Chapter 1: Prolog
Chapter Text
~~Awans~~
Na poważnej twarzy Kolivana rzadko dało się dostrzec jakiekolwiek emocje. Był racjonalny i pragmatyczny, jego rola w Ostrzu Marmory nie pozwalała mu na kierowanie się sentymentami, a może po prostu widział i wiedział już zbyt wiele, by być wciąż w stanie pozwalać sobie na jawne okazywanie uczuć. Teraz jednak, w lekkim skurczu mięśni wokół ust i u nasady nosa oraz nieco zaokrąglonych oczach, Thace widział coś, co mogło być zarówno niepokojem jak niezadowoleniem. Logicznie rzecz biorąc, obie te emocje miały sens w obecnej sytuacji, a gdy po długiej chwili milczenia mężczyzna się odezwał, stało się jasne, że chodziło o to pierwsze.
– Mam wątpliwości, czy dasz sobie radę – powiedział wprost. – Zastanawiałem się nad tym, odkąd powiedziałeś mi o propozycji pracy, jaką dostałeś i zdecydowaliśmy, że musisz przyjechać do naszych kwater. Jesteś dla nas cenny i nie chciałbym wysyłać cię w miejsce i na stanowisko, gdzie nie będziesz mógł w pełni wykorzystać swoich talentów, bo przeszkodzą ci w tym braki w zakresie istotnych tam kompetencji oraz gdzie każdy błąd może narazić cię na ujawnienie. Masz ogromne zdolności analityczne, a nowy sposób szyfrowania, który współtworzyłeś, był dla nas milowym krokiem, tyle że nie przekłada się to w żaden sposób na kompetencje, które będą od ciebie wymagane na stanowisku oficerskim w gigantycznym pionie technicznym. Doskonale znasz się na technologii, ale w niektórych kwestiach, jakim będziesz musiał stawić czoło w Bazie Głównej, jesteś wyłącznie teoretykiem a nie praktykiem-inżynierem. Znakomicie walczysz, ale przez ostatnie lata nie miałeś żadnych doświadczeń w tym zakresie. Poza tym jesteś niezłym hakerem, doskonale radzisz sobie w kwestiach administracyjnych i bojowych na poziomie taktycznym, jednak twoje zdolności interpersonalne i zmysł strategiczny oceniam jako mierne – wyrecytował, a Thace musiał powstrzymać zirytowane westchnienie, że po każdym pozornym komplemencie musiało nastąpić jakieś ale. Znał jednak Kolivana od ponad trzydziestu lat i wiedział, jak bardzo w jego stylu były wypowiedzi tego rodzaju i przypuszczał, że to jedyny rodzaj pochwał, na jaki można było z jego strony liczyć. – Uważam, że nie nadajesz się na szpiega pracującego na stanowisku, na którym będziesz mieć stały kontakt z wysoko postawionymi, starszymi i bardziej doświadczonymi wojskowymi i będziesz musiał być od każdego z nich bardziej cwany i potrafił ich przejrzeć. To jednak tylko moje zdanie i oczekuję również twojego stanowiska, bo decyzję musimy podjąć wspólnie. Czy uważasz, że sobie poradzisz? – spytał dowódca Ostrzy, wpatrując się w niego badawczo i wyczekująco.
Thace miał wrażenie, że Kolivan oczekuje, że natychmiast zaprzeczy i będą mogli zacząć zastanawiać się nad alternatywami dla niego bez rozważania propozycji pracy, którą otrzymał. Kusiło go, by to zrobić. Wiedział jednak, że nie może tak po prostu skreślić okazji, jaka się nadarzyła bez dokładnego rozważenia za i przeciw. Westchnął ciężko i zanim cokolwiek odpowiedział, przymknął oczy, a przez jego umysł ponownie przeleciały urywki wspomnień, którymi zadręczał się przez całą podróż do kwater Ostrza Marmory.
Ostatnie cztery lata Thace spędził wygodnie i bezpiecznie w jednostce wojskowej w Sektorze 2-Alfa, w układzie planetarnym DX-930, gdzie początkowo został zatrudniony jako jeden z kilkunastu szeregowych techników. Baza była stosunkowo niewielka, licząca sobie zaledwie dwustu żołnierzy, zaś jej dowódcą i jednocześnie gubernatorem całego układu był Uro – zbyt często sięgający do kieliszka, roztrzepany, starszy Galra ze stopniem porucznika. Otrzymał on wygodne, intratne, ale niewymagające stanowisko w całkowicie pokojowej części Imperium ze względu na koligacje rodzinne i nie ruszał się z niego od kilkudziesięciu lat. Otoczył się ludźmi, którzy wykonywali za niego całą robotę, ale nie rozpieszczał ich podwyżkami i premiami, lecz kilkunastostopniową ścieżką awansów. Przy całym swoim lenistwie nie był idiotą i wiedział, jacy są Galranie i że wielu z nich nad pieniądze przekładała prestiż… nawet jeśli awans niewiele znaczył i jeśli nie było się zupełną ofermą, miało się zapewnione podwyższenie stanowiska przynajmniej raz na trzy lata, zaś mini-przyjęcia-integracje „z okazji czyjegoś awansu” odbywały się w każdym departamencie niemal co miesiąc.
Budżet kierowany wartkim strumieniem z Imperium Uro wydawał na luksusowe apartamenty i statki, egzotyczne prostytutki sprowadzane z odległych układów czasem tylko na jedną noc, a także wystawne przyjęcia dla swojego najbliższego grona – dyrektorów największych znacjonalizowanych przedsiębiorstw, ministrów i paru biznesmenów posiadających na DX-930 sieci hotelów, spa, restauracji i klubów. Gdyby któryś z bardziej biurokratycznie usposobionych urzędników z centrali Imperium czy sam Zarkon dowiedzieli się o jego poczynaniach, jego rozczłonkowane szczątki już następnego dnia byłyby rozwlekane przez bestie na arenie w bazie Sendaka w Sektorze 2-Epsilon i nie uchroniłyby go przed tym żadne koligacje rodzinne. Ryzyko, że miałoby się tak stać, było jednak znikome, bo DX-930 było dochodową – bliskie kontakty z mądrzejszymi od niego bogaczami, którym naprawdę zależało, by ich poziom życia się nie pogorszył to zapewniały – oraz bezproblemową kolonią. A na takie nikt nie spoglądał nieprzychylnym okiem, tym bardziej że korzystne położenie w stosunkowo bliskiej odległości od bazy Sektora 2-Alfa, w którym stacjonowała flota komandora Runkosa, będącego dobrym znajomym porucznika Uro, odstraszało zarówno piratów jak też rebeliantów.
Układ DX-930 liczył kilkanaście planet, z których zamieszkane były najmniejsze cztery, a pozostałe stanowiły niemal całkowicie zrobotyzowane kopalnie surowców, z rzadka kontrolowane, ze względu na ekstremalnie niekorzystne warunki oraz fakt, że przez całe lata nie wystąpiły tam żadne problemy. Na trzech z czterech zamieszkanych planet rozwijał się przemysł, w przewadze tekstylny i elektroniczny – to tutaj produkowano niemal połowę mundurów wojskowych dla żołnierzy z kilku najbliższych sektorów, a także, na mniejszą skalę, różnorakie podzespoły komunikacyjne używane standardowo w średnich i dużych statkach kosmicznych. Części te nie miały – teoretycznie – znaczenia militarnego, toteż układ DX-930 nigdy nie znajdował się nawet w pierwszej setce kolonii, którymi interesowałaby się centrala. Thace nie był pewny, czy znajdował się w pierwszym tysiącu. Czwarta z planet, DX-930-B, zwana w skrócie Beta, była z kolei popularnym ośrodkiem turystycznym dla mieszkańców okolicznych układów ze względu na malownicze tereny, sprzyjający klimat i rozbudowaną bazę wypoczynkowo-rozrywkową.
Rasy zamieszkujące wszystkie cztery planety i dwa księżyce krążące wokół DX-930-D, Delty, były od paru stuleci zasymilowane z osiedlającymi się tu Galranami i chociaż była to kolonia Imperium, żyło im się… względnie dobrze. Mieli namiastkę własnego rządu, nie pracowali niewolniczo ponad siły, mogli kształcić się i realizować zawodowo w kierunku, który sami wybrali; utrzymali też znaczną część swojej kultury i tradycji w aspektach, które nie kłóciły się dramatycznie z zasadami Imperium. Wszystkie siedem ras było humanoidalne, w niewielkim jednak stopniu krzyżujące się między sobą, zaś w pełni krzyżujące się z Galrą, będącą w końcu jedyną znaną rasą mogącą tworzyć płodne potomstwo z niemal wszystkimi innymi. Po kilkuset latach mieszkała tu więc cała rzesza Galra-hybryd, dla których tygiel taki jak DX-930 był jednym z nielicznych bezpiecznych miejsc, w których nie byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii… w sposób tak wyraźny, jak w innych, bo, oczywiście w hierarchii tak czy inaczej stali trochę niżej od Galran czystej krwi.
Było to najwygodniejsze i najbezpieczniejsze miejsce, w jakim członek Ostrza Marmory mógł stacjonować. Thace został tam wysłany przez Kolivana parę lat temu z tylko jednego powodu: miał tu pełny i niczym nieograniczony dostęp do nieistotnej strategicznie produkcji podstawowej elektroniki powszechnie wykorzystywanej w Imperium. Znał się na kwestiach technicznych najlepiej ze wszystkich Ostrzy, którzy kilka lat temu, gdy szukali właściwej osoby do szpiegowania DX-930, byli wolni, miał odpowiednie doświadczenie i wykształcenie, a Kolivan nie wahał się ani chwili, gdy wysłał go w to miejsce. Przez ostatnie lata zebrał ogromną ilość informacji, w każdej wolnej chwili pracował nad możliwościami wykorzystania bugów i niedoskonałości sprzętu oraz instalowanego na nim oprogramowania. Wolnych chwil miał mnóstwo, bo jego praca nie była wymagająca, a gdy po kilku miesiącach bez specjalnego wysiłku otrzymał od Uro stanowisko inspektora technicznego, jego możliwości i uprawnienia jeszcze się poszerzyły.
Po trzech latach wspólnie z Kolivanem i Antokiem uznali, że na DX-930 osiągnął wszystko, co mógł na tym poziomie uprawnień i zaczęli rozważać różne opcje miejsc, w które mógłby się przenieść. Thace nie był szczęśliwy z tego powodu i tak naprawdę nie chciał wyjeżdżać. To w tamtym okresie poznał Hangę, młodego, słodkiego hybrydę, z którym zaczął spotykać się bardziej regularnie niż z innymi kochankami i wiedział, że żal mu będzie opuszczać to miejsce. Kolivan wydał jednak polecenie, by wysłał do centrali wniosek o przeniesienie – więc to właśnie zrobił, wskazując w dokumencie kilkanaście kolonii, stacji komunikacyjnych i międzyplanetarnych fabryk, którymi był zainteresowany. Czekał na odpowiedź jak na ścięcie i gdy po paru tygodniach Uro niespodziewanie wezwał go na rozmowę, spodziewał się, że ta wreszcie nadeszła.
Ku jego zaskoczeniu, starszy oficer, może dowiedziawszy się o jego wniosku, a może z całkiem innych powodów, oznajmił mu, że podjął decyzję o awansowaniu go na podporucznika i dowódcę 12-osobowego działu technicznego, który do tej pory podlegał pod departament administracyjny. Thace siłą rzeczy przyjął go, a potem próbował nawet wycofać swój wniosek o przeniesienie – bo w obliczu niespodziewanego awansu, który dawał mu dodatkowe możliwości, wyjazd nie był już dobrym pomysłem. Okazało się jednak, że wniosek utonął w imperialnej, chaotycznej biurokracji i wszechpanującym burdelu i nie był możliwy ani wgląd do niego, ani modyfikacja, ani wycofanie. Thace był zły, ale nie zdziwiony. W niemal wszystkich miejscach, w których pracował, administracja kulała i ciągle ginęły istotne dokumenty. Doprowadzało go to zawsze do białej gorączki i dlatego tym bardziej cenił pracę na DX-930, gdzie wszystko to było stosunkowo uporządkowane.
Uro nie wtrącał się w pracę swoich podwładnych i Thace przypuszczał, że właśnie dlatego to wszystko jakoś funkcjonowało; jego pracownicy dzielili się na dwie kategorie: znacznie mniej liczną czyli tych, którzy byli tu krótko, mieli dużo większe ambicje i pragnęli pieniędzy oraz przygód i szybko stąd uciekali, oraz spokojniejszych, którzy doceniali sielankę, łagodny klimat, wolność i wygodę, a ich potrzebę samorealizacji zapewniały w pełni awanse hojnie rozdawane przez Uro, nawet jeśli w innych miejscach ich wymyślone stanowiska nie znaczyłyby zupełnie nic. Nie potrzebowali pieniędzy na tyle, by szukać innego miejsca – tym bardziej że koszty utrzymania na DX-930 nie były tak wysokie jak w innych, mniej samowystarczalnych koloniach, więc zdecydowali się tu zostać i naprawdę starali się pracować tak, by wszystko grało tak jak powinno i by nikt nie odebrał im tego, co zbudowali dla siebie i swoich rodzin. Historia mówiła przecież o aż nazbyt wielu koloniach, gdzie nieudolność, przekupstwo czy złe zarządzanie prowadziły do buntów, rebelii, napadów piratów oraz braku wystarczających dochodów. W takich miejsca centrala interweniowała – co często oznaczało, że z sielankowych, wygodnych planet, nie zostawał kamień na kamieniu, zaś mieszkający w nich Galranie zostawali bez domu, pracy i, czasem, bez części bliskich, zaś odszkodowanie wypłacane przez Imperium często nie wystarczało nawet na pół roku życia oszczędnego życia, zaś o odbudowaniu majątku zwykle nie było nawet mowy. Wpływowi mieszkańcy DX-930 bardzo starali się, by u nich do tego nie doszło, zwłaszcza że wiedzieli, że za gubernatora mają kochającego luksus, rozrzutnego kretyna.
W miejscu takim jak to można było zapomnieć, jak Imperium wygląda naprawdę. I oczywiście, oczywiście, Thace miał pełną świadomość, że to Galra kontrolowali najważniejsze zakłady produkcyjne i usługi finansowe, że byli uprzywilejowani w kwestii awansów, zarobków i masy innych spraw życia codziennego jak kolejka to lekarza, vipowskie miejsca na występach lokalnych gwiazd i imprezach sportowych czy choćby rezerwacja stolika w restauracji; że hybrydy stały niżej od Galran czystej krwi, zaś lokalne rasy, chociaż stanowiły przeszło siedemdziesiąt procent całej populacji, ekonomicznie i politycznie były w najgorszej sytuacji. Mieli mniej niż połowę miejsc w lokalnym rządzie, nie mogli być dyrektorami spółek państwowych ani urzędów, płacili wyższe podatki, nie mieli prawa wstępować do służb porządkowych ani posiadać broni palnej. Żyło im się dobrze tylko dopóki nie buntowali się, ukrywali swoje poglądy i godzili się z trwającą od kilkuset lat okupacją.
I… gdyby nie należał do Ostrza Marmory, gdyby przeszło trzydzieści lat temu podjął inne decyzje, a potem trafił w takie miejsce jak DX-930, zostałby tu do końca życia, bo wołałby nie wiedzieć, że w innych miejscach Imperium dokonywało tak strasznych okrucieństw. Pracowałby uczciwie i sumiennie, kupiłby dom w jednym z urokliwych kurortów, a ze swojej uprzywilejowanej pozycji pewnie pomagałby tym, którym było trochę trudniej, o ile byłoby to dla niego wygodne i bezpieczne. Nie chciał wyjeżdżać, a rok temu wcale nie miał ochoty wysyłać wniosku do centrali o przeniesienie do miejsca, w którym wiedział, że przydałby się Ostrzom bardziej. Skrycie cieszył się, że tyle czasu nie dostawał odpowiedzi, że wniosek faktycznie przepadł, że na razie mógł się realizować tutaj. Po jego awansie Kolivan nie planował już nigdzie go przenosić, bo chociaż jako podporucznik miał więcej pracy związanej z koordynowaniem zadań jednostki, miał też ogromne możliwości i uprawnienia systemowe, zaś na DX-930 nikt nie patrzył mu na ręce.
Prawdopodobnie zostałby tam jeszcze długo, tyle że po roku od tamtych wydarzeń, odpowiedź na stary wniosek niespodziewanie przyszła, zaś propozycja pracy nie dotyczyła żadnego z miejsc, które wskazał jako te, które go interesują; gdy wnioskował o przeniesienie, nie był jeszcze oficerem, lecz szeregowym żołnierzem z długą i zawiłą nazwą stanowiska wymyślonego przez Uro i znaczącego cokolwiek tylko w DX-930 i nigdzie indziej. Kiedy otworzył wiadomość, sądził, że propozycja pracy dotyczyć będzie stanowiska dla szeregowego technika, którą mógłby odrzucić, bo oznaczałaby niezasłużoną degradację. Zaproponowano mu jednak pracę Sektorze Centralnym, w dodatku nie w żadnej pomniejszej stacji, lecz Bazie Głównej Imperium. Na stanowisku podporucznika i specjalisty od szyfrowania danych i komunikacji, który miał pod sobą 40-osobową jednostkę i całą rzeszę podlegających bezpośrednio pod niego Sentry.
Wpatrywał się wówczas w ekran z mieszanką niedowierzania, lęku i złości, a potem musiał uśmiechać i przyjmować gratulacje od współpracowników, obecnych podwładnych i oczywiście porucznika Uro, który wydając mu zgodę na miesięczny urlop na uporządkowanie swoich spraw, żegnał go słowami „szkoda, że cię stracę, bo byłeś naszym najlepszym inżynierem”.
Wiedział, że nie miał prawa… nie mógł odmówić. Za przeniesienie do centrali na stanowisko oficerskie każda osoba z jego jednostki, która szukała lepszej pracy i chciała opuścić DX-930, dałaby się pokroić. Nie miał żadnego argumentu, by powiedzieć, że jednak się rozmyślił. Prestiż, zarobki i przede wszystkim: wielki honor, że ktoś z Bazy Głównej dostrzegł twoje sukcesy...! Tyle że on nie spodziewał się czegoś takiego, bo przecież nie tam aplikował…! Uniósł się, gdy wcześniej opowiadał to Kolivanowi na komunikatorze. Bał się i wiedział, że to koniec etapu życia, w którym był szczęśliwy i nie mógł powiedzieć tego na głos, jednak dowódca Ostrzy prawdopodobnie i tak wiedział. A teraz patrzył na niego i pytał, czy sobie poradzi.
– Nie wiem. Dlatego tu jestem – odparł cicho; jego uszy cofnęły się i ułożyły płasko przy głowie w uległej pozycji, gdy dostrzegł cień irytacji na twarzy Kolivana. – Dobrze wiesz, że nie mogłem odmówić. Jedyne, co mogłem zrobić, to z udawanym entuzjazmem przyjąć propozycję i poprosić o miesiąc na załatwienie prywatnych spraw na DX-930. Gdyby nie to, że Uro mnie lubi, a centrala zaakceptowała mój wniosek by zacząć tam pracę dopiero za parę tygodni, miałbym dwa dni na spakowanie się i wyjazd, bo tak to się zazwyczaj odbywa…
– Mam tego świadomość. Zanim tu przyjechałeś, załatwiłeś wszystko?
– Sprzedałem swój prom średniodystansowy, który służył mi do poruszania się wewnątrz układu, bo w Bazie Głównej nie będę go potrzebował, a statek, którym tutaj przyleciałem po podróży dalekosiężnym transportowcem, zostawię w komisie lub oddam za niewielką kwotę któremuś ze znajomych, jeśli znajdzie się jakiś chętny. Zakończyłem umowę najmu swojej kwatery, wszystkie moje rzeczy, których nie zabrałem ze sobą tutaj, są już spakowane i gotowe do transportu. Muszę jeszcze tylko wrócić tam i pożegnać się z… – zająknął się. – Z przyjaciółmi. Muszą mnie chociaż raz zobaczyć, bo na każdej z planet w układzie kogoś znam i oficjalnie właśnie odwiedzam ich wszystkich. Nie miałem dużo czasu. Musiałem coś…
– Nie tłumacz się. Tak, powinieneś się tam pokazać przed wyjazdem. Ale muszę to powiedzieć, bo po kilku latach w jednym miejscu można się zapomnieć: nie powinieneś się angażować – przerwał mu Kolivan.
– Nie angażuję się – odparował natychmiast. – To po prostu część bycia szpiegiem. Od samego początku, od pierwszych szkoleń, uczyliście mnie, że w każdym miejscu należy zbudować siatkę znajomości, która wygląda realistycznie i która…
– Wygląda, ale nie powinna być prawdą – westchnął starszy mężczyzna i tym razem w jego beznamiętnym głosie pojawiło się coś innego niż lekka nutka powątpiewania czy złości. Był zmęczony i zrezygnowany. Może się o niego martwił, ale do tego z całą pewnością by się nie przyznał. Galranie pracujący w wojsku czy jakichkolwiek jednostkach bojowych czy szpiegowskich rzadko się przyznawali do emocji, ale on spędził chyba zbyt wiele czasu wśród hybryd i obcych, by wciąż uważać, że jawne okazywanie troski to coś złego. – A tobie zawsze, mimo wszystko, trochę jednak na tych osobach zależy. Miałeś tam przyjaciół i względnie stałego kochanka.
– Nie jestem jak Pyrox – odparł na to Thace. – Wiem, jak uderzyło cię, gdy nas opuścił po tym jak za bardzo uwierzył w rolę, którą odgrywał, ale z mojej strony…
– Zdradził nas. Zginęło przez niego dwóch naszych braci – uciął Kolivan. Nie musiał dodawać nic więcej, bo historię sprzed kilku miesięcy znały wszystkie Ostrza. Pyrox zaangażował się. Zakochał. Na tyle, by zdradzić swojej wybrance, której nigdy nie powinien był zaufać, kim naprawdę jest. Jedyne, co uratowało ich tajemnice, to fakt, że miał czekać w celi na przesłuchanie i proces kilka dni, w trakcie których Ostrza pracujący w tym samym rejonie zdołali zorganizować zamach i go zlikwidować. Dwóch nie zdołało wrócić i zostali zakatowani w czasie tortur. Reszta uciekła, ale Nyx, najmłodszy z nich, ledwo pełnoletni dzieciak, został postrzelony w biodro i ramię i zanim dotarli do najbliższej bazy Ostrzy, ze względu na brak kogokolwiek, kto miał pełne przeszkolenie medyczne, jego stan ze stabilnego zmienił się w dramatyczny. Przebywał w śpiączce przeszło miesiąc, stracił nogę i władzę w ręce, a fakt, że jeszcze żył, był medycznym cudem. Ulaz twierdził, że dzięki protezom i operacji z czasem przywróci go do względnej sprawności i samodzielności w codziennych czynnościach, jednak nie było szans, by jeszcze kiedykolwiek pojechał na misję lub pilotował statek. – To nie może się powtórzyć, rozumiesz, Thace?
– Pyrox był słabym idiotą. Ja nie jestem. Spędziłem na DX-930 cztery lata i bez względu na to, w jakie relacje wchodziłem z mieszkańcami układu i współpracownikami, nigdy nie przyszło mi do głowy by tworzyć stały związek, przez który emocje mogłyby zapanować nad rozumem. Tak, z jednym ze swoich kochanków przez ostatni rok widywałem się znacznie częściej niż z innymi, ale żaden z nas nie nazywał tego związkiem.
– Byłeś tam cztery lata i zapuściłeś korzenie. Nie wmawiaj mi, że jest inaczej. Miej nieco szacunku dla mojego intelektu. Teraz zaś dostałeś dziesięcioletni kontrakt, a to bardzo długi czas, by zbudować trwałe znajomości. Zwłaszcza w zamkniętej bazie kosmicznej – stwierdził Kolivan, jakby to miało cokolwiek zmienić. – Nigdy dotąd nie spędziłeś nigdzie więcej niż dwa lata, pomijając DX-930. Dodatkowo, twoje stanowisko jest rozwojowe, będziesz musiał te relacje nawiązywać i…
– Będę mógł zobaczyć więcej niż kiedykolwiek wcześniej, poznać najważniejszych oficerów z samego serca Imperium, poznać najnowsze technologie i obecne strategie. Ocenić nastroje jakie tam panują, bo, zapewniam cię, na obrzeża takie jak DX-930, trafia mnóstwo Galran, którzy mają wątpliwości, o czym niejednokrotnie ci mówiłem. Nie chcą żyć w Imperium, które prowadzi wojnę od mileniów. Nie mają nic przeciwko innym rasom. Nie interesuje ich kariera wojskowa, często z wojska odeszli lub zrobili to ich przodkowie i wychowali się w bezpiecznym miejscu, w którym nie są oprawcami. Pragną żyć normalnie. Pragną pokoju – stwierdził, na co Kolivan zmrużył ze złością oczy, jednak nie skomentował jego słów. – Nie wszyscy obywatele Imperium są źli. Większość nie ma odwagi lub motywacji, by coś zmienić i walczyć, ale nie są źli. Pyrox popełnił błąd, jednak każdy z nas został przez kogoś zwerbowany… musimy podejmować to ryzyko rekrutując nowych członków, bo inaczej byśmy wymarli w ciągu jednego pokolenia. On wybrał niewłaściwie, a ja nie wybrałem nikogo, co jednak nie oznacza, że wszyscy Galra jakich poznałem są zagorzałymi zwolennikami reżimu. Większość nie jest.
– Bierność to zło samo w sobie. Zaniechanie, ignorancja, stoją tylko trochę niżej niż aktywne działanie dla Imperium. Zaprzyjaźniasz się z nimi, ale jakoś nie spotkałeś nikogo zaangażowanego na tyle, by zaryzykować, byś mógł mu zaufać i go zwerbować – wytknął mu, na co Thace westchnął. Kolivan był doskonałym wojownikiem i przywódcą i nie mógł mu tego odmówić, ale czasem był tak strasznie zero-jedynkowy, że Thace miał problem, by się z nim porozumieć. – Powinieneś wpasowywać się w tłum, ale nie możesz uważać tych ludzi za bliskich, jeśli nie jesteś im w stanie zaufać na tyle, by ich zwerbować do nas – stwierdził i zamilkł na moment. – Gdy jednak znajdziesz się w Bazie Głównej, wolałbym żebyś nie próbował szukać potencjalnych rekrutów, a już na pewno nie przez pierwsze kilka lat. Należy przypuszczać, że do centrali trafiają najbardziej zatwardziali zwolennicy Imperium. Nie możesz nikomu ufać. Baza Główna to ostatnie miejsce, w którym należy szukać sojuszników, a jednocześnie bardziej starannie niż na DX-930 będziesz musiał budować siatkę znajomości. Twoje dotychczasowe zadania nie wymagały podejmowanie decyzji przeciwko konkretnym ludziom, których znasz osobiście, ale tam może się to zmienić. Jesteś na to gotowy?
– Po pierwsze, nie przypuszczam, że w Bazie Głównej będę miał na tyle wolności i anonimowości, by znaleźć sobie kilkunastu przygodnych kochanków, a zakładam, że to właśnie sugerujesz mówiąc o starannym dobieraniu znajomych.
– Miałem na myśli coś zupełnie innego, lecz kierunek, w jakim poszły twoje myśli, jest znamienny. Czy mam ci przypomnieć, że w razie wykrycia twoich skłonności, twoja kariera w wojsku natychmiast się zakończy?
– Nie jestem idiotą, Kolivan.
– Wiem, ale jesteś bardzo młody i czasem mam wrażenie, że muszę ci przypominać o rzeczach elementarnych. Kontynuuj.
– Po drugie… podjąłem tę decyzję ponad trzydzieści lat temu, gdy do was dołączyłem. I wiedziałem, że będę żyć podwójnym życiem oraz działać przeciwko ludziom, na których może mi zacząć zależeć, jeśli nie będę ostrożny. Wiem, z czym będę się mierzyć. Przyjechałem tu, aby z tobą porozmawiać i dostosować się do twoich poleceń. Jeśli naprawdę uważasz, że sobie nie poradzę, nie wrócę na DX-930, bo tam nie ma już dla mnie miejsca. Odrzucenie propozycji z Bazy Głównej oznacza dezercję i konieczność ukrywania się. Zniknę z radaru i zajmę się… czymkolwiek, co uznasz za stosowne. Jeśli zdecydujesz, że to okazja, której nie można zaprzepaścić, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by przysłużyć się naszej sprawie. Wiem, że jeśli tam pojadę, będzie mi ciężko, wiem to, w porządku…? Rozumiem twoje argumenty co do moich kompetencji i się z nimi zgadzam. Nie wmawiaj mi jednak, że jeśli zawalę, to z powodu słabości i zaangażowania się w niebezpieczne relację. Mogę nie być w pełni gotowy do pracy jako oficer w Bazie Głównej, ale nie jestem durniem ani tym bardziej zdrajcą…!
– Mamy trzy tygodnie. Wykorzystamy ten czas na ile to możliwe, by cię do tej roli przygotować. Idź się przebrać i odpocząć. Zaczynamy za trzy godziny.
– Tak po prostu…? Sądziłem, że zaczniesz ze mną dyskutować, rozważać wszystkie za i przeciw i…
– Thace – przerwał mu spokojnie. – Miałem kilka dni by to przemyśleć, odkąd przekazałeś mi tę wiadomość. Kazałem ci przyjechać, żeby ocenić, jak się z tym czujesz i natychmiast zacząć treningi. Nie jesteś przerażony a co najwyżej niespokojny, myślisz racjonalnie, w pełni zdajesz sobie sprawę ze swoich braków. I dobrze, że masz świadomość, że nie jesteś najlepszym kandydatem do tej roli, bo brawura by cię zgubiła. Wolałbym, by ktoś inny niż ty trafił do Bazy Głównej, ale to ciebie tam zrekrutowano. Dobrze wiesz, że jeśli popełnisz błąd, nie wrócisz stamtąd żywy. W twoim interesie jest go nie popełnić. Jeśli zostaniesz zdemaskowany i nie zdążysz się zabić zanim zakują cię i wezmą na przesłuchanie, umrzesz w męczarniach. Pyrox nie zdradził tej szmacie nic konkretnego, przebywał na niewielkiej stacji pozbawionej druidów i nie potraktowano go na tyle poważnie, by nieobecny wówczas dowódca jednostki wrócił tam w trybie pilnym i wziął go w obroty natychmiast. W Bazie Głównej nie będziesz mieć tego szczęścia i pozwalam ci tam jechać tylko dlatego, że mam co do ciebie całkowitą pewność, że w trakcie tortur niczego nie zdradzisz, bo podczas pierwszych treningów radziłeś z tym sobie powyżej oczekiwań, mimo że byłeś tak młody i kompletnie niedoświadczony. Na DX-930 zmiękłeś, ale mamy czas, byś przypomniał sobie wszystko, co będzie ci potrzebne.
Thace skinął głową, chociaż jego gardło zacisnęło się na myśl o tym, co planował dla niego Kolivan. Oddalił się do swojej kwatery nacieszyć się paroma ostatnimi godzinami i psychicznie przygotować na to, co go czekało, bo miał pełną świadomość, że najbliższe trzy tygodnie będą straszne.
Trenował niemal cały czas, przechodził liczne próby i powtarzał to, czego uczył się tutaj zaczynając pracę dla Ostrza Marmory przed ponad trzydziestoma laty. W klaustrofobicznych salkach z jaskrawym światłem odbywał symulacje kontaktu z druidami, po których cierpiał na rozsadzające mu czaszkę migreny i drżał z wycieczenia, lecz nie dane mu było wypocząć, bo bezpośrednio po tych sesjach Kolivan i kilkoro starszych, najbardziej doświadczonych braci i sióstr, ćwiczyło z nim przesłuchania i dyskusje z wysoko postawionymi wojskowymi. Czasem tłukli go do nieprzytomności, razili prądem i stosowali namiastkę każdej tortury, na jaką musiał być gotowy w razie zdemaskowania i prób wymuszenia na nim zeznań. Nie sypiał, lecz trwał w półświadomości przerywanej koszmarami i halucynacjami powodowanymi podawanymi mu środkami odurzającymi i programami symulacyjnymi; zanim zdołał dojść do siebie, był ponownie wleczony na salę treningową, gdzie miał walczyć, uciekać, trenować najszybsze opcje uruchomienia procedur przekazania szyfrowanych danych lub ewakuacji ze statku. Rozegrał wszelkie scenariusze, na jakie starczyło czasu, a ostatnie dwa dni spędził w łóżku z gorączką i nawracającymi torsjami, gdy jego organizm po podaniu silnych odtrutek i leków pozbywał się toksyn.
Był w na tyle złym stanie, że do najbliższego portu, z którego zamierzał dostać się na DX-930 transportowcem z napędem nadprzestrzennym, przeznaczonym dla ruchu pasażerskiego i przewożenia małych jednostek latających, musiał udać się z nim Antok. Sam nie nadawał się do pilotowania – tym bardziej że nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach był marnym pilotem. Tak naprawdę była to całkiem dobra opcja i wiedział, że zyska na tym trochę czasu; swój prywatny statek mógł zostawić Ostrzom, bo nie będzie on mu już potrzebny, zaś formalności związane ze sprzedażą niewielkiej jednostki dalekiego zasięgu zajęłyby mu dobrych kilka godzin, jeśli nie dobę.
– Kolivan… trochę przesadził – odezwał się Antok, kiedy byli już prawie na miejscu i za parę chwil mieli się pożegnać. Przez poprzednie sześć godzin podróży niewiele rozmawiali, gdyż Thace czuł się tak źle, że większość tej trasy przespał. – Nie powinien był doprowadzać cię do takiego stanu.
– Jeśli uznał, że tego potrzebowałem, prawdopodobnie tak było – odparł, niemal nie poznając swojego głosu po długich godzinach wrzasków i wymiotów. Upił łyk leczniczego napoju, który przynosił ulgę przynajmniej na jakiś czas i odważył się zerknąć na Antoka, który przyglądał mu się z niepokojem. – Wolałbym nie przechodzić tego ponownie. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał w prawdziwych okolicznościach i ze świadomością, że to koniec i że ostatnia rzecz, na którą będę patrzeć przed śmiercią, to maski druidów – dodał, kiedy lądowali na zatłoczonej płycie lotniska.
Antok skinął głową a zanim Thace opuścił niewielki statek, na moment przyciągnął go do siebie i zacisnął palce na jego ramieniu.
– Kolivan nie do końca wierzy, że dasz sobie radę. Ja mam inne zdanie. Powodzenia, dzieciaku.
– Nie jestem dzieckiem…
– Byłeś ledwo pełnoletni, gdy się poznaliśmy. Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem. Jeśli Kolivan zdecydował się wysłać cię do Bazy Głównej, to znaczy, że masz szansę powodzenia. Zawsze szykuje się na najgorsze i bywa zbyt pesymistyczny w tym, co nazywa realizmem, często wątpi w swoje decyzje, jednak bardzo rzadko podejmuje błędne. Poradzisz sobie. A w kryzysie, jeśli zaczniesz podejrzewać, że cokolwiek ci grozi… uciekaj i wróć do naszych kwater. Jesteś zdecydowanie więcej warty żywy niż martwy. Nie poświęcaj swojego życia bez potrzeby.
~~Pożegnania~~
Na DX-930 zostały mu cztery dni przed planowanym odlotem do Bazy Głównej i trochę zbyt często słyszał w tym czasie, że nie wygląda najlepiej – jednak nikt nie kwestionował jego odpowiedzi o intensywnym imprezowaniu i świętowaniu awansu z użyciem ogromnej ilości środków wyskokowych przez ostatnie tygodnie, mimo że coś takiego było do niego zupełnie niepodobne. Pożegnał się z tymi, z którymi należało i odwiedził kilku przyjaciół, których spodziewał się, że już nigdy nie zobaczy. Z każdym dniem bardziej żałował, że odchodzi i chociaż nie dał tego po sobie poznać, bał się tego, co czeka go w centrali Imperium – zimnej, ponurej stacji kosmicznej, wypełnionej wyłącznie żołnierzami i Sentry, na której nie było normalnego życia, codzienności, rodzin z dziećmi, zachodów słońca, koncertów lokalnych gwiazd, barów i innych miejsc rozrywki, w które mógłby udać się po pracy poderwać kogoś, pośmiać się i na chwilę zapomnieć.
Gdy zamykał oczy na Delcie, na której mieściła się główna jednostka wojskowa oraz jego stałe lokum, tylko w niektóre bezsenne noce przypomniał sobie koszmary, jakie widział w przeszłości, całe zło, jakiego dokonywało Imperium, niesprawiedliwość i okrucieństwa tak obrzydliwe, że mroziły krew w żyłach. W ostatnim czasie zdarzało się to coraz rzadziej. Czuł, że w Bazie Głównej wszystko wróci i czuł wyrzuty sumienia, że nie chce wyjeżdżać, że żałuje, że w ogóle dostał tę propozycję i że wszystko miało się zmienić.
Ale może tak powinno być. Aby w tym wygodnym i łatwym życiu, które było jego udziałem przez ostatnie lata, nie zapomniał, o co i z czym walczy.
Ze współpracownikami pożegnał się dwa dni przed wylotem, ostrożnie popijając alkohol – tu również działało wymawianie się strasznym kacem – i uśmiechając się do znacznie mniej ograniczających się w tej kwestii techników i szeregowych wojskowych. Skończyli zabawę nad ranem, chociaż wszyscy poza nim zaczynali zmianę parę godzin później. Gratulowali mu i wielu z nich szczerze mu zazdrościło, ale była też grupa – tych, którzy w przeszłości pracowali na jakiejś stacji kosmicznej, a nie na urokliwej planecie – rzucająca mu spojrzenia, w których dało się dostrzec współczucie. Tak samo jak on wiedzieli, że pewnych awansów nie miało się prawa odmówić.
Ostatniego popołudnia przed odlotem zamierzał odwiedzić Hangę, prawie trzykrotnie od niego młodszego hybrydę, poznanego przed rokiem. Wmawiał sobie, że zostawił wizytę u niego na koniec, ponieważ komunikacja z Bety w inne rejony Imperium była lepsza niż z pozostałych planet, ale prawda była taka, że gdyby chciał, nie musiałby czekać na statek transportowy latający do Bazy Głównej według harmonogramu – jako nowo mianowany oficer bez problemu mógł poprosić o bezpośredni transport z planety, na której mieszkał, choćby miał być jedynym pasażerem. Swoje rzeczy, które zmieścił w dwóch średniej wielkości walizkach wysłał poprzedniego dnia bezzałogowym transportowcem i po raz ostatni zamknął puste już mieszkanie, a kilkanaście minut później, mając w ręku tylko bagaż podręczny, wsiadł do lokalnego statku pasażerskiego, który w niespełna kwadrans zabrał go na sąsiednią planetę.
Hanga przywitał go ciepłymi ramionami i obiadem i gdy tylko krótko porozmawiali, a niewielki robot zaczął uprzątać stół, zaciągnął do łóżka. Thace już miesiąc temu poinformował go o wyjeździe i obiecał, że go odwiedzi, gdy tylko załatwi wszystkie sprawy, a młody mężczyzna nie pytał o nic. Był smutny i rozgoryczony, jednak starał się tego nie okazywać, żartował, wygłupiał się i był tak rozkosznie uroczy, że Thace tym bardziej nie chciał wyjeżdżać i momentami pozwalał sobie na niebezpieczne fantazje: że to jego rzeczywistość, że jednak może tu zostać… dopiero teraz uświadomił sobie – a może dopuścił do świadomości, bo wiedział to zawsze – że gdyby miał taką możliwość, zacząłby umawiać się z tym szalonym gówniarzem na serio i że zależało mu bardziej niż to okazywał. Żałował, że nie pozwolił sobie na to i żałował, że nie spędził z Hangą więcej czasu, gdy miał jeszcze taką możliwość. A chyba przede wszystkim żałował tego, że pół roku temu Pyrox przez emocje zbliżył się do niewłaściwej osoby, chociaż zapewne ufał jej i wierzył w dobre intencje, bo nie był zdrajcą, a po prostu się pomylił. Gdyby ta historia nie wydarzyła się tak niedawno, może jednak odważyłby się coś zrobić i postąpić inaczej, bo nie bałby się tego a Kolivan nie byłby aż tak paranoicznie nastawiony do jakichkolwiek przejawów posiadania stałego partnera. W tych okolicznościach zamknął serce na wszelkie możliwości, z których wcześniej najbardziej prawdopodobną był właśnie Hanga. Który teraz całował go mocno, przywierał do niego całym ciałem i wydawał z siebie ciche westchnienia, a jego dłonie o długich palcach i gładkich paznokciach zaciskały się na ramionach Thace’a.
Hanga urodził się na DX-930-B jako pamiątka z urlopu na podratowanie zdrowia swojej matki, czystej krwi Galranki o stopniu podporucznika, która przyleciała tu na trzyletni pobyt w kurorcie, by wyleczyć się z ran odniesionych w walce. Wychowywał go ojciec, a ona, gdy był jeszcze dzieckiem, czasem wysyłała pieniądze i zwięzłe listy, jednak nigdy ich nie odwiedzała i prawdopodobnie nie przyznawała się w wojsku do syna-hybrydy. Wróciła do służby, a w pewnym momencie urwał się z nią kontakt. Gdy Hanga zaliczyli kilka randek i trochę się poznali, wybłagał Thace’a, aby znalazł informacje na jej temat, bo sam nie może jej szukać „aby nie narobić jej kłopotów, bo przecież nikt w administracji o nim nie wie”. Thace spełnił jego życzenie, bo zgodnie z przepisami, Hanga, nawet jeśli był hybrydą i nie był oficjalnym dzieckiem, miał prawo do tych informacji a on miał do nich dostęp. Okazało się, że jego matka zginęła w trakcie brutalnego tłumienia rebelii na jednej z planet. Miała liczne odznaczenia jako pilot myśliwca, co wprost oznaczało, że przed śmiercią musiała zabić całe mnóstwo osób. Hanga milczał, gdy poznał prawdę i wyglądało na to, że tego właśnie się spodziewał. Nie opłakiwał jej, jednak poprosił wówczas Thace’a, by wziął urlop i został z nim chociaż na kilka dni a nie tylko na noc czy weekend. Za to Thace namówił go do złożenia wniosku o uwzględnieniu go w spadku, gdy dowiedział się, że jego matka nie miała żadnych oficjalnych dzieci. A potem pomógł mu przejść upokarzające formalności w urzędach, w których jego mundur, wtedy już podporucznika, niesamowicie pomógł.
To wówczas się do siebie zbliżyli, a Thace przypomniał to sobie teraz, kiedy leżeli w pościeli luźno się obejmując i żaden z nich nie chciał podjąć rozmowy – bo jedyne, o czym należało rozmawiać, to konkrety, a te były bolesne i woleli odsuwać moment, gdy myśli zmienią się w słowa i zacementują rzeczywistość.
– Czy naprawdę chcesz wyjeżdżać? Uważasz, że warto? – spytał w końcu Hanga.
– To wielki honor być zauważonym przez centralę – powiedział automatycznie i natychmiast napotkał nieprzekonane spojrzenie żółtych oczu hybrydy; Hanga trącił go w ramię Thace’a, jakby kpiąc sobie z niego i mówiąc daj spokój, nie wierzę, że chodzi o honor. – Moje zarobki będą dwanaście razy wyższe niż tutaj. Nie licząc premii – odparł i chociaż oczywiście, to zupełnie nie o to chodziło, ten argument wydawał się bardziej wiarygodny.
– I na co wydasz te góry pieniędzy? – spytał wprost. – Nie będziesz potrzebował domu ani prywatnego statku ani nawet cholernych ubrań, bo będziesz musiał chodzić w mundurze cały czas. Nie wydaje mi się, że na stacji kosmicznej jest zbyt wiele rozrywek. Wśród tabunu oficerów, którzy z własnej woli znaleźli się tak blisko imperatora, nie znajdziesz pewnie zbyt wielu chętnych do łóżka. A nawet jak się znajdą, to nie odważą nic z tym zrobić. Nie pod okiem przełożonych, tych odrażających druidów, wiedźmy i samego Zarkona, oczywiście. To przecież hańba i wstyd, mieć orientację odmienną od jedynej aprobowanej przez Imperium.
– Dobrze wiesz, że to niezgodne z regulaminem i zostałbym wydalony z wojska, gdyby moje skłonności wyszły na jaw. Przypuszczam też, że powinieneś uważać na słowa – westchnął Thace; wiedział już, w jakim kierunku pójdzie ta rozmowa i nie był przekonany, czy to coś, co dobrze mu zrobi przed wyjazdem.
– Doniesiesz na mnie? – spytał Hanga z niejakim rozbawieniem.
– Nie bądź durniem.
– Tylko się z tobą droczę, chociaż uważam, że naprawdę będziesz się tam nudzić – stwierdził, a gdy Thace nie odpowiedział, kontynuował. – Więc… po co ci te góry pieniędzy? Przysługuje ci zaledwie parę tygodni wolnego rocznie. Nie zdołasz nacieszyć się nimi, nie wiadomo, czy dożyjesz emerytury, bo plotki mówią, że żywotność oficerów z serca Imperium nie wygląda zbyt różowo. O ile nie dotrzesz na sam szczyt i nie zostaniesz komandorem floty, która ma nieco więcej szczęścia niż inne. Dla reszty Baza Główna… praca w jakiejkolwiek flocie… to jak żyć na tykającej bombie, bo zawsze gdzieś we wszechświecie jest rebelia do stłumienia, a wielu z tego nie wraca. Z bezsensownych walk o kwintesencję, a przeciwko planetom pełnym zwykłych ludzi, którzy po prostu chcą żyć.
– Nie doniosę na ciebie, ale przypominam ci, rozmawiasz z żołnierzem. Za takie słowa w wojsku zostałbyś stracony.
– Dlatego nie jestem w wojsku – odparował i opadł plecami na pościel. – W rebelii nie jestem tylko dlatego, że jestem marnym wojownikiem. I pewnie też tchórzem – stwierdził, przyglądając mu się czujnie, jakby spodziewał się, że tym razem Thace zareaguje na jego słowa w jakiś sposób. – Nigdy nie kryłem przed tobą swoich przekonań. Jestem tylko hybrydą, ale jestem obywatelem Imperium. I nie zgadzam się z tym, co robią. Moja matka była utytułowanym oficerem, co wprost oznacza, że była zbrodniarzem wojennym. I niedobrze mi na myśl, że pojedziesz do Bazy Głównej i tak jako ona będziesz mordował niewinnych ludzi. Im więcej zamordujesz, tym więcej dostaniesz tytułów i odznaczeń i premii. Moje śliczne mieszkanie, trzy statki i najnowszy ścigacz, które kupiłem za pieniądze matki są opłacone krwią niewinnych. Czasem mam ochotę zabić się, gdy przypominam sobie, dlaczego miałem tak wygodny start w dorosłe życie. Komu ty będziesz wysyłał premie za mordowanie? Nie masz nielegalnych dzieci-mieszańców, które utrzymywałbyś z poczucia honoru, modląc się w duchu, by nikt nigdy się o nich nie dowiedział i które po twojej śmierci dostaną górę pieniędzy.
– Będę tam tylko inżynierem.
– Podporucznikiem w Bazie Głównej. Wojskowym. Cokolwiek będziesz robił, będziesz przyczyniać się do zabijania, nawet jeśli to nie ty będziesz pociągał za spust czy odpalał rakiety z myśliwca. I widzę po tobie, że w pewnych kwestiach się ze mną zgadzasz, a poza tym jesteś świetnym facetem i nie wiem… jak możesz patrzyć co rano w lustro…? I robić coś tak obrzydliwego… przynajmniej częściowo wbrew sobie i zapominać o sumieniu dzień po dniu. Bo nie wierzę, że popierasz działania Imperium całym sercem. Po prostu… nie wierzę w to.
Thace był niemal pewny, że Hanga nie kłamał i nie próbował go podpuszczać. Niemal, ale nie stuprocentowo. Gdyby dane mu było spędzić tu więcej czasu, może miałby czas poznać go lepiej… może odważyłby się skontaktować go z rebeliantami, bo miał pewność, że Hanga nie nadawałby się do Ostrzy – nie miał żadnych szans przejść prób i był zbyt słaby zarówno fizycznie jak psychicznie. Naprawdę go lubił i przez ostatni rok przywiązał się do niego, ale… pamiętał o Pyroxie. I na zaufanie… było dla nich za wcześnie. A oni więcej czasu już nie mieli.
– Gdy wyjadę i zdecydujesz się na romans z innym wojskowym, nie mów tego wszystkiego na głos – powiedział w końcu, ważąc każde słowo. – W Bazie Głównej będę mieć dostęp do akt obywateli całego Imperium, nie tylko wojskowych. Nie chciałbym znaleźć w nich informacji o uwięzieniu cię lub straceniu.
– Nie lubię wojskowych, więc marne szanse. Gdybyś rok temu nie udawał w tamtym lokalu zwykłego cywila-inżyniera, z całą pewnością nie wpakowałbym ci się do łóżka.
– Powiedziałem ci, że pracuję w jednostce wojskowej, zanim spotkaliśmy się ponownie, więc najwyraźniej aż tak ci to nie przeszkadzało.
– Po prostu było na tyle miło, że nie odmówiłbym sobie powtórki. A może nie do końca ci jeszcze wtedy wierzyłem? Sądziłem, że chcesz mnie wyrwać na gadkę o żołnierzu? Nie wiem, co sobie myślałem. Byłeś starszy, taki przystojny i idealny i zainteresowany. Nie widziałem cię w mundurze, więc nie mogłem się zrazić. Ale, jeśli cię to uspokoi, tak, obiecuję, na przyszłość będę ostrożniejszy. Zawsze lubiłem podjudzać cię do dyskusji, bo wydawało mi się, że za tą całą fasadą perfekcjonizmu jest o wiele więcej… wciąż wierzę, że jest i że pokazałeś mi tylko ułamek siebie. Jesteś… strasznie skryty. Zawsze byłeś – stwierdził, ale chyba nie spodziewał się odpowiedzi, bo po chwili mówił dalej. – Będę za tobą tęsknił, wiesz…? Odezwij się, jak się tam… zadomowisz. Odzywaj się czasem, jeśli będziesz mógł.
– Hanga…
– Ja nie mam dostępu do akt wszystkich obywateli Imperium, a chciałbym mieć pewność, że żyjesz. I że nie jesteś tam nieszczęśliwy. Nie przyznasz tego, to jasne. Ty przecież nigdy nie mówisz, co naprawdę czujesz. Ale czasem widzę i wiem, że nie chcesz tam jechać, bez względu na bzdury, które opowiadasz i wiem, że to w jakim jesteś stanie, to nie jest kwestia intensywnego świętowania, chyba że świętowałeś przez ostatnie tygodnie walcząc na arenie. Nie mam pojęcia, co robiłeś, ale wiem, że w ogóle nie było cię na DX-930, twoja skóra pachnie wciąż lekami, stalą, obcym powietrzem i krwią. Maści regenerujące działały fantastyczne, ale wciąż widzę na tobie blizny, masz inny głos i spojrzenie i nawet smakujesz inaczej. Z każdej komórki twojego ciała czuję strach przed tym, co cię czeka, za to nie czuję absolutnie żadnej radości. Jak zwykle zapomniałeś jak bardzo Kaneapalowie mają wyczulone zmysły, zwłaszcza w przypadku hybryd z rasami, które też mają je wykształcone lepiej od innych.
– Byłbyś doskonałym szpiegiem, gdybyś tak dużo nie gadał.
– I gdybym nie miał większości fizycznych cech swojej rasy oprócz koloru oczu i idiotycznych Galra-rogów, które zaczepiają mi się o włosy i sprawiają, że ułożenie jakiejkolwiek fryzury jest niemal niemożliwe. Raczej nie wtopiłbym się w tłum – stwierdził i ponownie zamachał ogonem, który potem zacisnął wokół nadgarstka Thace’a i zaczął zmieniać kolor z naturalnie zielonego na żółty, będący negatywem fioletowego odcienia skóry Galran. Thace uważał tę właściwość Kaneapalów za niezwykle osobliwą, zwłaszcza że Hanga zupełnie nad tym nie panował, a dodatkowo jego skóra miała komórki zmieniające barwę tylko na ogonie, dłoniach i stopach, i to nierównomiernie rozmieszczone.
W innej rzeczywistości i Thace mógłby zapewnić go, że strój Ostrzy był całkowicie kryjący i że istniały środki, które są w stanie maskować jego niekontrolowane zdolności z pełną skutecznością; że były też takie, które dzięki jego naturalnym właściwościom mogłyby zmodyfikować odcień jego skóry na dłuższy czas tak, by upodobnić go do Galran albo do jakiejś innej rasy, w zależności od potrzeby. Milczał jednak i ponownie przyciągnął go do siebie, a Hanga nie oponował i od razu zaczął oddawać pocałunki i pieszczoty.
Rano Hanga wstał pierwszy, przygotował dla nich obu śniadanie oraz wrzucił mu do torby trochę lokalnych przysmaków, które Thace najbardziej lubił. Bo słyszał, że na stacjach kosmicznych jedzenie jest obrzydliwe i trochę było w tym też niedopowiedzianych słów, że sam przygotował to wszystko, że zrobił to dla niego i chciałby, żeby Thace czasem o nim myślał. Nie mieli aż tak dużo czasu do odlotu transportowca dalekiego zasięgu, poranek minął w zastraszającym tempie i nagle byli już na lotnisku, na które Hanga podrzucił go swoim dwuosobowym ścigaczem. Przytulili się na pożegnanie, a Thace poczuł, jak jego gardło zaciska się z żalu za sielanką, która właśnie się kończyła, a która w innej rzeczywistości mogłaby trwać dalej; bo ten głupi dzieciak zrobił mu na pamiątkę jedzenie i opisał pudełka kolorowym tuszem i swoim śmiesznym charakterem pisma i chociaż zazwyczaj wyrzucał z siebie całe potoki słów, teraz nie mówił nic i cicho płakał.
Thace przez jakiś czas wpatrywał się w zielono-srebrzysty ślad jaki łzy Hangi zostawiły na jego rękawie, lecz wytarł je pospiesznie, gdy na pierwszym z kilku nielicznych przystanków do pustej dotąd kabiny weszło dwóch żołnierzy, w jego wieku lub nieco starszych, którzy, sądząc po treści rozmowy, byli znajomymi od dziecka i wracali z wizyty u swoich rodzin do Bazy Głównej. Gdy dostrzegli na jego nowym mundurze oznaczenia podporucznika, zasalutowali pospiesznie i zaczęli mówić znacznie ciszej, a wkrótce całkiem zamilkli i rzucali mu nerwowe spojrzenia.
Thace westchnął. Na DX-930 relacje między wojskowymi, nawet różnych stopni, nie były aż tak formalne jak w dużych flotach czy stacjach, co było raczej typowe dla niewielkich, planetarnych baz, zwłaszcza gdy były zarządzane przez porucznika takiego jak Uro. W Bazie Głównej miało być zupełnie inaczej, więc było jasne, że szeregowi technicy, sądząc po ich umundurowaniu, nie odezwą się pierwsi do kogoś starszego stopniem i spędzą w nerwowej ciszy całą podróż, która trwać miała półtorej doby – bo nie przypuszczał, że którykolwiek z nich spędzi w klaustrofobicznej, przypominającej trumnę kabinie sypialnianej, w której nie dało się nawet usiąść, więcej czasu niż to absolutnie konieczne. Dlatego to on zaczął rozmowę, przedstawił się swoją rangą i imieniem, a chwilę później dowiedział, że jego towarzysze nazywają się Zhak i Joknos i są szeregowymi technikami.
– Jak długo pracujecie w Bazie Głównej? I w której jednostce? – spytał, starając się brzmieć neutralnie, bez nadmiernego zainteresowania, które nie byłoby stosowne, ale też bez chłodu i agresywnego tonu, które zmieniłyby podróż tej dwójki w stresujący koszmar.
– Ja od dekady, a Joknos od zeszłego roku, sir. Obaj jesteśmy w pionie technicznym zarządzanym przez porucznika Lorcana.
– A pod kogo bezpośrednio podlegacie? – spytał, na razie nie zamierzając ujawniać, że będą pracować w tej samej jednostce, a Lorcan będzie jego przełożonym; nie wiedział o nim zbyt wiele, podobnie jak o kilkunastu podporucznikach, z którymi miał pracować na równorzędnych stanowiskach, trafiła mu się więc najlepsza okazja, by poznać opinię szeregowych, nawet jeśli mieliby ważyć słowa, nie wiedząc, z kim konkretnie mają do czynienia. Jednak nie zapytają, bo był wyższy stopniem.
Obaj okazali się przyzwoitymi współpasażerami i dlatego po kilkunastu minutach rozmowy przyznał, że będzie z nimi pracował u Lorcana i stąd jego ciekawość. Wciąż byli spięci i nie potrafili mu powiedzieć zbyt wiele o jednostce, którą miał zarządzać, chociaż tak, słyszeli, że na dniach miał się pojawić ktoś nowy w dziale zajmującym się komunikacją i szyfrowaniem danych, bo…
– Twój poprzednik, sir, został półtora miesiąca temu stracony. Okazał się kolaborować z rebeliantami. Obrzydliwa gnida i hańba dla całej naszej jednostki. Komandor Prorok osobiście dokonał egzekucji.
***
Chapter 2: Baza Główna
Notes:
Planuję wrzucać rozdziały ok. 3x w miesiącu, zobaczymy jak będzie szło ;)
Chapter Text
***
Pierwsze tygodnie w nowej pracy były intensywne, trudne oraz wyczerpujące fizycznie i psychicznie pod każdym względem. Gdy Thace dotarł na miejsce, został zarzucony dziesiątkami problemów, za które był od tego dnia osobiście odpowiedzialny, a które od półtora miesiąca pozostawały zaniedbane. Czasowym zastępcą podporucznika Murnu, jego skazanego za szpiegostwo poprzednika, był jakiś niekompetentny idiota z działu administracyjnego, który zarzucił Thace’a stosem bezwartościowych raportów i niekompletnych lub błędnie przeprowadzonych diagnoz, a na zapoznanie go z obowiązkami poświęcił mu niespełna godzinę. Pozostawiony samemu sobie zmuszony był biegać po kolejnych sekcjach bazy w towarzystwie Sentry i załatwiać sobie niezbędne do pracy dostępy, w biegu czytał procedury, poznawał dziesiątki osób, których imion nie był w stanie zapamiętać, a pod sam koniec zmiany pierwszego dnia pracy zgubił się w drodze do swoich kwater.
Kolejka osób z informacjami o awariach zamiast maleć rosła, a jakby tego było mało, okazało się, że dziesięciu żołnierzy z jego 40-osobowej jednostki po aferze z Murnu zostało przeniesionych, a pięciu – skazanych na wieloletnie więzienie, bo podejrzewano, że współpracowali ze swoim dowódcą, zaś od kary śmierci uchronił ich tylko brak jednoznacznych dowodów. Dysponował więc znacznie okrojonym składem niezbędnego personelu, a czas spędzany na gaszeniu pożarów przeplatał się z przeglądaniem stosu wniosków rekrutacyjnych, z których w skrajnej desperacji losowo odrzucił dziewięćdziesiąt procent. Z pozostałych wybierał osoby, które po krótkiej rozmowie video uznał za najbardziej mu odpowiadające pod względem charakteru i sprawiające wrażenie niezbyt wścibskich oraz takie, które mogły podjąć pracę natychmiast. Jeśli tak wyglądały w centrali procesy rekrutacyjne, to jakoś przestało go dziwić, że porucznik Lorcan, jego obecny przełożony, wybrał jego. Zadecydować musiał przypadek i fakt, że w głównych kwalifikacjach miał wpisane odpowiednie hasła, jednak takich osób jak on zapewne były dziesiątki; zapewne było też całe mnóstwo takich, które posiadały dłuższy staż oficerski od niego i nadawały się do tej roli lepiej niż on.
Prawdopodobnie lepiej nadawałby się również którykolwiek z szeregowych techników, którzy od przynajmniej paru lat pracowali w jego jednostce. Znali Bazę Główną jak własną kieszeń, byli doświadczeni, pracowici i kompetentni. Nie mieli doświadczenia w zarządzaniu ludźmi, ale on miał za sobą zaledwie rok, w maleńkiej jednostce, gdzie cały pion techniczny liczył sobie zaledwie dwanaście osób, a większość prac i tak wykonywały Sentry. Tutaj pion techniczny składał się z kilkunastu wyspecjalizowanych jednostek różnej wielkości zarządzanych przez podporuczników i w sumie pracowało w nim przeszło pół tysiąca osób. Tak, on zarządzał jednostką komunikacji i szyfrowania, czym zazwyczaj się zajmował i co było jego specjalizacją na studiach, lecz nigdy nie pracował w stacji tak ogromnej jak Baza Główna. Nie potrafił się po niej poruszać, nie znał wszystkich protokołów, a swoich podwładnych wypytywał czasem o rzeczy, jak sądził, elementarne i czuł się przy nich nie jak dowódca, a asystent lub praktykant. Spośród dwudziestu pięciu żołnierzy, jakich zastał, zanim zaczął uzupełniać skład, zaledwie dwóch było od niego młodszych.
Podczas kilku pierwszych zebrań, które organizował, podwładni wpatrywali się w niego wyczekująco i wydawali się czekać na jakiekolwiek jego potknięcie. Prawdopodobnie nie ufali mu jeszcze, uważali tak jak on, że to któryś z nich powinien awansować i w efekcie traktowali z pewną rezerwą. Za sukces uważał, że jednak nie sabotowali otwarcie jego decyzji i nie dawali mu wprost odczuć, że uważają go za dzieciaka, który niewiele jeszcze potrafi, a co bardziej przyjaźnie nastawieni wspierali go, gdy z czymś sobie nie radził. Miał wrażenie, że niektórzy z nich mu współczują, gdy stawał przed nimi i przedstawiał plany diagnoz i zaległych modernizacji, rozdzielał zadania trochę na oślep czy mylił nazwy sektorów gigantycznej bazy. Nie lubił przemawiać do dużych grup i to chyba również dostrzegali. Oraz fakt, że sypiał zdecydowanie za krótko i już po trzech tygodniach ledwo trzymał się na nogach, a jego twarz i włosy przybrały szarawy odcień.
Chociaż podwładni nie sprawiali mu problemów i z każdym dniem było mu odrobinę łatwiej się z nimi porozumieć, przez nadmiar obowiązków był przemęczony i coraz bardziej zestresowany, nie miał czasu jeść, ćwiczyć ani odpoczywać. Ostatniej nocy nie spał w ogóle i gdy rano zebrał swoich ludzi, w tym również paru nowozatrudnionych, którzy dopiero co dotarli do Bazy Głównej, kilkakrotnie zgubił wątek i złapał się na tym, że nie ma pojęcia, o czym mówi; kompromitował się przed nimi i w końcu któryś z najstarszych stażem techników, jeśli dobrze pamiętał, o imieniu Krylax, zaproponował mu, by skończyli spotkanie szybciej i wrócili do tematu planowanych testów sprzętu kodującego w sekcji TB-Tsi następnego dnia.
– Tak. Masz rację – zdołał wydusić. – Zajmijmy się tym jutro. Mamy w systemie wystarczająco długą kolejkę zadań. W razie problemów… jestem do waszej dyspozycji.
Kilka osób pokiwało głowami, a potem opuścili wspólne pomieszczenie ich jednostki by zająć się zaplanowanymi zadaniami, zaś Thace osunął się na krzesło i zaczął wpatrywać w holograficzny ekran z listą jego spraw i zleceń, które świeciły na czerwono jako przeterminowane. Przymknął oczy i dał sobie kilka minut na dojście do siebie po zrobieniu z siebie błazna przed podwładnymi, po czym wziął głęboki oddech i spróbował wrócić do pracy. Zanim jednak cokolwiek zrobił, drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie i stanęła w nich inżynier Tontiar, Galranka przynajmniej w wieku jego rodziców.
– Przyniosłam ci śniadanie i gorące ruuso, sir. W pełni organiczne, przywiezione z Tsevu-22 zaledwie parę dni temu. Nie wyglądasz najlepiej, a nie było cię dziś w kantynie. Secan sprawdził to w logach.
– Dziękuję – wymamrotał i spróbował się uśmiechnąć.
– Powinieneś też odwiedzić medyków, sir. Przyjechałeś tu po kilku latach mieszkania na planecie z wyjątkowo korzystnym promieniowaniem i twój organizm może źle reagować na brak naturalnego światła i mieć problem z przystosowaniem się do standardowej doby ustawionej na stacji, jeśli w miejscu, gdzie mieszkałeś, naturalny dzień był innej długości. Odpowiednio dobrana suplementacja powinna pomóc.
– Tak. Przejdę się tam w wolnej chwili – odparł i westchnął, gdy poczuł zapach jedzenia, prawdziwego, a nie fioletowej, syntetycznej brei, serwowanej z automatów w kantynie. Tontiar z powątpiewaniem uniosła ciemną brew, a on westchnął. – Przejdę się tam dzisiaj. Za godzinę mam spotkanie z porucznikiem Lorcanem, więc przy okazji będę też pewnie potrzebował środków uspokajających.
Szeregowa miała na tyle przyzwoitości, że nie próbowała przekonywać go, że może nie będzie tak źle, a wychodząc, życzyła mu smacznego. Chwilę później na komunikator wpłynęła mu wiadomość od niej z linkiem do aplikacji z wolnymi terminami wizyt w oddziale medycznym.
Thace westchnął i spojrzał na porcję jedzenia, cudownego, prostego i mającego smak i zapach i na parę chwil jego nastrój się poprawił. Jego podwładni, chociaż w większości starsi od niego technicy i inżynierowie, którzy mieli wszelkie powody, by utrudniać mu życie, generalnie byli do niego nastawieni dość życzliwie i bez względu na to, jak bardzo paranoja i perfekcjonizm próbowały się w nim odzywać, nie mógł im nic zarzucić. Wykonywali polecenia, pomagali mu, w pracy robili swoje i wyglądało na to, że niektórzy z nich w jakiś sposób się o niego troszczyli, chociaż zupełnie się tego nie spodziewał. Przy całej ilości pracy dawało mu to jakąś nadzieję, bo miał świadomość, że mógł trafić dużo gorzej. To nie oni byli problemem… ani nawet nie praca sama w sobie, bo chociaż było jej za dużo, to była interesująca i dawała mu sporą satysfakcję oraz, w przyszłości, miała mu dać również mnóstwo możliwości, by móc pozyskać istotne dla Ostrzy informacje. Problemem był za to porucznik Lorcan zarządzający całym pionem technicznym.
Chociaż jego dowódca nie interesował się jego pracą pod względem merytorycznym, bo nie miał o niej pojęcia, na samym starcie powiedział mu, że nauczony doświadczeniem, będzie mu się bacznie przyglądał. Zazwyczaj wysyłał za Thacem grupę podlegających wyłącznie jemu Sentry, śledził go na kamerach i gdy tylko spotykali się w którymś z wspólnych pomieszczeń służbowych, głównej serwerowni czy biurach działu technicznego, zaglądał mu przez ramię i, nie dało się tego inaczej nazwać – przeszkadzał w pracy. Zwykle nie odzywał się do niego inaczej niż krzykiem, obrażał zarówno jego jak innych swoich podwładnych przy każdej okazji, zrzucał na nich odpowiedzialność za własną nieudolność i ciągłe usterki i już po tygodniu Thace miał go na tyle dość, że był bliski by rzucić tę pracę w diabły. Spodziewał się najróżniejszych problemów, ale nie tego, że największym z nich będzie brutalny sadysta w charakterze bezpośredniego przełożonego, który szeregowych żołnierzy i oficerów niższego stopnia traktował podle i stosował przemoc nawet gdy nie była potrzebna ani uzasadniona w jakikolwiek sposób. Zhak i Joknos opisywali go wcześniej bardzo zachowawczo i Thace nie dziwił się im. Lorcan był niebezpieczny, a gdyby dotarły do niego choćby mgliste plotki, że ktoś mu podległy wypowiada się na jego temat nieprzychylnie, zmieniłby życie tej osoby w piekło.
Zachowanie Lorcana stresowało i męczyło Thace’a, a ilość obowiązków, jakie miał, sprawiało, że jego stan psychofizyczny leciał na łeb na szyję. Do medyka nie dotarł ani tego dnia ani przez kilka kolejnych, bo po prostu nie znalazł na to czasu; któregoś razu uznał, że samodzielnie zwiększy dawkę standardowych suplementów, co skończyło się rozstrojem żołądka i kolejną nieprzespaną nocą. Gdy Kolivan wysłał mu na komunikator kolejne zapytanie, jak sobie radzi, miał ochotę rzucić urządzeniem w ścianę. Odpisał mu, że nadal ma dużo pracy, a dowódca jego jednostki nadal jest padalcem.
K1: Przypuszczam, że przesadzasz. Jeśli przestaniesz sobie radzić, znajdź sposób, by bezpiecznie połączyć się ze mną na video.
T: To na razie niemożliwe.
Na razie nie było możliwe i nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek będzie. Wciąż nie miał czasu, by zacząć zapoznawać się z systemami zabezpieczeń Bazy Głównej, ale już wcześniej wiedział, że na znaczących stacjach wszelkie rozmowy w czasie rzeczywistym musiały przejść przez wojskowe serwery, były rejestrowane i sprawdzane przez zadziwiająco skuteczne boty, wszystko co brzmiało jak kod lub z dowolnych przyczyn podejrzanie – powodowało wysłanie notyfikacji do bezpośredniego przełożonego. W efekcie wielu żołnierzy unikało prowadzenia rozmów z Bazy Głównej nawet do całkiem zwyczajnych, prywatnych spraw, gdy dotyczyły kwestii natury finansowej czy intymnej. Ponadto, jakość połączeń poza sieć wojskową była dramatyczna przez ograniczoną do minimum przepustowość takich łączy, czego oczywiście również się spodziewał. Wszystko to sprawiało, że jedyne, co robił Thace, to korzystał z aplikacji szyfrującej na zmodyfikowanym komunikatorze dzięki czemu mógł wysyłać i odbierać całkowicie bezpiecznie krótkie wiadomości tekstowe.
Frustrowało go coraz więcej spraw – brak możliwości kontaktu z Kolivanem i Antokiem był jedną z nich – i czuł, że niebawem zacznie popełniać błędy na tyle poważne, że Lorcan będzie miał racjonalne powody, by się go przyczepić. Był ciągle przygnębiony i wściekły, bo nie potrafi zapanować nad wszystkim i gdy pewnego wieczoru, ledwo trzymając się na nogach, ruszył do kantyny, nie potrafił ukryć swojego stanu; gdy kilku oficerów z pionu technicznego zawołało go do stolika, w pierwszej chwili ich nie usłyszał, pogrążony w myślach, czym wzbudził sporą wesołość. Znał ich twarze, ale nie pamiętał ani jednego imienia, bez względu na to, jak bardzo próbował sobie je przypomnieć.
– Chyba powinieneś odpocząć, Thace – odezwał się jeden z nich, kiedy usiadł przy nich z porcją syntetycznego jedzenia. – Czy ty w ogóle sypiasz?
– Niewiele. Mam bardzo dużo pracy – powiedział i miał wrażenie, że to ostatnie zdanie to mantra, którą powtarza każdemu, kto wyrazi jakiekolwiek zainteresowanie tym, co mu dolega.
– Nie naprawisz wszystkiego w parę tygodni i nikt tego nie oczekuje.
– Porucznik Lorcan wydaje się oczekiwać. Urządził mi dziś karczemną awanturę w sprawie usterki, która nawet nie dotyczyła mojego zespołu.
– Jak każdemu z nas przynajmniej milion razy. Ignoruj to, przytakuj i nie wychodź przed szereg – poradził mu ktoś inny. – Porucznik Lorcan nigdy nie jest zadowolony, ale nie ma pojęcia o działce większości działów technicznych, w szczególności tego, czym ty się zajmujesz. Choćbyśmy przez tydzień wysyłali wszystkie dane wojskowe bez jakiegokolwiek szyfrowania, nawet by tego nie zauważył, bo nie zrozumiałby alertów z raportów zbiorczych, które mu przekazujemy.
– No chyba że wysłałbyś własnej matce zdjęcie obiadu i napisał, że tęsknisz za jej kuchnią. Wtedy natychmiast wziąłby cię na dywanik, że śmiesz krytykować wojskowe racje żywieniowe i pewnie jesteś szpiegiem i dywersantem – dodał ten pierwszy, co spowodowało, że wszyscy przy stoliku, z wyjątkiem Thace’a parsknęli śmiechem.
– Pracujesz ponad siły i próbujesz panować nad wszystkim – podjęła kolejna osoba. – W tym tempie wykończysz się w ciągu paru miesięcy. Nie musisz osobiście nadzorować każdej sprawy, bo twoi ludzie doskonale wiedzą, co mają robić. Przez półtora miesiąca nie zarządzał nimi nikt, a Murnu ostatni rok niewiele zajmował się pracą, a baza jakoś stoi nadal cała i świat się nie zawalił.
– Ciągle trafiam na krytyczne usterki i awarie, które…
– Które w Bazie Głównej są codziennością – usłyszał. – Z tego co widzę, każdą sprawą próbujesz zajmować się osobiście. Po co? Przecież masz od tego ludzi.
– Żeby poznać specyfikę działania tej stacji. Nie będę w stanie zapanować nad rzeczami, na których się nie znam. Nie pracowałem dotąd w tak dużej jednostce.
– Komandor Prorok nie zlecił rekrutacji osoby z zewnątrz sądząc, że będzie znać się na wszystkim od pierwszego dnia pracy, a Lorcan najwyraźniej miał powody, by z dostępnych kandydatów wybrać ciebie – stwierdził mężczyzna, który wcześniej zawołał go do stolika, a Thace westchnął. Czegokolwiek oczekiwał komandor, którego jeszcze nie było mu dane poznać, to raczej nie niedoświadczonego, zaledwie sześćdziesięcioletniego oficera z rocznym stażem, który nie radził sobie ze stresem. – Jeśli jesteś tym zainteresowany, możesz pójść do działu kadr. Powinni udzielić ci informacji o kryteriach wyboru, jakimi kierowano się, gdy cię tu przyjęto. Z setek kandydatów na pewno wybrali najodpowiedniejszego. – Na to ostatnie Thace uśmiechnął się krzywo, ale wolał nie zdradzać przed pozostałymi podporucznikami, co sądził o tych rekrutacjach.
– Pewnie macie rację. Pracuję tu bardzo krótko. Powinienem zdać się na porady bardziej od mnie doświadczonych osób. Dziękuję. Postaram się aż tak nie przejmować krytycznymi uwagami, jeśli nie wydają się racjonalne – wymamrotał; parę osób spojrzało po sobie, a potem usłyszał trochę chichotów. Przymknął oczy i wziął głęboki oddech i gdyby nie jego kompletna rezygnacja, uniósłby się honorem i opuścił ich stolik, skoro jego formalny ton, który w całym stresie i przemęczeniu był jego mechanizmem obronnym, wydawał im się tak zabawny.
Gdy wychodził z kuchni, niemal natychmiast trafił na kilka Sentry, które po numerach seryjnych rozpoznał jako jednostki Lorcana. Miał ochotę wyciągnąć sztylet i zniszczyć je wszystkie, choćby tu, na korytarzu, gdzie kręciło się sporo osób, ale w zamian zacisnął zęby, a gdy znalazł się w swoich kwaterach, starannie zablokował drzwi. Pomimo zmęczenia, zaczął rozmyślać o tym, co usłyszał – bo podczas kolacji jeszcze jakiś czas plotkowano o Lorcanie, który faktycznie uprzykrzał się większości oficerów w swoim pionie i był prawdopodobnie najbardziej znienawidzonym porucznikiem w całej Bazie Głównej.
Thace wiedział, że Lorcan śledził nie tylko jego – przyglądał się wszystkim i we wszystko wtykał nos, a z opowieści wywnioskował, że był taki od bardzo dawna. Jak to się stało, że nie dostrzegł w swoich szeregach szpiega… można było wytłumaczyć tylko w jeden sposób: miał masę mięśni, ale niewiele rozumu, skoro patrzył a nie widział. Istotnym było też to, że zupełnie nie znał się na szyfrowanej komunikacji krótkiego i średniego zasięgu, czyli tym, czym wcześniej zajmował się Murnu, a obecnie Thace – była to zaś działka, która dawała potencjalnemu szpiegowi ogromne możliwości i… i tutaj odzywały się w Thace’u wątpliwości.
Wiedział, że w Imperium królowała nieudolna biurokracja. Że najwyższe stanowiska otrzymywało się często po znajomości lub za jedną, ale widowiskową, wygraną bitwę. Że w wielu kwestiach panował chaos organizacyjny, powszechny brak zaufania i korupcja. Sądził jednak, że przy obsadzeniu nie aż tak intratnych stanowisk oficerskich niższego szczebla jak to, które otrzymał, kierowano się racjonalnymi przesłankami, bo tutaj kwalifikacje i dokładnie sprawdzenie kandydata powinno być istotne, zwłaszcza jeśli jego poprzednika stracono jako zdrajcę. Okazało się, że się mylił i… nie do końca wiedział, jak się z tym czuł. Bo niby wiedział, że dla Imperium nie liczyły się jednostki, lecz końcowy efekt – bez względu na koszty i ofiary. Liczyły się widowiskowe bitwy i ilość zdobytej w koloniach kwintesencji i surowców, honorowani byli zdobywcy i kolonizatorzy, a nie technicy, którzy stanowili trybiki całej tej zdegenerowanej maszyny. Uznali Murnu za wadliwy trybik i wsadzono w to miejsce nową część i… zaśmiał się w duchu. I wsadzili część, która miała tę samą wadę, co poprzednia.
Mimo że wszystko to miało sens, gdy się nad tym zastanowił, kiedy usypiał po kolejnej kilkunastogodzinnej zmianie – w ciągu standardowej, która trwała poza misjami osiem lub dziesięć godzin, nie miał żadnych szans się wyrobić – czasem wciąż gryzł się z myślami. Minęło półtora miesiąca od jego pojawienia się w Bazie Głównej i zaczął powoli wychodzić na prostą z zaległościami, a jego kalendarz świecił się raczej na żółto niż czerwono. Zdołał odwiedzić dział medyczny, gdzie lekko zmodyfikowano mu suplementację oraz przepisano leki, które pomogły mu przystosować się do doby o cztery godziny krótszej niż ta na DX-930-D; co jakiś czas dla relaksu i oczyszczenia umysłu wyrywał się na salę treningową choćby na godzinę, starał się chodzić do kantyny bardziej regularnie i nie samotnie, lecz w towarzystwie swoich podwładnych czy pozostałych podporuczników z pionu technicznego. Stopniowo zapamiętał ich imiona, co uważał za ogromny sukces, a gdy komunikował się z Kolivanem, pisał, że jakoś daje sobie radę, ale nie miał jeszcze zbyt wiele czasu by zająć się sprawami Ostrzy. Dowódca uspokajał go, że zanim podejmie się czegokolwiek, ma zapoznać się z ludźmi, z którymi pracuje oraz systemami i specyfiką bazy oraz że nie oczekiwał od niego krytycznych danych po zaledwie paru tygodniach.
Jego nastrój nieco się poprawił, miał więcej czasu i chociaż wciąż odrobinę się wahał, po kolejnej awanturze jaką zrobił mu Lorcan, postanowił udać się wreszcie do działu kadr na drugim krańcu ogromnej stacji, by sprawdzić, jakimi przesłankami porucznik się kierował, gdy go zatrudnił, skoro teraz wydawał się nienawidzić go z całego serca. Nie było to niczym szczególnym, bo był niezłym kłamcą, o ile miał czas by starannie się przygotować do odgrywanej roli. Jako przyczynę swojego zainteresowania wskazał fakt, że jest dla niego istotne, jakie kwestie były decydujące, aby mógł wybrać właściwych pracowników w czasie czterech ostatnich rekrutacji, które wciąż były prowadzone, a które w całości zrzucono na niego. Nie chciał popełnić błędów, za to pragnął zbudować godny zaufania skład i dobrać osoby najlepiej wpasowujące się w pożądany profil.
– Och, to żadna tajemnica, sir – odparł siedzący za biurkiem szeregowy pracownik administracyjny, gdy wysłuchał jego argumentów. – Komandor Prorok osobiście wybrał cię z listy dziesięciu kandydatów o najlepszych kwalifikacjach, których od ekhm… dość dawna mieliśmy na oku – stwierdził, co oznaczało ni mniej ni więcej jak to, że ich wnioski na pewnym etapie były już zaakceptowane i jednak wcześniej byli dokładnie sprawdzeni, ale w całym bałaganie gdzieś przepadły i przydały się, gdy na szybko musieli zatrudnić podporucznika o odpowiedniej specjalizacji technicznej. – Okazuje się, że studiowałeś na uczelni w Sektorze 2-Phi, którą komandor ukończył przed blisko dwustoma laty, więc przypuszczam, że to właśnie zadecydowało, bo skomentował ten fakt, a spędził na przeglądaniu wniosków ze zdjęciami nie więcej niż pięć minut i przekazał mi odpowiedź jeszcze tego samego dnia. Przypuszczam, że skontaktował się z wykładowcami, a że twoje wyniki były znakomite, raczej nie mieli do powiedzenia na twój temat nic złego.
– Sądziłem, że decyzję podejmował porucznik Lorcan – oznajmił, na co wzrok mężczyzny stwardniał, a na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
– Porucznik Lorcan podjął już wystarczająco dużo błędnych decyzji kadrowych. Kiedy rekrutacja była już w ostatniej fazie, Komandor Prorok zjawił się tutaj i kazał sobie pokazać sobie profile kandydatów, których Lorcan w poprzednim kroku odrzucił. Komandor nie toleruje błędów, zaś za Lorcanem nigdy nie przepadał. Jeden jego niewłaściwy ruch, a będziemy mieć kolejne zmiany w pionie technicznym. Czego zresztą wszyscy z całego serca sobie życzymy.
Jedna rzecz była stała w każdej jednostce: pion administracyjny, w tym oczywiście sekcja kadr, był miejscem, gdzie dowiedzieć się można było wszystkiego, szczytem bałaganu organizacyjnego oraz wylęgarnią plotek. W Bazie Głównej podlegał podstarzałemu, flegmatycznemu i znudzonemu życiem porucznikowi Snatowi, który odliczał ostatnie lata do osiągnięcia minimalnego wieku emerytalnego. Nie koordynował żadnych prac, nie interesował się problemami podwładnych ani niczego od nich nie wymagał, więc ci korzystali z tego faktu jak tylko się dało i poza robieniem tego, co było absolutnie niezbędne albo zlecone od któregoś co bardziej wrzaskliwego oficera lub samego komandora, spędzali długie godziny popijając ruuso, czytając książki, oglądając programy rozrywkowe na komunikatorach i obgadując absolutnie wszystkich.
Thace zaczął pojawiać się tu nieco częściej, dwukrotnie przynosząc ze sobą zamówione z pobliskiej planety Tsevu-22 organiczne, słodkie przekąski, dla wkupienia się w łaski. Zapoznał się z paroma sekretarzami i księgowymi, dowiedział się również, że Lorcan miał już na jego miejsce swojego niemal-już-wybranego-kandydata – jakiegoś powinowatego, jednak Prorok osobiście odrzucił tę kandydaturę. Thace wysłuchał jeszcze paru teorii o jego zatrudnieniu właśnie tutaj, jako że od swoich podwładnych czy pozostałych oficerów technicznych nie miał szans pozyskać takich informacji. Wszystkie mniej lub bardziej prawdopodobne teorie kręciły się wokół faktu, że Prorok chciał zagrać Lorcanowi na nosie; że wybrał najmłodszego z kandydatów, kogoś, kto w wojsku pracował krócej niż inni i nie zaciągnął się zaraz po zakończeniu obowiązkowej edukacji, skończył w akademii kierunek cywilny a nie wojskowy oraz nie miał nawet doświadczenia zawodowego na większej stacji kosmicznej. Jedna ze specjalistek od zarządzania rekrutacjami powiedziała mu zaś wprost podczas wspólnej filiżanki ruuso, że po prostu był młody i przystojny oraz miał świetne wyniki w testach sprawnościowych i już samo to doprowadzać mogło Lorcana do wściekłości. Oraz poradziła, by w razie eskalacji problemów, zaraportował jego zachowanie, bo chociaż pojedyncza skarga nic nie zmieni, a Snat się nawet nią nie zajmie, to im będzie ich więcej, tym większe będą szanse, że kiedyś odniosą one jakiś skutek.
Przy okazji poznawania plotek na temat własnego awansu, Thace dowiedział się również, że już od jakiegoś czasu relacje Proroka i Lorcana były napięte i że były takie jeszcze przed ujawnieniem zdrady podporucznika Murnu. Prorok chciał wówczas przesunąć Lorcana do innej jednostki i pozbyć się go z Bazy Głównej, lecz ostatecznie nie zrobił tego z powodu jakichś polityczno-wojskowych zawiłości i dał mu ostatnią szansę. Podobno starał się tak układać swoje zadania, by z Lorcanem mieć jak najmniej do czynienia, ale aby nie być kompletnie nieświadomym tego, co dzieje się w jego pionie, często kontaktował się z jego podporucznikami, a czasem nawet szeregowymi technikami. I to do nich udawał się z każdą sprawą, całkowicie pomijając Lorcana, który szalał z wściekłości, ale nie mógł otwarcie mu się postawić, za to nie zamierzał też wnioskować o przeniesienie i plotka głosiła, że kiedyś oznajmił mu wprost, że nie zrobi tego, bo nie zamierzać dać mu tej satysfakcji.
Kiedy Thace poczuł się nieco pewniej, zdołał również dopytać się, dlaczego w sytuacji, jaka panowała w jego jednostce po skazaniu Murnu, jego wniosek o miesiąc na załatwienie prywatnych spraw został zaakceptowany bez żadnego problemu. Okazało się, że wówczas komandor Prorok był nieobecny i nie mógł tego zablokować, zaś Lorcan autoryzował go z czystej złośliwości, licząc na to, że Thace, gdy tu dotrze, trafi do największego szamba i wyłoży się w ciągu paru pierwszych tygodni. Informacja ta w pierwszej chwili rozzłościła go, ale z drugiej strony wiedział, że czas ten był mu potrzebny, by móc udać się do kwater Ostrzy. I chyba po raz pierwszy odkąd się tu znalazł, poczuł, że niechęć Lorcana zaczyna go motywować do działania aż do granic wytrzymałości zamiast przygnębiać – tym bardziej że to ilość pracy pozwalała mu nie myśleć na co dzień o tym, co za sobą zostawił.
Jeśli chodziło o komandora Proroka, który, bez względu na jego motywacje, przyczynił się do zatrudnienia Thace’a, na razie nie dane mu było go poznać. W czasie, gdy przyjechał rozpocząć służbę do Bazy Głównej, komandor z niewielką częścią floty prowadził standardową misję zwiadowczą w Achtelu A podlegającego pod jego jurysdykcję Sektora Centralnego. Czasem na podobne wyprawy wysyłał któregoś ze swoich pięciu podkomandorów, teraz zaś, ponieważ trzech z nich przebywało ze swoimi flotami w bardziej odległych rejonach na długoterminowych misjach, bieżącymi sprawami na stacji zajmowali się pozostali dwoje – Reg i Zak, którzy obecnie stacjonowali tu w celu dokonania napraw i przeglądów swoich flot. Thace poznał ich tylko przelotnie, gdyż obydwoje większość czasu spędzało na swoich dryfujących w okolicach Bazy krążownikach, zaś on nie interesował się nimi szczególnie, bo nie spodziewał się, mieć z nimi w przyszłości bezpośredniego kontaktu jako technik przypisany do centrali, a nie którejkolwiek z flot, jaka większość roku przebywała poza Bazą.
Minęło dwa i pół miesiąca od jego przybycia do Bazy Głównej, kiedy Komandor Prorok wrócił z misji, uporządkował pewne kwestie i wezwał nawet Thace’a na spotkanie zapoznawcze, jednak do tego ostatecznie nie doszło – spędził w centrali zaledwie tydzień, kiedy niespodziewanie otrzymał niepokojące informacje z obszaru na granicy Sektora 1-Beta i Centralnego i wymagana tam była jego pilna obecność. Sprawa była częściowo utajniona, a Thace zdołał dowiedzieć się tylko, że tym razem nie chodziło o rebeliantów czy zdobywanie nowych terytoriów, lecz ochronę jakiejś istotnej jednostki położonej w wyjątkowo niekorzystnej lokalizacji przed atakami piratów, którzy rozplenili się tam jak szarańcza – i nie wiadomo było, czy uporanie się z problemem zajmie dni, tygodnie czy miesiące. Thace nie pozyskał żadnych szczegółów z plotek, zaś ostatnie raporty od Kolivana jakie otrzymał również nic o tym nie mówiły, zaś mężczyzna nie miał dla niego zbyt wiele wieści do przekazania w krótkich wiadomościach, na jakie mogli sobie pozwolić za pomocą komunikatora. Powtórzył mu za to ponownie, by połączył się z nim kiedy tylko będzie mógł.
T: Upewniłem się w dziale kadrowym, że po trzech miesiącach pracy będzie mi przysługiwać przepustka. Dam znać, gdy tylko otrzymam na nią zgodę i wyjadę poza Bazę.
K1: Daj mi znać z wyprzedzeniem. Antok też chciał się z tobą zobaczyć.
T: Zrobię co w mojej mocy.
T: Gdy będę na miejscu, będę mógł wysłać wam trochę środków. Na pobliskiej planecie znajdują się jednostki transferowe umożliwiające zanonimizowane przelewy. Skorzystam z którejś ze standardowych ścieżek funduszy inwestycyjnych.
K1: Nie musisz przekazywać nam pieniędzy od pierwszego żołdu, jaki otrzymałeś. Pracujesz w Bazie Głównej i w pierwszym okresie oczekuję przede wszystkim, że korzystając ze znakomitych zarobków zadbasz o siebie i będziesz prezentował się odpowiednio. To inwestycja, a nie koszt.
T: Na co niby mam wydawać pieniądze? Mam tu zapewnione podstawowe środki higieniczne, wyżywienie i pełne umundurowanie. Jedyne, co czasem zamawiam, to organiczne przekąski, gdy wiem, że bez nich niczego nie załatwię w dziale administracyjnym.
K1: Nie chcesz wiedzieć, jaką mam minę w tym momencie.
T: Nie wiem, o czym mówisz.
K1: Wiesz doskonale. Zadbaj o siebie. Odnoszę wrażenie, że masz lepszy nastrój. Cieszy mnie to. Odezwij się, gdy zorganizujesz sobie przepustkę.
***
Po krytycznych trzech miesiącach od jego przylotu do Bazy Głównej, które stanowiły coś w rodzaju okresu próbnego, Thace czuł, że zdołał opanować największe kryzysy, poznać swoich podwładnych i współpracowników a także – przynajmniej zdalnie – oficerów stacjonujących w centrach komunikacyjnych podlegających pod obszar Proroka, którzy zajmowali się szyfrowaniem i komunikacją dalekosiężną; to w takich miejscach Thace w przeszłości pracował, więc miał niezłe pojęcie o ich pracy i szybko znalazł z nimi wspólny język. Nieco lepiej sypiał, nie stresował się aż tak jak na początku, poznał też systemy i zabezpieczenia na tyle, że czuł, że niebawem będzie w stanie zacząć przesyłać Kolivanowi zaszyfrowane pakiety danych za pomocą sieci transferowych dalekiego zasięgu. Obecnie korzystał wyłącznie ze swojego komunikatora, który w zakresie stuprocentowo bezpiecznej komunikacji nadawał się wciąż tylko do przesyłania stosunkowo krótkich wiadomości tekstowych oraz – jego jedyny sukces w ostatnim czasie – niewielkich plików graficznych. Wysłanie nagrania, linków czy większych pakietów, nie mówiąc już o połączeniu audio lub video, gdy znajdował się na terenie, gdzie działała wyłącznie sieć wojskowa, na tę chwilę nie wchodziło w grę. Przypuszczał, że z czasem znajdzie dodatkowe rozwiązania, ale nie dało się ukryć, że zabezpieczenia w Bazie Głównej, nawet gdy pionem technicznym zarządzał partacz taki jak Lorcan, były o niebo lepsze niż na jakiejkolwiek innej stacji kosmicznej.
Zanim dostał pierwszą, dwudniową przepustkę, przeszedł gehennę z wysyłanymi i odrzucanymi bez powodu wnioskami. Lorcan, który każdego dnia starał się przypomnieć mu, jak bardzo go nie cierpi i że traktuje jego zatrudnienie jako osobisty przytyk, nie zamierzał pozwolić mu gdziekolwiek wyjechać i im bardziej widział, jak mu na tym zależy, z tym większą satysfakcją mu tego odmawiał. Minęło kilka tygodni, zanim Thace wreszcie zdołał uzyskać wymaganą zgodę, a stało się tak tylko dlatego, że Lorcan opuścił na tydzień stację, zaś akceptacji dokonywał zastępujący go porucznik Vhinku z sekcji lotniczej, który prawdopodobnie nigdy nie widział Thace’a na oczy, zaś wszystkie wnioski z działu Lorcana o przepustki, urlopy i zmiany w grafikach akceptował bez czytania.
Thace udał się do układu Tsevu-22, mieszczącego się na tyle blisko Bazy Głównej, że mógł dotrzeć tam średniej wielkości promem krótkodystansowym pozbawionym napędu nadprzestrzennego kursującym kilka razy dziennie w ciągu niespełna godziny. Jako podporucznik mógłby oczywiście wypożyczyć jednoosobowy, szybki statek i dotrzeć tam w parę minut, lecz nigdy nie latał tym konkretnym modelem i nie czuł się zbyt pewnie, gdyby miał go użyć w okolicach zatłoczonej przestrzeni wokół stacji kosmicznej. Bezpieczniejszą opcją była więc podróż w towarzystwie kilkudziesięciu szeregowych żołnierzy, którzy na Tsevu-22 latali przede wszystkim na zakupy oraz po to, by spotkać się z bliskimi, gdy ci chcieli ich odwiedzić, jako że Baza Główna była dla cywili niedostępna.
Na jedynej planecie w całym układzie – która miała jakiś zawiły kod, ale wszyscy w uproszczeniu mówili o niej po prostu Tsevu-22 – która względnie nadawała się do zamieszkania, znajdowała się rozległa baza noclegowa i gastronomiczna, ogromny port, trochę sklepów wielobranżowych i jeszcze więcej z niegustownymi pamiątkami oraz mnóstwo najróżniejszych punktów usługowych, które mogły być przydatne żołnierzom. Nie było tu prawie żadnych terenów zielonych, a ogromną część planety zajmowały hangary dla niewielkich statków krótko i średniodystansowych, które przechodziły tu konserwacje, modernizacje i naprawy. Ze względu na nieco szkodliwe promieniowanie bliskiej gwiazdy, wykorzystywane jako źródło energii zasilającej całą planetę, personel naziemny stanowiły przede wszystkim Sentry, a życie toczyło się głównie pod powierzchnią.
Thace udał się tu jednak w innym celu niż większość osób i zameldował się do hotelu na uboczu, gdzie zapewnił sobie kwaterę ze sprzętem komunikacyjnym dalekiego zasięgu. Oczywiście zaczął już pracować nad możliwością bardziej efektywnej komunikacji z Kolivanem, odkąd poznał podstawowe protokoły Bazy Głównej, jednak tutaj miał możliwość przetestowania i skalibrowania kilku opcji szyfrowania stosowanych na mniejszych wojskowych stacjach kosmicznych przez Ostrze Marmory. Wiedział, że gdy zrobi wszystko, co należy, będzie w stanie wysyłać Kolivanowi ogromne pakiety zaszyfrowanych danych za pośrednictwem sieci wojskowej oraz łączyć się z nim na krótkie rozmowy przez komunikator – chciał wierzyć, że uda mu się uwzględnić również video, ale wcale nie był tego pewien. Westchnął z pewną irytacją, podpinając do sprzętu hotelowego kolejne kable. Gdyby znalazł się w jakiejkolwiek mniejszej i słabiej zabezpieczonej stacji lub w dowolnej jednostce planetarnej – a do takich miejsc wnioskował o przeniesienie z DX-930 – komunikacja byłaby znacznie prostsza i liczył na to, że nie będzie musiał cały czas pracować wyłącznie na terenie Bazy Głównej, jednak na ten moment nie miał pojęcia, jak ułożą się jego dalsze losy.
Chociaż najważniejsze było, aby porozmawiał z Kolivanem, wiedział, że w pierwszej kolejności należy przetestować łącza na bezpieczniejszych osobach i monitować stan kodowania. Zadzwonił więc do kilku swoich znajomych z DX-930, wyłącznie cywili, bo ktokolwiek z jego jednostki mógłby zadawać zbyt szczegółowe pytania dotyczące tego, dlaczego korzysta z aż tak zabezpieczonego łącza; nie zdziwiliby się, że dzwoni z pobliskiej planety, a nie Bazy Głównej, bo tam strumień przeznaczony na prywatne rozmowy szeregowych żołnierzy i niższych rangą oficerów był niewielki i często występowały w nim zakłócenia, i wszyscy o tym wiedzieli, lecz wolał nie ryzykować niepotrzebnych dyskusji.
Thace spędzał z każdą z osób kilka lub kilkanaście minut, bacznie sprawdzając odczyty i w efekcie nie koncentrując się aż tak na samej rozmowie, chociaż nie było mu z tym dobrze, że wykorzystuje w ten sposób nic nie podejrzewające osoby, które przecież naprawdę lubił i zasługiwały na to, by poświęcił im całą uwagę. To byli jego przyjaciele, którzy troszczyli się o niego, cieszyli, że mógł zadzwonić i pokazać się na kamerze, uśmiechali na jego widok i wypytywali, czy wszystko u niego w porządku i jak czuje się w nowym miejscu, w dodatku na tak odpowiedzialnym stanowisku.
Miał bardzo dużo pracy. Jego szef był trudną osobą, ale współpracownicy i podwładni byli w porządku. Niewiele sypiał, wciąż przyzwyczajał się, że cały czas przebywał w sztucznym świetle i naprawdę brakowało mu naturalnego. Oczywiście, wszystko układało się znakomicie, miał wiele wyzwań, ale przecież nie zmienił pracy na bardziej wymagającą, by się nudzić.
Łącze działało bez zarzutu i dlatego, chociaż nie planował tego robić i wątpił, czy to dobry pomysł, postanowił skontaktować się również z Hangą… powtarzał sobie, że to po to, by upewnić się, czy wszystko u niego w porządku. Przez ostatnie cztery miesiące niewiele się ze sobą kontaktowali – po tygodniu pracy wysłał mu tylko krótką wiadomość tekstową i potem wymienili jeszcze parę, ale były one zdawkowe, bo Hanga nie wiedział przecież, że zadbał o ich pełne zaszyfrowanie i że były nie do przechwycenia, więc był ostrożny w tym, co do niego pisał. Oczekiwał na połączenie parę chwil i gdy był już bliski, by zrezygnować, w końcu zostało nawiązane, zaś Hanga uruchomił od razu video i pokazał się przed ekranem w mokrych włosach i cienkim, półprzezroczystym szlafroku. Thace niemal jęknął, bo pamiętał ten konkretny element garderoby – srebrzysto-zielony, niemal stapiający się z odcieniem skóry Hangi, kupiony w eleganckim, drogim butiku, gdy chłopak otrzymał spadek po matce i pragnął kupić sobie chociaż jedną, ładną, niepraktyczną rzecz, na jaką dotąd nie było go stać. Zabrał Thace’a na zakupy i chociaż ten protestował, kupił mu coś podobnego, chociaż w innym odcieniu. Thace nie zabrał tego szlafroka do Bazy Głównej, wiedząc, że nigdy go nie założy, lecz zostawił w swoim pokoju w kwaterach Ostrza Marmory. Czasami, gdy leżał bezsennie w łóżku i sięgał po jakiś drobny smakołyk z zabezpieczonych próżniowo zapasów od Hangi, żałował, że nie wziął tu ze sobą żadnej niepraktycznej, sentymentalnej rzeczy.
– Przepraszam, kąpałem się. Ale już jestem. Nie spodziewałem się, że zadzwonisz. Przysuń się do kamery… domyślam się, że masz naprawdę dużo pracy, skoro przez cztery miesiące nie zainteresowałeś się wizytą u fryzjera czy choćby kupnem maszynki do golenia. Twoje włosy wyglądają tragicznie, a ten niepotrzebny zarost…! O święte niebiosa. Przypominasz mi tego starego, samotnego Galrę, który mieszkał niedaleko domku letniskowego mojego ojca na obrzeżach i trudnił się obróbką drewna. Pamiętasz go, prawda? Spędziliśmy tam razem parę weekendów. Mruczał pod nosem, gdy mówiłem mu „dzień dobry”, hodował jakieś śmierdzące ptaszydła i jadł ich jajka, co jest najbardziej obrzydliwą rzeczą, o jakiej słyszałem i miał wyleniałą hybrydę yuppera zmieszanego z nawet nie wiem czym bez przedniej łapy. Pewnie dwieście lat temu wyglądał tak, jak ty teraz. Powiedz, czy wszystko w porządku. Jak się czujesz? Dajesz tam sobie radę…? – wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Jestem w hotelu na pobliskiej planecie – odparł Thace, zerkając na czytniki. Nadal perfekcyjne. – Na zabezpieczonym łączu. Możemy rozmawiać normalnie. A ten Galra miał na imię Rellul i był ode mnie tylko sześćdziesiąt lat starszy, więc daleko mu jeszcze było do dwustu – odparł Thace. – Kiedyś spróbowałem tych jajek, gdy poszliśmy do niego, bo uparłeś się, że chcesz kupić sobie ręcznie strugany… flet? Nie pamiętam już, co to było.
– Nie całowałem cię po tym przez dwa tygodnie.
– Były absolutnie obrzydliwe i też bym się sam po tym nie pocałował – zaśmiał się. – Tak, wszystko w porządku. Cieszę się, że w końcu udało mi się opuścić bazę i otworzyć bezpieczne łącze.
– Po co ci bezpieczne łącze?
– Żebyś w razie wypalenia czegoś niestosownego nie narobił nam obu kłopotów.
– Jesteś pewien, że ekhm… że to działa?
– Zostałem zatrudniony jako specjalista od szyfrowania danych przesyłowych i komunikacji. Wykaż cień szacunku dla moich kompetencji – powiedział chłodnym, wyniosłym tonem, popatrzyli na siebie z Hangą i jednocześnie wybuchli śmiechem. – Pytasz o to po tym, jak powiedziałeś o całowaniu się i wspólnych weekendach w domku letniskowym?
– Gadam głupoty. Gdy cię zobaczyłem, to straciłem cały rozsądek. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. Mimo tych włosów. I brody. Naprawdę potrzebujesz fryzjera.
– Spróbuję jakiegoś znaleźć, gdy skończymy rozmawiać.
– Ale nie obcinaj ich tak, jak nosiłeś na DX-930. Bez względu na to, jak dobrze wyglądałeś, to nie jest uniwersalna moda i obawiam się, że poza naszym układem to może wyglądać dziwacznie. Poszukam czegoś i podeślę ci jakieś linki, dobrze?
– Wysyłaj, co uważasz.
– Chwilę mi to zajmie. Ile mamy czasu?
– Wystarczająco, byś znalazł coś odpowiedniego.
– Zmienił ci się kolor włosów – zauważył Hanga, manipulując swoim monitorem, jakby próbował ocenić, czy to kwestia ustawień lub oświetlenia. – Nie wiem, czy bardziej lubię cię w takich czy w tych cudnie chabrowych, które robiły ci się pod wpływem słońca. W szarym fiolecie wyglądasz znacznie poważniej, ale nadal cholernie seksownie i to pomimo tej ohydnej brody. Żałuję, że nie ma cię obok. Natychmiast zaciągnąłbym cię do łóżka. Oczywiście, po tym jak uporałbym się z twoim zbędnym owłosieniem.
– Ty za to nie zmieniłeś się w ogóle. Jesteś tak samo śliczny, jak cię pamiętam – powiedział, co sprawiło, że Hanga spuścił głowę, a jego zielone policzki i nos zmieniły odcień na niebieskawy.
– Gdy mówisz mi coś takiego, niemal nie widzę twojego zarostu. Ani tego okropnego munduru – odparł Hanga. – Przywrócisz mnie do pionu jak znów powiem, jak bardzo mi się nie podoba, że jesteś w wojsku…?
– Rozmawialiśmy o tym dziesiątki razy – westchnął Thace. – Proszę, nie wracajmy do tego.
– W porządku. Widzę cię po raz pierwszy od czterech miesięcy. Nie chcę się spierać. Nie bądź na mnie zły. Nie rozłączysz się teraz?
– Czy kiedykolwiek rozłączyłem się albo wyszedłem?
– Czasami byłeś naprawdę wkurzony.
– Bo czasami naprawdę przesadzałeś.
– Po prostu… trudno mi na ciebie patrzeć, gdy masz na sobie mundur. Na DX-930 nie widziałem cię w nim prawie nigdy. Oprócz dnia, gdy wylatywałeś.
– Hanga…
– Musiałem wziąć wtedy parę dni wolnego, żeby się wypłakać. Na jakiś czas wróciłem do domu i mieszkałem z tatą, bo naprawdę nie chciałem być wtedy sam. Był zły, ale rozumiał mnie. On przecież też kiedyś za bardzo przyzwyczaił się do starszej od niego oficera Galra, chociaż wiedział, że to nie ma szans się udać, a odkąd matka odeszła, z nikim innym się nie związał. Ja nie chcę być całe życie sam i próbuję nie być, ale przy tobie wszyscy ci faceci wokół wydają się tacy beznadziejni. Żałuję, że wyjechałeś.
– Gdy dostałem propozycję pracy z Bazy Głównej, nie mogłem jej odrzucić – powiedział cicho Thace. – Nie chciałem wyjeżdżać. Wolałbym móc zostać z tobą na DX-930. Nie chciałem cię zranić.
– Cóż, ale zraniłeś – powiedział wprost Hanga, jakby stwierdzał oczywistość, bez cienia wyrzutu w głosie. – Jednak doszedłem do siebie i po prostu cieszę się, że cię widzę. Powiedz mi, jak wygląda twoja praca, jak się czujesz, co u ciebie. Na tyle, na ile możesz.
W czasie kolejnej godziny Thace w ogólnikach opowiedział mu o trudnościach z Lorcanem, zawiłych okolicznościach jego zatrudnienia, spacerach do działu administracyjnego na plotki i fakcie, że wciąż nie poznał swojego komandora oraz wielu wyższych rangą oficerów, bo przebywali w tym momencie z dala od jednostki. Głównie jednak słuchał paplaniny młodego hybrydy – o koncertach i imprezach, na które udał się w ostatnim czasie, tym że na Becie popsuła się pogoda, że też ma sporo pracy, ale daje sobie radę. Że kupił nowy płaszcz i dwa komplety pościeli a ostatnio razem z ojcem przemalowali jego sypialnię, bo znów znudził mu się jej kolor. Że zepsuł mu się odbiornik wizyjny i przez tydzień oglądał ulubione programy rozrywkowe na niewielkim wyświetlaczu hologramowym z komunikatora – szkoda że cię tu nie ma, bo naprawiłbyś mi go i nie musiałbym wzywać fachowca, który policzył sobie za to jak za zboże – że tak, czasem się z kimś spotykał, ale to nic poważnego i chyba zaczął mieć za wysokie standardy. Że ma nadzieję, że Thace kogoś sobie znajdzie, bo wcale nie chce, by był samotny i nieszczęśliwy.
– Daję sobie radę i nie jestem nieszczęśliwy.
– Szczęśliwy też nie jesteś.
– Pewnie nie. Ale na razie nie mam nawet czasu, by myśleć o tych sprawach.
– Cieszę się więc, że znalazłeś czas, by do mnie zadzwonić – odparł na to. – Cieszę się, że cię widzę. Dopiero kiedy wyjechałeś, zrozumiałem, jak bardzo lubię na ciebie patrzeć.
– Hanga, nie. Proszę. Nie zaczynaj znowu.
– Jestem szczery, Thace. Zależało mi na tobie bardziej niż sądziłem. Życie jest za krótkie na kłamstwa, nie sądzisz…? – spytał, a Thace westchnął. Nie przerwał mu jednak, gdy Hanga zaczął mówić. – Kaneapalowie żyją pięć razy krócej niż Galra i to zakładając, że nie poddacie się działaniu kwintesencji. Medycy twierdzą, że będę żył jakoś pomiędzy, więc pewnie około stu pięćdziesięciu lat. Z każdym rokiem rozwijam się wolniej od swoich rówieśników, chociaż do okresu nastoletniego i osiągnięcia dojrzałości różnice nie były w żaden sposób widoczne. Będę patrzył, jak umierają moi dziadkowie, tata i wszyscy krewni, ich dzieci i może nawet wnuki. Jeśli zwiążę się z Galrą, to zestarzeję się dwa razy szybciej od niego, jeśli z Kaneapalem, to pochowam go jako staruszka, gdy sam dopiero osiągnę wiek średni. Może znajdę jakąś odpowiednią hybrydę, a może nie, a najgorsze jest przy tym, że przez misz-masz jaki geny zrobiły mi w umyśle, czas zawsze upływał mi inaczej, gdy pojmowałem go rozumem i inaczej, gdy myślałem sercem, a bardzo trudno jest żyć w ten sposób, gdy masz wrażenie, że rozwijasz się jednocześnie wolniej i szybciej niż wszyscy wokół.
– Nie wydaje mi się, że dojrzewasz wolniej od innych…
– Och, Thace. Przelicz sobie swój i mój wiek według matryc rozwojowych między rasami. Są na to tabelki i statystyki. Mogę ci też przesłać swój zindywidualizowany diagram genetyczny w odniesieniu do Galran i Kaneapalów. Masz umysł ścisły. Powinieneś je zrozumieć nawet lepiej ode mnie. W niektórych kategoriach jestem starszy od ciebie, a w innych najwyraźniej nie jestem jeszcze nawet dorosły. Tata powiedział mi, że przeżywałem nasze rozstanie jak nastolatek.
– Więc następnym razem znajdź sobie rówieśnika zgodnie z tabelkami, bo hybryd takich jak ty są na DX-930 dziesiątki – uciął Thace napiętym tonem. – I koniecznie cywila, który pewnego dnia nie będzie musiał wylecieć do Sektora oddalonego od ciebie o setki galaktyk.
– Jesteś zły?
– Gdy sugerujesz, że przez rok sypiałem z nastolatkiem? Tak, jestem zły.
– Nie to miałem na myśli…
– Dokładnie to powiedziałeś.
– Chodziło mi o to, że chociaż może i histeryzowałem jak dziecko, gdy odszedłeś, to wcześniej byłem też gotowy na związek do końca życia, z tobą, bo jestem wystarczająco dorosły, by wiedzieć, czego pragnę i też wystarczająco dojrzały, by pogodzić się z faktem, że nie mogę tego mieć… – powiedział nieszczęśliwie. – Zależało mi na tobie i chcę, byś to wiedział. Nie będę żył przeszłością, bo to nie ma żadnego sensu. Ale też nie zamierzam skreślać tego, co było. Gdybyś tu wrócił, gdybyś został, pewnie niebawem powiedziałbym ci, że cię kocham, bo wiedziałbym, że mam od ciebie mniej czasu i nie warto z tym czekać. Zawsze byłeś wycofany i milczący, więc pewnie to ja zaproponowałbym małżeństwo…
– Hanga…
– …za to ty poszedłbyś w mundurze do urzędu i zorganizował wszystkie papiery, byśmy mogli adoptować dwie lub trzy hybrydy, pamiątki po wakacjach bogatych Galran, którzy zabawili się tu z jakąś młodą dziewczyną czy tego chciała czy nie, a chemiczne środki antykoncepcyjne nie zadziały, przez te wasze silne geny dążące do zdominowania całego wszechświata – wyrzucił z siebie Hanga, niespodziewanie podnosząc głos. – Wszędzie, gdzie się zjawicie choćby na chwilę, zostawiacie po sobie bajzel i dzieci, których nikt nie chce, a do których wy nie zamierzacie się nawet przyznawać, a potem dziwicie się, skąd biorą się rebelie i piractwo i tym bardziej potrzeba wam gromady wojska, by nad tym zapanować, oprócz, oczywiście, zdobywania i demolowania kolejnych światów!
– Jesteś rozżalony. Rozumiem. Masz wszelkie powody, by być – powiedział Thace, nawet nie próbując się z nim spierać.
– Przepraszam, ja po prostu… – zająknął się i spuścił wzrok. – Gdy byłeś ze mną, gdy spędzaliśmy razem całe weekendy, gdy pomagałeś mi w urzędach, odwiedzaliśmy moich przyjaciół i chodziliśmy w nocy na spacer nad morze... gdy przytulałeś mnie i próbowałeś pieścić mnie u nasady uszu chociaż nie mam tu absolutnie żadnych receptorów jakie mają Galra i dziwiłeś się, że nie zaczynam się podniecać albo śmiałeś się, gdy łaskotałem cię ogonem, zacząłem wyobrażać sobie, że tak mogłoby być już zawsze. Że zamierzasz tam zostać i że za parę lat kupimy dom na wybrzeżu, weźmiemy ślub i będziemy wychowywali razem dzieci.
– Byłbym… raczej kiepskim ojcem – wydusił Thace, nie potrafiąc w żaden inny sposób skomentować jego słów. I nagle poczuł się kompletnym gówniarzem, bo nawet pomijając jego pracę szpiega i wojskowego, nie wyobrażał sobie, by móc w tak młodym wieku zdecydować się na dzieci. Wątpił, czy jakikolwiek Galra by się zdecydował, o ile nie byłoby to przypadkiem.
– Nikt nie wie, jakim byłby rodzicem, dopóki się nim nie stanie – odparł Hanga. – Wiem, że nigdy tu nie wrócisz i że robisz rzeczy, za które powinienem cię nienawidzić. Ale mam nadzieję, że każdy z nas znajdzie swoją drogę i osoby warte pokochania. Ja już zacząłem szukać, tak, rówieśnika zgodnie z tabelkami, albo przynajmniej przypadkowego faceta dowolnej rasy, który sprawi, że będę znów szczęśliwy choćby przez chwilę. Ty też na to zasługujesz. Może wtedy zrozumiałbyś, co jest w życiu najważniejsze.
– Dopóki jestem żołnierzem, będę mieć szczęście, jeśli znajdę kogokolwiek, komu nie zniszczę życia i kto nie zniszczy mojego. Na nic więcej nie mogę liczyć i nie, nie zamierzam odejść z Bazy Głównej i dobrze wiesz, że rozmowa na ten temat nie ma sensu, bo nigdy się ze sobą nie zgodzimy.
– Nie zamierzam cię przekonywać. Przecież ty wszystko wiesz najlepiej – powiedział nieco opryskliwie. Thace nie miał sumienia, by go za to zbesztać, po tym co wcześniej usłyszał.
– Żyjesz w pokojowym układzie, gdzie wśród milionów facetów na pewno jest ktoś odpowiedni, lepszy ode mnie i z kim będziesz się zgadzał w istotnych kwestiach. Nie szukaj kogoś takiego, jak ja, tylko kogoś, kto sam z siebie będzie twoim ideałem. Przepraszam, że ja nim nie byłem i że cierpiałeś – powiedział. Hanga jakiś czas milczał, zanim lekko skinął głową.
– Nie chciałem się z tobą spierać. I… nie planowałem, że będzie tu tyle emocji. Nie wiedziałem, że dziś zadzwonisz. Byłem dziś na randce, która była zupełnie okropna i dlatego… pewnie powiedziałem za dużo. Przepraszam, że się na tobie wyżyłem. Czy wszystko między nami ok…? Nie jesteś zły?
– Nie jestem. Pewnie dobrze, że to powiedziałeś.
Tylko szkoda że nie powiedziałeś kilka miesięcy temu. Wtedy przekonałbym Kolivana, że nie mogę wyjechać. Znalazłbym argumenty, by odrzucić propozycję z Bazy Głównej. Jakoś bym to załatwił albo wziąłbym cię tutaj ze sobą, bo przecież mógłbyś zamieszkać na Tsevu-22, masz doświadczenie w usługach hotelarskich i nawet jako hybryda znalazłbyś pracę, gdybym z pozycji oficera cię polecił… albo przynajmniej renegocjowałbym kontrakt, by był krótszy niż dziesięć lat. Coś bym wymyślił. Powiedziałbym ci prawdę. Wziął kilkumiesięczny bezpłatny urlop i pojechał z tobą do kwater Ostrza Marmory, bo zawsze sympatyzowałeś z rebeliantami i chociaż nie nadajesz się na szpiega, to mógłbyś nam pomóc w innych zadaniach.
Tyle że lepiej, że nic nie powiedziałeś i tam zostałeś, beze mnie i bez ryzyka, bo chociaż przez chwilę cierpiałeś, to jesteś przynajmniej bezpieczny.
Hanga spojrzał na niego niepewnie i jeszcze kilkakrotnie upewnił się, czy wszystko jest w porządku i chyba widział, że nie było. Ale mimo to, ponownie zaczął mówić i pytać, uśmiechać się – na początku w trochę wymuszony sposób – i wygłupiać i przez dwie kolejne godziny, które spędzili przy ekranie, wszystko na było zwyczajne i proste. Thace nie zamierzał tego robić, ale pod koniec przyznał mu się, że zabezpieczył swój komunikator tak, że nawet będąc podłączony do sieci wojskowej, jest w stanie bezpiecznie wymieniać z nim wiadomości tekstowe i że mogą zacząć pisać bardziej… otwarcie. Przez cztery miesiące przyzwyczaił się, że Hangi już obok nie ma. Po trzech godzinach rozmowy video zrozumiał, że chce mieć przynajmniej jego namiastkę i wiadomości tekstowe, w których mogliby rozmawiać o wszystkim, tak jak kiedyś.
Gdy rozłączyli się, Thace miał wrażenie, jakby i tak ponury pokój hotelowy jeszcze poszarzał i stał się najobrzydliwszym miejscem we wszechświecie. Uciekł z niego na równie brzydką, oświetloną sztucznie ulicę, nad którą zamiast gwiazd był betonowy sufit i po raz pierwszy od opuszczenia DX-930 pozwolił przyznać się przed samym sobą, że nie chciał takiego życia i że naprawdę żałuje, że nie może go porzucić.
Przez jakiś czas szwendał się bezmyślnie po Tsevu-22, przyglądając się witrynom sklepów oraz obserwując przechodniów. Z Kolivanem umówiony był na rozmowę na konkretną godzinę i wciąż miał do niej sporo czasu, udał się więc na obiad, do jednostki transferowej i do fryzjera – do tego ostatniego, z paroma zdjęciami od Hangi; ceny tak blisko Bazy Głównej, w której żołnierze zarabiali znacznie więcej niż na rubieżach, zwalały z nóg, jedzenie było podłej jakości, a jego włosy i zarost zostały przystrzyżone zupełnie inaczej, niż był do tego przyzwyczajony. Na DX-930 przez ostatnie cztery lata nosił dłuższe włosy niż kiedykolwiek, za to nie nosił jakiegokolwiek zarostu, bo szybko dowiedział się od żołnierzy z jednostki, że jest zupełnie niemodny i nie wyrwiesz w barze żadnej hybrydy ani obcej, Thace, jeśli się tego nie pozbędziesz. Na DX-930 żadna rasa nie ma sierści na twarzy i wygląda to dla nich barbarzyńsko. Idź do fryzjera raz na kwartał lub kup maszynkę a każda laska będzie twoja. Przystanął przy witrynie sklepowej i pogładził palcami krótką bródkę, jaką wybrał mu fryzjer, gdy poprosił o zajęcie się jego zaniedbanym zarostem – nigdy nie miał czegoś podobnego, bo albo pozostawiał go samemu sobie albo golił całkowicie. Po wymownych spojrzeniach, jakie rzuciło mu kilka kobiet mijanych w drodze powrotnej do hotelu, stwierdził, że najwyraźniej został obcięty tak stosownie jak prawdopodobnie oczekiwał Kolivan i wyglądał po prostu lepiej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przyjechał tu z prowincjonalną fryzurą, która w miarę odrastania wyglądała coraz gorzej i odbierało mu to jakąkolwiek atrakcyjność.
Chociaż przy załatwiania drobnych sprawunków zdołał odsunąć niewesołe rozważania i tęsknotę na bok, teraz ponownie zaczął myśleć o DX-930 i tym, jak Hanga kilkakrotnie zabrał go do fryzjera i jak kiedyś uparł się, by samodzielnie ogolić mu miesięczny, nadal krótki i ledwo widoczny zarost, co skończyło się założeniem trzech szwów, gdy omsknęła mu się ręka z żyletką. Hanga był przerażony ilością purpurowej krwi, gdy jechali do szpitala, a Thace głównie rozbawiony, bo zranienie nawet nie bolało, chociaż wyglądało dość dramatycznie. Przymknął oczy na parę chwil i przypomniał sobie włosy Hangi, sięgające ramion lub łopatek, które chłopak rozczesywał zawsze z irytacją i narzekał, że uszy i rogi, które odziedziczył po matce, utrudniają ułożenie jakiejkolwiek modnej fryzury. Miały inną fakturę niż u Galran, pod wpływem wilgoci zaczynały się kręcić, rosły dłuższe i znacznie szybciej niż jego, więc przez rok, kiedy go znał, Hanga zmieniał fryzurę kilka razy i za każdym razem tak samo narzekał.
Westchnął i jeszcze raz zerknął w swoje odbicie. Po zbyt dużej ilości wspomnień z DX-930, niemal nie poznawał samego siebie, gdy stał na ulicy w mundurze oficera, nowej fryzurze jakiej nigdy nie nosił i sztucznym, zimnym świetle, które podkreślało szaro-fioletowy odcień galrańskiej karnacji i typowych dla ich rasy kolorów włosów. Na DX-930 zmieniał mundur na cywilne ubrania gdy tylko kończył służbę i zanim jeszcze wyszedł z jednostki, czesał zupełnie inaczej, jego włosy były niebieskie a skóra w żywszym odcieniu. Do tej pory zwykle było mu wszystko jedno, co ma na sobie i jak wygląda, nosił to co mu kazano lub polecono i dostosowywał się, jeśli należało coś w sobie zmienić, a o ile było to praktyczne i wygodne, nie protestował. Teraz nie znosił wszystkiego, co widzi i wiedział, że gdyby Hanga zobaczył go całego, a nie tylko na hologramie, skrzywiłby się i odwrócił wzrok. Nie byłby już w stanie okłamywać samego siebie, że nie ma przed sobą oficera z Bazy Głównej, a Thace’a w końcu uderzyło, że ma tu spędzić dziesięć lat i odgrywać rolę, której nienawidził bardziej niż kiedykolwiek.
Jeszcze jakiś czas szwendał się po ulicy, zaglądając do sklepów, chociaż niczego już nie potrzebował, ale unikając luster i witryn, w których mógłby zobaczyć swoje odbicie. Wrócił do hotelu wciąż mając zapas czasu i w efekcie spędzając pół godziny na nerwowym spacerowaniu po brzydkim pomieszczeniu, które przytłaczało go i pogarszało i tak kiepski nastrój.
Połączył się z Kolivanem bez problemu i poczuł ulgę, gdy dostrzegł, że obok jego przywódcy stoi również Antok, bo w stanie, w jakim się znalazł, potrzebował kogoś, kto nie zarzuci go wyłącznie całym mnóstwem krytycznych słów. Obaj starsi mężczyźni musieli dostrzec, że jest przygnębiony, ale nie skomentowali tego, lecz zaczęli zadawać pytania… może dobrze, że pytali o konkrety, a nie jego samopoczucie, bo dzięki temu jakoś się trzymał.
Opowiedział o pierwszych tygodniach pracy ze szczegółami, podzielił się z nimi informacjami o swoich dotychczasowych poczynaniach, tym, kogo zdążył już poznać a kogo jeszcze nie i jakie miał plany na najbliższy czas, gdy już zdołał zorientować się w możliwościach technicznych w Bazie Głównej. Nie koloryzował rzeczywistości, wymienił szczerze wszelkie trudności i wyzwania, jakie go czekały i dokładnie opisał okoliczności dotyczącego swojego zatrudnienia, o których zdołał się dowiedzieć. Kolivan słuchał go w skupieniu i milczał, kiedy Antok dopytywał go o pewne kwestie techniczne, a gdy Thace skończył, jakiś czas wpatrywał się w niego, głęboko zamyślony.
– Fakt, że porucznik Lorcan jest do ciebie negatywnie nastawiony zaś za zatrudnienie odpowiada jeden z komandorów z najwyższego dowództwa, jest zarówno szansą jak zagrożeniem. Twój dowódca będzie patrzył ci na ręce i nawet jeśli uważasz go za półgłówka, nie oznacza to, że nie będą cię śledzić inne osoby, by donieść mu, gdy tylko popełnisz najmniejszy błąd.
– Na razie to on popełnia błędy, a nie ja. O sprawach, które zawalił, mógłbym napisać raport na przynajmniej sto stron.
– Więc spisuj wszystko, co na niego masz, bo może ci się to przydać. O tym, byś szyfrował te dane, nie muszę ci mówić. Dobrze, że masz dowody i że wygląda na to, że inni dowódcy również dostrzegają jego nieudolność i wstrętny charakter. To, co mnie martwi, to że możesz stać się zbyt widoczny, jeśli będziesz angażował się w takie kwestie, a to niekoniecznie coś, czego potrzebujesz na samym starcie swojej kariery w Bazie Głównej. Liczę na twój zdroworozsądkowy osąd sytuacji – powiedział. – Gdy Prorok wróci na dłużej do bazy, bez względu na to, jak rozwinie się sytuacja z Lorcanem, bądź przy nim ostrożny, bo nie mamy całkowitej pewności co do jego motywacji.
– Nie będę zbyt często go widywał. Stoi rangą znacznie wyżej ode mnie, a kilka miesięcy w roku spędza ze swoją flotą na różnych misjach, nie w Bazie Głównej. Zatrudnił mnie na złość Lorcanowi, ale wątpię, czy będzie się mną interesował. Czy wiesz coś o misji, na której przebywa? Tej, o której ci pisałem.
– To, co usłyszałeś, to prawda. Faktycznie mają tam problem z piratami, ale to nic, co miałoby dla nas znaczenie. Jest to szajka zajmująca się przemytem paru rzadkich i niezwykle cennych surowców. Na tyle, że warto jest ryzykować zatarg z Imperium.
– Ci przemytnicy… jaka to rasa? Ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek jest tak odważny i głupi jednocześnie, by…
– To prawie wyłącznie Galra i hybrydy – odparł Antok. – Prowadzi ich dwóch byłych podkomandorów z rejonu IN-GLT w Sektorze 1-Beta. Nie znamy więcej szczegółów. Nie mamy tam żadnych szpiegów, działa tam kilka grup rebelianckich, z którymi mamy kontakt, ale nie mają szczególnego znaczenia strategicznego i zajmują się bardziej pomocą humanitarną oraz ukrywają i organizują fałszywe dokumenty osobom poszukiwanym przez Imperium. Nie musisz się tym przejmować, bo sprawa cię nie dotyczy.
– Twoje zadanie to skupić się na tym, co dzieje się w Bazie Głównej – podjął Kolivan. – Informuj mnie, gdy coś będzie budzić twoje podejrzenia, ale na razie się nie wychylaj, jeśli nie jest to absolutnie konieczne i przede wszystkim miej oczy i uszu szeroko otwarte. Musisz zdobyć ich zaufanie i mówię tu przede wszystkim o osobach na twoim stanowisku oraz innych porucznikach, bo zakładam, że Lorcan to już stracona sprawa. Dobrze, że twoi podwładni zachowują się wobec ciebie przyzwoicie, bo, nie będę ukrywał, miałem obawy, że możesz nie poradzić sobie z zarządzaniem sporym zespołem, jeśli byłby do ciebie wrogo nastawiony. Ja tymczasem postaram się wyszukać i dostarczyć ci dodatkowe informacje o Lorcanie i Proroku a także podporuczniku Murnu. Nie słyszeliśmy o kimś takim, więc jeśli faktycznie był szpiegiem, musiał działać dla jednostki, z którą nie mamy kontaktu. Pamiętaj jednak, że są spore szanse, że został stracony z całkiem innych powodów, a oskarżenia były fałszywe. Jeśli Lorcan zamierzał zatrudnić swojego powinowatego na tym stanowisku, możliwe, że postarał się o usunięcie któregoś ze swoich podporuczników i wybrał wrobienie go w zdradę. Gdybym wiedział o tej sytuacji, nie zdecydowałbym się, by cię tam wysłać, ale nie cofniemy czasu.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, a gdy zakończyli już omawianie wszystkich najważniejszych kwestii – organizacyjnych i strategicznych z Kolivanem, technicznych z Antokiem – ten pierwszy odchrząknął i powiedział, że jest jeszcze jedna kwestia, o której powinien wiedzieć, a miała miejsce niedawno i nie wydawała się odpowiednia, by pisać o niej na komunikatorze.
– Rasa zamieszkująca planetę Ziemia wydaje się rozwijać szybciej niż przypuszczaliśmy. Gdy Krolia opuściła ją przed ponad dekadą, wydawało się, że są zbyt mało rozwinięci, by choćby myśleć o wysłaniu jakiegokolwiek statku załogowego dalej niż do najbliższych planet i księżyców, zaś ich sondy wciąż są ekstremalnie wolne i niewydolne. Krolia pozostawiła tam kilka czujników i nasi bracia, którzy pojawili się ostatnio w sąsiedniej galaktyce, odebrali sygnały świadczące o wzmożonej aktywności w przestrzeni kosmicznej w ich rejonie. Zbadali to na ile się dało bez pojawiania się w pobliżu i wzbudzenia zainteresowania Ziemian i na ile zdołali się zorientować, należy przypuszczać, że za jakieś pięć lat będą oni w stanie wysłać pierwsze statki załogowe poza swój układ. To wysoce niepokojące i musimy być czujni. Jeśli Imperium wykryje te aktywności, ryzyko, że wykryją również Niebieskiego Lwa, stanie się ogromne.
– Tym bardziej że Zarkon wciąż osobiście zajmuje się tropieniem Voltrona i wciąż angażuje w to ogromne zasoby – powiedział Thace. – Przesłałem ci skrócone współrzędne ruchów jego statku flagowego. Chociaż od czasu znalezienia Czerwonego Lwa przez Sendaka minęły już dwie dekady, Zarkon niemal nie pojawia się w Bazie Głównej, a jeśli już, to tylko by wezwać okolicznych komandorów, zrugać ich za brak postępów i czasem stracić jakiegoś durnia, który ośmielił się na głos wyrazić wątpliwość, czy te poszukiwania w ogóle mają sens.
– To, że całkowicie przestał interesować się bieżącymi sprawami Imperium i niemal nie pojawia w Bazie Głównej działa na naszą korzyść i ułatwia ci misję – odparł Antok. – Sendak znalazł Czerwonego Lwa przez przypadek, a skoro dziesięć tysięcy lat Zarkon nie był w stanie odszukać żadnego z pozostałych, są niewielkie szanse, że uda mu się to za naszego życia.
– Nie mamy pewności, że to był przypadek – powiedział Kolivan. – Ulaz nie pracuje u Sendaka jako oficer dowodzący, lecz medyk. Nie możemy całkowicie ufać, że informacje od niego są prawdziwe.
– Nie możemy też popadać w paranoję – stwierdził Antok. – Ulaz był tego pewny.
Przez jakiś czas dowódca Ostrzy i jego zastępca mierzyli się wzrokiem i Thace widział, że to nie jest ich pierwsza sprzeczka w tym temacie. Kolivan zawsze szukał dziury w całym i dostrzegał zagrożenia tam, gdzie być może ich nie było… ale od Antoka miał lepszą intuicję i zmysł strategiczny, więc pewnie dobrze, że to on podejmował ostateczne decyzje. Thace nie zamierzał wtrącać się w ich relację i sposób, w jaki zarządzali Ostrzem Marmory, jako że obaj byli od niego trzykrotnie starsi i znacznie bardziej doświadczeni, ale było mu nieswojo, gdy widział, że ewidentnie się w jakiejś kwestii nie zgadzali, zaś on miał za mało danych, by móc zdać się na własny osąd sytuacji.
– Zamierzasz tam kogoś wysłać, aby dokładniej to zbadać? – spytał ostrożnie Thace. – Do układu planetarnego, gdzie Krolia znalazła Niebieskiego Lwa?
– Zastanawiam się nad tym, jednak ryzyko może być zbyt duże a korzyści są znikome – odparł Kolivan. – Krolia uprzedzała, że Ziemianie są wciąż na tyle prymitywni, że nie mają jeszcze pojęcia o inteligentnych formach życia poza ich planetą i często na tyle butni, by nie wierzyć, że poza ich śmiesznym małym układem na krańcach wszechświata istnieją inne rasy rozumne. Gdy król Alfor dziesięć tysięcy lat temu wysłał na ich planetę Niebieskiego Lwa, zaczynali dopiero życie w trybie osadniczym i nie było mowy o rozwoju jakichkolwiek cywilizacji. Elektryczność wynaleźli zaledwie czterysta lat temu, a zanim pojawiła się w powszechnym użytku, minęło ponad dwieście kolejnych. Na planecie wciąż znajdują się tereny tak mało rozwinięte, że miejscowa ludność nie ma do niej dostępu. Dopiero w ostatnich dwustu latach nastąpił u nich wyraźny, chociaż skrajnie nierównomierny postęp, a my niemal to przegapiliśmy i gdyby nie wypadek Krolii, moglibyśmy wciąż nie wiedzieć, że są coraz bardziej zaawansowani technologicznie.
– To w tym czasie stworzyli ogólnoplanetarne systemy komunikacji i transportu, zbudowali pierwsze statki i prymitywne sondy kosmiczne, zaś w większości miejsc na planecie, chociaż nadal nie wszędzie, zaczął obowiązywać obowiązek edukacyjny – podjął Antok. – Jeszcze tysiąc lat temu zdecydowana większość mieszkańców planety była niepiśmienna, zaś rozwój nauki przebiegał dramatycznie wolno, zdaniem Krolii – ze względu na wyższą niż u większości ras rozumnych na tym poziomie cywilizacyjnym skłonność do zabobonów, które wciąż w wielu rejonach planety hamują albo wręcz uniemożliwiają rozwój. Do tego dochodzi mnogość niezrozumiałych wzajemnie języków i brak wydolnych automatycznych systemów tłumaczenia, które dla nas są oczywistością, oraz dramatyczne różnice w poziomie życia pomiędzy poszczególnymi jednostkami administracyjnymi.
– Zrównoważony rozwój hamuje tam przede wszystkim zbyt gęste zaludnienie, niedopuszczalne nawet na najbardziej wyeksploatowanych przez Imperium i atrakcyjnych planetach – mruknął Kolivan. – To oczywiście doprowadziło do nadprogramowo wysokiego poziomu zanieczyszczenia i degradacji środowiska naturalnego oraz bezmyślnego wyczerpywania złóż surowców w okresie intensywnego rozwoju. Nie rozwinęli też odnawialnych źródeł energii na poziomie adekwatnym do potrzeb planety, a większość paliw, jakie używają, jest wysoce toksyczna i niebezpieczna bardziej niż kwintesencja.
– Pamiętam, jak Krolia o tym wspominała, gdy stamtąd wróciła – powiedział Thace. – Wyglądała… naprawdę kiepsko i długo dochodziła do siebie – stwierdził; wydawało mu się, że oczy Kolivana na moment się zwęziły i szybko uznał, że to temat, którego lepiej nie podejmować. Cokolwiek wydarzyło się na Ziemi, Krolia powiedziała o wszystko wyłącznie ich dowódcy, a z resztą osób rozmawiała niechętnie i wyjechała z Bazy Ostrzy zanim jeszcze doszła do pełnej formy, by zaciągnąć się do floty komandora Ranveiga. – To, że rujnują swoją planetę i mogą wykończyć swoją cywilizację, to chyba nie aż taki problem…? Może dzięki temu jednak nie zdołają opuścić swojego układu i Niebieski Lew pozostanie bezpieczny na całkowicie wyludnionej i nie budzącej zainteresowania planecie?
– Obawiam się, że fakt, że ich planeta jest tak zrujnowana, tylko przyspieszy ich potrzebę eksploracji kosmosu, bo największe jednostki administracyjne rywalizują ze sobą w tym zakresie i to ta rywalizacja historycznie popychała ich do największych odkryć. Są wyjątkowo waleczną i ekspensywną rasą, a na ich planecie konflikty zbrojne toczą się cały czas. W kilku przypadkach miały one zasięg ogólnoplanetarny i tak, tam nie ma żadnych innych poza nimi ras rozumnych, wypytywałem o to Krolię niejednokrotnie, bo było to dla mnie niepojęte, że ich plemiona osiągnąwszy pewien poziom rozwoju cywilizacyjnego nie przestały walczyć o dominację. Pod tym względem to wyjątkowo zacofana i jednocześnie agresywna rasa, co czyni ją tym bardziej niebezpieczną. Podczas kolizji Krolia trafiła tylko na jednego z nich i na szczęście był nastawiony przyjaźnie, jednak uprzedziła mnie, że to był niemal cud, że trafiła na odludzie, gdzie jednak znalazł się ktoś, kto jej pomógł, a nie rozbiła się w bardziej zaludnionym terenie, na którym zostałaby uwięziona i poddana eksperymentom lub nie utonęła w oceanie zajmującym większość planety.
– Wracając jednak do twojego pytania… – podjął Antok – Ziemianie znacząco różnią się od nas fizycznie i wysłanie szpiega będącego Galrą nie wchodzi w grę, bo nie miałby możliwości wmieszać się w tłum i pozyskiwać informacje, a ktokolwiek, kto nie wpasuje się, nie ma tam szans przeżycia, skoro to rasa potrafiąca mordować się nawzajem tylko dlatego, że druga strona ma nieco inny kolor skóry, wyznaje inne zabobony, mówi innym językiem lub mieszka po drugiej stronie sztucznie stworzonej granicy. Jeśli znaleźlibyśmy hybrydę, która mogłaby udawać jednego z nich, zrobilibyśmy to, ale szanse są niewielkie, nie tylko ze względu na wygląd, ale też dlatego, że Ziemianie są wyjątkowo wyczuleni na każdy przejaw inności i reagują na nią agresją, a nie zainteresowaniem.
– Jak właściwie wyglądają? Krolia… – zająknął się. – Nigdy nie była chętna, by o tym rozmawiać.
– Najbardziej ze wszystkich znanych ras rozumnych przypominają Altean, którzy mieli prawie taki sam jak Ziemianie układ twarzy i budowę ciała, byli zbliżonego wzrostu i postury, a ich umaszczenie i rozkład sierści oraz włosów były bardzo podobne.
– Altean już nie ma. A ich hybrydy po tysiącach lat są już tak zmieszane z innymi rasami, że nie mają prawie żadnych zbliżonych do nich cech. Wątpię, czy znajdziecie kogoś chociaż trochę do nich podobnego.
– Dlatego nie zamierzam ryzykować – odparł Kolivan. – Jeśli Ziemianie zdobyliby naszą technologię, dorwaliby chociaż jednego szpiega i pojedynczy statek oraz narzędzia komunikacyjne, ich eksploracja kosmosu znacząco by przyspieszyła, a wówczas niechybnie ściągnęliby na siebie uwagę Imperium. Co jest tym bardziej niepokojące, biorąc pod uwagę fakt, że najbliżej ich galaktyki znajdują się tereny, na które zapuszczają się czasem floty Sendaka. Gdyby to on tam trafił, skończyłoby się to katastrofą. Pamiętaj, że Ziemianie to agresywna, ale prymitywna i wewnętrznie skłócona rasa. Nie mieliby z Sendakiem szans, bo ich najsilniejsze systemy dalekiego rażenia, chociaż śmiercionośne na powierzchni planety, nie uszkodziłyby nawet bardziej zaawansowanego myśliwca, za to w razie uruchomienia na większą skalę, skaziłyby planetę na kilkaset lat i zabiły prawie wszystkich mieszkańców. Niebieski Lew jest co prawda ukryty pod powierzchnią ziemi, ale nie na tyle głęboko, by nie było ryzyka, że nawet niewielki wybuch w jego okolicach nie odsłoniłby kryjówki albo nie uruchomił barier ochronnych, które mogłyby zdradzić jego położenie. Wówczas albo Sendak zdobyłby również jego, albo też zostałby użyty przez Ziemian… i, doprawdy, nie wiem, która opcja jest gorsza.
– Gdyby przejęli Niebieskiego Lwa i mieli szansę obrony, to zdając sobie sprawę z zagrożenia ze strony Imperium, zjednoczyliby się i dołączyliby do ruchów rebelianckich. Mielibyśmy wreszcie szanse odwrócić losy naszej walki.
– Też tak sądziłem, dopóki Krolia nie zaczęła opowiadać mi, z kim mamy do czynienia. Niespełna dwieście lat temu Ziemianie w czasie wojny wybudowali obozy śmierci, w których zamordowali miliony, w tym dzieci. Krolia próbowała mi to wyjaśnić. Nie byłem w stanie jej zrozumieć. Mordowali się nawzajem bez kompletnie żadnego logicznego uzasadnienia, bo nie chodziło ani o ekspansję i poprawienie dobrobytu swojego plemienia ani o zlikwidowanie realnego zagrożenia. Nie było tam również żadnego zjednoczenia, więc nie ma szans, by zawarli sojusz z jakąkolwiek obcą rasą. Jeśli tak bardzo cię to interesuje, prześlę ci do poczytania materiały, które udostępnił jej do skopiowania Ziemianin, który się nią zajmował – zamilkł na moment. – To może być dla ciebie niepojęte, ale gdyby Ziemianie osiągnęli rozwój cywilizacyjny zbliżony do naszego, byliby dla wszechświata większym zagrożeniem niż Imperium Galra. Być może za kilkadziesiąt lat będziemy musieli zorganizować misję by zabrać stamtąd Niebieskiego Lwa, a ich planetę zniszczyć, zanim rozplenią się i zrujnują wszechświat tak, jak przez ostatnie wieki rujnowali swoją planetę. Krolia twierdzi, że to rasa rozumna i widzi w nich pewien potencjał, mimo wszystko. Według mnie to nic innego jak szarańcza, która szczęśliwie nie potrafi jeszcze opuścić swojego układu planetarnego.
***
Chapter 3: Lorcan i Prorok
Chapter Text
***
Po paru dniach spokoju – związanego być może z nieobecnością porucznika Lorcana – w trakcie których połączył się z Kolivanem Tsevu-22, Thace ponownie zaczął tonąć w trudnościach. Gdy skończył z gaszeniem pożarów i nadrabianiem niezbędnych zaległości, zaczął przeprowadzać odkładane od zbyt dawna przeglądy i testy, których wyniki sprawiały, że włos jeżył mu się na głowie. Na każdym kroku napotykał błędy i krytyczne usterki i czasem zastanawiał się, jak Imperium mogło utrzymać potęgę przez dziesięć tysięcy lat i nie upaść. Było kolosem na glinianych nogach napędzanych kwintesencją i wygrywającym nie dzięki strategii i najbardziej optymalnemu wykorzystaniu zasobów, lecz dzięki swojej masie i okrucieństwie. Gdyby przy środkach, jakimi dysponowali i liczebności ich rasy oraz faktowi, że krzyżować się mogli z większością innych, działali inaczej, Galra opanowaliby cały wszechświat milenia temu i zapewnili mu pokój; zamiast tego, chociaż byli największą organizacją państwowo-militarną jaka kiedykolwiek istniała i nikt nie miał szans się z nimi mierzyć, wciąż byli podgryzani przez rebeliantów i piratów, niektórych światów nie mieli szans podbić, do ogromnych obszarów nigdy zaś nawet nie dotarli.
Przemysł inny niż związany z militariami rozwijał się nierównomiernie i raczej średnio, a zwykłym obywatelom wcale nie żyło się znakomicie, o ile nie pracowali dla wojska. Wysoko postawieni oficerowie pod przykrywką zdobywania chwały dla imperium, myśleli głównie o władzy, honorach i pieniądzach, w różnej kolejności, zaś w hasło zwycięstwo lub śmierć często, chociaż nie zawsze, wierzyli tylko wtedy, gdy dotyczyło szeregowych żołnierzy. Korupcja była wszechogarniająca, rzeczy nie działały tak jak powinny, a gdy trafił na statystyki wypadków przy pracy – szukał wówczas całkiem innych danych i nawet nie planował znaleźć tych informacji – dowiedział się, że ze wszystkich żołnierzy, którzy ponieśli śmierć na służbie, przeszło dwadzieścia procent ginęło na skutek awarii sprzętu. I były to dane spoza pola bitwy, bo tam nie dało się zweryfikować, ile silników czy linii komunikacyjnych zaszwankowało w krytycznym momencie i to one były bezpośrednią przyczyną czyjejś śmierci. Przeczytał o niewielkiej bazie, gdzie wirus w oprogramowaniu Sentry doprowadził do zmasakrowania całego personelu; o statku, w którym nieszczelność instalacji wywołała zbiorowe zatrucie toksycznymi gazami i zabiła dwie-trzecie załogi. Porażenia prądem zdarzały się w okolicznościach tak idiotycznych, że wydawało się niemożliwe, że ktoś mógł dopuścić do aż tak rażącego niedbalstwa. Tylko w ciągu ostatniego roku na wszystkich krążownikach i stacjach kosmicznych w Imperium przeszło stu żołnierzy w tym pięciu oficerów zginęło na skutek uduszenia podczas dekontaminacji.
Czytał te dane z niedowierzaniem i wiedział, że jako członek organizacji rebelianckiej powinien się z tego cieszyć, ale jakoś ciężko mu było uśmiechać się, dowiadując się o masie bezsensownych śmierci i ciężkich wypadków, które czyniły żołnierzy, zwykle tych najniższych stopni, kalekami. Powiedział to Kolivanowi przed przyjazdem tutaj… nie wszyscy Galra, którzy otwarcie nie przeciwstawiali się Imperium, byli źli. A on wiedział, że dotyczyło to również żołnierzy, zwłaszcza tych najsłabiej wykształconych i z biedniejszych rejonów, którzy nie mieli szans na awans ponad poziom szeregowego, a dla których kariera wojskowa była jedyną szansą na utrzymanie rodziny. Patrzył na swoich podwładnych, z których ani jednego nie nazwałbym złym i chociaż spędzał z nimi sporo czasu, nie dostrzegł wśród nich ekstremistów, zaś do Bazy Głównej nie przyciągnęła ich jakaś wielka chęć służenia Imperium, lecz możliwość rozwoju zawodowego, zdobycia doświadczenia i, oczywiście, pieniądze. Wciąż zachowywali się wobec niego życzliwie, byli pracowici, pomocni i zwyczajni.
Przełykał gulę rosnącą mu w gardle i wracał do pracy. Z jednej strony wiedział, że panujący wszędzie bałagan i niedbalstwo w pewnych kwestiach ułatwią mu pracę, bo luk w systemach było mnóstwo i zmyślny inżynier taki jak on miał ogromne pole manewru, z drugiej zaś… naprawdę nie chciałby zginąć lub patrzeć na śmierć któregoś z podwładnych, gdy potkną się o poplątane kable w serwerowni lub zostaną porażeni prądem, bo system zasilania był błędnie opisany i wyłączyli je przez przypadek na drugim krańcu bazy a nie w miejscu, które zamierzali naprawiać.
Przełykał kolejną, gdy po pięciu miesiącach, odkąd pojawił się w Bazie Głównej z jakiejś misji zwiadowczej wróciły szczątki floty. Z powodu nieskalibrowanych systemów grawitacyjnych doszło do awarii systemów łączności i sterowania, całkowitemu zniszczeniu uległy wszystkie jednostki prowadzone przez Sentry, a trzech pilotów się rozbiło i zginęło na miejscu, a kolejni trzej, którzy zdołali awaryjnie lądować, zostało zabitych przez prymitywną rasę, która była dopiero na etapie budowanie prostych szałasów i zmiany trybu wędrownego na osadniczy. Tylko dwóch, którzy przeżyli awaryjne lądowanie, zdołało uciec w uszkodzonych myśliwcach i wrócić do statku-matki; ze względu na szkodliwe dla Galran mikrobiomy, ranni przebywali w izolatce, gdyż krążownik niewielkiego rozmiaru, jakim zostali wysłani, nie dysponował sprawnymi kabinami do zaawansowanej dekontaminacji. Dopiero po powrocie do Bazy mogli przejść ten proces, gdy w ich rany zaczęły już wdawać się zakażenia, a Thace widział ich, bo zajmował się właśnie testami łączności w tej części bazy. Patrzył na parę zakrwawionych pilotów, którzy z trudem trzymali się na nogach, podczas gdy Sentry i technicy uruchamiali kolejne systemy odkażające i wydawali im przez szwankujący mikrofon polecenia.
– Czy jesteście pewni, że ci żołnierze mogą przejść standardowy proces? – powiedział Thace do mikrofonu, próbując połączyć się z technikami i Sentry, jednak wyglądało na to, że przebywający w pomieszczeniu po drugiej stronie kabin dekontaminacyjnych go nie słyszeli. Chwycił drugi mikrofon, a trzecim kilkakrotnie uderzył w panel, zanim wśród trzasków zaczął działać. – Słyszeliście mnie? Czy ci żołnierze nie powinni być odkażeni w kabinach medycznych a nie standardowych? – powtórzył ostro, gdy proces dekontaminacji się rozpoczął.
– Kabiny medyczne są przeznaczone dla oficerów, nie szeregowych, sir. Mamy ich ograniczoną ilość.
– Ilu niby macie w tym momencie rannych oficerów? – warknął, ze zgrozą patrząc, jak jeden z żołnierzy upada na ziemię, a drugi opiera się o ścianę i próbuje krzyczeć. – Wyłączcie to cholerstwo! Nie widzicie, że coś jest nie tak?!
– Nie możemy wpuścić do bazy żołnierzy, którzy mają potwierdzone skażenie obcymi mikrobiomami. Zanim zajmą się nimi medycy, procedura wymaga…
– Medycy za chwilę nie będą mieli kim się zajmować!
– Przykro mi, sir. Muszę działać zgodnie z procedurą. To bezpośrednie polecenie porucznika Lorcana – oznajmił technik i ku wściekłości Thace’a rozłączył się.
– Secan, możemy to wyłączyć z tego miejsca? – zwrócił się do swojego podwładnego, nie odrywając wzroku od kamery.
– Nie, sir. Panele sterujące znajdują się po tamtej stronie.
– A awaryjne sterowanie?
– Nie istnieje, sir.
– Wiesz, jak dotrzeć do sali, z której ci idioci tym sterują?
– To kilkana sekcji stąd, w dodatku przejścia pomiędzy nimi są chwilowo w awarii i należałoby wybrać okrężną drogę. Zanim tam dotrzesz, proces dekontaminacji zdąży się zakończyć… Możemy tam być za dziesięć minut, a proces dekontaminacji trwa nie więcej niż pięć.
– Natychmiast połącz mnie z podporucznikiem Meglutem. To on odpowiada za systemy dekontaminacji i prawdopodobnie jest przełożonym tych kretynów.
– Próbuję od paru chwil. Odkąd tylko… zobaczyłem co się tam dzieje… Nie zgłasza się.
– Kurwa mać… – wydusił Thace i uderzył pięścią o panel. Od paru chwil video szwankowało, gdyż kamery okazały się nie działać w momentach, gdy docierała do nich para lub woda, toteż nie wiedział, co działo się w tym momencie w środku. – Zanim przejdziemy do naprawy systemu łączności w kabinach, chcę zobaczyć raport z ostatniego przeglądu. Pomijając fakt, że tak ciężko ranni żołnierze w ogóle nie powinni się tu znaleźć, coś jest nie tak. Meglut będzie musiał udostępnić mi całą dokumentację.
– Ostatniego przeglądu, sir? – spytał Secan, a coś w jego tonie nie spodobało się Thace’owi. – Nie wiem, czy akurat w tej sprawie jest konieczność kontaktować się z podporucznikiem Meglutem. Z tego co widzę, te systemy nigdy nie przechodziły pełnego przeglądu. Zostały zamontowane… – zerknął w drugi wyświetlacz – sto dwanaście lat temu, gdy poprzedni system uległ zniszczeniu po przypadkowym uruchomieniu i wciągnięciu z kosmosu szczątków materiałów wybuchowych. Od tamtej pory… – przejrzał ciąg kolumn. – Trzydzieści lat temu przeprowadzono jakąś naprawę, ale nikt nie uzupełnił raportu, więc nie wiem, co w ogóle zrobiono. I raz na parę lat czyszczone były dysze, kiedy okazywało się, że są niedrożne na skutek nagromadzenia kamienia lub zagrzybiałe. Do innych informacji nie mam dostępu z naszego poziomu.
– Gdy spotkam Megluta, wsadzę mu którąś z tych zatkanych dyszy do gardła – warknął Thace, przypominając sobie o wszystkich śmierciach w kabinach dekontaminacyjnych. Cykl właśnie się skończył, kamery ponownie zadziałały, a do pomieszczenia weszło kilka Sentry, by pomóc wyjść jednemu z żołnierzy, a drugiego, który leżał na podłodze nieprzytomny i obficie krwawił, wyniosły. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, uruchomiły się automatyczne szczotki i zaczęły rozmazywać krwawą kałużę po całej posadzce, Thace poczuł, że robi mu się niedobrze. Chociaż oczy Secana były zakryte standardową półmaską jaką nosili szeregowi, po tym, jak pobladły mężczyzna wykrzywił usta, widać było, że również nie czuje się najlepiej.
– Podporucznik Meglut… wciąż nie odbiera – wydusił.
– Zanim odbierze, pobierz również dane techników, którzy sterowali tą makabrą oraz osób odpowiedzialnych za serwis tych Sentry. Chcę otrzymać to wszystko w raporcie.
– Oczywiście, sir – powiedział ciszej i nie odezwał się ani słowem, gdy na ekranie w końcu pojawiła się twarz podporucznika Megluta, który przez kolejne parę minut zmuszony był słuchać wrzasków Thace’a, który w tym momencie nie zamierzał hamować się i uważać, co mówi, bo jest jeszcze nowy. – Przekażę raport Lorcanowi, ty cholerny kretynie! – oznajmił na koniec. – To będzie cud, jeśli ten ranny pilot przeżyje!
– Sądzisz, że Lorcan się przejmie? – warknął Meglut, ale widać było, że tak jak on jest zdenerwowany i zestresowany. – Od cholernych czterech lat czekam, aż podpisze mi zamówienie na sprzęt, którego potrzebuję, by przeprowadzić modernizację tego gówna, bo w budżecie mam tylko środki na drobne naprawy! Za każdym razem słyszę, że Imperium ma ważniejsze wydatki!
– Złóż wniosek ponownie i załącz do niego video z tego, jak ciężko ranny pilot, który wrócił z misji, na którą jego jednostkę wysłał sam Lorcan, zostaje zamordowany przez pieprzone szczotki i dysze prysznicowe. Jeśli to nie poskutkuje, idź z tym wyżej. Ja zajmę się systemami komunikacji, ale przeprowadzanie przeglądu odrębnie od kontroli samego sprzętu jest pozbawione sensu.
– Jasne. Spróbuję coś zrobić. Włącz mi to cholerne video, żebym zobaczył o co… – zająknął się, kiedy Thace przekazał mu ekran. Zacinające się szczotki wciąż rozmazywały krew po podłodze i brzegu ścian. – Kurwa. Skopiuj mi cały film i wyślij. Już się tym zajmuję. Za kwadrans będę na miejscu – powiedział i rozłączył się.
– Secan, z czyjego oddziału pochodzili ci żołnierze? I gdzie jest ich dowódca?
– To ludzie podporucznika Brakha – odparł, a potem zerknął na Thace’a. – Obecnie przebywa na przepustce. To… dość dziwne, że Lorcan wysłał na misję jednostki w momencie, gdy ich dowódcy nie było na miejscu. Sprawdzam raport… Uhm. Jego zastępca nawet nie został poinformowany o wylocie tych żołnierzy. Lorcan zlecił tę misję pomijając ich bezpośrednich przełożonych.
– Tego rodzaju misje to w ogóle nie jest działka Brakha. Jesteśmy w pionie technicznym a nie sekcji lotniczej czy wywiadowczej. Brakh zajmuje się koordynację przeglądów i testami myśliwców, a nie wywiadem. Ci piloci… – wstukał parę informacji do komputera. – Po co on ich w ogóle tam wysyłał?
– Nie wiem, sir. Opisał to w systemie jako testy nowego sprzętu.
– Ktoś w ogóle sprawdzał te myśliwce przed wylotem? Widzę, że to nowa seria, więc o ile orientuję się w procedurach, nie powinny być wypuszczone poza teren bazy przed odpowiednią ilością lotów próbnych w zabezpieczonych warunkach.
– Nie ma tego w raporcie, sir.
– A ich krążownik…? Widzę w informacjach o tej planecie wyraźną notatkę o zaburzeniach grawitacyjnych, które wymagają odpowiedniej kalibracji sprzętu. Nikt tego nie zauważył? Z całą pewnością pojawił się jakiś alarm, gdy się tam zbliżyli. Dlaczego w ogóle te myśliwce opuściły doki?
– Nie wiem, sir… – powtórzył niepewnie. – Sir… misję zlecał porucznik Lorcan, ale koordynował ją stąd. Nie wysłał tam ani jednego oficera, nikt nie zauważył, że coś jest nie tak. Z tego co widzę w historii, Brakh niejednokrotnie wysyłał w tamte rejony jednostki testowe, właśnie dlatego, że w całym układzie panowały nietypowe warunki. Natomiast wypadek, którego byliśmy świadkiem… to oczywiście coś, co nie powinno mieć miejsca i straszna tragedia. Ale nie jestem pewien, czy… czy powinieneś się wtrącać. Tak jak wspomniał podporucznik Meglut…
– To, że porucznik Lorcan ma gdzieś wnioski i raporty nie oznacza, że nie należy ich pisać. Nikt nie zajmuje swojego stanowiska na wieczność. Oczekuję, że będziesz raportował mi każdą zauważoną nieprawidłowość, choćby nie dotyczyła bezpośrednio naszej działki. Prześlę tę informację do pozostałych i do końca dnia dostaniecie ode mnie oficjalne polecenie na swoje komunikatory.
– Oczywiście, sir.
– Wezwij tu dwie dodatkowe osoby z naszego zespołu. Przegląd tego sprzętu zaczynamy jeszcze dziś – oznajmił, a potem zacisnął na parę chwil pięści, zanim skopiował wstępny raport z zakończonej katastrofą misji i wysłał ją do Brakha, informując go, że powinien jak najszybciej wrócić do Bazy Głównej, bo ze swojego składu stracił dziś ośmiu zatrudnionych na kontraktach pilotów-testerów, blisko setkę Sentry i całą serię nowych myśliwców.
Szczotki wciąż poruszały się po posadzce i rozpryskiwały krew zmieszaną z wodą po ścianach, aż w końcu jeden z techników wyłączył sprzęt i uruchomił ponownie pełny tryb czyszczący.
***
Sprawa ciągnęła się tydzień. Jeden z pilotów, ten, który wyglądał nieco lepiej, zdołał przeżyć, ale jego stan wciąż był ciężki, a drugi zmarł, zanim dotarli do niego medycy. Lorcan umył ręce od całej sprawy, zrzucił winę za błędny techniczne podczas misji na jednego z nieżyjących pilotów, a ponieważ w systemie ślady, że to on był odpowiedzialny za wysłanie kogokolwiek na testy lotnicze były nie do końca jednoznaczne, tak naprawdę nikt nic nie mógł zrobić. Tak, misja nie była przeprowadzona zgodnie z procedurami, ale nie był to pierwszy raz, gdy tak się działo; oczywiście, zazwyczaj na pokładzie statku-matki znajdował się ktoś bardziej doświadczony, ale nie zawsze był to jakikolwiek oficer. Krążyły plotki, że Lorcan celowo zorganizował tę konkretną misję podczas nieobecności Brakha, ale nie było żadnych przesłanek, by uznać jego działania za sabotaż.
Jeśli chodziło o wypadek w kabinach dekontaminacyjnych, dla formalności i na zlecenie podkomandora Rega, zirytowanego, że do czegoś takiego znów doszło i musi zajmować się papierami, pod nieobecność komandora Proroka, Lorcan otworzył śledztwo… i zamknął je tego samego dnia, w przyczynach wypadku wpisując usterki techniczne. Pośrednią odpowiedzialnością obarczył Thace’a, Megluta i nieobecnego wówczas Brakha – co było absurdalne, jako że z wysłaniem kogokolwiek na misję nie mieli nic wspólnego, zaś śmierć w kabinie dekontaminacyjnej jednego z pilotów była tylko pochodną wysłania żołnierzy w miejsce, w którym w ogóle nie powinni się znaleźć. Thace’owi Lorcan wpisał dodatkowo do akt upomnienie opisane tak żałosnymi argumentami, że ten nawet nie silił się na wszczynanie awantury, lecz od razu wysłał odwołanie do działu administracji i uwzględniono je jako zasadne bez komentarza w ciągu godziny.
Wobec pozostałych osób Lorcan nie próbował już wyciągać konsekwencji i skupił się na tuszowaniu a nie zaognianiu całej sprawy; być może zdał sobie sprawę, że gdyby przesadził, sprawa trafiłaby do nieobecnego teraz Proroka jako że plotkowano już o niej w całej Bazie Głównej; mógł być głupcem, ale nie aż takim, by nie wiedzieć, że gdyby komandor postanowić zdalnie otworzyć śledztwo ponownie, wówczas coś mogłoby jednak byłoby wykryte – jak choćby fakt, że Lorcan blokował środki finansowe niezbędne do napraw i modernizacji sprzętu, mimo że wnioski o to Meglut wysyłał do niego od czterech lat.
Na skutek natarczywych wiadomości wysyłanych do Lorcana przez Brakha, Thace’a i Meglut, Lorcan podpisał wreszcie zgody na poniesienie dodatkowych kosztów w celu przeprowadzenia modernizacji w kabinach dekontaminacyjnych, przeglądu obsługujących je Sentry oraz przeszkolenie techników w szerszym niż dotychczas zakresie. Koszt jednego z setki zniszczonych, fabrycznie nowych myśliwców był zbliżony do wszystkich napraw, na które przez ostatnie lata nie chciał podpisać zgody.
Thace czuł pewną złośliwą satysfakcję, gdy czytał raporty, a pozytywem całej sytuacji był fakt, że zyskał sporo szacunku ze strony większości podporuczników z Pionu Technicznego, zaś niektórzy zaczęli bardziej jawnie przeciwstawiać się przełożonemu, gdy ten próbował zmuszać ich do wykonywania błędnych, idiotycznych czy niemoralnych poleceń. Była to kropla w morzu, ale było to coś. Gdy zaś widział Lorcana, wymieniał z nim wiadomości lub choćby o nim myślał, szalał ze złości i chociaż wcześniej tylko nie lubił za jego podłe usposobienie i ignorancję, tak teraz z czystym sumieniem mógł stwierdzić, że go nienawidził. W bezpośrednich kontaktach z nim zachowywał się absolutnie stosownie, odzywał się do niego z wymuszonym szacunkiem, zawsze dbał o to, by rozmawiać z nim przy świadkach lub monitoringu i zaczął odgrywać rolę perfekcjonistycznego służbisty, który traktuje poważnie każdą kropkę w każdej procedurze i po wykryciu, że kropka ta jest być może postawiona w złym miejscu, robił wszystko, by przestawić ją na właściwe, ku chwale Imperium i aby Baza Główna była przykładem dla wszystkich pozostałych stacji kosmicznych.
Dzięki całej sprawie poznał też w końcu kilku innych niż Lorcan poruczników, którzy przez ostatnie pół roku w ogóle go nie zauważali, nieszczególnie zainteresowani tym, co szef Pionu Technicznego wyprawia w swojej jednostce ani jego nowymi nabytkami; teraz interesować się zaczęli – i chociaż Thace wiedział, że to niezdrowa ciekawość i szukanie sensacji, czuł, że buduje tę właściwą siatkę znajomości. Co nie było mu do końca na rękę, to że z zainteresowaniem, choćby i pozytywnym, kończyła się anonimowość, o czym zresztą uprzedzał go Kolivan; był zaczepiany na korytarzach przez oficerów z różnych wydziałów na krótkie pogawędki, w kantynie i podczas przerw zawsze miał towarzystwo osób wyżej postawionych niż jego podwładni. Miał mniej czasu niż dotychczas na rozmyślaniu o swojej prawdziwej misji tutaj, jednak gdy wyraził tę wątpliwość przed Kolivanem – tylko wiadomościami, bo nie zdołał wciąż otworzyć jakiegokolwiek bezpiecznego łącza audio-video na terenie stacji – mężczyzna powiedział mu, że zbudowanie pozycji jest na tym etapie ważniejsze i wydawało się, że jest zadowolony… oraz chyba również zaskoczony, że Thace, którego nie podejrzewał o talenty społeczne, potrafił jednak nawiązać znajomości w Bazie Głównej i zajęło mu to stosunkowo niewiele czasu.
Thace miał mieszane uczucia na ten temat i wciąż rozmyślał o wiadomościach, które wymieniał z Kolivanem zeszłej nocy. Ta część Bazy przestawiona była w tryb nocny już od paru godzin, kiedy po kolejnym dniu walki z awariami dotarł do pustawej już kantyny. Zagapił się na mdłą breję przed sobą i przypomniał rzeczy, które jadał na DX-930. Świeże owoce i warzywa, najróżniejsze wypieki, słodkości, mnogość napojów… W przenośnym zbiorniku konserwującym wciąż miał prawie połowę rzeczy, jakie przekazał mu Hanga i przez moment poczuł chęć, by wrócić do pokoju i zamiast standardowej racji pokarmowej serwowanej żołnierzom zjeść coś normalnego i pysznego, kiedy do kantyny weszła para pogrążonych w rozmowie poruczników, a gdy zobaczyli go siedzącego samotnie, od razu wystartowali w jego stronę.
Nie znał ich zbyt dobrze, chociaż, oczywiście, znał ich imiona i wiedział, czym się zajmują i nie zdziwił się, że oni kojarzyli już jego. Tym bardziej, że natychmiast zaczęli wypytywać go o sytuację z Lorcanem po nieudanej misji i śmierci tamtego pilota w kabinie dekontaminacyjnej.
– To odważne wszczynać prywatną wojnę ze swoim dowódcą po niespełna pół roku pracy – stwierdziła szczupła i dość drobna jak na Galrankę porucznik Vog, gdy w oszczędnych słowach odpowiedział na wszystkie ich pytania.
– Zwłaszcza gdy dowódcą tym jest Lorcan – dodał towarzyszący jej porucznik Vhinku. – Chociaż, przyznaję, już dawno żaden nowy nie zapewnił mi tyle rozrywki, co ty, podporuczniku.
– Nie wszczynam z nim wojny. Działam w pełni zgodnie z procedurami. Wykryłem drastyczne nieprawidłowości i zadbałem, aby sprawa nie została zamieciona pod dywan. Nie wyobrażam sobie, że można było w tej sytuacji postąpić inaczej – oznajmił spokojnie. – Ponadto jestem przekonany, że gdyby do podobnej sytuacji doszło na skutek awarii systemów, za które to ja jestem odpowiedzialny, zapłaciłbym za to głową.
Na jego słowa obaj porucznicy spojrzeli po sobie, a Vhinku parsknął śmiechem, krótkim i odrobinę złośliwym.
– Nie mogę doczekać się, kiedy komandor Prorok wróci tutaj na dłużej. Po jego ostatnich nieobecnościach, przypuszczam, że jakiś czas nie będzie znikał na więcej niż parę dni i z całą pewnością będzie niesamowicie zainteresowany twoją osobą, gdy przeczyta raporty z tego, co miało miejsce w ostatnim czasie, chociaż nie sądzę, że będzie się bawił przy nich tak dobrze jak ja. Do tego czasu sugeruję uważać na siebie, podporuczniku. Wszyscy wiedzą, że w bazie jest całe mnóstwo systemów, które nie działają prawidłowo. A Lorcan wciąż jest porucznikiem, który za nie odpowiada i nie jest aż takim kretynem, by nie zdawać sobie z tego sprawy i nie potrafić zadbać o to, by któryś z systemów nie zadziałał dokładnie wtedy, gdy korzysta z niego niewygodny podwładny. Dla twojej informacji, przynajmniej co drugi rok któryś z jego bezpośrednich podwładnych ginął w niewyjaśnionych okolicznościach i jakimś sposobem zawsze byli to ci, którzy w jakiś sposób mu podpadli. Oczywiście, żadne śledztwo nigdy nie wykazało jakiegokolwiek związku tych nieszczęśliwych wypadków z jego osobą.
– A utrata kogoś tak młodego i prezentującego się tak nienagannie jak ty, podporuczniku, byłaby nieodżałowaną stratą – dodała Vog, po czym puściła do niego oko i zerknęła na swój komunikator. – Vhinku, muszę się zbierać i rozpisać zmiany na przyszły tydzień, bo wciąż nie zdołałam się za to zabrać. Jak skończysz jeść, nie szwendaj się nigdzie, tylko wracaj prosto do kwater. Oczekuję że ten stos gratów, które zamówiłeś z Achtela C i nie otworzyłeś paczek od przedwczoraj, jeszcze dziś zniknie z salonu.
Thace’owi cała sprawa nie wydawała się ani trochę śmieszna i nie rozumiał, jak kogokolwiek mogła bawić makabryczna śmierć młodego pilota i paru innych, którzy zginęli w trakcie bezsensownej misji, jednak nie powiedział tego na głos. Skupił się ponownie na poruczniku Vhinku, który dołożył sobie drugą porcję jedzenia i zabrał się za nią; wyglądało na to, że pozbawiona smaku breja jest dla niego czymś zupełnie zwyczajnym i dawno się do niej przyzwyczaił.
– Jak długo tu pracujesz, sir? – spytał Thace, bez apetytu wpatrując się swoją porcję, której nie zjadł nawet połowy.
– Od dwudziestu lat. Trzydziestu pięciu, jeśli liczyć czas, gdy byłem podporucznikiem i spędzałem więcej czasu na krążownikach na dalszych misjach, głównie zwiadowczych, bo nigdy nie należałem do typowo bojowej jednostki. Nie jestem pewien, czy stacja kosmiczna to moje miejsce. Trochę tęsknię za lataniem – zaśmiał się. – Słyszałem, że przyjechałeś tu z jakiejś kolonii. Jak tam było?
– Podobnie jak tutaj – skłamał. – Jedzenie było jednak znacznie lepsze.
– Zostawiłeś tam kogoś? Po twojej akcji z Lorcanem połowa żeńskich oficerów zadaje sobie to pytanie, a wszystkie szeregowe zapewne oddają się niestosownym fantazjom. Dziwne, że jeszcze żadna nie zaczęła cię jawnie podrywać. Więc?
– W pewnym sensie, sir – odparł ostrożnie, nie wiedząc, czy lepiej wymyślić sobie jakąś stałą partnerkę i uciąć potencjalne, niechciane zaloty, czy też nie ryzykować, że ktoś zacznie nadmiernie interesować się jego przeszłością. – Byłem w relacji, która była dla mnie… znacząca. Zakończyłem ją, bo układ DX-930 znajduje się zbyt daleko, by było możliwe jej utrzymanie. Nie jestem jeszcze gotowy na zaczynanie czegoś nowego.
– Nikt nie mówi o stałym związku – powiedział Vhinku ironicznie. – Jesteśmy zamknięci w tej bazie, a jak na starcie odrzucisz zbyt wiele potencjalnych partnerek do łóżka, skończą się chętne, a ty zostaniesz sam i po paru latach stanie się to naprawdę przykre. Prostytutki na Tsevu-22 kosztują krocie.
– Będę mieć to na uwadze, sir – oznajmił sucho i pochylił się nad porcją jedzenia.
– Rozchmurz się. Przy twoim wyglądzie i obecnej sławie nie skończą się szybko, więc zdołasz się wyleczyć z nierealnych mrzonek o dawnych miłostkach. Masz jeszcze czas. O ile, oczywiście, Lorcan wcześniej nie postanowi cię zamordować. Swoją drogą, jeśli byłbyś zainteresowany… wpadnij jutro wieczorem do serwerowni 115. Znajduje się na końcu sekcji C-10, za składem uszkodzonych Sentry.
– Mam się zająć jakąś usterką, sir?
– Och, zdecydowanie nie usterką – roześmiał się. – To nasze standardowe miejsce spotkań. Nikt go nie używa, bo cała sekcja służy tylko jako składowisko gratów, a znajduje się na tyle blisko kwater mieszkalnych, że można bez ryzyka wytoczyć się stamtąd i wrócić do pokoju. Małe spotkanie towarzyskie, będzie paru poruczników. Na pewno wpadną Jadil, Vramun, Biknen, Prak… Vog pewnie również, chociaż ona i Endov raczej długo nie zostaną, bo obie uważają nasze towarzystwo za zbyt głośne i prymitywne. Będzie alkohol i organiczne jedzenie, istny luksus, który nasza najjaśniej świecąca podkomandor Zak przywiozła z ostatniej misji. Nie będzie Lorcana, bo widzę, że nie jesteś przekonany.
– Jesteś pewien, że będę tam mile widziany, sir? – spytał ostrożnie. – Wspominasz o porucznikach i podkomandor Zak, a ja…
– A ty postawiłeś się Lorcanowi. Masz jaja. Jesteś niższy stopniem, ale właśnie dołączyłeś do nieformalnej elity. Więc jak będzie?
– Uprzedzam, że zwykle nie piję alkoholu.
– Tym lepiej. Będzie ktoś, kto pomoże nam nieść Biknena do pokoju. Ten dureń ma strasznie słabą głowę, a jest wielki jak góra i przyda się ktoś do pomocy. Więc jak będzie?
– W porządku. Oczywiście, wpadnę po skończonej zmianie. Dziękuję za zaproszenie, sir.
***
Od momentu pojawienia się Thace’a w Bazie Głównej minęło w sumie osiem miesięcy, zanim powróciła do niej nieco przetrzebiona flota komandora Proroka. Thace przez pierwsze dni nie miał okazji zobaczyć go nawet z daleka, gdyż pracował właśnie ze swoim oddziałem nad przekalibrowaniem instalacji i serwerów w dalekiej części bazy o podwyższonym poziomie zabezpieczeń. Uzyskanie do niej dostępów za pośrednictwem Lorcana, którego nie przekonał argument o konieczności przeprowadzenia tych prac, było gehenną i spełzło na niczym, a Thace czuł się trochę jak dziecko skarżące ulubionej ciotce, że rodzice nie chcą mu kupić wymarzonej zabawki, gdy udał się z tym samym wnioskiem do porucznik Vog. Zaplanował to dokładnie i przedstawił całkiem realistyczny powód: serwery szyfrujące, które zamierzał sprawdzić, były również wykorzystywane do nawigacji podczas tajnych misji, a ponieważ była to jej działka, miała interes w tym, aby któraś z nich nie okazała się fiaskiem z powodów sprzętowych. Była bardziej rozbawiona niż zirytowana jego wnioskiem, i chociaż tak naprawdę nie powinna udzielać uprawnień oficerowi z innego pionu, zrobiła to i tylko wysłała mu do pomocy jedną ze swoich podporuczników i dwóch inżynierów. Thace, jako koordynator zadania, spędzał tam codziennie półtorej zmiany z wymiennym składem techników i czasem wychodził ostatni, późną nocą – po tym jak zrobił wszystko to, co było konieczne oraz jeszcze parę rzeczy, jakie czuł, że w przyszłości mu się przydadzą do kontaktów z Kolivanem. Całe zadanie było na tyle absorbujące, że z trudem znajdował czas na sen i posiłki – te ostatnie zaś spożywał w zakurzonej serwerowni lub w biegu.
O powrocie Proroka słyszał głównie plotki, którymi nie miał czasu poświęcić zbyt wiele myśli; wieść niosła, że zarówno piraci jak flota Imperium odnieśli straty, jednak tamci ostatecznie zdołali ocalić połowę swoich jednostek w tym wszystkie krążowniki a potem uciec, zaś żaden z ich głównodowodzących nie zginął. Okolice były chwilowo bezpieczne, a Prorok osobiście brał udział w budowaniu tam zmilitaryzowanej jednostki, ale należało przypuszczać, że za najdalej kilka miesięcy ten sam problem dotknie innego rejonu, być może będącego pod jego jurysdykcją a nie na samej granicy Sektorów.
Kiedy Thace dostał wezwanie na krążownik Proroka, stacjonujący w Bazie Głównej i przechodzący drobne naprawy, spodziewał się, że mężczyzna będzie w podłym nastroju. Plotki głosiły co prawda, że Zarkon w ogóle nie interesował się tą sprawą i nie wyciągnął wobec komandora jakichkolwiek konsekwencji, jednak było jasne, że misja nie zakończyła się pełnym sukcesem – co oznaczało, że cała Baza plotkowała już o tym, że była ona zupełną katastrofą.
Udał się na miejsce z duszą na ramieniu, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. W ciągu ostatnich miesięcy otrzymywał od Kolivana zabezpieczone pliki dotyczące Proroka, jednak nie zdały się one na wiele a na pewno nie zabezpieczyły go na sytuację, że przyjdzie mu poznać komandora w tak mało sprzyjającym momencie i w dodatku kiedy jego głowa była zajęta zupełnie czymś innym. Większość informacji jakie przekazał mu dowódca Ostrzy już posiadał z oficjalnych źródłem lub plotek, a parę nowości, jakich się dowiedział, nie wydawało mu się szczególnie istotne.
Komandor miał dwieście dwadzieścia lat, w Bazie Głównej pracował przez połowę swojego życia, a wcześniej przewodził mniejszym flotom i w całej karierze zawodowej bardzo rzadko stacjonował w jednostce mieszczącej się na jakiejś planecie czy księżycu. Był jedynakiem, jego rodzice od dawna nie żyli – para szeregowych wojskowych, jego matka była pilotem, zaś ojciec pracownikiem administracyjnym na stacji kosmicznej. Mieszkali w rejonie Caledonian-F, w Sektorze 2-Phi, gdzie zresztą skończył szkołę lotniczą a potem akademię wojskową. Nie miał bliskich krewnych, z którymi utrzymywał relacje, nigdy nie założył rodziny i oficjalne materiały nie wskazywały, że kiedykolwiek był w długoterminowym związku; nie było nawet plotek o jakichkolwiek romansach, jednak w przypadku wysoko postawionych wojskowych nie było to aż tak dziwne, bo niektórzy bardzo chronili swoją prywatność. Być może należał do oficerów, którzy zamierzali ustatkować się dopiero po zakończeniu kariery wojskowej, a Prorokowi brakowało do tego jeszcze przynajmniej trzydziestu lat, o ile oczywiście chciałby ją zakończyć w wymaganym minimalnym wieku zapewniającym świadczenia emerytalne. Thace widział jego zdjęcia i zanim poznał jego metrykę, sądził, że komandor jest trochę młodszy, lecz nie wiedział przecież – bo tego w żadnych materiałach, oficjalnych czy nie, nie udało mu się znaleźć – czy czasem na pewnym etapie życia z dowolnej przyczyny nie był poddany pełnej terapii kwintesencją, a ta mogła spowolnić procesy starzenia. Miał nadzieję, że tak nie było, bo eksperymenty druidów często wzbudzały w ich obiektach zarówno tendencje psychotyczne jak talenty nie do końca dające się wyjaśnić nauką, zaś on nie miał przekonania, że poradziłby sobie pracując dla kogoś nieprzewidywalnego i o potencjalnie nadprzeciętnym poziomie okrucieństwa. Wystarczająco dużo nasłuchał się o tym od innych Ostrzy.
Lata temu Prorok faktycznie skończył tę samą akademię co Thace, jednak na całkowicie innym kierunku i w dodatku wybrał wydział wojskowy, a nie cywilny, toteż szanse, że znajdował się tam chociaż jeden wykładowca, który pamiętał ich obu, były bliskie zera, zwłaszcza że dzieliło ich sto sześćdziesiąt lat. Był świetnym pilotem, a swoją karierę rozpoczynał sterując najpierw myśliwcem, a potem – średnimi statkami bojowymi; jego szeroko pojęte zdolności techniczne były niezłe, ale nie wykraczały znacząco powyżej średniej, miał wysokie jak na swój wiek wyniki w testach sprawnościowych (Thace ponownie zaczął zastanawiać się nad możliwością, że był poddany kwintesencji) i strzeleckich oraz wybitne w testach strategii i taktyki, którym poddawani byli cyklicznie oficerowie od rangi porucznika.
Mniej oficjalne źródła wskazywały, że z innymi komandorami utrzymywał poprawne, chociaż raczej chłodne relacje, miał za to bardzo dobre z większością podlegających mu oficerów; w jego jednostkach współczynnik dezercji oraz ilość wniosków o przeniesienie były na stosunkowo niskim poziomie, zaś sytuacja z podporucznikiem Murnu była pierwszą w całej jego karierze. Był raczej lubiany, a Zarkon cenił jego talenty; nie był w ścisłej czołówce najbardziej wpływowych komandorów z najwyższego dowództwa i daleko mu było do Sendaka, który od czasu zdobycia Czerwonego Lwa był prawą ręką i najbardziej zaufanym komandorem Zarkona, ale z całą pewnością był w pierwszej piątce, skoro to on stacjonował w Bazie Głównej i zajmował się sprawami i bezpieczeństwem strategicznych rejonów w samym sercu Imperium.
Przez całą jego karierę nie został zarejestrowany żaden skandal czy to natury prywatnej czy zawodowej. Nie był wybitnym dowódcą znanym z widowiskowych, heroicznych bitew, o których uczono w szkołach – chociaż miał na koncie wiele znaczących misji, głównie długoterminowych, a nie szybkich i spektakularnych. Nie popełniał jednak błędów, które zapisałyby go na kartach historii w negatywnym świetle, a to znaczyło całkiem sporo, biorąc pod uwagę jak gorącymi stołkami były najwyższe stanowiska pod rządami Zarkona. Upadki z samego szczytu zdarzały się równie często, jak niespodziewane awanse będące skutkiem spontanicznych decyzji imperatora, który potrafił wznieść na wyżyny niedoświadczonego oficera niższej rangi… a ten zwykle nie dawał sobie rady z nowymi obowiązkami i jego kariera kończyła się szybko i boleśnie.
Wszystkie dane, które pozyskał Thace, wskazywały, że Prorok robił to, co do niego należało na zadawalającym, ale nie ponadprzeciętnym poziomie. Miał niezłą intuicję, szczęście albo potrafił słuchać doradców będących specjalistami w dziedzinach, w których nie był geniuszem, skoro nigdy nie odniósł spektakularnej porażki. Miał na koncie kilka sukcesów podczas potencjalnie beznadziejnych misji i to one doprowadziły go do rangi komandora, jednak wyglądało na to, że w zdecydowanej większości przypadków ryzyko podejmował tylko wtedy, gdy gra naprawdę była warta świeczki i gdy ocenił szansę na powodzenie wystarczająco wysoko, zamiast rzucać się na każdą potencjalną okazję. Dlatego nie był na szczycie listy ulubieńców Zarkona. I dlatego wciąż żył i cieszył się dobrym zdrowiem, w przeciwieństwie do wielu przywódców, którzy swój heroizm i brawurę przypłacili tygodniami pod okiem druidów, którzy w celu utrzymania ich przy życiu musieli faszerować ich kwintesencją, transplantować im organy, zaś amputowane kończyny zastępować protezami. Nie wszystkie eksperymenty były udane, o czym Thace dowiedział się podczas długich wieczorów i nocy w bazie Ostrza Marmory, spędzonych na czytaniu materiałów pozyskanych przez jego braci i siostry; poznał aż zbyt wiele historii o oficerach, którzy rozbłyśli po eksperymentach druidów jak supernowa a potem nagle i widowiskowo zgaśli, pozbawieni zmysłów lub martwi.
Thace czuł, że sprawdzając informację o Proroku poznał całą masę suchych faktów, z których co prawda wyłonił mu się ogólny obraz i miał pewne wyobrażenia, ale wszystko to w niewielkim stopniu wskazywało, jaką osobą był faktycznie jego komandor. Źródła mogły być niepełne lub przekłamane, dotychczas żadne z Ostrzy nie miało z Prorokiem bezpośredniego kontaktu, a pogłoskom jakie słyszał tutaj, nie chciał do końca ufać, aby nie nastawić się w jakimkolwiek kierunku i nie popełnić błędu zdając się na czyiś zamiast własnego osąd sytuacji. Przez ostatnie miesiące robił to, czego oczekiwał od niego Kolivan: wykonywał swoją pracę sumiennie i poprawnie, poza sytuacją z Lorcanem – nie wychylał się, poznawał systemy w Bazie Głównej i pracował na stworzeniem alternatywnych, bezpiecznych kanałów komunikacji, stopniowo osiągając zamierzone cele i będąc już w stanie przesyłać do Ostrzy niewielkie pakiety danych bez ryzyka wykrycia. Pracował nad tym w każdej wolnej chwili, budował siatkę znajomości, sprawiał wrażenie trochę natrętnego służbisty, ale z całą pewnością nie budził podejrzeń. Robił to, czego oczekiwał Kolivan i chociaż dowódca nie wierzył w niego, gdy dostał awans, czuł, że radził sobie całkiem nieźle.
Teraz zaś miał poznać osobiście komandora Proroka, po wielu miesiącach pracy w Bazie Głównej, z której specyfiką zdążył się już zaznajomić i przyzwyczaił się, że dowódca jest nieobecny. Liczył na to, że mężczyzna rzuci na niego okiem, wygłosi parę suchych komentarzy i każe mu odejść, gdyż przez cały ten czas jedynym sygnałem, że to on odpowiadał za zatrudnienie Thace’a, była niechęć porucznika Lorcana od jego pierwszego dnia tutaj, która znacznie pogłębiła się po ich starciu. Był tylko niższą rangą oficerem, jakich w całej swojej flocie i na wszystkich podległych mu stacjach i planetach komandor miał blisko pół tysiąca, nikim ważnym ani szczególnym.
Mimo to, gdy otworzyły się drzwi sali, do której Thace został wezwany, denerwował się. Chyba spodziewał się obecności paru wojskowych i Sentry, Lorcana jako swojego bezpośredniego przełożonego i może któregoś z podkomandorów, którzy zastępowali Proroka w czasie jego nieobecności, jednak okazało się, że komandor był sam. Stał odwrócony tyłem do niego, pochylony nad panelem, do którego nerwowo wprowadzał jakieś dane i spoglądał w matrycę wyświetlaną na całej ścianie przed nim. Jego uszy drgnęły na dźwięk otwierany drzwi, lecz odwrócił się do Thace’a dopiero minutę czy dwie po tym, jak te się zamknęły, gdy dokończył wpisywać szereg komend i zablokował aplikację. Na krótki moment w pomieszczeniu oświetlanym dotychczas ogromnym ekranem zapadła ciemność, a potem zapaliły się automatyczne górne światła.
Thace zasalutował pospiesznie i znieruchomiał, czekając na polecenia, lecz te przez parę chwil nie nadeszły. Prorok wpatrywał się w niego czujnie, lecz w jego oczach i postawie nie było podejrzliwości, a raczej… zainteresowanie…? Sprawiał wrażenie nadmiernie pewnego siebie, ale po komandorze, który zaprosił do siebie niedawno zatrudnionego podporucznika bez większego doświadczenia, nie należało się spodziewać niczego innego. Biła od niego charyzma i chociaż stał zupełnie nieruchomo, coś w jego twarzy, jakaś nerwowość, układ zmarszczek mimicznych, dawały wrażenie porywczego – czego jednak nie potwierdzały informacje, jakie Thace zdołał pozyskać. Być może bywał wybuchowy i impulsywny, jednak skoro był komandorem w Bazie Głównej od wielu lat i nie wydawał się pół-cyborgiem zależnym od kwintesencji i medycznych eksperymentów druidów, racjonalność musiała wygrywać z temperamentem. Prawdopodobnie był cwany i jeśli choćby niewielki procent plotek o jego relacji z Lorcanem była prawdziwa – również małostkowy i mściwy oraz że czasem wykorzystywał swoją pozycję by uprzykrzać życie komuś, kto był od niego zależny, skoro pewne okoliczności zmusiły go, by go znosić i najwyraźniej nie mógł łatwo się go pozbyć. Lorcan, ale też wielu innych oficerów zachowywało się równie podle w stosunku do swoich podwładnych, kiedy im podpadli, więc to w sumie niewiele znaczyło.
Komandor pokazał mu pewien fragment samego siebie, ale intuicja podpowiadała Thace’owi, że maskował się w jakiś sposób i robił to na tyle skutecznie, że bez względu na to, jak bardzo próbował coś więcej z niego wyczytać, miał pewne mgliste przypuszczenia, ale niczego nie był pewny. Gdy miał go przed oczami, mógł ocenić tylko suche fakty – mężczyzna był od niego zdecydowanie mocniej zbudowany i wydawał się wyższy niż wcześniej go sobie wyobrażał, chociaż to mogło być tylko złudzenie, jako że stali od siebie w pewnej odległości. Był od niego dużo starszy, ale do tego nie potrzebował go zobaczyć na własne oczy, bo wystarczyła metryka. Podobnie jak Thace, już na pierwszy rzut oka widać było, że należał do szczepu drugiego rasy Galra, a kanciastość rysów i szeroka szczęka świadczyły, że był od pokoleń czystym wariantem 2A. U Thace’a geny 2A dominowały, ale widoczne były u niego również wpływy 1C i 2C po pradziadkach od strony obydwojga rodziców – co wygładziło i wydłużyło rysy jego twarzy, zmieniło łuk nosa i znacząco zmniejszyło ilość sierści na ciele w porównaniu do klasycznych 2A takich jak Prorok. Komandor miał całkowicie ogoloną szczękę oraz bujne, wycięte w trójkąt sięgający połowy policzka bokobrody; Thace pamiętał, jak gdy w wieku trzydziestu paru lat zaczął mieć pierwszy zarost, próbował zapuścić właśnie taki, by dodać sobie powagi. Kolivan, gdy tylko pojawił się tak przed nim na ekranie, kazał mu natychmiast się ogolić i poczekać przynajmniej dekadę zanim zacznie nosić jakikolwiek zarost, oznajmiając mu na dokładkę, że wygląda jak błazen, zaś u osoby, która nie miała jeszcze stu lat, coś, co próbował stworzyć, byłoby może odpowiednie gdyby żyli kilkanaście wieków temu. U komandora Proroka stylizowane bokobrody podkreślały kształt szczęki i chociaż nie były obecnie zbyt często spotykane nawet u starszych Galran, widać było, że są celowym wyborem – nie był klasycznie przystojny, ale to, jak się nosił, sprawiało, że wyglądał interesująco i prawdopodobnie najlepiej, jak mógł.
Był… Thace nie potrafił powiedzieć, o co chodziło, ale był inny, niż go sobie wyobrażał, widząc oficjalne zdjęcia. I czuł się przy nim inaczej, niż się spodziewał. Wiedział, że jest oceniany jak obiekt pod mikroskopem, ale nie czuł tego samego napięcia co przy każdym innym wyższym stopniem oficerze, którego spotykał po raz pierwszy. Absolutnie nie mógł powiedzieć, że Prorok budził zaufanie… ale coś w jego postawie, mimice, oczach lub całokształcie sprawiało, że nie czuł zagrożenia i samo to powinno wzbudzić jego czujność w naturalny sposób, lecz nie budziło.
Spodziewał się, że gdy go zobaczy, stosując się do porad Kolivana i własnych doświadczeń, będzie wiedział, jak się przy nim zachowywać, bo miał przecież konkretne dane. Tyle że te nie prowadziły do żadnych wniosków i to przy jego analitycznym umyśle, który zazwyczaj składał dane w całość powinno być przerażające, a nie było. Dlatego też nie miał pojęcia, którą maskę powinien przy nim przyjąć i w tym momencie naprawdę cieszył się, że to nie on musi inicjować kontakt, lecz czekać na ruch drugiej strony i próbować, z całą jego wiedzą i wcześniejszymi analizami, dostosować się do przebiegu rozmowy i rozwoju sytuacji… oraz że musi uważać bardziej niż kiedykolwiek, skoro jego intuicja i logika tak bardzo zawodziły.
– Podporucznik Thace. Cieszę się, że w końcu dane mi jest cię poznać – odezwał się Prorok i chociaż Thace słyszał jego głos na nagraniach, te oczywiście pewne rzeczy zniekształcały i mężczyzna okazał się brzmieć całkiem inaczej, niż się tego spodziewał. Miał niski, głęboki i odrobinę zachrypnięty głos, a ponieważ kpiąco unosił naturalnie opadające u niego kąciki ust, charakterystycznie akcentował niektóre samogłoski. Brzmiał raczej matowo niż dźwięcznie, a spokój w jego tonacji wydawał się pozorny, bo Thace miał pewność, że gdyby tylko zaczął mówić głośniej, barwa jego głosu zmieniłaby się na znacznie ostrzejszą; przy krzyku prawdopodobnie brzmiał przerażająco.
Wskazał nieco oszołomionemu Thace’owi obracany fotel przy panelu i usiadł na sąsiednim, tak, że gdy zajęli miejsca, znajdowali się bliżej od siebie niż było to standardowo przyjęte w relacjach między wojskowymi o tak znaczącej różnicy stopni. Gdy usiedli, różnica wzrostu stała się mniej wyraźna, niż gdy stali, bo odrobinę się garbił, podczas gdy Thace trzymał się całkowicie prosto i sztywno.
– Wydajesz się zdenerwowany. Zupełnie niepotrzebnie. Współpracownicy powinni byli uprzedzić cię, że preferuję osobiście poznać wszystkich oficerów ze swojej jednostki, bo wiem z doświadczenia, że zaniedbanie tej kwestii może nieść ze sobą katastrofalne skutki. Zapewne słyszałeś, co stało się z twoim poprzednikiem.
– Tak, sir. Słyszałem o tym.
– Moje osobiste zaniedbanie wynikające z rutyny. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu – powiedział, bacznie mu się przyglądając i wydawało się, że czeka na reakcję Thace’a na to, jak jawnie przyznał się do popełnienia błędu; coś, czego żaden komandor nie zrobiłby przy kimkolwiek niższym stopniem, a już zwłaszcza zdecydowanie młodszym i mniej doświadczonym. Ponieważ Thace zachował nieruchomą twarz i nie zareagował nawet mrugnięciem, Prorok zmienił taktykę i porzucił ten temat. – Jesteś tu od ośmiu miesięcy. Wiem, że w przeszłości pracowałeś na stacjach kosmicznych oraz flotach, ale stanowisko oficerskie otrzymałeś dopiero niedawno, stacjonując na pokojowej kolonii. Jak odnajdujesz się w nowej roli?
– Robię wszystko co w mojej mocy, by sprostać nowym obowiązkom, sir.
– Nie pytam o to, czy się starasz i czy wykonujesz swoje obowiązki, bo wiem, że to robisz – powiedział, a jego ton stał się chłodny i w jakiś sposób ostrzegawczy. Thace zesztywniał, bo to była jedyna słuszna odpowiedź a z jakichś przyczyn nie była tym, czego oczekiwał Prorok. – Odpowiedz na moje pytanie, zamiast recytować podręczniki, których w trakcie szkolenia wojskowego kazano ci się nauczyć na pamięć. Zacznijmy jeszcze raz. Jak odnajdujesz się w nowej roli?
– Kwestie techniczne nie stanowią dla mnie problemu, jednak musiałem zaznajomić się ze specyfiką pracy na stacji kosmicznej tak dużej jak Baza Główna. Dział kadrowy dostarczył mi wnioski rekrutacyjne i uzupełniłem braki w swoim zespole. Początkowo mierzyłem się ze znaczną ilością usterek w obszarach, za które jestem odpowiedzialny, jednak udało mi się opanować sytuację – powiedział szybko i nieco nerwowo i widział po minie komandora, że to wciąż nie to, co chce usłyszeć.
– Udało ci się? Był to przypadek, że ją opanowałeś?
– Przez pierwsze miesiące miałem okrojony skład, a ponieważ nie miałem dotąd doświadczenia rekrutacyjnego, uzupełnienie go i zapoznanie ze specyfiką pracy, która również była dla mnie nowa, stanowiło pewne wyzwanie – odparł, coraz bardziej zdenerwowany.
– Jeśli coś zrobiłeś, to mów że to zrobiłeś, a nie że ci się udało.
– Miałem na myśli tylko to, że czuję się pewniej, gdy zajmuję się sprawami, w których mam większe kompetencje i doświadczenie, sir. W zakresie moich dotychczasowych obowiązków nie było rekrutowania i szkolenia personelu.
– Więc twierdzisz, że to zatrudnianie właściwych osób jest dla ciebie największym problemem? – spytał i Thace momentalnie zrozumiał, że popełnił błąd; na samym starcie komandor wspomniał, że sam w przeszłości zatrudnił niewłaściwą osobę i najwyraźniej to była jakiegoś rodzaju próba. Nie powiedział ani razu, że to był problem, jednak Prorok potrafił tak zmanipulować rozmową, by podpuszczać go i zmuszać do mówienia rzeczy, których przed pojawieniem się tutaj nie zamierzał mówić; nie spodziewał się, że rozmowa będzie przebiegać w ten sposób oraz że wyłoży się w ciągu pierwszej minuty aż tyle razy.
– Nie było problemem – powiedział szybko. – Było czymś nowym, czego się nie spodziewałem, bo nie dotarła do mnie informacja, że po przybyciu do Bazy Głównej będę musiał uzupełnić okrojony o trzydzieści procent zespół. Jestem jednak pewien osób, które zatrudniłem – oznajmił, chociaż absolutnie nie mógł być pewien, bo chociaż przyglądał się nowym rekrutom, nie zdołał ich jeszcze dobrze poznać.
– Pewność siebie to coś, co najczęściej nas gubi i tylko głupcy są przekonani, że nie popełnili błędu zanim czas i okoliczności nie zweryfikowały ich decyzji – odparował Prorok, a Thace, który i tak był zestresowany, w tym momencie zaczął nabierać przekonania, że cokolwiek powie, zostanie to nadinterpretowane i przekręcone tak, by wyszedł na durnia. – Nie możesz być pewien nikogo, kogo nie miałeś jeszcze okazji sprawdzić w warunkach ekstremalnych ani niczego, czego jeszcze osobiście nie przetestowałeś. Radzę zapamiętać tę radę na przyszłość, podporuczniku.
– Oczywiście, sir – wydusił Thace.
– Z twoich słów wynika, że nie masz żadnych problemów z oficerami wyższego szczebla. Mniemam więc, że dogadujesz się rewelacyjnie również z porucznikiem Lorcanem. To dla mnie zaskakująca nowina, ale też pozytywna, skoro osoba z zewnątrz nie ma mu nic do zarzucenia. Czyżbym mylił się co do niego i kierował uprzedzeniami, uważając, że w ostatnim czasie jego wyniki i postawa nie są zadawalające? – spytał, wpatrując się w Thace’a wyczekująco.
– Nie… nie mówiłem nic o poruczniku Lorcanie, sir.
– Pytałem cię o wrażenia i problemy, a pominąłeś tę niezwykle istotną kwestię, jaką jest bezpośredni przełożony. Dziwi mnie, że nie masz nic do powiedzenia na jego temat – powiedział i popatrzył mu prosto w oczy. Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek i Thace nabrał przekonania, że Prorok świetnie się bawi, zastraszając go i kpiąc sobie z niego.
– W komorach dekontaminacyjnych miał miejsce incydent, w trakcie którego zginął ranny pilot z oddziału podporucznika Brakhy. Byłem świadkiem tej sytuacji i ponieważ dostrzegłem pewne nieprawidłowości dotyczące konserwacji sprzętu, za który odpowiedzialny jest podporucznik Meglut, w pierwszej kolejności skierowałem się do niego i wspólnie zajęliśmy się tą sprawą, jako że tylko część kwestii technicznych wchodziła w zakres moich obowiązków. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że misja testowa, z której wracał ten pilot, była zaplanowana z naruszeniem procedur bezpieczeństwa. Mieliśmy trudności z uzyskaniem pewnych akceptacji budżetowych ze strony porucznika Lorcana i chociaż dostarczyliśmy raporty w tej sprawie, nie zlecił przeprowadzenia pełnego śledztwa. Mam wątpliwości, czy właściwie zakwalifikował w aktach zarówno incydent w komorach dekontaminacyjnych jak niepowodzenie misji testowej, lecz nie mam uprawnień, by to zweryfikować ani też by podważać wyników dochodzenia, które miało miejsce poza obszarem moich kompetencji.
– Nie cytuj mi swoich własnych raportów, potrafię czytać, a dokładnie tych samych słów użyłeś zamykając sprawę awarii – warknął Prorok. – Podsumujmy to jednak bez nadmiaru zbędnych słów: miał miejsce wypadek, zginął ranny żołnierz, incydentu można by było uniknąć, gdyby nie przeszłe zaniechania porucznika Lorcana. To jednak tylko zwykły szeregowy, pilot myśliwca, który być może zginąłby tak czy inaczej ze względu na obrażenia jakie odniósł w trakcie misji. Dlaczego ta sprawa aż tak cię zaabsorbowała?
– Oprócz niego podczas zleconej przez porucznika Lorcana a nieautoryzowanej przez podporucznika Brakhę misji straciło życie jeszcze wiele innych osób, pilotów oraz techników. To były bezsensowne śmierci, a nie poświęcenie się dla chwały imperium. Ci żołnierze nie powinni byli zginąć.
– To nie jest prawdziwy powód. Dlaczego się tym zainteresowałeś?
– Bo widziałem na własne oczy jak rannego podczas misji pilota zabijają uszkodzone mechanizmy kabiny dekontaminacyjnej. Powinien być weteranem wojennym, który zostałby zwolniony ze służby ze wszystkimi honorami, a jest martwy. Zajęło tydzień, zanim resztki jego krwi zostały usunięte ze wszystkich pozatykanych kanałów odpływowych. Śmierć na polu bitwy czy w trakcie misji, nawet zaplanowanej niewłaściwie, to nasze ryzyko i nasz honor. Śmierć na skutek awarii sprzętu… – zająknął się.
– To hańba dla osób, które za sprzęt ten były odpowiedzialne. Zaś osobą odpowiedzialną jest porucznik Lorcan, który przez ostatnie lata odrzucał wnioski dotyczące modernizacji i przeglądu sprzętu. A teraz próbował to zatuszować i zamknął sprawę uznając to za efekt chwilowej usterki technicznej, by się nie pogrążyć. Ponieważ jesteś spostrzegawczy i pilnie czytasz dziesiątki stron raportów i diagnoz technicznych, stwierdziłeś, że to błędy twojego przełożonego są przyczyną tej śmierci. A może nawet uznałeś, że porucznik Lorcan od miesięcy sabotuje działania pionu technicznego, skoro siedem osób straciło życie przez jego złe decyzje, brak stosowania się do procedur i zaniechania.
– Pracuję tu zbyt krótko, by wygłaszać tak jednoznaczne opinie… czy wysuwać oskarżenia niepoparte jednoznacznymi dowodami – powiedział Thace szybko, obawiając się, że tym razem taka pokrętna interpretacja jego słów ze strony Proroka może okazać się niebezpieczna. To, że nie przepadał za Lorcanem to jedno, ale jednak nie usunął go ze stanowiska i zapewne miał ku temu racjonalne powody. – Porucznik Lorcan to mój przełożony, mający znacznie większe doświadczenie ode mnie. Być może nadinterpretuję pewne dane. Cokolwiek sądzę o jego osobie i sposobie pracy, nie czuję się kompetentny, by…
– Przestań omijać moje pytania gładkimi słówkami. Chcę wiedzieć, jak zachowuje się wobec ciebie i innych osób, jak podchodzi do swoich obowiązków i co ty sam sądzisz o jego osobie i dlatego zadałem ci to pytanie – powiedział, wpatrując się w niego natarczywie. – Skończ z tymi bzdurami. Miałeś ponad pół roku, by go poznać. Nie wierzę, że jesteś tak bardzo pozbawiony charakteru, by nic nie potrafić o nim powiedzieć, tym bardziej że doskonale wiem, że otwarcie mu się postawiłeś i zmusiłeś do podjęcia pewnych działań naprawczych.
– Porucznik Lorcan za mną nie przepada, jednak powody jego zachowania to korytarzowe plotki, do których wolałbym się nie odnosić, sir. Jedyne, co mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, to że porucznik, pod którym pracowałem w układzie DX-930, wydawał mi się bardziej kompetentną osobą na swoim stanowisku i współpraca z nim układała mi się nienagannie przez wszystkie lata które spędziłem w jego jednostce. Nie mam pewności, czy tak samo pozytywnie będę mógł wyrażać się o poruczniku Lorcanie, gdy lepiej zapoznam się z metodami jego pracy. Nie mam jednak prawa oceniać go po jednym incydencie – stwierdził. Wiedział, że ryzykuje wyrażając się o Lorcanie negatywnie, nawet jeśli zrobił to w najbardziej dyplomatyczny sposób jak się dało, zaś w jego słowach dotyczących Uro, który w istocie był bardzo kiepskim szefem, nie było krzty nieprawdy i wydawały się pochwałą tego nieudolnego lenia. Bo tak, wolał mieć za szefa rozrzutnego obiboka niż brutalnego, mściwego kretyna. Wiedział, że Prorok nie lubił Lorcana, jednak nie znał swojego komandora i nie miał pojęcia, czy wolno przy nim jawnie okazywać niechęć do jakiegokolwiek oficera wyższego stopniem. Natomiast coś negatywnego powiedzieć musiał, bo fałszywe pochlebstwa, na ile zdołał poznać Proroka przez ostatnie kilka minut, zostałyby natychmiast przejrzane.
– Porucznik Lorcan okazał się po latach przyzwoitej pracy niekompetentnym idiotą i najsłabszym ogniwem całej mojej jednostki. Rozumiem, że starasz się być zachowawczy, gdy o nim mówisz, ale nie tego oczekuję – powiedział Prorok, a jego głos stwardniał jeszcze bardziej. – Jeśli mam wierzyć wynikom testów, jesteś jedną z najinteligentniejszych i spostrzegawczych osób pracujących pod Lorcanem. Chcę, abyś śledził jego poczynania i raportował mi wszelkie nieprawidłowości. Oczekuję konkretów, które pozwolą mi pozbyć się bałwana, który zdobył pozycję tylko dlatego, że sto dwadzieścia lat temu jego żałosny, bogaty z domu ojciec będący gubernatorem znaczącego układu planetarnego, zmajstrował go z komandor Ranto, będącą moją poprzedniczką, która bohatersko oddała życie dla imperium i pośmiertnie została odznaczona najwyższymi honorami. Genetyka bywa loterią, a Lorcan wyciągnął średni los i nie odziedziczył po matce jej najbardziej wartościowych cech, za to odziedziczył po ojcu skąpstwo, cwaniactwo i jak się okazało niedawno, również głupotę. W moich szeregach cenię kompetencje, a nie układy i pochodzenie, jednak nie odsunę od służby porucznika będącego synem słynnej weteran tylko dlatego, że czasem sprzęt, za który odpowiada jego jednostka, działa wadliwie oraz stracił serię nowych, nieprzetestowanych myśliwców i kilku niedoświadczonych pilotów. Gdy wezwę cię tu ponownie, a ty znów będziesz zbywał mnie półsłówkami, zamiast odpowiadać na pytania, uznam to za niesubordynację i zignorowanie jednoznacznie przekazanego rozkazu. Czy to dla ciebie jasne?
– Chciałbym mieć pewność, czy dobrze interpretuję twoje słowa, sir – odparł ostrożnie Thace, czując, jak jego gardło robi się zaciśnięte z powodu stresu. – Czy mam rozumieć, że powinienem go szpiegować?
– Szpiegostwo to obrzydliwy postępek i zanim zapytasz, czy masz na niego donosić, to uprzedzę cię i powiem, że donosicielstwo to z kolei coś żałosnego. Masz patrzeć mu na ręce i dać mi twarde dowody i argumenty na to, bym mógł go zwolnić, jeśli faktycznie na zwolnienie zasługuje. Twój raport dotyczący ostatniej sprawy był doskonały i w przyszłości oczekuję dokumentacji tej samej jakości. Nie był wystarczający, bym po swoim powrocie mógł go odsunąć od służby, jednak zająłem się już jego sprawą i w ciągu paru dni w jego aktach pojawi się oficjalna nagana. Angażując się w tą sprawę zaledwie po zaledwie kilku miesiącach pracy wykazałeś się większą inicjatywą i rozmyślnością niż którykolwiek z podwładnych porucznika Lorcana i ze swoim świeżym spojrzeniem oraz zdolnościami nadajesz się do tej roli perfekcyjnie. Jeśli w Bazie Głównej dzieje się coś, o czym powinienem wiedzieć, masz to dla mnie znaleźć. Porucznik Lorcan to mój bezpośredni podwładny, a twój przełożony, więc jeśli uważasz, że nie sprawdza się w swojej roli, to twoim obowiązkiem jest zaraportować to bezpośrednio do mnie, w ostateczności do któregoś z zastępujących mnie w danym momencie podkomandorów, chociaż wolałbym nie wciągać w tę sprawę postronnych osób, które większość czasu spędzają w swoich flotach poza Bazą. Oczekuje też, że nie będziesz z każdą bzdurą chodził na skargi do działu administracji, bo to niegodne żołnierza Imperium – powiedział ostro i zamilkł na chwilę, obserwując reakcje Thace’a, który jednak siedział obok sztywno i nieruchomo, a jego twarz nawet nie drgnęła. – Chociaż w ostatnim czasie przebywałem poza Bazą Główną, bacznie śledziłem twoje postępy, czytałem raporty i byłem w kontakcie ze swoimi oficerami, więc wiem, że jesteś inteligentny, spostrzegawczy i masz wystarczająco dużo odwagi, by postawić się przełożonemu, gdy ten popełnia błędy i zaniedbuje swoje obowiązki. Nie zgrywaj więc teraz kretyna, który nagle nie rozumie, co mam na myśli, gdy wyrażam się jasno i jednoznacznie. Zrozumiano?
– Tak, sir.
– Zanim wrócisz do swoich obowiązków, jedna rzecz. Wiem, że interesowałeś się w kadrach okolicznościami swojego zatrudnienia. I prawdopodobnie usłyszałeś różne teorie spiskowe i plotki. Prawda jest znacznie prostsza: wybrałem cię z wyselekcjonowanych kandydatów, bo tak podpowiadała mi intuicja. Nie ma w tym nic więcej. Moje przeczucia bardzo rzadko mnie zawodzą i wierzę, że nasza współpraca okaże się nadzwyczaj owocna i korzystna dla wszystkich zaangażowanych stron. Odmaszerować.
***
Chapter 4: Decyzja
Chapter Text
***
Wychodząc z auli X-10, Thace czuł, że z nerwów cały się trzęsie i chociaż automatycznie wsiadł do promu, wrócił na stację i skierował się do swojej kwatery, niemal nie pamiętał, jak tam dotarł. Raz po raz pytał samego siebie, w co do cholery się w pakował i chociaż to były dopiero plany awaryjne na wypadek zupełnej katastrofy, zaczął już zastanawiać się, jak nakłonić Kolivana do odwołania go z tej misji.
Komandor Prorok, który na podstawie zgromadzonych o nim informacji wydał mu się raczej niegroźny, na pierwszym spotkaniu przytłaczał go i przerażał swoją bezpośredniością, spostrzegawczością i tym, jak potrafił manipulować rozmową. Thace miał analityczny umysł i potrafił rozbierać sprawy na czynniki pierwsze, zwykle dobrze radził sobie w konfrontacjach, gdy był na nie choćby minimalnie przygotowany, jednak gdy miał przed sobą kogoś tak szybkiego w wyrażaniu myśli i potrafiącego zagiąć go w każdej kwestii bez zastanowienia, gubił się i wiedział, że jest wówczas beznadziejny. I pod tym względem Kolivan miał całkowitą rację, bo właśnie takich sytuacji obawiał się w odniesieniu do Thace’a najbardziej.
Co było jeszcze trudniejsze to fakt, że gdyby temperamentem i błyskotliwością Proroka odznaczał się ktoś stojący od niego niżej rangą lub cywil, z którym był w przyjacielskich relacjach, uwielbiałby taką osobę jako interesującego partnera do rozmów i intelektualne, bezpieczne, wyzwanie. Pod pewnymi względami taki właśnie był Hanga, chociaż, oczywiście, w jego interpersonalnej dynamice było ciepło, żarty i czasem filozoficzny ton, które nie miały nic wspólnego z tym, co prezentował Prorok.
Hanga był niegroźny i słodki w swoich łagodnych manipulacjach rozmową i próbach podpuszczania go. Potrafił uderzyć w jego czułe punkty zupełnie nieświadomie, tak jak to zrobił, gdy ostatnio rozmawiali oraz wzbudzić w nim poczucie winy, chociaż nie miał takiej intencji. Prorok robił to samo, tyle że intencjonalnie i był w tym przerażający. A Thace nie miał pojęcia, jak powinien odebrać ich pierwsze spotkanie. Wciąż nie wiedział, co o nim sądzić, nie rozumiał jego motywacji i nie potrafił w żaden sposób określić, czy był to jakiś test jego charakteru, czy też komandor zachowywał się tak zawsze – tym bardziej że nikt, nikt spośród osób, które poznał, nie uprzedziło go, jak bardzo ich głównodowodzący był dominujący, manipulacyjny i niebezpieczny.
Tego dnia nie był w stanie skoncentrować się na żadnym zadaniu i w efekcie zajęły mu one znacznie dłużej, niż w normalnych okolicznościach. Do kantyny dotarł na obiad, którego nie zdołał wcześniej w siebie wmusić, wiele godzin po tym, jak powinien zakończyć służbę i w pomieszczeniu zastał tylko porucznika Vhinku – nie był to pierwszy raz, kiedy ten przychodził tu pod koniec dnia roboczego, gdy robiło się pustawo. Teraz jednak nie było przy nim nikogo, nawet towarzyszącej mu zazwyczaj porucznik Vog ani też żadnego z poruczników, z którymi się przyjaźnił i których Thace miał okazję poznać na przyjęciu dwa miesiące wcześniej i z którymi czasem widywał się od tamtej pory po godzinach pracy.
Nie powiedziałby, że którymkolwiek z nich łączyła go przyjaźń, ale wyglądało na to, że go lubili, a zwykle byli rozbawieni jego zachowawczymi wypowiedziami, abstynencją i służbistością. Prawdopodobnie nie do końca mu wciąż ufali, tak samo zresztą jak Thace im – chociaż z zupełnie innych powodów – i z całej tej grupy Vhinku wyraźnie się wyróżniał. W ostatnim czasie to do niego zbliżył się najbardziej, a jego gadatliwość i bezpretensjonalność były w jakiś sposób ujmujące. Porucznik mówił wprost to, co myśli, nie było w nim ukrytych motywów i ze wszystkich oficerów wyższego stopnia, których Thace lepiej poznał zaraz po jego starciu z Lorcanem, gdy jego chwilowa sława już przygasła, Vhinku jako jedyny wciąż pisał do niego na komunikatorze w prywatnych sprawach, wyciągał na obiady i kolacje czy wspólny trening. Spędzał z nim więcej czasu niż z którymkolwiek żołnierzem z Bazy Głównej, to z nim czasem zagadywał się tak bardzo, że przegapiał koniec przerwy i to dla niego poświęcał prywatny czas, po raz pierwszy od wyjazdu z DX-930 czując, że tego czasu nie marnuje, a po prostu żyje i buduje wartościową relację.
Chociaż akurat w tym momencie nie miał ochoty widzieć nikogo, gdy tylko nałożył sobie porcję fioletowej mazi, udał się do jego stolika, bo ciężko byłoby udawać, że go nie zobaczył, a do otwartego ignorowania go nie miał sumienia. A ponadto czuł, że jeśli ktokolwiek mógłby pomóc mu uporać się z jego fatalnym nastrojem po poznaniu komandora, to Vhinku był jedynym kandydatem.
– Kobiety. Nasza największa radość i jednocześnie największe skaranie – westchnął mężczyzna w ramach przywitania. – Sprawiają, że każdego dnia masz po co wracać do wspólnych kwater, aż do momentu, gdy się być-może-trochę słusznie wściekną i wiesz, że na razie lepiej tam nie wracać. Albo że jednak należy zabrać swoje rzeczy i wybrać sobie kwaterę na drugim krańcu bazy, o ile, oczywiście, twoja najjaśniejsza gwiazda nie zmieniła kodów wejściowych i nie wyrzuciła wszystkiego co do ciebie należy do zsypu. Byłaby to nieodżałowana strata, jeśli mój zbiór kolekcjonerskich sztyletów dryfuje właśnie wokół Bazy Głównej. Sądząc po twojej niewyraźnej minie, nie miałeś jeszcze takich doświadczeń. Cóż. Młodość i doskonały wygląd pewnie sprawiają, że drugiej stronie łatwiej jest wybaczać i przymykać oko na drobne wyskoki.
– Nie byłem dotychczas w relacjach na tyle poważnych, by mieć z kimś wspólne kwatery, sir – odparł ostrożnie.
– Porucznik Vog uważa zaś, że ja do takich jednak jeszcze nie dorosłem. Gdyby nie to, że zabawianie się z szeregową czy podporucznikiem byłoby nie na miejscu, zapewne znacznie łatwiej byłoby mi znaleźć kogoś, kto nie wymagałby aż tak wiele.
– Nigdy nie umawiałem się z wojskowymi, bez względu na ich stopień – powiedział, zerkając na Vhinku, którego pogodna twarz o dość miękkich jak na Galrę rysach, teraz była wykrzywiona w tak rzadko u niego widocznym grymasie. – Nie wiem, co miałbym na to odpowiedzieć, sir…
– Stacjonując w Bazie Głównej i będąc przypisanym do floty bez stałych terenów, umawianie się z wojskowym na równym stopniu to jedyna szansa na względnie stałą relację, która nie zrujnuje ci kariery. Im jesteś wyżej rangą, tym mniej masz opcji – stwierdził i jakiś czas milczał, powoli przeżuwając posiłek. Thace, chociaż nie miał apetytu, zaczął robić to samo, licząc na to, że dokończy obiad, który był już właściwie kolacją, bez zbędnych rozmów. W normalnych okolicznościach miałby prawdopodobnie więcej ochoty, by słuchać być może przydatnych w przyszłości zwierzeń, zwłaszcza że przez ostatnie tygodnie naprawdę polubił porucznika Vhinku, ale akurat nie dziś. – To nie był najlepszy dzień mojego życia – odezwał się jednak mężczyzna, odsuwając od siebie pusty półmisek największego rozmiaru, podczas gdy Thace wmusił w siebie zaledwie połowę niewielkiej porcji. – Sądząc po tym, w jakim stanie tu dotarłeś, twój również nie był. Jak przeżyłeś pierwsze spotkanie z komandorem? Gdy go poznałem lata temu, prawie porzygałem się z nerwów.
– Przy tym, co wygadywałem z powodu stresu, zwrócenie mu na buty śniadania nie byłoby chyba gorsze – wydusił po chwili milczenia i po rozważeniu wszystkiego, co należało odpowiedzieć na tak zadane pytanie; słowotok Vhinku odrobinę rozproszył jego niewesołe myśli, zdołał zachować trzeźwy umysł i czuł, że przy poruczniku mógł… powinien powiedzieć coś właśnie takiego. Na jego słowa mężczyzna roześmiał się głośno i podniósł się z miejsca.
– Po prostu cię sprawdzał. Komandor Prorok bywa… trudny. Ale jesteś wystarczająco inteligentny i zaangażowany, by dać sobie radę. Nienawidzi u oficerów dwóch rzeczy: głupoty i lenistwa. Ty nie posiadasz żadnej z tych cech. Jestem w stanie zrozumieć, że pierwsza konfrontacja z nim cię dobiła, bo przy nim, bez względu na to jak jesteś inteligentny, czasem nagle zaczynasz się czuć jak niekompetentny idiota. Z czasem porozumienie się z nim będzie ci przychodzić znacznie łatwiej.
– Mam taką nadzieję, sir.
– O której zaczynasz jutro zmianę?
– W południe.
– Świetnie. Wstawaj. Gdy na ciebie patrzę, jestem pewien, że nie masz w kwaterach żadnego alkoholu, natomiast moje alkohole są niedostępne lub dryfują w kosmosie. Kwadrans temu odleciał ostatni prom na Tsevu-22, ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy udali się tam moim myśliwcem i wrócili rano. Oszaleję przez nią, jeśli się stąd nie wyrwę, a samotne picie w barze jest znacznie bardziej żałosne niż picie z nowym podporucznikiem sztywnym jak kołek, który wysączy co najwyżej jednego drinka, gdy ja się będę kompromitował kompletnie odurzony alkoholem. Zapłacę za hotel, bar i panienki, jeśli jakaś ci się spodoba.
Thace wiedział, że to jeden z tych momentów, gdy nie może odmówić, chociaż jedyne czego pragnął, to zaszyć się w swojej kwaterze i przeprocesować w głowie rozmowę z komandorem na wszelkie możliwe sposoby. Gdy znaleźli się na Tsevu-22, Vhinku wlał w siebie w barze ilości alkoholu, które Thace przypuszczał, że jego by zabiły; sam pił niewiele i przez cały wieczór niewiele również mówił, i tylko słuchał rzewnych wynurzeń dotyczących porucznik Vog. Do pokoju hotelowego – szczęśliwie zamówionego i opłaconego wcześniej – musiał niemal zanieść wyższego i odrobinę cięższego od niego Vhinku, a potem dopilnować, by porucznik nie udusił się, kiedy zaczął wymiotować. Został z nim jeszcze jakiś czas, a zanim udał się do swojego pokoju, zostawił mu leki na kaca, kilka butelek z wodą i miskę przy łóżku. Przez parę chwil rozważał nawet zmianę hotelu i znalezienie takiego, w którym miałby dostęp do komunikacji dalekosiężnej, aby skontaktować się z Kolivanem, skoro i tak był już na Tsevu-22… ale kiedy był już na korytarzu, zmienił jednak zdanie.
Co niby miał powiedzieć przywódcy Ostrzy? Że minęło kilka miesięcy, ledwo poznał komandora, w którego jednostce przyszło mu służyć, i jest blisko do poddania się po rozmowie, która trwała mniej niż kwadrans? Że jego zły nastrój był na tyle widoczny, że jakimś sposobem wylądował na pobliskiej planecie w charakterze niańki jednego z poruczników? Że bał się i czuł, że może sobie nie poradzić?
Westchnął i cicho wrócił do swojego pokoju hotelowego. Musiał przemyśleć wszystko na spokojnie i jednak przeanalizować całą rozmowę z Prorokiem – czego ostatecznie nie miał kiedy zrobić w ciągu dnia, mimo że jej fragmenty mąciły mu w głowie przez cały ten czas. Krążył po pokoju hotelowym, zastanawiając się, dlaczego Prorok chciał, by to on szpiegował Lorcana i raportował na niego; być może faktycznie chciał się go pozbyć i potrzebował więcej materiałów dowodowych, skoro Lorcan miał jakieś koneksje i nie mógł go tak po prostu zwolnić. O ile faktycznie chciał się go pozbywać, bo być może był to jakiś pokrętny test lojalności. Było to jednak zastanawiające o tyle, że Lorcan nie był lubiany i był wrzodem na tyłku dla wszystkich w jednostce; w Bazie Głównej nie brakowało osób ambitnych i karierowiczów, którzy mogliby wspiąć się o szczebelek wyżej, gdyby pomogli komandorowi się go pozbyć. Dlaczego nikt tego nie zrobił? I dlaczego Prorok uznał, że akurat on miałby się tym zająć?
Na drugie z pytań miał pewna gorzką refleksję: był nowy, nie wszyscy mu jeszcze ufali, ale przede wszystkim, nikomu na nim nie zależało, nawet jeśli parę osób, jak choćby porucznik Vhinku, szczerze go polubiło. Chociaż pewnie dopingowaliby mu, nikt się dotąd nie wychylał. Dla komandora nie miał jeszcze żadnej wartości i w razie gdyby odniósł porażkę i sam się pogrążył węsząc w tematach, których jakoś nikt nie chciał się dotknąć, cała reszta mogłaby umyć ręce a on byłby kozłem ofiarnym… ale kogo się bali?
Wracał więc do pierwszego pytania. Komandor w swojej jednostce miał niemal nieograniczoną władzę i gdyby Prorok naprawdę chciał, mógłby pozbyć się Lorcana. Jego matka, była komandor, nie żyła przecież od wielu dekad, a żaden gubernator, bez względu na ilość pieniędzy, nie zapewniłby synowi stałego miejsca w strukturach wojskowych Imperium, jeśli ten kompletnie by się do tego nie nadawał. Chociaż Thace nie miał szczególnej ochoty ponownie przetrząsać raportów od Kolivana, postanowił sprawdzić dane dotyczące Lorcana jeszcze raz, mimo że te były okrojone i o jego rodzicach nie było nawet mowy – tego dowiedział się dopiero od Proroka. Otworzył swój komunikator, wprowadził do niego chip z danymi i pogrążył się w lekturze. Liczył chyba na to, że znajdzie jakiś niepasujący element, ale srogo się zawiódł; raporty Kolivana a także informacje dostępne w otwartej sieci potwierdzały informacje o matce-komandorze i ojcu-gubernatorze. Jedyne, co mogło się wydawać interesujące, to fakt, że zanim Lorcan został zatrudniony w Bazie Głównej, jakiś czas służył we flocie komandora Sendaka, jednak… to mogło znaczyć wszystko i nic. Postanowił jednak zapytać o to Vhinku, bo skoro to nie była tajemnica, może miał szansę czegoś się dowiedzieć, tym bardziej że porucznik lubił plotkować, zaś Lorcana tak jak wszyscy nie znosił.
Ponieważ nie był senny, a przed podjęciem jednoznacznych działań przeciwko Lorcanowi zamierzał się do tego przygotować na ile się dało, postanowił poszukać jeszcze trochę informacji, przy czym wszystko, na co trafił, nie wydawało się aż tak znaczące. Dowiedział się tylko, że przed urodzeniem Lorcana jego matka uległa poważnemu wypadkowi i stacjonowała w układzie planetarnym Epsilon-639 – i wyglądało na to, że albo to wówczas poznała gubernatora i zaszła z nim w ciążę, albo pojechała na rekonwalescencję właśnie tam, bo mieszkał tam jej kochanek. Thace spędził jeszcze jakiś czas szukając dodatkowych informacji o tym układzie – bo może był on na tyle znaczący, że Lorcan faktycznie miał koneksje, które mogły mu zapewnić posadę w Bazie Głównej. Co dziwne, Thace natrafił na ścianę i chociaż spędził na tym dobrą godzinę, nie znalazł żadnych wartościowych informacji. Chociaż nie planował angażować do tej sprawy Kolivana, być może mogło się to jednak okazać przydatne – dlatego też wysłał mu krótkie zapytanie dotyczące układu Epsilon-639, ze szczególnym uwzględnieniem zdarzeń mających tam miejsce sto-sto dwadzieścia lat temu i ewentualnych powiązań z nim Lorcana. Zamierzał też sprawdzić te dane w centrali, jednak wolał w pierwszej kolejności poprosić o pomoc Ostrza, choćby po to, by skonfrontować dane od nich z oficjalnymi, ale dostępnymi tylko dla oficerów. Wrócił też do przetrząsania otwartej sieci i zatracił się w tym tak bardzo, że nie zauważył od razu odpowiedzi od Kolivana, którą dostał już po paru minutach.
K1: Do czego potrzeba ci tych danych?
T: Dostałem zadanie od komandora Proroka. Mam dla niego śledzić Lorcana, bo być może chce się go pozbyć ze swojej jednostki. Mam podejrzenia, że jest w tym coś więcej, chociaż przypuszczam, że to moja paranoja.
K1: Wyślę ci trochę danych, ale raczej nie znajdziesz tam nic istotnego. To zwykła kolonia. Jeśli masz poczucie, że to istotne, zapoznaj się z tym. Nie przesadzaj jednak z analizowaniem tego i nie dopatruj się rzeczy jakich tam nie ma, bez względu na to, jak bardzo to lubisz. Skup na konkretach, które masz przed oczami.
Thace wiedział, że Kolivan ma rację. A co więcej, obawiał się, że ze względu na swoje usposobienie, w momencie stresu zaczynał szukać dla swojego mózgu zbędnych zagadek i dziury w całym, bo robił tak niejednokrotnie; teoretycznie były to świetne cechy dla szpiega, często jednak zamiast pomagać, nadmierna drobiazgowość mogła sprawić, że przegapi coś co ma wprost przed oczami i co jest faktycznie istotne. Niestety, wyszukiwanie bezwartościowych informacji i poszerzanie wiedzy o dane, które nigdy miały mu się do niczego nie przydać, były najczęstszą rzeczą, na jaką marnował czas – bo nie miał tendencji, by tak po prostu się lenić czy zbyt długo spać, nie przepadał za imprezami, nie zajmował się przesadnie swoim wyglądem, nie lubił zakupów i nigdy nie zaangażował się w żadną serię rozrywkową, na którą straciłby dziesiątki godzin wpatrując się w holograficzny ekran. Nie tracił czasu na żadną interesującą rzecz oprócz czytania bezwartościowych opracowań i pozyskiwania informacji, które tylko zaprzątały mu umysł… Baza Główna to nie było DX-930, gdzie mógł przyjemnie tracić czas na spotkaniach z bezpiecznymi ludźmi, na których mu zależało… tyle że wtedy, tak jak teraz gdy spotykał się z Vhinku, to nie była strata czasu, a po prostu życie.
Gdyby nie to, że był szpiegiem, przypuszczał, że byłby najnudniejszą osobą w całej Bazie Głównej i że więcej osobowości niż on miewały Sentry po awarii. Ostatni raz zerknął na ekran, a potem na zegarek. Miał przed sobą nie więcej niż cztery godziny snu, a stres i zmęczenie musiały dawać już o sobie znać, skoro zaczynał się nad sobą użalać i niemal uwierzył, że kolonia, na której urodził się sto lat temu Lorcan, miała bezpośredni wpływ na jego domniemane zatargi z komandorem Prorokiem obecnie.
Obudził się o wyznaczonej porze, na kilkanaście sekund przed budzikiem – jak zwykle, bez względu na ilość snu i tego jak bardzo zmęczony się kładł – a po krótkim odświeżeniu się, poszedł obudzić porucznika Vhinku. Tak jak się spodziewał, ten wciąż nie wyglądał najlepiej, jednak suplementy, woda i obfite oraz względnie smaczne śniadanie w hotelowej restauracji postawiły go na nogi. Mimo to oddał stery swojego myśliwca Thace’owi, uznając, że nie jest jeszcze w stanie pilotować. Mieli niewiele czasu, więc Thace postanowił jak najszybciej przejść do rzeczy i odezwał się, gdy tylko wystartowali z płyty lotniska.
– Poruczniku, mam pytanie dotyczące Lorcana. Dlaczego właściwie komandor Prorok nie chce lub nie może go zwolnić?
– Jakie słyszałeś plotki? – spytał Vhinku, z zainteresowaniem unosząc brwi.
– Ma jakieś koneksje, ale nie wydają mi się na tyle istotne, by przewyższały władzę, jaką komandor ma we własnej jednostce. Zwłaszcza ktoś taki, jak komandor Prorok.
– Kto stoi w hierarchii wyżej od niego?
– Oficjalnie, tylko imperator. Nieoficjalnie…
– Wiedźma Haggar ze swoimi magicznymi kostuchami, to raz. Ale jest coś jeszcze. Masz jakieś własne pomysły? – spytał, lecz Thace wbił w niego wzrok, nie zamierzając mówić tego na głos. – Komandorzy tylko w teorii są równi – kontynuował Vhinku. – Komandor Prorok ma znaczące wpływy i, oczywiście, należy do naczelnego dowództwa, alesą tacy, którzy obecnie cieszą się większym uznaniem imperatora niż on. Lepiej nie mów tego przy nim na głos – zaśmiał się. – Widzisz, Lorcan pracował w różnych Sektorach i dotychczas nie sprawiał nikomu szczególnych problemów. Nie był wybitny, ale dawał sobie radę, chociaż podły charakter miał zawsze i podwładnych też pewnie traktował podle. Zanim pojawił się w naszej jednostce, służył pod komandorem Sendakiem, częściowo na jego flagowym statku a częściowo w jego ulubionej stacji w zarządzanym przez niego sektorze 2-Epsilon. Tej samej, na której odbywają się słynne walki gladiatorów a druidzi śmiało sobie poczynają w laboratoriach. Był tam podporucznikiem, technicznym i w sumie nikim ważnym, ale było to, uznajmy, na tyle rozrywkowe i interesujące miejsce, że nie miał szczególnej ochoty się przenosić. Wiele osób po prostu chce tam pracować, z najróżniejszych przyczyn, które możesz sam sobie dopowiedzieć.
– Nie do końca rozumiem, do czego dążysz, sir.
– Może przydługi wstęp, ale można byłoby streścić słowami: Lorcan pracował w atrakcyjnym miejscu i raczej nie planował zmieniać pracy. Idźmy dalej. Jest jasne, że komandorzy, zwłaszcza tych kilku bądź kilkunastu należących w danym momencie do naczelnego dowództwa, stale ze sobą rywalizują. O pozycję, wpływy, pieniądze… obserwują się. Szpiegują. Czekają na czyjeś potknięcie, by przejąć flotę, najlepszych dowódców, znaczący personel, tereny. Czasem to ambicja, czasem wygórowane ego, ale zasadniczo to walka o przetrwanie. Jeśli stale się nie pilnujesz i nie oglądasz za siebie, możesz bardzo szybko spaść w hierarchii. Zapewne więcej by osiągnęli współpracą, ale czasem, gdy jesteś na samym szczycie, niezdrowa ambicja przesłania racjonalność – powiedział i zamyślił się. – Komandor Prorok ściągnął do siebie Lorcana kusząc go pieniędzmi, awansem na porucznika i dodatkowymi profitami i, jakby to ująć… jeśli wierzyć plotkom, w jego kontrakcie znalazły się obwarowane klauzulami tajności benefity, jakich gdzie indziej by nie dostał, było całkiem sporo zapisów o tym, że będzie mieć większą decyzyjność niż inni porucznicy i jednocześnie trudniej będzie go zwolnić. Nie dysponuję żadnymi dowodami, ale to całkiem prawdopodobne. Prorok liczył po prostu, że zagra Sendakowi na nosie i liczył na to, że Lorcan będzie odznaczał się talentami przynajmniej takimi, jak jego słynna matka, więc dał mu wszystko czego ten sobie życzył, aby tylko mieć go u siebie. Pomylił się i pewnie bardzo szybko się zorientował, że tak nie było, jednak zrobiłby z siebie błazna, gdyby po roku czy dwóch zwolnił porucznika, którego sam awansował i przyjął tu z honorami. Lat już minęło trochę więcej, a Lorcan staje się dla niego coraz większym wrzodem na tyłku, bo chociaż początkowo jego wyniki były całkiem przyzwoite i zachowywał się w porządku, chyba szybko uznał, że skoro jest bezkarny, to po co w ogóle ma się starać i… wiesz, co chcę powiedzieć?
– Gdyby komandor Prorok jawnie okazywał niechęć do kogoś, kto miał być perłą jego jednostki, bardzo źle by to wyglądało…? Nawet jeśli ten stopniowo się opuszczał?
– Zbłaźniłby się przede wszystkim przed Sendakiem, a tego by nie przeżył. Po tym, jak odkryto szpiegowskie powiązania twojego poprzednika, oskarżał Lorcana o złe decyzje kadrowe, ale sam niejednokrotnie również je popełniał. Lorcan wcale nie jest jedyny. Ale jego trudniej z godnością się pozbyć niż innych. Jeśli te dodatkowe klauzule w kontrakcie są prawdą, to nie wiem na ile to w ogóle możliwe. Musiałby się okazać szpiegiem, zamordować innego oficera na oczach świadków albo zaatakować samego imperatora. To znaczy, to oczywiście wciąż plotki. Ale chyba zdążyłeś się przekonać, jak bardzo prawdopodobne.
Thace pokiwał głową i teraz, gdy przespał się, a stres z poprzedniego dnia zaburzający mu osąd sytuacji trochę przygasł, wszystko zaczęło mieć więcej sensu bez pogrążania się w teoriach spiskowych. Prorok chciał pozbyć się Lorcana i wiedział, że powinien to zrobić, jednak gdyby oficjalną drogą kazał zacząć mu się przyglądać bądź sam zacząłby to robić, natychmiast wyszłoby na jaw, że nie ufa komuś, kogo tak bardzo chciał mieć w swoich szeregach. Znacznie wygodniej było więc zlecić to nowej osobie, takiej, o której przekonał się, że jest skrupulatna, ale której nie miałby oporów poświęcić, gdyby popełniła błędy. Wówczas jego inteligencja i wnikliwość byłyby uznane za wścibstwo i brak szacunku, zaś Lorcan może poprawiłby swoje nastawienie, aby na jakiś czas uniknąć podobnych trudności. Jeśli zaś odniósłby sukces i dostarczył odpowiednie materiały dowodowe, Prorok, z tymi jego talentami do manipulacji, przedstawiłby tę sytuację jako osobisty sukces: bo to on zatrudnił Thace’a i chociaż, oczywiście, zwerbował też Lorcana, to drugie miało miejsce lata temu i jego nastawienie znacząco się pogorszyło w tym czasie, na tyle, by wykrył je nowy oficer, jego nabytek, sukces rekrutacyjny… i tak dalej.
– Dziękuję, że mi to mówisz, sir – odezwał się po paru chwilach Thace.
– Lubię cię i trzymałeś mnie za kołnierz, gdy rzygałem w nocy, dzięki czemu mam szansę wrócić do Bazy w czystym mundurze i nie uciekać przed kamerami w drodze do swoich kwater. Podziwiam cię, że postawiłeś się Lorcanowi, ale trochę mi cię żal. Próbowałem cię uprzedzić, na tyle na ile się dało, ale Vog kazała mi milczeć, bo chociaż uważa, że jesteś śliczny i gdybyś nie był niższy rangą, już by majstrowała, jak wymienić mnie na ciebie w swoich kwaterach… nie ufa ci jeszcze, bo za krótko tu pracujesz. I woli cię obserwować i dobrze się przy tym bawić.
– Czy mam rozumieć, że mówisz mi to tylko dlatego, że się poróżniliście z porucznik Vog?
– Mówię to, bo cię lubię. Gdybyś nie był tak żałosnym pilotem, wnioskowałbym do Proroka o przeniesienie cię do mojego oddziału, żebyś nie musiał męczyć się z Lorcanem, tyle że nawet mój personel techniczny musi zdać na wysokim poziomie testy lotnicze. Jak patrzę na to, jak latasz, stwierdzam, że pilotowałbym lepiej nawet na takim kacu, na jakim jestem. W Pionie Technicznym bardziej się rozwiniesz, więc przesunięcie cię na myśliwce, choćby i z zachowaniem rangi, zablokowałoby ci dalszą karierę… jeśli jednak uznasz, że nie jesteś w stanie z nim wytrzymać, możesz na mnie liczyć. Jakoś przekonałbym komandora, że jesteś mi potrzebny.
– Obawiam się, że tylko bym się skompromitował, o ile nie zginąłbym na pierwszej misji zwiadowczej, gdzie coś poszłoby nie tak. Nie znam się na nawigacji, więc nawet jako technik nie byłbym dla ciebie wartościowym nabytkiem i tylko osłabiłbym twój oddział.
– Oraz zhańbił Imperium robiąc coś, w czym nie jesteś absolutnie perfekcyjny? – zakpił Vhinku. Thace uśmiechnął się zachowawczo; mógł lubić porucznika, ale jeszcze nie ufał mu na tyle, by pozwolić sobie na tego rodzaju żarty, które, gdyby doszły do niewłaściwych uszu, mogłyby mu zaszkodzić.
– Bardzo poważnie traktuję swoją służbę, sir.
– Wiem. Może czasem zbyt poważnie – powiedział i odwrócił wzrok. – Służymy dla Imperium, które mogłoby pięciokrotnie zmniejszyć liczebność wojska i zastąpić żołnierzy naukowcami, lekarzami i inżynierami oraz przedsiębiorcami, którzy uczciwie chcą coś zbudować. Czy nie masz czasem wrażenia, że to, co robimy, nie ma żadnego sensu?
– Sir… – zaczął ostrożnie. – Wczoraj wieczorem spożyłeś sporo alkoholu. Mogę być młody i niedoświadczony, ale przypuszczam, że nie powiedziałbyś tego w innych okolicznościach i lepiej, by takie słowa nie dotarły do niewłaściwych uszu.
– Z jakichś przyczyn ci ufam i wątpię, że na mnie doniesiesz. Powiedziałbym to samo będąc całkowicie trzeźwy – zamilkł na moment. – Coś podobnego powiedziałem porucznik Vog, chociaż w zupełnie innych okolicznościach i z innych przyczyn. Oczywiście dyskusja zmieniła się w kłótnię i poszła w kierunku innym niż oczekiwałem i wyszedłem na niedojrzałego, sfrustrowanego kretyna. Wygadywałem całą masę bzdur, chociaż wściekłem się po prostu dlatego, że chciałbym założyć cholerną rodzinę i być potrzebny tej konkretnej osobie, dla której coś znaczę. Mieć huczny ślub, przynajmniej dwójkę dzieci, dom na jakiejś uroczej planecie, na którą udawałbym się na wszystkie przepustki i wakacje, dopóki nie uzbierałbym wystarczająco dużo pieniędzy, by nie musieć dłużej zarabiać i mógłbym odejść z wojska przedterminowo i bez zapewnienia sobie emerytury. Ona ma odmienne plany a co do mnie ma oczekiwania, które nie wiem, czy chcę spełniać. Być może powinienem odejść, dopóki mam jeszcze czas ułożyć sobie życie, nawet jeśli moja wiedza jest bezwartościowa i pracę zgodną z wykształceniem po odejściu z wojska znalazłbym tylko pilotując statki transportowe na jakiejś zapyziałej, paskudnej planecie, gdzie nie będę mieć nikogo i zacznę od zera.
– Jest całe mnóstwo miejsc, gdzie wykwalifikowany pilot znajdzie pracę – powiedział Thace, zaskoczony tym wyznaniem. – Choćby DX-930… to niezwykle przyjazny i dobrze prosperujący układ planetarny. Jako czystej krwi Galra nie miałbyś problemu, by dostać pracę i się tam odnaleźć, sir.
– Dlaczego stamtąd wyjechałeś? – spytał go wprost, chociaż wlatywali już do doków w Bazie Głównej i pewnie powinni zakończyć rozmowę. – Jesteś zaangażowany, pracowity i ambitny, ale nie jesteś tu szczęśliwy. Wydaje mi się, że tam byłeś. Z tą dziewczyną… kimkolwiek była.
– Czasem trzeba robić rzeczy, które są słuszne i ważne, nawet jeśli inne życie wydaje się prostsze i bardziej pociągające. Gdybym mógł, nigdy nie opuściłbym tamtego miejsca. Czasem żałuję, że je opuściłem, chociaż jestem tu tak krótko. Nie zamierzam jednak odchodzić.
– Ale ja może powinienem, bo z obniżonym morale w Bazie Głównej moja kariera może zakończyć się bardzo szybko – stwierdził Vhinku, a po jego słowach oba zamilkli, wpatrując się w przednią szybę myśliwca. Thace wiedział, że powinni już wysiąść, ale żaden nie sięgał po klamkę, lecz stali w doku, słuchając szumu gasnącego silnika.
– Czy komandor Prorok kazał ci szpiegować Lorcana? – spytał porucznik niespodziewanie. – Nie musisz odpowiadać, bo to pewnie nie jest jawna informacja. Trafiłeś do Bazy Głównej z jakichś pokręconych przyczyn i poczucia obowiązku, chociaż nie chcesz tu być. Masz przed sobą dwie drogi: pójść na łatwiznę, dobrze zarabiać w dobrej atmosferze i może jednak rozważyć przeniesienie się do mojej jednostki. Wysłałbym cię na jakiś kurs pilotażu, bo aż mnie skręca, jak widzę, jak zaparkowałeś ten myśliwiec i jak pomyślę, że ktoś rozpozna, że to mój, to mam ochotę wyrzucić cię z miejsca pilota i to poprawić. Znalazłbym ci zadania techniczne w swoim oddziale, niekoniecznie nawigację, mógłbyś być po prostu wsparciem i jakoś dałbyś sobie radę, przez większość czasu nawet nie siadając za sterami. Mógłbyś też zostać u Lorcana, przestać ściągać na siebie uwagę i robić swoje, a za kilka czy kilkanaście lat Prorok będzie mieć go dość i Lorcan tak czy inaczej wyleci, bo za którymś razem popełni błąd na tyle poważny, by nie trzeba było szukać dowodów po kryjomu. Tyle że skoro tu trafiłeś z powodów moralnych, poczucia misji czy czegokolwiek w tym rodzaju, bo nie wydaje mi się, że chodzi o zarobki, to pewnie chcesz się wykazać i robić karierę. A w tej sytuacji musisz postawić na kogoś, kto ma tu władzę, choćby było to trudne i ryzykowne. Wiem to z plotek, a nie z pierwszego źródła, ale komandor czasem zlecał co bardziej inteligentnym oficerom, by szukali haków i raportowali na takich, wobec których miał podejrzenia lub chciał się ich pozbyć. Oczywiście, zwykle teoretycznie można kogoś zwolnić ot tak, jednak zawsze lepiej mieć dowody i zrzucić całą papierologię i śledztwo na kogoś niższego stopniem, a ambitnego i sumiennego i samemu nie tracić na szukanie dowodów czasu i energii. Trafiłeś mu się, gdy chce się pozbyć Lorcana, widzi w tobie potencjał i możesz to wykorzystać, by się wybić. Muszę cię jednak uprzedzić, że Lorcan zapewne domyśla się tego, więc będzie starał się maksymalnie uprzykrzyć ci życie.
– Dostałem od komandora Proroka rozkaz, a nie propozycję. Nie mogę go zignorować.
– Możesz. Poszuka kogoś innego, a jeśli jesteś gotów przełknąć dumę, przymknąć oko na nieudolność Lorcana i się przed nim ukorzyć, dasz sobie radę. Komandor Prorok będzie wściekły i prawdopodobnie nasłuchasz się wielu paskudnych stwierdzeń na swój temat, pewnie w jakiś sposób cię ukarze za niesubordynację, ale nie zabije cię ani nie zdegraduje za to, że nie chciałeś spiskować przeciwko swojemu bezpośredniemu przełożonemu, wobec którego nie ma jednoznacznych przesłanek, że poważnie łamie regulamin i prawo wojskowe. Zanim podejmiesz się czegoś tak ryzykownego, jak szpiegowanie porucznika, który może doprowadzić do twojej śmierci i zrobi to, gdy poczuje zagrożenie, zadaj sobie pytanie, czy twoje ambicje są warte takiego ryzyka.
– Dziękuję, sir. Za twoje porady i za to, że zaoferowałeś pomoc.
– To nic wielkiego – oznajmił, sięgając w stronę przycisku otwierającego kabinę. – Jesteś fajnym facetem i nie zasługujesz na to, by ładować się w ciemno w ryzykowne zadania, nie znając zagrożeń i bez kogokolwiek, kto wyciągnąłby do ciebie pomocną dłoń. A ta nasza mała wyprawa rozjaśniła mi w głowie. Przeproszę Vog. I może jednak mamy jeszcze szansę.
***
Thace długo myślał się nad słowami porucznika Vhinku. Pocieszyło i uspokoiło go, że gdyby potraktował zadanie od komandora Proroka po macoszemu, nie spotkałoby go za to poważne konsekwencje – wątpił, że Vhinku kłamał w tej kwestii, ale dla spokoju ducha wieczorem tego dnia poprzeglądał na zanonimizowanym dostępie pewne raporty i stwierdził, że tak, podobne sytuacje i propozycje prawdopodobnie miały w przeszłości miejsce. Mógł zrobić niezbędne minimum, utrzymać stanowisko i dalej zajmować się misją szpiega, choćby miał patrzeć na kolejne głupie wypadki i nieudolność Lorcana, z której ten jak dotąd zawsze był w stanie się wytłumaczyć. Prorok zapewne zastraszałby go i próbował naciskać, tak jak to zrobił na pierwszym spotkaniu, jednak w przypadku braku efektów, wiedział już, że komandor się go nie pozbędzie tylko poszuka kogoś innego. To powinno go uspokoić, ale z jakichś przyczyn… przede wszystkim poczuł się dotknięty, że nie był nikim wyjątkowym a tylko jedną z wielu osób, które otrzymały podobne zadanie. Mógł nie wykorzystać tej szansy i pozostać w cieniu, tak, jak początkowo oczekiwał od niego Kolivan. Mógł też zaryzykować, wykazać się i tym samym zdobyć większe wpływy i możliwości.
Nie podjął jeszcze decyzji, a po powrocie do jednostki robił swoje, zarówno tego dnia jak przez kilka kolejnych, chociaż bacznie obserwował wszystko co się działo i w głowie gromadził informacje, które mogły być przydatne, w razie gdyby wybrał drugą opcję. Nie gromadził jednak żadnych raportów i danych – bez względu na podjęte środki ostrożności, Lorcan mógł zorientować się, że ktoś je zbiera, a wolał przynajmniej na razie uśpić jego czujność. Potrzebował skontaktować się z Kolivanem, ale sprawa wydawała mu się zbyt zawiła, by pisać to na komunikatorze.
Minęły już trzy tygodnie, w czasie których Prorok nie próbował jeszcze go do siebie wzywać i nie żądał informacji; tylko raz napisał do Thace’a zapytać go o postępy, ale odpowiedź Pracuję nad tym, sir na razie była dla niego wystarczająca. Czasem widywał go w oddali w kantynie czy na korytarzach w towarzystwie poruczników i któregoś z podkomandorów, jednak nie rozmawiali ani razu. Komandor sporo czasu spędzał zresztą nie w Bazie Głównej, lecz na swoim flagowym krążowniku, na którym Thace był zaledwie dwukrotnie i prowadził diagnozy w miejscach, gdzie ryzyko spotkania go było zerowe. Mógł nie widywać się z nim ani nie rozmawiać, ale na ile miał taką możliwość, śledził go z ukrycia, podobnie jak robił to również z Lorcanem, gdy chciał czegoś się o nim dowiedzieć.
Jako podporucznik Pionu Technicznego, miał dostęp do systemów monitoringu, wyłączny dostęp do setki Sentry i ograniczony lub współdzielony do większości przebywających w Bazie a także do danych komunikacyjnych, tych z użycia dostępów biometrycznych i całego mnóstwa sprzętów i serwerów. Mógł w dowolnym momencie połączyć się z kamerami czy Sentry, które pokazywały mu to, co dzieje się na mostku w Bazie Głównej, na korytarzach czy otwartej części lotniska oraz pojedynczych dokach – i robił to w wolnych chwilach, gdy musiał czekać na kalibrację jakiegoś sprzętu, restart bazy danych lub wygenerowanie się raportu. Sprawdzał na kartach dostępu, gdzie znajduje się komandor, w jakich porach bywa w Bazie i kiedy wraca na swój krążownik, z kim rozmawia, chodzi na obiady i trenuje. Baza Główna nie miała podsłuchu w żadnych istotnych miejscach ze względów bezpieczeństwa tajemnic wojskowych, ale Thace nie musiał słuchać rozmów i rozkazów Proroka, by czegoś się o nim dowiedzieć. I wkrótce zorientował się, że obserwuje go z większym zainteresowaniem, niż gdy robił to w przypadku Lorcana czy kogokolwiek innego.
Komandor w kontaktach z oficerami zachowywał się nieco bardziej przyjaźnie niż przy nim, więc wyglądało na to, że Vhinku miał rację, twierdząc, że z czasem będzie mu łatwiej – świadczyły o tym jego postawa, mimika czy nawet gesty. Kiedy jednak był zirytowany czy niezadowolony, wydawał się oschły, ironiczny i zimny i nawet w kamerze nie zawsze najlepszej jakości widać było, że wszyscy wokół wówczas sztywnieją i wydają się jakby… mniejsi. Roztaczał jednak aurę, które sprawiała, że oficerowie wydawali się go lubić, nawet jeśli bali się jego wybuchów złości; zasadniczo budził respekt i szacunek, ale rzadko strach. O ile, oczywiście, ktoś go nie zirytował czy nie popełnił błędu, bo wówczas Thace miał wrażenie, że słyszy jego wrzaski, chociaż miał przed sobą wyłącznie obraz. Sprawiał wrażenie niesamowicie dominującego, lecz taki pewnie był każdy komandor – Thace nie pracował nigdy na pozycji wystarczająco wysokiej, by z jakimś mieć do czynienia.
Najbardziej jednak lubił obserwować go, gdy Prorok był sam. Kiedy nad czymś rozmyślał, było od razu widać, jak bardzo jest skoncentrowany, a jego usta i brwi ściągały się w charakterystyczny sposób. Co zaskoczyło Thace’a, gdy obserwował go na mostku czy w którejś z mniejszych aul, to że czasami komandor potrafił stracić pół godziny lub dłużej przeglądając ekrany monitoringu, jakby szukał czegoś istotnego i zwykle w miarę trwania takich sesji robił się coraz bardziej zirytowany. Czego szukał, Thace nie miał pojęcia, jednak trochę bawiło go, że Prorok wpatruje się w monitoring, podczas gdy sam jest obserwowany i że nie ma o tym pojęcia.
Wiedział, że w pewnym momencie – bez względu na to, co ostatecznie postanowi – będzie musiał spotkać się z nim ponownie i przekazać mu informacje o swoich postępach bądź ich braku. Obawiał się rozmowy z nim, bez względu na to, którą opcję wybierze; myśl o odmówieniu mu albo okłamywaniu go przerażała i jakoś nie miał ochoty tego robić, zaś myśl o tym, że miałby stworzyć dla niego raporty dotyczące Lorcana, powodowała w nim… dość osobliwe emocje. Czekał na to tak, jak w czasach, gdy był jeszcze dzieckiem, czekał na oddanie w szkole projektu czy analizy, nad którymi spędził wiele dni i był z nich dumny. Jak na studiach, przed ważnymi egzaminami, gdy wiedział, że opanował materiał perfekcyjnie i że otrzyma najwyższe noty. Jak przed pierwszymi misjami z Ostrzami, gdy przygotował się i wiedział, że porażka nie wchodzi w grę, bo podczas gdy w ogólnej strategii zdawał się na Kolivana, w planowaniu szczegółów i próbach przewidzenia najbardziej niekorzystnych scenariuszy zwykle brał czynny udział i ufał samemu sobie, że niczego nie pominął.
Myśląc o tworzeniu raportu dotyczącego przewinień Lorcana czuł się tak jak wtedy, gdy opracowywał nowy sposób szyfrowania danych spędzając nad nim bezsenne noce, lecz nie powiedział Kolivanowi ani słowa, dopóki nie był pewny, że jego pomysł ma sens, jest realistyczny i wykonalny i dopóki część projektu nie była już gotowa i przetestowana. Uwielbiał samotną pracę, której ogólny cel znał, ale szczegóły i metody zależały tylko od niego i nic go nie ograniczało. I pewnie była to próżność, tak strasznie typowe dla Galran przerośnięte ego i jednocześnie potrzeba uznania ze strony autorytetów, ale zawsze uwielbiał prezentować swoje dzieła nauczycielom, przełożonym i dowódcom, każdemu, kto stał wyżej, miał władzę i osobowość bardziej dominującą niż on sam – takich jak Prorok czy pod wieloma względami również Kolivan. Sam absolutnie się taki nie czuł, chociaż przypuszczał, że osobom niżej postawionym mógł wydawać się wyniosły i władczy, a tym na równorzędnych stanowiskach chłodny i powściągliwy; Kolivan czasem mówił mu, że jest zbyt uparty i ma tendencje do niegodnej Galran pasywnej agresji. Hanga nazywał to nadmierną potrzebą kontroli. Thace uważał, że to po prostu świadomość swoich kompetencji i pewność siebie, gdy był przekonany, że w jakiejś kwestii ma rację.
Teraz jednak nie był w pełni przekonany, podjął decyzję, ale nie ufał całkowicie swojemu osądowi sytuacji. Gromadził informacje w bezpieczny sposób, sortował je i oceniał ich przydatność; obserwował i ważył wszystkie za i przeciw, przygotowując się do rozmowy z Kolivanem i Antokiem, która przydałaby mu się bardziej niż wszystkie te rozmyślania. Oczywiście, kontaktował się z nimi za pomocą wiadomości tekstowych, ale potrzebował z nimi porozmawiać. Kiedy po paru tygodniach obserwacji, zbierania danych i dyskusji z samym sobą na dłuższą rozmowę z Kolivanem był wreszcie gotowy i czuł, że wie wszystko, by przedstawić sprawę dowódcy i poprosić go o decyzję – Lorcan raz i drugi odmówił mu przepustki nie podając nawet powodów, zaś gdy Thace spróbował go skonfrontować, następnego dnia zaczął dostrzegać dodatkowe, śledzące go Sentry, co mogło zniweczyć jego plany.
Był wściekły, ale złość motywowała go do działania, zamiast tłamsić. Pracował dzień i noc, robiąc wszystko to, co było konieczne, by zrealizować swoje plany. Czasem odpowiadał na coraz bardziej natarczywe pytania komandora Proroka na komunikatorze – bo od ich spotkania minęło półtora miesiąca, a on wciąż nie wiedział, co mu odpowiedzieć, jednak przez ten czas poczynił całe mnóstwo przygotowań. Zapoznawał się z regulaminami i przepisami, ściągał standardową ścieżką niebudzące podejrzeń materiały, a potem w swojej kwaterze lub zamknięty w serwerowni pracował na zabezpieczonym sprzęcie zgodnie z planem, który miał w głowie i który nabierał kształtów i kolorów w miarę jak wykonywał żmudną, ale niezbędną pracę.
Bardzo, bardzo potrzebował porozmawiać z Kolivanem, nie przez komunikator, bo to było po prostu za mało, a po tylu miesiącach w Bazie Głównej czuł, że po prostu chce zobaczyć jego i Antoka i pluł sobie w brodę, że ostatnim razem, gdy był na Tsevu-22, nie wykorzystał okazji, by się z nimi połączyć. Teraz zaś miał od Lorcana oficjalny zakaz opuszczenia jednostki, więc nie było szans, by niepostrzeżenie wypożyczył myśliwiec czy też zarezerwował miejsce w statku transportowym na Tsevu-22. W Bazie Głównej przebywał już ponad dziewięć miesięcy i chociaż pracował nad stworzeniem zabezpieczonego łącza, którego byłby stuprocentowo pewny, jeszcze nie zdołał tego zrobić, a z Sentry Lorcana szwendającymi się za nim jego prace zwolniły. Wciąż nie skończył pełnych testów zaawansowanego szyfrowanie wymagane do tego, by bezpiecznie kontaktować się z siatką szpiegowską i do tego wciąż było mu daleko – bo tak naprawdę musiał wymyślić cały algorytm na nowo i coraz częściej obawiał się, że może się to okazać niemożliwe. Czasem z powodu rosnącej frustracji miał ochotę rzucić swoim komunikatorem w ścianę.
W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek żałował, że nie jest na jakiejś mniejszej stacji czy na krążowniku jakiegoś oficera stopnia niższego niż komandor, bo zadanie zajęłoby mu znacznie mniej czasu ze względu na znacznie bardziej prymitywne zabezpieczenia oraz minimalną ilość zakłóceń, które mogłyby spowodować przejęcie sygnału. Uważał to za ironię losu, jako że brał przecież udział w tworzeniu szyfrowanego łącza, które potrzebował tu zainstalować, tyle że był obecnie prawdopodobnie jedynym z Ostrzy, który nie było w stanie z niego skorzystać mimo spędzenia w swojej lokalizacji dziewięciu miesięcy. Nad samą metodą pracował przecież krócej, tyle że wówczas, cóż… nie spędzał kilkunastu godzin dziennie na pracy, za którą mu płacono, poznawaniu nowych systemów, śledzenia ważnych osób na kamerach i jeszcze przy okazji próbach utrzymania relacji na tyle, by nie wzbudzać podejrzeń. Bo wtedy siedział w kwaterach Ostrza Marmory i było to jego jedyne zadanie, poza treningami, które pozwalały mu oczyścić umysł i raczej pomagały niż przeszkadzały, a poza tym mógł bezpiecznie przeprowadzić wszystkie niezbędne testy, które tutaj, o czym już wiedział, nigdy nie będą możliwe i w pewnym momencie będzie musiał otworzyć połączenie licząc na to, że się nie pomylił.
Musiał podjąć konkretne działania i czuł, że jego czas się wyczerpuje po każdej konfrontacji z Lorcanem, który zaczął zasypywać go coraz bardziej bezsensownymi zadaniami, które zajmowały mu mnóstwo czasu i odciągały od istotnych kwestii. Początkowe ambicje i wątpliwości dotyczące tego, czy powinien aktywnie działać by pozbyć się Lorcana straciły na znaczeniu – nie wiedział, ile czasu porucznik będzie utrudniał mu życie z czystej złośliwości, zanim zdecyduje się na ostateczne kroki, a zwłoka mogła okazać się zgubna. Teraz nie tylko potrzebował, ale wręcz musiał porozmawiać z Kolivanem, bo czuł, że inaczej oszaleje i uzyskać potwierdzenie, że jego pomysł ma sens, a to oznaczało, że musiał znaleźć sposób udać się na Tsevu-22.
– Poruczniku, mam do ciebie nietypową prośbę – powiedział do Vhinku, którego przypadkiem złapał na korytarzu pewnego popołudnia. Od czasu ich wspólnej wyprawy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej i chociaż nie nazwałby ich relacji przyjaźnią, jedli wspólnie kolację lub lunch niemal codziennie, kilkakrotnie był zaproszony przez niego do serwerowni 115 lub niewielki prom na zamknięte przyjęcia dla oficerów, a na korytarzach zatrzymywali się na krótką pogawędkę, jeśli tylko mieli czas.
– Brzmi interesująco.
– Potrzebuję polecieć na Tsevu-22. Porucznik Lorcan odmówił mi przepustki, nie mam własnego środka transportu i nie jestem w stanie bez twojej pomocy zrobić tego po kryjomu. – Nie dodał, że nie jest w stanie, o ile nie sfałszowałby sygnatur, co być może byłby w stanie zrobić, ale na razie wolał aż tak nie ryzykować. Nie dopóki Lorcan bacznie go obserwował. – Mógłbyś mnie tam zabrać swoim myśliwcem na jedną noc pomiędzy moimi zmianami i nie rejestrować, że lecę z tobą?
– Tylko pod warunkiem, że powiesz mi, w czym rzecz – odparł z zainteresowaniem, a Thace zmusił się do tego, by spuścić wzrok z udawanym zażenowaniem, bo miał na to oczywiście gotową odpowiedź.
– Nie mam uprawnień do prowadzenia prywatnych połączeń video, bo porucznik Lorcan wciąż ich nie autoryzował – powiedział; nie dodał, że standardowe podłączania video już mógł prowadzić częściowo zabezpieczoną, zanonimizowaną linią i jeśli chodziłoby wyłącznie o kontakt z dawnymi przyjaciółmi z którymi nie rozmawiałby o niczym, co wychwyciłyby algorytmy zainstalowane w serwerach komunikacyjnych, raczej mógłby go użyć. – Inna sprawa, że z Bazy jakość byłaby fatalna, więc i tak poleciałbym na dłuższą rozmowę na Tsevu-22. I, ekhm… – udał, że się zająknął. – Wspominałem, że… na planecie, na której stacjonowałem… była bliska mi osoba. Potrzebuję z nią porozmawiać i… widzieć się przy tym… przepraszam, sir, ale trochę głupio mi o tym mówić.
– Doskonale wiem, co masz na myśli – odparł Vhinku, szczerząc się szeroko. – I jasne, załatwimy to, choćby dziś. Może nie jesteś moim podwładnym, ale jakże mógłbym odmówić dobremu żołnierzowi seks-rozmowy video z dawną ukochaną? Zamówię ci pokój z połączeniem dalekiego zasięgu.
– Oddam ci pieniądze, sir.
– Nie ma takiej potrzeby – zaśmiał się. – Zejdź do hali odlotów mojej sekcji jak skończysz zmianę. Będę czekał w swoim myśliwcu. Lorcan nie ma dostępu do monitoringu w tej części Bazy. Jak będziesz załatwiał swoje sprawy na Tsevu-22, trochę się zabawię, ale obiecuję, że tym razem nie doprowadzę się do takiego stanu jak ostatnio.
***
Wszystko poszło zgodnie z planem, a po paru godzinach Thace był już w hotelu i podłączał własne okablowanie do znajdującego się w pokoju sprzętu. Kalibracja sieci zajęła mu zaledwie parę minut, bo okazała się identyczna jak w poprzednim miejscu, które wynajął i gdy tylko zabezpieczył łącza, wywołał rozmowę z Kolivanem; chociaż byli umówieni na konkretną godzinę, jego linia była niedostępna, więc pospiesznie połączył się z Antokiem, zaniepokojony, czy nie dzieje się coś złego.
– Wszystko jest w porządku – powiedział natychmiast mężczyzna. – Kolivan zajmuje się nowym rekrutem i powinien niebawem do nas dołączyć. Przedstawiłeś nam dziś na komunikatorze, w czym rzecz, bardzo skrótowo, a zanim pojawi się Kolivan, mamy jeszcze chwilę. Opowiedz mi, jak do tego doszło, nawet jeśli będziesz musiał wszystko to powtórzyć, gdy do nas dotrze.
Antok wysłuchał cierpliwie opowieści Thace’a o pierwszym spotkaniu z komandorem Prorokiem, a także szczegółów dotyczących incydentu w komorze dekontaminacyjnej. Uspokoił go, pochwalił za to, że wykorzystał sytuację i zacieśnił relację z porucznikiem Vhinku w momencie, gdy ten przeżywał osobisty kryzys i patrzył na niego wyczekująco, ale bez tej chłodnej kalkulacji, którą w podobnych momentach wykazywał Kolivan. Thace żałował, że nie miał możliwości porozmawiać z nim wcześniej, bo wiedział, że bardzo by mu to pomogło w momentach, gdy sprawy i myśli go przerastały.
– Gdybym nie był częścią większego planu i misji, w której to nie ja podejmuję decyzję strategiczne, wiedziałbym, co powinienem zrobić. To, co mnie martwi, to brak pewności, czy ze wszystkim dam sobie radę. Nie mówię o kwestiach technicznych, chociaż oczywiście problemy z uruchomieniem nam w pełni szyfrowanego kontaktu w centrali doprowadzą mnie do szału, lecz odnalezieniu się w całej sytuacji – wyznał Thace i naprawdę cieszył się, że rozmawia z Antokiem, bo Kolivan na te słowa nie zareagowałby najlepiej. – Chociaż obserwuję Proroka odkąd półtora miesiąca temu wrócił na dłużej do Bazy Głównej, nie do końca potrafię go przejrzeć i zrobiłem z siebie idiotę przy pierwszym spotkaniu. Obawiam się, że przy kolejnych sytuacja może się powtórzyć, chociaż moi współpracownicy twierdzą, że z czasem jest z nim łatwiej. Boję się, że gdy się potknę, to skoro Lorcan ma jakieś układy, Prorok całą winę zrzuci na mnie, bo to będzie najwygodniejsze… nie jestem pewien, czy potencjalne zyski przewyższają ryzyko. Gdybym działał jako samodzielny sabotażysta, zaryzykowałbym, ale w naszej sytuacji… Misja jest ważniejsza. Nie mogę stracić okazji do infiltracji Bazy Głównej podejmując zbędne ryzyko.
– Ryzyko istnieje zawsze i nie oczekuj ode mnie decyzji. Widzę, że jesteś… zagubiony – stwierdził, chociaż Thace nie czuł, że to najwłaściwsze określenie. – Pamiętaj jednak, że dopiero zaczynasz swoją misję w Bazie Głównej, bo dziewięć miesięcy to jeszcze bardzo krótko jeśli chodzi o zapoznanie się ze specyfiką tak ogromnej i tak mocno zabezpieczonej stacji. Informacje od ciebie już teraz rzuciły nowe światło na sprawy, których nie byliśmy świadomi i to, co już osiągnąłeś, to wielki sukces. Twoim zadaniem jest w tym momencie dostosować się do sytuacji tak, jakby zrobiłby to niezbyt doświadczony żołnierz, który otrzymał stanowisko oficerskie w trudnej jednostce i ma ambicje, by osiągnąć tam jak najwięcej. Bądź sobą, a jeśli popełnisz błędy… to naturalne, bo gdybyś nie był szpiegiem, a wszystkie pozostałe okoliczności byłyby identyczne, prawdopodobnie też byś je popełnił i nie wzbudzisz tym podejrzeń.
– Kolivan wymagałby ode mnie perfekcji, a nie popełniania dopuszczalnych błędów. Jeśli nie będę potrafił balansować między Lorcanem a Prorokiem…
– To odejdziesz zanim sytuacja eskaluje i stanie się dla ciebie zbyt niebezpieczna. Perfekcjonizm za wszelką cenę w pewnych sytuacjach bywa zgubny. Dlatego Kolivan byłby na dłuższą metę fatalnym szpiegiem, za to jest doskonałym przywódcą – powiedział i zastanowił się parę chwil. – Tak, ten cały Lorcan może próbować się ciebie pozbyć, jednak nie martwiłbym się o to nadmiernie, tym bardziej że incydent z nim miał miejsce już kilka miesięcy temu i nie zrobił nic więcej niż zarzucanie cię obowiązkami i śledzenie za pomocą Sentry. Podczas symulacji zaliczyłeś perfekcyjnie dziesiątki scenariuszy związanych z próbą zamachu i osiągnąłeś jedne z najlepszych wyników spośród nas. Wykrycie byłoby znacznie bardziej niebezpieczne, a w tej sytuacji akurat to ci nie grozi.
– Symulacje to nie prawdziwe życie. Na symulatorze nie stracę głowy z powodu stresu, bo cały czas wiem, że tak naprawdę jestem bezpieczny i że nie zginę. A tutaj… czasami nie mam pojęcia, co powinienem robić i… – wziął głęboki oddech. – Naprawdę dostaję szału, że nie mogę uporać się z tym szyfrowaniem, by móc z wami normalnie rozmawiać. I nie mogę się na tym w pełni skupić, bo mam zbyt wiele innych zadań. Gdyby Prorok nie kazał mi śledzić Lorcana, byłoby mi znacznie prościej robić to, co do mnie należy, a teraz… nie starcza mi doby, by wybierać priorytety. Boję się, że coś przegapię i w krytycznym momencie…
– Wiesz, co masz robić, a ja pamiętam jak na symulacjach w krytycznych sytuacjach, gdy musiałeś podjąć natychmiastowe decyzje, te zwykle były bardzo lub dostateczne dobre. Teraz zaś zagryzasz się, tworzysz w głowie miliony scenariuszy i obiektywnie rzecz biorąc, na większość z nich zapewne jesteś gotowy. Nikt jednak nie jest przygotowany na wszystko, co może się wydarzyć. A dziesiątki naszych braci zginęło nie przez nieprzygotowanie czy błędy, ale z powodu okoliczności, których nie dało się przewidzieć. Być może przegrasz, mimo że zrobiłeś wszystko, co należało, ale to ryzyko, które podejmuje każdy z nas dołączając do Ostrza Marmory. Dopóki misję stawiasz na pierwszym miejscu, zarówno głową jak sercem, cała reszta to tylko otoczka prowadząca do celu.
– Wiem to. Nie boję się o swoją moralność i to, by pamiętać, po czyjej naprawdę jestem stronie – powiedział. – Boję się, że popełnię błędy i nie przetrwam tu na tyle długo, by być dla nas przydatnym. Nie mówię tylko o rozkazie Proroka. Mówię o całej reszcie, jaka ma tu miejsce i co mnie pewnie czeka…
– I jak na razie robisz, co do ciebie należy i dobrze sobie z tym radzisz. Nie mamy dla ciebie konkretnych zadań na ten moment, ale każda informacja z Bazy Głównej, jaką pozyskasz, jest na wagę złota. Nie zadręczaj się. A jeśli potrzebujesz rady, jak tam przetrwać – urwał na moment – pozwól sobie czasem zapomnieć, kim jesteś naprawdę. Wczuj się w rolę. Zatrać się w niej całkowicie. Jeśli jesteś w głębi serca i prawdziwie jednym z nas, gdy przyjdzie moment decyzji, staniesz po właściwej stronie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Jeśli zrozumiesz, że zatraciłeś się za bardzo i nie ma już odwrotu, honor każe ci się zabić, zanim nas zdradzisz.
– Kolivan nigdy nie powiedziałby mi czegoś takiego…
– W tym momencie jest niedostępny, a ja jestem jego zastępcą. Zwróciłeś się do mnie o radę, więc udzielę ci takiej, jaką uważam za słuszną – powiedział i zamilkł na parę chwil. – Trudno jest być powiernikiem sekretów kogoś, kogo powinieneś uważać za wroga i zachowywać się przy tym naturalnie z maską przyklejoną do twarzy w każdej sytuacji. Na dłuższą metę to niemożliwe, nie w twoim przypadku, bo nie jesteś wystarczająco dobrym aktorem, by kłamać absolutnie cały czas i udawać każdą emocję, jaka ma się pojawić na twoje twarzy. Pozwól więc sobie polubić tych ludzi, zaufać im na pewnej płaszczyźnie, zbliżyć się do niech. Zaprzyjaźnij się z nimi, z osobami jak porucznik Vhinku, którzy wydają się w porządku i którzy są przydatni. Jeśli nie jesteś w stanie stać się częścią miejsca, w które trafiłeś, nie nadajesz się na szpiega. Dopóki jednak masz wątpliwości i zdajesz sobie sprawę ze swoich słabości i walczysz, by je pokonać, jesteś na dobrej drodze, bo pewni siebie są tylko idioci i fanatycy – stwierdził a Thace znieruchomiał, gdy zdał sobie sprawę, że coś podobnego powiedział komandor Prorok. I chociaż logicznie to nie miało sensu, później zrozumiał, że to właśnie był moment, gdy podjął ostateczną decyzję i że gdyby Kolivan próbował ją zmienić, walczyłby z nim do skutku.
– To dokładnie odwrotne porady niż wszystko, co mówił mi zawsze Kolivan.
– To prawie to samo, bo on też radził ci się wtopić w tłum i zawrzeć znajomości. Ja po prostu mówię, żebyś się zbliżył do tych osób i nieco otworzył, co zresztą robisz i nie ma w tym nic złego. Też kiedyś pracowałem jako szpieg, dopóki oczywiście nie musiałem w najważniejszej misji ujawnić swojej tożsamości. Radziłem sobie zupełnie inaczej niż Kolivan. I dobrze wiesz, że dzięki odmiennemu podejściu zrekrutowałem kilkakrotnie więcej Ostrzy niż on. Żaden nie okazał się zdrajcą. Pyroxa rekrutował Kolivan. To chyba wiele o nas mówi – powiedział. – Jest ode mnie zdecydowanie lepszym dowódcą i strategiem i to nie ulega wątpliwości, ale w kwestiach społecznych, śmiem twierdzić, że radzi sobie jednak słabiej i…
– Tyle że społecznie jestem bardziej podobny do Kolivana niż do ciebie, bo nie umiem się otworzyć, a dystans to moja normalność. Należę do Ostrzy ponad trzydzieści lat. Nigdy nikogo nie zrekrutowałam… nigdy nikomu nie zaufałem na tyle, by…
– Po prostu przemyśl to, co ci powiedziałem – stwierdził łagodnie. – I daj nam znać, jeśli odnalezienie się w sytuacji zacznie cię przerastać. Najgorsze, co mogłoby się stać, to że będziesz widział, że nie dajesz rady i będziesz emocjonalnie podupadał coraz bardziej, a mimo to nie zaczniesz szukać pomocy. To prosta droga do katastrofy. Gdy wycofujemy kogoś ze stanowiska w okolicznościach innych niż ryzyko odkrycia, to zwykle nie przez ich drobne, błędne decyzje wynikające z tego, że nikt nie jest nieomylny, ale gdy widzimy, że ich stan psychiczny nie pozwala na kontynuowanie misji i niesie ryzyko, że któregoś dnia załamią się i zaczną popełniać błędy krytyczne.
Gdy Kolivan dołączył do nich, był w dobrym, jak na niego, nastroju, jednak powiedział tylko, że widzi spory potencjał w Regrisie, młodym hybrydzie, zwerbowanym podczas misji, jaką Ostrza prowadziły z niewielką grupą rebeliantów, do której ten dotąd należał. Potem jednak skupił się całkowicie na Thace’u i kazał opowiedzieć o wszystkim od początku i chociaż miał parę krytycznych uwag, wydawał się być zadowolony z jego postępów. Zanim wydał mu jednoznaczne polecenie, kazał opowiedzieć sobie, co konkretnie Thace zaplanował i jak zamierzał zebrać dane oraz przekazać je Prorokowi tak, by zrobić na nim wrażenie; na razie nie wtrącał się nadmiernie i nie udzielał mu porad, lecz głównie zadawała uściślające pytania i słuchał.
– Ryzyko, że coś pójdzie nie tak, oceniam jako niskie. Wcześniej miałem pewne obawy dotyczące Proroka, zwłaszcza że wprost mówisz, że się go boisz, ale zebrałem o nim wszystkie dostępne informacje i nie wydaje mi się, żeby poza tym, że bywa wybuchowy i nieprzyjemny stanowił zagrożenie. Tym bardziej biorąc pod uwagę to, co powiedział ci o nim Vhinku. Gdyby chodziło o komandorów takich jak Sendak, Ranveig czy Throk, absolutnie nie zgodziłbym się, żebyś wchodził z nimi w interakcje i wykonywał dla nich takie zlecenia. W niektórych Sektorach kariery oficerskie równie często kończą się w kolonii karnej, po egzekucji lub w laboratoriach druidów co na polu bitwy… zaś u Proroka większość oficerów dożywa emerytury. Najbardziej wątpliwym elementem twojego planu jest to, czy Prorok przystanie na twoje wymagania i warunki niezbędne do dokończenia zadania, jednak zaraz to przedyskutujemy – oznajmił. – Gdyby w Bazie Głównej znajdowała się inna osoba, być może zaleciłbym przeprowadzić to inaczej, ale w twoim przypadku ukrywanie przed komandorem talentów nie ma sensu. Masz zbyt mało przebojowy charakter i bez zrobienia wrażenia na kimś ważnym, w dłuższej perspektywie przepadniesz i zatoniesz w żmudnych obowiązkach, bez szans na rozwój kariery. Gdy cię tam wysyłałem, sądziłem, że posada cichego podporucznika to wszystko, na co możesz liczyć i dlatego kazałem ci się nie wychylać. Myliłem się, to zbyt duża szansa, byś ją zmarnował, a podobna okazja raczej się nie powtórzy. Znam cię na tyle, by wiedzieć, że jeśli mówisz, że przygotowałeś wszystko i jedyne, czego potrzebujesz, żeby stworzyć materiał obciążający Lorcana na podstawie rzeczy, które zrobił w przeszłości i jakoś wykręcił się wówczas od odpowiedzialności to oficjalne dane i dostępy od komandora, jestem przekonany, że masz rację.
– A co potem? Zakładając, że uda mi się zrealizować moje cele i przedstawię komandorowi raport z danymi, które pozwolą mu zwolnić Lorcana? Albo, przynajmniej, zdobędę jego uznanie?
– Zyskasz jego przychylność i zaufanie i wykorzystasz autoryzacje, jakimi będziesz dysponować, do zgłębienia tajników systemów Bazy Głównej, do których inaczej nie miałbyś dostępu jeszcze przez bardzo długi czas. I być może dzięki temu znacznie sprawniej pójdą ci prace nad naszymi systemami łączności. Celem nie jest pozbycie się trudnego przełożonego, chociaż to będzie dodatkowy benefit. Celem są przede wszystkim kwestie techniczne, a w drugiej kolejności, zbudowanie pozycji i zbliżenie się do Proroka, zaś jedno i drugie ma prowadzić cię do poznania sekretów i planów Imperium. – Zamyślił się na parę chwil. – Bezpieczniejszą opcją byłoby oczywiście, gdybyś nigdy nie wszedł w konflikt z Lorcanem, ale mleko się wylało, a ty musisz działać tak, jak pozwala ci na to sytuacja i korzystać z możliwości, jakie masz w danym momencie. Uważam, że popełniłeś błąd, angażując się nadmiernie i ściągając na siebie uwagę, ale nic już na to nie poradzimy. I tak dajesz sobie radę lepiej, niż się spodziewałem, skoro byłeś w stanie dzięki tej sytuacji zdobyć przydatne znajomości takie jak porucznik, z którym tu przyleciałeś – powiedział i popatrzył na niego wyczekująco i czujnie. Thace westchnął, spodziewając się w sumie, że to niedopowiedziane pytanie prędzej czy później nastąpi.
– Nie interesuje mnie w ten sposób, który sugerujesz, a jego z kolei nie interesują mężczyźni. Ma tu stałą partnerkę od bardzo dawna. Nie jestem idiotą. Ze wszystkich powodów, z jakich mógłbym zawalić misję, seks jest ostatnią. W Bazie Głównej nie mam na to szans, bo tutaj nikt otwarcie nie przyzna się do odmiennych skłonności.
– Kolivan chce tylko powiedzieć, byś tym bardziej na siebie uważał – powiedział Antok. – Gdy zbyt długo będziesz samotny, możesz stracić czujność i zrobić coś głupiego z osobą, która nie jest godna zaufania.
– Czy wy uważacie mnie za niepotrafiącego się kontrolować dwudziestolatka? – spytał, trochę zirytowany ich insynuacjami. – Czy każdej stosunkowo młodej osobie to mówicie, czy tylko mi?
– Ile razy pisałeś na komunikatorze z tą jak się okazuje drogą ci hybrydą z DX-930 rzeczy, które w razie ujawnienia mogłyby cię skompromitować? – spytał Kolivan, ignorując jego pytanie.
– Komunikację tekstową zabezpieczyłem bardzo szybko. Nawet gdyby ktoś otworzył mój komunikator, beze mnie nie przeczyta żadnej z nich. I po niedługim czasie kasują się automatycznie.
– Ale nie od razu. Bo to jedyna namiastka bliskości, więc nie chcesz, by tak szybko znikały, prawda? Thace, prosimy cię tylko, byś na siebie uważał, rozumiesz? – powiedział Antok. – Wiem jak źle znosiłeś odrzucenie jakie spotkało cię, gdy byłeś młodszy i przez które tyle czasu zajęło ci, zanim się przed nami ujawniłeś, bo tak bardzo bałeś się naszej reakcji. Wchodząc w intymną relację w wojsku ryzykujesz bardziej niż ktokolwiek inny spośród naszych braci i sióstr i dlatego o tym mówimy.
– Dotychczas nie stacjonowałeś dłużej w miejscach tak skostniałych jak Baza Główna – podjął Kolivan. – Antok ma rację. Musisz uważać, zwłaszcza gdy nie jesteś już anonimowym oficerem niższego szczebla jakim miałeś tam być, bo zwróciłeś na siebie uwagę i są osoby, które mogą chcieć ci zaszkodzić.
– Nie musicie mówić mi oczywistości. Wiedziałem, że tutaj nie będzie jak na DX-930.
– W porządku. Liczę na twój rozsądek – odparł Kolivan. – Gdy będziesz mieć wątpliwości, jak postępować z komandorem, kontaktuj się z nami i nie czekaj na połączenie się, tylko rób to za pomocą wiadomości. Może zamiast skupiać się nad bezpieczeństwem połączeń powinieneś popracować nad szyfrowaniem w czasie rzeczywistym dłuższych wiadomości tekstowych niż mamy dostępne obecnie. Rozmowa audio jest szybka i wygodniejsza, ale nie niezbędna. Następnym razem, gdy będziesz wahał się z jakąś decyzją, nie czekaj na okazję wyjazdu na pobliską planetę, lecz pisz.
– Wiem, po prostu… – urwał i na chwilę spuścił wzrok. – Chciałem was zobaczyć. Przez dziewięć miesięcy rozmawiałem z tobą tylko raz. Gdy byłem na DX-930, łączyłem się z którymś z was co kilka tygodni, mimo że praca tam była znacznie łatwiejsza. Miałem wolne weekendy, a raz do roku mogłem wziąć dłuższy urlop i do was pojechać. Teraz tracę wolne dni by wyrabiać zaległe wymagane godziny na sali treningowej, pracować nad komunikacją, czytać dokumentację lub być w stanie przespać się dłużej niż sześć godzin. Nie mam pojęcia, kiedy was znów zobaczę i to też mnie dobija.
Antok westchnął na jego słowa, a Kolivan pokręcił głową, marszcząc brwi.
– Misja jest ważniejsza, Thace. Bez względu na to, jak jest ci ciężko. A jeśli cię to przerasta, wycofaj się zanim zaczniesz popełniać poważne błędy nie dlatego, że brak ci kompetencji, ale ponieważ czujesz się samotny, wziąłeś na siebie zbyt wiele i jesteś cały czas przemęczony. Zły nastrój i stałe wyczerpanie to bardzo kiepskie połączenie – oznajmił. – Jeśli łączenie się z nami jest tak ważne, jak najszybciej skontaktuj się z Prorokiem i dociągnij sprawę Lorcana do końca. Nie możesz wykorzystywać zaprzyjaźnionego porucznika do wypraw tutaj zbyt często, bo nabierze podejrzeń albo ktoś wykryje, co naprawdę tu robisz. Jeśli uda ci się zadowolić Proroka, prawie na pewno zostanie zdjęty twój zakaz opuszczania bazy, będziesz mieć więcej czasu i może gdy zostawisz na jakiś czas sprawę szyfrowania z terenu centrali, to gdy do niej wrócisz, będzie ci łatwiej znaleźć rozwiązanie. Skup się na jednym, najważniejszym zadaniu, a nie kilkunastu naraz.
Ostatecznie Thace spędził na rozmowie z Antokiem i Kolivanem ponad dwie godziny i chociaż niektóre rzeczy, jakie usłyszał, przygnębiły go, wiedział, że tego potrzebował. I że zobaczenie znajomych twarzy osób, którym mógł ufać, naprawdę mu pomogło. Był spokojniejszy niż wcześniej. Miał plan, który teraz się wykrystalizował i pewność, że wie, co powinien robić. Dał sobie kolejną godzinę, na poukładanie tego wszystkiego w głowie i wiedział, że tak naprawdę mógłby już wrócić do Vhinku, ale – dla bezpieczeństwa – uznał, że powinien zrobić jeszcze jedną rzecz, chociaż w tym momencie nie był przekonany, że to dobry pomysł i czy po tym, jak się podbudował, nie zacznie znów wahać się i tęsknić. Lub czy rozmowa z Hangą ponownie nie pójdzie w… zupełnie niezamierzone rejony.
Najbardziej zaawansowane szyfrowanie, dzięki któremu na sprzęcie nie pozostał żaden ślad, że z kimś rozmawiał, zostało wyłączone, gdy wywołał połączenie z DX-930 na nieco niższym, sprawdzonym poziomie zabezpieczeń. W razie gdyby ktokolwiek, choćby Vhinku, zaczął o coś pytać, będzie dysponował dowodem, że dzwonił do swojego dawnego układu i chociaż nie spodziewał się, że będzie to konieczne, wolał zadbać o ten szczegół. Już wcześniej uprzedził na komunikatorze Hangę, że być może będzie mógł do niego zadzwonić, jednak niczego mu nie obiecywał. Ponieważ szykował się na rozmowę z Kolivanem, a nie z nim, miał wrażenie, że nie był na to gotowy, gdy ujrzał jego uśmiechniętą twarz i błyszczące z ekscytacji oczy.
– Nie masz pojęcia jak bardzo cieszę się, że dzwonisz. Jesteś strasznie blady…! Po tylu miesiącach bez słońca jeszcze bardziej zmienił ci się odcień skóry. Wyglądasz jakoś…
– Jak każdy żołnierz Galra pracujący na stacji kosmicznej?
– Jak model z propagandowego filmu, opisujący radość i honor służby wojskowej. Chciałbym wierzyć, że po prostu zapragnąłeś mnie zobaczyć, ale wiem, że nie w tym rzecz, bo masz poczucie winy wymalowane na twarzy. W czym mam ci pomóc?
– Potrzebowałem zadzwonić do kogoś z DX-930. Możemy rozmawiać o czymkolwiek.
– Dlaczego?
– Powody są dość zawiłe, ale w skrócie… w Bazie Głównej wierzą, że miałem kochankę na DX-930. Pisałem ci kiedyś o tym. To pomaga uniknąć niezręcznych sytuacji z kobietami, które mogłyby być mną zainteresowane. Powiedziałem im, że czasem do ciebie dzwonię, a teraz jestem na tej planecie z zaprzyjaźnionym oficerem, który… musi uwierzyć, że rozmawiałem z kochanką.
– Mam sprawić, byś wyglądał tak, jakbyś rozmawiał? – spytał z uśmieszkiem na ustach.
– Coś wymyślę, gdy skończymy.
– Och, Thace, ależ ja z największą chęcią się o to postaram – oznajmił, po czym odsunął się odrobinę od ekranu, by zrzucić z ramion rozpinaną kamizelkę, a potem bluzkę. Zamachał figlarnie ogonem, a potem ustabilizował swój komunikator, tak, by mieć wolne ręce. – Zdejmij przynajmniej wierzchnią część munduru. Nie chcę pieprzyć się przez komunikator z żołnierzem. Popraw ekran, bym widział cię niżej… i powiem, ci co masz robić, bo widzę po tobie, że nigdy dotąd się tak nie zabawiałeś.
– Nigdy… nie miałem takiej potrzeby – wydusił Thace.
– Nie miałeś odwagi i motywacji, by to zrobić. Dobrze. Ten zaprzyjaźniony oficer nie będzie mieć żadnych wątpliwości, a ty będziesz zawstydzony i podniecony na samo wspomnienie tej rozmowy jeszcze przez długie tygodnie.
– Co… co mam robić?
– Wszystko to, co ci rozkażę. Oraz patrzeć na mnie. Nie odwracaj wzroku nawet na moment.
***
Thace wiedział, że Hanga trochę przesadził a on wczuł się aż za bardzo. Może jednak nie powinien się dziwić. Przez ostatnie dziewięć miesięcy nie był z nikim, a na załatwienie takich spraw własnoręcznie rzadko miał czas, siłę i ochotę jednocześnie. Gdy zszedł do baru, gdzie czekał na niego Vhinku, ten był tak oszołomiony jego widokiem, że zakrztusił się alkoholem.
– Co ona ci zrobiła? Teleportowała się tutaj? Nie wierzę, że zrobiła ci to przez komunikator.
– Wydawała mi polecenia. Nie miałem pojęcia, że ich wykonywanie… może tak mi się podobać.
– W twoim stanie niemal mam ochotę wydać ci jakiś rozkaz, choćby po to by zobaczyć, jak zareagujesz – parsknął Vhinku i podsunął mu drinka, a Thace, chociaż zwykle nie pił dużo, opróżnił szklankę szybciej niż kiedykolwiek. – Co to za dziewczyna? Domagam się szczegółów. I jej zdjęcia.
W normalnych okolicznościach Thace odmówiłby i wykręcił, jednak miał taką pustkę w głowie, że jedyne, o czym zdołał pomyśleć, to zastanowienie się, czy Hanga, jeśli zdjęcie nie obejmowałoby całej jego sylwetki, mógłby uchodzić za kobietę… i tak, mógł, był drobny i miał łagodne rysy twarzy, charakterystyczne dla całej jego rasy, zwłaszcza tak młodych osób.
– To hybryda – wydusił tylko Thace, po czym wyszukał zdjęcie Hangi z jego profilu na komunikatorze i podał go Vhinku, upewniając się wcześniej, że urządzenie jest zablokowane i nie zobaczy niczego więcej. Mężczyzna uniósł brwi i wyglądało na to, że jest zaskoczony; być może dlatego, że Thace, z jego, jak twierdził, nieskazitelnym wyglądem, nie umawiał się z czystej krwi Galranką.
– Jest… strasznie młoda – stwierdził w końcu. – W sumie śliczna. Chociaż zielona. Czy to ogon…?
– Jest pełnoletnia, jest zielona i ma ogon. Wyczyniała nim w łóżku niesamowite rzeczy, gdy z nią byłem i dziś też to robiła. Płakała, gdy odprowadziła mnie na transportowiec do Bazy Głównej. Jej skóra czasem zmieniała kolor, gdy mnie dotykała, a dziś nie mogła go zmienić, bo ja jestem tutaj, a ona jest tak daleko – wyrzucił z siebie słabo i przez moment poczuł, jak jego gardło się zaciska.
– Och, Thace. Ty biedny dzieciaku – powiedział, po czym objął go ramieniem i przyciągnął do siebie na parę chwil. Kilka osób w barze rzuciło im dziwne spojrzenia, ale nikt nie ośmielił się powiedzieć ani słowa, widząc ich oficerskie mundury. – Chcesz się upić tutaj, czy w pokoju hotelowym?
– Chcę wrócić do bazy. Muszę zabrać się za raport dla komandora i zapewnić sobie wystarczająco dużo wpływów, by dostać własny myśliwiec i móc tu latać w każdej wolnej chwili. Po dzisiejszym… zdecydowanie nie odważę się, by kiedykolwiek otworzyć z nią połączenie video z terenu stacji, gdzie wszystkie rozmowy są rejestrowane.
– Czyli idziemy pić w pokoju hotelowym – odparł Vhinku, po czym przywołał barmana, wskazał kilka butelek alkoholu stojących za nim na półkach, a potem wyciągnął token płatniczy i uiścił rachunek, nawet nie patrząc na kwotę na wyświetlaczu. Połowę wcisnął Thace’owi w ręce i ruszył w stronę wind, nie bacząc na jego protesty, że taka ilość alkoholu starczyłaby na wspólne picie dziesięciu osobom, a nie dwóm oraz że jak niby mają wrócić rano do Bazy. – Nie musisz się tym martwić. Tym razem zapakowałem na tył myśliwca osobiste Sentry, któremu Vog zainstalowała zmodyfikowane oprogramowanie. W tym momencie wskazuje ono lokalizację oraz kamery naszego promu stacjonującego w Bazie Głównej. Partnerka specjalizująca się w nawigacji to największy skarb, gdy chcesz wyskoczyć się napić a potem leczysz kaca, lub gdy spóźnicie się z powrotem z przepustki, bo zbyt długo pieprzyliście się w hotelu z jacuzzi w którymś z pobliskich systemów.
– Sentry, które rano nas zabierze do Bazy, nic nam nie da, jeśli stawię się tam rano umierając z powodu kaca.
– Nie stawisz się. O ósmej rano zalogujesz się na moim promie i będziesz naprawiał tam usterkę systemów komunikacyjnych do późnych godzin popołudniowych. Już to zorganizowałem. Lorcan dostanie z samego rana powiadomienie o oficjalnym zleceniu, które dałem właśnie tobie. Jak będzie się domagać raportu, to sklecisz coś nawet na kacu.
– Jeśli ktoś nas zobaczy, gdy będziemy wychodzić…
– Spakowałem też mundury i hełmy szeregowych. Jak założymy przyłbice, nikt nas nie pozna.
– Pokaż mi chociaż jednego szeregowego, który chodzi w hełmie podczas wizyty na Tsevu-22…
– Ewentualne problemy z Lorcanem zostaw mi. Jestem od ciebie wyższy stopniem i sobie z nim poradzę, a poza tym nie raz robiłem nawet głupsze rzeczy.
– Przypomnij mi, ile masz lat, sir? – westchnął Thace, z rezygnacją wchodząc do apartamentu z dwoma sypialniami, który wynajęli z Vhinku.
– Parę miesięcy temu hucznie świętowałem fakt skończenia stu siedmiu i bardzo żałuję, że jeszcze się wtedy nie znaliśmy. Nie to, żebym wiele pamiętał z imprezy urodzinowej, ale sądząc po zdjęciach, była fantastyczna – powiedział, po czym postawił butelki na stoliku z plexi, przygotował kieliszki i natychmiast je napełnił. – Suvro z układu MST-K1. Znakomite na start. Możesz zacząć się wypłakiwać – dodał, gdy Thace ostrożnie spróbował trunku.
– Nie mam powodów do płaczu. Było cudownie, chociaż nie było jej obok.
– Domagam się szczegółów.
– Umarłbym ze wstydu – wydusił całkowicie szczerze.
– Błagam. Powiedz co zrobiła. Nigdy nie uprawiałem seksu przez kamerę. Muszę tego spróbować z Vog.
– Porucznik Vog ma z tobą wspólne kwatery.
– Mogę pójść nocować na promie i się z nią połączyć przez komunikator.
– Używając sieci wojskowej? – spytał z powątpiewaniem, nie mogąc uwierzyć, że Vhinku w ogóle coś takiego wymyśla, skoro ukochaną osobę ma tuż przy sobie.
– Coś wymyślimy. Nie zmieniaj tematu. Co robiła?
– Mówiła.
– Co? Mówiłeś, że coś kazała ci zrobić. Co takiego? Pij, pij.
– Na wszelkie gwiazdy i świętości… – jęknął i upił jeszcze trochę alkoholu.
Wypił zdecydowanie mniej niż porucznik Vhinku, a do tego, w jakie rejony sterował jego dłońmi Hanga przyznał się dopiero, gdy ten opowiedział parę najbardziej intymnych i wyuzdanych historii o tym, co wyprawiali z Vog w łóżku – czasem sami, czasem, podczas krótki wypadów do sąsiednich układów lub misji gdzie mieli wolny czas, w towarzystwie. Thace nie wypił wystarczająco dużo, by niczego nie pamiętać i niemal tego żałował, bo gdy rano obudził się i przypomniał sobie, co wygadywał, żałował, że w ogóle tknął alkohol i pozwolił, by rozwiązał mu się język. Ani razu jednak nie pomylił zaimków, a Hanga pozostał w jego opowieści kobietą.
Rano – raczej bliżej południa – Vhinku zabrał go na zakupy, do spa oraz zamówił do hotelu obiad. Nie wypominał mu pijackich zwierzeń, cały czas żartował, wygłupiał się i snuł najróżniejsze opowieści o dawnych, zazwyczaj kompromitujących wyczynach.
– Masz znakomity nastrój, poruczniku – zauważył Thace, kiedy wieczorem wracali do Bazy Głównej niewielkim statkiem sterowanym przez Sentry. – Nie wierzę, że to tylko dlatego, że zrobiliśmy sobie nieregulaminowy dzień wolny.
– Ta wyprawa to było w sumie świętowanie. Vog nie pozwalała mi nikomu o tym mówić, ale, cóż, powiedzieliśmy sobie wystarczająco dużo i… należy ci się też trochę szczerości wykraczającej poza to, co zwykłem wyprawiać w sypialni oraz licznych historii o tym, jak kompromitowałem się na imprezach po pijanemu. Parę dni temu powiedziała mi, że jednak rozważy odstawienie środków hormonalnych i że jeśli zajdzie w ciążę, kupimy apartament a może nawet dom w którymś z pobliskich układów, na tyle blisko, by móc tam dotrzeć z Bazy Głównej w ciągu nie więcej niż dwóch godzin. Nie zamierza rezygnować ze służby na dłużej niż rok i powiedziała, że nie dopuszcza opcji, bym to ja rzucił wojsko i zostawił ją tu samą. Zatrudnimy więc kogoś do opieki nad dzieckiem albo sprowadzę tu mojego siostrzeńca. Ma stałą partnerkę, są na ostatnim roku studiów i chcą się wyrwać z granic Sektora 1-Omega, skąd pochodzę, i zamieszkać gdzieś bliżej centrum Imperium. Stać nas na to, by utrzymać ich utrzymać i mamy wystarczające wpływy, by zapewnić obydwojgu wygodne posady na część etatu, by pomogli nam zająć się dzieckiem i jednocześnie mieli szansę by pracować i się rozwijać. Vog oczywiście zastrzegła, że jeszcze nie zdecydowała, ale skoro w ogóle to powiedziała, po raz pierwszy od dekady, bo tyle czasu się umawiamy… to coś znaczy. Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałem móc to komuś powiedzieć.
– Cieszę się. Gratuluję…? – wydukał Thace, nie za bardzo wiedząc, jak należy reagować na tego rodzaju wyznanie.
– Ty też znajdziesz kogoś odpowiedniego – odparł na to Vhinku. – W Bazie Głównej lub poza nią. Jesteś jeszcze bardzo młody. Jeśli naprawdę zależy ci na tej hybrydzie, mógłbyś sprowadzić ją gdzieś w okolice. Albo może jednak poszukasz kogoś na miejscu. Bez zastanowienia się byłbym w stanie wymienić pewnie dziesięć oficer twojego stopnia, które już teraz są zainteresowane, a po zastanowieniu znalazłbym kolejne dwadzieścia, które rzuciłyby ci się w ramiona, gdybyś zdecydował się do nich uderzyć.
– W całym Sektorze Centralnym pracuje około pół tysiąca podporuczników, a w Bazie Głównej zaledwie półtorej setki, z czego kobiet jest nieco ponad trzydzieści. Wątpię, że zainteresowane są mną niemal wszystkie z naszej jednostki.
– Gdybyś był chętny, zainteresowana byłaby każda. Poza tym są też szeregowe z innych pionów, z którymi nie miałbyś podległości służbowej i chociaż to mogłoby być trudniejsze, to nie byłoby niemożliwe. O porucznikach nie mówię, bo wszystkie są zajęte, ale Endov ewidentnie ślini się do ciebie i zamieniłaby tego palanta z administracji na kogoś…
– Pół wieku młodszego od niej?
– Masz sześćdziesiąt lat? Dobrze pamiętam? Więc nieco ponad ćwierć. Jest najmłodszym porucznikiem w Bazie Głównej.
– Dajmy temu spokój – odparł Thace. – Cieszę się, że poukładaliście sobie relacje z Vog, naprawdę. Ale proszę, nie baw się w swatkę.
Po powrocie do Bazy, Thace przekradł się do swoich kwater trasę przez stare serwerownie i ponieważ zdążył już wytrzeźwieć i w końcu miał na to czas, położył się i wpatrując się w sufit zaczął dopracowywać w myślach ostatnie szczegóły tego, co miał zamiar przekazać Prorokowi. Korciło go, by napisać do niego już teraz, ale było już dawno po przejściu Bazy Głównej w tryb nocny i wydało mu się to niestosowne. Zrobił to jednak rano, po szybkim śniadaniu i wysłuchania awantury, jaką zrobił mu Lorcan z powodu nieobecności w Bazie poprzedniego dnia.
– Przepraszam, sir. Oczywiście, następnym razem, gdy dostanę zlecenie z innego pionu, postaram się, aby zleceniodawca wysłał wcześniej wniosek do ciebie o autoryzację. Byłem pewien, że porucznik Vhinku to zrobił – powiedział z nieszczerą skruchą.
– Zgłosił mi to, ale nie w tym rzecz, to ty powinieneś mi zgłosić, że nie będzie cię cały dzień!
– Dziękuję za zwrócenie mi uwagi, sir. Najwyraźniej nie w pełni zrozumiałem ten punkt w procedurze zleceń zewnętrznych.
– Nie interesuje mnie procedura! Masz mi mówić o swoich zleceniach poza Bazą bez względu na to, kto ci je zleca.
– Nie rozumiem – odparł, udając zdezorientowanie. – Jeśli w tym przypadku działałem zgodnie z procedurą, w czym jest problem? Czy popełniłem jakiś błąd, sir?
– Masz to robić, bo ja tak mówię! Zejdź mi z oczu, przemądrzały palancie – warknął Lorcan. Thace zasalutował z wyrazem fałszywej służalczości na twarzy a potem pospiesznie opuścił pomieszczenie. Napisał do Proroka, gdy tylko opuścił gabinet swojego przełożonego, będąc pewien swojej decyzji bardziej niż do tej pory.
T: Komandorze, potrzebuję autoryzacji wyższego stopnia, aby bez wzbudzania podejrzeń zgromadzić pewne niezbędne dane i dokończyć dla Ciebie obiecany raport. Czy możemy spotkać się i omówić szczegóły?
P: Będę cię oczekiwał w auli X-10 na moim krążowniku za dwie godziny.
***
Chapter 5: Raport
Chapter Text
***
Prorok czekał na miejscu przy konsolach, był sam i tak jak ostatnio wskazał mu krzesło tuż obok siebie. Wydawał się sztywny i formalny, jednak Thace, o ile nie interpretował błędnie jego mimiki, sądził, że wygląda bardziej na zainteresowanego niż zniecierpliwionego. Oczywiście nie wiedział, jak potoczy się ich rozmowa i miał tylko nadzieję, że nie będzie katastrofą podobnej do ich pierwszej… ostatecznie tym razem przygotował się do niej zdecydowanie lepiej niż poprzednio. Przerobił w głowie dziesiątki scenariuszy, jak dyskusja może się potoczyć, a ponadto od poprzedniego ich spotkaniu wiedział już o Proroku nieco więcej. Obawiał się, to było jasne. Ale czuł, że nie spanikuje już, gdy komandor zacznie go przepytywać lub wybuchnie.
– Długo kazałeś mi czekać na kontakt – oznajmił mężczyzna bez przywitania. – Sądziłem już, że stchórzyłeś i zwodzisz mnie swoimi zdawkowymi odpowiedziami.
– Nie chciałem przychodzić z niepełnymi danymi czy bez szczegółowych planów, sir – odparł spokojnie; to nie był najgorszy możliwy początek rozmowy, chociaż też nie najlepszy. – Potrzebowałem wszystko przemyśleć i poczynić pewne przygotowania. Porucznik Lorcan kazał Sentry mnie śledzić i z całą pewnością monitował moją aktywność na serwerach, co utrudniało mi zadanie. Dlatego poprosiłem o…
– Skoro cię śledził, to w ogóle udało ci się coś zdobyć? – przerwał mu Prorok. – Dlaczego mi tego nie powiedziałeś od razu, tylko zmarnowałeś półtora miesiąca? Kazałbym mu się od ciebie odczepić, zablokowałbym mu dostępy lub wysłał go gdzieś na jakiś czas – powiedział oschle, a Thace westchnął w duchu. Oczy Proroka zwęziły się, a z jego wcześniejszego zainteresowania nie został nawet ślad. Był zły. Oraz uważał go za idiotę. – Jesteś słaby i jeśli nie masz odwagi przekazać wyższemu rangą informacji o problemach, jesteś bezwartościowym żołnierzem i marnym oficerem. Zacznij być ze mną szczery i daj mi konkrety, albo wynoś się stąd. Znajdę ci mniej wymagającą pracę gdzieś za biurkiem, bo najwyraźniej pomyliłem się, zatrudniając cię oraz przydzielając ci to zadanie.
– Sir, przez cały ten czas zbierałem informacje, jakie były dla mnie dostępne i sumiennie pracowałem nad…
– Och, przestań wreszcie pieprzyć te farmazony i gadaj, co niby robiłeś, jeśli nie mogłeś dobrać się do raportów, bo słusznie bałeś się wykrycia swoich działań – warknął Prorok. Thace wziął głęboki oddech i policzył w duchu do dziesięciu, aby jego ton brzmiał nadal grzecznie i formalnie, a nie opryskliwie; tak, spodziewał się pewnych pretensji, ale nie wyrzutów od samego początku i to odrobinę zbiło go z tropu oraz zirytowało. Przez moment zaczął nawet wątpić, czy Prorokowi w ogóle zależało na tym raporcie czy po prostu czuł satysfakcję z wyżywania się na nim.
– Obserwowałem go na kamerach, słuchałem rozmów oraz czytałem i zachowywałem te raporty i dane, które wpadły mi w ręce przy okazji swojej codziennej pracy – wyrzucił z siebie pospiesznie, mając nadzieję, że gdy będzie mówił szybko, Prorok mu tym razem nie przerwie. – Zebrałem również wszystkie procedury, które zatwierdził, a które rodzą wątpliwości natury formalnej oraz zagrażają bezpieczeństwu informacji i pracowników stacji. Oczywiście, gdy trafiałem na takie, które dotyczyły mojej działki, w ramach moich kompetencji od razu korygowałem je i wdrażałem zmiany w życie. Znalazłem ślady, że usunął z serwerów pewne raporty dotyczące swojej pracy, jednak z poziomu wyższej autoryzacji będzie możliwe ich odzyskanie, więc w takich przypadkach przynajmniej spisywałem kody systemowe. Odkryłem również niezgodności w pewnym statystkach, do których dostarczał dane, więc wydaje się, że fałszował informacje o ofiarach i utraconych środkach, lecz do tego również potrzebuję wyższej autoryzacji. Wiem, że nie na wszystko znajdą się dowody, ale tam, gdzie nie mam dowodów, często znajdą się świadkowie. Porucznik Lorcan nie cieszy się sympatią swoich podwładnych i współpracowników i jeśli będą mieć pewność, że nie zostaną wyciągnięte wobec nich konsekwencje, będzie możliwe zaangażowanie ich w tę sprawę.
– Konkrety, poruczniku – powiedział Prorok. – Co widziałeś? Jakie przykłady? Co robił? Co o nim sądzisz, teraz, gdy już zdążyłeś go poobserwować? Nie chcę ponownie słyszeć słów o rzucaniu oskarżeń niepopartych dowodami.
– Nie na wszystko mam jeszcze dowody i…
– Co o nim sądzisz? – powtórzył ostro. – Twoja prywatna opinia. Teraz. Oczekuję całkowitej szczerości, zanim pokażesz mi te szczątki danych i swoje zagmatwane pomysły. Wyobraź sobie, że nie rozmawiasz z komandorem, lecz z bliską osobą, nie używając imion i nie zdradzając w żaden sposób tajemnicy wojskowej. Jak byś o nim mówił? Zapomnij o wojsku, moim stopniu i dowodach, które być może gromadziłeś. Co czujesz, gdy o nim myślisz?
– Komandorze… oczekujesz ode mnie prywatnej opinii, a nie tego uczono mnie przez lata pracy w wojsku – powiedział Thace ostrożnie i chociaż miał świadomość, że to może być największy błąd, postanowił jednak być szczery przynajmniej w tej kwestii, zanim odważy się na ostre słowa. Skulił się w sobie, okazując uległość i pozwalając sobie pokazać również strach, ściszył głos i chociaż do tej pory z tym walczył, gdy odezwał się ponownie, w jego głosie była nerwowość i stres, które faktycznie teraz czuł. – Nadmierna szczerość bywa w wojsku odbierana jako bezczelność. Jesteś komandorem a ja bardzo mało doświadczonym podporucznikiem i tak, mam problem rozmawiać z tobą tak, jak rozmawiałbym z kimś równym stopniem. Pytałeś mnie ostatnio, jak sobie radzę w swojej roli i właśnie to jest dla mnie trudne. Proszę wybaczyć mi moją zachowawczość w słowach. Nie chcę cię obrazić, zachowując się niezgodnie z protokołem, sir.
– W końcu zaczynamy się rozumieć – parsknął Prorok z rozbawieniem. – Cokolwiek powiesz, nawet jeśli przesadzisz, nie ukarzę cię za to ani nie wyciągnę żadnych konsekwencji. Gadaj. Jestem wielce ciekawy twojej pozbawionej cenzury opinii.
– Pracując tu zaledwie kilka miesięcy na każdym kroku trafiałem na usterki i błędy wynikające z ignorancji lub braku decyzyjności porucznika Lorcana – zaczął Thace. – W czasie gdy powinien zajmować się pracą, woli wyżywać się na szeregowych i nadzorować wymierzanie im uwłaczających kar. W dokumentacji mam kilkanaście przypadków, gdy stosował wobec kogoś nieuzasadnioną przemoc fizyczną. Wysyła na trudne misje testowe i zwiadowcze niedoświadczone osoby bez nadzoru kogoś starszego stopniem i nie przejmuje się faktem, że wracają tu jako inwalidzi lub martwi. Zastrasza swoich podwładnych, jest małostkowy, mściwy i podły. Traktuje żołnierzy tak, jakby byli to Sentry a nie żywe osoby, którzy swoją wiedzą i doświadczeniem służą Imperium. Jego decyzje to nie jest konieczne poświęcenie kogoś w czasie krytycznej walki, lecz bezsensowne marnotrawco ludzi i zasobów. Jest hańbą dla Imperium. Nigdy nie powinien otrzymać stanowiska oficerskiego. A ja nie mogę pojąć, dlaczego nikt dotąd tego nie raportował, a nawet gdy to robił, nie zostały wyciągnięte konsekwencje. Gdy trafiłem tutaj i patrzyłem na jego działania, moją pierwszą myślą było to, że tak jaskrawa nieudolność wygląda jak sabotaż, bo to niemożliwe, by doświadczony oficer był aż tak niekompetentny. Dowiedziawszy się o historii podporucznika Murnu, tym bardziej miałem podejrzenia, skoro to porucznik Lorcan go zatrudnił i zacząłem wręcz zastanawiać się, czy nie ma powiązań z grupami rebelianckimi, lecz zdołał to jakoś ukryć lub może nawet zrzucić winę na podwładnego – powiedział Thace, chociaż akurat to ostatnie było absolutnym i nawet niezbyt prawdopodobnym kłamstwem. Żaden szpieg nie zachowywałby się w ten sposób, a Lorcan nie wydawał się samodzielnym sabotażystą; na to był po prostu zbyt mało inteligentny. – Oczywiście szybko zorientowałem się, że nie w tym rzecz, jednak to nieistotne. Moim zadaniem nie było skupiać się na przyczynach jego zachowania, lecz faktach, które mam przed oczami, a także zebrać dowody.
– Krótko mówiąc, Lorcan to niekompetentny padalec. W końcu zaczynamy rozmawiać tak, jak tego oczekuję – powiedział Prorok, po czym wyprostował się, a na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek, nieco złośliwy i niebezpieczny. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego zmuszam cię do wypowiadania swoich myśli wbrew sobie. W stresie i poza procedurami. Jak sądzisz, dlaczego?
– Żeby zobaczyć, jak zachowuję się pod naciskiem i w stresie? – powiedział pytająco, czując niesamowitą ulgę, że mężczyzna odsunął się od niego i wydawał się wreszcie zadowolony.
– Tak. Wiesz, dlaczego?
– Nie, sir – odparł, nie spuszczając z niego wzroku i zastanawiając się, na ile Prorok przejrzy kłamstwo. Mężczyzna przez moment milczał, a potem parsknął pod nosem.
– Jesteś spostrzegawczy i inteligentny, ale słaby w rozpoznawaniu rzeczy najgłębiej ukrytych w cudzych myślach. Warto poznać swoich podwładnych zarówno w momentach, gdy są nadmiernie zrelaksowani, jak gdy są pod presją. Jak pracują, gdy mają czas zaplanować swoje działania, a jak gdy liczą się sekundy. Tylko wówczas jest się w stanie rozpoznać w kimś świetnego żołnierza, partacza lub szpiega. Nie oczekuję, że ktoś tak młody, kto w dodatku pracował dotąd głównie jako technik i nie zarządzał zespołem w ogromnej bazie, będzie w stanie każdego przejrzeć testując go na kilka prostych sposobów. Wierzę jednak, że nauczysz się tego z czasem.
– Dziękuję, sir.
– Lorcan nie jest szpiegiem, tego jestem pewien – kontynuował Prorok. – Gdybym miał chociaż cień podejrzeń, że nim jest, dawno temu zleciłbym dochodzenie. Pokaż mi materiały, które zgromadziłeś do tej pory i zobaczymy, z czym przyjdzie nam pracować.
Thace skinął głową, po czym uruchomił przygotowaną przez siebie aplikację z danymi, które zdołał zgromadzić. Na starcie pokazał Prorokowi, jak działa, w jaki sposób może porządkować dane – chronologicznie, rodzajowo lub ze względu na potencjalną wagę przewinienia; to, w jaki sposób do każdej ze zgromadzonych spraw dodawał linki do zapisów w monitoringu, odpowiednich raportów, diagnoz technicznych i kody do akt medycznych, nawet jeśli do samych twardych i kompletnych danych nie miał czasem dostępów. Uruchomił kilka funkcji, aby pokazać przypadki, gdzie wymagana jest dodatkowa dokumentacja, przesłuchanie świadków czy też inne informacje. Wyświetlił swoje osobiste notatki a potem incydenty, które miały już kompletne dane bądź też zostały zaraportowane przez kogoś, ale sprawa utknęła – bo świadkowie nie byli jednak chętni rozmawiać, dowody zniknęły lub w raportach znajdowały się luki wynikające z usunięcia z bazy pewnych materiałów.
– Mam świadomość, że przede mną jest jeszcze wiele pracy. Skoncentrowałem się na sprawach, które wzbudziły moją czujność, głównie z okresu ostatnich trzech lat, część może okazać się zresztą bezużyteczna nawet z dostępem o wyższym poziomie. Mam jeszcze parę wstępnych pomysłów, ale nie jestem pewien, czy zadziałają, bo na razie mój materiał i aplikacja, którą stworzyłem, nie ma wystarczającej ilości danych by je przetestować – powiedział, chociaż większość prac już wykonał i oceniał, że dodanie pewnych dodatkowych funkcji ma szanse powodzenia na poziomie przynajmniej osiemdziesięciu procent; postanowił jednak zachować coś na później, w razie gdyby Prorok nie uważał jego postępów za wystarczające. Albo gdyby musiał udawać, że pracuje nad tym zadaniem dniami i nocami, w istocie używając rozszerzonych i zanonimizowanych dostępów do innych celów.
– Wygląda to… obiecująco – powiedział Prorok po kilku minutach przeglądania raportu zgodnie ze wskazówkami Thace’a – Naprawdę obiecująco – powtórzył i po raz pierwszy odkąd się znali, na jego ustach pojawił się nie uśmieszek, ale wyraz szczerego zadowolenia. Jego pochwała nie była zbyt wylewna, ale Thace widział już teraz, że jest zachwycony, gdy uruchamiał poszczególne elementy raportu, załączniki lub linki do materiałów wewnętrznych. Jego oczy błyszczały, poza przestała być tak sztywna, w jego ruchach pojawiła się energia i ekscytacja. – Muszę to dokładniej przejrzeć. Ale nie ruszaj się stąd. W razie gdybym miał jakieś wątpliwości, jak coś znaleźć, chcę mieć cię obok.
Milczał, zapoznając się z przygotowanymi materiałami i co jakiś czas unosił brwi, zagryzał wargę, mrużył ze złością oczy – być może wtedy, gdy dowiadywał się o sytuacjach o których nie miał pojęcia, a które wyglądały poważnie. Thace udawał, że patrzy w ekran, lecz tak naprawdę obserwował jego odbicie w jednym z paneli, a czasem, gdy mężczyzna był skupiony, przenosił wzrok wprost na niego.
Za tego rodzaju rozważenia w całości winił Hangę i to, co ostatnio mu zrobił tylko obrazem i słowami… poleceniami… nawet go nie dotykając. Wciąż czuł ciepło w żołądku na samo wspomnienie i pewnie dlatego teraz, gdy siedział przy milczącym Proroku i zaczął się nudzić, a stres z początku spotkania opadł, nie do końca kontrolował swoje myśli. Zwykle panował nad sobą i ucinał jakiegokolwiek fantazje dotyczące innych wojskowych zanim te stały się zbyt konkretne; zwykle też nie zdarzało mu się bezczynnie siedzieć tak blisko innego żołnierza, gdy wokół nie było nikogo innego i gdy nie miał zupełnie nic, czym mógł się zająć – było jasne, że nie wyciągnie teraz komunikatora ani nie zaloguje się do sąsiedniego stanowiska, by popracować, bo akurat to Prorok uznałby za bezczelne z całą pewnością. Patrzył więc na niego ukradkiem. Oceniał. Wspominał i przeklinał samego siebie, że sobie na to pozwala.
Komandor nie przypominał absolutnie żadnego z jego dawnych kochanków i nigdy nie pociągali go mężczyźni tacy jak on – sporo starsi, wyraźnie dominujący, manipulacyjni… mający nad nim władzę i znacznie wyższą pozycję. A przynajmniej nie pociągali na tyle, by kiedykolwiek myśleć o nich jako atrakcyjnych czy jak o kimś kogo potencjalnie można by było wziąć do łóżka. Nie pociągali… nie w ten sposób, co osoby jak Hanga, łagodniejsze, bardziej niewinne i ciepłe. Sama myśl o Proroku, który nagle na pewnej płaszczyźnie wydał mu się pociągający, przez sposób, w jaki rozkazywał mu, straszył go i czepiał się a teraz wreszcie udało się go zadowolić, gdy tak wpatrywał się w ekran patrząc na jego rozpoczęte dzieło…
Naprawdę musiał uciąć to w zalążku, bo było to złe, niestosowne i niebezpieczne. Nie powinien dopuszczać jakichś strzępów zupełnie nieprecyzyjnych fantazji nawet na moment i tak naprawdę nawet nie chciał sobie tego wyobrażać, tylko że wciąż pamiętał Hangę, gdy ten uśmiechał się i kazał mu sięgnąć między nogi a potem niżej i zaśmiał się rozkosznie, gdy Thace zaprotestował, mówiąc, że zrobi sobie krzywdę swoimi twardymi, ostro zakończonymi szponami, których zdecydowanie nie zamierzał obcinać na potrzeby jednorazowej zabawy i potem miesiącami czekać, aż odrosną i będą wyglądać normalnie, a nie miał ze sobą pilnika, by być w stanie tylko je stępić. Więc bądź ostrożny. I rozsuń szerzej nogi. Przesuń ten ekran, bo nie widzę dokładnie co robisz. Powinniśmy byli kiedyś to zrobić… ja mam okrągłe paznokcie, pomyśl tylko, jak mógłbym cię dotykać i pieścić. Wiesz…? Przypuszczam, że mógłbym też cię związać, żebyś był zupełnie bezbronny, tak jak jesteś w tym momencie, gdy robisz to, o co proszę, tak grzecznie i bez większych protestów, a obawy i skrępowanie gdy widzisz, jak bardzo ci się to podoba, są urocze… Ty naprawdę nigdy nie byłeś na dole.
– Byłem, ale gdy byłem znacznie młodszy… i tylko kilkanaście razy i…
– Więc bądź grzeczny i rób dokładnie to, co mówię. Znakomicie. Cudownie. Uwielbiam sposób, w jaki wykonujesz moje polecenia.
– Wykonałeś znakomitą pracę, podporuczniku – usłyszał i został wyrwany ze swoich myśli tak nagle, że aż podskoczył, a na pierwsze słowo jakie padło z ust Proroka zrobiło mu się gorąco. Komandor zaśmiał się głośno, widząc jego niespodziewaną reakcję. – Zrozumiałbym twój respekt i strach w przypadku, gdy słyszysz krytykę od kogoś starszego stopniem, a tymczasem patrzysz na mnie jak na ducha po tym jak cię pochwaliłem.
– Ten raport wymaga jeszcze mnóstwo pracy, sir – powiedział nerwowo. – Zgromadziłem kody stu czternastu odrębnych incydentów, jednak nie ściągałem żadnych danych pojedynczo. Muszę mieć do nich zbiorczy dostęp wyższej autoryzacji, niedostępnej do sprawdzenia przez porucznika Lorcana.
– Wiem, ale najtrudniejszą, czyli zebranie tak ogromnej ilości przypadków i materiałów w uporządkowany sposób już wykonałeś. Nie mam pojęcia, jak zdołałeś z trylionów plików z danymi i raportów zawierających całe mnóstwo śmieci i zbędnych słów wyciągnąć konkret.
– Wspomagałem się pewnymi algorytmami. Zawsze byłem niezłym analitykiem. Moja praca dyplomowa…
– Wiem, jaka jest twoja specjalizacja, ale nie sądziłem, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Przejdźmy do sedna. Czego konkretnie potrzebujesz, by to dokończyć?
– Całkowitej anonimizacji i utajnienia moich logów, aby nie pozostał po nich ślad, bo ryzykiem jest samo to, że Lorcan zorientuje się, że ktoś grzebie w jego plikach. Techniczne kwestie i wymogi mam zapisane i wystarczy mi twoja autoryzacja, sir, by to uruchomić. Możesz dokładnie zweryfikować, o jakie konkretnie dostępy proszę, abyś miał pełną świadomość…
– Sprawdzę to, oczywiście – powiedział, ale coś w jego głosie sprawiło, że Thace wiedział, że raczej tego nie zrobi, a sam i tak nie zrozumie tego, co zawiera oficjalna część kodowania. Zresztą… nawet gdyby zlecił to komuś wykwalifikowanemu, algorytm był zaszyfrowany tak, że próba jego przetestowania i użycia na innych kodach biometrycznych niż Thace’a dałoby wynik zgodny z tym, co przekazał Prorokowi i o co prosił. – Co jeszcze?
– Samo ściągnięcie odpowiednich danych nie zajmie mi dużo czasu, bo wiem, gdzie tego szukać i większość rzeczy mam przygotowane, ale dokończenie pracy i uporządkowanie wszystkiego to już bardziej skomplikowana kwestia. Przypuszczam, że zgromadzenie brakujących elementów ze wszystkich systemów i stworzenie pełnej analizy zajmie mi dwa tygodnie, o ile nie napotkam na kolejne przeszkody i to zakładając, że będę zajmował się tylko tym. Jeśli będę w tym czasie wykonywał swoje standardowe obowiązki, znacznie dłużej.
– Rozumiem. Potrzebujesz więc oficjalnego zlecenia wykonania zadań niezwiązanych z twoją działką, aby Lorcan ci w tym czasie nie przeszkadzał. Kto może cię zastąpić? Nie chcę, by ktokolwiek zawracał ci głowę, gdy będziesz się tym zajmował.
– Podporucznicy Brakha i Meglut. Ufam im najbardziej. Meglut może przejąć większość spraw technicznych, chociaż nie ma pełnych kwalifikacji, jednak moi ludzie dadzą sobie radę pod jego zwierzchnictwem. W razie problemów kadrowych, Brakha sprawdzi się lepiej, ale wątpię, czy będzie taka potrzeba.
– A z twoich podwładnych? Do kogo mają zwracać się ze standardowymi problemami?
– Secan jest zdecydowanie najbardziej wykwalifikowany i prowadziłem z nim większość napraw i diagnoz, więc jest na bieżąco z tym, co należy zrobić w najbliższym czasie.
– Zajmę się dostępami i do jutra będą gotowe – odparł Prorok i zamyślił się. – Zostaniesz na moim statku, a Lorcan dostanie informację, że zajmujesz się tu awarią sieci komunikacyjnej i to zadanie na dłużej, bo przy okazji wykonasz pełną kontrolę systemów i sprzętu. Jeśli potrzebujesz czegoś ze swoich kwater, wyślę tam Sentry. Jesteśmy na tyle blisko Bazy, że do większości serwerów powinien być stąd dostęp, zaś jeśli do czegoś go nie będzie, to wskażesz mi to i sam się tym zajmę i dostarczę ci dane. Nie chcę, byś wracał na stację choćby na godzinę, dopóki tego nie skończysz, skoro Lorcan cię obserwuje. Sentry zaprowadzą cię do twojej czasowej kwatery i pokażą statek. Pracować możesz z tego miejsca.
– Oczywiście, sir – powiedział, starając się nie okazywać zbyt jawnie zaskoczenia; informacja była dobra o tyle, że faktycznie będzie mu tu wygodniej… tyle że wiedział, że jeśli chce pozyskać przy okazji wcześniej niedostępne dla niego dane, najpierw będzie musiał przetestować systemy znajdujące się na statku, a to wydłuży pracę. Mógł poczekać na powrót do Bazy… tyle że Prorok może wówczas uznać, że rozszerzonych dostępów już nie potrzebuje i mu je odbierze.
– Zobaczymy się przy kolacji. Sentry zaprowadzą cię do mnie w porze, w której standardowo udaję się na posiłek. Jeśli zgłodniejesz wcześniej, na statku znajduje się kantyna wyposażona podobnie jak w Bazie i sporo automatów z przekąskami energetycznymi. Masz sporo czasu, by się tu zakwaterować i rozejrzeć.
– W porządku, sir.
– Oczekuję naszej współpracy z niecierpliwością. Mam przeczucie, że będzie to nadzwyczaj satysfakcjonujący oraz konstruktywnie spędzony czas.
***
Krążownik Proroka był zbudowany tak samo jak wszystkie inne i samo zapoznanie się z jego układem było dla Thace’a tylko formalnością; w przeszłości pracował na mniejszych jednostkach, lecz w czasie szkoleń i treningów Ostrzy zapoznawali się ze specyfiką wszystkich statków imperialnych. Oczywiście, każdy komandor wprowadzał pewne zmiany i udogodnienia pod swoje potrzeby, czasem dodawał pewne elementy, ale rzeczy, które były dla Thace’a najistotniejsze – monitoring, serwery, główne instalacje czy układ pomieszczeń funkcyjnych – były stałe i niezmienne. Sentry nie miały zdolności, by wykryć, że jego zainteresowanie jest fałszywe, bo wszystko, co pokazywały i tłumaczyły już wiedział, jednak zachowywał pozory na wszelki wypadek.
Nie potrzebował ze swoich kwater niczego. Sztylet, komunikator i maleńkie dyski, które wykorzystywał do transferów pakietów danych, miał przy sobie, korzystał z garderoby i środków higienicznych zapewnianych przez wojsko i wystarczyło, że kazał Sentry dostarczyć rzeczy w swoim rozmiarze i wyposażyć mu pokój w standardowy sposób. Czuł jednak, że byłoby podejrzane, gdyby nie powiedział, że czegoś jednak potrzebuje – wysłał więc jednego z Sentry po parę swoich drobiazgów. Jego kwatera na krążowniku Proroka niewiele różniła się zresztą od tej w Bazie Głównej. Było to niewielkie pomieszczenie, w którym znajdowało się tylko łóżko, wbudowana szafa na zapasowe mundury, nocne kombinezony i bieliznę, biurko, krzesło i rozkładany fotel. Przylegała do niego mikroskopijna łazienka z prysznicem działającym w trybie mokrym i suchym oraz wbudowanym systemem suszącym, standardowo instalowanym w kwaterach przeznaczonych dla posiadających włosy i sierść Galran szczepu 2. Znajdował się w niej standardowy zestaw środków kosmetycznych oraz dwukomorowe urządzenie czyszczące, do którego na koniec dnia wrzucał ubrania by rano mieć je już suche, poskładane i gotowe do założenia. Okablowanie i systemy łączności były typowe dla tego typu statków i nieco różniły się od tych znajdujących się w Bazie Główne, jednak tego się spodziewał i doskonale znał ich działanie.
Czego się nie spodziewał, to że gdy Sentry zaprowadzą go wieczorem na kolację, nie będzie to standardowa kantyna otwarta dla wszystkich żołnierzy, lecz niewielkie, eleganckie pomieszczenie, do którego dostęp, jak się zorientował, miał tylko Prorok i wyżej postawieni oficerowie. Zjawił się tam przed komandorem i zaczął rozglądać za automatami ze standardowymi racjami pokarmowymi, do których, z bólem serca, w ciągu ostatnich miesięcy zdołał już przywyknąć, lecz nie było tu niczego poza dystrybutorem wody. Nalał sobie szklankę, bo czuł się dziwnie z pustymi rękami, gdy usiadł przy jedynym stoliku, z dwoma Sentry, którzy stali tuż obok i wydawali się na coś czekać.
Czuł się osaczony oraz jak idiota i chociaż komandor dotarł parę minut później i zajął miejsce naprzeciwko niego, miał wrażenie, jakby tkwił tam przynajmniej godzinę.
– Zamówiłeś już kolację?
– Nie widzę dystrybutorów racji żywieniowych, sir – odparł, na co Prorok sięgnął pod stolik i wyciągnął dwa tablety, na których wyświetlona była lista dań.
– Dlaczego nie pokazaliście mu, jak zamówić kolację? – spytał ze złością, zwracając się do Sentry.
– Rozkaz brzmiał: wskazać podporucznikowi Thace’owi pomieszczenia funkcyjne.
– Żałosne roboty. Muszę w końcu przejrzeć oferty aktualizacji oprogramowania – stwierdził, po czym kliknął na komunikatorze parę pozycji i odłożył urządzenie, wpatrując się w Thace’a. – Menu nie jest zbyt obszerne, jako że na statku trudno o pełne zaopatrzenie, jednak mam doskonałego Sentry-kucharza, który z tego, co ma w danym momencie w spiżarni, potrafi stworzyć arcydzieła. Zakupienie licencji oprogramowania kucharskiego z najszerszym menu kosztowało krocie, ale było warto. Korzysta prawie wyłącznie z organicznych produktów. Szczególnie polecam pozycje 1, 7 i 9.
– Nie znam żadnych z tych dań, więc zdam się na twój gust, sir – odparł Thace, wybierając „1” i nawet nie próbując zgadywać, co otrzyma. Miał nadzieję, że nie znajdowały się tam żadne składniki, których dotąd nie próbował a które pomimo cudownego smaku, zupełnie innego niż sztucznie stworzone racje żywieniowe wypełnione syntetycznymi składnikami odżywczymi, mogły spowodować rozstrój żołądka. Jednocześnie, gdy usłyszał, że będzie im gotować Sentry, natychmiast pomyślał o tym, jak łatwo dało się włamać do ich oprogramowania i że gdyby ktoś chciał otruć komandora, to byłaby to najprostsza opcja… z drugiej strony, skażenie żywności w dystrybutorach czy też wody również było możliwe. Ostrza kilkakrotnie w ten właśnie sposób pozbyli się zagrażających im wrogów.
– Biorąc pod uwagę twoją sylwetkę, przypuszczam, że rzadko pozwalasz sobie przyjemność zamówienia organicznych przekąsek czy gotowych dań do odgrzania z Tsevu-22 – odezwał się Prorok, przerywając jego myśli.
– Nie przepadam za kuchnią serwowaną na Tsevu-22. Wiem, że wielu żołnierzy jeździ tam przy każdej okazji i przywozi do bazy spore zapasy. Kilka razy zamówiłem tam słodycze, ale nie normalnie jedzenie – powiedział, a gdy Prorok z zainteresowaniem uniósł brwi, postanowił rozwinąć myśl, jako że była wystarczająco bezpieczna. – Przyzwyczaiłem się do kuchni z układu planetarnego, na którym wcześniej stacjonowałem. Uwielbiałem ją, jednak była niezbyt wartościowa dla Galran, więc stosowałem tam dodatkowo niskoenergetyczną suplementację i stało się dla mnie normą, że jedzenie to coś, co robi się dla przyjemności, ale nie da się tym odżywić. Wszystkie zamieszkujące DX-930 rasy były drobniejsze od nas, więc standardowe porcje były tam niewielkie i do tej pory nie przywykłem do większych racji dostępnych tutaj… zwłaszcza gdy są syntetyczne i pozbawione smaku.
– Nie wyobrażam sobie odżywiania się wyłącznie tym świństwem z dystrybutorów. Przypuszczam, że wciąż stosujesz niskoenergetyczną suplementację białkowo-witaminową w ramach uzupełnienia diety?
– Standardowe dawki oraz uzupełniające po intensywnym treningu, sir.
– Jesteś bardzo szczupły. Skonsultuj się z medykiem i zwiększ dawki suplementów białkowych lub przerzuć się na wysokoenergetyczne.
– Kilka miesięcy temu odwiedziłem medyka i dostosowałem suplementację – odparł, sztywniejąc pod jego natarczywym spojrzeniem. – Może powinienem odwiedzić sekcję medyczną ponownie.
– Nie mówię, że źle wyglądasz – powiedział na to Prorok; jego głos na moment obniżył się, a wzrok stał nawet bardziej przeszywający niż zazwyczaj – ale większość oficerów jest od ciebie bardziej masywna. Wyglądasz jak początkujący szeregowy zaraz po akademii i bez żadnej specjalizacji, którego nie stać na organiczną żywność i stosuje wyłącznie syntetyczne odżywki.
– Jeszcze dwa lata temu byłem szeregowym, sir.
– W sekcji technicznej, a nie bojowej – powiedział i przyglądał mu się parę chwil. – Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem w raportach, że wyrabiasz wszystkie wymagane godziny treningowe.
– Oczywiście, sir. Mam to wpisane w swoim kontrakcie – odparł, ponownie zaczynając się denerwować, gdy rozpoczęło się kolejne przesłuchanie, w dodatku, tym razem, dotyczące jego wyglądu i nawyków żywieniowych.
– Jesteś pierwszą osobą od nie wiem nawet jak dawna, która wyrabia te normy w Bazie Głównej – stwierdził z lekkim rozbawieniem. – Wiesz, że nikt tego nie sprawdza, prawda?
– Skoro wiesz o tym, że je wyrabiam, to najwyraźniej są jednak sprawdzane, sir – powiedział, na co Prorok roześmiał się głośno. Pochylił się w jego stronę, uśmiechnął i gdyby Thace spotkał go w barze na DX-930, to sądziłby, że komandor z nim flirtuje, co było zupełnie absurdalną myślą.
– Zostałeś zatrudniony wbrew woli twojego oficera dowodzącego, za to za moim wstawiennictwem. To jasne, że się tobą interesuję. Tylko dlatego wiem, że spędzasz na sali treningowej nadprzeciętnie dużo czasu.
– Lubię ćwiczyć, sir.
– Och, domyślam się. Widzę – i to już zdecydowanie brzmiało jak flirt. – Jeśli wierzyć wynikom testów okresowych jeszcze z czasów, gdy pracowałeś w poprzedniej jednostce, nie jesteś najlepszym pilotem i co najwyżej poprawnym strzelcem, więc zakładam, że to głównie ćwiczenia sprawnościowe i związane z walką bezpośrednią.
– Są najbardziej angażujące fizycznie… i tak, nie przepadam za lataniem. Oczywiście wyrabiałbym normy treningowe bez względu na charakter pracy, ale przy umysłowej, która zajmuje mi większość czasu, trening siłowy to dobra odskocznia i możliwość, by się zrelaksować i utrzymywać formę.
– Zadziwiające, że lubisz to tak bardzo, że czasem brałeś wolne by spędzić pół dnia na sali treningowej. Wiesz, że możesz to robić w godzinach pracy prawda? – spytał, a Thace usiadł sztywniej, mając nadzieję, że Prorok nie zacznie dopytywać, co zajmuje mu aż tak wiele czasu i że podczas godzin wliczanych do zmian, gdy przesiaduje w serwerowniach, ma inne zajęcia. – Lubię perfekcjonistów. Służbiści trochę mnie bawią, ale gdy motywacją jest samorozwój i dążenie do doskonałości, to coś godnego podziwu.
– Dziękuję, sir.
– Nie musisz mnie tytułować przy każdej odpowiedzi. Nie musisz być aż tak formalny. W najbliższym czasie będziemy blisko współpracować, a ja nie wymagam od podwładnych aż tak daleko posuniętej służbistości.
– Nie pracowałem dotąd bezpośrednio z kimkolwiek z rangą komandora. Trudno mi…
– Pozbyć się nawyków? Oczekuję, że się pozbędziesz w naszych kontaktach bezpośrednich, gdy nie ma obok innych oficerów i żołnierzy.
– …w porządku. Rozumiem – wymamrotał i jego mina musiała być dość niewyraźna, co z jakichś przyczyn zirytowało Proroka.
– Może jednak zostań przy tytułach, dopóki nie jesteśmy ze sobą po imieniu, skoro to dla ciebie aż taki problem – oznajmił sucho. Thace wbił wzrok w swoje dłonie, modląc się w duchu, by jak najszybciej otrzymali kolację i mógł się czymś zająć, bo rozmowa z komandorem, chociaż ten głównie go chwalił, była dla niego krępująca a momentami niebezpieczna. Niepokoiło go, że Prorok się nim interesował, bez względu na powody. Czuł się nieswojo, gdy wpatrywał się w niego tak przenikliwie czy komentował jego zwyczaje i wygląd.
Kolacja była doskonała, ale ponieważ komandor przez cały ten czas angażował go w pogawędkę, zadawał pytania o jego pracę, treningi, dawne stanowiska jakie zajmował i miejsca, w których stacjonował, było to wykańczające. Czuł się jak na przesłuchaniu, bo Prorok wyłącznie pytał, chciał doprecyzowania jego odpowiedzi i dociekał szczegółów, a sam nic o sobie nie mówił. Teoretycznie były to tematy, o których rozmawiał z innymi żołnierzami w jednostce, jednak nie w ten sposób – zwykle to on pytał, odpowiadał raczej zdawkowo, a przede wszystkim słuchał. Natarczywe pytania osób postawionych niżej lub będących tego samego stopnia mógł zignorować lub zbyć, a spośród starszych oficerów nie wdawał się w rozmowy aż tak często, a jeśli już, to dotyczyły konkretnej pracy czy wydarzeń mających miejsce w Bazie, nie jego. Wyjątkiem był Vhinku, jednak ten z kolei był od niego znacznie bardziej gadatliwy, a Thace mu ufał na tyle, by wiedzieć, że jego pytania wynikają z przyjacielskiego zainteresowania, a nie… czegokolwiek, czego chciał od niego komandor – bo z całą pewnością nie przyjaźni podporucznika niemal czterokrotnie od niego młodszego.
– Jesteś strasznie skryty – stwierdził Prorok, gdy Sentry zabrały ich talerze i w zamian przyniosły jakiś gorący napój oraz butelkę z alkoholem. Thace jęknął w duchu, bo znów, komandorowi nie mógł powiedzieć, że jest wykończony rozmową i chce iść spać lub że musi czymś się zająć. Nie miał oczywiście do zrobienia nic pilnego, ale nawet jeśli byłoby inaczej, Prorok mógłby stwierdzić, że ma tego nie robić, było jeszcze stosunkowo wcześnie, a on nie miał żadnej wymówki, która mogłaby zadziałać. No i… skryty…! Przez ostatnią godzinę Thace mówił niemal cały czas. – Gdy opowiadałeś mi o swoich pomysłach, wydawałeś się znacznie bardziej otwarty i gadatliwy, chociaż zupełnie niepotrzebnie zestresowany. Oczywiście, wypowiadałeś całe mnóstwo zbędnych słów dotyczących technicznych kwestii, których i tak nie rozumiem, ale przynajmniej nie musiałem wyrywać ci ich z gardła.
Bo do tego byłem względnie przygotowany, w przeciwieństwie do wypytywania mnie o to, jak spędzałem wolny czas na planecie, której nigdy nie widziałeś na oczy.
– Nigdy nie byłem zbyt towarzyski. Dlatego wybrałem specjalizację techniczną – odpowiedział zachowawczo.
– To całkiem grzeczny sposób na powiedzenie, że nie masz ochoty spędzać ze mną wieczoru i rozmawiać – stwierdził Prorok beznamiętnym tonem, na co Thace wytrzeszczył oczy.
– To… nie to miałem na myśli, sir, ja po prostu… – urwał, gdy komandor parsknął śmiechem na jego nerwowe tłumaczenie się. Bez pytania sięgnął po dwa kieliszki i nalał do nich alkohol, po czym podsunął mu jeden.
– Nie waż się mówić, że nie pijesz na służbie. Skończyłeś zadania na dziś.
– Rzadko piję alkohol, czy jestem na służbie czy nie – odparł i gdy zreflektował się, co powiedział, natychmiast zaczął się tłumaczyć. – Na służbie nie piję rzadko. Nigdy nie piję na służbie. A poza nią rzadko – wyrzucił z siebie, mając ogromną ochotę dodać, że w tym momencie nagle poczuł, że chyba jednak zacznie pić.
– To bardzo słaby trunek. Skoro rzadko pijesz, może odrobinę cię to rozluźni – stwierdził Prorok ignorując litościwie jego nerwowe tłumaczenie i sięgnął po swój kieliszek. – Dlaczego jesteś taki spięty?
– Nie przywykłem do… – urwał, kiedy zmęczenie i nerwy zaczęły mu podsuwać odpowiedzi takie jak tracenie wolnego czasu z wysoko postawionymi dowódcami. Gdyby Kolivan wiedział, jak fatalnie radzi sobie w tym momencie, byłby zdegustowany i przerażony, że go tu wysłał. Nie miał też pojęcia, jakim cudem trzydzieści lat temu w siedzibie Ostrzy, już po próbach i pierwszych treningach, symulacje przesłuchań szły mu tak dobrze. – Do spędzania w ten sposób czasu ze swoimi dowódcami. Ani do odpowiadania na aż tak wiele pytań naraz.
– Cóż, w najbliższym czasie będziesz musiał do tego przywyknąć. Lubię znać swoich oficerów, zwłaszcza jeśli mam z którymś spędzać więcej czasu nad jakimś projektem czy podczas misji – powiedział, opierając łokcie na stole i lekko pochylając się w stronę Thace’a. – Teoretycznie odpowiadałeś mi na pytania, ale nie powiedziałeś żadnej istotnej rzeczy. Wątpię, że kłamałeś, ale mam wrażenie, że omijałeś co bardziej interesujące kwestie. Zupełnie niepotrzebnie – stwierdził i chociaż jego głos brzmiał spokojnie, było w nim coś ostrzegawczego.
– Nie miałem zbyt ciekawego życia. I nie jestem szczególnie interesującą osobą.
– Och, mam zupełnie inne zdanie na ten temat. I wydajesz się tym bardziej interesujący, gdy wyciągnięcie z ciebie czegokolwiek jest takim wyzwaniem.
Thace uśmiechnął się zdawkowo, a w środku krzyczał na samą myśl, że komandor Prorok uznał go za wyzwanie i interesującą zagadkę do rozwiązania. Podczas ich pierwszego spotkania obawiał się jego oschłych pytań i manipulacji, przez które tracił głowę, jednak ta wersja, gdy szczerze się nim interesował i chciał poznać jego sekrety z czystej ciekawości, była prawdopodobnie nawet bardziej niebezpieczna. Tym bardziej, że wówczas komandor był oschły i zimny a teraz wydawał się sympatyczny, co mogło uśpić jego czujność… i może taka właśnie była jego intencja.
***
Komandor pojawiał się w auli X-10 zajmowanej przez Thace’a kilka razy dziennie w przypadkowych godzinach; czasem tylko zapytać o postępy, lecz zazwyczaj zostawał na dłużej, zajmował miejsce przy panelu i – o ile tylko miał czas – próbował go zagadywać na tematy bardzo luźno związane z jego zadaniem. Thace, pamiętając ich rozmowę przy kolacji, początkowo starał się robić wszystko, by wydawać mu się nudnym służbistą mającym perfekcjonistyczne zadęcie, ale miał wrażenie, że średnio mu to wychodziło. Prorok, rozpoczynając rozmowę, wydawał się zainteresowany, dowcipny i miły, ale w miarę jak Thace próbował zbywać go zbyt neutralnymi i niekonkretnymi odpowiedziami, zaczynał się irytować, robić zgryźliwy i nieprzyjemny; po paru dniach Thace zrozumiał, że lepiej było mimo wszystko przekazać mu jakiekolwiek informacje, bo wówczas komandor miał wciąż dobry nastrój i gdy zaspokoił ciekawość na jakiś temat, dawał mu spokój – przynajmniej na jakiś czas.
W międzyczasie Thace zmuszony był opowiedzieć o paru statkach i stacjach, na których pracował w przeszłości, planecie, z której pochodził, studiach w układzie położonym bardzo daleko od jego rodzinnych stron. Starał się uważać, ale czasem nie dało się uniknąć niewygodnych pytań ani tym bardziej ich zignorować. Dlaczego opuściłeś rodzinną planetę? Dlaczego studiowałeś tak daleko? Dlaczego nie poszedłeś do akademii wojskowej od razu po zakończeniu obowiązkowej edukacji, tylko studiowałeś i pracowałeś jako cywil? Pytania zbyt blisko krążące wokół niebezpiecznych kwestii, pytania, które sprawiały, że denerwował się, a ponieważ był zmęczony tymi przesłuchaniami, bał się, że straci czujność. O kłamstwach nie było mowy, bo były to często rzeczy, które Prorok, gdyby chciał, mógłby zweryfikować.
– Komandorze, nie chciałbym cię urazić – powiedział w końcu, wiedząc, że nie może dłużej uciekać od odpowiedzi i udzielać zbyt zachowawczych – ale wolałbym nie rozmawiać o tamtym okresie mojego życia. Nie utrzymuję kontaktu z rodziną od czterdziestu lat. Poróżniliśmy się, gdy byłem jeszcze niepełnoletni i wybrałem studia w innej galaktyce, korzystając z faktu, że otrzymałem wysokie stypendium naukowe i miałem możliwość się od nich odciąć oraz przejść pod kuratelę władz uczelni w innym Sektorze. Podjąłem pewne decyzje nie mając w młodości mentora, który wskazałby mi właściwą drogę i dlatego nie poszedłem do wojska wcześniej, chociaż powinienem był to zrobić. To nie ma już znaczenia. I naprawdę wolałbym do tego nie wracać.
Prorok długo patrzył na niego po tych słowach, ale ostatecznie skinął głową i, faktycznie, więcej go o to nie pytał… nie mógł wyczuć kłamstwa, bo była to stuprocentowa prawda, chociaż nie mógł wiedzieć, co konkretnie znaczyła. Tego dnia bardzo często zerkał na Thace’a, jednak niewiele mówił, zaś przez kilka kolejnych wydawało się, że jego pytania są trochę mnie natarczywe. A może po prostu Thace zaczął się już do nich przyzwyczajać… lub łatwiej mu było rozmawiać, gdy okazało się, że gdy poprosił Proroka o zostawienie jednego, konkretnego tematu, ten to uszanował.
Gdy komandor nie wciągał go w rozmowę albo nudził się danym tematem, czasem po prostu zaczynał pracować i zwykle zachowywał się przy tym dość… hałaśliwie. Przeglądając raporty czy mapy, często mamrotał pod nosem, wielokrotnie łączył się z kimś by dopytać o szczegóły lub coś ustalić. Co jakiś czas wywoływał również rozmowę z którymś z komandorów z pozostałych części Imperium, lecz te rozmowy były krótkie, konkretne i raczej chłodne; codziennie kontaktował się też z podległymi mu podkomandorami znajdującymi się na misjach ze swoimi flotami a także oficerami stacjonującymi w różnych jednostkach rozsianych po całym Sektorze Centralnym oraz tymi przebywającymi w Bazie. Czasem były to istotne kwestie, omawianie strategii czy postępów militarnych, jednak często wyglądało na to, że to zupełne bzdury, które w ogóle nie wymagały rozmowy… tym bardziej jeśli kontaktował się z osobami, które były niemal na miejscu, jako że statek flagowy Proroka krążył w okolicach Bazy Głównej w odległości nie dłużej niż kilkanaście minut lotu, więc mógł po prostu się z nimi spotkać. Zwłaszcza że przynajmniej co drugi dzień i tak się tam pojawiał i spotykał na obiedzie, na który zawsze umawiał się w większym gronie oficerskim. Thace dziwił się, że w ogóle przebywał na swoim statku przez większość dnia, bo miał wrażenie, że od powrotu z ostatniej misji Prorok spędzał w Bazie Głównej znacznie więcej czasu i zmieniło się to dopiero teraz.
Chociaż każdemu równemu czy niższemu stopniem powiedziałby, żeby się uciszył lub wyszedł, bo nie może się przez niego skupić, to w stosunku do komandora z oczywistych względów nie mógł sobie na to pozwolić; tylko raz na tyle kulturalnie i formalnie na ile się dało zapytał Proroka, czy powinien znaleźć sobie inne miejsce pracy, skoro ten korzysta z pomieszczenia do wykonywania własnych zadań, lecz mężczyzna roześmiał się tylko i odparł, że to nonsens i że zupełnie nie przeszkadza mu obecność Thace’a oraz że nawet woli pracować w towarzystwie. Thace zgrzytał w duchu zębami i musiał kilkakrotnie ugryźć się w język, by nie powiedzieć, że zapewne gdzieś w bazie czy na jego krążowniku są oficerowie, którzy znacznie bardziej pragnęliby jego rozpraszającego towarzystwa niż on.
Rozpraszającego… no właśnie. Bo bezpośrednie przeszkadzanie to było jedno i Thace wiedział, że będzie musiał do niego przywyknąć, chociaż było dla niego irytujące i męczące. Jednak czasem, zwłaszcza po obiedzie, gdy większość osób w jednostce kończyła standardową, dzienną zmianę, gdy Prorok skontaktował się już z każdym z kim danego dnia potrzebował i zaczął zajmować pracą papierkową i nadrabianiem własnych zaległości, następowała cisza, a Thace’owi z jakichś przyczyn wcale nie pracowało się wówczas lepiej. Wiedział, że to już paranoja, ale często czuł na sobie spojrzenie komandora, miał wrażenie, że ten śledzi każdy ruch jego dłoni, że mężczyzna cały czas próbuje go przejrzeć. Wzdrygał się i zerkał w jego stronę, lecz nigdy nie przyłapał go na wpatrywaniu się w niego i czasem miał wrażenie, że zaczyna wariować. Nie pomagało też, że gdy pod koniec dnia, kiedy to zazwyczaj rozmawiali nieco dłużej o raporcie dotyczącym Lorcana, światła na statku były już zazwyczaj słabsze i świeciły w trybie wieczornym a nie dziennym, Prorok miał w zwyczaju siadać tuż obok niego, znacznie bliżej, niż było to przyjęte; czasem też stawał za nim, opierał dłoń o brzeg fotela zajmowanego przez Thace’a i wpatrywał się w ekran pochylony nad nim; że czasem tak po prostu zaglądał mu przez ramię, że był zbyt blisko i że było to krępujące.
Wszystko to naprawdę mu przeszkadzało i spowalniało prace inne niż ściśle praca nad raportem, a po dwóch tygodniach Thace zorientował się, że nie był nawet w połowie zaplanowanych działań – i to pomimo faktu ze zaczął wstawać wcześniej, by pojawić się w wyznaczonej auli przynajmniej dwie godziny przed Prorokiem. Czas, gdy komandor wychodził na obiad oraz same poranki były jedynymi stałymi godzinami, kiedy Thace mógł pracować wiedząc, że nie będzie niepokojony jego obecnością. Raport nie był zresztą jedynym, czym się zajmował; chociaż w Bazie zostały wyznaczone osoby zastępujące go, codziennie dostawał od swoich pracowników zapytania o różne kwestie; dalej przeglądał procedury bezpieczeństwa, niektóre zamieszczając w raporcie, inne, za które uznał, że był odpowiedzialny osobiście, poprawiał i przekazywał do opiniowania lub kazał wdrożyć w życie natychmiast. Mając zwiększone czasowo dostępy, szukał też luk w system bezpieczeństwa danych, tych najcięższych do weryfikacji – bo te oczywiste wrzucał do raportu lub zlecał do naprawy – jako że później mógł nie mieć szans tego zrobić. A to była najbardziej żmudna, trudna i jednocześnie istotna kwestia.
Kiedy znajdował się zaś w swojej kwaterze, walczył z próbami skopiowania przynajmniej części rozszerzonych dostępów udzielonych przez Proroka na odrębny, zanonimizowany profil, z którego nie zamierzał na razie korzystać, ale który mógł w przyszłości mieć dla niego krytyczne znaczenie. Nie wszystko był w stanie zrobić, a pewnych opcji nie odważyłby się użyć, bo uznał je za zbyt ryzykowne, chociaż raczej możliwe.
Dla Proroka miał w zanadrzu jeszcze jedną rzecz i ostatni pomysł, ale ten zamierzał użyć dopiero w momencie, gdy w pełni zapewni sobie dostępy, których potrzebował i je przetestuje na ile to możliwe – bo miał świadomość, że pokazanie tego może oznaczać, że nie będzie już tu potrzebny, bo raport… możliwe że dokończy się sam. Przypuszczał, że dostarczając Prorokowi codziennie pakiety informacji, zarzucając go liczbami, nowymi powiązaniami, odgrzebanymi na zarchiwizowanych dawno serwerach danymi i procedurami wymagającymi poprawy, będzie w stanie przeciągnąć swój pobyt jeszcze o tydzień, bo komandor nie niecierpliwił się dotąd jakoś szczególnie, a miał odpowiednie argumenty, lecz pozostawanie tu dłużej wydawałoby się nazbyt podejrzane.
Szesnastego dnia od początku jego pobytu na krążowniku Proroka jego plany zostały jednak pokrzyżowane. Komandor wrócił z Bazy Głównej z jakiegoś spotkania z oficerami po ponad sześciu godzinach, wściekły jak osa, krzycząc na kogoś przez komunikator. Rzucił urządzenie na fotel, spojrzał na Thace’a z furią w oczach i uderzył pięścią w panel.
– Kiedy wreszcie skończysz ten cholerny raport?! – wrzasnął. – Miało ci to zająć dwa tygodnie. Masz ode mnie wszystkie dostępy, ściągnięcie niezbędnych danych powinno zająć ci znacznie mniej czasu, a tymczasem wciąż nie dostałem niczego co nadawałoby się do przekazania dalej i mam wrażenie, że siedzisz tu i bezmyślnie gapisz się w monitor, zamiast pracować!
– Jeśli mam zakończyć wyłącznie to, co było zaplanowane, potrzebuję jeszcze trzy dni. Tak sądzę – powiedział szybko, uznając, że to absolutnie minimalny czas, jakiego potrzebuje… zakładając, że skróci sen do trzech godzin, a Prorok w czasie dnia pracy nie będzie cały czas dyszał mu w kark. – Tyle że w międzyczasie przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł, co do którego nie byłem pewien, czy zadziała, a praca nad nim zajmowała mi również sporo czasu. Stąd pewne… opóźnienia. Przepraszam, sir. Nie chciałem zawracać ci głowy czymś, co nie jestem pewien, że w ogóle zadziała.
– Gadaj w czym rzecz.
– Zacząłem tworzyć zaawansowany algorytm, który dzięki hasłom zawartym w raporcie i danych ściągniętych do niego, dopasowuje incydenty do konkretnych paragrafów prawa wojskowego i imperialnego – powiedział. Nie była to prawda. Algorytm był już właściwie gotowy zanim jeszcze zgłosił się do Proroka, bo dopiero gdy skończył nad nim wstępne prace, zaczął w ogóle rozważać, by przyjąć jego rozkaz-propozycję. – Jego skuteczność na wybranej próbce okazała się być na poziomie 95%, ale wciąż weryfikuję wątpliwe przypadki. Nie jestem prawnikiem, ale jeśli będę mieć jeszcze trochę czasu…
– Miałeś tylko ściągnąć dane, do których nie miałeś dostępu i dopracować ten raport a nie zajmować się pomysłami, które nawet nie wiesz czy zadziałają. Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś od razu?
– Żebyś nie był zawiedziony, jeśli ostatecznie okaże się, że nic z tego nie wyszło. Przepraszam, komandorze – powiedział i lekko pochylił głowę, udając przestraszonego, aby Prorok czasem nie zorientował się po wyrazie jego twarzy, że kłamie i że spodziewał się od samego początku, że któregoś dnia straci on cierpliwość i wybuchnie.
– W porządku. Dopasowałeś wyskoki Lorcana do punktów regulaminu, jakie złamał. Czy to wszystko? To zadanie prawników i czasem dowódców, a nie analityków.
– Algorytm robi więcej, niż tylko to. Każda sytuacja, która raportowana była dotychczas do centrali przez ciebie lub któregoś z oficerów, a także wszystkie, które nie były, ale spisałem, została przyporządkowana nie tylko do paragrafów, ale również do możliwych konsekwencji – upomnienie, nagana, degradacja, zwolnienie dyscyplinarne… kara więzienia lub skierowania do kolonii karnej w odpowiednich przedziałach lub kara śmierci, chociaż tych ostatnich nie było dla jego przypadku, jeśli rozpatrywać zdarzenia, o których wiemy i mamy komplet danych. Nie uwzględniałem opcji przekazania winnego druidom, gdyż żadne oficjalne przepisy jej nie przewidują. Największą zaletą, ale też największym wyzwaniem tego algorytmu jest fakt, że wyszukuje też w ogólnodostępnej bazie sprawy o najwyższym współczynniku podobieństwa do tej konkretnej i wskazuje w jaki sposób faktycznie karani byli wojskowi o randze porucznika za popełnienie tego rodzaju przewinień w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Zajmuje to nieco czasu, bo mamy do czynienia z ogromną ilością danych. Algorytm jest uniwersalny na tyle, że po jego dopracowaniu…
– I ta część jest już zakończona?
– W dużej mierze tak, ale gdy nie pracuję nad raportem, uruchamiam algorytm i przeszukuje on kolejne bazy, a ja sprawdzam, czy wszystko działa jak należy i naprawiam błędy. Pozostaje też weryfikacja ręczna przypadków, które budzą wątpliwości oraz sprawdzenie, czy któraś z cytowanych spraw nie będzie dla ciebie niewygodna, sir, i powinna zostać usunięta. Pracuję nad tym i jestem pewien, że jeśli będę mieć jeszcze trochę czasu, to uda mi się…
– Nie uda ci się tylko zrobisz to. I nie zrobisz tego sam, tylko ze mną. Nie jesteś specjalistą od prawa wojskowego lecz inżynierem i analitykiem. Do wieczora rozdysponuję zadania swoim podwładnym i kolejny tydzień lub dwa będziemy zajmować się tym razem. Lorcan zaś dostanie informację, że na razie musi radzić sobie bez ciebie. A za dwa miesiące mam nadzieję że zniknie na wieki z mojej floty i Bazy Głównej i nigdy więcej nie będzie sprawiać mi problemów.
Tydzień lub dwa… Dobrze, że miał więcej czasu, bo spodziewał się, że Prorok każe mu uruchomić algorytm i pokazać wynik, a nie wspólnie interpretować i sprawdzać poszczególne przypadki. Gorzej, że Prorok będzie jednak obok cały czas. Potrafił kłamać, gdy był na to przygotowany i miał obmyśloną wersję, ale przy nim przy szybkim pytaniach, których mógł się nie spodziewać, mogło być znacznie gorzej… ale z drugiej strony: wyglądało na to, że nastrój komandora odrobinę poprawił się, gdy usłyszał o jego pomyśle. Może to okazja, by lepiej go poznać, tym bardziej że jeszcze parę chwil temu był tak wściekły, a teraz wydawał się głównie rozdrażniony.
– Sir, co właściwie się stało, że przyszedłeś tu tak wzburzony?
– Podczas gdy ty siedzisz na moim krążowniku i nie patrzysz Lorcanowi na ręce odnośnie jego obecnych a nie przeszłych działań, spartolił jeden temat i pakiet poufnych danych trafił w niepowołane ręce. Jego wymówką jest to, że nie ma cię pod ręką, a to ty powinieneś dopilnować tej kwestii i nie mogłem nawet wlepić mu nagany, bo w pewnym sensie ma rację, nawet jeśli doskonale wiedział, kto w jakim zakresie cię zastępuje. Nie będziesz mieć żadnych problemów z tego tytułu, to oczywiste, ale ja miałem całkiem sporo, by to odkręcić.
– Jeśli to coś poważnego i dotyczy mojej działki…
– Oficjalnie przebywasz na innym moim statku poza Bazą Główną, więc nie, nie mogłem cię wezwać.
– A moi ludzie?
– Słucham…?
– Osoby z mojej jednostki, które powinny się tym zająć. Zakładam, że Lorcan wysłał zlecenie do któregoś ze specjalistów, bo jeśli by tego nie zrobił, to on byłby odpowiedzialny za ten incydent.
– Tak, wezwał szeregowego technika bez doświadczenia i niezbędnej wiedzy. To jasne, że ten sobie nie poradził z zadaniem. Lorcan chciał zwolnić go dyscyplinarnie, pokłócił się o to z porucznik Vog, która również brała udział w sprawie, bo dane dotyczyły jej jednostki. Musiałem interweniować i zakończyć tę sprawę.
– Jak nazywał się ten technik?
– Nie pamiętam. Theglag?
– Szeregowy Thaglug to mój podwładny. Co się z nim stało?
– Dostał upomnienie i przeniosłem go na krążownik podkomandora Ylvika do działu technicznego. Nie chciałem, żeby miał kontakt z Lorcanem.
– Thaglug pracuje tu krócej ode mnie, bo dopiero niedawno go rekrutowałem. Nie zajmuje się szyfrowaniem pakietów danych i nie miał jeszcze uprawnień by to robić. Zaś porucznik Lorcan nie powinien zlecać mu tego zadania. Zadbałem o to, by wszyscy moi podwładni mieli jasno spisany zakres obowiązków i uprawnień i w każdej wątpliwej sprawie dane te są dostępne dla każdego z oficerów. Dlaczego w ogóle nie zostałem powiadomiony o tym incydencie?
– Zrobiłem wszystko co należało i powiedziałem, żeby nie zawracali ci głowy – powiedział, a jego ton i lekceważące podejście, które sprawiło, że ledwo pamiętał imię szeregowego, który w niezawiniony sposób popełnił błąd, sprawiły, że Thace się zagotował.
– Thaglug nie pracował dotąd na żadnej flocie, a przeniesienie tego rodzaju to dla niego kara – odparował. – Jest inżynierem specjalizującym się w oprzyrządowaniu baz stacjonarnych i na krążowniku będzie absolutnie bezużyteczny. Pracował dotąd jako cywil, podpisał zaledwie kilkumiesięczny kontrakt, a ty wysłałeś go na flotę podkomandora, który otrzymuje najbardziej niebezpieczne misje. Przy pierwszej sytuacji kryzysowej spanikuje i prawdopodobnie zginie, bo nie ma żadnego doświadczenia bojowego. Nie chcę, by został tam wysłany, a jeśli mamy go odseparować od Lorcana, to niech zostanie przeniesiony tutaj, bo gdy będę mieć go pod ręką, będę w stanie odpowiednio go pokierować. I z całym szacunkiem, sir, ale za tego rodzaju błąd to porucznik Lorcan powinien dostać naganę i nie rozumiem, dlaczego w ogóle tolerujesz jego obecność i karzesz inne osoby, zamiast po prostu go zwolnić – powiedział Thace ze złością i chociaż wiedział, że nadmiernie się nakręca, gdy zaczął już wyrzucać z siebie wszystkie te słowa, nie był w stanie przestać. – Jeśli wyciek danych będący jego błędem i są na to jednoznaczne dowody nie jest wystarczającym powodem by się go pozbyć tu i teraz, to żadna z rzeczy zawartych w zbiorczym raporcie, bez względu na to, jak znakomicie będą udokumentowane i ile spraw o podobnej randze nie wyciągnę, również takim powodem nie będzie!
Przez parę chwil Prorok patrzył na niego tak zszokowany, że nie był w stanie się odezwać. Coś w wyrazie jego twarzy się zmieniło, zacisnął pięści i zrobił krok w stronę Thace’a, nie spuszczając z niego wzroku. Przez chwilę Thace miał wrażenie, że mężczyzna go uderzy, a tymczasem ten niespodziewanie wybuchnął śmiechem, pochylił się nad nim i oparł rękę o oparcie fotela, patrząc na niego z góry.
– I ty wciąż mi powtarzasz, że jesteś nudny, Thace? – spytał niskim, cichym głosem. – Że też sądziłem, że nic nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi i naprawdę nie spodziewałem się pokazu buntu i bezczelności. Dla twojej informacji, mam swoje powody, by nie zwalniać go w tym momencie.
– I jakie to powody? – powiedział, odsuwając się odrobinę, bo Prorok był zdecydowanie za blisko, dotykał jego ramienia i włosów, trącał kolanami jego nogi i osaczał go pod absolutnie każdym względem.
– Dokończ pracę i dodaj dzisiejszą sytuację do raportu – zamilkł na parę chwil. – Przeniosę Thagluga w bezpieczniejsze miejsce, jeśli tak ci na tym zależy, ale nie dopuszczam opcji, że będzie się tu szwendał i ci przeszkadzał. Potrzebuję tego raportu jak najszybciej, rozumiesz? Za jakiś czas będę musiał wyjechać na misję kontrolną, którą odsunąłem w czasie z powodu tej cholernej sytuacji z piratami i oczekuję zamknąć sprawę Lorcana zanim to nastąpi.
***
Po wybuchu Thace’a stosunek Proroka wobec niego się zmienił. O ile wcześniej siedział mu na głowie, ale robił to tylko w godzinach pracy, tak teraz tkwił przy nim aż do późnych godzin wieczornych i wydawało się, że nie chodzi tylko o wspólną pracę; jeśli Thace miałby być ze sobą szczery, uważał, że komandor kompletnie nie nadawał się do sprawdzania wątpliwych paragrafów z różnych kodeksów i kilka razy niemal zasugerował mu, by dał sobie z tym spokój i jednak przekazał raport w tym stanie, w jakim był, odpowiedniej jednostce prawnej.
Wcześniej Prorok dawał mu jednak trochę przestrzeni, a teraz siedział tuż przy nim i patrzył mu na ręce niemal cały czas. Przestał latać na obiady do Bazy Głównej i zamawiał jedzenie dla nich obu tutaj lub wyciągał go do prywatnej jadalni, często – chociaż nieco rzadziej niż do tej pory – łączył się z kimś i omawiał przy nim wszystkie sprawy, a na jakiekolwiek spotkania udawał się osobiście sporadycznie. O ile już wcześniej Thace miał problem by zajmować się sprawami Ostrzy, tak teraz było to zupełnie niemożliwe, nie miał nawet szans na bieżąco sprawdzać komunikatora i czasem późnym wieczorem musiał odpowiadać na całe mnóstwo zapytań – od Kolivana i Antoka, swoich podwładnych i innych oficerów czy też Hangi. Oraz, oczywiście, Vhinku – który wypytywał go, kiedy wreszcie wróci i chociaż nie naciskał z pytaniami czym faktycznie się zajmuje, gdy usłyszał, że to poufne, to zamęczał go opowieściami o swoich sprawach, wysyłał zdjęcia a kilkakrotnie późnym wieczorem łączył się z nim na rozmowę przez komunikator, niewiele robiąc sobie z tego, że korzystają z sieci wojskowej i że każdy z wyższych dowódców – Prorok i jego pięciu podkomandorów – miał pełne uprawnienia, by rozmowy te przechwycić. Często opowiadał wówczas o problemach w związku z Vog, czasem na tyle intymnych, że Thace palił się ze wstydu gdy tego słuchał, bo naprawdę nie chciał o tym wiedzieć. Gdy któregoś razu zapytał go, dlaczego akurat jemu to wszystko mówi, usłyszał, że dlatego że nie jest plotkarzem i na pewno nikomu tego nie przekaże.
Co do Proroka i jego stałej obecności, nie chodziło wyłącznie o to, że był obok, ale też jak się zachowywał. Jeszcze częściej niż na początku stawał nad nim, pochylając się w stronę ekranu tak, że jego mundur muskał włosy czy uszy Thace’a; opierał dłoń na oparciu jego krzesła a czasem jego ramieniu, stawał tuż przy nim i kazał wyjaśniać sobie działanie algorytmu oraz szczegóły każdej czynności, jaką Thace wykonywał. Czy cokolwiek z tego rozumiał… było wątpliwe, bo jak niemal każdy komandor, od kwestii technicznych miał inżynierów i analityków oraz tabuny Sentry wykonujących proste naprawy, a sam zajmował się zarządzaniem swoimi flotami i bazami na poziomie strategicznym, nie interesując się drobiazgami i nie znając się na nich.
Często go chwalił i robił to przyciszonym głosem, stojąc zbyt blisko niego, co sprawiało raczej, że Thace był raczej skrępowany niż zadowolony z siebie. W przeszłości rzadko czuł coś podobnego, bo po prostu żaden z jego dowódców czy mentorów nie zachowywał się w ten sposób; jedynym wyjątkiem był może Antok na samym początku jego służby wśród Ostrzy, kiedy to próbował go dopingować i uspokajać, gdy zmagał się z trudnościami ciągłych treningów i prób. Gdy trafił do nich mając dwadzieścia sześć lat nie miał przecież żadnego doświadczenia militarnego i gdy patrzył na to z perspektywy czasu, nie miał pojęcia, jak w ogóle dał sobie radę. Kolivan był zawsze oszczędny w słowach i gestach, zaś Antok czasem bywał… może nie wylewny, ale jednak bardziej otwarty, zwłaszcza w stosunku do bardzo młodych osób, gdy te potrzebowały wsparcia psychicznego. Thace oczywiście doceniał to, że go miał i że nie słyszał od niego wyłącznie słów krytyki; że był tam ktoś, kto był w stanie go wysłuchać, znajdował dla niego czas i uspokajał, gdy z czymś sobie nie radził. To jemu zwierzał się ze swoich obaw, kompleksów i trudności, a nie znacznie chłodniejszemu Kolivanowi, któremu zawsze powtarzał, że wszystko jest w porządku i że doskonale sobie radzi. Czasem, gdy uzewnętrznił się za bardzo, a Antok przytulił go i długo trzymał w objęciach, potem wyrzucał sobie, że okazał przy nim słabość i emocje i jakiś czas czuł się skrępowany samą jego obecnością podczas treningów czy posiłków. Nie trwało to długo, ale jakiś czas prawdopodobnie był nim zauroczony.
W tamtym okresie wciąż zmagał się ze swoją orientacją, do której przez długie miesiące nie potrafił przyznać się przed Ostrzami – wszystkimi tymi świetnymi wojownikami, którzy niczego się nie bali, potrafili świetnie walczyć i często mieli doświadczenie bojowe zanim jeszcze zostali zwerbowani oraz byli silni zarówno psychicznie i fizycznie. Bał się, że skreślą go i uznają za zbyt słabego i niegodnego, jeśli poznają prawdę i… wiedział, że tak czy inaczej musi to zrobić, bo Ostrza ufali sobie w absolutnie każdej kwestii, a tajemnice dotyczące istotnych spraw prywatnych nie mogły mieć między nimi miejsca. Jako pierwszemu zwierzył się Antokowi, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy i cały czas bojąc się, że skreśli go tak samo jak rodzina, lecz mężczyzna po prostu objął go i powiedział mu, że to nie ma żadnego znaczenia. Uspokoił, że nie będzie mieć znaczenia dla któregokolwiek z Ostrzy. Że gdy ukończy treningi i zacznie opuszczać ich kwatery, może a wręcz powinien czasem poszukać z kimś bliskości, a nie żyć tylko misją, bo inaczej oszaleje. Że nie chodzi o stały związek – bo na to żadne z Ostrzy nie mogło sobie pozwolić – ale o zbliżenie się do kogoś, kto będzie najważniejszy chociaż przez chwilę, bo właśnie to będzie w momentach zwątpienia przypominać mu, o co faktycznie walczy. Zaakceptował go szybciej niż Thace zaakceptował samego siebie, nigdy nie powiedział niczego nieprzyjemnego, nie spojrzał krzywo ani nie zmienił stosunku do niego w jakikolwiek sposób. Dał mu czas i nawet zaproponował, że sam porozmawia z Kolivanem, jeśli to dla niego zbyt trudne, bo wiedział, jak oschły potrafi czasem być ich dowódca. Ostatecznie Thace porozmawiał z Kolivanem sam, chociaż było to jedno z najcięższych wyzwań, jakie spotkały go w czasie trzyletniego szkolenia w bazie Ostrzy. Miał wrażenie, że Kolivan nie był zaskoczony – a może po prostu potrafił się maskować.
– Oczekuję, że w przyszłości będziesz mnie informował o istotnych kwestiach, które mogą wpłynąć na misję, nie czekając z tym miesiącami. Przy twoim charakterze wątpiłem, czy kiedykolwiek nadawałbyś się na szpiega, który wyciąga informacje od wroga w sypialni, a teraz wiem już na pewno, że opcję, w której wysyłam cię do jakiejś wysoko postawionej kobiety muszę wykreślić. Bardzo często musimy robić rzeczy wbrew sobie dla dobra misji, ale mogę ci obiecać, że akurat nie to. Szkoda, bo z twoim wyglądem, gdy już nieco zmężniałeś na skutek treningów, miałbyś ułatwione zadanie. Jeśli zdecyduję się wysłać cię do wojska, co jeszcze nie jest pewne i nie podzielam optymizmu Antoka, że świetnie dałbyś tam sobie radę, musisz wiedzieć, że to nie będzie mogło wyjść na jaw. Przepisy stanowią, że spowodowałoby to degradację, pozbawienie wszelkich świadczeń i wydalenie ze służby, a gdybyś trafił na dowódcę, który ma bardziej… konserwatywne przekonania, mogłoby skończyć się to dla ciebie tragicznie. W razie romansu z kimkolwiek z jednostki, kto byłby wyższego stopnia, groziłaby wam obu kolonia karna.
– Kolivan… z trudem zdobyłem się, żeby powiedzieć o tym tobie i Antokowi, chociaż wam ufam… sądzisz, że powiedziałbym wrogowi…?
– W czasie dłuższych misji czasem można zapomnieć, że ludzie, z którymi pracujemy, zwłaszcza jeśli zachowują się przyzwoicie, to wciąż wrogowie. Nasi szpiedzy nawiązują tam przyjaźnie, czasem relacje, jeśli to niezbędne, by wiarygodnie wejść w swoją rolę. Pewne osobiste rzeczy będziesz mówić tym ludziom i to naturalne. Tej jednej nie będziesz mógł i nie możesz dopuścić, by ktokolwiek przyłapał cię w kompromitującej sytuacji, nawet z cywilem. Czy to jasne?
– Oczywiście.
– Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? Mam wrażenie, że to nie wszystko.
– Ja jeszcze nigdy… nic z tym nie zrobiłem – wydusił. – Wiem o swoich skłonnościach od bardzo dawna, ale… nie odważyłem się, mieszkałem w miejscach, gdzie… gdzie po prostu nie potrafiłbym kogoś sobie znaleźć.
– W porządku. Nasi bracia i siostry często opuszczają Kwatery w celach innych niż misja. Pojedziesz z najbliższą wyprawą po zaopatrzenie i się tym zajmiesz.
– Nie o to mi chodziło…! – wyrzucił z siebie natychmiast. – Wcale nie jestem gotowy… nie wyobrażam sobie by jechać i…
– Jeśli będziesz, powiedz Antokowi. Widzę, że z nim rozmawia ci się łatwiej niż ze mną. Przypuszczam, że gdybym to ja miał cię zwerbować, nie byłoby cię tutaj. Dobrze, że na tamtą misję poleciał Antok, a nie ja – dodał sucho, a Thace skulił się odrobinę, wiedząc, że to przytyk do faktu, że nie potrafił jeszcze zbliżyć się do kogokolwiek poza Antokiem; najstarsi, dużo bardziej doświadczeni Ostrza wciąż trochę go przerażali, z tymi nieco młodszymi nie potrafił znaleźć wspólnego języka, bo nigdy nie był zbyt towarzyski. Kolivan zwracał mu na to uwagę wielokrotnie i najwyraźniej tym razem zrobił to ponownie, chociaż nie mówiąc tego wprost. Nie tak jak wtedy, gdy wytknął mu, że w kontaktach towarzyskich zachowuje się równie naturalnie co Sentry z uszkodzonym trybem komunikacyjnym.
– Wciąż mi nie ufasz, prawda? A teraz tym bardziej? – spytał cicho.
– Gdybym ci nie ufał, Thace, to pomimo zaliczenia wszystkich prób, musiałbym cię zabić, zaś twoje skłonności niczego nie zmieniają. Postaraj się nie być w stosunku do innych braci i sióstr tak nieprzystępny. Nie zmagałbyś się ze swoimi trudnościami aż tak, gdybyś poza Antokiem miał tu kogokolwiek bliskiego. Dobrze, aby nie był to ktoś ponad sto lat starszy od ciebie. To nie rozkaz, ale ważna sugestia. O ile krótkie misje, jeśli się nie udadzą, zazwyczaj kończą się śmiercią lub schwytaniem, to przy długoterminowych dzieje się tak nie z powodu odkrycia, ale przez to, jak fatalnie wpływa na psychikę samotność i poczucie, że nigdzie we wszechświecie nie ma się choćby jednej osoby, dla której jest się ważnym. Jeśli nie nawiążesz z nami relacji, nie pozwolę ci wyjechać, bo będziesz zbyt słabym ogniwem. Przemyśl to, proszę. Możesz wracać do pracy. Projekt dotyczący szyfrowania danych, którym się zajmujesz, wygląda obiecująco.
– Możesz wysłać mi kogoś do pomocy? – spytał cicho, chociaż na początku, gdy przedstawił mu swoje pomysły i wstępne prace, zaznaczył, że woli pracować sam. Kolivan po raz pierwszy od początku ich rozmowy się uśmiechnął.
– Myślę że znajdzie się parę osób. Mamy w bazie kilku doskonałych analityków i inżynierów. Polubisz ich. Daj im tylko szansę.
Thace otrząsnął się z rozmyślań o przeszłości, które powędrowały w zupełnie niezwiązane z jego obecną sytuacją dawne rozterki. Problemy z samoakceptacją miał od lat za sobą, nigdy nie stał się towarzyski, ale nauczył się obcować z osobami wokół, wśród Ostrzy podczas trzyletniego treningu zdobył przyjaciół, zaś starsi od niego mężczyźni o wyższej pozycji – tacy jak Antok – nie budzili w nim zwykle jakichkolwiek emocji. Gdy, już jako szpieg, po roku czy dwóch incydentalnych przygód nabrał odwagi by regularnie szukać sobie kochanków i na tyle doświadczenia, by sam coś inicjować a nie czekać na kogoś bardziej pewnego siebie i dominującego, nie w ten typ celował, lecz w osoby młodsze lub niżej postawione, bo to było wygodne i bezpieczniejsze. Nie był z nikim znacznie starszym od dekad. Nie kręciło go to i obecnie powodowało raczej skrępowanie niż przyjemność, gdy w bezpiecznych miejscach ktoś starszy, większy czy wyraźnie dominujący próbował go podrywać i prawił mu komplementy. Ponownie musiał naprowadzić myśli na właściwy tor, bo rozważania tego rodzaju były niebezpieczne, a doszukiwanie się w gestach Proroka podobieństwa do zainteresowanych nim starszych Galran – było niestosowne i nieprzyzwoite oraz po prostu głupie. Komandor miał taki styl bycia, ale nie było w nim absolutnie nic co mogłoby świadczyć o odmiennych preferencjach, jego zachowanie nie miało nic wspólnego z flirtem, a żaden oficer nie był takim głupcem, żeby próbować podrywać podległych sobie żołnierzy. Mógł powiedzieć o Proroku różne rzeczy, ale z cała pewnością nie to, że był durniem.
Na ile zorientował się w czasie poprzednich miesięcy, gdy obserwował go na kamerach, Prorok nie zachowywał się jednak w stosunku do innych żołnierzy podobnie jak przy nim obecnie… albo robił to w miejscach gdzie nie było monitoringu i tak, to może było dziwne… Gdyby miał taką możliwość, zapytałby o to porucznika Vhinku, podczas jakiegoś wspólnego wyjścia czy późnej kolacji, ale nadal nie mógł opuszczać krążownika, a to zdecydowanie nie było coś, o co chciałby go pytać na komunikatorze, korzystając z wewnętrznej sieci – bo co do osobistych zwierzeń miał znacznie większe opory niż Vhinku. Wątpił, że Prorok śledził rozmowy swoich oficerów, chociaż miał do nich dostęp, jednak wolał dmuchać na zimne. I wolał nawet nie wyobrażać sobie reakcji komandora, gdyby trafił na jego wiadomość o treści w rodzaju Czy komandor Prorok czasem staje przy tobie tak blisko, że to niestosowne, a gdy cię chwali na osobności, to robi to w jakiś trochę jakby nieprzyzwoity sposób?
– Wszystko w porządku, podporuczniku? – usłyszał tuż przy sobie i zorientował się, że Prorok wpatruje się w niego wyczekująco.
– Przepraszam, sir. Zamyśliłem się. Chyba jestem bardziej zmęczony niż sądziłem.
– To racja. Pracujemy strasznie długo, ale w końcu widzę efekty – powiedział, na co Thace niemal zazgrzytał zębami. To on pracował, a Prorok, chociaż sporo się wtrącał i interesował, czasem wciąż zajmował się swoimi hałaśliwymi sprawami i tylko mu przeszkadzał. – Mam wrażenie, że odkąd zacząłem bardziej interesować się postępami prac, te jeszcze przyspieszyły.
– To już ostatnie szlify, więc oczywiście, widać efekty – powiedział Thace szybko, na co Prorok skinął głową.
– Skończmy na dziś. Przejdźmy się na kolację do kantyny, przyda nam się chwila relaksu. Otrzymaliśmy wczoraj pokaźny zapas składników organicznych, więc w końcu będę mieć szansę przetestować aktualizację oprogramowania mojego Sentry, którą ściągnąłem z miejsca dostawy.
– Oczywiście, sir. Wstąpię tylko do swojej kwatery się odświeżyć.
– Widzimy się za godzinę.
Thace skinął głową i opuścił salę, szybko kierując się do swoich kwater i już po drodze zerkając na komunikator. Odpisał Handze, że tak, nadal ma mnóstwo pracy i ważny projekt, który pochłania mu cały czas, Vhinku – że nie wie, kiedy wróci do Bazy, a swoim podwładnym udzielił paru odpowiedzi na drobne sprawy, z którymi się borykali, a po sytuacji z Thaglugiem i Lorcanem prosili go o pomoc absolutnie zawsze, aby coś podobnego się nie powtórzyło. W zabezpieczonym i zaszyfrowanym kanale widział natomiast wiadomość od kogoś z Ostrzy, tę jednak otworzył dopiero gdy znalazł się w swoim pokoju. Uniósł z zaskoczeniem brwi, widząc wiadomość od Ulaza, z którym nie kontaktował się od dość dawna.
U1: Przechwyciłem dziś przypadkiem w bazie komandora Sendaka fragment dziwnej rozmowy. Komunikował się częściowo zabezpieczonym łączem z, jeśli dobrze zrozumiałem, porucznikiem z Bazy Głównej. Rozmowa była szyfrowana, a ja rozkodowywałem ją w czasie rzeczywistym, więc możliwe, że nie wszystko wyłapałem. Nie zdążyłem nawet uruchomić nagrania, bo już kończyli. Wymieniali twoje imię. Podobno utrudniasz temu porucznikowi jakieś zadanie i węszysz w jego sprawach. Wprost powiedział, że zamierzał się ciebie pozbyć, ale ma z tym problem, bo komandor zabrał cię na swój statek flagowy i siedzisz tam od prawie miesiąca. Sendak nie był zachwycony. Groził mu i kazał uporać się z problemem i stonować swoje działania. Odezwij się, gdy będziesz mógł.
U1: Nie dostałem odpowiedzi więc skontaktowałem się z K i przekazałem mu informację. Odezwie się do ciebie. Jak się okazało, chodziło o porucznika Lorcana. Sprawdziłem jego zdjęcie i tak, to jego widziałem na ekranie.
K1: Przekaż Prorokowi, że podejrzewasz Lorcana że szpieguje cię dla Sendaka. Włamaliśmy się do jego kont bankowych. Od opuszczenia floty Sendaka otrzymywał znaczne transfery pieniężne i posiada udziały w jednej z kolonii, na które przy jego pensji nie powinno go stać. Posiada też na Tsevu-22 prywatny, niewielki statek zarejestrowany na spółkę powiązaną z tą kolonią. Udaj, że podejrzewałeś go od dawna, do oficjalnych danych finansowych masz dostęp, więc coś ci się nie zgadza. Prześlę ci materiały. Dane oficjalne są oznaczone inaczej od tych, które pozyskaliśmy nielegalnie, abyś mógł stworzyć spójną historię. Jeśli będziesz w stanie, włam się do prywatnego serwera Lorcana, bo może szybko trafisz tam na coś, co będziesz mógł wykorzystać.
T: Nie byłem dziś dostępny. Zaraz sprawdzę te materiały. Co chcemy osiągnąć?
K1: Nie chcę, by wpływy Sendaka w naczelnym dowództwie jeszcze się poszerzyły, a jeśli wysłał Lorcana z misją by rozwalał od środka flotę Proroka, to może tak się stać. Nie jest to nam na rękę. Pozwól Prorokowi zdecydować, co chce zrobić z tą informacją. Lepiej, żebyś mógł już wrócić do Bazy Głównej. Sprawa tworzenia mu zaawansowanych raportów i wykonywanie poleceń w tej jednej sprawie odciąga cię od standardowych zadań i zapoznawania się ze strukturami stacji. I jesteś za bardzo na widoku Proroka. Gdy będziesz mógł, zadzwoń i powiedz, jak sobie radzisz.
T: Może być z tym ciężko. Odezwę się później. Za niecałą godzinę widzę się z komandorem.
Przeczytał materiały najszybciej jak był w stanie, zapamiętał najważniejsze rzeczy i zaszyfrował całość na przenośnym dysku, a potem pobiegł do najbliższej sali i podłączył się do serwerów wojskowych, by został w nich dla Proroka ślad oraz by upewnić się, co może oficjalnie wiedzieć a czego nie. Wrócił do pokoju, stanął przed lustrem, by przetrenować rozmowę z Prorokiem i wziął parę głębokich oddechów. Wychodził już z pokoju, kiedy zorientował się, że musi jednak jeszcze coś sprawdzić, otworzył pliki ponownie, przejrzał, jeszcze raz zaszyfrował i znów przećwiczył rozmowę – co sprawiło, że ostatecznie dotarł do jadalni niemal kwadrans po czasie.
– Nie wiem w jakim niby zakresie się odświeżałeś, że zajęło ci to tyle czasu – stwierdził Prorok, patrząc na niego krytycznie. – Zamówiłem ci kolację. Wyjaśnisz mi, skąd to spóźnienie?
– Przepraszam, sir. Gdy dotarłem do pokoju coś przyszło mi do głowy, musiałem to zweryfikować i ściągnąć pewne dane z serwerów.
– Zamieniem się w słuch.
– Czy jest możliwe, że porucznik Lorcan był z którymś ze swoich poprzednich dowódców w relacjach na tyle zaufanych, by... nie wiem jak to powiedzieć. By donosić, co dzieje się w twojej flocie i Bazie Głównej? Albo sabotować pracę twojej jednostki? – spytał i jakiś czas milczał, czekając na reakcję Proroka, który wpatrywał się w niego badawczo.
– Z żadnym z jego dowódców, z wyjątkiem Sendaka, nie byłem nigdy w niepoprawnych relacjach. Lorcan za to odszedł od niego z radością, gdy otrzymał moją propozycję.
– Czy nie za szybko, sir...? Chodzi o to... – zająknął się. – Nie jest tajemnicą, że żołnierze niechętnie odchodzą od Sendaka, ze względu na rozrywki w postaci walk gladiatorów, które organizuje, prestiż oraz liczne okazje do wykazania się w działaniach bojowych. Kolonizacja to też większe możliwości zarobku, niekoniecznie uczciwego, a w przypadku flot położonych w bezpieczniejszych rejonach jak Sektor Centralny nie ma aż tyle opcji.
– Co konkretnie chcesz mi powiedzieć, podporuczniku?
– Pobieżnie sprawdziłem jego zeznania podatkowe i parę rzeczy mi się nie zgadza. Ma zarejestrowanych kilka utajnionych kont, do których nie miałem dostępu, ale wiem, że z nich korzysta i wykonuje jakieś znaczące transfery. Dostałem się do jego osobistego serwera, z którego korzysta na potrzeby prywatne i widziałem, że używał najwyższego poziomu autoryzacji. Korzystałem z twojego zanonimizowanego dostępu, sir. Przepraszam, że nie spytałem wcześniej, ale…
– Dałem ci ten dostęp byś mógł swobodnie pracować nad raportem. Mów dalej.
– Dodatkowo w innym raporcie, już podczas wcześniejszych poszukiwań, trafiłem na informację, że czasem kontaktuje się z kimś z kolonii podlegającej pod obszar komandora Sendaka. Nie zwróciłem na to uwagi, bo przecież dla niego pracował i uznałem, że jest możliwe, że posiada tam udziały, ale i tak mnie to nurtowało i dziś, gdy wróciły mi wątpliwości, sprawdziłem to i okazało się, że chociaż została zdobyta przez Sendaka kilkadziesiąt lat temu, była uboga w kwintesencję i strategiczne surowce, a przez to mało znacząca. W ostatnim czasie, dokładnie w okresie, gdy Lorcan dołączył do twojej floty, odkryto tam jednak wartościowe, rzadkie surowce, które od jakiegoś czasu wykorzystuje się przy produkcji kalibratorów komunikacji dalekiego zasięgu. To moja działka, pracowałem kiedyś w fabryce, która się tym zajmowała jeszcze w fazie testów, więc tym bardziej było to w obszarze moich zainteresowań. Okazało się, że Sendak przekazał zarząd nad kolonią jednemu ze swoich poruczników, zlecił tam budowę bazy, a kilku jego najbardziej cenionych dowódców otrzymało udziały. Ich nazwiska nie są jawne. Jestem jednak niemal pewien, że należy do nich Lorcan, tym bardziej że sprawdziłem w raporcie portu Tsevu-22, że stacjonuje na niej statek należący do spółki zarządzającej tą kolonią. Nie miałem dostępu do jego terminów odlotów, ale jestem przekonany, że pokrywają się z terminami przepustek Lorcana. Na samym początku powiedziałem ci, sir, że stwierdziłem, że nie może być szpiegiem ani sabotażystą co zresztą potwierdziłeś. Co jednak jeśli za jego działaniami nie stoi organizacja z zewnątrz, a rywalizujący z tobą komandor? U którego Lorcan pracował wiele lat? I wyciąga z tego korzyści finansowe...? Mam świadomość, że nie możemy wykorzystać w raporcie danych pozyskanych ze źródeł, do których nie powinniśmy mieć dostępu, a na tym etapie nie mieliśmy prawa sprawdzić ruchów na prywatnym serwerze Lorcana, jeśli jednak będziemy mieć twarde dowody potwierdzające jego niegospodarność i przewinienia, będziesz miał oficjalny powód, by zweryfikować jego ruchy. Oraz komunikację, jaką prowadzi, chociaż zakładam, że nie robi tego z Bazy Głównej a jakiegoś statku lub planety, bo gdyby kontaktował się z Sendakiem stąd, to już bym na to trafił, chyba że jego zdolności szyfrowania znacząco przewyższają moje, w co wątpię.
Po jego słowach Prorok długo milczał, zaciskając dłonie w pięści. Był… wściekły i to jedyne, co Thace był w stanie powiedzieć na temat jego emocji. Spodziewał się, że komandor nie będzie zadowolony, jednak nie sądził, że informacja aż tak go rozzłości.
– Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? – warknął mężczyzna w końcu.
– Bo dopiero teraz sobie to uświadomiłem, chociaż skreśliłem pomysł sabotażu na samym początku.
– Coś musiało się wydarzyć.
– Myślę o tej sprawie cały czas. I czasem przychodzi mi do głowy coś… czasem klocki zaczynają się układać w nieoczekiwanym momencie. W ciągu dnia to zwykle żmudna, zaplanowana praca. Dopiero po niej, czasami, gdy cofnę się o krok i zaczynam układać to sobie w głowie czy też planować zadania na kolejny dzień, zaczynam rozumieć więcej – stwierdził, modląc się w duchu, by Prorok mu uwierzył i jednocześnie przeklinając się w duchu, że nie przygotował się do tej rozmowy bardziej. Ale wówczas nie spóźniłby się na kolację kwadrans, a tydzień.
– Widzisz, Thace, od bardzo dawna to podejrzewałem i właśnie dlatego potrzebowałem kompletu danych i raportu pokazującego wszystkie wątpliwe działania Lorcana – odparł a jego złość wyraźnie przygasła i wyglądało na to, że przyjął wersję Thace’a bez mrugnięcia okiem. – W ogóle nie dziwi mnie, że Sendak może mieć kogoś w mojej flocie. Każdy znaczący komandor chce wiedzieć, co dzieje się u innych. Ale co innego jest wysłać do konkurenta kompetentnego żołnierza, a co innego sabotażystę – powiedział i zastanowił się parę chwil. – Wyciągnij z działu transportu i kadr wszystkie daty jego przepustek i krótszych wylotów, wraz z informacją, gdzie się udawał, o ile jest dostępna i nałóż to w raporcie na daty najbardziej podejrzanych incydentów. Zatwierdzę ci autoryzację. Ja zajmę się raportem z hali odlotów z Tsevu-22, bo mam tam zaufaną osobę, od której będę w stanie pozyskać te dane. Czy jesteś w stanie sprawdzić połączenia z jego komunikatora?
– Tylko te wykonywane za pomocą serwerów Bazy Głównej i z jego statku. Jeśli korzystał z zabezpieczonego łącza poza stacją, nie ma takiej możliwości – powiedział, chociaż nie była to do końca prawda; gdyby dobrał się do komunikatora Lorcana, pewnie coś by z niego uzyskał, nawet jeśli dane byłyby zaszyfrowane i szczątkowe, ale wolał nie podsuwać Prorokowi takich pomysłów. – Nowoczesne komunikatory posiadają zaawansowane zabezpieczenia. W przeszłości miało miejsce zbyt wiele incydentów związanych z przejęciem krytycznych danych i obecnie zabezpieczone transfery wykonywane są wyłącznie w systemie kasowania i nadpisywania w puste miejsca śmieciowych danych, stąd…
– Nie zanudzaj mnie technicznymi kwestiami, wystarczy mi informacja, że nie da się tego zrobić ani legalnie ani włamując się do jego sprzętu – powiedział i ponownie zamilkł. – Wiem, że nie wyciągniesz danych historycznych, ale zapewne możesz zaczął monitować jego bieżącą aktywność. Chcę, byś to zrobił, w dowolnym zakresie, jaki jest możliwy. Nie zwolnię go ani teraz, ani w momencie dokończenia i weryfikacji raportu, zaś przekażę go z wnioskiem o zwolnienie dyscyplinarne dopiero, gdy będę mieć twarde dowody, że chodzi o Sendaka… lub może jednak coś innego. Chcę go obserwować, śledzić jego rozmowy i przekonać się, że faktycznie mamy rację. Odmówię mu w najbliższym czasie przepustek i zobaczę, jak zareaguje i czy wówczas spróbuje połączyć się z Sendakiem z Bazy lub popełni inny błąd, ale gdy go zwolnię, to w raporcie nie znajdzie się ani słowo o Sendaku. Wojenka z nim nie jest mi potrzebna, bo imperator i tak stanie po jego stronie w razie eskalacji konfliktu.
– Rozumiem, że miałeś swoje powody by mi o tym nie mówić, komandorze – powiedział Thace – ale znacznie łatwiej pracowałoby mi się, gdybym od początku to wiedział. Mógłbym zacząć śledzić jego komunikację już niemal miesiąc temu.
– Nie mówiłem ci tego celowo, bo nie chciałem żebyś się sugerował czymś czego nie byłem pewien. I nie ufałem ci. Więcej nie popełnię tego błędu – powiedział i po raz pierwszy od początku rozmowy, na jego twarzy pojawił się uśmieszek. – Wiedziałem, że jesteś bystry, ale chyba wciąż widziałem w tobie po prostu zdolnego technika, a nie kogoś, kto faktycznie dostrzega pewne zależności i potrafi znaleźć dowody na potwierdzenie swoich tez. Czyżbym powinien bardziej na ciebie uważać?
– Jedyne osoby, które powinny na mnie uważać, to te, które spróbują zaszkodzić Imperium przez sabotaż pracy twojej jednostki, sir.
– Och, daj już spokój z tymi górnolotnymi stwierdzeniami – odparł, obracając oczami. – Kolacja! W końcu – powiedział i odprawił Sentry, które pojawiły się z jedzeniem i trunkami dla nich obu. Thace westchnął w duchu, gdy Prorok napełnij kieliszki jakimś alkoholem i sączył go najwolniej jak się dało, gdy zaczęli omawiać dalsze plany.
***
Chapter 6: Wycieczka - 1
Notes:
Rozdział "Wycieczka" stopniowo rozrastał się tak bardzo, że w końcu zdecydowałam się podzielić go na dwie części, bo inaczej nie wiem kiedy bym się uporała z korektą ;) W końcu była szansa, bym opowiedziała coś więcej o przeszłości i doświadczeniach Thace'a. Retrospekcje różnego rodzaju jeszcze nie raz będą się pojawiać i mam nadzieję, że uda mi się je jakoś sensownie wkomponować w tekst.
Chapter Text
***
Dopracowanie raportu, z uwzględnieniem wszystkich danych, których zażądał Prorok, zajęło im kolejny tydzień, a dalsze prace, sprawdzanie szczegółów i paragrafów wydawały się zbędnym przeciąganiem sprawy, ale komandor chciał to robić tak czy inaczej i okazywał aż nadmierny entuzjazm. Thace zaś stawał się zirytowany – miał poczucie, że traci czas i gdy po pół miesiąca od ich rozmowy przy kolacji przyszedł moment, że Prorok kazał mu napisać algorytm wyszukujący potencjalne literówki, a on to zrobił i nie, nie było ich, bo nie miała prawa być, skoro sprawdzał to innym algorytmem na bieżąco, musiał wreszcie powiedzieć to na głos.
– Ten raport jest gotowy, sir i nie wydaje mi się, że mogę z nim zrobić jeszcze coś więcej. Należy tylko przesłać go do opinii prawnej, aby przez jakieś kruczki, których nie wykryliśmy, nie okazał się nie spełniać formalnych wymogów i być obalony przez jakiś nieistotny drobiazg. Czy nie powinienem już wrócić do Bazy Głównej i swoich standardowych obowiązków?
– Co? Nonsens. Dzięki naszej wspólnej pracy i sprawdzeniu aktywności Lorcana, mamy potwierdzenie, że regularnie kontaktuje się z Sendakiem i otrzymuje od niego środki finansowe, a także domyśla się, że na moje zlecenie szukasz na niego haków. Jego ostatnia korespondencja, której ten dureń nie zabezpieczył, jest jednoznacznym dowodem. Twój powrót na stację w tym momencie w ogóle nie wchodzi w grę. Gdy zaś prześlę raport do zaopiniowania przez specjalistę od prawa wojskowego, na jakiś czas przeniesiesz się na mój statek w ramach swoich standardowych obowiązków. Wyznacz dwie osoby ze swojego zespołu. Przeprowadzicie modernizację systemów łączności, bo i tak miałem to komuś zlecić, ale nigdy nie było czasu ani okazji. Przykro mi, ale nie mogę ryzykować, że Lorcan coś ci zrobi. Na mój krążownik nie wejdzie bez mojej autoryzacji ani on ani kontrolowane przez niego Sentry i tylko tu jesteś bezpieczny.
Thace uśmiechnął się zdawkowo, bo chociaż czegoś takiego się spodziewał, to krzyżowało jego plany i jak inaczej miałby na to zareagować…? Z floty Proroka, który rzadko osobiście zajmował się działaniami militarnymi, był dla Ostrza Marmory niemal bezużyteczny, nie mógł pracować nad infiltracją systemów Bazy Głównej ani zabezpieczeniem połączeń lub znalezieniem alternatyw. Poza tym Kolivan desperacko potrzebował pewnego pakietu danych, których z obrębu statku nie byłby w stanie przesłać – paczka był zbyt duża, a on nie miał tu ani sprzętu do kompresji, ani serwerów takich jak w bazie, które poradziłyby sobie z ukryciem szyfrowanych danych pomiędzy terabajtami informacji przesyłanych i odbieranych w każdej minucie. Po samej jego minie Prorok szybko zorientował się, że nie jest zachwycony tą decyzją, chociaż – prawdopodobnie – wiedział, że Thace się jej spodziewał.
– Rozchmurz się. W przyszłym tygodniu lecę na kilka dni do pobliskiej kolonii DND-221 rozmówić się z gubernatorem. Od pokoleń jest zamieszkała wyłącznie przez Galran, doskonale się rozwija, kwitnie na niej turystyka. Wezmę cię ze sobą i udostępnię statek z lokalnym pilotem, byś mógł pozwiedzać okolice i wykorzystać ten czas jako kilkudniowe wakacje, zanim wezwiemy na krążownik twoich pracowników i wrócisz z nimi do swoich zadań. Należy ci się odpoczynek po całej pracy, którą dla mnie wykonałeś.
– Potrzebuję pojawić się na stacji chociaż na kilka dni, sir – powiedział, bo spodziewał się… no, nie wycieczki, ale tego, że Prorok nie pozwoli mu tam wrócić i dlatego przygotował się na tę rozmowę. – Nie było mnie w Bazie Głównej ponad miesiąc. Moi pracownicy piszą do mnie codziennie. Nie mogę pojechać na wakacje, gdy mnie potrzebują.
– Nie puszczę cię tam samego. Nie w tym momencie – uciął, na co Thace westchnął, i to konkretne westchnięcie trenował przed lustrem od tygodnia.
– Więc chociaż kilka godzin, sir. Mogę spotkać się z moimi ludźmi tutaj i omówić z nimi pewne problemy, ale muszę wstąpić do Bazy choćby na chwilę i sprawdzić jedną sprawę osobiście. Wygląda na to, że w jednym z systemów szyfrowania ma miejsce drobna awaria, z którą moi pracownicy ani tym bardziej Sentry nie potrafią sobie poradzić. To rodzi ryzyko wycieku danych. Muszę to sprawdzić i muszę być na miejscu – powiedział i spojrzał na niego, starając się wyglądać na tyle przekonująco na ile się dało. I na tyle, by Prorok nie zorientował się, że uruchomił zdalnie drobnego, niewykrywalnego wirusa, jednego z licznych drobnych wirusów, jakimi zainfekował serwery w czasie pierwszych miesięcy pracy. Nie mógł stanowić zagrożenia, ale mógł sprawiać takie wrażenie, a właśnie o to mu chodziło. – To naprawdę niebezpieczne. A wiemy, że Lorcan nic z tym nie zrobi i biorąc pod uwagę nasze śledztwo, obawiam się, że może to wykorzystać, gdy w ogóle zorientuje się, że jest jakiś problem i że moi pracownicy od kilku dni szyfrują pewne dane ręcznie z użyciem oprzyrządowania starego typu. Tym razem ma wymówkę: moi ludzie o tym wiedzą i mi to zgłaszali, a ja nic z tym nie zrobiłem.
– Ile konkretnie czasu potrzebujesz? – spytał Prorok z rozdrażnieniem.
– Trzy godziny, jeśli wykryję i naprawię usterkę od razu. Przypuszczam, że nie więcej niż dobę, jeśli to coś poważniejszego. – Po jego słowach Prorok jakiś czas nie odzywał się, a w końcu sapnął ze złością.
– Dziś wieczorem ściągnę Lorcana z małą grupą inżynierów na krążownik Rega stacjonujący w układzie Tsevu-73 i przetrzymam go tam przez dobę lub dwie. Reg miał problemy techniczne, które wchodzą w zakres obowiązków Lorcana, więc uda mi się to uzasadnić jako konieczność przeprowadzenia kontroli po naprawach. A ciebie wyślę do bazy ze swoimi Sentry, gdzie użyjesz mojej anonimizowanej sygnatury, abyś mógł dostać się gdzie potrzebujesz bez jego wiedzy i bez ryzyka, że ktokolwiek będzie cię śledził. Nie spotykaj się z nikim i wróć tutaj jak tylko skończysz. Potem ściągniesz tu zespół i wszystko z nimi omówisz oraz wskażesz osoby do zaplanowanej modernizacji. Przebierz się w mundur szeregowego technika, aby w razie uchwycenia cię na kamerach nie dało się ciebie poznać. Wyjdziesz tam w czasie zmiany nocnej. Jeśli nie wyrobisz się z naprawami do rana, daj mi znać. Dobrze by było, byś wrócił przed zmianą dzienną, ale jeśli ci się to nie uda, przeczekaj w serwerowni do jutrzejszej nocy.
Kilka godzin później Thace siedział w zamkniętej serwerowni, z kilkoma Sentry, które czekały na niego przy maleńkiej śluzie ewakuacyjnej, którą wleciał do Bazy; przełączył je w stan wstrzymania i podłączył do nich monitoring z pobliskiego korytarza, a potem spędził pół nocy by ściągnąć i zaszyfrować niezbędne pakiety danych, na które od jakiegoś czasu czekał Kolivan. Pisał z nim na komunikatorze tak dużo, że nad ranem miał już zdrętwiałe palce, ale ponieważ wciąż czekało go mnóstwo pracy, uznał, że lepiej dać sobie więcej czasu.
T: Wydaje mi się, że znalazłem usterkę, ale pracuję nad nią. Byłoby mi łatwiej z moim zespołem, jednak do jutrzejszej nocy uporam się z nią samodzielnie.
P: W sekcji XA-Beta znajdują się nieużywane kwatery, do których tylko ja mam dostęp. Dotrzesz tam korytarzem ewakuacyjnym. Prześlę współrzędne do twoich Sentry. Prześpij się i pracuj dalej.
T: Myślę, że to nie będzie konieczne. Dziękuję, sir.
Odpisał, gorączkowo uruchamiając jednego z Sentry, w razie, gdyby Prorok faktycznie przesłał mu współrzędne. Stracił zaledwie godzinę a koło południa ostatecznie udał się do wskazanych kwater, bardziej z ciekawości niż z powodu zmęczenia i przespał się kilka godzin, w prawdopodobnie najwygodniejszym łóżku w jakim kiedykolwiek przyszło mu spać, zanim wrócił do serwerowni i pracował dalej. Późnym popołudniem wysłał Prorokowi informację o naprawieniu usterki wraz ze szczegółowym raportem, jak do niej doszło i jak ją naprawił, który sfabrykował w międzyczasie. Pozostały czas ponownie spędził pisząc na komunikatorze z Kolivanem i Antokiem, przekazał im jeszcze dwa gigantyczne pakiety danych i dwa kwadranse po tym, jak w Bazie Głównej został uruchomiony tryb nocny, siedział już w maleńkim, jednoosobowym promie, którym opuścił bazę używając ponownie śluzy ewakuacyjnej.
Bywały momenty, gdy praca szpiega była wykańczająca, obciążająca psychicznie i fizycznie lub ponad jego siły, jednak kiedy przygotował się do jakiegoś zadania i mógł metodycznie robić kogoś w konia, czuł satysfakcję zupełnie niezwiązaną z misją. Prorok był zadowolony i spokojniejszy, a na kolację zamówił im znakomitą potrawkę i porcję alkoholu. Chwalił go i dopytywał o szczegóły, a Thace tylko w małych, krótkich momentach miał wyrzuty sumienia, że to rola i że okłamuje kogoś… kto jak na razie zachowywał się wobec niego przyzwoicie i kto tak bardzo mu ufał.
– Cieszę się, że zdecydowałem się ciebie zatrudnić – powiedział Prorok, opierając się o stolik w jadalni, patrząc na niego ponad szklanką i uśmiechając się szczerze. Satysfakcja z robienia kogoś w konia niemal całkowicie przygasła, zastąpiona czymś, czego Thace nie do końca potrafił określić.
– Również się cieszę, sir.
– Dziwnie cię widzieć w mundurze szeregowego, a nie oficera. Dobrze, że przynajmniej zdjąłeś do obiadu hełm z przyłbicą, bo niemal bym cię nie poznał.
Byłoby ci jeszcze dziwniej, gdybyś zobaczył mnie w zbroi Ostrza Marmory.
– Nie ma takiej rzeczy, której nie włożyłbym na siebie, gdyby misja tego wymagała – stwierdził i przypuszczał, że był to efekt alkoholu, chociaż ten nie wydawał się mocny, ale najwyraźniej taki był, skoro powiedział coś, co brzmiało tak dwuznacznie; oczy Proroka zalśniły i po chwili roześmiał się gardłowo.
– Nie podsuwaj mi pomysłów, Thace – odparł i zapatrzył się w niego tak, że…
Że gdyby nie fakt, że był komandorem z Bazy Głównej, kilkakrotnie od niego starszym i mającym ciężkie dla niego do określenia usposobienie, w którym żarty mieszały się z wybuchami irytacji i wyrzutami, Thace uznałby, że tym razem naprawdę z nim flirtuje. Pewnie powinien zesztywnieć i uciąć tę dyskusję, jak najszybciej zmienić temat i ton głosu, ale czuł coś… nie do końca określonego, jego gardło wydawało się ściśnięte, było mu nagle zbyt ciepło i dobrze i po prostu nie potrafił powstrzymać się przed wypowiedzeniem kolejnych słów.
– Nie wydaje mi się, że rzeczy, które mógłbym robić na twoje zlecenie, sir, wymagałyby czegoś… – urwał, nie wiedząc nawet, jakiego słowa użyć.
– Niestosownego…?
– Niestosownego – przyznał, obniżając ton.
– Nie znasz jeszcze mojej wyobraźni i potrzeb – powiedział niskim głosem Prorok, a wówczas Thace, po raz pierwszy podczas takich dziwnych, dwuznacznych przepychanek, oparł się łokciem o stół i lekko pochylił w jego stronę.
– Liczę na to, że z czasem poznam w każdym zakresie, w jakim będziesz tego oczekiwał, sir – powiedział cicho i bezwiednie przesunął opuszkiem palca po brzegu kieliszka, a potem upił niewielki łyk.
Prorok nie odpowiedział na to, lecz sięgnął po swój kieliszek i opróżnił go pospiesznie i nerwowo. Chociaż wcześniej wpatrywał się w twarz Thace’a, teraz niespodziewanie odwrócił wzrok; mężczyzna natychmiast uznał, że chyba przesadził i że tego rodzaju stwierdzenia, nawet jeśli wypowiedziałby je najbardziej służbowym tonem, były nie na miejscu. Może gdyby nie był zainteresowany mężczyznami i nie tęskniłby za Hangą i jego standardowym sposobem rozmowy, która flirtem była zawsze, za otwartym Vhinku przy którym mógł opuścić na moment swoje bariery i żartować w miarę otwarcie, za jakąkolwiek bliskością i szczerością… może gdyby był normalny, to nie znaczyłoby zupełnie nic. Ale znaczyło, a Prorok musiał coś dostrzec, bo gdy odezwał się ponownie, zmienił ton i brzmiał bardziej formalnie niż zazwyczaj.
– Skontaktuj się ze swoim zespołem z samego rana. Jeśli potrzebujesz czegoś ze swoich kwater w Bazie na wyjazd, Sentry ci to dostarczą. Przez najbliższe dni muszę załatwić kilka spraw odkładanych w czasie z powodu naszych wspólnych prac, więc mogę nie być dostępny, ale w razie wątpliwości, możesz kontaktować się ze mną za pomocą komunikatora. Poinformuję cię, gdy będę znał dokładną datę wylotu na DND-221.
– Oczywiście, sir – zdołał wydusić, zażenowany swoim zachowaniem i niekontrolowanymi emocjami.
– Po powrocie na krążownik powinieneś był od razu przebrać się w mundur oficerski. To niestosowne, byś chodził po moim statku w stroju przeznaczonym dla szeregowego, nawet jeśli nie było ryzyka, że na kogokolwiek tu trafisz.
– Będę się bardziej pilnował, sir – odparł zduszonym tonem, odrobinę kuląc się na swoim miejscu, na co Prorok skinął głową i podniósł się z krzesła, chociaż nie dokończył swojej porcji, co było do niego niepodobne. Na pożegnanie skinął tylko głową i pospiesznie opuścił kantynę, w jakiś sposób sztywno i…
I Thace nie miał pojęcia, co sądzić o jego nagłej zmianie nastroju i komentarzu o przebraniu się. Był pewny, że Prorok nie domyślił się prawdy, ich rozmowa, bez względu na to, jak dziwna, nie była na tyle jednoznaczna… znał siebie i wiedział, że nie dał po sobie poznać, że w innej rzeczywistości chyba jednak byłby zainteresowany nawiązaniem… czegoś z komandorem. Prawdopodobnie brzmiał dziwacznie. Na tyle, że komandor poczuł się nieswojo, tyle że z drugiej strony… on sam czasem wypowiadał zdania nawet bardziej niestosowne, a teraz po raz pierwszy sam uciął rozmowę i w dodatku nagle wyszedł. Nie wydawał się zły… Thace nie miał pojęcia, jaki się wydawał, bo znał go na tyle, by wiedzieć, że Prorok bywa niesamowicie konfrontacyjny i nie miałby oporów, by wprost powiedzieć mu, że wygaduje coś niestosownego, a tymczasem wstał i wyszedł i był nietypowo dla niego formalny…!
Uświadomił sobie, że naprawdę potrzebował porozmawiać o Proroku z Vhinku, tyle że w tym momencie nie miał pojęcia, jak miałby zacząć tę rozmowę a już na pewno nie wiedział, co dalej miałby mówić, gdyby porucznik zaczął się go dopytywać o konkrety.
Poruczniku, przy kolacji, na której komandor Prorok podał mi alkohol, przypuszczam, że zacząłem z nim flirtować, a on dziwnie reagował, bo najpierw odpowiadał, a potem się opanował i zrobił niezbyt przyjemny, jak myślisz, czym to mogło być spowodowane?
To żałosne. Westchnął i jakiś czas spędził grzebiąc w kolacji, ale ostatecznie uznał, że chyba jednak nie ma apetytu. Odsunął od siebie niedokończoną porcję, a nadpoczętego kieliszka z alkoholem w ogóle nie tknął i szybkim krokiem wrócił do swoich kwater.
***
Udali się na DND-221 nie krążownikiem, lecz mniejszym statkiem, na którym oprócz nich, pilota i kilku Sentry nie było nikogo. Nie był to oczywiście cywilny prom, lecz statek wojskowy, ale był urządzony na tyle wygodnie i luksusowo, że było jasne, iż Prorok używał go do prywatnie, nawet jeśli akurat do tej kolonii leciał w sprawach służbowych.
Podróż trwać miała kilka godzin – byłaby krótsza, gdyby użyli krążownika, ale Thace nie śmiał zapytać, dlaczego tego nie zrobili. Przez ostatnie dni niewiele widywał się z Prorokiem, gdyż każdy z nich nadrabiał zaległości, a Thace ostatecznie spędził na rozmowach ze swoimi podwładnymi niemal cały ten czas, udzielał porad, rozdysponowywał zadania, korygował układ dyżurów i przedstawił plan prac kontrolnych i modernizacyjnych na najbliższy miesiąc, co powinien był załatwić już dwa tygodnie temu. Jego podwładni nie dostali oficjalnej informacji, że jedzie na wakacje, ale miał wrażenie, że wiedzą i nie czuł się z tym dobrze.
Nie powiedziałby, że komandor go unikał, lecz coś zmieniło się w ich relacjach po tamtej dziwnej rozmowie przy wspólnej kolacji; z Vhinku nie miał szans się zobaczyć, chociaż parę razy rozmawiali przez komunikator z użyciem video. Porucznik skądś dowiedział się, że Prorok zabiera go ze sobą na kilka dni i ponownie zapytał, czy myślał o jego propozycji, skoro pod Lorcanem nie może pracować. Wspomniał, że sam Lorcan chodzi od jakiegoś czasu podminowany, ale wyglądało na to, że bardziej niż zły jest… przestraszony? Podobno ciężko było stwierdzić to z całą pewnością, bo wydzierał się na wszystkich tak czy inaczej, a błędy jakie popełniał, wynikały z ewidentnie gnębiących go nerwów, a nie tylko samej głupoty.
Thace spodziewał się czegoś takiego, bo przecież wiedział od Ulaza i Kolivana, że Lorcan faktycznie był w kontakcie z Sendakiem, a ten był zirytowany jego… właściwie całokształtem. Denerwowało go, że Prorok wciąż nie zajął się jego zwolnieniem, tylko prowadził z Sendakiem jakąś grę; na ile zdołał się zorientować, komandor wciąż nie wysłał raportu do opiniowania, chociaż nic nie zamierzali już z nim robić. Naprawdę wolałby móc wreszcie wrócić do Bazy i zająć się pracą, zarówno standardową jak tą, którą oczekiwał od niego Kolivan, tym bardziej że jego relacja z komandorem zaczęła stawać się… wątpliwa i obawiał się trochę, jakie może mieć to skutki.
Od początku nie miał również ochoty opuszczać Bazy czy też krążownika na tyle czasu i jechać na wakacje, ale teraz stracił ją tym bardziej, zwłaszcza że w międzyczasie sprawdził parę informacji dotyczących układu DND-221 i pozyskane dane nie napawały go optymizmem. Nie był największym wielbicielem zwiedzania szlaków krajobrazowych – a to je miał oglądać w wyłącznym towarzystwie cywilnego pilota – i jeśli miałby wybrać miejsce na wakacje, skoro już został do nich zmuszony, preferowałby raczej samotnie spacerować po starych miastach, które zachowały swoją kulturę i nie zostały całkowicie zniszczone i przebudowane przez Galran; obejrzeć starożytne ruiny, opuszczoną fabrykę związaną z dawno przestarzałymi technologiami czy choćby pójść do muzeum i obejrzeć nieużywane od wieków bronie czy sprzęty.
Nie to, żeby kiedykolwiek w życiu, poza dzieciństwem i czasem spędzonym na DX-930 miał szansę zobaczyć jakiekolwiek turystyczne atrakcje, jednak czuł, że góry, parki krajobrazowe i rozległe plaże to nie jest to, co w tym momencie chciałby widzieć… zwłaszcza nie w miejscu takim jak to, w które się udawał. DND-221 było pod władzą Imperium od ponad tysiąca lat, rasa, która zajmowała ten układ, została wówczas zniewolona, zaś potomkowie dawnych mieszkańców pewnie wciąż pracowali niewolniczo w koloniach na obrzeżach Imperiuml jedyna planeta, która nie została w całości przebudowana na modłę Galra, była niemal w całości pokryta oceanem i o ile nie odbyło się pełnego treningu nurka, można było ją zwiedzać tylko z pokładu łodzi podwodnej. Po niemal roku spędzonym na stacji kosmicznej i krążowniku Proroka, Thace nie miał najmniejszej ochoty ponownie dać się zamknąć w przestrzeni jakiegokolwiek statku, więc zostało mu podziwianie widoków, skoro na nic innego na DND-221 nie mógł liczyć.
Podróż przebiegała w ciszy – Prorok czytał jakieś raporty, przeglądał notatki i na ile Thace zdołał się zorientować, przygotowywał się do spotkań, które miał odbyć z gubernatorem i zarządcami poszczególnych planet i księżyców. Sam zaś zajął się rozpisaniem prac modernizacyjnych i kontroli na kolejne miesiące, aby nie dopuścić do sytuacji takiej jak w momencie, gdy Prorok zabrał go z dnia na dzień na swój krążownik i nie miał tego zaplanowanego z wystarczającym wyprzedzeniem; miał komplet materiałów i spokój, więc przypuszczał, że bez problemu dokończy to, zanim dolecą na miejsce. Aby móc się skupić, ignorował więc komunikator, który odezwał się kilkakrotnie – wiedział, że to nie Kolivan ani ktokolwiek z Ostrzy, bo od nich nie miał żadnych notyfikacji a poza tym uprzedził ich, że będzie z Prorokiem w zamkniętej przestrzeni przez kilka godzin i lepiej, aby nie próbowali się z nim kontaktować w tym czasie.
– Możesz odebrać – usłyszał tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnął.
– To nie rozmowa, sir. I raczej nic ważnego, bo osoby z mojej jednostki mam oznaczone inaczej.
– Jedziesz na urlop i możesz zajmować się prywatnymi sprawami. Swoją drogą, masz też prawo używać komunikatora, gdy jestem w pobliżu. Widziałem, że nigdy tego nie robiłeś, gdy razem zajmowaliśmy się raportem. Pracujesz znacznie dłużej niż wymagany czas zmiany, a ja nie zamierzam rozliczać cię z każdej minuty.
– Dziękuję, sir – powiedział, uśmiechając się w odrobinę wymuszony sposób, po czym otworzył komunikator, bo wiedział, że w tym momencie dziwnie było odmówić i dalej spierać się, że to nic ważnego. Nie zdziwił się specjalnie widząc wiadomość od Hangi; poprzedniego dnia napisał mu, że wylatuje poza Bazę Główną na kilka dni i być może uda mu się z nim skontaktować z użyciem video, ale nie może nic mu obiecać.
H: Jesteś już na miejscu?
H: Wczoraj nie napisałeś mi, co to w ogóle za wyjazd.
H: Thace, nie wierzę, że aż tyle pracujesz. Odezwij się. Miałem koszmarną randkę i musisz mnie wyleczyć czymś zabawnym.
T: Można powiedzieć, że to krótkie wakacje. A będę robić cokolwiek zaplanuje dla mnie pilot wycieczkowy przez ten tydzień. Co to za randka?
H: Z kompletnym palantem. Nie chcę o tym mówić.
H: Wszystko jednak w porządku wiec nie musisz się martwić
H: Skoro będziesz z dala od bazy przez parę dni to może czas się rozerwać? Wiesz co mam na myśli. Na pewno trafisz na kogoś lepszego niż ja dzisiaj
T: Nie w tym układzie. Sprawdziłem go. Ograniczę się do zwiedzania.
H: Na pewno przesadzasz
T: Nie każdy układ jest jak DX-930. Muszę kończyć. Lecę ze swoim dowódcą.
H: Wakacje w towarzystwie oficerów! Och, Thace, niespełna rok w centrali a już jesteś tam szychą. Chciałbym móc pogratulować, ale dobrze wiesz, co o tym sądzę
T: Raczej asystentem. A on jest tu służbowo, więc nie spędzimy razem zbyt wiele czasu.
H: Jest przystojny?
T: Skończ z tym. Patrzy na mnie.
– Złe wieści? – spytał Prorok, widząc jego niewyraźną minę.
– Znajomy z kiepskim poczuciem humoru – odparł i skasował konwersację, chociaż normalnie tak czy inaczej zniknęłaby w ciągu paru dni oraz była zaszyfrowana biometrycznie, tak, że gdy to nie on trzymał komunikator w ręku, nie dało się jej odczytać, po czym wyciszył urządzenie i schował do kieszeni.
– Dobrze, że udało ci się utrzymać znajomości spoza wojska – powiedział, na co Thace spróbował się uśmiechnąć i jednocześnie zaczął zastanawiać się, czy może jednak nie powinien zmodyfikować alertu o wiadomościach od Hangi, który po blisko roku był jedyną osobą z DX-930, z którą miał stały kontakt, by nie odróżniały się od pozostałych i by wiedział, że tych nie należy odbierać przy Proroku. – Nie każdemu się to udaje.
– Nie ma zbyt wiele takich osób. Dotychczas pracowałem głównie na kontraktach związanych z konkretnym zleceniem. Poza ostatnim układem planetarnym, na którym spędziłem kilka lat, nigdzie nie zagrzałem miejsca zbyt długo. I zwykle były to jednak floty lub bazy wojskowe, gdzie większość personelu stanowiły Sentry.
– A ze studiów? Uczyłeś się parę lat a potem robiłeś dwie specjalizacje, jednocześnie pracując w pełnym wymiarze godzin.
– Skończyłem studia trzydzieści pięć lat temu. Gdy zaciągnąłem się do armii, a na przeszkolenie trafiłem do jednostki w zupełnie innej części Imperium, urwał mi się kontakt z nimi wszystkimi – powiedział, nie dodając, że ani na studiach ani w pierwszej pracy nawet nie nawiązał znajomości na tyle bliskich, by mogła być mowa o ich zerwaniu.
– Najdłuższe znajomości z akademii utrzymywałem przez niemal półtora wieku – stwierdził Prorok, co zaskoczyło Thace’a; był niemal pewny, że to pierwszy raz, kiedy komandor coś o sobie powiedział… tym bardziej, że przez ostatni tydzień niemal nie rozmawiali a podróż do tej pory przebiegała w kompletnej ciszy. – Te mniej znaczące zaczęły się wykruszać, gdy zostałem oficerem i stopniowo awansowałem, aż zostałem komandorem w Bazie Głównej. Wielu zginęło, inni założyli rodziny, niektórzy do to tej pory są oficerami niższego szczebla lub zwykłymi pilotami czy inżynierami w odległych bazach. W całej Bazie Głównej nie ma ani jednej osoby, którą znałbym z tamtego okresu – zakończył, a Thace parę chwil nie wiedział, jak zareagować na to wyznanie; znał historię zatrudnienia Proroka, wiedział, że nie był on związany z żadną jednostką, która nie miała ściśle militarnego charakteru, ciężko więc było oczekiwać, by miał znajomych poza wojskiem… i logicznie rzecz biorąc, skoro należał do naczelnego dowództwa, raczej nie miał też wśród przyjaciół szeregowych, choćby poznał te osoby dwieście lat temu zaczynając akademię wojskową. Wydawał się jednak być w przyjacielskich relacjach z oficerami, którzy mu podlegali i był względnie lubiany, tyle że… tak jak mówił Vhinku, im jesteś wyżej, tym mniejszą masz szansę kogoś znaleźć do związku, bo nie zwiążesz się z kimś innego stopnia… i najwyraźniej jeśli chodziło o przyjaźń, było trochę podobnie. Thace nie potrafił do końca zinterpretować jego wyrazu twarzy, ale coś mówiło mu, że komandor w jakiś sposób zazdrościł mu jakichkolwiek znajomości niezwiązanych z wojskiem… oczywiście nie miał pojęcia, że w jego wypadku chodziło o byłego kochanka oraz członków grupy szpiegowskiej od milleniów podkopującej działania Imperium. – Zamilkłeś. To znów jakiś temat, na który nie masz ochoty rozmawiać?
– Nie, sir. Tylko się zamyśliłem. Pracuję w Bazie Głównej od dziesięciu miesięcy i większość moich obecnych znajomych znajduje się właśnie tutaj.
– Zauważyłem, że najbardziej zaprzyjaźniłeś się z porucznikiem Vhinku.
– To… tak. Przypuszczam, że z nim najlepiej się dogaduję, jednak nie mamy zbyt wielu wspólnych spraw. W codziennej pracy mam więcej kontaktu ze swoim oddziałem oraz pozostałymi oficerami Pionu Technicznego.
– Gdy z nim ostatnio rozmawiałem, niemal płakał mi w rękaw, że zabrałem cię z bazy na tak długo. Jeśli chcesz, przesunę cię do jego jednostki, dopóki nie zrobię porządku z Lorcanem – powiedział Prorok. – Podlega bezpośrednio pode mnie, a nie flotę któregoś z podkomandorów. To ucięłoby spekulacje i zapewniłoby ci bezpieczeństwo.
– Porucznik Vhinku… już mi to proponował – powiedział ostrożnie Thace. – Ale przyznał też, że to zamknie mi możliwość rozwoju. Poza tym jestem marnym pilotem i nie znam się zbyt dobrze na kwestiach technicznych mniejszych statków-matek. Nie jest tam potrzebny specjalista od komunikacji i szyfrowania danych ani tym bardziej analityk. Nie przydam mu się na żadnej misji.
– Nonsens. Nie musiałbyś pilotować myśliwca. Za to kwestie techniczne różnych aspektów floty dobrze, byś poznał, skoro nie masz w tym doświadczenia.
– Dlaczego? – spytał z zaskoczeniem.
– Bo mam wobec ciebie plany – powiedział i jakiś czas przyglądał mu się w milczeniu. – Jest kilka miejsc, które zamierzam odwiedzić w najbliższym czasie. To podróż, która potrwa jakieś trzy miesiące. Potrzebuję wziąć ze sobą dwie jednostki i myślę o Vhinku oraz Vog. Formalnie przesunąłbym cię na głównego technika jego oddziału, jednak pracowałbyś głównie na moim krążowniku. Twoje miejsce w Bazie Głównej czasowo zajmie ktoś starszy stażem z twojego oddziału. Wspominałeś, że Secan jest najbardziej zaufany i wiem, że nieźle dawał sobie radę w czasie twojej nieobecności. Pracuje tu od dawna i na pewno sobie poradzi. Jeśli potem uznasz, że wolisz pracować w Bazie Głównej, wrócisz na swoje stanowisko i zapomnimy o sprawie.
– Sir, jesteś pewien, że pozostawienie Lorcana na tak długo bez nadzoru któregokolwiek z nas to dobry pomysł…?
– Uważasz, że popełni błędy, gdy żadnego z nas tam nie będzie? Ależ na to właśnie liczę. A skoro twoi ludzie są na miejscu, nie sądzę, że będzie to coś tak krytycznego jak wyciek danych – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. – Podkomandor Zak, której ufam bezgranicznie, zostanie na miejscu jako mój zastępca. Zapoznałem ją pobieżnie ze sprawą i będzie mieć na niego oko, podobnie jak kilku innych oficerów. Nie znają szczegółów, ale będą mi raportować, co się dzieje w pionie technicznym. Widzę, że nie jesteś przekonany, jednak, ze względu na twoje bezpieczeństwo, ciebie i tak nie zostawiłbym w bazie podczas swojej nieobecności, lecz wysłał z jakąś inną flotą, na misję prawdopodobnie dalszą i o charakterze bojowym. Wątpię, czy tam sprawdziłbyś się lepiej niż na misji kontrolnej ze mną, tym bardziej że nie pracowałeś jeszcze bezpośrednio z żadnym z moich podkomandorów, zaś każde z nich ma już swoich ulubionych inżynierów i techników.
– Tak naprawdę podjąłeś już decyzję, sir – powiedział, starając się, by nie brzmieć zbyt gorzko, ale chyba mu się to nie udało.
– Przykro mi, Thace. Ta wycieczka to forma nagrody i zadośćuczynienia za przyszłe trudności. Zasługujesz na interesującą pracę i rozwój, aplikowałeś do pracy w stacji kosmicznej a nie na flotę, ale martwy na skutek tajemniczego wypadku ani trochę mi się nie przydasz.
– Możesz wysłać gdzieś Lorcana, sir. Dlaczego on nie może jechać na tę misję? Też ma wykształcenie techniczne, jest oficerem i ma ode mnie większe doświadczenie – odparł i wiedział, po prostu wiedział, że brzmi w tym momencie jak nadąsany dzieciak.
– Bo po trzech dniach bym go udusił. Nie kwestionuj moich decyzji, bo trochę za mało jeszcze wiesz, by udzielać mi porad, podporuczniku – powiedział nieco ostrzejszym tonem.
– Przepraszam, ja…
– Daj spokój. Dobrze, że wyrażasz swoje opinie, ale nie życzę sobie takiego tonu i pouczania mnie – powiedział. – A co do Lorcana, nie nadaje się on do pracy na krążowniku. Każdy z moich pięciu podkomandorów stanowczo odmówił wzięcia go na swoją flotę na stałe, bo tak, próbowałem to zrobić i zapewne słyszałeś plotki, że kiedyś chciałem go przesunąć do innych zadań. Zadecydowały też różne dodatkowe czynniki, ale najbardziej to, że Ylvik zagroził, że odejdzie do floty tego półgłówka Morvoka, zaś Zak oznajmiła, że wolałaby już odnaleźć na rubieżach księcia Lotora i dołączyć do jego gromady mieszańców, których śmie on nazywać generałami, niż pracować z Lorcanem. I zanim powiesz, że to powinien być dla mnie wystarczająco dobry powód, by go zwolnić już parę lat temu, jak tylko zaczął sprawiać problemy, stul pysk. Widzę po twoich oczach, że musisz naprawdę mocno gryźć się w język, więc gryź się dalej, bo nie chcę słyszeć nawet słowa.
– Dziękuję za to zaufanie, sir – wymamrotał, wiedząc, że nie ma sensu się dłużej spierać, chociaż było mu to zupełnie nie na rękę. – Zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie zawieść cię, gdy udam się z tobą na tę misję.
– Już nie bądź taki skromny. W przeszłości pracowałeś na różnych flotach, prowadzących zarówno działania zwiadowcze, kontrolne jak, z rzadka, ale jednak, bojowe i mam całkowitą pewność, że zadania, jakie przed tobą postawię, są w zakresie twoich możliwości, zaś wszystkiego, czego jeszcze nie wiesz, dowiesz się od Vhinku przed wylotem.
– Zwykle pracowałem na mniej znaczących flotach i pracowałem tam jako szeregowy technik, a nie oficer. Zakres moich działań i obowiązków był bardzo ograniczony.
– Nie lubiłeś tego – bardziej stwierdził niż zapytał Prorok. – Dlaczego?
Thace westchnął i długo wahał się, zanim udzielił Prorokowi odpowiedzi. Było dziesiątki powodów. Najważniejszym to, że czasem nawet misja zwiadowcza stawała się bojową. Że był wówczas nikim i nie miał wpływu na bieg wydarzeń, a jedyne, co mógł zrobić, to donieść Kolivanowi o tym, że niewinni znów zginęli, a jakiś przystanek rebeliantów został rozgromiony. Że czasem musiał zejść z dowódcą na powierzchnię zniszczonej planety i zajmować się budową podstawowego centrum komunikacyjnego wraz z oddziałem Sentry – i tylko wtedy jego rola miała znaczenie, bo zawsze dbał o to, by dane i raporty przechodzące przez to centrum w zaszyfrowanej formie były dla nich dostępne i czasem okazywały się krytyczne w późniejszych misjach Ostrzy bądź też lokalnych rebeliantów. Że czasem brali jeńców… i to było najgorsze. I że chociaż takich sytuacji nie było zbyt wiele przez całe jego życie, zapamiętał każdą z nich.
– Praca na stacji to coś, do czego posiadam pełne przygotowanie teoretyczne i doświadczenie – powiedział w końcu. – Na flotach zawsze działy się rzeczy nieprzewidziane, które zmuszały do tworzenia szybkich, krótkoterminowych rozwiązań, czasem przerabiania z powodu awarii całych instalacji i, oczywiście, po powrocie do bazy trzeba było rozebrać wszystkie te szybkie i awaryjne rozwiązania, a statek często i tak trafiał na złom. Jeśli nic się nie działo, umierałem z nudów, a jeśli coś się działo, to zwykle wszystko szło do diabła. Jestem perfekcjonistą. Nie znoszę prowizorki. Miałem wrażenie, że jestem tam niczym więcej jak Sentry techniczny z nieco szerszym oprogramowaniem.
– Widzę, że to nie wszystko. Chodzi o coś jeszcze.
– Czasem brano jeńców – powiedział martwo, wiedząc, że jeśli nie da mu kawałka istotnej a nie wygodnej prawdy, Prorok zacznie się irytować i będzie go dręczył dalej, tak, jak było wiele tygodni temu, gdy trafił na jego statek. – Niektórzy dowódcy zachowywali się przyzwoicie i działali zgodnie z rozkazami z góry i prawem. Ale nie wszyscy. Przez jakiś czas pracowałem we flocie podkomandora Bratso. Robił obcym i hybrydom potworne rzeczy. Nie działał dla chwały Imperium, nie robił nic, co miałoby uzasadnienie. To byli zwykli cywile z planet, które się poddały i stawały koloniami, które nie sprawiały żadnych trudności. Nie jestem sadystą. Nie byłem w stanie na to patrzeć.
– Widziałem w twoich dokumentach informację, że pracowałeś na jego flocie – powiedział Prorok, nie patrząc na niego. – Od dawna chciałem dopytać cię o szczegóły, ale jakoś nie trafił się właściwy moment.
– Byłem też obecny podczas jego egzekucji po tym jak wyszło na jaw, że więził i regularnie gwałcił kilkanaście hybryd mających obywatelstwo Galra, a kilka z nich zamordował, gdy zorientował się, że zaszły w ciążę.
– Jak doszło do jego skazania?
– Mój dowódca, porucznik bez żadnych kontaktów ani dojść, w dodatku w jednej ósmej hybryda, przez co jego siła przebicia była tym mniejsza, złożył na niego donos. Ryzykował życiem, bo Bratso miał ogromne wpływy i tylko determinacja i odwaga pozwoliły skazać tego zwyrodnialca.
– Jak się nazywał ten porucznik? Nie pamiętam szczegółów tej sprawy.
Thace zawahał się, zanim odpowiedział, ale wiedział, że kłamstwo nie ma sensu, bo Prorok będzie w stanie dotrzeć do tej informacji tak czy inaczej.
– Siggaz. Został ranny podczas misji niedługo później i o ile mi wiadomo, zginął podczas rekonwalescencji w centrum medycznym. Niestety, nie wiem nic więcej. Wiem tylko, że w jednostce, do której trafił na leczenie, miał miejsce wybuch aparatów tlenowych. Został uznany za zmarłego. Nigdy nie odnaleźli jego ciała.
Praca u podkomandora Bratso była zaledwie trzecią misją, na którą Kolivan wysłał Thace’a po tym jak ten zaciągnął się do wojska i miał zaczął przyjmować kontrakty terminowe na flotach i w niewielkich bazach planetarnych lub na stacjach kosmicznych; jako ktoś ze specjalistycznym wykształceniem technicznym oraz podstawowym szkoleniem wojskowym, nie był odpowiednim kandydatem do działań bojowych, jednak znakomitym do kontroli, prac ściśle inżynierskich oraz takich przy budowie i modernizacji różnego rodzaju jednostek związanych z komunikacją, szyfrowaniem i analizą danych. Flota Bratso była jednostką, w której od jakiegoś czasu przebywał Siggaz, jeden z bardziej doświadczonych Ostrzy, niewiele młodszy od Kolivana, który pracował jako wojskowy na tyle długo, by awansować na porucznika. Wiedzieli, że muszą pozbyć się Bratso, który siał postrach i terror większy niż którykolwiek z niższych dowódców flot zajmujących się kolonizacją i pacyfikacją zdobytych planet, a Kolivan uznał, że Thace nabierze tam doświadczenia pod okiem jednego ze starszych braci i przyda mu się w kwestiach technicznych. Nie miał problemu z uzyskaniem tam zatrudnienia – flota kwitła i ściągano do niej wszelkiej maści specjalistów, w tym inżynierów, jako że Bratso odpowiedzialny był za budowę stacji i jednostek militarnych w nowo zdobytych koloniach.
Wszystko to działo się prawie trzydzieści lat temu, jednak wciąż pamiętał, jak przyjechał do wyznaczonej jednostki jako szeregowy inżynier; to jak ciepło przywitał go Siggaz, jak wspierał go i szkolił oraz z jak wielkim zainteresowaniem słuchał go, gdy Thace wyjaśniał mu pewnie techniczne zawiłości, jako że w tej tematyce mężczyzna nie miał zbyt wielkiej wiedzy. Siggaz był od niego trochę niższy i drobniejszy, często się uśmiechał i chociaż na zewnątrz perfekcyjnie odgrywał rolę twardego, chłodnego oficera Imperium, wykazywał się wobec niego pewną łagodnością. Nie traktował go jednak tak protekcjonalnie jak Antok i czasem nawet Kolivan – który od samego początku powątpiewał w siłę charakteru i zdolności Thace’a. Siggaz szanował go i szczerze lubił, a Thace ufał mu na tyle, że nie miał oporów by przyznać mu się do swoich skłonności na samym początku znajomości. Gdy patrzył na to z perspektywy czasu, rozumiał już, że był w nim zakochany, chociaż wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy. W przeciwieństwie do krótkotrwałego zauroczenia Antokiem na samym początku, które zmieniło się w bliskość i zaufanie na zasadzie uczeń-mentor, tutaj zaangażował się za bardzo i było to zdecydowanie romantyczne.
Po egzekucji Bratso jego flota została podzielona pomiędzy innych podkomandorów, Siggaz trafił do najbardziej bojowej jednostki, zaś Thace dostał od Kolivana polecenie, by nie wznawiał kontraktu w żadnej z nich, na jakiś czas wrócił do kwater Ostrzy i zajął się przez jakiś czas pomocą w kwestiach technicznych, wykorzystując na to przysługujące mu dwa miesiące urlopu. Siggaz, tak jak przyznał Prorokowi, faktycznie został ranny zaledwie kilka tygodni później, zaś po wypadku został przetransportowany do centrum medycznego, w którym druidzi prowadzili eksperymenty na żołnierzach z poważnymi obrażeniami. Był w bardzo złym stanie i bez terapii kwintesencją oraz zamontowania protez obu nóg i dłoni pozostałby do końca życia inwalidą. Ostatnim, co zdołał zrobić, było wysłanie do Kolivana współrzędnych tej jednostki wraz ze szczegółowym planem jej rozmieszczenia oraz prośbą, by zrównali to miejsce z ziemią i nie pozwolili, by zmieniono go w potwora. Kolivan i jego oddział, podczas jednej z najszybciej zorganizowanych misji, w czasie której wprowadzili wirusa do systemów sterujących zbiornikami tlenowymi, postarali się o to, by z centrum medycznego i kilku rozpoczętych tam i niemożliwych do uratowania eksperymentów nie został kamień na kamieniu. Thace wciąż jeszcze przebywał w bazie Ostrzy, gdyż miał wyjechać na nowy kontrakt dopiero za dwa tygodnie i na wieść o śmierci Siggaza, do którego przez kilkanaście miesięcy zbliżył się bardziej niż do któregokolwiek z Ostrzy, przeżył pierwsze poważne załamanie. Pamiętał do tej pory, jak Kolivan uderzył go w twarz, by się otrząsnął i przestał histeryzować oraz to, jak Antok objął go i próbował pocieszyć i uspokoić. Obaj mężczyźni długo się potem kłócili – bo Kolivan uznał, że Thace nie nadaje się do jakichkolwiek misji wyjazdowych, zaś Antok upierał, że ktoś tak młody i niemający pełnego przeszkolenia wojskowego musi po prostu nabrać doświadczenia.
– Gdy byłeś młodszy też przeżywałeś śmierć każdego z nas – mówił Antok. – Znieczuliłeś się i może tak jest ci łatwiej sobie radzić z faktem, że nasi bracia i siostry czasem umierają. Ja nigdy się nie znieczuliłem aż tak. Gdybyś to ty zginął, opłakiwałbym cię i absolutnie nie uważam, że to sprawia, że nie nadaję się na bycie Ostrzem!
– Mam jednak nadzieję, że nie będziesz płakał, lecz do czasu prób mających wyłonić nowego lidera poprowadzisz Ostrza tak, jak należy, bo będą cię wtedy potrzebowali stabilnego psychicznie! Thace za bardzo się zaangażował. To nie może się powtórzyć. Od tej pory będzie jeździł tylko na krótkie kontrakty z konkretnym zleceniem. Przetestowaliśmy inną opcję i okazała się to być błędna decyzja. Będzie jeździł sam, a jego zadania będą ściśle związane z kwestiami technicznymi, w których ma wykształcenie. Kończymy z szukaniem mu właściwego miejsca. W dwóch pierwszych jednostkach spisywał się znakomicie, a tutaj…
– A tutaj też radził sobie znakomicie, a Siggaz nie miał wobec niego absolutnie żadnych zastrzeżeń! To, że rozpacza po jego śmierci, to nie jest zawalenie misji. Jeśli taka jest twoja decyzja, w porządku, może to dla niego lepsza droga, nie waż się jednak krytykować go za to, że na samym początku jest mu trudno i że wciąż jeszcze potrafi coś czuć! Każdemu z nas było trudno, zwłaszcza gdy nagle umierał ktoś, kto przez dłuższy czas był jedyną osobą, z którą mogliśmy szczerze rozmawiać…!
– Ile czasu tam spędziłeś? – spytał Prorok, wyrywając go z gorzkich wspomnień.
– Prawie dwa lata, na kontrakcie bezterminowym, który jednak zakończył się, gdy jednostka została rozwiązana i podzielona – powiedział cicho. – Wykorzystałem zaległy urlop, bo przez cały ten czas nie wziąłem nawet jednodniowej przepustki, a od tamtej pory podpisywałem wyłącznie półtoraroczne bądź krótsze kontrakty. DX-930 było jedynym wyjątkiem. I, oczywiście… teraz jest drugi wyjątek.
– Słyszałem o Bratso. Znałem go kiedyś – odezwał się Prorok po długiej chwili milczenia. – Zetknęliśmy się na pierwszej flocie, na której służyłem, jeszcze jako szeregowi. Obrzydliwy typ. Cieszę się, że nie żyje i że nie umarł w chwale, tylko skazany na śmierć po tym jak okrył się hańbą i że tak pozostanie zapamiętany – powiedział i zamilkł ponownie, po czym spojrzał Thace’owi w oczy. – Służyłeś wówczas w wojsku od stosunkowo niedawna i miałeś ile, trzydzieści pięć lat? Byłeś jeszcze bardzo młody i niedoświadczony i dziwię się, że nie zrezygnowałeś, zwłaszcza że nie uczęszczałeś do akademii wojskowej ani nawet nie przeszedłeś pełnego szkolenia militarnego a tylko skrócone, wymagane dla inżynierów.
– Miałem trzydzieści dwa lata, gdy stamtąd odszedłem – skorygował go bezwiednie. A potem zaczął mówić… fragment starannie przygotowanej historii, którą mówił zawsze, z różnym poziomem szczegółowości, gdy ktoś pytał a on tej osoby nie mógł zbyć. – Gdy zdecydowałem się zaciągnąć do wojska, miałem dwadzieścia osiem, byłem dorosły i przekonany, że to właśnie powinienem zrobić. Trudniej byłoby znieść coś takiego osobie, która trafiła tu z przypadku lub pod namową rodziców i krewnych. Prawdopodobnie zniosłyby tak czy inaczej, bo musiałyby bez względu na wszystko, osoby, które były zdesperowane albo nie miały żadnych innych niż wojsko perspektyw. Dla mnie to nie był przymus ani przypadek, tylko racjonalna i przemyślana decyzja, która zajęła mi blisko trzy lata. Nie zamierzałem poddawać się na samym starcie tylko dlatego, że było ciężko – powiedział i to była prawda; było mu ciężko, a śmierć Siggaza była czymś, z czym z trudem się uporał, jednak doszedł do siebie i, paradoksalnie, chłód i racjonalność Kolivana pomogły mu bardziej niż emocje Antoka, a kolejny kontrakt podpisał z poczuciem misji silniejszym niż wcześniej; wcześniej walczył, bo nie zgadzał się z Imperium, bo był wyrzutkiem, który nigdy nie odnajdował się w tradycjach Galra, nie znosił swojej rodziny, a nowych znajomości nie potrafił nawiązać i Ostrza były okazją, by zrobić w życiu cokolwiek wartościowego. Po sytuacji z Bratso śmierci Siggaza zrozumiał wreszcie w pełni, o jaki świat walczy i przeciwko czemu.
– Mam wrażenie, że jest w tym coś więcej. Ale nie zamierzam dłużej cię zamęczać, bo widzę, że przypomnienie tej sprawy cię przygnębiło. Jeśli kiedyś poczujesz potrzebę, by się tym podzielić, to zapewne to zrobisz. Sprawdź komunikator, bo słyszałem, że ktoś znów się do ciebie dobijał. Mam jeszcze sporo pracy – powiedział, a Thace westchnął z ulgą, że dał temu spokój.
H: Mówiąc dowódca masz na myśli tego przełożonego który tak ci działał na nerwy gdy tam przyjechałeś?
H: Nie, on by cię nie zabrał na wycieczkę
H: To komandor prawda? Nie masz bezpośrednio nad sobą innych dowódców
H: Hej jesteś tam? Nie obrażaj się
T: Tak, to komandor.
H: Już go sprawdziłem zanim odpisałeś, nie mogłem się powstrzymać
H: Stary i gruby. Ma kretyńską fryzurę i ohydne kły. Beznadzieja. Współczuje ci tych wakacji
T: Zablokuję twój numer, przysięgam.
Zmienił zdanie co do Hangi i zamiast zmienić notyfikacje od niego na odróżniające się, tego dnia wyłączył je całkowicie.
***
Zostali zakwaterowani w luksusowym hotelu, zaś Thace pierwszy wieczór zmuszony był spędzić u boku Proroka na kolacji zapoznawczej z lokalnymi politykami, wojskowymi, zarządcami publicznych przedsiębiorstw i gubernatorem o stopniu porucznika na czele; była to standardowa grupa sprawująca władzę w układach planetarnych tego rodzaju, klika, która w tym konkretnym układzie stanowiła prawo i wydawało im się często że są panami świata, podczas gdy w skali Imperium nie znaczyli zupełnie nic. Identyczne imprezy odbywały się na DX-930 i biorąc pod uwagę uwielbienie Uro dla tego rodzaju spotkań, czasem przeciągały się one z zaplanowanych kilku dni do nawet dwóch tygodni. Nie spodziewał się, że będzie miał robić cokolwiek więcej niż uśmiechać się, gdy zostanie przedstawiony i uznał, że będzie musiał odsiedzieć swoje w ciszy i nudzie, zanim stosownym będzie oddalenie się do swoich kwater.
Pierwsze spotkanie miało charakter nieformalny i nie było szans, by usłyszał cokolwiek istotnego i naprawdę nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie angażował go w rozmowę, jednak pomylił się – już na samym starcie, gdy stanął przy bufecie, podeszła do niego Galranka w cywilu pełniąca funkcję zastępcy gubernatora. Wydawała się sympatyczna, oprowadziła go po okolicach hotelu, opowiadała o tym, jakich atrakcji turystycznych może się spodziewać na DND-221, a pytania, które zadawała na temat jego pracy, były stosowne i nienatrętne. Obiektywnie była atrakcyjna, biorąc pod uwagę zajmowane stanowisko prawdopodobnie starsza od niego o przynajmniej trzy dekady a w miarę upływu wieczoru nabierał coraz większego przekonania, że jej się podobał. W innym miejscu prawdopodobnie nie miałaby oporów, by zaproponować mu seks, ale układ ten był zbyt konserwatywny, by sobie na to pozwoliła pierwszego wieczoru. I w tym momencie niemal cieszył się, że Prorok zaplanował dla niego samotną wycieczkę z pilotem i nie kazał mu uczestniczyć w kolejnych spotkaniach, bo po paru dniach prawdopodobnie by się na to odważyła.
To od niej dostał namiary na pilota, z którym miał spotkać się o świcie na płycie lotniska przyhotelowego i tak, naprawdę cieszył się, że tak wcześnie, bo była to jedyna wymówka jaką miał, by wrócić do swojego pokoju, gdy impreza trwała jeszcze w najlepsze. Kwatera, jaką otrzymał, jakkolwiek luksusowa, nie posiadała sprawnego sprzętu komunikacyjnego dalekiego zasięgu, co zirytowało go, ale nie mógł nic na to poradzić. Jakiś czas próbował użyć tego, co było dostępne a nawet rozważał, by skontaktować się z recepcją, lecz ostatecznie uznał, że to zły pomysł. Prorok zapewne by się o tym dowiedział i zapewne zapytałby, z kim tak bardzo chciał porozmawiać pierwszego dnia wakacji, a on wolał nie przeciągać struny i nie wdawać się w kolejne dyskusje o znajomych spoza wojska. Napisał zarówno do Kolivana jak Hangi, informując ich, że na razie nie ma szansy się z nimi połączyć, ale w razie gdyby takowa się pojawiła, da im znać z wyprzedzeniem.
Pojawił się w wyznaczonym miejscu o czasie i już po paru chwilach zbliżył się do niego cywilny pilot wycieczkowy, z którym został umówiony. Mężczyzna sprawiał wrażenie onieśmielonego, jednak układ znajdował się na tyle blisko Bazy Głównej, że ciężko było mu uwierzyć, że chodziło wyłącznie o jego stopień wojskowy – zwłaszcza że był zaledwie podporucznikiem i obiektywnie nie wyglądał na niebezpiecznego, nawet jeśli jego wyraz twarzy zazwyczaj zwykle nie wydawał się szczególnie sympatyczny. Pilot przedstawił się jako Zhos, powiedział mu jakie mają możliwości zwiedzania i zanim jeszcze dotarli do jego statku, przedstawił mi pobieżnie kilka opcji, jąkając się i rzucając mu niepewne spojrzenia. Tak jak dowiedział się wcześniej, wśród atrakcji nie było niczego innego niż ładne widoki, a zabytki związane były z działalnością Galran, gdyż wszelkie ślady po poprzednich cywilizacjach zostały dawno temu zniszczone.
– Nie chcę oglądać zbyt obleganych miejsc, bo nie lubię tłumów. Na początek zabierz mnie w jakieś ciche miejsce, które wiesz, że naprawdę warto zobaczyć – powiedział i przypomniał sobie plaże i szerokie wybrzeża na DX-930, bujną roślinność nadmorską i to jak Hanga kiedyś namówił go do kąpieli, prawie wyjąc ze śmiechu widok Thace’a, który przez mokrą, krótką sierść częściowo pokrywającą jego ciało, po wyjściu z wody wyglądał podobno jak nieszczęśliwe kocię na deszczu. – Gdzieś gdzie będzie plaża i woda – dodał po chwili.
– Polecimy na którąś z niezamieszkanych wysp na terenie Kasteolkanii. Jest tam sporo turystów, ale o tej porze roku nie będzie wysypu, poza tym… archipelag jest ogromny i zajmuje blisko ćwierć planety, więc na pewno szybko znajdziemy jakąś bardziej odludną wyspę. Jeśli jest pan zainteresowany pływaniem, możemy wypożyczyć odpowiedni kostium. Morze na całym obszarze jest stosunkowo płytkie i bezpieczne.
– Nie pływam najlepiej, a mój komandor nie byłby zachwycony, gdybym utonął. Ale lubię wodę. Spacer na świeżym powietrzu w nowym otoczeniu będzie odpowiednim odpoczynkiem po roku, gdy właściwie nie widziałem naturalnego światła – odparł, a chwilę potem zajmował miejsce w statku; rozbawiło go, gdy Zhos sprawdził i poprawił jego pasy bezpieczeństwa, chyba z rozpędu traktując go jak turystę, który nie był przyzwyczajony do latania. Jego ręce lekko drżały, a oczy błądziły po wnętrzu kokpitu, gdy zaczął przekazywać mu podstawowe procedury bezpieczeństwa. Thace miał ochotę powiedzieć mu, że to nie jest konieczne, bo bez względu na to jak bardzo statki cywilne różniły się od wojskowych, potrafił pilotować a jako pasażer latał setki razy; że chociaż szłoby mu to opornie – bo nigdy nie był dobrym pilotem i umiał tylko niezbędne minimum wymagane w wojsku bez względu na stanowisko – tym pewnie również potrafiłby sterować. Widział jednak, że Zhos i tak się denerwuje jego obecnością, więc ugryzł się w język, by nie stresować go jeszcze bardziej, już na samym starcie zgrywając przemądrzałego oficera.
Statek Proroka, którym Thace dotarł na planetę, nie posiadał szyb w części dla pasażerów, toteż dotychczas nie widział zbyt wiele i nie do końca wiedział, czego się spodziewać – w informatorach, które wcześniej przejrzał, nie było zbyt wiele zdjęć. Gdy wylecieli z Zhosem poza miasto, zobaczył poniżej mnóstwo wody i roślinności, dziesiątki wysp, setki maleńkich, kolorowych łódek krążących w pobliżu brzegu kontynentu… i nagle uderzyła go fala nostalgii za DX-930, silniejsza niż zazwyczaj. W normalnych okolicznościach nie wchodziłby z pilotem w pogawędkę, ale Zhos wydawał się… bezpieczny, a on w tym momencie potrzebował normalnej rozmowy z kimś niezwiązanym z wojskiem. Pilot zerkał na niego raz po raz, udzielając odpowiedzi na jego pytania dotyczące tej i pozostałych planet układu; co jakiś czas uśmiechał się niepewnie, a gdy Thace zaczynał wpatrywać się w okno i na dłużej zawiesił na czymś wzrok, czuł na sobie jego spojrzenie.
Im bardziej odsuwali się od głównego lądu, tym wyspy były rzadsze i mniej rozległe, a ta, na której zdecydowali się wylądować, była mniejsza od standardowego imperialnego krążownika. Było tu więcej skał niż zieleni, a roślinność, teraz, gdy zobaczył ją z bliska, była całkiem inna niż na DX-930, co sprawiło, że coś ponownie ścisnęło go w gardle. Zhos opowiadał mu o tutejsze florze, jego głos był łagodny i w jakiś sposób kojący, a dłoń szczupła i ciepła, gdy Thace sięgnął bezwiednie do pobliskiej rośliny – wysokiej jak drzewo, ale o formie, jakiej nigdy wcześniej nie widział, by musnąć palcami cienkiego jak pergamin, półprzezroczystego liścia.
– Proszę uważać – powiedział pilot, chwytając go za rękę. – Nie są niebezpieczne, ale czasem powodują nieprzyjemne podrażnienia, zwłaszcza wśród Galran szczepu 2.
Thace skinął głową a Zhos szybko wycofał dłoń i odwrócił głowę; potem chwilę pocierał swoją skórę. Szedł tuż za nim, gdy Thace ruszył wzdłuż lasu dziwnych drzew, które z tego co wcześniej opowiadał pilot, podczas przypływu częściowo znajdowały się pod wodą. Teraz, gdy nie musiał prowadzić statku, Zhos wpatrywał się w Thace’a niemal cały czas i tak, oczywiście mógł sobie wmawiać, że to dlatego, że mężczyzna przyjechał tu jako jego przewodnik i powinien pilnować by znów nie wsadził rąk w jakieś nieodpowiednie miejsce, lecz podświadomie czuł, wiedział, że chodziło o coś innego.
Znał te spojrzenia, chociaż Zhos prawdopodobnie sądził, że jest dyskretny, a ktoś inny w ogóle nie zwróciłby na to uwagi. Mężczyzna był nim zainteresowany i był tym faktem przerażony. Był cywilem w wyjątkowo konserwatywnym układzie planetarnym, był sam na sam z oficerem z Bazy Głównej, który go pociągał, miał z nim spędzić najbliższy tydzień i denerwował się za każdym razem, gdy Thace na niego spojrzał lub o coś zapytał. Było oczywistym, że Zhos na nic się nie odważy i czekanie na to nie miało żadnego sensu, chociaż z całą pewnością był chętny.
Thace zaś miał dość czekania, gdy znalazł się na moment w innym świecie, który z daleka przypominał DX-930 a z bliska był zupełnie inny. Nie był z nikim od wielu miesięcy, od momentu, gdy przed samym wylotem do Bazy Głównej spędził noc z Hangą. Ich ostatnia rozmowa video go rozbudziła, a wszystkie ostatnie dyskusje z Prorokiem, jego dziwne zachowania i nagłe zmiany nastrojów, momenty gdy Thace zaczynał bezwiednie wypowiadać zdania, które mogły brzmieć jak flirt… samotność i czasem natrętne pytania Vhinku i Hangi… wszystko to skumulowało się tu i teraz, w miejscu budzącym nostalgię i chociaż to nie był rozsądny pomysł, im dłużej patrzył na Zhosa z tą jego niepewnością i zawstydzeniem za każdym razem, gdy Thace zawiesił na nim wzrok lub przyłapał go na gapieniu się, tym bardziej miał na to ochotę.
To nie tak, że Zhos był jego ideałem i że dokładnie takich facetów szukał. Był zupełnie przeciętny – odrobinę od niego wyższy, ale lekko przygarbiony i zdecydowanie mniej umięśniony; chyba trochę starszy, ale tego nie był pewien. Jego jednolita skóra pozbawiona była włosów i sierści, przez środek głowy przebiegał mu grzebień niewielkich wypustek pokrytych łuskami, miał bardzo małe i wyglądające na niezbyt ostre kły; źrenice w żółtych oczach, których większość Galran była pozbawiona, a które sprawiały, że jego twarzy wydawała się bardziej ekspresyjna; zadbane dłonie o długich palcach i spiłowanych szponach – Thace czasami słyszał od pilotów myśliwców, że zbyt długie przeszkadzają im przy niektórych manewrach, jednak wątpił, że przewodnik wycieczkowy również potrzebował aż takiej wygody i refleksu w codziennej pracy. Nie był zjawiskowo przystojny, ale zdecydowanie nie był też odstraszający w jakikolwiek sposób.
Zwolnił kroku i obejrzał się w jego stronę, by spróbować jakoś do niego zagadać a wówczas Zhos momentalnie odwrócił wzrok, zaś chwilę potem potknął się o jakiś śliski korzeń i wpadł na Thace’a, którego natychmiast zaczął przepraszać. Jeśli Thace miał jakikolwiek pomysł, jak zaproponować seks nieznajomemu Galra którego dopiero spotkał, te momentalnie wyparowały i jedyne, co zdołał wydusić, gdy Zhos odzyskał równowagę, to żeby usiedli na pobliskiej skarpie, z której rozciągał się widok na morze i drobne, skalne wysepki poniżej; tam zaś, wciąż nie wiedząc, jak zacząć, wysłuchał kolejnego, trochę nerwowego wykładu odpowiedniego dla turysty, lecz coraz mniej skupiał się na słowach, sfrustrowany swoją nieudolnością. Próbował coś wymyślić, kierując się swoimi doświadczeniami, które przecież nie były ubogie, ale nagle okazało się, że w tej sytuacji są kompletnie nieprzydatne.
Gdy ponad trzydzieści lat temu już będąc dorosły, pogodził się wreszcie ze swoją orientacją, postanowił coś w końcu z tym zrobić, a nie tylko oddawać się fantazjom, które budziły raczej gorycz niż przyjemność. W czasie studiów był niepełnoletni i nie miał szansy legalnie wejść do baru, a przez kilka pierwszych miesięcy w stałej pracy – nie odważył się na to; potem blisko trzy lata trenował i pracował w kwaterach Ostrza i latał tylko na krótkie, proste misje. Postanowił coś zrobić dopiero gdy zaciągnął się do wojska, przeszedł podstawowe szkolenie i podpisał pierwszy kontrakt jako jeden z dziesiątek szeregowych techników w gigantycznym centrum komunikacji, w którym przeprowadzana była potężna rozbudowa i modernizacja. Kwatery Ostrzy opuścił samotnie będąc zupełnie inną osobą niż trzy lata wcześniej, dawne lęki straciły na znaczeniu, a świadomość, że gdy jest się szpiegiem oraz żołnierzem, każdy dzień może być ostatnim, popchnęła go do zdecydowanych działań. Wiedział, że życie było za krótkie, by przeżyć je w strachu i goryczy. W tamtym momencie myślał przede wszystkim o tym, że nie chce umierać, żałując, że nigdy nawet nie spróbował sięgnąć po to, czego pragnął.
Stacja znajdowała się na krańcach sporego układu, na którym dwie planety i kilkanaście księżyców były mniej lub bardziej gęsto zaludnione przez Galran. W większości byli to cywile, sporo było jednak pracowników stacji, na której pracował Thace, toteż zanim udał się gdziekolwiek, czytał opisy wielu lokali, kilkakrotnie pojawił się w ich okolicach, sprawdził je na wszelkie możliwe sposoby, a wreszcie – włamał do monitoringu tego, który uznał za najbezpieczniejszy. Odważył się tam udać dopiero po kilku tygodniach i gdy teraz przypominał sobie, jak bardzo się wówczas czaił, aby wykonać jakikolwiek ruch i ile nerwów go to kosztowało, był w jakiś sposób rozczulony faktem, że był wówczas tak młody i niewinny.
Pamiętał, jak będąc już w lokalu, usiadł przy barze i czekał skulony, aż ktokolwiek do niego podejdzie i całe szczęście ktoś wkrótce podszedł. Galra, który przedstawił się jako Raxon, był od niego sporo starszy i zdecydowanie mocniej zbudowany, ale miał w sobie pewną łagodność, przez którą – w połączeniu z jego potężną posturą – przypominał mu odrobinę Antoka. Miał cichy, niski głos, który wydawał mu się uspokajający. Szybko dostrzegł, że Thace nie ma absolutnie żadnych doświadczeń. Dwukrotnie zapytał go, czy jest pewien, że chce iść do łóżka z przypadkowym facetem z baru i zabrał go do wynajętego pokoju dopiero, gdy uzyskał jednoznaczne potwierdzenie. Był delikatny, czuły i bardziej cierpliwy niż Thace kiedykolwiek był w łóżku; dotykał go niesamowicie ostrożnie, mimo że jego długie szpony miały spiłowane końcówki i nie raniły. Głaskał go po włosach i nazywał uroczym, kiedy Thace po wszystkim wtulał się w jego ciało i drżał z powodu nadmiaru emocji.
Nie umawiali się specjalnie, ale on i Raxon spotkali się w tym samym lokalu jeszcze wiele razy i poszli do łóżka po wypiciu jednego drinka i paru minutach rozmowy o niczym – żaden nie mówił, czym się zajmuje, kim jest, ani jak naprawdę ma na imię. Z każdym kolejnym razem Thace, który w międzyczasie zdołał zabawić się z paroma innymi osobami, nabierał pewności siebie i nie był już tak przestraszony jak na samym początku. Kiedyś wpadli na siebie na mieście, gdy Thace przed udaniem się do klubu postanowił załatwić drobne sprawunki i wówczas poszli nie tam, lecz do mieszkania Raxona. Został u niego na noc, po raz pierwszy w życiu z jakimkolwiek mężczyzną, a ponieważ następnego dnia miał wolne, wyszli razem na zamkniętą imprezę, na którą Raxon miał specjalną wejściówkę. Thace zaś po raz pierwszy znalazł się w miejscu, które nie było zwykłym klubem, gdzie szukało się przygody i płaciło za pokój gdzieś w pobliżu… widział tyle półnagich ciał Galran, że aż kręciło mu się w głowie i wciąż był na tyle niedoświadczony, że krępował się patrząc na to, co robili zupełnie otwarcie i na oczach wszystkich i był naprawdę wdzięczny Raxonowi, że był przy nim cały czas. Mężczyzna kilka razy pytał go, czy wszystko w porządku i zapewnił, że mogą wyjść, jeśli czuje się nieswojo. Przytulał się do niego i przyjmował bezalkoholowe drinki i oddawał się fantazjom, że chciałby być z kimś takim jak on na dłużej, że chciałby móc go poznać naprawdę, kłaść się i budzić przy nim każdego wieczoru. Wiedział, że takie myśli niczego nie prowadzą. I później, gdy był już starszy i do kogoś za bardzo się przyzwyczajał, już sobie na nie nie pozwalał.
Gdy miał opuścić pobliską bazę, bo jego kontrakt już się kończył i miał podpisany kolejny, w podobnym jak to miejscu, postanowił wpaść do tego lokalu po raz ostatni przed wylotem. Raxona tego wieczoru tam nie było i wówczas żałował, że nie dał mu swojego ID, aby mogli skontaktować się za pomocą komunikatora i spotkać po raz ostatni. Przypomniał sobie, że te trzydzieści lat temu mężczyzna wydawał mu się tak dojrzały, chociaż w istocie był pewnie w podobnym wieku jak Thace obecnie. Później odnalazł go w jednej z lokalnych aplikacji randkowych, ale ostatecznie stchórzył i nie zdecydował się do niego napisać i wyjaśnić, że musiał wyjechać.
Przez następne lata zarówno w tamtym lokalu jak kolejnych, w jakich się pojawiał, na różnych planetach, zamieszkanych zarówno przez Galran jak obcych i hybrydy, zawsze ktoś do niego podchodził – kto miał więcej odwagi i przebojowości od niego. Zwykle nie byli natarczywi, nigdy nie zdarzyło mu się, by ktoś próbował zrobić mu krzywdę czy nadmiernie się naprzykrzał; z czasem sam nabrał odwagi, gdy wiedział, że może podejść do kogoś, kto mu się podobał – nawet jeśli wolał, by to druga strona wykazywała inicjatywę i sam robił to raczej rzadko. Tylko w takich miejscach bywał, zawsze po kryjomu, z dala od lokalizacji, gdzie mieszkał – w klubach, do których przychodziło się w konkretnym celu i miało pewność, że wszyscy bywalcy są w tym samym. Czasem spotkał się z kimś kilka czy nawet kilkanaście razy, ale odkąd dołączył do Ostrzy, nigdzie nie zagrzewał miejsca na długo i nie chciał się przywiązywać. Zwłaszcza po sytuacji z Siggazem i pewnie również Raxonem, za którym tęsknił jeszcze wiele miesięcy… po prostu nie mógł sobie na to pozwolić.
Zmieniło się to dopiero na DX-930, gdzie odmiennej orientacji nikt z mieszkańców nie uważał za coś dziwnego i zdrożnego; mogli zakładać rodziny całkowicie jawnie i legalnie, gubernator Uro oraz wcześniejsi zarządcy machali na lokalne przepisy ręką czy to z ignorancji i obojętności czy dlatego, że któryś z ważnych przedsiębiorców lub ich bliskich miał takie skłonności i się z nimi nie krył. Dwie spośród siedmiu ras zamieszkujących tam przed włączeniem całego układu do Imperium były zmiennopłciowe, a kolejne dwie odznaczało się na tyle niewielkim dymorfizmem płciowym, że Galranie, którzy nie mieli zbyt wiele do czynienia z obcymi, nie byli w stanie na pierwszy rzut oka ich rozróżnić – do tej drugiej grupy należeli zresztą Kaneapalowie i w połowie Hanga. Przez cztery lata na DX-930 niejednokrotnie był podrywany przez obcych i hybrydy dowolnej płci w zwykłych lokalach; czasem zdarzało się to nawet w miejscach publicznych, o ile miał na sobie cywilne ubrania a nie mundur.
Ponieważ wcześniej chodził tylko w konkretne miejsca lub korzystał z aplikacji, zaś na DX-930 nie miało to żadnego znaczenia – tak naprawdę nigdy nie musiał ujawniać się, by z kimś być, na chwilę bądź na nieco dłużej, mimo że bez zobowiązań. I pewnie dlatego chociaż przeanalizował wszystko w głowie, teraz, gdy zamierzał zagadać do kogoś prawie na pewno zainteresowanego, ale nie otwarcie… oraz dlatego że nie był najlepszy w inicjowaniu tego typu rozmów… nie miał pojęcia, co powinien mówić, gdy miał przed sobą Zhosa, któremu ewidentnie się podobał, ale który na pewno sam nic nie zrobi. Z braku jakichkolwiek innych pomysłów, postanowił zacząć tak, jak czasem zaczynało się rozmowy w lokalach na DX-930, chociaż jeszcze zanim się odezwał, czuł, że to kiepski kierunek.
– Jesteś stąd, Zhos? – zaczął od najgłupszego pewnie pytania; mężczyzna był lokalnym pilotem-przewodnikiem zatrudnianym przez bogatych Galran przyjeżdżających tu na wakacje i od kilku godzin prezentował ogromną wiedzę o całym układzie i wszelkich atrakcjach, jakie można było tu zobaczyć. Oczywiście że był stąd.
– Tak, mieszkam w tym układzie od urodzenia.
– To stosunkowo niedaleko Bazy Głównej. Dlaczego nie poszedłeś do wojska? Jesteś doskonałym pilotem – wypalił, aby jakoś przekierować rozmowę na temat inny niż wycieczka i przeklął się w myślach, gdy mężczyzna spojrzał na niego z cieniem lęku, jakby czuł się przesłuchiwany przez ważnego oficera, a nie… nie, Thace był daleki od nazwania swoich żałosnych prób rozmowy podrywaniem.
– Piloci cywilni również są potrzebni… zwłaszcza tutaj – wydusił, a Thace westchnął i uznał, że jeśli nie postawi wszystkiego na jedną kartę, to cały tydzień będzie słuchał opowiastek dla turystów i podejmował kolejne skazane na porażkę próby flirtu, a zarówno on jak Zhos stracą okazję na przygodę, na którą obaj mieli ochotę. Pilot pewnie okazje jednak jakieś tu miewał, bez względu na to, jak konserwatywny był to układ, ale jemu kolejna mogła się trafić za wiele miesięcy albo i później.
– To nie jest powód. Widzę, jaki jest, bo widzę, jak mi się przyglądasz – powiedział, wbijając w niego wzrok. – Bądź ze mną szczery. Podobam ci się – dodał i chociaż starał się brzmieć niekonfrontacyjnie i zachęcająco, po samej minie Zhosa zorientował się, że zawiódł na całej linii, bo mężczyzna patrzył na niego z przerażeniem.
– Błagam… proszę nie mówić moim przełożonym. Nie chcę problemów. To nie wpływa na moją pracę. Jeśli nie czuje się pan komfortowo, wezwę kogoś innego, tylko błagam…
– Czuję się komfortowo – przerwał mu. – Znasz jakieś miejsce, gdzie nikt nas nie zobaczy i nie będzie nam przeszkadzał?
– Nie jestem pewien czy rozumiem…
– Jesteś. Możesz odmówić i będziemy kontynuować tę wycieczkę. Możesz też polecieć ze mną w miejsce, gdzie wynajmę prostytutkę albo kogoś poderwę, jeśli znasz takie. Nikomu nie powiem, bez względu na to, co wolisz zrobić. Mam do stracenia więcej od ciebie. I wierzę, że będziesz dyskretny. Więc?
– Co… co właściwie pan proponuje?
– Znalezienie wygodnego hotelu i seks, czy muszę być jeszcze bardziej bezpośredni? – wyrzucił z siebie nerwowo.
– Przepraszam, to… to ostatnia rzecz, jakiej spodziewałem… nawet nie sądziłem… – wykrztusił Zhos i przez jeden krótki moment Thace poczuł obawę, że może jednak pomylił się w swoich ocenach i skompromitował a dodatkowo naraził na ryzyko ujawnienia i wydalenia z wojska. – Hotel nie jest bezpiecznym miejscem. Ktoś na pewno by nas zapamiętał gdybyśmy wpadli tam na dwie godziny. Jest pan oficerem i przekuwa uwagę, a ponadto wszędzie jest monitoring.
– Monitoringiem mógłbym się zająć bez większych problemów, a gdybym założył cywilne ubrania i wzięlibyśmy osobne pokoje, nikt nie zwróciłby na nas uwagi – powiedział i przyglądał mu się chwilę. – Nie ufasz mi jeszcze. W porządku. Jakie są inne opcje?
– Jeśli zależy panu na bezpiecznym i wygodnym miejsca, to możemy wrócić do bazy a ja wymienię statek na większy, z częścią sypialną i prysznicem i polecimy na jakieś odludzie podobne do tego. Jeśli tylko na bezpieczeństwie, to możemy po prostu wrócić do statku.
– Wrócimy do bazy wieczorem i wymienimy go na większy. Przekażę swojemu dowódcy, że nie będzie mnie kilka dni, bo omówiliśmy różne opcje wycieczkowe i wybrałem zwiedzanie w statku na którym zamierzam nocować. Oczywiście, faktycznie będziemy latać po całym układzie, a ty pokażesz mi wszystkie najbardziej atrakcyjne miejsca, abym miał co opowiedzieć swojemu komandorowi, gdy zapyta, jak mi minął urlop. Czy tego rodzaju podróż brzmi wiarygodnie czy raczej się nie zdarza?
– Jest wystarczająco wiarygodne – odparł Zhos ostrożnie. – Nie byłoby, gdyby na wycieczkę przyjechała para szukająca intymności czy rodzina z dziećmi, nie mówiąc już o samotnej kobiecie, bo to na pewno nie wyglądałoby stosownie. Samotny Galra, zwłaszcza oficer, nie będzie budzić podejrzeń, gdy poprosi o prywatny statek z pilotem, na którym będzie mógł również nocować. O ile na co dzień również jest pan skryty i mało towarzyski i…
– Zdecydowanie nie jestem towarzyski, a mój komandor zdziwiłby się bardziej, gdyby usłyszał, że zamierzam poszukać jakichś wydarzeń kulturowych i tłumów. Gdy powiem, że poprosiłem o wycieczkę i noclegi w plenerze, bo chciałem popatrzeć na naturę, z całą pewnością uwierzy. Ale tym zajmiemy się później. Na razie… Chodźmy do statku – powiedział, po czym podniósł się z miejsca, podał mu rękę i pomógł mu wstać. Zhos przytrzymał go na moment i wyglądało na to, że wciąż nie do końca wierzy w to, co się dzieje.
– Więc wybiorę któryś z dużym oknem widokowym. Przy budżecie, jaki panu zapewniono, oprócz prysznica znajdzie się tam jacuzzi, pełny barek z najdroższymi alkoholami i stacja masażu – wymamrotał i odrobinę niepewnie przyciągnął Thace’a do siebie. Patrzyli na siebie parę chwil, luźno objęci, zanim Zhos odważył się pochylić w jego stronę i krótko pocałować go w kącik ust.
Przez parę chwil Thace rozważał zaciągnięcie go w pobliskie zarośla i tylko względna przytomności pilota, który stopniowo odzyskiwał zdrowe zmysły i trzymając go za rękę ruszył z powrotem do statku, uchroniła go przed wytarzaniem się w wilgotnym piachu i późniejszym wyciąganiu z munduru i sierści drobnych igiełek, kamyczków i skorupiaków.
***
Chapter 7: Wycieczka - 2
Chapter Text
***
Seks w kabinie dwuosobowego, turystycznego statku, był równie niewygodny jak byłby w piachu i krzakach, jednak – przynajmniej – czystszy. O penetracji nie było mowy w niewielkiej przestrzeni, nie rozebrali się nawet do połowy, Thace co chwilę uderzał głową i łokciami w ściany i sufit kokpitu a nienaturalna pozycja powodowała napięcie mięśni, tak, że gdy skończyli, czuł nadwyrężenie w miejscach, gdzie naprawdę się go nie spodziewał. Po wszystkim był jednak tak psychicznie zrelaksowany, że z jego gardła zaczęło się wydobywać pełne zadowolenia mruczenie; wciąż było mu niewygodnie, gdy siedział okrakiem na kolanach Zhosa, w rozpiętym mundurze, przytulał się do niego i czuł na szyi jego miękkie usta, ale zupełnie się tym nie przejmował.
– Pogniotłem panu mundur – stwierdził Zhos, na co Thace parsknął cichym śmiechem.
– Na pewno znasz jakieś turystyczne atrakcje, w których można pognieść sobie ubranie. Ciężej będzie znaleźć wyjaśnienie, dlaczego jest poplamiony, więc mam nadzieję, że masz coś, czym będzie się dało to wyczyścić. Czy na tym cudownie luksusowym statku może być też stacja piorąco-prasująca? Wziąłem ze sobą tylko dwa mundury na zmianę a w tym tempie starczą mi co najwyżej do jutra.
– Może być nawet pełna garderoba. Za dodatkową opłatą, na którą też mamy budżet, z rzeczami w odpowiednim rozmiarze na każdą okazję. Pana dowódca musi naprawdę cię cenić, skoro sponsoruje to wszystko. – W jego głosie było coś dziwnego, jakaś uraza, coś, co Thace gdzieś już słyszał i nagle cała chwilowa błogość pękła jak bańka mydlana.
– Zapytasz, ile osób musiałem zamordować, by w nagrodę dostać tygodniową wycieczkę z pilotem i ogromnym budżetem? – spytał, sztywniejąc w jego objęciach.
– Przepraszam, nie to…
– Wiem. To ja przepraszam. Mój komentarz był niestosowny – powiedział gorzko, przypominając sobie ponownie Hangę… i czując wyrzuty sumienia, bo Zhos znów kulił się i bał się go. Hanga czasem też się bał, bez względu na to, jak bardzo pewnego siebie zgrywał. – Mów mi po imieniu – dodał po chwili, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że pilot wciąż odzywał się do niego formalnie, nawet chwilę po tym, jak uprawiali seks. – I nie denerwuj się. Nie jestem niebezpieczny. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że ze wszystkich pilotów w układzie DND-221 trafiłem akurat na ciebie – powiedział i łagodnie pogłaskał go po policzku. Musnął jego wargi ustami. Mocniej wtulił się w jego szczupłe ciało. – Nie zgniatam cię…?
– Nie. Jest dobrze – odparł cicho Zhos, ponownie obejmując go ramionami i mięknąc w jego objęciach. – Tak, znajdzie się coś do czyszczenia. To…
– Najgłupsza rzecz, jaką zrobiłeś w życiu?
– Pewnie tak. Ale jedna z najprzyjemniejszych.
– Przyjemnie będzie w większym statku. Stacja masażu? Mówiłeś serio? – spytał, na co Zhos roześmiał się.
– I jeszcze parę innych atrakcji. Bardzo rzadko latam aż tak luksusowymi statkami, więc sam z chęcią zobaczę, co jeszcze oferują – powiedział po czym spróbował sięgnąć do kokpitu by uruchomić informator; Thace niechętnie zszedł z jego kolan, a potem stracili parę chwil, by w ciasnej przestrzeni być w stanie przesiąść się, a Zhos mógł zająć miejsce pilota. Doprowadzili się do porządku, przejrzeli oferty i zarezerwowali w jego agencji turystycznej większy statek ze wszelkimi udogodnieniami, który zgodnie z informacją miał być gotowy za cztery godziny.
Obiad zjedli w barze na samym wybrzeżu – Thace pozbył się munduru, który wyglądałby dziwacznie w miejscu, gdzie wszyscy chodzili w strojach plażowych i udał się tam w zapasowych spodniach Zhosa i jego koszulce ze spandexu. Wysokie buty zostawił w statku, więc czuł pod palcami stóp miękki piasek, a gdy zajęli leżaki z szybkim jedzeniem w dłoniach i – w jego przypadku – słabym, owocowym drinkiem, ponownie poczuł się, jakby znalazł się w innym świecie. Gdy przymknął oczy, niemal czuł tę samą bryzę co na DX-930, na plaży niedaleko mieszkania Hangi, gdzie potrafili spędzić pół nocy. Czasem przy ognisku i alkoholu, w towarzystwie jego przyjaciół, bandy hałaśliwych dzieciaków i paru osób co prawda starszych, ale będących niebieskimi ptakami, którzy nie widzieli nic dziwnego w utrzymywaniu bliskich znajomości z osobami, które mogły być ich dziećmi lub wnukami. Była to mieszanka wszystkich ras zamieszkujących Betę, trochę Galra-hybryd i on, poważniejszy od nich wszystkich i prawdopodobnie niesamowicie nudny. Przypuszczał, że znajomi Hangi zastanawiali się, po co w ogóle zabiera ze sobą tego milczącego galrańskiego inżyniera – żadne z nich nie wiedziało, że Thace pracował w wojsku, a jeśli nawet wiedzieli… nikt nigdy tego nie skomentował – ale traktowali go zwyczajnie, jak jednego ze swoich, a nie kogoś, kogo należałoby się obawiać, bo w drabinie społecznej stał wyżej od nich. Rano Hanga zwykle pytał, czy jest w stanie samodzielnie polecieć na Deltę, czy ma go podrzucić, a on odpowiadał, że nie jest aż tak beznadziejnym pilotem, by nie pokonać półgodzinnej trasy po tym, jak wypił wieczorem dwa lub trzy drinki.
Kiedy otworzył oczy, zorientował się, że pojedyncze włoski na jego ramionach zaczęły już zmieniać kolor na niebieski i musiał wziąć parę głębokich oddechów, by uspokoić się i odgonić kolejną falę nostalgii.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho Zhos i wyciągnął rękę w jego stronę; musnął jego przedramię samymi opuszkami palców, ale nie zrobił nic więcej, bo na DND-221 to pewnie nie byłoby bezpieczne. Hanga, gdy widział, że Thace jest przybity czy zamyślony, bezwstydnie wieszał mu się na ramieniu choćby w centrum miasta czy na zatłoczonej plaży. Przytulał go a czasem całował i nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.
– Zanim trafiłem do Bazy Głównej, przez kilka lat stacjonowałem w układzie DX-930. Był… bardzo liberalnym miejscem. Pewnie bardziej, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić – odparł. – Ostatni rok jaki tam spędziłem był najszczęśliwszym w moim życiu. Miałem tam kogoś, kto znaczył dla mnie więcej niż wtedy sądziłem. Żałuję, że musiałem stamtąd wyjechać.
– Musiałeś…?
– W wojsku dostajesz czasem propozycję awansu, której nie możesz odrzucić – powiedział, na co Zhos skinął głową, rozejrzał się, a potem podniósł się z leżaka i udał, że sięga do torby leżącej między nimi, zbliżając przy tym usta do ucha Thace’a.
– Opowiesz mi o tym… jeśli będziesz chciał. Ale nie tutaj. Mów ciszej. Nawet na plaży wypełnionej turystami może znaleźć się ktoś, kto nadinterpretuje twoje słowa. Tobie nic nie zrobią. Ale ja nie chcę problemów.
Gdy po powrocie do hotelu, z którego zabrał swoje rzeczy, napisał do Proroka, że zmienił plany wycieczkowe i zamierza nocować na statku w różnych miejscach, ten odpisał dopiero po kilku godzinach i życzył mu udanego odpoczynku oraz zażądał masy zdjęć z widokami, których sam nie uświadczy, spędzając całe dnie na formalnych spotkaniach.
Nowy statek ze wszelkimi udogodnieniami otrzymali późnym popołudniem i pierwszym, co zrobili, było przeniesienie się na sąsiednią, mniej uczęszczaną przez turystów planetę, gdzie zaliczyli kolejną rundkę szybkiego seksu z użyciem samym rąk, tyle tylko że tym razem w wygodniejszych warunkach. Przebrali się w kombinezony ochronne i ruszyli na wędrówkę po górskim, lodowatym szlaku i chociaż Thace początkowo sądził, że nie będzie bawił się zbyt dobrze oraz że ładne widoki mało go interesują – ostatecznie okazał się tym zachwycony. Na tyle, że przedłużyli wycieczkę o dwie godziny i wrócili tylko z rozsądku Zhosa, a nie dlatego, że Thace miał dość. Zdjęcia dowodowe były znakomite, a Zhos pomógł mu skalibrować ustawienia aparatu w komunikatorze tak, by wyglądały jeszcze lepiej. Do statku dotarli skostniali z zimna i chociaż w tym miejscu planety, którą odwiedzili, był środek trwającego kilka miesięcy dnia polarnego i wciąż było aż nazbyt jasno, postanowili udać się na spoczynek; byli na nogach od szesnastu godzin i zmęczenie powoli dawało im się we znaki, a w efekcie nie mieli siły zrobić nic więcej jak tylko przebrać się, zjeść gorącą kolację z zapasów na statku i nieco się odświeżyć.
– Zostaw komunikator w kokpicie i zablokuj go, a potem przyjdź do mnie – powiedział Thace, gdy przyszedł moment, by się położyć. – Mam płytki sen, więc zorientuję się, jeśli w nocy będziesz wstawał. Przepraszam cię… ale muszę być ostrożny.
– A jeśli gdzieś puściłbym plotkę, wrócisz tu i poderżniesz mi gardło? – rzucił Zhos, na co Thace westchnął i nic nie odpowiedział. Widział, że pilot denerwował się, ale nie tak, jak na samym początku, a ton jego głosu niósł ze sobą raczej gorycz niż strach. – Wiem, jak wygląda nasz świat. Nigdy nie zniszczyłbym kariery… jednemu z nas. Nie musisz mi grozić, ale rozumiem, że jesteś ostrożny – powiedział, po czym spełnił jego polecenie. Nawet nie próbował prosić, by Thace swój komunikator również zabezpieczył. Chwilę potem znalazł się w jego objęciach i chociaż naprawdę byli zmęczeni i śpiący, do dłoni którymi gładzili się po plecach i ramionach wkrótce doszły pocałunki; najpierw niewinne, potem bardziej namiętne, a wkrótce stroje nocne, które dopiero co założyli, zostały rzucone na bok.
W sypialni, w której wcześniej przyciemnili szyby z timerem mającym za parę godzin symulować świt, panował półmrok, lecz ich oczy szybko się do niego przystosowały i Thace widział ponownie wszystkie szczegóły. Długie palce Zhosa, układ łusek na jego grzebieniu, małe, niemal całkiem tępe kły, które okazały się tym cudowniejsze, gdy mężczyzna usadowił się między jego nogami i pochylił, a potem pieścił go ustami i językiem bez ryzyka zranienia go zębami, co przy seksie z Galranami rzadko było możliwe. Był delikatny i czuły, bardziej niż zazwyczaj byli przygodni kochankowie, a Thace widział, że wciąż się go obawiał, bo nieruchomiał za każdym razem, gdy nieco zbyt mocno zacisnął dłoń na jego ramieniu czy bezwiednie wbił mu szpony w skórę – nie na tyle mocno, by ranić, ale wystarczająco, by mogło to być nieprzyjemne.
– Hej. Chodź tutaj – wyszeptał i podciągnął go w górę, a coś w sposobie, w jaki ciało Zhosa napięło się, sugerowało, że spodziewał się, że za chwilę zostanie przyciśnięty do pościeli i że miał całe mnóstwo złych doświadczeń, że stąd brały się jego wszystkie obawy i że chociaż uprawiali seks po raz trzeci, wciąż nie ufał Thace’owi, że ten nie zrobi mu jakiegoś rodzaju krzywdy.
Ponownie przypomniał mu się Hanga i ich seks-rozmowa-video i to, jak żałował wówczas, że na DX-930 nigdy nie zdecydowali się zamienić w łóżku rolami, więcej…! że nawet nie wyobrażał sobie wtedy, że mógłby nie być na górze z kimś tak drobnym, młodszym i sprawiającym dość uległe wrażenie. I chociaż to nie miało żadnego sensu, nagle przed oczami stanął mu również Prorok i te wszystkie momenty, gdy ich rozmowy zaczynały przypominać flirt, a gdzieś na dnie umysłu pojawił się urywek wizji, że komandor w łóżku by z całą pewnością dominował i nie byłby przy tym ostrożny ani delikatny, jeśli jego charakter w sypialni choć trochę przypominał to, co prezentował na co dzień.
Zhosa mógł znać od niecałego dnia, ale akurat pod tym względem ufał mu całkowicie. A poza tym pilot miał spiłowane szpony i chociaż Thace czuł, że to najbardziej idiotyczny powód, by wyjść ze swojej zwyczajnej od dawna roli, nagle trzymał go za nadgarstek i prowadził jego dłoń w dół, pomiędzy swoje rozsunięte uda.
– Żartujesz, prawda? – wydusił Zhos, kiedy jego palce znalazły się pomiędzy pośladkami Thace’a.
– W żadnym wypadku.
– Jestem niemal pewny, że nigdy tego nie robiłeś. Jesteś przekonany, że chcesz…
– Fakt, zwykle tego nie robię. Ale nie przeszkadza mi to. I od jakiegoś czasu o tym myślałem, a ty masz delikatne dłonie. Lubię delikatne ręce. Nie spiesz się – wyrzucił z siebie i przymknął oczy, gdy poczuł jak palce Zhosa niepewnie się poruszają.
Był delikatny. Oczywiście, że był, łagodny, niepewny i słodki i pytał go czy wszystko w porządku aż nazbyt często… niemal wycofał się, gdy Thace zamilkł i spiął się, przez nagłą falę wspomnień, która uświadomiła mu, że sam rzadko zadawał komukolwiek tyle pytań, uznając automatycznie, że gdyby nie było, to przecież druga strona by się odezwała – bo nie umawiał się z osobami zupełnie niedoświadczonymi i niewinnymi; bo po to miało się usta, by komunikować, jeśli coś jest nie tak, nawet gdy druga strona nie zadaje dociekliwych pytań. Było to oczywistym absurdem w jego przypadku, bo sam miałby pewnie ogromny problem by powiedzieć na głos, że coś mu się nie podoba, jeśli – hipotetycznie, bo nigdy tego nie zrobił – byłby w łóżku z kimś, kogo uważałby za stojącego od niego wyżej w hierarchii, bardziej dominującego i uprzywilejowanego, silniejszego, kto budziłby w nim respekt i obawy i…
– Thace…? Przepraszam, zapędziłem się, ja…
– Wszystko w porządku. Jesteś cudowny. Nie przerywaj – wydusił chrapliwym głosem i zacisnął powieki, a potem wciągnął go do pocałunku, by chociaż na chwilę go uciszyć i móc się cieszyć czymś, co fizycznie dawało tyle przyjemności, ale budziło wyrzuty sumienia w kwestii, o której nigdy dotąd nawet przez moment nie pomyślał.
Po wszystkim Zhos doprowadził ich obu do porządku, podał mu butelkę z wodą, wytarł i wygładził wilgotne od potu włosy Thace’a a nawet zmienił pościel, nie kłopocząc się jednak na razie z zaniesieniem poprzedniej do stacji piorącej. Ponownie przytulał Thace’a, gładził go po ramionach, klatce piersiowej i plecach i widać było, że tak samo jak on desperacko tęsknił za bliskością, a nie tylko samym seksem; jego oczy były otwarte i wyglądało na to, że po wcześniejszej senności niewiele zostało.
– Zwykle nie jesteś na górze, co? – odezwał się Thace; Zhos milczał parę chwil, zanim zdecydował się odpowiedzieć.
– Gdy spotykasz się z kimś przypadkowym z aplikacji, zwykle nawet nie wiesz, jak wygląda. Mało kto odważa się wysłać zdjęcie. Gdy docieram na miejsce, robię czegokolwiek chce druga strona, godzę się na wszystko i nie wchodzę w dyskusje o to, na co w ogóle mam ochotę. Parę razy próbowałem dyskutować i nic z tego nie wyszło. Jestem zbyt drobny, żeby ktokolwiek uznał, że mogę mieć inną rolę. Parę osób wprost mi to powiedziało.
– Co ma do tego postura? – spytał, za co został obdarzony dziwnym spojrzeniem. – Nawet gdyby miała, to absurdalne. Jesteś wyższy ode mnie a zdecydowanie nie należę do niskich. Fakt, szczuplejszy i pewnie obezwładniłbym cię w walce w ciągu mniej niż pięciu sekund, ale gdybym poznał cię w jakimś lokalu, nie uznałbym, że skoro jesteś ode mnie słabszy fizycznie to automatycznie również jednoznacznie uległy – powiedział, wzruszając ramionami. Wątpił jednak, czy w lokalu by się nim zainteresował, skoro od dawna nie szukał osób, które miał za równe sobie… co ponownie przywołało falę poczucia winy, jak w ogóle swoich kochanków traktował.
– Tyle że gdy się boję, to jestem. Dlatego na wszystko się godzę. A zawsze się boję, gdy mam się z kimś spotkać – odparł na to Zhos. – Pytałeś, dlaczego nie jestem w wojsku. Jestem tchórzem. Nie potrafię walczyć, boję się konfrontacji. Boję się osób silniejszych ode mnie.
– Mnie też?
– Ciebie bardziej niż kogokolwiek wcześniej – sapnął z nutką rozbawienia i mocniej objął go ramionami. – Nigdy dotąd nie poszedłem do łóżka z wojskowym i nawet nie przyszłoby mi do głowy, by przespać się z oficerem. I nie sądziłem, że będziesz…
– Jaki…?
– Że w ogóle będziesz ze mną rozmawiał i traktował z szacunkiem. Że nie zabawisz się ze mną tak jak robi to większość facetów. Czasem zastanawiam się, po co w ogóle kogoś jeszcze szukam – powiedział i zamilkł na parę chwil. – W całym układzie nie ma całkowicie bezpiecznych miejsc, a ty wcześniej zapytałeś o to jakby było oczywiste, że gdzieś są. Albo o nich nie wiem, chociaż to mało prawdopodobne, skoro próbuję od prawie czterdziestu lat a zacząłem, gdy jeszcze nawet nie byłem pełnoletni. Gdy umawiam się z kimś przez aplikację, nigdy nie jestem pewien, czy ten ktoś jest zaufany, czy to nie jakiś psychol, który zalogował się do sieci, z którym spotkam się a on nie będzie sam i mnie pobije, okradnie lub zamorduje. Bardzo rzadko zdarza się, że z kimś spotykam się kilka razy, podam swoje dane, powiem, jak się nazywam i kim jestem oraz udostępnię swoje ID by mógł się ze mną skontaktować poza aplikacją. To za duże ryzyko. I za bardzo by bolało, gdybym zaangażował się w końcu a nic by z tego nie wyszło.
– Nie myślałeś, by przenieść się w inne miejsce?
– Nie myślałeś, by odejść z wojska? – odparł na to i westchnął. – Mam tu całą rodzinę i wielu przyjaciół. Wielu moich krewnych jest wojskowymi, a tu są ich nieletnie dzieci, którymi pomagam się zajmować razem z rodzicami i kuzynostwem. Nikt o mnie nie wie. Pogodziłem się z tym. Ty zapewne pogodziłeś się z tym, że musisz się ukrywać w swojej jednostce.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, a Thace’owi robiło się niedobrze, gdy usłyszał szczegóły o tym, jak bardzo konserwatywnym i zacofanym miejscem był układ DND-221. Było to mało typowe dla ośrodków, w których pojawiało się sporo turystów i chociaż widział to wszystko w informatorach, prawda wyglądała nawet gorzej, gdy o niej usłyszał z pierwszej ręki a nie tylko przeczytał suche fakty. Bez względu na to, gdzie się znajdował, nie zdarzyło mu się nigdy umówić z kimś nieznajomym i bać się, że ten go zamorduje, okradnie albo będzie szantażować. To, że był szpiegiem i każdego dnia ryzykował jakiegoś rodzaju odkryciem, niczego nie zmieniało, bo misja była czymś zupełnie innym niż szukanie przyjemności w codziennym życiu.
Nie miał powodów, by nie ufać Zhosowi, ale swoim osądom, zwłaszcza po udanym seksie i tak upragnionej bliskości, już niekoniecznie ufał. Gdy pilot zasnął, wyplątał się z jego objęć; z użyciem prywatnego pada, z którego w Bazie Głównej nie mógł korzystać, sprawdził o nim wszystkie informacje a potem włamał się do serwera aplikacji, którą podejrzewał, że ten używał – zabezpieczenia były dramatyczne i gdyby ktoś niepowołany chciał zrobić krzywdę używającym ją osobom, to średnio wykwalifikowany haker w ciągu doby dorwałby ich dane, numery komunikatorów i adresy oraz miejsca pracy. Nie było więc dziwne, że aż tak się bał, oraz że statystyki morderstw motywowanych homofobią były w tym układzie zatrważające…
Mógł nic nie robić, ale gdy patrzył na skulonego we śnie Zhosa, śpiącego plecami do ściany, płytko, z zaciśniętymi pięściami i napiętym całym ciałem tak, jakby był gotowy w każdej chwili obudzić się i próbować bronić, nie potrafił tego tak zostawić. Cicho ruszył do kabiny pilota – była zamknięta, ale niewystarczająco zabezpieczona, a on w przeszłości włamywał się do znacznie trudniej dostępnych miejsc – i wziął jego komunikator. Wrócił do części dziennej statku, gdzie zaczął sprawdzać jego aktywność i chociaż pilot miał zainstalowane jakieś zabezpieczenia, były zdecydowanie niewystarczające. Nie szyfrował wiadomości z mężczyznami, z którymi się umawiał, nie kasował na bieżąco konwersacji, jego dane były zbyt łatwo dostępne i gdyby ktoś chciał go znaleźć, za pomocą jego konta w aplikacji mógłby zrobić to bez problemu.
Po jakiejś godzinie Zhos niespodziewanie stanął w drzwiach. Nie miał broni, ale wyglądał jakby był gotowy się na niego rzucić – nie to, że miałby z nim szczególne szanse – oraz przerażony, gdy zobaczył swój komunikator w dłoniach Thace’a.
– Masz fatalne zabezpieczenia, a aplikacja Kax-Dex, której używacie, to katastrofa – oznajmił Thace. – Pomogę ci zabezpieczyć komunikator, a potem sprawdzę właścicieli lub administratorów Kax-Dex by zweryfikować, czy są zaufani i jeśli tak, skontaktuję się z nimi i polecę im zmianę systemów zabezpieczeń i anonimizacji. Oraz szyfrowanie wiadomości, koniecznie. Chodź. Pokażę ci, co zrobiłem i jak z tego korzystać. Mam kilka dni urlopu, więc oprócz tego, że będziemy tarzać się w pościeli i udawać, że zwiedzamy, powinienem zdążyć się z tym uporać. Korzystałem z podobnych aplikacji w innych systemach, a w wojsku zajmuję się szyfrowaniem danych, więc orientuję się, z jakich gotowych rozwiązań można skorzystać.
– Dlaczego się przejmujesz…?
– Nie chcę, by stała ci się krzywda. Skoro musisz tu żyć, to przynajmniej bądź tu bezpieczny na tyle na ile to możliwe – odparł. – Oczywiście to nie może wyjść na jaw. Nikomu nie mów, że spotkałeś się z jakimkolwiek żołnierzem, który grzebał w zabezpieczeniach twojego komunikatora i aplikacji randkowej. Siadaj – powiedział i gdy Zhos, wciąż na sztywnych nogach i spięty zajął miejsce obok niego, lekko zacisnął dłoń na jego przedramieniu. – Uspokój się. Wszystkim się zajmę. Jesteś w stanie mi zaufać?
– Tak. Dziękuję – wydusił Zhos, po czym przysunął się do niego i zaczął słuchać jego wyjaśnień.
– Pierwsza, podstawowa rzecz. Twoja blokada biometryczna jest tak żałosna, że gdy pokazałem twoje zdjęcie z identyfikatora, który miałeś w kabinie, komunikator od razu się otworzył i gdy byłem w środku, do reszty danych mogłem się włamać bez większych problemów. W przeciwieństwie do mnie masz źrenice i tęczówkę, więc jak już miałbyś wybrać najprostsze rozwiązanie, zdecydowanie lepszy będzie czytnik z oczu niż identyfikacja twarzy. Oczywiście lepsze i bezpieczniejsze jest połączenie kilku opcji, zmiana czytnika na trójwymiarowy, dodanie czujnika termalnego, bo masz go dostępnego w swoim modelu komunikatora tylko nigdy go nie uruchomiłeś oraz linii papilarnych, chyba że zbyt często używasz go w rękawiczkach. Wojskowe komunikatory korzystają z błyskawicznego czytnika DNA, ale sprzęty tego rodzaju nie są aż tak drogie, by nie było cię stać, bo tak, do twojego konta bankowego też byłem w stanie się dostać. A mówimy tylko o podstawie, czyli w ogóle uruchomieniu sprzętu. To samo dodamy do poszczególnych, istotnych aplikacji, tak, że jeśli inna osoba niż ty będzie trzymać komunikator, pewne rzeczy w ogóle się nie pokażą. Komunikacja to kolejne pole do manewru, bo możesz cały tekst jaki tworzysz i odbierasz szyfrować tak, że inna osoba będzie widzieć… cokolwiek uznasz za najlepsze, generowane losowo zdjęcia z widokami, zestawy ćwiczeń, przepisy kulinarne, listę zakupów albo miks powyższych. Funkcję nie podglądaj już zainstalowałem, zobacz… jak przekręcę komunikator pod większym kątem, ekran jest wyszarzony i nikt nie będzie mógł zobaczyć co piszesz, jeśli będzie siedział obok. Jest też opcja, ale to już bardziej skomplikowane, byś standardową konwersację z konkretną osobą zaszyfrował poza aplikacją do komunikacji, na przykład w jakimś zdjęciu, nagraniu czy innej zupełnie nie budzącej podejrzeń rzeczy. Klikasz w nie, uruchamia się pełna autoryzacja biometryczna i jesteś przeniesiony bezpośrednio do konwersacji. No i, oczywiście, automatyczne kasowanie historii. Czy wiesz, że przy każdej zmianie komunikatora zapisywałeś w zewnętrznym i bardzo kiepskim serwerze wszystkie rozmowy i sprawny haker byłby w stanie dobrać się do nich nawet nie mając w ręku tego komunikatora? Jeśli potrzebujesz tego, znajdę lepszy serwer, ale co do zasady nie polecam tego rozwiązania i rozmowy potencjalnie niebezpieczne lepiej kasować. Znam dokładną datę, kiedy kupiłeś pierwszy komunikator i widziałem zdjęcie jakie sobie wtedy zrobiłeś. Wyglądasz na nim na jakieś dwadzieścia lat albo i mniej i wysłałeś je do siedmiu osób. Zaraz przejdziemy wszystko po kolei ze szczegółami… wszystko ok?
– Tak. I naprawdę… dziękuję – wydusił mężczyzna, po czym niespodziewanie przytulił się do niego, z całej siły zaciskając ramiona wokół jego ciała. Jakiś czas nie poruszali się, a w końcu Thace lekko postukał paznokciem w ekran komunikatora Zhosa, by ściągnąć jego uwagę. Gdy pokazywał mu zabezpieczenia, starał się być cierpliwy i łagodny, mimo że zwykle nie był najlepszym nauczycielem. Kilkakrotnie powtarzał rzeczy, których Zhos od razu nie załapał, pokazał mu wszystko, co powinien umieć obsługiwać, odpowiadał na pytania, nie krytykował, gdy te wydały mu się głupie.
Wrócili do łóżka kiedy timer zaczął już przestawiać się w tryb świtania i musieli przesunąć go o kolejnych parę godzin.
***
Przez resztę tygodnia latali w różne miejsca w całym układzie, tak, by zwiedzić wszystkie najbardziej interesujące miejsca i mieć dla Proroka wystarczającą ilość zdjęć. Unikali publicznych plaż i najbardziej obleganych lokalizacji, a podróżując nosili cywilne ubrania i Thace zrobił wszystko, by wyglądać wtedy na zwykłego turystę z furmanką pieniędzy. Przypuszczał, że wyglądał dość śmiesznie. Jadali w drogich restauracjach, w których płacili z otwartego przez Proroka rachunku, ale poza tym nie pojawiali się w zbyt wielu publicznych miejscach; rezerwowali stoliki z dala od potencjalnych wścibskich uszu, a Thace zawsze sprawdzał, czy nigdzie nie ma podsłuchów. Gdy udawali się gdzieś na obiad czy kolację, wyjątkowo przebierał się w mundur oficera, mimo że wcześniej nie zamierzał w ogóle go zakładać; Zhos powiedział mu jednak, że mundur sprawi, że oferujący usługi będą go traktować jak klienta VIP i miał rację; gdy tylko się odzywał, spuszczali wzrok, a potem zapewne plotkowali na jego temat – co było mu na rękę o tyle, że chciał być widziany przynajmniej kilka razy w bezpiecznych miejscach i w ten sposób zapamiętany. Wyglądał na bogatego wojskowego, który przyjechał tu na urlop z furmanką pieniędzy, wynajął prywatnego pilota i nie było nic dziwnego w fakcie, że razem z nim udawał się na posiłki czy do sklepów z pamiątkami. W każdym innym miejscu wolał pozostać anonimowy i nie budzić lęku innych turystów.
Uprawiał przez ten tydzień więcej seksu niż zazwyczaj udawało mu się przez kwartał – pomijając oczywiście czas spędzony na DX-930, zwłaszcza ten ostatni rok z Hangą – a statek i wszelkie dostępne w nim luksusy były wystarczające, by zapewnić sobie wieczorami rozrywkę; skorzystali z niemal wszystkich, oprócz barku wyposażonego w alkohole i jedyne, czego mu brakowało, to sprzęt do komunikacji dalekiego zasięgu. Przypuszczał, że gdyby zatrzymali się w pobliżu jakiegoś większego centrum komunikacyjnego byłby w stanie się włamać do sieci, ale było to zbędne ryzyko; ostatniej nocy poprosił Zhosa by znalazł im odpowiedni hotel na planecie innej niż ta, na której stacjonował Prorok i zarezerwował tam dwa pokoje, bo ma parę spraw do załatwienia.
– Hotel z komunikacją dalekiego zasięgu? – spytał pilot. – Jeśli to coś pilnego, mogę wrócić na lotnisko, na które przylecieliście. Na pewno możesz użyć sprzętu z waszego statku, a udanie się tam będzie nawet szybsze niż znalezienie hotelu.
– Wszystkie statki militarne nadają na częstotliwości przeznaczonej dla wojska, a zależy mi na bezpieczeństwie.
– I uważasz, że bezpieczniejsza będzie sieć cywilna? – zdziwił się Zhos. – U nas? Sam stwierdziłeś, że jest do niczego, gdy po zbadaniu mojego komunikatora zacząłeś też sprawdzać inne rzeczy…
– Jest wystarczająca, jedyne co trzeba zrobić to nawiązać w niej odpowiednio silnie szyfrowane połączenie. Na statku wojskowym to nie byłoby możliwe, to znaczy… byłoby, ale każda komunikacja wychodząca byłaby oznaczona moją sygnaturą biometryczną i tym samym dostępna dla moich dowódców. Jak się domyślasz… nie każdą rozmowę powinni usłyszeć, a o niektórych lepiej, by w ogóle się nie dowiedzieli.
– W Bazie Główne jest tak samo? Nie jesteś w stanie z nikim porozmawiać, bo wszystkie połączenia głosowe mogą być śledzone?
– Niestety – odparł, chociaż wiedział, że z anonimizowanym dostępem na poziomie komandora, który wciąż miał od Proroka, mógłby to zrobić… szansa, że sprawdzałby on swoje własne połączenia była znikoma, a do ich treści nie dostałby się o ile nie podsłuchiwałby go w czasie rzeczywistym; byłby jednak w stanie dowiedzieć się, że Thace w ogóle z kimś się łączył w ten sposób, a to samo przez się nadużyłoby jego zaufanie, nawet jeśli nie miałby pretensji a Thace miałby zawczasu przygotowaną wymówkę. – Ze zwykłymi znajomymi nie miałbym oporów i nie miałbym się czego bać, chociaż połączenie byłoby raczej marnej jakości. Chcę porozmawiać z dawnym kochankiem. Żeby zobaczyć go na video, muszę latać z Bazy Głównej do najbliższego układu, co nie jest najbardziej komfortową opcją.
– Jasne. Bawcie się dobrze – powiedział Zhos, puszczając do niego oko, po czym zaczął wyszukiwać odpowiednią lokalizację.
– Zajmie mi to jakieś dwie, może trzy godziny.
– Po prostu wpadnij do mojego pokoju jak skończysz – odparł pilot, po czym pochylił się w stronę Thace’a i krótko pocałował go w usta, a następnie uruchomił silnik i podniósł się z płyty niewielkiego lotniska w parku krajobrazowym, który zwiedzali przez ostatnie parę godzin.
Dwie godziny później wnosili już rzeczy do osobnych pokojów, które Thace opłacił z własnego, zanonimizowanego rachunku i tym razem przebrani w zwykłe ubrania. Zanim jeszcze weszli do hotelu, postarał się, aby kamery nie wskazywały drzwi żadnej z ich kwater, a gdy tylko został sam, zaczął pospiesznie montować własny sprzęt do okablowania dostępnego w pokoju. Wcześniej napisał na komunikatorze do Hangi oraz Kolivana, uprzedzając ich, że będzie mógł zadzwonić; zaczął od byłego kochanka, tak jak podczas pierwszej wyprawy na Tsevu-22, aby przetestować połączenie, które wiedział, że w razie przechwycenia przez kogokolwiek, będzie mniej niebezpieczne.
Jego były kochanek rzucił mu jedno spojrzenie i od razu wiedział, że coś się wydarzyło, mimo że Thace na komunikatorze przez ostatnie dni wysyłał mu tylko zdjęcia z widokami i nie przyznawał się do niczego. Uczynił z tego kolejny test – sprawdzić, jak bardzo będzie po nim coś widać i ten test zawalił z kretesem.
– Kto to był? Twój stary komandor, wynajęty pilot czy cała gromada przypadkowych facetów? – wypalił Hanga zanim jeszcze się przywitali. – Stawiam na pilota.
– Bingo – westchnął Thace.
– Jaki był? Gadaj! Chcę gorących newsów! – zażądał chłopak, wpatrując się w ekran z szerokim uśmiechem.
– Zupełnie inny niż ty. Dokładnie w moim wieku, okazało się, że urodziliśmy się w tym samym roku i miesiącu. Był przestraszony. I delikatny – powiedział i urwał na parę chwil.
– To wszystko co masz o nim do powiedzenia?
– Spędziłem z nim cały ostatni tydzień i tak, uprawialiśmy seks w każdej wolnej chwili – odparł, co sprawiło, że Hanga roześmiał się i gestem zachęcił go, by mówił dalej. – Na początku wydawał się zamknięty w sobie, ale jak mi zaufał, trochę się rozkręcił i przestał wydawać aż tak… zahukany. Co nie powinno dziwić, skoro jest pilotem wycieczkowym i ma do czynienia z turystami na co dzień. Załatwił nam luksusowy statek, o którym nawet nie wiedziałem, że był dostępny, bo okazało się, że komandor zapewnił mi na tę wycieczkę ogromny budżet. Był… absolutnie uroczy – powiedział i jakiś czas odpowiadał na natrętne pytania Hangi o wygląd Zhosa, wszystkie rzeczy, jakie razem robili, to, jak spędzali czas i co udało im się zwiedzić. W końcu zapytał też o sprawy łóżkowe, chociaż nie spodziewał się raczej odpowiedzi, bo doskonale wiedział, że w tych kwestiach Thace nigdy nie był wylewny; coś w jego minie przykuło jednak uwagę Hangi, bo zmarszczył brwi i przysunął się do monitora.
– Wszystko w porządku? Nie wierzę, że coś poszło nie tak, bo wówczas nie byłbyś tak rozanielony. O co chodzi?
– Po prostu uświadomiłem sobie przez niego parę rzeczy. I… – zająknął się. – Hanga, czy kiedyś się mnie bałeś? Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co ci się nie podobało, ale zadawałem za mało pytań, więc to przemilczałeś?
– To… dość dziwne pytania, biorąc pod uwagę, że wyjechałeś prawie rok temu – odparł, nie patrząc na niego.
– Nie zaprzeczyłeś.
– Nie zamierzam zaprzeczać. Było mi wystarczająco dobrze, by nic nie zmieniać, a ty nigdy nie zrobiłeś mi krzywdy.
– Ale…?
– Naprawdę chcesz tego słuchać? Gdy to już nie ma znaczenia? – westchnął.
– Ma znaczenie dla całej mojej oraz twojej przyszłości jeśli chodzi o seks i relacje – odparł Thace. – O cokolwiek chodziło, chcę to wiedzieć.
– Czasem byłoby mi z tobą lepiej, gdybyś był ostrożniejszy. Delikatniejszy? Może też, ale jednak przede wszystkim ostrożniejszy – powiedział Hanga, chociaż wyraźnie nie miał ochoty o tym mówić. – Jesteś ode mnie znacznie większy i silniejszy. Masz cholernie ostre szpony i zęby i ja wiem, że jak na swoje standardy… pewnie uważałeś i inny Galra nawet by tego nie poczuł. Ale ja nie mam skóry tak twardej i mało odpornej na ból jak mają Galra i w tej kwestii w ogóle nie mam żadnych waszych cech, ale na szczęście mam zdolności regeneracji swojej rasy, więc niewiele było widać następnego dnia. Gdy coś naprawdę mi się nie podobało, to ci to mówiłem, ale jak chcesz rozważyć swoją przyszłość, to miej świadomość, że masa osób nic nie powie. Zwłaszcza jeśli dowiedzą się, że jesteś wojskowym… teraz już oficerem… a nie tylko silnym, umięśnionym przystojniakiem, który zrobił ci łaskę, że w ogóle raczył spojrzeć na ciebie i wpuścić do łóżka, więc doceń to, że mnie masz choćby przez chwilę.
– Nawet… nie wiem od czego zacząć… – wymamrotał Thace. – Sprawiałem wrażenie jakbym robił łaskę i tak dalej…?
– Jak chcesz szczerości, to tak, czasem takie sprawiałeś wrażenie, gdy coś szło nie po twojej myśli i nagle robiłeś się zimny, obojętny i wycofany. Pytałeś czy się ciebie bałem? Tak, częściej w takich właśnie momentach, niż gdy byłeś pod wpływem chwili zbyt mało ostrożny, bo gdy nie uważałeś w ach, przypływie pasji, przynajmniej byłeś ludzki i emocjonalnie dostępny. Gdy uciekałeś mi w te twoje beznamiętne półsłówka, cały czas czekałem, aż chwycisz mnie za gardło albo dasz mi w twarz i w sumie dziwię się, że nigdy tego nie zrobiłeś. Czasem żałowałem, że nie zrobiłeś, bo wciąż nie potrafię sobie wyobrazić, jak tracisz cierpliwość i dajesz upust złości, a wiem, że gdzieś w środku, za tą beznamiętną maską, jest w tobie całe mnóstwo emocji. Mam wrażenie, że gdy kiedyś przy kimś wybuchniesz, to wybuchną wszystkie uczucia, które tak strasznie w sobie dusisz, a wówczas to będzie huragan i bomba jonowa. Będziesz wówczas podły i okrutny i uderzysz w najczulsze punkty i to używając tych swoich zazwyczaj zaciśniętych ślicznych ust, a nie pięści. Co zrobił ten pilot, że zacząłeś pytać?
– Bał się mnie. I w przeciwieństwie do ciebie i kogokolwiek wcześniej, mówił mi, że się boi.
– Nie mówisz mi wszystkiego.
– Nie jest najprzyjemniejsze zdać sobie sprawę, że przez ponad trzydzieści lat było się raczej marnym kochankiem, a potem usłyszeć to od ostatniego faceta, z którym spotykało się przez rok.
– Nie chciałem cię zranić. Ale chciałeś prawdy, więc, cóż, taka jest prawda – odparł spokojnie. – I Thace… gdybyś mi nie odpowiadał, to nie spotykałbym się z tobą. Dobrze wiesz, że widywałem się w trakcie z innymi facetami, ale ty byłeś mi najbliższy ze wszystkich jakich dotąd miałem. Lubiłem cię, seks był świetny i absolutnie nie byłeś marnym kochankiem. Nawet jeśli czasem coś mi nie pasowało, zależało mi na tobie i wciąż żałuję, że musiałeś wyjechać, więc nie zadręczaj się.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś?
– Bo wiedziałem, że zamiast się zmienić, odejdziesz – przyznał wprost. – Nigdy nie zależało ci na mnie tak ja mi na tobie, a do twojego łóżka za chwilę ustawiłaby się kolejka facetów, w tym Galran, którzy na nic by nie narzekali. Po co miałbyś się męczyć z pospolitym hybrydą, który stawia żądania, jeśli można mieć kogoś lepszego…?
– Nigdy nie nazwałbym cię pospolitym i… na niebiosa, jak możesz sądzić, że chodziło o twoją rasę…?
– Jesteś żołnierzem Galra i służysz Imperium, dla którego jestem obywatelem drugiej kategorii.
– Nigdy tak o tobie nie myślałem – wydusił. – Czy naprawdę uważasz…
– Nie – odparł cicho. – Ale wtedy? Gdy dopiero zaczynaliśmy się spotykać? Tak, zdarzało mi się tak myśleć. Dopiero później zobaczyłem, że nie traktujesz obcych inaczej niż Galran. Pewnie dlatego tak mi się podobałeś. Nie jestem masochistą. Nie umawiałbym się z kimś, kto by mną pomiatał. I Thace…? Nie rób takiej miny. To naprawdę niczego nie zmienia. Byłem z tobą szczęśliwy, a tylko to się liczy – powiedział a moment później na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. – Gdybym był obok, przytuliłbym cię, zaciągnął do łóżka i pokazał, że wszystko jest w porządku, a potem powiedziałbym ci ze szczegółami jak pachniała skóra pilota, którego pukałeś przez ostatni tydzień. W razie gdybyś nie zrozumiał, chcę zmienić temat. Powiesz mi o nim coś więcej?
– To było mniej-więcej 50/50 – westchnął, na co Hanga uniósł brwi. – Z tym kto kogo pukał.
– Nie…!
– Tak.
– Teraz chcę wszystkich szczegółów i nie dopuszczam odmowy.
Dostał tylko tyle szczegółów, ile Thace był w stanie zdradzić bez pogrążenia się w absolutnym zażenowaniu, ale było to więcej niż kiedykolwiek wcześniej mu mówił o innych kochankach. Ostatecznie tyle mógł dla niego jeszcze zrobić.
Kiedy po ponad godzinie rozmowy z Hangą połączył się z Kolivanem, ten parę chwil patrzył na niego bez słowa, a potem pokręcił głową z politowaniem.
– Przespałeś się z kimś. Powinienem był się tego spodziewać. Czy aby na pewno uważasz, że pierwsza wycieczka w dodatku w towarzystwie twojego dowódcy to bezpieczna opcja?
– Aż tak to widać…?
– Czy naprawdę muszę odpowiadać? – mruknął, wyraźnie zirytowany. – Kto to był?
– Pilot wycieczkowy. Spędzałem czas wyłącznie z nim. Z Prorokiem nie widziałem się od tygodnia i nie wtrącał się w to, co robię.
– Jesteś pewien, że ten facet…
– Jestem. Bardziej niż kogokolwiek w Bazie Głównej. Tam bym w ten sposób nie zaryzykował.
– Lepiej, aby nie zaczęło ci zależeć na nim tak jak na tej hybrydzie z DX-930.
– Nie musisz się o to martwić. Jutro wracam do centrali. Więcej go nie zobaczę i nie zamierzam się z nim kontaktować – powiedział a gdy Kolivan wbił w niego wzrok, licząc na więcej wyjaśnień, westchnął. – Ostatnie tygodnie spędziłem w Bazie w niemal wyłącznym towarzystwie Proroka. Wciąż stresuje mnie jego obecność. Potrzebowałem chwili normalności z kimś bezpiecznym i zwyczajnym, aby tam nie oszaleć. Niejednokrotnie mówiłeś mi, że podczas misji szpiegowskich kluczowym jest utrzymanie dobrej kondycji psychicznej, aby nie zacząć popełniać błędów.
– Czy przyznałbyś mi się, że czułeś się na tyle kiepsko, że potrzebowałeś wrócić na właściwe tory odnośnie kondycji psychicznej więc uprawiałeś przygodny seks, gdybyśmy teraz nie rozmawiali a tylko pisali na komunikatorze? Albo gdybyśmy rozmawiali później, gdy doszedłbyś już do siebie i nie było to wymalowane na twojej twarzy? – spytał, a sama tylko mina Thace’a starczyła mu za odpowiedź. – To co widzę w twoich oczach to nie szczerość, a poczucie winy. Nie okłamuj mnie, Thace. Mam świadomość, że praca szpiega może sprawiać, że kłamstwo staje się drugą naturą. Ale w stosunku do nas musisz być szczery. Jeśli kiedyś zdasz sobie sprawę, że nie jesteś w stanie być, to moment, by opuścić posterunek, bo misja jest zagrożona.
– To nie tak – zaprotestował Thace. – Nie było ze mną źle. Ale mogłoby być. Jestem tam samotny. Czy to aż tak złe, że skorzystałem z okazji…?
– Nie. I nie krytykuję cię za tę konkretną sytuację. Ostrzegam cię na przyszłość. W żadnym z dotychczasowych miejsc twój kontakt z nami nie był aż tak ograniczony jak w Bazie Głównej. Nie dowiem się, że potrzebujesz pomocy, jeśli mi tego nie powiesz.
– Jeśli każdego szpiega aż tak niańczysz, to nie wiem, jak znajdujesz czas na cokolwiek innego – powiedział Thace, na co Kolivan westchnął.
– Każdego? Zdecydowanie nie. Osoby tak młode jak ty, zwłaszcza gdy trafią w tak niebezpieczne dla szpiega miejsce jak Baza Główna? Oczywiście, że tak. Tyle że w tym momencie na kilkuset naszych agentów działających w terenie, tylko kilkudziesięciu znajduje się w miejscach naprawdę niebezpiecznych. Ty jesteś najmłodszym z nich i jednocześnie kontakt z tobą jest utrudniony.
– Więc dlaczego mnie tam wysłałeś…?
– Bo dopóki w ciągu niespełna roku nie poróżniłeś się ze swoim porucznikiem, który okazał się być wtyczką Sendaka, nie stałeś najbardziej rozpoznawalnym podporucznikiem na stacji i nie zacząłeś spędzać całego czasu ze swoim komandorem, nie uważałem tego za aż tak niebezpieczne. Miałeś się nie popisywać i nie zwracać na siebie uwagi. Wyszło jak wyszło. Uznaliśmy z Antokiem, że korzyści przewyższają zagrożenia. Jeśli jednak maskujesz się tak żałośnie w kwestiach naprawdę istotnych jak maskowałeś przede mną, że z kimś się zabawiłeś, zaczynam mieć coraz większe wątpliwości, czy nie powinieneś odejść z Bazy Głównej. Zwłaszcza że wciąż pracujesz tak blisko z komandorem i nie zanosi się na to, by coś się miało zmienić, skoro wysłał cię na luksusową wycieczkę za samo to, że stworzyłeś mu raport, z którym jak na razie nawet nic nie zrobił, zamierza wziąć cię na najbliższą misję pod pretekstem, który nie ma zbyt wiele sensu i spędza z tobą również prywatny czas. Czy naprawdę jesteś absolutnie pewny, że cię nie podejrzewa?
– Tak, jestem i nie mam żadnych wątpliwości w tej kwestii.
– Więc dlaczego to robi? Ciężko mi uwierzyć, że to wyłącznie kwestia twoich nadprzeciętnych kwalifikacji. Jesteś dobry, ale on z całą pewnością nie raz spotykał w wojsku obiecujących techników, a żadne dane na jego temat nie wskazują, że kiedykolwiek aż tak promował młodego i bardzo niedoświadczonego oficera.
– Nie wiem, Kolivan – powiedział zmęczonym tonem. – Pisałem ci to na komunikatorze wiele razy.
– Więc dowiedz się i jeśli nabierzesz chociaż cień podejrzeń, że to coś, co może cię pogrążyć, kończymy tę misję. Nie przyjmuję wyjaśnienia, że po prostu cię lubi, bo znam cię doskonale i wiem, że nie należysz do osób, które po prostu się lubi.
– Porucznik Vhinku po prostu mnie lubi i w jego przypadku wiem, że nie ma w tym nic więcej.
– Ale w przypadku Proroka tego nie wiesz. I uwierz, gdybyśmy tak bardzo nie potrzebowali informacji, które nam dostarczasz, kazałbym ci stamtąd odejść. Pakiet danych, które wysłałeś nam przed wyjazdem na wakacje, gdy udawałeś, że naprawiasz usterkę, którą sam spowodowałeś, pozwolił dwóm naszym braciom uniknąć odkrycia. Ocaliłeś im życie. Dane które dostarczałeś przez ostatnie miesiące, informacje o lukach w zabezpieczeniach, o sposobach szyfrowania, ruchach statków imperialnych… to wszystko jest dla naszej misji bezcenne i naprawdę nie chcę być zmuszonym by cię stamtąd zabrać.
– Rozumiem. Przepraszam – odparł. – Masz rację. Muszę bardziej się pilnować i być ostrożniejszy. Znajdę sposób, by zrozumieć, czego chce ode mnie Prorok. Poinformuję cię, jak tylko poczuję, że nie daję sobie rady.
– Wspomniałeś w wiadomości, że w rozmowie pojawił się temat Bratso i śmierci Siggaza. Ile masz teraz czasu?
– Przynajmniej godzinę, ale najważniejsze rzeczy, które powiedział o sobie Prorok już ci przekazałem…
– Mimo to, opowiedz mi o wszystkim. Jak przebiegała ta rozmowa i dlaczego w ogóle zaczął o sobie mówić.
– Kolivan… nie wiem czy…
– Wiem, że wolałbyś rozmawiać z Antokiem, ale musiał na parę dni opuścić nasze kwatery i nie jest teraz dostępny. Zawsze łatwiej było ci się porozumieć z nim niż ze mną. Jeśli chciałbyś porozmawiać z kimś innym…
– I tak ten ktoś musiałby ci wszystko przekazać – przerwał mu Thace i objął się ramionami. – Nie chcę robić z siebie widowiska i obiektu plotek. Ty przynajmniej nie powiesz tego nikomu poza Antokiem. Napisałem ci wszystko co było istotne i jeśli mam znów o tym mówić…
– Wciąż pamiętam, jak zareagowałeś na śmierć Siggaza, tak, jakby to było wczoraj. Jeśli przetrwałeś wspomnienie tego w rozmowie z komandorem, którego się obawiasz, to najwyraźniej potrafisz dać sobie radę z emocjami. Dlatego chcę, abyś streścił mi tę rozmowę, a nie aby czepiać się ciebie i krytykować. I Thace… – westchnął. – Wiem, że coś do niego czułeś. Nie zorientowałem się od razu, ale potem stało się to oczywiste. Nie oczekuję, że po trzydziestu latach będziesz mi o tym opowiadał.
– Nie tylko o to chodziło – odparł i spuścił wzrok, nie będąc w stanie wytrzymać przeszywającego spojrzenia swojego dowódcy. – To po prostu… – zająknął się. – Pracuję w wojsku. Może informacje ode mnie kogoś uratowały. Ale ilu obcych i hybryd cierpiało przez moje działania…? Czasem mam wrażenie, że bez względu na misję, która jest słuszna i w którą wierzę, jestem potworem. Że samo to, że jestem żołnierzem Galra… że jestem po prostu zły. Że cała nasza rasa jest zła i nic tego nie zmieni.
– Nie sądziłem, że nasza rozmowa dziś pójdzie w tym kierunku – przyznał cicho Kolivan. – I nie wiem, czy godzina nam wystarczy. Skąd te myśli, Thace?
Rozmawiali półtorej godziny i chociaż nie przekazał Kolivanowi żadnych intymnych szczegółów, samo ogólne nakreślenie sytuacji, rozmów z Hangą, sytuacji z Zhosem, który na początku tak bardzo się go bał… Tego, że był na tyle ślepy, że dotąd nawet nie dostrzegał, że jest traktowany inaczej, gdy ktoś wie, że jest żołnierzem – co stało się znacznie wyraźniejsze, gdy awansował na oficera i opuścił DX-930. Wspomniał o dawnych rozmowach z Hangą, gdy ten potrafił powiedzieć mu, że dostaje ordery za mordowanie obcych i hybryd… Wyznał też rzeczy, o których wcześniej myślał raczej rzadko; o wszystkich żołnierzach, których poznał w Bazie Głównej, a którzy wcale nie wydawali się mordercami, mieli swoje marzenia, plany i lęki, ale przecież wiedział, że każdy z nich wykonałby zabójczy rozkaz, jeśli by go otrzymał.
Kolivan stwierdził, że powinien był mu powiedzieć o poglądach politycznych Hangi dawno temu oraz że będzie musiał go prześwietlić by zweryfikować, czy czasem nie ma powiązań z Imperium i to wszystko nie było jakąś grą – i że zrobi to bez względu na protesty Thace’a. Poza tym jednak słuchał, zadawał pytania, uspokajał go. Był chłodny i oschły – nie byłby sobą, gdyby zachowywał się inaczej. Ale nie był aż tak lodowaty, jak czasem potrafił i na swój sposób okazywał troskę. Na koniec poradził mu, aby w pełni wykorzystał czas, jaki pozostał mu w towarzystwie Zhosa i że jego również prześwietlą i da mu znać, jeśli Ostrza wykryją cokolwiek niepokojącego. Nie musiał dodawać, że jeśli wykryją, będzie musiał się go pozbyć i uciekać – tyle że Thace sam już prześwietlił Zhosa wystarczająco i miał całkowitą pewność, że nic mu z jego strony nie groziło. Na koniec zaś polecił, aby dał sobie chociaż pół godziny przed lustrem na potrenowanie rozmowy z Prorokiem, gdy ten zapyta, jak minął mu urlop.
Gdy zakończyli rozmowę, Thace czuł się nieswojo. Było mu w jakiś sposób lżej, chociaż nie powiedziałby, że łatwiej. To co mu pomogło to fakt, że niejako przypomniał sobie, że wciąż są osoby, z którymi może porozmawiać, gdy coś go gnębi i że nie musiał to być Hanga czy Vhinku – przy których każdą historię i zwierzenie należało cenzurować. Kolivan był kiepską osobą, jeśli chodziło o udzielenie wsparcia psychicznego, jednak okazał się lepszym słuchaczem niż Thace wcześniej sądził i to na tę chwilę musiało mu wystarczyć.
***
Spędził ze Zhosem resztę nocy, poranek i wczesne popołudnie, jako że Prorok stacjonował w tym momencie w innej strefie czasowej i to stamtąd mieli wyruszyć do Bazy Głównej o świcie. Thace wciąż miał dobrą godzinę do momentu, gdy należało zabrać z hotelu rzeczy i wrócić na lotnisko; leżał w miękkiej pościeli wpatrzony w Zhosa, który w samej bieliźnie siedział przy nim ze skrzyżowanymi nogami i uśmiechał się – w końcu szczerze i łagodnie, bo po tygodniowym gorącym romansie, w trakcie którego zwiedzanie turystycznych atrakcji mieszało się z seksem i długimi rozmowami, w końcu przestał obawiać się go tak jak na samym początku i wydawał znacznie bardziej otwarty niż wówczas.
– Thace, dlaczego właściwie służysz w wojsku? – spytał, sunąc palcami po jego włosach. – Jesteś taki mądry. Potrafisz tak wiele. Mógłbyś… robić coś po prostu dobrego. Dlaczego?
– Nie miałem wyboru. I nie mogę o tym rozmawiać. Uwierz mi… wolałbym mieć inne życie. Wolałbym móc zostać na DX-930. Ale czasem po prostu… – urwał. – Czasem po prostu robisz to, co wiesz, że jest słuszne i moralność nie pozwala ci postąpić inaczej, chociaż nienawidzisz samego siebie za to, że cel jest ważniejszy niż twoje szczęście. Tyle że wiesz, że nienawidziłbyś się jeszcze bardziej, gdybyś zamknął oczy i został w miejscu, gdzie jesteś szczęśliwy bez zobowiązań i bez podejmowania trudnych decyzji.
– Gdzie tu moralność…? – sapnął Zhos, na moment zaciskając palce. – Co jest dobrego i słusznego w zabijaniu dla Imperium, które nienawidzi nas prawie tak samo jak obcych?
– Rozmawiasz z oficerem z Bazy Głównej. Uważaj na słowa – powiedział, używając stwierdzenia i tonu podobnego do tych jakich niejednokrotnie użył rozmawiając z Hangą. Wówczas ten niewiele sobie robił z jego ostrzeżeń, więc Thace sądził, że wszystko to po nim spływa; teraz wiedział już, że Hanga bał się go, a mimo to mówił dalej i nie cofał swoich słów, nawet jeśli czasem przepraszał. No chyba że paranoja Kolivana co do motywacji Hangi była słuszna… tyle że Thace wiedział, że nie ma takiej rzeczywistości, w której Hanga mógłby podpuszczać go cały ten czas, służyć dla Imperium i na niego donieść.
Nie spodziewał się, że Zhos będzie kontynuował ten temat i nie miał siły na kolejną konfrontację, dlatego też drgnął z zaskoczeniem, gdy pilot zesztywniał, a jego wzrok stwardniał, co stało się chyba po raz pierwszy, odkąd się poznali.
– Oficerem, który na luksusowej wycieczce, jaką dostał prawdopodobnie za wyjątkowo skuteczne mordowanie obcych, przez tydzień sypiał z cywilnym pilotem. Doskonale wiedząc, że mogłoby to zrujnować mu karierę. Wiem… czuję… że nie kłamałeś ani razu, gdy byliśmy blisko za to wiem, że kłamiesz teraz. Pewnie masz powody. Jakiekolwiek są… mam nadzieję, że są warte wszystkiego, co poświęciłeś i co musiałeś zrobić lub czego zrobić nie było ci wolno, chociaż naprawdę tego pragnąłeś.
– Co właściwie chcesz mi powiedzieć…?
– Że ci ufam, chociaż nie wszystko mi mówisz. Nie rozumiem twoich życiowych decyzji, ale nie mam prawa ich potępiać. Udowodniłeś, że masz w sobie wystarczająco dużo dobra, żeby nie wykorzystać swojej pozycji przeciwko mnie. Spędziłem z tobą cudowny czas. Zrobiłeś co mogłeś, by mi pomóc. Dla ciebie to pewnie nieznaczący tydzień z przeciętnym facetem. Dla mnie to znaczyło naprawdę dużo i będę to pamiętał do końca życia.
– Dla mnie też znaczyło. Nie masz pojęcia jak wiele – powiedział Thace, podciągając się w górę. – Zajmij się mną. Zrób mi wszystko, na co dotąd się nie odważyłeś.
– Za godzinę musimy wylecieć, żebyś zdążył…
– Więc pospiesz się. Jak zrezygnujemy z wszystkich tych czułości i łagodności, spokojnie wyrobimy się w godzinę. Skoro nie mamy zbyt wiele czasu, to chcę wykorzystać go w pełni.
***
Prorok zauważył zmianę w jego nastroju i skomentował to, gdy tylko znaleźli się sami na statku. Oczywiście, przygotował się na to, po tym jak Hanga i Kolivan zwrócili mu uwagę, że jest zbyt ewidentny, jednak, gdyby nie okazywał entuzjazmu i starał się zachowywać swój standardowy chłód – byłoby to tym bardziej podejrzane i mogłoby być odczytane jako fakt, że nie bawił się na tych krótkich wakacjach najlepiej. Albo że ma coś do ukrycia, a na to tym bardziej nie mógł sobie pozwolić.
– Widzę, że jesteś w doskonałym nastroju – powiedział Prorok, kiedy tylko zajęli miejsca. – Mniemam, że wycieczka na DND-221 była udana?
– Dziękuję, sir. Cały układ był niesamowity. Dostałem świetnego pilota, który zabrał mnie w cudowne miejsca – odparł z całkowicie szczerym uśmiechem. Nawet pomimo faktu, że nie mógł choćby napomknąć o przygodzie z Zhosem, w ciągu dnia naprawdę mnóstwo zwiedzali i zobaczył na tyle dużo interesujących miejsc, że miał o czym opowiadać i tak, przygotował się na to. – Zrobiłem mnóstwo zdjęć, a to podobno to nie była nawet dziesiąta część wszystkiego, co warto tutaj zobaczyć. Jeśli będę mieć taką możliwość w przyszłości, chciałbym tu wrócić, zwłaszcza że to stosunkowo niedaleko od Bazy Głównej. Wystarczyłyby wziąć choćby dwa dni wolnego, by móc przylecieć tu i zobaczyć coś nowego. Wciąż nie widziałem gorących źródeł i wodospadów na planecie Strappo, która jest prawie całkowicie pokryta oceanami, ma tylko jeden niewielki kontynent i parę wysepek, lecz pozostaje niezamieszkana na powierzchni. Mój pilot powiedział, że można zorganizować wycieczkę z udziałem nurków oraz że w głębinach żyje rasa, które przed wieloma mileniami, jeszcze zanim powstało Imperium, była daleko spokrewniona z Galra. To fascynujące, a to tylko jedna z licznych rzeczy, na które już nie starczyło mi czasu.
– Coraz bardziej żałuję, że nie znalazłem choćby dnia na zwiedzanie. Swoją drogą, nie sądziłem, że taki z ciebie zapalony podróżnik – roześmiał się Prorok.
– Ja też nie sądziłem. Nigdy dotąd nie miałem wycieczki krajobrazowej na jakimkolwiek układzie. DX-930 było urokliwym miejscem, tak naprawdę kurortem… i przyzwyczaiłem się do niego jako do czegoś oczywistego. Dopiero teraz zrozumiałem, że we wszechświecie jest mnóstwo miejsc, które warto zobaczyć. Dziękuję, że dałeś mi tę możliwość, sir.
Prorok uśmiechnął się i lekko pochylił w jego stronę, przyglądając mu się bacznie; być może gdzieś podświadomie czuł, że było w tym coś więcej, ale wersja Thace’a brzmiała na tyle wiarygodnie, że nie próbował jej kwestionować.
– Gubernator opowiadał mi o miejscach, gdzie podobno warto udać się na wycieczkę, ale przed laty bywałem tu wielokrotnie i uznałem, że zwiedzanie planet, które już znam, to strata czasu. Gdy jednak widzę, jak bardzo zauroczył cię ten układ może następnym razem się na to skuszę. Gdy uporamy się z wyzwaniami w Bazie Głównej, możemy ponownie tu polecieć na kilka dni. Nie jestem przekonany do podwodnych krain, ale z chęcią ruszyłbym na wspinaczkę. Podobno na księżycu Estro znajduje się kilka pasm górskich, na które bardzo trudno byłoby dostać się statkiem na sam szczyt, a najlepsze widoki są dostępne tylko z pieszych tras – stwierdził i ponownie zaczął mu się przyglądać w bardziej wnikliwy sposób. – Odżyłeś na tej wycieczce. Jesteś zrelaksowany i spokojniejszy. Naprawdę cieszę się, że dobrze się bawiłeś. Widzę, jak uśmiechasz się, gdy mówisz o tym miejscu. Chciałbym zobaczyć, jak uśmiechałeś się, gdy faktycznie tam byłeś.
– Jeszcze raz dziękuję za tę możliwość, sir – powiedział, postanawiając nie komentować ostatniego stwierdzenia.
– Masz też całkiem niebieskie włosy. Co z nimi zrobiłeś? Byłem zaskoczony, gdy je zobaczyłem.
– Zawsze miałem tendencje do tego, by przebarwiały się od naturalnego promieniowania, jednak za najdalej miesiąc będą ponownie takie jak wcześniej. Gdy przyjechałem do bazy z DX-930, wyglądałem podobnie. Jeśli to nie wygląda profesjonalnie, polecę na Tsevu-22 i zafarbuję je albo zetnę przy samej głowie.
– Nie…! Zostaw – zaprotestował natychmiast Prorok. – Pasują ci. Bardzo dobrze w nich wyglądasz.
Thace uśmiechnął się zdawkowo, nie za bardzo wiedząc, jak miałby na to odpowiedzieć; spodziewał się wszystkich poprzednich pytań i miał na nie gotowe odpowiedzi i przetrenowaną mimikę, ale nie tego. Wymamrotał coś o tym, że w takim razie nie będzie nic robił ze swoją fryzurą, a potem, aby zająć czymś ciszę, zapytał Proroka, jak przebiegały rozmowy z gubernatorem; nie minął jednak kwadrans, a komandor zaczął ponownie wypytywać go o wrażenie z wycieczki i zażądał, by Thace pokazał mu zdjęcia, jakie zrobił. Usiedli tuż koło siebie i stykali się ramionami, gdy uruchomił w komunikatorze holograficzny wyświetlacz i zaczął pokazywać fotografie.
– Nie ma cię na żadnym zdjęciu. Dlaczego? – spytał w pewnym momencie.
– Czuję się naprawdę głupio robiąc zdjęcia samemu sobie.
– Mogłeś poprosić swojego pilota.
– Tak… przepraszam. Następnym razem o tym pomyślę. To znaczy… – urwał, gdyż stwierdzenie brzmiało, jakby spodziewał się kolejnych sponsorowanych przez Proroka wycieczek, na które jego nie byłoby raczej stać. – Gdy wybierzemy się tutaj razem. Z jakimś pilotem. Oczywiście, jeśli wybierzemy się wspólnie, będę mógł o zdjęcie poprosić ciebie, sir, chyba że będziemy chcieli mieć wspólne zdjęcie i…
– Thace. Może po prostu wróćmy do oglądania, co? – powiedział z rozbawieniem, słysząc, jak Thace zaczyna motać się tak samo jak na samym początku ich znajomości.
– Oczywiście, sir – odparł i zerknął na niego niepewnie, a potem przysunął się do niego odrobinę bliżej i ponownie uruchomił wyświetlacz; zerknął na pierwsze zdjęcie i uśmiechnął się, przypominając sobie miejsce, które przedstawiało. – To park botaniczno-zoologiczny, w którym byliśmy… chyba czwartego wieczoru. Ściemniało się już, ale pilot pomógł mi z ustawieniami aparatu, więc wszystko widać idealnie. Zgromadzone w nim były pewne gatunki, które jak się dowiedziałem, w znacznej części wyginęły po ogromnej powodzi, która miała miejsce czterysta lat temu na skutek uderzenia meteorytu, którego nie zdołały zniszczyć niewłaściwie skalibrowane systemy obronne tego układu. Mój pilot nie znał się na wszystkich kwestiach technicznych, jednak zapewnił mnie, że od tamtej pory systemy te zostały znacząco poprawione i nie ma obecnie żadnego zagrożenia, by coś takiego się powtórzyło i…
Wyrzucał z siebie kolejne słowa, siedząc tak blisko Proroka, że ich uda i ramiona się stykały, a mężczyzna słuchał go uważnie, dopytywał o kolejne miejsca i domagał się ciekawostek. Nadal był rozbawiony ekscytacją Thace’a i jego czasem niestosownymi komentarzami, gdy ten zapędził się w opowieściach za bardzo.
– Naprawdę musimy tu kiedyś wrócić – mówił co jakiś czas, a Thace uśmiechał się zdawkowo. Miał wciąż numer ID Zhosa. Jeśli się na to zdecydują, obiecał sobie, że się z nim skontaktuje i spotka, nawet jeśli wynajmowanie go na pilota w towarzystwie Proroka absolutnie nie wchodziło w grę.
***
Chapter 8: Powrót
Chapter Text
***
Prorok zorganizował spotkanie z oficerami – oraz połączonym przez video podkomandorami przebywającymi ze swoimi flotami w innych rejonach Sektora Centralnego – tego samego dnia, którego wrócili z Thacem do Bazy Głównej. Spotkania w tak szerokim gronie odbywały się rzadko, a Thace uczestniczył w nich po raz pierwszy, jako że zazwyczaj komandor ściągał na nie wyłącznie oficerów wyższego od niego stopnia. Po paru słowach wstępu, Prorok przekazał wszystkim obecnym, że w najbliższym czasie zamierza wyruszyć z częścią oddziałów Vhinku i Vog na trzymiesięczną misję kontrolną w Achtelu-C Sektora Centralnego; wyjaśnił po krótce cel wyjazdu, wyznaczył zastępców na ten czas, a na koniec wskazał kilka przesunięć w podziale obowiązków, nad którymi, jak stwierdził, w ostatnim czasie sporo się zastanawiał.
Decyzje nie były zaskakujące ani kontrowersyjne, zaś Vhinku rozpływał się w zachwytach i radości, gdy Prorok publicznie ogłosił, że przynajmniej na czas misji a być może na dłużej przesuwa do jego jednostki Thace’a, jako oficera zajmującego się wszelkimi kwestiami technicznymi. Na tę wieść parę osób uniosło z zaciekawieniem brwi i chociaż nikt na razie nie ważył się tego skomentować, Prorok natychmiast wyjaśnił, że podczas misji przeprowadzą również kontrole w podlegających mu centrach komunikacyjnych w tym obszarze i że specjalista z tego zakresu jest mu niezbędny; to w tych jednostkach stacjonowali technicy odpowiedzialni za szyfrowanie danych dalekiego zasięgu, a Thace kojarzył część z nich oraz wszystkich oficerów przynajmniej z twarzy i z imienia, jako że czasem miał z nimi kontakt za pomocą video i wiadomości.
Podczas dalszej części zebrania Vhinku promieniał tak, że parę osób parsknęło śmiechem na jego nadmierny entuzjazm, zaś Vog sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, czy powinna być rozbawiona czy zażenowana jego zachowaniem. Lorcan stał z przodu sali i rzucał wściekłe spojrzenia wszystkim wokół, a momentami wyglądał, jakby chciał rzucić się Vhinku do gardła i tak jak wcześniej jego wrogiem numer jeden wydawał się Thace, tak teraz porucznik strącił go ze szczytu podium.
– Komandorze, podporucznik Thace jest mi niezbędny w Bazie Głównej – oznajmił w pewnym momencie. – Zabrałeś mi go na prawie dwa miesiące. Mam do niego całe mnóstwo spraw! Są do zrobienia…
– Wiem, co jest do zrobienia, bo otrzymałem od podporucznika Thace’a pełny raport i terminarz prac wraz z przypisaniem osób, które mają się nimi zająć – uciął Prorok, a szepty i chichoty momentalnie ucichły.
– Nie mogę wiecznie polegać na zastępstwach!
– Nie będziesz musiał. Podjąłem decyzję o awansowaniu szeregowego Secana na podporucznika i w czasie nieobecności Thace’a zajmie on jego miejsce. Ponieważ sygnalizujesz mi trudności w kwestiach związanych z działką ich jednostki, na czas naszej nieobecności będą oni podlegać bezpośrednio pod podkomandor Zak, która będzie pełnić w Bazie Głównej pełne dowodzenia do czasu mojego powrotu. W przeszłości zajmowała stanowisko podporucznika w Pionie Technicznym, więc nie będzie to dla niej żadnym problemem. Zająłem się już wszelkimi dostępami i formalnościami w tej kwestii.
– To absurdalne. Komunikacja i szyfrowanie to moja działka! Nie może podlegać pod kogoś innego i zostać wyłączona z Pionu Technicznego!
– Kwestionujesz mój rozkaz, poruczniku? – spytał zimno Prorok.
– Nie, sir, ja tylko podaję w wątpliwość zasadność…
– Lorcan, skończy z tymi protestami, bo na nic się nie zdadzą. To już postanowione. Po moim powrocie pomyślę nad restrukturyzacją Pionu Technicznego, a w tym momencie dajesz mi coraz więcej powodów, bym przyspieszył te decyzje. Jeśli podkomandor Zak zasygnalizuje mi jakiekolwiek trudności i problemy z twoją subordynacją, podejmę pierwsze decyzje naprawcze zdalnie. Thace, wezwij szeregowego Secana. Chcę przekazać mu nominację oraz gratulacje przy całym składzie oficerskim. Mamy jeszcze dwa tygodnie do wylotu i w tym czasie uporamy się ze wszelkimi kwestiami szkoleniowo-formalnymi a także wątpliwościami, jeśli ktoś jeszcze jakieś ma.
Reszta zebrania przebiegła spokojniej, bo Lorcan gryzł się w z język, paląc się jednak ze wstydu pod nieprzyjaznymi oraz złośliwymi spojrzeniami innych oficerów, z którymi miał na pieńku od dawna. Po oficjalnej części Prorok zatrzymał Zak, Lorcana i Secana, aby ustalić z nimi podział obowiązków na podstawie szczegółowych danych od Thace’a, zaś jego samego odesłał wraz z Vhinku, aby już teraz zaczął zaznajamiać się z kwestiami związanymi z techniczną obsługą krążownika oraz floty niezbędnymi nawet podczas misji kontrolnej w pokojowym rejonie. Porucznik puścił do niego oko i chociaż powinni zabrać się od razu do pracy – bo czasu mieli stosunkowo niewiele – po tym jak ruszyli na krążownik Proroka, zaciągnął go nie do serwerowni, mostku czy centrum pilotowania, lecz objął go ramieniem i kazał wskazać, gdzie znajdują się jego kwatery. Sugestywnie potrząsnął przy tym torbą zarzuconą na plecy, którą zgarnął ze swoich kwater, a w której pobrzmiał dźwięk obijających się o siebie butelek.
Thace momentalnie zesztywniał na ten nagły dotyk, a Vhinku parsknął śmiechem wyczuwając jego skrępowanie i nieco rozluźnił uścisk. W tym, że Thace bywał niedotykalski nie było nic dziwnego, lecz porucznik prawdopodobnie nie znał prawdziwych powodów w tej konkretnej sytuacji – bo Thace dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel jest nieco podobny do Zhosa. Fakt, był trochę starszy, ale też był od niego wyższy i odrobinę drobniejszy w ramionach – chociaż nie aż tak, jak Zhos, który wydawał się wręcz chuderlawy; Vhinku też miał długie palce, dość łagodne jak na Galrę rysy twarzy, jednolitą skórę pozbawioną sierści i jedyne, co wyraźnie różniło go od pilota z DND-221, to fakt, że zamiast grzebienia z łuskowatych wypustek miał w tym samym miejscu kilkucentymetrowe, jasnofioletowe włosy, które zazwyczaj miał zgolone po bokach i starannie je stylizował każdego ranka. W chwili słabości Thace pozwolił sobie na krótką fantazję o tym, że gdyby Vhinku miał odmienne skłonności, to wykrzesałby z siebie wszelkie pokłady uroku osobistego by uwieść go i zaciągnąć do łóżka. Był zażenowany na samo wspomnienie tej wizji i miał pełną świadomość, że gdyby dowiedział się o niej Kolivan, którego dopiero co zapewniał, że nigdy nie szukałby kochanka w Bazie Głównej, to jego dowódca przybyłby tutaj, by osobiście zawlec go do kwater Ostrzy i tam wytłuc mu z głowy podobnie idiotyczne rozmyślania.
Rozmawiali całe popołudnie, w czasie którego Thace wysączył jeden kieliszek owocowego, dziwnie cierpkiego alkoholu, a Vhinku kończył już butelkę. Był spragniony informacji – bo Prorok powiedział mu już, że pracowali nad raportem dotyczącym Lorcana i znał sprawę całkiem dobrze, ale gdy zaspokoił pierwszą ciekawość, bardziej niż o pracy chciał posłuchać o wszystkim, czego jej nie dotyczyło. O jego wycieczce, o tym, jak zareagował na wieść, że zostanie przeniesiony do jego jednostki, o jego bliskiej sercu osobie z DX-930. Thace udzielał odpowiedzi takich, jak należało i uśmiechał się, gdy Vhinku, w miarę jak alkohol zaczął działać, robił się bardziej wylewny i opowiadał różne anegdoty i historie z ostatnich tygodni. Wyglądał już na nieco wstawionego – i nie było szans, by wsiadł za stery małego statku i wrócił z krążownika do swoich kwater w Bazie Głównej – kiedy Thace przypomniał sobie, że kiedyś chciał zapytać go o zachowanie Proroka. Uznał, że lepsza okazja może nieprędko się powtórzyć.
– Poruczniku, mam pewne pytanie, które może… wydać ci się dość dziwne – zaczął, kiedy Vhinku na chwilę przestał wyrzucać z siebie potoki słów i w skupieniu przyrządzał sobie jakąś alkoholową miksturę z użyciem schłodzonego ruuso. – Jak długo znasz komandora Proroka?
– To jest to dziwne pytanie? – roześmiał się. – Znam go, odkąd pracuję w Bazie Głównej, czyli od ponad trzydziestu lat.
– Można więc uznać, że znasz go dosyć dobrze.
– Można tak powiedzieć. O co chodzi? – spytał, krytycznie zerknął w swoja szklankę, a potem na postawił ją na kieszonkowej wersji płyty chłodzącej, którą również przyniósł ze sobą i uruchomił urządzenie.
– Nie wiem, jak to ująć, żeby nie zabrzmiało niestosownie i dlatego proszę cię, by ta rozmowa nie wyszła poza ten pokój – powiedział Thace poważnie, na co Vhinku znieruchomiał i skupił na nim swoją uwagę.
– Teraz mnie zaintrygowałeś. W czym rzecz?
– Możesz mi to obiecać?
– Oczywiście. Nikomu nie powiem… z czymkolwiek masz problem. Czy coś się wydarzyło, gdy z nim pracowałeś, albo podczas wycieczki? – spytał i rzucił szybkie spojrzenie na szklankę, ale ta nie zaczęła jeszcze pokrywać się szronem. – Wydawało mi się, że wasze relacje są doskonałe i znacznie lepsze niż się spodziewałem, ale może…
– Właśnie o to chodzi. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dlaczego tak mnie promuje i… – urwał. – Gdy zacząłem pracować nad raportem dotyczącym Lorcana, komandor spędzał ze mną mnóstwo czasu. Zadawał mi bardzo dużo pytań, również dotyczących prywatnych i zupełnie nieistotnych dla mojej pracy spraw. Czy zawsze tak robi z nowymi oficerami?
– Na początku tak, faktycznie często się kimś interesuje i czasem brzmi dość… natrętnie i ostro. Uprzedzałem cię o tym. Oczywiście z czasem przestaje to robić, jednak wiem doskonale, że bywa… naprawdę onieśmielający, gdy bombarduje cię pytaniami i oczekuje natychmiastowej odpowiedzi. Jednak rzadko dotyczy to prywatnych kwestii. Ciebie wypytywał o prywatne?
– Tak. Czasami. O takie, o które ty też pytasz.
– O seks-video z hybrydą z DX-930? – spytał Vhinku zupełnie naturalnym tonem, jakby to było coś co on sam byłby w stanie omawiać z komandorem.
– Co…? Nie…! – zaprotestował Thace, zszokowany samą sugestią. – Nie ma pojęcia, że… że z nią rozmawiałem, że w ten sposób, to… w ogóle nie ma szans by się domyślił i nawet nie chcę sobie wyobrażać, że mógłby się dowiedzieć i pytać akurat o to! – wyrzucił z siebie. Zrobiło mu się duszno, gdy wyobraził sobie, że coś takiego mogłoby się wydarzyć. – Pytał o sprawy prywatne, nie intymne. O moją przeszłość, studia, znajomych… ale nie o związki.
– To akurat dziwne, bo mnie zapytał o moją relację z Vog zanim jeszcze raczyła na mnie spojrzeć i sypiała z dwoma innymi oficerami naprzemiennie, a ja nawet nie marzyłem, że mogłaby się mną zainteresować – stwierdził Vhinku w zamyśleniu. – I tu akurat, hm… no, był natrętny i wścibski. Chyba też rozbawiony, że tak do niej wzdycham i nic z tym nie robię. To było jedenaście lat temu. To on poradził mi wtedy, by do niej uderzyć, twierdząc, że nie mam nic do stracenia, a on widzi, że coś z tego będzie.
– I co zrobiłeś?
– Któregoś wieczoru upiłem się w samotności i napisałem do niej na komunikatorze, że jest najbardziej gorącą laską jaką kiedykolwiek spotkałem w wojsku – oznajmił, na co Thace westchnął i pokręcił głową. – Tyle że napisałem to w tak wulgarny i jednoznaczny sposób, że wstyd mi za to do tej pory a Vog nie skasowała tej wiadomości po dziś dzień i czasem odczytuje mi ją i wyje ze śmiechu. Wtedy jednak, ekhm… Następnego dnia złapała mnie na śniadaniu, dała mi w twarz przy pełnym składzie oficerskim jaki był wtedy w kantynie i nazwała obleśnym kretynem. A po południu tego samego dnia napisała mi na komunikatorze, że za niecały tydzień ma zaplanowaną trzydniową przepustkę i żebym wziął wolne w tym samym czasie. Polecieliśmy na DND-221, zresztą… to między innymi dlatego tak interesowałem się, jak wyglądały twoje wakacje. Jedyne co zwiedzaliśmy w tym czasie, to trasę między łazienką z jacuzzi a sypialnią w apartamencie hotelowym z widokiem na morze. Wymęczyła mnie tak bardzo, że naderwałem sobie ścięgno w biodrze i trzy tygodnie chodziłem na rehabilitację. Skończyła z obydwoma facetami, z którymi się wcześniej luźno spotykała i zaczęliśmy się umawiać. Po roku poprosiliśmy o wspólne kwatery, potem kupiliśmy luksusowy prom, zaczęliśmy razem inwestować, spędzać razem wszystkie urlopy, mamy nawet oprócz osobistych wspólne konto. Mieliśmy lepsze i gorsze okresy i czasem dawaliśmy sobie wolną rękę co do seksu z innymi na parę tygodni czy miesięcy, ale ostatecznie i tak wracaliśmy do siebie. Komandor wciąż śmieje się z tego i czasem w żartach pyta mnie albo ją, czy zaprosimy go na ślub jako honorowego gościa – powiedział a rozbawienie w jego głosie na moment pojawiła się gorycz. Wyglądało na to, że z rozmowy Vog sprzed dwóch miesięcy, kiedy to obiecała mu, że zastanowi się nad spełnieniem jego marzenia o rodzinie, niewiele jednak wyszło.
– Wszystko w porządku…? – spytał Thace, gdy cisza ze strony Vhinku zaczęła się przedłużać.
– Tak. Jasne – odpowiedział szybko i wziął większy łyk alkoholu, a gdy odsunął szklankę, znów się uśmiechał, chociaż wyglądało na to, że zmuszał się do tego. – Przepraszam, rozpędziłem się w opowieściach… ale tak, to znaczy… ekhm. Nie, Prorok zwykle nie bywa aż tak natarczywy, jeśli chodzi o kwestie prywatne. Jak wychodziły w rozmowie, to po prostu sam mówiłem. Z drugiej strony… – urwał na chwilę. – Przypuszczam, że ja mówiłem wszystko o co zapytał nawet nie będąc natarczywym, ale ja i ty to jak niebo a ziemia. Więc może faktycznie interesował się, ale nie zaczął mnie naciskać, bo ja mówiłem tak po prostu. W sumie… – ponownie zamilkł i zmarszczył brwi. – Vog nie jest tak gadatliwa jak ja, ale jej chyba nie wypytywał o takie rzeczy.
– Vog i Prorok znają się bardzo długo, prawda? Wiem, że pracuje w Sektorze Centralnym odkąd tylko skończyła akademię wojskową – zauważył Thace.
– Tak, znają się od osiemdziesięciu lat. Vog miała w akademii tak znakomite wyniki, że zaproponowano jej do wyboru stanowisko szeregowego technika w sekcji nawigacji w Sektorze Centralnym lub oficera niższego stopnia gdzieś na obrzeżach Imperium. Bez mrugnięcia okiem wybrała centralę. W końcu nie skończyła trudnych studiów inżynierskich, by w wojsku zginąć na pierwszej misji, którą miałaby poprowadzić bez jakiegokolwiek doświadczenia… Ale wracając do Proroka… gdy Vog się tu pojawiła, był jeszcze podkomandorem i trafiła do jego floty. Gdy ją zatrudnił, była jeszcze kompletnym dzieciakiem, była pełnoletnia dopiero od miesiąca czy dwóch, to była jej pierwsza praca. Początkowo traktował ją jak córkę albo młodszą siostrę. Gdy awansował rok później, zabrał ją z floty tutaj, do Bazy Głównej – zamyślił się na parę chwil, marszcząc brwi. – Z tego co mówiła, na początku, gdy był jeszcze podkomandorem, był w bliższych relacjach ze swoimi podwładnymi pracującymi na jego flocie niż obecnie. Nie przypominam sobie jednak, żeby wspominała mi, że był kiedykolwiek jakoś szczególnie natarczywy. Raczej… wspierający…? Nie to, żeby był zupełnie inną osobą niż teraz, ale naprawdę dbał o swoich podwładnych i dzięki temu stopniowo ściągał do siebie co lepszych żołnierzy, bo po prostu każdy chciał u niego pracować. Wysyłał swoich ludzi, nawet szeregowych, na interesujące szkolenia, gdy z czymś sobie nie radzili albo sam poświęcał im czas, motywował do rozwoju i wielu z nich znacznie szybciej niż zazwyczaj to się dzieje awansowało do stopnia oficerskiego. Gdy polecimy na kontrolę, zapewne spotkamy całkiem sporo jego byłych bezpośrednich podwładnych z tamtego okresu, którzy dzięki niemu nabrali doświadczenia i dostali intratne posady gubernatorów i dowódców stacji. Oczywiście, to nie tak, że Prorok był wtedy aniołem o złotym sercu a teraz mu się odmieniło, ale pewnie był… łagodniejszy i po prostu milszy niż jest teraz. Ale to tylko mój przekaz tego, co słyszałem od Vog i innych osób, bo ja go jeszcze wówczas nie znałem. Może tak to odbierała wówczas, ale przecież minęło naprawdę dużo czasu, a większość jej prywatnych relacji w dorosłym życiu i tak kręciło się wokół Bazy Głównej. O co więc Prorok miałby ją wypytywać, tak wracając do twojego pytania…? Przecież wszyscy tu wszystko o sobie wiedzą.
– Skoro znała go tak długo, to co z jego prywatnym życiem? Zadaje mi mnóstwo pytań, ale o sobie mówi bardzo mało – powiedział Thace, mając nadzieję, że nie zabrzmi to dziwnie; nie skomentował tego, co Vhinku mówił o przeszłości Proroka, bo sam również słyszał podobne pogłoski i wydawały mu się one prawdopodobne. – Tylko raz wspomniał, że zazdrości mi, że mam znajomych poza wojskiem i powiedział, że jemu kontakty dawno się pourywały. Twierdzisz, że wszyscy wszystko wiedzą… ale ja o jego prywatnym życiu jakoś nie wiem zupełnie nic i to mimo że spędziłem z nim wiele tygodni…
– Nie masz o czym wiedzieć. On nie ma życia prywatnego i chyba mu to odpowiada – parsknął Vhinku, a w jego głosie pojawiło się coś dziwnego, gdy spojrzał Thace’owi w oczy. – Wydaje się ekstrawertyczny i głośny, ale tak naprawdę mówi o sobie bardzo mało i akurat taki z całą pewnością był zawsze. Baza Główna to całe jego życie. Nie korzysta z dłuższych urlopów, gdy bierze przepustkę, to na dwa-trzy dni i lata w różne miejsca, a nawet to robi rzadko, ostatnio wylatywał stąd prywatnie… chyba kilkanaście lat temu. Jest strasznym pracoholikiem. Z nikim się nie spotyka. Nie wiem, czy kiedykolwiek się z kimś spotykał. Może gdy był znacznie młodszy coś poszło nie tak, więc dał sobie spokój. A może po prostu seks i związki go nie interesują, bo że nie interesują go zabawy i hulanki jakie czasem urządzają inni komandorzy, to oczywiste. Nigdy nie mówi o takich sprawach. Ani nie odpowiada na pytania, bo czasem, podczas jakiegoś bankietu, gdy alkohol rozwiązał mi język, pytałem. Czy rozwiałem twoje wątpliwości? – spytał, a gdy Thace odwrócił wzrok, westchnął. – Więc jednak chodzi o coś więcej. Słuchaj, to prywatna rozmowa i naprawdę możesz mi zaufać. Nie powiem nikomu, nawet Vog.
– Masz rację, to była… właściwie pierwsza część pytania, jakie miałem – powiedział Thace, po czym, nie mając pojęcia jak inaczej zacząć tę rozmowę, podniósł się z łóżka, stanął za krzesłem zajmowanym przez Vhinku i zacisnął palce na jego oparciu, a następnie pochylił się w jego stronę. – Czy kiedykolwiek zrobił przy tobie coś takiego? – spytał cicho.
– Teraz robi się naprawdę dziwnie… przy tobie to robi? – wydukał Vhinku, odwracając głowę w jego stronę.
– Tak i czasem czuję się przy nim… osaczony. Staje w ten sposób naprawdę często, co jak się domyślasz, nie jest dla mnie zbyt komfortowe. Czy przy kimkolwiek innym tak się zachowuje?
– Nie, zdecydowanie nie robił czegoś takiego – powiedział Vhinku, marszcząc brwi. – Może przesadzasz…?
– Znamy się od wielu miesięcy. Czy kiedykolwiek przesadzałem w jakichkolwiek gestach, zachowaniach i słowach? – spytał, przysuwając się do niego tak, jak czasem robił to komandor i gdy zorientował się, jak z perspektywy Proroka wygląda w tej pozycji oraz jak blisko znajdują się ich twarze, natychmiast wycofał się, zażenowany, że w ogóle sobie na to pozwolił. – Przepraszam. Chyba jednak przesadzam. Zapomnij o tym.
– Thace, jeśli komandor Prorok robi cokolwiek, co powoduje twój dyskomfort, może po prostu mu o tym powiedz albo zapytaj go, dlaczego to robi – powiedział Vhinku, a jego głosie po raz pierwszy odkąd Thace go znał pojawiła się niepewność. – Jest bezpośredni i szczery i jeśli są jakieś powody, to pewnie ci o nich powie. Przecież cię lubi i…
– Nie zapytam go o to…! Co to w ogóle za pomysł? – zaprotestował natychmiast Thace, gdy tylko odzyskał głos po tak absurdalnej poradzie ze strony Vhinku. – Jest komandorem. Co miałbym powiedzieć? Że czasem staje przy mnie tak blisko, że to chyba niestosowne, a gdy chwali mnie na osobności, to robi to w jakiś trochę jakby nieprzyzwoity sposób? Tak, pewnie przesadzam i dlatego pytam o to ciebie, bo ufam ci i wiem, że jeśli będziesz potrafił, to mi odpowiesz. Oraz mam nadzieję, że nigdy mu tego nie przekażesz. Umarłbym ze wstydu, gdybyś to zrobił a on potem by mnie skonfrontował w tej kwestii.
– Oczywiście że nic mu nie powiem – odparował natychmiast Vhinku i przekręcił się na krześle, by spojrzeć na Thace’a z bardziej naturalnej perspektywy. – Słuchaj, jeśli tego nie lubisz… no, wiem, że nie lubisz, bo zdarza się, że wzdrygasz się, gdy ktokolwiek cię dotknie choćby przypadkowo… to jak znów to zrobi, odsuń się, powiedz mu coś, możesz…
– To komandor. Co niby mam mu powiedzieć?
– Żeby się odsunął, bo nie możesz pracować. Ja bym tak właśnie mu powiedział – oznajmił i chyba sam zorientował się, jak głupio to brzmiało, bo skrzywił się, ale też nie odwołał swoich słów. – Nie mówię, że to ma być bezczelne, po prostu, sam wiesz… puść do niego oko, powiedz to żartobliwym tonem lub…
– ‘Puść oko do komandora’ – wydusił Thace. – Jasne. Ty może umiałbyś zrobić z tego żart, ale ja nie jestem tobą. Przepraszam, że zawracam ci głowę. W ogóle nie powinienem był poruszać tego tematu.
– Thace… – westchnął Vhinku. – Jeśli coś cię gryzie, możesz mi o tym powiedzieć. Wręcz powinieneś to zrobić, zwłaszcza teraz, gdy jestem twoim przełożonym. Jesteś świetnym specjalistą, pewnie najlepszym w dziale technicznym. Przy twoich kwalifikacjach, nie mam pojęcia, dlaczego twoja kariera nie rozhulała się wcześniej i tyle lat pracowałeś jako zwykły szeregowy. Komandor to wszystko widzi, ceni twoje zdolności i z tego, co o tobie mówi, po prostu cię lubi. Wszyscy oficerowie… no, oprócz Lorcana, podziwiają cię i szanują. Szeregowi technicy również mówią o tobie same dobre rzeczy. Widzę, że nie do końca odnajdujesz się w Bazie Głównej, chociaż jednocześnie, z każdym problemem na jaki trafiasz, radzisz sobie świetnie. Może doszukujesz się czegoś nietypowego w jego zachowaniu, bo większość osób traktujesz z pewnym dystansem. Mam wrażenie, ale to już tylko moje przypuszczania, że nigdy nie trafiłeś na dowódcę, który ceni cię tak jak Prorok. Co do tych pewnych jego zachowań, które cię niepokoją… nie wiem czy w pełni rozumiem, w czym rzecz, tym bardziej że dziś chyba po raz pierwszy w ogóle widziałem was obu w jednym pomieszczeniu. Pewnie będę widywał częściej, gdy wylecimy na misję i może jednak coś wówczas zauważę. A na razie… po prostu pamiętaj, że możesz do mnie przyjść z każdym problemem, czego by nie dotyczył. I jeśli zechcesz, porozmawiam z nim, nie mówiąc konkretnie o co mi chodzi i na pewno to zrobię, jeśli zobaczę…
– Nie! Nie rozmawiaj z nim – zaprotestował natychmiast. – Nie powiedziałem ci o tym, żeby zmieniać coś, co w ogóle nie jest problemem, tylko żeby się poradzić…
– W porządku. Chociaż są rzeczy… – urwał i przez moment Thace’owi wydawało się, że chce dodać coś jeszcze, ale ostatecznie pokręcił głową. – Pewnie jednak powinienem, ale jeśli nie chcesz tego rozdmuchiwać… Obiecaj mi tylko, że jeśli cokolwiek co robi będzie dla ciebie zbyt obciążające psychicznie, to natychmiast przyjdziesz do mnie i…
– Nie jest obciążające. Jesteśmy w wojsku a nie w przedszkolu. Przepraszam. Przesadzam, bo jestem aspołeczny i nie lubię jak ktokolwiek się do mnie zbliża. Oraz nie potrafię na to reagować w normalny sposób – powiedział szybko, naprawdę żałując, że w ogóle poruszył ten temat. O tym, że czasem rozmawiali z Prorokiem w sposób dwuznaczny i zdecydowanie niestosowny, który budził w nim zbyt wiele mieszanych uczuć, wolał Vhinku nawet nie wspominać, skoro ten i tak przejął się jego pytaniami bardziej niż powinien. – I… abyś nie miał jakiegoś niewłaściwego obrazu całej tej sytuacji: lubię komandora i naprawdę cieszę się, że mnie docenia. Jego zachowanie po prostu mnie dziwiło, więc postanowiłem cię o nie zapytać, bo nikomu innemu nie ufam tak jak tobie. Masz rację, nigdy żaden dowódca mnie nie zauważał, a przed nim nigdy nawet nie rozmawiałem z kimkolwiek o stopniu komandora. Nie ma w tym nic więcej. Zostaw to, w porządku…?
– Jasne. Wybacz. Może nadinterpretowałem twoje słowa – oznajmił, po czym zerknął na szklankę, która niemal całkowicie już zamarzła oraz opróżnioną butelkę. Wyłączył płytkę chłodzącą i samymi opuszkami palców spróbował chwycić szklankę, lecz na razie nie było to możliwe. – Spóźniasz się – oznajmił, otwierając kolejną butelkę, z której pociągnął spory łyk, a potem zerknął wymownie na kieliszek Thace, w którym wciąż znajdowała się resztka pierwszej porcji alkoholu.
– Wypiłeś sam prawie całą butelkę… nawet nie wiem, co to jest. Nie pozwolę ci wsiąść za stery nawet promu krótkodystansowego na minutowy przelot by wrócić do bazy, co oznacza, że to ja będę pilotować, a jestem w tym beznadziejny nawet na trzeźwo.
– Wsadzę za stery Sentry.
– I pokażesz się przed nim pijany? Ponoć pracujesz tu od ponad trzydziestu lat, a wciąż nie pamiętasz, że mają wmontowane kamery i raportują wszelkie sytuacje, które zgodnie z algorytmem…
– Więc ty wezwiesz jakiegoś i zdalnie wyłączysz mu kamery, geniuszu, który nie umie pilotować. To jestem pewien, że zrobiłbyś nawet pijany w sztok.
– Powinienem zaraportować, że upijasz mnie i sprowadzasz na złą drogę i to od pierwszego dnia, odkąd jestem twoim podwładnym – oznajmił Thace, na co Vhinku wybuchnął głośnym śmiechem. – Nalej mi pół kieliszka i ani kropli więcej.
Ostatecznie wypił dwa, podczas gdy porucznik – pozostałą część dwóch butelek, bo trzeciej Thace nie pozwolił mu otworzyć. Mimo to nie był pewny swojego stanu i nie zamierzał ryzykować, że napatoczą się na Proroka, który, jak się okazało, gdy sprawdził monitoring, przebywał w otwartej kantynie, całkowicie pustej a tej porze, a nie swojej osobistej jadalni. Rzucił Vhinku zapasową kołdrę i rozłożył dla niego fotel, nawet nie proponując, że odda mu swoje łóżko, po czym kazał mu się wykąpać, uznając, że to może trochę go otrzeźwi. Kiedy Vhinku zniknął za drzwiami maleńkiej łazienki, ponownie podłączył się do kamery i jakiś czas wpatrywał w Proroka, który miał przed sobą resztki kolacji i jakiś alkohol, a w dłoni obracał komunikator. Przez jedną krótką chwilę miał ochotę pójść do niego, bo mężczyzna wydawał się jakiś dziwnie… samotny i momentalnie poczuł wyrzuty sumienia, że w ogóle podjął rozmowę z Vhinku i zrobił to tak nieudolnie, że ten, mimo zapewnień Thace’a, prawdopodobnie wciąż sądził, że w zachowaniu Proroka było coś niestosownego i że powinien zacząć mu się przyglądać.
Wciąż słyszał odgłos prysznica, więc postanowił napisać do Kolivana, aby nie odkładać tego na później.
T: Kazałeś mi dowiedzieć się czegoś o motywacjach Proroka. Rozmawiałem z Vhinku, gdy trochę wypił. Twierdzi, że Prorok ceni mnie, bo po prostu jestem dobry i był zdziwiony, że dopiero od niedawna jestem oficerem, biorąc pod uwagę moje kwalifikacje. Powiedział także, że jestem lubiany przez większość kadry, chociaż pewnie ciężko ci w to uwierzyć. Przyznał jednak, że Prorok zazwyczaj nie interesuje się nikim aż tak jak mną, ale podejrzewa, że jego pytania wynikają z tego, że jestem zbyt skryty i trzeba wyrywać mi z gardła odpowiedzi.
K1: Czy to jego jedyna teoria?
Thace zawahał się, ale ostatecznie uznał, że nie może okłamywać dowódcy Ostrzy i być z nim mniej szczery niż z oficerem z Imperium, bez względu na to, jak bardzo lubił tego ostatniego. Gdyby nie ich ostatnia rozmowa, pewnie wahałby się dłużej, ale teraz tym bardziej czuł, że musi powiedzieć mu prawdę.
T: Przez moje nieudolne tłumaczenia, mógł uznać, że w zachowaniu Proroka jest coś niestosownego.
K1: Do cholery, Thace, coś ty mu nagadał? Gdy rozmawialiśmy zaledwie przedwczoraj, nie wspominałeś mi o niczym, co mogłoby być uznane za ‘niestosowne’.
T: Kazałeś mi wybadać temat. Doskonale wiesz, że nie jestem w tym dobry. Uspokoiłem go.
K1: Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Co ‘niestosownego’ robi Prorok?
T: Rzecz w tym, że nic. Dobrze wiesz, że nie lubię, jak ktoś się do mnie zbliża, a on często wchodzi w moją osobistą przestrzeń, bo najwyraźniej ma taki styl bycia. Nikt inny nic takiego nie zauważył. Vhinku jednoznacznie mi to potwierdził.
K1: Zawsze byłeś kiepski w interakcjach międzyludzkich, ale przez ostatnie dni mam wrażenie jakbyś zamienił się na mózgi z yupperem. Najpierw ta tygodniowa przygoda z cywilnym pilotem podczas sponsorowanych przez wojsko wakacji, a teraz coś takiego? Wiem, że było ci ciężko, ale sądziłem, że wyjaśniliśmy sobie parę kwestii, gdy rozmawialiśmy i że sprowadziłem cię na właściwe tory.
T: Opieprzysz mnie jak będę mieć więcej czasu. Muszę kończyć. Vhinku zaraz wyjdzie z łazienki.
K1: Jest u ciebie? Nie mów mi tylko, że postanowiłeś dobrać się też do niego.
T: Masz mnie za aż takiego bałwana? To porucznik, a od dziś i na cały czas misji oficjalnie mój bezpośredni przełożony, w dodatku od ponad dekady umawia się z kobietą, z którą chce założyć rodzinę. Upił się w mojej kwaterze na krążowniku Proroka i nie mogę go stąd wypuścić a już na pewno nie mogę pozwolić mu pilotować i wrócić w tym stanie do bazy. Dziś trafiła się okazja, bym z nim porozmawiał, ale nie miałem czasu tego zaplanować. Chociaż pozyskałem informacje, na których ci zależało, popełniłem błędy. Na przyszłość będę uważniejszy.
K1: W porządku. Jesteśmy w kontakcie.
Vhinku usnął niemal natychmiast, mimo że rozkładany fotel zdecydowanie nie był najwygodniejszą opcją, podczas gdy Thace nie czuł się ani trochę śpiący. Był późny wieczór, ale jeszcze nie środek nocy i po godzinie przewracania się w pościeli, postanowił podnieść się i wyjść stąd, do serwerowni, na mostek albo po prostu się przewietrzyć; w półmroku wciągnął na siebie mundur, nie chcąc obudzić przyjaciela paleniem światła, po czym cicho opuścił kwaterę, z której zabrał tylko komunikator. Nie sprawdził monitoringu i chociaż nie sądził, że Prorok wciąż przebywa w kantynie, postanowił ominąć tamtą część statku i ostatecznie skierował się do sal treningowych. Miał ogromne zaległości w wymaganych godzinach ćwiczeniowych, była to jakaś metoda by spalić niewielką ilość alkoholu przez którą wciąż nie czuł się najlepiej i wiedział, że poranek nie będzie przyjemny, a dodatkowo – znajdowały się tam automaty z białkowymi przekąskami i napojami odżywczymi, coś, co również dobrze by mu zrobiło, jako że po powrocie do Bazy zjadł tylko szybki lunch, a kolacji z powodu libacji z udziałem Vhinku nie zdołał. Dotarłszy na miejsce, sprawdził czas i uznał, że ma półtorej godziny, aby potem być w stanie coś zjeść i wrócić do kwatery we względnie przyzwoitej porze.
Po przebraniu się w strój treningowy z dystrybutora ruszył na salę; nie będąc pewnym swojej koordynacji, ustawił program ćwiczeniowy tylko na godzinę oraz znacznie niższym poziomie niż wybierał standardowo – to zawsze coś i obiecał sobie, że od jutra, gdy będzie mieć nieco więcej czasu i wolności, zacznie z pełną mocą nadrabiać zaległości treningowe, które w jego kalendarzu świeciły się od miesiąca na czerwono. Przypuszczał, że w czasie misji będzie mieć na to sporo czasu, bo zaplanowane zadania tylko w niewielkiej części dotyczyły jego działki. Stracił już nadzieję na to, że w najbliższym czasie będzie mógł korzystać ze znacznie bardziej rozbudowanej, ogromnej i oferującej całe mnóstwo interesujących opcji sali treningowej w Bazie Głównej, musiał więc przyzwyczaić się do ograniczonych i podstawowych, dostępnych na krążowniku Proroka.
Walka z bojowymi Sentry w trybie treningowym szła mu lepiej niż się spodziewał i gdy uznał, że nie ma ryzyka, że przez dwa kieliszki alkoholu się tutaj poturbuje, zwiększył trudność i pozwolił, by jego ciało zostało przejęte przez instynkt i pamięć mięśniową. Potrzebował tego, potrzebował od wielu tygodni i zaczął skrycie przyznawać Kolivanowi rację, że ostatnio zachowywał się głupio i być może to brak okazji do wyżycia się i zresetowania umysłu były przyczyną. Po pół godzinie walki z użyciem długiego kija, zmienił go najpierw na sztylet, a potem, pod sam koniec sekcji, przedłużył ją o kwadrans, wyłączył broń całkowicie i rzucił się na celujących w niego Sentry z gołymi pięściami. Oddychał ciężko, był coraz bardziej zmęczony, nieużywane w ostatnim czasie aż tak intensywnie mięśnie powoli zaczynały go zawodzić, ale nie przestawał walczyć, uśmiechając się szeroko, czując się w końcu wolny i nieograniczony niczym.
Kiedy sesja się zakończyła, osunął się na posadzkę i jakiś czas ciężko oddychał, żałując, że nie postawił butelki z wodą gdzieś bliżej. Jego włosy były wilgotne od potu, mięśnie drżały, a lekki strój treningowy był w kilku miejscach naderwany i chociaż nie miał żadnych poważniejszych obrażeń, wiedział, że zanim się położy, w paru miejscach będzie musiał położyć na skórę żel leczniczy, aby nie obudzić się posiniaczony i obolały.
Ściany zabezpieczające zniknęły, a deaktywowane Sentry treningowe zniknęły pod posadzką, kiedy usłyszał kilkukrotne klaśnięcie i natychmiast obrócił się, by zobaczyć Proroka, który z zainteresowaniem przyglądał mu się oparty o filar. Thace zamierzał się poderwać i zasalutować, lecz komandor wykonał gest, by nie wstawał, po czym ruszył w jego stronę; po drodze zgarnął z dystrybutora butelkę z napojem odżywczym, którą rzucił mu, gdy tylko znalazł się trzy kroki od niego.
– Jestem pod wrażeniem. Wiedziałem, że masz świetne wyniki w walce bezpośredniej, ale nie sądziłem, że jesteś aż tak dobry. Co skłoniło cię do ćwiczeń o tej porze? – spytał, stając nad nim i patrząc na niego z góry z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Ogromne zaległości w grafiku treningowym, sir.
– Mówiłem ci, że to nie ma szczególnego znaczenia.
– Według rozporządzenia dotyczącego cyklicznych testów sprawnościowych, będę mieć obniżone wyniki w razie jakichkolwiek zaległości – odparł Thace. – Pracuję tu ponad dziesięć miesięcy, a najbliższa planowana sesja testów oficerskich ma się odbyć już za kilka miesięcy.
– Te testy są istotne tylko jeśli zamierzasz zmienić jednostkę lub spodziewasz się awansu. Mam się martwić twoim potencjalnym odejściem czy też na tyle wygórowanym ego, że liczysz na zmianę stopnia lub podwyżkę po roku pracy? – spytał i Thace stwierdził, że chociaż jeszcze dwa miesiące temu takie pytanie sprawiłoby, że zacząłby się dusić z nerwów i dukać przyprawiającą o zażenowanie odpowiedź, teraz rozpoznał, że ton głosu Proroka wskazywał raczej na żart niż chęć, by mu dokopać. I ponownie poczuł się głupio, że w ogóle podjął z Vhinku rozmowę i nie mając nawet takiej intencji, wysunął oskarżenia, które mogły brzmieć poważnie.
– Traktuję wszelkie testy poważnie i nie chcę mieć odjętych punktów z powodu lenistwa – powiedział, co wyraźnie rozbawiło Proroka.
– Nawet jeśli wynik testu nie ma znaczenia? Ach, więc po prostu nadmierna ambicja – zaśmiał się. – To jednak nie wyjaśnia pory ćwiczeń. Znudziło ci się picie z Vhinku, czy obudziłeś się od jego chrapania? – spytał i uciszył go gestem, gdy Thace już otwierał usta, by zacząć się tłumaczyć. – Tak, wiedziałem, że przez dwa miesiące stęsknił się za tobą tak bardzo, że dziś raczej nie zajmiecie się pracą, a gdy z czystej ciekawości sprawdziłem jego logi, zorientowałem się, że nie opuścił mojego statku, więc zakładam, że wciąż jest w twoich kwaterach. Odpuszczę wam pierwszy dzień, gdy się widzieliście po tak długiej przerwie, ale liczę na to, że nie stanie się to regułą, gdy wylecimy na misję.
– Nie pozwoliłbym mu pić na misji, w czasie której w każdej chwili może nastąpić konieczność, by pilotował.
– Przypuszczam, że nie masz świadomości, na czym dla uczestniczących w nich żołnierzy polegają misje kontrolne w rejonie tak bezpiecznym jak Sektor Centralny – stwierdził Prorok, coraz bardziej rozbawiony. – Wątpię, czy chociaż raz będzie pilotował cokolwiek poza promem, którym razem z kilkunastoma innymi osobami będzie schodził na planetę by pobawić się w wolnym czasie. Swoją drogą, chyba powinienem był przesunąć cię do jego oddziału wcześniej, skoro masz na niego nawet większy wpływ niż Vog. Zadziwiające, że bardziej słucha się swojego podwładnego oraz partnerki, niż komandora i że nie próbował się stąd wymknąć i ukraść jakiegoś mojego Sentry by pilotował jego prom – powiedział i chociaż był to luźny komentarz, Thace’owi przyszła do głowy dziwna myśl, że Prorok najwyraźniej nie traktował pewnej niesubordynacji jaką ewidentnie wykazywał się Vhinku jako poważnego wykroczenia. Nie było absolutnie żadnych przesłanek, by sądzić, że choćby przeszło mu przez myśl, by pozbyć się z jednostki oficera, który jawnie łamie regulamin i pije na służbie, zwłaszcza jeśli go lubi. Vhinku w przeszłości z całą pewnością sprawiał problemy, bo Thace poznał go wystarczająco, by się tego spodziewać; Lorcan też sprawiał i Prorok też nie wyrzucił go, gdy miał taką możliwość. Początkowo prawdopodobnie lubił i cenił również Lorcana, tyle że jego przewinienia nawarstwiały się i przyszedł moment, że ciężko mu było pozbyć się go z powodów, za które dotąd nawet nie dawał nagany… być może stąd wziął się pomysł, by Thace jako osoba z zewnątrz stworzył kompletny raport i… Musiał to wszystko przemyśleć, a ćwiczenia, tak, naprawdę były mu potrzebne, skoro zaczął teraz dostrzegać rzeczy, które może były oczywiste przez cały ten czas. – W sekcji Z-3 są dodatkowe kwatery – powiedział nagle Prorok, przerywając ciąg jego myśli, po czym podał mu rękę i pomógł mu wstać. – Wezwij Sentry, żeby którąś dla ciebie przygotował. Raczej się nie wyśpisz na podłodze w swojej klitce, a jutro rano oczekuję, że zajmiesz się pracą, bo mamy sporo spraw do załatwienia przed misją.
– Dlaczego miałbym spać na podłodze, sir? – spytał Thace, myślami wciąż błądząc w innych rejonach; Prorok parsknął i spojrzał na niego z zaskoczeniem i dopiero to sprowadziło go na ziemię.
– Mam rozumieć, że śpisz z Vhinku w jednym łóżku? Nie sądziłem, że wasze relacje są aż tak bliskie – zakpił, ale w jego głosie pojawiło się jednocześnie coś ostrzegawczego, zaś jego palce mocniej zacisnęły się na przedramieniu Thace’a, chociaż chyba nie zrobił tego świadomie.
– Co…? – spytał w oszołomieniu. – Kazałem mu spać w fotelu. To on upił się tak, że nie był w stanie wrócić do bazy. Dlaczego miałbym oddawać mu swoje łóżko?
– Bo to twój dowódca?
– Przyszedł do mojego pokoju jako przyjaciel, a nie jako dowódca.
– Potrafisz to tak rozdzielać? – spytał Prorok, przyglądając mu się bacznie, a Thace dopiero teraz zorientował się, że mężczyzna wciąż nie puścił jego ręki. Przypomniał sobie słowa Vhinku, który zaproponował, by po prostu powiedział Prorokowi, by się od niego odsunął, gdy zrobi coś… dziwnego czy niestosownego. Jasne, sam pomysł był absurdalny, tyle że teraz, gdy w ogóle o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że zachowanie komandora wcale nie przeszkadza mu tak, jak wcześniej sądził. I że wcale nie chce, by mężczyzna się od niego odsuwał.
– Jestem tu na dziesięcioletnim kontrakcie, a to bardzo długi czas. Będę mieszkać i pracować z tymi samymi osobami przez cały ten czas i… chyba trzeba to rozdzielić? Przynajmniej w stosunku do najbliższych mi ludzi, skoro całe moje życie prywatne będzie w tym samym miejscu co zawodowe…? – powiedział ostrożnie, parafrazując słowa Kolivana, gdy ten przed wyruszeniem do Bazy Głównej przepytywał go by ocenić, czy w ogóle da sobie radę.
– Masz oczywiście rację. Pamiętaj jednak, że Vhinku jest starszy stopniem, więc pewne rozdzielenie jest jednak konieczne, bez względu na to, jak się polubiliście. Wszyscy jego bliscy znajomi i oczywiście Vog mają stopień porucznika tak jak on, więc w tamtych relacjach nie ma nic niestosownego.
– Nie jestem Vog – odparł na to nerwowo; w przeszłości kilkakrotnie miał wrażenie, że Prorok może czytać mu w myślach, ale teraz, gdy zasugerował coś takiego tego samego dnia, gdy Thace po raz pierwszy na krótki moment pozwolił sobie spojrzeć na Vhinku inaczej niż platonicznie… to zaczęło być niepokojące. – Nie jestem pewien, czy rozumiem, co masz na myśli, sir…
– Gdyby Vhinku był kobietą, to rozważałbyś, by wasze relacje wyglądały inaczej?
– Nie, zdecydowanie bym tego nie rozważał – odparł natychmiast i w duchu westchnął z ulgą, że to jednak nie było czytanie w myślach i że mógł odpowiedzieć całkowicie szczerze. – Skąd to pytanie, sir?
– Nie rozważałbyś, bo związki między osobami różnego stopnia z zależnością służbową są zabronione, czy z całkiem innych powodów?
– Regulamin wprost mówi o tym, że to niedopuszczalne i to byłby główny powód.
– A jakie są te pozostałe, mniej istotne? – spytał z naciskiem; jego szpony ponownie wbiły się w skórę Thace’a, ale teraz chyba zorientował się, co robi, bo pospiesznie cofnął rękę.
– Po prostu… nie szukam obecnie stałej relacji.
– Nie mówię o stałych relacjach.
– Krótkoterminowych czy jednorazowych z kobietami, z którymi pracuję, tym bardziej nie szukam.
– Dlaczego? Jesteś młody. Co cię powstrzymuje? Przed chwilą powiedziałeś coś o rozdzielaniu kwestii prywatnych i zawodowych z ludźmi, z którymi pracujesz. Tego rodzaju zabawy wpisywałyby się w twoje słowa zdecydowanie bardziej niż szukanie przyjaźni u starszego stopniem oficera.
– To nie byłoby w porządku wobec drugiej strony – odparł Thace nerwowo. – W tym momencie po prostu nie jestem zainteresowany.
– Dlaczego? – spytał, a Thace uznał, że wersja, którą znał Vhinku i parę innych osób, brzmiała na tyle wiarygodnie, że pewnie powinien się nią podzielić… tym bardziej, że ktoś mógł już coś o tym wspomnieć Prorokowi choćby mimochodem. No i to miał już przetrenowane i nie było żadnego powodu, by nie wykorzystał stałej wymówki.
– Miałem kogoś na DX-930. To nie było bardzo poważne, ale żałuję, że się skończyło. Dopiero gdy wyjechałem zdałem sobie sprawę, że mi zależało.
– Wyjechałeś dziesięć miesięcy temu. Wciąż to przeżywasz? – zdziwił się Prorok.
– Nie nazwałbym tego przeżywaniem, po prostu… – urwał na chwilę. – Utrzymujemy kontakt jako przyjaciele. Z żadną inną byłą kochanką nie utrzymuję, bo żadna tyle dla mnie nie znaczyła.
– To do ciebie niepodobne. Jedyną osobą w całej bazie, którą wydajesz się szczerze lubić, jest Vhinku. Kim jest, że aż tak cię zauroczyła? Nie uznaj tego za przytyk, ale trudno jest wyobrazić mi sobie, że w ogóle mógłbyś zaangażować się w jakąś bliższą relację i tęsknić za tym kimś przez tak długi czas.
– Nie tęsknię za nią – odparł, a gdy Prorok uniósł brwi, westchnął z rezygnacją. – Czasami tęsknię, ale nie na tyle by to… – urwał na moment. – To skończone. Rozeszliśmy się w zgodzie. Cenię jej przyjaźń i fakt, że utrzymujemy kontakt. Jest trochę młodsza ode mnie. Jest cywilem. Mieszka na DX-930 od urodzenia i nigdy nie opuściła tego układu planetarnego.
– Nie pytam o suche konkrety. Jaką jest osobą?
– Jest… – zaczął i zaśmiał się nerwowo, bo akurat na to nie miał gotowej odpowiedzi. – Urocza. Głośna i rozgadana. Czasem słyszę od ciebie sir, oraz od Vhinku, oczywiście, że ja mówię niewiele i jestem skryty i od niej nie raz też to słyszałem, bo mówiła niemal cały czas. Wyrzucała z siebie słowa jak karabin. Zadawała mnóstwo pytań, na które nie potrafiłem odpowiedzieć. Lubiła gotować. Śmiała się z tego, jak kiepskim jestem pilotem. Zwykle to ona prowadziła statek, gdy gdzieś się wybieraliśmy.
– Zależało jej na tobie?
– Przypuszczam, że tak.
– Więc dlaczego tam została? Mogłaby przenieść się bliżej Bazy Głównej. Twoje zarobki zapewniłyby…
– Nigdy nie wyjechałaby do Sektora Centralnego by być bliżej mnie. Gdy opuszczałem DX-930 nie byliśmy oficjalnie w związku i obydwoje spotykaliśmy się też z innymi osobami. Było dla nas jasne, że to koniec. Za dużo nas różniło, mimo że byliśmy sobie bliscy.
– Co konkretnie? – spytał, a Thace wiedział, że nadszedł jeden z tych momentów, gdy Prorok będzie naciskać, bo dostrzegł już, że przyczyny są gdzieś głębiej… tylko że prawdziwym powodem było to, że on był szpiegiem i pracował w wojsku, zaś Hanga dostrzegał czasem zbyt wiele, miał za długi język i nie był kobietą. A nawet gdyby był, nie wchodziło w grę sprowadzenie go tutaj; Thace sprawdził przepisy i wiedział, że w całym Sektorze Centralnym, może z wyjątkiem jakichś niewielkich osad zamieszkanych przez obcych, Hanga byłby uznawany za nieletniego; prawo w tym rejonie wszystkim rasom i hybrydom przypisywało wiek dwudziestu pięciu lat jako pełnoletność, nawet jeśli było to zupełnie niezgodne z tym, kiedy ktoś niebędący Galrą faktycznie osiągał dojrzałość. Główną przyczyną, że nawet nie spróbowali jakiejkolwiek formy związku na odległość był zaś przede wszystkim fakt, że Thace w sumie nie traktował go do końca poważnie i zaczął żałować rozstania dopiero gdy wyjeżdżał. – Widzę, że to musiało być coś istotnego – nacisnął Prorok.
– Nie przepadała za wojskiem i nie podobało jej się, że jestem żołnierzem – odparł w końcu, ważąc wszystkie za i przeciw i ostatecznie postanowił dać mu przynajmniej jakiś fragment prawdy, bo o wieku Hangi i fakcie, że był hybrydą, wolał nie wspominać. – A ja nie zamierzałem tego zmieniać. Na dłuższą metę to by nas poróżniło.
– Galra powinni być dumni z naszego wojska. Nie powinieneś utrzymywać kontaktu z kimś, kto podburza twoje morale.
– Sir, gdyby była w stanie podburzyć moje morale, to by mnie tu nie było – powiedział nieco ostrzej niż zamierzał. – Służba jest dla mnie ważniejsza niż ona kiedykolwiek była. Tak, czasem za nią tęsknię, ale jestem realistą. To nie miało szansy się udać. Bez względu na to, jak była słodka i interesująca.
– Widać najsłodsza i najbardziej interesująca, skoro ze wszystkich byłych utrzymujesz kontakt akurat z nią. Swoją drogą, zdecydowanie nie wyglądasz mi na osobę, która utrzymuje liczne, niezobowiązujące znajomości, a wspomniałeś, że tak było – stwierdził, a Thace przeklął się w myślach. Nie miał pojęcia jaki był Prorok i czy czasem nie był konserwatystą, który wyjątkowo poważnie traktował związki… co było możliwe, skoro o jego romansach i przygodach nikt nie słyszał, podczas gdy o podbojach seksualnych niektórych komandorów obu płci krążyły legendy.
– DX-930 jest bardzo liberalnym układem. Jeśli relacja nie stała się na tyle poważna, by planować małżeństwo, zupełnie zwyczajnym jest mieć ich kilku przygodnych partnerów jednocześnie, albo szukać jednorazowych kochanków choćby spotykało się na stałe tylko z jedną osobą.
– Wiem, sprawdziłem. Dowiedziałem się o tym układzie całkiem sporo. Jeden z nielicznych pod władzą Imperium, gdzie można urzędowo zarejestrować wszelkie odbiegające od typowych relacje i nazywać je małżeństwem – powiedział, na co Thace przełknął ślinę; wiedział, że to niebezpieczne rejony i że akurat w tej kwestii musiał uważać na słowa i odciągnąć Proroka od tematu jak najdalej się dało.
– To racja – odparł, starając się by jego ton brzmiał na tyle neutralnie, na ile było to możliwe. – Również byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się o możliwości urzędowej rejestracji układów trzyosobowych, jednak na DX-930 to historyczne uwarunkowania, wynikające z faktu, że zamieszkują tam obcy a także hybrydy o atypowej fizjonomii.
– I nie uważałeś tego za nienormalne? Obaj wiemy, że nie chodzi wyłącznie o relacje hybryd i obcych o innym niż u Galran podziale płci, którzy potrzebują więcej niż dwóch osób do płodzenia potomstwa – oznajmił Prorok, nie spuszczając z niego wzroku.
– Uważam, że Imperium jest na tyle potężne, że w żaden sposób nie zaszkodzi mu, że w jakimś układzie na rubieżach będą obowiązywać przepisy odbiegające od tego, co znamy i dające mieszkańcom większe swobody w kwestiach obyczajowych. Nawet jeśli przepisy te obejmują nie tylko obcych, ale też hybrydy i Galran. Nikomu nie szkodzą, a układ prosperuje znakomicie – powiedział i przełknął ślinę, czując, jak zasycha mu w gardle z powodu nerwów.
Prorok milczał jakiś czas, a Thace wpatrywał się w swoje zaciśnięte pięści. Przypuszczał, że zdołał z siebie wykrzesać najbardziej odpowiednią odpowiedź, jaka była możliwa, ale wciąż nie znał poglądów komandora na kwestie obyczajowe i w trakcie kilkunastu sekund ciszy, przez jego głowę zdołały przewinąć się wszystkie najczarniejsze scenariusze.
– Lepiej dla układu DX-930, aby imperator nigdy nie zainteresował się nim tak, jak ja – powiedział w końcu Prorok cichym, napiętym głosem, który sprawił, że Thace zesztywniał. – Nie zamierzam tego raportować i zwracać na nich czyjejkolwiek uwagi. Oczywiście masz rację. Nikomu nie robi to krzywdy. Oficjalne statystyki nie wskazują, że z tamtego układu pochodzili jacykolwiek zdrajcy, rebelianci czy piraci. Prawdopodobnie byłoby jednak inaczej, gdyby mieszkańcy zostali przez Imperium pozbawieni przywilejów, do których są przyzwyczajeni.
– Przypuszczam, że lepiej, abyśmy nie podejmowali takich tematów, sir – powiedział niepewnie Thace i w końcu odważył się spojrzeć mu w oczy; Prorok nie patrzył jednak na niego, jego dłonie były zaciśnięte, a twarz zdradzała, że walczył ze sobą, by nie powiedzieć za dużo.
– Tak. Lepiej, byśmy ich nie podejmowali – powiedział i ponownie zamilkł na parę chwil. – Wiem, że lubiłeś tamto miejsce – podjął w końcu. – I nie chodziło tylko o tę dziewczynę. Chociaż zwykle jesteś tak sztywny i zachowawczy, znacznie lepiej czułeś się w miejscu bardziej zróżnicowanym, otwartym i rozrywkowym niż Baza Główna. Dziwi mnie to. Sądziłem, że coś podobnego powinno być dla ciebie koszmarem, przy tym całym twoim uwielbieniu dla tego, co stosowne i właściwe.
– Tam też istniały przepisy, tak naprawdę bardziej rozbudowane niż w innych rejonach Imperium, przez mnogość ras a także licznych hybryd, mających pełne prawa obywatela Galra. I żadne przepisy, jakie tam istniały, nie pozwalały na rzeczy niedozwolone w powszechnym prawie Imperium. Po prostu pozwalały usankcjonować prawnie relacje, na które w innych rejonach niektórzy krzywo patrzą, ale które nie są zabronione. Nie wiem, jak miałoby się to odnosić do mojego charakteru, sir – powiedział, na co Prorok skrzywił się, ale nie skomentował tego ostatniego.
– W większej części Imperium, za odbiegające od normy zachowania, te same, jakie tam można zarejestrować, czeka cię ostracyzm, mimo że nie są nielegalne. Jeszcze kilkaset lat temu w niektórych rejonach czekała cię śmierć. Prawdopodobnie na innych niż DX-930 rubieżach wciąż są planety władane przez Imperium, gdzie nadal jest to karane śmiercią – powiedział i Thace, chociaż pewnie powinien ugryźć się w język, nie potrafił, nie w tym momencie, nawet jeśli Prorok celowo go podpuszczał, by powiedział coś niewłaściwego.
– I uważasz, że to w porządku? – syknął z irytacją. – Że niektórzy gubernatorzy uchwalają obrzydliwe przepisy, które nie mają nic wspólnego z powszechnym prawem Imperium? Że gdzieś dopuszcza się mordowanie Galran, którzy za obopólną zgodą wchodzą w relacje inne niż standardowe?
– Oczywiście że nie. Za kogo ty mnie masz?! – Prorok podniósł głos, a w jego zachowawczym dotąd tonie nagle pojawiła się wściekłość.
– Przepraszam, sir, ja…
– Nie przepraszaj. Niepotrzebnie się uniosłem. Wracaj do siebie. Widzimy się rano na mostku – warknął, po czym odwrócił się i szybkim krokiem opuścił salę treningową.
Thace pozostał tam nieruchomo jeszcze parę chwil, próbując zrozumieć, co właśnie się stało, ale absolutnie nic nie przychodziło mu do głowy. Oprócz oczywistego faktu, że popełnił ogromny błąd, dając upust emocjom i kierując w stronę Proroka oskarżenia… tyle że nie miał pojęcia, dlaczego komandora aż tak to rozwścieczyło.
Po szybkim odświeżeniu się i przebraniu wrócił do swoich kwater, nawet nie rozważając szukania innego pokoju – nie miał do tego głowy i nie miał pewności, czy Prorok, z czystej złośliwości do której pewnie był zdolny, nie zablokował mu dostępu do pozostałych części statku.
Westchnął, gdy zorientował się, że podczas jego nieobecności Vhinku zajął mu łóżko, ale końcówka rozmowy z Prorokiem sprawiła, że nie miał siły się z nim mocować i ułożył się w fotelu na tyle wygodnie, na ile było to możliwe. Bardzo długo nie mógł tej nocy zasnąć.
***
Planowany wylot na misję opóźnił się o kilka tygodni z powodu zamieszania w Bazie Głównej, jakie spowodowało nagłe pojawienie się statku flagowego Zarkona. Imperatora nie było tutaj od przeszło roku, jako że od czasu znalezienia przez Sendaka Czerwonego Lwa koncentrował się wyłącznie na nieskutecznych, na szczęście, poszukiwaniach pozostałych składowych Voltrona; zwykłymi sprawami Imperium zajmowali się komandorzy i oficerowie niższego stopnia, gubernatorzy znaczących układów, właściciele międzyplanetarnych i lokalni politycy wszelkiej maści. W Bazie Głównej Zarkon pojawiał się średnio raz na kilkanaście miesięcy, informując o tym Proroka i komandorów, których chciał tam zobaczyć osobiście, z zaledwie kilkugodzinnym wyprzedzeniem. I, na ile Thace zdołał się przekonać, taki przyjazd zazwyczaj powodował istny Armagedon.
Chociaż Zarkon przebywał w bazie zaledwie miesiąc, zdążył wezwać i… przesłuchać było najwłaściwszym określeniem, ponad trzydziestu komandorów i oficerów, którzy przybyli tu w ich zastępstwie. Oczywiście nie wezwał wszystkich, a tylko tych, którzy przebywali na tyle blisko, że byli w stanie dotrzeć do Sektora Centralnego w tak krótkim czasie, co i tak zmusiło całą Bazę do przemienienia się w gigantyczny port lotniczy – a każdy, kto kiedykolwiek się tutaj znalazł, wiedział doskonale, że stacja nie była przystosowana do aż takiego ruchu.
Przez Bazę przewinęło się w ciągu paru tygodni więcej statków militarnych niż zazwyczaj pojawiało się tutaj przez rok, a Thace całe dnie spędzał monitorując szyfrowanie komunikacji przychodzącej i wychodzącej oraz wewnętrzną; chociaż Prorok wcześniej próbował separować go od Lorcana i zakazał mu wracać do Bazy, teraz było to nieuniknione. Sam porucznik był jednak tak bardzo zajęty ciągłymi przeciążeniami systemów i problemami technicznymi, za które odpowiadał, że ryzyko, by miał jeszcze czas na uprzykrzanie się komukolwiek, było znikome. Zresztą… cała załoga chodziła jak na szpilkach, aby tylko w niczym nie podpaść i nie narazić się na gniew któregoś z dowódców lub samego imperatora.
Vhinku powiedział Thace’owi któregoś wieczoru, że w razie jakiejkolwiek usterki, która będzie mogła być przypisana do Lorcana, Prorok osobiście wskaże go jako winnego przed imperatorem, co sprawiło, że porucznik przełknął dumę i, jak na razie, nie sprawiał żadnych problemów. W międzyczasie wyszło też na jaw, że Lorcan po kryjomu spotkał się z Sendakiem, który drugiego tygodnia również pojawił się na chwilę w Bazie, a Thace z uśmieszkiem na ustach nagrywał ich spotkanie z ukrytej kamery w serwerowni, w której się widzieli. Sendak urządził swojej wtyczce we flocie Proroka karczemną awanturę i Thace przypuszczał, że to nawet bardziej to, a nie pogróżki Proroka, sprawiły, że porucznik postanowił przyłożyć się do pracy i na razie nie ściągać na siebie uwagi. Thace wiedział to już wcześniej, bo wieści od Ulaza były jednoznaczne, ale to potwierdziło z całą pewnością, że Sendak kazał Lorcanowi śledzić poczynania Proroka i donosić mu, co dzieje się w Bazie Głównej oraz całym Sektorze Centralnym; że nie oczekiwał od niego idealnej pracy, bo miał go za durnia, ale nie sądził też, że zacznie on sabotować działania swojej jednostki, rzucać się na ludzi, szukać tu wrogów i być na celowniku swojego komandora. Oznajmił mu, że ma natychmiast poprawić swoje wyniki i przyhamować, bo ‘jest nikim, zaledwie zwykłym oficerem, który dostał stanowisko tylko za pochodzenie i dokonania swojej matki; żałosnym dupkiem, który w tym kwartale może zapomnieć o premiach, bez względu na ilość informacji, jakie mu przekazał’.
Przez cały miesiąc Thace nie miał szansy spotkać się z Prorokiem sam na sam i widział go przez cały ten czas tylko przelotem, albo w kantynie w Bazie Głównej w towarzystwie tłumów wysoko postawionych oficerów. Przez cały ten czas nie zamienili ze sobą nawet słowa – komandor był zajęty i prawdopodobnie nie sypiał więcej niż cztery godziny na dobę, jednak kiedy otrzymał na komunikator nagranie z monitoringu dokumentujące rozmowę Sendaka i Lorcana, odpisał Thace’owi natychmiast, mimo że był środek nocy.
P: Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Zachowaj to nagranie w bezpiecznym miejscu.
Thace wbrew swoim obawom, gdy usłyszał o przylocie Zarkona, ani razu nie był wezwany na jego krążownik w jakimkolwiek celu. Był za niski stopniem, by imperator się nim interesował, a ponadto – flota Proroka na żadnym etapie nie była zaangażowana w poszukiwanie Lwów, jako ta, która chroniła samo serce Imperium oraz nadzorowała Sektor Centralny. Nie wiedział, czy to zdrowy rozsądek Zarkona – w to wątpił – czy też działania Haggar, która najwyraźniej zdołała nakłonić go, by przynajmniej połowa wojsk, zwłaszcza tych stacjonujących kluczowych miejscach, pozostała na posterunku a nie marnowała czas i zasoby na bezskuteczne od dekady poszukiwania mitycznego robota. Bez względu na to, jakie były przyczyny, Thace cieszył się, że nie musiał jeszcze oglądać tego sadystycznego, spaczonego ekspozycją na kwintesencję i bezsensowną nieśmiertelnością potwora, bo nie miał pewności, czy jest na to gotowy i czy w jego towarzystwie czymś by się nie zdradził. Kolivan nie musiał nawet o to pytać, a Thace był pewien, że jeśli w momencie, gdy otrzymał awans, Zarkon tak jak przed laty stacjonowałby w Bazie Głównej na stałe, nigdy nie pozwoliłby mu tu polecieć.
Jego niska pozycja sprawiała również, że nie był zapraszany na najważniejsze oficjalne spotkania i miał świadomość, że prawdopodobnie przegapił w tym czasie ileś dyskusji na tematy strategiczne, lecz wiedział też, że pracował jako oficer za krótko, by skutecznie szpiegować w podobnych sytuacjach. Kolivan nie miał o to pretensji a wręcz odradzał mu nadmierne interesowanie się rzeczami, które oficjalnie nie powinny go zajmować. Całe dnie robił swoje, po cichu i nie rzucając się w oczy; wieczory lub noce spędzał zaś w serwerowni przynajmniej raz na trzy dni i przesyłał Kolivanowi całe mnóstwo danych dotyczących ruchów wojsk i planów poszczególnych komandorów, które w ciągu dnia przechodziły przez wojskowe serwery, co w innych okolicznościach nie byłoby możliwe. W efekcie dowódca Ostrzy odwołał całe mnóstwo słów krytyki, jakimi wcześniej go zasypał, chociaż zrobił to w typowy dla niego, zachowawczy sposób, który dla postronnej osoby nie wydawałby się pochwałą.
Poza pracą oficjalną i tym, co robił dla Ostrzy, w każdej wolnej chwili Thace ruszał na salę treningową, bo teraz, gdy Baza Główna wypełniła się oficerami i szeregowymi z sąsiednich Sektorów, wszyscy niżsi stopniem, którzy nie byli niezbędni swoim komandorom w codziennych zadaniach, postanowili skorzystać z okazji i dobrodziejstw centrali, którą w wielu przypadkach widzieli po raz pierwszy w życiu. Wszystkie sale treningowe były wypełnione po brzegi bez względu na porę, a nikt nie włączał nawet symulatorów – partnerów do sparingów było aż nadto. I tam, czy to na sali czy też na trybunach, Thace mógł poznawać żołnierzy z innych jednostek, słuchać plotek, opinii o komandorach, szeptanych słów, których oficjalnie nikt by nie powiedział, ale które pod wpływem adrenaliny i rozrywki bardzo często przychodziły komuś na język zanim zdołał się w niego ugryźć. Oczywiście nie odważył się nagrywać tych rozmów, ale starał się zapamiętać, ile tylko się dało i po każdej takiej sesji spędzał z Kolivanem na komunikatorze przynajmniej pół godziny, by na świeżo przekazać im wszystko, czego się dowiedział.
Po jednej z takich rozmów i wyjątkowo intensywnym dniu – do Bazy Głównej przyleciało czterech komandorów a pięciu innych ją opuszczało, lecz była to już ostatnia grupa, która miała się tu zjawić – Thace postanowił, mimo późnej pory i faktu, że powinien raczej zbierać się do snu, wstąpić do którejś z pustawych auli na krążowniku Proroka i poukładać swoje zadania na kolejne dni. Wiedział, że rano, gdy cały harmider ponownie się rozkręci, znów nie zdoła tego zrobić i będzie musiał działać w chaosie, czego nie znosił. Wciąż miał kwatery na krążowniku Proroka, gdzie przeniósł w międzyczasie wszystkie swoje rzeczy z Bazy, więc nie sądził, że trafi na kogokolwiek poza Sentry. Nie sprawdzał nawet monitoringu i zabrał ze sobą tylko komunikator, a potem skierował swoje kroki do tej samej auli, w której wcześniej pracował nad raportem, czując do tego miejsca pewien… sentyment, mimo że wówczas był zazwyczaj zirytowany lub zestresowany.
Kiedy przekroczył próg pomieszczenia, z zaskoczeniem zobaczył przy jednym z paneli Proroka i w pierwszej chwili miał ochotę pospiesznie się wycofać, bo wciąż miał w pamięci ich dziwną dyskusję sprzed miesiąca, od czasu której nie mieli szansy porozmawiać i wymieniali się tylko suchymi wiadomościami na komunikatorze, gdy była taka konieczność.
– Thace…! Wejdź. Coś się stało? – spytał mężczyzna z zaskakującym entuzjazmem, biorąc pod uwagę jak wyglądała ich ostatnia rozmowa.
– Nie, po prostu… chciałem przygotować sobie zadania na jutro – wymamrotał. – Nie będę przeszkadzał, mogę to zrobić…
– Nie przeszkadzasz. Też się tym zajmuję. W ciągu dnia nie mam na nic czasu – powiedział Prorok jakoś dziwnie nerwowo i wskazał Thace’owi krzesło obok siebie. Nie przysunął jednak swojego tak, jak robił to zazwyczaj.
Dłuższy czas pracowali w milczeniu, przeglądali raporty, ustawiali spotkania i terminy poszczególnych zadań. Thace’owi szło to całkiem sprawnie i w ciągu niespełna godziny zrobił niemal wszystko, co miał zaplanowane. Omijał jednak na razie pewną kwestię, którą standardowo skonsultowałby z Vhinku albo zapytał o nią Proroka na komunikatorze… oczywiście, mógł z tym poczekać do jutra, jednak nagle poczuł, że jego zachowanie jest idiotyczne, bo mógł też po prostu zapytać go teraz i jakoś przerwać wiszące między nimi napięcie. Spodziewał się w sumie suchej, chłodnej odpowiedzi z samymi konkretami, toteż nieco zaskoczyło go, gdy Prorok przekręcił krzesło w jego stronę, a kiedy odezwał się, jego głos był pełen energii i niemal radosny.
– Też mam to u siebie w terminarzu, a poza tym i tak trzeba to ustalić z innymi osobami… o dziesiątej rano? – rzucił, zerkając na swój ekran. – Musimy skoordynować przesunięcie części statków podkomandora Uldi. Vog ma się z nim połączyć i to ustalić. Może faktycznie powinieneś w tym uczestniczyć, chyba że jesteś o tej porze zajęty? Bardzo byś się tam przydał.
– Mam akurat okienko. Prześlesz mi kody spotkania, sir? Podkomandor Uldi przy okazji wizyty w bazie chciał sprawdzić pewne zabezpieczenia szyfrowania, więc omówiłbym z nim przy okazji szczegóły prac diagnostycznych. Dowiedziałem się od jednego z jego poruczników na sali treningowej, że mają z tym problemy, bo przegapili dwa terminy przeglądów i coś szwankuje już od jakiegoś czasu, a nie przyznali się do tego komandorowi… ekhm…
– Thurgexowi – podpowiedział mu Prorok. – Nie przyleciał osobiście, tylko wysłał Uldi. Zupełnie mnie to nie dziwi. Nie znosi podróżować, ale cóż, w jego wieku pewnie też wykręcałbym się od ruszenia się z wygodnej stacji. Dawno powinien przejść na emeryturę. Co z nim?
– Tak, chodziło o komandora Thurgexa. Tak czy inaczej, z tego drobnego zaniechania wyniknęła konieczność przesunięcie jego floty poza obręb Bazy, w którym występują za duże zakłócenia transmisji. Będę chciał to zweryfikować i pomóc im uporać się z problemem.
– Oczywiście. Dorzucam cię do spotkania. Możemy się połączyć stąd razem, bo do południa będę na statku i dopiero potem muszę udać się do Bazy. Będziesz tu rano czy masz coś zaplanowane?
– Po śniadaniu widzę się z częścią zespołu tutaj, bo musimy ponownie skalibrować systemy przesyłowe krążownika, które rozregulowały się, bo jakiś kretyn… nie pamiętam już nawet kto, nie zmienił systemu nadawania, gdy zbliżył się do nas. W Bazie muszę być wczesnym popołudniem, bo jestem tam umówiony z Secanem i Meglutem.
– Możemy zabrać się tam razem. Słyszałem od Vhinku, że kilka dni temu niemal rozbiłeś się promem krótkodystansowym w drodze powrotnej z Bazy.
– Vhinku zdecydowanie przesadza, to było tylko lekkie puknięcie przy lądowaniu – fuknął Thace, gdy oczy Proroka zalśniły z rozbawienia. – Między Bazą a krążownikami wokół cały czas latają setki promów, a Sentry z poszczególnych flot są tak nieskoordynowane, jeśli chodzi o oprogramowanie pilotujące, że nie odważyłbym się zdać na któregokolwiek z nich. Od pojawienie się imperatora były już cztery wypadki w powietrzu i wszystkie na statkach pilotowanych przez Sentry. Dział administracyjny nie wygrzebie się z dokumentacji dotyczącej wypadków związanych z niedostosowania się do procedur BHP przez parę tygodni. Za to ja po prostu nie jestem przyzwyczajony do takiego tłoku w powietrzu.
– Ach tak? – zaśmiał się Prorok. – Więc tym bardziej polecimy razem. Ja będę pilotował na tej jakże pełnej wyzwań trasie trwającej jakieś dwie minuty. Może pięć, jeśli będziemy musieli przesunąć krążownik nieco dalej.
– Nie zamierzam się sprzeczać, bo zdecydowanie wolę zdać się na doświadczonego pilota i nie dołączyć do listy ofiar najgłupszych ofiar wypadków lotniczych w ostatniej dekadzie.
– O której tu wracasz? – spytał Prorok, wciąż się uśmiechając i przesunął widok grafiku na holograficznym ekranie na wieczór kolejnego dnia. – Muszę tam zostać do ósmej… maksymalnie dziewiątej wieczorem. Potem łączę się jeszcze z Zak, ale zamierzałem zrobić to stąd.
– Ja jeszcze o dziewiątej widzę się z porucznik Vog… nawet nie wiem, w jakiej sprawie, ale może uda mi się to przesunąć – odparł i podjechał krzesłem bliżej Proroka, przyciągając ze sobą własny wyświetlony grafik. – Widzę że ma o siódmej spotkanie z tobą, ale jest wolna pół godziny wcześniej, więc jeśli skrócę wizytę w serwerowni, bo Brakh chyba przesadza co do czasu, jaki tam spędzimy i tego dnia pójdę na trening posłuchać plotek z innych flot trochę później, a ty przyspieszysz spotkanie z nią o pół godziny i zamienisz to które miałeś o szóstej trzydzieści z tym o ósmej, bo widzę że pozostałe osoby są wtedy dostępne, to będę mógł zobaczyć się z nią podczas jej okienka i skończymy wszystkie zadania razem.
– Nic z tego nie zrozumiałem. Możesz wprowadzić mi te zmiany w kalendarzu? – spytał, na co Thace skinął głową, po czym podniósł się z miejsca, pochylił w stronę jego ekranu i oparł dłonią o panel, a następnie paroma ruchami pozamieniał terminy. Kiedy miał już wrócić na miejsce, zorientował się, jak blisko siebie się znajdują i na moment znieruchomiał, po czym zaśmiał się nerwowo i szybko wycofał się na swoje krzesło.
– Gotowe. I… już zmieniam wszystko u siebie – powiedział i szybko zmodyfikował własny kalendarz, czując na sobie spojrzenie Proroka, tak jak wielokrotnie czuł je, gdy razem pracowali tworząc raport, który… miał świadomość, że mógł się okazać całkowicie zbędny, jeśli Lorcan po awanturze Sendaka zacznie uważać i przestanie popełniać błędy, ale w tym momencie jakoś wcale nie czuł, że był to zmarnowany czas.
– Skoro masz tak magiczne zdolności, to wciśnij mi jeszcze w grafik spotkanie z połową działu administracyjnego. Chcą je zorganizować w porze obiadowej, w czasie, gdy mam jedyne wolne pół godziny z całego dnia i nie zamierzam z niego rezygnować. O przesunięciu spotkań z kimkolwiek z zewnątrz nie ma mowy.
– Vhinku, Ylvik i… nie widzę na wyświetlaczu imienia… potrzebują spotkania zaledwie godzinę później. Z nimi chyba możesz spotkać się w kantynie albo zamówić jedzenie do którejś z sal konferencyjnych? Będzie nawet wygodniej, bo widzę, że spotkanie, które masz wcześniej, ma się odbyć w sali położonej na tyle daleko, że dwukrotnie stracisz przynajmniej kwadrans tylko przemieszczając się po Bazie.
– Oczywiście. Nie wiem, dlaczego nie przyszło mi to do głowy – parsknął Prorok i szybko zaktualizował kalendarz i wysłał do odpowiednich osób powiadomienia. – Powinienem był poprosić cię o pomoc parę tygodni temu. Uniknąłbym całej masy bezsensownego biegania i stresu.
– W przyszłości z chęcią pomogę, jeśli będzie taka potrzeba, sir.
– Nie jesteś moją sekretarką – odparł Prorok i uśmiechnął się krzywo. – Ale tak, pewnie przy kolejnym kryzysie i tak wykorzystam twój talent do zaginania czasoprzestrzeni w moim grafiku. Nagle okazuje się, że jednak mam szansę ze wszystkim się wyrobić – stwierdził. – I… tak naprawdę na dziś mógłbym już skończyć. A jak u ciebie?
– Jeśli chciałbym zrobić dziś wszystko, co mam na liście zadań, to siedziałbym tu do rana a i tak byłbym zaledwie w połowie. Mam plan na jutro i żadnych poważnych zaległości, a to i tak sukces przy całym zamieszaniu jakie ma tu miejsce. Zerknę tylko w raport z systemu autodiagnozy komunikacji drugiego poziomu i mogę na dziś kończyć – stwierdził, chociaż przez moment pożałował, że nie ma jednak jeszcze czegoś pilnego co zajmie mu więcej niż pół minuty, zanim wróci do swojego pokoju. Spojrzał w swój ekran i raport, który nie wskazywał na jakiekolwiek problemy, wiedząc, że pewnie powinien go wyłączyć i się pożegnać, ale jakoś nie potrafił tego jeszcze zrobić, tym bardziej że Prorok również nie wykonał żadnego ruchu sugerującego, że zamierza wyjść – mimo że moment temu powiedział, że na dziś już skończył pracę.
– Thace, gdy ostatnio rozmawialiśmy… – odezwał się w końcu komandor, wpatrując się w hologram ze swoim kalendarzem. – Być może odniosłeś wrażenie, że atakuję cię, gdy dyskutowaliśmy o zwyczajach panujących na DX-930. Nie było to moją intencją. I nie sądziłem, że z rozmowy o twojej przyjaźni z Vhinku przejdziemy do kwestii obyczajowych i nie mam prawa krytykować cię za w moim mniemaniu nadmierne przywiązanie przepisów i tradycji. Jeśli to jedna z kwestii, o której nie chcesz nigdy więcej rozmawiać, to to jest odpowiedni moment, byś mi o tym powiedział.
– Komandorze, nie wiem czy dobrze rozumiem… sądzisz, że nie zgadzałem się z tym, co działo się na DX-930? – spytał Thace niepewnie, nie mogąc uwierzyć, że jego słowa mogły być wówczas zinterpretowane w taki sposób. – Że tolerowałem to tylko dlatego, że mam nadmierny szacunek do przepisów, a z liberalnych obyczajów korzystałem, bo było to wygodne, lecz wszystko co mnie nie dotyczyło, potępiałem…?
– Wątpię, czy potępiałeś – odparł, wciąż na niego nie patrząc. – Ale że tolerowałeś to tylko ze względu na rozszerzone, liberalne przepisy, które nie łamały jednak powszechnego prawa Imperium… tak, takie właśnie odniosłem wrażenie.
– Mimo że oburzyłem się, że ktokolwiek może karać za to śmiercią? – spytał w oszołomieniu, a komandor wreszcie na niego spojrzał i tak jak wcześniej unikał jego wzroku, tak teraz zaczął wpatrywać się w niego niemal nachalnie.
– Karanie śmiercią za nieobyczajne zachowanie nie jest zgodne z powszechnym prawem Imperium – powiedział. – Sądziłem, ale widzę już, że niesłusznie, że właśnie to cię oburzyło, a nie fakt, że coś takiego jest po prostu złe.
– Jest złe i przeraża mnie, jak wiele osób uważa inaczej. Złe jest również, że w wielu miejscach, nawet jeśli nie czekają za to konsekwencje karne, to czeka ostracyzm, zaś ujawnienie się oznacza koniec jakichkolwiek szans na karierę w istotnych sektorach, mimo że żadne prawo wprost o tym nie mówi.
– Oprócz prawa wojskowego, w którym nienaturalne skłonności oraz nieobyczajne zachowanie skutkują wydaleniem ze służby, a w najlepszym wypadku oznaczają degradację lub naganę, jeśli wydający decyzję dowódca uzna, że doszło do pojedynczego incydentu, który nigdy więcej się nie powtórzy – uściślił Prorok sucho. – Z tym też się nie zgadzasz? Tu masz konkretny przepis i całe mnóstwo paragrafów. Twój algorytm zapewne wyszukałby też pokaźną listę przykładów z życia, kto, jak i kiedy został za to ukarany.
– Moje zdanie nie ma znaczenia – powiedział, uznając, że starczy mu już szczerości i że w tej kwestii lepiej być bardziej zachowawczym. – Zaciągając się do wojska, zaakceptowałem regulaminy, które będą obowiązywać mnie i wszystkich, z którymi przyjdzie mi pracować i nie wolno mi ich kwestionować.
– Czasem warto jednak kwestionować rzeczy, które wiesz, że nie są słuszne.
– To tylko teoretyczna dyskusja i w ogóle nie dotyczy… tamtej sprzeczki i naszego nieporozumienia – odparł Thace ostrożnie.
– Mimo to, chciałbym poznać twoją opinię.
– Wątpię, czy ktokolwiek, kogo to dotyczy, zaciągnąłby się do wojska, mając świadomość, że będzie musiał kłamać całe życie – powiedział cicho, odwracając wzrok. – To prawdopodobnie strasznie trudne. Nie móc być szczerym z nikim wokół ani nawet z samym sobą, albo w razie bycia szczerym ryzykować, że straci się wszystko, na co się pracowało.
– Niektórzy mogli dowiedzieć się tego o sobie, gdy już byli w wojsku i nie mieli jak się wycofać – zauważył Prorok.
– Zawsze można się wycofać. Trzeba jednak wybrać, co jest ważniejsze… ustalić swoje życiowe priorytety. Niektórzy odchodzą z wojska, bo chcą założyć rodziny, muszą zaopiekować się chorymi krewnymi, albo nagle odkrywają swoją wielką pasję, która jest warta, by zacząć od zera.
– Dla ciebie, Thace, wszystko jest takie proste i czarno-białe – westchnął Prorok, nie patrząc na niego. – To pewnie domena młodości, bo ja z wiekiem dostrzegłem znacznie więcej szarości. Nie każdego stać na to, by po prostu odejść, bez względu na to, jakie ma powody.
– Nie uważam, że wszystko jest zawsze proste – powiedział szybko. – Każdego dnia podejmujemy istotne wybory, czasem takie, które mogą zaważyć na całym naszym życiu. I tak, pewnie czasem może się okazać, że miejsce, w którym znaleźliśmy się z własnej woli czy też przypadku, jednak przestaje nam odpowiadać. Tylko od nas zależy, czy przystosujemy się, bo to wygodniejsze i bezpieczne, odejdziemy szukać szczęścia gdzie indziej choćby zaczynając wszystko od nowa, czy też będziemy walczyć, chociaż to ogromne ryzyko i być może z góry przegrana walka.
– Ach, więc jednak jest trzecia opcja, inna niż spuszczenie wzroku i przystosowanie się czy poddanie się i odejście – stwierdził Prorok ironicznie. – Każdy wybiera to, co uznał za słuszne i są już aż trzy możliwości.
– Pewnie jest więcej, ale ja widziałem tylko te trzy, gdy trafiłem do jednostki porucznika Lorcana. Mogłem się przystosować i ignorować to, co wyprawia, mogłem prosić o przeniesienie czy odejść, albo uznać, że jeśli widzę, jak niewinny pilot ginie bezsensowną śmiercią w kabinie dekontaminacyjnej, to jedyną opcją jest walczyć, by coś takiego się nie powtórzyło, chociaż była to najbardziej ryzykowna i wymagająca opcja z możliwych.
– I opłaciło ci się to. Czasem więc warto szukać tych najtrudniejszych i najmniej standardowych opcji, nie sądzisz? Zamiast zamykać się tylko na te, które są najbardziej oczywiste?
– Naprawdę nie wiem, jak ma się to do naszej wcześniejszej rozmowy, ale tak, czasem to właśnie trzeba zrobić – odparł i wyprostował się. – Gdybym wówczas się przystosował albo uciekł, nic by się tu nigdy nie zmieniło. Zrobiłem to, co należało zrobić, chociaż w momencie, gdy poszedłem się awanturować z Lorcanem, nawet nie myślałem o konsekwencjach, a gdy myślałem o nich później… cóż, czasem czułem, że być może nie powinienem był się wtrącać, tyle że gdybym tego nie zrobił, bardzo trudno byłoby mi potem spojrzeć w lustro. Nie jestem dumny ze wszystkich swoich życiowych wyborów, ale tego nie żałuję, choćby dlatego, że… – zająknął się. Czuł, że nie powinien tego mówić, ale coś w spojrzeniu Proroka sprawiło, że nie potrafił się powstrzymać. – Nie zaczęlibyśmy razem pracować, gdybym tego nie zrobił.
– Nie. Pewnie byśmy nie zaczęli – przyznał cicho Prorok. – Cieszę się, że wszystko dziś sobie wyjaśniliśmy.
– Ja też, sir.
– Nie siedź tu za długo. Widzimy się rano.
Wychodząc, Prorok zrobił krok w jego stronę, położył mu dłoń na ramieniu i na chwilę zacisnął na nim palce. Thace drgnął i zerknął na niego, lecz komandor odwrócił wzrok, zanim zdołał pochwycić jego spojrzenie.
***
Chapter 9: Misja
Notes:
Ostatni rozdział w tym roku ;) pojawia się impreza, której po Vhinku można było się spodziewać, więc uznałam, że to idealny chapter na okres sylwestrowy:)
Zmagania Thace'a jako "świeżego przełożonego", zarówno w tym rozdziale jak wszystkich poprzednich, są oparte bardzo mocno na własnych doświadczeniach, bo sama byłam półtora roku temu równie nieudolna jak on .^.
Chapter Text
***
Przygotowania do misji kontrolnej zostały wznowione pełną parą dzień po tym, jak Zarkon opuścił Bazę Główną. Nie mieli szansy dotrzymać żadnych zaplanowanych wcześniej terminów, jako że planowo powinni byli opuścić stację trzy tygodnie temu i w efekcie daty poszczególnych spotkań i zadań oraz trasa były w pośpiechu aktualizowane. Prorok uparł się, by wylecieć w ciągu najdalej tygodnia – Thace uważał, że to nierealne, jeśli nie chcą napotkać jakichś bezsensownie niedopilnowanych trudności – ale nie wyraził swoich obaw wystarczająco głośno, by zostały wzięte pod uwagę. Prorok pierwsze dwa dni spędził aż do późnych godzin nocnych w towarzystwie Vog i Vhinku, podczas gdy Thace dawał ostatnie dyspozycje swojemu dawnemu składowi, w szczególności Secanowi, który był zestresowany i trochę niepewny co do nowych zadań jakie go czekały, a jakimi nie mieli szansy się zająć podczas miesięcznej wizyty Zarkona.
Thace wzdychał i gryzł się w język, kiedy Secan tak jawnie i znacznie bardziej niż on na samym początku okazywał, że nie czuje się kompetentny i nie wierzył, że nadaje się na oficera. Mężczyzna był od niego o dwie dekady starszy, pracował w Bazie Głównej od dawna, miał stałą partnerkę, trójkę dzieci i dom w układzie planetarnym oddalonym od nich o parę godzin lotu standardowym promem lub kwadrans krążownikiem z napędem nadprzestrzennym. Pod każdym życiowym względem był od niego bardziej dojrzały, ale nigdy nie zajmował stanowiska oficerskiego i słuchał każdego słowa Thace’a jakby był on wyrocznią, a nie kimś, kto stopień podporucznika nosił od dwóch lat, zaś w Bazie Głównej pracował od zaledwie roku. Secan był kompetentny, ale z jakichś przyczyn nie wierzył w siebie, zaś brak doświadczenia Thace’a w kwestii prowadzenia zespołu, motywowania podwładnych i podbudowywania ich, gdy mieli trudności, nie pomagał żadnemu z nich w przekazaniu obowiązków. Patrzył Secanowi w oczy i widział, że w miarę ich rozmowy mężczyzna robi się coraz bardziej przerażony, zamiast uspokojony, więc, w skrajnej desperacji, poradził się Vhinku, co ma robić. Ten machnął na niego ręką, wziął Secana na godzinny obchód i rozmowę i gdy obaj wrócili, nowo mianowany podporucznik wydawał się inną osobą i zaczął okazywać entuzjazm i wiarę we własne możliwości większe, niż Thace czuł kiedykolwiek w życiu.
– Czy podałeś mu jakieś środki odurzające, że aż tak zmieniło się jego nastawienie? – zapytał zupełnie serio Thace, gdy tego samego dnia siedzieli z Vhinku w kantynie na kolacji, a wówczas porucznik wybuchnął tak gwałtownym śmiechem, że niemal spadł przy tym z krzesła.
– Trochę książkowej wiedzy dotyczącej zarządzania ludźmi i naturalny talent. Było aż tak źle, gdy sam z nim gadałeś?
– Powiedziałem mu o wszystkich rzeczach, na które musi zwracać uwagę, już miesiąc temu zacząłem przekazywać mu pełną dokumentację, konspekty, nawet przygotowałem terminarz przeglądów na najbliższy rok i powiedziałem o wszystkim, o czym musi pamiętać, a on wyglądał, jakby chciał umrzeć.
– Ja zaś powiedziałem mu, że jego poprzednikiem był ten dzieciak Thace, który zostawia po sobie Bazę w stanie idealnego porządku, chociaż przyszedł tu zaledwie rok temu do kompletnego burdelu, nic o niczym nie wiedział i jakoś sobie jednak dał radę, więc to nie może być aż tak trudne, a jak coś zawali, to podkomandor Zak i tak tego nie zauważy. Że w czasie misji nie musi raportować do Lorcana, więc odpada mu największy czynnik stresowy. Potem zaś dodałem, że jako oficer w końcu ma ludzi od tego, by wykonywali za niego wszystkie czynności, które są uciążliwe, nudne lub po prostu ich nie lubi. Oraz przypomniałem o wszystkich benefitach, również tych mniej oczywistych, jakie przysługują na jego stanowisku, bo w stosie konspektów i raportów od ciebie nawet jeszcze do tego nie dotarł. Przede wszystkim przypomniałem mu, że z pensją oficera będzie go stać na lepszy statek, choćby i na kredyt, zaś ponieważ jego przełożoną będzie Zak, jeśli tylko złoży wniosek z wyprzedzeniem, z całą pewnością udostępni mu ona jakiś transport na jego planetę, więc nie będzie już musiał tracić na lot pół dnia i będzie mógł częściej odwiedzać rodzinę.
– Jestem beznadziejnym szefem – stwierdził Thace, wlepiając wzrok w talerz.
– Średnim, ale za to doskonałym administratorem. Rozumiesz pracę, jaka ma być wykonana, choćbyś miał tylko szczątkowe dane. Przyda ci się to, gdy jutro rano przejdziemy się po wszystkich typach statków we flocie Proroka, byś mógł się z nimi zapoznać. Większość już zresztą znasz, więc pójdzie nam szybko.
Poszedł z Vhinku na obchód tylko raz, planowo – mając zaznajomić się z kwestiami technicznymi, jednak okazało się, że w tym zakresie porucznik był tylko minimalnie lepszy niż Thace w pilotowaniu. Gdyby miał więcej czasu, prawdopodobnie mógłby go tracić na spacerach i pogawędkach z przyjacielem-przełożonym, ale skoro już za parę dni miał odpowiadać za kwestie, w których brakowało mu wiedzy, odesłał Vhinku do Proroka, oznajmiając, że jemu bardziej się przyda, a potem zebrał kilkuosobowy skład złożony z szeregowych pilotów i inżynierów i to ich poprosił o pokazanie wszystkiego, co było istotne, skoro miał być głównych technikiem-inżynierem na tej misji. Vhinku był zawiedziony, ale nie protestował, kiedy Thace przypomniał mu coś o byciu właściwym szefem i w przypływie inspiracji dodał, że szef idealny powinien skierować podwładnego na szkolenia do najbardziej odpowiednich osób, jeśli sam nie miał do wystarczających kompetencji. Vhinku zapytał, w jakim poradniku o zarządzaniu to przeczytał i wydawał się niesłychanie zawiedziony i rozbawiony jednocześnie, gdy usłyszał, że to parafraza słów, jakie Thace usłyszał od wychowawcy nauczania przedszkolnego, gdy miał jakieś osiem lat; ten żegnał się ze swoją grupą na zakończenie semestru i tłumaczył im, że od kolejnego nie będzie mieć już z nimi lekcji, za to otrzymają kilku nowych nauczycieli od różnych przedmiotów i że obiecuje, że wszyscy oni będą super, a rysować nauczycie się od pana Garotxa, który jest naprawdę fantastyczny i uwielbiają go wszystkie dzieci.
Wieczory spędzał zazwyczaj w auli X-10, porządkując dokumentację i sprawdzając ostatnie raporty i procedury do przekazania Secanowi. Czasem dołączał do niego Prorok, zazwyczaj przyprowadzając tam również Vhinku lub Vog by coś ustalić i Thace nie przywiązywał do tego szczególnej uwagi; przyzwyczaił się do tej konkretnej sali, chociaż ze swojej kwatery miał znacznie bliżej do kilku innych. Nie wydawało mu się to niczym dziwnym, aż do ostatniego dnia przed wylotem, kiedy to późnym popołudniem odebrał na komunikatorze połączenie wewnętrzne od Vhinku i przełączył video na jeden z holograficznych ekranów dostępnych w pomieszczeniu.
– Ach, aula X-10 i nie widzę nigdzie Proroka – zaśmiał się mężczyzna. – Śmiało sobie poczynasz, skoro przegoniłeś komandora z jego ulubionego miejsca pracy i zawłaszczyłeś je dla siebie.
– Udostępnił mi tę salę, gdy zacząłem pracować nad raportem dla niego. O co ci chodzi? – zdziwił się Thace.
– Odkąd go znam, a jak wiesz, już trochę go znam, to był jego gabinet i sanktuarium. Rozumiem, że jak pracowałeś nad tajnymi raportami, to wolał, abyś znajdował się w miejscu, gdzie tylko on ma dostęp, by nikt nie mógł tam wchodzić, ale dziwi mnie po prostu, że nie odebrał ci tych uprawnień, gdy już się tym nie zajmujesz. Ale do rzeczy… Pakuję się już na wylot, czy potrzebujesz czegoś z bazy? Albo chcesz tu wpaść? Mamy z Vog tyle rzeczy do zabrania, że i tak będę z nimi przylatywał w dwóch albo i trzech turach.
– Wszystko zabrałem już jakiś czas temu i wrzuciłem do swojej kwatery, ale dziękuję, że pytasz.
– Och, nie chwaliłeś się, że dostałeś nowy pokój…!
– Nie dostałem, po co mi nowy pokój? – spytał, z zaskoczeniem unosząc brwi.
– Zmieściłeś wszystkie swoje rzeczy w tej klitce?
– Do Bazy Głównej wysłałem przed przylotem dwie niewielkie torby, a gdy tu leciałem, miałem ze sobą wyłącznie plecak, w którym połowę miejsca zajmował sprzęt elektroniczny, a resztę domowe jedzenie od mojej byłej. Niewiele kupowałem od tamtego czasu, a wszystko czego potrzebuję, mam tu na miejscu, więc…
– O niebiosa. Na pierwszej planecie, na której się zatrzymamy, zabiorę cię na wielkie zakupy.
– Niczego nie potrzebuję. Gdy przedwczoraj zabrałeś mnie na Tsevu, kupiłem i tak za dużo i to rzeczy, które w ogóle nie były mi potrzebne. Zamierzałem tylko wstąpić do fryzjera przed wyjazdem, a spędziliśmy tam cały dzień – powiedział sucho, przypominając sobie zdecydowanie zbyt długo trwające zakupy. Usłyszał wówczas od Vhinku, że potrzebuje ubrań cywilnych, wysłuchał całego wykładu, że jest niepojętym, jak mógł pozbyć się wszystkich tych, które nosił na DX-930 i nie zabrać stamtąd absolutnie nic, musiał znieść również wspólną wyprawę do drogerii, i na dodatek zakładu jubilerskiego. Porucznik wyjaśnił, że kłócą się z Vog tak często, że ma zawsze w zanadrzu kilka sztuk biżuterii na przeprosiny i że musi uzupełnić kurczące się zapasy.
Przede wszystkim dowiedział się jednak, jak w istocie wyglądają pokojowe misje kontrolne: o ile w bazach wojskowych pojawiają się zwykle tylko na parę godzin a co najwyżej dobę, to gdy tylko trafiają do jakiegoś bardziej atrakcyjnego układu planetarnego, Prorok zazwyczaj zostaje tam i prowadzi z zarządcami i gubernatorem rozmowy przez dwa dni lub dłużej, a popołudnia i wieczory mają na tyle wolne, że spora część składu zostaje na planecie i zajmuje zwiedzaniem interesujących miejsc. Zazwyczaj nie turystycznych atrakcji, a barów i klubów, gdzie cywilne ubrania modne w danym miejscu i odpowiedni wygląd najwyraźniej są niezbędne.
– Oczywiście że były potrzebne i to nawet nie dziesiąta część tego, co powinieneś sobie kupić – powiedział Vhinku, ucinając jego protesty. – Kosmetyków, więcej cywilnych ubrań, organicznych przekąsek, wygodniejszej pościeli, dodatkowych mebli do kwatery, którą jeszcze dziś zawnioskuję by Prorok wymienił ci na większą, holograficznego ekranu, sprzętu muzycznego…
– Mam doskonałej jakości komunikator z wystarczająco dużym wyświetlaczem holograficznym i głośnikami. Co jest nie tak z pościelą zapewnianą w Bazie Głównej?
– To samo co jest nie tak z bielizną wojskową, a mianowicie że jest do niczego. Na krążowniku nie będzie jak w bazie cudownej sekcji C-10, gdzie można do oporu spotykać się towarzysko bez względu na porę, więc zaproszę cię kiedyś na noc do swoich kwater i jak prześpisz się u mnie w łóżku chociaż raz, to zrozumiesz, co mam na myśli.
– Nie wydaje mi się, że Vog byłaby zachwycona całonocnymi gośćmi w waszym łóżku, a już tym bardziej testowaniem twojej bielizny przez obcego faceta – powiedział z rozbawieniem.
– Zdziwiłbyś się – roześmiał się Vhinku, na co Thace zesztywniał i natychmiast przybrał poważniejszą minę, nie chcąc zbyt głęboko wchodzić w te rejony. – W porządku, już daję ci spokój. Ale co do niczego nie potrzebujesz, to jednak zastanów się nad tym i mi o tym powiedz. Sprawdziłem w kadrach i wiem, że dokładnie za trzy tygodnie minie rok, odkąd pojawiłeś się w Bazie Głównej. Będziemy wówczas w układzie Hapso i spędzimy tam parę dni, więc na pewno znajdzie się jakiś wieczór, by wyskoczyć na którąś z planet i urządzić ci małą imprezę rocznicową. Niemal żałuję, że zamiast Vog nie jedzie z nami oddział Jadila. Żebyś ty go widział jak zawsze kompromituje się, gdy w czasie pokojowych misji zwiadowczych schodzi na dowolną planetę i próbuje po paru drinkach podrywać obce i hybrydy, prężąc przed nimi muskuły i popisując się mundurem…! Przewróciłbyś się ze śmiechu.
– Vhinku… poruczniku… – zaczął Thace, czując, jak zaciskają mu się pięści. – Schodzenie na pokojową planetę, która przyjęła władzę Imperium i napastowanie tam po pijanemu kobiet będących obcymi czy hybrydami, używając zastraszenia w postaci swojej pozycji wojskowej, jest wysoce niestosowne. Zaś picie w miejscu publicznym w mundurze, traktowane jest w regulaminie niemal na równi z piciem na służbie. Jeśli tak wyglądają rozrywki na planetach w trakcie misji, będę musiał odmówić.
– Thace, to… to nie tak – zaprotestował natychmiast Vhinku, który chyba odrobinę przestraszył się jego formalnym tonem. – Zazwyczaj nikt tam nie idzie w mundurze a on ich nie napastował, po prostu… próbował podrywać, a że zazwyczaj mu to nie szło…
– Czy sądzisz, że każda z tych kobiet uważała, że to śmieszne? Że były rozbawione, a nie skrępowane lub przerażone? Czy każda z nich miała pewność, że może odmówić i nie stanie jej się krzywda, jeśli to zrobi? – spytał i ponownie wróciły wspomnienia z rozmowy z Hangą po jego tygodniowej przygodzie z Zhosem. Bardzo rzadko czuł się z samym sobą tak źle, jak w tym momencie.
– Gdyby przesadzał, zajęlibyśmy się nim… – odparł Vhinku, ale nie wydawał się już tak pewny, jak przed chwilą. – Cholera, to brzmi naprawdę źle, gdy powiedziałeś… to co właśnie powiedziałeś. Sądziłem, że Vog przesadzała, gdy zwracała nam uwagę, że zachowujemy się jak durnie, gdy mamy rzadką okazję się zabawić w jakimś lokalu, poza bazą. Ale… nie dawała argumentów, po prostu…
– Więc pewnie dobrze, że to w końcu usłyszałeś – przerwał mu Thace. – Jeśli mam zejść z wami na jakąkolwiek planetę by się pobawić, to tylko o ile wszyscy będziemy w cywilnych ubraniach, a ty obiecasz, że dopilnujesz, że twoi podwładni nie będą wyprawiać rzeczy, jakie najwyraźniej robił w przeszłości porucznik Jadil.
– Tak, dopilnuję. I… porozmawiam o tym z Vog. Przypuszczam, że polubi cię jeszcze bardziej, jak dowie się, że całkiem skutecznie uświadamiasz mi pewne kwestie.
Thace przez moment rozważał, by przyznać mu się, że wcale nie jest taki święty i że dopiero ostatnio uświadomiono mu, że w przeszłości niejednokrotnie wykorzystywał swoją uprzywilejowaną pozycję, nawet nie mając świadomości, że to robi. Przypuszczał, że Jadil nie miał złych intencji, podobnie zresztą jak Vhinku. Zamiast tego skinął jednak tylko głową – nie chciał nadmiaru pytań, które to stwierdzenie mogłoby wywołać i po ustaleniu paru drobnych spraw, Vhinku rozłączył się. Thace westchnął i wrócił do pracy, zerkając co jakiś czas na godzinę; miał jeszcze sporo rzeczy do zrobienia, niby nie pilnych, ale czuł, że w pierwszych dniach misji, gdy na krążowniku Prorok znajdzie się więcej osób niż kiedykolwiek tu widział, będzie mu jeszcze trudniej się za to zabrać.
Stracił poczucie czasu i nie miał pojęcia, która była godzina, gdy drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a chwilę później Prorok z ciężkim westchnieniem usiadł obok niego i przysunął fotel tak, że siedzieli ramię w ramię. Wspomniał coś o nadrabianiu zaległości, po czym zalogował się do systemu i zaczął przeglądać raporty i komunikaty, na które nie odpowiedział na czas. Thace widział wszystko, czym się zajmował i widział też rzeczy, do których zwykły podporucznik prawdopodobnie nie powinien mieć dostępu. Nie był to pierwszy raz, a Prorok w żaden sposób nie reagował, gdy czasem zerkał na jego ekran w poszukiwaniu informacji, które mogły przydać się Kolivanowi.
O ile podczas tworzenia raportu spędzali razem mnóstwo czasu, tak ostatnio się to zmieniło – bo po prostu mijali się podczas wizyty imperatora przez nadmiar zajęć, a teraz Vhinku większość czasu spędzał na krążowniku, wyciągał Thace’a na wszystkie posiłki i zajmował mu każdą wolną chwilę. Z Prorokiem widywał się więc mniej niż się spodziewał i przez ostatni tydzień nawet raz nie zdarzyło się, że spędzili w jednym pomieszczeniu sami dłużej niż pół godziny. Wyglądało na to, że komandor próbuje nadrobić ten czas, bo gdy po dwóch kwadransach uporał się z najbardziej palącymi sprawami, zaczął zagadywać go o różne niezbyt istotne kwestie, co oczywiście spowalniało pracę ich obu. Tak, przeszkadzało mu to, podobnie jak fakt, że komandor co chwilę łączył się z różnymi osobami i ustalał ostatnie sprawy przed wyjazdem… znów: to nawet nie było nic ważnego, rzeczy, które mógł wysłać komunikatorem i pozostawić je na jutro. Tym bardziej że przecież gdy wyjadą, przez pierwsze dni będą wciąż w rejonach, gdzie dostępna będzie doskonała komunikacja średniego zasięgu i będzie mógł połączyć się z każdą osobą z bazy w dowolnym momencie.
– Pewnie powinienem dać ci to skończyć zamiast zawracać ci głowę – stwierdził nagle, a Thace jedyne co był w stanie zrobić, to uśmiechnąć się zdawkowo, bo co niby miał odpowiedzieć…? Prorok zagryzł wargi, a potem zadzwonił do kolejnej osoby w sprawie, która naprawdę mogła poczekać i Thace zaczął się zastanawiać, czy komandor faktycznie ma jeszcze tu cokolwiek do zrobienia, czy po prostu siedzi z nim w auli… nie wiedział do końca, w jakim celu.
Gdy w pewnym momencie zerknął na niego, po tym jak od kilku minut panowała między nimi cisza, zauważył, że Prorok wpatruje się w swój wyłączony komunikator, będąc w jakiś sposób przybity i dotarło do niego, jak dziwnie samotny się w tym momencie wydawał. Że może potrzebował tych wszystkich kontaktów i rozmów o niczym, że raczej nie miał tu osób bliskich, bo relacje z podwładnymi to nie to samo… ponownie przypomniał sobie słowa Vhinku, odsunął się od ekranu i parę chwil zastanawiał się, co powiedzieć, bo czuł, że coś powinien, ale nie był najlepszy w zagadywaniu kogokolwiek.
– Wszystko w porządku, sir? – spytał w końcu.
– Tak. Oczywiście, wszystko w porządku.
– Wydajesz się… – nie potrafił znaleźć właściwego słowa, bo wydawał się przybity a tego raczej nie powinien mówić na głos. – Może wezwę Sentry, żeby przyniosły nam ruuso… albo qawmien? Widziałem, że czasem to pijasz. Przyda mi się przerwa. Możemy przejść się do kantyny… jeśli oczywiście masz czas, sir. Nie jadłem jeszcze kolacji.
– Wątpię, czy ciepły napój mi pomoże, a po wypiciu qawmien o tej porze nie usnę do rana. Ale też przyda mi się przerwa – stwierdził, podnosząc się z miejsca, jednak nie wykonał żadnego ruchu, by opuścić pomieszczenie; położył dłoń na oparciu fotela Thace’a i lekko pochylił się w jego stronę, ale gdy zdał sobie sprawę z tego, co robi, cofnął się i odchrząknął nerwowo. – Tak. Chodźmy.
Spędzili w kantynie dwie godziny, nie udając już, że pracują, a potem, ze względu na późną porę, nie wrócili już do auli X-10, lecz swoich pokojów. Thace dostrzegł, że nastrój Proroka poprawił się w tym czasie – ponownie żartował i często mówił coś, co było nieco zbyt natrętne lub krępujące, ale coraz mniej mu to przeszkadzało, zaś komandor wydawał się przyzwyczajać, że czasem nie ma co liczyć na odpowiedź, zaś ta, którą uzyska, będzie sucha i nadmiernie formalna. Wycofywał się wówczas i zmieniał temat.
Thace czuł, że ich relacje zmieniały się w sposób, którego nie potrafił do końca określić. Niby irytowało go, gdy Prorok zawracał mu głowę i przeszkadzał w pracy, ale jednocześnie niemal za tym tęsknił, gdy obaj byli zajęci innymi zadaniami. To było niebezpieczne, cholernie niebezpieczne i prawdopodobnie również niestosowne, że kolejny raz leżał w łóżku i bezskutecznie czekał na sen myśląc o nim. To absolutnie nie miało charakteru romantycznego czy seksualnego – Prorok nie miał cech fizycznych i charakteru, jakich zwykle szukał u kochanków. Jednak wzbudzał w nim emocje, których nie potrafił u siebie rozpoznać, bo po prostu nie był w stanie przypomnieć sobie nikogo, kto robiłby z nim coś podobnego.
***
Pierwsze trzy tygodnie misji w Achtelu-C przebiegły spokojnie i dość nudno. Pojawili się na dwóch stacjach kosmicznych i w trzech układach, jednak te drugie były koloniami służącymi wyłącznie pozyskaniu surowców, obsługiwanymi w pełni mechanicznie, zaś żadna z planet nie nadawała się do zamieszkania. Zarządzające nimi niewielkie jednostki miały swoje bazy na niezamieszkanych księżycach, a większość czasu spędzali i tak na statkach i to z nich nadzorowali prace naziemne i transporty. Ponieważ wciąż były to rejony położone stosunkowo blisko samego serca Imperium, nie borykały się ani z piratami ani rebeliantami, wszystko chodziło w nich jak w zegarku, zaś kontrola była tylko formalnością. Thace nie miał zbyt wiele do robienia, podobnie zresztą jak reszta składu, tym bardziej że znaczną część czasu spędzali w podróży. Niemal codziennie pojawiał się w sali treningowej na krążowniku i zazwyczaj miał tam towarzystwo, toteż całkiem dobrze poznał podporuczników, pilotów i paru inżynierów z oddziałów Vog i Vhinku. Byli… w porządku, chociaż miał z nimi znacznie mniej tematów do rozmów niż z pracownikami Pionu Technicznego.
Gdy stacjonowali w jakimś miejscu nieco dłużej, Vhinku kilkakrotnie zabrał go do myśliwca z zainstalowanym trybem treningowym i symulatorem przeszkód, by poćwiczył manewry w bezpiecznym, odludnym miejscu; za każdym razem powtarzał mu, że to wcale nie odciąganie go od obowiązków i wprowadzał Thace’owi ten czas do systemu w poczet wymaganych godzin treningowych, chociaż ten doskonale wiedział, że niczego się przy nim nie nauczył. Manewry szły mu tak samo źle jak zwykle, zaś Vhinku nawet nie próbował go szkolić i tylko się wygłupiał. Czasami było wesoło, ale zazwyczaj wracał do krążownika z potwornymi mdłościami i zawrotami głowy, słuchając kpin porucznika, na którego żołądek nawet jego najbardziej żałosne popisy powietrzne aż tak nie wpływały.
– Czy jest jakikolwiek powód, że to robimy, inny niż twoja chęć by zabawić się moim kosztem? – spytał za którymś razem Thace.
– Och, jak najbardziej. Po pierwsze, chciałem ocenić jak bardzo jest źle i wiem już, że na tyle źle, że będziesz musiał naprawdę się przyłożyć, by nie oblać cyklicznych testów pilotażu, mimo że będziesz je zdawał tylko w podstawowym zakresie. Po drugie, tak, oczywiście świetnie się bawię, a po trzecie, za każdym razem gdy wylatujemy, uruchamiałem tryb skanujący, który zaimplementuję do symulatorów w Bazie Głównej. Bardzo się przyda jako urozmaicenie scenariuszy z udziałem innych statków. Wprowadzę to, co wyprawiałeś, jako „nieprzewidywalny myśliwiec z ciężko rannym pilotem albo uszkodzonym Sentry za sterami” – oznajmił i roześmiał się głośno na widok zirytowanej miny Thace’a.
– Nie jestem pilotem i nie muszę umieć wykonywać manewrów myśliwcem. Wystarczy, że będę pilotował małe jednostki na poziomie takim jak zrobiłby to cywil, obsługiwał standardowe funkcje i umiał startować i lądować.
– Lądowanie to ty jeszcze może poćwicz, bo uruchomiłeś żółty alarm trzykrotnie.
– Gdy docieraliśmy do krążownika myślałem głównie o tym, by nie zwymiotować ci na kokpit – mruknął, na co Vhinku parsknął śmiechem.
– W porządku, w takim razie martwię się odrobinę mniej. Pojutrze pojawimy się w układzie Hapso, który w przeciwieństwie do poprzednich jest zaludniony i, jak pamiętasz, planujemy pierwszego wieczoru po odbębnieniu zapoznawczego spotkania zostać na planecie i przejść się napić z okazji twojej rocznicy. Weźmiemy dwa statki i licz się z tym, że w całej ekipie możemy mieć problem by znaleźć poza Vog drugiego trzeźwego pilota, więc jesteś jedynym kandydatem.
– Gdy znajdziemy się w układzie, pobiorę na Sentry oprogramowanie pilotujące z zaczytanymi lokalnymi mapami. Nie zamierzam się kompromitować albo co gorsze, rozbić się z wami na pokładzie.
– Nie jesteś aż tak beznadziejny. Podróż na krążownik ponad atmosferą promem krótkodystansowym będzie trwała co najwyżej kwadrans.
– Zajmę się tym oprogramowaniem – odparł z uporem. – Poza tym jestem pewien, że komandor nie doprowadzi się do stanu, by nie móc pilotować.
– Wątpię, czy się z nami wybierze. Raczej zostanie na kolacji z jakimiś nudnymi oficjelami i wróci na krążownik sam, jak zwykle – powiedział, wzruszając ramionami. – Chyba jest już za stary na imprezy. Jak zaczynałem służbę w Bazie Głównej, czasem jeszcze wychodził do jakichś ekskluzywnych klubów z wyżej postawionymi oficerami, ale tutaj, co, miałby wyjść tylko ze mną i Vog? I zabrać ciebie jako jedynego podporucznika ze wszystkich, bo to twoje święto? Zapomnij, że pójdzie do pospolitego klubu z ekipą, w której więcej niż połowę będą stanowić szeregowi piloci, no, ci szczęśliwcy, którzy nie będą mieć zmiany i nie będą musieli zostać na…
Thace nie słuchał już dalszej części jego trajkotu, czując się nieswojo i zdając sobie sprawę, że był nieco zawiedziony tymi wieściami. Wcześniej automatycznie założył, że gdziekolwiek pójdą, to Prorok będzie z nimi, chociaż nie rozmawiali na ten temat. Gdy pod koniec zmiany, jak co dzień, spotkał się z komandorem w auli X-10, miał ochotę zapytać go o to, ale ostatecznie nie odważył się tego zrobić ani tego dnia, ani kolejnego.
Dwa dni później dotarli zaś na Hapso z dziesięciogodzinnym opóźnieniem względem planów, ze względu na przeciągnięcie się jednego ze spotkań i wykrycie podczas kontroli drobnych, ale podejrzanie wyglądających usterek. Ponieważ centrum transportowe, które mieli odwiedzić, znajdowało się w strefie czasowej, na której zapadał już zmrok, podczas gdy krążownik był dopiero w połowie cyklu dziennego, tego dnia nie zaczęli tam jeszcze pracy; Prorok po skontaktowaniu się z gubernatorem zadecydował, że nie będzie w ogóle schodził na planetę, lecz spotka się z nim następnego dnia w południe lokalnego czasu.
– Jeśli chcecie lecieć i świętować z Thacem, nic nie stoi na przeszkodzie – powiedział do Vhinku, po przekazaniu swojej decyzji. – Pamiętajcie jednak, że za czternaście godzin oczekuję was w hangarze odświeżonych, umundurowanych i trzeźwych. Mówię o tobie, bo o Thace’a i Vog nie muszę się martwić, a kilka osób, które będą mi tam potrzebne, już poinformowałem, że dziś mają zostać ze mną na statku i ustalić parę kwestii, zaś przepustkę dostaną jutro po skończonej zmianie. Thace, sprawdź proszę dyżury i skoordynuj je tak, aby każdy miał okazję pobawić się na tej planecie przynajmniej jeden wieczór, biorąc pod uwagę. że jutro po oficjalnej części wizyty mam spędzić z gubernatorem kilka godzin na zwiedzaniu. W innych okolicznościach bym to sobie odpuścił, ale akurat jego chciałbym poobserwować, gdy się rozluźni poza oficjalną częścią spotkania. Na krążowniku musi wówczas pozostać wymagany skład, zaś pojutrze mamy kontrolę w jednostce po drugiej stronie planety i w innej strefie czasowej. Chcę stąd wylecieć zgodnie z pierwotnym planem mimo opóźnienia z przylotem, więc nie mamy zbyt wiele czasu.
Szykowanie się i drobne sprzeczki co do terminów zajęły godzinę, zanim wybrana grupa około trzydziestu osób stawiła się w hangarze, wszyscy w ubraniach cywilnych i wyszykowani do wizyty w klubie na tyle, na ile się dało. Thace przeklinał pod nosem, gdy był popędzany przez Vhinku i ze względu na żałosne lokalne łącza nie zdołał wykonać aktualizacji oprogramowania Sentry. Mieli dość mało czasu i gdy dotarli do lokalu, który Vog zdołała w biegu znaleźć i zdalnie zarezerwować stoliki, cała ekipa zaczęła bawić się tak intensywnie, jakby znaleźli się w barze po raz pierwszy i ostatni w życiu.
Na starcie otrzymał parę drobnych chociaż raczej kosztownych gadżetów, musiał znieść trochę zbyt wiele uścisków, gratulacji i żartów niskich lotów, ale potem towarzystwo zaczęło rozchodzić się po lokalu w poszukiwaniu rozrywek na parkiecie czy przy barze. Cokolwiek Vhinku i Vog powiedzieli swoim podwładnym na temat podrywania hybryd i obcych, musiało zadziałać, bo żaden z tych, których Thace miał w zasięgu wzroku, nie zachowywał się niewłaściwie.
W lokalu większość gości stanowili Galra, jednak było też sporo hybryd z jedną rasą, tą samą, którą stanowiła cała obsługa – Thace usłyszał z rozmów, że nazywała się ona Haleé. Byli humanoidalni, wzrostu zbliżonego do Galran i mieli podobne do nich rysy twarzy; wydawali się odrobinę drobniejsi w budowie, zawsze jasnowłosi, z łuskowatą, złotą skórą i dużymi oczami o wyraźnych, okrągłych tęczówkach, kontrastujących z bardzo jasnymi białkami. Większość tych cech musiała być silnie recesywna, bo ich hybrydy różniły się od Galran czystej krwi tylko nienaturalnymi dla ich rasy odcieniami włosów oraz zaokrąglonymi oczami z jasnymi białkami i tęczówkami w najróżniejszych kolorach. Haleé wyglądali egzotycznie, ale nie dziwnie i o ile ktoś nie był ksenofobem, którego odrzucała każda inność, nie mieli żadnych cech, które mogłyby wydawać się Galranom nieatrakcyjne. Przypuszczał wręcz, że niektórzy ich nietypową kolorystykę mogliby uznać za dodatkową zaletę i coś pociągającego i interesującego.
Thace rozglądał się i jednym uchem słuchał rozmów Vhinku, Vog i kilku pilotów, którzy pozostali przy stoliku – komentowali właśnie wygląd hybryd i obcych, dochodząc zresztą to podobnych wniosków co on; ktoś sprawdzał na komunikatorze, jaka rasa zamieszkiwała oryginalnie tę planetę, ktoś inny szukał atrakcji, jakie mogli tu znaleźć przez kolejne dwa dni.
– …w rogu chyba nie jest stąd. Wygląda zupełnie inaczej od reszty, a odkąd tu przyszła, cały czas zerka na nasz stolik – stwierdził nagle jeden z pilotów, a gdy Thace podążył wzrokiem w tamtym kierunku, z zaskoczeniem zauważył hybrydę Kaneapal; większość jego cech i kolorystyka wydawały się Galra, ale w wersji na tyle złagodzonej przez charakterystyczne dla Kaneapalów rysy twarzy, że wyglądał dość kobieco według ich standardów. Co interesujące, miał też silne cechy kameleona, bo jego dłonie zmieniały odcień na zielonkawy i półprzeroczysty za każdym razem, gdy dotknął stolika czy szklanki z drinkiem, podczas gdy hybrydy zazwyczaj miały te zdolności tylko przy kontakcie z organicznymi tkankami lub ciepłem. Musiał nie być czystą mieszanką 50/50 i wyglądał tak, jakby obydwoje jego rodzice a może nawet więcej pokoleń było hybrydami Galra i Kaneapal, skoro pewne jego cechy były tak wyostrzone. I tak, zdecydowanie różnił się od hybryd Galra i Haleé.
– Macie o sobie strasznie wysokie mniemanie, jeśli sądzicie, że patrzy na któregokolwiek z was – stwierdziła Vog. – Ta ślicznotka zdecydowanie jest zainteresowana tobą, Thace. Czyżbyś też był, skoro tak jej się przyglądasz? – spytała z wiele mówiącym uśmieszkiem. Thace przez parę chwil wahał się, czy powiedzieć im, że to prawie na pewno mężczyzna, ale ostatecznie ugryzł się w język i w odpowiedzi na jej słowa tylko westchnął. Jakiś czas słuchał ich dyskusji, nie siląc się na komentarze, chociaż ich insynuacje go irytowały. Wolał jednak posłuchać ich na tyle długo, by upewnić się, że absolutnie nikt z nich nie przypuszcza, że ten hybryda jest mężczyzną, zanim zdecyduje się coś z tym zrobić. Dopiero wówczas bez słowa wstał z miejsca i po samych minach swoich towarzyszy stwierdził, że uznali, że urazili go na tyle, że opuszcza lokal, bo zaczęli pospiesznie go zatrzymywać. Zignorował to całkowicie i ruszył szybkim krokiem w kierunku hybrydy, którego obserwowali, czym prawdopodobnie dość mocno ich zaskoczył.
– Cześć. Moi znajomi sądzą, że przyglądasz mi się z zainteresowaniem. Są również absolutnie pewni, że jesteś kobietą, a ja jakoś w to wątpię. Mogę się przysiąść?
– Och, skoro rozpoznałeś, że kobietą nie jestem, a mimo to podszedłeś, to zdecydowanie możesz – odparł i uśmiechnął się do niego w sposób absolutnie jednoznaczny i nie pozostawiający złudzeń, jakie miał intencje. – Większość mieszkańców Hapso błędnie odczytuje moją płeć, co trochę utrudnia szybkie poderwanie kogoś, kto będzie mną zainteresowany również gdy zdejmę spodnie. Na mojej rodzinnej planecie nie miałem tego problemu. Jak właściwie mnie rozpoznałeś? Kaneapalowie nie są zbyt liczną rasą i niewielu mieszka poza układem DX-930.
– Jakiś czas pracowałem tam na kontrakcie – przyznał Thace, nie widząc powodów, by tego nie powiedzieć. – Gdybym nie widział dziesiątek hybryd Galran i Kaneapalów, w różnym procencie każdego z nich, raczej nie rozpoznałbym, że pochodzisz z tej właśnie rasy, bo zdecydowanie nie jesteś hybrydą pierwszego pokolenia i wyglądasz bardziej Galra, niż większość tych, jakie spotkałem. Oprócz twoich cech kameleona, oczywiście, bo te zanikłyby całkowicie, gdyby tylko jeden z twoich dziadków był Kaneapalem.
– Oraz rysów twarzy, które sprawiają, że wyglądam bardziej jak galrańska kobieta i to najwyraźniej wyjątkowo atrakcyjna – powiedział z przekąsem. – Odkąd tu jestem musiałem już obejść się smakiem przynajmniej trzydzieści razy, po tym, jak zaczynali mnie podrywać stuprocentowo heteroseksualni, męscy Galra. Cóż, troje z moich dziadków było hybrydami w różnym stopniu i to nie tylko, chociaż jednak głównie, z Kaneapalami, ale mój dziadek od strony ojca jest czystej krwi Galra – przyznał. – Pozostali dziadkowie, jak się pewnie domyślasz, są już staruszkami, ale on jest dopiero w średnim wieku. Nawiązał tu kontakty handlowe i zabrał mnie ze sobą na kilkumiesięczną podróż by podpisać kontrakty. Moje rodzeństwo jeszcze się uczy, a ja parę lat temu skończyłem studia i zacząłem u niego pracować. Dziadek oczywiście wahał się, czy to bezpieczne, ale ostatecznie uznał, że wyglądam wystarczająco Galra no i że w wieku trzydziestu lat nie jestem aż takim kretynem, jak jeszcze niedawno byłem, więc nie narobię mu wstydu, gdy mnie tu zabierze.
– Całkiem długa wypowiedź jak na krótkie stwierdzenie – stwierdził Thace i przez moment trochę pożałował, że zdecydował się do niego podejść. Nawet Hanga nie wylewał z siebie aż takich potoków słów podczas ich pierwszych spotkań, gdy nie był pytany.
– Wiek, płeć, rasa i ‘co tutaj robisz?’, taki standard na pierwsze pytania jakie zwyczajowo zadaje się hybrydzie, którą chce się wyrwać. Po co tracić czas na to, że w ogóle będziesz je zadawać? Skoro mieszkałeś na DX-930, to zrozumiesz, co mówię, a skoro podszedłeś, to znaczy, że jesteś zainteresowany. Reszcie dla uproszczenia mówię tylko, że jestem w jednej czwartej hybrydą niezwykle egzotycznej rasy i że przyjechałem tu robić interesy dla rodzinnej firmy. Czym zajmowałeś się na DX-930?
– Byłem inżynierem.
– Straszna nuda.
– Ach tak? – spytał Thace kpiąco. – A czym ty się zajmujesz? Sądząc po jakości i stylu twoich ubrań, twój dziadek jest jednym z magnatów na DX-930, więc zakładam, że kształciłeś się w administracji lub finansach, aby nabyć minimum wiedzy teoretycznej i zająć wygodne stanowisko dyrektorskie w którymś z jego hotelów lub banków.
– Sieci restauracji i tak, masz rację aż do bólu, bo studiowałem jedno i drugie – przyznał, szczerząc do niego zęby; drobne i wyjątkowo ostre, ostrzejsze nawet niż u Galran, więc prawdopodobnie odziedziczył je po którymś z przodków innym niż Galra czy Kaneapal. – Zaś teraz dziadek przyjechał tu negocjować kontrakty na przyprawy i składniki z lokalnymi dostawcami. Ci piekielni turyści robią się coraz bardziej wymagający…! Zabiera mnie czasem na spotkania. Nie wszystkie, żebym go nie skompromitował, bo kompletnie nie znam się na gotowaniu. Ekhm, czy pogadaliśmy już wystarczająco długo, byś zabrał mnie do hotelu? Skoro twoi Galra-przyjaciele nie znający się na obcych rasach tak dobrze jak ty uważają mnie za kobietę, nie musisz nawet być dyskretny, gdy ze mną wyjdziesz.
– Jesteś strasznie pewny siebie – stwierdził Thace z nutką rozbawienia. Tak, gadatliwość i ego tego dzieciaka mu się nie podobały, jednak ponieważ nie mieli zbyt wiele czasu, ucieszyło go, że nawet nie musi się wysilać, bo druga strona przeszła do rzeczy po jakichś trzech minutach rozmowy.
– Dlaczego miałbym nie być? Podobasz mi się i do mnie podszedłeś. Nie zdarzyło mi się jeszcze, bym nie dostał tego, czego chcę, o ile w ogóle jest w zasięgu ręki, a teraz chcę zabawić się z inżynierem, który pracował w moim rodzinnym układzie.
– Czy zabrzmi to nadmiernie złośliwie, jeśli powiem, że przypuszczam, że masz dość podły charakter?
– Nie zamierzam spędzać z tobą całego życia, więc czy to problem?
– Absolutnie żaden – odparł, po czym podniósł się z miejsca. – Masz hotel gdzieś w okolicy?
– Niemal za rogiem. A co, boisz się, że ktoś w twoim hotelu mógłby w lepszym świetle dopatrzyć się, że nie jestem kobietą? A potem donieść twoim przyjaciołom? – spytał, na co Thace uśmiechnął się zdawkowo, nie zamierzając oczywiście mówić, że nocuje na wojskowym krążowniku.
– Mam hotel dość daleko stąd, a muszę wcześnie wstać.
– W porządku, to żaden problem. Jeśli zobaczy mnie dziadek, albo jakaś życzliwa dusza doniesie mu, że znów sprowadziłem kochanka, to przy śniadaniu tylko westchnie i powie, że tym razem przynajmniej wziąłem do łóżka Galrę a nie kolejnego obcego. Zawiedzie się tylko, że znów nie kobietę. Jestem najstarszym z jego wnuków i bardzo liczy na prawnuki, choćby nawet z wpadki dwie galaktyki od DX-930.
– Znajdujemy się znacznie dalej niż dwie galaktyki od DX-930. Nie jesteśmy nawet w tym samym Sektorze.
– Inżynier-astronom i mądrala na dodatek. Idziemy?
Seks był tylko seksem i niczym więcej, a cała przyjemność była wyłącznie fizyczna. Zhosa znał zaledwie tydzień, ale polubił go, ich bliskość coś jednak znaczyła, sporo rozmawiali i spędzali ze sobą cały czas; z tym młodym hybrydą nie miał ochoty wchodzić w jakiekolwiek dyskusje i wyszedł z jego pokoju niespełna kwadrans po tym, jak skończyli się zabawiać, nie mając nawet pojęcia, jak ten ma na imię. Usłyszał, że było miło i wiedział, że jest jednym z dziesiątek jak nie setek jego jednorazowych przygód – co zresztą działało w obie strony, nawet jeśli w Bazie Głównej nie miał okazji nikogo poznać w ten sposób, zaś na DX-930 przez poprzedni rok spotykał się głównie Hangą.
Po dwóch godzinach odkąd opuścił całe towarzystwo, wracał już piechotą do klubu, w którym spodziewał się, że Vhinku wraz z resztą wciąż dobrze się bawią. Po samym początku, gdy rzucili się na drinki, nie pili już aż tak dużo – bo ostatecznie jakoś musieli wrócić na statek i następnego dnia pracować lub choćby trzymać się na nogach podczas zmiany, ale też nie można było powiedzieć, że się oszczędzają. Przy stoliku nie było ani Vhinku ani Vog i chociaż jego pierwszą myślą było to, że poszli gdzieś razem, po paru chwilach dojrzał porucznika przy barze po drugiej stronie lokalu, z trudem rozpoznając go w neonowym świetle i zbyt pstrokatych ubraniach cywilnych, tak różnych od szaro-fioletowego munduru.
Mężczyzna był bardziej pijany niż reszta, śmiał się za dużo i za głośno, ale coś w jego oczach i drobnym skurczu mięśni wokół ust wskazywało, że wcale nie bawił się dobrze. Oczywiście w typowy sobie natrętny sposób próbował namówić Thace’a na zwierzenia i wyciągnąć z niego intymne szczegóły po pierwszej przygodzie od roku. Nie dostał nic poza ogólnikami i wzdychał nad drinkiem, zachęcając do picia również Thace’a, lecz ten natychmiast wymówił się koniecznością powrotu i prowadzenia statku.
– Co, była kiepska w łóżku, że jesteś aż tak tajemniczy? Po takim czasie bez seksu ja bym nie miał aż tak wielkich oczekiwań – oznajmił w końcu. Thace momentalnie przypomniał sobie Zhosa i jego delikatne dłonie i nieśmiały uśmiech, a potem tego rozpuszczonego hybrydę o wyjątkowo ostrych szponach i niewyparzonym języku, który w łóżku był zbyt wulgarny jak na jego gust. Zbyt drapieżny, nieostrożny i irytująco głośny, gdy ujeżdżał Thace’a najpierw na kanapie a potem w sypialni.
– Widziałeś mnie po rozmowie video z moją byłą, na której mi zależało – powiedział w końcu. – Chyba zaczynam się starzeć, bo jednorazowe przygody dają mi znacznie mniej satysfakcji niż kiedyś. Co jest zaskakujące, bo dotąd nie bywałem w dłuższych relacjach.
– Wciąż ci na niej zależy? – spytał Vhinku, porzucając wreszcie ten swój natrętny ton.
– Nie wiem. Chyba nie aż tak jak wcześniej – odparł i gdy przymknął oczy, ponownie przypomniał sobie Zhosa, z którejś nocy, gdy po seksie wyszli na pustą plażę i chociaż zazwyczaj poza statkiem nie okazywali sobie czułości, mężczyzna przytulił go i pocałował, a potem długo trzymał w objęciach. Obraz we wspomnieniach zmienił się po chwili na Hangę, dużo drobniejszego i bardziej wylewnego, kiedy na innej plaży i nad innym oceanem byli w towarzystwie jego przyjaciół i dla nikogo nie było nic dziwnego w tym, że całowali się lub trzymali za rękę. Gdy się do niego przytulał, jego włosy miały tę samą miękkość co włosy hybrydy, której imienia nie znał, ale delikatne dłonie stawały się przy każdym dotyku pomarańczowo-żółte, a nie szklisto-zielone. – Niepotrzebnie szedłem z nią do łóżka. Zrobiłem to tylko dlatego, że była hybrydą rasy, którą znałem i że irytowały mnie wasze komentarze, a to bardzo kiepskie przesłanki do jednorazowego seksu. Po prostu… wolałbym kogoś, kto coś by dla mnie znaczył, a nie pierwszą chętną osobę, jaka się trafi.
Na te słowa Vhinku parę chwil przyglądał mu się w milczeniu a potem przysunął się do niego i objął go ramieniem.
– Nie wiem czy to możliwe w Bazie Głównej – powiedział cicho. – Jesteś pewien, że wytrzymasz tu na kontrakcie kolejne dziewięć lat?
– Ty jesteś z Vog od bardzo dawna.
– I znów się posprzeczaliśmy. Pół godziny po tobie wyszła stąd z dwoma facetami, Galrą i tym złocistym obcym o wielkich oczach i powiedziała, żebym na nią nie czekał. Pewnie wróci rano drugim statkiem… razem z paroma osobami, którym też się poszczęściło. Parę osób chce już się zbierać – powiedział, spoglądając w szklankę, w której prześwitywało już dno. – Ja w sumie wolałbym zostać i jeszcze się napić. Ale jeśli miałbym czekać do rana…
– Wyglądasz jakby było lepiej, byś jednak wrócił. Sporo wypiłeś a za… niecałe osiem godzin zaczynamy służbę.
– Thace, zastanawiam się nad odejściem z wojska – oznajmił nagle i spojrzał mu w oczy. – Coraz częściej o tym myślę. Nie mam pojęcia, co robić. Vog nie chce nawet o tym słyszeć. Nie poradzę sobie bez niej. Ja niczego nie potrafię.
– Czy… stało się coś konkretnego…? – wydusił, zszokowany tym nagłym wyznaniem. – To dlatego, że się pokłóciliście i z kimś wyszła…?
– Wyszła dlatego, że się pokłóciliśmy, a pokłóciliśmy się, gdy powiedziałem, że chciałbym mieszkać w miejscu jak to. Znów jestem na planecie, gdzie dobrze się bawię i wygłupiam, ale tylko do momentu, gdy zaczynam słyszeć rozmowy przy sąsiednich stolikach. Wszystkich tych zwykłych Galran i hybryd, którzy mają tu przyjaciół i rodziny i planują z nimi wakacje co najwyżej na sąsiednim kontynencie, bo w tym układzie nie ma żadnej innej planety, na której da się mieszkać, reszta to same farmy. Dyskutują o remontach w domu, lokalnych celebrytach, kupnie szczeniaka, domowych obiadach, tym co zamierzają posadzić w ogródku, jakie planują zrobić przetwory i że w tym roku jesień jest tu wyjątkowo ciepła. To już nie chodzi tylko o rodzinę. Chciałbym po prostu mieć dom, który będzie mój, będzie naprawdę moim kawałkiem przestrzeni a nie kwaterą, w której bez względu na to, ile wstawię własnych mebli i gadżetów najwyższej klasy, i tak będzie tylko pozbawioną okien norą z metalu i pleksi. Mieć pieprzony własny budynek, który urządzę po swojemu, w którym ciągle będzie się coś psuło i sam będę to naprawiał a nie wzywał Sentry czy Pion Techniczny, chcę mieć podwórko z kolorowymi roślinami, jakiegoś zwierzaka i sąsiadów i pieprzoną pogodę, o której mógłbym rozmawiać z przyjaciółmi w barze! Vog uważa, że oszalałem, a wszyscy inni sądzą, że żartuję, jak choćby o czymś takim wspominam…!
– Wiem, że nie żartujesz. Ani nie oszalałeś – powiedział Thace ostrożnie i przysunął się do niego. – Powinieneś to zrobić. Mówiłem ci o DX-930 nie raz. Myślę, że byłbyś tam szczęśliwy.
– Dlaczego ty tu jesteś, Thace? – odparł na to. – Dlaczego wyjechałeś? Miałeś tam wszystko, miałeś tę hybrydę, za którą po roku wciąż tęsknisz. Dlaczego? Skoro to takie cudowne miejsce, to co robisz w cholernej Bazie Głównej…? Jesteś tu samotny i widzę, że nie zgadzasz się z całym mnóstwem rzeczy, jakie mają tu miejsce, nawet jeśli tak rzadko mówisz to na głos…
– Nie czuję się samotny – uciął natychmiast, jednak złagodził ton, widząc, jak przybity jest Vhinku. – Ale pewnie będę, gdy wyjedziesz. Oprócz ciebie, komandora i może paru moich byłych już podwładnych nie mam tu nikogo, z kim mam o czym rozmawiać. Będzie mi ciebie bardzo brakowało, ale powinieneś to zrobić. Jesteś moim przyjacielem. Wolałbym, żebyś był szczęśliwy daleko stąd, niż cierpiał tutaj.
Bo jesteś jedyną osobą w Bazie Głównej, którą naprawdę trudno będzie mi zdradzić. Jedną z niewielu, jakich wiem, że nie byłbym w stanie zabić, nawet jeśli byłaby taka konieczność. Jeśli zginąłbyś bezpośrednio lub nawet pośrednio przez moje działania, nigdy nie pozbędę się wyrzutów sumienia. Kolivan nazwałby mnie za to durniem, który za bardzo się przywiązuje i miałby rację.
– Muszę… pomyśleć o tym. Raczej na trzeźwo – zaśmiał się gorzko Vhinku, a kiedy barman zbliżył się w ich stronę, gestem poprosił o kolejną szklankę. – Nawet nie wiem, jak miałbym zacząć. Co zrobić, gdy złożę wniosek o zwolnienie ze służby. Jestem porucznikiem, niejednokrotnie miałem pod sobą osoby, które rzuciły wojsko a mimo to nie znam żadnych procedur… i nigdy nie odważyłem się zapytać ich, co w ogóle zamierzają zrobić, gdy opuszczą Bazę Główną. Uważałem ich za szaleńców lub nieambitnych kretynów, bo sam przed sobą nie byłem w stanie przyznać, że im zazdroszczę. Odsyłałem do administracji, podpisywałem wniosek i przekazywałem komandorowi do zatwierdzenia, bo po co nam tu ktoś, kto nie czuje się już żołnierzem…?
– Ty się już też nie czujesz…?
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie znam innego życia. Nie poradzę sobie nigdzie indziej – wyrzucił z siebie, a pod koniec w jego głosie pobrzmiała panika.
– Jeśli się zdecydujesz i porozmawiasz z komandorem, wątpię, czy będzie robił ci problemy – powiedział cicho Thace. – Pomogę ci z dokumentami, jeśli będziesz tego potrzebował. I z pakowaniem. A potem wsiądziesz do któregoś z zaplanowanych kursów, chyba że wcześniej kupisz prywatny statek i ruszysz nim z Tsevu-22. Polecam pierwszą opcję, bo jeśli chcesz zacząć od zera, może nie być cię stać na taki, który ma napęd nadprzestrzenny, a wówczas dotarcie do DX-930, bo sądzę, że tam właśnie się udasz, zajęłoby ci pół roku – stwierdził i zamilkł na moment. – O ile jednak się orientuję ze statystyk, wiele osób tak właśnie robi i opuszcza swoją jednostkę samotnie, małym prywatnym statkiem i dopiero wtedy szuka miejsca, gdzie się zatrzyma na stałe. W rejony DX-930 kurs odbywa się średnio dwa razy w tygodniu i trwa półtorej doby. Swoje rzeczy możesz wysłać osobnym transportowcem, bo to tańsza i wygodna opcja. Mam tam wciąż wielu znajomych, z którymi mógłbym się skontaktować, by załatwili ci mieszkanie na wynajem i zabrali tam twoje rzeczy z bezzałogowego transportu albo nawet miejsce w domu u któregoś z nich, zanim wybierzesz coś własnego co ci się spodoba. Główną planetą w układzie jest Delta, bo to znaczący punkt przemysłowy i tam mieszkałem, ale polecałbym ci Betę, która stanowi jeden wielki kurort i mają ogromne, stałe zapotrzebowanie na pilotów turystycznych. Ponieważ masz uprawnienia militarne, nie będziesz musiał wyrabiać żadnych dodatkowych certyfikatów, a z dokumentami… popytam parę osób i znajdę kogoś, kto ci pomoże. Albo wezmę tydzień czy dwa urlopu i tam z tobą pojadę, bo pomagałem już w sprawach urzędowych tej mojej… przyjaciółki… które były znacznie bardziej skomplikowane i wiem, jak najlepiej załatwić tam coś w urzędzie. Jeśli się zdecydujesz, nie będziesz sam. I nie będziesz musiał zaczynać od zera.
– Dziękuję – wydusił Vhinku. – Że potrafisz sprawić, żeby to chociaż przez moment było proste i jednoznaczne. Że wiem, że mam tę furtkę… jeśli kiedykolwiek się na to odważę. Nie mam pojęcia, czy się odważę… Ale to, że byś mi pomógł… naprawdę dużo dla mnie znaczy. Tyle że fakt, że w końcu pojawił się tutaj ktoś, kto bierze tu na poważnie moje wątpliwości… to sprawia tylko, że decyzja, by odejść będzie jeszcze trudniejsza. Naprawdę nie chcesz tam wrócić…?
– Nie ma takiej możliwości. Proszę, nie rozmawiajmy o tym.
– Thace, dlaczego ty właściwie tu jesteś…?
– Mam swoje powody i proszę…
– Jestem tak pijany, że jutro i tak niewiele będę pamiętał. Nie jesteś tu szczęśliwy. Dlaczego?
– Być może w całym wszechświecie nie ma miejsca, w którym byłbym szczęśliwy. Nie jestem w stanie zamknąć oczu i udawać, że żyję w idealnym świecie. Robię to, co muszę, by stał się chociaż trochę lepszy.
– W tym momencie też zamykasz oczy, podporuczniku – wymamrotał Vhinku, a potem opróżnił świeżego drinka paroma łykami i chwiejnie podniósł się z miejsca; dopiero kiedy wstał i musiał przytrzymać się baru, by nie upaść, Thace zorientował się, jak bardzo był pijany, mimo że gdy wyrzucał z siebie potoki słów, wcale się taki nie wydawał. Musiał przytrzymać go, gdy wracali do zarezerwowanego stolika, gdzie Vhinku chwycił jakiś kieliszek pozbawiony właściciela i skrzywił się na smak tego, co przyszło mu skosztować. Przez moment wyglądał tak, jakby dzieliły go sekundy od zwymiotowania tego wszystkiego wprost na podłogę.
– Zbierzcie wszystkich, którzy chcą już wracać i napiszcie do reszty, żeby na statek rano umawiali się na komunikatorze z porucznik Vog. Czy ktokolwiek z was nie pił i jest w stanie pilotować? – zapytał Thace, ale po samym tylko minach i rozbieganych oczach towarzystwa, wiedział, jak brzmi odpowiedź. – Cóż. Więc przypilnujcie, by mieć pod ręką torebki na wymioty. Zwykle prowadzę mniejsze statki niż ten, którym przylecieliśmy i nawet to nie idzie mi najlepiej.
– Na pokładzie jest dwóch Sentry – odezwał się nieśmiało jeden z pilotów z oddziału Vhinku.
– Które nie mają zainstalowanej aktualizacji oprogramowania na pilotaż w tym układzie, bo tak bardzo spieszyliście się, by tu przylecieć, że nie zdążyłem tego zrobić. Pójdę zamknąć rachunek w barze za naszą grupę i widzimy się na zewnątrz za dziesięć minut.
Do jego uszu dotarło trochę pomruków o nadmiernych służbistach oraz protesty, bo parę osób chciało zostać tu jeszcze chociaż godzinę. Thace zignorował to i oddalił się by uregulować rachunek korzystając z płatniczego tokena, który Vhinku, jak ostatni idiota, zostawił przy barze bez opieki. Kątem oka zobaczył jak mężczyzna, będącym najstarszym stopniem z całej grupy, mimo iż chwiał się już i prawdopodobnie nie mówił zbyt wyraźnie, jakoś uciszył i spacyfikował towarzystwo. Na płycie lotniska wszyscy pojawili się kwadrans później.
Podróż powrotna przebiegła bez nadmiernych komplikacji, chociaż wlatując do śluzy lotniskowej na krążowniku, Thace tak bardzo zbliżył się do jednej ze ścian, że uruchomiło to alarm. Przeklął pod nosem i kazał wszystkim wracać do swoich kwater, po czym ruszył w stronę panelu sterującego, by się tym zająć, a następnie kazał jednemu z dostępnych Sentry przeparkować statek na właściwe miejsce. Zamierzał udać się prosto do siebie i po szybkim prysznicu paść do łóżka, jednak zanim jeszcze opuścił doki, odezwał się jego komunikator.
P: Dostałem powiadomienie, że na krążownik wrócił statek, który pilotowałeś i uruchomił alarm. Czy wszystko w porządku?
Tak, już się z tym uporałem. Nie jestem najlepszym pilotem, ale byłem jedynym, jakiego mieliśmy.
Napisał nerwowo, ale wycofał wiadomość przed wysłaniem, uznając, że może lepiej nie przyznawać się, w jakim stanie była cała reszta. Jeśli Prorok dostał tego rodzaju powiadomienie, musiał być zalogowany do systemu, czyli prawdopodobnie wciąż pracował, a Thace był niemal pewny, że siedział samotnie w auli X-10.
T: Tak, miałem tylko niewielkie problemy przy wlocie.
P: Czy statek potrzebuje przeglądu, że doszło do tej sytuacji?
T: Raczej to ja potrzebuję kursu pilotażu, którym straszył mnie Vhinku.
Wysłał wiadomość i przyspieszył kroku; niby nigdzie mu się nie spieszyło, ale jakoś przestał być senny i zmęczony. Gdy dotarł do korytarza, którym mógł ruszyć do swojej kwatery lub części krążownika w której znajdowały się gabinety i mostek, wybrał tę drugą opcję i zignorował sygnał kolejnej wiadomości, jaka przyszła na jego komunikator. Zawahał się tylko na moment, gdy znalazł się przed drzwiami auli X-10, które wiedział już od Vhinku, że otwierają się tylko dla niego i Proroka, a on prawie na pewno był w środku. Nie miał tak naprawdę żadnego powodu, by tu wchodzić i spotykać się z komandorem w środku nocy i prawdopodobnie najlepszą opcją byłoby jednak zawrócić. Zerknął jednak na komunikator i gdy przeczytał wiadomość od Proroka, zbliżył dłoń do czytnika biometrycznego.
P: Cieszę się, że nic ci się nie stało. Zaniepokoiłem się, gdy otrzymałem notyfikację z systemów alarmowych.
Thace spodziewał się, że Vhinku jeszcze jakiś czas będzie się wahał, ale w ciągu kilku miesięcy, może roku, odejdzie stąd. Na początku pracy w Bazie Głównej bywał samotny, chociaż dogadywał się ze swoimi podwładnymi i innymi oficerami z Pionu Technicznego, ale potem poznał najpierw jego, a potem komandora i spędzał z nimi znacznie więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Gdy Vhinku odejdzie, nie sądził, że do kogokolwiek jeszcze uda mu się zbliżyć i zaprzyjaźnić i chociaż zaprzyjaźnianie się z komandorem było bardzo złym pomysłem… teraz, w środku nocy, po beznamiętnym seksie z przypadkowym hybrydą i rozmowie zaraz przed wyjściem z baru… po roku, gdy tak rzadko miał szansę kontaktować się ze swoimi dawnymi bliskimi i Ostrzami, potrzebował jakiejkolwiek emocjonalnej kotwicy. A Prorok był jedyną, jaka niebawem miała mu pozostać.
– Wciąż pracujesz, komandorze? – spytał, przekraczając próg pomieszczenia. Prorok odwrócił się w jego stronę, nie kryjąc zaskoczenia jego obecnością.
– Zaczynam się o ciebie martwić. Jesteś aż takim pracoholikiem, by przyjść tutaj nawet po imprezie z okazji twojej rocznicy w Bazie Głównej?
– Ktoś musiał być głosem rozsądku i zabrać na krążownik większość ekipy.
– Głos rozsądku to pewnie jedyna osoba poza Vog, która nie upiła się do stanu, w którym proste chodzenie jest wyzwaniem, a pilotowanie statku w ogóle nie jest możliwe. Vhinku został z nią?
– Wrócił ze mną.
– Rozumiem. Dziwi mnie więc tym bardziej, że jesteś tutaj, zamiast go pocieszać.
– Poszedł wprost do swoich kwater. Nie wydaje mi się, żeby… – zająknął się. – Potrzebował mojego towarzystwa.
– Czyli to ich kolejna sprzeczka zepsuła ci zabawę. W ogóle mnie to nie dziwi – powiedział Prorok i z westchnieniem potarł czoło.
– To… to nie miało znaczenia. Porozmawiałem z porucznikiem Vhinku. Chciał wrócić wcześniej. Nie protestowałem, bo… – urwał na moment – nie lubię tego rodzaju grupowych spotkań i gdy uznał, że czas wracać, to mu przyklasnąłem.
– Nie lubisz przez hałas, nadmiar osób, które w przeciwieństwie do ciebie są pijane czy po prostu dlatego, że bary to nie jest coś dla ciebie? Po samej twojej minie widzę, że wszystkie z powyższych i pewnie coś jeszcze.
– Gdybyś zdecydował się do nas dołączyć, sir, prawdopodobnie zostałbym dłużej i bawiłbym się znacznie lepiej i nie przeszkadzałby mi ani hałas ani alkohol – powiedział. – Dlaczego nie poleciałeś tam z nami? – spytał wprost; mógł nie wypić tego wieczoru ani kropli alkoholu, ale sama atmosfera baru sprawiła, że w końcu miał odwagę, by zadał to pytanie.
– W pewnym wieku wyjścia do baru, gdzie cały twój skład szuka i często skutecznie znajduje jednonocne przygody, jakoś przestaje dawać tę samą radość, co kiedyś – oznajmił mężczyzna, uśmiechając się kwaśno.
– Nie wszyscy szukali. Większość wróciła ze mną. Na Hapso zostało tylko siedem osób i porucznik Vog rano z nimi wróci. Spędziliśmy razem czas, żartowaliśmy, a kilka osób skompromitowało się na parkiecie lub wymiotując na skutek mojego naprawdę marnego pilotowania – stwierdził, na co Prorok roześmiał się i pokręcił głową.
– Raczej nie bawiliby się aż tak dobrze, gdyby był z nimi dowódca. Nie chciałem tego psuć, a wiem, że co niektórzy przy mnie nie byliby w stanie… rozluźnić się tak, jak tego potrzebowali. Tylko bym przeszkadzał.
– Nie przeszkadzałbyś, sir. A wyjście na planetę po cywilnemu…
– Wiesz, że po raz pierwszy widzę cię w cywilnych rzeczach? – przerwał mu Prorok. – Czy nie wspominałem kiedyś, że to niestosowne, byś poruszał się po moim krążowniku w stroju innym, niż mundur odpowiadający twojemu stopniowi? – powiedział z rozbawieniem, a Thace niemal, niemal odpowiedział czymś w rodzaju bardziej niestosowne byłoby, gdybym go teraz zdjął. Prorok nagle jednak spoważniał i wskazał mu krzesło obok siebie; tym razem to Thace przysunął swój fotel bliżej niego. – Vog i Vhinku, to była jakaś większa awantura czy zwykła sprzeczka?
– Nie było mnie przy tym, sir.
– Sądziłem, że ta misja dobrze im zrobi. Zmiana miejsca, możliwość zrelaksowania się na planetach, gdzie przeprowadzamy kontrole… zwykle obydwojgu dobrze to robiło. Orientujesz się, o co tym razem im poszło?
– Porucznik Vhinku mówił mi o tym w zaufaniu. Przepraszam, sir, ale nie powinienem…
– W porządku – przerwał mu. – Cieszyłem się, gdy zaczęli się spotykać, chociaż ich układ od początku wydawał mi się nie do końca właściwy. Po każdej sprzeczce dawali sobie wolną rękę i sypiali z kim popadnie. To żadna tajemnica ani coś, co którekolwiek z nich mówiło mi w zaufaniu. Zależy im na sobie więc to dla mnie niezrozumiałe, ale… ty robiłeś to samo na DX-930, więc może to zupełnie normalne.
– Nie byłem nigdy w dłuższej relacji, więc nie porównywałbym tych sytuacji. Gdybym się związał z kimś na stałe i na poważnie, to nie szukałbym przygodnych kochanek. Nie chciałem się jednak przywiązywać, gdy wiedziałem, że w danym miejscu jestem na krótko i niebawem wyjadę.
– Tutaj jesteś od roku i będziesz kolejne dziewięć lat. Nie czujesz się czasem… samotny?
– A ty, sir? – spytał i szybko pożałował tej śmiałości, gdy Prorok spojrzał na niego w nieodgadniony sposób.
– Tak. Czasami się czuję – odparł, odwracając wzrok.
– Jutro po skończonej zmianie Vhinku planował pozwiedzać miasto, co prawdopodobnie skończy się zwiedzaniem okolicznych barów – odezwał się Thace po paru chwilach milczenia. – Nie jestem pewien, czy mnie to interesuje. Znalazłem jednak w przewodniku kilka ciekawszych miejsc. Na sąsiednim kontynencie w Górach Golgan znajdują się starożytne ruiny, które wydają się warte zobaczenia. Gdy wracaliśmy z DND-221 wspomniałeś, że chciałbyś kiedyś wybrać się na wspinaczkę. Może to nie jest jakieś wielkie wyzwanie, ale przynajmniej są to góry… Z tego co sprawdziłem, to średnio wymagająca trasa na jakieś sześć godzin. Możemy znaleźć pilota lub dołączyć do jakiejś zorganizowanej grupy bez problemu. Ze względu na inną strefę czasową, wylądowalibyśmy tam rano lokalnego czasu i moglibyśmy wrócić na twój krążownik o przyzwoitej porze. Gdy zaproponowałem to reszcie, nikt nie wydawał się zainteresowany.
– Gubernator i dyrektorzy placówki, do której przybyliśmy, mają już jakieś plany rozrywkowe, ale jeśli chcesz zobaczyć to miejsce, rano przekażę im, by je zmienili i wszystko zorganizowali. Z całą pewnością będę bawić się lepiej, gdy do nas dołączysz.
Gdy następnego dnia Prorok przedstawił tę propozycję zarządcom, z którymi się spotykali, wydawali się zaskoczeni, że komandor ze wszystkich dostępnych rozrywek jakie mieli do zaoferowania w ramach pokazania mu planety, wybrał wspinaczkę, ale żaden nie ośmielił się zaprotestować. Po skończeniu oficjalnej części spotkania i obiedzie polecieli w wybrane miejsce razem z nim i Thacem, chociaż wydawało się, że nie mają na to najmniejszej ochoty… i już po kilkunastu minutach Thace pożałował, że w ogóle się z nimi wybrali, zamiast wysłać tu jego i Proroka samych. W większej grupie niewiele się odzywał, a jakąkolwiek przyjemność z wyprawy malowniczym szlakiem odbierały mu ksenofobiczne komentarze czwórki oficjeli, którzy za cel obrali sobie ich wynajętego przewodnika, będącego przedstawicielem rasy Haleé. Thace miał ochotę zwrócić im uwagę, ale za każdym razem gryzł się w język. Gdy jednak rozdzielili się na obszernym tarasie widokowym, by odpocząć przez kwadrans, podszedł do młodego mężczyzny, który ich tu przyprowadził – ten stał tyłem do niego, udając, że tak jak reszta podziwia widoki. Thace odchrząknął, gdy zbliżył się do niego, bo mężczyzna wydawał się na tyle zamyślony, że nie chciał go przestraszyć. Gdy stanął przy nim, zobaczył łzy na jego policzkach i przerażenie w oczach.
– Przepraszam za ich zachowanie – powiedział cicho, zanim mężczyzna się odezwał. – Jest mi wstyd, że pojawiłem się tu w towarzystwie takich osób.
– To nie pan mówił te wszystkie okrutne rzeczy. Nie oczekuję przeprosin – odparł obcy, pospiesznie ocierając łzy.
– Wiem. Mimo to przepraszam – powtórzył; miał ochotę objąć tego mężczyznę czy wykonać jakikolwiek drobny, pocieszający gest, ale nie chciał ściągać na siebie uwagi. – Czy coś takiego często zdarza na Hapso? Wczoraj byłem ze znajomymi… nie, nie z tymi, w lokalu w mieście. Było tam sporo hybryd oraz przedstawicieli twojej rasy i nie widziałem… właściwie jakichkolwiek objawów nienawiści i pogardy.
– W lokalu widział pan zapewne samych cywili. Większość zwykłych Galra, którzy tu mieszkają… – urwał. – Jesteście tu od pokoleń. Żyjemy obok siebie w pokoju i przyjaźni. To przyjezdni, mianowani przez Imperium zarządcy i wojskowi traktują nas podle. Zwykle to już nie robi na mnie wrażenie. Ale dziś zabolało. Nie jestem dla nich istotą myślącą, lecz organicznym Sentry wypełniającym polecenia.
– Thace! Co tam robisz? – usłyszał parę kroków za sobą głos Proroka.
– Poprosiłem naszego przewodnika o parę słów o tym miejscu – odparł chłodno, bo chociaż komandor nie dołączył do wspólnych, ksenofobicznych żartów, nie powstrzymywał ich w żaden sposób, a ze swoją pozycją mógł to zrobić. – Na trasie nasi towarzysze nie wydawali się być tym zainteresowani i przerywali mu prawie cały czas żałosnymi komentarzami. Ja jestem zainteresowany i właśnie dlatego chciałem tu z tobą przyjechać, sir. I, proszę mi wybaczyć te słowa, komandorze, ale mam wrażenie, że nasi gospodarze zatrudnili nam przewodnika tylko po to, by popisywać się przed tobą tym, jak potrafią pastwić się nad obcymi. To wysoce niestosowne i niegodne żołnierza Imperium – wyrzucił z siebie i niemal natychmiast pożałował swoich słów, gdy w oczach Proroka pojawiła się złość, zaś obcy aż skulił się w sobie.
– Porozmawiamy na statku, Thace – powiedział ostrzegawczym tonem, a potem przywołał do siebie wszystkich, oznajmiając, że to koniec postoju i chłodno polecił przewodnikowi, by kontynuował wycieczkę.
Gdy ruszyli w dalszą drogę i już po paru minutach gubernator przerwał ich przewodnikowi po raz pierwszy, Prorok zatrzymał ich, odwrócił się do mężczyzny i bez żadnego ostrzeżenia chlasnął go w twarz. Kilku turystów, jacy ich mijali, rzuciło im zaniepokojone spojrzenia i natychmiast przyspieszyli, nie chcąc wchodzić w drogę grupie oficerów, zwłaszcza jeśli ten wyglądający na najwyższego stopniem właśnie uderzył jednego z podwładnych.
– Słuchałem tych bredni przez ostatnie półtorej godziny i sądziłem, że któryś z was się opanuje lub zwróci reszcie uwagę, ale srodze się zawiodłem – powiedział jadowitym, ostrym tonem. – Oczekuję od was powagi i słów odpowiednich dla przedstawicieli imperatora na podległej planecie, a nie rynsztokowych żartów. Mam nadzieję, że ani dziś, ani nigdy w przyszłości, nie dacie mi kolejnych powodów do zaraportowania waszych zachowań a tym samym nie będę musiał wybrać na wasze miejsca bardziej odpowiednich osób. Ponieważ mam obawy o to, co z moją reprymendą zrobicie po tym, jak wyjadę, mój podporucznik ustawi monitoring kodów osobistych wszystkich hybryd i obcych z jakimi mieliśmy styczność a także ich rodzin, tak na wypadek, gdyby któryś z was postanowił uprzykrzyć im życie w ramach osobistej zemsty. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno? Świetnie. Idziemy. A ty kontynuuj.
Ich przewodnik przełknął ślinę i rzucił Thace’owi krótkie, przestraszone spojrzenie, a następnie, zachęcony przez Proroka gestem, wrócił do przerwanej opowieści, kontynuując lekko drżącym głosem. Do końca wycieczki nikt nie śmiał mu przerwać, a jedyną osobą, jaka się odzywała, był Prorok, który zaczął aktywnie go słuchać i zadawać mu pytania uszczegóławiające – dotyczące najpierw geografii i przyrody, a potem historii ruin, które zwiedzali. Przewodnik stopniowo się uspokajał i zaczął odpowiadać mu bardziej swobodnie; Thace przypuszczał, że tylko dlatego, że nie znał Proroka a może nie do końca potrafił odczytywać niewerbalne sygnały oraz mimikę Galran. Inaczej zauważyłby, że komandor wciąż jest wściekły i na granicy kolejnego wybuchu.
Gdy tylko, odprowadzeni przez roztrzęsionego gubernatora na lotnisko, wsiedli do niewielkiego promu, by wrócić na krążownik na noc przed ostatnim dniem inspekcji, Prorok spojrzał na niego, mrużąc oczy z irytacją i wyraźnie powstrzymując się przed podniesieniem głosu.
– Thace, twoja uwaga przy tym obcym była niestosowna. To, że gubernator i jego pachołki zachowywali się żenująco, nie znaczy, że powinieneś odzywać się przy nim do mnie w ten sposób.
– Jeśli nic bym nie powiedział, nie ukróciłbyś ich zachowania.
– Co nie oznacza, że powinieneś zwrócić mi uwagę przy nim. Tak często powołujesz się na regulaminy i to, co jest stosowne bądź nie, a nagle robisz coś tak bezczelnego i niewłaściwego! Możesz mi to wyjaśnić?
– Powiedziałem to, bo ten obcy płakał, gdy do niego podszedłem – odparował natychmiast. – Zatrudnili go, wykonywał swoją pracę i nie zasługiwał na takie traktowanie. Chciałem spędzić z tobą miłe popołudnie, sir, a dostałem popis ksenofobii. Jeśli uważałeś, że zachowują się w porządku, a to ja przesadziłem, może to mnie powinieneś był uderzyć i zbesztać przy całym towarzystwie – powiedział i odwrócił wzrok. Prorok milczał jakiś czas, uruchomił prom i odezwał się ponownie dopiero po paru minutach, gdy zbliżali się już do granicy atmosfery.
– Szanuję twoje zdanie, Thace i wiem, że miałeś trochę racji. Powinienem jednak dać ci naganę za to, że wyrażałeś swoją opinię przy obcym a nie na osobności. Masz tego świadomość?
– Nie będę się odwoływał, jeśli uważasz, że powinienem ją dostać i że na nią zasługuję.
– Oczekiwałem raczej, że powiesz, że więcej się w ten sposób nie zachowasz – stwierdził sucho.
– I oczywiście więcej się w ten sposób nie zachowam, sir.
– Naprawdę zastanawiam się, jak to możliwe, że będąc tak powściągliwym a czasem wręcz nadmiernie sztywnym i formalnym zupełnie bez powodu, zdarza ci się nagle powiedzieć coś tak bezczelnego. Na początku bywały sytuacje, gdy coś dziwacznego czy niestosownego wymsknęło ci się z powodu stresu, co jestem w stanie zrozumieć. Gdy jednak poczułeś się przy mnie nieco pewniej, to z całą pewnością nie stres. Zastanawiam się, jak często musisz gryźć się w język i na ile ta twoja beznamiętność to naprawdę ty, a na ile maska, którą wydaje ci się, że musisz nosić – stwierdził, nie patrząc na niego i sapnął z irytacją, gdy Thace zacisnął usta. – Teraz też gryziesz się w język? Bo nie przychodzi ci do głowy ani jedna stosowna odpowiedź?
– Na Hapso nie ugryzłem się w porę. Wolę nie popełnić tego samego błędu ponownie, sir.
– Teraz jesteśmy sami.
– To nie jest maska. Niewiele rzeczy wyprowadza mnie z równowagi. Ale tak, gdy jestem zły albo coś mnie poruszy, trudno jest mi milczeć. Jako dziecko miałem z tym ogromne problemy i skończyło się to zerwaniem kontaktów z rodziną i problemami, by nawiązać jakiekolwiek inne bliższe relacje. Jeśli byłem szczery, to uznawano, że jestem bezczelny, pyskaty i że się wymądrzam oraz szukam zaczepki, a gdy milczałem, że jestem tak po prostu niesympatyczny. Wybrałem na studiach specjalizację, w której miałem mieć niewiele kontaktów z kimkolwiek poza Sentry, zwłaszcza z osobami postawionymi znacznie wyżej ode mnie, bo uznałem, że to jedyna droga, jaka daje mi szansę na choćby minimalny sukces zawodowy. Prawdopodobnie miałem więcej rozumu i samoświadomości co do swoich możliwości, w wieku niespełna dwudziestu lat, niż mając sześćdziesiąt, gdy złożyłem wniosek o przeniesienie z DX-930, chcąc się rozwijać i robić coś bardziej ambitnego niż tam. Rzecz jasna nie spodziewałem się oferty z Bazy Głównej. Ale na innej jako oficer miałbym dokładnie te same problemy i być może dowódców mniej wyrozumiałych niż ty, komandorze, oraz porucznik Vhinku. Przepraszam za swoje zachowanie. To się więcej nie powtórzy, sir – powiedział cicho, na co Prorok westchnął.
– Następnym razem jak będziesz mieć ochotę pozwiedzać, trzymaj proszę język za zębami, jeśli będziemy mieć towarzystwo. Gdy znajdzie się trochę czasu, weźmiemy tylko lokalnego przewodnika i kilku Sentry dla ochrony. I nie, tym razem nie dam ci nagany. Ostatecznie wolę byś był ze mną szczery i otwarcie komunikował swoje zdanie zamiast trząść się na sam mój widok jak na początku, nawet jeśli czasem robisz to w sposób absolutnie bezczelny i nieregulaminowy. Nad twoim zachowaniem wspólnie popracujemy, bo czasem popełniasz błędy, ale nie wydaje mi się, że robisz to ze złej woli.
– Dziękuję, sir – odparł cicho. Przez moment miał dziwne pragnienie by powiedzieć Prorokowi, że może jednak powinien go ukarać i że przyjmie to bez protestów, chociaż nie miał pojęcia skąd takie stwierdzenie w ogóle przyszło mu do głowy. Na szczęście, tym razem w porę ugryzł się w język.
***
Chapter 10: Wątpliwości
Notes:
Rozdział przerabiałam i dopisywałam kolejne scenki tyle razy, że w końcu rozrósł się do 25 stron, ale uznałam, że nie będę go dzielić na dwa krótsze - stąd ostateczna korekta znacząco się przedłużyła. Cała akcja obejmuje okres blisko trzech miesięcy i nie chciałam też opisywać absolutnie każdego miejsca, jakie w czasie wyjazdu odwiedzili, lecz pokazać pojedyncze scenki, które najlepiej zaprezentują, jak to wszystko wyglądało i jak rozwijała się relacja Proroka i Thace'a. Od kolejnego rozdziału tempo zacznie się zmieniać i przez jakiś czas coraz więcej będzie się działo w coraz krótszych odcinkach czasu. Nie będę ukrywać, już się stresuję kolejnymi kilkoma rozdziałami, gdzie bohaterowie mi nawyprawiają różnych rzeczy, które nie wiem, czy odpowiednio 'zapowiedziałam' ich dotychczasowym przedstawieniem i decyzjami, by uzasadnić, jak zachowają się w silnych emocjach... ;)
Chapter Text
***
W miarę upływu misji Thace zaczął nabierać podejrzeń, że jedynym celem tego rodzaju wypraw było zapewnienie żołnierzom rozrywki i umożliwienie wyrwania się z Bazy Głównej, w której tak niewiele się działo. Przez pierwsze trzy tygodnie przemierzali kolejne galaktyki Achtelu C nie trafiając na zamieszkane obszary i zatrzymując się tylko na stacjach kosmicznych i koloniach wydobywczych obsługiwanych przez Sentry, ale po wizycie na Hapso znaleźli się w obszarze wypełnionym układami planetarnymi zamieszkanymi przez Galran i zasymilowane z nimi rasy, które od mileniów rozwijały swoje cywilizacje. Prawie każdy większy układ, podobnie jak DX-930, miał gubernatora będącego oficerem podlegającym Prorokowi i mieściły się na nim liczne przedsiębiorstwa państwowe, które teoretycznie należało skontrolować, w praktyce jednak: były to raczej spotkania towarzyskie, a nie inspekcje.
Tak, mieli do sprawdzenia kilka stacji nadawczych dalekiego zasięgu, ale w dwóch pierwszych wszystko było w należytym porządku, a Thace opuścił je z ogromną wiedzą o różnych sposobach szyfrowania i całym mnóstwem tylko teoretycznie przypadkowych danych, które miał za zadanie sprawdzić potem rozmaitymi systemami kontrolnymi. Żałował, że miał tak mało czasu i że w dużej mierze były to pewnie kompletnie bezużyteczne materiały – ale wiedział, że Ostrza przetrząsający każdego dnia dostarczone przez szpiegów dane mogli jednak trafić tam na coś wartościowego, a przede wszystkim: aktualizować mapy i bazy, śledzić ruchy wojsk… Z dostępami, które posiadał obecnie, mógł zrobić więcej niż kiedykolwiek wcześniej – i czuł się z tym dziwnie. I czasem źle, gdy w pełni uświadamiał sobie, jak łatwo i bez właściwie żadnego zagrożenia mógł dobrać się do informacji, za które Ostrza czasem umierali. Był jednym z nielicznych specjalizujących się w szyfrowaniu i komunikacji, którzy w ostatnim czasie awansowali w wojsku do stopnia oficerskiego… i obecnie jedynym, który zbliżył się do swojego komandora na tyle, by mieć jego pełne zaufanie. Prorok nie miał nic przeciwko temu, by zupełnie oficjalnie ściągał terabajty niejawnych transferów danych w celu dokładnego sprawdzenia zabezpieczeń, co zresztą Thace faktycznie robił w każdej chwili, gdy przebywali na krążowniku i lecieli do kolejnego układu… gdzie natychmiast szukał miejsca, z którego wszystko to mógłby przekazać bezpiecznie Kolivanowi, jako że transfer aż takiej ilości danych przez komunikator, gdy był połączony do sieci wojskowej, był zbyt ryzykowny lub niemożliwy.
Prawda była taka, że w całym obszarze, który przemierzali, nie było tu absolutnie żadnego zagrożenia i Thace miał pełną świadomość, że Prorok mógłby przeprowadzić kontrolę lecąc tu z dwoma pilotami, średnio wykwalifikowanym technikiem i kilkoma Sentry; nie musiałby nawet brać krążownika, bo wystarczyłby mu mniejszy statek, którym mógłby wówczas lądować na standardowym lotnisku – napęd nadprzestrzenny uruchamiali rzadko, jako że podróż obejmowała tylko jeden Achtel i odległości nie były aż tak duże. Tymczasem wziął ze sobą na swój flagowy krążownik, na który zabrał część oddziałów Vhinku i Vog i kilkunastu pilotów z innych, w sumie przeszło setkę osób, które nie musiały tu robić niemal nic oprócz zwiedzania atrakcji turystycznych i planet – nawet pomimo faktu, że na misji obowiązywały dłuższe zmiany i bez względu na porę zawsze jedna trzecia składu formalnie musiała być na nogach i w pełnej gotowości bojowej.
Prorok spotykał się z oficjelami w kolejnych miejscach i chociaż na początku misji, gdy odwiedzali stacje pozaplanetarne, brał ze sobą Vog lub Vhinku i któregoś z ich podporuczników, od czasu wizyty na Hapso, Thace stał się stałym członkiem oficjalnej grupy, chyba że ten wprost poprosił o dzień wolny; twierdził wówczas, że chce się przejść się na zakupy, ale zazwyczaj robił to tylko, gdy wiedział, że będzie mieć możliwość wykonać parę video-rozmów. I dwa lub trzy w sytuacjach, gdy sprawdził wcześniej, że zarządcą danego układu jest ktoś na tyle podły, że obawiał się, że spotykanie go może spowodować, że od gryzienia się w język dostanie w ustach stanu zapalnego wymagającego pomocy medycznej. Nie nadużywał jednak wymówek i gdy tylko Prorok wskazał go jako jedną z osób, które powinny spotkać się z lokalnymi zarządcami, posłusznie to robił.
Poza tym wszystkim, pracą i sprawami Ostrzy, było też coś, co zupełnie zmieniło sposób, w jaki Thace spędzał większość wolnego czasu. Od momentu, gdy zapewnił Proroka, że imprezowanie aż tak go nie bawi, ten zaczął zabierać go na następujące po części oficjalnej zwiedzanie, o ile w danym miejscu było cokolwiek, co warto było zobaczyć – a po trzech początkowych, nudnawych tygodniach, ich trasa obejmowała głównie takie. Thace zawsze sprawdzał wcześniej informatory dotyczące danego układu, dawał Prorokowi kilka propozycji i to tam ruszali w towarzystwie gubernatora czy innych ważnych urzędników i wojskowych. Czasami jego obecność budziła zaskoczenie, jako że był młodszy od któregokolwiek z nich, a poza tym dotychczas Prorok podobno rzadko kogokolwiek ze sobą zabierał, a jeśli już – to któregoś ze swoich najwyżej postawionych oficerów, w zbliżonym do niego wieku i równie mało zainteresowanego zabawą w lokalach rozrywkowych. Od biedy dałoby się wytłumaczyć obecność młodego oficera jako osobistą ochronę, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że jest nim Thace – który zupełnie nie wyglądał na groźnego wojownika ani kogoś kto w ogóle potrafi walczyć, a przez jego posturę i młody wiek nie budził też odpowiedniego respektu. Mało kto komentował to jednak czymkolwiek więcej niż uniesieniem brwi, bo gubernatorzy koncentrowali się raczej na przymilaniu się do Proroka, a nie szukaniu zaczepki.
Już po tygodniu i czterech pierwszych planetach, na które Thace’a został zaproszony na nieoficjalną część i zwiedzanie atrakcji, Prorok zorganizował krótkie zebranie, na które zaprosił cały skład biorący udział w misji, a potem oznajmił, że jego plany się zmieniły i oprócz największych jednostek, które mieli na starannie uzgodnionej trasie, zdecydował się odwiedzić również przeszło dwadzieścia mniejszych. Nie dało się nie zauważyć, że były to wyłącznie takie, znajdujące się na zamieszkanych planetach i księżycach i gdy Thace oglądał potem listę w zaciszu swoich kwater, zorientował się, że komandor wybrał wyłącznie miejsca, w których było coś interesującego do zobaczenia… nie śmiał zapytać go o powody, jednak czuł, że gdyby nie zaczął wybierać się z nim na wycieczki, Prorokowi coś podobnego w ogóle nie przyszłoby do głowy.
Misja miała się wydłużyć z planowanych trzech miesięcy do czterech, a Vog, przeklinając pod nosem, zmuszona była spędzić cały dzień na aktualizacji trasy i kolejny – na kontaktowaniu się z oficjelami, których musiała poinformować o zmianie planów i przesunięciu terminu przyjazdu. Niezadowolona z takiego obrotu była jednak tylko ona, bo cała reszta towarzystwa zareagowała na wieści przekazane przez Proroka istną euforią, bo doskonale wiedzieli, że to dodatkowy miesiąc rozrywek, a nie ciężkiej pracy czy nudnych, powtarzalnych zadań jakie standardowo wykonywali w Bazie Głównej.
W czasie zwiedzania – na które po zmianach Vog mieli nawet więcej czasu niż zakładali pierwotnie – trafiali z Prorokiem w najróżniejsze miejsca. Oglądali typowe atrakcje turystyczne i zabytki, parki krajobrazowe oraz wyjątkowe zjawiska geologiczne; obszary górskie i nadmorskie, wielkie jeziora i kotliny, czy miejsca z dowolnych innych przyczyn malownicze i niespotykane nigdzie indziej. Czasem zwiedzali muzea, stare miasta czy antyczne ruiny, a kilkakrotnie Prorok dał się również Thace’owi namówić na wycieczkę po jakiejś nieczynnej fabryce, chociaż ewidentnie się tam nudził. Zdecydowanie bardziej interesowały go zwyczaje i kuchnia, a gdy na czymś szczególnie mu zależało, to odwiedzenie jakiegoś festiwalu oraz restauracji serwujących wyłącznie lokalne przysmaki, a nie potrawy typowe dla całego Sektora. Gdy tylko mogli i była sposobność, pozbywali się oficjeli i udawali się gdzieś sami, zazwyczaj w tajemnicy zarówno przed nimi jak resztą jednostki, jednak nie zdarzało się to zbyt często.
Spędzali ze sobą większość czasu zarówno na planetach, jak potem, po powrocie na statek, gdy razem zajmowali się raportami, które po kontroli – choćby tak całkowicie pozbawionej sensu – należało stworzyć. Mnóstwo rozmawiali, a Thace’owi coraz częściej zdarzało się zapomnieć i zwracać do niego znacznie mniej formalnie, niż należało, zwłaszcza gdy był zmęczony czy nadmiernie pobudzony po dniu pełnym wrażeń; Prorok w żadnym wypadku nie wydawał się być o to zły i wyglądało wręcz, że cieszy go, że Thace się przy nim rozluźnił. W Bazie Głównej zazwyczaj był między nimi pewien dystans, jednak tutaj, w ciągle zmieniającym się otoczeniu, stopniowo zanikał, a rozmowy z neutralnych stawały się zupełnie nieformalne i niemal żartobliwe. Okazało się, że Prorok ma poczucie humoru, coś, co wydawało się Thace’owi niepojęte, gdy go poznał i co zupełnie nie zgadzało się z tym, co mówili na jego temat inni oficerowie. Już wcześniej go lubił – w jakiś pokręcony i nie do końca zrozumiały sposób, ale teraz stopniowo dostrzegał, że są konkretne cechy, które w nim cenił i które sprawiały, że zdecydowanie wolał spędzać czas z nim niż oficerami i żołnierzami, którzy na każdej planecie, gdzie tylko mieli taką okazję, imprezowali podobnie intensywnie jak na Hapso.
Prorok był inteligentny i tego nie sposób mu było odmówić. Był nim zainteresowany jako osobą, ale już nie podejrzliwy jak na samym początku… być może tak naprawdę nigdy nie był podejrzliwy, a Thace w stresie tak interpretował jego ciekawość i pytania. Gdy byli sami, prowadził z nim rozmowy jak z kimś równym sobie. Opowiadał o planetach i księżycach, które odwiedzali, a w których w przeciwieństwie do Thace’a zazwyczaj był nie pierwszy raz, chociaż czasem nie odwiedzał ich od dekady lub dwóch. Słuchał jego opinii. Uśmiechał się, kiedy Thace był czymś podekscytowany; czasem kpił sobie z niego, gdy ten najbardziej ze wszystkiego pragnął zobaczyć nieczynną fabrykę czy lokalne muzeum techniki, zwykle jednak się na to zgadzał. Był znacznie mniej krytyczny a bardziej sympatyczny niż początkowo się wydawał, ale gdy Thace powiedział to Vhinku któregoś razu przy śniadaniu, ten spojrzał na niego jakby wyrosła mu druga głowa.
– Jestem zaskoczony, że tak chętnie spędzasz z nim znaczną część wolnego czasu – powiedział. – Na pewno nie chciałbyś się wybrać gdzieś z nami? Po południu lecimy do parku rozrywki. Jestem pewien, że to ciekawsze niż… co właściwie zamierzasz dziś z nim zwiedzać?
– Najpierw dwa ogrody botaniczne, a potem ogromny rezerwat, w którym rosną najstarsze drzewa w całym Achtelu-C, odmiany hāasri, która nie występuje nigdzie indziej. Niektóre z nich mają po trzydzieści tysięcy lat, wyobrażasz to sobie…? Są trzykrotnie starsze niż imperium. Przetrwały wzloty i upadki cywilizacji, masę kataklizmów a nawet pożary które strawiły znaczną część jednego z kontynentów, bo im starsze, tym bardziej stają się odporne na ogień i wszelkie inne niekorzystne czynniki. Gdyby nie to, że ich drewno jest wyjątkowo trudne w obróbce, a Galra od dawna nie korzystaliby z metali i materiałów syntetycznych, prawdopodobnie dawno temu lasy te byłyby wycięte i…
– O niebiosa, jeszcze słowo a zanudzisz mnie na śmierć – roześmiał się Vhinku. – W porządku, oglądaj sobie te starocie, podczas gdy ja będę się bawił na jednym z księżyców w parku rozrywki, który został wybudowany zaledwie przed pięcioma laty i jest najnowocześniejszym w tej części Sektora Centralnego. Jedna z atrakcji to symulacja upadku z wysokości kilkunastu kilometrów, tyle że stuprocentowo bezpieczna i zamierzam używać jej aż się porzygam.
– Biorąc pod uwagę jak twardy masz żołądek, chyba nie opuścisz tego układu do końca życia – parsknął Thace. – Nie wiem, jak jesteś w stanie przetrwać nasze loty, gdy to ja pilotuję.
– Właśnie…! Już od półtora tygodnia nigdzie nie byliśmy. Jak ty skończysz zabawiać się ze swoimi antykami, a ja z moimi nowościami, przelecimy się gdzieś? Chociaż na godzinę. Wiem, że nadal masz zaległości w godzinach treningowych. Oczywiście, Prorok zwróciłby na to uwagę tylko gdyby naprawdę chciał się do kogoś przyczepić, ale wiem, jak bardzo sam nie lubisz mieć zaległości – powiedział z uśmieszkiem, gdy Thace już otwierał usta.
– Drzewa to nie antyki, Vhinku. Kup sobie słownik – zażartował.
– Po co? Mam ciebie, ty mój geniuszu, mądralo i wielbicielu staroci. Stare zabytki, stare drzewa, muzea też pełne staroci i jeszcze wszystko to w towarzystwie komandora będącego najstarszą osobą na tej misji.
– Na planecie, którą będę zwiedzać, oprócz najstarszego lasu w Achtelu-C a może i całym Sektorze Centralnym, istnieje również jedna z najstarszych plantacji droppossatu, a jeśli nazwa nic ci nie mówi, to krzew, z którego produkuje się droppi. Można kupić butelki leżakujące nawet trzysta lat i dostępne do nabycia tylko tutaj, bo nie prowadzą żadnej formy eksportu. Przypuszczam, że to dlatego Prorok aż tak bardzo chciał tam polecieć i może ty też…
– O niebiosa. Kup mi! Kup koniecznie! Oddam pieniądze! – wykrzyknął radośnie i niemal klasnął w dłonie, na co Thace parsknął krótkim śmiechem. Wiedział, że Vhinku jakoś poukładał sprawy z Vog i przypuszczał, że jego aż tak dobry nastrój był z tym związany; nie rozmawiali już o jego ostatnich zwierzeniach dotyczących odejścia z wojska, jednak Thace czuł, że jego zachowanie i radość mogły być tylko chwilowe, a fantastyczny nastrój rozpadnie się jak domek z kart, gdy tylko Vhinku napotka jakieś trudności albo znów stanie się emocjonalny, gdy zbyt długo posłucha rozmów o życiu na planecie.
– Prześlę ci ich ofertę i powiesz, co chcesz. Dla mnie każde droppi to słodkawe świństwo o zapachu przeleżałej pianki do golenia, więc ja się nie skuszę, tym bardziej że to tutaj pewnie kosztuje krocie.
– Nieważne, ile kosztuje, chcę to mieć i czekam na tę ofertę. Niechże z tych twoich wycieczek z Prorokiem mam jakieś korzyści, skoro sprawiają, że tak mało cię widuję – powiedział i chociaż w jego głosie wciąż pobrzmiewało rozbawienie, słychać było tam też pewien przytyk i żal, że nie spędzają ze sobą aż tyle czasu, ile by pragnął i ile się spodziewał przed wylotem. Popatrzyli po sobie, a potem Vhinku rozejrzał się wokół, jednak nikt nie siedział w kantynie na tyle blisko nich, by mógł ich usłyszeć, gdy nieco obniżył głos. – Słuchaj, jak Prorok zacznie cię nudzić, to po prostu mi powiedz, ok? Wiem, że wiele z tych rzeczy faktycznie cię interesuje, ale nie musisz z nim latać absolutnie wszędzie. Jak nie będziesz umiał się wykręcić, to tym bardziej mi to powiedz. Znajdę wymówkę, żeby cię od niego wyrwać.
– Na razie się nie nudzę – odparł, ale na widok nieco zranionego spojrzenia Vhinku, poczuł wyrzuty sumienia. – Ale wieczorem, jak wrócimy na krążownik, faktycznie możemy trochę polatać. Układ opuszczamy dopiero jutro wieczorem. Znajdź jakieś tereny w pobliżu, gdzie będziemy mogli ruszyć. Jeden warunek: jak wylecimy stąd i skierujemy się do kolejnego układu, pójdziesz ze mną na salę treningową na sparing. Dam ci fory i możesz wybrać broń oraz wszystkie pozostałe czynniki w symulatorach.
– Skopiesz mi tyłek w każdych i wiem że i tak dawałeś mi fory za każdym razem, gdy ćwiczyliśmy…!
– Ja muszę poćwiczyć latanie przed podstawowymi testami pilotażu, a ty walkę przed… nawet nie wiem, jakie musisz zdawać, ale jakieś związane ze sprawnością fizyczną i posługiwaniem się bronią musisz z całą pewnością. Testy będą pewnie niedługo po powrocie, a jesteś absolutnie beznadziejny – powiedział z rozbawieniem.
– Podporuczniku! Takie słowa w stosunku do oficera dowodzącego?! – wykrzyknął z udawanym oburzeniem; był na tyle głośny, że kilka osób obejrzało się w ich stronę, ale po rozbawionych minach Thace’a i Vhinku od razu zorientowali się, że to tylko żarty i wrócili do swoich spraw.
– Wybacz, poruczniku. To kwalifikuje się na naganę. Jesteś doskonałym wojownikiem, a twoja technika walki sztyletem to istny majstersztyk. Byłem pod ogromnym wrażeniem, gdy parę tygodni temu wbiłeś sobie w udo treningowy i niemal całkiem tępy sztylet w stylu jakiego, przysięgam, nigdy dotąd nie widziałem i musiałem wezwać do sali treningowej Sentry jednostki medycznej. Dobrze, że porucznik Vog zadbała o odpowiednią obsadę krążownika w czasie tej jakże niebezpiecznej misji.
Żartowali jeszcze jakiś czas, zanim rozeszli się do swoich spraw: Vhinku miał polecieć z kilkoma osobami sprawdzić procedury w dwóch wojskowych portach lotniczych w układzie, a Thace udać się z Prorokiem do gubernatora, potem zaś – każdy zamierzał zająć się tymi rozrywkami, które interesowały go bardziej. Parę godzin później Thace spacerował w towarzystwie trzech oficjeli, Proroka, oraz drobnej przewodniczki, będącej hybrydą Galra i lokalnej rasy – przy czym Galrą musiała być w niewielkim procencie, jako że jedyną wyraźną jej cechą, różniącą ją od obcych, jakich Thace widział wcześniej w mieście, były ostre szpony i żółte oczy pozbawione tęczówek. Jej skóra była w tym samym odcieniu bordo, co kora otaczających ich, wiekowych, gigantycznych drzew z pniami kilkakrotnie większymi niż jego kwatery na krążowniku, których najniższe gałęzie sięgały tak wysoko, że Thace z trudem dostrzegał pojedyncze, złociste liście. Niebo było przez nie całkowicie zasłonięte, a w lesie panował półmrok; przypuszczał, że to dlatego przewodniczką była hybryda, która miała podobnie jak Galra oczy przystosowane do widzenia w słabym świetle. Było cicho i niemal czuło się, że miejsce to nie zmieniło się od wieków, że przetrwało niewzruszone wszelkie zamieszki i było pewnie jednym z naprawdę nielicznych, których Galra nie zrujnowali albo przynajmniej nie przerobili na swoją modłę w żaden sposób podczas kolonizacji.
Tyle że nie zrujnowali tylko dlatego, że drewno hāasri było zupełnie nieprzydatne, a z zaszczepek i młodych gałązek najbardziej wiekowych okazów, których poza tą planetą nie dało się pozyskać, tworzono w laboratoriach zmodyfikowane wersje gatunku o bardziej atrakcyjnych właściwościach, ale podobnej trwałości i w razie sukcesu – obsadzano nimi nowe kolonie. Imperium nie wycięło lasu obejmującego dwa kontynenty tej planety, bo żywe egzemplarze starych drzew miały zdecydowanie wyższą wartość niż drewno martwych. Inaczej dawno temu wykarczowano by cały teren i przeznaczono pod plantacje droppossatu, z którego oprócz alkoholi wytwarzano wysokiej jakości włókna o uniwersalnym zastosowaniu.
– To zaskakujące, że przez cztery milenia, odkąd Galra zamieszkują ten układ, nikt jeszcze nie wykrył metody pozyskania z tego gatunku komórek macierzystych, na których można by było prowadzić eksperymenty – powiedział cicho Thace, sunąc palcami po korze drzewa, kiedy Prorok i pozostała trójka przysiedli przy skalistym źródełku, by odpocząć, a on i przewodniczka znaleźli się poza zasięgiem ich uszu. – Gdyby komuś się udało, ten las stałby się zbędny.
– Nasi najlepsi naukowcy próbowali niejednokrotnie, sir – odparła kobieta, kładąc dłoń na pniu tuż przy jego i przymknęła oczy; bordowa skóra wydawała się na moment zmienić teksturę i niemal wtopić w korę pod jej palcami. – Zaszczepki, szyszki, kwiaty, jakiekolwiek żywe elementy hāasri, obumierają podczas opuszczenia atmosfery. To znacząco utrudnia pewne prace badawcze.
– Dlatego też jedyne laboratorium, zajmujące się ich badaniami, znajduje się na tej planecie. Sprawdziłem to w przewodniku. Wiem, że twoja rasa również nigdy jej nie opuszcza. Szansę na przeżycie lotu poza atmosferę mają hybrydy, które mają co najwyżej połowę waszych genów. Na opuszczenie waszego układu planetarnego, te, które mają ich co najwyżej kilkanaście procent.
– Rzeczy najstarsze i pod pewnymi względami niemal niezniszczalne, czasem są w innych kwestiach zupełnie nietrwałe – odparła, odsunęła się od drzewa i uśmiechnęła kpiąco. – Co jeszcze przeczytał pan w przewodniku?
– Że wasza rasa również nazywa się hāasri i jesteście jedną z najbardziej długowiecznych zamieszkujących Imperium Galra. Wyglądasz na co najwyżej pięćdziesięciolatkę, a pewnie jesteś kilkakrotnie starsza.
– Jestem hybrydą trzeciego pokolenia, więc wpływ genów Galra jest już u mnie znikomy. Mój dziadek urodził się cztery tysiące lat temu, kiedy przybyli do nas nieproszeni goście. W tamtym roku urodziło się tu dwudziestokrotnie więcej dzieci niż zazwyczaj – powiedziała, nie przestając się uśmiechać w dziwnie niepokojący. – Zanim zapyta mnie pan, skąd ta odwaga w wyrażaniu opinii… gdy ma się dwa i pół tysiąca lat i widziało kolejne fioletowe dzieci w mundurach, jakie przyjeżdżają tu i nas straszą, ale nic nie zrobią, bo zaszczepki oryginalnych hāasri obumierają w dłoniach innych niż naszej rasy… w końcu przestajesz się bać. Nie możecie nam zrobić nic gorszego, niż zrobiliście naszym babkom, które masowo gwałciliście i dziadkom, których masowo mordowaliście, gdy się tu zjawiliście. Przestaliście dopiero gdy zobaczyliście, że jakże użyteczne gatunki w waszych rękach umierają i zrozumieliście, że jesteśmy przydatną kolonią tylko dopóki to my ją zamieszkujemy. Tego raczej nie przeczytałeś w przewodniku, prawda, sir?
– Wyczytałem to między słowami.
– Wydajesz się łagodniejszy od tamtego – skinęła głową na Proroka. – Jemu raczej bym tego nie powiedziała. Wątpię, czy zawlókłbyś mnie na tortury lub zabił na miejscu za zniewagę imperialnego oficera. Zarówno gubernator Krripso, jak wszyscy poprzedni, wie, że z istotami, dla których jest tylko dzieckiem, nie wygra, i jest na tyle mądry, że zdecydował się żyć z nami w zgodzie. Znam go wystarczająco dobrze by wiedzieć, że jest w porządku. Jakiś czas umawiał się z moją prawnuczką, a potem, jak zestarzał się i za bardzo spoważniał jak na jej gust, zaczął z moją bratanicą. Ostatecznie z nią właśnie kończy każdy wasz żołnierzyk, odkąd tylko wyrosła ze szczenięcia na dorosłą ślicznotkę. Była żoną pięciu poprzednich. Żaden nie zdecydował się przejść na emeryturę, nawet gdy był już zbyt stary, by realnie sprawować tu rządy. Zostawała z nimi do samego końca i chociaż to strasznie głupie z jej strony, po każdym płakała, gdy odchodzili. Wspominała jednak nie raz, że Krripso kocha najbardziej z nich wszystkich i może z nim w końcu zgodzi się nawet na dziecko, jeśli ten zbierze się w końcu na odwagę i poprosi ją o rękę. Może dziwisz się, że ci to mówię. Twój komandor z całą pewnością to wie. Raczej nie zaufa ci na tyle, by ci to powiedzieć, a jako jego… emocjonalne wsparcie? Młodziutki przyjaciel? Wygodny, zdolny dzieciak, którego być może powoli sobie hoduje na oficjalną prawą rękę? Nie mam pojęcia, w jakiej roli cię tu ze sobą wziął, bo nigdy dotąd nikogo tu nie przywoził na zwiedzanie. Jako jego ktoś, dobrze, byś to wiedział. Że nie jesteście aż tak wielcy. Że nie wszędzie macie władzę, jaką sądzicie, że macie. Pewnych rzeczy nawet wy nie zrujnujecie. Pewnie przyjdzie dzień, gdy kolejny z waszych komandorów uzna, że jednak nas tu nie chce, ale nas bardzo trudno zabić w sposób inny niż schwytanie i wywiezienie poza atmosferę, więc zakładam, że wówczas skieruje na nas nie myśliwce i działa jonowe, ale jakąś bardziej śmiercionośną broń, która zapewne kiedyś wynajdziecie, bo mordowanie to jedyne, co całkiem dobrze wam wychodzi. Pewnie taki będzie koniec hāasri. Szkoda. Imperium straci coś cennego. Ale pewnie nawet tego nie zauważy – powiedziała to tak, że Thace przez translator nie był pewien czy miała na myśli drzewa czy swoją rasę.
***
Thace nie powiedział o rozmowie z przewodniczką ani Prorokowi ani Vhinku, ale przekazał z niej wszystko, co pamiętał, Kolivanowi, gdy tydzień później znalazł sposobność, by się z nim połączyć – czuł, że gdyby tego nie zrobił, byłoby mu naprawdę trudno dłużej ukrywać przed tą dwójką przyczyny swojego chwilowego nostalgicznego nastroju, wymawiając się zmęczeniem i ilością wrażeń. Kolivan milczał i słuchał każdego jego słowa, a potem parę chwil zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Zapewne to nie jedyne takie miejsce. O tym konkretnym nie wiedzieliśmy. Bardzo mało wiedzieliśmy o tym układzie, bo nasza jedyna siostra, która kiedykolwiek odwiedziła to miejsce, była tam kilkaset lat temu i to tylko na krótkiej misji zwiadowczej na jednym z księżyców. Widzę, że cię to przygnębiło. Dlaczego?
– Nagle dowiaduję się, że istnieje rasa, która mogłaby zagrozić Imperium. Tyle że nie może opuścić swojego układu planetarnego, więc nigdy nie rozmnoży się na tyle, by stworzyć armię i walczyć w kosmosie na szerszą skalę ani też nie pozyska odpowiednio dużo środków, by zbudować flotę, która mogłaby być dla nas śmiercionośna. Nie wybiliśmy ich, bo są przydatni, a przez to, że nie mogą się stamtąd ruszyć, niegroźni. Hybrydy na tyle zmieszane z Galra, by być w stanie wylecieć, nie będą mieć już ich długowiecznych cech, odporności, inteligencji, zdolności manipulacji, odwagi a przede wszystkim, nie mają one zdolności, by własnoręcznie prowadzić badania na zaszczepkach hāasri. Nie wiem co o tym myśleć. Nie radzę sobie z rzeczami, o których kompletnie nie wiem, co mam myśleć.
– Więc zapomnij. Zwiedzaj kolejne miejsca. Słuchaj przewodników, poznawaj Imperium w sposób, jaki był dla nas niedostępny. Ucz się. Dziel ze mną wątpliwościami, jeśli tego potrzebujesz. Odgrywaj rolę… i ciesz się miejscami, które mogą dać ci radość, bo wiem, że dotąd większość dawała. Wykorzystaj to, że Prorok cię tam ciąga, bo może znajdziesz kolejne miejsca, które są zupełnie inne od wszystkich, a o których nie mieliśmy pojęcia, jednak które w razie wojny dołączyłyby do rebelii albo przynajmniej nie dołączyłyby do imperium. Wyślę na do tego układu kogoś z naszych szpiegów, by został tam parę miesięcy i zbadał sytuację. Spoza wojska i raczej hybrydę niż Galrę czystej krwi. Pozostanę z tą osobą w kontakcie. A ty… zapomnij, bo twoja rolą nie jest aż tak głębokie wczuwanie się w każde nietypowe miejsce, jakie pewnie jeszcze na tej misji zobaczysz nie raz. Po prostu dawaj mi znać. W porządku?
Thace skinął głową i chociaż było mu trudno, ruszył na popołudniowe spotkanie z oficjelami w kolejnym układzie – Prorok nie mrugnął okiem, gdy poprosił go o wolny poranek na załatwienie sprawunków, kiedy to poleciał do hotelu gdzie połączył się z Kolivanem. Dołączył do oficjalnej części dopiero w porze lunchu i został pospiesznie przedstawiony wszystkim znajdującym się na miejscu oraz krótko zaznajomiony przez Proroka z sytuacją polityczną w tym miejscu.
Gubernatorem układu była młoda porucznik, która podczas walk z rebelią na obrzeżach Imperium straciła dłoń i nogę tuż poniżej biodra; mimo terapii i zamontowania nowoczesnych protez, wciąż lekko kulała i nie nadawała się do służby wojskowej, jednak za zasługi otrzymała wygodną posadę w bezpiecznym, chociaż stosunkowo biednym, układzie. Gdy dowiedział się tego wszystkiego i przeczytał, jakiego rodzaju misje prowadziła – natychmiast ją znienawidził i spodziewał się, że jest morderczym potworem. Na miejscu zobaczył nie jakąś sadystyczną, zgorzkniałą oficer, lecz uśmiechniętą, pogodną i zupełnie zwyczajną kobietę, zaledwie dwie dekady od niego starszą. Okazało się, że parę miesięcy temu wyszła za lokalnego obcego, spodziewała się z nim dziecka i z entuzjazmem opowiadała o układzie, w którym przez inwalidztwo zmuszona była osiąść przed ośmioma laty. Ze względu na kataklizmy, jakie miały tu miejsce przed jej przybyciem, gospodarka była wówczas w opłakanym stanie, jednak okazała się całkiem sprawnym zarządcą, słuchała zwykłych ludzi, chciała uczynić to miejsce lepszym – nie tylko dla Galran, ale też obcych i hybryd. Z jej rozmów z Prorokiem Thace zrozumiał, że aktywnie walczyła o fundusze i wsparcie z centrali, odbudowywała najbardziej poszkodowane miejsca, była… naprawdę szanowanym i lubianym gubernatorem, nie tylko przez galrańskie elity, ale też zwykłych obywateli.
Wcześniej czytał o niej. Wiedział, że na skutek jej rozkazów, zginęło wielu obcych, że zapłaciła za to zdrowiem, trafiła tutaj… i to wcale nie był dla niej raj, lecz jakiegoś rodzaju pokuta, którą przyjęła z pokorą i godnością i postanowiła stać się lepszą osobą. Widział to w jej oczach, gdy wydawało jej się, że nikt na nią nie patrzy. W sposobie, w jaki spoglądała na męża, obcego, który pojawiał się z nią na oficjalnych spotkaniach. W tym, z jakim spokojem, szacunkiem i łagodnością zwracała się do sług – obcych i hybryd, tych, których uznała za swoich, po tym jak tysiące galaktyk stąd mordowała wielu innych. Z całą pewnością rozumiała, co robiła, a przez ostatnie lata inwalidztwo coś jej uświadomiło i teraz naprawiała ten świat, po tym jak zniszczyła tyle innych.
Ze względu na jej stan, odmówiła udziału w tradycyjnym zwiedzaniu, ale poleciła im kilka miejsc wartych zobaczenia i zaproponowała, by udali się tam sami – przyciszonym głosem powiedziała Prorokowi, że jej doradcy to straszni nudziarze, i że lepiej będą się bawić bez nich. W efekcie, co zdarzało się naprawdę rzadko, polecieli na drugą stronę planety, gdzie dopiero świtało i ruszyli na całodzienną wycieczkę tylko we dwóch. W cywilnych ubraniach przeszli szlakiem wysokogórskim wznoszącym się ponad dolinami poprzecinanymi licznymi rzekami i z wyjątkowo bujną roślinnością, a potem dołączyli do niewielkiej grupy turystów na kilkugodzinny spływ luksusowym, niewielkim promem wycieczkowym, który kończył się w miasteczku letniskowym położonym w malowniczej kotlinie z gorącymi źródłami; Thace podjął nieśmiałą próbę namówienia Proroka, by przy okazji zażyli leczniczej kąpieli, ale spotkał się ze stanowczą odmową.
– Na całej planecie żyje wyłącznie szczep 1A i, co już sprawdziłem, nie posiadają tu żadnych systemów suszących. Nie wyobrażam sobie, że miałbym się zmoczyć w takim miejscu.
– Z całą pewnością mają ręczniki – odparł Thace, tęsknie zerkając w kierunku źródeł, które znajdowały się po drugiej stronie kotliny; wiedział, że relaks tego rodzaju dobrze by mu zrobił i nie zamierzał odpuścić tak łatwo, tym bardziej że Prorok zazwyczaj dawał się przekonać na odwiedzenie nawet tych atrakcji, które za bardzo go nie interesowały.
– Jesteś w stanie wysuszyć sierść ręcznikiem? – zdziwił się Prorok. – Mi w tak wilgotnym klimacie sierść wysychałaby do jutra, a nie zamierzam iść na kolację i potem lecieć na lotnisko mokry. Sądziłem, że jesteś szczepu 2A tak samo jak ja.
– Mam pewną domieszkę szczepów 2C i 1C, ale w sumie nie więcej niż 25%, więc możliwe, że aż tak tego nie widać po moich rysach twarzy. Nie mam zbyt wiele sierści na ciele, a w miejscach, gdzie ją mam, jest na tyle krótka i rzadka, że sama by doschła pod ubraniem, bo czasem tak robię gdy nie mam dostępu do systemu suszącego – oznajmił Thace i dopiero po wypowiedzeniu tych słów dotarło do niego, jak niestosowna była prawdopodobnie dyskusja z komandorem o owłosieniu na ich ciałach. – Gdy znajdziemy gdzieś indziej gorące źródła i system suszący będzie dostępny, pójdziemy tam? – spytał szybko, aby jakoś zmienić temat, na co Prorok skrzyżował ręce i popatrzył na niego z rozbawieniem.
– Równie zainteresowany byłeś wyprawą na tamtą tropikalną wyspę półtora tygodnia temu, którą wyperswadował nam sam przewodnik, uprzedzając, że w upale obaj ugotujemy się w naszej sierści. Widać też źle ocenił twój szczep, ale to przynajmniej wyjaśnia, dlaczego aż tak się upierałeś, że to nie byłby problem. Swoją drogą, zarówno o tropiki jak gorące źródła marudzisz tak bardzo, że zaczynam się zastanawiać, czy szukasz celowo miejsc, gdzie musielibyśmy się rozebrać.
– Gdy chciałem zwiedzać solne jaskinie, marudziłem o to znacznie bardziej niż o tropiki – powiedział szybko, aby nie musieć komentować słów Proroka, które sprawiły, że pomimo wilgotnego, zimnego wiatru zrobiło mu się gorąco.
– Nie mam już dawnej kondycji i sprawności, a trasa była niebezpieczna i wymagająca.
– Nie bardziej niż wspinaczka, na którą zawsze jesteś chętny, sir – powiedział, a twarz Proroka odrobinę się napięła.
– Nie lubię zamkniętych przestrzeni. W niskich jaskiniach byłbym cały czas zestresowany. Nie chciałbym skompromitować się przy podległych mi oficjelach dostając ataku paniki.
– Moglibyśmy wybrać się tam sami – powiedział ostrożnie Thace i rozejrzał się po tarasie widokowym, z którego rozciągał się widok na miasteczko poniżej i na który wspięli się po przypłynięciu do kotliny, jednak wokół nie było żadnych turystów; zrobił krok w stronę Proroka i lekko zacisnął dłoń na jego przedramieniu. – Tam lub w jakiekolwiek inne miejsce, które chciałbyś zobaczyć, ale niekoniecznie w większej grupie. Bez względu na powody.
– Przy tobie też nie chciałbym się kompromitować – odparł Prorok, unikając jego spojrzenia.
– Przedwczoraj widziałeś mnie jak prawie zwymiotowałem nad przepaścią i obtarłem sobie dłonie do krwi trzymając się barierki, którą bałem się, że zaraz wyrwę, bo wyglądała tak licho. Wciąż pamiętam uśmieszek tego durnego gubernatora. Gdybyś go nie zrugał i mnie nie uspokoił, pewnie ze strachu bym tam zemdlał. Widoki były warte zobaczenia, ale wolałbym być tam tylko z tobą, sir, niż kompromitować się przy nich i robić ci wstyd.
– Nie robiłeś. Po prostu martwiłem się, gdy widziałem, jaki jesteś przestraszony. Po raz pierwszy w życiu bałem się wysokości… tylko dlatego, że obawiałem się, że spadniesz, gdy byłeś taki blady i roztrzęsiony i… – zaczął Prorok napiętym głosem i odwrócił wzrok, jakby zorientował się, co mówi. – Przez ostatnie dni wydawałeś się nieswój. Widzę, że jesteś już w lepszym nastroju, ale to może po prostu dlatego, że tutejsze góry nie są aż tak wysokie i strome, jakich wiem, że się obawiasz… Jednak wtedy, nad przepaścią… – ponownie urwał. – Może… chodźmy już coś zjeść. Umieram z głodu. Znajdź nam w komunikatorze jakąś restaurację z dobrymi recenzjami. Pospiesz się! Cholernie tu zimno.
Nie rozmawiali już, gdy schodzili do miasteczka, a gdy kierownik sali, nieświadomy, kim są, kazał im czekać na stolik, zaś Prorok warczał pod nosem przekleństwa, które brzmiały nieco zabawnie, dziwna atmosfera między nimi się nieco rozluźniła. Niedługo później Thace z trudem powstrzymywał chichot, kiedy kelner, prowadzący ich na miejsca, uznał ich za ojca i syna i tak się do nich zwracał. Ciężko było mieć o to pretensje – ponieważ na planecie ani w ogóle w tej części Achtela C nie osiedlili się prawie żadni Galra szczepu 2, do którego należeli on i Prorok, być może wydawali się oni mieszkańcom na tyle podobni, że mogli być wzięci za krewnych. Lokalni Galra, z wyjątkowo silnymi cechami rzadko występującego szczepu 1D oraz któregoś z pod-szczepów żyjących w najbardziej wilgotnych klimatach, zupełnie nie przypominali jego i Proroka – wszyscy pozbawieni byli jakiegokolwiek owłosienia, na skórze mieli regularne, fantazyjne przebarwienia w odcieniach różu i pomarańczy, ich uszy były nisko osadzone i miały zupełnie inny kształt, a wzdłuż głowy w zależności od płci mieli dwa lub trzy ciemne, wypustkowe grzebienie. Wszyscy mieszkańcy byli na tyle charakterystyczni i niezbyt typowi jak na Galrę, że w pewnych rejonach Imperium niektórzy mogliby ich wziąć za hybrydy.
Prorok, ku jego zdumieniu, nie był z powodu tej pomyłki rozbawiony lecz wściekły – mimo że biorąc pod uwagę ich różnicę wieku, spokojnie mógłby być nawet jego dziadkiem; cywilni Galra, którzy zamierzali założyć rodziny, zwykle nie czekali dłużej niż do setnych urodzin, a posiadanie dziecka już mając siedemdziesiąt lat też nie było niczym aż tak dziwnym – ich zaś różniło przecież ponad półtora wieku.
– Dlaczego aż tak się rozzłościłeś, sir? – spytał Thace, gdy przestraszony kelner się oddalił, a oni chwycili szklanki z alkoholem; mocnym, podawanym na ciepło i cudownie rozgrzewającym. Gdyby nie to, że zmarzł w chłodnym, wyjątkowo mokrym powietrzu, fatalnie działającym na jego sierść i włosy, nie zdecydowałby się tego pić. Miał wrażenie, że trunek działał aż nazbyt szybko, bo czuł jego wpływ już po paru niewielkich łykach. – Jestem pewien, że nie miał nic złego na myśli. Nie zasługiwał na ten wybuch.
– Nie podoba mi się, gdy ktoś przypomina mi o moim wieku a tym bardziej insynuuje, że mógłbyś być moim synem.
– Biorąc pod uwagę jak na nas potem patrzył, mógł sobie rzeczy znacznie bardziej niestosowne niż pokrewieństwo, a w tym układzie lepiej, aby nikt ich sobie nie wyobrażał – powiedział Thace przyciszonym głosem i momentalnie napłynęła do jego głowy zdecydowanie niechciana fantazja: że był na randce, ze starszym, bogatym mężczyzną, że obaj byli cywilami i nie znali się jeszcze zbyt długo… polecieli na kosztowną wycieczkę i wstąpili do drogiej restauracji, a ktoś wziął ich za ojca i syna, co rozwścieczyło jego urażonego przytykami dotyczącymi wieku kochanka. Poczuł, że jego twarz robi się gorąca i pochylił nad kieliszkiem, modląc się w duchu, by Prorok niczego nie zauważył albo uznał, że to wpływ chłodu oraz rozgrzewającego alkoholu.
– Przypuszczam, że powinniśmy byli po wycieczce przebrać się w mundury, podporuczniku, aby tego rodzaju spekulacje się nie pojawiały – odparł Prorok o ton za głośno, kiedy kelner wrócił tu i sprzątał najbliższy od nich, pusty stolik. Mężczyzna znieruchomiał i zerknął na nich z lękiem, a Thace, którego fantazja po tych słowach momentalnie się rozpadła, poczuł chęć, by uderzyć Proroka.
– Wówczas zgodnie z regulaminem wojskowym do kolacji należałoby zamówić co najwyżej wodę i ruuso. Byłoby szkoda, bo ten alkohol jest wyborny – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem, wiedząc, że kelner wciąż ich słucha; tak, alkohol zdecydowanie działał, bo nie powiedziałby tego, nie w momencie, gdy w środku miał tyle wątpliwości i rozterek. – Dla mnie nie byłby to problem, ale wiem, jak lubisz dobry trunek do kolacji i przypuszczam, że musiałbym to zaraportować jako picie na służbie.
– Niebiosa, nie wierzę, jak dzieciak, który najwyraźniej wygląda na mojego syna, może być aż tak bezczelny – parsknął Prorok, gdy kelner oddalił się.
– Doprawdy?
– Po twojej uwadze o raportowaniu picia, obsługa z całą pewnością sądzi, że jesteś ode mnie wyższy stopniem, co oznaczałoby, że jestem szeregowym żołnierzem. To absolutnie niestosowne.
– Całkiem możliwe. Zapewne będą sądzić tak tym bardziej, gdy przyjdzie do uregulowania rachunku – powiedział, a gdy Prorok uniósł brwi, Thace roześmiał się krótko i wyciągnął z kieszeni jego komunikator i token płatniczy. – Zostawiłeś je w szatni, sir. Nie miałbyś jak zapłacić za kolację. Zastanawiałem się, kiedy zauważysz, że tego nie masz.
– W tym momencie naprawdę przekraczasz granice bezczelności o jakie cię podejrzewałem – stwierdził Prorok, uśmiechając się coraz szerzej. – Dawaj to.
– No nie wiem. Musisz bardziej pilnować swoich rzeczy, sir, i może powinienem je zatrzymać, aby znowu gdzieś się nie zawieruszyły. Czekałby cię ogrom formalności, gdybyś faktycznie to zgubił.
– Całe szczęście jesteś obok i pilnujesz wojskowego sprzętu jak oka w głowie – odparł, zabierając mu z dłoni komunikator i token. – To przez te idiotyczne ubrania cywilne pozbawione kieszeni w miejscach, do których jestem przyzwyczajony i paska, do którego mógłbym przypiąć komunikator.
– Pewnie to dlatego, że nie masz munduru, nie poznali cię. Chociaż to dla mnie niepojęte, by nie rozpoznać po twarzy komandora Sektora, w którym się mieszka.
– W przeciwieństwie do Sendaka i Throka, nie lansuję się w mediach. Ich zna zapewne całe Imperium – powiedział z przekąsem; na wspomnienie Throka, Thace znieruchomiał, bo doskonale wiedział o tym, jak bardzo komandor był znany i jakie koszmarne hasła i poglądy głosił w mediach. – A Marvok? – kontynuował Prorok, podczas gdy Thace wpatrywał się w kieliszek, a wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to codziennie widział na ekranie holograficznym twarz Throka, który wprowadzał coraz to bardziej ksenofobiczne i konserwatywne prawa w Sektorze 1-Chi, zupełnie nie chciały odejść. – Wyobraź sobie, że ten przykurcz parę razy wystąpił nawet w programach rozrywkowych i wygłupiał się tam w sposób jaki byłby żenujący dla mężczyzny w jego wieku nawet gdyby był gwiazdą estrady a nie komandorem. Swoją drogą, przypuszczam, że co mniej zainteresowane polityką osoby mogą sądzić, że komandorem Sektora Centralnego jest Reg, Zak lub Ylvik, bo to ich wysyłam do mediów, gdy jest taka konieczność. Nie znoszę wywiadów. Pewnie nawet nie wiedziałeś, jak wyglądam, zanim nie dostałeś oferty pracy z Bazy Głównej.
– Sektor 2-Alfa gdzie znajdowało się DX-930 jest dość daleko od Centralnego… – wymamrotał, wyrywając się ze wspomnień. – I poprzednie również, więc…
– Nie tłumacz się – parsknął Prorok z rozbawieniem, wciąż nie zauważając, że coś było nie tak. – Imperium składa się z blisko setki Sektorów i nie oczekuję, że każdy obywatel zna każdego komandora. Co najwyżej trochę mnie bawi twoja ignorancja, biorąc pod uwagę fakt, że od ponad trzydziestu lat pracujesz w wojsku.
– Znałem imiona większości komandorów i podkomandorów w Imperium, ale mam fatalną pamięć do twarzy – przyznał, skrycie ciesząc się, że zmienili temat. – I notorycznie nie poznaję na żywo osób, które wcześniej widziałem tylko na zdjęciu lub hologramie, bo wydają mi się wyglądać zupełnie inaczej.
– I co, mnie też nie poznałeś? Zakładam, że zanim zjawiłeś się na moje pierwsze wezwanie, sprawdziłeś przynajmniej, jak wyglądam, żeby nie pomylić mnie z kimś innym – zażartował.
– Ostatecznie poznałbym cię po mundurze.
– Na pewno? Oficerowie w każdym Sektorze noszą nieco inne – zakpił. – Gdyby nie to, że byłem w salce sam, to poznałbyś mnie tam pomiędzy innymi oficerami?
– Pracowałem już wówczas w Bazie Głównej od wielu miesięcy i rozróżniłbym mundur komandora i porucznika, tym bardziej że insygnia dokładnie wskazujące stopień wszędzie są takie same – powiedział z lekką urazą, ale gdy zorientował się, że Prorok naprawdę tylko żartuje, zmusił się do lekkiego uśmiechu. – A jakbyś w ramach zrobienia ze mnie głupka założył coś innego, to też bym cię rozpoznał, bo nie jestem aż tak ślepy.
– Gdyby nie fakt, że to zupełnie niestosowne, aż żałuję, że wówczas nie wiedziałem o tej twojej przypadłości i dla żartu nie założyłem stroju, którego byś nie rozpoznał – zaśmiał się i pociągnął łyk alkoholu. – I co, wyglądałem tak, jak na hologramie?
– Ekhm… tak. Nie wiem, co mam powiedzieć. Chyba sądziłem po zdjęciach, że będziesz ode mnie niższy – przyznał, co niesamowicie rozbawiło Proroka, który oparł się łokciami o stół, pochylił w jego stronę i zaczął przyglądać mu się z zainteresowaniem.
– Jestem naprawdę ciekawy, co jeszcze o mnie sądziłeś, gdy się poznaliśmy.
– Byłem wtedy tak przerażony twoim zachowaniem, że niewiele myślałem. Więc głównie to, że jesteś przerażający i naprawdę podły. Bałem się, że możesz się okazać gorszy od Lorcana – powiedział szczerze, doskonale wiedząc, że Prorok go za to nie zbeszta. Zaśmiał się, gdy uświadomił sobie, jak bardzo zmieniły się ich relacje przez ostatnie miesiące, bo na samym początku absolutnie nie odważyłby się powiedzieć mu czegoś tak bezpośredniego.
– Testowałem cię i i tak radziłeś sobie wówczas lepiej niż niektórzy. Widziałem, że się boisz, ale nie wiedziałem jeszcze, czy będzie to dla ciebie kopniak do działania czy demotywacja.
– Uważałeś, że zmotywuje mnie strach? To nie do końca o to chodziło, gdy zgodziłem się zająć tym raportem…
– Wiem. Zmotywowało cię poczucie obowiązku. Wiesz, Thace… – urwał na moment. – Na początku trochę mnie irytowałeś. Dawałeś się podpuszczać, co było w sumie zabawne, ale tak strasznie utrzymywałeś dystans i nie pozwalałeś mi dać się poznać. Stosowałeś uniki, gdy tylko się dało. Rozmowa z tobą była dla mnie niesamowitym wyzwaniem.
– Nie wydawało mi się, że sprawia ci to jakąkolwiek trudność.
– Bo kamufluję się znacznie lepiej od ciebie. Ty cały czas próbowałeś coś udawać, tyle że to widać. Po prostu nie zawsze wiedziałem, co udajesz. Czasami nadal nie wiem, gdy wycofujesz się w trakcie rozmowy, mimo że znamy się już znacznie lepiej niż wtedy i gdy poruszam temat, który wcale nie wydaje mi się… w jakikolwiek sposób drażliwy – powiedział i westchnął, gdy Thace automatycznie skulił ramiona. – Nie krytykuję cię ani nie domagam się odpowiedzi. Każdy z nas ma prawo do osobistych spraw, o których może nie mieć ochoty mówić.
– Nie mam żadnych interesujących tajemnic. Po prostu czasem bywasz…
– Rozumiem. Spokojnie. Wiem, jaki czasem jestem – przyznał i zamilkł na moment. – Doceniam, że się otworzyłeś… przynajmniej na tyle, na ile to dla ciebie komfortowe. I że masz odwagę, by wytknąć mi moje zachowanie, chociaż czasem mam ochotę wlepić ci za to naganę i strzaskać po pysku.
– Przypuszczam, że to drugie musiałbym zaraportować – powiedział Thace fałszywie niewinnym głosem, na co Prorok roześmiał się głośno.
– Niemal mam ochotę to zrobić tylko po to, by zobaczyć raport ze skargą na swój temat w twoim wykonaniu – oznajmił i skinął na przechodzącego kelnera, aby dolał mu alkoholu. – Mam nadzieję, że zainstalowałeś oprogramowanie lokalne na Sentry pilotujące?
– Tak, sir. Robię to na każdej planecie, gdzie ktokolwiek zamierza się pobawić i gdy powiedziałeś, że po dzisiejszej wyciecze wstąpimy do restauracji, zadbałem, aby na twoim statku znalazło się Sentry pilotujące.
– Może ciężko ci w to uwierzyć, ale podczas misji zwiadowczych to zawsze był największy problem. Notorycznie zdarzało się, że wszyscy o tym zapomnieli, chociaż jednocześnie całą gromadą planowali imprezę na planecie i upicie się do stanu bliskiego nieprzytomności. Cóż, musisz się pogodzić z tym, że już zawsze będę zabierał cię ze sobą. Nie masz pojęcia, ile czasem najadłem się przez tych kretynów wstydu – powiedział.
– Nie mam nic przeciwko, sir. Podczas tej wyprawy mnóstwo się nauczyłem i…
– I trochę też pozwiedzałeś, bo odkryłeś, że jednak jesteś zapalonym podróżnikiem.
– Przypuszczam, że gdybym sam miał zaplanować i opłacić tego rodzaju podróż, nie zobaczyłbym nawet setnej części tych miejsc. Pomiędzy kontraktami nigdy nie miałem ochoty ani czasu, by ruszać w nieznane.
– Więc co wówczas robiłeś? – spytał, wpatrując się w niego, a Thace był w stanie odpowiedzieć tylko dlatego, że Vhinku już go o to kiedyś pytał, podobnie jak miało to miejsce w przeszłości w innych jednostkach, gdy z którymś z żołnierzy nawiązał jakąkolwiek relację.
– Udawałem się do którejś ze stacji planetarnych, na jakich w przeszłości pracowałem. Nie to, żebym miał jakieś tabuny znajomych, bo ciężko nawiązać takie podczas krótkich kontraktów… odwiedzałem znajome miejsca i czasem się z kimś spotkałem, zazwyczaj przypadkiem. Czasem robiłem jakiś dodatkowy kurs doszkalający, mnóstwo czytałem i trenowałem. Szedłem do fryzjera, załatwiałem sprawunki, cieszyłem się organicznym jedzeniem, odpoczywałem i korzystałem, ile się dało, z naturalnego światła, zwłaszcza jeśli właśnie zakończyłem kontrakt na flocie lub stacji kosmicznej. Zwykle nawet nie wynajmowałem statku, żeby gdziekolwiek dalej się ruszyć – powiedział i spuścił wzrok. – Przypuszczam, że przy najbliższej okazji, gdy będę mieć więcej wolnego, polecę na DX-930.
DX-930. Miejsce, które było tym, czym się wydawało i niczym więcej. Gubernatorem był łatwy do zrozumienia, rozrywkowy Uro, który nie miał żadnych tajemnic. Życie było proste. Wszystko wydawało się oczywiste. Mógł trwać w ignorancji i nie lubić podróżowania, więc z Hangą latali wciąż w te same miejsca, ładne, beztroskie, bezpieczne. Popatrzył w kieliszek z grubego szkła i szybko wypił resztki podawanego na ciepło, mocnego alkoholu, a gdy kelner zaledwie moment później zjawił się przy nim, nie odmówił dolewki.
Prorok pokiwał głową na jego słowa i na szczęście nie dociekał szczegółów – może dlatego, że był to też moment, by zdecydować, czy po daniu głównym będzie miał ochotę na deser i zajął się przeglądaniem menu. Zazwyczaj pomiędzy kontraktami Thace miał od dwóch do sześciu tygodni wolnego i zawsze udawał się wówczas do kwater Ostrzy. Ubrany po cywilnemu i korzystając z transportu niewielkich, prywatnych przewoźników, aby w rejestrach nie było informacji, gdzie się przemieszcza, kierował się do któregoś z układów w słabo zaludnionym i niezbyt rozwiniętym gospodarczo Sektorze 2-Omega, na którego obrzeżach znajdowała się ich główna siedziba; jeśli tylko była taka możliwość, umawiał się z którymś z braci lub sióstr, stacjonujących na stałe w ich kwaterach, aby w trakcie wylotu w celu uzupełnienia zaopatrzenia ich bazy móc zabrać się z którymś z nich, aby tylko nie musieć samodzielnie pokonywać koszmarnej trasy na ich asteroidę. I tam… faktycznie, szkolił się, trenował i czytał, więc jego opowieść brzmiała wiarygodnie i gdy ktoś pytał, był nawet w stanie wymienić, co dokładnie ćwiczył, jakie zdalne kursy ukończył i jakie artykuły i książki wówczas przeczytał.
Kłamstwo dotyczące DX-930 też brzmiało wiarygodnie, bo naprawdę pragnął to kiedyś zrobić… i nie było to nawet aż tak nierealistyczne, jako że układ mieścił się w Sektorze 2-Alfa, sąsiadującym z 2-Omega, toteż trasę dałoby się pokonać w kilka dni nawet małym statkiem nieposiadającym napędu nadprzestrzennego. Jeśli otrzymałby dłuższy urlop, Kolivan oczekiwałby, by odwiedził kwatery Ostrzy, ale zapewne znalazłby czas, by na dwa dni polecieć na DX-930. Spotkać się z Hangą, dawnymi przyjaciółmi, odwiedzić ukochane miejsca… jak o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że jeśli przyjdzie co do czego, to postara się uzbierać wystarczająco dużo urlopu, by móc polecieć tam na tydzień.
– Znów to DX-930 – odezwał się Prorok, przerywając jego rozmyślania. – Aż żałuję, że nie mieści się w Sektorze Centralnym. Chciałbym kiedyś zobaczyć to legendarne miejsce oraz poznać osobiście porucznika Uro, dzięki któremu mam cię teraz u siebie – oznajmił, na co Thace uniósł brwi. – Gdyby nie awansował cię na oficera, nigdy bym nie trafił na twoje CV. Nie wtrącam się w rekrutacje szeregowych żołnierzy, a ty nie wnioskowałeś nawet o przeniesienie do Sektora Centralnego.
– Gdyby mój wniosek o przeniesienie nie zaginął w administracyjnym bałaganie zanim dostałem awans, opuściłbym DX-930 ponad rok wcześniej jako szeregowy technik. Prawdopodobnie wziąłbym kolejny krótki kontrakt i dalej krążył po całym Imperium prowadząc naprawy i modernizacje – przyznał Thace.
– Wypijmy więc za cały ten burdel. Oraz porucznika Uro – powiedział z uśmiechem Prorok, unosząc kieliszek. – Chyba muszę wysłać mu notkę z podziękowaniami.
– Wyślij parę butelek mocnego alkoholu, ucieszy się znacznie bardziej – odparł Thace, zanim zdołał ugryźć się w język. – Przepraszam, ta uwaga była…
– Jak najbardziej uzasadniona. Gdy zacząłem się tobą interesować, skontaktowałem się z komandorem Runkosem, który zna Uro osobiście. Pierwsze, co mi o nim powiedział, to że Uro jest jednym z jego ulubionych gubernatorów i organizuje najlepsze przyjęcia i uczty spośród wszystkich pod jego jurysdykcją. Hymny pochwalne na temat licznych rozrywek i smakołyków jakich zawsze tam uświadczą to jedyne, co potrafił mi o nim powiedzieć, bo każda ich wspólna historia nieuchronnie zmierzała do punktu, w którym Uro wypił nieco zbyt dużo – oznajmił z rozbawieniem, po czym upił nieco alkoholu. – Zostawmy jednak Uro i dalekie legendarne układy. Sprawdzałeś już, co będzie można zobaczyć na księżycach Doro? Spędzimy tam trzy dni, a po kontrolach w kopalniach oraz fabrykach podzespołów dla myśliwców i krążowników będziemy mieć i tak sporo czasu i nie zamierzam zabierać ze sobą żadnych zarządców, bo nie ma tam nikogo ważnego. Ponadto sprawami merytorycznymi zajmować się będą Vhinku i Vog oraz ich oddziały, a ja nie będę musiał pojawiać się w większości miejsc, które musimy sprawdzić.
– W sumie to liczyłem na zwiedzanie tych właśnie fabryk – powiedział Thace fałszywie poważnym tonem i parsknął śmiechem na widok miny Proroka. – Nie ma tam typowo turystycznych atrakcji, ale jest parę pasm górskich oraz podobno niesamowite zjawiska atmosferyczne. Wymagane będą skafandry, lecz z tego co czytałem, naprawdę warto to zobaczyć.
– Nie brzmi to zbyt interesująco.
– Cóż, jeśli Vhinku i Vog mogą na półtora dnia zostać sami, to możemy polecieć do sąsiedniego układu, gdzie znajduje się jedyna w Sektorze Centralnym, sztuczna, niewielka plantacja qawmien. To kiepski gatunek, więc przyrządzają z niego tylko alkohol i dodają do słodyczy. Tamtego układu nie mamy na liście do kontroli, bo to tylko parę prywatnych przedsiębiorstw i jedna mała planeta administracyjnie podlegająca pod Doro, na której zamieszkuje zaledwie parę tysięcy Galran i obcych lokalnej rasy. Spokojnie możemy tam się udać po cywilnemu.
– Alkohol i słodycze z qawmien! Jak to możliwe, że nigdy o tym nie słyszałem? I to na terenie mojego Sektora…?! Powiedz mi tylko, jaki alkohol lubił Uro, a wyślę mu tego całą skrzynkę.
Thace uśmiechał się, kiedy Prorok, na fali rozbawienia i ekscytacji, chwycił komunikator i faktycznie zaczął zamawiać skrzynkę czegoś drogiego, mocnego i egzotycznego specjalnie dla Uro i co jakiś czas zadawał mu pytania o upodobania jego dawnego dowódcy. Sam zerknął na własny komunikator, kiedy komandor był pochłonięty swoim zadaniem i przejrzał wiadomości od Hangi, na które od dwóch dni nie odpisywał. Nadrobił zaległości i chociaż komandor był tuż obok, luźno z nim flirtował – kolejny kieliszek grzanego alkoholu, wątpliwości z ostatnich dni i ta pogłębiająca się bliskość z Prorokiem prawdopodobnie były wszystkiemu winne.
H: Jeśli jednak uda ci się ruszyć do gorących źródeł, oczekuję twojej fotki, gdzie jesteś mokry, spocony i nie masz na sobie niczego.
T: Obok będzie mój komandor. Jego też chcesz zobaczyć w podobnym stanie?
H: Po raz pierwszy nie wiem co ci odpowiedzieć. Tak? Albo absolutnie nie? W ubraniu absolutnie mi się nie podobał. Widziałeś go kiedyś nago? Ma pod mundurem coś lepszego niż na wierzchu? Warto?
T: Nie widziałem! Co to za pytanie?
H: Na tej waszej luksusowej wycieczce gorące źródła zapewne nie są jedyną rozrywką, do której trzeba się rozebrać
T: Zwiedzamy atrakcje turystyczne a nie sex-kluby.
H: Strasznie ograniczona ta wasza pseudo-kontrola. Jakbym ja miał cokolwiek niby-kontrolować, zwiedzałbym w wolnym czasie przede wszystkim kluby. A ty zwiedzasz z tego co piszesz i co czasem mi wysyłasz, jakieś góry i doliny, obskurne fabryki, lasy którym nawet nie umiesz zrobić sensownego zdjęcia i inne nudy.
T: Myślę, że polubiłbyś porucznika, który jest teraz moim bezpośrednim przełożonym i z którym się zaprzyjaźniłem.
H: Przystojny? Daj fotę!
T: Nie wiem. Nie patrzę na niego w ten sposób. Raczej tak. Nie interesują go faceci, więc daj sobie spokój z fantazjami.
H: Dawaj fotę! Fantazjom jego orientacja nie zaszkodzi
T: Jesteś zboczony i nienormalny.
H: Jestem hybrydą, który przez rok pukał się z Galra-oficerem na tyle skutecznie, by się w nim zakochać. Oczywiście że jestem nienormalny. Czekam na zdjęcia
– Zamówiłem mu skrzynkę wysokogatunkowego suvro w trzech różnych smakach. Mam nadzieję, że będzie zadowolony. Nad treścią notki zastanowię się rano, jak będę bardziej trzeźwy niż w tym momencie – oznajmił Prorok, sięgając po świeżo napełniony przez kelnera kieliszek. Thace, którego wzrok był już zamglony z powodu alkoholu, dostrzegł tak czy inaczej, że włosy na skroniach komandora odrobinę się uniosły, a skóra pociemniała. Był bardziej pijany od niego, biorąc pod uwagę, jak często prosił o dolewkę i gdy sam w przypływie racjonalizmu poprosił o schłodzoną wodę, podziękował samemu sobie sprzed kilkunastu godzin, że zabrał na ich niewielki statek Sentry ze zaktualizowanymi lokalnymi mapami.
***
Odwiedzając kolejne układy trafiali nie tylko na atrakcje turystyczne jakich nie dało się uświadczyć nigdzie indziej, ale również na najróżniejsze sytuacje polityczne. W większości miejsc obcy oraz wyraźnie wyróżniające się hybrydy mieli niższą pozycję społeczną od Galran, czego należało się spodziewać; ktokolwiek nie był czystej krwi, miał w Imperium mniejsze szanse na zrobienie kariery, obcy zajmowali zwykle niskopłatne posady i w wielu kwestiach mieli ograniczenia wynikające wprost z przepisów – to samo miało miejsce nawet w tak liberalnym układzie jak DX-930, więc Thace nie był tym zaskoczony. W żadnym z miejsc, jakie odwiedzili, obcy nie byli jednak jednoznacznie zniewoleni ani dręczeni w imię litery prawa, bez względu na to, jak kiepskie mieli perspektywy. Sporadycznie zdarzało się, że przepisy zabierały im większość standardowych swobód obywatelskich, w żadnym z układów nie było praktykowane niewolnictwo, w znacznej części było ono całkowicie nielegalne i srogo karane. Znajdowali się wciąż w Sektorze Centralnym, blisko samego serca Imperium, a planety, jakie odwiedzali, były pod władzą Galra od setek lub tysięcy lat – i jasnym było, że jakakolwiek rasa zamieszkiwała tam wcześniej, nie wytrzymałaby opresji tyle czasu i albo dostosowała się, albo była unicestwiana. Thace wiedział to doskonale, wiedział, że przed wiekami w każdym z tych miejsc przelało się mnóstwo krwi, że minęli całe mnóstwo wyludnionych planet, które w czasie ekspansji Imperium zostały zmienione w kolonie, wyeksploatowane do cna, a gdy nie zostało tam już nic – niedobitki dawnej ludności były przeniesione w inne rejony Imperium do najgorszych prac albo pozostawione do wymarcia. Że być może pewnych rzeczy w ogóle nie dostrzegł, bo zarządcy prezentowali tylko to, co mieli najładniejsze. Wszystko to, co zobaczył i zrozumiał nie wyglądało jednoznacznie źle, ale powodowało gorycz i przypominało mu, o co walczy, tyle że…
Tyle że w wielu układach obcy byli od dawna zasymilowani z Galranami, podczas kolonizacji prowadzonej przez Zarkona przyjęli ich z otwartymi ramionami i widzieli w nich nie najeźdźców a zapewnienie bezpieczeństwa i możliwość rozwoju ekonomicznego i technologicznego. Całkowicie popierali Imperium, żyło im się dobrze, a hybrydy najróżniejszego stopnia stanowiły znaczną część populacji i nie były traktowane w swoim układzie inaczej niż reszta mieszkańców. Niewielu obywateli z takich miejsc opuszczało go na stałe, jeszcze mniej trafiało do wojska – w którym hybrydy były niepożądane i chociaż w Sektorze Centralnym żadne przepisy wprost na to nie wskazywały, aby zostać żołnierzem, zazwyczaj należało być Galrą w przynajmniej 3/4 albo przynajmniej tak się prezentować. Mieszkańcy tych układów żyli w pokoju, nikomu nie robili krzywdy, a ze względu na to, że w takich miejscach zamieszki i bunty nie występowały od całych pokoleń – w dwóch, które odwiedzili, gubernator układu nie był nawet wojskowym i od dawna sprawował rządy razem z politykami wybranymi w legalnych wyborach, w których obcy i hybrydy również mieli prawa głosu. Formalnie podlegali Imperium, jednak stanowili tak naprawdę odrębną jednostkę administracyjną, niemal pozbawioną ochrony wojska. W razie wybuchu wojny i obaleniu Zarkona, byli bardziej bezbronni niż jakiekolwiek inne układy znajdujące się na terenie obecnego Imperium. I w takich momentach Thace’owi zdarzało się powątpiewać, czy to, o co walczy, jest w pełni i bez wyjątków słuszne.
Apogeum jego wątpliwości nastąpiło na planecie DB-L3 w niewielkim układzie zarządzanym przez cywila, drobnego mężczyznę średniego wzrostu, który w przynajmniej 1/4 musiał być obcym, mimo że w zdecydowanej większości najbardziej wyraźnych cech prezentował się jak Galra. Rasa Delio, zamieszkująca planetę, nie różniła się fizycznie od Galran tak jak niektóre – również byli humonoidalni, trochę niżsi i inaczej zbudowani pod względem proporcji ciała, ale mieli rysy twarzy, które nie wyglądały egzotycznie, a ich ciemnoniebieska skóra, nie aż tak różna od galrańskiej szaro-fioletowej, pozbawiona była jakichkolwiek znaków i narośli, które mogłyby znacząco ich wyróżniać.
Chociaż gubernator spodziewał się wizyty, bo mimo przesunięcia terminu była zaplanowana od bardzo dawna, patrzył na Proroka i jego oficerów z lękiem, nie znał podstawowych protokołów, jąkał się i ewidentnie nie był przyzwyczajony do obcowania z wojskowymi. Często oddawał głos swojej zastępczyni i doradcy, która przed laty, zanim doczekała się dzieci i wnuków, odbyła w sąsiednim układzie podstawowe szkolenie militarne i korygowała jego gafy. Również była nieco nerwowa, kiedy Prorok pytał o politykę w ich układzie, prosił o raporty i statystyki z kopalni mieszczących się na sąsiednich planetach i unosił brwi, widząc wskaźniki handlowe i transportowe.
Było to jedno z miejsc, gdzie Thace odmówił zwiedzania i poprosił Proroka o wolne popołudnie; czuł, że musi się naprostować, poszukał miejsca, w którym mógłby rozmawiać i połączył się z Antokiem, aby powiedzieć mu o swoich rozterkach, które w ciągu ostatnich dni narastały, a teraz zaczęły być nieznośne. Do końca misji pozostało zaledwie półtora tygodnia i bał się, że gdy wróci do Bazy Głównej, będzie mieć w głowie mętlik… oraz prawdopodobnie mniej niż tutaj okazji, by wyrwać się na Tsevu-22 i porozmawiać.
– Oni nie żyją tutaj tak, jak przedstawialiście mi to z Kolivanem, gdy do was dołączyłem i czytałem raporty o planetach z obcymi pod władzą Imperium. Wiem, że takich planet nie ma aż tak wiele… ale istnieją. Nie wiem, co mam robić i jak poradzić sobie z myślą, że ci ludzie… że są niewinni i bezbronni. Chcą bezpieczeństwa i normalności. Nie mają nic wspólnego z tym, co wyprawia Imperium. Nie nienawidzą Galran tak, jak obcy pewnie powinni.
– Ignorancja, Thace – powiedział cicho Antok. – Jeśli żyją w Sektorze Centralnym w takim miejscu, tak liberalnym, z legalnymi wyborami, z obcymi, którzy mają prawo głosu i pełne prawa obywatelskie… z całą pewnością mają dostęp do informacji. A żaden z nich nie protestuje, chociaż zapewne wiedzą, co wyrabiają komandorzy na rubieżach, poszukując wciąż nowych kolonii i planet do zniewolenia. Wiedzą, co dzieje się innym obcym gdzieś daleko od nich. A nic z tym nie robią.
– Mieliby wylecieć i walczyć? – parsknął Thace, czując jak jego gardło się zaciska. – Jak to sobie wyobrażasz? To zwykli cywile. Nie wiem czy poza służbami porządkowymi na całej planecie spośród kilkudziesięciu milionów obywateli znalazłbym sto osób, które potrafią posługiwać się bronią. To mała planeta, jedyna zamieszkana w tym układzie. Na dwóch są kopalnie niemające znaczenia strategicznego, zarządzane przez cywilnych inżynierów i obsługiwane maszynowo. Cały układ ma tylko podstawową barierę ochronną i rozgromiłaby ich niewielka flota myśliwców. Wcale nie popierają ekspansji Imperium. Mam statystki. W ciągu ostatnich stu lat z ich planety do wojska zapisały się dwie osoby, obaj zresztą byli drobnymi przestępcami. Czego od nich oczekujesz…? Co niby powinni robić…?
– Może powinieneś porozmawiać z Kolivanem a nie ze mną – westchnął Antok.
– Zacząłby wątpić w moją lojalność i kazał wracać.
– Może miałby rację. Jeśli cię to uspokoi, w razie przewrotu, takie planety nie będą celem ataków rebelii. Nie ma tam zniewolonych obcych, którzy czekają na pomoc. Nie mają wojska, które wyślą do walki z nami. Nic im nie grozi…
– Nie z naszej strony. I pewnie nie ze strony Imperium. Ale ze strony piratów czy frakcji separatystycznych, jakie na pewno się pojawią w razie przewrotu, grozi im wszystko – odparował Thace. – Bezpieczeństwo zapewnia im tylko to, że wszystkie układy wokół są lepiej zmilitaryzowane i że to centralna część Imperium. I zanim powiesz, że bezpieczeństwo energetyczne i dobrobyt zapewnia im kwintesencja rabowana nacjom, które nie mogą się bronić… jedynym obiektem zasilanym kwintesencją w ich układzie jest bariera ochronna starszego typu. Korzystają prawie wyłącznie z odnawialnych źródeł energii wytwarzanych przez nich we własnym zakresie. Ich statki są kilkadziesiąt razy wolniejsze niż nawet najmniejsza jednostka międzyplanetarna napędzana kwintesencją i nie nadają się do celów militarnych, ale oni nie potrzebują niczego więcej. Są samowystarczalni. Nie korzystają w żaden sposób z ekspansji Imperium.
– Za każdym razem, gdy zaczynasz wątpić, przeczytaj dowolny raport z tego, co dzieje się na planetach spoza pokojowej części imperium – powiedział Antok. – Przemyśl to i jak nadal będziesz wątpić, porozmawiaj z Kolivanem. Przeżył i widział rzeczy znacznie gorsze niż ty jesteś w stanie sobie wyobrazić. Tak jak mówił ci Kolivan, podczas misji twoim zadaniem było obserwować to wszystko, przesyłać nam raporty i każdy fragment informacji o odwiedzanych miejscach, jaki jesteś w stanie zdobyć. Żadne z obecnie żyjących braci i sióstr nie zna zbyt dobrze rejonów, w których obecnie przebywasz. To bezcenna wiedza. To dane, które… jeśli jakimś cudem za naszych żyć uda się obalić Zarkona… będą dla wszystkich tych obcych i cywilów szansą na ocalenie.
Thace nie powiedział oczywiście o swoich wątpliwościach nikomu z jednostki i dusił w sobie pewne emocje, zaś jedyną osobą, która dostrzegała, że czasem jest przygnębiony, był Prorok; nie wiedział początkowo, co mu powiedzieć, ale po kolacji następnego dnia po rozmowie video z Antokiem, gdy siedzieli wspólnie w auli-X10, w końcu zebrał się w sobie i zdecydował podzielić chociaż częścią swoich myśli, gdy komandor wprost zapytał, czy coś się stało.
– Kilka planet, jakie odwiedziliśmy, nie ma żadnych zabezpieczeń na wypadek ataku piratów czy wybuchu rebelii – powiedział ostrożnie. – Wiem, że to bezpieczny rejon, że tutaj nic nie powinno się wydarzyć… ale IN-GLT, gdzie tyle czasu walczyłeś z piratami, wcale nie znajduje się aż tak daleko. Jasne, dzieli go od tego rejonu kilka zmilitaryzowanych obszarów, a nawet w linii prostej z najszybszym i najdoskonalszym napędem nadświetlnym to trasa, która zajęłaby wiele godzin, a standardowymi statkami, które wybrałyby alternatywne trasy i próbowały unikać barier i czujników, jakieś trzy miesiące. Ale to wcale nie jest aż tak daleko. Ostatnia planeta, na której byliśmy, DB-L3, nie przetrwałaby żadnego ataku.
– Thace… czy wiesz, dlaczego moja poprzedniczka, komandor Ranto, zdecydowała o zabraniu z kilkunastu układów w naszym obszarze władzy z nadania wojskowego? – spytał Prorok po chwili milczenia. – Podpowiedź: DB-L3 było jednym z nich.
– Przepraszam, sir, ale… nie, nie wiem o tym – odparł ostrożnie. – Nie ma tego w żadnych raportach. Zapoznałem się z nimi bardzo szczegółowo, bo czytam informacje o każdym układzie i stacji, na które mamy trafić. Zwykle szukając atrakcji, ale też aby poznać lokalne zwyczaje i nie zrobić lub nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
– Przyleciałem tu po raz drugi w życiu, bo zazwyczaj pojawia się tu Zak, nie ja. Komandor Ranto zmieniła status kilku układów i dała im większą autonomię oraz zmniejszyła wymóg kontroli z Bazy Głównej z wcześniejszego raz na pięć lat do raz na dwadzieścia – wyjaśnił i jakiś czas milczał. – Był to… spory akt odwagi i musiała zaraportować swoją decyzję imperatorowi. Wskazała na pokojowy charakter tych miejsc od mileniów, doskonałe wskaźniki gospodarcze i bliskie zera zużycie importowanej kwintesencji na potrzeby cywilne – i to ten ostatni argument był decydujący, a nie fakt, że były pokojowe od tak dawna. Powiedziała, że zapewnianie pełnej obstawy militarnej małym, nieznaczącym planetom w centrum imperium to marnowanie potencjału oficerów, którzy powinni zajmować się bardziej zagrożonymi rejonami. W przypadku DB-L3, zarządca, zwykły podporucznik, chciał przejść na wcześniejszą emeryturę, więc odpadało jej pozbycie się kogoś z wygodną posadą, kto mógłby się buntować.
– Jakie były prawdziwe powody?
– Statystyki ludności – odparł Prorok z pewnym wahaniem. – Oficjalnie… miało to miejsce sto dwadzieścia lat temu… hybrydy stanowiły niespełna dwadzieścia procent populacji DB-L3, zaś obcy, jak wiesz, nie mają obywatelstwa Galra więc w ogóle nie byli brani pod uwagę. Statystyki te były znacząco zaniżone. Już wówczas więcej niż połowa osób posługujących się obywatelstwem Galra była hybrydami, obecnie oficjalnie jest to czterdzieści procent, a faktycznie… przypuszczam, że może nawet dwukrotnie więcej. Za jakieś sto lat cała planeta będzie mieszanką Galra i Delio i ponieważ ich i nasza genetyka jest zbliżona, przy czym cechy Galra są nieco bardziej recesywne, powstanie tam mieszanka hybryd wykształcających cechy tak unikatowe, że będzie ich można uznać za całkiem nowy szczep Galra lub rasę mieszaną. Która to utworzyła własną kulturę, odrębną od naszej, wypracowała własne przepisy prawne, była od dwóch mileniów samodzielna, niezainteresowana podbojami… ich język tak znacząco zmienił się w stosunku do uniwersalnego, że gdy z nimi rozmawialiśmy, cały czas uruchamiały się automatyczne translatory… czy sądzisz, że imperator pochwalałby pojawienie się takiego miejsca w Sektorze Centralnym…? Ranto wolała, by wojsko miało tam jak najmniej do powiedzenia. Ustaliła z zarządcami, że na wypadek kontroli, gdy jej już zabraknie, zarządcą musi być ktoś, kto wygląda na tyle Galra na ile to możliwe. Nie sądziła, że umrze tak szybko i nie przekazała mi czy któremukolwiek z podkomandorów jakie ma plany wobec tego miejsca. O tym, co w ogóle zrobiła, dowiedziałem się od podkomandor Zak, która była wówczas zaledwie młodym podporucznikiem i asystowała Ranto, gdy we dwie przyjechały na DB-L3 zmienić porządek prawny. Nie wiem, co mam zrobić z miejscami takie jak to. Stworzenie tam bezpiecznych, cywilnych wysp, było planem dobrym tylko krótko… może średnioterminowo. W dłuższej perspektywie to ogromne ryzyko… zarówno dla nich, jak dla mnie. I wszystkich, którzy o tym wiedzą.
– Przede wszystkim należy zapewnić im lepszą barierę defensywną i inżynierów, choćby cywilnych, którzy będą potrafili ją obsługiwać – odparł Thace, zaskoczony tym wyznaniem; miał niemal całkowitą pewność, że Prorok nie powiedział o tym nikomu, tym bardziej że gdy zeszli na tę konkretną planetę, zabrał tylko jego, a Vog i Vhinku wysłał na sąsiednie z kopalniami, aby nie mieli za dużo kontaktu z miejscową ludnością. – Oraz zamontować w pobliżu nadajnik dalekiego zasięgu, choćby niewielki. W tym momencie sygnał alarmowy, jaki wyślą, dotrze do Bazy Głównej za pośrednictwem czterech stacji pośrednich, a w razie ataku, te mogą zawieść. Znieść wymóg tak rzadkich kontroli, lub przeprowadzać nieoficjalne częściej, aby ich zarządcy nie zachowywali się na widok wojskowych jak przestraszone dzieci. Jestem bardzo kiepski w kontaktach społecznych i pewnie sam popełniam mnóstwo gaf, a nawet ja to zauważyłem.
– Muszę to przemyśleć – odparł Prorok. – Nie wiem, czy to dobrze, że na moim terenie znajdują się takie miejsca. To, czy się zgadzam z taką polityką czy nie, nie ma żadnego znaczenia.
– Gdybyś nie chciał, miałeś osiemdziesiąt lat, by to zmienić, sir – zauważył Thace.
– Doniesienie imperatorowi to byłby dla nich wyrok. Sprowadzenie tam znacznej ilości czystej krwi Galran i wprowadzenie przepisów ograniczających prawa obcych doprowadziłoby do zamieszek. Próby przesiedlenia całej populacji na różne planety by ich rozdzielić i wymieszać z Galranami czystej krwi byłoby okrutne i niesprawiedliwe. Każda moja decyzja zniszczyłaby ich życia. Wolałem nie podejmować żadnej. Dopóki świetnie prosperują i nie sprawiają problemów, nie będą przyciągać uwagi. Dopóki tych rejonów nie przejmie ktoś, komu będą przeszkadzać bardziej niż mi, są bezpieczni. Nie myśl, że uwielbiam obcych i że pociągają mnie hybrydy, o ile są wystarczająco atrakcyjne wedle naszych standardów – powiedział, na co Thace uniósł brwi, nie za bardzo wiedząc, jak zareagować na ten nagły, dziwny komentarz. – Mam mieszane odczucia co do zbyt liberalnych praw pozwalających nam na parowanie się z obcymi. Hybrydy mogą mieć swoje oazy jak ta, ale w większości Imperium będą obywatelami drugiej kategorii i doskonale o tym wiedzą. Dlatego niemal się stąd nie ruszają i są kulturowo aż tak odizolowani. Nie wydaje mi się właściwe sprowadzanie na świat istot, których życie w każdej chwili może stać się nieznośne. Nie rozumiem, dlaczego aż tylu Galran uważa, że to dobry pomysł.
– Nie nazwałbym ‘pomysłem’ zakochania się w obcym czy hybrydzie. Nie każdy zakochuje się w tym, kto jest najbardziej logiczny i stosowny. Tej samej rasy, podobnego statusu społecznego i wieku, jeśli w wojsku to tego samego stopnia, koniecznie płci przeciwnej i koniecznie tylko jednej osobie. Mającej zbliżone aspiracje i życiowe plany, wierzenia, pragnienie posiadania dzieci w tej samej liczbie lub ich braku i… pewnie jest jeszcze cała masa logicznych argumentów, które przemawiałyby za związaniem się z tą konkretną osobą. Jeśli za związkami miałaby przemawiać wyłącznie logika, to powinniśmy zdać się całkowicie na algorytmy, a nie własne odczucia.
– To interesujące spostrzeżenie – stwierdził Prorok. – Jedyną formą algorytmów dobierających partnerów są aplikacje randkowe. Sądzisz, że to tak powinno się szukać partnerów na całe życie?
– W tych aplikacjach prawie wszyscy kłamią. Z fałszywych danych nie osiągnie się słusznych rezultatów.
– Osoby szukające stałego związku zazwyczaj kłamią również przy pierwszych spotkaniach, by dopasować się do oczekiwań kogoś, kto im się podoba.
– Cóż. To tylko potwierdza mój argument, że mało kto będzie się kierował logiką popartą w dodatku wiarygodnymi danymi, szukając partnera na stałe – odparł, na co Prorok zaśmiał się krótko i pokręcił głową.
– Gdy wrócimy do bazy, możemy zająć się kwestią polepszenia zabezpieczeń w układach takich jak DB-L3.
– My…? – spytał Thace ostrożnie.
– Jesteś w Pionie Technicznym i to twój pomysł.
– Ale to nawet nie wchodzi w zakres Pionu Technicznego…! – zaprotestował. – Systemy obronne w całości podlegają pod porucznik Endov. Zaś zautomatyzowane bariery defensywno-ofensywne są całkowicie poza moją specjalizacją, sir. Jedyne co o nich wiem, to to, jak je uruchomić w trybie awaryjnym, bo jest to częścią standardowego przeszkolenia wojskowego dla pracowników technicznych i oficerów.
– Obecnie podlegają pod nią, ale zawsze można zrobić pewne roszady, a to dla ciebie możliwość rozwoju. Przedyskutujemy z nią tę kwestię. Jeszcze dziś prześlij jej dokumentację i przekaż, by zbadała możliwości, jakie mamy w układach, o które należy zadbać. Jutro znajdziemy się na wyjątkowo mało interesującej stacji, więc załatwię wizytę w towarzystwie Vhinku, a ty połącz się z podkomandor Zak i porucznik Endov i przekaż im, co należy zrobić. Oczywiście… – urwał na moment. – O ile jesteś w stanie włączyć ten temat w swój grafik. Może zarzucam cię nadmiarem obowiązków, podporuczniku? – spytał i był w tym cień jego początkowego podpuszczania i prawdopodobnie wiele osób uznałoby, że na tak zadane pytanie jest tylko jedna właściwa odpowiedź. Thace wiedział, że może odmówić, ale zdecydował się tego nie robić.
– Zajmę się tym. Masz rację, sir. To szansa, by czegoś się nauczyć. Dziękuję za zaufanie.
Był całkowicie pewien, że zbłaźnił się przed obydwiema, starszymi stopniem kobietami, gdy rozmawiał z nimi następnego dnia, ale wykazały się zaskakującą wyrozumiałością dla jego braków specjalistycznej wiedzy. Nie wiedział, ile może im powiedzieć o sytuacji na tych planetach i kluczył wokół konkretów, mając obawy, że powie za dużo lub za mało, tym bardziej że gdy podsunął Prorokowi notatkę z rozmowy, gdy po południu on i kilku oficerów stało na mostku, komandor nie wydawał się zachwycony.
– To faktycznie nie jest twoja specjalizacja, podporuczniku. Zakładam, że notatkę pisałeś ty, a nie Zak lub Endov. Jest tu sporo błędów. Chcesz bym je wskazał, czy sam to skorygujesz?
– Nie miałem zbyt wiele czasu na jej napisanie. Tworzyłem ją na bieżąco w trakcie rozmowy i nie zdążyłem jeszcze wprowadzić korekty ani…
– Zdołałem się domyślić. Zadałem ci konkretne pytanie i oczekuję odpowiedzi.
– Skoryguję ją i wyślę ci do sprawdzenia ponownie, sir – mruknął, starając się nie okazywać rozdrażnienia.
– Nie. Sprawdź ją sam i wyślij do Zak i Endov. Będziesz mieć więcej motywacji, by znaleźć i poprawić wszystkie błędy a nie tylko te najbardziej oczywiste, jeśli będziesz wiedział, że przed wysłaniem nikt nie skoryguje tych bzdur. Zaznaczyłem jednak rzeczy, z którymi mógłbyś mieć problem. Resztę oczekuję, że znajdziesz i poprawisz samodzielnie.
– Oczywiście, sir – powiedział i otworzył plik na swoim ekranie. Zaznaczonych fragmentów nie było aż tak wiele, ale i tak czuł się odrobinę tak, jak student, który został zmuszony do napisania z marszu testu z przedmiotu, którego w ogóle się nie uczył i który na etapie edukacji podstawowej tylko cudem zaliczył na marne, minimalne trzydzieści procent. – Przejdę się z tym do auli-X10. Chciałbym się na tym skupić – powiedział, na co Prorok skinął głową, a gdy wychodził, usłyszał, jak komandor fuknął na pozostałych oficerów, by wracali do pracy.
Prorok dołączył do niego godzinę później, gdy Thace wciąż walczył z wyszukiwaniem w informatorach i instrukcjach potrzebnych danych; usiadł tuż przy nim i przesunął ekran z wyświetlonym raportem w swoja stronę.
– Przede wszystkim, pomyliłeś jednostkę mocy, Thace. Spójrz, tu na początku. Zastosowałeś taką, jakiej użyłoby się przy barierach ochronnych generowanych przez statki lub stacje kosmiczne zbudowane na niewielkich obiektach a nawet pojedynczych planetach czy księżycach, jednak nie jeśli ma to dotyczyć układu planetarnego, bo to zupełnie inna technologia. I potem przez cały czas odnosiłeś się do niewłaściwej, a to sprawiało, że całość nie miała technicznie żadnego sensu. Ta notka nie była kompletnie beznadziejna, a gdyby odbiorca nie był specjalistą w tej dziedzinie, pewnie zrozumiałby najważniejsze, ogólne kwestie. Dla specjalisty byłaby to jednak masa bzdur. Mam nadzieję, że jeszcze tego nie wysłałeś.
– Im dłużej próbowałem poprawić ten materiał, tym bardziej wiedziałem, że będę musiał poprosić cię o pomoc, sir – przyznał. – Nie wysłałbym czegoś, czego nie jestem pewny.
– Mimo że powiedziałem ci, żebyś to zrobił?
– Najpierw zapytałeś, czy w ogóle zamierzam się tego podjąć samodzielnie – powiedział i zerknął na niego niepewnie. – Wiedziałeś, że nie dam sobie z tym rady. Dlaczego dałeś mi to zadanie?
– Jesteś perfekcjonistą, a czasem trzeba pogodzić się z tym, że są rzeczy, których nie jest się w stanie wykonać idealnie, bo po prostu ma się za mało wiedzy, zasobów czy czasu. To ważna lekcja i właśnie dlatego uznałem, że powinieneś to sobie uświadomić. Czasem wydaje ci się, że każdą rzecz musisz zrobić sam i zrobić ją idealnie. Oficer nie musi znać się na wszystkim. Powinien mieć ogólne rozeznanie w każdym temacie i wiedzieć, gdzie szukać najlepszych specjalistów, jeśli chodzi o szczegóły.
– Te planety zasługują na to, by kwestią ich ochrony zajmował się ktoś kompetentny…
– I będzie się zajmował. A ty będziesz się temu tylko przypatrywał – stwierdził i zmarszczył brwi. – Masz mi za złe, że cię z tym zostawiłem?
– Oczywiście, że nie. To nie tak, że zostawiłeś mi coś ponad moje możliwości i oczekiwałeś idealnego rezultatu. Nie wysłałeś mnie na rozmowę do kogoś, kto będzie sobie ze mnie kpił albo kto wykorzysta moją niewiedzę przeciwko mnie. A teraz mi z tym pomagasz – powiedział i zerknął w ekran, a potem ponownie na Proroka. – Wciąż nie rozumiem kilku zdań, które sam napisałem. Naprawdę się na tym nie znam. Na cywilnych studiach technicznych nawet nie dotykamy tematyki związanej z systemami obronnymi, bo te w całości podlegają pod wojsko. Miałem z tym styczność w pracy jako szeregowy technik, ale nie gdy chodzi o aż takie szczegóły, o które dopytywały Zak i Endov. Moja rola ograniczała się do skonfigurowania systemów łączności, aby przekazywały automatyczne, zaszyfrowane alerty do właściwych jednostek lub przełączały się w odpowiedniego poziomu tryb awaryjny w razie uruchomienia alarmu.
– Czego nie rozumiesz? Nie jestem takim specjalistą jak Endov, ale znam się na tym w znacznie większym stopniu niż na twojej działce. Mogę ci to wyjaśnić na tyle, byś przynajmniej zrozumiał, dlaczego ochrona całego układu planetarnego aż tak różni się od innych rodzajów systemów defensywnych oraz dlaczego niekoniecznie ma to związek z samym tylko rozmiarem chronionego obszaru.
– Masz czas tłumaczyć mi to wszystko, sir?
– Mam czas spędzać z tobą prawie wszystkie wolne popołudnia i wieczory na zwiedzaniu planet z naszego sektora. Tym bardziej mam go, by czegoś cię nauczyć, kiedy przebywamy na moim statku i dopiero jutro rano mamy zaplanowaną kolejną wizytację.
– Dowódcy z jakimi dotychczas miałem do czynienia, w najlepszym wypadku wysłaliby mnie na kurs albo przesłali materiały do zapoznania się. Większość wydarłaby się na mnie i nazwała kompletnym kretynem.
– Miałeś kiepskich dowódców – fuknął na to Prorok. – Zacznijmy od początku. Wytłumacz mi swoimi słowami, a nie tym co wykrzesałeś w tej notatce, jak rozumiesz działanie barier defensywnych stosowanych w układach planetarnych i czym się różni choćby od tego, który mamy w Bazie Głównej czy na moim krążowniku. Nie baw się w szukanie mądrych, technicznych określeń, lecz wytłumacz mi to tak, jakbyś tłumaczył komuś kompletnie zielonemu.
Thace wziął głęboki oddech i odrobinę skulił ramiona, jednak zaczął mówić, czując się nieswojo pod badawczym spojrzeniem Proroka. Ten nie korygował go, ale czasem uściślał pewne kwestie lub dopytywał o coś. Był spokojny i cierpliwy, na tyle, że po jakimś kwadransie Thace poczuł się nieco pewniej, kiedy niespodziewanie na ekranie pojawiło się połączenie przychodzące od Vhinku.
– Nie będę ukrywać, czuję ulgę, że właśnie na niego nie wrzeszczysz, komandorze – powiedział mężczyzna bez przywitania.
– Kontaktujesz się w jakiejś konkretnej sprawie, poruczniku? – spytał Prorok z lekką irytacją.
– Właśnie w tej. Po tym jak przyczepiłeś się Thace’a na mostku, zastanawiałem się, czy poszedłeś tam zrobić mu na osobności karczemną awanturę. Ponieważ jesteście zamknięci w auli X-10, postanowiłem się połączyć i upewnić, że wszystko jest w porządku lub uratować go przed twoją złością, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
– Nie ma takiej potrzeby, poruczniku. Przeglądamy razem pewne materiały.
– Może więc powinieneś mnie w to zaangażować? Thace jest moim podwładnym i chciałbym wiedzieć…
– Zadanie, które ode mnie otrzymał, nie dotyczy twojej działki i nie ma żadnego problemu, który wymagałby, abym cię w to włączał – powiedział dość opryskliwym tonem, zupełnie niepodobnym do tego, jaki przed paroma chwilami stosował wobec Thace’a. – Czy to wszystko?
– Chciałbym wiedzieć, czy nie potrzebuje mojego wsparcia, skoro wcześniej przy wszystkich go krytykowałeś. I oczekuję tego potwierdzenia od niego, a nie od ciebie. Thace?
– Wszystko w porządku. Dostałem od komandora interesujące zadanie, z którym nie poradziłem sobie najlepiej i chcę się doedukować w tym temacie – powiedział, na co Vhinku westchnął, ale wydawało się, że przyjął jego wyjaśnienie, bo niepokój na jego twarzy wyraźnie przygasł.
– Wpadnę do twoich kwater wieczorem – oznajmił i lekko zmrużył oczy, kierując spojrzenie na Proroka. – Komandorze, prosiłbym, abyś na przyszłość, gdy moi podwładni wykonują zadania niezwiązane z ich standardowymi obowiązkami i najwyraźniej nie spełniają twoich oczekiwań, kierował uwagi bezpośrednio do mnie lub na osobności. Nie mam Thace’owi nic do zarzucenia i nie życzę sobie, byś upokarzał go w towarzystwie innych żołnierzy. Zabrałeś go z jednostki Lorcana do mojej, aby chronić go przed tego rodzaju atakami, a teraz zachowujesz się tak samo jak on wcześniej.
– Przesadzasz, poruczniku.
– Wszyscy świadkowie całej sytuacji zauważyli to i zwrócili mi na to uwagę, więc nie wydaje mi się to przesadą. Thace jest nie tylko moim podwładnym, ale też przyjacielem i nie podobało mi się, jak go potraktowałeś. Możesz wpisać mi do akt upomnienie, jeśli jesteś pewien, że moje uwagi naprawdę są nieuzasadnione.
– Nie zamierzam tego raportować. Zapamiętałem twoje słowa i wezmę je pod uwagę – powiedział sucho, a następnie przerwał połączenie i spojrzał Thace’owi w oczy. – Uważasz, że Vhinku ma rację?
– Nie. Porozmawiam z nim. Przypuszczam, że nie jest zadowolony, że spędzam z nim mniej czasu niż spodziewał się po tej misji. Interesuje się tym co robię i najwyraźniej faktycznie się o mnie martwi. Ale zupełnie niepotrzebnie – odparł na to i skulił się bardziej niż wcześniej, nie będąc w stanie tego powstrzymać. Prorok westchnął i przysunął się do niego, a następnie położył dłoń między jego łopatkami.
– Nie krytykowałem cię. Uważam, że świetnie sobie radzisz – powiedział łagodniej. – Widzę jednak, że znów to robisz. Garbisz się zawsze, gdy jesteś niepewny i nie wiesz, jak zareagować… zwykle w sytuacjach międzyludzkich. Widziałem to już parę razy podczas kontroli, gdy padło niespodziewane pytanie, zwykle niedotyczące spraw technicznych czy organizacyjnych, bo to cię nie stresuje nawet jeśli widzę, że nie znasz się na wszystkim. Zdarza się to raczej gdy ktoś zapyta o bzdury jak to, gdzie wcześniej pracowałeś a ty nie oczekiwałeś takiego pytania lub teraz, gdy Vhinku się z nami połączył.
– Nie wiedziałem, że coś takiego robię.
– No to już wiesz. Spróbuj nad tym zapanować, przynajmniej, gdy pojawiasz się gdzieś publicznie. Sprawiasz wówczas wrażenie słabego i przestraszonego, jakbyś czekał na cios, albo kogoś, kto ma coś na sumieniu. Narażasz się w ten sposób na ataki i podejrzliwość – stwierdził i westchnął. – No i zacząłeś się garbić jeszcze bardziej, a dodatkowo kulisz uszy – zauważył, lekko naciskając na jego plecy. – Czym się denerwujesz w tym momencie? Może uważasz, że Vhinku miał jednak rację?
– Nie wiem. Ale wiem, że łatwiej mi przyjąć wskazówki czy krytykę, gdy chodzi o merytoryczne albo przynajmniej konkretne kwestie i zachowanie, a nie gdy chodzi o to, jaki jestem i moje automatyczne reakcje – powiedział; przez moment w jego głowie pojawiły się przebłyski pierwszych szkoleń w kwaterach Ostrzy, gdy Kolivan chłodnym, ostrym tonem wyrecytował mu wszystkie błędy jakie popełnia, jeśli chodzi o postawę i mimikę; pamiętał, w jaki sposób był szkolony, by nad tym panować. Garbienia się, kulenia się, nigdy do końca się nie oduczył, a Kolivan za namową Antoka dał temu spokój, uznając, że Thace powinien zachować przynajmniej część naturalnych, typowych dla niego reakcji, bo w miarę treningów zaczyna zachowywać się jak robot; zawsze był kiepskim aktorem i łatwiej mu było nie okazywać zupełnie żadnych emocji, niż jakieś udawać. Wówczas to wystarczyło, bo nikt z Ostrzy nie spodziewał się, że przy jego charakterze kiedykolwiek otrzyma stanowisko oficerskie, zresztą: to nigdy nie było ich celem. Gdy w ogóle zdecydowano, że powinien wyjechać z kwater Ostrzy, miał być szpiegiem pracującym jako szeregowy technik i tylko dostarczać im dane z systemów Imperium i w tym sprawdzał się znakomicie. Kiedy Uro awansował go na DX-930, nie otrzymał zbyt wiele gratulacji, a Kolivan był raczej zaniepokojony niż szczęśliwy.
– Wiem. Trochę mnie to martwi. Zabieram cię na większość spotkań. Może potrzebujesz przerwy i lepiej, abyś przez najbliższe dni aż tak się nie angażował…? Tym bardziej że ostatnim punktem tej misji jest stacja dalekiego zasięgu blisko granicy Sektora, a tam akurat będziesz mieć mnóstwo standardowej pracy?
– Nie. Sporo się uczę podczas tych kontroli – powiedział szybko. – I liczę na to, że z czasem będzie mi to przychodziło łatwiej. Jeśli mam coś zmienić w swoim zachowaniu, pewnie powinienem to od ciebie usłyszeć. Wolę żebyś mi o tym powiedział niż żeby inni mówili to za moimi plecami.
– Nie oczekuję, że się zmienisz, tylko że skorygujesz pewne drobne kwestie. Czasem zachowujesz się nieprzyjemnie, na co jednak zwracałem ci uwagę za każdym razem, gdy tak robiłeś. Bywasz dość… nieprzystępny, co zazwyczaj nie jest problemem, jednak czasem maskujesz się przy nieznanych ci osobach tak bardzo, że to aż nienaturalne. Gdy ktoś cię nie poruszy w jakiś sposób, masz strasznie sztywną postawę więc tym bardziej rzuca się w oczy, gdy nagle się wycofujesz. Przy mnie przestałeś już to robić, co niesamowicie mnie cieszy. I Thace? Nadal się garbisz – stwierdził i lekko wbił szpony w jego łopatkę.
Thace poczuł, jak jego ciało przeszły dreszcze i chociaż wyprostował się, czuł, że teraz jest cały spięty i bał się spojrzeć Prorokowi w oczy, by ten czasem nie wyczytał w jego twarzy zbyt dużo, skoro zwracał na jego reakcje aż taką uwagę.
Gdy Prorok wycofał rękę, a potem postukał w ekran i wrócił do tematu barier defensywnych dla planet i układów, poczuł zawód. I sporo kosztowało go, by skupić się na merytorycznych, ścisłych kwestiach.
***
Chapter 11: Plotki
Notes:
Kolejny rozdział, którego korekta zajęła mi całe wieki - im więcej go czytałam, tym bardziej chciałam coś skorygować, zmienić i może jednak przedstawić inaczej. Kolejny jest długi, ciężki i prawdopodobnie również zajmie mi sporo czasu... Na razie jednak cieszmy się ostatnimi chwilami sielanki, nawet jeśli ta już zaczyna się kruszyć.
Chapter Text
***
Vhinku przyszedł do niego z tylko jedną butelką, co było do niego niepodobne. Wyglądał też bardziej poważnie niż Thace kiedykolwiek go widział i wydawał się nie wiedzieć, jak rozpocząć rozmowę. Rozlał im do szklanek alkohol, upił tylko odrobinę i wziął głęboki oddech.
– Thace, musimy porozmawiać i oczekuję szczerości i tego, że mnie wysłuchasz i weźmiesz moje słowa na poważnie, zamiast zbijać wszystkie argumenty lub się wykręcać i to bagatelizować – powiedział w końcu, a Thace zmarszczył brwi; wiedział i w sumie rozumiał, że po zajściu sprzed paru godzin Vhinku się o niego martwił, jednak nie sądził, że przejął się tą sytuacją aż tak.
– Chodzi o komandora? – spytał ostrożnie. – Słuchaj, on naprawdę nie zrobił niczego złego. Może na mostku trochę przesadził, ale miał rację, bo w tej notce napisałem straszne bzdury. Spędziłem z nim całe popołudnie i…
– Do tego, jak się zachowuje, zaraz przejdziemy, ale chodzi mi przede wszystkim o coś innego. Spędzasz z nim mnóstwo czasu i to zaczyna budzić zainteresowanie… podejrzenia niektórych osób. Ciężko jest mi zrozumieć, i uwierz, to nie jest tylko moja opinia, dlaczego wolisz spędzać cały wolny czas zwiedzając kolejną durną górę, sanktuarium, ruiny czy jaskinie w towarzystwie starego, mało rozrywkowego komandora, zamiast bawić się z nami. Możesz mi to wyjaśnić? Bo po prostu nie rozumiem, co ty wyprawiasz ani dlaczego to robisz i powoli kończą mi się wymówki, gdy ktoś mnie o to wypytuje, bo przecież znam cię najlepiej ze wszystkich – oznajmił, na co Thace westchnął i niechętnie przyjął od Vhinku szklankę z alkoholem.
– Vhinku… ja też nie jestem rozrywkowy. Bonus wycieczek z nim zamiast z wami jest taki, że nie muszę prowadzić statku powrotnego z bandą pijanych pilotów, którzy wytykają mi, że prowadzę beznadziejnie. Osobisty prom komandora jest niezwykle wygodny, a po jedynym razie, gdy poprosił mnie o pilotowanie, bo był zmęczony a nie wzięliśmy ze sobą Sentry, nigdy więcej nie popełnił tego błędu.
– I już to robisz… – odparł Vhinku zmęczonym głosem. – Pytam cię o to, dlaczego wolisz spędzasz z nim czas, a ty zaczynasz gadać o tym, że zapewnia ci wygodniejszy niż my powrót na krążownik. Nikt nie uwierzyłby, że to najważniejszy powód, a ty podałeś go jako pierwszy argument. Zacznijmy od początku. Czy masz świadomość, że niektórzy mają cię za sztywnego formalistę a teraz jeszcze lizusa, który próbuje przypochlebić się komandorowi i awansować?
– Każdy z nich może do nas dołączyć, jeśli uważa, że podczas wspólnego zwiedzania zabytków w towarzystwie komandora dostanie awans – oznajmił sucho. – Nie lubię imprez. Lubię zwiedzanie. Czy ten argument jest bardziej wiarygodny?
– Nie oczekuję wiarygodnych powodów, lecz prawdziwych – odparł na to Vhinku i skrzywił się odrobinę. – Thace… to że twoja pierwsza od roku zabawa na jedną noc nie poszła dobrze, nie znaczy, że…
– Tak trudno zrozumieć, że naprawdę wolę zabytki w towarzystwie tych nudnych zarządców i Proroka...? – przerwał mu, nie chcąc nawet przypominać sobie tamtej sytuacji. – Nie chodzi o tamto, nie chodzi o jednorazowe przygody, bez względu na to czy udane czy nie. Słyszę czasem w kantynie na statku, co robicie… picie, zabawa na parkiecie i mnóstwo hałasu tylko mnie męczą. W całym Imperium lokale rozrywkowe są dość podobne. Widoki i zabytki są czasem zupełnie unikatowe, są miejscami jedynymi w swoim rodzaju. Mogę nigdy więcej nie mieć okazji zobaczyć tych konkretnie miejsc – stwierdził, lecz Vhinku spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Uwierzyłbym, gdybyś zwiedzał to wszystko z przyjaciółmi czy nawet samotnie. Ale z bandą tych lokalnych nudziarzy?
– Jest też tam komandor.
– …No i z komandorem Prorokiem, oczywiście – powiedział kwaśno. – Wygląda na to, że faktycznie się polubiliście. To dla mnie zaskakujące.
– Niby dlaczego? – zdziwił się Thace.
– Rozmawialiśmy o nim, gdy jeszcze byliśmy w Bazie Głównej i odnosiłem wtedy wrażenie, że nie czujesz się przy nim komfortowo i że czasem zachowuje się dziwnie. Wtedy cię uspokoiłem, ale teraz… – zająknął się. – Nie jest oczywiście jednym z tych komandorów, który każdego niższego stopniem szanuje mniej więcej tak, jak Sentry, ale nie jest też najbardziej sympatyczną osobą jaką znam. Wiem, że bywa podły i okrutny w swoich żartach i wymaganiach, a ty na początku naprawdę się go bałeś. Nie obraź się, ale masz dość… słaby charakter. Jeśli Prorok zmanipulował cię, byś jeździł z nim na wycieczki, to…
– Nie zmanipulował, a ja sam mu to zaproponowałem – przerwał mu natychmiast. – I rozmawiałem z nim o tym już wtedy, gdy poleciałem z nim na DND-221 i wysłał mnie na wycieczkę samego. Przecież wiesz, że świetnie się tam bawiłem… a on był trochę zawiedziony, że wówczas się nie zdecydował na zwiedzanie. Teraz po prostu zapytałem, czy mogę do niego dołączyć, gdy zaczęliśmy kontrolę w bardziej interesujących miejscach, a on się zgodził i zaczął sam mnie zapraszać w kolejne, bo wiedział, że to lubię. Ot, cała historia.
– W porządku, więc jeśli wydaje ci się, że musisz to robić, bo raz to zaproponowałeś a teraz głupio ci odmawiać, mimo że nie masz już na to ochoty, po prostu mi o tym powiedz. Jestem twoim przełożonym. Porozmawiam z nim, jeśli zajmuje ci cały wolny czas i bardziej-lub-mniej-bezpośrednio przymusza to czegoś, co cię nie interesuje.
– Vhinku. Interesuje mnie. Już o tym rozmawialiśmy i wydawało mi się, że doszliśmy do porozumienia – powiedział z lekką irytacją, że mężczyzna wciąż drąży temat… i że zaczął go teraz, gdy misja już się kończyła. – Bez urazy, ale interesuje mnie to bardziej niż zabawa z wami w lokalach rozrywkowych i na zakupach. Tak, lubię go. Lubię z nim pracować i spędzać czas. Czy to naprawdę aż tak dziwne…?
– Rzadko lubisz kogokolwiek, więc tak, jest trochę dziwne, że polubiłeś jego. Widzę jak czasem się do ciebie odzywa. Dziwi mnie, że lubisz, by tobą pomiatać.
– Słucham…? – wydusił Thace, na co Vhinku obrócił oczami.
– Oczywiście pewnie powiesz, że odzywa się do ciebie tak, jak do wszystkich, ale to nie jest prawda. Czasami bywa w stosunku do ciebie cholernie nieprzyjemny i ja to odbieram jako upokarzające. Traktuje cię z góry… bardziej niż to uzasadnione biorąc pod uwagę różnicę stopni i to, że naprawdę nie powinien mieć ci nic do zarzucenia. Twierdzisz, że go lubisz i teoretycznie wydaje się, że on ciebie też, a jednocześnie odzywa się do ciebie jak do gówna. Nie wiem nawet ile razy nazwał cię bezczelnym czy leniwym nie mając absolutnie żadnego powodu.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz… – powiedział szczerze Thace, wpatrując mu się w oczy. – Czasem jest oschły. Ale zazwyczaj po prostu żartuje. Gdy faktycznie ma mi coś do zarzucenia, przekazuje mi to na osobności. Nie czuję, by upokarzał mnie przy wszystkich i, uściślając, gdy jesteśmy sami też mnie nie upokarza.
– Przyczepił się ciebie w sprawie tej notki, którą mu napisałeś. A parę dni temu nazwał cię na mostku leniwym kretynem, gdy dostarczyłeś mu jakiś raport. Byliśmy tam ja i Vog oraz czterech podporuczników – oznajmił, na co Thace roześmiał się nerwowo, bo przypomniał sobie taką sytuację, ale odbierał ją w całkowicie odmienny sposób.
– Siedziałem z nim nad tym raportem po inspekcji do później nocy. Powiedział mi wtedy, żebym poszedł spać i że mogę to dokończyć następnego dnia. I że jest mi wdzięczny, że mu pomogłem, bo ten raport to było wyłącznie jego zadanie i spóźnił się z jego wysłaniem do gubernatora, który zaczął już upominać się o wynik inspekcji i denerwować, że coś jest nie tak. Obiecałem, że dostarczę mu to przed obiadem i tak zrobiłem, a on może faktycznie odpowiedział coś w rodzaju ‘gdyby pewien leniwy kretyn nie spóźnił się z pracą, bo nie dopilnował swojego kalendarza, nie trzeba by było klecić tego raportu po nocach. Świetnie, że udało ci się to zrobić przed obiadem’. Mówił o sobie, a nie o mnie i był ewidentnie rozbawiony a nie ironiczny. Naprawdę uznaliście, że mnie obraża? – spytał a Vhinku milczał jakiś czas.
– To nie była jedyna taka sytuacja.
– Powiedz mi o każdej, a każdą ci wyjaśnię.
– Thace, ile ty właściwie czasu z nim spędzasz? – spytał zamiast tego Vhinku, chyba zdając sobie sprawę, że Thace faktycznie będzie w stanie usprawiedliwić każde pojedyncze zachowanie Proroka. – Że macie swoje wspólne żarty, których nikt poza wami nie rozumie? Czy masz dziennie chociaż godzinę, kiedy nie jesteś z nim albo czegoś dla niego nie robisz…?
– Nie wiem. Nie liczę minut na te, które jestem z komandorem i te, gdy go mnie obok nie ma.
– I naprawdę nic ci nie świta? Że to jednak jest dziwne? – spytał, a gdy Thace dalej wpatrywał się w niego bez zrozumienia, westchnął ciężko. – Jesteś młody, jesteś najmłodszym oficerem z całej naszej grupy, jesteś śliczny i poderwałeś tamtą hybrydę w ciągu jakichś trzech minut i jak chcesz to nawet jesteś zabawny, a nagle uznałeś, że… wolisz spędzać czas z Prorokiem, a ja jestem pewien, że powodem nie jest szukanie drogi do awansu. Nie jest zły, nie jest takim padalcem jak wielu innych komandorów, ale to nie jest osoba, z którą chciałbym spędzać prywatny czas. Jest od ciebie prawie cztery razy starszy! Z wiekiem robi się coraz bardziej zgorzkniały i aspołeczny i czasem naprawdę nieznośny.
– Nie jest zgorzkniały. Jest samotny. Nikt z was tego nigdy nie dostrzegł? Zobaczyłem dopiero ja, znając go zaledwie kilka miesięcy…? – spytał cicho Thace. – Proszę cię, zostawmy ten temat. A ty nie mów o nim w ten sposób. Niewłaściwie go oceniasz.
– Nie tylko ja i dobrze o tym wiesz. Prorok jest samotny na własne życzenie. Od lat robi się coraz bardziej nieprzystępny i zimny. To nic dziwnego, że nie ma wokół siebie zbyt wielu bliskich osób.
– Zdradzę ci sekret: ja też jestem nieprzystępny. I czasem również samotny, choćby wokół mnie były tłumy – powiedział zmęczonym tonem. – Vhinku, skończ z tym kluczeniem wokół tematu. Co konkretnie chcesz mi powiedzieć?
– Że może nie powinieneś spędzać z nim całego wolnego czasu. Powiedziałem ci wystarczająco. Przemyśl to sobie i sam dopisz sobie, jakie są powody, że tak się zachowujecie, bo do niego to również jest niepodobne i jak parę miesięcy temu o tym rozmawialiśmy, to nie wydawało mi się, że coś jest nie tak, ale wtedy nie widywałem was na co dzień i najwyraźniej nie wszystko dostrzegałem. I czy tego chcesz czy nie, porozmawiam z nim na ten temat.
– Naprawdę musisz…?
– Tak, Thace, zdecydowanie muszę. A on warto by zrozumiał, że powinieneś szukać sobie znajomości z osobami o podobnym wieku i stopniu. Może zbliżenie się do niego jest dobre dla twojej kariery, ale nie dla ułożenia sobie życia w Bazie Głównej.
– Jestem pewien, że w ciągu roku stąd w końcu wyjedziesz, a jak każesz mi się od niego odseparować, nie będę mieć tu już zupełnie nikogo – wyparował Thace z żalem. – Pomyślałeś o tym…?
– Na razie nie wyjeżdżam, a to, co właśnie powiedziałeś, utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że muszę interweniować. To nie jest normalne, że w całej jednostce gdzie pracuje kilka tysięcy żołnierzy poza mną jedyną osobą, jaką uważasz za bliską, jest komandor.
– Proszę, nie… – jęknął Thace, coraz bardziej zestresowany i zirytowany. – Prorok tylko się wścieknie. Dlaczego się w to wtrącasz?
– Bo się o ciebie martwię.
– No tak, bo jestem twoim podwładnym. Możesz mi zabronić bawić się tak, jak mam ochotę i kazać mi…
– Bo jesteś moim przyjacielem, do cholery, Thace…! – uniósł się Vhinku. – Zostało nam mało czasu i zdaje się, że tylko trzy układy do odwiedzenia. Odwołaj z nim kolejną wycieczkę i przejdź się gdzieś z nami chociaż raz. To nie rozkaz, tylko prośba. Chciałbym spędzić z tobą trochę czasu, a odkąd zacząłeś z nim jeździć, zawłaszczył cię dla siebie niemal całkowicie…!
– Przecież… spędzamy razem czas – zaprotestował. – Przychodzisz do mnie, czasem razem latamy, widujemy się w kantynie… parę razy nawet dałem ci się zaciągnąć na zakupy i wciąż mam traumę po tym, jak uparłeś się, by pomóc mi wybrać najwygodniejszą bieliznę.
– Thace…
– Proszę cię… daj temu spokój – kontynuował. – Wszystko jest w porządku. Nie dzieje się nic, co powinno cię niepokoić. Nie lubię imprez. Ile razy mam ci to mówić…? Lubię spędzać czas z tobą, ale nie z całą resztą osób. Przecież o tym wiesz… – powiedział nieszczęśliwym tonem, licząc na to, że jakoś przymusi Vhinku do zmiany decyzji i sądząc po wyrazie jego twarzy, mężczyzna zawahał się i po raz pierwszy od początku rozmowy zaczął mieć wątpliwości.
– Tak, Thace. Wiem to. I gdyby chodziło o mnie czy nawet o to, że inni żołnierze też się interesują całą sytuacją i mnie o nią pytają, to potrafiłbym sobie z nimi poradzić. I uwierz, robię co mogę, aby odsuwać od was podejrzenia. – westchnął Vhinku. – Problem w tym, że nie chodzi o mnie. Chodzi o niego. O was. Thace… proszę, powiedz mi, że naprawdę nic się nie dzieje. Że nie mam absolutnie ŻADNYCH powodów, by się o ciebie martwić. Spójrz mi w oczy i powiedz, że wszystko jest w porządku, a Prorok nie robi absolutnie NIC niestosownego czy w jakikolwiek sposób niewłaściwego.
– Nic takiego się nie dzieje – powiedział bez zająknięcia. – I wszystko jest w porządku. Spędziłem cudowne trzy miesiące, bo zgodził się zabierać mnie na wycieczki, na które naprawdę chciałem jeździć, a nie byłoby mnie na nie stać i nigdy nie miałbym możliwości, by tyle miesięcy podczas pracy po prostu zwiedzać. Przepraszam… jeśli zaniedbywałem naszą przyjaźń przez cały ten czas – oznajmił, licząc na to, że te słowa pomogą, jednak Vhinku skrzywił się i z jakichś powodów Thace poczuł, że po jego słowach mężczyzna zaczął mieć poczucie winy, a przecież nie o to mu chodziło.
– To samo można powiedzieć o mnie. Zaniedbywałem cię, starałem się wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku i dopiero pod sam koniec zacząłem dopuszczać do siebie wątpliwości, że może… – urwał na moment. – W końcu od początku stawiałeś sprawę jasno. Nie raz mówiłeś, że nie lubisz klubów, a kilkakrotnie zaproponowałeś, bym pojechał gdzieś z wami. Również mogłem zrezygnować z własnych rozrywek, gdy wiedziałem, że nie lubisz większego towarzystwa. Być może powinienem był to zrobić. Miałbym pewność, że wszystko jest w porządku, gdybym chociaż raz się z wami gdzieś wybrał, a nie upijał się w klubach i uprawiał seks naprzemiennie z Vog i przygodnymi kobietami.
– To nie tak… – zaczął, nie mając pojęcia, co na to odpowiedzieć. – Vhinku, ja nie mam pretensji. Ja po prostu… wiem już, po co są takie misje, chociaż wyjeżdżając nie miałem o tym pojęcia. To po prostu okazja do zabawy. Każdy z nas bawił się tak, jak lubił. To… to chyba w porządku, prawda…?
– Pewnie tak. Może przesadzam. Ale dziś po prostu musiałem się wtrącić i wiesz już, dlaczego to zrobiłem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
– Nie mam. Czyli… czy wszystko jest ok…? – spytał i chociaż widział, że Vhinku nie mówi mu wszystkiego, obawiał się naciskać go i domagać się więcej. Wiedział, że tak naprawdę nie było w porządku i że obaj coś ukrywali, ale po prostu nie chciał, by się kłócili i czuł, że to również nie było intencją Vhinku; mężczyzna uśmiechnął się w odrobinę wymuszony sposób i trącił go ramieniem.
– Wiesz? Wtedy, na zakupach, na które wyjątkowo dałeś się zaciągnąć, krawcowa prawie zaśliniła kasę jak się rozebrałeś do bielizny, a Sentry brało twoje rozmiary.
– Twoje szczęście, że rzeczy, jakie wtedy mi pomogłeś wybrać, są naprawdę wygodne, uniwersalne i nie były aż tak drogie, jak się obawiałem. Myślałem, że umrę z zażenowania.
– A ja myślałem wtedy, że umrę z zazdrości. Jak ty utrzymujesz taką sylwetkę?
– Nie piję alkoholu i nie obżeram się organicznymi słodyczami, a przede wszystkim nie przekłamuję wymaganych godzin treningowych by iść sobie polatać, ot, cały sekret – powiedział z rozbawieniem, a przede wszystkim z ulgą, że Vhinku postanowił zmienić temat.
– No i do tego ta śliczna buźka – kontynuował mężczyzna i westchnął ostentacyjnie. – Gdy wróciłeś z wycieczki z DND-221 w tych niebieskich włosach, wyglądałeś jak gwiazda muzyczna. Gdybyś wyprowadził się do jakiegoś mało zmilitaryzowanego, bezpiecznego Sektora, mógłbyś się przebranżowić na gwiazdę estrady.
– Oprócz tego, że nie mam absolutnie żadnych talentów artystycznych i nie znoszę tłumów oraz bycia w centrum uwagi – parsknął, kręcąc głową.
– Mógłbyś być aktorem.
– Jestem tragicznym aktorem.
– Albo modelem. O niebiosa. A w branży pornograficznej zrobiłbyś furorę – wyrzucił z siebie Vhinku, niemal krztusząc się przy tym ze śmiechu. Thace próbował zachować powagę, ale ostatecznie również zaczął chichotać.
Pomimo tego, jak zaczęła się ich rozmowa, reszta wieczoru przebiegła w luźniejszej atmosferze. Obaj żartowali i wygłupiali się, Vhinku opowiedział mu parę co bardziej żenujących historii z klubów, w których pojawił się w ostatnim czasie, Thace zaś pokazał mu zdjęcia z ostatnich kilku wycieczek i opowiedział o miejscach, które zobaczył, a których porucznik nie skreślił od razu jako straszne nudy. Spędzili razem tyle godzin po raz pierwszy od dość dawna i Thace zrozumiał, że bez względu na to, jak wiele radości dawały mu wycieczki w towarzystwie Proroka, to trochę stęsknił się za wygłupami i żartami Vhinku; komandor również żartował, jednak nie w aż tak lekki i niewymagający sposób, bo u niego żarty zawsze miały jakiś podtekst, a Thace musiał się pilnować, gdy na nie odpowiadał. Vhinku był znacznie łatwiejszy w obyciu, w jego towarzystwie rzadko stawał się skrępowany, nie musiał i nawet nie próbował doszukiwać się w jego słowach drugiego dna. Gdy spędzali ze sobą czas, Thace czuł się komfortowo i potrafił rozluźnić – coś, czego przy Proroku nigdy do końca nie potrafił, bo bez względu jak bliscy się sobie stali, wciąż dzieliła ich znaczna różnica stopnia i wieku… i wciąż powodowało to pewien dystans oraz napięcie, które prowadziło czasem do dziwnych rozmów i niemalże iskrzenia powietrza od nadmiaru niedopowiedzeń i niewypowiedzianych emocji. Przy Vhinku po prostu nie czuł się w taki sposób… i chociaż tak bardzo lubił spędzać czas z komandorem, musiał przyznać, że tęsknił za wieczorami takimi jak ten.
– Thace… – powiedział Vhinku, gdy opróżnił większość butelki mocnego trunku, którą tu przyniósł i mieszał z jakimś sokiem o ziołowym posmaku, podczas gdy Thace nie skończył nawet pierwszej szklanki. Jego głos nie był już tak wyraźny jak na początku wieczoru, a Thace westchnął; tak, czuł, że jego przyjaciel coś ukrywał, ale on po prostu nie potrafił zbyt długo milczeć i widocznie alkohol był mu potrzebny, by zebrał się na odwagę. – Proszę cię… nie bądź zły. Ale tak właściwie to ja już rozmawiałem z Prorokiem. Dopadłem go zaraz po tym, jak od niego wyszedłeś. Był wkurzony, że zwracam mu uwagę, ale… chyba przyznał mi rację. Nie będzie się wkurzał, jeśli powiesz mu, że jutro z nim nie wyjdziesz.
– Cholera, Vhinku… Dlaczego to zrobiłeś? – jęknął Thace; spodziewał się, że Vhinku tak tego nie zostawi, ale nie że już zrobił z tym coś więcej, niż przyznał na samym początku.
– Powiem to raz i tylko ten jeden raz, ok…? Po prostu nie mogę milczeć, chociaż wiem, że pewnie się o to wkurzysz: nie przywiązuj się do niego. To komandor. Prawie cztery razy od ciebie starszy. Taka przyjaźń… to się wydaje wszystkim dziwne. I wygląda niestosownie, nawet jeśli zapewniasz mnie, że nic niestosownego w waszej relacji nie ma. Zarówno podwładni moi jak Vog to widzą i czasem nas o to pytają. Prorok nigdy dotąd nie szwendał się w czasie misji z tyle młodszym dzieciakiem i wszyscy dobrze to wiedzą. Traktuje cię inaczej niż resztę i rozmawialiśmy o tym przed wylotem i tak, widzę, że czasem oprócz tego, że odzywa się do ciebie podle w sposób, który ty twierdzisz, że to tylko żarty… to jest dziwne. Wiesz co chcę powiedzieć…?
– Powiedz mi wprost, co insynuujesz – odparł Thace napiętym głosem. – Oraz jakie krążą na nasz temat plotki.
– Zasadniczo dwa rodzaje plotek, pierwsza to taka, że Prorok uwziął się na ciebie i dlatego zarzuca cię dodatkowymi zadaniami, nie pozwala się tu bawić z resztą, ciąga cię wszędzie, bo chce cię mieć na oku oraz uprzykrzyć ci życie i tak właśnie sądzi większość osób – wyrzucił z siebie pospiesznie i odwrócił wzrok, zawstydzony. – Ale jest też parę takich, które uważają, że szwendasz się z nim wszędzie z własnej woli, bo liczysz na awans, a nie chcesz się z nami integrować, bo jesteś sztywnym, nieprzyjemnym dupkiem, który chociaż jest oficerem od zaledwie dwóch lat i paru miesięcy, czuje się lepszy od innych i nie ma ochoty bawić się ze zwykłymi szeregowymi i resztą oficerów o jego stopniu. Przed wyjazdem na misję byłeś lubiany. Wątpię, czy po powrocie wciąż będziesz przez osoby, które tak sądzą oraz uwierzą w opowieści uczestników tej misji. Zaś ci którzy uznają, że podpadłeś czymś Prorokowi, mogą też woleć trzymać się od ciebie z daleka.
– A ty co sądzisz? Wierzysz w to, co wygadują? – spytał zranionym tonem; przypomniał czasy, gdy był jeszcze dzieciakiem a potem studentem, kompletnie nie odnajdował się wśród rówieśników i był odludkiem, na temat którego krążyły niestworzone historie, zaś w najlepszym wypadku był ignorowany. Usłyszenie czegoś podobnego od kogoś, kogo uważał za przyjaciela, zabolało. Vhinku długo na niego patrzył, zagryzając wargi i widać było, że jest mu źle z tym, że musiał to wszystko powiedzieć.
– Ja nie muszę w to wierzyć lub nie, bo wiem, że jedno i drugie to straszne bzdury. A to, co sam obawiam się, że się dzieje… – zająknął się – lepiej by pozostało w sferze moich podejrzeń. To zbyt absurdalne i niebezpieczne. Wolę myśleć, że Prorok manipuluje tobą, bo lubi cię mieć przy sobie, po prostu dlatego, że nikt inny by z nim nie wytrzymał. Nie wierzę, że czymkolwiek mu podpadłeś, jak niektórzy, ale nie zostawię cię z tym samego, jeśli faktycznie uwziął się na ciebie bez powodu i…
– Vhinku co podejrzewasz? – przerwał mu. – Dobrze wiesz, że niczym mu nie podpadłem a także i co do tego jestem pewien, że nie masz wątpliwości: nie spędzałbym prywatnego czasu z kimś, z kim nie mam ochoty przebywać, kto by to nie był.
– Nie przyłóż mi za to, dobrze? Bo wiem, że to idiotyczne.
– Powiesz to wreszcie?
– Zachowujecie się w sposób, który sprawia, że gdybym podejrzewał ciebie i Proroka o takie skłonności, sądziłbym, że macie romans – wyparował, a Thace natychmiast wbił w niego zszokowane spojrzenie i, wszelkie niebiosa i siły nadprzyrodzone…! Miał nadzieję, że zdołał wykrzesać z siebie wszelkie pokłady zdolności aktorskich, jakie miał, gdy zdołał się odezwać.
– Skąd… skąd coś takiego w ogóle przyszło ci do głowy…?
– Prorok z nikim nigdy się nie umawiał – powiedział nerwowo Vhinku. – A ty jesteś… cholernie atrakcyjny. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że jego chłód i niedostępność wynika z faktu, że może… jego skłonności nie są… standardowe. I że ze względu na regulamin, musi się z nimi ukrywać i kiedy pojawiłeś się ty i wyraziłeś nim jakiekolwiek zainteresowanie…
– To najbardziej idiotyczna rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś, a po pijanemu zdarzało ci się mówić naprawdę straszne głupoty – przerwał mu Thace, czując, jak robi mu się niedobrze z nerwów. – A na mnie jaki masz pomysł? Jak tłumaczyłbyś moje zachowanie? Uważasz, że mógłbym być zainteresowanym komandorem czy jakimkolwiek innym facetem? – spytał nieprzyjemnym, podniesionym tonem licząc, ąe tak zamaskuje się i Vhinku uzna, że poczuł się rozzłoszczony i obrażony samą sugestią. Mężczyzna spojrzał na niego z zaskoczeniem i zmarszczył brwi, a gdy odezwał się, brzmiał jakoś niepewnie i wyraźnie ważył każde słowo.
– Nie, nie o to… przepraszam. Nie zamierzałem cię urazić, tak naprawdę nie mam konkretnych powodów, by tak sądzić, ale po prostu…
– Ale po prostu i tak przyszło ci to do głowy? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co właśnie insynuowałeś? – spytał Thace jeszcze głośniej, jakby próbując przekrzyczeć swoje obawy. – Gdybyś komukolwiek chociaż wspomniał o czymś takim, gdyby takie plotki zaczęły krążyć, czekałoby mnie wydalenie z wojska, a komandora więzienie! Nie waż się więcej wygadywać takich bredni!!!
– Więc opanuj się, do jasnej cholery i przestań dawać wszystkim powody do plotek! – wybuchnął Vhinku, a Thace był absolutnie pewien, że po raz pierwszy słyszał, jak jego przyjaciel krzyczy.
– Ach, więc o tym też plotkują? – syknął, a spowodowane stresem mdłości stały się jeszcze silniejsze.
– Absolutnie nikomu nie przyszłoby to do głowy! – odparował. – A mi przyszło tylko dlatego, że znam cię lepiej niż ktokolwiek inny i WIEM, że opcja podpadnięcia Prorokowi czy przymilanie się do niego dla awansu nie mają żadnego sensu!
– A ta opcja ma?!
– Też nie, a ty chociaż negujesz absolutnie wszystko, co mówię, nie powiedziałeś mi ani jednego powodu, który miałby sens! Powiedziałem ci to z dobrego serca. Zrobisz z tym co chcesz – warknął, po czym poderwał się z miejsca i ruszył do drzwi.
– Jemu też to powiedziałeś? – odezwał się Thace. – Te wszystkie bzdury? Plotki? Swoje irracjonalne podejrzenia?
– Czyś ty oszalał? – syknął, odwracając się gwałtownie. – Jemu powiedziałem tylko, że to źle wpływa na morale jednostki, gdy promuje tak niedoświadczonego oficera, że traktuje cię w towarzystwie tak podle, że jeśli z tym nie skończy, zaraportuję to jako mobbing oraz że wasze wycieczki i kolacje sponsorowane przez wojsko i w trakcie misji to wykorzystywanie dla przyjemności publicznych pieniędzy. Dał mi za to w twarz i powiedział, że jeśli się nie zamknę, to wstawi mi w akta naganę za rozsiewanie obrzydliwych plotek i wysuwanie poważnych oskarżeń niepopartych żadnymi dowodami. To, jak bardzo się wściekł, utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam rację, że coś jednak jest na rzeczy, a do niego coś jednak dotarło!
– Niepotrzebnie z nim rozmawiałeś. Nie dzieje się nic, co powinno cię zaniepokoić i nie powinieneś narażać się na jego wściekłość bez powodu – powiedział Thace, starając się brzmieć ugodowo, aby zażegnać konflikt i jakoś go uspokoił; Vhinku nigdy nie krzyczał, bardzo rzadko podnosił głos, a do tego czasu nie zdarzyło im się aż tak pokłócić i chociaż był na niego wściekły, nie mógłby znieść myśli, że przez to starcie go straci. Znał samego siebie. Wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi już teraz, to potem nie będzie potrafił pierwszy wyciągnąć do niego ręki… i nie miał pojęcia, czy Vhinku by potrafił, po tym, jak Thace się do niego odzywał. – Narobisz sobie tylko problemów… Rozumiem, że się martwisz… ale proszę cię, po prostu uwierz mi na słowo, że nie masz czym…
– Thace, nie wiem, ile wytrzymam w wojsku, ale nie odejdę, zostawiając za sobą dzieciaka, któremu być może dzieje się krzywda, a na którym naprawdę mi zależy. Bez względu na to, jak bardzo próbujesz wmawiać mi, że to w porządku i że nie dzieje się nic, co powinno budzić moje obawy, widzę, że dzieje się coś, o czym mi nie mówisz. Naprawdę nie chciałem się z tobą kłócić. Wiem, że coś ukrywasz i nie próbuj wmawiać mi, że jest inaczej, bo nie jestem ślepy. Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać i nie zamierzam cię dłużej naciskać. Martwię się o ciebie, ale nie pomogę ci, jeśli nie powiesz mi, o co naprawdę chodzi. Proszę, przemyśl sobie to, co ci powiedziałem i… wrócimy do tej rozmowy, gdy obaj będziemy spokojniejsi – dodał łagodniej i z cichym westchnieniem opuścił jego kwatery.
Thace zerknął na resztki alkoholu w pozostawionej butelce i chociaż nie miał szczególnej ochoty pić, zanim poszedł spać, opróżnił ją do końca. Jego gardło było zaciśnięte z nerwów przez cały ten czas.
Nie mógł przestać myśleć o Proroku i tym, że ktokolwiek, że Vhinku coś zaczął dostrzegać. Insynuacje dotyczące Proroka nie miały żadnego sensu… ale jeśli jego przyjaciel coś niestosownego jednak dostrzegł w jego zachowaniu… to widocznie nie krył się ze swoimi skłonnościami tak, jak powinien.
I tak, wiedział, że spędza z Prorokiem mnóstwo czasu. Wycieczki i oficjalne spotkania to jedno – tam często byli jednak w towarzystwie, a na kolację do restauracji wybrali się sami zaledwie kilkakrotnie. Ale gdy wracali razem na krążownik, czasem spędzali na rozmowie kwadrans lub dwa w dokach, nie opuszczając promu Proroka, zanim wrócili do swoich kwater; czasem, gdy wracali, gdy wciąż trwał cykl dzienny, ruszali do auli X-10 popracować razem, przedyskutować jakieś kwestie czy podsumować dane z kontroli i zwykle siedzieli tam do nocy. Vhinku to zauważał, bo uważał, że Prorok zabiera mu cały wolny czas. Ile dostrzegała reszta osób, których przed misją prawie nie znał a tu też nie spędzał z nimi zbyt wiele czasu i niespecjalnie zdołał ich poznać… nie miał pojęcia.
Gorączkowo analizował to wszystko, by zdecydować, które plotki były dla niego bardziej korzystne – te o podlizywaniu się i żebraniu o awans, czy też o podpadnięciu Prorokowi w jakiś sposób. Zabolały go jedne i drugie i wiedział, że obie mogły być niebezpieczne i w dłuższej perspektywie zagrozić misji… że mogły dotrzeć do Proroka, że mogły pojawić się kolejne pogłoski i co jeśli ktoś, choćby jedna osoba, choćby w żartach, wspomni w towarzystwie o tym, co Vhinku zasugerował przed chwilą…?
Wszystko, co usłyszał, zabolało go i przeraziło, przede wszystkim dlatego, że lubił Proroka tak po prostu i chociaż jego fantazje płynęły czasem w niebezpieczne rejony, to nie przyszło mu nawet do głowy, że ktokolwiek mógłby dostrzec w ich relacji coś zdrożnego, bo tego po prostu w niej nie było. Prorok nie był ani miły ani łagodny i chociaż ewidentnie go cenił, bywał zgryźliwy i nieprzyjemny tak jak wcześniej; czasem traktował go z góry, bo był starszy i wyższy stopniem i było to całkowicie uzasadnione, a Thace nie czuł, że jest wobec niego niesprawiedliwy czy okrutny. Był dowcipny. Okazywał troskę, był z nim bardziej szczery niż z innymi oficerami, dzielił się czasem swoimi zmaganiami i wątpliwościami dotyczącymi pracy, nawet tymi poważnymi. Miał ogromną wiedzę i gdy zaczynał mówić czy coś mu tłumaczył, Thace nie potrafił oderwać od niego wzroku. No i czuł się przez niego… słuchany, jego sugestie były brane pod uwagę, Prorok interesował się tym, co ma do powiedzenia i gdy byli sami, skupiał na nim całą uwagę. Vhinku był cudownym przyjacielem i też był mu bliski, jednak w zupełnie inny sposób, a Thace zdał sobie sprawę, jak bardzo przez całe lata brakowało mu tego, co łączyło go z Prorokiem; brakowało mu takich właśnie relacji i dlatego tak bardzo uderzyło go, że otoczenie uważa, że coś nie tak jest z nim, z komandorem lub z nimi obydwoma, że ją mają.
Powtórzył w myślach całą rozmowę kilkakrotnie z Vhinku i spróbował cofnąć się o krok i zrozumieć, jak inni żołnierze to widzą… jak sam widziałby coś podobnego. Zrobiło mu się słabo, gdy uświadomił sobie, że dręczenia młodego oficera przez dużo starszego komandora nawet by nie podejrzewał, za to tak, podejrzewałby szukanie okazji do awansu i przypodobania się dowódcy… a także romans i szpiegostwo. I dzięki niebiosom, że Vhinku przyszło do głowy tylko to pierwsze.
Następnego dnia, gdy kilkuoosobową grupą wyruszali razem na planetę, zaskakująco milczący Prorok sam prowadził niewielki statek – mruknął coś o tym, że zdarza mu się tęsknić za czasami, gdy był jeszcze zwykłym pilotem – Thace złapał się na tym, że wpatruje się w jego dłonie na sterach. Były większe od jego, z drobnymi bliznami i długimi, wyjątkowo ostrymi szponami, których w przeciwieństwie do wielu osób nie przypiłowywał by trochę stępić same końcówki. Przesunął wzrok po jego mundurze, na szerokie ramiona i odsłoniętą szyję; na kanciastą szczękę, starannie ułożone włosy i twarz, która tego dnia wydawała się chłodna i nieprzystępna, a komandor siedział w miejscu pilota znacznie sztywniej niż zwykle i do nikogo się nie odzywał.
Towarzyszyli im Vhinku i jego kilku podwładnych, a Thace pochwycił w pewnym momencie spojrzenie porucznika. Ten uśmiechnął się zdawkowo i jakby przepraszająco – od poprzedniego wieczora nie rozmawiali, bo minęli się przy śniadaniu i chyba potrzebna im była ta przerwa, aby każdy miał czas uporać się ze swoimi myślami. Thace odpowiedział mu tym samym a potem przymknął oczy, gdy usłyszał, jak dwóch techników Vhinku zaczyna rozmawiać o imprezie, którą planowali zorganizować w klubie, gdzie zawczasu zrobili rezerwację na wieczór.
***
Podczas kontroli tego dnia odwiedzili niewielką, ale prestiżową akademię wojskową o profilu technicznym, gdzie Thace, co podczas misji nie zdarzało mu się zbyt często, miał o czym rozmawiać z żołnierzami, których poznał i spędził z nimi całkiem przyjemny czas. Był spokojniejszy, czuł się niemal swobodnie i lepiej niż w wielu innych lokalizacjach, gdzie się pojawili – co biorąc pod uwagę spięcie z Vhinku i nadmiar myśli, naprawdę dobrze mu zrobiło. Za każdym razem, gdy w rozmowie pojawiał się temat edukacji, wykładowcy i inżynierowie byli zaskoczeni, gdy mówił, że studiował na uczelni mieszanej, ale wybrał kierunek cywilny, a nie wojskowy. Od kilku osób usłyszał, że wygląda na tak idealnego żołnierza, że wydaje się niemożliwe, że nie wybrał militariów jako dzieciak, a dopiero będąc już dorosłym. Wizyta ta oczywiście sprowokowała standardowe pytania o jego doświadczenia w akademii cywilnej ze strony Proroka, gdy po części oficjalnej a przed kolacją, która miała się odbyć dopiero wieczorem, ruszyli na samotną, już wcześniej zaplanowaną przechadzkę po mieście a potem odwiedzili malowniczy park krajobrazowy. Był jednak znacznie mniej natrętny niż kiedykolwiek i wyglądało to raczej tak, jakby był to jedyny pomysł, jaki miał, by naturalnie zacząć rozmowę.
Prorok nie wspomniał o rozmowie z Vhinku, chociaż podczas kontroli, ale też gdy znaleźli się na osobności, zachowywał się bardziej sztywno i zachowawczo niż w ostatnim czasie. Utrzymywał też dystans fizyczny, czego wcześniej nie robił. Mówił ciszej niż zazwyczaj, jednak kiedy w ogóle zaczęli rozmawiać, nie przestawał mówić i zadawać pytania, chyba po to, by nawet na moment cisza nie zapadła i by któryś z nich nie podjął tematu Vhinku. Thace jak zwykle zdradzał mu małe, bezpieczne fragmenty swojej przeszłości i czasem musiał hamować się, by nie powiedzieć zbyt wiele… bo cała jego młodość wypełniona była tajemnicami, których nie mógł mu zdradzić. Miał wrażenie, że Prorok to czuje, ale wciąż – nie naciskał na odpowiedzi tak, jak kiedyś.
Co więcej, w pewnym momencie Prorok sam zaczął się zwierzać; mówił o tym, że pochodził z dość biednego regionu, że chociaż jego rodzice pracowali w wojsku, to wcale nie naciskali, by również zaciągnął się do armii – Thace miał wrażenie, że było w tym coś więcej, ale nie ważył się dociekać o szczegóły. Że w akademii miał trudności z najbardziej ścisłymi i technicznymi przedmiotami, nocami nadrabiał zaległości, a przy innych studentach czuł się jak idiota, mimo że obiektywnie wiedział, że radził sobie dobrze. Było to jednak okupione walką o każdą ocenę i ciężką pracą, bo miał ambicje, by być chociaż na tyle dobry, by dostać w wojsku posadę szeregowego pilota w którejś z bardziej znaczących flot, a nie na rubieżach czy nic nie znaczącej stacji.
– Wszystkie te wyliczenia, techniczne zawiłości, analizy, szczegóły… dla mnie był to koszmar i dopiero gdy spotkałem się z tym wojsku w praktyce w pełni zrozumiałem, o co w ogóle chodziło i nagle okazało się to zupełnie proste i oczywiste. Na ile zdołałem cię poznać, mam poczucie, że tobie teoria przychodziła z łatwością i niemal nie musiałeś się tego uczyć.
– Lubiłem przedmioty ścisłe, bo zawsze byłem w nich dobry, ale i tak siedziałem w notatkach całe noce. Nie aby nadrabiać braki, bo byłem z materiałem na bieżąco, tyle że nie mogłem sobie pozwolić na odpuszczenie sobie czegokolwiek i zaliczenie jakiegoś modułu na mniej niż 95%. Musiałem być najlepszy na roku. Potrzebowałem stypendium i nie mogłem dopuścić, bym nie był we wszystkim pierwszy – przyznał, zagryzając wargi i przypominając sobie, jak trząsł się przed egzaminami, przy których nie był absolutnie pewny, że wystarczająco dobrze się przygotował. – Na kierunkach cywilnych stypendium dostawał promil studentów a wymogi by je otrzymać były bardzo wysokie, podczas gdy wojskowe akademie zapewniały przynajmniej podstawowe utrzymanie każdemu, kto zdawał egzaminy w terminie.
– A mimo to nie wnioskowałeś o transfer na kierunek wojskowy. Chociaż mogłeś to zrobić w dowolnym momencie – powiedział Prorok. – Thace… dlaczego się nie przeniosłeś…? Sprawdziłem, jakie miałeś wyniki na studiach. Na pewno niejednokrotnie dostawałeś takie propozycje – stwierdził i zerknął na niego niepewnie. Co prawda Thace dawno temu prosił go, by nie podejmowali tego tematu, ale tym razem zająknął się, zanim powiedział, że wolałby o tym nie rozmawiać. Wiedział, że skoro Vhinku rozmawiał z Prorokiem i martwił się o niego, to może być jedna z ostatnich takich okazji, by spędzili ze sobą popołudnie i mogli po prostu rozmawiać i być razem. Niebawem mieli wrócić do Bazy Głównej, a tam skończą się nie tylko wycieczki, ale też praca w nocy, gdy czas na planetach nie zgadzał się z cyklem dobowym, przesiadywanie w auli X-10 nad raportami, wszystkie te wspólne chwile…
Na ile zdołał poznać komandora, czuł, że jeśli ktoś taki jak Vhinku zwróci mu uwagę ponownie, bo na pewno kiedyś to zrobi, jeśli nie przestaną dawać wszystkim powodów do plotek… Prorok wycofa się całkowicie i ukróci to wszystko, przynajmniej na jakiś czas. Już teraz wiedział, jak bardzo by za nim tęsknił, gdyby to miało się skończyć.
Nie zdołał porozmawiać z Kolivanem i nie miał pojęcia, co właściwie miałby mu napisać. Miał jednak pewność, że mężczyzna byłby wściekły, gdyby dowiedział się, że Thace – chociaż robił to, co mu zlecił i zbliżał się do Proroka, by być bliżej centrum wydarzeń – wzbudził aż tyle plotek i sam kompletnie tego nie zauważył, skupiając się na zadaniu… aż za bardzo i tak, o tym również doskonale wiedział.
– Pochodzę z rodziny wojskowych, tyle że ich poglądy na wiele spraw były tak różne od moich, że nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego – odparł po paru chwilach milczenia. – Podejmując jako nastolatek decyzje o przyszłości nie dopuszczałem opcji, by kiedykolwiek pracować w armii. W pobliżu naszej rodzinnej planety znajdowała się akademia wojskowa, kilku moich krewnych było w niej zatrudnionych jako wykładowcy. Biorąc pod uwagę moje najwyższe noty na etapie edukacji podstawowej, dostałbym się na dowolny kierunek, jaki bym wybrał. I na pewno byłoby mi tam znacznie łatwiej niż komukolwiek innemu, biorąc pod uwagę jak wpływowy i bogaty był mój klan.
– Gdybyś podjął inną decyzję… przy twoich kompetencjach i samozaparciu, dostałbyś stanowisko oficerskie zaraz po skończeniu akademii.
– I już bym nie żył, bo nie potrafię zarządzać ludźmi i jednostkami bojowymi – westchnął Thace. – Dobrze odnajduję się jako teoretyk i inżynier, ale nie mam za grosz zmysłu strategicznego. Gdy kończyłem studia, w kilku Sektorach drugiego kręgu wzmogły się ruchy rebeliantów, którzy rozbili tam dwie potężne floty Imperium. W okresie, gdy kończyłem studia, zdolni, obiecujący absolwenci, byli wysyłani ze stopniem podporucznika i oddziałem żółtodziobów w najtrudniejsze rejony, bo to był najlepszy sposób by zweryfikować, ile faktycznie byli warci. Niektórzy się wykazali i robili kariery. Ja nie przeżyłbym pierwszej misji, którą miałbym samodzielnie zaplanować. Przypuszczam, że nawet gdybym był idealnym dzieckiem i robiłbym całe życie wszystko, czego rodzina ode mnie oczekiwała, nawet nie próbowaliby mi pomóc i wysłaliby mnie tam na pewną śmierć i oszukiwali samych siebie, że to dla mnie szansa na wykazanie się i start w dorosłość i karierę i wierzyliby w to aż do momentu, gdyby dostaliby informację, że nie żyję. Miałem liczne rodzeństwo i kuzynostwo, byliśmy przerzucani między kolejnymi cywilnymi krewnymi, by nas wychowywali, rodziców przez całe dzieciństwo widywałem tylko podczas ich rzadkich przepustek, a gdy zakończyli dłuższe kontrakty i wrócili na naszą planetę na dwa lata przed wyjazdem na kolejną długoterminową misję, bo moja matka znów była w ciąży, byłem już nastolatkiem i nic dla mnie nie znaczyli, tak jak ja nic nie znaczyłem dla nich. Wątpię, czy ktokolwiek z krewnych by po mnie płakał, tak jak nie płakali po nikim przede mną. Spełniłbym obowiązek. Jedna osoba mniej nie robiła dla całego rodu żadnej różnicy.
Na te słowa Prorok przysunął się do niego i objął go ramieniem, a Thace przymknął oczy. Przez cały dzień komandor nawet go nie dotknął i chyba dopiero w tym momencie Thace zdał sobie sprawę, jak oczywista stała się dla niego pewna bliskość fizyczna między nimi… niejednokrotnie chwytał go za rękę, kładł mu dłoń na plecach czy ramieniu, ale rzadko zdarzało się, by zrobił coś więcej. Przytulił go w geście pocieszenia prawdopodobnie pierwszy raz.
– Cieszę się więc, że jednak nie wybrałeś kierunku wojskowego. Wybacz, że wcześniej naciskałem cię na te zwierzenia. Rozumiem już, dlaczego to było dla ciebie tak trudne – powiedział cicho Prorok.
– Nie pytaj mnie znów, dlaczego byłem skłócony z rodziną. Nie pytaj też, dlaczego do wojska jednak trafiłem.
– Nie zamierzałem pytać. Ale wysłucham cię, jeśli kiedyś będziesz chciał mi o tym powiedzieć. Nie będę cię oceniał. Byłeś jeszcze dzieckiem. Moje relacje w rodzinie nie… nie były najlepsze. Wiem, jak to jest… nie mieć ze strony krewnych wsparcia, zwłaszcza w młodym wieku. Domyślam się, że było ci ciężko. Przykro mi, że musiałeś przechodzić przez… przez cokolwiek, co być może przypominało też moje młode lata.
Na jego słowa Thace otworzył oczy i poczuł, jak pod powiekami zaczyna robić mu się wilgotno, gdy widział kolejny malowniczy zachód słońca – bo znów napłynęły wspomnienia, znów był z kimś, kto był dla niego ważny, a jednocześnie czuł się najbardziej samotną osobą w całym wszechświecie. Dłuższy czas milczeli, po raz pierwszy, odkąd tu przylecieli, a Thace widział, że Prorok gryzie się z myślami. I spodziewał się, jakie słowa za chwilę padną.
– Vhinku narzeka, że nie integrujesz się z zespołem – odezwał się wreszcie komandor. – Jego zdaniem powinieneś więcej czasu spędzać z resztą jednostki a mniej ze mną.
– Powiedział mi o tej rozmowie. Niepotrzebnie się wtrąca, chociaż wiem, że nie robi tego ze złej woli – odparł Thace, na co Prorok westchnął. – Wspomniał, że ostro zareagowałeś na jego słowa. Mam nadzieję, że przesadzałeś, grożąc mu naganą i że przeprosisz go za to, że go uderzyłeś.
– Więc był z tobą bardziej szczery niż sądziłem – mruknął i lekko się skrzywił. – Wściekłem się na niego, ale prawdopodobnie miał rację.
– Nie uważam, że ma rację sądząc, że wie lepiej ode mnie…
– Za godzinę wychodzą się pobawić – przerwał mu Prorok. – Idź dziś z nimi. Przesunę ci jutrzejszą zmianę na popołudnie, a tę oficjalną kolację załatwię sam. Za tydzień wracamy do bazy. Wykorzystaj ten czas robiąc to, na co masz ochotę.
– Mam ochotę zwiedzać z tobą kolejne miejsca, tym bardziej że zostało tak mało czasu.
– Thace, wyjdź dziś z Vhinku i resztą – powiedział zmęczonym głosem. – To nie prośba ani sugestia, tylko polecenie służbowe. Przestań kulić się jak zbity szczeniak. Nie masz powodów się denerwować. Nie jestem na ciebie zły. Na niego już też nie.
– Powiedziałeś, że czasem nie zachowuję się naturalnie. To moja naturalna reakcja, gdy wyganiasz mnie do rozrywek, na które nie mam ochoty.
– Powiedziałem ci też, że czasem zachowujesz się bezczelnie i to jeden z takich właśnie momentów – stwierdził bez szczególnej złości. – Vhinku ma rację. Powinieneś spędzić nieco czasu z osobami bardziej w twoim wieku, a nie starym zgorzkniałym komandorem.
– Nigdy tak o tobie nie myślałem i naprawdę wolałbym…
– Proszę cię. Nie utrudniaj wszystkiego.
– Są głośni, za dużo piją a na planetach szukają głównie okazji do znalezienia sobie kogoś na jedną noc.
– Ty też szukałeś na DX-930 i to nawet w momencie, gdy spotykałeś się z kobietą, która coś dla ciebie znaczyła. Nie wmawiaj mi, że to, co robią, w ogóle cię nie interesuje.
– Może kiedyś tak było, ale już nie jestem tym zainteresowany – powiedział ze ściśniętym gardłem.
– Thace, dość – uciął Prorok i chociaż jego głos wciąż był łagodny, to brzmiał nieco bardziej stanowczo. – Przestań spierać się ze mną jak dziecko. Wrócisz na krążownik, przebierzesz się w cywilne rzeczy i pójdziesz się pobawić w klubie, skoro twój bezpośredni dowódca tego od ciebie oczekuje. Koniec dyskusji.
Tego wieczoru Thace wypił trzy mocne drinki, w które wmusili w niego pozostali żołnierze, zszokowani, że w ogóle się zjawił i że nie odmówił picia alkoholu. Spędził z nimi godzinę lub półtorej, a kiedy uznał, że wystarczająco dużo osób z jednostki go zobaczyło, opuścił klub i przeszedł się dwie przecznice dalej, do innego lokalu, który znalazł w komunikatorze i wiedział, że jest bezpieczny – znaleźli się w układzie na tyle liberalnym, że nie trzeba się było z niczym ukrywać, a jeśli miał wyjść i się zabawić… postanowił zrobić to, co Hanga nieustannie doradzał mu na komunikatorze, odkąd dowiedział się z jego półsłówek, jak faktycznie wygląda kilkumiesięczna misja zwiadowcza w pokojowym Sektorze. I to, co mniej lub bardziej bezpośrednio kazali mu zrobić jego porucznik i komandor.
Zanim na planecie nastał świt, uprawiał seks z trzema przypadkowymi hybrydami a potem na dokładkę z parą znacznie od niego starszych Galran w stałym związku, którzy postawili mu kolejnego drinka, poflirtowali z nim nie więcej niż pięć minut i zabrali go do swojego mieszkania. Po sposobie, w jaki się do niego i siebie nawzajem odnosili oraz surowym wystroju ich lokum, nabrał niemal całkowitej pewności, że kiedyś obaj służyli w wojsku i byli różnego stopnia. Byli zaskoczeni, gdy zorientowali się, że nie jest prostytutką i tak, chciał iść z nimi do łóżka. Byli też zaskakująco delikatni, gdy tylko znaleźli się z nim w sypialni. Obaj mieli całkowicie spiłowane szpony i gdy wsuwali w niego nawilżone lubrykantem palce, nie musieli być tak ostrożni jak on z trójką facetów, których wcześniej kolejno przeleciał w toaletach i dark roomach. Gdy poszedł się odświeżyć, przygotowali mu gorące ruuso i lekką kolację i wiedział, że po nadmiarowej ilości alkoholu naprawdę tego potrzebował i rano będzie im tym bardziej wdzięczny. Nie byli natrętni, nie wypytywali, kim jest. Pytali jednak, czy wszystko w porządku, bo ewidentnie dostrzegli, że coś jest nie tak. Patrzyli współczująco, gdy łamiącym się głosem przyznał, że chyba zauroczył się kimś, z kim pracował i u kogo nie miał absolutnie żadnych szans. Gdy poczuł oplatające go ramiona ich obu, miał ochotę się popłakać.
Nieco starszy z nich, długowłosy, poważny i odrobinę przypominający wyglądem Kolivana, który, jak sądził, całe lata temu był spośród tej dwójki dowódcą, upewnił się dwukrotnie, czy Thace wie, jak ma wrócić do lokalu, gdzie się spotkali – lub innego miejsca czy hotelu, bo sądząc po twoim akcencie, chyba nie jesteś stąd. Kiedy Thace wymamrotał cicho, że jest z przyjaciółmi, wyrwał się do innego lokalu zabawić i że nikt z nich o nim nie, ten, mimo zapewnień, że da sobie radę, odstawił go ścigaczem do klubu, w którym bawił się Vhinku i reszta. Miał wrażenie, że mężczyzna domyślił się, że tak jak on kiedyś jest żołnierzem.
Wrócił do reszty poczochrany i z wymiętymi i lekko naddartymi po wcześniejszych przygodach ubraniami cywilnymi. Poleciał z powrotem na krążownik Proroka razem z kilkoma pilotami oraz Vhinku, który wyglądał tylko minimalnie lepiej od niego; przyjaciel zaciągnął go do serwerowni, w której ukrył parę butelek alkoholu, a potem, pijąc za szybko i za dużo, bliski szlochu mówił o kolejnej awanturze z Vog i kolejnych bezsensownych jednorazowych przygodach po obu stronach.
– Mam nadzieję, że bawiłeś się lepiej ode mnie. Sądząc po tym, jak wyglądasz, pieprzyłeś się z kimś całą cholerną noc.
– I wcale nie bawiłem się przy tym dobrze – wymamrotał Thace, przyjmując bez protestów porcję alkoholu i opróżniając szklankę paroma łykami. Potem przyjął jeszcze kilka kolejnych. I tym razem, po raz pierwszy, odkąd się poznali, to Vhinku prowadził go do jego kwatery, a nie odwrotnie i trzymał go za włosy, gdy Thace wymiotował w toalecie. Chociaż sam również był pijany, pomógł mu ściągnąć buty i wierzchnie ubranie, wmusił w niego butelkę wody i porcję suplementów i posadził na łóżku. Przeczekał najgorszy moment i upewnił się, że leki zaczęły działać i torsje nie wrócą i dopiero wówczas pozwolił mu się położyć i okrył go kołdrą.
– Vog raczej nie wpuści mnie do pokoju – oznajmił wówczas. – Pod sam koniec znów wyszła z jakimś facetem, a ja poszedłem stukać się do kibla z parą obcych prostytutek, których płci do tej pory nie jestem pewny a po takich akcjach i awanturze zwykle nie mamy ochoty na siebie patrzeć. Mogę przespać się u ciebie…?
– Śpij gdziekolwiek. W szafie jest dodatkowa pościel – wymamrotał Thace. Po paru chwilach poczuł, jak Vhinku, zawinięty w drugą kołdrę, pada na łóżko tuż przy nim. Ledwo się mieścili na wąskim materacu, ale Thace czuł się tak fatalnie i tak bardzo potrzebował bliskości kogoś, kogo znał, choćby i całkowicie platonicznie, że zdecydował się go nie wyganiać na fotel czy podłogę.
– Myślę o niej. Jestem idiotą i znów wszystko spieprzyłem. O czym ty myślisz?
– Że powinienem był pójść z Prorokiem na tę oficjalną kolację, porozmawiać z wykładowcami o wojskowych nowinkach technicznych a potem wrócić tu trzeźwy i popracować. W auli X-10. Z nim. I nic nie pić, chyba że nalałby mi do kieliszka odrobinę czegoś lepszego niż to świństwo jakie mi zaserwowałeś i wcześniej wlewałem w siebie w klubie. Wie, że nie lubię alkoholu. Jutro będę czuł się koszmarnie. Nienawidzę cię za to, że z nim rozmawiałeś i jego za to, że uznał, że masz rację a mi potrzeba imprezowania.
– Och, Thace… Ty głupi dzieciaku… – powiedział cicho Vhinku, a potem objął go mocno; dzieliły ich dwie warstwy pościeli i jakiś zaplątany pomiędzy koc, ale mimo to czuł ciepło jego ciała… czuł się tak jak w momentach, gdy Antok przytulał go i uspokajał ponad trzydzieści lat temu, kiedy miał jeden z gorszych dni i czuł, że nigdy niczego nie osiągnie i był dla Ostrzy zupełnie bezwartościowy.
– Nie każ mi więcej dobrze się bawić w waszym stylu – szepnął, odwracając się w jego stronę. – Uprawiałem dziś seks z pięcioma osobami. Nie zapytałem o imię ani jednej z nich. Ledwo pamiętam ich twarze. Trójki z nich nie rozpoznałbym, gdyby stanęły teraz przede mną.
– Jesteś cholernie pijany, więc akurat to mnie zupełnie nie dziwi – stwierdził Vhinku, na co Thace parsknął zduszonym, przypominającym szloch śmiechem. Zacisnął powieki, kiedy mężczyzna zaczął pocieszająco gładzić go po włosach, dokładnie tak, jak robił to kiedyś Antok i jak uspokajało się dzieci. – Thace… jak nazywała się tak hybryda z DX-930? – spytał cicho.
– Hanga – powiedział, przypominając sobie śmiech tego uroczego dzieciaka, który byłby niesamowicie rozbawiony jego nocnymi przygodami i pewnie zorientuje się, co zaszło, gdy będą znów rozmawiać z użyciem video.
– Hanga – powtórzył Vhinku. – Myślałeś o niej? Gdy byłeś z innymi…?
– Nie o niej – wydusił ledwo słyszalnie i poczuł, jak Vhinku obejmuje go mocniej.
Drugi z byłych wojskowych, z którymi uprawiał seks, był bardziej bezpośredni. To on postawił mu drinka, prowadził rozmowę i zaproponował, by przenieść się w wygodniejsze miejsce. Był od niego wyższy, mocniej zbudowany i chociaż miał zupełnie inne rysy twarzy i nie miał włosów ani zarostu, lecz twarde grzebieniowe wypustki na głowie, charakterystyczne dla szczepu 1, miał niesamowicie podobny do Proroka głos. Gdy obejmował od tyłu, mówił mu, że jest śliczny i słodki. Pytał, czy jest mu dobrze i upewniał się, że nie robi mu krzywdy, gdy Thace wydał z siebie choćby najcichszy jęk. Całował jego kark i pieścił dłonią, a potem razem ze swoim partnerem ustami. Thace próbował sobie wówczas wmawiać, że wcale nie wyobraża sobie, że robi to ktoś inny. Po pytaniu Vhinku przestał się oszukiwać.
Nie wypowiedzieli już ani jednego słowa, a Thace, zmożony alkoholem, usnął zaskakująco szybko, mimo nadmiaru niebezpiecznych myśli i wspomnień.
***
Gdy Prorok zobaczył go następnego dnia w południe, ledwo przytomnego i z potwornym kacem, westchnął i zażartował, że nigdy więcej nie będzie go już wysyłał siłą do klubu, a potem kazał mu wrócić do swoich kwater i się przespać, oznajmiając, że usprawiedliwi w systemie jego nieobecność. Ani on ani Vhinku nie próbowali już namawiać go na integracje z resztą oddziału, gdy polecieli na kolejną planetę, przedostatnią na ich trasie i ostatnią, na której było cokolwiek do zobaczenia. Wieczorem wciąż jeszcze nie czuł się dobrze, ale wiedząc, że podczas misji nie będzie mieć już okazji by to zrobić, napisał do Proroka na komunikatorze i zapytał, czy może jednak wziąć niewielki statek z Sentry pilotującym i przelecieć się z nim w jakieś ładne miejsce chociaż na godzinę.
Chociaż Prorok miał inne plany i zamierzał ruszyć krążownikiem w kolejne miejsce zaraz po kolacji, polecił Thace’owi, aby się na niej pojawił i przekazał Vog, że wylot opóźni się o kilka godzin. Spędzili z wykładowcami z akademii wojskowej i gubernatorem tylko tyle czasu, ile było konieczne, a potem polecieli na drugi kontynent, gdzie dopiero świtało; obejrzeli razem wschód słońca, siedząc tuż obok siebie na rozległej skarpie zabezpieczonej solidną barierką, nad wodospadem, pod którym rozciągał się widok na ocean, a potem spacerowali wzdłuż wybrzeża pokrytego skrzącymi kamyczkami w ostrym, porannym słońcu i silnym, wilgotnym wietrze znad oceanu.
Niewiele rozmawiali, a jedyne tematy, jakie podejmowali, związane były z pracą i raportami oraz podsumowaniami z kontroli, którymi będzie trzeba się zająć po powrocie do Bazy Głównej. Prorok, w przeciwieństwie do Vhinku, nie pytał, co robił poprzedniej nocy – chociaż pewnie usłyszał z plotek, że Thace zniknął na wiele godzin i wrócił w stanie jednoznacznie wskazującym na to, że uprawiał przypadkowy seks i to raczej z więcej niż jedną osobą.
Włosy jego i Proroka były wilgotne od bryzy, kiedy wrócili na krążownik i gdy obudził się po paru godzinach, wciąż czuł na skórze zapach soli. Do tej pory nie dopuszczał takich myśli i fantazji, ale tego dnia po raz pierwszy masturbował się pod prysznicem myśląc o Proroku; nienawidził się za to, był zawstydzony swoim niepohamowaniem i coraz bardziej przestraszony tym, jak bardzo jego emocje, które narastały tyle czasu a które właśnie dopuścił do świadomości były niebezpieczne. Gdy w południe czasu obowiązującego na krążowniku zobaczyli się z Prorokiem na późnym śniadaniu w całkowicie już pustej kantynie, bardzo trudno było mu spojrzeć komandorowi w oczy.
– Wszystko w porządku, Thace? – spytał mężczyzna z zatroskaniem. – Nadal nie czujesz się dobrze? Może się czymś zatrułeś i to nie był wyłącznie alkohol. Zanim wylecimy, odwiedź na wszelki wypadek jednostkę medyczną.
– Wszystko w porządku, sir. Czuje się już dobrze, po prostu się zamyśliłem. Za parę dni wylądujemy w stacji nadawczej dalekiego zasięgu, gdzie w końcu będę mieć sporo pracy i zastanawiałem się, co będę musiał robić… no i po drodze czeka nas jeszcze układ MST-K1, gdzie mamy spędzić nieco więcej czasu. Dotrzemy tam za najdalej godzinę i… naprawdę szukałem interesujących miejsc, ale nawet jeśli założylibyśmy skafandry ochronne, nie ma tam zupełnie nic interesującego – wyrzucił z siebie potok nieskładnych zdań, by zająć myśli czymkolwiek innym, bieżącymi sprawami i odwrócić uwagę Proroka; po samej jego minie stwierdził, że średnio mu się to udało, jednak brnął dalej. – Przeczytałem dwa informatory. Wszystkie dwanaście planet układu przeznaczone jest na cele rolnicze ze względu na korzystne dla wegetacji roślinnej promieniowanie, które jednak jest na tyle szkodliwe dla Galran, że żyją tu wyłącznie w podziemnych miastach. Większość rolnictwa obsługiwana jest maszynowo oraz przez rasę… nie pamiętam ich nazwy, której promieniowanie nie szkodzi w żaden sposób. Nie wiem, dlaczego nasza populacja jest tam aż tak liczna, no chyba że aż tak uwielbiają organiczną żywność, której są głównym eksporterem w tej galaktyce.
Po jego słowach Prorok uniósł brwi; z całą pewnością zauważył, że Thace gada bzdury, mówi cokolwiek, by tylko wypełnić ciszę, a to raczej rzadko mu się zdarzało, jednak nie naciskał go ani mu nie przerywał, jakby czekał, co ten właściwie chce mu powiedzieć.
– Galra zamieszkiwali ten układ tam od pokoleń, zanim trzy wieki temu promieniowanie gwiazdy MST-K1 zmieniło się na szkodliwe – wyjaśnił spokojnie. – Jednocześnie zmiana warunków atmosferycznych zapewniła ogromne plony i dała mieszkańcom posiadającym ziemię szansę na zbudowanie gigantycznych majątków. Nie opłacało im się stąd wyjeżdżać i woleli osobiście kontrolować swoje plantacje, a nie zdawać się wyłącznie na Sentry i lokalną rasę, zwłaszcza że prowadzą tu pewne specjalistyczne i eksperymentalne uprawy.
– Co im po tych majątkach, skoro muszą żyć pod ziemią jak jakieś krety i nie móc nawet spojrzeć na swoje słońce inaczej niż w skafandrze o najwyższym stopniu zabezpieczenia? – wypalił Thace, a Prorok zaśmiał się krótko na to porównanie.
– Czasem wygoda, pieniądze… tak, dobre jedzenie również, a przede wszystkim przyzwyczajenie. To wystarczające czynniki, by niczego nie zmieniać. Jeśli od całych dekad nie widziałeś słońca inaczej niż przez wizjery w niewygodnym skafandrze, to przestaje ci go brakować. Nawet nie wiesz, że mógłbyś za czymś takim tęsknić – powiedział i odwrócił wzrok. – Pewnie dlatego gdy ostatni raz rozmawiałem z gubernatorem, dowiedziałem się, że nie wydaje swoim istotnym podwładnym zgód na wyjazdy wakacyjne poza ich układ. Boi się, że jeśli zobaczą jakieś ładniejsze miejsca na własne oczy, planeta zacznie się wyludniać i stanie wyłącznie plantacją zamieszkaną przez obcych. W pewnym sensie go rozumiem.
– W Bazie Głównej też nie ma słońca, a pozwalasz nam wyjeżdżać, czego ta misja jest wystarczającym dowodem. Każdy z biorących w niej udział żołnierzy widział planetarne jednostki wojskowe, czasem w naprawdę fantastycznych miejscach, a jakoś nie słyszę, by ktokolwiek mówił o tym, że zamierza składać wniosek o przeniesienie – oznajmił, nie zamierzając przyznawać, że w przypadku Vhinku nie była to prawda.
– Wolę mieć u siebie tych, którzy są tu z wyboru a nie dlatego, że nie znają innych opcji. Wiem, że praca w zamkniętej bazie wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i dlatego płacę żołnierzom w centrali przynajmniej dwukrotnie więcej niż tym na wygodnych planetach a także zapewniam żołnierzom, z których jestem wyjątkowo zadowolony, możliwość wzięcia udziału w takich właśnie wyjazdach. Każdy dowódca ma prawo podejmować własne decyzje – powiedział i jakiś czas wpatrywał się w Thace’a. – Mam wrażenie, że tęsknisz za życiem na planecie i wiem, jak bardzo lubiłeś tę, na której stacjonowałeś ostatnio. Gdy zaczęliśmy zwiedzać kolejne miejsca, po raz pierwszy, odkąd cię znam, wyglądałeś na szczęśliwego… oprócz oczywiście tej nieszczęsnej wyprawy z przedwczoraj, kiedy doprawdy, nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale nie zamierzam teraz o to pytać. – Na te słowa Thace spuścił wzrok, aby z czymś się nie zdradzić, bo to nie widoki sprawiały w ostatnim czasie, że miał lepszy nastrój i nie impreza w klubie sprawiła, że dwa dni temu miał fatalny. – Wiem, że czasem cię krytykowałem a na samym początku nie radziłeś sobie najlepiej, jednak z czasem kontakty z lokalnymi oficjelami szły ci coraz lepiej – kontynuował po chwili Prorok. – Zwracasz uwagę na szczegóły, a jeśli się postarasz i coś cię interesuje, jak było w tej akademii technicznej, potrafisz się trochę otworzyć i budzić sympatię, chociaż wiem, że to czasem dla ciebie wyzwanie. Jesteś młody i nie budzisz podejrzeń. To przydatne cechy dla kogoś, kto miałby szukać nieprawidłowości, jakie przede mną być może były ukrywane. To, co wykryłeś tworząc raport dotyczący Lorcana jest wystarczającym dowodem.
– Podczas tej kontroli radziłem sobie tylko dlatego, że nie byłem tam sam – odparł natychmiast i usiadł sztywniej, gdy zdał sobie sprawę, że słowa Proroka zdecydowanie za bardzo brzmiały jak coś w rodzaju ‘nadawałbyś się na szpiega’.
– Nie masz doświadczenia, ale to przyjdzie z czasem – odparł Prorok. – Naprawdę zastanawiam się, czy nie powinienem zacząć wysyłać cię na prawdziwe misje kontrolne, tym bardziej że trafiają się też takie o charakterze ściśle technicznym, gdzie mógłbyś się wykazać. Sam rzadko w nich uczestniczę, bo to raczej zadanie moich podkomandorów. W najbliższym czasie Zak wybiera się na taką, niezbyt długą, bo spędzi na niej najwyżej sześć tygodni, ale przypuszczam, że byłoby to dla ciebie interesujące, a ponadto będzie również zajmowała się barierami ochronnymi, czego miałeś się nauczyć. Ona również lubi zwiedzać i zazwyczaj dopiera sobie nieco mniej… rozrywkowy skład niż miało to miejsce tutaj. Zatrudnia w swojej jednostce sporo inżynierów, w różnym wieku. Czułbyś się z nimi lepiej niż w towarzystwie bandy rozwrzeszczanych pilotów z oddziału Vhinku.
– Nie chcę nigdzie jechać bez ciebie, sir – powiedział natychmiast i przez moment misja nie miała znaczenia; tego rodzaju propozycję powinien omówić z Kolivanem, a nie o razu protestować, lecz po prostu nie zdołał się przed tym powstrzymać. – Proponujesz mi to przez to, co mówił Vhinku?
– Tak. Mimo że wczoraj przyszedł do moich kwater, przeprosił mnie i przyznał, że zagalopował się w swoich oskarżeniach. Odwołał swoje zarzuty, ale dobrze wiesz, że miał trochę racji.
– Z całym szacunkiem, sir, ale jesteś komandorem jednego z najważniejszych Sektorów w Imperium, należysz do naczelnego dowództwa i możesz robić co tylko chcesz. Jeśli twoje decyzje dotyczące tego, których oficerów zabierasz na oficjalne spotkania i tradycyjne wycieczki organizowane przez podległych ci gubernatorów budzą podejrzenia, wystarczyłoby, byś huknął na tę bandę znudzonych, pijących i żądnych plotek żołnierzy, a daliby temu spokój i przestali wygadywać głupoty, o których Vhinku w pewnym momencie zdecydował się do ciebie donieść.
– Mocne słowa. Jestem w takim szoku, że młody podporucznik użył ich odzywając się do komandora z naczelnego dowództwa, że nawet nie wiem, jak miałbym na to zareagować – powiedział z rozbawieniem. – Masz rację, mi to nie zaszkodzi, ale tobie w przyszłej karierze może. Jeśli naprawdę nie chcesz wyruszać na misje z którymś z podkomandorów, nie będę cię do tego zmuszał i przemyślę, jaka rola w Bazie Głównej będzie dla ciebie najodpowiedniejsza.
– Dziękuję, sir – powiedział cicho.
– Thace, chcę żebyś wiedział, że to było naprawdę bezczelne i nie mogę tolerować takiego tonu. Rozbawiło mnie to, ale nie możesz tak się do mnie odzywać, czy to jasne?
– Oczywiście. Przepraszam, sir.
– Zupełnie nie potrafię się na ciebie złościć – westchnął, kręcąc głową. – Zostawmy ten temat. Prawie nie ruszyłeś śniadania. Na pewno dobrze się czujesz?
– Gdy powiedziałeś, że nie będziesz mi kazał nigdzie lecieć z podkomandor Zak i grupą żołnierzy, z których nie znam ani jednej osoby, poczułem się znacznie lepiej – odparł i chwycił widelec, mimo że tak naprawdę wciąż nie miał apetytu, a pod wpływem spojrzenia Proroka czuł, że jego gardło się zaciska i że tym trudniej będzie mu cokolwiek przełknąć. Popijał posiłek znaczną ilością ruuso i zdołał mimo wszystko wmusić w siebie chociaż część porcji.
– Thace, jak to się stało, że dopiero dziś twoje włosy zaczęły robić się niebieskie? – spytał niespodziewanie Prorok, wyraźnie chcąc zmienić temat. – Odwiedzamy różne miejsca od trzech miesięcy, a na DND-221 zmieniły kolor całkowicie już po tygodniu. Dlaczego?
– Vhinku powiedział m, że w odbarwionych włosach wyglądałem za mało poważnie jak na żołnierza, a ostatnio stwierdził również, że wyglądam jak gwiazda estrady. Zanim wyjechaliśmy na tę misję, kupił mi na Tsevu-22 jakieś suplementy i filtr w sprayu. Zapomniałem go użyć, gdy poszliśmy nad tamten wodospad. Do tej pory stosowałem go przez cały czas.
– Niech Vhinku zajmie się własną fryzurą, a nie twoją. Udziela ci jeszcze jakiś porad? – spytał, a Thace momentalnie przypomniał sobie rozmowę sprzed paru dni.
– Tylko dotyczących tego, że bawiłbym się lepiej w klubie niż na zwiedzaniu. Ta porada, jak wiesz, okazała się nietrafiona. Inna sprawa, że ty również mi to radziłeś, sir. Nie wiem, czy powinienem przyjmować porady fryzjerskie czy jakiekolwiek inne od któregoś z was.
– Ach tak? A co sam byś najchętniej zrobił z włosami? – spytał z nutką rozbawienia.
– Kupił ręczną maszynkę, zgolił je całkowicie przed lusterkiem i nie martwił się fryzjerem i odbarwieniami przez kilka miesięcy. Nie znoszę, gdy nieznajomi dotykają moich włosów.
– Nie waż się tego robić.
Thace parsknął śmiechem, na twarzy Proroka pojawił się wyraz zadowolenia, kąciki jego ust się uniosły, a między wargami błysnęły dolne kły. Wszelkie próby, by zapomnieć o poranku prysnęły i znów wyobrażał sobie rzeczy, których nigdy nie powinien dopuścić nawet w fantazjach i o których wiedział, jak bardzo są nierealistyczne i niebezpieczne. Miał ochotę przysunąć się do Proroka, objąć go, dotknąć jego włosów, pieścić receptory pod jego uszami i patrzeć, jak jego uśmiech zmienia się w wyraz podniecenia… rozpiąć mu mundur, wsunąć palce w jego sierść – która prawdopodobnie była dłuższa, znacznie gęstsza i bardziej miękka niż jego. Sięgnąć między jego nogi. Całować go i zaspokajać dłonią, a potem usiąść okrakiem na jego biodrach i przycisnąć do pościeli.
Ponownie przypomniał sobie poranek i swoje poczynania pod prysznicem, o których wiedział, że nie raz jeszcze się powtórzą. Wiedział, że gdy na kolejnych misjach i wyjazdach poczuje chęć, by znaleźć partnera na jedną noc, będzie po raz pierwszy od bardzo dawna celowo szukał starszych od niego mężczyzn, bo przecież ta para Galran, którzy zabrali go do łóżka dwa dni wcześniej, to był przypadek wynikający z faktu, że wówczas poszedłby do łóżka z każdym, kto by mu to zaproponował.
Naprawdę cieszył się, że parę chwil później Vhinku wezwał ich, informując przez interkom, że za pół godziny znajdą się w układzie i aby wszyscy przygotowali skafandry ochronne na czas zejścia na planetę, bo chociaż podczas lotu nie groziła im ekspozycja na szkodliwe promieniowanie, to procedury bezpieczeństwa tego wymagały.
***
Chapter 12: Stacja dalekiego zasięgu
Notes:
Oto pierwszy z dwóch prawdopodobnie najcięższych do napisania rozdziałów. Korekta zajęła mi mnóstwo czasu i spowodowała kilka kryzysów, więc czuję ogromną ulgę, że w końcu się z tym uporałam...
(See the end of the chapter for more notes.)
Chapter Text
***
Przez najbliższe trzy dni nie miał szansy dłużej porozmawiać z Prorokiem sam na sam i w pewnym sensie czuł ulgę z tego powodu. Jego emocje były wciąż rozchwiane i gdy leżąc w łóżku i przewracając się z boku na bok w pełni zdał sobie sprawę, jaki popełnił błąd, pozwalając sobie na uczucia i przywiązanie, kilkakrotnie był bliski by tu i teraz skontaktować się z Kolivanem i do wszystkiego się przyznać. To, co go powstrzymało, to świadomość jak zły i zawiedziony jego głupotą byłby dowódca Ostrzy; dlatego uznał, że da sobie jeszcze kilka dni, bo może jednak jakoś się opanuje i przestanie wyobrażać sobie wszystkie te nieprzyzwoite i niebezpieczne rzeczy, a emocje same przygasną. Powtarzał sobie, że w Bazie Głównej będzie mu łatwiej, dostanie pewnie nowe obowiązki, będzie mieć mnóstwo pracy, zacznie przygotowania do okresowych testów kwalifikacji z pełnym zaangażowaniem... I odsuwał na bok malutki, złośliwy głosik, który powtarzał mu, że po prostu było mu wstyd, że zauroczył się jak dzieciak i mógł narazić swoją misję, mimo iż tyle razy powtarzał Kolivanowi, że doskonale sobie radzi.
Od Vhinku dowiedział się, że ten faktycznie rozmawiał z Prorokiem, ale mężczyzna nie zdradził nic więcej na temat ich rozmowy oprócz tego, że wszystko sobie wyjaśnili; dostrzegał, że komandor i porucznik traktowali się z pewną rezerwą, lecz nie zachowywali się na tyle nietypowo ani tym bardziej wrogo, by ktoś szczególnie się nimi interesował. Tym razem Thace obserwował wszystkich pozostałych żołnierzy dużo bardziej wnikliwie niż dotąd i jeśli wcześniej krążyły na jego temat jakieś niestworzone plotki, to teraz nieco przygasły, a raczej: zmieniły kierunek po jego seksualnej eskapadzie, o którą co bardziej odważni próbowali go wypytywać. Może wcześniej uważany był za wywyższającego się i wyrafinowanego, za lizusa, popychadło Proroka czy cokolwiek innego, ale teraz miał wrażenie, że gdy ktokolwiek o nim rozmawiał, nadużywał stwierdzeń w rodzaju ‘cicha woda brzegi rwie’ – co nie było chyba najgorszą opcją z możliwych. Wiedział, że gdy w końcu połączy się z Kolivanem, o tym również będzie musiał mu powiedzieć i wolał nawet nie wyobrażać sobie jego miny, gdy o wszystkim się dowie. Na wysłanie mu informacji o ostatnich zajściach wiadomością tekstową nie był w stanie się zdobyć.
Układ MST-K1, w którym się znaleźli, od samego początku uznał za najgorsze miejsce ze wszystkich podczas całej kontroli, a nadmiar myśli i emocji, z którymi musiał się mierzyć, sprawiał, że był tym bardziej wykończony i rozkojarzony. Promieniowanie, chociaż pod powierzchnią nieszkodliwe, miało negatywny wpływ na samopoczucie, jeśli nie było się do niego przyzwyczajonym a ponadto sztuczna doba na statku i te na planetach, gdzie znajdowały się kwatery najważniejszych polityków i przedsiębiorców, zupełnie się nie pokrywały. Pierwsze dzień spędzili na jednym z trzech gigantów o minimalnej rotacji, na których doba astronomiczna trwała blisko pół roku, zaś pełny obieg wokół centralnej gwiazdy zajmował kilka wieków. Pomimo zażywania suplementacji i przyzwyczajenia do podróży kosmicznych, warunki te były dla niego nie do zniesienia i podobnie jak wielu innych żołnierzy z ich jednostki, zaczął mieć zawroty głowy, które uniemożliwiały normalne funkcjonowanie już pierwszego dnia i z każdym kolejnym było tylko gorzej. Czuł narastający, pulsujący ból głowy im dłużej tam przebywał, a powroty na noc na krążownik, zamiast pomóc, jeszcze pogarszały ten stan.
Kontrolę prowadzili głównie pod powierzchnią, w dziwnych miastach, które nie miały ulic a klaustrofobiczne, zbyt jasno oświetlone korytarze. Transport na większe odległości odbywał się zamkniętymi tunelami wykopanymi kilkaset metrów pod poziomem mieszkalnym, do których zjeżdżało się superszybkimi, maleńkimi, ciasnymi windami, jednak skorzystali z nich tylko raz; Prorok opuścił je na tyle roztrzęsiony zamknięciem w tak małej przestrzeni, że zarządził, że później przemieszczać się będą korzystając ze statków ponad powierzchnią, twierdząc, że chce osobiście obejrzeć z powietrza specjalistyczne plantacje. Wiązało się to z każdorazowym zakładaniem skafandrów ochronnych i, oczywiście, wydłużyło ich pobyt z planowanych dwóch i pół dnia do ponad trzech.
Wszelkie biura, restauracje i inne lokale, które odwiedzili, zamiast lamp miały na wszystkich ścianach podłużne ekrany wyświetlające jaskrawe, surrealistyczne obrazy, zmieniające się automatyczne co jakiś czas i nawet nie próbujące symulować okien z naturalnymi widokami, jakie czasem znajdowały się w podobnych podziemnych miastach. Było zbyt kolorowo, sztucznie i dziwnie i chociaż cały układ był bajecznie bogaty, a gubernator wynajął im całą rzeszę przewodników, którzy mieli pokazać im wybudowane pod ziemią, imponujące miejsca rozrywki, chętni by z nich korzystać szybko się wykruszali. Niektórzy już po pierwszej dobie zaczęli głośno utyskiwać, dlaczego na sam koniec wyjazdu trafili w tak okropne miejsce, a ich nastrojów nie poprawił nawet fakt, że Prorok dał przepustki większej liczbie osób niż było to zgodne z regulaminem – pomimo licznych miejsc rozrywkowych znajdujących się w podziemnych miastach, większość osób po paru godzinach miała dość i nikt nie bawił się dobrze, zaś wypity alkohol, bez względu na to jak znakomity i w dodatku sponsorowany przez gubernatora, tylko potęgował migreny i fatalne samopoczucie załogi.
Thace wciąż czuł się osłabiony i skołowany, kiedy wreszcie opuścili to neonowe, podziemne piekło i cały układ MST-K1. Na myśl o tym, że z powodu wydłużenia pobytu tutaj miał przed sobą zaledwie kilka godzin snu, zaczynał czuć się jeszcze gorzej i był naprawdę bliski by pójść do Proroka i prosić go, by zatrzymali się po drodze gdziekolwiek albo chociaż zmniejszyli prędkość statku, aby opóźnić przybycie do ostatniego miejsca podlegającego kontroli; powstrzymał się jednak, gdy zobaczył w logach, że mężczyzna siedzi samotnie w auli X-10 i wątpił, czy w jego stanie byłoby rozsądne, by udawał się tam w nocy. Szybko przebrał się do snu i okrył kołdrą, a gdy usypiał, w jego głowie krążyła mieszanka obrazów: tych zupełnie nieprzyzwoitych z udziałem Proroka, jakiś urywków wspomnień z przeszłości ale też z ostatnich miesięcy i wspólnych wycieczek, wyliczenia i protokoły potrzebne do przeprowadzenia kontroli w stacji dalekiego zasięgu, ponura twarz Kolivana i zatroskana Antoka. Wszystko to również mu się przyśniło, gdy wreszcie zdołał zasnąć i wspomnienie wielobarwnego, chaotycznego i zupełnie pozbawionego sensu kalejdoskopu gnębiło go, gdy ociężałym krokiem sunął na śniadanie, pocierając zmęczone od niewyspania oczy. Przełknął zaledwie parę kęsów i zbył Vhinku, który pytał go, czy czuje się już lepiej oraz proponował, by wziął potrójną a nie standardową dawkę suplementów pomagających na dolegliwości, które oprócz niego gnębiły znaczną część ich składu. Inni jednak, w przeciwieństwie do niego, nie musieli przez najbliższe dwa dni zajmować się pracą wymagającą pełnego skupienia i wytężania umysłu i jeszcze nie ruszyli się z łóżek.
Ostatnim przystankiem była zbudowana na planecie pozbawionej atmosfery stacja przesyłowa dalekiego zasięgu, która ze względu na szczególne właściwości astronomiczne występujące w całym układzie, miała wybitnie wysokie współczynniki pozwalające na generowanie sygnałów dalekosiężnych. W przeszłości pracował w podobnych miejscach niejednokrotnie – zatrudniając się tam na kontrakcie jako technik zajmujący się planowanymi, większymi modernizacjami czy przeglądami, które trwały od kilku miesięcy do roku i doskonale wiedział, na czym polegały kontrole zewnętrzne, bo niejednokrotnie ich doświadczył a czasem sam był do nich angażowany. Ta konkretna stacja używana była zarówno do celów wojskowych jak cywilnych i przechodziły przez nią szyfrowane wiadomości i transfery z dwóch sąsiednich sektorów Imperium, zanim trafiły do Bazy Głównej lub w inne, bardziej odległe miejsce. Było to jedno z tych nielicznych miejsc podczas całej trasy, gdzie obecność Thace’a była uzasadniona i miał w całości zająć się technicznymi kwestiami, jako że był jedynym specjalistą na pokładzie krążownika Proroka w tym zakresie. Dodatkowo, wiedział, że przez to konkretne centrum przechodzą szyfrowane transfery danych z Sektora 1-Tsi, zarządzanego przez komandora Traska, w tym ze stacji przesyłowej Tsi- SC-2; gdy jakiś czas temu dowiedział się od Kolivana, że pracował tam jeden z ich braci, Dreg, zaczął się denerwować, że może trafić na coś, co będzie musiał ujawnić, ale wówczas omówili to i ustalili plan działania. Na liście historycznych transferów do przeprowadzenia szczegółowej kontroli nie znajdowała się tamta jednostka i dopilnował, by jego uzasadnienie w planie kontroli było bez zarzutu, zaś Prorok zaakceptował to bez mrugnięcia okiem. Kolivan kazał mu odezwać się, w razie gdyby sytuacja się zmieniła i potwierdził, że uprzedził już Drega, że ma w najbliższym czasie powstrzymać się od jakichkolwiek ryzykownych ruchów. Dobrze wiedzieli, że kontrola teoretycznie mogłaby wykryć jakieś nieautoryzowane, podejrzane przesyły i to takich zgodnie ze skryptem miał szukać, lecz ponieważ stacja, na której pracował Dreg miała być zgodnie z jego rekomendacją poddana tylko podstawowemu badaniu w czasie rzeczywistym – nie było żadnego ryzyka. Nie spodziewał się problemów, ale wiedział, że będzie musiał zachować czujność.
Chociaż był przygotowany i już od dwóch tygodni miał wszystko zaplanowane, naprawdę żałował, że nie poprosił Prorok o opóźnienie przylotu tutaj o choćby parę godzin. Dotarli na miejsce na początku cyklu dziennego stacji przesyłowej i miał przed sobą przynajmniej jedenaście godzin wpatrywania się w monitory, a już po pierwszych trzech ledwo trzymał się na nogach. Porucznik Melko zarządzający jednostką był nudnawym lizusem, który wciąż kręcił się wokół niego, sprowadzał kogoś do sal, w których Thace próbował pracować i tylko go rozpraszał; gdy Thace spokojnie, ale stanowczo powiedział, że potrzebuje nieco spokoju, urażony Melko zabrał Proroka, a także dwóch techników biorących udział w misji, Enke i Urga, na obchód po całej jednostce, pozostawiając go wyłącznie z miejscowymi inżynierami. Ci z kolei zadawali sporo pytań, byli rozluźnieni i głośni – nie spodziewali się w końcu żadnych problemów a co gorsza okazało się, że Thace przed dwiema dekadami pracował przez rok z jednym z nich i tym bardziej był wciągany w rozmowy. Ledwo pamiętał tego mężczyznę a ten najwyraźniej zapomniał, jak mało towarzyski był Thace i że nie znosił pracować inaczej niż w ciszy. W efekcie prace szły wolniej niż to zaplanował i wiedział, że aby wykonać wszystkie zadania, jakie mieli, będzie musiał spędzić tu dodatkowe dwie godziny. Aby chociaż trochę nadgonić prace, odmówił pójścia ze wszystkimi na obiad i powiedział, że potrzebuje skupić się na jednym temacie, co spotkało się z falą niezbyt szczerych westchnień ze strony Melko.
– Zaraz do was dołączę. Zamówcie dla mnie coś, co polecacie – powiedział Prorok, odprawił całe towarzystwo i odezwał się dopiero, gdy zostali sami. – Thace, słabo wyglądasz. Dasz sobie z tym radę sam? Może jednak przysłać tu Enke i Urga oraz wezwać z krążownika Vog? Ona również ma wykształcenie techniczne i może mogłaby ci się przydać.
– To tylko zmęczenie, sir – wymamrotał, wpatrując się w swoje dłonie. – Układ MST-K1 był dla mnie naprawdę wykańczający, a tutaj całe to towarzystwo jest strasznie głośne. Wolałbym pracować sam, a nie z tabunem ludzi, którzy kręcą mi się za plecami. Zanim wytłumaczę Enke, Urgowi i Vog co mają robić, sam zrobię to trzy razy.
– W porządku – powiedział Prorok po chwili wahania. – Wydawało mi się, że któryś z tych miejscowych techników cię zna. Czy coś jest z nim nie tak?
– Kiedyś razem pracowaliśmy, ale nawet nie kojarzyłem jego imienia – westchnął. – Był zaskoczony, że dostałem awans na oficera i na samym starcie powiedział reszcie, że znał mnie jako czterdziestolatka, więc mam wrażenie, że nie traktowali mnie do końca poważnie.
– Zwrócę na to uwagę porucznikowi Melko. Szeregowi powinni wykazywać się wobec oficera przeprowadzającego kontrolę z należytym…
– Proszę, nie – przerwał Prorokowi, zanim ten się rozkręcił. – Nie przeciągajmy tego jeszcze bardziej. Chcę wreszcie skończyć zadania na dziś, wrócić na krążownik i się przespać. Jutro też czeka mnie mnóstwo pracy.
– Pokaż mi, co masz na dziś zaplanowane – powiedział Prorok i przysiadł koło niego, zerkając w ekran, a Thace poczuł, jak z powodu samej tylko zupełnie niewinnej bliskości zaczyna robić mu się gorąco. – Ustalimy priorytety i może jednak znajdziemy coś, co można przesunąć na później.
– Mam dziś sprawdzać w czasie rzeczywistym transfery z jednostek dalekiego zasięgu z granicznych Sektorów – zaczął; wziął głęboki oddech i zmusił się, by przejść w tryb służbowy i skupić się na konkretach i suchymi, technicznymi kwestiami ostudzić swoje emocje. – To standardowa procedura, która może wykryć stałe nieprawidłowości w szyfrowaniach in-out. Wszystkie dane przechodzą w tym momencie przez serwer, który kontroluję na bieżąco i tylko ja mam do niego dostęp, co oczywiście znacznie spowalnia przekazywanie danych, jednak zoptymalizowałem to na ile było to możliwe, aby nie sparaliżować działania jednostki. Jednocześnie na drugim serwerze odbywa się kontrola próbkowa średniej czułości losowych fragmentów komunikacji z ostatniego kwartału z jednostkami, które wybraliśmy jako najbardziej newralgiczne, a na trzecim – pełne kontrole z ostatniego miesiąca o niskiej czułości kilku kolejnych stacji. Niestety we wszystkich tych diagnozach drobne anomalie zdarzają się cały czas i wymagają mojej uwagi, a na to nie miałem szans, gdy wszyscy kręcili mi się nad głową – powiedział, wskazując na otwartą listę. – Zamierzam zostawić na noc dwie szersze diagnozy z losowo wybranych wycinków czasowych, zarówno w komunikacji przychodzącej jak wychodzącej z ostatniego miesiąca, z obszarów, gdzie liczba odchyleń przy kontroli próbkowej okaże się największa, a jutro zająć się interpretowaniem wyników i przyjrzeć się ewentualnym niepewnym obszarom z użyciem pogłębionej diagnozy, jeśli będzie taka potrzeba. Nie za bardzo da się to rozdzielić, jeśli nie zamierzamy zostać tu dodatkowego dnia.
– Rozumiem. Czy możesz ponownie pokazać mi tę listę jednostek do kontroli próbkowych i pełnych, prowadzonych na danych historycznych a nie tylko w czasie rzeczywistym?
– Oczywiście, sir – powiedział, przesuwając ekran nieco wyżej.
– Dlaczego spośród stacji z Sektora 1-Tsi na liście jest zaznaczona tylko jedna z trzech, z którymi ta jednostka jest połączona? – spytał Prorok, marszcząc brwi; był na tyle skupiony na ekranie, że nie zauważył, że Thace lekko pobladł na jego słowa.
– Do kontroli wybrałem zgodnie z procedurami najbardziej znaczącą, czyli Tsi-SK-1. SC-2 i SK-9 są objęte podstawową analizą transferów w czasie rzeczywistym, a porucznik Melko wcześniej dostarczył mi raporty z ostatniego roku, które były nienaganne. To nie jest najnowocześniejsza stacja, ale widać, że personel, chociaż przez ostatnie godziny dawał mi się we znaki, pracuje bardzo sumiennie i…
– Nie chodzi mi o personel Melko. Nie jest geniuszem i ma uciążliwe usposobienie, ale jest pracowity i dokładny i takimi też ludźmi się otacza. Wątpię, że u niego mogłoby dojść do jakichkolwiek nieprawidłowości na skutek niedbalstwa, lenistwa czy rutyny – powiedział Prorok w zamyśleniu. – Wiem, że jesteś zmęczony i obiecuję, że ci to wynagrodzę, ale chciałbym, byś dodał te dwie stacje z Sektora 1-Tsi do pełnej kontroli i zwiększył czułość diagnozy. Czy jesteś w stanie objąć nią ostatni kwartał czy tylko miesiąc?
– Jeśli mam zwiększyć czułość algorytmu, ustawić pełną diagnozę i wybrać dane za cały kwartał, to zostaniemy tu nie dzień, a miesiąc i to o ile żaden z serwerów się po drodze nie wysypie – odparł, starając się na niego nie patrzeć, aby Prorok nie zauważył, jak bardzo zestresowała go sama perspektywa tego, co od niego usłyszał. – Nie planowałem w ogóle uwzględniać ich w kontroli, nie zgromadziłem dokumentacji ani nawet…
– A ile zajmie kontrola próbkowa średniej czułości przynajmniej dla tej mniejszej stacji, mieszczącej się bliżej granicy z Sektorem 1-Omega? – powiedział, wskazując Tsi-SC-2, w której stacjonował Dreg.
– Przynajmniej kilka godzin dla miesiąca i całą noc albo i dobę dla kwartału, nie wiem, ile dokładnie, bo muszę to najpierw skalibrować. Komandorze, dlaczego w ogóle chcesz to badać? – spytał nerwowo i wiedział, po prostu wiedział, że zmęczenie i strach spowodowały, że brzmiał nieprzyjemnie i konfrontacyjnie, chociaż nie miał takiej intencji. – I dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że…
– Thace – zaczął Prorok rozbawionym, ale jednak odrobinę ostrzegawczym tonem – powinno ci wystarczyć stwierdzenie, że chcę je dodać i koniec, ale jak tak bardzo cię to interesuje, proszę bardzo: Sektor 1-Tsi podlega pod komandora Traska, który jest obibokiem, ma zerowe pojęcie o technologii i w ciągu minionych dwóch dekad coraz częściej zdarzały się na jego terenach incydenty bezpieczeństwa danych. Mam podstawy przypuszczać, że dane, które docierają do Sektora Centralnego przez jednostki znajdujące się na jego terenie, mogą nie być należycie zabezpieczone.
– Nic takiego nie było w raportach dotyczących kontroli stacji dalekiego zasięgu… czytałem je dokładnie i zaleciłbym uwzględnienie…
– Incydenty te dotyczyły innych kwestii i zostały zamiecione pod dywan oraz prawdopodobnie utajnione, więc nie dziwi mnie, że na to nie trafiłeś. Jeśli jest taka konieczność, przesuń na jutro albo na noc którąś z pozostałych diagnoz, które zaplanowałeś na teraz i ostatecznie zostaniemy tu dodatkowe pół dnia i obiecuję, wynagrodzę ci to. Naprawdę zależy mi, abyś przypilnował diagnoz z obu tych jednostek z ostatniego miesiąca osobiście, przy czym dla tej... – zerknął na ekran – Tsi-SC-2, ustaw wyższą dokładność.
– Oczywiście, sir – wymamrotał Thace, bezwiednie kuląc uszy.
– Nie chciałbym zostawiać tych diagnoz bez twojego nadzoru – powiedział Prorok przepraszającym tonem, sądząc zapewne, że Thace marudzi wyłącznie przez zmęczenie. – Melko przyjaźni się z porucznik ze stacji Tsi-SC-2 i chociaż ufam mu… mam obawy, że drobne nieprawidłowości mógłby przede mną zataić, gdyby zostawić to na noc w rękach jego ludzi. Wybacz, że nie powiedziałem ci tego wcześniej, gdy przekazałeś mi plan prac kontrolnych, ale w ostatnim czasie, gdy zajmowaliśmy się pracą… przypuszczam, że bywałem nieco rozkojarzony – powiedział i zaśmiał się odrobinę nerwowo, lecz Thace, zbyt zestresowany całą sytuacją, nie próbował nawet zgadywać, co Prorok miał na myśli przyznając to ostatnie.
– Rozumiem, sir.
– Kalibrując diagnozę, ustaw wyższą czułość na niestandardowe kodowania oraz takie, które zmieniły status z militarnych na cywilne podczas któregoś z szyfrowań. Ta stacja dawno nie przechodziła modernizacji, a poza tym nie jest używana wyłącznie do celów wojskowych, więc jeśli ktokolwiek z rebelii czy szpieg próbowałby przekazać na zewnątrz istotne dane, skierowałby je do miejsca docelowego właśnie przez tego rodzaju jednostkę – oznajmił po chwili, nie spuszczając wzroku z ekranu. Na jego słowa Thace poczuł, jak robi mu się słabo, bo lepiej niż ktokolwiek wiedział, jak bardzo Prorok miał rację. Sam, przekazując dane Kolivanowi z Bazy Głównej, nie korzystał do transferów akurat z tej stacji, zresztą: miał pewność, że jego własne pakiety były nie do wykrycia. Nie miał jednak pojęcia, czy podobną ostrożnością w absolutnie każdym przypadku wykazywał się Dreg czy rebelianci z jego rejonu, których istotne transfery dzięki swojej pozycji w wojsku czasem zapewne ukrywał przed niepożądanymi oczami. Sam wykonywał podobne czynności w przeszłości niejednokrotnie. – Dokończ to i możemy wrócić na krążownik. Do śledzenia pozostałych danych możesz wysłać parę innych osób. Widzę, że jesteś zmęczony – powiedział łagodniejszym tonem. – Im szybciej z tym skończymy, tym szybciej stąd wyjedziemy i jeśli okaże się, że wszystko jest w porządku, nie zostaniemy tu dłużej niż do jutra. Przed uruchomieniem maksymalnego napędu nadprzestrzennego i powrotem do Bazy Głównej, może uda nam się jeszcze gdzieś wstąpić, nawet jeśli miałoby to opóźnić powrót o dzień lub dwa. Dobrze się czujesz, Thace?
– Tak, ja… po prostu… naprawdę jestem wykończony…
– Widzę, że ledwo trzymasz się na nogach. Może przynajmniej uruchom te diagnozy, sprawdź, czy działają poprawnie i przekaż Vog lub Vhinku i naszym technikom, co mają robić, a sam wróć na statek? Ufam im i jeśli cokolwiek wykryją, po prostu cię tu wezwą – zaproponował, kładąc dłoń na jego ramieniu i lekko zaciskając palce. – Odbębnię ten obiad i możemy wrócić razem. Za najdalej godzinę będę wolny.
– Vhinku nie ma pojęcia o tym temacie, a Vog też nie specjalizowała się akurat w komunikacji i szyfrowanie. Nawigacja, w której jej wiedza jest nieoceniona, to kompletne inna działka – zaprotestował szybko. – Jeśli to uruchomię, to muszę to dokończyć i być przy tym, a nie zostawiać to komuś innemu, zwłaszcza że sam powiedziałeś, że to ważne i…
– Thace, czy na pewno wszystko w porządku? – spytał Prorok podejrzliwie. – Wydajesz się zdenerwowany. Parę dni temu również… dziwnie się zachowywałeś. Czy coś się dzieje?
– Nie, sir. Tamta sytuacja… to nic ważnego. Dziś to tylko zmęczenie – powiedział i spróbował się uśmiechnąć; Prorok nie wydawał się być przekonany i jeszcze przez chwilę trzymał dłoń na jego ramieniu, a każda kolejna sekunda sprawiała, że Thace’owi tym trudniej było wytrzymać spojrzenie komandora. Mężczyzna był zatroskany i naprawdę się o niego martwił, a on… wciąż z trudem odpędzał niestosowne wizje, w tym samym czasie gorączkowo próbując znaleźć rozwiązanie na ukrycie ewentualnych działań Drega z ostatniego okresu i zrobienie tego na tyle skutecznie, by nikt niczego się nie domyślił, a raporty kontrolne jakie wygeneruje były bez zarzutu.
– Przykro mi, że musiałem dodać ci pracy, ale to dla mnie naprawdę ważne. Wyłączę cię ze zmian na czas powrotu, abyś mógł odpocząć. Przekażę też ludziom Melko, by zostawili cię w spokoju i nie zawracali ci głowy. Wpadnę tutaj po obiedzie za jakąś godzinę i przekażesz mi, ile dokładnie czasu będzie trwała diagnoza i wspólnie zadecydujemy, czy twoja obecność jest przy niej naprawdę konieczna. Przyjdę tu sam i przekażę Enke i Urgowi, że możesz potrzebować ich wsparcia, a ty odezwij się do osób na krążowniku, które mają jakiekolwiek wykształcenie techniczne, by przylecieli tu i zostali na nocną zmianę. W porządku?
– Tak, sir. Dziękuję za wyrozumiałość – wydusił i przełknął ślinę, gdy Prorok lekko poklepał go po plecach, a potem opuścił pomieszczenie i zostawił go samego. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Thace natychmiast napisał do Kolivana, by przekazać mu, że sytuacja się zmieniła, a jednostka, w której pracował Dreg, została przez Proroka wskazana jako ta, z której dane z ostatniego miesiąca miały zostać poddane bardziej szczegółowej kontroli – mimo że wcześniej zaakceptował jego listę i absolutnie nic nie wskazywało na to, że w ostatniej chwili zmieni zdanie. Czekał na odpowiedź dobre dziesięć minut, w trakcie których udawał, że przeprowadza kalibracje, raz po raz zerkając w komunikator.
K1: Czy będziesz w stanie sfałszować wynik diagnozy?
T1: Nie jestem pewien. Czego mam się spodziewać?
K1: Chodzi o tylko jedną sytuację, która standardowo w ogóle nie miałaby miejsca, bo Dreg zazwyczaj wie, co robi. W ciągu ostatniego miesiąca rebelianci, z którymi współpracowaliśmy, wysłali błędnie zaszyfrowany transfer danych. To niestety amatorzy i po tej sytuacji zerwaliśmy z nimi współpracę i jakiekolwiek kontakty. Dreg zatuszował to, wstrzymał transfer pakietu, mógłby zdradzić ich położenie i kluczowe informacje o ich planach, a ci idioci przemieścili się i na razie nie są aktywni. Niestety, gdy napisałem do Drega i poinformowałem go o zmianach w planie kontroli, przyznał mi się, że szczegółowe diagnozy wykonane na stacji pośredniej mogą to wykryć, bo nie zdołał oczyścić bazy całkowicie. To dla mnie nauczka, by nie ufać, gdy tak młoda osoba jak on twierdzi, że usunęła zagrożenie i wszystko jest pod kontrolą. Przyznał się, że bał się mojej reakcji. To jeszcze dzieciak, ma dopiero trzydzieści pięć lat i tak jak ciebie kiedyś, wysyłam go na razie w miejsca, gdzie jest w miarę bezpiecznie. Obecnie nie ma już ryzyka, że dane zostaną rozszyfrowane, ale jeśli twoja diagnoza wykryje, że jakiś podejrzany incydent ze wstrzymaniem i skasowaniem części transferu miał miejsca, zostanie przeprowadzona szczegółowa kontrola i przesłuchania w jednostce Drega, a on już teraz panikuje i nie da sobie z tym rady. Paczka wyszła 23 dni temu. Jak na to trafisz, będziesz mieć pewność, że nie znajdziesz już niczego, z czym mamy jakiekolwiek powiązania. Jeśli pozyskam kody bezpieczeństwa jakie zostały użyte, będziesz w stanie coś z tym zrobić w trybie natychmiastowym?
T: Nie wiem. Jak pojawi się cokolwiek, co systemy kontrolne wskażą jako podejrzane, będę potrzebował przynajmniej kilku minut by to rozpoznać, w zależności co konkretnie diagnoza wykryje. Nie usunę ot tak całego wycinka danych, bo to po prostu będzie zbyt widoczne w raportach, a na sfałszowanie raportu może nie starczyć mi czasu. Ile zajęłoby mi ukrycie tego, nie mam pojęcia, bo nie wiem, co to jest. Będzie ona trwała pięć godzin, ale wmówiłem Prorokowi, że jeszcze nie wiem, ile konkretnie potrwa. Ma tu wrócić za niecałą godzinę. Jeśli nic w tym czasie nie wykryję, tak czy inaczej powiem mu, że zobaczyłem coś podejrzanego i zostanę tu, dopóki diagnoza się nie skończy. Nie zostawię tu ludzi, którzy o niczym nie mają pojęcia, chociaż Prorok zasugerował, bym wrócił na krążownik. Czekam na te kody, bo to może ułatwić mi zadanie.
K1: Dostaniesz je w ciągu maksymalnie kwadransa. Zapuść tę diagnozę, aby nie budzić podejrzeń, że z tym bez powodu zwlekałeś.
Thace nienawidził takich sytuacji, ale nie był w stanie winić Drega, nawet jeśli to jego nieprzyznanie się do błędu do niej doprowadziło. Sam niejednokrotnie również nie był szczery z Kolivanem gdy miał jakieś trudności, bo się go obawiał… a był przecież dwadzieścia pięć lat starszy. W przeszłości wielokrotnie musiał szybko sfałszować dane, wstrzymać jakiś transfer lub w ostatniej chwili przekierować go innym kanałem i to zwykle nie było problemem: bo robił to na stacjach z niezbyt licznym personelem, podczas samotnych działań, gdy był w szczytowej formie… nie w sytuacji, gdy jakikolwiek oficer a już na pewno nie komandor w każdej chwili mogli go przyłapać, nie kiedy musiał cały w nerwach czekać aż dostanie dane lub coś się wydarzy a już na pewno nie gdy był w tak kiepskiej ogólnej kondycji jak teraz. Podskakiwał przy każdym najdrobniejszym nawet sygnale alarmowym – niegroźnych alertów było jak zwykle mnóstwo, bo te przy komunikacji dalekiego zasięgu podczas diagnoz za dłuższe okresy na tak dużych stacjach przesyłowych były codziennością.
Nie poinformował o niczym techników ze statku, aby czasem nie zwalili mu się nagle na głowę i zamierzał wymówić się przed Prorokiem zmęczeniem lub wykryciem czegoś podejrzanego, co go rozproszyło… tak, był zmęczony, a nerwy sprawiały, że jego wymówka już teraz brzmiała w jego głowie żałośnie i wiedział, że będzie brzmieć jeszcze gorzej, gdy wypowie ją na głos i gdy będzie próbował przekonywał komandora, że powinien zostać tu sam choćby i całą noc, skoro wcześniej narzekał, że ledwo trzyma się na nogach. Czuł, że zaczyna panikować i kiedy otrzymał od Kolivana kody, których powinien szukać i je w miarę możliwości unieszkodliwić, prawie wypuścił z dłoni komunikator. Zaczął gorączkowo przeglądać dane, dla których diagnoza jeszcze się nie uruchomiła, ale już teraz wiedział, że może nie zdołać do nich dotrzeć… Prorok wyszedł przed trzydziestoma minutami, a jego ‘godzina obiadowa’ mogła tak naprawdę skończyć się w każdej chwili.
Był zajęty próbami odszukania czegoś w nieruszonych jeszcze pakietach do kontroli – będących niechronologiczną, bezładną mieszanką – kiedy główny ekran nagle zaczął świecić na czerwono, a pierwsze zerknięcie na datę oraz kod stacji nadawczej ujawniło, że chodziło o ten właśnie pakiet. Przeklął głośno i rzucił okiem na monitoring, by upewnić się, że pobliskie korytarze są puste, po czym spróbował wstrzymać diagnozę i wycofać te dane z listy. Walczył z tym kilka minut, ale protokoły, jakie otrzymał od szefa stacji, okazały się niewystarczające i był niemal pewien, że jego działania mogły przynieść więcej szkody niż pożytku. Na komunikatorze zobaczył wiadomość od Proroka, który zapytał go, co się dzieje, a moment później dostrzegł na ekranie monitoringu, że komandor zbliża się tutaj w towarzystwie porucznika Melko.
Tym razem komunikator faktycznie wypadł mu z dłoni i zanim zdołał odblokować go i uruchomić szyfrowaną aplikację do kontaktu z Kolivanem, Prorok był już tuż za drzwiami.
T: Każ Dregowi natychmiast opuścić posterunek
T: Nie zdołam tego ukryć
Drzwi otwierały się już, gdy wysyłał wiadomość, zaś ekrany wciąż świeciły na czerwono. Rozluźnił palce, a jego komunikator opadł na panel sterujący. Gdy tylko przestał trzymać go w dłoni, aplikacja automatycznie wyłączyła się, wykasowała wiadomości i zablokowała dostęp do systemu, gdy nastąpiło uderzenie – dodatkowe zabezpieczenia, jakie miał zainstalowane, całkowicie wyłączyły urządzenie.
Prorok zerknął na wciąż świecące na ekranie odczyty alarmowe, a potem utkwił wzrok w twarzy Thace’a. Gestem odprawił podenerwowanego porucznika Melko, z którym się tu pojawił i warknął coś o tym, by sprowadził swoich techników i Vhinku; zamknął drzwi, a potem ruszył szybkim krokiem w stronę Thace’a.
– Co to było? Z kim pisałeś, Thace? – spytał ostro.
– Przepraszam, sir. To nic ważnego – wydusił Thace, ale jego rozedrgany głos natychmiast zdradził, że kłamie. – Wykryłem nieprawidłowości w strumieniu…
– Widzę, że coś jest nie tak, nie jestem ślepy. Gdyby to nie było nic ważnego, nie denerwowałbyś się tak a do Melko nie przyszłaby notyfikacja z alarmem. Nigdy nie reagowałeś w ten sposób, gdy używałeś przy mnie komunikatora. Z kim się komunikowałeś? Nie próbuj kłamać.
– To prywatna wiadomość, zaskoczyłeś mnie i…
– Masz przed sobą monitoring i wiedziałeś, że tu idę. Nie odpowiedziałeś na moją wiadomość, gdy uruchomił się alarm. Ufam ci, ale nie na tyle, by przymknąć oczy na fakt, że przyłapałem cię zdenerwowanego z komunikatorem w ręku w momencie wykrycia awarii dotyczącej bezpieczeństwa danych. Przestań robić ze mnie durnia, Thace. Z kim rozmawiałeś?
– Z… z bliską mi osobą. Z DX-930 – wydusił, używając pierwszego kłamstwa, jakie przyszło u do głowy. – To była… osobista rozmowa i dlatego gdy wszedłeś…
– Pokaż mi komunikator i odblokuj ostatnią konwersację spoza sieci wewnętrznej – zażądał, a Thace momentalnie poczuł, że zaczyna drżeć ze strachu. Ostatni raz pisał z Hangą kilka dni temu i był on zresztą jedyną osobą spoza sieci wojskowej, z którą regularnie się komunikował z użyciem standardowych aplikacji, toteż nie miał absolutnie niczego innego, co mógłby Prorokowi pokazać. O ile pamiętał, rozmawiali z Hangą dzień przed tym, jak Vhinku i Prorok kazali mu iść się zabawić. Nie był w stanie przypomnieć sobie nawet, o czym była ta rozmowa i modlił się w duchu, by nie była nadmiernie kompromitująca… znając jednak Hangę, raczej taka była. Co gorsza, mogła zawierać jakieś dane sugerujące, że odbyła się kilka dni temu a nie przed chwilą, bo chociaż miał w aplikacjach komunikacyjnych wyłączone daty i godziny, czasem pisał mu oględnie, czym się zajmuje lub jaka jest pora dnia. Wiedział, że wiadomości jeszcze się nie zarchiwizowały, nie kasował ich aż tak szybko, chociaż wielokrotnie myślał o tym, by to zrobić, ale z sentymentu nie był w stanie i czasem do nich wracał i… – To był rozkaz, podporuczniku – powiedział z naciskiem Prorok, sięgnął po jego komunikator, po czym wcisnął mu go w rękę. – Wykonasz jeden ruch sugerujący, że próbujesz skasować jakieś dane, a pożałujesz, że się urodziłeś. To nie są żarty, Thace i obiecuję, że gdy tylko udowodnisz mi, że nie zajmowałeś się niczym nielegalnym, przeproszę cię za swoje podejrzenia, jednak w tym momencie zachowujesz się w sposób, który sprawia, że po prostu muszę mieć twarde dowody, że nie kłamiesz.
Thace sztywnymi palcami wyłączył blokady, a potem, czując na sobie zimne spojrzenie Proroka, włączył komunikator i otworzył ostatnią konwersację w jednej ze standardowych aplikacji. Wpisał kod wyłączający szyfrowanie i odblokował zabezpieczenie biometryczne, a następnie przekręcił urządzenie tak, by Prorok je widział, ale sam też mógł patrzeć na ekran.
– Wyłączy się, jeśli go puszczę – zdołał wydusić, kiedy komandor wyciągnął rękę by odebrać mu urządzenie. Mężczyzna chwycił go wówczas za przedramię i zacisnął na nim palce, boleśnie wbijając szpony w jego skórę.
T: Jak udała się randka? Wspominałeś, że planowałeś się zobaczyć z kimś nowym.
H: Było przyzwoicie, ale raczej tego nie powtórzę. Byłeś od niego zdecydowanie lepszy w łóżku, chociaż akurat on był niemal tak samo przystojny. Myślałem jednak że umrę z nudów za każdym razem gdy otwierał tę durną jadaczkę.
T: Nie byłem najbardziej rozmowną osobą więc wątpię czy na tej płaszczyźnie z nim wygrywałem.
H: Ale jak już się odzywałeś, to miałem ochotę zlizywać ci słowa z ust, nawet jak kompletnie się z tobą nie zgadzałem, więc tak, wygrywałeś
H: Hej, jesteś zajęty? Nudzę się…
H: Chyba jesteś skoro milczysz tyle czasu… Kiedy będziesz znów na Tsevu? Albo w innym miejscu, byś mógł zadzwonić? Chcę znów cię zobaczyć.
T: Mówiłem ci, że przebywam poza bazą i chociaż wydaje ci się, że tylko podróżuje i zwiedzam, mam sporo zadań. Robię teraz coś ważnego. To jeszcze potrwa. Przepraszam.
H: Nie wykończ się tam. Życie to nie tylko praca.
H: Pewnie znów usłyszę, że w bazie czy na statku nie masz czasu ani możliwości, żeby kogoś przygruchać sobie jakiegoś faceta, ale nie wierzę, że zwiedzając te wszystkie planety nie trafiła ci się ani jednak okazja. Tym bardziej że od naszej słodkiej zabawy gdy poleciałeś na Tsevu i zabawialiśmy się na kamerze minęły już całe miesiące. Wciąż czekam jak napiszesz że któryś z tych wszystkich sztywnych oficerów jednak przypadł ci do gustu i opowiesz mi ze szczegółami o tym, jak w jakimś zupełnie nieprzepisowym miejscu ściągnąłeś mu dół munduru, przycisnąłeś do ściany albo panelu sterowania i pieprzyłeś go tak, że przez parę dni nie mógł prosto chodzić
H: Chyba faktycznie nie masz czasu, zwykle opieprzałeś mnie za takie teksty od razu
H: Cóż, ale skoro nie odpisujesz, to mogę fantazjować, że w tym momencie jednak kogoś posuwasz. I chociaż jesteś och, takim świętym, posłusznym żołnierzykiem i nigdy byś tego nie zrobił, to wyobrażę sobie że szeregowca który ci bezpośrednio podlega albo oficera wyższego stopnia, aby było to maksymalnie zakazane i nieprzyzwoite
T: Jak kiedyś znów się spotkamy, to uduszę cię za te głupoty, które przesyłasz mi, gdy jestem na służbie.
H: Jesteś strasznie zasadniczy. Dobrze przynajmniej że przestawałeś byś takim służbistą gdy zamykały się za nami drzwi sypialni.
Prorok bez słowa puścił jego rękę i wbił wzrok w ekran przed nimi; wciąż wyświetlana w nim była zablokowana aplikacja i alert o znalezionych błędach. Wznowił diagnostykę i milczał parę chwil, kompletnie nieruchomy i spięty, z lekko zaciśniętymi pięściami.
– Kim on jest? – spytał w końcu, niskim, cichym głosem, który brzmiał jednak, jakby w każdej chwili mógł zmienić się w krzyk. Thace pochylił głowę, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. – Jeśli nie powiesz mi wszystkiego, mam środki i możliwości, by to sprawdzić, a gdy zacznę sprawdzać, znajdę informacje na jego temat i wykorzystam je w sposób, jaki uznam za słuszny.
– To hybryda z DX-930 – wykrztusił Thace ledwo słyszalnie.
– Kim jest? Czy nie wyraziłem się jasno?
– Nikim ważnym – szepnął. – Jest młodszy ode mnie. Pracuje w ośrodku spa. Zajmuje się tam wystrojem wnętrz. Spotykaliśmy się przez rok i gdy wyjechałem tutaj, rozstaliśmy w przyjaźni i cały ten czas utrzymywaliśmy kontakt. Kilka razy rozmawiałem z nim na video.
– Domyślam się, że to właśnie ta słodka i urocza dziewczyna, która nie lubi wojska. Pokaż mi jego zdjęcie – zażądał niespodziewanie, wciąż na niego nie patrząc, a Thace znieruchomiał. To, że Prorok poznał prawdę o jego orientacji to jedno, ale narażenie Hangi, niewinnego dzieciaka…
– Błagam, nie rób mu krzywdy, sir…
– To był rozkaz, podporuczniku, a nie zachęta do dyskusji – powiedział i wyciągnął rękę po komunikator. Kiedy Thace nie zareagował, Prorok wreszcie odwrócił się od ekranu i spojrzał na niego z góry. Jego twarz była nieodgadniona i wbrew oczekiwaniom Thace’a, nie wydawał się wściekły czy zdegustowany, jednak był zirytowany. Sztywnymi, drżącymi palcami odszukał profil Hangi, bo było to jedyne miejsce, w którym znajdowała się jego fotografia i pokazał Prorokowi komunikator. – To hybryda? Wygląda jak obcy. I jak dziecko.
– Jego matka była czystej krwi oficerem Galra. I zgodnie z prawem DX-930, jest już pełnoletni.
– Ile ma lat?
– Dwadzieścia dwa... to znaczy, tyle miał, gdy się poznaliśmy. Teraz dwadzieścia cztery.
– Jeśli to hybryda zamieszkujący wieloletnią, pokojową kolonię, to zgodnie z prawem Imperium jeszcze nie jest dorosły – powiedział oschle.
– Zgodnie z prawem DX-930, jest. Hybrydy mają tam inaczej kalkulowany wiek, a nasza relacja była całkowicie legalna – odparł Thace; w normalnych okolicznościach na tego rodzaju zarzuty jego ton stałby się konfrontacyjny. Teraz z trudem mówił tylko odrobinę głośniej, niż szeptem, a jego głos drżał, kiedy wyrzucał z siebie urywane zdania. Gdy Prorok na niego nie patrzył zaraz po tym jak się dowiedział, był przerażony, ale teraz, kiedy wpatrywał się w niego oskarżająco, było to jeszcze gorsze. – Mógłbym tam wziąć z nim ślub, a gdy skończyłby dwadzieścia pięć lat, adoptować z nim dzieci… Nasz związek formalnie nie byłby uznawany w wielu rejonach Imperium, ale tam by był. To… to nie jest ważne. W pracy nigdy nie zachowywałem się niestosownie. To nigdy… nigdy nie miało żadnego wpływu na to, jak wykonywałem swoje obowiązki.
– Oprócz tego, że właśnie pisałeś z nim rzeczy, które nie powinny pojawić się na komunikatorze żadnego żołnierza. Zwłaszcza oficera i zwłaszcza w momencie, kiedy wykryłeś awarię. Twoje stwierdzenie, że ta relacja nie miała wpływu na pracę brzmi bardzo mało prawdopodobnie. Czy osoby z twojej jednostki na DX-930 wiedziały?
– Nie rozmawiałem z nimi na ten temat.
– Nie o to pytam. Czy wiedzieli?
– Niektórzy... tak, przypuszczam, że tak. Nie wtrącali się. Nie komentowali i nie obchodziło ich moje życie osobiste. Na DX-930 nikt nie zwracał na takie rzeczy uwagi i nie zaraportowaliby tego.
– Twój dowódca również?
– Wątpię, czy interesował się mną wystarczająco, by to wiedzieć. Nie potrafię na to odpowiedzieć, sir.
– Mam skontaktować się z nim i zapytać?
– Porucznik Uro udzieli takiej odpowiedzi, jaką wyczuje, że chcesz usłyszeć, sir. Nie wiem, jaka to będzie odpowiedź – powiedział i zacisnął powieki. Uro… prawdopodobnie się domyślał. Mógł być rozrywkowym, kochającym luksus i dobry trunek obibokiem, ale zawsze zachowywał się wobec niego w porządku, a teraz, prawdopodobnie, mógł mieć przez niego problemy. Podobnie jak wielu innych stacjonujących tam żołnierzy oraz, przede wszystkim, Hanga.
– Rozumiem – powiedział Prorok i zamilkł, po czym ponownie odwrócił wzrok i milczał dłuższy czas. – Najwyraźniej wykazałem się nadmierną pobłażliwością co do prowadzenia prywatnych rozmów w trakcie zmiany a wręcz zachęcałem cię, byś się nie krępował, bo dotąd wykonywałeś swoje obowiązki bez zarzutu. Znacząco nadużyłeś mojego zaufania, robiąc to w czasie, gdy po raz pierwszy od początku misji powinieneś był skupić się na pracy. Tego rodzaju rozmowy w trakcie służby a co więcej w trakcie awarii, to coś karygodnego i za sam fakt, że używałeś komunikatora do celów prywatnych, gdy odkryłeś incydent bezpieczeństwa danych, powinienem dać ci upomnienie lub naganę. Masz tego świadomość?
– Co to za różnica, jeśli i tak zostanę zwolniony ze służby z całkiem innych powodów niż używanie komunikatora w godzinach pracy…! – wyrzucił z siebie, odrobinę podnosząc głos i nie mogąc uwierzyć, że Prorok przyczepił się akurat tej kwestii. – Komandorze, błagam, nie rób mu krzywdy. Na niczym innym mi nie zależy. Mogłem mu nie odpisywać. Mogłem w ogóle nie czytać jego wiadomości i nie powinienem był…
– Nie zamierzam nic zrobić temu hybrydzie – przerwał mu Prorok. – Chociaż jego stwierdzenia dotyczące twojej osoby były niestosowne i podważały powagę Imperium, treść jego wiadomości potraktuję to jako nieznaczącą, prywatną rozmowę, tym bardziej że jest on nieletni. Co sądzisz, że miałbym mu zrobić? Za kogo ty mnie masz? – warknął, na co Thace skulił się, ale powstrzymał się od odpowiedzi. – Czy faktycznie z nikim się teraz nie umawiasz, czy okłamałeś go, gdy pytał, ‘czy już sobie kogoś znalazłeś’?
– Z nikim się nie spotykam, a w Bazie Głównej nikt nie wie o moich skłonnościach, sir – odparł z rezygnacją, czując, jak robi mu się niedobrze na myśl, że teraz wszyscy się dowiedzą, a jego konwersacja z Hangą prawdopodobnie zostanie upubliczniona jako główny materiał dowodowy. – Nie zamierzałem nigdy tego ujawniać, a on ma tego pełną świadomość. Tylko się ze mną droczył, bo wie, jak mnie to denerwuje i uważa, że to zabawne.
– Nie ma nikogo, kto cokolwiek podejrzewa?
– Z całą pewnością nie, sir. Zadbałem o to. Udawałem, że mam kochankę na DX-930 i byłem wystarczająco przekonujący – powiedział. Wolał nie wspominać o Vhinku i jego ostrzeżeniach, chociaż jego przyjaciel był jedyną osobą, która mogła się czegoś domyślać i było całkiem prawdopodobne, że faktycznie się domyślał. Był pewien, że Prorok skieruje się do niego jako pierwszego i co gorsza, gdy sprawa wyjdzie na jaw, a komandor zacznie przesłuchiwać go i dopytywać się, dlaczego tego nie zaraportował… że Vhinku wspomni o tym, że dostrzegał też niestosowność ich relacji, może wręcz powie, że widział, że Thace niezdrowo przywiązał się do Proroka i… komandor wydawał się czytać mu w myślach, biorąc pod uwagę to, o co zapytał po chwili.
– Porucznik Vhinku też nie?
– Gdyby miał podejrzenia, złożyłby stosowny raport.
– Nie rozśmieszaj mnie – prychnął z irytacją. – Vhinku cię uwielbia. Jest ci lojalny bardziej niż mi i nawet gdyby coś wiedział, niczym by się nie zdradził. A może to, jak bardzo się do siebie zbliżyliście, to jednak coś więcej? Do tej pory nie miałem konkretnych przesłanek by podejrzewać go o podobne skłonności, ale też do tej pory z żadnym młodym oficerem nie przyjaźnił się tak jak z tobą, a chęć eksperymentów z jego strony mogłaby wyjaśnić ciągłe kłótnie z porucznik Vog i znacznie obniżone morale w ostatnim czasie – powiedział, jego głos odrobinę się uniósł, a w oczach pojawiła wściekłość i oskarżenie.
– Zapewniam cię, że między mną a porucznikiem Vhinku nie wydarzyło się absolutnie nic niestosownego…
– Więc twierdzisz, że to było jednostronne? – spytał zimno. – On zawsze był towarzyski. Ty nie. Do nikogo nie zbliżyłeś się tak, jak do niego.
Thace miał w tym momencie ochotę wykrzyczeć Prorokowi, że znacznie bardziej niż do Vhinku zbliżył się do NIEGO, ale szok, że komandor w ogóle podejrzewał ich o relacje intymną, sprawił, że nie był w stanie wydusić słowa. Był przerażony tym przesłuchaniem, czuł się upokorzony, wiedział, że to koniec i że przez swoją głupotę zmarnował szansę na infiltrację Bazy Głównej, gdy zdobył już zaufanie tylu osób i tak wiele dokonał. Niemal został odkryty jako szpieg, pod wpływem emocji i rozkojarzenia zagapił się i popełnił koszmarny błąd i miał świadomość, że to koniec jego kariery w wojsku. Tego właśnie bał się Kolivan, gdy go tu wysyłał, tym bardziej że uczucia, jakie żywił do Proroka, z całą pewnością miały wpływ na jego stan w ostatnich dniach.
Teraz dotarło do niego z pełną mocą, że czym innym była praca szeregowego technika, który miał niewiele kontaktów z innymi żołnierzami czy nawet podporucznika w układzie tak bezpiecznym jak DX-930, a czym innym oficera, zwłaszcza jeśli swoje zadania wykonywał tak blisko cwanego i zbyt spostrzegawczego komandora. Było mu słabo na myśl o tym, co by się stało, gdyby Prorok wykrył, co Thace faktycznie robił w tym momencie… gdyby szybko nie wymyślił czegoś, co mogło być wymówką dla jego zdenerwowania, bo komandor z całą pewnością nie uwierzyłby, gdyby nawet zdołał wyszukać jakąkolwiek inną rozmowę czy aktywność na komunikatorze. Gdyby nie robił czegoś kompromitującego, to musiałoby to być coś nielegalnego. Jeśli Prorok by sobie z nim nie poradził, wysłałby go na przesłuchanie. W jego komunikatorze nic by nie znaleźli. Ale gdyby przeprowadzono szczegółowe śledztwo, sprawdzono wszystkie jego logi, zaczęto bardziej interesować się przeszłością, okresem, gdy po studiach zniknął na trzy lata…
– Im dłużej milczysz, tym bardziej czuję, że powinienem go dokładnie przesłuchać, podporuczniku.
– Nie wiem, co mam powiedzieć, sir. Jestem… zszokowany tym, że możesz sądzić, że to… że cokolwiek wiązało się z porucznikiem Vhinku – powiedział cicho, wpatrując się w swoje dłonie, w których wciąż miał zaciśnięty komunikator, na którym wyświetlone było zdjęcie Hangi. – To mój przyjaciel oraz przełożony. Odkąd się poznaliśmy, traktuję go jak starszego brata. Nie było ani jednego momentu, bym myślał o nim inaczej niż platonicznie i jestem absolutnie pewien, że nie ma on żadnych odmiennych skłonności oraz nie jest mną w żaden sposób zainteresowany. Jest doskonałym żołnierzem i dowódcą. Rozumiem, że go przesłuchasz. Nie wiem, czy czegoś się domyślał. Nie zasługuje on jednak, byś upokarzał go oskarżeniami o dewiacje i niestosowną relację z podwładnym.
– I upierasz się, że przez cały czas, odkąd służysz w Bazie Głównej nie było ani jednej osoby, z którą łączyły cię nieregulaminowe stosunki? Że nie było nikogo, kto wie i z kim pozwoliłeś sobie…
– Jestem zboczeńcem, ale nie idiotą i jeśli pytasz, czy chociaż raz pieprzyłem się z kimkolwiek z jednostki jak sugerował mój były chłopak, odpowiedź brzmi nie – wyrzucił z siebie rozedrganym głosem. Nie wiedział, czemu miało służyć to przesłuchanie, oprócz zawstydzenia go, a przerażenie sprawiło, że przestał nad sobą panować.
– Nie bądź wulgarny, jeśli nie chcesz, bym zmienił zdanie co tego, jak wykorzystać te informacje, co zrobić z tym hybrydą oraz czy i w jaki sposób porozmawiać z Vhinku – warknął Prorok. – Spójrz na mnie, kretynie. Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! – krzyknął, co tylko sprawiło, że Thace skulił się bardziej, ale w końcu uniósł wzrok. – Nikt o tobie nie wie i to jedyne, co do czego musiałem mieć absolutną pewność. Odłóż komunikator i wyjaśnij mi, co to za usterka, czy musimy czekać na końcowy raport, czy już teraz jesteś w stanie wstępnie powiedzieć mi, co się dzieje.
– Sir, to… – urwał i zerknął najpierw w ekran a potem na Proroka, który wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – To… nie mam całkowitej pewności. Strumień danych, który miałem szczegółowo sprawdzić, wykazał drobne zakłócenia, które miały miejsce trzy tygodnie temu. Trwały niespełna kwadrans. To nie musi być nic ważnego, pewien transfer z wadliwym szyfrowaniem został po prostu przerwany. Był to jeden incydent… Narzędzia diagnostyczne będą działać jeszcze kilka godzin. Muszę uruchomić pełną, a nie próbkową kontrolę, aby zweryfikować, czy coś podobnego miało jeszcze miejsce. Jeśli to jednostkowa sytuacja, należy dokładniej ją zbadać, a jeśli się powtórzy w tym samym kanale, przeprowadzić śledztwo dotyczące bezpieczeństwa przesyłów z tamtego centrum komunikacji – wyrzucił z siebie jednym tchem, przeplatając gorączkowo wymyślone kłamstwa, półprawdy i to co wiedział, że może mu zdradzić.
– Jesteś doświadczonym specjalistą, jeśli chodzi o szyfrowanie danych. Czy uważasz, że to usterka czy też coś poważniejszego? Czy potrzebujesz skontaktować się z załogą na stacji, która nadawała ten sygnał, by to zweryfikowali, czy uważasz, że lepiej poczekać na pełen raport? – spytał a Thace zaczął pospiesznie zastanawiać się nad odpowiedzią; nie wiedział, czy Dreg zdążył już się ulotnić, a jeśli Prorok wysłałby tam wiadomość, że wykryto coś poważnego, cała załoga zostałaby powstrzymana przed wylotem. Tyle że jeśli zacząłby się upierać na ukrycie tego, ktoś mógłby podejrzewać, że wiedział coś więcej albo że jednak kogoś uprzedził… Nie był w stanie racjonalnie myśleć, nie w tym momencie i w końcu uznał, że lepiej powiedzieć to wprost. Prorok był na niego wściekły i prawdopodobnie zdegustowany, gdy dowiedział się o jego skłonnościach. Ale przecież ostatnie miesiące… byli sobie tak bliscy. Troszczył się o niego. Lubił go, ufał mu, wykazywał się zrozumieniem, gdy powiedział lub zrobił coś głupiego… doceniał szczerość i może odrobina szczerości, ukorzenie się i przyznanie do słabości do jedyne, co mogło go w tej sytuacji uratować.
– Sir jestem… jestem zdenerwowany i nie potrafię… nie mam pewności. Dopóki nie otrzymam pełnego raportu nie będę w stanie tego stwierdzić. To wygląda na błąd transmisji. To się zdarza, ale mogę się mylić. Może to sabotaż i wina kogoś z tamtej stacji, może działanie z zewnątrz albo jeszcze coś innego. Nie wiem, czy należy ich uprzedzić – powiedział, modląc się w duchu, by była to właściwa odpowiedź, która da Dregowi czas na ucieczkę. – Proszę, nie każ mi podejmować decyzji, sir. Obawiam się… że w moim stanie mogę podjąć taką, która za dużo nas będzie kosztować…
– Czy jeśli to byłby sabotaż, to osoba z tamtej stacji będzie wiedzieć, że przeprowadzasz w tym momencie kontrolę? – spytał Prorok a jego głos, chociaż nadal chłodny, odrobinę złagodniał, więc najwyraźniej zachowanie Thace’a jednak wzbudziło w nim odrobinę litości.
– Nie mam pojęcia, sir. Nie stwierdzę tego, czy ktoś w jakiś sposób nie… nie monitował logów dotyczących tamtego transferu, wiedząc, że popełnił błąd, dopóki wnikliwie tego nie sprawdzę – wymyślił na poczekaniu, chociaż to absolutnie nie wchodziło w grę i doskonale o tym wiedział. W przeszłości Ostrza prowadzili takie testy, sam również się tym zajmował jakiś czas, jednak próby ominięcia algorytmów kontrolnych Imperium tak, aby zaszyfrowane transfery były całkowicie niewidocznie lub monitorowane jak na razie wyglądały na tyle podejrzanie i nietypowo, że tym bardziej ściągały uwagę. Dlatego nikt tego nie robił, lecz koncentrował się na zastosowaniu jak najbardziej zaawansowanego kodowane danych, tak, by te, nawet jeśli zostały przechwycone, były całkowicie niemożliwe do rozszyfrowania.
– Ale to możliwe, że ktoś go śledził? Nie znam się na technicznych kwestiach – spytał Prorok i tym razem brzmiał niemal spokojnie.
– Ktoś wykwalifikowany, kto specjalizował się właśnie w tym? Być może – powiedział Thace, a potem odważył się spojrzeć na Proroka. Wiedział, że oto nadszedł prawdziwy test jego zdolności szpiega i że musi okłamywać wysokiej rangi oficera w ważnej sprawie. Nie miał już nic do stracenia i uznał, że jak palnie coś głupiego, wykręci się później stresem i bezmyślnością, bo to ostatnie to coś, co zdecydowanie nie będzie już budziło wątpliwości Proroka. Odrobinę skulił ramiona i cofnął uszy jeszcze bardziej, udając, że to nerwy sprawiają, że nie może zebrać myśli. Tak naprawdę potrzebował chwili, by zdecydować, co najbezpieczniej jest Prorokowi powiedzieć w tym momencie, bo zapewne później będzie mógł zweryfikować każde jego słowo i nie mógł opowiadać mu zupełnie nieprawdopodobnych bajek. Postanowił więc podzielić się pewnymi teoriami, zwłaszcza że i tak nikt nie stosował takich rozwiązań i nie zamierzał tego robić. – Ktoś o kierunkowym wykształceniu i doświadczeniu, gdyby przesyłał nielegalnie dane, być może byłby w stanie je później monitować, jeśli oczywiście każdy transfer byłby wypuszczany z zaawansowanymi algorytmami weryfikującymi, czy te nie natrafiają na skrypty kontrolne Imperium… – zająknął się celowo, udając, że się zastanawia. – Nigdy się z czymś takim nie spotkałem, jednak teoretycznie to możliwe. Należy jednak pamiętać, że uruchomienie czegoś podobnego dla śledzenia swoich transferów na szerszą skalę paraliżowałoby przepustowość łączy i szybko zwróciłoby czyjąś uwagę. Uruchomienie dla pojedynczego transferu… naprawdę trudno powiedzieć, bo to wydaje się bardzo mało efektywne, jednak jest możliwe, że zorganizowane jednostki szpiegów i piratów stosują rozwiązania, o których nie wiemy. Nie mam pojęcia, jak wykwalifikowani specjaliści pracują w stacji Tsi-SC-2 ani nie znam ich dowódcy.
– Zostawmy te skrypty, bo mamy za mało czasu, byś mi to tłumaczył a i tak prawie nic z tego nie zrozumiałem. Zajmiemy się sprawdzeniem, czy jest ryzyko, że ktoś stosuje takie rozwiązania, w późniejszym terminie. Jeśli to porucznik Derta okazałaby się sabotażystą, poinformowanie jej pozwoli jej uciec. Jeśli jest niewinna, zatrzyma wszystkich swoich żołnierzy, aby żaden członek załogi, choćby faktycznie monitował swoje dane, nie mógł uciec. Melko jej ufa. Cholera, może już poinformował ją…
– Porucznik Melko nie ma w tym momencie dostępu do danych kontrolnych. Tak stanowią procedury – odparł Thace i było to pierwsze zdanie, które wypowiedział z całkowitą pewnością i szczerością. – Wie, że pojawiła się awaria, ale nie ma pojęcia, jakich danych dotyczy i wątpię, że wydzwania teraz po swoich przyjaciołach. Chyba że jest z tą porucznik w zmowie i wspólnie biorą udział w przekazywaniu nielegalnie danych, ale to wydaje się mało prawdopodobne, bo nie byłby aż tak spokojny, gdy tu przylecieliśmy.
– Cholera – syknął Prorok i uderzył w panel sterujący. – Mógłbym skontaktować się z komandorem Traskiem, aby zablokował wyloty z tamtej stacji, ale jeśli to jednak zwykła awaria, wyjdę na panikarza i idiotę. Jeśli zdradzę się przed porucznik zarządzającą stacją i w efekcie zdoła ona uciec, na niekompetentnego durnia. Ryzyko, że to faktycznie sabotaż i że jej podwładny, który tego dokonał, jakimś cudem ma niezwykłe talenty i ucieknie, bo monituje te dane lub w inny sposób dowiedział się o naszej kontroli, jest niewielkie. Gdyby wyciek dotyczył którejś ze stacji na moim terenie, po prostu natychmiast podłączyłbym się do monitoringu tej jednostki i sprawdził czy ktoś nie zachowuje się podejrzenie i nie próbuje uciec oraz zablokował doki, ale tu… – ponownie przeklął. Thace skulił się i zerknął na godzinę; minęło zaledwie dwanaście minut, odkąd poinformował Kolivana, że Dreg musi uciekać. Za mało. Potrzebował jeszcze przynajmniej kilku… aby zdążył on zajął się monitoringiem, wprowadził fałszywe dane do systemu i zdołał wylecieć niepostrzeżenie, aby jeszcze przez jakiś czas nikt nie zorientował się, że ktokolwiek opuścił stację i nie ruszył w pościg… Kwadrans to absolutne minimum. A bezpieczniej będzie, jeśli byłoby to dwadzieścia pięć minut, zwłaszcza jeśli Dreg był młody, niedoświadczony i panikował.
– Może powinniśmy… skonsultować się z Vhinku, Vog i porucznikiem Melko, skoro zna on porucznik Dertę…? – zaproponował, wiedząc, że jak zacznie tłumaczyć sytuację reszcie, Dreg zyska cenne minuty. – Jeśli uznamy, że jest zaufana, poinformujemy ją. Jeśli nie, zgłosisz to do komandora Traska, aby zablokował całą stację. Zajmie nam to zaledwie parę minut. W tak krótkim czasie nikt, kto śledził te dane, nie zdołałby uciec bez śladu.
Nikt oprócz Ostrzy. Ucieczka w takich sytuacjach była jedną z najczęściej ćwiczonych, a Thace zawalał ją tylko wtedy, gdy w nerwach podczas treningu rozbił symulator statku, który miał pilotować.
– Masz rację. Muszę porozmawiać z Melko. Wezwiesz więc naszych ludzi i Vhinku i wytłumaczysz im, w czym mogą ci pomóc oraz przypilnujesz wszystkich prac, dopóki rozszerzona diagnoza się nie zakończy. Bez względu na jej wynik, przekażę Vog, by liczyła się z tym, że może będziemy musieli zmienić termin i trasę powrotu, bo powinniśmy zostać tu dłużej i przeprowadzić dodatkowe diagnozy. Przypuszczam, że przedłuży nam misję o jakieś dwa dni, ale nic na to nie poradzimy. Skoordynujesz prace diagnostyczne, by wykluczyć, że to działanie z zewnątrz. Nie będziemy na razie uprzedzać nikogo z tamtej stacji, że coś badamy. Strumień ten oprócz tego, co nazywasz usterką, zawierał dane, które są kluczowe dla istotnego projektu, w którym mamy podejrzenia, że ktoś sabotuje działania Imperium. Być może gdzieś nastąpił wyciek. Naprawdę wątpię, że miało to miejsce na stacji, na której się znajdujemy, bo w ilości danych jakie są przesyłane ktoś musiałby doskonale wiedzieć, czego szukać, a to szansa jak jeden na milion. Jeśli jednak cokolwiek wygląda podejrzanie, nie możemy tego wykluczyć i należy to również zbadać na miejscu. Wiesz już, co masz robić?
– Tak, sir. Za chwilę wezwę naszych ludzi i zadbam o to, by wiedzieli, co mają robić.
– Zanim tu przyjdą, ogarnij się i przestań się trząść. Masz zadanie do wykonania i oczekuję, że zajmiesz się wszystkim jak należy – powiedział, a moment później jego głos się obniżył i pojawiło się w nim coś dziwnego, co sprawiło, że Thace, zamiast się uspokoić, ponownie poczuł falę zalewającego go lęku. – Gdy skończysz najważniejsze zadania na dziś i zorganizujesz pozostałym pracę na resztę nocy, wrócimy na krążownik i przedyskutujemy twoją sprawę. Niestety… teraz nie mamy na to czasu.
– Oczywiście, sir – powiedział ledwo słyszalnie. – Przepraszam, że cię zawiodłem.
Prorok otwierał już usta, by coś odpowiedzieć, kiedy do pomieszczenia wszedł Vhinku i porucznik Melko. Thace zmuszony był, by ponownie wyjaśnić, co zaszło, jakie miał podejrzenia i co konkretnie wskazały diagnozy; chociaż teoretycznie wiedział już, jaką wersję ma przedstawić, po całym zajściu z Prorokiem z trudem artykułował słowa, co nie uszło uwadze obecnych tu osób. Dreg zyskiwał jednak czas z każdą sekundą, gdy on jąkał się i kluczył wokół tematu i dlatego nawet nie próbował z tym walczyć.
Melko był przerażony i zdenerwowany, bił się w pierś i przepraszał coraz bardziej zirytowanego Proroka, że jakiekolwiek trefne dane przeszły przez jego stację i nie zostały wychwycone podczas standardowego monitorowania transferów. Dukał i motał się, tak bardzo, że gdyby Thace nie był stuprocentowo przekonany o jego niewinności, zacząłby podejrzewać, że Melko, podobnie jak on sam, ma jednak coś na sumieniu. Przez nerwy i potoki słów wylewane przez Melko upływały kolejne minuty, a każda z nich zwiększała szanse Drega… Zanim Prorok doszedł do konkluzji, że muszą skontaktować się z dowódcą stacji Tsi-SC-2, minęło blisko czterdzieści minut od momentu, gdy wysłał Kolivanowi ostatnią wiadomość.
Jak zdołał się zorientować po coraz większym zdenerwowaniu Melko, porucznik Derta, młoda oficer, która nie mogła mieć więcej niż siedemdziesiąt lat, najwyraźniej miała z nim jakiegoś rodzaju intymną zażyłość, mimo że ich jednostki dzielił dzień lotu statkiem z napędem nadprzestrzennym. Była od niego znacznie bardziej racjonalna, zapewniła, że żaden statek nie opuścił jej stacji, nie było żadnych podejrzanych wylogowań, a wszyscy jej podwładni zostaną za chwilę wezwani, aby potwierdzili swoją obecność – stacja obejmowała dwa księżyce krążące wokół różnych planet i z tego co zrozumiał Thace, akurat Dreg pracował na drugim z nich, znajdującym się obecnie po przeciwnej stronie układu; to działało na jego korzyść i prawdopodobnie opóźniało moment, gdy będzie musiał stawić się osobiście przed swoją porucznik, a jego nieobecność zostanie wykryta.
Wszyscy wrócili do swoich zadań odrobinę spokojniejsi, Vog krążyła już z kilkoma pracownikami po stacji i sprawdzała procedury bezpieczeństwa oraz dokumentację, a Prorok, Melko i Vhinku ustalali plan działania, podczas gdy Thace wpatrywał się w ekran, próbując zajmować się dalszą diagnozą, chociaż palce aż świerzbiły go, by sprawdzić komunikator i upewnić się, że Dreg zdołał uciec. Raz po raz zerkał też na Proroka, jednak mężczyzna unikał jego spojrzenia, a jedyne, co dało się odczytać z jego twarzy, to irytacja.
– Najważniejsze, że diagnozy wykryły tę usterkę i wiemy już, że musimy rozpocząć bardziej szczegółowe testy – powiedział Vhinku, kiedy porucznik Melko opuścił ich, by wezwać swoich ludzi; obiecał, że wróci za kwadrans, co prawdopodobnie oznaczało, że przed przybyciem tu urządzi im karczemną awanturę, że przegapili coś istotnego i wyszło to na jaw akurat podczas kontroli komandora. No i że w efekcie jego kochanka z sąsiedniego Sektora została narażona na nieprzyjemności. – Skąd te nerwy?
– Podporucznik Thace nie spodziewał się tego rodzaju sensacji w ostatniej jednostce, która podlegała kontroli – odparł Prorok, nie patrząc na żadnego z nich. – Przejmij koordynację zadań na stacji, bo potrzebuję zamienić z nim słowo.
– Co niby mam koordynować? Nie mam pojęcia o tym, o czym mówił, gdy zagłębiał się w jakieś technikalia, a sprawy organizacyjne już załatwiliśmy i chyba wiemy, co należy robić – zaprotestował Vhinku.
– Wezwanie naszych techników i zorganizowanie większej sali, aby zaczęli uruchamiać diagnozy zgodnie z kolejką, jest ponad twoje siły?
– Thace jest jedynym specjalistą od komunikacji jakiego ze sobą mamy i pojechał na tę misję po to, by zająć się kontrolą na kilku stacjach przesyłowych, a to jest właśnie jedna z nich. Czy cokolwiek od niego chcesz naprawdę nie może poczekać?
– Kwestionujesz moje polecenie? – warknął Prorok.
– Tak, w tym momencie kwestionuję i możesz wpisać mi to do akt – odparował Vhinku. – Przez ostatnie miesiące ciągałeś go na bankiety, wystawne kolacje i kontrole w tematach o których nie miał pojęcia oraz, oczywiście, wycieczki i niemal go w tym czasie nie widywałem, bo cały czas zajęty był sprawami, które w ogóle nie są związane z jego specjalizacją, a gdy pojawia się ta jedna, jedyna sprawa która JEST jego działką, oznajmiasz mi, że masz z nim coś ważniejszego do zrobienia! Gdyby nie to, że na tej przeklętej stacji nie ma nic do zwiedzania, uznałbym, że może znalazłeś kolejne malownicze miejsce, które koniecznie musisz z nim teraz zobaczyć…!
– Radziłbym uważać na słowa, poruczniku. To ostatnie ostrzeżenie, zanim wyciągnę wobec ciebie konsekwencje za takie zachowanie i jawną niesubordynację. Mam z nim do omówienia pewną istotną kwestię i…
– Ważniejszą niż to? Przykro mi, komandorze, ale nie mogę pozwolić, byś mi go teraz zabrał i zostawił mnie z tym szambem. Możemy przerwać tę diagnozy i wrócić do tego rano, gdy wszyscy wypoczniemy, skoro masz inne, priorytetowe sprawy, które nie mogą poczekać nawet chwili – powiedział, spuszczając jednak z tonu; nie wydawał się już wściekły, ale raczej zaniepokojony.
– To nie może czekać do jutra, ale może poczekać kilkanaście minut, skoro sam nie potrafisz zorganizować…
– Komandorze, Thace wygląda jakby miał zemdleć albo się porzygać z nerwów i po prostu nie wierzę, że to kwestia tej awarii, bo nigdy nie reagował w ten sposób, gdy chodziło o kwestie techniczne, na których zna się doskonale. Jedyne co mogłoby go tak zestresować, to jakaś konfrontacja, a byłeś tu tylko ty, więc jest dla mnie jasnym, że to ty doprowadziłeś go do takiego stanu. Wściekłeś się za to, że na ostatniej prostej wykrył awarię, czy wyżyłeś się na nim, bo był pod ręką? Wydawało mi się, że go lubisz i…
– Vhinku… komandor nic nie zrobił. Jestem wykończony. Ta awaria mnie załamała i nie zareagowałem najlepiej – przerwał mu Thace.
– Nie wierzę, że…
– Doszło między nami do zupełnie niepotrzebnej sprzeczki – uciął Prorok. – Musimy coś sobie wyjaśnić. Thace, wstrzymaj diagnozy i wrócimy do nich za kilka minut, gdy my porozmawiamy, Vhinku wezwie tu pełny skład a porucznik Melko wróci ze swoimi ludźmi. Wiemy już, że ze stacji Tsi-SC-2 nikt nie ucieknie, jesteśmy więc zabezpieczeni na wszelkie ewentualności.
– Oczywiście, sir – odparł Thace cicho. – Vhinku, proszę, daj nam chwilę. Możesz w tym czasie skontaktować się ze wszystkimi i uprzedzić ich, że zostaniemy tu kilka godzin, więc jeśli chcą się zrelaksować czy coś zjeść, to mają ostatnią szansę.
– Thace, na pewno wszystko…
– Tak. Proszę, zostaw nas samych – powiedział, dostrzegając troskę i coraz większe zaniepokojenie na twarzy Vhinku. Mężczyzna rzucił Prorokowi jeszcze jedno, rozeźlone spojrzenie, a potem, nie mając pojęcia, że to może pogorszyć sprawę, podszedł do skulonego na krześle Thace’a i mocno go przytulił.
– Porozmawiamy rano. Albo jeszcze dziś. Uspokój się. Cokolwiek tu zaszło, pomogę ci – powiedział tak cicho, by jego słowa nie dotarły do uszu Proroka. Jedyne co Thace był w stanie zrobić, to skinąć głową.
Gdy Vhinku z wyraźną rozerwą opuścił pomieszczenie, Thace poczuł, że ze strachu jego gardło ponownie się zaciska i tylko czekał, aż Prorok wybuchnie i tym razem faktycznie się na nim wyżyje za to, że nie potrafił ukryć swoich emocji i zaczął budzić podejrzenia.
– Naprawdę wyglądasz jakbyś miał zemdleć z nerwów – powiedział Prorok. – Opanuj się. Za chwilę wszyscy zaczną zadawać pytania, co się z tobą dzieje i dlaczego tak zareagowałeś. Vhinku będzie się domagał wyjaśnień, więc musimy później ustalić, jaką wersję mu przedstawisz.
– Przecież wszyscy i tak się dowiedzą, gdy skończę te prace, więc co za różnica co powiemy mu teraz…?
– O czym ty mówisz? – spytał powoli Prorok, marszcząc brwi i wpatrując się w niego w oszołomieniu.
– Rozumiem, że ta sprawa jest ważna i nie usuniesz mnie z jednostki zanim tego nie skończymy, bo sprowadzenie innego specjalisty z Bazy Głównej w celu dokończenia kontroli za długo by trwało, ale chyba nie oczekujesz, że będę w szczytowej formie, mając świadomość, że za parę dni czeka mnie tam upokarzające wydalenie ze służby, gdy wszyscy dowiedzą się…
– Dość. Thace, czyś ty zwariował? – przerwał mu stanowczo Prorok, a jakaś ostrzegawcza i niepokojąca nuta w jego tonie ponownie sprawiła, że Thace poczuł strach. Nie rozumiał go, znali się wiele miesięcy, a w tym momencie zupełnie nie potrafił go przejrzeć. Na samym początku ich konfrontacji bał się jego natrętnych pytań i podejrzeń… tyle że te już nastąpiły i wydawały się skończyć. Oskarżył go o szpiegostwo, dowiedział o orientacji, dwie rzeczy, które bał się, że kiedykolwiek wyjdą na jaw… Prorok był zły i to było zrozumiałe, ale w jego głosie, mimice a nawet posturze pojawiły się jakieś dziwne emocje, coś groźnego i zupełnie nieprzewidywalnego. – Nikt o tobie nie wie i tak ma pozostać. A już Vhinku przede wszystkim nie może poznać prawdy. Bardzo dobrze, że ja się dowiedziałem o tym jako pierwszy i mogę podjąć odpowiednie działania zanim mleko się wylało i dopilnować, by nie dowiedział się nikt więcej.
– I co z tym zrobisz? Zamierzasz mnie szantażować ujawnieniem tego? – spytał Thace, zszokowany słowami Proroka, które nie miały absolutnie żadnego sensu.
– Mam wrażenie, że rozmawiamy w innych językach – stwierdził Prorok krytycznie. – Co niby dałoby mi szantażowanie cię? Przecież i tak robisz wszystko, czego od ciebie oczekuję. Nie zamierzam cię zwalniać, czy to dla ciebie jasne i zrozumiałe, czy mam powtórzyć to innymi słowami?
– Dlaczego…?
– Gdy skończymy prace na dziś, oczekuję cię w swoich kwaterach. Zadbam, by nie działał w tym czasie monitoring w tej części statku, bo lepiej by nikt nie dowiedział się o odwiedzinach o tej porze – powiedział, a coś w jego głosie, władczym i niskim sprawiło, że Thace zmartwiał.
– Nie jestem pewien, czy rozumiem, sir – zdołał wykrztusić.
– Masz skończyć pracę, wrócić na krążownik i przyjść do mojego pokoju. Wyłączę kamery Sentry. Nikt nie może cię zobaczyć. Jak sądzisz, w jakim celu zadawałem ci aż tak szczegółowe pytania odnośnie tego, czy w mojej jednostce jest ktokolwiek, kto mógłby mieć podejrzenia albo z kim coś cię łączyło? Jak bardzo jednoznacznie mam się wyrazić, byś zrozumiał, w jakim celu chcę cię tam widzieć? – spytał Prorok, wpatrując się w niego w sposób, którego Thace nie wiedział nigdy wcześniej. Mrużył oczy, jego włosy na skroniach odrobinę się unosiły, a skóra pod uszami lekko pociemniała i nie, powodem z całą pewnością nie była wściekłość. Wcześniej Thace sądził, że Prorok upajał się upokarzając go przesłuchaniem i dopiero w tym momencie dotarło do niego, że mężczyzna… że był przede wszystkim podniecony perspektywą tego, co może dostać, co zamierza mu rozkazać i co pewnie powiedziałby już wcześniej, gdyby Melko i Vhinku się tutaj nie zjawili. – Bierz się do roboty. Widzimy się niebawem.
Gdy tylko Prorok opuścił pomieszczenie, wrócili do niego Enke i Urg, dwóch techników z Bazy Głównej, którzy towarzyszyli mu podczas kontroli. Obaj wydawali się przestraszeni i niepewni i patrzyli na Thace’a z niepokojem, gdy ten zaciskał dłonie w pięści i wciąż drżał z nerwów oraz z szoku po tym, co usłyszał od Proroka na sam koniec. Nie mógł uwierzyć, jak diametralnie zmieniła się sytuacja, była to pewnie ostatnia rzecz, jakiej w ogóle się spodziewał i wciąż był tak porażony tym, co Prorok właśnie rozkazał, że nie potrafił zebrać myśli. Jeszcze parę godzin temu… gdyby Prorok zrobił lub powiedział cokolwiek, co mogłoby świadczyć, że jest nim zainteresowany… oczywiście, też by wydawało się niewiarygodne, lecz byłoby upragnione i cudowne, a w tych okolicznościach… miał absolutną pewność, że jego mrzonki o czymś podniecającym i romantycznym były niczym więcej jak nierealistycznymi fantazjami. Po samym tonie, jakiego użył Prorok, było jasnym, że nie miał na myśli absolutnie żadnej romantyczności.
– Sir, komandor wydawał się wzburzony – odezwał się Enke, przyglądając mu się z niepokojem. – Czy ta usterka… to coś aż tak poważnego?
– Miejmy nadzieję o zwykły błąd danych… ale i tak musimy zostać tu na przedłużoną kontrolę – powiedział martwo, niemal nie rozpoznając swojego głosu. – Po wizycie na MST-K1 wszyscy jesteśmy w kiepskiej kondycji. Fakt, że napotkaliśmy tu na problemy nikomu nie jest na rękę. Komandor liczył na to, że skrócimy kontrolę i zdążymy wstąpić na jakąś planetę i wypocząć przed powrotem do Bazy, ale to raczej nie będzie możliwe.
– Wyglądasz bardzo źle, podporuczniku… tobie naprawdę przydałby się odpoczynek. Czy wezwać Sentry, żeby przyniosły ci coś do jedzenia? Albo chociaż gorące ruuso?
– Raczej coś na uspokojenie… – wydusił Thace, gdy alarm zupełnie niespodziewanie uruchomił się ponownie. Wystarczyło mu jedno spojrzenie w kody, by wiedział, że nie miały nic wspólnego z Ostrzami a co więcej – diagnoza wykazała wyciek danych, co uruchomiło alert znacznie wyższego poziomu niż poprzednio. Zanim jeszcze Prorok i porucznik Melko wrócili do sali, zaalarmowani przez Thace’a, alarm uruchomił się jeszcze trzykrotnie i szybko okazało się, że podejrzenia Proroka, że coś jest nie tak, okazały się trafne, tyle że w ogóle nie dotyczyły kwestii szpiegostwa wojskowego: przechwycone, niezaszyfrowane i błędne dane wydawały się trafiać nie w ręce rebelii, lecz piratów, tej samej grupy, z którą flota komandora skończyła walczyć pół roku wcześniej.
Komandor szalał z wściekłości, wydzierał się na porucznika Melko, chociaż akurat w tym przypadku nie był niczemu winny, po drodze oberwało się też Vhinku i paru przypadkowym technikom. Prawdopodobnie mieli w jednostce spędzić nie cztery godziny, jak początkowo planowali, lecz pół nocy, bo po paru kolejnych kwadransach skontaktowała się z nimi spanikowana porucznik Derta, by poinformować ich, że nie mogą odnaleźć jednego z inżynierów i chociaż jego logi były prawidłowe, niespodziewanie urwał się z nim kontakt a jednego ze statków jednak brakowało; od momentu, gdy Thace poinformował Kolivana o ryzyku, minęło dwie i pół godziny i Dreg prawdopodobnie był już daleko i bezpieczny. Tak, przeprowadzą śledztwo, ale obarczą winą za wszystkie przecieki oraz współpracę z piratami jego, bo skoro jako jedyny zniknął, dlaczego mieliby podejrzewać jeszcze kogoś?
Thace przeklinał w myślach, że w tamtej jednostce musiał być ktoś inny, kto stanowił zagrożenie nie tyle dla Imperium, co dla cywili, skoro był w kontakcie z piratami – ale nie mógł powiedzieć ani słowa, by się nie zdradzić. Nie mógł skontaktować się z Kolivanem, bo nie był sam nawet przez chwilę. Miał wrażenie, że jego głowa zaraz wybuchnie albo z nerwów zwymiotuje i przez cały hałas i zamieszanie jego umysł wypierał to, co usłyszał o Proroka, jego polecenie, które zszokowało go i przeraziło.
Prorok kłócił się z kimś przez komunikator, jednocześnie połączony na video z porucznik Dertą oraz komandorem Traskiem, kiedy Thace poczuł, że dłużej tego nie zniesie, bez względu na to czy wzbudzi podejrzenia czy nie. Wymawiając się koniecznością skorzystania z toalety, niemal wybiegł z auli, w której się zgromadzili, dopadł najbliższej kabiny i zamknął się w niej a potem osunął na posadzkę. Brał głębokie oddechy przez nos, przypominając sobie wszelkie techniki uspokajające, zaciskał pięści i powieki i co chwilę przełykał ślinę, chcąc powstrzymać mdłości. Kiedy poczuł się odrobinę lepiej, otworzył zabezpieczoną aplikację w komunikatorze drżącymi palcami i sprawdził wiadomości od Kolivana – który dopytywał, co się dzieje i poinformował, że Dreg uciekł ze swojej jednostki i jest już bezpieczny. Parę chwil zajęło Thace’owi sklecenie względnie składnej wiadomości i chociaż wyglądała raczej chaotycznie, zawierała minimum koniecznych informacji, a więcej wykrzesać z siebie nie zdołał.
T1: Gdy pisałem do ciebie, przyłapał mnie Prorok. Zobaczył, że z kimś się komunikuję. Pokazałem mu rozmowę z Hangą, bo nie uwierzyłby, że to coś nieistotnego. Wróciłem do diagnozy. Okazało się, że w jednostce Drega ktoś inny współpracował z piratami i wykryliśmy potem kilkanaście poważnych incydentów i kilkadziesiąt mniejszych. Będzie przeprowadzona kontrola. Ponieważ Dreg zniknął, zostanie obarczony odpowiedzialnością za wszystko, co się tam wydarzyło. Jest poszukiwany.
K1: Ukrywa się. Tego się obawiałem. Co było w rozmowie, którą zobaczył?
T1: Pytania o tym, czy posuwam już jakiegoś oficera. Były jednoznaczne.
K1: Rozumiem, że to koniec twojej kariery w Bazie Głównej. Przyjmij wydalenie ze służby z honorem, wycofaj się, nie próbuj z nim walczyć. Zrobiłeś dla nas bardzo dużo. Uratowałeś dziś jednego z naszych braci poświęcając swoją karierę. Domyślam się, co cię czeka. Przykro mi, że będziesz musiał przez to przejść. Przyjedź do nas, gdy tylko zostaniesz usunięty z Bazy Głównej.
T1: To jeszcze nie jest pewne. Jeśli dostosuję się do tego, czego ode mnie oczekuje komandor, prawdopodobnie nie będę musiał odchodzić.
K1: Co masz na myśli?
T1: Dowiem się za parę godzin. Odezwę się jutro. Nie mogę dłużej rozmawiać.
K1: Jeśli masz jakąkolwiek szansę by tam zostać, nawet zdegradowany do stopnia szeregowego, zrób wszystko, czego będzie chciał. Oczekuję raportu.
Kiedy wrócił do sali, wciąż miał sztywne nogi i był na granicy rozsypania się psychicznie. Nie wiedział, na ile Kolivan domyślał się, w czym była rzecz, ale prawdopodobnie gdyby wiedział, jego polecenie brzmiałoby tak samo. Przełknął ślinę, czując jak zasycha mu w gardle i zerknął na wściekłego Proroka, który znów na kogoś krzyczał przez video, a mężczyzna, jakby wyczuwając jego wzrok, zerknął w jego stronę; wyraz jego twarzy na moment się zmienił, a włosy na skroniach ledwo widocznie uniosły. Zadał mu jakieś pytanie o kwestie techniczne, na które Thace odpowiedział jak automat, a potem kazał mu podejść do ekranu i rozmawiać z jakimś zestresowanym oficerem po drugiej stronie. Kiedy skończyli, nie pamiętał ani jednego słowa, jakie wypowiedział.
– Vhinku, zostaniesz tu na noc przypilnować, by dalsze prace przebiegały zgodnie z procedurami i planem. Nie musisz wtrącać się w żadne kwestie techniczne, po prostu sprawiaj wrażenie, że wiesz co robisz, bo oprócz Melko który ma trzymać się z daleka, będziesz tu najwyższy stopniem i samo to musi wystarczyć. Porucznik Yldeg z Achtela D potwierdził, że dotrze tu ze swojej stacji przesyłowej z kilkoma technikami do pomocy najpóźniej za pięć godzin i przejmie od ciebie dowodzenie. Vog, wróć na krążownik i zabierz ze sobą Thace’a – oznajmił Prorok. – Zostań na mostku zająć się statkiem. Wezwijcie po dwóch swoich podporuczników by zostali z wami na nocną zmianę i odpowiadajcie na wszelkie rozmowy przychodzące. Rano ja i Thace przylecimy tu z nowym składem – oznajmił i rzucił Thace’owi dziwne spojrzenie, które jednoznacznie świadczyło o tym, że jego wcześniejsze polecenie wciąż było w mocy. – Jakieś pytania?
– O której godzinie się wymienimy? – spytał Vhinku.
– Nie wcześniej niż za osiem godzin. Jeszcze się do ciebie odezwę.
– Thace ledwo trzyma się na nogach, a dziś miał znacznie więcej pracy niż ktokolwiek z nas. Skoro będziemy mieć dodatkowe ręce do pracy w tym porucznika specjalizującego się w komunikacji, a Thace zdalnie wszystko mu już przekazał, spokojnie może się pojawić dopiero po południu, tym bardziej że czeka go nie dzień ale przynajmniej trzy kilkunastogodzinnych zmian. Bardziej będziemy potrzebować tu ciebie, komandorze.
– W porządku. Przylecę za osiem godzin a Thace nieco później. Vog, Thace, zbierajcie się – oznajmił po chwili zastanowienia, na co obydwoje zasalutowali i ruszyli w stronę wyjścia. Vog milczała, kiedy opuszczali stację, ale oczywiście dostrzegła, że nie czuł się najlepiej i skomentowała to, gdy tylko znaleźli się w jej niewielkim statku.
– Połóż się, gdy tylko dotrzesz do swoich kwater i zignoruj Vhinku, jak zacznie do ciebie pisać albo dzwonić. Wyglądasz strasznie. Co ci jest? – spytała, lecz Thace nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, a wówczas kobieta westchnęła i utkwiła wzrok w szybie przed sobą. – Cokolwiek nawygadywał ci komandor, bo wiem od Vhinku, że to on doprowadził cię do takiego stanu, pieprz to. Znam jego napady szału i wiem, jaki potrafi być czasem podły. Gdy się opanuje i dotrze do niego, że przesadził, może nawet cię przeprosi, chociaż pewnie po prostu zacznie zachowywać się, jakby nic się nie stało, bo to bardziej w jego stylu.
– Dziękuję, pani porucznik – zdołał wydusić.
– Czy komandor miał jakikolwiek powód, by… nagadać ci cokolwiek tam nagadał?
– Częściowo tak.
– Rozumiem – odparła, chociaż z całą pewnością nie rozumiała. – Może jednak chcesz porozmawiać z Vhinku…?
– Wolałbym… żeby ten jeden raz się nie wtrącał.
– Przekażę mu to tak, by dał ci spokój przynajmniej dziś, ale nie licz, że nie będzie naciskał najpierw ciebie a potem komandora. Jeśli zaszło coś, o czym nie chcesz, by wiedział, już teraz zacznij szukać wiarygodnego kłamstwa – powiedziała. – Możesz też powiedzieć mu wprost, żeby się odwalił. Nie będzie się dąsał dłużej niż parę dni.
Thace nie zareagował na te słowa, a Vog nie próbowała dłużej go zagadywać. Parę minut później szedł już z doków w kierunku swoich kwater, wciąż roztrzęsiony i półprzytomny ze zmęczenia, a jego komunikator odezwał się dwukrotnie i zobaczył wiadomości od Vhinku i Proroka.
V: Nie udusiłem tego zadufanego w sobie palanta tylko dlatego, że nie byliśmy sami. Odezwij się, jak odpoczniesz. W sekcji Z-2 w małej klitce na końcu korytarza gdzie mam kwatery trzymam parę butelek na awaryjne sytuacje. Weź coś jeśli chcesz się napić. Daj znać, jeśli potrzebujesz porozmawiać. Wyrwę się stąd na kwadrans, w razie gdybyś chciał zadzwonić.
P: Bądź u mnie za czterdzieści minut.
Nie odpowiedział żadnemu z nich, a gdy tylko znalazł się w swoich kwaterach, ściągnął z siebie mundur, w którym spędził jakieś siedemnaście godzin i wystartował pod prysznic. Włączył zimną wodę, chcąc oprzytomnieć i dojść do siebie psychicznie; opierał się dłońmi o ścianę i miał ochotę krzyczeć, dopiero teraz w pełni pozwalając wizjom i wnioskom spłynąć do jego umysłu szerokim strumieniem.
Było jasne, że Prorok dowiedział się w najgorszym momencie z możliwych – gdy Thace był zestresowany sytuacją z wykryciem wycieku danych związanym z działaniem rebelii, gdy rozmawiał z Kolivanem i próbował to zatuszować; gdy byli z daleka od Bazy Głównej i wykończeni. Być może w innej sytuacji byłby w stanie załagodzić sytuację, ukorzyć się i nie reagować na przesłuchanie ze strony Proroka aż tak emocjonalnie; może Prorok nie byłby aż tak natarczywy i podły, skoro, jak twierdził, nie zamierzał tego ujawniać ani go zwalniać. Może to tylko jemu wydawało się, że mężczyzna zachowywał się ostrzej niż kiedykolwiek, a tak naprawdę wcale nie używał innego tonu niż zazwyczaj, ale Thace nie potrafił oceniać całego zajścia racjonalnie, w momencie, gdy czuł się tak przerażony i upokorzony.
Analizował każde jego słowo i ostatnie polecenie, które, oczywiście BYŁO jednoznaczne i powinien natychmiast skontaktować się z Kolivanem i powiedzieć mu, czego Prorok od niego oczekuje, ale było mu tak wstyd, że doprowadził do tej sytuacji, że nie był w stanie się na to zdobyć i to pomimo faktu, że ten sam wstyd i strach ze strony Drega niemal doprowadziły dziś do katastrofy. Co więcej, do wszystkiego doszła paranoja, która czasem dopadała go w stresie i zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno zrozumiał jego słowa właściwie, czy czasem Prorok już nie zaraportował tego wszystkiego, czy Vhinku czegoś się nie domyślił i czy po opuszczeniu swojej kwatery nie zostanie zatrzymany przez Sentry i zaprowadzony do zamkniętej części statku, gdzie będzie miał oczekiwać na powrót do Bazy i oficjalne wydalenie ze służby.
Kiedy miał opuścić swoją kwaterę, trząsł się ze strachu i nie miał pojęcia, jak mógł chociaż przez chwilę uważać Proroka za atrakcyjnego, interesującego i bliskiego, skoro okazał się… zacisnął pięści. Okazał się zachować się prawie identycznie jak on sam zachował się, gdy zaproponował seks Zhosowi i nawet nie zastanawiał się nad tym, że mężczyzna może uznać to za polecenie ze strony ważnego oficera, a nie propozycję. Nie miało żadnego znaczenia, że spędzili potem kilka cudownych dni, bo teraz doskonale rozumiał, co pilot czuł po jego pierwszych słowach; Zhos wierzył, że odmowa oznaczałaby dla niego koniec kariery, bo skąd niby miał wiedzieć, że Thace nigdy by go nie skrzywdził? Jasne, oficer niższego stopnia, który poszedł do łóżka z zastraszonym cywilem to sprawa zupełnie innej rangi i chociaż mogli sobie zaszkodzić, nie łączyły ich stosunki zawodowe… wojskowe. Co nie zmieniało faktu, że w tamtym momencie Zhos się go bał, nie wiedział, co go czeka i spodziewał się prawdopodobnie najgorszego.
Thace w tym momencie również spodziewał się najgorszego i na ile znał Proroka, wątpił, czy wykaże on w łóżku choćby krztę czułości i wyrozumiałości – to, w jaki sposób rozegrał całą sytuację, było prawdopodobnie wystarczającym dowodem. Wiedział, że niespełnienie polecenia będzie oznaczać koniec jego kariery i nie miał co do tego żadnych wątpliwości; gdyby zaś spróbował to zaraportować, komandor wszystkiego by się wyparł, a on zostałby uznany nie tylko za zboczeńca, ale też manipulanta, który próbuje wrobić swojego dowódcę w sprawę o molestowanie seksualne nie mając absolutnie żadnych dowodów.
Oczywiście wciąż mógł napisać do Kolivana, powiedzieć mu, że Prorok w zamian za pozostawienie go w jednostce oczekiwał seksu a on nie jest w stanie się na to zdobyć. Kolivan byłby zawiedziony i zły, że się poddał, ale raczej nie kazałby mu tego robić; gdyby napisał do Antoka, ten wręcz zmusiłby go do odejścia. Thace miał jednak pełną świadomość, że jego bracia i siostry robili dla misji znacznie gorsze rzeczy niż seks z kimś, kto jeszcze parę dni temu im się podobał i wydawał tak bliski, że przywiązanie do tej osoby zaczynało przypominać z jego strony zakochanie… a setki spośród nich oddało za ich sprawę życie. Okazałby się nic niewartym tchórzem i zawiódłby ich wszystkich i… wziął głęboki oddech i potarł twarz. Zerknął na zegarek, wygładził świeży mundur i przymknął oczy, by jeszcze jakiś czas oddychać przez noc i próbować się uspokoić zanim opuścił swoje kwatery. Wiedział, że jeśli będzie zwlekał kolejne minuty, to w końcu spóźni się, a i tak paskudny nastrój Proroka będzie jeszcze gorszy.
Szedł do sekcji Y-1 w której znajdowały się kwatery komandora i szedł tam jak na ścięcie, bo wiedział, że donos na niego nie ma żadnego sensu, a zrobienie czegokolwiek innego niż zgodzenie się na wszystko, co Prorok zamierzał z nim zrobić, to jedyna szansa, by utrzymał swoją pozycję w Bazie Głównej… a prawdopodobnie w ogóle pozostał wojsku. Powtarzał sobie, że mogły go spotkać znacznie gorsze rzeczy. Ostatecznie wcześnie Prorok faktycznie go pociągał, nawet jeśli w dziwny sposób, jakiego dotąd nie doświadczył przy kimkolwiek innym. Tak, to było zbyt świeże, to były tylko fantazje, których potem się wstydził i absolutnie nie był gotowy na urzeczywistnienie czegoś, co wydawało mu się kompletnie nierealne… teraz sytuacja się zmieniła i jego uczucia również. Wciąż był w szoku, że Prorok tak jak on miał odmienne skłonności… O ile w ogóle chodziło właśnie o to, a nie o fakt, że zamierzał zabawić się z nim brutalnie, skrajnie upokorzyć i kazać milczeć, albo zaciągnąć do swojego pokoju i zrobić mu rzeczy, o których wiedział od Zhosa, że czasem spotykały kogoś nieostrożnego i to wcale nie ze strony osób, które czerpały z tego przyjemność seksualną.
Zatrzymał się i oparł o ścianę na korytarzu, wpatrując się w parę patrolujących korytarz Sentry, które cicho go minęły. Miały uruchomione czujniki ruchu i skanery biometryczne, ale, zgodnie z zapowiedzią Proroka, wyłączone kamery. Ponownie poczuł mdłości, a gdy znalazł się pod samymi drzwiami prywatnych kwater komandora, drżał tak bardzo, że Sentry z kolejnego, mijanego patrolu, spojrzało w jego stronę i przystanęło na moment, zanim skaner potwierdził, że należy on do załogi i nie stanowi zagrożenia.
Przyłożył dłoń do płytki biometrycznej, sądząc, że Prorok po otrzymaniu notyfikacji wpuści go dopiero za parę chwil, lecz drzwi otworzyły się natychmiast, jakby czasowo przydzielił mu dostęp do prywatnych kwater. Stał przy kanapie i od razu ruszył w jego stronę, a w momencie gdy drzwi przesuwne się zamknęły, jego szpony zaciskały się już na przodzie munduru Thace’a.
– Nie masz pojęcia, od jak dawna o tym myślałem.
***
Notes:
Tak, to właśnie zapowiedziana katastrofa. Współczuję Thace'owi i serce mnie bolało gdy o tym pisałam, ale to scenki które planowałam niemal od samego początku i po prostu musiały się wydarzyć... podobnie jak to, co stanie się w kolejnym rozdziale. Wciąż waham się nad dodaniem to fika tagów/ostrzeżeń 'mocniejszych' niż dubious consent, mimo że nie będzie tam nic szczególnie graficznego.
Chapter 13: Rozkaz
Notes:
Mam do tego rozdziału najbardziej love-hate uczucia ze wszystkich jakie dotąd napisałam i przerabiałam go wielokrotnie na różne sposoby, zanim siadłam do ostatecznej korekty i uznałam że wreszcie jest ok. Pierwsze kilka akapitów można uznać za non-con, a dub-con jest to z całą pewnością, więc chociaż nie ma tu żadnych graficznych opisów, jeśli ktoś nie chce tego czytać, polecam ominąć sam początek i przejść do „Czuł do Proroka obrzydzenie za to, co zrobił”.
Chapter Text
***
– Nie masz pojęcia od jak dawna o tym myślałem – szepnął Prorok; miał rozszerzone oczy i lekko drżał, a po jego zwyczajnym chłodzie nie pozostał nawet ślad. Już na stacji był pobudzony emocjonalnie, ale tam jednak zachowywał pozory, zaś teraz, gdy zostali sami, jego maska całkowicie opadła. – Ta cholerna sprawa dzisiaj! Ale gdyby nie to, nigdy bym się nie dowiedział. Nie powiedziałbyś mi… a ja niczego bym się nie domyślił… – wymamrotał i niespodziewanie wybuchnął nieco szalonym śmiechem, tak, że Thace przez moment zaczął się obawiać, czy nie pił czegoś, gdy tylko wrócił do swoich kwater. Jego usta nie smakowały jednak alkoholem, gdy przyciągnął go do siebie i zaczął całować; ostre szpony wbiły się boleśnie w szyję i plecy Thace’a, a dolne kły w jego wargę i dziąsło. Prorok nie panował nad sobą i chociaż przez materiał munduru nie dało się tego wyczuć z całą pewnością, chyba był już podniecony.
Thace nie próbował się bronić, bo przecież nie zamierzał protestować, gdy tu szedł, tyle że teraz tkwił w ramionach Proroka biernie poddając się jego poczynaniom nie ze strachu i na skutek swojej decyzji, lecz raczej z powodu szoku, że wszystko zaczęło się aż tak szybko. Spodziewał się, że komandor na starcie coś jednak powie, oznajmi wprost, czego od niego oczekuje, wpatrując się w niego i badając jego reakcje tak jak to robił absolutnie zawsze, gdy na początku ich znajomości próbował go zdominować swoją osobowością i wypytywał o różne kwestie. Miał nadzieję, że może, może zdoła go wówczas jakoś uspokoić, wytłumaczyć się, powiedzieć, że coś do niego czuł i że to dlatego aż tak się zestresował, gdy jego skłonności wyszły na jaw w tak niefortunnych okoliczność. Spróbować dowiedzieć, czy Prorok oprócz pożądania czuł cokolwiek więcej. Przystopować to wszystko, może odsunąć seks w czasie, a skoro miałby nastąpić już teraz, to przynajmniej na głos wyrazić zgodę, nawet jeśli tego nie chciał. Oczywiście spodziewał się po Proroku agresji i braku delikatności, ale nie sądził, że to, co zastanie, to tak całkowita desperacja, która wydawała się kompletnie pochłonąć zazwyczaj panującego nad sytuacją i swoimi reakcjami mężczyznę.
W jego głowie były miliony myśli, które być może powinien wypowiedzieć na głos nawet nie będąc pytany, skoro Prorok mówić nie zamierzał. Poprosić, go, by zwolnił, wyrazić zaskoczenie, że w ogóle był nim zainteresowany przez cały ten czas, odezwać się choćby po to, by powiedzieć… cokolwiek, choćby słowa w rodzaju ‘zaczepiłeś paznokciami o zapięcie, uważaj, sam to zdejmę’. Dał się jednak zaciągnąć do sypialni przylegającej do części dziennej kwater Proroka nie wypowiadając ani słowa i powstrzymując się od jęków, gdy coś zabolało lub westchnień, gdy pomimo całego koszmaru sytuacji, coś przez chwilę było w jakiś pokrętny sposób fizycznie przyjemne.
Miał oczy zamknięte niemal cały czas i próbował odpłynąć myślami i nie przeżywać tego, co się działo, ale nie dało się tego ignorować i udawać, że nic nie czuje, gdy był przyciskany do pościeli, całowany i dotykany, z rozpiętym mundurem, którego Prorok nawet nie zdjął z niego całkowicie, a już sięgał między jego nogi i pośladki. Wyglądało na to, że nie oczekiwał od niego jakiejkolwiek aktywności i wystarczało mu, że Thace leżał pod nim bez protestów jak bezwładna kukła i pozwalał na to wszystko. W jego ruchach, im bardziej był podniecony, tym bardziej widoczna była desperacja i drapieżność, bo to nawet nie było namiętne ani emocjonalne, lecz zupełnie bezmyślne, jakby Prorok chciał dostać wszystko naraz, natychmiast i nawet nie zamierzał cieszyć się czymś, na co ponoć tyle czasu czekał. Był dominujący tak bardzo, że momentami brutalny, chociaż Thace wątpił, czy jego intencją było zrobić mu krzywdę. Nieostrożny, gdy jego szpony zahaczały o skórę Thace’a, nawet gdy jego dłonie i palce znajdowały się w najbardziej wrażliwych i podatnych na zranienia miejscach.
Kiedy przekręcił Thace’a na brzuch, ten zdołał pomyśleć, że zanim wróci do swojego pokoju, będzie musiał wstąpić do magazynu medycznego po żel regenerujący i coś przeciwbólowego. Że pewnie ta droga, miękka pościel będzie nie do oczyszczenia, bo jego ramię mocno krwawiło w miejscu, gdzie Prorok go ugryzł, z paru zadrapań na plecach i biodrach pewnie również krwawił i miał tylko nadzieję, że na tym już koniec – były szanse, bo Prorok z rozpędu i przez to jak drżały mu ręce użył zdecydowanie więcej lubrykantu niż było to niezbędne. A potem znów przyciskał go do pościeli, z ręką na jego karku, tak, że Thace’owi ciężko było oddychać, zaś poduszka, w którą wciskał twarz, stłumiła krótki krzyk bólu, którego nie potrafił powstrzymać, gdy Prorok wszedł w jego ciało i zrobił to zdecydowanie za szybko i za mocno.
Mężczyzna znieruchomiał, rozluźnił uścisk na jego szyi i chociaż Thace nie widział jego twarzy, miał wrażenie, że do Proroka właśnie dotarło, co robił. Zawahał się, pogładził go po włosach i lekko podrapał wrażliwe miejsce tuż za jego uszami, wykazując jakikolwiek czuły gest po raz pierwszy, odkąd Thace przekroczył próg jego kwatery.
– Thace… – wydyszał, a w jego głosie pojawił się cień niepewności.
– Po prostu dokończ – warknął, gdy jego przygnębienie i poczucie wykorzystania i cała paleta emocji nagle zmieniły się w złość. – I zajmij się mną, bo chciałbym wierzyć, że nie podnieca cię fakt, że nie mam z tego żadnej przyjemności – dodał, po czym chwycił nadgarstek Proroka i pociągnął jego dłoń między swoje nogi. Mężczyzna musiał odrobinę zmienić pozycję, aby mieć do niego dostęp, pochylił się nad nim, objął go w talii wolnym ramieniem. Do tego momentu Thace nie był ani trochę podniecony i zmieniło się to właśnie teraz, gdy poczuł na swoim penisie drżące palce Proroka i zorientował się, że mężczyzna się waha i prawdopodobnie zaczyna mieć wyrzuty sumienia. Czuł się z tym fatalnie. Miał wrażenie, że nigdy nie czuł do siebie aż takiej odrazy. – I przestań się trząść, bo zaraz tu również mnie podrapiesz, a jestem już wystarczająco obolały. Dokończ i miejmy to za sobą.
Prorok jeszcze przez parę chwil nie wykonał żadnych ruchów. Ciężko oddychał, ale przestał drżeć tak jak wcześniej. Jego palce poruszyły się w dość nerwowy i niezdarny sposób; wycofał się i wsunął w niego ponownie, wolniej niż wcześniej, jednak rychło w czas, bo Thace wiedział, że i tak będzie czuł dyskomfort jeszcze przez wiele godzin.
Czuł do Proroka obrzydzenie za to, co zrobił i jak wykorzystał swoją pozycję i jeszcze większe czuł z tego samego powodu do samego siebie. Widział w nim tęsknotę za bliskością, która przerodziła się w coś tak obrzydliwego i kiedy poruszał się w nim i zupełnie niezgrabnie i bez jakiekolwiek wprawy próbował go pieścić, przez myśli Thace przebiegły wszystkie momenty, gdy Prorok stawał mu się bliski, bliższy niż Vhinku i Hanga, Kolivan i Antok, niż Siggaz… bo tamci nie znali prawdy albo byli daleko albo od dawna nie żyli, a Prorok był obok od miesięcy i jeszcze parę dni temu wydawał się tak pociągający, bliski, cudowny… a parę minut temu przyciskał go do pościeli, podduszał go a wolną ręką unosił jego biodra tak, by było mu wygodniej… Nienawidził go w tym momencie i współczuł mu jednocześnie i jeszcze w tej maleńkiej, ohydnej części samego siebie miał satysfakcję, że wzbudził w nim poczucie winy.
To ostatnie sprawiło, że miał fałszywe poczucie kontroli i tylko to pozwoliło mu przetrwać. Nie krzyczał, nie wydawał z siebie żadnych dźwięków, zaciskał zęby i powieki. Powtarzał sobie raz po raz, że inni znosili gorsze rzeczy.
Stosunek trwał żałośnie krótko i jeśli Thace miałby jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, że Prorok prawdopodobnie nie uprawiał seksu od miesięcy lub lat, to teraz by się ich pozbył. Doszedł w zaledwie parę minut i pewnie dobrze, że tak się stało, bo pod koniec znów przyspieszył i znów zaczęło być to bolesne, ale nie stało się nieznośne na tyle, by Thace nie mógł powstrzymać jęków. Prorok krzyknął pod sam koniec, a potem osunął się na pościel i pociągnął go za sobą, tak, że znaleźli się w plątaninie kończyn i wciąż niezdjętych do końca mundurów, stykając się skórą i wilgotną od potu sierścią, w nienaturalnej pozycji, która już po paru sekundach stała się niewygodna. Było mu zbyt gorąco i lepko, nie mógł swobodnie oddychać z powodu ramienia Proroka opartego o bok jego szyi i kiedy zdał sobie sprawę, że zaczyna się dusić, jego serce przyspieszyło, całe ciało się napięło i nastąpił moment, że był pewien, że za chwilę dostanie ataku paniki.
Pospiesznie wyplątał się z objęć Proroka, przekręcił i odsunął od niego, a potem sięgnął w dół, by wyplątać nogi z krępującego go, naddartego munduru; skopał z łóżka jeden z butów, który wciąż leżał na pościeli, zarzucił na siebie kołdrę, aby przykryć przynajmniej biodra i nie czuć się aż tak odsłonięty. Tym bardziej, że nie został zaspokojony, że wciąż był nieco podniecony i naprawdę nie chciał oglądać samego siebie w tym stanie… nie teraz. Dopiero po tym, jak wziął parę głębokich oddechów, zdołał zmusić się do tego, by spojrzeć na Proroka.
Mężczyzna miał zamknięte oczy, całe jego ciało było napięte, pięści i zęby mocno zaciśnięte. W przeciwieństwie do Thace’a nic nie zrobił z rozpiętym z przodu mundurem. Oddychał nieregularnie i ciężko, a gdy poczuł, jak Thace podciągnął się na ramieniu i spojrzał na niego z góry, jego ramiona skurczyły się lekko, jakby spodziewał się ciosu. I przez chwilę Thace naprawdę miał ochotę go uderzyć. Wątpił, czy Prorok by mu oddał i czy w ogóle by się bronił.
Wpatrywał się w niego, jego poczochrane włosy, skurcz na twarzy i szerokie ramiona, które teraz kulił w strachu; na masywne dłonie o długich szponach, które tyle razy obserwował na klawiaturze lub sterach, lecz dopiero teraz dostrzegł, że jego mały palec u lewej dłoni był lekko skrzywiony w dwóch miejscach – wyglądało na to, że dawno temu został zgnieciony i poważnie złamany i nigdy nie zrósł się prawidłowo. Patrzył na blizny na jego klatce piersiowej i brzuchu, głębokie cięcie w poprzek żeber i ślady po oparzeniu, prawdopodobnie chemicznym, w miejscu, w którym jego skóra była pozbawiona sierści. Ta była znacznie dłuższa i gęstsza niż Thace’a i chociaż nie widział całego jego ciała, przypuszczał, że pokrywała też znacznie większy obszar skóry niż u niego. Była miękka, gdy Prorok wcześniej przyciskał go do siebie i prawdopodobnie byłaby przyjemna w dotyku, gdyby miał szanse wsunąć w nią palce, tylko że nie miał, bo ten cholerny skurwysyn nawet nie pozwolił mu się dotknąć tylko zdominował wszystko, co się między wydarzyło…!
Naprawdę miał ochotę go uderzyć i potrzebował kilku głębokich oddechów, by tego nie zrobić.
Pomijając przygodę na jednej z ostatnich planet, nigdy dotąd nie znalazł się w łóżku z kimś aż tyle starszym, nigdy też nie zdarzyło się to z kimś o tyle wyższym w jakikolwiek sposób statusie. To, że Prorok wcześniej w ogóle go pociągał, było do niego zupełnie niepodobne – chociaż zdarzało mu się być zauroczonym mężczyznami, którzy byli od niego mocniej zbudowani, bardziej umięśnieni czy po prostu więksi, to były to zawsze osoby o łagodnych charakterach, które od początku znajomości wydawały się delikatne i nie budziły w nim strachu oraz były na tyle świadome swojej siły, by w relacjach intymnych zachowywać się tym bardziej ostrożnie. W przeszłości, cholerne trzydzieści lat temu, gdy już nabrał minimum pewności siebie, wolał zresztą samemu wykazywać w łóżku inicjatywę, nawet jeśli to druga strona go wcześniej podrywała i proponowała seks; osoby nadmiernie dominujące go nie pociągały, zaś agresywne – odrzucały i po prostu nie sypiał z takimi i nie rozważał ich nawet na jedną noc by ‘zobaczyć jak to jest’.
Prorok przerażał go na początku ich znajomości i czasem bał się go nawet już zaczęli się do siebie zbliżać i fakt, że przez ostatnie tygodnie ich relacja się zacieśniała, że zaczął coś do niego czuć i na pewnych płaszczyznach mu ufał, nie miało teraz absolutnie żadnego znaczenia, bo z tamtych emocji nie zostało zupełnie nic. Przez ostatnie godziny i minuty przerażenie i odraza do niego osiągnęły swoje apogeum a teraz opadły i był na niego przede wszystkim wściekły. To co się wydarzyło... chyba wciąż w to nie wierzył. Jego komandor zaprosił go na seks. A raczej wydał mu rozkaz. Było w tym tyle niestosowności, że ciężko mu było pojąć jak w ogóle mogło do tego dojść. Obaj mieliby problemy, gdyby to wyszło na jaw, bo takie polecenie ze strony wyższego rangą było samo w sobie nadużyciem seksualnym, a jego bierna uległość był pewnie żałosna, bo przecież zamiast do niego mógł pójść z donosem do Vhinku… a nawet wysłać wiadomość wprost do Bazy Głównej, choćby i do Lorcana, który z radością wykorzystałby okazję, by usunąć Proroka ze stanowiska i pomógłby Thace’owi, chociaż go nie znosił. Pół godziny temu nie miał dowodów, bo jeszcze nic się nie wydarzyło. Teraz już je miał.
Myśli takie były absurdalne – nie zrobiłby tego, zarówno ze wstydu jak dlatego, że to zagroziłoby misji, jednak mimo to nie potrafił wyrzucić ich z głowy. Gdyby był kobietą i został jedyny raz zmuszony przez dowódcę do seksu szantażem czy podstępem, tego czekałoby wieloletnie więzienie lub kolonia karna; gdyby był wykorzystywany dłuższy czas, przy użyciu siły lub w brutalny sposób, Prorok z całą pewnością zostałby skazany na śmierć. Dla ofiary nadużycia, o ile byłaby to kobieta, to paradoksalnie mógłby być start do dalszego rozwoju kariery – w Naczelnym Dowództwie zasiadały cztery kobiety, wszystkie waleczne i niektóre nawet znane z tego, że stanowczo walczyły z jakimikolwiek przejawami seksizmu czy uprzedzeń płciowych i gdyby wieści o tym, że komandor z Bazy Głównej dokonał nadużycia seksualnego wobec młodej oficer, prawdopodobnie osobiście zajęłyby się sprawą. W ostateczności ofiara, jeśli nie chciałaby pozostać w wojsku, mogłaby liczyć na astronomicznie wysokie odszkodowanie, za które dostatnio żyłyby jeszcze jej dzieci a może i wnuki. W ich przypadku w razie otworzenia śledztwa, Prorok musiałby powiedzieć, że dowiedział się o jego odmiennych skłonnościach i postanowił to wykorzystać; oczywiście komandor byłby wydalony z wojska, prawdopodobnie trafił do kolonii karnej czy więzienia, ale raczej nie dożywotnio. Prawie na pewno nie skazano by go na śmierć – chyba że któryś z oficerów z ich jednostki wmieszałby się w sprawę i z dowolnych powodów chciał pozbyć się Proroka… wyobrażał sobie, że Lorcan byłby do tego zdolny. Ale Vhinku pewnie również, jeśli dowiedziałby się, że Thace został skrzywdzony, a Proroka już wcześniej podejrzewał o niestosowne zachowanie.
Tak naprawdę Thace nie wiedział nawet, jak konkretnie miałby przebiegać proces, gdyby sprawa z jakichkolwiek przyczyn wyszła na jaw i wiedział, że absolutnie musi to sprawdzić. Prorok jako komandor z Naczelnego Dowództwa formalnie nie podlegał pod nikogo poza imperatorem – bo każdego innego dowódcę zarządzającego mniej istotnym sektorem, mogłoby sądzić właśnie Naczelne Dowództwo; szczegółów wojskowego prawa karnego Thace nie znał w żadnej innej kwestie niż konsekwencje podejrzenia o szpiegostwo oraz jego ujawnienie. Znał konsekwencje ujawnienia odmiennej orientacji… ale nie wykorzystanie seksualnego, bo to nie sądził, że kiedykolwiek będzie mu potrzebne i nie znał wszystkich kruczków prawnych… nie gdy miałoby dotyczyć relacji między komandorem a oficerem niższego stopnia. To, co wiedział, to że w drobnych sporach nawet na poziomie oficerskim sprawą zajęłaby się administracja, działy prawne czy kadry. Oskarżenie o nienaturalną relację z podwładnym, o ile byłoby uznane za przebiegające za obopólną zgodą, może uznane by było za drobną sprawę, chociaż do imperatora pewnie i tak dotarłaby informacja, że coś takiego miało miejsce, jeśli chodziłoby o komandora… gdyby uznano to za wykorzystanie, sprawa drobna by już raczej nie była, a imperator nie włączyłby się w nią tylko jeśli byłby tak całkowicie pochłonięty bezsensownym poszukiwaniem Voltrona, że nie obchodziłaby go wymiana komandora w Sektorze Centralnym. Mogłaby nie obchodzić na tyle, że w ogóle nie uznałby tego za problem. Albo wydałby wyrok śmierci na nich obu tak na wszelki wypadek, nawet nie zajmując się sprawą.
Thace miał pełną świadomość, że wydźwięk całej sytuacji byłby dla organów prawnych – o ile przeprowadzonoby dochodzenie, a wyrok nie byłby pstryknięciem palców imperatora – zupełnie inny niż w przypadku relacji heteroseksualnej i że to było znacznie bardziej istotne, niż ich stanowiska. Czego był pewien bez względu na to, kto miałby prowadzić dochodzenie i dokonywać sądu, to że obaj byliby zakwalifikowani do wydalenia z wojska, a Thace przypuszczał, że w zależności od przebiegu sprawy, mógłby zostać uznany za współwinnego, za degenerata, który celowo uwiódł Proroka, bo skoro obaj byli nienormalni i zdemoralizowani, to niemożliwe, by jedna strona była wyłącznie ofiarą a druga oprawcą. Oczywiście czekałaby go degradacja i usunięcie z armii w hańbie i upokorzeniu, ale wątpił, czy trafiłby do więzienia, chyba że Prorok wyjątkowo skutecznie zmanipulowałby faktami i przeniósł na niego więcej winy: w końcu miał wystarczająco dużo wpływów i pewnie ratowałby życie i resztki godności za wszelką cenę… Bez względu na rozwój sytuacji, Thace musiałby odejść ze względu na ujawnienie swoich skłonności, bo Prorok, w czasie przesłuchań, gdyby został oskarżony o wykorzystanie seksualne podwładnego ,zapewne powiedziałby, że dowiedział się o jego zboczeniu i to dopiero wówczas się do niego dobrał.
Wszystko to jednak dotyczyło hipotetycznej sytuacji, w której Thace nie był szpiegiem i nie musiałby się bać o ujawnienie, w razie gdyby śledczy czy sam imperator nadmiernie zainteresowali się jego osobą. Uświadomił sobie jednak w tym momencie dwie rzeczy: po pierwsze, że gdyby nawet NIE był szpiegiem, to raczej by tego nie zaraportował, tylko wyszedł stąd i próbował o tym zapomnieć, a Prorok pewnie nigdy by do tego nie wrócił, dręczony wyrzutami sumienia. Może przesunąłby go do innej jednostki… a gdyby był inny i gdyby nie miał poczucia winy, mógłby wręcz postanowić go zlikwidować, by zatuszować swój błąd. Druga rzecz nie była tak racjonalna, bo dotarło do niego, że mimo wszystko, wcale nie chciałby patrzeć na jego egzekucję czy wydawany wyrok więzienia i że gdyby do uczciwego śledztwa doszło, załagodziłby w zeznaniach wersję wydarzeń, bo nie zniósłby myśli, że Prorok umiera w jakiejś celi czy kolonii… a raczej by tam umarł, bo nie był już młody, a tylko tacy mieli szansę przeżyć długoterminowy wyrok odsiadywany w więzieniach i koloniach Imperium.
Zdołał w końcu przerwać niechciany ciąg myśli, który wszedł w zbyt niebezpieczne rejony. Jedyne, co było istotne, to że nie mógł na niego donieść, ściągnąć na siebie uwagi i poddać się śledztwu, bo niosło to zbyt duże ryzyko, że w czasie przesłuchań wyszłyby na jaw inne jego działania. To w ogóle nie podlegało dyskusji a tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nikt z jednostki nie mógł się dowiedzieć. Kolivan kazał mu zrobić wszystko, co należało, a Prorok kazał mu tu przyjść i zmusił do seksu wiec to właśnie zrobić należało. Ostatecznie przecież nie było mu aż tak źle i wiedział, że mogłoby być znacznie gorzej… ostatecznie Prorok przyhamował, gdy się odezwał i może gdyby zrobił to na samym początku, to do niczego by nie doszło. I pewnie nie został aż tak skrzywdzony, skoro przetrwał to i był teraz w stanie myśleć racjonalnie, jakie ma opcje. Nie wiedział wciąż, co powie mu Kolivan… szczerze wątpił, że ten kazałby mu to kontynuować i zostać w jednostce, gdyby oznajmił mu, że został zgwałcony, ale nie był tego do końca pewny. Gdyby jednak w sprawę włączył się Antok, kazałby mu natychmiast porzucić stanowisko i wystarczyło powiedzieć jemu, aby się uwolnić... Gdyby powiedział obu dowódcom Ostrzy, że po prostu poszli z Prorokiem do łóżka i nie było idealnie, Kolivan zdecydowanie kazałby mu tu zostać, a Antok pewnie by się wahał lecz ostatecznie dałby się przekonać, że Thace da sobie radę.
Prawda leżała pewnie gdzieś pośrodku i chociaż myślał już względnie trzeźwo, to nie na tyle, by być w stanie z całą pewnością stwierdzić, gdzie. Przyszedł tu. Mógł tego nie zrobić. Nie musiałby nic mówić Vhinku, gdy ten pytał, co się działo, mógł po prostu powiedzieć Prorokowi nie. Kolivan zapyta go, jak do tego doszło i to było dla niego jasne. W tym momencie nie miał pojęcia, co miałby mu napisać i jak dowódca Ostrzy zareagowałby na jego pokrętne wyjaśnienia.
Tyle że… może ani Kolivan ani Antok ani nikt inny spośród Ostrzy w ogóle by się nie przejął i kazano by mu robić co należało i nie histeryzować…? Tolerowali jego skłonności, ale czy faktycznie akceptowali go na tyle, by nie czuć do niego obrzydzenia i pogardy, gdyby dowiedzieli się, że uprawiał seks z komandorem Imperium, z wrogiem, z kimś, kogo miał śledzić, a wiedzieli, że spędzał z nim dużo czasu i że dobrze się z nim dogadywał, więc pewnie jednak tego chciał; Kolivan wiedział o jego licznych kochankach i nawet jeśli nie okazywał dotąd jawnie swojej niechęci, to nie był z tego zadowolony i chociaż może wcale nie chodziło o orientację, to czy tak samo krytycznie odnosił się czasem do braci i sióstr, którzy mieli równie licznych przygodnych kochanków, tyle że przeciwnej płci…? Zacisnął powieki. Antok by go nie skreślił, ale inne Ostrza? Kolivan…? Niby nie uważał go za uprzedzonego, ale czy w tej sytuacji… może to była paranoja, ale nie mógł przestać o tym myśleć. Czuł się coraz gorzej i jak jeszcze parę chwil temu wydawało mu się, że sobie radzi i myśli racjonalnie, tak teraz cała racjonalność rozpadała się na kawałki.
Nagle zachciało mu się płakać i poczuł się tak strasznie samotny i nieszczęśliwy, że zaczęło robić mu się tak duszno, że z trudem łapał oddech. Przypuszczał, że w jakiś sposób byłoby mu łatwiej, gdyby Prorok w tym momencie całkowicie go obrzydzał oraz przerażał tak jak na samym początku. Łatwiej dla misji i pewnie też jego zdrowia psychicznego, bo gdyby umiał jednoznacznie ocenić całą sytuację, prędzej wiedziałby, co należy mówić i robić. Tymczasem gdy patrzył na Proroka i pytał samego siebie, co w stosunku do niego czuje, gdy spróbował sobie to wszystko poukładać… tak, wciąż był na niego wściekły, ale zaczęło też robić mu się go żal.
Przyjrzał mu się ponownie. Wiedział, że mężczyzna miał wyrzuty sumienia, przypuszczał, że zdał sobie już sprawę co zrobił i teraz zadręczał się tym i konsekwencjami, które mogły go czekać, bo wiedział, że Thace miał wszelkie powody, by na niego donieść. W tym momencie nie potrzeba by było świadków ani kamer i to nie byłoby słowo przeciwko słowu, bo ślady na jego ciele były jednoznaczne. Poczuł mdłości na samą myśl, że w jakiejś innej wersji rzeczywistości pewnie by to zrobił i poddał się obdukcji w najbliższym centrum medycznym albo nawet na terenie krążownika w automatycznych komorach obsługiwanych przez Sentry.
Chociaż jeszcze parę minut temu nie mógł uwierzyć, jak Prorok kiedykolwiek mógł go pociągać, teraz stopniowo zaczęły napływać wspomnienia z momentów, gdy wydawali się sobie bliscy, podczas długich wieczornych rozmów, gdy podczas misji wychodzili razem zwiedzać, gdy wolał spędzać czas z nim a nie resztą żołnierzy z jednostki. Pamiętał jak strasznie żałował wieczoru, gdy Prorok i Vhinku wypchnęli go na imprezę i przespał się jednej nocy z kilkoma osobami, chociaż wolał zostać z nim. Jak bardzo działało na niego, gdy mężczyzna wchodził w jego osobistą przestrzeń – najpierw go to krępowało i powodowało dyskomfort, potem, nawet nie wiedział kiedy, zaczęło coś znaczyć i wzbudzało w nim emocje, których starał się do siebie nie dopuszczać.
I znów wróciły myśli o tym, dlaczego Prorok w ogóle zaczął mu się podobać, skoro nie był kimś, w kim kogo w normalnych okolicznościach rozważałby na kochanka… nie to żeby rozważał kogokolwiek z całej Bazy Głównej, ale gdyby nie spotkali się tutaj, to w żadnym lokalu nawet by na niego nie spojrzał a gdyby ktoś o jego wyglądzie i znacznie starszy wyraził zainteresowanie, to po prostu powiedziałby nie. Gdyby poznał jego dominujący charakter i wiedziałby, jak potrafi być podły, powiedziałby nie z tym większą pewnością. Bezpieczniej było spotykać się z młodszymi, mniej doświadczonymi życiowo osobami, bo z nimi było znacznie mniejsze ryzyko, że go przejrzą. Niejednokrotnie sypiał z naiwnymi dzieciakami i hybrydami i chociaż kiedyś nie wydawało mu się, że kiedykolwiek wykorzystał swoją pozycję, to zawsze był uprzywilejowaną stroną i dopiero rozmowa z Hangą sprzed paru miesięcy uświadomiła mu jak to mogło wyglądać z drugiej strony. Nie miał pojęcia, czy tak jak on teraz nie czuły się wszystkie te dzieciaki czy choćby Zhos, gdy szli do łóżka z Galrą, który w oczywisty sposób był od nich silniejszy, sprawiał prawdopodobnie groźne wrażenie i czasem wiedzieli również, że jest żołnierzem Imperium, chociaż to ostatnie zdarzało się naprawdę rzadko, bo zwykle mówił po prostu, że jest technikiem, inżynierem czy analitykiem. Sama jego rasa wystarczała, by mogli się go bać, zwłaszcza jeśli miało to miejsce w rejonach, gdzie status hybryd i obcych był zdecydowanie niższy niż Galran.
Przypomniał sobie wszystkie momenty, gdy na którejś z nowszych kolonii pojawił się w mundurze, nawet o tym nie myśląc i to już nawet nie chodziło o seks i relacje, ale zwykłe znajomości czy załatwianie prywatnych spraw. O pierwszych spotkaniach z Hangą, gdy ten dowiedział się, że jest wojskowym – bo na DX-930 nie musiał tego ukrywać – i uśmiechał się, kiedy Thace pytał, kiedy znów się zobaczą. Nie znał go jeszcze. Nie mógł mu ufać. Nie miał pojęcia, jak Thace by zareagował, gdyby odmówił mu kolejnego spotkania. Wszyscy inni młodsi faceci będący hybrydami czy obcymi, gdy spotkali się z nim w lokalu, mogli się go bać i być może się bali i być może tylko dlatego uśmiechali się ulegle i dawali się zaprowadzić do pokoju. Bez względu na to, czy faktycznie byli chętni czy nie, wszyscy oni wiedzieli, że jako Galra miał środki i możliwości, pieniądze, wpływy lub pozycję, by zniszczyć kogoś, kto stał w hierarchii społecznej niżej od nich, a on nigdy dotąd nie pomyślał, co dokładnie czuli, gdy mówili ‘tak’. Było mu niedobrze. Był sparaliżowany z powodu strachu, obrzydzenia do samego siebie i wyrzutów sumienia, bo teraz nie było ważne, czy wszyscy oni chcieli… ale to, czy wiedzieli, że mogliby nie chcieć i że mogą powiedzieć ‘nie’ i nie stanie im się krzywda. Wykorzystał ich wszystkich, skoro sądzili, że nie mają prawa lub ze strachu nie potrafiliby odmówić. Teraz był po drugiej stronie i dopiero to zrozumiał, mimo że okoliczności w jakich się znalazł ciężko było porównać do jednorazowych przygód w klubach z osobami, których nie znał i których nigdy więcej nie spotkał.
Im dłużej o tym myślał, tym było mu gorzej z samym sobą i tym bardziej pragnął… nie potrafił tego określić. Chciał po prostu to naprawić i nie być ofiarą i nie myśleć o tym, że w przeszłości pewnie był też agresorem, chociaż nigdy nie posunął się do tego co Prorok. Pragnął cofnąć czas o kwadrans lub parę godzin. Nie dopuścić do tego, co się wydarzyło, nie w ten sposób, bo przecież mógł się bronić, gdyby aż tak tego nie chciał… Prorok prawdopodobnie był od niego silniejszy, ale Thace raczej był od niego lepszy w walce bezpośredniej, zdecydowanie bardziej zwinny i dzięki treningom u Ostrzy znał dziesiątki sposobów, by unieszkodliwić i obezwładnić nawet większego przeciwnika i z całą pewnością by sobie z nim poradził. W przeciwieństwie do kogoś takiego jak Hanga czy Zhos z nim, Thace miał z Prorokiem szanse i przecież gdyby naprawdę tego nie chciał… gdzieś z tyłu głowy wiedział, że tłumaczy to sobie w ten sposób, bo skoro będzie musiał tu zostać – a tego był pewny – po prostu nie chciał być ofiarą i nie chciał się czuć skrzywdzony przez kogoś, kto wcześniej wydawał mu się bliski, kogo polubił i kto zaczął go ostatnio pociągać. Kto mógł być wrogiem, ale komu na pewnych osobistych płaszczyznach zaufał. No i kto był przydatny dla jego misji, bo jeśli zrobiłby cokolwiek innego niż zmuszenie się do wybaczenia mu tego koszmarnego początku, jego kariera w Bazie Głównej prędzej czy później – raczej prędzej – się skończy.
Przed oczami pojawiła mu się zdegustowana i zawiedziona twarz Kolivana, gdyby zjawił się w kwaterach Ostrzy. Zatroskanie na twarzy Antoka. Politowanie ze strony braci i sióstr, gdyby poznali prawdę, dlaczego zrezygnował z misji, która dawała tak ogromne profity. Na pewno przynajmniej jedno z nich powiedziałoby, że mógł się bronić, skoro wiedział, że tego nie zniesie, a skoro postanowił znieść, to o co do cholery mu chodziło i dlaczego teraz się nad sobą użalał? Pewnie faktycznie nie nadawał się na szpiega, a Kolivan miał rację przez cały ten czas. Po próbach powinien był zostać w kwaterach Ostrzy i nigdy ich nie opuścić, pracować nad analizą danych i tworzeniem rozwiązań technicznych, tak, by jego jedynym kontaktem z innymi osobami byłoby przyjmowanie zadań, przygotowywanie im sprzętów i oprogramowania którego potrzebowali i wykonywanie ścisłych, jednoznacznych poleceń, skoro rozsypywał się tak bardzo przy pierwszym problemie dotyczącym interakcji międzyludzkich.
Ponownie zerknął na Proroka, który miał teraz otwarte oczy i odwrócił wzrok, gdy tylko napotkał spojrzenie Thace’a; jego twarz ściągnęła się w grymasie a mięśnie ponownie napięły. Thace nadal był na niego wściekły, czuł się zraniony i zawstydzony i nie miał pojęcia, jak miałby to naprawić i w ogóle z nim teraz rozmawiać. Wiedział jednak, że jeśli nie zrobi niczego i już dziś nie postara się, by coś między nimi wyjaśnić, to w razie gdyby do kolejnych zbliżeń jednak doszło – wątpił w to, biorąc pod uwagę wyrzuty sumienia Proroka oraz jego obecny stan – będą one tak samo koszmarne i żałosne jak to pierwsze.
– Po tym co zrobiłeś, nie jesteś nawet w stanie na mnie patrzeć? – spytał gorzko i chociaż wiedział, że to ostatnie słowa jakie należało powiedzieć, jeśli chciał to naprawić, nie potrafił się przed nimi powstrzymać. Ponownie wyobraził sobie pełną politowanie twarz Kolivana i gdy odezwał się ponownie, zmusił się do wykrzesania z siebie wszystkich pokładów zdolności społecznych, jakie mu zostały, by nie brzmieć aż tak konfrontacyjnie. Przekonał się, że zawalił na całej linii, gdy tylko pierwsze słowa opuściły jego usta. – Dopiero po wszystkim zdałeś sobie sprawę, co zrobiłeś? Kazałeś mi tu przyjść, zaplanowałeś to, miałeś wiele godzin na przemyślenie swojego polecenia i mimo to go nie odwołałeś i przeleciałeś mnie, nie czekając na choćby słowo zgody, a teraz nagle masz wyrzuty sumienia? – spytał cichym głosem, który z każdym słowem drżał bardziej.
Zobaczył w oczach Proroka strach i być może mężczyzna przejrzał go i zdał sobie sprawę, że Thace rozważał zaraportowanie go i że wiedział, jakie mogą być dla niego konsekwencje. Przez ostatnie godziny trząsł się przez niego z przerażenia a potem przez niespełna kwadrans z obrzydzenia i poczucia niemocy, ale teraz to on był górą i świadomość ta, połączona z masą sprzecznych emocji, sprawiła, że nagle wybuchnął histerycznym śmiechem i z jakichś przyczyn wszystkie myśli odeszły na bok i została tylko jedna: jak żałosnym był szpiegiem, nie dlatego, że nie dawał rady, ale że był ślepym głupcem i przez wszystkie te miesiące nie przeszło mu nawet przez myśl, że Proroka mogliby pociągać mężczyźni, chociaż miał na to dziesiątki dowodów, nawet sam Vhinku coś dostrzegał, a mimo to nie połączył faktów.
– Thace, ja…
– Nie. W sumie wcale nie chcę słuchać tłumaczeń. Zamknij się i daj mi dojść do siebie – wyrzucił z siebie, a Prorok posłusznie zamilkł. Po paru chwilach powoli podniósł się z łóżka, zapiął swój mundur i boso wyszedł do salonu i przez jedną krótką chwilę Thace zastanawiał się, czy po to, by przynieść stamtąd broń i zabić jego albo siebie, aby uniknąć upokorzenia w razie otwarcia procesu karnego, tortur i skazania. Prorok wrócił jednak po niespełna minucie, trzymając w dłoni butelkę z alkoholem i szklankę; jego ręce trzęsły się, gdy postawił je na stoliku nocnym i wypełnił ją prawie po brzegi a potem pociągnął kilka łyków.
– Czy potrzebujesz czegoś, zanim stąd wyjdziesz?
– Przeleciałeś mnie, a teraz wyganiasz? – odparował, zanim zdołał ugryźć się w język. Prorok nie zareagował na jego bezczelny ton nawet mrugnięciem. – Podarłeś mi mundur. Gdyby ktoś zobaczył mnie na korytarzu, wątpię, czy wytłumaczyłbym swój stan w jakikolwiek racjonalny sposób.
– Łazienka jest za tymi drzwiami. Wezwę Sentry, by dostarczyli ci coś do ubrania i anuluję twoją jutrzejszą zmianę. Przenocuję w kwaterach w sekcji Z-3. Możesz tu zostać tak długo jak potrzebujesz – powiedział i zaczął się odwracać i Thace wiedział, że jeśli w tym momencie nie opanuje się i go nie zatrzyma, ich relacje już nigdy nie będą takie same, będzie musiał odejść z Bazy Głównej, narazi misję na szwank i straci okazję…
– Chodziło mi o to… nie chcę być teraz sam, sir – szepnął i była to pewnie najtrudniejsza rzecz, jaką przyszło mu tego dnia powiedzieć, bo Prorok był ostatnią osobą, z którą chciałby być. Wpatrywał się w jego dłoń, w której mężczyzna wciąż trzymał szklankę, na razie nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy.
– Chcesz się napić? – spytał Prorok, opacznie rozumiejąc jego spojrzenie i Thace ponownie poczuł chęć, by go uderzyć, że ze wszystkich rzeczy, o jakie mógłby zapytać, zaproponował coś takiego.
– Jeśli sugerujesz, że powinienem się upić, by poczuć się lepiej, to od razu mogę ci powiedzieć, że raczej nie zadziała, tym bardziej że mam po alkoholu tendencje do robienia idiotyzmów, a w obecnej sytuacji wolałbym tego uniknąć.
– Nie to miałem na… – zaczął Prorok i wziął głęboki oddech. Jego dłonie zaczęły drżeć bardziej, gdy przysunął szklankę do ust, a potem powoli odstawił ją na pobliską komodę. – Nie ma takiej ilości alkoholu, po której zrobiłbyś coś głupszego i gorszego niż ja przed chwilą, a ja zrobiłem to na trzeźwo. Powinieneś to zaraportować. Vhinku przejmie moje obowiązki, dopóki nie wrócimy do Bazy Głównej i pomoże ci z formalnościami. Nie wiem co we mnie wstąpiło. To nie miało prawa się wydarzyć… nie w ten sposób – wydusił urywanym głosem, a do Thace’a dopiero dotarło, dlaczego faktycznie potrzebował się napić… jego złość przygasła, gdy Prorok zebrał się na odwagę i zaproponował coś… co pewnie powinien powiedzieć na samym początku, zamiast leżeć obok, ignorować go przez długie minuty bez jakiegokolwiek wyrażenia skruchy i przyznania, że zrobił coś koszmarnego.
– Cóż, ale się wydarzyło. Czy wyglądałem, jakbym miał zamiar to raportować? – spytał, a gdy Prorok zrobił krok w jego stronę, bezwiednie podciągnął kołdrę wyżej.
– Thace… jeśli to co cię powstrzymuje to obawa, że podczas procesu będę próbował manipulować faktami aby uniknąć kary albo wyjść z tego możliwie bez szwanku… Cokolwiek postanowisz, nie zamierzam się bronić. Potwierdzę wszystko, co zeznasz. Nie wspomnę o twojej relacji z tym hybrydą, bo może chcesz go chronić i dlatego się boisz. Mogę nie wspomnieć, że dowiedziałem się o twoich skłonnościach, jeśli chcesz zostać w wojsku. Vhinku postara się, aby proces był krótki i abyś nie czuł się… upokorzony, gdy będą cię przesłuchiwać w tej sprawie. Pomoże ci z przeniesieniem, jeśli nie chcesz pozostać w Bazie Głównej lub z uzyskaniem odszkodowania, jeśli zdecydujesz się odejść i będziesz potrzebował środków na ułożenie sobie życia gdzieś indziej. Jeśli…
– Komandorze, nie zamierzam tego raportować – powtórzył nieco głośniej i uniósł głowę. – Nie zamierzam też mówić nic Vhinku. Wiem, że by mi pomógł w każdej sprawie, gdyby była taka potrzeba. Nie boję się o swoją przyszłość. O tym, że mógłbyś narazić… jego, nawet nie pomyślałem.
– Więc pomogę ci z przeniesieniem, abyś zachował odpowiednie stanowisko. Znajdę ci posadę w dowolnym miejscu, jakie wybierzesz. Nie czułeś się dobrze na stacji kosmicznej. Są miejsca, w których…
– Nie chcę odchodzić z Bazy Głównej – przerwał mu.
– Więc zapewnię płatny urlop na tak długo, jak tego potrzebujesz i…
– Nie chcę specjalnego traktowania.
– Więc czego ode mnie oczekujesz? – spytał Prorok, nagle podnosząc głos, jednak natychmiast wziął głęboki oddech i gdy odezwał się ponownie, mówił już znacznie ciszej. – Obiecuję, że nie zamierzam wyciągać w stosunku do ciebie jakichkolwiek konsekwencji, jeśli zdecydujesz się zostać w mojej jednostce. Dopilnuję, by nikt nie miał w stosunku do ciebie żadnych podejrzeń i pomogę ci ułożyć sobie życie, jeśli twoje skłonności kiedykolwiek wyjdą na jaw albo zdecydujesz się jednak odejść z dowolnych innych powodów. Nie będę się mścił, traktował cię inaczej… nigdy więcej o tym nie wspomnę, jeśli nie będziesz sobie tego życzył. I nigdy więcej się do ciebie nie zbliżę. Nie musisz teraz decydować. Zrobię wszystko…
– Chcę po prostu by było tak jak wcześniej.
– Jeśli zmienisz zdanie…
– Nie zmienię.
– Rozumiem – powiedział . – Czy czegoś potrzebujesz? Teraz?
– Chcę się odświeżyć – odparł. – Wezwij Sentry, aby dostarczyły mi mundur w moim rozmiarze, bo ten, który ze mnie ściągałeś jest nie dość, że rozdarty, to jeszcze poplamiony i naprawdę nie będę mieć jak do siebie wrócić. A także regeneracyjny żel. I przeciwbólowy. Coś co można stosować na błony śluzowe. Sprawdź w mojej karcie medycznej, które specyfiki są dla mnie najwłaściwsze. W razie gdyby nie było ich na stanie, niech przyniosą cokolwiek innego. Nie mam silnych alergii na popularne składniki leków – powiedział, wpatrując się w twarz Proroka, która pobladła na te słowa, lecz nie zamierzał się tym przejmować i nie miał siły by powiedzieć to łagodniej albo udawać, że fizycznie nic mu nie dolega. – Zamówiłbym je samodzielnie, ale Vhinku widziałby to w moich logach, a wolałbym uniknąć tłumaczenia, dlaczego tego potrzebowałem. Zanim dostarczysz mi ubranie, mogę pożyczyć coś twojego?
– Oczywiście. Weź… czego tylko potrzebujesz. Przy łazience jest garderoba – powiedział Prorok zduszonym głosem, po czym pospiesznie wyszedł z sypialni i przymknął drzwi, aby Thace mógł bez skrępowania ruszyć do sąsiedniego pomieszczenia.
Thace zgarnął z podłogi swój mundur, a gdy znalazł się w łazience, zaczął przeglądać kieszenie w poszukiwaniu komunikatora; przeklął cicho, gdyż kiedy szedł do Proroka, trzymał go w dłoni i musiał wypaść mu w salonie. Potrzebował skontaktować się z Kolivanem, ale może dobrze, że nie mógł jeszcze tego zrobić, bo nie był pewien, czy w tym stanie nie napisałby mu czegoś, czego potem by żałował. Wziął parę głębokich oddechów i ruszył pod prysznic, który załatwił najszybciej jak się dało, bo skóra wciąż piekła go w miejscach podrapanych i pogryzionych przez Proroka. Ostrożnie wytarł włosy i ciało ręcznikiem, na którym zostawił ślady purpurowej krwi i przez moment miał ochotę rzucić go na podłogę, aby mężczyzna zobaczył go, gdy tylko wejdzie do łazienki, lecz ostatecznie wcisnął go do stacji piorącej. Skierował się do kabiny suszącej, którą ustawił na najniższe obroty i włączył ją w najchłodniejszym dostępnym trybie, aby krew chociaż trochę przyschła zanim się ubierze. Nie ruszył się z miejsca zanim nie zaczął drżeć z zimna.
Potem długo patrzył w lustro, mając pełną świadomość, jak fatalnie wygląda i tylko liczył na to, że do następnego dnia jego skóra zdąży się zregenerować. Zranienia na szyi, plecach czy biodrach tak czy inaczej pozostaną niewidoczne pod mundurem, ale miał też lekko naderwane ucho, chociaż nie pamiętał momentu, w którym Prorok szarpnął go za włosy aż tak mocno. Wiedział, że komandor nie uprawiał seksu od dawna, ale na litość, z kim on w ogóle wcześniej sypiał, że zachowywał się w łóżku jak jakieś wściekłe zwierzę…? Miał świadomość, że różne osoby miały różne upodobania, ale wśród swoich licznych kochanków będących Galra lub hybrydami o równie ostrych szponach, nigdy nie trafił na nikogo, kto nie zdawałby sobie sprawy, że seks to nie cholerny sparing i kto byłby aż tak brutalny i nieuważny. Hanga powiedział mu, że czasem to on nie uważał, ale nawet gdy się zapomniał i potraktował go mniej ostrożnie niż powinien, nie zrobił mu czegoś takiego, mimo że jego skóra była cienka i podatna na zranienia. Gdyby Prorok potraktował w łóżku kogoś tak drobnego i delikatnego jak Hanga tak jak przed chwilą jego, mógłby go zabić i na samą myśl Thace poczuł nową falę mdłości.
Wpatrywał się w lustro stanowczo zbyt długo, zanim odwrócił się, by zerknąć na swoje plecy i nagle z jego gardła wydobył się nieprzytomny śmiech, gdy przypomniał sobie, że podobnie wyglądały, gdy miał jakieś dziesięć lat i na plecy wskoczył mu ogromny, durny szczeniak yuppera jego równie durnej ciotki. Parę chwil zajęło mu uspokojenie się po tym jak przypomniał sobie najpierw Hangę, a potem tego koszmarnego zwierzaka z dzieciństwa, przez którego długie lata przeraźliwie bał się yupperów… podczas prób w kwaterach Ostrza Marmory, w fazie, gdy był poddany halucynacjom, jakiś czas walczył właśnie z nimi. Gdy Kolivan dowiedział się o jego lękach, powtarzał tę symulację w trakcie treningów codziennie przez kilka tygodni, zanim przestało to robić na nim wrażenie. Od tamtej pory nie bał się yupperów, tylko z całego serca nie znosił i nie mógł pojąć, jak ktokolwiek mógł trzymać w domu coś tak koszmarnego. Przypomniał też sobie hybrydę yuppera z jakimś innym zwierzęciem domowym, którego miał Rellul, pustelnik z DX-930 i w tym momencie zrozumiał, że dałby absolutnie wszystko, aby cofnąć czas nie o kwadrans czy parę godzin, lecz o półtora roku, aby ponownie żyć w układzie, który był jego małym rajem i gdzie szczęście u boku Hangi było tak oczywiste, że nie potrafił go doceniać. Nie mógł o tym myśleć. Tego Kolivan też go nauczył: aby nie żałować momentów, gdy miało się namiastkę szczęścia, bo to było ulotne i dopóki panowało Imperium, nikt, a już zwłaszcza szpieg, nie mógł wierzyć, że będzie trwało wiecznie.
Przypomniał sobie, że podczas treningów uporał się też ze strachem przed pilotowaniem i agorafobią, poznał dziesiątki innych rzeczy, które mogą być przerażające i bolesne i nauczył się z nimi radzić, zaś lęk wysokości był jedynym, który jeszcze czasem się w nim odzywał. Żadne szkolenia nie przygotowały go jednak na to, co przeżywał w tym momencie, gdy został wykorzystany przez kogoś, kto wydawał mu się bliski, a racjonalne myśli, fantazje, paranoje i emocje mieszały się ze sobą w sposób, którego nie rozumiał i który sprawiał, że nie wiedział już właściwie, co czuje. I jednocześnie… wszystkie te problemy, jakie miał pracując w Bazie Głównej, nagle stały się jakieś strasznie małe i nieznaczące. Jego dawne rozterki związane z tym, że zaczął coś czuć do Proroka – którymi tak się przejmował chociaż były tylko fantazjami; relacją z nim, które innym wydawała się niestosowna, chociaż wtedy była jeszcze całkowicie niewinna i zupełnie niepotrzebnie pokłócił się o to z Vhinku. Plotki żołnierzy, podejrzenia, jego rozchwiane emocje gdy jeszcze zupełnie nic się nie wydarzyło. Teraz zaś sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, bo najgorsze rzeczy, których Vhinku i reszta nawet sobie nie wyobrażali, właśnie się wydarzyły i będzie musiał to wszystko przed nimi ukrywać. Najpierw jednak musiał poukładać sytuację z Prorokiem i chociaż jego umysł podsuwał mu miliony myśli, te były albo bezsensownymi rozważaniami albo wspomnieniami i żadne nie dawały mu jakichkolwiek wskazówek, jak powinien się zachowywać.
Wziął kilka głębokich, powolnych oddechów, by zmusić swój organizm do wyciszenia się, ale jego dłonie wciąż drżały, kiedy zajrzał do obszernej garderoby, która była dwukrotnie większa niż łazienka w jego kwaterach. Krytycznie zerknął na bieliznę, która byłaby na niego za duża i zsuwałaby mu się z bioder tak samo jak spodnie od dowolnej piżamy Proroka, co odebrałoby mu całą godność, chociaż pewnie byłaby to najwygodniejsza opcja. Ostatecznie założył gładki, granatowy szlafrok – Prorokowi sięgałby do kolan i byłby bardziej dopasowany, u niego był odrobinę dłuższy i luźny na tyle, by opleść się nim i wyglądać przyzwoicie nawet nie mając na sobie nic więcej.
Bał się wracać do Proroka i odciągał to jeszcze parę chwil, w czasie których poukładał kosmetyki pod lustrem i prysznicem, wytarł kabinę i podłogę i kilkakrotnie zatrzymywał się przed lustrem by spojrzeć w swoje odbicie. Nie wiedział, ile czasu tu spędził, ale przypuszczał, że za długo, a gdy w końcu opuścił pomieszczenie i ponownie znalazł się w sypialni, przez moment poczuł chęć, by znów z niej uciec i ukryć się w łazience. Przełknął ślinę i na sztywnych nogach ruszył do salonu, gdzie zobaczył skulonego w fotelu Proroka, który na dźwięk jego kroków poderwał głowę i spojrzał na niego nienaturalnie błyszczącymi oczami.
– Na stole są leki, o które prosiłeś, a na fotelu leżą ubrania w twoim rozmiarze. Wyciągnij coś z barku, jeśli masz ochotę. Obok mam niewielką spiżarnię, jeśli jesteś głodny. To głównie przekąski, ale możesz też wezwać Sentry i zamówić tutaj kolację, jeśli jesteś głodny. Udzieliłem ci dostępu do panelu sterującego przy drzwiach, żebyś mógł to zrobić na moich logach. Czy jeszcze czegoś potrzebujesz? – spytał, lecz Thace pokręcił głową, na razie nie ufając swojemu głosowi. – Anuluję twoją jutrzejszą zmianę i…
– Nie. Mamy za dużo pracy na tej stacji i jestem tam potrzebny. To wzbudziłoby za dużo pytań. Przyjadę tak, jak ustaliłeś z Vhinku – odparł natychmiast. – Jest już późno, a musimy… – przełknął ślinę, gdy z nerwów zaczęło zasychać mu w gardle. – Porozmawiać. Najpierw chciałbym jednak… – urwał i zerknął na medykamenty, a potem spuścił wzrok i ciaśniej oplótł się szlafrokiem, gdy poczuł, jak robi mu się zimno z nerwów.
– Potwierdzę mu, że będę na stacji za siedem godzin a ty za dwanaście. Zajmę się tym. Będę w łazience. Czy kwadrans wystarczy ci, byś… – zająknął się. – Użył tych leków?
– Tak. Dziękuję, sir – odparł i odsunął się od drzwi do sypialni, gdy tylko Prorok podniósł się z fotela. Mężczyzna zauważył jego nerwy i strach, a jego twarz wykrzywiła się z grymasie. Zanim skierował się do łazienki, zgarnął ze stolika szklankę, ponownie ją uzupełnił i bez słowa zostawił go samego.
Przypuszczał, że Prorok chciał dać mu czas i szansę, by wyszedł, jeśli jednak by się na to zdecydował. Nie zamierzał tego robić i gdy tylko mężczyzna zniknął za drzwiami sypialni a potem przylegającej do niej łazienki, sięgnął po pierwszą z maści i obrócił ją w palcach by sprawdzić opis. Rozwiązał szlafrok i zsunął go z ramion, a potem szybko nałożył lek na miejsca, w które Prorok wcześniej wbijał mu szpony tak mocno, jakby chciał zerwać z niego skórę. Gdy tylko zaschła, chwycił drugi ze specyfików, który odbezpieczył i nałożył jeden z precyzyjnych aplikatorów dołączonych do opakowania; potem przeżył parę upokarzających chwil, w niewygodnej pozycji sięgając między nogi i pożałował, że nie poprosił Proroka o to, by mógł to załatwić w łazience, bo czuł, jak z obrzydzenia i wspomnień żołądek podchodzi mu do gardła.
Wszystko to zajęło mu dokładnie siedem minut, kończył mu się czas i gdy wziął swój komunikator, który Prorok odłożył na stół, stracił kolejne dwie, wahając się, czy aby na pewno jest już gotowy pisać do Kolivana. Wiedział jednak, że ten, chociaż bywał tak chłodny i nieprzystępny a wcześniej kazał mu zrobić wszystko co będzie konieczne… zapewne na swój sposób martwił się o niego, a przede wszystkim czekał na informacje.
Kilkakrotnie zaczynał wiadomość i kasował to co napisał, zanim uznał, że zdołał sklecić coś, co nadaje się do wysłania.
Poszedłem z nim do łóżka. Rzucił się na mnie, gdy tylko przekroczyłem próg jego pokoju.
Pieprzył mnie tak że wszystko mnie boli i chciałbym żebyś ty lub Antok byli w pobliżu i mogli mnie stąd zabrać albo żebyście uspokoili mnie i pocieszyli i powiedzieli, że dam sobie radę…
Zabierz mnie stąd. Nie wytrzymam tego. Potraktował mnie jak szmatę i nic nie zmienia fakt, że ma wyrzuty sumienia.
T1: Kazał mi przyjść do swoich kwater. To czego oczekiwał, to seks. Nie mam czasu rozmawiać. Za chwilę wyjdzie z łazienki.
K1: Odezwij się, gdy będziesz mógł. Potrzebujemy o tym porozmawiać. W jakim jesteś stanie? Czy wszystko w porządku?
T1: Bywało lepiej. Przypuszczam, że od bardzo dawna tego nie robił. Ma wyrzuty sumienia, że przespał się z podwładnym i nie był zbyt ostrożny. Spróbuję to wykorzystać i zostanę u niego na noc. Nic mi nie jest.
K1: Nie musisz teraz robić niczego, na co nie jesteś gotowy. Nie próbuj nim manipulować, zanim nie porozmawiamy. Na razie zachowuj się przy nim ugodowo, aby nie zrobił ci krzywdy. Jeśli możesz, wróć do swojego pokoju. Możesz budzić w nim poczucie winy, jeśli czujesz, że to byłaby twoja najbardziej naturalna reakcja, ale nie rób nic więcej. Będę czekał na kontakt.
T: Odezwę się gdy tylko będę mógł. Czeka mnie jutro mnóstwo pracy.
Thace postanowił nie komentować stwierdzenia o ugodowym zachowaniu i wolał nie myśleć o tym, co wyobrażał sobie Kolivan – zarówno odnośnie tego, co konkretnie zrobił Prorok i jak sądził, że Thace może się w efekcie zachowywać. Ugodowo…! Co to w ogóle miało znaczyć…? Znów zaczęła narastać w nim złość, poczucie osamotnienia oraz wstyd, że w ogóle musiał się przyznać do tego, co się wydarzyło… że Kolivan będzie kolejnego dnia domagać się szczegółów i…
K1: Proszę, uważaj na siebie.
Gdy odczytał ostatnią wiadomość, zamiast uspokoić się, poczuł się jeszcze gorzej. Było mu coraz bardziej niedobrze, a poza tym zimno, tak bardzo, że drżał i pożałował, że nie włożył na siebie wszystkich rzeczy, jakie znalazł w garderobie. Zerknął na równo złożony mundur, ale uznał, że nie zdąży się ubrać przed powrotem Proroka i chociaż naprawdę nie chciał oglądać tamtego pomieszczenia, ruszył do sypialni, wyciągnął ze schowka pod łóżkiem dwa koce i pospiesznie wrócił z nimi do salonu. Parsknął śmiechem bez żadnego powodu i chociaż wcześniej nie zamierzał pić, ruszył do barku, wyciągnął pierwszy z brzegu, wysoki kieliszek i napełnił go do połowy jakimś kolorowym alkoholem. Opróżnił naczynie natychmiast i chociaż od razu zaczęło palić go w gardle, nalał sobie kolejną porcję, po czym wrócił na kanapę, skulił się w jej rogu i otulił w oba koce. Były cieplejsze i miększe niż standardowe, jakie znajdowały się w wojskowych kwaterach, z cudownie gładkiego, ciemnego materiału. Zresztą… wszystkie meble były tutaj większe i wygodniejsze, bo komandora było przecież stać na to, by urządzić swoje kwatery drogo i luksusowo.
Gdy poznał Proroka, widział rzeczy oczywiste: jego stopień, wiek i niektóre cechy charakteru. Z czasem dowiadywał się o nim coraz więcej, lecz rzadko myślał o tym, że komandor jest też zamożny, że podobnie jak Vhinku lubi luksus, ma ogromne kwatery i że będą uprawiać seks w najmiększej pościeli, jakiej w życiu dotykał i że będzie to najgorszy seks, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Przypomniał sobie słowa Hangi o pieniądzach za mordowanie i chociaż momentami wydawało mu się, że się uspokoił, teraz ponownie uderzyło go co zaszło i z kim. Że znalazł się tu szpiegować między innymi człowieka, który był pewnie osobiście odpowiedzialny za śmierć wielu obcych, że zamiast traktować go z rezerwą, zbliżył się do niego, stracił czujność, niemal się odkrył i w efekcie został zaciągnięty do sypialni i powinien go w tym momencie nienawidzić… ale jednocześnie miał też przytakiwać i godzić się na wszystko, co jest z nim w stanie zrobić, bo tak rozkazał mu dowódca, któremu faktycznie był lojalny, nie zdradzić się niczym, nie dać się przejrzeć i jeszcze przy tym wszystkim zachowywać się naturalnie.
Nie rzucił kieliszkiem o ścianę tylko dlatego, że usłyszał dźwięk drzwi łazienkowych, a po chwili do salonu wrócił Prorok i zamarł na jego widok; jego oczy rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia, jakby nie wierzył, że Thace jednak zostanie. Powoli odstawił na szafkę pustą już szklankę i utkwił w nim wzrok, podczas gdy Thace kulił się coraz bardziej i na moment przyszła mu do głowy idiotyczna myśl, by zamknąć oczy, zarzucić na głowę koc i udawać, że nie istnieje.
Prorok zjawił się tu w świeżym mundurze, a nie jakichkolwiek domowych rzeczach, co może by pomogło Thace’owi się przy nim rozluźnić, bo nie wyglądałby jak dowódca wydający rozkazy. Zamiast tego widział go ponownie takiego jakim był na co dzień… ale też parę godzin temu, gdy upokarzał go pytaniami, a potem wrzeszczał na żołnierzy i gdy… niebiosa, gdy zerknął na zegar na panelu sterującym, zaledwie godzinę temu ciągnął go stąd do sypialni. Momentalnie pożałował, że nie założył na siebie czegoś więcej niż szlafrok, który nagle zaczął się wydawać za krótki i zbyt osłaniający, ale nie zdobył się na to, by poprosić Proroka, by znów wpuścił go do łazienki, aby sam również mógł się przebrać w dzienne rzeczy, które wciąż leżały na fotelu. Mocniej otulił się kocami, ale wciąż było mu przeraźliwie zimno, nawet bardziej niż wcześniej. Gdy zerkał na Proroka, który ponownie dolewał sobie alkoholu, zauważył, że mężczyzna zdołał się nieco uspokoić a jego dłonie prawie już nie drżały.
– Zrobić ci ruuso? – spytał, na co Thace pokręcił głową. – Widzę, że wyciągnąłeś oivi. Wiesz, że to się pije na gorąco?
– Pewnie dlatego na zimno smakuje tak obrzydliwie – odparł i uniósł wzrok na twarz Proroka, który przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami.
– Chcesz, żeby ci to podgrzać? Czy wolisz coś innego? – spytał, a Thace tylko wzruszył ramionami. Prorok westchnął i ruszył do barku, wyciągnął z niego inną butelkę i kieliszek, a potem zbliżył się do niego i odebrał mu ten, który Thace zdążył już prawie opróżnić. – To łagodne raksi. Wiem, że nie przepadasz za mocnymi alkoholami, a to smakowało ci, gdy byliśmy na bankiecie w układzie Zito-X.
– Dziękuję – powiedział, zaciskając palce na nóżce kieliszka. Upił niewielki łyk, wpatrując się w powierzchnię srebrnozielonego trunku, która co jakiś czas migotała przy brzegach opalizującym, różowawym odcieniem. Kątem oka dostrzegł, że Prorok wychodzi z pomieszczenia, by wrócić do po minucie ze świeżo obleczoną kołdrą, którą ostrożnie położył na nim, a potem usiadł po drugiej stronie obszernej kanapy, najdalej od niego jak się dało.
– Powinniśmy porozmawiać – powiedział w końcu; Thace skinął głową, ale nie odezwał się na to ani słowem. Prorok wziął parę głębokich oddechów i wypił łyk alkoholu. – Nie wiem, od czego zacząć.
– Ja tym bardziej, komandorze – odparł cicho. – Możesz jednak zacząć od słowa ‘przepraszam’ i mogę cię zapewnić, że wówczas dalsza rozmowa przebiegnie nam znacznie łatwiej.
– Thace, gdy… gdy zobaczyłem te wiadomości… – Prorok zająknął się. – Wyobrażałem to sobie od dawna. W każdym twoim geście doszukiwałem się czegokolwiek co świadczyłoby, że mógłbyś… być zainteresowany. Teraz już wiem, że tylko to sobie wyobrażałem, ale po prostu tak strasznie chciałem, by to była prawda, że… że straciłem rozum. Nie masz pojęcia, jak bardzo mi się podobałeś pod absolutnie każdym względem.
– Na tyle by kazać mi tu przyjść i nie dopuszczać, że ja mogę tego nie chcieć? – spytał, nie spuszczając wzroku z kieliszka. Gdy poruszył nim tak, że złapał światło pod innym kątem, powierzchnia zamigotała na niebiesko, gdy przesunął go do dawnej pozycji, stała się ponownie różowawa. – Że skoro wolę mężczyzn, to automatycznie oznacza, że chcę uprawiać seks z tobą?
– Jeśli zamierzasz wypominać mi to do końca życia, proszę, wyjdź stąd i złóż raport, że zostałeś wykorzystany seksualnie – powiedział Prorok, a w jego głosie pojawiła się rezygnacja, której Thace chyba nigdy nie słyszał w jego głosie. – Powiedziałem, że nie będę robił ci trudności i obietnica ta wciąż jest w mocy.
– Stwierdzam fakt. Pytam o powody…? – odparł Thace, nadal nie potrafiąc na niego spojrzeć. – Zacząłeś to najgorzej jak tylko się dało. Powiedziałbym, że potraktowałeś mnie jak dziwkę, ale gdy idziesz do łóżka z prostytutką, to wcześniej ustalacie, za co zamierzasz zapłacić.
– O to ci chodzi? Chcesz za swoje milczenie pieniędzy?
– Słucham…? – wydusił i poderwał głowę, nie wierząc w to, co właśnie usłyszał. Wpatrywał się w Proroka, czując, że jego gardło zaciska się i ponownie przypominał sobie wszystkie momenty, gdy wydawali się sobie bliscy, gdy fantazjował o nim… strach i wstyd, które czuł jeszcze przed chwilą, stopniowo przekształcały się we wściekłość i gdy odezwał się ponownie, jego głos był szeptem, który w każdej chwili mógł jednak zmienić się w krzyk. – Za kogo ty mnie masz, do jasnej cholery…?
– Thace…
– Gdybyś tylko zapytał, czy tego chcę, a nie kazał mi się tu zjawić i od razu zapewnił mnie, że jeśli odmówię, to nasze relacje się nie zmienią, i tak bym tu przyszedł! – podniósł głos. – I przynajmniej nie bałbym się przez cały ten czas, co zamierzasz ze mną zrobić! Gdy kazałeś mi pokazać komunikator a potem przesłuchiwałeś mnie i wreszcie powiedziałeś, że mam tutaj przyjść, byłem zbyt przerażony, by zrobić cokolwiek innego niż wykonać rozkaz! Czymś kompletnie innym jest spełniać polecenie, niż mówić ‘tak’, gdy ktoś zapyta. Przez ostatnie godziny dusiłem się z przerażenie i stresu, gdy pojawiła się ta awaria, gdy wszyscy ci żołnierze byli wokół, a ty wydzierałeś się na kolejne osoby i gdy tu przyszedłem, a ty wyglądałeś jak napalony szaleniec!!!
– Jeśli mógłbym cofnąć czas…
– Nie możesz. Pytasz czego chcę?! Chciałbym umieć ci wybaczyć i na starcie usłyszeć jedno cholerne ‘przepraszam’! – krzyknął i poczuł, jak ponownie robi mu się lodowato, a jego dłonie zaczęły drżeć tak bardzo, że kilka kropli raksi spadło na koc, którym otulał się coraz ciaśniej. Czuł, że jego oczy robią się wilgotne i dokładnie w tym momencie uświadomił sobie, jak bardzo okłamał Kolivana, bo absolutnie nic nie było w porządku. – Dlaczego potraktowałeś mnie w ten sposób? Sądziłem do tej pory, że szanujesz mnie i że jesteśmy sobie w jakiś sposób bliscy, chociaż nie miałem pojęcia, że… że to nie jest platoniczne z twojej strony. Nie miałem pojęcia, że ci się podobam. Skoro dowiedziałeś się, że pociągają mnie faceci i byłeś zainteresowany, to jak mogłeś… nie połączyć faktów i nie zrozumieć, że ja też jestem i że zgodziłbym się, by zrobić to normalnie?! W swoich idiotycznych oskarżeniach byłeś w stanie stwierdzić, że może czuję coś do Vhinku, chociaż ostatnio spędzałem z tobą cały czas, z tobą, a nie z nim! Dlaczego do cholery mi to zrobiłeś?!
– Nie masz pojęcia jak na to czekałem – wydusił Prorok, wpatrując się w niego, zszokowany tym nagłym wybuchem. – I ile razy to sobie wyobrażałem…
– Mówisz to kolejny raz, gdy jesteśmy TUTAJ, więc dlaczego nie powiedziałeś tego WTEDY? – syknął Thace. – Dlaczego byłeś tak cholernie zimny i przerażający?! Widziałeś, że się boję i że jestem roztrzęsiony. Vhinku też to widział i będzie zadawać pytania! I widząc to wszystko nawet nie próbowałeś mnie uspokoić, tylko zastraszałeś mnie i coraz bardziej upokarzałeś swoimi pytaniami!
– Nie wiedziałem, jak zareagować…
– Więc z powodu zdezorientowania postanowiłeś mnie zastraszyć a potem zmusić do seksu, na który i tak wyraziłbym zgodę, GDYBYŚ TYLKO ZAPYTAŁ?! Przez całą rozmowę nawet przez moment nie przypuszczałem, że ci się podobam i że dopytywałeś się o to wszystko, bo chciałeś iść ze mną do łóżka! A gdy w końcu to ujawniłeś, to zrobiłeś to rozkazem, który zszokował mnie tak bardzo, że w pierwszej chwili nie zrozumiałem, o czym mówisz! Potem musieliśmy zająć się kontrolą i wiem, że było stresująco, ale mogłeś dać mi jakikolwiek sygnał, zrobić coś, cokolwiek, żeby mnie uspokoić, bo przecież widziałeś co się ze mną działo przez ostatnie godziny! Mogłeś zabrać mnie na pięć minut przerwy albo napisać mi jedną, pieprzoną wiadomość na komunikatorze, jeśli bałeś się, że ktoś coś zauważy! Gdybyś po odkryciu tej korespondencji i przepytaniu mnie, bo mam świadomość, że musiałeś poznać sytuację, powiedział mi, że ci się podobam albo że też taki jesteś i że wszystko jest w porządku, pewnie popłakałbym się ze szczęścia, bo wcześniej fantazjowałem o tobie i chciałem się tu znaleźć, ale nie w ten sposób do jasnej cholery!
– Mogłeś powiedzieć…
– Miałem powiedzieć, że to TY a nie Vhinku mi się podobałeś? KIEDY?! – krzyknął. – W momencie, gdy byłem pewny, że za chwilę wyrzucisz mnie z wojska? Wtrącić to jakoś pomiędzy twoje polecenia, co zrobić z tą awarią, a może potem, gdy przyszedł Vhinku i reszta? Kiedy niby miałbym to powiedzieć?!
– Thace, ja po prostu… wcześniej nie sądziłem, że… że mógłbyś w ogóle rozważać… Sądziłem, że to dla ciebie oczywiste, że ja…
– Nic nie było oczywiste – przerwał mu ostro. – Przez całą naszą rozmowę nawet raz nie dałeś mi jakiegokolwiek sygnału, że jesteś zainteresowany. Ani razu, aż do momentu, gdy powiedziałeś mi, że mam tu przyjść na seks, insynuując przy tym, że jeśli tego nie zrobię, to moja kariera w wojsku jest skończona. Ani razu nie zapytałeś mnie też, czy coś do ciebie czuję. Mam rozumieć, że uwierzyłeś, że mógłbym jednak to rozważać, gdy tylko dowiedziałeś się, że skoro sypiałem z hybrydą, to najwyraźniej mogę iść do łóżka z każdym? Albo przeczytałeś tę rozmowę, dowiedziałeś się, że dotychczas byłem w łóżku dominujący i tak strasznie cię podnieciło, że przy tobie miałbym ulec, że nie mogłeś się powstrzymać? Może wydanie rozkazu to twoja wersja flirtu? A może nie byłeś jeszcze stuprocentowo pewny, czy się zgodzę, więc na wszelki wypadek postanowiłeś mnie zgwałcić? – spytał lodowato. Na te słowa Prorok pobladł a jego uszy cofnęły się w wyrazie strachu i wstydu, a potem chwycił szklankę i opróżnił cała zawartość naraz. – Gdybyś zachował się inaczej i po prostu powiedział mi, że ci się podobam, niebawem i tak bym się tu znalazł, tyle że z własnej woli. Zajęłoby mi to trochę czasu, bo dopiero tydzień temu po raz pierwszy pozwoliłem sobie na niestosowne, jednoznaczne myśli o swoim komandorze. Potrzebowałem więcej czasu, ale gdybyś wtedy… – jego głos załamał się. – Gdybyś po prostu… objął mnie i uspokoił… zachował się normalnie… to wszystko potoczyłoby się inaczej i może teraz siedzielibyśmy tu przy alkoholu na rozluźnienie się po tej sprawie z odkryciem szpiega na stacji Tsi-SC-2… No i poczęstowałbyś mnie właściwym trunkiem, który wiesz, że by mi smakował, a ja nie zbezcześciłbym czegoś, na co pewnie mnie nie stać, pijąc to w złej temperaturze i pewnie też złym kieliszku, a gdy już byśmy się uspokoili, to może zaczęlibyśmy się całować na tej samej pieprzonej kanapie, na której mam ochotę w tym momencie cię zamordować i śmiali z tego, jacy obaj byliśmy ślepi i że żaden z nas niczego tyle czasu nie zauważył!
– Thace, ja…
– Przestań zaczynać kolejny raz się próbować się tłumaczyć i po prostu mnie przeproś, do jasnej cholery!!! – krzyknął a potem objął kolana ramionami i zacisnął powieki. Nawet nie próbował walczyć z tym, że skulony w tym sposób okazuje słabość i strach i że Prorok dokładnie tak to odczyta. Chciało mu się płakać i przestał już powstrzymywać łzy. Miał ochotę sięgnąć po komunikator napisać do Antoka. Chciał, żeby Antok magicznie pojawił się tutaj, objął go i uspokoił i powiedział, że nie musi tego robić, nie musi udawać, że jest normalnie i wytrzymywać, ile tylko jest w stanie. By zabrał go do kwater Ostrzy i tam zapewnił go, że wszystko będzie dobrze i że już nigdy nie wyślą go w takie miejsce.
– Przepraszam – usłyszał po chwili łamiący się głos Proroka. – Nie masz pojęcia jak bardzo tego żałuję. Jestem idiotą. Wszystko zrozumiałem opacznie. I wszystko zrobiłem źle. Przepraszam, że się bałeś, że zmusiłem cię… Przepraszam za absolutnie wszystko co ci dziś zrobiłem.
– Nigdy więcej nie waż się wydawać mi podobnego rozkazu – szepnął w odpowiedzi a z jego gardła wydobył się pojedynczy szloch. Przyłożył dłoń do ust, drugą zaciskając na kieliszku tak mocno, że ten pękł pod naporem palców i szponów; był już prawie pusty, bo podczas jego wcześniejszego wybuchu, rozlał większość alkoholu wokół siebie. Kątem oka dostrzegł, jak Prorok podnosi się z kanapy, a moment później mężczyzna był przy nim i bez słowa wyjął mu z dłoni pęknięty kieliszek, a potem odstawił go na stół.
Kiedy Thace uniósł głowę, by na niego spojrzeć, Prorok był blady, spięty i ewidentnie przestraszony. Wiedział, że ma wyrzuty sumienia i nie musiał ich w żaden dodatkowy sposób wzbudzać i, och, Kolivan byłby dumny, bo zapewne ‘zachował się naturalnie’ – po prostu nie potrafił w tym momencie zrobić nic innego jak naprzemiennie krzyczeć, czynić Prorokowi wyrzutów i wreszcie się rozpłakać. Gdyby nie był tak roztrzęsiony, prawdopodobnie w tym momencie zdołałby wymusić na komandorze wszystko, mógłby zacząć go szantażować i mieć nad nim władzę, ale wydawało mu się to obrzydliwe i powodowało paskudną gorycz, chociaż gdyby wykorzystał jego poczucie winy i owinął go sobie wokół palca, Kolivan w końcu byłby zadowolony i może nawet zdobyłby się na jakąś pochwałę. Wykonałby po prostu kolejne polecenie dowódcy, czy tego chciał czy nie i bez względu na to, jak paskudnie by się z tym czuł.
– Skaleczyłeś się…?
– Nie – odparł, zerkając na swoją dłoń. Zobaczył na nadgarstku lekkie zasinienie i ślad szponów Proroka, gojący się już po zaaplikowaniu maści. Zamknął oczy i przypomniał sobie słowa Kolivana, który kazał mu zrobić wszystko, co jest w stanie. A potem jego umysł zalała fala niekonkretnych wizji i wspomnień z momentów, gdy zbliżał się do Proroka, gdy jego fantazje nie były jeszcze sprecyzowane, ale już zaczął się angażować w relację z nim. Znów widział zwiedzane wspólnie plaże, góry, wodospady i ruiny, rozmowy w auli X-10 i te w dokach, gdy zwlekali z opuszczeniem małego statku planetarnego przed powrotem do swoich kwater. To jak masturbował się myśląc o nim ten jeden, jedyny raz, to jak Vhinku ostrzegał go, a potem obaj z Prorokiem kazali mu ‘zabawić się w sposób odpowiedni dla kogoś w jego wieku’ i w efekcie poszedł do łóżka z pięcioma facetami jednej nocy i na koniec była para dużo starszych byłych wojskowych, którzy przypominali mu Kolivana i Proroka, a byli w stałym związku, byli delikatni wobec niego i siebie nawzajem, a ich szpony były całkowicie spiłowane i zaokrąglone.
Zaciskał powieki i w kalejdoskopie wspomnień pojawiła się twarz Kolivana, gdy zobaczył go po raz pierwszy trzydzieści pięć lat temu, kiedy przybył z Antokiem do kwater Ostrzy. To jak krytycznie mężczyzna na niego spojrzał i jak zapytał Antoka, po co przywlókł do ich tajnych kwater to chuderlawe, przerażone dziecko, które będą musieli dobić, gdy będzie umierać w męczarniach po pierwszych próbach, których z całą pewnością nie zda. Pamiętał jego beznamiętne spojrzenie, gdy Thace jednak zdołał aktywować sztylet, chociaż nawet nie potrafił go wówczas prawidłowo trzymać, a podczas prób dostawał zadyszki, wymiotował i płakał. Gdy leżał półprzytomny i zakrwawiony na finiszu, mając wciąż drgawki i strzępki halucynacji, a Antok klęczał przy nim i opieprzał Kolivana, że nie przerwał tego chociaż parę minut wcześniej, gdy widział już, że Thace zdał pierwsze, najważniejsze próby i dalsze katowanie go nie ma żadnego uzasadnienia. To jak Ulaz zajmował się nim i usypiał przed operacją by poskładać jego połamane kości oraz jak patrzył ze złością na Kolivana, jednak w przeciwieństwie do Antoka nie ośmielił się zrobić mu awantury.
Przypomniał sobie szkolenia, gdy dowiedział się o największych potwornościach, jakie czyniło Imperium, o tym, co bracia i siostry musieli robić dla misji, poznał imiona całych setek, którzy zginęli – zakatowani, poddani publicznym egzekucjom, w czasie samobójczych misji lub tych, które się nie powiodły. Przez ostatnie milenia, liczbę Ostrzy, którzy za sprawę oddali życie, należało liczyć w tysiącach lub dziesiątkach tysięcy. Dowiedział się, jak straszne rzeczy czasem trzeba było zrobić, by się nie odkryć. Został przetrenowany z użyciem symulacji i środków halucynogennych na każdą z tych okoliczności. Walczył doprowadzając się na skraj wytrzymałości i jeszcze dalej, a potem spędzał długie godziny w centrum medycznym, gdzie zajmował się nim najpierw Ulaz, a przez kolejne miesiące Lennox – będący w połowie hybrydą, drobny, jasnowłosy medyk ze zdeformowaną lewą stroną twarzy oraz protezą oka i obu nóg od kolan w dół. Pamiętał, jak mężczyzna spokojnie powiedział mu, że jest pamiątką po masowych gwałtach na kobietach lokalnej rasy na świeżo utworzonej kolonii, że matka i dziadkowie uciekli w bezpieczniejsze rejony zanim jeszcze się urodził i że trzy dekady później, niedługo po tym jak skończył specjalizację chirurgiczną na akademii medycznej, ich planeta również została zaatakowana, a on nie został inwalidą w czasie walk, lecz skatowany przez żołnierzy Galra, którymi zmuszony był się zajmować w szpitalu, a którym nie podobało się, że opiekuje się nimi plugawy hybryda. Że zmuszono go do poddania się terapii kwintesencją i zamontowano mu protezy nie pytając o zgodę, jako że medycy, choćby i hybrydy, byli w nowych koloniach przydatni. Że dołączył do lokalnej rebelii zaledwie kilka miesięcy później, gdy jego dziadkowie i matka zostali brutalnie zamordowani przez Galran, oraz że w ramach zaplanowanej misji otruł przeszło setkę żołnierzy w przylegającym do szpitala garnizonie i trafił do Ostrzy niedługo później. Nie nadawał się do walki, był poszukiwany i bezużyteczny jako szpieg, ale – po serii testów które potwierdziły, że kwintesencja nie namieszała mu w umyśle, a jego protezy zostały wymienione – pozostał w kwaterach Ostrzy na stałe i zajmował się składaniem i rehabilitacją świeżych rekrutów oraz rannych.
– Gdy wypłaczesz już z siebie wszystkie łzy i po symulacjach i treningach będziesz sądził, że nigdy wcześniej nie czułeś takiego bólu i strachu, jedyne, co ci pomoże, to spokój – mówił mu Lennox, tym jego zawsze łagodnym, cichym głosem, gdy trafiał do niego po kolejnej serii morderczych treningów. – Weź głęboki oddech. Jeszcze raz. Oddychaj nosem. Wolniej. Jesteś silny, wbrew temu co niektórzy ci wmawiają. Dasz sobie radę. Leki zaraz zaczną działać. Nie wstydź się łez. Prawie wszyscy tu na początku płaczą.
Thace przypomniał sobie również liczne kłótnie Antoka i Kolivana – bo ten pierwszy wierzył w niego nawet w momentach, gdy miał najgorsze kryzysy i gdy Lennox wzywał go, aby uspokoił Thace’a rozmową, bo lekami nie może pomóc mu bardziej, jeśli następnego dnia ma wrócić na symulatory. Dowódca Ostrzy wciąż jednak uważał, że jest zbyt słabego charakteru i kogoś tak niestabilnego psychicznie nie można wypuścić na samodzielną misję. I nieważne, że niektóre testy zdawał aż nadspodziewanie dobrze – inne wciąż zawalał – a pod względem sprawności fizycznej osiągnął progres tak ogromny, że po roku treningów niemal nie dało się go poznać i ani trochę nie przypominał zahukanego, chudego kujona-inżyniera zaraz po studiach, który do nich trafił i który nie potrafił właściwie trzymać w dłoni sztyletu.
Kolivan nigdy w niego nie wierzył i nie sądził, że w krytycznej sytuacji da sobie radę. Nie chciał wysyłać go na długoterminowe misje, zwłaszcza po tym, co stało się po śmierci Siggaza. Kierował go tylko na krótkie kontrakty, gdzie nie musiał nawiązywać relacji i chociaż wiedział już o jego skłonnościach, nie zamierzał podejmować tego tematu w kontekście innym niż ‘skoro wysłałem cię do wojska, to oczekuję, że będziesz dyskretny’.
Antok uważał, że jest w nim potencjał, ale spośród najbardziej doświadczonych Ostrzy przez długi czas był jedynym. Nikt nie postawił się Kolivanowi, gdy ten jednak zdecydował się wysłać go do wojska, ale wszyscy uważali prawdopodobnie, że lepiej by było pozostawić Thace’a w ich kwaterach jako analityka i inżyniera. Antok upierał się, że byłoby to marnowanie jego talentów i zdolności… i znów wróciło wspomnienie dawnych sporów i kłótni, gdy starszyzna rozmawiała o nim tak, jakby nie istniał, mimo że siedział tuż obok nich.
– Czy widzieliście, co on potrafi? Wiem, że jest bardzo młody i niedoświadczony, ale na studiach, które skończył z perfekcyjnymi wynikami, nabył kwalifikacje, które ma naprawdę niewielu z nas. Systemy szyfrowania danych, które współtworzył z naszymi inżynierami oraz Slavem są genialne. Wyobrażacie sobie, co mógłby robić zatrudniony choćby jako zwykły technik w jednostce komunikacji dalekiego zasięgu…? Dane, które Thace może dla nas pozyskać, to coś, do czego potrzebowalibyśmy dziesięciu innych, mniej utalentowanych pod tym względem Ostrzy i pewnie w trakcie misji połowa z nich zostałaby zdemaskowana. Praca, jaką miałby wykonywać TUTAJ przy obróbce danych, chociaż jest w tym świetny, to coś, co zamiast niego wykonają co najwyżej dwie osoby o przeciętnych zdolnościach analitycznych. Kolivan nie chce wysyłać go na długie misje i zgadzam się, że nie jest na to gotowy. Niech zaciągnie się do wojska i jeździ na kontrakty, pomiędzy którymi będzie wracał tu i pracował dla nas.
– Uważam, że zawali pierwszą misję, w której poza talentami i wiedzą, które niezaprzeczalnie posiada oraz zdolnościami, które nabył podczas treningów, będą też wymagały minimalnego obycia w sytuacjach społecznych.
– Nie nabędzie ich, jeśli będziesz dalej mieszał mu w głowie symulacjami. Nie nauczy się w naszych kwaterach niczego więcej. Dobrze wiesz, że marnujemy jego potencjał. A jako technik nie będzie musiał być na razie na widoku. Daj mu szansę się rozwinąć. Ma zaledwie dwadzieścia osiem lat. Jest młodszy niż większość z nas była, gdy dołączyliśmy do Ostrzy.
– Będzie pracował jako technik i nie ma opcji, abyśmy dopuścili, by kiedykolwiek awansował do stopnia oficera. Nie da sobie z tym rady. Ma słaby charakter, podczas symulacji, które mają ocenić jego predyspozycje psychologiczne robi nieracjonalne rzeczy, a do tego dochodzą jego skłonności, które w razie wykrycia w wojsku mogą doprowadzić do jego odkrycia. Jako anonimowy inżynier, który nie będzie nawiązywać żadnych bliskich relacji z innymi żołnierzami może dać sobie radę i wierzę w twój osąd, bo poznałeś go najlepiej z nas wszystkich. Jeśli miałby robić coś więcej, jeśli trafiłby na sytuację personalną, która jest dla niego trudna, rozpadnie się na kawałki i zagrozi misji. To moje ostatnie słowo. Wyślemy go do wojska i sprawdzimy, czy w ogóle się tam nadaje. Od jutra zaczynamy szkolenie go w tym kierunku.
Pewnie Kolivan miał rację. Nie powinien był tu trafić. I tak, rozpadł się na kawałki na skutek ‘sytuacji personalnej’ chociaż był absolutnie pewien, że dowódca Ostrzy nie miał trzydzieści parę lat temu na myśli takiej, w której Thace, chuderlawa oferma i ktoś, kto na skutek ćwiczeń fizycznie zmienił się nie do poznania, będzie uprawiał niechciany seks z komandorem z Sektora Centralnego Imperium.
Wiedział, że jeśli nie zacznie działać już teraz, choćby wbrew sobie, to między nim a Prorokiem już nigdy nie będzie normalnie. Że jeśli nie zacznie tak jak kiedyś kazał mu Lennox ‘brać głębokich oddechów i się uspokoić po wypłakaniu wszystkich łez’, nie będzie w stanie ruszyć dalej. Wiedział, że relacja z Prorokiem mu się opłacała. Komandor ryzykował swoją karierę i życie, ale był nim na tyle zauroczony, że stał się na to ślepy. Stracił nad sobą panowanie. Thace nie mógł sobie na to pozwolić… Bo inni robili rzeczy znacznie gorsze. Prorok rozwścieczył go i zranił, ale przynajmniej już nie odrzucał, nie na tyle, by zapomnieć o fantazjach i tym, że to miało szansę się udać, a korzyści przewyższały ryzyko.
Kalejdoskop wspomnień zatrzymał się i wrócił do tu i teraz, do Proroka, który godzinę temu wykorzystał go, ale potem czuł tak straszne wyrzuty sumienia… który był mu bliski, któremu wiedział, że się podoba, którego wiedział też, że potrafił w jakimś stopniu zmanipulować… uwieść. Choćby wbrew sobie. Inni znosili gorsze rzeczy. On miał po prostu dalej sypiać z facetem, którego dotąd lubił, którym był zauroczony, był mu bliski… oczywiście zanim go zaciągnął go do sypialni i potraktował jak śmiecia.
To tylko seks. Coś, co gdyby wszystko potoczyło się inaczej, sprawiłoby mu przyjemność, mimo faktu, że dotąd nie szukał tego rodzaju związków. Wiedział już, że tak to przedstawi Kolivanowi – że chociaż początek nie był przyjemny i nie był na to gotowy, to dał sobie radę, zmanipulował Proroka, sprawił, że ten miał wyrzuty sumienia i że zamierzał dzięki tej relacji kontynuować misję. Może trzydzieści lat temu był słaby, ale teraz już nie był i nie miał prawa, by szukać ucieczki i łatwiejszej drogi, skoro był w stanie to kontynuować.
Czuł obrzydzenie i pogardę do samego siebie, że w ogóle się wahał, rozczulał się nad sobą, jakby stało się coś strasznego… nie stało.
Nie stało, nie stało, NIE STAŁO, a Prorok tak naprawdę nie był potworem, zaś on nie zamierzał przecież godzić się na tortury ani nic co miałoby prawo go przerażać. Uprawiał seks setki razy z najróżniejszymi mężczyznami i siłą rzeczy nie zawsze był udany. Prorok nie był dla niego w jakikolwiek sposób fizycznie odstręczający, a dotąd go lubił i biorąc pod uwagę jego wyrzuty sumienia, raczej nieprędko skrzywdzi go ponownie. Wpatrywał się w niego z niepokojem, spięty i przestraszony jego wybuchem. Czekał na jego ruch, stojąc dwa kroki dalej i nie próbując się na razie do niego zbliżać.
– Chcę o tym zapomnieć – powiedział w końcu Thace i spojrzał w górę, wprost na jego twarz. – Nie chcę cię stracić. Nie chcę, by między nami wszystko się popsuło.
– Zrobię wszystko, o co poprosisz. Powiedz mi tylko czego oczekujesz – odparł Prorok ostrożnie.
– Że udowodnisz mi, że mogłoby się zacząć inaczej. Czy możesz… – zająknął się, bojąc się własnej reakcji, gdy Prorok się do niego zbliży. – Usiądź przy mnie – wydusił w końcu.
Mężczyzna zawahał się, ale po chwili ostrożnie przysiadł na kanapie, blisko, ale nie dotykając ani jego ani nawet koców i kołdry, w które Thace był otulony. Jego palce prostowały się i zginały nerwowo, wpatrywał się w niego niepewnie i zagryzał wargi, wyraźnie nie wiedząc, co powinien mówić i robić.
– Boisz się mnie. Wciąż się trzęsiesz – stwierdził w końcu. – Thace… może lepiej, żebyś jednak wrócił do siebie.
– Mam kwatery za daleko i nie zaczynaj znowu. Mówiłem już… nie chcę być teraz sam – odparł na to. Przełknął ślinę i zerknął na Proroka ponownie. Przymknął oczy i przypomniał sobie jak zaledwie parę dni temu śmiali się przy śniadaniu rozmawiając o jego fryzurze, jak po starciu z Vhinku rozmawiali, a Prorok objął go, gdy powiedział o swojej rodzinie, której nigdy nie obchodził. Był wówczas szczery a jedyne, czego mu nie powiedział o tamtym okresie życia, był fakt, że jego orientacja okazała się gwoździem do trumny w relacjach z rodzicami… jego gardło zacisnęło się, gdy uświadomił sobie, że gdyby wówczas zaryzykował wydalenie z wojska i powiedział Prorokowi tę część prawdy, chociaż oczywiście nawet tego nie rozważał, to może tamtej nocy poszedłby do łóżka z nim a nie pięcioma innymi facetami… a jeśli nawet tak by się nie stało, bo przecież wówczas jeszcze nie dopuszczał do świadomości, że Prorok go pociągał, ich relacja miałaby szansę rozwinąć się inaczej. Wszystko byłoby inaczej i chociaż podjął decyzję, co należy zrobić, nie wiedział, jak przywrócić to, co było wtedy.
– Chcesz się czegoś napić? Albo się już położyć? Jesteś głodny…? – spytał Prorok, gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać. – Czy coś… czy mogę cokolwiek dla ciebie zrobić…?
– Znajdź kogoś, kto potrafi zbudować wehikuł czasu i cofnijmy się o kilka dni albo przynajmniej kilka godzin – wymamrotał w odpowiedzi i usłyszał, jak Prorok wzdycha z rezygnacją. – Albo chociaż obejmij mnie, powiedz, że więcej mnie nie skrzywdzisz i że wszystko już będzie dobrze. I nie rób mi tego nigdy więcej – dodał ledwo słyszalnie.
Wiedział, że Prorok się waha, ale w końcu poczuł, jak przysuwa się do niego na kanapie i ostrożnie kładzie mu rękę na ramieniu, tak jak w ostatnich miesiącach często to robił, gdy byli sami. Nie zrobił nic więcej, a Thace przekręcił się w jego stronę, wciąż zaplątany w koce i wtulił twarz w jego szyję. Czuł, jak bardzo spięty jest Prorok, dotykał skronią i policzkiem jego zaciśniętej szczęki; obawiał się wcześniej, że zbliżenie się do niego może wywołać u niego atak złości lub przerażenie, ale tak się nie stało. Bardziej niż cokolwiek innego, czuł żal, że w ogóle musi to przeżywać i ze sobą walczyć, skoro w innych okolicznościach…
Tym razem zdusił niepohamowane myśli o alternatywnych scenariuszach w zarodku, zanim znów kompletnie odpłynął w swoje wspomnienia, fantazje i paranoje. Wysunął sztywne dłonie spod kołdry i objął Proroka ramionami, mocniej niż należało wbijając szpony w materiał jego munduru. Poczuł, jak mężczyzna ostrożnie wyciąga do niego wolną ręką; niepewnie dotyka jego szyi i włosów, jak opuszki jego palców muskają jego zranione ucho. Nadszedł moment, w którym aby coś osiągnąć, należało tak jak podczas prób przekroczyć swoje bariery fizyczne i psychiczne. Próby w kwaterach Ostrza Marmory nie przygotowały go na sytuację taką jak ta, ale nauczyły go, że im bardziej się bałeś i im bardziej bolało, tym ważniejsze było, by wrócić do ćwiczeń, kiedy tylko byłeś w stanie utrzymać się na nogach, a nie czekać, aż poczujesz się w pełni sił do dalszej walki – bo dłuższa przerwa powodowała tylko, że wrócić mu było do nich jeszcze trudniej. Mógł odsuwać to w czasie, ale obawiał się, że jeśli teraz czegoś nie zrobi, to potem będzie mu jeszcze trudniej. Szlochał, bo czasem podobno należało wylać z siebie wszystkie łzy.
Wyplątał się z koców tak, by mieć większą swobodę ruchów i przysunął się do Proroka jeszcze bardziej, przylgnął do niego górną częścią ciała, potarł swoim policzkiem o jego; czuł, jak oddech Proroka przyspiesza, a jego delikatne dotąd dłonie stają się znów spięte i poczuł przez materiał szlafroka jego szpony. Nie było to w żaden sposób bolesne, po prostu wyczuwalne, ale wystarczyło, by gardło zacisnęło mu się ze strachu, a Prorok od razu zauważył, że znów jest przerażony, ale chyba wciąż nie zdawał sobie sprawy, co było przyczyną.
– Spokojnie… – wymamrotał i zamiast rozluźnić uścisk, mocniej zacisnął palce. Thace zagryzł zęby, żeby nie powiedzieć mu już teraz o co chodziło. Obiecał sobie, że kiedyś, jak już zaczną ze sobą sypiać, powie mu, że tego nie lubi, gdy Prorok będzie za mało ostrożny, bo pewnie czasem będzie, a on nie mógł się tego bać i dostawać paniki za każdym razem, gdy się to działo. Wiedział, że to nie jego zła wola, że nie krzywdzi go świadomie, że to po prostu niedoświadczenie i brak wprawy w zwykłej bliskości i okazywaniu czułości.
– Urażasz mi ramię… – szepnął tylko, kiedy nacisk szponów stał się zbyt nieznośny, by uspokoił się głębokimi oddechami i obsesyjnym powtarzaniem sobie, że inni mieli gorzej.
– Przepraszam, ja… – zaczął Prorok i przesunął ramiona, a jego palce się wyprostowały. – Czy teraz jest w porządku…? Czy… czy mam się odsunąć…?
– Nie waż się stąd ruszać.
– Jeśli byłoby ci łatwiej, gdybyś mógł porozmawiać z Vhinku, wrócę na stację i powiem mu…
– Jeśli Vhinku mnie teraz zobaczy, to nie zdołam przed nim nic ukryć, a on z całą pewnością to zaraportuje choćby wbrew mojej woli, bo był na ciebie wściekły już tam – wyrzucił z siebie pospiesznie, podrywając głowę i patrząc mu w oczy. – Pisał do mnie. Martwi się. Nie może mnie teraz zobaczyć. Odezwę się do niego rano. Pewnie się z nim minę, skoro ma nocną zmianę i zobaczę się z nim dopiero pojutrze.
– Co mu powiesz? Gdy będziecie mieć okazję porozmawiać? – spytał Prorok i westchnął, gdy Thace skrzywił się i ponownie przysunął się do niego i wtulił twarz w jego włosy. – W porządku. Coś wymyślimy. Nie będę cię teraz tym męczył – powiedział i pogładził go po plecach, tym razem robiąc to znacznie delikatniej niż wcześniej.
Przez jakiś czas obaj milczeli, a Prorok sięgnął po koc, gdy wyczuł, że Thace znowu drży i okrył nim jego ramiona. Nie zrobił nic więcej i prawie się nie poruszał. Thace stopniowo się uspokajał, a bliskość kogoś, kto był cichy i ostrożny i nie domagał się już odpowiedzi, gdy mógł mieć zamknięte oczy i niczego nie czuć pomagała. Pozycja, w której siedzieli na kanapie, powoli robiła się jednak niewygodna, ale nie mógł się zdobyć na to, by się od niego odsunąć. Spróbował odrobinę się przekręcić, ale w efekcie zrzucił tylko kołdrę na podłogę, zaś koc i częściowo szlafrok zsunęły się z jego ramienia, odsłaniając jedno z najgorszych zranień. Po tym jak Prorok zesztywniał, domyślił się, że mężczyzna wpatrywał się w to miejsce i chociaż żel regenerujący zapewne zaczął już działać, nie miało jeszcze szansy zagoić się całkowicie. A poza tym oprócz ramienia odsłoniła się też częściowo jego klatka piersiowa, spod koców wystawało mu kolano i fragment uda i wiedział, że Prorok patrzy też na jego nagą skórę i…
Mógł zmusić się do wielu rzeczy, ale w tym momencie przytulenie się do Proroka było szczytem wszystkiego, na co był w stanie się zdobyć, jeśli chodziło o bliskość fizyczną. Wcześniej sądził, że gdy tylko wyciszy się, będzie w stanie uwieść go, udać, że już wszystko w porządku i po prostu pójść z nim do łóżka ponownie, zrobić to normalnie, ulec, ale za swoją zgodą, by w ten sposób wyleczyć się ze strachu… teraz wiedział już, że dziś absolutnie nie było na to szansy. Nie wiedział nawet, czy pozwoliłby mu się dotknąć w jakimkolwiek intymnym miejscu. Kolivan kazał mu zrobić wszystko, co jest w stanie oraz zachowywać się naturalnie, a naturalnym raczej nie było uwodzenie kogokolwiek w momencie, gdy wciąż trząsł się ze strachu i… Przerwał ciąg myśli, kiedy Prorok ostrożnie poprawił jego szlafrok, okrył go kocem i powoli wstał z miejsca.
– Powinieneś się położyć. Jesteś pewien, że chcesz tu zostać? – spytał, na co Thace skinął głową, wpatrując się w ziemię. – Wezwę Sentry, żeby przyniosły coś do spania w twoim rozmiarze i sprzątnę sypialnię. Prześpię się na kanapie. Nie będę cię budził, bo muszę być na stacji wcześniej. W porządku? – ponowne skinięcie.
Chwilę potem Prorok wpisał coś na panelu przy drzwiach i zbliżył się do Thace’a, ale nie usiadł przy nim, lecz pochylił się i położył mu dłoń na ramieniu, tym niezranionym, tak jak często robił w przeszłości.
– Zrobię wszystko, by naprawić nasze relacje. Niczego od ciebie nie oczekuję. Bez względu na to, co mówiłeś, że mogłoby się wydarzyć, wiem, że wszystko spieprzyłem i że straciłem też szansę, by między nami… by nasza relacja stała się bliższa. Wątpię, czy będziesz w stanie prędko mi wybaczyć, jeśli w ogóle kiedykolwiek wybaczysz. A jeśli przemyślisz to i zmienisz zdanie w jakiejkolwiek sprawie, zaraportowania tego, przeniesienia, czegokolwiek…
– Nie zmienię i nie zaczynaj znowu – odparł i obaj zamilkli. Widział, jak Prorok nerwowo wygina palce, jak zerka na szklankę, ale ostatecznie mężczyzna nie zdecydował się pić jeszcze więcej. Przez umysł Thace’a ponownie przebiegły scenki z początku jego treningów u Ostrzy, wszystkie momenty, gdy był bliski, by się poddać, a jakimś cudem udało mu się to przetrwać. Scenki z jednostki wojskowej, do której się zaciągnął jako inna osoba niż trzy lata wcześniej, to, że bał się wówczas, że trafił do miejsca, od którego jako nastolatek przed dekadą tak bardzo chciał uciec… i potem podstawowe przeszkolenie i testy, które po tym, co przeszedł u Ostrzy, wydawały się tak proste i niewymagające. Egzaminy teoretyczne zaliczył z najwyższymi notami spośród wszystkich rekrutów ze swojej grupy, przy praktycznych nawet nie musiał się wysilać; zdobył wymaganą w wojsku licencję pilota, mimo że latanie nie szło mu zbyt dobrze i wprost z jednostki ruszył na pierwszy kontrakt na stację wskazaną przez Kolivana, gdzie miał przede wszystkim rozejrzeć się i zorientować, jak wygląda praca w takich miejscach i nie podejmować żadnych działań. I to też było proste, tym łatwiejsze, że to wtedy nabrał odwagi, by po raz pierwszy iść do klubu i…
Był wówczas ponad trzydzieści lat młodszy niż obecnie, a radził sobie z każdym zadaniem, nawet jeśli miał obawy czy wątpliwości. Wziął głęboki oddech i wyobraził sobie minę Kolivana, który sucho powiedziałby mu, że w ciągu paru godzin cofnął się w rozwoju o trzy dekady i to, paradoksalnie, w końcu pozwoliło mu się opanować. Gdy do pomieszczenia przyszło Sentry z nocnym ubraniem dla niego, zerknął na Proroka i spróbował – niezbyt skutecznie – uśmiechnąć się, kiedy mężczyzna podał mu niewielki pakunek.
– Idź się przebrać – powiedział cicho; gdy Thace kierował się do łazienki, kątem oka zauważył, że Prorok porządkuje salon, poruszając się szybko i nerwowo. Ich spojrzenia na moment się spotkały, ale żaden nie odważył się odezwać.
Tym razem nie rozckliwiał się nad sobą, ale i tak spędził w łazience kilka minut. Jakiś czas opłukiwał twarz zimną wodą, założył piżamę, a potem dodatkowo otulił się szlafrokiem, który miał na sobie wcześniej. Zawahał się tylko na moment, zanim wrócił do sypialni, gdzie Prorok kończył właśnie zmieniać pościel. Wybrał taką w zupełnie innym kolorze, niż była wcześniej, zmienił również ustawienia oświetlenia i ewidentnie zrobił wszystko, by pomieszczenie wyglądało na tyle inaczej niż wcześniej na ile było to możliwe w tak krótkim czasie. Wygładził ostatnią poduszkę i zerknął na Thace’a z lękiem, ewidentnie nie wiedząc, czy jego starania były potrzebne i czy nie zostaną odebrane w niewłaściwy sposób. Thace nie potrafił powiedzieć na głos, że tak, doceniał to… tym bardziej, że nie spodziewał się, że Prorokowi w ogóle przyjdzie do głowy, że może nie czuć się bezpiecznie w tym pomieszczeniu i spróbował je zmodyfikować by dać mu na tyle komfortu na ile potrafił.
– Przygotowałem już sobie rzeczy na jutro, a dodatkowa mam małą toaletę przy salonie, więc nie będę cię rano niepokoił. Korzystaj z czego będziesz potrzebował, gdy wyjdę – oznajmił Prorok i chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie wykonał nerwowy gest dłonią i odwrócił się w stronę drzwi.
– Komandorze… – zaczął Thace. – Przyniesiesz mi kieliszek raksi…? Obiecuję, że tego nie rozbiję.
– Nie musisz tytułować mnie tutaj moim stopniem – westchnął Prorok.
– Prorok, przyniesiesz mi raksi? – spytał cicho. Po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu i dostrzegł, że mężczyzna drgnął, gdy to zrobił. – I cokolwiek na co sam masz ochotę. Nie chcę jeszcze iść spać. Zostaniesz ze mną? Zanim się położysz…?
– Możemy wrócić do salonu, jeśli wolisz…
– Wolę żebyś przyszedł tutaj. I przebierz się. Gdy widzę cię w mundurze, trudno mi zwracać się do ciebie niezgodnie z protokołem.
Thace usiadł na brzegu łóżka, okrył nogi kocem i zerknął na komunikator, jednak nie odważył się uruchomić zabezpieczonej aplikacji – wątpił zresztą, czy Kolivan cokolwiek jeszcze pisał. Prorok wrócił do niego po paru minutach, przebrany w piżamę do kolan i szlafrok i postawił na szafce nocnej dwa kieliszki. Wydawał się niepewny i usiadł obok Thace’a na łóżku dopiero, kiedy ten niecierpliwie wskazał mu miejsce – w pomieszczeniu nie było żadnego krzesła czy fotelu i nie zamierzał z nim dyskutować, kiedy mężczyzna stał nad nim i nerwowo zaciskał pięści. Upił odrobinę alkoholu i odstawił kieliszek na szafkę, a potem spojrzał na Proroka i parę chwil szukał właściwych słów.
– Nie chcę żebyś sądził, że między nami to koniec i że tego się nie da naprawić – odezwał się wreszcie. – Chciałbym móc ci znów zaufać. I zaufam, jeśli udowodnisz mi, że jesteś w stanie traktować mnie inaczej. Potrzebuję jednak czasu. Rozumiesz to, prawda…?
– Nie oczekuję od ciebie teraz… jakichkolwiek deklaracji – powiedział ostrożnie Prorok. – Nadal jesteś roztrzęsiony. Obaj piliśmy alkohol i przypuszczam, że to nie jest czas na taką rozmowę. Możesz nie myśleć teraz racjonalnie.
– Podobno nie da się zrobić nic głupszego, niż ty już dziś zrobiłeś, więc zakładam, że powiedzieć też się nie da. Nie chcę z tym czekać do jutra, nie przespać nocy ze stresu i potem znów stresować się cały dzień i odpowiadać wszystkim na pytania, co mi jest – wyrzucił z siebie. – Chcę spróbować… być z tobą – dodał po chwili. – I mam nadzieję, że nie powiesz teraz, że zamierzałeś przespać się ze mną i nie oczekiwałeś między nami niczego poza…
– Thace, ja wcześniej niczego nie oczekiwałem, bo nie miałem pojęcia, że są jakiekolwiek szanse… – urwał, gdy zorientował się, że podnosi głos. – Jesteś cudowny i do nikogo nigdy się nie zbliżyłem tak jak do ciebie. Oczywiście, że chciałem czegoś więcej. Przeklinałem się za to każdego dnia, że… – zająknął się. – Że w ogóle patrzę na kogoś niższego stopniem i tyle młodszego w taki sposób, nie mówiąc już o tym, że nie powinienem tak patrzyć na żadnego mężczyznę.
– Gdy powiedziałeś mi, że niektórzy mogli dowiedzieć się tego o sobie, gdy już byli w wojsku, mówiłeś o sobie, prawda…? – spytał Thace.
– Byłem starszy niż ty jesteś teraz, gdy wreszcie dopuściłem to do świadomości i od kilku lat byłem już oficerem – przyznał, nie patrząc na niego, a potem sięgnął po swój kieliszek i szybko wypił kilka łyków alkoholu. – A kolejną dekadę zajęło mi, zanim się z tym pogodziłem.
– Mi zajęło ponad dekadę, żeby odważyć się cokolwiek z tym zrobić – odparł Thace, a gdy Prorok zerknął na niego z zaskoczeniem, lekko się skulił. – Tyle że ja to wiedziałem, gdy byłem jeszcze nastolatkiem. To był jeden z głównych powodów odejścia z rodzinnego domu. Jak się zapewne domyślasz, moi rodzice, będący wojskowymi, nie zareagowali najlepiej, gdy im to wykrzyczałem.
– I mimo to zdecydowałeś się jednak po studiach, mając ukończony cywilny kierunek, który dawał ci ogromne możliwości, zaciągnąć do wojska? Dlaczego, na niebiosa…?
– Były różne powody. Zaważyło to, że jako inżynier zaraz po studiach, bez doświadczenia, bez uprawnień pilota i kosztownych licencji a przede wszystkim bez dojść, bo przecież na studiach odrzucałem wszelkie propozycje i zamknąłem sobie tę drogę, ledwo wiązałem koniec z końcem. Szeregowy technik w wojsku zarabiał znacznie więcej, wyrobienie licencji dających najrozmaitsze uprawnienia nic go nie kosztowało, a w dodatku miał zapewnione wszelkie świadczenia, zakwaterowanie, wyżywienie, odzież i pewność zatrudnienia. Byłem wtedy całkiem sam. Wojsko to była jedyna droga, by mieć jakąkolwiek namiastkę stabilności życiowej – powiedział, przypominając sobie przygotowaną niegdyś historię, w której kłamstwa realistycznie przeplatały się z prawdą i którą otrzymywały najróżniejsze osoby, jeśli tylko ktoś był nim zainteresowany na tyle, by o to zapytać. Nie miał jednak siły teraz do tego wracać. – Opowiem ci kiedyś o tym wszystkim, ale proszę, nie dziś – dodał, a jego głos obniżył się, gdy postanowił powiedzieć coś, co było bezpieczne… i co czuł, że powinien, aby Prorok nie miał w tej kwestii żadnych wątpliwości. – Oczywiście wiedziałem, że w wojsku będę musiał się z tym ukrywać, ale to tak naprawdę nie był problem. Wysokość żołdu rozwiązywała za to całe mnóstwo problemów, które wcześniej były dla mnie nie do przeskoczenia. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek trafię do ważnej jednostki a już na pewno nie że zostanę oficerem i będę na świeczniku, bo nie kończyłem akademii wojskowej i nie brałem udziału w działaniach bojowych. Takie osoby jak ja na zawsze pozostają zwykłymi technikami, na których mało kto zwraca uwagę i to mi odpowiadało. Byłem w szoku, kiedy porucznik Uro mnie awansował. W mniej znaczących bazach, w liberalnych układach i sektorach, gdy leciałem na najbliższą planetę do klubu małym, prywatnym promem, na który wreszcie było mnie stać, byłem całkowicie anonimowy. Byłem dyskretny, ale nawet gdyby ktokolwiek dowiedział się o moich skłonnościach, nie wybuchłby skandal, bo niewiele znaczyłem. Zresztą… nawet gdyby wyrzucono mnie z wojska, to już miałem jakieś doświadczenie zawodowo i sporo wyrobionych w wojsku specjalistycznych uprawnień, które umożliwiłyby mi znalezienie pracy jako cywil na przyzwoitym poziomie. Fakt, że przeszedłem szkolenie wojskowe wręcz ułatwił mi wyjście ze swojej skorupy i kompleksów, bo nie czułem się ciągle zagrożony, mogłem nosić ze sobą broń, umiałem walczyć i nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że ktoś mnie napadnie, chociaż w wielu miejscach morderstwa na tle homofobii są na porządku dziennym.
– I nigdy się nie bałeś…? – spytał Prorok w oszołomieniu. – Że ktoś cię rozpozna, doniesie na ciebie albo jednak napadnie i zrobi ci krzywdę…?
– Wybierałem bezpieczne miejsca. Parę razy miałem nieprzyjemności, a paru uprzedzonych kretynów być może do tej pory ma krzywo zrośnięte nosy i szczęki oraz implanty niemal całego uzębienia. Ale nie, nie bałem się – powiedział i czując, że być może powiedział za dużo, a Prorok zacznie dociekać, dlaczego po zaledwie paromiesięcznym przeszkoleniu wojskowym stał się aż tak pewny siebie, postanowił zmienić temat. – Tam… na stacji… – zająknął się i poczuł, że robi mu się chłodno na samo wspomnienie, jednak postanowił kontynuować. – Pytałeś o DX-930. Tam nawet nie trzeba było się ukrywać. Nikogo by to nie obchodziło. Pewnie mógłbym przejść się ulicą w mundurze trzymając za rękę innego faceta… Galra, hybrydę czy obcego i nikomu nie przyszłoby mu do głowy, żeby na mnie donieść, chociaż tak, pewnie niektórzy odwróciliby wzrok albo byliby nieco zaskoczeni. Nie robiłem niczego tak ewidentnego i po skończonej zmianie od razu się przebierałem w cywilne ubrania, ale moi przyjaciele i niektórzy faceci, z którymi sypiałem, i tak wiedzieli, że jestem żołnierzem. Nie kłamałem, gdy powiedziałem ci, że moja orientacja… że to nigdy nie miało wpływu na moją pracę. Ani w Bazie Głównej, ani na DX-930 ani nigdy wcześniej.
– Nie potrafię sobie tego wyobrazić – przyznał Prorok i teraz to on wydawał się skulony. – Gdy próbowałem… za każdym razem się bałem. Że ktoś się dowie. Że ktoś mnie śledzi. Doniesie do mojej jednostki. Że będzie mnie czekać upokorzenie a poza wojskiem nigdzie nie będzie dla mnie miejsca. I pogodziłem się z tym i naprawdę rzadko zdarzało mi się gdzieś pojechać by… szukać przygód. A potem pojawiłeś się ty… tak idealny, młody, przystojny… zbliżyliśmy się do siebie, spędzaliśmy razem tyle czasu, po raz pierwszy od… od nawet nie wiem jak dawna, przestałem czuć się samotny. Od wielu tygodni byłem rozkojarzony, bo po prostu myślałem tylko o tobie i niczym innym. Wciąż fantazjowałem na twój temat, z każdym dniem było mi trudniej nad sobą panować, a dziś kompletnie straciłem rozum. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia w żaden sposób, ale tak właśnie było.
Thace skinął głową, bo tak, spodziewał się tego i dostrzegał samotność Proroka, jego wycofanie i chłód, które sprawiały, że chociaż utrzymywał z większością żołnierzy poprawne relacje, to do nikogo się nie próbował zbliżyć. Unikał spotkań towarzyskich, uważał, że psułby zabawę swoim oficerom, gdyby gdziekolwiek z nimi wyszedł, przed nikim się nie otwierał i w efekcie uważali go za zgorzkniałego i trudnego. Prawdopodobnie nie był z nikim w łóżku znacznie dłużej niż Thace wcześniej sądził i że miał naprawdę niewiele doświadczeń… w Bazie Głównej przebywał przecież od ponad wieku, najpierw jako podkomandor a potem komandor, a Thace sam wiedział, jak trudno mogło tu być o anonimowość, zwłaszcza jeśli tak się bał i miał świadomość, że im wyższy miał stopień, tym bardziej ryzykował, gdyby został odkryty… i jednocześnie, że w miarę upływu lat miał coraz mniejsze szanse, by ułożyć sobie życie poza wojskiem.
Nie wybaczył mu i wciąż się go obawiał, ale przynajmniej był w stanie pojąć, zrozumieć, dlaczego Prorok był takim idiotą, że był nieostrożny w łóżku, brutalny i bezmyślny – po prostu nagle trafił się ktoś od niego zależny, kogo znał od miesięcy i kto mu się podobał… Miał świadomość, że to brzmiało tym gorzej, bo znaczyło, że Prorok wykorzystał swoją pozycję i okazję, jaka się przytrafiła, w najbardziej podły sposób. Oczywiście cholernie ryzykował, znacznie bardziej, niż gdyby na którejś z kontroli zrobił sobie wolny wieczór i poszukał odpowiedniego klubu. Ale pewnie nie potrafił dłużej być samotny i naprawdę stracił na chwilę rozum i sumienie.
Wszystkie te myśli sprawiły, że Thace zagryzł wargi, a potem przysunął się do Proroka i niepewnie objął go ramionami. Poczuł, że mężczyzna drgnął z zaskoczenia i odwzajemnił uścisk dopiero po paru chwilach.
– Chodźmy spać – szepnął Thace. – Musisz wcześnie wstać. Ja też powinienem. Zgasisz światło…?
– Wrócę do salonu – odparł Prorok i spróbował się odsunąć, lecz Thace mocniej zacisnął wokół niego ramiona.
– Zostań. Nadal nie chcę być sam. Chcę wyobrażać sobie, że na stacji jednak mnie przytuliłeś… albo że może w czasie awarii, kiedy byłem wciąż zestresowany, gdy wygoniłeś wszystkich, to uspokoiłeś mnie zamiast się na mnie wściekać. Że wyjaśniłeś wszystko. Że przylecieliśmy tu razem. Że przytulałeś mnie i całowałeś, byłeś delikatny i niepewny i pytałeś, czy wszystko w porządku. Pewnie nie pocałowałbyś mnie tam. Ale chcę to sobie wyobrażać, bo wtedy naprawdę tego potrzebowałem. Jakiejkolwiek bliskości. Czułości. Teraz też potrzebuję.
Potarł policzkiem o włosy Proroka i zamknął oczy; czuł na szyi jego oddech, a teraz, przebrany w lekkie rzeczy, gdy byli tak blisko, czuł też ciepło jego ciała i miękkość futra w miejscach na klatce piersiowej i ramionach, gdzie było gęstsze i najdłuższe i wyczuwalne nawet przez materiał piżamy i szlafroka. Pomyślał o tym, jak teraz smakowałyby jego usta – prawdopodobnie alkoholem, bo Prorok wypił od niego znacznie więcej i w dodatku czegoś mocniejszego. Nie odważył się na to. Jeszcze nie.
Pociągnął go na łóżko i sięgnął po świeżą kołdrę, którą zarzucił na nich obu; Prorok niezdarnie chwycił jej brzeg i mocniej otulił nią ramiona Thace’a. Leżeli naprzeciwko siebie, blisko, ale nie na tyle, by ich ciała się stykały. Gdy dłuższy czas nie poruszali się, czujniki automatycznie zmniejszyły intensywność światła, a potem, ku zdumieniu Thace’a, z głośników dobyły się ciche dźwięki kojarzące mu się z medytacją, zaś w powietrzu został rozpylony łagodny zapach czegoś ulotnego, jakby ziołowego, co sprawiało, że od razu poczuł się bardziej senny.
Pewnie nie powinien się dziwić, że Prorok, zapewniając sobie wszelkie luksusy, zadbał o nie również w sypialni. A także – że prawdopodobnie cierpiał na bezsenność, biorąc pod uwagę, w jak fatalnym nastroju bywał w szczególności rano i fakt, że od gorącego, łagodnego ruuso wolał bardziej pobudzające qawmien; przed misją częściej widywali się na kolacjach czy obiedzie niż śniadaniu, ale gdy docierali gdzieś na kontrolę o wczesnym ranku czasu ustawionego na statku, zawsze prosił gospodarzy o qawmien lub jego lokalny odpowiednik. Zawsze miał też jego zapas w prywatnej kantynie, pomimo iż było uprawiane na niewielką skalę tylko w dwóch sąsiadujących z Sektorem Centralnym rejonach, drogie i trudno dostępne, gdyż główni producenci i eksporterzy znajdowali się w odległym Sektorze 2-Phi… tym samym, gdzie Prorok się urodził i gdzie obaj studiowali i to pewnie wówczas nadmiernie polubił ten napój. Przypuszczał, że gdyby przeszukał mu szafki, znalazłby też środki nasenne. Pewnie jeszcze parę interesujących rzeczy…
Zanim usnął, myślał o tym, że rano, zanim stąd wyjdzie, będzie musiał dokładnie sprawdzić, czy Prorok nie zostawił gdzieś uruchomionych kamer i przejrzeć jego kwatery w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zainteresować Kolivana.
Gdy patrzył w półmroku na usypiającego Proroka, przypominając sobie, że może nadejść moment, że będzie musiał go zdradzić lub zabić dla misji, odrobinę mniej nienawidził go za to, co zaszło przed dwiema godzinami. Jednocześnie… ponownie przypominał sobie kolejne rzeczy, o których myślał wcześniej. O możliwej reakcji Kolivana i Ostrzy, o ryzyku jakie podejmowali, o tym, że chociaż chciał ufać Prorokowi, wciąż bał się tego, co go czekało, a na samo wspomnienie momentu, gdy tu wszedł a Prorok rzucił się na niego, robiło mu się duszno. Przez moment poczuł potrzebę, by wyrwać się z jego objęć, jednak musiał to przeczekać i jakoś dojść do siebie, bo mężczyzna przytulał się teraz do jego pleców, a jego sen był zbyt płytki odsunąć się od niego stąd niepostrzeżenie.
Mam nadzieję, że nie okażesz się ponownie takim skurwysynem. Mam nadzieję, że więcej mnie nie skrzywdzisz. Że twoje rozkazy nie sprawią nigdy więcej, że będę chciał umrzeć. Tyle czasu byłeś w porządku, ale nie mam pojęcia, co będzie teraz. Lubię cię i ci ufałem, a ty kazałeś mi tu przyjść, do jasnej cholery…!
Nie zrób mi krzywdy. Nie zrób mi krzywdy. Niebiosa, tutaj już nic ode mnie nie zależy, a nikt nie uwierzy, jeśli go oskarżę za jakiś czas, gdy zaczniemy ze sobą sypiać i będzie to robił za moją zgodą, więc sprawcie, by nie zrobił mi krzywdy. Muszę się przełamać i to musi zacząć się układać, bo inaczej tego nie zniosę.
Thace oddychał ciężko a jego serce waliło jak szalone, gdy odwrócił się i ostrożnie objął przytulającego go mężczyznę, starając się ze wszystkich sił przypomnieć wszystkie pozytywne momenty z ich relacji, a te najgorsze odsunąć na bok. Gdy się poruszył, Prorok wymamrotał przez sen coś niezrozumiałego, pogładził go dłonią po włosach i zatrzymał ją na jego ramieniu, w tym samym miejscu, na którym kładł ją niejednokrotnie, gdy jeszcze nic niestosownego się między nimi nie działo. Thace powoli się uspokajał, w cieple, ciemności i miękkiej pościeli, przy kimś, kogo wciąż się obawiał, ale naprawdę chciał wierzyć, że skoro wszystko zaczęło się między nimi tak fatalnie, to potem może być tylko lepiej i łatwiej.
***
Chapter 14: Mechanizmy obronne
Notes:
To trochę rozdział-łącznik między kolejnymi wydarzeniami - potrzebowałam pokazać, w jaki sposób Thace próbuje sobie radzić, aby za szybko nie przeskoczyć do dalszych wydarzeń. Akcja zarówno w tym jak w kolejnych rozdziałach będzie musiała nieco zwolnić, zanim wróci do zwyczajowego tempa ale inaczej za bardzo się nie dało ;)
Chapter Text
***
Thace obudził się z bólem głowy, który nie powinien dziwić, biorąc pod uwagę wieczorne emocje i wypity alkohol – w stosunkowo niewielkiej ilości, ale i tak większej niż był przyzwyczajony. Gdy zerknął na zegarek, zorientował się, że było na tyle późno, że Prorok od jakiegoś czasu był już prawdopodobnie na stacji, jednak on miał jeszcze parę godzin, by tam dotrzeć na wyznaczoną porę. Sypialnia była cicha i jasna, a miękkość pościeli kusiła, by jeszcze nie ruszał się z łóżka – tym bardziej, że cały czuł się obolały… zarówno przez zranienia jak wielogodzinne napięcie i stres. Był jednak zaskakująco spokojny, zarówno teraz, gdy leżał w łóżku w tym samym pomieszczeniu, do którego Prorok zaciągnął go w nocy wbrew jego woli, jak parę minut później, gdy stał w strumieniach ciepłej wody w tej samej łazience, w której wtedy przeżywał załamanie i trząsł się z zimna i strachu.
Obejrzał w lustrze plecy i ramię i zaaplikował odrobinę żelu regeneracyjnego w kilka miejsc, które przez noc nie zagoiły się całkowicie; założył mundur, uczesał się i wziął parę głębokich oddechów, zanim spojrzał na swoje odbicie w wersji, jakiej mieli go zobaczyć żołnierze na stacji. Starał się ocenić swój wygląd najbardziej krytycznie, jak potrafił, ale prezentował się… zupełnie zwyczajnie. Może był odrobinę bledszy niż zwykle, a jego oczy były podkrążone, jednak nie było to podejrzane i równie dobrze mogło być objawem stresu i zmęczenia, które przecież wszyscy poprzedniego dnia u niego widzieli. Wpatrywał się w swoje odbicie jeszcze jakiś czas, oddychając powoli i głęboko, obawiając się, że ten spokój może być tylko pozorny i że za chwilę się załamie. Dopiero po paru chwilach dotarło do niego, że w sumie nie był ‘spokojny’ – był tak zmęczony nadmiarem emocji, że te wydały się wyczerpać na tyle, że jedyne co czuł, to obojętność. Wiedział, że może to być zdradliwe i nie do końca sobie ufał ani nie wiedział, jak wytrwa cały dzień i czy nie zacznie budzić podejrzeń w momencie, gdy nie czuł się do końca sobą.
Pewnie powinien napisać do Kolivana, ale gdy tylko ten pomysł przyszedł mu do głowy, kruchy spokój został zburzony przez iskierkę strachu. Jeszcze nie teraz. Miał tu rzeczy do zrobienia. Musiał zacząć działać i ruszyć przed siebie, bo każda chwila wczuwania się w swoje przytłumione emocje mogła mu tylko zaszkodzić. Nie miał na to czasu. Zrobi to później, może wieczorem, w zaciszu swojej sypialni. Nie teraz, gdy musiał psychicznie przygotować się na cały dzień pracy.
Gdy wyrwał się z odrętwienia, w pierwszej kolejności sprawdził kwatery Proroka, lecz nie znalazł ani kamer ani podsłuchów – nie to, żeby się ich spodziewał, ale wolał być ostrożny. Dopiero wówczas zdecydował, że ma wystarczająco dużo czasu, by trochę tu poszperać; wiedział, że każdy z Ostrzy natychmiast wykorzystałby okazję, gdyby mógł bez żadnych konsekwencji sprawdzić, co trzyma w kwaterach wysoko postawiony wojskowy i wiedział, że gdy będzie rozmawiał z Kolivanem, ten z całą pewnością go o to zapyta. Oszukiwał się, że robi to tylko dla misji, chociaż w istocie po prostu chciał wiedzieć, skoro okazało się, że wcale nie znał Proroka tak dobrze jak mu się wydawało i skoro zamierzał to kontynuować… przerwał ciąg myśli, gdy niechciane wizje napłynęły do jego umysłu. Wiedział, co będzie musiał robić, obawiał się, czy sobie poradzi i jakie emocje poczuje, gdy zobaczy Proroka na stacji, nie mówiąc już o tym, co nastąpi później.
Wrócił do łazienki i przeszukał kolejne szafki, gdzie zgodnie z podejrzeniami znalazł pokaźny zapas środków nasennych, ale też – sporo przeciwbólowych i uspokajających, oraz co akurat go zaskoczyło, niewielką ilość wyglądających na nielegalne, niepodpisanych specyfików, które sprawiały wrażenie nieużywanych od dość dawna i nie wiedział, czy były jeszcze w ogóle zdatne do użytku. Zaniepokoiło go to jednak na tyle, by sprawdzić, co to konkretnie było, bo jeśli Prorok choćby okazyjnie brał narkotyki mogące zmieniać stan świadomości, musiał to wiedzieć. Po paru chwilach poszukiwań informacji w otwartej sieci, dowiedział się, że prawdopodobnie był to dalkossian – nielegalny w większości Sektorów specyfik czasowo zwiększający sprawność umysłu, który pozwalał się zdystansować i uspokajał jednocześnie; umiarkowanie uzależniający fizycznie, jednak szkodliwy z wielu innych względów, a ponieważ mógł się stać zbyt wygodną furtką w radzeniu sobie z problemami i zmęczeniem, często powodował uzależnienie psychiczne. Zbyt duże ilości otępiały i prowadziły do ciężkich zaburzeń snu, ale trudno było go zażyć tyle, by dawka stała się śmiertelna – w razie nadużycia doprowadzał do rozstroju żołądka i silnych wymiotów zanim jeszcze zaczął na dobre działać. Nawet kilkudniowe zażywanie silnych dawek mogło spowodować skutki uboczne przy odstawieniu, głównie psychologiczne, lecz nie trwało to dłużej niż tydzień. Nadużywały go osoby wysoko postawione, mające trudną, wymagającą skupienia i nerwów ze stali pracę oraz okresowego bycia na najwyższych obrotach przy niewielkiej ilości snu. Thace zdecydowanie był w stanie wyobrazić sobie, że najwyżej postawieni dowódcy mogli uzależnić się od czegoś takiego, a materiały, które pospiesznie przejrzał, wskazywały, że w ostatnich paru dekadach przynajmniej trzech komandorów zrujnowało sobie zdrowie od jego nadużywania. Zanim odłożył niebieskie pudełko, w którym znajdowało się osiem maleńkich kapsułek na miejsce, sprawdził też standardowe dawkowanie – przy posturze Proroka musiałby wziąć dwie lub trzy, by odczuć efekt działania który wyczerpywał się w ciągu dobry, więc zapas był na tyle mały, że nie wyglądało na to, że komandor miał z tym problem. Prawdopodobnie powinien go o to zapytać, ale nie wyobrażał sobie, żeby w tak kruchym momencie ich relacji przyznać mu się, że przeszukał mu szafki i znalazł w nich narkotyki. Zamierzał jednak napisać o tym Kolivanowi… gdy już odważy się do niego odezwać.
Poza lekami Prorok miał też sporo kosmetyków – chociaż nie tyle co Vhinku – i po kilkunastu minutach przeglądania szafek, Thace znalazł kilka takich, które miały likwidować cienie i opuchliznę pod oczami. Sprawdził marki na komunikatorze, wytrzeszczył oczy zobaczywszy ceny tych specyfików i z premedytacją zastosował najdroższy. Poczuł na skórze przyjemny chłód i odstawił słoiczek na umywalkę; nie zamierzał udawać, że tego nie użył, a w razie gdyby mężczyzna zauważył, że coś było poprzestawiane, zamierzał powiedzieć mu, że potrzebował zamaskować ślady na twarzy, aby nikt nie zorientował się, że płakał i dlatego przeszukał mu szafki. Był absolutnie pewien, że wzbudzi w nim ponownie poczucie winy i Prorok nie będzie tego kwestionować.
W sypialni nie znalazł niczego interesującego poza lubrykantem, w dodatku nie czymkolwiek kupionym w sklepie erotycznym, lecz standardowo używany w jednostkach medycznych. Zmarszczył brwi – biorąc pod uwagę majątek, jaki Prorok wydawał na luksusowe kosmetyki i wyposażenie, coś takiego podbierał z zapasów wojskowych…? Albo resztę miał ukrytą tak, że Thace nie był w stanie tego znaleźć, w to jednak jakoś wątpił.
Nigdzie w kwaterach nie znalazł czegokolwiek, co było związane z pracą i mogło być istotne. W całym mnóstwie przedmiotów nie było tu też nic naprawdę osobistego. Standardowa, chociaż najwyższej klasy elektronika, spiżarnia, alkohole, dwie maszyny do parzenia ruuso i qawmien, mnóstwo ubrań i kosmetyków, kilka kompletów pościeli, zapas mundurów, broń palna. Wszystko, co nie było zapewniane przez wojsko, było luksusowe i nieprzyzwoicie drogie. Prorok nie trzymał w kwaterach niczego kompromitującego czy wskazującego, że czymkolwiek się interesował – ale to niewiele znaczyło, bo takie rzeczy mógł mieć na komunikatorze czy oglądać na swoim ogromnym ekranie holograficznym, a Thace nie zamierzał włamywać się na razie do jego sprzętów; wiedział, że na to będzie mieć sposobność w przyszłości, jeśli zajdzie taka konieczność.
Kiedy obejrzał już wszystko, zamówił przez panel sterujący śniadanie i ruuso i usiadł w salonie, zagryzając wargi i wpatrując się w komunikator. Wiedział, że naprawdę powinien napisać do Kolivana, ale ponieważ szukał wszelkich wymówek, by odsunąć to w czasie, w pierwszej kolejności sprawdził pozostałe wiadomości. Widział całe mnóstwo tych, dotyczących trwającej na stacji kontroli i stracił pół godziny tylko przeglądając chaos, jaki tam powstawał i był raportowany, zanim dał sobie spokój; nie zamierzał się tym jeszcze zajmować, a poza tym, że panował tam straszny bałagan organizacyjny, nie wyglądało na to, że wydarzyło się coś istotnego. W wiadomościach zobaczył również jedną od Vhinku, który pisał do niego godzinę temu – że skończył już zmianę i wracał do swojego pokoju, pytał, czy wszystko w porządku i informował go, że kolejnej nocy znów będzie pracować, ale że może się wyrwać by porozmawiali jeśli tylko będzie taka potrzeba.
T: Dopiero wstałem. Komandor pozwolił mi przyjechać później, więc zdążyłem trochę odpocząć. Niedługo będę leciał na stację. Pogadamy jak uporamy się z całą tą sytuacją, dobrze? Sprawdziłem logi i już teraz widzę, że będę mieć dziś mnóstwo pracy.
Nie spodziewał się odpowiedzi, pewny, że Vhinku właśnie odsypia koszmarnie długą zmianę; nie miał żadnych wiadomości od osób z dawnego zespołu – pisali do niego przez pierwsze tygodnie misji, a Secan jeszcze dłużej, lecz w końcu przestali potrzebować jego pomocy. Pomyślał ponownie o Kolivanie i postanowił odłożyć to jeszcze przynajmniej chwilę… chociaż za każdym razem, gdy o nim myślał, wracały lęki i wiedział, że odkładanie tego niczego tak naprawdę nie ułatwia.
W końcu przejrzał ostatnie wiadomości z Hangą, które go zdradziły i przez moment miał ochotę rzucić komunikatorem o ścianę by wyrzucić z siebie całą frustrację, do czego doprowadziła nieuwaga z jego strony, ale jak zwykle w takich momentach, zdołał się opanować. Nie spodziewał się, że Prorok z jakichkolwiek przyczyn postanowi sprawdzić jego komunikator i przeczytać kolejne rozmowy z Hangą, ale na wszelki wypadek postanowił mu odpisać już dziś… bo to byłoby naturalne, a przecież ‘miał zachowywać się naturalnie’. I wiedział, że należało skonstruować wiadomość tak, aby wyglądało to tak, jakby pisali poprzedniego popołudnia, a nie przed paroma dniami.
T: Wybacz, że się nie odzywałem. Mamy trudną kontrolę, która trochę mnie zestresowała.
H: Dzięki niebiosom, już sądziłem że naprawdę się wściekłeś o te wiadomości i w ogóle przestaniesz się do mnie odzywać. Wracasz już do centrali?
T: Może się to nieco opóźnić. Ledwo trzymam się na nogach a niedługo zaczynam zmianę.
H: Odezwiesz się do mnie i porozmawiamy dłużej gdy będziesz mieć czas?
T: Dam znać.
H: Przepraszam za tamto. Chyba faktycznie przesadziłem. Wiem, jak cię to wkurza… i pewnie krępuje. To było nie na miejscu. Naprawdę przepraszam.
T: Daj spokój. Nie znamy się od wczoraj. Gdybym nie tolerował takich komentarzy, zerwałbym z tobą kontakt wieki temu. Na przyszłość jednak, proszę, bardziej uważaj na słowa. Zwłaszcza w takich kwestiach.
H: Postaram się. Odezwij się gdy będziesz mógł.
Thace westchnął, starając się odsunąć na bok myśl, że Hanga potrafił powiedzieć ‘przepraszam’ sam z siebie, gdy poczuł, że powiedział coś nieodpowiedniego, że to było dla niego naturalne i zwyczajne, że był tak słodki i niewinny w wielu kwestiach i że gdyby nie opuścił DX-930, byłby z nim szczęśliwy. Nie potrzebował teraz takich myśli, wiedział o tym i wiedział też, że dalsze odkładanie rozmowy z Kolivanem nie ma sensu. Miał jeszcze trochę czasu, ale nie aż tak wiele, by tracić go na rozmyślania i odsuwać to, co musiał zrobić. Postanowił dać sobie trzy minuty i jeszcze raz wszystko poukładać w głowie, zanim skontaktował się z dowódcą Ostrzy – bo po prostu musiał wiedzieć, co czuje, zanim będzie miał odpowiedzieć na jego pytania. Nie zamierzał nadmiernie analizować swoich emocji, a po prostu spojrzeć na nie z boku i na tyle racjonalnie, na ile był w stanie.
Od momentu, gdy się obudził, czuł się zadziwiająco spokojny… czy raczej obojętny, tak, to nadal była obojętność, a nie spokój. Wiedział, co ma robić. Wiedział, że Proroka wyrzuty sumienia zżerały tak, że raczej nieprędko ponownie go zrani w jakikolwiek sposób. Przymknie oczy lub nie zauważy nawet podejrzanych rzeczy, bo każde nietypowe zachowanie, na które zwróci uwagę, Thace będzie mógł usprawiedliwić traumą i strachem, z którymi wciąż się nie uporał. To ułatwi mu zadanie, a Kolivan byłby dumny, że zamierza wykorzystać swój kiepski stan psychiczny dla misji. Na tę myśl przez moment poczuł się naprawdę źle z samym sobą, ale uporał się z tym, tak jak ze wszystkim innym. Wypierał wspomnienia o zajściu z poprzedniej nocy i szło mu to zadziwiająco dobrze. Na szkoleniach u Ostrzy uczono ich wypierać traumy, aby pierwszy raz, gdy będziesz świadkiem czegoś koszmarnego, gdy dla zachowania przykrywki będziesz musiał zabić lub torturować, by to przetrwać i iść dalej, zanim znajdziesz się ponownie w kwaterach Ostrzy, gdzie traumy te będziesz mógł wyleczyć a nie tylko odsunąć na bok.
Inni musieli robić gorsze rzeczy i nie miał prawa histeryzować.
Prorok nie był zły. Był idiotą. Popełnił błąd. Nie był zbyt doświadczony w łóżku i związkach. Ale ze względu na swoją pozycję, przyzwyczajony do wydawania rozkazów. Nie miał intencji go skrzywdzić i miał wyrzuty sumienia.
Był idealnym materiałem do manipulacji, a Kolivan będzie dumny, gdy Thace to wykorzysta.
Dystans. Miał się zdystansować. Taka była praca szpiega. Udajesz przez prawie cały czas. Dostosowujesz się przez dni, miesiące i lata. Dostarczasz innym dane, jeśli na tym polega twoje zadanie. W każdym momencie może nadejść rozkaz, byś uciekał, podłożył bombę, zabił swojego dowódcę lub kogoś, kogo udawałeś, że jesteś przyjacielem albo, jeśli tak należało i korzyści miałyby większą wagę niż twoje życie, przeprowadził samobójczą misję.
Gdyby Kolivan kazał mu zabić Vhinku, odmówiłby i wiedział, że nie może doprowadzić do sytuacji, że dostanie taki rozkaz. Gdyby musiał zabić innych, bliskich, normalnych żołnierzy… zrobiłby to, a potem przeszedłby w kwaterach Ostrzy wymagane pranie mózgu, by dojść do siebie. Gdyby miał zabić Proroka… teraz pewnie byłoby łatwiej niż parę dni temu, gdy przywiązał się do niego aż za bardzo, bo wówczas miałby z tym prawdopodobnie ogromny problem. Wcale jednak nie był pewien, że byłby w stanie to zaplanować, zrobić na zimno i inaczej niż po wpływem emocji… bo po prostu gdzieś na dnie serca nadal mu na nim zależało i nadal pragnął, by wszystko zaczęło się inaczej. Nie kłamał, gdy mówił to Prorokowi i wiedział, że całego tego koszmaru mogli uniknąć. Racjonalnie wiedział jednak, że dzięki temu, jak się zaczęło, ryzyko, że nadmiernie się zaangażuje albo co gorsza zakocha, znacząco zmalało.
T1: Prorok jest zainteresowany, by to kontynuować. Ma wyrzuty sumienia i zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji karnych jakie go czekają w razie wykrycia. Ma do mnie słabość i mi ufa. Zostawił mnie samego w swoich kwaterach na kilka godzin. Już je przetrząsnąłem, ale nie znalazłem niczego, co mogłoby być dla nas przydatne. Mnóstwo drogich kosmetyków, ubrań i sprzętów, trochę leków i niewielka ilość dalkossianu, która wygląda na od dawna nieużywaną.
Nie spodziewał się odpowiedzi od razu. Zerknął na stygnące ruuso i śniadanie, po czym chwycił widelec; nie jadł od prawie doby i chociaż nie miał apetytu, wiedział, że potrzebuje wmusić w siebie coś pożywnego. I pewnie porcję suplementów wysokoenergetycznych… zapisał w myślach, by wstąpić po nie do swojej kwatery, zanim uda się na statek. Sprawdzał co chwilę pozbawioną powiadomień aplikację w oczekiwaniu na odpowiedź Kolivana, ale ta nadeszła dopiero kwadrans później, gdy skończył już posiłek i zbierał się do wyjścia. Przemknął się pustymi na szczęście korytarzami, nie spotkawszy nikogo oprócz pary Sentry, zablokował drzwi i dopiero wówczas otworzył wiadomość.
K1: Mnóstwo oficerów bierze dalkossian, a ja aż za dobrze znam ten specyfik, więc w ogóle mnie to nie dziwi. Nie przejmuj się tym, chyba że nabierzesz podejrzeń, że jednak tego nadużywa.
K1: Jesteś w stanie wytrzymać wszystko, co cię czeka? Bądź ze mną szczery i jeśli czujesz, że nie dasz sobie rady, odejdź, choćbyś musiał wyjechać natychmiast. Nie będę ci robił żadnych wyrzutów i znajdziemy dla ciebie nową rolę. Nikt z nas nie będzie i jeśli nie będziesz chciał, nikt nie dowie się o przyczynach. Pamiętaj, że Baza Główna to nie jest jedyne miejsce, w którym będziesz dla nas przydatny.
Thace wpatrywał się w wiadomość, zaskoczony słowami Kolivana – że w ogóle okazuje troskę, ale przede wszystkim dlatego, że mężczyzna nie wydał mu od razu polecenia, że w takim razie ma zostać i kontynuować misję, skoro jakoś dał sobie radę. Wcześniej nie zamierzał mówić ani Kolivanowi ani tym bardziej Antokowi, jak fatalnie zniósł to poprzedniego dnia i w tym momencie zawahał się… wiedział, że dowódca Ostrzy często w niego nie wierzył, ale sugerować mu powrót, pomimo że zajścia z nocy powinien uważać za sukces…?
T1: Dam sobie radę. Nie mogę stracić tej okazji.
K1: Powiedz mi więc, co dokładnie zaszło, bo muszę to wiedzieć, zanim pozwolę ci tam zostać.
T1: Zastanawiałeś się, dlaczego Prorok chciał mieć mnie blisko i tak mnie promował. Oto odpowiedź. Przyznał, że od początku mu się podobałem i się do mnie przywiązał. Gdy dowiedział się o moich skłonnościach, stracił opory, bo tylko na to czekał i dlatego kazał mi do siebie przyjść. Nie zrobiłby tego, gdyby nie przeczytał wiadomości od Hangi, które nie dość, że zdradzały moją orientację, to mogły też sugerować, że sypiam z każdym kto się nawinie i że mogę mieć fantazje dotyczące relacji z wojskowym wyższego stopnia.
K1: A miałeś? Skopiuj mi i prześlij całą konwersację, którą przeczytał.
T1: Nie miałem, ale to nie jest problem. Czy koniecznie musisz to czytać?
K1: Czekam na kopię tamtej konwersacji.
Thace westchnął, ale ostatecznie uznał, że spieranie się z Kolivanem nie ma sensu, tym bardziej że ten, jeśli nie dostanie dowodów, naprawdę każe mu wracać i bez względu na to, jak przekonywałby go, że w kwaterach Ostrzy też znajdą się dla niego zadania, wiedział, że to byłaby ucieczka i porażka. Pomimo zażenowania, wysłał mu wiadomości, które zobaczył Prorok i po paru minutach, podczas których nerwowo spacerował po swoich maleńkich kwaterach, dostał wreszcie odpowiedź.
K1: Wasza konwersacja sugeruje wręcz, że takich fantazji absolutnie nie masz, robiłbyś to wbrew sobie i wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie ma w niej również nic, co mogłoby nasunąć mu myśl, że jesteś nim zainteresowany i jestem wręcz bardziej niż wcześniej zaniepokojony, że przeczytawszy tę rozmowę i tak zdecydował się wydać ci podobne polecenie. Ponadto, nawet jeśli sądziłby, że relacja tego rodzaju może być dla ciebie pociągająca, sypianie z podwładnym to wykorzystywanie seksualne. W waszym przypadku to tym bardziej niestosowne, biorąc pod uwagę jak znacząca jest między wami różnica zarówno stopni jak też wieku i doświadczenia w wojsku. Nie byłeś przeszkolony na taką okoliczność. Czy potrzebujesz rozmowy z kimś, kto był, jeśli zgodzisz się tam zostać?
Przeczytawszy tę wiadomość Thace zamarł, a sama myśl o tym, że miałby przejść szkolenie tego rodzaju i jak niby miałoby wyglądać na symulacjach, zrobiło mu się niedobrze. Zaś dyskutowanie o tym… czuł się już wystarczająco upokorzony i po prostu wiedział, że właśnie jeśli zacznie o tym rozmawiać, to przestanie sobie radzić i rozpadnie się na kawałki.
T1: Masz na myśli którąś z sióstr? Nie, zdecydowanie NIE potrzebuję takiej rozmowy.
K1: Kilku naszych braci też było przeszkolonych, gdy mieli szpiegować kobietę, która mogła być nimi zainteresowana.
T1: Tym bardziej nie. Nikt z obecnie żyjących Ostrzy nie jest odmieńcem jak ja. Żadne z was nie zrozumie. Wolę uporać się z tym sam niż umierać ze wstydu rozmawiając o intymnych sprawach z kimś, kogo sytuacja jest zupełnie inna.
K1: Nie jesteś odmieńcem i nikt z nas nigdy tak o tobie nie myślał. Jeśli nie chcesz rozmowy z kimkolwiek, kto podjął się podobnych działań w trakcie misji, muszę przynajmniej mieć od ciebie potwierdzenie, że psychicznie to wytrzymasz. To już nie jest standardowe działanie szpiega, do którego zostałeś przeszkolony. Na wypadek tortur podczas przesłuchania zostałeś przez nas przygotowany. Na wypadek gwałtu, nie.
Thace’a zmroziło, gdy przeczytał ostatnie zdanie, a jego dłonie zaczęły się trząść prawie tak, jak poprzedniej nocy. Nie chciał takich słów, nie zamierzał tak na to patrzeć i nie zamierzał czuł się ofiarą, ani tym bardziej pozwalać, by Kolivan czy ktokolwiek z Ostrzy tak o nim myślał. Poczuł, jak robi mu się zimno i zanim zaczął odpisywać, usiadł na łóżku i zarzucił na plecy i ramiona koc, aby powstrzymać drżenie ciała.
T1: To że wydał mi polecenie, nie znaczy, że mnie zgwałcił i nie waż się tak tego nazywać. Gdybym w dowolnym momencie zdecydowanie kazał mu się zatrzymać, to by to zrobił. Gdybym nie chciał kontynuować, mogłem się bronić. Nie zatrzymałem go, a gdy dotarło do nas obu, że to nie był właściwy sposób by rozpocząć relację intymną, przeprosił mnie i porozmawialiśmy. Cały wieczór zachowywał się wobec mnie w porządku, zostałem u niego na noc i nawet mnie nie dotknął, bo uznał, że powinniśmy zwolnić. Dziś po zmianie przyjdę do niego i zrobię to, co będę musiał. Będę z nim sypiał, gdy będzie tego oczekiwał i będę wyciągał z tego tyle przyjemności, ile jestem w stanie. Nadal ma wyrzuty sumienia, co ułatwia mi zadanie, tym bardziej że jeśli zacznie traktować mnie podle lub w innej dowolnej krytycznej sytuacji, mam narzędzie szantażu, a on wie, co go czeka, jeśli na niego doniosę. Sprawdzę w przepisach dokładne informacje na ten temat. Nie zamierzam mówić ci o szczegółach, więc nawet o nie nie pytaj. Nie chcę nigdy więcej rozmawiać o tym, co zaszło minionej nocy. Albo to zaakceptujesz, albo będę musiał opuścić wojsko i do końca życia pracować w ukryciu.
Odłożył na chwilę komunikator i zacisnął dłonie na kolanach. Nie spodziewał się, że rozmowa z Kolivanem przybierze taki obrót. Sądził, że będzie raczej naciskany do działania albo też że dowódca wprost każe mu odejść z wojska… Nie że będzie namawiał go na rozmowy z kimś z Ostrzy by przygotował się na bycie wykorzystywanym. Gdy popatrzył na swoje dłonie, te wciąż drżały i w przeciwieństwie do tego, co czuł, gdy się obudził, teraz nie był już spokojny ani obojętny ani tym bardziej pewny, że ‘jakoś’ da sobie radę.
K1: Porzucenie przez ciebie wojska i powrót do naszych kwater byłoby zmarnowanie twojego potencjału, ale jeśli miałbyś narazić misję i swoje życie bez potrzeby, to takie właśnie wydam ci polecenie. Wiem, że nie przedstawiłeś mi pełnego obrazu sytuacji ani nie powiedziałeś wszystkiego, co jest istotne. Nie mogę pozwolić, byś został w jego jednostce, jeśli wchodzisz z nim w układ seksualny, który może być dla ciebie traumatyzujący. Z niestabilną psychiką nie będziesz w stanie wykonywać swoich zadań, zaczniesz popełniać błędy i narazisz się na odkrycie. Nie mogę na to pozwolić. Muszę to przemyśleć. Odezwę się wieczorem.
T1: Proszę, nie mów o tej sytuacji nikomu poza Antokiem.
K1: Nie zamierzałem.
K1: Dreg dotarł już do najbliższej bazy Ostrzy. Wiele godzin temu porzucił komunikator i statek wojskowy i przekierował sygnał w innym kierunku niż się faktycznie udał bezpiecznym transportem. Problem w tym, że skoro już raz popełnił błąd, który przede mną zataił, nie mogę ufać, że podczas ucieczki również się nie pomylił albo nie przegapił czegoś istotnego. Przesyłam ci współrzędne lokalizacji, w której się znajduje i trasę, którą przebył. Gdy dziś będziesz pracował, spróbuj się czegoś dowiedzieć i daj mi znać, jeśli jest jakiekolwiek ryzyko że wpadną na jego trop. Upewnienie się, że Dreg jest bezpieczny i Imperium nie ma szansy go namierzyć, to jedyne, czego dziś od ciebie oczekuję. Powiedziałem mu, że swoją głupotą naraził twoje życie i w efekcie jest w na tyle kiepskim stanie psychicznym, że nie przetrwałby przesłuchania, a poza tym nie jest sam w jednostce, w której się ukrywa. Gdy wróci do kwater Ostrzy, zostanie ukarany i dobrze o tym wie.
T1: Przyjęte. Zorientuję się w tej kwestii.
Jakiś czas Thace się nie poruszał, ale tym razem dał sobie tylko trzy minuty na trwanie na przystanku między emocjami a działaniem i ani chwili więcej. Po tym czasie poprawił mundur i włosy, spojrzał w lusterko ostatni raz – cienie pod jego oczami faktycznie przestały być widoczne – a potem ruszył w kierunku doków, uznając, że nie ma sensu, by dalej siedział na krążowniku i się nad sobą użalał, chociaż prawdopodobnie mógłby odsunąć wylot na stację nawet o godzinę. Zerknął na wolne statki, a potem ponownie swoje dłonie, wciąż odrobinę drżące, i ostatecznie wezwał pilotującego Sentry, by zabrał go na miejsce, zamiast lecieć tam samodzielnie.
Dwóch żołnierzy przebywających przy lotnisku zasalutowało, gdy się zjawił, a potem poinformowali go, że kontrola została przeniesiona z mniejszej salki, w której przebywał wcześniej, do głównej auli. Odprowadzili go na miejsce, lecz nie potrafili powiedzieć mu, co się wydarzyło przez noc i poranek, bo dopiero zaczęli zmianę; na korytarzu minął sporo żołnierzy, których dzień temu jeszcze tu nie było, a w samej auli przebywało przynajmniej czterdzieści osób. Dostrzegł porucznika Melko, który wyglądał, jakby nie spał dłużej niż dwie godziny, kilkunastu żołnierzy, z którymi przyleciał na tę misję i tyle samo techników z samej stacji; porucznika Yldega ze stacji dalekiego zasięgu z Achtela D, z którym Thace poprzedniego dnia rozmawiał, a także przynajmniej dziesięciu oficerów niższego stopnia i inżynierów, których nie rozpoznał, więc musiała to być grupa, która przybyła pomóc w pracach kontrolnych z innych jednostek.
Był też Prorok, który rozmawiał z kimś przez komunikator, odwrócony do niego bokiem, toteż nie od razu dostrzegł Thace’a; wydawał się wściekły, ale to nie musiało nic znaczyć, bo całe zgromadzone tu towarzystwo było podenerwowane i w większości zmęczone. Słysząc z oddali jego podniesiony głos, Thace przełknął ślinę, ale zdołał się opanować i nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nie mógł dać po sobie poznać, że sama tylko barwa głosu Proroka, gdy ten krzyczał na kogoś innego, sprawiła, że cały sztywniał ze strachu.
– Chyba pierwszy raz widzę cię spóźnionego, Thace – zauważył Mirgol, podporucznik z oddziału Vhinku, który dopadł go przy samych drzwiach chwilę po tym, jak Thace się tu pojawił. Mężczyzna był tu prawdopodobnie potrzebny jak dziura w moście, bo należał on do grupy szturmowej która podczas misji kontrolnych mogła służyć jako ochrona i nie miał pojęcia o systemach szyfrujących ani w ogóle żadnych kwestiach technicznych. Jedyne, do czego mógł być przydatny, to zaprowadzenie porządku, bo ze względu na rosłą posturę i groźnie wyglądającą twarz, mógł budzić nie do końca uzasadniony strach, jako że jego wygląd nie oddawał spokojnego i dowcipnego usposobienia.
– Sprowadziliśmy pomoc i komandor zalecił, abym odpoczął i przyleciał później – powiedział sztywnym, niemal drewnianym głosem, w którym z trudem rozpoznał własny. – Prawdopodobnie nie wyjdę dziś stąd przed nocą.
– Wciąż nie wyglądasz najlepiej. Ekhm... Masz naderwane ucho? – spytał Mirgol z niepokojem.
– Byłem wczoraj tak zmęczony, że poślizgnąłem się pod prysznicem. Dobrze, że nie rozwaliłem sobie głowy i się tam nie wykrwawiłem, bo byłby to naprawdę kompromitujący sposób by stracić życie podczas misji kontrolnej – odparł automatycznie, nawet nie zastanawiając się nad kłamstwem, a Mirgol parsknął śmiechem na te słowa. – Powiedz mi w skrócie, co się tu działo. Szczątkowe raporty, jakie przesłaliście na serwer i moją skrzynkę, to jakiś śmietnik. Czy nikt nie pilnował właściwego raportowania?
– Sądziłeś, że w nocy zajmie się tym Vhinku? – spytał Mirgol z rozbawieniem; najwyraźniej, pomimo że Thace nie czuł się sobą, nie dostrzegł w jego zachowaniu niczego aż tak nietypowego. – Tylko Enke i Urg rozumieli co się tu dzieje, a wylecieli z nim jakieś trzy godziny temu i też ledwo trzymali się na nogach. Technicy ze stacji, ta ekipa Yldega i jeszcze parę osób ściągniętych z okolicznych rejonów przez Vog, wykonują polecenia i prowadzą diagnozy, ale w sumie nikt tego nie koordynuje. Komandor wykazał się niezwykłą wielkodusznością, pozwalając ci odpoczywać ponad dziesięć godzin, bo skoro jesteś jedynym naszym specjalistą…
– Tak, pewnie powinienem zabrać ze swojego dawnego oddziału przynajmniej pięciu specjalistów od komunikacji i szyfrowania, żeby nudzili się trzy miesiące, ale tutaj mieli co robić – przerwał mu Thace z rozdrażnieniem.
– Co za nastrój… – parsknął Mirgol. – Po tylu godzinach snu nie powinieneś być taki marudny.
– Przepraszam – powiedział szybko Thace, aby nie wzbudzać jego podejrzeń. – Fatalnie się czułem po wylocie z MST-K1, a wczorajszy dzień mnie dobił. Wciąż trzymają mnie nerwy… Wybacz, niepotrzebnie jestem opryskliwy.
– Daj spokój, tylko żartuję. Wiesz, chodzi o to, że zazwyczaj stacje przesyłowe są kontrolowane osobno, a nie podczas standardowej misji w danym Achtelu – powiedział, wzruszając ramionami. – I wówczas nie jest sprawdzany tylko jeden Achtel, ale przynajmniej trzy, zaś ekipa składa się wyłącznie z inżynierów z Pionu Technicznego i czasem jakiegoś porucznika z terenu, bo, jak się pewnie domyślasz, kretyna jak Lorcan komandor by z tym nie wysłał. Nie wiem, dlaczego uparł się, by uwzględnić tego rodzaju jednostki w tej konkretnej misji. I zabrał tylko ciebie i nikogo więcej. Oczywiście, dopóki nic się nie działo, nie potrzebował innych techników, ale skoro jednak się zadziało, to jedna osoba nie jest w stanie tego ogarnąć. Naprawdę współczuje ci tego szamba, bo ta kontrola to miała być przecież tylko formalność…
Thace już wiedział, po co Prorok wpisał te miejsca na listę kontrolną – po to, by mieć wiarygodną wymówkę, by zabrać go ze sobą, ale oczywiście nie powiedział tego na głos. Uśmiechnął się zdawkowo i ruszył w stronę porucznika Yldega, który zarządzał podobną stacją położoną w sąsiednim Achtelu i z całą pewnością wiedział więcej niż Mirgol. Zerknął w stronę Proroka, który wciąż dyskutował z kimś po drugiej stronie auli i wciąż go nie zauważył… musiał skupić się na pracy, a komandor, chociaż zajmował się teraz dyskusjami o bezpieczeństwie na poziomie Sektorów a nie pojedynczych stacji, o szczegółach technicznych niewiele wiedział i do niczego by mu się nie przydał, więc nie potrzebował go teraz angażować. Tylko by go rozproszył. I być może zestresował. Albo uniósł się, bo był zły na kogoś innego, a Thace nie był pewny, czy w tym tłumie, hałasie i nerwowej atmosferze nie zareagowałby na to… w nieprzewidziany sposób.
Wziął głęboki oddech i spróbował się uśmiechnąć do Yldega, nie chcąc dawać mu powodów do podejrzeń. Mężczyzna był od niego starszy, ale raczej nie miał jeszcze stu lat, sprawiał wrażenie zmęczonego i trochę zagubionego, a gdy rozpoznał Thace’a, na jego twarzy pojawiła się ulga i przywitał go naprawdę ciepło i z szacunkiem, chociaż był przecież wyższy stopniem i z całą pewnością miał od niego większe doświadczenie.
Omówili wspólnie kwestie techniczne, Thace przejrzał pobieżnie główne raporty z diagnoz z ostatnich kilkunastu godzin i dowiedział się, że zarówno tutaj jak w kilku innych stacjach jest przeprowadzana kontrola komunikacji z jednostki, w której pracował Dreg. Domyślał się, że tak będzie i był pewien, że dane Ostrzy są bezpieczne, lecz nie miał pojęcia, czy podobnie rzecz się miała z takimi, które być może przesyłali nieostrożni rebelianci… wiedział, że musi to napisać Kolivanowi w pierwszej wolnej chwili, ale też przypuszczał, że lider Ostrzy doskonale zdawał sobie sprawę, że zostanie podjęta taka decyzja.
Zajęli jedno z nielicznych wolnych stanowisk przeznaczonych dla dwóch osób, zalogowali się do systemu i wspólnie zaczęli sortować i przypisywać właściwie zakończone, trwające i zaplanowane diagnozy; z pomocą i informacjami, jakie dostarczał my Yldeg, Thace zrobił porządek w systemie, ustawił algorytmy tak, aby dane zapisywały się w raportach zbiorczych oraz wydawał polecenia, aby wszystkie zadania były wykonywane w chociaż trochę bardziej uporządkowany sposób. Pracował skupiony na tyle, na ile dało się w tak pełnej sali i rozgardiaszu i chociaż cały czas był spięty i obawiał się, że nadmiar bodźców może wywołać u niego jakieś negatywne reakcje, tak naprawdę cały ten szum w jakiś sposób pomagał – po prostu dlatego, że nie pozwalał mu popaść w rozmyślania i użalanie się nad sobą nawet na chwilę. Co jakiś czas drgał pod wpływem nagłego hałasu czy czyjegoś krzyku, ale Yldeg nie zauważał tego a przynajmniej nie komentował, więc może tylko mu się wydawało, że w ogóle okazuje jakieś reakcje.
– Sądzisz, że będzie nam kazał to wszystko rozszyfrowywać? – odezwał się przyciszonym głosem Yldeg, kiedy uporali się z największym bałaganem, rozdysponowali prace i wokół ich podwójnego stanowiska zrobiło się luźniej. Thace zerknął w kierunku, w którym wcześniej stał Prorok, ale ten właśnie opuszczał pomieszczenie drugim wejściem w towarzystwie Melko. – W danych szyfrowanych nie przez wojsko, ale osoby prywatne, firmy, układy planetarne… może być absolutnie wszystko. To byłaby gehenna. Nasi ludzie nie robiliby nic innego jak próby hakowania masy prywatnych wiadomości, a i tak byliby w stanie dobrać się maksymalnie do kilkunastu procent.
– Dlaczego mnie o to pytasz, poruczniku? – spytał ostrożnie.
– Bo pracujesz w Bazie Głównej i masz z komandorem większy kontakt niż ja. Pewnie też lepiej go znasz. Próbowałem zapytać o to porucznika Vhinku, gdy tu przyjechałem, ale w ogóle nie rozumiał, o czym mówię. Czy to jakiś kretyn? Sprawiał wrażenie wyjątkowo ograniczonego i wpatrywał się we mnie jakbym mówił w obcym języku a on miał uszkodzony chip tłumaczący.
– To dowódca jednostki myśliwców, a nie inżynier i nie ma żadnego przeszkolenia technicznego – odparł Thace, po części rozbawiony a po części zirytowany słowami Yldega. – Komandor zostawił jego i porucznik Vog na nocny dyżur, bo byli najwyżsi stopniem spośród wszystkich, którzy tu przylecieli, nie dlatego, że merytorycznie byli w stanie wiele zdziałać.
– Dlaczego ją wysłał na krążownik a nie zostawił tutaj? Gdy z nią chwilę rozmawiałem, wydawała się znacznie bardziej zorientowana w tym, co się dzieje, od niego – stwierdził Yldeg, a Thace zawahał się, bo nie miał dobrej wymówki; wiedział, że stało się tak dlatego że poprzedniego wieczoru Prorok nie chciał, aby leciał z Vhinku albo żeby poszedł za nim na mostek i powiedział mu, co zaszło; zostawił go tutaj, gdzie było znacznie więcej pracy, chociaż Vog miała od niego lepsze kwalifikacje i wykształcenie techniczne, po prostu dlatego, że było to dla niego wygodne. Poczuł obawę, że za moment wspomnienia z nocy wrócą i zniszczą wymuszony spokój, jaki odczuwał od rana, jednak nic takiego się nie stało.
– Możesz go zapytać, jeśli się odważysz, sir – powiedział sucho. – A co do twojego pytania, nie, nie będzie kazał rozszyfrowywać wszystkiego z ostatniego miesiąca, a jeśli spróbuje wydać takie polecenie, osobiście mu to wyperswaduję. Musimy skupić się na nietypowych kodowaniach, wysyłanych nieregularnie czy z jednostek o niższym poziomie autoryzacji, zwłaszcza tych, które przenosiły dane z sieci wojskowej do uniwersalnej i odwrotnie. To i tak mnóstwo pracy, ale to racjonalne i wykonalne i komandor z całą pewnością to zrozumie.
– Mam ochotę palnąć sobie w łeb. Że też akurat tutaj musiało się to wydarzyć, a ja byłem najbliżej. Współczuję Melko.
– Bardziej należy współczuć porucznik Dercie, bo to u niej pracował sabotażysta, który uciekł i zniknął z radarów. Czy w ogóle coś o nim wiadomo?
– Na razie nic. Gdyby go znaleźli, już coś byśmy wiedzieli. Ale masz rację… Derta i jej podwładni są teraz w najgorszej sytuacji, bo na pewno czekają ich przesłuchania i nieprzyjemności. Gdyby nie to, że znam komandora Traska i wiem, że nie jest okrutny, martwiłbym się o nich.
– Skąd go znasz?
– Pracowałem w jego Sektorze przez pół wieku, przez jakiś czas w jego głównej jednostce oraz na jego statku flagowym. Byłem wtedy jeszcze szeregowym technikiem i to on awansował mnie na podporucznika i wysłał do samodzielnego zarządzania jedną z baz średniego zasięgu. Gdy się sprawdziłem, po dekadzie przeniósł mnie do większej jednostki, tym razem ze stopniem porucznika – odparł Yldeg. – Fakt, nie jest zbyt uporządkowany i przez cały ten chaos trochę zbyt często pojawiają się u niego problemy, ale potrafi to przyznać i nie ucieka od odpowiedzialności ani nie szuka kozła ofiarnego, gdy to jego decyzje doprowadzają do problemów. Jest sprawiedliwy i racjonalny. Ma też znacznie mniej wybuchowy charakter od komandora Proroka. Jeśli Derta i jej ludzie są niewinni, to nic im nie grozi. Czeka ich audyt, ale będzie przeprowadzony zgodnie z procedurami.
– Czemu więc przeniosłeś się do Sektora Centralnego? U Traska… z tego co wiedzę, lubiłeś tam pracować.
– Baza, którą zarządzałam, była zlokalizowana w niezbyt przyjemnym miejscu, w przeciwieństwie do tej, którą zarządzam teraz. I oczywiście… lepsze zarobki i perspektywy. Mam dwójkę dzieci, które chcę wysłać do najlepszych akademii, a to kosztuje.
– Jeśli chodzi ci o pieniądze, to w Bazie Głównej zarobiłbyś kilkakrotnie więcej niż na stacji terenowej – zauważył Thace, na co Yldeg zaśmiał się cicho.
– Nigdy więcej pracy w jakiejkolwiek bazie tego rodzaju. Bez urazy, podporuczniku, ale nie zamierzam tracić życia w gigantycznej puszce z metalu i plexi. Przenieśliśmy się do centrum z całą rodziną, a na planecie w pobliżu jednostki gdzie pracuję kupiliśmy dom. Stacja dalekiego zasięgu w której pracowałem pod Traskiem, znajdowała się z dala od jakiegokolwiek układu, a bliskich, którzy i tak musieli się przeprowadzić, by być bliżej mnie, widywałem raz w tygodniu. W Bazie Głównej pewnie widywałbym jeszcze rzadziej, bo nie ma tam nawet zdatnej do normalnego życia planety z naturalnym światłem w odległości, która pozwoliłaby na regularne wycieczki. Nie da się tam mieć rodziny czy nawet związku z kimkolwiek spoza wojska. Zapewne coś o tym wiesz.
– Jestem tam zatrudniony od piętnastu miesięcy. Nigdy wcześniej nie pracowałem w Sektorze Centralnym. Ale tak, wiem, o czym mówisz. Przy czym, mogę cię zapewnić, że wiele osób z Bazy Głównej ma rodziny, a najbliższe planety z naturalnym, nieszkodliwym światłem znajdują się jakieś dwie godziny lotu stamtąd. To nie aż tak daleko – powiedział i zerknął na ekran, na którym wyświetliły się notyfikacje o nowych zadaniach, którymi powinni się zająć. – Wracajmy do pracy. Jestem tu od pięciu godzin a mam wrażenie, że oprócz uporządkowania działań tych przestraszonych idiotów wokół nic zrobiliśmy.
– Zrobiłeś i tak dużo. W końcu wszyscy siedzą na swoich miejscach, wiedzą co robić i nie wydzierają się na siebie nawzajem. Od tego hałasu dostawałem szału. Ja przyleciałem tu nad ranem i nie miałem ani jednej cholernej przerwy – westchnął Yldeg.
– Idź coś zjeść. Zajmę się wszystkim. Faktycznie, zrobiło się spokojniej niż było, gdy tu dotarłem – powiedział Thace. – Przyniesiesz mi ruuso? – poprosił, gdy Yldeg po jego propozycji od razu poderwał się z krzesła z takim entuzjazmem, że Thace nie mógł powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Odprowadził go wzrokiem do wyjścia, a potem przekręcił krzesło tak, by nie mieć nikogo za plecami a kamery nie obejmowały jego dłoni, wyciągnął komunikator i pospiesznie wystukał do Kolivana wiadomość z ostatnimi wieściami; podniósł nieco ręce, przesunął się i wysłał również parę zleceń siecią wojskową, a następnie utkwił wzrok w ekranie, zaktualizował wykresy i wszedł w ostatnio wykryty, podejrzanie wyglądający pakiet danych o średnim poziomie szyfrowania. Oznaczył w systemie, że się nim zajmuje, a po dwóch kwadransach jęknął, kiedy w wyizolowanym środowisku z rozkodowanego pliku wylały się wirusy i całe mnóstwo amatorskiej i dość obrzydliwej pornografii.
– Nie sądziłem, że takimi sprawami zajmujesz się w pracy, podporuczniku – usłyszał za sobą głos Proroka; mężczyzna brzmiał na rozbawionego i zdegustowanego na równi, ale raczej nie był zdziwiony, jako że do tej pory z rozszyfrowanych paczek kolejni technicy uzyskiwali głównie takie właśnie dane. Thace odwrócił się pospiesznie i poderwał z miejsca, by mu zasalutować, lecz Prorok kazał mu gestem usiąść, a następnie odprawił sunącego za nim jak cień Melko, który nieprzerwanie wyglądał, jakby chciał zwinąć się w kłębek i usnąć albo popłakać.
– Zrób sobie przerwę, poruczniku. Za półtorej godziny łączymy się z komandorem Traskiem. Niebawem dotrze do stacji porucznik Derty. Oczekuję, że będziesz na tym spotkaniu i będziesz na tyle przytomny, by być w stanie odpowiadać na pytania.
– Dziękuję, sir – wydusił mężczyzna i pospiesznie się oddalił, zostawiając ich samych. Thace przełknął ślinę, nie spuszczając wzroku z Proroka, który zajął miejsce obok niego; blisko, ale nie na tyle, by budziło to podejrzenia. Teraz, gdy Melko ich opuścił, komandor nagle zrobił się spięty i niepewny, a jego głos był znacznie cichszy, gdy odezwał się ponownie.
– Wyłącz to proszę, Thace – powiedział, na co ten pospiesznie zatrzymał i zamknął video, a potem zablokował aplikację. – Czy wszystko… jak się czujesz? – spytał po paru chwilach milczenia.
– W porządku, sir. Odpocząłem dłużej niż inni, a praca z porucznikiem Yldegiem przebiega bez zarzutu – odparł formalnym tonem, wiedząc, że chociaż mówił cicho, osoby siedzące najbliżej mogły wychwycić pojedyncze słowa. Prorok rozejrzał się, a następnie wyciągnął swój komunikator, podłączył go do systemu i uruchomił wokół stanowiska częściowo wyciszającą barierę; dostęp do takich udogodnień był luksusem dostępnym tylko dla najwyżej postawionych dowódców.
– Wiesz, o co pytam – powiedział, starając się, by jego głos brzmiał możliwie łagodnie.
– Jest w porządku. Pożyczyłem twoje kosmetyki… zamówiłem śniadanie. Udało mi się tu dotrzeć szybciej niż planowałem – wydusił, czując jak jego dłonie ponownie zaczynają drżeć, gdy w środku pracy, wśród całych tych tłumów, Prorok podjął ten temat. – Czy możemy… zostawić to na później…? Gdy skończymy zmianę?
– Czy jesteś w stanie pracować? – spytał, spuszczając wzrok na jego dłonie. – Chciałbym, żebyś uczestniczył w rozmowie z Traskiem, ale jeśli nie czujesz się na siłach…
– Praca to nie problem, sir. Jeśli jestem potrzebny, oczywiście, dołączę do was.
– Thace… nie musisz tego robić. Wolałbym mieć cię obok, ale Yldeg też da sobie radę. Możesz zostać tutaj i zajmować się dalej kontrolą. Nikt nie będzie tego kwestionował.
– Nie musisz chronić mnie przed wszystkim, gdy pracujemy, komandorze. Uspokoiłem się i chyba daję sobie radę… – powiedział, ale po minie Proroka widział, że nie jest przekonany, a na jego twarzy wciąż malowało się poczucie winy. Thace przysunął się do niego odrobinę, chociaż sporo go to kosztowało. – Gdy jednak skończymy zmianę… będę potrzebował, żebyś był dla mnie wyrozumiały. Bo wtedy mogę już nie radzić sobie aż tak dobrze. Zależy mi, żeby… żeby to się udało. Nie chcę się ciebie bać, gdy zostaniemy sami i nie będziemy zajmować się pracą – dodał ciszej i dostrzegł, jak oczy Proroka lekko się rozszerzają. – Przyjdę wieczorem. Chcę porozmawiać… ale nie tutaj. Ustalić wszystko. Ustalić… – ściszył głos jeszcze bardziej – jak będziemy się ukrywać i jak będę wymykał się do ciebie w nocy tak, aby nikt nie zauważył. Nic nie mów. Miałem czas wszystko przemyśleć. Chcę z tobą być i zacząć jeszcze raz, ale tym razem… tak jak należy. Gdyby nie było wokół nas tyle osób, spróbowałbym teraz cię pocałować – wyrzucił z siebie, wpatrując się w oniemiałego Proroka i obserwując jego reakcje. Mężczyzna był zszokowany, nie wierzył, w to co słyszy i wyglądał, jakby miał ochotę przyciągnąć go do siebie już teraz, mimo że nie byli sami.
– Było mi ciężko się skupić od samego rana, a teraz w ogóle nie będę w stanie – zdołał w końcu wykrztusić. Jego dłoń, którą opierał o panel, drżała, a całe ciało było napięte; włosy przy uszach nieco się uniosły i ktokolwiek, kto by na nich teraz patrzył, mógłby uznać, że jest absolutnie wściekły i szykuje się do walki a kilka osób, które rzucały im zainteresowane spojrzenia, prawdopodobnie tak właśnie pomyślało, bo pobledli i szybko poodwracali się do swoich ekranów.
– Opanuj się – szepnął Thace, przestraszony, że Prorok aż tak zareagował na jego słowa. – Wyglądasz jakbyś zamierzał rzucić mi się do gardła…
– Mam ochotę rzucić się na ciebie w zupełnie innym celu.
– Wiem, ale oni na szczęście tego nie wiedzą – odparł Thace i przełknął ślinę. Nie wiedział, czy dobrze poprowadził tę rozmowę, ale wiedział już przynajmniej… jak bardzo Prorok go pożądał. I jak wielką miał w tym momencie nad nim władzę, skoro sam był w stanie zachować względny spokój i w ogóle powiedzieć na głos rzeczy, które wciąż napełniały go lękiem. – Wolałbym jednak żebyś nie rzucał się na mnie w żadnych okolicznościach. Nie… to nie w ten sposób chcę zacząć.
– Przepraszam, to… nie chodziło mi…
– Nie przepraszaj. Wiem, co miałeś na myśli. Po prostu… – urwał na moment, zagryzł wargi. Wiedział, co chce powiedzieć i wiedział, że to może dobić Proroka a nie tylko przyhamować, jednak czuł, że to istotne, aby już wcześniej usłyszał te słowa, a nie dopiero gdy Thace odwiedzi go w kwaterach. Jeśli zamierzał to kontynuować, nie mógł pozwolić, by Prorok ponownie się ‘zapomniał’ i stracił nad sobą panowanie, bo po prostu wiedział, że tego nie wytrzyma. – Może kiedyś lubiłem w łóżku więcej namiętności, ale na razie wolałbym, żebyś był delikatny… w absolutnie każdej kwestii między nami, która nie dotyczy pracy. Obiecaj, że będziesz, gdy do ciebie przyjdę.
– Zrobię co zechcesz. I jakkolwiek tego chcesz – odparł z przekonaniem, wpatrując się w niego z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Jego postura zmieniła się na łagodniejszą i mniej agresywną, co Thace przyjął z ulgą. Nie to, żeby spodziewał się, że Prorok zrobi lub powie cokolwiek innego, jak zgodzi się na każdy jego warunek, ale i tak… wolał się upewnić. Musiał się upewnić.
– Damy sobie… – urwał, dostrzegając Yldega, który wracał z przerwy i niósł ze sobą dwie porcje ruuso. Na widok Proroka oraz uruchomionej bariery przystanął, lecz komandor przywołał go gestem, nie wyłączając jednak bariery dźwiękoszczelnej wokół całej ich trójki.
– Siadaj. Przyszedłem, bo tak naprawdę mam sprawę do was obu – oznajmił Prorok, a jego głos zupełnie się zmienił; nie był nieprzyjemny czy oschły, ale nie bardziej formalny i nie było już w nim łagodności, z jaką chwilę temu zwracał się do Thace’a. – Za półtorej godziny… nawet niecałe, mamy kolejną rozmowę z Traskiem i Dertą. Chcę, byście obaj w niej uczestniczyli. Musimy ustalić dalszy plan działań kontrolnych i zanim zabiorę głos, potrzebuję wiedzieć, co w ogóle jest możliwe.
– Masz na myśli rozszyfrowywanie wszystkich tych danych, sir? – spytał Thace.
– Tak. Konkret i nasze realne opcje. Wytłumacz mi to tak, bym miał pełny obraz sytuacji i wiedział, ile potrzebujemy czasu.
– Rozmawialiśmy już o tym z porucznikiem Ylwigiem – przyznał i wziął głęboki oddech. Chodziło o pracę, o rzeczy, których był pewny i które nie stanowiły problemu. Wiedział, co ma mówić i robić i wiedział, że w kwestiach związanych z zadaniami, jakie ich czekają, nie musi się denerwować. Jego głos nie drżał, gdy odezwał się ponownie i gdy starał się udawać przed samym sobą, że wszystko jest takie jak wcześniej, że to jedna z licznych kontroli, na których był z Prorokiem i że po prostu tutaj ma jakąkolwiek wiedzę merytoryczną, by zabrać głos. – Jeśli zamierzalibyśmy rozkodować wszystkie pakiety danych, które wydadzą się w diagnozach choćby minimalnie podejrzane, to byłaby to przynajmniej połowa wszystkich pakietów, bo bardzo ciężko jest wykluczyć takie, które są stuprocentowo pewne jako bezpieczne. Po kilku miesiącach pracy dobralibyśmy się do nie więcej niż dziesięciu procent, po kilku latach może zrobilibyśmy połowę. Trafilibyśmy na całe mnóstwo prywatnych filmów i fotografii, danych dotyczących handlu prowadzonego przez małe przedsiębiorstwa, profilów i korespondencji z aplikacji randkowych i społecznościowych. Całego mnóstwo raportów, wykresów, tekstu ciągłego i innych gigantycznych a niekoniecznie interesujących dokumentów. A także, oczywiście, na dziesiątki terabajtów wyuzdanej pornografii, bo tego szyfrowane i przesyłane są zawsze ogromne ilości i faktycznie, spotkałem się z sytuacją, że w takich właśnie plikach ukryte były poufne dane, więc jeśli chcemy wykluczyć jakiekolwiek ryzyko, że coś pominiemy, będziemy musieli sprawdzić wnikliwie również takie materiały. Oczywiście, możemy zaprogramować rząd algorytmów, które przetrząsnęłyby wszystkie rozszyfrowane wcześniej dane w poszukiwaniu nieprawidłowości i istotnych dla nas informacji mogących zdradzić szczegóły współpracy sabotażysty z piratami. W ciągu kilku lat, w trakcie których setka inżynierów i zastęp Sentry rozszyfrowywaliby te dane, może zdążylibyśmy zbudować centralę dysponującą odpowiednią mocą przeliczeniową, by potem je wszystkie przeanalizować i spróbować ustalić, czy jest tam coś wartościowego. Jest pewna szansa, że za dwie dekady rozszyfrowalibyśmy i sprawdzili wszystkie dane przechodzące między stacjami porucznik Derty i porucznika Melko z ostatniego kwartału, chociaż stawiałbym raczej na trzy dekady. W skrócie, nie, sprawdzenie wszystkiego absolutnie nie jest możliwe, komandorze, i ten kierunek działań należy na starcie skreślić, bo stracimy tylko czas – podsumował, a Prorok sapnął pod nosem. Thace nie był w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy jego wywód bardziej zirytował go czy rozbawił, ale podejrzewał jednak to drugie.
– Możemy z pewnym prawdopodobieństwem wyfiltrować promil najbardziej podejrzanych pakietów, co zresztą teraz robimy, jednak nie wierzę, że znajdziemy wszystko – podjął Ylwig nerwowo, zerkając na Thace’a z niedowierzaniem, że w takiej chwili był zdolny by odezwać się do rozzłoszczonego wcześniej komandora z komentarzem podszytym ironią. – Problem w tym, że rzeczy faktycznie istotne są prawdopodobnie zakodowane na poziomie, którego rozbicie będzie również czasochłonne i może zakończyć się niepowodzeniem. Zaczęliśmy już to robić, ale jak na razie nie trafiliśmy na jakiekolwiek wartościowe dane.
– Czasem wiemy lub jesteśmy niemal pewni, że jakiś pakiet mógł stanowić zagrożenie i wyciek poufnych informacji, ale jeśli nie możemy złamać kodowania ani nawet ustalić z całą pewnością nadawcy i adresata, zupełnie nic nam to nie daje. Z pakietu, który wczoraj wykryłem na samym początku... – Thace zająknął się, przypominając sobie tamtą sytuację, a jego pewność siebie uzyskana dzięki możliwości zajęcia się pracą, na której się znał, zaczęła przygasać – …udało się odzyskać 0,001% danych i jeśli odzyskamy pełen promil, uznam to za sukces. Jak wiesz, ktoś wstrzymał jego przesłanie i możliwe, że nie da się wyciągnąć absolutnie żadnych spójnych informacji. Wykryte i potwierdzone dane związane ze współpracą z piratami, które wykryliśmy później, mamy szanse rozkodować w 20%, bo są kompletne i nie aż tak doskonale zabezpieczone, chociaż oczywiście też nakładem ogromnej pracy. Zajmie to pracownikom Melko przynajmniej kilka tygodni, o ile przekażemy im dodatkowe Sentry, które będą ich wspierać w codziennej pracy. Zakładając oczywiście, że stacja będzie w tym czasie funkcjonować, a nie wyobrażam sobie jej zamknięcia na dłużej niż kilka dni.
– Dziękuję wam za wyjaśnienie. A jakie są optymistyczne szacunki? – westchnął Prorok.
– To były realistyczne szacunki, sir, opierające się na założeniu, że z danych, które wyfiltrujemy jako podejrzane, cokolwiek istotnego w ogóle da się odszyfrować – odparł Thace, gdy po minie Ylviga zobaczył, że ten nie jest chętny by przekazywać komandorowi kolejne niepomyślne informacje. – Optymistyczne? To że chociaż jeden z pakietów, na który trafimy, miał niepełne szyfrowanie i rozkodujemy go w całości a nie tylko częściowo. Poleganie na niepełnych danych zamiast nam pomóc, może sprawić, że wyciągniemy niewłaściwe wnioski.
– Cholera – warknął Prorok, a Thace instynktownie skulił się. – Czy jesteście w stanie powiedzieć mi coś innego niż ‘tak naprawdę niewiele możemy zrobić i że będziemy mieć szczęście, jak trafimy na cokolwiek istotnego’?
– Przepraszam, sir, że nie mam dla ciebie bardziej pozytywnych wieści – oznajmił, na co Prorok wziął głęboki oddech, ale nic nie powiedział. Chyba dostrzegł jego stres, bo Thace’owi wydawało się, że mężczyzna zmusza się, by jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz. – Stacje dalekiego zasięgu takie jak ta obsługują ogromne obszary i przetwarzają przeszło sto razy więcej danych niż Baza Główna, która jest tylko odbiorcą i adresatem, a nie punktem transferowym. Większość tego, co próbujemy odzyskać, jest zupełnie bezwartościowa i niezwiązana z wojskiem. Nałożenie wyższych poziomów zabezpieczeń w czasie rzeczywistym, takich, jak mamy w Bazie Głównej, we wszystkich stacjach przesyłowych, sparaliżowałoby komunikację i cofnęło Imperium w zakresie szybkości transferów dalekosiężnych o parę tysięcy lat.
– Cóż. Nic na to nie poradzimy. Musimy działać w takich okolicznościach w jakich się znajdujemy i podjąć najlepsze decyzje, adekwatne do środków, jakimi dysponujemy – odparł Prorok. – To nie wasza wina i nie jestem zły na żadnego z was. Zwłaszcza że to nie z Sektora Centralnego sabotażysta czy szpieg wysyłał wrogowi dane. Nie chciałbym być w skórze Traska, jeśli imperator dowie się o tej sytuacji. Czy macie dla mnie coś jeszcze? O czym powinienem wiedzieć przed spotkaniem z Traskiem? Jego Sektor formalnie podlega pod jurysdykcję centrali i muszę wiedzieć, na czym stoję.
– Potrzebujemy decyzji, czy mamy dalej wstrzymywać działanie stacji, sir – odezwał się niepewnie Yldeg. – Gdy tu przyjechałem, działały już tylko krytyczne łącza wojskowe, wyłączona była nawet nawigacja i miałem problem by tu dotrzeć i bezpiecznie wylądować. Już to oczywiście przywróciłem, przynajmniej dla statków wojskowych. Wciąż jednak, ze względu na ilość diagnoz, które się w tej chwili odbywają, od rana wszelkie transfery zostały wstrzymane. To niebezpieczne dla mieszkańców sąsiednich układów, jeśli próbowaliby gdziekolwiek wylecieć poza zasięg planetarnych stacji przesyłowych…
– A także dla sprawnej i bezpiecznej komunikacji w dalszych rejonach, bo przez tę stację przechodziło dotąd większość danych dalekiego zasięgu z całego Sektora Centralnego w kierunku Sektora 1-Tsi i znacząca część tych w kierunku 1-Tau i 1-Rho i dalszych, nawet do Drugiego Kręgu – dodał Thace szybko, bo spodziewał się, że zagrożenie dla zwykłych mieszkańców może nie być dla Proroka wystarczającym argumentem. – Są przekierowywane innymi kanałami, w tym przez stację porucznika Yldega, na której została zaledwie jedna trzecia personelu i wykonując tak szczegółową i paraliżującą kontrolę tutaj, stwarzamy ryzyko bezpieczeństwa danych tam.
– Co więc sugerujesz, że powinniśmy zrobić? Mówię o działaniach tu i teraz.
– Przede wszystkim zmniejszyć ilość przeprowadzanych równolegle diagnoz o połowę, bo to odciąży serwery i umożliwi względnie normalne funkcjonowanie stacji, nawet jeśli w przekazie danych będą pewne opóźnienia. Pracownicy Melko nie powinni formalnie brać udziału w kontroli, więc najlepiej by wrócili do swoich standardowych zadań i udzielali informacji oraz pomagali nam w organizacji, gdy będzie taka potrzeba. Technicy nasi, Yldega oraz inni sprowadzeni z zewnątrz powinni się za to zająć tylko kontrolą, bo mniejszą grupę łatwiej będzie opanować. Powinni też mieć wskazanego oficera dowodzącego w każdym momencie, zarówno na dziennej jak nocnej zmianie i dobrze by był to ktoś, kto ma jakiejkolwiek pojęcie o tym, czym się zajmują, zaś w momentach, gdy my będziemy na spotkaniach, niech to przynajmniej będzie jeden dowódca, bo dopóki nie przyjechałem, nikt nie wiedział, kto właściwie tym kieruje.
– W porządku. Macie moją autoryzację, by wszystkim się zająć. Wystarczy wam godzina, by wydać najważniejsze dyspozycje? Aby przed rozmową z Traskiem wszystko już działało względnie normalnie?
– Tak, sir – odparł Thace.
– W porządku. Czy jest coś jeszcze? – spytał, a Thace zdecydował, że to odpowiedni moment, by zadać Prorokowi to pytanie bez wzbudzania podejrzeń.
– Komandorze… czy szpieg z jednostki porucznik Derty został namierzony? Albo przynajmniej macie pojęcie, gdzie go szukać? Gdyby został schwytany, cała ta praca nie byłaby potrzebna. Zapewne zostałby zmuszony do mówienia.
– Wiemy, kto to był, ale przepadł jak kamień w wodę. Jego statek i komunikator zostały wyłączone z sieci wojskowej, ale są podejmowane próby namierzenia ich w inny sposób. Nie mam pojęcia, na ile okażą się skuteczne. To jednak zadania Traska i jego ludzi, nie nasze.
– Mamy dostęp do tych danych? – spytał Thace. – Zapewne uciekł w rejon tych piratów. Chyba że masz inne informacje…?
– Tak również sądzimy, chociaż jego kierunek lotu początkowo był inny. Prawdopodobnie chciał nas zmylić zanim zdołał przeprogramować statek – oznajmił, po czym uruchomił na ekranie mapę i wskazał, co zdołali ustalić. Thace poczuł, jak palce aż go mrowią, by móc przekazać Kolivanowi pozytywne wieści, jako że okazało się, że Dreg był poszukiwany w całkowicie innym obszarze niż faktycznie się znajdował. – Nie przejmuj się tym. To już nie wasze zadanie. Trask zapewne zaznajomi nas ze szczegółami, gdy będziemy z nim rozmawiać.
– Oczywiście, sir – powiedział i skinął głową w formalnym geście, gdy Prorok podniósł się z miejsca i powiedział, żeby za godzinę byli gotowi, by wziąć udział w spotkaniu.
– Thace, wybacz mi pytanie, ale nie boisz się go…? – spytał Yldeg, gdy tylko zostali sami. – W sensie… komandora? Odkąd przyjechał, wydzierał się na wszystkich, a ty… tak po prostu mu odpowiadałeś i to wcale nie rzeczy, które chciał usłyszeć.
– I jakoś je jednak przyjął, bo wie, że znam się na tym i mam rację. Gdyby przedstawił na spotkaniu z innym komandorem, choćby i spoza naczelnego dowództwa jak Trask, jakieś nierealne fantazje, tylko by się skompromitował, więc woli wiedzieć, na czym stoi. Jest racjonalny i zazwyczaj nie jest rozwrzeszczanym potworem – powiedział, ale czuł, że nie do końca przekonał Yldega swoimi słowami; ciężko by było, bo sam również nie był przekonany do tego, co mówił.
– Słyszałem od waszych żołnierzy, że wczoraj strasznie cię zestresowała ta sytuacja, zresztą… gdy połączyliśmy się w nocy i mówiłeś, co mam przygotować, też wydawałeś się być w kiepskim stanie psychicznym. Gdy wasz zobaczyłem, ewidentnie był na coś zły. Podziwiam cię, że tak szybko byłeś w stanie dojść do siebie i racjonalnie spierać się z komandorem, którego większość osób się obawia i to mimo że widziałem, że co jakiś czas i tak zaczynałeś się znów denerwować i wyglądałeś jakbyś bał się, że się na ciebie wydrze albo nawet ci przyłoży. Na mnie stres wpływa znacznie gorzej i zwykle długo nie mogę się z niego otrząsnąć.
– Nie miałem wyboru, a moje wczorajsze zachowanie… – zająknął się, przeklinając się w myślach, że najwyraźniej nie kamuflował się tak dobrze, jak sądził, skoro Yldeg, który prawie go nie znał, i tak dostrzegł jego nerwy. – Było niczym więcej jak chwilą słabości, która nie może się powtórzyć. Bierzmy się do pracy. Tak naprawdę nie mam pojęcia, czy wyrobimy się z tym w godzinę. Zacznijmy od przywrócenia łączności dla nawigacji i komunikacji wojskowej od statusu ważne w górę. Przekierujmy też większość ludzi Melko z działań kontrolnych do standardowych. Od tego bym zaczął. Jak sądzisz, sir?
– Trzeba im przydzielić kogoś, kto zapanuje nad tym bałaganem, gdy my wyjdziemy na spotkanie które nie wiadomo ile potrwa. Wszyscy są przestraszeni i zmęczeni i naprawdę potrzebują, żeby ktoś był obok cały czas. Moja jedyna podporucznik została na naszej stacji, aby mnie zastępować i chociaż wziąłem ze sobą świetnych specjalistów, to nie będzie wyglądało dobrze, jak szeregowy inżynier będzie wydawał reszcie polecenia. Oczywiście wyślę tej osobie kogoś do pomocy, ale uważam, że lepiej, aby jakiś oficer z centrali to koordynował, po prostu by samym stopniem móc przywołać towarzystwo do porządku.
Thace skinął głową i kazał mu wezwać kogoś najbardziej odpowiedniego jako wsparcie merytoryczne, a sam zadzwonił na komunikatorze do Mirgola; podporucznik miał co prawda bliskie zera pojęcie o sprawach technicznych, ale z czyjąś pomocą spokojnie dałby sobie radę z opanowaniem sytuacji na parę godzin. I na razie to musiało wystarczyć, skoro Vog i Vhinku byli niedostępni, bo odsypiali właśnie nockę, a on i Yldeg niebawem mieli zniknąć na spotkaniu, które nie wiadomo ile mogło potrwać.
Po chwili wydawali już polecenia i przerywali najmniej krytyczne diagnozy, aż do momentu, gdy serwery zostały wystarczająco odciążone, by stacja wróciła przynajmniej częściowo do standardowego działania. Minęła godzina a potem kwadrans i skończyli najistotniejsze prace moment zaraz przed tym, jak zostali wezwani przez interkom do sąsiedniej, mniejszej sali by połączyć się z Traskiem.
***
Spotkanie okazało się odbywać w znacznie szerszym gronie, niż Thace się spodziewał i gdy tylko zobaczył ilość uczestników oraz ich stopnie wojskowe, od razu zaczął się denerwować; byli oczywiście porucznicy Melko i Yldeg, zaś na łączach pojawił się komandor Trask razem z towarzyszącą mu porucznik Dertą. Połączyli się z nimi jednak również komandorzy sześciu mniejszych Sektorów z tej części Imperium, wraz ze swoimi zastępcami lub oficerami z działów technicznych, zajmującymi się komunikacją i szyfrowaniem. Prorok jako jedyny komandor z obecnych należał do Naczelnego Dowództwa, to pod jego rozszerzoną jurysdykcję podlegali pozostali uczestnicy i to on prowadził spotkanie, wymagał od pozostałych tłumaczenia się, wyjaśniania stosowanych procedur bezpieczeństwa i podjętych środków kontrolnych po zaistniałej sytuacji. Był zimny, oschły i dość przerażający, a stojący za nim Thace momentami miał problem, by utrzymać pozory i nie kulić się za każdym razem, gdy mężczyzna podnosił głos; czuł na sobie podejrzliwe spojrzenie Yldega, którego dopiero co zapewniał, że Prorok nie jest rozwrzeszczany, a on sam już się uspokoił. Miał wrażenie, że i tak trzymał się lepiej od niektórych – Trask i Derta byli bladzi i roztrzęsieni, połowa osób dukała ze strachem za każdym razem, gdy byli wywoływani do odpowiedzi, zaś młody podporucznik z Sektora 1-Tau, pracujący na tym samym stanowisku co Thace wcześniej, w pewnym momencie zniknął z ekranu i wyglądało na to, że z nerwów zrobiło mu się słabo.
Kiedy głos zajął Thace – poproszony przez Proroka o wyjaśnienie wszystkim obecnym pewnych technicznych zawiłości w jego imieniu – czuł, że jego głos nie brzmi wystarczająco pewnie, ale nikt nie kwestionował jego nerwów, bo mało kto z osób wypowiadających się tutaj był spokojny. Poruszał liczne kwestie dotyczące standardowych i szczególnych systemów bezpieczeństwa, używanych przy monitorowaniu bieżących transferów a także ustawieniu stosownych do danego typu jednostki poziomu zabezpieczeń, który był wystarczający, ale jednocześnie nie paraliżował przepustowości łącz. Stacje dalekiego zasięgu, aby mogły spełniać swoją funkcję komunikacji na gigantyczne odległości, miały niższy poziom zabezpieczeń niż lokalne bazy wojskowe oraz zdecydowanie niższy niż te najważniejsze, takie jak Baza Główna. Każda jednostka wojskowa czy statek wysyłały i odbierały szyfrowane dane za pośrednictwem stacji średniego i dalekiego zasięgu, zaś jedyną opcją, by zwiększyć poziom zabezpieczeń w każdej stacji przesyłowych, byłoby zwiększenie ich zagęszczenia, zwłaszcza tych dalekiego zasięgu. To ostatnie było zaś skomplikowane i wyjątkowo kosztowne, ze względu na wymagane do tego celu rzadkie i trudne w wydobyciu surowce, konieczność pozyskania i przeszkolenia znacznych ilości inżynierów odpowiednich specjalizacji a przede wszystkim: budowa takich miejsc miała sens tylko w układach i rejonach o specyficznych właściwościach astrofizycznych. Jeśli te ostatnie na danym terenie nie występowały, był to problem nie do przeskoczenia.
Thace wiedział, że wypadł profesjonalnie, gdy wyjaśniał pewne zawiłości i odpowiadał na dociekliwe pytania wyżej postawionych wojskowych, ale wcale nie czuł się dobrze z tym, jak pozytywne zrobił wrażenie na wszystkich tych oficerach. Sprzeczki wybuchały co chwilę i chociaż nikt nie miał pretensji personalnie do niego, każdy podniesiony głos i złośliwość sprawiały, że kulił się w sobie. Kiedy jeden z komandorów powiedział, że to dzięki jego znakomitej pracy i sumienności poprzedniego popołudnia w ogóle dotarli do tego wycieku danych, zrobiło mu się niedobrze. Gdy zaczęli mówić o tym, jakimi torturami poddadzą szpiega, gdy go wreszcie dorwą, jego nogi zrobiły się miękkie i gdy parę chwil później rozpoczęła się wielka awantura, której nawet nie załapał, jaka była przyczyna, poziom stresu, który przez cały ten czas tłumił, osiągnął u niego apogeum, którego dłużej nie potrafił już ukrywać.
– Komandorze… muszę stąd wyjść… – wydusił półszeptem, na moment chwytając Proroka za łokieć. Mężczyzna zerknął na niego z niepokojem i ledwo dostrzegalnie skinął głową, a potem odwrócił się ponownie do ekranu.
– Zamknąć się, do jasnej cholery!!! – wrzasnął, a skutek był natychmiastowy i po wszystkich stronach zapadła kompletna cisza. – Przerwa. Połączymy się ponownie za kwadrans. Doprowadźcie się w tym czasie do stanu, w którym będziecie w stanie dyskutować jak dorośli a nie banda rozhisteryzowanych przedszkolaków – oznajmił i nie czekając na czyikolwiek ruch, wstrzymał połączenie. – Yldeg, wezwij Sentry, by przyniosły Melko coś na uspokojenie, bo zaraz się porzyga albo zemdleje. Thace, za mną – powiedział ostrym tonem i ruszył w stronę wyjścia z auli.
Szybkim krokiem przeszedł przez korytarz, na razie nie patrząc w kierunku podążającego za nim Thace’a, a potem przyłożył dłoń do panelu jakiegoś pomieszczenia kilkanaście metrów dalej – którym okazał się niewielki, pozbawiony monitoringu pokój socjalny z rozkładaną kanapą, dystrybutorem przekąsek i wody oraz paroma wygodnymi fotelami. Zablokował wejście od wewnątrz i odwrócił się do Thace’a, którego następnie objął jednym ramieniem i łagodnie do siebie przyciągnął.
– Spokojnie. Niepotrzebnie cię tam ciągnąłem. Powinienem był przewidzieć, że będą interesować się wczorajszymi zajściami, gdy zaczęła się ta awaria i że możesz… że to może cię zestresować. Chcesz wrócić na krążownik?
– Daj mi chwilę. Zaraz się uspokoję – wydusił i przysunął się do Proroka, a potem objął go ramionami w talii, przymknął oczy i wtulił twarz w jego szyję. Nie chciał, by komandor mógł teraz patrzeć mu w oczy, aby jakimś sposobem nie rozpoznał, co naprawdę czuł. Myślał o Dregu i modlił się w duchu, by naprawdę był bezpieczny, by podczas szczegółowych kontroli nie wykryli jeszcze czegoś istotnego, musiał, naprawdę musiał skontaktować się z Kolivanem i powiedzieć mu, co usłyszał, jakie są plany i jakie rejony są zagrożone, że personel stacji nadawczej czy specjaliści od szyfrowania i komunikacji w bazach będą poddani kontroli i przesłuchaniom. Nie mógł z tym czekać, spodziewał się, że spotkanie będzie trwało jeszcze parę godzin i należało działać z wyprzedzeniem. Musiał pozbyć się Proroka chociaż na chwilę… zrobić coś, by ten stracił czujność i nie zauważył prawdziwych przyczyn jego stresu – bo chociaż nerwy wzbudziła w nim sama liczba osób oraz zbyt wiele krzyków, to radził sobie tym gorzej im bardziej docierało do niego, jak pozornie niewinna kontrola mogła utrudnić Ostrzom i rebeliantom życie. Do kontroli tej w ogóle by nie doszło, gdyby Prorok się nim nie zainteresował. Do ujawnienia pakietu danych które próbował tuszować Dreg nie doszłoby zaś gdyby poprzedniego dnia nie zjadły go nerwy. Oczywiście… powiązania z piratami kogoś z jednostki Derty wykryliby tak czy inaczej, tyle że wówczas szukaliby przynajmniej właściwej osoby. Popełnił już wystarczająco dużo błędów i w zbyt wielu kwestiach sobie nie radził, by teraz zawalić kolejną, dlatego też cofnął się o pół kroku, wsunął palce we włosy Proroka i spojrzał na niego z minimalnej odległości.
– Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś. Że mogę na ciebie liczyć gdy jest mi trudno – szepnął, gładząc opuszkiem kciuka nasadę jego ucha w najbardziej wrażliwym miejscu, co sprawiło, że oddech komandora momentalnie przyspieszył, a jego oczy się rozszerzyły. Poczuł, jak ramię Proroka bezwiednie zaciska się mocniej wokół jego talii, a ostre szpony lekko naparły na jego bok; na moment sprawiło to, że spiął się, lecz przez materiał munduru nie było to na tyle wyczuwalne, by nie potrafił sobie poradzić ze wspomnieniami. Przysunął się do niego aż ich ciała się zetknęły i lekko uniósł podbródek, aby nadal móc patrzyć mu w oczy pomimo różnicy wzrostu między nimi.
Znajdowali się dwa korytarze od miejsca, w którym zaledwie dzień temu Prorok dowiedział się o nim, co rozpoczęło lawinę wydarzeń. Wciąż czuł do niego żal, że wszystko tak się potoczyło. Wciąż też miał świadomość, jak mogłoby się potoczyć i że bardziej pozytywna i romantyczna wersja wydarzeń wcale nie była aż tak nierealistyczna. Wyobraził sobie, że ponownie zaczyna się awaria, może nawet że Prorok zaczyna od wściekłości i przesłuchania go po zobaczeniu wiadomości od Hangi, ale po pojawieniu się Vhinku i Melko, tak jak w tym momencie, zostają sami na kilkanaście minut, a komandor opanowuje się, przeprasza go za swój wybuch i to, jak go przeraził… mówi mu, że nie miał takiej intencji, że był zszokowany i nie wiedział jak zareagować… tak, było realistyczne, skoro z powodu który nazwał ‘nie wiedziałem, jak zareagować’ posunął się również do zaciągnięcia go do sypialni i…
Przymknął oczy i zmusił się, by o tym nie myśleć, a skupić na fantazji, w której Prorok już wtedy się uspokaja. Mówi mu, że wszystko jest w porządku i że nic mu nie grozi, a w końcu przyznaje, że jest taki sam… w tej wersji wydarzeń raczej nie powiedziałby pierwszy, że jest nim zainteresowany, ale Thace z całą pewnością by to zrobił. Wyobraził sobie zaskoczenie w oczach Proroka, jego ramiona wokół swojej talii, miękkość włosów pod palcami a potem jego usta na swoich.
I wyobrażał to sobie cały czas, kiedy objął jego twarz dłońmi, odrobinę przyciągnął go do siebie i pocałował go w usta. Najdelikatniej i najostrożniej jak mógł, aby nie wzbudzić w sobie fali lęku i aby w Proroku nie wzbudzić podniecenia. Poczuł, jak mężczyzna kładzie dłoń na jego ramieniu, a potem przesuwa ją na jego kark, jak gładzi jego skórę i niepewnie pogłębia pieszczotę.
Było przyjemnie. Było mu dobrze, chociaż teraz, gdy całowali się, a on nie trząsł się ze strachu jak minionej nocy, mógł bardziej wczuć się… i zauważył, że Prorok naprawdę nie jest w tym wprawiony. Czy jednak powinien się dziwić? Skoro komandor miał w życiu tak niewiele okazji do seksu, to do tego, by nauczyć się całować, pewnie niewiele więcej. Starał się być delikatny, ale raz po raz jego dolne kły uderzały w zęby i dziąsła Thace’a, co nie było zbyt przyjemne, ale dopóki widział, że Prorok nad sobą panuje i nie budziło to w nim strachu, nie zamierzał protestować i po prostu ulegał.
Gdy po paru długich chwilach odsunęli się od siebie, Prorok jakiś czas wpatrywał się w Thace’a z minimalnej odległości, wciąż obejmując go ramionami. W jego oczach malowało się całe mnóstwo emocji – pożądanie i poczucie winy, niepewność i pragnienia oraz pozbawione słów ‘przepraszam’. W końcu przytulił Thace’a do siebie, wciskając twarz w jego włosy, z ustami tuż przy kołnierzu jego munduru. Miał urywany oddech i lekko drżał, ale nic nie mówił, bo chyba za bardzo obawiał się, że może powiedzieć coś głupiego i że ponownie wszystko popsuje.
– Prorok… proszę, zrób coś dla mnie – powiedział Thace, gdy tylko poczuł, że minęło wystarczająco dużo czasu i że to właściwy moment. – Pójdziesz ich uspokoić…? Nie chcę tam kolejnych awantur. Gdy zaczęli rzucać się sobie do gardeł… nie mam teraz na to siły. Zrobię nam ruuso. I dołączę niedługo? Dobrze…?
– Wszystkim się zajmę. Wystarczy mi pięć minut i doprowadzę całe towarzystwo do porządku. Dołączysz do nas gdy uznasz, że czujesz się już lepiej. W porządku? – odparł Prorok i wypuścił go z objęć. Thace skinął głową, a wówczas komandor pogładził go po policzku wierzchem dłoni, pochylił się nad nim i pocałował go ponownie, tym razem krótko, ledwo dotykając jego ust.
Chwilę później odsunął się od niego i wychodził z pomieszczenia, a gdy tylko zniknął za drzwiami, Thace nastawił w ekspresie dwie porcje kiepskiego ruuso jakie znalazł w szafce; chwycił komunikator, gdzie zobaczył odpowiedź od Kolivana na swoją wcześniejszą wiadomość.
K1: Daj znać, gdy dowiesz się jakichś konkretów. Porozmawiamy o sprawie Proroka, gdy skończysz zmianę.
T: Nie ma o czym rozmawiać. Już podjąłem decyzję i zacząłem wcielać ją w życie. Mam nowe informacje i najwyżej pięć minut.
Wysłał wiadomość, a potem najszybciej jak się dało zaczął wystukiwać wszystkie rzeczy, jakich dowiedział się w ciągu ostatnich dwóch godzin. Zrobił sporo literówek, a tekst zakończył obietnicą, że pełny raport ze spotkania, którym będzie dysponować prawdopodobnie dopiero jutro, prześle zaszyfrowany, gdy tylko będzie mieć taką możliwość; obiecał też, że po zakończeniu spotkania znajdzie sposobność, by krytyczne dane przekazać mu na komunikatorze już dziś.
Wyjął z ekspresu obie porcje ruuso, a przed opuszczeniem pomieszczenia, zerknął na komunikator jeszcze raz.
K1: Informacje od ciebie są niepokojące. Natychmiast podejmę działania. Uważaj na siebie. Nie pozwól, by cię podejrzewał.
T1: Nie podejrzewa i zadbam o to, by nie zaczął.
Schował komunikator do kieszeni, chwycił tacę z dwoma napojami i szybkim krokiem wrócił na salę, gdzie trwała już dyskusja, ale tym razem była zdecydowanie spokojniejsza niż wcześniej. Stanął tuż przy Proroku i podsunął filiżankę z parującym ruuso w jego stronę. Mężczyzna rzucił mu krótkie spojrzenie, a jego twarz na moment złagodniała; zauważył też, że nasady uszu Proroka były nieco ciemniejsze niż reszta jego skóry, czego ktoś stojący dalej nie dostrzegłby między jego gęstymi włosami i w nienaturalnym świetle sali konferencyjnej, a już na pewno nie na ekranie. Thace pochylił głowę, sięgając po swoje ruuso i uśmiechnął się. Kolivan mógł w niego nie wierzyć. Sam niejednokrotnie przestał w siebie wierzyć, zarówno poprzedniego wieczoru jak pod samym tylko wpływem wspomnień z niego. Teraz wiedział jednak, że manipulowanie Prorokiem w sytuacjach zawodowych będzie prawdopodobnie prostsze niż sądził.
W intymnych… miał nadzieję, że też jakoś da sobie radę, jeśli tylko Prorok nadal będzie wobec niego bardziej łagodny niż wcześniej.
Uświadomił sobie, że tak, dobrze, że spróbował czegoś tutaj, gdy mieli tak mało czasu, a za chwilę obaj musieli wrócić do reszty i zachowywać się odpowiednio oraz jeszcze wiele godzin pracować. Był pewien, że gdyby miał pocałować Proroka w jego sypialni i byłby to ich pierwszy intymny moment od wczoraj, a znów znaleźliby się w miejscu, które mogłoby wówczas przywołać koszmarne wspomnienia, Thace’owi dużo trudniej byłoby to przetrwać i nie spanikować.
Wielogodzinne rozmowy i ustalenia przebiegły już bez większych spięć i było jasne, że zmieniony nastrój Proroka, który był spokojniejszy i nie unosił się gniewem za każdym razem, gdy czyjeś słowa mu się nie podobały, znacznie ułatwił wszystkim pracę. Po wszystkim komandor odesłał Melko, aby wypoczął całą noc i doszedł do siebie i, ku zdumieniu wielu osób, zdołał również zmusić się do paru krzepiących słów. Yldega, który był na nogach od kilkunastu godzin, pochwalił przy wszystkich za ogromne wsparcie, jakim się okazał i również kazał mu odpocząć oraz obiecał, że zostanie odpowiednio wynagrodzony. Po załatwieniu prac organizacyjnych i przekazaniu obecnym na miejscu oficerom planu na kolejny dzień, wrócił na krążownik, aby skontaktować się z podległymi mu porucznikami ze wszystkich stacji dalekiego zasięgu na terenie Sektora Centralnego i przekazać im nowe rozkazy dotyczące procedur bezpieczeństwa.
Thace został na razie nas stacji i wrócił z dyspozycjami do pracowników technicznych – zaczynała się właśnie nocna zmiana, toteż porozmawiał z obiema grupami żołnierzy, a także Vog, która tej nocy miała pozostać na stacji i koordynować zadania. Fakt, że nie był to Vhinku – tej nocy to on miał zostać na krążowniku – Thace w pierwszej chwili przyjął z ulgą, bo oszczędziło mu to tłumaczeń i kłamstw, ale potem w pełni uderzyło go, że właśnie dotarł do momentu, o którym wiedział, że pewnego dnia nadejdzie, bo szpiegowskie misje na tym polegały… Oto stracił osobę, z którą jako jedyną z jednostki w większości kwestii mógł być szczery, kogoś, kto od samego początku był mu życzliwy, kto bronił go, lubił i w przeciwieństwie do Proroka nie miał ukrytych celów, by się do niego zbliżyć. Do koniecznych kłamstw doszły od poprzedniego dnia kolejne i bolało go to tym bardziej, że w głębi duszy wiedział, że Vhinku nigdy nie skreśliłby go za jego skłonności a gdyby relacja z Prorokiem zaczęła się inaczej, to pewnie mógłby zwierzyć mu się ze wszystkiego i ufać, że porucznik, pomimo swoich wcześniejszych, krytycznych słów o ich zacieśniającej się zażyłości, zrozumiałby go i może nawet pomógłby im się ukrywać. Thace wolał nie zastanawiać się nad tym, że pewnego dnia Vhinku może dowiedzieć się, że jest też szpiegiem tyle że… tyle że gdyby to on go odkrył, Thace wątpił, czy by na niego doniósł, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego obniżone morale i niezgadzanie się z wieloma elementami polityki Imperium oraz celami życiowymi, które od dawna rozmijały się z wojskiem.
Gorzkie myśli o Vhinku sprawiły, że jego pewność siebie i nieco lepszy nastrój przygasły, a kiedy dokończył swoje zadania, pożegnał się ze wszystkimi i szybko opuścił stację. Gdy tylko znalazł się w sterowanym przez Sentry małym promie, wyciągnął komunikator i dostrzegł, że w ciągu ostatnich godzin – gdy brał udział w spotkaniu a potem rozdzielał zadania – Vhinku dwukrotnie do niego pisał i pytał, czy wszystko u niego w porządku; najwyraźniej gdy tylko obudził się wczesnym wieczorem i zobaczył jego suchą wiadomość z południa, zaczął się niepokoić. Wyrzuty sumienia urosły jeszcze bardziej i chociaż wiedział, że Vhinku był teraz z Prorokiem i kilkoma żołnierzami na mostku, postanowił do niego napisać i z tą jedną rzeczą nie zwlekać.
T: Wybacz, że się nie odzywałem. Dopiero wracam na krążownik. Wszystko jest w porządku. Proszę, nie wszczynaj z komandorem kłótni. Wszystko z nim sobie wyjaśniliśmy.
Przez dłuższy czas nie otrzymał odpowiedzi, więc schował komunikator, a niedługo później opuszczał prom i kierował się do swoich kwater, zamierzając tam sprawdzić wiadomości od Kolivana. Ku jego zaskoczeniu, zobaczył powiadomienie z sieci prywatnej i kolejną wiadomość od Vhinku – była to rzadkość, bo mężczyzna zazwyczaj nie trudził się, by stosować jakiekolwiek zabezpieczenia nawet gdy opowiadał mu w wiadomościach rzeczy, które absolutnie nie powinny być zapisane na serwerach woskowych.
V: Nie zamierzałem. Dałeś mu jakieś narkotyki, prawda?
Thace potarł powieki, zastanawiając się, czy coś przeczytał niewłaściwie a potem – co Vhinku zamierzał napisać, że popełnił taką literówkę, lecz zupełnie nic nie przychodziło mu do głowy.
T: Co to za pomysł? Czy coś nawyprawiał?
V: Jest MIŁY. Sądziłem, że jak tu wróci, to posypią się głowy, a jest MIŁY. To musiały być środki odurzające. Widziałem na monitoringu z sali, gdzie prowadziliście spotkanie, że po przerwie przyniosłeś mu coś do picia i już dotarły do mnie plotki, że nagle zaczął się zachowywać się dziwnie spokojnie. Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak zmyślny.
T: To było zwykłe ruuso i też je piłem. Czy ktoś jeszcze uważa, że go odurzyłem?
V: W porównaniu z tym, jak zachowywał się wczoraj i podobno nawet rano, a jaki jest teraz, to już chyba wszyscy mają podejrzenia, że coś zażył.
T: Nawet nie wiem, jak mam to skomentować.
V: Nijak, po prostu zdradź mi, czego użyłeś, to zastosuję to samo przed kolejną dyskusją z Vog. Znów się posprzeczaliśmy i tym razem to wyjątkowo nie była moja wina. Zanim skończę zmianę, ty pewnie będziesz już na stacji, mogę dziś się u ciebie przespać…?
T: Jasne.
V: Jak skończy się ta karuzela, pogadamy? Nadal chcę wiedzieć, co się wczoraj wydarzyło.
T: Miałem z komandorem sprzeczkę, bo zbyt emocjonalnie zareagowałem, gdy uruchomił się alarm, a on się wściekł. Obaj zestresowaliśmy się tą sytuacją i taki był skutek. Powiedziałem ci to wczoraj. Nie chcę o tym rozmawiać, ale zapewniam cię, że wszystko sobie wyjaśniliśmy, gdy wróciłem na statek. Proszę, nie drąż tematu i nie zmuszaj go do rozmowy. Naprawdę jest już dobrze a tylko się wścieknie, jeśli zaczniesz go naciskać.
V: Nie uspokoiłeś mnie... Prorok doprowadził cię wczoraj do paniki i wiem, że jest w tym coś więcej. Rozmawialiśmy ostatnio o jego zachowaniu i teraz tym bardziej mam wrażenie, że coś jest nie tak…
T: Doceniam, że się o mnie martwisz i dziękuję, że mnie broniłeś i próbowałeś pocieszać. Nie uratujesz mnie jednak przed każdą stresującą sytuacją…
V: Porozmawiamy jutro. Muszę kończyć. Prorok gapi się na mnie i właśnie powiedział, żebym poczekał z pogaduszkami z Vog do rana, gdy obydwoje skończymy zmianę. Trzymaj się.
T: Nie dawaj mu powodów, by się ciebie czepiał.
Przymknął oczy i parę chwil siedział nieruchomo na łóżku, domyślając się, że nastrój Proroka wkrótce może się popsuć, jeśli Vhinku zacznie go irytować, a to ostatnie, czego potrzebował. Postanowił zadziałać z wyprzedzeniem i nie czekać z tym, co było konieczne; wystukał krótką, zwięzłą wiadomość do Proroka, pytając go, o której skończy swoje zadania na dziś oraz czy dostępy, które dał mu poprzedniego dnia, nadal są aktywne.
P: Za godzinę, najwyżej półtorej. Tak. Przyjdziesz…?
T: Gdy tylko chwilę odpocznę. Nie siedź na mostku dłużej niż to konieczne. Wyłącz kamery na korytarzu.
Zrzucił z siebie mundur i ruszył do łazienki, gdzie ostatecznie uruchomił tylko suchy prysznic w krótkim trybie, aby nie tracić czasu więcej czasu niż było to konieczne. Kilka minut później ponownie obracał w dłoniach komunikator i z ciężkim sercem uruchomił ukrytą aplikację, przez którą porozumiewał się z Kolivanem i zanim odczytał nową wiadomość od niego, przesłał mu niewielki pakiet danych ze szczątkowym raportem z zebrania z komandorami z sąsiednich sektorów, który jeszcze na stacji odpowiednio zabezpieczył.
K1: Jeśli jesteś absolutnie pewien, że jesteś w stanie pójść dziś do niego ponownie i nawiązać z nim relację, zdaję się na twój osąd sytuacji. Oczekuję jednak, że poinformujesz mnie natychmiast, jeśli się ona zmieni w jakikolwiek sposób. Aby nie było między nami niezrozumienia: zamierzasz sypiać z Prorokiem, nie czujesz się w tym momencie wykorzystywany, nie jesteś zaangażowany emocjonalnie i zamierzasz znosić to jako przeciętny seks ze stałym partnerem, którego sobie nie wybrałeś, ale wiesz, że będzie traktował cię na tyle przyzwoicie, że nie spowoduje to u ciebie traumy.
Thace westchnął ciężko i dopiero zdał sobie sprawę, że czytając wiadomość, wstrzymywał oddech. Przymknął oczy na parę chwil, zacisnął palce na komunikatorze. Kolivan dawał mu wybór. Niczego mu nie kazał ani nie zabraniał robić. Oczekiwał szczerości i prawdopodobnie częstego kontaktu. Spodziewał się wcześniej jednoznacznej decyzji i rozkazu pozostania na miejscu lub powrotu albo szeregu pytań i konieczności przekonywania Kolivana, że chce tu zostać i że sobie poradzi. Ten nie domagał się jednak argumentów, a tylko pytał, czy da sobie radę. Chociaż odpisanie zajęło mu parę chwil i wiedział, że wcale nie jest do końca szczery, dokładnie wiedział, jakich słów użyć.
T1: Tak. Potwierdzam, tak właśnie to wygląda. Wiem, że nie zrobi mi krzywdy i po dzisiejszym mam pewność, że ta relacja bardzo nam pomoże. Prorok mi ufa. Dał mi dostęp do swoich kwater i części osobistych systemów, a niebawem wymuszę na nim, by dał mi również nieograniczony dostęp do systemów monitoringu. Przyjmuje moje porady. Zobaczysz w raporcie, co mówiłem podczas spotkania i że zgadzał się z każdym moim słowem. Jutro gdy prześlę ci komplet, przekonasz się tym bardziej, jak cenna może być ta relacja.
K1: Nie neguję, że ten układ będzie pomocny dla misji. Nie będę cię pytał o najbardziej intymne szczegóły. Ale oczekuje, że powiesz mi o każdej zmianie. Mówię zarówno o opcji, że zacznie robić ci krzywdę i będzie to mieć wpływ na twój stan psychiczny, jak tej, że ten układ zacznie ci się podobać na tyle, byś zaangażował się emocjonalnie. Znam cię na tyle by mieć pewność co do twojej lojalności. Ale nie ufam twoim emocjom i boję się, że pobłądzisz. Wiem, że jeśli pobłądzisz, nie zdradzisz nas i w krytycznym momencie podejmiesz właściwą decyzję. Nie chcę bezsensownie cię stracić z powodu twojego braku doświadczenia i kiepskich zdolności społecznych. Jesteś dla nas niezwykle cenny. I będziesz więcej cenny do końca życia pozostając w naszych kwaterach, niż dostarczając przez kilka miesięcy poufne dane, a potem ginąc.
T1: To twoje słowa, czy Antoka?
K1: Nie powiedziałem Antokowi, co się stało. Ani co Prorok zrobił ani że w ogóle zamierzasz zacząć z nim sypiać. Gdybym powiedział, kazałby ci wracać albo sam wsiadłby w statek i poleciał do Sektora Centralnego by cię ‘ratować’. Jeśli chcesz, przedstawię mu całą sytuację w złagodzonej wersji.
T1: Jeśli uważasz, że powinien wiedzieć, powiedz mu po prostu, że wczoraj poszedłem z Prorokiem do łóżka z własnej woli i wykorzystam to do naszych celów. Powiedz, że prosiłem o dyskrecję, bo jest mi wstyd o tym mówić. Niech uważa mnie za dziwkę albo kogoś, komu jest naprawdę wszystko jedno z kim sypia. Nie chcę, by uważał mnie za ofiarę, a wiem, że cokolwiek z naszych rozmów mu przekażesz, odczyta to jako bycie ofiarą, mimo że nie czuję się teraz skrzywdzony.
K1: Wydał ci rozkaz, byś uprawiał z nim seks. Samo to jest zrobieniem ci krzywdy. Wiem, że nie mówisz mi wszystkiego, Thace, ale mam nadzieję, że jesteś na tyle dorosły, by umieć samodzielnie ocenić, ile jesteś w stanie wytrzymać.
T1: Zrobiłbym to nawet gdyby to nie był rozkaz a propozycja.
K1: Tyle że był to rozkaz i doskonale wiesz, dlaczego jestem zaniepokojony. Po tym, co mi o nim pisałeś i czego sam się o nim dowiedziałem, nie sądziłem, że byłby zdolny wydać komukolwiek rozkaz, by poszedł z nim do łóżka. Myliłem się w swojej ocenie i ty również możesz się mylić. Chciałbym z tobą porozmawiać. Połącz się ze mną z użyciem video w dowolnym momencie, gdy będziesz mieć taką możliwość. Albo daj mi znać z wyprzedzeniem, gdy będziesz mógł się spotkać w jakimś układzie w Sektorze Centralnym. Zajmę się bezpieczeństwem.
T1: Jesteś poszukiwany w połowie sektorów Imperium! W razie odkrycia trafisz w ręce druidów albo zostaniesz zabity na miejscu. To zbędne ryzyko. Nie potrzebuję niańki. Połączę się z tobą z Tsevu-22 gdy będę mieć taką możliwość.
K1: Żaden żołnierz Imperium nie zna twarzy kilku tysięcy osób, co do których wydano rozkaz natychmiastowej likwidacji. Dysponuję ośmioma dopracowanymi, fałszywymi tożsamościami z pełną dokumentacją i niejednokrotnie ich używałem, gdy była potrzeba. Wolałbym się z tobą spotkać, ale jeśli to nie wchodzi w grę, połączymy się na video. Odezwij się gdy tylko będziesz mógł rozmawiać. Chcę cię jak najszybciej zobaczyć przynajmniej na ekranie i upewnić się, że dajesz sobie radę. Prawdopodobnie ciężko ci w to uwierzyć, ale martwię się o ciebie. Jeśli będziesz potrzebował porozmawiać, możesz na mnie liczyć. Gdy wysłałem cię do Bazy Głównej nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do czegoś takiego. Nie powiedziałbym ci, żebyś zrobił wszystko, by tam zostać, gdybym wiedział, że chodziło o seks z nim.
Dłoń Thace’a zadrżała, gdy przeczytał ostatnią wiadomość. Nagle pożałował, że nie może teraz bezpiecznie zadzwonić do Kolivana, przypomniał sobie swoje rozterki z poprzedniego dnia… myśli o tym, że ktokolwiek z Ostrzy by go skreślił i że będą domagać się od niego działania… a potem przypomniał mu się sam początek, to jak Kolivan na niego patrzył ponad trzydzieści lat temu i że w niego nie wierzył ani wtedy ani jeszcze parę miesięcy temu.
T1: Uważasz, że jestem na to za słaby? Że misja mnie przerośnie? Nasi bracia i siostry musieli robić dla dobra misji potworne rzeczy i znosić znacznie gorsze rzeczy niż średnio satysfakcjonujący seks.
K1: Ale ty dotąd nie musiałeś zrobić nic więcej niż zabić wroga w samoobronie lub podczas krótkiej misji pod przykrywką. Nikogo nie torturowałeś a poza próbami w naszych kwaterach nie byłeś torturowany. Nie byłeś też wykorzystany seksualnie. Bagatelizujesz to, co zaszło i rozumiem, że w ten sposób próbujesz sobie radzić. Pozwalam ci tam zostać tylko pod warunkiem, że wasza relacja będzie na tyle zdrowa i normalna, na ile może być między komandorem i czterokrotnie od niego młodszym podporucznikiem. Nie dopuszczam opcji, że zgodzisz się na przemocowy związek, bo, powtarzam kolejny raz, nie zostałeś do tego przeszkolony. Gdy do niego pójdziesz, nie wahaj się powiedzieć mu ‘nie’, jeśli coś będzie dla ciebie zbyt nieznośne, choćby po to, by sprawdzić, jak zareaguje. Zadbaj o to, by nie miał szans by zmusić cię dziś do czegokolwiek przemocą. Jeśli jednak doszłoby do sytuacji, w której będziesz musiał bronić się przed czymś, co miałoby cię straumatyzować i sprawić, że nie będziesz w stanie kontynuować misji, możesz go zabić. W Achtelu C, zaledwie kilka godzin lotu od miejsca, w którym znajduje się stacja, mieści się nasza niewielka baza. Do rana zdążysz zniknąć bez śladu. Gdy wrócicie do Bazy Głównej, możesz nie mieć podobnej szansy, by zakończyć misję i zniknąć niepostrzeżenie. Prześlę ci współrzędne.
Thace trzykrotnie przeczytał końcówkę wiadomości, zanim był w stanie zdobyć się, by coś odpisać. Nie mógł uwierzyć w to, co napisał mu Kolivan i nie mógł tego tak zostawić.
T1: Nie zamorduję z zimną krwią ani jego ani kogokolwiek innego, kto nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla misji, tylko dlatego, że to by było ‘wygodne’. Kolivan, masz całkowicie błędny obraz sytuacji. Nie znasz go osobiście. Chcesz w nim widzieć potwora, bo to wróg i to byłoby znacznie prostsze. Popełnił błąd, ale zamierza to naprawić i jestem absolutnie pewny, że nie spróbuje teraz zrobić mi krzywdy czy do czegokolwiek zmusić. Pocałowałem go dziś na stacji podczas przerwy. Od razu uspokoił się i zachowywał zupełnie inaczej niż wcześniej. Robił dziś, o co go poprosiłem, bez słowa sprzeciwu. Jest mną zauroczony. Nie zdziwię się, jeśli się we mnie zakocha.
K1: Zorganizuj nam rozmowę NAJSZYBCIEJ jak się da.
T1: Dam sobie radę. Proszę, zaufaj mi chociaż raz, że wiem, co robię.
Żałował, że Kolivana lub Antoka nie ma w tym momencie obok, chociaż wiedział, że wyznanie im wszystkiego byłoby naprawdę trudne. Że Hanga jest tak daleko i nie może się z nim połączyć, bo pewnie jemu mógłby powiedzieć jakąś część prawdy i uzyskać zrozumienie i wsparcie. Że przez ostatnie miesiące nie zdecydował się ani razu napisać do Zhosa, chociaż miał przecież do niego kontakt. Że Vhinku, będący jedyną osobą, która czegoś się domyślała i która znała Proroka i częściowo sytuację, nie mógł się dowiedzieć i że w jego wypadku musiał wręcz najbardziej kłamać, bo każde zbliżenie do prawdy zbliżyłoby go również do motywacji Thace’a i tego, kim naprawdę był… co z tego, że by na niego nie doniósł…? Jego przyjaciel był zbyt otwarty i na jego twarzy wymalowałoby się zbyt wiele emocji, ktoś z całą pewnością domyśliłby się, że coś jest nie tak. Vog, która znała go tak dobrze, domyśliłaby się z całą pewnością, a ona raczej nie miałaby powodów, by go kryć. Tylko naraziłby Vhinku, gdyby ten czegokolwiek się dowiedział. Albo, co gorsza, sam musiałby go uciszyć, bo mógłby zacząć ‘stanowić bezpośrednie zagrożenie dla misji’, a tego nawet nie chciał sobie wyobrażać.
Spuścił głowę i przymknął oczy i dał sobie kilka minut na ukojenie nerwów, zanim ruszył się z miejsca, opuścił swój pokój i skierował się do kwater Proroka.
***
Chapter 15: Ustalenia
Notes:
Korekta zajęła mi długo bo chociaż rozdział wydawał się gotowy - musiałam wywalić jedną scenkę a całe fragmenty dialogów pozamieniać kolejnością i ciągnęło mi się to wieki. Nie jestem w pełni zadowolona z efektu, ale jakoś musiałam pójść do przodu...
Chapter Text
***
Thace był bardziej przygnębiony niż przestraszony, gdy udał się do kwater Proroka. Sentry miały wyłączone kamery, a drzwi otworzyły się, gdy tylko dotknął panelu przy framudze, dokładnie tak samo, jak poprzedniego dnia. Tym razem Proroka jeszcze nie było, ale salon wyglądał tak samo jak wtedy i samo to sprawiło, że przez jedną krótka chwilę zapragnął móc się wycofać, napisać do niego i powiedzieć mu, że jest jednak zbyt zmęczony i wrócić do siebie. Wiedział, że to nie wchodzi w grę, bo jeśli teraz ucieknie, to już nigdy nie odważy się tu przyjść; w ramach jakiegoś masochistycznego, niezrozumiałego samoumartwiania się, był bliski by sięgnąć po ten sam co wczoraj alkohol, który należy pić na gorąco i użyć do tego niewłaściwego kieliszka… albo zrobić nie tylko to, ale też owinąć się w koce i skulić w rogu kanapy.
Wczoraj o tej porze Prorok jeszcze wydzierał się na wszystkich na stacji, a on trząsł się z nerwów przed tym, co go czekało. Wczoraj w jego salonie miał na sobie tylko szlafrok, było mu tak strasznie zimno i krzyczał oraz płakał, wciąż był obolały, przerażony i wściekły. Żałował, że nie może powiedzieć tamtemu sobie z tych najgorszych momentów, że przetrwa i że następnego dnia będzie jednak trochę lepiej… łatwiej. Że nikt nie zamierzał go skreślać, że Kolivan na swój chłodny sposób będzie się o niego martwić i chociaż napisze mu parę słów, których Thace wolałby nie przeczytać, to zostawi mu drogę ucieczki. Nie chodziło o to, że zamierzał ją wykorzystać, lecz o to, że istniała i że tym razem wiedział, że ma prawo powiedzieć ‘nie’, zaś dyspozycje Kolivana nie były jednoznacznym rozkazem.
Wygładził mundur i zerknął na leki, które wciąż leżały na stoliku. Na szafkę z alkoholami i koc, który wciąż był na kanapie, tyle że poskładany – wyglądało na to, że Prorok zdalnie wysłał do Sentry zlecenie, aby wykonały standardowe porządki. Wcześniej sądził, że zamówi im może z wyprzedzeniem kolację, ale teraz czuł, że jego żołądek zaciska się na samą myśl, chociaż przez cały dzień jadł niewiele i złapał tylko w biegu jakieś drobne przekąski.
Kiedy w kwaterach zjawił się Prorok, Thace stał w tym miejscu co on poprzedniego dnia, a to odwrócenie ich ról, chociaż niemal zabawne, sprawiło tylko, że ponownie zaczął się bać. Spojrzał na niego i po samym tym, jak zmieniło się spojrzenie Proroka, wiedział, że nie zdołał w porę ukryć swoich emocji; mężczyzna znów miał wyrzuty sumienia i zapewne też wszystko sobie przypomniał. Zbliżył się do niego powoli, stanął krok od niego i niepewnie wyciągnął rękę w jego stronę, czekając na ruch Thace’a; objął go dopiero gdy ten przysunął się i pierwszy go przytulił.
– Nie sadziłem, że naprawdę przyjdziesz – powiedział cicho Prorok.
– Mówiłem, że powiedziałbym tak, gdybyś zapytał – odparł i walcząc ze sobą, pogładził go po włosach, lekko pocierając przy tym nasadę jego uszu. Samo to sprawiło, że Prorok zadrżał i nieco mocniej zacisnął ramię wokół jego talii, a Thace’a kosztowało naprawdę dużo, by nie zesztywnieć w jego objęciach.
– Nie musimy dziś nic… – zaczął Prorok, ale było całkowicie jasne, że mówi to wbrew sobie i że ma na to ochotę.
– Wiem – uciął Thace, zbliżając usta do jego szyi. Poczuł, jak Prorok wciąga powietrze i nieruchomieje. – Tyle że chcę zacząć od nowa i tym razem zrobić to… – zająknął się, niemal mówiąc zrobić to normalnie – …tak jak należy.
– Więc zacznijmy od rozmowy i ustalenia, czego w ogóle od siebie oczekujemy. To właśnie powinienem wczoraj zrobić zanim w ogóle cię dotknąłem – odparł Prorok i ku zaskoczeniu Thace’a, odsunął się od niego o pół kroku, obejmując go luźno jednym ramieniem. – Zamówię kolację. Przypuszczam, że od rana nic nie jadłeś.
– Na stacji były dystrybutory z przekąskami.
– Nie jesteś głodny?
– Mam tak ściśnięty żołądek, że nie wiem, czy cokolwiek przełknę – przyznał szczerze, a twarz Proroka momentalnie wykrzywiła się w grymasie, zaś jego ramię zsunęło się z talii Thace’a.
– Przepraszam. Thace, to… to chyba jednak nie jest dobry pomysł. Wróć do siebie. Uspokój się i daj sobie czas na przemyślenie wszystkiego, bo widzę doskonale, że wcale nie chcesz tu być. Wrócimy do tej rozmowy za tydzień, miesiąc, czy… czy ile tylko czasu potrzebujesz – wydusił mężczyzna i odwrócił się, lecz Thace chwycił go za ramię i przyciągnął w swoją stronę.
– Nie jestem tego pewny. To nie znaczy, że tego nie chcę – powiedział Thace szybko, nie zamierzając pozwolić, by Prorok teraz się wycofał i go stąd wygonił, gdy już podjął decyzje i miał pełną świadomość, że ucieczka może bezpowrotnie ich od siebie oddalić. Pomimo ich pocałunku na stacji i tego jak silnie Prorok na niego reagował, mężczyzna jednak potrafił nad sobą panować i teraz wydawał się odzyskać cały zdrowy rozsądek i moralność, o których poprzedniego dnia zapomniał. I dlatego Thace nie pozwolił się odtrącić i mówił dalej, nagle spokojniejszy… i nawet bardziej pewny tego, co zamierzał zrobić. – Relacja z kimś innego stopnia, ale tej samej płci? To pewnie najgłupszy pomysł jaki kiedykolwiek przyszedł do głowy któremukolwiek z nas, a mimo że żaden z nas nie jest idiotą, jednak tu jesteśmy. Tak, denerwuję się. Nie tylko przez to, co zaszło wczoraj. Jesteś ode mnie sporo starszy i jestem od ciebie zależny służbowo. Mamy zupełnie inne doświadczenia życiowe. Nigdy czegoś takiego nie robiłem i po tym co mi wczoraj powiedziałeś, jestem przekonany, że ta sytuacja dla ciebie również nie jest codziennością. Masz rację, powinniśmy porozmawiać. Zamów nam kolację. Wybierz dla mnie coś lekkiego, bo naprawdę niewiele dziś raczej przełknę. Możesz zrobić sobie drinka, jeśli chcesz, ale ja wolałbym pozostać przy ruuso.
Przez twarz Proroka przebiegł cień czegoś, czego Thace nie potrafił do końca określić; coś jakby zaskoczenie i lekka irytacja, niepewność… zniknęło to tak szybko jak się pojawiło, a po chwili mężczyzna wystukiwał na panelu zlecenie do Sentry, a potem – nalewał sobie alkoholu, lecz na ile Thace zdołał się zorientować, był to raczej słabszy trunek. Milczał, kiedy szykował dla niego napój, a filiżankę stawiał przed nim nadmiernie ostrożnie, gdyż jego dłoń lekko drżała.
Usiadł na kanapie po przeciwnej stronie niż Thace, ale ten po chwili wahania przysunął się do niego – nie tak blisko, by się dotykali, ale wystarczająco, by nie wyglądało to jak rozmowa obcych sobie osób.
– Nigdy nie umawiałem się z podwładnym – odezwał się Prorok, wpatrując się w swoje dłonie. – Ani przełożonym, ani w ogóle nikim, z kim pracowałem, tak dla uściślenia i dotąd nie było nikogo, kogo w ogóle wyobrażałem sobie… Nie fantazjowałem o innych wojskowych. Po prostu… nie. Zanim się nie pojawiłeś, w ogóle nie miałem takich myśli. A teraz… nie mam prawa niczego od ciebie oczekiwać. Próbuję sprawić, by było to normalne, ale zdaje się, że z marnym skutkiem. Nie za bardzo wiem jak mam z tobą postępować.
– Cóż, ja też nie umawiałem się z wojskowymi i też nie wiem, co robić, więc jesteśmy w tym razem. Chcę też, żebyś wiedział, że nigdy nie widywałem się z nikim, kto cokolwiek dla mnie znaczył i to… to też jest dla mnie nowe.
– Ten hybryda z DX-930… – zaczął Prorok.
– Był przelotną znajomością, która pewnie zaczęłaby się robić poważna, gdybym dłużej tam został. Tyle że wyjechałem i cokolwiek mogło między nami się wydarzyć, po prostu nie miało szansy się stać.
– Mówiłeś mi wcześniej, że ci na nim zależało i z całą pewnością nie był ci obojętny, skoro spotykaliście się przez rok. Wiem też z plotek, że wykręcałeś się od prób swatania cię, wymawiając się właśnie nim… oczywiście, mówiąc o nim jak o kobiecie.
– Bo inaczej swataliby mnie z kobietami – westchnął Thace. – Kochanka-przyjaciółka z dalekiego układu, której nikt nie znał nawet imienia, była najbezpieczniejszą wymówką, by tego nie robili, bo co niby miałem innego zrobić? Przyznać się, że nie interesują mnie żadne kobiety? Wyczułem, że to dobre kłamstwo i stosowałem je zawsze, gdy ktoś zapytał, aby uniknąć krępujących sytuacji – powiedział i wpatrzył się w twarz Proroka. Jak wcześniej nie był pewien, co komandor czuje, tak tym razem był przekonany, że w jego oczach dostrzegał cień zazdrości; musiał ugryźć się w język, zanim nie powiedział czegoś niepotrzebnie konfrontacyjnego. – Mogę cię zapewnić, że pod względem romantycznym to, co mnie z nim łączyło, jest dawno skończone. A nikogo innego, z kim umawiałbym się regularnie aż przez rok, nigdy nie było. U ciebie ktoś taki był? Może wciąż jest…?
– Co…? – spytał Prorok w oszołomieniu.
– Miałeś kiedyś kogoś? Na stałe lub na jakiś czas? – spytał i zmarszczył brwi, gdy Prorok odwrócił wzrok, chwycił szklankę z alkoholem i upił łyk. – Czy to coś… o czym nie chcesz rozmawiać…? – spytał ostrożnie, natychmiast wyobrażając sobie, że może ktoś kiedyś jednak był i że z jakichś przyczyn nie skończyło się to dobrze.
– Nie ma o czym rozmawiać – odparł Prorok, unikając jego spojrzenia. – Nigdy nie poszedłem z żadnym facetem do łóżka więcej niż jeden raz. Nikt z nich nie wiedział kim jestem, jak się nazywam ani że w ogóle pracuję w wojsku. Ty przynajmniej miałeś namiastkę stałej relacji i kogoś, z kim widywałeś się regularnie, zaprzyjaźniłeś i wiedział, czym się zajmujesz. Był ktoś, dla kogo nie byłeś anonimowym facetem, z którym spotykasz się na seks i nigdy więcej się nie widzicie. Ja tego nie miałem i nie mam pojęcia, jak to jest. Zwróciłeś uwagę, że dzieli nas wiek i stopień i doświadczenia, tyle że to ostatnie obejmuje również kwestie, o których wiesz ode mnie zdecydowanie więcej.
– Wcale nie wiem… – urwał, kiedy na panelu pojawiła się notyfikacja o oczekującym za drzwiami Sentry. Prorok poderwał się z miejsca i po chwili wracał na kanapę z tacą z jedzeniem. Thace spojrzał na swoją porcję, składającą się z organicznych świeżych warzyw i jakiegoś gotowanego zboża. Nie rozpoznawał ani jednej z roślin, jaka znalazła się na jego talerzu, jednak kolorem i teksturą bardzo przypominały tradycyjny lunch, jaki przez cztery lata niemal codziennie spożywał na DX-930 w czasie przerwy w pracy. Czasami w tych godzinach ukrywał się z posiłkiem w serwerowni i zajmował się sprawami Ostrzy, korzystając z faktu, że większość żołnierzy udawała się do kantyny. Czasami zabierał gotowy go do domu i zapominał o nim a następnego dnia musiał wyrzucić. Czasami miało to miejsce przed weekendem, podczas którego widział się z Hangą, a ten wówczas wyciągał z jego torby porcję żywieniową, obracał oczami i ruszał do kuchni, by po dodaniu paru prostych składników przerobić ją na kolację dla dwóch osób, która zawsze smakowała wyśmienicie. Hanga naprawdę lubił gotować, a to co wyczyniał w kuchni, wydawało się Thace’owi magią. Teraz miał przed sobą gotowe danie przywołujące wspomnienia i mężczyznę, który Hangi nie przypominał ani trochę.
– Coś nie tak? Masz alergię na któryś ze składników? – spytał Prorok.
– Wcale nie jestem doświadczony. Gdy zobaczyłeś zdjęcie tego hybrydy, powiedziałeś, że wygląda jak dziecko, a w kwestii związków był… może nie bardziej doświadczony, ale z całą pewnością dojrzalszy ode mnie. Kiedy się spotykaliśmy, często nam gotował, czasem właśnie coś takiego – przyznał i spróbował dania. Mogło przypominać wyglądem kuchnię na DX-930, ale pod względem smaku było zupełnie inne. Westchnął. – To już nieważne.
– Żałujesz, że go zostawiłeś. Mimo że tyle czasu się nie widzieliście – stwierdził Prorok i tym razem w jego głosie był głównie żal, bo wcale nie brzmiało to jak pretensje i zazdrość.
– To nie tak... Na początku pobytu w Bazie Głównej często o nim myślałem, a gdy z nim rozmawiałem, wracały wspomnienia i za nim tęskniłem, jednak w czasie ostatnich miesięcy… – urwał na parę chwil. – Gdy zacząłem zbliżać się do ciebie, to emocjonalnie oddaliłem się od niego i to pewnie naturalne, bo to ty byłeś przy mnie a nie on. Tyle że z nim umawiałem się rok, a z tobą to jest jeszcze tak nowe i… Chciałeś byśmy ustalili, co teraz. I masz rację, powinniśmy, bo tak naprawdę nie mam pewności, czego ode mnie oczekujesz.
– A ja nie wiem, czego oczekujesz ty. I Thace, jeśli możesz, wolałbym najpierw usłyszeć twoje zdanie. Jak konkretnie widzisz… to wszystko między nami?
– Pewne rzeczy są dla mnie jasne – powiedział i ugryzł się w język, zanim na końcu zdania dodał ‘sir’, tylko dlatego, że pod koniec wypowiedzi Prorok użył bardziej formalnego tonu. – W pracy nic nie może się zmienić. Gdy jesteśmy sami i w prywatnej sytuacji, mam zwracać się do ciebie po imieniu i wiem, że będziesz się denerwować, gdy czasem się tutaj pomylę, ale nie potrafię jeszcze wyłączyć w sobie automatu, gdy zadajesz mi bezpośrednie pytanie albo mówisz coś, co brzmi jak polecenie. Przeszedłem tylko skrócone przeszkolenie wojskowe, ale skutecznie nauczono mnie wtedy, jak mam się zwracać do dowódców. Nie wiem, na ile szybko nauczę się przy tobie, by wyłączyć automat. Liczę na twoją wyrozumiałość. W tej i we wszystkich kwestiach, gdzie mogę mieć trudność, by przełączać się między trybem twojego podwładnego a… – zająknął się i zerknął na niego niepewnie – …partnera?
– Więc chcesz by między nami… to było coś stałego? – spytał Prorok a coś w jego tonie brzmiało jak zaskoczenie.
– Sądziłeś, że chodzi mi o coś innego…? – spytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. – Tak, Prorok. Stałego i wyłącznego. Nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy się spotykać i jednocześnie szukać przygód na zewnątrz, bo to już zbyt wiele ukrywania się jak na moje możliwości – powiedział i parę chwil obserwował twarz Proroka. Mężczyzna był zaskoczony, ale chyba też poczuł ulgę po tych słowach. – Gdybym tego nie chciał, wczoraj, gdy tylko ze mną skończyłeś, wyszedłbym i z całą godnością próbował udawać, że to się nigdy nie stało i starał się zachowywać w stosunku do ciebie tak, jak wcześniej. Oraz modliłbym się w myślach o to, byś nie wykorzystał tego przeciwko mnie.
– Wykorzystał? Niby jak? – spytał Prorok, a jego głos się obniżył. – Nadal możesz na mnie donieść. Trafię do kolonii karnej albo zostanę stracony, jeśli to zrobisz.
– Nie zamierzam na ciebie donosić i sądziłem, że mamy to już za sobą – westchnął Thace. – Ty możesz wysłać mnie na misję, z której nie wrócę, jeśli uznałbyś, że stanowię zagrożenie. Jesteś komandorem. Mogłeś kazać mi tu przyjść, a ja wypełniłem rozkaz i przyszedłem. Mógłbyś również kazać mi zrobić coś, co doprowadziłoby do mojej śmierci, a ja nie miałbym prawa odmówić.
– Nie zrobiłbym ci krzywdy – zaprotestował natychmiast Prorok. – Nie waż się sugerować, że byłbym zdolny…
– Poza tym że wymusiłeś na mnie rzeczy, na które nie byłem gotowy, miałem wczoraj plecy podrapane do krwi i ślady po twoich szponach w miejscach, o których nie chcę rozmawiać, więc nie wmawiaj mi, że nie byłbyś mi w stanie zrobić krzywdy, bo już zrobiłeś – oznajmił spokojnie. Jego palce na moment zacisnęły się na widelcu, ale zdołał się opanować, gdy przez twarz Proroka przebiegł skurcz.
– Thace, nie masz pojęcia, jak bardzo żałuję…
– Wiem doskonale i nie chciałem tego znów wyciągać, tylko że gdy mówisz coś takiego… zraniłeś mnie. Bałem się ciebie i trudno mi uwierzyć, gdy bez zastanowienia obiecujesz, że to nigdy więcej się nie stanie – powiedział cicho. Wziął głęboki oddech, odłożył widelec, a potem przekręcił się w stronę Proroka i odrobinę do niego przysunął. – Gdyby mi na tobie nie zależało, zareagowałbym inaczej. Nie odważyłbym się tu wrócić, gdybym nie zamierzał ci zaufać.
– Przed chwilą…
– Powiedziałem tylko, że w pracy nadal masz nade mną władzę, że jestem od ciebie zależny i że nasza relacja nigdy nie będzie symetryczna, bo taka jest prawda. Nie wmawiajmy sobie, że jest inaczej, dobrze…? – poprosił, spoglądając na niego z minimalnej odległości – Czego oczekuję? Że tutaj nie będziesz dawał mi tego odczuć. Że gdy będziemy się spotykać poza pracą, będziesz mnie traktował jak równego sobie, a nie podwładnego.
– Oczywiście. Nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej – odparł Prorok z przekonaniem i ostrożnie położył dłoń na jego ramieniu. – Dlatego powiedziałem ci jeszcze wczoraj, żebyś mnie nie tytułował moim stopniem. W sytuacjach służbowych musisz odnosić się do mnie tak jak do tej pory, chociaż wcale mi się to nie podoba.
– Poza tym pokojem zamierzałem to robić nawet gdy jesteśmy sami. Zbyt łatwo się… zagapić. Dużo mniej ryzykowne jest, że nazwę cię komandorem tutaj niż po imieniu przy kimś z jednostki czy nawet Sentry – powiedział Thace, a Prorok skinął głową. – Nikt nie może nabrać choćby cienia podejrzeń, a osoby, które brały udział w tej misji, już i tak wystarczająco się nam przyglądały. Nie możemy dawać im kolejnych powodów do plotek i zadawania pytań.
– Więc pewnie dobrze, że misja już się kończy, bo nasze ciągłe wycieczki były wystarczająco podejrzane. Musimy to ograniczyć… – skrzywił się i opuścił dłoń – bez względu na to, ile dawały mi radości.
– Mi też. Wspólne wyjazdy były cudowne. Ale wygląda na to, że zbyt ryzykowne – powiedział z żalem, a Prorok westchnął i widać było, że czuje dokładnie to samo. – Będzie mi tego brakowało – dodał cicho.
– Wiem, że to ryzykowne, tyle że nie chciałbym, żeby cała nasza relacja została zamknięta w tych kwaterach. Nie musimy całkowicie z tego rezygnować. Nawet jak wrócimy do Bazy Głównej, znajdę możliwości, byśmy…
– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że musimy z tym przyhamować.
– Kolejną misję kontrolną planuję najwcześniej za pół roku. Do tego czasu nie będziemy mieć aż tyle okazji do wyjazdów, jednak czasem… – urwał. – Coś wymyślę. A na kolejnej misji będziemy bardziej uważać. Zostało do niej mnóstwo czasu. Na razie nie musimy się nad tym zastanawiać.
– Bo na razie wracamy do Bazy Głównej, więc na te kwatery będziemy jednak skazani – podjął Thace i wziął głęboki oddech. Na razie wszystko szło dobrze, a konkretne ustalenia, racjonalne problemy, które musieli omówić… to wszystko nie było aż tak trudne, jak się obawiał. W konkretnych ustaleniach on i Prorok od samego początku dogadywali się nieźle i to przecież praca ich do siebie zbliżyła. – Pytasz, jak to sobie wyobrażam… na razie po prostu chcę cię mieć przy sobie. Chciałbym móc tutaj nocować, przychodzić do ciebie po skończonej zmianie i przestać już spędzać z tobą czas do późnej nocy w Auli X-10, udając, że pracujemy. Możemy już przestać się oszukiwać. Siedzieliśmy tam tak często, bo chcieliśmy spędzić ze sobą jak najwięcej czasu a nigdzie indziej na statku nie wypadało. Skoro mamy zapomnieć o wyjazdach, to musimy zabezpieczyć to miejsce, aby nikt nie zauważył, że podejrzenie często tu bywam. Co zamierzasz z tym zrobić? Mam dalej mieszkać na twoim krążowniku? Mam wrócić do swojego dawnego pokoju do bazy? Jeśli nadal będę podlegać pod Vhinku…
– Bez względu na to pod kogo będziesz podlegać, wolałbym byś mieszkał tutaj, ale jeśli wolałbyś mieć więcej wolności, nie zabronię ci…
– Wrócić do bazy i ryzykować zatargi z Lorcanem? – westchnął Thace. – Musisz wreszcie rozwiązać jego sprawę, masz tego świadomość?
– Mieliśmy poczynić ustalenia, a nie rozmawiać o pracy – powiedział, a w jego tonie pojawił się pewien chłód. Thace czuł, że odrobinę się zapędził mówiąc do niego tak, jakby to on wydawał polecenie, ale uważał, że dobrze, że to zrobił. Miał szansę w bezpiecznych okolicznościach zobaczyć reakcję Proroka i przekonał się, że chociaż mężczyzna nie był zły, to jednak był zirytowany. Wiedział, że musi na to w przyszłości uważać i rozgrywać takie rozmowy lepiej.
– Ja po prostu… wciąż trochę się go obawiam – powiedział, celowo zmieniając ton głosu tak, by brzmiał na przestraszonego i zmuszając się, by jego uszy odrobinę się skuliły. Kątem oka dostrzegł, że twarz Proroka momentalnie złagodniała. – Nie zamierzałem cię pouczać. I wolę zostać na twoim krążowniku, ale… ale wiesz przecież, że jeśli nie dostanę od ciebie racjonalnie uzasadnionych zadań, to to też będzie budzić podejrzenia…? Przez miesiąc czy dwa zdołamy uzasadnić moją obecność tym, że pomagam z raportami z kontroli, brałem udział w większości spotkań, to jasne, że będę się tym zajmował. Tyle że nie jestem już specjalistą w Pionie Technicznym i… i po prostu nie wiem, jaka będzie moja rola, gdy wrócimy i tym też się martwię.
– Zacieśnisz znajomości w stacjach dalekiego zasięgu i będziesz zdalnie koordynował prace kontrolne po awarii, którą wykryliśmy. Zaręczam ci, że to nie będzie zadanie na miesiąc czy dwa.
– I mam to robić z pozycji podporucznika? – spytał ostrożnie. – Zarządzający stacjami zwykle są ode mnie wyżsi stopniem… Czy na pewno widzisz mnie w tej roli…?
– A kto inny miałby to robić? Lorcan jest na to za głupi, a Secan za mało doświadczony w roli oficera. Teoretycznie mogłaby być to Vog, ale chociaż ma ona wykształcenie techniczne, to nie w tym kierunku i byłaby to dla niej kara i degradacja. Jesteś jedyną osobą z Bazy Głównej, która się do tego nadaje i tylko tobie wystarczająco ufam. A na razie… nie przejmuj się tym, co dla ciebie wymyślę. Gdy wrócimy do bazy, oficjalnie to… – urwał i westchnął. – No i znów mówimy o pracy.
– Przypuszczam, że to może być nieuniknione. W takich momentach jak ten mam się do ciebie zwracać po imieniu czy stopniem? – spytał, a Prorok jęknął i pokręcił głową.
– To może być trudniejsze niż sądziłem…
– Na pewno nie sądziłeś, że będzie proste, komandorze. Więc?
– Prorok – powiedział z naciskiem. – Tutaj mów mi po imieniu, bez względu na to, o czym rozmawiamy. A gdy będziesz tu przychodził… tym razem zadbałem o monitoring, ale potrzebujesz dostępu do kodów, które również ci to umożliwią. Przekażę ci je, bo nie dopuszczam możliwości, abyś kombinował z kamerami w okolicach moich kwater z poziomu technicznego podporucznika, bo to zbyt niebezpieczne. Vhinku ma uprawnienia, by widzieć niektóre twoje ruchy i tak jak odebrałem je Lorcanowi, tak tutaj nie mam uzasadnienia, by ograniczać mu dostęp do twoich zadań, bo nie jest ci nieprzychylny.
– Po prostu nie może się dowiedzieć, że w ogóle tu bywam. Ani on, ani nikt z naszych znajomych i bliskich, z którymi utrzymujemy kontakty. Tego rodzaju informacja wywołałaby plotki, zwróciła na nas nadmierną uwagę i pogrążyła nas obu. To dla mnie jasne. Co jeszcze chcesz ustalić?
– Będziemy spotykać się tutaj, nie u ciebie, bo w swojej kwaterze mam dużo lepsze zabezpieczenia niż żołnierze niższej rangi. Nie ma opcji, byśmy widywali się gdziekolwiek w Bazie Głównej, gdzie do monitoringu ma dostęp zbyt wiele osób, znacznie więcej, niż na moim statku, mimo że tam również mam swoje kwatery i to nawet wygodniejsze niż te. Udostępnię ci również bezpośredni kontakt do mnie poza siecią wojskową i zlecę wykonanie zabezpieczonego… – urwał, zerknął na Thace’a i zaśmiał się krótko i teraz, dokładnie w tym momencie, ten przypomniał sobie, jak bardzo lubił jego śmiech i było to dla niego tak szokujące, że rozproszył się i nie usłyszał początku kolejnego zdania. – …na ciebie, bo w szyfrowaniu danych masz zdecydowanie większe kompetencje. Dostaniesz uprawnienia systemowe i zadbasz o zabezpieczenie naszych rozmów. Autoryzacje, które ci zapewnię, będą zanonimizowane, aby nikt nie połączył ich z którymkolwiek z nas, w razie gdyby jakimś cudem kiedykolwiek ktoś do nich dotarł. Jedyne pytanie, to czy aby na pewno będziesz w stanie dochować tajemnicy i żyć w ukryciu i chcę byś był ze mną szczery i jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, powiedz to już teraz. Wolę to uciąć zanim… zanim obaj się zaangażujemy, jeśli nie jesteś pewny, że dasz sobie radę. Po prostu mi to powiedz, a nigdy więcej cię nie dotknę i zapomnimy o wszystkim.
– Po wszystkich naszych ustaleniach TERAZ o to pytasz? – spytał Thace z lekkim rozbawieniem. – Tak. Tak, jestem w stanie. I nie będzie to dla mnie problem. Możesz mi zaufać – dodał, gdy cisza ze strony Proroka zaczęła się przedłużać. – Potrafię dochować tajemnicy. I tak samo jak ty, mam zbyt wiele do stracenia, w razie gdyby to wyszło na jaw. – I mówił prawdę, oczywiście, bo wówczas byłby wydalony z Bazy Głównej, zhańbiony i nigdy już nie mógłby być przydatny dla Ostrza Marmory w szeregach wojskowych Imperium. A o dochowaniu sekretów wiedział aż nazbyt dużo. Prorok jakiś czas przyglądał mu się, jakby chciał dostrzec, czy faktycznie jest pewny swoich słów czy też mówi je pod wpływem chwili. – Pytanie, czy ty również jesteś. Nie mówię o zdradzeniu komuś prawdy, ale utrzymywaniu niezbędnego dystansu, gdy pracujemy.
– Dlaczego o to pytasz? Uważasz, że w pracy nie zachowuję wobec ciebie odpowiedniego dystansu? – zdziwił się Prorok.
– Prorok, żartujesz prawda…? – spytał z niedowierzaniem Thace. – Nie utrzymujesz go od miesięcy. Ja w sumie też nie, jak się okazuje. Po prostu obaj byliśmy ślepi na to, co wyprawiamy. Nasze wspólne żarty, które Vhinku i reszta wzięli za obelgi pod moim adresem, to tak na start. Angażowanie mnie w sprawy, na których w ogóle się nie znam, tylko dlatego że lubisz mnie mieć przy sobie. O wycieczkach już sobie powiedzieliśmy. Przypuszczam, że jest tego nawet więcej, ale nie jestem najlepszy w rozpoznawaniu takich kwestii, jednak gdyby w auli X-10 były kamery, a my sprawdzilibyśmy nagrania, obawiam się, że moglibyśmy zobaczyć dwuznaczne momenty nawet na samym początku naszej znajomości.
– Na pewno nie – zaprotestował natychmiast Prorok, co sprawiło, że Thace zaśmiał się krótko.
– Zdecydowanie tak. I wiem, że to ty zwykle nie zachowywałeś się stosownie, komandorze.
– Nie nazywaj mnie…
– Wtedy byłeś dla mnie komandorem, a teraz w końcu mogę być szczery i ci to powiedzieć – powiedział z nutką rozbawienia. – Wściekłeś się na Vhinku, gdy zwrócił ci uwagę, bo wiedziałeś, że ma rację.
– W porządku, co niby robiłem? – spytał z rezygnacją, a wówczas Thace podniósł się z miejsca, ignorując jego zaskoczony wyraz twarzy; okrążył kanapę, stanął za nim i pochylił się, zaciskając dłoń na jego ramieniu, dokładnie tak, jak przed miesiącami pokazał Vhinku i gdy ten początkowo to zbagatelizował i uznał za przesadę. Thace miał już pewność, że nie przesadzał.
– Właśnie to – powiedział, z ustami parę centymetrów od ucha Proroka, muskając jego policzek odrobinę przydługimi włosami, których nie obciął przez całą misję. – Oczywiście, byliśmy wtedy sami, ale czasem naprawdę łatwo się zapomnieć. – Obniżył głos i przysunął usta do jego skroni, dostrzegając, jak miękkie włosy przy uchu Proroka lekko unoszą się u nasady. Cała ta sytuacja, niedowierzanie Proroka, jego zupełna nieświadomość, jak się zachowywał… powinny go pewnie niepokoić, tymczasem sprawiały, że poczuł się pewniej. Był w tym momencie górą, wiedział, że to on rządzi, że to Prorok jest skrępowany i niepewny. Zamiana ról tego rodzaju działała na niego bardziej niż miał ochotę przyznawać przed samym sobą.
– Tego z całą pewnością nie robiłem – wydusił mężczyzna, kiedy Thace pochylił się jeszcze bardziej i przekręcił głowę tak, że niemal muskał wargami jego szczękę.
– Byłeś naprawdę bardzo blisko, by zrobić.
– Wracaj tu. Mieliśmy… najpierw wszystko ustalić i dopiero myśleć o… – Thace przerwał mu, lekko całując go w usta i gdy poczuł, jak Prorok mięknie pod wpływem pieszczoty i bliskości, w pełni poczuł, jak wielką ma w tym momencie nad nim władzę.
Przebłyski tego samego miał już na stacji, gdy pocałował go w stresie i emocjach, kiedy potrzebował zostać na chwilę sam oraz poprosił, by Prorok uspokoił w tym czasie rozkrzyczane towarzystwo. Teraz mieli więcej czasu, byli sami, nie mieli parę pokojów dalej grupy oficerów, którzy na nich czekali, a mimo to nie bał się aż tak, jak być może powinien. Miał całkowitą pewność, że Prorok wycofałby się, zwolnił czy złagodniał, gdyby tylko poprosił i że paranoje Kolivana nie miały żadnego uzasadnienia.
Mógł nie czuć strachu, ale nie znaczyło to, że bliskość nie budziła w nim żadnych obaw, zwłaszcza gdy pocałunek zaczął się przedłużać i przestał być aż tak niewinny. W pewnym momencie Prorok przekręcił się na kanapie, zacisnął palce na przodzie jego munduru i przyciągnął go bliżej siebie, a wówczas Thace poczuł, jak jego tętno przyspiesza. Było to przyjemne, ale nie w sposób, jaki znał, gdy był z kimkolwiek blisko. Nie powiedziałby, że się boi, zdecydowanie go to nie odrzucało, było… inaczej. Był spięty, co w sytuacjach intymnych raczej mu się nie zdarzało. Nie wiedział co czuje i miał wrażenie, że Prorok to zauważył, po rozluźnił uścisk i złagodził pieszczotę.
– Thace… – wyszeptał, odsuwając się od niego po paru chwilach i wpatrując się w jego oczy. – Nie musimy dziś robić nic więcej. Nie musisz niczego mi udowadniać.
– Tyle że to między innymi o to ci chodziło, gdy pytałeś, czego oczekuję – odparł, z zaskoczeniem stwierdzając, że jego głos brzmiał znacznie pewniej niż się czuł w tym momencie. Kolejne słowa mówił całkowicie wbrew sobie, jak wyuczoną rolę, jakby był Sentry, które zaprogramowano w ten sposób. – Chcę z tobą sypiać i zacząć jeszcze dzisiaj. Chcę zrobić to normalnie i pamiętać coś innego jako początek. Chodźmy do sypialni. Teraz. Wcale nie chcę z tym czekać.
– Thace, nie – powiedział Prorok bardziej zdecydowanym tonem i przytrzymał go. – Widzę, że coś jest nie tak. Nie chcę znów wszystkiego zepsuć.
– Nie zepsujesz…
– Thace, proszę cię… – zaczął i lekko zacisnął palce na jego dłoni. – To wszystko między nami… sam powiedziałeś, że to dla ciebie nowe. Nie masz pojęcia, jak nowe jest dla mnie. Mamy czas, by zacząć to właściwie. Właściwe nie byłoby rzucać się na głęboką wodę i ryzykować, że utoniemy. Za bardzo mi na tobie zależy. Proszę, chodź tutaj. Usiądź i dokończ jeść. Prawie nie dotknąłeś kolacji.
Thace skulił się odrobinę, czując złość, że Prorok nie zamierzał robić tego, co zaplanował i na co przygotowywał się psychicznie cały dzień… czując też ulgę z dokładnie tego samego powodu. Nadal nie miał apetytu, teraz nawet bardziej niż wcześniej, ale gdy wrócił na kanapę, zmusił się do jedzenia. Zapadła między nimi cisza przerywana tylko szczękiem sztućców, a każdy kęs stawał mu w gardle, gdy próbował zrozumieć, co zrobił nie tak i że coś najwyraźniej zrobił.
– Od paru minut szukam właściwych słów by zapytać, dlaczego w ogóle to zaproponowałeś – odezwał się w końcu Prorok i odłożył widelec na bok, wbijając wzrok w Thace’a. – Możesz mi to wyjaśnić? Nie chcę zgadywać i dopisywać do tego niestworzonych historii.
– Powiedziałem ci. Nie chcę czekać. Chcę się odważyć i wiem, że tym razem…
– ‘Wiesz’? – westchnął Prorok. – To interesujące. Bo widzisz… ja sobie samemu ani trochę nie ufam. Byłem tobą zauroczony. Nadal jestem. I nadal… – zająknął się. – Pragnę cię bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Wczoraj te same emocje zaprowadziły mnie do zrobienia czegoś potwornego. Powiedziałem ci już, że nie mam doświadczenia. Boję się, że nie zauważę od razu, że coś jest nie tak… że zrobię rzeczy, których nie da się cofnąć bez względu na to jak będę się starał – wyrzucił z siebie, a Thace zamarł i spojrzał na niego niepewnie.
Był pewien, że gdyby zaczął panikować, Prorok jednak by to zobaczył, a cokolwiek mniej niż przerażenie raczej by przetrwał. Teoretycznie mógł właśnie w tym momencie przetestować Proroka, mimo wszystko uwieść go i zaciągnąć go do sypialni udając pewnego siebie, a potem celowo okazać strach i zaprotestować, by poznać jego reakcję… ale tak naprawdę nie chciał nim manipulować w ten sposób. Miał zachowywać się naturalnie, więc przez chwilę musiał w swojej głowie przestać być szpiegiem i odsunąć tę jedną kwestię na bok. Ona popychała go do łóżka Proroka, aby potraktować seks jako misję, którą trzeba wykonać. Gdyby wszystko było tak samo, tylko nie ta jedna rzecz… jasne, pewnie wówczas poprzedniej nocy nie zostałby z Prorokiem i nie przyszedłby tu dziś. Ale gdyby jednak się tu znalazł, gdyby zaczęli rozmawiać, a nawet żartować, a Prorok byłby z nim aż tak szczery, chociaż pewnie wiele go to kosztowało… może jednak chciałby czegoś spróbować. A może po prostu nie wiedziałby, czego chce. I teraz też wcale nie wiedział, nic oprócz tego, że Prorok nie zrobiłby mu krzywdy intencjonalnie a to było dla niego ważniejsze niż cokolwiek innego.
– Gdy to mówisz to ufam ci tym bardziej – odezwał się w końcu. – Chcę spróbować. Być po prostu blisko ciebie. Rozebrać cię i dotykać i… nie mam pojęcia, co jeszcze będę w stanie zrobić. Może po prostu przenieśmy się do sypialni i tam porozmawiajmy i zobaczymy co z tego wyjdzie. A ja powiem ci, jeśli cokolwiek będzie nie tak.
– Thace… nie – uciął Prorok odrobinę ostrzej, a gdy ich spojrzenia się spotkały, Thace zamarł, gdyż zorientował się, że w jego oczach zamiast obaw i wątpliwości pojawiła się też podejrzliwość. W całym tym dążeniu do celu najwyraźniej popełnił błąd i wcale nie zachowywał się naturalnie. Coś było nie tak. Widać nie powinien się tak zachować, a Prorok, chociaż na pewne kwestie bywał zupełnie ślepy, tę jedną dostrzegł. Jego głos złagodniał jednak, gdy odezwał się ponownie. – Wmawiasz mi, że jesteś gotowy i nie potrafię ocenić, czy faktycznie jesteś… postawię więc sprawę jasno: ja nie jestem gotowy. Nie po tym, co wczoraj ci zrobiłem. Dajmy sobie chociaż kilka dni, zanim spróbujemy zrobić cokolwiek więcej niż się pocałować. Chcesz zacząć naszą relację tak, jak należy. Ja również, Thace, i naprawdę zależy mi, żebyśmy obaj byli pewni, że to, co się między nami dzieję… że obaj tego chcemy i jesteśmy tego pewni.
– Przepraszam. Ja… chyba nie wiem co robię… – wydusił Thace i odrobinę skulił się w sobie, modląc się w duchu, by to wystarczyło i by Prorok pozbył się resztek podejrzeń. Mężczyzna westchnął, objął go łagodnie ramieniem i jakiś czas milczał.
– W porządku. Przepraszam, jeśli powiedziałem to zbyt ostro. Po prostu… naprawdę nie chcę wszystkiego popsuć…
Dwukrotny dźwięk notyfikacji na komunikatorze o nowej wiadomości Thace’a przerwał ich rozmowę i chociaż zamierzał to zignorować, Prorok z westchnieniem sięgnął po urządzenie i wcisnął mu je w dłoń. Odwrócił wzrok, po czym zaczął zgarniać naczynia z resztkami kolacji na tacę, gdyż było jasne, że żaden z nich nie zamierza już jeść.
V: Dał mi spokój i chyba poprawił mu się nastrój chociaż nie mam pojęcia dlaczego.
V: Śpisz już? Nic się nie dzieje i umieram z nudów. Gdy ktoś dzwoni i tak nie rozumiem czego ode mnie chce i odsyłam go żeby połączył się z Vog na stacji.
V: Złapiemy się jutro wieczorem? Nadal się o ciebie martwię. Nigdy wcześniej nie widziałem cię w takim stanie.
– To Vhinku – odezwał się Thace, kiedy Prorok odstawił tacę na szafkę przy drzwiach. Mężczyzna skinął głową, po czym wrócił na kanapę, lecz usiadł tak, aby nie patrzeć Thace’owi na ręce. – Chce porozmawiać. Rano się z nim minę, ale wieczorem… przypuszczam, że będzie gotowy przylecieć na stację zanim znów zostawisz go na nocnej zmianie, byle sprawdzić, czy wszystko jest u mnie w porządku.
– Uważasz, że to dobry pomysł? – spytał ostrożnie Prorok.
– Ile czasu masz zamiar mnie przed nim ukrywać? Dobrze wiem, że tak ustawiłeś jego zmiany i lokalizację, abym dziś i jutro się z nim nie spotkał, sir – powiedział, z wzrokiem utkwionym w komunikatorze. Dopiero po chwili zorientował się, co powiedział zupełnie automatycznie i zerknął na Proroka, który wpatrywał się w niego z grymasem na twarzy.
– Nic nie mówię – westchnął. – Ale właśnie udowodniłeś, że naprawdę powinniśmy dać sobie więcej czasu.
– Przepraszam. To automat. Myślę o pracy i… – urwał, uznając, że tak naprawdę nie ma powodów, by się tłumaczyć. – Czy mogę się z nim spotkać? Zanim nabierze podejrzeń, gdy zacznę się przed tym nadmiernie wykręcać?
– Co mu powiesz? Wczoraj sam stwierdziłeś, że jeśli by cię zobaczył…
– Wczoraj byłem w zupełnie innym stanie psychicznym niż dziś – zauważył, a Prorok natychmiast skrzywił się i zacisnął usta. – Powinienem z nim porozmawiać i go uspokoić. Mogę wstąpić do niego rano na mostek zanim polecę na stację albo złapać go wieczorem, gdy skończymy z najważniejszymi zadaniami. Czeka nas wciąż mnóstwo pracy, ale sam wiesz, że akurat on nie ma teraz do roboty nic ważnego oprócz bycia dostępnym w czasie nocnego cyklu jako oficer dowodzący na twoim statku. Wszystkie merytoryczne kwestie prędzej od niego ogarnia Vog i osoby na stacji. Więc…?
– Pytasz mnie, czy pozwalam ci się z nim zobaczyć?
– Wolę się upewnić, bo widzę, że nie jesteś zachwycony tą perspektywą, a nie będę się wymykał za twoimi plecami jak zbuntowany dzieciak – powiedział, próbując brzmieć odrobinę żartobliwie, lecz Prorok nie wydawał się rozbawiony. – Pisałem z nim wcześniej, ale wciąż się martwi. Spróbowałem go uspokoić, ale nie wiem, czy uwierzył i naprawdę uważam, że powinienem się z nim zobaczyć choćby na kwadrans.
– Jeśli chcemy to kontynuować, Vhinku nie może się o nas dowiedzieć, Thace – odparł, a Thace zacisnął zęby i powstrzymał się przed wytknięciem mu, że to wciąż nie jest odpowiedź na jego pytanie. – Zwrócił uwagę, że nasza relacja wygląda niestosownie. Sam mi to przed chwilą przypomniałeś i… ‘zaprezentowałeś’, że może jednak miał rację i w efekcie coś dostrzegał. Co zamierzasz mu powiedzieć?
– Powiedziałem mu już, że pokłóciliśmy się na stacji, bo zareagowałem histerycznie na tę awarię i zamierzam trzymać się tej wersji – przyznał szczerze. – Byłem wykończony po kontroli na MST-K1, chciałem iść się położyć, a ty kazałeś mi sprawdzać kolejne rzeczy i już samo to wyprowadziło mnie z równowagi. Zauważ, że nie ma tu ani jednego kłamstwa. Jak będzie naciskać, przyznam mu, że po prostu cię polubiłem i to dlatego tak bardzo mnie zabolało, gdy opieprzyłeś mnie w ten sam sposób, jak opieprzyłbyś każdego innego żołnierza, który w krytycznej sytuacji jest leniwy i zmęczony. A potem powiem, że przeprosiłem cię, że się tak zachowałem, a ty mnie za to, że się uniosłeś.
– Uważasz, że to wystarczy? – spytał Prorok ostrożnie. – Wiem, że to wyłącznie moja wina, ale byłeś wczoraj w stanie który wątpię czy da się wyjaśnić samym tylko stresem… Zwłaszcza Vhinku, który ci się przyglądał i zna cię lepiej niż reszta.
– Jeśli nie, przyznam też, że przyłapałeś mnie na prywatnych rozmowach w czasie pracy a to, zapewniam cię, wystarczy – odparł, na co Prorok zacisnął usta, ale nie ważył się tego skomentować. – Już skasowałem tamtą konwersację, więc nie wymusi na mnie, bym ją pokazał. Wolałbym tego uniknąć, ale to plan awaryjny. I nie chcę tego odkładać. Jeśli zacznę go unikać, tym bardziej stanie się podejrzliwy.
– W porządku. Co konkretnie mu dziś napisałeś? – westchnął Prorok, patrząc na niego wyczekująco. Nie kazał Thace’owi pokazać komunikatora, jego głos brzmiał spokojnie i bez żadnych wyrzutów, ale Thace spiął się, przypominając sobie, jak poprzedniego zażądał od niego wyświetlenia prywatnej rozmowy… teraz konwersowali z Vhinku nie używając sieci wojskowej, więc Prorok nie mógł tego ot tak sprawdzić ze swojego poziomu uprawnień, jednak Thace czuł, że gdyby mógł, to z chęcią by to zrobił.
– Liczysz na to, że pokażę ci tę rozmowę, prawda? – spytał powoli.
– Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Wysunąłem wczoraj wobec ciebie poważne oskarżenia… Nigdy nie powinienem był przestać ci ufać i nie zamierzam ponownie… kazać ci czegokolwiek sobie udowadniać – odparł.
– A mimo to mi nie ufasz – powiedział Thace, przyglądając się jego twarzy i starając się z niej coś wyczytać. – Chciałbyś zobaczyć tę rozmowę z Vhinku. Dlaczego?
– Ufam tobie, Thace. Jemu nie.
– Pod jakim względem? – spytał w zdumieniu Thace. – Vhinku pracuje w Bazie Głównej od ponad trzydziestu lat, znasz go doskonale, sam awansowałeś go na porucznika a teraz zabrałeś na misję-nagrodę-wakacje, na której głównie dobrze się bawił, a mówisz, że mu nie ufasz?
– Nie chodzi o pracę – mruknął, odwracając wzrok.
– Więc o co?
– Jesteście sobie bliscy. Masz z nim wspólne tajemnice. Lataliście razem na Tsevu-22 i zostawaliście tam czasem na noc, a on kilkakrotnie spał w twoich kwaterach. Naprawdę dziwisz się że… mam pewne obawy? – spytał Prorok, wciąż nie patrząc mu w oczy.
– Nigdy do niczego między nami nie doszło…! – wydusił Thace, nie wierząc w to, co słyszy. – Nigdy, NIGDY nie traktowałem go w żaden inny sposób niż platoniczny. Jest moim przyjacielem. To jedyna osoba, której tutaj w pełni ufam poza tobą. Naprawdę zabolało mnie, gdy powiedziałeś wczoraj, że jest jedyną osobą, do której się zbliżyłem, skoro przez ostatnie miesiące… to wtedy brzmiało, jakbym nic dla ciebie nie znaczył. To do ciebie zbliżyłem się najbardziej ze wszystkich tutaj, nie do niego – wyrzucił z siebie, na co Prorok zacisnął zęby i dalej wpatrywał się w swoje dłonie. – Jesteś o niego zazdrosny chociaż nie masz absolutnie żadnych powodów. Możesz mi to wyjaśnić?
– Nie chcę się kłócić, ale…
– Wszystko co mówi się po ale, sprawia, że to co powiedziałeś wcześniej przestaje mieć znaczenie – przerwał mu Thace. Na moment w jego głowie pojawiła się myśl o ‘naturalnym zachowaniu’ i tym jakie postępowanie z Prorokiem będzie najwłaściwsze, lecz w sytuacji, gdy ten był o kogoś zazdrosny bez żadnego powodu, skonfrontowanie go było jedyną możliwą opcją. – O co chodzi? Chcę to wiedzieć – powiedział z naciskiem, lecz dostrzegł, że Prorok wciąż się waha. – Mieliśmy dziś porozmawiać. Jeśli jest cokolwiek, co dotyczy Vhinku, a co cię niepokoi, to powinieneś mi o tym powiedzieć. Nie chcę między nami nieporozumień…
– W porządku – odparł Prorok po chwili zastanowienia. W jego głosie słychać było rezerwę i wyglądało na to, że naprawdę nie ma ochoty poruszać tego tematu. – Nie miałem pewności, czy w ogóle ci o tym mówić, bo to sprawa, która zaczęła się wiele miesięcy temu, zanim jeszcze wróciłeś do mnie z informacją, że zamierzasz podjąć się napisania raportu dotyczącego Lorcana. Prawie w ogóle cię wówczas jeszcze nie znałem, więc… – zająknął się, ale ostatecznie nie dokończył myśli. – Jak być może wiesz, Vog i Vhinku podczas wyjazdów zapraszają czasem do łóżka osoby trzecie. Nie zamierzałem się w to wtrącać, dopóki byli dyskretni, chociaż nie rozumiem takiego postępowania. Brali do łóżka osoby chętne, które nawet nie chcę wiedzieć, jak wyszukiwali, a także prostytutki. Jeśli wierzyć plotkom, najczęściej były to hybrydy a czasem obcy o nietypowej fizjonomii i… chodzi o to, że nie mieli standardowego dla Galran podziału płci, więc ciężko powiedzieć, czy byli to osobnicy bardziej kobiecy czy męscy. Kilka lat temu zaczęli przesadzać i niemal się już z tym nie kryli, a wówczas powiedziałem im, że jeśli nie będą lepiej się kamuflować ze swoimi upodobaniami, ktoś w końcu oskarży któreś z nich lub obydwoje o nienaturalne skłonności i wylecą z wojska. Wtedy faktycznie zaczęli bardziej uważać, jednak plotki na ich temat zapewne czasem i tak się pojawiają.
– Nie wiem, do czego zmierzasz… – powiedział powoli Thace.
– Jeśli w całej Bazie Głównej jest chociaż jeden facet, którego mógłbym podejrzewać, że pójdzie z tobą do łóżka, to właśnie Vhinku – wypalił wreszcie Prorok, sprawiając, że Thace zamarł i spojrzał na niego zupełnie oszołomiony. – Nie wątpię w jego orientację, ale jestem przekonany, że gdyby postanowił kiedyś jednak samodzielnie poeksperymentować ze stuprocentowo męskim Galrą, to wybrałby właśnie ciebie, bo chociaż ma mnóstwo znajomych i przyjaciół, emocjonalnie do nikogo nie widziałem, żeby zbliżył się tak jak do ciebie. Twój idealny wygląd zapewne pomógłby mu podjąć taką decyzję. To on z zachwytem i wszystkimi szczegółami opowiedział mi o całej sytuacji z Lorcanem jaka miała miejsce podczas mojej nieobecności i już wtedy był tobą niezdrowo zafascynowany, na tyle, że sam również zacząłem się bardziej interesować kim właściwie jesteś… żeby nie było, interesowałem już wcześniej, ale to dodatkowo skłoniło mnie, żeby cię do siebie zaprosić. Jakby tego było mało, zanim jeszcze cię poznałem, byłem świadkiem, jak Vog niemal śliniła się opowiadając o tobie Endov i był to moment, że podejrzewałem, że już się z tobą zabawiają. Zresztą… wtedy uważałem, że jeśli któreś z nich miałoby cię uwieść, to właśnie Vog, bo przecież nie wiedziałem o twoich skłonnościach. Jest ładna i przespała się z chyba każdym oficerem w jednostce, a ja nie wiedziałem przecież, jak bardzo ty i Vhinku się do siebie zbliżycie.
– Nie zabawiali się ze mną, nie proponowali ani nie sugerowali mi niczego takiego i nigdy nie dali mi odczuć, że coś takiego w ogóle przyszło im do głowy. Nigdy też nie dotarły do mnie jakiekolwiek plotki, że mogliby mieć takie pomysły – powiedział z przekonaniem Thace; doskonale wiedział, że było parę momentów, kiedy Vhinku coś jednak sugerował, ale nie zamierzał o nich mówić. – Jestem w stanie uwierzyć w to, że Vog powiedziała coś być może niestosownego, gdy zwierzała się przyjaciółce, ale nie w to, że Vhinku miał w tym jakikolwiek udział i że…
– Skonfrontowałem ją i uprzedziłem, że jeśli ona i Vhinku, para poruczników, weźmie do łóżka młodszego o ponad czterdzieści lat oficera niższego od nich stopnia, to osobiście postaram się, by wyszło to na jaw i by pożałowali, że się kiedykolwiek urodzili – przerwał mu Prorok, a coś w jego tonie sprawiło, że Thace parsknął nerwowym śmiechem, nie mając pojęcia jak zareagować na wspomnienie tego rodzaju absurdalnych gróźb.
– O ironio losu. Czepiałeś się ich o coś, o czym sam marzyłeś – wydusił w końcu i zaśmiał się nerwowo.
– W tamtym czasie nie pozwoliłem sobie jeszcze nawet na jedną niestosowną myśl na twój temat! – powiedział podniesionym głosem. Thace momentalnie zesztywniał i zaczął wpatrywać się w niego bardziej zaskoczony niż przestraszony tym wybuchem.
– Prorok… tylko żartowałem – powiedział cicho; gdyby Prorok nie był tak poirytowany, gdyby miał przed sobą jakiegoś innego, zazdrosnego kochanka… albo wyszedłby i zakończył tę relację, albo zacząłby się z nim droczyć, że był po prostu zazdrosny, że Vog i Vhinku potrafią zorganizować sobie mnóstwo seksu a on nie; wiedział, że lepiej tego nie mówić i nie zaogniać sytuacji.
– Spodobałeś mi się, gdy tylko pierwszy raz cię zobaczyłem na cholernym zdjęciu w aplikacji o pracę, tak, przyznaję, ale nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek się do ciebie zbliżę i długi czas skutecznie walczyłem z każdym zalążkiem tego rodzaju fantazji – odparł ciszej. – A już zwłaszcza po naszej pierwszej rozmowie... odniosłem wrażenie, że mnie nie znosisz i wątpiłem, że zgodzisz się śledzić dla mnie Lorcana. Nie naciskałbym cię, gdybyś mi odmówił. Uważałem… że może lepiej dla mnie, byś odmówił.
– Już o tym rozmawialiśmy. Po prostu się ciebie bałem. Teraz też się boję, gdy bez powodu zaczynasz krzyczeć – powiedział, wpatrując się w Proroka.
– Przepraszam… To nie do ciebie mam pretensje tylko do nich. Thace… Nie liczyłem na nic z twojej strony. Nie pozwalałem sobie na takie myśli przez bardzo długi czas. Masz rację. Jestem hipokrytą, bo potem zacząłem marzyć o tym samym co Vog, tyle że w przeciwieństwie do niej nie tylko zamieniłem to w czyn, ale jeszcze wykorzystałem do tego swoją pozycję. Ona i Vhinku nigdy by cię nie skrzywdzili. Pewnie powinienem był im na to pozwolić. Gdyby się dowiedzieli, co ci zrobiłem, moja sytuacja byłaby tym gorsza, biorąc pod uwagę…
– Tyle że nie dowiedzą się – przerwał mu Thace, nie zamierzając wracać do poprzedniego wieczoru, który tak bardzo chciał zapomnieć i który ciężył między nimi i wszystko utrudniał. – I dla twojej informacji, nie poszedłbym z nimi do łóżka, bo bez względu na to, jak atrakcyjna jest Vog, kobiety nie pociągają mnie ani trochę i w przeciwieństwie do tego, co sugerujesz, że mógłby zrobić Vhinku, nie interesują mnie eksperymenty, bo swojej orientacji byłem pewny już jako nastolatek – odparł, lecz dostrzegł, że Prorok wcale nie wydaje się przekonany; więcej, na słowa o pewności Thace’a, wydawał się być jeszcze bardziej przygnębiony. I chyba zawstydzony, że w ogóle poruszył ten temat. – Powiedz mi, co potem zaszło, bo wygląda na to, że to nie wszystko, a naprawdę chciałbym to wiedzieć – dodał Thace po chwili, starając się brzmieć łagodnie. Nie rozumiał obaw Proroka i nie mógł pozbyć się wrażenia, że w tym wszystkim było coś więcej.
– Vog twierdziła, że nie powiedziała o naszej rozmowie Vhinku – odezwał się Prorok po paru chwilach. – Nie mam pewności, czy to prawda, ale wiem, że skończyła z tymi nonsensami i dała ci spokój.
– Vog nigdy niczego nie sugerowała ani nie próbowała, więc nie mów, że ‘dała mi spokój’ – zaprotestował Thace. – Do niczego nigdy nie doszło. Nie miałem o tym pojęcia ani niczego nie zauważyłem…
– Źle się może wyraziłem. Przestała o tym myśleć. Albo po prostu lepiej się kamuflowała. Zresztą, niedługo później znalazłeś się na moim statku z zakazem wracania do Bazy Głównej, więc nie mieliby już okazji by cokolwiek zrobić.
– Jeśli powiesz, że zatrzymałeś mnie tam pod pretekstem tworzenia raportu dotyczącego Lorcana, aby nie mieli do mnie dostępu, chcę żebyś wiedział, że będę musiał bardzo mocno powstrzymywać się, by cię nie uderzyć – stwierdził Thace i zaczął wpatrywać w Proroka wyczekująco; mężczyzna skulił się odrobinę pod wpływem jego spojrzenia, ale tym razem nie odwrócił wzroku.
– Pewnie powinieneś, bo tak, to był częściowo powód, mimo że ochronienie cię przed Lorcanem było dla mnie najważniejsze.
– Mogłeś go usunąć z Bazy Głównej na ten czas.
– Mogłem, ale tego nie zrobiłem i to zupełnie inny temat, którego naprawdę wolałbym teraz nie poruszać. Dotyczy pracy. Nie twierdzę, że wszystkie moje decyzje służbowe są właściwe, ale niektóre podejmuję z powodów, o których nie mogę ci powiedzieć – powiedział Prorok nieco chłodniejszym niż dotychczas tonem i chociaż Thace mógł się mylić w jego ocenie, miał wrażenie, że mężczyzna czuł się nieco pewniej, gdy temat ich rozmowy jednak dotyczył pracy, jako że w sprawach służbowych był górą… nie brzmiał konfrontacyjnie ani władczo, ale podkreślił, że w pewnych kwestiach Thace nie miał prawa domagać się odpowiedzi. Nie wiedział, jak się z tym czuje… i postanowił na razie tego nie testować.
– W porządku. Rozumiem. Nie kwestionuję twojej decyzji… Przepraszam jeśli tak to zabrzmiało – powiedział Thace, postanawiając jednak, że przy pierwszej sposobności wyciągnie z Proroka, jakie to były powody, bo fakt, że Lorcan wciąż pracował w centrali, był dla niego kompletnie niezrozumiały.
– Nie mówię, że to robisz. Po prostu… – westchnął i pokręcił głową. – Możesz pytać mnie o wszystko i nie chcę żebyś obawiał się to robić. Nie wszystko mogę ci jednak mówić. W porządku? – spytał, na co Thace skinął głową. – Gdy podjąłem decyzję, że muszę zabrać cię z oddziału Lorcana, aby mieć uzasadnienie, dlaczego wylatujesz z nami na misję, Vog sama poradziła mi, żebym przesunął cię właśnie do oddziału Vhinku albo jej, bo o ile wcześniej faktycznie rozważała seks z kimś niższego stopnia, to z kimś z podległością służbową by tego nie zrobili – oznajmił po chwili. – I tak, powiedziała mi to wprost. A nawet podziękowała mi, że to ukróciłem i ją opieprzyłem parę miesięcy wcześniej, bo przyznała, że dzięki temu, że nie wprowadziliście do swojej znajomości jednorazowego niezgodnego z prawem seksu, ty i Vhinku się zaprzyjaźniliście i ma go z głowy, gdy się pokłócą. I jednocześnie wie, że gdy idzie z kimś się upić, to jest to ktoś na tyle odpowiedzialny, że Vhinku nie narobi przy nim głupot – stwierdził z lekkim przekąsem, na co Thace zaśmiał się krótko.
– Cóż, ma pewnie rację. Dlaczego więc nie przesunąłeś mnie do jej oddziału? Zajmuje się nawigacją a to bliższe mojemu wykształceniu niż pilotowanie. I ty i Vhinku doskonale wiecie, że nie ma żadnego logicznego uzasadnienia, bym był przypisany do jego jednostki.
– Obserwowałem twoje wyczyny ćwiczeniowe w myśliwcu i byłem bliski by zabronić mu tych zabaw, bo bałem się o życie was obu. Tak, Thace, wiem, że nie miało to żadnego uzasadnienie i potem czasem plułem sobie w brodę, że włączyłem do jednostki lotniczej kogoś, kto w ogóle nie umie pilotować myśliwca – powiedział kwaśno; Thace powstrzymał się przed komentarzem, że ‘pilotowanie’ to zdolność uruchomienia statku, używania podstawowych funkcji i lądowanie, a to przecież względnie opanował. – Przypisałem cię do jego oddziału, bo Vhinku wprost mnie o to poprosił i nie wiedziałem jeszcze, że jesteś aż tak fatalnym pilotem i w razie kontroli… to naprawdę wyglądałoby podejrzenia. Bałem się co może nawyprawiać Lorcan, a wiedziałem, że Vhinku prędzej niż Vog cię przed nim ochroni, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jej się podobałeś, ale nie zaryzykowałaby dla ciebie swojej pozycji. Vhinku przywiązał się do ciebie emocjonalnie znacznie bardziej. Fakt, że próbował bronić cię przede mną, chociaż ze strony każdego innego komandora czekałyby go za to poważne konsekwencje, oznacza, że przed Lorcanem broniłby cię tym bardziej.
– I pewnie też dlatego, że wiedziałeś, że ze swoim porucznikiem będę spędzał więcej czasu, a o Vog byłeś zazdrosny bardziej niż o Vhinku, bo ona wydawała ci się większym zagrożeniem, gdy nie wiedziałeś jeszcze o moich skłonnościach – westchnął Thace, a Prorok miał na tyle przyzwoitości by nie zaprzeczyć. – Nie bądź zły o to co teraz powiem, ale chcę postawić sprawę jasno. Jeśli mówię ci, że traktuję Vhinku całkowicie platonicznie, oczekuję, że będziesz w to wierzył i nie będę musiał tłumaczyć ci się z każdego naszego spotkania. Będę musiał go okłamywać i nie jest mi z tym dobrze, ale zrobię to, bo naprawdę mi na tobie zależy. Nie psuj mojej przyjaźni z nim bezpodstawnymi oskarżeniami wynikającymi z faktu, że umawia się od dekady z kobietą, która parę miesięcy temu miała przez chwilę fantazje na mój temat, a z którymi ostatecznie i tak nic nie zrobiła – powiedział i wpatrywał się w niego parę chwil. – Prorok, nienawidzę zazdrości. Czeka nas wiele rozmów, ale tę jedną rzecz musisz wiedzieć już teraz. Nie będę tolerował wyżywania się na Vhinku tylko dlatego, że wydaje ci się, że jest ze mną zbyt blisko. Nie masz powodów, by mu nie ufać. Czy to jasne?
– Tak. Jeśli chcesz się z nim zobaczyć, napisz do niego i umówcie się – powiedział Prorok, ale wyraźnie nie był z tego powodu zadowolony. – Mogę przesunąć go na stację, a Vog zostawić na krążowniku, abyście mogli się spotkać, gdy wieczorem będziemy zmieniać wartę.
– Vhinku nie dawał sobie tam rady ze sprawami technicznymi, więc nie wiem, czy to dobry pomysł. Złapię go na komunikatorze w ciągu dnia, gdy prześpi się po nocnej zmianie i spotkam się z nim podczas jakiejś przerwy albo wieczorem, gdy będzie pełnić dyżur tak jak teraz. Z tego co mi pisał, nie ma zbyt wiele do roboty.
– Możesz pójść do niego już teraz, jeśli tak bardzo ci…
– To chyba nie jest dobry pomysł… Jest już późno, a ja jestem wykończony i to nie najlepszy moment bym z nim dyskutował. Odpiszę mu, że już się kładę i obiecam, że jutro znajdę dla niego czas. Na tę chwilę to wystarczy – odparł, zerknął na Proroka i zaczął wystukiwać wiadomość, ale pod jego czujnym spojrzeniem denerwował się i miał problem, by sklecić odpowiednie zdania.
Dam ci znać, gdy po południu będę mieć przerwę, a jak się nie uda, złapiemy się wieczorem gdy zaczniesz zmianę. Może sytuacja uspokoi się na tyle, że będziemy mieć więcej czasu. Proszę, nie stresuj się tym co wczoraj zaszło, bo to jednorazowa sytuacja. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że tak zareagowałem. Wiem, że się przejąłeś i naprawdę dużo dla mnie znaczy, że mogę na ciebie liczyć, gdy jest mi ciężko.
– O co chodzi? – odezwał się Prorok, kiedy Thace dalej męczył się ze skleceniem wiadomości. Wahał się parę chwil, nie potrafiąc powiedzieć, z czym właściwie ma problem, bo obiektywnie rzecz biorąc wszystko co napisał było w porządku. W końcu westchnął i pokazał Prorokowi komunikator, wcześniej ustawiając ekran tak, by widoczna była tylko ostatnia wiadomość Vhinku i jego niewysłana jeszcze odpowiedź. – Mówisz mu takie rzeczy? Zwykle nie jesteś tak wylewny. Nie nabierze podejrzeń?
– To mój przyjaciel. Tak, mówię mu – odparł, a wówczas twarz Proroka na moment się ściągnęła.
– Usuń z tej wiadomości ostatnie zdanie i po prostu mu to wyślij – powiedział Prorok, chyba bezwiednie używając takiego samego tonu, jakiego użyłby wydając podwładnemu polecenie, co zirytowało Thace’a znacznie bardziej niż powinno i nie zdążył ugryźć się w język.
– Powiedziałeś, że tutaj mam nie nazywać cię komandorem, a właśnie odezwałeś się tak, jakbyś chciał podkreślić, że nim jesteś – rzucił niezbyt przyjemnie.
– Po prostu uważam, że to zdanie jest niepotrzebne – odparł Prorok z uporem.
– To coś, co chcę mu powiedzieć i czuję, że powinienem – powiedział, postanawiając przetestować go w tej jednej kwestii; nie zamierzał się z nim kłócić, ale… musiał wiedzieć. Bo czuł, że to, co Prorok zrobi w tak mało istotnej sprawie, może być zapowiedzią, jak będzie w przyszłości wyglądała ich relacja i czuł, że Prorok również to wie. Miał świadomość, że między nimi mogło się pojawić mnóstwo problemów, ale akurat o tym, że Prorok w zupełnie niewinnych sprawach może bezwiednie wydawać rozkazy, bo to leżało w jego naturze, dotąd nie pomyślał. I tym bardziej nie wiedział, jak w tej czy jakiejkolwiek sytuacji mężczyzna przyjmie odmowę.
– Nie zgadzam się z tym, ale zrób, jak uważasz – powiedział w końcu.
– Jesteś zły, bo się z tobą nie zgadzam i dyskutuję – stwierdził Thace i skrzyżował ramiona, przyglądając mu się czujnie. – O to chodzi?
– Nie chcę się kłócić. Tym razem nie ma tu żadnego ‘ale’.
– Prorok, licz się z tym, że będę dyskutował, jeśli nie podoba mi się twoje zachowanie. Gdy jesteśmy w łóżku mam do tego prawo. Nie będę kwestionował twoich decyzji i rozkazów, jeśli chodzi o pracę i mam nadzieję, że to dla ciebie jasne, ale tutaj nie jesteś moim dowódcą. Sam to powiedziałeś.
– Vhinku dotyczy pracy, a nie… – zająknął się.
– Wiadomość od niego była wiadomością od przyjaciela, a nie przełożonego.
– JEST twoim przełożonym.
– Ty też. Mam usunąć ostatnie zdanie?
– Wolałbym, byś to zrobił. Nie będę protestował, jeśli się nie posłuchasz. I nie, to nie jest polecenie. Powiedziałeś, że masz prawo dyskutować i wyrażać tu swoje zdanie. Ja też je mam.
Thace zagryzł wargi, a potem zmienił ostatnie zdanie na Wiem, że się przejąłeś, ale naprawdę wszystko już w porządku i przed wysłaniem wiadomości pokazał ekran Prorokowi. Czuł się z tym dziwnie i nieswojo, bo nigdy dotąd nie pozwalał żadnemu kochankowi, nawet Handze, wtrącać się w inne jego relacje w jakikolwiek sposób. Nie dopuszczał opcji, by partner do łóżka czy nawet znajomy wydawał mu jakiekolwiek polecenia, rzadko też pytał kogokolwiek o zdanie w prywatnych czy innych kwestiach. Co więcej, miał poczucie, że czasem to on był w relacjach innych niż służbowe – czy te, jakie łączyły go z bardziej doświadczonymi Ostrzami – kimś, kto wymądrza się i traktuje jako oczywistość mówienie innym, co powinni robić, nawet się nad tym nie zastanawiając. Być może dlatego budowanie przyjaźni w czasach młodości szło mu dramatycznie, a później też nie był w tym mistrzem. Na DX-930 miał wielu znajomych a nawet przyjaciół, prawdopodobnie tylko dlatego, że mieszkańcy całego układu mieli raczej bezkonfliktowe podejście do życia, a jego sztywność i pewnie-również-przemądrzałość traktowali jako coś zabawnego, a czasem, gdy dzięki swojej wiedzy i uporowi pomagał komuś w urzędzie czy załatwieniu jakieś sprawy – być może nawet jako zaletę.
– Thace… nie zamierzałem cię krytykować – odezwał się Prorok, gdy cisza ze strony Thace’a zaczęła się przedłużać.
– Wiem. Nie o to chodzi.
– Uważasz, że czegoś takiego nie powinno się mówić? – spytał. – Nie byłem dotąd w prawdziwym związku. Nie mam pojęcia, jak się zachowywać.
– Mówiłem ci, że ja też nie.
– Ten hybryda…
– Prorok, to naprawdę nie był związek – westchnął Thace. – I mam nadzieję, że o niego nie jesteś zazdrosny, bo to dawno skończone.
– Widywaliście się przez rok, sypialiście ze sobą, był ci bliski, spotykaliście się regularnie i utrzymujecie kontakt. Mówiąc mi o nim wczoraj, gdy skomentowałem jego wiek, wspomniałeś o możliwości małżeństwa i adopcji i dzieci i może z doświadczenia o związkach nie wiem zupełnie nic, ale nie wydaje mi się, że ktokolwiek powiedziałby coś takiego mówiąc o osobie, z którą nie był w relacji. To, że tego tak nie nazywaliście, chyba niewiele zmienia – powiedział, a w jego głosie, o dziwo, tym razem nie było wcześniejszej ostrości, a raczej jakaś niepewność, jakby nie był do końca przekonany, czy powinien to mówić.
– Może masz rację. Na pewno on traktował to poważniej niż ja – powiedział i przymknął oczy. – Gdyby powiedział mi to wcześniej, a nie dopiero gdy wyjechałem, może w ogóle nie przyjąłbym propozycji z Bazy Głównej.
– Prawdopodobnie zostałbyś usunięty z wojska, gdybyś odmówił.
– Prawdopodobnie tak.
– Co byś zrobił?
– Poszukał pracy jako inżynier. Może na DX-930, a może w jakiejś stacji dalekiego zasięgu w jednostce cywilnej, do której zabrałbym go ze sobą. Coś bym wymyślił. Na pewno poszukałbym miejsca, w którym mógłbym z nim żyć otwarcie, skoro dla niego miałbym skreślić trzydzieści lat pracy jako żołnierz i zacząć od nowa. Takiego, gdzie dla nikogo nie byłoby problemem, że to hybryda i że obaj jesteśmy mężczyznami.
– To jeden z tych momentów, w których naprawdę dziwię się, że jesteś w wojsku i że w ogóle się zaciągnąłeś. Mógłbyś zrobić karierę gdzieś indziej. Byłbyś tam szczęśliwszy.
– I to jeden z tych momentów, gdy powiem ci, że nie jestem gotowy o tym rozmawiać. Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej już wiesz – oznajmił i niemal ucieszył się, gdy zobaczył notyfikację na komunikatorze, bo dzięki temu mogli na chwilę przerwać tę rozmowę.
V: Martwiłem się. Naprawdę źle wyglądałeś i cieszę się że czujesz się lepiej. Porozmawiajmy jutro. Idź spać bo jest już cholernie późno i nie wiem co jeszcze w ogóle robisz na nogach.
T: Zaraz się kładę. Do zobaczenia.
– Wystarczy na dziś – powiedział Thace i odłożył komunikator na stolik. Czuł się zmęczony tymi drobnymi przepychankami, zaczął mieć obawy co do ich relacji inne niż wcześniej i wolał nie poruszać kolejnych, potencjalnie trudnych tematów. – Chodźmy spać. Jutro znów czeka nas mnóstwo pracy i chciałbym polecieć na stację najwcześniej jak się da, zanim skończy się nocna zmiana. Będziesz tam leciał ze mną czy zostaniesz na krążowniku?
– Jestem umówiony na kolejne spotkanie z resztą komandorów z samego rana, ale nie musisz w nim uczestniczyć. Połączę się z nimi z auli X-10, a ty jak się wyszukujesz możesz lecieć od razu na stację.
– Jeśli chcecie poruszać sprawy techniczne, mógłbym dołączyć i pomóc – zaproponował jakby od niechcenia, udając, że wcale mu na tym nie zależy. – Może chociaż spisać raport ze spotkania, aby nie spadło to znów na ciebie.
– W raportach będziemy siedzieć przez najbliższe parę tygodni po powrocie do Bazy i zdąży ci się to jeszcze znudzić – westchnął Prorok. – A z samego rana musimy dokończyć te wczorajsze. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Może powinienem już teraz się za coś zabrać.
– Jesteś na nogach dłużej ode mnie. Wstaniemy wcześniej i pomogę ci ze wszystkim, jeśli będzie potrzeba. Im szybciej skończymy jutro pracę, tym szybciej będę mógł spotkać się z Vhinku i przyjść tu z powrotem – powiedział cicho i wyciągnął do niego rękę; pogładził go po ramieniu i klatce piersiowej, na której pozostawił dłoń przez parę chwil, wyczuwając, jak pod wpływem jego dotyku serce Prorok zaczyna bić szybciej. – Chodźmy się położyć. Czy w łazience znajdę coś, w co mogę się przebrać?
– Tam albo w sypialni powinny leżeć rzeczy dla ciebie. Zamówiłem Sentry, żeby zrobiły pewne porządki – odparł Prorok i obaj podnieśli się z miejsca; przez moment stali naprzeciwko siebie, nagle nerwowi i niepewni. – Thace, jeśli wolisz, możesz wrócić dziś do siebie.
– Chcę zostać.
– Tak naprawdę niewiele ustaliliśmy. I jeszcze się posprzeczaliśmy. Nie chciałem, żeby tak to wyglądało…
– Nie pomoże nam w niczym, jak teraz sobie stąd pójdę.
– Nie chcę, żebyś czuł, że musisz…
– Chcę z tobą zostać. Wiem, że nie muszę – przerwał mu i spojrzał Prorokowi w oczy. Jakiś czas milczeli, wpatrując się w siebie skrępowani, a żaden z nich nie do końca wiedział, co powinien mówić i robić.
Thace niemal skomentował, że obaj byli w pewnych kwestiach kompletnie beznadziejni w równym stopniu, ale nawet w jego głowie nie zabrzmiało to zbyt zabawnie i wolał nie zaczynać kolejnej dyskusji. Spróbował się uśmiechnąć, a potem zrobił krok, by ominąć kanapę i ruszyć w stronę sypialni, lecz w tym samym momencie Prorok zrobił to samo, a w efekcie wpadli na siebie i obaj zaśmiali się nerwowo. Miał nadzieję, że z czasem to wszystko stanie się bardziej naturalne, bo na razie całe starania ze strony ich obu, próby dotarcia do siebie i wyjaśnienia sobie pewnych spraw szły im raczej słabo. Dawali sobie radę, gdy chodziło o konkrety i główne kwestie, bliskość była przyjemna chociaż wciąż się jej obawiał, nadal potrafili żartować, jednak nie w ten sposób co wcześniej. Gubili się w niuansach i postrzeganiu pewnych spraw, nie rozumieli się tak, jak wydawało mu się, że będą, biorąc pod uwagę jak w ostatnich miesiącach się do siebie zbliżyli i ile spędzali razem czasu. Wczorajsze wydarzenia wciąż wisiały między nimi niedopowiedziane, Prorok wciąż miał wyrzuty sumienia, a on wciąż się go obawiał.
I kłamał. I może to właśnie kłamstwa sprawiały, że naturalnie nie było, bo i być nie mogło. Był kiepskim aktorem, a tutaj nawet nie był pewien, jaką rolę miałby odgrywać – najwyraźniej scenarzystą, reżyserem i przede wszystkim szpiegiem też był marnym. Prorok dostrzegał, że coś jest nie tak, chociaż zdecydowanie nie rozumiał co i pewnie zrzucał to na traumę Thace’a i miał poczucie winy. Hamował się… ale nie do końca. Ominęli kanapę, każdy z innej strony, skierowali się do sypialni i znów wpadli na siebie, gdy każdy z nich jednocześnie chciał sięgnąć do przycisku otwierającego drzwi, kiedy do Thace’a dotarło, że naprawdę powinien jakoś to wszystko skomentować, choćby to było stwierdzanie oczywistości.
– Trochę inaczej wyobrażałem sobie ten wieczór…
– Możesz wciąż wrócić do siebie, Thace – powtórzył z westchnieniem Prorok.
– Chodzi mi o to, że to wszystko między nami jest wciąż nowe – powiedział cicho i ostrożnie, próbując z miny Proroka wyczytać, czy idzie w dobrym kierunku i zawodząc na całej linii. Wydawało mu się, że go poznał, ale zupełnie nie potrafił go przejrzeć, gdy ich relacja weszła na inny poziom. – Nie wiem, jak się przy tobie zachowywać. Chyba wygaduję głupoty. Denerwuję się i tak bardzo chcę, żeby to wszystko się poukładało, a tylko cię wkurzam…
– Nie wkurzasz mnie. To raczej ja… – Prorok pokręcił głową. – Też nie wiem, jak się zachowywać. Gdy przez te wszystkie tygodnie myślałem o tobie… było to znacznie prostsze.
– Pewnie w fantazjach nie sprawiałem tyle problemów, co? – zauważył, a słaby żart brzmiał znów raczej gorzko niż śmiesznie.
– Teraz też nie sprawiasz. Po prostu… nie przewidziałem wielu rzeczy. Gdy to się działo tylko w mojej głowie i nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek stanie się naprawdę, robiłeś tylko to co sam sobie wyobraziłem, a tymczasem…
– W rzeczywistości nie jestem taki grzeczny jak sobie wyobrażałeś? – ponownie spróbował zażartować, na co Prorok parsknął cicho i wyglądało na to, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu Thace powiedział coś właściwego.
– Thace, zaręczam ci, w mojej głowie absolutnie nie byłeś ‘grzeczny’ – oznajmił, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka. Otwierał usta, by coś dodać, ale zamarł wpół słowa.
Gdy Thace również przekroczył próg pomieszczenia, gdzieś w głębi ducha obawiając się, jak zareaguje, gdy znów je zobaczy, natychmiast zamarł, nie poznając w nim absolutnie żadnego elementu. Wszystkie meble zostały wymienione z surowych i ciężkich na misternie rzeźbione, z bladoszarego drewna i ustawiono je zupełnie inaczej niż wcześniej; na łóżku znajdowała się nowa pościel, ściany pokryto bladobłękitnym plexi, podłoga, wcześniej z syntetycznego, ciemnoszarego tworzywa, teraz pokryta była miękką wykładziną w pastelowe wzory z motywami kwiatowymi, na którą z całą pewnością nie powinien wchodzić w butach. Nad łóżkiem, zamiast półek, umieszczony był nowoczesny ekran symulujący okno, jakiego Prorok dotąd w ogóle nie miał w kwaterach. Gdy weszli, ten uruchomił się i wyświetlał wschód słońca nad wybrzeżem.
– Prorok… co tu się stało…? – wydusił, a plany, by od razu przebrać się i iść spać, zostały odsunięte na bok; był zaintrygowany i zdziwiony tym co zastał i po prostu musiał zapytać.
– Gdy tylko dostałem notyfikację, że wyszedłeś, wysłałem Sentry zlecenie, by zmieniły w tym pomieszczeniu aranżację, bo obawiałem się, że nie będę mógł patrzeć… – urwał. – Nie miałem czasu szukać w katalogach czegoś, co by mi się podobało, więc wybrałem pierwszą rzecz, która wydała mi się… jak najbardziej inna od tego co było tu wcześniej i dostępna od ręki. Nie jestem do tego przekonany… możemy wybrać coś razem, jeśli ci się to nie podoba. Myślałem nawet o tym, by przenieść się do jakichś innych kwater i urządzić je od zera, ale to zajęłoby więcej czasu, jednak możemy to zrobić, jeśli wolałbyś…
– Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję – szepnął Thace, zszokowany faktem, że Prorok przerobił pomieszczenie, które tak bardzo do niego pasowało, tak, że wyglądało jakby zostało urządzone przez romantycznie usposobionego nastolatka w dodatku pozbawionego krzty gustu. Musiał otrząsnąć się z tych myśli i skupić się na istotnych kwestiach. – Prorok… to że mogłeś tak łatwo wysłać Sentry zlecenie i autoryzację, by dostały się do twoich kwater, jest trochę niepokojące. Będę potrzebował dostać się do ich zabezpieczeń. W razie awarii oprogramowania czy wirusa, zbyt łatwo mogłyby tu wejść i to w momencie, gdy naprawdę nie chcielibyśmy, by do tego doszło.
– Mam cztery Sentry zaprogramowane indywidualnie. Nie podlegają pod inżynierów w Bazie Głównej i serwisuję je prywatnie. Nikt poza mną nie ma do nich dostępu i na co dzień nie mają możliwości tu wejść, ale tak… dam ci odpowiednie autoryzacje, abyś dodatkowo je sprawdził.
Thace kiwnął głową i z zaciekawieniem podszedł do ekranu, ogromnego i niezwykle nowoczesnego i niemal zapytał Proroka, jakim cudem udało mu się sprowadzić to cacko w ciągu jednego dnia.
– Skalibruję ekran, żeby oddawał rytm dobowy na statku – powiedział zamiast tego. – Och… to model, który ma wbudowane połączenie z lokalizatorem z twojego komunikatora. Możesz wskazać… pewnie każde miejsce, w którym ostatnio byłeś, jeśli tylko w otwartej sieci znajdują się stamtąd nagrania.
– Ustaw któreś z tych, jakie odwiedziliśmy razem – powiedział Prorok, ruszając za nim, a gdy Thace zaczął manipulować w panelu sterującym, niepewnie objął go ramieniem i wtulił twarz w jego włosy. Dłonie Thace’a znieruchomiały na moment, gdy przypomniał sobie, że podczas ich rzadkich momentów bliskości, zanim cokolwiek się między nimi wydarzyło, Prorok był łagodny i wykazywał się czułością taką jak w tym momencie. Cokolwiek sobie wyobrażał w fantazjach, prawdopodobnie mało przyzwoitych, był zdolny również to tego i pomimo ich sprzeczek i całego poprzedniego koszmarnego wieczoru, gdyby zbliżali się do siebie powoli, takich momentów byłoby więcej i pewnie przychodziłyby im bardziej naturalnie.
Po paru chwilach w pomieszczeniu zrobiło się ciemniej, a ekran wyświetlił oświetlone gwiazdami klify podobne do tych, na które udali się przed tygodniem, zaś z zamontowanych w pomieszczeniu głośników zaczął wydobywać się szum morza, a z dozowników subtelny zapach soli i piasku. Thace odwrócił się do Proroka i objął dłońmi jego twarz, pogładził kciukami brzeg jego uszu, przymknął oczy. Mężczyzna przytulił go a potem musnął wargami kącik jego ust, ostrożnie i delikatnie i coś ścisnęło go w gardle, gdy ponownie przypomniał sobie, że wczoraj mogło być właśnie tak. Próbował zapomnieć, jak wszystko się zaczęło i wyobrażać sobie, że to jest prawdziwy start ich relacji.
– Pójdę się przebrać do spania. Zaraz wracam – powiedział, zanim jego bezsensowne fantazje zmieniły się w gorycz. Odświeżył się szybko, rozejrzał po łazience, a w zbiorniku przy stacji piorącej znalazł piżamę, którą miał na sobie poprzedniej nocy. Kiedy wrócił do sypialni, Prorok również był już przebrany do snu – najwyraźniej skorzystał z mniejszej toalety – i leżał w łóżku. Wydawał się niepewny, kiedy uchylił kołdrę i zerknął na Thace’a.
Żaden z nich się nie odezwał, kiedy światła powoli zaczęły przygasać, leżeli zupełnie nieruchomo, aż wreszcie Thace przysunął się do Proroka i przytulił do jego boku; mężczyzna westchnął cicho i obrócił się w jego stronę, objął go ramieniem i jakiś czas wpatrywał w niego z minimalnej odległości na wpół zmrużonymi oczami, aż w końcu zamknęły się całkowicie, a jego oddech i bicie serca spowolniły.
Thace nie mógł usnąć i ponownie analizował każde słowo i gest z tego wieczora. Wiedział, że nie poradził sobie najlepiej i że popełnił błędy, zarówno jeśli miałoby się patrzeć na cele związane z misją, jak gdyby w ogóle nie był szpiegiem i próbował budować z Prorokiem prawdziwą relację. Testował go niezbyt udolnie i chociaż dowiedział się, jak Prorok może reagować, gdy nie będą się ze sobą zgadzać i chociaż nie doszło do prawdziwej kłótni, parę kwestii go zaniepokoiło. Nie miał pewności, czy w istotnych sprawach związanych z pracą czy związkiem faktycznie będzie potrafił manipulować Prorokiem, a dodatkowo nie podobała mu się kwestia zazdrości o Vhinku; uważał że cała wspomniana sytuacja z Vog nie ma żadnego znaczenia, lecz dla Proroka wciąż miała i całkiem możliwe, że sprawa niejednokrotnie jeszcze będzie wracać w ich rozmowach i sprzeczkach. Prorok wcale nie dał się przekonać, a po prostu ustąpił, tyle że nadal był zazdrosny i pewnie będzie o różne sprawy czy osoby zazdrosny jeszcze nie raz. Z tym i z wieloma innymi rzeczami Thace nie był wcale pewny, czy da sobie radę. Zazdrości nienawidził i była to u niego jedna z przesłanek, by szybko i bez żalu kończyć krótkoterminowe relacje, bo po prostu nie miał do tego cierpliwości i nie zależało mu na żadnej na tyle, by znosić u kogoś cechę, której naprawdę nie lubił i którą gardził.
Poza wszystkim innym… nie miał pojęcia, jak długo wyrzuty sumienia będą hamować Proroka przed ujawnieniem się jego znacznie gorszych cech niż te, które okazywał, gdy się starał i mu zależało. Ile czasu zajmie mu, gdy znów wróci tamta desperacja i pragnienie czegoś bardziej zdecydowanego, kiedy znów będzie oczekiwał seksu… o to, że będzie oczekiwał, by zawsze dominować, Thace nawet nie musiał pytać, bo był tego stuprocentowo pewny. Kiedy sprzeczka między nimi, podobna do dzisiejszej, zmieni się w awanturę – na temat zazdrości, jego relacji z Vhinku czy jeszcze czegoś innego, bo czuł, że prędzej czy później to nastąpi. Thace w tej ostatniej kwestii był niemal pewien, że Prorok bez względu na ilość starań jeszcze nie raz przesadzi, ale wiedział, że to nie jest moment, by zamartwiać się jego przyszłymi, potencjalnymi wybuchami zazdrości i agresji.
Im dłużej myślał o tym wszystkim, tym czuł się gorzej. Gdy cały stres z tego dnia oraz napięcie spowodowane ciągłymi kalkulacjami zaczęły z niego schodzić, zaczęło mu być chłodno, i poczuł, jak jego ciało drży. Prorok chyba wyczuł to przez sen… lub może tylko skutecznie udawał, że faktycznie śpi, bo podciągnął kołdrę i przytulił go do siebie nieco mocniej.
Źle czuł się z faktem, że kłamał i manipulował, że chociaż Prorok zachował się poprzedniego podle i również go okłamywał w pewnych kwestiach, to ewidentnie chciał wszystko naprawić. Troszczył się. Coś do niego czuł. Nigdy nie był z nikim w ten sposób – w tej kwestii Thace miał pewność, że komandor nie kłamał – i gdy otworzył się przed pierwszym mężczyzną w życiu, to był to szpieg, który zamierzał go wykorzystać. Był pewien, że tak, trafi na spotkanie z komandorami z sąsiednich sektorów, będzie udawał pomocnego, będzie bezpośrednio odpowiedzialny za spisanie ustaleń i potem razem z tymi z wczoraj będzie mógł wysłać je Kolivanowi. I tak pewnie miało być już ciągle, przez tygodnie, miesiące lub lata – kłamstwa, wykorzystywanie swojej wygodnej pozycji i jego zaufania, seks, który będzie lepszy lub gorszy, raportowanie do Ostrzy… aż do momentu, gdy Kolivan zdecyduje, że należy go przenieść. Gdy jego kontrakt się skończy – to jeszcze prawie dziewięć lat, ale moment ten kiedyś nastąpi, przy czym jeśli nic się nie zmieni, może będzie musiał zostać tu dłużej…
Albo będzie trwało do momentu, gdy zostanie wykryty i zdąży uciec lub nie i umrze tutaj, torturowany albo zabity przez Proroka, który jeśli dowie się, kim faktycznie jest, może być nawet gorszy niż wiedźma i imperator i cały zastęp druidów razem wzięci.
– Thace, coś się stało? – usłyszał nagle przyciszony głos Proroka. Cóż… więc jednak mężczyzna nie spał.
– Za dużo emocji. Chyba dopiero dotarło do mnie, co robimy i ile czeka nas kłamstw. Boję się – wyznał i chociaż to akurat nie było kłamstwem, to doskonale wiedział, że prawdą również nie, skoro dla Proroka słowa te znaczyły coś zupełnie innego.
– Będziemy ostrożni. Ty zajmiesz się kamerami, Sentry i zabezpieczeniem naszej komunikacji. Jutro dam ci komplet niezbędnych dostępów. Mam bezpieczne kwatery, zarówno na krążowniku jak w samej Bazie, jeśli byłaby konieczność się tam przenieść. Przy mojej pozycji w Bazie Głównej nikt nam nie zaszkodzi. Ochronię cię, jeśli ktokolwiek spróbuje. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić – szepnął, uspokajająco gładząc go po plecach. – I Thace… przepraszam, że spierałem się o Vhinku. Porozmawiaj z nim jutro. Spędź z nim ile czasu potrzebujesz. Nie zamierzam zabraniać ci kontaktów z kimś, z kim się przyjaźnisz. Tak, byłem zazdrosny i nadal jestem… ale obiecuję, że będę nad tym panował i że nie będę więcej robić ci podobnych wyrzutów. Ufam ci całkowicie. Nikomu nigdy nie zaufałem tak jak tobie. Gdy wczoraj na stacji cię oskarżyłem i podejrzewałem, poza wszystkim innym co nawyprawiałem… za to też przepraszam. Wiem, że… że jest trochę dziwnie. I to tylko moja wina. Ale zrobię wszystko, żeby to się udało.
Thace nie potrafił odpowiedzieć na jego wyznanie i przeprosiny i tylko wtulił się w Proroka nieco mocniej. Jak przed chwilą źle się czuł ze swoimi kłamstwami i bał się przyszłości, tak teraz za wszystko co już zrobił a co jeszcze zrobi w przyszłości, bez względu na słuszność sprawy, zaczął odrobinę się nienawidzić.
***
Chapter 16: Sektor 1-Chi
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
***
Gdy tylko Thace otworzył oczy, od razu wiedział, że spał zdecydowanie za krótko i przez moment pożałował, że zaproponował, że uda się z Prorokiem na umówione spotkanie z innymi komandorami. Było mu ciepło i wygodnie i to, na co najbardziej miał ochotę, to przymknąć oczy i usnąć, aby nie musieć jeszcze borykać się z kolejnym stresującym dniem. Czuł pod palcami miękkie futro na klatce piersiowej Proroka – przez sen musiał wsunąć dłoń pod materiał jego piżamy – i zaczął bezwiednie rozczesywać je paznokciami. Było dokładnie tak przyjemne w dotyku, jak sobie wyobrażał i nagle poczuł ochotę, aby unieść materiał jeszcze trochę, wtulić w nie twarz i zapomnieć o całym świecie i wszystkich problemach.
Nigdy nie był leniwy ani też nie miał problemów ze wstawaniem, lecz teraz po prostu… miał potrzebę, by chociaż na moment się zatrzymać. Czuł się bezpiecznie, zwłaszcza gdy Prorok jeszcze spał, gdy nie musiał skonfrontować się ze swoimi strachami i zastanawiać, jak ma się zachowywać, gdy mężczyzna otworzy oczy. Wiedział, że czym innym było pójść z kimś do łóżka i uprawiać przygodny seks, a czym innym budzić się przy tej osobie następnego dnia. To pierwsze robił setki razy, to drugie… zdecydowanie rzadziej i wyłącznie z osobami, z którymi miał jakąkolwiek zażyłość. Z Prorokiem miał, ale w jego przypadku to niczego nie ułatwiało.
Wiedział jednak, że udawanie, że śpi, gdy Prorok się obudzi, byłoby żałosne. I że nie może zaprzepaścić idealnej okazji, by dowiedzieć się o planach najwyżej postanowionych oficerów z kilku Sektorów dotyczących zabezpieczeń komunikacji oraz kontroli, tylko dlatego, że obawiał się krępującego poranka… dlatego postanowił nie wylegiwać się niepotrzebnie, bez względu jak było to przyjemne. Zerknął na Proroka, który leżał na boku odrobinę skulony, a potem na godzinę i ostatecznie postanowił dać mu jeszcze kwadrans, a samemu zacząć się już szykować. Odświeżył się, spróbował uczesać dziwacznym, małym grzebykiem Proroka, który znalazł w łazience i krytycznie przyjrzał swoim zbyt długim włosom, które niebawem miały domagać się strzyżenia, bo przed misją zdecydował się nie przycinać ich tak drastycznie jak po przylocie do Bazy Głównej. Na razie wciąż wyglądały względnie przyzwoicie, aby po powrocie w najbliższych tygodniach czuł, że będą dobrą wymówką, by udać się na Tsevu-22 i wskazać jako powód konieczność udania się do fryzjera. Wygładził mundur, potarł palcami wystylizowaną przed wyjazdem tutaj przez fryzjera bródkę, która powoli traciła już kształt i formę na skutek jego samodzielnego, nieudolnego golenia i przycinania. Ponownie zaczął rozważać pozbycie się jej całkowicie, skoro bez odwiedzania co kwartał specjalisty nie potrafił jej utrzymać w należytym stanie.
Zerknął w lustro, na maleńki grzebyk w dłoni, nadający co najwyżej do wygładzenia brody, westchnął. Właśnie zdał sobie sprawę, że najwyraźniej próbował rozczesać włosy na całej głowie używając czegoś, co służyło Prorokowi wyłącznie do zarostu, zamiast rozejrzeć się i poszukać szczotki, której używał tu przecież poprzedniego ranka. Zmarnował parę chwil przetrząsając szafki, a w końcu rozczesał tylko włosy palcami na ile był w stanie. Wrócił do sypialni, sprawdził w kalendarzu plan zadań swoich i Proroka, poszedł do salonu nastawić im obu gorące napoje i zamówić śniadanie, jako że resztki kolacji nie wyglądały zbyt apetycznie. Zdalnie upewnił się, że Sentry, jakie miały się tu zjawić, miały wyłączone kamery, aby nie został zarejestrowany w kwaterach komandora i przypomniał sobie w myślach, że musi dopytać go o te cztery egzemplarze, które Prorok twierdził, że miały dodatkowe zabezpieczenia i służyły tylko jemu. Sprawdził komunikator, krótko odpowiedział Kolivanowi, który pytał, czy wszystko u niego w porządku – tak, było i ‘doskonale dawał sobie radę, zaś raporty dostarczy mu za kilka godzin’.
Obudził Proroka dopiero, kiedy ruuso i qawmien były już gotowe, a Sentry dostarczyły świeże porcje jedzenia. Poprzedniego dnia nie miał okazji zobaczyć go po przebudzeniu, teraz zaś w pełni zrozumiał, dlaczego mężczyzna bywał rano tak przykry i nadużywał gorących napoi pobudzających. Był marudny, zaspany i przez pierwszy kwadrans, gdy wisiał nad śniadaniem wciąż mając na sobie piżamę, sprawiał wrażenie, jakby nie do końca się jeszcze obudził. To odsuwało w czasie potencjalne krępujące rozmowy, więc Thace nie zamierzał komentować tego w żaden sposób.
– Thace… czy my już nie powinniśmy być na mostku? – spytał w pewnym momencie Prorok, podrywając się z miejsca, a w jego nagłym ocknięciu się było coś tak zabawnego, że Thace parsknął krótkim śmiechem.
– Mamy jeszcze blisko półtorej godziny do tego spotkania. Nie nastawiłeś chyba budzika. Nie wiedziałem, jak dużo potrzebujesz czasu, żeby się wyszykować.
– Zazwyczaj nie więcej niż godzinę. Mam w sypialni pełny system zasypiania i budzenia zsynchronizowany z czasem moich zmian i spotkań oraz cyklem snu… – urwał. – Miałem, zanim Sentry ją przerobiły. Muszę wezwać je ponownie, żeby się tym zajęły. Zapomniałem kazać im skalibrować wszystkie sprzęty – powiedział mrukliwie i ziewnął.
– Zajmę się tym sam, jak będziesz w łazience – odparł Thace.
– Nie musisz…
– Lubię bawić się elektroniką użytkową, zwłaszcza taką, na którą zawsze szkoda mi było pieniędzy albo nie było mnie stać – powiedział z rozbawieniem, ale Prorok wydawał się niewłaściwie zinterpretować jego słowa, bo po tym jak ponownie potarł oczy, spojrzał na niego poważnie.
– Uważasz, że za mało zarabiasz?
– Zarabiam tutaj dwanaście razy więcej niż na DX-930 i pięć razy tyle, co na najlepiej płatnym krótkoterminowym kontrakcie jaki miałem w życiu. Zdecydowanie nie mam powodu narzekać – powiedział Thace, wzruszając ramionami. – Nie lubię kupować rzeczy, które nie są niezbędne, a w Bazie Głównej mam zapewnione praktycznie wszystko, czego potrzebuję.
– Ten system, łącznie ze wszystkimi dodatkami, kosztował mnie mniej niż dniówkę.
– Nie śmiem pytać, ile zarabia komandor w porównaniu z podporucznikiem. Zresztą, nie mam problemów ze wstawaniem. Chciałem tylko się tym pobawić, zwłaszcza że zamierzam korzystać z tych udogodnień w twoich kwaterach tak często jak tylko będzie to możliwe – powiedział, odrobinę obniżając głos i licząc na to, że ta sugestia załagodzi dziwne napięcie między nimi. Nie lubił rozmawiać o pieniądzach i wolał nie poruszać tego tematu, aby Prorok czasem nie zaczął interesować się stanem jego konta, które regularnie czyścił niemal do zera i siecią ukrytych funduszy inwestycyjnych przez które przekazywał środki do dyspozycji Ostrzy.
Prorok przełknął ślinę, a następnie sięgnął po filiżankę qawmien. Nie był w stanie ukryć, że jego dłoń lekko drżała więc tak, taktyka Thace’a zadziałała.
– Najchętniej widziałbym cię tutaj każdej nocy – powiedział nieco ochrypłym tonem. – Po powrocie do bazy zamienię ci kwatery, aby były również w sekcji Y-1 i strefie wspólnego monitoringu, który łatwo wyłączyć.
– Względy bezpieczeństwa nie pozwalają, aby wszyscy oficerowie na stałe przebywający na jednym krążowniku mieli przypisane kwatery w tej samej sekcji – zauważył Thace. – No chyba że planujesz, aby Vog i Vhinku lub jeszcze ktoś inny również tutaj zamieszkał i ich z kolei przenieść do innego.
– Czasem mam ochotę cię udusić za wymądrzanie się znajomością wszystkich regulaminów.
– Przypisz mi po prostu w systemie inne kwatery niż te, w których faktycznie będę mieszkał, jeśli tak ci na tym zależy. W razie krytycznego uszkodzenia tej sekcji, i tak obaj zginiemy i złamany regulamin już nie będzie naszym problemem – powiedział, pochylając się nad talerzem i nagle czując na sobie czujne spojrzenie Proroka.
– Thace, proszę cię, nie mów tak lekko o śmierci.
– Jesteśmy żołnierzami – powiedział spokojnie. – Musimy być gotowi zginąć, skoro zaciągnęliśmy się do wojska. Każdy dzień służby może być ostatnim.
– Tego uczyli cię podczas skróconego przeszkolenia dla cywilów?
– Rodzina uczyła mnie tego od pierwszych lat życia. Ciężko zapomnieć o rzeczach, którymi było się karmionym zanim jeszcze nauczyło się pisać – westchnął, żałując, że w ogóle poruszył ten temat. – Też pochodzisz z rodziny wojskowych. Na pewno doskonale wiesz, o czym mówię.
– Moi rodzice wcale nie chcieli, bym szedł do wojska – wyznał niespodziewanie Prorok, na co Thace poderwał głowę i spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Nie miałem rodzeństwa, rodzice też byli jedynakami, a dziadkowie zmarli zanim się urodziłem. Bali się, że rody ich obydwojga skończą się na ich pokoleniu, jeśli coś mi się stanie. Byli przerażeni i wściekli, gdy moi instruktorzy w szkole lotniczej, do której uczęszczałem jako nastolatek, powiedzieli, że jestem zbyt dobry, by zostać pilotem cywilnym. Mieszkałem w układzie, w którym większe znaczenie miały rekomendacje ze szkoły niż wola opiekunów, więc ich protesty na nic się nie zdały. Zwłaszcza że ja sam wprost powiedziałem swojemu wychowawcy, że chcę zaciągnąć się do wojska i że najchętniej wyrwałbym się z tego rejonu najszybciej jak to możliwe – powiedział i zamilkł na jakiś czas. – Widzisz… rodzice zamierzali zeswatać mnie z jakąś kobietą, gdy tylko osiągnę pełnoletność, ale po akademii wojskowej dostałem przydział w odległej jednostce i nie mieli już na mój los żadnego wpływu. Udawałem, że godzę się z tym, co dla mnie wybrano jako idealny żołnierz Galra znający swoje miejsce, ale prawda była taka, że cieszyłem się, że wyrwałem się spod ich władzy, bo byli bardziej despotyczni niż jakikolwiek oficer wykładający w akademii i niż większość moich dowódców. Mam wrażenie, że rodzice tak bardzo próbowali mną rządzić, bo do końca życia pozostali szeregowymi, którzy niczym się nigdy nie wykazali i byłem jedyną osobą, nad którą kiedykolwiek mieli władzę. Gdy zmarli, ich lichy majątek kazałem prawnikowi zlicytować i przekazać na cele charytatywne, a sam nigdy więcej nie wróciłem na rodzinną planetę, zaś w Sektorze 2-Phi pojawiałem się niemal wyłącznie po to, by u lokalnych sprzedawców zakupić roczny zapas qawmien najwyższej jakości.
– Czy w ogóle utrzymywałeś z nimi kontakt? – spytał ostrożnie Thace, zaskoczony tym nagłym wyznaniem. Czegokolwiek spodziewał się po przeszłości Proroka, to nie tego; sądził, że jak wielu żołnierzy pochodzących z rodzin wojskowych, był przez rodziców i krewnych przyciskany i namawiany do wybrania tej samej ścieżki co oni… i nie poświęcał już temu więcej myśli. Tym bardziej, że Kolivan i Antok sprawdzili przeszłość Proroka i nie dowiedzieli się niczego podejrzanego, czym musieliby go zaalarmować.
– Czasem do nich latałem i słuchałem całej masy bzdur. Nienawidziłem tego, ale wysłuchiwanie ich pretensji podczas rozmów na komunikatorze było równie koszmarne i czasem wpadałem do nich po prostu by przestali na jakiś czas suszyć mi głowę – powiedział z rozdrażnieniem. – Gdy miałem jakieś czterdzieści lat, pojawiłem się tam nawet z kobietą, z którą próbowałem się umawiać co, jak się pewnie domyślasz, było zupełną katastrofą, bo ani trochę mnie pociągała, chociaż wówczas miałem setki wymówek, by tłumaczyć to sobie inaczej niż odmienną orientacją. Szczęśliwie to ona ze mną zerwała, zaraz po tym, jak nasłuchała się od nich natarczywych i naprawdę obrzydliwych pytań o ślub i dzieci. W wieku czterdziestu lat! Przecież niektórzy Galra nie osiągają jeszcze wówczas pełnej płodności…! Sami mieli sto lat więcej, gdy się urodziłem, a oczekiwali, że ja spłodzę gromadę dzieci, gdy nie miałem nawet pół wieku.
– Czy powiedziałeś im cokolwiek, gdy… zrozumiałeś, że kobiety cię nie interesują? – spytał, a Prorok spojrzał na niego tak, jakby Thace’owi właśnie wyrosła druga głowa.
– Nie i nigdy niczego się nie domyślili. Zresztą… gdy w ogóle to do mnie dotarło, matka już nie żyła, a ojca by ta wiadomość zabiła. Nie przeszłoby mi to przez gardło – oznajmił i zamilkł na parę chwil. – Kiedy parę lat później też zaczął chorować i, chociaż dopiero co dostałem awans na porucznika, wziąłem miesięczny urlop by się nim zająć, wmawiałem mu, że mam narzeczoną, planujemy ślub i że osiądę w jakiejś stacjonarnej bazie, aby założyć rodzinę i bezpiecznie dożyć starości. Umarł nieświadomy niczego, bo ilość leków przeciwbólowych podawanej podczas opieki paliatywnej całkowicie odebrała mu poczucie rzeczywistości, ale przynajmniej był szczęśliwy – powiedział gorzko. – Nigdy niczego o mnie nie wiedzieli i w ogóle nie obchodziło ich, czego ja pragnę, więc zanim zaczniesz składać mi wyrazy współczucia… wiedz, że to nie jest konieczne. Nigdy nie byli mi bliscy. Poczułem ulgę, gdy zniknęli z mojego życia.
Thace skinął głową, nie za bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć. Przeliczył jednak w myślach wiek rodziców Proroka i to, w jakim wieku awansował w wojsku na kolejne szczeble, a potem zmarszczył brwi.
– Twoi rodzice zmarli mając nieco ponad dwieście lat…? Tak młodo? – spytał w końcu, gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać.
– Planeta w pobliżu stacji, na której pracowali, i na której zamieszkaliśmy parę lat po moim urodzeniu, była dość nową kolonią. Nie była jeszcze wystarczająco dobrze zbadana. Okazało się, że jeden z występujących tam ekstremalnie rzadkich minerałów powodował silne skażenie gleby, które przenikało do paru gatunków roślin jadalnych. Dla lokalnej, dość prymitywnej rasy rozumnej, która tam występowała, było nieszkodliwe, ale dla Galran, po trzech, czterech dekadach kumulacji w organizmie… – urwał na parę chwil. – Wszyscy mieszkańcy planety przeszli zaawansowaną terapię kwintesencją, w pełni opłaconą przez Imperium, ale dla większości było już za późno. Ja sam miałem niesamowite szczęście, bo jako dzieciak cierpiałem na wyjątkowo silną alergię na stroose, popularne zboże stanowiące podstawę lokalnej diety, które ze wszystkich występujących tam roślin jadalnych okazało się skażone w największym stopniu. Mieszkałem tam na stałe niespełna dziesięć lat, bo szkoła lotnicza, do której poszedłem jako nastolatek, znajdowała się w sąsiednim układzie, a rodziców odwiedzałem tylko podczas dłuższych przerw. Żywiłem się wtedy głównie odżywkami i suplementami sprowadzanymi z zewnątrz, jako że wyciąg ze stroose zaczęto stosować w niemal wszystkich produktach spożywczych jako ‘naturalny, zdrowy konserwant’ i w efekcie uczulało mnie niemal wszystko wytworzone na miejscu. Potem poszedłem do akademii wojskowej w innej galaktyce, chociaż tym samym Sektorze. Gdy wszystko to wyszło na jaw, bo kolejni mieszkańcy zaczęli chorować i umierać, zostałem oczywiście szczegółowo przebadany, a minimalne skażenie tkanek jakie miałem i które mogłoby nigdy nie dać najmniejszych objawów, bo było ponad sto razy niższe od poziomu ryzyka, zostało całkowicie zaleczone jedną, najmniejszą dostępną dawką kwintesencji. Zresztą, to był jedyny raz w życiu, kiedy musiałem ją przyjąć. W jednostce medycznej spędziłem trzy godziny na obserwacji i nie brałem nawet zwolnienia lekarskiego. – Milczał przez jakiś czas. – Takie sytuacje zdarzają się w nowych koloniach zdecydowanie zbyt często, tyle że zwykle są tuszowane i całej tej sprawy nie ma w żadnych moich dokumentach. Niebezpieczna żywność, skażona woda, promieniowanie niewykryte sondami, mikrobiomy… Dlatego gdy tylko dostałem propozycję pracy z Bazy Głównej, nie zastanawiałem się ani chwili. W Sektorze Centralnym nie ma nowych kolonii. Czasem wciąż się boję, gdy przypominam sobie, jak mój ojciec wyglądał, gdy umierał, chociaż działo się to prawie sto pięćdziesiąt lat temu.
Po chwili Thace obejmował go, a Prorok tkwił nieruchomo w jego ramionach. Jego ciało było napięte, a dłonie zaciśnięte w pięści.
– Nie przejmuj się tym. I nie żałuj moich rodziców… ani tym bardziej mnie. Byli parą padalców i chociaż nikt nie zasługuje na taką śmierć, ani przez moment za nimi nie tęskniłem. Gdy umarli i uporałem się ze sprawami spadkowymi, po raz pierwszy poczułem się na tyle wolny, by zacząć szukać miejsca, w którym mógłbym… z kimś być, chociaż na jedną noc. Pogodziłem się też, że nigdy bym ich nie zadowolił. Nie usłyszałem od nich nawet słowa gratulacji, gdy ukończyłem szkołę lotniczą ze świetnymi wynikami oraz akademię wojskową z całkiem niezłymi. Gdy coś osiągnąłem, awansowałem, dostałem lepszy przydział czy własny statek… to ich zupełnie nie obchodziło. W oficjalnych dokumentach mam wszędzie wpisane, że pochodzę z rodziny wojskowych, co zwykle jest interpretowane… pewnie sam wiesz jak, chociaż ze swoją rodziną nie utrzymujesz żadnego kontaktu – urwał na dłuższą chwilę i dało się dostrzec na pierwszy rzut oka, że wolałby zmienić temat, lecz Thace nie potrafił wymyślić absolutnie niczego, co mógłby powiedzieć. – Czy w ogóle wiedzą, że jesteś w wojsku? – spytał po przynajmniej minucie milczenia; Thace zawahał się, ale wiedział, że nie ma sensu ukrywać tej informacji, bo Prorok, jeśli tylko będzie chciał i zacznie drążyć temat, będzie w stanie to sprawdzić.
– Nie. Dlaczego o to pytasz?
– Pochodzisz z Sektora 1-Chi, a wśród krewnych masz kilku oficerów. Już wcześniej mi o tym wspominałeś, a ja to sprawdziłem… – zająknął się, zerknął na Thace’a i wyglądało na to, że waha się, czy powinienem kontynuować. – Powiedziałeś mi, że rodzice wiedzieli o twoich skłonnościach i to dlatego, że cię nie akceptowali, uciekłeś na studia do innego Sektora. Nie zamierzałeś iść do wojska. Nie obawiałeś się nigdy, że twoi krewni mogliby ci… zaszkodzić? Przekazać komuś informacje na twój temat…
– Nie są w stanie sprawdzić mnie ani w bazach wojskowych ani cywilnych i przypuszczam, że sądzą, że od dawna nie żyję – powiedział szczerze. – Zadbałem o to, gdy tylko zaciągnąłem się do wojska. Moje cywilne ID zostało całkowicie zanonimizowane, a w wojskowym profilu informacje o moim pochodzeniu są ograniczone i dostępne tylko dla moich dowódców, zarówno dawnych jak obecnych… no i oczywiście działów rekrutacyjnych. Sektor 1-Chi omijam z daleka, bo chociaż nie sądzę, że po tylu latach w ogóle by mnie szukali, wolałem dmuchać na zimne, aby choćby przypadkiem nie trafili na mnie w jakichś bazach.
– Jak udało ci się uzyskać anonimizację gdy byłeś szeregowym? – zdziwił się Prorok i odsunął się od niego odrobinę, patrząc na niego z podziwem, ale też pewną podejrzliwością.
– Jestem z wykształcenia specjalistą od szyfrowania danych. Miej cień szacunku dla moich kwalifikacji – powiedział i wbił wzrok w jego twarz, czekając na reakcję na te same słowa, które przed blisko rokiem powiedział Handze gdy rozmawiali na Tsevu-22. Prorok chwilę milczał a potem parsknął śmiechem, szczerym i głośnym, dokładnie tak samo, jak wówczas zrobił to Hanga.
– Mój ty specjalisto od szyfrowania i chyba jednak nie od przepisów – powiedział z rozbawieniem. – Wiesz, że to niezgodne z regulaminem?
– Prawo wojskowe bywa dziurawe. Jest w nim wskazane, że ‘o anonimizację prywatnych danych mogą wnioskować żołnierze od stopnia podporucznika wzwyż’, potem zaś są opisane pełne informacje o różnych stopniach anonimizacji oraz warunkach, jakie należy spełnić, aby zgodę taką otrzymać – odparł Thace z lekkim uśmieszkiem. – Nie ma za to żadnego paragrafu, który mówi o tym, że nie można zanonimizować swoich danych samodzielnie, ani tym bardziej: nie ma wskazanych możliwych konsekwencji karnych, jeśli by się to zrobiło. Zapewniam cię, nie jestem jedyną osobą, która postanawia to robić z rozmaitych względów i jeśli spojrzałbyś w statystki zbiorcze, zobaczyłbyś, ile osób posiada anonimizację a ile o wniosek wystąpiło. Po prostu mając stopień komandora masz dostęp do podstawowych danych każdego żołnierza, więc nigdy nie trafiłeś na sytuację, że kogoś kogo być może szukałeś nie byłeś w stanie znaleźć i sprawdzić.
– Nie za bardzo rozumiem, jakie miałyby być powody, by ktoś robił to samodzielnie, a nie wnioskował o…
– Najczęstszy powód to dzieci, które się uznało albo urodziło i wskazują na to akta medyczne, ale o których nie chce się, aby ktokolwiek z wojska się dowiedział – przerwał mu Thace. – Najczęściej są to hybrydy pochodzące z romansów i jednorazowych zabaw. Na DX-930 przynajmniej raz na kwartał do naszej jednostki trafiał ktoś, kto prosił o pomoc w samodzielnej anonimizacji skutków wakacyjnych przygód. Zwykle trafiał do mnie, bo znam się na tym, a porucznik Uro sam ich do mnie kierował. Nie protestowałem, bo skoro dziecko w ogóle uznali, znaczyło to, że zamierzali wspierać je finansowo i uwzględnić w testamencie. Faceci, którzy uznać nie zamierzali, po prostu wyjeżdżali. Gdy były to kobiety, szantażem lub łapówką zmuszały lekarzy do sfałszowania akt medycznych, aby nie było w nich śladu, że kiedykolwiek były w ciąży.
– To co mówisz… jestem w szoku, że to tak powszechny proceder…
– Nigdy nie mieszkałeś ani nie interesowałeś się nadmiernie wakacyjnymi kurortami, do których latają wojskowi, ale zapewniam cię, o tym co się tam dzieje, wie każdy, kto ma z tym jakąkolwiek styczność – powiedział i zagryzł wargi. – Proszę… nie próbuj interweniować i z tym walczyć. Dla tych dzieci to często jedyna szansa na lepsze życie, bo otrzymują dzięki temu obywatelstwo Galra, wsparcie finansowe i mają kontakt z rodzicem, którego większość czasu przy nich nie będzie. Wiem, że to co robią ich rodzice jest wątpliwe, ale…
– Nawet nie przyszłoby mi do głowy z tym walczyć i całkowicie się z tobą zgadzam – przerwał mu Prorok. – Po prostu nie wiedziałem, że coś takiego się dzieje. Nawet nie myślałem, że mogłoby się dziać. Pewnie dlatego, że mi przygodne potomstwo nie grozi – westchnął. – Thace, czy znałeś osobiście kogoś… kogo to dotyczyło?
– Zdecydowanie więcej znałem hybryd, do których żołnierz, który raz się zabawił, nie zamierzał się przyznawać. Nie masz pojęcia, ile na DX-930 jest samotnych matek a także obcych i hybryd, które wychowują przynajmniej jedno dziecko za bardzo Galra, by mogło być spłodzone przez ich stałego partnera. Samotnych ojców jest znacznie mniej, ale też się zdarzają. Wątpię, czy chociaż połowa tych osób w ogóle zgodziła się na seks, a dziecka chciało pewnie mnie niż dziesięć procent, tyle że standardowa farmakologiczna aborcja na geny Galra u obcych i hybryd często nie działa, a mechaniczna jest w całym Sektorze 2-Alfa nielegalna i bardzo niewielu medyków ma odwagę by ją praktykować i ryzykować wieloletnie więzienie. Nie każdy ma środki finansowe i wystarczającą determinację, by ją sobie zorganizować kilkanaście galaktyk dalej. – Thace przymknął oczy, przypominając sobie Hangę, który kiedyś uświadomił mu to wszystko, a potem, podczas ich pierwszej rozmowy video odkąd wyjechał z DX-930, wykrzyczał mu to w twarz.
– Nie wiem, czy chciałem zaczynać dzień od tak ciężkich rozmów – odezwał się Prorok po długim milczeniu. – Dziękuję, że… że mówisz mi o takich rzeczach. I nie zamierzam od tego uciekać. Ale to…
– …nie jest dobry moment. Czeka nas dziś mnóstwo pracy i z półtorej godziny do spotkania została nam niespełna godzina.
– Spotkanie…! Wybacz. Tak naprawdę to właśnie dlatego w ogóle zacząłem tę rozmowę. Na spotkaniu będą dodatkowe osoby, w tym komandor Throk, który…
– Przewodzi w Sektorze 1-Chi… – wymamrotał Thace.
– Czy jest jakiekolwiek ryzyko, że może cię rozpoznać? Skoro masz w rodzinie oficerów, może coś o tobie wiedzieć.
– Jedyne co może zrobić to sprawdzić, gdzie się urodziłem i prawdopodobnie również z jakiego rodu pochodzę, przy czym bez wskazania, jaki jest mój stopień pokrewieństwa z poszczególnymi osobami. To dla każdego komandora jawna informacja dostępna w moim profilu. Żaden z moich krewnych nie był aż tak ważny, a już na pewno nikt się nie zwierzał komandorowi z faktu, że w rodzinie mieli czarną owcę i kogoś, kogo właściwie wyrzucili z domu i uciekł na studia cywilne do innego sektora.
– Jeśli jest jakiekolwiek ryzyko, że mógłby być dla ciebie zagrożeniem…
– Nie ukryjesz mnie przed nim. Wątpię, czy będzie węszył aż tak, by szukać moich krewnych. Czym właściwie się martwisz? – spytał, czując, że chodzi o coś jeszcze.
– Czy ty w ogóle masz świadomość, jaki jest Throk? – odparł Prorok. – To uprzedzony padalec, który dotarł do swojej pozycji dzięki knuciu, niszczeniu osób, które mogły stanąć mu na drodze i przypochlebianiu się silniejszym. Nie szanuje nikogo, kto nie ma pozycji takiej jak on lub wyższej, a odkąd został mianowany komandorem, mało kto stoi od niego niżej. Obawiam się, że może traktować cię podle.
– Mieszkałem w Sektorze 1-Chi gdy został komandorem. Widziałem go na wizji wystarczająco wiele razy, by wiedzieć, że go nienawidzę i doskonale wiem, jaką jest osobą. Słyszałem z jego ust, że tacy jak ja nie są godni by nazywać się Galrą, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Nie ma takiej rzeczy, którą mógłby powiedzieć a która zabolałaby mnie bardziej – westchnął. Nie miał najmniejszej ochoty oglądać Throka, ale nie zamierzał stracić okazji na posłuchanie istotnych ustaleń przez osobistą niechęć do któregoś z wrogów, których przecież miał szpiegować. Spuścił wzrok, gdy Prorok, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć, łagodnie go do siebie przytulił. – Nie mamy aż tak dużo czasu. Przebierz się i możemy przenieść się już do auli X-10. Naprawdę dam sobie radę.
Thace w milczeniu dokończył śniadanie, chociaż wmuszał w siebie jedzenie i zupełnie stracił apetyt, a jadł tylko ze zdrowego rozsądku, mając świadomość, że w ciągu dnia może nie mieć na to czasu. Gdy Prorok zjawił się w salonie z powrotem, trzymał już w dłoni komunikator i odpisywał na wiadomości, nie patrzył na swój talerz, pochłaniając jedzenie szybko i bezmyślnie, a potem powiedział, że chciałby pójść do auli X-10 wcześniej, aby sprawdzić parę danych i przygotować się do spotkania.
– Mam wyjść wcześniej? Czy po tobie? W razie gdyby ktoś na nas wpadł…? – spytał Thace, lecz Prorok machnął ręką.
– Nocna zmiana kończy się dopiero za dwie godziny a dzienna zaczyna za półtorej. Na krążowniku jest na nogach zaledwie parę osób i wszystkie na mostku lub w kantynie. Na nikogo nie wpadniemy. Dopij ruuso i możemy iść… chociaż może wcześniej wstąp do łazienki i się uczesz. Masz ode mnie grubsze i sztywniejsze, ale trochę rzadsze włosy, więc zamówiłem u Sentry odpowiednią szczotkę i kosmetyki i leżą w koszyku przy lewym lustrze. Wyglądasz jakbyś próbował doprowadzić fryzurę do ładu z użyciem mojego grzebyka do brody i gdy nie to, że nie widziałem na nim ułamanych włosów, sądziłbym, że faktycznie to zrobiłeś.
Po tych słowach Thace postanowił nigdy, ale to nigdy nie przyznać się Kolivanowi ani któremukolwiek z Ostrzy, że był aż tak żałosnym szpiegiem, że nie był w stanie znaleźć leżącej zupełnie na widoku szczotki do włosów. Ani tym bardziej nie zamierzał przyznawać się, że prawdopodobnie był w gorszym stanie psychicznym niż sobie wmawiał, bo w takie gapiostwo z całą pewnością nie miałoby miejsca, gdyby był w lepszej kondycji.
Pomimo zapewnień Proroka, że raczej na nikogo nie trafią na korytarzach krążownika, wpadli na Vhinku pod samymi drzwiami auli X-10; Thace rzucił komandorowi wymowne spojrzenie mówiące o tym, że jednak nie powinni wychodzić rano razem, jeśli na jego krążowniku znajduje się ktokolwiek poza Sentry. Vhinku szczęśliwie nie skomentował w żaden sposób faktu, że zbliżyli się do pomieszczenia razem, zasalutował Prorokowi i zerknął na Thace’a, jakby chciał upewnić się, że naprawdę wszystko u niego w porządku.
– Komandorze, dostałem parę minut temu informację, że namierzono wrak statku szpiega z Sektora 1-Tsi – odezwał się Vhinku; jego ton brzmiał dość sztywno, gdy zwracał się do Proroka, ale po ich ostatnich starciach nie wydawało się to zaskakujące. – Dane wskazują, że porzucił go przynajmniej dobę temu. W okolicach nie wykryto aktywności piratów, z którymi prawdopodobnie współpracował, ale możliwe, że w miejscu tym miał przygotowany nieoznakowany środek transportu na wypadek nagłej ucieczki.
– Poinformował cię o tym komandor Trask? – spytał Prorok.
– Porucznik Derta. Komandor Trask otrzymał od niej tę informację w tym samym momencie, co ja. Prowadzą dalsze śledztwo, ale obawiają się, że po takim czasie namierzenie uciekiniera może okazać się niemożliwe.
– Jeśli oceniają szanse na odnalezienie go na więcej niż jeden procent, są naiwnymi głupcami – mruknął Prorok. – To nie nasza jurysdykcja i nic na to nie poradzimy. Czy w czasie nocnej zmiany wydarzyło się coś jeszcze?
– Techniczne szczegóły prowadzonych diagnoz przekaże porucznik Vog. Ja nie otrzymałem żadnych istotnych informacji – powiedział i ponownie zerknął na Thace’a; był zmęczony i bardziej niż zazwyczaj formalny, ale gdy ich spojrzenia się spotkały, na moment na jego twarzy pojawiła się cała paleta emocji: zatroskania, smutku i złości. Ewidentnie próbował się maskować przy Proroku, ale wychodziło mu to raczej średnio.
– Skontaktuję się z nią. Ja i Thace za czterdzieści minut łączymy się z komandorami z okolicznych Sektorów, w tym z Traskiem, i wolałbym być przygotowany. Kto został na mostku?
– Podporucznicy Ogdeht i Zhuglu i kilku szeregowych.
– W porządku. Zrób sobie przerwę. Do końca nocnej zmiany masz jeszcze trochę czasu, podobnie jak Thace do zaczęcia swojej. Możecie przejść się do kantyny – oznajmił, na co Vhinku uniósł brwi, ewidentnie zaskoczony jego wspaniałomyślnością. – Thace, dołączysz do mnie później. Nie zacząłeś jeszcze pracy, a twoja obecność na spotkaniu jest opcjonalna i poradzę sobie, jeśli nie dotrzesz na czas.
– Mimo to dotrę punktualnie, sir – odparł Thace i odprowadził Proroka wzrokiem, gdy ten zniknął za drzwiami auli X-10, po czym zwrócił się do Vhinku. – Jadłem już śniadanie, ale jeśli jesteś głodny…
– Sentry dostarczały nam odżywki energetyczne, a ja miałem zapas przekąsek organicznych. Z nudów przez całą noc objadłem się tak, że jest mi niedobrze i jedzenie to ostatnie, na co mam ochotę – odparł Vhinku i uśmiechnął się w wymuszony sposób.
– Więc może wstąpimy do ciebie i weźmiesz sobie coś do spania – westchnął Thace. – Chyba że ty i Vog zdążyliście się…
– Obawiam się, że tym razem nie pogodzimy się prędko i będę musiał poprosić komandora by przydzielił mi czasową kwaterę na krążowniku – wymamrotał, spuszczając wzrok. – Wczoraj już nie chciałem zawracać mu głowy. Thace…
– Więc chodźmy do ciebie, żebyś zabrał jakieś swoje rzeczy, bo nie zamierzam pozwalać byś spał nie tylko w mojej pościeli, ale też piżamie – stwierdził, na co Vhinku uśmiechnął się blado. – O co poszło z Vog…?
– O absolutnie wszystko. Nasze jednorazowe przygody, o których sobie nie powiedzieliśmy przed. O przyszłość. O mój rzekomy brak ambicji oraz jej nadmierną. Wiesz co mi powiedziała…? Zamierza starać się o posadę podkomandora, bo Prelkax jest już starym grzybem, ma jakieś 290 lat, mógł legalnie przejść na emeryturę cztery dekady temu i gdy skończy trzysta zgodnie z prawem będzie musiał to zrobić, chyba że nafaszeruje się kwintesencją. Prelkax zaczyna sobie radzić coraz gorzej i pewnie w ciągu najbliższego roku czy dwóch faktycznie odejdzie na emeryturę. Jeśli Vog miałaby zająć jego miejsce, niemal nie będę jej widywać o ile w ogóle jeszcze będziemy się spotykać, bo chociaż nie byłaby moją przełożoną, to byłaby wyższego stopnia i pracowałaby wciąż w tym samym Sektorze, ale niemal wyłącznie w terenie, a to… – westchnął, nie kończąc myśli. – Jeszcze niedawno mówiła, że zastanowi się nad małżeństwem, ta misja to miał być nasz wyjazd na poukładanie wszystkiego, a jest gorzej niż było kiedykolwiek. Nadal ją kocham, ale mam wrażenie, że już tylko z przyzwyczajenia. Nadal chcę założyć rodzinę, tyle że jestem coraz mniej pewien, czy z nią – wyznał cichym, zgnębionym głosem.
– Nie wiem co mogę ci powiedzieć… – odparł Thace ostrożnie, zaskoczony, że sprawy miały się aż tak źle, by Vhinku zaczął wątpić w swoje uczucia.
– Nic nie mów. Wystarczy, że mnie wysłuchałeś bez nazywania mnie idiotą, który powinien przepraszać ją na kolanach i błagać o wybaczenie, bo nikogo lepszego nigdy sobie nie znajdzie – powiedział a coś w jego głosie sprawiło, że Thace nie musiał nawet dopytywać, czy ktoś faktycznie mu to powiedział; był niemal pewny, że tak właśnie było. – Zdarza mi się robić idiotyzmy. Zdarza mi się robić i powiedzieć rzeczy, za które przeprosiny jej się należą. Ale dlaczego mam przepraszać za to, że jej plany życiowe coraz bardziej rozmijają się z moimi…? Lub za swoje uczucia…? Okłamywała mnie w istotnych kwestiach. I to naprawdę zabolało – powiedział nieszczęśliwie i zerknął na Thace’a, który w odpowiedzi westchnął i skinął na niego, by ruszyli z miejsca. To, że na krążowniku było niewiele osób, nie znaczyło, że korytarz był odpowiednim miejscem na takie rozmowy.
Parę chwil później dotarli do kwater Vhinku i Vog, a gdy tylko weszli do środka i zamknęły się za nimi drzwi, twarz porucznika wykrzywiła się w grymasie i nagle wyglądał, jakby był bliski, by się rozpłakać. Thace położył dłoń na jego ramieniu i lekko zacisnął palce, nie za bardzo wiedząc, jak ma go pocieszyć.
– Nie mogę patrzeć na ten pokój, bo od razu przypominam sobie, jak bardzo się tutaj na siebie wydzieraliśmy – wydusił Vhinku po chwili.
– Spakuj tylko potrzebne rzeczy i od razu zaniesiemy je do mnie – odparł Thace, a po chwili pomagał Vhinku wrzucać do torby zapasowy mundur, rzeczy do spania i ulubione kosmetyki; nie minęło pięć minut, a byli już w jego pokoju, znajdującego się zaledwie korytarz dalej.
Wcześniej Thace miał zamiar zapytać go o sprawę z Vog, o którą sprzeczali się poprzedniego wieczoru z Prorokiem, ale wiedział, że to absolutnie nie jest właściwy moment. Spodziewał się wręcz, że lepszy nieprędko nadejdzie, bo chociaż Vhinku i Vog kłócili się często, porucznik zwykle był wtedy nieszczęśliwy, zły lub potrzebował po prostu się wygadać, ponarzekać i napić alkoholu. Teraz zaś sprawiał wrażenie zrezygnowanego, jakby naprawdę stracił nadzieję i nie miał już siły walczyć o tę relację.
– Jak właściwie do tego doszło? Że aż tak się pokłóciliście? – spytał Thace ostrożnie, czując, że Vhinku sam z siebie nie zacznie mówić.
– Żebym ja to wiedział… – odparł Vhinku, rzucając swoje rzeczy na łóżko Thace’a, na którym następnie przysiadł. – Nie wiem nawet, od czego się zaczęło. Po ostatniej sprzeczce wciąż nie pogodziliśmy się tak całkowicie i było między nami nerwowo… Zdaje się, że któreś z nas napomknęło coś o testach okresowych, które za jakiś czas będą się odbywać i od słowa do słowa wyszło, że Vog zamierza zapisać się na kilka na szerszym niż wymagany poziomie. Wcale nie chciała mi mówić o swoich planach, tylko kręciła coś o tym, że należy być ambitnym i cały czas się rozwijać. No ale w końcu powiedziała. Że zamierza starać się o awans na stanowisko podkomandora, do floty, która jest cały czas w ruchu, bo Prelkax w Bazie Głównej bywa naprawdę rzadko. Byłem w szoku i pewnie byłem opryskliwy, gdy zapytałem, jak sobie wyobraża utrzymanie relacji, gdy niemal nie będziemy się widywać. Ona stwierdziła, że mogę do niej dołączyć, a ja, że niby jak miałbym to zrobić? Jeśli miałbym przenieść się na jej flotę, byłaby moją przełożoną i związek nie wchodziłby wówczas w grę. Powiedziała, że coś się wymyśli i że mogę zostać w Bazie Głównej albo gdzieś się przenieść. Ja się wściekłem, ona też. A potem już poszło na całego i na wszystkie tematy, bo tych zawsze nam się zbiera w takich momentach – oznajmił i zapatrzył się na swoje dłonie. – Nie mam już siły ciągle z nią walczyć. Nie winię jej i nie mam do niej pretensji, nie zamierzam jej powstrzymywać, chociaż niektórzy twierdzą, że niby to ja hamowałem jej możliwość rozwoju przez ostatnie lata… Ale co niby miałbym ‘hamować’? Przecież nie miałem o niczym pojęcia... Ma prawo do własnych marzeń i planów. Ale mogła mi to powiedzieć wcześniej. Nie wiem, dlaczego mnie zwodziła. I to boli, że wszystko się tak posypało. Mam wrażenie, że byłem dla niej wygodny… aż w końcu przestałem być.
– Od jak dawna to przed tobą ukrywała…? Swoje plany?
– Pewnie tak samo długo jak ja ukrywałem fakt, że chciałbym z nią założyć rodzinę, więc obydwoje jesteśmy tak samo winni – powiedział, spuszczając głowę i wpatrując się w swoje kolano. – Każde z nasz żyło mrzonkami i każde wiedziało, że drugiej stronie się nie spodobają. Ot, cała historia. Nie byliśmy ze sobą szczerzy i to nasz największy problem. Gdyby każde z nas było… może dalibyśmy sobie spokój. Albo przez cały ten czas, zamiast żyć fantazjami, o których sobie nie mówiliśmy, zaczęlibyśmy wspólnie szukać kompromisów. Teraz oboje znaleźliśmy się w punkcie, że kompromis to będzie za mało i nie zadowoli żadnego z nas… zresztą, czy jest w ogóle możliwy? Ja chciałbym mieć dom, spokojniejszą pracę lub mniejszy wymiar godzin, a ona chce podróżować i awansować i absolutnie nie myśli o stabilizacji. Gdzie tu miejsce na kompromisy…? Kompromisem było ostatnie kilkanaście miesięcy, podczas których żadne z nas nie podjęło działań i trwaliśmy sobie gdzieś pomiędzy nie robiąc nic, by zdobyć to, na czym nam zależało najbardziej, ale dzięki temu byliśmy razem, w Bazie Głównej, we wspólnych kwaterach i tak ustawiając sobie zmiany, by jak najwięcej czasu spędzać razem – stwierdził i zerknął nieszczęśliwie na Thace’a. – Nie oczekuję od ciebie rozwiązań ani magicznych porad. Po prostu… powiedz, czy ja… czy naprawdę to ja jestem tym złym? Bo to, że skoro w ogóle myślę o odejściu z wojska sprawia, że jestem żałosnym żołnierzem już wiem i tego nie musisz mi mówić.
– Nie jesteś żałosny… i nie zmieniłem zdania od naszej ostatniej rozmowy na ten temat – powiedział Thace, odrobinę zaniepokojony słowami Vhinku. – Jeśli jesteś tu nieszczęśliwy, powinieneś odejść z wojska i już kilka miesięcy temu ci to powiedziałem. Jeśli jesteś nieszczęśliwy z nią, to pewnie nie powinniście być razem…
– Bez niej byłbym jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Czasem mam wrażenie, że związanie się z nią było jedyną rzeczą, jaką w życiu osiągnąłem – wymamrotał.
– Żartujesz, prawda…? – spytał Thace. – Jesteś oficerem w centrali, jesteś w setce najważniejszych osób w całym Sektorze…!
– Tyle że wcale tego nie chcę. Co to za osiągnięcie, znaleźć się tak wysoko i wcale nie chcieć tu być? Albo być na szczycie i być na nim samotnie…? – spytał i pokręcił głową. – Wybacz, że się tak nad sobą użalam, ale naprawdę nie mam już siły do tego wszystkiego.
– Do osiągnięć możesz dopisać więc że zdołałeś sprawić, że cię polubiłem. To akurat wyczyn, który udaje się naprawdę nielicznym – spróbował zażartować i Vhinku faktycznie zaśmiał się krótko.
– Za to po tym jak odurzyłeś Proroka ciebie lubią wszyscy – odparł, puszczając do niego oko. A potem spoważniał ponownie i zadał pytanie, którego Thace spodziewał się od samego początku. – Powiedz, o co chodziło z Prorokiem. Widzę, że się pogodziliście, ale i tak nie daje mi to spokoju, a intuicja w takich kwestiach rzadko mnie zawodzi. Proszę, cokolwiek zaszło, po prostu mi powiedz. Obiecuję, że nie pójdę się do niego awanturować, jeśli tego nie chcesz. Nie chcę już mówić o Vog. Nie jest jedyną osobą w całym wszechświecie, która jest dla mnie ważna.
Thace westchnął i gdy patrzył na Vhinku, przybitego i poważniejszego niż zwykle, z jego niewielką torbą z rzeczami i podkrążonymi oczami, po prostu wiedział, że nie byłby w stanie aż tak go okłamywać i że należy mu się nieco więcej prawdy – tej, o której Thace uprzedził Proroka, że być może będzie musiał ją zdradzić by uspokoić obawy Vhinku. Wcale nie musiał, ale czuł, że naprawdę powinien.
– Gdy na ekranach pojawiły się notyfikacje dotyczące bezpieczeństwa danych, zestresowałem się i tak, to o to chodziło. Tyle że wcześniej pisałem z… z tą moją była z DX-930. Gdy Prorok wszedł i zobaczył mnie z komunikatorem, w momencie, gdy na ekranach były komunikaty o awarii i przestraszonego, uznał, że przekazuję komuś poufne dane i zanim stwierdzisz, że to absurdalne… dobrze wiesz, że miał prawo tak pomyśleć. Kazał mi pokazać komunikator. To co tam było… powiem tylko, że było naprawdę kompromitujące i absolutnie nie powinienem pisać takich rzeczy w trakcie pracy. Zrobił mi o to karczemną awanturę i miał rację. Myślałem, że spalę się ze wstydu oraz że wyrzuci mnie z wojska, bo był naprawdę wściekły. Nie wiedzieliśmy jeszcze, jak poważna jest sytuacja, a ja byłem przerażony. Dopiero w nocy, już po powrocie na krążownik, porozmawiał ze mną, przeprosił mnie, że tak zareagował i zapewnił, że nie wyciągnie żadnych konsekwencji, chociaż powinien to zrobić.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu…? – wydusił Vhinku i widać było, że jeśli miał jakieś podejrzenia, to raczej nie takie.
– Miałem powiedzieć przy nim, że przyłapał mnie jak prowadzę dosłowne rozmowy o seksie, gdy powinienem pracować? Albo opisać ci to na komunikatorze? Wciąż było mi cholernie głupio… – wymamrotał Thace, wpatrując się w swoje dłonie.
– Thace… co konkretnie było w tych wiadomościach? – spytał ostrożnie, co nieco zaskoczyło Thace’a, bo skrycie spodziewał się raczej uśmieszków i żartów, a tymczasem Vhinku nie wydawał się ani trochę rozbawiony.
– Już je skasowałem, ale w skrócie, jej porno-fantazje w realiach wojskowych z moim udziałem i jeśli mówię, że były kompromitujące, to zapewniam cię, takie właśnie były. To, że moje odpowiedzi były zdawkowe niczego nie zmieniało. Prorok zobaczył jej zdjęcie i w pierwszej chwili uznał, że jest nieletnia, co jeszcze pogorszyło sprawę. Proszę, nie mów o tym nikomu i jak ktoś się będzie interesował, to wolę, żeby uważali mnie za nieodpornego na stres gówniarza, który dostał za to słuszny opieprz od wybuchowego komandora, niż niewyżytego kretyna, który pisze na służbie niestosowne rzeczy z byłą kochanką w trakcie incydentu bezpieczeństwa danych i zostaje na tym przyłapany.
Vhinku długo wpatrywał się w niego, czujnie i jakby licząc na coś więcej, a w końcu westchnął, gdy zorientował się, że to naprawdę koniec historii.
– Rozumiem – powiedział wreszcie. – I… i cieszę się, że komandor nie zamierza wyciągnąć konsekwencji. Wstawiłbym się za tobą, gdyby próbował, wiesz o tym, prawda…? I pomógłbym ci na ile bym potrafił, bez względu na to, co by się stało.
Thace skinął głową i przymknął oczy, gdy Vhinku objął go ramieniem. Jego gardło ścisnęło się, gdy pomyślał o tym, jak bardzo potrzebował tego poprzedniego dnia. Że może mógł jednak mu powiedzieć i przedstawić taką albo i pełniejszą wersję wydarzeń już wtedy… ale nie miał do tego głowy, a gdyby Vhinku skonfrontował się wówczas z Prorokiem, byłoby może jeszcze gorzej.
– Jako mój przełożony powinieneś raczej powiedzieć, że zachowałem się jak idiota i mam więcej tego nie robić, bo sam wlepisz mi naganę. A nie pocieszać. Zwłaszcza w momencie, gdy masz własne problemy.
– Daj spokój, Thace. Przyjaźnimy się. Wiem, że mogę na ciebie liczyć. I mam nadzieję, że ty wiesz, że jeśli mnie potrzebujesz to zawsze cię wysłucham… pomogę, jeśli tylko będę w stanie – odparł i przytulił go nieco mocniej. – Nie będę z nikim o tym rozmawiał i tak, każdemu przedstawię taką wersję, o jaką prosisz. Rozmyję jakiekolwiek plotki, jeśli ktoś będzie pytać, co przedwczoraj zaszło. Jak ktoś będzie ci się naprzykrzał… z tego czy jakiegokolwiek innego powodu… jeśli chciałbyś porozmawiać na jakikolwiek temat, to pamiętaj, że jestem obok. Jeśli Prorok wróci kiedykolwiek do tej sprawy, natychmiast daj mi znać.
– Szczerze wątpię, czy wróci.
– Jeśli to zrobi. Thace, czy to na pewno… wszystko co się wydarzyło? – spytał ostrożnie. – Jestem… zaskoczony, że komandor tak szybko dał ci spokój. Mi suszyłby o coś podobnego głowę tygodniami.
– Lubi mnie i widać jest w stanie sporo mi wybaczyć. Przeszło mu szybciej, gdy się opanował i dotarło do niego, jak zareagowałem. I gdy mu to wytknąłeś. Miał wyrzuty sumienia, że mnie tak potraktował – powiedział. Kolejny fragment czegoś, co było prawdą, ale tak boleśnie niepełny, że Vhinku ponownie spojrzał na niego podejrzliwie. – Zresztą… ty raczej tak byś się nie przejął awanturą z jego strony a może nawet byś go nie przeprosił, więc nie miałby powodów, by dać ci spokój.
– Tak. Pewnie masz rację – powiedział bez szczególnego przekonania i jeszcze jakiś czas obejmował go, ale nie zadawał już pytań. – Chciałbym już wrócić do Bazy Głównej. Naprawdę mam już dość tej misji. Oraz cholernych trzynastogodzinnych zmian wymaganych podczas kryzysowych sytuacji – powiedział w pewnym momencie, a Thace jedyne co był w stanie zrobić to skinąć głową. – Cieszę się, że przynajmniej masz już lepszy nastrój. Wczoraj naprawdę strasznie się o ciebie martwiłem.
– Wiem. Nie reaguję najlepiej na ‘sytuacje kryzysowe’.
– Przypomnisz mi, z jakich powodów zaciągnąłeś się do wojska?
– Z powodów finansowych, przypadku i poczucia obowiązku wobec Imperium.
– No tak. Bo przecież traktujesz służbę nadzwyczaj poważnie – oznajmił z lekkim rozbawieniem, a Thace nie mógł powstrzymać się od słabego uśmiechu, przypominając sobie ich rozmowę sprzed wielu miesięcy, gdy jeszcze nie znali się aż tak dobrze i gdy powiedział mu coś podobnego.
Rozmawiali jeszcze parę minut – zastanawiając się, ile czasu kontrola jeszcze potrwa i czy po zakończeniu spraw na stacji porucznika Melko i wyleceniu na otwartą przestrzeń, uruchomią prędkość nadświetlną i ruszą prosto do Bazy Głównej, czy też Prorok zarządzi, że po drodze muszą załatwić coś jeszcze, co wcześniej nie było planowane. Thace odniósł wrażenie, że Vhinku przygląda mu się bardziej uważnie niż zwykle, ale przypuszczał, że zaczyna się w nim odzywać paranoja.
Gdy zdecydowali się wrócić do swoich zadań, Thace miał jeszcze kilka minut do rozpoczęcia połączenia z komandorami, a Vhinku zdecydował się odprowadzić go do auli X-10, chociaż z kwater mieszkalnych mógł wybrać na mostek nieco krótszą drogę. Zamienił z Prorokiem parę słów, wpatrując się w niego czujnie i chociaż jego ton głosu i słowa były odpowiednio formalne i nic nie można było mu zarzucić, Thace poczuł, że zachowuje się on nieco inaczej niż zwykle. Kiedy tylko zostali z Prorokiem sami, spojrzeli po sobie i przez chwilę zastanawiał się, czy powiedzieć komandorowi o swoich spostrzeżeniach… zrezygnował z tego, aby ten czasem nie uznał, że może naprawdę nie należy ufać Vhinku i znów się o to pokłócą.
– Jak poszło? – spytał mężczyzna.
– Powiedziałem mu, że wściekłeś się, bo przyłapałeś mnie na kompromitujących, nacechowanych seksualnie rozmowach z byłą kochanką i że tak, robiłem to w czasie awarii. Nie byłem w stanie aż tak kłamać by… by to pominąć. Od początku domyślał się, że chodzi o coś więcej niż tylko moje panikarstwo. Powiedziałem, że wciąż mi wstyd a on obiecał, że nikomu nie powie, co się wydarzyło. Oraz zajmie się plotkami, jeśli jakieś zaczną krążyć.
– W porządku. Jeśli spróbuje poruszyć ze mną ten temat, taką wersję mu przedstawię.
– Dziwił się, że nie wyciągnąłeś wobec mnie konsekwencji.
– Powiem, że ukarałem cię wystarczająco, robiąc ci o to dziką awanturę i doprowadzając na granice do histerii – powiedział i dostrzegając zamyślenie Thace’a położył mu dłoń na ramieniu i delikatnie je pogładził. – Sądzisz, że będzie wracał do tematu? – spytał łagodnie.
– Wątpię. Pokłócił się znów z porucznik Vog i ma swoje problemy. Cieszy się, że wszystko już w porządku – odparł i zagryzł wargę, wahając się, czy powinien mówić więcej. – Potrzebowałem tej rozmowy z nim.
– Mimo że nie wie prawie nic z tego, co faktycznie zaszło…?
– Pomogło mi samo to, że mogłem mu powiedzieć cokolwiek, co jest bliżej prawdy niż stworzone na poczekaniu brednie, jakie wmawiałem mu wcześniej – westchnął. – Mamy do spotkania trzy minuty. Czy powinienem coś wiedzieć, zanim zaczniemy?
– Nie denerwuj się, odpowiadaj na pytania i zapisuj zarówno rzeczy do oficjalnej notki jak i też takie, które być może dostrzeżesz i uznasz za podejrzane, w razie gdybym coś przegapił. Grono komandorów, tak jak już wspomniałem, będzie większe niż wczoraj, a ja nie zdołam obserwować twarzy tuzina osób naraz.
– Będę jedynym oficerem niższego stopnia, prawda? – spytał z lekkim napięciem.
– Uprzedziłem ich wiadomością, że doprosiłem cię do spotkania, bo wiesz o sprawie najwięcej i odpowiesz im na pytania techniczne, jeśli jakiekolwiek się pojawią. Żaden nie miał zastrzeżeń, a Throk, jak to on, musiał dodać swój komentarz i stwierdzić, że dobry dowódca to taki, który ma świadomość swojej niewiedzy i korzysta z rad i wsparcia specjalistów. Gdyby ten przeklęty dupek był obok, przemodelowałbym mu jego trójkątny, przemądrzały pysk, tak, że przed następnym występem na wizji musiałby skorzystać z makijażu i protezy szczęki.
Thace parsknął krótkim śmiechem, ale nie zdołał już tego skomentować, bo na ogromnym ekranie przed nimi pojawiły się dwie pierwsze osoby. Stanął odrobinę bliżej Proroka i cofnął się o pół kroku, aby kamera uchwyciła ich obu, ale to komandor, zgodnie z protokołem, był na pierwszym planie. Przyciągnął do siebie holograficzny ekran i wziął głęboki oddech, kiedy kolejne twarze najbardziej wpływowych wojskowych w kilkunastu środkowych Sektorach zaczęły ukazywać się na ekranach. Był pewien, że Kolivan czy Antok, gdyby byli na jego miejscu, wyciągnęliby z tego spotkania zdecydowanie więcej niż on… ale na to nic nie mógł poradzić i zamierzał skupić się na wszystkim, co usłyszy, najlepiej jak potrafił i potem przekazać dowódcy Ostrzy wszystko, co zdołał wyłapać.
Oprócz Traska i sześciu komandorów z najbliższych Sektorów, pojawiło się jeszcze kilku innych z nieco dalszych, w tym dwoje należących podobnie jak Prorok do Najwyższego Dowództwa. Pierwszą z nich była Nevreegg, doświadczona komandor z Sektora 2-Kappa, drugim zaś zapowiedziany Throk, na widok którego Thace przełknął ślinę, chociaż przecież wiedział, że ma się go spodziewać. Mimo to, gdy faktycznie go zobaczył, było znacznie trudniej niż sądził. Znów napłynęły wspomnienia i ponieważ spotkanie zaczęło się od wymiany fałszywych uprzejmości, nie próbował ich powstrzymywać, bo wiedział, że te potrwają parę chwil.
Throk miał pod swoją jurysdykcją komandorów kilku mniejszych, granicznych Sektorów, zaś sam był dowódcą Sektora 1-Chi, jednego z największych, a obecnie również najbardziej znaczących w Imperium oraz najdalej wysuniętego na zewnątrz spośród Sektorów 1 kręgu. To w nim urodził się i wychował Thace, a w czasach, gdy był jeszcze dzieckiem, rejony przy zewnętrznej granicy 1 kręgu zmagały się ze wzmożonymi ruchami rebelianckimi i separatystycznymi oraz piractwem. To Throk zaprowadził tam porządki, będąc zaledwie osiemdziesięcioparoletnim podkomandorem, wysyłanym na najdalsze i najbardziej niebezpieczne misje na obrzeżach, a za swoje zasługi razem z awansem na komandora otrzymał od Zarkona nominację do Naczelnego Dowództwa. Szybko zjednał sobie konserwatywną część społeczeństwa, pojawiając się w mediach jako głoszący rasistowskie treści ideał z plakatu propagandowego, zaś innych komandorów – przez cwaniactwo i umiejętność lawirowania między najbardziej wpływowymi, często sporo od niego starszymi wojskowymi. Był znakomitym politykiem i szczerze wierzył w Imperium i akurat tego Thace nie mógł mu odmówić.
Chociaż miał wtedy zaledwie kilkanaście lat, pamiętał jego twarz z plakatów i wiadomości i to, jaki budził zachwyt wśród wszystkich krewnych Thace’a. W jego rodzinnym domu wypowiadano się o Throku niemal jak o bóstwie, a gdy otrzymał awans i cały Sektor 1-Chi znalazł się pod jego panowaniem, przez kilka dni świętowano. Już jako nastolatek uważał to za coś niepojętego, tym bardziej że Throk był jednym z komandorów najbardziej lekceważących sprawy zwykłych ludzi i jedyna grupa społeczna, która miała logiczny powód, by cieszyć się z takiego przywództwa, to elity wojskowe i najbogatsi przedsiębiorcy. Podobał się jednak masom czystej krwi Galran, choćby i biednym i nieuprzywilejowanym – za to, co prezentował w mediach, jak bardzo gardził hybrydami, że miał silną rękę i potrafił wymusić na gubernatorach zmiany przepisów, gdy uważał je za zbyt liberalne. Pod przykrywką ochrony interesów Galran, właściwie ponownie zalegalizował w Sektorze 1-Chi niewolnictwo, a paragrafy dotyczące hybryd zmodyfikował tak, że za ‘nie do końca czystych’ uznawano Galran którzy mieli wśród przodków choćby jednego obcego pięć pokoleń wstecz. Prawo w całym Sektorze również w innych kwestiach za jego rządów stało się surowsze, a hybrydy i obcy, którzy czasem mieszkali na zupełnie pokojowych planetach od pokoleń, masowo emigrowali wraz z rodzinami do innych miejsc, aby być w stanie wciąż żyć normalnie.
Ze wszystkich przepisów, jakie odgórnie i siłą wprowadził Throk na obszarze Sektora 1-Chi bez względu na lokalne przepisy, było zakazanie małżeństw Galran z obcymi i hybrydami stopnia wyższego niż 30%, a także, oczywiście, tych między osobami tej samej płci. Thace pamiętał to doskonale, jego trójkątną, zaciętą twarz na ekranie odbiornika wizyjnego. Pamiętał śmiech swoich rodziców, którzy przebywali wtedy w domu, on szykował się do wyjazdu do akademii, co miało nastąpić za kilka tygodni. Ani oni ani nikt z jego krewnych nie wiedzieli jeszcze, że nie zamierza iść na kierunek wojskowy, który mu wybrali, a na uczelnię cywilną w innym Sektorze; starannie ukrył zarówno tę informację jak fakt, że otrzymał stypendium, które mogło mu zapewnić względnie samodzielne utrzymanie dopóki był za młody by podjąć jakąkolwiek pracę, a także miejsce w akademiku. Słuchał ich kpin i toastów, słów o zboczeńcach i degeneratach, którym należało ich zdaniem odebrać nie tylko prawa, ale też wolność a najlepiej życia, bo byli hańbą dla Imperium i obrzydliwością. Za którymś razem nie wytrzymał i urządził awanturę, podczas której wykrzyczał rodzicom, że należy do tych właśnie zboczeńców. Obydwoje wrzeszczeli, wyzywali go i grozili wydziedziczeniem, a na ekranie wciąż widoczna była twarz Throka, odpowiadającego na pytania zachwyconej nim dziennikarki.
Wyleciał z rodzinnej planety kilka dni później, zabierając ze sobą mały plecak i jedną torbę. Nie mógł skorzystać z zakupionego wcześniej biletu transportowcem z napędem nadprzestrzennym najwyższej klasy, którym dotarłby na miejsce bezpośrednio i w krótkim czasie nie udało mu się znaleźć żadnego innego, wygodnego połączenia. W efekcie podróż na uczelnię zajęła mu tydzień, kilkakrotnie musiał się przesiadać i był w tak złym stanie psychicznym i fizycznym, że niemal nie pamiętał, jak tam dotarł; gdy patrzył na to z perspektywy czasu, wiedział, że miał niesłychane szczęście, że nic mu się nie stało, kiedy to jako osiemnastoletni, zahukany dzieciak przemierzał kolejne galaktyki i granice Sektorów publicznymi środkami transportu i przysypiał na portowych ławkach, przytulony do lichego bagażu. Jedyne, co pchało go do przodu, to determinacja i całkowita pewność, że nie ma dokąd wracać. Znalazłszy się na miejscu, z marszu udał się do sekretariatu uczelni, przedstawił starannie przygotowaną, łzawą historię o trudnej sytuacji w domu i chociaż rok akademicki zacząć się miał dopiero za półtora miesiąca, udzielono mu zgody na zamieszkanie w akademiku. Nie kwestionowano danych, które przekazał, bo zdołał sfałszować część informacji o krewnych i sfabrykował podpisany zaufanym certyfikatem swoich rodziców dokument potwierdzający jego historię, a władze cywilnej części uczelni nie miały dostępu do szczegółowych danych o rodzinie składającej się głównie z wojskowych; zresztą… był ich wyczekanym kandydatem, którego przyjęto ze względu na ekstremalnie wysokie wyniki powszechnych egzaminów w kilku najważniejszych obszarach, jakie miał studiować. Dyrektorka wydziału pomogła mu w pewnych formalnościach i była chyba pierwszą osobą w jego życiu, która potraktowała go z pewną życzliwością i wyglądało na to, że szczerze martwiła się jego losem.
W ciągu kolejnych lat Throk unieważnił małżeństwa zawarte w przeszłości oraz odebrał obywatelstwo hybrydom wyglądającym niewystarczająco Galra, które wciąż pozostawały w Sektorze 1-Chi; dekadę później relacje homoseksualne, których od dawna nie można było już zarejestrować, zaczęły być penalizowane. Thace dowiedział się o tym szkoląc się już w kwaterach Ostrzy i był to jeden z wielu powodów, że w końcu odważył się ujawnić swoje skłonności Antokowi. Gdy zaś miał zaciągnąć się do wojska a potem zacząć podpisywać krótkoterminowe kontrakty jako wojskowy inżynier, poprosił Kolivana tylko o jedno: aby nigdy nie wysłał go do Sektora 1-Chi. Mężczyzna zapewnił go, że nie zrobiłby tego tak czy inaczej, bo ryzyko, że spotkałby tam któregoś ze swoich krewnych albo w jakiś sposób by się o nim dowiedzieli, skoro niektórzy byli oficerami, było zbyt wysokie. Thace wątpił, czy ktokolwiek z rodziny poznałby go po tym, jak bardzo zmieniły go trzy lata w kwaterach Ostrzy, a jego dane zostały zanonimizowane… tyle że udając się do wojska nie mógł sfałszować cywilnego ID ani zmienić imienia, jego materiał genetyczny znajdował się w bazach Imperium i w razie gdyby ktokolwiek z jego krewnych o stopniu oficerskim na niego trafił i zaczął się interesować nim na tyle, by zacząć szukać o nim informacji udając się w tym celu wyżej… tak, było minimalne ryzyko, by dowiedział się, z kim ma do czynienia. I dlatego Sektor 1-Chi nie wchodził w grę. Zresztą… gdy wyznał prawdę Kolivanowi i Antokowi i zaznaczył, że nie chce mieć z rodziną żadnego kontaktu, obiecali, że zadbają o wszystko oraz bezpieczeństwo jego danych i to oni dali mu wskazówki związane z anonimizacją danych. Obiecali, że będą monitować ruchy jego krewnych i poinformują go, jeśli wydarzy się coś istotnego jak przeniesienie któregoś z nich do jakieś Sektora, w którym aktualnie przebywał na misji. Zapytali, czy Thace chce dowiedzieć się, w razie gdyby któreś z jego rodziców czy najbliższych krewnych umarło. Stanowczo odmówił. I odmawiał za każdym razem, gdy padło to pytanie.
Thace wyrwał się z przykrych wspomnień i skupił na ekranie, chociaż patrzenie na Throka wciąż powodowało gorycz – wiedział, że gdyby nie on, jego życie mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Fakt, że Prorok również go nie znosił, przynosił mu ulgę i jakąś złośliwą satysfakcję; gdy komandor wspominał czasem o najwyżej postawionych oficerach, wypowiadał się na temat Throka z nutką ironii i teraz, gdy Thace zobaczył go na jednym z ekranów, dostrzegł, że komandor krzywi się ledwo widocznie na sam jego widok. Miał wrażenie, chociaż Prorok pewnie by się do tego nie przyznał, że najchętniej w ogóle nie włączałby Throka w tę sprawę, jednak nie dało się tego uniknąć – dane przechodzące przez stację porucznik Derty były kierowane właśnie w rejony podlegające pod jurysdykcję Throka.
Kilka osób już znało Thace’a, pozostałym Prorok przedstawił go zwięźle jako oficera, który wykrył wyciek danych a obecnie koordynuje kontrolę na stacji porucznika Melko; kilka osób uśmiechnęło się zdawkowo lub skinęło głowami, zaś Throk był jedynym, który zaczął zadawać pytania i miał wątpliwości – mimo że wcześniej był przecież poinformowany, że Thace dołączy do spotkania.
– Kim konkretnie jest? Prorok, jesteś pewny, że szeregowy żołnierz… ach, wybacz, podporucznik, powinien brać udział w takim spotkaniu? – spytał ze złośliwym uśmieszkiem Throk. – Nie widziałem go dotąd ani w twoim otoczeniu ani w trakcie moich wizyt w Bazie Głównej. Czy ten dzieciak ma skończone chociaż czterdzieści lat? A może w Sektorze Centralnym nie jest to minimalny wiek na uzyskanie stopnia oficerskiego?
– Sprawdź przepisy, to dowiesz się, jakie panują na moim obszarze. Gdy ostatnio rozmawialiśmy, odniosłem wrażenie, że umiesz czytać. Thace to oficer techniczny bezpośrednio zaangażowany w sprawę i tak, jest tu niezbędny – powiedział Prorok oschle, nawet nie próbując walczyć z niechęcią, jaka pojawiła się w jego głosie gdy tylko miał bezpośrednio zwrócić się do Throka. – Wszystkie nasze ustalenia dotyczące przyszłych kontroli właśnie on będzie wdrażał w Sektorze Centralnym. Został przeniesiony z Sektora 2-Alfa do Centralnego niespełna półtora roku temu i faktycznie istnieje możliwość, że nie dane wam było poznać się osobiście, gdy parę miesięcy temu odwiedzałeś Bazę Główną na wezwanie Imperatora.
– Z całą pewnością się nie spotkaliśmy – stwierdził Throk, wciąż uśmiechając się nieprzyjemnie. – Mam doskonałą pamięć do twarzy. Więc pochodzisz z 2-Alfa, podporuczniku? To raczej nie było zbyt wymagające miejsce pracy. Czy znajdują się tam jakiekolwiek centra komunikacyjne, jakoby twoja specjalizacja?
– W Sektorze 2-Alfa znajdują się trzy takie jednostki, sir – odparł Thace, siląc się na to, by jego głos nie zdradził, jak negatywne emocje budził w nim Throk. Prorokowi mogło to ujść na sucho, ale jemu z całą pewnością nie. – Po skończeniu akademii w Sektorze 2-Phi pracowałem w różnych miejscach i wszystkie związane były z moją specjalizacją.
– 2-Phi? Prorok, przygruchałeś sobie dzieciaka z rodzinnych stron?
– Pochodzę z Sektora 1-Chi, komandorze – powiedział sucho Thace, wiedząc, że ukrywanie tej informacji nie ma sensu, bo Throk będzie mógł sprawdzić ją w oficjalnych dokumentach a dane o pochodzeniu były dostępne nawet w okrojonej wersji jego profilu, do której dostęp miał prawie każdy.
– Ach, pobratymiec…! Powinienem był się domyślić po twoim akcencie – stwierdził Throk z przebiegłym i zupełnie nieuzasadnionym uśmieszkiem. Thace nie miał nawet krzty akcentu typowego dla tamtego rejonu i doskonale o tym wiedział. – Cóż się stało, że nas opuściłeś w tak młodym wieku? Właśnie sprawdzam twoje ID. Nie ma cię na liście absolwentów żadnej akademii wojskowej na moim terenie ani też na liście żołnierzy, którzy kiedykolwiek pracowali w 1-Chi. Hm?
– Throk, jeśli chcesz pogawędzić o waszych rodzinnych stronach, możesz skontaktować się z podporucznikiem Thacem za pomocą komunikatora. Nie traćmy czasu – warknął Prorok.
– Komandor Prorok, jak zwykle tak poważny i skupiony na zadaniu – zakpił Throk. – Jasne, przejdźmy do rzeczy. Mamy sekretarzyka, którego nazywasz oficerem, pójdzie więc może sprawniej niż zazwyczaj.
– Throk, daruj sobie – wtrąciła ze złością komandor Nevreegg. – Mam na swoich terenach wystarczająco dużo problemów, a ten kretyn Zogux znów zaczyna szaleć, o czym dobrze wiesz z newsów i naprawdę nie mam czasu na twoje żałosne przytyki i błazenadę. Prorok, ruszajmy z tematem. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
Podczas spotkania Thace tylko dwukrotnie został o coś zapytany i za każdym razem unikał patrzenia na Throka. Podczas spotkania robił swoje, na bieżąco tworzył raport z najważniejszymi ustaleniami i starał się zapamiętywać reakcje poszczególnych komandorów; jego mięsień nawet nie drgnął, gdy dyskutowali o konieczności przeprowadzenia wnikliwych przesłuchań wszystkich swoich oficerów, którzy mają najwięcej sposobności do wypuszczenia na zewnątrz poufnych danych, ale dostrzegł kątem oka, że Prorok był absolutnie wściekły, gdy Throk zasugerował, że w pierwszej kolejności powinien być przesłuchany właśnie Thace.
– Myliłem się – odezwał się Prorok, gdy tylko połączenie się zakończyło. – Nie przerobiłbym mu wyłącznie pyska. Nie wyszedłby stąd żywy. Co za cholerny padalec! Nienawidzę tego zadufanego w sobie…
– Uspokój się. Nie spodziewałem się po nim niczego innego – westchnął Thace.
– Dwugodzinne spotkanie a mam zepsuty humor na cały dzień. Jest gorszy od Sendaka, którego owłosiony, parszywy pysk też będę musiał oglądać, jeśli Throk i Nevreegg uznają, że kontrole należy przeprowadzić na terenie całego Imperium i postanowią zaangażować całe Naczelne Dowództwo, a nie tylko Sektory, które mogły być dotknięte błędami w jednostce Derty. Zaczynam żałować, że wznieciłem aż taką burzę. Powinienem był zamknąć tę sprawę wyłącznie z udziałem Traska.
– Szpieg z jednostki porucznik Derty prawdopodobnie opuścił Sektor 1-Tsi, więc ta informacja…
– Wiem. Ale i tak go nie znajdą. Znalezienie w Imperium uciekiniera znającego się na szyfrowaniu danych nie wydaje mi się możliwe, jeśli zdołał już opuścić swoją jednostkę i zatrzeć za sobą ślady.
– Nie znał się na tyle, by nie wykryła tego kontrola. Może jednak popełni błąd i zostanie odszukany. Z tego co mówiła porucznik Derta, ten cały Dreg to zupełnie niedoświadczony dzieciak – zauważył Thace, czując się paskudnie, musząc go okłamywać… po tym jak Prorok go bronił, troszczył się i tak bardzo go promował oraz bezgranicznie wierzył w jego uczciwość… – Powinniśmy lecieć na stację, komandorze. Wciąż czeka nas tam sporo pracy.
***
Na stacji nastał kolejny gorący dzień z ogromem zadań, których dochodziło więcej niż było wykonywanych oraz jeszcze kilkoma mniej lub bardziej istotnymi zebraniami i połączeniami z zewnątrz. Thace tak jak poprzedniego dnia pracował głównie z porucznikiem Yldegiem i żaden z nich nie miał możliwości, by oderwać się od zajęć na choćby kwadrans; przypuszczał, że dobrze, że udało mu się spotkać z Vhinku rano, bo wieczorem wciąż miał mnóstwo pracy, a rano miał przyjechać tu ponownie jak najwcześniej. W ciągu dnia słyszał pierwsze narzekania paru żołnierzy z Bazy Głównej, którzy wiedzieli, że gdyby nie ta awaria, to być może byliby już w drodze powrotnej do centrali, a tymczasem mieli tu zostać jeszcze dwa lub trzy dni i nie spodziewali się, że wracając zahaczą o jakąkolwiek interesującą planetę.
Z Kolivanem skontaktował się dwukrotnie, zamknięty w kabinie w toalecie i przesłał mu komunikatorem zarówno raporty, jak swoje własne zapiski ze spotkań z komandorami. Przekazał mu też informację o odnalezieniu wraku statku Dregu i wieści o tym, że nikt z dowódców nie wierzył, że będą w stanie go odnaleźć, ale akcja poszukiwawcza wciąż trwała dla zachowania pozorów.
K1: Analizujemy już raporty a nasi bracia i siostry zostaną uprzedzeni o podjętych przez Imperium działaniach. Jeśli faktycznie masz koordynować akcję kontrolną w Sektorze Centralnym, możemy uzyskać bezcenne informacje. Kiedy będziesz przesłuchiwany?
T1: Wątpię, czy będę. Nie wyobrażam sobie, żeby Prorok to zrobił, ale listę niezbędnych pytań to ja będę z nim ustalał, co oznacza, że mam je dziś sam wymyślić i przesłać mu do akceptacji. Nie mam szczególnych obaw. Przygotuję się. Oczywiście przekażę ci zarówno to jak wybrane przeze mnie metody kontrolne, gdy tylko skończę.
K1: Czy sytuacja z nim jest stabilna?
T1: Lepsza niż się spodziewałem. Nie mam zbyt wiele czasu. Porozmawiamy dłużej, gdy będę mógł. Dziś znów planuję u niego nocować, więc nie wiem, kiedy będę mieć chwilę wolnego. Nie masz powodów się martwić.
K1: Uważaj na siebie.
Zanim Thace uporał się ze wszystkimi zadaniami tego dnia, wszystkie osoby z dziennej zmiany wróciły już ze stacji na krążownik, a te z nocnej zaczęły pytać, czy zmienił grafik, że wciąż tu jest. Sprawdził godzinę i westchnął, stwierdzając, że powinien był skończyć pracę dwie godziny temu, zanim jednak zdecydował się opuścić stanowisko, ostatni raz spojrzał w przygotowywany przez cały dzień w wolnych chwilach formularz. Po kwadransie wysłał Prorokowi – który wrócił na statek wcześniej, by omówić tam z Vhinku i Vog grafik oraz plany powrotu do Bazy Głównej – listę niezbędnych pytań i diagnoz kontrolnych, jakim jego zdaniem powinni być poddani oficerowie zajmujący się komunikacją. Starannie dobraną, tak, aby nie budziła podejrzeń, ale nie mogła zagrozić Ostrzom ani współpracującym z nimi grupom rebelianckim. Wiedział, że to dopiero początek i że Prorok na tym nie poprzestanie, jeśli chodzi o zmiany procedur i dodatkowe kontrole, lecz od czegoś musiał zacząć.
P: Wciąż pracujesz? Natychmiast wracaj na krążownik. Sądziłem, że poszedłeś już do siebie spać.
T: Nie chciałem z tym czekać. Mogę do ciebie przyjść?
P: Dopiero zamawiam kolację. Jesteś głodny?
T: Nic nie jadłem od południa. Tym razem wybierz mi coś pożywnego. Będę u ciebie za pół godziny, może czterdzieści pięć minut. Parę osób chciało ze mną jeszcze coś omówić i nie chcę zostawiać ich bez pomocy.
Gdy wszedł do kwater Proroka, wcześniej upewniając się, czy kamery i Sentry w sekcji Y-1 są zabezpieczone – miał już odpowiednie dostępy, ale komandor go uprzedził – znieruchomiał i rozejrzał się z zaskoczeniem. Salon również przeszedł pewne przeróbki, ale w znacznie lepszym guście niż to, co ujrzał wcześniej w sypialni. Światło w pomieszczeniu było bardziej punktowe i tylko część lamp zostało zapalonych, co w połączeniu z cichą muzyką budowało niemal romantyczny nastrój. Na nowym stole stała wyjątkowo starannie podana kolacja, napoje w bardziej niż zwykle eleganckich filiżankach, dwa kieliszki i ozdobna butelka z jakimś alkoholem. Prorok wpatrywał się w niego niepewnie, jakby miał wątpliwości, czy to wszystko nie było przesadą i w napięciu czekał na jego reakcję. Tak, to była randka i Prorok nawet nie próbował się hamować i stwarzać pozorów, że to cokolwiek innego. Thace uśmiechnął się i zbliżył do niego, a potem zasalutował w odrobinę kpiącym geście.
– Komandorze, nie sądziłem, że podejmiesz mnie w tych okolicznościach aż tak wystawnie– oznajmił i zaśmiał się na widok uniesionych brwi i miny Proroka. – Zostało dziś ustalone, że komandorzy mają w trybie pilnym przesłuchać swoich specjalistów od szyfrowania i komunikacji, zaczynając od oficerów ze swoich flot i baz a potem zająć się dowódcami jednostek dalekiego zasięgu z podległych im Sektorów. Zdaje się, że komandor Throk miał rację i jestem pierwszy w kolejce, zaś listę pytań już autoryzowałeś.
– Chodź tutaj i nie wygaduj głupot – zaśmiał się Prorok, rozluźniając się odrobinę po jego żarcie.
– Tak czy inaczej będziesz musiał mnie przesłuchać i dołączyć raport do akt – powiedział, siadając tuż przy nim. Musnął dłonią jego udo, a potem niby od niechcenia przesunął palcami po przedramieniu. – Oraz przeprowadzić diagnozy mojej komunikacji zgodnie z rekomendacjami.
– Thace? Daj spokój. Po prostu odpowiedz na pytania bezpośrednio w formularzu, uruchom te testy i wyślij mi plik z raportem do akceptacji. Nie będziemy się wygłupiać. Wpiszę do systemu, że właśnie się tym zajmujemy.
– Widzę, że potraktowałeś rekomendację trybu pilnego nadzwyczaj poważnie, sir – powiedział Thace, gdy Prorok faktycznie chwycił swój komunikator i wprowadził informację o rzekomo odbywającym się przesłuchaniu do systemu.
– Koniec z tytułowaniem mnie. Bierz się za jedzenie, zanim wystygnie – oznajmił, na co ten posłusznie chwycił za widelec, rzucając mu co chwilę spojrzenia. Przypomniał sobie, jak na początku ich znajomości Prorok lekkim zmrużeniem oczu potrafił sprawić, że trząsł się ze strachu; wiedział, jak w tym momencie to on działa na komandora i ten nie krył już, że tak jest… i pewnie działał na niego przez te wszystkie tygodnie i miesiąca, lecz wtedy Prorok kamuflował się z całych sił, a Thace tego nie dostrzegł. Gdy spróbował posiłku, dopiero po chwili zorientował się, że smakuje dziwnie znajomo i… – To to samo danie, które zamówiłem dla nas, gdy pierwszy raz zabrałem cię tutaj na kolację. Potem parę razy też je wybrałeś. Tyle że tym razem przyrządzone z lokalnych i dopiero co sprowadzonych składników, a nie zapasów leżących w skondensowanej formie w magazynie.
Czując, jak na te słowa zasycha mu w gardle, Thace sięgnął po kieliszek i upił odrobinę alkoholu – raksi, albo czegoś podobnego, lekkiego i dokładnie takiego, jakie Prorok wiedział, że będzie mu smakować. Potem pochylił się w jego stronę i bez choćby jednego słowa pocałował go w usta, bo po prostu czuł, że inaczej nie będzie potrafił pokazać mu, że naprawdę docenia to wszystko. Kiedy mężczyzna objął go i zaczął oddawać pieszczotę, delikatnie sunąc przy tym dłońmi po jego plecach i ramionach, potem przeczesywać mu palcami włosy, ostrożnie muskać nasadę uszu w sposób, który był jednoznacznie przyjemny, przez jedną krótką chwilę pożałował, że to wszystko nie jest prawdziwe, a z jego strony to tylko gra.
Podczas kolacji rozmawiali o pracy, a nie o ich relacji i chociaż kilkakrotnie Thace z rozpędu tytułował go ‘sir’, Prorok tylko wzdychał, ale nie komentował tego w inny sposób. I to było znacznie prostsze niż gdy poprzedniego wieczoru tak bardzo starali się dyskutować o kwestiach istotnych dla ich związku i w efekcie byli skrępowani i zaczynali się sprzeczać. Tacy po prostu byli i Thace czuł, że pewnie jeszcze jakiś czas zajmie im, zanim stanie się to dla nich naturalne. Nie było sensu udawać, że nie byli wojskowymi i że nie połączyła ich praca, w której jeden z nich był oficerem dowodzącym drugiego; zwierzenia i rozmowy o nich, a nie pracy, pewnie przyjdą z czasem, tak jak przychodziły wcześniej, w miarę jak zbliżali się do siebie, spędzali wspólnie czas i podróżowali.
Gdy Prorok poszedł do łazienki przebrać się do snu, Thace wypełnił formularz z pytaniami, które sam przygotował w ciągu dnia i wysłał mu do autoryzacji, uprzątnął resztki kolacji i zapatrzył się w komunikator, jednak ostatecznie nie odezwał się ani do Kolivana ani Vhinku – bo tak naprawdę nie miał im zbyt wiele do powiedzenia i z żadnym nie był do końca szczery, chociaż gdyby był, pewnie byłoby mu łatwiej. Oplótł ramionami kolana, czując się dziwnie samotny i chociaż w ciągu dnia radził sobie tak dobrze i nikt już nie zwracał mu uwagi, że jest podenerwowany bardziej niż powinien, zaczynało go dopadać przygnębienie. Dopóki coś się działo, nie był sam, miał konkretne zadania – jakoś sobie radził, a teraz nagle czuł smutek, którego nie potrafił wyjaśnić. Może jakieś wyrzuty sumienia za zwodzenie Vhinku... za nieszczerość wobec Proroka. Ale czuł, że to nie o to chodziło. Był coraz bardziej nieszczęśliwy i nie rozumiał, dlaczego.
Znów wróciły wspomnienia z momentu awarii i tego, co się stało później, tyle że nie czuł już ani złości ani strachu, gdy myślał o Proroku, który chociaż starał się i robił wszystko co powinien, a bliskość z nim była przyjemna… nie mógł powiedzieć, że pragnie czegoś więcej. Budowanie relacji z kimś jak on… było trudne. Każde budowanie relacji romantycznych było, a Thace zwykle tego nie robił, nie sam z siebie i o ile to drugiej stronie na nim nie zależało, to sam nie zwykł się wysilać. Najprostszą drogą by się do kogoś zbliżyć był seks i miał nadzieję, że gdy zaczną sypiać z Prorokiem, to pewne rzeczy może same się poukładają… naciskanie go tak jak poprzedniego dnia nie miało jednak sensu, skoro komandor dostrzegł, że coś było nie tak, gdy Thace tak strasznie nieudolnie przekonywał go, że to świetny pomysł.
Zerknął na Proroka, gdy ten, przebrany już w piżamę i szlafrok wrócił do salonu i powiedział, że łazienka wolna i sam zamierza jeszcze chwilę popracować. Thace zmusił się do lekkiego uśmiechu i skinął głową, a znalazłszy się w łazience przebrał się do snu automatycznie i szybko. Unikał patrzenia w lustro, bo miał wrażenie, że wszystkie kłamstwa są wymalowane na jego twarzy i aż nazbyt wyraźne, a naprawdę nie miał siły sobie z tym teraz radzić. Wrócił do sypialni, pustej, bo przez otwarte drzwi dostrzegł na kanapie w salonie Proroka, który siedział pochylony nad tabletem… na łóżko, ogromny ekran pokazujący teraz ciemniejącą w zachodzie słońca polanę i jasną wykładzinę, która była przyjemnie miękka pod jego bosymi stopami.
Kiedy po paru minutach Prorok wrócił do sypialni, Thace leżał w łóżku i bawił pilotem od ekranu na ścianie. Odłożył urządzenie na bok i wyciągnął do Proroka ręce, kiedy ten położył się obok niego. W przeciwieństwie do tego, co próbował wyprawiać poprzedniego dnia, tym razem niczego nie planował, jeśli chodziło o bliskość; najwyraźniej nie tędy była droga. Prorok był niepewny swoich odruchów i uczuć, obejmował go łagodnie i gładził po włosach i nie robił nic więcej. Nie zaprotestował jednak, kiedy Thace przysunął się do niego i pocałował w usta; odwzajemniał pieszczotę hamując się przed zrobieniem czegoś bardziej zdecydowanego, chociaż jego ciało było napięte i dało się odczuć, że pragnie więcej. Pewnie powiedziałby ‘nie’, gdyby Thace znów cokolwiek wprost zaproponował. Dopóki jednak ten milczał, pozwalał, by zbliżali się do siebie i by… by po prostu stopniowo działo się coraz więcej.
Bliskość i pocałunki w sypialni pogrążonej w półmroku były znacznie bardziej intymne niż gdy to samo robili w pełnym świetle na kanapie, ale ponieważ wszystko wciąż było tak łagodne, nie powodowało to w Thace’u strachu, ani – czego obawiał się bardziej – niechęci. Ich ruchy pozostawały bardziej senne niż namiętne i były dla niego w jakiś sposób uspokajające. Kiedy wsunął obie dłonie pod górę od piżamy Proroka, ten zamarł i lekko chwycił go za nadgarstek.
– Thace, nie jestem pewny…
– Zdejmij to. Jesteś taki miły w dotyku. Będę grzeczny – powiedział Thace, na co Prorok wydał z siebie krótkie, rozbawione prychnięcie. Mimo to pozwolił, by Thace ściągnął górę jego piżamy, a potem wtulił się w jego klatkę piersiową i zaczął przesuwać palcami po jego gęstym futrze.
– ‘Miły w dotyku’ – odezwał się Prorok. – To chyba ostatnie określenie, jakiego od kogokolwiek spodziewałbym się w łóżku.
– Byłeś więc z kompletnymi idiotami, którzy nie umieli docenić przyjemnych rzeczy. Ja potrafię – stwierdził Thace; poczuł, jak dłonie Proroka znieruchomiały i gdy uniósł głowę, by na niego spojrzeć, dostrzegł w jego oczach zaskoczenie i jakąś dziwną czułość. Prorok przeniósł dłoń na jego policzek, a potem objął szczękę Thace’a i delikatnie podrapał go pod brodą, sprawiając, że z jego gardła automatycznie wydobyło się ciche mruczenie.
Po paru chwilach ich usta ponownie się spotkały, a dłonie ich obu stały się odrobinę bardziej śmiałe. Thace nie planował niczego i wcześniej nie sądził, że do czegokolwiek dojdzie, tyle że ciepło i bliskość Proroka były nagle jednoznacznie przyjemne, a wcześniejsze opory i lęki topniały w miarę jak ocierali się o siebie, jak wyczuwał podniecenie Proroka i jak jego ciało również zaczęło reagować.
Czujniki w pokoju, które wcześniej ze względu na porę przyciemniły światło, teraz nieco zwiększyły jego moc – gdy zarejestrowały więcej ruchu i gdy było jasne, że Prorok i Thace nie zamierzają jeszcze spać. W lepszym świetle Thace mógł dostrzec kolejne szczegóły jego twarzy, niepewność i pozbawione słów pytanie, czy aby na pewno wszystko było w porządku i czy nie działo się to za szybko. Co jakiś czas nieruchomiał i przyglądał się Thace’owi i dopiero kiedy ten dawał jakiś znak, że nadal mu się podoba, ponownie wyciągał do niego ręce i zaczynał całować. Albo czekał, aż to Thace ruszy dalej, chociaż wyglądało na to, że nie czuje się wówczas zbyt pewnie.
To oddanie przez Proroka inicjatywy, coś, co chyba nie leżało w jego naturze, bardziej niż cokolwiek innego uspokoiło Thace’a. Mógł mieć pewne obawy, tyle że pewność, że to on o wszystkim decyduje i że nic mu nie grozi wygrywała ze strachem i oporami. W pewnym momencie sięgnął ręką niżej, pogładził Proroka po zewnętrznej stronie uda, a potem skierował ją między jego nogi i lekko zacisnął na nim palce przez materiał spodni od piżamy. Dostrzegł, jak mężczyzna wciąga powietrze i zamiera, jego włosy na skroniach zaczynają się unosić, a skóra na policzkach ciemnieje. Prorok wciąż się wahał, mimo ewidentnego podniecenia i fakt, że nie wykonał żadnego ruchu, tym bardziej ośmielił Thace’a. Podciągnął się na jednym ramieniu, nie przestając pieścić go ręką i spojrzał na niego z góry; wpatrywał się w jego niespokojną twarz, oczy, w których było już widoczne pożądanie, jego zaciśnięte nerwowo dłonie i napiętą szczękę.
– Thace… wiesz, że nie musimy…
– Wiem – powiedział i zatrzymał się na chwilę, tylko po to, by ściągnąć ze swoich ramion coraz bardziej przeszkadzający mu szlafrok oraz górę od piżamy.
– Powiedz, że naprawdę tego chcesz – odezwał się Prorok, przytrzymując Thace’a, gdy ten pochylił się nad nim. Wyglądało na to, że naprawdę dużo go to kosztuje. – Że się mnie nie boisz i że chcesz spróbować.
– Chcę. I nie boję się – odparł i gdy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że to nie było kłamstwo i że po całej wcześniejszej mieszance emocji to w końcu coś, czego czuje się pewny.
– Powiesz mi natychmiast, jeśli cokolwiek będzie nie tak. I nie będziesz zmuszał się do rzeczy, na które nie masz ochoty. Nie musimy nic dziś robić. Czy to jasne? – powiedział, na co Thace skinął głową i musnął dolną wargę Proroka, uśmiechając się, gdy ten wciągnął go do pocałunku, który był odrobinę bardziej namiętny niż poprzednie.
Reszta ich ubrań wkrótce została rozrzucona wokół łóżka i gdy ponownie przylgnęli do siebie, Thace na moment znieruchomiał, obawiając się, że bliskość i nagość mogą przywołać w nim lęki. Nic takiego się nie stało, ani w tym momencie, ani gdy Prorok zacisnął palce na jego biodrach i zaczął całować jego szyję, nie do końca uważając przy tym na swoje ostre zęby. Potem wpatrywał się w jego twarz, gdy Prorok oparł się ramionami o łóżko i zawisł na nim, wyszeptując przy tym nieskładne pytanie, czy wszystko w porządku, na co Thace skinął głową, nie do końca ufając swojemu głosowi. Komandor nie był zbyt ostrożny, gdy jego dłoń sięgnęła między nogi Thace’a i pieszcząc go kilkakrotnie zaczepił szponami o jego skórę; nie na tyle mocno, by było to naprawdę bolesne i pewnie kiedyś Thace mógłby to nawet uznać za przyjemne, ale teraz dużo kosztowało go, by nie spiąć się i go od siebie nie odepchnąć lub nie powiedzieć mu opryskliwie, by bardziej uważał – mimo że jeszcze moment temu wydawał się zrelaksowany i bliskość dawała mu wyłącznie przyjemność. Wiedział, że Prorok jest niepewny, że dziś jego brak uwagi nie wynika z chęci dominacji a raczej braku doświadczenia i nerwów, że naprawdę starał się uważać, tyle że nie do końca mu to wychodziło.
Wziął głęboki oddech, a potem drugi, po czym chwycił nadgarstek i przekręcił się odrobinę, by im obu było wygodniej i by ostre szpony nie zahaczały raz po raz o jego skórę. Zignorował krótkie sapnięcie Proroka, który nie wydawał się zadowolony, że ktoś próbuje aż tak nim dyrygować, a jego pocałunki stały się bardziej namiętne, dolne kły naparły na wargę Thace’a i znów nie uważał…
Thace rozumiał, że Prorok nie potrafi inaczej i miał podejrzenia, skąd brało się jego zachowanie, ale jak wcześniej współczuł mu braku doświadczeń, które wynikały z jego strachu przed odkryciem, który doskwierał mu całe życie, tak teraz zaczynał tracić cierpliwość – bo Prorok znów przyciskał go do pościeli zbyt mocno, bo nie uważał na swoje zęby i szpony i co z tego, że się starał, skoro to wszystko znów było zbyt intensywne a on nawet nie dostrzegał swoich błędów i nie pozwalał już Thace’owi sterować tym wszystkim tak, by było dla niego komfortowe…?
Jasne, Prorok był delikatny na ile potrafił i powstrzymywał się przed czymś bardziej zdecydowanym – gdyby było inaczej, Thace natychmiast by to przerwał. Dostrzegał w nim starania i to, że nie chce mu zrobić krzywdy i nie protestował, gdy jego nieudolność była nieco bolesna i skoro przez większość czasu dawało to przyjemność. Wcale nie było idealnie, ale było dobrze i chociaż tym razem wiedział, że w dowolnym momencie może powiedzieć nie, miał obawę, że jeśli teraz nie odważy się na to, to będzie zmagał się ze strachem i pamiętał tylko ten pierwszy koszmarny raz i stresował przed kolejnym, który nie wiadomo, kiedy miałby nastąpić, jeśli Prorok dostrzeże, że coś jest nie tak.
Nie powstrzymywał go. Przyzwyczajał się. Spodziewał się w głowie kompletnego mętliku, ale im dłużej to trwało, tym większą czuł pustkę. Wiedział, że gdyby nie znalazł się w tej sypialni, aby kontynuować misję dla Ostrzy, to absolutnie nie zgodziłby się, aby ktokolwiek obracał nim w łóżku w ten sposób, dominował i był ślepy na jego dyskomfort, choćby i nie było to efektem złej woli… Wolałby zamknąć oczy, bo to byłoby łatwiejsze, ale zmusił się, by patrzeć na niego, uczyć się jego reakcji i mimiki w sytuacji intymnej, bo wiedział, że w przyszłości może tego potrzebować.
Kolivan byłby dumny.
Próbował myśleć o tym, że gdyby dwa dni temu porozmawiali i zaczęłoby się w ten sposób, byłoby łatwiej i pewnie nawet podobałoby mu się i rozczulało go, że dowódca, który na co dzień radził sobie ze wszystkim, w łóżku był trochę niezdarny. Odpłynął myślami z tu i teraz do momentu, gdy Prorok wpatrywał się w jego komunikator i dostrzegł jego strach, tyle że w tej fantazji powiedział, że wszystko jest w porządku, że nie wyciągnie żadnych konsekwencji… jego oczy zdradzałyby pożądanie i wszystko stałoby się jasne, bo pewnie sam z siebie nic by nie powiedział, nie od razu... Nie byłoby krzyków i przesłuchania, a Prorok ostatecznie wyznałby mu, że jest taki sam, gdyby później porozmawiali – bo w tej fantazji też powiedziałby, żeby Thace przyszedł do niego wieczorem, ale zrobiłby to w zupełnie inny sposób. Może do niczego by wtedy nie doszło, może nawet nie wyznaliby wprost, że są sobą zainteresowani romantycznie, bo to przyszłoby później, pojawiłoby się więcej bliskości, a za jakiś czas pocałowaliby się po raz pierwszy, na jakiejś planecie, może na kolejnej misji, a potem przyszli do tej sypialni i Prorok zapewne byłby tak samo niezdarny… fantazja prysła, gdy mężczyzna ponownie przycisnął go do pościeli trochę za mocno i znów byli w rzeczywistości, w której dwa dni temu zmusił go do seksu, a teraz Thace zmuszał się do niego sam.
Gdy tylko do niego dotarło, że tak samo jak wówczas godził się na coś, czego wcale już nie chciał, ale czuł, że musi zacisnąć zęby i to znieść, natychmiast znieruchomiał, jego oddech przyspieszył a oczy rozszerzyły się w wyrazie przerażenia. Bo Prorok może w każdej chwili chcieć pójść dalej, a na to absolutnie nie był gotowy, bez względu na to, jakie bajki naopowiadał Kolivanowi by go uspokoić i na fakt, że to on wszystko zaczął… Przez cały ten dzień i poprzedni spodziewał się, moment, gdy wszystko wreszcie na niego spłynie, w końcu nadejdzie i powinien być na to gotowy, a mimo to, gdy nastąpił, kompletnie nie był w stanie sobie z tym poradzić.
– Thace… zrobiłem ci coś? Co ci jest? – usłyszał niespokojny głos Proroka, który nagle siedział przy nim pochylony, obejmował ostrożnie jego twarz, ale poza tym już go nie dotykał. Wpatrywał się w niego czujnie, na jego twarzy znów malowały się wyrzuty sumienia, tyle że teraz nie budziły w Thace’u absolutnie żadnej satysfakcji, a raczej gorycz.
– Nie, ja tylko… tylko się przestraszyłem – wydusił. – Nie przestawaj, po prostu… bądź delikatniejszy.
– Zostawmy to na później. Jutro. Kiedykolwiek, gdy naprawdę będziesz tego chciał – przerwał mu mężczyzna a potem sięgnął po koc, aby okryć nim Thace’a i natychmiast odsunął się od niego, a poczucie winy na jego twarzy stało się jeszcze bardziej widoczne.
– Chodź do mnie. Po prostu mnie przytul – szepnął Thace, wyciągając do niego ręce.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi, że coś jest nie tak? – spytał Prorok i z wahaniem objął go ramieniem.
– Nie było nie tak. Nie wiem co się ze mną dzieje.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć ‘nie’…? W dowolnym momencie? – spytał, lecz Thace nie był w stanie odpowiedzieć i tylko mocniej go objął. – I wolałbym abyś mówił, bo ja naprawdę nie dostrzegłem… Przepraszam. Powinienem był…
– Prorok, nie chcę przerywać – uciął Thace, wpatrując się w jego twarz i gładząc dłonią jego przedramię; przypuszczał, że Prorok wciąż był podniecony i chociaż mówił, że nie powinni, to zdecydowanie nadal tego pragnął. Wmówił Kolivanowi, że da sobie radę i wiedział, że musi sobie dać, teraz, a nie kiedyś, gdy będzie gotowy, bo nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek będzie. – Już wszystko w porządku. Zabolało mnie i się przestraszyłem. Nie chcę byś na mnie leżał. Powinienem był powiedzieć to wcześniej.
Gdy mocno zacisnął palce na przedramieniu Proroka, a potem wolną dłoń wsunął między ich ciała i zacisnął na nim palce, w oczach mężczyzny na moment pojawił się strach, a Thace uświadomił sobie, że mężczyzna sądził chyba, że zamierza doprowadzić do penetracji i tym razem być na górze – i absolutnie tego nie chciał. Wciąż był przestraszony i zirytowany, ale ponownie zrobiło mu się żal Proroka, który zapewne nigdy tego nie robił i nie dopuszczał nawet w najdziwniejszych fantazjach, by móc komukolwiek pozwolić dominować. Jasne, Thace czasami chodził do łóżka z mężczyznami mniej doświadczonymi, młodszymi czy nawet w jego wieku, które miały obawy i przyjmował to do wiadomości; było przynajmniej pięciu takich, którym w łóżku w pewnym momencie powiedział, że naprawdę wystarczą im usta i dłonie, aby obaj czerpali z tego przyjemność a ulga na ich twarzy wskazywała, że nie uprawiali seksu nigdy wcześniej i na nic więcej nie czuli się gotowi. Nie do końca to wtedy rozumiał, bo gdy pierwszy raz poszedł do klubu, a potem do łóżka z nowopoznanym, starszym Galrą, wydawało mu się oczywiste, że po ponad dekadzie zmagania się ze swoją orientacją, czekał już wystarczająco długo i nie było żadnego racjonalnego powodu, by pierwszego razu nie pójść na całość. Dopiero teraz dotarło do niego, że można się obawiać, bo sam również się bał i widział strach w oczach Proroka, który chociaż czterokrotnie od niego starszy, niewiele w łóżku potrafił, jego doświadczenia były ograniczone i być może żałosne i jak już wcześniej czuł, że nie uprawiał on seksu od lat, tak teraz zaczął się zastanawiać, czy czasem nie były to dekady.
– Pocałuj mnie i przytul. Zajmę się nami. Nie chcę dziś robić nic więcej, w porządku…? – powiedział Thace i ugryzł się w język, zanim powiedział Prorokowi, że nie oczekuje od niego, że będzie się zmuszać do rzeczy, na które nie ma ochoty, bo wydaje mu się, że wtedy Thace poczuje się lepiej. Nie miał całkowitej pewności, ale przypuszczał, że tylko zawstydziłby go, dając znać, że jego brak doświadczeń jest naprawdę widoczny.
Usta Proroka były miękkie, a to, że czegoś się obawiał, wreszcie sprawiło, że odrobinę się uspokoił. Czegokolwiek pragnął najbardziej, a pewnie była to powtórka z ich pierwszego zbliżenia, tylko że za zgodą Thace’a i może trochę delikatniej, nie pozwolił sobie na to i przestał aż tak jednoznacznie pokazywać, że wolałby być w łóżku być górą. Nie pozwolił jednak, by Thace zajął się wszystkim, ale ten nie był tym szczególnie zaskoczony – widział, że dla Proroka oddanie kontroli jest jakiegoś rodzaju wyzwaniem. I miał świadomość, że będzie musiał się z tym mierzyć za każdym razem, gdy tu trafi… i to nie było złe, oczywiście że nie było, bo na cokolwiek miał ochotę, to nie na seks z kochankiem, który przez brak doświadczenia leżałby przy nim jak kłoda i liczył wyłącznie na jego umiejętności i inwencję. Ta myśl była… niemal zabawna. W jakiś sposób uspokajająca. I w jakiś sposób to, że obaj z czymś się zmagali, pomogło mu zacząć ponownie czerpać z ich zbliżenia przyjemność; nie dlatego, że musiał to robić, ale po prostu chciał, by im obu było dobrze.
Przytulał się do Proroka, zaciskał palce na jego futrze, lekko się o niego ocierał, podczas gdy ten niemal nie odrywał ust od jego szyi i co jakiś czas przytrzymywał mu głowę, by mieć do niego lepszy dostęp. Był namiętny i nerwowy jednocześnie i czasem znów za mocno wbijał szpony w skórę Thace’a, tak, że było to bardziej bolesne niż przyjemne, ale natychmiast sam orientował się, co robi. Wyrzucał z siebie przeprosiny, łagodniał, wpatrywał się w twarz Thace’a i pytał, czy wszystko w porządku – bo zorientował się już, że ten może nie być w stanie sam z siebie powiedzieć mu, że nie jest.
Ich zbliżenie było dość nieporadne i obaj o tym wiedzieli i chociaż Thace’a nie chciał takich myśleć, poczuł cień ulgi, gdy obaj dokończyli w swoich dłoniach. Osunęli się na materac, wciąż przytuleni, a Prorok wtulał twarz w jego włosy i niepewnie gładził go po plecach, co jakiś czas sięgając wyżej, by lekko potrzeć opuszkami palców receptory pod jego uszami. Thace przymknął oczy i uspokajał się, nie mając najmniejszej ochoty się podnosić i udać się do łazienki odświeżyć, chociaż wiedział, że w końcu to jednak zrobi.
Gdy Prorok był przedwczoraj taki jak teraz, czuły i ostrożny… bo taki powinien być na samym początku… Gdyby objął go w ten sposób, gdy przeczytał rozmowę z Hangą, gdyby przerwał czytanie, zanim doszedł do najbardziej kompromitujących fragmentów… Ale nie zrobiłby tego, bo wówczas na ekranach wciąż wyświetlane był alerty i pewnie do samego końca podejrzewał go o szpiegostwo i tym razem fantazja prysła w wyobraźni Thace’a zanim nabrała kształtów i kolorów. Wiedział, że nie miał prawa mieć do niego pretensji – nie w momencie, gdy Prorok każdym gestem próbował to naprawić i pokazać, jak bardzo mu zależało, a na Thace’a ponownie spłynęła świadomość, że wykorzystuje jego przywiązanie i okłamuje w najważniejszych kwestiach. Bez względu na to, czy było mu dobrze czy nie, co czuł i czego pragnął… nieważne, jak Prorok zachował się na samym początku, to wszystko i tak nie było prawdziwe, bo Thace cały czas odgrywał przy nim rolę, do której w dodatku zupełnie nie był przygotowany.
Poczuł niesamowity żal, że tak to musiało wyglądać. Mogło nie być idealnie, ale było dobrze i w innej rzeczywistości to byłby naprawdę dobry start, biorąc pod uwagę jak skomplikowana ich relacja byłaby nawet bez jego kłamstw. Chciałby móc się cieszyć tym, że było mu dobrze i miał nadzieję, że z czasem się tego nauczy. Teraz jednak… przypuszczał, że nie powinien przeciągać ciszy między nimi, aby Prorok nie uznał czasem, że był to kolejny błąd i zacząć żałować, że do czegokolwiek w ogóle doszło; obaj przecież wiedzieli, że nie wszystko poszło tak dobrze, jak tego chcieli. Musiał to wyjaśnić… chciał to między nimi wyjaśnić i chciał rozwiać obawy Proroka i w tej jednej kwestii nie chodziło o misję, ale o to, że miał przy sobie kogoś, komu na nim zależało, a kto teraz zadręczał się w milczeniu. Odsunął się od Proroka o parę cali, objął dłonią jego twarz i lekko uniósł jego podbródek, zmuszając mężczyznę, by na niego spojrzał.
– Nie waż się myśleć, że mi się nie podobało – powiedział wprost, widząc w oczach Proroka niepewność i wątpliwości. – Nie było idealnie. Nie ma sensu sobie wmawiać, że było. Na przyszłość, proszę, bądź ostrożniejszy. Wiem, że potrafisz, bo nie raz mi to udowodniłeś.
– Żałuję, że w ogóle pozwoliłem sobie…
– Nie – przerwał mu spokojnie. – Nie tędy droga. Chyba nie oczekiwałeś, że wszystko samo się ułoży tylko dlatego, że powiedzieliśmy sobie, że tego chcemy. To wierzchołek całej góry lodowej najróżniejszych problemów, jakie się pojawią i rozmawialiśmy o tym wczoraj. Będziemy musieli się ukrywać i kłamać, ty nadal będziesz moim dowódcą, praca pewnie nie raz będzie wchodzić nam do sypialni, wszystko co wydarzy się między nami w pracy będzie się odbijać na tym, co dzieje się tutaj. Znam cię jako dowódcę i bez względu na ilość wycieczek i godzin spędzonych na rozmowach i to, że czasem to przestawało być platoniczne, niemal nie znaliśmy się prywatnie. No a ty przedwczoraj niemal wszystko spieprzyłeś i jeszcze bardziej utrudniło nam to budowanie relacji. Jeśli masz się załamywać i wycofywać po każdej sprzeczce i gdy coś pójdzie między nami nie tak, to to nie ma sensu. Pytałeś, czy jestem gotowy na trudności. Tak, jestem. Więc teraz ja zapytam o to samo: czy jesteś na to gotowy? Wiedząc, że nie będzie łatwo? I starczy ci determinacji, by to kontynuować, chociaż czasem nie wszystko będzie się układać po twojej myśli? – spytał, lecz Prorok wpatrywał się w niego w oszołomieniu i nie był w stanie odpowiedzieć. – Zapytam inaczej… czy zależy ci na mnie wystarczająco, by się nie poddać na samym starcie? Powiedziałeś wcześniej, że zrobisz wszystko, by to naprawić. Czy to była tylko potrzeba chwili? Abym się uspokoił i nie histeryzował…?
– Przepraszam. Oczywiście że mi zależy i chcę zrobić wszystko byś był szczęśliwy. Zadowolony. By ci to wynagrodzić. I nie wyszło… Sądziłem… – urwał. – Sądziłem przed chwilą, że to ty wcale nie chcesz… Nie podobało ci się. Nie było ci dobrze. Bałeś się mnie i…
– Tak, przez chwilę miałem obawy. I powiedziałem ci, dlaczego. A poza tym, zapewniam cię, było mi dobrze.
– Nie wiem jak… – zająknął się. – Znów byłeś przerażony. A teraz jesteś… tak konkretny i racjonalny, jakbyś przed chwilą… – ponownie urwał i nie był w stanie dokończyć zdania.
– Znasz mnie od miesięcy i akurat to, że nawet gdy się boję, potrafię być ‘konkretny i racjonalny’, chyba już powinieneś zauważyć – stwierdził i przyjrzał się Prorokowi, który parsknął cicho i pokręcił głową.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Obawiam się, że znów wszystko zepsuję. Wszystko, co czuję… – zająknął się i spuścił wzrok. – Wiedziałem, że będzie trudno. Ale chyba jednak skrycie liczyłem, że to wszystko… że samo się poukłada. Ze wszystkich rzeczy, o jakie się podejrzewałem, to nie to, że okażę się romantycznie usposobionym, naiwnym optymistą – westchnął, a coś w jego głosie sprawiło, że Thace nie mógł powstrzymać uśmiechu. Prorok był szczery, odsłonił się i przynajmniej to było prawdziwe i nieudawane i gdy odpowiadał mu, nie musiał kłamać.
– To w sumie urocze, że jednak trochę jesteś. I wiesz…? Ja też chciałem wierzyć, że tak będzie, więc nie jesteś w tym sam – szepnął i pocałował go krótko a potem podciągnął się do pozycji siedzącej. – Pójdę się odświeżyć. Zmienisz prześcieradło…? Może dobrze, że kołdrę skopałeś na podłogę na samym początku, po nie będzie trzeba wyciągać świeżej. Na przyszłość powinniśmy starać się nie robić takiego bałaganu. Nie znoszę zmieniać pościeli, ale jeszcze bardziej nie znoszę spać w poplamionej.
Wciąż słyszał w głowie śmiech Proroka, kiedy wycierał się wilgotnym ręcznikiem a potem uruchamiał w kabinie krótki tryb suszący. Parę minut później komandor ponownie przytulał go do siebie, podciągał kołdrę i delikatnie poprawiał poduszkę, aby było im wygodniej. Czujniki w pokoju szybko przeszły w tryb nocny, a ekran na ścianie nie pokazał żadnego pogrążonego w mroku urokliwego miejsca, lecz rozgwieżdżone niebo, na którym świeciły dwa niewielkie, srebrno-fioletowe księżyce. Thace obawiał się, że znów nie będzie mógł usnąć przez długi czas, stopniowo pogrążając się w żalu i fantazjach o alternatywnych rzeczywistościach, lecz pod wpływem bliskości i Proroka, w cieple i ciszy już po paru minutach zrobił się senny, a niechciane myśli na szczęście nie zaczęły napływać niepohamowaną falą. Mógł się mylić, ale miał wrażenie, że gdy on był już na granicy jawy i snu, Prorok wciąż wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, w których odbijało się srebrzyste światło wyświetlanych na ekranie księżyców.
***
Notes:
Rozdział nie miał być tak długi, ale zebrało się dużo rzeczy do poruszenia i nijak nie dało się go sensownie podzielić. I to dlatego korekta znów zajęła mi całe wieki (...ech).
Co mnie cieszy, to że w końcu miałam szansę uwzględnić jakąkolwiek dodatkową, kanoniczną postać i wciągnąć do akcji Throka ;) Oraz znów wspomnieć coś więcej o przeszłości Thace'a i Proroka, bo naprawdę lubię o tym pisać. No a ostatnia scenka... nawet nie wiem ile razy przerabiałam ją i zmieniałam, zanim osiągnęłam to, co uznałam, że jest ok i że "tak właśnie to powinno wyglądać".
Chapter 17: Powrót
Notes:
Tak. Bardzo długo minęło od ostatniego rozdziału, ale zajęłam się gruntownymi poprawkami/zmianami w kolejnych i to mi pochłonęło w ostatnich tygodniach cały wolny czas. Plus jest taki, że kolejne powinny pojawiać się w lepszym tempie, a ten jest naprawdę długi ;)
Chapter Text
***
Przez kolejne półtora tygodnia kontroli Thace i Prorok pracowali po kilkanaście godzin dziennie i często zaczynali i kończyli zmiany o różnych porach; do łóżka trafiali czasem tak późno, że jedyne co robili to zagrzebanie się w pościeli, trochę pocałunków i pieszczot, które chociaż nie były całkiem niewinne, nie były też na tyle intensywne, by nazwać je seksem. Tylko trzykrotnie udało im się zrobić coś więcej, pieszcząc się dłońmi, w półmroku, ciszy i łagodniej niż ostatnio; Prorok naprawdę uważał, by nie zrobić niczego, co mogłoby być dla Thace bolesne czy budzić w nim lęki, chociaż takie powstrzymywanie się i pilnowanie każdego ruchu gdy był z kimś w łóżku sprawiało, że nie potrafili do końca się rozluźnić. Na razie lepsze była jednak zachowawczość niż nadmiernie szybkie rzucanie się na głęboką wodę i obaj zgodzili się z tym, nawet nie mówiąc tego na głos.
Czasem pojawiali się na spotkaniach razem, zdarzało im się złapać na przerwie i zjeść coś na stacji, ale poza tym w ciągu dnia nie spędzali ze sobą zbyt wiele prywatnego czasu. Mieli dla siebie tylko niektóre poranki, gdy wstali o podobnej porze oraz wieczory, z których nie zamierzali rezygnować bez względu na to jak byli zmęczeni i jak późno któryś z nich docierał do kwater po skończonej zmianie. Jedli razem lekką kolację, Prorok nalewał sobie pół kieliszka alkoholu, Thace zazwyczaj pozostawał przy filiżance ruuso; rozmawiali, czasem o pracy i zadaniach na kolejny dzień, czasem o sprawach prywatnych – lecz żadnych które mogłyby być dla któregoś z nich drażliwe – lub wspominali wspólne wycieczki podczas misji. Po tym jak przejrzeli wspólnie niezbyt liczne fotografie, jakie zrobili, Thace skonfigurował ekran w sypialni tak, że pokazywał widok z miejsc, które wspólnie zobaczyli lub taki, który był do nich najbardziej podobny i pojawiały się one w przypadkowej kolejności, zaskakując ich każdego wieczoru i poranku. O wydarzeniach z momentu awarii i tej pierwszej nocy nie mówili i udawali, że nie miały miejsca – i tak było lepiej, bo Thace nie był pewien, czy przywołanie koszmarnych wspomnień nie sprawi, że nagle wszystko się rozpadnie… a miał poczucie, że nie jest jeszcze na siłach, by skonfrontować się z rzeczywistością, w której ich relacja rozpoczęła się zupełnie inaczej niż w fantazjach.
Oddawał im się za każdym razem, gdy Prorok nieopatrznie podniósł głos, choćby byli w towarzystwie i nawet go to nie dotyczyło, gdy przycisnął go do siebie odrobinę za mocno, gdy ktoś zadawał zupełnie niewinne pytanie dotyczące momentu wykrycia awarii… gdy pisał z Kolivanem, a ten upewniał się, czy wszystko z nim w porządku. Nie czuł, że go okłamuje i chociaż czasem zmagał się z samym sobą, dawał sobie z tym radę; Prorok przez większość czasu był łagodny, nie naciskał go na nic, nawet gdy dało się odczuć, że ma ochotę na więcej. Nie było idealnie, a wspomnienia i trudności wciąż wisiały gdzieś tuż obok i nadal mogły wszystko popsuć, tyle że powiedzenie sobie tego na głos po ich ostatnim zbliżeniu pomogło im obu. Obawy Thace’a z każdym dniem przygasały, Prorok uczył się codziennej bliskości, a obaj po fali silnych emocji po wcześniejszych wydarzeniach uspokoili się i przestali zadręczać wygórowanymi oczekiwaniami. Pojawiły się między nimi naturalne, czułe momenty, które budowały ich rzeczywistość i szybko stały się częścią codzienności – jak choćby fakt, że gdy kładli się do snu, Prorok góry od piżamy już nie zakładał – Thace protestował, gdy tylko próbował to robić, a ich przekomarzanie się o to, co należy zakładać do łóżka wydawało mu się słodkie. To, podobnie jak masa innych drobiazgów, dzięki którym coraz lepiej się poznawali i zbliżali do siebie na innej płaszczyźnie niż dotąd, przesuwało ich granice intymności w naturalny i tym razem niewymuszony sposób.
Nie rozmawiali o tym, kiedy ma dojść do czegoś więcej i w milczącej zgodzie uznali, że stanie się to wtedy, kiedy tak po prostu wyjdzie. Przedłużająca się kontrola stała się swoistym stanem zawieszenia: niebawem mieli przecież wrócić do Bazy i to tam, a nie w nietypowych warunkach, życie miało zweryfikować, jak wyglądać będzie cała ich relacja. Thace nie był tego całkowicie pewien, ale miał poczucie, że gdyby podczas awarii nie doszło do burzy również w ich relacji, Prorok nie zostałby tu tak długo, lecz wrócił do Bazy, a koordynację dalszych prac zlecił do wykonania Yldegowi lub innemu oficerowi z tych rejonów. Raczej nie Melko, bo porucznik przez cały stres i nerwy wciąż wyglądał jak cień samego siebie i Thace, gdy przyszło mu coś z nim załatwiać czy ustalić, czasem najpierw musiał go uspokoić, żeby w ogóle dało się coś z niego wykrzesać.
Jego przypuszczania potwierdzały nastroje wśród żołnierzy, którzy nie rozumieli, po co wciąż tutaj są, mimo że nikt, nawet Vhinku, nie powiedział Thace’owi otwarcie, że podczas standardowych misji kontrolnych raczej nie zdarzały się aż takie zmiany planów. Prawie nikt z obecnych nie uczestniczył dotąd w kontrolach technicznych i, czego nie dało się ukryć, obecność zdecydowanej większości składu jaki przyleciał tu z Bazy Głównej była całkowicie zbędna, bo nie posiadali odpowiednich kwalifikacji, a zmuszani byli uczestniczyć w administracyjnych i żmudnych zadaniach. Jak na początku na opóźniający się powrót i przedłużony czas zmian narzekały tylko pojedyncze osoby, tak teraz marudzili już wszyscy biorący udział w misji. Wieść, że Thace brał udział w konferencjach z ważnymi osobistościami, a Prorok – na razie nieoficjalnie – uczynił go koordynatorem całego zadania, które ciąg dalszy miało mieć w Bazie Głównej, rozniosła się szybko i sprawiła, że co bardziej niezadowolone osoby, zwykle w parach i trójkami, przychodziły z zapytaniami, kiedy wreszcie będą wracać, właśnie do niego. Tak, wiedzieli z plotek, że Thace i Prorok mieli jakieś starcie zaraz po awarii, lecz ostatnie dni, kiedy na żadne awantury się nie zanosiło, sprawiły, że uznali, że ta dwójka wszystko sobie już wyjaśniła, bo przecież gdyby było inaczej, Thace nie dostałby tak odpowiedzialnej roli. Wszyscy z ich jednostki znali wybuchowy charakter Proroka i dostrzegali też, że w ostatnich dniach jego humor był inny niż zazwyczaj – i chyba spodziewali się, że jego względny spokój to cisza przed burzą, bo obawiali się go zaczepiać bez potrzeby. I, co sami przyznawali, dlatego właśnie kierowali się do Thace’a, nawet jeśli były to osoby, które przez wszystkie miesiące misji nie zamieniły z nim więcej niż trzech zdań.
– Pracujesz blisko z komandorem, błagam, weź coś zrób… czy naprawdę jesteśmy tu potrzebni? – słyszał Thace coraz częściej. – Jest tu nas przeszło setka, a faktycznie przydatne zadania wykonujesz ty, Vog, komandor, dwóch techników i może z pięć osób, które mają wykształcenie minimalnie związane z tymi pierdołami, które tu… to znaczy, nie, nie mówię, że studia techniczne to pierdoły, wybacz, podporuczniku…
– Chodzi o to, że wszyscy pełnimy bezsensowne dyżury albo zajmujemy się administracyjnymi koszmarami i stosem raportów…
– Swoją drogą, niewiele z nich rozumiem i jeśli coś przegapiłem, to to nie moja wina. Nigdy nie zdawałem testów technicznych na poziomie wyższym niż podstawowe a przez przedmioty ścisłe niemal wyleciałem z akademii wojskowej.
– I nawet nie ma gdzie się wyrwać, no bo kiedy niby mamy to zrobić, skoro zmiany są 13-godzinne i jest nimi objęty cały skład? Ktoś powinien coś zrobić z tym idiotycznym regulaminem. Nie ma nawet czasu, by polecieć do któregoś pobliskiego układu.
– Gdybym chciała siedzieć w papierach i czytać tabelki, to nie szkoliłabym się na pilota, lecz została na rodzinnej planecie i zatrudniła w jakimś urzędzie. Oczywiście umarłabym tam z nudów, skoro po tygodniu tutaj jestem już u kresu wytrzymałości.
– To jakieś koszmar… Komandor obiecał mi, że zabierze mnie na misję kontrolną dwa lata temu, w ramach benefitu i uznania, a tymczasem tutaj to jest kara a nie nagroda…!
Dla Thace’a karą było słuchanie tego wszystkiego, ale tak naprawdę przyznawał im częściowo rację. Nie zamierzał jednak obiecywać komukolwiek czegokolwiek, bo planowany dzień wyjazdu Prorok przesuwał już trzykrotnie i za każdym razem trzeba było przekazać tę informację niezadowolonym żołnierzom. Komandor zrzucał to na Vhinku i Vog, zaś oni również narzekali i na głos wyrażali niezadowolenie – każde z nich osobno, bo wciąż jeszcze się nie pogodzili i traktowali z wyraźną rezerwą. O problemach w ich związku plotkowali wszyscy piloci, zdemotywowani pracą, której albo nie rozumieli, albo wydawała im się najnudniejszą rzeczą na świecie, zaś sprzeczka ich przełożonych stanowiła jedyne godne zainteresowania wydarzenie. Z kolei te kilka osób, które coś jednak potrafiły i mogły czynnie uczestniczyć w kontroli robiąc rzeczy bardziej wymagające niż zwykle, nie plotkowały i nie narzekały na nudę, lecz nadmiar zadań ponad ich siły.
Thace uznał wreszcie, że przeciąganie pobytu nie ma sensu, bo dopóki będą tu tkwić i pomagać podwładnym Melko w rozszyfrowywaniu danych, dopóty wyskakiwać będą niespodziewane problemy opóźniające wyjazd. Sam również miał dość, był coraz bardziej przemęczony i któregoś dnia, po raz pierwszy od blisko dwóch tygodni, skończył zmianę zgodnie z grafikiem, przekazał nocnej, mniej licznej zmianie zadania do wykonania i wrócił na krążownik. Sprawdził w logach, gdzie znajduje się Prorok – i stwierdził, że jest on na mostku, gdzie prawdopodobnie znajdował się również zaczynający nocną zmianę Vhinku. Ruszył w tamtym kierunku starając się sprawiać wrażenie pewnego siebie i postanowił przetestować, na ile pokładane w nim przez resztę żołnierzy nadzieje dotyczące jego wpływu na Proroka miały pokrycie w rzeczywistości.
– Och, Thace…! Co tu robisz tak wcześnie? – zdziwił się Vhinku, który zauważył go jako pierwszy; przez ostatnie dni trudno było im się złapać, ponieważ on oraz Vog pełnili dyżur podczas nocnej zmiany, zaś Thace i Prorok mieli dzienne. Sporo pisali na komunikatorze, ale od spotkania przypadkiem pod aulą X-10 widzieli się osobiście tylko raz.
– Skończyłem zmianę kwadrans temu. Komandorze… – zwrócił się do Proroka – uważam, że jutro należy zakończyć zadania na stacji i wrócić do Bazy Głównej. Żołnierze z naszej jednostki słusznie zwrócili mi uwagę, że z całego naszego składu tylko kilka osób ma tu co robić, a reszta traci czas na bezsensownych dyżurach i w raportach, których nie rozumie.
– Kto narzekał najbardziej? – mruknął Prorok; nie wydawał się zły, a coś w jego głosie wskazywało, że spodziewał się, że ktoś w końcu zwróci na to uwagę.
– Wszyscy po równo – oznajmił, nie zamierzając wskazywać konkretnych imion. – Tylko dziś podeszło do mnie jedenaście osób i każda z tą właśnie sprawą. Druga opcja to abyś wrócił do Bazy Głównej z większością składu i pozostawił tu tylko mnie i techników…
– To w ogóle nie wchodzi w grę – uciął Prorok.
– A trzecia to pozostawić tu na najbliższe dni lub tygodnie minimalny skład, wystarczyłaby jedna trzecia osób, a całą resztę wysłać na parę dni do najbliższego układu planetarnego, aby odpoczęli i nie kręcili się tu marudząc, przeszkadzając i podburzając morale tych nielicznych osób, które coś wartościowego jednak robią. Jednak nie chciałbym być osobą, która wyznaczy nieszczęśników, jacy mają tu zostać.
– W porządku – odparł Prorok krótko, gdy wysłuchał jego argumentów.
– To znaczy, wyznaczysz ich, czy…
– Nie. Skontaktuję się z Vog i przekażę jej, aby dziś w nocy zaczęła zamykać sprawy na stacji oraz ustaliła trasę podróży, jednak zrobiła to po cichu, w razie gdyby coś jednak się wydarzyło i wyjazd nie byłby możliwy. Razem z wami dwoma dołączę do niej rano na dwie godziny by rozdzielić zadania i może jednak pozostawić tu kilka osób z centrali. Ochotnikom lub tym, którzy staną się ochotnikami, gdy dowiedzą się, jakie otrzymają za to dodatki, bo oczywiście wszystkich chętnych odpowiednio wynagrodzę zarówno finansowo jak też bonusowymi dniami wolnymi. Wylecimy stąd najpóźniej w południe. Masz rację, Thace. Sprawa przeciągnęła się nadmiarowo, a naszemu składowi należy się rekompensata, nawet jeśli teraz tylko podburzają resztę swoją postawą. Polecimy stąd do rejonu RE-BXO, w którym znajduje się niewielka, obsługiwana przez jednego podporucznika i dwóch techników stacja nadawcza, która umożliwi nam kontynuację prac i względnie stałe łącze, a ponieważ jest położona w zamieszkanym układzie planetarnym, reszta składu będzie mogła się tam zrelaksować. Vhinku, zanim wyruszymy, podziel dyżury swoich ludzi, aby każdy miał szansę skorzystać z wyjazdu i się tam wymienili i to samo niech zrobi Vog. Zostawcie mi tylko Enke i Urga, bo im plan zadań ustali Thace, gdy zdecydujemy, czy mają tu pozostać czy jednak wracają z nami. Chyba że mamy w składzie poza nimi kogokolwiek, kto w czasie kontroli wykazał się zdolnościami technicznymi i robił coś więcej, niż patrolował korytarze i przeklikiwał raporty niezbyt udolnie udając, że wie, o co w nich chodzi.
– Znalazłyby się jeszcze z sześć osób.
– Świetnie. Wiesz najlepiej, co tu się działo. Wskaż mi wszystkich, którzy byli szczególnie przydatni, a Vog wskaże tych, którzy pracowali z nią na nocnych zmianach na stacji. Zadbam o odpowiednie wynagrodzenie wszystkich, którzy byli zaangażowani.
– Tak po prostu? – zapytał Vhinku. – Nie to, żebym narzekał, ja tylko… jestem zaskoczony – zastrzegł natychmiast.
– Dopóki będziemy tu siedzieć, ciągle będą trafiać się nowe zadania, a Thace powinien skupić się na planach skoordynowania kontroli we wszystkich stacjach dalekiego zasięgu w naszym Sektorze, a nie zajmować tylko tą jedną. Tutaj nie ma na to szans, bo ciągle ktoś zawraca mu głowę.
– Wiem, ale… – Vhinku urwał na chwilę i zerknął niepewnie na Thace’a, a potem ponownie utkwił wzrok w Proroku. – Zabierzesz go z mojego oddziału, prawda, sir? Gdy tylko wrócimy do Bazy. I zatrzymasz na swoim krążowniku, by mieć go pod ręką. Czy w ogóle zamierzasz przywrócić go do Pionu Technicznego czy już zawsze będzie dla ciebie wykonywał zadania specjalne? – spytał z lekką goryczą, za co Thace nie potrafił go winić i doskonale rozumiał, co miał na myśli. Vhinku, tak jak planował, poprosił Proroka o osobne kwatery, nie widywał się z Thacem, bo nie miał kiedy, na nocnej zmianie było znacznie mniej osób niż na dziennej… był zmęczony i samotny i widać było jak na dłoni, że jest przygnębiony i prawdopodobnie myśl, że w Bazie Głównej nic się nie zmieni, dobijała go jeszcze bardziej. Thace westchnął, widząc zmarszczone w irytacji brwi Proroka.
– Szczegóły i oficjalne komunikaty przekażę wszystkim, gdy wrócimy. Zanim Thace upora się z kontrolą, która trwać będzie długie miesiące, a po niej nastąpi zapewne wdrożenie planów naprawczych tam, gdzie to okaże się konieczne, będę miał idealną sposobność, by przeorganizować pewne kwestie. W międzyczasie odbędą się ponadto przesunięte o kwartał cykliczne testy, których wyniki zadecydują o zmianach, jakie zamierzam przeprowadzić w jednostce. Nie podjąłem jeszcze ostatecznych decyzji i dowiecie się wszystkiego w swoim czasie. Czy to jasne?
– Tak. Przepraszam, sir – wymamrotał Vhinku, spuszczając głowę; Thace na moment zacisnął pięści, zirytowany, że Prorok odzywa się do Vhinku tak chłodno, chociaż wiedział, że przeżywa kłótnie z Vog i nie jest w najlepszym stanie psychicznym.
– Komandorze, jestem pewien, że wyznaczysz mnie do tych zadań, do których będę najbardziej potrzebny. Na ile jednak się orientuję, wiele prac kontrolnych będę wykonywać z Bazy, bo z krążownika nie będą możliwe, prawda, sir? Zapewne będę widywać się z porucznikiem Vhinku tak samo często jak w trakcie tej misji. Nie widzę powodów, by było inaczej, bez względu na to, jakie podejmiesz decyzje – powiedział, wpatrując się wymownie w Proroka. Mężczyzna dostrzegł jego złość i gdy ponownie się odezwał, brzmiał znacznie łagodniej.
– Oczywiście. Przypuszczam, że w najbliższych miesiącach będzie mieć bardziej elastyczny niż dotąd czas pracy i bez względu na zmiany organizacyjne, nie przewiduję, byście nagle zostali od siebie odseparowani.
– Dziękuję, sir – odezwał się Vhinku, rzucając Thace’owi dziwne spojrzenie.
– Wracaj do prac – odparł Prorok. – Skontaktuję się z Vog i przekażę jej wszystko, aby już dziś zaczęła się zastanawiać nad planem powrotu. Jutro z samego rana, jeszcze pod koniec nocnej zmiany, umówię też spotkanie z Melko, które chcę załatwić w cztery oczy. Jemu również muszę pozostawić dyspozycje. Thace, zobaczymy się na później i omówimy plany na jutro.
– Czy mógłbym jeszcze na moment zostać z Thacem, sir? – poprosił Vhinku, na co Prorok spojrzał na niego z rozdrażnieniem, ale ostatecznie skinął głową.
– Będę w auli X-10. Thace, oczekuję cię za kwadrans.
– Oczywiście, komandorze – odparł Thace, po czym zerknął na Vhinku, który wyglądał na jeszcze bardziej przygnębionego niż wcześniej. Poczekał, aż Prorok zostawi ich samych, a wtedy podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu. – Co się stało?
– Nawet nie wiem od czego zacząć…
– Znów coś zaszło z Vog? Wyglądasz… na bardziej przygnębionego niż zazwyczaj.
– W ogóle ze sobą nie rozmawiamy więc cokolwiek zaszło, to nie była to kłótnia. Wysłała dziś wszystkie moje rzeczy do nowej kwatery przez Sentry. Są tego takie ilości, że ledwo przedostałem się z łóżka do łazienki. W naszym apartamencie było dużo miejsca, ale wszystkie najlepsze kwatery są pozajmowane, więc komandor pomimo szczerych chęci nie miał gdzie mnie przenieść… muszę go poprosić o dodatkowy pokój, żeby w ogóle mieć gdzie spać… Spalę się ze wstydu, że znów muszę o tym rozmawiać, bo chociaż jawnie tego nie okazuje, stoi po jej stronie. W Bazie Głównej jednostka moja i Vog ściśle ze sobą współpracują, a ja nie jestem w stanie z nią nawet rozmawiać. Boję się, że Prorok mnie zwolni. Każdy z moich podporuczników z powodzeniem może zająć moje miejsce. Jestem do niczego. Nie poradzę sobie bez niej i bez pracy i jeszcze na dodatek bez ciebie i…
– Hej. Spokojnie. Nikt cię nie zwalnia… – powiedział Thace, po czym objął Vhinku ramieniem. – Załatwię z komandorem te dodatkowe kwatery. Możesz też jutro znów przespać się u mnie, bo gdy w południe stąd wyruszymy, będę i tak na nogach aż do wieczora. Przelecimy się gdzieś, gdy znajdziemy się na tamtej stacji. Gdzie indziej niż reszta, chyba że będziesz wolał wyjść z nimi wszystkimi. Do baru, klubu czy gdzie tylko będziesz chciał. W porządku…?
– Nie ma takiej ilości alkoholu, która by mi pomogła.
– Alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów, więc to akurat mnie nie dziwi. Może powinieneś jednak spróbować z nią…
– Wcale nie chcę z nią rozmawiać. Mam ją przepraszać za to, że oboje chcemy całkiem różnych rzeczy…? Nigdy nie było tak źle jak teraz. Ale w ogóle jej nie winię a ona chyba już przestała winić mnie, tyle że w tym całym pogodzeniu się z rzeczywistością do obydwojga nas dotarło, że być może zmarnowaliśmy ze sobą kawałek życia, zamiast zawalczyć o to, czego faktycznie pragniemy. I w efekcie nie jesteśmy w stanie na siebie patrzeć.
– Czy jest cokolwiek, co mógłbym dla ciebie zrobić…? – spytał Thace, nie mając pojęcia, jak inaczej zareagować na to wyznanie.
– Nie. I nie musisz żebrać u komandora o…
– Porozmawiam z nim o tych kwaterach i czymkolwiek, czego potrzebujesz.
– Wiesz, że nie powinieneś mieć z kimś na tak wysokim stanowisku relacji tak bliskich, żeby załatwiać z nim sprawy za swojego nieudolnego przełożonego…?
– Nie jesteś nieudolny. Nie będę wstawiał się za swojego przełożonego lecz za przyjaciela – powiedział, mając nadzieję, że Vhinku nie spróbuje kontynuować tematu. Wiedział też, że powinien jakoś go wesprzeć, chociaż był w takich sprawach raczej kiepskich. I zanim ponownie się odezwał, zastanowił się, co w podobnej sytuacji powiedziałby komuś Antok i gdy zobaczył przed oczami wyobraźni twarz swojego mentora, słowa popłynęły same. – Vhinku… jeśli wyobraziłbyś sobie najlepsze możliwe rozwiązanie tej sytuacji, to co by to było? Nie musisz mówić tego na głos. Wyobraź sobie, że jesteś szczęśliwy najbardziej jak się da, bez względu na to, czy to realistyczne czy nie.
– Gdy myślę o opcji idealnej, widzę się na planecie gdzieś w Sektorze Centralnym, gdzie cały czas jest ciepło i zielono, z kilkorgiem dzieci i kobietą, która mnie kocha. Moglibyśmy jakieś adoptować. Wiem, jak wiele hybryd w różnych rejonach Imperium pozostaje bez rodziców i jeśli to nie niemowlęta, to jest bardzo niewielu chętnych, by je przygarnąć. Dla mnie to nie byłby problem. Stać mnie na to, by zaopiekować się dziećmi, które nie mają rodziców właśnie przez to, co robimy i byłbym gotów zająć się nawet tymi najtrudniejszymi. Jeśli to nie wchodziłoby w grę, chciałbym przynajmniej zaangażować się w jakiś rodzaj pomocy… osobiście, a nie tylko wysyłając pieniądze na cele charytatywne, bo nawet nie mam pewności, czy są używane w słusznych celach – powiedział Vhinku natychmiast, a Thace momentalnie znieruchomiał, nie spodziewając się takich słów. – Latałbym regularnie do Bazy Głównej, żeby nie stracić kontaktu ze wszystkimi bliskimi ludźmi, ale pracowałbym w mniejszym wymiarze godzin. Chciałbym, żebyście wy mogli przylatywać do mnie na dzień lub dwa, aby wypocząć. Chciałbym nauczyć się gotować i robić własne raksi, pójść na kurs ogrodnictwa, by samemu urządzić działkę i może nawet uprawiać warzywa, a potem przywoziłbym do centrali jakieś pokraczne efekty swoich działań i oczekiwał, że będziecie się tym zachwycać. Chciałbym nie mieć pod sobą jednostki, którą muszę prowadzić i użerania się z papierami. Widzę się pracującego jako pilot-szkoleniowiec albo tester, z elastycznym kontraktem i może nawet bez stopnia oficerskiego. Kiedyś starałem się o awanse, bo lubiłem pieniądze i wyobrażałem sobie, że jak zarobię wystarczająco dużo, to odejdę z wojska, a gdy mam ich dużo, to okazuje się, że nigdzie indziej nie ma dla mnie miejsca…
– Mówiłeś to Vog…? Albo komandorowi? – wydusił Thace.
– Nie dokładnie to, bo to tylko mrzonki a nie coś co w ogóle jest realne. A komandor jak to usłyszy, wyrzuci mnie, bo uzna to za słabość i brak ambicji. Muszę… – westchnął. – Zastanowić się nad swoim życiem. Nie chcę podejmować teraz żadnych kroków. Tylko bardziej wszystko rozpieprzę, jak zacznę działać w takim stanie. Thace… idź do niego, bo pewnie już przebiera nogami i nie mów mu o tym. Ale… – zająknął się. – Ale o tę kwaterę, gdzie będę mógł normalnie spać, może jednak go poprosisz…
– Może zorganizuję ci po prostu zamykany magazyn w sekcji, gdzie mamy kwatery i zlecę Sentry, by przeniosły tam te rzeczy? Chyba że sam wolisz się tym…
– Nie. Zrób to za mnie. Nie chcę się tym zajmować. Nie mam do tego głowy. A już na pewno nie chcę sam patrzeć na te wszystkie graty i się nad sobą użalać.
– Oczywiście, sir. Nadam temu zadaniu najwyższy priorytet – powiedział Thace najbardziej formalnym tonem na jaki mógł się zdobyć, na co Vhinku po raz pierwszy od początku rozmowy się zaśmiał.
– Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. Będzie mi cię brakowało, gdy zaczniesz awansować i dostawać coraz ambitniejsze zadania. Spodziewam się, że nastąpi to zaraz po tych testach i… może tak faktycznie będzie lepiej dla nas wszystkich…
– Mam dopiero sześćdziesiąt jeden lat, a podporucznikiem jestem od niespełna dwóch i pół. Jestem za młody i za mało doświadczony na…
– To, co robisz tutaj i to, co czeka cię w Bazie Głównej, to zadania dla porucznika i skoro to robisz, to powinieneś otrzymać odpowiedni stopień oraz wynagrodzenie – przerwał mu Vhinku. – Radzisz z tym sobie doskonale i budzisz szacunek nawet nie mając stopnia porucznika. Moim zdaniem to tylko formalność. Dobrze wiesz, że wielu komandorów ma mniej lub bardziej oficjalną, zaufaną prawą rękę, wybiera kogoś bardziej ogarniętego technicznie i poukładanego od nich i zazwyczaj od nich młodszego. Prorok nigdy kogoś takiego nie miał, a odkąd się pojawiłeś, najwyraźniej docenił, jakie to wygodne. I na pewno zdaje sobie z tego sprawę oraz z faktu, że musi podjąć wobec ciebie właściwe decyzje, zamiast wykorzystywać twoje zdolności, gdy to wygodne, a przez resztę czasu robić z ciebie osobistego sekretarza, bo na zastępcę i rolę drugiego po szefie masz za niski stopień. Wiem, że czasem… – urwał i zagryzł dolną wargę i ostatecznie nie dokończył zdania, a Thace zdecydował, że lepiej nie dopytywać i nie wchodzić w dyskusję na temat jego relacji z Prorokiem. – Thace, przyłóż się do cyklicznych testów. Spora część to teoria, a z praktycznych jedyne z czym możesz mieć problem to pilotowanie, a z tym ci pomogę – powiedział łagodnie.
– Tak jak ostatnio? – spytał z powątpiewaniem Thace, przypominając sobie ich wspólne wyczyny.
– Wtedy się tylko wygłupialiśmy. Potraktujemy to na serio, jeśli będzie taka potrzeba i jeśli naprawdę będzie ci zależało, by czegoś się nauczyć, a nie tylko wesoło spędzić czas.
– Wesoło…! – odparł, a na ustach Vhinku pojawił się lekki uśmieszek, tak, że mężczyzna ponownie przypominał zwykłego siebie. – Nagrania z naszych wyczynów już znajdują się w bazach szkoleniowych, prawda?
– Jedno z nich w tym miesiącu ma w Sektorze Centralnym pierwsze miejsce w ilości uruchomień symulacji oraz jest w pierwszej dziesiątce całego Imperium – oznajmił Vhinku z dumą, po czym obaj parsknęli śmiechem. Ze strony Vhinku nie był aż tak radosny jak zwykle, ale sam fakt, że jednak był w stanie żartować, był wystarczającym dowodem, że ta rozmowa dobrze mu zrobiła.
– Nie były aż tak koszmarne – odparł Thace bez krzty wyrzutu. – Nie wierzę, że byłem najgorszy ze wszystkiego, co się tam dostarcza.
– Nie, ale opisywałem je w zabawny sposób, aby zyskały na popularności. Wiedziałeś, że za dostarczanie najlepszych materiałów do symulacji co roku jest przydzielana nagroda pieniężna?
– Vhinku…
– Jak utrzymamy się na tym poziomie, to będzie to całkiem przyjemna sumka. Podzielimy się po połowie, bo wprowadziłem cię tam jako współautora – wyszczerzył zęby, a Thace ponownie parsknął śmiechem. – Oraz, wiesz… otrzymasz za to dodatkowe punkty w testach pilotażu, a to bardzo ci się przyda, gdy Prorok zdecyduje się w końcu cię awansować. Gdyby nie przyczyny formalne, pewnie już by to zrobił – stwierdził, a jego uśmiech ponownie przygasł.
– Nie wiem, dlaczego tak się upierasz, że komandor…
– Thace… w mojej jednostce raczej nie zostaniesz, bo nie ma żadnego uzasadnienia, by tak się miało stać. A jeśli wyjadę, a Prorok przeniesie cię do kogoś, kto… kto nie ochroni cię, gdy będzie taka potrzeba... – zająknął się. – Jako porucznik będziesz mieć więcej decyzyjności i kontroli… wolności i wpływu na swój los. Środki finansowe i uprawnienia techniczne, by porzucić pracę lub uciec, jeśli coś się stanie.
– Dlaczego miałbym uciekać…? Vhinku, co masz na myśli…? – spytał, a jego przyjaciel jakiś czas milczał.
– Przypomnij sobie naszą rozmowę sprzed paru tygodni. Tę, która sprawiła, że dałeś się namówić na wspólne wyjście i zabawiłeś się… zbyt intensywnie. To co mówiłem nadal jest w mocy. Posprzeczaliśmy się wówczas, ale… – urwał. – Thace, obaj wiemy, że stąd wyjadę. Za parę miesięcy lub parę lat. Chcę wyjechać jako twój przyjaciel i w zgodzie. I chcę żebyś wiedział… możesz na mnie liczyć. Nie zostawię cię tutaj bez pewności, że dasz sobie radę. Jeśli nie chcesz wracać do rozmowy o Proroku, nie będziemy. Po prostu pamiętaj, że jestem obok. Bliska przyjaźń z kimś wyższego stopnia bywa przydatna i zazwyczaj nie budzi wątpliwości, ale tylko jeśli ta różnica stanowisk nie jest zbyt duża czy jest się w podobnym wieku. Mogę cię zapewnić, że gdy razem pijemy, latamy czy spotykamy się w swoich kwaterach, nikt nie uważa, że jest w tym coś dziwnego. Zadbaj o to, by zaistniały służbowe przesłanki byś spędzał z Prorokiem tyle czasu co obecnie, skoro zamierzasz to kontynuować, bo w waszym przypadku to już jest dziwne, bo jest dużo starszy i ma od ciebie zdecydowanie wyższą pozycję. Mam nadzieję, że on również wykaże się rozsądkiem i podejmie właściwe decyzje.
Thace wpatrywał się w niego zszokowany, nie będąc w stanie się odezwać. Wiedział, że Vhinku może się czegoś domyślać i może powinien zapytać jak wiele się domyśla… tyle że gdyby powiedział to na głos, stałoby się zbyt realne, pewnie jednak zacząłby się zwierzać, a może nawet przyznał do tego, jak wszystko się zaczęło. Wiedział, że wkrótce powinien poruszyć z nim ten temat, zwłaszcza że Vhinku był teraz niezbyt stabilny psychicznie i miał obawy, że może zrobić coś nieprzewidywalnego… ale było za wcześnie. Wolał milczeć, bo po prostu nie był na to gotowy.
– Poruczniku, liczę na to, że podobne insynuacje zachowasz dla siebie i nie pójdziesz z nimi do komandora ani kogokolwiek innego – powiedział ostrożnie.
– Nie zamierzam o tym z nikim rozmawiać i, tak jak prosiłeś, uciąłem wcześniejsze plotki na temat waszej kłótni. Wiem, że Prorok znów się wścieknie, jeśli ponownie zasugeruję, że wasze relacje wyglądają niestosownie i ty pewnie go poprzesz. Thace… rozumiem, że się lubicie, nie zamierzam cię krytykować i nie szukam konfrontacji. Pewnie powinniśmy porozmawiać… ale wiem, że nie jest najlepszy moment i że nie masz na to ochoty – powiedział i westchnął, jakiś czas wpatrując się w jego oczy. – Skoro więc nie chcesz rozmawiać… tylko jedna kwestia. Nie musisz nic mówić, ale po prostu… – zająknął się. – Oprócz kamer w sekcji Y-1, sugeruję również wyłączać te w Z-1. Z nudów przeglądałem wczoraj monitoring i miejmy nadzieję, że żaden inny oficer tego nie robił. Nawet idiota domyśliłby się, że wieczorami wpadasz do jego kwater.
– Tak samo jak ty do moich – zaprotestował, czując, jak na tę informację robi mu się gorąco. – Na to nikt nie zwraca uwagi? U nas monitoring nie jest wyłączony, a gdy chcemy popracować w spokoju i wygodniejszym miejscu niż aula X-10, komandor wyłącza go właśnie po to, by uniknąć tego rodzaju...
– Usunąłem z systemu nagrania, na które wczoraj wpadłem, więc tym nie musisz się już przejmować. Po prostu zadbaj o to na przyszłość. Doskonale wiesz, dlaczego ci to mówię, nie oczekuję tłumaczeń i wolę, żebyś milczał, niż kłamał. Proszę, cokolwiek się dzieje… uważaj na siebie.
Thace opuścił mostek na sztywnych nogach, mając nadzieję, że Prorok nie domyśli się, co zajmowało jego głowę. Wziął parę głębokich oddechów, przeanalizował wszelkie pytania, jakie mogą paść podczas kolacji. Przetrenował w myślach kilka scenariuszów rozmowy, każdy z nich – starannie omijający kwestię podejrzeń Vhinku i jego wiele mówiących słów. Nie mógł narażać Vhinku, którego Prorok i tak podejrzewał i był o niego zazdrosny o to, że miał większą świadomość tego, co się między nimi działo. Nie chciał nawet wyobrażać sobie opcji, w której Prorok zaczyna podejrzewać, że Vhinku mógłby wiedzieć o intymnym a nie tylko zbyt przyjacielskim jak na podporucznika i komandora charakterze ich relacji.
Zanim dotarł do auli X-10, zajął się zorganizowaniem zabrania rzeczy Vhinku z jego sypialni, znajdując odpowiednie lokalizacje na komunikatorze – który od czasu, gdy Prorok udzielił mu dodatkowych uprawnień miał znacznie szersze funkcjonalności – i wysłał zlecenie do najbliżej znajdujących się Sentry. Parę chwil później dostał notyfikację, że zaczęły już przenosić jego rzeczy do wyznaczonego niewielkiego magazynu, do którego dostęp miał otrzymać tylko Vhinku. Gdy Thace znalazł się na miejscu, Prorok kończył rozmowę z wyraźnie zaskoczoną jego decyzją o wyjeździe Vog. Uśmiechnął się do niego i kiedy kobieta rozłączyła się, ruszył w jego stronę.
– Idziemy do ciebie czy do kantyny?
– Do kantyny. Naprawdę chcę porozmawiać o pracy, a wolałbym tego nie robić w swoich kwaterach i zachować przynajmniej pozory – oznajmił, na co Thace uśmiechnął się krzywo. Nie na wiele się to zdawało, skoro Vhinku i tak zorientował się, że go odwiedza. Gdy parę minut później byli już na miejscu, ustalenie kwestii związanych z wyjazdem zajęło im pół godziny – tak naprawdę wyjazd stąd był na tyle oczywisty, że nie było trzeba czynić zbyt wiele ustaleń.
– Wysłałem już do Melko informację o spotkaniu – powiedział Prorok, odsuwając od siebie talerz i sięgając po filiżankę qawmien; było jeszcze na tyle wcześniej, że mógł sobie pozwolić na coś pobudzającego. – Zadzwonił do mnie natychmiast i nawet przez komunikator cały się trząsł. Powiedziałem mu, że wyjeżdżamy i muszę przekazać mu decyzje i kazałem na razie nikomu nic nie mówił.
– To co się wydarzyło, to nie była wina ani jego, ani porucznik Derty – odparł Thace. – Komandor Trask nie zamierza wyciągnąć wobec niej konsekwencji.
– Ja wobec Melko też nie zamierzam. Nie mam pojęcia, dlaczego tak na mnie reaguje. Gdy tylko się do niego zbliżam czy dzwonię, sprawia wrażenie, jakby sądził, że oznajmię mu, że zaraz usłyszy, że wyrzucam go z wojska lub wysyłam do kolonii karnej – stwierdził, a Thace przez moment zastanawiał się jak najbardziej dyplomatycznie powiedzieć Prorokowi, że osoby słabsze psychicznie, takie jak Melko, po prostu się go boją, zwłaszcza gdy go zawiodły i że strach porucznika w ogóle go nie dziwi. Uznał, że nie ma żadnego pomysłu na dyplomację w tym wypadku.
– Prorok… komandorze. Chciałbym powiedzieć ci na temat pracy coś, co pewnie ci się nie spodoba, ale chyba potrzebujesz to usłyszeć – oznajmił, na co Prorok uniósł brwi. – Gdy jesteś na kogoś zły, bywasz podły nawet nie mając takiej intencji. Widzę, jak się do niego zwracasz i domyślam się, że rozmawiałeś z nim w ten sposób od samego początku. Melko nie był winny i nie zasługuje na to, byś go zastraszał, a choćby jedno drobne stwierdzenie w rodzaju „wiem że to nie twoja wina i nic ci nie grozi” naprawdę by mu się przydało, a skoro sam zauważyłeś, że sprawia wrażenie jakby bał się degradacji, więzienia czy może nawet egzekucji, to na samym starcie powinieneś był rozwiać te obawy zamiast pozwalać, by popadał w paranoję. Wiem, jak to jest bać się ciebie i chociaż nie przepadam za Melko, nie zasługuje na to, by żyć w strachu przez cały czas od cholernych dwóch tygodni – stwierdził i jakiś czas patrzył Prorokowi w oczy.
– Uważasz, że jestem wobec niego niesprawiedliwy?
– Sprawiedliwość to jedno. Wykazanie się minimum wyrozumiałości, wobec kogoś, kto jest przerażony i uspokojenie jego obaw, to po prostu przyzwoitość. Jesteś komandorem. Masz większą władzę niż ktokolwiek tutaj. Nie stracisz niczyjego szacunku, jeśli byłbyś dla niego choćby odrobinę milszy…
– Nie potrzebuję pouczeń, jak mam wykonywać swoją pracę. Wiem, że Melko nie zawinił. Zawiniły procedury i rutyna i chcę, żebyś wiedział, że już drugiego dnia powiedziałem mu, że nie zostanie zwolniony i jeśli nie wykażemy, że działał niezgodnie z procedurami, nie otrzyma nawet nagany, bo celem kontroli nie jest dokopanie komuś i wymiana składu osobowego, a znalezienie i naprawienie nieprawidłowości – powiedział formalnym, oschłym tonem; Thace domyślał się, jak te słowa musiały brzmieć w uszach kogoś słabego charakteru i strachliwego jak porucznik Melko i chociaż mężczyzna irytował go na samym początku, postanowił, że nie zostawi tego bogu ducha winnego faceta z poczuciem, że chociaż komandor wyjeżdża, to on siedzi na tykającej bombie.
– Jeśli powiedziałeś mu to tak jak mi przed chwilą, to ani trochę nie dziwię się, że wciąż się boi, bo, zaręczam ci, też bym się wówczas bał – powiedział z naciskiem. – Jedyne, o co mi chodzi, to abyś był dla niego chociaż trochę łagodniejszy. Dopiero wczoraj Trask potwierdził na spotkaniu, że kontrola u niego nie wskazała na zaniedbania Derty, więc Melko przestał się o nią martwić. Ale wciąż boi się o swój los i dlatego jest roztrzęsiony. Czym innym jest czuć respekt przed przełożonym, a czym innym trząść się ze strachu na sam jego widok i spodziewać najgorszego za każdym razem, gdy się do ciebie odzywa.
– Wezmę to pod uwagę. Nie znoszę, gdy mnie pouczasz, ale w tej kwestii… może masz trochę racji. Rano spróbuję go uspokoić. Zostawmy to. Nie chcę dłużej rozmawiać o pracy. Co z Vhinku? – zapytał i Thace nie winił go o tę nagłą zmianę tematu, mimo że była to raczej ciekawość niż troska. – Wszystko z nim już w porządku? Zarówno dziś jak przez ostatnie dni wydawał się nieswój.
– Nie do końca. Wciąż bardzo przeżywa kłótnię z Vog – powiedział Thace, dokładnie tak jak planował i nawet nie mrugnął. – Rozmawialiśmy właśnie o tym. Nie za bardzo wiem, jak im pomóc.
– Nie pierwsza i nie ostatnia – stwierdził Prorok. – Zdarzało im się poróżnić na znacznie dłużej niż tydzień. Pogodzą się jak zwykle.
– To wygląda poważnie…
– Zawsze wygląda i zawsze się godzą – powiedział, a Thace zmarszczył brwi z irytacją, że Prorok aż tak to bagatelizuje, chociaż, z drugiej strony, wcale nie chciałby, by zadawał zbyt szczegółowe pytania.
– Wszystkie ich kłótnie, które dotąd widziałem, kończyły się szybciej i żadna aż tak go nie przybiła. To chyba logiczne, że się martwię.
– Martwisz się niepotrzebnie – westchnął Prorok. – Zawsze są na siebie wściekli i muszą odreagować, a gdy to się stanie…
– Vhinku nie jest zły, tylko nieszczęśliwy.
– Thace, znam tych dwoje zdecydowanie dłużej od ciebie. Ich relacja to ciągła karuzela. Nie podoba mi się ich układ, ale widoczne im to odpowiada. Dopóki wykonują swoje obowiązki i nie próbują wciągać w swoje problemy oraz do swojej sypialni osób z jednostki, nie zamierzam stawać po którejkolwiek ze stron.
– Nie oczekuję, żebyś stawał… – powiedział Thace. – Sam zapytałeś czy z nim w porządku. Nie, nie jest i będę chciał spędzić z nim trochę czasu, gdy stąd wyjedziemy. Na tej stacji, do której lecimy, a jak tam się nie uda, to gdy znajdziemy się już w Bazie Główne wziąć chociaż dwudniową przepustkę i gdzieś z nim…
– Thace. Oni się pogodzą – przerwał mu Prorok jakby zrezygnowanym tonem. – Tak to już jest. Ciągła karuzela, rozstania i powroty. W przeszłości parę razy się wtrąciłem, pytałem, czy chcą, żeby ich rozdzielić, przesunąć któreś na jakąś flotę, aby nie wpływało to na ich pracę, ale zanim z tym zadziałałem, oni już mieli między sobą wszystko poukładane. Dopóki w kwestiach służbowych nie zawalają swoich zadań… nie będę interweniować, a ty możesz co najwyżej wysłuchać jego marudzenia. Widzę, że się przejmujesz, podczas gdy oni za miesiąc o tej sprzeczce nie będą nawet pamiętać. Jeśli zależy ci spędzić z nim trochę czasu, w porządku. Licz się jednak z tym, że za chwilę on może nie mieć dla ciebie czasu, bo akurat będzie godzić się z Vog i niemal nie będą się ruszać z sypialni po zakończonej służbie.
– Może masz rację – wymamrotał Thace, chociaż absolutnie nie zgadzał się z Prorokiem, a jego lekceważące podejście do kłótni w związku, nawet poważnych i bolesnych dla obu stron, było niepokojące. I nieco dziwne, jako że wcześniej wydawało się, że Prorok nie mógł znieść, że między ich dwójką nie było idealnie i jak sobie to wymarzył i bał się najmniejszego spięcia między nimi, a teraz bagatelizował znacznie poważniejsze sprawy w długoterminowej relacji innych osób; może sądził że na pewnym etapie związku kłótnie to normalność? Że kłótnie i brak zgody w elementarnych kwestiach, a tak było przecież obecnie w przypadku Vog i Vhinku, były czymś zupełnie zwyczajnym…? Obawiał się, że gdy minie czas, gdy Prorok wciąż będzie mieć wyrzuty sumienia, to może też zacząć uważać cykliczne awantury za oczywistość i, porównując się do tamtej dwójki bez wnikania w to, z czym mieli problem – sądzić wręcz, że w stałym związku ostatecznie wszystko się układa bez większego wysiłku.
Thace miał nadzieję, że mylił się i że odzywa się w nim paranoja i prawdopodobnie powinien wprost o to zapytać, ale nie potrafił się na to zdobyć; Prorok nie zareagował wybuchem złości na jego przytyk dotyczący jego zachowania przy Melko, ale nie był z tego zadowolony i po prostu nie chciał ponownie zaogniać sytuacji. Nie miał apetytu, ale aby nie budzić podejrzeń Proroka, zjadł całą kolację, dla bezpieczeństwa – wracając do tematu planów na kolejny dzień. Gdy znaleźli się w jego kwaterach, udawał, że jest bardziej zmęczony niż faktycznie był i że nie widzi jego zawiedzionego spojrzenia, gdy powiedział, że chciałby się wcześniej położyć i po raz pierwszy od dwóch tygodni porządnie wyspać, tym bardziej że rano miał dotrzeć na stację dwie godziny wcześniej niż zwykle.
Poszedł się przebrać i wykąpać pierwszy i gdy znalazł się w łóżku, długi czas bezmyślnie bawił się pilotem, zmieniając widok na ekranie emitującym okno. Wpatrywał się w kolejne w nocne krajobrazy, a potem, tknięty impulsem, wyszukał taki przypominający widok z domku letniskowego, do którego czasem wybierali się z Hangą. Przez ostatnie dni niewiele z nim pisał, bo naprawdę nie miał kiedy i chociaż ostatnio tęsknota za nim i życiem na DX-930 już go nie gnębiła tak jak na początku, teraz wróciła. Półtora roku temu miał kogoś, z kim życie mogło być proste i szczęśliwe, a teraz miał Proroka, mnóstwo kłamstw i sytuację romantyczną, która była nieporównywalnie bardziej ryzykowana i która, w razie popełnienia błędu, mogła kosztować go życie.
Zerknął na drzwi łazienki, za którymi zniknął Prorok, którego toaleta trwała znacznie dłużej niż zwykle; chciał wierzyć, że to dlatego, że było jeszcze stosunkowo wcześniej, a Thace oznajmił, że chce już iść spać, więc Prorok nie spieszył się z kąpielą. Czuł jednak, że mężczyzna dostrzegł, że coś było nie tak i uciekł przed nim, obawiając się konfrontacji i nie rozumiejąc, co zrobił źle.
Przymknął oczy, przypominając sobie, jak Prorok bez sporów zgodził się na skrócenie kontroli tylko dlatego, że to on o to zapytał. Domyślał się, że tak naprawdę nie miał nic złego na myśli mówiąc o relacji Vog i Vhinku – bo pewnie mówił dokładnie to, co obserwował przez długie lata a w szczególności ostatnie miesiące i faktycznie znał ich dużo dłużej. Że przez ostatnie dni było między nimi dobrze, nadal lubił z nim pracować, dzięki niemu czuł się coraz pewniej na spotkaniach z wysoko postawionymi wojskowymi… Był w porządku, zależało mu i tak bardzo się starał, podczas gdy Thace wykorzystywał jego przywiązanie do własnych celów, a teraz bez powodu potraktował dość chłodno. Co więcej, zataił przed nim rozmowę z Vhinku, która była istotna i o której w zdrowej relacji z całą pewnością powinien powiedzieć swojemu partnerowi… a w przyszłości miał pewnie ukrywać przed nim jeszcze więcej istotnych rzeczy.
Kiedy Prorok wyszedł w końcu z łazienki, pachnąc kilkoma różnymi kosmetykami, boso i w cienkiej. luźnej piżamie, w której nie przypominał ani trochę swojej codziennej, często zgryźliwej i oschłej wersji, Thace poczuł się jeszcze gorzej. Mężczyzna patrzył na niego niepewnie i zawahał się, zbliżając się do łóżka, jakby obawiał się przy nim położyć.
– Chodź tutaj. Chyba jednak nie jestem aż tak zmęczony jak mi się wydawało – powiedział i spróbował się uśmiechnąć. Wyciągnął do niego ręce i chwycił brzeg góry od jego piżamy, którą ściągnął z niego paroma ruchami. – Co to ma być? Mówiłem ci, że masz nie zbliżać się do łóżka mając to na sobie. Chyba przetrząsnę twoją garderobę i wyrzucę wszystkie góry od piżamy, jakie masz – dodał z wymuszonym rozbawieniem i gdy spojrzał na twarz Proroka, miał wrażenie, jakby po tych słowach mężczyzna mentalnie westchnął z ulgą. – I wiesz…? Nadal mamy sporo czasu. Po raz pierwszy od wielu dni…? – szepnął, łagodnie gładząc jego ramię, po czym wciągnął go do pocałunku i pociągnął na pościel.
Przymknął oczy, gdy chwilę później Prorok całował jego szyję, przytulał do siebie, pieścił skórę pod jego uszami i naprawdę starał się, by było mu dobrze. Thace oddawał pieszczoty odrobinę mechanicznie, ale wątpił, czy Prorok cokolwiek zauważył; był chyba zbyt szczęśliwy, że jednak wszystko było między nimi w porządku, by przyglądać mu się aż tak wnikliwie. A może był za mało doświadczony, by dostrzegać w łóżku takie rzeczy. Niby już to wiedział, ale teraz bardziej niż wcześniej zrozumiał, że w tej jednej kwestii ma nad nim przewagę. I że nawet jeśli miał obawy, a myśli o nocy sprzed dwóch tygodni czasem wracały, wiedział, że dopóki ma kontrolę – da sobie radę i prawdopodobnie będzie mu dobrze.
Vhinku słusznie zauważył, że Prorok jest do niego przywiązany i że to opłacalne, a Thace wiedział, że im bardziej komandor będzie od niego emocjonalnie uzależniony, tym więcej osiągnie. Powinien zacząć naciskać go, by powiedział cóż to za plany ma na moment, gdy wrócą do Bazy Głównej. O to, by uzasadnił oficjalnie ich współpracę. O to, by ich relacje były jak najbliższe i w miarę możliwości jednak pozbawione kłótni, bo był niemal pewien, że nie będzie w stanie znosić regularnie dramatów jakie przeżywali Vhinku i Vog.
Spojrzał na Proroka, gdy ten na chwilę oderwał się od jego ust i oparł ramieniem o pościel, półleżąc na znajdującym się pod nim Thace’u – nie przygniatał go i przez ostatnie dni uważał, by tego nie robić. Wolną ręką gładził jego policzek i delikatnie drapał nasadę ucha, wpatrywał się w jego twarz i uśmiechał, nie mając pojęcia, jak daleko myślami Thace był od niego w tym momencie. Wiedział, że mogliby dokończyć pieszcząc się dłońmi, tak, jak robili to przez ostatnie dni, gdy w ogóle znaleźli czas i sposobność na seks i Proroka w pełni by to zadowoliło…
Tyle że wiedział też, że to właśnie miało być jego życie, a niedługo wszystko będzie się w nim kręciło wokół Proroka, gdy dostanie nowe zadania, a Vhinku za miesiąc, kwartał czy rok rzuci wojsko i wyjedzie – bo ta kłótnia z Vog z całą pewnością nie była czymś, o czym zapomną i co Prorok bagatelizował. Musiał do niego przywyknąć, przywiązać go do siebie i zgasić w samym sobie bezsensowne tęsknoty i rozterki, które do niczego nie prowadziły.
Przez ostatnie dni z wypchnięciem z myśli ich koszmarnego początku uporał się na tyle na ile był w stanie, zajmując się pracą i skupiając na tym, jak bardzo Prorok starał się mu wynagrodzić to w sytuacjach intymnych czy, może szerzej, prywatnych… I tak naprawdę nie było żadnego powodu, by nie spróbować ponownie – ostatecznie Thace uznał, że jeśli będzie to dla niego zbyt straszne, to pewnie wszystko przerwą, gdy zacznie się trząść, a Prorok będzie miał poczucie winy, które przecież też bywało przydatne. Jeśli tak się stanie, postanowił, że jeszcze dziś zapyta go o jego plany na reorganizację pracy w Bazie Głównej oraz spróbuje je zmienić, jeśli uzna, że to, co wymyślił, jest mu nie na rękę, jeśli chodziło o misję. Gdy postanowił to i dostrzegł ewentualną drogę ucieczki i zrobił plany, determinacja zaczęła wysuwać się przed obawy.
– Thace…? – odezwał się niepewnie Prorok, kiedy leżący pod nim mężczyzna odsunął go odrobinę, a potem zmienił pozycję i podciągnął się na pościeli, rozsuwając i nieco podkurczając nogi.
– Chodź tu. Zajmij się mną.
– Czy ty… Chcesz żebym… – urwał, jąkając się. Thace popatrzył na niego i uniósł brwi; wiedząc o jego niewielkim doświadczeniu, spodziewał się niby że Prorok może nie będzie aż tak wylewny, jeśli chodziło o ustalenia dotyczące seksu. Wydawało mu się jednak zabawne, że ktoś zawsze tak pewny siebie, gadatliwy i potrafiący zdominować niemal każdego rozmówcę, stał się przy nim tak zawstydzony. Było w tym coś uroczego i było to bezpieczne. Przypuszczał, że za jakiś czas może zacząć go to irytować, ale ten moment jeszcze nie nadszedł, a Prorok w tak niepewnym wydaniu… to było korzystne. Ułatwiało mu zadanie. Sprawiało, że to on miał tu władzę i kontrolę i czuł, że to on a nie Prorok rządzi i bez względu na to, co miało stać się za chwilę, to on o tym zdecydował.
– Chcę uprawiać seks i tak, mam ochotę na penetrację i chcę spróbować to zrobić. Ufam ci… pragnę cię. W ten sposób – powiedział wprost, wpatrując się w Proroka, który na tak jednoznaczne i graficzne przedstawienie sprawy momentalnie znieruchomiał i nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa. – Mam nadzieję, że masz pod ręką zapas lubrykantów, bo proszenie Sentry by przyniosły je teraz z sekcji medycznej opóźniłoby zabawę, a nie mamy aż tyle czasu.
– Jesteś pewny…? – zdołał wykrztusić Proroka.
– Nie jestem zamotanym, niewinnym trzydziestolatkiem, który nie wie czego chce – powiedział i zaśmiał się na widok niepewnej miny Proroka, a potem odrobinę złagodził głos, wyciągnął do niego rękę, pogłaskał go po szyi i ramieniu. – Bądź delikatny. Nie spodziewam się, że masz jakiekolwiek bezpieczne zabawki, którymi wygodnie byłoby ci mnie przygotować, więc proszę, uważaj na szpony.
– Nie chcę zrobić czy krzywdy. Nie chcę żebyś się mnie bał, jeśli coś zrobię nie tak…
– Nie zrobisz. Tylko… patrz na mnie. I słuchaj mnie, jeśli… – zająknął się celowo. – Jeśli jednak się przestraszę – dodał i spróbował zmusić się, by jego uszy opadły w uległym wyrazie, jednak to było… wykalkulowane i chłodne. A Prorok i tak w to uwierzył, biorąc pod uwagę jak łagodny się stał chwilę później.
Thace powstrzymał go, gdy spróbował przygasić światło pilotem i nie spuszczał z niego wzroku. Obserwowanie pewnej niezdarności i braku pewności w ruchach Proroka w jakiś sposób ułatwiało mu zadanie i tym bardziej czuł się górą. Patrzył na jego niezbyt śmiałe poczynania, mówił, co ma robić, a kiedy ten stwierdził, że będzie im wygodniej, jeśli Thace się odwróci, ponownie się skulił i ściszył głos.
– Może kiedyś. Na razie będę czuł się lepiej… mogąc na ciebie patrzeć – powiedział i wpatrywał się w twarz Proroka, badając jego reakcję. Mężczyzna skinął głową, a jego ruchy i pieszczoty stały się jeszcze łagodniejsze, jakby obawiał się, że Thace wycofa się, jeśli mu czegoś odmówi albo zacznie namawiać do rzeczy, na które ten nie miał ochoty. Na ile potrafił, dbał o jego przyjemność i panował nad sobą, gdy przytulali się i całowali, powstrzymując jednak przed okrzykami czy nadmiarem słów.
Trwało zdecydowanie dłużej niż za tym pierwszym, koszmarnym razem dwa tygodnie temu. Jak przez ostatnie dni Thace czasem odpowiadał na pieszczoty automatycznie i z radością, tak teraz nie do końca potrafił odsunąć z myśli wszystkich obrazów i były momenty, gdy nieruchomiał i spoglądał na Proroka z lękiem. Tym razem jego uszy i ramiona skuliły się same i nie musiał udawać ani zmuszać się do okazywania reakcji świadczących o uległości i strachu. Prorok zwalniał, gładził go po twarzy i całował. Parę razy zapytał, czy jest w porządku i za każdym czekał na jednoznaczne potwierdzenie.
Nie był to dla Thace’a najlepszy seks w życiu, ale ponieważ przez ostatnie dni ich zbliżenia były łagodniejsze, nie bał się aż tak bardzo, by w którymkolwiek momencie to przerwać. Dał sobie radę, bo Prorok był ostrożniejszy, poruszał się w nim powoli i wyglądało na to, że pozycja faktycznie nie jest dla niego wygodna – byłaby bardziej, gdyby chwycił go od spodu za uda i uniósł jego nogi lub przycisnął je do klatki piersiowej Thace’a, ale chyba obawiał się zrobienia czegoś tak zdecydowanego. Thace przypuszczał, że za jakiś czas jednak to zrobi, bo widział wyraźnie, że zabawa w tak delikatny seks przypominający niewinną scenkę z filmu romantycznego, w dodatku kiepsko wyreżyserowanego, to nie jest coś, co było dla Proroka naturalne. Dla niego również nie było i miał nadzieję, że za jakiś czas będzie zupełnie w porządku, gdy w łóżku pojawi się więcej… dynamiki? Namiętności? Teraz jednak spiął się na samą myśl, że miałoby to nastąpić.
Były momenty, gdy sfrustrowany swoimi obawami zaciskał zęby i aby to zamaskować próbował się uśmiechać – a komandor akurat sztuczność tych uśmiechów raczej dostrzegał, więc na wszelki wypadek wtulił twarz w jego szyję, aby czymś się nie zdradzić. Wpatrywał się w ekran ponad ramieniem Proroka, gdy ten przytulał go i pieścił, trzymając tuż przy sobie. Thace nie posunąłby się do stwierdzenia, że próbował udawać, że jest w tym momencie z kimś innym, a na pewno nie dało się udawać, że jest z Hangą, który od Proroka był o kilkadziesiąt centymetrów niższy i pewnie więcej niż dwukrotnie lżejszy, jednak wiedział, że tak, zaczyna okłamywać samego siebie i popadać w niekonkretne fantazje, które nie miały żadnego sensu.
Przypuszczał, że to samo robił czasem Vhinku w pracy, do której stracił całe serce, tyle że on właśnie rozważał ucieczkę z miejsca, w którym nie chciał dłużej być, do świata i życia, o którym marzył, podczas gdy Thace to tego pierwszego musiał się przyzwyczaić o drugim musiał zapomnieć. Nigdy tak jak w tym momencie nie żałował, że nie może powiedzieć Vhinku o wszystkim, co się wydarzyło, kim naprawdę był i w końcu odpowiedzieć mu na pytanie, dlaczego w ogóle jest w wojsku i akurat w Bazie Głównej, skoro ewidentnie nie tego pragnie.
Prorok lekko wbijał paznokcie w jego skórę, gdy zbliżał się od orgazmu, gdy pod koniec przyspieszył i zmienił tempo na nieregularne i w jakiś sposób irytujące. Sam seks… nie było to bolesne i nie spowodowało ataku paniki, co uznał za sukces, ale nie mógł powiedzieć, że czuł jakąś szczególną przyjemność i naprawdę miał nadzieję, że Prorok nabierze z czasem wprawy. Wiedział, że mężczyzna się starał i doceniał to… ale cieszył się, gdy było już po wszystkim i że zdołał go zaspokoić i odegrać przy nim właściwą rolę. Czuł ulgę, kiedy skończyli, a Prorok położył się na boku i przytulił go mocno, gładził jego włosy, całował szyję i sunął palcami po jego plecach.
– Thace czy ja… zrobiłem coś nie tak…? – spytał Prorok w pewnym momencie, a Thace drgnął, zaskoczony tymi słowami.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Jesteś nieobecny – szepnął, a Thace westchnął. Więc jednak zobaczył więcej niż powinien i nie był tak ślepy i nieświadomy, jak wcześniej o nim myślał.
– Byłem trochę przestraszony – powiedział ostrożnie i skulił uszy. – Wciąż jestem oszołomiony, że było… że było nam dobrze...
– Nie jestem pewien, czy tobie było – oznajmił, a Thace nie miał pojęcia jak łagodnie i dyplomatycznie powiedzieć mu, że jak na razie jest naprawdę przeciętnym kochankiem. Nie wiedział, jak powinien się zachowywać, aby wyglądało naturalnie i w ogóle jak miał skutecznie grać, że chce seksu, który chociaż nie okazał się traumatyzujący, wcale nie był czymś, na co miał ochotę. Po raz pierwszy zaczął rozważać, by poprosić Kolivana, by jednak zorganizował mu rozmowę z którąś z sióstr, która była w takiej sytuacji albo chociaż była to tego przeszkolona. Na samą myśl o tym poczuł, jak jego skóra zaczyna ciemnieć z zażenowania. – Thace, co się…
– Zwykle byłem aktywną stroną w łóżku. I zwykle byłem z młodszymi osobami, z którymi było bezpiecznie i nie musiałem zamartwiać się, że łączą nas relacje służbowe, że ktoś może nas odkryć i skrzywdzić, ale teraz cały czas mam to z tyłu głowy i nie potrafię się zrelaksować i… – urwał i spojrzał na Proroka. – Chcę wrócić do Bazy, chcę byś zadbał o moje stanowisko tak, by moja obecność na krążowniku nie budziła żadnych podejrzeń, by nikt się tu nie kręcił, nikt nie miał dostępu do kamer i Sentry, a teraz ma do nich dostęp każdy oficer… poza Vog i Vhinku którzy mają swoje problemy, jest tu jeszcze dziesięciu podporuczników, którzy nudzą się, plotkują i nie mam pojęcia co robią i…
– Thace. Jesteśmy bezpieczni. Spokojnie… – szepnął, gładząc go po twarzy. Thace nie był stuprocentowo pewny, czy Prorok mu uwierzył, że chodziło wyłącznie o to, ale wydawało się, uspokoił się, słysząc taką argumentację. – Niedługo wracamy. Wszystkim się zajmę. Mam plany i…
– Jakie…? Nie znoszę niepewności, nie wiem, co się ma dziać, martwię się o nas i teraz o Vhinku i Vog na dokładkę, o całą kontrolę, o…
– Nie powinniśmy rozmawiać tutaj na takie tematy.
– Wiem. Przepraszam – szepnął i jego uszy skuliły się bezwiednie i tym razem naturalnie, na formalny i chłodny ton Proroka, co momentalnie sprawiło, że twarz mężczyzny złagodniała. – Ja tylko…
– Zgodnie z regulaminem, nie mogę awansować ponownie za dokonania inne niż bojowe żołnierza, który był na danym stanowisku krócej niż trzy lata – powiedział z ociąganiem. – Jesteś podporucznikiem niespełna dwa i pół roku… tak naprawdę powinienem uznać przeniesienie z DX-930 do Bazy Głównej za awans i liczyć ten czas jako rok i kwartał, ale to będę w stanie ominąć, jeśli perfekcyjnie zdasz testy oraz wykażesz się skutecznością w czasie koordynowania kontroli.
– Czy ty… konsultowałeś to z kimś…? – spytał ostrożnie Thace. – Skąd w ogóle taki pomysł…?
– Nie mogę przekazywać ci takich informacji.
– Rozumiem, sądziłem… przepraszam.
– Rozmawiałem z Vog – odparł Prorok, który najwyraźniej nie potrafił jednak odmówić Thace’owi odpowiedzi, chociaż wiedział, że z przyczyn formalnych naprawdę nie powinien z nim o tym rozmawiać. – Na różne tematy, ale między innymi o awansach i zmianach w organizacji w Bazie Głównej. To było parę tygodni temu, zanim my dwaj… – urwał. – Vog ma doskonałe pomysły i ambicje, by się rozwijać, a ze wszystkich poruczników jej ufam najbardziej i chcę ją zaangażować w pewne projekty i znaleźć odpowiednią rolę również dla ciebie. Nie podjąłem jeszcze żadnych decyzji, bo potrzebuję ocenić najpierw sytuację w Bazie Głównej, zanim zrobię tam jakiekolwiek rewolucje. Cokolwiek postanowię, wiedz jednak, że zadbam o to, byś miał odpowiednią pozycję i był bezpieczny. Chcę cię awansować i mieć cię blisko siebie i zrobię to tak, by nie budzić niczyich podejrzeń. Przepraszam, Thace, ale na tę chwilę to wszystko, co mogę ci powiedzieć.
– Nie oczekuję, że będziesz zdradzał mi szczegóły poufnych rozmów, komandorze – odparł Thace, mając nadzieję, że w jego głosie nie zabrzmi fałsz; Prorok zmarszczył jednak brwi i coś w jego tonie ewidentnie mu się nie spodobało. – Jeśli czegoś nie mogę wiedzieć, to po prostu mi to powiedz, gdy zadaję ci pytanie – dodał szybko. – Nie bądź zły, że je zadaję… to dla mnie jasne, że nie wszystko mogę wiedzieć.
– Naprawdę wolałbym, byś nie tytułował mnie komandorem zaraz po tym jak uprawialiśmy seks. Właśnie poczułem się jak zdemoralizowany zboczeniec – powiedział z lekkim rozdrażnieniem, na co Thace parsknął krótkim śmiechem.
– Prorok, tak, uprawialiśmy seks a potem rozmawialiśmy o pracy i to w kontekście, w którym sam podkreślałeś, że jesteś dowódcą. Ciężko udawać, że jest inaczej.
– Sam zacząłeś tę dyskusję.
– Nie, ty ją zacząłeś – powiedział z uporem, wpatrując się w Proroka, by ocenić, czy ten zirytuje się jego zachowaniem i na ile będzie, zły, lecz mężczyzna wydawał się raczej rozbawiony.
– Ta wymiana zdań jest absurdalna – stwierdził w końcu. – I to z całą pewnością ci się nie wymsknęło, Thace, tylko powiedziałeś to celowo.
– Może powiedziałem…? – odparł, wciąż testując, na ile może sobie pozwolić; Prorok wciąż nie był zły. Może odrobinę zirytowany. Ale bardziej go to śmieszyło niż drażniło.
– Thace, nazwij mnie komandorem w łóżku jeszcze raz, a cię z niego wykopię. Dosłownie – oznajmił, tym razem ewidentnie żartując, na co Thace uniósł brwi.
– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz skądkolwiek mnie wykopywać – odparł z nutką rozbawienia, po czym chwycił Proroka za ramiona i korzystając z tego, że ten nie spodziewał się ataku, przekręcił ich obu i jednym ruchem unieruchomił, tak, że Prorok leżał na brzuchu, a on siedział na jego udach i krępował mu ręce. – Jestem całkowicie pewien, że jestem od ciebie silniejszy.
– Chyba żartujesz. Zaskoczyłeś mnie, ale w uczciwej walce…
– Ach tak? Może powinniśmy umówić się na sparing na sali treningowej. W ramach ćwiczeń do testów sprawnościowych – zakpił, wciąż go nie puszczając i po raz pierwszy od początku wieczoru poczuł, że dobrze się bawi, kiedy Prorok nieskutecznie próbował się uwolnić.
– Puszczaj – warknął, ale Thace dostrzegł na jego obróconej twarzy uśmieszek. – To podstępny atak na oficera wyższego stopniem. Niegodne żołnierza i kwalifikujące się na naganę.
– No jasne. Czekam na treść tej nagany – odparł, pochylając się nad Prorokiem, aż jego usta znalazły się przy jego karku. – Podporucznik Thace zaatakował komandora w sypialni, korzystając z elementu zaskoczenia i faktu, iż ten był nieuzbrojony i pozbawiony munduru, a następnie unieruchomił w niestosownej pozycji oraz nie reagował na bezpośredni rozkaz zaprzestania swoich haniebnych działań. Nie wiem, czy nagana to wystarczająca kara dla kogoś odznaczającego się aż taką niesubordynacją, sir – powiedział, a następnie pocałował go w kark i uśmiechnął się, gdy Prorok wydał z siebie cichy jęk. Zwolnił uścisk na jego nadgarstkach i zachichotał, kiedy mężczyzna wyswobodził się, zrzucił go z siebie i spróbował obrócić ich pozycję; nie zdołał tego zrobić, bo Thace chwycił jego ręce zanim mężczyzna zdołał przyszpilić go do pościeli, dodatkowo oplatając jego uda nogą i zakleszczając je, by ten nie miał pola manewru. Leżeli splątani w dziwnej pozycji i chociaż unieruchomił Proroka, sam również nie miał za bardzo jak się ruszyć.
– Przyznaję, jesteś silniejszy niż się spodziewałem oraz przebiegły – sapnął Prorok i lekko otarł się o niego; nie był jeszcze całkowicie podniecony, ale między jego nogami Thace wyczuwał już pewną twardość. – Może sparing to nie taki zły pomysł. Oczywiście gdy już pozbędziemy się z mojego statku tych całych tłumów i będziemy mieć salę treningowa tylko dla siebie. Jeśli masz tendencje walczyć w taki sposób, wolałbym nie mieć publiczności.
– Uważasz, że podczas sparingów walczę nieuczciwie? – spytał z rozbawieniem.
– Z innymi nie, bo obserwowałem cię nie raz, gdy udawałeś się na salę treningową, ale nigdy nie walczyłeś ze mną. Jedyne, co zauważyłem, to że Vhinku zwykle dajesz fory – oznajmił i rozluźnił się odrobinę, a wówczas Thace też poluzował uścisk, jednak nie wyswobodził go.
– Nie miałem pojęcia, że mam widownię.
– Używałem kamer. Pewnie masz mnie za koszmarnego podglądacza. I wcześniej, gdy dopiero się poznaliśmy… nie masz pojęcia, ile razy szukałem cię na kamerach w Bazie Głównej. Tyle że wtedy po prostu chciałem się czegoś o tobie dowiedzieć, ale jeszcze o tobie nie fantazjowałem. Ostatnio już tak – przyznał; jak wcześniej był tylko lekko pobudzony, tak teraz jego podniecenie było już ewidentne. – Nie jesteś ani trochę zaskoczony.
– W auli X-10 nie ma monitoringu. W sali, z której mnie obserwowałeś w bazie, był. I też cię obserwowałem.
– Dlaczego…? – spytał ze zdumieniem. – Z całą pewnością nie dlatego, że ci się podobałem. Ledwo się znaliśmy… przez cały czas, gdy pracowałem z terenu stacji, widzieliśmy się jeden jedyny raz i w dodatku nie zrobiłem na tobie najlepszego wrażenia.
– Też chciałem się czegoś o tobie dowiedzieć.
– I czegoś się dowiedziałeś?
– Że gdy zaczynałeś sprawdzać kamery, czasem coś strasznie cię irytowało. Teraz już wiem, że to prawdopodobnie dlatego, że sprawdzałeś moje logi i nie mogłeś mnie nigdzie znaleźć, bo ukrywałem się w uniwersalnych serwerowniach, gdzie mogłem się dostać bez autoryzacji biometrycznej. Dowiedziałem się też, że gdy myślałeś o mnie… – urwał, a potem korzystając z rozluźnienia Proroka, wykręcił mu ręce i przyszpilił do pościeli w znacznie wygodniejszej dla siebie pozycji – …strasznie łatwo się rozpraszałeś – wyszeptał wprost do jego ucha. Usłyszał parsknięcie Proroka, który obrócił twarz tak, by móc go pocałować.
I tym razem to on rozproszył Thace’a. Siłowali się jeszcze parę chwil, coraz bardziej rozbawieni i równie podnieceni i gdy wygłupy zmieniły się w pieszczoty, tym razem było to już wyłącznie przyjemne, a nie stresujące, wymuszone i nudne. Prorok nie był aż tak delikatny, tyle że po krótkiej zabawie z siłowaniem się, dla Thace’a to było w porządku. Doszli w swoich dłoniach krótko po sobie, wciąż w niewygodnej, zabawnej pozycji, całując się i przytulając. I ta niewymuszona przyjemność nie przypominała niczego, co do tej pory wydarzyło się między nimi w sypialni.
Był rozbawiony, zadowolony, niemal szczęśliwy, a myśl, że mogliby to powtórzyć, podobała mu się znacznie bardziej, niż sądził, że powinna. Robił w łóżku z różnymi mężczyznami… różne rzeczy. I tak, czasem zdarzało się, że ktoś lubił pewne fizyczne przekomarzanie się przed seksem, lecz Thace nad prawie każdym z nich miał wyraźną przewagę fizyczną czy większe doświadczenie w walce i musiał się hamować, by nie zrobić im nieopatrznie krzywdy. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek robił to z kimś na tyle silnym, mimo że od Proroka zupełnie różnili się posturą i sposobem walki, by stanowił dla niego jakiekolwiek wyzwanie.
Prorok usnął szybko, a Thace, chociaż poczuł się lepiej i zdołał odgonić niechciane myśli, jakiś czas był na to jeszcze zbyt pobudzony. Walczył z bezsennością na tyle długo, że niemal zaczął rozważać podebranie mu jakichś leków, które po pierwszej nocy tutaj znalazł w szafce w łazience. Rozbawienie przygasło i ponownie był przygnębiony i jednocześnie wiedział, że jeśli Kolivan zapyta go jak sobie radzi, to opowieść o tym wieczorze nie przejdzie mu przez gardło.
Gdy Prorok przytulał go i przez sen, było mu jak przez wszystkie poprzednie noce… ciepło. Czuł się bezpieczny. Ale przede wszystkim dobrze w sposób, w który raczej nie powinno mu z Prorokiem być. Usnął, czując pod palcami miękką sierść na jego klatce piersiowej i włosy lekko łaskoczące go w policzek.
***
Obudził ich automatyczny system, dzięki któremu ekran wyświetlający krajobraz podobny do DX-930 zaczął świecić jaśniej, symulując świt, zaś ledwo słyszalne, relaksujące dźwięki z głośników przerodziły się w nieco natarczywy śpiew egzotycznych ptaków. Widok na ekranie przypomniał Thace’owi Hangę i te kilka wypadów do domku letniskowego, gdzie uprawiali seks aż usnęli, a gdy tylko otworzyli oczy o poranku, od razu sięgali po siebie ponownie. Nie zdołał pogrążyć się we wspomnieniach, bo Prorok uchylił powieki i niewyraźnie zapytał, która godzina i ile jeszcze mieli czasu do wyjścia.
Mieli go całkiem sporo, ale skurczył się dramatycznie, kiedy Thace wyciągnął do niego ręce zamierzając nieco rozbudzić się pocałunkami, a te zmieniły się w bardziej intensywne pieszczoty. Dźwięki z głośników wciąż przypominały DX-930, a Prorok nie przypominał Hangi ani trochę – wciąż był senny i nieco ociężały, był miękki, ciepły i tak jak zawsze przyjemny w dotyku, a Thace uśmiechał się, przypominając sobie jego pierwszą reakcję na to określenie, zaciskając palce wolnej dłoni na jego futrze. Dochodzili w podobnym momencie, chociaż jak do tej pory, Thace’owi zajmowało to nieco więcej czasu, a potem, mamrocząc, że naprawdę powinni wstać, wtulili się w siebie i zaliczyli kilkunastominutową drzemkę. Wybudził ich dopiero krzykliwy alarm z komunikatora Thace’a, który poderwał ich obu z pościeli.
– Co się… – wydusił Prorok, podczas gdy Thace chwytał komunikator. – Która godzina? Zaspaliśmy. Spóźnimy się. Nigdy nie spóźniłem się do pracy! – wykrzyknął a w jego głosie pobrzmiała panika, która sprawiła, że Thace parsknął krótkim, nerwowym śmiechem.
– Mamy prawie pół godziny by dotrzeć na miejsce.
– Nie zdążę się wyszykować. Nie zdążę nawet umyć włosów…! Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? – podniósł głos, podrywając się z łóżka.
– Bo też zasnąłem…? – odparł, odrobinę się kuląc. – Napiszę do porucznika Melko i przesunę wasze spotkanie…
– Nie. Niczego nie przesuwaj. Zamów mi coś do jedzenia – rzucił, ruszając w stronę łazienki. Thace odprowadził go wzrokiem, po czym wstał z łóżka, wciągnął na biodra dół porzuconej piżamy, by nie paradować po apartamencie nago i udał się do salonu; zamówił z dań coś, co miało najkrótszy oczekiwany czas dostarczenia, nastawił w ekspresie ruuso i zerknął na zegarek ponownie, dziwiąc się, skąd panika Proroka. Prom krótkodystansowy leciał stąd zaledwie kilka minut, a łącznie z dotarciem do doków – podróż nie mogła trwać więcej niż kwadrans i tak naprawdę mieli wystarczająco czasu, by się przyszykować. Przez ostatnie dwa tygodnie zorientował się, że Prorok rano po prostu się grzebie i wcale nie potrzebowałby aż tyle czasu, gdyby trochę się pospieszył.
Po paru chwilach z sypialni wypadł Prorok, w samej bieliźnie oraz rozpiętym szlafroku i potarganych od suszarki włosach i sierści, rzucił mundur na kanapę, a potem zaczął nerwowo i bezsensownie kręcić się po pomieszczeniu. Chwycił jakiś baton energetyczny – chociaż przecież prosił o śniadanie – układał fryzurę jedną ręką i sprawdzał komunikator jednocześnie. Thace uciekł do łazienki, by wyciągnąć z garderoby świeży mundur w swoim rozmiarze i nie więcej niż dziesięć minut później, po suchym prysznicu i szybkiej toalecie wychodził już z niej gotowy i przebrany do pracy; uniósł brwi, widząc, że Prorok wciąż nawet się nie ubrał i nadal wykonywał na raz kilka czynności, z komunikatorem w ręku pochłaniając śniadanie i szybko popijając ruuso.
– Dlaczego się nie ubrałeś? – spytał Thace, wpatrując się w niego z zaskoczeniem; mężczyzna był nawet bardziej poczochrany niż wcześniej i nie wyglądało na to, że jest choćby odrobinę bardziej gotowy.
– Szykuję się – uciął, po czym chwycił mundur, wciągnął spodnie i ponownie zaczął kręcić się po pomieszczeniu; wrócił do łazienki, wbiegł z powrotem do salonu w rozpiętej górze munduru, mimo że wcześniej przyniósł sobie inny do salonu i zaczął go zapinać tak szybko i nerwowo, że zaciął jeden z zatrzasków i zaczął szarpać nim tak, jakby zamierzał wyrwać w nim dziurę.
– Daj to – westchnął Thace, podszedł do niego, odtrącił jego ręce i pospiesznie uporał się z zapięciem, a potem wygładził mundur na jego klatce piersiowej. Prorok był zestresowany i oddychał zbyt szybko, a jego oczy były zaokrąglone. – Co z tobą? Mamy czas. Skończ śniadanie na spokojnie i przestań biegać po całych kwaterach.
– Nie uczesałem się. Jeśli ktoś mnie zobaczy, od razu domyśli się…
– Siadaj, zjedz spokojnie i daj mi szczotkę. Na promie jest niewielki dystrybutor żywności syntetycznej i zapas przekąsek energetycznych a na stacji jest ich przynajmniej kilka, więc jak nadal będziesz głodny, to coś sobie stamtąd weźmiesz. Przestań panikować. Nikt się niczego nie domyśli – powiedział, jednocześnie ciągnąć go na kanapę, by uczesać mu włosy.
– Wstaliśmy za późno…!
– Rzadko wstaję do pracy dając sobie na przyszykowanie się do wyjścia więcej niż pół godziny. Kwadrans to raczej standard.
– Ja potrzebuję godziny albo i więcej…! Dobrze o tym wiesz!
– Naprawdę nie wiem, na co. Jak ja mam za mało czasu, biorę suchy prysznic, śniadanie można złapać w biegu, a założenie munduru zajmuje dwie minuty. Po co w ogóle moczyłeś włosy?
– Bo wyglądają koszmarnie jak tego nie zrobię. Czekaj! Zapomniałem wody toaletowej, muszę…
– Siadaj i uspokój się, bo zaraz się udławisz – oznajmił, po czym wrócił do sypialni, gdzie wciąż poniewierały się oficerki Proroka i przyniósł mu zarówno je, jak stojącą w łazience zaraz pod lustrem wodę toaletową. – Jak powiesz, że na dziś zamierzałeś użyć innego zapachu, to cię uduszę. Coś jeszcze? – spytał, a gdy Prorok spojrzał na niego odrobinę oszołomiony, skropił jego skórę nad uszami. – Na mostku powinniśmy być za siedem minut. Dokładnie tyle nam zajmie dotarcie tam – stwierdził i poczekał, aż Prorok założy buty i podniesie się z miejsca.
– Dlaczego jesteś taki spokojny?
– Dlaczego miałbym nie być? – spytał, po czym zbliżył się do niego i krótko pocałował go w usta; Prorok, który i tak był pobudzony z powodu stresu, przywarł do niego całym ciałem i zaczął mocno oddawać pocałunek. – Teraz mamy już tylko sześć minut… – wydusił Thace, gdy na chwilę się od siebie oderwali.
– A ja tymczasem mam ochotę ponownie cię rozebrać, na co absolutnie nie mamy czasu. Chodźmy… nie! Czekaj. Nie wyłączyłem kamer na korytarzu!
– Ja to zrobiłem. Idziemy – powiedział i musiał zacisnąć usta, kiedy Prorok zaczął przypominać sobie o kolejnych rzeczach, które były mu potrzebne, co trwało tak długo, że do czasu, gdy powinni wylecieć zostały im już zaledwie dwie minuty; Thace zerknął na komunikator i zobaczył wiadomość od Vhinku, który pytał go, czy już poleciał na stację czy ma na niego poczekać, bo właśnie dotarł do hali odlotów i jest tu z kilkoma swoimi podporucznikami. – Prorok, Vhinku już na nas czeka. Mam mu powiedzieć, żeby ruszali bez nas? Możemy polecieć twoim myśliwcem. Chyba lepiej żebyś dał sobie kilka dodatkowych minut.
– Niech poczeka – odparł Prorok, który w końcu zebrał wszystko i ruszył do wyjścia. – Nie chcę sam pilotować, bo jestem wciąż zbyt zaspany, a sprawdziłem już i widzę, że wszystkie Sentry z odpowiednim oprogramowaniem są w użyciu.
– Mam uprawnienia pilota – powiedział Thace z lekka urazą, kiedy opuszczali w końcu jego kwatery. Posłusznie jednak napisał do Vhinku i poinformował go, że za chwile zjawią się tam razem z Prorokiem.
– Widziałem twoje umiejętności parę razy i gdybym cię nie znał, zacząłbym podejrzewać, że dałeś komuś łapówkę by je uzyskać. Powiedz, żeby poczekali pięć minut. Zaraz będziemy na miejscu.
– Już mu to napisałem. Wiesz, że gdybyś kazał im czekać kwadrans, też by to zrobili?
– Nigdy się nie spóźniłem do pracy. A ty… nie wiem, jak możesz być tak spokojny. O niebiosa… zapomniałem o suplementach i żelu do…
– Jeśli teraz spróbujesz wrócić do kwater, przysięgam, pójdę na halę odlotów sam i powiem, że wróciłeś się do kwater by piłować i malować sobie szpony. Nie wiem, czym się tak denerwujesz.
– Prawie spóźniłem się do pracy, bo uprawiałem rano seks i zaspałem – syknął przyciszonym, nieswoim głosem. – To się nigdy nie zdarzyło. Do wczoraj nie miałem pojęcia, że coś takiego w ogóle może się wydarzyć. Ktokolwiek mnie zobaczy, od razu się domyśli…!
Nikt się nie domyślił i nikt nie uznał nawet za dziwne, że zjawili się w dokach razem. Chociaż Vhinku miał nie ogłaszać jeszcze wszem i wobec, że zamierzają dziś zakończyć misję, kilku towarzyszących im żołnierzy przeczuwało już dobre wieści, a na promie – i później na stacji – panowała ekscytacja i poruszenie. Kiedy Prorok skończył rozmowę z porucznikiem Melko, ten po raz pierwszy od dwóch tygodni nie wyglądał, jakby chciał umrzeć, wydawał się spokojniejszy i parę razy się uśmiechnął. Kiedy po ogłoszeniu decyzji komandora, że wylatują w ciągu kilku godzin zapanowała powszechna radość, Melko podszedł do Thace’a i poprosił o chwilę na osobności.
– Komandor był dziś… wyjątkowo wyrozumiały – powiedział. – Przyznał, że rozmawiał z tobą na mój temat i że mnie poparłeś. Gdy tu przyjechałeś… chyba nie traktowałem cię z należytą powagą, za co przepraszam. Wiem, że nie miałeś powodów, by mnie bronić. I wiem, że to dzięki tobie cała sytuacja… nie skończyła się dla mnie tak źle, jak mogła.
– Poruczniku, przekazałem komandorowi tylko konkretne, zgodne z prawdą rekomendacje. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie byłeś odpowiedzialny za szpiega w obcej jednostce, który do transferów danych używał akurat twojej stacji. Przestarzały sprzęt, jakim dysponujesz, to również nie twoja wina. Sprawdziliśmy raporty i wiem, że wnioskowałeś do centrali kilkakrotnie o dodatkowe fundusze. Bardziej martwić się musi o to osoba, która ich przydziału odmówiła, a mianowicie dowódca Pionu Technicznego.
– Przejmiesz rolę Lorcana, prawda? Wszyscy tu i na innych stacjach, z którymi jestem w kontakcie, już o tym mówią – wypalił Melko, a Thace znieruchomiał.
– Nie sądziłem, że pojawiły się takie plotki…
– Cóż, więc pojawiły. Bez względu na to, czy to prawda czy nie… uważam, że świetnie sprawdziłbyś się na jego miejscu. I jeszcze raz dziękuję ci za wsparcie. Zarówno w kwestii komandora, jak też za to, co robiłeś przez ostatnie dwa tygodnie. Podczas tej kontroli to ja powinienem koordynować pracę moich ludzi, a spadło to na ciebie i radziłeś sobie doskonale, nawet gdy pomagający ci porucznik Yldeg trzy dni temu musiał wyjechać. Jesteś ode mnie dwa razy młodszy i widziałem, że pierwszego dnia byłeś strasznie zestresowany, ale tak szybko uporałeś się z tym i… – urwał. – Będziesz, już jesteś, doskonałym oficerem, nie tylko technicznym, ale też dowodzącym i z całą pewnością czeka cię wspaniała kariera. Będę trzymał za ciebie kciuki.
– Dziękuję, sir. Przyda mi się szczęście, gdy będę zdawał podstawowe testy pilotażu podczas najbliższej sesji.
– Daj znać, jak będzie po wszystkim. Sentry musiały wymienić kolumnę nośną, w którą uderzyłeś przy lądowaniu czwartego dnia, a myśliwiec, który stał obok, wciąż jest w naprawie – oznajmił, popatrzyli na siebie i jednocześnie parsknęli śmiechem.
Dwie godziny później wylatywali ze stacji, kierując się zgodnie ze zleceniem Proroka do rejonu RE-BXO, gdzie dotrzeć mieli późnym popołudniem. Na całym krążowniku panowała powszechna wesołość i Thace z trudem uwolnił się od żołnierzy, którzy już – oczywiście – dowiedzieli się, że to on wpłynął jakoś na komandora, który nie tylko zakończył kontrolę, ale też zarządził, że przed powrotem do Bazy Głównej wstąpią do atrakcyjnego układu planetarnego, gdzie będę mieć trzy dni, by się pobawić. Kolejne osoby oznajmiały mu, że już pierwszej nocy oczekują, że poleci z nimi, bo każdy zamierzał postawić mu drinka albo i pięć i zapewniały, że nie przyjmą odmowy. Chociaż jakiś czas temu był traktowany z dystansem przez to, jak bardzo się izolował i spędzał cały wolny czas z komandorem, teraz nastroje odwróciły się o sto osiemdziesiąt stopni, a od dwóch podporuczników Vhinku usłyszał wręcz, że dobrze mieć w pobliżu odważnego dzieciaka, który chociaż tak sztywny i ambitny, to jednak potrafi wykorzystać uznanie Proroka dla dobra ogółu.
Nie powiedział o tym Prorokowi, gdy uwolnił się od wszystkich i dotarł wreszcie do auli X-10 gdzie zamierzał wreszcie zająć się porządkowaniem materiałów i raportów; po drodze napisał do Kolivana krótką wiadomość, że wyjeżdżają i że być może będzie mieć okazję z nim porozmawiać, lecz nie chce niczego obiecywać.
– Wygląda na to, że jesteś bohaterem dnia, który pokonał potwornego komandora i nakłonił go do okazania wszystkim serca – powiedział z rozbawieniem Prorok; najwyraźniej informacja dotarła nawet do niego. – Na wieść o tym, że wylatujemy, wszyscy byli tak szczęśliwi, że nawet nie zdążyłem powiedzieć im, że zamierzam udostępnić oficerom dodatkowe środki na ich tokenach do wykorzystania przez wszystkich na ich wspólną zabawę w RE-BXO.
– Daj po prostu premię tym, którzy się wykazali. Sprawdziłem RE-BXO i to stosunkowo biedny rejon, a ceny są znacznie niższe niż w centrum, więc moim zdaniem lepiej docenić finansowo tych, którzy robili najwięcej niż sponsorować wszystkim darmowy alkohol, który i tak kupią, bo ich na to stać – oznajmił i dopiero po chwili zorientował się, że znów go poucza; zanim zaczął przepraszać, Prorok w zamyśleniu skinął głową.
– Masz rację i tak właśnie zrobię – odparł Prorok.
– Wiesz, że nie musiałeś aż tak podkreślać, że to ja namówiłem cię do wyjazdu? A już na pewno nie że to ja poprosiłem o trzydniowy pobyt na RE-BXO? Ilość drinków, jakie mi obiecane, to więcej alkoholu niż piję w ciągu roku – powiedział, zerkając na komunikator, na którym pojawiła się właśnie notyfikacja od Vhinku.
– Wyjdź dziś z nimi i daj im się nacieszyć – odparł i czujnie spojrzał na Thace’a, gdy ten odłożył komunikator i zalogował się do systemu. – I możesz sprawdzić, kto do ciebie pisze. Obiecuję, że nigdy więcej nie zmuszę cię do pokazywania mi prywatnej korespondencji.
– Miałeś prawo kazać mi to zrobić – odparł. – I miałeś rację, podejrzewając…
– Thace. Nie miałem. Myśl o tym, że miałbyś być szpiegiem, była absurdalna. Nawet nie wiem, czy w ogóle cię podejrzewałem. Może już wtedy byłem po prostu zazdrosny i… – urwał. – Po prostu odbierz.
V: Podporuczniku, wykonałeś swoje zadanie nadzwyczaj starannie. Gdy po nocnej zmianie postanowiłem pójść się przespać, okazało się, że poza stosami rzeczy z kwater porucznik Vog, Sentry zabrały mi z tymczasowego pokoju również pościel, kosmetyki i bieliznę a nawet wszystkie meble nieprzytwierdzone na stałe do ścian i podłogi. Jakimś cudem rozmontowały też stację piorącą, więc nawet jakbym zdecydował się spać na podłodze, rano nie miałbym czego na siebie włożyć. Mam tu tylko pustą szafę wnękową i ramę łóżka. Śpię dziś u ciebie i tak, w twojej piżamie.
T: Zrobię z tym porządek… przepraszam?
V: Nie przepraszaj. Gdy wszedłem do pokoju i to zobaczyłem, prawie popłakałem się ze śmiechu i trochę mi było tego potrzeba. Prześpię się parę godzin i zanim dolecimy na RE-BXO, powinienem być już na nogach. Wyjdziesz dziś z nami? Nie zamierzam zostawać długo.
– Vhinku też chciałby, żebym z nimi poszedł – powiedział, starając się zachować powagę po tym, co właśnie przeczytał.
– Więc co cię powstrzymuje? – spytał Prorok i na chwilę odwrócił wzrok.
– To że zabawić się wyjdą wszyscy a nie tylko Vhinku, który pewnie potrzebuje wsparcia. I zapewne będą pić stanowczo zbyt dużo. Prorok… pamiętasz, że nie byłem zadowolony ostatnio, gdy mnie zmusiliście do zabawy i…
– Nie zmuszam cię do zabawy. Chodzi mi raczej o to, byś przypilnował Vhinku, aby nie zrobił czegoś głupiego.
– Więc przyznajesz, że nie jest z nim dobrze…?
– Nie jestem nieomylny – odparł. – Vog powiedziała, że dziś zostanie na statku. Widziałem, jak się wobec siebie zachowują i chwilę rozmawiałem z nią na osobności. Chyba jednak miałeś rację wyrażając niepokój o to, co dzieje się między nimi. Wybacz, że to kwestionowałem. Widziałem przecież, że nie podoba ci się to, co mówię i że się martwisz… a uznałem, że wiem lepiej i że to nie może być nic poważnego. Popracuję z nią, bo mamy…
– Możesz polecieć z nami. Chociaż na godzinę lub dwie.
– Zepsuję wszystkim zabawę.
– Ja też psuję, bo jestem nietowarzyskim, wyniosłym sztywniakiem, a mimo to mnie akceptują i lubią. Nie musisz zostawać długo, możemy pójść ze wszystkimi, gdzie chcą, a potem wybrać z osobami, które wolą coś cichszego i bardziej kameralnego jakiś inny lokal.
– Obawiam się, że my dwaj będziemy jedynymi chętnymi.
– Ale zapytamy wszystkich. Hm…?
– Weźmy się do pracy. Pomyślę o tym.
***
Prorok wyleciał z nimi, ale na RE-BXO załatwiał swoje sprawunki oraz spotkał się z osobami z jednostki komunikacyjnej, zaś do samego klubu, w którym bawiło się rozweselone i coraz bardziej pijane towarzystwo, wpadł tylko na kwadrans. Wypił słabego drinka i gdy zamierzał wracać na krążownik, pojawiło się jeszcze paru chętnych, tych, którzy mieli zacząć zmianę z samego rana; Thace został w lokalu nieco dłużej i chociaż nie lubił hałasu ani tłumów, musiał przyznać, że wyrwanie się i emocjonalny restart dobrze mu zrobiły. Nie chciał też zostawiać Vhinku samego, mimo że ten trzymał się dobrze i nie wydawał przygnębiony, żartował razem ze wszystkimi, wznosił toasty i wygłupiał się. Nie wypił na tyle dużo, by narobić głupot, ale wystarczająco, by Thace musiał odprowadzić go do pokoju.
Drugiego dnia wspólnie z Prorokiem, Vog i kilkoma innymi osobami zajmowali się raportami, podczas gdy na RE-BXO poleciało trzy czwarte ich składu, jako że komandor przymknął oko na wymaganą minimalną obsadę krążownika. Ruszyli tam we dwóch wczesnym wieczorem, wybierając na wycieczkę położone nad morzem, niezbyt wysokie pasmo górskie, po stronie planety, gdzie dopiero świtało. Szlak turystyczny stopniowo zagęszczał się turystami, a na najwyższym, chociaż niezbyt wymagającym szczycie, zastali tłumy, które wjechały tu wcześniej kolejką – było głośno i tłoczno i nie było mowy, aby spędzili ostatni dzień wyprawy zwiedzając tak, jak robili to w czasie misji niejednokrotnie. Obaj czuli zawód z tego powodu, ale mieli zbyt mało czasu, by szukać nowego, interesującego miejsca i tylko wstąpili do malowniczo położonej nad wodą, niewielkiej i wyglądającej na kosztowną restauracji, w której, gdyby nie ich oficerskie mundury, czekaliby na możliwość rezerwacji stolika kilka tygodni. Widząc wysokość rachunku, który uiścił Prorok – w menu nie były podane ceny, a bogata klientela nie wydawała się tym przejmować – zrobiło mu się słabo. Mimo iż zarabiał więcej niż kiedykolwiek w życiu, na fikuśne i raczej mało smaczne przystawki, niewielką kolację, deser i bezalkoholowe, gorące napoje, musiałby pracować tydzień. Tak, RE-BXO było biednym rejonem, ale nawet w takich znajdowały się najwyraźniej nieprzyzwoicie drogie lokale dla okolicznych elit i bogatych turystów, w których właściciele zdzierali jak za zboże.
Ostatniego dnia Thace miał wolne i chociaż Prorok wstępnie obiecał mu, że może gdzieś się razem wybiorą, pochłonęły go od samego rana obowiązki i konferencje video; wypchnął Thace’a na planetę samego, każąc mu pokorzystać z ostatniej okazji do rozluźnienia się przed powrotem. Thace wiedział, że nie musi wracać przed nocą i planował poszukać tam miejsca, by połączyć się z Kolivanem, a nawet zarezerwował miejsce w hotelu, lecz na myśl o tym, jak bardzo zawstydzająca miałaby to być rozmowa, sprawiła, że w ostatniej chwili stchórzył i wysłał mu tylko zdawkową wiadomość, że jednak nie zdoła się urwać niepostrzeżenie i skontaktuje się z nim z Tsevo-22 gdy już wrócą do centrali. Aby jego wyjazd na planetę nie był zupełnie pozbawiony sensu, wybrał się w towarzystwie Vhinku i kilku innych osób na zakupy i zmarnował w ten sposób trzy godziny, a nie uciekł wcześniej tylko dlatego, że porucznik miał ponownie momenty przygnębienia. Nie chciał rozmawiać w towarzystwie, ale nie chciał też opuszczać ich grupy, śmiał się zbyt głośno i zupełnie sztucznie i widząc, że Thace się z nimi męczy, sam zapytał go, czy nie wolałby wrócić na krążownik. I przyznał, że zamierzają przelecieć się na drugi kontynent, gdzie zapadał już zmrok i wybrać się do klubu i że prawdopodobnie nie będzie to jego klimat. Po krótkich naciskach ze strony Thace’a, przyznał, że lokal, do którego idą, to jedno z miejsc, gdzie udajesz się wyłącznie po to, by znaleźć kogoś na jedną noc i jeśli nie jest tym zainteresowany, to się tam zanudzi albo będzie się skręcał z zażenowania.
– Jesteś pewien, że ty chcesz tam iść? – spytał Thace, przyglądając mu się czujnie.
– Vog jest z inną grupą w podobnym miejscu. Wolę się zabawić z kimś przypadkowym niż rozmyślać o tym, co robi ona i się zadręczać, że w innych okolicznościach poszlibyśmy tam razem i znaleźli sobie kogoś trzeciego – stwierdził, a Thace zagryzł wargi, przypominając sobie ponownie rozmowę z Prorokiem o zwyczajach jego i Vog i tym, że najwyraźniej myśleli tak niegdyś również o nim. To znów nie było miejsce ani czas, by o tym rozmawiać z Vhinku i ostatecznie postanowił nie wywoływać tej dyskusji, która, obawiał się, mogłaby się skończyć wyrzutami i kłótnią.
Mógłby jednak skontaktować się z Kolivanem, bo miał naprawdę dużo czasu, ale niechęć, by to robić, osiągnęła poziomy krytyczne, tym bardziej że mężczyzna, przeczytawszy jego wiadomość, wysłał mu parę cierpkich słów, których nie złagodziło nawet stwierdzenie, że martwi się o niego. Nie zamierzał ani lecieć z Vhinku i resztą ani też szukać sobie samotnych rozrywek, a kilka minut później wracał już na krążownik, przeklinając pod nosem, że dał się namówić na zabranie małego statku pozbawionego pilotujących Sentry – te pozostały na planecie, by móc odwozić pijane towarzystwo na krążownik. O tej porze dnia, niebo było wypełnione promami cywilnymi i transportowymi, a na planecie panowały niezrozumiałe przez niego przepisy ruchu powietrznego, tak, że z trudem zdołał wydostać się do przestrzeni kosmicznej i wrócić na dryfujący nieopodal krążownik.
Mógłby odpocząć, zaszyć się gdzieś, czy zająć sprawami Ostrzy, ale ponieważ wrócił na statek, Prorok zapewne miał już w systemie notyfikację o jego przybyciu. I prawdopodobnie dziwił się, dlaczego wrócił tak szybko. I chociaż pewnie nie powinien tego czuć, gdy skierował swoje kroki do auli X-10, cieszył się, że go zobaczy i spędzą trochę czasu sami, popracują, porozmawiają czy przejdą się razem na ruuso. Może namówi go jednak na wylot na planetę i choćby krótką wycieczkę, mimo że Prorok utrzymywał, że ma mnóstwo pracy i chce nadrobić zaległości.
– Nie poleciałeś z resztą? – zdziwił się Prorok, kiedy Thace wszedł do pomieszczenia i zajął miejsce obok niego.
– Poleciałem, wydałem za dużo pieniędzy na kompletnie niepotrzebne rzeczy i postanowiłem do ciebie wrócić. Mamy sporo pracy, a skoro nie możesz tam polecieć ze mną…
– Ja mam sporo pracy. Powinieneś skorzystać z wolnego czasu, bo, zapewniam cię, w Bazie Głównej będziesz mieć mnóstwo zajęć.
– Więc może wolałem zostać z tobą – powiedział łagodnie. – Po zakupach wszyscy poszli się zabawić w klubach, a to nie moja bajka. Wolę spotkać się z Vhinku sam niż w całym towarzystwie. W czym mogę pomóc, sir? – spytał, a Prorok odwrócił wzrok, jednak nie drążył tematu i wyjątkowo nie zbeształ go za celowe zwracanie się do niego formalnie, gdy byli sami; skopiował holograficzny ekran, na którym pracował i wskazał mu listę raportów, którymi tak naprawdę powinien zająć się sam ze względu na ich poufność, ale które już teraz przyprawiały go o ból głowy przez samą ich ilość i stopień zawiłości i mnóstwo technicznych kwestii dotyczących szyfrowania danych, które nie zawsze w pełni rozumiał.
Przez następną godzinę pracowali zajmując się tylko raportami i kwestiami merytorycznymi, ale po kolejnej – coraz częściej popadali w dygresje, wspominali coś, przysuwali się do siebie odrobinę za blisko i Thace musiał przywoływać Proroka do porządku, gdy ten zbyt długo trzymał dłoń na jego ramieniu, chwytał go za kolano czy bezwiednie zaczynał gładzić skórę na jego karku.
– Może przydałaby nam się przerwa? – powiedział w końcu. – To, że nie ma tu kamer, nie oznacza, że to bezpieczne.
– Na statku nie ma prawie nikogo, a do tego pomieszczenia nikt poza nami nie ma dostępu.
– Tyle że każdy komandor może połączyć się z tobą z użyciem video w dowolnym momencie i lepiej, by tego nie zobaczył – zauważył Thace, podnosząc się z miejsca.
– Mogę zablokować tę możliwość.
– Imperator też by mógł, a jego nie zablokujesz – odparł na to i to natychmiast ostudziło Proroka, który lekko zbladł i zerknął na ekran z lękiem, jakby spodziewał się zobaczyć tam twarz Zarkona.
– Masz rację. Chodźmy do kantyny. Filiżanka ruuso to pewnie faktycznie dobry pomysł.
– W twoich kwaterach widziałem ekspres, więc możemy przejść się tam, sir – zaproponował Thace.
– Co ja ci mówiłem o tytułowaniu mnie w sytuacjach…
– Jesteśmy w publicznym miejscu, komandorze – powiedział z rozbawieniem. – Po prostu zauważyłem, że masz doskonały ekspres w prywatnych kwaterach. I pewnie masz też ruuso wyższej jakości niż to, które dostępne jest w kantynie. Nawet tej twojej prywatnej.
Gdy znaleźli się na miejscu, Prorok faktycznie przygotował im napoje i nawet usiedli z nimi na kanapie, ale tutaj, w bezpiecznym miejscu, co chwilę dotykał Thace’a, niby przypadkiem, chwytał go za ramię lub kolano, gdy tylko zaczynał coś do niego mówić, jego oczy błyszczały i zaokrągliły się. Thace zerkał na niego i chociaż przychodząc tu wcale nie myślał o seksie, a raczej wygodzie i co najwyżej paru pocałunkach, by Prorok doszedł do siebie i nie wygłupiał się w miejscu, w którym zwykle pracowali, teraz, gdy widział jego reakcje, gdy w końcu mieli dla siebie czas, nie byli zmęczeni ani zestresowani, zaczął dostrzegać rzeczy, jakich wcześniej nie widział. Niejednokrotnie przygodni kochankowie patrzyli na niego z pożądaniem i ich intencje były jasne nawet jeśli ich nie znał; w czasie tygodnia z Zhosem, ten przyglądał mu się niepewnie i niemal niewinnie aż do samego końca ich krótkiej znajomości, Hanga… był bezpośredni i gdy miał ochotę na bliskość, mówił mu to wprost, często owijając propozycję udania się do sypialni w żarty i wygłupy, będąc czasem przesadny w słowach i gestach. Prorok tymczasem, komandor, który rzadko zwykł okazywać uczucia inne niż złość i wszelkie pokrewne, teraz miał w oczach całą paletę emocji i po prostu go pragnął, całkowicie i niepohamowanie i nie było to wyłącznie seksualne, ale też romantyczne, desperackie, kompletne i Thace był całkowicie pewien, że w ten sposób nikt nigdy na niego nie patrzył.
– Chodźmy to sypialni – szepnął, czując, że Prorok tego nie powie; nie do końca rozumiał skąd się wzięły jego opory, gdy tak ewidentnie go pragnął i że ciągnęło go do bliskości jeszcze gdy pracowali.
– Jest środek dnia…! – zaprotestował mężczyzna niemal z oburzeniem. – Jest jasno, jest…
– I to problem? – spytał, przysuwając się do niego. – Gdy zrobiliśmy to rano i prawie zaspaliśmy do pracy, też było jasno.
– Byłem zaspany. I jakoś samo się wydarzyło.
– Możemy zmienić tryb oświetlenia, jeśli chcesz – powiedział, gładząc go po udzie. – Prorok, w czym rzecz?
– Patrzę na ciebie i widzę, jaki jesteś idealny i nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Po tym jak niemal zniszczyłem wszystko między nami. Że wolisz spędzać czas ze mną a nie bawić się z resztą. Że w środku dnia ot tak, potrafisz zaproponować seks, jakby to była najprostsza rzecz…
– Mam na to ochotę, a obaj mamy czas. Po powrocie do Bazy nie będziemy go mieć zbyt wiele. Zajmie nam to pół godziny…? Mówiłeś, żebym się dziś zrelaksował przed powrotem. Tobie też się to przyda. Wątpię, czy cokolwiek zrelaksuje nas bardziej. Więc…?
Tego popołudnia uprawiali seks dwukrotnie, a porcji ruuso nie zdążyli dopić, kiedy po powrocie do salonu zapomnieli się i zrobili to po raz trzeci, tym razem na kanapie.
– Gdy wrócimy do Bazy Głównej, nie możemy się w ten sposób zachowywać – wymamrotał Prorok, nerwowo zapinając mundur. – Spędziliśmy tu trzy godziny. W godzinach pracy…!
– I tak nikt nie wróci tu przed nocą. Nie wiem jak ty, ale ja dostałem dziś od swojego dowódcy wolne – powiedział z rozbawieniem.
– Mam ochotę ponownie ściągnąć z ciebie mundur.
– Mam się rozebrać?
– Oszaleję przez ciebie – wydusił, opuszczając ręce. – Wątpię, czy jeszcze jestem w stanie…
– Cóż, więc pewnie należy wracać do pracy…? – powiedział, po czym zrobił krok w stronę Proroka i wygładził rękaw jego munduru. Zatrzymał palce przy jego łokciu, a potem skierował dłoń niżej i lekko przesunął czubkami szponów po jego nadgarstku.
– Niebiosa… – wydusił Prorok i przyciągnął go do siebie. – Jednak stwierdzam, że jestem w stanie i nigdzie stąd nie wychodzimy.
– Oczywiście, komandorze – wymruczał, zanim Prorok wciągnął go do pocałunku.
Wrócili do pracy dopiero wczesnym wieczorem, po tym, jak zjedli obiad, po raz drugi się odświeżyli i złapali po kubku ruuso w kantynie, wspólnie uznając, że jeśli zostaną w kwaterach Proroka, to za pracę nie wezmą się już wcale. Nadrobili część zaległości, kiedy pierwsze osoby zaczęły wracać na krążownik; do północy czasu uniwersalnego ustawionego na statku wrócili wszyscy, a ich dwójka jakiś czas została jeszcze na mostku z Vog, kiedy ta ustawiała kurs powrotny do Bazy Głównej, w której planowo mieli znaleźć się rano.
Obudziła ich uruchomiona wcześniej notyfikacja, którą Thace ustawił na godzinę przed planowanym dotarciem na miejsce, tak, jak prosił Prorok. Było jeszcze wcześnie, gdy ubierali się, jedli wspólne śniadanie i popijali qawmien. Mieli kwadrans do momentu, gdy mieli znaleźć się u celu, a kiedy stali już przy drzwiach kwater, zamierzając dołączyć na mostku do składu koordynującego podróż, Thace chwycił Proroka za rękę i krótko pocałował go w usta.
Parę minut później wpatrywał się w radary, wskazujące jak blisko Bazy Głównej się znajdują, a kiedy dostrzegł ją w oddali przez szyby krążownika, zerknął na Proroka. Mężczyzna pochwycił jego spojrzenie i uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
– Zanim zabierzecie się do pracy, wyślijcie swoje rzeczy na stację, rozpakujcie się na spokojnie i odpocznijcie. Vog, Vhinku, spotkajcie się ze swoimi jednostkami i załatwcie najpilniejsze sprawy jakie pojawiły się w trakcie waszej nieobecności. Thace, wezwij tu Secana i zweryfikuj, jak sobie radził przez ostatnie miesiące i jeśli będzie potrzebował pomocy, udaj się z nim na stację – oznajmił, nie dodając na głos, że ma ze sobą wszędzie zabierać grupę przeprogramowanych Sentry ze swojego statku i zasięgnąć w Pionie Technicznym języka na temat poczynań Lorcana przez ostatnie miesiące. – Spotkam się z podkomandor Zak i omówię z nią oraz porucznikami największych pionów istotne kwestie, a pod koniec dnia oczekujcie zaproszenia na spotkanie z całym składem oficerskim. Za kilka dni przekażę wszystkim skrócony raport z kontroli, wstępne terminy i wytyczne dotyczące cyklicznych testów oraz oczywiście informacje dotyczące reorganizacji pracy w Bazie Głównej i niektórych jednostkach terenowych. Będą to jednak tylko czasowe, krytycznie wymagane zmiany, bez jakichkolwiek awansów i poważnych przesunięć, bo te nastąpią w kolejnej fazie, po zakończeniu wszystkich testów. Jakieś pytania? – spytał, jednak nikt się nie odezwał. – W porządku. Cóż… wygląda na to, że jesteśmy w domu.
***
Chapter 18: Kontrola wewnętrzna
Notes:
Pierwszy rozdział od dawna, który udało mi się sprawdzić i opublikować w zaplanowanym czasie ;)
Chapter Text
***
Uporanie się ze sprawami bieżącymi, pilnymi i zaległymi w Bazie Głównej, zajęło nie kilka dni, lecz kilka tygodni, zaś w czasie kilkunastominutowej konferencji jaką Prorok w międzyczasie zorganizował, przekazał oficerom tylko szczątkowe informacje, zapowiadając, że reszty dowiedzą się niebawem. Testy, które według planów sprzed pół roku właśnie powinny zacząć się odbywać mają się zacząć nie wcześniej niż w przyszłym kwartale, podczas kontroli wykryto wyciek danych i nieszczelność systemów komunikacyjnych w jednostkach terenowych, a podporucznik Thace będzie przeprowadzał drobne kontrole na miejsce oraz koordynował prace w tym zakresie i to wszystko co musicie na ten moment wiedzieć. Pojawiło się trochę pytań, na które Prorok odpowiadał raczej zdawkowo lub zbywał, więc reszta oficerów szybko zorientowała się, że niewiele się jeszcze dowie, a stacja wróciła do swojego standardowego trybu działania: wszystko chodziło tak jak zwykle, ilość awarii pozostała na przeciętnym poziomie, zaś ilość plotek i teorii o dalszych planach komandorach poziom ten znacznie przekroczyła.
Przez pierwsze dni Thace pomagał Prorokowi z porządkami w raportach z całej czteroipółmiesięcznej misji, jako że w większości kontroli brał osobisty udział i wiele kwestii, w których trzeba było coś doprecyzować, wciąż pamiętał. Sam tworzył wiele z tych dokumentacji w czasie ich długich wieczorów w auli X-10 i w tym, czym się wówczas zajmował, nie było bałaganu, a raporty były kompletne i czytelne. Wszystko to wymagało jednak sprawdzenia i ostatecznego zatwierdzenia przez przynajmniej porucznika, więc nie miał uprawnień ani kompetencji, by zrobić cokolwiek więcej – oficjalnie to Vog i Vhinku byli najwyższymi stopniem oficerami dowodzącymi w trakcie misji zaraz po Proroku i to na nich spadła większość obowiązków związanych z autoryzacją i zatwierdzeniem wszelkich dokumentów.
Kiedy pomógł im we wszystkim, czym w ogóle mógł się zająć oraz dokończył formalności związane z awarią w stacji dalekiego zasięgu, rozpoczął się okres przejściowy, w trakcie którego miał nie do końca sprecyzowane obowiązki i raczej sam szukał sobie zajęć, niż otrzymywał zadania do wykonania. W efekcie w czasie tych paru tygodni miał więcej wolności i swobody niż kiedykolwiek wcześniej. Przez większość dnia pracy niemal nie widywał się z Prorokiem, bo ten wpadł w wir zajęć i spotkań, a jemu pozostawił wolną rękę, samodzielność w planowaniu działań i, przede wszystkim, uprawnienia, jakich Thace nie miał wcześniej. Komandor nie próbował już go zatrzymywać na swoim statku – byłoby to zbyt podejrzane – zaś przeprogramowane Sentry z mnóstwem niestandardowych funkcji, które mu udostępnił na wyłączny użytek, zapewniały bezpieczeństwo i wygodę w poruszaniu się po Bazie Głównej. Przede wszystkim jednak: nie miał już na głowie podległego mu oddziału i mnóstwa awarii, wizyty Imperatora, raportu do stworzenia ani misji, w trakcie której po krążowniku ciągle ktoś się kręcił, a samo to ułatwiało mu życie i dawało mnóstwo czasu, którym mógł dysponować jak tylko chciał.
Jego głównym obowiązkiem miałoby być oczywiście koordynowanie działań kontrolne w jednostkach terenowych i kontaktował się z kolejnymi dowódcami, gdy było to konieczne… ale wykonanie tego, co było niezbędne, zajmowało mu zaledwie parę godzin dziennie, a czasem wszystkie zadania z tym związane załatwiał w kwadrans lub dwa. Miał już przygotowane odpowiednie narzędzia i gotowe algorytmy oraz systemy raportowania, które wiele czynności wykonywały za niego, a ponieważ Prorok dał mu autoryzację do wydawania poleceń – oficerowie z jednostek terenowych, nawet wyżsi stopniem, nie robili problemów, których wcześniej się spodziewał. Mieli też własne sugestie i spojrzenie na wiele kwestii związanych z modernizacją i długoterminowymi zmianami w zakresie komunikacji i szyfrowania; te były nadzwyczaj wartościowe i natychmiast kierował je do Kolivana i Antoka w pakietach danych, które otrzymywali od niego niemal codziennie.
Gdy nie komunikował się z oficerami i pracownikami kolejnych stacji lub nie sprawdzał raportów od nich, Thace większość czasu spędzał w serwerowniach i przy sprzęcie szyfrującym, który miał czas zbadać wnikliwiej niż kiedykolwiek – mimo że Prorok wprost nie kazał mu tego robić i gdy czasem wieczorami pytał go, czy nie przesadza i się nie przepracowuje zupełnie bez potrzeby, Thace miał przygotowane odpowiednie wymówki i komandor jak na razie nie protestował. W końcu wcześniej sam zasugerował mu, że w wolnych chwilach może przeprowadzić testy szczelności zabezpieczeń, jeśli jakieś przyjdą mu do głowy – i te słowa Thace wziął sobie do serca, aby wykorzystać okazję i trochę powęszyć. Oczywiście, teoretycznie miał wszystko raportować Prorokowi, jednak ten nie wtrącał się w jego zadania i z początku nie miał nawet czasu ani siły, by dopytywać, czym faktycznie się zajmował. Gdy jednak Thace zaczynał o tym opowiadać sam z siebie, podekscytowany nowymi możliwościami i zagłębiał się w technicznych szczegółach, Prorok wpatrywał się na niego bez zrozumienia i czasem prosił, aby przekazał mu to wszystko krócej i w prostszy sposób.
– Opowiadam ci to najprościej jak potrafię – mówił wówczas, a Prorok parskał śmiechem, oznajmiał, że Thace byłby naprawdę kiepskim nauczycielem, a czasem nazywał go nadmiernie przemądrzałym. Często takie rozmowy kończyły się wzajemnymi, wypełnionymi znaną im czułością przepychankami. Zwykle kończyły się też w łóżku i któregoś razu, gdy Thace ponownie zaczął opowiadać o czymś interesującym, do czego dotarł, Prorok zapytał go, czy to jego metoda na flirt; Thace przycisnął go wówczas do kanapy i z rozbawieniem stwierdził, że zna kilka takich, które w ogóle nie wymagają słów. Chichotał, gdy pół godziny później Prorok zamawiał Sentry ze sprzętem czyszczącym, jako że sami nie byli w stanie usunąć srebrzysto-fioletowej plamy z drogiej, czarnej tapicerki.
Gdyby nie ewidentne korzyści z tego, że od kilku tygodni Prorok nie mógł się zebrać, by przygotować kompletny przekaz dla swoich oficerów i wprowadzić zmiany, które przecież planował, Thace pewnie czasem by się o to złościł – bo to między innymi do niego przychodziły co bardziej zainteresowane i odważne osoby, by wypytać, czy może coś już wie. Komandor nie chciał mu zdradzić swoich planów, Vhinku również nic nie wiedział i dokładał swoje cegiełki do krążących teorii spiskowych, jako że po miesiącu w Bazie Głównej plotkowano na potęgę co też za zmiany komandor zamierzał wprowadzić, tym bardziej, że terminy testów okresowych i ich zakres również nie zostały jeszcze ogłoszone. Thace obserwował to, irytował się, ale gryzł się w język, chociaż wiele go to kosztowało. Misja była ważniejsza, a teraz po raz pierwszy od dawna mógł jej poświęcać tak wiele czasu. Mimo że obawiał się, że te wszystkie drobne momenty rozdrażnienia kumulowały się w nim i czuł, że w końcu mogą doprowadzić go do nieuwagi i błędów, nieprzerwanie zapewniał Kolivana, że wszystko jest w porządku, ucinał plotki na ile mógł i robił swoje.
Przekonał się z całkowitą pewnością, że cały czas, jaki spędził niegdyś na szukaniu możliwości prowadzenia bezpiecznych, zaszyfrowanych połączeń audio i video, dopóki znajdował się na terenie sieci wojskowej w rejonie Bazy Głównej, nie wchodziło w grę i było skazane na niepowodzenie; w trakcie tych prac korzystał z nowych możliwości, dostępów oraz wiarygodnej wymówki jaką była szeroko zakrojona kontrola – nawet jeśli zrobiłby coś, co zaalarmowałoby Proroka czy Vhinku, jako jego przełożonych, mógłby powiedzieć, że w poszukiwaniu luk systemu chwyta się każdej znanej sobie metody złamania zabezpieczeń. W efekcie dobrał się do ogromnej ilości zaszyfrowanych całkiem przyzwoicie komunikacji audio-video, które niektórzy próbowali prowadzić z użyciem komunikatorów: logów wskazujących na to, co niektórzy wyprawiali w otwartej sieci, co kupowali, jakie usługi i subskrypcje zamawiali, jakie mieli rozrywki, o których raczej woleliby, aby nikt się nie dowiedział. Większość żołnierzy stosowała jakieś zabezpieczenia, ale czasem za słabe, biorąc pod uwagę to, że Baza Główna była komunikacyjną twierdzą i braki wykrycia wielu tych działań wynikały wyłącznie z faktu, że zawiłe i dość obciążające dla systemów algorytmy wyszukujące nielegalne frazy nie były w stanie wykryć wszystkich aktywności, które być może powinny zaalarmować dowództwo.
Thace nie dobrał się, bez względu na to jak usilnie próbował, do żadnej korespondencji prowadzonej z użyciem systemów szyfrowania o poziomie tak wysokim, jakie stosowały Ostrza. Oczywiście spodziewał się tego, przecież testował to niejednokrotnie, lecz z szerszymi uprawnieniami, jakie obecnie posiadał, postanowił zrobić to jeszcze raz, po prostu dlatego, że miał na to czas i dostępy. Wiedząc już, jak wiele teoretycznie dobrze zabezpieczonych danych był w stanie wychwycić i rozkodować, w końcu podjął decyzję, by konwersacje z Hangą przenieść na poziom bezpieczeństwa ten sam, co Kolivana i zaczęły się one kasować po odczytaniu – mimo że nie było żadnych przesłanek, by sądzić, że ktokolwiek w dającej się przewidzieć przyszłości będzie próbował się do nich dobrać. Czasem zdarzało mu się pisać z Hangą, ale uważał, by nigdy nie robić tego przy Proroku i zazwyczaj spędzał z nim na konwersacji kwadrans czy dwa, gdy na ekranach wokół niego odbywały się diagnozy, a on przebywał w pomieszczeniu, do którego okoliczne korytarze były monitorowane i rzadko ktokolwiek go niepokoił. Nie powiedział przyjacielowi o relacji z Prorokiem, ale miał wrażenie, że ten wyczuwa, że coś było na rzeczy, chociaż nie napisał tego wprost. Żartował jak zwykle, wspominał o swoich randkach, ostatnich zakupach, podwyżce w pracy i ich wspólnych znajomych; o tym, jak ostatnio był na ślubie dwójki z nich, że ktoś zaadoptował dziecko, ktoś inny dorobił się własnego, że pogoda na DX-930-B była tego lata cudowna, turyści dopisywali, a drzewa caquu obrodziły nadzwyczaj słodkimi owocami, z których w wolne wieczory przygotowywał przetwory. Thace czasem przymykał oczy i próbował przypomnieć sobie smak caquu, jednak po prawie półtora roku od wyprowadzki, zupełnie już go nie pamiętał.
Poza testowaniem możliwości i zabezpieczeń, czasem po prostu działał i robił rzeczy, które na krążowniku z ograniczonymi technologiami były niemożliwe i przez całą misję nie mógł się nimi zajmować. Znalazł wygodniejsze niż dotąd metody przesyłania Kolivanowi materiałów. Wprowadził do systemów kolejne, ukryte oprogramowanie i wirusy, które kiedyś mogło uratować mu życie, jeśli musiałby ukryć jakieś dane, spowodować krytyczną awarię… uciekać. Z użyciem dawnej, zanonimizowanej sygnatury, dobrał się do zabezpieczeń wszystkich wyjść ewakuacyjnych i niemal każdego miejsca w Bazie – z wyjątkiem pustych obecnie sali tronowej i sekcji należącej do imperatora oraz laboratoriów wiedźmy i druidów, bo te nie były dostępne dla nikogo poza Zarkonem i jego najbliższą świtą, obecnie nieobecnymi. Poznał liczne luki w systemach, które mogły kiedyś posłużyć Ostrzom, tym bardziej że wiedział, że po tak szczegółowej kontroli jaka miała miejsce, przez długie lata nikt podobnej nie przeprowadzi i ich nie wykryje. O wszystkim informował Kolivana i Antoka, a czasem kontaktował się bezpośrednio z analitykami, którzy przebywali na stałe w kwaterach Ostrzy. Czasem spędzał z nimi na komunikatorze całe popołudnia, czasem kilka godzin tworzył czy kopiował skrypty stosowane w Imperium, aby mogli oni skupić się na ich sprawdzaniu i testowaniu. Wiedział, jak cenna jest jego praca i fakt, że mógł się w niej zatracić, sprawiał, że odsuwał na bok momenty tęsknoty, dawne obawy, wspomnienia i czasem aż dławiące poczucie, że odgrywa przed Prorokiem rolę i go okłamuje – to ostatnie bywało czasem naprawdę trudne, gdy przychodził wieczorem do jego kwater, a mężczyzna uśmiechał się na jego widok, zamawiał kolację, całował na powitanie… gdy się kładli do łóżka, uprawiali seks, a potem poprawiał mu poduszkę, gładził po włosach i ciaśniej otulał kołdrą lub pytał, czy nie zwiększyć w sypialni temperatury, jako że Thace czasem marzł w nocy. Czasem wieczory były trudne. Czasem długo nie mógł usnąć i rano budził się zmęczony, a wówczas Prorok podsuwał mu qawmien, przyrządzone z nieco łagodniejszej i słodszej odmiany niż sam pijał, bo zorientował się, że Thace nie przepada za zbyt cierpkimi smakami. Gładził go po włosach, pytał o plany na dzień, sporo się uśmiechał – gdy przestał być cały czas przestraszony i spięty, jak miało to miejsce na samym początku ich relacji, zwykle miał dobry humor nawet o porankach. Kiedy ktoś na stacji narzekał na chłód, złośliwości czy ogólnie nieprzyjemne usposobienie Proroka, Thace’owi coraz trudniej było łączyć komandora w wersji, jaką prezentował w pracy z osobą, z którą przez ostatnie tygodnie mieszkał.
Chociaż wykonywał swoje obowiązki bez żadnych trudności i zajmował się pełnym zaangażowaniem sprawami Ostrzy, Thace miał też czas na dodatkowe projekty i zajęcia; doszkolił się z kilku regulaminów, zapoznał z paroma aktami prawnymi odkładanymi na bok już od jakiegoś czas, a któregoś dnia, chociaż nie było powodów, by to robić, a Prorok nawet o to nie pytał, udał się do Zak i Endov i poprosił o materiały dotyczące barier defensywnych; potem jeszcze dwukrotnie został z nimi na całe popołudnie, gdy pracowały, by poznać ich zadania w praktyce i od podszewki.
Miał też czas na ćwiczenia na sali treningowej i spotkania z Vhinku, z którym spędzał nawet więcej czasu niż podczas misji; pomagał mu przenosić rzeczy do osobnych, indywidualnych kwater i słuchał jego zwierzeń – o tym, że po dwóch tygodniach od powrotu tutaj w końcu porozmawiali z Vog, wyjaśnili sobie na chłodno pewne kwestie, postanowili oficjalnie zrobić sobie przerwę, a raczej: rozluźnić i zmienić charakter ich relacji. I że wyszło im na to na dobre. Biorąc pod uwagę w jak złym stanie był wcześniej, Thace’a zaskoczyło, że trzyma się aż tak dobrze w momencie, gdy rozstał się z kobietą, z którą był w związku ponad dekadę i wcześniej pragnął poślubić.
– Nie zamierzamy dłużej wmawiać sobie, że to związek na zawsze – westchnął, wyciągając się na nowej kanapie z lekkim, owocowym drinkiem w dłoni. – To było głupie i naiwne i tylko obydwoje przez to cierpieliśmy, bo ‘na zawsze’ dla każdego z nas to oznaczało co innego.
– Co dokładnie zamierzacie? Oprócz tego, że każde z was wybrało sobie nowe, pojedyncze kwatery a tamte wspólne likwidujecie?
– Do likwidacji czy tam rozdzielenia mamy jeszcze całkiem sporo rzeczy i to pewnie zajmie trochę czasu… Zatrudniliśmy prawnika, żeby pomógł nam z tym wszystkim, ale pierwszy spotkanie z nim trwało tylko godzinę, bo właściwie we wszystkim się zgadzaliśmy. Mieliśmy wspólne konto bieżące, dwa rachunki inwestycyjne i jeden emerytalny, specjalistyczne hale magazynowe w Achtelu D, które kupiliśmy okazyjnie, zleciliśmy wyremontowanie, aby służyły na cele biznesowe i wynajmujemy, czerpiąc z nich spore dochody… no i całe mnóstwo rzeczy, które po prostu kupiliśmy razem i musimy się nimi podzielić. Mamy mnóstwo pamiątek, wspólny prom, parę małych statków na Tsevu-22... trochę dzieł sztuki, elektronika. I z żadną z tych rzeczy nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Jedyna rzecz, o którą się pokłóciliśmy, to jakaś idiotyczna, stara toaletka, której żadne z nas nie używało i która ostatecznie wylądowała u Vog, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że w sumie wcale jej nie chciałem i nie mam pojęcia, dlaczego właściwie się o nią spierałem. No a poza tym, cóż – wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć. – Nadal się widujemy, pracujemy razem i mamy mnóstwo wspólnych tematów, a w trakcie samych porządków dwukrotnie poszliśmy do łóżka i zrozumieliśmy, że z seksu nie zamierzamy rezygnować, bo w tej kwestii zawsze było fantastycznie. Po prostu będziemy to robić, tyle że mieszkając osobno i nie nazywając już tego związkiem. Niebawem zaczynają się testy, o ile Prorok wreszcie raczy podać terminy. Będę ją wspierać, by wypadła jak najlepiej. Zasługuje na to, by zostać podkomandorem, a ona wesprze mnie... w tych planach o zmianie stanowiska. Wiesz...? Gdy wczoraj jej o tym powiedziałem, oznajmiła, że to świetny pomysł i dziwiła się, że tyle czasu ukrywałem, że chciałbym zająć się nauczaniem. Jeszcze się nie zdecydowałem, ale myślę o tym coraz poważniej, gdy usłyszałem od niej, że to nie jest idiotyzm. Spytała, dlaczego nic dotąd nie mówiłem. Przytuliła mnie, gdy przyznałem, że bałem się, że uzna to za jeden z moich szalonych, durnych pomysłów, których nigdy nie odważę się zrealizować. Powiedziałem jej, że bałem się, że nazwie mnie kretynem… no i nazwała, ale za to, że jak raz w życiu miałem sensowny pomysł dotyczący swojej kariery, to się do niego nawet nie przyznałem.
– Mimo rozdzielenia waszych rzeczy i osobnych kwater, to nie wygląda jak rozstanie… – stwierdził Thace, nie za bardzo rozumiejąc sytuację między tym dwojgiem.
– Ciągłe kłótnie i spory o fundamentalne kwestie jakie mieliśmy dotąd, to za to nie za bardzo wyglądało jak związek. Wolę mieć w niej ukochaną przyjaciółkę, z którą wciąż czasem sypiam, z którą mogę być całkowicie szczery i mieć w niej oparcie, niż potencjalną partnerkę aż po grób, z którą czynilibyśmy sobie coraz większe wyrzuty i jeszcze trochę i zaczęlibyśmy się nienawidzić. Nie wiem, czy umiem to wyjaśnić. Po raz pierwszy od dawna jestem spokojny, gdy o niej myślę.
– Nie żal ci, że to koniec? – spytał niepewnie Thace.
– To żaden koniec. To zmiana. Oczywiście, jest mi żal. Ale mam masę cudownych wspomnień i będzie dla mnie zawsze pierwszą kobietą, którą pokochałem. Jest mi przykro, że pewne rzeczy są już przeszłością, ale cieszę się, że w ogóle mogłem tego z nią doświadczyć. – Spuścił wzrok. – Po raz pierwszy od dawna zacząłem wierzyć, że mogę jednak ułożyć sobie życie tak, jak pragnę. Z Vog to nie byłoby możliwe. Byłem szczęśliwy tylko dopóki wierzyłem, że kiedyś stanie się możliwe i gdy wmawiałem sobie, że moje fantazje mają szanse się urzeczywistnić, chociaż ona podczas kłótni wprost mówiła mi, żebym o tym zapomniał, bo to nigdy się nie wydarzy. – Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się w odrobinę wymuszony sposób. – Oczywiście… wciąż myślę o tym, by odejść z wojska, ale teraz, gdy z nią jest tak dobrze, gdy zacząłem wierzyć, że są opcje bym był szczęśliwy tutaj, jeszcze ciężej byłoby rzucić wszystko i zacząć od zera. Tęskniłbym za nią. Za tobą też – przyznał, po czym wziął głęboki oddech i uderzył dłońmi o uda. – Dość już tego. Nie mówmy o tym. Jest jeszcze wcześnie, więc możemy przejdziemy się na salę treningową?
– Nie wierzę, że ty to proponujesz – powiedział Thace, unosząc z zaskoczeniem brwi. – Jeśli chodzi ci o symulatory…
– Nie, o prawdziwy trening, sparing, cokolwiek, gdzie trochę się poruszam. Zaczynam się obawiać się testów sprawnościowych, tym bardziej że doskonale pamiętam wszystkie nasze sparingi podczas misji i to, ile razy skopałeś mi tyłek. Na każdej planecie, którą odwiedzaliśmy, kupowałem całe mnóstwo jedzenia, które nadawało się do zapakowania próżniowo lub miało dłuższy termin przydatności i przez najbliższe pół roku będę codziennie miał przynajmniej jeden, może nawet ciepły posiłek, plus przekąski i tak, zamierzam się tym w pełni cieszyć. A ile się tego najadłem na miejscu...! Tyle że w efekcie przez ostatnie miesiące przytyłem jakieś piętnaście kilo.
– Masz ponad dwa metry wzrostu i wciąż jesteś szczupły – powiedział Thace. – Zapewniam cię, nic po tobie nie widać.
– Vog twierdzi, że spasłem się jak świnia i ma racje. Musiałem zmienić rozmiar munduru, bo nie zapinałem się już w pasie…!
– Wyglądasz świetnie i chyba przesadzasz – odparł Thace z lekkim rozbawieniem i bezwiednie skierował wzrok w dół; tak, może i Vhinku odrobinę przybrał w tych rejonach, ale absolutnie nie można było powiedzieć, że mu to zaszkodziło.
– Ty nie zwracasz uwagi na takie rzeczy, bo sam jesteś idealny. Nawet grama zbędnego tłuszczu, wysportowany i znacznie bardziej ode mnie umięśniony. Gdy tu przyleciałeś, byłeś trochę za chudy, ale teraz…! Przypuszczam, że jedna twoja ręka waży przynajmniej tyle co moje obie.
– Szacuję, że może być 15% cięższa i to wszystko – zaśmiał się Thace. – Też jesteś umięśniony, jak zresztą każdy żołnierz faszerowany od lat odżywkami. A także fatalny z matematyki i anatomii a twoja wyobraźnia przestrzenna jest tragiczna, co dziwi o tyle, że jesteś pilotem. Jestem od ciebie pół głowy niższy i mam odpowiednio krótsze ręce. Gdyby ważyła dwukrotnie więcej od twojej, wyglądałbym dziwacznie i pewnie musiałbym mieć wykonaną operację wzmocnienia kręgosłupa, aby być w ogóle w stanie się poruszać. Nie raz i nie dwa widziałem Galran, którzy na skutek nadużywania suplementacji bez konsultacji z medykami zrujnowali sobie…
– O słodkie niebiosa, jakim ty bywasz koszmarnym mądralą – roześmiał się Vhinku. – Gdyby znał cię w szkole, pewnie nienawidziłbym cię i uważał za wnerwiającego, nudnego kujona.
– Byłem wnerwiającym, nudnym kujonem – przyznał, wzruszając ramionami. – Byłem najlepszym uczniem przez wszystkie etapy obowiązkowej edukacji, a gdy otrzymałem stypendium i wyjechałem do akademii, zawsze byłem w ścisłej czołówce. Ukończyłem ją w najlepszej piątce absolwentów z całego rocznika ze wszystkich wydziałów, zarówno wojskowych jak cywilnych.
– Tego się spodziewałem, że byłeś na podium z paru setek...
– Akademia Mekabos jest największą uczelnią w Sektorze 2-Phi. Ukończyło ją wówczas ponad dwadzieścia tysięcy osób. Ze swojego kierunku oraz wydziału byłem oczywiście pierwszy – oznajmił, na co Vhinku obrócił oczami.
– Oczywiście. Gdyby nie to, że jesteś taki śliczny, pewnie wszyscy by cię nienawidzili, a tak przynajmniej dziewczyny musiały cię uwielbiać i ignorować twoje kujoństwo i inne dziwactwa – zaśmiał się a coś w jego beztroskim stwierdzeniu sprawiło, że Thace poczuł, jak zalewa go fala żalu. Wiedział, że Vhinku nie miał nic złego na myśli… tyle że doskonale pamiętał jak wycofany i nieprzystosowany społecznie wówczas był. Jak zmagał się z orientacją i samotnością, pewny, że nigdy nikogo sobie nie znajdzie i że nawet nie odważy się nikogo szukać. Jak zamknięty w wynajmowanym pokoju na zabezpieczonym łączu próbował czasem oglądać pornografię i czuł się tym bardziej nieszczęśliwy… jak z zawiścią patrzył czasem na pary tworzące się w akademii, oczywiście, pary mieszane, jako że Sektor 2-Phi należał do dość konserwatywnych, a dodatkowo spora część studentów szkoliła się na kierunkach wojskowych i jakikolwiek przejaw nietypowych skłonności był nie do pomyślenia. Był sfrustrowany i pozbawiony nadziei, że kiedykolwiek będzie z kimś blisko i tak, oczywiście że był przemądrzały aż do bólu, bo wówczas sądził, że jego inteligencja jest jedyną jego wartościową cechą i poza nią nie ma kompletnie niczego.
– Nie byłem śliczny. Wyglądałem jak ofiara losu. Nie miałem gustu ani pieniędzy na wartościowe jedzenie, odżywki, ubrania i fryzjera – wyznał, nie patrząc na Vhinku lecz w swoje dłonie. – Byłem niedożywiony, chuderlawy i słaby. Dopiero kiedy skończyłem dwadzieścia sześć lat, po raz pierwszy wykonałem ćwiczenie fizyczne bardziej zaawansowane niż minuta biegu do promu, który za moment miał odlecieć. Jak patrzę na swoje zdjęcia, bo niestety na ceremonii zakończenia zrobiono mi sporo fotografii, które wciąż znajdują się w archiwach akademii, wyglądam tak żałośnie, że niektórzy sądzili, że coś jest ze mną naprawdę nie tak. Uważano mnie nie tylko za nudnego i przemądrzałego, ale też stukniętego. Rektor wysłał mnie kiedyś na badania psychiatryczne, toksykologiczne i pełny skan mózgu, bo któryś ze studentów a może nawet wykładowców doniósł mu, że ktoś tak aspołeczny i dziwaczny, jeśli jest geniuszem, to pewnie faszeruje się narkotykami albo ma jakieś neurologiczne zaburzenia. Przez całą akademię nie wiem czy ze wszystkimi osobami ze swojego rocznika wymieniłem łącznie więcej niż dziesięć zdań.
– Nie… nie wiem co powiedzieć – wydusił Vhinku, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. – Nie jesteś towarzyski, jasne, ale… ale przecież jak trzeba to całkiem nieźle sobie radzisz z ludźmi. Miałeś przyjaciół na DX-930. Jako jedyna osoba jaką znam byłeś w stanie zbliżyć się do Proroka, który nie ma przecież łatwego charakteru. Ciężko mi sobie wyobrazić, że kiedyś… że nie miałeś nikogo… żadnych przyjaciół ani bliskich i że oskarżano cię, że jesteś nienormalny…
– To było czterdzieści lat temu – westchnął Thace z rezygnacją, żałując, że w ogóle mu o tym powiedział i że Vhinku się niepotrzebnie o niego martwił. – Sporo się od tamtego czasu zmieniło.
– Jak ty to zniosłeś…?
– Znosiłem raczej kiepsko, ale to naprawdę już nieważne. W szkole też nie miałem bliskich. Nie znosiłem swojej rodziny. Byłem samotny przez całe dzieciństwo i młodość i przywykłem do tego – powiedział.
– Ja bym nie potrafił. Nie wyobrażam sobie nawet, żebym… żebym w szkole czy na studiach nie miał bliskich osób – powiedział Vhinku, wciąż wpatrując się w niego zszokowany.
– Cóż, nie jesteśmy do siebie zbyt podobni, więc jakoś mnie to nie dziwi – odparł i poklepał go po ramieniu. – Proszę, nie przejmuj się tym.
– Po prostu próbuję zrozumieć… – odparł cicho. – Thace, dla mnie przyjaźnie, bliskość… to dzięki temu ukończyłem akademię. Jasne, świetnie latałem, ale byłem przeciętny i leniwy i wolałem się dobrze bawić niż uczyć. Gdyby nie to, że na ostatnim roku umawiałem się luźno z dziewczyną, która była najlepsza w grupie i dzięki niej podciągnąłem oceny, po skończeniu akademii byłbym wysłany w najgorsze rejony na granicach Imperium, takie, z których piloci prawie nigdy nie wracali. Wciąż utrzymuję z nią kontakt. Podobnie jak z innymi znajomymi z akademii lotniczej. Większość z nich pracuje w wojsku, a kilkoro nawet w Sektorze Centralnym. Podczas kontroli spotkałem się z paroma osobami i to nawet nie z mojego rocznika ani kierunku, bo mam w komunikatorze parę setek osób, które chociaż trochę znałem. A ty mi mówisz… że nie miałeś absolutnie nikogo…
– I ty się martwiłeś, że nie miałbyś gdzie się zaczepić po odejściu z wojska? – westchnął Thace.
– To... to co innego – powiedział niepewnie. – To teraz już tylko znajomi. Możesz z nimi wyjść, powspominać dawne czasy, powygłupiać się. To nie jest ktoś, kto by mi pomógł i na kogo mogę liczyć... do kogo w ogóle byłbym w stanie zwrócić się...
– Więc po co takie znajomości...? – zdziwił się Thace. – Ja bliskich osób mam bardzo mało, a o tych mniej ważnych zapominam, nawet jeśli czasem tęsknię, gdy opuszczam jakieś miejsce. Gdy z kimś w ogóle utrzymuję relację inną niż zawodowa, to chcę, by to miało jakąś wartość. Nie potrzebuję wokół siebie tłumów, które miałyby tylko zapełniać przestrzeń i ciszę, jeśli ani trochę mi na tych osobach nie zależy…
Na te słowa Vhinku objął go i tak jak wcześniej zranił Thace’a swoimi słowami, tak teraz, gdy był blisko i okazywał troskę, nie potrafił go winić. Pomyślał o tym, jak zupełnie inaczej potoczyłoby się jego życie, gdyby w akademii pojawiła się przy nim chociaż jedna osoba taka jak on. Nie miałby poczucia, że jest nic nie warty, nie izolowałby się… nie dołączyłby do Ostrzy, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie i nie miałby determinacji, by udowadniać im, że jeśli będzie wystarczająco się starał, to im dorówna. Byli pierwszą grupą, która się nim interesowała. Było ciężko, ale miał powody by każdego ranka przekraczać granice, a nie tylko iść z prądem i siedzieć w książkach, jako że nauka była jedyną rzeczą, jaka przychodziła mu z łatwością.
– Więc… idziemy na tę salę treningową…? – spytał Vhinku ostrożnie. – Czy wolisz zostać? Otworzę jakieś przekąski. Coś, co lubisz. Ok…?
– Chodźmy poćwiczyć. Uruchomimy jakąś symulację z walką z Sentry. Bicie się z tobą to żadne wyzwanie, a walka w parze to coś, nad czym warto byśmy obaj popracowali. Testy zazwyczaj również ją obejmują.
Prorok zauważył jego dziwny nastrój, kiedy tego wieczoru dotarł do ich kwater później niż zwykle, obolały po treningu i odrobinę pijany przez to, że wrócili z Vhinku do jego pokoju i otworzyli butelkę jakiegoś alkoholu. Nie kontynuowali tamtej rozmowy, ale Thace pokazał przyjacielowi swoje stare zdjęcia… zarówno te z akademii, jak ze szkolenia wojskowego kilka lat później, kiedy po trzech latach u Ostrzy wyglądał zupełnie inaczej – był znacznie wyższy i wydawał się dojrzalszy dzięki niezbędnym odżywkom i suplementom, a także nieporównywalnie bardziej umięśniony dzięki wszystkim treningom. Vhinku musiał dostrzec, że coś się zmieniło w jego życiu w tamtym czasie, ale Thace dawno temu powiedział mu, że nie chce o tym rozmawiać i mężczyzna nigdy więcej o to nie spytał. Prorok zaś, widząc go w nietypowym dla niego stanie, zaczął pytać, co się wydarzyło i w przeciwieństwie do Vhinku nie przyjął jego wykrętów i zapewnień, że wszystko jest w porządku.
– Powspominaliśmy z Vhinku dawne czasy. Trenowaliśmy dobre dwie godziny, zjedliśmy razem kolację i napiliśmy się trochę. Może nieco za dużo…
– Widzę. Ze mną zwykle tyle nie pijesz.
– Proszę, daj spokój… Nie chcę się sprzeczać – powiedział, widząc, że Prorok jest zazdrosny, mimo że jego głos brzmiał łagodnie i powstrzymywał się przed czynieniem my wyraźnych wyrzutów; nie ufał samemu sobie i wolał nie kontynuować dyskusji, która mogłaby eskalować w kłótnię, bo nie miał siły na starcie z nim, nie dziś. Zbliżył się do niego, objął go mocno. Pocałował w szyję i zaczął gładzić palcami nasadę uszu, co wiedział, że zawsze działało. – Chodźmy do łóżka. Wiem, że już późno… przesuniesz mi jutrzejszą zmianę o godzinę…? Chcę być z tobą. Wczoraj nie mieliśmy czasu… A naprawdę cię potrzebuję i już zdążyłem za tym zatęsknić.
Seks był szybszy i bardziej namiętny niż zwykle, a Prorok, który wciąż był zazdrosny, był mniej ostrożny niż zazwyczaj, lecz Thace nie protestował i poddawał się temu; nadal czuł się nieswojo przez wspomnienia i przez całe zbliżenie był bardziej w swojej głowie niż ciele. Przypomniał sobie, ile dałby czterdzieści lat temu, by znalazł się ktokolwiek, kto chciał iść z nim do łóżka… Przyciągnął Proroka mocniej i zaczął całować, zaciskając nogi na jego biodrach. Przez jego umysł przelatywały obrazki z przeszłości – znów wiedział swoje pierwsze wyjścia do klubów, gdy przeszkolony i przemodelowany przez Ostrza nie był już tym zahukanym, dziwacznym dzieciakiem, którego jedynym aktem odwagi było opuszczenie rodzinnego domu. U Ostrzy, oczywiście, zdołał się nieco uspołecznić, ale wciąż miał trudności w kontaktach międzyludzkich, gdy chodziło o osoby, których zupełnie nie znał. Faceci, z którymi chodził do łóżka, prezentowali miks osobowości, chociaż oczywiście z czasem ukierunkował się na pewne typy; zanim to nastąpiło, byli różni, bywali zabawni lub poważni, w różnym wieku, czasem doświadczeni, czasem tak jak on początkujący i eksperymentujący i być może to wtedy nauczył się postępować z najróżniejszymi charakterami. Zdarzało się, że żaden z nich nie do końca wiedział, na co mieli ochotę i było nerwowo, ale zwykle przyjemnie, kiedy po omacku próbowali nowości… czasem druga strona wiedziała doskonale, czego chce i mówili to otwarcie; dostrzegali lub dopytywali, gdy Thace miał wątpliwości. Spróbował wielu rzeczy, niektóre pokochał, innych nigdy nie powtórzył.
Wciąż myślał o przeszłości, zamiast być z Prorokiem tu i teraz i ten oczywiście to zauważył, tyle że zrozumiał opacznie; może nie był ostrożny, ale nie zrobił mu żadnej krzywdy, a po wszystkim wpatrywał się w niego przestraszony, dopytując, czy wszystko w porządku i przepraszał, że się zapomniał. Thace cicho poprosił, by następnym razem bardziej uważał na zęby i szpony, nie będąc jednak w stanie czynić mu tym razem większych wyrzutów. A potem powiedział, że chce się położyć i że naprawdę nic złego się nie stało.
– Byłem zły, że wyszedłeś z Vhinku – przyznał Prorok po kilku minutach, gdy w milczeniu leżeli w łóżku w ciemnościach. – Obiecałem, że nie będę zazdrosny, ale zupełnie sobie z tym nie radzę…
– Nie będę kolejny raz tłumaczył ci, że to przyjaciel i że to platoniczne, bo przecież o tym wiesz – powiedział bez większych emocji, chcąc po prostu uciąć ten temat i nie mając ochoty słuchać tłumaczeń i wymówek. Wiedział, że czasem będzie to się zdarzać, bo zdołał już poznać Proroka wystarczająco, by mieć świadomość, jak dużym problemem mogła być u niego wynikająca z niepewności i niedoświadczenia zazdrość, która tym razem objawiła się nie słowami, a brakiem uwagi i czułości. Kiedyś doświadczał podobnych emocji i chociaż u niego nie powodowały zazdrości – trudno, by tak było, skoro miał wówczas tylko przygodnych kochanków a nie kogoś stałego – ale w pewien sposób to rozumiał. Ostatecznie sam był wówczas jeszcze bardzo młody i jednak się z tym uporał, zaś u Proroka ta sama gorycz, samotność i kompleksy rozciągnęły się na zdecydowaną większość życia. Nie miał do niego pretensji i w sumie rozumiał, że jego niepewność w budowaniu relacji będzie jeszcze nie raz się odzywać na różne sposoby… to, że odzywała się tylko nieuzasadnioną zazdrością, nie było najgorszą opcją z możliwych.
– Przepraszam. Nie umiem inaczej – odezwał się po paru minutach Prorok i widać było, że dużo go to kosztowało. – Ufam ci. Nie myśl, że jest inaczej. Ale nie panuję nad swoimi myślami, gdy jesteś z nim gdzieś tyle czasu i wiem, że to moje własne paranoje. Wyobrażam sobie wtedy rzeczy… – zająknął się. – Przepraszam.
– W porządku – odparł Thace cicho i objął go odrobinę mocniej; Prorok wcisnął twarz w jego szyję i wtulał się w Thace’a desperacko i niemal zaborczo, jakby chciał upewnić się, że nadal tu jest i że kłótnia, która odbyła się w ich głowach a której nie odważyli się zamienić w słowa nie popsuła wszystkiego, co z takim trudem udało im się zbudować.
Usypiając, Thace wyobrażał sobie, jak wyglądałoby ich pierwsze spotkanie, gdyby cztery dekady temu poznali się, gdy jeszcze był w akademii; najlepsi studenci technicznych kierunków cywilnych dostawali czasem propozycje przejścia do wojska – nie był to żaden przymus, jednak proponowano warunki zatrudnienia po zakończeniu nauki i dodatkowe stypendia na tyle korzystne, że wielu się na to decydowało. Thace, pomimo swojej żałosnej wówczas sprawności fizycznej, też je otrzymywał, jednak bez względu na to, jak ciężko było mu się utrzymać, odrzucał je, gdyż wówczas wciąż nie chciał mieć nic wspólnego z wojskiem i paranoicznie bał się, że mógłby w nim trafić na swoich krewnych, którzy mogli zdradzić jego orientację – nie miał pojęcia, czy rodzice cokolwiek powiedzieli reszcie rodziny, bo tego, że nic nie wskazywało na coś podobnego dowiedział się dopiero od Ostrzy, którzy prześwietlili jego klan gdy rozpoczął u nich treningi.
Przypomniał sobie jak jeden, jedyny raz, gdy zjawił się u niego oficer, który w przeciwieństwie do całej reszty budził zaufanie i wydawał mu się sympatyczny. Był uśmiechnięty i uprzejmy i pomimo potężnej postury prezentował pełną łagodność – był to dokładnie ten typ, który fizycznie pociągał go na samym początku najbardziej – a Thace niemal wyznał mu, że nie może zaciągnąć się do wojska ze względu na swoje skłonności i że to dlatego był tak daleko od rodzinnych stron… nie dlatego, by mieć wymówkę i móc mu odmówić, ale dlatego, że dostrzegł w nim pierwszą osobę, której mógłby się zwierzyć. Nie odważył się na to, ale wyobraził sobie teraz, że takim oficerem mógłby być Prorok – absurdalne, oczywiście, czterdzieści lat temu był on już komandorem w Bazie Głównej i jego zadaniem nie było werbowanie do wojska utalentowanych, młodych inżynierów z cywilnych kierunków. A ponadto ktoś tak wyraźnie dominujący, oschły i głośny oraz groźnie wyglądający przerażałby go za bardzo. Mimo to wyobraził sobie, że jednak by do tego doszło i że wszystko by mu powiedział. I że Prorok jakoś by zareagował, co realistycznie rzecz biorąc nie było możliwe – w takiej sytuacji komandor skinąłby głową i sztywno powiedział, że tak, biorąc pod uwagę okoliczności nie może iść do wojska. Pewnie życzyłby mu powodzenia i wyszedł. Nie tknąłby go, gdy był nieletni, może wręcz uznałby to za pułapkę nastawioną przez kogoś z jego wrogów…
Mimo to wyobraził to sobie. To, że Prorok złożył mu propozycję, by mimo wszystko zmienił profil studiów; że obiecał mu, że zadba o to, by nikt się o nim nie dowiedział, o ile tylko będzie dyskretny; szybkie wyrównanie różnic programowych, intensywne treningi i wyjazd do Bazy Głównej zaraz po skończeniu akademii. Wówczas byłby już pełnoletni. I raczej wyglądałby lepiej, gdyby miał na sobie mundur i nieco zmężniał dzięki ćwiczeniom i lepszemu odżywianiu, na które ze stypendium wojskowym byłoby go stać. Przypuszczał, że Prorok promowałby i chronił nawet bardziej niż teraz, gdyby miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, a nie skończone sześćdziesiąt. Pewnie zbliżyliby się do siebie w innym tempie i inny sposób, gdyby od początku o nim wiedział…
Thace nie byłby szpiegiem. Wciąż byłby mało towarzyski i miałby tu tylko Proroka, pierwszą osobę, która by się nim interesowała i troszczyła o niego. Pamiętał tamtego siebie i był całkowicie pewien, że zakochałby się w nim i na pewno reagowałby, gdyby Prorok był fizycznie… tak przytłaczający, jak był te kilka miesięcy temu, gdy dopiero się poznali. Na granicy uśnięcia myślał o tym, że pewnie poszliby do łóżka, co byłoby znacznie bardziej niemoralne i niestosowne, jako że byłby tak młody i całkowicie niedoświadczony, byłby zwykłym technikiem po akademii, a nie oficerem; byłby też psychicznie i fizycznie słabszy i zdecydowanie bardziej uległy. Wątpił, czy ich pierwszy raz byłby traumatyzujący, ale wiedział też, że nie protestowałby, co by się nie działo i nie potrafiłby się obronić. Może jednak nie musiałby, jeśli od samego początku dawałby Prorokowi wszystko, czego ten pragnął… może wciąż byliby razem, ukrywając się… może ktoś w międzyczasie by ich odkrył, Prorok od dawna byłby w więzieniu lub martwy, a on pozostałby znów całkiem sam…
Mocniej wtulił się jego ciało, zaciskając z całej siły powieki i przeklinając się za fantazje o tym co by było gdyby. Następnego ranka, kiedy niemrawo grzebał w śniadaniu, wciąż dość przygnębiony, Prorok wprost zapytał, co mu jest, a wówczas, z oporami, powiedział mu wszystko, wpatrując się w swoje dłonie.
– Oczywiście, nierealne jest bym w ogóle się tam zjawił w celu rekrutowania cywilnych geniuszy, jednak tak, jest możliwe, że jakoś byśmy na siebie trafili, bo kilkakrotnie odwiedzałem naszą akademię a jakiś czas po tym, jak zostałem komandorem, przemawiałem tam nawet na którejś inauguracji – powiedział Prorok ostrożnie, wysłuchawszy jego opowieści. – Dziwne, że nie wiedziałeś, jak wyglądam, bo wiem, że odkąd zostałem komandorem, władze uczelni się mną chwaliły a moje portrety wisiały we wszystkich gablotach z najbardziej zasłużonymi absolwentami – dodał i skrzywił się. – Wybrali moje najgorsze zdjęcie, jakie kiedykolwiek zrobiono mi w życiu, więc może to jednak dobrze, że mnie nie rozpoznałeś – dodał, na co Thace zupełnie wbrew sobie się uśmiechnął.
– Odcinałem się od wszystkiego, co było związane z wojskiem, ale tak, miałem świadomość, że wielu absolwentów akademii doszło w wojsku do najwyższych stopni i że czasem się u nas pojawiali. Gdy jednak na jakieś uroczystości miał przemawiać oficer, w ogóle się nie zjawiałem. Zwykle udawałem chorego. A raz, gdy rektor naprawdę chciał mnie wypchnąć na akademię jako perełkę z mojego wydziału, celowo się podtrułem i wylądowałem na dwa dni w jednostce medycznej – powiedział, na co Prorok zaśmiał się krótko i pokręcił głową.
– Gdyby jednak do tego doszło, do naszego spotkania… pewnie wyszedłbym, gdybyś mi to powiedział. A potem zagryzałbym się tym miesiącami i nie mógł przestać o tobie myśleć i przeklinałbym samego siebie, że myślę, skoro byłeś jeszcze dzieckiem. Dowiedziałbym się o tobie absolutnie wszystkiego, o twojej rodzinie i sytuacji. Zleciłbym komuś sprawdzenie twoich kont bankowych, by ocenić, w jakiej jesteś sytuacji, bo wiem, jak trudne jest utrzymanie się studiując jako cywil bez finansowego wsparcia. Pewnie wróciłbym i zaproponował pomoc, bo wiedziałbym już, że było ci ciężko i że jako nieletni student brałeś dodatkowe prace, chociaż nie powinieneś tego robić. Nie wiem, czy namawiałbym cię do wojska, bo wiedziałbym, że musiałbyś przeżywać tu to samo co ja, a nie chciałbym cię na to skazywać. Ale pewnie namówiłbym, abyś przeprowadził się jako cywilny inżynier do Sektora Centralnego i załatwił ci gdzieś rozwojową posadę. Co byłoby później… nie mam pojęcia. Może bym cię odwiedzał, a może tylko obserwował. Może zaproponowałbym ci kontrakt u siebie, gdy byłbyś już starszy. Wysłał do najbliższej stacji komunikacyjnej, gdzie obok wojskowych pracują też cywile. Jeśli byśmy się do siebie zbliżyli… może po latach otworzyłbym się przed tobą, chociaż wiedziałbym, jak ryzykuję. Nie mam pojęcia, jak wszystko by się potoczyło. Nie zadręczaj się tym, że sprawy mogły potoczyć się inaczej. Jesteśmy tu i teraz i nie chciałbym mieszać w przeszłości, bo dzięki tobie po raz pierwszy w życiu jestem szczęśliwy – powiedział i odrobinę się skrzywił. – Naprawdę przepraszam za wczoraj.
– Nie masz za co przepraszać. Wszystko już dobrze – odparł Thace i przymknął oczy, gdy Prorok pogładził go po szczęce i lekko pocałował; Thace wtulił się w jego ciało i pomimo teoretycznie uspokajających słów i zażegnania sprzeczki, która nawet się nie wydarzyła, zadręczał się tym bardziej. Nie żałował dołączenia do Ostrzy, tego nigdy nie zamierzał żałować. Współczuł jednak dziecku, którym był czterdzieści lat temu i które tak bardzo cierpiało. Postanowił też nigdy więcej nie mówić Prorokowi o swoich fantazjach, zwłaszcza dotyczących tamtego okresu… to było za duże ryzyko i chociaż tym razem tego uniknął, wiedział, że nadejdzie moment, gdy komandor będzie jednak chciał dowiedzieć się, co robił przez trzy lata przed zaciągnięciem się do wojska i co go do tego skłoniło.
Była to między nimi jedyna taka sytuacja przez cały miesiąc po powrocie do Bazy Głównej, bo Prorok nie był na szczęście aż tak zaborczy, by nie móc znieść przyjaźni Thace’a z Vhinku. Zazwyczaj widywali się w ciągu dnia albo wczesnym wieczorem, często razem trenowali, jedli posiłki, wychodzili na przerwy… raz polecieli na Tsevu-22 po drobne sprawunki, ale nie miał sposobności, by połączyć się wówczas z Kolivanem, chociaż ten coraz częściej naciskał na rozmowę. Tylko tamtego jednego wieczoru został z Vhinku znacznie dłużej niż planował i w dodatku się upił, i tak naprawdę nie mógł mieć Prorokowi za złe, że nie był z tego zadowolony.
Zazwyczaj wieczorem wracał po prostu na krążownik i zastawał tam zmęczonego, a czasem nieco rozdrażnionego Proroka. Wysłuchiwał cierpliwie jego żalów i wywodów o nieudolności rozmaitych osób, czasem znosić musiał krzyki, gdy mężczyzna skończył pracę wściekły i musiał dać upust swoim emocjom; patrzył na niego i dawał mu kilka minut, by wylał z siebie wszystko co naprawdę musiał, podchodził do niego lub siadał bliżej. Gładził jego dłoń, przytulał lub całował i niemal z sekundy na sekundę dostrzegał, jak komandor uspokaja się i mięknie w jego objęciach, dostrzegał na jego ustach łagodny uśmiech, jego zwężone ze złości oczy stawały się zaokrąglone i błyszczące. Czasem bał się podejść, gdy furia Proroka uderzała w jego lęki i przypominała mu o wydarzeniach na stacji porucznika Melko, ale Prorok prawie zawsze dostrzegał to i uspokajał się sam.
– Nie krzycz, proszę – szepnął Thace któregoś razu, kiedy tyrada Proroka trwała odrobinę zbyt długo. – Boję się ciebie, gdy tak wrzeszczysz – dodał i to poskutkowało, a mężczyzna urwał w pół zdania. Przeprosił go. Ściszył głos. Powiedział, co go sfrustrowało tego dnia jeszcze raz, ale spokojniej, bez przekleństw i podnoszenia głosu, a potem przysunął się do Thace’a odrobinę skulony i zapytał, czy wszystko w porządku i kilkakrotnie powtórzył, że to nie na niego był zły. Tego wieczoru uprawiali seks trzykrotnie. Następnego dnia obaj spóźnili się na swoją zmianę.
Seks przez te tygodnie był przyjemny, chociaż Prorok nie zawsze był aż tak ostrożny jak na samym początku. Uczyli się siebie nawzajem, a technika Proroka poprawiła się… właściwie w każdym aspekcie, co było znamienne i pokazywało, jak niewiele dotąd potrafił. Absolutnie nigdy nie był brutalny, a gdy zapominał się, wystarczyło słowo ze strony Thace’a, krótkie nie lub zwolnij, by przystopował. Może czasem był zirytowany faktem, że Thace powstrzymuje go przed czymś na co miał ochotę, zwłaszcza gdy danego dnia wrócił do kwater w podłym nastroju. Czasem posłuchanie się zajmowało mu o sekundę za długo. Którego razu Thace musiał lekko trzasnąć go otwartą dłonią w udo, by się opamiętał i to poskutkowało natychmiast. Któregoś razu Prorok ugryzł go w ramię – nie na tyle mocno by przebić skórę i by ślad został na dłużej niż parę godzin, ale Thace momentalnie znieruchomiał, spodziewając się ataku lękowego. Nie nastąpił przez kolejne sekundy i minuty, a Prorok wisiał nad nim i przepraszał, z przerażeniem w oczach, że milczenie i sztywność Thace’a świadczą o tym, że zrobił mu krzywdę.
– Prorok, jeśli jeszcze raz mnie ugryziesz, przysięgam, przyniosę z jednostki medycznej kleszcze i wyrwę ci dolne kły. Unieruchomię cię i zrobię to bez znieczulenia – oznajmił. Prorok zaśmiał się nerwowo, chyba nie wiedząc, jak ma zareagować na tę groźbę, która brzmiała raczej absurdalnie. – Albo po prostu ci je wybiję, jeśli wkurzysz mnie na tyle, bym nie mógł się pohamować przed przyłożeniem ci w twarz – dodał.
– Przepraszam, ja… zapomniałem się, wiem, że tego nie lubisz, nie powinienem…
– Chodź do mnie – westchnął Thace i przytulił go. – Może sam powinienem cię ugryźć i zrobić to z całej siły, żebyś zobaczył, że to nie jest ani trochę przyjemne – powiedział, na co Prorok nie zareagował. – No chyba że ciebie to kręci i chciałbyś czegoś takiego spróbować i to dlatego kąsasz mnie jak dziki zwierzak.
– Nie…! – zaprotestował Prorok natychmiast z autentycznym strachem w głosie. Thace widział, że było w tym coś więcej i po chwili to on uspokajał Proroka, ale chociaż kilkakrotnie spytał, co aż tak go przestraszyło, nie zdołał tego z niego wyciągnąć. – Zostaw to. Nie czuję się… Ja… Przypuszczam, że w sypialni przetestowałeś wszystko, co podejrzewałeś, że może być przyjemne i wiesz, co lubisz a czego nie z doświadczenia. Ja nie mam pojęcia. Nie… nie jestem jeszcze gotowy o tym rozmawiać.
– Prorok… wiesz, że ze mną też możesz spróbować różnych rzeczy…?
– Nie chcę, byś miał mnie za zboczeńca. Skończmy tę dyskusję.
– Nie będę cię oceniał… – powiedział ostrożnie, lecz widział upór Proroka i wiedział, że to przegrana sprawa. Może kiedyś będą mogli wrócić do tej rozmowy, ale to zdecydowanie nie był jeszcze ten moment. I dlatego Thace nie naciskał, nie tym razem. Było im zbyt dobrze, zażegnali kolejną sprzeczkę, która mogła okazać się poważna a do której jednak nie doszło i nie zamierzał tego psuć. Wiedział, że ich relacja, chociaż trwała już kilka tygodni a znali się od wielu miesięcy, wciąż była nowa i świeża i że jeszcze wielu rzeczy o sobie nie wiedzieli, tyle że mieli na to, by się dowiedzieć, mnóstwo czasu.
Wszystko to, to stopniowe poznawanie się intymnie i emocjonalnie było prawdziwe nawet jeśli z jego strony wciąż była to gra. Chociaż nie każdy wieczór i zbliżenie były idealne, fakt, że to nie była bajka, sprawiał, że było to jakieś bardziej… realne. Przy nim zapominał o tym, kim naprawdę jest, ile ryzykuje i że przez całe dnie pod przykrywką moralnego, perfekcjonistycznego służbisty, który zamierza dotrzeć do prawdy i wzmocnić Imperium, okłamuje wszystkich wokół. Słuchał zwierzeń Proroka, gdy mieli nieco więcej czasu, czasem sam coś o sobie mówił i na ile potrafił odgrywał rolę kochanka i zbyt często niemal w to wierzył. I czasem gdzieś w środku pozwalał sobie na brzydkie myśli, jak bardzo to wszystko było łatwiejsze, gdyby nie był szpiegiem, gdyby mógł odciąć się od Ostrzy i o nich zapomnieć. Doskonale wiedział, że nigdy tego nie zrobi i że skoro zdecydował, że podejmie się misji, w której musi grać w tak intymnych kwestiach i która stała się jego codziennością, to będzie ją kontynuował. A gdy przestanie sobie radzić z podwójnym życiem, wybierze powrót do kwater Ostrza Marmory, a nie Proroka.
***
Jednym z działań, jakie przez cały ten czas podejmował w wolnych chwilach a czasem z ciekawości i dla przetestowania swoich zdolności Thace, było poddawanie szczegółowej kontroli próbek bieżących, prywatnych wiadomości przechodzących przez serwery mieszczące się na stacji. Nie modyfikował istniejących algorytmów w żaden sposób, zwiększał jednak lokalnie ich czułość oraz testowo uruchomiał różne proste systemy rozszyfrowujące; nie zrobił żadnej rewolucji, a tylko modyfikował część strumieni przesyłowych na tyle, na ile był w stanie, aby zweryfikować, do jakich danych Imperium mogłoby dotrzeć zupełnie łatwo, gdyby nie ograniczona przepustowość i tak wiecznie przeciążonych serwerów.
Trafiał przede wszystkim na drobne dowody na postępki, które nie były całkowicie legalne, ale też nie były aż tak jawnym pogwałceniem zasad, by w ogóle wspominać o nich Prorokowi. Przyznał mu się oczywiście, co robi, uzyskał aprobatę i podzielił się, nie zdradzając personaliów żołnierzy, paroma co zabawniejszymi konwersacjami, które trafiły w jego ręce. Czasem zupełnym przypadkiem trafił na takie, które nie były ani trochę śmieszne lub które czuł, że powinny trafić do Proroka z konkretnym wskazaniem, kto je wysyłał, aby ten podjął odpowiednie działanie; poradził się Kolivana, ale ten oznajmił, że o ile nie wykryje czegoś naprawdę krytycznego, nie ma sensu się z tym zdradzać. Po każdej dłuższej rozmowie na ten temat czy inne tematy, Kolivan pytał go na komunikatorze, kiedy znajdzie czas, by polecieć na Tsevu-22 żeby się z nim połączyć i porozmawiać o sytuacji z Prorokiem; Thace za każdym razem miał mniej lub bardziej wiarygodne wymówki, bo chociaż uporał się ze swoimi emocjami, bezpośredniej rozmowy, w trakcie której musiałby patrzeć na Kolivana na ekranie, wciąż się obawiał. Nie wiedział, co miałby mu powiedzieć. Nie chciał pytań o szczegóły. Nie umiałby się wytłumaczyć z wielu rzeczy… a w innych Kolivan by go przejrzał i naciskał. Naciskał już teraz: na spotkanie, choćby godzinne połączenie video. Thace odmawiał i prosił o więcej czasu… a następnego dnia przykładał się do pracy dla Ostrzy i wykorzystując swoje dostępy i możliwość wyłuskania z serwerów Imperium poufnych, przydatnych danych, zamykał Kolivanowi usta.
W trakcie swoich testów, gdy sprawdzał kolejne, niezbyt typowe algorytmy rozszyfrowujące, znalazł w końcu rzeczy na tyle poważne, że nie mógł ich ukryć i zbagatelizować, mimo że przez pierwsze tygodnie nie wyjawiał Prorokowi, że w ogóle dotarł do jakichś nieprawidłowości i dowodów na czyjeś drobne przewinienia. Minęło pięć tygodni od ich powrotu do Bazy Głównej, kiedy po krótkich ustaleniach z Antokiem – Kolivan był tego dnia niedostępny – wrócił do kwater z ciężkim sercem, kilkunastoma przypadkami, które może nie były dramatycznym pogwałceniem prawa, ale były istotne oraz jednym, którego nie zignorowałby nawet jeśli dowódcy Ostrzy wprost poradziliby mu zachować milczenie.
Podsunął Prorokowi raport, skulony i przestraszony oraz w jakiś sposób zawstydzony. Opisał mu najpierw drobniejsze przypadki: handel nielegalnymi substancjami na terenie stacji, machlojki podatkowe, wykorzystywanie poufnych danych dotyczących kolonizacji do osiągnięcia korzyści majątkowych; rzeczy, które ktoś robił po prostu dla pieniędzy. Oraz ten jeden, który był dla niego przekroczeniem granic i który skłonił go, by jednak stać się donosicielem, a nie tylko szpiegiem. Prorok, widząc jego przygnębienie, objął go mocno, a potem oznajmił, że nie będzie obciążał go samymi dochodzeniami i jeszcze tego samego dnia osobiście skontaktował się z działem administracji oraz prawnym.
Następnego dnia o poranku uruchomiono kilkanaście postępowań dyscyplinarnych i karnych, z których połowa prawdopodobnie miała skończyć się więzieniem lub wydaleniem ze służby a reszta naganą. To jedno zaś w zależności od przebiegu śledztwa mogło doprowadzić nawet do egzekucji sprawcy, a sam fakt, że zostało ujawnione, zupełnie zmieniło nastroje panujące w Bazie Głównej. Prorok jeszcze zwiększył jego ochronę, kiedy rozeszły się wieści o tym, że kontrola prowadzona przez Thace przyniosły skutki, a żołnierze w Bazie Głównej zrozumieli, że może on dotrzeć do informacji potencjalnie rujnujących karierę. Po raz pierwszy w życiu, gdy szedł korytarzem, rozmowy cichły, a najniżej postawieni żołnierze nie patrzyli na niego z podziwem czy respektem, lecz strachem. Wielu spoglądało z niechęcią, a gdy nie udało mu się złapać Vhinku, Proroka, Secana czy choćby kogoś z dawnej jednostki, do kantyny w Bazie Głównej udawał się na lunch samotnie i nikt nie próbował się do niego zbliżać. Czuł się samotny. Było mu z tym źle i nie pomagał fakt, że każdego dnia przekazywał Kolivanowi poufne informacje oraz czytał od niego pochwały; że Vhinku czasem znajdował go gdzieś i rozbawiał, że osoby, które przy nim zostały i się go nie bały, były pewnie tymi najbardziej cennymi. Był nieszczęśliwy, ale nie był zdziwiony: wiedział przecież, że Baza Główna przypominała pod pewnymi względami kilkunastotysięczne, rozplotkowane miasteczko, w którym bardzo łatwo było podpaść całej społeczności i spaść z piedestału. I w którym donosicieli się obawiano i nienawidzono.
Czuł się tak, jak na studiach i w wielu miejscach w przeszłości, zanim zbliżył się do Ostrzy, zanim na DX-930 zrozumiał, jak to jest mieć przyjaciół niezwiązanych z misją, tyle że kiedyś samotność, poczucie wyobcowania czy wrogość ze strony otoczenia były dla niego stanem normalnym. Nie miał tu przyjaciół oprócz Vhinku, ale dotąd nie miał też poza Lorcanem wyraźnych wrogów, a większość osób, których nie znał zbyt dobrze, traktowała go w ostatnim czasie życzliwie. Teraz się to zmieniło i chociaż wiedział, że słusznym było przekazanie Prorokowi istotnych informacji, wcale nie był z tego powodu szczęśliwy. Nie powinien czuć się przygnębiony, że nagle ponownie nie był lubiany przez osoby, z którymi walczył jako jeden z Ostrzy, ale mimo to był. Przygnębiony i zły i zdezorientowany jednocześnie: narobił sobie problemów i zaczął budzić niechęć, bo stał się wścibski i z powodu samowolnych działań wykrył w jednostce Imperium osoby, które mu szkodziły i musiał na nie donieść, zarówno dlatego, że nie mógł ukrywać przed głównodowodzącym, że dowiedział się przypadkiem o łamaniu prawa jak z powodu moralności, bo ktoś był krzywdzony… nie miał intencji tego szukać i wiedział, że jakby szukał, znalazłby więcej nieprawidłowości, ale powinien robić to dalej, bo było to przydatne dla misji. Imperium więcej straciło dzięki temu, ile poufnych danych wyprowadził, ale też zyska, pozbywając się z centrali osoby które szkodziły wojsku… robił coś koniecznego, ale przygnębiającego, był przydatny, ale nienawidzony, najchętniej porzuciłby te działania, a musiał je kontynuować, bo czuł, że Prorok może tym bardziej chcieć, by poszerzył kontrolę i czuł w głowie zupełny mętlik z powodu tego wszystkiego.
Prorok widział to i bez względu na to, jak był zły z jakiegoś powodu, gdy tylko Thace ze zwieszonymi ramionami przekraczał próg ich kwater, pozostawał łagodny i nie podnosił głosu. Pytał, czy daje sobie radę, czy wszystko w porządku i czy nikt mu się nie naprzykrza – tak, dawał, chociaż nie, nie było i nikt tego nie robił, bo nikt by się nie odważył. Na początku mogli uważać go za niedoświadczonego i nadmiernie wtrącającego się w różne sprawy dzieciaka, który jednak nie był niewygodny dla nikogo poza Lorcanem, a teraz zdali sobie sprawę, że nie docenili go, że był niebezpieczny i że komandor nie bez powodu trzymał go przy sobie. Z goryczą stwierdzał, że ich relacja przestanie na długi czas budzić wątpliwości: nie był lizusem czy dziwakiem, nie było tu żadnej niestosowności. Stał się wiernymi oczami i uszami Proroka oraz skutecznym do bólu donosicielem, który w dodatku doskonale znał się na systemach komunikacyjnych aż za dobrze.
– Koniec z tym – oznajmił Prorok po tygodniu takiego stanu rzeczy. – Jutro zrobię spotkanie ze wszystkimi oficerami, przekażę informację, że kończysz kontrolę tutaj i zaczynasz się zajmować wyłącznie współpracą z jednostkami terenowymi. Wiem, że poświęcałeś bardzo dużo czasu na śledzenie prywatnych, podejrzanych komunikacji i logów w sieci zewnętrznej i to oczywiście potrzebne, biorąc pod uwagę, do czego dotarłeś, ale nie tym miałeś się zajmować, a moją intencją nie było narobienie ci wrogów – powiedział, a Thace przez parę chwil wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Nie tego się spodziewał i raczej sądził, że Prorok każe mu się zajmować wyłącznie tym, skoro to tutaj okazał się bardziej wydolny niż jako koordynator zewnętrznych jednostek.
– Poświęcałem temu nie więcej niż godzinę dziennie, zanim dotarłem do tych informacji… – wydusił, zupełnie nieprzygotowany, że dyskusja zacznie się w ten sposób. – Jestem cały czas dostępny dla oficerów z jednostek terenowych, na wiadomości odpowiadam natychmiast, a poza tym…
– Dość, Thace. Niepotrzebnie narażasz się na ataki i to już nie tylko ze strony Lorcana. Czy ty masz jakieś skłonności autodestrukcyjne? Lubisz mieć wrogów? Pakować się w kłopoty? – westchnął Prorok. – Niepotrzebnie pozwoliłem ci zupełnie jawnie przeprowadzać tę kontrolę i dlatego kończymy z tym. Od jutra będziesz się zajmował się poprawianiem procedur, analizą raportów i ustaleniami z dowódcami na zewnątrz i niczym więcej. Przekażesz Secanowi i jego oddziałowi, że mają kontynuować twoje prace, jeśli jest jeszcze coś, co koniecznie trzeba zrobić. Dam im czasowo nieco wyższe uprawnienia, nie takie jak tobie, bo to zbyt niebezpieczne, jako że masz teraz niemal nieograniczony dostęp do poufnych danych wojskowych. Zapewne będą mieć mniejszą skuteczność, ale nie będą budzić takich nastrojów i jest ich cała grupa, a nie tylko ty jeden. Nie muszą wykryć wszystkiego, a tylko najbardziej krytyczne rzeczy, których algorytmy z jakichś przyczyn nie wyłapały.
– Z niższymi uprawnieniami raczej nie wykryją, że mamy w Bazie degeneratów, przestępców i drobnych przemytników… – spróbował zaprotestować Thace, lecz Prorok zmarszczył brwi.
– Do wojska trafiają różne osoby i dobrze o tym wiesz.
– Prorok, porucznik Kriggs przetrzymywał na Tsevu-22 w apartamencie zamkniętym jak bunkier nieletnią niewolnicę seksualną, ćwierć-hybrydę, obywatelkę Galra, która była uznana za zaginioną – przerwał mu martwo. – Uważasz, że to źle, że do tego dotarłem…? Co jeśli takich sytuacji jest więcej?
– To jeden przypadek…
– Jeden. Wykryłem go w czasie paru tygodni. W dodatku przypadkiem, gdy tylko sprawdzałem pewne algorytmy, a konkretne korespondencje i logi rozkodowywałem wyłącznie na zasadzie szczegółowej kontroli próbkowej, gdy coś, czego żaden zautomatyzowany system by nie wykrył wydało mi się podejrzane…! To cud, że akurat na to trafiłem. Gdybym tego konkretnego algorytmu nie zastosował na tym konkretnym wycinku danych, w ogóle bym nie dotarł do jego rozmów z tą nieszczęsną dziewczyną!
– Nie tym miałeś się zajmować – powtórzył Prorok z uporem, co zirytowało Thace’a.
– Gdy tu wróciliśmy powiedziałeś mi, że mam się zajmować tym, co uważam za słuszne, ale najwyraźniej nie to miałeś na myśli. Oczywiście. Sprawdzajmy każdy plik przechodzący przez stacje dalekiego zasięgu, ale zignorujmy własne podwórko i to, że z samej Bazy Głównej i w obrębie sieci średniego zasięgu, która obejmuje Tsevu-22, a nawet krótkiego zasięgu tylko w obrębie Bazy, mają miejsce rzeczy nielegalne, obrzydliwe i po prostu złe…! – wyrzucił z siebie, nie mogąc uwierzyć, że Prorok bagatelizuje tę sprawę. Oczywiście, gdy dowiedział się o tym parę dni temu, wpadł w furię i był gotów natychmiast przeprowadzić proces i skazać Kriggsa na śmierć w ciągu jednego popołudnia, ale podkomandor Zak, z którą skontaktował się w pierwszej kolejności, wyperswadowała mu to i zaleciła, by przeprowadził uczciwe śledztwo zanim podejmie tak radykalne decyzje. To właśnie po tamtym wybuchu Thace uznał, że to tylko kwestia czasu, jak Prorok każe mu węszyć dalej, pomimo fatalnych nastrojów w Bazie Głównej, a tymczasem ten z każdym dniem się wycofywał, powątpiewał w jego działania i chociaż był łagodny i delikatny, wcale nie popierał już jego samodzielności. Nie zauważył tego, źle zinterpretował wszystko i teraz pluł sobie w brodę, że nie przygotował się na ten obrót sprawy i stał się emocjonalny, zamiast logiczny.
– Więc co proponujesz? – spytał Prorok niechętnie, wyraźnie próbując trzymać na wodzy złość, że Thace mu się sprzeciwia i uderza w taki ton.
– Będę działał po cichu, a ty dasz mi uprawnienia do modyfikacji algorytmów stosowanych przez nasze systemy automatycznego wykrywania…
– Nie – uciął natychmiast.
– Słucham? – rzucił Thace, z powodu nerwów, że wszystko poszło nie tak, nie będąc w stanie opanować konfrontacyjnego tonu.
– Nie otrzymasz tych uprawnień. Możesz przeszkolić Secana, ale nie będziesz się tym dłużej zajmował osobiście i nie przewiduję, by ktokolwiek otrzymał takie uprawnienia – powiedział, wpatrując się w jego twarz z lekką irytacją. – Co więcej, jak rozszerzysz filtry, zostaniemy zasypani tysiącem notyfikacji i pewnie, zgodnie z tym co opowiadałeś na spotkaniach w stacji Melko, spowolnimy działanie i tak niewydolnych systemów.
– Część zbędnych filtrów, które od lat nie wykryły niczego, mógłbym z kolei usunąć. To nie wpłynęłoby na wydolność…
– Powiedziałem ‘nie’ i to moje ostatnie słowo.
– A pewne rzeczy usunąłbym z filtrów również dla naszego bezpieczeństwa, jeśli kiedyś przypadkiem wysłałbyś mi coś niewłaściwego na komunikatorze używając sieci wojskowej – powiedział cicho, w środku krzycząc ze złości. Był pewien, że Prorok pozwoli mu jeszcze w tym pogrzebać, a tymczasem ten stanął okoniem w tej jednej kwestii, na której mu zależało, bo ilość danych, jakie dzięki ‘kontroli’ mógł przekazać Ostrzom, była ogromna i wcześniej niedostępna a teraz wszystko to zostanie mu zabrane. Nie zamierzał tego poruszać, ale skoro Prorok zabraniał mu czegoś, bo bał się o jego bezpieczeństwo, postanowił w ten właśnie ton uderzyć. – Ekken z działu administracji ma podobnie jak my odmienne skłonności. Dwa tygodnie temu trafiłem na jego logi z portalu randkowego. Nie chciałem ci o tym mówić, ale najwyraźniej nie mam wyboru. Oczywiście, aplikacji takich używa całe mnóstwo osób umawiając się na zabawy w okolicznych układach, ale on jako jedyny używał jednej z tych, z których korzystają wyłącznie mężczyźni. Obecne algorytmy nie wykryły tego, ale to tylko dlatego, że miał szczęście. To co powinniśmy zrobić, to choćby wyłączenie prywatnych aplikacji, o których wiemy, że nie służą do nielegalnych działań. Widziałem go dziś i chyba dałem po sobie poznać, że coś wiem, bo patrzył na mnie i wyglądał, jakby miał się popłakać. Mam pójść go uspokoić, czy udać, że nic nie wiem?
– Udaj, że nic nie wiesz. Przecież go nie wyrzucę, chociaż regulamin to nakazuje… jeśli na jaw wyszłaby moja pobłażliwość, to mogłoby wzbudzić zainteresowanie – powiedział, ewidentnie czując się nieswojo. – Ekken? Ten irytujący mądrala popisujący się na strzelnicy przy każdej okazji, chociaż nigdy nie miał w ręku prawdziwej broni? Nigdy bym go nie podejrzewał…
– Mnie też nie podejrzewałeś, podobnie zresztą jak ja ciebie i dla twojej wiadomości, pierwszymi słowami jakimi jestem często opisywany, to właśnie irytujący mądrala – powiedział, na co Prorok lekko się uśmiechnął i przez moment Thace sądził, że żartami coś zdziała i jednak dojdą do porozumienia, mimo że nie był przygotowany na tę rozmowę. – O tym, że popisuję się na sali treningowej też czasem słyszałem, a tak jak on nigdy nie brałem udziału w misjach bojowych.
– Nie przypominasz Ekkena ani trochę. Ostatnio strasznie się roztył i jest od ciebie całe wieki starszy – oznajmił Prorok, a Thace musiał ugryźć się w język, żeby nie oznajmić, że Ekken i tak był młodszy od niego i wcale nie wyglądał źle… miał poczucie, że samo wspomnienie czegoś podobnego mogłoby wzbudzić nieuzasadnioną zazdrość. – To zresztą nieistotne. Nie odezwiesz się do niego i jeśli uważasz, że możesz coś ‘dawać po sobie poznać’, to jakiś czas go unikaj. A co do twojej propozycji, moja odpowiedź się nie zmieni. Masz skończyć z zabawami w detektywa, wyjść z zakurzonych serwerowni, być na widoku jako oficer dowodzący i nie zachowywać jak nadgorliwy, szeregowy technik kontrolny. Jeśli chcesz coś zmienić, napiszesz mi rekomendacje wraz z uzasadnieniem i wówczas prześlę je do pozostałych komandorów z Naczelnego Dowództwa i jeśli wyrażą zgodę na modyfikacje, zaimplementujemy je wszędzie. Nie mogę pozwolić, aby młody oficer grzebał w algorytmach, które stosowane są na najważniejszych stacjach we wszystkich Sektorach.
– Dlaczego? – spytał, zirytowany, że tamta opcja nie zadziałała, a komandor wciąż tkwił przy swoim. – Prorok… naprawdę nadmiernie się przejmujesz. Przecież wiesz, że to było potrzebne… w porządku, nic nie będę zmieniał, ale naprawdę powinienem…
– Thace, wystarczy. Jeśli nie skończymy z tą cała kontrolą, którą sam rozpocząłeś, wdrożyłeś w życie i zacząłeś prowadzić, narobisz sobie wrogów nie tylko tutaj, ale wszędzie, a ja wolę, aby w jednostce mieć wątpliwe moralnie osoby niż znaleźć gdzieś twoje zwłoki albo otrzymać raport o twoim nagłym zaginięciu – powiedział poważnie. – Nie wiem, skąd u ciebie talent do znajdowania najróżniejszych nieprawidłowości, ale mam wrażenie, że ciągle akurat na takie sprawy trafiasz. Zajmij się tym, co do ciebie należy, czyli kontaktami ze stacjami dalekiego zasięgu i skupcie się na tylko jednym aspekcie: wycieki danych do piratów, organizacji terrorystycznych i rebeliantów, a nie najrozmaitszych, drobnych wybrykach żołnierzy, które występowały w armii zawsze i…
– Wykorzystywanie seksualne nieletnich jak to zrobił Kriggs to dla ciebie drobny wybryk? – przerwał mu Thace i poderwał się z miejsca, nie wierząc w to, co właśnie usłyszał. Momentalnie zrobiło mu się zimno i niedobrze i jak wcześniej był tylko podenerwowany, że ta rozmowa tak się potoczyła, to jedno stwierdzenie sprawiło, że zagotował się z wściekłości i żalu.
– Siadaj, Thace – powiedział Prorok zmęczonym głosem.
– To wszystko tłumaczy – odparował, gdy wątpliwości z ostatnich dni, którymi się zadręczał oraz emocje sprzed dwóch miesięcy, które wydawało mu się, że zostały zażegnane, nagle wróciły naraz, skumulowane i niemożliwe do opanowanie. Cały tamten ból wciąż w nim tkwił i nagle okazało się, że wcale się z nim nie uporał, wciąż był zraniony, a Prorok nadal miał w sobie obrzydliwe cechy, które na stacji dalekiego zasięgu doprowadziły ich do sypialni po raz pierwszy, co niemal złamało Thace’a. Naprawili to, chociaż czasem było tak trudno, przez wszystkie te tygodnie ich relacja stawała się mimo to coraz lepsza, uczyli się siebie nawzajem, było im razem dobrze, seks był w porządku a czasem fantastyczny, ale to wszystko był fałsz i to wcale nie tylko z jego strony i teraz dotarło do niego, że pewnie wmawiał sobie, że jest tak dobrze, Prorok jest idealny i że to on go wykorzystuje. Emocje sięgnęły zenitu i nie był w stanie powstrzymać kolejnych słów, chociaż doskonale wiedział, że mogą zniszczyć wszystko, co zbudowali. – Ty wcale nie uważasz, że dwa miesiące temu zrobiłeś mi coś złego. To przecież był drobny wybryk, a ja tylko histeryzowałem! A skruchę okazywałeś, bo była to jedyna metoda abym nie tylko na ciebie nie doniósł, ale jeszcze postanowił ci wybaczyć i dać ci drugą szansę!
– Dobrze wiesz, że to nie tak! – wykrzyknął Prorok, ewidentnie zraniony oraz przestraszony jego zarzutami i nagłym wybuchem. – Zależy mi na tobie, popełniłem błąd i…
– Może porucznik Kriggs TEŻ popełnił błąd, bo na tej nieletniej hybrydzie TEŻ mu zależy! – odparował wściekle, nie panując już nad słowami. – Czymże to się różni od nas? To też nielegalne. Kriggs miał nad nią władze tak jak ty masz nade mną. Nie chciałem wtedy seksu i ona też nie chciała, ale jego zamierzałeś zabić na miejscu nie mając jeszcze nawet konkretnych dowodów i zrobiłbyś to, gdyby Zak cię nie powstrzymała, a ty jesteś tutaj, bezpieczny i zadowolony i możesz bezkarnie nazywać gwałt drobnym wybrykiem!
– Błagam, Thace… pozwól mi wyjaśnić…
– Wychodzę. Zastanów się czego ode mnie oczekujesz. A ja zastanowię się czy jestem w stanie być w związku z kimś o takich poglądach.
– Thace, proszę cię…
– Zaakceptuj mi na jutro przepustkę. Czy wyjazdu stąd, bym mógł ochłonąć, też mi zabronisz, bo masz nade mną władzę i możesz mi rozkazywać w absolutnie każdej kwestii? – syknął i nie czekając na odpowiedź, wyszedł z jego kwater, zaciskając z wściekłości pięści.
Poleciał na Tsevu-22 z marszu, nie czekając nawet na systemową akceptację urlopu przez Proroka i korzystając z faktu, że zdążył na ostatni prom, jaki odlatywał przed nocą. Będąc w drodze, drżącą ręką napisał do Kolivana, że będzie chciał z nim porozmawiać, że nagle trafiła się okazja i że właśnie jest w drodze, więc da mu znać, gdy tylko zorganizuje pokój ze sprzętem do komunikacji dalekosiężnej.
K1: Odezwę się za kilka godzin. Jestem na misji. Antok również. Ile czasu tam spędzisz?
T: Jutro mam wolne. Posprzeczałem się z Prorokiem. Kolejną zmianę zaczynam za czterdzieści godzin. Wspominałeś parę dni temu o jakiejś przesyłce, którą mam odebrać ze skrytki. Mogę się tym zająć wcześniej.
K1: Nie mam teraz dostępu do kodów. Odezwę się. Nie mogę teraz pisać.
Thace pożałował impulsywnej decyzji, by przylecieć na Tsevu-22, gdy tylko jego stopy dotknęły płyty lotniska i wiedział, że czeka go reszta wieczoru i prawdopodobnie cała noc w samotności. Potarł zmęczone oczy, zakwaterował się w hotelu, wpatrywał martwo w niezbyt wysokiej jakości ekran mający udawać okno. Ten w kwaterach Proroka był większy i nowocześniejszy, a żywe kolory sprawiały, że niemal można było się nabrać, że znajduje się na planecie a nie stacji kosmicznej. Sprawdził komunikator i przejrzał wiadomości od Proroka, jakie wpływały przez ostatnie czterdzieści minut, a które prze ten czas ignorował.
P: Przepraszam.
P: Nie mam pojęcia, dlaczego wygadywałem takie bzdury. Masz rację. Musimy wypracować jakieś rozwiązania u nas w jednostce.
P: Nie chciałem cię zranić. Mówiłem o całej reszcie rzeczy jakie znalazłeś a jakimi też musiałem się zająć, a nie tej konkretnej sytuacji. Odezwij się, gdy będziesz chciał porozmawiać. Oczywiście zaakceptowałem ci przepustkę.
P: Naprawdę przepraszam.
T: Wrócę do bazy pojutrze. Dziękuję.
Aby zająć czymś czas i odreagować, przeszedł się po podziemnym mieście, licząc na to, że znajdzie jakiekolwiek miejsce by poćwiczyć i się wyżyć i ponownie pożałował wylotu, bo jedyne, co było dostępne na planecie będącej ogromnym portem, to symulatory lotów. Gdy sprawdził sieć bardziej wnikliwie, dotarł do informacji, że było tu też parę miejsc, gdzie żołnierze z jednostki urządzali nielegalne walki, ale biorąc pod uwagę fakt, że po jego wyczynach kontrolnych jego twarz rozpoznałby pewnie niemal każdy, nie był to najmądrzejszy pomysł. Chodził więc po mieście bezcelowo, a wreszcie wstąpił do fryzjera – który zamykał już zakład, ale dał się namówić na strzyżenie za podwójną cenę – i poprosił, by ten obciął go tak, jak uważa za słuszne i co jest obecnie modne, bo nie ma żadnego pomysłu na fryzurę, a jego włosy były już tak długie, że mógł związać je w kucyk. Mężczyzna był rozdrażniony, ale spełnił jego polecenie i Thace wyszedł z salonu z nieco innym kształtem bródki, wygolonymi w fantazyjne wzory bokami głowy i wystrzyżonymi bardzo krótko włosami przy uszach – coś odrobinę podobnego, ale z dwukrotnie węższym pasmem włosów, nosił Vhinku; wycięte wzory na bardzo krótkich włosach też czasem widywał, więc mimo że czuł, że wygląda jak błazen, uznał, że to odpowiednie. Niepokoiło go, jak długo fryzjer stylizował nową fryzurę i ilu preparatów użył, lecz skoro tyle osób to nosiło… tak naprawdę było mu wszystko jedno. A fatalny wygląd, który ciężko było zignorować, odciągał jego myśli od kłótni z Prorokiem, która, co wiedział doskonale, nie miała żadnego sensu.
Niepotrzebnie się uniósł. Właściwie nie wiedział, dlaczego w ogóle zareagował aż tak emocjonalnie. Radził sobie przecież tyle czasu a wyprowadziło go z równowagi jedno stwierdzenie Proroka… jedno zdanie, złe ujęcie myśli w słowa, bo przecież w głębi serca wiedział, że jego awantura nie miała uzasadnienia i wystarczyłoby zostać i wysłuchać przeprosin, by wszystko znów było dobrze. Może nawet przekonałby go do kontynuowania kontroli, która dawała mu niesamowite dostępy, gdyby tylko bardziej się postarał… Mieszanka dumy i wstydu nie pozwoliła mu wrócić na stację i odwołać rozmowę z Kolivanem. Przygnębienie zastąpiło złość, a wszechobezwładniające poczucie samotności sprawiało, że momentami trudno mu było oddychać.
Załatwił drobne sprawunki, co chwilę zerkając na komunikator i licząc na to, że może Kolivan już się odezwał; w międzyczasie odwiedził już każdy sklep i punkt usługowy, który był choćby minimalnie interesujący i ponownie znalazł się w okolicach głównego lotniska. W pewnym momencie, chociaż nie potrafił dokładnie go określić, zaczęło mu się wydawać, że jest śledzony; miasto już jakiś czas temu przeszło w tryb nocny, co oznaczało, że światła były nieco mniej jaskrawe, a na ulicach się przeludniło – sklepy były już zamykane, otwierały się zaś lokale rozrywkowe. Niektórzy rzucali mu zainteresowane spojrzenia, wydawało mu się, że rozpoznał kilku żołnierzy z bazy, lecz nikt go nie zaczepiał, nie krył się również w zaułkach i jedyne, co przyszło mu do głowy, to że ktoś obserwuje go, bo Prorok jednak miał rację i narobił sobie w Bazie wrogów. No, albo, oczywiście – była to jednak wina fryzury. Westchnął i na wszelki wypadek postanowił wrócić do hotelu, do którego miał zaledwie dwie przecznice, zamiast bezsensownie szwendać się po kolejnych dzielnicach.
Hol był całkowicie pusty, a Sentry na recepcji nie zareagowało, gdy wszedł do środka i ruszył słabo oświetlonym korytarzem do swojego pokoju. Pomacał się po kieszeniach, zanim znalazł chip do drzwi – jak zwykle wybrał hotel, w którym nie korzystano z czytników biometrycznych – a zanim te się otworzyły, lekko trzeszcząc, usłyszał jakiś szmer, zaś moment później poczuł, jak ktoś doskakuje do niego i zanim zdążył zareagować, został obezwładniony i rzucony na podłogę w pokoju.
– Wygody oficerskie Bazy Głównej kompletnie pozbawiły cię rozwagi i spostrzegawczości – usłyszał tuż przy uchu znajomy głos dowódcy Ostrzy. – Mógłbym cię znokautować, okraść i zabić. Śledziłem cię od pół godziny i nawet mnie nie zauważyłeś. Wstawaj. Musimy w końcu porozmawiać.
– Kolivan… – wydusił, a moment później mężczyzna pomagał mu się podnieść i wpatrywał się w niego krytycznie, gdy Thace rozcierał bolący łokieć. – Co ty tu robisz? Oszalałeś? Jesteś poszukiwany w połowie Imperium…! Dlaczego tak się narażasz…?
– Uważasz, że ktokolwiek by mnie rozpoznał? Daj spokój – oznajmił, po czym zrzucił z ramion elegancki, ciemny płaszcz oraz perlistą chustę, którą miał fantazyjnie owiniętą głowę i dolną część twarzy.
– Na lotnisku są kontrole biometryczne…! Jeśli twoja obecność…
– Thace, dość – powiedział oschle. – Postanowiłem się z tobą spotkać, bo wiem, że na komunikatorze nie mówiłeś mi wszystkiego, a rozmowa video to za mało. Zanim zapytasz, czy nie mam ważniejszych spraw, nie, nie mam. Zwlekałeś z kontaktem kolejne tygodnie, zignorowałeś nawet tę cholerną przesyłkę, którą miałeś odebrać i którą zamierzałem cię nakłonić do wylotu na Tsevu i, uprzedzając pytanie, nie, nigdy nie istniała. Ponieważ miałem do załatwienia parę spraw w małej bazie w Sektorze Centralnym, które odkładałem od przynajmniej roku, przyleciałem tam tydzień temu i zamierzałem nakłonić cię do spotkania, jednak dotąd mnie zbywałeś. Miałem wszystko zaplanowane i gdy nagle napisałeś, że lecisz na Tsevu-22 i zostaniesz tu jakiś czas, natychmiast ruszyłem do najbliższego portu. Podróż bezpośrednim statkiem pasażerskim z napędem nadprzestrzennym zajęła mi niespełna godzinę.
– Statkiem… czyś ty oszalał? Mogłeś…
– Na cywilnej stacji na granicy Achteli B i Zero, z której odlatywałem, pracuje zaufana osoba z rebelii. Jest tam kierownikiem technicznym i sfałszowanie moich danych nie stanowiło dla niego problemu. Lot szczęśliwie nie był obłożony i dotarłem tu w prywatnej kwaterze dla VIP-ów.
– Świetnie, jak niby zamierzasz wrócić? Tutaj nie mamy nikogo zaufanego…!
– Kupisz niewielki prom i wylecimy stąd razem, a dalej sobie poradzę.
– Prorok ma znajomości w porcie. Jeśli kiedyś postanowi mnie sprawdzić…
– To powiesz, że kupiłeś go na własne potrzeby. Zmianę zaczynasz dopiero jutro rano. Polecimy razem do najbliższego układu, z którego będę mógł ruszyć dalej, a potem wrócisz tu sam. Na miejscu dla niepoznaki zrobisz jakieś zakupy w lokalnych…
– Kolivan, ja nie robię takich rzeczy. Jeśli ktokolwiek zapyta…
– Thace. Napisałeś mi, że się z nim pokłóciłeś. Powiesz mu, że się opanowałeś, musiałeś wylecieć i przemyśleć parę spraw. Kupisz mu coś, co lubi i pójdziesz do niego by się z nim pogodzić. Skoro nie mamy zbyt wiele czasu, porozmawiamy już w statku. Oczywiście jeśli w ogóle pozwolę ci tam wrócić, gdy wszystko przedyskutujemy. Jeśli zmienię zdanie i uznam, że musimy skończyć misję, wrócimy razem do kwater Ostrzy.
– Dlaczego nie możemy porozmawiać tutaj? – spytał z uporem i przez jeden krótki moment poczuł, że zachowuje się jak rozwydrzony dzieciak i rozmawia z Kolivanem tak samo żałośnie i niepoważnie jak wcześniej z Prorokiem.
– Bo jeśli podczas rozmowy się załamiesz i będziesz mieć poważny kryzys, niczego nie będziesz w stanie załatwić, a ja nie będę w stanie wynająć ani kupić statku, bo do tego niezbędne jest użycie czytnika biometrycznego, co zdradziłoby moją tożsamość. Zabranie się stąd niepostrzeżenie, gdy skończy ci się przepustka, może uruchomić alarm, jeśli Prorok postanowi sprawdzić, gdzie jesteś, zwłaszcza jeśli mówisz, że ma znajomości w tym porcie. Nie chcę nawet dopuszczać myśli, że wyśle kogoś, by cię szukał i zastanie nas razem, dlatego tak, musimy stąd wylecieć i w bezpiecznej odległości od Bazy Głównej zastanowić się, co dalej.
– Mogłeś… po prostu mi to powiedzieć. Mógłbym całkowicie bezpiecznie wsiąść w statek pasażerski i polecieć gdziekolwiek tylko…
– Nie wiedziałem, w jakim jesteś stanie i czy znów nie stchórzysz i nie zaczniesz szukać wymówek. Wyjdę przed tobą. Wezwiesz mnie na lotnisko, gdy wszystko załatwisz, a ja zajmę systemem monitoringu w hali odlotów z której będziesz startował, aby nigdzie nie zostało zarejestrowane, że pojawiłeś się tam z kimś – powiedział, po czym wyciągnął z torby mundur szeregowego żołnierza łącznie z hełmem z przyłbicą i nie czekając, aż Thace się oddali czy choćby odwróci wzrok, zaczął się przebierać. – Przetransferowałem ci pieniądze z jednego z bezpiecznych rachunków inwestycyjnych, aby w razie kontroli twojego konta środki te nie budziły wątpliwości. Wystarczy na coś, czym w nie więcej niż dwanaście godzin dotrzemy do układu, z którego tu przyleciałem szybkim transportowcem i gdzie zostawiłem swój statek średniego zasięgu. Mówiłem ci nie raz, że nie musisz przelewać nam całego swojego żołdu.
– Nie używam tych pieniędzy. Wam bardziej się przydadzą. Zostawiam sobie tylko tyle, ile potrzebuję na drobiazgi.
– Następnym razem zostaw sobie przynajmniej na fryzjera, zamiast dawać nożyczki i maszynkę jakiemuś pijanemu żołnierzowi – mruknął, zerkając krytycznie na jego włosy.
– Byłem dziś u fryzjera…!
– Obsługiwał cię za pomocą sekatora, czy też przeżywasz przedwczesny o przynajmniej sto lat kryzys wieku średniego i sam poprosiłeś o fryzurę odpowiednią dla nieletniego studenta, a nie oficera? Dla twojej wiadomości, wyglądasz jak dureń i masz coś z tym zrobić, zanim wrócisz do pracy w Bazie Głównej – rzucił z irytacją, po czym nałożył na głowę hełm, który wyszarpał z podręcznej torby i uruchomił barierę zakrywającą górną część jego twarzy. – Wychodzę. Daj znać, gdy załatwisz statek i będziemy mogli odlatywać.
***
Chapter 19: Kolivan
Notes:
Jednocześnie uwielbiam ten rozdział i przeklinam go za to, ile miałam przy nim wątpliwości...
Chapter Text
***
Dwie godziny później Thace i Kolivan wylatywali z Tsevu-22 w używanym, ale przyzwoitej jakości czteroosobowym statku. Thace przypuszczał, że nie dokonał najlepszego wyboru, jednak w czasie nocnego trybu obsada komisu była niepełna i obsługiwał go zaspany handlowiec oraz Sentry starego typu, więc nie mógł liczyć na porady. Kolivan nie skomentował jego wyboru, a gdyby jego zakup był zupełnie nieracjonalny, na pewno coś by powiedział; mógł być oszczędny w pochwałach, ale nigdy w krytyce.
– Opowiedz mi o ostatnich tygodniach. O tym, czym zajmowałeś się w Bazie Głównej i podczas kontroli, o wszystkim, tylko nie o relacji z nim, bo do tego przejdziemy później. Byliśmy w kontakcie cały czas, przesyłałeś mi całe mnóstwo materiałów i z każdym dniem uspokajałem się, bo radziłeś sobie naprawdę dobrze i wykorzystywałeś swoją pozycję w sposób, który wydawał się najlepszym z możliwych. Gdyby nie fakt, że wciąż odmawiałeś przylotu na Tsevu-22, chociaż wiem, że miałbyś ku temu sposobność, nie nabrałbym podejrzeń, że może nie radzisz sobie tak dobrze jak utrzymujesz i nie zdecydowałbym się tutaj zjawić. Wszystko szło zgodnie z planem, Prorok ci ufał, wspominałeś, że wasza intymna relacja pomimo początkowych… trudności, nie była dla ciebie żadnym problemem. Nie mówiłeś mi o żadnych sporach między wami ani w ogóle jakichkolwiek kłopotach. Co sprawiło, że nagle bez uprzedzenia wziąłeś wolne, wyleciałeś z Bazy i napisałeś, że chcesz rozmawiać? – spytał wprost, kiedy tylko opuścili powierzchnię Tsevu-22.
– Wspomniałem ci już wcześniej, że wykryłem w trakcie kontroli różne przykłady łamania prawa – odparł Thace. – Kilka osób dorabiających w Bazie Głównej handlem nielegalnych substancji, drobne kradzieże, oszustwa, wyloty ze stacji bez autoryzacji czy picie na służbie to standard i zdarza się wszędzie – powiedział i opisał mu wszystkie te drobniejsze przypadki, również kwestię Ekkena z działu administracji; o tym, do czego w ogóle dotarł i jakie argumenty wyciągnął w trakcie sprzeczki z Prorokiem. – Nie mówiłem mu o tym na bieżąco, bo po pierwsze ufał mi i nie był zainteresowany tym co właściwie robię, a po drugie sam mi to odradziłeś. Tyle że gdy dotarłem też do zdjęć i rozmów audio porucznika Kriggsa, który przetrzymywał na Tsevu-22 nieletnią i wykorzystywał ją seksualnie… Antok na pewno powiedział ci o naszej rozmowie. Nie mogłem tego zignorować, więc przygotowałem Prorokowi raport z tym i wszystkimi przypadkami bardziej rażących nadużyć. Prorok był wściekły, gdy to wyszło na jaw, ale zamiast zachęcać mnie do dalszych prac czy przydzielenia mi większego składu, czego się spodziewałem, nagle kazał mi porzucić moje prace. Żołnierze w Bazie są na mnie źli, bo nikt nie lubi kontrolerów i to w ogóle mnie nie dziwi, a Prorok nie chce kolejnych takich przypadków. Uważa, że się niepotrzebnie narażam.
– I dlatego się pokłóciliście? – spytał z zaskoczeniem Kolivan. – Thace, zachowujesz się niepoważnie. W tej kwestii ma rację, nie możesz się niepotrzebnie psuć sobie opinii i dobrych relacji z resztą żołnierzy i jeśli twierdzi, że to dla ciebie niebezpieczne, to raczej ma rację. Przede wszystkim jednak, nie powinieneś spierać się z nim i awanturować w sprawach służbowych, zwłaszcza tak małego dla naszej misji znaczenia. Jak każe lub zabrania ci czegoś wprost, to masz wykonywać jego polecenia. Oczywiście możesz dyskutować, dopytywać się, możesz próbować przekonywać go do zmiany decyzji, ale tylko konkretnymi argumentami, które wiesz, że do niego dotrą, bo byłoby dziwne, gdybyś nagle stał się potulny i wówczas mógłby zrobić się podejrzliwy. Jednak obrażanie się, kłótnie… to niedopuszczalne. Jesteście w intymnej relacji zaledwie dwa miesiące a to zbyt krótko byś sądził, że przekonasz go do wszystkiego, na czym ci zależy oraz że będzie przymykać oczy na twoją niesubordynację. Świetnie, że próbujesz znaleźć luki w systemie. Ale proponowanie Prorokowi, że będziesz modyfikował systemy kontrolne, by łapać przestępców, którzy pałętają się w wojsku i by chronić osoby takie jak wy, to głupota. Powinieneś skonsultować to ze mną i uniknąłbyś tej awantury. Nie zamierzam ci dłużej suszyć o to głowy tylko dlatego, że to dzięki temu w końcu znalazłeś czas, by się ze mną spotkać.
– Jego decyzje są nieracjonalne. Próbuje mnie hamować, chociaż wie, że to co robię, jest potrzebne…! – podniósł głos, mocniej zaciskając dłonie na sterach i zdecydowanie nie zamierzając porzucić tego tematu. – Nazwał to wszystko drobnymi wybrykami żołnierzy…! Nie pokłóciłem się z nim o pracę, z tym obaj byśmy się uporali, chociaż mnie zirytował, ale dlatego że dla niego gwałcenie nieletniej hybrydy to wybryk! Dokładnie tak to nazwał! Po wszystkim co się między nami stało… on wciąż bagatelizuje…
– Wcześniej twierdziłeś, że nie stało się zupełnie NIC co powinno mnie niepokoić, zabraniałeś mi nazywać wasze pierwsze intymne zbliżenie gwałtem i zapewniałeś cały ten czas, że radzisz sobie doskonale i nie potrzebujesz pomocy ani rozmowy – uciął Kolivan i wbił w niego natarczywe spojrzenie. – Stało się jednak coś znacznie gorszego niż wmawiałeś mi w wiadomościach tekstowych. Muszę wiedzieć ze wszystkimi szczegółami co między wami zaszło dwa miesiące temu, skoro jego jeden komentarz aż tak wyprowadził cię z równowagi.
– Obiecałeś mi, gdy się przed wami otworzyłem, że nigdy nie będziesz pytał o szczegóły. Gdy zgodziłem się z nim być, też mi to obiecałeś… – wymamrotał Thace.
– Gdy chodzi o twoje życie prywatne, ale nie gdy to dotyczy misji. Mówisz, że wszystko jest w porządku. Widzę, że nie jest – nacisnął. – Thace, muszę wiedzieć, co się stało. Okłamywałeś mnie i zaczynam coraz bardziej wątpić, czy twój stan psychiczny pozwala na kontynuowanie misji – stwierdził oschle i uciszył Thace’a gestem dłoni, gdy ten zamierzał zacząć protestować. – To co powiedział było podłe i bezmyślne, ale już wcześniej wspominałeś, że czasem szybciej mówi niż myśli i bywa wybuchowy. Pewnie nie raz jeszcze powie lub zrobi coś, co cię zrani. Przywoła tamte wspomnienia. Nie bronię go, ale zgodziłeś się na to. I to ty musisz zdecydować, czy faktycznie jesteś w stanie funkcjonować w takim układzie. Jeśli zamierzasz kłócić się z nim o każdą głupotę, to raczej nie jesteś.
– Więc co miałem zrobić? – warknął Thace. – Gdy powiedział coś takiego?! Gdy spiera się ze mną, nie ma racji i jest tak cholernie bezmyślny i okrutny?!
– Jeśli w tak samo emocjonalny i bezczelny sposób co w tym momencie odzywasz się do wszystkich swoich dowódców, to zaczynam ponownie wątpić, czy wysyłanie cię do wojska ponad trzydzieści lat temu nie było jednak błędem i jednocześnie jestem zdumiony, że przez cały ten czas nie zostałeś z niego wydalony dyscyplinarnie – odparł kwaśno Kolivan. – A jeśli oczekujesz porad, jak należy postępować w związku czy w ogóle w relacjach międzyludzkich, to mogłeś po prostu zapytać co ma na myśli i dlaczego użył takich słów. Powiedzieć, że cię to zraniło. Powiedzieć cokolwiek, co faktycznie mu powiedziałeś, tyle że potem, zamiast wyjść, zostać tam, wzbudzić w nim poczucie winy lub się popłakać, jeśli to miałoby na niego zadziałać – oznajmił i milczał jakiś czas. Thace nie potrafił tego skomentować, bo tak, Kolivan pewnie miał rację, a gdyby nie zareagował emocjonalnie, to raczej byłby w stanie załagodzić całą sytuację. – Teraz jednak czas przejść do rzeczy, bo muszę usłyszeć, dlaczego jego słowa o drobnych wybrykach aż tak wyprowadziły cię z równowagi – powiedział i spuścił wzrok na dłonie Thace’a, które zadrżały na sterach statku. – Wyłącz silniki. Przesiadamy się. Zbliżamy się do pól asteroidów, a wspólna śmierć przywódcy Ostrzy i szpiega będącego zaufanym oficerem oraz kochankiem komandora z Naczelnego Dowództwa w wypadku lotniczym, byłaby najbardziej żałosną stratą ze wszystkich w historii naszej organizacji. Czy ty kiedyś nauczysz się pilotować?
– A czy ty kiedyś przestaniesz krytykować mnie za absolutnie każdą rzecz zawsze gdy się spotykamy? – spytał gorzko, ale posłusznie cofnął fotel i po krótkich manewrach zajął miejsce po drugiej stronie, podczas gdy Kolivan objął stery.
– Stwierdzenie faktów to nie krytyka – oznajmił. – Powiedz mi, co naprawdę wtedy zaszło. Po kolei. Od momentu, gdy przyłapał cię z komunikatorem. Co mówił i co zrobił. Jak znaleźliście porozumienie i co wydarzyło się w kolejnych dniach. Bez kłamstw i skrótów. Możesz oszczędzić mi najbardziej intymnych szczegółów, ale o całej reszcie i każdym słowie jakie padło muszę wiedzieć.
– Nie… nie jestem w stanie o tym mówić – wydusił Thace. – Sądziłem, że porozmawiamy o tym, jak mam z nim teraz postępować, a nie…
– W porządku. W takim razie wracamy do siedziby Ostrzy i tam wyślę cię do symulatorów i na rozmowę z odpowiednimi osobami, które bardziej skutecznie niż ja wyciągną z ciebie, co zaszło i wtedy ocenię, czy nadajesz się choćby do jeżdżenia misje pod przykrywką, czy lepiej abyś nigdy więcej nie opuścił naszych kwater i pozostał tam do końca życia.
– Nie! – zaprotestował, kiedy Kolivan uruchomił nawigację. – Nie… nie chcę wracać. Dam sobie radę. Dlaczego nie możesz zaakceptować, że uporałem się ze swoimi trudnościami samodzielnie…? Dlaczego oczekujesz, że będę musiał na nowo to wywlekać…? To mi nie pomoże, tylko sprawi, że będę się czuł tym gorzej i faktycznie nie będę w stanie tam wrócić, a na dokładkę nie będę w stanie nigdy więcej spojrzeć ci w oczy – wyrzucił z siebie nieszczęśliwie.
– Czy chcesz, żebym wtajemniczył w to Antoka? Nie powiedziałem mu nic o tej sprawie. Może z nim byłoby ci łatwiej. Porozmawiasz ze mną TERAZ, albo połączymy się z nim na najbliższej planecie. W innym wypadku wracamy do kwater Ostrzy, gdzie sfabrykujemy dowody na twoją śmierć, bo do wojska nigdy już nie wrócisz. Decyzja należy do ciebie.
– Nie chcę byś cokolwiek mu mówił – szepnął, obejmując się ramionami, gdy nagle zaczęło robić mu się zimno. – Wcale nie pomogłoby mi, gdyby teraz… zaczął mnie pocieszać i… tylko namawiałby mnie do odejścia…
– Jeśli uważasz, że Antok po usłyszeniu tej historii kazałby ci odejść, to prawdopodobnie dowód, że naprawdę jesteś straumatyzowany i ta misja powinna się zakończyć.
– Kolivan ja… nie jestem straumatyzowany… – wymamrotał. – W pierwszej chwili… ciężko to zniosłem, ale daję sobie radę, dawałem przez ostatnie tygodnie i nie okłamywałem cię w tej kwestii. Aż do dziś… wszystko było w porządku, a jak ktoś zacznie się nade mną użalać, będzie mi tylko gorzej i… zmarnuję wszystko, co osiągnąłem. Antok jest zbyt uczuciowy i ciepły, a ja potrzebuję… logicznie to sobie poukładać. Był dla mnie ogromną pomocą, gdy nie miałem jeszcze trzydziestu lat, niczego nie umiałem i bałem się, że z niczym sobie nie poradzę. Ale teraz jestem dwukrotnie starszy. Nie chcę by ktokolwiek się nade mną użalał, bo to, co zaszło z Prorokiem… wiem że mogłem tego uniknąć i to była moja decyzja, by pozwolić mu wtedy na wszystko, czego nie chciałem. Na co w innych okolicznościach nigdy bym nie pozwolił – powiedział i zacisnął ramiona jeszcze mocniej.
– Thace, czy jesteś gotowy na rozmowę? Tym statkiem dotrzemy na planetę, z której dysponuję dalszym transportem, dopiero za sześć godzin. Możemy zatrzymać się gdzieś wcześniej i znaleźć spokojne miejsce. Nie chcę byś potem wracał taki kawał drogi sam, jeśli ta rozmowa miałaby cię rozstroić, ale mimo to zdecydujemy wspólnie, że tak, wracasz do Bazy Głównej.
– Tak – wydusił po paru chwilach. – Obiecaj tylko, że w najbardziej… w najgorszych momentach nie będziesz… domagał się absolutnie każdego szczegółu…
– Nie będę – powiedział, a jego głos, chociaż chłodny, brzmiał odrobinę łagodniej. – Właśnie sprawdziłem, że z pobliskiego Księżyca Uzo-Tse transporty do stacji LAKX-111 gdzie mam swój statek odlatują trzy razy dziennie i ponieważ to niewielka odległość dla transportowca i nie znajdują się tu bazy wojskowe, nie będzie tam kontroli biometrycznej. Wynajmiemy coś i przebiorę się, jeśli będzie taka potrzeba. W porządku? – spytał, na co Thace skinął głową. – Uspokój się. Mam ogólny obraz tego, co się wydarzyło. Nie winię cię. Nie wypowiem ani jednego słowa, które mogłoby cię zranić czy upokorzyć ze względu na to, co przeszedłeś i na co się teraz godzisz.
– Wiem – szepnął bez przekonania.
– Mimo to się boisz. Dlaczego?
– Bo… – urwał i zacisnął powieki. Nie był w stanie spojrzeć na Kolivana, ale postanowił być w tej kwestii szczery. – Bo gdy to się stało… gdy nie byłem w najlepszym stanie… miałem mnóstwo okropnych myśli. O tobie, o Ostrzach… że gdy dowiecie się, co zrobiłem… że mnie skreślicie. Będziecie na mnie patrzeć z obrzydzeniem i pogardą. Że tak naprawdę nigdy mnie nie akceptowaliście i że gdy dowiecie się, że dałem się zeszmacić komandorowi Imperium i że to kontynuuję, będziecie… – urwał, nie będąc w stanie mówić dalej.
– Przemawiała przez ciebie paranoja. Nikt by cię nie skreślił. Nikt z naszych braci i sióstr nie jest i nigdy nie był wobec ciebie uprzedzony ze względu na twoje skłonności. Wiesz o tym, prawda? – spytał, a gdy Thace nie odpowiedział, westchnął ciężko. – Jeśli kiedykolwiek dałem ci odczuć, że jest inaczej, przepraszam. Zakładam, że to mnie masz na myśli a nie kogokolwiek innego. Wiem, co czasem ci mówiłem. Rozumiem już, jak być może to odebrałeś. Nie potrafię okazywać troski w odpowiedni sposób. Dlatego moją prawą ręką jest Antok, a nie ktoś do mnie podobny. Czy na pewno nie wolałbyś z nim właśnie…
– Nie. Powiem ci wszystko. I tak musiałby ci wszystko przekazać, bo to ty jesteś dowódcą. Nie chcę by wiedziało więcej osób, niż to absolutnie konieczne – powiedział i zagryzł wargi. – Co powiedziałeś jemu i starszyźnie…?
– Że radzisz sobie w Bazie Głównej świetnie i działasz zgodnie z moimi poleceniami, których szczegółów nie muszą znać. Że nie mam żadnych powodów, by się o ciebie martwić, twój komandor ci ufa, dał ci nowe zadania, a podczas kontroli dzięki twojemu opanowaniu w krytycznej sytuacji, Dreg zdołał uciec i ocalić życie. Nikt nie wie, jaki jest charakter twojej relacji z Prorokiem.
– Straszny z ciebie kłamca… – szepnął, na co Kolivan parsknął pod nosem.
– To moja rola, Thace. Stawiać misję na pierwszym miejscu, ale chronić swoich młodszych braci i siostry na ile to możliwe. Starszyzna, a już Antok w szczególności, próbowałaby wyperswadować mi pozwalanie ci na ten układ z Prorokiem. Nie z powodu uprzedzeń, ale z powodu strachu o ciebie. Uznaliby, że wymagam od ciebie zbyt wiele. Domagaliby się przeszkolenia dla szpiega-kochanka, którego zdecydowanie odmówiłeś. Jeśli zmienisz zdanie, to je zorganizuję. Czasem muszę wydać rozkaz, nawet gdy ktoś naprawdę nie chce czegoś zrobić… ale nie w tak delikatnych kwestiach podczas długoterminowych misji, bo na nich to ty musisz wszystko zbudować i to TY musisz być pewny, że jesteś w stanie to robić. Na testy, pranie mózgu, traumatyzowanie symulacjami i przekraczanie granic jest czas, gdy ktoś do nas dołącza i musimy go złamać a potem poskładać na nowo. Nie w momencie, gdy ma już na swoich barkach rolę szpiega, zwłaszcza w miejscu i okolicznościach tak niebezpiecznych i obciążających psychicznie w jakich ty się znalazłeś. – Zamilkł na parę chwil. – Pewne decyzje, jakie podejmuję, nie wszyscy rozumieją lub spierają się ze mną. Uważają mnie często za zachowawczego i nieczułego i zanim zapytasz, tak, czasem powiedziano mi to w twarz z użyciem bardziej dosadnych określeń. Mimo to ostatecznie Ostrza wszelkie moje polecenia i tak wykonują i ufają w wyniki prób, które uczyniły mnie liderem. Obawiam się, że mogłoby się to zmienić, gdyby dowiedzieli się, na co cię skazałem…
– Na nic mnie nie skazałeś – przerwał mu Thace. – Dałeś mi wybór. To była moja decyzja, nie twoja.
– Którą podjąłeś, gdy byłeś w stanie psychicznym, w którym nie powinieneś pewnie podejmować żadnych.
– Minęły prawie dwa miesiące i nie zmieniłem zdania. Możesz twierdzić, że nie mówiłem ci wszystkiego, jasne. Ale jakoś to przetrwałem, mimo że byłem sam. Zaryzykowałem. Opłaciło się. Gdybym powiedział ci całą prawdę… – urwał. – Nie wiem. Chyba jednocześnie bałem się, że będziesz kazał mi wracać i będziesz zawiedziony jak tego, że powiesz, że przesadzam i mam tam zostać. Starałem się o tym nie myśleć... i po prostu robić swoje najlepiej jak potrafię…
– Niepotrzebnie ryzykowałeś i zmagałeś się z tym samotnie – odparł Kolivan. – Mogłeś mi powiedzieć. Pomógłbym ci podjąć decyzję. Razem ocenilibyśmy co jest najlepsze dla misji… i akceptowalne dla ciebie – powiedział i zerknął na Thace’a. Westchnął. – Czasem spotykam się z zarzutami o nadmiernej ostrożności, pesymizmie oraz braku empatii na dodatek. Pewnie dobrze, że reszta Ostrzy sądzi, że analizuję każdą sytuację logicznie i nie myślę ani o waszych emocjach ani własnych… jeśli ktoś w ogóle sądzi, że jakieś mam. Dzięki temu ufają, że zarówno planując strategie, jak w krytycznych sytuacjach, zachowam rozsądek i jasny umysł i podejmę właściwe decyzje. Nawet jeśli te mogą im się nie podobać i wydawać niezrozumiałe, zaakceptują je, bo ufają w mój osąd sytuacji. Nie wiedzą, ile czasu spędzam myśląc o każdej osobie, którą wysyłam w jakieś miejsce. Że naprawdę biorę pod uwagę ich opinie, ale też talenty każdego z was i staram się jak mogę zrozumieć, w czym sprawdzicie się najlepiej i co właściwie chcecie dla nas robić. Zastanawiam się nad każdą sytuacją i wysłaniem gdzieś kogoś, nową misją, nowym sojusznikiem… Wiele okazji przepuszczam i mówię o tym głośno i daję wówczas tylko racjonalne argumenty, a nie te, które wskazała mi intuicja. I mówię o nich znacznie głośniej niż o decyzjach, które podjąłem pod wpływem chwili. Łatwiej zarządzać grupą, która sądzi, że jesteś zbyt ostrożny i zimny niż taką, która mogłaby cię oskarżyć nadmierne emocje i pochopność.
– Pochopność to ostatnie słowo, jakim bym cię określił – powiedział Thace, zerkając na niego niepewnie; czegokolwiek spodziewał się po Kolivanie, to nie takich wyznań, tym bardziej że nie do końca rozumiał, co właściwie Kolivan chce mu przekazać.
– A mimo to czasem się mylę. Przed snem mam każdego dnia twarze wszystkich Ostrzy, którzy zginęli za czasów mojego dowództwa.
– Nie jestem w stanie przypomnieć sobie ani jednej sytuacji, gdzie ktoś zginąłby, bo wykonywał twoje rozkazy i okazały się błędne…
– Jeśli wysłałem kogoś w miejsce, gdzie zginął na skutek własnych błędów, to to tak czy inaczej MOJA wina. Bo to pośredni skutek decyzji, by ich tam w ogóle wysłać, choćby miała ona miejsce dekady temu. Bo może nie byli gotowi. Bo może powinienem był to przewidzieć albo nie zauważyłem, że sobie nie radzą. – Spojrzał na Thace’a, marszcząc brwi. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby to samo spotkało teraz ciebie, bo wiedziałem, że jesteś w trudnej sytuacji i że jest ci ciężko, a mimo to cię stamtąd nie zabrałem. Wydaje ci się może, że to nadmierna potrzeba kontroli czy brak zaufania. A ja po prostu nie chcę cię mieć na sumieniu. Gdybym musiał przekazać reszcie Ostrzy stacjonujących w naszych kwaterach informację o twojej śmierci, oddałbym ci honory i mówił o twoim poświęceniu z dumą i szacunkiem, bo tak należy, by zachować morale oraz zbeształbym tych, którzy wylewaliby zbyt wiele łez. Antoka z całą pewnością, chociaż wiem doskonale, że jego rola jest nieoceniona i kogoś takiego jak on potrzebujecie bardziej niż mnie. A potem do końca życia zmagałbym w samotności z poczuciem winy, że mogłem temu zapobiec, a nic nie zrobiłem i skazałem cię swoim zaniechaniem na śmierć.
Thace skinął głową i nie odpowiedział na te słowa, wypowiedziane chłodnym, niemal beznamiętnym tonem, które niosły jednak tak wiele emocji, rzadko wyrażanych przez Kolivana na głos. Milczeli przez kolejne kilkanaście minut, zanim dotarli do księżyca Uzo-Tse, mieszczącego się w rzadko zaludnionym układzie, na którym znajdowały się głównie obsługiwane mechanicznie kopalnie surowców; Uzo-Tse był jedynym miejscem nadającym się do życia, zamieszkałym przez zaledwie parę setek stałych rezydentów, trudniących się turystyką sakralną, drobnym rzemiosłem artystycznym i rolnictwem na własne potrzeby. Nie było na nim jakichś szczególnych atrakcji, ale mimo to księżyc był licznie odwiedzany przez pielgrzymów – z powodu nietypowych zjawisk astronomicznych widocznych na niebie, księżyc ten stał się miejscem kultu, a starożytne sanktuarium, wielokrotnie modernizowane przez cały ten czas, wciąż stało w tym samym miejscu, gdzie zostało wybudowane kilka mileniów temu.
Thace wynajął podwójny pokój w jedynym hotelu w pobliżu cywilnego lotniska dla prywatnych, małych statków, aby po rozmowie mogli się względnie wygodnie przespać; na księżycu, na którym jak sprawdzili, doba trwała zaledwie osiem godzin, właśnie świtało i chociaż według czasu uniwersalnego było już po północy, postanowili przejść się gdzieś porozmawiać. Obaj przebrali się w cywilne ubrania, które miał ze sobą Kolivan – wygodne i zasłaniające dolną część twarzy i włosy.
Minęli sanktuarium, wokół którego zgromadzeni byli pielgrzymi, dwa otwarte parki porośnięte egzotyczną roślinnością, jakiej Thace nigdzie wcześniej nie widział, aż dotarli na otwarty teren i skarpę z tarasem widokowym, poniżej której znajdowała się gęsta dżungla poprzecinana purpurowymi strumieniami. Usiedli na rzeźbionej ławce osłoniętej przed promieniami pobliskiej gwiazdy szerokim, trzcinowym parawanem, a Kolivan rozplątał chustę, w której się tu zjawił. Thace po chwili wahania zrobił to samo, chociaż przypuszczał, że z zasłoniętą przed czujnym spojrzeniem dowódcy twarzą byłoby mu łatwiej rozmawiać.
– Gdybym zachował zimną krew i nie wypuścił komunikatora, kiedy Prorok wszedł do tamtej sali, do niczego by nie doszło. Nie zobaczyłby moich nerwów, nie uznałby, że robię coś nielegalnego… gdybym się tak nie zestresował, może przyszłaby mi do głowy lepsza wymówka i nie pokazałbym mu rozmowy z Hangą – zaczął Thace, wpatrując się w widok rozciągający się pod nimi. Jakiś czas milczał, a Kolivan nie popędzał go. Zaczął mówić, starając się odtworzyć starcie z Prorokiem, chociaż nie był pewien, czy zapamiętał wszystkie szczegóły; bardziej niż konkretne słowa, pamiętał swój strach, poczucie porażki, pewność, że zostanie wyrzucony z wojska… upokorzenie, gdy komandor zaczął go przepytywać. Zamieszanie, gdy w pomieszczeniu pojawił się Vhinku i jego starcie z Prorokiem, a potem słowa, rozkaz, by przyszedł do niego w nocy, które chociaż jednoznacznie mówiły o tym, czego oczekiwał, potem i tak podawał w wątpliwość i popadał w paranoję.
– Thace, dlaczego mi wtedy nie powiedziałeś? Zanim w ogóle do niego poszedłeś? – odezwał się Kolivan, gdy Thace zaciął się na momencie, w którym wrócił do swoich kwater i miał udać się do Proroka, dziwnie pobudzonego, rozwrzeszczanego i przerażającego.
– Nie wiem. Miałem miliony myśli. Bałem się. Wstydziłem. Nie mogłem uwierzyć, że on… chociaż oczywiście jak myślę o tym z perspektywy czasu, było całe mnóstwo momentów, kiedy powinienem był się domyślić, że… że jest taki jak ja i że mu się podobam – powiedział cicho. – Uznałem, że tak będzie lepiej. Że jakoś dam sobie radę. Nie chciałem cię zawieść. Powiedziałeś, żebym zrobił wszystko, by Prorok mnie nie wyrzucił z wojska. Wiem, że nie zrobiłbyś tego, gdybyś wiedział o co chodziło, ale wtedy nie myślałem racjonalnie. Pewnie powinienem był odmówić, a gdy już do niego dotarłem, roztrzęsiony i na granicy histerii… – urwał. – Mogłem do tego nie dopuścić. Mogłem się bronić i dałbym sobie z nim radę. Mogłem krzyczeć, wyrwać mu się, uderzyć go… i teraz wiem, że gdybym to zrobił, to by przestał, ale wtedy byłem jak sparaliżowany i… po prostu zaciągnął mnie do sypialni, mamrocząc coś o tym, że od tak dawna o tym marzył, a ja nie potrafiłem zrobić nic, wydusić nawet słowa, nie powiedziałem, że tego nie chcę, aż do momentu… – urwał i skulił się, czując, jak zaczyna się trząść na samo wspomnienie, chociaż przez ostatnie tygodnie myślał o tamtej sytuacji coraz rzadziej i wydawało mu się, że już się z tym uporał; Prorok nie budził już w nim strachu, a co więcej, bywały momenty że w jego objęciach czuł się bardziej bezpieczny niż kiedykolwiek wcześniej. – Mogłem się bronić albo powiedzieć ‘nie’. Ale tego nie zrobiłem – wyszeptał.
– Thace czy ty… masz poczucie winy? Że nie potrafiłeś wtedy tego przerwać? – spytał Kolivan, a Thace nie był w stanie odpowiedzieć i tylko ledwo dostrzegalnie skinął głową. – Nie masz powodów, by być. To on był oprawcą a ty ofiarą. Czy gdy patrzysz na to racjonalnie, rozumiesz to? Nie znałeś go pod tym względem. Miał nad tobą ogromną władzę. Mógł zrobić ci wszystko, gdybyś nie współpracował. Zatłuc cię. Zamordować. To komandor, który mógłby zrobić wszystko i gdybyś próbował uciekać, mógłby strzelić ci w plecy, kazać Sentry ukryć ciało i sfabrykować dowody, że uciekłeś, bo jesteś zdrajcą. Ratowałeś się uległością, bo tego oczekiwał. Zdominował cię. Miał nad tobą władzę. I to absolutnie nie jest twoja wina.
– Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mógłby mnie zabić i nie wierzę, że by to zrobił, bez względu na rozwój sytuacji. Ja po prostu… nie potrafiłem mu odmówić. Gdybym potrafił, nic by mi nie groziło. Nie… nie zmusiłby mnie, gdybym walczył, ale ja po prostu nie walczyłem. Nawet… nawet nie próbowałem się bronić, gdy… – ściszył głos, który drżał coraz bardziej. – Gdy podarł mi mundur, rzucił na łóżko, dobrał się do mnie bez… bez choćby… – przełknął ślinę, gdy poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. – Nie wiem jak w ogóle zebrałem się na odwagę, by w pewnym momencie w końcu się odezwać i powiedzieć mu coś o tym, ‘żeby mnie zaspokoił, o ile nie zrobił tego tylko dlatego, że podnieca go pieprzyć kogoś, kto nie ma z tego przyjemności’. Nie pamiętam dokładnych słów. Wtedy zwolnił. I na szczęście niedługo później skończył.
– Zrobił ci krzywdę? Fizycznie? – spytał Kolivan, a jego głos, chociaż jak zwykle chłodny, był w jakiś sposób napięty.
– Podrapał mnie wszędzie, gdzie tylko mnie dotykał. Ma wyjątkowo ostre szpony i na nie nie uważa, gdy jest podniecony. Był nieostrożny. Bolało i byłem… – zająknął się – poocierany. Nie na tyle, bym wymagał pomocy medycznej. Ale potrzebowałem żelu regenerującego. Ślad po tym, jak mnie ugryzł, miałem jeszcze kilka dni – powiedział martwo. – Przyniósł mi środki medyczne, o które poprosiłem. Zająłem się tym, gdy się kąpał. Chwilę przed tym, jak do ciebie napisałem. Kazałeś mi zachowywać się przy nim ugodowo, więc próbowałem, na ile byłem w stanie. Ale potem i tak sporo na niego krzyczałem. I trochę płakałem – szepnął. Moment później poczuł jak Kolivan przysuwa się do niego i niemal spodziewał się sztywnego, nienaturalnego uścisku z jego strony, lecz to nie nastąpiło.
– Nie powstrzymuj się od płaczu, jeśli teraz to miałoby ci pomóc.
– Jak zacznę płakać, to już nigdy nie przestanę – odparł. Spojrzał na Kolivana, wpatrującego się w niego z troską i nie zauważył nawet, kiedy zaczął się trząść, a pierwsze słowo, jakie zamierzał wypowiedzieć, zmieniło się w pojedynczy szloch. Po chwili poczuł, jak mężczyzna jednak obejmuje go, tak sztywno, jak się po nim spodziewał, bo zdecydowanie nie był kimś przywykłym do przytulania i fakt, że w ogóle to zrobił, i tak dużo znaczył.
Chociaż to nie było miejsce ani czas, Thace nagle przypomniał sobie niewidzianych od ponad czterdziestu lat rodziców, równie chłodnych, ostrych i okropnych, jak Kolivan wydał mu się, gdy się poznali i wydawał przez długie lata. Tyle że oni nigdy nie próbowali wyciągnąć do niego ręki, zrozumieć, czego pragnie i mu pomóc. Gdy emocje go przerosły i wykrzyczał im wszystko, skreślili go, zwyzywali i kazali mu się wynosić – mimo że według prawa Imperium był jeszcze dzieckiem, które jedyne co mogło zrobić ze swoim życiem, to wybrać sobie uczelnię, zaś rodzice nie mieli możliwości zaprotestować, jeśli była to akademia wojskowa albo osiągało się znakomite wyniki i miało zapewnione stypendium i oficjalne zaproszenie od władz uczelni. On miał tylko to drugie, chociaż wówczas był w takiej desperacji, że gdyby nie ono, mimo swojej niechęci zgłosiłby się do dowolnej akademii wojskowej na drugim krańcu Imperium, byle tylko móc uciec z rodzinnego domu i nigdy więcej nie ujrzeć swoich krewnych na oczy.
Teraz jednak był dorosły, a Kolivan, będący w podobnym wieku co jego rodzice i który początkowo wydawał się tak samo chłodny jak oni… który, jak sądził Thace, tylko tolerował jego skłonności, ale nigdy go nie zaakceptował… teraz obejmował go i uspokajał, tak jak pewnie powinni ponad czterdzieści lat temu pocieszać i uspokajać rodzice albo ktokolwiek inny z krewnych, którzy go wychowywali. To nie było w jego stylu i Thace nie przypominał sobie, żeby dowódca Ostrzy kiedykolwiek okazał wobec kogoś czułość. I pewnie nie czuł się z tym komfortowo, ale nie odsunął się i znosił cierpliwie jego emocjonalny wybuch…
Ponownie przypomniał sobie swoje paranoje zaraz po zajściu na stacji dalekiego zasięgu, gdy w myślach oskarżał Kolivana i resztę Ostrzy o uprzedzenia i bardziej niż cokolwiek innego poczuł wstyd, że w ogóle podejrzewał jego czy kogokolwiek z braci i sióstr, że mogliby go odrzucić. Byli pierwszymi osobami w jego życiu, dla których coś znaczył, którzy w pełni go zaakceptowali, a w ciągu trzech lat, które z nimi spędził, stali się dla niego rodziną – i to mimo faktu, że był tak trudny i przez wiele miesięcy obawiał się ich, izolował i nie potrafił do nikogo zbliżyć. Wiedział, że wtedy, dwa miesiące temu, naprawdę potrzebował kogoś z nich, kogoś, kto objąłby go w milczeniu, uspokoił i po prostu był obok. Nie wiedział nawet kiedy z jego oczu zaczęły płynąć łzy i wyrzucał sobie, że nie panuje nad emocjami, na które złożył się początek relacji z Prorokiem oraz wspomnienia o wszystkich koszmarnych momentach z młodości oraz poczuciu osamotnienia, jakie tak wiele razy czuł. Przypuszczał, że później, gdy już się uspokoi, będzie wyrzucał sobie okazanie słabości, tak jak to niejednokrotnie w przeszłości się działo i to nawet gdy zachował się w ten sposób przy Antoku, z którym miał znacznie cieplejszą i bliższą relację niż z Kolivanem.
– Poradziłem z tym sobie sam. Ale gdybym nie był sam, pewnie byłoby mi znacznie łatwiej. Żałuję, że wtedy się z tobą nie skontaktowałem – wyznał cichym, łamiącym się głosem. – Mogłem to zrobić choćby następnego dnia. Prorok niczego by mi nie odmówił. Mogłem powiedzieć, że potrzebuję wylecieć na pół dnia na jakąś planetę w pobliżu i się uspokoić. Może nawet nie musiałbym nigdzie lecieć. Przebywaliśmy na stacji dalekiego zasięgu, a ja jako koordynator kontroli miałem najszersze dostępne uprawnienia z możliwych i pewnie zdołałbym bezpiecznie połączyć się z tobą stamtąd, wystarczyłoby, żebym powiedział mu, że potrzebuję dwóch godzin przerwy i zaszyłbym się gdzieś…
– Biorąc pod uwagę w jakim musiałeś być wtedy stanie, lepiej, że tego nie zrobiłeś. Wyobrażasz sobie co by się stało, gdyby ktoś cię przyłapał? Albo popełniłbyś błąd podczas otwierania nam szyfrowanego łącza w warunkach, których wcześniej nie przetestowałeś? – westchnął Kolivan.
– Może masz rację, co nie zmienia jednak faktu, że po powrocie do Bazy Głównej powinienem był polecieć na Tsevu-22 i się z tobą połączyć, tak, jak prosiłeś, bo miałem czas i możliwość, by to zrobić. Tak, okłamywałem cię przez cały ten czas. Mogłem to zrobić. Miałem czas i możliwości. Prorok nie mrugnąłby okiem, gdybym poleciał na Tsevu-22 na parę godzin pod pretekstem zakupów czy czegokolwiek innego.
– I powinieneś był to zrobić. Ale nie mam do ciebie pretensji. Próbuję zrozumieć, co wtedy czułeś. Pewnie nigdy nie zdołam. Mogę się tylko domyślać, jak trudno było ci wtedy o tym mówić – powiedział i westchnął, kiedy Thace objął go mocniej; jakiś czas milczał i odezwał się ponownie dopiero gdy ten trochę się uspokoił. – Ostatnie czego się spodziewałem, gdy cię tam wysłałem, to że wydarzy się coś takiego. I to ten moment, kiedy pewnie powinienem oznajmić, że wracamy do kwater Ostrzy i nigdy więcej nie pozwolę, byś miał styczność z tym potworem. Ale wiem, że to nie wszystko. Gdyby Prorok był taki, jak w tym momencie sobie wyobrażam, nie zostałbyś z nim przez kolejne dwa miesiące, wykonując swoje zadania ponadprzeciętnie dobrze. Nawet w wiadomościach nie przekonałbyś mnie, że wszystko jest w porządku, gdybyś zupełnie sobie nie radził. Cokolwiek sobie za chwilę powiemy, chcę żebyś wiedział, że to co się dzieje miedzy tobą a Prorokiem to nie przymus ani rozkaz. Możesz odejść i do nas wrócić w każdej chwili. Zostań z nim tylko jeśli masz pewność, że jesteś w stanie. Nie planowałem dla ciebie takiej roli. W ogóle nie powinieneś się znaleźć ani tam, ani na DX-930, ani w żadnym miejscu, gdzie miałbyś pozostać na dłużej lub gdzie musiałeś się mierzyć z zadaniami ponad twoje możliwości. Każdy z nas w trakcie misji powinien potrafić zachować przytomność umysłu, a ja wysłałem cię do miejsc, gdzie czasem nie dawałeś sobie rady, a co więcej, w trudnych momentach nie wierzyłeś, że możesz na mnie liczyć. To moja porażka jako dowódcy i nigdy sobie tego nie wybaczę.
– Radziłem sobie do tej pory… – zdołał wydusić Thace, na co Kolivan pokręcił głową, ale już tego nie skomentował.
– Czy jesteś w stanie powiedzieć mi, co działo się potem? Czy wolisz odłożyć to na później?
– Jak odłożę na później, to tym trudniej będzie mi o tym mówić – odparł Thace i odsunął się od niego, a potem odważył się spojrzeć w jego poważną, nietypowo dla niego zatroskaną twarz. – Kolivan, nie… nie nazywaj go potworem. Ja na niego tak nie patrzę – oznajmił i podniósł się z ławki, pocierając dłońmi o ramiona gdy znów poczuł, że robi mu się zimno. Ruszył na skraj skarpy i kątem oka dostrzegł, jak Kolivan podąża za nim i wpatruje się w niego z niepokojem; kiedy stanął tuż przy niskiej barierce, Kolivan chwycił go za ramię i odciągnął w tył. – Boisz się, że nagle się tam rzucę? Nawet gdy mi to zrobił, nie myślałem o tym, żeby się zabić, a teraz nie miałoby to absolutnie żadnego sensu.
– Mówisz, że nie jest potworem, a widzę, że nie jesteś teraz sobą. Przez niego. Czy aby na pewno jesteś w stanie dalej rozmawiać, czy potrzebujesz przerwy?
– To co było najgorsze już ci powiedziałem – odparł i pociągnął nosem. – Nie chcę przerywać. Nie chcę, byś sądził, że ja jestem ofiarą a on oprawcą i że to takie czarno-białe. Prorok jest starszym facetem, który przez swoje skłonności całe życie się bał. Był cholernie samotny. Nie miał absolutnie nikogo, do kogo zbliżył się emocjonalnie… nikogo, komu kiedykolwiek mógł o sobie powiedzieć. Miał pewnie jakieś kilkanaście jednorazowych przygód po ciemku i chociaż wprost mi tego nie powiedział, czuję, że zdarzyło się coś, przez co przestał wierzyć, że kiedykolwiek mógłby się do kogoś zbliżyć i przestał szukać nawet jednorazowych okazji. Sypiam z nim od dwóch miesięcy i wiem, że wcześniej nie miał prawie żadnych doświadczeń, bo nie był taki jak ja i nie miał setek kochanków i paru bliskich znajomości, które coś znaczyły nawet jeśli były tylko na chwilę, nie miał przyjaciół, którzy wiedzieli i rozumieli i… – urwał na moment. – A potem pojawiłem się w jego jednostce ja, a on mi się na swój sposób fizycznie podobał, lubiłem go i spędzałem z nim prywatny czas, czego nie robił nikt inny i pewnie nieświadomie cały ten czas go kusiłem, bo dobrze wiesz, że ja czasem… że nie rozumiem, jak mogę być odebrany, że… nie widzę niuansów… i wiem, że to tak naprawdę wyłącznie moja wina, bo gdybym tylko dostrzegł, że mu się podobam, to mógłbym poprowadzić to inaczej i potem wielokrotnie wyobrażałem sobie, jak inaczej to wszystko mogłoby się zacząć…! Doprowadziłem go do stanu, by był zdesperowany i zobaczył we mnie jedyną szansę na bliskość i pragnął tego tak bardzo, że w zaślepieniu i emocjach wziął to siłą. Nie jest potworem i nie jest zły i chociaż rzuciłem się na niego podczas sprzeczki i wypomniałem mu to… wiem, że popełnił błąd, bo nie potrafił inaczej…
– Na niebiosa, Thace… – wydusił Kolivan, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. – Nawet nie wiem od czego zacząć i od którego momentu powinienem zacząć cię prostować. To co mówisz i co czujesz i że oskarżasz siebie, że cię wykorzystał…
– To ja go wykorzystuję i dobrze o tym wiesz – przerwał mu. – Zaczęło się fatalnie, ale po prostu wiem, że gdybym lepiej to rozegrał, to w ogóle by do tego nie doszło… Gdybym dostrzegł, że mu się podobam, a przez tyle cholernych miesięcy nawet nie przyszło mi to na myśl, chociaż jako szpieg powinienem widzieć takie rzeczy… mógłbym skontaktować się z wami, poradzić się, przygotować i zadziałać adekwatnie do sytuacji. Całe dorosłe życie uprawiałem seks z każdym, kto miał ochotę i mi się chociaż trochę podobał i gdy tylko się odważyłem pierwszy raz, to seks nigdy nie był dla mnie problemem, a dla niego BYŁ, mimo że żyje ode mnie cztery razy dłużej…! Mógłbym go uwieść na swoich warunkach i byłoby wówczas znacznie łatwiej – powiedział, zerknął na Kolivana i wiedział, że chociaż ten tego nie przyzna, z logicznego punktu widzenia zgadzał się z takim przedstawieniem faktów. – Nie winię go. Przeżywam to, ale go nie winię i przypuszczam, że wybaczyłem mu jeszcze tego samego wieczoru. Tym bardziej że potem… że tak strasznie żałował, że był łagodny, że sam kazał mi iść i złożyć na niego raport i… – urwał, czując, że zaczyna mówić zbyt nieskładnie. – Tak, wykorzystał mnie, ale zrobił to ten jeden raz i trwało to kilkanaście minut, a ja jego przywiązanie wykorzystuję dla misji każdego dnia i zdradziłem go i użyłem już setki razy. Nigdy w życiu nie miałem nikogo o kim wiem, że… że aż tak mu na mnie zależało. Hanga był słodki. Był cudowny. I wygląda na to, że mnie kochał. Ale nic dla mnie nie ryzykował i mogłem się z nim umawiać otwarcie, a jemu nic nie groziło. Prorok zna mnie niespełna rok, a ryzykuje dla mnie absolutnie wszystko. Wie, że mogę na niego donieść i wie, co go czeka w razie ujawnienia, że wykorzystał seksualnie, choćby i tylko raz, podwładnego. Ze względu na nasze skłonności, czekałoby go też potworne upokorzenie ze strony reszty Naczelnego Dowództwa. I chociaż tego akurat nie wie, gdyby doszło do śledztwa i ktoś zacząłby drążyć i dowiedzieliby się, kim jestem… jeśli wyszłoby na jaw, że sypia nie tylko z podwładnym, ale też szpiegiem, czekałaby go nie śmierć czy więzienie, ale całe tygodnie tortur, których pewnie nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić.
– Odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie: czy Prorok stał ci się… bliski?
– Zależy co przez to rozumiesz – powiedział, odwracając wzrok. – Gdybym w Bazie Głównej czy gdziekolwiek indziej mógł mieć kogoś innego, bezpieczniejszego… wygodniejszego, to z całą pewnością wolałbym tego kogoś. Ale byłoby mi żal, gdybym miał nigdy więcej go nie zobaczyć i nie chciałbym, żeby zginął. Wątpię, czy byłbym w stanie go zabić z zimną krwią, gdyby misja tego wymagała. W ataku złości, pewnie byłbym i dwa miesiące temu miałem momenty, gdy sobie to wyobrażałem… mam świadomość, że moje działania dla misji mogą sprowadzić na niego w dłuższej perspektywie śmierć. Nie wiem, jak się z tym czuję, bo wcześniej… naprawdę lubiłem go jako osobę i nie zamierzam kłamać, że było inaczej. Mogę cię jednak zapewnić, że w razie wątpliwości albo zagęszczenia się sytuacji, dam ci znać… nie będę już podejmował samodzielnych decyzji, zwłaszcza pod wpływem emocji…
– Powiedz mi, co działo się później – westchnął Kolivan zmęczonym tonem. – Przypuszczam, że nie muszę ci mówić, jak bardzo niepokoją mnie te słowa. Nie będę jednak oceniał cię przedwcześnie, zanim nie dowiem się reszty.
Thace zawahał się, ale po chwili zaczął opowiadać o tamtym wieczorze, na ile go pamiętał i kolejnych dniach na stacji. Przypuszczał, że może nie mówić chronologicznie, bo ostatnie tygodnie wypierał z pamięci pewne kwestie i skupiał się na tym co było przyjemne, swoich sukcesach, misji oraz czułości ze strony Proroka tu i teraz. Mówił jednak wszystko: o swoich wątpliwościach i strachu, o wyrzutach sumienia Proroka, o tym, że ten sam powiedział mu, aby złożył na niego raport i że poniesie konsekwencje a nawet przekonywał go, że powinien to zrobić… o tym, że w po koszmarze, który trwał przecież tylko chwilę, spędzili razem cały wieczór, rozmawiali, byli wobec siebie szczerzy, a Prorok był delikatny i czuły, zarówno wtedy, jak później. Że nie nadużył jego zaufania. Starał się. Że zdarzały im się sprzeczki, jak ta o Vhinku, ale ostatecznie dochodzili do porozumienia i chociaż budowanie relacji w ich okolicznościach nie było łatwe, to jakoś to jednak robili… i biorąc pod uwagę okoliczności i fatalny początek, szło im całkiem nieźle.
– Od tamtej pory… Fizyczne było mi z nim dobrze i proszę, nie pytaj o szczegóły. W innych okolicznościach nie wybrałbym sobie takiego kochanka jak on, ale gdy ze sobą teraz sypiamy jest mi dobrze. Kolivan… ja naprawdę go lubiłem, jeszcze zanim to zrobił i pod pewnymi względami nadal go lubię jako osobę. To nie jest romantyczne, nie zdradzę was, misja zawsze będzie ważniejsza od niego. Ale dba o mnie. I zależy mu na mnie. On nie jest… zły i w przeciwieństwie do wielu innych oficerów, nie jest zniszczonym propagandą idiotą. Kwestionuje na głos pewne kwestie dotyczące działania Imperium i robił to jeszcze zanim zaczęliśmy… – zająknął się. – Zanim miał powody, by mi ufać.
– Tyle że w krytycznej sytuacji wybierze Imperium, a nie ciebie.
– A ja wybiorę misję a nie jego. Tyle że ja wiem na co się piszę, a on nie ma pojęcia. A poza tym… teraz nie ma krytycznej sytuacji, Prorok ufa mi całkowicie i może taka za naszego życia w ogóle nie wystąpi… Może rozważam scenariusze które nie mają żadnego znaczenia… Czy to coś zmienia? – westchnął.
– Nie. Odsunęliśmy się od tematu rozmowy. Mówisz to wszystko zbyt spokojnie i próbujesz racjonalizować całą sytuację w zupełnie niewłaściwy sposób.
– Wolałbyś abym dalej histeryzował? Albo kłamał i skutecznie wmówił ci, że wszystko jest idealne i nie mam absolutnie żadnych problemów, abyś dał mi spokój i pozwolił robić swoje? – spytał i samo spojrzenie Kolivana wystarczyło, by nie drążył tego tematu. – Prorok nie zrobił mi nic, czego nie byłbym w stanie znieść. Poza samym początkiem mnie nie skrzywdził. Doceniam, że… że mnie wysłuchałeś. Potrzebowałem to z siebie wyrzucić bardziej niż sądziłem. Ale tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że bez względu na to, jak się zaczęło, obecnie nie dzieje mi się krzywda. Nie czuję się ofiarą. Nie chcę, by ktokolwiek uważał mnie za ofiarę.
– Niechciany seks to coś, co dla niektórych może być gorsze niż fizyczne tortury.
– Nie torturuje mnie i dla mnie nie jest gorsze i zanim zaczniesz przekonywać mnie, że nie doświadczyłem tortur, więc co ja tam wiem, wystarczy mi, że doświadczyłem tego podczas symulacji i zaręczam ci, seks z nim, nawet jeśli czasem nie robię tego z pełnym przekonaniem… nie waż się nawet porównywać tego do tortur. Umniejszasz to, co dzieje się niektórym naszym braciom i siostrom oraz tysiącom rebeliantów i obcych, nazywając torturą seks z kimś, kto może nie był szczytem twoich marzeń, ale mimo to cię pociąga.
– W końcu przyznałeś, że tego nie chcesz. A przynajmniej nie do końca.
– Powiedziałem właśnie, że traktuje mnie dobrze i że fizycznie mi się podoba…! – zaprotestował Thace. – Gdybym nie był szpiegiem, a on, za pierwszym razem, zamiast wydać mi rozkaz, zadał pytanie… powiedziałbym ‘tak’ i byłoby mi dobrze i nie miałbym wątpliwości. Może byłoby to nowe i dziwne, bo nigdy nie szukałem takich kochanków jak on. Ale wiem, że byłoby przyjemne i proste… naszym jedynym problemem byłoby ukrywanie się, tyle że to nie byłoby żadnym problemem, gdybym mógł być z nim szczery w absolutnie każdej kwestii…
– A gdybyś nie był szpiegiem, a on wydał ci rozkaz? Jak wtedy byś się czuł? Co byś zrobił? – spytał Kolivan z naciskiem.
– Gdybym nie był szpiegiem, to do całej sytuacji w ogóle by nie doszło. Więc wróćmy jednak do rzeczywistości, w której nim jestem. Gdyby Prorok po prostu zapytał, odezwałbym się do ciebie, jeśli miałbym taką możliwość, ale poszedłbym z nim do łóżka tak czy inaczej. Wiem, że to dla ciebie niepojęte, ale Prorok mi się podobał już wcześniej a ty cały czas pomijasz ten fakt... Nie tak, żeby o nim fantazjować, wcześniej tylko raz pozwoliłem sobie… w ogóle o tym myśleć. Ale… ale z czasem pewnie bym zaczął. I… – zająknął się. – Gdyby wydał mi ten sam rozkaz dopiero za kilka miesięcy, gdy już… byłbym pogodzony z tym, że mi się podoba… to to w ogóle nie byłby dla mnie problem, bo potrafiłbym jakoś zareagować. I pewnie za jakiś czas… – urwał i zacisnął pięści. – Pewnie gdyby to się stało później, a on kazałby mi przyjść do sypialni, to sam pierwszy rzuciłbym mu się w ramiona, bo byłoby to wygodne i proste i jakże przydatne dla misji. Możesz myśleć o mnie co tylko chcesz. Taka jest prawda. W Bazie Głównej byłem samotny, a on był jedyną osobą, o której w ogóle myślałem w taki sposób. Vhinku jest moim przyjacielem, ale to całkowicie platoniczne, mimo że z nim wszystko byłoby nieporównywalnie prostsze, gdybym był z nim, a tobie pewnie łatwiej byłoby to zrozumieć. Nie wiem, dlaczego to Prorok mnie zaczął mnie pociągać, skoro miałem przy sobie kogoś młodszego, bezproblemowego i słodkiego. Ale tak po prostu się stało…
– Zanim wrócimy do sedna sprawy… dlaczego wspominasz o Vhinku? – spytał Kolivan, a Thace westchnął.
– Bo Prorok bywa o niego zazdrosny – przyznał niechętnie.
– Ma powody?
– Racjonalnych? Absolutnie żadnych. Ale jest zazdrosny, bo Vhinku jest od niego dużo młodszy, szczupły, obiektywnie atrakcyjny… ma od niego lepszy charakter, jest mi bliski, a poza tym… – zająknął się, ale ostatecznie w kilku słowach streścił Kolivanowi całą sprawę dotyczącą Vhinku i Vog, o której dowiedział się od Proroka, ale której z przyjacielem jeszcze nie poruszył. – Ja tak na niego nie patrzę. Na początku przygarnął mnie pod swoje skrzydła jakbym był jego młodszym, zahukanym i trochę dziwacznym bratem. Ale dla Proroka… pewnie dla ciebie również… to by było bardziej logiczne, żebym zauroczył się Vhinku. Nie zaprzeczaj, proszę. Jestem pewien, że prześwietliłeś ich obu.
– Nie zamierzałem zaprzeczać i tak, gdybyś oznajmił mi, że wydaje ci się pociągający, zupełnie bym się nie zdziwił. Fizycznie przypomina tego pilota, z którym nie tak dawno zaliczyłeś tygodniową przygodę. Oraz kilku innych twoich kochanków, których też w przeszłości musiałem prześwietlić – powiedział sucho. – Jeśli zapewniasz mnie, że w waszej relacji z Vhinku nie ma nic więcej, nie zamierzam tego kwestionować. Jeśli mówisz mi, że pociąga cię Prorok, nie mnie to oceniać, jednak masz rację: gdyby reszta Ostrzy się o tym dowiedziała, prawdopodobnie byliby zaskoczeni, że z tysięcy żołnierzy przebywających na stałe w Bazie Głównej, najbardziej pociągał cię znacznie od ciebie starszy komandor, który obiektywnie nie jest szczególnie atrakcyjny, tym bardziej że większość twoich kochanków w najmniejszym stopniu go nie przypominała. I bez względu na to, jak przedstawilibyśmy sprawę, uznaliby, że zbliżyłeś się do niego na moje bezpośrednie polecenie, chociaż nawet przez moment tego nie chciałeś.
– Nie chcę, by ktokolwiek wiedział… właśnie z tych powodów…
– Rozumiem. Nie zamierzam o tym mówić. Dziękuję, że jesteś ze mną szczery. Gdy wcześniej przedstawiłeś mi tę sytuację, nie patrzyłem na to w ten sposób. – stwierdził Kolivan i Thace sądził już, że to koniec dyskusji, kiedy ten westchnął i rzucił mu wiele mówiące spojrzenie. – Musimy jednak wrócić do najbardziej istotnej kwestii, bo problem w tym, że nie żyjesz w alternatywnej rzeczywistości, tylko w tej, w której jesteś szpiegiem, a Prorok zmusił cię do seksu, gdy nie byłeś na to gotowy. Nie żyjesz w swojej głowie, w której rozbudowujesz alternatywy i fantazjujesz, tylko tutaj i zanim zaczniesz zaprzeczać, tak, znam cię wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to robisz i że czasem być może nawet w to wierzysz. W emocje dotyczące świata, który nie istnieje i jeśli w tym momencie wspomnisz o Slavie i alternatywnych rzeczywistościach, to zrzucę cię z tej skarpy. Thace… – powiedział i odrobinę złagodził ton głosu. – Wiem, że wydaje ci się, że się z tym pogodziłeś i zacząłeś z nim sypiać i, że to, co dzieje się między wami teraz, nie jest dla ciebie traumatyzujące. Boję się jednak, że to, co wydarzyło się tamtej nocy, to coś, z czym wciąż się nie uporałeś i wypierasz ze świadomości, co to z tobą zrobiło. To, jak się pokłóciliście, jest wystarczającym dowodem. Jego komentarz był podły, ale gdybyś faktycznie miał przepracowane emocjonalnie tamto wydarzenie, nie zareagowałbyś w ten sposób.
– Wiem co się stało, a on mnie przeprosił i tego żałował. Kazałeś mi to wykorzystać i wzbudzić w nim wyrzuty sumienia, a ja obiecałem, że dam sobie radę i…
– Thace, stop. Czy wiesz, co chcę ci powiedzieć? – spytał. – Zostałeś zgwałcony. Nie nazywaj tego inaczej i nie wmawiaj sobie, że jest inaczej. Nie pogodzisz się z tym i nie dojdziesz do siebie, jeśli będziesz udawał, że wydarzyło się coś innego. Ponieważ jesteś członkiem Ostrzy i zdecydowałeś, że jesteś w stanie kontynuować misję, znalazłeś się w seksualnym związku ze swoim oprawcą, który w dodatku jest twoim dowódcą i ma nad tobą ogromną władzę. Tak wygląda TA rzeczywistość.
– To ja mam nad nim władzę, bo gdybym go zaraportował…
– Tyle że nigdy go nie zaraportujesz. Dobrze o tym wiesz. To zbyt ryzykowne. Możesz go szantażować, możesz w krytycznym momencie zagrozić mu, że to ujawnisz i wysunąć jakieś żądania, ale wiesz tak samo dobrze jak ja, że nie możesz zaryzykować uruchomienia śledztwa dotyczącego waszej relacji, a ponadto on, jeśli poczuje zagrożenie, po prostu może cię zamordować, bez względu na to, co wydaje ci się, że o nim wiesz. Minęły dwa miesiące. Jestem w stanie uwierzyć, że wtedy miał wyrzuty sumienia i że szczerze żałował. Wątpię, czy wciąż je ma na tyle, by poddać się torturom, karze śmierci lub dożywotniej, niewolniczej pracy w kolonii karnej, nawet jeśli wtedy to proponował.
– Bez względu na to, co by się stało, Prorok by mnie nie zabił – powiedział ostro Thace. – A gdyby ktoś się o nas dowiedział… broniłby mnie, a nie siebie. Wiem o tym. I nie dopuszczę do sytuacji, by do tego doszło.
– W porządku – odparł Kolivan po paru chwilach wpatrywania się w niego. – Obiecaj mi jednak, że jeśli poczujesz jakiekolwiek zagrożenie z jego strony, dasz mi znać i odejdziesz stamtąd, zanim podejmie przeciwko tobie jakiekolwiek działania. A jeśli chcesz to kontynuować, muszę być pewny, że jesteś w odpowiednim stanie psychicznym. Spójrz mi w oczy i powiedz, że jesteś.
– Tak, jestem i nie mam wątpliwości.
– A czy jesteś pewny, że nigdy więcej tego nie zrobi? – spytał, a Thace zawahał się i odwrócił wzrok. Zacisnął pięści. – Thace, sam powiedziałeś, że go znasz. Mówisz, że ma wyrzuty sumienia i że jest delikatny. Czy jesteś pewien, że tamta sytuacja nigdy się nie powtórzy?
– Kolivan… chodzi mi o to, że wiem, że to się może kiedyś powtórzyć. Gdybym sądził, że od teraz już zawsze będzie delikatny i cudowny, bo się we mnie zakochał, to w ogóle nie byłoby tej rozmowy, bo z tamtym… dawno się pogodziłem. Bez względu na to jak to nazywasz. Tak, znam Proroka i wiem, że bywa porywczy i nie panuje nad sobą, gdy jest zły lub… – zająknął się – podniecony – dokończył z zażenowaniem. – Jego chyba podnieca to, jaki jestem. Gdy poczuje się pewniej, robię się pyskaty i bezczelny, podoba mu się to, bo może mnie ochrzanić i sprowadzić do pionu i tylko od niego zależy, na ile mi pozwoli. Że marudzę i namawiam go na różne rzeczy lub czegoś nie chcę robić, bo i tak może uciąć moje protesty i wydać mi rozkaz. Mogę się buntować i często to przynosi korzyści, a on nie chciałby przytakiwacza, który wyłącznie słucha poleceń i nie myśli, ale przypuszczam, że godzi się na to tylko dlatego, że może to wszystko uciąć. Jestem dla niego interesujący, ale wygodny, bo ma nade mną władzę. Lubi to. Lubi to i chyba nie potrafiłby być z kimś równym sobie. Oczywiście krępuje go, że różnica wieku i stopnia jest między nami aż tak duża. Pewnie wolałby, aby aż taka nie była, bo to budzi w nim jakieś kompleksy. Ale absolutnie nie wyobrażam sobie, że mógłby umawiać się z innym komandorem, już nie mówiąc o tym, żeby to on był niższego stopnia. Nie pytaj mnie, skąd się to bierze, ale po prostu to wiem… że gdybym nie był mu podległy, to raczej by się mną nie zainteresował. Lubi dominować i prawdopodobnie to jeszcze kiedyś będzie… bardziej bolesne niż przyjemne, nawet jeśli wyrażę zgodę. Mogę próbować go sobie wychować, bo jego doświadczenie łóżkowe jest naprawdę niewielkie. Wytrzymam to, że z czasem może stać się zbyt brutalny, bo nawet obecnie czasem przesadza, ale uspokaja się, gdy tylko każę mu to przystopować. I przeprasza. Nie przeszkadza mi, że może w przyszłości nie będzie już czekać na moją zgodę i wystarczy mu, że nie będę protestować. Pewnie tego się obawiałeś, ale to nie tutaj jest problem. Nie wiem jednak, jak zareaguję, jeśli kiedyś pójdzie dalej, mimo że zdecydowanie powiem „nie”. Dotychczas tego nie zrobił i zawsze się zatrzymywał albo zwalniał. Prawdopodobnie nigdy nie zrobi. Nie znam siebie samego na tyle, by wiedzieć, czy wytrzymam, gdy… gdy po prostu zignoruje najpierw moje protesty a potem krzyki. Może się załamię, a może nie będę czuć zupełnie nic. Zapewniam cię, że jeśli do tego dojdzie, dam ci znać. Skoro powiedziałem ci o tym wszystkim, to pewnie w przyszłości będzie mi z tym łatwiej. Uważam jednak, że szanse, że zrobi mi coś, czego nie będę w stanie znieść, są marginalne. Mówisz, że jego wyrzuty sumienia po tych dwóch miesiącach przygasły… ja wiem, że tak nie jest i nie spieraj się o to, bo w przeciwieństwie do ciebie go znam. Pokłóciłem się z nim dziś. Może faktycznie wszystko ze mnie wyszło dopiero teraz. I pewnie powinienem był z nim zostać i porozmawiać, bo przeprosiłby za głupie słowa i wszystko by się samo ułożyło…
– Rozumiem. Daj mi parę chwil. Muszę… przetrawić wszystko co mi powiedziałeś – odparł Kolivan i jakiś czas obaj milczeli, a potem skinął na Thace’a i wrócili na ławkę; jeszcze parę chwil wpatrywali się w widok przed nimi, zanim ponownie się odezwał. – Mogę podjąć decyzję i wierzyć w jej słuszność na podstawie tego co mi powiesz, ale nie potrafię wczuć się w twoją sytuację. W pewnych kwestiach myślisz zaskakująco racjonalnie, w innych ewidentnie jesteś zagubiony i próbujesz okłamywać samego siebie. Tak naprawdę nie wiem, na ile emocjonalnie sobie z tym radzisz. Po prostu nie jestem w stanie tego stwierdzić. Czułbym się pewniej, gdybyś jednak porozmawiał z Antokiem lub dowolną osobą, która jest w podobnej do ciebie sytuacji. Boję się, że nie mówisz mi wszystkiego albo próbujesz mnie przekonać, że radzisz sobie lepiej niż to faktycznie ma miejsce.
– Nie kłamię… Powiedziałem ci o wszystkim co mnie spotkało. O swoich wątpliwościach i uczuciach. Nikomu nie powiedziałbym więcej. Nie chcę rozmawiać z nikim innym. Nie chcę znów tego przechodzić. Dam sobie radę, ale tylko jeśli nie będziesz mi kazał tego roztrząsać i patrzeć za siebie zamiast do przodu – powiedział. – Pytałeś mnie czy chcę rozmawiać z Antokiem, tyle że chociaż jest cudowny i ciepły i kiedyś tak bardzo mi pomagał, to nie jest do mnie ani trochę podobny. Ty pod pewnymi względami jesteś bardziej, mimo że obaj wiemy, że zwykle nie potrafiliśmy się porozumieć. Czy w przeszłości… – zająknął się. – Czy kiedykolwiek byłeś w podobnej sytuacji? Gdy jeszcze byłeś szpiegiem… czy musiałeś dla misji robić cokolwiek w okolicznościach – urwał, coraz bardziej zażenowany z powodu natarczywego spojrzenia Kolivana – …związanych z seksem. Zmuszony do rzeczy, których nie chciałeś robić…?
– Nie tak jak ty. Jesteś pewien, że chcesz o tym słuchać?
– Wątpię, czy będzie lepszy moment niż ten – odparł i poczekał parę chwil, wpatrując się w beznamiętną twarz milczącego Kolivana.
– Zapewne znasz fragmenty tej historii, ale nie wiesz wszystkiego – odezwał się w końcu. – Podczas mojej ostatniej misji w szeregach Imperium, na kilka lat przed tym, jak zastąpiłem Sato jako dowódca Ostrza Marmory, otrzymałem misję zlikwidowania komandora Kryxoda i jego najważniejszych oficerów. Nie będę wdawał się w przyczyny, dlaczego akcja została zaplanowana w taki sposób. Długi czas działałem w wojsku pod przykrywką i w końcu dotarłem do stopnia porucznika, a wówczas starszyzna Ostrzy w końcu mogła moimi rękami zrealizować wcześniejsze plany. Czekając na okazję i rozkaz, musiałem jednak odgrywać swoją rolę i zdobyć zaufanie reszty oficerów i żołnierzy. Razem z nimi torturowałem więźniów… cywilów, dzieci i jeńców, którzy się poddali. Wiesz o tym. To żadna tajemnica. Czego raczej nie wierz, to że na rozkaz Kryxoda kilkakrotnie brałem udział w zbiorowych gwałtach na hybrydach. Niektóre były nieletnie. Zrobiłem to, bo taki dostałem rozkaz i wiedziałem, że ich nie uratuję. Za pierwszym razem rzygałem całą noc i próbowałem ze sobą skończyć. Kryxod dowiedział się o tym i zmusił mnie do rzeczy nawet gorszych niż wcześniej, a potem skatował tak, że w jednostce medycznej spędziłem nieprzytomny pół miesiąca. Do tej pory mam blizny. Zdołałem przekonać go, że to jednorazowa słabość, która nigdy więcej się nie powtórzy. Za drugim upiłem się i zażyłem masę środków nasennych, ale nie na tyle, by stanowiło to zagrożenie dla życia. Za trzecim wróciłem do swoich kwater i wziąłem środki uspokajające. Potem starałem się ich unikać, ale gdy wiedziałem, co będę musiał robić, zażywałem z kolei psychotropowe, co było najgłupszą rzeczą jaką mogłem zrobić, tyle że nie dostałem od starszyzny Ostrzy żadnego wsparcia ani porad, jak mam sobie radzić. Gdy kilka miesięcy później podrzynałem gardła Kryxodowi i kolejnym oficerom z jednostki, których wcześniej podtrułem tak, by nie mogli się bronić, nie czułem już nic, bo byłem kompletnie naćpany i prawie nic nie pamiętam z tego, jak przejąłem stery nad flotą i wpuściłem do statków Ostrza i rebeliantów. Gdy uwalnialiśmy ocalałych więźniów, na mój widok niektórzy mieli ataki paniki. Jedna z kobiet dostała zapaści, gdy mnie zobaczyła i jako jedyna nie przeżyła akcji ratunkowej. Likwidując w odpowiednim momencie Kryxoda i całą jego flotę ocaliliśmy kilkanaście układów, dla których miał już szczegółowe plany kolonizacji, które z całą pewnością by się powiodły. Daliśmy im czas na zaplanowaną do perfekcji ewakuację, a Ostrza i rebelia z tego rejonu przenieśli ich w bezpieczniejsze miejsca. Pomogłem wtedy ocalić kilkanaście milionów niewinnych, ale zeszmaciłem się, mordując i gwałcąc kilkudziesięciu innych. Gdy zostałem tam wysłany, wiedziałem, co będę musiał robić i wiedziałem, że to moja ostatnia misja w roli szpiega, bo na koniec będę musiał się ujawnić. Gdy już tam byłem i robiłem te wszystkie potworności, dałem sobie radę tylko dlatego, że faszerowałem się narkotykami i nie spodziewałem się, że przeżyję, zdołam uciec i bezpiecznie wrócić do kwater Ostrzy. Po prostu sądziłem, że nie będę musiał żyć z wyrzutami sumienia. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale tak po prostu się stało. Jeśli pytasz mnie, czy kiedykolwiek zostałem wykorzystany seksualnie, odpowiedź brzmi nie.
– Przykro mi że musiałeś to przeżyć… – wydusił Thace, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy ani zdobyć się na cokolwiek więcej. Wiedział, że Kolivan w czasie ostatniej misji w szeregach Imperium musiał w pełni wczuć się w rolę i że robił straszne rzeczy, ale nie znał żadnych szczegółów. Nie miał pewności, czy chciał je poznawać. – I tylko… tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tak bardzo przejmujesz się tym, z czym mam się mierzyć… skoro ty sam…
– Bo zbyt wielu z nas w przeszłości zginęło właśnie z takich powodów. Ja miałem szczęście, o ile tak to w ogóle można nazwać – odparł i milczał jakiś czas. – W przeszłości zarówno ja jak wielu innych przeżywało w czasie pracy pod przykrywką koszmary, z którymi sobie nie radziło psychicznie i wielu z nas nie dokończyło misji takich jak moja właśnie z tego powodu. Odkąd objąłem dowództwo w Ostrzu Marmory dziewięćdziesiąt lat temu, postanowiłem coś zmienić, abyśmy bezsensownie nie tracili aż tylu braci i sióstr. Stąd symulacje i tak ciężkie przeszkolenie na samym starcie. Wolę już wówczas pozbyć się osób zbyt słabych i niepewnych oraz wykluczyć z misji wyjazdowych i szpiegowskich osoby, które nie dadzą sobie rady i przydzielić im inne zadania. I wolę wycofać kogoś nawet w trakcie obiecującej misji, jeśli ryzyko, że nie tylko nie będzie w stanie wypełnić moich rozkazów, ale też zginie, jest zbyt wysokie. Potencjalne korzyści muszą być bardzo wysokie, abym kogoś poświęcił. Nie jestem przekonany, czy w twoim wypadku są.
– Tyle że ty dałeś sobie radę – powiedział Thace.
– Za jaką cenę? Wróciłem do kwater Ostrzy straumatyzowany i uzależniony od środków odurzających. Miałem osiemdziesiąt pięć lat, wyglądałem na dwukrotnie starszego i minął rok, zanim wróciłem do formy i zacząłem wylatywać na misje pod przykrywką. Przez ten czas pracowałem nad scenariuszami symulacji, bo wiedziałem, że gdy zostałem zrekrutowany, to właśnie tego mi zabrakło. Widziałem, co mnie czeka, tyle że nie potrafiłem sobie tego wyobrazić i nie wiedziałem, jak będę reagować, gdy się to wydarzy. Niektóre z nich są używane do tej pory. Sato był pod wrażeniem, gdy zobaczył, że znacznie ostrzejsze przygotowanie młodych osób daje rezultaty i nie jest już tak, że najcięższe misje przeżywają tylko najsilniejsi. Rzadziej ginęliśmy, więc nie musieliśmy już rekrutować osób, których nie byliśmy pewni, by utrzymać minimalną liczebność niezbędną do prowadzenia naszej misji.
– Czytałem o tym i Antok mi to opowiadał. Zanim przejąłeś dowództwo w Ostrzu Marmory, kilka razy w roku któryś z nas dezerterował i stanowił za duże zagrożenie, więc musieliście ścigać go i zabić. Zbyt wielu ginęło z własnej ręki. Liczby te stopniowo zaczęły spadać, gdy to ty i Antok stanęliście na czele. Obecnie dezercji i samobójstw mamy dziesięciokrotnie mniej niż sto lat temu.
– Lubisz liczby. Dobrze. Skoro tylko to do ciebie przemawia, cóż, posługuj się liczbami – powiedział Kolivan. – Sto czy dwieście lat temu wycofanie kogoś z misji, z którą mógł sobie nie poradzić, niemal się nie zdarzało. Mieliśmy zwyciężać lub ginąć, tak, jak to robią Galra. Nie zgadzałem się z tym i okazuje się, że nie zawsze tak było, bo przecież naszą domeną jest ‘wiedza lub śmierć’ a nie, jak mówi Imperium, ‘zwycięstwo albo śmierć’. Nasze motto najprościej przetłumaczyć na ‘jakość, a nie ilość’. Kurując się w kwaterach Ostrzy i przechodząc odwyk, tak jak ty na samym początku, sporo czytałem. Różni dowódcy różnie do tego podchodzili. Nie myśl, że dokonałem jakiejś rewolucji i czegoś, czego nikt wcześniej nie widział. Uznałem, że metody zarządzania są od kilku wieków złe i dlatego nic nie osiągamy, bo po prostu traktujemy braci i siostry jak mięso armatnie zupełnie tak, jak robi to Imperium i poświęcamy każdemu z nich za mało czasu na samym starcie. Wystarczało nam przejście podstawowych prób i obudzenie rytualnego sztyletu. Ja wiedziałem, że to za mało, że kiedyś to wyglądało inaczej i należy wrócić do tradycji, a Sato… widział że moje metody przynoszą rezultaty. Zmienił podejście. Starszyźnie zajęło to znacznie więcej czasu.
– Tyle że niedługo później zginął. Razem ze swoim zastępcą. I wyznaczył na swoich następców ciebie i Antoka.
– Nas a jako następnych w kolejce jedną siostrę i brata, będących wówczas niemal najstarszymi stażem Ostrzami. Od dawna nie żyją i nawet ich nie poznałeś – powiedział, krzywiąc się lekko. – Tego nie ma w opracowaniach dostępnych w naszych kwaterach. Standardowo o rolę nowego dowódcy walczą tylko dwie pierwsze w kolejce osoby, ale starszyzna… nie byli z tego zadowoleni i zażądali, byśmy razem z Antokiem walczyli również z tamtym dwojgiem, chociaż byli oni w sumie listą rezerwową. W trakcie rytualnego pojedynku wygrałem, z całą trójką, a na zastępcę swoją i prawą rękę wybrałem spośród nich Antoka, tak, jak tego pewnie chciał Sato. Nie wszyscy zgadzali się z tym, bo najstarsi z nas, zarówno tamta para jak osoby wtajemniczone w najważniejsze akcje, wiedzieli, jakich potworności dokonałem. Nie podobały im się w ich mniemaniu rewolucyjne pomysły na zarządzanie naszą organizacją. Poza tym wcale nie byłem najbardziej doświadczony, nie miałem jakichś szczególnych talentów, nie należałem do starszyzny a dochodzenie do siebie po koszmarnej misji uważali za słabość i niektórzy woleliby wypchnąć mnie na misje natychmiast, a czas spędzony w kwaterach uważali za stracony. Nie miałem jeszcze nawet stu lat i nie byli pewni, czy ktoś tak młody da sobie radę, zwłaszcza jeśli na zastępcę i prawą rękę wybrał rówieśnika. Przyjęli jednak moje dowództwo i szanowali mnie, a z czasem zaczęli nawet się ze mną zgadzać. Zaś Antok bardzo mi pomógł dojść do siebie… ale to pewnie cię nie dziwi. Czasem w koszmarach wciąż widzę twarze osób, które torturowałem lub gwałciłem, wiedząc, że to konieczne ofiary by ocalić miliony. Widzę je za każdym razem, gdy co miesiąc Antok uruchamia dla mnie symulacje. Potrzebuję tego, gdy zaczynam patrzeć na wszystko zbyt beznamiętnie i zapominam, że nasi bracia i siostry, zwłaszcza ci najmłodsi, mogą sobie nie radzić i mogą nie powiedzieć na czas, że misja jest zagrożona przez ich stan psychiczny. Ja nie miałem komu powiedzieć, a gdybym powiedział, zostałoby to zignorowane i otrzymałbym bezpośredni rozkaz, by kontynuować misję. Nie chcę, żeby ktokolwiek z was sądził, że nie może zaprotestować. A jednocześnie wiem, że ja się do wsparcia i porad nie nadaję i że większość osób w razie trudności odezwie się w pierwszej kolejności do Antoka. Gdy ktoś pojawi się w kwaterach, wybiorę mu właściwe symulacje, które przywrócą na właściwą drogę, albo udowodnią, że musi porzucić swoje zadania. Nie jestem w stanie zrobić więcej. I nie wiem, co mogę zrobić dla ciebie.
– Współczuję ci, że musisz się z tym borykać – odparł Thace, nie mając pojęcia, jak inaczej zareagować na wyznania Kolivana; oczywiście wiedział o niektórych kwestiach dotyczących tego, jak przejął dowództwo w Ostrzu Marmory, ale nigdy nie słyszał tego od niego i dotąd nie pomyślał nawet, że czymkolwiek i kimkolwiek się on aż tak przejmuje. Że nawet jeśli to nie on rozmawia i uspokaja, nie on leczy czyjeś traumy, a zwykle odsuwa się od osób, które potrzebują wsparcia emocjonalnego i zostawia to w rękach Antoka, to przeżywa to wszystko i zagryza się za każdym razem, gdy ktoś sobie nie radzi.
– W razie mojej śmierci, w parze potencjalnych dowódców będzie oczywiście Antok – odezwał się po chwili Kolivan. – Jako drugą osobę wskazałem Ulaza i co do niego nikt nie ma wątpliwości, mimo że jest jeszcze stosunkowo młody. Od dekady Antok naciska mnie, abym wskazał kolejkę przynajmniej trzech osób, na wypadek gdybyśmy tak jak było ostatnio zginęli obaj naraz. Myślę o Krolii, jednak ona nawet nie chce o tym słyszeć, a Antok uznał to za żart.
– Dlaczego mi to mówisz…?
– Bo zajmujesz mi myśli, odkąd trafiłeś do Bazy Głównej i chociaż spodziewałem się, że będziesz tam siedzieć cicho i dostarczać nam dane, nie wychylając się i nie budząc niczyjego zainteresowania, z miesiąca na miesiąc osiągałeś coraz więcej oraz wzbudziłeś pozytywne zainteresowanie dowódców, w tym samego komandora. Przez ostatnie trzydzieści lat hamowałem cię przed rozwojem, wysyłając cię na krótkie kontrakty, gdzie nie miałeś szansy na awans. To było wygodne: byłeś bezpieczny, niewidoczny i odpowiednio wykwalifikowany. Dostarczałeś nam informacje o najnowszych technologiach, czasem przechwytywałeś istotne rozmowy czy plany bitewne, ale najważniejsze było, że poznawałeś te wszystkie techniczne mechanizmy Imperium i potrafiłeś to wykorzystać dla naszych celów. Na DX-930 miałeś zostać nieco dłużej, odpocząć, dalej robić to co do tej pory i mieć jeszcze czas na dodatkowe prace nad innowacjami i analizami dla nas. Gdyby nie to, że kilkuletnia przerwa wyglądałaby podejrzanie w twoim CV, kazałbym ci wrócić do kwater Ostrzy i prowadzić dla nas te badania, które tam robiłeś w wolnym czasie. I nagle okazało się, że gdy gdzieś zostałeś dłużej i to pracując pewnie na 30% swojego potencjału, porucznik Uro cię zauważył i awansował na oficera. Byłem zły, że pomieszał nam szyki i przestraszony, że może cię nie doceniłem albo że w ogóle nie rozumiałem, co faktycznie potrafisz i niewłaściwie pokierowałem twoją karierą wojskową.
– Wydawałeś się głównie zły… – zauważył Thace.
– Często się taki wydaję, gdy się boję – przyznał i milczał parę chwil. – Gdy już trafiłeś do Bazy Głównej, obaw miałem jeszcze więcej i wściekałem się, gdy popełniałeś błędy, ale sądziłem, że mówisz mi wszystko i to jak rozwija się twoja kariera to ogromny sukces. Sądziłem, że się myliłem co do ciebie i niesłusznie uważałem, że jesteś słaby psychicznie. Był nawet moment, że myślałem, że gdy skończysz tam dziesięcioletni kontrakt, będę mógł z pełnym przekonaniem wskazać cię jako następną osobę w kolejce do dowództwa w Ostrzu Marmory – oznajmił, na co Thace spojrzał na niego w oszołomieniu i zamierzał zaprotestować, lecz Kolivan ucieszył go krótkim gestem. – Wiedziałbym, że w rytualnym pojedynku przegrasz a Antokiem, Ulazem i również Krolią, ale że byłbyś odpowiednim wsparciem i prawą ręką dla każdego z nich. Gdybyś oczywiście nie był tak młody i niedoświadczony… gdybyś aktualnie nie był nam bardziej potrzebny jako szpieg, bo nagle, po trzydziestu latach okazało się, że masz większy potencjał niż sądziłem. Nie myśl, że to przytyk i krytyka, ale nie nadajesz się na dowódcę i to cały czas miałem z tyłu głowy. Masz jednak cechy, które czynią z ciebie idealną prawą rękę – zmysł analityczny, zdolności techniczne, rozumiesz szczegóły i, proszę, nie uznaj tego za obelgę, ale chociaż bywasz uparty i bezczelny, tak naprawdę masz uległy charakter, na tyle, by całym sercem i wszystkimi swoimi talentami wspierać kogoś silniejszego, o ile tylko go szanujesz, nawet, jeśli będziesz się z nim spierać tak jak czasem spierałeś się ze mną. Gdy Prorok się tobą zainteresował, jednocześnie byłem dumny z twoich nagle ujawnionych talentów i przerażony, bo bałem się, że to JEGO prawdziwą prawą ręką się bezwiednie staniesz i nawet nie zauważysz, kiedy twoja lojalność się zmieni. I chociaż to obrzydliwe z mojej strony, gdy wiem, co przeszedłeś… cieszyłem się, gdy powiedziałeś, że wybrał cię przede wszystkim dlatego, że mu się podobałeś, a nie dlatego że dostrzegł w tobie to, co ja. Tyle że to już tylko nieistotne rozważania. Nie mówiłeś mi prawdy i wmawiałeś mi, że radzisz sobie psychicznie lepiej niż to faktycznie miało miejsce i prawdopodobnie tak było przez cały ten czas a nie tylko ostatnie kilka tygodni. Współczuję ci wszystkiego, z czym się borykałeś, ale jestem zły, że mi tego nie powiedziałeś. Nie wiem, czy gdy znów będziesz cierpieć, ponownie tego nie zataisz.
– Nie ufasz mi już…?
– Nie dałeś mi powodów bym sądził, że mógłbyś nas zdradzić, ale w pewnych kwestiach nie ufam twojemu osądowi sytuacji. Jeśli zdecydujemy, że masz pozostać w Bazie Głównej, oczekuję szczerych raportów.
– Rozumiem – odparł. – Przepraszam – dodał ciszej. – Nie wpisuj mnie na listę ani teraz ani nigdy, jeśli nawet zmienisz zdanie. Może teraz jest mi trudno, ale zniosę… naprawdę dużo. Jednak nie nadaję się na dowódcę ani nawet czyjegoś zastępcę. Nie potrafię podejmować decyzji. Jestem słaby i w stresie popełniam całe mnóstwo błędów. Dostosuję się do tego, co mnie czeka, ale nie jeśli to na moje barki spadnie… troszczenie się o wszystkich pode mną. Nie radziłem sobie z zespołem czterdziestu osób, które były na miejscu. Jak miałbym poradzić sobie z zarządzaniem organizacją rozsianą po całym Imperium i poza nim? Nie wiem, jak mogłeś sądzić, że w ogóle bym się do tego nadawał, nawet jako czyjaś prawa ręka, a nie głównodowodzący.
– Fakt, że zdajesz sobie sprawę ze swoich słabości, to siła sama w sobie – powiedział Kolivan. – I początek drogi do rozwoju oraz walki z tymi słabościami.
– Wiedziałem o swoich słabościach już kiedy ponad trzydzieści lat temu trafiłem do Ostrzy…! Byłem najgorszy ze wszystkich. Dobrze o tym wiesz.
– Fakt, nie rokowałeś. Byłeś w dramatycznym stanie psychicznym, gdy do nas trafiłeś i miałeś fatalną kondycję. Nie wspomnę nawet o niedożywieniu i tym, że od garbienia się przy każdej stresującej sytuacji nabierałeś już wady postawy, z którą gdybyś do nas trafił za parę lat już za wiele byśmy nie zrobili i nie miałbyś szansy przejść przeszkolenia wojskowego. Ale dałeś sobie pomóc, doszedłeś do siebie, uporałeś się z tym co było w twojej głowie, a fizycznie rozwinąłeś się w trakcie trzech lat treningów najbardziej ze wszystkich ówczesnych rekrutów. Przechodziłeś próby i symulacje wszelkiego rodzaju znakomicie, a ja i tak byłem niezadowolony i w kółko cię krytykowałem, chociaż na to nie zasługiwałeś. Tylko cię tłumiłem zamiast motywować, bo wydawało mi się, że to najlepsza droga.
– Kolivan ale to była najlepsza droga…! – zaprotestował. – Od motywowania i pocieszania miałem Antoka. Gdy do was trafiłem niczego nie potrafiłem. Potrzebowałem tego. Jako uczeń czy student uważałem wszystkich wokół za niewiele wartych idiotów. Jednocześnie mając potworne kompleksy we wszystkich aspektach oprócz inteligencji. Wątpię, czy stałbym się lepszy, gdybyś nie zmuszał mnie wtedy dzień po dniu do walki i przekraczania swoich granic i nie wskazywał mi moich braków i błędów. Gdybyś mnie nie utemperował, mógłbym stać się zbyt pewny siebie i pewnie od dawna bym nie żył.
– A mi się wydaje, że gdybym nie krytykował cię na każdym kroku i nie wstrzymywał ci możliwości rozwoju w Imperium, wysyłając cię na krótkoterminowe kontrakty przez trzydzieści lat, może byłbyś już porucznikiem w znaczącej jednostce albo nawet podkomandorem w mniejszej. Przez niespełna półtora roku wykazałeś się w centrali i zaszedłeś tak daleko, mimo że było ci ciężko i popełniałeś błędy. Gdybyś awansował stopniowo już wcześniej, zgodnie z planami i z naszym wsparciem, byłbyś teraz w zupełnie innym miejscu i nie doszłoby do tej sytuacji, bo wiedziałbyś doskonale, co masz robić. A tak… w momencie gdy zupełnie nieoczekiwanie zostałeś oficerem i pojawiłeś się w Bazie Głównej, już po kilku miesiącach wzbudziłeś zainteresowanie, tyle że zupełnie nie byłeś gotowy ani na bycie na świeczniku ani na bliskie kontakty z komandorem z Naczelnego Dowództwa...!
– Masz rację. Gdybym się nie wymądrzał, gdybym nie poruszył tematu Lorcana, Prorok by się mną nie zainteresował. Powinienem był siedzieć cicho i zamknąć oczy na nieprawidłowości. Teraz znów za bardzo węszę i mam wrogów jeszcze więcej niż tylko samego Lorcana. To chcesz powiedzieć, prawda?
– Nie o to mi chodziło, chociaż, oczywiście, gdybyś zamknął oczy i robił swoje, nie bylibyśmy w tej sytuacji. Tyle że cały czas dostarczyłeś nam materiały, których inaczej byśmy nie pozyskali i które były tak cenne, że w porę nie kazałem ci przystopować jednoznacznym rozkazem. Uratowałeś Drega...
– Który w ogóle nie byłby zagrożony, gdyby Prorok nie był mną zainteresowany – przerwał mu Thace. – Bo wówczas nie pojechałbym z nim na misję, na której musiał na siłę szukać mi zajęć. Może w ogóle nie poleciałby do tamtej stacji, a nawet jeśli, dałby jakiemuś technikowi do zapuszczenia standardowe maszyny kontrolne i te nic by nie wykryły. Prorok ma rację. Czego się nie dotknę, czego bym nie zaczął drążyć, wybucha kupa gówna.
– Powiedział ci coś takiego?
– Nie dokładnie to, ale to miał na myśli. Wtrącam się w sprawy, których mi nie zlecono i robię za dużo i pakuję się w kłopoty. Nieważne czy wykonuję polecenia twoje czy jego, popełniam dokładnie te same błędy. Tyle że ty chcesz mnie z tego powodu wycofać z misji, a on uważa, że mnie naprawi i posteruje tak, żebym już ich nie popełniał, był jeszcze bardziej widoczny, koordynował kontrolę i był… nawet nie wiem, kim. Zabiera mnie na spotkania, promuje… w dużej mierze z osobistych pobudek, by mieć mnie obok… Ma dla mnie jakieś plany i boję się myśleć o tym, co jeszcze wymyśli.
– Jest już za późno, byś nagle zaczął udawać niekompetentnego idiotę i uciec dzięki temu od nowych obowiązków, jeśli zamierzasz tam zostać. Jeśli oczekuje od ciebie rozwoju zawodowego i robi wszystko w tym kierunku…
– Nie jest za późno. Zawsze mogę kompletnie zawalić wszystkie okresowe testy kwalifikacji, które niebawem będą się odbywać. Prorok nie będzie mógł przymknąć na to oczu. Wyniki są jawne i…
– Nawet o tym nie myśl – uciął Kolivan. – Znając go albo cię przejrzy i zacznie się nadmiernie interesować co się stało, że miałeś zaćmienie umysłowe, albo też sfałszuje wyniki, bo zapewne ma takie możliwości, jeśli będzie wystarczająco zdeterminowany. Gdy zbliży się termin testów, porozmawiamy o tym i ocenimy, jak będzie wyglądać sytuacja. Muszę to przemyśleć. Może to właściwa ścieżka, wmówić mu, że przez swoje zauroczenie przecenił twój talent i możliwości i skoro mu na tobie zależy, wycofa cię z widocznych miejsc, by cię nie narażać. Możesz spróbować go wyczuć… o ile, oczywiście, zakładamy, że tam wrócisz.
– Chcesz bym tam wrócił? Powiedz mi szczerze, czego oczekujesz.
– Nie ufam już swoim osądom. Popełniłem zbyt wiele błędnych decyzji w twojej kwestii. Po tym co usłyszałem, nie wiem co z tobą zrobić tym bardziej. Gdy do nas dołączyłeś, długo zastanawiałem się, czy nie lepiej abym pozostał w kwaterach i angażował się tylko w anonimowe misje, ale ostatecznie podjąłem inną decyzję i wysłałem cię do wojska jako szpiega.
– I uważasz, że już wtedy się myliłeś? W ogóle mnie tam kierując?
– Nie wiem, bo nie umiem przewidywać przyszłości. Dobrze wiesz, że zgodziłem się na to, byś pracował dla Imperium, tylko dlatego, że Antok przekonał mnie, że wysyłanie cię na anonimowe, szybkie i ryzykowne misje, które są znacznie bardziej niebezpieczne i często kończą się niepowodzeniem, byłoby zmarnowaniem twojego potencjału. Kogoś o podobnych kwalifikacjach, ale mniej inteligentnego i wszechstronnie uzdolnionego w kwestiach technicznych wysyłałbym w różne miejsca jako hakera, który ma za zadanie włamać się gdzieś, ukraść dane i uciec. Oczywiście, ktoś taki musiałby być bardziej odporny na stres, gotowy wykonywać rozkazy nie oglądając się na nic i posłuszny, ale też zdolny do podejmowania szybkich decyzji w sytuacjach, gdy coś idzie niezgodnie z planem, a w tym nie radziłeś sobie najlepiej i tym samym ryzyko, że popełnisz błąd i spanikujesz było tym większe. Wiedziałem, że lepiej nadajesz się do metodycznej, cichej pracy w miejscu, które masz czas poznać i gdzie dostajesz tylko ogólne dyspozycje, co robić, ale nie do szybkich, dynamicznych akcji. Na początku, pomijając oczywiście sytuację z Siggazem, roczne kontrakty z konkretnym oficjalnym ORAZ prawdziwym zadaniem wydawały się dla ciebie idealne, bo wówczas nie musiałeś się angażować w relacje, a dostarczałeś nam mnóstwo przydatnych informacji… tyle że przez trzydzieści lat ze względu na mniejszy zakres uprawnień osiągnąłeś w ten sposób mniej niż w Bazie Głównej przez niespełna półtora roku… i wiem, że się powtarzam, ale tu z kolei mimo sukcesów znalazłeś się w sytuacji, która nie miała prawa się wydarzyć i która na krótkich kontraktach by ci nie groziła. Nie odbierz tego jako krytykę. Wiem, że próbujesz właściwie odczytywać osoby, z którymi pracujesz, ale przychodzi ci to z trudem i obawiam się, że w stosunku do Proroka możesz mieć niewłaściwy osąd sytuacji. Obawiam się też, że dasz się skrzywdzić psychicznie i nawet tego nie zauważysz aż do momentu, gdy będziesz już w rozsypce i zagrozi to misji.
– Wiec przyznajesz, że wysłanie mnie na DX-930, gdzie awansowałem i teraz do Bazy Głównej na dłuższe okresy mogło być błędem…?
– Na DX-930 miałeś jednak więcej wolności i czasu na wykonywanie dla nas tej samej pracy, jaką wykonałbyś w naszych kwaterach. Mogłem jednak ci wówczas kazać odejść z wojska, zaraz po awansie…. Gdy patrzy się na to logicznie i ocenia twoje dotychczasowe dokonania, nie, to oczywiście nie był błąd i nie mogę tak na to patrzyć, mimo że wciąż mam całe mnóstwo wątpliwości. Gdy myślę o tym, że nie do końca właściwie oceniłem twoje talenty i w efekcie znalazłeś się w tak trudnym położeniu… naprawdę trudno mi to ocenić. Nie wiem, dlaczego w ogóle pozwoliłem ci pojechać do Bazy Głównej. Akurat w tym przypadku wiedziałem, że to nie jest miejsce dla ciebie. Sądziłem jednak, że ze swoim charakterem pozostaniesz w cieniu, a tymczasem... – westchnął. – Radziłeś sobie w kwestiach, których się po tobie nie spodziewałem, a jednocześnie zostałeś wmanewrowany w sytuację, która jest tak niebezpieczna, mimo że korzystna dla misji, że nawet nie przyszła mi do głowy. Rzadko miewam aż tyle mieszanych uczuć co do tego, gdzie wysłałem któregoś z was. Osiągnąłeś tak wiele. Robiąc rzeczy, które niewielu z nas byłoby w stanie zrobić i nie mówię tylko o Proroku, ale o tym, jaką pozycję sobie zbudowałeś będąc wykwalifikowanym specjalistą.
– Wszystko co osiągnąłem przez ostatnie dwa miesiące wynika z faktu, że pieprzę się z komandorem, który promował mnie od dawna nie ze względu na moje talenty i kwalifikacje, ale dlatego że lubiłem spędzać z nim czas i mu się podobałem. Pierwsze, co we mnie zobaczył, to że jestem młody i przystojny i w zabawny sposób pyskaty, a to go jeszcze dodatkowo nakręcało – powiedział gorzko.
– Czy naprawdę sądzisz, że promowałby cię, gdybyś był idiotą? – spytał Kolivan z powątpiewaniem. – Na DX-930, w pierwszym miejscu, gdzie zostałeś dłużej, dostałeś awans na oficera i nawet nie musiałeś szczególnie się wysilać, po prostu robiłeś swoje na ile potrafiłeś, a przecież nie sypiałeś z Uro. Przynajmniej taką mam nadzieję – dodał z przekąsem.
– Nawet nie wygaduj takich głupot – odparł Thace i wbrew sobie lekko się uśmiechnął na ten ewidentny żart.
– Uro awansował cię, bo byłeś dobry i on to dostrzegł. Gdybyś trafił w inne miejsce, dostałbyś kolejny za parę lat. Nigdy nie sądziłem, że ktokolwiek mógłby cię awansować na oficera, bo nie dostrzegłem, ile potrafisz i tak, to mój błąd. Wiem, że czasem bywałem wobec ciebie oschły. I że bardzo często cię krytykowałem. Nie będę odwoływać słów krytyki, bo pewnie często miałem rację, ale nie miałem sądząc, że nie poradziłbyś sobie robiąc karierę wojskową jako wykwalifikowany szpieg, który dotrze do stanowiska oficerskiego.
– Kolivan… nie – westchnął Thace. – Może przez trzy dekady bywałeś zbyt krytyczny, ale teraz przeceniasz moje możliwości. Zawsze wydawałeś mi się czarnowidzem, który widzi tylko błędy i problemy u wszystkich wokół, a teraz wmawiasz sobie, że ty jakieś popełniłeś, a ja mam jakieś świetne talenty które nagle się objawiły. Może powinienem zostać dłużej na DX-930. Może w innym miejscu. Porozmawiaj ze Slavem, to przedstawi ci procentowe statystyki dotyczące równoległych rzeczywistości. Czasem nie znosiłem cię za to jaki byłeś, ale nigdy nie wątpiłem w słuszność twoich decyzji. Nie cofniemy czasu. Jestem w Bazie Głównej, niebawem zaczynam ważne testy, które mogą mieć znaczenie dla mojej przyszłej kariery. Wytrzymam większość rzeczy, jakie Prorok ze mną zrobi a im dłużej będę to wytrzymywał, tym więcej przekażę wam istotnych danych. Jestem z nim w nielegalnym pod każdym względem związku. Zależy mu na mnie, chociaż może w przyszłości traktować mnie podle. Prawdopodobnie ciężko to zniosę i pewnie też zrobię głupie rzeczy w emocjach. Liczę się z tym, że mogę umrzeć. Nie wiem, jak najbardziej przysłużę się misji. Zdaję się na ciebie. Powiedz mi, jak mam z nim postępować. Cokolwiek powiesz, potraktuję to jako rozkaz.
– Nie wydam dzieciakowi bez odpowiedniego przeszkolenia rozkazu, by dał się gwałcić – zaprotestował Kolivan.
– Jeśli każesz mi mówić „tak” i się przystosować by oszczędzić sobie bólu, to nie będzie gwałt.
– Będzie tym bardziej, a ja będę częściowo oprawcą.
– Nasi bracia i siostry zabijali i ginęli dla sprawy. Ja czasem muszę tylko zamknąć oczy i zacisnąć zęby, leżąc w najwygodniejszej pościeli w jakiej kiedykolwiek się znalazłem i znosić fakt, że oficer dowodzący, który zakochał się we mnie, bywa czasem przeciętnym kochankiem, tyle że uczy się i uwierz, idzie mu to coraz lepiej. Nie wierzę, że na moim miejscu nie byłbyś w stanie tego zrobić, biorąc pod uwagę potencjalne korzyści – oznajmił, na co Kolivan obdarzył go pełnym politowania spojrzeniem. – Oczywiście… z kobietą. Nie z nim.
– Nie jestem na twoim miejscu – odparł Kolivan. – Mam prawie sto osiemdziesiąt lat i dawno temu przekroczyłem wiek, w którym jest się w stanie kogokolwiek uwodzić.
– Widziałem twoje zdjęcia sprzed wieku. Wiem, jak wyglądałeś. Wtedy z całą pewnością mogłeś.
– Nie miałem do tego odpowiedniej osobowości i nikomu nie przyszłoby do głowy, by dawać mi takie zadania. Wyobraź sobie w swojej obecnej roli mnie, Antoka, Ulaza czy Krolię. Jak sądzisz, czy którekolwiek z nas zniosłoby, by Prorok potraktował nas tak jak ciebie? I że bylibyśmy w stanie nie tylko to znosić, ale też sprawić, by uwierzył, że nam również zależy?
– Mówiłem ci, że mi się podobał… że gdyby to poprowadził inaczej, to… – zająknął się. – Może sam zaproponowałbym ci, że wejdę z nim w relację. To nie byłby dla mnie problem.
– W porządku, więc wyobraź sobie któreś z nas z kimś, kto im się podoba i ma od nas znacznie wyższą pozycję w wojsku. Jak sądzisz, jak by nam szło budowanie relacji i to w okolicznościach takich jak twoje? Nie, właściwie to wyobraź to sobie w jakichkolwiek okolicznościach. Daj sobie parę chwil, a jak niczego nie wymyślisz, to opowiem ci kilka sytuacji, które sprawią, że obaj będziemy zbyt zażenowani, by kontynuować tę rozmowę.
Thace musiał naprawdę się wysilić, by wyobrazić sobie Kolivana próbującego intymnie czy romantycznie zbliżyć się do jakiejś oficer czy właściwie kogokolwiek i przyznał mu rację. Raczej rzadko widywał Ostrza w takich sytuacjach… Krolii i Ulaza nie widział nigdy, a Antok… miał wrażenie, że on w ogóle nie był zainteresowany takimi sprawami. Pamiętał jednak Kolivana, jak kiedyś po udanej misji świętowali w sporej grupie, a on sztywnym głosem powiedział jakiejś rebeliantce-hybrydzie, że ma interesujące proporcje ciała i muskulaturę świadczącą o doskonałej formie, a w kolejnym zdaniu wprost zaproponował jej seks. Kobieta roześmiała się, powiedziała, że jego proporcje są równie znakomite i z chęcią pozna je również w rejonach ukrytych pod mundurem Ostrzy; wyszła z nim, a po godzinie jakby nigdy nic wrócili do pomieszczenia, zaś Kolivan, chociaż odrobinę poczochrany, był tak samo sztywny i poważny jak wcześniej, a z nią dalej rozmawiał o planach i strategii. Szczerze wątpił, że coś podobnego mogłoby wystarczyć, by uwieść jakąkolwiek oficer... nie mówiąc już o Proroku, który na podobne słowa by oniemiał.
– No dobrze. Nie nadawałbyś się do tego. Tyle że półtora roku temu nie powiedziałbyś również, że ja się do tego nadaję i z całą pewnością nie dałbyś mi tego zadania. A żadne z was nie byłoby w stanie choćby wyobrazić sobie związku z Prorokiem, bo nie znacie go i żadne z was nie ma z nim relacji, którą ja miałem, gdy się to zaczęło i należało wykorzystać okazję.
– No właśnie. I żadne z nas nie byłoby w stanie takiej relacji nawiązać. Czasem któreś z Ostrzy musi nawiązać relację o charakterze seksualnym z kimś wpływowym. W realiach wojskowych nie zdarza się to jednak aż tak często, bo sypianie z kimś wyżej postawionym jest dla tej osoby zbyt ryzykowne, a z kimś na równorzędnym stanowisku ma dla nas niewielką wartość. Od paru wieków nie był to komandor. Ostatniego komandora jedna z naszych sióstr zadźgała, będąc z nim w ciąży, chociaż sprawiło to, że misja została stracona i nie to planowaliśmy. Popełniła samobójstwo w naszych kwaterach i w notce przedśmiertnej kazała nam nie ratować dziecka, jeśli znajdziemy ją jeszcze żywą.
– Ja nie zajdę w ciążę… – wydusił Thace, zszokowany tym nagłym wyznaniem, po tym jak rozmowa przez moment stała się niemal zabawna.
– Doskonale wiesz, o czym mówię.
– Prorok nie jest potworem, a ja nie mam myśli samobójczych. Nawet jeśli kiedyś może nie czekać na moją zgodę, nie doprowadzi mnie do niczego więcej niż porzyganie się w łazience czy przyłożenie mu w pysk. Pewnie możesz spodziewać się moich płaczliwych wiadomości w przyszłości. Ignoruj to. Dam sobie z nim radę, nawet jeśli czasem będzie bolało. Jeśli stanie się coś poważnego, to powiem o tym wprost.
– Jesteś tego pewien?
– Nie. Ale choćbym dożył swoich dni i umarł naturalną śmiercią w kwaterach Ostrzy, pracując jako analityk, technik, inżynier… przez jakieś dwieście pięćdziesiąt lat albo i więcej, które pewnie są jeszcze przede mną, nie pomógłbym sprawie tak bardzo, jak przez miesiąc dostarczając informacje wyciągnięte wprost z serwerów Bazy Głównej. Podjąłem tę decyzję, gdy Antok mnie zwerbował, gdy byłem jeszcze gówniarzem. A z tego co mówiłeś… gdybym nie był pewien, że gdzieś w środku nie jestem w stanie zrobić wszystkiego dla misji, nie przeżyłbym prób. Może być ciężko. Ale najwyraźniej jestem w stanie to przetrwać.
– Nie oczekuję od ciebie…
– Ja sam od siebie oczekuję.
– I oto znów zaczynam pluć sobie w brodę, że nie zaangażowałem w to Antoka, bo mam wrażenie, że mówimy innymi językami – stwierdził Kolivan. – Pomógłby ci bardziej niż ja. Ja mogę cię wysłuchać, powiedzieć, jak widzę całą sytuację i zapewnić cię, że możesz odejść i na tym kończy się moja pomoc. Widzę, że to przeżywasz, ale zapewniasz mnie, że dasz sobie radę, a ja nie mam doświadczenia i wiedzy, by to ocenić. Wśród Ostrzy są osoby, które mogłyby ci pomóc, które bardziej niż ja rozumieją, z czym się mierzysz. Czy na pewno nie chciałbyś porozmawiać z kimś…
– Nie. Mogłem nie być przeszkolony, ale wiem, jak to działa. Każda z sióstr, z tych, które teraz żyją, odkąd ty objąłeś dowództwo, weszła w relację tego rodzaju ze świadomością, co ją czeka i była na to gotowa. Każdą z nich podziwiam, że wiedząc, na co się pisze, tym bardziej że im w przeciwieństwie do mnie grozi niechciana ciąża, i tak to zrobiły. Dla mnie nie jest problemem to, co dzieje się teraz. Problem to jedna noc sprzed dwóch miesięcy. Jestem żałosny i słaby, że wciąż to przeżywam, chociaż aż do teraz Prorok zachowywał się w porządku, podoba mi się, a seks z nim nie jest zły i…
– Thace, chyba musimy zacząć wszystko od początku, bo moją intencją nawet przez moment nie było wmówienie ci, że masz łatwiej niż inni, więc ‘masz sobie radzić i nie narzekać’. Powtarzam: nikt ze starszych Ostrzy nie zniósłby tego, co ty. Uległości, dostosowania się do kogoś tak manipulacyjnego jak Prorok, zjednania go sobie... Mówisz mi, że od tamtej sytuacji Prorok zachowuje się przyzwoicie, że w łóżku jest ci z nim dobrze. Ale patrzysz na niego jako szpieg, który ma to znosić, bo wyciąga z tego korzyści. On o tym nie wie. A mimo to wykorzystał cię i jeszcze tego samego dnia wszedł z tobą w relację… Jak to o nim świadczy? Usprawiedliwiasz go, bo czujesz, że musisz to znosić, ale z własnej woli nie związałbyś się z kimś takim i dobrze o tym wiesz.
– Kręcimy się w kółko. Powiedziałem ci już wszystko. Wysłuchałem uwag. I zbyt wiele pochwał, na które nie zasługuję – odparł Thace. – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś i przepraszam, że unikałem rozmowy z tobą, bo może gdybym to zrobił parę tygodni temu, byłoby łatwiej. Cieszę się, że zrobiłem to teraz i że w końcu mogłem z siebie to wszystko wyrzucić. I… jeśli jeszcze masz wątpliwości… chcę tam wrócić i jeśli nie wydasz mi jednoznacznego rozkazu, że misja zakończona, będę się z tobą spierał, że powinienem. Czy zamierzasz się spierać, czy jednak zaufasz mi i…
– W porządku – przerwał mu Kolivan. – Tak, Thace. Ufam ci. Martwię się o ciebie i z tym nic nie zrobię. Wiesz, czego od ciebie oczekuję i wiesz, że absolutnie nie oczekuję, byś pozostał tam, jeśli będzie działa ci się krzywda. Mówisz że dasz sobie radę. W porządku. Wrócisz tam i będziesz kontynuował misję, a jeśli wydarzy się cokolwiek, co jej zagrozi, powiesz mi o tym natychmiast, lub w krytycznej sytuacji uciekniesz nie czekając na dyspozycje ode mnie. Uważasz że sobie poradzisz. Co więc zamierzasz zrobić?
– Wrócę do niego i go przeproszę. Może coś mu kupię na zgodę… alkohol lub jakieś przekąski, bo to doceni. Wiem, że do stacji LAKX-111 jest parę godzin lotu, ale mamy czas. Zdążę nawet odstawić cię w bezpieczne miejsce i wrócić do…
– Nie – przerwał mu Kolivan i przez jeden krótki moment Thace sądził, że mężczyzna jednak zmienił zdanie i każe mu wracać razem z nim do kwater Ostrzy. – Poszukam sobie promu wycieczkowego w kierunku LAKX-111, a ty wrócisz na Tsevu-22 tym żałosnym statkiem, na który dałeś się naciągnąć i przepłaciłeś za niego przynajmniej dwukrotnie. Do rozpoczęcia zmiany wciąż masz ponad trzydzieści godzin. Wolę, byś był wypoczęty i byśmy mogli spędzić ten czas bezpiecznie na tym księżycu a nie w podróży. Przejdziemy się na lotnisko sprawdzić prywatne transporty i zorientujemy się, ile mamy czasu.
Jak się okazało, do najbliższego promu prywatnej firmy transportowej, którym Kolivan mógł dotrzeć na LAKX-111, mieli piętnaście godzin, więc nie musieli szczególnie się spieszyć. Korzystając ze zanonimizowanego konta, zarezerwowali miejsce na statku, który aktualnie przebywał w porcie i miał do tego czasu wykonać kilka krótkich, lokalnych kursy. Ubrana w pstrokaty kombinezon pilot, która nie mogła mieć więcej niż czterdziestu lat, sama sprzedawała bilety, uśmiechała się promiennie do wszystkich wokół, życzyła im przyjemnego pobytu oraz prosiła, by na lotnisku stawili się ponownie na kwadrans przed odlotem.
Gdy wrócili do hotelu, Kolivan opowiedział o ostatnich misjach prowadzonych przez Ostrza, Thace zaś wytłumaczył pewne techniczne kwestie, którymi obecnie się zajmował; potem, gdy przebrani do snu położyli się w wąskich łóżkach niewielkiego pokoju, jakiś czas rozmawiali o sytuacji w kilku Sektorach granicznych, gdzie obecnie była najbardziej napięta sytuacja. Thace nie czytał newsów politycznych zbyt dokładnie, ale nawet jemu obiło się o uszy, że w Sektorze 2-Jota, w którym spędził na kontraktach kilka lat przed przeniesieniem się na DX-930, obecnie źle się działo, jako że fatalne zarządzanie komandora Zoguxa doprowadziło do kolejnej fali zamieszek i buntów. Mgliście pamiętał, że Nevreegg wspomniała o tym, gdy połączyła się z Prorokiem i resztą na stacji dalekiego zasięgu, lecz wówczas miał zbyt wiele na głowie, by przykładać do tego wagę. Kolivan napomknął, że być może będzie musiał zaangażować się w sytuację osobiście, lecz na razie nic nie było jeszcze postanowione i nie podał mu zbyt wiele szczegółów. Osobistych tematów już nie podejmowali i Thace miał wrażenie, że Kolivan czuł z tego powodu ulgę.
Zanim po sześciu godzinach snu ruszyli na miasto, Thace przebrał się w mundur oficerski, zaś Kolivan założył strój szeregowego żołnierza, by dzięki przyłbicy większość jego twarzy pozostała niewidoczna; w razie gdyby jakimś sposobem trafił tu na kogokolwiek z Bazy Głównej – znajdowali się stosunkowo blisko centrali i był pewien, że niektórzy co bardziej uduchowieniu żołnierze mogli tu czasem przylatywać – Thace miał go przedstawić jako dawnego znajomego, którego poznał podczas pracy w wojsku w innym Sektorze, zaś Kolivan miał ze sobą jedno z fałszywych ID, które potwierdziłoby tę wersję. Przez czas, jaki im pozostał, przeszli się po okolicznych sklepach, wstąpili do zabytkowego sanktuarium, mimo że żaden z nich nie był religijny i zjedli trochę lokalnych przysmaków. Płacili z oficjalnego, imperialnego konta Thace’a, bo ten miał przyznać Prorokowi, że udał się w to właśnie miejsce – na Tsevu-22 było przecież zanotowane, że zakupił statek i opuścił nim planetę. Dowód na jego rachunku, że faktycznie tu był, mógł okazać się przydatny – Kolivan wprost oznajmił, że miał logiczny powód, by się tu pojawić i że tego ma się trzymać: przyjechał do miejsca wycieczek pielgrzymów, aby oderwać się od niewesołych myśli, a może nawet uduchowić. Być może spotkał tu żołnierza, którego kiedyś znał, ale jeśli sytuacja nie będzie tego wymagać, lepiej, by o tym nie wspominał.
Kiedy przyszedł moment, by wybrać coś odpowiedniego jako prezent przeprosinowy dla Proroka, Thace poprosił o poradę sprzedawcę w maleńkim sklepiku z lokalnymi alkoholami, przysmakami i rękodziełem. Mężczyzna za ladą był starszym, dobrotliwie wyglądającym ćwierć-hybrydą, który pomimo jego munduru traktował go zupełnie zwyczajnie, nie obawiał się go i cały czas uśmiechał.
– Prezent… proszę mi powiedzieć parę słów o tym kimś. Na pewno coś doradzę.
– To ktoś bliski – odparł, czując na sobie spojrzenie Kolivana. – Lubi lokalne produkty… niech to będzie coś oryginalnego, czego nie kupiłbym nigdzie indziej.
– Kobieta?
– Przyjaciel.
– Och…! To jakaś rocznica? Urodziny?
– Przeprosiny – powiedział cicho. – Zależy mi, żeby dostał coś, co będzie wiedział, że wybrałem specjalnie dla niego, a nie coś przypadkowego.
– Sir, zapomniałeś dodać, że powinno być też odpowiednio kosztowne i luksusowe – wtrącił Kolivan z uniżoną grzecznością, którą Thace z całą pewnością słyszał w jego głosie po raz pierwszy w życiu i nieco zbiła go z tropu. Gdy rzucił mu zirytowane spojrzenie, mężczyzna pochylił głowę, ale dało się dostrzec, że uśmiecha się kpiąco.
– Dobrze się bawisz? – westchnął Thace, kiedy opuścili sklep; zanim jeszcze wyszli, wcisnął mu do ręki pakunki: zarówno prezent, jak też wszystkie rzeczy, które kupił wcześniej, uznając, że skoro jest oficerem w towarzystwie ‘szeregowego żołnierza’, to równie dobrze może go wykorzystać jako tragarza.
– Nie odnajdywałem się dobrze pracując w szeregach Imperium jako szpieg, ale robienie w konia wszystkich wokół w codziennych sytuacjach to jedyna rzecz, która w najgorszych momentach dawała mi radość. A nawet nie byłem najlepszym aktorem.
– Sądząc po dzisiejszym, lepszym niż ja – powiedział Thace.
– Widać to nie o talenty aktorskie chodzi, ale pełne przekonanie co do celu twoich działań. Motywacja jest często ważniejsza niż talenty, a tej z całą pewnością ci nie brakuje.
Gdy Thace odprowadził Kolivana na niewielki, prywatny prom, okazało się, że miała z nim podróżować kilkuosobowa grupa rozśpiewanych pielgrzymów oraz rodzina Galra z naburmuszoną, nastoletnią córką i wrzeszczącym w niebogłosy niemowlęciem i niemal zaproponował Kolivanowi, aby wziął jego nowo zakupiony statek – jednak wiedział, że wówczas ciężko byłoby mu potem wyjaśnić, jak się tu dostał, dlaczego go kupił oraz co się z nim stało. Wpatrywał się w niebo aż do momentu, gdy niewielki, dwudziestoosobowy transportowiec zniknął mu z oczu, a potem wrócił do portu, gdzie dokupił jeszcze trochę przekąsek – te zamierzał dać Vhinku, gdy rozpoznał w witrynie sklepiku ostre ciasteczka z nadzieniem z alg, które porucznik uwielbiał, a były produkowane w nielicznych miejscach i nie były sprzedawane wysyłkowo.
Z dwoma sporymi torbami, wypchanym po brzegi plecakiem i pakunkiem ze starannie zapakowanymi wypiekami, wrócił do swojego nowego statku, dwukrotnie sprawdził ustawienia, a potem uruchomił nawigację i ruszył z powrotem na Tsevu-22.
***
Chapter 20: Reorganizacja
Notes:
Wyjątkowo krótki rozdział, bo akurat ten uznałam że wyjątkowo podzielę na dwie części - inaczej miałby prawie czterdzieści stron ;) Kolejny liczę że jakoś w majówkę uda się ogarnąć, bo przeszedł już wstępną korektę, ale wymaga jeszcze sporo kosmetyki.
Chapter Text
***
Podczas niezbyt długiego lotu na Tsevu-22, Thace rozmyślał o wszystkim, o czym dyskutowali z Kolivanem i o tym, co powinien zrobić w związku z decyzjami, jakie wspólnie podjęli. Rozmowa pomogła mu lepiej zrozumieć przynajmniej część swoich emocji, miał świadomość, że powinien był połączyć się z nim wcześniej i wszystko z siebie wyrzucić; czuł też ulgę, że Kolivan mu wciąż ufał i w niego wierzył, że mógł przez parę chwil być przy nim słaby i nie był za tę słabość skreślony jako szpieg ani nawet krytykowany. Doceniał, że lider Ostrzy się o niego martwił, ale nie zamartwiał; że potwierdził mu jednoznacznie, że ma drogę ucieczki, jeśli przestałby sobie radzić. Jednocześnie Thace przypomniał sobie, że jest wiele osób, które się o niego troszczą, że nie jest samotny i że jeśli nawet porzuciłby tę misję bo by go przerosła, nikt z Ostrzy nie uzna tego za porażkę. Tak, cieszył się, że porozmawiali, ale nie mógł powiedzieć, że po takim uzewnętrznieniu się był całkowicie silny i wewnętrznie poukładany. Zwierzenia i emocje z nimi związane zawsze go wyczerpywały i chociaż przyniosły chwilową ulgę i pewnie w dłuższej perspektywie to naprawdę było mu potrzebne, odrobinę bał się, że przez najbliższe dni może być… zbyt odsłonięty emocjonalnie i niewystarczająco stabilny. I miał szczerą nadzieję, że nie doprowadzi to do jakiejś kolejnej, zupełnie niepotrzebnej kłótni z Prorokiem.
Zostawił swój statek na Tsevu-22, z ulgą przyjmując fakt, że jako żołnierz z Bazy Głównej w przeciwieństwie do gości nie musi opłacać miejsca postojowego – tak jak się spodziewał, kosztowałoby krocie. Wsiadł do zbiorowego transportu, gdzie spotkał dwóch pracowników działu kadrowego, których mgliście kojarzył z twarzy, ale nawet nie próbował zgadywać ich imion; chociaż nie miał ochoty na towarzystwo, przysiadł się do nich i rozmawiał z nimi przez krótką podróż oraz wspomniał mimochodem, że korzystając z przepustki poleciał na księżyc Uzo-Tse aby trochę oczyścić myśli – aby informacja była czymś jawnym i niebudzącym wątpliwości.
Na krążownik Proroka poleciał niedługo później z Bazy Głównej małym promem pilotowanym przez Sentry. Po sprawdzeniu logów i upewnieniu się, że aula X-10 jest pusta, zostawił w swoim pokoju niewielki plecak i przekąski dla Vhinku, a potem ruszył wprost do kwater Proroka. Widział, co ma zrobić, że to z jego ust powinno paść słowo ‘przepraszam’, chociaż nie czuł się winny za wcześniejszą kłótnię; zawahał się, zanim przyłożył dłoń do czytnika, obawiając się, czy czasem nie odebrał mu już dostępów, jednak drzwi natychmiast się otworzyły.
Prorok poderwał głowę znad tabletu i spojrzał na niego z zaskoczeniem… niepewnością, która moment później zmieniła się w oszołomienie. Thace zrobił parę kroków w jego stronę, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodzi, dopóki komandor się nie odezwał.
– Na niebiosa, Thace, coś ty zrobił z włosami…? Wiem, że kiedyś zagroziłeś, że ogolisz je całkowicie, ale nie sądziłem, że postanowisz samodzielnie skrócić je nożyczkami. Czy w ogóle użyłeś lusterka…?
– Dałem fryzjerowi na Tsevu-22 wolną rękę, bo nie miałem pomysłu, co z nim zrobić. Naprawdę wyglądają aż tak dziwnie…? – wymamrotał, mocniej zaciskając palce na torebce z prezentem dla Proroka. Czegokolwiek spodziewał się po tym, jak zacznie się ich rozmowa, to nie tego i akurat na to nie był przygotowany.
– Tak, wyglądają – wydusił Prorok, wciąż wpatrując się na niego zszokowany.
– Użyję więc lusterka, gdy będę je dziś golić maszynką, sir – wymamrotał i bezwiednie przesunął wolną dłonią po sztywnych kosmykach; w pokoju na księżycu Uzo-Tse wziął suchy prysznic i nie zmył resztek środków do stylizacji, a potem tylko rozczesał je hotelowym grzebieniem. Skupiony na Kolivanie i innych sprawach, nawet nie myślał o czymś tak trywialnym jak nieudana fryzura.
– Nie…! – zaprotestował natychmiast Prorok. – Niech trochę odrosną. I nie tytułuj mnie, gdy…
– Wiem. To automat – odparł Thace; zagryzł wargi, a potem usiadł na kanapie, blisko Proroka, ale nie na tyle, by się dotykali. Wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie słowa, które wcześniej powtarzał w głowie raz po raz i zaczął mówić. – Chciałem cię przeprosić. Niepotrzebnie się wczoraj uniosłem. Nie powinienem się tak do ciebie odzywać… awanturować i kwestionować twoich decyzji. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Chciałeś mnie chronić, a ja zachowałem się jak rozwydrzony gówniarz… wyciągnąłem twoje słowa z kontekstu i zacząłem oskarżać. Przepraszam.
– Miałeś sporo racji – przyznał Prorok bez chwili wahania i po trochę zawstydzonym wyrazie jego twarzy widać było, że przemyślał sobie wszystko i źle się z tym czuł. – Powinienem był wyjaśnić ci swoje decyzje na spokojnie, a ucinałem dyskusję i nie przyjmowałem żadnych argumentów. Też należą ci się przeprosiny.
– Jesteś moim dowódcą – powiedział cicho Thace. – Nie masz obowiązku wszystkiego mi wyjaśniać ani tym bardziej się tłumaczyć.
– Ta rozmowa nie dotyczyła tylko pracy, a w prywatnych kwestiach powinienem. A tamte słowa…
– Wiem, że nie miałeś nic złego na myśli.
– Mimo to przepraszam – odparł, po czym niepewnie przysunął się do Thace’a i pogładził go po szczęce oraz krótkich włosach przy uchu; nie skomentował ponownie jego fryzury, chociaż widać było, jak bardzo mu się ona nie podoba. Thace przypomniał sobie, że Kolivan stwierdził, że jest odpowiednia dla bardzo młodej osoby… być może chodziło również o to, a nie tylko fakt, że wyglądał dziwacznie.
– Kupiłem ci coś – oznajmił, aby nie zacząć ponownie rozmyślać o Kolivanie, po czym sięgnął po torebkę, z której wyciągnął dwa niewielkie, bogato zdobione kieliszki z różowawego szkła. – Poleciałem z Tsevu-22 na księżyc Uzo-Tse. Znajduje się tam sanktuarium, w którym pielgrzymi modlą się o odwagę, poradę w trudnych decyzjach i błogosławieństwo. I… te kieliszki podobno były ręcznie robione. A tłoczenia na nich przedstawiają mapę układu planetarnego, w którym znajduje się Uzo-Tse. Podobno przynoszą szczęście czy… chyba nie wszystko zapamiętałem. Ale dzięki warstwie disamenu powyżej nóżki utrzymują temperaturę do ośmiu godzin – wyrzucił z siebie nerwowo. – Kupiłem też jakiś lokalny alkohol, który mi polecono. Ekhm… zapomniałem nazwy. Coś na ‘b’…?
– Rabisso – powiedział Prorok odrobinę zaciśniętym głosem, oglądając okrągłą, niską butelkę. – Produkowane jest tylko lokalnie, a nie na masową skalę, więc rzadko udaje mi się je kupić. Mimo że Uzo-Tse jest tak blisko, byłem tam tylko kilka razy. Nie jestem pewien, czy będzie ci smakować. Jest mocne i dość cierpkie, nieco ziołowe i bardzo aromatyczne. Można jednak mieszać je z kruszonym lodem i złotym raksi i tworzy oryginalne i nie aż tak ciężkie połączenie, które powinno przypaść ci do gustu.
– To dla ciebie na przeprosiny, nie dla mnie. Dla siebie kupiłbym najtańsze, różowe raksi i wypiłbym je z Vhinku w serwerowni – odparł, na co Prorok zaśmiał się cicho. – Mam też trochę przekąsek. Większość nawet nie wiem, co to jest, ale próbowałem na miejscu i są pyszne – dodał i zerknął na niego niepewnie; chwilę potem Prorok odstawił butelkę na stolik, przysunął się bliżej i mocno go przytulił. Musnął wargami jego szyję i policzek, potarł skórę przy uszach. Miał zamknięte oczy, gdy zaczął całować Thace’a, gładzić dłonią jego udo, lekko zaciskać palce na włosach. Był łagodny i ostrożny, trochę niepewny, testował na ile może sobie pozwolić i nie posuwał się dalej.
– To ja powinienem cię przepraszać – powiedział w końcu, wpatrując się w niego z minimalnej odległości i wciąż go obejmując. – Wiem, że cię zraniłem. Padły niepotrzebne słowa. Postaram się bardziej uważać na to co wygaduję. Wcześniej chciałem zabić na miejscu tego kretyna, a potem wyglądało na to, jakbym bagatelizował problemy w swojej jednostce i to co zrobił…
– Nie bagatelizujesz... To raczej ja, czegokolwiek się nie dotknę, wykrywam jakieś świństwa i nieprawidłowości. Jeśli każesz mi przestać się tym interesować, w porządku… ale jak docieram to czegoś takiego, nie potrafię przymknąć na to oczu…
– Wiem i aż sam mam wrażenie, że widzisz za dużo, skoro jakoś to wszystko funkcjonowało, a tymczasem… – urwał i westchnął. – To nie zarzut, Thace. Jesteś świetnym żołnierzem. Pewnie powinienem dać ci dodatkowe uprawnienia, ale nie chcę działać pochopnie ani stosować kolejnych niedopracowanych rozwiązań. Skład Secana będzie kontynuował twoje działania, ale po cichu, a ja przekażę całej jednostce informację, że zrobiłeś pełen przegląd, wykryłeś co było do wykrycia, koniec tematu. Obecnie wszyscy gadają o Kriggsie i przypuszczam, że to przyćmi pozostałe naruszenia prawa, jakie znalazłeś.
– Czy coś ruszyło ze śledztwem? Gdy mnie nie było…?
– Kriggs próbował się zabić w celi – odparł, na co Thace znieruchomiał. – Jest w centrum medycznym i nie wiadomo, czy przeżyje. Za to ta dziewczyna to trudny przypadek. Nie chce z nikim rozmawiać. Ewidentnie została przez niego zmanipulowana, ale na Tsevu-22 przyleciała z własnej woli, ze sfałszowanymi dokumentami, udając, że odwiedza krewnego pracującego w centrali. Wygląda na to, że jakiś czas jej rola się podobała. Pochodziła z bardzo biednego rejonu, a on zapewnił jej luksusowy apartament i obsypywał ją prezentami, jednak gdy przestało jej odpowiadać życie w klatce, chciała odejść i chciała od niego pieniędzy za milczenie i na rozpoczęcie nowego życia. Nie mam pojęcia, czy faktycznie wiedział, że jest nieletnia. Ma dwadzieścia trzy lata, a nie szesnaście, tak, jak znajdowało się w komunikacji, którą przechwyciłeś. To prawdopodobnie była część jakiejś ich wspólnej gry i jest jasne, że w jakiś sposób podniecał go seks z dzieckiem, ale dopóki Kriggs nie odzyska przytomności, nie poznamy szczegółów ani prawdy. Nie jest niewinny i czeka go długie więzienie za przetrzymywanie jej… tym bardziej że i tak jest nieletnia, nawet jeśli nie jest aż tak młoda jak podejrzewaliśmy na początku. Raczej nie czeka go kara śmierci, bo nie porwał jej i tak naprawdę nie wiemy, czy do czegokolwiek ją zmuszał w łóżku, tym bardziej że ona utrzymuje, że nie robił jej krzywdy. Popełniłbym błąd przeprowadzając egzekucję bez przeprowadzenia śledztwa – powiedział i zamilkł na dłuższą chwilę. – Gdy zaczęliśmy drążyć, dowiedzieliśmy się, że poznał ją przez aplikację randkową. Teoretycznie legalną i bezpieczną. Nie mogę przestać ich śledzić w algorytmach a co więcej, akurat w tej kwestii będę chciał zwiększyć czujność systemów. Thace, czy szukałeś konkretnych aplikacji, czy na tę, której używał Ekken, trafiłeś przypadkiem…?
– Przypadkiem. To była kontrola próbkowa i przypadkowe rozkodowywanie danych, a nie pełne sprawdzanie całej komunikacji, bo to byłoby niemożliwe.
– Czy jesteś w stanie wyłączyć te… nietypowe aplikacje z rozszerzonego algorytmu? Przy tym, jak niewielu jest Galran o odmiennych skłonnościach, szansa, że którykolwiek z żołnierzy w Bazie Głównej okaże się ich używać oraz będzie jednocześnie degeneratem, przemytnikiem czy szpiegiem, jest bliska zera. Nie chcę, by Secan przy analizach trafił na takie przypadki.
– Przypuszczam, że tak, jestem w stanie je wyłączyć – odparł powoli, starając się zachować kamienną twarz na te słowa. – Przynajmniej te, o których wiem.
– Zaplanuj prace stąd i pójdź tam w nocy z obstawą Sentry, tak jak kiedyś, ale zajmij się tym dopiero za jakiś czas, gdy sprawa przycichnie i nikt nie będzie się już patrzył ci na ręce, kiedy pojawisz się w pobliżu serwerowni. Nie rób nic więcej. Tak niewielkie korekty są w zakresie moich kompetencji i nie muszę informować o nich reszty Naczelnego Dowództwa. Sprawdziłem to, gdy cię nie było. I… – urwał. – Cała ta sprawa… nie powinienem był tyle czasu zwlekać z decyzjami. Czasem podejmuję je za szybko, a czasem, gdy coś zaplanuję, ale nie mogę zająć się tym od razu, to im dłużej o tym myślę, tym ciężej mi jest wdrożyć to w życie. Powinienem był zmienić strukturę jednostki natychmiast po powrocie, a nie uskuteczniać prowizorkę i pozostawiać cię samemu sobie. Chociaż jesteś tak utalentowany i niesamowicie cenię, że tyle potrafisz, jesteś bardzo młody i nie powinienem zostawiać ci… za dużo samodzielności, bo masz tendencje by pakować się w kłopoty. To nie zarzut. I nie chodzi mi o to, że teraz zamierzam nagle zacząć cię kontrolować. Po prostu martwię się, że przez brak doświadczenia w realiach jakie panują w tak dużych bazach, zniszczysz sobie karierę narażając się zbyt wielu ważnym osobom. Nie masz pojęcia, jak bardzo mi na tobie zależy. Nie chce cię stracić przez swoją głupotę i niedopatrzenia. To dlatego nie chciałem byś to kontynuował, gdy zobaczyłem, co się dzieje… gdy zobaczyłem, że ciężko to znosisz i gdy doszły mnie słuchy o tym, że żołnierze zaczynają patrzyć na ciebie podejrzliwie.
– Co zamierzasz zrobić? – spytał Thace. – W kwestii reorganizacji…?
– Jutro w południe zorganizuję spotkanie, które wyjaśni wszystkim oficerom ich wątpliwości. Już w trakcie kontroli miałem pewne plany. I tak jak wspomniałem, powinienem był wprowadzić je natychmiast po powrocie.
– W porządku. Dowiem się jutro. Razem z innymi – odparł ostrożnie Thace, przypominając sobie wszystkie porady Kolivana, z których najważniejszą było to, aby nie kłócił się z Prorokiem; że wciąż był jego podwładnym i że powinien przystopować. Kiedy Prorok otwierał już usta, uciszył go krótkim pocałunkiem. – Nie. Trzymajmy pracę z dala od naszej relacji na ile to możliwe, tak jak sobie obiecywaliśmy. Jestem pewien, że to właściwe decyzje i będę mieć niespodziankę, tak jak reszta. Pewnie dobrze, bym był wówczas zaskoczony, a bardzo kiepsko przychodzi mi udawanie, że się czegoś nie spodziewałem.
Tego wieczoru spróbowali przekąski z Uzo-Tse oraz rabisso – tak jak Prorok sugerował, Thace pił rozcieńczone; zjedli kolację, poszli do łóżka. Obaj byli początkowo ostrożni i delikatni, a Prorok wykazywał się nawet większą czułością niż wcześniej. Przytulali się w miękkiej pościeli, przy łagodnym świetle z ekranu wyświetlającego gwiazdy nad spokojnym wybrzeżem na jakiejś nieznanej im planecie i dźwiękach morza. Było mu ciepło i dobrze i czuł się bezpieczny – i przypomniał sobie o wszystkich horrorach, jakie przeżywali jego bracia i siostry podczas misji i obawy Kolivana, że może on jednak ma gorzej… tymczasem Prorok całował go sennie, gładził jego okropne włosy, otulał go kołdrą i poprawiał poduszkę pod jego głową. Jego gardło zaciskało się coraz bardziej z powodu narastających wyrzutów sumienia, że w ogóle się wahał i szukał pocieszenia, że płakał przy Kolivanie i użalał się nad sobą. Kiedy wyszedł do łazienki odświeżyć się i przebrać do snu, wziął ze sobą komunikator i napisał dowódcy Ostrzy krótką wiadomość.
T1: Nie martw się o mnie. Wszystko poszło lepiej niż się spodziewałem. Pogodziliśmy się. Wszystko jest w porządku. Jutro Prorok ma przedstawić swoje decyzje dotyczące reorganizacji. Nie naciskałem go, by powiedział mi pierwszemu.
Oczywiście że wszystko poszło dobrze, czego właściwie miałby się spodziewać…? Prorokowi na nim zależało i tego nie krył. Przeprosił go wiadomością już wcześniej, gdy tylko Thace wyszedł z jego kwater poprzedniego wieczoru. Nie zamierzał się z nim spierać, nie miał na myśli nic złego, a w kwestiach swoich decyzji wyglądało na to, że miał rację… ponadto potrafił przyznać, że popełnił błąd, coś sobie przemyślał i brał pod uwagę jego zdanie. Nie był zły, nie stanowił dla niego zagrożenia, a Thace’a znów uderzyło, że wykorzystuje go… jednego z prawdopodobnie bardzo nielicznych wysoko postawionych oficerów, którzy nie byli zepsuci do cna przez Imperium. Dotąd nie pozwalał sobie na takie myśli, teraz, zaś w jego umyśle zaczęła tlić się fantazja o tym, że Prorok dowiaduje się o Ostrzach, a mimo to wybacza mu wszystkie kłamstwa albo wręcz dołącza do jego misji. Absurdalne, niebezpieczne fantazje, których nie powinien do siebie dopuszczać.
Gdy wrócił do Proroka, mieszanka emocji musiała być widoczne na jego twarzy, bo mężczyzna spojrzał na niego z niepokojem i mocno przytulił, co tylko bardziej go przygnębiło i spowodowało kolejną falę wyrzutów sumienia: że okłamywał go, że Kolivan zupełnie niesłusznie się o niego martwił, że on prowadził misję w wygodnej pościeli sypiając z mężczyzną, którego lubił i który żywił do niego silne uczucia, podczas gdy inni ryzykowali życiem.
– Thace, coś się stało…? – spytał Prorok.
– Nie. Ja po prostu… – urwał na moment, starając się dostosować do wszelkich porad, do wszystkiego co robił dotychczas, co sobie wyobrażał myśląc o alternatywnych rzeczywistościach, o tych, w których nie był szpiegiem a to wszystko było prawdziwe. – Chciałbym, żeby tak było już zawsze. Żebyśmy nie bali się wykrycia. Żebym mógł z tobą być otwarcie, a nie tylko w tych czterech ścianach. Żeby zawsze było nam razem dobrze. Żeby żaden z nas nie musiał okłamywać bliskich. Jesteśmy tu szczęśliwi, ale żyjemy w strachu i stresie i bez względu jak mi z tobą dobrze, gdzieś w środku się boję, że ktoś się dowie i że nas rozdzieli… że stanie ci się krzywda… chyba… cały czas jestem podminowany i może to dlatego tak się wczoraj uniosłem. Naprawdę się boję, że ktoś coś na nas znajdzie. Mamy kilka wspólnych zdjęć z misji na naszych komunikatorach. Wiele osób nas widziało. W tamtej restauracji wzięto nas za krewnych, bo było widać, jak jesteśmy sobie bliscy…! Wykrycie zrujnowałoby nam życia, a naprawdę trudno jest… cieszyć się związkiem, który musi pozostać tajemnicą i przez który trzeba okłamywać wszystkich wokół…
Nie kłamał w ani jednym stwierdzeniu, bo gdyby mógł powiedzieć o wszystkim Vhinku, wiedział doskonale, że byłoby mu łatwiej; gdyby żyli w rzeczywistości, w której relacja komandora z podwładnym tej samej płci była akceptowalna i mogła być jawna. Wówczas, oczywiście, pewne osoby by się go bały, ale nikt nie odważyłby się go tknąć. Pewnie budziłby respekt, pewnie mógłby dalej działać w Bazie jako uszy i oczy komandora, pewnie Prorok mógłby dać mu większe uprawnienia bez budzenia podejrzeń, a nikt nie podawałby tego w wątpliwość. Oczywiście, byłby na widoku, ale jego rola byłaby jednoznaczna i byłaby to jedna rzecz mniej, której obsesyjnie musiałby pilnować, aby nie wyszła na jaw.
– Mówiłem ci, że ochronię cię, co by się nie działo. Nikt cię nie skrzywdzi. A jedyną osobą, która mogłaby zrujnować życie mi, jesteś ty, gdybyś na mnie doniósł. Nikt o nas nie wie i się nie dowie. Zadbaliśmy o to. Wszystko będzie dobrze, Thace.
– Wiem. Ale to i tak boli… bo to po prostu niesprawiedliwe, że musimy… musimy ukrywać jak bardzo nam na sobie zależy. Ile dla mnie znaczysz – szepnął. Zawahał się, ale znów nastąpiły wspomnienia rozmów z Kolivanem, ale też ta z Antokiem sprzed wielu miesięcy: by otworzyć się, być szczerym na ile się da. W tym momencie był szczery i przerażało go każde słowo, jakie wypowiedział. – Myślałem o tym, że w całej naszej sytuacji… że mógłbyś okazać się potworem, despotycznym sadystą takim jak jest Sendak… zanim cię poznałem, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, sądziłem że taki właśnie będziesz, a tymczasem jesteś cudowny. Miałem dziesiątki kochanków. Z zaledwie kilkoma byłem emocjonalnie blisko. Tylko z tobą czuję, że to coś, co potrwa dłużej… co w myślach nazywam związkiem. I wciąż gdzieś w środku mnie boli, że wszystko zaczęło się tak fatalnie. I wciąż się boję, bo z każdym z poprzednich facetów jedyne, co mi groziło w razie ujawnienia, to wydalenie mnie z wojska, a w naszym przypadku to skończyłoby się katastrofą dla nas obu.
– Wszystko będzie dobrze – szepnął Prorok i wciągnął go do pocałunku. – Przepraszam, że cię skrzywdziłem. Przepraszam, że wtedy się bałeś. Zadbam o wszystko. Obiecuję, że nikt nam nigdy nie zagrozi. Jutro przekażę wszystkim swoje decyzje, aby nie budzić podejrzeń i byś się nie narażał. Zawsze możesz na mnie liczyć, cokolwiek by się nie działo… i możesz mi wszystko powiedzieć, jeśli cokolwiek się dzieje.
Thace wtulał się w jego ramiona usypiając… stosując do porady Antoka, by na moment w to uwierzyć. I mając w pamięci słowa Kolivana, że jeśli wszystko się rozsypie i przestanie sobie radzić, może stąd odejść. Dopiero teraz uświadamiał sobie, że może przestać sobie radzić z całkiem innych powodów niż te, które podejrzewali i o których dyskutowali na Uzo-Tse.
Kiedy poranek zastał ich w świetle z generowanego hologramowo słońca prześwitującego między pniami zielonych trzew, wśród świergotu ptaków z głośników i zapachu świeżych ziół z generatora, nastrój ich obu był znacznie lepszy niż wieczorem, gdy usypiali przytuleni pod dwiema kołdrami, w emocjach i strachu wywołanego wyszeptywanymi z lękiem słowami Thace’a. Mieli czas zjeść w piżamach śniadanie i pożartować i znów wszystko było normalne i sielankowe w sposób, do którego przywykł przez ostatnie tygodnie aż za bardzo.
Kiedy zaś zobaczył się w lustrze po tym jak zmył z włosów resztkę środków utrwalających i je w pełni wysuszył, przez moment miał ochotę mimo wszystko poszukać w łazience Proroka nożyczek i ściąć je przy samej skórze.
– Wyglądam jak kretyn, prawda? Nie musisz się hamować. Powiedz mi wprost, czy mam coś z tym zrobić – powiedział, gdy tylko wrócił do salonu, a Prorok na jego widok zakrztusił się qawmienem.
– Ta fryzura wymaga układania, to fakt – zdołał wydusić. – Ale nie, nie waż się ich golić, bo będzie jeszcze gorzej. Będziesz wyglądał jak jakaś nietypowa hybryda ze szczepu 1 przez parę dni, a jak zaczną odrastać…
– Impulsywne obcinanie włosów to raczej kiepski pomysł.
– Poleć z Vhinku na Tsevu-22. Może da się to uratować i pomoże ci dobrać fryzurę, która nie będzie wymagała… – zająknął się – tyle codziennej pracy. W południe będzie zebranie i oczekuję, że będziesz wyglądał… – nie potrafił nawet znaleźć słowa.
– Normalnie i dorośle?
– Gdy cię wczoraj zobaczyłem, przez moment sądziłem, że postanowiłeś się oszpecić by zrobić mi na złość.
– Ogoliłbym się na łyso, gdybym zamierzał to zrobić – powiedział automatycznie. Prorok otworzył szerzej oczy i zaśmiał się niepewnie, chyba nie wiedząc, jak inaczej miałby zareagować.
– Napisz do Vhinku i wylećcie jak najszybciej, zanim ktokolwiek cię zobaczy.
Vhinku na jego widok niemal popłakał się ze śmiechu i z powodu ataku chichotu, w pewnym momencie dostał czkawki, której nie mógł się pozbyć przez przynajmniej minutę. Był nieco urażony, że Thace postanowił nagle wziąć wolne i nawet nie dał mu znać oraz dopytywał, co mu strzeliło do głowy, by zrobić sobie coś takiego, jednak dał się przekonać, że Prorok wypchnął go siłą na jednodniowy urlop, więc postanowił zrobić krótką wycieczkę i sprawnie i szybko załatwić parę rzeczy, w tym fryzjera. Ulubione przekąski, które podarował mu Thace, ułatwiły sprawę, bo wcinając ciastka i mrucząc z zadowolenia przy każdym kęsie, Vhinku był bardziej skłonny by przyjąć każde jego wyjaśnienie za prawdę. Thace nie przyznał mu się, że kupił statek, wiedząc, że wówczas mężczyzna miałby tym więcej pytań, na które nie wiedziałby, jak odpowiedzieć; oczywiście chciałby go zobaczyć, skoro już byli na Tsevu-22 i… znów musiał kłamać i to w stosunkowo mało istotnej kwestii. Sporo go kosztowało, by odepchnąć na bok te myśli.
Trzy godziny później Thace opuszczał Tsevu-22 z bardzo krótkimi, ale dzięki temu możliwymi do opanowania włosami. Oraz odżywkami i suplementami przyspieszającymi ich wzrost, bo nie czuł się z nimi najlepiej. Vhinku patrzył na niego odrobinę krytycznie –Thace nie dał się namówić na nic szalonego, a fryzury jaką dotąd nosił z tego co zostało mu na głowie nie dało się odtworzyć; wyglądał jednak normalnie, a to było dla niego najważniejsze.
– Hej, wiesz właściwie, po co to zebranie? – spytał Vhinku, gdy szybkim krokiem kierowali się do jednej z większych sal mieszczących się w Bazie Głównej, gdzie Prorok wezwał wszystkich oficerów z jednostki. – Oczywiście wszyscy czekają na termin testów okresowych, ale pewnie to coś więcej, przecież terminarz mógłby nam wysłać na komunikatory albo wezwać wyłącznie poruczników by przekazali informacje w dół.
– Pewnie wspomni coś o kontroli w Achtelu C. O ile wiem, wszystkie raporty są już dawno zatwierdzone, a on oficjalnie nic o tym nie wspomniał. Poza tym… naprawdę nie wiem. Mam tyle różnych zadań, że spędzam z nim mniej czasu niż podczas misji – skłamał gładko, na co Vhinku spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował jego słów. – Zresztą, nie zwierza mi się ze swoich planów. Za chwilę wszystkiego się dowiemy.
– Pewnie w końcu przesunie cię oficjalnie pod dowództwo kogoś, z kim masz jakiegokolwiek sprawy zawodowe – odparł Vhinku i chociaż wcześniej go to martwiło, teraz wydawał się aż tak tym nie przejmować; Thace wciąż spędzał z nim sporo czasu bez względu na to, czym się zajmował w pracy. – Wiesz? Zaburzasz mi statystyki jednostki. Odkąd wróciliśmy do bazy twój łączny czas lotów to niespełna trzy godziny i to promem, którym sobie fruwasz z bazy na krążownik i nic więcej. Moi podwładni mają po sto i więcej godzin miesięcznie…! Powinienem chyba wlepić ci upomnienie, aby twój przyszły przełożony wiedział z jakim leniem przyjdzie mu się mierzyć – powiedział z rozbawieniem i obaj się roześmiali. – Naprawdę nie wiesz, do kogo trafisz?
– Nie mam pojęcia. Wątpię, czy do Lorcana, ale nie wiem też, gdzie indziej miałbym się znaleźć. Rozmawiałeś z komandorem o twoich planach? – spytał Thace, aby zmienić temat, chociaż wątpił, że Prorok ukryłby przed nim, gdyby zamierzał zrobić coś, co mogłoby mu się nie spodobać.
– Jeszcze się nie odważyłem – westchnął. – Na razie wciąż układam sobie wszystko w głowie. Pewnie powinienem to zrobić. Ale po prostu nie jestem jeszcze gotowy. Doszkalam się na własną rękę. I zamierzam w testach zapisać się na fakultatywne dla instruktorów. Może okaże się, że w ogóle się do tego nie nadaję, a wówczas problem sam się rozwiąże.
– Vhinku, weź czasem rozejrzyj się wokół i powiedz szczerze, ilu oficerów i specjalistów idealnie się nadaje do swojej roli? Na pierwszym miejscu Lorcan, potem połowa działu administracji a dalej ja, bo moje ostatnie działania kontrolne, co komandor dość dobitnie mi powiedział, prowadzę tak nieudolnie, że wszyscy mnie znienawidzili. I jedyne, co od niego wiem, to że zamierza to ukrócić i pewnie ma rację.
– Och, więc jednak ci to powiedział? – spytał Vhinku z zaskoczeniem. – Może to dobrze. Swoją drogą, bardziej się bali niż nienawidzili.
– To nawet gorzej, do wzbudzania niechęci jestem bardziej przyzwyczajony niż do strachu – mruknął. – Dał mi oficjalny rozkaz, że to koniec moich zabaw w serwerowniach. Jeśli czegoś mogę się spodziewać co do decyzji, jakie oficjalnie przekaże, to właśnie tego.
Gdy tylko znaleźli się na miejscu i podekscytowane towarzystwo nieco się uciszyło – a raczej ci stojący dalej, bo na widok Thace’a osoby w pobliżu zamilkły natychmiast – Prorok rozpoczął przemowę, która od początku sprawiała wrażenie starannie przygotowanej. Zaczął od tego, jak to szeroko zakrojona kontrola w Achtelu C pokazała luki w zabezpieczeniach i doprowadziła do ujawnienia zdrajcy w sąsiednim Sektorze, który działałby pewnie jeszcze długie lata, gdyby nie wnikliwość żołnierzy prowadzących prace w tym zakresie, jednak nie wymienił żadnych imion. Wspomniał, że w Sektorze Centralnym oraz kilku sąsiednich rozpoczęły się pewne przeglądy, usprawniane są procedury, a specjaliści od komunikacji i szyfrowania pracują w ścisłym kontakcie z centralą. Nie skupiał się na szczegółach, które większości osób by nie zainteresowały, a ewentualne wnikliwe odesłał do raportów, które od tego dnia miały być dostępne na wewnętrznych serwerach.
– Niestety, podczas rutynowych testów sprzętu przeprowadzonego na serwerach Bazy Głównej w ciągu ostatnich tygodni, okazało się, że u nas również pracowały czarne owce, nawet jeśli nie chodziło o zdradę Imperium. Większość wykrytych postępków to zaledwie wykroczenia, którymi zajmuje się komisja dyscyplinarna i część prawdopodobnie skończy się wyłącznie naganą. Jest jednak jeden przypadek, gdzie zmuszony zostałem otworzyć sprawę karną i nie zamierzam tego kryć, tym bardziej że wiem, że jest to już obiektem licznych teorii i domysłów. Śledztwo nie jest jeszcze zakończone i do czasu sprawdzenia wszystkich dowodów, nie będą publikowane żadne szczegóły. Zostaniecie poinformowani o zakończeniu postępowania standardową ścieżką. Proszę, abyście oszczędzili sobie rozpowszechniania niepotwierdzonych plotek na ten temat – powiedział, ale zrobił to chyba tylko dla formalności i doskonale zdawał sobie sprawę, że w żaden sposób nie da się tego powstrzymać. – Na tę chwilę to, co musicie wiedzieć, to że wewnętrzna kontrola w naszej jednostce została przedwczoraj zakończona i w najbliższym czasie zostaną tylko przeprowadzone drobne modernizacje. W naszych systemach nie ma poważnych luk, a to, co zostało znalezione, wynikało z niedoskonałości pewnych algorytmów oraz niewydolności systemów. Jedno i drugie zostało omówione w ostatnim czasie z kilkoma komandorami i podjęliśmy wspólną decyzję przeprowadzenia testów oprogramowania i sprzętu, aby wykluczyć możliwość, że coś istotnego pomijamy przez ich wadliwość. Chcę, aby wszyscy tu zgromadzeni mieli świadomość, że sprawy, które wykryliśmy w ostatnich tygodniach, podczas czynności kontrolnych, jakie tak czy inaczej cyklicznie się odbywają, prędzej czy później wyszłyby na jaw biorąc pod uwagę to, że zacząłem przyglądać się tej sprawie i nie zamierzam wstydzić się za niedoróbki będące skutkiem lat zaniedbań przed resztą Naczelnego Dowództwa. To żadna zasługa bezpośrednio zaangażowanych w sprawę osób, które wykonywały moje precyzyjne rozkazy. Po prostu zleciłem by już teraz przeprowadzić wszystkie testy, jakie zazwyczaj rozciągnięte są na rok albo dłużej i wykonywane są wówczas punktowo oraz etapami. Zrobiłem to, aby mieć czyste sumienie i skoro w całym Sektorze oraz kilku okolicznych odbywają się kontrole, to moja stacjonarna jednostka powinna przejść je w pierwszej kolejności i być dla reszty przykładem – oznajmił i rozejrzał się po sali, jakby chcąc ocenić nastroje, jakie wywołały jego słowa.
Thace wpatrywał się w niego z niedowierzaniem i czuł na sobie spojrzenia wszystkich stojących w pobliży, a w szczególności Vhinku, który miał jednak na tyle rozumu, by nie skomentować tego w miejscu, gdzie mogli zostać usłyszani. Podziwiał Proroka, że potrafił aż tak wiarygodnie kłamać – obaj doskonale wiedzieli, że Thace przekroczał kompetencje, że Prorok niczego mu nie zlecił, że działał na własną rękę oraz że te sprawy z całą pewnością nie wyszłyby na jaw podczas standardowo prowadzonych kontroli. Prawdopodobnie niektórzy podporucznicy z Pionu Technicznego też to wiedzieli, bo znali Proroka i wiedzieli, jak małe pojęcie ma o pewnych kwestiach i z całą pewnością w jego rozkazach nie było żadnej precyzji; oni jednak, jako jedni z nielicznych, traktowali Thace’a normalnie… pewnie dlatego, że akurat oni nie mieli czego się bać bo byli bardziej niż reszta ostrożni, jako że mieli większą niż inni świadomość istnienia – nawet jeśli te nie działały perfekcyjnie – zabezpieczeń w Bazie. Było to jasne dla każdego inżyniera, nawet jeśli nie specjalizowali się w komunikacji i szyfrowaniu.
– Jeśli wy lub wasi podwładni łamiecie prawo, czekają was konsekwencje tak jak każdego innego obywatela – kontynuował tymczasem Prorok. – W pewnych kwestiach obowiązują nas standardy wyższe niż resztę obywateli. Nie jestem jednak tyranem i chciałbym, żebyście pamiętali, że nikogo nie czeka proces karny za niezawinione błędy, jednorazową głupotę czy kwestie światopoglądowe, o ile nie są pogwałceniem istotnych zasad. Kiedy jednak ktoś z was łamie prawo z premedytacją, z pobudek osobistych czy finansowych… współpracuje z półświatkiem, piratami czy rebelią, jest szpiegiem czy dywersantem… to rzeczy, które w razie wykrycia będą karane z pełną surowością. Na łagodniejszy wymiar kary mogą liczyć tylko ci, którzy przyznają się do tego sami, przyjmą konsekwencje i podczas przesłuchań wydadzą osoby, z którymi współpracowały. Może nie wszyscy o tym pamiętają, ale ponieważ podczas kontroli wykryliśmy parę incydentów, warto może przypomnieć, że zawsze wykazywałem się w stosunku do takich osób większą wyrozumiałością, a przyznanie się do winy z własnej inicjatywy jest bardzo silną okolicznością łagodzącą bez względu na rangę przestępstwa. Mogę wam obiecać, że żadna z osób, która wyzna swoje przewinienia nie trafi w ręce druidów ani nie będzie poddana torturom. Jeśli nie będzie dotyczyć to spraw najpoważniejszych, są małe szanse, że zostanie skazana na kolonię karną ani ciężkie więzienia. Zaledwie półtora roku temu zostałem zmuszony skazać na śmierć podporucznika Murmu. Nie wezwałem tu druidów tylko dlatego, że przyznał się do winy i wolał po prostu umrzeć niż modlić się o śmierć przez dni i tygodnie, które miałyby ją poprzedzić – powiedział, a na sali momentalnie zapadła cisza. – Miejcie również na uwadze, że zatajanie poważnych nieprawidłowości, jakie dostrzegacie lub dowiedzieliście się o nich przypadkiem, również podlega karze. Jeśli ktokolwiek z was ma jakieś wątpliwości, zawsze może przyjść z nimi do mnie na osobistą rozmowę, bo mogę zrozumieć, że macie… obawy, tym bardziej że w innych Sektorach czasem panują odmienne zasady, a wy pracowaliście w przeszłości w różnych miejscach – powiedział i przeleciał wzrokiem po całej sali, a potem westchnął i uśmiechnął się krzywo. – Chcę jednak żebyście wiedzieli, że nie spodziewam się, że ktokolwiek z was jest szpiegiem i popełnia poważne przestępstwa, bo znam każdego z was wystarczająco długo, by wam ufać. I mam też nadzieję, że gdy już przypomniałem wam pewne zasady, nie zostanę zasypany przez was łzawymi wyznaniami pełnymi skruchy o tym, że ktoś z waszych podwładnych wymieniał z kimś niestosowne wiadomości z załącznikami w formie fotografii i filmów przez aplikację randkową, ogląda kompromitujące materiały z otwartej sieci czy czasem otworzy butelkę alkoholu na kwadrans przed zakończeniem służby, bo o takich bzdurach nie zamierzam słuchać i uduszę każdego, kto będzie mi tym zawracał głowę i liczę na to, że te sytuacje rozwiążecie ze swoimi podwładnymi sami – oznajmił, na co parę osób parsknęło śmiechem i atmosfera odrobinę się rozluźniła. Prorok zamilkł i dał wszystkim chwilę, by wymienili się opiniami z osobami stojącymi najbliżej, cały czas bacznie obserwując towarzystwo i reakcje poszczególnych osób.
– Po tym co powiedział, gdybym wyprawiał coś nielegalnego, chyba faktycznie bym się przyznał – zażartował Vhinku, podczas gdy Thace stał nieruchomo, zastanawiając się, dlaczego Prorok zdecydował, by akurat teraz o tym przypominać; przypuszczał, że komandor chciał jak najbardziej uspokoić żołnierzy po tym, jak obawiali się kontroli, bo zrozumieli, że coś może ona wykryć. Szczerze wątpił, że Prorok ma jakiekolwiek inne motywy i na ile go znał, wiedział, że ten naprawdę nie podejrzewa swoich żołnierzy o najcięższe przestępstwa. Ponownie w jego myśli pojawiło się pragnienie, by korzystając z okazji i jednoznacznej informacji o ‘taryfie ulgowej’ faktycznie się przyznać, po prostu po to, by przestać okłamywać wszystkich, na których mu choć trochę zależało… czuł, że to wpływ Kolivana, który był pierwszą osobą od tak dawna, z którą mógł rozmawiać osobiście niczego nie kryjąc. I to ponownie uświadomiło mu, jak męczą go codziennie powtarzane kłamstwa, nawet jeśli wydawało mu się, że przez ponad trzydzieści lat w wojsku już się do tego przyzwyczaił.
– Tyle że żaden szpieg nie idzie do wojska z myślą o tym, by odkryć się przy pierwszej okazji, gdy ma szansę na mniejszą karę – odparła stojąca przy nich Vog. – A już na pewno nie trafia do Bazy Głównej. To by było kompletne szaleństwo.
– A jeśli akurat TERAZ zacząłby się wahać? – spytał Vhinku. – I zdał sobie sprawę, że może lepiej porzucić swoje dotychczasowe życie i się uratować?
– To zamiast przed pluton egzekucyjny i tak trafiłby na długie lata do więzienia A tam, jeśli zdradziłby swoich, cóż… niejednokrotnie słyszałam o przebywających w strzeżonych celach szpiegach, którzy ginęli w tajemniczych okolicznościach. O ile nas nie podpuszcza, chociaż raczej bym się tego nie spodziewała, Prorok raczej nie chce wywołać szpiegów, ale osoby, które być może robią coś co nie jest aż takim pogwałceniem zasad.
– Co na przykład?
– Kilka osób zostało złapane za handel nielegalnymi substancjami, ale jest jasne, że nie wszystkie. Jeśli teraz by się przyznały, że to robiły, dostałyby naganę, ale pewnie nie zostałyby zesłane gdzieś na obrzeża czy zdegradowane i wyrzucone z wojska. Może ktoś coś kradł, może ktoś wykorzystywał dane Imperium nie do szpiegostwa, ale drobnego wzbogacenia się. Jeśli to nie jakieś wielkie pieniądze, może lepiej się przyznać. Zwłaszcza że wszyscy już wiedzą, że Prorok będzie bardziej niż dotychczas przyglądać się naszej komunikacji. Dziwne tylko, że wziął odpowiedzialność za niechciane kontrole w całości na siebie, przecież gdy planowaliśmy to jeszcze na stacji, brali w tym udział Throk i Nevreegg i to chyba nie jest tylko jego…
Thace przestał ich słuchać, bo dotarło do niego, do kogo jeszcze mogłyby być skierowane te słowa. Lorcan wiedział, że jego kontakty z Sendakiem są nielegalne i tak, bogacił się na tym. Mógł się przyznać, a Prorok być może postanowił upiec kilka pieczeni na jednym ogniu – chronić go, poprawić morale, dać szanse osobom, które pobłądziły, uporać się z Lorcanem. A wcześniej… przedstawił decyzję Naczelnemu Dowództwu i dał im racjonalne argumenty, aby zatuszować personalne pobudki.
Ponieważ Prorok wznowił przemowę, Thace uciszył Vhinku i Vog; mógł nie być już stuprocentowo pewny, dlaczego w przemowie padły niektóre stwierdzenia, ale doskonale wiedział, dlaczego Prorok wziął decyzje o kontrolach to na siebie. Chciał go chronić przed niechęcią żołnierzy w jednostce i wskazać, że to on wydawał polecenia, a Thace tylko wykonywał rozkazy, ale nie mieszał w to Throka i Nevreegg, bo po prostu z decyzjami tymi nie mieli nic wspólnego. Czuł po spojrzeniu Vhinku i przeklął się w myślach, że chwilę przed spotkaniem mu się zwierzył, ale Vog – ani ktokolwiek inny – raczej nie dostrzegła, o co faktycznie chodziło.
– …że kontroli powinni bać się tylko ci, co mają coś na sumieniu – mówił właśnie Prorok. – Ale tę kwestię możemy już zakończyć. Zapewne wszystkich was znacznie bardziej interesuje inna, którą odkładałem w czasie z różnych przyczyn. Wyznaczyłem terminy cyklicznych testów i rozpoczną się dokładnie za trzy miesiące i ze względu na fakt, że zdecydowałem się nieco je rozszerzyć, a ponadto – nałożyły się w czasie te dla szeregowych żołnierzy, techników i oficerów, prawdopodobnie rozciągną się na cały kwartał. W waszych terminarzach pojawiły się już daty testów teoretycznych, które standardowo zdawane będą w turach przez pierwsze trzy tygodnie, aby nie sparaliżować pracy jednostki, a także lista wymaganych testów praktycznych i sprawnościowych, który rozkład i godziny wyznaczy dział administracji w ciągu najbliższego miesiąca zgodnie z moimi wskazówkami. Osoby pracujące w oddziałach terenowych będą zdawać testy w tym samym okresie, co wy i z ich oficerami rozpocznę zdalne spotkanie, gdy tylko skończymy.
Tak jak należało się spodziewać, po tych słowach ponownie zapanowało poruszenie, bo połowa sali natychmiast chwyciła za komunikatory, a Thace usłyszał wokół serię jęków i wyrazów zaskoczenia, że to już tak szybko? Wiem, że powinny się odbyć parę miesięcy temu, ale i tak nie zdążę się przygotować! Dlaczego mam na liście coś dodatkowego?! Nie musiałem dotąd tego zdawać…
– Poekscytujecie się tym jak skończymy. W sprawie testów praktycznych, odezwę się do tych z was, którzy odpowiadają za symulatory różnego rodzaju, aby omówić pewne kwestie organizacyjne. Ostatnia sprawa i puszczam was, bo widzę po waszych minach, że niektórzy, zapewne słusznie, zamierzają jeszcze dziś przysiąść do materiałów szkoleniowych. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia i rozpoczętą, szeroko zakrojoną kontrolę systemów łączności, postanowiłem wprowadzić pewne zmiany w Pionie Technicznym, który z biegiem lat rozrósł się nadmiernie, jest zdecydowanie największą jednostką, która mi podlega i jak się okazało, utrzymanie jej w ryzach w jednych rękach nie było możliwe – oznajmił, a na sali ucichły ostatnie szepty; spojrzenia kierowały się na Lorcana stojącego z przodu sali, poszczególnych podporuczników technicznych i, oczywiście, samego Thace’a. – Podjąłem decyzję o rozdzieleniu go na sekcję wojskową, która pozostanie pod nazwą Pion Techniczny oraz administracyjno-serwisową, którą roboczo nazwałem Działem Serwisowym. Osoby, których dotyczy zmiana, mają wprowadzone informacje w swoich profilach. W Pionie Technicznym pozostaną wszelkie systemy wojskowe, transportowe, Sentry o funkcjach krytycznych, monitoring, jednostki medyczne, komunikacyjne i szyfrujące, a dodatkowo dodana do niej zostanie jednostka inżynierów zajmujących się nawigacją. Do Działu Serwisowego wydzielone zostaną wszystkie pozostałe systemy i sprzęt odpowiedzialne za bieżące działanie Bazy Głównej, Sentry pracujące w sektorach utrzymania i wszelkie systemy zaopatrzenia a także kontakty z wybranymi jednostkami terenowymi, innymi niż te, którymi zajmuje się Pion Administracyjny. Techniczne jednostki terenowe, ze stacjami dalekiego zasięgu na czele, będą oczywiście podlegać pod Pion Techniczny. Czy wszystko jest jasne?
Część osób wymamrotało odpowiedzi, a Thace czuł, że wszyscy wokół, łącznie z Vhinku, wypalają mu już spojrzeniami dziurę w plecach; zerknął na przyjaciela i w oszołomieniu pokręcił głową, by dać mu znać, że zupełnie nie spodziewał się tego, co wygadywał Prorok. Ze zdziwieniem stwierdził, że Vog, stojąca obok, nie wydaje się aż tak zaskoczona, jak chyba powinna.
– Za nowym podziałem muszą oczywiście pójść zmiany kadrowe. Już na samym wstępie zaznaczę, że są to tylko wstępne, konieczne przesunięcia, które nie mogą czekać, zaś kolejne awanse i roszady nastąpią za około pół roku, po skompletowaniu i analizie wyników testów okresowych, w trakcie których liczę, że wyłonią się nowi liderzy. Szczegóły przekażę oficerom z Pionu Technicznego po tym spotkaniu, aby zbyt długo was tu nie trzymać, więc te osoby będę prosił, by zostały chwilę dłużej – kontynuował Prorok. – Nowo wydzielony Dział Serwisowy pozostanie w rękach porucznika Lorcana, który przez ostatnie kilkanaście lat samodzielnie i z pełnym zaangażowaniem administrował tak ogromną jednostką o bardzo szerokim zakresie uprawnień – oznajmił i udał, że nie słyszy, jak kilka osób parsknęło pod nosem; na twarzy Proroka nie było jednak nawet śladu emocji. – Szczegóły, jak już wspomniałem, omówimy w węższym gronie, bo widzę, poruczniku, że masz jakieś pytania – dodał, kierując wzrok na rosłą sylwetkę stojącego z przodu Lorcana. Thace stał zbyt daleko, by słyszeć, co powiedział mężczyzna; dostrzegł jednak lekkie poruszenie, a ktoś przytrzymał Lorcana, gdy ten zrobił ruch, jakby chciał wyrwać się do przodu i rzucić na Proroka.
– O kurwa… – wydusił Vhinku, stając na palcach i próbując dostrzec coś więcej w poruszeniu z przodu. – A zapowiadało się takie nudne spotkanie… Thace, naprawdę nic o tym nie wiedziałeś? Temu baranowi Prorok zabrał dwie trzecie składu…! – wyrzucił z siebie a wówczas Vog trąciła go łokciem w żebra.
– Ciszej, głupku – szepnęła. – Spodziewałam się… odwrotnej sytuacji.
– Co masz na…
– Jeśli zaś chodzi o Pion Techniczny – kontynuował Prorok, a potem uniósł wzrok i spojrzał w stronę Vhinku, Vog i Thace’a – pieczę nad nim przejmie porucznik Vog, która do tej pory zarządzała sekcją nawigacji – oznajmił, a wówczas Vog uśmiechnęła się w odrobinę wymuszony sposób, więc musiała spodziewać się jakichś zmian, które będą jej dotyczyć, tyle że, jak sama przyznała, nie takich. Kilka osób stojących wokół niej zaczęło wyrzucać z siebie gratulacje, zaś Vhinku objął ją ramieniem i szczerząc się szeroko, cmoknął ją w policzek, mówiąc coś, czego Thace w ogólnym zamieszaniu mógł niedosłyszeć, ale brzmiało jak ‘moja genialna techniczka’. – Ostatnie szczegóły, zanim was puszczę – odezwał się Prorok po paru chwilach, gdy towarzystwo nieco się uspokoiło. – Podział dawnej, niewielkiej sekcji nawigacji na sekcję techniczną i lotniczą zostawiam w rękach samej porucznik Vog, bo najlepiej orientuje się w talentach i kompetencjach swoich dotychczasowych podwładnych i te kwestie ustalimy na odrębnych spotkaniach. Ostatnia rzecz, jaką chciałbym przekazać, to że do Pionu Technicznego wróci formalnie podporucznik Thace i przez najbliższe pół roku będzie wykonywał prace związane z kontrolą i koordynację jednostek zewnętrznych. Gratuluję wszystkim wymienionym osobom i życzę im powodzenia w nowych wyzwaniach. Proszę o pozostanie porucznik Vog, porucznika Lorcana i wszystkich niższych oficerów z Pionu Technicznego. Reszta, jeśli macie jakieś pytania, omówimy to w najbliższym czasie. Możecie się rozejść.
– Nigdy tak jak teraz nie żałowałem, że nie zostałem inżynierem, bo czuję, że będzie tu zaraz niezły cyrk i aż serce mnie ściska, że tego nie zobaczę – stwierdził Vhinku, szczerząc się szeroko do Vog i Thace’a. – Oczekuję, że wszystko mi opowiecie. Ach, i oczywiście, moja droga, przekazuję w twoje ręce podporucznika Thace’a, zapewniam, że będziesz z niego niezwykle zadowolona i liczę, że właściwie się nim zaopiekujesz.
– Jeszcze słowo o zaopiekuje się tobą w sypialni tak, że przez tydzień nie będziesz chodził – szepnęła z rozbawieniem i Thace pożałował, że stał tak blisko nich, że musiał to usłyszeć. – Wynocha. Tak, wszystko ci opowiemy – dodała już normalnym tonem, po czym skinęła na Thace’a i obydwoje ruszyli do przodu sali, po drodze odbierając gratulacje od opuszczających pomieszczenie oficerów; nie, nie gratulowali im awansu czy przyjęcia bardziej wymagających zadań niż mieli do tej pory, lecz utarcia nosa temu kretynowi Lorcanowi. Kiedy dotarli na przód pustoszejącej sali, Lorcan rzucał jemu i Vog wiele mówiące, wściekłe spojrzenia, zaciskał pięści i zęby, ale powstrzymywał się przed czymkolwiek więcej.
– Widzę, że macie sporo pytań, ale w pierwszej kolejności parę słów ode mnie, które nie wydaje mi się, że powinna słyszeć cała jednostka – oznajmił Prorok, gdy wokół niego zgromadzili się wszyscy oficerowie z Pionu Technicznego. – W ciągu ostatnich miesięcy, kiedy razem z częścią jednostek przebywałem na kontroli w Achtelu C, w opiniowaniu był raport dotyczący licznych nieprawidłowości, jakie w ostatnich latach miały miejsce w Pionie Technicznym. Ciągłe awarie, wypadki, teraz jeszcze wyciek danych powiązany ze stacją dalekiego zasięgu, za którą to wy odpowiadacie. Nie zamierzam szukać kozłów ofiarnych, lecz ostatnie tygodnie zastanawiałem się nad rozwiązaniem problemu. Jest dla mnie jasne, że jednostki techniczne terenowe były od dawna zaniedbane i pozostawione samym sobie i nie, nie dziwi mnie to. Porucznik Lorcan niejednokrotnie narzekał oraz tłumaczył się z awarii oraz niedotrzymywania terminów niedostatkiem personelu i nadmiarem obowiązków. Zbywałem te uwagi i to oczywiście mój błąd. Prawdopodobnie miał rację, a wstępna analiza raportu, którym osobiście się zajmowałem, potwierdziła, że rozdzielenie zadań na dwie odrębne jednostki to właściwa decyzja. Wciąż analizujemy każdą zaraportowaną sytuację i planuję po wynikach testów wprowadzić dalsze zmiany, jednak te nie mogły dłużej czekać. Tak jak wspomniałem wcześniej, liczę na to, że w czasie testów wyłonią się kolejne osoby, które powinny mieć rozszerzone obowiązki i otrzymać awans, aby zoptymalizować pracę najbardziej obciążonych zespołów. Nie wykluczam też dalszych podziałów Pionu Technicznego. Oczekuję jednak, że przez najbliższe pół roku obie części, porucznika Lorcana i porucznik Vog, będą działały zdecydowanie lepiej niż dotychczas – powiedział, po czym kliknął coś na komunikatorze, a na ekranie za nim pojawił się dotychczasowy rozkład zespołów w Pionie Technicznym wraz z przypisanymi podporucznikowi odpowiedzialnymi za każdy z obszarów oraz liczbą podlegającym im żołnierzy. Kolejne kliknięcie, a zespoły zostały podzielone na zdecydowanie nierówne części i podzieliły pomiędzy Vog oraz Lorcana. – Kolejna kwestia… Podporucznik Thace, który wykonywał dla mnie w ostatnim czasie niestandardowe zadania, w najbliższym czasie ma się skupić na kontakcie i skoordynowaniu działań w technicznych jednostkach terenowych, w szczególności stacji dalekiego zasięgu i chociaż formalnie będzie podlegać porucznik Vog, w tej kwestii będzie raportować bezpośrednio do mnie, jako że sprawa ma obecnie najwyższy priorytet i zamierzam osobiście ją nadzorować. Jeśli zajdzie taka potrzeba, z jego dawnego zespołu wydzielimy kilka osób, które będą pomagać mu i zajmować się utrzymaniem relacji i bieżącymi kontrolami ze stacjami dalekiego zasięgu, zaś docelowo zamierzam wydzielić jednostkę, która poświęci temu cały swój czas. Większość osób zajmujących się komunikacja i szyfrowaniem pozostanie jednak przy dotychczasowych zadaniach na miejscu, z podporucznikiem Secanem jako zwierzchnikiem. Otworzymy też dodatkowe rekrutacje, zarówno tutaj jak do jednostek terenowych. Thace, Secan, być może w pracy zawodowej wy lub wasi podwładni poznali osoby, które mogą polecić. Te wnioski rozpatrzę w pierwszej kolejności – oznajmił i po raz pierwszy od jakiegoś czasu spojrzał na Lorcana. – Poruczniku, widzę, że chcesz coś powiedzieć. Zamieniam się w słuch.
– Tak, tylko jedno: co to ma znaczyć? – powiedział tonem, w którym oprócz złości pobrzmiewał… strach? Thace nie był tego całkowicie pewien. – Zabierasz mi połowę składu bez żadnego racjonalnego powodu!
– Trzy czwarte – uściślił Prorok. – Zaś powody przedstawiłem wcześniej. Chcę wierzyć, że błędy i niedbałość, które miały miejsce, wynikały z nadmiaru obowiązków a nie jakichkolwiek innych przyczyn.
– Co niby sugerujesz, komandorze? – odparł Lorcan. – Daj mi przykłady, a wskażę winnego absolutnie każdej sytuacji jaka miała miejsce!
– Sugerowałbym nie prosić o przykłady, poruczniku. Istnieje bardzo duże ryzyko, że więcej niż połowa przypadków nieprawidłowości do jakich doszło, a gdzie odpowiedzialność była rozmyta, w razie szczegółowego śledztwa wskazałyby jako winnego personalnie ciebie, tyle że, jak już powiedziałem, nie zależy mi na szukaniu winnych a rozwiązaniu problemu. Samo zablokowanie funduszy na kilka istotnych modernizacji oraz wstrzymywanie wdrożenia procedur bezpieczeństwa to wystarczające argumenty przemawiające za tym, że nie radziłeś sobie najlepiej. Mam podać konkretne sytuacje, czy jednak dasz temu spokój?
– Wszystko jestem w stanie wyjaśnić! Przyjrzę się każdej sytuacji, zweryfikuję ją i…
– Nie i powtarzam kolejny raz: nie zależy mi na wyjaśnianiu i szukaniu kozła ofiarnego, na którego można by zrzucić odpowiedzialność na każdą awarię i usterkę. Mój cel, to aby w końcu przestały się pojawiać, a skoro nie byłeś w stanie upilnować swoich pracowników, właściwie tym zarządzać i nie wykonałeś żadnych działań naprawczych przez tyle czasu, to wprost oznacza, że nie masz pomysłu na sterowanie tak dużym pionem albo też że pion ten jest w istocie za duży i nie dałby sobie z tym rady nikt.
– I sądzisz, że da sobie radę ONA? – prychnął, z politowaniem zerkając na Vog. Kobieta uniosła podbródek i spojrzała na niego wyzywająco. – Wątpię, czy ma jakiekolwiek pojęcie o sprawach, jakimi się zajmujemy w Pionie Technicznym.
– W przeciwieństwie do ciebie, skończyłam ze świetnymi wynikami jedną z najlepszych wojskowych akademii technicznych w Imperium, więc ten komentarz był zupełnie nietrafiony – odparła ostro Vog, zanim Prorok zdołał się odezwać.
– Ale zarządzałaś jednostką, która miała zaledwie kilkadziesiąt osób! Była mniejsza niż niektóre jednostki moich podporuczników!
– Tak jakbyś ty miał jakiekolwiek kwalifikacje. Przed przybyciem tutaj byłeś zwykłym podporucznikiem technicznym zarządzającym Sentry, a nie żołnierzami, zaś ukończenie akademii wojskowej zajęło dwa lata dłużej niż innym i biorąc pod uwagę jakim jesteś tępakiem, przypuszczam, że dostałeś dyplom tylko dlatego, że twoja matka miała wystarczające wpływy…
– Nie waż się w to mieszać mojej matki!
– Dość! – uciął Prorok z irytacją. – Lorcan, jeśli masz dalsze uwagi co do mojej decyzji, omówimy je na…
– Chcę omówić je teraz! W całym gronie moich podwładnych!
– Poruczniku, to ostatnie ostrzeżenie.
– Co zrobiła ta mała szmata? – rzucił wściekłe spojrzenie na Vog i Thace’a i zrobił krok w ich stronę – oddajesz mój pion durnemu dzieciakowi bez doświadczenia! Czyżbyś pukał ją tak jak połowa składu oficerskiego i któreś dnia obciągnęła ci na tyle skutecznie, że…
– Poruczniku, dość – warknął Prorok. Nie podniósł głosu, ale jego ton był tak lodowaty, że Lorcan natychmiast zamilkł. – Jeszcze jedno słowo, a zapracujesz nie na przesunięcie, lecz komisję dyscyplinarną. Kierowanie Działem Serwisowym to twoja ostatnia szansa na pozostanie w mojej jednostce. Tego rodzaju oskarżenia są karygodne i obrzydliwe. Zakładam, że powiedziałeś te słowa w emocjach i wzburzeniu i tylko dlatego nie wyciągnę z tego tytułu konsekwencji.
– To obserwacja, a nie emocje, a oprócz niej jest jeszcze Thace, ten cholerny, przemądrzały gówniarz, który czepia się każdego drobiazgu jakby miał o czymkolwiek pojęcie, wpieprza we wszystko i wchodzi ci w dupę od pierwszego dnia, gdy tylko się tu… – tym razem nie zdołał dokończyć, bo Prorok zbliżył się do niego i bez słowa ostrzeżenia spoliczkował. Lorcan oniemiał, zszokowany takim obrotem sprawy, a jego twarz pociemniała z powodu wstydu i upokorzenia.
– Masz rację, pomyliłem się dokonując tych zmian – powiedział cichym, wściekłym głosem, a jego pięści mocno się zacisnęły, jakby powstrzymywał się przed uderzeniem Lorcana ponownie, tym razem mocniej. – Jesteś zawieszony w pełnieniu obowiązków na miesiąc. W tym czasie Pionem Technicznym w pełnym składzie zajmie się Vog, a my spotkamy się na komisji dyscyplinarnej i jednak zajmiemy sprawdzaniem wszystkich przypadków, co do których należałoby przeprowadzić śledztwo. Oczekuj powiadomienia o dalszych krokach na swoim komunikatorze. W ciągu kwadransa wszystkie twoje dostępy do wojskowych sekcji w Bazie zostaną wyłączone. A teraz, zejdź mi z oczu.
– Nie zostawię tego tak…!
– Powodzenia. Radziłbym jednak spożytkować swój bezpłatny urlop na przygotowaniu się do testów, bo twoje wyniki od lat się pogarszają, a nie wszczynaniu ze mną wojny, której nie masz szansy wygrać. Odmaszerować.
Lorcan sapnął pod nosem jakieś przekleństwo, ale nie odważył się już powiedzieć ani słowa. Thace miał wrażenie, że mężczyzna do samego końca nie przypuszczał, że jego zachowanie będzie mieć konsekwencje, bo przecież nigdy dotąd nie miało. Prawdopodobnie będzie musiał poinformować o tym, co zaszło Sendaka… i Thace niemal mu tego współczuł. Na sali zapadła kompletna cisza i chociaż w trakcie tej niesamowicie szybko eskalującej przepychanki co niektórzy podporucznicy z trudem hamowali chichoty, teraz zachowali kompletną powagę i nikt nie ważył się odezwać ani poruszyć.
– Czy macie jeszcze jakieś pytania? – spytał Prorok cichym, napiętym tonem, lecz nie uzyskał odpowiedzi, a parę osób pokręciło tylko głowami. – Cóż. Sprawy ułożyły się inaczej niż planowałem. Mam kilka kwestii do załatwienia, więc zejdźcie mi z oczu. Vog, Thace, oczekuję waszej obecności za pół godziny na spotkaniu z oficerami z jednostek terenowych. Wasze zadania zarówno na najbliższy miesiąc jak też kolejne omówimy później. Poinformuję resztę składu o chwilowej zmianie planów za pomocą komunikatora – oznajmił, po czym odwrócił się i zrobił kilka sztywnych kroków w stronę panelu sterowania, gdzie wyłączył główny ekran.
Nikt nie ważył się zaprotestować, a gdy kolejni oficerowie skierowali się do wyjścia, Thace był ostatnim, który ruszył się z miejsca i zrobił to dopiero, gdy Vog trąciła go w ramię. Rzucił Prorokowi ostatnie spojrzenie, wahając się, czy powinien zostawiać go samego, ale nie miał żadnej wymówki, by na oczach kilkunastu oficerów sprzeciwić się jego jednoznacznemu poleceniu. Liczył, że Prorok sam powie, że jednak go potrzebuje, wyjaśni mu wszystko, porozmawiają… ale nic takiego się nie stało, a komandor stał samotnie, sztywny, zimny i niedostępny.
***
Chapter 21: Vog i Vhinku
Notes:
Sądziłam, że wyrobie się z korektą w majówkę bo zajmę się tym w wolnych chwilach, ale zupełnie nie było na to szansy i do worda niemal wtedy nie siadałam ;) W końcu jednak jest, po mnóstwie przeróbek, wątpliwości i wielokrotnym przenoszeniu różnych fragmentów z tego rozdziału do jednego z przyszłych i na odwrót. Naprawdę cieszę się, że wreszcie się z tym uporałam:)
Chapter Text
***
Kiedy tylko Thace i Vog znaleźli się na korytarzu, mały tłumek podporuczników z Pionu Technicznego już dyskutował zawzięcie o zajściach sprzed paru chwil; kobieta przeklęła pod nosem, chyba nie mając ochoty na towarzystwo, lecz wyprostowała się i przybierając postawę pewnego siebie oficera, podeszła do nich szybkim krokiem.
– Wracajcie do swoich obowiązków. Na razie nic więcej nie jestem w stanie wam powiedzieć, ale spotkam się ze wszystkimi, gdy tylko komandor przekaże mi odpowiednie dyspozycje. Podobnie jak wy, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy – oznajmiła ostrym, władczym tonem, na co parę osób spojrzało po sobie, ale nie wyglądało na to, że ktokolwiek zamierzał kwestionować jej słowa. – Jak będziecie przekazywać wszystkim informacje na temat tego, co zaszło, nie ubarwiajcie tej historii i nie rozsiewajcie niestworzonych plotek. Nie chce usłyszeć jutro przy śniadaniu, że komandor i Lorcan stoczyli na podłodze walkę, a ja i Thace popłakaliśmy się na inwektywy jakimi obrzucił nas ten kretyn.
– Oczywiście, pani porucznik… – wymamrotało parę osób, a kilkoro z pewnym wahaniem jej zasalutowało. Vog nie skomentowała tego, prawdopodobnie spodziewając się, że niestworzone plotki tak czy inaczej się pojawią. – Thace, za mną – dodała, po czym minęła całą grupę i ruszyła przed siebie, nie oglądając się na niego; na korytarzach wciąż szwendało się sporo osób, ale zbywała tych, którzy próbowali do niej podchodzić, zaś do Thace’a się nie odzywała. Po paru minutach znaleźli się w jej prywatnym gabinecie, gdzie pospiesznie zablokowała drzwi i wystukała parę słów na komunikatorze, a potem wyciągnęła z biurka trzy filiżanki i uruchomiła ekspres, by podgrzać zaparzoną wcześniej porcję ruuso.
– Mamy trochę czasu przed spotkaniem z oficerami z zewnątrz, a ja nie mam teraz głowy na tłumaczenie się komukolwiek z tego, co zdecydował Prorok. Chcę, żebyś wiedział, że naprawdę się tego nie spodziewałam – odezwała się Vog, wpatrując się w niego czujnie, jakby sądziła, że ten powie, że on się w sumie spodziewał i zdradzi coś więcej.
– Ja tym bardziej, pani porucznik – odparł ostrożnie, na co kobieta uśmiechnęła się krzywo, chyba nie do końca mu wierząc.
– Ale zapewne wiedziałeś, że nie takie były moje plany. Mierzyłam wyżej niż Pion Techniczny i jestem całkowicie pewna, że Vhinku ci wszystko wypaplał w czasie, gdy byliśmy skłóceni. Nie broń go, bo nie mam do niego pretensji. Lepiej, że mówił to tobie niż któremukolwiek z oficerów, z którymi przyjaźnił się wcześniej, bo wówczas wiedziałaby już o tym cała Baza Główna – oznajmiła i podsunęła do ekspresu pierwszą filiżankę. – Powiem ci wszystko w skrócie, bo tobie to wystarczy, a Vhinku będzie się domagał całego mnóstwa zupełnie nieistotnych szczegółów. I chcę poznać twoje zdanie, bo spodziewam się że jako jedyny z oficerów możesz masz jakieś spostrzeżenia inne niż powtarzanie niestworzonych plotek. Nadal zamierzam starać się o awans na podkomandora na miejsce Prelkaxa i nie zamierzam z tego rezygnować. Wczoraj poinformowałam o tym komandora, ale rozmowa poszła w zupełnie innym kierunku niż się spodziewałam – powiedziała i zerknęła na Thace’a, jakby chciała ocenić, czy informacja go zaskoczy, lecz ten wpatrywał się w nią bez mrugnięcia, czekając na ciąg dalszy. – Jako jeden z nielicznych poruczników mam ściśle techniczne wykształcenie i pytał mnie opinię na temat podziału jednostki Lorcana. Między innymi o to, czy chciałabym ją przejąć w całości lub w części, bo gdy usłyszał o moich ambicjach, od razu stwierdził, że mam zbyt wąską specjalizację i za małe kompetencje, by zarządzać własną flotą jako podkomandor. Zabolało, ale pewnie miał rację. Wprost powiedział mi też, że nie znam się na kwestiach administracyjnych i że po rozdzieleniu Pionu Technicznego i przekazaniu w moje ręce części zespołów Lorcana, co i tak zamierzał zrobić w trybie pilnym, miałabym szansę nabrać niezbędnego doświadczenia. To co powiedział Lorcan na mój temat… – zająknęła się. – Jest bezczelny i dlatego się na to ośmielił, ale pewnie nie jest jedynym, który tak sądzi. Gdyby komandor zdecydował się już teraz dać mi stanowisko Prelkaxa, zostałoby to zakwestionowane przez zbyt wiele osób. Pewnie ciężko ci to pojąć, co? – spytała z cieniem irytacji i zamachnęła ręką, lekko trącając filiżankę, tak że odrobina ruuso chlapnęła na blat. – Ani ty ani Vhinku nie rozumiecie, o ile łatwiej jest w wojsku facetom. Każdy mój awans to zawsze pytania i uśmieszki, zresztą jak u każdej oficer, która została awansowana przez dowódcę będącego mężczyzną.
– W samym tylko Naczelnym Dowództwie pracują cztery kobiety. A z blisko setki komandorów kobiet jest około dwudziestu. Mogłabyś wyjechać i robić karierę poza Sektorem Centralnym – powiedział Thace, nie mając pojęcia, jak inaczej skomentować jej słowa; podczas konfrontacji z Lorcanem wydawała się w ogóle nie przejmować jego oskarżeniami, teraz jednak była zła i ewidentnie zraniona. Vog spojrzała na niego z irytacją i nawet nie próbowała ukrywać, że było to ostatnie stwierdzenie, jakie chciała od niego usłyszeć.
– Nie po to uczyłam się i starałam całe życie, żeby wylądować na jakimś zadupiu. Z zadupia w drugim kręgu uciekłam na studia i moim marzeniem od samego dzieciństwa było pracować w ścisłym centrum. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Mam ambicje, ale bliscy ludzie też się dla mnie liczą, a obecnie wszyscy moi bliscy są właśnie tutaj. Zresztą… gdy tu przybyłam, komandor była zresztą Ranto i sądziłam, że przy niej będzie mi łatwiej. Tyle że zmarła niedługo później, a jej miejsce przejął Prorok… nie myśl, że mam coś przeciwko niemu – zastrzegła natychmiast. – W przeciwieństwie do wielu innych dowódców, traktuje swoich żołnierzy sprawiedliwie, nie jest okrutny ani podły. Tak, z wiekiem zgorzkniał i bywa przykry, o czym zapewne dobrze wiesz, ale wtedy, gdy dopiero zaczynałam, wspierał zarówno mnie jak wszystkich innych młodych rekrutów i był dla mnie rodzicem i mentorem bardziej niż ktokolwiek z moich krewnych. Tak, mogłam odejść, ale nie zamierzałam rzucać miejsca, w którym znalazłam swoje miejsce, tylko dlatego że komandorem został jednak facet i potem zaczynać gdzieś od zera – stwierdziła i zamilkła na moment. – Widzisz, tak się składa, że nie utrzymuję z rodziną żadnych kontaktów, a Baza Główna była pierwszym miejscem, gdy się do kogokolwiek zbliżyłam. Ostatni raz widziałam swoich krewnych na oczy w dniu, w którym wyjeżdżałam do akademii wojskowej, a tam zresztą też nie nawiązałam żadnych znaczących znajomości. Uściślając, wyjeżdżałam wydzierając się na moich rodziców i dziadków tak bardzo, że powiedzieli wprost, że mnie wydziedziczają i żebym nie ważyła się wracać.
– Akurat o tym coś o tym wiem – powiedział Thace, gdy Vog na moment zamilkła.
– Szczerze wątpię – odparła sucho. – Twoja rodzina to wojskowi i są jednak na jakimś poziomie, wykształceni i ambitni. Moi krewni to banda nierobów, mieszkają w kolonii, gdzie wciąż jest legalne niewolnictwo, nigdy nie musieli ruszyć palcem, a pieniądze z plantacji i kopalni i tak płynęły na ich konta. To żałosne. Wojsko było dla mnie jedyną szansą by się stamtąd wyrwać jako nieletnia i coś osiągnąć dzięki własnej pracy, ale nie zamierzałam brać udziału w kolonizacji i przykładać ręki do powstawania kolejnych takich miejsc. Chciałam trafić w cywilizowane miejsce, a propozycja pracy z Bazy Głównej od razu po skończeniu akademii była dla mnie darem niebios. Oczywiście, musiałam wypruwać sobie żyły, żeby Prorok mógł mnie awansować na podporucznika a potem porucznika i by zawsze miał konkretne, jednoznaczne dowody i przykłady, że jestem świetna w tym co robię, bo inaczej to zawsze by budziło wątpliwości i plotki. I dlatego mówię, że ty masz łatwiej. Sama adnotacja w twoich papierach, że pochodzisz z rodziny wojskowej, to znakomity start. No i ty mogłeś jeździć z komandorem na wycieczki, spędzać całe wieczory w auli X-10 i zamieszkać na stałe na jego statku i najgorsze co mogą o tobie mówić, to że jesteś lizusem i donosicielem. Dobrze wiesz, jakby to wyglądało, gdyby identycznie traktował początkującą, ładną oficer w twoim wieku. Was przynajmniej nikt nie podejrzewa o to, że pozycję zdobywasz w łóżku – powiedziała z goryczą.
– Gdyby nas podejrzewano, czekałyby nas znacznie poważniejsze konsekwencje niż gdyby Prorok sypiał z chętną karierowiczką – odpowiedział, na co Vog westchnęła.
– Więc lepiej by nikt nie zaczął mieć takich pomysłów, co? – powiedziała, zerknęła na niego i przez jedną krótką chwilę Thace obawiał się, że może kobieta wie coś więcej niż dawała po sobie poznać, ta jednak zmieniła temat. – Pewnie niepotrzebnie się nad sobą użalam. Ostatecznie właśnie dostałam awans, a dowodzenie Działem Nawigacja a Pionem Technicznym to zupełnie inny poziom odpowiedzialności. Nawet jeśli wciąż jestem tylko porucznikiem. Po prostu… – zająknęła się. – Byłam tak samo jak wy wszyscy zaskoczona, gdy Prorok powiedział, do której części ma trafić sekcja nawigacji, bo gdy z nim wczoraj rozmawiałam, miał on stać się częścią Działu Serwisowego… czy jak tam komandor zdecydowałby się to nazwać. No a Pion Techniczny miał rozdzielić się na dwa podobnej wielkości, a nie duży ‘pion’ oraz znacznie mniejszy ‘dział’, bo to właśnie mu poradziłam gdy wczoraj rozmawialiśmy, a on wydawał się z tym zgodzić. Tymczasem dał mi znacznie więcej… i wszyscy wiedzą, że dla Lorcana to degradacja a dla mnie awans ze specjalistycznej, ale niedużej jednostki, do czegoś bardziej wymagającego i dającego szansę, by się wykazać. W Pionie Technicznym będę musiała ogarniać znacznie więcej tematów. Tak samo jak musi je ogarniać podkomandor z własną flotą. I o ile będę sobie radzić choćby minimalnie lepiej niż Lorcan, to raczej zamknie wszystkim usta. Tyle że nie tego się spodziewałam i nie wiem, co o tym myśleć. Co o tym sądzisz, Thace?
– Byłem… zaskoczony – zdołał wydusić i odwrócił wzrok, nie będąc w stanie znieść jej natarczywego spojrzenia. – Przypuszczam, że dla ciebie to faktycznie ogromna szansa i komandor podjął właściwą decyzję.
– Zrobił to przede wszystkim dlatego, że wreszcie nadarzyła się okazja, by utrzeć Lorcanowi nosa. Może przemyślał sobie w nocy wszystko i postanowił inaczej podzielić Pion Techniczny, a gdy Lorcan zaczął pyskować, w końcu miał jednoznaczny powód, by go zawiesić w obowiązkach – zauważyła i westchnęła. – Większość oficerów będzie widzieć w całej sytuacji tylko porażkę Lorcana a nie mój sukces.
– Nikt z Pionu Technicznego nie będzie kwestionował tej decyzji, bo nie znoszą Lorcana i przyjmą cię na jego miejscu z otwartymi ramionami i akurat o tym mogę cię zapewnić, bo pracowałem tam wystarczająco długo – odparł Thace szybko. – Po tym, co nawyprawiał… pewnie sądzą, że przejmiesz jego stanowisko na stałe. Wątpię, czy ktokolwiek wierzy jeszcze, że zostanie mu choćby i ten dział, który miał dostać we wstępnych planach komandora…
– Dobrze, że tak sądzą, jeśli moje plany mają pozostać tajemnicą. W razie gdy nic z tego nie wyjdzie, nie będę musiała znosić złośliwości. Masz dziwną minę. O co chodzi? – spytała, ale Thace nie był w stanie szybko wymyślić wiarygodnej wymówki; żałował, że poprzedniego dnia kazał Prorokowi nie mówić o swoich planach, bo wówczas miałby szansę przygotować się na tego rodzaju pytania.
– Po prostu… wciąż jestem zaskoczony, że komandor postąpił inaczej niż ustalaliście… i w ogóle że tak nagle wprowadził zmiany. Sądziłem, że poczeka z tym jeszcze pół roku, do czasu, gdy otrzymamy wyniki testów… i że jedyne, co może zrobi szybciej, to uregulowanie mojego stanowiska, bo rozmawiałem z nim o tym…
– Czyli kolejne duże zmiany za pół roku, a następne, gdy tylko Prelkax złoży oficjalny wniosek o przejście na emeryturę – powiedziała w zamyśleniu Vog. – Osiągnął minimalny wymagany wiek emerytalny już parę lat temu i przyznał się kiedyś Zak, a ona oczywiście powiedziała to mi i Endov: że odejdzie, gdy tylko Prorok znajdzie mu odpowiedniego następcę. Którym najwyraźniej nie jestem, bo za mało jeszcze umiem, a nie wiem, czy komandor będzie czekać kilka lat zanim nabiorę doświadczenia – powiedziała z przekąsem i zamilkła na moment. – Zadania, które miały przypaść Lorcanowi, zanim zaczął się awanturować, to rzeczy, które z dnia na dzień dałoby się włączyć do Pionu Administracji. To rzeczy, które były w Technicznym tylko ze względu na jakieś zaszłości i dawne ustalenia. Pionem Administracji zarządza porucznik Snat, który tak samo jak podkomandor Prelkax zamierza wkrótce odejść na emeryturę. Nie zdziwiłabym się, jeśli Prorok przetrzyma go i że może już szuka zastępcy, a gdy przyjdzie czas, zrobi kolejną roszadę i nie mam pojęcia, co komu przydzieli. Sam wspomniał na zebraniu, że to chwilowe rozwiązanie. Jeśli nie sprawdzę się w Pionie Technicznym jako doskonały zarządca, który poradziłby sobie z czymś większym, komandor wyznaczy na miejsce Prelkaxa kogoś innego, może z zewnątrz. A może rozdzieli jego flotę na pozostałą czwórkę komandorów. A ja w takiej sytuacji zostanę tutaj na długie lata, w papierach, procedurach i całym mnóstwie nudnych rzeczy, od których chciałam uciec, bo zbyt długo już się nimi zajmuję i chcę czegoś więcej. Dekadę temu zarządzanie Pionem Technicznym byłoby szczytem moich marzeń. Teraz to test, który o ile nie zdam go ponadprzeciętnie, stanie się dla mnie kajdankami, z których nie wiem, czy zdołam się wyrwać.
– Może powinnaś podzielić się swoimi rozterkami z komandorem, pani porucznik – powiedział Thace, wpatrując się w swoje dłonie, w których zaciskał filiżankę ruuso. – Nie jestem doświadczonym oficerem. Nie mam aż takich ambicji. Nie rozumiem tego wszystkiego. Kilka lat temu byłem zwykłym technikiem i nie myślałem nawet o stopniu oficerskim. Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
– Nie oczekuję porad. Liczyłam, że może coś wiesz, ale najwyraźniej się myliłam. A poza tym potrzebowałam wyrzucić to z siebie przed kimś, kto nie będzie obsypywał mnie pochwałami i komplementami, na które nie będę umiała odpowiedzieć, bo po prostu wciąż nie do końca wierzę w to, co się stało – odparła na to. – Vhinku będzie się cieszyć i mi gratulować, że wykopałam ze stanowiska Lorcana i że zrobiłam to z przytupem. Będzie szczęśliwy, że coś osiągnęłam. Endov, Zak, wszyscy, z którymi jestem blisko, też będą sądzić, że to krok do przodu. Pion Techniczny to nie jest coś, czego się spodziewałam i czego pragnęłam, ale oczywiście przyłożę się do wszystkiego z pełnym zaangażowaniem, jak do każdej rzeczy, którą się zajmuję.
– Nie wątpię w to, pani porucznik – powiedział i spróbował zmusić się do uśmiechu; Vog odwzajemniła go i przekrzywiła lekko głowę.
– Wyciągnięcie z ciebie jakiejkolwiek szczerej opinii to ogromne wyzwanie. Nie mam pojęcia, jak komandor to znosi, bo zazwyczaj podobna zachowawczość doprowadzała go do szału – zauważyła z cieniem rozbawienia, a Thace tylko wpatrywał się w nią, ponownie nie wiedząc, jak zareagować. – Więc… oto jesteś moim podwładnym. Zabawne, jak się wszystko poukładało, co? Pracujesz tu zaledwie półtora roku i jestem trzecią już osobą, której będziesz bezpośrednio podlegał. Albo i czwartą, biorąc pod uwagę fakt, że podczas misji i teraz, w czasie kontroli, masz raportować bezpośrednio do komandora.
– Sporo się zmienia, to fakt – odparł, kolejny raz nie rozumiejąc, co Vog miała na myśli; gdy drzwi do pomieszczenia się otworzyły i pojawił się w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Vhinku, poczuł ulgę, że to koniec tej dziwnej rozmowy, chyba zresztą pierwszej tak długiej, jaką kiedykolwiek miał z Vog na osobności.
Tak naprawdę nie znał jej zbyt dobrze, większość informacji na jej temat usłyszał od Vhinku, odrobinę też od Proroka – ale z nim ostatecznie spędzał tyle czasu, że siłą rzeczy rozmawiali o różnych osobach, z którymi pracowali. Wiedział, że była lubiana, racjonalna i ambitna, ale tak naprawdę nie potrafił powiedzieć o niej więcej; nie była aż tak ekstrawertyczna jak Vhinku, a Thace w jej towarzystwie nigdy nie czuł się tak swobodnie jak przy nim. I teraz, gdy jego przyjaciel pojawił się tutaj z szerokim uśmiechem, objął Vog w pasie, uniósł do góry i obrócił się z nią wokół własnej osi, nagle przypomniał sobie jej dawne fantazje – bo może ta ich rozmowa była tak dziwna między innymi dlatego, że Vog też była przy nim odrobinę skrępowana, bo przypomniała sobie, że rok temu myślała o nim w zdecydowanie niestosowny sposób, zaś teraz miała być jego przełożoną. A może po prostu dopowiadał coś sobie i nadinterpretował fakty, bo zazwyczaj czuł się skrępowany przy każdej kobiecie, której wiedział, że się podobał. Z mężczyznami nie miał tego problemu, bo w wojsku się to nie zdarzało... a jeśli nawet jacyś byli, to żaden przed Prorokiem nie odważył się okazać tego w jakikolwiek sposób. Gdy zaś podobał się jakiemuś w innych okolicznościach niż w pracy, zazwyczaj po prostu szedł z nimi do łóżka i problem z ewentualnym skrępowaniem rozwiązywał się sam.
– O niebiosa. Wszystko już usłyszałem! – wykrzyknął Vhinku, wyrywając go z krótkich, dziwnych rozmyślań. – Nie mogę w to uwierzyć, nie dość, że Prorok go najpierw zdegradował z dowódcy Pionu na dowódcę Działu, to jeszcze ZAWIESIŁ NA MIESIĄC! A ty przejmujesz całość jego obowiązków i jeszcze jakieś dodatkowe! Na pewno już nie wróci na stanowisko, to kompletnie przegrana sprawa, i w dodatku, mówcie mi natychmiast, czy to prawda, że komandor przywalił mu tak mocno, że Lorcan prawie się przewrócił?! I za co, na niebiosa?!
– Tylko go spoliczkował, a Lorcan nawet się nie zachwiał – odparła Vog i lekko trąciła go w ramię, by odstawił ją na ziemię. – Zrobił to po tym jak Lorcan zasugerował, że dostałam awans, bo sypiam z Prorokiem, a Thace’a nazwał lizusem.
– Nie masz pojęcia jak żałuję, że tego nie widziałem – roześmiał się Vhinku.
– Wiesz, gdybyś był obok, oczekiwano by może, żebyś to ty bronił mój honor – parsknęła Vog i puściła do niego oko. – Powiedział też, że spałam z połową oficerów.
– Bo spałaś, a teraz okazyjnie sypiasz z czterema facetami poza mną. I w czym problem? Jakby w Bazie Głównej stosunek facetów do kobiet był odwrotny, to zrobiłbym wszystko, by też przespać się z połową ślicznych pań oficer. No i nie jestem idiotą. Lorcan nie ośmieliłby się przywalić Prorokowi, ale mi już pewnie by przywalił. Jest ogromny i połamałby mi szczękę nawet się nie wysilając. Opowiedzcie mi o wszystkim, po kolei!
– To już wszystko, bo cała akcja trwała zaledwie parę minut – odparła Vog, ale mimo to zaczęła przytaczać każde zdanie, jakie padło i odpowiadać na pełne ekscytacji pytania Vhinku; Thace zerknął na godzinę i chociaż Prorok kazał im zostawić go samego, poczuł, że może był mu bardziej potrzebny niż tutaj. Przy Vog i Vhinku czuł się jak piąte koło u wozu i miał wrażenie, że obydwoje to wiedzieli, bo żadne nie zaprotestowało, gdy podniósł się z miejsca.
– Słuchajcie, Nie obraźcie się, ale… pójdę do komandora. Wydawał się wzburzony. Nie chciałbym, aby podczas spotkania z oficerami z zewnątrz znów się o coś wściekł i jeśli stwierdzę, że kompletnie się do tego w tym momencie nie nadaje, spróbuję mu to wyperswadować.
– Jasne – odparła Vog bez cienia podejrzliwości, ale Vhinku rzucił mu krótkie, dziwne spojrzenie. – Nie zaczęłam jeszcze swojego ruuso, może podrzucisz mu je, tak na uspokojenie? Podobno na stacji odurzyłeś go czymś, gdy za bardzo się… – urwała, kiedy Thace spojrzał na Vhinku z wyrzutem, ale potem całą trójką się roześmiali, on jednak zupełnie bez przekonania.
Parę chwil później zbliżał się już do auli, w której miało miejsce spotkanie; na korytarzu zaczepiło go parę osób, ale zbył je, mówiąc, że Prorok go wezwał i wskazując na dwie filiżanki z gorącymi napojami. Przypuszczał, że co niektórzy znów uznają, że narkotyzuje komandora i to dlatego potrafi na niego wpłynąć; idiotyczna plotka, która miał wrażenie, że wciąż krążyła po Bazie Głównej, tyle że nie przejmował się tym jakoś szczególnie, tym bardziej że teraz, możliwe, że była przydatna.
Drzwi do auli nie były zablokowane, co przyjął z ulgą i cicho wszedł do środka; Prorok stał w tym samym miejscu co dwadzieścia minut temu, zgarbiony i nieruchomy, a Thace pożałował, że wcześniej w ogóle wyszedł i zostawił go samego. Miał do niego żal, że nie powiedział mu o istotnych decyzjach, ale bardziej jednak martwił się o niego… i trochę obawiał możliwego wybuchu.
– Postanowiłem sprawdzić, czy wszystko w porządku, komandorze – powiedział ostrożnie i postawił przy nim tacę z filiżankami ruuso.
– Nie, ale nic na to nie poradzisz – odparł Prorok i spojrzał na niego, z całą paletą emocji na twarzy. – To moja wina i pewnie zbiorę za swoją pochopność gorzkie żniwo. Niepotrzebnie dałem się sprowokować, a ten idiota pewnie jest już na łączach z Sendakiem. Zablokowałem mu dostępy do systemów oraz do hali odlotów, ale nawet stąd…
– Jeśli do niego dzwoni, a nie ma już uprawnień oficerskich, będziemy mieć nagranie. Po spotkaniu wyciągnę je z serwerów, jeśli miałbyś z tym problem.
– Wątpię, że będzie aż tak głupi. Raczej do niego napisze, a tych wiadomości, jeśli je szyfruje, a raczej to robi, tak łatwo nie wyciągniemy. Nie mam pojęcia, co mu przekaże, ale z całą pewnością namiesza, pokręci tę sytuację niezgodnie z prawdą i przedstawi mnie jako niesprawiedliwego furiata – oznajmił Prorok, zerkając na swoje zaciśnięte pięści. Thace przysunął się do niego i niepewnie pogładził go po wierzchu dłoni, uznając, że warto go chociaż trochę uspokoić, bo czuł, że Prorok wciąż jest na granicy wybuchu; nie miał pewności, czego mężczyzna żałował najbardziej i czuł, że powinien to z niego wyciągnąć, aby wiedzieć, jak postępować.
– Sam przyznałeś, że niepotrzebnie się uniosłeś – zauważył, na co Prorok spojrzał na niego z wyrzutem, ale nic nie powiedział. – Niepotrzebnie mnie broniłeś. Rozumiem, że się wściekłeś. Ale zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdybyś przyłożył mu w twarz, gdy oskarżył ciebie i Vog o seks, niż mnie o lizusostwo.
– Nie mogłem pozwolić mu cię obrażać – syknął ostrym, nieprzyjemnym głosem, który uniósł się przy kolejnych słowach. – Nie ma o niczym pojęcia, ten cholerny padalec, który…
– Prorok – przerwał mu Thace. – Oskarżył cię o romans z podwładną i awansowanie jej z tego powodu. Wiem, że strzelał na oślep. Ale musimy na niego uważać. Nawet z ograniczonymi dostępami może zacząć węszyć, zwłaszcza gdy upokorzyłeś go przy wszystkich… obawiam się, że on tego tak nie zostawi. Dobrze wiesz, że będzie musiał tłumaczyć się przed Sendakiem. A na pewno są tu pojedyncze osoby, które go popierają. Będzie obserwować całą naszą trójkę.
– Masz rację. Fatalnie to rozegrałem… muszę z nim dziś porozmawiać na osobności. Przyhamować jego ewentualne zapędy.
– Daj na wstrzymanie, bo wciąż jesteś wściekły i w tym stanie boję się, że znów stracisz nad sobą panowanie – westchnął i ponownie pogładził go po dłoni, z ulgą zauważając, że Prorok przestaje zaciskać pięść z całej siły. – Napisz do niego, jeśli musisz i umów go na jutro na rozmowę. Napisz mu, że przesadził i że musiał zostać ukarany, ale obiecaj, że wysłuchasz jego argumentów. Uspokój go jakoś. Wiem, że to potrafisz. Jesteś w takich sprawach lepszy ode mnie.
– Pewnie masz rację. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
– Na pewno nie strzaskałbyś po pysku porucznika, który cię szpieguje dla Sendaka, przy całym składzie oficerskim Pionu Technicznego – westchnął Thace.
– Musiałem cię bronić. Jesteś dla mnie najważniejszy, ważniejszy niż… niż to wszystko. Niż wszystkie te problemy, przepychanki, cała nasza praca… – wyrzucił z siebie, a Thace poczuł, jak jego gardło zaciska się z powodu emocji i wyrzutów sumienia. Nigdy czegoś takiego od nikogo nie słyszał. Zdarzały się wyznania niemal obcych mężczyzn w momencie uniesienia, był Hanga, który tak po prostu wyznał, że kiedyś go kochał podczas rozmowy video… nie było nikogo kto był obok, bronił go, bez względu na to jak było to głupie, komu zależało, chciał z nim być i miał odwagę, by ryzykować dla niego wszystko, co w życiu osiągnął. Gdy mówił to Kolivanowi, nie czuł tego tak jak w tym momencie; wówczas stwierdzał fakt, patrząc na wszystko chłodno, a teraz z pełną mocą docierało do niego, jak bardzo jest to prawdziwe. – Mam ochotę odwołać to spotkanie z oficerami z zewnątrz i zabrać cię na krążownik – szepnął Prorok po chwili. – Zamknąć się w moich kwaterach. Pogasić światła. Zapomnieć, że poza tobą ktokolwiek istnieje. Odlecieć stąd na zawsze i się za siebie nie oglądać…
– Vog za moment tu będzie – zdołał wydusić; widział jednak, jak emocjonalnie pobudzony był Prorok, wciąż zestresowany, wściekły, ale też tak bardzo otwarty, zaś jego uczucia do Thace’a i troska były widoczne jak na dłoni. Ostrożnie położył mu dłoń na ramieniu, uspokajająco pogładził je, dopóki nie poczuł, aż napięte mięśnie Proroka się rozluźniają. Widział, jaki miał na niego wpływ i było mu niedobrze na myśl, jak bardzo go zdradzał i wykorzystywał. – Wieczorem zrobimy co tylko będziesz chciał. Ale teraz musimy zająć się pracą – szepnął. – Wieczorem… powiesz mi, skąd twoje decyzje dotyczące Vog…? Powiedziała mi przed chwilą, że plany były inne…
– I dopiero w trakcie spotkania się zmieniły. Gdy patrzyłem na Lorcana, który stał w pierwszym rzędzie, z głupawym uśmieszkiem na ustach, a ja wiedziałem, że każde moje słowo i potknięcie już dziś znajdzie się u Sendaka na tapecie. Dlatego powiedziałem o taryfie ulgowej. Chciałem patrzeć, jak zareaguje, a on… w ogóle nie dał po sobie poznać, że mówię między innymi do niego i po prostu wiedziałem, że on nigdy się nie przyzna, że śledzi mnie i donosi na mnie komuś, kto nie jest mi przychylny – urwał na chwilę. – I w końcu przyszedł moment by ogłosić decyzje, a ja cały czas myślałem o tym, jakim jestem frajerem, że w ogóle to toleruję i boję się podjąć zdecydowane kroki. Szpieg Sendaka jest u mnie porucznikiem zarządzającym największym Pionem. To żałosne. Jak to o mnie świadczy? – zawiesił głos i pokręcił głową. – Odezwała się we mnie duma i złość na tego bałwana. Mówiłem o raporcie, który Lorcan wiedział, że może go pogrążyć, a on się uśmiechał, bo uważał, że nic mu nie zrobię. I dotarło do mnie, że gdybym uciął mu kilka sekcji i przeniósł je do Działu Administracji i przekazał jego dowództwo Vog, to uznałby, że wziąłem pod uwagę jego narzekania, że szanuję jego zdanie, że się go boję… i miałem dość. Muszę być silny, bo jestem za ciebie odpowiedzialny. Nie mogę dłużej być popychadłem szpiegującego mnie, fałszywego gówniarza, który kpi sobie ze mnie wynosząc na zewnątrz poufne dane i uważa, że jest bezkarny – oznajmił, a serce Thace’a na moment stanęło. Dokładnie tak samo Prorok mógłby określić jego, gdyby tylko dowiedział się o nim prawdy.
– Prorok… – wymamrotał. – Wiesz, że działanie pod wpływem chwili i emocji…
– Wiem, tyle że w innych okolicznościach niż pod wpływem emocji nigdy nic bym z tym nie zrobił, a Lorcan i Sendak wciąż graliby mi na nosie. Pewnie tak by było lepiej. Ale nie mogłem dłużej znieść, że jestem ośmieszany… i że patrzysz na to, jak ktoś mną pomiata, a ja nic z tym nie robię. Nie chciałem, żebyś mną gardził – oznajmił, a Thace zamarł. Czegokolwiek się spodziewał, to nie że Prorok zrobił to ze względu na niego i że emocje sprawiły, że ubzdurał sobie coś takiego.
– Prorok… nie gardziłem tobą…
– Nie żałuję, że zmieniłem zdanie co do Lorcana i że zamieniałem planowaną rolę jego i Vog – kontynuował Prorok, jakby go nie słyszał. – Musiałem to zrobić. Ale powinienem był to lepiej przemyśleć i rozegrać. Poradzić się samej Vog… i ciebie. Tyle że to, jak on zareagował a potem ja… to już był błąd i boję się, że będzie mnie dużo kosztować. Wiem, że wszyscy czekali, aż coś z nim w końcu zrobię. Wiem, że będą plotkować, ale nikt nie będzie kwestionował faktu, że go zdegradowałem, upokorzyłem i zawiesiłem w obowiązkach. Ale… – zająknął się. – Gdy trafiłem do Bazy Głównej, gdy zostałem komandorem, życzliwe osoby ostrzegały mnie przed Sendakiem i unikałem zatargów z nim, bo wiedziałem, że ma największe wpływy u imperatora i może mnie zniszczyć. Czy naprawdę sądziłeś, że tolerowałbym Lorcana, gdybym mógł się go bezpiecznie pozbyć? Czego bym dziś nie zrobił, albo upokorzyłbym się przed Sendakiem za swoją słabość, albo ściągnął na siebie jego wściekłość i po tylu latach uciekania przed konfrontacją akurat dziś wybrałem to drugie. Nazwij mnie tchórzem. Ale ja mam zaledwie dwieście lat, a ten nafaszerowany kwintesencją psychol dwa tysiące i odpowiednio ode mnie więcej doświadczenia w takich starciach, a poza tym imperator go uwielbia. Szanuje bardziej niż któregokolwiek z komandorów. Boję się konsekwencji, ale podjąłem słuszną decyzję. Musiałem zareagować, bo nigdy już nie byłbym w stanie spojrzeć w lustro, gdybym nie bronił przed atakiem Lorcana kogoś, na kim zależy mi bardziej niż na całej reszcie świata.
Thace wpatrywał się w niego w oszołomieniu i jak wcześniej wszelkie wymówki Proroka były słabe i wątpliwe, tak wreszcie sprawy stały się jasne. Potrzebował z nim pomówić, uspokoić go, przytulić i dowiedzieć się absolutnie wszystkiego… ale teraz nie było na to czasu. Żałował, że go nie mieli, żałował, że Prorok podjął takie a nie inne decyzje i skoro on bał się konsekwencji zdegradowania Lorcana, to zapewne miał ku temu podstawy, a Thace zaczął bać się również. Obaj zdołali to ukryć przed Vog, która zjawiła się chwilę później i wymieniła z Prorokiem parę zdań, starając się wyczuć, czy jest już spokojniejszy; zapewne błędnie interpretowała jego pobudzenie, ale nie śmiała zadawać pytań i była przy nim znacznie bardziej zachowawcza, niż gdy wcześniej rozmawiała z Thacem.
Spotkanie z oficerami z jednostek terenowych przebiegło bez sensacji i nikt nie wydawał się zdziwiony, gdy Prorok oznajmił, że Pion Techniczny przejęła Vog, zaś Lorcan czasowo został odsunięty od obowiązków – wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli z nim do czynienia, spodziewali się i pewnie oczekiwali z niecierpliwością takiej decyzji komandora. Vog zebrała sporo gratulacji, a kilka osób miało pytania o rolę jej oraz Thace’a, który miał dalej koordynować współpracę z nimi w zakresie transmisji i szyfrowania danych. Widać było na ich twarzach zainteresowanie, ale nie ośmielili się wypytywać o co bardziej interesujące szczegóły samego Proroka, jednak wyglądało na to, że niektórzy już coś wiedzieli – prawdopodobnie mieli oni znajomych w centrali i mogli już dowiedzieć się od kogoś, co dokładnie zaszło.
Po spotkaniu Vog została z Prorokiem ustalić pewne kwestie dotyczące jej nowych obowiązków, zaś Thace zaszył się w swoim gabinecie w Bazie Głównej i do końca zmiany odebrał blisko trzydzieści połączeń z zewnętrznych jednostek, bo, oczywiście, większość oficerów domyśliła się, że coś musiało zajść i domagało się plotek i szczegółowych informacji – zaś nie odważyli się spytać o to Proroka, który wciąż wyglądał na rozdrażnionego. Thace nie był najlepszy w dyplomacji, nie znosił dyskusji tego typu i domagania się gorących wieści od osób, które zbyt dobrze nie znał i miał z nimi dotąd tylko nie aż tak bliski kontakt służbowy. Każda kolejna rozmowa sprawiała, że był coraz bardziej zmęczony i zły i czuł, że momentami był opryskliwy, a fakt, że nie do końca wiedział, co powinien mówić, nie ułatwiał mu zadania.
W pewnym momencie jego cierpliwość się skończyła i czuł, że za moment wybuchnie. Widział, że w kolejce oczekującej wciąż było dziesięć osób, więc z poziomu administracyjnego odrzucił wszystkie, a następnie nawiązał połączenie z Vhinku i ustawił mu najwyższy priorytet, tak, aby jedyną osobą, która mogła je przerwać, był Prorok. Do którego zresztą napisał w międzyczasie, by zadzwonił, gdy skończy zadania na ten dzień, a po chwili dostał odpowiedź, że raczej nie stanie się to przed nocą.
– Vhinku, nie rozłączaj się, nie pytaj o nic i przyjdź do serwerowni 115 – oznajmił bez przywitania, po czym wyszarpał z biurka słuchawkę nauszną, przełączył na nią dźwięk i wylogował się z panelu, nad którym przez ostatnie sześć godzin widział kolejne twarze oficerów z całego Sektora Centralnego. – Przynieś coś do jedzenia. Nic nie jadłem od jakichś cholernych dwunastu godzin. I do picia. Cokolwiek. Jest mi wszystko jedno, tylko nie rozłączaj się nawet na moment.
– No… dobrze? – usłyszał w słuchawce, a chwilę potem Thace opuszczał salę i szybkim krokiem ruszył korytarzem do jednego z przejść ewakuacyjnych, aby dostać się do serwerowni nie trafiając pod drodze na nikogo. – Wszystko ok?
– Poza tym, że oszaleję, jeśli jeszcze jeden kretyn zadzwoni do mnie abym ze szczegółami opowiedział mu, co zaszło w Bazie, skoro mam koordynować komunikację? Muszę poprosić komandora, by to sprostował…! Miałem zajmować się koordynacją działań na stacjach przesyłowych, a nie bandą żądnych plotek półgłówków! – wyrzucił z siebie półszeptem, rozejrzał się i otworzył śluzę do przejścia ewakuacyjnego. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy znalazł się w środku i minął kilka Sentry patrolujących, zaś nie jakichkolwiek żołnierzy, którzy mogliby go zaczepić. Był tak zrezygnowany i wyczerpany, że nie zwrócił nawet uwagi na to, czy nie podlegały bezpośrednio pod Lorcana i czy czasem tych dostępów porucznik jeszcze nie stracił, uznając, że to już nadmiar paranoi, zresztą: miał autoryzację, by tu przebywać. – Wyciszę cię, ale się nie rozłączaj, aby nikt nie mógł do mnie zadzwonić. Za kwadrans będę na miejscu.
W serwerowni 115 zaszył się w najcichszym kącie, zmniejszył jasność światła i przymknął oczy. Nadal nie włączył dźwięku w komunikatorze i wziął parę głębokich oddechów, zanim uruchomił bezpieczną aplikację, w której w paru zdaniach napisał Kolivanowi, co zaszło, starając się nadmiernie nad sobą nie użalać. Nie chciał, by mężczyzna sądził, że tak krótko po ich spotkaniu ponownie napotkał trudności… nawet jeśli to nie on był winny całej sytuacji. Już wcześniej przeczuwał, że pierwsze dni po zbyt szczerej rozmowie może być rozchwiany emocjonalnie, ale liczył, że jednak tak nie będzie… i jednocześnie miał nadzieję, że cokolwiek się z nim działo, szybko minie.
K1: Uważaj na Lorcana. Zapewne wini ciebie i Vog i będzie mógł próbować się mścić. Prorok go upokorzył przy całym składzie oficerskim. Sendak zapewne jest na niego wściekły, a on nie ma nic do stracenia. Jeśli zostanie wydalony z Bazy Głównej, wątpię, czy długo pożyje. Jeśli wyda podczas przesłuchania, że Sendak mu płacił za donoszenie na działania Proroka, będzie dla niego tym gorzej. Prorok powinien był dawno się go pozbyć, ale zrobić to po cichu i bez takiego cyrku.
T1: Wiem. Stracił nad sobą panowanie. Ma świadomość, że to był błąd. Potrzebuję porozmawiać z Vhinku. Wieczorem spróbuję uspokoić Proroka i wyczuć, jakie ma plany. Uprzedził mnie, że skończy zmianę późno.
K1: Może poczekaj z tym do jutra, gdy to sobie przemyśli?
T1: Zobaczę, w jakim będzie nastroju gdy się z nim zobaczę. Teraz jest roztrzęsiony i najlepiej gdyby od razu znalazł dla mnie czas, bo ewidentnie tego potrzebuje, ale w pierwszej kolejności musi poukładać z Vog sprawę zarządzania Pionem Technicznym. Przyznał, że boi się Sendaka. Muszę kończyć. Słyszę, że Vhinku już do mnie idzie.
– Nie rozłączaj się – powiedział w ramach przywitania Thace, gdy tylko Vhinku pojawił się w zasięgu jego wzroku, po czym wsunął komunikator do kieszeni.
– Nie rozłączam. Też się wyciszyłem. Co z tobą? – spytał i przysiadł na podłodze obok Thace’a, gdy ten nie zareagował, objął go ramieniem i przyciągnął się do siebie.
– Jestem wykończony. Im dłużej o tym myślę, tym mniej bawi i szokuje mnie wybuch komandora a jestem bardziej przerażony możliwymi konsekwencjami. Nie powinien był tak się unosić. Wszyscy już o tym plotkują i do jutra plotki będą mówiły już chyba o walce, która skończyła się dla Lorcana wizytą w skrzydle medycznym…!
– Cóż, ale to zrobił. Jest dorosły i raczej wiedział, co…
– Nie wiedział. Wściekł się, gdy Lorcan obraził Vog i mnie. Gdyby ten idiota stulił pysk albo burzył się ogólnie, a nie uderzając konkretnie w nas, nadal miałby sobie kawałek Pionu Technicznego pod sobą i nie miałby na głowie dochodzenia i…
– Prorok jest komandorem i nie został nim za ładne oczy. Da sobie radę. Hej… o co chodzi? Boisz się, że Lorcan ci zaszkodzi…? Albo Vog? Nic nie może zrobić, nigdzie nie ma dostępów, a poza tym…
– Vhinku… Lorcan pracował dla Sendaka. Donosił na Proroka. Dostawał od niego pieniądze – przerwał mu, chociaż wiedział, że raczej nie powinien tego mówić, tyle że przed rozmową z Prorokiem po prostu musiał wyznać to komuś zaufanemu, kto mógł spojrzeć na to z innej perspektywy niż Ostrza. – Wiem o tym od miesięcy. Komandor… wcześniej twierdził, że tylko to podejrzewał, ale teraz jestem niemal pewien, że wiedział to od lat, może od samego początku.
– To… to tylko standardowe rozgrywki między komandorami. Jasne, może i na niego donosił, ale… czemu aż tak się przejmujesz? Komandorzy toczą między sobą wojny podjazdowe odkąd tylko powstało Imperium i…
– Dlatego, że Prorok się go obawia. I gdy to do mnie wreszcie dotarło, to też zacząłem się martwić. O niego. Nie chcę tutaj cholernego Sendaka, śledztwa i jakichkolwiek zmian czy czegokolwiek co Prorok zaplanował, ale ponieważ przyłożył temu idiocie w twarz i urządził cyrk, o którym plotkuje cały Sektor Centralny, czeka nas tylko cała masa problemów…!
– Thace, popadasz w paranoję – powiedział Vhinku uspokajającym głosem. – I Prorok chyba też. Nie wiem, co aż tak wyprowadziło go z równowagi i skąd te emocje. Sytuacja jest zabawna i przejdzie do legend i cóż, przynajmniej się tu nie nudzimy. Będzie śledztwo? Świetnie, przecież od początku o to właśnie wam chodziło, gdy zaczęliście tworzyć na niego raport, prawda? Jasne, Prorok i Sendak się nie znoszą, ale już nie raz mieli starcia a nawet awantury i nic z tego nie wynikało. Gdyby Sendaka interesowało przejęcie kontroli nad Sektorem Centralnym, to pewnie wystarczyłoby słowo, żeby się tu przeniósł, ale woli wojować na obrzeżach Imperium i zdobywać kolonie, a nie administrować bezpieczne miejsce. Jest komandorem od całych wieków. Nigdy nie zarządzał centralą i nigdy go to nie obchodziło. Jak dojdzie do jakiejś afery z Lorcanem, to może Sendak przyjedzie tu z tą przemądrzałą pizdą, Haxusem, czy jak mu tam jest, poawanturuje się, a jeśli wezwą z Prorokiem imperatora na rozmowę, to ten zruga ich obu, że zawracają mu głowę swoimi przepychankami dotyczącymi jakiegoś niewydarzonego oficera. Żaden z nich nie jest aż takim durniem, by to robić. Naprawdę nie wiem, dlaczego ty i komandor jesteście tacy…
– Jacy?
– Emocjonalni. To niepodobne do żadnego z was. Chyba że jest w tym wszystkim coś więcej, o czym mi nie mówisz i dlatego nic nie rozumiem – powiedział i wbił wzrok w twarz Thace’a, który momentalnie skulił się w sobie. – Hej. Dzieciaku, spokojnie. Wiem, że nie lubisz takich konfrontacji, ale naprawdę… nic wam nie grozi.
Jakiś czas milczeli, a Vhinku wciąż obejmował go i gładził po ramieniu; w końcu jednak sięgnął do niewielkiej torby, z której wyciągnął jakiś pakunek i trzy małe butelki raksi. Thace zaprotestował, że zaczął pracę w południe i formalnie jeszcze nie skończył zmiany więc nie powinien pić, ale Vhinku tylko się zaśmiał.
– Formalnie do końca dnia podlegasz jeszcze pode mnie, a ja oficjalnie wydaję ci zgodę na spożycie alkoholu. Przyniosłem też jakieś przekąski, bo wspomniałeś, że nic dziś nie jadłeś. A to raksi to tylko na wszelki wypadek, bo pewnie jakbym przeszukał tę serwerownie, to znalazłbym przynajmniej dziesięć butelek najróżniejszych alkoholów poutykanych w różnych miejscach. Trzymaj. Wyglądasz tak marnie i blado, że nie wiem, czy bardziej potrzebujesz kolacji, czy jednak upicia się – oznajmił, na co Thace parsknął zduszonym śmiechem i przyjął od niego niewielki pasztecik, nadziewany czymś bardzo ziołowym i bardzo ostrym. Zakrztusił się i przyjął butelkę raksi, z której szybko upił parę łyków, aby pozbyć się piekącego smaku.
– Na niebiosa, co to jest…?
– Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, na której z planet to kupiłem. Zdaje się, że jest w różnych smakach? – powiedział z entuzjazmem i sięgnął po pasztecik innego koloru po czym zrobił niewielki kęs. – To coś jest dziwne… Chcesz spróbować? – spytał, trącając go ramieniem, uśmiechając się i ewidentnie starając się go rozbawić i oderwać go od niewesołych myśli.
– Zacząłeś to jeść, to sam dokończ, zwłaszcza jeśli jest dziwne – odparł i rozłamał kolejny pasztecik na pół, powąchał i skrzywił się. – To chyba jakieś mięso. Jest różowe i dziwnie gliniaste. Nie chcę się pochorować i nie wiem, czy jedzenie tego jest dobrym pomysłem.
– Nie obrażaj mnie! Nie kupuję żadnych odzwierzęcych eksperymentów. To prymitywne i obrzydliwe. Nie wyobrażam sobie, by jakakolwiek rozumna rasa na naszym poziomie cywilizacyjnym zajmowała się masową hodowlą, już nie mówiąc o polowaniu, a kupowałem to w Sektorze Centralnym.
– Niektóre rasy są mięsożerne i nie przetrwałyby żywiąc się roślinami i suplementami. Gdybyś na misjach zwiedzał coś więcej niż kluby, pewnie byś się o tym dowiedział. A skoro nie pamiętasz, gdzie dokładnie to kupowałeś, to może to być wszystko – zauważył Thace, dźgając szponem podejrzany farsz.
– Dziesięć tysięcy lat temu Galra byli wszystkożerni, a nie znam nikogo, kto żywiłby się zwierzętami. I zrobił to świadomie i z własnej woli – stwierdził; Thace odłożył pasztecik na bok i wyciągnął z opakowania coś innego, czemu również zaczął bacznie się przyglądać.
– Kiedyś zjadłem na DX-930 jajka – odparł, a Vhinku zrobił minę jakby był bliski wymiotów. – Była to najohydniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek miałem w ustach i wliczam w to okres studiów, gdy naprawdę nie miałem pieniędzy, by wybrzydzać – oznajmił, po czym z wahaniem zrobił niewielki kęs. – Te są dobre i to na pewno nie mięso. Ale konsystencja nadzienia jest trochę dziwna. Daj to raksi…
– Naprawdę zjadłeś jajka? Na wszelkie świętości, dlaczego?
– Bo lubiłem pewnego zdziwaczałego Galrę, którego czasem odwiedzaliśmy… z tą moją byłą. Miał na imię Rellul. Miał zdeformowaną hybrydę yuppera bez łapy, mieszkał w lesie i żywił się głównie tym, co tam znalazł – powiedział i przymknął oczy, przysuwając do ust butelkę i biorąc z niej spory łyk. – Nie mam w sumie pojęcia, jak tam trafił i dlaczego żył tak jak żył. Spotkałem w życiu całe mnóstwo osób, którym nigdy nie zadałem pytań i którzy aż tak mnie nie obchodzili, a potem musiałem wyjechać na kolejny kontrakt i docierało do mnie, że nigdy więcej ich nie zobaczę ani z nimi nie porozmawiam. Moja była… jej też może już nigdy nie zobaczę. Ani nikogo, kogo znałem na DX-930.
– Hanga. Powiedziałeś mi, że miała na imię Hanga – oznajmił Vhinku. – Nie mów o niej moja była. To jakieś takie odczłowieczające… Nadal masz z nią kontakt? Dawno o niej nie wspominałeś.
– Czasem piszemy na komunikatorze – powiedział; w rzeczywistości, od czasu zakończenia misji kontrolnej nie pisali zbyt często i, na ile się zorientował, Hanga zaczął się z kimś umawiać i tym razem nie był to całkowicie nietrafiony wybór.
– Powiedziałeś jej w ogóle, że Prorok przeczytał waszą rozmowę? – spytał ostrożnie, a w jego tonie było coś dziwnego, jednak Thace zignorował to, w zamian zaczynając się zastanawiać, czy może nie powinien sam napisać do Hangi, może nawet połączyć się z nim na Tsevu-22, bo nie widzieli się na ekranie bardzo dawna i chociaż niewiele mógł mu zdradzić na temat tego, z czym się obecnie mierzył, czuł, że chciałby go zobaczyć.
– Nie. Lepiej, żeby nie wiedziała – powiedział, chyba po zbyt długim milczeniu. – Zadałaby pytania, na które nie mam ochoty odpowiadać. Spróbuj tego zielonego, to jest naprawdę dobre i konsystencja jest w porządku.
– Thace, wiesz, że… że możesz powiedzieć mi wszystko, co cię gnębi? – powiedział nagle Vhinku, po tym jak kilkanaście minut próbowali kolejnych pasztecików, komentowali ich smaki i zastanawiali się, z czego są zrobione… a część odkładali na bok, mimo że w międzyczasie Thace zrobił kilka zdjęć i wyszukał w otwartej sieci informacje, co to mogło być i przekonał się, że to lokalny przysmak, który jednak nigdzie nie był robiony z użyciem mięsa i nie mógł im zaszkodzić. – I że nie będę cię oceniał ani potępiał…? Że jeśli potrzebujesz porozmawiać…
– Nie potrzebuję – uciął i ponownie sięgnął po raksi.
– Thace, ja naprawdę nie jestem taki tępy i ślepy, za jakiego niektórzy mnie uważają – odparł Vhinku i wypił parę łyków ze swojej butelki. Thace przymknął oczy, bo przecież domyślał się tego, ale starał z całych sił wmawiać sobie, że nie wie, o czym Vhinku mówi, a ten nigdy nie naciskał. – Tyle że czasem bezpieczniej jest milczeć. Rozumiem. Nie musisz nic mi mówić. Ale pamiętaj, że możesz, jeśli będziesz tego potrzebował.
– Chyba będziemy musieli poszukać tych butelek poutykanych w różnych miejscach. Przyniosłeś za mało alkoholu i wiedz, że raczej nigdy więcej czegoś takiego ode mnie nie usłyszysz.
– Chyba tak – przyznał i westchnął, kiedy Thace odsunął butelkę i objął kolana ramionami. Vhinku wyciągnął do niego rękę, przytulił się do jego boku i długi czas milczał.
– Thace… powiedziałeś mi wcześniej, że Prorok opieprzył cię za to, co wyprawiasz z kontrolą. Na zebraniu powiedział coś całkiem innego. Przypuszczam, że nie sądziłeś, że tak to przedstawi i jest dla mnie jasne, że chciał cię chronić. Mam nadzieję, że nikomu poza mną nie powiedziałeś, że wcześniej skrytykował cię za twoje działania. Tak różne przedstawienie tej sytuacji mogłoby wzbudzić… podejrzenia.
– Nikomu nie mówiłem. Czy naprawdę sądzisz, że zwierzam się tu komukolwiek poza tobą? – spytał i poczuł, jak Vhinku obejmuje go nieco mocniej. – Mam nadzieję, że nie przekazujesz Vog tego wszystkiego.
– Daj spokój…
– Miałem z nią dziś krótka pogawędkę i czułem, że wie o mnie całkiem sporo. Komandor również wspomniał, że zanim jeszcze się zaprzyjaźniliśmy, często o mnie rozmawialiście i że musiał przywrócić was do pionu. Wolałem się upewnić – powiedział, chociaż w ogóle nie zamierzał o tym wspominać… tyle że przypomniał sobie Vog i to jak nieswojo się przy niej czuł sam na sam, a teraz miała być jego przełożoną. I dodatkowo przyszła mu do głowy idiotyczna myśl, że ze czwórki jego dowódców tutaj, z jednym sypiał, dwoje o nim kiedyś fantazjowało, a czwarty go nienawidził i niemal parsknął śmiechem na absurd całej sytuacji. Poczuł jednak, że Vhinku na te słowa sztywnieje, a chwilę później mężczyzna odsunął się od niego i spojrzał na niego przepraszająco.
– Nie sądziłem, że… że powie ci, o tamtym – wydusił po paru chwilach. – Przepraszam, to było… niestosowne i idiotyczne i…
– Tak naprawdę wcale nie chcę o tym rozmawiać. To nie ma już żadnego znaczenia. Zamierzałem wcześniej zapytać, ale dajmy temu spokój. Obecnie to wydaje mi się niemal zabawne.
– Naprawdę powinniśmy, bo wiesz…? Może ty nie chcesz mówić o swoich sprawach. Ale ja naprawdę nie lubię kłamstw i niedomówień. I nie chcę żebyś sądził, że coś przed tobą ukrywam.
– Nie ukrywasz… – westchnął Thace. – Zapomnijmy o tym.
– Wszyscy wokół kłamią, naginają fakty, plotkują i knują. Ukrywają niewygodne dla nich kwestie lub ubarwiają rzeczywistość, by postawić się w lepszym świetle. Jesteś jedyną osobą, z którą zawsze mogłem być szczery, czasem nawet bardziej niż z Vog. Powinienem był dawno temu sam się przyznać, ale nie miałem odwagi – powiedział i sięgnął po butelkę. – Skoro już to od niego wiesz, to chcę mieć szansę się wytłumaczyć z tych głupot, żebyś nie sądził, że jestem…
– Nie sądzę. Vhinku, ja naprawdę nie mam pretensji. Gdyby przeszkadzało mi, że zanim się bliżej poznaliśmy miałeś z nią jakieś swoje prywatne fantazje, to skonfrontowałbym cię, gdy tylko się dowiedziałem – odparł, a wówczas przyjaciel spojrzał na niego nieszczęśliwie. – Jeśli jednak to dla ciebie takie ważne…
– Jest ważne i chcę się wytłumaczyć – powiedział i zerknął na niego niepewnie. – Uprzedzam, że mogę sprawić, że obaj będziemy się skręcać z zażenowania.
– Chyba zaraz odwołam swoją zgodę – stwierdził Thace, na co Vhinku zaśmiał się nerwowo.
– Zacznę trochę od środka a trochę od początku. Nie sądziłem, że Prorok ci to powie, chociaż pewnie było naiwne sądzić, że nigdy tego nie poruszy. Od jakiegoś czasu był wobec mnie podejrzliwy i czułem, że tamto… że to częściowo przyczyna. Nigdy nie poruszył ze mną tego tematu, ale było wiele momentów, gdy po prostu widziałem, że nie podoba mu się, że się przyjaźnimy i wiem, że miał jakieś niestworzone podejrzenia. Czy on… wydumał sobie, że coś faktycznie jest na rzeczy? Między nami? – spytał i sama tylko mina Thace’a, który nie zdołał się w porę zakamuflować, starczyła mu za odpowiedź. – Świetnie… kiedy właściwie ci to powiedział? Bo zakładam, że powiedział jednocześnie obrzucając mnie oskarżeniami, że pewnie czegoś próbowałem. I pewnie był wściekły. Cholera… – wydusił, zdając sobie z czegoś sprawę. – To miało miejsce na stacji Melko…? Wtedy, gdy dostał szału, a ty byłeś przerażony… Na mnie też był wtedy wściekły… to o to chodziło…?
– Częściowo wtedy, częściowo następnego dnia – przyznał Thace, wiedząc, że nie ma sensu kłamać, tym bardziej że przecież wtedy, gdyby nie kłótnia Vhinku i Vog, pewnie od razu by z nim to poruszył.
– Powiesz mi, co konkretnie od niego usłyszałeś? Czy wolisz żebym ja mówił?
– Nie wdawał się w szczegóły. Po prostu przyznał, że to od ciebie i Vog dowiedział się o moim starciu z Lorcanem i to dlatego w ogóle zaczął się mną interesować. A o tym, że fantazjowaliście o dobraniu się do mnie dowiedział się w podobnym czasie… chyba usłyszał to przypadkiem. Nie rozmawiałem z nim o tym więcej – oznajmił i zaczął po krótce opowiadać, co usłyszał od Proroka… oczywiście nie wspominając, że mężczyzna był o Vhinku ewidentnie zazdrosny i że miało to miejsce podczas dyskusji o Handze i jego orientacji, a potem w jego sypialni. – Nie do końca mi wierzył, gdy powiedziałem, że żadne z was nigdy niczego nie sugerowało, niczego nie widziałem i zbyłem go jakoś, gdy wspomniał, że u mnie nocowałeś.
– Próbowałeś mu wmówić, że mnie tam nie było?
– Nie, po prostu powiedziałem, że byłeś, ale to zupełnie nic nie znaczy.
– Thace, wiesz dobrze, że jednak czasem coś sugerowałem, prawda? – spytał ostrożnie, a Thace spojrzał na niego oniemiały. – No błagam. Na samym starcie, jak ledwo się znaliśmy, powiedziałem ci, że Vog z chęcią by się do ciebie dobrała. Ona sama ci powiedziała, że jesteś śliczny. A moje sugestie o wypróbowaniu pościeli w naszych kwaterach…?
– Uważałem, że to żart i to w kiepskim stylu.
– Miałem być bardziej bezpośredni? – westchnął Vhinku. – Tak naprawdę to wtedy to już były tylko żarty, Vog dawno o tym zapomniała, tyle że… – zająknął się. – Tylko że gdybyś wyraził zainteresowanie… – urwał, podczas gdy Thace wciąż wpatrywał się w niego zszokowany. – To już nieważne. Gdybyś przyłożył mi w twarz, to też wiedziałbym, że zasłużyłem. Czasem chciałem, żebyś się czegoś domyślił i ze mną porozmawiał i sądziłem, że może tak namówię cię do szczerości. Albo sam już nie wiem, co sobie myślałem. I strasznie mi głupio. Twoja przyjaźń znaczy dla mnie dużo więcej niż dość mglista chęć na eksperymenty i głupie fantazje, które nawet nie wiem, czy chciałbym wprowadzać w życie, a bez Vog i tak bym się nie odważył. Wyprawialiśmy z nią i różnymi osobami w łóżku różne rzeczy, ale jak był to facet, to prawie go nie dotykałem ani on mnie, a jeśli już, to ekhm… nie w seksualnym kontekście. Nie do końca. Inna sprawa, że to byli zwykle hybrydy i obcy, zmiennokształtni albo o nietypowym dymorfizmie płciowym, a nie tak po prostu Galra-faceci i…
– Nie wiem, czy powinienem kazać ci napić się więcej, bo zaczyna ci się z nerwów plątać język, czy że plącze ci się, bo wypiłeś już za dużo – stwierdził Thace; Vhinku uznał najwyraźniej, że to pierwsze, bo natychmiast przyssał się do butelki z alkoholem. – Nie musisz mi mówić o szczegółach waszych zabaw, bo o tym po pijanemu czasem i tak wspominałeś mi za dużo.
– Nie wiem jak inaczej mam to wyjaśnić. Chciałem spróbować czegoś nowego. Ale gdy cię poznałem i polubiłem, to wiedziałem, że tylko spieprzyłbym dopiero kiełkującą przyjaźń z kimś, na kim mi zależało. Mam całe mnóstwo znajomych, ale prawie żadnych naprawdę bliskich i nie chciałem tego stracić przez swoją głupotę. I wiedziałem też, że to zbyt niebezpieczne a Vog oznajmiła w końcu, że najsłodszy nawet dzieciak nie jest warty ryzyka, skoro Prorok się wtrącił i zaczął czepiać, chociaż zazwyczaj się nie wtrącał w to, co z kim wyprawiamy w łóżku…
– A wyprawialiście coś z żołnierzami niższego stopnia ze swojej jednostki? – spytał Thace.
– No... nie, ale...
– No właśnie. Chyba nie powinno cię aż tak dziwić, że komandor się przyczepił, że po raz pierwszy próbujecie.
– Serio, Thace? On? Przyczepić, akurat o to? Proszę cię, nie rób ze mnie głupka – powiedział z przekąsem i pokręcił głową, gdy Thace zesztywniał. – Przepraszam – dodał szybko, cichym, napiętym głosem. – Rozmawiamy o mnie i tym co za głupoty to ja miałem w głowie. To nie tak, że ja i Vog nagle coś sobie wymyśliliśmy i ruszyliśmy do działania. I to nie był pierwszy raz, gdy rozmawialiśmy o czymś, co w ogóle nie jest realistyczne. To się rozciągnęło w czasie, gdy Vog mi w ogóle o tym powiedziała, w sensie… że Prorok się czepiał. Ale to już w ogóle nie miało znaczenia i nie rozumiałem, dlaczego nagle wyciąga jakąś rozmowę z Prorokiem sprzed wielu tygodni i to nawet nie było w trakcie kłótni a zwykłej rozmowy, a ja w pierwszej chwili myślałem, że żartuje. Swoją drogą… gdy zacząłem się z tobą częściej widywać, sądziła, że coś już się między nami dzieje i nie miała nic przeciwko, a nawet ją to bawiło. Tyle że jednocześnie to wtedy zaczęliśmy rozmawiać o dzieciach… Może uznała, że to dla mnie ostatni moment, by się wyszaleć. Sam już nie wiem, bo przez cały rok sporo się działo, ciągłe kłótnie, różne problemy, kłamstwa i niedomówienia i jedna wielka emocjonalna karuzela. To, o czym rozmawiałem wtedy z Vog… cholera, to było ile, rok temu…? To były tylko fantazje, kilka naprawdę dziwnych rozmów, których treść wątpię, czy chcesz znać. Tak naprawdę wiedziałem, że nie jesteś zainteresowany i że to w ogóle nie wchodzi w grę. Przepraszam, że kiedykolwiek… – zająknął się. – Nie znałem cię jeszcze, gdy Vog pierwszy raz o tym wspomniała. Naprawdę nie sądziłem, że... że tak cię to będzie krępować ani tym bardziej że Prorok jakimś cudem coś zauważy.
– Nie chodzi o skrępowanie, tylko o fakt, jakie to byłoby niebezpieczne. Prorok przymykał na to oczy od wieków, ale podobno już was uprzedzał, że macie być dyskretni, jeśli zabawiacie się z osobami, z którymi zgodnie z regulaminem nie powinniście. Czekałoby was wydalenie z wojska a może nawet konsekwencje karne, gdyby coś takiego wyszło na jaw…!
– Thace, chcę żebyś wiedział, że naprawdę dużo kosztuje mnie w tym momencie, by jednak nie zmienić tematu i nie zacząć rozmawiać o tobie – oznajmił i chociaż do tej pory był łagodny, w jego głosie dał się słyszeć cień irytacji, który jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. – Ale jeśli tak wolisz, możemy dalej udawać i wrócimy do mojej sytuacji. Kochałem Vog i wciąż jest mi bardzo bliska, co nie znaczy, że obydwoje nie wyobrażaliśmy sobie różnych… specyficznych scenariuszy, czasem wspólnych, czasem takich, w których z kimś innym robi coś tylko jedno z nas. Część tych bezpieczniejszych wcielaliśmy w życie, ale większości nigdy byśmy się nie odważyli albo były kompletnie niewykonalne. To dlatego jest tak idealna… teraz, gdy myśli o dzieciach z nią stały się kolejną fantazją, jest łatwiej. Może dlatego tyle czasu byliśmy w związku, ale nie byliśmy szczęśliwi. Może dlatego jesteśmy szczęśliwsi, gdy regularny seks i realizowanie fantazji przestaliśmy nazywać związkiem. Eksperymenty to nie odmienna orientacja, a seks z osobą innego stopnia o ile to nie twój bezpośredni podwładny… cóż, bywa oceniany różnie, ale to nie przestępstwo, jeśli nie wykorzystało się swojej pozycji i tak, zapewniam cię, że gdy już pojawiła się między nami zależność służbowa, to niczego byśmy nie zrobili. No i też... to że w jednym łóżku znajdują się dwie osoby tej samej płci i jedna przeciwnej...
– Może jednak skończmy tę rozmowę, bo wiem już wszystko i chyba nie chce więcej o tym słuchać – wydusił Thace i pociągnął kolejny łyk raksi; nie mógł nie zauważyć, że niemal już opróżnił butelkę, może i mniejszą niż standardowa, ale i tak było to więcej alkoholu niż zazwyczaj pijał.
– Nie znaczy, że te dwie tej samej robią w tym czasie rzeczy, które byłyby uznane za złamanie regulaminu – dokończył jednak Vhinku.
– To brzmi jakbyś wciąż mnie namawiał, bym wspólnie z tobą puknął kobietę, którą podobno kochałeś, a która teraz jest moją przełożoną zamiast ciebie – powiedział.
– Do niczego cię nie namawiam. W obecnych okolicznościach wręcz tym bardziej bym niczego nie próbował – powiedział i jakiś czas milczał. – Fantazje to nie uczynki. Gdyby karano za fantazje, to ja i Vog wylecielibyśmy z wojska nawet mając za komandora kogoś tak pobłażliwego jak Prorok.
– Nie nazwałbym go pobłażliwym – odparł Thace, licząc, że jakoś uda mu się zmienić temat, jednak Vhinku najwyraźniej miał jeden z tych dni, kiedy musiał porozmawiać o intymnych sprawach czy Thace chciał tego słuchać czy nie.
– Nawet gdyby wyszło to na jaw, bo coś by się wydarzyło, to gdyby tylko Prorok nie chciał pogrążyć całej naszej trójki, nic by nam nie groziło. Takie sprawy rozpatruje komandor jednostki. A Prorok nie wysłałby nas za to do więzienia za to, że w wolnym czasie zdarzało nam się sypiać z… z różnymi osobami.
– Może nie. Ale gdyby wyszło to na jaw, to o ile Vog pewnie nie zostałaby oskarżona o nienaturalne skłonności, ty tak, bo facetów prawo zwykle traktuje w tych kwestiach znacznie surowiej. Zaś obaj byście odpowiadalibyście za sypianie z kimś niższym stopniem. Może Prorok byłby w stanie was kryć, ale gdyby dotarło to do kogoś, kto chciałby nam zaszkodzić…
– Thace, regulamin regulaminem, ale jednorazowe zabawy, gdy jest się w stałym związku heteroseksualnym nie sprawiłyby, że byłyby jakieś poważniejsze konsekwencje – przerwał mu Vhinku. – Tak, pewnie miałbym to wpisane do akt. Obydwoje z Vog dostalibyśmy dość upokarzające upomnienie, ale problem mielibyśmy tylko jakbyś zaraportował, że cokolwiek, co się wydarzyło, stało się wbrew twojej woli. Ot, i tyle. Sprawę rozpatrywałby tak czy inaczej Prorok i najwyżej pokłóciłby się z kimś z działu prawnego i administracji. Mój los by go nie obchodził, ale nie skrzywdziłby Vog. A ciebie to już tym bardziej. Chociaż pewnie gdyby coś takiego się wydarzyło teraz, a nie rok temu, to o ile nie daje ci wolnej ręki…
– Vhinku – przerwał mu Thace, czując, jak jego gardło się zaciska z nerwów. – Proszę... Nie dzisiaj. Możemy wrócić do twojego tematu, zacząć znów dyskutować o pasztecikach albo w ogóle zamilknąć, ale to… nie jestem jeszcze w stanie rozmawiać…
– Dobrze wiesz, że kiedyś jednak powinniśmy – odparł łagodnie, na co Thace zacisnął usta i pochylił głowę. Tak samo jak Vhinku miał dość kłamstw i niedomówień, plotek w Bazie Głównej i faktu, że każdy tylko czekał na czyjeś potknięcie, a największą rozrywką było gdy ktoś nielubiany jak Lorcan został upokorzony. Miał dość tego, że tutaj każdy coś ukrywał, czasem rzeczy, przez które można było mieć kłopoty, o czym zresztą Prorok wspomniał w przemówieniu, a czasem po prostu emocje – jak Vog, która była rozgoryczona, a zapewne zamierzała udawać dumną i szczęśliwą. Vhinku był inny i chociaż odnajdował się w tych realiach i zazwyczaj świetnie sobie radził, Thace znał go na tyle, by wiedzieć, że często była to tylko fasada.
Zerknął na niego, wiedząc, że to idealny moment, by jednak porozmawiać, tym bardziej że niejednokrotnie naprawdę chciał to zrobić i był całkowicie pewny, że Vhinku by go zaakceptował, gdyby dowiedział się o Proroku… Tyle że gdy stało się to realne, nagle zrozumiał, że boi się i wstydzi wydusić z siebie choćby słowa. I to mimo że wiedział, że w tym momencie wystarczyłoby pewnie jedno zdanie potwierdzenia, że podejrzenia Vhinku były słuszne i ten pewnie nawet nie zadawałby zbyt natrętnych pytań, widząc, jak bardzo Thace jest zestresowany. Jednak gdyby zaczął zadawać… Thace sporo już wypił, ale nie na tyle, by powiedzieć, co zaszło na stacji dalekiego zasięgu po kłótni z Prorokiem. Może gdyby początek ich związku wyglądałby inaczej, mógłby mu o tym powiedzieć, zwłaszcza że z czasem wszystko zaczęło się między nimi układać i przecież – na ile to w ogóle było możliwe w jego sytuacji – był w tej relacji szczęśliwy. Tyle że żadne racjonalne powody nie wyjaśniały, dlaczego wówczas tak szybko wybaczył Prorokowi, nie zdołał jeszcze wymyśleć wiarygodnych wymówek, a przyznanie, że jedynym powodem, że to kontynuował i zdecydował, że musi uporać się z traumą, była misja, a wyznanie tego absolutnie nie wchodziło w grę. A nawet gdyby… pewnie nie potrafiłby mu tego wyjaśnić, skoro nawet wytłumaczenie tego Kolivanowi, który znał prawdę, było tak trudne. Nie sądził, że z Vhinku to byłoby możliwe.
Być może w innym momencie i w lepszym stanie psychicznym jednak zdobyłby się na jakiekolwiek zwierzenia, tyle że wciąż miał w pamięci rozmowę z Kolivanem, zbyt świeżą i niedawną, która z całą pewnością była pierwotną przyczyną jego emocjonalności; dlatego też idealny moment pojawił się, a on pozwolił mu minąć… zacisnął powieki i pokręcił głową ledwo widocznie, a Vhinku westchnął.
– Thace, chcę tylko, żebyś pamiętał, że jeśli kiedykolwiek jednak będziesz chciał szczerze porozmawiać, a nie będziesz wiedział, jak zacząć... powiedz mi coś, cokolwiek, że to ten moment. A ja będę wiedział, że potrzebujesz mojego wsparcia, by się otworzyć. W porządku…? – spytał, na co Thace niemrawo skinął głową. – I… przepraszam, jeśli byłem zbyt natrętny… ale to pierwszy raz od wielu tygodni, gdy w jakikolwiek sposób poruszyliśmy ten temat… sądziłem, że może jednak chciałbyś porozmawiać. Tym bardziej że właśnie sam przyznałem się do… ekhm. Do tego wszystkiego – powiedział i wykonał w powietrzu nieokreślony gest dłonią, zabawnie wykrzywiając przy tym usta, a Thace nie mógł powstrzymać się przed lekkim uśmiechem. – Nie zareagowałeś na moje wyznania tak, jak każdy inny żołnierz zareagowałby na wieść, że inny facet o nim fantazjował. W sumie czuję ulgę. Obawiałem się, że dasz mi za to pysk i raczej by mi się to należało.
– Przecież wiesz, dlaczego – powiedział bardzo cicho. – Kiedyś porozmawiamy. Ale nie teraz. Nie jestem na to gotowy. I tak wszystko już wiesz. Nie mam pojęcia, jak się domyśliłeś. Nie chcę wiedzieć…! – zastrzegł natychmiast.
– Rozumiem – odparł Vhinku i lekko trącił go ramieniem. – I nie mam pretensji. Naprawdę rozumiem. To znaczy… na tyle, na ile jestem w stanie. Chcesz jeszcze o czymś posłuchać, czy lepiej żebym już się zamknął i wrócił do picia? – spytał, na co Thace uśmiechnął się blado i opróżnił butelkę do końca.
– Z tego co przyniosłeś zostało nam jedno małe raksi na nas dwóch. Jeśli chcesz pić, musisz czegoś poszukać. Już skończyłem zmianę i mogę się upić nawet bez zgody przełożonego – powiedział, czując niesamowitą ulgę, że Vhinku, usłyszawszy to krótkie, niekonkretne, ale jednoznaczne wyznanie dotyczące jego skłonności i relacji z Prorokiem, nie próbował namawiać go do zwierzeń i zmienił temat. Vhinku zaśmiał się krótko, wciąż odrobinę niepewnie, a potem podniósł z miejsca.
– Poszukaj czegoś za tamtymi kontenerami w rogu, a ja sprawdzę szafę z nieczynnymi serwerami.
– Trzymacie alkohol w pobliżu stosu elektroniki, choćby i wyłączonej? – spytał Thace, na co Vhinku tylko obrócił oczami.
– Kwestionujesz polecenie swojego przełożonego, podporuczniku? – spytał z udawaną powagą i zmusił się nawet, by zmarszczyć brwi; w jego wykonaniu i przy tym, jak łagodne były rysy jego twarzy, wyglądał raczej śmiesznie niż groźnie.
– Nie, sir. Wyrażam tylko wątpliwości dotyczące BHP. Jeśli coś tam znajdziesz, sir, sugeruję przenieść to w bardziej odpowiednie miejsce – odparł najbardziej formalnym tonem, na jaki był w stanie się zdobyć.
Czuł ulgę. Może i wyznania Vhinku były dość krępujące… ale czuł ulgę, że przyjaciel niemal wprost powiedział mu, że wie, a on w podobny sposób to potwierdził. Że Vhinku nie domagał się przyznanie się do wszystkiego, że rozumiał go, że niepotrzebne były słowa i po prostu był obok, gdy go potrzebował. Tak, rozmowa z Kolivanem uświadomiła mu, jak bardzo czasem potrzebował szczerości, miał tak bardzo dość kłamstw i niedomówień, ale jednocześnie brakowało mu kogoś, przy kim można by było zarówno zwierzać się, jak żartować i milczeć i po prostu się rozumieć. Antok, chociaż był tak wspierający, zwykle jednak słów się domagał, Hanga nie wymagał słów, ale sam mówił mnóstwo i wiele rzeczy obracał w żart nawet bez powodu. Prorok… Prorok by blisko i z nim teoretycznie miał i szczerość, i żarty i wspólną ciszę, ale to najważniejsze kłamstwo i cała masa drobnych i tak tkwiły w ich relacji jak coraz bardziej uwierająca drzazga. Przymknął oczy i przypomniał sobie Siggaza, z którym miał to wszystko – z nim mógł być szczery w każdej kwestii, ale gdy wolał milczeć, to słowa też nie były potrzebne. Z którym żartował, który czasem prowadził go za rękę w trudnych kwestiach, ale nie traktował pobłażliwie i jak dziecka, a w kwestiach technicznych i wszelkich innych, w których to Thace miał większą wiedzę, potrafił z pełnym zaufaniem zdać się na niego i słuchać. Który puszczał do niego oko i żartował, kiedy Thace wracał z jakiejś jednonocnej przygody, ale nigdy nie robił tego w sposób, który budziłby skrępowanie. Który był prawdopodobnie najlepszą osobą, jaka kiedykolwiek była mu bliska. I który nie żył od trzydziestu lat, a gdzieś w środku, w maleńkim miejscu z emocjami w jego sercu, musiał zostać zamknięty i tam wciąż żył, nawet jeśli Thace coraz rzadziej o nim myślał.
Gdyby mógł być z Vhinku całkowicie szczery, pewnie też mieliby szansę na taką relację. Może nawet byłaby możliwa z Prorokiem, chociaż w jego przypadku było całe mnóstwo problemów do rozpracowania i naprawienia. Kiedy Vhinku wcisnął mu w dłoń butelkę, od razu upił parę dużych łyków i oparł się o ścianę, przymykając oczy, bo nie sądził, że w tym życiu i w tej rzeczywistości prawdziwa bliskość z którymkolwiek z nich będzie możliwa.
– Jesteś przygnębiony – stwierdził Vhinku. – O co chodzi…?
– Wszystko jest porządku. Cieszę się, że porozmawialiśmy. I że mi o tym powiedziałeś. Chociaż, oczywiście, nie jestem pewien czy chciałem to wszystko sobie wyobrażać – odparł i spróbował się uśmiechnąć. Vhinku chyba dostrzegł, że zupełnie nie o to chodziło, ale nie naciskał Thace na zwierzenia.
– Nikomu innemu bym tego nie powiedział. Inni by tylko oceniali. I tak oceniają i zawsze kpili sobie ze mnie, że umawiam się z kobietą, która okazyjnie sypia z innymi, a ja nic z tym nie robię. To, że ja też miałem jednorazowe przygody, to, sam wiesz… ‘facet ma potrzeby i to nie aż tak dziwne’. Gdy robiła to ona, to o niej mówiono jak o dziwce, a o mnie jak o żałosnym frajerze, który pewnie nie umie zaspokoić swojej kobiety. To co wygadywał Lorcan na jej temat w ogóle mnie nie zaskoczyło. Nie raz słyszeliśmy to od innych, gdy ktoś się upił albo po prostu chciał być złośliwy. I to mimo że obydwoje jesteśmy w całym składzie oficerskim lubiani – stwierdził i zapatrzył się w butelkę. – Pewnie niektórzy chcieli nas tym zranić, ale nas to albo bawiło albo irytowało. Jak ktoś przesadzał, to ja obracałem to w żarty i dwuznaczności, a ona dawała temu komuś w pysk albo rzucała mu się ze szponami do gardła. Potem pociągała nosem, gdy siedziałem z nią w centrum medycznym by jej ponastawiano palce, bo chociaż żaden dwa razy od niej cięższy i pół metra wyższy facet by jej nie przyłożył w towarzystwie, to też nie byli delikatni, gdy ją powstrzymywali przed rękoczynami. Zazwyczaj też kleiłem jej połamane szpony, bo uznała, że woli, żebym robił to ja, niż iść do salonu. Zrobiłem dla niej kurs manicure online i jestem w tym na tyle dobry, że Vog czasem żartowała, że jakby wyrzucili nas z wojska, to mam inny niż pilot wyuczony zawód i może nawet byłbym nas w stanie utrzymać. Pewnie uważasz to za żałosne, co…?
– Uważam, że to najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś mi o waszej relacji – odparł szczerze Thace. – Chociaż to, że Vog wdaje się w bójki jest dość niepokojące. Kiedyś ktoś może jej jednak coś zrobić…
– Powtarzałem jej to za każdym razem. A ona za każdym razem powtarzała, że nie zamierza tolerować przytyków całego mnóstwa facetów zazdrosnych, że akurat z nimi się nie przespała. Na samym początku, dziesięć lat temu… – zająknął się. – Wiedziałem, że bywała furiatką. Bałem się naszej pierwszej kłótni i tego, że też dojdzie do rękoczynów, ale żebyś nie myślał, że jesteśmy jakąś związkową patologią: możemy się kłócić i rzucać przedmiotami po całych kwaterach, ale absolutnie nigdy żadne z nas nie uderzyło drugiego, bez względu na to, jak byliśmy na siebie wściekli. Powiedzieliśmy to sobie po pierwszej poważnej kłótni, że są granice nie do przekroczenia. Gdy już nasza relacja z krótkoterminowej zmieniła się w stałą, przyznała mi się, że udało nam się przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do wszystkich facetów, z jakimi próbowała być w związku, co by się nie działo, nie budzę w niej agresji, bo jestem ‘łagodny, delikatny i zabawny’. Że przy mnie jej najgorsze cechy znikają. No i, oczywiście, że ze mną nie jest jej głupio, gdy wyjawia swoje fantazje, bo mam własnych całą masę i po prostu jak są nierealne czy niebezpieczne, to jakoś razem potrafimy je złagodzić i wcielić w życie w izolowanych warunkach albo pozostawić w strefie rozmów i naszych głowach też się nimi cieszyć.
– Mnie fantazje nie cieszą, tylko przygnębiają – wyznał cicho Thace, wpatrując się w butelkę. – Oczywiście czasem też doprowadzają do ciągu myśli, który zmienia się w paranoję. Nie chcę o tym mówić – stwierdził szybko i jakiś czas obaj milczeli, wpatrując się w butelki.
– Thace, tak dla wyjaśnienia… żeby naprawdę wszystko było jasne… Cokolwiek sobie z Vog wymyśliliśmy, nigdy nie robiliśmy rzeczy, do których osoby, w które to angażowaliśmy nie były przekonane. Nawet jak były to rzeczy zupełnie dziwaczne… i, no… Ciebie też byśmy nie naciskali, jakby wszystko się inaczej poukładało. Wiesz o tym, prawda…? – spytał Vhinku, gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać.
– Wiem. I naprawdę nie mam pretensji.
– Mimo to przepraszam. Powinienem był być z tobą szczery. Czy wszystko między nami w porządku…?
– Vhinku. To że razem z Vog ileś miesięcy temu rozmawialiście o tym, co byście zrobili ze mną w łóżku… to naprawdę nie ma żadnego znaczenia. I może dobrze, że nie powiedziałeś mi o tym pół roku temu, zanim… – urwał, mając pełną świadomość, że gdyby dowiedział się o czymś podobnym zanim jeszcze uświadomił sobie, że czuje coś do Proroka, to możliwe. że wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie, z całą pewnością nie zgodziłby się na trójkąt z udziałem kobiety, z szacunku do niej, samego siebie i w ogóle wszystkich zaangażowanych, ale może któregoś razu po pijanemu lub na skutek jednorazowej słabości, zgodziłby się na eksperymenty wyłącznie z udziałem Vhinku. Może wszystko by się między nimi popsuło, gdyby do Vhinku dotarło, że jednak wcale nie miał na to ochoty i czułby się potem skrępowany na sam widok Thace’a. Może taki przyjacielski romans byłby prosty i wygodny, a sytuacja na stacji dalekiego zasięgu w ogóle nie miałaby miejsca. A może by miała, tyle że gdy Prorok oskarżyłby go o relację intymną z Vhinku, nie mógłby zaprzeczyć, zazdrość i wściekłość komandora miałyby podstawy i wszystko potoczyłoby się znacznie gorzej. – To już nieważne. Powiedziałeś mi też właśnie, że wiesz o rzeczach… których… nie zamierzałem ci mówić. I nadal nie chcę o tym rozmawiać. Tak, jestem przygnębiony, bo czasem naprawdę mam dość kłamstw… i tym bardziej doceniam twoją szczerość. I przepraszam, że sam na podobną nie jestem w stanie się jeszcze zdobyć – powiedział Thace.
– I to też w porządku. Wiesz już, że jestem obok, gdybyś jednak kiedyś chciał pogadać. Zawsze cię wysłucham. Cokolwiek by się nie działo, będę przy tobie. Pamiętaj o tym, gdy kiedykolwiek będziesz się czuł samotny czy nieszczęśliwy. W tej… czy w jakiejkolwiek innej sprawie.
Thace uśmiechnął się, odstawił na chwilę butelkę i objął Vhinku, wyszeptując przy tym krótkie ‘dziękuję’. Ponownie zapanowała cisza, która była jednak w jakiś sposób uspokajająca i wiedział, że pewnie tego właśnie potrzebował, nawet jeśli rano w ogóle nie planował, że on i Vhinku spotkają się i porozmawiają, a już na pewno nie na takie tematy.
– Powiedz mi coś, co mnie rozbawi. Nie chcę całego wieczoru się dołować – oznajmił Thace w końcu, odsuwając się na swoje miejsce.
– Jedyne co mam teraz w głowie to swoje mniej lub bardziej kompromitujące historie łóżkowe – stwierdził Vhinku tonem, w którym pobrzmiewało rozbawienie, ale też pytanie, czy to aby na pewno odpowiedni kierunek. Thace westchnął, ale skinął głową. – Od powrotu do Bazy Głównej trzy razy polecieliśmy z Vog na dobę do któregoś z pobliskich układów, gdzie udając cywili wyprawialiśmy rzeczy, za jakie obydwoje zostalibyśmy wyrzuceni z wojska, gdyby oczywiście komandorem był ktoś inny niż Prorok, dowiedział się o tym i otworzył oficjalne śledztwo. Tyle że żadna nie jest szczególnie zabawna. Zadaj mi pytanie, a postaram się odpowiedzieć najbardziej zabawnie jak potrafię – zaproponował z pozornie niewinnym uśmieszkiem i sama jego mina sprawiła, że Thace zaśmiał się krótko.
– Nawet nie jestem w stanie wymyślić pytań o konkrety… co najbardziej zdrożnego sobie wymyśliliście? Gdy tylko zupełnie bez zamiaru wcielenia tego w życie rozmawialiście na mój temat?
– Uhm… – zająknął się. – Niektóre nie nadają się do opowiedzenia. Była jednak fantazja, w której w stroju pirata porywasz nas oboje, obezwładniasz i zabawiasz się z nami. I. ekhm... każesz nam robić różne rzeczy. Z bronią. I tak dalej – wyrzucił z siebie a Thace spojrzał na niego oniemiały. – To tylko fantazja. Zabawa. Nie chciałbym być porwany przez piratów.
– Czy przypominam pirata…?
– Nie. Ale poznany przypadkowo obcy czy hybryda... nie dalibyśmy komuś takiemu możliwości, by związał nas i trzymał broń. Nie raz o tym myśleliśmy, ale ty byłbyś jedyną osobą, której w ogóle byśmy zaufali, żeby zrobił coś takiego.
– Wiesz, że istnieje fałszywa broń? Taka zabawkowa kupiona w sklepie z gadżetami?
– To nie byłoby to samo. No i wyobrażaliśmy też sobie opcję, że porywasz nasz statek. Oczywiście, jak dowiedziałem się jak pilotujesz, wtedy, gdy spiłem się na Tsevu-22 i rano wciąż miałem kaca, to wiedziałem już, że co najwyżej porwałoby go przeprogramowane przez Vog Sentry. – Wzruszył ramionami, a Thace ponownie się zaśmiał i pokręcił głową. – No a raz, ale to już zupełnie stara sprawa i myśleliśmy o tym zanim jeszcze cię poznałem, wyobrażaliśmy też sobie porwanie przez szpiega, który wiezie nas gdzieś na tortury by z nas wyciągnąć jako oficerów Galra informacje – rzucił swobodnie, a Thace zrobił się momentalnie blady i coś w jego twarzy musiało sprawić, że Vhinku zrozumiał, że przesadził. – Słuchaj, to tylko fantazje, w Bazie Głównej niewiele się dzieje, coś takiego nie miałoby szansy się wydarzyć i…
– Gdyby porwał was szpieg by wyciągnąć z was informacje, związałby was, ogłuszył i zapewne odurzył. Podczas przesłuchania, jeśli mielibyście krytyczne dla misji informacje, bylibyście nafaszerowani narkotykami, które rozwiązałyby wam języki. Jeśli by was nie zabił, to Imperium po 'uratowaniu' was poddałoby was torturom, by dowiedzieć się, co zdradziliście, więc jeśli porwałby was ktoś litościwy, bezboleśnie zabiłby was, zanim by was to spotkało – powiedział, wpatrując się w swoje dłonie.
– I tak oto zniszczyłeś fantazję, która całe miesiące albo i lata niesamowicie mnie podniecała – spróbował zażartować Vhinku, aby jakoś załagodzić sytuację.
– W porwaniu, torturach i przesłuchaniu przez druidów nie ma absolutnie nic podniecającego – powiedział martwo Thace, sięgając ponownie po butelkę. – Piraci, rebelianci, szpiedzy… to nie jest ani trochę zabawne. Nie myśl o takich rzeczach. Nawet gdyby to miało być udawane. Nikomu nie można ufać do końca. Nie masz pojęcia, czym są tortury.
– Ty wiesz?
– Nie byłem jeszcze pełnoletni, gdy włamywałem się do sieci wojskowych – wyznał, nie patrząc na Vhinku. Ostatni raz mówił o tym Siggazowi ponad trzydzieści lat temu i rzadko wracał do tych wspomnień. – Widziałem filmy z rzeczami tak makabrycznymi… torturami. Egzekucjami. W majestacie prawa. Za nawet nieudowodnioną zdradę. Za niedozwolone w danym układzie skłonności. Mieszkamy w centrum Imperium, gdzie… gdzie to się po prostu nie dzieje. Ale na rubieżach zdarza się na porządku dziennym.
– Thace…
– Gdy miałem dwadzieścia dwa lata, naoglądałem się tyle potworności, że kilka miesięcy nie mogłem spać i po raz pierwszy w życiu nie byłem w trójce najlepszych uczniów w swoim roczniku. Opiekun mojej grupy wysłał mnie do medyka. Pół roku faszerował mnie lekami, zanim wróciłem do formy. Nie powiedziałem mu, co się stało, zrzuciłem to na stres związany ze studiami. Niby wiedziałem o tym już jako nastolatek, wiedziałem, że moja rodzina to popierała i że pewnie życzyli mi tego samego, ale dopiero wtedy w pełni uderzyło mnie, że gdybym mieszkał zaledwie kilkanaście galaktyk dalej, ktoś mógłby ze mną zrobić wszystkie te rzeczy całkowicie legalnie. Publicznie. Na oczach cywilów, na oczach dzieci. Ukarać przykładnie, by gawiedź miała rozrywkę i by wszyscy wiedzieli, że dla zboczeńców w Imperium nie ma miejsca.
Vhinku objął go bez słowa i długo przytulał, a gdy Thace zaczął lekko drżeć, przeniósł dłoń na jego kark i jakiś czas naciskał na receptory tuż przy podstawie czaszki, aby ten się uspokoił.
– Nigdy o tym nie wspominałeś... – powiedział cicho po paru minutach.
– Nie mówiłem ci o całym mnóstwie rzeczy.
– Może jednak chciałbyś powiedzieć…? Nie naciskam. Tylko pytam…
– Jeszcze nie dziś. Proszę. Może kiedyś do tego wrócę… ale nie w tym momencie. Teraz chcę się napić, odstresować… po prostu z tobą pobyć. – Objął Vhinku mocniej i przymknął oczy. – Zapomnieć o wszystkich problemach. Bo wiesz…? Ja sobie czasem w ogóle nie radzę. Bez względu na to, co niektórzy może sądzą. To wszystko… czasami tak strasznie mnie przerasta, że zaczynam się dusić z nerwów. Nienawidzę awantur. Nie znoszę zmian. Boję się tego, co nawyprawiał Prorok… co wygadywał Lorcan. Czasem mam ochotę zniknąć i nie mieć już żadnych problemów.
– Wiem, dzieciaku. Rozumiem – szepnął Vhinku, gładząc jego włosy.
Z próby rozluźnienia się i żartów niewiele wyszło, zaś gdy w końcu odsunęli się od siebie, butelki z alkoholem poszły w ruch i zaczęły się opróżniać znacznie szybciej niż do tej pory. Nie rozmawiali już przy tym o niczym ważnym, tym bardziej że języki plątały im się coraz bardziej. Thace czuł, że gdyby Kolivan się o tym dowiedział, byłby… może nie zawiedziony. Ale wściekły na samego siebie, że dał się przekonać, że wszystko jest w porządku i że pozwolił Thace’owi tu wrócić.
Thace nie był pewien, ile spędzili tu czasu, bo żaden z nich nie sprawdzał komunikatorów przez cały wieczór; przypuszczał, że było późno i że Prorok powinien się do niego odezwać, ale był zbyt zmęczony i pijany, aby się nad tym zastanawiać. Nie chciał też myśleć o tym, jak wróci na krążownik, ani jak się wytłumaczy ze swojego stanu. Potrzebował resetu, aby wrócić do normalności – i na tym skupiał się, otwierając kolejną butelkę i sięgając po kolejne przekąski, których ani on ani Vhinku nie badali już z taką podejrzliwością jak na początku.
Gdy usłyszał w oddali dźwięk kroków, w pierwszej chwili sądził, że to złudzenie, ale mimo to lekko trącił Vhinku, który był uwieszony na jego ramieniu i chichotał z jakiegoś dowcipu, który zaczął opowiadać, ale był nim tak rozbawiony, że z powodu kolejnych wybuchów śmiechu już od kilku minut nie był w stanie go dokończyć. Kiedy w serwerowni zapaliło się górne światło, obaj aż podskoczyli, a Thace’owi zajęło chwilę, zanim jego wzrok przyzwyczaił się do jasności i zobaczył Proroka i Vog, którzy kierowali się w ich stronę.
– Czy wyście oszaleli?! Nie mogliśmy się skontaktować z żadnym z was od prawie godziny! – powiedział Prorok podniesionym głosem. – Vog was w końcu namierzyła wasze komunikatory, nieruchome, zablokowane i w cholernej nieczynnej serwerowni! Czy wy w ogóle macie pojęcie jak się martwiłem?! Sądziłem, że Lorcan was tu dorwał i zamordował!!!
– Sir, przecież skontaktowałeś się z Lorcanem, umówiłeś się z nim na rozmowę i zachowywał się normalnie i ewidentnie żałował, że ci napyskował przy wszystkich. Mówiłam ci, że to miejsce do picia i że co najwyżej schlali się do nieprzytomności – powiedziała Vog i spojrzała na Vhinku z irytacją. – Nie są nieprzytomni, ale pijani z całą pewnością. Zgodnie z protokołem, powinnam w tym momencie wlepić naganę podporucznikowi Thace’owi, a ty porucznikowi Vhinku, sir.
– Odpuść sobie żarty, Vog i zajmij się tym idiotą – warknął Prorok.
– Do północy jestem wciąż przełożonym Thace’a…! – zaprotestował Vhinku pijackim głosem.
– Czyli przestałeś nim być kwadrans temu. Wstawaj, bałwanie – oznajmiła Vog, po czym chwyciła go pod ramię i z pewnym trudem pomogła mu się podnieść.
– Obaj skończyliśmy już zmianę…
– Ale zablokowaliście komunikatory, a to nie jest dozwolone bez względu na porę i to czy jesteście na służbie czy nie – warknął Prorok, po czym zwrócił się do Thace’a; ten nie był w stanie z całą pewnością stwierdzić, czy mężczyzna był bardziej wściekły czy przestraszony, tym bardziej że wciąż nie był w stanie skupić wzroku na jego twarzy. – Co wyście ze sobą zrobili? – spytał, wpatrując się w niego natarczywie, ale brzmiąc odrobinę łagodniej niż gdy zwracał się do Vhinku.
– Przyjacielskie pogawędki – wymamrotał, po czym ociężale podniósł się z miejsca, dla bezpieczeństwa przytrzymując się ściany. – Nie sądziłem, że to raksi… czy cokolwiek to było… okaże się tak mocne…
– Zabiorę Thace’a na krążownik – powiedział Prorok do Vog. – Jesteś w stanie odprowadzić tego kretyna do jego kwater?
– Robiłam to setki razy. Idziemy, Vhinku. Uważaj na te szafki… i oprzyj się o mnie. No już. Komandorze, czy widzimy się jutro zgodnie z ustaleniami?
– Odezwę się rano. Idźcie już – oznajmił i nie odzywał się ani nie zbliżał do Thace’a, dopóki Vhinku i Vog nie zniknęli za drzwiami.
– Wyjaśnisz mi wszystko później. Jesteś w stanie iść o własnych siłach? – spytał, na co Thace skinął głową, wciąż niepewny, na ile zły był na niego Prorok. Ten nie podnosił jednak głosu i nie powiedział ani słowa, kiedy Thace zachwiał się przy drzwiach i musiał oprzeć o futrynę, aby nie stracić równowagi. Nie skomentował jego stanu ani razu, był pozornie spokojny i niemal się do niego nie odzywał ani nawet na niego nie patrzył, gdy kierowali się do najbliższej śluzy, by wyruszyć promem na jego krążownik, gdy pilotował, ani gdy kierowali się do jego kwater. Bez słowa podał mu środki trzeźwiące, poczekał, aż Thace je zażyje, a potem wskazał mu toaletę i warknął, że ma nie wracać, dopóki nie odświeży się i nie dojdzie do siebie.
W łazience Thace dwukrotnie zwymiotował, wziął długi, chłodny prysznic i wyszedł spod strumieni wody dopiero gdy poczuł się lepiej. Zażył kolejną dawkę leków i porcję odżywki z elektrolitami, a gdy jego żołądek przestał szaleć zaś najgorsze zawroty głowy minęły, ruszył do stacji suszącej. Ubrał się w rzeczy do spania powoli, zerknął na drzwi i przez moment bardziej niż cokolwiek innego czuł wstyd, że doprowadził się do takiego stanu i ma stanąć ponownie przed Prorokiem. Zaciskając nerwowo pięści ruszył do sypialni, wiedząc, że nie ma sensu tego odciągać i gdy tylko spojrzenia jego i siedzącego już w łóżku komandora się spotkały, zaczął mamrotać przeprosiny.
– Wyjaśnisz mi, co się stało, że się upiliście? – przerwał mu mężczyzna spokojnie i wskazał Thace’owi miejsce koło siebie. – Nie oczekuję przeprosin ani wymówek. Martwiłem się o ciebie i chcę wiedzieć, co zaszło.
– Byłem zdenerwowany po sytuacji z Lorcanem, przez całe popołudnie oficerowie z całego Sektora wydzwaniali do mnie i żądali plotek i nie mogłem tego znieść. Kazałem Vhinku zablokować moją linię, żeby przestali mnie dręczyć. Nie planowaliśmy się upijać… Zachowałem się idiotycznie. Nie zamierzam się usprawiedliwić i wiem, jak żałośnie to brzmi.
– Gdy nie mogłem cię namierzyć, myślałem, że oszaleję ze zdenerwowania – powiedział Prorok i skinął na niego, by się przysunął. – Nigdy więcej nie rób mi więcej czegoś takiego. Rano zmień ustawienia komunikatora. Tak, że jeśli do ciebie dzwonię lub piszę, masz to słyszeć i odbierać, rozumiesz? A już zwłaszcza gdy zaszywasz się z Vhinku w jakiejś dziurze i zapominasz o całym świecie…!
– Przepraszam – wymamrotał, wiedząc, że mimo wszystko to najlepsze, co może powiedzieć… zwłaszcza że rozmawiali z Vhinku o rzeczach, których nie zamierzał poruszać, a o których Prorok pewnie powinien wiedzieć. Nastąpiły kolejne kłamstwa, a wyrzuty sumienia wróciły, gdy tylko minął otępiający wpływ alkoholu. – Wiem, że nie powinienem się upijać z Vhinku. Nie mam usprawiedliwienia. Oczywiście zmienię te ustawienia i więcej się tak nie zachowam. Naprawdę przepraszam. Zazwyczaj nie robię rzeczy tak absolutnie durnych. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
– No chodź tutaj – westchnął i objął Thace’a ramieniem. – Nie jestem na ciebie zły. Ale naprawdę się o ciebie bałem.
– Na niego też nie bądź. To ja go namówiłem do tych głupot – przyznał, spuszczając wzrok.
– Nie chcę o nim rozmawiać – uciął, a jego głos odrobinę stwardniał.
– I nie masz powodów być zazdrosny.
– Gdy nie dało się z wami skontaktować, a byłem z Vog, to w ogóle się nie denerwowała, chociaż ona i Vhinku nadal… nawet nie wiem, co w tym momencie jest między nimi, skoro już razem nie mieszkają, ale nadal zachowują się jak para. Powiedziała coś w rodzaju ‘może nasi chłopcy są sobą zajęci’ i niebywale ją to bawiła. Nawet ona sądzi, że wasza dwójka…
– Proszę, nie. Nie wracajmy do tego. Powiedziałem ci na samym początku, że nie zamierzam się spierać o Vhinku i że nie masz powodów do zazdrości. Upiliśmy się jak para gówniarzy i to jedyne, co możesz nam zarzucić…
– Mimo to Vog…
– To Vog, a nie Vhinku, rok temu ubzdurała sobie pomysły z moim udziałem – przerwał mu Thace, mimo że Prorok znów wydawał się zirytowany. – Vhinku nie miał z tym nic wspólnego. Wiem, że zawsze będziesz stawał po jej stronie. Rozumiem i nie mam do ciebie pretensji. Nie wybielaj jej jednak jego kosztem.
– Z nią byś nie poszedł do łóżka, a z nim…
– Nie poszedłbym do łóżka z Vog, bo jest kobietą, a Vhinku nie poszedłby ze mną, bo jestem facetem – odparł. – Czy naprawdę chcesz znów o tym rozmawiać i się sprzeczać…?
– Nie. Przepraszam – powiedział, spuszczając wzrok. – Teraz to ja zachowuję się jak dureń przez jeden jej komentarz. I pewnie również przez te nerwy dzisiaj.
– Zleć może przegląd wentylacji w Bazie Głównej, bo dziś chyba wszystkim jakiś czynnik zaszkodził na myślenie, a toksyny w powietrzu to jedyne wyjaśnienie – stwierdził Thace, na co Prorok zaśmiał się krótko.
– Może faktycznie powinienem – odparł i pogładził go po włosach. Milczał parę chwil, zanim westchnął ciężko i odezwał się ponownie. – Należą ci się wyjaśnienia. Powinienem był powiedzieć ci o moich planach, bo przecież wiedziałem, że to istotne. Może lepiej bym to zaplanował i nie doszłoby do tej awantury z Lorcanem – oznajmił, czego Thace nie skomentował. Miał poczucie, że Prorok w głębi duszy jednak chciał upokorzyć Lorcana i pewnie spodziewał się, że ten się pokłóci chociaż ‘nie miał tego w planach’. Wolał jednak o tym nie wspominać, bo za bardzo obawiał się, że zupełnie niepotrzebnie rozpocznie sprzeczkę, na którą nie miał siły ani ochoty. Był na to zbyt rozbity, po wymuszonym wytrzeźwieniu wciąż kręciło mu się w głowie i spodziewał się, że następnego dnia będzie mieć mnóstwo pracy i nie będzie mógł dawać sobie taryfy ulgowej.
– Prorok… czy możemy porozmawiać o tym później? – spytał cicho i przytulił się do jego boku. – Gdy byliśmy w Bazie obiecałem cię uspokoić a tylko dodałem ci stresu swoją głupotą. Zajmij się mną i zamiast dyskutować, zróbmy coś przyjemniejszego – powiedział, kierując dłoń na brzeg jego spodni od piżamy.
Prorok się zawahał, ale w tych kwestiach nie potrafiłby mu odmówić i chwilę później ściągali z siebie ubrania. Seks szybko stał się bardziej namiętny i szybki i zbyt ostry jak na jego gust, ale w tym momencie wolał to niż delikatność, która tylko zwiększałaby poczucie winy. Prorok powiedział mu kiedyś, że dzięki niemu jest szczęśliwy, tyle że w takich momentach jak ten Thace czuł, że jest najgorszą rzeczą jaka mogła mu się przytrafić i dlatego nie protestował, aby przynajmniej w ten sposób mu wszystko wynagrodzić.
Gdy leżeli w ciemnościach, przytuleni, Thace ponownie nie mógł usnąć. Dręczyły go myśli, fantazje i paranoje różnych rodzajów, a w końcu mózg zmusił go do przypomnienia sobie słów Proroka podczas przemówienia do oficerów, kiedy to powiedział im, że przyznanie się do winy to w każdej sytuacji okoliczność łagodząca. I tym razem nie potrafił pozbyć się z głowy rozważań, co by się stało, gdyby faktycznie przyznał się do wszystkiego.
Tak naprawdę nie miał pojęcia, co by zrobił Prorok, gdyby poznał o nim prawdę – mężczyzna mógł twierdzić, że był dla niego najważniejszy na świecie, tylko czy na tyle, by pogodzić się z prawdą o nim, z tym, że Thace od samego początku go okłamywał…? Samemu zdradzić dla niego Imperium, w które mimo wszystko wierzył i porzucić lub zacząć sabotować pracę, która dotąd była całym jego życiem? Przypuszczał, że gdyby się przyznał, Prorok byłby w stanie mu wybaczyć, o ile tylko porzuciłby Ostrza i misję, zerwał z nimi jakikolwiek kontakt i przyrzekł, że od tej pory będzie wierny jemu i Imperium. Możliwe, że warunkiem, by mu wybaczył, byłoby wydanie ich wszystkich i zdradzenie lokalizacji siedziby Ostrzy. Możliwe też, że straciłby do niego zaufanie oraz usunął z wojska, gdyby Thace się na to nie zgodził i nie chciał nigdy więcej wiedzieć go na oczy. Nie wierzył, że Prorok skazałby go na śmierć czy wydał druidom, by to oni się z nim uporali… Ale nie wierzył też, że komandor poparłby go, dołączył do Ostrzy a jego misja stałaby się ich wspólną. Opcja, by wybaczył mu, ale kompletnie nic z tym nie zrobił i pozwalał mu dalej szpiegować a może nawet kryłby go, choćby i wbrew sobie, była absurdalna i to po prostu by się nie wydarzyło. Wyznanie prawdy zmieniłoby wszystko, a każdy realistyczny scenariusz był dla Thace’a nie do zaakceptowania.
Wiedział, że mógłby mu powiedzieć i nie straciłby życia, a ich związek miałby szansę stać się w końcu prawdziwy i szczery i w innej rzeczywistości może byłby wówczas szczęśliwy. Tyle że żył w takiej, w której misja była ważniejsza od Proroka i był pewien, że nic tego nie zmieni.
***
Chapter 22: Wymagania i latanie
Notes:
Tak, aktualizacja zajęła mi wieki, ale cały początek maja był wypełniony: tygodniem eurowizyjnym, gośćmi i lekkimi przeróbkami w mieszkaniu i efekt był taki, że na korektę fika nie miałam ani weny ani siły... Ech. W końcu się udało i to najważniejsze:)
Chapter Text
***
Następnego dnia od samego rana Thace wziął się za nowe i już oficjalnie ogłoszone obowiązki, wcześniej parę minut wymieniając się z Kolivanem informacjami o tym, czym będzie się zajmować; o rozmowie z Vhinku wspomniał mimochodem i nie zagłębiał się w szczegóły, zaś dowódca Ostrzy o to nie dopytywał; wydawało się, że po ich rozmowie ufał mu, kiedy Thace twierdził, że wszystko jest w porządku.
Podczas gdy przez ostatnie tygodnie całą koordynację zadań kontrolnych w jednostkach terenowych traktował po macoszemu i robił tylko niezbędne minimum, teraz przysiadł do tego z pełnym zaangażowaniem. W pierwszej kolejności oddzwonił do wszystkich oficerów, którzy poprzedniego dnia nieskutecznie próbowali się z nim skontaktować i każdego z nich przeprosił za brak możliwości dodzwonienia się do niego, wymawiając się ciągle zajętą linią. Przedstawił im na spokojnie oficjalną wersję – Prorok rano oznajmił, żeby nie ukrywał, że doszło do awantury, bo ostatecznie i tak wszyscy się o tym dowiedzą – i same suche fakty. Starał się też być cierpliwy, wyciągnąć od nich plotki, jakie krążyły oraz skorygować te najbardziej absurdalne.
Po południu zorganizował spotkanie video ze wszystkimi dowódcami stacji komunikacyjnych, co pewnie powinien był zrobić od razu po powrocie; przedstawił im swoje plany, obiecał wszelką pomoc i dostępność, ustawił serię indywidualnych i grupowych spotkań. Zaczął przygotowywać odpowiednie protokoły, których mieli użyć u siebie, zbierał ich pomysły z większym zainteresowaniem niż wcześniej, słuchał o ich doświadczeniach i problemach ze sprzętem i personelem oraz objaśnił i dokładnie omówił formaty raportów, które mieli dla niego uzupełniać i dostarczać cyklicznie; tak, przekazał im je już wcześniej, ale wtedy niewiele robił sobie z faktu, że każdy z dowódców rozumiał je inaczej i zebrane w całość nie stanowiły dla niego przydatnego i możliwego do analizy materiału.
Na lunch ani obiad nie znalazł czasu i żywił się znalezionymi w auli X-10 przekąskami, zresztą: sama myśl o udaniu się do kantyny przyprawiała go o dreszcze, bo po prostu wiedział, że tego dnia będzie panować tam poruszenie po wydarzeniach z poprzedniego dnia. Dopiero późnym popołudniem zdecydował się zrobić sobie przerwę i pod wpływem impulsu napisał do Vhinku, czy ma ochotę wpaść na krążownik na filiżankę ruuso. Kwadrans później jego przyjaciel był już na miejscu, przez parę minut opowiadał o niestworzonych plotkach jakie usłyszał od szeregowych żołnierzy i wydawał się mieć całkiem niezły nastrój biorąc pod uwagę kaca oraz fakt, że Vog poprzedniego dnia była na niego wściekła.
– Jakoś jej przeszło. W sumie to zanim odprowadziła mnie do pokoju, była bardziej rozbawiona niż zła. Jasne, trochę się od niej nasłuchałem, ale w sumie niewiele pamiętam. Została u mnie na noc – powiedział i uśmiechnął się w zupełnie jednoznaczny sposób. – Jak bardzo wściekły był komandor?
– Chyba mniej niż pewnie powinien – odparł Thace, pochylając się nad filiżanką, aby nie patrzeć Vhinku w oczy, gdyż pytanie niosło za sobą znacznie więcej… rzeczy, o których obaj wiedzieli, że drugi wie, ale żaden nie nazywał ich po imieniu. – Naprawdę się o nas martwił. Przeprosiłem go i jakoś go udobruchałem, ale na razie lepiej, byśmy trzymali się z dala od alkoholu – oznajmił i po samym tylko wymownym spojrzeniu Vhinku mógł stwierdzić, że jego przyjaciel doskonale zdaje sobie sprawę, na czym mogło polegać ‘udobruchanie’. Zerknął na niego z rozdrażnieniem, aby było jasne, że jak wczoraj nie był gotowy na rozmowę, tak teraz nie jest tym bardziej. – Musiałem też zabrać się w końcu do pracy, którą każe mi wykonywać, a nie szukać sobie takich zajęć, które sam uznałem za najważniejsze – dodał, aby jakoś zmienić temat.
– Uważasz, że może być tu więcej zboków takich jak Kriggs? – spytał Vhinku.
– Nie wiem. Nawet nie wiem, co dalej z tą sprawą, bo Prorok odsunął mnie od absolutnie wszystkiego związanego z kontrolą wewnętrzną. Coś się zmieniło, że o to pytasz?
– Nadal jest nieprzytomny a dziś jego stan się pogorszył. Podobno raczej z tego nie wyjdzie. A ta dziewczyna, którą więził, gdy dowiedziała się, że Kriggs może umrzeć, dostała ataku histerii, a potem odwołała absolutnie wszystkie zarzuty wobec niego. Odmówiła też widzenia z ojcem, który dziś rano tu przyleciał i zagroziła, że targnie się na swoje życie, jeśli ją do tego spróbujemy zmusić.
– Skąd to wszystko wiesz…? – spytał ze zdumieniem Thace.
– Sprawę prowadzi podkomandor Zak i dziś rano zwierzyła się Vog, jaki ma z tym problem, więc oczywiście usłyszałem od niej wszystko. Vog uważa, że najlepiej jakby Kriggs zdechł a temu dzieciakowi potrzeba terapii, bo chroni swojego oprawcę. Zak jest znacznie ostrożniejsza w swoich osądach.
– A ty…?
– Nie mam pojęcia, co o tym sądzić – westchnął Vhinku i poruszył się niespokojnie. – Przecież nie wiem, co się tam faktycznie wydarzyło. Jeśli Kriggs próbował się zabić, to pewnie oznacza, że ma coś na sumieniu… Albo że woli taką śmierć niż upokarzający proces. Nawet jeśli ta dziewczyna była chętna, a wszystko wskazuje na to, że od pewnego momentu jednak nie była… to jeszcze dziecko. Nie jest dojrzała ani fizycznie ani psychicznie. Przywiązała się do niego, chociaż ją krzywdził… tyle że co jej robił nawet nie wiemy. Nie chce wracać w rodzinne strony i Zak jest niemal pewna, że ucieknie gdy tylko spróbujemy ją tam odesłać. To kompletnie popieprzone…
– Dlaczego nie chce wracać?
– Nie wiem. Tego Vog mi nie powiedziała. Zak chyba też z niej tego nie wyciągnęła.
– Może tam na miejscu też była wykorzystywana albo po prostu miała życie na tyle koszmarne, że Kriggs i tak wydawał się lepszy. Podobno pochodziła z biednych regionów. Czy zbadano, z jakiego miejsca odeszła…?
– Nie mam pojęcia. Słuchaj, może sam porozmawiasz z Zak…?
– Komandor się wścieknie, jak dowie się, że się wtrącam – odparł Thace, chociaż prawda była taka, że po prostu nie miał ochoty angażować się w tę sprawę, bo doskonale wiedział, że nie ma do tego żadnych kompetencji i że może tylko niepotrzebnie namieszać. – Jestem pewien, że Zak podejmie słuszne decyzje.
– Zwykle się jednak wtrącałeś, gdy działo się coś złego – zauważył Vhinku.
– Wyciągałem na wierzch problemy i liczyłem, że ktoś się nimi zajmie. Ja sam żadnego nie potrafię rozwiązać ani naprawić. Mogę podzielić się wątpliwościami… ale czy to cokolwiek zmienia? – westchnął. – Sam to powiedziałeś: nie wiemy na pewno, co się wydarzyło. Mówisz, że ta dziewczyna nie chce składać zeznań, a od samego Kriggsa już pewnie niczego się nie dowiemy. Nie mogę wydawać osądów. Może faktycznie nie powinienem się w to wtrącać – powiedział, ponownie wbijając wzrok w filiżankę.
– Znacznie gorsze by było, gdybyś to zataił. To, że Kriggs targnął się na swoje życie, to nie wina twoja, tylko tego, co sam nawyprawiał… no i… tak, przyznaję, pewnie również tego, jak został potraktowany, gdy go aresztowano. Zak może być łagodna jak na wyższego oficera, ale potencjalnego gwałciciela z całą pewnością traktowała potwornie – stwierdził, na co Thace tylko zacisnął usta, tym bardziej mając wątpliwości, czy powinien był się wtrącać, zwłaszcza że właśnie ta sprawa była punktem zapalnym, który doprowadził do sprzeczki z Prorokiem i który mógł zakończyć jego misję. – Uhm… Thace, ty się lepiej znasz na przepisach… co groziłoby Kriggsowi, gdyby ta dziewczyna utrzymała, że odwołuje zarzuty i by go broniła? Mówię hipotetycznie, bo gdy umrze, to i tak nie będzie mieć znaczenia.
– Nadal jest ich komunikacja, w której błaga go, by ją wypuścił i z której jednoznacznie wynika, że uprawiali seks. Nawet jeśli obydwoje utrzymywaliby, że to była jakaś ich gra i nawet gdyby osoby, które miałyby go osądzać, czyli Prorok i pewnie któryś z podkomandorów, uznałyby w toku śledztwa, że to prawda, trafi do więzienia za związek z nieletnią. Okolicznością łagodzącą mogłoby być, jeśli na planecie, z której pochodzi, lokalne przepisy wskazywałyby, że u hybryd wiek jest kalkulowany inaczej i może być tam uznana za dorosłą na tyle, by podjąć samodzielną decyzję o wyjeździe do kochanka, przy czym jest ona hybrydą zaledwie w 1/4, nie ma prawie żadnych cech obcej rasy i o ile dobrze rozumiem, nie wygląda na fizycznie dojrzałą, więc ta opcja nie wydaje mi prawdopodobna – powiedział i zerknął niepewnie na Vhinku, lecz ten, o dziwo, nie przerywał mu tylko słuchał go z zainteresowaniem. – W całym układzie Tsevu obowiązuje uniwersalny, imperialny wiek przyzwolenia, czyli dwadzieścia pięć lat, bez względu na rasę, nawet dla obcych, którzy żyją od Galran dziesięciokrotnie krócej i koło trzydziestki są już starcami. Nawet jeśli uznano by, że postanowiła przylecieć tu na skutek świadomej, dorosłej decyzji a nie jako zmanipulowana nieletnia, to i tak seks z nią tutaj byłby nielegalny. Istnieje też wyjątek, który mógłby wystąpić, jeśli Kriggs po raz pierwszy nawiązałaby z nią kontakt z terenu, na którym obowiązują przepisy, według których ich relacja byłaby legalna, jednak prawdopodobnie tak nie było, a on prawdopodobnie poznał ją przez aplikację z której korzystał na terenie Bazy Głównej. W najlepszej dla niego opcji – gdyby uznano ją za ‘fizycznie niemal dojrzałą’, gdyby odwołała wszystkie zarzuty i okazałoby się, że dotarła na Tsevu w legalny sposób – Kriggs trafiłby do więzienia na kilka miesięcy i może nawet pozwolono by mu wrócić do wojska, chociaż pewnie z niższym stopniem. W najgorszej zostałby stracony. Prawdopodobnie musiałby wypłacić tej dziewczynie odszkodowanie, a jeśli umrze, to jako oficer ma i tak zapewne pokaźne konto bankowe i po prostu zostanie zajęte na ten cel. Jeśli ta dziewczyna naprawdę nie będzie chciała wracać do rodziny, zostanie objęta kuratelą do czasu osiągnięcia pełnoletności. To wszystko, co przychodzi mi do głowy.
– Nie spodziewałem się aż tak pełnej odpowiedzi… – przyznał Vhinku, a Thace się skrzywił i przypomniał sobie myśli sprzed półtora roku, gdy tak bardzo tęsknił za Hangą i przez moment myślał, że może gdyby wiedział o jego uczuciach, mógłby zabrać go na Tsevu-22, znaleźć mu tu pracę i regularnie odwiedzać. I tak, jakiś czas później dokształcił się w tej kwestii. I miał pewność, że chociaż Hanga według prawa na DXD-930 był pełnoletni, był fizycznie dojrzały oraz całkowicie chętny, zarówno na Tsevu jak też w prawie całym Sektorze Centralnym ich relacja w razie niekorzystnej dla niego interpretacji przepisów zostałaby uznana za wykorzystywanie nieletniego; czekałby go za to konsekwencje karne a także, oczywiście, wydalenia z wojska za ujawnienie odmiennej orientacji. Tak wyglądałoby to w bardziej cywilizowanych Sektorach Imperium, bo doskonale wiedział, że były też takie, gdzie problemem nie byłby wiek Hangi a fakt, że chociaż był hybrydą 50/50, przypominał Galrę w bardzo niewielkim stopniu i pewnie nie miałby tam nawet szansy na uzyskanie obywatelstwa i jakiejkolwiek ochrony prawnej. – Thace, wszystko w porządku…?
– Moja była z Tsevu-22… widziałeś jej zdjęcie – zaczął i zignorował drgnięcie na twarzy Vhinku, gdy jak zwykle w stosunku do Hangi użył żeńskich zaimków. – Miała dwadzieścia dwa lata, gdy ją poznałem. Tam była pełnoletnia, od paru lat pracowała, samodzielnie się utrzymywała, wynajmowała, a w trakcie naszej znajomości kupiła własne mieszkanie. Rasa jej ojca osiąga dojrzałość fizyczną i pełną płodność około piętnastego roku życia, jej ojciec miał siedemnaście, gdy się urodziła po tym jak zabawił się z pewną galrańską oficer, która była starsza niż ty teraz i według przepisów DX-930 tamta kobieta nie popełniła żadnego przestępstwa. – Zamilkł na parę chwil. – W Sektorze Centralnym Hanga byłaby uznana za dziecko a ja za pedofila, chociaż tam absolutnie nikt nie kwestionował naszej relacji, bo było całkowicie naturalne, że gdy Galra spotykali się z Kaneapalami, to dzieliła ich spora różnica wieku. A ona, chociaż była hybrydą, bardziej przypominała rasę swojego ojca niż Galra. Tak, sprawdziłem przepisy, jakiś czas po tym jak pozwoliłem sobie na nierealne fantazje o sprowadzeniu jej tutaj. Dlatego znam je tak dobrze – powiedział cicho.
– Były nierealne z całkiem innych powodów niż jej wiek, ale jeśli się upierasz przy tej wersji, niech ci będzie. No weź, nie denerwuj się… – westchnął Vhinku, chwytając go za rękaw, gdy Thace spojrzał na niego z wyrzutem. – Wiesz czego to tylko dowodzi? Że system prawny Imperium jest kompletnie popieprzony. I… cokolwiek robił Kriggs, wiedział, że robi źle. Doniosłeś na niego, bo to była jedyna słuszna decyzja. Jeśli ta sprawa cię przygnębia i nie chcesz się angażować, to po prostu to zostaw. Są osoby, które doprowadzą ją do końca. Zajmij codzienną pracą, może zacznij przygotowywać się do cyklicznych testów, skoro znamy już daty. Masz co robić, więc wypełnij sobie czas na tyle, by się nie zadręczać.
Vhinku miał rację, a Thace w pełni zastosował się do jego rady – tym bardziej że w sprawie Kriggsa nic się nie zmieniło, a mężczyzna wciąż przebywał w śpiączce. W pierwszej wolnej chwili zajął się zmodyfikowaniem zabezpieczeń w Bazie Głównej, co Prorok zlecił mu zaraz po jego powrocie ze spotkania z Kolivanem, a potem spotkał się z Secanem, by przekazać mu wszelkie wytyczne i wytłumaczyć, jak ma działać w najbliższym czasie. Wspólnie przejrzeli wnioski rekrutacyjne i szybko zatrudnili pięć dodatkowych osób, które miały wspierać prace kontrolne i dodatkowe zadania zespołu odpowiedzialnego za komunikację i szyfrowanie.
Cały kolejny tydzień zaczynał zmianę przed wszystkimi i kończył jako ostatni, w Bazie Głównej pojawiał się tylko na obiad lub kolacji by spotkać się z Vhinku, poza nim zaś widywał się z osób na miejscu tylko z Prorokiem i sporadycznie z Vog – która w nowej roli radziła sobie świetnie, a podporucznicy techniczni natychmiast zaakceptowali jej nominację. Wiedział, że tych dwoje spędzało razem mnóstwo czasu, pracując nad kwestią poukładania spraw w Pionie Technicznym i rozumiał to, a gdy Prorok wracał do ich kwater równie późno jak on ale znacznie bardziej zmęczony, przytulał go i pytał, jak sobie radzi i czy potrzebuje jakiejś pomocy; zwykle słyszał, że nie, ale nie dalej niż kwadrans później komandor jednak zaznajamiał go ze wszystkimi istotnymi kwestiami i pytał o rady, gdy nie był do czegoś przekonany.
Na korytarzach Thace słyszał czasem podekscytowane rozmowy o testach okresowych, ale sam nawet nie spojrzał w swój terminarz; wiedział przecież, jakie go czekają i było do nich jeszcze mnóstwo czasu. Miał zresztą i tak za dużo na głowie, aby zajmować się jeszcze nauką, bo jego myśli nieustannie zajmowało zastanawianie się, co komu powiedział, jakie części jego historii i w jaki sposób przedstawił Prorokowi a jakie Vhinku, stale musiał przypominać sobie, co komu powiedział i czasem w momentach stresowych i tak zaczynał panikować, obawiając się, że chyba już pogubił się we wszystkim, co wygadywał. Był na to przygotowany przez Ostrza podczas treningów, zwykle sobie z tym radził, ale dotąd nie miał nigdzie w wojsku osób naprawdę bliskich… takich, które się o niego martwiły i którym na nim zależało, które ufały mu nie dlatego, że nie miały powodów wątpić w jego lojalność wobec Imperium, ale dlatego że był z nimi związany emocjonalnie.
Czuł, że powinien powiedzieć Prorokowi, co wiedział Vhinku, tyle że tamtego wieczoru był zbyt pijany, kolejnego dnia miał za dużo pracy, a potem minęły kolejne i nagle zorientował się, że na wyznanie czegoś, co stało się przed tygodniem, było już trochę za późno… a ponadto nie chciał kolejnej sprzeczki ani nieuzasadnionej paniki ze strony Proroka, że ktoś-czegoś się domyśla, choćby była to najbardziej zaufana osoba jaką można było sobie wymarzyć. Prawdopodobnie by się pokłócili i możliwe, że znów nastąpiłaby zazdrość i wyrzuty, a to było ostatnie, czego teraz potrzebował.
Problem polegał na tym, że sytuacja z Lorcanem udowodniła Thace’owi najdobitniej, że zależało mu na Proroku. Ta z Vhinku, że porucznik znał go zbyt dobrze, był zbyt spostrzegawczy i dostrzegał, że w jego historii czasem pojawiały się luki i… nie musiał mówić tego na głos, Thace mógł odsuwać to na bok… ale wiedział. Zarówno o jego orientacji jak intymnej zażyłości z Prorokiem. Mógł nie znać szczegółów i z całą pewnością nie domyślił się, co konkretnie zaszło pod koniec ich misji kontrolnej. Ale domyślił się, coś dostrzegł, Thace w jakiś sposób się zdradził i skoro on był w stanie to dostrzec… naprawdę miał nadzieję, że to tylko dlatego, że się przyjaźnili i że z nikim innym nie spędzał tyle czasu co z nim. Nie rozmawiali o tym, nie powiedzieli sobie niczego na głos i przez ostatni tydzień nie padły żadne jednoznaczne słowa… ale był pewien, że Vhinku w końcu podejmie ten temat i poprosi o zwierzenia – znów: nie z ciekawości i podejrzliwości, ale z troski. Gdy zauważy, że Thace’owi znów jest trudno, gdy jednak pokłóci się o coś z Prorokiem i będzie przybity, albo gdy alkohol kiedyś znów rozwiąże im języki.
Skoro Vhinku i tak już wiedział, pewnie najlepszą opcją byłoby po prostu z nim porozmawiać, tym bardziej że Thace czuł, że dzięki temu spadłoby mu z serca i z myśli chociaż jedno kłamstwo czy niedopowiedzenie… tyle że wówczas pewnie musiałby to jednak powiedzieć również Prorokowi – który temat Vhinku na razie zostawił i w ogóle nie wypowiadał się na jego temat – aby z jednego kłamstwa-niedopowiedzenia nie wpaść w inne. No i… oczywiście musiałby też przyznać się Kolivanowi, że jego sekrety nie są już całkowicie bezpieczne i jednak przekazać mu szczegóły rozmowy z Vhinku, a nie czuł się gotowy na tę rozmowę.
Każdego wieczoru zamykał oczy i długo nie mógł usnąć, mimo że zwykle był zmęczony, a rano – zwykle budził się przed Prorokiem – było mu trudno się dobudzić. Czasem przytulał się do jego boku i dawał sobie chociaż kwadrans na leżenie w cieple i wygodzie, zanim zdecydował się podnieść, czasem Prorok budził się wówczas i kończyło się to nieco sennym zbliżeniem; uprawiali seks niemal codziennie i zawsze było mu dobrze… chyba nawet lepiej niż przed ich kłótnią. Nie chodziło o poprawienie technik Proroka i nabranie doświadczenia łóżkowego… raczej o to, że mężczyzna nauczył się sprawiać przyjemność konkretnie jemu. Jego wciąż czasem się pojawiająca nieudolność była urocza, jego czułość słodka i cudowna, a im bardziej dopieszczał Thace’a, tym bardziej ten miał wyrzuty sumienia. Zdarzało się więc, że był przybity właśnie z tego powodu, a wówczas Prorok zaczynał się martwić, dopytywał, czy wszystko w porządku, czy czasem nie pracuje zbyt dużo i czy nie powinien odwiedzić medyka, by zrobić podstawowe badania i być może zmienić dawki suplementów – a w końcu sam wezwał na krążownik swojego najbardziej zaufanego lekarza i pilnował potem, by Thace brał regularnie dodatkowe odżywki. Gdy jedli razem, zamawiał jego ulubione dania i sprowadzał do nich składniki choćby i z najdalszych krańców Sektora. Czasem przed uśnięciem długo przytulał go, gładził jego krótkie włosy i całował.
Pytał, czy wszystko jest w porządku. Czy sobie radzi. O czym rozmawiał tego dnia z oficerami ze stacji, czy nie działo się coś niepokojącego, czy potrzebuje jego pomocy, wsparcia a może jeszcze czegoś innego…? Kilkakrotnie zapytał też, czy nie ma żadnych wątpliwości co do swoich testów, lecz w tej kwestii Thace zbywał go mówiąc, że byłoby nieuczciwe, gdyby o cokolwiek go pytał; w istocie, nie miał do tego głowy i testy były ostatnią rzeczą, którą się przejmował. Rozmawiali raczej o tym, czym się zajmował i jak prowadzone były na jego zlecenie kontrole wewnętrzne, o procedurach bezpieczeństwa, które zamierzał wprowadzić; kilkakrotnie spróbował wyciągnąć z Proroka coś na temat Lorcana, lecz mówił tylko, że ten zachowywał się zaskakująco ugodowo i nie sprawiał żadnych spodziewanych problemów; potem zaś ucinał temat i było jasne, że wciąż się tym denerwuje i na ile Thace zdołał zrozumieć jego zachowanie, chciał go chronić przed całą sprawą.
– Dziś rozmawiałem z nim w towarzystwie osób z działu prawnego – powiedział Prorok późnym wieczorem jakieś półtora tygodnia od pamiętnego starcia przy wszystkich oficerach Pionu Technicznego, gdy leżeli już w łóżku. – Przyznał się w końcu, że tak, popełnił błędy. Powiedział też, że nie radził sobie z tak dużym pionem i przyznał mi rację, że postanowiłem przeprowadzić reorganizację oraz że jego reakcja była karygodna. Poprosił mnie o kolejną szansę i chce zająć się okrojonym działem, który mu wtedy przypisałem, zanim zaczął się awanturować.
– Czy to nie podejrzane…? On raczej nigdy nie bywał ugodowy – zauważył Thace. Prorok jakiś czas milczał, po czym przesunął paznokciami po skórze na jego klatce piersiowej i uśmiechnął się, gdy pojedyncze włoski zaczęły się unosić pod wpływem pieszczoty. – Rozpraszasz mnie – stwierdził i lekko chwycił jego dłoń; gdy Prorok spojrzał na niego z wyrzutem, przekręcił się w jego stronę i przerzucił nogę przez jego biodra. – Więc co z tym Lorcanem? – spytał z naciskiem, postanawiając, że spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej i tym razem nie da się zbyć.
– Wydaje się zrezygnowany i przestraszony, ale nie potrafię wyczuć, czy to poza czy faktycznie się boi i chce się zrehabilitować – odparł Prorok z ociąganiem. – Wiemy, że nie nawiązywał połączeń z Sendakiem, w ogóle nie opuszczał bazy… ale na pewno się z nim skontaktował przynajmniej tekstowo. Może ten kazał mu się tak zachowywać. Nie przyznał się do kontaktów z nim i wątpię, czy zrobiłby to z własnej woli. Co mnie zdziwiło, to że nie prosił o żadną przepustkę, by gdzieś na zewnątrz, bez kontroli jego ruchów, nie podjąć jakichś działań. Nawet nie próbował niczego takiego. No i… Sendak nie odezwał się do mnie z awanturą i pretensjami i wygląda na to, że stracił zainteresowanie Lorcanem, bo przecież wie o jego degradacji i zawieszeniu. Rozmawiałem wczoraj z nim, Janką i Ranveigiem i w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że ma mi coś do zarzucenia.
– Czy myślisz, że jest możliwe, że Sendak… uznał, że Lorcan nie nadaje się do tego zadania? Że już do niczego mu się nie przyda i że zerwał z nim kontakt?
– Cały czas monituję jego konta. Nie wpłynęły na nie żadne środki. Tak, jest taka możliwość. Kilkakrotnie myślałem, czy skonfrontować go i wprost zapytać o Sendaka… – zająknął się. – Uznałem, że wolę nie ryzykować. Dajmy temu spokój i chodźmy spać. Jestem wykończony.
Thace również był i najchętniej faktycznie zgasiłby światło i wtulił się w jego ramiona, ale wiedział, że to istotne. Miał świadomość, że Prorok zwlekał z reorganizacją zbyt długo, a gdy wreszcie się za to zabrał, to zmienił decyzję pod wpływem chwili, a wcześniej o niczym mu nie powiedział… teraz zaś zwlekał z rozmową na temat Sendaka i Lorcana, chociaż półtora tygodnia temu, gdy sprawa była jeszcze świeża, miał zamiar pomówić o tym od razu. Thace’owi powinno mu zależeć, by się tego dowiedzieć, a Kolivan w wiadomościach naciskał go, by to ustalił… ale obcując z Prorokiem nie czuł się najlepszy w wyciąganiu z niego informacji. Zdecydowanie wolał pracować jako szpieg w zamkniętych serwerowniach, niż wśród żołnierzy, a już zwłaszcza tych, którzy stali mu się bliscy.
– Powinniśmy o nim porozmawiać – powiedział jednak. – Boisz się, że zrobi coś, czego nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić?
– Nie mam pojęcia. W tym problem. Nie powinienem mu ufać, ale wyraził skruchę, obiecał poprawę i powinienem dać mu szansę. Oczywiście, gdy całe postępowanie dyscyplinarne się zakończy, a to jeszcze trochę potrwa. Nic więcej nie jestem w stanie ci powiedzieć. Tak, mam obawy, ale zupełnie niesprecyzowane. Jeśli cokolwiek podejrzewam… – zająknął się. – To że Lorcan na własną rękę spróbuje mi zaszkodzić, nawet bez wskazówek od Sendaka. Tyle że nie mam żadnych przesłanek, by sądzić, że to zrobi.
– Upokorzyłeś go przy wszystkich, a to wystarczająca przesłanka – zauważył Thace, na co Prorok zacisnął usta. – Przez ostatnie dni rozmawialiśmy tylko o tym, co ja robię w pracy, udając, że ta awantura przy wszystkich nie miała miejsca… A chyba do tego też powinniśmy wrócić…
– Powinniśmy wrócić do początku, a ja powinienem w końcu wyjaśnić ci, dlaczego czasem postępowałem zupełnie nieracjonalnie. To wszystko… to znacznie dłuższy temat niż tylko moja decyzja podjęta pod wpływem chwili – westchnął Prorok po paru chwilach milczenia. – Wszystko zaczęło się przecież od naszego raportu. W trakcie misji wysłałem go do opiniowania i… – zająknął się.
– W trakcie misji? – spytał Thace ze zdumieniem. – Nic mi nie powiedziałeś. Pytałem o to czasem, ale mnie zbywałeś. Gdy tu wróciliśmy również nie powiedziałeś mi ani słowa, chociaż było całe mnóstwo okazji. Dlaczego…?
– Nie wścieknij się, proszę, ale… ale gdy tworzyliśmy ten raport i zobaczyłem, że tak, to jest materiał wystarczający, by go zwolnić… zdałem sobie sprawę że to nie jest dobry moment i w ogóle nie zamierzałem go wtedy jeszcze wysyłać do opiniowania – przyznał, co pewnie powinno zirytować Thace’a, ale był bardziej zaskoczony niż zły. – Wiem, że to żałosna wymówka, ale po prostu nie miałem nikogo, kto mógłby wtedy przejąć Pion Techniczny i wiedziałem, że poważna reorganizacja zajmie mnóstwo czasu. Postanowiłem mieć to w zanadrzu, na bieżąco dopisywać samodzielnie kolejne jego przewinienia do raportu i czekać na właściwy moment, jednocześnie szukając właściwej osoby na jego miejsce… tyle że ten dureń zaczął uważać i aż do tamtego spotkania, gdy obraził ciebie i Vog, nie popełniał rażących błędów, a pozbycie się go za jakieś stare sprawy byłoby podejrzane. Powinienem był od razu się tym zająć, gdy sprawa wypadku w komorach dekontaminacyjnych i straty nowej floty była jeszcze świeża… gdy wykryłem jego powiązania z Sendakiem i przyjmowanie łapówek… to były twarde dowody. Mogłem go zwolnić już wtedy, przesunąć misję kontrolną, bo dobrze wiesz, że oprócz tego, że parę osób by narzekało na odciągnięcie się w czasie pełnej rozrywek wycieczki, nic by się nie stało, gdybym to zrobić. Mogłem pozbyć się go zanim jeszcze przyleciał Imperator, bo to wówczas, po tym jak spotkał się z Sendakiem, Lorcan naprawdę zaczął się pilnować – przyznał, unikając jego spojrzenia. – Wspólne tworzenie tego raportu to była moja jedyna wymówka, by mieć cię przy sobie przez te wszystkie tygodnie… miałem komplet danych, a mimo to zwodziłem cię, bo chciałem spędzać z tobą jak najwięcej czasu. Wiem, ile pracy cię kosztowało stworzenie tego materiału. Wiem to i przepraszam, że cię wykorzystywałem. A ta misja… tak, mogłem ją odsunąć, ale była kolejną wymówką, by móc cię ze sobą zabrać, pod pretekstem twojego bezpieczeństwa, bo nie miałem innego pomysłu, dlaczego miałbym zatrzymać cię na swoim krążowniku. Może na początku Lorcan faktycznie ci zagrażał, ale nie w momencie, gdy wiedział już, że będę cię chronił i że jeśli spróbuje zrobić ci krzywdę, to mu tego nie daruję. Prawda jest taka, że gdybym był zdeterminowany, by pozbyć się Lorcana, to bym to zrobił miesiące temu, zaplanowałbym to właściwie i przygotowałbym się zawczasu na złość Sendaka i na to, że i tak przyśle tu kolejną osobę by mnie śledzić. Tyle że jego obecność była dla mnie wygodna bo była wymówką by zatrzymać cię przy sobie, a gdyby nie odwalił tego cyrku półtora tygodnia temu… tak, odebrałbym mu część zadań, bo miałem już analizę działu prawnego i wiedziałem, że będzie to uzasadnione… i przekazał część jego zespołów Vog, pod którą zamierzałem cię umieścić tak czy inaczej. Nie usunąłbym go stąd i trzymałbym go w Bazie Głównej całe wieki jako szefa Pionu Technicznego, po prostu wydzielając z niego po kawałku pewne obszary w ramach ‘odciążania go od nadmiaru obowiązków’. Z jednej strony po to, by Sendak nie przysłał kogoś gorszego lub bardziej inteligentnego i by uniknąć z nim konfliktu, z drugiej… by cały czas mieć go jako straszaka, byś nie mógł wrócić na stację ani do obowiązków w Pionie Technicznym, bo nie wchodziło w grę, abyś pracował pod jego zwierzchnictwem. To, że Vog chciała zmiany w swoich zadaniach i więcej wyzwań, to coś, co niemalże spadło mi z nieba, bo dzięki temu mogłem zabrać Lorcanowi część zadań i przynajmniej utrzeć mu nosa, skoro postanowiłem go tu pozostawić. Wiedziałem, że Vog nie będzie kwestionować mojej decyzji i twojej pozycji jako koordynatora kontroli zewnętrznej oraz że nie będzie ci się naprzykrzać ani domagać się twojej obecności na stacji, bo i tak miałeś wykonywać zadania niezwiązane z jej działką. Lorcan by w tym przeszkadzał znacznie bardziej. Jesteś wściekły, prawda…?
– Nieszczególnie. Chyba czegoś takiego się podświadomie spodziewałem – powiedział Thace i odsunął się od Proroka, a potem chwycił go za podbródek. – To tak cholernie głupie, że nawet nie wiem, jak mam to skomentować. Rozumiem początek. Tego, że po powrocie do Bazy przez półtora miesiąca mi tego nie powiedziałeś… – urwał i pokręcił głową. – Mogłeś po prostu być ze mną szczery. Zostałbym tutaj nawet gdyby Lorcana nie było już w jednostce. Wystarczyłoby, że powiedziałbyś, że mam przeprowadzać kontrolę stąd, jako podwładny Vhinku, Lorcana czy kogokolwiek innego i po prostu bym to zrobił i gdybyś powiedział mi to wszystko od razu, w ogóle by mi to nie przeszkadzało. Nie musisz mnie okłamywać, żebym z tobą był…
– Dopiero zacząłem naprawiać to, co nawyprawiałem na stacji Melko. Bałem się, że jak powiem, że tobą manipulowałem tyle czasu, to znów wszystko się między nami popsuje… – wymamrotał ze wstydem.
– Gdybyś mi to powiedział i nie zwlekał z decyzjami oraz nie ukrywał się ze swoimi planami, to pewnie nie węszyłbym po stacji, bo obecne obowiązki mógłbym oficjalnie dostać półtora miesiąca temu – zauważył Thace, tym razem jednak czując irytację, że Prorok tak bardzo komplikował najprostsze rzeczy. – Nie pokłócilibyśmy się o Kriggsa, bo w ogóle bym tego nie wykrył, a do awantury przy całym składzie oficerskim by nie doszło, bo powiedziałbym ci wcześniej, że publiczne upokarzanie Lorcana degradacją to idiotyzm i że absolutnie nie powinieneś tego robić, skoro nie zamierzasz się go pozbyć…!
– Musiałem cię chronić przed całą resztą, przesunąć uwagę wszystkich na coś innego, musiałem…
– Mogłeś po prostu mi powiedzieć i tak, możesz teraz stwierdzić, że cię pouczam i nie mam prawa, bo jestem młody i nie mam o niczym pojęcia. Albo przyłożyć mi za to tak jak jemu. Nigdy więcej mnie nie okłamuj i nie próbuj mną manipulować. I zanim powiesz, że chodziło o pracę i że tam masz nade mną władzę, bo masz i to dla mnie jasne, dobrze wiesz, że nie chodziło o pracę i sam to przed chwilą przyznałeś – powiedział ostro. Na widok strachu w oczach Proroka, który chyba spodziewał się, że Thace w tym momencie powie, że to koniec, coś ścisnęło go w środku; wiedział, że komandor robił przez niego głupoty i robił to dlatego, że był zaślepiony uczuciami i to było przydatne i należało to wykorzystać… tyle że mężczyzna ryzykował swoją karierą dla niego na kolejny sposób, tym razem po prostu podejmując decyzje, które były złe, tylko po to, by przymusić Thace’a, by zawsze był obok niego. – Prorok, proszę, nie rób tego więcej. Nie jestem zły i nie będę ci tego wypominał. Po prostu bądź ze mną szczery, gdy coś mnie dotyczy… – powiedział łagodniej i westchnął, a potem krótko pocałował go w skroń i pogładził po ramieniu. – Ostatecznie wysłałeś nasz raport prawnikom. A na spotkaniu z oficerami przedstawiłeś to tak, jakbym nie miał z tym nic wspólnego. Wyjaśnisz mi to…?
– Nie chciałem cię narażać. Wystarczająco sam się narażałeś, gdy tylko na chwilę spuściłem cię z oczu – westchnął Prorok.
– Vhinku i pewnie Vog również wiedzą, że ściemniałeś. Wiele osób to podejrzewa, nawet jeśli ‘winę’ za moją zbyt skuteczną kontrolę komunikacji z Bazy wziąłeś na ile się dało na siebie. Lepiej, byś miał tego świadomość i nie chronił mnie za wszelką cenę, narażając się z kolei na podejrzliwość. Kiedy konkretnie wysłałeś prawnikom ten raport? Powiedz mi wszystko. Mleko się wylało, a sprawa ruszyła, tak jak powinna była ponad pół roku temu.
– Po tamtej nocy na stacji... gdy zrozumiałem ile dla mnie znaczysz, gdy obiecałem cię chronić i nigdy więcej nie skrzywdzić... wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić – oznajmił. – Vhinku miał rację. Nasza relacja budziła podejrzenia. Wiedziałem, że Lorcan będzie się temu również przyglądał, gdy wrócimy i uznałem, że nie będę mógł dłużej zamykać cię na krążowniku, bo nie mam już wymówki. Pomysłu z ‘koordynowaniem kontroli’, którą miałeś zajmować się w okresie przejściowym jeszcze w tamtym momencie nie miałem, zresztą… wtedy byłem… – zająknął się. – Zbyt rozproszony tym wszystkim… co zrobiłem… Wystarczy powiedzieć, że nie miałem jeszcze pojęcia, co robić i ważniejsze niż praca było dla mnie to, żeby naprawić wszystko między nami – wyznał i zerknął na Thace’a niepewnie.
– Nie wracajmy do tamtego – odparł ten cicho. – Co działo się później…?
– Wiedziałem, że niebawem znajdziemy się ponownie w Bazie Głównej, a ponieważ nie miałem jeszcze pojęcia, co dalej, przeciągałem pobyt tam i gdy tylko mówiłeś, że tak, musimy zostać dłużej, natychmiast ci przyklaskiwałem – przyznał, na co Thace westchnął, ale nawet tego nie skomentował. – Zgodziłem się wyjechać dopiero w dniu, gdy dostałem od prawnika wstępną analizę raportu, ale uprzedził mnie, że na dłuższą muszę poczekać. Zapewnił mnie, że zgromadzony materiał wystarczy do degradacji Lorcana, ale muszę się w tym wstrzymać, jeśli chcę mieć twarde dowody by go zwolnić a nie tylko ograniczyć jego wpływy i ukarać za przewinienia. Nie będę cię tym zanudzał. Uznałem, że to mi wystarczy, tym bardziej że rozmaite błędy jakie wykryliśmy oraz twoje wygodne dla mnie czarnowidztwa sprawiły, że zarządzenie szeroko zakrojonej kontroli było w pełni uzasadnione, a nikt oprócz ciebie by się do jej koordynacji nie nadawał i problem z zakresem twoich obowiązków po powrocie rozwiązał się sam.
– Albo tak ci się wydawało, bo wiesz już, że te moje obowiązki…
– Nawet mi nie przypominaj… – mruknął Prorok. – Tak, wiem, że niewystarczająco to przemyślałem. Tak czy inaczej… w Bazie Głównej czekałem na tę analizę, ale strasznie się to przeciągało, bo chciałem zachować to w sekrecie i nie pozwoliłem na przesłuchanie świadków. Gdy się pokłóciliśmy o Kriggsa a ty wyjechałeś, skontaktowałem się z prawnikiem i kazałem mu przedstawić natychmiastowe rozwiązania, bo na coś bardziej dopracowanego nie mam już czasu i jednak chcę zadziałać już teraz. Poprosił o parę godzin, a w międzyczasie pojawiła się u mnie Vog, by powiedzieć mi o swoich ambicjach i gdy prawnik skontaktował się ze mną, wciąż jeszcze u mnie była. Potwierdził, że mamy podstawy by okroić Lorcanowi zakres obowiązków na zasadzie „Pion Techniczny jest za duży, lista usterek, pomogę ci, zabiorę część zadań i zobaczymy jak teraz będziesz sobie radzić” i ponieważ miałem pod ręką Vog, która tak czy inaczej potrzebowała doświadczenia, wszystko poskładało się w całość. Nie myśl jednak, że dostała do dyspozycji Pion Techniczny tylko dlatego, że to było wygodne i że inaczej bym jej nie awansował. To znaczy… planowo, zanim Lorcan zaczął mnie na początku spotkania irytować i pod wpływem chwili ‘zamieniłem’ swoje plany z poprzedniego dnia, Vog miała stanąć na czele Działu Serwisowego, tyle że do niego zamierzałem włączyć całą kwestię komunikacji oraz kontrolerów, czyli również ciebie. Gdybym jednak nie rozgrzebał sprawy Pionu Technicznego, to Vog dostałaby Pion Administracji, a porucznika Snata wysłałbym na zasłużoną emeryturę i tak naprawdę to byłaby może lepsza opcja dla wszystkich, bo o zastąpieniu go kimś młodszym myślałem od dawna. Decyzja by w ogóle angażować Vog w sprawę z Lorcanem była pochopna, ale wtedy, gdy wyszedłeś stąd tak wściekły… bałem się, że cię straciłem i jak wcześniej zwlekałem z decyzjami, tak to było dla mnie kopniakiem by zacząć działać natychmiast, chociaż nie byłem w najlepszej kondycji psychicznej. Ponieważ wszystko ruszyło, a Lorcan swoją awanturą dał mi pretekst by go zawiesić w obowiązkach… marny, ale za to z całym mnóstwem świadków, którzy byli mu nieprzychylni… musiałem uruchomić śledztwa i przesłuchania i wszystko poukładało się inaczej niż powinno. A Vog wylądowała jako porucznik Pionu Technicznego, czyli z zadaniami, które stanowić będą większe wyzwanie niż Pion Administracji i wcale nie mam pewności, czy sobie poradzi, zwłaszcza że nie będzie mieć wsparcia swojego poprzednika, a Snat zostałby z nią jeszcze kilka miesięcy i wprowadził we wszystkie zadania i faktycznie przygotowałby ją do roli zarządcy floty… bo pewnie wiesz, że aspiruje do roli podkomandora? – spytał, na co Thace skinął głową. – Cóż. Na to jest za młoda i za mało doświadczona i uważam, że musi pozostać w Bazie przynajmniej pięć lat, a może dekadę, zarządzając dużym Pionem, chociaż jej się wydaje, że potrwa to znacznie krócej. Nie tak miało się to wszystko ułożyć. Zanim się pokłóciliśmy… no, właściwie to zanim zacząłeś podczas kontroli znajdować zbyt wiele nieprawidłowości… zamierzałem tylko jakoś zmyślnie dać ci stanowisko koordynatora jednostek terenowych niezależne od Lorcana, aby ukrócić plotki, ale wszystko poszło znacznie dalej. Konkretne decyzje zamierzałem wydać dopiero po pełnej analizie raportu oraz, oczywiście, po wynikach testów okresowych, ale uznałem, że już teraz muszę podjąć bardziej zdecydowane działania. I… – westchnął. – Cóż. Tak jak mówisz, stało się to, co powinno się stać ponad pół roku temu. Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, żałuję, że nie zająłem się tym wtedy, ale ten raport naprawdę był jedynym co wydawało mi się, że nas łączyło. Przeciągałem to. Nie chciałem zamykać tej sprawy. Nie miałem pojęcia, że się do siebie zbliżymy w czasie misji i…
– Zacząłem się do ciebie zbliżać już wcześniej. Naprawdę tego nie dostrzegałeś? – przerwał jego wywód Thace, nie będąc w stanie powstrzymać cienia urazy, jaki pojawił się w jego głosie.
– Gdy tylko przestaliśmy się tym zajmować, gdy nagle pojawił się w bazie Imperator i potem, w czasie przygotowania do misji, nawet na twoich tygodniowych wakacjach… gdy nie mieliśmy wspólnych spraw służbowych, zawsze miałeś jakieś inne. Zaszywałeś się w pokoju lub serwerowniach. Wychodziłeś z Vhinku. Spotykałeś ze swoim zespołem, szkoliłeś Secana i trenowałeś. Nie miałem pojęcia, czy z własnej woli spędziłbyś ze mną chociaż kwadrans – przyznał, a Thace zaczął wpatrywać się w niego w oszołomieniu; wiedział, że sprawiał czasem nieprzystępne wrażenie, ale nie sądził, że Prorok tak to odbierał, tym bardziej że jego towarzystwo w tamtym okresie, chociaż czasami irytujące lub stresujące, stopniowo odpowiadało mu coraz bardziej i wydawało mu się, że tego nie ukrywał. Przyzwyczaił się do ich rozmów, lubił go słuchać, coraz bardziej lubił, gdy siedzieli w ciszy, blisko siebie i to mimo faktu, że jego bardzo jeszcze mgliste fantazje go wówczas przerażały. Pamiętał każdą ich istotną rozmowę i pierwsze flirty, wówczas jeszcze nieświadome. Pamiętał jak bardzo był zawiedziony, gdy dowiedział się od Vhinku, że Prorok nie pójdzie z nimi świętować jego rocznicy pracy w centrali, a potem, oczywiście, były wspólne podróże i…
– Naprawdę sądziłeś, że przed tobą uciekałem…? – spytał w końcu. – Prorok, ja nie jestem towarzyski i otwarty. Prawie z nikim nie spędzam wolnego czasu. Dobrze to wiesz…! Podobałeś mi się od dawna, zacząłeś dużo wcześniej, niż w ogóle to sobie uświadomiłem. Oczywiście że nie spędzałbym z tobą wolnego czasu, gdybyś to ty nie wychodził z inicjatywą… jesteś komandorem, krótko się znaliśmy, jak niby miałbym to robić…? Byłoby nie na miejscu gdybym zawracał ci głowę, już nie mówiąc o tym bym mógł zaprosić cię na lunch czy wpadać na pogawędki w czasie pracy czy wieczorem… Przecież nie miałem pojęcia, że jesteś zainteresowany i byłem przerażony, co czasem wygadywałem, że mógłbyś się domyślić, że... Nie mogłem ci się narzucać a… a i tak przychodziłem do ciebie bez powodu znacznie częściej niż było to stosowne…
– Dlatego Vhinku to zauważył – oznajmił Prorok, a Thace zbladł, w pierwszej chwili mylnie interpretując jego słowa. – Inni również. Dlatego pod koniec misji zrobił mi awanturę i… – urwał. – Aż dziwne, że potem dał nam już spokój. Chyba że ciebie wciąż o to wypytuje…?
– Nie – powiedział natychmiast, chyba za szybko, wciąż pamiętając ich ostatnią rozmowę.
– I nikt nie plotkuje? Po słowach Lorcana…
– Nie znam plotek. Vhinku też nie wspominał mi, że jakieś są. Ani nikt, z kim mam kontakt – odparł, mając całkowitą pewność, że przyjaciel ostrzegłby go, gdyby jakieś plotki wciąż krążyły. Tym bardziej że wcześniej, gdy tylko Thace przyznał mu się, że Prorok zobaczył konwersację z Hangą, co prawdopodobnie upewniło go w jego podejrzeniach, obiecał, że wszelkie plotki ukróci i zapewne to zrobił. – Spędzasz sporo czasu z Vog. Może do niej coś dociera...? Ja nie wiem o niczym.
– Vog tylko raz spytała, dlaczego wciąż masz kwatery na moim krążowniku, ale powiedziałem jej, że od powrotu twoim głównym zadaniem jest koordynacja działań kontrolnych i potrzebujesz spokoju i warunków do pracy, a tu masz je lepsze niż w Bazie, gdzie ciągle ktoś zawraca ci głowę. Że tym właśnie będziesz się zajmował i że skoro to już oficjalne, to nikt nie powinien tego kwestionować ani tym bardziej się wtrącać.
Thace westchnął, mając wrażenie, że wiedza Proroka dotycząca działania technicznych jednostek terenowych jest znikoma, skoro sądzi, że kontrola miałaby zająć mu całe wieki; spodziewał się, że teraz, gdy zajął się tym naprawdę, zajmie mu co najwyżej parę miesięcy i to jeśli będzie zwracał uwagę na absolutnie każdy szczegół. Miał też świadomość, że za te kilka miesięcy pewnie powinien odwiedzić wszystkie te miejsca osobiście… ale zupełnie nie wiedział, jakiej wymówki wówczas użyje Prorok, bo zapewne będzie chciał lecieć z nim, mimo że to nie było zadanie dla komandora.
– Zamyśliłeś się. O co chodzi? Powiedziałem coś nie tak?
– Nie. Cieszę się, że powiedziałeś mi to wszystko, bo chyba obaj tego potrzebowaliśmy – stwierdził, nie dodając, jak bardzo doceniał momenty szczerości, której czasem tak mu brakowało. – Wiem, że nie o wszystkich planach mi mówisz i że nie możesz. Rozumiem to.
– Ale akurat w tę sprawę powinienem był w pełni cię włączyć. Popełniłem błąd. Potrafię to przyznać.
– Nie o to chodzi… Powiedziałeś wszystko, co było istotne i doceniam to. Problem w tym, że nie wiem, ile czasu wymówka dotycząca koordynacji działań kontrolnych będzie działać, nawet jeśli powiedziałeś to oficjalnie – przyznał Thace. – Miesiąc czy dwa będę przyglądał się procedurom w poszczególnych stacjach, kolejne dwa będę wprowadzał poprawki. Może wykryję jakieś nieprawidłowości, może nie. Po skończonych działaniach powinienem przelecieć się po wszystkich tych jednostkach i sprawdzić wdrożone zmiany. Jasne, potem wspomniałeś, że mamy zwiększyć obsadę tutaj i nawet przejrzałem pierwsze wnioski rekrutacyjne i rozmawiałem o tym z Secanem… Oczywiście, testy w trakcie mogą odrobinę spowolnić te działania, bo wszyscy będą nimi podekscytowani, ale nie na tyle, bym w pół roku się ze wszystkim nie wyrobił.
– Jesteś pewien, że nie zaburzy to twojej pracy?
– Co niby? Wyjazd na kontrolę…? Prorok, jeśli chcesz, by to zrobić i jechać tam ze mną, to już teraz zacznij się zastanawiać, jak to uzasadnisz. I, dla jasności, to nie będzie interesująca wycieczka, bo wszystkie stacje dalekiego zasięgu są zamieszczone poza planetami, które mogłyby…
– Testy – przerwał mu Prorok z pewnym rozbawieniem. – O ile wiem, większość osób już zaczęła się przygotowywać.
– Do testów sprawnościowych nie muszę się przygotowywać, bo chociaż ostatni tydzień się nieco zaniedbałem, to ćwiczę regularnie. Muszę powtórzyć teorię, to fakt, ale mam jeszcze dwa i pół miesiąca. Gdy porucznik Uro mnie awansował, miałem testy teoretyczne wymagane dla oficerów po raz pierwszy w życiu, to racja, ale to było zaledwie… dwa lata temu? I wówczas poznałem cały materiał, który się przecież nie zmienia. Przypuszczam, że większość rzeczy pamiętam i…
– Thace. Czy ty zajrzałeś w ogóle w swój terminarz? – spytał powoli Prorok. – I naprawdę z nikim nie rozmawiałeś o tym, co w nim jest?
– Zapisałeś mnie na coś dodatkowego…? – spytał z zaskoczeniem.
– Rozszerzyłem wymagany zakres wszystkim oficerom z Pionu Technicznego i Administracyjnego, a także kilku wybranym osobom z innych, zaś w notce dotyczącej egzaminów wpisałem też wyjątkowo dobitną informację, że można dobrowolnie zapisać się na większą ilość testów niż te, które zaleciłem, z czego dotąd mało kto korzystał.
– Faktycznie… niektórzy oficerowie ze stacji coś o tym wspominali… – wymamrotał Thace.
– Nie przeczytałeś tej notki – powiedział wprost, wpatrując się w jego twarz.
– Dostaję dziennie setki wiadomości…!
– I postanowiłeś zignorować akurat tę ode mnie? – spytał a w jego głosie pojawił się cień irytacji, jednak Prorok szybko się uspokoił, bo po ich wcześniejszej dyskusji i wyznaniach raczej nie chciał sprzeczki. – Rozwiązania w Pionie Technicznym są chwilowe i dobrze o tym wiesz. Trzeba go będzie podzielić na logicznie uporządkowane jednostki, dwie lub trzy, podobnie zresztą jak Pion Administracji, który również rozrósł się nadmiernie a panuje w nim coraz większy burdel, bo Snat już sobie z nim nie radzi. Niebawem Snat tak czy inaczej odejdzie na emeryturę, tak jak podkomandor Prelkax. Naprawdę zamierzam reorganizować te sekcje i to zamierzałem zrobić już wcześniej, zanim podjąłem pochopne decyzje… właściwie to zanim jeszcze cię poznałem. Myślę o zbudowaniu dodatkowych stacji dalekiego zasięgu na terenie Sektora Centralnego. Potrzebuję wyłonić liderów, którzy zajmą się tym wszystkim i dlatego w tym cyklu testy będą szersze niż kiedykolwiek wcześniej. Otwórz proszę komunikator i sprawdź moje wytyczne.
– Teraz?
– Tak, Thace, teraz – westchnął zmęczonym głosem. – Chciałeś szczerości, więc oto ona: będziesz musiał zdać dwa lub trzy razy więcej testów niż dwa lata temu pracując u Uro, zarówno teoretycznych jak praktycznych. I uważam, że powinieneś się zacząć do nich przygotowywać, bo, dla twojej informacji, oczekuję, że jednym z potencjalnych przyszłych dowódców, których wyniki będą wybitne, będziesz ty.
– W porządku… przepraszam. Już to sprawdzam… – wymamrotał i sięgnął po komunikator, po czym uruchomił aplikację z terminarzem i opisem testów. Przejrzał listę. Przełknął ślinę i spojrzał na Proroka zszokowany, a potem zaczął czytać ją ponownie, przystając na kolejnych, zupełnie niespodziewanych fragmentach.
Zarówno na liście testów praktycznych jak teoretycznych znajdowały się moduły, których nie tylko się nie spodziewał, ale też wiedział, że zaliczenie ich będzie ogromnym wyzwaniem, o ile w ogóle możliwe. Chociaż praktyczne odbywały się później, to od nich zaczął analizę całej listy; nie obawiał się żadnego z testów sprawnościowych czy dotyczących walki bezpośredniej; strzeleckich w sumie również nie, bo chociaż nie był w tym mistrzem, to i tak radził sobie bardzo dobrze. W standardowych testach cyklicznych bez względu na stopień wojskowy znajdowały się zawsze jakieś testy pilotażu, tyle że w jego przypadku były zawsze okrojone i jedyne czego oczekiwano, to zdolności względnie sprawnego prowadzenia małych i średnich statków nie-bojowych, czyli tego, czego wymagano od cywilów, gdy zdawali testy by uzyskać uprawnienia pilota i mogli względnie sprawnie poruszać się po swoim układzie planetarnym i zabrać rodzinę na wakacje do sąsiedniego. Było to logiczne, bo przecież Thace nie pracował w sekcji lotniczej, bojowej ani nawet nawigacji. Tymczasem Prorok zapisał go na wszystkie dodatkowe, jakie były dostępne: pilotaż myśliwców, średnich statków bojowych i krążowników oraz awaryjny. Przeczytał informacje o wymaganym poziomie i zamiast przerażenia, czuł kompletną rezygnację: wiedział, że większości z nich nie ma szansy zdać i że była to przegrana sprawa.
Wrócił do listy testów teoretycznych, które zaczynały się wcześniej, czyli za dwa i pół miesiąca i nagle ten czas wydał mu się tak przeraźliwie krótki, że miał ochotę odrzucić komunikator na bok i już teraz zacząć ściągać na tablet materiały szkoleniowe. Były na niej rozszerzone testy techniczne, zawierające osiem a nie zaledwie trzy moduły, ale nie sądził, że nie zdoła się przygotować, o ile zacznie się przygotowywać i powtarzać materiały dotyczące tematyki, którą tylko liznął na studiach lub obserwował w wojsku, ale nigdy się nią nie zajmował. ‘Szyfrowanie i komunikację’ będącą jego główną specjalizacją zawsze zdawał na poziomie zaawansowanym, zaś ‘wiedzę ogólną’ oraz ‘statystykę i analizę danych’ na poziomie podstawowym lub średnim – w zależności od widzimisię jego oficerów dowodzących – jako szeregowy technik i zaawansowanym u Uro jako podporucznik; pozostałych sześciu modułów technicznych nie zdawał nigdy na żadnym. Prorok zaś wpisał je wszystkie – systemy obronne, broń ofensywna, nawigacja, budowa i naprawa statków, obsługa i oprogramowanie Sentry – na poziomie średnim. Tego się nie obawiał, tak naprawdę przypuszczał, że zda je przyzwoicie bez aż takiego wysiłku. Poza tym na liście miał podstawowe testy dotyczące prawa wojskowego – w ostatnim czasie dokształcił się w tym zakresie na tyle, że nie miał większych obaw, ale też zaawansowane strategii i taktyki które nawet bez zagłębiania się w wymagany zakres wiedział, że zawali tak jak pilotaż, a także niedzielone na poziomy testy psychologiczne, spersonalizowane ze względu na stopień, a do tych z kolei przypuszczał, że będzie musiał przygotować się nadzwyczaj wnikliwie, by czymś się nie zdradzić.
– Prorok… co to ma być…? – wymamrotał w końcu, podnosząc wzrok znad komunikatora. – Chyba jedyne czego nie mam, a mógłbym się tego spodziewać, to dotyczące wiedzy medycznej i chyba historii wojskowości, a z tymi akurat bym się uporał... Dostałem nawet większy pakiet niż inne osoby. Wolałbym zdawać testy z wiedzy medycznej i historii wojskowości, niż strategiczne…!
– Nie masz jeszcze testów instruktażu i przynajmniej dziesięciu specjalistycznych z dziedzin, które cię w ogóle nie dotyczą. Ale masz rację, odnośnie historii i wiedzy medycznej warto, abyśmy zweryfikowali twoją wiedzę. Skoro z tego czujesz się tak pewnie, wpiszę ci je na poziomie podstawowym – powiedział Prorok i chociaż Thace sądził, że mężczyzna żartuje, ten faktycznie chwycił komunikator, a moment później na liście Thace’a pojawiły się dwa dodatkowe egzaminy.
– Prorok, dlaczego… dlaczego każesz mi zdawać to wszystko? Testy strategii na poziomie zaawansowanym…? Jestem podporucznikiem, jakiej strategii ode mnie oczekujesz? Dotychczas nie zdawałem nawet taktycznych…! A pilotaż awaryjny? I w ogóle egzaminy na tylu rodzajach statków…? Widziałeś, jak latam. Chcesz, bym zawalił te testy i miał to potem w aktach? Nie zaliczę testów praktycznych. Jestem kiepskim pilotem. Ledwo zaliczyłem standardowy kurs…! Umiem obsługiwać statki, ze wspomaganiem sterowania radzę sobie wystarczająco dobrze, ale to… Oczekujesz ode mnie niemożliwego. Czy musisz mi to robić…? Tylko się skompromituję…!
– Przesadzasz – odparł Prorok. – Nie lubisz latać i tego unikasz gdy tylko możesz, jednak musisz to umieć. Jesteś inteligentny i to nie jest coś ponad twoje siły.
– Jest ponad moje siły…! – oznajmił. – Usuń mi to z listy. Mogę zdawać co tylko chcesz, ale nie pilotaż awaryjny. Zarzygam symulator i będę odchorowywał to kilka dni i…
– Thace. To nie podlega dyskusji – uciął. Jego głos był spokojny, ale stanowczy. – Od tego może zależeć twoje życie, w razie gdyby coś się stało. To po pierwsze. Po drugie, zestaw testów, które ode mnie dostałeś, jest wymagany dla oficerów wyższego stopnia z działów technicznych. Pracujesz tu prawie półtora roku. Testy teoretyczne zaczną się za dwa i pół miesiąca i będą trwały trzy tygodnie, praktyczne rozciągną się na jakieś dwa miesiące. Wyniki będą analizowane w czasie ewentualnych poprawek i całość powinna zakończyć się za pół roku. Na DX-930 byłeś oficerem ponad rok. Chyba potrafisz wykonywać tak proste działania?
– Naprawdę nie wiem, co masz na myśli…
– Gdy przyjdzie moment, że będę podejmował decyzje o awansach, będziesz już mieć trzy lata stażu na stopniu podporucznika. To minimalny wymagany czas, bym mógł cię awansować za dokonania inne niż te wprost związanie z walką na froncie i dowodzeniem jednostkami bojowymi. Oczekuję, że twoje wyniki będą na tyle zadawalające, bym mógł formalnie i bez oskarżeń o nieuzasadnione promowanie przydzielić ci bardziej ambitne zadania i awansować. Widzę dla ciebie miejsce jako porucznika w Pionie Technicznym, który wówczas już bardziej sensownie podzielę, a docelowo chcę, byś był moją prawą ręką i miał rangę wystarczająco wysoką, by podejmować decyzje i budzić szacunek, gdy prowadzimy misję, na której prawie każdą jednostką zarządza ktoś o stopniu wyższym od ciebie. Na poprzedniej misji byłeś zaledwie podporucznikiem i czasem nie byłeś traktowany poważnie i nie zamierzam pozwolić, by się to powtórzyło.
– Ale ja… dopiero skończyłem sześćdziesiąt lat, nie dam sobie z tym rady, sam wiesz, że ciągle popełniam błędy… – wydusił, wpatrując się w niego z przerażeniem. – Nie nadawałem nawet na podporucznika ze ścisłą specjalizacją, w której się kształciłem…
– Popełniałeś je bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy nie było mnie obok, a jeśli zrealizują się moje plany, będę przy tobie zawsze. Zaś skończone sześćdziesiąt lat to właśnie odpowiedni wiek, jeśli chce się coś osiągnąć w wojsku i dalej awansować.
– Nie mam aspiracji jak Vog czy ty – zaprotestował natychmiast. – Nie chcę zarządzać flotą, nie chcę zajmować się działaniami bojowymi… nie zaciągnąłem się do wojska w tym celu, chciałem zajmować się tym co potrafię robić, być po prostu technikiem, a nie dowódcą! Jeśli oczekujesz ode mnie, że będę twoją prawą ręką, to lepiej od razu zdegraduj mnie do stopnia szeregowego i odeślij gdzieś, bo ja po prostu kompletnie się do tego nie nadaję…!
– Thace, dość. Proszę cię, byś nie kwestionował moich decyzji – odparował Prorok z irytacją. – Przedstawiłeś mi swoją opinię, w porządku i możemy o tym podyskutować, gdy już się uspokoisz, bo teraz panikujesz i nie zachowujesz się racjonalnie. Rozumiem twoje argumenty, ale nie zgadzam się z nimi. Obecnie nie wykorzystujesz swojego potencjału, a ja absolutnie nikomu nie ufam tak jak tobie. Wielu komandorów ma przy sobie na stałe porucznika o szerokiej wiedzy technicznej i zdolnościach analitycznych, który często jest ich oficjalnym zastępcą i drugą osobą w linii dowództwa. Ja nigdy nie zaufałem nikomu wystarczająco, by kogoś takiego mieć, chociaż wiem, jak bardzo to wygodne i pomocne. Już teraz wykonujesz całe mnóstwo czynności, które kwalifikują cię do tego stanowiska i radzisz sobie doskonale. Przestań histeryzować. Nie chcę cię pogrążyć. Chcę cię mieć przy sobie, bo uwielbiam z tobą pracować i nie mam żadnych wątpliwości co do twojej lojalności, a po tym co powiedziałeś, jestem tym bardziej pewny, że jesteś najlepszym kandydatem, bo wiem, że nigdy nie spróbujesz pozbawić mnie stanowiska by zająć moje miejsce, a to główna obawa wszystkich komandorów. I Thace… jeśli zauważę, że nie zrobiłeś absolutnie nic, by pomyślnie zdać testy, wyciągnę konsekwencje. Przygotowanie się do testów to polecenie służbowe. Nie zamierzam dawać ci w tej kwestii taryfy ulgowej. Chcesz szczerości, oto ona. Zależy mi, żebyś tego nie bagatelizował.
Thace spojrzał na listę ponownie i przełknął ślinę. Kolejna rzecz, którą musiał się zająć, a która wiedział, że jest ponad jego siły. Odłożył komunikator i przymknął oczy. Było mu zimno i źle i gdy zamknął oczy, poczuł, jak Prorok go przytula, a jego głos odrobinę złagodniał, gdy odezwał się ponownie.
– Jeśli pójdzie ci bardzo źle, ale mimo to zobaczę jakikolwiek progres i twoje starania, zmienię status tych testów na dobrowolne a wówczas nie będziesz mieć ich w aktach i podejdziesz do powtórek w kolejnej sesji. Nie dopuszczam jednak opcji, że nawet nie spróbujesz się czegoś nauczyć. Masz jeszcze mnóstwo czasu na doszkolenie się. Uspokój się. Nie chcę zrobić czy krzywdy. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem, że nie chcesz, ale po prostu wymagasz ode mnie zbyt wiele – powiedział z żalem; wiedział jednak, że spieranie się nie ma sensu i po prostu nie mógł wejść z Prorokiem w konflikt zaledwie półtora tygodnia od ostatniej sprzeczki, po której wyjechał oraz po upiciu się w towarzystwie Vhinku; spodziewał się też reakcji Kolivana, gdy powie mu to wszystko, bo mężczyzna z całą pewnością nie będzie zadowolony, gdy usłyszy o jego płaczliwych protestach. – Ale jeśli tak ci zależy… od jutra zacznę się przygotowywać. W końcu nie dajesz mi wyboru. Poproszę Vhinku, by zabrał mnie na symulatory… dopasował mi program ćwiczeń na czas jaki mam, wiedząc, jak żałosny jestem teraz. Tak, zrobię, ile mogę, żeby się do tego przygotować. Nie oczekuj jednak, że wyniki będą świetne. I proszę… weź pod uwagę, że ja naprawdę nie mam doświadczenia. Nie chcę zostać porucznikiem i być najbardziej nieudolnym oficerem o tym stopniu w całej jednostce – oznajmił i naprawdę starał się brzmieć ugodowo i czuł, że mu się to udało, ale coś w jego słowach zirytowało Proroka, bo jego ramiona, którymi obejmował Thace’a nagle się napięły.
– Przygotuj się jak chcesz, bo zapewne wiesz, jak to zrobić najlepiej.
– Przepraszam – wymamrotał i ugryzł się w język, zanim tytułował go komandorem, gdy leżeli półnago w pościeli i gdy to nie były wygłupy.
Przytulili się, a światła w sypialni zaczęły gasnąć, gdy czujniki przez dłuższy czas nie wykryły ruchu ani dźwięków rozmowy. Thace długo nie mógł usnąć, mając w głowie mętlik po wyznaniach Proroka oraz stresując się czekającymi go testami. Teoretycznie byli wobec siebie szczerzy i wyjaśnili sobie wszystko, a sprzeczka nie zmieniła się w dziką awanturę, jednak tego dnia i później miał wrażenie, że pojawił się między nimi pewien chłód, a relacja, która przez ostatnie tygodnie stawała się coraz bliższa, zaczęła się psuć w sposób, którego nie potrafił określić ani zrozumieć. Co gorsza, ponownie docierało do niego, że zależy mu tej relacji nie tylko ze względu na misję. Gdy widział, ile znaczy dla Proroka, sam też bardziej zaczynał przeżywać ich starcia.
Leżał wpatrując się w ciemność i bezwiednie gładził futro na klatce piersiowej Proroka. Przypominał sobie wszystkie ich wspólne chwile i po raz pierwszy dostrzegł, że im bardziej się do siebie zbliżali, tym bardziej obaj zachowywali się bezmyślnie i ryzykownie. Musiał coś z tym zrobić. Powinien powiedzieć Kolivanowi o swoich obawach. Miał dać mu znać, jeśli coś się w jego uczuciach zmieni… tyle że zmieniało się od miesięcy, stopniowo i w sposób, którego nie dostrzegał.
Prorok go irytował, przerażał, rozczulał i rozpieszczał naprzemiennie. Troszczył się o niego, ale robił to czasem w głupi sposób. Manipulował nim, ale w dobrej wierze. Skrzywdził go, nie mając takiej intencji ten jeden raz, w przypływie emocji. Bywał zazdrosny, despotyczny i oschły, a potem przepraszał, wpatrywał się w niego ze strachem i poczuciem winy. Wymagał od niego więcej niż powinien w sprawach służbowych, ale wybaczał mu wszystkie błędy. Bywał okropny, ale znacznie częściej cudowny. A teraz oczekiwał od niego niemożliwego, a on wiedział, że musi zagryźć zęby i postarać się na ile tylko jest w stanie – bo Prorok, chociaż wymagał znakomitych wyników, to jednocześnie nic by mu nie zrobił, gdyby odniósł porażkę. Cała ich relacja była pełna sprzeczności, a on miał czasem problem z kontaktami międzyludzkimi nawet gdy wszystko było jasne i klarowne.
Nie miał pojęcia, co do niego czuje i po raz pierwszy przyszła mu do głowy myśl, że jeśli miałby zbliżyć się do jakiegoś oficera wyższego stopniem, to naprawdę wolałby, aby był to Vhinku a nie Prorok, bo wtedy absolutnie wszystko byłoby prostsze. Oprócz oczywistego faktu, że okłamywanie Vhinku w sprawie misji bolałoby pewnie jeszcze bardziej.
***
Następnego dnia złapał Vhinku na wczesnym lunchu, na który poleciał do Bazy Głównej i zanim jeszcze rozpakowali porcje żywieniowe przy stoliku w kantynie, pokazał mu listę testów lotniczych, które wiedział, że musi zaliczyć i spojrzał na niego błagalnie. Nie zamierzał z tym czekać, bo gdy rano ponownie spojrzał w terminarz testów, zrozumiał, że czasu nie miał mało, lecz właściwie nie miał go wcale. I że przygotowania musi rozpocząć jeszcze dziś, jeśli zamierza osiągnąć podczas testów wynik lepszy niż całkowicie beznadziejny.
– Vhinku, potrzebuję pomocy – oznajmił bez zbędnych wstępów. – Komandor kazał nauczyć mi się latać, a ja nawet nie wiem od czego zacząć.
– Komandor…! Gdy jesteście… – zająknął się, gdy Thace spiął się spojrzał na niego z wyrzutem i natychmiast ściszył głos, chociaż nikt nie siedział w pobliżu – …sami, też tak do niego mówisz?
– To zależy, ale to kompletnie nieistotne. Wczoraj powiedział, że mam zaliczyć to wszystko. Oczywiście, nie oczekuje cudów, ale chce zobaczyć jakikolwiek progres. Zakładam jednak, że za progres nie uzna tego, że nie rozbiję się po pięciu sekundach a dopiero po pięciu minutach.
– Dopiero teraz dopisał ci dodatkowe egzaminy? Dlaczego? – spytał Vhinku z zaskoczeniem. – Sporo tego jak na oficera technicznego…
– Niczego nie dopisał, od razu dał mi takie, ale nawet nie spojrzałem na listę, bo nie spodziewałem się niczego więcej niż to co zdawałem na DX-930 jako podporucznik z sekcji technicznej. Nazwij mnie idiotą, ale sądziłem, że uprzedzi mnie, zanim coś takiego zrobi.
– Mieliście jakąś sprzeczkę…? – spytał ostrożnie, jeszcze ciszej niż wcześniej; kantyna dopiero się zapełniała a w pobliżu nikt nie siedział, ale pewnie lepiej, aby do uszu kogokolwiek nie dotarły nawet strzępki tej rozmowy.
– Trochę – przyznał cicho i spuścił wzrok. – Pomożesz mi…? Tyle że tym razem musimy te loty czy symulator potraktować na serio a nie się wygłupiać. Muszę nauczyć się latać i będziesz mieć okazję by potrenować zdolności instruktorskie na kompletnej ofermie.
– Nie jesteś ofermą – oznajmił, a gdy Thace spojrzał na niego z powątpiewaniem, uśmiechnął się z cieniem rozbawienia. – No dobrze, w lataniu trochę jesteś. Oczywiście, że ci pomogę. Thace… mam z nim porozmawiać…?
– Nie…! – zaprotestował natychmiast. – Już nie jesteś moim przełożonym i…
– Vog też by mogła, jeśli uważasz, że wymyślił sobie coś zupełnie absurdalnego. Wiesz w ogóle, dlaczego cię na to zapisał?
– Chce mnie awansować – westchnął Thace. – Nie wiem, jaką wydumał sobie ścieżkę rozwoju bo ciągle zmienia zdanie, ale twierdzi, że docelowo chce widzieć we mnie prawą rękę i tak uzasadnić spędzanie ze mną czasu…
– I to pewnie trochę moja wina, bo to ja mu wykrzyczałem, że traktuje cię jak sekretarkę, cały czas trzyma cię w zasięgu ręki, że nie masz stanowiska, które odpowiadałoby temu, jakim darzy cię zaufaniem i w ile jego spraw cię angażuje… Może nie przyszłoby mu to do głowy, gdybym nie powiedział mu o plotkach i…
– Daj spokój. To nie twoja wina – powiedział cicho, chociaż wiedział, że pewnie częściowo jednak była.
– Nie chcesz tego, co…? Na samo wspomnienie o awansie aż się skrzywiłeś.
– Oczywiście, że nie chcę…! Nie chcę dostać stanowisko, na którym sobie nie będę radził i będę gorszy nawet od Lorcana.
– Masz świadomość, że żyjemy w jednym z najbardziej pokojowych Sektorów, a bycie prawą ręką komandora to bezpieczna, wygodna posada i będziesz pracował w podobny sposób jak podczas misji…? – spytał Vhinku. – Musisz dokształcić się z tematów, w których nie jesteś specjalistą i to tyle. Tak, powinieneś umieć latać, bo w krytycznej sytuacji, na którą szanse są jednak marginalne, musi móc na ciebie liczyć. Ale na co dzień to i tak on będzie podejmował decyzje. Nie będziesz mieć bezpośrednich podwładnych, z którymi musiałbyś się męczyć, ale będziesz mógł wydawać polecenia… pewnie wszystkim oficerom, nawet podkomandorom, o ile Prorok inaczej nie ustawi ci kompetencji. Byłbyś drugi po szefie, z jasnymi obowiązkami, bez decyzyjności i stresów. Mógłbyś z nim wszędzie podróżować, co przecież uwielbiasz. Oczywiście musiałbyś spotykać się z innymi dowódcami, co może lubisz mniej, ale też jakoś dajesz sobie radę. Przypuszczam, że imperator będzie musiał zaakceptować twoją kandydaturę, ale jeśli zdasz pozytywnie testy, Prorok będzie mieć wystarczające argumenty.
– Właśnie zrobiło mi się niedobrze z nerwów – wymamrotał Thace, na co Vhinku poklepał go po ramieniu.
– Jeszcze pewnie będzie ci nie raz, jak zaczniemy ćwiczyć. Możemy się umówić dziś po dziennej zmianie. Przygotuję plan ćwiczeń. Biorę współudział w tworzeniu zadań na symulatory, więc wiem doskonale, czego się spodziewać. Pozakładam rezerwacje na symulatorach, bo przed testami są ciągle pozajmowane, ale w razie czego możemy wyrwać się na Tsevu-22, bo port również nimi dysponuje i są tej samej klasy co wojskowe, na których odbywają się testy. Będziemy się tym zajmować… – zerknął w listę i przeklął. – Pięć razy w tygodniu po dwie godziny to może i tak być za mało, a pewnie masz też inne rzeczy do nauki. Ja nie muszę obowiązkowo zdawać niczego więcej niż dotychczas, więc jedyne co powinienem zrobić to jakieś powtórki no i zmobilizowanie się do ćwiczeń sprawnościowych, jednak z tym i tak mi pomagasz, gdy zmuszasz mnie do chodzenia z tobą na salę treningową. Jakoś to wszystko zorganizujemy.
Szybko okazało się, że na najbliższy tydzień symulatory były porezerwowane we wszystkich przyzwoitych godzinach i dało się do nich dostać tylko późną nocą lub nad ranem. Thace wysłał wniosek systemowy o przepustkę – Vog zaakceptowała ją od ręki, gdy złapał ją i powiedział, w czym rzecz – i polecieli z Vhinku na Tsevu-22 zaraz po wczesnej kolacji. To on prowadził statek, gdy przyjaciel powiedział mu, że aby się rozruszać, powinien latać jak najwięcej. Gdy znaleźli się w ogromnym porcie z dziesiątkami stanowisk z symulatorami, zaczęli od promów i myśliwców i prostych manewrów, które Thace miał względnie opanowane, ale nie zawsze mu wychodziły. Teraz też wychodziły raczej marnie, ale na tyle, że wiedział, że dane ćwiczenia by zaliczył, mimo że z całą pewnością nie miałby najwyższych not. Zachęcony słowami Vhinku, który chwalił go i powtarzał, że może nie jest jednak aż tak źle, zgodził się, by uruchomili znacznie wyższy poziom trudności i potrenowali awaryjny start, lot z przeszkodami i lądowanie na ruchomych obiektach…
I tu tak jak oczekiwał, zaczął się dramat. Już sam start był dla niego trudny, a potem kompletnie nie radził sobie z tempem tego wszystkiego, nie potrafił zapanować nad kontrolkami z masą sygnałów alarmowych, sterami i nawigacją jednocześnie. Vhinku ratował sytuację jako pilot wspomagający – takie ćwiczenie również było obowiązkowe na testach pilotażu awaryjnego – ale nie na wiele się to zdało i to pomimo faktu, że podpowiadał mu, co konkretnie ma robić. Próbowali tej samej trasy sześciokrotnie i za każdym razem rozbijał się w ciągu mniej niż pięciu minut, za ostatnim – natychmiast po starcie. Nie zwymiotował w symulatorze, ale zrobił to moment po tym, jak go opuścili, a Vhinku spodziewając się tego, bo pociągnął go na czas w stronę pobliskiego kosza na śmieci.
– Jest źle… ale nie tragicznie. Zawsze mogłeś nawet nie wystartować. Jeszcze dwie rundy? Może jednak coś prostszego…?
– Chcę wracać do bazy – wymamrotał Thace, opierając się plecami o kabinę symulatora i zamykając oczy, aby uporać się z zawrotami głowy.
– Jak teraz stąd wylecimy, będziesz mieć poczucie, że to była kompletna porażka i następnym razem będzie tym trudniej – stwierdził Vhinku. – Nie chcę, żebyś sądził, że jesteś do niczego i się załamywał.
– Jestem do niczego. Tak samo źle latałem ponad trzydzieści lat temu zaraz po kursie. Za każdym razem, gdy się rozbiłem, tłumaczyłeś mi, co mam zrobić i gdzie popełniłem błędy, ale po prostu nie rozumiem tego, nie umiem tego powtórzyć i nigdy się tego nie nauczę…!
– Cóż za optymizm – powiedział Vhinku spokojnie, zupełnie niezrażony jego fatalizmem. – Właź do symulatora. Mamy wykupione jeszcze czterdzieści minut.
– Jesteś sadystą. Oddam ci pieniądze. Nie musiałeś za to płacić. Te symulatory kosztują majątek i to zmarnowane pieniądze.
– Zarabiam kilkakrotnie więcej od ciebie i stać mnie na to. No już. Wskakuj – odparł i pomógł wciąż chwiejącemu się Thace’owi wrócić do kabiny, a następnie zmienił poziom trudności na nieco niższy. – Wylatujemy w tych samych warunkach, ale szybkość meteorytów i zagęszczenie szczątków będzie niższe. Wyłączyłem też strzały wrogich statków. Lądowanie w dokach ruchomego krążownika w locie bez zmian – wyrecytował, a gdy Thace sięgnął po stery, jęknął. – Pasy, głuptasie. Zawaliłbyś test od razu, gdybyś choćby dotknął sterów bez ich zapięcia.
Za pierwszym razem Thace rozbił się dopiero po kwadransie, za drugim – cudem lądując w dokach na sam koniec symulacji z poważnymi uszkodzeniami statku po licznych, drobnych zderzeniach, ale biorąc pod uwagę, jak fatalnie wciąż się czuł, to i tak był sukces. Chwiał się na nogach, gdy wracali do myśliwca Vhinku i mężczyzna musiał przytrzymywać go, by się nie przewrócił. Sterowania w tym stanie prawdziwym statkiem stanowczo odmówił, na co Vhinku uśmiechnął się kpiąco.
– No to mamy problem, Thace. Obiecałem ci, że będziemy tu przylatywać i wracać tylko jeśli ty będziesz pilotował.
– Daj spokój…
– I wiedząc, że w drodze powrotnej będziesz marudził, poprosiłem Vog, by zablokowała mi dostęp do tego myśliwca. Nie będę mógł go uruchomić. Tylko ty możesz. Skoro nie jesteś w stanie w tym momencie, to prześpimy się w hotelu i wrócimy rano, bo ostatni transport do Bazy Głównej odleciał przed kwadransem. Albo wykupimy kolejne dwie godziny i polatamy czymś bezpiecznym?
– Vhinku, zamorduję cię…
– Hotel czy kolejna sesja?
– Kolejna sesja – powiedział ze złością. – A jutro idziemy na salę treningową i po raz pierwszy w życiu nie będę się hamował podczas sparingu z tobą.
– Cudownie. Ta sama trasa i poziom trudności jak poprzednio? – spytał radośnie i pociągnął Thace’a z powrotem do symulatorów. Sentry obsługujące stację wyrecytowało cenę, która ponownie zwaliła Thace’a z nóg i naprawdę miał nadzieję, że Vhinku zdoła zorganizować im rezerwacje w Bazie Głównej, jako że właśnie wydali równowartość jego tygodniówki za pięć godzin symulacji. Biorąc pod uwagę jego obecne, i tak niesamowicie wysokie zarobki, w przeszłości musiałby na tę zabawę pracować kilka miesięcy. W jego pierwszej, żałosnej pracy jako cywil – ponad dwa lata. Przełknął budującą się w żołądku gulę niezwiązaną z zawrotami głowy, myśląc o gigantycznych pieniądzach jakie otrzymywali żołnierze na najbardziej intratnych stanowiskach, nawet ile otrzymywali szeregowi… jako doskonale wykształcony inżynier cywilny zaraz po studiach miał pensję trzykrotnie niższą niż gdy zaciągnął się na pierwszy wojskowy kontrakt jako szeregowy technik. Jak podporucznik na DX-930 zarabiał dziesięciokrotnie więcej niż w pierwszej, parszywej pracy. A w sercu imperium cholerne sto dwadzieścia razy więcej niż nieudolny, samotny dzieciak bez żadnych znajomości, który przez całe studia uczył się po nocach i był jednym z najlepszych studentów w całej kilkudziesięciotysięcznej akademii. Oczywiście, wtedy to była jego wina i nieobeznanie w świecie. A ceny w Sektorze Centralnym były nawet dziesięciokrotnie wyższe niż w najbiedniejszych i najmniej rozwiniętych Sektorach 2 kręgu Imperium. Oraz że ceny symulatorów na Tsevu wzrosły kilkakrotnie po tym, jak Prorok ogłosił terminy testów i tych ogólnie dostępnych w Bazie zaczęło brakować, a zapisy można było robić na maksymalnie siedem dni do przodu oraz obowiązywały limity. Ale przebicie wciąż było przerażające. I wiedział doskonale, że obcy i hybrydy nawet starając się tak jak on, i tak nie miały szans na zarobki takie jak Galra-cywil.
Liczby, nawet nastrajające go depresyjnie, dały mu też moment na wyciszenie się; zapiął pasy i rozpoczął symulację z nową determinacją, aby ogromne pieniądze, jakie Vhinku zapłacił za symulatory, nie poszły na marne. Szło mu oczywiście źle, ale nie tragicznie i kiedy po zwymiotowaniu całej treści żołądka – była to już tylko butelka wody i trochę izotonika – został zapytany przez Vhinku, czy chce wracać do Bazy, czy jednak przespać się tutaj, wybrał hotel i zamówił pokój z komunikacją dalekiego zasięgu. Mimo że uniwersalny czas wskazywał pierwszą w nocy, wybrał połączenie z Kolivanem – któremu napisał krótką wiadomość, że jest na Tsevu-22, gdy Vhinku poszedł po suplementy dla niego w przerwie między symulacjami. Mężczyzna odebrał ze swojej sypialni w bazie Ostrzy przebrany już do snu i wysłuchał cierpliwie jego zwierzeń: o Lorcanie, sprzeczce z Prorokiem, jego planach awansu i rozkazie, by przygotował się do testów. A także o wyprawie z Vhinku i tym, jak fatalnie mu szło na symulatorach, że zawali te testy, że Prorok wymaga od niego niemożliwego, a poza tym chce mu się wymiotować i płakać i krzyczeć jednocześnie, bo żołnierze zarabiają krocie przesiadując w bezpiecznych bazach lub mordując, a cała reszta ledwo wiąże koniec z końcem i że ich świat jest tak bardzo niesprawiedliwy.
– I o to walczymy, Thace. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem. Ale to i tak jest… po prostu chore i obrzydliwe. Jeśli Prorok zrealizuje swoje plany i mnie awansuje na swoją prawą rękę, dostanę kolejne nieuzasadnione podwyżki za każdym razem, gdy będzie mnie przesuwał wyżej w tej drabince. Za robienie za niego raportów i pilnowanie mu kalendarza, za zwiedzanie coraz to bardziej luksusowych miejsc, spanie w wygodnej pościeli, bezpieczeństwo, wygody i seks z nim będę miesięcznie albo i w ciągu tygodnia zarabiać tyle, ile niektórzy obcy mieszkający na terenach Imperium nie zarobią przez całe życie. I nie zrobi tego, bo mam kwalifikacje i jakiś wielki talent. On po prostu chce mieć mnie przy sobie, kontrolować mnie, chce bym był bezpieczny i zawsze obok i to wszystko dlatego, że z nim sypiam i że nagle okazało się, że będę najlepiej opłacaną prostytutką w całym cholernym Imperium…!
– Thace. Uspokój się. Rozumiem, że to trudne. Uprzedzałem cię, że takie będzie. Czy on… czy robi ci krzywdę, że tak nagle wybuchnąłeś i to w momencie, gdy przyznał się, że szykuje dla ciebie tak intratne stanowisko? Doskonale wiesz, że zostanie jego prawą ręką jest dla ciebie kolejną szansą i mamy jeszcze mnóstwo czasu, by cię do niego przygotować, bo to nie jest perspektywa miesięcy a lat. Dobrze wiesz, że nie takie były nasze plany, ale to, że cokolwiek w ogóle planowałem a co dotyczyło ciebie… – pokręcił głową. – Zastanowię się nad tym, a ty zdawaj mi relacje i na razie nie panikuj. Powiedz mi jednak, czy aby na pewno jesteś w stanie to kontynuować?
– Nie robi mi absolutnie żadnej krzywdy. Zachowuje się w porządku i nie mogę mu nic zarzucić. Wydaje mi polecenia służbowe, bo ma do tego prawo i tak jak ci mówiłem, zbeształ mnie, gdy protestowałem, bo się z nim nie zgadzałem, ale i tak ani razu nie podniósł na mnie głosu. Kolivan… jemu naprawdę na mnie zależy i przeraża mnie to, jak bardzo… tym bardziej że popełnia przeze mnie błędy… Cała ta sytuacja z Lorcanem…
– Sam przyznał, że popełnił błąd i nawet nie próbował się o to spierać. Stonuj swoje protesty, gdy z nim rozmawiasz. Mów mu, jeśli coś ci się nie podoba, ale na litość, nie kłóć się z nim. Tym bardziej że w kwestii pilotowania ma całkowitą rację i powinieneś się do tego przyłożyć, skoro masz teraz szansę szkolić się na najwyższej klasy symulatorach. Nigdy nie byłeś w tym dobry i tego nie znosisz i mam tego świadomość, ale też dotąd nie miałeś aż takich możliwości, ani w wojsku gdy byłeś szeregowym technikiem ani w naszych kwaterach. Doceniam, że od razu się za to zabrałeś. Przypuszczam, że on też doceni. Jak zareagował, gdy napisałeś mu, że zamierzasz dziś trenować cały wieczór i nie wrócisz na noc?
– W sumie… nie napisałem mu, że tyle tu zostanę. Ale widzi w logach, że wziąłem przepustkę i…
– Thace, na wszelkie świętości, czy ja mam cię uczyć jakichś podstaw obcowania z kimś w relacji romantycznej? – westchnął. – Jak tylko skończymy rozmawiać, napisz do niego i go przeproś. Powiedz, że byłeś tu z Vhinku tyle czasu i czułeś się na tyle źle, że nie byłeś w stanie wrócić – powiedział, na co Thace skinął głową i odrobinę się skulił. – Powiedz mi o szczegółach pozostałych testów, które cię czekają. Albo nie… najpierw do niego napisz. I zrób to teraz. – Thace westchnął i wystukał Prorokowi krótką wiadomość, cały czas czując na sobie czujne spojrzenie Kolivana.
T: Poleciałem na Tsevu-22 potrenować na symulatorach. W Bazie nie było żadnych dostępnych. Nie szło mi zbyt dobrze i fatalnie się czuję. Wrócę rano. Nie byłem w stanie wsiąść ponownie do statku i zostałem w hotelu.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, ale było tak późno, że przypuszczał, że Prorok po prostu poszedł już spać. Przez kolejne parę minut opowiadał Kolivanowi o wszystkim, co będzie musiał dodatkowo zdawać, z czego będzie musiał się dokształcić, czego się obawia, a co nie będzie żadnym problemem, nawet jeśli wcześniej tego nie zdawał – w ciągu dnia zapoznał się z listą zagadnień i wiedział, że moduły techniczne spoza jego specjalizacji są na tyle proste, że spokojnie opanuje wymagany materiał w czasie, jaki wciąż miał. Mógł nie być specjalistą od nawigacji, systemów obronnych i defensywnych, budowy statków czy aplikacji automatycznego tłumaczenia instalowanych absolutnie wszędzie i dostępnych w najbardziej nawet prymitywnych komunikatorach, ale zakres wymagany w testach wojskowych na poziomie średnim nie wymagał aż tak szczegółowej wiedzy a on coś jednak o tym wiedział, czy to ze studiów, czy szkoleń u Ostrzy czy po prostu z codziennej pracy.
– Nie boję się żadnych testów dotyczących wiedzy technicznej – oznajmił w ramach podsumowania. – Większość rzeczy już umiem, reszta teorii to wiedza na tyle konkretna, że przypomnę sobie wszystko. Zresztą, testy mają pytania o regresywnej punktacji. Żeby je zaliczyć na minimalne 50%, wystarczy odpowiedzieć prawidłowo na wszystkie pytania o podstawy, bo te są najwyżej punktowane i w miarę dobrze na połowę tych o średnim poziomie, a to pewnie zrobiłbym nawet bez przygotowania. Jak czegoś nie wiem, po prostu bym nic nie zaznaczał, żeby nie mieć punktów ujemnych. Najtrudniejsze i najbardziej specjalistyczne są jednocześnie najniżej punktowane i służą temu by pokazać, kto jest z danego zagadnienia dobry a kto znakomity. I w ogóle… teoria to jedno, poza technicznymi coś mogę zawalić, ale nie czeka mnie kompromitacja, bo wyniki poznam później a nie w momencie, gdy wypełniając test będę wypisywać masę bzdur. Martwię o wszystkie związane z pilotażem, może oprócz cholernych krążowników, bo one sterują się same, a sprzęt, jaki się w nich znajduje, potrafię obsługiwać.
– Już o tym porozmawialiśmy i nie ma sensu w kółko tego wałkować. Testy są w symulatorach, więc rozbijesz się tylko wirtualnie. Nie oczekuję cudów. Nie nadajesz się na pilota małej czy średniej jednostki bojowej i tu nic ci nie pomoże. Prorok nie oczekuje przecież, że nim będziesz, a tylko że osiągniesz jakikolwiek progres.
– Przy testach pilotażu awaryjnego zarzygam cały kokpit…
– Więc zażyj środki przeciwwymiotne, jeśli nie chcesz się skompromitować. Wróćmy do teorii. Czy masz jakiekolwiek wątpliwości odnośnie modułów technicznych, zanim przejdziemy dalej?
– Czy mam jakoś… ograniczyć swoje odpowiedzi i stonować je, część pytań pominąć, może nawet popełnić błędy…? Aby nie budzić podejrzeń, skąd mam aż taką wiedzę teoretyczną, skoro tyle czasu byłem zwykłym technikiem?
– Przygotuj się do tego wszystkiego korzystając z oficjalnych źródeł. Podczas testów zrób wszystko, co potrafisz, ale tak, jeśli pojawią się jakieś pytania, które będziesz czuł, że mogą nadmiernie wskazać na kompetencje, których nie powinieneś mieć, omiń je lub zaznacz najbardziej zachowawczą, ale prawidłową i częściowo punktowaną opcję, by nie budzić podejrzeń. Masz rację: ostatecznie całe dorosłe życie pracowałeś jako szeregowy technik i nie szukałeś ambitniejszych zadań. Absolutnie nie próbuj zaniżać swoich wyników tak, jak w przeszłości czasem należało, gdy nie chcieliśmy, byś zwrócił czyjąś uwagę. Masz szansę na awans, który byłby dla nas ogromną szansą. Być może za rok będziesz już porucznikiem i dostaniesz w Pionie Technicznym znacznie szerszą działkę niż na początku, a parę lat później zostaniesz oficjalną prawą ręką Proroka, tyle że, tak jak już mówiłem, na to mamy jeszcze mnóstwo czasu i nie ma sensu, byś teraz się tym zadręczał. Martwiłbym się oczywiście, gdyby oznajmił, że chce to zrobić już teraz, bo wówczas faktycznie byś sobie z tym nie poradził, a ja kazałbym ci porzucić misję, ale nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że tak będzie. Nie powinieneś zaprzepaścić okazji, by się wykazać, skoro w przyszłości może to zaprocentować, a ty wiesz już, jakie są plany i masz czas, by się przygotować – powiedział i wpatrywał się w niego czujnie przez parę chwil, jakby sądził, że Thace ponownie zacznie protestować; ten jednak był zbyt oszołomiony, że Kolivan wydaje się być zadowolony z takiego obrotu sprawy, podczas gdy przed ich rozmową sądził, że ten zacznie szukać rozwiązań, jak sprawić, by Thace awansu jednak nie dostał. – Miałem czas przemyśleć sobie wiele spraw od czasu naszego spotkania – oznajmił, dostrzegając jego zaskoczenie. – I ufam w twoje umiejętności i zdrowy rozsądek. W to, że jeśli masz czas na przygotowanie się do nowej sytuacji, poradzisz sobie z nią, nigdy nie wątpiłem, a w tym wypadku będziesz mieć nasze wsparcie od samego początku. Stanowisko, które widzi dla ciebie Prorok to dla nas ogromna szansa. Byłbyś zaangażowany w tajne projekty, miałbyś znacznie szersze uprawnienia, a przy tym wszystkim Prorok by cię chronił i nie musiałbyś decydować w sprawach kadrowych i samodzielnie czymkolwiek zarządzać. Gdy się widzieliśmy mówiłem ci, że widzę w tobie idealną prawą rękę. Prorok najwyraźniej też dostrzegł, mimo że, oczywiście, wasza relacja jest głównym powodem. Ale nie myśl, że chodzi o seks i że zdobywasz pozycję nie w trakcie pracy, lecz w łóżku. Zdobyłeś jego zaufanie. Z tego co mówisz, to właśnie to było najważniejsze. I parę razy wspomniałeś, że już wcześniej, gdy się do niego zbliżałeś, zarzucał cię pewnymi zadaniami, bo twierdził, że ma wobec ciebie jakieś plany. Może już wtedy miał właśnie takie, a ty po prostu nie zorientowałeś się, co ma na myśli. Jedyne pytanie, jakie muszę ci zadać, to czy jeśli za jakiś czas faktycznie da ci takie stanowisko, wcześniej sprawdzając cię na innych… czy dasz sobie z tym radę?
– Już ci powiedziałem, że nie znam się na tym i…
– Nie mówię o standardowych zadaniach związanych z zarządzaniem działem technicznym, bo z tym akurat sobie poradzisz i wątpisz w siebie niepotrzebnie. Mówię o pracy szpiega, w której będziesz sabotował coraz bardziej istotne plany Imperium przekazując nam informacje i to, jak to wpłynie na twój związek z Prorokiem. Czy będziesz w stanie nadal się przed nim ukrywać?
– Jeśli nic się nie zmieni w naszych relacjach, tak. Wiem doskonale, że jeśli miałbym pracować tak blisko niego, to… cokolwiek będzie się między nami działo prywatnie, będzie wpływać na pracę. I odwrotnie. Że każda awantura będzie mieć dwie płaszczyzny. Że będzie… intensywnie. Tyle że już jest, to już się dzieje. Od początku tak było…
– A czy wytrzymasz to, że będziesz z nim spędzał prawie cały czas? Odpowiedz mi szczerze. Czy jesteś w stanie każdego dnia blisko z nim pracować, sypiać… mieszkać…? To już nie byłby tylko związek szpiega z wysoko postawionym dowódcą. To będzie całe twoje życie.
– To już jest całe moje życie – wymamrotał Thace. – To czego się boję, to ciągłe kontakty z wysoko postawionymi wojskowymi. Pewnie dam sobie radę z kwestiami administracyjnymi i technicznymi i z Prorokiem też. Ale nie wiem, czy sobie poradzę z kontaktami ze wszystkimi oficerami, podczas oficjalnych spotkań i całej reszty… a jeśli dobrze rozumiem rolę kogoś, kto ma występować w charakterze ‘prawej ręki komandora’ to to właśnie mnie czeka i będę mu musiał towarzyszyć zawsze.
– Podczas misji kontrolnej jakoś dawałeś sobie radę i to zdecydowanie lepiej niż cię o to podejrzewałem. Nawet gdy byłeś w bardzo kiepskim stanie psychicznym, a na spotkaniu video pojawił się Throk.
– Wcale nie radziłem sobie dobrze… – odparł, a Kolivan westchnął ciężko.
– Radziłeś sobie wystarczająco dobrze, na tyle, że nie wzbudziłeś podejrzeń, a Prorok nie uznał w żadnym momencie, że robisz z siebie durnia i nie odsunął cię od tych zadań. Przemyśl to wszystko. Na razie nie masz nawet stopnia porucznika, do tego by mianował cię prawą ręką jest jeszcze długa droga i nie wiemy, czy wcześniej Prorok nie zmieni planów.
– Czy możesz dać mi czas do namysłu…? Testy zaczynam za dwa i pół miesiąca. Wciąż mogę je zawalić, jeśli będzie potrzeba. Nie musimy już teraz podejmować decyzji co konkretnie mam robić.
– Na razie tak czy inaczej masz się przygotowywać ze wszystkich modułów. Ale nie, nie musimy teraz podejmować decyzji. Przemyśl to. I przemyśl, czy może chciałbyś mimo naszych wcześniejszych ustaleń zaangażować Antoka. On czuje, że coś się u ciebie dzieje. Nasi bracia i siostry w wojsku pracujący w sekcjach związanych z szyfrowaniem danych wiedzą o tym, że zostałeś pół-oficjalnie koordynatorem szeroko zakrojonej kontroli komunikacji w Sektorze Centralnym. Antok martwi się, że niewiele mu mówię.
– Powiesz mu, gdy zdecydujemy co dalej. Możesz… ujawnić to, co uznasz za słuszne. Że zbliżyłem się do Proroka. Ale nie mów mu o całości... konkretów. Proszę.
– W porządku. Dam ci czas do namysłu, ale przez najbliższe tygodnie będziesz tak czy inaczej przygotowywał się do testów. I działamy tak, jakbyś chciał je zdać jak najlepiej. Tak naprawdę to, o co się martwię najbardziej, to testy psychologiczne na poziomie oficerskim, a nie pilotaż czy strategia. W Sektorze 2-alfa były opcjonalne, a Uro skopiował ci wyniki z tych, które zdawałeś jako szeregowy technik dekadę wcześniej. Zrób kilkanaście przykładowych i przekaż nam wyniki. Antok podeśle ci informacje, w jaki sposób masz skorygować odpowiedzi. Z tego co mówisz, testy te wymagają odpowiedzi w ciągu pięciu sekund, a wówczas można popełnić błędy i musisz być gotowy.
– W porządku, tak zrobię. Naprawdę nie martwisz się o testy strategii? Nigdy tego nie zdawałem. Nawet nie wiem, jak się do tego przygotować.
– Poproś o pomoc Proroka. Przejrzyj przykładowe testy, powiedz mu, że się martwisz, bo są dla ciebie trudne. Na ile rozumiem, jaką jest osobą, doceni, gdy sam poprosisz go o pomoc. Zapewne doceni też, że za pilotaż już się zabrałeś, oczywiście pomijając fakt, że nie wróciłeś na noc i nie powiedziałeś mu wcześniej ani słowa. Czy jest coś jeszcze? Widzę, że jest.
– Kolivan… czy promowanie mnie i stawianie na widocznym stanowisku aby na pewno jest bezpieczne…? – spytał ostrożnie. – Nie mówię o misji. Moi rodzice… pisałem ci, że Throk się mną zainteresował, ale wtedy zbyłeś mnie i powiedziałeś, że to nie jest żaden problem i że nie ma szans, że cokolwiek wykryje. Czy jesteś pewien, że jeśli Prorok by mnie mianował na prawą rękę, że… że ktoś nie zacznie węszyć w mojej przeszłości? Że nie skontaktuje się z moimi krewnymi? Co jeśli powiedzą komuś prawdę? Zostanę wydalony z wojska i…
– Nie ma takiego zagrożenia – przerwał mu Kolivan, dziwnie beznamiętnym tonem.
– Ale…
– Thace, poprosiłeś mnie ponad trzydzieści lat temu, by nie mówić ci nic na temat twoich rodziców. Czy odwołujesz to, czy uwierzysz mi na słowo, jeśli powiem, że nie ma absolutnie żadnego zagrożenia?
– Powinienem… poruszyć ten temat z Prorokiem. On przecież… ja powiedziałem mu, że rodzice o mnie wiedzą. A on wie, że są oficerami, wściekł się na Throka i…
– I czy cokolwiek więcej zrobił? Czy denerwował się tym? Wypytywał cię o nich?
– Nie tak, jak się spodziewałem… nie skupiłem się na tym, bo nie byłem wtedy w najlepszej kondycji. Mówiłem mu, że nie mam z nimi kontaktu od ponad czterdziestu lat. I wtedy też powiedziałem, że mam zanonimizowane dane. Ale sytuacja się zmieniła i…
– Thace, chyba jednak musisz to wiedzieć – westchnął Kolivan. – Przepraszam, że mówię to w takim momencie, gdy masz na głowie tyle innych spraw i wbrew twojej woli, ale to nie może czekać. Nic ci nie grozi, bo twoi rodzice nie żyją od ponad trzydziestu lat. Matka została ranna podczas walki z piratami i straciła zmysły podczas terapii kwintesencją, a twój ojciec popełnił wówczas samobójstwo. Ostrza nie mieli z tym nic wspólnego. Ale dobrze wiesz, że obydwoje byli na naszej liście celów jako oficerzy bojowi czynnie biorący udział w najokrutniejszych działaniach Imperium.
– Rozumiem – powiedział i przymknął oczy, czekając na… emocje. Jakiekolwiek. Minęła minuta lub dwie. Nie poczuł absolutnie nic, nawet cienia żalu czy tęsknoty… spojrzał na Kolivana, który na ekranie wpatrywał się w niego z niepokojem.
– Thace, wszystko w porządku…?
– Tak.
– Na pewno…?
– Kolivan… oni dla mnie nie żyli od ponad czterdziestu lat – powiedział po chwili milczenia. – Od momentu, gdy nazwali mnie zboczeńcem, który jest wstydem dla całego rodu, kazali mi wynosić się z domu i zablokowali mi dostęp do środków pieniężnych. Miałem już wykupione bilety imienne lotem wysokiej klasy i tylko dlatego, że zdołałem je zwrócić na stacji, odzyskać większość kwoty w gotówce i natychmiast ruszyć w podróż tańszą opcją z masą przesiadek, zdołałem wydostać się z rodzinnej planety, dotrzeć na uczelnię i nie umrzeć z głodu zanim zaczęto mi wypłacać stypendium. Miałem cholerne osiemnaście lat. Nie miałem jeszcze zablokowanego komunikatora, to zrobiłem dopiero na uczelni. Mogli się do mnie odezwać. Nie zrobili tego. Nigdy mnie nie szukali. Nigdy nie próbowali nawiązać kontaktu. To, że nie żyją naprawdę, a nie tylko dla mnie, rozwiązuje wszystkie problemy – powiedział martwo. – To dlatego Prorok się o nic nie martwił. Na pewno sprawdził moich rodziców. Nie chciałem o nich rozmawiać, jeszcze zanim zaczęliśmy być razem… a on po prostu od początku wiedział, że nie żyją. Nie podawał w wątpliwość, że nie chcę o tym mówić. Ani nie niepokoił się, gdy usłyszał, że znali prawdę. Gdy powiedziałem, że nikt z krewnych by mnie nie poznał… to mu wystarczyło, bo wiedział, że moje ID Throk połączy pewnie tylko z nieżyjącymi rodzicami i nie spodziewał się, że będzie szukał dalszych krewnych, a oni na pewno się o mnie nie upomną. Kiedy dokładnie to się stało?
– Niedługo po tym, jak urodziła się dwójka twojego najmłodszego rodzeństwa – odparł Kolivan, przyglądając mu się czujnie, jakby sądził, że Thace w każdej chwili może zacząć przeżywać jakiś emocjonalny atak. – Obydwoje wyjechali z twojej rodzinnej planety i już nigdy tam nie wrócili. Gdy zmarli, od półtora roku szkoliłeś się w siedzibie Ostrzy. Chcesz poznać szczegóły?
– Ani trochę, ale pewnie powinienem…
– Twoja matka nie była ranna na tyle ciężko, by to zagrażało życiu, ale miała rozległe poparzenia i nie w pełni sprawną rękę. Mogła odejść z wojska, mając zapewnioną wysoką rentę. Zażądała terapii kwintesencją, aby móc nadal pracować, odzyskać urodę i dodatkowo chciała mieć zamontowaną najwyższej klasy, bojową protezę zasilaną regularnie podawanymi dawkami kwintesencji. Fatalnie zareagowała na leczenie, ale z akt, do których dobrał się Ulaz, wynikało, że była uprzedzona, że wstępne testy genetyczne wskazały, że ryzyko jest bardzo wysokie. Gdy oszalała, druidzi musieli ją dobić. Twój ojciec strzelił sobie w głowę na korytarzu centrum medycznego parę minut po tym, jak dowiedział się o jej śmierci. Sprawa została zatuszowana, a w oficjalnych aktach ona po prostu nie przeżyła terapii, jej obrażenia zostały opisane jako bardzo ciężkie, zaś ojciec, który był zresztą lekko ranny, ma w przyczynie śmierci wpisaną zapaść z przyczyn naturalnych.
– Rozumiem. Nie powinno mnie to dziwić – powiedział. Czuł się jakby słuchał jednej z dziesiątek historii o oficerach, którzy zginęli, a nie swoich rodzicach. Czy w ogóle kiedykolwiek traktował ich jak rodziców…? W dzieciństwie prawie ich nie widywał, a gdy się pojawili w rodzinnym domu na nieco dłużej na zaplanowanym urlopie w celu dalszej prokreacji, nie czuł do nich nic poza pogardą i niechęcią. – Co się później stało? I co ustaliliście?
– Twoja rodzina nie zna prawdziwej wersji wydarzeń. Zanim jeszcze zaciągnąłeś się do wojska, wysłaliśmy w twoje rodzinne strony pewną hybrydę, by jakiś czas ich szpiegowała. Zatrudniła się w waszej rodowej rezydencji jako pomoc domowa. Słuchała plotek służby. Twoi krewni nie mieli pojęcia o tym, dlaczego odszedłeś z rodzinnego domu ani co się z tobą stało. Jedyna wersja, jaką przekazali reszcie twoi rodzice, to że wybrałeś wbrew ich woli cywilną akademię, pokłóciliście się, a ponieważ miałeś zapewnione utrzymanie dzięki stypendium, nie mogli cię zatrzymać i nie zamierzali tego robić. Nikt nie podawał tego w wątpliwość. Wszyscy uważali, że byłeś trudnym dzieckiem. Oczywiście istnieje minimalne ryzyko, że któryś z twoich krewnych jednak zna prawdę i utrzymywał to w tajemnicy przed wszystkimi, ale biorąc pod uwagę to, co wiemy o twoich rodzicach, nie widzę żadnego racjonalnego powodu, by przyznali się przed resztą krewnych, że powodem twojego odejścia były odmiennie skłonności. Gdy się o tym dowiedzieliśmy i mieliśmy pewność, że nie stanowią dla ciebie zagrożenia, Antok zaczął naciskać mnie, by wysłać cię do wojska i przekonać cię, że zadbamy o bezpieczeństwo twoich danych. Wówczas zapytałem cię ponownie, czy chcesz poznać prawdę, a ty ponownie odmówiłeś – oznajmił i ponownie czekał na jego reakcję, lecz on tylko skinął głową. – Thace… myślę, że powinieneś porozmawiać o tym z Prorokiem.
– Domyśli się, że coś… że czegoś się dowiedziałem.
– Więc powiedz mu, że po tym, jak powiedział ci o swoich planach, zacząłeś się o to martwić i po ponad czterdziestu latach zdecydowałeś się jednak sprawdzić status swoich rodziców.
– Czy… czy te informacje mógłbym jakoś pozyskać oficjalną drogą…? O szaleństwie matki i samobójstwie ojca? Czy to zbyt ukryte i dowiem się tylko o ich śmierci?
– Jeśli nie ty, to Prorok z całą pewnością. Skorzystaj w tej jednej sytuacji z jego dostępu, jeśli ze swojego poziomu nie będziesz mieć tych danych. Po powrocie do Bazy sprawdź informacje o swoich krewnych i cokolwiek znajdziesz, powiedz to Prorokowi, powiedz mu o swoich obawach i zacznij panikować, jeśli będzie taka potrzeba. Powiedz mu o nich wszystko. O całej awanturze i twoim wyjeździe z rodzinnego domu. Nie cenzuruj niczego. Tam nie ma żadnych informacji, o których nie może wiedzieć, zresztą, znaczną część historii już zna. Prawdopodobnie wzbudzisz jego litość, jeśli będziesz emocjonalny i przestraszony. Pozwól mu zadecydować, co jest najlepszą opcją i jak wysoko ocenia ryzyko, że któryś z twoich krewnych coś wie. Zanim Prorok postawi cię na widoku, musi upewnić się, że nie zaryzykuje odkryciem twojej orientacji, bo skoro zależy mu na tobie tak bardzo, nie pozwoli, by wydalono cię z wojska. Musi więc upewnić się, że osoby, które być może znają prawdę i pracują dla wojska jako oficerowie cię nie zdradzą.
– Jaka opcja jest twoim zdaniem najbezpieczniejsza…?
– Znalezienie wszystkich twoich krewnych i zamordowanie, przy czym tego nawet nie rozważam i jestem absolutnie pewien, że Prorok też nie będzie – oznajmił sucho. – Chcę tylko żebyś wiedział… gdy zaczniesz szukać tych informacji… nie zabiliśmy twoich rodziców. Ale tak, współpracowaliśmy z grupami rebelianckimi, które przyczyniły się do śmierci kilku innych twoich krewnych w wojsku. Jeden z twoich dalekich kuzynów został przez nas zabity i prawdopodobnie znajdziesz w archiwach Imperium tę informację.
– Gdy do was trafiłem i dowiedzieliście się, z jakiej rodziny pochodzę, poinformowaliście mnie, że może się to wydarzyć. Zaakceptowałem to wtedy i nic się w tym zakresie nie zmieniło. Czy powinienem coś jeszcze wiedzieć?
– Obecnie najwyżej postawioną osobą z twojej bliższej rodziny jest jeden z twoich stryjów, Krinko. Jest porucznikiem w Sektorze Throka i zajmuje stanowisko gubernatora kolonii na granicy. Podlega mu siedem znaczących układów planetarnych. Obserwujemy go od dwóch dekad, odkąd je zajął. Jest przyzwoitym zarządcą i to pomimo wszystkich obrzydliwych praw, jakie Throk wprowadził na terenie Sektora 1-Chi.
– Ledwo go znam. Ostatnio widziałem go, gdy miałem jakieś dwanaście lat i kurował się na naszej rodzinnej planecie po jakiejś bitwie, gdzie został ranny. Chyba jeszcze nawet nie był oficerem… Był znacznie młodszy od moich rodziców.
– Został oficerem niedługo później. Początkowo jako podporucznik techniczny, ale szybko awansował i został wysłany do dobrze prosperującej kolonii w ramach nagrody za jego zasługi i dzięki wyjątkowemu talentowi w kwestiach administracyjnych. To prawdopodobnie jedyny twój krewny, którego Throk osobiście zna – powiedział, a Thace ponownie przytaknął, nie mając pojęcia, jak inaczej to skomentować. – Jestem pewien, że Prorok już dawno sprawdził ich wszystkich, gdy obsesyjnie się tobą interesował. Porozmawiaj z nim i omów z nim wszelkie opcje. Niech pozna ryzyko i zadecyduje, czy promowanie cię, aby mieć cię zawsze przy sobie jest warte tego minimalnego ryzyka, że znikniesz z jego życia całkowicie, w razie gdyby ktoś z twoich krewnych jednak coś wiedział i postanowił cię pogrążyć, gdy cię rozpozna… co samo w sobie jest zupełnie nierealne. Czy jest coś jeszcze?
– Nie. Nadal jest mi niedobrze i muszę się położyć. Zwłaszcza… zwłaszcza po tym – przyznał. – Ze względu na obłożenie symulatorów w Bazie Głównej, prawdopodobnie nie raz jeszcze przylecę tu z Vhinku i zostaniemy w hotelu. Będę się z tobą kontaktował. Kolivan… dziękuję – powiedział cicho. – Że mi powiedziałeś. Unikałbym tego i… i gdybym poruszył to z Prorokiem… nie chciałbym dowiadywać się od niego.
– Nie masz za co mi dziękować. Oczekuję, że będziesz się ze mną kontaktować zawsze, gdy masz taką okazję i gdy potrzebujesz rozmowy.
– Przez ponad trzydzieści lat traktowałem cię chłodno, kłóciłem się i sprawiałem trudności. Nawet nie próbowałem się z tobą dogadać tylko szedłem do Antoka z każdym problemem. Byłeś przy mnie i jesteś, gdy tak bardzo tego potrzebowałem. Przepraszam, że tyle lat… nawet nie próbowałem znaleźć z tobą porozumienia…
– To ja jestem dowódcą i wina za nasze nie najlepsze relacje przez ponad trzy dekady jest całkowicie po mojej stronie – odparł na to. – Gdy do nas dołączyłeś byłeś jeszcze dzieckiem. Teraz jesteś oficerem, który jako pierwszy z Ostrzy od kilkuset lat ma szansę na awans na prawą rękę komandora. Odezwij się do mnie, gdy porozmawiasz z Prorokiem i powiedz mi, jak poszło i co wymyślił. Nie spiesz się. Daj sobie czas na sprawdzenie wszystkiego. A teraz… lepiej już się połóż, bo naprawdę nie wyglądasz najlepiej.
***
Chapter 23: Wspomnienia
Notes:
Rozdział ma od pewnego momentu inną konstrukcję niż wszystkie poprzednie i to jedyny tego rodzaju, jaki się pojawi. Naprawdę bardzo, BARDZO chciałam w końcu to opisać, a dłuższa retrospekcja była jedyną opcją;) Tak, styl rozmów ze wspomnień Thace'a jest celowy - uznałam, że chcę je zaprezentować tak, by brzmiały inaczej i podkreślić, że zapamiętał wiele rzeczy w nieco... dziecinny-emocjonalny sposób, a wielu nie pamiętał ze szczegółami.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że będzie się to dobrze czytać i że rozdział nie będzie się wydawał dziwaczny ;)
Chapter Text
***
Gdy następnego dnia wrócił do wspólnych kwater, Prorok trzymał go na dystans i zachowywał się nadzwyczaj chłodno, mimo że Thace ponownie przeprosił za to, że nie wrócił na noc i został z Vhinku na Tsevu-22. Komandor wyszykował się nadzwyczaj szybko i ruszył do wyjścia, nawet nie dojadając śniadania, wymawiając się pracą, co było do niego niepodobne. Thace przypuszczał, że powinien postarać się bardziej i jakoś go przycisnąć do rozmowy, ale tak naprawdę nie miał do tego serca: w przeciwieństwie do Kolivana nie sądził, że zrobił coś złego – Prorok sam chciał, by zaczął się przygotowywać do testów i zajął się tym natychmiast.
Przez cały dzień się nie widzieli, bo Prorok gdzieś zniknął, a Thace spędził ten czas w nieprzyjemnie pustej auli X-10. Zajął się niezbędną pracą, odpowiadał na wiadomości, z kilkoma oficerami z zewnątrz połączył się na umówione wcześniej spotkania, ale miał problem ze skupieniem. Wiedział, co powinien zrobić i ostatecznie, zupełnie nie mając na to ochoty, sprawdził dane o swoich rodzicach i te z poziomu jaki otrzymał od Proroka pokrywały się z informacjami od Kolivana. Wpatrywał się w ekran jakiś czas, nadal nie czując zupełnie nic i gdzieś w głębi duszy martwiąc się, że wiadomość o śmierci rodziców nie wzbudziła w nim absolutnie żadnych emocji. Gdy po skończonej zmianie poszedł na salę treningową z Vhinku, dał z siebie wszystko i zaskoczył tym przyjaciela, który nie spodziewał się, że aż tak poważnie potraktuje swoje słowa, że da mu niezły wycisk. Zapytał, co mu się stało, a Thace zacisnął pięści i wziął głęboki oddech, lecz przez parę chwil nie wiedział, jak właściwie ma zacząć tę rozmowę.
– Pewnie to wiesz – powiedział w końcu. – Jestem pewien, że szukałeś o mnie informacji i jako mój dowódca miałeś do nich dostęp. Dobrze wiesz, że nie utrzymuję kontaktu z rodziną. I że wśród moich krewnych jest mnóstwo wojskowych, w tym wielu oficerów.
– No… tak. I tak, sprawdzałem twoje dane. Interesowałem się i…
– Wiem. Nie będę ci robił wyrzutów, nie o to mi chodzi. Po prostu… – urwał. – To czego oczekuje Prorok… jeśli chce mnie widzieć na eksponowanym stanowisku, być może w pracy trafię na któregoś z krewnych. Dotychczas wolałem o tym nie myśleć. Nie myślałem o nich przecież przez ponad czterdzieści lat i gdy ktokolwiek pytał, mówiłem, że nie utrzymuję z rodziną kontaktu. Ale teraz, gdy jednak mogę na nich trafić… rano sprawdziłem informacje o swoich krewnych. I dowiedziałem się, że moi rodzice od dawna nie żyją. I kilku innych krewnych również. Ze wszystkich, którzy pracowali w wojsku, gdy byłem dzieckiem i widzieli mnie chociaż raz, blisko połowa już nie żyje. Nie tęsknię za żadnym z nich i nie, nic mi nie jest. Jestem na siebie zły, że nie sprawdziłem tego wcześniej.
– Chcesz się napić…? – zaproponował Vhinku.
– Nie. Chciałem ci po prostu powiedzieć, żebyś wiedział, dlaczego jestem… może trochę nieswój.
– A porozmawiać? – spytał ostrożnie. – Nie naciskam. Po prostu… pamiętaj, że możesz. Jeśli jednak byś chciał. W porządku?
– Żeby o tym rozmawiać, musiałbym się upić, a tego wolę uniknąć. Prorok był wystarczająco wkurzony po ostatnim i wolę mu się nie narażać – westchnął. Nie dodał, że teraz mężczyzna znów był o coś zły, a on nie miał pojęcia, o co chodziło.
– Więc może jednak porozmawiamy bez alkoholu…? A jak uznamy, że jednak nie chcesz w ogóle o niczym gadać, to pomożesz mi przearanżować kwatery. Nie mogę dojść do ładu z nowymi meblami, a rozkazywanie Sentry co drugi dzień by wszystko przestawiały jest cholernie nudne.
Thace zawahał się, ale ostatecznie uznał, że może spędzenie wieczoru z Vhinku w momencie gdy Prorok parę godzin temu odmówił wspólnego wyjścia na obiad i od tamtej pory się do niego nie odezwał, może nie być złym pomysłem. Wiedział, że zamiast bawić się w dekoratora wnętrz, powinien raczej zacząć się przygotowywać do testów teoretycznych i nawet zaproponował to Vhinku, gdy zamienili miejscami dwa fotele oraz przesunęli jedną z szaf o zaledwie kilkanaście centymetrów i jego przyjaciel nagle stwierdził, że w sumie nie wie, co jeszcze można by było zmienić. Jakiś czas wspólnie przeglądali zakres materiału i poziomy modułów, jakie mieli zdawać – bo spora część się u nich pokrywała, jednak szybko okazało się, że Vhinku nie należy do osób, które potrafią skupić się na zadaniu tego rodzaju w towarzystwie.
– Na studiach czasem prosiłem kogoś mądrzejszego ode mnie, by wytłumaczył mi rzeczy, których nijak nie rozumiałem lub udostępnił mi konspekty, gdy nie wiedziałem nawet, od czego mam zacząć, ale no… to, co mam zdawać powtarza się niemal bez zmian odkąd zostałem porucznikiem – przyznał. – Co dwa-trzy lata przeglądam materiały i rozwiązuję testy i to wystarcza, bym zdał wszystko na zadawalającym poziomie. Jedyne, do czego muszę się przygotować, to testy dla instruktorów, bo tego nie zdawałem nigdy. Ale wcale nie wydają mi się jakieś strasznie trudne i raczej nie zajmą mi aż tak dużo czasu.
– Ja na studiach uczyłem się nawet rzeczy, które wiedziałem, że umiem już świetnie. Zresztą w szkole tak samo. Ale też nigdy nie uczyłem się w towarzystwie. Nie miałem nikogo, z kim bym mógł – powiedział i na chwilę obaj zamilkli, przypominając sobie nie tak dawną rozmowę, gdy Thace wyznał, jak samotny był przez całą wczesną młodość i dzieciństwo. – Może… zamieńmy jednak te fotele tak jak stały wcześniej i…
– Thace, powiedz mi o swojej rodzinie. Proszę. Mówisz, że nic ci nie jest… ale czy na pewno tak jest? Bo wiesz, czasami… – zająknął się i westchnął – Może to tylko przeszłość i już nic dla ciebie nie znaczyli. Ale widzę, że jednak cię to gnębi. Może dawne wspomnienia. Albo jeszcze coś innego. Nie powiedziałeś tego wprost, ale wiem, że byłeś nieszczęśliwy przez całą młodość. A twoja rodzina nigdy nie była dla ciebie żadnym wsparciem w trudnych momentach i tylko jeszcze bardziej cię unieszczęśliwiali…
Thace nie przyszedł tutaj, by rozmawiać o szczegółach tego, czego się dowiedział ani o swojej młodości, ale słowa jakoś same popłynęły i to bez namów ze strony Vhinku. Powiedział mu o kilku członkach rodziny, z którymi w dzieciństwie miał stały kontakt; o wojskowych, których poznał zazwyczaj tylko przelotem, a wszyscy jeśli w ogóle zaszczycili go spojrzeniem, dopytywali się, jaką specjalizację zamierza wybrać, gdy uda się do akademii wojskowej i tak jak niemal wszyscy sprawni fizycznie członkowie ich rodu dołączy do armii. O tym, że każdy, kto osiągnął wiek płodny, był zobowiązany postarać się o przynajmniej kilkoro dzieci – było jasne, że wiele z nich zginie podczas pierwszych misji bojowych – że wiele małżeństw aranżowano, jeśli ktoś nie znalazł sobie odpowiedniego, zaakceptowanego przez ród partnera przed ukończeniem pięćdziesiątki i prawie nikt tego nie kwestionował. Wszyscy trzymali się reguł, zmuszali do tego samego kolejne pokolenie, buntu nie tolerowano. Opowiedział, jak zginęli jego rodzice. I wielu innych.
– Przed nimi masa innych moich krewnych straciło w wojsku życie – powiedział Thace. – Najczęściej w misjach bojowych na granicach. Rodzina zbierała się, urządzała honorowy pogrzeb, rzadko nawet mając zwłoki, które można by było rytualnie spalić. Wznosili toasty za martwych gówniarzy, którzy zginęli jako szeregowi i nawet po nich nie płakali. Gdy ginęli oficerowie, byli smutni nie dlatego, że to rodzina, ale dlatego że to strata dla Imperium… chociaż, oczywiście, również wielki honor dla całego naszego rodu. Szczerze smucili się chyba tylko wtedy, kiedy ktoś zginął w głupi sposób i z własnej winy, więc odszkodowanie z Imperium za jego śmierć było niższe niż roczny żołd. Ach, i oczywiście gdy ktoś, kto niczym się nie wykazał, wracał jako niestety żywy inwalida w stanie tak złym, że należało się nim zająć i zapewnić stałą, często kosztowną opiekę, bo do niczego nie był przydatny. Moi popieprzeni rodzice przynajmniej się kochali, nawet jak całą resztę rodziny włączając w to własne dzieci mieli gdzieś. – Zamilkł na parę chwil, wpatrując się w swoje dłonie. – Ci, którzy nie zginęli a wrócili na rodzinną planetę jako względnie sprawni, bo ich zranienia nie były aż tak poważne, ale za bardzo by mieli szansę na powrót do wojska, byli odpowiedzialni za wychowanie dzieci naszych osób pełniących służbę i jak najskuteczniejsze wypranie im mózgów. Wszyscy moich krewni mieli liczne potomstwo, które płodzili podczas dłuższych przepustek i zostawiali pod opieką osób, które nie nadawały się do wojska. A potem wracali do służby zarabiać pieniądze i mordować i po kilku czy kilkudziesięciu latach w pustych trumnach przywozić pokaźne odszkodowania, które zapewniały utrzymanie kolejnemu pokoleniu żołnierzyków, którzy tak naprawdę nic nie znaczyli. Byliśmy jednym z trzech najbogatszych rodów w całym układzie, bo do wojska szli absolutnie wszyscy, którzy byli zdrowi i sprawni, a większość żołdu była przekazywana na potrzeby rodu. Zostać na miejscu mogli tylko ci, którzy wrócili z wojska jako inwalidzi albo od urodzenia mieli zaburzenia dyskwalifikujące ich podczas poboru, zwykle będące skutkiem tego, że zostali poczęci w toksycznych lub narażonych na szkodliwe promieniowanie miejscach.
– I nikt nigdy się nie buntował…? – spytał cicho Vhinku.
– Niewielu. Ale oczywiście, byli tacy. Przecież w najlepszym nawet rodzie pojawiają się czarne owce – powiedział gorzko. – Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, sporo starsza kuzynka uciekła z obcym od męża, którego wybrała jej starszyzna rodu. Wytropiono ich, zamordowano obydwoje i nikt nie poniósł konsekwencji. Moja najmłodsza ciotka, zaledwie parę lat starsza ode mnie, zabiła się w akademii wojskowej, gdy byłem nastolatkiem. Było kilka osób, które dezerterowały z wojska i słuch po nich zaginął, ale niewiele się o nich mówiło. O nich w ogóle wiem, bo zostali wykreśleni z drzewa rodowego gdy byłem już na tyle dojrzały by w ogóle rozumieć co się dzieje. Z pewnością było ich więcej. Oczywiście czasem, zwłaszcza z dalszych gałęzi rodu, niektórzy po prostu odsuwali się od nas, nie chcieli profitów, kontaktów z kimkolwiek ani udziału w rodowym majątku i udawało im się odejść na pokojowych warunkach. Taki był zresztą mój zamiar, gdy zamierzałem wyjechać na studia: zniknąć bez śladu, nie wychylać się, zostać zapomnianym. Gdy porzuciłem nasz ród, liczył w sumie kilkaset osób, a ja z nikim nigdy nie byłem blisko… no i nie planowałem przecież wtedy iść do wojska, więc nie sądziłem, że ktokolwiek będzie mnie pamiętać i że kiedykolwiek któreś z nich jeszcze zobaczę.
– I faktycznie nigdy na nikogo nie trafiłeś…?
– Śledzę automatyczną aplikacją ich ruchy i awanse, aby nie trafić. Żadne nie ma zanonimizowanych danych. Ale to istotne tylko gdy aplikuję w nowe miejsce. W przeciwieństwie do nich, nie szukam zatrudnienia na granicach ani w misjach bojowych… no i od początku unikałem Sektora 1-Chi i pozostałych pod jurysdykcją Throka, a to tam się zatrudniali – odparł, nie patrząc na Vhinku, mając nadzieję, że ten nie zacznie dopytywać, jak konkretnie to robił, bo przecież nie on, a analitycy w siedzibie Ostrzy się tym zajmowali. Wiedział jednak, że nie ma sensu ukrywać jednego faktu, mimo że nie bardzo miał ochotę o tym mówić. – Raz jednak na stacji, w której pracowałem, pojawił się mój cioteczny stryj. Miał stopień porucznika i był jednym z najbardziej wpływowych osób z rodu. Przyjechał tam prywatnie, odwiedzić zarządcę jednostki, którego zdaje się że znał jeszcze z akademii wojskowej. Byłem szeregowym technikiem, więc nawet na mnie nie spojrzał, chociaż składałem przy nim swojemu przełożonemu raport.
– Ignorował cię?
– Po prostu nie poznał. Ostatni raz widział mnie, gdy byłem nastolatkiem, a wtedy byłem już przed czterdziestką. Bardzo się zmieniłem. Zresztą… ja też ledwo go rozpoznałem, bo widziałem go może dwa razy w życiu, gdy przyjechał na czyiś pogrzeb.
– Przykro mi… że spotkało cię to wszystko… Nie wiem co powiedzieć – wydusił Vhinku.
– Że to świetnie, że byłem jedną z tych czarnych owiec, którym udało się odejść, ukryć tożsamość i ułożyć sobie życie – westchnął Thace. – Kiedyś zastanawiałeś się, dlaczego tyle lat w wojsku nie wychylałem się i nie awansowałem. Oto powody. Wolałem nie być na widoku, a awans na oficera nigdy nie był w moim planach. Nie tylko przez rodzinę, ale przez sam fakt, że wiedziałem, że się do tego nie nadaję. Na stacji Melko, gdy Prorok dołączał mnie do spotkań, musiałem patrzeć na Throka i samo to było trudne… gdy przejął władzę w Sektorze 1-Chi, wprowadził całe mnóstwo obrzydliwych przepisów. Nie chciałem go oglądać, i w sumie nie wiem, jak dałem sobie z tym radę. Z drugiej strony, dałem sobie radę tułając się po Imperium w wieku osiemnastu lat, by dotrzeć na wybraną uczelnię na drugim jego krańcu a samo studiowanie też nie było dla mnie łatwe, ale wówczas byłem wystarczająco zdeterminowany. Teraz nie jestem już tamtym zastraszonym dzieciakiem, który porzucił całe swoje życie i chwycił się jedynej opcji, jaką miał, ale nie mam absolutnie żadnej motywacji innej niż zadowolenie wybujałych ambicji Proroka co do mojej przyszłości. Dobrze wiem, że nie da sobie przetłumaczyć, że nie chcę awansów. Nie chcę się z nim kłócić, a kolejne dyskusja na ten temat prawie na pewno skończyłaby się kłótnia.
Jakiś czas milczeli, ale potem Thace ponownie zaczął mówić, zachęcony łagodnymi pytaniami Vhinku o jego młodość. Opowiadał o swoich studiach i samotności, tyle że tym razem uzupełnił to, z czego zwierzył mu się jakiś czas temu, o dodatkowe informacje – naukę po nocach i dramatycznie niską samoocenę wynikającą z tego, że nikt z jego opiekunów i krewnych nigdy nie zadbał, by miał jakiekolwiek poczucie własnej wartości. Studiował siedem lat i przez cały ten czas nic się nie zmieniło, a jego życie było wypełnione nauką i ciszą, gdy w pojedynczym, maleńkim pokoju spędzał całe popołudnie i wieczory.
– A potem skończyłeś studia i po ataku na jednostkę, w której pracowałeś zaledwie pół roku, zniknąłeś. I trzy lata później zaciągnąłeś się do armii – powiedział Vhinku, gdy Thace na dłuższą chwilę zamilkł. – Dlaczego? Co się zmieniło…?
– Doszkalałem się. Pracowałem dorywczo. Szukałem własnej drogi – odparł, odwracając wzrok, bo nie mógł znieść zatroskanego spojrzenia Vhinku, który pewnie sądził, że stało się coś dramatycznego.
– I znalazłeś ją w wojsku, którego tak bardzo nienawidziłeś…? Wiedząc, co cię tu czeka? Nigdy tego nie pojmę – oznajmił, a Thace westchnął. Spodziewał się, że ta rozmowa kiedyś nastąpi; że kiedy skłonności Thace’a nie będą już tajemnicą, o której nie rozmawiają, wprost zada mu pytanie dlaczego. – Nie musisz mi mówić szczegółów… ale naprawdę chciałbym to zrozumieć. Coś musiało się wydarzyć. Coś, co cię zmieniło… nie tylko fizycznie, bo przecież widziałem twoje zdjęcia ze studiów oraz z dokumentów ze szkolenia wojskowego. Ty się zmieniłeś. Już nie byłeś tym zastraszonym, nieszczęśliwym dzieckiem. Gdy się tobą zainteresowałem, sprawdziłem twoje dokumenty i wiem, że zdałeś podczas szkolenia wszystkie testy sprawnościowe bez najmniejszych problemów, w pracy w wojsku nigdy nie popełniłeś błędów i chociaż trzymałeś się w cieniu, radziłeś sobie świetnie. W miejscu, którego parę lat wcześniej z całego serca nienawidziłeś i w którym nigdy nie zamierzałeś się znaleźć.
Thace wpatrywał się jakiś czas w swoje dłonie i wiedział, że Vhinku należy się przynajmniej część prawdy. Bolało, że całej nie może mu powiedzieć i że chociaż wszystko, co mu powie, nie zawierało kłamstw, nie wskazywało jednej, najistotniejszej rzeczy: że wszystkie mgliste powody, o których mógł mówić na głos, wcale nie poprowadziły go do wojska, lecz do Ostrza Marmory.
– Gdy zdecydowałem się zaciągnąć, wiedziałem jedno: nie nadawałem się na front i zamierzałem pracować w jednostce technicznej, a nie bojowej. To był mój wewnętrzny warunek i samousprawiedliwienie. Po studiach było mi cholernie ciężko. Nie miałem domu ani nikogo, u kogo mógłbym się zatrzymać przynajmniej na start. Z zaoszczędzonych ze stypendium pieniędzy ledwo było mnie stać na wynajem jakiejś zapyziałej klitki, gdy wyniosłem się z akademika, by przeżyć do pierwszej wypłaty. Byłem dzieciakiem i nie miałem nawet licencji pilota i nie było mnie na nią stać, co jeszcze bardziej mnie uziemiało gdziekolwiek bym nie trafił. Gdy kończyłem studia byłem zbyt dumny, by poprosić kogoś o pomoc. Oszczędności topniały mi z każdym dniem, więc przyjąłem pierwszą ofertę pracy jaką dostałem i wyjechałem z dnia na dzień parę galaktyk dalej i nawet nie miałem jaj, by szukać czegoś lepszego, chociaż teraz już wiem, że miałem kwalifikacje, by zarabiać kilka razy więcej. Miałem tak niskie poczucie własnej wartości, że czułem, że pewnie nie zasługuję na nic lepszego. Nie miałem pojęcia, że można w dalszych Sektorach poszukać jakichś miejsc, gdzie dałbym sobie radę i gdzie specjaliści tacy jak są naprawdę cenieni i potrzebni. Nie wiedziałem, że miejsca jak DX-930 istnieją i że zamiast znaleźć się w fabryce wypełnionej Sentry, jako inżynier mogłem ruszyć na dowolną, gęsto zaludnioną planetę i zatrudnić się… właściwie gdziekolwiek, choćby i nawet w urzędzie jako pomoc techniczna i byłoby mi łatwiej i nie pogrążałbym się w czarnych myślach żyjąc w obskurnej norze na lodowatym księżycu, na którym na powierzchnię trzeba było wychodzić w skafandrze ochronnym. Na studiach uczyłem się świetnie, wydawałem się geniuszem, ale miałem tak żałosny charakter, że nie odważyłem się chodzić na spotkania ze sponsorami, właścicielami fabryk czy łowcami talentów. Nie miałem kontaktu z rodziną od lat. Żadnych przyjaciół. Nie miałem nikogo, na kim mi zależało ani komu zależałoby na mnie i nadal byłem dziwaczny i aspołeczny. Miałem za to naprawdę marne pojęcie o życiu, a jedyne, co wiedziałem o zarabianiu, to że moja rodzina była zamożna, bo prawie wszyscy byli wojskowymi i czasem oczywiście myślałem o tym, że może to jednak moja droga i że nie muszę walczyć i że inżynierów również w armii potrzebują i… wystarczyło, że czasem sprawdziłem oferty i coś we mnie umierało, bo stopniowo rozumiałem, że z powodu tej swojej dumy połączonej z niezaradnością życiową, będę już zawsze ledwo wiązał koniec z końcem i że jakakolwiek drobna, losowa sprawa, może zrujnować mi życie. Wypadek, dłuższa choroba, cokolwiek… A tymczasem armia płaci doskonale, nawet na cywilnych stacjach osoby z podstawowym przeszkoleniem wojskowym zarabiały zawsze znacznie lepiej niż reszta pracowników. Nie miałem żadnych oszczędności, a ponieważ byłem cywilem w fabryce, w której się zatrudniłem, nie otrzymałem żadnych świadczeń ani nawet cholernego ubezpieczenia zdrowotnego, chociaż wiedziałem, że zatrudnieni tam wojskowi byli masą półgłówków i absolutnie każdy z nich miał ode mnie niższe kwalifikacje, a większość obsługi stanowiły i tak Sentry. Cały czas próbowałem się dokształcać, bo uczenie się to jedyne, co przychodziło mi z łatwością, ale, oczywiście, jak skończyły się studia a razem z nimi wszelkie opcje jakie dostępne były w akademii, to nagle zrozumiałem, że nie stać mnie nawet na to, bo po prostu większość i tak marnej pensji wydawałem na wynajem lokum w stosunkowo drogim rejonie. Oczywiście potem zorientowałem się, że właściciele nieruchomości zdzierali ze mnie, bo wiedzieli, że jestem naiwnym gówniarzem i że nie zaprotestuję, gdy co miesiąc będą podnosić mi opłaty. Powiedziałem już, że drobna, losowa sprawa może zrujnować mi życie i w sumie tak właśnie się stało. W moich aktach jest informacja o tym, co stało się w fabryce, w której się zatrudniłem. Oraz o tym, że po ataku rebeliantów ciężko ranny trafiłem do szpitala. Opłacili mój pobyt, bo inaczej opuściłbym go z długami, które nie wiem, kiedy bym spłacił. Nie miałem z czego opłacić dalszego leczenia i rehabilitacji, bo odszkodowanie wpłynęło na moje konto dziesięć lat później. Wiesz, dlaczego tak późno? W jednostce, w której byłem na kontrakcie, spodobałem się pewnej pracownicy z działu prawno-administracyjnego i gdy mimochodem wspomniałem w towarzystwie o tamtej sytuacji, zaproponowała, bym wyciągnął ze swoich akt wniosek, który wypełniałem jeszcze w szpitalu. Dopisała do niego dwa zdania i wysłała do centrali, dodając swoją sygnaturę i pieniądze wraz z odsetkami znalazły się na moim koncie tydzień później. Dziesięć lat wcześniej te kwota mogła zapewnić mi leczenie i środki do życia. A tymczasem wtedy miałem puste konto i niesprawną nogę, za to nie miałem już pracy, bo fabryka, w której byłem zatrudniony, przestała istnieć. Nie wiem, czy to, co się wydarzyło, należy nazwać poddaniem się… czy jednak wzięciem się w garść.
W tym momencie po raz pierwszy zaczęło mu trudno być mówić i Vhinku chyba to dostrzegł, bo lekko zacisnął palce na jego przedramieniu. Nie powiedział jednak ani słowa, po prostu był obok i czekał na moment, aż Thace będzie gotowy, by kontynuować.
– Po wyjściu ze szpitala nie szukałem już stałego zarobku, bo zrozumiałem, że to nie miało sensu, zresztą, kto by zatrudnił kalekę? Oficer, który mnie tam przesłuchiwał, sugerował mi, żebym zaciągnął się, gdy tylko skończę rehabilitację, bo najwyraźniej nie miał pojęcia, że po wyjściu ze szpitala nie będzie mnie na nią stać. Brałem prywatne, krótkie zlecenia analityczne, bo byłem przyciśnięty do muru jednak znalazłem możliwość zarobkowania innego niż stały etat w jakiejś obskurnej fabryce. W analityce przecież też się specjalizowałem i okazało się to znacznie bardziej przydatne niż cała wiedza typowo inżynierska. Kształciłem się na własną rękę i już nie bawiłem w drogie certyfikaty, na które ledwo było mnie stać, tylko skupiłem na konkretnych zdolnościach, choćby i niepotwierdzonych na papierze. Gdy doszedłem do siebie, zacząłem podróżować i mieszkałem w miejscach, które były tanie. Nie chcę rozmawiać o tym okresie mojego życia i zanim zaczniesz pytać… nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, co wówczas się działo. Po prostu nie mogę i proszę, nie pytaj. Ani teraz, ani nigdy więcej. I nie pytaj, co konkretnie sprawiło, że zdecydowałem się jednak zaciągnąć do wojska i zakończyć ten swój okres przejściowy, który potem tyle razy budził podejrzenia i niezdrowe zainteresowanie, bo żadnej z rzeczy, którą robiłem, nie dało się wpisać w CV.
– Thace, nie musisz mówić mi o rzeczach… na które nie jesteś gotowy. Możemy do tego wrócić, gdy będziesz chciał…
– Nie będzie lepiej. Nawet jak znów upijemy się niemal do nieprzytomności – odparł, wbijając wzrok w swoje dłonie. – Szkolenie trwało pół roku, wszystkie moje uprawnienia zawodowe z uczelni po banalnych testach dostały certyfikaty wojskowe – a ponieważ na uczelni narobiłem ich mnóstwo, nagle z absolwenta bez doświadczenia stałem się samodzielnym specjalistą od analityki, komunikacji i szyfrowania. Zapewniono mi kurs pilotażu i otrzymałem uprawnienia do prowadzenia małych i średnich statków, chociaż latałem fatalnie. I nic mnie to nie kosztowało, podczas gdy jako cywil pracowałbym na kurs rok przymierając głodem. I kolejny rok, by kupić choćby najmniejszy prom, który musiałbym ciągle naprawiać, bo nikt nie dałby mi kredytu na coś lepszego, gdy byłem tak młody i nie miałem poręczenia ze strony rodziny. Wyrobiłem też całkowicie za darmo kolejne certyfikaty potwierdzające moje umiejętności niewiele z siebie dając, podczas gdy jako cywil za każdy z nich musiałbym zapłacić krocie. Na szkoleniu spotkałem kilka osób ze swojej uczelni, z cywilnego kierunku, które tak jak ja po jakimś czasie jednak postanowiły zaciągnąć się do wojska. Z tych samych powodów ekonomicznych, które poprowadziły tam mnie. Też byli to dziwacy, którzy na wolnym rynku jako cywile nie dali sobie rady. Nie kształciłeś się jako inżynier, ale pilotów też to dotyczy, więc pewnie coś o tym wiesz… wystarczy służyć w wojsku dwie dekady, by wszystkie nabyte uprawnienia i certyfikaty pozostały w mocy dożywotnio. Oczywiście, bez świadczeń emerytalnych i innych przywilejów, ale samo to mogło zapewnić przyszłą, wygodną i bezpieczna karierę zawodową. Po szkoleniu dostałem pierwszy kontrakt i nagle miałem zakwaterowanie, ubrania, środki higieniczne i jedzenie i wszystko to bardziej przyzwoitej jakości niż to, co miałem przez pół roku stałej pracy jako cywilny inżynier bez doświadczenia i jakiejkolwiek siły przebicia, nie mówiąc już o kolejnych trzech latach tułaczki. Brałem krótkie kontrakty wojskowe, aby do nikogo się nie przywiązywać. Mogłem… szukać przygód całkiem bezpiecznie i tak, uprawiałem seks po raz pierwszy właśnie wtedy, gdy już byłem w wojsku. Nie wybierałem układów, gdzie coś mogłoby mi grozić. Byłem ostrożny. Samotny, ale bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pewny siebie. W końcu coś zależało ode mnie. W końcu działałem, a nie tylko płynąłem z falą, po tym jednym jedynym buncie, jakim była kłótnia z rodzicami i ucieczka na studia setki galaktyk od rodzinnego domu.
Thace zamilkł, czując gorycz na sam dźwięk tych paru ostatnich słów, które, gdy tylko je wypowiedział, wzbudziły wspomnienia… wpatrywał się w swoje zaciśnięte pięści i ponownie czuł wyrzuty sumienia, że chociaż tyle już powiedział, to były to półprawdy, pozbawione niezbędnego kontekstu. Vhinku mógł domyślać się wielu rzeczy. Ale był całkowicie pewien, że nie tego, że Thace był szpiegiem i że cała jego dotychczasowa kariera w armii była zaplanowana, że inne osoby miały w tym udział, że zaciągnięcie się do wojska nie było jego decyzją – to Kolivan i Antok spierali się o to, a on wiedział, że zrobi, czego będą od niego oczekiwać, bo wówczas ufał w ich osądy bardziej niż we własne.
– Nie… nie wyobrażam sobie, że byłeś tak… niepewny siebie i że sądziłeś, że nie dałbyś sobie rady – odezwał się Vhinku współczująco, co sprawiło, że coś jeszcze mocniej ścisnęło Thace’a w środku. – Teraz potrafisz zorganizować wszystko, wiesz o rzeczach, o których nie mam pojęcia, radzisz sobie ze wszystkim, sam mówiłeś, że znalazłbym pracę gdziekolwiek, że…
– Miałem dwadzieścia parę lat i nikogo, kto wyciągnąłby do mnie rękę. Nie miałem pojęcia o życiu. Byłem jeszcze właściwie dzieckiem. Nie miałem pojęcia, że mogłem znaleźć lepsze miejsce i że gdybym odezwał się do dowolnego wykładowcy z uczelni, to by mi pomógł… że gdybym rozesłał CV do lepszych miejsc, to dostałbym lepszą pracę – oznajmił i przymknął oczy, ciesząc się, że przynajmniej w tej kwestii nie musi kłamać. Tak właśnie było, gdy mając niespełna dwadzieścia sześć lat poznał Antoka i nie zastanawiał się ani chwili nad dołączeniem do Ostrzy. Jego życie było rutyną pozbawioną sensu, czuł wtedy, że wszystko, co sobie wyobrażał, że może się polepszyć, gdy skończy studia, rozpada się jak domek z kart. Nienawidził swojej pierwszej pracy. Nienawidził Imperium. Samego siebie również, za swoją słabość, brak przebojowości i odwagi, za to, że nie potrafił korzystać ze swojej wiedzy, że jego kwalifikacje i tytuł z uczelni nie miały żadnego znaczenia. Że był nikim, że wciąż był samotny i że jego życie nie miało żadnej wartości.
Kiedy Vhinku przyniósł butelkę łagodnego raksi i spojrzał na niego pytająco, skinął głową i przyjął niewielki kieliszek. Nie zamierzał się upijać i wiedział, że powinien niebawem wrócić do kwater i spróbować wyprostować sprawy z Prorokiem – skoro coś ewidentnie było nie tak. Potrzebował jednak chwili, bo wspomnienia napływały i musiał uporać się z nimi, zanim się stąd ruszy i wróci do swojej misji, którą prowadził w dużej mierze w łóżku komandora.
Żałował, że nie mógł powiedzieć Vhinku nic więcej. I jednocześnie cieszył się, że jego przyjaciel był obok, nie oczekując wyjaśnień… nieświadomy zagrożenia, jakie by na siebie sprowadził, gdyby Thace nie uporał się z potrzebą wyrzucenia z siebie wspomnień i jednak zaczął mówić. Skupił się na kieliszku, bliskości kogoś, kto był mu życzliwy, a kto słów na szczęście się nie domagał i wspomnieniach, do których w ostatnim czasie wracał tylko fragmentarycznie, a teraz napłynęły w całości.
W swojej pierwszej pracy spędził zaledwie pół roku i wszystko, co powiedział Vhinku na ten temat, było prawdą. Pracował w ogromnej fabryce produkującej podzespoły do nowej generacji dział jonowych jako młodszy inżynier; nie była to nawet jego specjalizacja, bo chociaż oferta pracy mówiła o stanowisku dla specjalisty od szyfrowania danych, nawet nie otrzymał pełnych uprawnień, by się tym zajmować i nikt tego od niego nie oczekiwał. Większość czasu spędzał w serwerowniach nadzorując Sentry z sekcji administracyjnej, które prowadziły drobne naprawy i prace konserwatorskie niezwiązane wprost z częścią fabryczną, a zaopatrzeniem, oświetleniem i zasilaniem jednostki.
Został zatrudniony wyłącznie na nocne zmiany czasu uniwersalnego, podczas gdy na dziennych pracowało naprzemiennie dwóch emerytowanych pilotów-weteranów, którzy traktowali tę fuchę jako możliwość dorobienia sobie niewielkim wysiłkiem, nie mieli żadnego pojęcia o kwestiach technicznych, zostawiali Thace’owi listę przeglądów i innych zadań do wykonania, sami niewiele robiąc, a będąc na miejscu, całe dnie oglądali programy rozrywkowe; każdy z nich zarabiał dziesięciokrotnie więcej niż Thace, mimo iż nie mieli żadnych kwalifikacji, a on sam został tu zatrudniony – jak zresztą jego dwaj poprzednicy – tylko dlatego, że wykwalifikowani, wojskowi inżynierowie nie byli zainteresowani pracą w tak ponurym miejscu, gdzie absolutnie nic się nie działo. Teraz wiedział, że zatrudnienie na tym stanowisku cywila i w dodatku takiego, który dopiero co osiągnął pełnoletność, było naruszeniem wszelkich zasad bezpieczeństwa; wówczas wierzył, że pewnie tak być powinno.
Zarządcą był podporucznik mieszkający na stałe na pobliskiej planecie, który w niemal całkowicie zmechanizowanej fabryce pojawiał się z rzadka, a Thace widział go zaledwie dwa razy i w obu przypadkach mężczyzna urządził mu awanturę za brak munduru, bo zapominał, że ten nie jest żołnierzem; pozostały personel również nie przebywał tu na stałe, stanowili go w większości wojskowi, czasem pojawiali się na kilka dni średnio rozgarnięci inżynierowie, ale tylko po to, by przestawić ustawienia pewnych linii fabrycznych, gdy nie potrafili zrobić tego zdalnie. Samo to frustrowało Thace – zorientował się, że przylatywali tu, udając, że mają mnóstwo pracy, a tak naprawdę spędzali tu niewiele czasu, a potem udawali się do któregoś z pobliskich układów by tydzień czy dwa balować. Często pozostawiali listę zadań do wykonania dwóm żołnierzom z dziennych zmian, a oni przekazywali je Thace’owi – bo to naprawdę nie było nic trudnego, a oni szybko zorientowali się, że radzi sobie z niemal wszystkim i czasem, gdy wykraczało to poza jego uprawnienia, zostawiali mu na noc własne dostępy.
Dobijało go też, że w ogóle trafił do jednostki, w której produkuje się podzespoły służące Imperium do dalszej kolonizacji i siania terroru. Jego psychika w samotności, nieustającym szumie maszyn, ciągłym półmroku i w niemal wyłącznym towarzystwie Sentry podupadała. Coraz częściej miał myśli by coś z tym zrobić… zniszczyć to miejsce, uciec, sabotować w jakiś sposób linie produkcyjne… tyle że paraliżował go strach i coraz bardziej wszechogarniająca bezwładność. Miał wrażenie, że wśród Sentry sam zmienia się w jednego z nich. Nie pomagało, że para żołnierzy z dziennej zmiany czasem w żartach wydawała mu polecenia tak, jakby nie był żywą istotą, bo ten dzieciak ma tyle samo mimiki co mój robot sprzątający.
Był jednym z zaledwie ośmiu pracowników, którzy przebywali w fabryce w momencie, gdy nastąpił atak; pozostali byli żołnierzami i chociaż powinni zajmować się monitoringiem i ochroną, jak zwykle podczas nocnej zmiany, gdy zupełnie nic się nie działo, ruszali do sekcji mieszkalnej – w której jemu nie należała się kwatera, jako że nie był wojskowym – by tam popijać alkohol, objadać organicznym jedzeniem, grać w karty, oglądać holowizję i okazyjnie sprowadzać kochanki. Ignorowali go całkowicie, podobnie jak resztę nielicznego, cywilnego personelu, z których tej nocy nie było jednak nikogo. Wiedział, że po ataku wszyscy oni zostali skazani na wieloletnie więzienie za niedopełnienie obowiązków służbowych, zaś podporucznika-zarządcę zdegradowano i wysłano na rubieże Imperium jako szeregowego żołnierza.
Pamiętał tamtą noc doskonale – na księżycu panował sezon burzowy, radary szwankowały, a w głównej serwerowni, z której śledził poczynania Sentry dokonujących rutynowego przeglądu po drugiej stronie fabryki, wysiadło ogrzewanie. Trząsł się z zimna, gdy drżącymi palcami wysyłał nową grupę Sentry, by namierzyły usterkę, kiedy w innej części fabryki, do której nie miał dostępów, na moment uruchomił się i od razu ucichł sygnał alarmowy. Bez włamania się do głębszych systemów i przekroczenia swoich uprawnień nie mógł sprawdzić tam monitoringu, a wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdołał nawet sprawdzić procedur i zastanowić się, co powinien zrobić; kamery w sąsiednich sekcjach również przestały działać, niespełna minutę później zaledwie kilkadziesiąt metrów od niego nastąpił huk, a zasilanie automatycznie przeszło w tryb awaryjny. Znieruchomiał, czując, jak jego serce zaczyna szybciej bić ze strachu, parę chwil próbował przywrócić przynajmniej częściowy monitoring i pełne zasilanie. Kolejny huk, a potem odgłos kroków i uderzenie w panel sterujący drzwiami do serwerowni, które rozchyliły się, a do pomieszczenia wparowało czterech potężnych, zamaskowanych mężczyzn, których ledwo widział w panującym mroku, gdyż jego oczy dopiero przyzwyczajały się do ciemności. Wydał z siebie krótki pisk, a jeden z nich, przynajmniej dwukrotnie od niego większy, dopadł go i przycisnął do jego szyi ostrze; zdołał dostrzec, że jego maska miała zamontowane noktowizory, a mężczyzna, gdy spojrzał w jego twarz, znieruchomiał.
– Antok, na co czekasz?! – warknął któryś z pozostałych, dopadając do panelu sterowania, który jakimś sposobem zdołał uruchomić w kilka sekund; wsunął w niego jakiś dysk, który sprawił, że częściowe zasilenie w pomieszczeniu zostało przywrócone, ale wszystkie ekrany monitoringu pozostały czarne.
– To jeszcze dziecko…! – syknął Antok, odrobinę luzując uchwyt, a sparaliżowany ze strachu Thace nie odważył się nawet drgnąć. – Nie widzisz, jak wygląda?
– Skoro tu pracuje to nie jest dzieckiem. Ma strój służbowy. Popiera to, co tu robią.
– Stul pysk, Naknix. Chyba zapominasz, kto tu dowodzi – odparował. – Co tu robisz, do jasnej cholery? Któryś z żołnierzy jest twoim ojcem?
– Nie mam z nimi nic wspólnego. Jestem tylko cywilnym technikiem… pracuję tu kilka miesięcy… dopiero skończyłem studia – szepnął Thace z przerażeniem. – I nie popieram tego co tu robią…! To pierwsze miejsce jakie wysłało mi propozycję pracy. Nienawidzę tego. Nie miałem wyboru. Nie zdradzę was, kimkolwiek jesteście. Jeśli mogę wam jakoś pomóc, to powiedzcie, co mam zrobić…
– Zakhar, zabierz go do komory ratunkowej, zatrzaśnij tam i dopilnuj, by była w niej wyłączona komunikacja – powiedział Antok, ignorując jego słowa. – Nie zagraża nam, a ja nie zamierzam bez potrzeby mordować cywila, który nawet jeszcze nie jest dorosły.
– Antok, skończ z nim. Nie możemy ryzykować – odparował Naknix z rozdrażnieniem.
– Powtarzam ci, ja tu dowodzę i nie ważcie się go tknąć – warknął, po czym szarpnął Thace, by ten podźwignął się do pionu. – Oddaj mi komunikator.
– Kurwa, mamy problem… – jęknął drugi z mężczyzn przy panelu sterowania. – Nie mogę ominąć zabezpieczeń. Reszta nie jest w stanie dostać się do stacji zasilania, a oddział awaryjnych Sentry odciął im drogę ucieczki. Zostaw tego gówniarza i…
– Mogę wam pomoc – wyrzucił z siebie Thace wysokim, piskliwym ze strachu głosem. – Umiem się tam włamać. Nie mam dostępów, ale umiem się tam włamać. Doskonale znam te systemy. Zastosowane jest odmienne szyfrowanie niż standardowo. To nowa technologia. Specjalizowałem się w tym. Umiem to zrobić.
– Antok, musimy…
– Jeden niewłaściwy ruch, a poderżnę ci gardło, czego naprawdę nie mam ochoty robić – odparł Antok i szarpnął Thace’a w stronę panelu; trząsł się ze strachu, gdy wystukiwał kolejne komendy, a ostrze było przyciśnięte do jego szyi. Zajęło to nie więcej niż trzy minuty, ale miał wrażenie, że trwało godziny. Mężczyzna, który wcześniej próbował zrobić to samo, wydał z siebie pełen zaskoczenia okrzyk i dopadł do panelu, a potem wydał przez komunikator kilka niezrozumiałych dla Thace’a poleceń.
– Zadziałało, ale to za duże ryzyko – powiedział Naknix. – Faktycznie zmienili tu szyfrowanie na system rotacyjny w algorytmie, którego wciąż nie rozgryźliśmy, co ostatnio zdarza się coraz częściej. Powinniśmy ogłuszyć go, podłożyć ładunki i przerwać misję na tym etapie. Nie skopiuję tych danych tak jak planowaliśmy w czasie, jaki nam został. Co robimy?
– Masz uprawnienia do baz danych, dzieciaku?
– Zaufasz mu? Przed chwilą nasi bracia nie mogli się wydostać i musielibyśmy ich tu porzucić, ale to…
– Nie, ale będę potrafił się do nich włamać i udostępnić wam pełen zakres – wyrzucił z siebie Thace; ponieważ napastnicy byli zamaskowani, nie widział twarzy żadnego z nich, ale niemal wyczuwał napięcie, jakie się między nimi pojawiło, jednak teraz, gdy zdali sobie sprawę, że ma jednak jakąś wiedzę, nie odważyli się spierać na głos.
– Jeden ruch, który uznam za podejrzany, a będę musiał cię zabić. Naknix, poinstruuj go, co ma robić – powiedział Antok; jego głos wówczas brzmiał w uszach Thace’a jak rozkaz, który wydaje ktoś, kto nie ma żadnych wątpliwości, ale potem, gdy poznali się lepiej, w pełni zdał sobie sprawę, że mężczyzna wcale nie był tak pewny swojej decyzji.
Nie pamiętał niemal nic z tego, co właściwie musiał zrobić, a głównie to, jak bardzo drżały mu dłonie, gdy wykonywał kolejne polecenia, wciąż mając przy szyi ostrze, które w każdej chwili mogło pozbawić go życia. Wiedział, że inna grupa Ostrzy podkładała gdzieś ładunki wybuchowe, a drugi z hakerów, Ekerk, pobierał na dysk zewnętrzny dane z serwerów; że piskliwym i niemal dziecięcym głosem poradził mu, w jaki sposób, korzystając z dostępów, jakim dysponował, można zmienić przepustowość łączy, by zrobić to szybciej. Że zarówno Ekerk jak Naknix zaczęli nabierać podejrzliwości, że ktoś, kto wyglądał, jakby nie był jeszcze pełnoletni, w ogóle ma taką wiedzę, ale Antok uciszył ich i tylko mocniej zaciskał dłoń na drżącym ramieniu Thace’a, wciąż trzymając sztylet przy jego szyi.
– Odpowiedz na pytanie – powiedział jednak. – Nie powinieneś tego wiedzieć jako zwykły cywil, który podobno pracuje tu tylko kilka miesięcy.
– Specjalizowałem się w komunikacji, szyfrowaniu i analizie danych. Na wydziale cywilnym. Byłem najlepszym studentem na roku… skończyłem Akademię Mekabos w Sektorze 2-Phi w pierwszej piątce… – wydusił, starając się nie poruszać; w tym momencie wciąż się bał, ale mniej niż na samym początku. Chociaż miał wrażenie, że serce zaraz wyrwie mu się z klatki piersiowej, był rozdygotany i ledwo wykrztuszał z siebie słowa, po raz pierwszy w życiu czuł, że robi coś ważnego, coś większego i bardziej wartościowego niż wszystko inne. I nagle bardziej niż czterech zamaskowanych mężczyzn, którzy wpadli tu by przeprowadzić atak terrorystyczny i wykraść poufne dane, bał się tego, że może była to już ostatnia okazja w jego życiu, by zrobić coś takiego. Jeśli w ogóle przeżyje… wiedział, że gdy adrenalina opadnie, nie odważy się szukać rebelii, że to być może jedyny moment, by mógł coś zmienić. – Gdybym nie był takim tchórzem i ofermą, dołączyłbym do rebelii jeszcze jako nastolatek. Zabierzcie mnie stąd. Zrobię wszystko, co rozkażecie. Powiem wam wszystko, czego się tu nauczyłem podczas tych kilku miesięcy pracy. Nic mnie tu nie trzyma. Będę przydatny. Będę się was słuchał. Wypełnię każde polecenie. Będę grzeczny… nie będę sprawiał nikomu problemów… – szepnął i poczuł, jak Antok minimalnie odsuwa sztylet od jego szyi.
– Uważasz, że fabrykę dział jonowych wysadzają grzeczni chłopcy? – spytał z nutką rozbawienia, która po raz pierwszy pojawiła się w jego głosie.
– Ktokolwiek walczy z Imperium, z całą pewnością nie jest zły – odparował.
– I umiałbyś zrobić komuś krzywdę, bo taki dostaniesz rozkaz? Czy wiesz, że być może właśnie przyczyniasz się do czyjejś śmierci? Galran, którzy tu pracują? Byłbyś w stanie zabić każdego, kto walczy za Imperium, bo jest wrogiem?
– Nie ma tu dziś poza mną żadnych cywili – powiedział szybko. – A tych żołnierzy nie jest mi żal. Większość czasu piją, sprowadzają tu dziwki a mnie traktują gorzej niż Sentry...
– Jeśli przeżyją, przełożeni udowodnią im zaniedbania. Być może skażą na tortury i będą umierać w męczarniach albo w koloniach karnych. Z tym też będziesz potrafił żyć? Będziesz cieszyć się, że cierpią bo przecież na to zasłużyli?
– To… nie wiem… – wykrztusił i przez moment sądził wtedy, że to pewnie zła odpowiedź i że Antok zabije go, uznając za niegodnego zaufania. Mężczyzna jednak właśnie w tym momencie opuścił sztylet i tylko przytrzymywał jego ramię ciężką, szponiastą dłonią.
– Nie potrzeba nam sadystów i psychopatów, dzieciaku. Osoby zdeterminowane do walki, tak. Ale nie takie, które będą upajać się cudzym cierpieniem, choćby i wroga. Naknix, Ekerk… długo jeszcze?
– Minuta, może dwie. Pokazał nam, na których serwerach są potrzebne dane. Poszło nawet szybciej niż mieliśmy w planach.
– Reszta już wraca do statku – dodał Zakhar. – Będą tam za pięć minut, gotowi do startu.
– Dokończcie prace tutaj, a ja się nim zajmę. Widzimy się na lotnisku, gdy zamknę go w komorach awaryjnych.
– Skoro już go użyliśmy, to powinniśmy zabrać go ze sobą – zaprotestował Zakhar. – Dlaczego chcesz go tu zostawiać…? Oszalałeś?
– Jeśli to zrobimy, nigdy już nie znajdzie pracy w wojsku, bo zostanie uznany za zmarłego, a z tego co pokazał, że umie zrobić, wygląda na to, że mógłby być niesłychanie przydatny jako szpieg. Jeśli da sobie z tym radę, to będzie to najlepszy test lojalności. Jeśli nie, to prób również by nie przeszedł. Jestem jednak pewien, że mu się uda.
– Kolivan urwie ci za to łeb.
– To moja sprawa, jak się z nim uporam. Idziemy, dzieciaku – oznajmił Antok i popchnął Thace’a w stronę wyjścia z serwerowni. – Biegnij do najbliższych komór awaryjnych.
– Ale…
– Powiedziałeś, że wypełnisz każdy rozkaz. Biegnij najszybciej, jak jesteś w stanie – powiedział ostro, a gdy Thace z wahaniem ruszył w tamtym kierunku, słyszał go parę kroków za sobą, nie rozumiejąc, co mężczyzna zamierzał zrobić… komory awaryjne znajdowały się niedaleko, ale w ciemnościach panujących na korytarzu ledwo był w stanie kierować się nielicznymi punktami świateł awaryjnych i kilkakrotnie się potknął. Gdy otworzył drzwi, musiał przysłonić oczy przed jaskrawym oświetleniem i nagle poczuł jak ogromny ciężar zwala mu się na plecy, a gdy upadał na ziemię, coś trzasnęło w jego kolanie aż zawył z bólu. Szlochał, kiedy Antok przyciskał go do podłogi, ponownie z ostrzem przy szyi.
– Próbuj walczyć. Spróbuj zabrać mi broń.
– Nie mogę… Boli, nie jestem w stanie…
– Pistolet laserowy jest przy moim pasie. Odepnij go i strzel przed siebie kilka razy.
– Ale…
– To rozkaz – powiedział ostro, a Thace, trzęsąc się z bólu i szoku, przesunął rękę, która pod ciężarem znacznie od niego większego Antoka zaczęła drętwieć i zdołał dotknąć opuszkami palców trzonku pistoletu. Uchwycił go szponami, uruchomił i wymierzył w ścianę, po czym oddał kilka strzałów, trafiając nieregularnie w różne elementy oprzyrządowania. Poczuł, jak Antok podnosi się, a potem szarpie go do pozycji półsiedzącej, co sprawiło, że złamaną nogę Thace’a przeszła fala wściekłego bólu, a jego oczy zaszkliły się. – Powiedz mi, jak dobrze potrafisz kłamać?
– Jeśli wiem dokładnie, co mam mówić… chyba dobrze… – wykrztusił, zerknął na swoją wykręconą w nienaturalny sposób nogę i zaszlochał ponownie. W tym momencie wcale nie był pewien, czy potrafi.
– Zobaczyłeś na monitoringu rebeliantów. Nie mogłeś się skontaktować z żołnierzami pełniącymi wartę, bo komunikacja w stacji nie działała. Próbowałeś uruchomić alarm, lecz wysiadło zasilanie. Dopadli cię, gdy próbowałeś dotrzeć do komory ratunkowej, by z niej uruchomić alarm, bo wiedziałeś, że tu będzie działać zasilanie awaryjne. Próbowałeś walczyć, nawet jednemu zabrałeś broń, ale musieli cię jakoś oszołomić, bo nic więcej nie pamiętasz. Rzucisz tę pracę z powodu stresu pourazowego… albo po prostu dlatego, że z tej fabryki niewiele zostanie. W ciągu najbliższych dni sprawdzimy cię, będziemy obserwować, gdy trafisz do szpitala i skontaktujemy się z tobą – oznajmił, po czym chwycił nadgarstek, w którym Thace trzymał pistolet. – Zaboli. Przepraszam – powiedział, po czym jednym ruchem strzaskał jego dłoń, kopnął pistolet na bok i z całej siły uderzył oszołomionego z bólu Thace’a w szczękę.
Został potraktowany paralizatorem i stracił przytomność, zanim jeszcze upadł na ziemię.
W szpitalu obudził się dopiero po kilku dniach i dowiedział się, co zaszło, z wiadomości, które czytał na swoim poobijanym komunikatorze z pękniętym panelem: w fabryce, w której pracował, spłonęły magazyny i niemal cały sprzęt, serwery zostały wyczyszczone ze wszelkich danych i niemal doszczętnie zniszczone. Toczyło się postępowanie dyscyplinarne przeciwko zarządcom jednostki oraz żołnierzom pełniącym tam służbę, lecz do publicznej wiadomości nie podano żadnych szczegółów i wszystko przedstawione zostało jako wypadek, a nie atak terrorystyczny. Nie musiał udawać przestraszonego i oszołomionego, gdy dowiedział się od zajmującego się nim medyka, że znaleziono go poturbowanego kilkanaście godzin po wybuchu pożaru, w sekcji, która była silnie zadymiona, lecz komory ratunkowe szczęśliwie dla niego pozostały szczelne i uniknął śmierci na skutek zaczadzenia. Stracił sporo krwi, miał złamaną nogę, kilka kości nadgarstka oraz dwa żebra, oraz lekko pękniętą szczękę, a dodatkowo został porażony prądem.
Medyk o nic go nie pytał i był bardzo oszczędny w słowach, jednak Thace był przesłuchiwany jeszcze tego samego dnia, gdy zjawił się u niego oficer z floty podkomandora Bratso, na terenie którego znajdowała się fabryka, i który zjawił się u niego w towarzystwie specjalisty od prawa wojskowego i dwóch szeregowych żołnierzy. Thace nie miał jeszcze pojęcia, z kim ma do czynienia, ani że jest to przygotowany przez Ostrza pierwszy test. Mężczyzna odzywał się do niego oschle i nieprzyjemnie, wypytywał go o najróżniejsze szczegóły, których Thace nie miał prawa znać, ale zdołał odpowiedzieć na pytania względnie sprawnie i przedstawił wersję taką, jak kazał mu to zrobić Antok: nie miał pełnych dostępów do monitoringu ani systemów alarmowych, nie wiedział właściwie, co się działo; gdy wysiadło zasilanie, próbował je przywrócić i uruchomić alarm, nie odpowiadały żadne Sentry znajdujące się w jednostce ani jego komunikator i w desperacji pobiegł do komór ratunkowych, wiedząc, że tam może wciąż działać system alarmowy i że może uda mu się z kimś skontaktować i poinformować o awarii.
– Nie jestem pewien, co się stało… – wydukał kolejny raz, zmęczony tym przesłuchaniem i obolały z powodu spuchniętej wciąż szczęki, której miał nie nadwyrężać. Ale jednocześnie był coraz bardziej pewny wersji, którą przedstawiał i nie zająknął się ani razu ani nie odwrócił wzroku przed natarczywym spojrzeniem oficera. – Upadłem… chyba byłem już w środku komory, bo pamiętam, że było jasno… chyba pomyślałem, że zderzyłem się z jakimś Sentry… przepraszam, sir. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie nic więcej… Przepraszam. Powinienem był zadziałać szybciej… czytałem w wiadomościach o tym, że wybuchł pożar. Powinienem był się domyślić, że to coś poważnego, a straciłem czas próbując przywrócić działanie systemów...
– Byłeś jedynym członkiem załogi, który w ogóle zareagował. Jedynym godnym miana Galra. Reszta tych żałosnych kretynów w ogóle nie powinna znaleźć się w wojsku. Wiem, że nie miałeś dostępu do ich komunikatorów ani systemów alarmowych, stacja nie odpowiadała a mimo to walczyłeś, by uruchomić alarm i kogoś poinformować. Gdy zakończysz leczenie i rehabilitację, powinieneś rozważyć karierę wojskową. Mam twoje ID i polecę cię, jeśli będzie taka potrzeba.
– Dziękuję, sir – wydusił. – Medyk powiedział, że rehabilitacja zajmie przynajmniej kilka tygodni…
– Więc zorganizuj ją sobie, gdy tylko cię stąd wypuszczą. Kaleka w wojsku na nic się nie przyda – oznajmił, po czym skinął na pozostałych żołnierzy, aby opuścili salę i odezwał się ponownie dopiero, gdy zostali sami; jego twarz i ton głosu złagodniały, gdy nie był w towarzystwie innych wojskowych. – Znacznie szybciej poszłoby, gdybyś dostał dawkę kwintesencji, ale to za bardzo miesza w głowie, a inżynier musi mieć sprawny umysł. To ja zabroniłem ci ją podawać, mimo że wojsko opłaciłoby terapię. Widzisz, ten pożar nie był wynikiem usterki, lecz ataku rebelii – powiedział i jakiś czas wpatrywał się w Thace’a. – Prawdopodobnie któryś z nich cię zaatakował i nawet próbowałeś się bronić, bo znaleziono przy tobie pistolet, z którego, jak się okazało po kontroli biometrycznej, to ty strzelałeś.
– Nigdy wcześniej nie miałem broni w ręku – powiedział ledwo słyszalnie. – Nie pamiętam tego. Nie umiem strzelać…
– Na szkoleniu wojskowym wszystkiego cię nauczą. Dziwi mnie jednak, że tego nie potrafisz. Sprawdziliśmy cię i wiem, z jakiego pochodzisz rodu. Nie rozumiem, dlaczego nie skorzystałeś z wpływów swoich krewnych i trafiłeś do tak paskudnego miejsca, w dodatku jako cywil.
– Poróżniłem się z rodziną przed rozpoczęciem studiów i nie miałem z nimi kontaktu. Dostałem notyfikację, że zostałem wydziedziczony, w dniu, gdy uzyskałem pełnoletność – powiedział, wiedząc, że mężczyzna, jako oficer, z całą pewnością ma dostęp do takich danych… Antok nie przygotował go na takie pytania i w tamtym momencie nie miał pojęcia, czy czymś się nie zdradzi i gdy oficer zmarszczył brwi, na moment zrobiło mu się gorąco.
– W profilach członków twojego rodu nie ma tej informacji. Musieli jej nie zaraportować. Cóż. To mnie akurat nie dziwi, bo cokolwiek was poróżniło, lepiej dla ciebie, że nie ma tego w aktach. Jeśli zgłoszą to po fakcie, będą mieć poważne problemy i będą musieli się gęsto tłumaczyć, dlaczego nie dopełnili niezbędnych formalności, a raczej nie będą chcieli ściągać na siebie uwagi – powiedział i na jego ustach pojawił się na moment złośliwy uśmieszek. – Komandor Throk nie toleruje niesubordynacji i omijania przepisów, zwłaszcza jeśli chodzi o znane rodziny oficerskie. Ale to już nie twój problem. Gdy zdecydujesz się dołączyć do wojska, utrzymuj, że po prostu nie masz zbyt dużego kontaktu z rodziną. Informacja, z jakiego rodu pochodzisz, może być pomocna. Sugeruję, byś zgłosił się do jednostki gdzieś w Drugim Kręgu, z dala od rejonu, w jakim mieszkałeś. Wymyśl sobie wiarygodną historyjkę, a dowódcom w jednostce szkoleniowej oraz późniejszym mów, że nie chciałeś specjalnego traktowania i zamierzasz osiągnąć coś dzięki własnym kompetencjom, a nie wpływom, jakie ma twoja rodzina. Jesteś młody, więc niektórzy mogą się interesować twoimi wyborami życiowymi. Za dekadę czy dwie, gdy zdobędziesz nieco doświadczenia, już nie będą.
– Dziękuję, sir… ale na razie muszę dojść do siebie. Czeka mnie rehabilitacja… ja nawet nie wiem, czy wrócę do pełnej sprawności i…
– Odrzucasz propozycję od oficera, który oferuje ci pomoc? – spytał, przyglądając mu się czujnie.
– Nie chciałbym podejmować jakichkolwiek decyzji w tym stanie, sir… a już na pewno nie chciałbym obiecywać, że stawię się w jednostce poborowej, jeśli miałoby to nie być możliwe… nie chciałbym też pana stawiać w niezręcznej sytuacji, gdybym jednak się pojawił i okazałoby się, że do niczego się nie nadaję…
– W takim razie pozostaje mi życzyć szybkiego powrotu do zdrowia i podejmowania właściwych decyzji. Mam nadzieję za kilka miesięcy czy lat przyjdzie nam spotkać się ponownie – oznajmił, podnosząc się z miejsca.
– Dziękuję, sir – wymamrotał, kiedy oficer, który nawet mu się nie przedstawił, opuścił pomieszczenie.
Jednostkę medyczną opuścił tydzień później, wciąż nie mając żadnego kontaktu ze strony Ostrzy i gdy podpierając się jeszcze pojedynczą kulą kuśtykał z usztywnioną nogą do transportowca, który miał zabrać go w okolice jego mieszkania, zaczynał już powątpiewać, czy wszystko to mu się nie przyśniło. Wszedł do swojego obskurnego lokum wykończony i głodny, osunął się na twardy fotel ciężko oddychając i walcząc z atakiem paniki. Był poturbowany, nie miał pracy, nie miał oszczędności, a wciąż potrzebował leków i rehabilitacji. I być może poza wszystkim innym cierpiał też na urojenia…
Gdy odezwał się jego komunikator i zobaczył tam dziwną, zwięzłą wiadomość z numerem i godziną lotu, kodem opłaconego już biletu oraz współrzędnymi jakiegoś lokalu w pobliżu portu, do którego miał dotrzeć, niemal popłakał się z ulgi, że jednak sobie tego wszystkiego nie wyobraził. Statek miał odlecieć w nocy z dużego portu w sąsiednim układzie, do którego jakoś musiał dotrzeć samodzielnie, toteż spakował swoje rzeczy – zmieściły się w plecaku i niewielkiej torbie – i ruszył w stronę lotniska, gdzie szybko złapał prywatny prom średniego dystansu. Czekając na przesiadkę, kupił w automacie gorące ruuso i sączył je powoli, wciąż obolałą szczęką próbując przeżuwać pozbawiony smaku proteinowy baton. W transportowcu przespał trzy godziny, a na miejsce docelowe, do gęsto zaludnionego miasta, dotarł, gdy na planecie zapadał wieczór, chociaż czas uniwersalny wskazywał, że były godziny wczesno poranne. Wpatrywał się w komunikator, na którym pojawiła się mapka i kierował wskazówkami. Szedł tak blisko godzinę, coraz ciężej podpierając się kulą i powłócząc zesztywniałymi po spędzeniu dwóch tygodni w łóżku nogami, z których jedna wciąż była w lekkim stabilizatorze. Plecak i torba, niby niewielkie, ciążyły mu coraz bardziej i kilkakrotnie musiał przystanąć i oprzeć się o ścianę budynku. Przypominał sobie wówczas jak tułał się po odejściu z domu, by dotrzeć na uczelnię, zdeterminowany i z wiarą, że studia zapewnią mu lepsze życie i normalność, a tymczasem pół roku po ich ukończeniu z tak doskonałymi wynikami, cały swój dobytek zmieścił w dwóch pakunkach, był połamany, obolały, głodny, bez pracy, z prawie pustym kontem i receptą w kieszeni, na której pełne zrealizowanie nie było go stać.
A poza tym nawiązał kontakt z rebeliantami, o których nic nie wiedział, którzy możliwe, że zwabili go tu… nie miał pojęcia, w jakim celu. Dostał z wojska propozycję. I pewnie gdyby powiedział tamtemu oficerowi „tak”, to mógłby też powiedzieć, jakiej pomocy potrzebuje tu i teraz, a ten by ją zapewnił. Mógłby zapomnieć o Antoku i reszcie i zacząć w wojsku nowe życie, a jego stan fizyczny zapewne uchroniłby go przed walką na samym froncie. Gdy jednak myśl ta w ogóle pojawiła mu się w głowie, że cały jego bunt i lata wyrzeczeń miałyby pójść na marne, a on znalazłby się w wojsku, przed którym uciekał i którego nienawidził, nabrał nowych sił, by iść do przodu.
Z trudem wdrapał się na piętro brudnego budynku w głębi bocznej uliczki, zerkając na komunikator wskazujący jako miejsce docelowe jakiś niepozorny, ponury lokal. Gdy drzwi uchyliły się pod naporem jego dłoni, wsunął urządzenie do kieszeni, minął nieczynny bar i parę pustych stolików, kierując się w stronę pomieszczenia, z którego wydobywało się słabe, żółtawe światło. Jego serce biło jak szalone, gdy przekroczył próg i zobaczył na fotelu potężnego Galrę, będącego częściowo hybrydą – po samej posturze i długim, grubym ogonie, uznał, że to Antok, ale rozpoznał go dopiero po głosie, gdy ten się odezwał.
– Siadaj, dzieciaku. Thace… Tak, sprawdziliśmy, kim jesteś i jak się nazywasz – powiedział łagodnie, znacznie miększym tonem niż w fabryce dwa tygodnie temu. – Jesteś głodny? Chcesz się czegoś napić? Czy wolisz najpierw odpocząć…? Marnie wyglądasz. Nie sądziłem, że jesteś wciąż w aż tak złym stanie. Dałbym ci chociaż dwa dni na odpoczynek, gdybym wiedział – oznajmił i zbliżył się do niego, by pomóc mu ściągnąć z zesztywniałych ramion plecak, a potem posadził go na miejscu, uważając na jego wciąż częściowo usztywnioną nogę.
Objął go mocno, gdy Thace zaczął szlochać, bo nagle wszystkie emocje w końcu znalazły ujście. Uspokajał jakiś czas, gładził po włosach, naciskał szponami receptory nad karkiem i pod uszami, by zmniejszyć jego napięcie… potem podsunął mu odgrzane naprędce paszteciki, odżywkę białkową i kubek gorącego ruuso; podał mu leki przeciwbólowe, poprosił o listę tych, które miał wykupić i obiecał, że zajmą się tym z samego rana. O nic nie pytał, dopóki Thace nie doszedł do siebie i przestał drżeń i płakać ze strachu i emocji, a potem kazał opowiedzieć sobie o pobycie w szpitalu – i Thace bez zająknienia powiedział wszystko, również o przesłuchaniu ze strony oficera i jego obietnicach.
– Co czułeś, gdy powiedział, że ci pomoże?
– Nie wiedziałem, jak mu odmówić, żeby się nie wściekł… nie wyglądał na furiata, ale nie jestem zbyt dobry w odczytywaniu takich rzeczy…
– Nie miałeś wątpliwości? Byłoby ci łatwiej. Z całą pewnością by ci pomógł. Wiesz o tym, prawda?
– Nie po to uciekłem z rodziny wojskowych, żeby zapomnieć o swoich ideałach i jednak się zaciągnąć do armii tylko dlatego, że trafiłem na jednego względnie sympatycznego oficera, który zaproponował mi pomoc i dał mi rady, które dla kogoś innego pewnie byłyby cenne. Nie chcę walczyć dla Imperium...! Każdego dnia czekałem na sygnał od ciebie. Sądziłem, że oszalałem, gdy nie nadchodził. Że tylko was sobie wyobraziłem… Nie wiem, jak bym to zniósł. Nie mam pojęcia, co bym zrobił. Ale nie poszedłbym do wojska… po prostu nie byłbym w stanie…
– Thace, dlaczego jesteś skłócony z rodziną?
– Skąd wiesz…
– Mamy swoje metody. Więc?
– Bo są odrażającymi mordercami i ksenofobami i nienawidzą mnie za to, że się od nich różnię. Nigdy się z nimi nie dogadywałem, ani z żadnymi innymi krewnymi. Nigdy nie chciałem iść do wojska, więc postarałem się, by wyrzucili mnie z domu. Miałem zagwarantowane stypendium na uczelni technicznej i sądziłem, że po studiach ułożę sobie jakoś życie… Ale nie miałem pieniędzy i podjąłem pierwszą pracę, jaką mi zaproponowano. Wiem co produkowano w tamtej fabryce. Niedobrze mi na myśl ze w tym uczestniczyłem – wyrzucił z siebie, a gdy Antok wpatrywał się w niego, milcząc, po paru chwilach kontynuował. – Nienawidzę tego, że jestem Galrą, obywatelem Imperium i że nie potrafię z tym walczyć… gdybym was nie spotkał, to nigdy nie miałbym odwagi, by się zbuntować…
– Jak wiele jesteś w stanie poświęcić, by chociaż spróbować coś zmienić? Nie mając żadnej pewności, że misja się powiedzie za twojego życia czy kiedykolwiek w przyszłości?
– Nie mam nic oprócz swojego życia i dyplomu ze świetnymi notami, tyle że cywilnej uczelni, co obecnie niewiele nie znaczy. Bez koneksji poza wojskiem niewiele osiągnę. Nie mam żadnych bliskich. Nie mam czego poświęcać. Przyjechałem tutaj, bo nie mam dokąd pójść. Do niczego się nie nadaję i nic nie znaczę. Nie wiem… dlaczego w ogóle się do mnie odezwałeś, widziałem was, ja… ja kompletnie nic nie umiem…
– Sprawdziliśmy cię i umiesz całkiem sporo. Rebelia to nie tylko misje takie jak ta, której byłeś świadkiem. Jedyne pytanie, które muszę ci zadać, to czy chcesz, bym skontaktował cię z lokalnymi rebeliantami, dla których będziesz wykonywał proste zadania, bo tam inżynier zawsze się przyda, czy chcesz zaryzykować i zrobić coś bardziej niebezpiecznego?
– Jeśli też bardziej wartościowego, to nawet nie mam nad czym się zastanawiać...
– Możesz umrzeć podczas prób, którym zostaniesz poddany. Jesteś bardzo młody. Chcę, byś to wiedział.
– Jeśli moje życie ma nadal tak wyglądać jak do tej pory, to wolę umrzeć – odparł, wpatrując się w twarz Antoka; w tamtym momencie jedyne, czego był całkowicie pewien, to że do zwykłego, bezsensownego życia nie będzie w stanie już wrócić.
Zostali na tamtej planecie do następnego wieczoru, zaś podróż do siedziby Ostrzy zajęła im ponad trzy doby – lecieli niewielkim statkiem bez napędu przestrzennego. Thace znaczną część trasy przespał, nafaszerowany lekami oraz na skutek wyczerpania. Sporo jednak rozmawiali, a Antok powiedział mu, czym w ogóle było Ostrze Marmory, że ich celem i misją było obalenie reżimu Zarkona i że walczą z Imperium i sabotują jego działania od tysięcy lat; Thace nigdy wcześniej nie słyszał tej nazwy, ale w tym nie było nic dziwnego: Imperium wolało utrzymywać, że byli tylko legendą, mało popularną, cenzurowaną i zakazaną. Poza tym jednak Antok pytał go o rodzinę, studia i to, czym zajmował się w pracy, a Thace odpowiadał na tyle, na ile potrafił; czasem miał problem z wysłowieniem się, niepewny i wciąż przestraszony tym, jak nagle wszystko się zmieniło. Wówczas, oczywiście, nie był w stanie powiedzieć mu o swojej orientacji i miał absolutną pewność, że gdyby Antok się o tym dowiedział, wysadziłby go na pierwszej planecie jaką by mijali albo zabił.
Pamiętał, jak zaciskał powieki, gdy mieli przemierzyć koszmarną, skomplikowaną trasę chroniącą siedziby Ostrzy, bojąc się, że za chwilę zginą. To, jak trzymał się tuż przy Antoku, gdy znalazłszy się na miejscu byli mijani przez zamaskowanych, umięśnionych wojowników. I wykrzywioną ze złości twarz Kolivana, gdy zamiast obiecującego, młodego buntownika, którego najwyraźniej się spodziewał, zobaczył zahukanego dzieciaka, kulącego się ze strachu pod jego spojrzeniem.
– Antok, czyś ty oszalał? – warknął i były to pierwsze słowa, jakie w ogóle wypowiedział, gdy Antok go przedstawił. – Ten gówniarz nie przetrwa pierwszej próby. Po jaką cholerę go tu przywlokłeś? Powiedziałeś mi, że to dzielny, młody Galra z ogromnym potencjałem, a nie jakiś roztrzęsiony, zagłodzony gówniarz! Jak poczułeś jakiś nagły odruch serca i postanowiłeś pomóc tej nieszczęsnej, żałosnej sierocie, należało go wysłać do rejony REX-AVI, żeby ktoś się nim zaopiekował!
– Jest inteligentny i zdeterminowany, by walczyć z Imperium. Siggaz go sprawdził i potwierdzi wszystko, co sam…
– Siggaz zaplanował tę akcję nie dając nam znać o zmienionym szyfrowaniu, a to absolutna podstawa w planowaniu takich misji! Moja wiara w jego zdolności rozeznania się w…
– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że Siggaz w kwestiach technicznych jest żałosny i gdyby nie fakt, że Bratso czasowo zajmuje się tym terenem i Siggaz miał dostęp do przynajmniej części danych, nie mielibyśmy żadnych wiarygodnych informacji i w ogóle nie odważylibyśmy się na atak. Który to atak okazał się pełnym sukcesem, a śledztwo, które Siggaz prowadzi, przebiega dokładnie tak jak zaplanowaliśmy. Gdyby nie pomoc tego dzieciaka, nie osiągnęlibyśmy wszystkich naszych celów. Prawdopodobnie stracilibyśmy czwórkę naszych braci. Możliwe, że ja również bym zginął – powiedział twardo Antok, zupełnie niewzruszony krzykami i wyrzutami Kolivana. – Nie wysyłaj go na próby typowo wysiłkowe i związane z walką. Sam widzisz, jak wygląda. Jest niedożywiony i chociaż ma dwadzieścia sześć lat, gdy go zobaczyłem, sądziłem, że to nastolatek, a dodatkowo wciąż nie doszedł do siebie po tym, jak musiałem go znokautować.
– Mam mu dać taryfę ulgową? – warknął Kolivan.
– Dostosować próby do jego warunków fizycznych. Wrzucenie go w standardowy program byłoby morderstwem z premedytacja, a nie próbą. Włącz program taktyczny, w którym będzie mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie. Nad jego sprawnością popracujemy, gdy będzie już zdrowy. Jeśli będzie wystarczająco pewny, że wierzy w naszą misję, przejdzie próby i aktywuje swoje Ostrze. Treningi zweryfikują, do czego najlepiej się nadaje. Ostatecznie może zostać tutaj jako analityk. Mamy obecnie braki po kilku ostatnich akcjach, gdy wysłaliśmy na misje hakerskie niewystarczająco przygotowane do akcji zewnętrznych osoby. Dobrze wiesz, jak bardzo potrzebujemy specjalistów takich jak on. Nie odsyłaj na REX-AVI każdego, kto masz chociaż cień obaw, że może nie dać sobie…
– Cień obaw?! – przerwał mu Kolivan. – Czyś ty postradał zmysły? Jeśli jeszcze raz sprowadzisz tu jakąś ofiarę losu, wyciągnę wobec ciebie konsekwencje! Chcesz mieć znów krew na rękach?
– Dwóch poprzednich nie przeszło prób. Wykazały jednoznacznie, że wcale nie wierzyli w naszą sprawę i to dlatego zginęli. Źle ich oceniłem. Jego pod tym względem jestem pewien.
– Do wieczora okaże się, czy jednak się nie pomyliłeś. Pochowasz go osobiście, jeśli zginie – oznajmił Kolivan, po czym podszedł do Thace’a, chwycił go za włosy i szarpnął jego głowę do tyłu, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – Boisz się? Po tym, co usłyszałeś?
– Tak – szepnął, kuląc się pod natarczywym spojrzeniem Kolivana.
– Dobrze. Powinieneś się bać. Jeśli do nas dołączysz, będziesz się bał o życie i powodzenie misji każdego dnia. Tylko głupcy sądzą, że nic im nie grozi, a zwycięstwo nie wymaga poświęceń. Ale to wszystko czeka cię, o ile w ogóle dożyjesz jutra.
Pamiętał jak szlochał skulony na podłodze, zakrwawiony i posiniaczony i z szalejącym po wzbudzonych w symulatorze halucynacjach umyśle. W dłoni trzymał dziwny, lekki sztylet, który w pewnym momencie zaczął świecić, zmienił kształt i sprawiał, że jego skóra mrowiła. Jeśli to miały być próby niezwiązane z walką, to wolał nie wyobrażać sobie jak wyglądały standardowe. Bolał go od ciosów każdy mięsień i każda kość, miał tak spuchniętą twarz, że z trudem oddychał, widział tylko na jedno oko, a w ustach krzepła mu krew zmieszana z wymiocinami, kiedy poczuł na włosach delikatną dłoń Antoka.
– Już dobrze. Dałeś sobie radę.
– Nie… nie mogę ruszać nogami…
– Nawet bez wykształcenia lekarskiego widzę, że obie są złamanie. W bazie jest teraz nasz najlepszy chirurg, już go wezwałem i zaraz się tobą zajmie. Nie ruszaj się. Za moment przestanie boleć – szeptał, wciąż gładząc go po włosach.
Był na granicy świadomości, gdy pojawili się Kolivan i Ulaz, jego obrażenia były wstępnie skanowane, był umieszczany na noszach i faszerowany czymś przeciwbólowym. Słyszał jednak kłótnię Kolivana i Antoka, którzy wrzeszczeli na siebie, a o fragmentach, które wówczas do niego nie dotarły, usłyszał później.
– Czyś ty oszalał? Ten dzieciak nigdy nie miał w ręku broni!
– Aktywował Ostrze szybciej niż ktokolwiek w ostatnim czasie. Zmieniłem program prób, gdy tylko to zrobił. Przeżył. Nie rozumiem, o co ci chodzi, przecież właśnie udowodniłeś mi, że miałeś rację i jednak się nadaje.
– O to, że stracimy tygodnie jak nie miesiące, by doszedł do pełnej kondycji po tym, co mu zrobiłeś!
– Był w fatalnej kondycji zarówno fizycznej jak psychicznej, gdy tu w ogóle trafił. Leczenie go czekałoby nas tak czy inaczej. Nie potrafił walczyć. Halucynacje zadziałały na niego bardziej niż na wielu z nas i był u kresu wytrzymałości. Mówiłeś, że ile ma lat, dwadzieścia sześć? To tak czy inaczej dzieciak. Wcale jeszcze nie rozumie naszej misji, ale się nie poddał, chociaż rozważał poddanie się setki razy. Jego Ostrze pozostało aktywne, gdy był katowany. Jestem pewny jego moralności. Charakteru… niekoniecznie. Nauczymy go wszystkiego, co potrzebuje. I wspólnie zdecydujemy, jaka rola będzie dla niego odpowiednia.
– Katowanie go, gdy już nie miał jak się bronić, było czystym sadyzmem, Kolivan!
– Było próbą. A on ją zaliczył. Możesz się ze mną nie zgadzać, możliwe, że sam będę wątpił, czy powinienem był tak go potraktować. Ale to ja jestem dowódcą i skutki mojej decyzji wezmę na siebie.
– Również tego, że może zostać inwalidą? Na wszelkie świętości, wysłałeś do walki dzieciaka z nie do końca zrośniętymi złamaniami i wciąż sztywną nogą i dłonią!
– Ulaz jest doskonałym chirurgiem. A Thace jest młody. Jego kondycja fizyczna to ostatnie, o co się martwię. Jako analityk w naszych kwaterach pełna sprawność nie będzie mu zresztą potrzebna. Dużo bardziej martwię się tym, co ma w głowie.
– Powiedziałeś, że nie boisz się o jego moralność…
– Nie o moralność. O to, czy jest psychicznie zdrowy i wydolny. Zdał próby. Ale wariat do niczego nam się nie przyda.
– Nie nazywaj go…
– Widziałem w symulatorze, co ma w głowie, a medyczne określenia na to, co mu dolega, zostawię Ulazowi. Z tego co zobaczyłem w urojeniach wygenerowanych z jego wspomnień, widzę, że zbuntował się i wykazał odwagą dwa razy w życiu: gdy opuścił rodzinny dom by uciec na studia i teraz, gdy do nas dołączył. W obu przypadkach zrobił to w sytuacji kryzysowej, a nie na skutek w pełni racjonalnej decyzji. Ma w sobie całe mnóstwo wściekłości i żalu, którym normalnie nie dawał ujścia. Odważył się dwa razy. Ty go sprowadziłeś. Wątpię, czy będę potrafił do niego dotrzeć i wykorzystać jego, przyznaję, niezaprzeczalne talenty i wiedzę. Ja bym go tam zabił i nie kłopotał się ratowaniem nieszczęśliwego, sfrustrowanego szczeniaka z fabryki podzespołów bomb jonowych.
– Kolivan, Antok, jeśli w ciągu pięciu sekund się nie zamkniecie, urządzę was obu bardziej niż jego – warknął Ulaz, po czym zwrócił się do Thace’a. – Będę cię operował. Nie słuchaj tego, co wygadują. Poskładam cię, a skoro przetrwałeś próby, to z całą pewnością ani z twoją głową ani z całą resztą nie jest wcale tak źle. Co nie oznacza… – oznajmił i spojrzał na Kolivana – że nie uważam, że powinienem ci urwać jaja za to, że pozwoliłeś, by w symulatorach zrobić mu coś takiego.
Thace dochodził do siebie przez parę tygodni, przez cały ten czas zaznajamiając się z historią Ostrzy, wykonując zlecone przez Ulaza ćwiczenia rehabilitacyjne i zażywając wysokobiałkowe odżywki oraz pozwalając, by w jego żyły kilka razy dzienne wtłaczane były suplementy i hormony wzrostu; Ulaz przebadał go dokładnie i już w pierwszych dniach poinformował go, że niedożywienie w okresie wczesnej młodości, tak istotnym dla Galran do prawidłowego wzrostu i zbudowania masy mięśniowej, uniemożliwiło mu osiągnięcie dojrzałości fizycznej, ale nie jest jeszcze za późno, by to nadrobić. Nie pozwolił Kolivanowi zabrać Thace’a na salę treningową, dopóki ten w ciągu kilku tygodni nie urósł dobrych piętnastu centymetrów; drugie tyle zyskał w ciągu kolejnego roku i w końcu osiągnął wzrost typowy dla Galran, taki, jaki powinien był naturalnie osiągnąć w wieku maksymalnie dwudziestu pięciu lat.
Uczył się, przesiadywał w serwerowniach, zapoznawał się z dokumentacją techniczną siedziby Ostrzy i wykonywał każde polecenie, gdzieś z tyłu głowy wciąż mając słowa Kolivana, który mówił, że na miejscu Antoka by go zabił, że jest wariatem i że do niczego się nie nadaje. Gdy względnie doszedł do siebie i rozpoczął treningi, właśnie to skłoniło go do ćwiczeń ponad siły, do walki o samego siebie, do przekraczania granic i udowadniania, że nawet jeśli jest znacznie gorszy od reszty rekrutów – wysportowanych, umięśnionych Galran, zazwyczaj w wieku od trzydziestu do pięćdziesięciu lat – to jednak osiąga choćby minimalny progres i jest coś wart. Tak jak przyznał to Kolivanowi, gdy ostatnio się widzieli na księżycu Uzo-Tse, motywowało go to bardziej niż całe wsparcie i dopingowanie go ze strony Antoka, chociaż oczywiście wówczas to jemu był znacznie bliższy i to Antok pomógł mu się uporać z kompleksami, chorobliwą niepewnością i strachem przed odezwaniem się do kogokolwiek.
Antok był cudowny i wspierający. Medycy zaangażowani i profesjonalni. Kolivan podły, ale skuteczny. A on był posłuszny i nie protestował – gdy aplikowano mu leki i odżywki, wysyłano na ćwiczenia ponad jego możliwości i gdy kładł się wieczorem do łóżka obolały i wykończony, a potem szlochał w ciemnościach z poczuciem, że do niczego się nie nadaje. Każdego poranka próbował udowodnić, że jednak nie jest najgorszym ze wszystkich rekrutów… nie sobie, bo sam w siebie wcale nie wierzył, ani nie Antokowi, który wspierał go, poświęcał mu czas, szkolił, słuchał i nigdy nie tracił cierpliwości, lecz Kolivanowi, który skreślił go na samym starcie.
Jego relacje z resztą Ostrzy, przez jego charakter i nieudolność, początkowo również nie były łatwe – przede wszystkim dlatego, że nie potrafił do nikogo się zbliżyć, czuł się gorszy od nich wszystkich i wmawiał sobie, że to inni utrzymują dystans, a nie on. Jedynymi osobami, które w czasie tych pierwszych tygodni faktycznie odnosiły się do niego z pewną nieufnością i podejrzliwością a czasem ledwo skrywaną wrogością, byli niektórzy przedstawicieli starszyzny. Byli to bracia i siostry, którzy już nie byli w stanie jeździć na misje, często mocno pokaleczeni, często zgorzkniali z powodu straconego zdrowia i faktu, że nie byli już zdolni do aktywnej walki. Podawali w wątpliwość wyniki jego prób, zarzucali Kolivana oskarżeniami, że ktoś taki, pochodzący z rodziny oficerskiej i dziwnie słaby i nieudolny, to może być podstęp i że może jednak coś podczas testów poszło nie tak, a Thace jest szpiegiem Throka i swojego rodu. Nie przyznawał się do tego nawet przed Antokiem, ale bał się ich i cierpiał, bo była to kolejna cegiełka do całej ogromnej konstrukcji, która w jego pełnym kompleksów umyśle składała się na poczucie, że nie ma tu dla niego miejsca i nie zasługuje, by należeć do Ostrzy.
Kolivan początkowo ignorował to, nie przejmował się negatywnym nastawieniem tych kilku osób do Thace’a albo nie uznał tego za wystarczająco poważne; Thace zaś nie dostrzegł momentu, gdy zostały przekroczone jakieś granice i niepisane zasady – wówczas zupełnie nie orientował się w takich niuansach społecznych. Coś jednak musiało się wydarzyć, że Kolivan zdecydował się zadziałać i pierwszy i jedyny w tamtym okresie wstawił się za nim, oczywiście, robiąc to na swój własny sposób. Zaciągnął Thace’a na spotkanie starszyzny, gdy ten wciąż jeszcze lekko kulał, ale przed blisko miesiącem rozpoczął już treningi – które szły mu oczywiście fatalnie; popchnął na podłogę, zignorował jego okrzyk spowodowany bólem i upokorzeniem i wpatrywał się w kilkunastoosobowe grono, z których połowa nie ufała Thace’owi i coraz bardziej jaskrawo to okazywali.
– Jeśli uważacie, że ta oferma to szpieg, to podejdźcie do niego, wyciągnijcie swoje ostrza i go zabijcie. Jeśli to szpieg, aktywują się zanim choćby go dotkniecie. Jeśli nie, skompromitujecie się przed całą resztą i może kiedyś to byłaby jedyna konsekwencja buntu przeciwko decyzjom dowódcy Ostrza Marmory, ale jesteśmy tu i teraz i to ja ustalam zasady. Każdy z was, który spróbuje go zabić i okaże się, że się mylił i oskarżył jednego z naszych braci bez żadnych podstaw, zostanie stracony na miejscu. Nikt? Nawet jeden z was?
– Nie udostępniłeś nam odczytów z jego prób i halucynacji, jakie wzbudziły. Mamy prawo mieć wątpliwości, Kolivan.
– I nigdy tego nie zrobię. Zostałem dowódcą podczas rytualnego pojedynku i moje decyzje są ostateczne. Jeśli nie zgadzacie się z moim przywództwem, możecie jednogłośnie skazać mnie na śmierć.
– Głos ma również Antok, a on nigdy by tego nie poparł…!
– Więc zabijcie nas obu oraz wszystkich braci i siostry, którzy nie zgadzają się ze mną, a potem wyznaczcie kogoś nowego wbrew zasadom, które obowiązują tu od tysięcy lat i które zaakceptowaliście. Stańcie się tacy sami jak Zarkon. Usunąć niewygodnych. Myślących. Samodzielnych. Zwiększyć swoje wpływy, gdy jest się niepewnym. Jeśli chcecie dowodu na to, że ten dzieciak przeszedł próby i stał się naszym bratem, wyzwijcie mnie na rytualny pojedynek.
Oprócz tego, że był to jedyny raz, gdy Kolivan go bronił, był to też jedyny, gdy w jakikolwiek sposób spróbował go wesprzeć… również, w sposób niezbyt wspierający. Z sali, w której odbyła się rozmowa, wyciągnął go i zabrał do najbliższego gabinetu, gdzie uruchomił video z jego ostatniej walki. Skrytykował absolutnie wszystko, co Thace robił. Potem uruchomił odczyt z symulacji, gdy walczył z przerażającym go yupperem. Kilka tych z momentów, gdy walczył z lękiem wysokości. Kiedy Thace próbował odwrócić wzrok, chwytał go za włosy i odciągał jego głowę do tyłu, by wpatrywał się w ekran i kazał mu mówić, co widzi i wymieniać wszystkie swoje błędy.
– Co widzisz, Thace?
– Kompletną ofermę – wydusił. – Sam to powiedziałeś. Do niczego się nie nadaję. Może mieli rację. Może nie jestem godny, by być jednym z was…
– Gdybyś nie był, to nie przeżyłbyś prób. Odbyły się niespełna trzy miesiące temu i nie wmawiaj mi, że nie widzisz żadnej różnicy między tym, co wyprawiałeś, gdy tu trafiłeś a tym, co pokazujesz na sali treningowej teraz. Tak, nadal jesteś żałosny w walce. Gorszy niż ktokolwiek, kto teraz przebywa w bazie. Ale odkąd tu trafiłeś, osiągnąłeś większy progres niż którykolwiek z nich.
– Od zera łatwiej się odbić niż…
– A jeszcze łatwiej zerem pozostać. Przestać się nad sobą użalać i deprecjonować to, do czego doszedłeś. Nie osiągnąłeś jeszcze szczytu swoich możliwości fizycznych, nie jesteś nawet w dziesiątej części drogi. Nie wysłałbym cię jeszcze na nawet najprostszą misję. Walczysz i strzelasz żałośnie, nie umiesz latać, boisz się własnego cienia i czasem jesteś tak beznadziejny, że mam ochotę zakończyć twój trening i wysłać cię do serwerowni do końca twoich dni. Możliwe, że tracimy tylko czas, możliwe, że nigdy nie opuścisz naszych kwater by wyjechać na misję i zostaniesz tu do śmierci jako inżynier i analityk. W terenie desperacko potrzebujemy więcej osób, ale nie wyślę tam kogoś, kto się do tego nie nadaje. Czeka cię jeszcze wiele miesięcy treningów, zanim w ogóle zacznę zastanawiać się nad twoją rolą. Wiesz, dlaczego ich nie przerwałem, chociaż to byłoby prostsze dla nas obu? – spytał, na co Thace pokręcił głową. – Bo widzę w tobie kogoś, kto walczy, chociaż czuje, że to przegrana walka. Każdego dnia udowadniasz, że nie zamierzasz się poddać, mimo że tyle cię to kosztuje. Doprowadza mnie do szału, że czasem zupełnie nic nie potrafisz, ale doceniam twój upór i w przeciwieństwie do starszyzny, odkąd zaliczyłeś próby, ani przez moment nie wątpiłem w twoją lojalność. Chcesz coś powiedzieć?
– Zrobię wszystko, co rozkażesz. Nie zawiodę cię… – wydusił Thace, nie mając pojęcia, jak inaczej skomentować jego słowa.
– Wiem – odparł i jakiś czas przyglądał mu się w zamyśleniu. – Chodźmy na salę treningową. Chcę z tobą walczyć. Znów mam ciągnąć cię za język? Widzę, że jakieś słowa cisną ci się na usta.
– Chcesz mnie czegoś nauczyć, czy tylko upokorzyć? – spytał cicho.
– Nie spodziewam się, że utrzymasz sztylet treningowy dłużej niż dziesięć sekund. Chcę zobaczyć, na ile zdeterminowany będziesz, próbując walczyć z kimś, z kim nie masz żadnych szans.
Podczas większości rund nie utrzymywał go nawet pięciu sekund, raz po raz atakowany przez Kolivana, coraz bardziej zmęczony i sfrustrowany. Upokorzony również, bo wokół zebrało się kilka osób, które zrobiły sobie przerwę od ćwiczeń i obserwowały ich z zainteresowaniem. Palił się ze wstydu pod ich spojrzeniami, gdy wciąż upadał i nie potrafił wykonać żadnego manewru, które zaczął już przecież poznawać. Spodziewał się słów krytyki i ironii, lecz te nie nastąpiły ani podczas walki ani wtedy gdy się zakończyła po blisko godzinie; gdy zgrzany i rozedrgany z wyczerpania osunął się na ziemię, Kolivan przykucnął przy nim i jakiś czas wpatrywał się badawczo w jego twarz.
– Podnieś się, weź do ręki sztylet i ukłoń się, tak, jak nakazuje etykieta.
– Po co? – szepnął, ale zaczął wstawać z ziemi, krzywiąc się, gdy uraził stłuczone kostki. – Jednak to miało być upokorzenie? Zwłaszcza że mamy widownię…
– Przegrać z kimś ewidentnie silniejszym to nigdy nie jest porażka. Ukłoń się, Thace – powtórzył i gdy ten wykonał polecenia, czując, jak policzki palą go ze wstydu, Kolivan odwzajemnił się tym samym, a potem wyciągnął do niego rękę i zacisnął dłoń na jego przedramieniu, w geście typowym dla Ostrzy, którego pełnego znaczenia Thace jeszcze wówczas nie rozumiał. – Okazujemy sobie szacunek. Jestem dowódcą, jestem od ciebie starszy i znacznie bardziej doświadczony i dziś z tobą wygrałem, ale nie jestem ważniejszy od ciebie. Przeszedłeś próby. Jesteśmy braćmi i jesteśmy równi, a nasze życie jest tyle samo warte. Pamiętaj o tym, a ja mogę cię zapewnić, że starszyzna już więcej też nie zapomni. I dla twojej wiadomości, to nie miało być upokorzenie, a ważna lekcja. Nasza walka z Imperium wygląda czasem podobnie. Wiemy, jak małe mamy szanse, wiemy, że możemy zawsze przegrywać, a mimo to wyjeżdżamy stąd, walczymy, szkolimy nowych, giniemy. Ale robimy coś więcej niż nic. Za każdym razem, gdy podnosiłeś z ziemi sztylet i wstawałeś, robiłeś więcej niż nic. Zapamiętaj te słowa, bo nie jestem Antokiem, który ma cierpliwość do twoich płaczliwych żali i nie zamierzam ich nigdy więcej powtarzać.
Kolivan zostawił go odrobinę oszołomionego i opuścił salę treningową, zaś kilkuosobowa widownia, po której spodziewał się raczej śmiechów niż wsparcia, natychmiast ruszyła w jego stronę. Zapytano go, czy wszystko w porządku, czy potrzebuje zobaczyć się z medykiem czy może jeszcze chciałby poćwiczyć… Nie, nie chciał ćwiczyć i tak, potrzebował, żeby ktoś go przebadał, ale da sobie radę, pójdzie tam sam i nie muszą się przejmować. Parę osób wymieniło spojrzenia, ktoś objął go, żeby mógł się na nim oprzeć, ktoś inny pytał, czy mają go tam tylko zaprowadzić, czy aby oszczędzić jego kostkę nie potrzebuje czasem, by go zanieść. Był tym oszołomiony, podobnie jak faktem, że zaprowadzono go nie tylko do medyka, ale też poczekano aż zostanie opatrzony i zdoła się odświeżyć, a potem po raz pierwszy od początku jego pobytu tutaj ruszył na kolację w grupie, a nie samotnie.
Ani tego wieczoru, ani przez najbliższe tygodnie nie odzywał się w towarzystwie zbyt wiele i raczej słuchał rozmów, niż w nich uczestniczył, ale nastąpił u niego pierwszy, niewielki przełom: w końcu dostrzegł, ile jest tu osób, które są gotowe dać mu wsparcie i bliskość. Gdy otworzył się na nich choćby minimalnie, bo tylko na tyle było go na razie stać, zobaczył wreszcie, że zdecydowana większość Ostrzy, zarówno rekruci, ci bardziej doświadczeni przebywający tu pomiędzy kolejnymi misjami czy inżynierowie, analitycy i medycy zamieszkujący Bazę niemal na stałe, od samego początku traktowali go życzliwie i że tylko od niego zależało, kiedy pozwoli im się do siebie zbliżyć. Przez pierwsze miesiące kompletnie nie potrafił się z nimi porozumieć, obawiał się ich, obawiał się zbłaźnić i nie umiał reagować na to, jak próbowali się z nim zaprzyjaźnić, bo po prostu nigdy wcześniej nie miał przyjaciół. A zbliżać się zaczął do nich dopiero, gdy powiedział Antokowi i Kolivanowi o swoich skłonnościach i gdy strach przed tym, że zostanie odrzucony, wreszcie minął, bo gdy dowiedzieli się o tym wszyscy inni i wreszcie skończyły się między nimi ostatnie tajemnice… nie, to wcale nie było tak, że nic się nie zmieniło, bo to wtedy zmieniło się wszystko. To wtedy poczuł, jakby po długich miesiącach ciągłego napięcia w końcu mógł przestać wstrzymywać oddech, jakby stał się lżejszy, jakby po raz pierwszy w życiu obudził się i wstał z łóżka wypoczęty. Przyjęto go z otwartymi ramionami, było wiele żartów i jeszcze więcej słów wsparcia, a niektórzy z Ostrzy wręcz nie mogli uwierzyć, jak mógł się zadręczać takim drobiazgiem.
Przecież to jedna z rzeczy, o które walczymy…! O to, by każdy mógł żyć w zgodzie ze sobą. O równość i bezpieczeństwo i pełne prawa, dla każdego z nas, dla obcych i hybryd, dla zwykłych Galran, bez względu na to, kogo kochają, z kim chcą być, czego pragną w życiu, o ile tylko rzeczy, których pragną, nikogo nie krzywdzą.
Ani jedna osoba nie stwierdziła, że jest słaby, gorszy czy nienormalny. Nie traktowali go protekcjonalnie czy złośliwie, nie uważali, że coś jest z nim nie tak. Zadawali czasem zbyt natrętne pytania, z ciekawości a czasem troski. Czy ktoś go kiedyś skrzywdził lub dręczył z tego powodu? Czy miał kiedyś kogoś bliskiego? Skoro pochodził z Sektora 1-Chi, to zapewne było mu trudno i jak w ogóle sobie tam radził…? I jak dokładnie zareagowali jego rodzice? Są oczywiście zupełnymi padalcami, że potraktowali go tak okropnie, ale całe mnóstwo Galran jest.
Też pochodzę z koszmarnej rodziny. Nienawidzili obcych i hybryd. Zmusili mnie do pracy w ośrodku filtracyjnym. Nie wytrzymałem tego. Dołączyłem do Ostrzy po tym jak spędziłem pięć lat w psychiatryku na odwyku od dalkossianu.
Zostałem wydziedziczony, gdy zorientowali się, że sympatyzuję z rebelią.
Mój ojciec był gubernatorem w nowej kolonii. Otrułem go i wrobiłem w zabójstwo matkę. Dla rozrywki wspólnie urządzali walki gladiatorów i torturowali niewolników. Ona została stracona, a ja, jako ich jedyne dziecko, przejąłem cały majątek, wraz z władzą nad jednym z układów, który dzięki temu jest bezpieczny. Oficjalnie właśnie jestem na wakacjach.
Zabili mojego narzeczonego, bo był obcym a mnie zmusili do aborcji. Moje dziecko miało urodzić się za kilka tygodni.
Moi rodzice nie byli tacy źli, po prostu byli zaślepionymi świrami. Modlili się do portretu Zarkona i wysłali mnie do wojska jak całe moje rodzeństwo. Trafiłam do żeńskiej kolonii karnej jako strażnik. Poczekałam na właściwy moment i uwolniłam kilka setek więźniów politycznych i tam poznałam trzy nasze siostry. Oczywiście, wyrżnęłam w pień cały skład, łącznie z oficerem dowodzącym, najgorszym skurwysynem, jakiego poznałam. Wysadziłyśmy tamten księżyc, a w archiwach Imperium jest to przedstawione jako nieszczęśliwy wypadek, w którym wszyscy zginęli. Jestem poszukiwana z ‘nakazem natychmiastowej likwidacji’ w ośmiu Sektorach.
Ja jestem poszukiwany we wszystkich, więc przebiłem Kolivana i Antoka. Dlatego się stąd nie ruszam… To żałosne, ale jedyna wartościowa rzecz, jakiej nauczyli mnie rodzice, to gotowanie. Gdy starszyzna uznała, że więcej nie wyjadę na misję, bo nigdy nie odzyskałem pełnej władzy w nogach po ostatniej akcji, zostałem głównym kucharzem Ostrzy. Ciekawe, jaką karę przewiduje za to Zarkon?
Ja swoich rodziców nie pamiętam. Zostali skazani za zdradę stanu, gdy byłem niemowlęciem. Nigdy nie dowiedziałem się, co zrobili. Mój najstarszy brat zabrał mnie w ostatniej chwili i zdołał uciec przed egzekucją, bo na śmierć skazano nas wszystkich, całą rodzinę. Trafiłem z Kratso do rejonu REX-AVI. Brat założył tam rodzinę. Ja chciałem walczyć i gdy trzydzieści lat temu przyleciał tam Kolivan i Slav, żeby usprawnić systemy defensywne, zabrałem się z nim i kilkoma innymi osobami. Latam tylko na krótkie misje. Nie mam ID i dla Imperium nie istnieję.
Któregoś dnia obejrzałem w holowizji wiadomości, coś we mnie pękło i dłużej nie mogłem już tego znieść.
Przez Imperium zostałam sierotą.
Dezerterowałam z wojska, gdy zrozumiałam co się dzieje podczas kolonizacji.
Zakochałem się w obcej.
Jestem hybrydą, to wystarczający powód.
Za każdym razem, gdy Thace, już po zaciągnięciu się do armii, wracał do siedziby Ostrzy, spotykał braci i siostry, których historie poznał i którzy stali mu się bliscy, a czasem nowych rekrutów, którzy byli dopiero na początku drogi. Nie był kimś, kto nadawał się do wspierania słabszych i mniej doświadczonych osób, ale czasem trenował z nimi, czasem zdobywał się na wymuszone i niezbyt składne słowa pocieszenia, gdy ktoś akurat przy nim przeżywał załamanie. Czasem trenował z Kolivanem i chociaż zawsze przegrywał, z biegiem lat ich walki stały się dużo bardziej wyrównane, a jemu sparingi zaczęły sprawiać przyjemność, gdy przestało to być czymś, w czym jest zupełnie beznadziejny i co budzi tylko gorycz i kompleksy.
Milczał zbyt długo, pogrążony we wspomnieniach i tęsknocie za braćmi i siostrami, tymi, których nie widział od dekad, przebywającymi tak jak on teraz na długoterminowych misjach szpiegowskich… za Antokiem, z którym widzieli się ostatnio zanim wyjechał na misję do centrali oraz wszystkimi tymi, którzy stracili życie jak Siggaz – z którym rozmawiał w szpitalu po ataku w fabryce, sądząc, że to oficer Imperium, a którego poznał naprawdę dopiero kilka lat później i przez blisko dwa lata był mu najbliższą osobą na świecie. Wpatrywał się w zaciśnięte dłonie, kiedy poczuł obejmujące go ramiona Vhinku, co wreszcie wyrwało go ze słodko-gorzkich rozmyślań.
– Cokolwiek się dzieje, ale nie chcesz czy nie możesz mi o tym powiedzieć… pamiętaj, że jestem obok.
– Chciałbym móc powiedzieć ci wszystko. Może kiedyś będzie to możliwe – zdołał wydusić w odpowiedzi.
Wątpił, by kiedykolwiek było, chyba że za ich życia Imperium by upadło, a Vhinku przeżyłby rewolucję bezpiecznie, jako cywil na DX-930 w innym miejscu. Z całą pewnością nie teraz, gdy pracował w wojsku i w razie przewrotu byłby wrogiem. Vhinku nie miał za sobą tragicznej historii, która skłoniłaby go do buntu, zaciągnął się do wojska z własnej woli, przez nikogo niezmuszany, chociaż kiedyś przyznał się, że pewnie gdyby nie jego z rzadka widywany ojciec, wybrałby karierę cywilnego, a nie wojskowego pilota. Był Galrą i nigdy nie doświadczył nietolerancji, żył wygodnie, był bogaty, marzył o wygodzie i szczęściu dla siebie, ale nie o lepszym świecie dla wszystkim. Był dobry… ale ślepy. Thace przytulił go mocniej, gdy wróciła świadomość, że tacy żołnierze jak Vhinku, którzy nie podjęli walki przeciwko Imperium, to wciąż wrogowie i w czasie ewentualnej rewolucji będą za Imperium ginąć – nawet jeśli nie zasługiwali na to i w innych okolicznościach stanęliby po drugiej stronie. Trzydzieści pięć lat temu, gdy trafił do Ostrzy, słuchał tylko historii osób, które się zbuntowały przeciwko reżimowi i wiele lat nie dopuszczał myśli, że żołnierze, którzy płynęli z prądem z dowolnych przyczyn, wcale nie muszą być jednoznacznie źli; Vhinku z całą pewnością nie był. Prorok raczej też nie.
Wciąż był roztrzęsiony, gdy przyjął jeszcze jedną, niewielką porcję raksi i wiedział, że nie będzie w stanie skonfrontować się z Prorokiem w tym stanie, bo ten podobnie jak Vhinku dostrzegłby, że coś jest nie tak, tyle że w przeciwieństwie do jego przyjaciela, pewnie zacząłby go naciskać i wypytywać, o co chodziło. Mimo to wrócił do ich kwater, wiedząc również, że nie może przed nim uciekać, bo w tym momencie utrzymanie z nim relacji było najważniejszą częścią misji. Apartament, mimo późnej pory, okazał się pusty, a gdy sprawdził logi – zorientował się, że Prorok wciąż był w Bazie Głównej, a nie na krążowniku. Napisał do niego, chociaż była to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę i otrzymał suchą, zdawkową odpowiedź, że będzie pracował do późna i żeby Thace na niego nie czekał. Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu i nagle wspomnienia ponownie zaczęły napływać, najróżniejsze fragmenty z jego szkolenia u Ostrzy, studiów, młodości… i wiedział, że nie jest w stanie dłużej tu zostać. Tej nocy spał w swoich kwaterach, w których w ostatnim czasie niemal się nie pojawiał.
***
Chapter 24: Zazdrość
Chapter Text
***
Ponieważ przez kolejne dni Prorok wciąż trzymał go na dystans i utrzymywał, że nie ma dla niego czasu, Thace skupił się na przygotowaniu do testów i temu poświęcał każdą wolną chwilę. Prawie każdego popołudnia latał z Vhinku na Tsevu-22 – więcej już tam jednak nie nocowali, a Thace przekonał go, by w drodze powrotnej sam pilotował, jeśli nie chce czyścić kokpitu z wymiotów. Nie dawał sobie nawet chwili wolnego, wypełniał swoje dnie i wieczory najróżniejszymi zajęciami, a próby nawiązania porozumienia z Prorokiem wykonywał automatycznie i za każdym razem otrzymywał na komunikator suche, krótkie wykręty – na tyle chłodne i zniechęcające, że po powrocie z ćwiczeń wracał do swojego starego pokoju, a nie ich wspólnych kwater. Zwykle był tak zmęczony, że usypiał niemal od razu.
Wspomnienia o Ostrzach przygasały i stopniowo wracały na swoje miejsce, głęboko w jego sercu, tam, gdzie trzymał je zawsze. Fakt, że zdobył się na przynajmniej trochę szczerości z Vhinku pomógł, nawet jeśli tyle najważniejszych spraw musiał i tak zataić. Początkowo obawiał się, że może w którymś momencie uderzą go emocjonalnie wiadomości o rodzicach… lecz nic takiego się nie stało, a z każdym kolejnym dniem było mu bardziej wszystko jedno. Jedyne, co czuł, gdy próbował wykrzesać z siebie jakieś odczucia z nimi związane, to ulga, że nie żyli i zdegustowanie, że matka umarła przez własną głupotę. Vhinku zapytał go o to raz czy dwa i czuł też ulgę, że mógł mu całkowicie szczerze powiedzieć, że wszystko było w porządku i żeby wracali do ćwiczeń, bo jego progres za sterami był znikomy, podobnie jak Vhinku na sali treningowej.
Kolivan pytał jednak o Proroka i Thace w końcu uznał, że nie może dłużej tego odsuwać w czasie i uznawać, że wysłanie wiadomości z pytaniem, czy zobaczą się na kolacji i przyjmowanie negatywnej odpowiedzi bez słowa komentarza to wystarczające staranie się. Gdy uporał się ze wspomnieniami i wrócił w pełni do tu i teraz, zaczął coraz bardziej się niepokoić, czym podpadł komandorowi, a im bardziej o tym myślał, w tym większą popadał paranoję. Był późny wieczór, powinien już się kłaść albo dalej uczyć, a tymczasem jego myśli nie chciały się już go słuchać i jak wcześniej notatki i próbne testy oraz treningi z Vhinku pomagały mu zająć czymś umysł, tak teraz z każdą minutą czuł się bardziej podenerwowany. Co jeśli Prorok zaczął go podejrzewać? Wykrył, że użył jego rozszerzonych dostępów, szukając informacji o swoich krewnych? Do czegoś dotarł, odkrył jakieś jego tajemnice, zmienił zdanie co do niego, może nawet zmienił mu listę wymaganych testów, bo uznał, że jednak nie zamierza go dłużej promować i…
Gorączkowo sprawdził komunikator, ale wszystkie terminy pozostały bez zmian. Poderwał się od biurka, zerknął na łóżko, drzwi, porzucone notatki; wziął głęboki oddech i szybkim krokiem opuścił swoje kwatery, by skierować się do pokoju Proroka, korzystając z przypływu odwagi i determinacji. Jego dostęp wciąż działał, a zaskoczony Prorok, przebrany już do snu i czytający coś na kanapie, poderwał głowę na jego widok i zmarszczył brwi, zirytowany.
– Prorok, o co chodzi? – wypalił Thace, zanim mężczyzna zdołał się odezwać. – Koniec wykrętów. Obiecywałeś mi szczerość. Co zrobiłem, że jesteś na mnie zły? Chcę wiedzieć i mam już dość tego, że szukasz wymówek i mnie ignorujesz. Nie wyjdę stąd, dopóki nie powiesz mi, co się dzieje.
– Jak się bawicie z Vhinku? – odparł Prorok chłodno. – Czyżby latanie było jednak tak fantastyczne, że straciłeś tydzień temu poczucie czasu? I że tamtej całonocnej wyprawy wybierasz się z nim gdzieś codziennie?
– Przeprosiłem cię. Tak, straciłem poczucie czasu i rzygałem wtedy pół nocy po tym jak wytrząsnąłem się w symulatorach, bo dawałem z siebie wszystko i tak jak kazałeś naprawdę serio traktuję przygotowanie się! Trenuję codziennie, chociaż nienawidzę latać i nadal uważam, że nie jest mi to potrzebne. Dokładnie tak, jak tego oczekiwałeś, a nagle jednak ci to nie pasuje?
– I Vhinku jest do tego niezbędny? – powiedział ze złością i teraz Thace to dostrzegł: zazdrość, absolutną niepohamowaną zazdrość, która nie miała żadnego uzasadnienia i która natychmiast wzbudziła w nim wściekłość.
– TAK, jest niezbędny – warknął. – Jestem fatalnym pilotem, chociaż latam od ponad trzydziestu lat. Bez instruktora nie mam absolutnie żadnej szansy na progres i doskonale o tym wiesz. Poprosiłem go o pomoc. Co innego miałem zrobić? Liczyć na cud?
– Czy Vhinku jest naprawdę jedyną osobą w całej Bazie, która mogłaby ci pomóc?
– Tak i dobrze o tym wiesz! – odparował natychmiast.
– Do cholery, też jestem z wykształcenia pilotem! Jednym z najlepszych w całej jednostce! – wybuchnął Prorok. – I też mógłbym cię uczyć, gdybyś tylko zapytał!!!
– Skoro nie chciałeś, żebym uczył się z nim, dlaczego nic nie powiedziałeś?! – syknął. – Dlaczego sam nie zaproponowałeś, że…
– Byłeś och, tak pewny, że to z nim chcesz się bawić w latanie, że co niby miałem powiedzieć?!
– To nie jest zabawa! Prorok, na wszelkie świętości, nienawidzę latać! Symulatory są koszmarne. To jest męczarnia. Vhinku jest święty, że okazuje mi cierpliwość i znam cię na tyle, by wiedzieć z całą pewnością, że ty byś nie był w stanie mnie tam znosić! Bez przerwy tam rzygam, wyglądam koszmarnie, jestem potem marudny i upiorny i może nie przyszło mi do głowy, by prosić ciebie, bo nie chcę byś oglądał mnie w takim stanie…! A poza tym, jak sobie niby to wyobrażasz? Dopiero w przyszłym tygodniu udało mi się zarezerwować symulator w Bazie, miałbym latać na Tsevu-22 z tobą i jeszcze bardziej budzić podejrzenia? Wszyscy w stacji cię tam rozpoznają i zapewniam cię, to nie byłoby zwyczajne, gdyby komandor poświęcał swój prywatny czas na szkolenie pilotażu najbardziej nieudolnego pod tym względem oficera w całej swojej jednostce!
– Nie musiałbyś tam w ogóle latać! Gdybyś tylko poprosił, zmieniłbym rezerwacje tak, byś miał pierwszeństwo w symulatorach w Bazie Głównej – powiedział Prorok, ale nie brzmiał już tak pewnie jak przed chwilą.
– I jakby to wyglądało…? W sekcji szkoleniowej przesiadują teraz tłumy. Absolutnie KAŻDY zwróciłby uwagę, gdybyś namieszał w rezerwacjach i pojawił się tam ze mną! – stwierdził, na co Prorok odwrócił wzrok i zacisnął usta. – Powiedziałeś mi, żebym się przyłożył do nauki. Zrobiłem to. Jest mi ciężko, ale robię to i robię to wyłącznie dla ciebie. Nie chcę cię zawieść. Nie chcę przynieść ci wstydu. Nie chcę, byś sądził, że nic z siebie nie daję i że ignoruję twoje polecenie. Naprawdę się staram, a ty zamiast to docenić, masz pretensje i od tygodnia się do mnie nie odzywasz. Skończ z tą bezsensowną zazdrością o Vhinku, bo mam już tego dość i wiesz? Skończyły mi się siły na tłumaczenie ci, że nie masz powodów być zazdrosny, bo do ciebie kompletnie nic nie dociera! I wiesz? Gdy wróciłem tydzień temu z Tsevu-22, zamierzałem poprosić cię o pomoc w przygotowaniu się do testów teoretycznych ze strategii, bo wiem, że to ważne, nawet ważniejsze niż pilotaż, a kompletnie nie wiem, jak się za to zabrać i testy próbne idą mi okropnie. Ćwiczyłem więc z Vhinku przynajmniej to nieszczęsne latanie i tak, spędzałem z nim mnóstwo czasu, bo poza waszą dwójką nie mam tu nikogo bliskiego, a ty nie chciałeś oglądać mnie na oczy! Pisałem do ciebie codziennie, ale mnie zbywałeś. Nie chciałeś, bym tu przychodził. Nie miałem pojęcia co zrobiłem, że jesteś na mnie zły i to bolało, że… że po prostu odsunąłeś mnie na bok, chociaż cię potrzebowałem – wyrzucił z siebie.
Prorok nie wydawał się już wściekły. Raczej zraniony… wciąż trochę zazdrosny. Zawstydzony? Thace parę chwil wpatrywał się w niego, a w końcu podszedł do niego, usiadł na kanapie tuż przy nim i niepewnie wyciągnął do niego rękę. Westchnął z ulgą, gdy Prorok przytulił go, chociaż wciąż wydawał się nieco sztywny.
– Masz rację. W absolutnie każdej kwestii – przyznał w końcu. – Przepraszam. Tak, pomogę ci się uczyć w czym tylko będziesz potrzebował. Pilotowanie zostawiam Vhinku, jeśli tak ci na tym zależy. Możecie uczyć się w Bazie lub na Tsevu. Masz jednak wracać tu na noc. Nie masz pojęcia jakie miałem myśli, gdy tydzień temu nie wróciłeś i tylko wysłałeś mi jakąś zdawkową wiadomość w środku nocy. Nie mogłem się z tym uporać. Po prostu… nie panuję nad tym i gdy pisałeś… – zająknął się i nie był w stanie dokończyć zdania.
– Sądziłem, że mamy już to za sobą… – powiedział Thace. – Vhinku to mój przyjaciel. Nie patrzę na niego w żaden inny sposób.
– Jest młody. Przystojny. I wiem, że kiedyś był zainteresowany eksperymentami, a teraz, gdy on i Vog mają problemy…
– Nawet jeśli by był, a zapewniam cię, nie jest…
– Skąd wiesz? Już go o to pytałeś? – spytał, a w jego głosie znów pojawiło się oskarżenie.
– Nie. Po co miałbym pytać, skoro JA nie jestem zainteresowany? – uciął, próbując trzymać emocje na wodzy, aby zażegnać ten konflikt. Mocniej wtulił twarz w szyję Proroka, aby ten nie zobaczył jego irytacji i zniecierpliwienia. – Jestem z tobą, nie z nim.
– W przeszłości sypiałeś z innymi, nawet gdy…
– Czy ty naprawdę sądzisz, że z nim sypiam? – przerwał mu, na co Prorok zesztywniał i odsunął się od niego, odwracając wzrok, lecz Thace objął jego twarz i zmusił by ten na niego spojrzał. – Popatrz na mnie i powiedz mi prosto w oczy, że mnie o to podejrzewasz… że naprawdę sądzisz, że cię z nim zdradzam.
– Nie. Wiem, że nie robisz, ja tylko…
– Więc o co ci chodzi, skoro doskonale wiesz, że nie masz powodów do zazdrości?
– Spędzasz z nim mnóstwo czasu! – uniósł się znów, co sprawiło, że Thace ponownie poczuł falę złości. – Nie ukrywasz, że jest ci bliski, sam to przed chwila powiedziałeś i…
– Tak, jest mi bliski, a ja spędzam z nim czas, bo po prostu go lubię. Nie rozumiesz, że można mieć przyjaciela i kogoś bliskiego całkowicie platonicznie? A może sam masz sobie coś do zarzucenia, na przykład odnośnie Vog? – wyrzucił z siebie i chociaż doskonale wiedział, że wygaduje głupoty, nie był w stanie przerwać. – Z nią z kolei TY spędzasz ostatnio mnóstwo czasu. Lorcan to powiedział, może coś jednak w tym jest? Znasz ją osiemdziesiąt lat, podobno zawsze była ci bliska. Jest też śliczna i zapewne byłaby chętna. Może dla niej mógłbyś ‘zmienić orientację’, tak jak wydumałeś sobie, że Vhinku mógłby zmienić dla mnie!
– To najbardziej absurdalna rzecz jaką kiedykolwiek powiedziałeś… – wymamrotał Prorok, zszokowany jego wybuchem.
– To tak samo absurdalne jak oskarżanie mnie i Vhinku – powiedział chłodno. – I może już wiesz, jak ja się czuję, gdy wmawiasz mi podobne bzdury!
– Po prostu nie mogę przestać sobie wyobrażać, że wy dwaj…
– Wyobrażanie sobie swojego stałego partnera z kimś innym to jakiś twój fetysz, że aż tak nie możesz pozbyć się tego z myśli? – przerwał mu Thace. – Podnieca cię to? Chciałbyś to zobaczyć? Może mam sobie kogoś zorganizować, oczywiście nie Vhinku, bo to zbyt ryzykowne, a ty będziesz nas obserwował? Och, a może to jednak MUSI być Vhinku, bo TOBIE najwyraźniej się on podoba!!!
– Czyś ty oszalał…?! – warknął Prorok i spróbował się wyrwać, ale Thace stanowczo go przy sobie przytrzymał.
– To TY już któryś raz mówisz, że Vhinku jest młody i przystojny, a nie ja – odparował. – Może to ja powinienem być o niego zazdrosny.
– Thace, dość tych głupot.
– To ty zacząłeś, po tym jak unikałeś mnie przez tydzień przez swoje urojenia. Ja tylko się bronię identycznymi, kretyńskimi argumentami, jakimi ty we mnie uderzasz! – wykrzyknął i opuścił ręce, a potem podniósł się z miejsca. – Przyszedłem tu, bo się martwiłem i byłem zraniony i przestraszony, że mnie unikasz. Chciałem się pogodzić. Chciałem prosić cię o pomoc. A ty… tobie wcale nie zależy, by dojść do porozumienia…
– Thace, nie wychodź – powiedział Prorok, gdy ten zrobił krok w stronę drzwi. – Tak, jestem zazdrosny. Nie potrafię się z tym uporać. Jesteś idealny. Jesteś cudowny. Nie zniósłbym myśli, że mógłbym cię stracić… boję się każdej rzeczy, osoby, która mogłaby mi cię odebrać. Zwłaszcza Vhinku i błagam, nie wmawiaj mi, że jestem wariatem, bo wiesz tak samo dobrze jak ja, że ty i on… że gdybyś tylko chciał, to to mogłoby się wydarzyć. Ufam ci. Vhinku cię nie interesuje… chociaż logicznie rzecz biorąc, pewnie powinien, bo jest ode mnie lepszy i bardziej atrakcyjny pod każdym względem. Będę z tym walczyć. Nie będę ci zabraniać się z nim spotykać. Nie będę tego komentować. Proszę… – wyrzucił z siebie i stanął przy nim, desperacko chwytając go za przedramię. – Proszę, nie wychodź… – powtórzył.
Thace w normalnych okolicznościach, z kimś innym, pewnie by jednak wyszedł, bo miał dość tej dyskusji i nie wierzył, że Prorok faktycznie będzie się starał i zmieni swoje nastawienie. Zacisnął jednak zęby i pozwolił, by mężczyzna go przytulił. Słuchał jeszcze jakiś czas jego przeprosin i zapewnień. Gdy Prorok go pocałował, zaczął oddawać pieszczotę. Oraz dał się zaprowadzić do sypialni, kiedy ten zaproponował, by się tam udali. Nie zdziwił się, że mężczyzna był w łóżku bardziej namiętny i mniej ostrożny niż zazwyczaj. Wyglądało to tak, jakby chciał się przekonać, że Thace należy do niego, uspokoić swoje niekontrolowane myśli i paranoję, naznaczyć go w jakiś sposób… przyciągał go do siebie odrobinę za mocno i zbyt zaborczo, nie pozostawiał mu zbyt wiele pola manewru, a momentami unieruchamiał całkowicie. Dwa miesiące temu, w ciągu pierwszych dni po ich początkowym, okropnym seksie, coś podobnego doprowadziłoby go do ataku paniki. Teraz nie budziło strachu a coraz silniejszą złość, ale Thace ugryzł się w język i nie zwrócił mu uwagi, czując, że zakończyłyby się to kolejną kłótnią.
Poddawał się temu, co Prorok z nim robił, rozchylał przed nim nogi i chociaż wolałby to zrobić w jakikolwiek inny sposób, pozwolił, by ten obrócił go na brzuch i uniósł jego biodra do góry, zbyt mocno wbijając szpony w jego skórę, bo tego pewnie nigdy miał się nie oduczyć. Oczywiście, był delikatniejszy i ostrożniejszy niż kiedyś, gdy zdarzało mu się zranić Thace’a przez nieuwagę, a gdy wsuwał w niego palce nawilżone lubrykantem, uważał na swoje szpony, więc czegoś jednak się już nauczył.
Nie protestował, gdy Prorok zmienił pozycję i obracał nim jak lalką, zaciskał zęby, gdy momentami to nie było przyjemne a bolesne, lecz gdy mężczyzna spróbował ugryźć go w szyję, nie wytrzymał, mocno trzasnął go otwartą dłonią w ramię, a potem chwycił go za włosy i bez ceregieli szarpnął jego głowę do tyłu – bo to właśnie była granica, której nie zamierzał pozwalać mu przekraczać.
– Prorok, jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie ugryźć, to naprawdę przyniosę pieprzone kleszcze z centrum medycznego – powiedział wściekle. Prorok, będący już na granicy orgazmu, przez moment patrzył na niego w oszołomieniu, jakby nie mógł uwierzyć, co właśnie się stało. – Dokończ i szczerze sobie porozmawiamy, a jeśli poczuję dziś twoje zęby gdziekolwiek na swojej skórze chociaż przez moment, to przysięgam, będziesz je zbierał po całej sypialni. Pocałuj mnie i bądź delikatny, do jasnej cholery, bo nie ręczę za siebie – zażądał, po czym przywarł do jego ust i chociaż to było jednoznacznie podłe, czuł złośliwą satysfakcję, że Prorok wydawał się przestraszony jego wybuchem i stał się aż nadmiernie delikatny.
Gdy doszedł w jego ciele, Thace wciąż był podniecony i wściekły jednocześnie i niemal odepchnął od siebie Proroka, by wyjść stąd z całą godnością na jaką było go stać. Tyle że gdy dostrzegł w jego oczach poczucie winy i lęk, wziął głęboki oddech i zacisnął zęby. Pozwalał się pieścić, czuł na sobie jego drżącą dłoń i teraz już delikatne usta na szyi i szczęce. Prorok z całą pewnością zdawał sobie sprawę, że przesadził i Thace niemal zaczął mu wybaczać, tym bardziej że przecież zależało mu na poukładaniu ich nagle kruchej relacji…
Potem jednak pomyślał o wszystkich błędach, jakie popełniał Prorok. O ostatnim tygodniu, gdy go ignorował z powodu nieuzasadnionej zazdrości. O tym, że ranił go i przepraszał, że chociaż jakiś czas wszystko było dobrze, to tak, jak mówił Kolivanowi, pewnie zrani go fizycznie i emocjonalnie jeszcze nie raz i będą się kłócić o całe mnóstwo rzeczy. Prorok wpatrywał się w niego przepraszająco i niezbyt udolnie próbował pieścić i był to jeden z momentów, gdy czuł do niego politowanie. Przypomniał sobie, co dla niego robił, wymioty w symulatorze, strach, uczenie się rzeczy, które ani trochę go nie interesowały, by zdobyć pozycję, której nigdy nie chciał… Wątpił, czy Kolivan by to pochwalał, ale w tej chwili potrzebował poczucia kontroli nad całą sytuacją i swoim życiem chociaż na chwilę; choćby miała być złudna i choćby to miało zniszczyć jego relację z komandorem, dzięki której tak wiele osiągnął jako szpieg.
– Prorok, zrób to inaczej.
– Co masz na…
– Wykorzystaj te swoje usta do czegoś innego niż gryzienie mnie za każdym razem, gdy trochę się zapomnisz. Biorąc pod uwagę jak bardzo uwielbiasz ich używać, gdy uprawiamy seks, naprawdę dziwi mnie, że jeszcze nie próbowałeś się dobrać również do mojego krocza – odparł, wpatrując się w jego twarz, w której poczucie winy zmieniło się w wyraz zdezorientowania a potem strach i skrępowanie.
– Thace, ja… – zaczął cichym, niepewnym głosem. – Ja nigdy nie…
– Serio? No popatrz, sam bym się nie domyślił – powiedział ironicznie; wciąż zbyt wściekły, by w porę ugryźć się w język. – Bo widzisz? Ja nigdy nie robiłem w symulatorze misji bojowej i cholernie mnie to przerażało, a mimo to zacząłem to trenować. Wczoraj myślałem, że tam umrę chociaż przecież wiedziałem, że to tylko symulacja. Zajmij się mną. Teraz.
– Ale…
– Robimy w łóżku wszystko, czego chcesz, a jedyne czego JA to tej pory oczekiwałem, to żebyś mnie nie gryzł i uważał na szpony. Ja chcę tego.
– Mam ostre zęby, w ten sposób tym bardziej zrobię ci krzywdę…! – wydusił, na co Thace uniósł brwi.
– Tylko o to chodzi?
– Między innymi – wymamrotał, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy.
– Pochlebiasz mi, ale znacznie przeceniasz mój rozmiar. Masz na tyle szeroko rozstawione kły, że przy minimalnej ostrożności nie zraniłbyś nimi podczas seksu oralnego absolutnie żadnego Galrana, a twoje siekacze są drobniejsze i dużo mniej ostre od moich – powiedział oschle, jednak Prorok, zamiast się uspokoić, wydawał się tym bardziej niepewny i przestraszony. – Chodzi tylko o to, czy coś jeszcze?
– Skompromituję się. Nie umiem… nawet nie wiem jak…
– Tak jak ja się skompromitowałem w symulatorach i jak powiesz mi, że boisz się, że się porzygasz, to dla twojej informacji: ja tam rzygam za każdym razem. Nigdy się nie nauczysz, jeśli nawet nie spróbujesz. Mam cię tego nauczyć? – spytał wprost. – Zazwyczaj robiłem to z hybrydami, ale jak nie będziesz się szarpał i…
– Nie. Nie ma mowy. Nie waż się zbliżać tam z zębami! – wyrzucił z siebie przerażonym tonem. Thace znieruchomiał, zaskoczony aż tak głośnym protestem i ewidentną paniką w głosie Proroka i natychmiast poczuł wstyd, że zachowywał się paskudnie, że ironicznie wytykał mu brak doświadczenia; że namawiał go na coś, na co ten nie był gotowy i nie miał ochoty. Tak, był na niego wściekły, ale nie miał prawa czegokolwiek na nim wymuszać a wcale nie chciał, by Prorok bał się go w łóżku; miał już zacząć przepraszać, że w ogóle powiedział coś takiego, kiedy mężczyzna niespodziewanie odezwał się ponownie. – Nie śmiej się, gdy zrobię coś głupiego. Nie chcę byś myślał, że jestem żałosny.
– Prorok… boisz się, że bym się śmiał…? – wydusił zszokowany. – To o to chodzi…?
– W tej kwestii. Tak. I w wielu innych. Które można robić w łóżku a których nie umiem robić i boję się spróbować, żeby się nie zbłaźnić… boję się pytać, żebyś nie uznał, że coś jest ze mną nie tak. Nie pytaj o to. Jest ich całe mnóstwo. A to… – przełknął ślinę i zamknął oczy, chyba nie będąc w stanie znieść natarczywego spojrzenia Thace’a – tak, wyobrażałem to sobie. Że zaspokajam cię w taki sposób. Tyle że aktorzy, którzy są Galra, jakoś nigdy nie robią tego w nawet najbardziej wyuzdanej pornografii, chyba że ma się tam pojawić mnóstwo krwi i… – zająknął się, a Thace musiał powstrzymać się przed zapytaniem go, co za bzdury oglądał, że nigdy nie trafił na normalny seks oralny, który, oczywiście, nie był najbardziej typową rzeczą jaka występowała w pornografii z udziałem Galran, zwłaszcza u aktorów z najbardziej wydatnym i ostrym uzębieniem, ale nie był czymś zupełnie niespotykanym. A Thace’owi nigdy nie przyszłoby nawet do głowy, że ktoś może uważać to za nienormalne. – Nie odważyłem się… zaproponować, że mógłbym… Nie chcę, żebyś uważał mnie za nieudolnego i w dodatku za zboczeńca.
– To nie jest zboczone… Sam tego chciałem. Naprawdę chciałbyś spróbować? – spytał ostrożnie. – Widzę, że się obawiasz. Rozumiem. Niepotrzebnie to powiedziałem… nie powinienem proponować ci w łóżku czegokolwiek w taki sposób. Wiesz, że niczego nie musisz robić? I że jak ci się nie spodoba, to po prostu damy sobie spokój? W porządku…? – spytał i niepewnie pogładził go po ramieniu, gdy Prorok skulił się w sobie. – Chodź do mnie… przytul mnie i na dziś wystarczy – dodał, po czym spróbował go objąć, lecz Prorok podciągnął się na ramionach i spojrzał w jego twarz z nagłą determinacją w oczach.
– Nie śmiej się ze mnie. Możesz mną sterować, pokazywać, co mam robić… albo po prostu powiedz, jak będę do niczego… tylko proszę… nie śmiej się – powiedział, po czym pochylił się nad nim, oparł łokciem o pościel i bez chwili wahania wziął go w usta, od razu zbyt głęboko i natychmiast zakrztusił; zakasłał kilkakrotnie i spróbował ponownie, tym razem ostrożniej i wolniej.
Thace wpatrywał się w niego jakiś czas nie będąc w stanie nawet drgnąć z powodu szoku, że Prorok jednak się za to zabrał… że naprawdę miał ochotę zaspokoić go ustami, że najwyraźniej myślał o tym od dawna i teraz był jednocześnie zawstydzony i podekscytowany, że się na to zdecydował; jego skronie i czoło pociemniały a włosy uniosły się lekko, podczas gdy uszy były lekko skulone. Wciąż był niepewny tego, co robi, wciąż co jakiś czas tracił oddech lub krztusił się i zamiast przestać, zabierał się za niego z tym większą determinacją.
– Oprzyj się tak, by było ci wygodnie… i unieś się trochę – szepnął Thace, wsuwając palce w jego włosy nad karkiem, a potem lekko przekręcił głowę Proroka, który natychmiast poddał się jego dłoni, co w łóżku zdarzało się raczej rzadko, bo dotąd zdecydowanie wolał dominować. Jego uszy skuliły się jeszcze bardziej, gdy zaczął ostrożnie i bez wprawy ssać; nawet gdyby tego nie powiedział na głos, było jasne, że zaspokajał on kogoś ustami po raz pierwszy w życiu i nie radził sobie z tym najlepiej… ale chciał tego, w końcu odważył się wyznać, że ma ochotę spróbować czegoś co – jak sam twierdził – uważał za nienormalne i od dawna wstydził się, że w ogóle przyszło mu do głowy i dodatkowo miał pewne zupełnie nieuzasadnione obawy. A przy nim to zrobił i bez względu na to, jak był nieporadny, dawało to Thace’owi większą przyjemność niż nawet fantastyczny, ale przypadkowy seks. Było w tym coś nowego i słodkiego, jak we wszystkich momentach, gdy stawali się sobie bliżsi, jak siłowali się lub wygłupiali w łóżku i jak Prorok, z pewnymi oporami, dawał się zachęcić, by uprawiali seks w innej niż dotąd pozycji i był tym tak zachwycony, że kolejne dni domagał się tylko tej. W tym zaś momencie Thace czuł, że w najbliższym czasie, gdy już przełamał bariery i oswoi się ze swoim wstydem i niepewnością, Prorok będzie domagał się właśnie tego.
Początkowo zaskoczyła go jego determinacja, teraz cieszył się jego podekscytowaniem i chociaż ogromny udział miał w tym fakt, że Prorok w końcu przyznał się do jakichś swoich fantazji i postanowił je zrealizować, Thace był coraz bardziej podniecony. Wpatrywał się w tkwiącego między jego nogami mężczyznę, trzymał jedną dłoń na jego karku i czasem łagodnie sterował nim, gdy dostrzegał, że Prorok przez swój brak wprawy i pewnie również nerwy zaczyna tracić oddech; drugą zaś gładził jego włosy i wciąż skulone uszy. Było mu dobrze… inaczej niż zwykle, ale jednoznacznie dobrze i nie potrafił powstrzymać westchnień i jęków przyjemności.
– Nie musisz… – szepnął w pewnym momencie, a wówczas Prorok spojrzał na niego po raz pierwszy od paru minut i samo to sprawiło, że Thace poczuł, jak zalewa go fala przyjemności. Moment później komandor chwycił go za biodro, by przytrzymać go w miejscu i chociaż wbił szpony w jego skórę, ten jeden raz jednak mu to nie przeszkadzało; potem zaś Prorok zaczął ssać go jeszcze bardziej zapamiętale, jego uszy uniosły się i jak wcześniej wciąż się czegoś obawiał, tak to krótkie stwierdzenie sprawiło, że porzucił resztkę wątpliwości.
Gdy Thace doszedł w jego ustach, Prorok zakrztusił się i parę chwil wisiał nad nim, drżąc i co jakiś czas pokasłując, a potem podźwignął się na ramionach, przycisnął go do łóżka i zaczął całować i ocierać się o niego biodrami, ponownie podniecony. Był namiętny, był roztrzęsiony i równie jak Thace zszokowany tym, co zrobił. Pocałunki już dawno stały się czymś, w czym nabrał wprawy, ale tym razem pierwszy raz od tygodni był na tyle podekscytowany i rozedrgany, że dwukrotnie zaczepił dolnymi kłami o jego wargę. Thace przyciągnął go do siebie mocniej, sięgnął między jego nogi i doprowadził go do końca w parę chwil – przypuszczał, że Prorok szczytowałby nawet, gdyby w ogóle go nie dotknął.
Spojrzeli na siebie, któryś z nich wymamrotał, że muszą to powtórzyć, a Prorok mocno wtulił się w ciało Thace’a, gdy tylko ten wyciągnął do niego ręce. Powinien coś powiedzieć i wiedział o tym, ale nie miał pojęcia, jak zacząć i jakiś czas gładził go tylko po włosach i plecach, aby ten trochę się uspokoił. Zwykle nie miał aż takich problemów, by prowadzić z kimś zwyczajną konwersację zaraz po seksie, ale teraz naprawdę nie potrafił zacząć, tym bardziej że wiedział, że to, co właśnie zaszło, to wierzchołek jakiejś ogromnej góry lodowej i że cokolwiek powie… że po prostu musi uważać na słowa, bo Prorok znów wydawał się roztrzęsiony i przestraszony, mimo tego chwilowego zrywu i pewności siebie.
– Przyniesiesz jakiś alkohol? Nie jestem w stanie rozmawiać o tym na trzeźwo – stwierdził w pewnym momencie Prorok i rozluźnił uścisk, ponownie mając zaciśnięte powieki i skulone ze wstydu uszy.
Thace wyplątał się z pościeli, poszedł do salonu i nie patrząc nawet na etykiety, chwycił jakąś otwartą butelkę oraz dwa kieliszki. Nalał alkoholu do obu i odstawił je na stolik nocny, po czym usiadł przy wciąż lekko skulonym Proroku. Nie miał pojęcia, co sądzić, był pewien, że mężczyźnie podobało się to, co zrobili i nie do końca potrafił zrozumieć, dlaczego wciąż był aż tak skrępowany czymś, co sprawiło przyjemność im obu. Tak, rozumiał, że było to dla niego nowe i w trakcie również krępujące, że obawiał się w ogóle spróbować, skoro miał jakieś dziwaczne postrzeganie seksu oralnego i niesłusznie sądził, że to coś wybitnie wyuzdanego i nienormalny fetysz… ale skoro już to zrobił i mu się podobało, był w tym na tyle dobry na ile było to możliwe za pierwszym razem i widział, że Thace’owi również sprawiło to przyjemność… w czym właściwie był problem…?
– Prorok… wszystko w porządku…? – spytał wreszcie, kiedy mężczyzna podniósł się do pozycji siedzącej i, wciąż nie będąc w stanie na niego spojrzeć, szybko opróżnił kieliszek.
– Nigdy dotąd nawet nie spróbowałem… – odparł Prorok, wpatrując się w swoje dłonie. – Straciłem tyle czasu. Nie było czego się obawiać. Jestem tchórzliwym, żałosnym idiotą. Robiłeś to wcześniej z całą pewnością i nie wiem, jak mogłeś… – zająknął się i nalał sobie kolejną porcję alkoholu. – Jak mogłeś przez dwa miesiące mi tego nie zaproponować…! – wykrzyknął nagle. – Wiedząc, jakie to… jakie to… – ponownie urwał i po raz pierwszy od paru minut odważył się na niego spojrzeć.
– Więc… podobało ci się. I… wiesz już, że to… że nie ma w tym nic strasznego…? Ani złego? – odezwał się ostrożnie Thace.
– To była jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie ci zrobiłem – odparł natychmiast. – Wydawałeś z siebie tak cudowne dźwięki… nigdy wcześniej takich nie słyszałem. Powiedz, że było ci dobrze i że to powtórzymy.
– Serio? Wątpiłeś, że może bym nie chciał? Zdecydowanie to powtórzymy – zaśmiał się z pewną ulgą, że Prorok jednak nie zaczął żałować. Pogładził go po policzku, a potem krótko pocałował.
– Poprawię się… Obiecuję że się poprawię. Podrapałem ci udo, chociaż wiem, jak tego nie lubisz. W dolnej szufladzie mam maść na otarcia… Pewnie wszystkie twoje śliczne, nieletnie hybrydy robiły to lepiej – wymamrotał Prorok, ale nie było w tym żalu czy oznaki, że ma z tego powodu kompleksy. Stwierdzał fakt, popatrzył na Thace’a i chyba po raz pierwszy to, że czegoś nie potrafił, wstydził się nie był pewny, czy nie zrobił czegoś nie tak, nie sprawiało, że czuł się ze sobą źle i zaczynał wycofywać.
– Był dorosły – skorygował go bezwiednie. – I nie, większość nie robiła. Niektórzy mieli zbyt ostre zęby. Ostrzejsze niż Galra. A innych to po prostu nie kręciło. Cieszę się, że ty chciałeś. Byłeś cudowny. Wiesz o tym, prawda…? – spytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi; nie za bardzo wiedział, jak ubrać w słowa to, że chociaż inni może i mieli lepszą technikę, to fakt, że Prorok przełamywał swoje bariery, dla niego, naprawdę dużo znaczył i że samo to sprawiło, że było mu tak dobrze, że było lepiej niż z kimkolwiek innym. – Czy na pewno… wszystko w porządku…? – spytał, gdy Prorok ponownie uzupełnił kieliszek; był jednocześnie podekscytowany, zawstydzony i rozanielony i było jasne, że niczego nie żałował, ale po prostu musiał dopytać, czy czasem nie było w tym czegoś, czego nie dostrzegł. – Jeśli jest coś, co chcesz mi powiedzieć… Widzę, że chcesz i że nie wiesz, jak zacząć, a ja nawet nie wiem o co pytać.
– Całe mnóstwo rzeczy. Ale na razie jedyne o czym myślę, to że podobałoby mi się bardziej, gdybym przez cały czas tak cholernie się nie bał, że jak zacznę się krztusić, to nagle zacisnę szczękę i będę cię musiał zabrać do centrum medycznego z zakrwawionym kroczem. Możesz sobie mówić, że mam szeroko rozstawione kły, ale i tak przeszkadzały prawie cały czas. Niebiosa… co niby miałbym powiedzieć medykowi? Przecież od razu by zobaczył ślad zębów. Nie mamy yuppera ani żadnego podobnego zwierzaka, by wmówić komuś w centrum medycznym, że cię zaatakował – powiedział Prorok zupełnie poważnie, a potem spojrzeli na siebie i po raz pierwszy tego wieczoru jednocześnie parsknęli śmiechem.
– Wiesz… Ja jakoś nie zauważyłem, żeby przeszkadzały – oznajmił z nutką rozbawienia i bezwiednie zerknął na kieliszek Proroka, który ten przysunął do ust ponownie, podczas gdy on swojego nawet nie tknął. – Prorok…
– Nie upijam się, tylko świętuję. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Nie zrozumiesz, a ja nie potrafię tego wyjaśnić – oznajmił i napił się jeszcze trochę. – W porządku. Upijam się. Chcę porozmawiać. Na trzeźwo za bardzo będę się wstydził… zadać pytania. Pewnie powinienem…? – rzucił a potem uniósł rękę i wykonał przed jednym z czujników szybki gest, by odrobinę przygasić światło i rzucił Thace’owi krótkie, niepewne spojrzenie i ponownie spuścił wzrok. – Nie wiem, jak zacząć. Ale tak, chcę porozmawiać, więc nie mów, żebyśmy poszli spać i na dziś dali sobie spokój.
– Spokojnie… – powiedział i pogładził go po ramieniu. Miał ochotę stwierdzić, że nie muszą o tym rozmawiać i pójść spać, ale czuł, że podobny moment, gdy Prorok będzie chciał szczerości, nieprędko się powtórzy… może nawet nigdy więcej się nie zdarzyć, jeśli teraz utnie dyskusję. – Czy… chcesz wiedzieć coś konkretnego? – spytał i dał Prorokowi parę chwil, lecz ten tylko wpatrywał się w kieliszek, a jego uszy ponownie zaczęły kulić się w wyrazie zawstydzenia. – A mniej konkretnego…?
– Może najpierw zacznę od czegoś prostszego – oznajmił w końcu. – Wiem, że powiedziałeś to w złości, ale nie chcę, byś sądził… Nie, Vhinku ani trochę mnie nie pociąga. I nie chcę w łóżku ani jego ani żadnego innego faceta poza tobą. Nigdy mnie to nie interesowało i jestem całkowicie pewien, że nigdy nie będzie interesować.
– Przepraszam, że…
– Nie przepraszaj. To ja zachowywałem się jak dureń i miałeś prawo się wściec. Musiałem to powiedzieć… uściślić. Nie chcę, byś sądził… – urwał i ostatecznie nie dokończył zdania, a potem westchnął i zagapił się w kieliszek, z którego znów upił spory łyk. – Powiedziałeś, że zwykle robiłeś to hybrydom. Dlaczego?
– Jak bardzo mam być graficzny…?
– Na tyle, bym zrozumiał o co chodzi, ale nie spalił się ze wstydu i nie uznał, że czas zagrzebać się w pościeli i nigdy więcej nie poruszyć tego tematu.
– Bo zazwyczaj sypiałem z drobniejszymi ode mnie facetami, a hybrydy i obcy zwykle tacy są. I mają też proporcjonalnie mniejsze…
– Tego nie musisz mi opisywać – przerwał mu natychmiast, a Thace zdusił parsknięcie śmiechem, dostrzegając, że Prorok znów robi się skrępowany.
– Było z nimi łatwiej, wygodniej i bezpieczniej – odparł. – I tak naprawdę wcale nie mam jakichś wielkich doświadczeń jako aktywna strona. Mam ostre nie tylko kły, ale też siekacze. Gdy ktoś był ode mnie słabszy, mogłem go unieruchomić, nie martwić się, że szarpnie się w nieodpowiednim momencie i wszystkim się zająć. Galra często mieli wątpliwości i wielu nie chciało próbować w żadnej konfiguracji, bo mieli złe doświadczenia, które faktycznie kończyły się w szpitalu. Kiedyś nawet mój kochanek, który wydawał się chcieć spróbować wszystkiego, zaprotestował, bo bał się, że go nieopatrznie wykastruję i w pewnym sensie to rozumiem.
– Ten z DX-930?
– Inny. Ten, o którym mówię, był Galra, więc kwestia wygody z mniejszego rozmiaru nie wchodziła w grę. Naprawdę chcesz wiedzieć? Słuchać o nich? – spytał niepewni, nie chcąc w tym momencie zrywać tej nagłej nici porozumienia, biorąc pod uwagę jak zazdrosny bywał Prorok. Nie do końca też wiedział, jak z nim postępować, gdy zbyt szybko popijał alkohol i wypytywał go o rzeczy, o które zazwyczaj pytać nie miał odwagi, zaś Thace czuł, że może wcale nie chcieć tego wiedzieć.
– Może gdybym o tym posłuchał, przynajmniej czegoś bym się dowiedział. Co lubisz. Z jakimi facetami się spotykałeś… – zaciął się na chwilę. – Gdy się poznaliśmy, tak ciężko było coś z ciebie wyciągnąć. A seks to jedyna kwestia, gdzie niczego nie próbowałem wyciągać, nawet gdy się do siebie zbliżyliśmy, chociaż wiem przecież, że w przeciwieństwie do mnie masz jakieś doświadczenie. Niejednokrotnie próbowałeś mi wmawiać, że jesteś kiepski w kontaktach międzyludzkich i małomówny oraz skryty, a z półsłówek dało się wyczuć, że miałeś całkiem sporą listę kochanków na jedną noc i takich, z którymi spotykałeś się względnie regularnie… i że nie miałeś z tym żadnego problemu. To, że jesteś przystojny i młody zapewne bardzo ułatwia ci zadanie. Nie lubię o tym mówić. Dlatego nie pytałem. Powinienem, prawda? – spytał, zerkając na niego niepewnie.
– Wypytywać mnie o dawnych kochanków, niekoniecznie. Ale rozmawiać o tym, co my byśmy mogli robić, zdecydowanie powinniśmy.
– To dla mnie… trudne.
– Zdołałem się zorientować – westchnął i lekko pogładził go po udzie, uśmiechając się, gdy Prorok objął jego dłoń palcami.
– Nadal jest. Wątpię, czy prędko się poprawi. Dla ciebie to takie proste, a dla mnie nie. Czuję się tu czasem jak kompletny idiota… Niczego nie potrafię. Nigdy nie byłem w prawdziwej relacji. To znaczy… nie z kimś, z kim chciałem być. Gdy byłem jeszcze młody próbowałem spotykać się z kobietami… z dwiema się nawet umawiałem jakiś czas, ale to było… to było żałosne – wykrztusił, mocniej zaciskając palce na dłoni Thace’a i wpatrując się w swoje kolana. – Szukałem sam sobie wytłumaczeń, dlaczego… dlaczego to po prostu nie działa i często nie byłem nawet w stanie… czegokolwiek zdziałać. One pytały, o co chodzi, irytowały się, że nie potrafię tego wyjaśnić, a ja wściekałem się i stresowałem, że w ogóle pytają. Współczuję im. Nie zasługiwały na to, by znosić moje wybuchy. Wtedy jeszcze nie dopuszczałem do świadomości, jakie były prawdziwe powody… Nie chciałem w to uwierzyć, a potem długo nie mogłem się pogodzić ze swoją orientacją. Byłem już oficerem i wiedziałem, że to zrujnuje mi karierę, jeśli wyjdzie na jaw. Nie sądziłem, że gdziekolwiek poza wojskiem znajdę pracę. Oczywiście… – urwał i zaśmiał się nerwowo. – W końcu jednak odważyłem się pójść do klubu… gdy moi rodzice już nie żyli i gdy poczułem się wolny przynajmniej od ich nierealnych oczekiwań… ale podrywanie innych mężczyzn… to naprawdę mi nie wychodziło. Cały czas bałem się, że ktoś mnie rozpozna. Nie mogłem nic o sobie powiedzieć. Nie miałem doświadczeń i nawet nie wiedziałem, co lubię. Jak niby miałem z nimi rozmawiać…? – wyrzucił z siebie i zamilkł na dłuższą chwilę. – Tak, na samym początku, gdy byłem jeszcze młody, parę razy coś udało mi się… jednak coś zdziałać i kogoś poderwać, ale zwykle wracałem z klubu sam, bo po prostu nie umiałem do nikogo się odezwać albo reagowałem tak idiotycznie, że tylko wszystkich odstraszałem. Udawało mi się tylko gdy trafiłem na kogoś łagodnego, uległego, raczej gadatliwego, kto prowadził za mnie flirt i takiego, który miał na tyle niskie wymagania, że nie odstraszyło go, że nie potrafiłem zrobić więcej niż zapłacić za drinka i pokój. Tyle że… te moje żałosne i zazwyczaj nieudane próby zorganizowania sobie jednorazowych przygód… to było możliwe tylko w czasie, gdy byłem jeszcze porucznikiem, bo kiedy otrzymałem nominację na podkomandora w Sektorze Centralnym, wiedziałem, że szukanie kogoś w ten sposób… że to już koniec anonimowości, tym bardziej że komandor Ranto wypychała mnie do mediów i w Achtelach, które podlegały pod moją flotę, byłem pewnie bardziej rozpoznawalny niż jestem obecnie jako dowódca całego Sektora. To… – zająknął się. – Thace, czy ty w ogóle chcesz słuchać tych moich płaczliwych żalów…?
– Wielu tych rzeczy już się domyśliłem. I częściowo mi o tym mówiłeś – powiedział, przysuwając się do niego odrobinę. – Jeśli chcesz mi o tym powiedzieć, to cię wysłucham. Jeśli coś jest dla ciebie trudne czy krępujące… to pewnie dobrze bym o tym wiedzieć, po prostu, aby cię nie skrzywdzić. Ale nie zamierzam zmuszać cię do zwierzeń.
– Nie skrzywdzisz, czego byś nie zrobił. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że czasem jest mi przy tobie wstyd, gdy nagle nieruchomiejesz, patrzysz w przestrzeń i na niebiosa, przecież widzę, że nie jest ci dobrze albo nie tak dobrze, jak mogłoby być, ale nie potrafię nawet zapytać, co powinienem robić…!
– Chcesz bym ci mówił, co masz robić?
– Obawiam się, że jak zaczniesz mną dyrygować, to będę tylko czuł tym większą frustrację – westchnął Prorok. – Ale tak, pewnie czasem powinieneś. Na pewno chcesz o tym słuchać…? – upewnił się ponownie.
– Nie byłeś z nikim odkąd przeniosłeś się do Sektora Centralnego? – spytał Thace, bo chociaż wiedział, że Prorok nie sypiał z nikim od dawna, to nie przypuszczał że od stu dwudziestu lat.
– Z nikim poznanym w klubie. Myślałem o tym… Ale wtedy już bym się na to nie odważył – powiedział i zagryzł wargi, zbierając myśli. – Odkąd się tu przeniosłem, brałem co jakiś czas dwa dni urlopu by polecieć na planetę znacznie oddaloną od Bazy Głównej czy miejsca stacjonowania mojej floty i jedyną opcją była bezpieczna aplikacja, przez którą płaciłem za seks i z góry ustalałem warunki, bo na poznawanie kogoś chętnego uznałem, że jest już za późno i być może nawet się z tym pogodziłem. Mieli mieć zakryte oczy, być cicho i niczego nie komentować… nie pytać. Wolałam, żeby mnie nie dotykali. Sam się wszystkim zajmowałem. Robiłem to raz na kilka miesięcy, czasem lat… z biegiem czasu coraz rzadziej, bo też zacząłem się bać. Zazwyczaj z hybrydami, bo niewielu Galran trudni się w Sektorze Centralnym prostytucją. Średnio mnie pociągali, ale i tak znacznie bardziej niż kobiety – powiedział i zamilkł na jakiś czas. Upił spory łyk alkoholu. – Zdarzało mi się polecieć gdzieś i jednak odwołać w ostatniej chwili spotkanie, gdy uznałem, że miejsce wcale nie jest tak bezpieczne jak mi się wydawało. Popadałem w paranoję i nasilała się z każdym kolejnym razem, zwłaszcza że coraz rzadziej zbierałem się w ogóle na odwagę, by sobie to zorganizować. Nie chcę… nie chcę o tym mówić, o szczegółach, a całym tamtym okresie… Ale ostatni raz byłem z kimś trzydzieści pięć lata temu. Od tamtej pory ani razu nie odważyłem się zamówić prostytutki. Ani nikogo już nie szukałem. Ostatni raz byłem z facetem w czasach, kiedy byłeś jeszcze studentem. A teraz jesteś ty i przez dwa miesiące uprawiałem seks więcej razy niż przez ponad dwieście lat życia. Przez tydzień robiliśmy to czasem więcej razy, niż gdybym miał policzyć tylko to, co w przeszłości ogóle sprawiło mi przyjemność. Przy tak żałosnych doświadczeniach… ja po prostu nie umiem o tym rozmawiać, bo jedyne, z czym mi się kojarzą rozmowy o seksie, to zawiedzione spojrzenia tych dwóch nieszczęsnych kobiet, które być może sądziły, że to z nimi coś było nie tak. Niedługo skończę dwieście dwadzieścia dwa lata, a nic nie potrafię. Przez całe życie byłem sam i dawno temu przestałem wierzyć, że kiedykolwiek się to zmieni. Jeśli nam się nie uda, nigdy już z nikim nie będę… po prostu nie odważę się ponownie spróbować. I gdy myślę o tym wszystkim, to nie mogę zrozumieć, dlaczego w ogóle tu jesteś. Mógłbyś mieć każdego, kto choćby przez moment myślał o seksie z mężczyzną. Dlatego jestem zazdrosny o Vhinku. Bo wiem, że o tym myślał i że… że gdybyś tylko chciał…
– Ale nie chciałem i chociaż był obok i tak, to może i byłoby wygodne, to od samego początku pociągałeś mnie ty, a nie on – powiedział, zszokowany, że doświadczenia Proroka… spodziewał się, że nie było u niego istotnych relacji, ale chyba nie tego, że cokolwiek się działo w jego życiu w tej kwestii, wspomnienia były aż tak gorzkie. I czuł, że wydarzyło się coś więcej i że Prorok może kiedyś o tym mu powie, ale to nie był właściwy moment, by go nakłaniać do dalszych zwierzeń. – Przykro mi… że tyle czasu byłeś samotny. Między nami… nie zaczęło się tak jak powinno. Źle cię oceniałem, bo po prostu cię nie rozumiałem. Denerwowałem się czasem i dobrze o tym wiesz. I wiesz też, że czasem mnie wkurzasz… ale gdy już wiem… będę bardziej wyrozumiały. Jesteś cudowny i nie chcę nikogo innego – powiedział i objął go mocno.
– Jest mi tak strasznie głupio… – szepnął Prorok, mocniej wtulając się w jego ramiona. – Przepraszam. Zasługujesz na kogoś lepszego. Kto nie jest aż tak skrzywiony. Kto potrafiłby cię uszczęśliwić, kto nie miałby oporów by robić rzeczy, które sprawiają ci przyjemność i z kim byłoby ci dobrze i…
– Nie wygaduj głupot – przerwał mu Thace, czując, jak coś go ściska w środku. – Jeśli coś miałoby cię odrzucać, to nie będzie przyjemne dla mnie. A jeśli coś cię krępuje, nie podoba ci się, masz wątpliwości, jeśli jest cokolwiek, czego nie jesteś pewny… chcę to wiedzieć. A jeśli czegokolwiek chcesz spróbować, pamiętaj po prostu, że możesz mi powiedzieć. Najwyżej odmówię. Albo zaproponuję coś innego. Nie wyśmieję cię.
– Uwierz mi… Naprawdę chciałbym umieć otworzyć się i po prostu próbować… tyle że nie potrafię nawet zacząć… Gdybyś dziś nie zaproponował mi… – zająknął się. – Sam nigdy bym się nie odważył o tym wspomnieć.
– Więc mogę proponować ci różne rzeczy strzelając na oślep. Albo bez pytania coś zacząć, czego jeszcze nie robiliśmy i patrzeć, czy ci się podoba, czy nie – powiedział, lecz sądząc po tym, jak Prorok wydawał się skrępowany samą sugestią, czuł, że tego wieczoru ani w najbliższym raczej nie odważy się na więcej… wcale nie był też pewny, czy mężczyzna chciałby próbować nowych rzeczy, jeśli to Thace miałby wciąż wychodzić z inicjatywą.
– Kiedyś… nie dzisiaj. Starczy mi wrażeń. I upokorzenia – westchnął Prorok z pewną rezygnacją. – Zresztą… nawet nie wiedziałbym, o co jeszcze pytać. Ale też na myśl, że zaraz zamilkniemy, robi mi się słabo. Powiedz mi coś… cokolwiek. Coś zabawnego. Co sprawi, że przestanę się dusić z zażenowania. Podobało mi się…! – zastrzegł natychmiast, gdy Thace spojrzał na niego z niepokojem. – Po prostu nie czuję się dobrze mówiąc o tym. Wolę cię słuchać. Opowiedz mi coś. Coś ważnego. Zabawnego. Coś, czego się nie spodziewam.
Thace jakiś czas milczał. Przypomniały mu się momenty, gdy jakiś przelotny kochanek dla zachowania pozorów prosił, by coś o sobie powiedział, chociaż to było tylko wypełnienie czasu pomiędzy momentem, gdy się spotkali a tym, gdy poszli do łóżka. Gdyby Thace był z dowolnym innym nowym kochankiem, mógłby zaśmiać się i rzucić komentarzem w rodzaju nie zaprosiłeś mnie nawet na randkę, a już chcesz, bym zdradzał swoje sekrety? Jednak nie wyobrażał sobie, że mógłby powiedzieć to tutaj. Milczał być może trochę zbyt długo, nie potrafiąc wymyślić niczego, co nadawałoby się do opowiedzenia w ramach zabawnej historyjki czy zwierzenia z czegoś istotnego. Najważniejsza część jego życia musiała pozostać sekretem. Nie mógł zdradzić swoich pragnień ani motywacji, każdy etap jego życia w taki czy inny sposób powiązany był z faktem, że ponad czterdzieści lat temu lat temu dołączył do Ostrza Marmory. I przez jedną krótką chwilę zastanawiał się, jak Prorok zareagowałby teraz na słowa jestem szpiegiem rebelianckiej organizacji, która powstała niedługo po tym, jak Zarkon oszalał na skutek kontaktu z czystą kwintesencją. Pewnie uznałby to za obrazoburczy żart, który jest całkowicie nie na miejscu i wcale nie uznałby, że to śmieszne. Wziął głęboki oddech, bo cisza trwała zbyt długo, a gdy wystarczająco się wysilił, parę zabawnych historii był w stanie z siebie wykrzesać, chociaż wiele go to kosztowało.
– Spotykałem się kiedyś z początkującym medykiem, który zaczynał dodatkową specjalizację w zakresie chirurgii szczękowej. To nie było nic poważnego. Widywaliśmy się raz na dwa tygodnie przez parę miesięcy. Na fali chęci do eksperymentów, pozwoliłem, żeby stępił mi wszystkie górne zęby, bo przecież to tylko ewolucyjna pozostałość po czasach, gdy Galranie byli rasą głównie mięsożerną i to zazwyczaj prosty, bezbolesny i krótkotrwały zabieg estetyczny… ale nie dość, że wyglądałem jak dureń, to kły boleśnie mi odrastały przez kolejne parę miesięcy i musiałem się żywić wyłącznie płynnymi odżywkami. Dostałem też ciężkiego stanu zapalnego i jedna z naszych randek z sypialni musiała przenieść się do jego gabinetu. Moja górna lewa czwórka jest sztuczna, bo musiał ją usunąć i po zaleczeniu stanu zapalnego wstawić implant. W moich aktach medycznych znajdziesz dziesięć dni zwolnienia lekarskiego sprzed dwudziestu pięciu lat. To właśnie był powód – powiedział i zerknął niepewnie na Proroka, który teraz wpatrywał się w jego usta, jakby sądził, że może dojrzy jakiekolwiek ślady po tamtym eksperymencie. Nie miał pojęcia, czy mężczyzna jest bardziej rozbawiony, zszokowany czy zazdrosny.
– Możesz… opowiedzieć mi o czymś jeszcze…? – powiedział jednak Prorok po chwili i ku zdumieniu Thace’a, w jego głosie było raczej zainteresowanie niż cokolwiek innego. – Czy naprawdę niektórzy to robią? Tępią sobie zęby, żeby było im wygodniej w łóżku…?
– Niektórzy, tak. Ale w sumie niewiele osób. Spotkałem może kilkoro… i raczej robili to, gdy poza wygodą w łóżku dochodziły inne względy praktyczne. Ale oczywiście niektórzy robią to wyłącznie dla seksu… czy w ramach fetyszu. Nie mam pewności – odparł, przyglądając mu się i próbując coś wyczytać z jego twarzy.
– Fetyszu…? Jak można mieć fetysz na tępe zęby…? – wydusił Prorok, a Thace, chociaż naprawdę nie zamierzał się z niego śmiać, parsknął cicho i gdy mężczyzna spojrzał na niego z wyrzutem, wyciągnął do niego rękę i lekko postukałam czubkiem paznokcia w jego dolną wargę, tuż pod jednym z wydatnych kłów.
– Dlatego. Bałeś się, że coś mi zrobisz i nie chciałeś, bym sam spróbował czegoś z tobą. Niektórzy są w stanie zmodyfikować sobie całe uzębienie, by choćby spróbować. Miałem też jednorazowego kochanka, który usunął sobie i zamontował implanty we wszystkich przednich zębach, aby były mniejsze i zaokrąglone. Gdy poderwał mnie w barze, to było… pewnie trzecie zdanie, jakim próbował mnie zachęcić, żebym poszedł z nim do hotelu i pokazał mi swoje zdjęcie sprzed zabiegu i ok, muszę przyznać, że jego naturalne zęby faktycznie były ogromne i bardzo ostre, nawet jak na Galrana czystej krwi. Przypuszczam, że to był jego sposób na podryw. Wydawał się trochę dziwny i nieprzystosowany społecznie i pewnie ciężko ci to sobie wyobrazić, ale był pod tym względem jeszcze gorszy niż ja. Gdy skończyliśmy uprawiać seks, całą noc oglądaliśmy animowaną pornografię. Był z wykształcenia inżynierem a z zamiłowania… powiedzmy, że wynalazcą i z tego co mi opowiadał o sobie, chwytał się najdziwniejszych zajęć. Wpadłem na niego dekadę później, kiedy ponownie dostałem kontrakt w tamtym rejonie. Założył sex-shop, w którym sprzedawał między innymi gadżety seksualne własnego projektu i właśnie rozkręcał biznes, był znacznie bardziej… otwarty niż gdy go poznałem, kiedy obaj mieliśmy zaledwie trzydzieści parę lat. Jakimś sposobem mnie pamiętał, chociaż ja go poznałem tylko po tych jego zębach, bo tego nie dało się zapomnieć. Opowiedział mi o sobie i dowiedziałem się, że ma stałego partnera i partnerkę, małżeństwo, obydwoje sporo od nas starsi, którzy prowadzili różne biznesy i gdy wzięli go do łóżka na jedną przygodę a on zaczął im opowiadać o swoich pomysłach, postanowili w niego zainwestować. Gdy mieszkałem na DX-930, był już jednym z bardziej znanych producentów w Sektorze 2-Alfa. O ile wiem, nadal jest z tamtą dwójką w związku. Jeśli chciałeś zabawnych historii, to te dwie jako pierwsze przychodzą mi do głowy.
– Chyba jednak… nawet nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Nie chcę, żebyś sobie piłował zęby i sam też absolutnie nie zamierzam tego robić – wydusił Prorok, wpatrując się w niego w szoku.
– A szpony? – spytał Thace niepewnie. – Odrobinę stępiam swoje ze względów praktycznych i dziwię się, że też tego nie robisz.
– Sądziłem, że twoje są takie… tak po prostu – oznajmił. – Tak. Naprawdę jestem idiotą.
– Więc może chciałbyś coś zrobić ze swoimi? – zaproponował. – Czasem jestem cały podrapany, a za każdym razem, gdy o tym wspomniałem, udawałeś, że mnie nie słyszysz. Skoro tak lubisz używać paznokci, gdy jesteśmy razem, możesz spiłować końcówki i wówczas obu nam będzie przyjemniej.
– Co…? To… nieprzyzwoite. I niemęskie…! – zaprotestował Prorok. – Wyglądałbym idiotycznie i każdy zwróciłby uwagę…
– Nie musisz ich skracać, wystarczy, że je stępisz.
– Ale ja lubię, gdy są ostre…
– Skoro szczerze rozmawiamy… – zaczął i spojrzał mu w oczy. – Ja nie lubię. Zapewniam cię, nic nie będzie widać. I nie będę się martwił, że jak drgnie ci ręka, to wyląduję w jednostce medycznej i będę musiał ujawnić przyczynę krwawienia, które naprawdę ciężko będzie wyjaśnić bez zdradzania swoich skłonności.
– Ktoś zauważy…
– Czy ty zauważyłeś, że moje są stępione a nie naturalne? – spytał, lecz nie otrzymał odpowiedzi. – Nie namawiam cię, tylko proponuję. Jeśli lubisz je takie, jakie są, co jakiś czas będę narzekał, gdy mnie podrapiesz i będziesz musiał nadal być z nimi ostrożny, gdy wkładasz we mnie palce – oznajmił i westchnął, gdy Prorok skulił uszy, a jego policzki i stronie momentalnie pociemniały, mimo że w tym stwierdzeniu nie było przecież niczego zdrożnego.
– W porządku – powiedział po paru chwilach. – W łazience mam pilnik. Używam go tylko by je skrócić albo wyostrzyć, gdy któryś się wyszczerbi, ale powinien się nadawać. Zrób z nimi, co uważasz za słuszne. Mogą wyglądać dziwnie. Chcę, by było ci ze mną dobrze i to jest dla mnie najważniejsze. Wiem, że nie znosisz, gdy cię drapię.
– Bardziej nie lubię, gdy gryziesz… – odparł Thace, na tyle zaskoczony, że Prorok jednak się na to zgodził, że nie wiedział, jak inaczej odpowiedzieć.
– Już nie będę gryzł. Mogę robić z ustami inne rzeczy – stwierdził, zerkając na niego i chyba chciał, by zabrzmiało to jak flirt, ale było na flirt zbyt niepewne… w jakieś sposób słodkie i rozczulające i Thace coś ścisnęło w środku, gdy uświadomił sobie, jak bardzo Prorok się dla niego starał, jak bardzo ze sobą walczył i robił to wszystko, bo mu ufał i naprawdę mu zależało. Niemal powiedział, że nie musi zgadzać się na nic, do czego nie jest przekonany i że niepotrzebnie w ogóle o tym wspominał, kiedy Prorok lekko szturchnął go w udo. – Thace? Idź po ten pilnik.
– Nie musisz się dla mnie zmieniać – powiedział cicho.
– Krytykowałem twoją fryzurę, bo mi się nie podobała i ją poprawiłeś. Możesz oczekiwać…
– Krytykowałeś, bo wyglądałem idiotycznie i dobrze, że zwróciłeś mi uwagę, zanim się skompromitowałem. Naprawdę nie musisz…
– Muszę. Idź po pilnik – nacisnął, a gdy Thace wciąż się wahał, Prorok usiadł nieco prościej, po czym przybrał groźną minę, jednak kąciki jego ust były lekko uniesione, a głos zbyt łagodny, by można było uznać, że jest poważny. – To rozkaz, poruczniku, a jeśli nie wykonasz go w ciągu trzech sekund, uznam to za rażącą niesubordynację i wyciągnę konsekwencje!
– Tak jest, sir! – odparł Thace, uśmiechnął się wymownie po czym poderwał się z łóżka a potem zasalutował; wiedział doskonale, jak bardzo było to nieprzyzwoite, gdy wciąż był nagi, a jego komandor wpatrywał się w niego z pożądaniem… i bez względu na to, że wcześniej wściekał się, gdy Thace tytułował go w łóżku, na jakiejś płaszczyźnie musiało go to podniecać. Pewnie była to jedna z wielu rzeczy, do których wstydził się przyznać, lecz nie zamierzał go o to w tym momencie wypytywać.
Parę chwil później Prorok patrzył na Thace’a trochę niepewnie, gdy ten obejmował jego lewą dłoń i zabierał się za pierwszy paznokieć, ten u małego, skrzywionego w dwóch miejscach palca i prosił, by nie skracał ich tak bardzo by, wyglądały dziwnie. Thace jeszcze raz upewnił się, czy aby na pewno chce stępiać swoje szpony, powtórzył, że niczego nie musi a Prorok zapewnił, że tak, chce i musi i…
– …powinieneś mnie namawiać i przekonywać, że to żadna różnica i nic wielkiego i że tak będzie lepiej, a nie zachowywać się nagle, jakby to było coś wielkiego – stwierdził, a Thace spuścił wzrok i wrócił do zadania, starając się być ostrożny, świadom, jak bardzo niektórzy Galra mieli unerwione palce u nasady szponów i że ich obcinanie i skracanie bywało nieprzyjemne a nawet odrobinę bolesne. Wpatrywał się w ten skrzywiony mały palec, którego dawne złamanie dostrzegł dopiero tej nocy, kiedy Prorok zaciągnął go do łóżka po raz pierwszy i gdy wpatrywał się w jego ciało i kolejne szczegóły… i to być może powinno wywołać u niego jakąś reakcję emocjonalną. Nie stało się tak, bo teraz siedzieli tuż obok siebie w tej samej sypialni, a on piłował mu zbyt ostre szpony, które tamtej nocy tak bardzo go poraniły. Dwie godziny temu pokłócili się z powodu irracjonalnej zazdrości Proroka – tej samej, która pierwszy raz objawiła się właśnie tamtego popołudnia. I też się pogodzili, tyle że bez łez, dramatów i wyrzutów, za to z cudownym, nieoczekiwanym seksem, a potem zwierzeniami o sprawach, o których wówczas też myślał.
Tyle podobnych elementów, ale wszystko było zupełnie inaczej, gdy teraz milczeli, ich nagie uda się stykały pod kołdrą, a Prorok bezwiednie kurczył co jakiś czas palce, zestresowany i skrępowany. W całej tej sytuacji było coś intymnego, nawet bardziej intymnego niż seks, a gdy Thace skończył zajmować się jego lewą ręką i chwycił prawą, Prorok na chwilę przytulił się do jego boku i pocałował go w kącik ust i jakiś czas pozostał w tej pozycji, zanim poprosił, by Thace kontynuował. Parę chwil później wpatrywał się w swoje dłonie i oglądał je z każdej strony, rzucił przelotne spojrzenie na odłożony na szafkę nocną pilnik a potem na Thace’a i znów swoje dłonie.
– To… tak naprawdę prawie nie widać różnicy… – stwierdził w końcu. – Są trochę inne. Ale normalne…
– Tylko lekko stępiłem sam czubek i wygładziłem, by się nie wyszczerbiał. Nie zamierzałem ci ich obcinać. Wyostrzą się samoistnie w parę tygodni i jeśli nie będziesz chciał tego powtarzać, to tego nie zrobimy. I tak są dość ostre, a gdybym skrócił i stępił je bardziej, tak jak często robią piloci, byłoby ci ciężko się do nich przyzwyczaić – powiedział Thace. – Czyli… wszystko w porządku?
– Chyba i tak muszę się przyzwyczaić – oznajmił i postukał czubkami paznokci o brzeg łóżka, a te wydały inny dźwięk niż zazwyczaj. Wyciągnął do Thace’a rękę i pogładził go po włosach, marszcząc brwi, gdy krótkie kosmyki przesunęły się między jego szponami bardziej gładko niż był przyzwyczajony; spróbował chwycić brzeg kołdry, a ten wysunął mu się spomiędzy palców. Zaśmiał się krótko i ponownie spojrzał na Thace’a, po czym przesunął paznokciami po jego ramieniu, boku i biodrze, lekko naciskając na jego skórę. – Lepiej…? Niż było wcześniej…?
– Tak – szepnął, po czym chwycił jego dłoń, przyciągnął do ust i lekko musnął wargami jego kostki. Coś ścisnęło go w gardle, gdy wolna ręka Proroka znów znalazła się w jego włosach, a mężczyzna zaczął delikatnie pieścić skórę pod jego uchem. – Zostało ci trochę raksi… dopij to i chodźmy się położyć – powiedział cicho, na co Prorok skinął głową, po czym odwrócił się i sięgnął po kieliszek i chociaż minimalnie zmienione szpony nie powinny być przyczyną, chwycił go w jakiś dziwny sposób, tak, że ten wysunął się z jego palców, alkohol rozlał po pościeli a naczynie potoczyło na miękki dywan.
– Och… chyba jutro będziesz musiał pomóc mi się ubrać. Nie będę w stanie zapiąć munduru – wymamrotał Prorok, zerknęli na siebie i jednocześnie parsknęli śmiechem.
Moment później Prorok zmieniał pościel a Thace niezbyt udolnie próbował czyścić pojedyncze kropki na dywanie i zostawiał dyspozycję zindywidualizowanym Sentry, by kolejnego dnia się tym zajęły. Wykonali kolejno szybką toaletę, a potem wsunęli się do łóżka, przytuleni i wciąż rozbawieni całym zajściem – bo Prorok w łazience wypuścił też szczotkę do włosów i stłukł flakonik z jakimś kosmetykiem, a gdy wciągnął na siebie dół piżamy, nie był w stanie zawiązać luźnego troczka i Thace faktycznie zrobił to za niego.
– Thace… – odezwał się Prorok, gdy światła w pomieszczeniu już przygasły. – Powiedziałem ci o sobie i oczywiście wiem, że byli inni i było ich wielu… Powiesz mi, ilu? Wszystkich tych facetów…? – spytał, ale tym razem nie wydawał się zazdrosny, a raczej zainteresowany i tylko odrobinę skrępowany.
– Na pewno chcesz wiedzieć? – upewnił się.
– Tak. Czasem nie jestem w stanie zapytać cię nawet o rzeczy, które chcę wiedzieć, więc zaręczam ci, nie zapytałbym o takie, których nie chcę.
– Takich, z którymi spotkałem się ponownie chociaż raz, pewnie kilkudziesięciu – odparł po chwili zastanowienia. – Regularnie spotykałem się przez jakiś czas z kilkunastoma. Zwykle krótko, po prostu… pierwszy raz było miło i zostawialiśmy sobie jakiś kontakt, żebyśmy mogli znów się spotkać zanim nie wyjadę z danego miejsca. To nie były jakieś znaczące znajomości. Dłużej widywałem się tylko z tym hybrydą z DX-930 i tylko jego… tylko jego w ogóle można uznać za relację.
– A wszystkich?
– Nie mam pamięci ani do imion ani twarzy i nigdy tego nie liczyłem… ale takich których zapamiętałem w jakikolwiek sposób pewnie koło setki. Nie potrafię ci powiedzieć, ilu było takich, z którymi przespałem się nie wiedząc o nich nic i natychmiast o nich zapomniałem. Biorąc pod uwagę, że miałem okresy, gdy nie pracowałem i tydzień lub dwa relaksowałem się przed nowym kontraktem lub po prostu wybierałem jakieś wolne dni… kilkuset. Ale na pewno mniej niż tysiąc – zastrzegł, widząc, jak oczy Proroka rozszerzają się w wyrazie szoku. – Przypuszczam, że jedna trzecia z nich pochodziła z DX-930, które było liberalnym układem i spędziłem tam kilka lat. Chodziłem tam do lokalu w prawie każdy weekend a czasem również na tygodniu. Dopiero w ostatnim roku ograniczyłem ilość tych przypadkowych przygód, bo pojawił się… mój były – powiedział i westchnął. – Jeśli masz być o kogoś zazdrosny, to o nich wszystkich, te setki facetów, z którymi kiedyś sypiałem, a nie o Vhinku, którego w jakikolwiek nieprzyzwoity sposób nigdy nawet nie dotknąłem.
– To było kiedyś. Od samego początku wiedziałem, że miałeś przede mną wielu innych. Może nie sądziłem, że aż tak wielu…
– Przeszkadza ci to? Że było ich aż tylu?
– Nie. To nie o to chodzi. Pewnie tak powinno być? Móc się bawić, dopóki jest się młodym. Tyle że teraz…
– Teraz jesteś ty. Z Vhinku nie ma zupełnie nic, bo czuję, że to i tak chodzi o niego… prawda? – spytał ostrożnie, a Prorok westchnął.
– Tak. Ja chyba… – urwał. – Chyba wcale nie jestem zazdrosny dlatego, że o cokolwiek was podejrzewam. Ja po prostu zazdroszczę ci, że masz tu kogoś, kto w tak krótkim czasie stał się dla ciebie przyjacielem, bo sam nie mam nikogo aż tak bliskiego. I nie miałem od kilkudziesięciu lat. Pierwsze osoby wykruszyły się, gdy zostałem oficerem. Kolejne, gdy ponad sto lat temu dostałem nominację z Sektora Centralnego i przeniosłem się tutaj z rubieży ze stopniem podkomandora. Wówczas jeszcze było paru oficerów z innych regionów, którzy byli mi bliscy, nawet w sercu Imperium tacy byli, a dopóki nie miałem ich pod sobą, a większość czasu spędzałem na patrolach z całą swoją flotą… to jeszcze jakoś dało się utrzymywać znajomości, nawet jeśli stawały się coraz luźniejsze lub bardziej formalne. Gdy jednak osiemdziesiąt lat temu po śmierci komandor Ranto zająłem jej miejsce… – urwał na moment. – Traktowano mnie z rezerwą, którą nazywano szacunkiem. Gdy się poznaliśmy a ty odnosiłeś się do mnie tak sztywno i służbowo, doprowadzało mnie to do szału i raniło właśnie dlatego, że trząsłeś się i chociaż tak bardzo mi się podobałeś, to byłeś tak chłodny jak wymaga tego etykieta, a ja sądziłem, że nigdy się to nie zmieni. I dlatego gdy czasem mówiłeś coś niestosownego, byłeś bezczelny i mnie krytykowałeś, bo w przeciwieństwie do wielu żołnierzy zdarza ci się w złości zapomnieć o zasadach… uwielbiałem cię tym bardziej. A teraz jesteś tutaj i czasem wciąż nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Gdy więc widzę cię z Vhinku… tak, mam paranoiczne fantazje, że z nim sypiasz, ale tego co boję się najbardziej, to że… że jeśli cokolwiek by się między nami popsuło, nasza relacja już nie wróci do tego co było wcześniej. I że wtedy będziesz mieć jego. A ja znów nie będę mieć kompletnie nikogo.
– Nie chcę, żeby cokolwiek się popsuło – szepnął Thace, kolejny raz tego wieczoru nie wiedząc, jak zareagować na wyznanie Proroka.
– Tyle że kiedyś coś się może zmienić. Z twojego dziesięcioletniego kontraktu minęło już prawie półtora troku. Nigdy nie byłeś na tak długim…
– Tylko od ciebie będzie zależało, czy go przedłużysz – odparł, mocniej zaciskając palce na jego ramieniu. Nie sięgał myślami tak daleko. Nie miał pojęcia, czy misja nie będzie wymagała, by zrobił tu coś, przez co będzie musiał się ujawnić i uciekać… czy to, co było między nimi, nie skończy się dla nich obu w tragiczny sposób. – Oczywiście to wszystko jeśli nie zawalę testów pilotażu a ty nie postanowisz wyciągnąć konsekwencji – spróbował zażartować, aby pozbyć się czarnych myśli.
– Daj spokój. Mówiłem ci, że chcę po prostu, byś poprawił swoje zdolności, a w inny sposób cię do tego nie zmuszę.
– Prorok, przyłożę się do tych testów – zapewnił go. – Jeśli naprawdę przeszkadza ci, że widuję się z Vhinku… ograniczę to. Spróbuję sam się przygotować, bo dobrze wiesz, że wychodzenie z tobą… to nie wchodzi w grę.
– Możesz się z nim widywać a ja nie chcę odbierać ci czegoś, co jest dla ciebie ważne. Wiem, że się przyjaźnicie. Wiem, że potrzebujesz tej pomocy. Nie obiecam ci, że nigdy więcej nie będę o niego zazdrosny. Pewnie będę i już przepraszam za wszystkie głupoty, które z tego powodu kiedyś pewnie powiem i zrobię. Ale naprawdę spróbuję… zachowywać się normalnie. Nawet jeśli będzie mi żal, gdy spędzasz czas z nim, a nie ze mną. Mogę zmienić… poprawić w sobie wiele rzeczy. Ale tego… staram się. Naprawdę się staram. Tyle że nie potrafię nie być zazdrosny. I jestem wściekły, że nie potrafię… bo ufam ci i wiem, że to platoniczne, że to przyjaźń i że go potrzebujesz… A potem znikasz z nim na dłużej i dostaję szału. Nienawidzę się za to a nie potrafię tego opanować. Ten ostatni tydzień… – zająknął się. – Byłem podły. Obrzydliwy. Uroiłem sobie coś, co racjonalnie wiedziałem, że nie ma miejsca. To chore. Nadal wyobrażam sobie ciebie z nim. Nawet teraz… zamykam oczy i widzę, co mógłbyś z nim robić. Tak, widzę i wiem, że TO jest zboczone, niemoralne i nienormalne i jestem wściekły, że myślę o tym, a potem jesteś obok i cię krzywdzę, byś był jeszcze bardziej mój… To paskudne. Ale muszę to powiedzieć. Nie chcę cię okłamywać. Czasem trudno mi wyrazić uczucia… ale chcę być z tobą szczery, gdy z czymś zupełnie sobie nie radzę…
– Wiem. Dziękuję – odparł Thace i przytulił go odrobinę mocniej, zaciskając przy tym powieki. Wiedział, że powinien poruszyć jeszcze jeden temat i uznał, że teraz, gdy Prorok wspomniał o szczerości, był to najlepszy moment. – Prorok… też muszę coś ci powiedzieć. Tydzień temu użyłem twojego rozszerzonego dostępu. W prywatnej sprawie. Chcę żebyś wiedział. Nie myśl, że szperałem… że robiłem coś za twoimi plecami i nadużyłem uprawnień, jakie mi dałeś. Zamierzałem od razu ci powiedzieć… ale nie widywaliśmy się i…
– Wiem. Dostałem notyfikację z systemu. I wiem, czego szukałeś. Dlaczego akurat teraz? – spytał, lecz w jego głosie nie było oskarżenia, którego Thace trochę się obawiał.
Powiedział mu, czego się dowiedział – ogólnikami, bo tak naprawdę wcale nie chciał z nim o tym ponownie rozmawiać i zagłębiać się w szczegóły. Zapewnił, że nic mu nie jest. Przyznał też, dlaczego to zrobił, dokładnie tak, jak ustalili z Kolivanem. Prorok wykazał się zrozumieniem, nie miał do niego pretensji i łagodnie gładził go po włosach, gdy Thace powiedział mu o wszystkich swoich krewnych i tym, jak zginęli… z rąk piratów i podczas walk z rebelią, podczas kolonizacji a czasem przez awarie sprzętu czy innych, równie idiotycznych powodów.
– Nie chciałem być jednym z nich. Kłótnia z rodzicami o moją orientację była gwoździem do trumny, ale nawet jakby do niej nie doszło, odszedłbym z rodu, bo przecież planowałem uciec na cywilne studia tak czy inaczej, a tego by mi nie wybaczyli. Nie chciałem nigdy więcej ich widzieć i i tak byłem czarną owcą w rodzinie. Wymazali mnie z pamięci bez żali, bo nie byłem pierwszym, który się wyłamał i zapewne nie ostatnim. I na myśl, że mógłbym trafić na któregokolwiek z krewnych w pracy… – urwał, a jego głos załamał się i było to tylko częściowo zaplanowane i udawane. – Obiecałeś mnie bronić przed każdym, kto mógłby mnie skrzywdzić. I chociaż szanse są minimalne… jeśli kiedyś trafimy na kogoś z nich… proszę… zorganizuj to tak, żebym nie musiał z nimi pracować. Nie pozwól, żebym miał kontakt z kimkolwiek z moich krewnych.
– Thace… – wydusił Prorok. – Znam ID każdego, kto jest z tobą spokrewniony. Myślałem o tym… już gdy powiedziałeś mi, dlaczego nie poszedłeś do wojska zaraz po skończeniu obowiązkowej edukacji. Wiedziałem, że to dla ciebie trudne i nie naraziłbym cię na konfrontacje z osobami, które mogłyby cię zranić i być dla ciebie zagrożeniem, jeśli to nie byłoby absolutnie konieczne. Jeśli martwisz się o Throka… może mieć władzę, może mieć wpływy, ale nic ci nie zrobi. Zadbałem o to, zanim jeszcze połączyliśmy się na spotkanie, gdzie miał być obecny. Oczywiście że się tobą interesował i tak, nie będę kłamał, jestem pewien, że spróbował się skontaktować z twoimi krewnymi, zwłaszcza porucznikiem Krinko, bo ten jest najwyżej postawionym z nich a to twój cioteczny stryj, więc stosunkowo bliska rodzina. Upewniłem się, że nic nie wiedzą, bo po prostu skontaktowałem się z nimi pierwszy, wysyłając oficjalne zapytanie o rekomendacje za pośrednictwem działu kadrowego. Zaszyfrowaną, aby nie wiedzieli, kto konkretnie się do nich odzywa, czy to wiadomość z wojska czy innego miejsca, gdzie próbujesz znaleźć pracę i czego konkretnie zapytanie dotyczy. Pięć osób, które w ogóle odpowiedziały, ledwo pamiętało, że istniejesz i wiedzieli tylko, że wyleciałeś na studia cywilne a potem słuch po tobie zaginął. Wszyscy twoi krewni przekazali suche fakty: świetnie się uczyłeś, nie byłeś zbyt towarzyski. Wyglądało na to, że nie wiedzieli o jakichkolwiek twoich starciach z rodzicami, a któreś z nich, ale musiałbym sprawdzić w dokumentacji, kto konkretnie, sądził, że rodzice wysłali cię tam celowo, abyś poszukał własnej drogi, bo uznali, że tak będzie dla ciebie lepiej. Na ileś czasu przestałem się tym martwić, chociaż czasem niepokoiło mnie, dlaczego aż tak nie chciałeś mówić o swojej młodości i czułem, że to może nie być cała prawda.
– Dlaczego o tym nie wspomniałeś…? – spytał Thace, wpatrując się w niego zszokowany. Nie miał pojęcia, że Prorok posunie się do czegoś takiego i sam fakt, że skontaktował się z osobami, o których istnieniu chciał zapomnieć, sprawiał, że zrobiło mu się chłodno. – Gdy już powiedziałem ci, co zaszło w momencie, gdy odszedłem z rodzinnego domu…?
– Byłem pewny, że wiesz o śmierci swoich rodziców i gdy poprosiłeś, by o tym nie rozmawiać… Thace, zginęli, zanim jeszcze poszedłeś do wojska. Wtedy sądziłem, że jest to jakoś powiązane i być może dla ciebie traumatyczne, ale nawet później… wiedziałem, że nie chcesz o nich rozmawiać i że w całej historii jest coś więcej. Gdy powiedziałeś mi, dlaczego naprawdę opuściłeś rodzinny dom… to wszystko wciąż było między nami takie nowe. Nie chciałem cię naciskać. Nie chciałem cię jeszcze bardziej zranić, wypytując o coś, co było dla ciebie bolesne. Ostatnio tyle się działo i po prostu… uznałem, że gdy będziesz chciał, to wszystko mi powiesz sam z siebie. Jedyne co wiedziałem, że muszę zadbać, to upewnić się, że nie stanowią zagrożenia.
– Tyle że to nie jest ze sobą w żaden sposób powiązane… a ty naprawdę powinieneś był mi powiedzieć, że… – urwał i zamilkł na parę chwil; spróbował przeanalizować to wszystko, ale tak naprawdę… pewnie powinien był się tego spodziewać, bo nie był to pierwszy raz, gdy Prorok robił coś za jego plecami, sądząc, że tak będzie najlepiej. Tyle że to nie miało większego znaczenia, bo skoro jego rodzice nie żyli, a reszta jego krewnych nie znała prawdy, to nie stanowili już zagrożenia, którego wcześniej się obawiał. Jedyne, co było niepokojące, to że Prorok w ogóle podejmował takie działania nic mu nie mówiąc. – Gdy następnym razem postanowisz mnie chronić, to jednak mi o tym powiedz – stwierdził tylko, na co Prorok skinął głową bez przekonania; Thace nie miał siły, by w tym momencie konfrontować go i wymuszać bardziej konkretną obietnicę. – Aby wszystko było jasne… Nie miałem pojęcia, że zginęli i dowiedziałem się o tym dopiero tydzień temu. Gdybym wiedział, może poszedłbym do wojska wcześniej. A może w ogóle bym nie poszedł. Nie wiem, jak bym postąpił. Byłem wtedy zagubiony, nie miałem pieniędzy, perspektyw ani wystarczająco przedsiębiorczości i wiary w siebie, by coś zdziałać samodzielnie. Mówiłem ci to dwa miesiące temu i tak naprawdę nie sądzę, że mogę powiedzieć cokolwiek więcej, jeśli chodzi o przyczyny mojej decyzji. Tak naprawdę nie mam na to odpowiedzi, która teraz brzmiałaby sensownie i tak, zrobiłem to wbrew sobie i wcale nie czułem, że to dobra decyzja… Tyle że wojsko wydawało się wówczas jedyną drogą, więc zaciągnąłem się do jednostki najdalszej od rodzinnych stron jak się tylko dało i postanowiłem się nie wychylać i po prostu przetrwać… oszczędzić trochę pieniędzy, uzyskać certyfikaty, które dla cywila były niedostępne i zastanowić się, co dalej zrobić ze swoim życiem. Brałem krótkie kontrakty, nigdzie nie przebywałem zbyt długo. Przecież znasz moją historię zatrudnienia. I dobrze wiesz, że nigdy nie planowałem zostać oficerem. Uważałem krewnych za zagrożenie, ale naprawdę odległe i nieistotne, bo jaka była szansa, że trafią na zwykłego technika w wojsku, pośród dziesiątek milionów innych żołnierzy? Tyle że tutaj to już przestało być aż tak odległe, bo jestem oficerem, tak jak niektórzy z nich byli i nadal są… a ty zamierzasz dalej mnie promować. Dlatego musiałem to sprawdzić, a na standardowym dostępie… informacji na ich temat było mało i były w większości utajnione. Byłeś na mnie zły, więc nie zapytałem cię o nic, tylko przeczytałem to wszystko sam i nie wiedziałem, co czuję… a raczej próbowałem zrozumieć, dlaczego nie czuję nic poza ulgą, że nie są już problemem ani zagrożeniem.
– A mimo to widzę, że wciąż się obawiasz – powiedział Prorok i pogładził go po policzku… współczująco, czule i uspokajająco i to tylko sprawiło, że Thace poczuł się gorzej, bo to, czego się bał, to że jego historia może być za mało spójna i Prorok poda ją w wątpliwość, a nie ewentualnej konfrontacji z krewnymi, którzy i tak by go nie poznali, a nawet jeśli… wiedzieli, że był odludkiem i raczej nie dziwiło ich, że po odejściu z rodu nie chciał mieć z nimi kontaktu, zwłaszcza gdy już ułożył sobie życie i osiągał sukcesy, ostatecznie jednak znajdując się w wojsku. – Nie są zagrożeniem i nikt inny też nie będzie. Zadbam w przyszłości. Jeśli okazałoby się to nieuniknione, że któryś z twoich krewnych, choćby i nie był zagrożeniem a tylko nieprzyjemnym wspomnieniem… będę przy tobie. Wykorzystam swoją pozycję, by cię chronić, jeśli zajdzie taka potrzeba – wyrzucił z siebie, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. – Zrobię wszystko, by nikt z twojej rodziny… czy ktokolwiek inny… nigdy cię nie skrzywdził. Jesteś dla mnie wszystkim. Nie ma nikogo ani niczego ważniejszego. Nigdy nie było. Kochanie… ochronię cię. Albo rzucę to wszystko, odejdziemy stąd i znajdziemy sobie miejsce gdzieś w Imperium lub poza nim, jeśli nie da się inaczej – szepnął, a Thace poczuł, jak na te słowa robi mi mu się niedobrze z powodu wyrzutów sumienia.
Kochanie. Prorok nigdy dotąd go tak nie nazwał. Wyrażał uczucia gestami i słowami w różny sposób… ale nie zwracając się do niego w ten sposób.
Kochanie. Ani Hanga ani nigdy inny go tak nie nazywał. Słyszał czasem pieszczotliwe określenia w czasie seksu z nieznaczącymi osobami. Nie takie, które wyrażały coś głębszego.
I sam również nigdy nikogo tak nie nazwał. Nawet nie pomyślał, że mógłby nazwać. Nie myślał, że kiedykolwiek to usłyszy… nawet gdy oddawał się fantazjom o stałym związku, co zdarzało się i tak rzadko, nie myślał o wyznaniach, o czułości, o mówieniu ‘kocham cię’ gdy miało to coś znaczyć, bo było powiedziane po raz pierwszy, ani gdy było częścią słodkiej codzienności, w której słowa te wypowiada się zupełnie bez powodu… Mówienia do siebie ‘kochanie’ nigdy nawet sobie nie wyobraził. A teraz ktoś go tak nazwał, bo faktycznie to czuł, bo przeżyli tego wieczoru kłótnię, bo nie zgadzali się i tydzień właściwie nie widzieli, a potem sprzeczka zmieniła się w niezbyt udany seks, dziwną wymianę zdań i kolejne starcie, w wyznania, w dziwaczne, niewinne, zdesperowane zbliżenie, gdy doświadczał czegoś, co było mu znane, ale dla drugiej strony był to krępujący pierwszy raz i przełamanie oporów, coś ważnego i przerażającego i podniecającego jednocześnie… nastąpiły słowa, wyznania, szczerość, na tyle, na ile mógł się na nią zdobyć, a po stronie Proroka była całkowita, tyle że ufał mu, i mimo że obawiał się, miał kompleksy i był niepewny siebie, dla niego przekraczał granice, bo…
Bo go kochał.
Zwykle potrafił z lepszym lub większym skutkiem ignorować poczucie winy w stosunku do Proroka. Lubił go niemal od samego początku, nawet gdy wciąż jeszcze się go obawiał, gdy ten przepytywał go o coś i notorycznie podpuszczał; lubił tym bardziej, gdy się do siebie zbliżyli emocjonalnie, chociaż wciąż było to platoniczne. Ich znajomość od początku była przydatna. Seks poza samym startem był zazwyczaj przyjemny i nie był wcale wysoką ceną, biorąc pod uwagę to, ile dzięki temu osiągnąć. Początkowo wcale nie czuł, że kogokolwiek zdradza, sypiając z nim i sam podjął decyzję, że chce to robić – wiedział, że podejmuje ryzyko oraz że stawia się w dwuznacznej roli, która niekomfortowa była dla niego przede wszystkim ze względu na to, o ile wyżej Prorok był rangą i ich pierwszy seks był wypełnieniem niemoralnego rozkazu; gdy teraz o tym myślał, wiedział, że podświadomie czuł od samego początku, jak dużym problemem było to, że razem pracowali i że był od niego znacznie młodszy, ale były to identyczne rozterki jakie czułby, gdyby zaczął sypiać z Kolivanem czy Antokiem w tajemnicy przed resztą Ostrzy – i myśl ta była tak samo absurdalna, jak gdyby rok temu wyobraził sobie, że miałby sypiać z komandorem z Bazy Głównej Imperium. Tyle że gdzie z tyłu głowy miał też wciąż myśl, którą w takich momentach jak ten bardzo trudno było ignorować i wmawiać sobie, że to nie to powoduje dyskomfort: ze strony Proroka to już nie było zaledwie zauroczenie i pożądanie, to nie była tylko fałszywa przyjaźń i seks. Prorok go kochał. Był dla niego najważniejszą osobą na świecie. Thace nie odwzajemniał tego, nie miał prawa odwzajemniać. Ale jednocześnie Prorok był mu bliski, tak bliski jak oprócz Hangi nie stał się dla niego żaden z dawnych kochanków, z którymi umawiał się przez jakiś czas.
Czuł więc wyrzuty sumienia, że wykorzystuje kogoś, kto darzył go uczuciami… tym, że jeśli kiedykolwiek wyznają sobie miłość, to będzie musiał kłamać, albo, co gorsza, jeśli wyznanie miłosne miałoby nie być z jego strony kłamstwem – będzie musiał żyć z myślą, że zdradza i wykorzystuje kogoś, kogo pokochał. Że może któregoś dnia będzie musiał go zabić i że absolutnie zawsze będzie musiał stawiać misję na pierwszym miejscu oraz każdego dnia ukrywać, kim faktycznie jest oraz jakim ideom i ludziom naprawdę był wierny, chociaż jego serce będzie wyrywać się do szczerości – tak samo, jak to czasem miało miejsce przy Vhinku, który chociaż wielu rzeczy się domyślał, to wprost niczego sobie nie powiedzieli a poza tym był tylko przyjacielem a nie emocjonalnie zaangażowanych kochankiem.
Mocniej przytulił Proroka, modląc się w duchu, by ten nie odważył się powiedzieć na głos tych dwóch słów, które jeszcze bardziej wszystko utrudnią, bo to sprawiłoby, że wszystko stałyby się jeszcze bardziej rzeczywiste i bolesne.
– Dziękuję – wyszeptał i zacisnął powieki, żałując, tak bardzo żałując, że nie żyje w jakiejś innej rzeczywistości: w której nie istnieje już Imperium Galra z Zarkonem na czele, w której może po prostu pracuje dla wojska, nie jest szpiegiem i nawet jeśli to niebezpieczne, może sobie pozwolić na pokochanie swojego dowódcy. Że wszystko jest dokładnie takie jak tutaj, oprócz tej jednej rzeczy…! Przypuszczał, że to on pierwszy powiedziałby Prorokowi, że go kocha, bo ten, chociaż zwykle tak bezpośredni, w sprawach relacji romantyczny bywał zupełnie nieudolny i tak bardzo niepewny, że raczej nie byłby w stanie wyznać miłości bez pewności, że usłyszy w odpowiedzi ‘ja ciebie też’.
Kiedy światła zgasły całkowicie, a on wtulał w twarz w futro na klatce piersiowej Proroka, miał w oczach łzy i z trudem powstrzymywał się od szlochu, że to nie może być prawdziwe, mimo że czasem Prorok go tak wkurzał, że kłócili się i sprzeczali i dopiero co przeżyli pierwsze ciche dni wyłącznie z jego winy. Mógłby być z nim szczęśliwy naprawdę – coś, czego nie podejrzewał, gdy wszystko się zaczęło, gdy myślał o tym, że nie takich mężczyzn zwykle sobie szukał. To przy nim poczuł się ważny i wyjątkowy, to z nim był blisko, przeżywał w łóżku i poza nim również rzeczy, o jakich nie śmiał marzyć… Był z nim, grał i kłamał i po raz pierwszy zaczął się bać, że granice między rzeczywistością, misją i fantazjami za bardzo się zacierają, a on w swojej podwójnej roli wcale sobie jednak nie radzi tak, jak sobie – oraz Kolivanowi – to wmawiał.
Długie rozmowy tej nocy i fantastyczny seks o poranku – gdy zaczęli na tyle senni, że w Thace’u nie zdążyły się też jeszcze w pełni obudzić wyrzuty sumienia – sprawiły, że następnego dnia obaj spóźnili się do pracy. Wieczorem umówił się z Vhinku na latanie i po raz pierwszy udało im się zarezerwować symulator w Bazie Głównej, bo w ostatniej chwili kilka osób zwolniło miejsca; miał wrażenie, że jego przyjaciel domyślał się, że zaszło coś istotnego, ale tym razem o nic nie zapytał. Wpatrywał się w niego znacząco, a kiedy Thace rozbił się na w sumie prostej przeszkodzie, nie miał oporów, by go za to zrugać, bo przecież powoli zaczął sobie już radzić nieco lepiej, a dziś był rozkojarzony i kompletnie nieprzytomny. Uśmiechał się jednak przy tym, a słowa krytyki w jego ustach nie były nacechowane złośliwością, lecz raczej pełne żartobliwych przytyków, które nie dobijały a motywowały i przypominały, że potknięcie podczas nauki to nie porażka a wskazówka, nad czym należy jeszcze pracować. Thace uświadomił sobie kolejny raz, że jeśli Vhinku zdecydowałby się na to, by porzucić obecne stanowisko i zostać instruktorem pilotażu, prawdopodobnie byłby w tym świetny – jeśli tylko traktowałby samo nauczanie poważnie jak obecne lekcje, a nie wygłupy sprzed paru miesięcy.
Nie wytknął Prorokowi, że ma pełną świadomość, że to on namieszał coś w rezerwacjach, by on i Vhinku nie musieli lecieć na Tsevu-22, ale nie powiedział na ten temat ani słowa. Gdy mężczyzna zbliżył się do niego po wczesnej kolacji, poszedł z nim do łóżka i cieszył się seksem na ile potrafił, ale wygrzebał się z pościeli, gdy tylko obaj doszli do siebie.
– Mam mnóstwo nauki. Pomożesz mi z przygotowaniem do testów strategii…? Z całej teorii te idą mi zdecydowanie najgorzej... Naprawdę chciałem, żebyś mi pomógł, bo mam już coraz mniej czasu. Przeczytałem parę opracowań i konspektów, ale tak naprawdę nie wiem, jak się do tego przygotować i tego chyba się nie da nauczyć z książki…
Prorok nie był zachwycony perspektywą opuszczenia łóżka, ale zrobił to, gdy Thace z westchnieniem stwierdził, że w takim razie pouczy się z książek i dostępnych materiałów sam, bo nie może tego dłużej odkładać. Gdy usiedli razem nad materiałami by zacząć od samych podstaw, Prorok wykazywał się sporą cierpliwością, ale raczej mniejszą niż Vhinku. Był to konstruktywnie spędzony czas, ale tylko dlatego, że Thace był dociekliwy i wracał do tematu bez względu na to, jak bardzo komandor pragnął zająć się czymś innym.
Przypomniał sobie, jak wiele tygodni temu Prorok szkolił go z zupełnie mu zbędnego tematu planetarnych barier ochronnych i robił to z pełnym zaangażowaniem – tyle że wiedział już, że wówczas robił wszystko, byle tylko mieć wymówkę i móc spędzić z nim całe popołudnie. Obecnie nie musiał już szukać wymówek, by mieć go obok i chociaż w pewnym sensie Thace to rozumiał, te palące go poprzedniego wieczoru wyrzuty sumienia chwilowo odrobinę przygasły.
***
Chapter 25: Decyzje i konsekwencje
Notes:
Update zajął mi całe wieki - byłam na 1,5-tygodniowym urlopie i korzystałam z pogody i słońca, a gdy wreszcie wróciłam i zabrałam się za korektę, okazało się, że rozdział ma ponad 30 stron i poprawianie go zajęło mnóstwo czasu. Po poprawkach ostatecznie wyszło 33, ale nijak nie dało się tego sensownie podzielić na pół, abym zdjęła sobie z głowy stres z opanowaniem naraz tak dużego kawałka tekstu xD Mimo że to taki kolos, to jest to bardziej rozdział-łącznik-gadanie, gdzie bohaterowie muszą sobie powiedzieć pewne rzeczy, bo w najbliższym czasie nie będą mieli lepszego momentu.
Chapter Text
Decyzje i konsekwencje
***
Kolejne tygodnie pracy, zdalnej kontroli oraz przygotowań do testów mijały Thace’owi zaskakująco szybko. Miał co robić i tym razem wiedział, co ma robić, panował nad swoim grafikiem by ten nie budził podejrzeń i by był zawsze wypełniony, a ponieważ ostatnie doświadczenia nauczyły go, że musi dbać zarówno o służbową jak prywatną relację z Prorokiem – odzyskał poczucie, że wszystko jest pod kontrolą. Miał też wrażenie, że lepiej niż wcześniej rozpoznaje swoje emocje i nawet gdy były trudne, nie spychał ich całkowicie na bok, lecz tolerował jako rzeczywistość, z którą musi żyć.
Cały czas zmagał się z wyrzutami sumienia, że okłamywał Proroka, który otwierał się przy nim w najtrudniejszych dla niego aspektach; było też widać, że komandor starał się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, by nie dopuszczać zazdrości na pierwszy plan i by być z nim szczery, gdy ta jednak się pojawiała, bez względu na to, jak bardzo próbował trzymać ją na wodzy. Ich relacja nie była prosta i oczywista i on też musiał się starać, by ich charaktery się nie ścierały w bolesny dla nich obu sposób; starał się dla kogoś, z kim był w relacji, po raz pierwszy w życiu i stopniowo docierało do niego, że być może właśnie to sprawiało, że Prorok stał się dla niego tak ważny – bo utrzymanie związku z nim nie był wygodne i bezproblemowe i do tej pory z takich relacji rezygnował bez żalu. Tym razem wkładał wysiłek, by była ona udana… i nie, wcale nie była idealna, ale to tylko sprawiało, że wydawała się tym bardziej prawdziwa. Pomimo trudności, drobnych starć i kłótni, Thace’owi było z Prorokiem dobrze i potrafił to przed sobą przyznać, podobnie jak fakt, że chociaż nigdy nie szukałby sobie partnera takiego jak on, to coraz bardziej się docierali i mógłby być z kimś takim jak on naprawdę. Nie wiedział, czy na zawsze. Ale na pewno na dłużej niż dziesięcioletni kontrakt w Bazie Głównej.
Radził sobie z tym na ile mógł i nie był smutny czy zestresowany, to w ogóle nie o to chodziło… po wyznaniach Proroka, bo tym jednym znaczącym słowie, najdobitniej przypomniał sobie, że odgrywa postać kochanka w jakiejś improwizacyjnej sztuce i miał to szczęście, że gra okazała się być całkiem przyjemnym romansem, a nie dramatem obyczajowym. Powinien się z tego cieszyć, tym bardziej że w międzyczasie dotarła do niego informacja o jednej z sióstr, która była w podobnej do niego sytuacji, ale jej kochanek-gubernator kolonii nie okazał się taki jak Prorok, nie wytrzymała presji i koszmaru, który był jej udziałem i uciekła do kwater Ostrzy zanim wypełniła misję. Kolivan napisał mu o tym na komunikatorze i zapewnił, że Antok i inni zajmują się nią i że zdołała rozpoznać w porę, że nie będzie w stanie tego ciągnąć, więc skończyła z tylko odrobinę porysowaną psychiką i bardziej poranionym ciałem, lecz nie były to rany, których nie dałoby się wyleczyć. Ze wszystkich obaw, jakie miał dowódca Ostrzy, teraz najbardziej obawiał się, że Thace znajdzie się on w podobnej jak ona, chociaż było to zupełnie nieprawdopodobne. Zaakceptował jednak, gdy Thace napisał mu, że jego sytuacja emocjonalna – mimo wyrzutów sumienia względem Proroka – została opanowana i że mógł z pełną mocą wrócić do pracy, przygotowań do testów i misji. Obiecał mu również, że będzie pojawiał się na Tsevu-22 by z nim porozmawiać częściej niż wcześniej a także że ma już pewien pomysł na wymówkę dla Proroka, by móc się tam wybierać, gdy nie zdoła wpaść do hotelu podczas standardowego wyjazdu na symulatory z Vhinku. I chociaż podobne obietnice składał Kolivanowi niejednokrotnie, tym razem zamierzał dotrzymać słowa.
Gdy zaangażował się w kontakty z jednostkami terenowymi, zauważył, że niektórzy co bardziej wygadani oficerowie uznali znajomość z nim za możliwość zbliżenia się do centrali i w efekcie – stali skarbnicą wiedzy, której wcześniej nie do końca doceniał, skupiony wyłącznie na wyprowadzaniu danych z serwerów Bazy Głównej. Było jasne, że nie mówią mu wszystkiego o niedociągnięciach, jakie miały miejsce w ich jednostkach, ale przez ostatnie półtora roku w Bazie Głównej stopniowo zauważał takie rzeczy i nauczył się wnioskować z półsłówek. Otrzymywał zresztą raporty, w których sam potrafił dostrzec ewentualne błędy i luki nawet bez uciekania się do swoich wątpliwych zdolności społecznych. Oczywiście, aby nie wyglądało na to, że nic nie robi, nie mógł wmawiać Prorokowi, że nie dostrzegał żadnych nieprawidłowości; znajdywał je, raportował i to, co uznał za warte zmiany, zlecał do korekty lub sam wprowadzał poprawki i kazał je zaimplementować i opowiadał mu o tym na tyle prostym językiem, by ten zrozumiał, czym właściwie zajmował się w pracy... a potem wszystko przekazywał Kolivanowi i Antokowi, którzy kierowali kolejne gigabajty danych do analityków przebywających na stałe w siedzibie Ostrzy.
Oficerowie techniczni wydawali się go lubić i mu ufać i, znów: skupiony wcześniej na innych kwestiach, nie od razu dostrzegł, że z osobami o podobnym wykształceniu i stanowisku potrafi znaleźć pewną nić porozumienia. Czasem dyskutował z którymś z nich dłużej, niż było to konieczne, czasem wspominali oni o swoich studiach i poprzednich miejscach pracy i wypytywali go o to samo, a on przekazywał ocenzurowane wersje swojej historii; żałował, że o prawdzie nie mogło być mowy. Czasem spotykał się też zdalnie z szeregowymi technikami, aby ci, po otrzymaniu wytycznych, w pełni zrozumieli nowe zadania. Wysłuchiwał pytań, zwracał uwagę na te, które brzmiały podejrzanie, ale też na te które mogły posłużyć za inspirację i dawały cenne wskazówki dotyczące tego, jak pracują poszczególni technicy bezpośrednio odpowiedzialni za szyfrowanie danych. Był na tyle młody, że nie traktowali go jak groźnego kontrolera-oficera z centrali i wiedział, że czasem powiedzieli za dużo… i znów miał poczucie winy, gdy kolejne informacje trafiały do Ostrzy. Wiedział, że tak musiało być. I że robi to dla wyższego dobra. Nie mógł jednak pozbyć się myśli, że może któraś z tych informacji kiedyś pogrąży jednego z żołnierzy, którzy zaufali mu i którzy z potwornościami, jakie robiło Imperium, nie mieli nic wspólnego.
Wiedział, że przyjdzie moment, że będzie musiał udać się na kontrolę we wszystkich tych jednostkach, aby sprawdzić naocznie, czy jego rekomendacje zostały wdrożone, ale gdy wspominał o tym Prorokowi, ten zbywał go i udawał, że go nie słyszy; mówił mu, żeby skupił się na codziennej pracy, dalej kontaktował się ze wszystkimi zdalnie, raportował błędy i udzielał wszystkim niezbędnych wskazówek. Thace to właśnie robił i nie protestował nadmiernie – bo tak naprawdę wcale nie spieszyło mu się do kolejnej misji, tym bardziej, że wiedział, że oblecenie wszystkich stacji przesyłowych w Sektorze zajęłoby wiele tygodni i ze względu na to, że wówczas cały czas byłby na celowniku i musiałby uważać, nie wyobrażał sobie, żeby mógł w tym czasie cokolwiek zrobić dla Ostrzy. I poza tym… po ich ostatniej rozmowie, nie chciał niczego zmieniać, wolał mieszkać na krążowniku w swoistej bańce szczęśliwości, choćby i fałszywej. Udawał przed samym sobą, że to nie jest główny powód. Było mu dobrze, zbyt dobrze i chociaż wiedział, jak bardzo niebezpieczne jest przywyknięcie do sielanki i jego coraz silniejsze zaangażowanie w coś, co było tylko grą, nie chciał niczego zmieniać. Nie wyobrażał sobie, że miałby opuścić Proroka na kilka miesięcy – i samo to było niepokojące – ale zabieranie komandora na misję kontrolną o ściśle technicznym charakterze wyglądałoby pewnie zbyt podejrzenie. Może Prorok znalazłby odpowiednie wymówki, by polecieli razem… tyle że wówczas nudziłby się niemiłosiernie, nie rozumiejąc tego, czym Thace się zajmował, pewnie irytowałoby go to i nie miałby nawet możliwości, by jakoś umilić sobie czas; położenie stacji dalekiego i średniego zasięgu sprawiało, że jakiekolwiek wspólne zwiedzanie nie wchodziłoby w grę. I był to kolejny powód, że Thace nie naciskał na kontrolę, a Prorok jego nieśmiałe sugestie, że pewnie powinna się odbyć, natychmiast zbywał.
Nadal spotykał się z Vhinku na symulatorach, zazwyczaj w Bazie Głównej, ale przynajmniej dwa razy w tygodniu latali też na Tsevu-22, mimo że wyprawy te zwykle kończyły się drobnymi starciami z Prorokiem, podobnie zresztą jak wieczory, gdy spędził z przyjacielem w salach treningowych, ćwicząc strzelanie i różne rodzaje walki, więcej czasu niż zamierzał. Miał wrażenie, że Vhinku zrobił od niego zdecydowanie większy progres, bo sam, jeśli chodziło o pilotaż, wciąż nie czuł się pewnie a po prostu nie był już aż tak żałosny jak kiedyś. W przypływach humoru Vhinku powtarzał mu, że otrzyma dodatkowe punkty jako ‘współautor’ scenariuszy do symulacji, które nagrali w czasie misji; widział, że zarówno te spotkania jak też jego niewielkie postępy dotyczące pilotowania w trakcie tych nauk irytowały Proroka, ale sprawy między nimi układały się na tyle dobrze, że żadna ze sprzeczek nie skończyła się awanturą, a kłótnie zawsze któryś z nich był w stanie zdusić w zalążku, zanim te eskalowały. Zwykle łagodził je Thace, spuszczał wzrok, przepraszał – nawet gdy wiedział, że to on ma rację – przytulał się i ciągnął Proroka do sypialni, bo ta metoda działała zawsze.
Wolny czas spędzał przede wszystkim na nauce – o ile pod przykrywką weryfikacji raportów nie zajmował się przekazywaniem Ostrzom poufnych danych z tego, co dowiedział się, koordynując całą szeroko zakrojoną kontrolę; popołudniami przygotowywał się do testów praktycznych, zwykle w towarzystwie Vhinku, za to wieczorami zazwyczaj wracał do kwater Proroka z dodatkowym tabletem i notatkami, by skupić się na samodzielnym powtarzaniu materiału z teorii. Zakres wymagany w pięciu dodatkowych modułach technicznych nie był dla niego zupełnie nieznany czy trudny, ale był wystarczającym wyzwaniem, by wydawało mu się to interesujące. Codziennie wykonywał przykładowe testy, które z tych zagadnień szły mu coraz lepiej i czasem trochę żałował, że w przeszłości skupiał się przede wszystkim na swoich specjalizacjach, a resztę traktował po macoszemu. Prorok dołączał do niego na kanapie z czymś lżejszym do czytania lub pracą, jako że najwyżsi dowódcy mieli okresowe testy w zupełnie innych terminach i nie musiał się niczego uczyć; przynosił mu ruuso i przekąski lub okrywał kocem, gdy zauważał, że Thace’owi jest chłodno, czasem namawiał na przerwę na kolację lub dopytywał, czym w danym momencie się zajmuje. Wyglądało jednak na to, że czasem trochę się nudził, kiedy Thace siedział u niego z nosem w notatkach i nigdy nie wytrzymał więcej niż trzy godziny, zanim zaczął nachalnie odciągać go od nauki ,chcąc porozmawiać, pójść do łóżka lub po prostu się przytulić. Gdy po raz pierwszy poprosił o to ostatnie, Thace poczuł, jak coś ściska go w środku – bo Prorok wpatrywał się w niego z czułością i ufnością, że przy nim nie musi wstydzić się pragnienia zupełnie niezwiązanej z seksem bliskości i uwagi.
Na samym początku po ich pamiętnej kłótni, pogodzeniu się i wyznaniach, kilka razy poprosił Proroka o pomoc w przygotowaniu do testów taktyki i strategii i ten, przymuszony natrętnymi pytaniami Thace’a, jednak się w to zaangażował; Thace miał jednak wrażenie, że rozmawiają w innych językach, gdy wpatrywał się w plany przykładowych bitew i miał podejmować decyzje o ruchach statków. W scenariuszach taktycznych o niewielkim zakresie radził sobie sam, chociaż zazwyczaj wybierał w testach opcje, które nie dawały maksymalnej ilości punktów; zupełnie się jednak gubił, gdy miał w minimalnym czasie jaki podczas egzaminów był na odpowiedź podejmować szybkie i trafne decyzje, mając przed sobą setki myśliwców i najróżniejsze warunki oraz wytyczne dla danego zadania. Złościło go to i stresowało, i zazwyczaj wybierał opcje zbyt zachowawcze, które w najlepszym wypadku sprawiały, że dostawał ułamek punktów, ale przynajmniej nie ujemne. Prorok wzdychał i tłumaczył mu na czym polegały jego błędy, uruchamiał kolejny scenariusz i gdy był podobny, Thace zazwyczaj wiedział, co powinien zaznaczać, ale jeśli trafiał na coś, czego nie znał i o czym nie rozmawiali w ostatnich dniach, znów wybierał opcje, które jedyne co dawały, to szansę na ocalenie jak największej liczby jednostek i ucieczkę, a nie zrealizowanie misji i postawionego zadania. Niemal słyszał, jak Prorok zgrzyta zębami ze złości, zanim brał głęboki oddech i ponownie zaczynał coś mu tłumaczyć. Dali sobie spokój ze wspólną nauką po prostu dlatego, że nie byli w stanie spędzić w ten sposób dłużej niż pół godziny, bo szybko stawali się rozdrażnieni i opryskliwi i kłótnia wisiała w powietrzu i to pomimo faktu, że wszystko inne układało się między nimi tak dobrze.
– Wiem, że nigdy nie zdawałeś testów ze strategii i taktyki wojskowej nawet na poziomie podstawowym, ale co rusz mówisz mi, jak świetnie idą ci testy próbne z modułów technicznych i to nawet z działek, którymi w ogóle się nie zajmujesz, więc nie mogę pojąć, dlaczego to idzie ci aż tak źle – powiedział w końcu Prorok. – Nie chcę się z tobą kłócić, ale gdy zaznaczasz jakieś bzdury minutę po tym, jak skończyłem ci to wyjaśniać, z trudem powstrzymuję się, by nie nazwać cię kretynem, który w ogóle nie słucha, co się do niego mówi.
– Wiem. Przepraszam – wymamrotał Thace. – Może to jednak nie był dobry pomysł, bym cię tym zadręczał…
– Skoro mając przy sobie osobistego nauczyciela i tak nie możesz tego opanować, to nie chcę nawet myśleć, jak fatalnie szłaby ci nauka, gdybyś miał się nią zajmować samodzielnie. Gdy tłumaczyłem ci różne rzeczy podczas misji, wydawało się, że wszystko pojmujesz. Co się tobą dzieje? Mam wrażenie, że wyłączasz mózg za każdym razem, gdy do tego siadamy – westchnął; tak, może był nieco zirytowany i trochę zawiedziony oraz zmartwiony jego brakiem postępów, ale nie był zły. Ostatnio bardzo rzadko wydawał się złościć na cokolwiek, a jedynym niewielkim punktem zapalnym bywał Vhinku oraz właśnie testy strategii i taktyki. – Czy coś się dzieje, że jesteś tak rozkojarzony…?
– Strategia to coś, czego nie da się ot tak, nauczyć, jak nie ma się naturalnych predyspozycji. Nigdy nie będę dowódcą bojowym. To dla mnie zbyt trudne, zakres zagadnień jest strasznie szeroki, wszystkie te sytuacje są skomplikowane i wielowymiarowe, a czas na odpowiedź jest po prostu za krótki – odparł Thace i czuł, że jego ton jest zbyt marudny i trochę przesadzał, ale zaczynał się już frustrować, że szło mu to aż tak źle. – Dobrze wiesz, że nie umiem i nie lubię podejmować bardzo szybkich decyzji, a na tym opiera się cały egzamin. Przypuszczam, że jakoś uzyskam minimalną liczbę punktów by to zaliczyć, jeśli codziennie będę tłukł kolejne testy, bo części rzeczy nauczę się bez zrozumienia na pamięć, ale mam wrażenie, że to stracony czas.
– To nie jest stracony czas…! – zaprotestował Prorok.
– Jest, bo mógłbym w tym czasie przygotowywać się do testów technicznych, w których każda dodatkowa godzina nauki przynosi progres. W komunikacji, szyfrowaniu i analizie mam szansę na maksymalną ilość punktów, a pięciu pozostałych modułach już teraz, po niespełna miesiącu, średnie wyniki podniosły mi się z siedemdziesięciu, które miałem bez żadnego przygotowania, do osiemdziesięciu procent, a mam jeszcze sporo czasu. W strategii cały czas ledwo zaliczam na te minimalne pięćdziesiąt, które składam z cząstkowych punktów i najłatwiejszych zadań a to i tak tylko wtedy, gdy mam szczęście i rozwiązuję test, w którym nic mnie nie zaskoczyło. Sam powiedziałeś mi kiedyś, że te testy nie mają znaczenia. Tym bardziej nie ma znaczenia coś, co absolutnie nigdy mi się nie przyda w praktyce…
– Thace, chcę cię awansować i gdy wówczas rozmawialiśmy, powiedziałem też, że testy właśnie wówczas MAJĄ znaczenie – powiedział Prorok nieco ostrzej. – I wiesz, że nie znajdę wymówki, byś mieszkał na moim statku, jeśli nie…
– Więc zmień mi stanowisko na swojego asystenta i przestańmy się wygłupiać – powiedział, coraz bardziej rozdrażniony. – Wymyśliłeś sobie, żeby zrobić ze mnie porucznika i oficjalną prawą rękę, chociaż mówiłem ci, że się do tego nie nadaję i tego nie chcę…
– Czy ty nie masz nawet krzty ambicji? – warknął Prorok i nagle podniósł głos. – Chcesz bym zdegradował cię z oficera do roli sekretarki?! Mówiłem ci wtedy też, że nie życzę sobie kwestionowania moich…
– Prorok, ja niczego nie kwestionuję…! – uciął z rozżaleniem. – Kazałeś mi zacząć się uczyć i zdać wszystko najlepiej jak mogę i robię wszystko, by cię nie zawieść. Nigdy dotąd te testy nie miały aż takiego znaczenia, bo nie spodziewałem się, że kiedykolwiek awansuję. W przeszłości przygotowywałem się do nich nie z powodu ambicji, tylko perfekcjonizmu oraz chęci rozwoju i dokształcenia się z rzeczy, w których jestem dobry a mam szansę być świetny. Nie znoszę się uczyć rzeczy, do których nie mam predyspozycji, bo jedyny efekt, to że robię się coraz bardziej sfrustrowany. Wiem, że pilotaż i strategia pójdzie mi kiepsko a taktyka co najwyżej znośnie i chcę przynajmniej mieć jak najwyższe noty z całej reszty, gdzie mam jakieś szanse. Robię to jednak i przygotowuję się ze wszystkich zagadnień, które kazałeś mi zdawać, nawet pilotażu, którego nie cierpię… idzie mi to minimalnie lepiej niż wcześniej, ale nadal jestem w tym żałosny. Spędzam codziennie kilka godzin by uczyć się rzeczy, z których mam jakieś szanse, bo wiem, że ci na tym zależy i takie dałeś mi polecenie, chociaż, uwierz, wolałbym w wolnym czasie robić cokolwiek innego, a najbardziej ze wszystkich iść z tobą do łóżka. Z tą cholerną strategią też się staram, tylko po prostu mi to nie wychodzi, a ty znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie jestem strategiem, nie jestem oficerem bojowym i lepiej, aby okoliczności i stanowisko nigdy nie zmusiły mnie, bym podejmował decyzje w trakcie bitwy…!
– Thace, nie oczekuję cudu, tylko że zdasz to na wymagane minimum, abyś miał to wpisane jako zaliczone i na tyle masz się przygotować. Możemy dalej przygotowywać razem, ale wątpię czy w jakikolwiek sposób pomaga ci w nauce, gdy się ze sobą spieramy. Jeśli chcesz, to idź z tym do Vhinku, skoro przygotowujesz się z nim do wszystkich testów praktycznych a nie tylko pilotażu – powiedział z irytacją, ale wyglądało na to, że nie był już aż tak zły jak przed chwilą.
– Zapytałem go, jak się uczy na ten test. Wiesz co mi powiedział? Że nijak. Zrobił trzy testy próbne, uznał, że wynik go zadawala i więcej nie zamierza robić. Powiedział mi też, że w akademii lotniczej chodził na wykłady, nie uczył się, siadał do egzaminów i zdawał w miarę dobrze, bo intuicja mu podpowiadała, co ma robić, żeby danej misji całkiem nie zawalić. To samo słyszałem w kantynie od kilku innych oficerów. Wszyscy oni mieli zajęcia z taktyki i strategii w akademii wojskowej i uczyli się tego przez siedem lat, a ja na kierunku cywilnym nie. Nie bez powodu osoby po zaledwie półrocznym przeszkoleniu wojskowym bardzo rzadko kiedykolwiek awansują na oficera. Będę się starał, ale boję się, że i tak cię zawiodę. Nie chcę, żebyś się na mnie wściekał, a przypuszczam, że po ogłoszeniu wyników będziesz i coraz bardziej się tym stresuję… – wyrzucił z siebie, licząc na to, że jakoś zdoła załagodzić to starcie. Jedyne, co potrafił zrobić, to skulić ramiona i cofnąć uszy, przybierając najbardziej uległą pozycję jaką był w stanie; westchnął z ulgą, gdy Prorok przysunął się do niego i go objął, a jego głos brzmiał znacznie łagodniej niż jeszcze chwilę temu.
– Przepraszam. Niepotrzebnie się uniosłem. Zrobimy tak: będziesz dalej wykonywał próbne testy, oczekuję, że codziennie przynajmniej przez kwadrans. Daj sobie spokój z czytaniem teorii, bo nic ci nie da. Będziesz się do mnie zwracał z tymi scenariuszami, w których będziesz mieć najgorsze wyniki, żebyś nie tracił czasu na szukanie w materiałach, co zrobiłeś źle. Jeden, krótki test dziennie i dajemy sobie nie więcej niż dziesięć minut, by to omówić. Testy strategii odbywają się za sześć tygodni. To wystarczająco dużo czasu, byś uporał się z typem pytań, w których popełniasz najgorsze błędy i tracisz przez nie punkty.
– Może powinienem je pomijać na egzaminie i mieć zero punktów a nie ujemne – odparł Thace. – I zamiast tego skupić się na wybieraniu najlepszych odpowiedzi w tych pytaniach, gdzie zaznaczyłem coś średniego...
– Spróbujemy obu opcji. Kwadrans dziennie. Jeśli będzie szło ci naprawdę beznadziejnie, usunę ci z listy testów obowiązkowych strategię i podejdziesz do niej dobrowolnie w pierwszym terminie oraz poprawkowym. W porządku?
Thace skinął głową i wyciągnął do niego ręce, a następnie wtulił się w jego klatkę piersiową i zamknął oczy, podczas gdy Prorok gładził go po włosach i uspokajał. Przez najbliższe dni próbowali obu metod i tak jak się w sumie spodziewał – żadna nie działała. Często nadal nie rozumiał swoich błędów w odpowiedziach i wiedział, że w prawdziwym życiu również by je popełnił, jeśli przyszłoby mu dowodzić w czasie misji bojowej. Aby nie mieć kolejnych, drobnych i zupełnie niepotrzebnych sprzeczek z Prorokiem absolutnie każdego wieczoru, zaczął zbierać najbardziej wątpliwe przypadki i robili trzygodzinną sesję raz w tygodniu, obaj wylewali swoje frustracje i szli do łóżka – bo to skuteczniej niż rozmowy rozładowywało napięcie między nimi.
Pewnych scenariuszy, które pojawiały się często, zaczął uczyć się na pamięć i wybierał odpowiedzi, które wiedział, że były czymś, czego absolutnie nigdy by nie zrobił w realnym życiu, ale które były prawidłowe. Średnia testów jakie wykonywał przekroczyła minimum i coraz rzadziej trafiał na zestawy, których nie zaliczał. Tydzień przed początkiem sesji testów okresowych, po krótkiej sprzeczce oraz nazwaniu Thace’a idiotą trzykrotnie, Prorok zmienił w systemie poziom testów strategicznych, które miał zdawać Thace, z zaawansowanych na średnie, a gdy ten wystarczająco długo przepraszał, przytulał się i żebrał o zmiłowanie się nad nim – to samo zrobił z taktycznymi. Nie zgodził się jednak na wpisanie podstawowego, oznajmiając, że to byłoby zbyt żałosne i że w przypadku oficera, którego chce docelowo mianować swoją prawą rękę, lepiej, aby nie miał ich zaliczonych w ogóle, niż miał na poziomie takim, jaki wymagany był u podporuczników dowodzących kilkuosobowymi jednostkami bojowymi.
W miarę upływu czasu, przestali podejmować temat Vhinku oraz pozostałych przygotowań Thace’a do testów częściej, niż było to konieczne, i to była prawdopodobnie najlepsza metoda, by uniknąć sporów, tym bardziej że poza tą jedną kwestią ich relacja rozkwitała. Po spięciach, jakie wcześniej się pojawiały w związku z wzajemnym niezrozumieniem, wyglądało na to, że weszli na jakby… wyższy poziom bliskości. To już nie był przelotny, niebezpieczny romans, ale związek, który można by było nazwać stałym. Mieli swoje problemy i niektóre z premedytacją ignorowali i to wiedział, że na dłuższą metę nie było zdrowe dla romantycznej relacji, ale rozumieli się znacznie lepiej niż kiedyś. Poznali się już również na tyle dobrze, by poznać swoje małe dziwactwa i irytujące nawyki, przyzwyczaić się do nich i uznać za część codzienności, a nie coś, co druga strona zaburzała w ich własnej dotychczasowej rutynie ze złośliwości.
Spędzali ze sobą prawie wszystkie wieczory, Thace sypiał w kwaterach Proroka codziennie, seks był dobry a czasem fantastyczny, zaś komandor z każdym dniem i zbliżeniem nabierał pewności siebie, jeśli chodziło o wspólną intymność. Nie na tyle, by zaproponować cokolwiek nowego, chociaż ewidentnie miał fantazje – Thace po prostu widział to w jego oczach i widział w nich też cichą prośbę, by o nic nie pytał, bo nie jest jeszcze gotowy o tym mówić. Kiedyś byłby zirytowany na kochanka, który nie ma odwagi czy też wstydzi się powiedzieć o swoich potrzebach i raczej szybko zakończyłby taką znajomość, teraz jednak to w pewien sposób go rozczulało. Różnili się od siebie, każdy z nich miał inne talenty i doświadczenia, rozumiał to i akceptował, tym bardziej że widział, w ilu prywatnych kwestiach Prorok naprawdę się starał. Mężczyzna zwracał uwagę na drobiazgi, które Thace lubił lub nie i wielokrotnie wprowadzał w swoich kwaterach zmiany, aby ten czuł się w nim komfortowo; parę razy pytał, czy może nie powinni przenieść się do jakichś większych, skoro spędza tu większość czasu, jednak Thace przyzwyczaił się już do tego miejsca i zapewnił go, że wolałby zostać tutaj.
Któregoś razu Prorok oznajmił, że muszą na parę dni przenieść się w inne miejsce i po raz pierwszy spędzili kilka nocy nie na krążowniku, lecz w Bazie Głównej, w jego zapasowym apartamencie w sekcji XA-Beta. Po powrocie na statek, ich kwatery były połączone z sąsiednimi pomieszczeniami i niemal dwukrotnie większe. Sypialnia i spiżarnia-kuchnia zostały znacznie powiększone, pojawiły się dwa pokoje-gabinety, aby każdy z nich miał przestrzeń tylko dla siebie, jeśli by jej potrzebował, a także obszerny pokój dzienny, w którym mogli razem spędzać czas, i który nie był na widoku tak jak salon. Dodana też została druga, przylegająca do sypialni łazienka, aby Thace mógł trzymać tam swoje rzeczy i by rano nie musieli wymieniać się z toaletą, która Prorokowi zajmowała zwykle mnóstwo czasu.
Początkowo Thace był tym nieco oszołomiony, jednak kwatery faktycznie zostały przerobione tak, by każdemu z nich było wygodniej, ale też: by w salonie, do którego czasem ktoś mógł wpaść w odwiedziny, nikt nie zobaczył jakichś jego rzeczy, ani w ogóle czegokolwiek świadczącego o tym, że mieszkają tu dwie osoby. Nigdy dotąd nie czuł, że w ogóle posiada gust, jeśli chodzi o wystrój wnętrz, ale dostrzegał, że pomieszczenia przeznaczone tylko dla niego wyglądały nieco inaczej zarówno od wspólnych jak też tych, z których korzystał głównie Prorok i że naprawdę mu się one podobały. Nie miał pojęcia, jak mężczyzna był w stanie ocenić, czego potrzebuje, tym bardziej że zwykle nawet go o to nie pytał. Po prostu kupował przydatne kosmetyki i drobiazgi, umieszczał w wygodnych miejscach, albo mimochodem wspominał, że podrzucił mu coś do gabinetu czy łazienki. Były momenty, gdy Thace obawiał się, że w pewnym momencie zacznie się czuć jak utrzymanek, lecz nic takiego nie miało miejsca; Prorok, gdy tylko chciał, potrafił być praktyczny i nie robił z tych wszystkich przydatnych podarków jakiegoś wydarzenia. Nie kupował mu bez okazji rzeczy wyjątkowo luksusowych, bo chociaż nigdy o tym nie rozmawiali, wyczuł, że Thace nie czułby się z tym komfortowo, a te najdroższe prezentował mu tylko wtedy, gdy chciał przeprosić za jakąś drobną sprzeczkę. Doposażył sale treningowe na swoim krążowniku, by Thace mógł ćwiczyć interesujące rzeczy również tutaj, a nie tylko w Bazie Głównej i chociaż wyraźnie nie miał na to ochoty, sam zaproponował, by – jeśli kiedyś by tego potrzebował – zapraszał tutaj Vhinku, jako że im bliżej było do testów sprawnościowych, tym bardziej wypełnione były siłownie i sale na stacji. Któregoś dnia wpadł nawet na pomysł zamontowania na krążowniku profesjonalnego symulatora lotów, ale tej jednej rzeczy Thace odmówił, mówiąc wprost, że to mogłoby wzbudzić niepotrzebne pytania, a i tak co niektórzy żołnierze zastanawiali się wciąż, dlaczego Thace na stałe zamieszkał u niego i nie wrócił do Bazy.
Gdy byli zestresowani, brali długie, wspólne kąpiele – w łazience Proroka, która była z przyczyn oczywistych znacznie większa, aby mógł pomieścić w niej wszystkie swoje kosmetyki i urządzenia do pielęgnacji, a potem ruszali wspólnie do stacji suszącej; Prorok z jego dłuższą i gęstszą niż u Thace’a sierścią wyglądał przezabawnie w podmuchach ciepłego powietrza, a jego włosy na głowie miały tendencje, by się elektryzować. Thace czasem rozczesywał je i wygładzał, chichocząc na widok miny Proroka, gdy ten chwytał szczotkę i starannie zaczynał je układać po swojemu. Zdarzało im się wygłupiać w łóżku i udawać tam sparing, ale jakoś nigdy nie zdecydowali się przenieść tych zabaw do sali ćwiczeń, mimo że teraz nikt by im nie przeszkadzał na krążowniku, jak miało to miejsce podczas misji. Mimo oporów Proroka, by cokolwiek konkretnego powiedzieć, czasem dawał się Thace’owi prowadzić i eksperymentować; nie było to nic szalonego, tylko mniej typowe pozycje, czasem wymagające od Thace’a wykazania się większą zwinnością a od Proroka – użycia siły, gdy musiał utrzymywać go w powietrzu podczas zbliżenia. Bliskość, seks, intymność stawały się coraz bardziej naturalne dla nich obu, co pewnie nie powinno dziwić, skoro od momentu, gdy zaczęli być razem minęło już kilka miesięcy, a oni spędzali razem prawie cały wolny czas i mieli wspólne kwatery, bo przecież w swoich starych Thace prawie już nie bywał.
To, co Thace zauważył w łóżku bardziej niż cokolwiek innego, to że Prorok naprawdę uwielbia używać ust i że akurat w tej kwestii nie jest tak wstydliwy i niepewny jak w innych. Od momentu, gdy po ich starciu i pierwszym seksie oralnym Proroka odważył się zrobić cokolwiek więcej niż całować go w usta lub szyję, jego wargi niemal zawsze lądowały na klatce piersiowej i brzuchu Thace'a, gdy tylko się rozebrali. Szorstki język sunął po jego krótkiej sierści i miejscach, gdzie jego skóra była jej pozbawiona; potem Prorok chwytał jego uda i rozsuwał na boki, całował i lizał jego podbrzusze i pachwiny, brał go w usta i ssał i mruczał z samozadowolenia, a Thace pieścił wówczas jego uszy lub tylko opadał na pościel i jęczał, podniecony do granic możliwości. Jak podczas ich pierwszego zbliżenia miał świadomość, że w przeszłości bywali kochankowi bardziej wprawieni w tym rodzaju seksu, tak po kilku tygodniach praktyki, z czystym sumieniem mógł przyznać, że nikt do tej pory nie dawał mu ustami tyle przyjemności, co Prorok.
Któregoś razu, wrócili do kwater późnym wieczorem, podminowani po spotkaniu video z Throkiem i kilkoma innymi wysoko postawionymi oficerami, a Prorok, gdy tylko przekroczyli próg pomieszczenia, zaczął ściągnąć spodnie z bioder Thace'a, posadził go na kanapie a moment później ssał jego penisa, klęcząc między jego rozsuniętymi nogami. Thace czuł, jak robi mu się słabo z podniecenia, gdy wpatrywał się w niego, wciąż mającego na sobie mundur komandora, gdy zaspokajał go w ten sposób; było w tym coś nieprzyzwoitego w najbardziej pociągający sposób z możliwych, że miał wrażenie, że zaraz wybuchnie z pożądania. Doszedł w ustach Proroka, który moment później całował go desperacko, przyciskając do kanapy, twardy i gotowy do dalszej akcji. Ocierał się o udo Thace'a i jęczał, a potem doszedł, nawet nie zdejmując do końca spodni.
– Sypialnia. Teraz – szepnął, gdy tylko wrócił do siebie na tyle, by być w stanie wydobyć z siebie jakiekolwiek zrozumiałe słowo. Tak, zdołali tam dotrzeć, w na wpół zdjętych mundurach, ale gdy zgarnął z półki lubrykant, i tak nie dotarli nawet do łóżka i uprawiali seks ponownie, Thace pochylony przy komodzie i oparty o nią łokciami, a Prorok stojąc za nim, z dłońmi zaciśniętymi na jego biodrach. Nie był delikatny, ale wystarczająco ostrożny i wprawny, by zbliżenie dawało satysfakcję im obu a nie tylko jemu, jak to czasem miało miejsce na samym początku. Kilkakrotnie upewnił się, czy wszystko jest w porządku, kiedy Thace jęknął głośniej niż zwykle i nie miał pewności, czy to aby na pewno wciąż z przyjemności; gdy skończyli, przytulał go od tyłu jednym ramieniem, a palcami wolnej ręki rozcierał perlistofioletową spermę cieknącą Thace'owi po udzie, co nagle wydało mu się najbardziej wyuzdaną rzeczą, jaką Prorok mógł zrobić i gdyby nie fakt, że przed chwilą dwukrotnie szczytował, Thace był niemal pewny, że zaczął by się podniecać ponownie.
Oczywiście Prorokowi wciąż zdarzało się zapomnieć w przypływie namiętności, używać za dużo szponów – bardziej tępych niż kiedyś, więc to nie było już bolesne – i zębów, przycisnąć Thace do łóżka odrobinę zbyt mocno czy po prostu nie uważać. Były to jednak incydenty, a nie norma i nie sprawiały już, że Thace nieruchomiał, przypominając sobie zajścia ze stacji dalekiego zasięgu sprzed miesięcy; czasem, gdy spodziewał się tego i gdy sam miał ochotę na zrobienie czegoś bardziej… energetycznego, nie protestował, bo gdy przestał się tego obawiać, nieco szorstkości ponownie zaczęło sprawiać mu przyjemność. Kiedy zaś nie miał na to ochoty, patrzył na Proroka i wprost mówił, żeby zwolnił i mężczyzna to właśnie robił, zerkając na niego przepraszająco, lub zaczynał przepraszać go znacznie łagodniejszymi niż przed momentem dłońmi i ustami. Czasem, gdy do czegoś podobnego doszło, stawał się tym bardziej czuły i ostrożny, zamawiał następnego dnia kolację z ulubionych przez Thace’a składników, kupował jakiś kosztowny drobiazg lub zabierał go na krótką, półdniową wycieczkę na któryś z księżyców w rejonie Tsevu.
Czegokolwiek Thace spodziewał się na stacji porucznika Melko, gdy walcząc z napadami emocji i paniką wyobrażał sobie, jak może wyglądać ich relacja, to absolutnie nie tego – wciąż jeszcze dość nieśmiałych eksperymentów, namiętności i żartów, ale przede wszystkim słodkiej intymności, która następowała za każdym razem, gdy uspokajali się i wtuleni w siebie usypiali w miękkiej pościeli.
Gdy Kolivan pytał go, czy wszystko w porządku, by upewnić się, że nie jest straumatyzowany, mógł szczerze go uspokoić i powiedzieć, że tak, uporał się z tamtym. Nie miał obecnie powodów by unikać z nim rozmów, bo w końcu radził sobie tak dobrze – wykonywał pracę, która była nie tylko przydatna dla Ostrzy, ale też po prostu interesująca. Przygotowania do większości testów dawały mu satysfakcję, bo po prostu lubił się uczyć, o ile nie były to rzeczy, w których był zupełnie beznadziejny. Jasne, niektóre szły mu raczej marnie… ale Prorok zaakceptował fakt, że nie zna się na wszystkim i że tak, może mieć problem z zaliczeniem strategii. A dzięki temu zszedł z niego związany z tym stres i palące poczucie obowiązku perfekcyjnego odgrywania roli w tych aspektach, w których sobie nie radził.
Od czasu ich spotkania sprzed ponad dwóch miesięcy, Thace rozmawiał z Kolivanem na Tsevu-22 co kilkanaście dni, mimo że przez poprzednie półtora roku robili to znacznie rzadziej – mężczyzna domagał się tych spotkań, nawet jeśli miały być krótkie. Podczas pierwszej z takich rozmów przyznał się Kolivanowi, że Prorok zaangażował się bardziej niż wcześniej sądził i w ogromnych ogólnikach powiedział mu, co zaszło po ich kłótni o zazdrość dotyczącą Vhinku. Ograniczył swoją opowieść o tym, co działo się w łóżku, do słów ‘zaczęliśmy z Prorokiem eksperymentować i jest dzięki temu lepiej niż było wcześniej’, powiedział pokrótce o tym, czego dowiedział się o doświadczeniach Proroka i przyznał też, chociaż to przyszło mu z trudem, jak ten go nazwał. Wówczas Kolivan skinął głową i powiedział, że to dobrze, bo kimś przywiązanym do niego emocjonalnie łatwiej będzie manipulować; prawdopodobnie spodziewał się podobnych słów i przede wszystkim podkreślił, że cieszy się, że Thace daje sobie radę w swojej roli oraz że nie unika już rozmów z nim i że informuje go o istotnych kwestiach na bieżąco. Było to jeszcze kilka tygodni przed tym, jak Prorok przerobił ich kwatery i zanim Thace zorientował, że ich relacja zmieniła się już w stały związek – bo tak naprawdę nie miał pojęcia, w którym momencie takim zaczęła się stawać. Kolivan pytał go o to, ale nie był natrętny i nie domagał się intymnych szczegółów, ani też nie podawał w wątpliwość słów Thace’a, który był z nim szczery i mówił mu, co się działo… o ile tylko sam w ogóle dostrzegł, że się działo, bo czasem miał wrażenie, że orientuje się o zmianach w relacji z Prorokiem z opóźnieniem.
Ponieważ wciąż dość często pojawiał się na Tsevu-22 by ćwiczyć z Vhinku, gdy tylko jego przyjaciel miał tam coś do załatwienia, mógł wyrwać się na godzinę czy dwie i zająć swoimi sprawami, czyli zamówieniem miejsca w hotelu i połączeniem się z Kolivanem i robił to tak często, jak mężczyzna tego oczekiwał. Gdy zaś któregoś razu sam poczuł potrzebę, by porozmawiać z Kolivanem – było to dzień po jego starciu z Prorokiem dotyczącym testów strategii – i akurat nie było okazji, by zabrał się tam z Vhinku, uderzył wprost do komandora, by zakomunikować mu, że potrzebuje polecieć na zakupy i że chodzi o rzeczy dla nich, których wolałby nie zamawiać wysyłkowo do Bazy Głównej na swoje nazwisko. Prorok uniósł brwi bardziej z zainteresowaniem niż podejrzliwością, a jego policzki pociemniały, gdy Thace przyznał, że ma dość faktu, że ten wciąż wykrada najbardziej standardowy lubrykant z jednostki medycznej i że zamierza zrobić im zapasy czegoś bardziej odpowiedniego i interesującego.
– Niczego nie wykradam. Każdy ma prawo wziąć to sobie z magazynu i używać – powiedział Prorok i gdy Thace już sądził, że mężczyzna nie pozwoli mu nigdzie lecieć i jednak będzie musiał wymyślić coś innego lub poczekać na wyprawę z Vhinku, ten odezwał się ponownie. – Jesteś pewien, że na Tsevu-22 to bezpieczne…? Ktoś w aptece może cię rozpoznać…
– Nie muszę robić zakupów w aptece. Mogę złożyć zamówienie zdalnie i odebrać paczkę w skrzynce pocztowej. I zanim zapytasz… wolałbym nikomu nie zlecać jej odbioru, bo byłoby głupio, jakby coś takiego ktoś otworzył choćby przypadkiem.
– W porządku. Kup… cokolwiek uważasz, że tego potrzebujemy. I… – zająknął się. – Wiem, że nadal latasz fatalnie, ale nie na tyle, byś nie był w stanie się tam udać samodzielnie. Możesz wziąć któryś z moich prywatnych statków, ale błagam, coś niezbyt szybkiego, bo aż tak ci nie ufam. A jeśli wolisz, możesz też polecieć tam zbiorowym transportem, a wrócić tutaj tym, który kupiłeś jakiś czas temu. Straszny grat, ale widać miałeś powody, by sprawić sobie akurat coś takiego.
– Powodem było to, że byłem na ciebie zły i oprócz fatalnej fryzury, sprawiłem też sobie kiepski statek – przyznał, a Prorok zaśmiał się krótko i pokręcił głową. – Pożyczę coś twojego. Nie powinienem trzymać na terenie bazy swojego prywatnego promu…
– Trzymałbyś go na moim krążowniku i to nie byłby żaden problem. Ale może faktycznie lepiej, żebyś miał coś tam na miejscu…? Jeśli to dla ciebie bardziej komfortowe? – spytał ostrożnie.
– Po prostu wolałbym niepotrzebnie nie łamać regulaminu… podporucznicy nie mogą trzymać tu własnych środków transportu – odparł; nie sądził, że w ogóle będą o tym rozmawiać i nie przemyślał, czy przenoszenie tutaj prywatnego środka transportu to dobry pomysł.
– Więc dam ci odpowiednie uprawnienia, byś mógł na razie używać moich statków. I nie musisz mnie pytać, czy możesz ich użyć, gdy potrzebujesz coś załatwić na Tsevu. Zresztą… miejmy nadzieję, że za parę miesięcy będę mógł cię awansować, a wówczas trzymanie tu własnego statku nie będzie już żadnym problemem – powiedział Prorok i lekko przyciągnął go do siebie. – Kupię ci wówczas coś odpowiedniego, co będziesz trzymał tutaj, a na Tsevu ten swój… chyba że nie jesteś do niego przywiązany, bo wówczas mógłbyś go sprzedać, a ja kupiłbym ci drugi, który trzymałbyś na wszelki wypadek na Tsevu.
– Nie możesz kupować mi statków…! – zaprotestował Thace; o ile przyjmowanie przydatnych podarków w postaci rzeczy codziennego użytku, nawet i luksusowych, było w relacji trwającej kilka miesięcy raczej zwyczajne, to rzeczy tak drogich z całą pewnością nie.
– Thace… to dla mnie żaden problem. Wybiorę coś, co będzie dla ciebie odpowiednie, z napędem nadprzestrzennym, wygodne i przede wszystkim bezpieczne, a żeby spełnić moje standardy bezpieczeństwa z korektą na twoje wątpliwe talenty pilota, z całą pewnością nie będzie cię na to stać, nawet gdy zostaniesz porucznikiem – powiedział i zerknął na niego odrobinę niepewnie. – Nie podoba ci się to. Rozumiem. I rozumiem, że to nie jest dla ciebie komfortowe, bo w tych nielicznych momentach, gdy rozmawialiśmy o pieniądzach, mówiłeś wprost, że nie lubisz kupować drogich rzeczy i przyjmujesz za oczywistość, że na niektóre cię nie stać. Tyle że mnie jest stać. A ty dajesz mi tak dużo każdego dnia, gdy ze mną jesteś, że chciałbym… móc dać ci cokolwiek. A pieniądze to jedyna rzecz, jaką mam do zaoferowania…
– To całkowita bzdura i dobrze o tym wiesz…
– W porządku, mam jeszcze na tyle władzy, by zapewnić ci bezpieczeństwo i komfort, ale to też jest powiązane z moim stopniem wojskowym, a tym samym z pieniędzmi. Proszę… Daj mi się trochę rozpieścić… w sposób, w który umiem to zrobić – powiedział i pogładził go po policzku, a Thace z pewnym wahaniem skinął głową. Nie potrzebował od Proroka tego wszystkiego, ale po prostu wiedział, że potrzebuje tego sam Prorok. – I Thace… Gdy będziesz na Tsevu, oprócz lubrykantów, kup cokolwiek, co uważasz, że może kiedyś nam się przyda. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że sam nie byłbym w stanie się na to zdobyć, bo jest mi wstyd choćby patrzeć na takie rzeczy w sklepach w otwartej sieci. Mogę kupować ci statki i prawie każdą rzecz, jakiej zapragniesz, ale kupowanie czegokolwiek do łóżka jest dla mnie problemem i nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek się to zmieni. I… – zająknął się. – Nie mam pojęcia, czy zdobędę się na to, by czegokolwiek spróbować… ale jeśli uważasz, że czegoś potrzebujemy… to załatw to proszę. I wróć bezpośrednio tutaj.
Dwa dni później Thace odebrał zamówione wcześniej sprawunki, które tak naprawdę nie zawierały niczego ekstremalnego i było to, oprócz lubrykantów, tylko parę drobnych gadżetów, jakich używał w łóżku niejednokrotnie i które nie wiązały się z żadnymi fetyszami. Nie kupował tego zbyt dużo, aby w przyszłości móc jeszcze przylatywać tu w tym samym celu. Czuł jednak, i parę godzin później się to potwierdziło, że Prorok i tak nie odważy się jeszcze ich użyć; więcej: gdy Thace wrócił do jego kwater, był tak zawstydzony, gdy tylko zerknął na opakowania, że poprosił, by schował to wszystko i na razie nawet o tym nie wspominał, a gdy poszli do łóżka, był wyjątkowo delikatny i niemal niewinny.
Zanim jednak Thace wrócił na krążownik Proroka, zgodnie z planem połączył się w hotelu z Kolivanem, a ten mimochodem zapytał, jak udało mu się tu przyjechać w dokładnie zaplanowanym czasie, skoro ewidentnie nie był wykończony lotami na symulatorach z Vhinku. Thace nie miał powodów, by kłamać w tej kwestii i przyznał się Kolivanowi, jaką znalazł wymówkę, a potem parę chwil obaj milczeli, wpatrując się w siebie ze skrępowaniem.
– Nie musisz mi mówić, co kupiłeś – powiedział wreszcie Kolivan.
– Więc powiem tylko, że nic szokującego, bo biorąc pod uwagę twoją minę…
– Nie znam Proroka i jego upodobań – przerwał mu. – Mam tylko nadzieję, że to nic, co mogłoby być dla ciebie niebezpieczne.
– Nie wiem co masz na myśli – stwierdził Thace i natychmiast pożałował, że po prostu nie uspokoił Kolivana, bo ten spojrzał na niego jak na niesforne i wyjątkowo mało rozgarnięte dziecko.
– Oczywiście, że wiesz, a ja wiem, że gdy byłeś młodszy, to miałeś osobliwe pomysły na eksperymentowanie w łóżku. Dlatego muszę wiedzieć, czy eksperymentów tych nie postanowiłeś przenieść do sypialni komandora z Naczelnego Dowództwa Imperium, który na samym początku waszej relacji zmusił cię do seksu i absolutnie nie powinieneś mu ufać, jeśli chodzi o takie kwestie.
– Już nie mam takich pomysłów i nie, to nie jest nic niebezpiecznego.
– Jeśli Prorok domagałby się od ciebie…
– Nie będzie się domagał – uciął. – I jestem tego całkowicie pewien.
– Gdy się widzieliśmy, mówiłeś mi co innego. Obawiałeś się, że Prorok może przestać traktować cię… – zająknął się – ostrożnie. Oraz że bywa porywczy i czasem nad sobą nie panuje w łóżku.
– A tymczasem okazało się, że jest dokładnie odwrotnie. Gdy przywykł do mnie i do seksu, panuje nad sobą bardziej niż na początku. Gdyby było inaczej, nie odważyłbym się proponować mu zakupienia jakichkolwiek łóżkowych gadżetów. Dał sobie spiłować szpony, chociaż miał przed tym straszne opory. Słucha mnie, jeśli chodzi o seks. Uczy się i otwiera na nowości, chociaż akurat to idzie mu bardzo wolno. Jeśli cokolwiek nowego się między nami dzieje, to wyłącznie z mojej inicjatywy, gdy czuję, że ma ochotę na coś, czego sam nie zaproponuje a dla mnie jest to całkowicie normalne. W tej kwestii nie masz powodów do obaw. I proszę cię, nie traktuj mnie jak dzieciaka, który nie ma ani doświadczenia ani wyobraźni dotyczącej tego, co dwóch facetów może robić razem w łóżku, bo z nas dwóch to ty nie masz o tym pojęcia.
– Ten ostatni komentarz był całkowicie zbędny i miej świadomość, że jeśli uznam, że faktycznie wiem za mało by zadbać o twoje bezpieczeństwo, skontaktuję cię z kimś z ruchu oporu, kto w tej kwestii ma doświadczenie i komu będę oczekiwał, że powiesz absolutnie o wszystkim. Zostawmy tę kwestię, bo ufam, że wiesz, co robisz. Opowiedz mi, co się działo od naszej ostatniej rozmowy – oznajmił Kolivan, a Thace, tak jak przez poprzednie ich rozmowy, mówił prawdę, zaś dowódca Ostrzy, zgodnie z obietnicą, nie domagał się intymnych szczegółów, a tylko przekazania mu najważniejszych kwestii, jakie miały miejsce w relacji z Prorokiem oraz w pracy Thace’a. Wpatrywał się w niego zamyślony, ale zarówno teraz jak pod koniec każdej z tych rozmów był spokojniejszy niż wcześniej.
Kolejne dwa spotkania z Kolivanem były bardzo krótkie i stanowiły tylko wymagane przez niego upewnienie się, że wszystko z Thacem w porządku; po tym Kolivan przekazywał komunikator Antokowi aby zebrał od Thace’a informacje o postępach w przygotowaniu do testów oraz jego codziennej pracy i być może liczył na to, że Thace przyzna mu się do relacji z Prorokiem, ale sam dotrzymał obietnicy i nikomu o tym nie wspomniał; Thace nie był tego pewien, jednak miał wrażenie, że Antok domyśla się, że jego rola w Bazie Głównej była nieco inna niż przedstawiali to z Kolivanem ale on, całe szczęście, nie naciskał. Zawsze miał dla niego słowo wsparcia, kiedy Thace mówił mu o swoich wyrzutach sumienia, ale też zauważył, że ostatnio wygląda jakoś zdrowiej i gdy odrosły mu włosy po nieudanym strzyżeniu – że prezentuje się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wspomniał, że wydaje się spokojniejszy i niemal szczęśliwy, taki, jak był na DX-930. Oraz że dostrzegał, że w Bazie Głównej długi czas było mu trudno, lecz ostatnio ewidentnie czuł się tam lepiej. Thace nie potrafił mu na to odpowiedzieć inaczej niż przyznaniem, że po prostu wszystko się układa jak należy, że nie obawia się testów aż tak bardzo jak wcześniej, że mnóstwo się nauczył i wciąż może tyle robić dla Ostrzy w dodatku prawie nie ryzykując – i że to brak ciągłego stresu i odnalezienie się w swojej roli dobrze zrobiło na jego stan. Przypuszczał, że Antok nie do końca mu wierzy i poczuł ulgę, gdy Kolivan wezwał go i musieli zakończyć rozmowę.
Obiektywnie rzecz biorąc, wiedział, że Antok miał rację: odkąd spotykał się z Prorokiem, odżywiał się znacznie lepiej niż kiedykolwiek, a przez ostatnie tygodnie, gdy sprawy między nimi układały się coraz lepiej, tak też się czuł i wyglądał. Prorok dbał przecież nie tylko o pełnowartościowe posiłki, ale też wysokiej jakości kosmetyki do pielęgnacji, o to, by Thace się wysypiał, by jego obowiązki nie były zbyt obciążające czasowo i by mógł się przygotowywać do testów. Znów dawał mu wolną rękę, tyle że teraz Thace, nauczony doświadczeniem, nie przesadzał i nie angażował się w zadania, które nie były mu zlecone. Plotki na jego temat przycichły i bardziej niż strach, budził szacunek innych oficerów i zwykłych żołnierzy; tak, wiedzieli, że Prorok go ceni i że muszą przy nim uważać i pewnie nie ufali mu tak jak wcześniej. Niektórzy wciąż dziwili się, co robi na krążowniku Proroka, ale większość uznawała, że pewnie sprawy, którymi nie należy się interesować. Dali mu spokój i większość traktowała normalnie. A to, oczywiście, też zdjęło z niego część stresu.
Nie denerwował się testami teorii tak jak na początku, ale mimo to Kolivan powtarzał z naciskiem, że chciałby zobaczyć się z nim w tej sprawie zanim się rozpoczną i to wtedy, zaledwie trzy dni przed początkiem trzymiesięcznej sesji, miała miejsce ich siódma w ostatnim czasie rozmowa. Miał tego popołudnia sporo czasu, jako że Prorok udał się na wielogodzinne spotkanie z całą piątką podkomandorów, zaś Vhinku – z którym przyleciał na Tsevu-22 – udał się później z Vog na większe zakupy na inny księżyc i poprosił Thace’a, by odstawił do Bazy statek, którym razem tu przylecieli, bo sam zamierzał wrócić dopiero następnego dnia z Vog jej promem.
Ostatnia rozmowa z Kolivanem, ta, po której Antok skomplementował jego wygląd, miała miejsce zaledwie tydzień wcześniej, a ponadto regularnie pisali ze sobą na komunikatorze, toteż Thace’a zaskoczyło, że tym razem dowódca Ostrzy zadawał mu bardziej wnikliwe pytania o to, jak układa mu się z Prorokiem i najwyraźniej dostrzegł zmiany, które Thace zauważał z opóźnieniem, bo jego brwi marszczyły się co chwilę, a na jego twarzy widoczne było zatroskanie.
– Kolivan, czy jest jakiś powód, że zadajesz mi te pytania…? Wydawało mi się, że ustaliliśmy już, że wszystko jest w porządku. Powiedziałbym ci, gdyby nie było.
– Niebawem wylatuję z kwater Ostrzy i nie będę dostępny, by prowadzić z tobą rozmowy, a kontakt ze mną przez komunikator również będzie utrudniony. Zgodnie z planem wrócę tu mniej-więcej wtedy, gdy będziesz już po zakończeniu sesji teoretycznej, którą będę chciał z tobą omówić, gdy tylko otrzymasz wyniki. W tym czasie nie będziesz mieć z kim szczerze porozmawiać. Chyba że zdecydujesz się powiedzieć wszystko Antokowi lub komuś innemu, kto przebywa w Bazie i będzie mieć dla ciebie czas.
– Wolałbym tego nie robić…
– Masz świadomość, że Antok i wielu innych domyśla się, że coś ukrywamy? Nie ośmielą się mnie naciskać, ale ja sam uważam, że powinieneś zaufać komuś jeszcze. Któregoś dnia może mnie zabraknąć. Co wtedy zrobisz? Będziesz kontynuował misję ukrywając prawdę przed nowym dowództwem Ostrzy?
– Coś… coś się dzieje? – spytał ostrożnie. – Jesteś chory? Masz…
– Nic mi nie dolega i nie planuję w najbliższym czasie umierać – odparł spokojnie. – Wyjeżdżam jednak zająć się palącymi sprawami, które nie mogą czekać i chociaż bezpośrednio nic mi tam nie grozi, może się urwać ze mną kontakt. I to mi uświadomiło, że musimy mieć plany awaryjne na każdą sytuację. I dlatego o tym wspominam. Jeśli podczas mojej nieobecności wydarzy się cokolwiek, przez co będziesz potrzebował wsparcia, nie czekaj z tym na mój powrót. Obiecasz mi to?
– Tak… oczywiście, tak zrobię – powiedział cicho, chociaż coś ściskało go w gardle na samą myśl, że miałoby dojść do podobnej sytuacji, bo Kolivana zabraknie.
– Nie mówię tylko o tym, że Prorok zrobi ci krzywdę, bo tego martwię się mniej niż na początku. Wspominałeś mi jednak nie raz, że masz w stosunku do niego wyrzuty sumienia. To nie są łatwe emocje i z czasem może być ci coraz trudniej sobie z nimi radzić, bo czy tego chcesz czy nie, im lepiej będzie się wam układać, tym trudniej może ci być stawiać misję na pierwszym miejscu, jeśli ta miałaby mu zagrozić. Wysłuchiwałem cię, gdy o tym mówiłeś i cieszę się, że byłeś ze mną szczery, ale słuchanie to jedyne, co mogłem dla ciebie zrobić. Antok prędzej niż ja potrafiłby ci pomóc.
– Uważasz, że sobie nie radzę i potrzebuję pomocy…?
– A ty jak sądzisz? – spytał, wpatrując się w niego poważnie.
– Pomaga mi, że tobie mogę powiedzieć o wszystkim. Nasze spotkanie też mi pomogło. Nawet jeśli przez kolejne dni zaraz po nim narobiłem trochę głupot – oznajmił, bo ostatecznie przyznał się Kolivanowi również do chwili słabości i upicia się z Vhinku.
– I wiem, że potem już ich nie robiłeś. Thace, nie zamierzam cię krytykować i widzę, że świetnie sobie radzisz z Prorokiem, któremu ewidentnie na tobie zależy, więc nie muszę się już zadręczać, że zrobi ci krzywdę… ale być może ty również zacząłeś się do niego przywiązywać. Czy aby na pewno jesteś w stanie kontynuować misję?
– Co…? – zdziwił się Thace, który absolutnie nie spodziewał się takich wątpliwości Kolivana w momencie, kiedy wszystko się układało. – Skąd to pytanie…?
– Czy misja nadal jest dla ciebie najważniejsza? Co byś zrobił, gdybyś musiał go zabić? Gdy się widzieliśmy, powiedziałeś, że miałbyś z tym trudność. Jak jest teraz?
– Czy coś się stało, Kolivan? – spytał, czując, jak na to pytanie robi mu się zimno.
– Nie i w ogóle nie mam takich planów a obecnie nie ma nawet ryzyka, że cokolwiek mogłoby się wydarzyć. Wątpię, czy to kiedykolwiek się to zmieni i być może zostaniesz w Bazie Głównej na misję znacznie dłuższą niż przewidywaliśmy. Obecnie Prorok jest dla nas znacznie bardziej przydatny żywy niż martwy, bo to on promuje cię i daje ci dostęp do bezcennych dla nas informacji. Musimy być jednak gotowi na każdą okoliczność, choćby prawdopodobieństwo, że wystąpi, wynosiło ułamek promila. Więc? – spytał z naciskiem.
– Powiesz mi, o co chodzi?
– Antok zauważył, że masz lepszy nastrój, a mi ciężko jest go dalej okłamywać. Uważam, że powinieneś powiedzieć mu prawdę, zwłaszcza że wszystko zaczęło się u ciebie układać lepiej i może teraz byłoby ci łatwiej o tym rozmawiać, ale to do ciebie należy decyzja. Pytam o to, bo tak samo jak Antok, dostrzegam, że czujesz się lepiej i w przeciwieństwie do niego wiem, czyja to może być zasługa. Sam przyznajesz, że radzisz sobie z Prorokiem doskonale i chcę wiedzieć, czy nie zacząłeś czegoś do niego czuć. Dlatego zadałem ci to pytanie i oczekuję szczerej odpowiedzi – oznajmił i zanim Thace odpowiedział, odezwał się ponownie. – Misja taka jak twoja to ciągłe balansowanie i gra z twoimi własnymi emocjami, a nie tylko jego. I może okazać się nieudana zarówno dlatego, że nie będziesz w stanie wiarygodnie odgrywać roli, bo będzie dla ciebie zbyt wstrętna, jak też, że stanie się zbyt przyjemna i prawdziwa.
– Lubię go. A w łóżku jest mi z nim dobrze. Mówiłem ci o tym od dawna – powiedział ostrożnie. – Panuję nad tym. Mam wyrzuty sumienia, o czym też mówię, ale mam to pod kontrolą. Jednak gdybym miał go zabić… musiałbym mieć naprawdę ważny powód, a on musiałby wcześniej zrobić coś potwornego. Teraz? Gdy nie zagraża mi, gdybyś nagle powiedział, że mam tam wrócić i go zamordować, tylko po to, aby udowodnić ci, że nadal jestem lojalny? Nie, nie zrobiłbym tego. I absolutnie nie uważam, że to moja słabość. Nie potrafiłbym go zabić z zimną krwią i nie wiem, czy byłbym w stanie kogokolwiek zabić w ten sposób, jeśli nie miałbym pewności, że likwiduję kogoś kto jest bezsprzecznie zły lub kto realnie nam zagraża.
– Nigdy nie kazałbym tobie ani komukolwiek innego zabić wyłącznie dla udowodnienia lojalności wobec Ostrzy i chcę, żebyśmy mieli jasność w tej kwestii – powiedział Kolivan. – Jeśli w czyjąś lojalność zwątpię, każę mu przerwać misję, a jeśli odmawia, to dla mnie wystarczający dowód, że lojalny już nie jest. Mówię o sytuacji, gdy Prorok zacząłby bezpośrednio nam zagrażać, na przykład dowiedział się, kim jesteś i miałbyś jedyną szansę, by uciec. Gdyby nagle odbiło mu i zaczął wprowadzać w Sektorze Centralnym przepisy, które bezpośrednio naraziłyby życie milionów żyjących tam hybryd i obcych, a my mielibyśmy pewność, że zastąpi go ktoś bardziej nam przychylny. Gdyby wrócił Voltron, a jego działania uniemożliwiałyby nam przeprowadzenie zamachu na Zarkona. Co byś zrobił?
– Żadna z tych opcji nie jest choćby trochę prawdopodobna…
– A mimo to może się wydarzyć. Pierwsza z nich niemal się wydarzyła kilka miesięcy temu. Szaleństwa wysoko postawionych oficerów zdarzały się niejednokrotnie i na obrzeżach mamy właśnie taką sytuację. Sendak przed ponad dekadą zdobył Czerwonego Lwa, Krolia znalazła na planecie Ziemia Niebieskiego i tylko cudem udało jej się go ukryć przed Imperium, a wszystko to w przeciągu zaledwie kilkunastu miesięcy, co oznacza, że reszta też może odkryta jeszcze za naszych żyć.
– Komandorzy lata temu odwołali akcję poszukiwawczą – powiedział cicho Thace.
– Nie polemizuj ze mną i nie zmieniaj tematu. Odpowiedz mi na pytanie. Więc?
– Wolałbym, żebyś nie kazał mi go zabijać i jestem pewien, że dobrze o tym wiesz – odparł Thace. – W sytuacji krytycznej, gdyby była to sprawa życia lub śmierci naszych braci, gdyby zaistniało bezpośrednie zagrożenie, że zostanę odkryty i że nasze tajemnice wyjdą na jaw… tak, zrobiłbym to. Bolałoby mnie to, bo Prorok na to nie zasługuje. Ale jeśli miałby to być zaplanowany zamach, bo stałby się po prostu zbędny i niewygodny, chociaż nie stanowiłby zagrożenia… – urwał. – Nie chodzi o moje uczucia do niego, ja po prostu… Nie wiem, czy byłbym w stanie zaplanować i dokonać zabójstwa kogoś, kto mnie kocha – przyznał, wpatrując się w Kolivana. – Wiem, że to wszystko kłamstwo. Ale dla niego to jest prawdziwe. To… to nie byłaby zwykła działalność szpiega, ale wykorzystanie czyichś uczuć, zaręczam ci, szczerych i nieskażonych niczym złym. Morderstwo i coś potwornego. Prorok nie jest sadystą ani jednym z morderczych komandorów, którzy prowadzą kolonizację. I nie znosi prawie wszystkich tych, którzy tym właśnie się zajmują. Mówiłem ci o jego poglądach politycznych i tym, jak wygląda życie na podległych mu planetach. Nie obchodzą go obcy, ale nie pozwoliłby, aby byli katowani w jego obszarze i tak, jestem tego pewien. Skrzywdzenie go… to byłoby zdradzenie kogoś, kto mi ufa i kto nigdy, odkąd jestem w Bazie Głównej, w żaden sposób nam nie zaszkodził. To byłoby… – zająknął się. – Niemoralne. Złe. Wiesz o tym, prawda…?
– Wiem i dlatego mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji, a gdy zdecydujemy, że twoją misję należy zakończyć, to po prostu stamtąd odejdziesz.
– To zrobię bez wahania, jeśli taki będzie rozkaz – powiedział, czując, jak na samą myśl, że miałby nigdy więcej nie zobaczyć Proroka coś ściska go za serce.
– Chcesz jeszcze coś mi powiedzieć, Thace?
– Gdybyś kazał mi zabić go za coś, co ty będziesz uważał za wystarczający powód, a ja się z tym nie zgodzę, zaplanuję zabójstwo tak, by sam również przy tym zginąć, bo nie byłbym w stanie żyć z wyrzutami sumienia. Odwołaj mnie z Bazy Głównej, jeśli uważasz, że to wystarczający powód, by podważyć moją lojalność. Mogę być szpiegiem, umiem zabijać, ale nie umiałbym mordować z zimną krwią. Nie zabiłbym w ten sposób Proroka, nie zabiłbym też Vhinku. A przy wielu innych żołnierzach z którymi pracowałem czy to tutaj, czy w innych miejscach, miałbym ogromne problemy, by to zrobić i pewnie po zrobieniu tego nigdy już nie byłbym dla was użyteczny. Zawsze uważałeś, że jestem słaby. I pewnie faktycznie jestem.
– Jesteś rozemocjonowanym czarnowidzem, w którym moralność odzywa się w zupełnie losowy sposób, co biorąc pod uwagę twój zasadniczo analityczny umysł, jest zdumiewające – powiedział z rozdrażnieniem Kolivan.
– To właśnie jest mój analityczny umysł…! Ważę wszystkie za i przeciw, zanim zrobię coś, co uważam za złe, a gdy jednak muszę zrobić, to potem wciąż myślę o tym, że może mogłem zrobić inaczej i mam wyrzuty sumienia, że być może nie podjąłem najlepszej decyzji i dało się to rozwiązać inaczej…!
– W końcu zaczynamy mówić w jednym języku. Ja też rozważam, też mam wyrzuty sumienia i też wątpię w słuszność swoich decyzji. Wciąż jednak uważam, że jesteś emocjonalny i akurat tego, jakie powody czasem wzbudzają w tobie emocje, nie zawsze rozumiem. Cieszę się, że porozmawialiśmy. Nie planuję, że coś się stanie, ale ponieważ jakiś czas nie będę dostępny, a nikt poza mną nie zna twoje sytuacji, musiałem się upewnić, że nadal masz względnie poukładane w głowie. Wiedz jednak, że gdyby nie twoja ogromna przydatność w Bazie Głównej, gdyby chodziło o kogoś z nas, kto byłby w podobnej jak ty sytuacji i miał te same wątpliwości, ale zyski byłyby dla nas znacznie mniejsze… kazałbym tej osobie przerwać misję. Oto analiza i za i przeciw: w twoim przypadku korzyści są wystarczające, by podjąć ryzyko. I wiedz też, że ktoś, kto byłby przeszkolony na okoliczności, w których się znalazłeś, nie dopuściłby do takich uczuć. Rozumiesz to, prawda? Rozumiesz, dlaczego o to pytam…? – spytał, na co Thace niechętnie skinął głową. – Będę zadawał ci takie pytania. A gdy Prorok stanie się zbędny, bo wasze relacje ułożą się tak, że stracisz obecne przywileje i się rozstaniecie, być może w nieprzyjemnych okolicznościach, które uniemożliwią ci kontynuowanie kariery wojskowej, będę ci kazał wracać. Miej tego świadomość. I miej świadomość, że wówczas to nie będzie podlegało dyskusji, a odmowę, by go zostawić, uznam za zdradę.
– Wiem to. Nie sprzeciwiłbym się takiemu rozkazowi – powiedział cicho; jak parę chwil wcześniej sprawiła mu ból myśl, że miałby bez słowa porzucić Proroka, tak teraz okazało się, że taka, że mieliby się rozstać na skutek kłótni, wcale nie była lepsza.
– W porządku – westchnął Kolivan. – Nie zamierzałem cię straszyć ani dobijać. Ufam ci i tak naprawdę cieszę się, że wasz układ nie jest dla ciebie problemem i że czujesz się znacznie pewniej niż gdy rozmawialiśmy na Uzo-Tse. Przyłóż się do testów, bo to ważne. Będę trzymał za ciebie kciuki. Jeśli będziesz mógł, przyleć na Tsevu-22 po testach teoretycznych a przed praktycznymi, abyśmy mogli omówić na spokojnie jak ci poszło i ustalić, co dalej. Będziesz mieć wówczas trochę więcej wolnego czasu i możemy się ponownie umówić na dłuższą rozmowę. Jeśli coś by się działo w najbliższym czasie, i nie mówię tu akurat tylko o Proroku, kontaktuj się z Antokiem. Gdy się zobaczymy, opowiesz mi również, jak się mają sprawy z Lorcanem po decyzjach Proroka sprzed paru dni, o której mi wspomniałeś na komunikatorze. Ulaz nie zdołał przechwycić żadnej jego rozmowy z Sendakiem i wiemy, że na jego konto już nie wpływają żadne zewnętrzne transfery, co jednak nie znaczy, że przestali się kontaktować i że przestał być zagrożeniem. Sendak nie wycofał mu udziałów w swojej kolonii, a tylko obecnie nie wypłaca mu z tego procentu od zysków. Uważaj na niego.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas o kwestiach ściśle praktycznych, ale Thace wrócił do Bazy Głównej przybity początkiem ich dyskusji i czuł, że powinien wstąpić do swoich kwater, by wyciszyć się, uspokoić i przetrenować maskę, jaką będzie musiał założyć przed Prorokiem. Tak, wszystko układało się tak dobrze, oprócz tego jednego zgrzytu… przed każdym musiał coś udawać. Cały czas zmieniał maski. Przez cały dzień pracował, komunikował się z różnymi osobami, dostosowywał do nich, na ile potrafił a potem wyłączał ekran, zdejmował z twarzy nieszczery uśmiech i zajmował w ciszy raportami i pracą dla Ostrzy. Prorok interesował się jego postępami, ale głównie w ogólnym zarysie, aby znów się czymś komuś nie naraził, bo szczegółów – które dla Thace’a były najbardziej zajmujące – zwykle nie rozumiał i nadal ufał mu pod tym względem całkowicie. Vhinku nie rozumiał ich tym bardziej, a jak o coś pytał, to o plotki z poszczególnych stacji terenowych.
Podczas popołudni z Vhinku mógł się rozluźnić, ale to też była jakaś maska – nie mógł mu powiedzieć ani o Ostrzach ani Proroku, o pracy nie rozmawiali aż tak dużo, raczej o przeszłości i planach, tyle że zwierzenia ze strony Thace’a zawsze były wyselekcjonowane. Cóż mógł mu powiedzieć o własnych planach na przyszłość? Podejrzewał, że kolejne osiem i pół roku spędzi w Bazie Głównej, a co będzie tu robił, zależało od Proroka, a nie od niego. To, co miałby robić później, zależało zaś od Kolivana. Słuchał opowieści Vhinku, który roztaczał przed nim różne opcje swojej własnej przyszłości – jako szkoleniowca, mentora, testera… w Bazie Głównej, ale niekoniecznie tutaj. Na pewno chciał kupić dom i już przeglądał oferty w na tyle bliskiej od centrali odległości, by móc stawiać się tu do pracy w ograniczonym wymiarze godzin. Wydawało się, że na razie porzucił myśli, by wylecieć do innego Sektora i odejść z wojska, lecz Thace nie był tego całkowicie pewien. Lubił go słuchać i cieszyć się jego planami i szczęściem związanym z faktem, że miał marzenia, które wierzył, że są możliwe do zrealizowania. Sam tylko czasami, późną nocą, gdy Prorok już spał i przytulał go do siebie, myślał o tym, że chciałby móc mieć jakiekolwiek realistyczne fantazje na temat przyszłego, szczęśliwego życia.
Czas spędzony z przyjacielem, nawet i na symulatorach, był mimo napływających falami gorzkich myśli czymś, co relaksowało go o tyle, że mógł zapomnieć o problemach, zapomnieć kim był, stać się na chwilę zwykłym sześćdziesięcioparolatkiem, który wygłupia się z przyjacielem podczas wspólnych treningów. Nie wiedział, czy kiedyś nie pogubi się w swoich półprawdach, ani czy któregoś dnia Vhinku nie wróci do dyskusji, która wisiała im nad głowami. Nie, nie pytał o Proroka. Ani o jego skłonności. Niczego już nie sugerował. Czasem interesował się DX-930 i Hangą, czasem rzucił komentarzem o tym, czy zamierza wrócić do kwater w Bazie Głównej czy zadomowił się na krążowniku komandora i już tam zostanie; czasem zapytał, co robi wieczorami, bo to niemożliwe, że tylko się uczy…! Nie naciskał. Ale dostrzegał bardzo wiele i Thace gdzieś intuicyjnie czuł, że ta dyskusja się zbliża wielkimi krokami i że wkrótce nastąpi.
Po treningach z Vhinku szedł do kwater Proroka, zmieniał maskę przyjaciela na maskę kochanka i stawał się kimś innym, cieplejszym, bardziej skupionym na cielesności, prawdopodobnie w jakiś sposób romantycznym. Prorok nie chciał słuchać o Vhinku i niejako wycinał całą tę część dnia z codzienności Thace’a. Pytał o pracę tylko powierzchownie, też rozmawiał z nim o przeszłości i planach i tak samo jak Vhinku – dostawał… jakąś część, niepełną, nigdy do końca szczerą. Prorok też miał marzenia, ale on, w przeciwieństwie do Vhinku, nie ośmielał się sięgać nimi zbyt daleko. Mówił o kolejnych latach, ale nie perspektywie paru dekad – zupełnie jakby sądził, że z chwilą zakończenia kontraktu Thace’a ich relacja też się skończy. Nie próbował go korygować, bo kłamstwa w tej kwestii bolałyby za bardzo.
Teoretycznie radził sobie w każdej z tych wersji, bo każda była częścią jego prawdziwego ja – lubił swoja pracę, lubił czas spędzany z Vhinku oraz z Prorokiem i nie kłamał, gdy przekonywał Kolivana, że wszystko jest w porządku, ale czuł, że jeśli ta rutyna się nie zmieni, na dłuższą metę to może nie być dla niego najlepsze. Nie wiedział też, jak zareaguje, jak coś go z niej wytrąci. Nie wiedział, co nastąpi po testach – jeśli zda je wystarczająco dobrze lub jeśli coś kompletnie zawali. Miał świadomość, że Prorok chce sformalizować jego pozycję, tyle że wcale nie był pewien, co to konkretnie spowoduje.
Pogrążony w myślach kierował się z doków, gdzie zostawił statek Vhinku, do tych, w których były dostępne promy krótkodystansowe, aby móc wrócić na krążownik Proroka. Z pewną irytacją ominął grupę Sentry, które tłoczyły się przy jednym z przejść, blokując mu drogę i niemal zderzył się z Lorcanem – a fakt, że nie dostrzegł go pomiędzy robotami, świadczył tylko o tym, jak bardzo był rozkojarzony.
Z przyzwyczajenia zasalutował mu, co sprawiło, że mężczyzna znieruchomiał i spojrzał na niego z mieszanką złości i strachu, jakimś żalem, irytacją i wstydem jednocześnie i cała ta paleta sprzecznych emocji na jego twarzy sprawiła, że Thace znieruchomiał, a potem opuścił rękę. Tak, sprawa jego raportów i całe dochodzenie z udziałem działu prawnego zostało zakończone, zaś Prorok tydzień temu zdegradował Lorcana do stopnia podporucznika. Jeszcze bardziej okroił jego nowy dział, przypisał go ostatecznie do Pionu Technicznego – fakt, że jego przełożoną została Vog, której nigdy nie szanował, był dla niego kolejnym policzkiem – a obecnie mężczyzna miał pod sobą wyłącznie obsługę Sentry nie-bojowych, bo cała reszta jego zadań była czasowo przypisana do innych osób, a ewentualni nowi liderzy poszczególnych zespołów mieli się wyłonić się po ogłoszeniu wyników testów.
Thace sądził wcześniej, że gdy Prorok wreszcie upora się ze sprawą Lorcana, będzie czuł ogromną satysfakcję, że miał w tym udział, ale w całej masie innych zadań – rozmawiali o tym tylko przelotem i nie komentował decyzji komandora. Nie widział Lorcana od tamtej pory ani nie było go przy tym. Wiedział, że tym razem Prorok nie zrobił ze swojej decyzji pokazu, mającego na celu upokorzenie Lorcana przy wszystkich i załatwił sprawę tylko przy udziale oficerów, których decyzja bezpośrednio dotyczyła. Za to był mu wdzięczny, bo było to przeprowadzone na tyle profesjonalnie, że Baza nie huczała od plotek, a podobnej decyzji wszyscy spodziewali się od dawna, więc nie była w żaden sposób kontrowersyjna ani zaskakująca. Może niektórzy dziwili się, że Lorcan nie został całkowicie zwolniony, a tylko zdegradowany, jednak osób takich było niewiele, a ponadto głównym tematem rozmów w ostatnim czasie były testy okresowe, a nie niewielkie zmiany kadrowe.
– Podporucznik Thace. Dawno się nie widzieliśmy – wymamrotał Lorcan i odprawił gestem nieruchome Sentry. Te w pierwszej chwili nie zareagowały, toteż podszedł do jednego z nich i z irytacją wpisał jakiś kod w jego zbroi. – Testuję nową wersję oprogramowania. I tym razem będę musiał samodzielnie napisać kilkustronicowy raport, mimo że wystarczyłoby jedno zdanie: że nie działa poprawnie i nie mam pojęcia, dlaczego – wyrzucił z siebie i dopiero po tych słowach Thace zorientował się, że mężczyzna jest przede wszystkim przestraszony i zawstydzony ich konfrontacją.
Tak, Kolivan wspomniał, że ma na niego uważać, ale nie miał przez ostatnie dni czasu by się nad tym zastanowić… nie spodziewał się też, że spotka Lorcana tak szybko i nie miał pojęcia, jak się przy nim zachowywać, gdy nagle byli sami, bo wyjątkowo nie wrócił tu z Tsevu-22 w towarzystwie Vhinku – gdy ruszali tam trenować, to zazwyczaj lądowali w Bazie razem lub w drodze powrotnej używał zbiorowego transportu, a jedynej samotnej wyprawy, Thace użył statku Proroka, którym wrócił bezpośrednio na jego krążownik.
Zerknął w górę, na skrzywioną, nieprzyjazną twarz Lorcana i automatycznie cofnął się o pół kroku. Mężczyzna był od niego znacznie potężniejszy. Wyższy nawet od Proroka. Mógł być durniem, ale w starciu jeden na jeden był niebezpieczny – w testach walki radził sobie dobrze dzięki swojej masie i sile. Był uzbrojony, a Thace, wracając ze zwykłego wypadu na Tsevu-22 – nie miał ze sobą nic poza ukrytym w cholewie sięgających połowy uda butów, zwykłym sztyletem; Ostrze mogące stać się bardziej niebezpieczną bronią trzymał ukryte w niemal nieużywanych kwaterach, bo nie było możliwości, by nosić je w ubraniu, gdy każdego wieczoru rozbierał się przy Proroku. Na ciemnawym korytarzu, w dodatku w porze kolacji, nie było nikogo. Do tej pory nie bał się Lorcana, ale teraz nagle zaczął.
– Rozumiem. To znaczy… Sentry to nie moja specjalizacja. Raczej też nie wiedziałbym, co z nimi jest nie tak. Ale fakt, zachowywały się dziwnie. Czy to bezpieczne odprawiać nieprzetestowane jednostki? – wyrzucił z siebie nerwowo.
– Odprawiłem je do magazynu, który znajduje się za rogiem, gdzie mają się deaktywować. Masz mnie za aż takiego kretyna? Pewnie tak – powiedział, a w jego głosie pojawiła się pewna gorycz; nie skomentował lub nie zauważył faktu, że Thace przybrał defensywną postawę, w której mógłby łatwo się obronić przed bezpośrednim atakiem lub rzucić do ucieczki. – Doskonale wiem, że to ty wszystko zacząłeś, a nie Prorok. Gdybyś się nie wtrącił, nigdy by nie wszczął wewnętrznego dochodzenia ani mnie nie zdegradował. W końcu dla swojego przemądrzałego pupilka zrobiłby wszystko – oznajmił z przekąsem.
– Nie mogłem się nie wtrącić – odparł cicho. – Ponosisz winę za bezsensowną śmierć kilku żołnierzy, wielu osobom zrujnowałeś życie. Tamten pilot, który zginął w kabinie dekontaminacyjnej, miał maleńkie dziecko. Jego partnerka była w zaawansowanej ciąży. Miał też na utrzymaniu rodziny dwójki rodzeństwa z obrzeży imperium. Drugi, który przeżył, jest inwalidą.
– Bo nie zgodził się na terapię kwintesencją…! – syknął Lorcan.
– Został szczegółowo przebadany. Ryzyko, że straci przez nią zdrowe zmysły wynosiło 30%, a że straci pamięć lub całkowicie zmieni mu się osobowość niemal 90%. Oczywiście, że się nie zgodził.
– Tylko dlatego, że okazało się, że jest w 1/8 hybrydą rasy, która fatalnie reaguje na…
– Stracił nogę i nigdy nie odzyska pełnej sprawności w dłoniach. To nie jego wina, kim się urodził, sir – oznajmił Thace i dostrzegł, jak Lorcan zaciska pięści. – Moją intencją nigdy nie było ci zaszkodzić, poruczniku – powiedział szybko.
– Kpisz sobie, używając mojego dawnego stopnia po tym jak komandor mnie zdegradował?
– Poznałem cię jako swojego oficera dowodzącego… zapomniałem, że… – urwał, wiedząc, jak marnie brzmi jego tłumaczenie. – Sprawy nie układały się między nami zbyt dobrze od samego początku. Prawdopodobnie nie jestem bez winy.
– Oczywiście. Twoją winą jest geniusz i fakt, że jesteś och, tak idealny. Wszyscy już wiedzą, że dla tej małej dziwki Vog Pion Techniczny to tylko szczebelek w dalszej karierze i że Prorok widzi na jej miejscu ciebie. Zapewne świetnie będziesz sobie radził jako dowódca tak wielkiej jednostki. Przecież wszystko, czego dotkniesz, zmienia się w złoto. Idź stąd, pobiegnij do Proroka się poskarżyć, że byłem dla ciebie niemiły i po prostu zejdź mi z oczu, zanim ci przyłożę. Z całą pewnością nie wybaczyłby mi przerobienia tej nieskalanej buźki na miazgę – warknął w jakiś sposób zmęczonym i zrezygnowanym tonem. Kiedy Thace chciał go wyminąć, cofnął się o krok, by zrobić mu miejsce. Czuł na swoich plecach jego spojrzenie aż skręcił w najbliższy korytarz i gdy tylko znalazł się poza zasięgiem jego wzroku, przyspieszył.
Do promu krótkodystansowego, mimo że odkąd zaczął ćwiczyć z Vhinku starał się tego nie robić, zabrał Sentry i kazał mu pilotować, licząc na to, że Lorcan w swojej nieudolności nie pozostawił gdzieś jakiegoś egzemplarza, który miał jednak wgrane nieprzetestowane oprogramowanie. Nie czuł się na siłach pilotować, nie w tym momencie.
Zgodnie z planem, wstąpił do swoich zakurzonych kwater, przeczesał palcami włosy, które szczęśliwie odrosły już po jego pomyłce po kłótni z Prorokiem blisko trzy miesiące temu, były niedawno poprawione przez fryzjera i wyglądały, jak skomentował ostatnio Antok, wyjątkowo dobrze, a jego zdaniem po prostu w końcu normalnie. Wpatrywał się w lustro i brał głębokie oddechy, ćwiczył mimikę i próbował się uśmiechać. Wychodziło to żałośnie, bo teraz, w tych kilkunastu metrach kwadratowych mógł przez moment być po prostu sobą a nie żadną z wersji i jakoś strasznie trudno było mu znów założyć maskę… Tak, ostatnie tygodnie czuł się dobrze, bo niemal cały czas odgrywał rolę, w której był szczęśliwy. Rozmowa z Kolivanem dobitnie przypomniała mu, że to była tylko gra i chociaż ostatnio nie czuł tego aż tak często, bo całkiem skutecznie to wypierał, teraz wróciło… i bolało. Bo przecież wcześniej opowiedział Vhinku jakieś bajki, tak jak to robił przez ostatnie tygodnie zupełnie bezmyślnie. Bo udawał przed wszystkimi współpracownikami, których przecież w większości lubił. Bo tak naprawdę mógłby powiedzieć Antokowi prawdę, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Bo okłamywał Proroka, który był mu coraz bliższy i coraz trudniej było pamiętać, że to tylko misja i udawanie, kiedy oglądał go każdego poranku i wieczoru, uśmiechniętego i czułego, czasem namiętnego, czasem niepewnego i zawstydzonego swoimi pragnieniami… odsłoniętego emocjonalnie i prawdziwego, podczas gdy on nie miał czasem pojęcia, gdzie kończą się i zaczynają poszczególne wersje własnego ja: ta która grała i ta która była w szczęśliwym związku z komandorem naprawdę. Jedyną osobą, z którą mógł być w pełni szczery był Kolivan… tyle że ponieważ sam wszystkich swoich emocji nie rozumiał, wcale nie miał pewności czy był z nim wcześniej tak szczery jak powinien, bo czasem nie wiedział już, co o nim samym było prawdą a co nie.
Prorok zauważył, że jest zmęczony i przybity i gdy Thace po szybkiej toalecie z westchnieniem otworzył tablet i notatki, zaproponował mu, by zrobił sobie wolny wieczór i odpoczął; ostatecznie było już dość późno, a poza tym skoro uczył się tyle tygodni, to te parę godzin nie zrobi różnicy.
– Wątpię, czy cokolwiek jadłeś na Tsevu, bo zwykle po lotach nie masz apetytu, ale może zamówię ci kolację? Coś lekkiego. Wczoraj była dostawa organicznych składników. Wybiorę coś, co lubisz – powiedział komandor, gładząc go po przedramieniu.
– Wystarczy mi ruuso. Dziękuję – powiedział cicho i gdy po paru chwilach Prorok podszedł do niego z filiżanką i usiadł obok na kanapie, przysunął się do niego i mocno przytulił.
– Czy coś się stało? – spytał, lecz Thace pokręcił głową. – Wiem, że nie wracałeś z Vhinku. Nie wydaje mi się to prawdopodobne, ale… pokłóciliście się? Coś się stało?
– Nie, miał parę rzeczy do załatwienia z Vog i został tam dłużej, a ja potrzebowałem zrobić szybkie zakupy i się rozdzieliliśmy. Dokupiłem nam lubrykanty, bo uznałem, że skoro już tam jestem i Vhinku nie patrzy mi na ręce, to warto skorzystać z okazji. Zostawiłem je w szafce nocnej. Czasami… – urwał na moment, wiedząc, że tak naprawdę nie powinien poruszać tego tematu, ale był na tyle zrezygnowany i zmęczony udawaniem, że nie potrafił się powstrzymać. – Chciałbym po prostu móc mu o nas powiedzieć. Nienawidzę kłamać, a on…
– Nie możesz tego zrobić – uciął natychmiast Prorok.
– Dobrze wiesz, że by na nas nikomu nie doniósł. Ufam mu pod tym względem całkowicie.
– Thace, nie.
– Jest moim najlepszym przyjacielem. Wiem, że by nas za to nie potępił, że zrozumiałby i…
– Dość, Thace – przerwał mu Prorok ostrzejszym głosem. – Gdybyś mu powiedział, zapewne miałby mnóstwo pytań. Nie wątpię, że by na ciebie nie doniósł, ale zacząłby się interesować aż za bardzo i całkiem możliwe, że zaczęłyby mu przychodzić do głowy pomysły, które sprawią, że moja zazdrość w stosunku do niego zacznie być uzasadniona. Gdyby dowiedział się, że pociągają cię mężczyźni i że wybrałeś mnie…
– Naprawdę nie wierzysz, że można traktować kogoś całkowicie platonicznie? Nie ufasz mi, że…
– Mówiłem ci już kiedyś. Ufam tobie, ale nie jemu.
– Gdybym powiedział mu, jak mi na tobie zależy, nigdy nie spróbowałby wejść między nas ani w jakikolwiek sposób nam zaszkodzić...
– Ale miałby narzędzie szantażu i wiedzę o czymś, co zrujnowałoby życie nam obu i co w razie, gdyby coś mu się wymsknęło… – urwał. – Tak, wiem, że mu ufasz i wierzę, że tobie nie próbowałby zrobić krzywdy. Ja też mu ufam w pewien sposób: że napotkawszy tak krytyczny przykład łamania zasad, doniósłby na mnie, tym bardziej że mną nie ma takiej relacji jak z tobą. To właśnie jest słuszne. Jeśli chociaż trochę ci na mnie zależy, nie możesz mu nic powiedzieć. Czy w ogóle masz świadomość, co by mnie czekało, gdyby nasza relacja wyszła na jaw? Unikaliśmy tego tematu przez miesiące. Nie chciałem… rozmawiać o tamtym. Ty chyba też nie. Ale czy w ogóle to wiesz…? Co dokładnie mi grozi? Sam fakt, że w ogóle coś takiego zasugerowałeś, świadczy o tym, że nie masz pojęcia…!
– Za relację z podwładnym mógłbyś trafić do więzienia. Może kolonii karnej, chociaż to tylko jeśli ktoś uznałby, że robisz mi krzywdę. Przepraszam. Masz rację. Nie zniósłbym tego, gdyby coś podobnego ci się stało – powiedział cicho, czując, jak coś ściska go w środku; nie wierzył, że Vhinku doniósłby na Proroka, gdyby wprost powiedział mu, że ma tego nie robić, ale nie miał siły dłużej się z nim spierać i w pierwszej chwili nie zarejestrował, że mężczyzna zesztywniał i wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
– Thace... nie poszedłbym do więzienia. Jestem całkowicie pewny, że zostałbym skazany na śmierć, prawdopodobnie poprzedzoną torturami – powiedział powoli. – Czy ty naprawdę sądziłeś, chodziłoby wyłącznie o karę więzienia…? Choćby i więzienia w ciężkich warunkach…?
– Według przepisów... z tego co wiem... – zająknął się. – Sprawdziłem to wiele tygodni temu. Nie mogliby zrobić ci nic więcej… Nie wiem co musiałoby ci zostać udowodnione, żeby ktokolwiek pomyślał, że za relację z podwładnym można skazać cię na śmierć. To… to już nie jest tak jak parę miesięcy temu, gdy… gdy powiedziałeś żebym… oskarżył cię i że przyjmiesz karę. Nie robisz mi krzywdy, więc nie grozi ci…
– Thace, chyba czas wyjaśnić ci parę spraw – uciął Prorok, gdy Thace zaczął robić się coraz bardziej niepewny swoich słów. – W ostatniej historii Imperium sytuacje związane z domniemanym wykorzystywaniem seksualnym wśród osób tej samej płci nie dotyczyły ani jednej osoby ze stopniem komandora więc twoje realne dane i przykłady nie mają zastosowania. Być może sądzisz, że podobnymi doniesieniami zajmowałby się dział prawny i administracja, bo to przed nimi muszę się tłumaczyć z różnych nieścisłości i drobiazgów, które ktoś mi zarzuca. W poważnych przypadkach naruszeń nie podlegam jednak standardowym przepisom i procedurom. Wiesz, jak wyglądałoby to w innej sytuacji? Gdybym był, dajmy na to, porucznikiem i miał nad sobą jeszcze jakiegoś dowódcę a nie tylko imperatora…? I został oskarżony przez jednego z oficerów o relację z drugim mężczyzną, który jest mi podległy służbowo?
– Komandor zleciłby w tej sytuacji dochodzenie – odparł Thace ostrożnie, przypominając sobie wszystko, co przeczytał; tak, sprawdził przepisy, może nie znalazł konkretnych informacji dotyczących ewentualnego procesu, gdyby dotyczył komandora, ale bezrefleksyjnie uznał, że wszystko wyglądałoby tak samo jak w przypadku każdego innego oficera, zaś dyskusja z Vhinku sprzed dwóch miesięcy o ‘ewentualnych konsekwencjach’ tym bardziej rozwiała jego obawy. – Jeśli dowiedziałby się, że któryś z jego oficerów umawia się z kimś niższym stopniem, musiałby przeprowadzić śledztwo i zweryfikować czy relacja ta odbywała się za zgodą obydwojga czy miała znamiona wykorzystania.
– Czyli coś jednak czytałeś. Co jeszcze wydaje ci się, że wiesz?
– Największą okolicznością łagodzącą albo i przesłanką do całkowitego odrzucenia sprawy przez organy prawne byłaby sytuacja, gdzie między dwiema osobami nie byłoby bezpośredniej zależności służbowej i, oczywiście, osoba stojąca niżej w hierarchii zapewniłaby, że była chętna i byłyby na to dowody. W przypadku podległości służbowej dany komandor musiałby ukarać oficera przynajmniej naganą, a prawdopodobnie również degradacją, jeśli upieraliby się, że chcą to kontynuować. Konsekwencje byłyby tym poważniejsze im większa byłaby między tymi osobami różnica stopni, wieku, doświadczenia i… – zająknął się – Mowa o sytuacji, gdy obie strony były chętne. I, oczywiście, dotyczyło to pary mieszanej. Jeśli byłyby to osoby tej samej płci, bez względu na wszystko powinny zostać wydalone z wojska.
– Gdyby sprawa nie wyszła na jaw szerszemu gronu, w przypadku wyjątkowo cennych oficerów, można by było próbować to zamieść pod dywan i zapewne były takie sytuacje – odparł Prorok, wpatrując mu się w oczy. – Sam czasem… przymykałem oczy, gdy docierały do mnie wyłącznie bardzo mgliste plotki o czyimś niestosownym prowadzeniu się, przy czym dotyczyło to zwykle osób w jednostkach terenowych, a nie tych w Bazie Głównej. I bardzo często wiedziałem, że to faktycznie wyłącznie złośliwe plotki. Tak jak niegdyś Vhinku i Vog, uprzedzałem takie osoby, że na ich temat krążą pogłoski i że jeśli dotrą do mnie ponownie, będę musiał uruchomić dochodzenie, a to zazwyczaj wystarczało, by stawali się bardziej dyskretni. Tyle że gdyby podobne pogłoski pojawiły się na MÓJ temat, to przecież nie mógłbym sam prowadzić dochodzenia. I nie prowadziłby go też dział prawny ani administracja. I teraz, proszę cię, Thace, posłuchaj mnie uważnie, bo ewidentnie w materiałach z którymi się zapoznałeś nie było żadnych informacji na temat sytuacji takiej jak nasza. W razie wysunięcia przez kogokolwiek tak poważnych oskarżeń wobec mnie, nie zwykłego komandora, który komuś jednak podlega, ale członka Naczelnego Dowództwa, sądem zajmowaliby się właśnie oni, albo sam imperator, o ile uznał sprawę za wartą jego czasu. Ani ze strony imperatora ani tym bardziej Sendaka i reszty komandorów nie miałbym co liczyć na litość. Czy sądzisz, że mieliby opory, by skazać mnie na śmierć, jeśli znaleźliby powody…? Gdyby to wszystko miało być przeprowadzone zgodnie z prawem, a reszta Naczelnego Dowództwa działałaby uczciwie a nie z własnych pobudek… – zająknął się. – Sektor Centralny jest… wygodny i prestiżowy. I każdy chciałby mieć szansę wstawić tu jakiegoś swojego protegowanego. Wiem doskonale, że Sendakowi, Throkowi i Reinveigowi byłoby na rękę się mnie pozbyć i wykorzystaliby okazję, by podczas śledztwa upokorzyć mnie i zniszczyć. Jeśli to oni prowadziliby śledztwo, w najlepszym wypadku walczyliby o to, bym trafił na kilkanaście lat do kolonii karnej, o ile podczas przesłuchania powtarzałbyś, że to wszystko działo się za twoją zgodą i umiałbyś to udowodnić w niepodważalny sposób. Jeśli skłamałbyś, że to ty mnie do czegoś zmusiłeś i mnie uwiodłeś, chociaż to absurdalne i niewiarygodne, to Sendak i tak wysłałby mnie do więzienia, a ciebie… nie wiem. Może wyrzucił z wojska a może wręcz chciałby zatrudnić jako bohatera, który zdemaskował starego zboczeńca-komandora. Zostawmy jednak takie bzdury. Nikt nie uwierzyłby w coś takiego. Jeśli ktokolwiek z komandorów, którzy by mnie sądzili, miałby jakiekolwiek przesłanki by wierzyć, że nie byłeś chętny absolutnie zawsze oraz że mogło mieć to wpływ na twoje zatrudnienie, dostałbym w kolonii karnej dożywocie albo został skazany na śmierć, nawet jeśli obaj byśmy zaprzeczali. Oczywiście egzekucję musiałby ostatecznie zatwierdzić imperator, bo nawet Sendak nie ma aż takiej władzy, by zatwierdzić wyrok śmierci na innym komandorze z Naczelnego Dowództwa. Ale raczej by to zrobił bez mrugnięcia okiem. Legalnie, tobie nie groziłoby nic, oprócz wydalenia z wojska, jednak całkiem możliwe, że oberwałbyś rykoszetem, a na pewno byłbyś przesłuchiwany w sprawie każdego naszego zbliżenia i oczywiście tego, jak wszystko się między nami zaczęło i jeśli wyczuliby, że to coś, dzięki czemu się mnie pozbędą, nie mieliby oporów, by torturować cię i zmusić do zeznań takich, jakie chcieliby usłyszeć. Za pierwszym razem cię wykorzystałem. Nie zamierzam udawać, że było inaczej. To byłby dla nich wystarczający powód. Związek z mężczyzną, dwa stopnie niższym, czterokrotnie młodszym, bardzo mało doświadczonym w wojsku… którego zaciągnąłem do łóżka wbrew jego woli. I być może zastraszyłem, by to kontynuować. Być może zmuszałem jeszcze niejednokrotnie. Uznaliby to za zhańbienie imperium. Zrobiliby ze mnie przykład, jak kończą degeneraci, bo jak wspomniałem na początku, dawno żadnego takiego przykładu nie było.
– Prorok… proszę, nie myśl, że to próba wszczęcia kłótni, ale wiedząc to wszystko, jak mogłeś być wtedy aż takim idiotą…? – spytał Thace, zszokowany tym wyznaniem. – Ja tego nie wiedziałem. Nie myślałem o tym. Nie sądziłem, że to… że aż tak się narażasz…
– Jesteś formalistą i idealistą, Thace, więc zupełnie mnie nie dziwi, że nie wiedziałeś. A jeśli chodzi o twoje pytanie ‘dlaczego’… Byłem napalony, zaślepiony i kompletnie w tobie zadurzony. Odebrało mi to rozum i moralność. Gdy przeczytałem insynuacje tego hybrydy, z podniecenia zrobiło mi się słabo. Czy taka odpowiedź cię zadawala i możemy więcej do tego nie wracać? – westchnął zmęczonym i zawstydzonym tonem. – Gdy zrozumiałem, co zrobiłem, kazałem ci iść do Vhinku i byłem gotowy poddać się każdej karze, bo widziałem… byłeś tak przerażony, zraniony… zdradziłem twoje zaufanie i sądziłem, że już nigdy nie będę w stanie spojrzeć w lustro. Skrzywdziłem cię, chociaż tak mi na tobie zależało. Byłem podłym, odrażającym potworem. Należała mi się kara. Pewnie nadal mi się należy. Jednak teraz, gdy jest mi z tobą tak dobrze… gdy mam nadzieję, że naprawiłem wszystko między nami na ile się dało… pozostaje mi cię prosić, byś tego nie robił. Ryzykuję każdego dnia, że ktoś się o nas dowie choćby przypadkiem, tyle że nie zrezygnowałbym z tego, nie gdy po raz pierwszy w życiu jestem tak szczęśliwy… Wtedy zaryzykowałem, bo byłem idiotą, a teraz ryzykuję i wiem, że warto, bo każdy dzień, gdy jesteś obok mnie, jest warty więcej, niż całe moje życie zanim cię poznałem. I dlatego błagam cię, nie narażajmy się jeszcze bardziej. Nie mów Vhinku. Pewnie nie miałby złych intencji. Tyle że powiedziałby Vog. A ona skonfrontowałaby mnie, albo powiedziała Endov… pewnie powiedziałaby też Zak, a ona nie mogłaby nie zareagować na sytuację, gdzie istnieje podejrzenie wykorzystania seksualnego…
– W porządku – szepnął Thace z zaciśniętym gardłem. Wcale nie sądził, że Vhinku komukolwiek by powiedział… ale po wszystkim co usłyszał, doskonale rozumiał obawy Proroka i wiedział, że ma on dużo racji i sama myśl o tym, że miałoby do czegoś takiego dojść sprawiła, że przeszły go ciarki. Gdyby cokolwiek wyszło na jaw, to byłby koniec: zarówno ich relacji jak też misji. Nie chciał jego krzywdy i nie chciał musieć stąd odchodzić zhańbiony i z poczuciem, że to on sprowadził na Proroka potworne upokorzenie, więzienie lub śmierć.
Słowa Proroka przygnębiły go, bo mimo tylu lat pracy w armii Imperium wciąż wierzył, że ktoś jednak trzyma się przepisów i regulaminów. Tak naprawdę komandorzy trzymali się ich tylko wtedy, gdy było to dla nich wygodne i teraz, gdy imperator nie interesował się tym wszystkim, mogli robić, co chcieli. Poza wszelkimi emocjonalnymi powodami, było coś jeszcze: nie wiadomo, kto miałby znaleźć się w Sektorze Centralnym na miejscu Proroka, a jeśli postarałaby się o to Sendak, na pewno byłby to ktoś znacznie gorszy, co nikomu nie byłoby na rękę. Baza Główna była nie tylko samym geograficznym sercem Imperium, ale też centrum administracyjnym, przez które przechodziło całe mnóstwo najistotniejszych informacji i dokumentów, jak choćby wnioski kadrowe. Wszelkie najważniejsze serwery, wszystkie dane, znajdowały się właśnie tutaj i na różnych obiektach w rejonie Tsevu. Prorok musiał tu pozostać, a Thace razem z nim i nie było innej opcji.
Przypuszczał, że Kolivan o tym wszystkim wiedział i znał zagrożenia oraz procedury a prawdopodobnie był pewien, że Thace również to wszystko wie, a nie tylko w swojej idealistycznej naiwności wierzy w ‘przepisy i regulaminy’. Nie był jednak pewny, czy dowódca Ostrzy w pełni rozumiał, że nagłe odejście stąd Thace’a, choćby i bez ujawnienia czegokolwiek, pociągnąć by mogło za sobą większe konsekwencje niż tylko utrata dostępu do tylu przydatnych danych. Kolivan nie w pełni rozumiał, jak bardzo Prorok był do niego przywiązany, mimo że mówił mu o tym nie raz. On zaś wiedział, że jeśli nagle by zniknął, Prorok rozpadłby się psychicznie i z samego tylko powodu jego stanu emocjonalnego, mógłby przestać być w stanie pełnić swoją rolę komandora i zostałby usunięty… i pewnie ktoś zainteresowałby się, co go zniszczyło i…
Przerwał te myśli i ponownie wrócił do tej, jak wielką głupotą ze strony Proroka było zaangażowanie się w zakazaną i tak dla niego niebezpieczną relację. Może to było zaślepienie, ale Thace miał wrażenie, że Prorok, te kilka miesięcy temu, na moment poczuł się niezniszczalny i zapomniał, co mu grozi, zapomniał o Zarkonie, Sendaku i całym Naczelnym Dowództwie. Jak, do cholery, mógł być tak głupi, dobrać się do niego wbrew jego woli, jak mógł zrobić coś tak absolutnie bezmyślnego i ryzykować swoją karierę i życie dla kilkunastu minut kiepskiego seksu…?! Tak, Thace wybaczył mu okrucieństwo i podłość, jaką się wykazał tamtej nocy, ale po prostu nie był w stanie wybaczyć mu jego głupoty, której pełnia dopiero do niego dotarła. I chciał to zrozumieć, nie tylko ze względu na tamtą sytuację, ale też ze względu na wszystkie inne, jakie potencjalnie mogły się w przyszłości wydarzyć. Potrzebował prawdy, choćby i bolesnej, bo ponownie poczuł jak bardzo jest zmęczony kłamstwami i udawaniem. Tak, zwodził Proroka w najważniejszej kwestii, tego, kim naprawdę był, dlatego naprawdę potrzebował wyjaśnić z nim przynajmniej wszelkie pozostałe.
– Prorok, chciałbym wiedzieć jedną rzecz – odezwał się w końcu. – Tak, unikaliśmy tego tematu. Dawno temu ci wybaczyłem i chcę, żebyś to wiedział. Zależy mi na tobie, nie chcę być z nikim innym i to o co zapytam, to absolutnie nie jest start do kłótni. Po tamtym… wtedy, miesiące temu… wykrzyczałem ci wszelkie możliwe powody, dlaczego… nie czekałeś na moją zgodę – powiedział i dostrzegł, że Prorok blednie na samo wspomnienie i wygląda jakby zamierzał zacząć znów przepraszać. – Czułem się upokorzony, nieszczęśliwy i byłem zbyt emocjonalny, by o tym rozmawiać. Ale należą mi się odpowiedzi. Mam prawo wiedzieć. Powiedziałeś przed chwilą, że wtedy podnieciły cię insynuacje mojego byłego. Nigdy dotąd mi tego nie przyznałeś. Czy jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć, dlaczego zrobiłeś coś tak absolutnie durnego?
– Naprawdę chcesz tego słuchać…? Wracać do tego… po takim czasie…? – spytał Prorok, nagle błądząc wzrokiem po ścianach i nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy.
– Zaczęliśmy o tym rozmawiać po raz pierwszy od… od cholernych czterech miesięcy. To już nie boli i czego byś nie powiedział, to niczego między nami nie zmieni… Dokończmy i więcej nie będę do tego wracać. Mam dość kłamstw i niedomówień między nami. Mam zgadywać? Tak jak wtedy? – spytał i jakiś czas wpatrywał się w Proroka, gdy ten zaciskał palce na brzegu kanapy, zażenowany i przestraszony. – To dlatego, że to był hybryda? – strzelił na oślep i wiedział po samej minie Proroka, że przynajmniej częściowo ma rację. – Uznałeś, że skoro sypiam z hybrydą, który ma niewiele cech Galra, co być może wydaje ci się obrzydliwe, bo przecież sam przyznałeś kiedyś, że hybrydy cię niezbyt pociągają, to prześpię się z absolutnie każdym chętnym i nie stanowię zagrożenia. Że nie odbiorę tego jako wykorzystanie. Czy to był powód?
– Być może… częściowo tak. Przypuszczam, że myślałem, że skoro sypiasz z hybrydą, to prześpisz się również z podstarzałym, zaniedbanym Galrą. To żałosne i obrzydliwe, ale tak, wtedy uważałem, że od niego i tak jestem lepszy – przyznał w końcu, na co Thace westchnął.
– Czy było coś jeszcze?
– Thace, proszę... Znienawidzisz mnie za to. Żałuję wszystkiego, co zrobiłem i każdej myśli, jaką wtedy miałem…
– Należy mi się to. Zachowałeś się przede wszystkim kompletnie bezmyślnie i chcę to zrozumieć, bo nie chcę, byś jeszcze kiedykolwiek z mojego powodu był aż takim idiotą. Nie będę do tego wracał. Wybaczyłem ci to, ale muszę to wiedzieć.
– Możesz uznać, że jednak nie wybaczyłeś, gdy powiem wszystko co wtedy czułem. Sam do siebie czuję obrzydzenie, gdy o tym myślę i…
– Prorok. To nie był pierwszy i jedyny raz, gdy z mojego powodu zachowałeś się brutalnie i ekstremalnie głupio – przerwał mu Thace. – Pamiętasz, jak uderzyłeś tamtego gubernatora podczas naszej wycieczki, bo zwróciłem ci uwagę przy przewodniku i byłeś zły na mnie, a wyżyłeś się na tamtym? Cała sytuacja z Lorcanem, to jak go upokorzyłeś i uderzyłeś w twarz przy wszystkich. Twoje zwlekanie, nieudolne kombinacje i kłamstwa, by mnie przy sobie zatrzymać na krążowniku i mieć obok, nawet gdy zaczęło to budzić podejrzenia. O twojej zazdrości o Vhinku i wszystkich sytuacjach, gdy byłeś dla niego bez powodu podły nawet nie wspomnę. Chcę znać powody, chcę cię zrozumieć i musimy coś z tym zrobić, bo zagrożeniem, że nasza relacja wyjdzie na jaw, wcale nie byłby Vhinku, tylko to, że z mojego powodu będziesz popełniać nietypowe dla ciebie błędy, które zaczną budzić zbyt wiele wątpliwości i niepotrzebnie zwrócą na ciebie uwagę. Nie tylko żołnierzy w Bazie Głównej, ale może kogoś wyżej. Chcę znać powody, dlaczego wtedy się tak zachowałeś, choćby były to naprawdę beznadziejne powody, które postawią cię w fatalnym świetle. Ukrywamy się i musimy się rozumieć i być ze sobą szczerzy nawet w takich kwestiach – powiedział z naciskiem, nienawidząc się za każde słowo o szczerości, ale wiedząc, że to zbyt ważne, by emocje wygrały.
– Nie… nie wszystko sam o sobie rozumiem – przyznał Prorok po paru chwilach milczenia. Zerknął na Thace’a niepewnie, zacisnął usta, ale widać było, że przełamuje się i że jednak powie coś więcej. – Wtedy… w różnych momentach, gdy coś związanego z tobą nie działo się po mojej myśli, ale mogłem użyć swojej pozycji, by jednak to na tobie wymusić… Chodziło o jakiegoś rodzaju… dominację. Czasem… zanim jeszcze cokolwiek się między nami wydarzyło, zanim w pełni rozumiałem, co czuję… podniecało mnie chyba, że jesteś ode mnie zależny. Podnieciły mnie słowa tego hybrydy o ‘nieprzepisowym seksie z kimś innego stopnia’. Przed tobą nigdy nie odważyłem się na takie myśli, o nikim konkretnym, absolutnie żadnym żołnierzu, a gdy się pojawiłeś… – urwał. – To brzmi znacznie gorzej, gdy wypowiadam to na głos, niż gdy tylko było w mojej głowie.
– Nie brzmi gorzej niż się spodziewałem. Nie podoba mi się to, co powiedziałeś. Ale czułem… albo się domyślałem. Po prostu wolałem o tym nie myśleć – odparł Thace i gdy dostrzegł jak bardzo Prorok jest zestresowany, objął jego dłoń i lekko zacisnął palce. – Powiedz mi wszystko. Cokolwiek się wydarzyło, po prostu chcę to wiedzieć. Wiem, że nigdy więcej nic takiego mi nie zrobisz. Ale chcę wiedzieć.
– Wiedziałem, że się dostosujesz – powiedział bardzo cicho. – Chciałem cię mieć choćby ten jeden raz. Lubię mieć władzę. Nie byłbym w tym miejscu, gdyby było inaczej. Chciałem, żebyś był mój i nie dopuszczałem do wiadomości, że mógłbyś mieć prawo mi odmówić. Nie myślałem racjonalnie. Byłem potworem. Byłem...
– Dowódcą nieprzyzwyczajonym do odmowy – dokończył za niego Thace. – Rozumiem – dodał cicho. – Podniecało cię też, gdy krzyczałem…? Gdy zorientowałeś się, że tego nie chcę, że nie w ten sposób, że…
– Właśnie w tamtym momencie przestało – przerwał mu i zacisnął powieki, pochylając głowę i kuląc uszy. – Gdy zaprotestowałeś… zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem żałosny i obrzydliwy. Nienormalny. Że nie miałem prawa... Bo to już nie były fantazje. To nie była zależność, która… tak, była dla mnie pociągająca. To nie była żadna gra, ani scenariusz z pornografii. To było prawdziwe. Ja cię krzywdziłem naprawdę, a ty byłeś przerażony. To właśnie się stało. Wszystkie moje myśli, to co sobie wyobrażałem, fantazjowałem… nagle zrozumiałem, jak bardzo jest to ohydne. Od samego początku podobało mi się, że jesteś moim podwładnym, tyle że jednocześnie chciałem, byś się rozluźnił, otworzył, traktował mnie jak kogoś równego… bliskiego. I wściekałem się, gdy przesadziłeś, ale też gdy znów stawałeś się zbyt formalny. Jesteśmy razem kilka miesięcy… i znów do mnie dociera, jakie to było… niemoralne. Niewłaściwe. Po prostu złe. Jeszcze zanim się do siebie zbliżyliśmy, stawiałem cię w sytuacji, w której chciałem od ciebie sprzecznych rzeczy. Nie mam pojęcia, jak to zniosłeś. Jak wciąż znosisz, bo chociaż teraz już mam tę świadomość i w końcu… odważyłem się to powiedzieć na głos… ja wcale nie jestem lepszy. Wciąż ci to robię. Zmuszam cię do nauki, do tych testów… wydaję ci rozkazy, a potem jesteśmy w sypialni i nie mam prawa być dowódcą. Ale wciąż jestem. I przeraża mnie to a jednocześnie wciąż mnie to pociąga, ten cały układ, który jest niezdrowy i wszystkie te sprzeczności. Jestem nienormalny. Przez moje fantazje i rzeczy, które mnie podniecają. Podnieca mnie nawet to ciągłe ryzyko, chociaż jednocześnie przeraża tak bardzo, że czasem robi mi się słabo ze strachu, że ktoś mógłby nas odkryć. Tak, należała ci się prawda. To właśnie wtedy czułem. I co czasem wciąż czuję.
– Czy to wszystko?
– Tak. To już wszystko. Nie zdziwię się, jeśli teraz powiesz, że to koniec.
– Nie wygaduj głupot – odparł Thace, po czym wyciągnął do niego ręce i mocno go objął. Przymknął oczy i jakiś czas nic nie mówił. Tak naprawdę spodziewał się tego, przyznał to przecież Kolivanowi podczas ich spotkania. Spodziewał się nawet gorszych rzeczy niż tylko tego, że Prorok lubił być dominujący, że pociągało go nieco szorstkości, może też sprawianie bólu – to było widoczne i naprawdę nie powinno dziwić. Nie za bardzo sobie z tym radził, co wynikało raczej z braku doświadczenia i kompleksów niż faktu, że zupełnie nie chciał tego robić, bo uważał to za złe. Widział, jak bardzo Prorok wstydził się tych fantazji… w których, na ile Thace był w stanie się zorientować, nie było niczego aż tak ekstremalnego. Jakiś czas rozważał, czy to może nie jest dobry moment, by pociągnąć go za język odnośnie jego fantazji, lecz uznał, że chyba lepiej nie wspominać o tym akurat teraz i skupić się raczej na wyjaśnieniu wszystkiego i zapewnieniu Proroka, że nic się nie zmieni i że docenia jego szczerość. Oczywiście… znów wróciło poczucie winy, że szczerość ta jest jednostronna, jako że wyznanie Proroka nie sprawiło, że mógłby go skreślić… wręcz przeciwnie, zaczął bardziej go rozumieć, gdy okazało się, że on również zmagał się ze sprzecznymi emocjami. Nawet jeśli zrobił mu przez nie coś okropnego, to przecież sam również go krzywdził, chociaż w zupełnie inny sposób. Gdy Prorok niepewnie i ostrożnie objął go ramieniem i wtulił twarz w jego szyję, czuł się przy nim zrozumiany i bezpieczny. I jak wcześniej miał przebłysk, by wyznać Vhinku prawdę o nich, tak teraz zapragnął móc wyznać Prorokowi prawdę o sobie, aby pozbyć się tego mętliku w głowie.
– Przepraszam – szepnął Prorok.
– Sam o to prosiłem. Wszystko już dobrze – odparł Thace i uspokajająco potarł receptory pod uszami Proroka opuszkami palców. Poczekał parę chwil, zanim mężczyzna odrobinę się uspokoił i dopiero wtedy odezwał się ponownie. – Nie będę cię tym teraz zadręczać, ale proszę, przemyśl to, co teraz powiem. Może gdybyś za moją zgodą dał tym myślom upust w sypialni, to nie wychodziłyby poza nią i…
– Nie. Nie ma mowy – zaprotestował natychmiast Prorok. – Wrócimy do początku, gdy nieintencjonalnie sprawiałem ci czasem ból i nagle cię gryzłem i robiłem…
– Nadal to robisz, ale z większą wprawą niż wtedy, a mi przestaje to przeszkadzać i niektóre rzeczy naprawdę lubię.
– Wcale tego już nie…
– Serio? – przerwał z nutką rozbawienia. Może rozładowanie atmosfery było Prorokowi potrzebne… jemu było z całą pewnością. – Mam podać przykłady? – spytał, spodziewając się, że mężczyzna zacznie protestować, a jego nieśmiałość będzie urocza, lecz ten wziął głęboki oddech a potem skinął głową. – Dwa tygodnie temu… gdy braliśmy prysznic po tym jak wróciłem z treningu i miałeś taką ochotę, że zaciągnąłeś mnie do sypialni, gdy wciąż miałeś kompletnie mokrą sierść, trzymałeś mnie za nadgarstki tak mocno, że miałem potem ślady, ale nawet tego nie zauważyłem, bo byłem zbyt rozbawiony faktem, że musiałeś wezwać Sentry, by wymieniły materac którego żadną miarą nie bylibyśmy w stanie wysuszyć. To przy komodzie w sypialni, gdy byłeś wściekły na Throka… już nie mówiąc o poranku trzy dni temu, gdy nabrałeś ochoty, gdy mieliśmy się zabrać za śniadanie i zaspokajałeś mnie ustami przy ekspresie do qawmien tak mocno zaciskając szpony na moich biodrach, że poprosiłeś by wieczorem znów ci je odrobinę spiłować, bo sądziłeś, że to mnie bolało, mimo że zapewniłem cię, że było bardziej niż przyjemnie. Mam mówić dalej? – spytał, wpatrując się w niego z lekkim uśmieszkiem. Pogładził Proroka po ramieniu, gdy zauważył, jak bardzo ten jest skrępowany jego słowami. – Możemy spróbować czegoś więcej. Nawet nie otworzyłeś pakunku z rzeczami, które ostatnio kupiłem.
– I nadal nie zamierzam otwierać. A to o czym mówisz… W porządku. To były… to było pod wpływem chwili – wymamrotał. – To nie to samo, co zaplanować… nie chcę planować robienia z tobą rzeczy, które dałyby mi… za dużo poczucia władzy. I gdzie mielibyśmy iść do łóżka z jednoznacznym zamiarem, że zrobię coś, co ma sprawić ci ból, choćbyś i tego chciał…
– Wiesz, że gdybyśmy jednak to ustalili, to mógłbyś sobie pozwolić na więcej, prawda…? Gdybym miał pewność, co zamierzasz…
– Proszę, nie rozmawiajmy o tym. Może kiedyś. Jest za wcześnie… boję się o tym myśleć. Nie mówię ‘nigdy’. Ale daj mi przywyknąć do myśli, że jesteś tu i chcesz robić ze mną rzeczy, o których fantazjowałem, chociaż wydawały mi się nienormalne – powiedział i spojrzał na niego, znów niepewny i trochę przestraszony. – Jest mi z tobą tak dobrze, że czasem zaczynam się bać, że może to tylko mi się śni. Bo to niemożliwe, żebyś był tutaj, ktoś tak cudowny i idealny i żeby to się działo naprawdę.
Thace musiał wtulić się w Proroka, by ukryć swój wyraz twarzy, który, był tego pewien, zdradziłby, że te ostatnie słowa uderzyły go znacznie bardziej, niż wcześniejsze wyznania dotyczące sytuacji sprzed kilku miesięcy. Nie, nie mógł mu powiedzieć. Nie zrobiłby mu tego. Nie wiedział, jak Prorok by zareagował, ale nie wierzył, że byłaby to wściekłość – raczej rozpadłby się na kawałki, gdyby dotarło do niego, że to jednak był sen, a nie rzeczywistość.
– Dobrze. Zostawmy to na później. Nie musimy teraz o tym mówić – powiedział cicho. – To tylko propozycja. Nie musimy…
– Zmieńmy temat – westchnął Prorok i odrobinę się od niego odsunął. – Tak, wiem, że unikam tematów, o których pewnie powinniśmy porozmawiać i to nie jest taka jedyna sytuacja. Wróciłeś tu dziś przybity i byłeś jeszcze bardziej, gdy próbowałeś zacząć się uczyć. Chciałem zapytać, co się stało… czy chodzi o te testy, do których zdawania cię zmusiłem? Denerwujesz się tym bardziej, niż okazujesz i gdy zaraz mają się zacząć, to…
– Nie… to nie o to chodziło – odparł i z pewnym wahaniem, aby po prostu zmienić temat i zająć myśli czymś innym, zaczął opowiadać mu o spotkaniu z Lorcanem, które miało miejsce i o którym Prorok tak czy inaczej mógł się dowiedzieć; nie, to nie dlatego był przybity i pożałował tej wymówki, gdy zobaczył na jego twarzy wściekłość, a mężczyzna już niemal sięgał po komunikator, by ‘zainterweniować’. – Prorok, nie – westchnął. – Lorcan się boi i czuje się upokorzony i przypuszczam, że dlatego wygaduje głupoty, ale wydaje się żałować swoich błędów. Nie zaogniaj sytuacji, gdy najwyraźniej przyjął karę, degradację i upokorzenie jako coś, na co zasłużył. Nie znoszę go, ale chyba zasługuje na drugą szansę i w sumie rozumiem i nie mam do niego pretensji, że wini mnie…
– Chyba… miałeś jednak rację nazywając mnie idiotą. Co jeszcze mówił…? Obiecuję się nie wściekać.
Thace wziął głęboki oddech. Nie miał teraz głowy na tę rozmowę, ale czuł, że mimo to powinien ją podjąć, że musi być racjonalny, a to dobra okazja. Nie planował tego i nie był przygotowany na jakąkolwiek rozmowę… ale jednocześnie bał się, że jeśli nie podejmie jakiegokolwiek innego tematu, Prorok może znów stać się zbyt czuły i zdobyć się na wyznania, które w innej rzeczywistości byłyby tak upragnione, a w tej tylko by bolały.
– Lorcan wspomniał, że żołnierze w jednostce sądzą, że chcesz, bym przejął Pion Techniczny. I wyglądało na to, że ma to sens, odnośnie Vog. Vhinku mówił mi o plotkach, że po prostu szykujesz dla mnie coś lepszego. Tyle że nie o to ci chodzi. To byłaby zmiana stanowiska z podporucznika na porucznika, ale w naszej relacji nic by nie zmieniła, bo nadal byłbym twoim podwładnym. Czy masz takie plany czy widzisz to inaczej? Chcę to wiedzieć. Nie tylko dlatego, że czuję się jak idiota, gdy ktoś coś takiego sugeruje… chociaż tak, to również. Obaj wiemy, że podejmowałeś w przeszłości nieprzemyślane decyzje, jeśli chodziło o mnie, więc może akurat tę jedną powinniśmy omówić, zanim zrobisz coś, czego nie da się cofnąć…
– Na stanowisku komandora nie mam na miejscu nikogo równorzędnego. Inni komandorzy są daleko stąd i, od razu ci mówię, nigdy nie myślałem w kategoriach seksualnych o którymkolwiek z nich – powiedział z taką stanowczością, że Thace, mimo wszystko, lekko się uśmiechnął. – Stanowisko prawej ręki, mojego zastępcy, doradcy… to jedyne, nad którym nie miałbym aż takiej władzy. Jedyne, gdzie w razie wykrycia byłbym w stanie uniknąć konsekwencji karnych. Wydalono by nas z wojska, to jasne, ale chodziłoby tylko o naszą płeć, a nie podległość służbową. To najbardziej równorzędne stanowisko jakie mogę ci dać. Jedyne, na którym w razie wykrycie mam szansę nie być oskarżony, że cię wykorzystuję…. Takie relacje romantyczne się czasem zdarzają. Niektórzy krzywo na to patrzą. Ale jeśli to silna para, która osiąga sukcesy… nie zostaną ukarani. Ani zdegradowani. Często nawet nie są rozdzieleni.
– Dobrze wiesz, że choćbym zdał testy jak marzenie, jestem za młody by ktoś uwierzył, że jestem w stanie w czymkolwiek ci doradzać jako twoja prawa ręka – zauważył Thace.
– Dlatego każę ci zdawać testy strategii, pilotaż i cała resztę, bo to jednak pokazałoby, że mimo młodego wieku masz szeroką wiedzę. I dlatego Pion Techniczny będzie twoim pierwszym krokiem, ale z całą pewnością nie oddam ci całości, a podzielę go na kilka odrębnych w najbardziej optymalny sposób, zależny od tego, jacy liderzy się wyłonią. Sprawdzisz się… a to otworzy mi drogę, by mianować cię oficjalnie. Byś był mi na tyle równy, na ile to w ogóle możliwe.
– O tym też fantazjujesz? – spytał. – To trochę w sprzeczności z tym co przed chwilą powiedziałeś.
– Tak, fantazjuję za każdym razem, gdy kładziemy się, gdy cię przytulam i gdy patrzę na naszą relację sercem a nie penisem, bo gdybym słuchał się tego drugiego, to przyklasnąłbym ci, gdy powiedziałeś, że nie masz ambicji i chcesz być zdegradowany do sekretarza bez stopnia oficerskiego – przyznał, zażenowany. – Nazwij mnie nie tylko nienormalnym, ale też niepoprawnym romantykiem. Chciałbym móc kiedyś trzymać cię za rękę jako równego sobie na spotkaniach. Przedstawiać jako partnera życiowego i oficjalnego doradcę. Chcę byś też miał władzę, był tu szanowany…. Ale na razie muszę na to patrzeć przede wszystkim głową, ukrywać się i chronić cię za wszelką cenę, bo dopóki jesteś ode mnie zależny i tak, dopóki nie masz wystarczającego doświadczenia jako oficer, przede wszystkim jestem za ciebie odpowiedzialny i muszę… właściwie tym wszystkim pokierować. Nie podjąłem jeszcze decyzji, więc nie mogę ci nic więcej powiedzieć, bo po prostu nie wiem, jak rozwinie się sytuacja z Lorcanem, Vog, emeryturami starszych oficerów i wyłonieniem się potencjalnych nowych. Tym razem nie popełnię błędów i nie będę trzymał cię w niepewności, gdy już coś postanowię. I posłucham twoich rad, jeśli…
– Wątpię, czy cokolwiek sensownego ci poradzę. I zawsze się wkurzasz, gdy to robię, twierdząc, że cię pouczam – zauważył i przyjrzał mu się. – Prorok, czy jesteś absolutnie pewien, że chcesz, bym został twoją prawą ręką? Żeby moją rolą faktycznie było ci doradzać…? Obaj wiemy, jak cię to drażni… A także że ja naprawdę niewiele potrafię i bez względu na to, jak skutecznie wykuję się na pamięć testów ze strategii i taktyki i może nawet to zaliczę je jak będę mieć szczęście, to nigdy nie będę tego umiał.
– Ale zobaczysz niuanse, drobiazgi i niedoróbki moich wielkich planów, co do których czasem jestem zbyt pewny siebie. Tego będę oczekiwał, a nie geniusza militarno-politycznego. Wsparcia w codziennych sprawach, pilnowania szczegółów i zwracania mi uwagi, gdy coś pominąłem. Już nie mówiąc o pilnowaniu wszystkich technicznych kwestii, tak jak robisz to obecnie, a ja mam pewność, że przez niewiedzę czegoś nie pominąłem. Zabezpieczenia w komunikatorze i na naszych kontach, kamery, nasze spersonalizowane Sentry, cały sprzęt tutaj, nawet terminy przeglądów i panowanie nad drobnymi awariami na krążowniku… czuję się znacznie pewniej, gdy nad tematami, na których się nie znam, czuwa nad tym ktoś, komu całkowicie ufam, a nie jakiś przypadkowy inżynier czy Sentry. To jest absolutnie najważniejsze w roli prawej ręki: aby był to ktoś, kto cię uzupełni swoimi talentami i wiedzą. A ja dodatkowo mam pewność, że nie będziesz knuł za moimi plecami, nie masz ukrytych motywów i że jesteś po mojej stronie.
Thace przełknął ślinę, niezdolny się odezwać. Zamiast odpowiedzieć, przytulił się do Proroka, czując, jak gula w jego gardle rośnie i jak robi mu się niedobrze z powodu samej myśli, jak bardzo mężczyzna się co do niego myli.
– Rozumiem. Nadal nie wierzę, że się w tym sprawdzę. Ale wiem, że ci na tym zależy… masz ode mnie dużo więcej doświadczenia i skoro we mnie wierzysz… może jednak nie będę zupełnie beznadziejny – powiedział, na co Prorok uśmiechnął się i pogładził go po szczęce.
– Nie będziesz. Widzę jednak, że stresuje cię to… przygnębia…? – zauważył. – Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze…? – spytał, na co Thace spuścił wzrok. – O czym myślisz? Powiedziałem ci jak wszystko widzę, ale może się mylę. Może jednak popełniłem błąd i to moment, byś zwrócił mi uwagę. Nie będę się złościł.
– Nie… nie pomyliłeś.
– Więc może chciałbyś czegoś całkiem innego? Jeśli czujesz, że to naprawdę byłoby dla ciebie zbyt obciążające… wymyślimy coś innego. Powiedziałem ci o moich planach i fantazjach i tym drugim wciąż jestem zażenowany – stwierdził i zaśmiał się nerwowo. – Może… ty też masz coś takiego… co mógłbym dla ciebie zrobić.
Przymknął oczy. Było tego aż za wiele. Wyrzuty sumienia były potworne i z trudem zmusił się by w ogóle przekierować myśli na coś innego. Chciał móc powiedzieć o nich Vhinku i mieć w nim wsparcie i pozbyć się tej tajemnicy. Chciał, by za jego życia nie doszło do wojny ani żadnego przewrotu, aby mógł być z Prorokiem tak jak teraz… chciał, by czas nie upływał i by trwali tu bezpiecznie i bez żadnych wyzwań. Chciał innej rzeczywistości, w której ich relacja nie byłaby zakazana. I oczywiście chciał, w związku z misją… rzeczy całkowicie niemożliwych. Chciałby móc powiedzieć Prorokowi kim jest i mieć pewność, że ten mu wybaczy i że nie przeżyje przez to załamania. Zwerbować go do Ostrzy. Mieć w nim prawdziwego sojusznika… bo z komandorem w swoich szeregach tyle mogliby dokonać…! Chciał, aby żyli w rzeczywistości, gdzie imperium Galra jest pokojowym sojuszem, do którego układy dołączają dobrowolnie, rządzonym demokratycznie… takim, w którym mogliby razem z Prorokiem pracować w wojsku i zapewniać zwykłym obywatelom, Galra, hybrydom i obcym bezpieczeństwo.
– To nic konkretnego – oznajmił, mimo że konkretnych było całe mnóstwo… o części powiedzieć nie mógł, a z tych, które być może do powiedzenia się nadawały, żadna nie przychodziła mu do głowy. – Chciałbym móc być z tobą otwarcie. Na tym stanowisku jakie mam. Nie musieć kombinować, byśmy byli trochę bardziej bezpieczni. Chciałbym… – zająknął się – nigdy więcej nie musieć nikogo okłamywać, ale nic na to nie poradzimy, bo pewne kwestie na zawsze muszą pozostać tajemnicą. Tak po prostu jest… i nic z tym nie zrobimy. O tym myślę, gdy przy tobie usypiam, gdy musimy stąd wyjść i wrócić do rzeczywistości albo gdy widzę się z Vhinku i opowiadam mu jakieś bujdy o tym, co rzekomo robię wieczorami, gdy mnie o to zapyta. Nie, nie powiem mu i masz rację, że nie mogę powiedzieć. Ale to nie znaczy, że nie myślę o tym… że po prostu chciałbym mieć w pobliżu bliskich, przed którymi nie musiałbym mieć tajemnic. Czasami strasznie martwię i wściekam, bo wiesz…? To czego najbardziej pragnę, całkowita szczerość, otwartość, bycie z tobą jawnie przed wszystkimi, jest niemożliwe. I wiem, że ta jedna rzecz nigdy się nie zmieni i bez względu na to, jak jestem z tobą szczęśliwy, zawsze będzie mi tego brakowało.
Prorok przytulał go później, a zanim udali się do sypialni, każdy z nich wypił po kieliszku raksi. Położyli się trochę spięci, każdy z ciężkim sercem, a Prorok chyba wciąż odrobinę zawstydzony i wyraźnie zatroskany. W tym, jak patrzył na Thace’a, jego uczucia były widoczne jak na dłoni; gdy gładził jego włosy i lekko całował. Nie było jeszcze tak późno i Thace ostatecznie otworzył tablet, by się pouczyć, zaś Prorok wyciągnął sobie coś lżejszego do czytania i przyniósł sobie kolejny kieliszek alkoholu. Spędzili tak dobre dwie godziny, a potem jak prawie każdego wieczoru uprawiali seks, bo trochę odprężenia było im obu potrzebne i nie dało się nie zauważyć, że Prorok był delikatniejszy niż zwykle i wciąż niepewny.
Gdy leżeli po wszystkim w półmroku, a Thace wtulał się w miękką sierść na klatce piersiowej Proroka, ten gładził go po włosach i uszach, lekko masując receptory za nimi – bo oczywiście widział jego napięcie i chyba czuł się winny, że jest jego przyczyną. Thace zaś dusił w sobie uczucia z mizerną skutecznością, bo tak, bywał zły na Proroka z najróżniejszych powodów, czasem jego decyzje krzyżowały mu plany, ale dostrzegał też, że z każdym dniem, z każdą taką rozmową, są sobie bliżsi, a jemu coraz bardziej zależy… bardziej, niż przyznawał to Kolivanowi.
– Wszystko w porządku? – spytał Prorok, gdy już od kilkunastu minut żaden z nich się nie odezwał i nie wyglądało na to, że prędko usną.
– Pewnie strasznie się wściekniesz, jak zawalę któreś testy – stwierdził Thace, sunąc paznokciami po jego klatce piersiowej; trącił jedną z blizn, na której jego skóra była gładka i pozbawiona włosów, a przez to bardziej wrażliwa, zaś Prorok lekko zadrżał,
– Pewnie tak i już teraz przepraszam za krzyki – westchnął. – W końcu z twojego powodu bywam brutalny i głupi. – W jego głosie pojawiła się maleńka nutka rozbawienia, co sprawiło, że Thace uniósł podbródek by spojrzeć mu w oczy i lekko się uśmiechnął.
– Bardzo się będziesz na mnie wydzierał?
– Już powinieneś się trzęść ze strachu na samą myśl, jak bardzo i z tego strachu jednak postarać się zdać.
– To pokrzyżuje twoje plany…
– Jeśli zdasz rzeczy, które sprawiają ci problemy, na niezbędne minimum i będziesz mieć je zaliczone, to nie będzie problem, więc nie musisz się aż tak tym martwić.
– No ale jeśli nie zdam…?
– To coś wymyślę, by zrealizować te plany tak czy inaczej, chyba że wprost mi powiesz, że absolutnie nie chcesz awansu i że muszę wymyślić coś innego.
– Czuję się jakbym znów był na studiach i stresował się czymś, z czego nie czułem się doskonały, tyle że teraz się czuję zupełnie beznadziejny. Bez względu na wszystko inne, nie chcę cię zawieść i nie chcę żebyś się za mnie wstydził… – powiedział i przez moment zastanawiał się, czy mówi prawdę; tak, raczej tak.
Takie myśli były w tym momencie zupełnie niepotrzebne, ale przypomniał sobie, że przed pierwszymi próbami u Ostrzy był przerażony, ale szedł tam na ślepo, nie mając pojęcia, co go czeka. Przed kolejnymi naukami i symulacjami, które musiał zaliczać na akceptowalnym przez Kolivana poziomie, zwykle się nie stresował… po prostu dlatego, że czasem był tak wykończony, poraniony i przerażony oraz zupełnie niegotowy, że nawet nie rozważał, że ma szanse zdać je za pierwszym czy dziesiątym razem, tym bardziej że zwykle nie znał nawet kryterium, jakimi mężczyzna kierował się, zanim uznał, że coś już potrafi i mogą szkolić się dalej. Kryteria Proroka były całkiem jasne: oczekiwał minimalnych do zaliczenia 50% w najtrudniejszych dla niego modułach teoretycznych oraz minimalnych 30% w praktycznych z pilotażu i to nie było zupełnie nierealne. Chciał go awansować i Thace, chociaż denerwował się tym, wiedział, że nie będzie protestować i że Kolivan oraz Antok przygotują go do tej roli na ile się da… może będzie musiał wziąć wolne i polecieć do nich na choćby dwa tygodnie, ale czuł, że będzie mieć w nich wsparcie i niepotrzebnie aż tak się tym stresuje. Bo tak naprawdę nie chodziło o to i to nie nauka, wojsko, awanse były problemem, lecz jego coraz silniejsze emocje, z którymi się zmagał, a zmaganie to było kolejną rzeczą, o której nie mógł powiedzieć nikomu na głos. Prorok widział przecież, że Thace’owi na nim zależy i dla niego było to największe szczęście, a nie powód rozterek.
– Czyżbym jednak przypomniał ci o fantazjach? – przerwał jego rozmyślania Prorok. – Jak tej, gdzie poznaję cię jako nieletniego, biednego inżyniera w czasie studiów i postanawiam uratować…?
– Nie wiem. Może – powiedział bezmyślnie, starając się odegnać wszystkie te myśli, przeplatające się dodatkowo ze wspomnieniami o stresie, jaki czuł, gdy Kolivan podchodził do niego trzydzieści pięć lat temu, gdy po raz kolejny wykonywał tę samą symulację i nawet jeśli popełniał coraz mniej błędów, to nadal był żałosny i czekał na krytykę. Szok i ulgę, które czuł, gdy słyszał, że było wystarczająco dobrze. Oraz przerażenie, gdy dowiadywał się, co ma zacząć trenować za pięć minut, bo tyle ma ci wystarczyć, by doprowadzić się do porządku i przygotować. Nawet jak symulacje te nie były aż tak ciężkie fizycznie, ale po prostu trudne i obciążające, nawet gdy dawały satysfakcję, gdy robił się coraz lepszy, i tak stresował się nimi, a teraz każdy wieczór w ramionach Proroka to był kolejny test, który należało zaliczyć. – Przypuszczam, że nie miałbym problemu, by w sieci zamówić cywilny uniform z tamtej uczelni i udawać studenta, którego odwiedza wysoko postawiony wojskowy, a potem uprawiają seks w jego pokoju w akademiku. Jak zadbasz o kamery, możesz przyjść z tym do moich kwater, bo one bardziej niż twoje wyglądają na wynajmowane kwatery biednego dzieciaka – wyrzucił z siebie i niemal pożałował tych słów, gdy Prorok znieruchomiał i zaczął wpatrywać się w niego kompletnie oszołomiony.
– To najbardziej nieprzyzwoita rzecz, jaką kiedykolwiek ktokolwiek mi zaproponował – zdołał w końcu wydusić. Chyba próbował udawać oburzonego, ale jego włosy na skroniach unosiły się, a skóra odrobinę pociemniała… był zainteresowany. Ale raczej zbyt zawstydzony, by przyznać to na głos. Jak przed chwilą Thace zmagał się ze swoimi myślami, tak teraz ponownie był tu i teraz, a reakcja Proroka zaintrygowała go… był zmęczony, to nawet nie było ważne dla misji, ale po prostu chciał o tym porozmawiać. Oderwać się od swoich rozterek, a takie rozmowy były bardziej skuteczne niż seks, podczas którego w takich momentach bywał nieobecny, Prorok czuł, że coś jest nie tak, a on wyrzucał sobie, że krzywdzi go i martwi.
– Jeśli zdam wszystko, możesz też udawać jednego z oficerów, którzy propozycje złożyli mi od razu po tym jak zaliczyłem na studiach ostatnie egzaminy i było już wiadomo, że jestem w ścisłej czołówce. Może perspektywa zrobienia w nagrodę czegoś interesującego dodałaby mi motywacji i optymizmu.
– Jestem tak zszokowany, że nawet nie wiem co mam powiedzieć. Ani tym bardziej niczego nie zamierzam obiecywać. Przytul mnie i chodźmy spać – powiedział napiętym tonem i wykonał gest, dzięki któremu czujniki przygasiły światło w sypialni.
– Prorok… może jednak chciałbyś o tym porozmawiać? – spytał Thace; dostrzegł, że Prorok zdecydowanie był zainteresowany i wyglądało na to, że bardziej niż zazwyczaj.
– Nie. Zapomnij o tym. Powiedziałem już. To za wcześnie – odparł i przytulił Thace’a nieco mocniej.
Długie minuty leżeli w ciemności i ciszy, a Prorok oddychał niespokojnie i widać było, że ma problem z zaśnięciem; Thace jakiś czas myślał, czy nie kontynuować tej rozmowy, biorąc pod uwagę jak bardzo stała się interesująca, ale ostatecznie tego nie zrobił. Stawał się coraz bardziej zrelaksowany i senny, tym bardziej że Prorok pocierał czubkami szponów jego skórę tuż nad karkiem i był już na granicy zaśnięcia, kiedy mężczyzna odezwał się ponownie, przyciszonym, napiętym głosem
– Thace ty naprawdę… myślisz o takich rzeczach?
– Do tej pory nie myślałem, ale sam to sprowokowałeś – odparł, ziewając.
– Zrobiłbyś coś takiego? Robiłeś kiedyś?
– Tak, kilka razy zrobiłem – powiedział i zamrugał kilkakrotnie, by się wybudzić. – Rzadko i akurat nie w wydaniu studenta z… kimkolwiek. Jestem żałosnym aktorem, więc udawanie kogoś kim nie jestem wychodziło mi w łóżku naprawdę kiepsko. Ale niektórzy faceci mieli ode mnie lepszą wyobraźnię i potrafili coś zainscenizować.
– Ale to jest… to jak scenariusz filmu pornograficznego…! – wykrzyknął Prorok, jakby to był największy problem. Thace westchnął i przetarł oczy, wciąż walcząc ze snem i nie będąc w pełni przytomny.
– Prorok… jesteśmy w wojsku, jesteśmy różnego stopnia i uprawiamy seks od miesięcy. Czasem wciąż jesteśmy w mundurach, gdy się za to zabieramy. Nie wiem, czy da się stworzyć bardziej sztampowy porno-scenariusz od tego, co dzieje się między nami naprawdę. To jeden z najbardziej popularnych motywów absolutnie każdego rodzaju pornografii produkowanej przez Galran. Przebija go z tematyki wojskowej tylko ten z oficerem zabawiającym się z obcą będącą jeńcem, co jest absolutnie obrzydliwe, ale tak, masę osób to podnieca. Jeśli jesteś zainteresowany, a chyba jesteś, to powiedz mi o tym… może nie w środku nocy, bo już strasznie późno… ale jutro mogę spróbować coś przygotować i…
– Nie…! Przez ciebie dziś nie zasnę.
– Przesuń sobie zmianę na późniejszą, komandorze i daj mi spać. Moim głównodowodzącym jest straszny zrzęda i nie mogę się spóźnić na służbę – oznajmił, wtulając się w niego mocniej; zamknął oczy i spróbował położyć się wygodniej, licząc na to, że Prorok będzie wystarczająco zawstydzony, by dać mu spokój, kiedy był tak zmęczony i mógł nie do końca kontrolować swoje słowa. Wybudził się jednak ze snu na tyle, że czuł, że ponowne wyciszenie się zajmie mu przynajmniej kwadrans… o ile to w ogóle poskutkuje.
– Mam ochotę wykorzystać swoją pozycję w naprawdę niegodny sposób i dać ci jutro wolne – oznajmił jednak Prorok, przesuwając dłoń z ramienia na biodro Thace’a. Gdy przycisnął swoje ciało do jego, okazało się, że był podniecony, a w całkowitych ciemnościach również bardziej pewny siebie niż zwykle; Thace był absolutnie pewien, że po takiej rozmowie w ich pokoju dziennym i pełnym świetle, Prorok miałby problem, by powiedzieć coś podobnego i to raczej nie on inicjowałby potem zbliżenie… inna sprawa, że w ciągu dnia takiej rozmowy w ogóle by nie podjął.
– Chyba jednak poproszę komandora o przesunięcie zmiany o godzinę. Ostatecznie to on ma pierwsze spotkanie jeszcze przed porą śniadania, nie ja – odparł i popchnął Proroka na pościel, a potem przycisnął go do pościeli, zakleszczając uda na jego biodrach. Ten nagły ruch sprawił, że w pomieszczeniu zaświeciło się kilka maleńkich lampek, a ciemność zmieniła w półmrok. Wpatrywał się w twarz Proroka i pochylił nad nim by mocno go pocałować, a chwilę potem mężczyzna obrócił się, przycisnął go do materaca i przywarł do niego całym ciałem.
Tym razem seks nie był tak delikatny i niewinny, a gdy Thace zapytał w pewnym momencie, czy może jednak Prorok chciałby przynajmniej zobaczyć, co jakiś czas temu kupił na Tsevu, bo widać było że to jeden z tych momentów, gdy ma więcej odwagi, ten nie zaprotestował tak szybko jak miało to miejsce do tej pory; zamarł, spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się lekko.
– Innym razem. Teraz chcę tylko ciebie i nie potrzebuję nic więcej – szepnął i przycisnął go do pościeli jeszcze raz.
Następnego dnia Thace był gotowy do pracy na pół godziny przed rozpoczęciem zmiany, zaś Prorok na pierwsze spotkanie w ogóle nie dotarł i wciąż wylegiwał się w łóżku, mamrocząc w półśnie, że jeszcze nie ma siły wstać i żeby naprawił mu kalendarz. Thace litościwie napisał w jego imieniu do podkomandora Ylvika, przebywającego na obrzeżach Sektora Centralnego, i przesunął zaplanowane spotkanie o trzy godziny. Przed opuszczeniem kwater, przyszykował Prorokowi qawmien, zamówił mu śniadanie i ustawił alarm tak, aby mężczyzna wstał, gdy Sentry je dostarczą. Zerknął do sypialni, gdzie Prorok wtulał się w koc i znów przysypiał i, zupełnie nie mogąc się powstrzymać, podszedł do niego i pochylił się, by lekko pocałować go w skroń.
Mężczyzna poruszył się, uchylił powiekę i uśmiechnął się do niego sennie, wymamrotał coś niezbyt zrozumiałego i Thace z całych sił starał się nie usłyszeć tam jakiegoś zabłąkanego ‘kochanie’ czy innego pieszczotliwego słowa. Bo gdyby usłyszał, to znów rzeczywistość i gra zderzyłyby się ze sobą zbyt boleśnie, albo kolejny raz zacząłby zbyt mocno pragnąć, by to wszystko jednak działo się naprawdę.
***
Chapter 26: Teoria i Zogux
Notes:
Bardzo rzadko się to zdarza, ale naprawdę lubię ten rozdział i w przeciwieństwie do innych, nie miałam zbyt wielu wątpliwości gdy go pisałam ;)
Chapter Text
***
Maraton testów okresowych, zgodnie z planem, rozpoczął się teorią dotyczącą szeroko pojętej wiedzy technicznej ze wszystkich ośmiu modułów na trzech poziomach. Przez tydzień Thace razem z szeregowymi żołnierzami oraz oficerami zasiadał z zabezpieczonym tabletem w ogromnych aulach, gdzie system losował każdemu z pokaźnej i stale aktualizowanej puli zestaw stu pytań o mieszanym stopniu trudności, zależnym od wymaganego na ich stanowisku poziomu i miał na ich rozwiązanie, w zależności od modułu, od godziny do czterech. Nie stresowało go to nadmiernie, mimo że ze względu na poziom skomplikowania zadań czasu było stosunkowo mało, a błędne odpowiedzi skutkowały punktami ujemnymi; pytania z jego działki w dużej mierze dotyczyły zagadnień dla niego oczywistych, zaś z tych, w których się nie specjalizował – przez ostatnie tygodnie uzupełnił największe braki i liczył na to, że zaliczy je zadawalająco. Najbardziej specjalistyczne pytania, za które wiedział, że w regresywnym systemie punktacji dostaje się najmniejszą gratyfikację, pomijał i zostawiał je na koniec, a koncentrował się na tych, co do których miał pewność, że wypełni je prawidłowo, aby maksymalnie podbić swój wynik. Po każdym z testów czuł, że poszło mu dobrze i że w czasie zaledwie dwóch i pół miesiąca, jakim dysponował, by zapoznać się przynajmniej pobieżnie z nowymi albo niezbyt mu znanymi zagadnieniami, poradził sobie i tak lepiej niż na to liczył. Widział po minach co niektórych żołnierzy, opuszczających salę, że czuli się znacznie gorzej niż on – testy z modułu wiedzy ogólnej na poziomie przynajmniej podstawowym musieli zdawać wszyscy bez względu na ich specjalizację.
Nigdy dotąd nie pracował w tak ogromnej jednostce jak Baza Główna i cała ta gorączka oraz fakt, że akcja była zakrojona na aż tak szeroką skalę, zaskoczyły go oraz momentami trochę stresowały, bo przypominały mu studia, kiedy to od jego wyników w nauce zależało, czy będzie mieć przedłużone stypendium, co oznaczało dla niego być albo nie być. W mniejszych bazach czy na flotach, zwłaszcza gdy był jeszcze szeregowym technikiem, nie przykładano do tego aż takiej wagi – oficerowie dowodzący wymagali od swoich podwładnych niezbędnego minimum narzuconego przez komandora danego Sektora czy też regulamin wojskowy i niczego więcej. Nie robili też nikomu problemów nawet jeśli teorię kompletnie zawalił, o ile wykonywał swoje codzienne obowiązki względnie sumiennie. Testy praktyczne były tylko formalnością. Nawet jeśli ktoś miał doskonałe wyniki, niewiele to znaczyło, jeśli jego dowódca nie widział w codziennej pracy, że się wyróżniał lub – tak jak wiele miesięcy temu powiedział mu Prorok – nie ubiegał się o awans do innej jednostki. Okazało się, że testy miały jednak znaczenie właśnie w największych bazach i innych jednostkach administracyjnych, gdzie znaczną część składu stanowili wszelkiej maści specjaliści, u których teoretyczna wiedza faktycznie była istotna, a nie wojskowi, których głównym zadaniem było ścisłe wypełnianie poleceń w trakcie misji bojowych. Miał ochotę wytknąć Prorokowi, że podczas tamtej rozmowy sprzed wielu miesięcy przedstawił mu całą sprawę tak, jakby nikt nie zwracał na to uwagi również tutaj, lecz gdy po pierwszym dniu testów napomknął o tym łagodnie i starając się, by brzmiało żartobliwie, mężczyzna uniósł wzrok z zaskoczeniem.
– Cała ta gorączka to norma. Wiele osób przecież zamierza ubiegać się o awans, zwłaszcza że ogłosiłem plany pewnej restrukturyzacji. Zawalenie czegoś skreśla ich szanse na najbliższe parę lat. Wiadomo, że wszyscy zawsze trochę się denerwują, chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego aż tak. Spodziewałeś się czegoś innego?
– W mniejszych jednostkach tak to nie wygląda… – przyznał ostrożnie. – A może po prostu w innych Sektorach. Albo jestem przewrażliwiony, bo po raz pierwszy mam zdawać coś, na czym się nie znam, a wyniki faktycznie są istotne.
– Interesujące. Więc jak to wyglądało dotychczas? – spytał, na co Thace westchnął. Nie miał pewności, czy Prorok aby na pewno powinien wiedzieć, jak niefrasobliwie traktowali testy kwalifikacji prawie wszyscy dowódcy małych jednostek: niesamodzielna praca, wypełnianie formularzy egzaminacyjnych w kantynie czy wprost podczas wykonywania codziennych obowiązków oraz kopiowanie żołnierzom wyników z poprzednich egzaminów, jakie zdawali, były na porządku dziennym. Jeśli ktoś nie zdał czegokolwiek, co naprawdę musiał mieć zaliczone, dowódca zwykle osobiście dopilnowywał, aby zaliczył poprawkę, wysyłając to takiego nieszczęśnika kogoś, kto wypełnił test na tablecie razem z nim, aby tylko nie musieć raportować do centrali, że jego żołnierze nie spełniają minimalnych kryteriów; zwolnienie kogoś takiego zdarzało się sporadycznie i tylko wtedy, gdy dany oficer od jakiegoś czasu szukał powodów na jego pozbycie się.
W przypadku testów praktycznych, w mniejszych jednostkach sala ćwiczeń miała bardzo ograniczone funkcje o ile w ogóle była dostępna, zaś symulatory lotów były tam rzadkością a jeśli były na stanie, to często starszego typu. Thace przez całą swoją karierę zdawał podstawowe testy pilotażu zaledwie trzykrotnie, gdy wypadły one podczas pracy w dużej i dobrze wyposażonej jednostce, a w trakcie pozostałych dziesięciu razy dowódcy kopiowali jego wyniki z poprzedniego testu; to, że jego dokumentacja nie wyglądała aż tak źle wynikała tylko z faktu, że któregoś razu trafił na dowódcę, który lubił go na tyle, że gdy zobaczył przepisywany już trzy razy, żałosny wynik trzydziestu procent z jego ostatnich testów na symulatorze, wsadził go na myśliwiec, kazał się przelecieć wokół bazy i wpisał mu zaliczenie na sześćdziesiąt bo „chociaż latał fatalnie, to jednak się przecież nie rozbił”.
Przy zaliczaniu teorii Thace starał się podchodzić to testów poważnie, ale Kolivan hamował go przed popisywaniem się wiedzą, więc chociaż zachowywał się na tyle uczciwie na ile było to możliwe, bo chciał sprawdzić samego siebie oraz zawsze miał zaliczone wymagane godziny ćwiczeń i dopełnione wszelkie formalności, to i tak nie miało to znaczenia.
– Thace, jesteś tam? – spytał Prorok z rozbawieniem, gdy ten nieco zbyt długo zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Cóż. Wyglądało to zdecydowanie inaczej niż tutaj – przyznał, a potem, zachęcony szczerym zainteresowaniem Proroka, powiedział mu, jak wyglądało wszędzie indziej, gdy zdawał testy jeszcze jako szeregowy żołnierz, często pracując w jednostkach, gdzie jedynym oficerem był jakiś porucznik czy nawet podporucznik, który chciał po prostu mieć z głowy formalność narzuconą z góry. W większych zaś, gdy Thace był zatrudniany jako jeden z dziesiątków specjalistów potrzebnych do przeprowadzenia modernizacji czy budowy stacji, grafik był na tyle napięty, że nikt nie miał czasu ani na przygotowania ani na stresy; zresztą… tam szeregowymi technikami byli żołnierze na krótkich kontraktach, takich jak on, którzy nie oczekiwali awansu i mieli to gdzieś, podobnie jak ich dowódcy. Pewnie gdyby kiedykolwiek wcześniej Thace pracował w Sektorze Centralnym byłby bardziej oszczędny w słowach, aby nie narobić problemów któremuś z oficerów z jednostek terenowych, ale tak… nie miał zbyt wiele oporów, by opowiedzieć Prorokowi, jak wyglądała praca żołnierza poza centralą.
Prorok słuchał wszystkiego tego równie zainteresowany co zaskoczony, a Thace w sumie nie miał mu tego za złe. Komandor pracował w Bazie Głównej połowę życia, więc najwyraźniej przywykł do panujących tu standardów. Miał wrażenie, że po ich rozmowie zaczął żałować, że zarzucił go aż taką ilością modułów, które musiał zaliczyć, ale na razie nie przyznał tego na głos. Powtórzył jednak, że w razie zawalenia testów strategii, nie będzie czynił mu wyrzutów oraz że doceni, jeśli w ogóle je zda. Że może po tym wszystkim przelecą się gdzieś na jakąś kilkudniową „kontrolę” by coś pozwiedzać… Oraz oczywiście, że jeśli zaliczy wszystkie testy pilotażu pomyślnie, to po awansie kupi mu własny statek i że zaczął już przeglądać odpowiednie modele i niestandardowe opcje doposażenia.
Przez cały pierwszy tydzień testów Thace wracał na krążownik i do kwater Proroka później niż zwykle, coraz bardziej zmęczony hałasem i nadmiarem rozmów i pytań ze strony różnych osób. Opowiadał mu, jak poszło mu tego dnia, wykonywał kilka przykładowych testów na egzaminy, jakie czekały go w kolejnych i prosił, by położyli się wcześniej. Gdy uprawiali seks, pomimo ich ostatnich rozmów, zazwyczaj było łagodniej i bardziej intymnie niż namiętnie; cisza w ich kwaterach była relaksująca i przyjemna, a bliskość tylko jednej osoby a nie całego tłumu naprawdę wyczekiwana. Prorok gładził go po włosach, gdy Thace przysypiał, wykończony zbyt dużą ilością kontaktów międzyludzkich – oczywiście, oficerowie z jednostek terenowych z którymi w ostatnich miesiącach współpracował ponownie wydzwaniali do niego i domagali się plotek o około-egzaminowych nastrojach w centrali. Wiedział, że Prorok wracał do pokoju dziennego, gdy tylko usnął i zajmował się swoimi sprawami i przeglądaniem wstępnych analiz ze zbiorczych i jeszcze nieopracowanych raportów z wynikami testów z danego dnia. Indywidualne wyniki nie były jeszcze dostępne i Thace trochę tego żałował – bo pewnie pozytywne, których się spodziewał, poprawiłyby mu nastrój i wiarę w siebie przed kolejnymi, których coraz bardziej się obawiał.
Vhinku jako porucznik musiał zdawać wszystkie moduły techniczne i większość pozostałych przynajmniej na poziomie podstawowym, ale podszedł do tego bez żadnego stresu i gdy siadali w kantynie do obiadu czy kolacji w towarzystwie kilku oficerów, w tym Vog, by omówić zadania jakie czekały ich danego dnia, miał świetny nastrój. Był pewien, że zaliczy to, co musiał, przyzwyczajony do całej tej gorączki wokół i chyba zadowolony, że w końcu coś się tutaj działo. Z ekscytacją i niewzruszeniem opowiadał też całej grupie o teście dla instruktorów, na który się zapisał dodatkowo i nic sobie nie robił z uśmieszków i nieco złośliwych komentarzy, że przecież instruktorzy to co najwyżej podporucznicy lub ewentualnie poturbowani weterani niezdolni już do służby i że nie powinien zawracać sobie głowy takimi bzdurami. Dopiero gdy Vog ofuknęła wszystkich i ironicznie zapytała, czy którykolwiek z nich wykazał się minimalną ambicją i zapisał się na cokolwiek dobrowolnie lub wybrał wyższy niż wymagany poziom, komentarze ucichły. Tym bardziej, że kobieta przejęła pałeczkę i przypomniała im, że w tym cyklu zdaje wszystko co mogła na poziomie wyższym niż poprzednio i że jeśli chcą cokolwiek osiągnąć, powinni pójść za jej przykładem. Ktoś mruknął coś o jeszcze-nie-podkomandor a już przemądrzałej, ale tu włączył się z kolei Vhinku, który oznajmił, że pewnie kurczą mu się jaja na myśl, że mógłby trafić pod dowództwo kobiety i stąd te złośliwości, co oczywiście wzbudziło salwę śmiechu. Ktoś dodał, że powinien się cieszyć, że trafił tu dopiero niedawno, a nie za czasów komandor Ranto, która nie tolerowała jakichkolwiek przejawów seksizmu. Przepychanka słowna trwała w najlepsze i chociaż spora jej część miała być w zamiarze żartami, w niektórych pojawiał się zupełnie nieuzasadniony jad.
Thace niewiele się odzywał, a ten niewielki tłumek trochę go męczył, a gdy czynili przytyki wobec Vhinku i próbowali gasić jego radość, również irytował; przez ostatnie tygodnie często udawali się na lunch w ciągu dnia tylko we dwóch, lecz teraz, gdy rozpoczęły się testy i poziom emocji w jednostce sięgnął zenitu, Vhinku nie był w stanie odrzucać zaproszeń swoich przyjaciół, gdy ci chcieli spędzić z nim więcej czasu. Zabierał ze sobą Thace’a, sądząc, że ten inaczej jadałby samotnie i przekonywał go, że może trochę rozrywki i towarzystwa dobrze mu zrobi – tym bardziej że na wspólne treningi mieli teraz znacznie mniej czasu. Przez ostatnie miesiące nie dręczył go pytaniami, a Thace w półsłówkach utrzymywał, że całe wieczory spędza na krążowniku i uczy się we własnym towarzystwie, więc prawdopodobnie było w tym trochę logiki… nawet jeśli Vhinku wiedział doskonale, że nie spędza tam całego czasu sam.
Testy z taktyki wojskowej, których Thace trochę się obawiał, nie poszły mu chyba najgorzej, podstawowe z kilku innych zagadnień również. Na psychologicznych, jedynych, które były spersonalizowane ze względu na stopień wojskowy a nie podzielone na poziomy, odpowiadał zgodnie ze wskazówkami Antoka, z którym korespondował na ten temat i raz omówili to dokładnie na Tsevu-22. Ostatnie, na jakie był zapisany, były zaś te ze strategii wojskowych, które w Bazie Głównej zdawali wyłącznie porucznicy oraz podporucznicy z jednostek lotniczych oraz pozostałych bojowych. Tymi Thace stresował się oczywiście najbardziej i gdy pierwsze trzy pytania okazały się czymś, czego się nie spodziewał, bo nigdy nie trafił podczas nauki na podobne scenariusze, poczuł, jak z nerwów zaczyna mu się robić gorąco. Kilka kolejnych – coś podobnego, co już widział, ale z dodatkowymi czynnikami, które zaburzały postrzeganie sytuacji. Znów jakieś koszmarne, gdzie po dwóch minutach wpatrywania się w opis, nie potrafił podjąć decyzji ani nawet w pełni zrozumieć, jakie jest jego zadanie i szedł dalej. Minęła jedna czwarta czasu, on przeklikał blisko połowę z setki pytań, a odpowiedzi udzielił na zaledwie dwa. Stresował się coraz bardziej, raz po raz zerkał w licznik czasu, dwukrotnie zaznaczył odpowiedź, którą po paru chwilach uznał za błędną lub zbyt ryzykowną i cofał się do pytania, by zmienić swój wybór.
Egzamin trwał dwie godziny, a on wyszedł z niego podłamany bardziej niż którykolwiek z oficerów. Ostatecznie udzielił odpowiedzi na zaledwie połowę pytań, a w dużej części zaznaczył cokolwiek tylko dlatego, że był w stanie wskazać najbardziej zachowawczą opcję, o której wiedział, że da mu jakiekolwiek punkty. Wyniki miał otrzymać w pakiecie razem z całą resztą w ciągu paru dni po zakończeniu wszystkich testów teoretycznych, ale już teraz wiedział, że poszło mu dramatycznie i że tak, Prorok będzie mieć wszelkie powody, by się wściec; kiedy ten napisał do niego, by zapytać, jak mu poszło, odparł tylko, że źle. Nie wiedząc, czy Kolivan aby na pewno zakończył już misję – przez minione trzy tygodnie nie miał z nim kontaktu – wysłał wiadomość do Antoka, by poinformować go o prawdopodobnej porażce, ale przez cały dzień nie dostał od niego odpowiedzi. Podczas wszystkich rozmów, jakie musiał załatwić z dowódcami z jednostek terenowych, kwestie merytoryczne zajmowały zaledwie parę chwil, a potem zmuszony był słuchać o nastrojach w poszczególnych jednostkach po zakończeniu serii testów teoretycznych i przed rozpoczęciem praktycznych a także – odpowiedzieć na pytania, jak sprawy się miały w Bazie Głównej. Nieco więcej czasu poświęcił tylko Melko i Yldegowi, których poznał pod koniec misji, a którzy zupełnie szczerze byli zainteresowani jego postępami i życzyli mu przecież jak najlepszych wyników.
– Teorie była w porządku. Nie jestem pewien tylko testów strategii, ale te zdawałem po raz pierwszy w życiu i zapisałem się dobrowolnie – powtarzał jak mantrę każdemu, kto o to zapytał; Prorok obiecał w końcu, że zmieni mu status na dobrowolne, jeśli całkowicie je zmasakruje i już teraz wiedział, że tak właśnie się stało.
Nie miał najmniejszej ochoty na świętowanie, ale gdy Vhinku oznajmił, że w większym składzie ruszają na luksusowy statek podkomandor Zak, by się napić, nie za bardzo miał wymówkę, by tego nie zrobić. Prorok również nie był tym zachwycony, ale nie kłócił się z nim i odrobinę oschle polecił mu w wiadomości, by wybrał się z resztą, skoro uważa, że tak wypada. Kilkanaście minut później wysłał jednak kolejną, w której przeprosił go za te słowa i dodał, że skoro za parę miesięcy jego pozycja w Bazie Głównej będzie wyższa, powinien integrować się z resztą oficerów oraz powiedział, że jeśli będzie chciał wrócić wcześniej, to może do niego napisać a wówczas wyśle po niego prom z Sentry pilotującym. Życzył mu też udanej zabawy i raczej nie była to ironia, ale Thace trochę tak właśnie to odebrał.
Prawdopodobnie jakoś zdołałby się wykręcić od wspólnej zabawy, bo tym bardziej zapragnął wrócić do przytulnych kwater Proroka zamiast znosić ponownie głośne towarzystwo… ale Antok w końcu mu odpisał, wysyłając wyjątkowo zdawkową wiadomość o tym, że misja Kolivana się przedłuża i musi przejąć jego stałe obowiązki na nieco dłużej; że połączy się z nim, ale tylko w sprawach naprawdę pilnych. Zazwyczaj mężczyzna nie pisał mu czegoś takiego i sytuacja musiała być w jakiś sposób trudna, nawet jeśli nie znał szczegółów. Zaczął się tym denerwować i chociaż wiedział, że Prorok uznałby po prostu, że to efekt kiepsko zaliczonego, ostatniego testu i uwierzyłby, że jego zły nastrój z tego właśnie się wziął… w ostatnim czasie było między nimi tak dobrze, że czuł zbyt duże wyrzuty sumienia, by znów go okłamywać.
I te same czuł wobec Vhinku z tych samych powodów, tyle że mężczyzna w ostatnim czasie nie zadawał mu aż tak wielu pytań co kiedyś; spędzali zresztą ze sobą więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej i to chyba uśpiło jakiekolwiek jego dawne obawy i podejrzenia, że może dzieje mu się krzywda. Thace naprawdę wolał o tym nie myśleć i za każdym razem, gdy w oczach Vhinku pojawiała się pewna czujność, gdy kolejny raz jego wyjaśnienia na temat wieczorów na krążowniku się nie kleiły, miał niesamowite poczucie winy, że nie może szczerze z nim rozmawiać… tyle że gdyby to zrobił wbrew prośbom Proroka, miałby pewnie jeszcze większe.
I pewnie dlatego właśnie, stojąc w rozkroku między tą dwójką i swoimi zadaniami, zdecydował się odsunąć niewesołe myśli na bok i pójść na przyjęcie, na którym pojawili się pełny skład poruczników z Bazy Głównej, kilku podporuczników cieszących się jak on szczególnymi względami, a także Zak i Reg – pozostała trójka podkomandorów przebywała jak zwykle w innych rejonach Sektora. Blisko czterdzieści osób, najwyżej postawionych oficerów ze ścisłej centrali Imperium, z wyjątkiem oczywiście Proroka, który co do zasady nie pojawiał się na podobnych imprezach. Thace’owi przyszła do głowy dziwna myśl, czy Lorcan w przeszłości, zanim jeszcze został zdegradowany, był zapraszany na takie spotkania, ale ostatecznie się o to nie zapytał.
Wypił dwa słabe drinki i naprawdę starał się udawać, że dobrze się bawi; słuchał toczących się rozmów jednym uchem, siedząc tuż przy Vhinku, który włączał go w rozmowę, gdy Thace cichł za bardzo, obejmował go ramieniem, wznosił toasty i wygłupiał się. Kilka osób robiło zdjęcia i Thace nie mógł pozbyć się myśli, że naprawdę nie chciał, aby kiedykolwiek któreś z Ostrzy je zobaczyło: gdy siedział w luksusowym, prywatnym statku, przy stolikach obładowanych drogimi przekąskami i jeszcze droższym alkoholem, w towarzystwie poruczników i podkomandorów z Bazy Głównej. Zajmował wygodne, całkowicie bezpieczne i znakomicie płatne stanowisko. Nie musiał się narażać na rubieżach, nie brał udziału w misjach, które niosły ryzyko śmierci i odkrycia, miał zawsze zapewnione znakomite jedzenie i odżywki, pełną opiekę medyczną, wygodne łóżko i ciepłe ubranie… Jego jedyne stresy stanowiły komplikacje w udawanym, ale szczęśliwym związku, poczucie winy i teraz wojskowe testy kwalifikacji. Miłostki, znajomości i egzaminy. Stresy i trudności takie, z jakimi radzą sobie dzieciaki na studiach, a on chociaż był od dawna dorosły, wcale nie radził sobie z nimi najlepiej.
Oficerowie, którzy byli z nim na przyjęciu, czasem irytowali go, ale nie mógłby powiedzieć, że któregokolwiek nienawidził i że widział w nich wrogów. Przyjaźnił się z jednym z nich. Sypiał ze swoim komandorem. Starał się grzecznie zdać testy kwalifikacji narzucone przez wojsko Imperium, jak mały, posłuszny żołnierzyk, tylko dlatego, że jego dowódca i kochanek tak kazał. I to wszystko w momencie, gdy z Kolivanem ewidentnie coś się działo, gdy Ostrza każdego dnia ryzykowali życie, gdy w innych miejscach działy się potworności…
On popijał drinka na bazie alkoholu, o którym wiedział, że jedna butelka kosztowała tyle, ile wynosiły cztery jego dniówki… kwotę, stanowiącą dla mieszkańców najbiedniejszych rejonów dwuletni dochód. Na stole stała miska cassielli, charakterystycznych błękitnych orzeszków, które uprawiano tylko na jednej planecie, niedawno utworzonej kolonii z Sektora Sendaka, gdzie przed paroma laty wymordowano dziewięćdziesiąt procent mieszkańców a pozostali pracowali niewolniczo na ogromnych plantacjach. Pozostałe jedzenie również wyglądało egzotycznie, prawdopodobnie było sprowadzane z daleka, a kwintesencja, która wymagana była do sprowadzania luksusowego i zupełnie zbędnego pożywienia na tak ogromne odległości, rabowana była bezbronnym nacjom, które zostały zmuszone do podporządkowania się Imperium. Zapewne wielu obcych z planet, z których pochodziły przekąski na stołach – beztrosko strącanych na podłogę i pożeranych przez rozweselone, pijane towarzystwo bogatych oficerów – w tym momencie głodowało.
Pogrążał się w tego rodzaju rozmyślaniach i czuł coraz gorzej, gdy jednym uchem pochwycił rozmowę podkomandora Rega z kilkoma porucznikami; zajęli oni kanapę w pobliżu i dyskutowali o poważnych zamieszkach, jakie miały miejsce w rejonie REX-AVI za granicą Sektora 2-Jota, na obszarze, w którym komandor Zogux prowadził kolonizację. Thace pracował tam w trzech stacjach dalekiego zasięgu niedługo przed przeniesieniem się na DX-930, toteż od razu wyłapał znajome imię… a ponadto wiedział doskonale, że pomiędzy 2-Jotą a 2-Omegą, gdzie mieściły się główne kwatery Ostrzy, znajdował się tylko rozległy, niemal niezamieszkany obszar, który nie podlegał jeszcze Imperium.
Stosunkowo bliska odległość od kwater Ostrzy, zamieszki, o których słyszał już kilkakrotnie i zniknięcie Kolivana w pilnej sprawie. Momentalnie zrobiło mu się zimno i chociaż miał nadzieję, że to w ogóle się z niczym nie wiąże, zaczął słuchać pobliskiej rozmowy bardziej uważnie.
– …i uważasz że to mądre? – pytał kogoś Reg z nutką politowania. – Wiedzieli, że tamte układy są doskonale uzbrojone. Zogux jest kiepskim strategiem. Nadaje się do budowania kolonii w już zajętych obszarach, ale nie do walki. Niepotrzebnie spierał się z komandor Nevreegg o możliwość kolonizacji tamtych obszarów. Jest od niego znacznie bardziej doświadczona w misjach bojowych, chociaż mogłaby przejść na emeryturę trzydzieści lat temu nadal jest świetna w tym co robi i nie bez powodu należy do Naczelnego Dowództwa. Jasno twierdziła zawsze, że bez skutecznego wprowadzenia do układów w rejonie REX-AVI szpiegów, poznania ich sekretów i rozbrojenia ich od środka, atak nie ma sensu. Jeśli byłyby szanse, by podpić ten obszar, sama by to zrobiła, bo to wciąż bardziej jej niż Zoguxa obszar jurysdykcji.
– Jak sam powiedziałeś, Nevreegg to starsza pani, która może jednak powinna już przejść na emeryturę. Za to Zogux powinien wysłać tam wszystkie krążowniki jakimi dysponuje, rozwalić ich bariery działami jonowymi i po prostu rozpierdolić to wszystko, skoro do podbicia i kolonizacji się nie nadaje – prychnął porucznik Vramun; ten sam, który przed paroma dniami kpił sobie z dodatkowych testów Vhinku najbardziej. – Nie wiem, co w ogóle go powstrzymuje.
– Nietypowe zjawiska astronomiczne otaczające cały rejon, które rozregulowują naszą nawigację oraz upośledzają silniki napędzane kwintesencją – odparła siedząca nieopodal Vog, a następnie podniosła się z miejsca i ruszyła w ich stronę razem z porucznik Endov. Obie kobiety przysiadły się na fotelach obok, a widząc, że Thace przysłuchuje się rozmowie, skinęły na niego i Vhinku, by podsunęli swoją kanapę bliżej. – Wszelkie sondy wskazują, że cały rejon jest ubogi w kwintesencję, a jej wydobycie naszymi technologiami byłoby nieopłacalne. Ekonomicznie nie ma żadnego uzasadnienia, by zdobywać te rejony.
– Masz ogromną wiedzę techniczną i myślisz o zyskach i konkretnych benefitach i zagrożeniach, Vog, i dla oficera z centrali to słuszne postrzeganie sprawy, ale w tym wypadku chodzi o względy polityczne i prestiż, a nie pieniądze i kwintesencję – stwierdził Reg. – REX-AVI od bardzo dawna jest jednym z miejsc, do którego uciekają wszelkiej maści przestępcy, dywersanci i szpiedzy. Najwięksi desperaci, bo część pewnie na tych barierach rozbija się w rojach asteroidów. Mimo to przypuszcza się, że to siedlisko rebeliantów i że lokalna rasa może nie stanowić nawet połowy populacji kilkunastu mieszczących się w całym rejonie planet. Nie mamy pojęcia, co konkretnie się tam dzieje, bo w przeszłości każda próba wysłania tam szpiegów kończyła się urwaniem z nimi kontaktu i żaden z nich nie wrócił, zaś sondy, nawet najnowocześniejsze, natychmiast są przechwytywane i niszczone. Jeśli Zogux zdobyłby te tereny i dorwał wszystkich ukrywających się tam dywersantów oraz doprowadził ich na przesłuchania, po tym, jak Nevreegg uznała, że obecnie nie jest to możliwe, uzyskałby ogromne wpływy. Może nawet wszedł na jej miejsce w Naczelnym Dowództwie, tym bardziej, że po takiej pomyłce z jej strony, imperator mógłby uznać za dowód, że jest już za stara na oficera.
– Kluczowym słowem jest tu ‘jeśli’ – odparła Vog. – Bo po pierwsze, to, czy w REX-AVI faktycznie istnieje gniazdo rebelii, to tylko domysły i plotki niepoparte dowodami, a po drugie, na razie Zogux stracił jedną trzecią floty, którą wysłał w celu usunięcia naturalnych barier, zaś zniszczenia, jakich dokonał, były marginalne i w ciągu kilku dni pole magnetyczne naturalnie się odbuduje. Przez całe zamieszanie z testami mało kto czyta wiadomości i chyba ty też nie jesteś na bieżąco. Na razie jedyne, co osiągnął Zogux, to skompromitowanie się przed komandor Nevreegg. Sądzisz, że zaatakuje ponownie?
– Przecież go znasz. Pracował w Sektorze Centralnym jako podkomandor, zanim uznał, że chce szukać szczęścia na rubieżach. Może byłaś jeszcze zaledwie szeregowym, gdy stąd odszedł, ale na pewno coś o nim wiesz.
– Że to idiota? Tak, wydawał mi się kretynem, gdy ja miałam niespełna trzydzieści lat a on sto sześćdziesiąt i pomiatał młodymi żołnierzami za każdym razem, gdy przylatywał do Bazy Głównej – odparła sucho. – Komandor… no, wtedy jeszcze podkomandor Prorok, zawsze go nie znosił. Zogux nie wyjechał stąd przez ambicje, ale dlatego, że po śmierci komandor Ranto nie był w stanie znieść rządów kogoś, kto nie tolerował jego zachowań i publicznie go krytykował, chociaż był od niego dwie dekady młodszy i mimo wszystko trochę mniej doświadczony. Zresztą… spodziewał się, że to jego imperator wyznaczy na komandora i nominację, którą, zgodnie zresztą z dyspozycjami zmarłej Ranto, otrzymał Prorok, uznał za osobisty przytyk i upokorzenie. Jeszcze w tym samym kwartale aplikował o stanowisko podkomandora na rubieżach, gdzie zajęło mu siedem dekad, by awansować na komandora. Najwyraźniej ten stary dziad przed emeryturą zamierza dokonać czegoś wielkiego. Jeśli wybrał sobie za cel rejon, którego zdobycie jest niemożliwe z naszą obecną technologią, to może jej nie dożyć.
– To tylko plotki sprzed osiemdziesięciu lat, Vog, i dobrze o tym wiesz – odparł Vramun.
– Jeszcze tu nie pracowałeś. Ja tak. Mogę nie wiedzieć zbyt wiele o sytuacji politycznej w Sektorze 2-Jota, ale wiem, co działo się tutaj. Ale może ktoś z was tam pracował i jest w stanie nas oświecić, hm…? Jestem całkowicie pewna, że oficjalne wiadomości o zamieszkach, jakie do nas trafiają, nie są pełne – oznajmiła z nieprzyjemnym uśmieszkiem i rozejrzała się po najbliższym towarzystwie. – Wszyscy jak tu siedzimy, pracowaliśmy wyłącznie w Sektorze Centralnym i tych z Pierwszego Kręgu Imperium. O Drugim niewiele wiemy, bo osobiste doświadczenia a czytanie oficjalnych wiadomości to niebo a ziemia. Możemy przyklaskiwać temu wszystkiemu, co się nam podaje, ale dobrze wiecie, że pewne fakty podlegają cenzurze. Być może Zak i Reg, mając wyższy stopień, wiedzą minimalnie więcej niż ktoś o stopniu porucznika. Ty, Vramun, wiesz dokładnie tyle samo, co ja. Tyle że ja przynajmniej opieram swoje poglądy na jasnych przesłankach i astronomicznych, ścisłych danych, które są niepodważalne. Za to ty gadasz o polityce na rubieżach, z którą nie masz i nigdy nie miałeś do czynienia. A ty, Reg… nie oszukujmy się, ale cokolwiek wiesz, to niewiele więcej, bo względnie prawdziwy obraz sytuacji mają tylko komandorzy, a pełny – tylko ci spośród nich, którzy należą do Naczelnego Dowództwa.
– Thace, ty tam kiedyś pracowałeś – odezwał się Vhinku odrobinę nerwowym tonem; tak, lekko pijana Vog wypowiadała słowa, które były prawdziwe i każdy o tym wiedział, jednak na głos lepiej nie było ich wypowiadać, nawet w imprezowych okolicznościach. Thace zerknął na niego ze złością, bo naprawdę wolał nie wypowiadać się w tym temacie, jednak… wiedział, że lepiej uciąć wynurzenia Vog, aby nie narobiła sobie kłopotów. – W Sektorze 2-Jota. Pracowałeś prawie wyłącznie w Sektorach 2 Kręgu. A o 2-Jota mi kiedyś opowiadałeś. Co to za miejsce? Z setki Sektorów, nie będę ukrywał, ten znam chyba tylko z nazwy i nigdy nie byłem nawet w pobliżu tamtych rejonów.
– Tak, pracowałem tam – przyznał niechętnie, świadom, że wszyscy obecni przy rozmowie zaczęli wpatrywać się w niego wyczekująco. – W kilku stacjach przesyłowych oraz w paru miejscach, gdzie prowadzono modernizacje i przebudowy. Trafiłem tam nieco ponad dekadę temu i spędziłem tam w sumie w różnych jednostkach pięć lub sześć lat.
– I co powiesz o Zoguxie?
– Nigdy w życiu nie widziałem go na oczy – przyznał szczerze i z pewną ulgą, że nie musi na poczekaniu niczego wymyślać. – Byłem szeregowym technikiem. Zajmowałem się serwerami, oprogramowaniem i czasem nadzorowaniem Sentry technicznych, a nie polityką.
– No… tak… – odparł Reg. – Bywasz czasem tak poważny, że czasem zapominam, jaki jesteś młody. I nie byłeś wtedy jeszcze nawet oficerem…?
– Jestem podporucznikiem od niespełna trzech lat. Wtedy nawet o tym nie myślałem. Gdy tam trafiłem, Zogux nie był jeszcze komandorem, bo awansował dopiero rok później.
– Podobno wprowadził niepopularne prawa i to właśnie spowodowało zamieszki i odpływ części mieszkańców poza granice Imperium. Faktycznie tak było? – spytał Reg, a Thace zawahał się przed odpowiedzią.
Tak, faktycznie tak było, a Zogux był zapatrzony w to, co wyprawiał Throk w Sektorze 1-Chi i tych w jego jurysdykcji i tak samo jak on przed kilkudziesięciu laty, postanowił oczyścić swój Sektor. Działo się to stopniowo i powoli i bezpośrednio nie dotykało Thace’a, który wykonywał swoją pracę, był już w tym dość doświadczony i radził sobie dobrze biorąc kontrakty w kolejnych jednostkach. Było to też na tyle blisko kwater Ostrzy, że był w stanie pomiędzy zleceniami wybierać się tam na treningi i nie tracić na podróż aż tyle czasu. Sytuacja stawała się jednak coraz bardziej napięta, a Kolivan, wiedząc, że w warunkach bojowych oraz w miejscu, gdzie przepisy dotyczące osób odmiennej orientacji stawały się coraz bardziej restrykcyjne, musiał zacząć unikać jakichkolwiek interakcji poza pracą, aby nie zostać odkrytym przez pospolitych donosicieli. Thace był gotów tam zostać i bardziej uważać, jednak Antok oznajmił Kolivanowi, że to i tak zagrożenie: bo ktoś taki jak on, wycofany i nienawiązujący przyjaźni, jak zabierze mu się nawet jednorazowe przygody w klubach oraz pojawi się ryzyko, że zostanie zmuszony do brania udziału w czystkach, zacznie podupadać na psychice się i stracą go, nie osiągając żadnych korzyści. Kolivan przyznał mu rację i to wtedy wysłał Thace’a na mieszczące się w Sektorze 2-Alfa DX-930: w bezpieczny, pokojowy rejon, gdzie mógłby jakiś czas zajmować się zdalnie różnymi pracami dla nich, bo obowiązków służbowych nie będzie mieć raczej zbyt wiele, a dodatkowo zająć się powęszeniem w fabrykach zajmujących się produkcją nowoczesnych podzespołów do sprzętu komunikacyjnego.
W Sektorze 2-Jota przebywało zresztą wówczas dziesięciu innych braci i sióstr, bardziej doświadczonych bojowo i dysponujących sprzętem i technologiami Ostrzy umożliwiającym im przechwytywanie kluczowych rozmów, co było tam jedynym zadaniem Thace’a i nie był tam niezbędny. O wspomnianym REX-AVI wiedział nieco więcej niż oficerowie, których rozmowie się przysłuchiwał: faktycznie uciekało tam wiele osób, mieściła się tam jedna z istotnych baz ruchu oporu, a dostanie się tam bez wsparcia nawigacyjnego z wewnątrz było niemal niemożliwe, jako że naturalne bariery były dodatkowo wspierane skomplikowaną siecią infrastruktury defensywnej, którą dwieście lat temu Slav pomógł udoskonalić. Osoby, które już się tam ukrywały, ściągały krewnych i przyjaciół w potrzebie, a ponieważ w całym rejonie było dziesiątki planet i księżyców nadających się do zamieszkania – znacznie więcej, niż Imperium o tym wiedziało – populacja Galran oraz hybryd z miejscową ludnością znacząco przyrastała. Thace nigdy tam nie był, jednak jego bracia i siostry często się tam udawali, by odwiedzić swoich bliskich, spotkać się z liderami ruchu oporu lub rekrutować nowych członków Ostrzy; zazwyczaj to właśnie tam, ze względu na niewielką odległość od ich kwater oraz fakt, że rejon był doskonale chroniony dzięki jego położeniu, wysyłali ukochanych a sami wracali na tereny Imperium i kontynuowali misję.
– Tak, faktycznie tak było – powiedział po paru chwilach milczenia, ważąc kolejne słowa. – Cały Sektor 2-Jota przestał być bezpieczny, bo decyzje Zoguxa nie podobały się społeczeństwu. Dekadę temu mieszkało tam mnóstwo hybryd i obcych. Przyjmowali zwierzchnictwo Imperium, bo poprzedni komandor stawiał na asymilację a nie anihilację obcych, zaś przepisy były stosunkowo liberalne. Gdy władzę przejął ktoś, kto odebrał im prawa do jakich byli przyzwyczajeni, zaczęli się buntować. O ile mi wiadomo, przez pierwszych kilka lat jego rządów przynajmniej dziesięciu gubernatorów próbowało walczyć z Zoguxem o swoje układy i zostali przez niego straceni, a tyle samo straciło życie w lokalnych zamieszkach, gdy wypełniali jego polecenia, a to nie podobało się mieszkańcom. Tak, prawdopodobnie wielu cywili wyniosło się poza granice 2-Jota a może nawet poza Imperium, jednak nie mam wiedzy, czy ruszali akurat do REX-AVI, bo, tak jak wspomniał podkomandor Reg, dostanie się tam jakimkolwiek statkiem jest niemal niemożliwe. Nie byli to tylko obcy i hybrydy. Było też całe mnóstwo Galran, którzy podjęli podobne decyzje. Dobrze wiecie, że nie jestem oficerem bojowym i nie mi jest oceniać decyzje o kolonizacji i wielkiej polityce. Nie podobało mi się jednak, że ktoś rujnuje dobrze rozwijające się obszary i pogarsza sytuację życiową zarówno cywilów jak żołnierzy ze swojego rejonu, nie osiągając przy tym absolutnie żadnych sukcesów militarnych. Za rządów Zoguxa teren kontrolowany przez niego w pełni skurczył się o dziesięć procent, populacja Sektora zmniejszyła się o przynajmniej dwadzieścia, a mowa tu tylko o oficjalnych danych statystycznych, do których miałem dostęp i osobach mających obywatelstwo Galra. Gdy skończył mi się ostatni kontrakt, przeniosłem się do Sektora 2-Alfa i tam pozostałem aż do czasu, gdy otrzymałem propozycję pracy z Bazy Głównej.
– Co za prawa on powprowadzał? – zdziwiła się Endov. – Słyszałam oczywiście, że w Sektorze 2-Jota panuje od paru lat kryzys i jest jednym z najgorzej rozwijających się rejonów Imperium, ale to jednocześnie jeden z najbardziej odległych od Centrali obszarów i nigdy się nim nie interesowałam.
– Rozwiązał legalność już istniejących małżeństw, odebrał hybrydom obywatelstwo, a w pewnym momencie zechciał zabronić jakichkolwiek intymnych relacji z hybrydami i obcymi i to przechyliło szalę i rzuciłem to w diabły – odparł sucho Thace, na co parę osób parsknęło śmiechem, bo tak, w Sektorze Centralnym to naprawdę brzmiało śmiesznie. Nie musiał nawet dodawać, że przepisy nie ograniczały wyłącznie swobód obcych, ale też osób o odmiennych skłonnościach.
– Aż tak lubisz pukać dziwadła, że opuściłeś tamten Sektor? – spytał Vramun i chociaż był w tym żartobliwy ton, było też coś ostrzegawczego; Thace ucieszył się, że głos natychmiast zabrał Jadil, znany z jego dawnych nieudolnych prób podrywania obcych, mając na sobie mundur.
– Ty sobie nawet z tego nie kpij. Jakby ktoś zabronił seksu z obcymi i hybrydami, to mógłby mi równie dobrze obciąć fiuta. Wybaczcie Vog, Endov i wszelkie miłe panie. Nic na to nie poradzę. Nazwijcie mnie zbokiem, którego kręcą tylko kosmitki. Tak, kręcą i nie zamierzam się tego wstydzić! – oznajmił, po czym uniósł kieliszek i wzniósł toast, wychlapując wokół siebie trochę alkoholu.
– Jesteś obrzydliwy – oznajmił ktoś stojący nieco dalej. – Wszyscy wiedzą, że masz cały harem kochanek, na które wydajesz prawie cały żołd. Oraz że spłodziłeś przynajmniej tuzin kolorowych bękartów.
– Nie rozsiewaj parszywych, obraźliwych plotek. Obecnie umawiam się z pięcioma kobietami, a w sumie było dwanaście. Z sześcioma z nich mam po jednym dziecku, bo na tyle się umówiliśmy, siódme jest w drodze, a z nieznanymi się zawsze zabezpieczam. I wszystkie, które zostają ze mną na dłużej, traktuję jak księżniczki i zapewniam im tyle luksusów, na ile mnie stać, bo po prostu na to zasługują.
– Naprawdę jesteś odrażający.
– Co w tym złego? – prychnął Jadil. – Jestem z nimi szczery. Nie szukam jeszcze stałej, wyłącznej relacji ani osoby, z którą zwiążę się na emeryturze i pozostanę z nią aż do śmierci. Odwiedzam je regularnie, czasem przylatują do mnie na Tsevu-22 i gdy idą ulicą, cudowne ślicznotki o złotej, zielonej i błękitnej skórze, to każdy się za nimi ogląda. Znam i kocham ich rodziców i krewnych, a swoje dzieciaki rozpieszczam i odwiedzam, kiedy tylko mogę. Moja najstarsza córka skończyła w zeszłym roku prestiżowe studia inżynierskie z najwyższymi notami na roku, a dwaj synowie są w akademii lotniczej. Wysłałem też na studia kilkudziesięciu kuzynów moich ukochanych oraz pozostałe ich dzieci, jeśli któraś zdecydowała się mieć je jeszcze z kimś innym. Byłem na ślubach trzech z tych, z którymi wcześniej się umawiałem i każda z nich wyszła za naprawdę świetnego faceta, gdy zdecydowała, że jednak potrzebuje innego rodzaju relacji niż pojawiający się raz na jakiś czas oficer z centrali. Kocham każdą z nich i niemal też kocham facetów, których sobie wybrały zamiast mnie, skoro sprawili, że są szczęśliwe. Cóż za smutek i żal, że tylko jedna z nich pozwoliła mi patrzeć na ich noc poślubną. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłem tak podniecony jak wtedy – westchnął, a kilka osób skrzywiło się i sięgnęło po szklanki z alkoholem. – Pomagam im wszystkim jak mogę i parę razy musiałem pojechać gdzieś w mundurze oficerskim i tupnąć nogą, powydzierać się na jakiegoś lokalnego urzędasa albo kogoś zastraszyć i wyrecytować z pamięci przepisy, które łamią, utrudniając życie mieszkańcom Imperium niebędącym Galranami. Ponieważ wszystkie moje dzieciaki to 50/50 hybrydy a ich krewni to obcy, potrzebują tej pomocy, by uprzedzenia takich kretynów jak ty nie zniszczyły im życia.
Po jego słowach kilka osób odwróciło wzrok; część była zażenowana, część ewidentnie zdegustowana, a część po prostu nie wiedziała, jak zareagować na takie wyznania, chociaż życie prywatne Jadila prawdopodobnie nie było tajemnicą. Thace nie znał go zbyt dobrze, ale miał wrażenie, że mężczyzna nie raz opowiadał już po alkoholu podobne historie.
– Nie rozumiem, ale nie oceniam – stwierdziła Endov żartobliwym tonem, aby rozładować jakoś atmosferę. – Ale tak, ta twoja najnowsza, z którą cię widziałam na Tsevu-22 parę miesięcy temu, była słodka.
– Jaglesan…! Moje złote maleństwo. Jest właśnie w ciąży, ale o tym już pewnie wiecie, bo nie robię z tego tajemnicy. Gdy tylko skończą się te kretyńskie testy, wylatuję do niej na miesiąc, żeby się nią zająć przed porodem. Jej rasa w silnych emocjach staje się niewidzialna, więc seks bywa nieziemski, a ja od razu wiem, kiedy wszystko robię jak należy, bo po prostu znika mi z oczu. Dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się dziecka, gdy była u mnie i gdy okazało się, że jej podbrzusze pozostało widoczne i…
– To najohydniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem i nie chcę słyszeć ani słowa więcej – przerwał mu Vramun. – I jak słyszę coś takiego, to całym sercem popieram komandorów takich jak Zogux, którzy postanowili tego zabronić.
– Mogą zabraniać czego tylko chcą – odparła Vog, chwiejąc się na kanapie z kieliszkiem w dłoni. – Galra są bardziej płodni z obcymi niż między sobą. Możecie sprawdzić statystyki ludności. Nasza rasa jest w stanie rozprzestrzeniać się i zajmować kolejne tereny tylko dlatego, że jesteśmy genetycznie kompatybilni z prawie każdą inną. Każdy z nas jest w jakimś stopniu hybrydą. Gdyby było inaczej, kolonie nie byłyby żywymi planetami, lecz martwymi stacjami wypełnionymi Sentry. Bez obcych nie wykształciłyby się szczepy, które były w stanie przetrwać kolonizację w zróżnicowanych warunkach. Widziałeś kiedykolwiek dokumentację i zdjęcia sprzed dziesięciu tysięcy lat, Vramun? Niemal nie przypominamy Galran z tamtego okresu, którzy zajmowali tylko jedną planetę i jakbyśmy ich zobaczyli, to wydawaliby się nam tacy sami, wszyscy mając tylko najbardziej klasyczne, stare cechy szczepu 0, który obecnie można powiedzieć, że w ogóle już nie występuje i nikogo się w ten sposób nie określa. Imperium, które rozszerzało swoje tereny, zapewniło nam przetrwanie. Imperium i oczywiście osobnicy tacy jak Jadil, którzy na potęgę rozmnażali się z obcymi o genetycznych zaletach, które wzmocniły nasze najbardziej wartościowe cechy i wydłużyły nam życia. Tylko te najsilniejsze szczepy, odrobinę zmiksowane przed tysiącami lat z właściwą rasą, przetrwały po dziś dzień. Większość z nas nie ma źrenic ani tęczówek, za to całkiem sporo ma włosy i sierść, a to cechy, które przed mileniami w ogóle nie występowały u Galran. Jesteśmy średnio trzydzieści centymetrów wyżsi niż Galra mieszkający na Daibazaal, mamy znacznie wyższy współczynnik tkanki mięśniowej, dłuższe kończyny, twardsze szpony a także kilkanaście kształtów uszu, oczu, ust i uzębienia, które kiedyś nie były cechami Galra. Ty sam jesteś wyraźnym szczepem 1-C, który wyodrębnił się w pełni zaledwie cztery milenia temu. Dziesięć tysięcy lat temu większość z nas wyglądałaby dla Galran z Daibazaal jak obcy.
– Głoszenie takich teorii to herezja…!
– To prawda. Nauka nie kłamie – ucięła, uśmiechając się złośliwie. – No ale ty, prawdziwy Galra, któremu wydaje się że jest, och, tak czystej krwi, pewnie wolałbyś posunąć własną matkę, niż kobietę, co do której miałbyś minimalne podejrzenia, że może jest hybrydą – oznajmiła i gdy Vramun wymierzył się, by ją uderzyć, uchyliła się i chlusnęła mu w twarz na wpół wypitym drinkiem.
Thace odsunął się i zerknął na Vhinku, który z westchnieniem nalał sobie do kieliszka trochę alkoholu, gdy na statku zaczęła się bójka. Wiedział, że to nie jest nic dziwnego i czasem był świadkiem, jak oficerowie czy szeregowi żołnierze pod wpływem alkoholu czy emocji pobili się, gdy kłótnia o kwestie światopoglądowe eskalowała. Trwało to zaledwie parę minut, zanim Reg i Zak, będący najwyżsi stopniem z całego towarzystwa, nie uspokoili towarzystwa gdy sytuacja przestała im się wydawać zabawna – paroma chlaśnięciami co bardziej agresywnych osobników po twarzach oraz groźbami, że więcej nie zostaną zaproszeni na podobną imprezę. Kilka osób ocierało zranienia, pojawiły się Sentry medyczne, a Vhinku opatrywał Vog rękę i usztywniał jej dwa naderwane i lekko krwawiące szpony, które parę chwil temu poorały twarz Vramuna. Kobieta była zła, ale też wciąż podekscytowana całym starciem i przytulała się do jego boku, kilka osób podczas obserwowania bójki i przez najbliższy kwadrans po niej wlało w siebie więcej alkoholu niż przez minione trzy godziny, a Jadil, który był w epicentrum wydarzeń – w pewnym momencie padł na jeden ze stolików jak kłoda i zaczął głośno chrapać. Potem impreza ponownie zaczęła się kręcić zupełnie jakby nic się nie wydarzyło; ktoś podgłośnił muzykę, rozmowy znów toczyły się bez większych kłótni, a Sentry posprzątały porozlewany alkohol i doniosły przekąski. Thace miał już imprezowania dosyć i wahał się zaledwie parę minut, zanim napisał do Proroka.
T: Przyślesz mi ten prom z Sentry pilotującym…? Chciałbym po drodze odstawić do Bazy przynajmniej jedną osobę.
P: Odeślij go z Sentry i jeśli chcesz, możesz bawić się dalej.
T: Absolutnie nie. Nienawidzę takich przyjęć. Wolę spędzić wieczór z tobą.
P: Wysyłam prom dziesięcioosobowy z małym oddziałem Sentry. Będzie u was za parę minut. Odprowadzą tych, którzy potrzebują, do ich kwater. Nie musisz się tym kłopotać.
T: Będę u ciebie za pół godziny.
– Vhinku… zgarnę Jadila do Bazy i będę się zbierać – powiedział cicho Thace, przyczepiając komunikator do paska.
– Tak szybko? – spytał, unosząc wzrok znad opatrzonej dłoni Vog; Thace dostrzegł, że jej szpony były pomalowane na perlistofioletowy odcień, który w kilku miejscach przebarwił się po zetknięciu z jej krwią. Wiedział, że te naderwane prawdopodobnie jakiś czas będą się zrastać i będzie musiała na nie uważać, dopóki tkanka nie stwardnieje i przypuszczał, że po powrocie do Bazy Vhinku będzie robił jej świeży manicure, tak jak kiedyś mu się do tego przyznał. Że pewnie będzie traktował ją jakiś czas ze szczególną łagodnością – tak jak łagodnie gładził teraz jej krótkie włosy i podawał jej wszystko pod nos, aby sama nie musiała wstawać.
– Wytrzymałem i tak zbyt długo. Dobrze wiesz, że takie przyjęcia to nie moja bajka – powiedział, na co Vhinku westchnął, ale nie próbował go przekonywać, by został dłużej.
Thace podniósł się z miejsca i ruszył w stronę Rega, by poinformować go, że wezwał tu niewielki prom i że paru osobom chyba już starczy imprezowania, więc się nimi zajmie. Podkomandor uniósł brwi, odrobinę zaskoczony, ale skinął głową. Po paru minutach Thace wsiadał już do promu razem z siedmioma innymi osobami; obiecał Regowi, że po odstawieniu wszystkich odeśle go tu z powrotem, aby w razie potrzeby mógł odprawić do Bazy kolejne osoby. Ani trochę nie zdziwił się, że nikt z organizatorów imprezy o tym nie pomyślał.
– Na pewno nie chcesz zostać? Rozmowa właśnie robiła się interesująca – stwierdził Reg, kiedy ostatnie osoby, ledwo trzymając się na nogach, zajmowały miejsca w promie. – Z chęcią posłuchałbym czegoś więcej o twoich doświadczeniach w różnych Sektorach. Vog ma rację. Niewiele wiemy o Sektorach 2 Kręgu, a ty pracowałeś w miejscach, w których większość z nas nigdy nawet nie była.
– Może innym razem, sir. Jestem wykończony, a tym tutaj przyda się, by ktoś w miarę trzeźwy dopilnował, że trafią do swoich kwater.
Kiedy zajął się wszystkim w Bazie Głównej, rozesłał poruczników do ich kwater w towarzystwie Sentry, zaś Jadila odstawił osobiście i przypilnował, by ten trafił do łóżka a nie zasnął gdzieś na podłodze; gdy był pewien, że mężczyzna jest już bezpieczny, w końcu miał szansę, by zostać na chwilę sam i wyciszyć się trochę. Przymknął oczy i oparł się plecami o ścianę korytarza i jakiś czas brał głębokie oddechy. Kiedy wysłał Antokowi wiadomość, był niemal pewny, jaką otrzyma odpowiedź.
T1: Czy Kolivan jest w REX-AVI? Wiem, że udał się na jakąś misję. Podczas spotkania z oficerami dowiedziałem się, że Zogux od jakiegoś czasu próbuje atakować ten obszar, a Imperium ma świadomość, że mogą tam przebywać uciekinierzy i rebelianci.
A1: Tak. Pojechał tam jakiś czas temu, gdy zaczęło się robić gorąco, by pomóc w dowodzeniu na czas ewentualnego ataku. Co chcesz wiedzieć?
T1: Podobno Zogux stracił 1/3 floty. To prawda? Czy wznowił ataki? Przypuszczam, że do centrali docierają ocenzurowane i niepełne wiadomości.
A1: 1/3 to wszystko, co mu ocalało po pierwszej fazie ataku i nie osiągnął żadnych celów militarnych, bo nie przekroczył nawet naturalnych barier defensywnych. Mamy z Kolivanem i resztą ograniczony kontakt, ale wiemy od naszych szpiegów, że Zogux sprowadził posiłki. Spodziewamy się wznowienia ataku w ciągu paru tygodni. REX-AVI to krytyczny dla rebelii obszar, jeden z nielicznych, gdzie byliśmy w stanie pozyskiwać niezbędne dla nas surowce i zapewniać bezpieczeństwo uciekinierom i rodzinom naszych sprzymierzeńców, o czym dobrze wiesz. Wolę nie mówić ci zbyt wiele, abyś czymś się nie zdradził oraz nie denerwował. Kolivan wie, co robi. Odpocznij. Wiem, że za kilka dni zaczynasz testy praktyczne i potrzebujesz być w szczytowej formie.
T1: Jeśli coś się stanie chcę to wiedzieć. Niektórzy oficerowie twierdzą, że Zogux prawdopodobnie tam zginie. W Bazie Głównej mogę otrzymać nagle przekręcone informacje niezgodne z prawdą i tuszujące porażki Zoguxa. Mogę usłyszeć, że zginął, ale że wymordowali tam wszystkich rebeliantów, chociaż nie będzie to prawda.
A1: Przekażę ci, jeśli cokolwiek istotnego się wydarzy i poinformuję Kolivana, że wieści dotarły już do Centrali.
Niedługo później podlatywał jednoosobowym promem na krążownik Proroka, a potem – przemierzał korytarze prowadzące z doków do jego kwater. Minął kilka patrolów Sentry, z których jeden, gdy był już za połową drogi, zmienił kierunek i zaczął podążać parę kroków za nim. Chociaż dawno temu wyłączyli monitoring w sekcji Y-1, do której się udawał i zmodyfikowali ustawienia na statku tak, że kamery Sentry innych niż te spersonalizowane przez Proroka deaktywowały się tutaj, gdy którykolwiek z nich był zalogowany w tej części statku, czuł się nieswojo, słysząc za sobą ich kroki. Kiedy przekroczył śluzę do sekcji Y-1, a te wciąż za nim szły, przystanął, chcąc, by go wyprzedziły, po prostu by nie mieć ich tuż za plecami i przez jeden krótki moment wydawało mu się, że zobaczył niewielką diodę kamery u jednego z nich. Zamrugał kilkakrotnie, ale Sentry już go minęły i gdy ruszył przed siebie i dotarł do kwater Proroka, te były już daleko i słyszał oddalające się za najbliższym rogiem kroki; czuł, że odzywa się w nim paranoja i akurat to po całym dniu oraz alkoholu wypitym na imprezie nie było pewnie niczym dziwnym.
Wszedł do środka zestresowany i rozbity i nawet nie zamierzał udawać przed Prorokiem, że było inaczej. Chociaż było już późno, mężczyzna siedział przy otwartych drzwiach w swoim gabinecie i przeglądał jakieś raporty; usłyszawszy, nadejście Thace’a obrócił się na krześle i zmierzył go wzrokiem, a potem westchnął.
– Coś się stało? Nie wyglądasz na pijanego, ale… – urwał. – Impreza była aż tak nieudana?
– Miała miejsce bójka, a wszyscy spili się tak bardzo, że miałem tego dość. Mam ochotę powiedzieć ci o wszystkim, co się tam wygadywało a potem zadbać o to, by wszyscy dowiedzieli się, że to ja ci o tym doniosłem, żeby więcej mnie nigdzie nie zapraszali.
– Biłeś się z kimś? – spytał z niepokojem i poderwał się z miejsca, a następnie zbliżył do niego.
– Nie, w ogóle w tym nie uczestniczyłem. Ani w kłótni, jaka ją poprzedziła.
– O co poszło? – westchnął Prorok. – Wiem, że to się często zdarza i nie zamierzam wyciągać konsekwencji ani w ogóle kogokolwiek o to pytać, ale wolałbym poznać szczegóły, skoro tak cię to przybiło i zniechęciło do zabawy – oznajmił, a Thace zawahał się, nie mając pewności, czy powinien powiedzieć mu również o Zoguxie czy przekazać Prorokowi tylko część rozmowy. – Chodźmy do salonu. Zrobię ci ruuso. Jesteś głodny?
– Było tam mnóstwo jedzenia. Ale ruuso z chęcią się napiję, bo tam jedynym dostępnym napojem był alkohol.
Parę chwil później siedział na kanapie w salonie, pochylając się nad parującą filiżanką, tuż przy boku Proroka, który zrobił sobie słabego drinka. Ostatecznie streścił mu całą dyskusję, łącznie z tym, co mówiono o zamieszkach przy granicy Sektora 2-Jota. Prorok nie przerywał mu, ale co jakiś czas wzdychał lub przeklinał pod nosem, a gdy Thace zamilkł, pokręcił głową.
– Moim niektórym oficerom wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy, ale mają bardzo niewielkie pojęcie o tym, co faktycznie się tam dzieje. Rozmawiałem z komandor Nevreegg. Odmówiła temu idiocie Zoguxowi wsparcia i wprost rozkazała mu, że ma zaprzestać ataków, z czym zresztą zgadza się całe Naczelne Dowództwo, ale ten bałwan nie zamierza tego robić. Chociaż potyczkę dwa dni temu przegrał i zrobił to w żałosny i kompromitujący sposób, kompletuje nową, większą flotę, złożoną w dużej mierze z nieopierzonych gówniarzy, których zmanipulował, skusił pieniędzmi i obietnicą wielkiej sławy. Jeśli faktycznie zaatakuje, wyśle ich na pewną śmierć, ale jest tak zdeterminowany i zaślepiony, że nie chce nikogo słuchać. Na terenie jego Sektora w rejonach, z których zabrał część jednostek, już rozpoczęły się ruchy separatystyczne, które mają całkiem spore szanse powodzenia, gdy pozbawi tych obszarów ochrony wojska. Jeśli nawet jakimś cudem przeżyje atak i nie straci całej floty, nic nie osiągnie. Vog miała całkowitą rację. Nasza broń jest tam bezużyteczna i nawet jak nadszarpniemy część barier ochronnych, to do centrum REX-AVI nie doleci nawet jeden nasz statek, a piloci będą umierać w męczarniach. Być może mniejsza jednostka zdołałaby się tam przedrzeć, ale zjawiska magnetyczne w ich barierach ochronnych upośledzają nasze systemy tak bardzo, że wleci do rejonu z masą trupów na pokładzie oraz gromadą niekontrolowanych lub deaktywowanych Sentry. Co za cholerny dureń… – stwierdził.
– Nie możesz nic zrobić? – spytał Thace. – Naczelne Dowództwo ma prawo wydać mu rozkaz… skoro prowadzi żołnierzy na pewną śmierć…
– Nevreegg wydała mu zalecenie, by ponownie rozważył swoje plany, ale powiedział wprost, że zaatakuje ponownie za jakieś dwa tygodnie, gdy tylko zgromadzi posiłki i twierdzi, że naruszył jakieś ich bariery ochronne. Twierdzi, że ma na to dowody, lecz nie ujawni ich nam, bo odbierzemy mu chwałę i jego wielkie odkrycie… gdyby faktycznie je miał, należałoby mu przyznać rację i nie do końca możemy z tym coś zrobić, bo powołał się na odpowiednie klauzule, tak, by rozkazu, by je ujawnić nie musiał wypełnić. Wiemy, że te jego rzekome dowody to jakieś bzdury, ale on kwestionuje materiały dostarczone przez Nevreegg, co związało nam ręce by załatwić to pokojowo.
– Czy macie całkowitą pewność, że się myli…? – spytał ostrożnie Thace.
– Układ jest chroniony przez naturę, a nie technologię, a Nevreegg w przeszłości dokładnie zbadała tamte rejony. Zogux zwerbował ochotników na tyle głupich, by uwierzyli, że to on ma rację, a doświadczona i utytułowana komandor z rzeszą naukowców się mylili. Omówiliśmy to krótko z resztą Naczelnego Dowództwa. Throk chciał, by wysłać tam nasze floty i go powstrzymać albo nawet aresztować, ale reszta zaprotestowała, nawet Sendak i Ranveig, którzy zwykle są pierwsi do zaogniania konfliktów, bo obaj mają teraz ważniejsze sprawy w swoich Sektorach. Nie potrzebujemy wojny domowej i dalszych strat, a tym by się to skończyło nasza bardziej zdecydowana interwencja. Jeśli Zogux podejmie się bezsensownego ataku, a tym razem wiemy, że zamierza uczestniczyć w tym osobiście, to zginie tam i problem sam się rozwiąże. Nie zgromadzi raczej więcej niż trzydzieści krążowników, w jego szeregach już zaczynają się bunty i jedyne, kogo pociągnie za sobą, to idioci podobni do niego. Niech zdycha. Nic na to nie poradzimy i jedyne, na co możemy liczyć, to że jak największa część jego zdolnych do samodzielnego myślenia podwładnych pójdzie po rozum do głowy i dezerteruje, gdy zrozumie, że ten bałwan skazuje ich na bezsensowną śmierć.
– Przecież… możecie skontaktować się z jego najwyżej postawionymi oficerami, macie uprawnienia, by…
– Thace, nie ucz mnie strategii wojskowych – mruknął Prorok, a sam ton jego głosu przypomniał Thace’owi o zmasakrowanym teście i nie ważył się ciągnąć tematu. – Wyobraź sobie taką sytuację: przed ważną misją, zgłasza się do moich podkomandorów ktoś z Naczelnego Dowództwa i mówi, że mają nie wypełnić mojego rozkazu. Co by z tym zrobili? Natychmiast przyszli do mnie i donieśli o tej sytuacji. Nikt nie trzyma bezpośrednio pod sobą osób, które nie są mu wierne. Dowódcy stopnia porucznika czy niższego pewnie mogliby zostać zastraszeni i mogliby walczyć z Zoguxem, jednak wzniecanie buntów w kadrze oficerskiej innego komandora, może być uznane za zdradę i również mogłoby się skończyć wojną domową. Zogux musi zginąć na skutek własnej decyzji, a nie na skutek zamachu przez podżeganych przez nas oficerów pod jego dowództwem. To jedyna opcja. A my mamy już kandydata na jego miejsce, młodszego, niezepsutego kwintesencją i bardziej zrównoważonego.
– Zogux przeszedł terapię kwintesencją…? – zdziwił się Thace.
– Tak, zanim jeszcze został komandorem. Jakiś czas trzymał się lepiej i wyleczył problemy ze stawami oraz osiągnął parę sukcesów militarnych, dzięki którym to on został awansowany na miejsce poprzedniego komandora, ale od tamtej pory jest nieudolny i żałosny. Gdyby imperator nie zajmował się teraz samodzielnym poszukiwaniem Voltrona, zdegradowałby go za to, że przez ostatnie dziesięć lat nie odniósł już żadnego sukcesu za to całe mnóstwo porażek. Przypuszczamy, że ukrywał przed nami, że terapia nie poszła najlepiej i szybko zaczął odczuwać poważne skutki uboczne, zwłaszcza jeśli chodzi o jego stan psychiczny i intelekt – powiedział Prorok, kręcąc głową. – O to Sendak był wściekły, a nawet myślał o tym, by donieść o wszystkim Haggar, aby wysłała tam druidów i pozbyła się tego bałwana po cichu, jednak zdołaliśmy mu to wyperswadować. Ostatecznie musielibyśmy przyznać przed nią i imperatorem, że wiedzieliśmy o problemach psychicznych Zoguxa i nic z tym nie zrobiliśmy, dopóki zachowywał się jeszcze względnie normalnie, a do tego jakoś nikt się nie pali, nawet Sendak. Nie znoszę drania, ale w takich sytuacjach potrafi zachowywać się racjonalnie, słuchać argumentów i potrząsnąć wszystkimi, którzy mają wątpliwości. W całej obecnej sytuacji największy problem ma Nevreegg, bo tereny REX-AVI znajdują się stosunkowo blisko jej Sektora, jeśli ktoś miałby zarządzić ich podbój to właśnie ona, a w dodatku Zogux podlega jej jurysdykcji i powinna mieć na niego wpływ i umieć z nim sobie poradzić. Drugi w kolejce jest Throk, bo chociaż stacjonuje dalej, to miał w przeszłości pewne powiązania z Zoguxem i Sektorem 2-Jota, ale nie będę cię tym zanudzał. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak i przyjdzie nam szukać winnych, to będzie nimi ta dwójka, bo tylko oni mieliby jeszcze teoretycznie szansę osobiście interweniować. Reszta Naczelnego Dowództwa przebywa w znacznie oddalonych od tamtego miejsca Sektorach, a podróż trwałabym więcej niż tydzień, nawet najszybszym statkiem.
– A inne pobliskie Sektory? Posiłki z nich zdążyłyby tam dotrzeć… Choćby ze względu na sytuację w 2-Jota. Ja znam to miejsce… pracowałem tam kilka lat i wiem, że źle się tam dzieje…
– To już wyłączna wina Nevreegg, bo miała szansę interweniować w tej sprawie przez ostatnią dekadę. 2-Jota jest jednak biednym, niewielkim i mało znaczącym rejonem i nie przejmowała się sytuacją na miejscu, dopóki Zogux nie zaczął szaleć. Teraz już jest na to za późno, bo nie chcemy angażować w sprawę komandorów spoza Naczelnego Dowództwa. Wystarczy nam, że w ogóle doprowadziliśmy do tej sytuacji. Jeśli dowiedzieliby się o tym postronni, pozycja niektórych z nas by podupadła, a imperator mógłby zrobić roszady w naszym gronie. Musimy poczekać aż Zogux sam się wykończy i wówczas będziemy mieć otwartą drogę, by zrobić tam porządki na naszych warunkach.
– W zamieszkach i podczas ruchów separatystycznych zginie masa niewinnych – powiedział Thace cicho. – Już nie mówiąc o wszystkich żołnierzach, którzy zupełnie bezsensownie stracą życie…
– Jeśli odpowiednio szybko po śmierci Zoguxa sprowadzimy tam kogoś, kto załagodzi sytuację, jest szansa, że nie dojdzie do katastrofy. Nie mam na to żadnego wpływu. Zogux podlega zwierzchnictwu Nevreegg i to jej, oraz oczywiście imperatora, zdanie jest decydujące. Podjęła w przeszłości pewne decyzje, a raczej: unikała podejmowania jakichkolwiek. I nie szukała u nas pomocy. Nie mam na to wpływu, Thace, i nie, nie zamierzam się w to angażować bardziej niż to konieczne.
– Imperator tak czy inaczej będzie musiał się dowiedzieć, jeśli… jeśli coś się wydarzy...
– Dowie się, że Zogux zignorował zalecenia Naczelnego Dowództwa, by zaprzestać ataków, co jest prawdą. Podobnie jak fakt, że jego rzekome dowody to bzdura. Skrócony raport o poczynaniach Zoguxa został już przekazany imperatorowi, wraz z naszą rekomendacją zaprzestania ataków, bo w tej jednej kwestii się zgadzaliśmy: nie możemy dłużej ukrywać problemu. Przyznaliśmy również, że w razie śmierci Zoguxa, na jego miejsce zamierzamy nominować podkomandora Bogha, zaś imperator w zwięzłej odpowiedzi potwierdził, że mamy mu nie pomagać, a jeśli bitwy, jakie prowadzi Zogux, okażą się porażką, to zaakceptuję tę kandydaturę. Oczywiście powiedział też, że jeśli Zogux jednak zdobędzie tamte tereny… – zająknął się. – Wyciągnie konsekwencje wobec całej naszej dziesiątki. Gdy otrzymaliśmy odpowiedź imperatora, Janka zaczął się wykręcać i chciał wycofać swoją decyzję o braku bezpośredniej interwencji, a Throk niemal się złamał i chciał jednak tam lecieć i dopiero Sendak i Ranveig sprowadzili ich do pionu.
– Jeśli Zoguxowi się uda… co was czeka? – spytał Thace z niepokojem.
– Nie wiem. Ale zapewne byłoby to bolesne. Jednak imperator… nie zleciłby egzekucji całego Naczelnego Dowództwa, co by się nie stało – powiedział, a pewność w jego głosie świadczyła o tym, że albo nie miał pojęcia, do czego był zdolny Zarkon, albo też miał odpowiednio jednoznaczne dane, by wiedzieć, że Zogux odniesie porażkę.
– Prorok… kiedy to miało miejsce? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś…?
– O całej sprawie wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu, ale dopiero dziś Nevreegg zgłosiła się do nas, bo pewne informacje wyciekły do mediów i cała sprawa eskalowała. Rozmawiałem z resztą komandorów dziś, gdy ty pisałeś ostatnie testy. Zebranie mieliśmy, gdy umawiałeś się na imprezę. Dlatego kazałem ci tam iść i zapewniłem Zak i Rega, że mogą zabrać cały skład oficerów wyższego stopnia, na co zazwyczaj nie zezwalam. Ich ekscytacja przed przyjęciem sprawiła, że miałem święty spokój i mogłem zająć się tą sprawą – powiedział i wziął głęboki oddech, a potem zerknął na Thace’a niepewnie. – Nie powinienem mieć takich myśli. Nikt nie powinien. Ale zarówno ja jak cała reszta Naczelnego Dowództwa z całego serca kibicuje w tym momencie REX-AVI, mimo że tak, mamy podstawy przypuszczać, że to rejon, w którym organizuje swoje siły rebelia, a jeśli nawet nie ma tam wcale silnego ruchu oporu, to wiemy z całą pewności, że część zbiegów z kilku okolicznych Sektorów ucieka właśnie tam. Jeśli Zogux osiągnąłby jakiekolwiek cele militarne w tamtym rejonie, dla imperatora to byłby niepodważalny sukces i nie przejąłby się tym, że sytuacja polityczna w całym Sektorze, zwłaszcza na granicach, stoi na ostrzu noża. Wysłałby tam kolejne floty, setki krążowników i dziesiątki tysięcy myśliwców, a każdy skrawek przestrzeni zdobywalibyśmy z ogromnym poświęceniem i to nie osiągając niczego istotnego dla Imperium. Liczba poległych poszłaby w setki tysięcy, jeśli nie miliony. Zogux prawdopodobnie by tym dowodził i nie przejmował się stratami… zaś imperator prawdopodobnie awansowałby go do Naczelnego Dowództwa i wiesz, Thace…? Mogę nie znosić Sendaka i Throka, ale oni, chociaż podli, są racjonalni. Zogux to szaleniec. Najlepiej by było, by zginął z powodu własnej głupoty i aby stało się to jak najszybciej. Bogh, którego zamierzamy awansować na jego miejsce, jest doświadczonym podkomandorem, jest spokojny i zrównoważony, jest lojalny, wykonuje polecenia, cieszy się dobrą opinią. Jakiś czas pracował w Sektorze 2-Jota i znał Zoguxa, lecz przeniósł się do Nevreegg, gdy Zogux objął tam rządy. Zresztą, od Zoguxa odeszła cała trójka jego podkomandorów, a on awansował na ich miejsce podobnych sobie, zaślepionych kretynów. Lepiej będzie dla nich, by zginęli tam razem z nim, bo o ile za sukces, który nie jest możliwy, zostaliby nagrodzeni, to w przypadku porażki, czekałoby ich piekło. Tym bardziej że wówczas nie byłoby już dla nich taryfy ulgowej, a imperator dowiedziałby się, że w ciągu dekady zrujnowali dobrze prosperujący Sektor. Thace… widzę, że cię to wzburzyło i że chciałbyś o tym porozmawiać, więc wyjaśniłem ci tyle, ile mogę. Nie powinienem jednak przekazywać ci dalszych szczegółów. I tak przekazałem ci całe mnóstwo poufnych danych... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe…
– Nie. Rozumiem – odparł i przysunął się do Proroka, który objął go ramieniem i krótko pocałował w skroń.
– A co do Jadila i tej kłótni o obcych…
– Akurat o tym naprawdę nie chcę rozmawiać – powiedział, na co komandor zaśmiał się krótko. – Prorok… powiedz mi tylko… denerwujesz się tą sytuacją z Zoguxem…? Czy coś ci grozi…?
– Nie. Możesz być spokojny. Zogux nie ma tam żadnych szans na osiągnięcie sukcesu, jest spora szansa, że niektórzy jego dowódcy zaczną się buntować i odmówią wykonania poleceń, zaś sprzątanie burdelu jaki za sobą zostawi będzie zadaniem Nevreegg i Bogha. Zostawmy tę sprawę. Gdyby nie to, że usłyszałeś coś na przyjęciu, nawet bym ci o tym nie wspominał, by nie zaprzątać ci głowy i byś niepotrzebnie się nie martwił – powiedział i uspokajająco poklepał go po ramieniu. Thace zesztywniał, nie mogąc uwierzyć, że Prorok mówi tak lekko o fakcie, że jakiś oficer na rubieżach zamierza posłać na pewną śmierć tysiące żołnierzy. Takie momenty, gdy niejako przypominał sobie, że ma do czynienia z komandorem Imperium, w ostatnim czasie pojawiały się naprawdę rzadko; widział w nim czułego, chociaż często zagubionego partnera, a nie dowódcę wroga. Już sama sytuacja na przyjęciu go roztroiła, a teraz poczuł się jeszcze gorzej. – Wiesz? Nigdy nie sądziłem, że w ogóle interesują cię takie sprawy. Niezbyt często rozmawiamy o polityce i naszych poglądach. To strasznie mało romantyczny temat – stwierdził nieco lżejszym tonem, a czułość w jego tonie sprawiła, że Thace mimowolnie przysunął się do niego i lekko uśmiechnął.
– Czasem jednak rozmawialiśmy…
– Tak. Czasami. Może powinniśmy rozmawiać o tym więcej – powiedział i westchnął. – Ale zostawmy to na razie, bo za chwilę i tak do tego wrócimy, bo pewne kwestie muszę z tobą poruszyć i przejmuję się nimi bardziej, niż Zoguxem. Zapewne domyślasz się, że chociaż wy dostaniecie je oficjalną drogą za parę dni, ja po zakończeniu części teoretycznej mam już cząstkowe dane. Wyniki zaczęły się pojawiać w systemie trzy godziny temu, a automatycznie wygenerowana analiza dla wszystkich egzaminów będzie dostępna najpóźniej jutro – powiedział i przytulił go odrobinę mocniej, a coś w jego głosie i słowach sprawiło, że Thace po prostu wiedział.
– Nie zdałem strategii, prawda? – spytał i chociaż wcześniej stresował się tym tak bardzo, teraz, gdy gdzieś na obrzeżach Imperium działy się koszmarne rzeczy i Kolivan tam był, przejął się tym mniej niż powinien i musiał udawać przed Prorokiem, że w ogóle go to obchodzi. – Wiem, że poszło mi beznadziejnie. Przepraszam cię. Naprawdę próbowałem. Jest mi wstyd, że jestem… aż tak tragiczny w czymś, co uważasz za ważne.
– Nie zdałeś, ale jeśli chodzi o sam wynik, nie poszło ci tak źle, jak próbujesz sobie wmawiać. Po twojej wiadomości w ciągu dnia i całym tym marudzeniu podczas nauki, obawiałem się, że będzie ujemny.
– Jesteś bardzo zły? – spytał, nie mając odwagi na niego spojrzeć.
– Czy brzmię, jakbym był? – westchnął. – Miałeś 35%, więc sporo ci zabrakło do zaliczenia, ale nie było to absolutnie żałosne. Cała reszta egzaminów poszła ci genialnie albo bardzo dobrze. Nawet taktykę, którą się martwiłeś, zdałeś na 60%. Ze sporej części modułów nie mam jeszcze analiz, ale z twojego ze strategii pojawiła się przed kwadransem, a test wraz z odpowiedziami, jakich udzieliłeś, również już jest dla mnie dostępny. Nie odpowiedziałeś na połowę pytań. Dlaczego?
– Nie chciałem mieć ujemnych punktów, gdy nie byłem pewny odpowiedzi. I nie starczyło mi czasu, by przeanalizować dokładnie wszystko, gdzie miałem wątpliwości – przyznał szczerze.
– Thace, masz świadomość, że decyzje czasem trzeba podejmować szybko, a ich brak jest czasem najgorszą z możliwych? – spytał. – Nie możesz się tego obawiać. Rozumiem, że wolisz być ostrożny i zachowawczy, zresztą… – westchnął i sięgnął po swój tablet, gdzie uruchomił dostępne analizy i wyniki Thace’a. – W testach taktycznych robiłeś to samo. Też nie odpowiedziałeś na część pytań i chociaż nie miałeś nawet jednej odpowiedzi, która byłaby jednoznacznie błędna i przyniosłaby ujemne punkty, to w sporej części pytań udzielałeś najbardziej zachowawczych, za które przysługiwała zaledwie połowa albo i mniej dostępnych punktów. Strategię jestem w stanie zrozumieć. To skomplikowane sytuacje, pytania często są konstruowane w podchwytliwy sposób, a odpowiedzi może nie aż tak oczywiste. Jednak taktyka… to akurat coś, czego da się nauczyć i wyćwiczyć, a miałeś dokładnie te same problemy.
– Nie starczyło mi czasu, by rozważyć każdą sytuację. Nie jestem najlepszy w podejmowaniu szybkich decyzji. Gdybym miał go więcej, na testach taktycznych odpowiedziałbym na wszystko i pewnie miałbym lepszy wynik… chociaż, jeśli mam być szczery, te 60% to i tak coś, co uważam za sukces i nie spodziewałem się, że będzie aż tyle…
– Ja też i cieszę się, że poszło ci tak dobrze. Tyle że Thace… Na polu bitwy lub w czasie napiętych sytuacji nie ma czasu na zastanawianie się nad odpowiedzią. Chyba zacznę stosować punkty ujemne za brak odpowiedzi tak samo jak robię to z błędnymi. Brak decyzji jest czasem najgorszą decyzją i tak też powinien być oceniany.
– Myślisz, że tego nie wiem…? Awans na oficera dostałem w charakterze inżyniera a nie dowódcy bojowego. Nikt nigdy nie oczekiwał ode mnie, że będę dowodził czymkolwiek więcej niż grupą Sentry, które mam wysłać gdzieś do naprawy usterki. A testy… – zająknął się. – Prorok, masz świadomość, że w prawdziwym życiu w dowodzeniu czymkolwiek i tak bym zawalił? Gdybym miał to wszystko zrobić naprawdę, faktycznie wydać komuś takie polecenia… nie miałbym w strategii i taktyce nawet tyle punktów. Uczyłem się, więc wiedziałem czasem, jakich odpowiedzi się oczekuje i wybierałem zachowawcze, gdy w ogóle były dostępne w tym co miałem do wyboru. Ale te rzeczy, które czasem zaznaczałem… ja bym po prostu tego nie zrobił. Może gdybym wiedział, że za sterami statków zarówno naszych jak wroga są wyłącznie Sentry, ale nie jeśli byliby tam żołnierze.
– Interesujące, Thace i właśnie ten temat chciałem z tobą poruszyć. Gdyby za sterami naszych statków były Sentry, a u wroga żołnierze, też byś miał opory? – spytał cicho Prorok. Thace znieruchomiał, wiedząc doskonale, że popełnił błąd, zdobywając się na taką szczerość, jednak gdy zerknął w twarz Proroka, nie zobaczył w niej potępienia i podejrzeń, lecz raczej współczucie i troskę.
– Gdyby byli to piraci, mordercy, ktoś, kto wiem, że krzywdzi cywili, pewnie bym nie miał. Może nie miałbym, gdybyśmy zostali zaatakowani i walczyli o życie. Ale jeśli byliby to obcy, zwykli cywile walczący na swojej planecie, którą Imperium próbowałoby zdobyć, a oni tylko by się bronili przed kolonizacją… przepraszam cię. Nie, nie byłbym w stanie. Wiem co sobie myślisz. Nie powinienem być w wojsku. Nie mam prawa do takich myśli. Ja po prostu…
– Nie zgadzasz się z kolonizacją. Myślisz, że o tym nie wiem? I proszę, nie patrz na mnie, udając zaskoczonego… – westchnął, błędnie interpretując wyraz twarzy Thace’a. – Przecież wiesz dobrze, że też nie zgadzam się ze wszystkim, co się dzieje w Imperium. Nie bez powodu jestem komandorem w samym jego sercu, a nie na obrzeżach. A ty… nie musiałeś mówić mi tego wprost, bym się domyślił, jakie masz poglądy na temat kolonizacji. Odpowiedzi, które zaznaczałeś w testach, gdy jeszcze się razem uczyliśmy, były na to jednoznacznym dowodem i pewnie już wtedy powinienem był o tym z tobą porozmawiać. Thace… – zaczął ostrożnie. – Mam nadzieję, że w towarzystwie, wśród innych oficerów… że mówienie czegoś takiego absolutnie nigdy nie przyszło ci do głowy. Gdyby ktoś na ciebie doniósł, musiałbym zareagować.
– Czekałaby mnie śmierć czy tylko wydalenie z wojska?
– Zależy od tego, co konkretnie byś wygadywał. To, co powiedziałeś mi przed chwilą, że nie byłbyś zdolny przeprowadzić ataku związanego z kolonizacją, z całą pewnością powinno skutkować skazaniem cię na śmierć.
– Zabiłbyś mnie…? Gdybyś musiał?
– Nie – powiedział natychmiast, ostro i stanowczo. – Choćby sam imperator wydał mi taki rozkaz… nie. Bez względu na to, co byś naopowiadał. Broniłbym cię, zrzucał to na twoją młodość, niedoświadczenie, głupotę i zbyt długi język, byle tylko nie uznano, że naprawdę masz poglądy, które niektórzy uznaliby za zdradę. I chciałbym, żebyś wiedział, że część tych poglądów podzielam i absolutnie nie uważam, że powinny skreślać kogokolwiek jako żołnierza. A gdybym nie miał już żadnych argumentów, pomógłbym ci uciec, bez względu na wszystko.
– Gdybyś to zrobił, zostałbyś skazany na śmierć – wydusił Thace, zszokowany tym wyznaniem.
– I jeśli mógłbym cię uratować tylko w ten sposób, nie zawahałbym się nawet przez moment. Jak możesz w ogóle o to pytać…? Jesteś dla mnie ważniejszy niż cokolwiek innego i nikomu nie pozwoliłbym cię skrzywdzić, zwłaszcza w krytycznej sytuacji, gdy sprowadziłbyś na siebie problemy… Niebiosa… o czym my w ogóle rozmawiamy… – szepnął i drżącą ręką sięgnął po szklankę z alkoholem. Upił dwa duże łyki i spojrzał na Thace’a ze strachem. – Uważaj na to. Uważaj na słowa, jakie wypowiadasz. Zwłaszcza teraz, gdy na granicach mają miejsce zamieszki. Nawet twoje wyniki testów, te wszystkie zachowawcze odpowiedzi, zbyt łagodne, zbyt litościwe… gdyby ktoś kiedyś próbował szukać na ciebie haków, samo to mogłoby być podejrzane. Tak jak obiecałem, zmieniłem ci status testu z obowiązkowego na dobrowolny i jestem jedyną osobą, która ma do niego dostęp. Nie dlatego, że nie zdałeś. Dlatego, że mogłaby stać się krzywda, gdyby ktoś zobaczył, jakie odpowiedzi zaznaczałeś.
– Dziękuję… – wymamrotał, wciąż przestraszony. Czuł, że jego ramiona zaczynają drżeć i gdy Prorok przysunął się i zarzucił na jego ramiona miękki koc, przytulił się do jego boku. – Testy taktyczne też usunąłeś mi z listy…?
– Nie. Tam pytanie nie dotyczą aż tak drażliwych kwestii i poważnych sytuacji. Twój wynik, co potwierdza analiza, świadczy o tym, że dowódcą bojowym mógłbyś być tylko w małych akcjach o niewielkim znaczeniu, a maksymalną ilość punktów miałeś wtedy, gdy dotyczyły one jakiegoś rodzaju awarii sprzętu, co pokrywa się z twoim wykształceniem i jest logiczne dla oficera niemającego doświadczenia w bezpośrednich walkach. Twoje odpowiedzi w strategicznych ukazywały kogoś, kto zachowuje się jak cywilny zarządca a nie żołnierz i jego jedynym celem jest ograniczenie strat, a nie misja i rozkaz, jakie otrzymał. I… – zająknął się. – Nie będę ci kazał do tego podchodzić w terminach poprawkowych. Tylko byś się pogrążył. Oczekuję jednak, że wrócisz do podstaw i zaczniesz się tego uczyć. Za kilka lat, podczas kolejnego cyklu testów kwalifikacji, będziesz już porucznikiem i będziesz musiał to zdawać. Przygotowanie w dwa miesiące nie było realne i, przyznaję, niepotrzebnie cię tym dręczyłem. Gdy zaczniesz się uczyć od samego początku, tak jak żołnierze z akademii wojskowych, będziesz ci łatwiej zrozumieć… – zająknął się.
– To, co należy wpisywać w testach, aby zdać je jak najlepiej. Czy się z tym zgadzam czy nie.
– Cóż. Tak – odparł i zawahał się. – Gdybyś po prostu tego nie zdał, miał więcej niż 40%, ale mniej budzące podejrzenia odpowiedzi, zmieniłbym ci wynik na taki gwarantujący zaliczenie – przyznał nagle, na co Thace znieruchomiał i spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Zawsze są pytania, które budzą wątpliwości, zawsze ktoś, komu do zaliczenia brakowało stosunkowo niewiele punktów, składa zażalenie na kilka czy kilkanaście z nich i pisze w odwołaniu istną rozprawkę na ten temat, uzasadnia decyzję, jaką by podjął w podobnej sytuacji i podaje historyczne przykłady, w których decyzja ta okazała się najlepszą z możliwych lub takie, gdy ta najwyżej punktowana okazała się błędna. Jeśli dowody i przykłady są dobrze opisane, komisja, której przewodzę, przychyla się do takich wniosków. Zapewne znalazłbym u ciebie całkiem sporo takich, z których dałoby się coś wykrzesać, sam napisałbym te rozprawki i potem jako szef komisji sam je zatwierdził jako poprawne – oznajmił. – Nie patrz na mnie, jakbyś zobaczył ducha. Taki właśnie miałem plan, gdy mówiłem, że jak nie zdasz, to i tak coś wymyślę. Tyle że w momencie, gdy cały twój test daje jednoznacznych obraz, jak patrzysz na prowadzenie działań wojennych, lepiej go utajnić. Gdybyś za to nawypisywał kompletne bzdury i zawalił test całkowicie, na tyle, że można by było uznać, że po prostu się nie przygotowałeś i nie masz o niczym pojęcia, mógłbym bezpiecznie wysłać cię na egzamin poprawkowy. I… wtedy po prostu dopilnowałbym, aby system ‘wylosował’ ci te pytania, które mielibyśmy wcześniej przetrenowane. Jeśli mam być szerzy, żałuję, że tego nie zrobiłem już w pierwszym terminie. Sądziłem, że tak uda mi się skłonić cię do nauki… i uczyłeś się. Tyle że ja nie zrozumiałem, że to nie brak talentu jest problemem, a twoje… niemal pacyfistyczne poglądy…
– Zamierzałeś sfałszować mój egzamin – wydusił Thace. – Gdyby to wyszło na jaw… Prorok, nie możesz robić takich rzeczy…! Nawet o tym nie myśl! To nie jest tego warte!
– Kiedyś powiedziałeś mi, że jestem komandorem i mogę robić co tylko zechcę – spróbował zażartować. – Mam wrażenie, że to miało miejsce całe lata, a nie kilka miesięcy temu.
– Nie zrobimy tego. Będę się uczył, przygotowywał i uczciwie zdam tę idiotyczną strategię lub obleję, gdy za jakieś dwa lub trzy lata w Sektorze Centralnym odbywać się będą kolejne testy cykliczne. Miałem za mało czasu i zająłem się innymi sprawami. Teraz będę mieć go więcej. To nie są poglądy czy mój charakter. Nie uczyłem się myślenia w taki sposób w wystarczająco młodym wieku a jestem niemal pewny, że cała reszta osób, która tłukła do znudzenia scenariusze bitew na studiach go zdała, bo po prostu przychodzi im to naturalnie. Jestem w tym beznadziejny, ale nie na tyle, by oszukiwać i narażać nas obu. Nigdy nie oszukiwałem na żadnych egzaminach i się to nie zmieni.
– Ty i to twoje przywiązanie do przepisów – westchnął Prorok. – W porządku. Wiedziałem, że jesteś zasadniczy, ale i tak zaskakuje mnie, że aż tak. Uwierz mi, to nigdy nie wyszłoby na jaw i naprawdę mógłbym zmienić twój wynik, podsunąć odpowiednie pytania i…
– Nawet o tym nie myśl…!
– W porządku. Spodziewaliśmy się, że to ci nie pójdzie i niepotrzebnie się o to wcześniej spieraliśmy. Miałeś wtedy rację i właściwie oceniłeś swoje możliwości w czasie, jaki miałeś. Chcesz poznać wyniki całej reszty, czy wolisz je zobaczyć za kilka dni, wtedy co reszta?
– Masz już komplet?
– Większość. Brakuje u ciebie tylko analizy z testów psychologicznych, no ale to nie jest coś do zaliczenia – odparł z uśmiechem. – Więc?
– Chcę teraz. Wiem, że reszta poszła mi świetnie i chcę je zobaczyć i świętować z tobą, a nie w ciągu dnia samotnie – odparł. – Pójdę się tylko przebrać w coś wygodniejszego i wziąć prysznic. Mam wrażenie, że cały cuchnę wyziewami alkoholowymi. Zaraz do ciebie wrócę.
Pierwsze, co Thace zrobił w łazience, to uruchomił prysznic – na wszelki wypadek, by Prorok, jeśli byłby w pobliżu drzwi i coś usłyszał, nie nabrał podejrzeń. Potem zaś zaczął gorączkowo wystukiwać wiadomość do Antoka, któremu przekazał wszystko, czego dowiedział się podczas rozmowy z Prorokiem, odsuwając na bok wyrzuty sumienia; wiedział, że mężczyzna nikomu innemu nie zaufałby na tyle, by to powiedzieć, skoro Naczelne Dowództwo ukrywało to nawet przed resztą komandorów.
A1: Kolivan wspominał nie raz, że cieszysz się zaufaniem Proroka. Nie sądziłem, że aż takim. Nasi szpiedzy w Sektorze 2-Jota nie mieli tych informacji. Wiedzieli, że Zogux werbuje podejrzany element, ale nie sądzili, że zbiera flotę do aż tak szybkiego ataku. Jeśli dowiesz się czegoś podobnie istotnego, pisz od razu do Kolivana. Korzysta z innego ID podczas tej misji. Za chwilę prześlę ci namiary.
Thace wykąpał się tak szybko jak się dało i parę chwil później wymieniał się zwięzłymi wiadomościami z Kolivanem, stojąc w kabinie suszącej. Mężczyzna zadał mu kilka dodatkowych pytań oraz przekazał, co powinien wyciągnąć z Proroka, jeśli tylko będzie mieć taką możliwość.
T1: Mam z nim porozmawiać o wynikach testów a potem prawdopodobnie będzie mieć ochotę na seks. Spróbuję wrócić do tematu, gdy skończymy, bo wyciąganie go teraz byłoby podejrzane.
K1: Zrób co jesteś w stanie.
Thace wszedł do salonu niespokojny i zestresowany, ale zbył pytania Proroka, mówiąc, że nagle zaczął się denerwować, czy pozostałe testy aby na pewno poszły mu aż tak dobrze. Prorok parsknął śmiechem i poklepał miejsce obok siebie, a następnie zaczął prezentować mu kolejne wyniki; tak jak Thace się spodziewał, gdy przygotował się i potraktował egzaminy poważnie, bo tym razem w przeciwieństwie do wszelkich wcześniejszych naprawdę zależało mu na wynikach – zdał wszystko na więcej niż 90%, a ze swoich specjalizacji miał maksymalną ilość punktów. Nie poszło mu zaledwie ‘dobrze’ lecz fantastycznie i dobrze o tym wiedział, a Prorok dał się przekonać, że to okazja do świętowania.
Zanim poszli do łóżka wypił pół kieliszka alkoholu, Prorok zaś trzy i chociaż próba powrotu do tematu wypadków jakie miały miejsce za granicami Sektora 2-Jota oraz poczynań Zoguxa nie były najbardziej naturalnym tematem do rozmowy po seksie, jakoś zdołał przekierować ją na ten tor. Powiedział Prorokowi, że martwi się o ludzi, których poznał tam przed kilkoma laty, że nie może przestać o tym myśleć i że zastanawia się, czy cokolwiek mogą jednak zrobić dla zwykłych cywili, na ile są zagrożeni ci mieszkający blisko granicy lub tuż za nią, w układzie planetarnym położonym najbliżej REX-AVI. Przypuszczał, że był odrobinę nieudolny, zadając Prorokowi pytania o konkretne plany Zoguxa, jednak mężczyzna po seksie zwykł być mniej skupiony niż zwykle, a dodatkowo sączył szklaneczkę gorącego oivi, które, jak Thace się zorientował, dość szybko i mocno uderzało do głowy i mogło tym bardziej uśpić jego czujność. Najważniejszą informację, czyli to, że atak nastąpi wcześniej niż ktokolwiek przypuszczał, a komandorzy liczyli, że Zogux straci całą flotę i tym razem zginie i nie zamierzali mu pomagać, Prorok przekazał mu już wcześniej, ale było w tym jeszcze trochę detali i niuansów, czasem technicznych, czasem dotyczących lokalnej polityki czy też samego Zoguxa. Sporo kwestii dotyczyło zjawisk astronomicznych w tamtym rejonie i te były dla niego jasne, tym bardziej że Prorok wyjaśnił cały problem naprawdę szczegółowo i nie sądził nawet, że to dziwne, że Thace się tym interesuje; co do samych planów Zoguxa Thace przeklinał się momentami w myślach, że w strategiach wojskowych był aż tak kiepski i że być może nie wszystko zrozumiał albo nie potrafił sobie tego wyobrazić. Kiedy Prorok odrobinę sennym tonem spytał, dlaczego to również wydaje mu się ciekawe, bez zająknienia powiedział, że gdyby w przeszłości interesował się, jak przebiegają i są planowane poważne bitwy, to być może nie zawaliłby testów strategii i że nie żartował, mówiąc, że zamierza się zacząć przygotowywać do kolejnych już teraz.
Prorok usnął przed nim, a Thace spędził w łazience kolejne pół godziny, dyskutując na komunikatorze z Kolivanem i przekazując wszystko, czego się jeszcze zdołał dowiedzieć. Uprzedził go, że niektóre detale mógł źle zrozumieć, ale ogólny kontekst był dla niego jasny. Kolivan potwierdził, że chociaż układ w większości jest chroniony przez zjawiska atmosferyczne, to były tam pewne słabe punkty, przesmyki, miejsca, przez które flota mogła się przedrzeć i przez które do układu małymi statkami dostawali się uciekinierzy. Te właśnie były chronione dodatkowymi barierami defensywnymi, skonstruowanymi tak, by na radarach symulować naturalne bariery, z czego Prorok i reszta komandorów nie zdawała sobie sprawy i uważali, że Zagox, który najwyraźniej to wykrył, pomylił się lub ich okłamuje.
K1: Dobra robota, Thace. Na wszelki wypadek rozpoczęliśmy już ewakuację z najbardziej zagrożonych terenów do środka rejonu i za kolejne bariery a także wzmocniliśmy siły defensywne, które pozostaną w gotowości. Jeśli czegoś się dowiesz, przekaż mi to, ale nie naciskaj Proroka na tyle, by wzbudzić podejrzenia.
T1: Mogę spróbować przechwycić ich rozmowę video, gdy ponownie spotka się z Naczelnym Dowództwem. To duże ryzyko, ale może jest tego warte.
K1: Nie. Gdybyś miał podsłuchiwać Zoguxa, to byłoby tego warte, ale oni i tak nie wiedzą wszystkiego. Skup się na Proroku, ale nie ryzykuj nadmiernie. Jeśli sytuacja zmieni się krytycznie, raczej sam ci o tym powie.
T1: Będę go pytał, czy widział się z Sendakiem i resztą. Pewnie zresztą wyczuję, jeśli tak się stanie. Mam kilka spokojniejszych dni, zanim będę mieć pierwsze testy praktyczne. Wszyscy będą podekscytowani czekając na oficjalne wyniki teorii, więc będę mógł skupić się na tym zadaniu.
K1: Uważaj na siebie.
T1: Ty też.
Kiedy wrócił do łóżka, Prorok przytulił go i w półśnie uchylił oczy.
– Gdzie byłeś…?
– Te egzotyczne przekąski na przyjęciu… coś mi musiało zaszkodzić. Śpij. Już czuję się lepiej – szepnął i objął go mocniej.
Prorok szybko zapadł w sen, podczas gdy Thace leżał z otwartymi oczami i nawet nie próbował usnąć. Niejednokrotnie włamywał się gdzieś i wyciągał z serwerów poufne dane, które potem przekazywał Ostrzom; korzystał też z przywilejów, jakie dał mu Prorok i wszystkich okazji, jakie się natrafiły, by pozyskać dostępy do potrzebnych informacji. Nigdy jednak nie wyciągał ich w łóżku – i to dosłownie, bo przecież rozmawiali o tym bezpośrednio po seksie, wciąż nadzy i przytuleni do siebie. Prorok ufał mu bezgranicznie i dlatego powiedział mu to wszystko a dziś jeszcze dodatkowo przyznał, że byłby gotów sfałszować wyniki jego egzaminów i że broniłby go przed konsekwencjami jego błędów, nawet jeśli miałoby się to dla niego skończyć tragicznie. Thace nie czuł wyrzutów sumienia, kiedy poufne informacje pochodziły z serwerów, bo to było bezduszne, to była tylko praca… teraz – to było intymne, okrutne i obrzydliwe. Zdradzał zaufanie kogoś, kto go kochał, nawet jeśli nigdy nie wyznał tego wprost. Wykorzystywał go, zmanipulował, poszedł z nim do łóżka i zmusił do zwierzeń. Czuł się koszmarnie z samym sobą, tym gorzej, gdy Prorok przez sen poruszał się, lgnął do niego, przytulał go i ufnie szukał jego ciepła i bliskości.
Po raz pierwszy dotarło do niego, dlaczego Ostrza, którzy mieli zostać kochankiem kogoś ważnego, faktycznie potrzebowali przeszkolenia. W jego przypadku nie chodziło o seks, z tym sam sobie poradził… nie chodziło o takie zwykłe, codzienne kłamstwa, bo z tym mierzył się od dawna i chociaż bywało mu ciężko, nauczył się z tym żyć i zazwyczaj udawało mu się odsuwać na bok poczucie winy. Musiało chodzić właśnie o to, o takie sytuacje, jak miała obecnie. Nie wahał się, gdy Kolivan powiedział, że ma z nim porozmawiać i po prostu to zrobił – wiedział, że to konieczne, że może im pomóc, że Kolivan przecież był na miejscu i coś mogło mu się stać, więc każda informacja o ruchach Imperium była na wagę złota. Wyrzuty sumienia przyszły dopiero później, gdy przekazał mu wszystko… mimo że wiedział, że to słuszne, że te informacje były bezcenne oraz że śmierci Zoguxa życzyli sobie wszyscy – zarówno rebelia, mieszkańcy Sektora 2-Jota jak cały skład Naczelnego Dowództwa.
***
Chapter 27: Praktyka i atak
Chapter Text
***
Przez kolejne dni, kiedy na stacji panowało poruszenie i nerwowe oczekiwanie na wyniki teorii oraz desperackie przygotowania do praktyki – w tym nadrabianie zaległych, wymaganych godzin ćwiczeniowych – Thace był przygaszony i zestresowany jednocześnie. Jego stan dostrzegli zarówno Vhinku, jak i Prorok, ale temu pierwszemu powiedział, że martwi się wynikami testów strategii, które niebawem mieli otrzymać oficjalną drogą, zaś wymówką dla nich obu był stres przed testami pilotażu. Wymówką całkiem wygodną, bo latanie szło mu fatalnie – pomimo całego progresu, jaki zrobił przez ostatnie miesiące, teraz zupełnie nie potrafił się skupić i rozbijał się raz po raz podczas naprawdę prostych manewrów. Vhinku wyciągał go na symulatory na Tsevu-22, jako że te w Bazie Głównej były ciągle pozajmowane – testy już się rozpoczęły, a pierwszeństwo w korzystaniu z nich w ramach ćwiczeń mieli piloci przygotowujący się do zaawansowanego poziomu; przyjaciel starał się być cierpliwy i go nie krytykować, gdy widział jego stan, a nawet próbował pocieszać i uspokajać, jednak niezbyt mu to pomagało. Thace czuł wówczas tylko złość i żal, że Vhinku poświęcił mu tyle czasu, a jego na ostatniej prostej przed testami zjadały nerwy i to zupełnie niezwiązane z samym lataniem.
Przez cały czas był w kontakcie z Kolivanem i przekazywał mu każdy urywek informacji, jaki był w stanie zdobyć. Wieczorami siadał z tabletem i czytał od samych podstaw podręczniki strategii, a potem zadawał Prorokowi mnóstwo pytań, z których bardzo łatwo dało się przejść do sprawy Zoguxa. Przez najbliższe dni dowiedział się od Proroka, że komandor Sektora 2-Jota wyciągnął z więzienia parę setek skazanych za najróżniejsze przestępstwa żołnierzy i zamierzał zaangażować ich do ataku; że dysponuje flotą nieprzetestowanych myśliwców nowej serii, których podczas pierwszej fazy ataku nie odważył się użyć – był to ten sam model, który przed rokiem Lorcan stracił wysyłając je na idiotyczną, źle zaplanowaną misję testową. Że przerobił działa jonowe na dwóch krążownikach, zwiększając ich moc – tego ostatniego Prorok dowiedział się dzień przed oficjalnym ogłoszeniem wyników teorii i wspomniał o tym Thace’owi, gdy ten wrócił do jego kwater w porze kolacji.
– Czy to cokolwiek zmienia? – spytał Thace, czując, jak jego gardło zaciska się z nerwów.
– Nie wiem. Może. Mówiłem ci, że… – urwał, kiedy jego komunikator się odezwał i zmarszczył brwi. – Birgog? A ten kretyn czego znów chce…? Thace, przesiądź się na fotel, żeby cię nie widział i bądź cicho – powiedział, po czym odebrał połączenie i uruchomił ekran holograficzny, który Thace widział teraz pod sporym kątem; dostrzegł na nim wykrzywioną w uśmiechu twarz jednego z komandorów z Naczelnego Dowództwa, który popijał jakiś trunek i wydawał się mieć świetny nastrój. Thace nigdy nie pracował w Sektorze 2-Fi zarządzanym przez Birgoga, ale wiedział o nim co nieco z plotek i legend. Oficjalne dane mówiły o tym, że wyjątkowo sprawnie prowadził kolonizację i niewielu komandorów go w tym prześcigało. Nieoficjalne zaś, że nie stronił od używek, stosował regularnie i na własną rękę niewielkie dawki kwintesencji by zachować młodość i sprawność, zaś od walk gladiatorów wolał wystawne przyjęcia, często przeradzające się w orgie. Miał rzekomo kilkadziesiąt stałych kochanek i całą rzeszę przygodnych, lecz żadnych dzieci. Prorok rzadko o nim wspominał, a gdy już, to z wyraźnym przekąsem, twierdząc, że jego pozycja w Naczelnym Dowództwie wynika tylko z sukcesów militarnych w rejonie zamieszkiwanym przez rasy zbyt prymitywne, by się bronić i że z całej ich dziesiątki jest zdecydowanie najgłupszy.
– Znakomite wieści. Już nie mogłem się doczekać, by z kimś się podzielić radością. Podczas spotkania z resztą nie wypadało aż tak okazywać entuzjazm – parsknął Birgog i roześmiał się głośno. – Jak ten kretyn spróbuje Zogux spróbuje uruchomić te swoje eksperymenty z działami jonowymi, wysadzi w powietrze swoją własną dupę. Nevreegg i Throk już trzęsą gaciami, bo sądzą, że to może spowodować katastrofę ekologiczną i że imperator będzie wściekły. Co za bzdury. Nevreegg chyba naprawdę powinna już przejść na emeryturę, bo strasznie zmiękła, a Throk jest mocny tylko w gębie. Potrafił wprowadzić u siebie pełen pakiet przepisów, żeby sobie podręczyć obcych i cioty, ale pewnie jakby miał wykonać samodzielnie egzekucję na którymkolwiek z nich, zesrałby się ze strachu i obrzydzenia. Przebiegła, tchórzliwa pizda. Nie wiem, jak może budzić taki posłuch i szacunek w swoim sektorze.
– Sendak nie miał ochoty na plotki, że dzwonisz z tym do mnie, w dodatku pijany? – spytał Prorok z ironią, której jednak Birgog nie załapał.
– Ladnok i Trugg odrzuciły połączenie, a Sendak od jakiegoś czasu woli plotki z tym oślizgłym przydupasem Haxusem, więc do niego nawet nie próbowałem dzwonić. Odkąd przygruchał go sobie w charakterze prawej ręki, woli wszystko omawiać z nim, mimo że to jeszcze w sumie gówniarz, bo ile ma? Z osiemdziesiąt lat? Chociaż to i tak lepsze niż Throk, który zatrudnia chyba dziesiątkę osobistych doradców dbających o jego PR, treść przemówień i wywiadów i pewnie jeszcze makijaż i podcieranie mu dupy w kiblu. Niech jeszcze zatrudni sobie zastęp ochroniarzy, bo jak jeszcze trochę pociągnie ze swoją polityką, to za pół wieku mieszkańcy 1-Chi będą żarli piach i trociny. Jego Sektor opuściło całe mnóstwo hybryd i obcych, a to najlepsza tania siła robocza. Galra nadal pieją z zachwytu, że im oczyścił sąsiedztwo, więc najwyraźniej wyprał im mózgi wystarczająco skutecznie.
– Interesujące – powiedział kpiąco Prorok. – Jeszcze nie tak dawno temu twierdziłeś, że nienawidzisz wszystkich plugawych hybryd, a Galran uprawiających seks z obcymi powinno się kastrować.
– Poglądy to jedno, polityka i ekonomia to drugie. Co byśmy zdobywali, gdyby nie było obcych na ich śmiesznych, prymitywnych planetach? Za przejmowanie kupy głazów, choćby i z masą przydatnych surowców, imperator nie rozdaje awansów i honorów – roześmiał się Birgog. – A poza tym wolę mieć na swoim terenie masę zboczeńców i mieszańców niż mierzyć się z kryzysem demograficznym i ekonomicznym. Gdy masz pod sobą Sektor, w którym mieszka nieproporcjonalnie dużo konserwatywnych przygłupów, bardzo łatwo jest wymordować lub zniewolić obcych a potem wygnać hybrydy i ograniczyć ich przyrost odpowiednimi przepisami. Ale zmusić zamieszkujących go Galran, by mnożyli się w odpowiednim tempie, zaludniali podbite planety i podejmowali się tam najgorszych prac, jakich Sentry wykonać nie są w stanie, to już zupełnie inna kwestia. Moi gubernatorzy mają jedno zadanie: mieć jak najwyższe wskaźniki ekonomiczne. Jak to osiągną, to ich sprawa. A gdy zakładam nowe kolonie, to mogą z obcymi robić co tylko chcą: zaprzyjaźniać się z nimi, pukać ich na potęgę, zmienić w niewolników albo wybić co do sztuki, bo nie zabraniam niczego. Odkąd objąłem stanowisko komandora, nikt nie zdecydował się na to ostatnie. Mogą też dowolnie dysponować przydzielaniem hybrydom i obcym obywatelstwa Galra i jeśli to im się opłaca, mogą dopuszczać u siebie wszelkie seksualne obrzydliwości a nawet pozwalać to rejestrować jako formalne związki. Wiesz, Prorok? Sendak to chyba posuwa tego Haxusa, bo jakże inaczej mógłby woleć rozmowy z nim niż z kimś na poziomie…?
– Jak masz dowody, to przekaż je reszcie, a Sendak zniknie z Naczelnego Dowództwa w ciągu tygodnia. Jak nie, to stul pysk i nie rozsiewaj idiotycznych plotek – powiedział Prorok z rozdrażnieniem, a Thace natychmiast zauważył, że na jego twarzy pojawiło się napięcie.
– Już wiem, dlaczego tak rzadko do ciebie dzwonię. Jesteś cholernie nudny i nie masz za grosz poczucia humoru. To pewnie brak atrakcji w Sektorze Centralnym tak na ciebie wpływa. Dopóki imperator jeszcze tam przebywał, byłeś trochę bardziej żywotny. Czasem zastanawiam się, czy on kiedykolwiek znajdzie te durne lwy i czy całe te jego poszukiwania w ogóle mają sens. Tak, Voltron to legendarna, potężna broń, ale po co nam ona? Imperium doskonale sobie radzi. A Czerwonego Lwa, którego Sendak znalazł, i tak nikt nie potrafi uruchomić od kilkunastu lat i kurzy mu się w zabezpieczonych jak istna forteca dokach na jego statku flagowym. Ciekawe jak często chodzi tam i na coraz bardziej żałosne sposoby próbuje się do niego dobrać. A może w ogóle nie próbuje i wozi go tylko jako trofeum. Dla mnie to żadne trofeum. Pewnie po dziesięciu tysiącach lat po prostu już nie działa, podobnie zresztą jak cały Voltron, o ile pozostałe jego części jeszcze w ogóle istnieją, w co również wątpię.
– Jesteś pijany. Idź spać i nie wygaduj głupot, które co niektórzy mogliby uznać za rozpowszechnianie zdradzieckich teorii – mruknął Prorok, kręcąc z politowaniem głową.
– Dobrze wiesz, że wszyscy tak uważają. Już nawet Sendak przestał przechwalać się tym durnym metalowym zwierzakiem, gdy zrozumiał, że oprócz zapewnienia mu uznania w oczach imperatora, jest kompletnie bezwartościowy. Voltron nigdy nie zostanie znaleziony i skompletowany, a nawet jeśli, to i tak go nie uruchomimy. Teoretycznie nasi wrogowie by mogli, ale jeśli czekali z tym przez dziesięć tysięcy lat, to nie wydaje mi się, że kiedykolwiek się to stanie – na jego słowa Prorok pokręcił głową i chociaż Birgog wyraźnie próbował ciągnąć tę rozmowę, po paru minutach w końcu udało mu się go pozbyć; odrzucił komunikator na stolik i skinął na Thace’a, by do niego wrócił.
– Co za dureń… – mruknął, chwytając za widelec. – Jego gadki o Voltronie… czy on w ogóle ma świadomość, co by się stało, jeśli imperator lub wiedźma poznali jego poglądy? No i poza wszystkim innym… Sendak i Haxus…! Sendak zawsze wybierał sobie na prawą rękę kogoś młodego, dokładnie takiego, jak Haxus. Trzymał go kilkadziesiąt lat, a potem, o ile ten dożył odpowiedniego wieku i się sprawdził, w nagrodę za służbę odsyłał go na gubernatora jakiejś intratnej kolonii. Nie wiem, ilu dzieciaków zakatował podczas swoich ‘prób’, jak to nazywał, gdy szukał kogoś nowego i wolę o tym nie myśleć. Wszyscy jednak wiedzą, że sprawy związane z seksem w ogóle go nie interesują od czasu eksperymentalnej terapii kwintesencją, która zapewniła mu niemal nieśmiertelność kilkanaście wieków temu, zaś jedyna wiarygodna plotka na jego temat w tej kwestii, to że głównym skutkiem ubocznym była w jego przypadku całkowita impotencja. Miał szczęście o tyle, że coś podobnego przeżywa promil Galran, a jeszcze mniej zachowuje zdrowe zmysły.
– Ale… impotencja? Całkowita? Tego niemal mu współczuję – zażartował Thace, gładząc Proroka po kolanie; oczywiście, słyszał te pogłoski, jako że Sendak był komandorem dłużej niż ktokolwiek inny i Ostrza siłą rzeczy przez cały ten czas obserwowali go i zbierali na jego temat informacje. Gdy bezwiednie wbił szpony w udo Proroka, ten uśmiechnął się i rzucił mu wiele mówiące spojrzenie. – Oprócz wymyślania niestworzonych plotek… to prawda co powiedział o statkach Zoguxa? – spytał niby mimochodem.
– Tak. Jak zacząłem mówić, gdy przyszedłeś… dziś dowiedzieliśmy się, że wprowadził jakieś przeróbki. Throk przekupił jakiegoś podporucznika, aby donosił, co robi Zogux, ale to nie inżynier i zna sprawę tylko powierzchownie, a do Zoguxa nie ma nawet dostępu, bo ten obawia się zamachu i nie dopuszcza do siebie nikogo poza najbardziej zaufanymi osobami. Ten podporucznik, gdy wyczuł z rozmowy z nami, że może przebywać na tykającej bombie, stracił ochotę by z nami współpracować i urwał się z nim kontakt. Oto jakich podwładnych ma Zogux: kretyni, przekupni tchórze i dezerterzy.
– Sądzisz, że to może zmienić jego sytuację…?
– Dotychczas uważałem, że to, że odniesie porażkę jest pewne. Teraz pojawiła się pewna możliwość, że coś osiągnie, o ile oczywiście cokolwiek co nawyprawiał w ogóle zadziała – powiedział nerwowo. – W tej sprawie jesteśmy podzieleni. Birgog, Ranveig, Trugg i Ladnok są pewni, że Zogux przypieczętował swoją porażkę, podczas gdy Throk, Nevreegg i Janka zaczęli panikować. Gnov i Sendak są na tyle inteligentni, by nie wyrażać głośno swoich opinii. Udawali jednak, że raczej przychylają się do opcji, że eksperymenty Zoguxa z działami jonowymi są skazane na porażkę i że atak okaże się dla niego zupełną katastrofą. Ponieważ cieszą się największym zaufaniem imperatora… czuję, że mogli za naszymi plecami się z nim skontaktować, chociaż zarzekali się, że tego nie zrobią.
– Co jeśli ta jego technologia… cokolwiek to jest…
– Przekalibrowywanie dział jonowych to żadna nowa technologia, a on nie zrobił nic więcej. Ich moc stopniowo się zwiększa w miarę rozwoju tej technologii, ale istnieją granice, czego może dokonać broń tego rodzaju, a granicą tą są prawa chemii i fizyki. Miałeś dziewięćdziesiąt procent z testu dotyczącego broni ofensywnej na poziomie średnim, więc przecież to wiesz. I wiesz, co się dzieje, gdy ktoś próbuje bez udziału naukowców stopniowo zwiększających tę moc w kolejnych generacjach statków, zwiększyć ją w znacznym stopniu na tych już wyprodukowanych.
– Zogux nie może być aż tak głupi, by zmienić swój statek w bombę… – odparł Thace, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. – Co by tym osiągnął? Krążownik wymaga obsługi żywego personelu, a nie samych Sentry.
– Dowiedzieliśmy się dziś, że dysponuje już przynajmniej dwustoma krążownikami – odparł Prorok, wciąż napiętym tonem. – Jego główna flota składała się z około osiemdziesięciu, z których, jak się okazało, większość stracił podczas pierwszego ataku. Z całego Sektora 2-Jota od swoich podkomandorów mógł ściągnąć w krótkim czasie nie więcej niż setkę i to pozbawiając przy tym istotnych rejonów, w tym granic, ochrony. Nie wiem jednak, skąd pozyskał resztę i jakim cudem udało mu się to udało w zaledwie kilka dni od odniesienia spektakularnej porażki. Możliwe, że to jakieś uszkodzone jednostki albo coś starszego typu. Może eksperymentował już od jakiegoś czasu, a my po prostu nic o tym nie wiedzieliśmy.
– Obawiasz się… że Zogux wyśle część z nich aby faktycznie zmieniły się w gigantyczną bombę jonową i może jednak utorowały mu drogę przez naturalne bariery… – powiedział Thace z lękiem, a palce zaczęły go mrowić, by już teraz chwycić komunikator i odezwać się do Kolivana.
– To niczego nie zmieni. Zrobiliśmy szczegółowe wyliczenia. W naturalnych barierach musiałyby być luki, których wiemy, że nie ma, aby to zadziałało. Jeśli wysłałby większość swojej floty, to nawet jakby się przedarł, nie miałby czym atakować, a załoga pozostałych statków, wiedząc, że posłał na pewną śmierć całe mnóstwo żołnierzy, przynajmniej w części odmówiłaby w tym udziału. Tym bardziej że od naszej wtyczki wiemy, że niektórzy, chociaż zostali skuszeni pieniędzmi, w miarę jak zbliża się moment ataku, zaczynają się wykruszać, bo dociera do nich, że Zogux to szaleniec. Z tych więźniów, których wyciągnął i zatrudnił, podobno ulotniła się już połowa i przypuszczam, że domyślasz się, w jakiej sytuacji znajdują się tamtejsi cywile i służby porządkowe, tym bardziej, że nastroje w całym Sektorze 2-Jota już od dawna były napięte. Część tych osób to mordercy i degeneraci, którzy teraz znaleźli się na wolności. Nie wiemy jednak, co konkretnie zrobi Zogux, bo jest kompletnie nieprzewidywalny.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, a potem Thace ponownie pisał gorączkowo do Kolivana, zamknięty w łazience, by ostrzec ich o zagrożeniu – które nagle stało się znacznie poważniejsze, jako że luki istniały, a po prostu tylko Zogux je wykrył. Mógł być szaleńcem, ale coś jednak zdołał osiągnąć i pozyskać informacje, które dla mieszkańców REX-AVI były największym sekretem i zapewniały im bezpieczeństwo tylko dopóki pozostawały tajemnicą. Thace kolejną noc z rzędu miał problemy ze snem, ale tego wieczoru Prorok również nie mógł zasnąć i w końcu zażył jakieś środki farmaceutyczne. Przyciszonym głosem zaproponował Thace’owi, by kolejnego dnia wykonał w centrum medycznym szybkie testy i zorientował się, co może zażywać na sen, bo dostrzegł już, że w ostatnich dniach miał z tym problemy.
– Za chwilę czekają mnie testy pilotażu. Wolę nie eksperymentować ze środkami nasennymi, jeśli mam siadać za sterami – powiedział i przysunął się do Proroka a potem przywarł do jego boku. Mężczyzna westchnął i niedługo później usnął, wtulony w jego ciało. Thace nie zmrużył oka jeszcze przez dwie godziny.
***
Następnego dnia rano w systemach pojawiły się oficjalne wyniki testów teoretycznych wraz ze wstępnymi, zaledwie parozdaniowymi analizami wygenerowanymi przez sztuczną inteligencję; Thace wiedział już wszystko, jednak udawał przed resztą żołnierzy, że jest zaskoczony, widzi je pierwszy raz i zbierał gratulacje, podczas gdy jego myśli krążyły wokół zupełnie innych tematów. Jako pierwszy wpadł do niego Vhinku i na szczęście był sam – bo tylko spojrzał na Thace’a, obrócił oczami i pokręcił głową.
– Nie jesteś zaskoczony ani nawet się nie cieszysz. Prorok już wcześniej przekazał ci wyniki, prawda? – spytał i nie wydawał się nawet zaskoczony, gdy Thace niechętnie skinął głową. – Skoro wiedziałeś, że poszło ci tak świetnie, to skąd ten nastrój przez ostatnie dni?
– Denerwuję się praktyką i moje żałosne poczynania na symulatorach w tym czasie nie poprawiły tego stanu – odparł, unikając jego wzroku, aby ten nie wyczuł, że chodziło o coś całkiem innego. – Chciałbym się cieszyć, ale… jakoś nie jestem w stanie. Tym bardziej że nie ze wszystkiego zasługuję na gratulacje.
– Nie ma w systemie twojego wyniku ze strategii. Poszło ci aż tak źle, że nawet nie podchodzisz do poprawki?
– Miałem trzydzieści pięć procent. I wiem, że nie byłbym w stanie tego zdać w najbliższym czasie. Komandor nie naciskał, bym to robił.
– Bardzo się wściekł? – spytał, a ponieważ Thace nieco za długo zastanawiał się nad odpowiedzią, mężczyzna zmarszczył brwi i przysunął się do niego. – Thace, czy coś się wydarzyło…? Jesteś przybity od tamtej imprezy na statku, a ponieważ był to ostatni dzień testów, Prorok musiał mieć już dostęp do wstępnych wyników. Czy był na tyle podły, że…
– Co…? Nie…! – zaprotestował natychmiast, aby Vhinku nie wrócił do tematu, o którym w ostatnich miesiącach wydawał się już zapomnieć, a przynajmniej: niemal o tym nie wspominał. – Wykazał się zrozumieniem. Wiedział, że się przygotowywałem na ile tylko mogłem. Zrozumiał, że nie jestem w tym dobry. W sumie… nawet mnie trochę pocieszał. Nie miał żadnych pretensji.
– Thace…
– Po prostu mam wyrzuty sumienia, że go zawiodłem – przyznał i słowa te były najbliższe prawdzie; przez ostatnie dni czuł wobec Proroka poczucie winy niemal cały czas, mimo że nie chodziło o tę sprawę. – I wiem, że zawiodę jeszcze nie raz… uważa mnie za geniusza i ideał. A ja do pewnych rzeczy się nie nadaję. Pokłada we mnie zbyt wiele nadziei i zaufania. Nie jest mi z tym dobrze. Chce mnie promować, a ja mam poczucie, że na stacji są dziesiątki oficerów o lepszych kwalifikacjach.
– Nie promuje cię dlatego, że jesteś absolutnie najlepszy. W twoim wieku ciężko, byś był. Robi to, bo ufa ci bardziej niż komukolwiek innemu, a zaufanie to najważniejsza kwestia, jeśli chce, abyś został jego prawą ręką. Ważniejsza nawet niż kwalifikacje i doświadczenie – oznajmił i lekko zacisnął dłoń na jego ramieniu. – Thace… jeśli chciałbyś porozmawiać, pamiętasz, że możesz na mnie liczyć, prawda…?
– Pamiętam cały czas. Dziękuję – powiedział i uśmiechnął się w wymuszony sposób, co wydawał się jeszcze bardziej zaniepokoić Vhinku; nie zdołał jednak zareagować, bo kolejna osoba zaczęła się dobijać na jego komunikator, wymamrotał więc, że musi to odebrać.
– Zobaczymy się później – westchnął Vhinku i zostawił go samego.
Podkomandor Reg zjawił się w jego gabinecie osobiście, podobnie jak kilku poruczników; fakt, że wszyscy biegali po bazie z ekscytacją lub w załamaniu wymieniając się informacjami, świadczył prawdopodobnie, że był jedyną osobą, która tego dnia przynajmniej próbowała pracować. Skontaktowało się z nim kilkunastu dowódców z jednostek terenowych, domagając się informacji o nastrojach w centrali, a także porucznik Melko – pogratulować mu wyników, które były dostępne w oficjalnym systemie oraz zapytać, jak idą mu przygotowania do praktyki. W pewnym momencie wpadł do niego również Jadil i na samym starcie postawił mu na biurku butelkę z jakimś trunkiem.
– Nie sądziłem, że macie tu tradycję, by gratulować komuś wyników alkoholem… – wymamrotał Thace, trochę zaskoczony, na co mężczyzna parsknął śmiechem.
– To nie gratulacje, tylko podziękowanie. Dopiero dziś ktoś mi napomknął, że po imprezie osobiście holowałeś mnie do moich kwater, a przy łóżku miałem miskę na wymioty, wodę i suplementy. Byłem w tak żałosnym stanie, że nie przyszło mi do głowy, że Sentry raczej by tego nie zostawiły. W kwaterach Zak będzie małe przyjęcie, tym razem kameralne grono, wpadniesz poświętować? Vhinku odmówił, bo jutro w południe ma pierwsze testy pilotażu. Nie wiem, co się z nim dzieje, ja również mam i to żaden problem.
– Ja mam pierwsze sprawnościowe o siódmej rano, a wieczorem…
– Siódmej rano?! I nie zawnioskowałeś o zmianę godziny? Wiedząc, że to będzie pierwszy dzień po ogłoszeniu wyników z teorii?
– Nie widziałem takiej potrzeby. Ale bawcie się dobrze – powiedział, siląc się na to, by jego ton brzmiał uprzejmie. Podobnych rozmów miał tego dnia jeszcze kilka i przypuszczał, że jego odmowa z każdą kolejną brzmi bardziej nieprzyjemnie i oschle.
Oprócz odbierania kolejnych połączeń i przyjmowania gratulacji, Thace przez cały dzień co chwilę sprawdzał komunikator, a także oficjalne newsy; nigdzie nie było jeszcze wieści, że Zogux zaatakował, a tylko kolejne, niewielkie wzmianki o mobilizacji w Sektorze 2-Jota po ostatnim nieudanym ataku. Im dłużej trwało oczekiwanie, tym denerwował się bardziej, teraz, gdy dowiedział się już, że poważne ryzyko jednak istniało. Nie potrafił tego ukryć, gdy wyszedł z Vhinku i kilkoma innymi oficerami na obiad; wszyscy śmiali się i żartowali, w większości przypadków cieszyli swoimi wynikami i dyskutowali o terminach testów praktycznych, których jednak nieszczególnie się obawiali. Gdy Vhinku czy Vog pytali Thace’a o to, dlaczego jest aż tak cichy i spięty w towarzystwie, nawet bardziej niż zazwyczaj, wymawiał się stresem przed pierwszym z testów pilotażu i chociaż brzmiało to wiarygodnie biorąc pod uwagę jak kiepsko latał, miał poczucie, że jego przyjaciel dostrzega, że chodziło o coś więcej i że zapyta go o to przy pierwszej sposobności. Nie naciskał jednak, kiedy Thace powiedział, że chciałby ten wieczór zrobić sobie wolne, odpocząć i wcześniej położyć się spać.
Był w drodze na krążownik Proroka, kiedy dostał od Kolivana informację o przegrupowaniu się floty Zoguxa oraz polecenie, by zachował szczególną czujność, jeśli komandor będzie z nim rozmawiał na ten temat. Nie zastał Proroka w ich kwaterach – było jeszcze stosunkowo wcześnie, bo wyleciał z Bazy od razu po skończeniu zmiany – i gdy sprawdził logi, zorientował się, że przebywa on w auli X-10. Przygotował im obu ruuso i zgarnął ze spiżarni trochę przekąsek, spodziewając się, Prorok mógł nie mieć czasu czegokolwiek zjeść, a do standardowej pory, gdy jadali razem kolację, były jeszcze dwie godziny. Kiedy zjawił się na miejscu, mężczyzna dyskutował właśnie ze spanikowanym Janką, którego twarz znajdowała się na największym ekranie
– …że powinniśmy byli ubić tego durnia wcześniej, a teraz nie jesteśmy już w stanie nikogo przekupić, żeby roztrzaskał mu ten pusty łeb – wyrzucał z siebie Janka, wymachując rękami. – Czekaj, ktoś do ciebie przyszedł…?
– Sentry przyniosło mi ruuso i podwieczorek – odparł, odbierając filiżankę podsuniętą mu przez Thace’a, który pilnował, by nie wejść w obraz kamery.
– Ja od rana nie jestem w stanie niczego przełknąć. Nie rozumiem, jak możesz być tak spokojny, Prorok. Co jeśli uda mu się coś osiągnąć…?
– Nie jestem spokojny i jeśli wierzyłbym w bogów, to w tym momencie modliłbym się, żeby ten kretyn roztrzaskał się na pierwszej asteroidzie na jaką trafi i aby wszyscy jego oficerowie po jego śmierci odzyskali rozum i zawrócili. Powinniśmy byli wysłać Throka i Nevreegg by się z nim rozprawili, bo oni jeszcze by mieli na to czas, gdybyśmy zarządzili to tydzień temu. Wtedy mogliby po prostu rozwalić mu łeb albo go aresztować, bo zignorował zalecenie z Naczelnego Dowództwa i chociaż nie mieliśmy wystarczająco silnych przesłanek prawnych, to gdybyśmy działali razem, bylibyśmy w stanie je spreparować. Niepotrzebnie zwlekaliśmy, licząc, że problem sam się rozwiąże i nie chcąc niepotrzebnie się narażać na konfrontację i wojnę z nim. To, że w końcu tam ruszyli ze sporą flotą, niczego już nie zmienia, bo i tak nie zdążą do niego dotrzeć, a on pewnie przyspieszy realizację planów, wiedząc, że się do niego zbliżają i w jakim celu. Fatalny błąd z naszej strony i wszyscy jesteśmy tak samo winni, bo nie sądziliśmy, że Zoguxowi uda się zgromadzić znaczące posiłki ani że podjął eksperymentalne modernizacje swojej broni. Chyba nawet nie sądziliśmy, że faktycznie zaatakuje, skoro otrzymał jednoznaczne zalecenie, że nie powinien tego nie robić. Sądząc z raportów o jego ruchach, zaatakuje w ciągu dwóch dni, więc raczej nie jest jeszcze gotowy, a im szybciej będzie działał, tym większe popełni błędy i to jedyna rzecz, która mnie uspokaja.
– Imperator pozabija nas wszystkich, jeśli uda mu się wysłać w głąb REX-AVI choćby jeden krążownik. A potem awansuje na nasze miejsce jakąś bandę półgłówków i każe im wysłać tam całe siły Imperium, bo skoro jednak da się tam dostać, to widać nie staraliśmy się wystarczająco. Nevreegg za swój błąd zamiast tylko stracić głowę, będzie torturowana tygodniami. Ja zaraz oszaleję. Przez ostatnie dwa dni nie spałem dłużej niż półtorej godziny…!
– Przestań panikować, kretynie – warknął Prorok ze złością. – Gdy Nevreegg zwróciła się do nas o pomoc i radę, decydujący głos w każdej naszej decyzji mieli Sendak, Throk i Gnov, a to ulubieńcy imperatora. Może zostaniemy ukarani i może faktycznie zostaniemy zmuszeni, by wysłać tam część flot, ale jeśli w istocie tak będzie, to dotyczyć to będzie najbliższych Sektorów, a nie całego Imperium. Tym bardziej że w środkowych Sektorach takich jak nasze, floty są znacznie mniej liczne, bo nie zajmujemy się kolonizacją ani ochroną granic.
– Wyobrażasz sobie kwoty odszkodowań dla rodzin wszystkich żołnierzy, jacy tam będą ginąć? – kontynuował Janka, zupełnie ignorując jego słowa. – A oficerów?! Nawet jeśli ktoś się tam dostanie, jak ruszymy na nich ogromną masą, to straty będą gigantyczne. To zrujnuje nam gospodarkę! Skany wskazują, że to bezwartościowy obszar, bo gdyby chociaż była tam kwintesencja w znaczących ilościach, to jeszcze w jakimś stopniu by się opłacało, ale wyobrażasz sobie jej wydobywanie? Albo korzystanie z surowców? I przedzieranie się z transportami przez naturalne bariery, które nawet jak zostaną częściowo naruszone, na tyle, by przeprowadzić atak, to i tak te wszystkie roje meteorów i radiacja nie znikną i odbudują…
– Janka, naprawdę nie jestem w stanie cię słuchać.
– To racjonalne obawy! Specjalizuję się w koordynacji transportów nie tylko na terenie swojego Sektora, ale też całego Imperium, znam się na tym jak nikt inny! A teraz przez głupotę Zoguxa i naszą opieszałość by się z nim rozprawić a wcześniej ślepą wiarę, że nie sprzeciwi się naszym rozkazom, za granicami 2-Jota i 2-Kappa powstać może gigantyczne do niczego nieprzydatne cmentarzysko, a nam to zrujnuje…
– Dość. Ktoś z Naczelnego Dowództwa próbuje się ze mną połączyć. Muszę kończyć – oznajmił i przerwał połączenie, a następnie odebrał kolejne, tym razem od Sendaka, przy którego boku stał porucznik Haxus; po chwili na sąsiednich ekranach pojawili się wszyscy pozostali komandorzy z Naczelnego Dowództwa, a Thace automatycznie cofnął się pod samą ścianę, mimo że kamery nie poruszyły się i wciąż obejmowały wyłącznie Proroka. Kiedy przyjrzał się kolejnym twarzom, zauważył, że pojawiło się tylko siedem osób i nie ma wśród nich Throka i Nevreegg.
– Zogux zaatakuje jutro – oznajmił Sendak bez wstępów. – Inżynier który szpiegował dla mnie w tamtym rejonie wreszcie zdołał włamać się do jego serwerów i podsłuchuje jego rozmowy. Jak cała ta akcja się skończy, ściągnę tego durnia na swój statek, a Haxus tydzień temu, bo wówczas oszczędzilibyśmy sobie wielu nieprzyjemności.
– Jakie ma szanse? – spytał Prorok, którego ton był zupełnie inny niż gdy rozmawiał z Janką i Birgogiem. Usiadł nieco sztywniej i wpatrywał się w ekran w skupieniu.
– Nadal tak samo żałosne. Planuje wysłać przynajmniej setkę przerobionych krążowników, uruchomić zmodyfikowane działa jonowe i rozpieprzyć te bariery. Tylko jego podkomandorzy i może co bardziej lotni technicy wiedzą, że to samobójcza misja. Pozostałe dwieście krążowników, jakimi dysponuje oraz niemal wszystkie myśliwce, zamierza wysłać za nimi. Tak, ma już niemal trzysta statków i nie, nie wiemy jeszcze, skąd wziął aż tyle, ale z informacji, jakie mam, to wszystko, co zdołał ściągnąć i więcej już mu się nie uda. Z jego statku flagowego uciekło dziś pięćdziesięciu inżynierów, a drugie tyle skazał na śmierć za próbę dezercji. Nie wiemy, ile uciekło z pozostałych krążowników, ale obstawa żywego personelu jest prawdopodobnie minimalna. Większość załogi jest na granicy buntu. Poodbierał im dostępy do doków i nie mogą się wydostać, a za sterami krążowników postawił największych świrów, jakich znalazł. Stracił trzy z nich, prawdopodobnie ze względu na sabotaż i awarię tak potężną, że musiały lądować na jakimś mikroskopijnym księżycu. Haxus wysłał do jego oficerów zaszyfrowaną informację, co im grozi, ale znaczna część w to nie uwierzyła, bo Zogux odciął komunikację ze światem zewnętrznym całej tej floty i uznali zaszyfrowaną wiadomość za fałszywą. To w większości zaślepieni kretyni. Ci, którzy mieli chociaż jedną sprawną szarą komórkę, już uciekli albo próbowali to zrobić.
– A co jeśli jednak mu się uda? – spytała Gnov. – Jeśli cokolwiek zdziała? Bo wszyscy wiemy, że szansa na podbicie rejonu REX-AVI kilkunastoma na prędko połączonymi i zupełnie nieskoordynowanymi w warunkach bojowych flotami, z których jedna trzecia ma się zmienić w bombę, to nierealne mrzonki. Zogux może co najwyżej przebić się przez pierwszą barierę i zniszczyć kilka farm i kopalni, które się za nią znajdują, jeśli wierzyć naszym sondom średniego zasięgu, ale dowództwo rebelii z całą pewnością przebywa głębiej o ile W OGÓLE tam przebywają. Drugiej bariery znacznie przetrzebioną flotą w żaden sposób nie sforsuje, bo ta przepuszcza tylko małe statki, a nasze myśliwce nie będą tam mieć sprawnej nawigacji. Rebelianci wytłuką ich wszystkich jak kaczki niemal nie ponosząc strat, bo natura zrobi wszystko za nich.
– Jeśli osiągnie cokolwiek, a powyższa opcja jest najbardziej dla niego optymistyczną, imperator ukarze nas za błędny osąd sytuacji oraz za to, że dopuściliśmy do takiej katastrofy, a potem zdecyduje o dalszych krokach.
– Imperator nas ukarze…? – powiedział ze strachem Janka.
– Tak, a ja oczekuję, że cała nasza ósemka przyjmie tę karę z honorem i godnością – oznajmił sucho Sendak. – Throk prawdopodobnie może się spodziewać czegoś gorszego niż godzinna sesja z druidami, ale nie śmierci. Nevreegg prawdopodobnie czeka egzekucja, bo przez jej zupełny brak posłuchu imperium może stracić w tym ataku nawet sto tysięcy żołnierzy, bo mniej więcej tyle szacujemy, że trafiło do Zoguxa. Ci, którzy zdezerterowali, mogą być również uznani za straconych, bo raczej nie odważą się ujawnić i wrócić do służby. Skończcie panikować, bo to żałosne. Jeśli popełniliśmy błąd i niesłusznie uznaliśmy, że REX-AVI jest nie do zdobycia, poniesiemy konsekwencje, podobnie jeśli okaże się, że na skutek naszej opieszałości Zogux straci aż tyle jednostek. Jeśli któreś z was spróbuje ostrzec tamtych dwoje, zapłaci za to głową. Rozmawiałem już z imperatorem. Nie zależy mu na tamtym rejonie. Niektórzy sądzą, że to baza rebelii i że stanowią zagrożenie, ale to po prostu dożywotnie więzienie dla wszelkiej maści przestępców, wywrotowców i degeneratów, bo ktokolwiek się tam udaje, raczej już go nie opuszcza i przestaje być dla nas problemem. Będę namawiał imperatora do patrolowania granic tego rejonu i wybudowania w okolicach paru systemów ofensywnych, tak, by nikt więcej nie mógł wlecieć do REX-AVI ani się z niego wydostać, bez względu na rozwój sytuacji. Wyślemy tam badaczy i inżynierów, aby dokładnie wszystko sprawdzili. Gdy rozwój technologii pozwoli nam kiedyś na atak, to z całego rejonu nie zostanie kamień na kamieniu. Informacje o rozpoczęciu ataku prze Zoguxa oraz przebiegu akcji Haxus będzie wam przekazywać na komunikatory.
Tego wieczoru Thace ponownie pisał z Kolivanem, zaś Prorok chwycił butelkę alkoholu i powiedział, że idzie się zrelaksować w kąpieli i potrzebuje samotności. Thace czuł, że powinien być z nim w tym momencie i spróbować go jakoś wesprzeć, ale wiedział, że misja była ważniejsza, więc nie próbował go zatrzymywać. Spędził pisząc z Kolivanem przeszło godzinę, przekazując mu wszystkie pozyskane informacje, siedząc w swoim gabinecie w kwaterach Proroka i nasłuchując przez cały ten czas, czy mężczyzna nie wraca czasem do salonu.
Pewnie miałby większe wyrzuty sumienia, gdyby nie fakt, że im więcej danych przekazał Kolivanowi, tym szansa, że Zogux poniesie sromotną porażkę, była większa. Mimo to… gdy zobaczył Proroka w drzwiach salonu, otulonego szlafrokiem, trochę pijanego i wyraźnie zestresowanego, coś ścisnęło go w środku. Mężczyzna bał się tego, co może go czekać… potrzebował pewnie bliskości i pocieszenia i chociaż powiedział, że chce być sam, raczej jednak tego nie chciał.
– Denerwuję się, Thace. Rano musiałem wziąć coś na uspokojenie, żeby w ogóle przetrwać dzień, ale wygląda na to, że już nie działa – powiedział cicho. Chwilę później Thace przytulał go mocno i uspokajająco gładził po włosach, wyszeptując raz po raz, że wszystko będzie dobrze. – Weź jutro wolne. Chciałbym, byś był tu ze mną. Mogę przesunąć ci nawet dwa testy, jakie masz.
– Będzie to wyglądało podejrzanie… – wydusił, chociaż już teraz czuł, że zdawanie obsługi krążownika po południu w tym stanie mogło nie być dobrym pomysłem; wiedział jednak, że udanie się do Bazy Głównej to może być jedyna szansa, aby został sam i mógł przekazywać Kolivanowi informacje, jeśli jakieś nadejdą. – Polecę do Bazy tylko żeby odbyć testy i wrócę tutaj. W porządku…? Jak ktoś zapyta, powiem, że pomagam ci z analizami wyników testów teoretycznych, bo masz podejrzenia, że AI generujące rozszerzone opisy działa nieprawidłowo. Analityka to również moja specjalizacji i nikt nie mrugnie nawet okiem, tym bardziej że błędy występują tam zawsze. Rano mam pierwsze testy sprawnościowe, przed obiadem obsługę krążownika. Jedne i drugie trwają zaledwie czterdzieści minut. W porządku…?
– Tak. Dziękuję. Thace… nie masz pojęcia jak się cieszę, że tu jesteś – szepnął, obejmując dłońmi jego twarz. Pocałował go mocno i namiętnie. Taki sam był seks, gdy poszli do łóżka, a przed rzuceniem się na Thace’a z zębami i szponami powstrzymało go chyba tylko to, że wciąż pamiętał o jego egzaminie z samego rana.
***
O tym, że rozpoczął się atak, Thace dowiedział się następnego dnia kilka minut przed pierwszymi testami sprawnościowymi – Prorok napisał do niego i poprosił, by przyleciał na krążownik jak szybko będzie mógł oraz żeby uprzedził go parę chwil wcześniej; cały czas był w kontakcie z innymi komandorami i musiał uważać na to, co pokazuje kamera. Testy sprawnościowe – sprawdzające w tej sesji przede wszystkim szybkość i refleks – Thace zaliczył bez problemów, bo strach dał mu zastrzyk adrenaliny i jego wyniki były znakomite, ale nawet nie poczekał, by zebrać gratulacje i zbył parę osób, informując, że został w trybie pilnym wezwany na krążownik komandora.
Kolivan napisał do niego tylko raz, a Thace odczytał wiadomość z pewnym opóźnieniem, gdy był już w promie powrotnym do Proroka; dowódca Ostrzy potwierdził, że są na odpowiednich pozycjach i wszystko jest pod kontrolą a informacje o planach Zoguxa pomogły im zmodyfikować strategię obrony. Atak rozpoczął zgodnie z tym, co im przekazał i co zdołali ustalić pozostali szpiedzy, że byli na to przygotowani i da mu znać, gdy będzie już po wszystkim. Dowódca Ostrzy napisał również, że nie spodziewał się żadnej innej opcji jak kompletnie rozgromienie floty Zoguxa, jednak może to zająć parę godzin – bo mają ograniczone zasoby statków, nie zamierzają angażować się w czynną walkę i muszą grać na zwłokę i poczekać, aż systemy na statkach wroga, które zdołają przedrzeć się przez bariery ochronne, całkowicie przestaną funkcjonować.
Dwadzieścia minut później był w auli X-10, gdzie zdenerwowany Prorok przekazał mu, że część floty Zoguxa prawdopodobnie dostała się za granicę rejonu REX-AVI, po tym jak faktycznie wysłał tam blisko setkę krążowników z załogą, która uruchomiła zmodyfikowane działa jonowe i tak jak przewidywali, doprowadziło to do potwornych eksplozji. Miał też więcej informacji – w końcu konkretnych danych, jakie dotarły do nich w ciągu ostatniej półtorej godziny, od momentu, gdy Thace wyleciał do Bazy Głównej zdawać test sprawnościowy.
Jak się okazało, z całej zgromadzonej floty liczącej około trzystu krążowników, do wnętrza REX-AVI przez częściowo uszkodzone bariery wleciało około stu dwudziestu, nie zaś dwieście, jakie Zogux planował tam wprowadzić. Blisko trzydzieści krążowników w ogóle nie poleciało za resztą, jako że ich oficerowie dowodzący nabrali podejrzeń zanim jeszcze Zogux wydał rozkaz wylotu; minionej nocy zdołali odzyskać pełną komunikację i gdy zaczęli wymieniać się między sobą szczątkami informacji, zorientowali się, że są wysyłani na potencjalnie samobójczą misję, której Naczelne Dowództwo było przeciwne. Gdy Zogux wyruszył w stronę granic REX-AVI, pozostali w tyle, udając, że wystąpiły u nich problemy techniczne, a potem skontaktowali się z komandor Nevreegg i przyznali, że odmówili wykonaniu rozkazu swojego komandora. Dodatkowo, że na skutek sabotażu części szeregowych techników, którzy zrozumieli, w co się pakują i postanowili ratować siebie i resztę załogi przed katastrofą, kilkanaście krążowników została uszkodzona na tyle skutecznie, by w momencie rozpoczęcia czynnego ataku nie miały zdolności bojowej i w efekcie ich dowódcy, chociaż nie zamierzali tego robić, zmuszeni zostali do wycofania się. Część statków zostało zablokowanych lub wycofanych przez oficerów w różnych momentach ataku, a w jednym, nietypowym przypadku, Sentry znajdujące się w panelu sterowania otworzyły ogień do dowódców sterujących krążownikiem – na razie nie wyjaśniono, co dokładnie tam zaszło.
W sumie nie wystartowało lub zawróciło blisko osiemdziesiąt krążowników, z łączną załogą oraz pilotami myśliwców znajdujących się w dokach szacowanymi na jakieś piętnaście tysięcy osób; dane liczebne nie były jeszcze potwierdzone, ale wstępne wyliczenia wskazywały, że w ataku brało czynny udział około pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy; większość z nich wleciała za bariery REX-AVI, jako że załogi krążowników mających stanowić bomby jonowe prawdopodobnie zawierały tylko minimalny skład osobowy.
W czasie pierwszych godzin, Nevreegg i Throk łączyli się z kolejnymi osobami, mającymi istotne informacje lub przesyłali im nagrania z wstępnych przesłuchań; na jednym z nich pojawiła się roztrzęsiona podporucznik mająca nie więcej niż pięćdziesiąt parę lat, która, krztusząc się, opowiadała, że za stery znaczniej części krążowników Zogux posadził najwyraźniej świeżo nafaszerowanych ogromnymi dawkami kwintesencji wariatów. Minuty przed uruchomieniem dział jonowych połączyła się w jakiejś drobnej sprawie ze swoim nowym oficerem dowodzącym, sprowadzonym tu specjalnie na tę misję; jego oczy wciąż jeszcze świeciły na fioletowo, jego skóra aż pulsowała, zdradzał wyraźne oznaki szaleństwa i nie miał pojęcia, co w ogóle robi… co w oczywisty sposób łamało absolutnie wszystkie przepisy dotyczące prowadzenia misji bojowych. Już wcześniej miała wątpliwości co do samego ataku, ale dopiero jego stan skłonił ją do natychmiastowego działania: grupie inżynierów kazała unieruchomić statek, a sama w towarzystwie pozostałych oficerów niższego stopnia włamała się do centrum zarządzania, by obezwładnić rzucającego się wściekle porucznika i przejąć kontrolę nad statkiem. Mężczyzna zmarł na skutek przedawkowania kwintesencji półtorej godziny później. Podobnych historii było jeszcze przynajmniej kilkanaście.
Od tamtego momentu wiarygodne informacje z samej bitwy przestały napływać, jako że bariery REX-AVI upośledzały komunikację statków Imperium; chociaż wiedzieli, co zaszło przed bitwą i dlaczego znaczna część floty zdołała się wycofać i zmniejszyć siły Zoguxa, nie było wiadomo, co się dzieje za granicami tego obszaru, jako że flota cały czas nie powracała i nie mieli z nią żadnego kontaktu. Na ekranie pojawiali się kolejni komandorzy z Naczelnego Dowództwa, którzy snuli domysły i zdradzali coraz większe podenerwowanie, a gdy nawet nikt nie dzwonił do Proroka, ten desperacko przeglądał nagrania przekazane przez Nevreegg od oficerów wycofanych statków – te jednak zupełnie nic im nie dawały.
Mijały kolejne godziny, w trakcie których Thace po prostu był przy Proroku i odsuwał się tylko gdy ktoś się z nim łączył. Próbował go uspokajać, ale gdy nie mógł zdradzić, że rebelianci doskonale wiedzieli, co mają robić i że Zogux nie ma żadnych szans, jego słowa brzmiały raczej mało przekonująco, a przedłużający się brak wieści sprawiał, że i on i Prorok coraz bardziej się denerwowali. Nauczony doświadczeniem po sytuacji w stacji dalekiego zasięgu, nie odważył się sprawdzać przy nim komunikatora i tylko raz wymknął się z jakąś słabą wymówką, której Prorok, cały w nerwach, nawet nie usłyszał. Kolivan nie odzywał się jednak, podobnie jak Antok i gdy wrócił do auli X-10, czuł coraz większe napięcie. Niebawem miał zacząć drugi tego dnia test, tym razem z pilotażu – teoretycznie najprostszy, bo przecież obsługa krążownika to nawet nie było pilotowanie, ale wcale nie był przekonany, czy da sobie radę w tym stanie. Wcześniej zdołał przekonać Proroka, że lepiej nie budzić podejrzeń odwołując lub przesuwając egzamin, lecz teraz sam zaczął zastanawiać się, czy może jednak nie powinien z nim tu zostać… Problem w tym, że potrzebował po prostu stąd wyjść i ochłonąć, bo to nerwowe oczekiwanie doprowadzało go do szaleństwa. Wiedział, że Prorok się bał i nie chciał być sam, ale Thace coraz gorzej znosił okłamywanie go, wiedząc, że kibicuje by Zogux zginął z całkiem innych powodów niż komandorzy z Naczelnego Dowództwa i przestawał ufać samemu sobie, że nie powie czegoś niewłaściwego.
Gdy do rozpoczęcia testu zostało zaledwie dwadzieścia minut i naprawdę powinien już ruszać do Bazy Głównej – albo mimo wszystko poprosić Proroka, by zmienił mu w systemie termin – ponownie połączył się z nim Janka, który ponownie panikował i nie był w stanie się uspokoić, więc uznał, że to może znak, by po prostu wyszedł, zaliczył te testy i wrócił tutaj jak najszybciej. Skinął w stronę Proroka, wskazując na zegar, a gdy ten gestem pokazał mu, że może wyjść, pospiesznie opuścił salę i gorączkowo sprawdził komunikator… jednak nadal nie miał żadnych wiadomości i ta cisza sprawiała, że w środku cały się trząsł, kiedy niedługo później stanął przed salą z symulatorami i oczekiwał na swoją kolej; szczęśliwie wokół nie było nikogo, kogo znał na tyle blisko, by próbował wciągać go w pogawędki. Sprawdził komunikator po raz ostatni dwie minuty przed wejściem do symulatora, kiedy miał chwilę na przygotowanie i za moment miał zostawić urządzenie w depozycie, aby czasem nie korzystał z czyjejś zewnętrznej pomocy… i wówczas w końcu zobaczył nowe wiadomości od Antoka.
A1: Walka się skończyła. Zogux nie żyje, stracił prawie cała flotę. Wybadaj Proroka i odezwij się, jakie są plany i czy cokolwiek wiedzą.
A1: Kolivan został ranny. Nie wiem jeszcze, w jakim jest stanie.
Szok sprawił, że nie zdołał mu odpisać, po chwili technik wyciągał już rękę po jego komunikator, a moment później Thace wkraczał do symulatora na kompletnie sztywnych nogach; już teraz wiedział, że nie pójdzie mu dobrze i żałował, że w ogóle przeczytał te wiadomości. Co chwilę przełykał ślinę, czując, jak zasycha mu w gardle, oczekując na wylosowany scenariusz. Ze wszystkich testów pilotażu, obsługi krążownika obawiał się najmniej – bo na poziomie średnim to nie było nawet ściśle pilotowanie, nie wymagało manewrów a tylko uruchamiania poszczególnych funkcji statku, barier, broni… czasem zamykania i otwierania doków czy posługiwania się monitoringiem i systemami nawigacji. To powinno być proste, tyle że był cały w nerwach, a słowa ‘nie wiem, w jakim jest stanie’ huczały mu w głowie tak, jakby Antok stał tuż przy nim i je wykrzykiwał.
Kiedy więc na ekranie pojawiło się scenariusz, który przejrzał tylko pobieżnie, jego pierwszym myślą było opuścić symulator i powiedzieć, że nie jest w stanie dziś zdawać. Wziął głęboki oddech i kolejny, by jakoś dojść do siebie i nie zrobić czegoś tak nieracjonalnego, bo był zbyt roztrzęsiony, by wymyślić jakąkolwiek sensowną wymówkę. Na swoje nieszczęście, wylosował misję bojową, w której miał przed sobą niewielką flotę ruchu oporu i miał zdecydować, w jaki sposób ich unieszkodliwi; tego rodzaju zadania podczas testów na krążowniku na tym poziomie zdarzały się dość rzadko i nawet ich nie ćwiczył, koncentrując się przede wszystkim na pilotowaniu statków, z którymi w ogóle sobie nie radził.
Wpatrywał się w ekrany wyświetlające hologramy i odczyty z kilkoma statkami rebeliantów, które w prawdziwym życiu nie miałyby szans w starciu z imperialnym krążownikiem, a zestrzelanie ich działem jonowym nie miało prawdopodobnie żadnego uzasadnienia – zużycie kwintesencji byłoby nieproporcjonalnie wysokie do tak prostego zadania. Myśliwce sterowane Sentry spokojnie by sobie z nim poradziły, a on, gdy myślał o Zoguxie, który kilka godzin temu z użyciem dział jonowych doprowadził do śmierci setek żołnierzy, w tym takich, którzy nie zdołali w porę uciec i nie byli niczemu winni… to, że Kolivan został tam ranny i nie wiadomo było, co się z nim działo… Uruchomił wszystkie mechanizmy obronne symulatora zgodnie z protokołem i zamiast włączyć działo jonowe, co prawdopodobnie dałoby mu zaliczenie na niezbędne minimum, wysłał piętnaście myśliwców, wskazując, że mają je pilotować Sentry. Wiedział, że za niewielkie zużycie zasobów dostanie bonusowe punkty, a z dział jonowych należało korzystać tylko gdy były naprawdę niezbędne. Sporo go kosztowało, by nie odwrócić głowy, bo chociaż była to tylko symulacja, naprawdę nie chciał patrzeć jak flota Imperium rozgramia statki obcych. Ku jego zdumieniu, myśliwce zaczęły zachowywać się dziwnie i tracił jednego za drugim, a wskaźniki krążownika, który miał dryfować powyżej atmosfery, zaczęły szaleć. Gorączkowo uruchomił diagnozy, które zupełnie nie miały sensu a potem sprawdził ponownie treść zadania. Zanim jednak doczytał do końca zdanie mówiące o warunkach atmosferycznych, w kabinie symulatora rozbłysło ostre światło, cała się zatrząsnęła, a potem wszystko zgasło, oprócz czerwonego napisu na ekranie.
>>Misja nie powiodła się. Opuść symulator.<<
Był bardziej zaskoczony niż zły, że zawalił coś tak prostego, a kiedy technik obsługujący symulatory ze zdumieniem zapytał go, co się stało, że nie zaliczył tak prostej misji, nie wiedział nawet, co odpowiedzieć. Dowiedział się od niego, że może podjąć drugą próbę natychmiast – bo jego żałosna porażka trwała zaledwie dziesięć minut i wciąż miał czas, by wylosować nowe zadanie, ale nie ufał sobie wystarczająco by teraz się tym zajmować. Nie przestawał myśleć o Kolivanie i wiedział, że lepiej nie wdawać się w pogawędki, aby nie palnąć czegoś głupiego.
– Zapiszę się na poprawkę. Po takiej katastrofie nie mam dziś do tego głowy – wymamrotał i odebrał swój komunikator, który sprawdził, gdy tylko znalazł się na korytarzu i napisał do Antoka, by poinformował go, jeśli tylko czegokolwiek się dowie. Na razie nie dostał żadnej odpowiedzi, jednak pewnie mógł się czegoś spodziewać w każdej chwili. Wiedział, że lepiej nie zostawać w Bazie, aby nie trafić w tym stanie na Vhinku, bo ten z całą pewnością rozpoznałby, że coś się stało; powrót do auli X-10 też jeszcze nie wchodził w grę, bo przy Proroku raczej nie miałby szans odbierać wiadomości bez wzbudzania podejrzeń, zwłaszcza gdy był tak roztrzęsiony. Był przestraszony, podminowany po idiotycznej pomyłce w symulatorze i podskakiwał na każdy dźwięk. Nie wiedział, czy Prorok nie dostał czasem notyfikacji o jego zawalonym teście, więc postanowił sam do niego napisać… Zamarł na chwilę i jak w ostatnim czasie zachowywał się przy nim naturalnie i nie musiał zastanawiać się nad każdym słowem i gestem, teraz nagle doznał paranoi, czy faktycznie powinien do niego pisać i czy biorąc pod uwagę stres Proroka związany z sytuacją w REX-AVI, jako jego kochanek powinien w ogóle zawracać mu głowę takimi rzeczami jak zawalony test. Z drugiej strony… powiedzenie mu tego w oczy byłoby jeszcze trudniejsze. No i ta notyfikacja…! Nie wiedział już, co było słuszne i ostatecznie zrobił to, co podpowiedziała mu intuicja w pierwszej chwili i jednak wysłał do Proroka wiadomość.
T: Zawaliłem pilotaż krążownika. Martwię się i byłem rozproszony. Tak, to była banalna misja. Przepraszam. Jestem na siebie wściekły. Miałeś rację. Nie powinienem był tego teraz zdawać. Będę u ciebie za kwadrans.
P: Dostałem notyfikację. Nie mam do ciebie pretensji. Wiedziałem, jak cię to stresuje i powinienem był przesunąć ci ten test czy tego chciałeś czy nie.
P: Jestem na łączach z Sendakiem i resztą. Właśnie urządza paru osobom awanturę, bo znów zaczęli panikować. Może lepiej byś tego nie słuchał. Jeśli chcesz, idź na salę treningową odreagować, abyś przynajmniej ty z naszej dwójki był spokojny. Nie rozmawiaj z nikim, bo sytuacja w REX-AVI to wciąż ściśle poufne informacje. Spotkajmy się w moich kwaterach za godzinę. Zamów nam obiad. Nie mam do tego głowy.
Thace spędził na ćwiczeniach, które pewnie w podobnej sytuacji byłyby całkiem dobrym pomysłem, czterdzieści minut, a po każdej rundzie zerkał w komunikator, jednak wciąż nie dostał żadnych wiadomości. Kiedy przeciąganie treningu przestało mieć sens – tym bardziej że i tak nie mógł się skupić należycie i ćwiczenia bardziej irytowały go niż odprężały – udał się w kierunku kwater Proroka, po drodze pisząc do niego, by potwierdzić, czy niedługo tu dotrze. Przyspieszył kroku i niemal zderzył się z pojedynczym Sentry, które stało zaraz za rogiem jednego z korytarzy; pomimo całego stresu zdołał zarejestrować, że w ogóle nie powinno się tu znajdować i że patrole zwykle składały się z pary a nie pojedynczego, ale po prostu ominął je i za kolejnym zakrętem znalazł się przed drzwiami Proroka. Miał już przyłożyć dłoń do czytnika, kiedy kątem oka dostrzegł, że Sentry stało na rogu zwrócone w jego stronę i miało włączoną kamerę. Zamarł na moment, a potem ruszył w jego stronę i pospiesznie je deaktywował, po czym wezwał dwa Sentry spośród tych zmodyfikowanych przez Proroka i kazał im zdemontować i wyczyścić temu egzemplarzowi dysk twardy, a następnie odstawić go do składu uszkodzonych jednostek.
Kiedy znalazł się w końcu w kwaterach Proroka, zamówił im gorący posiłek, wziął suchy prysznic i skulony przysiadł na kanapie; napisał mu krótką notkę o uszkodzonym Sentry, na jakie trafił i obietnicą, że w wolnej chwili zrobi ponownie przegląd tych znajdujących się na krążowniku… w ostatniej chwili jednak ją wycofał, uznając, że nie ma sensu dokładać mu zmartwień i że po prostu się tym zajmie w pierwszej wolnej chwili. Kolejny raz zerknął bez specjalnej nadziei w komunikator i tym razem w ukrytej aplikacji w końcu pojawiła się wyczekiwana wiadomość od Antoka.
A1: Zogux zdołał uszkodzić stację nadawczą i mamy ograniczony kontakt z REX-AVI. Część wiadomości nie dochodzi i nie da się nawiązać jakiegokolwiek połączenia audio ani video, ale pracują nad tym. To co wiemy na tę chwilę, to że zostało uszkodzono sporo sprzętu, zaś księżyc, na którym znajdowała się jedna z farm, przestał istnieć, jednak straty w ludziach są po naszej stronie minimalne. Gdyby nie informacje od ciebie, w zaatakowanym rejonie wciąż przebywaliby cywile. Nie mamy pewności, czy Zogux nie wysłał gdzieś informacji, że w ogóle dostał się poza bariery ochronne i że początkowo część jego floty była sprawna bojowo. Jeśli jednak tego nie zrobił, Imperium nigdy nie dowie się, co dokładnie zaszło. Stracił łączność prawdopodobnie po kilkunastu minutach od przylotu, a pół godziny później na skutek promieniowania upośledzone zostały układy sterowania i nawigacji, więc nie byli w stanie się wydostać, nawet gdyby próbowali to zrobić. Dowództwo REX-AVI zaczęło rozbrajać wszystkie elementy komunikacyjne na statkach imperium, które nie uległy całkowitemu zniszczeniu, aby żadne sondy nie mogły ich wykryć, a statki zamierzają przetransportować do wewnątrz układu w celu demontażu lub przerobienia na własne potrzeby, bo znajdują się w nich surowce zbyt cenne by je porzucić lub zniszczyć. Część wraków prawdopodobnie odeślą na zewnątrz układu korzystając z panujących tam zjawisk atmosferycznych, aby Imperium trafiło na zupełnie zrujnowane szczątki, ale muszą upewnić się, że nie znajdzie się tam coś, co mogłoby wskazać, co zaszło. Oprócz tego, że Zogux w ogóle dostał się do układu, jego misję Imperium musi uznać za kompletną porażkę. Nie powróci z niej ani jeden żołnierz.
T1: Co z Kolivanem?
A1: Jest nieprzytomny i zajmuje się nim medyk. Znajduje się w innej jednostce niż dowódca rebeliantów i Slav, z którymi jestem w kontakcie, a tamta ma wciąż problemy z komunikacją. Daj mi znać, co wie Prorok, gdy będziesz mieć sposobność z nim porozmawiać. To, jakie informacje dotarły do Naczelnego Dowództwa, może zaważyć na ich decyzjach co do ewentualnych dalszych ataków. Rozumiem, że martwisz się o Kolivana, ale proszę, skup się na swoim zadaniu. To naprawdę ważne.
Gdyby nie to, że Prorok był zestresowany i rozkojarzony, prawdopodobnie od razu zauważyłby, że Thace siedzi przy nim jak na szpilkach i zachowuje się nieswojo; w milczeniu wmusili w siebie po parę kęsów obiadu i po kwadransie wpatrywania się w talerze, ruszyli razem do auli X-10; komandor nie miał dla niego żadnych wieści, czego Thace się w sumie spodziewał… a potem nastąpiły kolejne godziny nerwowego i pełnego napięcia oczekiwania. Naczelne Dowództwo nadal nie wiedziało nic więcej niż tylko fakt, że flota Zoguxa zniknęła z radarów, zaś ze względu na zakłócenia spowodowane barierą grawitacyjną wokół całego obszaru, sondy wykrywały tylko mgliste, niewiele mówiące sygnały; z nikim z floty Zoguxa nie było kontaktu, ale wszyscy rozumieli już, że jeśli przedarł się przynajmniej przez pierwszą barierę REX-AVI, samo to mogło sprawić, że Zarkon postanowi ukarać członków Naczelnego Dowództwa za złe rozpoznanie sytuacji. Prorok wiedział to i chociaż gdy rozmawiał z resztą komandorów, starał się nie pokazywać po sobie nerwów, Thace znał go na tyle, by dostrzec, jak ciężko znosił to oczekiwanie.
Nie mógł sprawdzać co chwilę komunikatora, ani gdy byli w ich kwaterach, ani w auli X-10; udawał, że cały ten czas pracuje, a ponieważ co jakiś czas ktoś potrzebował się z nim skontaktować, ostatecznie Prorok dał mu uprawnienia do korzystania z bariery wyciszającej, aby mógł odbierać połączenia nie opuszczając pomieszczenia, podczas gdy on sam cały czas rozmawiał z resztą komandorów. Tylko w takich momentach, gdy Prorok był zajęty rozmowami i nie zwracał na niego uwagi, Thace odważał się przekazywać Antokowi wieści – tyle że jak na razie było to bardzo niewiele. Komandorzy niczego konkretnego jeszcze nie wiedzieli. Wcale nie mieli pewności, czy Zogux po wysłaniu z samobójczą misją setki krążowników zdołał dostać się poza naturalne bariery ochronne czy może stracił na nich niemal wszystkie statki – chociaż przypuszczali, że jednak akurat tego dokonał; czy jeśli się tam znalazł, zachował jakiekolwiek zdolności bojowe, czy osiągnął jakieś cele militarne, czy w ciągu godzin lub dni zaczną się pojawiać szczątki jego statków, czy część floty powróci poobijana czy też szalony komandor objawi się w glorii i chwale, z uwięzionymi dowódcami rebelii na pokładzie swojego krążownika.
Throk i Nevreegg, którzy w międzyczasie przekroczyli granicę Sektora 2-Jota i spotkali się w którejś z obrzeżnych stacji, jednym krążownikiem ruszyli do głównej jednostki Zoguxa, w której obecnie została tylko podstawowa obsługa, bo większość żołnierzy ten zabrał ze sobą. Mieli na miejscu przejąć tymczasowo dowodzenie i przesłuchać załogę, która jednak, jak twierdzili, nie była w stanie – albo nie chciała – udzielić im żadnych informacji o przebiegu ataku. Rozmawiali z resztą komandorów z kokpitu statku flagowego Nevreegg, byli zestresowani bardziej niż reszta, a gdy Thace widział ich na ekranie, w pewien sposób współczuł obydwojgu – mimo że Throk był podłym, uprzedzonym ksenofobem, a starsza o kilkadziesiąt lat od Proroka Nevreegg przez ponad dwa wieki była oficerem biorącym czynny udział w kolonizacji i osiągnęła na tyle sukcesów bojowych, że doszła do stopnia komandora a w końcu dostała też miejsce w Naczelnym Dowództwie. Teraz widział po prostu starszą, przestraszoną kobietę, która prawdopodobnie żałowała, że nie przeszła na emeryturę, gdy tylko mogła to zrobić, oraz nie aż tak doświadczonego oficera, który co prawda cieszył się ogromną popularnością i w przeszłości osiągnął mnóstwo sukcesów, ale nigdy nie czuł prawdziwego zagrożenia ani nie doświadczył wściekłości imperatora. Obydwoje byli bladzi i przestraszeni i chociaż Sendak zabronił im czegokolwiek mówić, wydawało się, że wiedzieli, że z powodu błędnych decyzji dotyczących interwencji i powstrzymania Zoguxa, czeka ich kara poważniejsza niż całą resztę Naczelnego Dowództwa.
Thace po raz ostatni spojrzał na komunikator późnym wieczorem, ale Antok przekazał mu tylko, że dowództwo REX-AVI nadal pracuje nad naprawieniem barier oraz przywróceniem pełnej komunikacji i przebiega to zgodnie z planem. Kolivan zaś nadal był nieprzytomny i nie wiadomo było w jakim dokładnie jest stanie, jednak dowiedzieli się przynajmniej, jak został ranny – okazało się, że w czasie ataku przebywał w uszkodzonym centrum komunikacji. Miał już zapewnioną profesjonalną opiekę, a poza tym był przy nim Dreg i w razie, gdyby cokolwiek się działo, natychmiast ich poinformuje. Thace nadal się denerwował i gdy przytulił się do Proroka, wyczuł, jak ten drży. Myślał nieustannie o Kolivanie, chociaż miał świadomość, że gdyby działo się coś poważnego, to Antok by mu to powiedział… próbował uspokajać Proroka, chociaż jego słowa raczej nie pomagały, gdy nie mógł być z nim szczery i myślami był tak daleko od niego. Mężczyzna wciąż bał się, że Zogux mógł osiągnąć pełen sukces, a panika Janki, który wydzwaniał do niego raz po raz, zaczęła mu się udzielać.
– Przesunąłem ci testy, które miałeś zaplanowane na jutro. Proszę, zostań ze mną – szepnął mężczyzna.
– Wszystko będzie dobrze – powtarzał, gładząc go po włosach, otulając kołdrą i nie protestując, gdy Prorok w stresie boleśnie wbijał szpony w jego skórę. – Gdyby wygrał… już by wam dał znać. Minęło osiemnaście godzin od momentu, gdy zaatakował. Urwał się z nim kontakt, jego ludzie też nie wiedzą, co się dzieje. Prorok… wszystko będzie dobrze. Może rano obudzimy się i dostaniemy wiadomość, że już po wszystkim, pewnie resztki jego floty powrócą z podkulonym ogonem, o ile w ogóle ktoś ocalał. Przeczytałem absolutnie wszystkie materiały o tamtych barierach wokół całego rejonu. Nie miał szans.
Ostatecznie spytał Proroka, czy nie powinien zażyć czegoś na sen i nie musiał go nawet namawiać – mężczyzna wysunął się z pościeli i ruszył do łazienki, gdzie musiał zażyć coś silnego i działającego wyjątkowo szybko, bo gdy wracał do niego po paru chwilach, jego krok był już nieco niepewny i usnął w ciągu paru minut. Thace’a dręczyła zaś bezsenność i wpatrywał się w sufit bardzo długo, podczas gdy jego myśli krążyły jak szalone a on desperacko pragnął, aby rano zobaczyć na komunikatorze wiadomość od Kolivana, że nic mu nie jest, czuje się świetnie, a Antok niepotrzebnie go stresował informacją, że w ogóle został ranny.
***
Następnego dnia pierwsze wieści Thace otrzymał od Antoka dopiero wczesnym popołudniem –najważniejsze naprawy zostały zakończone, był już w stałym i niezakłóconym kontakcie z Dregiem, a obrońcy REX-AVI skończyli przeszukiwać niesprawne statki Imperium dryfujące na obszarze, gdzie miała miejsce bitwa, zaś pozostałe szczątki są kierowane w stronę pola magnetycznego. Przesłał mu pełny raport, jakim dysponował, a Thace pospiesznie czytał go w rogu auli X-10, kiedy Prorok spierał się z Ranveigiem i Ladnok i był tym zaabsorbowany wystarczająco, by nie zwracać na niego uwagi. Dowiedział się o ogromnej skali zniszczeń – poza setką krążowników, które Zogux stracił zmieniając je w ogromną bombę, podczas wdzierania się do układu stracił kolejnych kilkanaście i szczątki tych zapewne niebawem mogły być odnalezione przez patrole Imperium, jeśli tylko jakieś się tam pojawią. Pozostałe, przeszło setka, w tym statek flagowy Zoguxa, stopniowo traciły kolejne systemy, ale zanim się to stało, one oraz kilka tysięcy myśliwców rozpierzchły się po całkiem sporym terenie i atakowały na oślep; obrona REX-AVI nie składała się jednak ze statków bojowych, które miałyby się zaangażować w czynną bitwę, lecz ukrytych w ogromnym pasie asteroidów obiektów defensywnych, przy których myśliwce były bezskuteczne, zaś krążowniki, które nie miały pełnych zdolności nawigacji, nie były w stanie ich wykryć radarami. To dlatego żołnierze Zoguxa skupili się na jedynym znaczącym obiekcie, który był widoczny gołym okiem, czyli księżycu, na którym znajdowała się jedna z największych farm zaopatrujących cały rejon w żywność. Zanim ten został całkowicie zniszczony, awarie sparaliżowały już niemal wszystkie myśliwce, zaś na krążownikach dochodziło do licznych eksplozji wynikających z warunków paraliżujących opartą na kwintesencji technologię Galran, które panowały za naturalnymi barierami REX-AVI.
Wiele statków rozbiło się na pojedynczych asteroidach za ich głównym pasem, gdy tylko zaczęli mieć problemy z systemami sterowania, zaś uderzenie w centrum komunikacji nastąpiło przypadkiem, gdy załoga jednego z ostatnich względnie sprawnych krążowników w desperacji próbowała się wycofać i uciec z układu. Stracili panowanie nad statkiem i rozbili się tuż przy częściowo ukrytej pod powierzchnią dużej asteroidy stacji, powodując zniszczenie satelity nadawczej oraz zawalenie się górnego poziomu. To wówczas Kolivan oraz wiele innych osób zostało rannych, a część zginęło i były to jedyne ofiary ataku. REX-AVI straciło dwudziestu obrońców, głównie dowódców i inżynierów, jako że stacja komunikacyjna była najbardziej optymalnym miejscem do wydawania rozkazów; wydawała się również bezpieczna, bo położona była z daleka od miejsca, z którego przybyła flota Zoguxa, chroniona barierami defensywnymi i fakt, że jeden z krążowników, podczas desperackiej ucieczki, rozbił się właśnie tam, był niefortunnym zbiegiem okoliczności, którego nie dało się przewidzieć. Gdyby był to myśliwiec czy prom, zostałby zestrzelony automatycznymi systemami przeciwrakietowymi, ale te nie miały szansy zdjąć zbliżającego się z zawrotną prędkością krążownika, nawet uszkodzonego i nie w pełni sprawnego.
Thace chłonął każde słowo z raportu, nieprzerwanie zerkając w ekran holograficzny przed sobą i udając, że zajmuje się jakimiś zestawieniami i wprowadza do nich dane z komunikatora, jednak Prorok wciąż na niego nie patrzył i jego ostrożność prawdopodobnie była przesadna. Rozmawiał teraz tylko z Ranveigiem, który, chociaż dotąd wydawał się spokojny, zaczął zdradzać pierwsze oznaki zdenerwowania i rozważał, jakim katuszami rebelianci, zapewne prymitywni i niegodni miana Galra czy nawet hybryd, poddali żołnierzy Zoguxa, jeśli jakichś zdołali dorwać. Thace zacisnął zęby i wrócił do raportu, w którym Dreg pisał, że gdy Zogux stracił jakąkolwiek zdolność bojową i żaden z jego statków nie był już sprawny, setki sond, dronów i niewielkich promów ratowniczych zostały rozesłane po całym obszarze, by wykryć, czy w którychkolwiek z myśliwców czy krążowników byli jeszcze żywi żołnierze. Wiedzieli, że w nieoperatywnych statkach, w szczególności myśliwcach, mieli oni nie więcej niż kilkanaście godzin życia i o ile nie rozbiliby się wcześniej, po prostu by się w nich udusili i ze względów humanitarnych nie chcieli skazywać ich na taką śmierć.
Całe mnóstwo żołnierzy zostało porażone prądem, rozbiło się lub zginęło czy odniosło ciężkie rany, gdy zderzali się z myśliwcami sterowanymi przez Sentry, które przestały odpowiadać jako pierwsze i stanowiły dla floty Zoguxa większe zagrożenie niż pożytek. Względnie całych myśliwców pilotowanych przez żołnierzy odnaleziono zaledwie kilkaset, chociaż w walce brało ich udział kilkanaście razy więcej, a żywych pilotów wyciągnięto z nich tylko setkę.
Poważnie uszkodzonych krążowników, tych, które po kolizjach nie zmieniły się jednak w płonące szczątki, w których nikt nie miał szans przeżycia, pozostało zaledwie trzy i do wszystkich wysłano liczne grupy Sentry bojowych. Ktokolwiek się poddał, został ocalony, ktokolwiek próbował walczyć, musiał zginąć. Poddała się większość szeregowych techników, zwykle bardzo młodych, często takich, którzy wiedzieli, że misja nie ma szans powodzenia, ale nie zdołali lub nie odważyli się dezerterować. Było wśród nich również kilku oficerów i po ocaleniu ich ze statków oni pierwsi zostali poddani przesłuchaniom, aby dowództwo REX-AVI zorientowało się, czy Zogux nie miał czegoś w zanadrzu. Dreg nie pisał w raporcie, w jaki sposób przebiegały przesłuchania, ale Thace czuł, że o ile szeregowych żołnierzy traktowano łagodniej, to z oficerów wyciągano informacje wszelkimi metodami… i miał nadzieję, że większość mówiła z własnej woli. Rozumiał to, oczywiście że rozumiał…! Życie milionów osób zamieszkujących w REX-AVI zależało od tych informacji. Tyle że nie mógł powstrzymać myśli, że ktoś zupełnie niewinny, jak choćby Vhinku, w razie gdyby wbrew swojej woli znalazł się w takich okolicznościach, byłby potraktowany podobnie. I że ktoś taki w stresie i przerażeniu, mógłby nie zachować się racjonalnie… mógłby walczyć za Imperium, w które nawet nie wierzył, bo przed chwilą był świadkiem bezsensownej śmierci dziesiątek osób, które znał od lat.
Z całej floty uratowano w sumie niespełna pięćset osób, często ciężko rannych lub tak roztrzęsionych, że chociaż fizycznie trzymali się dobrze, potrzebowali pomocy medycznej. Jeśli młoda podporucznik która wycofała się przed walką miała rację co do liczby wysłanych żołnierzy, był do zaledwie jeden procent wszystkich, jakich Zogux zaciągnął na tę szaloną wyprawę. To z pomocą informacji od nich dowództwo oraz inżynierowie z REX-AVI zamierzali ustalić, jaka będzie najbardziej optymalna opcja by wysłać do Imperium informację, że podczas ataku zginęli absolutnie wszyscy. Zdołali pozyskać sygnatury ze statku flagowego Zoguxa i z ich pomocą próbowali ustalić, jakie informacje o przebiegu walk trafiły do sieci wojskowej; Slav był włączony w te prace i zapewne oznaczało to, że uda im się osiągnąć wszystko, co zamierzali zrobić.
Raport zawierał suche dane i statystyki i Thace starał się nie myśleć o tym, że mówi o paru dziesiątkach tysięcy całkowicie bezsensownych śmierci. Przeczytał go dwukrotnie, zanim odrobinę drżącymi palcami zaczął odpisywać Antokowi. Prorok nadal nie zwracał na niego uwagi, ale Thace tak czy inaczej miał otwarte w aplikacji wojskowej kilkanaście wiadomości i raportów, z których korzystałby, jeśli zajmowałby się tym, co miał wyświetlane na głównym ekranie; markowanie, że faktycznie to robi, nie sprawiało aż tyle problemów. Tym bardziej, że Prorok ufał mu i nie patrzył na ręce ale i tak – wiedział, że w przyszłości nie powinien w ten sposób ryzykować i będzie musiał nauczyć się komunikować z Ostrzami w bardziej dyskretny sposób, choćby i zjadał go stres, a sytuacja była krytyczna.
T1: Zapoznałem się ze wszystkim, co wysłałeś. Naczelne Dowództwo wciąż nic jeszcze nie wie. Prorok rozmawia z nimi cały czas i coraz bardziej panikują. Wszystko o czym mówią przekazywałem ci na tyle na bieżąco, na ile mogłem. Co z Kolivanem? Skoro naprawili już komunikację, zapewne wiesz już, co dokładnie mu się stało. I co zamierzacie zrobić z jeńcami?
A1: Jesteś sam?
T1: Z Prorokiem. Ale nie zwraca na mnie uwagi.
A1: Znajdź wymówkę i wyjdź.
Na te słowa Thace poczuł, jak robi mu się słabo i wiedział, był absolutnie pewien, że gdyby w tym momencie Prorok na niego spojrzał, od razu domyśliłby się, że coś się było nie tak. Komandor jednak wciąż z kimś rozmawiał, a kamera była ustawiona tak, że gdyby Thace spróbował opuścić pomieszczenie, mógłby przez chwilę być na niej widoczny. Wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić, po czym przesunął się odrobinę i wykonał gest, by ściągnąć jego uwagę, a następnie wskazał na drzwi. Mężczyzna ledwo widocznie skinął głową i przesunął się tak, by kamera nie obejmowała wyjścia, a wówczas Thace pospiesznie opuścił pomieszczenie. Wiedział, że rozmowa na korytarzu nie była bezpieczna, więc automatycznie skierował się do kwater Proroka, jako że w większości sal zamontowane były kamery a czuł, że cokolwiek Antok zamierza mu powiedzieć… przerwał ciąg myśli, które sprawiały, że robiło mu się niedobrze ze strachu. Gdy tylko znalazł się na miejscu, pospiesznie napisał Antokowi, że może rozmawiać i rozedrgany czekał na odpowiedź.
A1: Kolivan miał poważny uraz głowy, krwotok wewnętrzny i złamane szesnaście kości. Medyk zapewnił mnie, że z tego wyjdzie, ale będzie do siebie dochodził długie tygodnie, a na razie wciąż nie odzyskał przytomności i nie będą próbowali go wybudzać wcześniej niż za kilka dni. Został już przetransportowany do jednostki medycznej w głębi REX-AVI i ma zapewnioną profesjonalną opiekę. Nie pisałem ci o tym zanim nie upewniłem się, że przeżyje, bo wiem, że mógłbyś zareagować emocjonalnie, gdyby tam zginął, a potrzebowaliśmy na bieżąco dostawać informacje, czy imperium coś już wie i czy nie planują ponowić ataku.
A1: Gdyby Dreg natychmiast nie rzucił się do częściowo zawalonego korytarza i nie wyciągnąłby go spod gruzów, Kolivan już by nie żył. Dowódcy REX-AVI przekazali mi, że zadziałał jako pierwszy ze wszystkich, nie wahał się ani chwili i zachował zimną krew, dzięki czemu potem udało się uratować tyle osób, ile w ogóle było możliwe. Nad Kolivanem czuwała opatrzność, bo zdecydował się zabrać ze sobą tego dzieciaka dosłownie w ostatniej chwili, a początkowo planował lecieć tam sam. W nocy było z nim na tyle dramatycznie, że otworzyłem aplikację z jego ostatnią wolą i skontaktowałem się z Ulazem i Krolią, których wskazał po mnie na potencjalnych następców, a obydwoje są na długoterminowych misjach pod przykrywką. Muszę czasowo przejąć dowodzenie, potrzebuję twojej pomocy i nie mogę ukrywać przed tobą faktów i cię zwodzić półprawdami. Na miejscu jest spośród Ostrzy wyłącznie Dreg, który jest kompletnie niedoświadczony i dodatkowo ma przy sobie Slava… a on sam wiesz, że chociaż jest geniuszem techniki, w sytuacjach stresowych traci głowę i ktoś musi trzymać go w pionie, żeby robił swoje i nie doprowadzał wszystkich do szału. Ponieważ kilku kluczowych dowódców z REX-AVI zginęło, mają pewne problemy z dowodzeniem i informacje ode mnie są dla nich kluczowe. To ważne, Thace, i bez względu na to, jak bardzo będziesz się martwił o stan Kolivana, nie możesz pozwolić emocjom nad sobą zapanować. Uwierz mi, ja też się o niego martwię.
Jakiś czas Thace wpatrywał się w wiadomości od Antoka, żałując bardziej niż kiedykolwiek, że nie może rzucić wszystkiego, polecieć na Tsevu, zadzwonić do niego i go zobaczyć, na własne oczy ocenić, czy czasem nie okłamuje go, czy Kolivan naprawdę z tego wyjdzie… przez myśli przeleciało mu całe mnóstwo przypadkowych scenek z przeszłości, jego spory z Kolivanem, treningi na samym początku, gdy mężczyzna nie był dla niego żadnym wsparciem i to, jak ogromnym się okazał kilka miesięcy temu, gdy przyleciał do niego, by osobiście upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Miał problem, by się nie popłakać na samą myśl, że kiedy on przytulał się do Proroka i go uspokajał, Kolivan był bliski śmierci.
T1: Przysięgnij mi na wszystko, w co wierzysz, że nie zwodzisz mnie w tym momencie i że jeśli napiszę do Ulaza lub Krolii, to potwierdzą, że było z nim źle, ale z tego wyjdzie.
A1: Nie jestem Kolivanem i nie zwodzę nikogo z was w tak istotnych kwestiach, bo ‘wydaje mi się, że tak będzie lepiej’. Ukrywałem przed tobą prawdę jak jest z nim źle, bo i tak nie miałem pełnej wiedzy, co się dzieje i nie chciałem byś panikował bez potrzeby. Cały czas liczyłem, że szczątkowe wiadomości jakie dostawałem… że może nie jest aż tak źle. Wszyscy wiedzieli, że jest na misji i że zaczęło się robić groźnie oraz że w czasie akcji został ranny. Gdyby umarł, nie ukrywałbym tego przed nikim, bo zasługujemy, by móc opłakiwać naszych braci i siostry, by ci, dla których to ważne, mogli od razu oddać się modlitwie lub rytuałom, w które wierzą. Kolivan jest poturbowany i na razie będą utrzymywać go w śpiączce, żeby nie musieć faszerować ogromną dawką środków przeciwbólowych, ale żyje i dojdzie do siebie. Jeśli nie wierzysz mi, poproszę Drega o zdjęcia. Widziałem go przez parę chwil na zacinającej się kamerze. Ma zapewnioną doskonałą opiekę.
T1: Ufam ci. Przepraszam. Powiedz, co jeszcze wiesz i co mam robić.
Czekał na odpowiedź dłuższą chwilę i aby nie tracić czasu, ruszył w stronę ekspresu i przyszykował dwie porcje ruuso, wyciągnął tacę i zaczął z obsesyjną precyzją układać na niej ulubione przekąski Proroka, który ledwo skubnął śniadanie a poprzedniego wieczoru na kolację zamiast czegokolwiek pożywnego zażył środki nasenne. Sam absolutnie nie miał apetytu, ale w oczekiwaniu na wiadomość od Antoka z rozsądku wmusił w siebie podwójną porcję odżywki białkowej. Jego ręce trzęsły się przy tym cały czas i kiedy jego komunikator odezwał się z połączeniem przychodzącym, aż podskoczył z zaskoczenia, spodziewając się nadejścia jakichś dramatycznych wieści. Odebrał natychmiast, gdy zobaczył, że to Vhinku.
– Thace, co się dzieje? Właśnie się zorientowałem, że nie pojawiłeś się rano na testach sprawnościowych, a teraz prawie w tym samym czasie mieliśmy mieć symulatory a ciebie nie ma i nie ma cię też na liście…!
– To… przepraszam, ja… zapomniałem ci powiedzieć – wydukał, zupełnie nieprzygotowany na tę rozmowę.
– Cholera, coś się stało? Gdzie jesteś? Odwołam swój test i zaraz do ciebie…
– Jestem na krążowniku komandora. To… – urwał na moment. – Idź w miejsce, gdzie nikt cię nie usłyszy, bo to poufne.
– Daj mi chwilę – odparł, Thace usłyszał jakieś trzaski i kilkanaście sekund później Vhinku odezwał się ponownie; to dało Thace’owi czas, by odrobinę się uspokoił i przygotował względnie składną odpowiedź.
– Zogux ponowił ataki w REX-AVI. W mediach nie ma jeszcze na ten temat informacji, chociaż miało to miejsce wczoraj rano. Nie wiadomo, co się wydarzyło, a w sprawę zaangażowane jest całe Naczelne Dowództwo. Komandor poprosił, bym mu pomógł w paru kwestiach i odwołał dzisiejsze testy. Jutro i pojutrze nie mam żadnych zaplanowanych i raczej nie pojawię się w Bazie Głównej. Nie mów o tym nikomu.
– Thace… jasne, to oczywiste, że nie powiem, parę osób plotkuje, że coś się tam dzieje, bo na radarach były widoczne jakieś dziwne ruchy wojsk w Sektorze 2-Jota już od paru dni, ale… to aż tak poważne…? Wiesz cokolwiek?
– Vhinku, to ściśle poufne, ale… – zająknął się. – Podejrzewamy, że Zogux w próbie ataku stracił dwie setki krążowników i kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Nie mamy jeszcze żadnego potwierdzenia, co konkretnie się wydarzyło.
– Cholera… – wydusił Vhinku. – Zazwyczaj… gdy coś się działo, Prorok wzywał do pomocy Rega, Zak lub nawet Vog. Ale… rozumiem, że tym razem wolał tam ciebie – powiedział i na moment Thace zmartwiał. – Chce, byś to ty był jego prawą ręką. To tobie ufa najbardziej. Pewnie nie powinieneś mi tego mówić…
– Nie chciałem żebyś się martwić i jestem pewny, że absolutnie nikomu nie powiesz ani słowa – odparł. – Może Prorok najbardziej ufa mi. Ja za to ufam tobie. Muszę kończyć. Idź na te testy, bo jeszcze chwila i się spóźnisz. Powodzenia. Muszę do niego wracać, bo mamy mnóstwo pracy – oznajmił, a gdy pożegnali się i zakończył połączenie, na komunikatorze pojawiła się już wiadomość od Antoka.
A1: Do końca dnia postaramy się, aby Imperium dowiedziało się, że cała flota Zoguxa uległa zniszczeniu. Nikt z żołnierzy, którzy przeżyli i się poddali, nie chce wracać do Imperium. Mówię oczywiście o tych, którzy w ogóle są w stanie wyrazić swoją wolę, bo więcej niż połowa jest nieprzytomna lub w tak wielkim szoku i traumie, że nie nadają się do jakiejkolwiek rozmowy. Wiedzą, że zostali potraktowani jak mięso armatnie. Nie jest ich wielu, ale wszyscy, którzy cokolwiek mogą dla nas zrobić, współpracują z nami. Tak jak wcześniej planowaliśmy, wykorzystując naturalne pole grawitacyjne, odeślemy na zewnątrz układu część poważnie uszkodzonych myśliwców z nieczynnymi Sentry za sterami a także resztki jednego z krążowników, który dysponował szczątkowym nagraniem tej masakry. Wybraliśmy taki, który wskazywać będzie, że Zogux bez żadnego powodu spróbował zaatakować pozbawiony jakichkolwiek celów militarnych księżyc tuż przy barierze chroniącej system, podczas gdy wokół statki rozbijały się o pole grawitacyjne i siebie nawzajem lub samoczynnie wybuchały. Nie są na nim widoczne żadne nasze systemy obronne i wygląda to tak, jakby całość zniszczeń była skutkiem działania naturalnych zjawisk. Abyś miał pełen obraz sytuacji: gdybyśmy nawet nie interweniowali w żaden sposób, efekt byłby taki sam. Żołnierze, dla których nie było szans, umieraliby znacznie dłużej i w męczarniach, bo w tak dramatycznym położeniu, w jakim się znaleźli i w uszkodzonych statkach, nie dolecieliby nawet do drugiej bariery i co najwyżej zniszczyliby część naszych obiektów defensywnych, a to mogłoby otworzyć Imperium drogę do ponowienia ataków i te mogłyby okazać się skuteczne. Odnośnie krążownika, którego szczątki odeślemy… ponieważ dość długo miał czynną część systemów, zadbaliśmy o zmodyfikowanie nielicznych i w dużej mierze dziurawych logów tak, by sądzili, że flota uległa całkowitemu zniszczeniu w ciągu nie więcej niż kwadransa po przekroczeniu barier ochronnych. To, co musisz wiedzieć, to że bariery te zostały uszkodzone na tyle, że gdyby Imperium w ciągu paru najbliższych dni wysłało tu drugą tak ogromną flotę, byłoby ogromne ryzyko, że dostaną się głębiej niż Zogux, ale z tego co mi przekazywałeś, Naczelne Dowództwo nie zamierza ponawiać ataku, zaś nawet gdyby się na to zdecydowali, musieliby ponownie wysłać tu dwie setki krążowników i połowę wysłać na pierwszy ogień jako bomby. Wiem również zarówno od ciebie jak szpiegów w Sektorze 2-Jota, że nie mają szans ściągnąć takiej ilości jednostek wcześniej niż za półtora tygodnia, o ile podjęliby decyzje natychmiast i zabrali posiłki z okolicznych sektorów. Należy jednak pamiętać, że w 2-Jota mają miejsce liczne zamieszki, które przybycie ewentualnych posiłków mogłyby znacząco opóźnić lub nawet je uniemożliwić. Z tego co pisałeś, Naczelne Dowództwo będzie raczej ratować swój teren niż walczyć o bezwartościową potencjalną kolonię, jednak absolutnie musisz mi to potwierdzić, gdy będziesz uczestniczył w ich rozmowach, gdy dowiedzą się o całkowitej klęsce Zoguxa. Patrole lub sondy powinny je wykryć w ciągu dwóch dni. Zadbaliśmy już o uzupełnienie naturalnie występujących ubytków w barierach, które są najbardziej krytyczne, ale odbudowanie systemu defensywnego na tyle, byśmy w ogóle przetrwali podobny atak, zajmie jeszcze tydzień, a odbudowanie ich całkowicie i przywrócenie do dawnego stanu – prawdopodobnie miesiąc. Gdyby nie obecność na miejscu Slava, patrzyłbym na to znacznie mniej optymistycznie, ale on projektuje już dodatkowe rozwiązania, które w dalszej przyszłości uniemożliwią uruchomienie bomb jonowych tak, jak zrobił to Zogux. Dlatego uważnie słuchaj tego, co mówi Prorok, bo wygląda na to, że po śmierci Zoguxa i wszystkich jego podkomandorów oraz najwierniejszej kadry oficerskiej, decyzje dotyczącego tego rejonu będzie na razie podejmować Naczelne Dowództwo.
Przez najbliższy kwadrans Thace pisał z Antokiem, by dopytać go o pewne szczegóły, ale w końcu przyszedł moment, że wiedział, że musi wrócić do Proroka, aby nie budzić jego podejrzeć oraz aby zorientować się, co się działo. Oczywiście nie było jeszcze szans, by wydarzyło się cokolwiek przełomowego, a gdy pojawił się ponownie w auli X-10, Prorok siedział tam sam, wyjątkowo z nikim nie rozmawiając.
– Przyniosłem ci ruuso. I coś do jedzenia – powiedział Thace cicho, stawiając przed nim tacę i niepewnie zerknął na ekran. – Przepraszam, że nie było mnie tak długo – dodał, przypominając sobie słowa Vhinku o zaufaniu i po tym, jak zważył wszystkie za i przeciw, zdecydował się powiedzieć mu prawdę. – Vhinku do mnie zadzwonił, bo martwił się, że nie pojawiłem się na testach. Nie zdradziłem mu żadnych szczegółów, ale powiedziałem o ataku Zoguxa i że poleciłeś mi, bym z tobą tu został. Już krążą o tym plotki, ale nikt nie wie, że atak faktycznie nastąpił.
– Mam nadzieję, że Vhinku nikomu nie…
– Ostrzegłem go, że to poufne. On sam mnie upomniał, że może mówię mu za dużo… pewnie nie powinienem w ogóle o tym wspominać… – odparł, na co Prorok westchnął i skinął głową.
– W porządku. A ty… tak, nie powinieneś mu nic mówić, jednak… oficjalnie nie jesteś moją prawą ręką i nie musisz jeszcze wiedzieć, co jest ściśle tajne, a czym możesz się w ogólnikach z kimś podzielić. Ale wkrótce to i tak wyjdzie na jaw, więc fakt, że Vhinku dowiedział się kilka czy kilkanaście godzin wcześniej, niczego nie zmienia.
– Masz jakieś wieści…?
– To samo co słyszymy od rana. Sondy nic nie są w stanie wykryć, patrole zbierają nieznaczące szczątki statków, które rozbiły się na samym początku, próbują nawiązać jakikolwiek kontakt z którąś z jednostek. Tyle że… – zamilkł na parę chwil. – Tych szczątków jest naprawdę niewiele i dlatego obawiamy się, że część floty nie tylko dostała się do środka, ale też próbowała podjąć atak. Nie mamy potwierdzenia, ale Sendak przypuszcza, że imperator zaangażuje druidów by przesondowali ten obszar i zweryfikowali, co się wydarzyło. Nie mam pojęcia, co potrafią. To oczekiwanie mnie dobija… – wydusił i ponownie urwał, po czym nacisnął przycisk blokujący połączenia przychodzące i mocno objął Thace’a. – Mogliśmy temu zapobiec. Powinniśmy byli to zrobić. Nieważne, czy Zogux coś zrobił czy nie. Wysłał tam i prawie na pewno stracił więcej niż połowę krążowników z całego swojego Sektora i cały tamten rejon jest w fatalnym stanie. Nie wiadomo, czy ruchy separatystyczne nie staną się na tyle silne, że stracimy część terenów. Za samo to możemy spodziewać się wściekłości imperatora. I będzie ona słuszna. Janka panikuje na myśl o karze. Ja też się tego boję – szepnął. – Druidzi są przerażający. Nigdy nie miałeś szansy ich widzieć i ciesz się, że nie widziałeś. Sama ich obecność to kara. Potrafią torturować w sposób… – urwał, a jego oddech stał się urywany. – Dwukrotnie mnie to spotkało. Dochodziłem do siebie przez kilka dni. To koszmarne. Absolutnie koszmarne. Opuścisz krążownik, jeśli się tu będą mieli pojawić. Nie chcę, byś był w pobliżu któregokolwiek z nich. Ja jestem silny, wiem, jacy są, ale ty… oni potrafią… przejrzeć myśli, jeśli nie wiesz, jak się bronić. Mogliby… dowiedzieć się i…
– Na razie nikt ich tu nie wysyła… – szepnął Thace, nie mając pojęcia, co innego miałby powiedzieć. Doskonale wiedział, co potrafili robić druidzi. Przeszkolenie Ostrzy pod tym względem było jednym z najcięższych, ale od tych spośród jego braci i sióstr, którzy mieli do czynienia z oryginalną wersją, a nie tylko symulatorem, doskonale wiedział, że było też skuteczne. Nienawidził tych treningów a podczas przygotowań do wyjazdu do Bazy Głównej spędził dwie doby na symulacji przesłuchania i jeśli czegokolwiek był pewien, to że poradziłby sobie w kontakcie z nimi lepiej niż Prorok. Miał też poczucie, że byłby na to bardziej gotowy niż na całe mnóstwo innych wyzwań, związanych z emocjami… z takimi właśnie momentami jak ten, gdy ktoś, kogo miał śledzić, zbliżył się do niego i prawdopodobnie go pokochał, a teraz wtulał się w niego szukając pocieszenia i bliskości, ufał mu całkowicie i absolutnie nie podejrzewałby go, że przez ostatnie dni przekazał rebelii całe mnóstwo tajnych informacji.
– Mam wrażenie, że cały czas gdzieś tu są – odparł Prorok ledwo słyszalnie, a potem zaczął wyrzucać z siebie urywane, nieskładne zdania. – Gdy ponad dekadę temu imperator i wiedźma opuścili Bazę Główną by poszukiwać Voltrona, zabrali większość z nich ze sobą, a część rozesłali w różne miejsca, w szczególności do fabryk kwintesencji. Nie mamy pojęcia, gdzie dokładnie są. Część na pewno w laboratoriach Sendaka. Opuścili te w Bazie Głównej, a wszystkie sekcje, w których prowadzili eksperymenty, zostały zamknięte, zablokowane, tak, że nikt, nawet ja, nie ma do nich dostępu, podobnie jak do dawnych kwater imperatora czy sali tronowej. Możliwe jednak, że jacyś tam zostali, bo nawet gdy imperator tu stacjonował, rzadko pojawiali się w innych sekcjach Bazy. Myślisz, że dlaczego nie korzystam ze swoich kwater na stacji, lecz urządziłem się na swoim statku flagowym? Tamte są czterokrotnie większe i bardziej luksusowe niż te, które mam na krążowniku, ale były położone blisko sekcji zajmowanej przez druidów. Czasem musiałem tam zostać na dłużej, ale nienawidzę ich i do tej pory nie jestem w stanie ich używać. Myślisz że dlaczego nie szukałem przygód, gdy zostałem komandorem…? Nie chodziło wyłącznie o te wszystkie stresy i paranoje związane z tym, że ktoś mnie rozpozna… ja po prostu bałem się, że mnie przejrzą, mimo że nigdy nie szukali w moim umyśle takich informacji. Nie miałem z nimi styczności, dopóki byłem tylko podkomandorem i dopiero po awansie się to zmieniło. Niebiosa… dlatego wciąż nie trzymam krążownika przy samej Bazie, a w odległości, gdzie trzeba użyć promu, by żaden druid nie był w stanie zjawić się tu niepostrzeżenie. Nie myślałem o tym, starałem się nie myśleć. Są najbardziej przerażającymi istotami, jakie istnieją… i wiem, że zjawią się tu… jeśli tylko będę musiał zostać ukarany i też boję się, że mnie przejrzą, że… – przerwał na parę chwil, nie będąc w stanie mówić dalej, a jego głos drżał, gdy odezwał się ponownie. – Jestem kompletnym idiotą, że pozwoliłem sobie na relację z tobą. Wiedziałem, że kiedyś do tego może dojść. Nie widziałem żadnego druida od dwunastu lat. Zapomniałem, jak to jest, gdy boisz się każdej swojej myśli. Przy reszcie komandorów muszę trzymać fason i nie panikować jak ten żałosny Janka… przy każdym innym też bym udawał… ale przy nich się nie da, gdy masz coś na sumieniu. Każdej nocy boję się zasnąć, bo mam koszmary, w ciągu dnia ledwo trzymam się na nogach i mam wrażenie, że z każdą jest coraz gorzej…
Thace przytulał go i starał się uspokajać na ile mógł, jednocześnie gorączkowo myśląc o ryzyku, w razie gdyby któryś z druidów faktycznie zjawił się tutaj ukarać Proroka, a ten obawiał się, że może się czymś zdradzić. Gdyby Kolivan był dostępny, zapytałby go, co ma robić, ale Antok… wciąż o niczym nie wiedział i angażowanie go w sprawę, teraz, gdy i tak miał tyle na głowie, nie wchodziło w grę. W jego głowie już krążyły pierwsze pomysły, jak uporać się z problemem i raz po raz wracały do pierwszej nocy, które spędził w kwaterach Proroka i tego, jak o poranku przeszukał jego szafki i znalazł nieużywane od naprawdę dawna narkotyki. Było dla niego jasne, że mężczyzna coś zażywał przez ostatnie, pewnie niewielkie ilości, bo w ciągu dnia zachowywał się normalnie i aż podejrzanie spokojnie. Ale musiał patrzeć do przodu i zastanowić się, co dalej i zabezpieczyć na wszelkie ewentualności.
Do wieczora nie nadeszły żadne wieści, a kiedy znaleźli się w kwaterach Proroka, ten od razu sięgnął po butelkę z alkoholem, lecz Thace powstrzymał go i pociągnął na kanapę. Przez całe popołudnie myślał o tym i podjął decyzję, bo coś wiedział, że musi zrobić i czuł, że jest to jedyne rozwiązanie.
– Jakie są szanse, że druidzi faktycznie się pojawią, by ukarać ciebie i pozostałych? – spytał wprost, nie zamierzając tracić czasu. – Jak to oceniasz ty? Jak reszta? Oprócz tego, że niektórzy panikują a innych niemal to bawi, nie rozmawialiście o tym, jakie faktycznie jest ryzyko, przynajmniej nie wtedy, gdy byłem obok.
– Nie wiem. Pół na pół. Ryzyko jest duże. Muszę się liczyć z tym, że się to wydarzy. Wszyscy się z tym liczymy – powiedział Prorok.
– Więc musisz się przygotować i nie ma sensu z tym zwlekać. Powiedziałeś, że dwukrotnie byłeś przez nich ukarany. I gdy Zarkon był jeszcze w Bazie, przebywali tu na stałe. Jakoś sobie radziłeś, mimo że też miałeś tajemnice. Jak?
– Nie wiem… skupiałem się na codziennych sprawach, powtarzałem sobie, że nie mam sobie nic do zarzucenia i… – urwał, nie będąc w stanie mówić dalej.
– Przypomnij sobie. Dawałeś sobie z tym radę. O czym konkretnie myślałeś?
– O Imperium. O swoich codziennych zadaniach. O spotkaniach, misjach kontrolnych, tym, co mam zrobić kolejnego dnia… rzeczach, o których powinienem myśleć. Nauczyłem się tego, bo jaki miałem wybór…? – zaśmiał się gorzko. – Każdy, kto tu pracował, musiał się tego nauczyć. Komandor Ranto przekazała mi materiały szkoleniowe i nagrania i kazała trenować kontrolowanie swoich myśli, zanim po raz pierwszy pozwoliła mi pojawić się w sali tronowej…! Tyle że teraz ty jesteś całym moim światem, Thace, i nie będę potrafił usunąć cię z myśli…
– Będziesz. Uspokój się. Myślami da się sterować i umiałeś to robić wtedy, więc teraz tym bardziej dasz sobie radę – powiedział z pewnością siebie, która wydawała się zaskoczyć Proroka. – Nie mogą się o nas dowiedzieć i to jest cel, który musimy osiągnąć. Jeśli czegoś się dowiedzą i to w momencie, gdy imperator i tak jest wściekły, będziesz w tarapatach większych niż w innych okolicznościach i przygotowanie się na to to priorytet. Alkohol, qawmien i leki nasenne, które tylko cię otępiają tak że rano czujesz się tym bardziej rozkojarzony, nie pomogą ci w tym.
– To jedyne względnie bezpieczne rozwiązanie jakie mam, żeby w ogóle przetrwać spotkania z resztą Naczelnego Dowództwa…! – zaprotestował Prorok.
– Wspomniałeś o materiałach szkoleniowych i treningu myśli – odparł Thace. – Jestem z tobą prawie cały czas i nawet nie próbowałeś w ostatnich dniach medytować. I zanim powiesz, że jestem młody i nie mam o niczym pojęcia, miej świadomość, że kiedyś byłem przerażony absolutnie przez cały czas i musiałem sobie z tym zacząć radzić i poukładać w głowie pewne rzeczy, bo inaczej nigdy nie odważyłbym się podjąć działania i pójść do wojska. Trenowałem to, naprawdę starałem się dostosować by przetrwać i chociaż dobrze wiesz, że nie zawsze mi to wychodzi, i tak jest lepiej niż w przeszłości. Ty z tego co mówisz też to trenowałeś, więc poćwiczymy razem i nie ma innej opcji. Nie ruszymy się z tego miejsca choćby i do rana, dopóki nie spróbujesz każdej znanej mi techniki medytacji, łącznie z wprowadzeniem cię w trans i nie znajdziemy czegoś, co będzie najskuteczniejsze, wykorzystując twoją wiedzę o tym, jak dotąd reagowałeś na druidów. Czy robiłeś coś jeszcze? – spytał wprost, na co Prorok przełknął ślinę i zacisnął pięści, ale się nie odezwał. – Prorok, masz mi to powiedzieć, cokolwiek by to nie było – oznajmił; spodziewał się już, jaka będzie odpowiedź, ale czuł, że lepiej będzie, jeśli Prorok sam to przyzna niż gdyby miał wymusić na nim wyznanie oskarżając go o coś.
– Czasem… zażywałem substancje uspokajające. Nie do końca legalne, ale były skuteczne – wydusił ze wstydem.
– Narkotyki. Cóż. Aż tak mnie to nie dziwi. Kiedyś przypadkiem trafiłem na twoją apteczkę. Wiem, że masz tam środki, które pomogą ci się zrelaksować – powiedział, starając się, by jego głos brzmiał łagodnie, bo Prorok patrzył na niego zszokowany i przestraszony. – Widać było, że są od dawna nieużywane i dlatego na nawet o tym nie wspomniałem. Wyglądały na nielegalne, ale na to nic nie poradzimy.
– Nie chcę do tego wracać. Teraz… tak, czasem biorę środki uspokajające, ale nie tamte. Gdy musiałem je odstawić, mieszankę, która pomagała mi w kryzysowych sytuacjach… gdy zagrożenie mijało, nie zachowywałem się racjonalnie i nie… – przełknął ślinę. – Thace, to nie wchodzi w grę. Jesteś obok mnie cały czas, a gdy to się skończy i przyjdzie mi wrócić do normalności, moje podłe nastroje skupią się na tobie. Nie będę nad sobą panował. Nad tym co robię i co mówię i…
– A jeśli druidzi wykryją, że jesteśmy razem, to nie będziesz już mieć okazji, by cokolwiek, co robisz, skupiło się na mnie – przerwał mu Thace. – Ustalimy, co będzie później, ale skoro to kiedyś działało, to bez względu na skutki uboczne, jeśli uznasz, że nie dasz sobie rady z kontrolowaniem myśli naturalnymi metodami, zaczniesz to zażywać. Czy wszystkie twoje zapasy są jeszcze zdatne do użycia?
– Wątpię… odkąd imperator i druidzi opuścili Bazę Główną, ani razu nie miałem potrzeby, by…
– Więc mamy ogromne szczęście, że parę miesięcy temu zająłem się śledzeniem prywatnych konwersacji żołnierzy w tym takich, którzy handlują tutaj różnymi nielegalnymi substancjami. Część została zarekwirowana i wciąż jest w magazynie w Bazie Głównej. Tak, znajduje się tam. Sprawdziłem, zanim podjąłem tę rozmowę. Mam tam pójść i sprawdzić, czy jest coś, co stosowałeś? Albo udać się do którejś z osób, które wiemy, że to kupowały? Z całą pewnością ktoś coś jeszcze ma. Postawię mu ultimatum, że podzieli się, albo będzie mieć kłopoty.
– Thace… – wymamrotał, zszokowany. – Chyba nigdy… nie wiedziałem cię tak zdeterminowanego.
– Jeśli nie będziesz gotowy na ewentualną wizytę druidów i się o nas dowiedzą, to cię stracę i to najgorsza rzecz, jaka mogłaby mi się przydarzyć. Oczywiście że jestem zdeterminowany…! – wykrzyknął, chwytając go za ręce; sądził, że Prorok natychmiast zgodzi się na jego propozycję i nie będzie protestował, tym bardziej, że jakimiś farmaceutykami i tak się wspomagał… a tymczasem ten stawiał opór, co sprawiało, że Thace stawał się coraz bliższy paniki. – Prorok. Skup się. Błagam. Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczysz. Nie przeżyję, jeśli coś ci się stanie. Nasze wszystkie przygotowanie do testów, spory o głupoty i cała reszta, to nie ma żadnego znaczenia, nic nie miało, tak jak to…! Powinieneś był powiedzieć mi o ryzyku, że nie poradzisz sobie w konfrontacji z druidem, gdy tylko się o nim dowiedziałeś…! Sądziłem, że jesteś na to gotowy, gdy w ogóle Sendak zaczął o tym mówić!
– Nie chciałem o tym myśleć… nie sądziłem, że to faktycznie się wydarzy, ale z każdą godziną boję się bardziej i gdy patrzę na Sendaka, który w ogóle się nie przejmuje, ale wydaje się wiedzieć, co czeka jego i wszystkich pozostałych, którzy panikują… A już na pewno nie zamierzałem ci mówić, jak w przeszłości sobie z tym radziłem… Nie byłem sobą i nie chciałem, żebyś wiedział, jak cholernie jestem słaby…
– Nie jesteś. Uspokój się. Mamy jeszcze czas i damy sobie radę – oznajmił, po czym podniósł się z kanapy, ruszył do łazienki i z głębi szafki wyciągnął wszystkie specyfiki, które wydały mu się podejrzane; nie mógł nie zauważyć, że tym razem nie było już na nich kurzu jak przed paroma miesiącami i Prorok ewidentnie w ostatnich dniach coś zażywał, nawet jeśli nie wszystkie. Bez przyglądania się zawartości, zaniósł wszystko do salonu, rozłożył i kazał Prorokowi powiedzieć o każdym z nich; jak dokładnie działają, jakie mają skutki uboczne, które stosował, w jakich dawkach i ile czasu. Rozmawiali przez kolejny kwadrans i chociaż Prorok wciąż miał ogromne wątpliwości, Thace ruszył promem do Bazy Głównej i z użyciem dostępów komandora, przetrząsnął magazyn z zarekwirowanymi przedmiotami i substancjami wszelkiego rodzaju. Wydawał się na tyle pewny siebie, że strażnik nawet nie mrugnął okiem, kiedy się tam zjawił z plecakiem na sprzęt zawieszonym na ramieniu, wspomniał o konieczności drobnej kontroli systemów monitoringu, a potem nawet zaangażował się z nim w krótką pogawędkę, całkowicie spokojny i pozornie rozluźniony. Wrócił do ich kwater z pokaźną paczką i położył wszystko na stole oraz kazał Prorokowi wybrać najodpowiedniejszą opcję, którą zna i która wie, że mu nie zaszkodzi.
– Gdy sytuacja się zaogni, będziesz to brać, a ja będę przy tobie zarówno wtedy, jak gdy wszystko się skończy i będziesz tym bardziej potrzebował wsparcia – oznajmił wprost. – Będziesz nosić przy sobie wystarczającą ilość czegoś szybko działającego, żebyś mógł to zażyć natychmiast w razie potrzeby. Zanim jednak zaczniesz się tym faszerować, zaczynamy trening, byś potrafił oczyścić umysł z myśli, bo to jest równie ważne, a wspomagacze uznajemy za krótkoterminową opcję awaryjną. Siądź wygodnie. Zamknij oczy. Weź głęboki oddech. Oddychaj jakiś czas najwolniej jak potrafisz. Słuchaj mnie. Nie protestuj. Po prostu mnie słuchaj. Czy tak zaczynały się materiały, z którymi pracowałeś? – spytał, na co Prorok skinął głową, a Thace westchnął w duchu z ulgą, że mężczyzna naprawdę coś już potrafił. Przypuszczał, że gdyby Prorok musiał, poradziłby sobie bez niego, bo w krytycznych sytuacjach umiał zachować zimną krew, ale teraz panikował i po prostu nie mógł ryzykować i zostawić go samemu sobie.
Wyobraź sobie, że każda twoja myśl i emocja, cokolwiek się wydarzyło lub dopiero ma się stać, że nie są twoje, że to tylko film, który obserwujesz z oddali. Wyobraź sobie, że odsuwasz się od nich, że tylko je obserwujesz, jak odpływają coraz dalej. Skup się na tym, co czujesz w tym momencie, że istnieje tylko tu i teraz i nie ma niczego innego. Skup się na dźwiękach, nawet najcichszych i najdalszych. Fakturze ubrania, miękkości kanapy, temperaturze pomieszczenia i twojej skóry.
Wyobraź sobie, że tu i teraz również nie istnieje. Nie ma ani ciebie ani żadnych twoich emocji. Nie czujesz ani nie doświadczasz zupełnie niczego. Nie ma cię. Nic nie istnieje. Jeśli spojrzałbym w twoje myśli, zobaczyłbym neutralny film. Pokoje, które przemierzało twoje ja w innej rzeczywistości. Codzienne obowiązki i raporty. Rozmowy z Naczelnym Dowództwem, podczas których twoje ja było tak spokojne i wyważone. Osoby, które spotykało w pracy. Patrole Sentry na korytarzach. Patrzysz na to wszystko z boku. Czujesz się z tym całkowicie obojętny. To tylko obce ‘ja’. Ty nie istniejesz.
Thace nie przestawał mówić i nie zrażał się faktem, że Prorok kilkakrotnie wyrwał się z łagodnej hipnozy i zaczynał denerwować, a dwukrotnie podniósł na niego głos, oznajmiając, że to nie ma sensu. Wówczas wpatrywał w niego bez emocji i zaczynał od początku, z tym większym uporem. Nie pozwolił mu ruszyć się z miejsca przez kolejne trzy godziny, zanim osiągnął pożądany stan i Prorok wreszcie zdołał się wyłączyć i przez kolejny kwadrans nie reagował na bodźce. Patrzył na niego ze współczuciem, gdy mężczyzna, po wyjściu z tego stanu całkowicie i trochę zbyt gwałtownie, co chwilę pocierał skórę, krzywił się na światło i jakikolwiek dźwięk, miał dreszcze i każdy szybszy ruch sprawiał, że zaczynał się chwiać. Doskonale znał ten stan, bo czuł się nawet gorzej, gdy był młody i był szkolony u Ostrzy… zdolność zdystansowania się od rzeczywistości i swoich myśli oraz odczuć było podstawą nie tylko do przesłuchań przez istoty takie jak druidzi, lecz również do wytrzymywania tortur różnego rodzaju. Tyle że on w tamtym czasie miał problemy z jakąkolwiek kontrolą swoich myśli, emocji i lęków, zaś Proroka miał już doskonałą bazę, doświadczenie i zupełnie inną, silniejszą osobowość. Radził sobie doskonale, ale wolał mu tego nie mówić, aby mężczyzna nie poczuł się zbyt pewnie i po prostu skupił na wszystkich technikach, które znał, kiedyś stosował i teraz mogły mu pomóc. Zanim położyli się do łóżka, wiedząc, jak nadwrażliwy może być Prorok zaraz po tego rodzaju sesji, zmienił im pościel na lżejszą i gładszą w fakturze a także przestawił ustawienia systemów w sypialni, aby ograniczyć ilość bodźców do minimum.
– Od razu po przebudzeniu zrobimy to samo, krótką sesję, nie dłużej niż kwadrans. I jutro będziemy robić podczas każdej twojej przerwy, choćby miało to być tylko pięć minut. Znam również krótsze wersje. Jak się czujesz? – spytał szeptem, kiedy w sypialni zaległa kompletna cisza i ciemność.
– Nie wiem. Spokojniej. Ale strasznie huczy mi w głowie – odparł Prorok. – Thace, to nie zadziała – powiedział niemal całkowicie obojętnym tonem. – Teraz jestem bezpieczny. Wtedy nie będę.
– Dasz sobie radę. Będziesz zażywał leki, na razie te legalne, będziesz trenował i będziesz mieć mnie obok przez cały czas. Koniec dyskusji.
– Nie wyciszę się, gdy oni się pojawią – odparł cichym, sennym głosem. – Nie masz pojęcia, jak się boję…
– Wyciszysz. Zrobisz dokładnie to, co powiem ci, byś robił – odparł i poczekał, aż oddech Proroka się wyrówna. Kiedy wydawało mu się już, że Prorok usypia, ten wyciągnął rękę w jego stronę i lekko zacisnął ją na jego nadgarstku.
– Przytul mnie. Proszę. Gdy jesteś blisko jest odrobinę łatwiej.
Nie zdziwiło go, że mężczyzna zasnął w ciągu paru chwil. Thace’owi, kolejny raz, zajęło to znacznie dłużej. Czy wierzył, że Prorokowi pomoże medytacja i hipnoza i w krytycznej sytuacji nie sięgnie po narkotyki? Ani trochę. To wymagało czasu, skupienia i wiary, że faktycznie może zadziałać, a sam wcale nie był najlepszym przykładem osoby, która umie skutecznie się uspokoić paroma wypracowanymi oddechami. Ale zamierzał wyciszyć go naturalnie na ile tylko się dało, choćby po to, by dać mu nieco więcej wiary w siebie, bo… tak, obawiał się, że Prorok zacznie brać jakiekolwiek farmaceutyki zmieniające stan umysłu – wiedział, jak bardzo przywiązuje się do używek czy środków nasennych i miał podstawy przypuszczać, że do narkotyków, choćby tak stosunkowo bezpiecznych jak dalkossian, który miał być podstawą ich wątpliwej terapii, przyzwyczai się jeszcze szybciej.
Tyle że musiał zaryzykować, bo, tak jak powiedział: jeśli druidzi zjawią się tu i znajdą w jego umyśle informacje o ich relacji, to będzie to koniec nie będą mieć już szans zmagać się razem z jakimikolwiek problemami.
***
Chapter 28: Naczelne Dowództwo
Chapter Text
***
Następne dwa dni nie przyniosły żadnych rewolucyjnych informacji. W okolicach REX-AVI wciąż zbierano szczątki statków i chociaż żadne jednoznacznie nie wskazywały na to, jak przebiegła walka, brak wieści o jakichkolwiek ocalałych przez tak długi czas sprawił, że wszyscy nabrali już pewności, że Zogux zginął razem ze wszystkimi żołnierzami, których zabrał tam ze sobą, używając przymusu i manipulacji. Nevreegg z pomocą Throka miała podjąć działania mające na celu utrzymanie względnego porządku w Sektorze 2-Jota, ale obydwoje byli w tak kiepskim stanie psychicznym, że wyglądało to raczej nieudolnie; sytuacji nie poprawiał fakt, że nie zdołali jeszcze ściągnąć ze swoich sektorów wystarczająco dużo posiłków, by te cokolwiek były w stanie zdziałać. Niestabilna sytuacja i fakt, że w rejonie pozostało bardzo niewiele statków Imperium, skłoniły rozmaite grupy separatystyczne do działania, a w oficjalnych wiadomościach pojawiały się doniesienia o coraz poważniejszych zamieszkach w układach Sektora 2-Jota, zwłaszcza tych, które stały się koloniami stosunkowo niedawno. Części z nich przewodzili Galra a nie obcy czy hybrydy i samo to budziło szok – bo ich rasa zazwyczaj na kolonizacji korzystała a nie traciła, toteż tym bardziej świadczyło to o tym, jak bardzo fatalne rządy Zoguxa rozsierdziły mieszkańców, skoro ryzykując wszystko, postanowili wyrwać się spod władzy Imperium przy pierwszej okazji, jaka się nadarzyła. Sendak nie szczędził sobie kpin i przytyków oraz pogróżek o tym, że imperator lada dzień podejmie interwencję, co jeszcze potęgowało i tak napiętą atmosferę.
Thace przez cały ten czas siedział na uboczu, jednak były momenty, że miał wrażenie, że reszta komandorów z Naczelnego Dowództwa zdaje sobie sprawę, że Prorok nie jest sam. Oprócz Sendaka, który miał przy sobie Haxusa od samego początku i się z tym nie krył, przy kilkorgu z nich też się ktoś pojawił, a z tego co powiedział Prorok – byli to podkomandorzy i porucznicy, którzy pełnili rolę zastępcy i prawej ręki, na których zostali oficjalnie mianowani. Pozycja Thace oficjalna nie była i nie miało się to zmienić jeszcze długi czas, ale on, chociaż wcześniej zupełnie nie chciał dla siebie tej roli, momentami żałował, że jednak jej nie ma – bo wiedział, że Prorokowi byłoby znacznie łatwiej, gdyby stał tuż obok niego i mógł go wspierać. Prawdopodobnie musiałby zabierać głos w kwestiach technicznych i oczywiście obawiał się tego, tym bardziej że słuchał Haxusa, który miał podobną do niego specjalizację, ale również znacznie szerszą wiedzę jeśli chodziło o systemy bojowe i wiedział, że będzie musiał uważać na każde słowo, aby nie wyjść na durnia… co nie oznaczało, że w takiej sytuacji w jakiej się znaleźli uciekałby od tego. Problemem był jednak fakt, że moment, gdy miałby zostać awansowany, prawdopodobnie oddalał się w czasie, bo opuścił lub przesunął kolejne testy i nie miał pojęcia, ile jeszcze sytuacja ma potrwać oraz czy w ogóle zaliczy w tym cyklu wszystko, co było niezbędne od strony formalnej.
Gdy następowały przerwy, a każdy z komandorów wracał poustawiać swoje własne sprawy i wydać rozkazy, zbliżał się do Proroka, pomagał mu jak potrafił, czasem obejmował – krótko i ostrożnie, tylko wtedy, gdy nie stali tuż przed kamerą, aby ta w razie nagłego połączenia przychodzącego ich nie pokazała. Czasem wymuszał na nim krótką sesję medytacji; wieczorami próbował łagodnej hipnozy, ale wiedział, że jego poczynania nie przynoszą spektakularnych rezultatów. Potrzebowali na to znacznie więcej czasu, regularnych ćwiczeń przez całe miesiące, aby wyciszenie się przychodziło Prorokowi naturalnie. Trenował to u Ostrzy na samym początku i tak, to pomagało, zwłaszcza na pierwszych misjach, gdy wciąż czuł się zagubiony i niepewny. Z czasem nabrał pewności siebie, ale też wprawy i przy niewielkim stresie kilka głębokich oddechów i odpowiednie przekierowanie myśli było wystarczające; ostatnio jednak siłą rzeczy nie miał potrzeby, by to robić, bo jego misja polegała na czymś zupełnie innym. Teraz jednak również zaczął trenować, bo nie miał pojęcia, czy po wydarzeniach w REX-AVI sytuacja w całym Imperium nie stanie się bardziej napięta i czy jego rola się nie zmieni.
Za pewien niewielki sukces uznał to, że był w stanie sprawić, że Prorok robił się senny i względnie szybko usypiał, ale gdy nie zażył na noc środków uspokajających – budził się po godzinie lub dwóch, roztrzęsiony i przerażony. I ostatecznie jednak szedł do łazienki, aby coś wziąć i przespać się spokojnie aż do rana. Thace nie pytał, jakie środki zażywa, ale po samych wyrzutach sumienia w oczach Proroka następnego dnia, widział, że było to coś silniejszego niż standardowe medykamenty, jakie brał w przeszłości i prawdopodobnie bardziej niebezpiecznego niż dalkossian.
Martwił się o niego i to było szczere i prawdziwe i dlatego tym bardziej nienawidził samego siebie, gdy przekazywał Antokowi informacje, a potem kłamał Prorokowi w żywe oczy; ten czasem dostrzegał, że Thace używa komunikatora i ze zmęczeniem pytał, czy robi coś interesującego i otrzymywał gładką odpowiedź, że tylko sprawdza newsy, wiadomości czy raporty. Czasem była to prawda, bo wciąż miał pewne obowiązki, które musiał wykonywać, jednak tak samo jak wcześniej: kontakt z jednostkami terenowymi, które miał wspierać w różnych zadaniach, był czymś, czym sam zarządzał i o ile ktoś nie dzwonił żądny plotek, spokojnie mógł odpuścić sobie pewne kwestie przez kilka albo i kilkanaście dni. Rozdysponował zresztą pewne długoterminowe zadania oraz polecił wszystkim skupić się na testach praktycznych, przekazując, że wrócą do pewnych tematów po ich zakończeniu – co zapewniło mu znacznie więcej czasu niż do tej pory.
Wieści, że odnaleziono w końcu namacalne dowody na to, co wydarzyło się za granicami REX-AVI, pojawiły się późnym popołudniem piątego dnia od momentu ataku. Z pomocą pary druidów, którzy pojawili się w jednostce, gdzie przebywali Nevreegg i Throk, któraś z sond średniego zasięgu wreszcie namierzyła szczątki krążownika, w którym serwery z logami były naruszone w znacznym stopniu, ale część danych dało się z nich odzyskać; Thace natychmiast poinformował o tym Antoka, a kilka godzin później na tyle wiarygodnie na ile był w stanie odgrywał przez Prorokiem zszokowanego, gdy Throk przesłał im urywki nagrań z ataku, na których znajdowało się dokładnie to, co dowódcy REX-AVI chcieli pokazać – wiedział przecież, co się na nich znajdzie, bo analitycy ruchu oporu się tym zajęli. Widać było zupełny chaos, rozpadanie się floty w zastraszającym tempie, bezsensowny atak na księżyc pozbawiony jakichkolwiek celów militarnych; paskudna, żałosna bitwa, ale przecież wyobrażał już to sobie i nic nie mogło go zaskoczyć. Kiedy jednak we fragmencie nagrania oprócz wizji pojawił się na kilkanaście sekund dźwięk, poczuł, jak miękną mu kolana. Słyszał wrzaski pilotów i żołnierzy, desperacko kierowane rozkazy odwrotu lub ataku, próby zapanowania nad statkami, które przestały reagować… słyszał koszmarne, bezsensowne umieranie. Tak, dla Ostrzy to byli żołnierze wroga. Pewno wielu z nich poleciało tam z własnej woli, skuszeni pieniędzmi i obietnicami. Pewnie tyle samo było takich, którzy nie mogli odmówić wykonania rozkazu, chociaż w ogóle nie chcieli się tam znaleźć. Udało się tam pięćdziesiąt siedem tysięcy osób, bo taką liczbę w międzyczasie potwierdzono. Z czego ocalało niespełna pięćset, ale dla Imperium oni również nie żyli, bo mieli już nigdy nie opuścić REX-AVI.
Gdy nagranie się skończyło, w sali zapanowała cisza, a na ekranie pojawiły się ponownie twarze komandorów. Każdy reagował trochę inaczej i na ile Thace zdołał ocenić ich nastroje, właśnie czegoś takiego się spodziewali, a teraz po prostu dostali namacalny dowód.
– Poinformuję imperatora, że w czasie ataku na REX-AVI zginęli wszyscy biorący w nim udział i okazał się całkowitą klęską, zaś kilkunastominutowe próby ataku wewnętrznych struktur tego rejonu ze strony Zoguxa należy uznać za desperackie i pozbawione sensu – powiedział w końcu Sendak, przerywając grobową cieszę. – Być może już to wie, biorąc pod uwagę, że mieliśmy pomoc – oznajmił i prawdopodobnie wpatrywał się w ekran, na którym widoczni byli Throk i Nevreegg, za którymi stała para cichych, zakapturzonych druidów. Thace starał się na nich nie patrzyć, bo chociaż wiedział, że znajdowali się na krańcach Imperium i dzieliło ich w linii prostej wiele dni lotu statkiem z najszybszym nawet napędem nadprzestrzennym, byli dokładnie tak przerażający, jak to sobie wyobrażał i jak widział to na symulacjach. I zupełnie nie dziwił się Prorokowi, że tak bardzo się ich bał.
– Nie ma takiej potrzeby, Sendak – odezwała się jedna z postaci, po raz pierwszy, odkąd w ogóle się zjawili. – Imperator niebawem się z wami spotka. Możecie się rozłączyć. Zostaniecie wezwani w stosownym momencie.
– Prorok… – zaczął Thace, kiedy spotkanie się zakończyło, a mężczyzna oparł się dłońmi o panel. – Tego się spodziewaliśmy. To tylko potwierdzenie. Czy to coś zmienia, że Zogux zaatakował jakiś pusty księżyc…?
– Nie – powiedział cicho. – Masz rację, tego się spodziewaliśmy. Czego się jednak nie spodziewałem, to że druidzi wciąż tam są, zaś imperator nie połączył się z nami od razu.
– Co masz na myśli…?
– Skoro imperator już wie, to w normalnych okolicznościach po prostu dołączyłby do spotkania zdalnie. Jeśli tego nie zrobił, najwyraźniej zamierza odwiedzić kogoś z nas osobiście. I właśnie jest w drodze.
– Nie leci tutaj. To nie miałoby żadnego…
– Przypuszczam, że leci do Nevreegg i Throka. Thace… wyjdź, proszę. Nie chcę, byś na to patrzył.
Przez chwilę Thace wahał się, by faktycznie opuścić aulę X-10, bo przecież Prorok tak czy inaczej powiedziałby mu, co zaszło. Pewnie wygodniej i łatwiej byłoby nie widzieć wściekłości Zarkona i Prorok słusznie chciał go przed tym chronić. Kiedy jednak wpatrywał się w niego, jak przymyka oczy i zaczyna brać głębokie oddechy i prawdopodobnie powtarza w głowie słowa medytacji, by możliwie się wyciszyć, po prostu nie był w stanie zostawić go samego i nie miało to nic wspólnego z misją. Wiedząc, że w każdej chwili ktoś się może z nimi połączyć, nie odważył się zrobić niczego więcej niż pogładzić go po ramieniu, a potem wycofał się poza obraz kamery.
– Nie musisz ze wszystkim zmagać się sam. Jeśli to nie był rozkaz, chciałbym tu zostać. Weź głęboki oddech. Dasz sobie radę. Skoro imperator już wie, to wszystko… niedługo wreszcie się skończy. Wynagrodzę ci to. Może zrobimy sobie wolny dzień i gdzieś polecimy. Zrelaksujemy się, bo obaj tego potrzebujemy. Polecimy, gdzie tylko będziesz chciał. Ostatnie dni byliśmy tak zestresowani, że wieczorem… – zająknął się, mimo że rozmowy o seksie nigdy go nie zawstydzały. – Zbyt długo nie byliśmy blisko. Tęsknię za tym. Pomyśl o tym, że niebawem wszystko wróci do normy i tylko musimy przetrwać… cokolwiek nas czeka.
Prorok wykonał gest, jakby chciał przyciągnąć go w swoją stronę, ale powstrzymał się, z lękiem zerkając na ciemny ekran. Uśmiechnął się jednak do Thace’a i wyglądało na to, że nie zamierzał go wyganiać. Przez kolejny kwadrans w pomieszczeniu panowała pełna napięcia cisza, bo Prorok niemal się nie odzywał, a nikt z komandorów nie zamierzał ryzykować, by mieć zajętą linię w momencie, gdy Zarkon będzie się z nimi łączył, mimo że ten miał uprawnienia, by przerwać każdą ich zdalną rozmowę. Aby odciągnąć Proroka od katastroficznych myśli, zaczął już przeglądać z nim oficjalne newsy, lecz nigdzie nie było jeszcze oficjalnych informacji o odkryciach i kiedy Thace miał już się odezwać i jakoś to skomentować, na dużym ekranie pojawiła się sala, w której na pierwszym planie widoczny był Zarkon, dalej zaś stali skuleni Throk i Nevreegg a także dwóch druidów i Haggar. Na mniejszych ekranach widoczne zaś były twarze siódemki pozostałych komandorów z Naczelnego Dowództwa.
– Nie bez powodu postanowiłem przerwać istotne dla mnie zadania i pofatygować się tutaj osobiście – powiedział Zarkon powolnym, lodowatym głosem. – Nie będę powtarzał wam, że misja komandora Zoguxa, której nie byliście w stanie powstrzymać, okazała się zgodnie z przewidywaniami katastrofą. Gdyby nie całkowita pewność, że działania takie pozbawione są sensu, dałbym wam miesiąc na zrównanie z ziemią całego rejonu REX-AVI. Niekompetencja całej waszej dziesiątki jednoznacznie wskazuje, że nie dalibyście sobie z tym rady, skoro większą wiedzę o astronomii i strategii okazał się kretyn i szaleniec taki jak Zogux i jednak wykrył luki w barierach ochronnych, co do których zapewnialiście mnie, że nie istnieją. Czy macie cokolwiek na swoje usprawiedliwienie? – spytał i spojrzał najpierw na Throka i Nevreegg a potem w ekran.
– Nie, panie – oznajmił Sendak, który najwyraźniej w takich sytuacjach zabierał głos w imieniu wszystkich. – Pomyliliśmy się w swoich ocenach. Podtrzymuję jednak swoje stanowisko, że nawet wiedząc o tym, że bariery nie są nie do przebicia, nie zdecydowalibyśmy się na atak. Statki w technologii Galra tak czy inaczej były tam nieoperatywne i o tym również wiedzieliśmy od samego początku.
– Gdy rozmawialiśmy sami, twierdziłeś, że jedyną opcją na ukrócenie domniemanej działalności ruchów rebelianckich w tym rejonie jest patrolowanie jego granic i uniemożliwienie im jakichkolwiek ruchów. Czy podtrzymujesz również to zdanie? Oraz że nie zamierzacie odważyć się na ponowienie ataków? – spytał Zarkon tonem tak lodowatym i przerażającym, że kilku komandorów, w tym Prorok, wyraźnie pobladło, jednak Sendak wydawał się niewzruszony.
– Jeśli były tam luki w obronie, to już ich tam nie ma, a nasze sondy wskazują, że cała bariera z asteroidów i pola magnetycznego, po tym, jak w jednym niewielkim miejscu Zogux znalazł szczeliny i rozbił je powodując gigantyczne eksplozje, od tamtej pory jeszcze się zagęściła i ewentualnych słabych punktów jest mniej niż wcześniej. Nasze działa w żaden sposób nie przebijają się przez tę barierę. Choćbyśmy dysponowali całą flotą imperium i próbowali ją zniszczyć, i tak nie przebijemy się do środka zachowując sprawność bojową, a nawet jeśli, to rozgromią nas kolejne bariery, a tych, jeśli wierzyć sondom, jest przynajmniej trzy, bo dalej nasze narzędzia diagnostyczne nie sięgają. Tak, jak wiedzieliśmy już wcześniej, luki w tych barierach są na tyle małe, że bezpiecznie mogą się przedostawać tam wyłącznie niewielkie jednostki nienapędzane kwintesencją, a każda próba przedarcia się czymś większym powoduje kontrreakcję i tylko zagęszcza bariery. Jeśli coś miałoby dostać się tam na większą skalę, to tylko szpiedzy, którzy na miejscu zbudują śmiercionośne narzędzia.
– Jest coś jeszcze i dobrze o tym wiesz. Voltron dostałby się tam bez problemu i byłby w stanie obrócić w pył wszystkie ich zabezpieczenia, a potem zniszczyć każdą planetę, księżyc i jednostkę w całym rejonie. W starciu z nim rebelia nie miałaby żadnych szans – oznajmił i tych słów nikt nie odważył się komentować. Chociaż podczas rozmów komandorzy wielokrotnie kpili sobie z legendarnego, magicznego robota, przy Zarkonie, który miał na tym punkcie obsesję, twarz żadnego z nich nawet nie drgnęła. – Masz rację, Sendak. Nie bez powodu jesteś najbardziej zaufanym z moich dowódców. Po tym, jak znalazłeś Czerwonego Lwa, jakiś czas wszyscy szukaliście kolejnych z pełnym zaangażowaniem, ale przez ostatnie lata wasze starania wydawały się tracić na sile. Nie próbujcie zaprzeczać – powiedział ostro, jakby spodziewał się protestów, mimo że nikt nawet nie drgnął. – Oczekuję, że w ciągu miesiąca wytypujecie przynajmniej jedną czwartą wszystkich jednostek latających jakimi dysponuje wojsko i roześlecie je do niezbadanej części kosmosu. Prorok, Janka, wy macie inne zadania niż ochrona granic i kolonizacja a także odpowiednio mniejsze floty bojowe niż reszta, więc nie oczekuję, że będziecie kogokolwiek wysyłać na tę misję. To samo dotyczy mniejszych sektorów Pierwszego Kręgu znajdujących się pod jurysdykcją pozostałych. Jeśli jednak ktokolwiek z waszych podwładnych zgłosi się jako ochotnik, by wylecieć, macie dać mu tę możliwość.
Na ten absurdalny rozkaz na twarzach kilku komandorów pojawił się ledwo widoczny grymas; ze wszystkich jednostek latających, zdecydowaną większość stanowiły te krótkiego i średniego zasięgu, w dużej mierze niebędących nawet statkami bojowymi. Nie byłyby w stanie oddalić się od granic Imperium dalej niż o kilkanaście galaktyk, a przetransportowane w dalsze, nieznane rejony bez specjalistycznej kalibracji nie nadawały się do lotu i nie posiadały najwyższej klasy napędów nadprzestrzennych, niezbędnych do pokonywania naprawdę znaczących odległości – tymi dysponowały tylko krążowniki i transportowce, przy czym te drugie nie miały jakiejkolwiek zdolności bojowej a ze względu na ich konstrukcję, były bezużyteczne w niebezpiecznych rejonach. Pewnie już teraz kalkulowali, jak mają tego dokonać i zamierzali wysłać tę wymaganą, jedną czwartą krążowników – gdzie oczywiście zabiorą na pokład myśliwce i promy, a także śmiałków i pilotów zachęconych perspektywą dalekiej podróży i odkryć, ale z całą pewnością nie będzie to jedna czwarta całej floty Imperium a już na pewno nie jedna czwarta żołnierzy, bo to było niewykonalne lub zupełnie absurdalne, jako że całkowicie sparaliżowałoby to działanie ich mocarstwa.
Thace przypuszczał, że chętnych mogło się znaleźć całkiem sporo, tak samo jak miało to miejsce kilkanaście lat temu, gdy Sendak znalazł Czerwonego Lwa i Zarkon kazał szukać kolejnych; dla mało rozgarniętych i żądnych przygód oraz pieniędzy żołnierzy było to wymarzone zadanie, nikt tak naprawdę ich nie kontrolował, wielu wykorzystało tę wyprawę jako szansę na dezercję i osiedlenie się w jakimś bezpiecznym układzie z dala Imperium. Po całym wszechświecie rozleciały się tysiące krążowników z mnóstwem myśliwców na pokładzie, zaś Ostrza na ile tylko mogli opuszczali swoje posterunki i również udawali się na te wyprawy; to wówczas Krolia zupełnym przypadkiem odnalazła na planecie Ziemia Niebieskiego Lwa i z powodu krytycznego uszkodzenia jej myśliwca, pozostała tam kilkanaście miesięcy, a wróciła do kwater Ostrzy przybita i nieswoja. Niedługo później wróciła też do wojska i obecnie pracowała jako oficer w jednej z baz Ranveiga, lecz poza tym Thace nie wiedział, jakie były jej losy ani dlaczego wróciła do Imperium w tak marnym stanie psychicznym – rozmawiała wówczas wyłącznie z Kolivanem i być może Antokiem i cokolwiek się wydarzyło, chciała, by ta historia pozostała tajemnicą.
Thace był jednym z nielicznych szpiegów Ostrza Marmory, jacy wówczas pozostali na miejscu – po prostu dlatego, że nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby go za sprawnego pilota; został jednak wówczas na jakiś czas przymusowo przesunięty do stacji dalekiego zasięgu na samych obrzeżach Imperium, jak wielu innych techników jego specjalizacji, aby tam przebudowywali pewne istniejące systemy i umożliwili komunikację na większe niż dotąd odległości, choćby miała nie być doskonała. Chociaż wówczas sytuacja była napięta i wszystkim wydawało się, że odnalezienie innych Lwów dzięki skopiowaniu sygnatur i zbadaniu składu Czerwonego jest całkiem prawdopodobne, była to najbardziej interesująca praca, jaką kiedykolwiek miał jako żołnierz Imperium, a przez kłopoty z dowództwem i ogólne zamieszanie, miał szansę nie tylko poznać wiele istotnych technologii i systemów, ale też wykraść całkiem sporo danych. I to dzięki informacjom i doświadczeniu, jakie wówczas zdobył, na kolejnych stanowiskach mógł być dla Ostrzy przydatny pracując właściwie gdziekolwiek – stąd nie było konieczności, by udawał się na bardziej niebezpieczne kontrakty, bo równie wartościowy był w pokojowych i dobrze prosperujących rejonach.
Gdy przypomniał sobie tamte czasy… doskonale pamiętał, że ze względu na utratę ogromnej części personelu na dobrych kilka lat, w wielu obszarach wojska zapanował wówczas kompletny chaos, a szczególnie ucierpiały na tym działy administracyjne, które Zarkon uznał za mało istotne i kazał komandorom przesunąć ich pracowników do bardziej istotnych zadań i zastąpić nimi śmiałków, którzy ruszyli w nieznane. Kolonizacja stanęła w miejscu, a rebelia i rozliczne ruchy separatystyczne odzyskały wówczas część terytoriów podbitych wcześniej przez Imperium – trudno, by było inaczej, skoro bronić ich mieli wojskowi księgowi, sekretarze i osoby, które powinny już przejść na emeryturę, jednakże Zarkon wstrzymał wówczas tę opcję bez względu na stan zdrowia danej osoby. W efekcie, kiedy główna fala nieskutecznych poszukiwań Voltrona się zakończyła, na emeryturę przeszli niemal wszyscy, którym zabroniono tego zrobić wcześniej, a także wiele osób, które chociaż osiągnęły wymagany wiek już jakiś czas temu, pracowały dalej – po prostu dlatego, by kolejny kaprys imperatora ponownie nie odebrał im tej możliwości. W efekcie po dziś dzień wiele działów administracyjnych wciąż było niewystarczająco obsadzone albo też pracowały tam osoby bez jakichkolwiek kwalifikacji, czego skutkiem był wieczny bałagan w dokumentach, liczniejsze niż kiedykolwiek usterki i całe mnóstwo innych problemów. Nie to, że wcześniej Imperium działało pod tym względem bez zarzutu… ale gdy Thace teraz o tym myślał, czuł, że może gdyby Sendak nie znalazł Czerwonego Lwa i nie rozpoczęłyby się poszukiwania pozostałych, jego wniosek o przeniesienie z DX-930 nigdy by nie zaginął… o ile w ogóle by tam trafił. Porucznik Uro nie zdążyłby awansować go na oficera, bo Thace zostałby oddelegowany w inne miejsce jako zwykły technik; nigdy nie trafiłby do Bazy Głównej, nie poznałby Proroka, rozstałby się z Hangą zanim się do siebie zbliżyli, a może nawet nie zdołałby zacząć się z nim umawiać. Wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej… a może los skierowałby go tu tak czy inaczej, na jakiś pokrętny sposób, którego nie dało się przewidzieć.
Porzucił te myśli i skupił się ponownie na tym, co było tu i teraz oraz co faktycznie się wydarzyło. Thace doskonale znał statystyki. Z poszukiwań Lwów nie wróciła jedna trzecia jednostek latających i blisko milion żołnierzy, w tym kilkudziesięciu jego braci i sióstr, zaś na granicach Imperium przez pięć lat, kiedy trwały główne poszukiwania, zginęło w walkach granicznych lub zaginęło – przypuszczał, że skala dezercji ze strony rzuconych do walki pracowników biurowych była wówczas zatrważająca – kolejne dwieście tysięcy osób. Straty postępowały i dopiero wówczas Sendak i Gnov zdołali przekonać Zarkona o konieczności wzmocnienia granic, zaś komandorzy stopniowo wycofywali z bezowocnych poszukiwań swoje jednostki, tak, że obecnie w dalekich rejonach spoza rejonu kolonizacji przebywało niespełna sto krążowników i jakieś pięć tysięcy żołnierzy. Oraz sam Zarkon z wiedźmą i częścią druidów na swoim statku flagowym, lecz gdzie konkretnie się znajdowali ani jakich metod używali, wciąż poszukując Voltrona, nie wiedział nikt.
– Oczywiście, panie – powiedział w Sendak, wyrywając Thace’a z ciągu myśli. – Zajmiemy się tym i ograniczymy nasze działania na granicach oraz spowolnimy plany kolonizacji, by skupić się na zadaniach, które są dla ciebie priorytetem.
– Jeśli zdobędziemy Voltrona, nie będziemy musieli mozolnie zdobywać kolejnych układów – oznajmił Zarkon. – Z jego pomocą kolonizacja jaką znacie przestanie mieć miejsce. Będziemy mieć dostęp do czystej kwintesencji, będziemy w stanie zdobyć każdą planetę i układ, zniszczyć każdego wroga, a cały wszechświat stanie się Imperium Galra – powiedział, uśmiechając się szaleńczo. Jego purpurowe, nienaturalne oczy zaświeciły mocniej, gdy wydawał się wyobrażać sobie glorię i chwałę, jaka go czekała.
W tym momencie Thace, chociaż wiedział ze starożytnych źródeł, jak potężny był Voltron, a czego komandorzy niekoniecznie mieli świadomość, w pełni zdał sobie sprawę jakim szaleńcem był Zarkon. Oczywiście, Voltron w rękach Imperium byłby śmiercionośnym narzędziem, przed którym nikt nie miałby szans obrony, lecz to wcale nie stworzyłoby gigantycznego, fantastycznie prosperującego Imperium władanego przez Galra. Wszechświat borykałby się z dokładnie tymi samymi problemami, co Sektory na granicach i nowe kolonie; Voltron był jeden, zaś układów w całym wszechświecie była niemal niezliczona ilość i tylko tych zamieszkałych czy posiadających jakąkolwiek, choćby najprymitywniejszą formę życia, zapewne były poza Imperium dziesiątki tysięcy. Wiele chronionych tak, jak choćby REX-AVI, główne kwatery Ostrzy czy wiele innych, niedostępnych enklaw pozostających sekretem. Stopniowo byłyby niszczone i eksploatowane i pewnie spora część Galran byłaby z tego powodu szczęśliwa, wielu by się wzbogaciło, a każda forma buntu byłaby zapewne karana niszczeniem całych planet i układów.
I… tak, niektórym pod przywództwem Zarkona dałoby to władzę i moc jakiej dotąd nie znali i gdy Thace patrzył na Sendaka, Ranveiga czy Ladnok, przypuszczał, że widzieli się oni w roli paladynów Voltrona i nie dopuszczali opcji, że mogłoby być inaczej; pozostali komandorzy… byli zbyt zadowoleni z obecnego życia, by chcieć zmian. Czy zbuntowaliby się? Wątpił w to. Czy w ogóle byliby potrzebni jako dowódcy, skoro przynajmniej część z nich opierała swoją pozycję wyłącznie na tradycyjnej kolonizacji i tylko to potrafili, a mogliby stać się zbędni…? Thace musiał przestać rozważać to wszystko, kiedy zorientował się, że przegapił krótką wymianę zdań między Sendakiem i Zarkonem, a ten ostatni znów mówił, tym razem odwrócony w stronę Nevreegg.
– …stracił ponad dwieście krążowników, całe mnóstwo myśliwców i żołnierzy. Znajdował się pod twoją jurysdykcją, a nie słuchał twoich rozkazów a ty w żaden sposób nie byłaś w stanie go powstrzymać. Ukrywałaś też, że już od jakiegoś czasu rujnował swój Sektor i gdy w drodze tutaj zainteresowałem się wypadkami z ostatnich lat, stało się dla mnie jasne, że pozwalałabyś mu robić to dalej. Utworzyłem Naczelne Dowództwo, abyście panowali nad podległymi wam komandorami z mniejszych Sektorów i wygląda na to, że przegapiłem moment, gdy przestałaś się do tego nadawać, Nevreegg – oznajmił, po czym wyciągnął czarny Bayard, który w jego dłoni aktywował się w długi miecz. Komandor pobladła, lecz nie ruszyła się z miejsca, a stojący przy niej Throk zachwiał się i wyglądał, jakby miał zemdleć ze strachu. – Jesteś bezużyteczna – dodał Zarkon i zrobił krok w jej stronę.
Do ostatniej chwili Thace sądził, że to będzie tylko pokaz siły i próba zastraszenia Naczelnego Dowództwa, tym bardziej że Zarkon sam rozkazał Sendakowi, że mają nie mieszać się w tę sprawę – gdyby kazał im wysłać posiłki i unieszkodliwić Zoguxa zanim ten zaatakuje REX-AVI, do całej sytuacji w ogóle by nie doszło. Jego okrucieństwo i wyrzuty nie miały uzasadnienia i nie były racjonalne… i to tylko świadczyło o tym, jak bardzo był potworny i niezrównoważony. Zszokowany Thace wpatrywał się w ekran, na którym Zarkon zamachnął się i jednym ruchem ściął Nevreegg, a jej pozbawione głowy zwłoki osunęły się na posadzkę. Widział wykrzywioną ze strachu twarz Throka i skupił wzrok na kropelkach purpurowej krwi, które trysnęły z szyi Nevreegg na jego mundur. Nie był w stanie choćby zerknąć na Zarkona, który zupełnie nie przejął się faktem przeprowadzenia egzekucji na oficer, która służyła Imperium przez dwa i pół wieku i która dotąd go nie zawiodła. Kiedy Thace przeniósł wzrok z ekranu na Proroka, dostrzegł, jak ten zaciska palce na brzegu panelu sterującego, ale jego twarz była pozornie niewzruszona i milczał tak, jak pozostali.
– Wy również jesteście bezużyteczni, bo każdy z was miał prawo zainterweniować lub donieść na Nevreegg, gdy widzieliście, że sobie nie radziła z Zoguxem, nawet jeśli jej wyłączną winą było, że na swoim terenie wyhodowała sobie idiotę i nic nie potrafiła z nim zrobić. Ty, Throk, znajdowałeś się najbliżej i powinieneś był włączyć się w sprawę, ale gdy przeanalizowałem to wszystko… uznałem, że nie jesteś znacząco bardziej winny od całej reszty. To były wasze wspólne decyzje i opieszałość. Czy któreś z was miało inne pomysły rozwiązania sprawy Zoguxa, ale zostało przegłosowane?
– Nie, panie – powiedziała Gnov odrobinę drżącym głosem. – Dyskutowaliśmy i mogliśmy się nie zgadzać, ale doszliśmy do porozumienia i nikt z nas się nie wyłamał. Każde z nas ponosi winę w równym stopniu.
– Czy ktoś ma coś do powiedzenia? Ktoś zamierza się bronić i usprawiedliwiać? – spytał Zarkon, lecz nikt nie powiedział ani słowa. – Pocieszającym wydaje się fakt, że przynajmniej nie jesteście żałosnymi tchórzami. Pomyliliście się i nie mogę tolerować takich błędów w Naczelnym Dowództwie, dlatego każde z was zostanie stosownie ukarane. Throk… – powiedział i spojrzał na przerażonego mężczyznę. – Zastąpisz Nevreegg w Sektorze 2-Kappa i przejmiesz jej obszar jurysdykcji, zaś 1-Chi przejdzie w ręce któregoś z twoich podkomandorów. Oczekuję, że wybierzesz najwłaściwszą osobę. Sektory, które dotąd wchodziły w twój obszar wpływów podzielicie między sobą wedle uznania. Podkomandor Bogh zgodnie z waszą rekomendacją zajmie miejsce Zoguxa w 2-Jota i zaprowadzi tam porządki oraz zabezpieczy naruszone granice. Oczekuję, że zrobi to z pomocą Throka, pod którego będzie podlegał, oraz całego Naczelnego Dowództwa, jeśli zajdzie potrzeba, bo nie zamierzam pozostawiać tego Sektora w wyłącznych rękach kogoś niedoświadczonego, dopóki sytuacja się nie ustabilizuje. Sendak, Gnov, od was w szczególności oczekuję pełnego zaangażowania. Do końca dnia przekażecie mi decyzje.
– Panie, zamieszki i bunty rozpoczęły się przez niepopularne prawa, jakie wprowadził Zogux – oznajmiła Gnov. – Rekomenduję przywrócić poprzedni porządek prawny, aby ustabilizować tę trudną sytuację.
– Nie obchodzi mnie, jakimi metodami osiągniecie swoje cele. W ciągu pół roku Sektor 2-Jota ma zacząć prosperować tak, jak przed dekadą. Koniec dyskusji. Z mojej strony została tylko jedna kwestia. Możliwe, że Throk nie będzie w stanie uczestniczyć w decyzjach, jakie będziecie dziś podejmować. A wy wszyscy… spodziewajcie się gości w ciągu najbliższego tygodnia. Zajmijcie się nim – warknął w stronę pary druidów, po czym odwrócił się i wraz z Haggar, która podążyła za nim jak cień, opuścił salę.
Throk cofnął się pod ścianę, rzucając ostatnie, przerażone spojrzenie druidom, które równocześnie wyciągnęły kościste dłonie w jego stronę. Moment później sala, którą obserwowali na ekranie, wypełniła się purpurowym światłem pochodzącym z dawek mocy, jakimi został trafiony komandor. Z głośników popłynęły jego upiorne wrzaski, sprawiające, że Thace poczuł, jak cały sztywnieje, a Prorok zachwiał się na swoim miejscu. Reszta komandorów przypatrywała się temu w ponurym milczeniu lub z nieskrywanym strachem, że w ciągu paru dni czeka ich to samo, zaś jedynym, który wydawał się niewzruszony tym przedstawieniem, był Sendak. Na jego ustach pojawił się uśmieszek i szepnął coś w kierunku stojącego przy nim Haxusa, który skinął głową i zaczął pospiesznie coś notować.
Thace nie miał pojęcia, ile czasu to trwało. Przynajmniej kilka minut. Może kwadrans. Starał się nie patrzeć na największy ekran, lecz twarze poszczególnych osób; dostrzegał, jak niektórzy odwracają wzrok od monitorów, a Janka, na ile się zorientował, wyciszył głośność, aby nie słyszeć wrzasków Throka i trzymał się ze wszystkich zdecydowanie najgorzej. W pewnym momencie nawet Ranveig, który dotąd wydawał się spokojny, zaczął zdradzać oznaki niepokoju – najwyraźniej kara trwała dłużej, niż się tego spodziewali. Niemal usłyszał zduszone westchnienia ulgi, gdy druidzi wreszcie odstąpili od Throka, który leżał skulony na podłodze w poszarpanym od uderzeń energii mundurze. Krwawił w wielu miejscach i po nienaturalnym ułożeniu jego ramienia można było stwierdzić, że któraś z kości lub stawów zostały podczas ataku poważnie naruszone. Nie próbował nawet się podźwignąć, oddychał ciężko z zaciśniętymi powiekami i wzdrygnął się, gdy druidzi wyminęli go, a szata jednego z nich musnęła jego łydkę. Thace przypomniał sobie, jak Throk czterdzieści pięć lat temu objął rządy w jego rodzinnym Sektorze, głosił obrzydliwe treści w mediach i gdy życzył mu wszystkiego, co najgorsze. W tym momencie zdał sobie sprawę, że zdecydowanie nie był sadystą i nie potrafił się cieszyć, widząc go w tym stanie, nawet jeśli zasłużył sobie na to za całe mnóstwo okropnych rzeczy, jakie zrobił.
Gdy do sali weszło kilku oficerów i Sentry, kamera automatycznie przesunęła się i oprócz Throka objęła również zwłoki Nevreegg; jeden z mężczyzn, jedyny z obecnych podkomandor, zacisnął pięści i wydał Sentry polecenie, by zabrały ją stąd i uprzątnęły pomieszczenie, zaś towarzyszącym mu porucznikom polecił, by zajęli się Throkiem i zaprowadzili go do jednostki medycznej.
– Podkomandor Bogh – przedstawił się, zbliżając się do ekranu. Wyraźnie starał się nie okazywać emocji, chociaż scenka, jaką zastał, musiała go zszokować, jako że z Nevreegg, która uchodziła za dobrego dowódcę, pracował przecież przez ostatnią dekadę. – Poza komandorem Throkiem, który wygląda na niedysponowanego, jestem najwyższy stopniem w tej jednostce. Czekam na rozkazy.
– Przejmujesz dowództwo w Sektorze 2-Jota. Zapewne wiesz już, że Zogux nie żyje – oznajmił Sendak bez zbędnych wstępów. – Oficjalną nominację otrzymasz niebawem. Wezwiemy cię jeszcze dziś, aby ustalić szczegóły. Połączysz się z nami stąd, być może bez angażowania Throka, który prawdopodobnie najbliższe dni spędzi pod okiem medyków. Zajmij się formalnościami związanymi z pogrzebem Nevreegg i czekaj na dalsze dyspozycje.
– Tak jest, sir – powiedział mężczyzna i rozłączył się, a twarze siedmiu komandorów z Naczelnego Dowództwa ponownie wypełniły cały ekran.
– W pewnym momencie sądziłam, że zamierzają zabić również Throka – mruknęła Ladnok. – Może być świetnym wojownikiem i strategiem, ale jest słaby psychicznie. Jak on to przetrwał, to każde z nas również wytrzyma. No, może oprócz ciebie, Janka – powiedziała ironicznie, a mężczyzna na ekranie momentalnie się skulił. – Dlaczego odesłałeś Bogha, Sendak? Powinniśmy przekazać mu pełne informacje i…
– Nie bądź durna – warknął Sendak. – Mamy parę spraw do ustalenia, a podkomandor powiązany z Throkiem i Nevreegg jest nam do tego zbędny. Kwestia obstawienia granic, tak na starcie. W Sektorze 2-Jota nie ma już skąd ściągnąć posiłków, a Bogh niczego sam nie pozyska z innych miejsc bez naszych rozkazów. Dopiero gdy ustalimy, na czym stoimy i omówimy plany, wezwiemy jego i komandorów z sąsiednich Sektorów. Ich jednostki dotrą na granice… Gnov?
– Z Sektora 2-Kappa i 2-Omega mogłyby dotrzeć za dwa dni – oznajmiła Gnov. – Z innych zajęłoby to dłużej, bo 2-Jota jest dość wysunięty poza Drugi Krąg, a przez panujące tam zamieszki trasa może być nieprzewidywalna. 2-Kappa jest jednak obecnie pozbawione komandora, więc sugeruję nie naruszać nadmiernie ich zasobów, przynajmniej dopóki Throk nie przejmie obowiązków po Nevreegg i jeśli już, to zastąpić nimi obstawę wyłącznie krytycznych rejonów w 2-Jota, gdzie mają miejsce najpoważniejsze zamieszki. Na samych granicach nic się w tym momencie nie dzieje a nie sądzą, że jakiekolwiek ruchy rebelianckie tak szybko zdołałyby zmobilizować siły i próbowały nas czynnie atakować. Nie mówię tutaj o ruchach separatystycznych, bo to akurat problem, z którym musimy poradzić sobie jak najszybciej.
– 2-Omega to mało wartościowy region, a Sniv, który tam dowodzi, spokojnie może wypożyczyć część swoich zasobów przynajmniej na najbliższe tygodnie, zanim przeprowadzimy w całym Imperium dodatkowe rekrutacje, przesuniemy część żołnierzy i zaczniemy odbudowywać flotę Sektora 2-Jota – odezwał się Prorok, a Thace rzucił mu krótkie spojrzenie, zszokowany, że mężczyzna brzmi aż tak spokojnie, chociaż znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że w środku buzowały w nim emocje. – Zorganizowanie tego to będzie już zadanie Bogha, bo nie wyobrażam sobie, żeby cała nasza dziewiątka zajmowała się kwestiami administracyjnymi Sektora, z którym żaden z nas nie ma zbyt wiele do czynienia. Throk zawsze był najbardziej powiązany z tamtym obszarem i skoro przejmuje 2-Kappa, będzie właściwie mieć tam najbliżej i gdy dojdzie do siebie, to przez niego będą wykonywane nasze wspólne decyzje.
– Uważacie, że Throk da sobie z tym radę? – spytała Trugg z powątpiewaniem.
– Throk to cwany gówniarz otoczony pochlebcami, ale zna się na zarządzaniu i ma charyzmę, a to może mu się przydać. To, co mnie martwi, to że prowadził u siebie dokładnie taką samą politykę społeczną, jaką nieudolnie próbował naśladować Zogux i właśnie to doprowadziło do zamieszek – odparł na to Prorok. – Tak, wiem, że sama to zasugerowałaś imperatorowi, Gnov, i ponieważ wiemy już, że to do nas należy decyzja, jakich użyjemy środków, musimy się tym zająć w pierwszej kolejności. Pytanie więc, czy Throk, którego poglądy są nam znane, będzie w stanie po pierwsze uspokoić nastroje społeczne, a po drugie opłacić niezbędne tam wojsko z budżetem jakim będzie dysponował w Sektorze 2 kręgu, który przez ostatnią dekadę podupadł ekonomicznie, jako że sukcesy Zoguxa w zakresie kolonizacji były znikome. I nie potrzeba tu geniusza ekonomicznego, by stwierdzić, że nie ma szans, by finansował to wszystko z budżetu 2-Jota, bo tamten obszar już teraz jest w ruinie, więc będzie musiał sięgnąć do budżetu świetnie prosperującego 2-Kappa… tyle że to również może nie wystarczyć, a jeśli spróbuje nadwyrężyć jego finanse, może to doprowadzić do zamieszek w kolejnym Sektorze na granicach, na co nie możemy sobie pozwolić i w efekcie być może wszyscy będziemy partycypować w kosztach. Oczywiście, docelowo to zadanie Bogha, ale rzucenie go już teraz na głęboką wodę i pozostawienie samemu sobie nie wchodzi w grę. Musimy się zaangażować i nie możemy już na starcie popełnić błędów. Janka, uważasz, że będziemy musieli wspomóc go finansowo? Ja nie potrafię jednoznacznie tego na ten moment ocenić.
– Nie pytajcie mnie o nic. Nie mam do tego głowy – oznajmił Janka piskliwie. – Róbcie co chcecie. Na swoim terenie mógłbym podnieść podatki od zaraz choćby i dwukrotnie, jak będzie potrzeba, a nikt nie mrugnie nawet okiem. Dam wam pieniądze i statki świeżo wypuszczone z fabryk z mojego rejonu. Wymyślcie co chcecie zrobić i zgodzę się na wszystko.
– Prorok, uważasz, że ktoś inny niż Throk lepiej by się sprawdził robiąc porządki w 2-Jota? – spytał Sendak, marszcząc brwi. – Chociaż ten Sektor przejmie Bogh, to wciąż będzie obszar jurysdykcji Throka i jego zdanie będzie decydujące w bardzo wielu kwestiach, a kilkoro z nas ma obawy, czy jest odpowiednią osobą. Nie chodzi o pieniądze i statki, bo to jesteśmy w stanie zapewnić i uważam, że już teraz należy wziąć pod uwagę uwzględnienie tych kosztów w budżetach najbogatszych Sektorów. Wojsko ściągniemy z najbliższych terenów, a jak będzie trzeba, ogłosimy pobór w biednych rejonach, gdzie nikt nie będzie specjalnie protestować.
– Chcesz wysyłać poborowych do stłumienia zamieszek?! – oburzyła się Gnov. – Rozpieprzą cały rejon, o ile całkiem nieźle zorganizowana tam rebelia nie wytłucze ich jak kaczki. Jak ktoś w ogóle się nadaje do wojska, to idzie do akademii wojskowej albo sam się zaciąga po cywilnych studiach lub bez żadnych. Do takich sytuacji potrzeba nam tam doświadczonych żołnierzy, a nie mieszanki zastraszonych gówniarzy i żądnych krwi wariatów. I, uprzedzając pytanie, nie wyrażę zgody, by wysyłać tam pilotów, którzy nie skończyli jeszcze akademii, ale są ‘obiecujący’. Żyjemy w cywilizowanym świecie i nie zgodzę się na wysyłanie do walki dzieci!
– Odkąd zostałem komandorem, robiłem to niejednokrotnie – warknął Sendak.
– Bo urodziłeś się w innych czasach. Obecnie to już niedopuszczalne. Spróbujcie tknąć jednego nieletniego z moich terenów, a nie ręczę za siebie!
– Ten spór nie ma sensu – wtrącił Ranveig. – Gnov ma rację, do 2-Jota musimy wysłać żołnierzy którzy mają pojęcie, co robią. A pobór może i tak być konieczny, jeśli imperator zażąda wysłania za granice większej ilości jednostek niż będziemy chętni tam wysłać. Już to w przeszłości robiliśmy. Więzienia polityczne są przepełnione, a w jakichś niewydarzonych koloniach żyje masa biedoty, w tym mieszańców z obywatelstwem Galra. Możemy wysłać ich transportowcami i krążownikami wypełnionymi starymi typami myśliwców. Mało który wróci i pozbędziemy się problemu i niechcianego elementu, oraz starych gratów zalegających w naszych magazynach.
– Zanim tkniesz mieszańców z cudzych Sektorów, sam zacznij nadawać im obywatelstwo – odparował Birgog ze złością. – Połowa z was tego nie dopuszcza na swoich terenach, więc dlaczego reszta ma się pozbywać posłusznej i całkiem zadowolonej z życia taniej siły roboczej, tylko dlatego, że u nas mają oni obywatelstwo Galra, a u was nie?
– Hybrydy w wojsku to coś, czego nigdy nie poprę. Nie wiem, jak w ogóle niektórzy z was mogą akceptować chętnych, potencjalnych wywrotowców. Nawet w starych statkach i wysłani na misję, z której raczej nie wrócą, są niebezpieczni, nie mówiąc już o tym, że to obrzydliwe – uciął Sendak. – Zastanowimy się nad tym później. Wróćmy do tematu. Prorok, czy uważasz, że powinniśmy odciąć Throka od spraw 2-Jota już na samym starcie?
– Uważam, że albo przytemperujemy jego zapędy, albo trzeba będzie wycofać go do 2-Kappa, by posprzątał sprawy Nevreegg a w tę na razie się nie wtrącał. I musimy jasno to określić, gdy będziemy z nim rozmawiać. Boghiem łatwiej nam będzie sterować, jeśli Throk nie będzie próbował wciskać mu swoich poglądów. Chodzi mi oczywiście o ugaszenie pożarów i najbliższe tygodnie lub miesiące, bo ostatecznie będziemy musieli zaufać, że nie popełni błędów swoich poprzedników. Alternatywa to inne podzielenie dawnego obszaru wpływów zarówno Throka jak Nevreegg pomiędzy naszą ósemkę, jednak imperator dał nam w tej kwestii jasne dyspozycje, których nie zamierzam kwestionować. Dlatego należy na razie rządzić w 2-Jota rękami Bogha, a Throka przystosować do zajmowania się obszarami na granicach, czy mu się to podoba czy nie. Jeśli jednak zacznie zawalać… natychmiast poinformujemy imperatora i zostawimy jego decyzji, czy nadaje się on do zarządzania typowo granicznymi Sektorami z mnóstwem stosunkowo nowych kolonii.
– Popieram to, co mówi Prorok – oznajmiła Trugg. – Nevreegg wydawała się nam zorganizowana i ogarnięta, ale miała swoje za uszami i nie zaprotestowała, gdy Zogux wprowadzał w Sektorze na jej terenach przepisy, które nie miały szans się tam sprawdzić. W kwestiach społecznych nie miała żadnego wpływu na swoich komandorów, nie interesowała się tym i każdy z mniejszym lub większym powodzeniem robił co chciał. To, co Throk zarządził w konserwatywnym Sektorze 1-kręgu gdzie społeczeństwo składało się w większości z Galran oraz co zalecił w pozostałych pod jego jurysdykcją, nie sprawdzi się na obrzeżach pełnych obcych i hybryd, które do terenów Imperium zostały włączone w ciągu ostatnich 500 lat i w większości kolonizacja ta była przeprowadzona względnie pokojowo. Miejscowa ludność nie sprawiałaby problemów, gdyby ten dureń nie wymyślił sobie, że zrobi tam czystki i przemieni całkiem dobrze prosperujący ekonomicznie tygiel w jego wymarzoną enklawę czystej krwi Galran.
– Przepisy, jakie wprowadzał, byłyby słuszne, gdyby umiał je egzekwować – warknął Sendak. – Sądzisz, że powinniśmy przyklasnąć bandzie zbuntowanych obcych i hybryd?
– A czy ty sądzisz, że Bogh pod przewodnictwem Throka będzie potrafił wprowadzić konserwatywne prawa i skutecznie pozbawić przywilejów obcych, którzy przez ostatnie parę wieków przyjmowali naszą władzę i nie buntowali się aż do teraz? A gdy już zaczęli się buntować, to z przytupem? Ja nie widzę na to żadnych szans – wtrąciła Gnov. – Throk nie potrafi oddzielić swoich poglądów od rzeczywistości, w jakiej przychodzi je czasem wprowadzać i może je stawiać wyżej niż dobro nadszarpniętego pod każdym względem Sektora, którym dowodzić ma teraz niedoświadczona osoba. Wiem, że Imperator postawił go na miejscu Nevreegg… ale byłabym spokojniejsza, jakby Throk pozostał w Sektorze 1-Chi i miał pod sobą kilka sąsiednich, bo dogadywał się z komandorami pod jego jurysdykcją całkiem dobrze. Nic na to jednak nie poradzimy i popieram tu Proroka w całej rozciągłości. Sektor 2-Jota jest tak zlokalizowany, że żadne z nas nie włączy go pod swój obszar wpływów, bo po prostu nie miałoby to sensu. No i wszyscy wiemy, że w ostatnim czasie nie objawił się żaden komandor, który osiąga na tyle znaczące sukcesy, że moglibyśmy próbować przedstawić go jako kandydata do Naczelnego Dowództwa i wstawić na miejsce Nevreegg. Przypuszczam, że obecnie jedyne, co mogłoby być uznane za wystarczający sukces, to odnalezienie kolejnego Lwa… no albo włamanie się na statek twój statek i uruchomienie Czerwonego po tym jak kurzył się w dokach od ponad dekady – powiedziała uszczypliwym tonem, który sprawił, że Sendak zazgrzytał zębami, ale nie skomentował jej przytyku.
– Nie mamy nowej osoby, a żadne z nas nie przejmie tamtych terenów, jednak jak zostawimy Throka samego z jego utopijnymi wizjami o Imperium zamieszkiwanym wyłącznie przez Galran, z 2-Jota w ciągu roku zostaną zgliszcza – poparła ją Trugg. – Możemy wyeksploatować cały Sektor do cna i porzucić, ale chyba nie o to nam chodzi. To bufor bezpieczeństwa dla sąsiednich Sektorów. Stracimy go, a piraci i rebelia będą mieć otwartą drogę, by dostać się do głębiej położonych, może nawet do tych Pierwszego Kręgu.
– Wszyscy zgadzają się, że Bogh ma tam rządzić zgodnie z naszymi dyspozycjami, a Throk zająć się na razie głównie 2-Kappa, przejąć rolę Nevreegg i co najwyżej wspierać Bogha militarnie? I że zanim nie wyprostujemy sprawy w 2-Jota, nie pozwolimy mu się wtrącać w politykę wewnętrzną zarówno tego Sektora jak pozostałych, które ma przyjąć pod swoją jurysdykcję? – spytał Sendak, a gdy wszyscy, z wyjątkiem osowiałego Janki, przytaknęli, zamyślił się, a potem wyświetlił trójwymiarową mapę Imperium z zaznaczonymi kolorami Sektorami formalnie podlegającymi pod ich ósemkę oraz błyskające na czerwono dawne obszary Nevreegg oraz Throka. – Zapewne wszyscy zgadzamy się również, że Throk nie może mieć pod swoją jurysdykcją zarówno swoich dotychczasowych Sektorów jak też tych przejętych od Nevreegg, zresztą, sam imperator kazał nam podzielić się jego dawnymi terenami. Prorok, przejmiesz dwa najbliższe centrum, bo i tak kiedyś były w twojej jurysdykcji, a Ranveig i Gnov te graniczące z ich obszarami. Throkowi możemy zostawić 1-Chi, gdzie będzie dowodził ktoś mianowany przez niego oraz 2-Chi, który znajdowałby się pomiędzy jego nowym obszarem a 1-Chi. Czy wszyscy się zgadzają?
– 1-Chi przesuńmy do Proroka lub do mnie, bo znajduje się dokładnie pomiędzy naszymi obszarami wpływów – oznajmiła Gnov. – Throk rządził w nim osobiście przez blisko pięć dekad, a teraz mamy wstawić tam jego człowieka. Myślę, że należy utrzeć mu nosa i zabrać mu te tereny. Dobrze wiecie, że to w 1-Chi się wychował, to tam uzyskał sławę i popularność, gdy wcześniej w 2-Chi, z którym również ma powiązania, wybił się przy kolonizacji jako komandor. 1-Chi to jego ukochane miejsce i dopóki będzie w jego jurysdykcji, może być na tyle próżny, że zamiast zajmować się terenami na obrzeżach, będzie skupiał się głównie na nim, bo ludność go tam wciąż, mimo wszystko, uwielbia. A on jak dobrze wiecie uwielbia, by ktoś ciągle łechtał mu ego.
– Chcesz 1-Chi? To sobie bierz. Będziesz musiała każdego dnia pałować się z jakimś seksistowskim podkomandorem z nadania Throka, którego ten zdecyduje się awansować na swoje miejsce, a także najbardziej ksenofobicznym i konserwatywnym społeczeństwem w tej części Imperium. Z chęcią na to popatrzę – parsknął Ranveig. – Kogokolwiek wybierze Throk, będzie cię traktował jak kogoś drugiej kategorii, bo jesteś stosunkowo młoda, twój mąż zdecydowanie nie wygląda na Galrę czystej krwi, a po tym jak zaczęłaś pokazywać się publicznie z dziećmi, nazywa cię ‘mamuśką pieprzącą się z kundlami, która bawi się w żołnierza’.
– Masz rację. Prorok, bierz sobie 1-Chi i sam się z tym bujaj. Ciebie nawet najbardziej uprzedzeni kretyni nie mają się o co przyczepić. Ja nie potrzebuję problemów. Throk naprawdę tak o mnie mówi? Co za cholerny padalec – powiedziała Gnov z irytacją.
– Dziwisz się? Jedno z twoich dzieci ma różową skórę i ogon, tak samo jak ten twój wybranek – prychnął Ranveig.
– Mój mąż pochodzi z najstarszej i najpotężniejszej rasy spośród wszystkich zamieszkujących Sektory pod moją jurysdykcją, ma niebywale wykształconą zdolność telekinezy i byłby w stanie urwać ci jaja z odległości pół kilometra i, zaręczam, zrobi to, jeśli ty lub Throk zjawicie się w najbliższym czasie w mojej bazie – syknęła.
– Pewnie twoje pstrokate bękarty też znają sztuczki obcych, jeśli wierzyć w to, co mówią plotki o eksperymentach genetycznych jakie robiłaś, by urodzić bachory, które odziedziczą po nim…
– Nic się nie może równać z eksperymentami genetycznymi z użyciem kwintesencji jakie stosowałeś ty, by nabrać postury napakowanego sterydami yuppera – odparowała Gnov. – Jeśli wierzyć plotkom, tylko fiuta nie udało ci się w ten sposób powiększyć, chociaż naprawdę próbowałeś i to dlatego w ogóle zacząłeś...
– Jak obydwoje się nie zamkniecie, Haxus przekaże imperatorowi nagranie z tego spotkania – warknął Sendak, na co obydwoje momentalnie ucichli. – Mamy to ustalone. Prorok, przejmiesz jurysdykcje nad 1-Chi. Throk cię nie znosi, więc to będzie dla niego większa kara niż to, czego doświadczył od druidów, nawet jeśli to on będzie miał wybrać swojego następcę – oznajmił, a na te słowa miny wszystkich komandorów, nieco rozbawionych kłótnią Gnov i Ranveiga, momentalnie zrzedły, bo wiedzieli, że ich wkrótce czekać miało to samo, lecz Sendak wydawał się zupełnie niewzruszony. – Haxus, możesz wezwać Bogha oraz Sniva. Resztę komandorów z najbliższych 2-Jota Sektorów zaangażujemy w dalszej kolejności. Na razie musimy względnie zapanować nad granicami w tamtym rejonie i dopilnować, by tłumy uciekinierów, korzystając z naszej nieudolności i braku wojsk w tamtym obszarze, nie zaczęły tłumnie ruszać w stronę REX-AVI. Prorok, zleć komuś zaufanemu jak najszybsze przygotowanie oficjalnego komunikatu, bo musimy coś przekazać zarówno do wojska jak mediów, zanim sprawa wycieknie a plotki dziennikarskie zaczną urastać do niestworzonych rozmiarów. Informacja o zmianach w dowództwie oraz śmierci Zoguxa i Nevreegg powinna wyjść z Bazy Głównej. Od dawna ci powtarzam, żebyś zrobił z tej siksy zajmującej się nawigacją albo Zak swoją oficjalną prawą rękę, bo przydałby ci się ktoś taki, jako że najwięcej administracyjnego syfu przypadnie teraz tobie. Ale to akurat uwaga do was wszystkich. Standardowo zająłby się pisaniem czegoś takiego Janka i Throk, ale żaden się w tym momencie do tego nie nadaje – powiedział z politowaniem, gdy Janka skulił się na ekranie. – Gdy omówimy najważniejsze kwestie, wezwiemy wszystkich komandorów i przekażemy im nasze decyzje wraz z komunikatem, jaki mają rozpowszechnić. Będzie mnóstwo pytań, więc jutro pojawię się w mediach ogólnego zasięgu, gdy będzie taka potrzeba, chyba że ktoś inny jest chętny.
– Baw się w wojskową gwiazdę holowizji sam, ja nie mam czasu na tego rodzaju bzdury – odparował Ranveig, który jako pierwszy postanowił zareagować na komentarz Sendaka. – I zanim wezwiemy Bogha i Sniva, zróbmy kwadrans przerwy. Tak się składa, że niektórzy z nas mają swoich zaufanych zastępców i doradców, którzy mogą być przydatni, a których nie ciągamy ze sobą na smyczy na każde spotkanie jak ulubionego szczeniaka – stwierdził złośliwie, a wówczas na twarzach paru osób pojawiły się lekkie uśmieszki. – Niech każdy takich wezwie, czy są oficjalnie mianowani czy nie. Nie zamierzam spamiętywać wszystkiego i robić notatek z tego, co będziemy ustalać, a czeka nas długa noc. Bogh niech połączy się z centrum medycznego, bo Throk musi poznać nasze decyzje, bez względu na to, jak żałośnie się czuje. Nie musi w tym uczestniczyć, ale wykluczanie go nie wchodzi w grę. Skoro w ciągu tygodnia odwiedzą nas druidzi, wkrótce każdy z nas będzie w stanie podobnym jak on, więc zaufani doradcy, którzy będą nas wspierać w jednostce medycznej z komunikatorem, muszą być zaangażowani od samego początku.
– Bogh powinien zjawić się już teraz i to racja, ale przed kontaktem ze Snivem i ustaleniami z nim, uważam, że musimy przekazać oficjalną wiadomość wszystkim komandorom – powiedziała Trugg. – Wielu z nich na pewno już coś wie i nie ma sensu odciągać tego w czasie. Poinformowanie ich zajmie nam kwadrans, a ustalenia bieżącej strategii ze Snivem i Boghiem parę godzin.
– Ktoś ma coś przeciwko? – spytała Gnov i ponieważ jedyną osobą, która zaczęła się z nią spierać, był Ranveig, został on przegłosowany.
– Słyszymy się za dwadzieścia pięć minut i ustalimy szczegóły – oznajmił Sendak i rozłączył się, a po chwili z ekranów zniknęły również wszystkie pozostałe twarze. Thace natychmiast ruszył w stronę Proroka, zablokował połączenia przychodzące i objął go ramieniem. Mężczyzna mocno go przytulił, a cały stres, który kamuflował przed resztą komandorów, zaczął z niego wychodzić, bo lekko drżał, a jego palce zacisnęły się na mundurze Thace’a.
– Spokojnie… – powiedział cicho Thace. – Jestem przy tobie. Zajmę się wszystkim. Zaraz napiszę tę notkę dla mediów, jeśli nie chcesz się tym zajmować. Mogę wezwać Vog lub Zak, jeśli chcesz, żeby któraś z nich…
– Nie…! – zaprotestował, przytulając go jeszcze mocniej. – Zostań. I staniesz przy mnie. Niech wiedzą, że to ciebie wybrałem.
– Jesteś pewny…?
– Tak. Thace… proszę, przynieś mi z kwater coś na uspokojenie. Szafka w łazience, ciemnoniebieskie pudełko z plexi bez opisu. Jest mocniejsze i zadziała natychmiast. Nie sądziłem… że to nastąpi tak szybko, że… – urwał. – Wziąłem rano dawkę dalkossianu, ale to za mało. Wiem, że nie powinienem. To uzależnia. Ale potrzebuję tego. Obiecuję ci, że po wszystkim… że od razu się odtruję i…
– Prorok… wiem – westchnął Thace. – Byłeś zbyt spokojny. Wiedziałem, że sobie czymś pomogłeś.
– Przyniesiesz mi to…? Tą notką sam się zajmę. Nie chcę, żeby Sentry grzebały mi w nie do końca legalnych specyfikach. Mam coś ze sobą… ale to rzeczy które działają zbyt krótko i nie wystarczy mi na całą noc, a pewnie tyle tu spędzimy.
Thace skinął głową i pospiesznie go opuścił, wiedząc, że mają mało czasu. Gdy tylko znalazł się w kwaterach Proroka, pospiesznie napisał Antokowi skrót wszystkiego, czego się dowiedział; na tyle składnie, na ile był w stanie, streścił resztę ustaleń i wspomniał, że ma wystąpić przy Proroku jako jego nieoficjalna jeszcze prawa ręka i za moment musi się przy nim pojawić. Napisał również, że okolice REX-AVI mają niebawem być patrolowane i Kolivan oraz Dreg będą mogli mieć problem, by je opuścić niepostrzeżenie.
A1: Thace, nie ryzykuj pisząc do mnie w takim momencie. Stan Kolivana się poprawił. Do końca dnia spróbują go wybudzić.
T1: Prorok kazał mi przynieść środki na uspokojenie z jego kwater. Jestem sam. Nie ma tu kamer. Odezwę się później.
A1: Porozmawiamy gdy będziesz mieć więcej czasu. Przekazałem Dregowi, by zorientował się, jakie są możliwości, by zabrał stamtąd Kolivana. Nie są jedynymi osobami, które będą chciały się wydostać z REX-AVI. Uważaj na siebie.
Wrócił do auli X-10 najszybciej, jak był w stanie i zastał Proroka drżącego, z dłońmi opartymi o panel, zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami. Położył dłoń na jego plecach i delikatnie pogładził je, zerkając na zegar, by sprawdzić, ile mają czasu.
– Przyniosłem te leki i przekąski białkowe, bo dziś znów prawie nic nie jadłeś – powiedział cicho. – Pospiesz się. Za pięć minut wszyscy ponownie się połączą. – Prorok skinął głową na te słowa i sięgnął po pojemnik z maleńkimi kapsułkami. Thace nie był stuprocentowo pewny, co to za mieszanka, ale gdy zobaczył, jak ten wysypuje na dłoń pięć maleńkich kuleczek, podczas gdy dotychczas, sądząc po tym, w jakim tempie znikały, brał naraz najwyżej trzy, dawka z pewnością była za duża. Nie skomentował tego jednak i poczekał, aż Prorok wsunie kapsułki pod język i przestanie się krzywić od nieprzyjemnego najwyraźniej smaku. – Zająłeś się tą notką, którą Sendak kazał przygotować?
– Tak. Jest żałosna, ale lepszej nie będzie – odparł, wskazując podbródkiem na ekran przed sobą. Thace przeleciał wzrokiem po tekście i bez słowa zaczął go korygować, aby oszczędzić Prorokowi kpin ze strony Sendaka, że zatrudnia analfabetów niezdolnych by sklecić pięć względnie składnych zdań. – Thace ja… ja to odstawię, gdy tylko ta sprawa się skończy. Mogę cię zapewnić, że wszyscy się teraz czymś faszerują, legalnym bądź nie… może oprócz Sendaka, chociaż jego też wcale nie jestem pewny.
– Nic nie mówiłem – odparł na to.
– Widziałem, jak na mnie patrzyłeś. Uważasz pewnie, że jestem słaby i żałosny – wyrzucił z siebie zduszonym tonem.
– Raczej niepokoję się, że istotne dla całego Imperium decyzje będzie dziś podejmować ósemka nafaszerowanych narkotykami i lekami psychotropowymi wojskowych. I do tego jeden, który właśnie przeżył tortury druidów – oznajmił, po czym pospiesznie dopisał do notki dwa zdania. – Zerknij na to. Może powinienem coś jeszcze dodać? – spytał, jednak Prorok nawet nie spojrzał na tekst, lecz wpatrywał się w jego twarz.
– Dziękuję, że tu jesteś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
– Wezwałbyś Vog lub Zak. Może Rega. Radziłeś sobie beze mnie na tym stanowisku osiemdziesiąt lat. Dłużej niż ja w ogóle jestem na świecie.
– Thace, to najbardziej niestosowny moment z możliwych, by przypominać mi o moim wieku – oznajmił i po raz pierwszy od wielu dni na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Thace odwzajemnił go i lekko pogładził go po napiętej dłoni.
– Jeśli chcesz mnie pokazać reszcie Naczelnego Dowództwa, z całą pewnością również to skomentują. Nazywają dzieciakiem Haxusa, chociaż jest ode mnie dwie dekady starszy. A został prawą ręką Sendaka zaledwie dekadę temu, więc i tak był starszy niż ja jestem teraz... Tak, sprawdziłem to.
– Jeśli naprawdę nie chcesz pokazywać się przy nich…
– Nie chcę, byś został tu sam. Widzę, ile cię to wszystko kosztuje i jeśli mogę ci pomóc w jakikolwiek sposób, to chcę to zrobić – odparł i na moment coś ścisnęło go w środku, że oprócz tego, że chciał tu być by go wspierać swoją obecnością, chciał też słyszeć o wszystkich decyzjach jakie zostaną podjęte i na bieżąco donosić o nich Antokowi. Zdradzał zaufanie Proroka, ale zaufanie Ostrzy również, bo kłamałby, gdyby powiedział, że robi to wyłącznie dla nich a fakt, że komandor się do niego przywiązał nic dla niego nie znaczy. Jakieś emocje musiały pojawić się na jego twarzy, bo Prorok nieco mocniej ścisnął jego dłoń i spojrzał mu w oczy.
– Denerwujesz się?
– Trochę – odparł szczerze. Nie dodał, że denerwował się znacznie bardziej, gdy po raz pierwszy spotkał samego Proroka oraz gdy na stacji porucznika Melko przyszło mu uczestniczyć w spotkaniach z dziesiątką komandorów, z których dwoje, Throk i Nevreegg, należeli do Naczelnego Dowództwa. Przez ostatnie dni miał szansę obserwować ich wszystkich i miał nadzieję, że poznał się na nich wystarczająco, by sobie poradzić. – Ale obiecałeś mi kiedyś, że obronisz mnie w każdej sytuacji. Wiem, że tak będzie. Jeśli mnie potrzebujesz… jeśli chcesz, bym był obok, to zawsze będę – dodał cicho i zerknął na ekran, na którym wyświetlany był czas do rozpoczęcia spotkania. Zostało im półtorej minuty i stres zaczął już dawać o sobie znać, lecz jednocześnie środki, które zażył Prorok, zaczęły działać, bo on z kolei trzymał się znacznie lepiej niż wcześniej. Jego oczy były odrobinę rozszerzone i bardziej niż zazwyczaj błyszczące, ale Thace dostrzegał to tylko dlatego, że znał doskonale każdy fragment jego twarzy; poza tym nic nie wskazywało na to, że mężczyzna nafaszerował się nielegalnymi, uspokajającymi używkami.
– Tak. Potrzebuję. I naprawdę nie wiem, jak dałbym sobie radę, gdyby cię przy mnie nie było. Nie tylko dziś i przez ostatnie dni. Thace… nie wyobrażam już sobie życia bez ciebie. W takich sytuacjach jak ta dociera to do mnie tym bardziej. Nie wiem, czym zasłużyłem, by mieć przy sobie kogoś tak cudownego.
– Te narkotyki chyba nie działają jak powinny, skoro robisz się tak sentymentalny – powiedział, nie mając pojęcia jak inaczej zareagować na wyznanie, które sprawiało, że cały aż się kurczył z powodu wyrzutów sumienia.
– Działają jak należy. Dają spokój, odwagę i wymuszoną trzeźwość umysłu, gdy emocje i strach w tobie szaleją. Zmuszają do uświadomienia sobie oczywistości. Jesteś moim całym światem i nic nigdy nie było ważniejsze od ciebie. Praca, moje stanowisko, pieniądze i całe Imperium… rzuciłbym to wszystko, gdybym miał wybierać między nimi a tobą. Za rzadko mówię ci, ile dla mnie znaczysz. Gdy przypominam sobie, co ci zrobiłem kilka miesięcy temu i że mogłem cię stracić, mam ochotę udusić tamtego siebie. Wciąż nie mam pojęcia, jak mogłeś mi wybaczyć. Udajesz, że wszystko jest w porządku. Ale wiem, że czasem wciąż się boisz, gdy jesteś przy mnie. Nie mówisz mi, co naprawdę czujesz. Widzę to, Thace. Widzę, ale zazwyczaj boję się odezwać choćby słowem… żeby to wszystko między nami nie rozpadło się jak domek z kart… Za bardzo mi zależy, by to zniszczyć, za bardzo cię…
– Prorok, ktoś już próbuje się z tobą łączyć – przerwał mu szeptem Thace i gorączkowo odblokował połączenia przychodzące, które uratowało go od odpowiedzi… reakcji na to niedokończone wyznanie. Czuł, jak jego serce na moment się zatrzymało, a potem zaczęło tłuc się w jego klatce piersiowej w szalonym tempie, bo chociaż wiedział, jak bardzo Prorok się do niego przywiązał, chociaż czasem padały słowa i wyznania z jego strony, to nigdy te konkretne. Ponadto… sądził przez cały ten czas, że znakomicie się kamuflował, a tymczasem Prorok najwyraźniej czasem dostrzegał, że coś jest nie tak, tyle że to, co widział, to zwykle wcale nie był strach, a coraz silniejsze poczucie winy.
Nie mógł pozwolić sobie na choćby chwilę rozmyślania o własnych uczuciach, bo na ekranie zaczęły pojawiać się twarze kolejnych komandorów, tym razem w towarzystwie jednej lub dwóch osób, oficerów o stopniu porucznika lub podkomandora. Przypuszczał, że obecność żadnej z nich nie była dla reszty zaskoczeniem, jednak jego nikt z nich nie znał – z całego Naczelnego Dowództwa widzieli go wcześniej tylko Nevreegg i Throk, jednak ona nie żyła, a on prawdopodobnie nie nadawał się jeszcze do rozmowy, bo Bogh pojawił się na ekranie sam. Tło wskazywało, że był już w jednostce medycznej, ale nie pojedynczej sali zajmowanej przez Throka. Sendak, który połączył się jako ostatni, oczywiście z Haxusem u boku, od razu o to zapytał, nie szczędząc sobie złośliwego tonu.
– Throk wciąż liże rany, jak sądzę. Cóż za strata, że nie był w stanie do nas dołączyć.
– Komandor Throk znajduje się pod opieką lekarską – powiedział Bogh sucho. – Otrzymał silne leki zanim zdołałem przekazać medykom, że będzie potrzebny. Nie jestem pewien, czy będzie w stanie czynnie uczestniczyć w spotkaniu, bo nie wyglądał na przytomnego. Czy mam rozkazać, by podali mu środki, które go wybudzą? Gdyby otrzymał dawkę kwintesencji, za kwadrans…
– Imperator nie ukarał go po to, by w ciągu paru godzin doszedł do siebie zupełnie bezboleśnie – warknął Sendak. – I dotyczy to nas wszystkich. Wezwij któregoś z jego zastępców lub doradców, bo zapewne jakiegoś ze sobą zabrał i potem wszystko mu przekażą – oznajmił i nie czekając, aż Bogh kogoś sprowadzi, kontynuował. – Widzę jednak nowe twarze. Prorok, kto to jest?
– Podporucznik Thace. W najbliższym czasie zostanie oficjalnie awansowany i mianowany moją prawą ręką – powiedział Prorok, a jego chłodny głos brzmiał zupełnie inaczej niż przed chwilą, gdy wyszeptywał emocjonalne wyznania. – Jest specjalistą od szyfrowania i komunikacji.
– Więc niewiele się komunikuje jak na specjalistę. Jestem pewien, że widzę go pierwszy raz w życiu.
– Miał dotąd inne zadania i dopiero od niedawna angażuję go w sprawy wyższej rangi. Gdyby nie ta sprawa, jeszcze bym go w nie…
– Skoro ufasz mu wystarczająco, by się tu pojawił, to na co czekasz? – prychnął Sendak. – Jeśli się sprawdzi, to wstrzymywanie awansu jest głupotą, jeśli nie, zawsze możesz się go pozbyć.
– Nie jestem tobą i nie zamierzam mianować na prawą rękę kogokolwiek, kogo po tygodniu uznałbym, że należy skazać na śmierć, bo spojrzał na mnie z niewystarczająco wyraźnym uwielbieniem – odparował Prorok, a Thace zerknął na niego z zaskoczeniem; wiedział, że mężczyzna boi się Sendaka i że unikał otwartych konfliktów z nim… i zaczął tym bardziej obawiać się, jakie środki zażył, bo wcale nie sprawiły, że stał się spokojniejszy, lecz raczej że zaczął być zbyt pewny siebie. – Zanim wyrwałeś z jakiejś dziury Haxusa i uznałeś za odpowiedniego, w ciągu roku zabiłeś dziesiątkę obiecujących, młodych oficerów. Poprzedniego, który służył ci wiernie od wielu lat, skatowałeś na oczach całego Naczelnego Dowództwa z powodów tak błahych, że nawet ich już nie pamiętam. Jeśli ktoś tu ma problem z mianowaniem i utrzymaniem prawej ręki, to z całą pewnością nie jestem to ja.
– Cóż za słowa. Wygląda na to, że czasem niesłusznie miałem cię za pozbawioną jaj pizdę, tylko trochę mniej strachliwą niż Janka – warknął Sendak ironicznie, ale potem nie próbował już mu dogryzać i przeszedł do konkretów, a gdy w dalszej rozmowie zwracał się do niego lub Thace’a, wydawał się traktować ich z nawet większym szacunkiem niż wszystkich pozostałych uczestników spotkania. I akurat to… być może nie powinno dziwić. Sendak cenił tylko siłę i nie znosił słabości i uległości, chociaż jednocześnie oczekiwał od podwładnych bezwzględnego posłuszeństwa. Nie szanował też nikogo, kogo uważał za słabszego… a nagła brawura Proroka raczej mu zaimponowała niż go rozzłościła. Jakie mogły być tego długoterminowe skutki, Thace nie miał pojęcia, ale w obecnej sytuacji nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wiedział jedno… tak, to mógł być efekt zażytych leków. Ale równie dobrze tak ostre słowa i reakcja mogły wynikać z chęci bronienia Thace’a za wszelką cenę, bo w przeszłości niejednokrotnie unosił się właśnie z tego powodu, chociaż przytyki wobec jakiejkolwiek innej osoby by zignorował.
Przez pierwszy kwadrans omówili krótko wiadomość, jaka miała zostać wysłana przez Proroka do mediów oraz reszty komandorów i potwierdzili, że Sendak jeszcze przed nocą pojawi się w holowizji na krótkiej konferencji – Haxus już ją zorganizował i ustalał ostatnie kwestie oraz przy drugim stanowisku wydzierał się na jakiegoś dziennikarza, gdy ten proponował pytania, jakie uznał za niedopuszczalne. Mimo stosunkowo późnej pory według czasu uniwersalnego, wezwali wszystkich komandorów, przekazali im wieści oraz oficjalny komunikat i poinformowali, że wszelkie jawne informacje przekaże do mediów Sendak, zaś oni mają nie odpowiadać na żadne pytanie i czekać na raport z Naczelnego Dowództwa. Odbyła się krótka konferencja prasowa, kilka osób wezwało do pomocy jeszcze kogoś, Prorok zaś połączył się z piątką swoich podkomandorów oraz wszystkimi porucznikami, krótko poinformował ich, co zaszło i uprzedził Zak i Rega przebywających na stacji, że gdy zakończy rozmowy z Naczelnym Dowództwem, skontaktuje się z nimi ponownie i że chociaż powinni odpocząć przed kolejnym, ciężkim dniem, oczekuje, aby byli w stanie odebrać komunikator bez względu na porę.
W ciągu najbliższych godzin wspólnie z komandorem Snivem, który został również wezwany, ustalali ogólny plan ochrony Sektora 2-Jota i zabezpieczenia granic; mężczyzna miał do rana wysłać posiłki w najistotniejsze miejsca i wkrótce zostawił ich, by zająć się przygotowaniami, obiecując jednocześnie zdać szczegółowy raport gdy tylko wszystko zorganizuje, a także pozostać w stałym kontakcie z Boghiem, który był na miejscu, znał te rejony i najlepiej ze wszystkich orientował się w najpilniejszych potrzebach. Gdy Sniv i Bogh zniknęli z ekranów, zrobili sobie kolejną przerwę, w trakcie której Thace z trudem wmusił w Proroka odżywkę białkową i suplementy, a potem nakłonił go, by połączyć się z Zak i Regiem ponownie – aby dopytać o plotki i nastroje w Bazie po konferencji prasowej oraz po tym, jak w otwartej sieci pojawiły się pierwsze artykuły na temat całej sytuacji.
Do publicznej wiadomości podano informację o porażce Zoguxa i jego śmierci, egzekucji Nevreegg i zaleceniu Zarkona dotyczącego wznowienia poszukiwań Voltrona, jednak nie to, jak wściekły był i że postanowił ukarać całe Naczelne Dowództwo. Część osób faktycznie była zainteresowana całą sprawą, lecz nie bardziej niż testami okresowymi i gdy informacja pojawiła się w mediach, poszli spać jakby nigdy nic; większość w ogóle się tym nie przejęła i to akurat nie powinno dziwić: pracowali w samym sercu Imperium, nie brali udziału w kolonizacji, w Sektorze Centralnym od dekad nie miały miejsce poważne bunty, które wymagałyby interwencji zbrojnej na większą skalę, a w czynne walki angażowali się głównie gdy chodziło o piratów. Afery i sromotne klęski czy zwycięstwa na granicach w ogóle ich nie dotyczyły. Nie wyglądało również na to, że z samej Bazy znajdzie się w najbliższych dniach chociaż dwudziestka chętnych na ponowny wyjazd w poszukiwaniu Voltrona – życie w centrali było wygodne, a co bardziej doświadczeni żołnierze wiedzieli, ile osób ponad dekadę temu z wypraw tych nie wróciło. Zak powiedziała z przekąsem, że niektórzy oficerowie martwili się tylko, czy cała sprawa nie opóźni prowadzenia testów praktycznych i opublikowania kompletu wyników, a kilku innych zapytało, czy tak jak przed ponad dekadą będą mieć czasowo zredukowane pensje ze względu na koszty związane z wysłaniem poza granice Imperium ogromnych ilości jednostek.
– Zredukowałem wówczas pensje w podległych Sektorach o zaledwie pięć procent! – warknął Prorok. – Pięć! W części Sektorów, których gospodarka wygląda znacznie gorzej od naszej, pensje zarówno oficerów, jak zwykłych żołnierzy i administracji były obcięte nawet o połowę! Nie odebrałem też wówczas żadnych benefitów, poza tymi, których odebrania imperator wprost zażądał!
– Wiem, sir i powiedziałam im, żeby się o to nie martwili – odparła szybko Zak. – Ja i Reg panujemy nad wszystkim, a od rana będziemy w pełnej gotowości. Czy powinnam wezwać do centrali Ylvika, Prelkaxa i Maggo?
– Nie, ale bądźcie z nimi w kontakcie. Są w terenie i dobrze, aby obserwowali, czy wieści z 2-Jota nie spowodowały jakichś rozruchów u nas, chociaż nie wydaje mi się to prawdopodobne. Wyślijcie również dodatkowe patrole i w porozumieniu ze Snatem i Vog, bo duża część testów praktycznych jest zależna od ich działów, rozluźnijcie terminarze tak, aby było to możliwe, nawet jeśli miałoby to wydłużyć testy o tydzień lub dwa. Nie będę mieć czasu się w to angażować. Chciałbym, aby jak największa cześć pilotów była w terenie, więc jeśli na skutek zmian w kalendarzach i zamieszania z tym związanego ktoś nie pojawi się czy to przez pomyłkę czy przez zwykłe gapiostwo na swoim egzaminie, nie będziemy wyciągać żadnych konsekwencji. Wiem, że niejednokrotnie radziliście sobie tutaj beze mnie, więc potraktujcie najbliższe kilka tygodnie tak, jakbym przebywał na misji poza centralą. Idźcie spać. Do rana nie będę już zawracał wam głowy.
– Tak jest! – powiedzieli obydwoje i parę chwil później rozłączyli się, lecz Thace i Prorok nie mieli nawet chwili na rozmowę sam na sam, bo moment później na ekranie pojawili się już Janka i Gnov.
Przez kolejnych kilka godzin omawiali strategię na najbliższe dni i tygodnie, co jakiś czas kłócąc się, wydzierając i obrzucając wyzwiskami, stopniowo jednak dochodzili do porozumienia i pomimo niesnasek widać było, że każde z ich ósemki chce je osiągnąć; gdy Throk dołączył do nich późną nocą na kwadrans, przekazali mu dotychczasowe decyzje jako kwestie, które już nie podlegały dyskusji, zupełnie jakby spodziewali się, że mężczyzna będzie protestować, że coś jest ustalane za jego plecami – lecz ten tylko przytakiwał, wciąż przykuty do łóżka, blady i tak słaby, że nawet mówienie sprawiało mu trudność.
Dochodziła czwarta nad ranem, kiedy ekran Gnov na moment zamigotał, a do sali, z której prowadziła spotkanie, wkroczył druid. Zanim zdołała wykonać choćby ruch czy odezwać się słowem, ten wyciągnął przed siebie ramiona, a w pierś kobiety trafiły fioletowe promienie, zaś z mikrofonów wydobył się jej zbolały wrzask. Dwóch oficerów, którzy jej towarzyszyli, wpatrywali się w to z przerażeniem – nie widzieli wcześniej egzekucji Nevreegg ani ataku na Throka; być może nigdy wcześniej nie widzieli na własne oczy druida, bo obaj wydawali się sparaliżowani ze strachu. Trwało to znacznie krócej, niż w przypadku Throka, a ponadto karę wykonywał tylko jeden druid, a nie para. Prawdopodobnie dlatego, a może po prostu przez fakt, że Gnov była w jakiś sposób bardziej odporna, po wszystkim była roztrzęsiona i obolała, ale przytomna na tyle, by z pomocą swoich oficerów podnieść się i zająć miejsce w podsuniętym jej fotelu przy panelu. Była przeraźliwie blada, lekko krwawiła z nosa, a jej głos brzmiał słabo i cicho, ale chociaż wyraźnie cierpiała, sprawiała wrażenie, jakby cieszyła się, że ma to już za sobą. Godzinę później druid pojawił się u Ranveiga, a ten wrzeszczał znacznie głośniej, stracił przytomność na parę chwil, po podźwignięciu się na nogi miał problem by sklecić chociaż jedno składne zdanie i trzymał się bez porównywalnie gorzej od niej; Gnov uśmiechała się kpiąco, widząc go w takim stanie i to ona zarządziła, że na tę noc już im wystarczy, skoro Throk i Ranveig nie nadają się do kontynuowania rozmów. Thace’owi może tylko się to wydawało, ale miał wrażenie, że zanim zgasły ekrany, Gnov zachwiała się przy panelu i została przytrzymana przez jednego z towarzyszących jej oficerów, by nie upaść na ziemię.
Umówili się, że zobaczą się ponownie w południe, a do tego czasu przekażą swoim najbardziej zaufanym oficerom dalsze dyspozycje i spróbują odpocząć. Thace i Prorok kolejne półtorej godziny spędzili w auli X-10, porządkując notatki i kontaktując się ponownie z kilkoma osobami; mijała właśnie siódma czasu uniwersalnego, kiedy wezwali na krążownik Zak, Rega, Vog i Snata oraz połączyli się z trójką podkomandorów przebywających w terenie, aby zasięgnąć języka oraz przekazać im, by pozostali na posterunku i zajęli się formalnościami, kiedy Thace i Prorok pójdą się przespać chociaż kilka godzin.
Zanim jeszcze udali się do łóżka, Thace odwołał swoje testy na najbliższe dwa dni nawet nie pytając o to Proroka, a gdy komandor ruszył do łazienki, ponuro oznajmiając, że potrzebuje długiego, gorącego prysznica, od razu chwycił za komunikator. Zamierzał możliwie najszybciej przekazać Antokowi wszystkie informacje oraz raport ze spotkania, jako że przez całą noc nie miał już ani chwili, by się z nim skontaktować; gdy zobaczył informację o nieodczytanej wiadomości od niego, momentalnie zrobiło mu się gorąco, ale z każdym kolejnym słowem czuł, jak spływa na niego fala ulgi, że chociaż jedna rzecz się powiodła.
A1: Kolivan odzyskał przytomność. Jest bardzo słaby, ale zdatny do podróży. Wyruszyli z Dregiem i kilkunastoma innymi osobami, które zamierzały opuścić REX-AVI, gdy tylko było to możliwe. Najdalej pojutrze znajdą się w bezpiecznej kryjówce przy granicach Sektora 2-Kappa. Nie było szans, by skierowali się od razu do kwater Ostrzy, ze względu na zamieszki w 2-Jota, przez który musieliby przelecieć. Wyruszą do naszych kwater, gdy Kolivan poczuje się lepiej, sytuacja w regionie się unormuje, a oni zorganizują sobie transport, bo na razie nie dysponują odpowiednio szybkim statku i lecieliby tam przynajmniej trzy tygodnie. Nie zawracaj mu na razie głowy. Odezwie się do ciebie, gdy będą bezpieczni i gdy poczuje się lepiej.
A1: Dreg potwierdził, że bezpiecznie wydostali się z REX-AVI, minęli okoliczne patrole i są już na obszarze, gdzie nic im nie grozi. Mają na pokładzie medyka.
T1: Dziękuję. Informuj mnie, co się dzieje. Nie byłem w stanie odpisać. Przesyłam raport z dzisiejszego spotkania. Nie mam dużo czasu.
Wysłał wiadomość, a w kolejnej pokrótce przekazał najważniejsze ustalenia i informacje, jakie pozyskał oraz zapewnił Antoka, że gdy tylko będzie mógł zrobić to bezpiecznie, będzie się z nim kontaktował; uprzedził jednak, że w najbliższych dniach może to być utrudnione, jako że został już przedstawiony Naczelnemu Dowództwo jako jeszcze nieoficjalna prawa ręka Proroka i w efekcie jest tuż przy nim niemal cały czas.
Kiedy Prorok wrócił do sypialni, Thace leżał już w pościeli, wciąż pobudzony wszystkimi wydarzeniami i całą nocą spotkań i ustaleń; wyciągnął do niego ręce, a Prorok, chociaż wyglądało na to, że chciałby porozmawiać i jakoś się dzięki temu uspokoić emocjonalnie, ostatecznie tylko przytulił go do siebie i zacisnął powieki. Jego ciało było nieco bezwładne i Thace był całkowicie pewien, że mężczyzna zażył jakieś środki nasenne – wątpił, czy legalne, bo Prorok usnął znacznie szybciej niż zazwyczaj.
On sam nie mógł spać, bo po jego głowie wciąż tłukło się całe mnóstwo informacji i słów, których nie potrafił odsunąć na bok… próbował się oszukiwać, że to kwestia ważna dla misji, że jako jedyny z Ostrzy ma teraz informacje z pierwszej ręki o planach Naczelnego Dowództwa, to że to bezcenna wiedza… tyle że raz po raz wracały nie ustalenia z kolejnych spotkań, ale wyznanie Proroka, którego ten nie zdołał dopowiedzieć, ale które tym razem byłoby czymś znacznie bardziej konkretnym… bardziej ostatecznym, niż tylko pieszczotliwym określeniem; przed trzema miesiącami jeden jedyny raz powiedział do niego ‘kochanie’, bo zazwyczaj nie był wylewny w takich kwestiach, nie przepadał za żadną formą zdrobnień czy określeń innych niż po prostu imię. Tylko czasem – raczej rzadko – pozwalał Thace’owi, aby ten w łóżku tytułował go jego stopniem w seksualnym kontekście, ale sam nie miał tego zwyczaju i pozwalał sobie na mówienie do niego podporuczniku tylko wtedy, gdy ich flirt miał bardziej żartobliwy charakter. Gdy byli fizycznie blisko, powtarzał jego imię westchnieniami i krzykami i Thace słyszał je od niego w każdy możliwy sposób; gdy byli razem w ich kwaterach tak po prostu, nazywał cudownym i idealnym, ślicznym, genialnym lub czasem w złości i wzburzeniu zupełnie durnym i niepoprawnym. Teraz nie było pieszczotliwych określeń, teraz było niemal-wyznanie, a Thace nie mógł przestać myśleć o tym, jak brzmiałoby ono w ustach Proroka, gdyby zdołał je wypowiedzieć.
Wszystko co się wydarzyło, perspektywa na najbliższe dni, fakt, że Prorok również zostanie ukarany… to wszystko przytłaczało go, ale nie w sposób, w jaki powinno przytłaczać niezbyt doświadczonego szpiega. Bardziej niż tego, jak sobie poradzi, martwił się o to, jak Prorok zniesie to wszystko; że będzie cierpiał tak jak Throk, Gnov i Ranveig, że tak jak oni będzie krzyczał z bólu, że był od nich starszy i być może słabszy, że wiązki energii wysyłane przez druidów mogły zabić i często zabijały. Tak, Prorok czasem go ranił, irytował albo doprowadzał do szału, czasem się kłócili i mieli za sobą fatalny początek, a ich układ zależności służbowej wiele utrudniał – tyle że wszystkie ich problemy sprawiały tylko, że cała ich relacja nie była bajką, którą można było uznać za nierzeczywistą. To było prawdziwe, zbyt prawdziwe, by był w stanie odsunąć uczucia na bok i z chłodnym umysłem skoncentrować się na misji. W ciągu dnia to robił, odpowiadał na pytania, pisał notatki, gestami i spojrzeniami dawał znać Prorokowi, że powinien zwrócić na coś uwagę, wspierał go tak jak powinien i przed całym Naczelnym Dowództwem grał rolę jego prawej ręki nawet lepiej, niż spodziewał się, że to możliwe. Teraz w końcu mógł pozwolić sobie na chwilę słabości, a fala emocji była obezwładniająca. Zaciskał powieki i zęby, żeby z jego gardła nie wydobył się najcichszy nawet szloch i wtulał w ciało śpiącego po odurzeniu się narkotykami Proroka.
Parę godzin temu Prorok niemal powiedział mu po raz pierwszy kocham cię, a Thace wiedział, że gdyby zrobił to w okolicznościach, w których byliby sami, mieli czas i musiałby coś odpowiedzieć, odparłby ja ciebie też, bo w jego sytuacji i dla dobra misji byłyby to jedyne słuszne słowa. Tyle że misja kazałaby mu w tym momencie przekonująco kłamać, a nie wyznawać wrogowi uczucia. Mógł nie myśleć o tym, mógł spychać na bok emocje, których bał się nazwać, ale chociaż wcale nie był pewien co konkretnie czuł, to było jasne, że Prorok od bardzo dawna nie był mu obojętny. Żadna dawna relacja seksualna czy romantyczna nie była dla niego tak ważna jak ta. Z nikim dotąd nie zbudował codzienności, która dawała mu szczęście. Na nikim nigdy mu aż tak nie zależało. Z nikim nie miał ochoty na wyłączność, a teraz… jak w przeszłości był w stanie fantazjować niezobowiązująco o pozbawionych imion, wymyślonych mężczyznach, od miesięcy nie przychodziło mu to nawet do głowy. Dawno temu przestał żałować, że relacja z Hangą się zakończyła i nie zauważył nawet, kiedy przestał potrzebować rozmów z nim, zaś ich wiadomości stały się tak rzadkie, że nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio ze sobą pisali. Sama myśl, że miałby pojechać gdzieś i szukać jednonocnych przygód wydawała mu się absurdalna. Pragnął być z Prorokiem, i nikim innym. Cieszył się każdą wspólną chwilą. Uwielbiał jego zalety, a wady albo akceptował albo uważał za zabawne, albo też, mimo wszystko, nauczył się z nimi żyć, chociaż zupełnie mu się nie podobały i były źródłem konfliktów.
Okłamał Kolivana, zapewniając go, że chociaż przywiązał się do Proroka, lubił go i nie chciał go krzywdzić, to nie miało to nic wspólnego z miłością. Nigdy dotąd nikogo nie kochał i być może zupełnie nie rozumiał, co to znaczyło, tyle że jeśli to nie była miłość, to wątpił, czy w ogóle jest do niej zdolny. Pewnie powinien być zszokowany i przerażony swoim odkryciem – tyle że tak naprawdę wiedział to od dawna, a tylko nie miał odwagi nazywać swoich uczuć konkretnymi słowami. Czekał na to, aż emocje, strach i wątpliwości staną się obezwładniające i nieznośne, bo przecież była to najgorsza rzecz, jaką mógł zrobić…
Zamiast tego czuł ulgę, że jest chociaż jedna rzecz, której w całej tej sytuacji był pewny.
***
Chapter 29: Kara
Notes:
Bardzo, bardzo ciężko mi szła korekta tego rozdziału. Uhm... może powinnam napisać coś więcej. Ale tylko daję znać, że było trudno.
Chapter Text
***
W samo południe druid pojawił się u Ladnok, a niedługo później u Birgoga; oboje znieśli to źle i oboje, w przeciwieństwie do Gnov, wymagali pilnej pomocy medycznej. Druidzi ukarali ich na oczach całego Naczelnego Dowództwa i pozostawili zakrwawionych, połamanych i nieprzytomnych i wyłączyli obydwoje z udziału w spotkaniach do końca dnia albo i dłużej. Thace wiedział, że Zarkon chce ich wszystkich zastraszyć i groza oraz oczekiwanie miały być prawdopodobnie częścią kary, co oczywiście było kolejnym dowodem, że imperator był psychopatą oraz idiotą, mającym za nic fakt, że w kryzysowym momencie wyłącza z istotnych rozmów dotyczących strategii Imperium kolejnych komandorów Naczelnego Dowództwa. Throk leżał odurzony lekami w centrum medycznym już od doby, Gnov połączyła się z sypialni i wciąż wyglądała dość blado, jednak uczestniczyła czynnie w spotkaniach, zaś Ranveig wciąż jeszcze się nie pojawił i wysłał na spotkanie dwóch swoich podkomandorów, którzy jednak nie mieli umocowania w podejmowaniu decyzji i tylko słuchali reszty. Z dziewiątki komandorów z Naczelnego Dowództwa na nogach i w pełni zdolnych do pracy pod wieczór było zaledwie pięciu… a właściwie czterech, biorąc pod uwagę fakt, że Janka, u którego druidzi jeszcze się nie zjawili, był niezdatny do trzeźwego myślenia i były momenty, gdy można było się obawiać, że jeszcze trochę a jego serce nie wytrzyma samego nerwowego oczekiwania na wymierzenie tej samej kary, którą pięciu innych komandorów już otrzymało. W przerwach, kiedy mieli wydawać polecenia oraz zajmować się istotnymi przegrupowaniami, natarczywie łączył się z Prorokiem i panikował tak bardzo, że ten w końcu warknął na niego i zalecił mu, by zażył jakieś środki uspokajające.
– Przez ostatnie dni zażyłem więcej niż przez ostatni rok! – wyrzucił z siebie Janka i, co zaskoczyło Thace’a, z jego gardła wydobył się dźwięk niemal przypominający szloch. – W takich chwilach żałuję, że zaciągnąłem się do wojska, walczyłem o awanse i że aż tak cholernie interesowała mnie pozycja i stopień i prestiż. Mogłem po prostu zostać biznesmanem, też byłbym bogaty, a wszystko byłoby prostsze. Wszystkie te pieniądze i władza nie są tego warte. Ja nawet nie mam kiedy i jak wydawać wszystkiego, co zarabiam…! Nie wydaję nawet dziesiątej części żołdu! A to, co mam na koncie i w licznych inwestycjach wystarczyłoby, aby moi potomkowie żyli dostatnio nie kiwnąwszy nawet palcem przez następne dziesięć pokoleń…! Tyle że służąc Imperium nie miałem nawet czasu, aby znaleźć sobie kogoś i spłodzić choćby jedno dziecko i to żałosne, cholernie żałosne, a z każdym rokiem zazdroszczę Gnov bardziej, że przez ostatnią dekadę zrobiła ich sobie czwórkę i pewnie będzie mieć kolejne kolorowe, zmodyfikowane genetycznie pokraki. Zanim odwiedził ją druid, jestem niemal pewien, że była w ciąży i chociaż raczej ją straciła, to zmajstruje sobie kolejną. I te wszystkie pstrokate aberracje… przynajmniej są teraz przy niej, razem z jej odrażającym mężem o kolorze skóry tak obrzydliwym, że mdli mnie, jak tylko widzę go na ekranie… Birgog ma tabun kochanek, Ranveig też, chociaż tak się z nimi nie obnosi, Trugg jest naprzemiennie dopieszczana przez dwóch swoich podkomandorów, Sendak ma tego cholernego Haxusa, a Throk jest otoczony tłumem pomagierów, którzy oddaliby za niego życie… I jeszcze okazało się, że ty też nie jesteś sam i jednak znalazłeś sobie zaufaną prawą rękę, chociaż jest dla mnie niepojęte, dlaczego wybrałeś jakiegoś nieopierzonego dzieciaka, zamiast Zak lub Vog lub obydwie, bo wówczas pewnie mógłbyś je jeszcze w ramach służbowego bonusu obracać w sypialni. Mam tego wszystkiego dość i gdyby nie to, że posady komandora nie da się rzucić… gdybym był niższego stopnia, pizgnąłbym to wszystko, wyjechał poza Imperium i znalazł sobie jakąś prymitywną planetę, na której dożyłbym swoich dni bez żadnych stresów, które zresztą pewnego dnia mnie zabiją…! – wyrzucił z siebie, na co Prorok westchnął z irytacją.
– Nie waż się mówić o moich zasłużonych oficerach w ten sposób – warknął. – I skończy z tymi idiotycznymi wynurzeniami. Jestem absolutnie pewien, że nie chciałbyś, aby twoje żale doszły uszu imperatora, a jeśli masz w głowie coś takiego, druidzi z całą pewnością to zobaczą.
– Nie zobaczą. Ilość psychotropów, jakimi się faszeruję, daje mi pewność, że nie zobaczą absolutnie nic. Już umówiłem się ze swoim lekarzem na odwyk, bo będę go potrzebował. Dziesięciu szeregowych z mojej jednostki, z którymi mam kompatybilność genetyczną, jest już w pogotowiu, aby medycy przeprowadzili mi całkowitą transfuzję. Chyba muszę podnieść im pensję. Oraz medykom, aby na następny raz znaleźli jakąś metodę odwyku, przy której nie będę leżał przykuty do łóżka przez dobę, z toczoną mi do żył zdrową krwią, i rzygając przy tym kwasami żołądkowymi co kilka minut. Po ostatnim razie pękła mi przepona…! Czasem mam ochotę doprowadzić się do stanu, gdzie już nie będę nadawał się do wojska, pójść na rentę, choćby najniższą… niebiosa, obaj do minimalnego wieku emerytalnego mamy jeszcze trzy dekady, jak to możliwe, że ty się wciąż trzymasz tak dobrze…?!
Jankę druid odwiedził późną nocą, kiedy mimo nieprzyzwoitej godziny i zmęczenia, wciąż jeszcze prowadzili ustalenia i planowali kolejne kroki. Mężczyzna osunął się na podłogę już po pierwszym uderzeniu, a któryś z jego zastępców zawiesił połączenie video, więc to, co się z nim działo przez kolejne minuty, nie było widoczne na ekranie; Sendak nie szczędził sobie kpin na jego temat, aż Gnov, która czuła się już trochę lepiej, wrzasnęła na niego, by w końcu się przymknął, a potem nazwała go sadystycznym kretynem, któremu nadmiar kwintesencji upośledził jakiekolwiek ludzkie odruchy i zdrowie psychiczne.
Kiedy po kolejnych dwóch godzinach rozmów ekrany wreszcie stały się czarne, Thace obejmował Proroka i uspokajał go przez długie minuty – bo tak jak poprzednio, mężczyzna trzymał się całkiem nieźle tylko dopóki była taka konieczność i pozwalał sobie na okazanie strachu i emocji dopiero, gdy zostawali sami. W nocy ponownie komunikował się z Antokiem, któremu w biegu wysłał pełny raport o zaplanowanych ruchach wojsk w Sektorze 2-Jota i na granicach, o strategiach na rozprawienie się z zamieszkami – w ciągu dnia sam go tworzył na życzenie Proroka. Zamknięty w łazience, gorączkowo odpisywał na jego pytania, z włączonym prysznicem, by jego odgłos uzasadnił, dlaczego spędza tam tyle czasu.
Gdy znalazł się w łóżku, ponownie długo nie mógł usnąć i ponownie czuł, jak coś ściska go w środku, gdy Prorok przez sen przytulał się do niego. Potem dręczyły go koszmary, z których jedyne, co zapamiętał, to widok druida, który pojawił się na krążowniku Proroka, lecz nie wyciągnął dłoni w stronę komandora, lecz Thace’a, a gdy zaczął uderzać w niego wiązkami energii, maska zsunęła mu się i odsłoniła poranioną twarz Kolivana. Obudził się rozgorączkowany i przerażony, dobrą godzinę przed budzikiem i zrzucił z siebie zbyt gorącą pościel, lecz zanim zdołał podnieść się z miejsca, Prorok sennie wyciągnął w jego stronę ramiona.
– Coś się stało…?
– Zły sen – szepnął tylko i z wahaniem przysunął się do niego i pozwolił, by mężczyzna objął go i otulił kołdrą. Prorok, który ponownie zapadał w sen, łagodnie gładził go po włosach, aż jego dłoń znieruchomiała tuż nad jego karkiem. Thace nie był w stanie zmrużyć oka i po jakimś czasie ostrożnie wysunął się objęć Proroka i cicho ruszył do łazienki. Zerknął w komunikator, lecz nie otrzymał żadnych istotnych informacji i tylko zasypały go newsy dotyczące naprawdę złej sytuacji w Sektorze 2-Jota. Wciąż ociężały, odświeżył się i przebrał w mundur i gdy stwierdził, że do momentu, gdy komandor powinien wstać, został kwadrans, zamówił im obu śniadanie, chociaż nie spodziewał się, że którykolwiek z nich będzie miał apetyt.
Gdy Prorok zjawił się w salonie, widać było, że zażył już dalkossian albo inny specyfik, bo jego oczy były nienaturalnie zaokrąglone, a skóra przy skroniach wydawała się ciemniejsza. Pocałował Thace’a w policzek, zanim usiadł obok niego i jakiś czas niemrawo grzebał widelcem w porcji jedzenia, ale nie zdołał w siebie wmusić nawet kęsa, a podsuniętej mu odżywki białkowej upił zaledwie parę łyków.
– Zostałem tylko ja, Sendak i Trugg. Przypuszczam, że to będzie dziś. Chciałbym mieć to już za sobą – powiedział, nie patrząc na Thace’a. – Przebywamy na krążowniku a nie w bazie, więc druidzi będą musieli udać się tu promem i od razu dowiemy się o tym, że jakiś nietypowy obiekt się do nas zbliża. Zostawisz mnie wówczas samego. To dla ciebie za duże ryzyko. Ja poradzę sobie z nimi, gdy spróbują odczytać mi myśli. Tak samo jak Janka… biorę leki i już to w przeszłości przeżyłem. Ty nie. Sądziłem, że będę cię chciał mieć przy sobie, ale jak zobaczyłem, co robią innym, jak przypomniałem sobie, jacy są… po prostu nie chcę, żebyś to widział i się narażał.
– W porządku – wydusił Thace ze ściśniętym gardłem.
– Wezwiesz moje spersonalizowane Sentry, tak jak rozmawialiśmy, a jeśli będzie konieczność, wezwiesz również medyczne. I po tym, jak się mną zajmą, wyczyścisz im pamięć, by w żadnych dokumentach nie pozostały informacje o środkach, jakie zażywałem. To twoje jedyne zadanie. Masz dostęp do mojego komunikatora i masz uprawnienia, by odpisywać w moim imieniu, byłeś przy wszystkich ustaleniach i będziesz w stanie mnie zastąpić. Jakbyś miał poważne problemy i naprawdę potrzebował wsparcia… wezwij tutaj Zak, aby prowadziła rozmowy razem z tobą. Reg jest racjonalny i doświadczony, ale jemu aż tak nie ufam i jestem pewien, że liczy na to, że po mojej śmierci albo przejściu na emeryturę zajmie moje miejsce. Vog ufam bardziej niż któremukolwiek z podkomandorów, tyle że ona z kolei ma za mało doświadczenia i wyczucia i bywa emocjonalna w kryzysowych sytuacjach, a nie chcę, aby wszczęła awanturę z Sendakiem, co wydaje mi się niestety dość prawdopodobne. Jeśli nie trzymałbyś się najlepiej, możesz też poprosić Vhinku, by tu przyleciał. Nie, żeby wspierał cię podczas rozmów, bo ten pajac zupełnie się do tego nie nadaje, ale potem, gdy zostaniesz sam, a ja będę nieprzytomny. Obiecaj mi, że nie będziesz się bał prosić kogokolwiek o pomoc.
– Zrobię wszystko, co będzie trzeba – szepnął. – Dam sobie radę.
Kiedy jednak cztery godziny później Thace otrzymał notyfikację o zbliżającym się do nich promie, podczas gdy Prorok dyskutował właśnie zawzięcie z Sendakiem i spierał się o jakieś szczegóły, wiedział, że nie będzie potrafił tak po prostu wyjść. Bał się swojej pierwszej konfrontacji z druidem, który miał znaleźć się tak blisko niego, ale podczas gdy w czasie misji zmuszony był robić rzeczy, do których nie był przygotowany, do tej jednej akurat był. A poza tym nie był w stanie znieść myśli, że Prorok będzie karany na oczach pozostałych komandorów nie mając tuż przy sobie absolutnie nikogo, kto natychmiast by się nim zajął albo po prostu był obok. Rzucił mu szybkie spojrzenie i wiedział, że mężczyzna również zobaczył notyfikację; wpatrywał się w jego profil, rozszerzone oczy, które tylko on wiedział, że wyrażały strach… sięgnął w stronę panelu sterowania i jednym ruchem zawiesił połączenie.
– Zaraz tu będzie – powiedział cicho. – Zażyj coś, jeśli musisz. Zamknij oczy. Weź głęboki oddech. Natychmiast, Prorok – oznajmił i poczekał, aż mężczyzna drżącą ręką sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął maleńkie pudełeczko i wsunął pod język srebrzysty listek. Z całą pewnością nie był to dalkossian, ale Thace nie zamierzał teraz o to pytać.
– Odblokuj połączenie i wyjdź stąd, Thace – powiedział Prorok nieswoim głosem. – Patrzyłem na resztę. Oni też muszą…
– Każdy z nich kogoś przy sobie miał – uciął i lekko zacisnął palce na jego dłoni. – Zajmę się tobą – powiedział moment przed tym, jak odblokował połączenie; nie tak się umawiali, ale nie sądził, że Prorok spróbuje zmusić go do opuszczenia pomieszczenia w momencie, gdy patrzył na nich prawie cały skład Naczelnego Dowództwa.
– Prorok, coś się dzieje z łączami – powiedziała Gnov, która chociaż wciąż była słaba, tego dnia wyglądała już znacznie lepiej i po raz pierwszy połączyła się z auli, a nie swoich kwater. – Straciliśmy cię na chwilę.
– Mam gościa. Zaraz się tu zjawi. Thace, nie ma potrzeby, byś był tego świadkiem.
– Och, niech zostanie – powiedział kpiąco Sendak. – Skoro to twoja nowa prawa ręka, warto, by na własne oczy zobaczył, jak kara się w Imperium za błędy. Przez ekran to nie daje tego samego poziomu wrażeń.
– Wiesz, Sendak? Mam nadzieję, że posrasz się z bólu, jak przyjdą do ciebie oraz że ten twój przydupas nie zdąży w porę wyłączyć kamer i wszyscy to zobaczymy – warknął w odpowiedzi Ranveig, który po nieobecności poprzedniego dnia teraz już się pojawił i z całych sił próbował udawać, że trzyma się dobrze, chociaż widać było, że każdy ruch wciąż sprawia mu ból.
Thace zacisnął pięści i zerknął na monitoring, który od momentu pojawienia się notyfikacji szwankował; wiedział, że druidzi mogli teleportować się na niewielkie odległości i stawać niewidzialni, wiedział, że to któryś z nich powoduje zakłócenia. Był na to gotowy, był przeszkolony, ale kiedy patrzył na poruszający się na kamerach cień, czuł narastający niepokój; gdy drzwi auli X-10 się otworzyły i zobaczył zakapturzoną postać, poczuł, jak ze strachu zasycha mu w gardle.
Druid w pierwszej kolejności spojrzał na niego, a nie Proroka i Thace poczuł, jakby obca obecność prześwietlała go aż do szpiku kości. Niejednokrotnie przeżywał to podczas symulacji i zadziałał automat, bo doskonale wiedział, że druidzi nie byli w stanie ‘czytać w myślach’ – to potrafiła tylko wiedźma i dzięki odpowiednim treningom też dało się ją oszukać – lecz rozpoznawali emocje i dostrzegali urywki wspomnień, które w danym momencie pojawiły się twojej głowie, jeśli te budziły jakiekolwiek silne odczucia. Że należało w takich chwilach ujawnić emocje, które były jak najbliższe prawdzie, ale bezpieczne, bo inaczej trudno było ich zwieść, a on wiedział, jakie powinien pokazać: lojalność wobec Proroka, strach o niego, złość na Zoguxa, że przeprowadził atak niezgodnie z poleceniami. W drugiej kolejności pokazał nerwy, że widzi druida, bo ich bali się wszyscy, a on, jako młody oficer, który dotąd nie miał z nimi styczności, powinien się bać. Myślał o dniach, które tu spędził, o tym, jak ostatnio zawalił testy z pilotażu, bo denerwował się sytuacją w REX-AVI, o momentach, gdy Prorok dziękował mu, że go wspiera, o tej, gdy przyniósł mu ruuso i przekąski, bo Prorok w ostatnim czasie sam o siebie nie dbał…
Chciał zaprezentować się jako lojalny, zaufany pomocnik – nie jakiś wojskowy geniusz, dzięki któremu mógłby się stać czyjąkolwiek prawą ręką i wiedział, że mu się udało. Druid odwrócił się i wydał z siebie odrażające parskniecie, a Thace poczuł, jak powietrze mimo wszystko uchodzi z niego z ulgą. Prorokowi, który był spokojny po tym jak zażył tego dnia stanowczo zbyt wiele narkotyków, przyglądał się tylko przez moment. Komandor stał prosto, z lekko pochyloną w wyrazie szacunku głową, dokładnie tak, jak należało.
– Widzę, Prorok, że sprawiłeś sobie nowego, wiernego żołnierzyka – powiedział druid cichym, szeleszczącym i nieludzkim głosem. – Dobrze. Za parę chwil z całą pewnością ci się przyda – dodał, po czym wyciągnął w jego kierunku kościste dłonie, z których moment później wydobyły się wiązki energii i uderzyły Proroka w pierś.
Krzyk, jaki wydobył się z jego gardła, był dla Thace’a gorszy niż prześwietlenie ze strony druida. Pragnął zamknąć oczy i na to nie patrzeć, uciec stąd mimo wszystko, albo też rzucić się na druida choćby z gołymi pięściami – mimo że bez sztyletu z luxytu nie miał z nim żadnych szans. Czuł, jak z wściekłości zaczyna drżeć, gdy druid raz po raz uderzał w Proroka, a ten wrzeszczał z bólu; miał wrażenie, że każda wiązka mocy sięga też jego samego, bo jego serce wydawało się zatrzymywać na moment, a potem biło coraz szybciej.
Z trudem powstrzymał się od rzucenia się w stronę Proroka, by jakoś go chronić, gdy ten osunął się na kolana, a na jego mundurze pojawiły się plamy krwi. Gdy ta chlusnęła na podłogę z głębokiego cięcia w poprzek jego uda, a drobne kropelki obryzgały też panel sterowania i przeleciały przez jeden z holograficznych ekranów, nie zdołał zdusić krzyku i bezwiednie zrobił krok w ich stronę, lecz Prorok, chociaż był półprzytomny z bólu, napotkał jego spojrzenie i ledwo widocznie pokręcił głową.
Miał wrażenie, że trwało to całą wieczność, chociaż pewnie było to zaledwie kilka minut, tak jak w przypadku reszty komandorów. Czuł, że dłużej nie zniesie patrzenia na to – tym bardziej że dostrzegł na monitorach uśmieszek Sendaka, obojętność paru innych osób, gdy czekali na koniec bardziej znudzeni niż zaaferowani, bo większość z nich miała to już za sobą i wydawali się cieszyć, że to już nie oni są torturowani. W obecności druida takie myśli były niebezpieczne, ale bardzo rzadko nienawidził Imperium tak jak w tym momencie. Liczył w myślał sekundy i walczył ze łzami, powtarzając w duchu, by to wszystko wreszcie się skończyło, bo naprawdę bał się, że jeszcze trochę… że nie wytrzyma, że zrobi coś głupiego, odkryje się i wszystko zniszczy…
Gdy druid opuścił w końcu ręce, Thace natychmiast ruszył w stronę Proroka i przekierował całą swoją wściekłość, tak, by przypominała strach, zdenerwowanie i przede wszystkim lojalność, w razie gdyby druid spróbował przesondować go ponownie, lecz nic takiego się nie stało. Zakapturzona postać opuściła aulę X-10 bez słowa, podczas gdy Thace gorączkowo sprawdzał oddech i tętno ledwo przytomnego Proroka, a potem wzywał komunikatorem medyczne Sentry, nie zamierzając z tym czekać: było jasne, że komandor potrzebuje ich pomocy i odpowiednio wcześniej zadbał o to, by na krążowniku były zarówno one, jak też dodatkowe wyposażenie. Wiedział, że jest obserwowany i oceniany, ale wiedział też, że było logiczne, że okazywał stres, gdy na własne oczy zobaczył coś takiego.
– Koniec pokazu. Szkoda. Sądziłem, że potrwa to dłużej niż pięć minut – powiedział Sendak z ewidentnym rozczarowaniem. – Prorok do końca dnia raczej nie będzie w stanie zajmować się sprawami Centrali. Robimy godzinę przerwy. Podporuczniku, oczekuję, że dołączysz do nas sam i gdy tylko się ocknie, przekażesz mu wszystkie ustalenia z drugiej części spotkania.
Kiedy kolejny komandorzy zniknęli z ekranów, Thace poczuł, jak Prorok, którego ostrożnie obejmował klęcząc przy nim na podłodze, lekko zaciska palce na jego nadgarstku. Miał ochotę przytulić go, ale wiedział, że za moment pojawią się tu Sentry i że lepiej tak nie ryzykować. Nie miał pewności, czy Prorok w ogóle go teraz słyszy i czy będzie to pamiętał, ale raz po raz wyszeptywał, że zajmie się nim i nic już mu nie grozi.
Gdy Sentry zjawiły się z noszami, ruszył za nimi do jednostki medycznej na krążowniku i chociaż standardowy skan nie wskazał, że Prorokowi cokolwiek groziło, a ponadto ten nie chciał, by ktokolwiek wiedział, co zaszło, zdecydował się wezwać na statek medyka. Wybrał mężczyznę, który zajmował się w przeszłości Prorokiem przy jego standardowych dolegliwościach i którego specjalizację już wcześniej sprawdził, uznając, że będzie najbardziej zaufany i odpowiedni. Wolał dmuchać na zimne… wolał, by zajmowała się nim żywa osoba, która była zdolna do empatii, a nie Sentry, którym nie pozwolił zrobić nic więcej jak pozbycie jego podartego i zakrwawionego munduru i podpięcie Proroka do aparatury monitorującej w sali medycznej.
Siedział tuż przy łóżku, w którym Sentry umieściły komandora, wpatrywał w monitoring i raz po raz zaciskał w niemocy pięści, gdy na twarzy półprzytomnego mężczyzny pojawiał się grymas bólu… gdy przypominał sobie, jak w jego klatkę piersiową uderzały dawki energii i gdy widział w tych miejscach przypaloną sierść pokrytą krwią. Kiedy na miejscu – po niespełna dziesięciu minutach – zjawił się przestraszony medyk w towarzystwie sanitariusza, odsunął się i powiedział najbardziej formalnym tonem, na jaki był w stanie się zdobyć, że mają nikogo nie informować, co zaszło, a wszelkie dane dotyczące stanu Proroka przekazywać bezpośrednio do niego i niczego nie wpisywać do akt medycznych. Zostawił ich samych, mimo że najchętniej nie ruszałby się stąd na krok i usunął się na korytarz, gdzie usiadł skulony na krześle. Chociaż przyszło mu to z trudem, połączył się też z Zak i Reg na krótką rozmowę, aby poinformować ich, co zaszło, a o czym Prorok wcześniej ich uprzedził; obydwoje zachowywali się spokojnie i zapewnili go, że ze wszystkim dadzą sobie radę oraz żeby w razie potrzeby wsparcia jakiegokolwiek rodzaju, nie wahał się do nich odzywać.
Zerkał na godzinę, ale tak naprawdę nie obchodziło go, czy spóźni się na spotkanie, gdzie był oczekiwany, czy też nie. Co niby mogli mu zrobić…? Zawsze może im powiedzieć, że Prorok oczekiwał jego obecności i dał mu inne dyspozycje i… Ciąg jego myśli został przerwany, gdy na komunikatorze dostrzegł, że dzwoni do niego komandor Gnov; minęły zaledwie dwa kwadranse, a nie godzina, toteż musiało chodzić o coś innego niż jego spóźnienie.
– Tak, pani komandor? – odezwał się, uruchamiając kamerę.
– Szkoda, że musiałeś się rozłączyć. Druid odwiedził Sendaka kilka minut po tym jak wy też mieliście gościa. Szczęśliwie mogłam obserwować jak ten parszywy dupek jest traktowany. Jego wrzaski i widok zakrwawionego pyska były miodem na moje serce, a gdy po ciosie w brzuch zrzygał się temu pieprzonemu Haxusowi na spodnie, prawie odgryzłam sobie język powstrzymując śmiech. Zajmij się Prorokiem. Spotkamy się w pełnym gronie dopiero jutro, bo bez Sendaka, Proroka i Janki to nie ma żadnego sensu, większość z nas wciąż dochodzi do siebie a wszyscy i tak mamy mnóstwo bieżącej pracy. Mogę mieć jednak pewne pytania lub polecenia, więc oczekuję, że będziesz dostępny bez względu na porę.
– Oczywiście, pani komandor – powiedział Thace, czując, jak jego głos nieco drży. Kobieta zmarszczyła brwi i przyjrzała mu się czujnie.
– Coś nie tak z Prorokiem?
– Nie gorzej niż z pozostałymi. Tyle że torturowanie pozostałych nie widziałem na własne oczy, a tylko na ekranie. Możliwe, że jestem nieco roztrzęsiony, ma’am – wyznał, wiedząc, że to najwłaściwsza wymówka; ku jego zaskoczeniu, spojrzenie Gnov odrobinę złagodniało po jego słowach.
– Pewnie też nigdy nie widziałeś na własne oczy druida. Uspokoję cię, takie sytuacje zdarzają się naprawdę rzadko, a ty jako jego prawa ręka nie musisz obawiać się, że w ten sposób będziesz karany za jego błędy. Być może Prorok nie powinien cię angażować w tak trudne sprawy od samego startu, bo wiem, że jesteś jeszcze bardzo młody i niezbyt doświadczony. Ale może chciał cię rzucić na głęboką wodę i sprawdzić, jak sobie poradzisz. Nie mi to oceniać. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat twierdził, że nie potrzebuje oficjalnej prawej ręki, więc skoro nagle wybrał ciebie i to w takim momencie, najwyraźniej miał swoje powody. Przez ostatnie dni bywałeś naprawdę pomocny, i chociaż krótko się znamy, już teraz mogę stwierdzić, że zdecydowanie wolę, gdy o sprawach technicznych wypowiadasz się ty, a nie Haxus. Mam nadzieję, że pozostaniesz przy boku Proroka na dłużej – oznajmiła i przyjrzała mu się nieco krytycznie. – Przebierz się i odśwież. Masz jego krew na mundurze i włosach i nie życzę sobie oglądać cię w takim stanie, gdy ponownie się połączę. Jesteśmy w kontakcie – oznajmiła i rozłączyła się, nie czekając na jego odpowiedź.
Thace jakiś czas wpatrywał się w komunikator, przejrzał ostatnie wiadomości, ale był zbyt roztrzęsiony, aby być w stanie odpowiedzieć komukolwiek; skupił się na tym, by się uspokoić, brał głębokie oddechy, próbował zaciskać i rozluźniać mięśnie oraz stosował wszelkie techniki, które mogły mu pomóc utrzymać się na powierzchni. Kiedy po jakimś kwadransie medyk opuścił salę Proroka, czuł się nieco lepiej… przynajmniej na tyle, by być w stanie normalnie z nim rozmawiać.
– Sanitariusz z pomocą Sentry kończy już opatrywać komandora – oznajmił mężczyzna, sztywno stojąc przed Thacem. – Panie podporuczniku… jest coś jeszcze, o czym muszę wspomnieć. Nie wpisałem tego do akt medycznych, jednak…
– Proszę usiąść – przerwał mu Thace. – Zażywał w ostatnich dniach silne środki uspokajające. Wiem, że nie są legalne i ta informacja absolutnie nie może znaleźć się w żadnych aktach. Czy to jasne?
– Oczywiście, sir – wymamrotał mężczyzna. – Obrażenia komandora są rozległe, ale powierzchowne i nie stanowią zagrożenia dla jego zdrowia i życia, chociaż pewnie zostanie mu kilka blizn. Jego układ nerwowy jest rozchwiany, a w ciągu kilku dni może mieć trudności z oddychaniem i szybciej się męczyć, lecz nie pozostawi to żadnych trwałych skutków. Chodzi o to, że oprócz leczenia jego obrażeń, powinienem… – zająknął się. – Odtruć komandora po specyfikach, jakie zażywał, bo nie mogę pozwolić, by w jego stanie przyjmował je nadal. To niebezpieczne środki, które wpływają na układ nerwowy i psychikę oraz silnie uzależniają. Przez najbliższy tydzień lub dwa może zachowywać się nieswojo. Nie zrobiłem jeszcze wszystkich testów, ale może sam będziesz w stanie udzielić mi informacji. Czy jest uzależniony? Czy to incydentalna sytuacja? Moje działania będą się różnić w zależności od tego, jak długo tego zażywał, a być może szybciej dowiem się tego od ciebie, sir, niż przeprowadzając szczegółowe testy.
– Nie jest uzależniony. Brał to tylko kilka dni. Spodziewał się przybycia tutaj druidów i kary dokładnie takiej, jakiej skutki mamy przed sobą. To samo spotkało całe Naczelne Dowództwo. Chyba nie muszę dodawać, że to ściśle poufna informacja? – spytał z naciskiem.
– Obowiązuje mnie tajemnica lekarska i wojskowa – powiedział natychmiast. – Powinieneś jednak wiedzieć, sir, że chodzą już plotki na ten temat. Przynajmniej dwóch komandorów nie robiło tajemnicy z tego, co ich spotkało. Jeśli fakt, że komandor Prorok jest niedyspozycyjny wyjdzie na jaw, prawdopodobnie wiele osób domyśli się, w czym rzecz.
– W porządku. Jeśli ktoś zapyta, możesz przyznać, że się nim zajmowałeś, ale nie udzielisz nikomu absolutnie żadnych szczegółowych informacji – odparł i zagryzł wargi. – Komandor nie życzył sobie pomocy medycznej innej niż Sentry i zadziałałem wbrew jego woli, wzywając cię tutaj. Abyś nie miał wątpliwości, nie waż się podawać mu kwintesencji, zaś w razie pogorszenia się jego stanu masz natychmiast mnie poinformować choćby w środku nocy i to ja zdecyduję o przebiegu leczenia.
– To z całą pewnością nie będzie konieczne, sir. Nie jestem zwolennikiem stosowania kwintesencji poza sytuacjami, gdy to sprawa życia lub śmierci oraz gdyby jej brak miał oznaczać trwałe i nieodwracalne inwalidztwo. W przypadku komandora nie występuje żadne z tych ryzyk – oznajmił szybko. – Gdybyś jednak wydał mi rozkaz… oczywiście, zrobiłbym to, informując cię wcześniej o poziomie ryzyka wystąpienia skutków ubocznych w zależności od zastosowanej dawki. Komandor nie wydał zgody na stosowanie na nim kwintesencji w celu ratowania życia, ale… – zająknął się. – Kilka dni temu zaktualizował dane w swoim profilu medycznym. W sytuacjach, gdy nie będzie mógł wyrazić woli, upoważnił cię do podejmowania wszystkich decyzji dotyczących jego zdrowia i życia i nie zastosował żadnych ograniczeń, więc masz prawo wydać taką dyspozycję – powiedział, a Thace’a naprawdę dużo kosztowało, by w żaden sposób nie okazać, jak bardzo zszokowała go ta informacja.
– Jeśli nie ma żadnego ryzyka, nie mamy o czym rozmawiać – powiedział po chwili; jego głos brzmiał tak nienaturalnie, że nie mógł pojąć, jak medyk mógł nie zwrócić uwagi, że coś jest nie tak. – Czy ten sanitariusz wie, co wykryłeś?
– Musi wiedzieć, bo przeciwbólowe środki medyczne, które podałem komandorowi, jednoznacznie wskazują, że w jego organizmie znajdują się specyfiki, które ze standardowymi weszłyby w interakcje. Dałem mu też odpowiednie dyspozycje. Jest stuprocentowo godny zaufania. Asystuje mi od dwóch dekad. Nie chciałbym go odsyłać, ale jeśli wolisz, bym tylko ja…
– Nie, potrzebujesz pomocy, więc niech zostanie. Sentry udostępni wam w sekcji medycznej pokoje, abyście byli w pobliżu przynajmniej przez najbliższe kilka dni. Chyba że uważasz, że komandora należałoby przenieść do centrum medycznego w bazie…? Wolałbym jednak tego uniknąć.
– Nie ma takiej konieczności. Tam mielibyśmy tylko większy problem, by utrzymać jego stan w tajemnicy. Jego życiu nic nie zagraża, sala medyczna została tu doskonale wyposażona, a ja wiem, co robić. Nie zrobiłem jeszcze pełnym badań, ale przypuszczam, że w ciągu dwóch, maksymalnie trzech dni będzie z powrotem na nogach, a po tygodniu w pełni do siebie dojdzie, przynajmniej fizycznie, bo psychiczne objawy i kiepski nastrój może się utrzymywać nieco dłużej.
– Gdy skończycie z pierwszą pomocą, polecicie do bazy po wszystko, co jest wam potrzebne. Komandor ma pilne zadania i chociaż w pewnych kwestiach go zastąpię, gdy ocknie się, będzie musiał pracować i łączyć się na spotkania z Naczelnym Dowództwem. Będę przebywał w pobliżu i pojawiał się u niego o różnych porach. Czy coś jeszcze powinienem wiedzieć?
– Proszę… wykazać się wobec niego wyrozumiałością. Podczas odtrucia może być nieprzyjemny. Bardziej niż zazwyczaj – powiedział ostrożnie. – Będę mógł podać mu coś względnie bezpiecznego na wyciszenie się, ale wolałbym tego nie robić.
– Rób to, co uważasz za słuszne pod względem medycznym. Z jego złym nastrojem sobie poradzę. Wracaj do swoich zadań. Będę przebywał… – urwał na moment. – Gdzieś w pobliżu. Po prostu wezwij mnie, jak skończycie – powiedział i zamierzał się już oddalić, ale medyk w powstrzymał go gestem, chociaż widać było, że nie jest pewny tego, co zamierzał powiedzieć.
– Sir, nie najlepiej wyglądasz. Mogę przekazać ci coś na uspokojenie, jeśli czujesz, że tego potrzebujesz.
– To nie ja potrzebuję… – urwał, kiedy mężczyzna obrzucił go natarczywym spojrzeniem. – W porządku. Nie może być to jednak nic otępiającego, bo zastępując komandora w pewnych zadaniach muszę pozostać przytomny – oznajmił i przyjął od medyka fiolkę z kilkoma pigułkami; miał zażyć jedną w trakcie posiłku, jeśli uzna, że jest zestresowany, a kolejne dwie podczas kolacji, nie dłużej niż godzinę przed snem. Zażądał jednak, aby medyk dał mu też coś, co w razie krytycznej sytuacji natychmiast zneutralizuje lek, a ten, z pewnym ociąganiem, wrócił do salki medycznej i po chwili wrócił z pojedynczą, zapieczętowaną strzykawką do zastrzyków podskórnych i w paru słowach wyjaśnił mu, jak jej użyć oraz z naciskiem powiedział, że w razie problemów ma go wezwać.
Znalazłszy się w kwaterach Proroka przyszykował sobie niewielki posiłek i ruuso, ale jego gardło było tak ściśnięte, że nie był w stanie przełknąć ani kęsa i ostatecznie nic nie zjadł ani nie wziął leku – medyk ostrzegł go, że zażyty na czczo, a dziś prawie nic nie jadł, może powodować silne podrażnienia i rozstrój żołądka, a to ostatnie, czego potrzebował. Próbował brać głębokie oddechy, aby jakoś się uspokoić, bo wiedział, że nie może pozwolić sobie na słabość… wiedział, że musi się odświeżyć się i przebrać, napisać do Antoka, wrócić do auli X-10 i popracować… skontaktować się ponownie z Zak i Regiem i ustalić parę szczegółów, zadbać o wszystko i być dostępny dla reszty komandorów…
I wszelkie postanowienia, że będzie się trzymał i da sobie radę, rozpadły się na kawałki, gdy w łazience zobaczył swoje odbicie w lustrze, zobaczył smugę krwi Proroka na swoim policzku oraz pojedyncze ślady na mundurze i włosach. Zachwiał się i oparł dłońmi o umywalkę, zaciskając powieki z całej siły, a potem zaczął ściągać z siebie ubranie i chociaż nie zamierzał tego robić, ruszył pod prysznic i uruchomił chłodną wodę, aby otrzeźwić się i nie pozwolić sobie na emocjonalny wybuch. Jego ręce wciąż drżały, gdy stanął w kabinie suszącej i gdy potem zapinał świeży mundur; ostatecznie, walcząc z mdłościami wywołanymi stresem, wmusił w siebie parę łyżek gumiastej odżywki białkowej i jednak zażył specyfik od medyka, bo zupełnie nie kontrolował już szalejących myśli – strachu o Proroka, wspomnień, jak ten krzyczał z bólu, jak słabo i krucho wyglądał w łóżku w sali medycznej… swoich uczuć do niego, które były tak jednoznaczne i znacznie silniejsze, niż jeszcze parę dni temu dopuszczał do wiadomości.
Lek zaczął działać w ciągu kilkunastu minut, podczas których Thace siedział skulony na kanapie, nie myśląc już o tym, co wydarzyło się dziś i w paru poprzednich dniach, lecz o tych kilku miesiącach, gdy mieszkał z Prorokiem i niejednokrotnie siedzieli razem właśnie w tym miejscu – przytulając się, sprzeczając, żartując, jedząc wspólne posiłki, pracując, ucząc się… czasem codzienna bliskość zmieniała się w pocałunki i pieszczoty i przenosili się do sypialni, a kilkakrotnie nawet tam nie dotarli i uprawiali seks właśnie tutaj. Wszystkie te wspomnienia były słodko-gorzkie i bolały tym bardziej, gdy medykamenty zaczęły działać na tyle, by był w stanie zająć się sprawami koniecznymi – a pierwszą był kontakt z Antokiem i przekazanie mu, co zaszło oraz zapewnienie, że Prorok zostawił mu wcześniej dyspozycje i że da sobie radę.
A1: Nie powinieneś był zostawać tam w towarzystwie druida jeśli nie było takiej konieczności, a Prorok tego nie oczekiwał. Czy nie wzbudziłeś podejrzeń? Czy wszystko z tobą w porządku?
T1: Byłem na to przygotowany. To Proroka torturował, nie mnie.
Prorok był torturowany i Thace poczuł, że pomimo lekkiego otępienia po zażytych lekach, zaczął drżeć na samą myśl, przez co mężczyzna musiał przechodzić, bo wiedział z symulacji, jak bardzo koszmarne to było. A potem przyszły kolejne myśli, lęki i świadomość rzeczy, nad którymi przez ostatnie dni nie miał czasu się zastanawiać. Decyzje dotyczące REX-AVI nie były zależne od Proroka, a mimo to został ukarany. Niezależne, ale jednak miał w tym udział… a Kolivan został tam ranny i cudem uszedł z życiem. Przez ostatnie dni Thace dostarczał poufne informacje Ostrzom a tym samym rebelii, której systemy obronne pozbawiły życia kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy.
W Sektorze 2-Jota zaczęli panoszyć się piraci, którzy zagrażali zwykłym, podróżującym cywilom i transportom oraz miały miejsce zamieszki – a jedno i drugie było skutkiem pozbawienia tego obszaru ochrony, bo znaczna część wojsk z tych terenów została wysłana przez Zoguxa na śmierć. Poza samymi granicami zamieszki i ruchy separatystyczne nie miały większych szans powodzenia, bo Naczelne Dowództwo już słało tam posiłki, które największe bunty miały krwawo stłumić i tak powstrzymać przed rebelią innych. Granice w pobliżu REX-AVI miały zostać obstawione, tak, że ucieczka w tamtej rejon przez osoby, które będą potrzebowały zniknąć, będzie znacznie utrudnione, a przecież bardzo często uciekały tam takie, które naprawdę nie miały dokąd pójść i potrzebowały ochrony…
Nie brał udziału w tych decyzjach. Jego rolą jako szpiega było w tym wypadku tylko słuchać. Przekazywał informacje mądrzejszym od siebie osobom, lepszym strategom, w których właściwy osąd sytuacji powinien wierzyć bez cienia wątpliwości. Tymczasem miał obawy, czy robił dobrze… uprzedzał ich, ostrzegał, dawał podpowiedzi, jak mają działać… ale wiedział, że cokolwiek będzie się działo, iluś niewinnych w najbliższym czasie i tak straci życie. Mógł nie mieć z tym zbyt wiele wspólnego. Ale co z tego…? Pracował dla tego samego wojska, którego Naczelne Dowództwo ostatnie dni dyskutowało o przesuwaniu flot i wskazywało, które planety można poświęcić a które stać się mają nauczką dla innych tak, jakby były to pionki na szachownicy. I do tego wszystkiego, oczywiście… wysłanie poza Imperium kolejnych grup żądnych przygód żołnierzy, którzy mieli poszukiwać Voltrona, coś, co było kaprysem Zarkona niepopartym logicznymi przesłankami, a zapewne również miało kosztować życie wiele osób, bo takie wyloty w nieznane rejony zawsze przynosiły ofiary. A co jeśli tym razem ktoś na coś jednak trafi…? W końcu Krolii się udało znaleźć Niebieskiego Lwa, Imperium również by się o nim dowiedziało, gdyby nie pozbyła się żołnierzy, którzy dorwali ją na Ziemi.
Spojrzał w ledwo ruszoną filiżankę ruuso, którą przygotował sobie wcześniej, a potem komunikator – na który właśnie przyszła wiadomość od medyka, że już skończyli swoje najważniejsze zadania, a Prorok na razie spał, nafaszerowany środkami przeciwbólowymi. Paroma łykami dopił chłodnawy już napój i chwycił pozostawiony tu tablet Proroka, jako że praca na nim była wygodniejsza niż z użyciem komunikatora – a potem wrócił do jednostki medycznej, chociaż pewnie powinien skierować się prosto do auli X-10, aby się nie rozpraszać; miał ochotę odprawić sanitariusza, który wspólnie z Sentry został, by monitować stan Proroka podczas gdy główny medyk poleciał do bazy po parę rzeczy, lecz czuł, że mogłoby to być podejrzane. Zamienił z mężczyzną parę słów, wpatrując się w twarz śpiącego Proroka, a potem wyciągnął tablet i podpiął się do jego konta, by sprawdzić, czy nie wpłynęły jakieś pilne sprawy, którymi w jego imieniu powinien się zająć. To mieli już wcześniej ustalone, a Prorok przydzielił mu odpowiedni profil, by mógł go zastąpić, w razie gdyby po karze druida był niedostępny dłużej niż tylko parę godzin.
Pewnie mógłby w nim poszperać, ale nie chciał zostawiać śladów, a poza tym… jaki byłby tego cel? Dotarł do pozycji, w której ściśle poufne i istotne dla Ostrzy informacje pozyskiwał na bieżąco i zupełnie legalnie, nie musząc się ukrywać w serwerowniach czy przetrząsać dziesiątek baz danych w poszukiwaniu strzępków materiałów, które mogły być przydatne. Nie było sensu ryzykować… tym bardziej że w tak kiepskim stanie psychicznym mógłby popełnić całe mnóstwo błędów. Starał się nie myśleć o tym, że włamanie się do wiadomości Proroka, gdy ten był nieprzytomny i ufał mu tak bardzo, że zostawił do nich dostęp, byłoby kolejną zdradą wobec niego i przekroczeniem następnej granicy – i po prostu nie był w stanie się na to zdobyć.
Do Proroka pisało w ostatnich godzinach wielu oficerów z Bazy Głównej – kilku poruczników w tym Vog, parę osób z jednostek terenowych, a także Zak i Reg, którzy informowali go o sprawach, jakimi się zajmowali i podjętych decyzjach w kwestiach, o których Prorok powinien wiedzieć. Nie uznał żadnej ze spraw za palącą, a na te, które były ważne albo odpowiedział, jeśli znał dany temat, albo przekazał zwięzłą informację, że tematem zajmie się kolejnego dnia lub wieczorem, jako że ma obecnie inne, palące zadania.
– Panie podporuczniku… – odezwał się ostrożnie sanitariusz. – Komandor Prorok nie obudzi się wcześniej niż późnym wieczorem. Nie musisz tutaj czekać, bo w tym czasie nic się nie wydarzy. Wyglądasz na wyczerpanego. Mogę wykonać szybki skan i podać ci dodatkowe suplementy, by trochę postawić cię na nogi, jeśli masz teraz jakieś pilne zadania. Czy zażyłeś środki jakie przekazał doktor Aktug, sir? – spytał a Thace przez moment nie miał pojęcia, o kim mówi, zanim zdał sobie sprawę, że tak miał na imię medyk, z którym rozmawiał wcześniej.
Miał ochotę odmówić, ale ostatecznie zgodził się na szybki skan organizmu i próbki krwi – bo prawdopodobnie sanitariusz miał rację i naprawdę tego potrzebował. Odmawianie byłoby zresztą podejrzane, tak samo jak pozostawanie tutaj i udawanie, że pracuje; miał do wykonania całe mnóstwo raportów, powinien śledzić skrzynkę Proroka, być dostępny dla reszty komandorów… zlecić Sentry uprzątnięcie auli X-10, w której podłoga i panel pewnie wciąż były obryzgane krwią. Pozwolił młodemu sanitariuszowi zarówno na wykonanie szybkich badań jak też podanie sobie zastrzyku z suplementami – bo przez ostatnie dni w stresie faktycznie zaniedbywał standardowe dawki i niewiele jadł, a to odbijało się na jego stanie. Rzucił śpiącemu Prorokowi ostatnie spojrzenie, zanim powiedział sanitariuszowi, że mają natychmiast go wezwać, jeśli coś się wydarzy, po czym skierował się do auli X-9, by popracować tam, zanim X-10 zostanie dokładnie oczyszczone.
Kiedy był już prawie na miejscu, dostrzegł pod aulą X-10 Sentry, które wyglądało, jakby przeszło w stan wstrzymania, więc bezwiednie podszedł do niego, by wykonać restart. Coś nie zadziałało i przypuszczał, że to wina jego rozkojarzenia… z rezygnacją wezwał jednego z Sentry przeprogramowanych Proroka, by się zajęło tym egzemplarzem. Nie miał do tego głowy, a jego myśli błądziły w zupełnie innych rejonach, jednakże gdzieś w środku poczuł, że to chyba kolejna sytuacja, gdy po krążowniku kręciły się jakieś uszkodzone jednostki i postanowił w końcu się tym zająć, dopóki nie spadną na niego kolejne zadania i znów o tym nie zapomni.
– Przygotuj mi raport wszystkich jednostek, jakie w ciągu ostatniego miesiąca zalogowały się gdziekolwiek na krążowniku, zarówno tych przypisanych tu na stałe jak tych z Bazy i zewnętrznych. Uruchom też od już algorytm śledzący, abym miał dostępny aktualizowany w czasie rzeczywistym raport. Potrzebuję wiedzieć, czy wszystkie poruszały się zgodnie z automatycznymi ścieżkami patroli i jakie wykonywały zadania, czy były to z góry zaplanowane, powtarzalne czynności czy też czyjeś zlecenie – zalecił, gdy Sentry Proroka zjawiło się w auli X-9, by zakomunikować, że uszkodzony egzemplarz został wyłączony, jego dysk twardy wyjęty i przekazany do przeglądu, zaś samo uszkodzone Sentry do demontażu, zgodnie z protokołem.
– Przyjęte, sir.
– Chcę również pełne zestawienie przylotów na krążownik małych jednostek wraz ze spisem załogi i kodami Sentry, jakie się w nich znajdowały – dodał Thace. – Ach… i potrzebuję, aby na mój komunikator przychodziły notyfikacje o pojawieniu się na krążowniku Sentry, które nie są przypisane do tego statku. Bez względu na to, czy dostały od kogoś zlecenie czy nie. Chcę to osobiście weryfikować, poza samymi raportami, które potem przejrzę. Ty za to masz bez mojego zlecenia usuwać stąd wszystkie jednostki, które sprawiają wrażenie uszkodzonych i natychmiast mi to raportować. Na moją skrzynkę od dziś mają codziennie wpływać pełne raporty.
– Przetwarzam zlecenie. Przyjęte.
– Wyślij mi potwierdzenie wykonania powyższych zadań na komunikator. To już wszystko.
Gdy tylko został sam, uruchomił zdalnie kamerę w sali, w której leżał Prorok i co jakiś czas zerkał na jego nieruchomą sylwetkę; przebywał z nim sanitariusz, medyk i para Sentry asystujących, ale nie mieli zbyt wiele do roboty: Prorok był wciąż nieprzytomny, ale jego stan był dobry i tylko monitorowali odczyty. Thace, mimo wszystko, miał ochotę wrócić tam, wygonić ich wszystkich i zostać z nim sam, skoro nic groźnego się nie działo i pomoc medyczna nie jest tam teraz potrzebna, lecz wiedział, że o ile nie ma na linii innych komandorów, którzy będą chcieli pilnie rozmawiać z Prorokiem, to mogłoby wyglądać podejrzanie… że musi się powstrzymać przed robieniem rzeczy nieracjonalnych i nieuzasadnionych.
Starał się zająć pracą, skupić na koniecznych zadaniach i nie pozwalać emocjom dojść do głosu, jednak nie radził sobie z tym najlepiej i to pomimo zażytego leku – który może wyciszył go na samym początku, ale teraz jedyne co powodował, to zawroty głowy i rozkojarzenie. Coraz gorzej przychodziło mu zajmowanie się pracą, a im bardziej próbował odsunąć na bok myśli o tym, jak Prorok był karany, tym bardziej dręczyły go wspomnienia z czasów szkoleń u Ostrzy i symulacji kontaktu z druidami. Ponownie, jak niejednokrotnie w ostatnim czasie, miał poczucie winy… nie radził sobie z tym, chciał być w tym momencie z Prorokiem, albo chociaż móc zwierzyć się komuś ze wszystkich rozterek i tego co spotkało go w ostatnich dniach. Żałował, że miesiące temu nie pozwolił Kolivanowi, by ten zaznajomił z jego sytuacją Antoka czy kogokolwiek z Ostrzy, bo rozmowa z kimś zaufanym pewnie by pomogła, a to nie był odpowiedni moment, by mówić mu wszystko od początku. Antok pewnie byłby zszokowany, gdyby dowiedział się o jego relacji Prorokiem i możliwe, że zły, że tyle czasu to przed nim ukrywał. Nie patrzyłby na sprawę obiektywnie i nawet gdyby teraz mu się zwierzył, to najpierw musiałby pewnie przetrawić to wszystko, by zdobyć się na jakąś poradę. Thace nie wierzył, że Antok by go potępił, a może nawet bardziej niż Kolivan zrozumiałby, że czasem było mu trudno radzić sobie z emocjami… tyle że prędzej niż Kolivan zacząłby naciskać, by porzucił tę misję. I prędzej niż on domyśliłby się, że uczucia, z którymi się zmagał Thace, były znacznie silniejsze, niż to próbował przedstawiać. To nie był dobry pomysł. Naprawdę nie był, nie w tej sytuacji i w jego stanie, tyle że myśl już zakiełkowała i wiedział, że potrzebuje szczerej rozmowy, a jednocześnie – nie ufał sobie na tyle, by ją przeprowadzić.
Westchnął i zerknął na swój komunikator, a po chwili wahania postanowił sprawdzić, czy Antok czegoś nie odpisał na jego zwięzłą i niezbyt uprzejmą odpowiedź sprzed półtorej godziny. Przeklął samego siebie, że w całym mętliku myśli nie zrobił tego od razu.
A1: Wiem, ale rozumiem też, że samo patrzenie na to mogło być dla ciebie trudne. Dobrze, że ryzyko już minęło. Wierzę, że zajmiesz się wszystkim jak należy.
A1: Rozmawiałem przed chwilą z Kolivanem. Są już z Dregiem w bezpiecznym miejscu. Jest słaby i dodatkowo wyczerpany niezbyt wygodną podróżą. Gdy odpocznie, odezwie się do ciebie. Prosił mnie podczas rozmowy, bym cię wspierał, gdy dowiedział się, czego byłeś świadkiem. Będzie chciał się z tobą połączyć i porozmawiać o ostatnich wydarzeniach. Wiem, że nie mówicie mi wszystkiego o charakterze twojej misji i rozumiem, że są jakieś istotne powody. Zapytałem go o to. Stwierdził, że nic mi nie powie, dopóki z tobą nie porozmawia. Cokolwiek się dzieje… jeśli mogę pomóc, daj mi znać. Nie musisz nic mi mówić. Po prostu powiedz, jeśli mnie potrzebujesz.
Thace’a coś ścisnęło w gardle i było mu bardzo trudno wykrzesać z siebie składną odpowiedź.
T1: Będę czekał na kontakt od niego. Cieszę się, że są już na miejscu. Tak, jest w tym coś więcej i potrzebuję z nim porozmawiać. Przepraszam.
A1: Nie masz mnie za co przepraszać. Nie we wszystkie kwestie Kolivan mnie angażuje. Będzie musiało się to zmienić, ale to sprawa między mną a nim i to nie do ciebie mam pretensje.
T1: To ja poprosiłem go, by cię nie angażował. To długa historia. Powinienem w końcu wszystko ci powiedzieć, a Kolivan wielokrotnie namawiał mnie, bym to zrobił. Tyle że to nie jest rozmowa na wiadomości, a nie wiem, kiedy zdołam wyrwać się na Tsevu-22.
Zawahał się i spuścił głowę, zaciskając palce na komunikatorze. Naprawdę tego potrzebował. Chwili szczerości. Kogokolwiek bliskiego, nawet jeśli nie mógł mu w żaden sposób pomóc i jeśli po wyrzuceniu z siebie wszystkich emocji miałby się poczuć jeszcze gorzej. Jeśli Antok spróbowałby kazać mu wracać, odparłby, że jego misja to bezpośredni rozkaz Kolivana i efekt ich wspólnych ustaleń. Prorok jeszcze kilka godzin miał pozostawać nieprzytomny, a ponieważ Sendak i Janka również byli jeszcze wyłączeni z rozmów, szanse, że komandorzy jednak zwołają jakieś spotkanie były minimalne… w najbliższych dniach wyrwanie się stąd mogło być zaś jeszcze trudniejsze. Miał tablet Proroka, a w razie gdyby pilnie potrzebowano jego obecności, zdoła tu wrócić w kilkanaście minut… Albo i krócej, jeśli użyłby jakiegoś lepszego, niewielkiego statku należącego do Proroka. Gdy ten zobaczy w logach jego wyjazd, znajdzie wymówkę. Tak naprawdę kilka pomysłów miał już teraz i im dłużej o tym myślał tym bardziej był pewny, co powinien zrobić. Chwycił komunikator i gdy zobaczył wiadomość od Antoka, upewnił się w przekonaniu, że bez względu na ilość ‘przeciw’, argumenty ‘za’ wygrywają.
A1: Jeśli to ważne, mimo to porozmawiajmy w ten sposób. Jeśli wolisz, mogę też powiedzieć Kolivanowi, by wszystko mi przekazał i że wyraziłeś na to zgodę.
T1: Potrzebuję porozmawiać z tobą jeszcze dziś. Znajdziesz dla mnie dłuższą chwilę? Za jakąś godzinę? Muszę coś najpierw załatwić.
A1: Tak. Jestem dostępny.
Thace ruszył najpierw do swoich kwater, skąd pospiesznie zabrał niezbędny sprzęt, a następnie skierował się do jednostki medycznej, w której upewnił się, że stan Proroka się nie zmienił i do wieczora – prawdopodobnie północy – się nie ocknie, a lekarz nie będzie próbować go wybudzać. Wypytał Aktuga o to, czy w najbliższych dniach komandor będzie potrzebował specjalnej diety czy jakichkolwiek dodatkowych preparatów, do których w standardowych zapasach nie ma dostępu. Celował na oślep, bo jego wiedza medyczna była niewystarczająca, aby wiedzieć, czego w ogóle szukać; niczego konkretnego nie znalazł i tylko ‘na wszelki wypadek’ rozszerzył medykowi poziom autoryzacji, aby mógł pozyskać z zamkniętego magazynu dodatkowe specyfiki i polecił mu, by to załatwił za pomocą jednego z Sentry Proroka. Ostatecznie oznajmił, że zamierza udać się na Tsevu-22 po ulubione przekąski Proroka, aby w kolejnych dniach poprawić mu nastrój i wolał upewnić się, czy nie ma jakichś przeciwskazań i stąd jego tak dociekliwe pytania; że zajął się wszystkimi pilnymi sprawami, jest dostępny pod komunikatorem, a bieżące kwestie w Bazie zostały już przejęte przez podkomandorów Zak i Rega. Ku jego zaskoczeniu, Aktug, zamiast zacząć nabierać podejrzeń, uśmiechnął się i spojrzał na niego niemal z podziwem.
– Cieszę się, że w trudnym czasie rekonwalescencji komandor będzie mieć przy sobie kogoś całkowicie zaufanego, kto zna go tak dobrze i wie, czego mu potrzeba. Wspominałem już, sir, że komandor w najbliższym czasie może nie mieć najlepszego nastroju… drobne przyjemności mogą pomóc, aby nie był aż tak nieznośny, jak się tego obawiam. Gdyby coś się wydarzyło, natychmiast się z tobą skontaktuję.
Thace wyrzucił z siebie jakąś odpowiednio formalną odpowiedź, w środku rozpadając się na kawałki na określenie go kimś zaufanym. Jego ręce drżały, gdy wsiadał do statku i chociaż planował polecieć na Tsevu-22 sam, ostatecznie zabrał ze sobą Sentry pilotujące i gdy tylko znaleźli się na miejscu – wysłał je z listą zakupów na miasto, a sam skierował się do najbliższego hotelu. Wciąż nie był sobą, gdy montował niezbędne okablowanie, a gdy połączył się z Antokiem i zobaczył na ekranie jego zatroskaną twarz, poczuł, że cała ta fasada zaczyna się rozpadać na kawałki w zastraszającym tempie.
– Na niebiosa, Thace… – odezwał się mężczyzna. – Co się stało? Natychmiast mi wszystko powiedz – oznajmił, a Thace poczuł, że zasycha mu w gardle, gdy tylko otworzył usta by do wszystkiego się przyznać. – Coś się wydarzyło z tym druidem? Albo którymś z komandorów? Stan Proroka jest jednak zły i to może…
– Sypiam z nim od kilku miesięcy – przerwał mu Thace, niemal nie poznając swojego głosu. Antok wpatrywał się w niego oszołomiony, jakby nie usłyszał lub nie zrozumiał jego wyznania. – Z Prorokiem. Kolivan wie o tym od samego początku i zna szczegóły.
– I zgodził się na to…? – zdołał wydusić Antok. – Wydał ci polecenie tego rodzaju nie konsultując się z kimkolwiek? Ze mną…?
– Nie planowaliśmy tego – szepnął Thace, spuszczając głowę. – Stało się i… i po prostu powiedział, że jeśli jestem w stanie, to powinienem to kontynuować. Zapewniłem go, że tak jest.
– Chciałbym móc powiedzieć, że jestem w całkowitym szoku, ale właśnie tego się bałem już od wielu tygodni – powiedział Antok ciężkim głosem. – Liczyłem jednak, że to tylko moja paranoja… Albo że może chodzi o jakiegoś niższego stopniem oficera… Czy to wszystko wydarzyło się w okresie, gdy Kolivan poleciał do Sektora Centralnego i się z tobą rozmówił…?
– Zaczęło się kilka tygodni wcześniej i na bieżąco ustalałem z nim wszystko na komunikatorze. Gdy się z nim zobaczyłem… opowiedziałem mu o szczegółach, a on dał mi odpowiednie wskazówki i dyspozycje i gdybym miał sobie z tym nie poradzić, był gotowy mnie stąd zabrać, ale wspólnie uznaliśmy, że to dla mnie odpowiednia rola – odparł Thace i zacisnął pięści. – Zapewne chcesz wiedzieć, dlaczego nikomu nie powiedzieliśmy. Ja po prostu… – zająknął się. – Wstydziłem się komukolwiek z was o tym mówić. Dlatego prosiłem go, by utrzymał to w tajemnicy. A on to uszanował, wiedząc, że taka misja… on twierdzi, że to wyczerpujące emocjonalnie. A ja to bagatelizowałem, po prostu nie chciałem, żebyście… żebyście wiedzieli i mnie oceniali. Tyle że miał rację, jak zawsze.
– Za chwilę powiesz mi o wszystkim od samego początku, ale najpierw… Thace, co się dziś wydarzyło, że zdecydowałeś się wylecieć nagle na Tsevu-22 i mi to powiedzieć? Nie wierzę, że samo spotkanie druida tak cię rozstroiło, bo ze wszystkich symulacji, jakie przechodziłeś, radziłeś sobie z tymi naprawdę dobrze, zdecydowanie lepiej niż inni, i nie wierzę, że to o to chodzi. Więc? – spytał, lecz Thace nie potrafił mu na to odpowiedzieć i tylko spuścił wzrok. Antok westchnął. – Wiem, że Kolivanowi musiałeś wmówić jakoś, że jest w porządku i że godzisz się na to. Czy aby na pewno tak jest…? Czy Prorok zrobił coś…
– Niczego mi nie zrobił – zaprotestował natychmiast i na samą myśl, że Antok zaczął podejrzewać coś takiego, poczuł, że musi coś z tym zrobić i wyprostować wszystko; jak moment temu miał problem, by wydusić z siebie choćby słowo, tak teraz słowa same zaczęły płynąć z jego ust. – Wręcz przeciwnie. Jest cudowny, rozumie mnie, stara się dla mnie, robi wszystko, bym był szczęśliwy i by było mi z nim dobrze… Byłem w różnych relacjach, ale absolutnie nikt nigdy nie traktował mnie tak poważnie jak on… i… gdyby to nie była misja i to, że on w ogóle nie wie kim naprawdę jestem… przypuszczam, że ktoś taki jak on byłby dla mnie idealny. A to wszystko… coraz częściej staje się zbyt prawdziwie… Spędzam z nim prawie cały wolny czas i całkiem sporo tego w pracy. Wracam do jego kwater jakby to był mój dom. Zwierza mi się z rzeczy, których nikomu nigdy nie odważył się powiedzieć, nawet wstydliwych i kompromitujących… ufa mi pod każdym względem, liczy na mnie, wierzy w każde moje słowo i gdy idziemy do łóżka, wierzy, że nigdy nie zdradziłbym go w żaden sposób… Dba o mnie i mu na mnie zależy. Wprost mówi mi, że jestem dla niego ważniejszy niż cokolwiek innego. Mógł nigdy nie powiedzieć na głos, że mnie kocha, ale wiem, że tak jest i dziś, zanim zjawił się tu druid niemal to powiedział…! Ostatnie dni nie odstępowaliśmy się na krok, a on, gdy tak bardzo się bał… byliśmy emocjonalnie blisko. Już wcześniej byliśmy. Ale teraz to… – po raz pierwszy się zająknął, bo nagle okazało się, że jednak nie będzie w stanie na głos przyznać się do własnych uczuć. Nie teraz, zanim nie nakreślił Antokowi jak wyglądała sytuacja. – Prorok nie jest zły, a ja nie jestem już w stanie traktować go jak wroga. Być może nie traktowałem go tak od wielu miesięcy, a teraz upewniłem się, bo dostrzegłem, jak bardzo się różni od całej reszty Naczelnego Dowództwa. Poznałem ich wszystkich przez ostatnie dni rozmów. Są straszni a Prorok zupełnie nie przypomina któregokolwiek z nich. I dlatego mam potworne wyrzuty sumienia, że śledzę go i wykorzystuję tę relację dla misji i to dla mnie coraz trudniejsze. On… nie ma zbyt wiele doświadczenia w związkach i nigdy nie miał nikogo bliskiego, nigdy nikomu nie zaufał tak jak mi, a ja… – urwał na chwilę, potrzebując zebrać misji i zerknął na Antoka, który patrzył na niego łagodnie i nie próbował go popędzać ani wypytywać. – Gdy go poznałem, na samym początku… wiesz, że trochę się go bałem, ale że stopniowo zacząłem go po prostu lubić. Spędzałem z nim mnóstwo czasu i widziałem, że chociaż niektórzy mieli go za zgryźliwego i nieprzyjemnego, to że tak naprawdę był strasznie samotny i tęsknił za… za jakimkolwiek przejawem przyjaźni czy bliskości. I ja mu to dałem i nie, to wcale nie było tylko ze względu na misję, bo gdyby był potworem, nie potrafiłbym aż tak przed nim udawać i nigdy nie pojawiłaby się między nami najmniejsza nawet nić porozumienia. – Zacisnął na chwilę powieki, by zebrać się na odwagę, a potem spojrzał Antokowi w oczy. – Nie powiedziałem wam o tym, ale w pewnym momencie zaczął mi się podobać. Nie chcę słyszeć nawet słowa o tym, że to dziwne i że jak niby ktoś taki jak Prorok mógł wydać mi się pociągający. Przyznałem się Kolivanowi dopiero, gdy tu przyleciał. I widziałem, że kompletnie tego nie rozumie, ale w końcu zdołałem go przekonać. Proszę, nie skreślaj mnie za to…
– Nie skreśliłbym cię za coś takiego – odparł Antok. – Czy się martwię? Oczywiście. Czy jestem wściekły na Kolivana? Nie masz pojęcia, jak bardzo. Powiedz mi o wszystkim, zanim ja wyrażę swoje zdanie, ale nie myśl nawet przez moment, że mógłbym cię potępiać za to, że masz… uczucia i pragnienia, choćby i ulokowane w zupełnie niewłaściwej osobie. To co powiedziałeś niepokoi mnie, ale wreszcie wszystko zaczyna nabierać sensu, bo gdy widziałem jak bardzo Prorok cię promuje i jak blisko najważniejszych wydarzeń jesteś, coraz bardziej czułem, że ukrywacie przede mną coś istotnego.
– Prorok zamierza mnie awansować na porucznika i swoją prawą rękę po prostu dlatego, by mieć mnie obok i nie zamierzam kłamać, że jest inaczej – przyznał Thace. – Zabrał mnie na tamtą misję, podczas której wszystko się między nami zaczęło, bym nadal spędzał z nim czas, a po napisaniu raportu o Lorcanie nie miał już innej wymówki. Tak, moja pozycja w centrali nie wynika z moich talentów, lecz dlatego, że mam wpływowego kochanka – powiedział gorzko. – Może sądzisz, że to, że w ogóle wszedł w związek z kimś tyle młodszym i znacznie niższego stopnia fatalnie o nim świadczy i pewnie tak jest. Tym bardziej że wszystko między nami… zaczęło się dość… – zająknął się. – Niefortunnie. Pewne sprawy mogły ułożyć się inaczej. Nie jest idealny i nie myśl, że jestem zaślepiony i nie widzę jego wad. Sprzeczamy o różne kwestie i to nie jest tak, że zgadzamy się we wszystkim. To już nie jest jakiś zwykły romans, tylko stała relacja… Niezdrowa o tyle, że wciąż jestem jego podwładnym. Ale udana. Czasem zbyt prawdziwa. I ważna dla mnie – przyznał cichym, niepewnym głosem. – Czasem nie wiem co czuję. Czasem emocje mnie przytłaczają, bo dociera do mnie, jak bardzo bliski mi się stał, a czasem to wszystko jest tak zagmatwane, że nie jestem w stanie czuć nic. Potrzebowałem to komuś powiedzieć, żebym dalej dawać sobie radę. Ostatnie dni były koszmarne, bo stresowałem się wszystkim, tak strasznie bałem się o Kolivana, ale potem również o Proroka i wszystko co dzieje się w Sektorze 2-Jota... A dziś widziałem, jak był torturowany i nie jest jeszcze przytomny. Nie radzę z tym sobie. Nie mam nikogo, z kim mógłbym porozmawiać. Gdy patrzyłem, co robi mu druid, myślałem, że tego nie zniosę. Pytasz, co się stało? Ktoś, z kim sypiam od miesięcy, kto jest mi bliski i kto absolutnie na to nie zasługiwał, był na moich oczach torturowany i to było znacznie gorsze niż symulacje, w których torturowany byłem ja – wyrzucił z siebie i chwycił się za włosy, zaciskając mocno powieki.
– Thace, czy Kolivan wie, że ta relacja nie jest dla ciebie obojętna…?
– Kolivan wie, że nie byłbym w stanie wykonać jego rozkazu, gdyby kazał mi zabić Proroka z zimną krwią. Rozmawiałem z nim zaraz przed jego wylotem na REX-AVI i wprost mu to powiedziałem. Wie, że się przywiązałem. Nie wini mnie, bo nie byłem przeszkolony do misji tego rodzaju. Nie był zdziwiony tym, co mu mówiłem… nie krytykował mnie… ale nie wiem, czy mnie rozumiał. Sam siebie wtedy nie rozumiałem, więc cokolwiek się będzie działo, nie wiń go, że mnie nie przejrzał…
– Gdy Kolivan dojdzie do siebie, chciałbym porozmawiać z wami obydwoma o całej tej sprawie – odparł Antok i westchnął ciężko. – Nie lubię takich sytuacji i dobrze o tym wiesz… nie znoszę myśleć, że jeśli Kolivanowi coś by się stało, to będę musiał go zastąpić. Tyle że to może się wydarzyć. Niemal się wydarzyło. I naprawdę powinienem wiedzieć o tak istotnych kwestiach.
– Przepraszam, że nie odważyłem się…
– Już ci to powiedziałem, ale powiem to jeszcze raz: nie mam do ciebie pretensji i mogę się tylko domyślać, jak było ci ciężko. Znam cię i rozumiem, że mówienie o takich sprawach… jest dla ciebie krępujące. Sam jednak przyznałeś, że nie miałeś nikogo, z kim mogłeś być całkowicie szczery i że źle to znosiłeś. Thace… – jego głos złagodniał jeszcze bardziej. – To cholernie trudna misja, nawet trudniejsza przez fakt, że Prorok żywi do ciebie silne uczucia i wasza relacja jest udana, a ty go lubisz. Nie myśl, że jesteś pierwszym Ostrzem, który zaczął żywić jakieś pozytywne uczucia do osoby, którą miał śledzić, czy byli przeszkoleni czy nie. Nie mam pojęcia, jak dawałeś sobie radę mając do rozmów tylko Kolivana, skoro nie przeszedłeś absolutnie żadnego szkolenia w tym kierunku. Obaj wiemy, że do takich spraw zupełnie się nie nadaje – powiedział a kącik jego ust uniósł się ledwo widocznie i Thace zupełnie wbrew sobie zaśmiał się krótko.
– Wspierał mnie w trudnych chwilach na ile potrafił – odparł jednak, by uspokoić Antoka.
– Ale znam was obu i pozostaje mi tylko domyślać się, jak krępujące to były rozmowy.
– Mimo to pomagały. I jego rady, gdy popełniałem najgłupsze błędy… to również pomagało. Bez niego rozpadłbym się na kawałki. Jestem do niczego… Kolivan robił wszystko co potrafił, by mi pomóc. Jeśli masz kogoś winić, to tylko mnie, bo to ja chciałem by to wszystko pozostało tajemnico…
– Zrobił wszystko oprócz zrobienia najbardziej oczywistej rzeczy, czyli przekonania cię, że przynajmniej ja powinienem o tym wiedzieć, bym mógł cię wspierać lepiej od niego. A najlepiej, by wiedziało więcej osób. Nie może być tak, że gdy Kolivan nie jest dostępny to nie masz absolutnie nikogo, z kim mógłbyś szczerze porozmawiać. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nie powinniście robić z tego tajemnicy… a już na pewno nie powinieneś się niczego wstydzić. Potrzebujesz kogoś, komu mógłbyś się zwierzać, ale to, że zmagasz się z emocjami, nie znaczy, że się do tego nie nadajesz. Podczas misji szpiegowskich, zwłaszcza tak długoterminowych, każdy się z czymś zmaga i to, że ma w naszej bazie osoby, do których zawsze może się odezwać i zwierzyć ze wszystkiego, to gwarancja, że da sobie radę. Częściowo cię rozumiem i nie mam o to do ciebie pretensji… ale chciałbym, żebyś powiedział mi, dlaczego aż tak naciskałeś na Kolivana, żeby nic nikomu nie mówił, ani mi ani komukolwiek innemu.
– Sypiam z komandorem Imperium i to nie jest dla mnie odrzucające, co niby będą o mnie myśleć nasi bracia i siostry…? – szepnął.
– Że podjąłeś się trudnej i wyczerpującej emocjonalnie misji, w której cholernie się narażasz i osiągasz znakomite efekty, pomimo faktu, że cię do tego nie przygotowaliśmy. Że nie przychodzi ci to z łatwością i to nic dziwnego, ale jesteś jedyną osobą z obecnie żyjących Ostrzy, którzy byliby w stanie to zrobić. Podziwialiby cię, Thace, a nie potępili. To, że zbliżyłeś się do oficera Imperium, który jednak nie jest potworem jak wielu innych, to nie jest ujma dla ciebie. Do kogoś po jednoznacznie podłego nie byłbyś w stanie. Znam cię i wiem, że nie potrafiłbyś podjąć się misji polegającej na zbliżeniu się fizycznie i emocjonalnie do kogoś, kto byłby dla ciebie odstręczający. I to nie jest problem. Zdecydowanie bardziej martwiłbym się o ciebie, gdybyś musiał być z kimś, kto jest po prostu zły, a mimo to świetnie odnajdywałbyś się w tej roli. Nie byłeś przeszkolony. Nie szkoliliśmy cię zbyt mocno nawet na okoliczność zbliżenia się do kogoś całkowicie platonicznie, bo na poprzednich misjach nigdy nikt taki się nie pojawiał i zaliczyłeś tylko minimalne, niezbędne dla szpiega scenariusze. Nie wiesz, co powinieneś robić. Masz mieszane uczucia, wątpliwości i poczucie winy. I to dobrze, Thace, bo dzięki temu mam pewność, że wciąż masz też sumienie.
– Żałuję, że nie ma cię obok i że nie możesz mnie objął i pocieszyć – szepnął, po raz pierwszy mówiąc na głos słowa, o których niejednokrotnie myślał, zwłaszcza na samym początku, gdy było mu tak ciężko. Sądził, że przyznanie tego na głos będzie w końcu momentem, gdy załamie się i stanie emocjonalny, a to absolutnie nie była właściwa chwila… zamiast tego poczuł ulgę. I odwagę, by powiedzieć więcej, chociaż nie zamierzał poruszać tego tematu. – Czasem potrzebuje mieć tu po prostu kogoś, z kim mógłbym porozmawiać i pobyć zupełnie normalnie, a jedyną taką osobą, która cokolwiek o mnie wie, jest Prorok, tyle że jego i tak w najważniejszej kwestii okłamuję. No i Vhinku, ale jego też okłamuję w każdej możliwej sprawie… wie moich skłonnościach, bo dawno tego się tego domyślił… ale nigdy nie rozmawialiśmy a o Proroku, wokół którego kręci się teraz całe moje życie, mimo że tak, Vhinku domyśla się również tego… Żałuję, że nie mogę mu się zwierzyć z zupełnie niczego, bo on przynajmniej w tej jednej kwestii mógłby mi pomóc…
– Skoro od dawna wie o twoich skłonnościach oraz zażyłości z Prorokiem i nie jest to dla niego żadnym problemem, bo zakładam, że nie jest… – zawiesił głos.
– Oczywiście że nie jest…! Gdyby miał coś przeciwko, to dawno temu by na mnie doniósł.
– Więc skoro i tak miałeś z nim jakąś szczerą rozmowę na temat twoich skłonności, a on domyśla się, że chodzi o komandora, to dziwi mnie, że jeszcze mu o wszystkim nie powiedziałeś. Przecież wiesz, że prześwietliliśmy Vhinku, gdy tylko nawiązałeś z nim relację i nie mam żadnych wątpliwości, że to bezpieczna opcja. Gdyby było inaczej, w ogóle nie pozwolilibyśmy ci na kontynuowanie tej przyjaźni. Jeśli czujesz, że byłoby ci wówczas łatwiej kontynuować misję, zwłaszcza po tym, co się dziś wydarzyło, daję ci zgodę, byś porozmawiał z nim o Proroku i nie rozumiem, dlaczego nie poruszyłeś jeszcze tego tematu z Kolivanem. To rozładowałoby może ciągłe napięcie i stres, w którym żyjesz.
– Kolivan zabroniłby mi tego, więc o czym tu rozmawiać…? A poza tym… ja nawet nie powiedziałem mu, że Vhinku w ogóle coś o mnie wie… Wiem, że powinienem był, ale… nigdy nie było okazji i…
– Tak, powinieneś był i oczekuję, że sam mu to powiesz i nie będziesz z tym czekał. Nie zamierzam cię za to krytykować, bo prawdę mówiąc, zupełnie mnie nie dziwi, że tego nie zrobiłeś. Ty i Kolivan… bogowie, wciąż nie mogę pojąć… – pokręcił głową, ostatecznie nie kończąc zdania. – Thace, Kolivan uznał, że wystarczy, jak powiesz o całej sprawie tylko jemu i pozwalał utrzymywać to w tajemnicy przede mną i wszystkimi innymi. To jeden z licznych dowodów, że nie jest nieomylny. Jeśli dla zachowania stabilności psychicznej potrzebujesz mieć na miejscu kogoś, komu możesz zwierzać się z codziennych spraw niezwiązanych z misją, to możesz porozmawiać z Vhinku. Jeśli rozmowa z nim nie wchodzi w grę z przyczyn, o których być może nie wiem, to wyjaśnij mi to – powiedział.
– Na początku miałem obawy, że jeśli będzie wiedział za dużo, tylko niepotrzebnie go narażę. Teraz… – westchnął. – Teraz to, co mnie powstrzymuje, to że Prorok jest absolutnie przeciwny, bym mówił Vhinku cokolwiek. Jeśli będę szczery z Vhinku, to do kłamstw wobec Proroka dojdzie kolejne. Nie wiem, czy to jest tego warte… Gdyby Prorok nie protestował, to może jednak ustaliłbym to z Kolivanem i porozmawiał z Vhinku. Wcale nie jestem przekonany, że to dobry pomysł. Nie mam pojęcia, co robić. Na pewno nie zamierzam rozmawiać z nim teraz, bo zupełnie nie mam głowy do… do podejmowania jakichkolwiek decyzji…
– Do niczego cię nie namawiam, tylko zostawiam ci furtkę. Jeśli kiedyś uznasz, że rozmowa z Vhinku o Proroku by ci pomogła, to nie czekaj na zgodę ode mnie czy Kolivana. Już ją masz. A skoro Vhinku i tak domyślił się, co cię łączy z komandorem, to argument o szczerości wobec Proroka nie wydaje mi się przekonujący. Kolivan może się z tym nie zgadzać, ale wciąż pełnię jego obowiązki i mam prawo podjąć taką decyzję. Wspominałeś nam zresztą, że Vhinku zastanawia się nad porzuceniem wojska. Jeśli w pewnym momencie uznamy, że wie za dużo i że stanowi zagrożenie dla misji, postaramy się, żeby faktycznie je porzucił i zadbamy o jego bezpieczeństwo. Zabranie z Bazy Głównej kogoś kto jawnie okazywał chęć odejścia do cywilnego życia nie będzie ani podejrzane ani specjalnie trudne. Nie musisz się o to martwić. Zrobisz to, co uznasz za słuszne.
– Nie chcę dłużej o nim dyskutować – odparł Thace zmęczonym głosem, a Antok westchnął ciężko.
– Skoro potrzebujesz mieć kogoś na miejscu, to jest jeszcze inna opcja. Jakiś czas temu wspominałeś nam, że prowadzone są rekrutacje na stanowiska techniczne na potrzeby kontroli komunikacji i zapewne mógłbyś kogoś ‘polecić’. Ja tymczasem zorientuję się, czy któreś z Ostrzy pracujących w wojsku ma szansę na transfer do centrali, choćby na najniższe stanowisko, by…
– Nie. Nie ma takiej opcji – uciął pospiesznie Thace. – Dobrze wiesz, że dwoje Ostrzy w jednej jednostce… że to zawsze większe ryzyko, bo w razie ujawnienia jednego z nas, drugi również jest zagrożony. Ale przede wszystkim w mojej sytuacji, gdyby pojawiła się kolejna osoba, z którą byłbym blisko… Prorok bywa zazdrosny i czasem trudno jest mu zaakceptować moją przyjaźń z Vhinku. Jakby pojawił się ktoś z zewnątrz, a ja nagle bym się zbliżył do takiej osoby, nabrałby podejrzeń, wypytywał, skąd się znamy i gdzie razem pracowaliśmy i to byłyby całkiem słuszne pytania, skoro niby poleciłem tę osobę. Oprócz Siggaza nigdy nie pracowałem z nikim z nas dłużej. I gdybym nawet coś wymyślił… Prorok byłby zazdrosny, a tym razem nie będę mieć możliwości, by manipulacją i wzbudzaniem w nim poczucia winy rozproszyć jego podejrzenia.
– Tym razem? – spytał podejrzliwie Antok.
– Nasza relacja nie zaczęła się dobrze, a ja… wykorzystywałem długi czas fakt, że popełnił błąd i chciał mi to wynagrodzić – powiedział, nie patrząc mu w oczy. – Gdyby było inaczej… Antok, przecież wiesz, że nie jestem zbyt dobrym szpiegiem. A aktorem niemal tak słabym jak pilotem. Wykorzystywałem jego poczucie winy, aby zatuszować to, że czasem nie zachowywałem się naturalnie. Ale teraz… teraz to już nie przejdzie. Nie zdołam ukryć przed nim prawdziwych powodów, dlaczego zupełnie nagle zbliżyłem się do jakiegoś nowego żołnierza, który pojawił się w Bazie Głównej, nawet jeśli rzekomo kiedyś z nim pracowałem.
– Jeśli nie jesteś gotowy, by o tym mówić, nie musisz.
– Kłamać nie chcę tym bardziej – odparł Thace. – Nie mam dużo czasu. Nie powiem ci o wszystkich szczegółach, bo po prostu nie zdążę. Ale musisz wiedzieć coś więcej. Na stacji dalekiego zasięgu, przez błąd Drega Prorok niemal odkrył, kim jestem. O tym zapewne wiesz, bo Kolivan wspomniał, że go za to ukarał.
– Tak, ale nie powiedział zbyt wiele i tak naprawdę nie wiem, co dokładnie tam zaszło oprócz tego, że twoja misja wisiała na włosku, a w razie odkrycia straciłbyś życie. I, uściślając, po tym, co zrobił Dregowi w ramach kary, naprawdę domagałem się odpowiedzi.
– Kolivan nie powinien był go karać. To jeszcze dziecko… gdyby nie zjadły mnie nerwy, nic by się nie stało i zatuszowałbym jego błąd – westchnął Thace. – A to co zaszło… w trakcie awarii Prorok przyłapał mnie z komunikatorem. Znał mnie już wystarczająco dobrze, by dostrzec, że robię coś podejrzanego i kazał mi pokazać, z kim pisałem. Spanikowałem. Nie miałem czasu niczego wymyślić. Pokazałem mu ostatnią rozmowę z Hangą… była dla mnie kompromitująca, była dosłowna i jednoznacznie wskazywała, jaką mam orientację. Prorok uwierzył, że faktycznie rozmawiałem o seksie z dawnym kochankiem w trakcie awarii. Przepytał mnie o wszystko… kto o mnie wie, kim on jest… zaczął podejrzewać, że mam romans z Vhinku, chociaż to absurd – oznajmił i spuścił wzrok, wiedząc, że za chwilę mówić mu będzie znacznie trudniej. – Nie skreślaj go po tym, co teraz powiem, bo ja byłem w stanie mu wybaczyć… nie tylko dlatego, że to wygodne dla misji, bo chociaż gdybym nie był szpiegiem… to byłoby znacznie trudniejsze, ale pewnie też bym mu wybaczył. Gdy upokorzył mnie, a ja bałem się, że zaraz wyrzuci mnie z wojska, kazał mi przyjść wieczorem do swoich kwater. Nie byłem na to gotowy, ale nie protestowałem, bo bałem się go i nie wiedziałem, jak na to zareagować. Nie zmusiłby mnie do niczego, gdybym odezwał się chociaż słowem… a ja nic nie powiedziałem, bo sądziłem, że muszę to znieść dla dobra misji. Miał straszne wyrzuty sumienia, gdy parę chwil później dotarło do niego, co zrobił… gdy krzyczałem na niego i histeryzowałem. Namawiał mnie, bym na niego doniósł, chociaż czekałaby go za to egzekucja. Zmusiłem się, by mu wybaczyć i potem z każdym dniem było lepiej, bo na wszelkie sposoby udowadniał mi, że zamierza to naprawić. I to dzięki temu byłem w stanie go okłamywać i zwodzić… cokolwiek mógł podejrzewać, gdy zachowywałem się dziwnie lub powiedziałem coś niewłaściwego… wzbudzałem w nim wyrzuty sumienia, zrzucałem to na traumę, udawałem, że się go boję i to dzięki temu, na samym początku, gdy kompletnie nie wiedziałem, jak odnaleźć się w swojej nowej roli, udało mi się przetrwać i zbudować z nim relację. Nie usprawiedliwiam go. Wiem doskonale, że zrobił coś podłego, ale dałem mu szansę, a on od tamtej pory mimo drobnych potknięć nigdy więcej mnie nie skrzywdził. Odsłonił się przede mną pod każdym względem. Wciąż o tym pamięta i wciąż ma wyrzuty sumienia i gdzieś w środku wciąż pokutuje i pewnie zawsze będzie. Popełnił błąd i go naprawił, a ja krzywdzę go i wykorzystuję każdego dnia i najbardziej ze wszystkiego nie mogę znieść, że z mojej strony to wszystko są kłamstwa – wyrzucił z siebie i dopiero po paru chwilach odważył się, by unieść wzrok i spojrzeć na milczącego Antoka.
Mężczyzna był spięty, ale na jego twarzy nie było wściekłości czy szoku, których Thace w jakiś sposób się spodziewał. Jego oczy błyszczały nienaturalnie i wydawał się przede wszystkim smutny i pełen poczucia winy.
– Spodziewałem się, że kiedyś możesz znaleźć się w jakiegoś rodzaju w trudnym układzie. Prawie każdy szpieg w końcu na taki trafia. Nigdy jednak nie sądziłem, że stanie się coś takiego. Gdybym wiedział, nigdy nie zacząłbym namawiać Kolivana, żeby wysłał cię do wojska – powiedział cicho. – Nie mam pojęcia, jak mógł pozwolić ci tam zostać, skoro wiedział to wszystko.
– Dał mi wybór – odparł Thace. – Gdy do mnie przyleciał, rozmawialiśmy wiele godzin a nie tylko parę chwil i miałem szansę wszystko mu wyjaśnić. Proszę… nie obwiniaj go. Ani Proroka. Kolivan nie kazał mi tam zostawać, gdy poznał prawdę. To była moja decyzja. To ja przekonałem go, że dam sobie ze wszystkim radę.
– Nie wiem, co mam o nim sądzić. Nie dziwi mnie, że oficer Imperium mógł zrobić coś takiego. Tak naprawdę nie dziwi mnie też, że się przywiązałeś i to mimo tego, co ci zrobił – stwierdził, a Thace spojrzał na niego z zaskoczeniem. Wciąż brzmiał spokojnie i zbyt smutno. – Thace, czy kiedykolwiek myślałeś o tym, że wasza relacja opiera się na obustronnym poczuciu winy? Że gdyby nie ono, to może nie zrodziłyby by się między wami żadne inne uczucia? Że może mylisz poczucie winy z czymkolwiek innym, co wydaje ci się, że tam jest…?
– Nie wiem. To pewnie źle, że nie potrafię określić, co czuję – powiedział, na co Antok pokręcił głową.
– Przynajmniej masz tego świadomość. Możesz się nad tym zastanowić, ale nie zadręczaj się tym. Wiem, że wciąż czeka cię dużo pracy, a ostatnie dni były dla ciebie bardzo trudne i nie chcę ci teraz dokładać kolejnego zadania. Będę dla ciebie dostępny, jeśli chciałbyś porozmawiać. Wróć na jego krążownik, wróć do swoich zadań… skup się na pracy. Na Proroku, bo pewnie będzie cię potrzebować. Możemy się umówić z Kolivanem we trójkę. Mogę porozmawiać z nim najpierw sam, jeśli to byłoby dla ciebie łatwiejsze. Potrzebuję pomyśleć o wszystkim, co mi powiedziałeś, bo w tym momencie nie chcę się wypowiadać, aby nie padły niepotrzebne słowa. Radziłeś sobie tyle miesięcy i jestem pewien, że poradzisz jeszcze kilka dni lub tygodni, zanim podejmiemy wspólnie decyzję.
– Nie każ mi wyjeżdżać… – poprosił Thace, a Antok jakiś czas wpatrywał się w niego poważnie.
– Nie to miałem na myśli. Gdybyś zniknął w takim momencie bez żadnego powodu, Prorok z całą pewnością byłby przesłuchiwany, a być może skazany na śmierć, czy to dlatego, że ujawnionoby waszą relację czy też przez fakt, że zostałbyś uznany za szpiega. Dopiero co zaprezentował cię całemu Naczelnemu Dowództwu jako swoją prawą rękę, nawet jeśli twoje stanowisko nie jest jeszcze oficjalne. Inne osoby, do których się zbliżyłeś, również byłyby zagrożone… nie mówiąc już o układzie REX-AVI, bo jestem pewien, że tak sromotna porażka flot Zoguxa mogłaby zostać uznana za efekt działań wysoko postawionego szpiega, który miał dostęp do poufnych informacji o ataku. Gdybym był Kolivanem, powiedziałbym, że byłoby to zmarnowanie twojego potencjału, skoro zaszedłeś tak wysoko, ale znam cię i wiem, że główny powód, by tego nie robić, to fakt, że nie zniósłbyś wyrzutów sumienia, że zostawiłeś za sobą paskudną sytuację, a niewinnym osobom, które znałeś, z twojego powodu stała się krzywda. Jeśli zdecydowalibyśmy, że masz odejść, to musielibyśmy wymyślić wiarygodne powody i starannie wszystko zaplanować i zrobilibyśmy to tylko gdybyś powiedział, że nie jesteś w stanie dłużej wytrzymać tej sytuacji. Teraz jednak wyraźnie sygnalizujesz, że nie chcesz odchodzić, a tylko otrzymać od nas więcej wsparcia niż dotychczas. To, nad czym chcę się zastanowić, to jak najskuteczniej ci pomóc. I przygotować opcję awaryjną, w razie gdybyś któregoś dnia jednak zdecydował, że nie dasz już sobie rady i że musimy cię stamtąd w zaplanowany sposób wycofać. Opracuję z Kolivanem plany awaryjne na taką okoliczność, o ile jeszcze ich nie ma.
– Dziękuję – szepnął w odpowiedzi Thace. – Że mnie wysłuchałeś… liczysz się z moim zdaniem. I nie potępiłeś za… za to wszystko – zakończył ledwo słyszalnie. Zauważył, że Antok próbuje się uśmiechnąć, mimo że ewidentnie się o niego martwił.
– Nie mam w zwyczaju kogokolwiek potępiać i krytykować bez naprawdę ważnych powodów. Jeśli ktoś z naszych braci i sióstr przebywających na misji wprost przyznaje, że jest mu ciężko, ale zapewnia, że da sobie radę, to będę wspierał taką osobę by było jej łatwiej, a nie podsycał jej lęki czarnowidztwem i pretensjami. Zawsze w ciebie wierzyłem i bez względu na to, z jakimi emocjami się mierzysz, ufam ci całkowicie. Czy potrzebujesz ode mnie jakiegoś wsparcia? Teraz? Jeszcze dziś…?
– Pomogło mi samo to, że mogłem w końcu być z tobą szczery – przyznał; pragnienie, by Antok był obok, pojawiło się ponownie, ale nie było już tak bolesne jak wcześniej. Mężczyzna wpatrywał się w niego z łagodnością i zatroskaniem i chociaż znajdował się setki galaktyk stąd, emocjonalnie był tuż obok. Może i chciałby, aby Antok pojawił się gdzieś w pobliżu, tak jak Kolivan wcześniej, ale nie zamierzał go narażać; o ile Kolivan był w stanie wmieszać się w tłum i z powodzeniem udawać żołnierza Galra, to będący hybrydą Antok, w dodatku tak rosłej postury, po prostu za bardzo rzucałby się w oczy. – Wolałbym, żebyś porozmawiał z Kolivanem sam – dodał po chwili. – Zapewne wciąż jest słaby i nerwy nie będą mu służyć, a ja czasem wygaduję bzdury zanim pomyślę… nie chcę dodawać mu tym stresów. Tobie znacznie łatwiej będzie z nim rozmawiać.
– Mam mu powiedzieć, że Prorok jest ci bliższy niż twierdziłeś?
– Jeśli uważasz, że powinien to wiedzieć… jeśli jesteś pewien, że cokolwiek zadecyduje, Prorok i Vhinku nie będą zagrożeni przez sam fakt, że odszedłem z wojska – powiedział, na co Antok skinął głową. – Wiem, że nie powinienem dbać o życie wroga, nie musisz mi tego…
– Nie zamierzałem. To żywe osoby, na których ci zależy. Nie wszyscy żołnierze Galra są źli, a nikt nie zasługuje na śmierć i tortury tylko dlatego, że to wygodne i że stał się dla nas zbędny. Misja jest najważniejsza, tyle że jej głównym założeniem jest walka o sprawiedliwość. Nie ma nic sprawiedliwego w niszczeniu czy odbieraniu życia osobom, które nie są winne temu, jak wygląda Imperium.
– Kolivan by się z tobą nie zgodził. Prorok jest komandorem. Ma wpływ na to wszystko.
– Zarządzając pokojowymi Sektorami w centrum ma bardzo znikomy wpływ na kolonizację, a na jego terenach hybrydy i obcy są prawdopodobnie bardziej bezpieczni niż mieszkając w obszarach, które jeszcze nie zostały zdobyte. Jeśli chcesz porozmawiać o polityce i moralności, możemy się umówić w bardziej sprzyjającym czasie, bo to prawdopodobnie będzie długa dyskusja.
– Nie chcę i zupełnie nie mam do tego teraz głowy. Po prostu już martwię się tym, jak Kolivan zareaguje na moją słabość – przyznał, a Antok westchnął.
– Porozmawiam z nim. A ty… dawaj mi znać na komunikatorze, jeśli tylko będziesz ci ciężko. Uważaj na siebie, wróć do pracy i zajmij się tym, co konieczne.
Thace uśmiechnął się słabo i jeszcze parę chwil rozmawiał z Antokiem, a gdy pożegnali się i w pokoju hotelowym zapadła cisza, jakiś czas się nie poruszał. Czasami po zakończeniu ważnych rozmów z kimś, kto był daleko, czuł się przygnębiony i tym bardziej samotny, ale teraz miał wrażenie, że było mu lżej na sercu i że w końcu nie był ze swoimi problemami sam.
Czasami chłodne słowa i racjonalność Kolivana mu pomagały, ale tak naprawdę oszukiwał się przez ostatnie miesiące sądząc, że to wystarczy. Przez ostatnie tygodnie, tak trudne, nie miał zaś nawet Kolivana, który przebywał na misji, na której niemal zginął. Przez ostatnie dni nie widywał się z Vhinku, a nawet wcześniej nie był z nim szczery i bez względu na to, ile spędzali ze sobą czasu, ich relacja była w jakiś sposób niepełna. Tak, może kiedyś powinien z nim porozmawiać, choćby dlatego, że był mu winien szczerość. Ale nie dziś i nie w najbliższym czasie. Coś ścisnęło go w sercu na samą myśl, że jego chwilowy komfort może sprawić, że będzie musiał zadbać o to, by Vhinku odszedł z wojska i że pewnie nigdy więcej go nie zobaczy…
Tyle że chwilowy komfort może któregoś dnia stać się niezbędny by ciągnąć tę misję dalej. Antok obiecał, że zadba o bezpieczeństwo Vhinku… i to musiało mu wystarczyć, jeśli zdecydowałby się z nim porozmawiać. Nie podjął jeszcze decyzji. Nie wiedział, czy w tym momencie w ogóle chciałby go oglądać, bo czuł, że nie będzie potrafił dalej go zwodzić, jeśli temat Proroka ponownie wyjdzie w rozmowie.
***
Chapter 30: Wyznania
Summary:
Sądziłam, że uda się w weekend, ale rozproszyły mnie inne tematy ;) Dziś już na szczęście się udało, mimo że korekta sprawiła pewne drobne trudności. Mam nadzieję że będzie się podobać, bo to od dawna oczekiwany rozdział, z którym podczas pierwszych faz pisania miałam całe mnóstwo problemów i wątpliwości ;)
Chapter Text
***
Gdy Thace wrócił na krążownik, w pierwszej kolejności ruszył do sali medycznej, zostawił tam część zakupionych przez Sentry przekąsek i parę chwil pozwolił sobie na wpatrywanie się w twarz śpiącego Proroka, podczas gdy medyk przyciszonym głosem tłumaczył mu pewne kwestie dotyczące działania dodatkowych preparatów, jakie mu podał. Śpiączka farmakologiczna była głębsza niż wcześniej i chociaż komandor mógł się obudzić w nocy, to raczej nie miał być wówczas zbyt świadomy i medyk wyraził przypuszczenie, że dopiero rano będzie nadawał się do rozmowy. Mimo to Thace kazał poinformować się, gdy Prorok się ocknie, bez względu na porę i stan w jakim odzyska przytomność, a potem wrócił do posprzątanej już auli X-10 i zajął pracą – co szło mu znacznie sprawniej niż wcześniej. Był zaskakująco spokojny, gdy komandor Gnov połączyła się z nim i Janką, by ustalić pewne drobne kwestie administracyjne; zachowywał się profesjonalnie i był całkowicie pewien, że nie wzbudził ich podejrzeń. Wezwał na krążownik Zak i Rega, aby porozmawiać z nimi osobiście i zasięgnąć języka co do nastrojów w Bazie, zapytał, czy są jakieś sprawy, którymi Prorok będzie musiał zająć się osobiście w pierwszej kolejności lub czy potrzeba im jakichś autoryzacji. Widział w oczach obydwojga podkomandorów szacunek i chyba cień podziwu i chociaż to on zwracał się do nich sir i ma’am, słuchali go i ewidentnie traktowali w tym momencie jak osobę decyzyjną.
Kiedy oderwał się wreszcie zadań, które nie powinny czekać i oddzwonił do wszystkich osób, które próbowały się z nim kontaktować w ciągu dnia, zorientował się, że minęła już pora kolacji, a on tego dnia prawie nic nie jadł; pomyślał o Vhinku i tym, że Antok zapewnił go, że może z nim porozmawiać, jeśli będzie tego potrzebował. Wcale nie chciał rozmawiać, ale czuł że powinien jednak napisać do niego – aby ten nie dowiedział się o zajściach na krążowniku Proroka z plotek i się o niego nie martwił. Chwycił za komunikator, zamierzając się tym zająć, zorientował się jednak, że parę chwil temu przyszła wiadomość od Aktuga – toteż myśli o Vhinku momentalnie zeszły na dalszy plan.
A: Komandor Prorok się obudził. Nie czuje się najlepiej, ale jest bardziej przytomny niż się spodziewałem. Za nie więcej niż godzinę powinienem podać mu leki, po których będzie spał do rana. Jeśli macie istotne sprawy do omówienia, sugeruję przyjść teraz.
Thace natychmiast poderwał się z miejsca, chwycił swój komunikator i tablet Proroka, a następnie szybkim krokiem ruszył w stronę jednostki medycznej. Wyminął Sentry pilnujące wejścia i wszedł do sali, gdzie zastał Aktuga, który pochylał się nad łóżkiem i mówił coś przyciszonym, łagodnym głosem, a usłyszawszy jego nadejście, wyprostował się i odwrócił, odsłaniając wówczas twarz i górną część ciała Proroka. Thace od razu zauważył, jak bardzo zmęczony i blady wydawał się leżący mężczyzna – jego powieki były lekko spuchnięte, włosy poczochrane i matowe a skóra jakby poszarzała. Na jego widok uśmiechnął się słabo i gestem odprawił medyka, po czym przywołał Thace’a do siebie.
– Mam do załatwienia z komandorem parę poufnych spraw. Wyłączę tutaj monitoring. Proszę mnie w tym czasie nie niepokoić – powiedział Thace, a Aktug rzucił Prorokowi krótkie, zatroskane spojrzenie, lecz skinął głową i opuścił salę, zostawiając ich samych. Thace szybko wyłączył z użyciem komunikatora jedyną kamerę, a potem przysiadł na łóżku obok Proroka i chociaż nawet bez ryzyka, że ktoś tu wejdzie, nie powinien tego robić, chwycił jego lewą dłoń – ta nie była podpięta do aparatury – a palcami wolnej ręki przesunął czule po jego policzku i włosach, które zaczął ostrożnie rozczesywać szponami, wiedząc, że Prorok bywał przewrażliwiony na punkcie ich wyglądu. – Nie masz pojęcia, jak się o ciebie martwiłem – szepnął.
– Gdyby coś miało mi się stać, to już bym nie żył – odparł chrapliwym głosem i zakasłał. – Podasz mi wodę…? Medyk pozwolił mi pić – powiedział i chociaż spróbował chwycić butelkę z rurką przysuniętą przez Thace’a, nie miał siły utrzymać jej w dłoni. Tak wyraźna słabość z jego strony sprawiła, że Thace poczuł, jak cały napina się ze złości na druida, Zarkona, całe cholerne Imperium i świat, w jakim przyszło im żyć, ale nie ważył się czegokolwiek powiedzieć na głos, nie ufając sobie w tym momencie. – Wyglądałem po ataku aż tak źle, że go wezwałeś? Nie mam pretensji… – powiedział, gdy Thace wciąż nie był w stanie wydusić nawet słowa. – Tak naprawdę cieszę się, że tu jest. Przemawiała przeze mnie paranoja, gdy kazałem ci nikogo nie informować.
– Nie chciałem, żeby zajmowały się tobą wyłącznie Sentry – odparł łamiącym się głosem. – Tak, przekroczyłem uprawnienia i wiem, że nie tak się umawialiśmy, ale po prostu… chciałem, żeby był tu ktoś, kto będzie traktował cię po ludzku. Sprawdziłem tego medyka, wiedziałem, że to u niego się leczysz i… – urwał, dopiero teraz uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie powinien mieć dostępu do żadnych informacji o historii medycznej Proroka i wiedział, że powinien poruszyć ten temat. – Dałeś mi upoważnienie do pełnego decydowania o twoim leczeniu… Dlaczego…?
– Komu innemu miałbym je dać…? Nie wiedziałem, w jakim będę stanie. Czy… – zająknął się – nie będzie trzeba podjąć szybkich decyzji, a ja nie będę mógł wyrazić zgody lub zaprotestować.
– Czy… powinienem coś wiedzieć…?
– Nie dawaj mi kwintesencji. Aktug wie, że nie chcę jej przyjmować, ale mówię ci to… na wszelki wypadek. W całej reszcie zdaję się na ciebie – powiedział, przymykając oczy na parę chwil. – Ty wiesz lepiej ode mnie, czego mi potrzeba. Zrób wszystko, co będzie konieczne.
– Prorok… musisz przejść odtrucie po wszystkim, co zażywałeś…
– Aktug już mi o tym powiedział i zapewnił, że zrobi, co należy.
– Wiem, że zajmował się tobą w przeszłości w rutynowych sprawach zdrowotnych, jednak… – zająknął się. – Czy zajmował się również po jakimś ataku druida? Lub po nadużywaniu pewnych środków…?
– Ataku druida? Tak, robił to i na tym się zna, bo zajmował się również innymi oficerami w podobnym stanie. Jeśli chodzi o uzależnienia… przez ostatnie pięćdziesiąt lat trzykrotnie odtruwał mnie po dalkossianem, jednak nie brałem wtedy nic innego i to była zupełnie inna sytuacja. Będzie musiał sobie jakoś poradzić również teraz.
– Możesz powiedzieć coś więcej…? Wolałbym wiedzieć…
– Wtedy to nie było kilkudniowe nadużywanie, lecz parę tygodni nieco zbyt częstego ułatwiania sobie życia minimalnymi dawkami wyłącznie dalkossianu, gdy miałem stresujący okres. Sam się do niego zgłaszałem… po prostu dlatego, że zwracałem się do niego z każdym problemem i wolałem nie szukać innego lekarza.
– Więc nie zna się na tym? – upewnił się Thace.
– Dokształcił się, gdy musiał mi pomóc. Teraz też da sobie radę, mimo że to zupełnie nie jego specjalizacja.
– Prorok, teraz… przeżyłeś atak druida i nie brałeś tylko dalkossianu, który jest stosunkowo bezpieczny… Może powinienem zaangażować kogoś bardziej wykwalifikowanego? Wezwałem jego, bo nie zdążyłem znaleźć innej osoby, ale…
– Nie. Aktugowi ufam. Da sobie radę – zaprotestował i Thace postanowił nie kontynuować tematu; dostrzegał teraz, że Prorok jest zawstydzony swoją słabością i rozumiał, że nie chce, aby wiedział o niej jakikolwiek inny medyk, choćby i mający większą wiedzę i doświadczenie. – Aktug wspomniał, że byłeś na Tsevu… szkoda, że niczego nie jestem jeszcze w stanie jeść, ale jutro zapewne to docenię – podjął Prorok, wyraźnie chcąc zmienić temat i uśmiechnął się, po czym wyciągnął do Thace’a rękę, aby ten przysunął się do niego, a wówczas położył dłoń na jego udzie i lekko zacisnął palce. – Nie powinieneś siedzieć tu za długo. Aktug uważa, że bardzo się przejąłeś tą sytuacją... Nie chcę, by nabrał podejrzeń.
– Uprzedziłem go wcześniej, że będę potrzebował porozmawiać z tobą o pracy, gdy tylko się ockniesz i że trochę nam to zajmie. Godzina nie będzie wyglądać podejrzanie. Chcę z tobą pobyć – powiedział, obejmując ponownie dłoń Proroka. – Najchętniej zostałbym z tobą całą noc – przyznał ciszej.
– Dobrze wiesz, że to nie wchodzi w grę – westchnął Prorok, a jego oczy ponownie się przymknęły. – Jeśli nie chcesz być sam… – zamilkł na chwilę, a jego głos zaczął brzmieć odrobinę sennie. – Wezwij Vhinku i niech zostanie tu z tobą. Plotki już z całą pewnością krążą, może wie coś ciekawego. Może potrzeba ci wsparcia… Możesz powiedzieć mu, co zaszło. Na niebiosa…! – wykrzyknął niezbyt przytomnie i otworzył gwałtownie oczy, lecz jego wzrok pozostał rozbiegany i było jasne, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. – Nawet nie zapytałem… Jak w ogóle sobie radzisz? Pozostali komandorzy, oficerowie z Bazy… nie zamęczają cię? Czy potrzebujesz pomocy…?
– Odpowiadam na wiadomości, a gdy jest potrzeba, informuję, że jesteś niedostępny, bo masz spotkania z Naczelnym Dowództwem – odparł Thace i obniżył górną część łóżka, po czym lekko nacisnął ramię Proroka, aby ten się z powrotem położył. – Rozmawiałem też z Zak i Regiem i powiedziałem, że potrzebuję wsparcia w bieżącym zarządzaniu Bazą. Załatwiłem krótkie spotkanie z Gnov i Janką… administracyjne sprawy, i spokojnie dałem sobie z tym radę. Wszystko jest pod kontrolą.
– Nie zaprosili cię na kolejne spotkania z całym Naczelnym Dowództwem? Daj mi komunikator, powinienem dołączyć do ich rozmów… przeklęta banda… – wymamrotał tak zmęczonym i słabym głosem, że Thace’a ponownie coś ścisnęło w środku.
– Sendaka druid odwiedził zaraz po tobie i Gnov odwołała dzisiejsze spotkania w pełnym gronie – przerwał mu Thace. – Każdy ma zająć się swoimi sprawami. Możesz odpoczywać, a w razie gdyby mieli do ciebie jakieś pilne sprawy, skontaktują się ze mną. Ja za to ocenię, czy są na tyle palące, by kazać medykowi cię wybudzić, czy potrzebuję wsparcia Zak i Rega czy może dam sobie radę sam – szepnął i pogładził go po dłoni. – Prorok… wyglądasz na zmęczonego. Prześpij się i porozmawiamy rano, gdy będziesz czuł się lepiej.
– Przejrzyj moją skrzynkę pocztową i zorientuj się… czy są jakieś wiadomości, problemy… cokolwiek, z czym masz problem… skontaktuj się z Regiem lub Zak. Przecież są na miejscu, mogą tu przylecieć i ci pomogą.
– Już to zrobiłem – powiedział Thace łagodnie, nie dodając, że powiedział przecież o tym moment temu. – Sprawdzam twoje wiadomości na bieżąco, a oni już tu byli. Prorok… Z pracą naprawdę sobie radzę… A gdy były tematy, które mogły do nich trafić, to już im je przekazałem. Naprawdę wszystko jest pod kontrolą.
– Może Sendak ma rację… dawno temu powinienem cię oficjalnie awansować. Czy ja tu w ogóle jestem potrzebny? – odparł i uśmiechnął się sennie. – No chyba że tak przekonująco wmawiasz mi, że dajesz sobie radę… a tak naprawdę Baza i cały Sektor są w kompletnym chaosie. Jesteś jednak beznadziejny w kłamstwach, więc to raczej niemożliwe – stwierdził, a Thace jedyne co zdołał zrobić na te słowa, to parsknąć zduszonym, sztucznym śmiechem, w którym Prorok nie wyczuł fałszu tylko dlatego, że był w tak marnym stanie i wyglądał jakby mógł usnąć w każdej chwili. – Thace, widziałeś go? Sendaka? Gdy był u niego druid…?
– Nie. Dowiedziałem się od komandor Gnov. Podobno strasznie krzyczał i w pewnym momencie zwymiotował na Haxusa – powiedział, na co Prorok zaśmiał się krótko i bardzo cicho, a jego powieki ponownie się przymknęły.
– Żałuję, że tego nie widziałem. To podłe, prawda…? Ciebie patrzenie na cudze cierpienie by nie cieszyło, choćby i takiego padalca jak Sendak. Widziałem, jak reagowałeś na innych. Czułeś odrazę, a nie strach czy satysfakcję. Jesteś zbyt dobry, Thace… może nie powinienem… – zająknął się i nie odzywał się tak długo, że Thace sądził, że mężczyzna usnął. – Może lepiej byłoby dla ciebie, żebym zapewnił ci wygodne utrzymanie do końca życia w jakimś bezpiecznym miejscu i kazał ci odejść… – odezwał się jednak Prorok, nie otwierając oczu. – Nie chciałeś awansu… będziesz sobie radził… ale będziesz się z tym męczył, a ja ciągnę cię za sobą, bo tak dobrze jest mieć obok kogoś takiego jak ty… kogo Imperium nie zdołało zepsuć. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz. Nie zdążyłem ci powiedzieć poprzednio… – wyszeptał, a gdy wypowiedział kolejne słowa, te były ledwo słyszalne. – Kocham cię. Tak bardzo cię kocham.
Po tych słowach Prorok westchnął, a jego oddech zaczął się wyrównywać i tym razem Thace nie miał wątpliwości, że mężczyzna usnął. Trzymał go za rękę i wpatrywał się w jego twarz, bladą i wciąż spuchniętą, ale po raz pierwszy od wielu dni w końcu spokojną.
Tak, jeszcze tydzień temu wątpiłby, że Prorok wypowie te słowa pierwszy i zrobi to tak szybko; gdyby nie cała sytuacja i jego stan, pewnie by się na to nie odważył. Jednak po ostatnim niemal-wyznaniu, które przerwała rozmowa przychodząca… wiedział, że wkrótce usłyszy je w całości. Powinien czuć ulgę, że usłyszał je po raz pierwszy, gdy Prorok był w tak złym stanie, że rano zapewne i tak miał tego nie pamiętać i mógł przywyknąć do ich brzmienia i dalej grać swoją rolę już do niej przygotowany… tyle że w sercu żałował, że usłyszał je teraz, kiedy Prorok odpowiedzi i tak by nie zarejestrował. Ani przez moment nie wątpił, że wyznanie było szczere i że Prorok faktycznie żywił do niego takie uczucia. I chociaż nie miał prawa i było to największym błędem z możliwych, wiedział, że je odwzajemnia – w tym momencie nawet bardziej pewny niż wieczorem, gdy dotarło to do niego po raz pierwszy.
Powinien przeklinać się za te uczucia, powinien napisać do Antoka i przyznać, że tak, to było zdecydowanie więcej niż przywiązanie i sympatia, o których mu powiedział wcześniej; powinien poprosić, by obmyślili z Kolivanem, jak bezpiecznie go stąd zabrać i by zajęli się tym jak najszybciej. Wiedział, że tego nie zrobi. Wyznanie Proroka wciąż tłukło mu się po głowie – barwa i ton jego głosu, te kilka słów, które wiedział już, że w głębi serca pragnął usłyszeć. Trwał przy nim nieruchomo, chłonąc ten moment i czując, że może kiedyś, gdy wszystko się rozsypie, wspomnienie to będzie dla niego jedynym pocieszeniem.
Wiedząc, że kamery wciąż były wyłączone i miał jeszcze parę chwil, pochylił się i delikatnie przytulił do boku Proroka, aby nie urazić go w któreś ze zranionych miejsc. Przyciskał policzek do włosów, wilgotnych od potu i resztek nie do końca oczyszczonej krwi i miał przez moment ochotę wstać i urządzić medykowi awanturę, że nic z tym nie zrobił; wiedział jednak, że jest w tym momencie w tak niepewnym emocjonalnie stanie, że musi dać sobie parę chwil, by się uspokoić, zanim będzie w gotowy kimkolwiek rozmawiać. A poza tym… nie potrafiłby jeszcze tak po prostu wyjść i go zostawić już teraz, więc jeszcze długie minuty pozostał przy Proroku, wsłuchując się w jego płytki, niespokojny oddech, zanim wyprostował się i zaczął rozglądać się za jakąś gazą. Zwilżył wodą fragment materiału i najostrożniej jak mógł, wytarł z resztek krwi włosy i sierść na ramionach i klatce piersiowej Proroka, szczególnie starannie zajmując się jego zarostem i kosmykami przy twarzy – aby rano, gdy mężczyzna się obudzi, nie czuł się niekomfortowo.
Nie mógł powstrzymać fantazji, takich, jakie wcześniej się nie pojawiały: Antok i Kolivan wiedzieli już o Proroku i każdy z nich pogodził się z jego rolą i charakterem misji, chociaż nie mieli pełnego obrazu sytuacji. Co jeśli poznaliby Proroka osobiście, jako jego partnera, kogoś zaufanego i ukochanego…? Całkowicie pominął fakt, że Prorok nie miał pojęcia, kim Thace naprawdę był… co jeśli? Antok zapewne by go zaakceptował, a Prorok potrafiłby się z nim porozumieć, możliwe nawet, że polubiliby się, gdyby mieli szansę się bliżej poznać – bo był pewien, że początkowo traktowaliby się z rezerwą. Antok dostrzegłby, ile Prorok dla niego znaczy i samo to sprawiłoby, że szukałby nici porozumienia, Prorok zaś, chociaż pewnie miałby na temat Antoka mieszane uczucia a nawet mógłby być onieśmielony jego posturą i dość ponurym, pierwszym wrażeniem jakie ten sprawiał, szybko by dostrzegł jego łagodność i wszystkie pozytywne cechy i jednocześnie z całą pewnością nie byłby zazdrosny o jego relację z Thacem. Kolivan… tak, pewnie on i Prorok mieliby na starcie poważne zgrzyty, bo bez względu na okoliczności – obaj byli dowódcami, mieli wiele wspólnych cech i chociaż na poziomie racjonalnym raczej by się dogadali, w razie różnicy zdań ich upór byłby sporym problemem. Gdyby jednak się zgadzali i mieli współpracować by osiągnąć wspólne cele… szedł za daleko, ale tak, był w stanie to sobie wyobrazić. A reszta Ostrzy…? Pewnie byliby zdziwieni, pewnie niektóre ich pytania i komentarze by go zawstydzały, ale nie sądził, że którykolwiek zachowywałby się wobec Proroka nieprzyjaźnie, jeśli ten stanąłby po ich stronie. Wcześniej wstydził się tego wszystkiego i obawiał potępienia… tyle że sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby Prorok stanął po ich stronie i gdyby nie był to już romans z wrogiem, a szczera relacja z zaufanym sojusznikiem.
Fantazje ruszyły jeszcze dalej, do zupełnie nierealistycznych scenariuszy… Gdyby jakieś magiczne okoliczności na to pozwoliły… może kiedyś, w jakiejś innej rzeczywistości, miałby przy sobie wszystkich swoich bliskich na uroczystych zaślubinach, mimo że Galra rzadko je praktykowali – zawarcie małżeństwa często polegało na obustronnym wprowadzeniu do akt informacji, że jest się stałym partnerem danej osoby w obecności świadka; w realiach wojskowych świadkiem tym zwykle był jakiś oficer lub pracownik działu prawnego. Jeśli przychodziło do świętowania, często odbywało się po prostu przy najbliższej okazji i nie było specjalnie organizowane; nie było też niczym dziwnym, że para w stałym związku wysyłała bliskim notyfikację o sformalizowaniu swojej relacji i na tym się kończyło. Na DX-930 zaślubiny były zaś mniej lub bardziej uroczystymi przyjęciami, podczas których w dużym lokalu czy na plaży gromadziły się całe lokalne społeczności i Thace, chociaż nie mieszkał tam aż tak długo, przynajmniej dziesięciokrotnie był na jakieś zaproszony – mimo że czasem młodej pary nawet nie znał. Wyobraził sobie w podobnych okolicznościach Kolivana i Antoka i przynajmniej część Ostrzy, którzy zjawiliby się tam, gdyby tylko mogli. Hangę, który przyszedłby z kimkolwiek, z kim się teraz umawiał – i zapewne skomentował, że Thace jednak MIAŁ nieprzyzwoite ciągoty do innych wojskowych – a także ogromną grupą ich wspólnych, barwnych znajomych; może nawet zjawiłby się Rellul, który pewnie przyprowadziłby tę kaleką hybrydę yuppera. I byłby tam Vhinku, bo w każdej pozytywnej wersji rzeczywistości, jego przyjaciel zamieszkałby na DX-930 i odnalazł tam szczęście; przyszedłby z kobietą, którą pokochał, a może również z wymarzonymi dziećmi. Thace czuł, że nawet jeśli Vhinku zjawiłby się z partnerką w ciąży i niemowlęciem na rękach, gdyby objął Thace’a składając mu życzenia ślubne, Prorok byłby wciąż zazdrosny o tak niewinną formę ich bliskości – tyle że w nierealnych fantazjach to już by nie był problem, bo jakoś by to przepracowali i wiedziałby, że Vhinku nigdy nie był jego rywalem ani nie stanowił zagrożenia. Wątpił, czy ta dwójka kiedykolwiek by się polubiła, ale wierzył, że obaj byliby w stanie odsunąć na bok swoje uprzedzenia i konflikty, jeśli wiedzieliby, że mu na tym zależy.
Widział siebie i Proroka układających sobie wspólne życie, bez zagłębiania się w logiczne szczegóły ich pracy, sytuacji politycznej i wyjawienia prawdy, bo te trzeba było zepchnąć na bok, by jakakolwiek fantazja miała szansę powodzenia. Urządzających wspólny dom czy kwatery, co zapewne robiłby Prorok, bo on sam kompletnie się na tym nie znał i co najwyżej zająłby się skonfigurowaniem elektroniki. Spotykających się tam z przyjaciółmi, bo wierzył, że gdyby mogli żyć otwarcie, znaleźliby też osoby, które akceptowałyby ich i stały się dla nich bliskie. Podczas kolejnych śniadań i kolacji przyrządzanych przez Sentry – chyba że jakimś cudem któryś z nich nauczyłby się gotować, ale każda najbardziej nawet jednak nierealna fantazja miała swoje granice. W łóżku, gdzie uprawialiby seks, pewnie coraz lepszy, bo w fantazjach Prorok otworzyłby się przed nim bardziej niż dotąd, i w którym po przebudzeniu mieliby zawsze chociaż parę chwil, by leżeć w swoich objęciach i wypowiadać słowa, które…
Które w rzeczywistości, w której przyszło im żyć, Prorok powiedział po raz pierwszy odurzony lekami, a do których on moralnie nie miał prawa, bo każde wyznanie miłości i tak byłoby podszyte kłamstwem, bez względu na to, jak szczere było samo uczucie. Fantazja prysła jak bańka mydlana, a Thace dopiero teraz poczuł, że jego oczy zrobiły się wilgotne. Powrót do rzeczywistości był koszmarny i nie potrafił dłużej oszukiwać samego siebie, że doskonale dawał sobie radę. Musiał jednak przetrwać to i niczym się nie zdradzić – bo po prostu nie miał wyboru, jeśli chciał tu zostać. Przetarł pospiesznie oczy i parę chwil walczył ze sobą, by ponownie nie wypełniły się łzami.
Gdy sprawdził czas, zorientował się, że spędził tu ponad pół godziny i wiedział, że dalsze przeciąganie pobytu nie jest w żaden sposób uzasadnione, tym bardziej że medyk będzie widział w odczytach ze sprzętu medycznego, że Prorok już od jakiegoś czasu spał. Wyprostował się i wziął parę głębokich oddechów, więcej, niż zazwyczaj potrzebował. Potem ruszył do maleńkiej toalety przy pokoju, gdzie dobrych kilka minut wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze i ćwiczył, by jego mimika nie wyrażała żadnych emocji oraz trenował w myślach spodziewaną, krótką rozmowę z medykiem. Wrócił do sali, stanął przy łóżku Proroka i wpatrywał się w jego twarz jeszcze parę chwil, a potem, nie mogąc się powstrzymać, pochylił się i musnął wargami jego chłodny policzek.
Kiedy wychodził na korytarz, miał włączony komunikator i co chwilę zerkał w jego ekran, udając, że jest zaabsorbowany pracą, chociaż nie był w stanie zarejestrować nawet najprostszych komunikatów, jakie się na nim znalazły i tylko mgliście dostrzegł, że Sentry wysłało mu przed chwilą powiadomienie o niespodziewanej obecności na krążowniku.
– Komandor usnął, zanim zdążyłem omówić z nim wszystkie palące sprawy, a w dodatku był zbyt skołowany, bym mógł ufać, że jest w stanie podejmować racjonalne decyzje. Rano oczekuję powiadomienia, gdy tylko się obudzi i będzie gotowy do rozmowy – powiedział do medyka, zanim ten zdążył się odezwać. – Do południa reszta Naczelnego Dowództwa może oczekiwać, że pojawi się na spotkaniach. Zadbaj o to, by rano miał szansę odświeżyć się w komfortowych warunkach. Sentry dostarczy tutaj czysty mundur, aby był w stanie pokazać się na kamerze. Kiedy mogę spodziewać się, że będzie zdatny do rozmowy?
– Wszystko zależy od tego, jak jego organizm będzie reagować na odstawienie środków psychotropowych, które przyjmował przez ostatnie dni – odparł Aktug, wydając się odrobinę zdezorientowany faktem, że Thace używał bardziej oficjalnego tonu niż gdy rozmawiali wcześniej. – Jeśli skutki uboczne nie będą dotkliwe, będzie co prawda osłabiony po ataku druida, ale całkowicie przytomny nie później niż w południe. Nie jestem jednak w stanie przewidzieć, jak będzie się czuć i jak długo zajmie całkowite oczyszczenie jego organizmu oraz rekonwalescencja. Nie jest już tak młody… i nie mogę powiedzieć, by dbał o siebie należycie – oznajmił, ale gdy napotkał spojrzeniem pozbawioną wyrazu twarz Thace’a, momentalnie pobladł. – Przepraszam, sir, ten komentarz był nie na miejscu i nie powinienem…
– Jesteś jego lekarzem, a ja jestem uprawniony, by wiedzieć wszystko o jego stanie. Nie chcę grzecznych półsłówek. Muszę wiedzieć wszystko i masz mi mówić o wszelkich trudnościach, dopóki komandor nie będzie w pełni sprawny i nie będzie mógł podejmować decyzji samodzielnie. Gdy krótko z nim rozmawiałem, wydał mi odpowiednie dyspozycje. Oczekuję stuprocentowej szczerości.
– W odtruciu go na pewno nie pomoże, że… – zająknął się. – Że przez ostatnie dni oprócz nielegalnych środków spożywał też alkohol i spore ilości qawmien, a także odczuwał silny stres, bo wyniki badań jednoznacznie na to wskazują. Wygląda jednak na to, że w ostatnim czasie nabrał kondycji i najwyraźniej rusza się więcej niż gdy rok temu był u mnie na przeglądzie zdrowia, co akurat dobrze rokuje na jego rekonwalescencję niezwiązaną z samym odtruciem – oznajmił, a Thace musiał naprawdę się pilnować, by w żaden sposób nie okazać, że ten ‘dodatkowy ruch’ Proroka to ich wspólne wycieczki na misji oraz regularny seks, bo spędzał z nim wystarczająco czasu, by wiedzieć, że nie robi więcej, a salę ćwiczeń odwiedza bardzo rzadko. – Na razie nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć, sir. Zająłem pokój w pobliżu, Sentry medyczne oraz dwójka tych spersonalizowanych przez komandora będą nad nim czuwać, a Kax… sanitariusz, który jest ze mną… będzie dyżurował całą noc. Podtrzymuję to, co mówiłem wcześniej: komandor wyjdzie z tego, ale trudniejsze niż doprowadzenie go do fizycznej sprawności po ataku będzie zwalczenie skutków nadużywania pewnych substancji. Jak trudne się to okaże, dowiemy się dopiero jutro i w kolejnych dniach.
– W porządku. Oczekuje pełnego raportu medycznego na swoim komunikatorze. Nie muszę chyba powtarzać, że nigdzie indziej nie ma on prawa się znaleźć.
– To dla mnie jasne, sir – powiedział medyk.
– Jeśli to wszystko, widzimy się rano. Nie wahaj się dzwonić choćby w środku nocy, gdyby coś się działo – powiedział Thace, a ponieważ wiedział, że jego ton wciąż brzmiał chłodno, a medyk zaczął się go obawiać, zmusił się do lekkiego uśmiechu. – Proszę, dbaj o niego. Dobranoc.
– Dobranoc, sir… – wymamrotał mężczyzna i zasalutował, na co Thace skinął głową i ruszył korytarzem w stronę kwater Proroka.
Chciał znaleźć się tam jak najszybciej, zamknąć w bezpiecznym, znanym miejscu, zagrzebać w pościeli i przynajmniej spróbować usnąć, chociaż miał świadomość, że tej nocy będzie z tym ciężko. Nigdy dotąd nie spędził nocy w kwaterach Proroka sam, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby wrócić do własnych; powinien jeszcze trochę popracować, sprawdzić skrzynkę swoją i Proroka, poczytać wiadomości i dowiedzieć się, czy w ciągu popołudnia i wieczoru sytuacja w Sektorze 2-Jota nie zmieniła się znacząco. Być może powinien również odezwać się do Antoka i Kolivana i zorientować, czy nie potrzebują jakichś informacji, które teraz, gdy był sam a nie z Prorokiem, może mógłby łatwo pozyskać… Potrzebował zająć czymś myśli, czymkolwiek innym niż fakt, że Prorok leżał samotnie w sali medycznej, że czekały go trudne dni, a on nie będzie miał jak mu pomóc oprócz znoszenia jego ewentualnych wybuchów – za które wiedział, że nie będzie go winił, świadom, że mężczyzna może nad sobą nie panować i że to była cena za namówienie go na zażywanie narkotyków w celu ukrycia przed druidem ich tajemnicy. Może jeszcze parę tygodni temu wmawiałby sobie, że chodziło tylko o kwestie praktyczne, ale wiedział, że trudniejsze niż cokolwiek innego było i będzie w najbliższym czasie patrzenie, jak Prorok cierpi, jak jest fizycznie słaby i bezbronny… i że ostatnim, co powiedział przed uśnięciem, było wyznanie mu miłości.
Przyspieszył kroku, czując, jak samo wspomnienie sprawiało, że robiło mu się duszno i potrzebował zniknąć z kamer, zaszyć się w bezpiecznym miejscu i przestać mijać patrole Sentry, które czasem oglądały się na niego, rejestrując czujnikami, że zachowuje się nietypowo i uruchamiając wówczas pełniejszy skan, aby potwierdzić jego tożsamość. Minął ostatni korytarz dzielący go od kwater Proroka, znajdując się już w sekcji, w której kamery standardowo wyłączali i zatrzymał się w pół kroku, gdy pod samymi drzwiami ujrzał jedno ze spersonalizowanych Sentry, przy którym, oparty o ścianę, stał Vhinku.
– Dobrze, że jesteś. Sentry nie zamierzało mi powiedzieć, gdzie poszedłeś i kiedy wrócisz, a ja nie mam już dostępu do twoich logów. Przypuszczam, że jeszcze parę minut, a wyprowadziłoby mnie stąd siłą, chociaż wedle protokołu nie mogłoby wykopać stąd oficera, chyba że Prorok wprost rozkazał mu to zrobić – powiedział mężczyzna, siląc się na rozbawiony ton i westchnął. – Znajdziesz dla mnie chwilę?
– Zostaw nas samych i zarejestruj, że porucznik Vhinku ma prawo tu przychodzić – oznajmił Thace, na co Sentry skinęło głową i oddaliło się, a wówczas zbliżył się do Vhinku. – Co tu robisz…?
– Thace, serio…? – odparł ciężko i pokręcił głową. – Gdzie indziej miałbym cię szukać? Wiem z plotek, co Zarkon zrobił komandorom z Naczelnego Dowództwa. Vog powiedziała mi, gdy wróciła ze spotkania z Zak, że Prorok jest niedysponowany i musiały zająć się jakimiś jego tematami wspólnie. To jasne, że mogła być tylko jedna przyczyna i przyjechałem, gdy tylko mogłem się wyrwać, po tym jak rozdysponowałem patrole swojego oddziału. Wiedziałem, że sam się nie odezwiesz, ale też że naprawdę dobrze by było, byś nie był teraz sam – oznajmił i położył dłoń na jego ramieniu, a jego głos złagodniał. – Porozmawiamy…? Możemy też wspólnie pomilczeć. Albo przejść się do kantyny, bo wątpię, czy cokolwiek dziś jadłeś… chociaż mam też ze sobą trochę przekąsek, jeśli wolałbyś coś lżejszego. Wyglądasz strasznie. Jakbyś postarzał się ze zmęczenia o dekadę.
– Więc i tak jestem młodszy od ciebie – wydusił Thace, na co Vhinku zaśmiał się krótko. Wpatrywał się w niego z troską, ewidentnie się martwił, przyleciał tu sam z siebie, bo czuł, że jest potrzebny… a Thace wiedział, że faktycznie był i nie zamierzał dłużej się przed tym bronić i kłamać bardziej niż to było konieczne. Antok mu na to pozwolił. Nie planował tego, wcale nie uważał, że to dobry pomysł, ale na co właściwie czekał? Na kolejną katastrofę? Na moment, gdy będzie mu tak nieznośnie, że wypłacze mu wszystko i w głębi ducha będzie wiedział, że to koniec misji…? Zresztą… było coś jeszcze. Była jedna rzecz dotycząca jego uczuć, której Ostrzom nie mógł powiedzieć. A Vhinku… Vhinku pewnie i tak wiedział i to zanim jeszcze Thace sam zdał sobie z tego sprawę. – Zamówię coś do jedzenia. Nie będę zbyt dużo pić, bo muszę być dostępny pod komunikatorem a jutro przytomny. I… porozmawiamy. Chyba najwyższy czas. Chodź.
Przypuszczał, że Vhinku spodziewał się, że ruszą teraz do kantyny, bo spojrzał na niego osobliwie, gdy Thace przyłożył dłoń do czytnika przy drzwiach, a potem wszedł do kwater Proroka i od razu zalogował się do panelu przy drzwiach. Z dostępnych dań zamówił dwie porcje czegoś, na co czas oczekiwania był najkrótszy, po czym ruszył do barku, po którym rozejrzał się, a z jego gardła wydobył się zduszony śmiech – bo chociaż mieszkał tutaj tyle czasu, alkohole wybierał im zawsze Prorok i wciąż zupełnie się na tym nie znał.
– Wybierz sobie cokolwiek lubisz… I coś lżejszego dla mnie – wydusił, kiedy Vhinku znalazł się przy nim.
– Prorok nie wścieknie się, że dobraliśmy się do jego barku…? – spytał ostrożnie.
– Jeśli nie zalegniemy potem razem pijani w jego łóżku, nie będzie mieć nic przeciwko – odparł Thace, robiąc krok do tyłu, by Vhinku wyciągnął jakiś alkohol i odpowiednie kieliszki. Gdy chciał przyjąć od niego swoją porcję, zobaczył, jak bardzo jego dłonie drżały; Vhinku westchnął i ostatecznie ruszył z obiema porcjami alkoholu w stronę kanapy, gdzie usiadł, wciąż rozglądając się po kwaterach z zainteresowaniem.
– Sporo się tu pozmieniało. Gdy ostatnio u niego byłem na chwilę, uhm… całe lata temu… wyglądało tu trochę inaczej – zauważył, a Thace dostrzegł, że jego przyjaciel jest odrobinę zdenerwowany; pewnie nie chciał go naciskać, ale to, że Thace miał pełen dostęp do kwater Proroka, dzielił się jego alkoholami, że jego Sentry nie było zdziwione, gdy tu przyszedł i wypełniało jego polecenia, było wystarczająco dobitne.
– Prorok uznał, że potrzebne jest tu więcej przestrzeni – odparł, wpatrując się w swoje dłonie. Oczywiście… jego przyjaciel dawno temu domyślił się przynajmniej częściowo, jaki był charakter jego relacji z Prorokiem, zaakceptował to i nie czynił mu wyrzutów. Ale powiedzenie tego na głos i wprost… okazało się trudniejsze niż sądził. Mimo że był to najlepszy moment z możliwych, a on miał pewność, że tak samo jak w przypadku Antoka, nie miał żadnych podstaw, by spodziewać się po Vhinku potępienia. – Rozszerzył kwatery, by zorganizować mi gabinet, osobną łazienkę i zrobić miejsce na moje rzeczy. Przearanżował też pozostałe pomieszczenia – zdołał wydusić, wciąż unikając jego wzroku.
– Kupił też większe łóżko? – spytał Vhinku, trochę żartobliwym, ale wciąż nieco napiętym głosem.
– Poprzednie było wystarczająco duże, ale i tak je wymienił. I tak, wymienił na jeszcze większe niż było wcześniej – wymamrotał Thace.
– Przydało się…?
– Musiałoby zajmować całą sypialnię, by było wystarczające na każdą okazję, bo raz z niego spadliśmy tak czy inaczej. Dobrze, że to kupił niższe od poprzedniego i nadmiernie się nie potłukliśmy. Nie chciałbym wyjaśniać medykowi okoliczności zwichnięcia sobie biodra, gdyby wtedy coś mi się stało. Spadł na mnie z całym impetem, a nie jest lekki – wyrzucił z siebie Thace. Uniósł wzrok znad kieliszka i parsknął krótkim, zduszonym śmiechem, gdy napotkał zszokowane spojrzenie Vhinku.
– Czegokolwiek się spodziewałem po twoim pierwszym jednoznacznym wyznaniu, to nie tego… – stwierdził, na co Thace ponownie zaczął wpatrywać się w swoje dłonie, nie mając pojęcia, jak na to odpowiedzieć. – Thace, chcesz… zacząć od początku czy od dzisiaj? Widzę, jaki jesteś roztrzęsiony… Nie rozumiem wszystkiego jeśli chodzi waszą relację, ale widzę, jak ci zależy i jak się martwisz – powiedział, na co Thace odrobinę się skulił. – Zaczynaliśmy tę rozmowę nie raz. Nigdy nie dało się jej dokończyć. Nie chciałeś tego. Ale teraz on leży nieprzytomny, a ty emocjonalnie jesteś w kawałkach. Nie martwisz się o swojego dowódcę, jak sądzą wszyscy, lecz kochanka. Chyba najwyższy czas wyjaśnić sobie wszystko… nazwać rzeczy po imieniu. Chcesz mi o tym opowiedzieć, czy ja mam zacząć?
– Ja zacznę. Od dzisiaj. Może później… powiem ci wszystko od samego początku – odparł cicho. – Na pewno czytasz newsy. Na pewno słuchasz plotek. Byłem przy nim przez ostatnie dni niemal całe czas i uczestniczyłem w ustaleniach Naczelnego Dowództwa. Tak naprawdę tylko tym się zajmowałem, byłem przy nim, uspokajałem go, starłem się wspierać… na ile to było możliwe – wydusił. Nie miał czasu powiedzieć o wszystkim Antokowi, a teraz… tak naprawdę ograniczało go tylko zerkanie na tablet Proroka i milczący na razie komunikator, które teoretycznie mogły się tej nocy odezwać, ale jakoś w to wątpił. Nie musiał się z niczym spieszyć, bo wiedział, że Vhinku zostanie z nim tak długo, jak będzie go potrzebował. – Ich ustalenia dotyczące Sektora 2-Jota były oczywiście poufne. Nie wiem, czy chcesz tego słuchać… wiem, że nikomu nie przekażesz rzeczy, które nie mogą wyjść na jaw, ale jeśli nie chcesz…
– Powiedz mi wszystko, co potrzebujesz z siebie wyrzucić – odparł Vhinku i pogładził go po ramieniu. – Tak, większość pewnie i tak wiem z oficjalnych wiadomości. A niektóre rzeczy z plotek oraz spotkań oficerskich – dodał i jakiś czas wpatrywał się w Thace’a. – Wiem, że niektórzy najwyżej postawieni dowódcy… zostali ukarani przez druidów. Ale nie znam szczegółów. Ani twojej perspektywy…
– Zostało ukarane całe Naczelne Dowództwo, a nie tylko wybrani. Prawie wszystkich widziałem na ekranach – wyszeptał, a potem zaczął mówić o minionych dniach; o ustaleniach dotyczących strategii ograniczył dane do minimum, o tym, jak poszczególni komandorzy reagowali nie potrafił. Wspomniał też, chociaż bez konkretów, jak źle psychicznie Prorok to wszystko znosił, jednak nie przyznał mu, w jaki sposób postanowili sobie z tym poradzić. – Dziś druid przyleciał tutaj. Prorok nie chciał, bym na to patrzył i kazał mi wyjść… ale nie byłem w stanie go z tym zostawić samego. Widziałem co się działo z resztą… każdy miał w pobliżu oficerów, Sentry i medyków, a on nie miałby zupełnie nikogo… Patrzyłem, jak był katowany i myślałem, że pęknie mi serce…
– Nie bałeś się…? – spytał Vhinku niepewnie. – Gdybym miał patrzeć, jak torturują kogoś kto jest mi bliski… ja bym tego nie zniósł. Gdybym miał patrzeć, jak robią krzywdę tobie czy Vog… – urwał a jego pięści momentalnie się zacisnęły, a twarz wykrzywiła w grymasie. – Chyba oszalałbym ze strachu i wściekłości. Druidzi są najbardziej obrzydliwymi i przerażającymi istotami, jakie kiedykolwiek widziałem…
– Oczywiście że się bałem – przyznał, wciąż wpatrując się w swoje dłonie. – Ale Prorok też się bał, a to jego ten potwór torturował, a przez kilka ostatnich dni czekał na to i patrzył, jak kolejni komandorzy są karani – oznajmił a jego głos załamał się, gdy poczuł na przedramieniu dłoń Vhinku. – Nie wiem jak Sentry udało się usunąć całą tą krew. Podłoga aż się lepiła. Musiałem się wykąpać, by nie czuć jej na sobie… a całe Naczelne Dowództwo patrzyło na to i nie robiło to na nich specjalnego wrażenia, chociaż większość z nich została już potraktowana tak samo, wtedy, został już tylko Sendak i Trugg… Nie zrobiło na nich żadnego wrażenia, gdy komandor Nevreegg została ścięta przez imperatora, mimo że wszystko co się wydarzyło nie było jej winą. Chyba tylko Janka no i może Gnov w ogóle się przejęli jej śmiercią. Na pewno czytałeś oficjalne wiadomości i masz na tyle rozumu, by wiedzieć, że… – urwał, nagle czując, jak coś dławi go w gardle, wiedząc, że zapędza się w zbyt niebezpieczne rejony; czym innym było przyznanie się na głos do czegoś, co Vhinku i tak już wiedział, a czym innym rozmowa o tematach politycznych, podczas której, w stanie jakim był, mógłby powiedzieć za dużo. – Dziś po raz pierwszy będę tu nocował bez niego – wymamrotał, dość koślawo i nieporadnie próbując zmienić temat. – Nie masz pojęcia jak się o niego martwiłem… Potrzebował natychmiastowej pomocy medycznej. Wyglądał strasznie… Nie chciał, żeby ktoś widział go w tym stanie, nawet ja i… – urwał. – Dobrze, że z nim zostałem. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył, gdybym wyszedł – wymamrotał i moment później poczuł jak Vhinku obejmuje go ramionami.
– Mogę się tylko domyślać, jak bardzo się baliście. Wiem, że mieliście siebie i nie prosiliście nikogo o wsparcie… ale jeśli kiedykolwiek, w przyszłości, stanie się coś podobnego… nie wahaj się mnie wezwać. Albo Vog, bo może Prorok wolałby ją. Jak w ogóle się teraz czuje…?
– Jest pod opieką medyczną. Rozmawiałem z nim tylko parę minut, bo po ataku był nieprzytomny a potem medyk nafaszerował go lekami. Jest… poraniony i spuchnięty i wyglądał… – urwał, kiedy świadomość tego, co się wydarzyło i wszystkich emocji ponownie spadła na niego z pełną mocą. Tak, rozmowa z Antokiem pomogła, ale bliskość kogoś, komu mógł zaufać, pomagała bardziej. Przy Antoku jednak jakoś się trzymał, ale teraz, po emocjach w jednostce medycznej, nie potrafił. Z trudem powstrzymywał się od łez i zaciskał palce na mundurze Vhinku, gdy ten uspokajająco gładził go po włosach.
Mógł mu zaufać i wiedział to i i tak był z Vhinku szczery niż wcześniej. Tyle że zajście z druidem, ostatnie napięte dni i jego relacja z Prorokiem to nie było wszystko – i nagle bardziej niż kiedykolwiek zapragnął móc mu powiedzieć, kim naprawdę jest i że przez cały ten czas mierzył się z jeszcze większą ilością trudności, niż Vhinku przypuszczał. Chciał móc mu powiedzieć, że jego dowódca i przyjaciel był w REX-AVI w czasie szaleńczego ataku Zoguxa, że został tam ciężko ranny i niemal umarł… że to dlatego zawalił testy na symulatorze krążownika, bo moment przed nimi dostał o tym wieści… Był naprawdę bliski, by jednak się odezwać, a powstrzymywanie słów stało się nawet trudniejsze, niż powstrzymywanie łez. I potem, gdy o tym myślał, czuł, że zrobiłby to, wyznałby Vhinku wszystko, gdyby ten niespodziewanie się nie odezwał.
– Thace… jak długo to trwa? – spytał, odsuwając się od niego i poważnie patrząc mu w oczy, a Thace w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co mu chodziło.
– Co masz na myśli…?
– Ty i Prorok. Tylko nie mówi mi, że znów zamierzasz zacząć zaprzeczać. Dobrze wiesz, że domyśliłem się dawno temu, ale tak naprawdę nie mam pojęcia, kiedy to jeszcze była dziwna relacja komandora z młodym podwładnym, kiedy zmieniło się przyjaźń, a kiedy wy dwaj… – zająknął się. – A może w ogóle pominęliście etap przyjaźni i sypialiście ze sobą już wtedy, gdy sprowadził cię tutaj byście razem pracowali na raportem…?
– Co…? Nie…! – zaprotestował, oszołomiony samą sugestią; fakt, że Vhinku powiedział coś tak niedorzecznego sprawił, że Thace zdołał odepchnąć emocje na bok i wrócić do tu i teraz. – Wtedy nawet nie przeszłoby mi to przez myśl…
– Więc podczas misji? A te twoje dziwne przygody łóżkowe w ciągu jednej nocy wydarzyły się, bo się pokłóciliście? Jego zazdrość o mnie, to jak mnie zaatakował, gdy go oskarżyłem, że wasza relacja wygląda niestosownie i gdy powiedziałem, że wygląda jakbyście mieli romans… faktycznie już mieliście?
– Wtedy jeszcze… to jeszcze była przyjaźń. Byłem na ciebie zły, bo nie miałeś racji i nie dopuszczałem nawet myśli, że mógłbyś mieć.
– Ale musiało się zacząć niedługo później. Po prostu czuję… że to się zaczęło jeszcze zanim tu wróciliśmy. Opowiesz mi o wszystkim, od samego początku? – spytał, na co Thace skinął głową, ale tak naprawdę nie wiedział, gdzie był ‘początek’ i jak należało zacząć. – Wiesz… – zaczął Vhinku, sądząc, że Thace wciąż się waha. – Sądziłem, że wyznasz mi wszystko, gdy powiedziałem ci, o czym fantazjowaliśmy z Vog… że gdy przyznałem, że czasem zdarzyło mi się znaleźć w łóżku z Vog i jakimś obcym czy hybrydą prezentującym się jako facet będzie dla ciebie wystarczający… i jeszcze w paru innych momentach. A powiedziałeś mi dopiero teraz, gdy jest ci tak źle. Proszę… nie czekaj z wyznaniami aż do takich dni, gdy wszystko jest nieznośne… przecież wiesz, że możesz mi zaufać w każdej kwestii – powiedział łagodnie.
– Tak, wtedy już mogłem to zrobić i to nie tak, że ci nie ufałem, ale przez wszystkie poprzednie miesiące… – westchnął. – Po prostu bałem się cokolwiek ci powiedzieć. Wiem, że i tak wiedziałeś, ale mówienie o tym… i tak się bałem jak zareagujesz…
– Bałeś się…? – spytał z cieniem żalu. – Co ty sobie właściwie myślałeś? Czy naprawdę, chociaż przez sekundę sądziłeś, że traktowałbym cię inaczej? Albo że bym na was doniósł…? Że spróbowałbym zaszkodzić wam w jakikolwiek sposób…?
– Pod koniec misji kontrolnej, gdy zacząłeś coś podejrzewać, chociaż jeszcze nic się nie wydarzyło… ostrzegałeś mnie przed nim. Mówiłeś, że interweniujesz, jeśli zobaczysz coś niepokojącego. Co miałem sobie myśleć…? – spytał. – Tak, potem zrozumiałem, że gdybyś się dowiedział… że nie doniósłbyś na nas, bo zrobiłbyś tym krzywdę przede wszystkim mnie. Ale mimo to wolałem, żebyś nie wiedział i żebyś w ogóle nie miał takich dylematów. Obaj wiemy, że zgodnie z prawem powinieneś na nas donieść… i to już w momencie, gdy nabrałeś podejrzeń. Za to co robię grozi mi wydalenie z wojska a Proroka proces karny i być może egzekucja. To zbyt poważne bym… bym ot tak wziął cię na zwierzenia. Bez względu na to, czy ci ufam czy nie.
– Nie zrobiłbym tego… – szepnął. – Gdybym zamierzał na was donieść, zrobiłbym to dawno temu. Przecież widzę, że jesteś z nim szczęśliwy, jak mógłbym to zniszczyć? I narazić któregokolwiek z was…
– Nie mówię o tym, że miałbyś na nas donieść… nikt nie może się dowiedzieć. Zanim cokolwiek ci powiem, chcę, żebyś zapewnił mnie, że ta rozmowa… że absolutnie nikt się o tym nie dowie – zastrzegł Thace. – Nawet Vog. A może nawet przede wszystkim ona. Przepraszam cię, to nie tak, że jej nie ufam, ale…
– Nie powiedziałbym jej, bo pod tym względem sam bym jej nie zaufał – uciął Vhinku. – Mogłaby stać się… nieprzewidywalna i nie chcę sobie nawet wyobrażać, że przychodzi tu i… – urwał. – I robi ci awanturę, bo być może uznałaby, że uwiodłeś go i go narażasz, chociaż mógłbyś mieć każdego innego. Wiem, jak głupio to brzmi. Ale znam ją. A poza tym… jest za blisko z podkomandor Zak, a Endov mówi o wszystkim. Zak z całą pewnością by tego tak nie zostawiła i ona z kolei oskarżałaby Proroka, a Endov… naprawdę ją lubię, ale nie powierzyłbym jej jakiekolwiek tajemnicy. Obiecuję, że ode mnie absolutnie nikt się nie dowie. Nie chcę, żebyś dłużej musiał cokolwiek przede mną ukrywać. Jeśli to dlatego, że sądziłeś, że komuś powiem…
– Wiedziałem, że tego nie zrobisz. Daj mi chwilę. Muszę zebrać myśli – powiedział i przymknął oczy, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie; przez ostatnie wydarzenia rzadko myślał o Vhinku i jego reakcji i chociaż chciał o wszystkim mu powiedzieć i tak naprawdę podjął już decyzję, powróciły jego obawy, podobne jakie miał do tych, jakie miał przed wyznaniem prawdy Antokowi: było mu wstyd, nie miał pojęcia jak jego przyjaciel będzie teraz na niego patrzeć i czy ich relacja nie zepsuje się, gdy nie będą już udawać, tak jak było to przez ostatnie miesiące, że między nim a Prorokiem nic szczególnego się nie dzieje. – Od dawna chciałem ci wszystko powiedzieć, tyle że po prostu… nigdy nie potrafiłem się na to zdobyć. Ale nie mam już siły cię okłamywać. Chyba… nie wiem do końca, jak zacząć.
– Rozumiem. Spokojnie – powiedział Vhinku łagodnie.
– Jak właściwie się domyśliłeś…? Będzie mi łatwiej jak zrozumiem, jak to wszystko widziałeś…
– Domyślałem się różnych rzeczy po kawałku. Czasem to były rzeczy zupełnie niekonkretne, a niejednokrotnie, gdy się napiliśmy, szukałem możliwości, żeby jakoś… zejść na ten temat i gładko przejść do konkretów i po prostu zapytać… ułatwić ci, byś nazwał rzeczy po imieniu i przestał ściemniać – powiedział, a Thace uśmiechnął się słabo. – Dlatego tak się interesowałem i czasem dopytywałem o szczegóły. Tyle że gdy jeden jedyny raz coś wprost zasugerowałem, pod koniec misji, wściekłeś się i sądziłem, że może nadinterpretuję fakty i ubzdurałem sobie jakieś idiotyzmy i… Zawsze mnie zbywałeś, zaprzeczałeś, udawałeś, że nie słyszysz moich pytań albo że ich nie rozumiesz. Sądziłem, że w końcu coś mi może jednak powiesz… Były momenty, gdy byłem niemal pewny, że między wami jest coś więcej, albo robiłeś coś ewidentnego, tyle że nie miałem dowodów a tylko przeczucia i myślałem sobie ‘cholera, durniu, o co ty ich właściwie podejrzewasz?! Romans komandora i podporucznika? Żaden z nich nie byłby aż tak głupi…!’ Dlatego bardzo długo nawet jak coś mi się nie zgadzało, to jakoś zawsze znajdowałem wytłumaczenie i dlatego nie byłem pewien… w sumie do niedawna. I w miarę jak nabierałem pewności… tak, wiem, że czasem byłem nachalny. Tyle że nie miałem już siły gryźć się w język i udawać, że nie wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że… i tak dalej. Ale po naszej rozmowie, wtedy, bo zdegradowaniu Lorcana… dostrzegłem wreszcie, jakie to dla ciebie krępujące i trudne i zrozumiałem, jak beznadziejnym byłem przyjacielem, że naciskałem cię, gdy ty jeszcze nie byłeś gotowy rozmawiać…
– Byłeś i nadal jesteś najlepszym przyjacielem jakiego kiedykolwiek miałem w wojsku – przerwał mu Thace.
– No i najbardziej niekonkretnym, bo wylałem z siebie właśnie całe potoki słów bez treści, podczas gdy ty tylko zapytałeś, jak właściwie się domyśliłem. I… cóż. Wcześniej, gdy dopiero się poznaliśmy… niemal od razu miałem przeczucie, że ciebie to kobiety chyba nie bardzo interesują. Nie miałem pewności. Ale przeczucia miałem od samego początku – stwierdził, na co Thace zamrugał oczami, nie wiedząc w pierwszej chwili, jak w ogóle zareagować.
– Niby na jakiej podstawie wnioskowałeś…? – wydusił po chwili.
– Nie reagowałeś na zaloty Vog. Uwierz mi, to się nigdy nie zdarza i samo to mogłoby być wystarczającym dowodem – stwierdził. – A potem… miałem podejrzenia co do Hangi, ale o tym za chwilę… a pewności nabrałem na Hapso, gdy wyrwałeś tego hybrydę, który na ciebie patrzył w klubie, wiesz, wtedy, podczas twojej rocznicy w Bazie Głównej. Wszyscy sądzili, że to dziewczyna, nawet Vog, bo dla niej to… hm… w przypadku hybryd i obcych to ona nawet za bardzo nie patrzy na płeć, ktoś jej się podoba lub nie i to co ma między nogami nie robi dla niej żadnej różnicy. I to raczej mnie czasem musi pytać, czy dana osoba… czy to dla mnie komfortowe i w porządku, gdy ktoś prezentuje się bardziej męsko niż inni. Sama po prostu nie zwraca na to uwagi. A on… – zająknął się. – Znowu mówię niepotrzebne rzeczy – zaśmiał się nerwowo. – Po prostu wiedziałem, że ten hybryda nie jest kobietą i nawet jeśli jest jakimś nietypowym miksem, to w bardziej męskim wydaniu. Nie znam zbyt dobrze rasy, z którą był skrzyżowany, ale już wtedy coś dostrzegłem. No i wydawał mi się odrobinę podobny do Hangi… ale, jak mówiłem, o nim za chwilę. Nie martw się, gdy wyszedłeś, upewniłem się, że absolutnie wszyscy uważali, że to kobieta i ostrzegłbym cię, gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości – powiedział uspokajająco, gdy Thace spojrzał na niego z niepokojem. – Po tej sytuacji zacząłem się interesować tym bardziej, zwłaszcza podczas kolejnych wieczorów, gdy byłem pokłócony z Vog, a ty zwiedzałeś z Prorokiem kolejne góry i lasy, wracałeś podekscytowany i pokazywałeś mi radośnie zdjęcia tych wszystkich rzeczy, które oglądałeś. Miałem dużo czasu… no i właśnie wtedy sprawdziłem w otwartej sieci informacje na temat DX-930. I dowiedziałem się, że Hanga nie jest żeńskim imieniem. Tak, neutralnym płciowo, ale zdecydowanie częściej jest nadawane chłopcom. Sprawdziłem też wszystkie zamieszkujące tam rasy i zorientowałem się, że Hanga jest hybrydą Galra i Kaneapalów, których pewnie na pierwszy rzut oka nie rozróżniłbym, czy to kobieta czy facet, a przy hybrydzie i to na małym zdjęciu… po prostu miałem pewne wątpliwości, tyle że gdy mi go pokazałeś, wtedy, na Tsevu-22, to przyjąłem, że to młoda dziewczyna, skoro upierałeś się, że tak jest, mimo że już wtedy podejrzewałem, że wolisz facetów. Jeśli chcesz i tak jest ci łatwiej, mogę o Handze mówić żeńskimi zaimkami, ale czułbym się z tym naprawdę głupio, gdy już wiem o wszystkim i gdy wreszcie powiedzieliśmy to sobie na głos…
– Daj spokój… po prostu uważaj, żeby nie użyć ich w towarzystwie – westchnął Thace. – Gdy zacząłeś mieć podejrzenia, jeszcze na Tsevu-22… powinieneś był to zaraportować. Wiesz to, prawda…? Wtedy jeszcze się nie przyjaźniliśmy i…
– Weź się puknij czasem w tą śliczną główkę, bo nie jestem w stanie uwierzyć, że podobny idiotyzm w ogóle przeszedł ci przez gardło – parsknął Vhinku, chyba odrobinę urażony tym stwierdzeniem. – Zdradzenie czyjejś orientacji i zrujnowanie mu kariery albo i całego życia, jest po prostu złe. Niemoralne i absolutnie obrzydliwe. Nigdy bym tego nie zrobił, absolutnie nikomu, choćby nawet chodziło o kogoś tak koszmarnego jak Lorcan. A już na pewno nie zrobiłbym tego komuś, kto jest mi bliski i na kim mi zależy. Nie chciałeś do niczego się przyznać i w sumie to rozumiem, przynajmniej dopóki nasza relacja nie była jeszcze bliska a ty wciąż nie wiedziałeś o mnie zbyt wiele. Ale mogłeś i wiesz…? Podczas misji czasem miałem ochotę cię skonfrontować, choćby po to, żeby pomóc ci to ukryć, żebyś mógł się zabawić… tyle że ty zacząłeś spędzać coraz więcej czasu z Prorokiem, zupełnie nagle zacząłeś jeździć z nim na wszystkie wycieczki i wydawałeś się zupełnie niezainteresowany, by ponownie iść do jakiegokolwiek klubu i się z kimś rozerwać. Ok, powiedziałeś, że jeszcze ze sobą nie sypialiście, ale czy czasem między wami…
– Nie. Absolutnie nie – uciął natychmiast Thace. – Nie okłamywałem cię, gdy mówiłem ci wtedy, że nie dzieje się między nami absolutnie nic niewłaściwego. Ale tak, lubiłem go i okazało się, że uwielbiam z nim podróżować i to pomimo faktu, że na pierwszej wycieczce się posprzeczaliśmy – oznajmił, a gdy Vhinku zaczął domagać się szczegółów, krótko opowiedział o sytuacji na szlaku górskim, gdzie gubernator i reszta oficjeli kpili sobie z obcego będącego ich przewodnikiem, on zwrócił Prorokowi uwagę, a ten, chociaż był wściekły na Thace’a, parę chwil później spoliczkował gubernatora i upokorzył przy całej grupie. Na osobności zaś zrugał Thace’a za jego bezczelność, jednak po tej sytuacji ich relacja, zamiast stać się napięta, stała się nawet bliższa niż wcześniej. Wówczas tak na to nie patrzył, ale z perspektywy czasu… tak, to był jakiegoś rodzaju przełom i kamień milowy.
– Tak, to też dostrzegłem, ale zupełnie nie rozumiałem, co się wydarzyło – oznajmił Vhinku, gdy Thace zamilkł. – No nie wiedziałem, skąd to twoje nagłe zainteresowanie podróżowaniem, bo o tym nigdy wcześniej nawet raz mi nie wspomniałeś i… uwierz, to wydawało mi się naprawdę podejrzane, bo do tego momenty tylko czasem opowiadałeś o DX-930 i to bez szczegółów, ale nie o żadnych wycieczkach po różnych planetach. Parę razy próbowałem z tobą rozmawiać, ale ty utrzymywałeś, że lubisz wycieczki, ale im bardziej przekonywałeś mnie, że Prorok jest w porządku i że to z nim chcesz zwiedzać, tym bardziej nabierałem podejrzeń, że jest w tym coś więcej. Mówiłem ci, że to dziwne, ale tak naprawdę chyba nie spodziewałem się, że to coś więcej i… gdy patrzę na to z perspektywy czasu, sam już nie wiem, co wtedy sobie myślałem.
– Wtedy to jeszcze nie było coś więcej.
– I naprawdę jeszcze zupełnie nic między wami…
– Nic fizycznego – wymamrotał Thace. – Był mi coraz bliższy i chyba zaczynał mi się podobać… ale nic się jeszcze nie wydarzyło. O tym jednym mogę cię zapewnić z czystym sumieniem.
– Tyle że wasze spotkania i tak wyglądały jak randki – zauważył Vhinku. – I podświadomie to wiedziałem, jednak nie chciałem dopuszczać tego do wiadomości, znajdowałem wymówki, wmawiałem sobie, że po prostu go lubisz, bo macie podobne zainteresowania i w sumie też nie aż tak różny temperament, chociaż on bywa zdecydowanie bardziej porywczy. Nie wiem, kiedy dokładnie nabrałem pewności, że coś może być na rzeczy. Ale… tak, stopniowo dostrzegałem, że ci się podoba, chociaż nie miałem w sumie żadnych dowodów i nie rozumiałem, dlaczego mógłby się podobać – zamilkł na moment. – Nie spytałem wtedy wprost… ale gdy pokłóciliśmy się, wtedy, przed tą twoją całonocną zabawą w kilku różnych łóżkach, a potem jeszcze pokłóciłem się z nim… bałem się, że jednak coś się między wami dzieje, a jeśli dzieje się cokolwiek więcej niż przyjaźń, to znajdę się w sytuacji, w której powinienem to zaraportować jako nadużycie z jego strony… Tak, naprawdę obawiałem się, że Prorok wykorzystuje cię w jakiś sposób i przepraszam, że tak go oceniałem. Gdyby nie to, że wy dwaj… że to zniszczyłoby karierę wam obu, a nie tylko jemu… Thace, był moment, że byłbym gotów to zrobić i to mimo że naprawdę fatalnie się z tym czułem. W tamtym okresie cholernie się o ciebie martwiłem, wiesz…? Ale nie zamierzałem podjąć jakichkolwiek kroków bez upewnienia się, że coś faktycznie jest na rzeczy. Bez dowodów, bo przecież cały czas miałem z tyłu głowy, że to może moja paranoja. I to dlatego próbowałem z tobą rozmawiać oraz skonfrontowałem go, dlatego wytknąłem mu niestosowne zachowanie, a on… – zająknął się. – Cóż. Wystarczy powiedzieć, że to, jak bardzo był wściekły, gdy zasugerowałem, że może robi ci krzywdę, jednocześnie sprawiło, że nabrałem więcej podejrzeń oraz uspokoiło mnie, że jeśli cokolwiek się dzieje, to za twoją zgodą. On nie był wściekły o nic innego, ale właśnie o to. Przecież znałem go od lat. I nie jest osobą, która wykorzystałaby swoją pozycję… chyba w jakimkolwiek niestosownym celu…
– Zapewniam cię, wtedy jeszcze nic się nie działo – powiedział Thace, woląc nie skupiać się na tym ostatnim stwierdzeniu, bo akurat w tej kwestii Vhinku się mylił. – Byłem na ciebie zły… i jak teraz wspominam to wszystko, to dociera do mnie, że powinienem był się domyślić, że zachowanie Proroka, jego reakcja na twoje oskarżenia… – zająknął się. – Widzisz… ja nie miałem jeszcze pojęcia, że Prorok w ogóle mógłby być zainteresowany facetami, ale przecież wiem, że był i że od dawna mu się podobałem… to oskarżenia z twojej strony sprawiły, że był przerażony i próbował mnie od siebie odsunąć, chociaż musiało strasznie boleć go, że to może być koniec jakiejkolwiek relacji między nami – dokończył, a Vhinku spojrzał na niego zszokowany.
– Ty naprawdę tego nie wiedziałeś…?
– Dowiedziałem się kilka godzin przed tym, jak pierwszy raz poszliśmy do łóżka – odparł Thace, co sprawiło, że Vhinku po raz pierwszy od początku ich rozmowy zaniemówił. – Na stacji dalekiego zasięgu. Tego samego wieczoru, gdy wykryłem usterkę. Już ci mówiłem, że zobaczył rozmowę z Hangą… no i właśnie tak się o mnie dowiedział. Wtedy się wszystko zaczęło.
– Dlaczego był więc tak wściekły przez cały wieczór? Powiedziałeś mi, że tamte wiadomości były kompromitujące… ale skoro zaraz poszliście do łóżka a ty już mu się podobałeś, to raczej powinien być szczęśliwy, że właśnie dowiedział się, że lubisz facetów i że jesteś chętny… no, ewentualnie przestraszony tym, co zamierza zrobić… ale nie ma powodów, żeby się o to wściekł…!
– Hanga pisał swoje fantazje o posuwaniu innych oficerów w nieprzepisowych miejscach. Byłyby niestosowne nawet gdyby chodziło o kobietę. I nie, nie mam już tej konwersacji. Dawno temu ją skasowałem.
– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – stwierdził Vhinku, na co Thace odwrócił wzrok; jego przyjaciel milczał parę chwil, ale gdy dostrzegł, że nie uzyska odpowiedzi, postanowił zmienić ton rozmowy. – Co do tych nieprzepisowych miejsc, to miały jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości? Oprócz tego, że spadacie z łóżka, zabawiacie się też na korytarzach jego krążownika? – spróbował zażartować, lecz Thace nie potrafił się zaśmiać na wspomnienie tamtej nocy.
– Nawet nie zaczynaj. Nie będę omawiał z tobą swoich łóżkowych...
– Raz powiedziałeś mi, co dokładnie robiłeś z Hangą przez komunikator. Odkąd domyśliłem się, że to facet, to nabrało to całkiem nowego wymiaru – zauważył Vhinku i lekko trącił go łokciem w żebra, a Thace nie mógł się powstrzymać przed lekkim uśmiechem.
– Byłem pijany.
– Mam znów cię upić?
– Mówiłem, że dziś nie mogę się upijać.
– Cóż, nic nie poradzę na to, że niesamowicie kręcą mnie takie historie a skoro alkohol to jedyna możliwość…
– Zdążyłem zauważyć…
– Nie bądź zły. Nie zamierzam zmuszać cię do zwierzeń, na które nie jesteś gotowy. To tylko żarty, wiesz, to, prawda…? – powiedział, a jego głos złagodniał. – Nie musimy do tego wracać, jeśli nie chcesz, bo widzę, że coś jest nie tak. Ale jeśli będziesz mnie potrzebował, co by się nie działo… po prostu mi to powiedz.
W innej sytuacji i okolicznościach Thace zbyłby go, zażartował i zmienił temat, a Vhinku pewnie dałby mu spokój. Ale tym razem… miał szansę na szczerość i nie chciał pozostawiać między nimi tajemnic, które dla misji nie były absolutnie konieczne.
– Prorok wściekł się, bo zupełnie opacznie wszystko zrozumiał i jak sam potem twierdził, nie wiedział, jak zareagować – wyznał, wpatrując się w kieliszek. – Gdy przeczytał rozmowę z Hangą, wcale nie był podekscytowany i szczęśliwy. Wypytał mnie o wszystko. Chciał być pewny, że nikt z Bazy Głównej o mnie nie wie, w szczególności, że TY nic nie wiesz i biorąc pod uwagę że zaledwie parę dni wcześniej zacząłeś go oskarżać… miał podstawy się obawiać. Sądził, że my dwaj… był o ciebie potwornie zazdrosny i był też wściekły, gdy tylko o tobie wspominał. Czasem wciąż jest. I to wtedy powiedział mi o tobie i Vog… właśnie po to, żeby udowodnić mi, że niby ma powody do zazdrości.
– To co widziałem, to nie była tylko zazdrość. Byłeś… w dziwnym stanie jeszcze przez kilka dni. Opowiadałeś mi różne bajki. Co się tam wydarzyło…?
– Nie… nie do końca się z nim zrozumieliśmy i zamiast szczerze porozmawiać… – urwał na moment. – Uprawialiśmy seks a potem się pokłóciliśmy. I pogodziliśmy. Było… dużo emocji. Sądził, że na niego doniosę – wydusił i pociągnął spory łyk alkoholu.
– Dlaczego? Sądził, że poszedłeś z nim do łóżka, żeby go szantażować? – spytał Vhinku w zdumieniu.
– To zbyt skomplikowane. Chciałbym ci to wyjaśnić, ale w sumie sam już nie wiem, co się konkretnie wydarzyło. Prorok chyba podobał mi się już od jakiegoś czasu, ale dopiero parę dni wcześniej, po tym całonocnym szaleństwie i po rozmowie z tobą… sam wiesz… w pełni to do mnie dotarło. Dlatego mówiłem ci, że wcześniej nic się nie działo, bo dla mnie naprawdę NIC się nie działo. Za to, jak się okazało tamtej nocy… ja podobałem się jemu od samego początku. Tyle że o moich skłonnościach dowiedział się w niewłaściwym momencie. Obaj zrobiliśmy i powiedzieliśmy zbyt dużo. Musieliśmy to wszystko między nami poukładać i jednocześnie cały czas się ukrywać. Stresowało mnie to. Jego też.
– Czy ty w ogóle chciałeś iść z nim wtedy do łóżka…? To brzmi jakbyś wcale nie był na to gotowy….
– Chciałem. Tylko że… – urwał na moment. – To wszystko naprawdę nie ułożyło się tak jak powinno. Chciałem z nim być… ale nie w ten sposób…
– Czy on... zmusił cię do czegoś? Cholera, Thace…!
– Nie zmusił. Po prostu nie zapytał, czego konkretnie chcę, niczego nie ustaliliśmy i nagle leżeliśmy już u niego w łóżku, ja byłem nieszczęśliwy i czułem się wykorzystany, a on był przerażony tym co zaszło.
– Powinieneś od razu mi wtedy powiedzieć, że do czegoś takiego doszło…! – wybuchnął Vhinku. – Nie zapytał, na wszelkie świętości, co to w ogóle znaczy…?
– Vhinku, czy absolutnie każdy seks, jaki uprawiałeś w życiu, był udany? Jestem pewien, że nie i że czasem zdarzały się nieporozumienia, zwłaszcza jak byłeś z kimś po raz pierwszy i nie powiedzieliście sobie ani słowa o tym, czego od siebie oczekujecie. Chciałem z nim być i wybaczyłem mu, że zachował się idiotycznie, bo pragnął mnie tak bardzo, że przestał używać mózgu – westchnął Thace. – Potem wszystko sobie wyjaśniliśmy, zaczęliśmy w końcu szczerze rozmawiać, a tamto… nigdy więcej się to nie powtórzyło, a on każdego dnia mi wynagradzał mi, że za pierwszym razem potraktował mnie… – zająknął go i ostatecznie nie dokończył zdania. – Lubiłem go już wcześniej i mi się podobał. Nasz pierwszy seks był beznadziejny. Strasznie mnie zranił. I jeszcze bardziej tego żałował. Wszystko zaczęło się kompletnie nie tak, jak powinno, ale cóż. Tak właśnie się zaczęło. Mogłem się z tym pogodzić i zacząć wszystko naprawiać, albo odejść. Dał mi otwartą furtkę i pomógłby mi finansowo, gdybym zdecydował się rzucić wojsko. Rozważałem to tylko tamtego wieczoru i już nigdy więcej, bo gdy byłem przy nim, wiedziałem, że chcę zostać – powiedział, nie patrząc już na Vhinku, bo wiedział, że oto nastąpił taki moment historii, że bez względu na to, jak bardzo nie chciał kłamać, całkowita szczerość nie wchodziła w grę. – A teraz… nikt nigdy nie traktował mnie tak jak on. Nikomu tak na mnie nie zależało. I nikt się tak dla mnie nie narażał… Nigdy wcześniej nie… – ściszył głos do szeptu – nie czułem się kochany. A teraz nie mam wątpliwości, że jestem. Nie wspominajmy więcej o tamtym. Nie chcę roztrząsać spraw, które nie mają już żadnego znaczenia.
– W porządku – powiedział, chociaż widać było, że martwił się i że być może kiedyś jednak zdecyduje się wrócić do tej rozmowy. – Nie dziwi mnie, że Prorok coś do ciebie czuje, bo od początku cię uwielbiał i bardzo szybko się do ciebie zbliżył, co naprawdę nigdy mu się nie zdarza. Ale ty… – westchnął i zamilkł na chwilę, wyraźnie wahając się, czy powinien mówić więcej. – Thace, czy to aby na pewno coś więcej niż… przywiązanie…? Lub fakt, że brakowało ci kogoś bliskiego, bo od dzieciństwa nigdy nie miałeś nikogo, kto by się o ciebie troszczył…? Jak inaczej mógłbyś mu wybaczyć… nie, nie będę pytał o szczegóły, bo widzę, że nie chcesz o tym mówić, jednak wiem, że zrobił ci coś, czego nie miał prawa zrobić…
– Zgodnie z przepisami wojskowymi, nie miał prawa dotknąć mnie w jakikolwiek sposób – powiedział cicho. – Vhinku, wybaczyłem mu, bo mi na nim zależało. I nadal zależy. Z każdym dniem bardziej – szepnął. – I nie wyobraziłem sobie tego. Może oszukiwałbym się na samym początku, ale nie po tylu miesiącach.
– Mówisz, że cię kocha. A ty…?
– Zależy mi na nim… chyba w inny sposób niż jemu na mnie. Ale i tak… ja też go kocham. Długi czas nie dopuszczałem do siebie myśli, że to coś więcej niż bliskość i fantastyczny seks, bo bez względu na to, jak się zaczęło, potem było cudownie. Lepiej niż z kimkolwiek wcześniej, a zaręczam ci, byłem z całym mnóstwem facetów. Gdybym powiedział chociaż słowo, Prorok pomógłby mi ułożyć sobie życie jako cywil, chociaż rozstanie złamałoby mu serce. Ale chociaż trzydzieści pięć lat temu niczego nie pragnąłem bardziej niż bezpieczeństwa i stabilizacji poza wojskiem, to teraz jedyne czego chcę, to żeby cokolwiek stanie się z moim życiem… żeby Prorok był obok – wyznał i jakiś czas Vhinku milczał, a Thace czuł na sobie jego badawcze spojrzenie; miał wrażenie, że jego przyjaciel nie spodziewał się takich słów, może coś nie zgadzało mu się w całej historii, a to akurat nie powinno dziwić: została pocięta na kawałki, ocenzurowana i pozbawiona najważniejszej kwestii, czyli prawdziwych i pełnych motywacji Thace’a przez cały ten czas. Było oczywistym, że ktoś znający się na ludziach tak dobrze jak Vhinku coś dostrzegł, toteż gdy mężczyzna odezwał się ponownie, jego słowa zaskoczyły Thace’a na tyle, że poderwał głowę i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Skoro zależy ci przede wszystkim na nim… odejdźcie stąd. Rzućcie wojsko. Macie pieniądze i na pewno bylibyście w stanie jakoś to zaaranżować. Prorok za niecałe trzydzieści lat osiągnie minimalny wiek emerytalny. Na pewno ma jakieś schorzenia, na pewno mógłby ze względów zdrowotnych stąd odejść wcześniej. Nawet jeśli nie dostałby renty, jestem pewien, że ma majątek, który zapewniłby mu wygodne utrzymanie. Ty mógłbyś odejść niedługo po nim, żeby nie budzić podejrzeń. Wyjedźcie w jakieś bezpieczne miejsce, choćby i poza granice Imperium. Jeśli to aż tyle dla ciebie znaczy… gdybym wyczuł chociaż przez moment, że to fałsz, kazałbym ci to skończyć i zmienić jednostkę. Tylko że ty chcesz z nim być, a tutaj nie możesz, bo to po prostu zbyt niebezpieczne…!
– Nie rzucimy wojska. To nie wchodzi w grę.
– Czy ty w ogóle masz świadomość…
– Tak, mam.
– Skoro go kochasz, to nie powinieneś go narażać. To nie tobie grożą najpoważniejsze konsekwencje, lecz jemu…! – powiedział Vhinku podniesionym głosem.
– Dlatego chce, bym był jego oficjalną prawą ręką. Chce zmniejszyć dystans. Niektórzy to robią… są takie związki i…
– Nie gdy chodzi o dwóch facetów, których w wieku dzieli sto sześćdziesiąt lat…! Bez względu na twój stopień, dla każdego, kto na was by spojrzał, byłoby jasne, że starszy, wpływowy facet, mający ogromną władzę i jest znany z przykrego charakteru, przygruchał sobie ślicznego, introwertycznego dzieciaka, który jest na tyle niedoświadczony, że pewnie można łatwo nim manipulować i który jest też na tyle ambitny, że dla kariery godziłby się na rzeczy, które są dla niego wstrętne. Tak to wygląda, tak to będzie wyglądać dla każdego, kto was nie zna…!
– Mam nadzieję, że ty tak na nas nie patrzysz – powiedział Thace.
– Niby wiedziałem o tym co was łączy od kilku miesięcy, ale po dzisiejszym znów nie mam pojęcia, co o was myśleć, tym bardziej że widzę, że skróciłeś najważniejsze informacje do minimum i nadal coś ukrywasz – odparł. – A to… cóż. Ja nie zamierzam kłamać i mówiłem ci to już wcześniej, gdy, jak się okazuje, jeszcze nic się między wami nie działo. Tak, coś takiego przeszło mi przez myśl nie raz.
– I wciąż tak uważasz…? – spytał Thace z żalem. – Po wszystkim, co ci wyznałem…?
– Widzę, że tak nie jest. I to pomimo faktu, że ten pierwszy beznadziejny seks to było jednak coś więcej, niż przyznajesz – odparł ostrożnie. – Niebiosa, Thace… Ja naprawdę rozumiem, że stał ci się bliski. Inaczej: nie rozumiem, ale przyjmuję to do wiadomości, bo tak było już podczas waszych wycieczek, a mówisz, że wtedy jeszcze nic między wami nie zaszło… romantycznie. Fizycznie… Tak, wtedy wydawało mi się to dziwne i niestosowne i żeby nie było… jest cholernie niestosowne, ale przynajmniej przeszedłem z tym już do porządku dziennego, bo ostatecznie to nie aż tak dziwne. To, że mu się od początku podobałeś, też w ogóle mnie nie dziwi. Podobałbyś się każdemu, kogo w ogóle interesują faceci. Nie mogę jednak pojąć, co w nim widzisz, i mówię tu zarówno o jego cechach charakteru jak wyglądzie. Bo przecież widzę, że ci się podoba i że jesteś zaangażowany, nie rozumiem tylko dlaczego akurat on.
– Mówiłem ci nie raz podczas misji, dlaczego lubię spędzać z nim czas. Te same powody sprawiły, że to… że to zaczęło być coś więcej.
– Ale czy on ci się naprawdę podoba? Fizycznie…? Spójrz w lustro a potem popatrz na niego i…
– Jesteś strasznie płytki, jeśli uważasz, że Prorok nie może mi się podobać, bo jestem od niego młodszy i obiektywnie atrakcyjny – odparował Thace z cieniem irytacji, ale tak naprawdę doskonale wiedział, co miał na myśli i wiedział, że te same pytania zadaliby mu młodsi Ostrza… i pewnie każda osoba, która ich znała.
– Przepraszam, ja po prostu… – zająknął się. – Obaj wiemy, że mógłbyś mieć każdego, kogo byś zapragnął, a wybrałeś najtrudniejszą i najmniej logiczną opcję z możliwych… Udawałem, że nie wiem, ale chyba mogę być szczery, gdy już oficjalnie wiesz, że wiem…?
– Bo zakochiwanie się i pociąg seksualny mają w sobie ach, tyle logiki – westchnął Thace i pokręcił głową. – Jedno co muszę ci przyznać: gdy zaczął mi się podobać, też byłem zaskoczony, bo nigdy dotąd nie szukałem takich partnerów nawet na jeden raz. A moje szanse? Jasne, są tak ogromne, bo w wojsku jest całe mnóstwo facetów o moich skłonnościach. I pewnie jeszcze więcej takich, którzy mają wystarczająco silny charakter oraz wpływy, by skutecznie zatajać naszą relację – rzucił ironicznie, a potem spuścił wzrok na swoje dłonie obejmujące pusty już kieliszek. – Przepraszam. Niepotrzebnie jestem złośliwy. Wiedziałem o mojej orientacji, gdy poszedłem do wojska ponad trzydzieści lat temu i przez cały ten czas nie poznałem ani jednego żołnierza, którego bym o to podejrzewał. Proroka też nie podejrzewałem. Nie masz pojęcia, z czym się mierzę, bo chociaż ty masz czasem fantazje o pójściu do łóżka z facetem, to jednak wolisz kobiety i zupełnie nie rozumiesz mojej sytuacji.
– Nie… nie o to mi chodziło… – odparł Vhinku. – Dobrze wiesz, jak inni, którzy was znają, by na to patrzyli: Prorok jest od ciebie starszy, jest brzydki, gruby, nieciekawego charakteru i czasem zupełnie podły i okrutny. Pewnie też dominujący i agresywny, również w łóżku a to co ci zrobił, tylko potwierdza tę teorię i…
– Demonizujesz jedną sytuację, której szczegółów nie znasz. Proszę, nie rób tego – przerwał mu Thace nieco ostrzej niż zamierzał. – I tak, Prorok mnie pociąga, a seks z nim jest fantastyczny i skoro tak na niego patrzysz, nie, nie zamierzam ci o tym mówić ani słowa.
– Odgrywam adwokata diabła. Wiesz, że gdyby to wyszło na jaw, to takie właśnie pytania by padły, prawda? – spytał, na co Thace zacisnął usta, chociaż wiedział, że Vhinku ma rację. – Ej, dla ciebie Vog nie jest ani trochę atrakcyjna, więc dla mnie Prorok też nie musi być – powiedział Vhinku bardziej ugodowym tonem, wyraźnie chcąc zażegnać spór i pewnie żałując, że w ogóle poruszył ten temat. – Mówiłem ci, że moje doświadczenia z facetami to nigdy nie było z innym Galrą, a już na pewno nie z kimś tak męskim i umięśnionym…
– Podobno ja ci się podobałem, jestem niemęski? – spytał z rozdrażnieniem.
– Jesteś i tak młodszy i niższy, a poza tym jest w tobie coś tak łagodnego i słodkiego…
– Skopałem ci tyłek absolutnie za każdym razem, gdy robiliśmy sparing, a największym objawem łagodności było to, że zawsze i tak dawałem ci fory.
– O czym my w ogóle rozmawiamy…?
– Nie mam pojęcia – westchnął Thace, zerknął na Vhinku i obydwaj roześmiali się nerwowo. – Vhinku, ja rozumiem twoje argumenty i wiem, jak bylibyśmy postrzegani, gdyby prawda wyszła na jaw. Tylko że jeśli by wyszła, to, że Prorok nie każdemu się podoba, to byłby najmniejszy nasz problem. Chyba nie muszę ci mówić, że…
– Nikt nigdy się nie dowie. Co by się nie działo… nikomu was nie zdradzę, nawet jeśli nie podoba mi się parę rzeczy, jakie powiedziałeś na jego temat. Nie zrobiłbym ci tego. Jemu też nie, chociaż nawet go nie lubię – powiedział, a coś w jego tonie sprawiło, że Thace uśmiechnął się lekko. – Więc… raz spadliście z łóżka. Nie będę mógł przestać się zastanawiać, co w nim robiliście – powiedział tonem, który był odrobinę żartobliwy i widać było, że Vhinku chce załagodzić sytuację i zapewnić Thace’a, że wszystko było między nimi w porządku, mimo sporu i kolejnych niedomówień, jakie się między nimi pojawiły.
– Wygłupialiśmy się – odparł z pewnym zawstydzeniem Thace; gdyby nie to, że naprawdę zależało mu, aby relacja z Vhinku nie stała się napięta, pewnie zbyłby go w tym momencie i zupełnie nic mu nie powiedział. – Siłowaliśmy i… spróbował przerzucić mnie na plecy, ale zablokowałem go, tyle że siła rozpędu sprawiła, że obaj stoczyliśmy się z łóżka.
– Wygłupialiście…? O niebiosa… Nie spodziewałbym się po nim żartów w łóżku. Po tobie też nie, tak swoją drogą.
– Bo jestem nudny i nierozrywkowy?
– OBAJ jesteście. Ty tak zawsze…? Zaczynam żałować, że jednak się nie zabawiliśmy, gdy jeszcze byłeś wolny. Mogę być świrem i idiotą, ale nie aż takim, by próbować poderwać faceta swojego komandora – stwierdził, na co Thace parsknął krótkim, wciąż odrobinę zduszonym śmiechem.
– W kwestii siłowania się z kimś w łóżku? Nie zawsze. Zwykle umawiałem się z drobniejszymi ode mnie facetami, często hybrydami. Nie mogłem sobie na coś podobnego pozwolić, bo mógłbym im zrobić krzywdę, a przy nim nie muszę się hamować. Nawet nie wiedziałem, że mógłbym to lubić. Jest ode mnie większy i dzięki samej masie silniejszy, ale ja jestem zwinniejszy i walczę znacznie lepiej, więc to jakieś wyzwanie. Oczywiście, Prorok twierdzi, że po mojej stronie to żadna technika, tylko wrodzona przebiegłość – odparł i gdy zobaczył zainteresowanie w oczach Vhinku, jego opory, by przyznać się do jakichkolwiek intymnych szczegółów, zaczęły topnieć. – Pytasz, co mi się w nim podoba? Między innymi właśnie to. I to jaką ma miękką sierść. To, że przy mnie uśmiecha się tak, jak przy nikim innym – przymknął oczy, a kolejne słowa popłynęły same. – Że stara się przy mnie na każdej możliwej płaszczyźnie, że nauczył się przepraszać, że coraz bardziej się przede mną otwiera, chociaż to nie leży w jego naturze. Że dba o wszystkie prozaiczne rzeczy i moją wygodę, że urządził te kwatery tak, by mi się podobały, chociaż sam nawet nie byłbym w stanie powiedzieć, co mi się podoba. Czasem cholernie mnie wkurza, a jego zazdrości nie znoszę, ale przez większość czasu jest idealny… i gdybym nie dał nam szansy, nie wiedziałbym nawet, że to z kimś takim jak on będę szczęśliwy i że kogoś takiego powinienem szukać, a nie kolejnego dzieciaka, który byłby wygodny i bezpieczny. Chciałbym, żeby okoliczności były inne, ale to w tej rzeczywistości i okolicznościach go poznałem i gdybym nie trafił do wojska, nigdy bym go nie spotkał. Wiem, że problemów w przyszłości może być jeszcze całe mnóstwo, wiem, że to się może skończyć tragicznie. Dziś przypomniałem sobie o tym najbardziej dobitnie, gdy wykrwawiał się po ataku druida… karze, na którą niczym sobie nie zasłużył. I uświadomiłem sobie, że nie chcę nikogo innego. Bo patrzyłem, jak cierpi i wiedziałem, że oddałbym wszystko, żebym to ja mógł cierpieć zamiast niego… bo tortury bolałyby mniej, gdybym sam ich doświadczać… niż gdy na moich oczach doświadczał ich Prorok…
Poczuł ulgę, gdy Vhinku przysunął się do niego i mocno objął go ramieniem, bo chociaż nie miał żadnych przesłanek by sądzić, że przyjaciel zacznie trzymać go na dystans, podświadomie jednak się tego obawiał.
– Dlatego powiedziałem, że powinniście stąd odejść. Tutaj nigdy nie będziecie bezpieczni…
– To niemożliwe – odparł Thace.
– Mnie namawiałeś niejednokrotnie bym odszedł i szukał szczęścia poza wojskiem, więc dlaczego wy dwaj…
– Ja bym mógł odejść i nikt nie mrugnąłby okiem, bo nie jestem nikim ważnym. Prorok jest komandorem, w dodatku z Naczelnego Dowództwa. Odejście bez ważnej przyczyny, a te na pewne byłyby zweryfikowane, nie wchodzi w grę. Dobrze o tym wiesz. Na jego pozycji… udawanie kontuzji i żebranie o przedwczesne zwolnienie na emeryturę jest niemożliwe. A ucieczka bez słowa… uznaliby nas za zdrajców i bylibyśmy poszukiwani w całym Imperium – powiedział cicho, na co jego przyjaciel popatrzył na niego nieszczęśliwie, a potem przytulił go mocniej. Thace rozumiał, dlaczego Vhinku się przejmował, chociaż tak naprawdę nie spodziewał się, że będzie aż tak wspierający, a raczej… – Wiesz… sądziłem, że będziesz mi kazał z nim zerwać, a nie porzucać wojsko by móc z nim być…
– Gdybym był temu całkowicie przeciwny, to powiedziałbym ci to wtedy, gdy upiliśmy się w serwerowni. Albo w dowolnym momencie przez ostatnie miesiące. Nie podobało mi się to i się o ciebie martwiłem. Ale zaakceptowałbym wszystko co cię dotyczy i każdego faceta, którego byś wybrał, jeśli tylko miałbym pewność, że jesteś z nim szczęśliwy – powiedział łagodnie; Thace kolejny raz poczuł uścisk w klatce piersiowej, bo ‘wszystko’ to w jego przypadku było znacznie więcej niż Vhinku mógł podejrzewać.
– Przepraszam, że tyle czasu ci nie byłem w stanie się zdobyć by z tobą porozmawiać – odparł, aby cisza z jego strony nie zaczęła się przedłużać. – Nawet gdy już byłem pewny, że wszystko wiesz… nie chodzi o brak zaufania. Po prostu trudno mi o tym mówić i… – zająknął się – chyba bałem się, że gdy powiem to na głos, to wszystko się zmieni.
– To niczego między nami nie zmienia. A jeśli już, to na lepsze, bo przynajmniej teraz będziemy mogli być ze sobą szczerzy i całą trójką…
– Nie powiem Prorokowi o tej rozmowie – przerwał mu Thace i odsunął się od Vhinku. – I ty też nic mu nie mów. Tylko się wścieknie albo zacznie panikować. Od początku był przerażony samą myślą, że ktoś mógłby się o nas dowiedzieć, a już zwłaszcza ty, bo bez względu na to, jak przekonywałem go, że nie stanowisz zagrożenia, cały czas jest o ciebie zazdrosny a w efekcie ci nie ufa.
– Więc zamierzasz go okłamywać? Mimo że tak ci na nim zależy? – spytał zdumiony Vhinku.
– Będę go chronił, właśnie dlatego, że mi zależy. Znam go na tyle, by wiedzieć, że gdy się boi, podejmuje szybkie, nieracjonalne decyzje. Nie powiem mu na razie, że o nas wiesz, być może nie powiem mu aż do momentu, gdy jednak zdecydujesz się odejść z wojska i będziesz bezpieczny daleko stąd. Dopóki tu jesteś, nie zamierzam narażać żadnego z was na emocjonalne konfrontacje, które mogą źle się skończyć dla was obu. A już zwłaszcza nie teraz, gdy jest w złym stanie, a ostatnio miał tyle problemów… to naprawdę nie jest dobry moment.
– Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej… – powiedział bez przekonania Vhinku. – W porządku. Nie podoba mi się to, ale być może masz rację.
– Dziękuję – szepnął Thace.
– Bardzo trudno byłoby mi odejść z myślą, że zostajecie tu sami. Że gdy coś się będzie działo… nie będziesz mieć żadnego wsparcia. Tak naprawdę nie wiem, czy faktycznie powinienem odchodzić. Czuję, że mogę też znaleźć je tutaj. Po testach będę wnioskował o zmianę mojego stanowiska. Będę szukał domu… gdzieś w Sektorze Centralnym. To nie jest niemożliwe. Ale to nie jest rozmowa na dziś – powiedział i pogładził go po ramieniu. – Dokończ jeść i się połóż. Jesteś wykończony i potrzebujesz odpocząć, zwłaszcza jeśli jutro będziesz musiał zastąpić Proroka na spotkaniach.
Thace skinął głową i spróbował wrócić do posiłku – ten zdążył już przestygnąć podczas ich rozmowy, a on nie miał apetytu, jednak wmusił w siebie większość porcji. Nie czuł się śpiący i powiedział to Vhinku; tak naprawdę po prostu nie miał ochoty kłaść się spać, wiedząc, że rano czeka go kolejny trudny dzień. Zaproponował Vhinku kolejny kieliszek alkoholu, ale sam wypił bardzo niewiele, podczas gdy jego przyjaciel spróbował po trochu zawartości kilku różnych butelek. Nie rozmawiali już o Proroku, o polityce, druidach ani emocjach. Thace poprosił, by Vhinku opowiedział, co działo się w Bazie Głównej, jak szły mu kolejne testy, co właściwie planował – i spędzili tak kolejne pół godziny, kiedy zmęczenie zaczęło już za bardzo dawać mu się we znaki.
– Chyba jednak muszę się położyć. Wezwę Sentry, by odstawiło cię do Bazy Głównej.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, prześpię się w twoich starych kwaterach i mogę tu wpaść na śniadanie. Nie chce mi się stąd ruszać, tym bardziej że z samego rana mam testy sprawnościowe i po czterech godzinach snu i tej samej liczbie drinków raczej nie pójdą mi…
– Przesuń je na później. Ja już nawet nie sprawdzam, co mam i odwołałem wszystkie na najbliższe trzy dni.
– Reg nie zatwierdzi mi wniosku jak nie podam prawdziwej przyczyny, a skoro Prorok jest nieobecny…
– Ja przejąłem uprawnienia systemowe Proroka, nie Zak i Reg – przerwał mu Thace i sięgnął po tablet. – Wpisz w systemie wniosek i go zatwierdzę.
– Chyba naprawdę wziął na poważnie zrobienie cię swoją prawą ręką jak najszybciej… – zauważył Vhinku. – Nie będzie mieć pretensji, że już na samym początku używasz swoich uprawnień w ten sposób?
– Nie musisz się o to martwić – powiedział tylko, logując się do systemu, gdzie parę chwil później zatwierdzał za Proroka wniosek Vhinku. Zanim jego przyjaciel wyszedł, objął go mocno i długo nie wypuszczał, nie odzywając się i po prostu będąc obok.
Thace wiedział, że powinien przyznać się Antokowi do rozmowy z Vhinku, a najlepiej – na świeżo zrelacjonować mu, co się wydarzyło tego dnia, łącznie z jego krótką, ale tak znaczącą rozmową z Prorokiem. Nie potrafił jednak tego zrobił i ograniczył się jednak do wysłania mu krótkiej wiadomości, że do zwierzeń jednak doszło oraz że jest tak zmęczony, że nie jest teraz w stanie powiedzieć mu więcej.
Zażył minimalną dawkę środków, które otrzymał od medyka, dobrze wiedząc, że tej nocy inaczej nie zaśnie, a przed położeniem się spać przygotował sobie strzykawkę ze środkiem pobudzającym na szafce nocnej oraz zwiększył głośność komunikatora na maksymalną – w razie gdyby ktoś pilnie potrzebował się z nim połączyć. Jakiś czas obracał się w pościeli, nie będąc w stanie znaleźć sobie wygodnej pozycji, gdy był w tym łóżku sam; było mu za zimno i niewygodnie, pościel wydawała się szorstka i nieprzyjemna, a dźwięki z głośników – irytujące. Po paru minutach, gdy zaczynał już odczuwać uspokajające działalnie leków, zwiększył temperaturę w pomieszczeniu i przyniósł z pokoju dziennego miękki, puszysty koc, w który owinął się, zanim nakrył się kołdrą. Ze wszystkich rzeczy, jakie mieli w kwaterach, najbardziej przypominał w dotyku sierść Proroka i nawet nie próbował sobie wmawiać, że jest inaczej.
***
Chapter 31: Rozważania
Notes:
Bardzo, bardzo przegadany rozdział i oprócz gadania zupełnie nic się tu nie dzieje, ale po prostu był mi w tym momencie potrzebny...
Z pisaniem Tsevu mam małą przerwę - na potrzeby krótkiego fika z zupełnie innego fandomu, której strasznie potrzebowałam w ramach odskoczni i zmiany klimatu ;) Ale zebrałam się w końcu z korektą, bo akurat ten rozdział miałam już w miarę ogarnięty i przed publikacją wymagał tylko minimalnych szlifów.
Chapter Text
***
Thace obudził się później niż zwykle i chociaż leki uspokajające dawno temu przestały działać a alkoholu wypił niewiele, wciąż był oszołomiony i przytępiony – jakby nadmiar emocji poprzedniego dnia odebrał mu wszelkie siły i pozbawił zdolności, by czuć cokolwiek. Z trudem przejrzał i przyswoił nową korespondencję oraz zaakceptował zaproszenia na spotkania Naczelnego Dowództwa; najbliższe zacząć się miało dopiero w południe, więc miał jeszcze sporo czasu, tym bardziej że medyk poinformował go, że Prorok wstanie dopiero za dwie godziny i wcześniej nie ma potrzeby, by się u niego zjawiał. Vhinku dostrzegł jego stan, gdy zjawił się w kwaterach Proroka, wpuszczony tu przez Sentry, by towarzyszyć mu przy śniadaniu; zapytał, czy wszystko w porządku, a Thace skinął głową i spróbował zmusić się do uśmiechu.
– Jestem po prostu zmęczony – przyznał i zagapił się w talerz, lecz jedzenie wydawało się zupełnie nieapetyczne i wiedział, że nic nie przełknie, jeśli się do tego nie zmusi.
– Zrobić ci qawmien? Powinno cię rozbudzić – zaproponował Vhinku, na co Thace z wahaniem skinął głową, a parę minut później nieprawo mieszał łyżeczką w filiżance. Kilkakrotnie musiał upewnić przyjaciela, że to naprawdę tylko zmęczenie, zanim westchnął i spojrzał mu w oczy.
– To te wczorajsze nerwy… chyba dopiero wszystko ze mnie wychodzi. Dziękuję, że przyleciałeś. I zostałeś – powiedział w końcu. – To o czym wczoraj rozmawialiśmy…
– Wiem, wiem. Nikt nie może się dowiedzieć i…
– Chciałem tylko, żebyś wiedział, że nie masz nawet pojęcia, jaką poczułem ulgę, że wreszcie się na to zdobyłem – przerwał mu. – Żałuję, że nie porozmawialiśmy wcześniej. Nie mam pojęcia, na co właściwie czekałem. Ale, tak, nikt nie może się dowiedzieć – powiedział i sięgnął po tablet Proroka, na którym zobaczył kolejną notyfikację, tym razem od Birgoga, który dopytywał, czy już doszedł do siebie i czy mogą porozmawiać ze spotkaniem z resztą; nie zadzwonił od razu, więc sprawa najwyraźniej nie była aż tak pilna. – Nie dadzą mi chyba dziś spokoju…
– Potrzebujesz jakiejś pomocy?
– Zrobiłeś mi qawmien i przyprowadziłeś Sentry ze śniadaniem, więc już jesteś bohaterem dnia – odparł na to, a Vhinku zaśmiał się krótko. – Gdy wrócisz do Bazy, zorientuj się, jakie są nastroje i dawaj mi znać, w razie gdyby działo się lub mówiło coś niepokojącego – oznajmił i odłożył tablet, nie odpisując na wiadomość.
– Czy mogę wspomnieć komukolwiek, że tu byłem no i że wiem, co się dzieje z Prorokiem? Nie wszystkim! – zastrzegł szybko. – Zak i Regowi, w razie, gdyby pytali. Chyba że mam udawać, że nic nie wiem?
– Nie mam pojęcia. Zrób, jak uważasz…? Raczej wszyscy już wiedzą. Czy to w ogóle ma znaczenie…? Przez cały stres nie zastanawiałem się nawet, jak w przeszłości były przedstawiane podobne sytuacje…
– W czasach, gdy imperator i druidzi interesowali się czymkolwiek innym niż Voltronem? Nie było to tajemnicą, a kary często było jawne i miały stanowić przykład i przestrogę dla innych. Tyle że zniknęli stąd ponad dekadę temu. Żołnierze odzwyczaili się od takich sytuacji i… – urwał, kiedy na tablecie Proroka pojawiło się połączenie przychodzące, bo Birgog najwyraźniej jednak nie zamierzał czekać.
– Przepraszam – powiedział Thace i odebrał, wpatrując się w twarz komandora, który zaczął wyrzucać z siebie potoki słów i dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, że nie ma przed sobą na ekranie Proroka.
– Podporucznik Thace? Gdzie jest Prorok?
– Ma właśnie badania i przekierował rozmowy na mój komunikator – skłamał gładko. – Jeśli mogę w czymś pomóc, sir…
– Nie, potrzebuję Proroka, a nie nieopierzonego dzieciaka. Chodzi o ustalenie pilnej dostawy sprzętu. To poważne sprawy a nie robienie za niego notatek. Powiedz mu, że muszę z nim porozmawiać!
– Oczywiście, sir. Przekażę mu to najszybciej, jak będzie to możliwe – oznajmił i szybko zakończył połączenie. – To tak odnośnie bycia jego prawą ręką. Powiedz mi, Vhinku, czy to naprawdę ma się czymś różnić od bycia sekretarzem i osobistym asystentem? – spytał z irytacją.
– Och, różni się zdecydowanie. Przede wszystkim, przynajmniej dziesięciokrotnie wyższą pensją. Ale w sumie nie wiem, czym jeszcze – zażartował, na co Thace westchnął i odebrał kolejne połączenie, gdy Birgog stwierdził, że jednak nie może czekać na Proroka, przekaże mu wszystko i może Thace coś ma już ustalone, bo przecież to sprawa tak krytyczna, że zapewne otrzymał zawczasu dyspozycje.
Po kwadransie nieprzerwanej rozmowy o szczegółach transportu, które tak, były ustalone, bo Thace poprzedniego dnia rano uczestniczył w tych rozmowach, Vhinku zerknął na zegarek, a potem na drzwi. Thace ledwo widocznie skinął głową w geście pożegnania, po czym ponownie skupił się na potokach słów komandora Birgoga. W międzyczasie dopił qawmien i, mimo wszystko, nieco się rozbudził, a ponieważ był w stanie udzielać sensownych odpowiedzi, mężczyzna stopniowo zaczął zwracać się do niego z większym… może nie szacunkiem, ale przynajmniej nie traktował go aż tak bardzo z góry, jak wcześniej.
– Jak trzyma się Prorok? – spytał komandor, gdy ustalili wszystko, co było istotne. – Normalnie załatwiłbym to z Janką, ale ten wciąż użala się nad sobą w jednostce medycznej.
– Komandor trzyma się doskonale. Zatrudnia jednak medyków, którzy zajmują się swoją pracą z nadmierną wnikliwością – powiedział sucho.
– Naprawdę? Sendak posra się ze złości, jak dowie się, że Prorok doszedł do siebie szybciej od niego. Tym bardziej, że wczoraj wyglądał naprawdę żałośnie, gdy zbierałeś go z podłogi – stwierdził i Thace’a naprawdę dużo kosztowało, by jego twarz nawet nie drgnęła, gdy jego umysł wypełniły wspomnienia.
– Przepraszam, sir, muszę kończyć. Komandor właśnie próbuje się ze mną połączyć – oznajmił i szybko przerwał rozmowę, a potem brał głębokie oddechy, by nie cisnąć tabletem w ścianę.
Cieszył się, że Vhinku wyszedł i nie musiał tego słuchać, a jednocześnie żałował, że został z tym wszystkim sam… i dopiero to uświadomiło mu, że nie sprawdził od rana, czy ma jakieś wiadomości od Antoka, któremu napisał wieczorem, że z nim rozmawiał i nie dodał nic więcej. Naprawdę był rozkojarzony i naprawdę musiał się skupić. W ukrytej aplikacji zobaczył dwie wiadomości i szybko przeleciał wzrokiem tekst.
A1: Jak się czujesz? Czy wszystko w porządku? Odezwij się rano, gdy wypoczniesz. Mam nadzieję, że ta rozmowa ci pomogła. Skontaktowałem się z Kolivanem i długo rozmawialiśmy. Ma się do ciebie odezwać. Usłyszał parę szczerych słów na swój temat, ale zdołaliśmy dojść do porozumienia, więc nie musisz się o to martwić.
K1: Rozmawiałem z Antokiem. Całe szczęście nie próbował ze względu na mój stan zdrowia i przykaz nie-denerwowania-się wmawiać mi, że radzisz sobie świetnie i że nie potrzebujesz pomocy. Przyznał, że powiedziałeś mu o sytuacji z Prorokiem i zaznajomił mnie z wydarzeniami w centrali, które przez ostatnie dni nieco cenzurował, żebym nie domagał się rozmowy z tobą. Oczywiście był na mnie wściekły i po raz pierwszy od naprawdę dawna musiałem wziąć go na litość prezentując na kamerze bandaże i świeże blizny, by przestał się wydzierać i nazywać mnie pozbawionym serca potworem. Napisz mi, jak wygląda sytuacja. Wciąż mam trudności z pisaniem na komunikatorze, więc rozmowa byłaby wygodniejsza, tym bardziej że nie chcę angażować Drega do wysyłania za mnie akurat tych wiadomości. Nie oczekuję jednak, że polecisz na Tsevu, bo domyślam się, że w tym momencie może być to niemożliwe.
Thace odpisał Antokowi od razu, uspokoił go, że wszystko jest pod kontrolą i uprzedził, że czeka go tego dnia wiele spotkań, więc może nie być dostępny… nie śmiał zapytać, co konkretnie powiedział Kolivanowi, bo czuł, że żaden z mężczyzn i tak nigdy nie przekaże mu pełnej wersji dyskusji, jaką przeprowadzili. Potem zaś wpatrywał się w wiadomość od Kolivana, na którą czekał tyle czasu, o którego tak się martwił i który raczej nie zwykł okazywać słabości… chciał go zobaczyć i z nim porozmawiać, odpowiedzieć na pytania i zapytać jak się czuję – chociaż przypuszczał, że Kolivan zapewni gdy, że wszystko jest w porządku, bez względu na to, w jakiej będzie kondycji. Tymczasem czekały go kolejne zadania, wciąż nie przetrawił jeszcze szczerej rozmowy z Vhinku, Prorok go potrzebował…
A w dodatku jego komunikator znów się odezwał, bo tym razem komandor Gnov zadzwoniła bezpośrednio do niego i zajęła mu kilka minut, potem odezwał się Reg i ponownie Birgog; w czasie rozmowy z tym ostatnim dostał notyfikację, że Prorok się obudził i Aktug niedługo skończy go badać, a do zaplanowanego spotkania z całym Naczelnym Dowództwem zostało niespełna pół godziny. Kierował się do jednostki medycznej, pospiesznie wysyłając Kolivanowi wiadomość, a odpowiedź przyszła parę minut później, gdy czekał na korytarzu, aż zostanie wezwany do salki.
T1: Na razie jestem zawalony pracą. Ale chcę z tobą porozmawiać. Pojadę na Tsevu gdy tylko będę mógł.
K1: Byłeś tam wczoraj. Nie budź podejrzeń.
T1: Coś zorganizuję. Antok sugerował, że powinniśmy porozmawiać całą trójką.
K1: A ja sugeruję, byś w tym momencie w pełni skupił się na swoich zadaniach i nie zwracał na siebie uwagi ciągłymi wycieczkami. Na razie potrzebuję zresztą poukładać sobie pewne kwestie w głowie. Jeśli chcesz porozmawiać z nami obydwoma, zaaranżujemy to w dogodnym momencie. Antok upiera się, że to konieczne, ale nie podaje mi powodów. Ja mam inne zdanie. Decyzja należy do ciebie. Ale to nie jest odpowiedni moment. W innych okolicznościach kazałbym ci zorganizować spotkanie jak najszybciej, bez względu na ryzyko. Teraz zbyt istotne jest, byś trzymał rękę na pulsie. Nie myśl, że nie dostaniesz wsparcia, jeśli naprawdę go potrzebujesz, jednak po rozmowie z Antokiem mam wręcz wrażenie, że radzisz sobie z większymi trudnościami niż się spodziewałem znacznie lepiej, niż tego od ciebie kiedykolwiek oczekiwałem.
Thace nie próbował się z nim spierać, a ostatecznie i tak nie zdołałby teraz ruszyć się gdziekolwiek z Bazy Głównej i w nielicznych wolnych chwilach, gdy był sam i nikt do niego nie dzwonił, wymieniał z dowódcą Ostrzy krótkie wiadomości; ich korespondencja ciągnęła się fragmentarycznie przez wiele godzin, bo Kolivan odpisywał mu powoli, a on sam czasem nie miał możliwości czytać wiadomości na bieżąco. Przede wszystkim przyznał się do rozmowy z Vhinku – co poradził mu Antok, z którym też był w kontakcie i przekazał Kolivanowi tylko najbardziej istotne szczegóły. Dowódca Ostrzy nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale w zdawkowych komentarzach dało się wyczuć, że uznawał za wiążące decyzje Antoka, które ten podjął w czasie, gdy sam był niedysponowany… a także to, że wciąż nie doszedł jeszcze do siebie i był zbyt wyczerpany, by czynić mu wyrzuty. Pytał o reakcję Proroka i przyznał Thace’owi rację, gdy ten powiedział, że nie zamierza mu mówić o zwierzeniu się Vhinku, bo to nie był dobry moment; pytał o to, jak trzyma się sam Prorok oraz o środki, które zażywał przed atakiem i to, jak znosi odwyk, jednak ten tak na dobrą sprawę w pełni się nie zaczął: pierwszego dnia po ataku Prorok większość czasu spał, połączył się na krótko tylko na dwa zebrania, bardziej by pokazać się na kamerze niż aby brać udział w rozmowach, a późnym popołudniem zaczął odpisywać z pomocą Thace’a na zaległe wiadomości, lecz usnął w trakcie i na kolejne z zaplanowanych spotkań w ogóle nie dołączył. Nie było również trzech innych komandorów, więc jego nieobecność i zastępstwo Thace’a nikogo nie zdziwiło; słuchał ustaleń dotyczących działań w dawnym Sektorze Zoguxa a także tych dotyczących rozkazu Zarkona dotyczących wznowienia poszukiwań Voltrona. Był w o tyle komfortowej sytuacji, że Sektora Centralnego i tych położonych z dala od 2-Jota problemy w tamtym rejonie dotyczyły w znikomym stopniu, zaś imperator nie wymagał od komandorów z centrum Imperium, niezajmujących się kolonizacją, przesuwania jakichkolwiek znaczących sił poza granice; dobrowolna rekrutacja nie została jeszcze ogłoszona i dopóki Sendak, Prorok i Janka byli niedostępni, nikt nie podejmował tego tematu.
K1: Medyk ma rację. Prorok może zachowywać się nieracjonalnie. Jeśli będziesz mieć z nim problem, nie wahaj się do mnie odezwać w tej sprawie. O tym też powiedziałeś Vhinku?
T1: Nie wyszło to w rozmowie, ale może powinienem…
K1: Nie. Lepiej żebyś nie mówił mu wszystkiego. Za łatwo się rozpędzić i powiedzieć zbyt wiele. Na ile zrozumiałem z naprawdę bardzo lakonicznych stwierdzeń Antoka sprzed paru chwil, Vhinku od dawna się domyślał, że coś jest na rzeczy.
T1: Opowiadanie wszystkiego przez wiadomości nie wchodzi w grę. Ale tak, o moich skłonnościach wiedział od bardzo dawna i sam się tego domyślił. O Proroku miał podejrzenia, bo dostrzegał różne drobiazgi. Ostatnio był już tego pewny. Po prostu nie zdobył się na to, by wymusić na mnie jednoznaczne wyznania.
K1: Lekarze zabronili mi się denerwować, ale zaraz coś mnie trafi. Czy Vhinku miał jakieś przesłanki, by coś zauważyć? Coś ty wyprawiał, na wszelkie świętości, że po trzydziestu latach w wojsku jakiś oficer był w stanie się tego domyślić?
K1: Thace, gdyby nie to, że kompletnie się do tego teraz nie nadaję oraz wiem, że jesteś zajęty, po kwadransie braku odpowiedzi na to pytanie ruszyłbym do Bazy Głównej Imperium, by cię osobiście stamtąd zabrać, a minęły trzy godziny!
T1: Towarzyszyłem Prorokowi na spotkaniu. Jest bardzo słaby i mnie potrzebuje. Przepraszam. Musiałem poczekać na przerwę. Gdy się zobaczymy, opowiem ci, co dokładnie mówił Vhinku. Jest bystry i zbliżyłem się do niego bardziej niż do jakiegokolwiek żołnierza przez ostatnie trzydzieści lat. Jego przesłanki były raczej marne i niekonkretne, ale jednak sporo o mnie wiedział i przyglądał mi się od dawna. Wspominałem ci, że kiedyś mu się podobałem. O tym, że oskarżał mnie i Proroka o niestosowną relację zanim jeszcze nawet myślałem o nim w ten sposób przecież wiesz. Ale tak naprawdę to były głównie przeczucia. Vog, która jako jedyna mogłaby coś dostrzec, bo Prorok jest jej bliski, nic nie podejrzewa. Jej najbardziej niebezpieczna myśl, to że Vhinku mógłby jednak w ramach eksperymentu mnie uwieść. Nikt inny nic nie wie.
K1: Odwołuję to co wcześniej napisałem o niebudzeniu podejrzeń. Poleć na Tsevu gdy tylko będziesz mógł, bo w ramach ‘dbania o siebie’ potrzebuję w tym momencie opieprzyć cię bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
T1: Możesz mnie opieprzyć przez komunikator. Zadziała równie skutecznie. Nie chcę się z tobą kłócić w momencie, gdy rozmawiamy po raz pierwszy od wielu tygodni…
K1: Nie zamierzam się kłócić. Próbuje zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazłeś. Ale musimy porozmawiać o Vhinku i tym, czy nie będzie bezpieczniej dla was obu, aby opuścił Bazę Główną na zawsze. Ale to coś, co musimy przemyśleć. Połączymy się na video, gdy będziesz mógł. Nie odkładaj tego w czasie dłużej niż to konieczne. Po rozmowie z Antokiem uważałem, że radzisz sobie znakomicie i znów miałem wyrzuty sumienia, że cię nie doceniałem. Teraz mam wyrzuty sumienia, że wysłałem do Bazy Głównej durnego gówniarza, który podobnie jak Dreg ukrywa przede mną istotne kwestie i zachowuje się jak kompletny głupiec!
K1: Wybacz te ostatnie słowa. Martwię się o ciebie. Znajdź sposobność, byśmy mogli porozmawiać. I przygotuj się, by przedstawić mi naprawdę racjonalne argumenty, że możesz zostać w Bazie Głównej jeszcze jakiś czas oraz że nie musimy usunąć stamtąd Vhinku w trybie natychmiastowym.
W tą ostatnią wiadomość Thace wpatrywał się o poranku następnego dnia, a coś ściskało go za serce. Umówił się z Vhinku na wczesny lunch – poprzedniego wieczoru padł do łóżka jak zabity późną nocą, a rano miał udać się do Proroka – i już teraz bolało go, że Kolivan i Antok mogą naciskać na wyjazd Vhinku dla bezpieczeństwa ich obu. I że skoro ten uznał, że może jednak nie chce wyjeżdżać, to nakłanianie go do tego może okazać się trudne… wiedział jednak, że jeśli dowódcy Ostrzy taki rozkaz wydadzą, to będzie musiał go wykonać. Oraz że będzie za nim tęsknił. Wiedział też, że mając pewność, że Vhinku jest daleko, szczęśliwy i bezpieczny, jakoś zniesie rozłąkę i świadomość, że nigdy więcej się nie zobaczą… oraz że nie zniósłby, jeśli na skutek wplątania go w misję coś mu się stało. Ponownie musiał odsunąć od siebie myśl, że Proroka wplątuje cały czas i o ile dla Vhinku była droga ucieczki i ułożenia sobie cywilnego życia, to dla Proroka z całą pewnością nie.
Gdy wszedł do jego sali, komandor wciąż był słaby i zmęczony, jednak na sam jego widok uśmiechnął się i kiedy tylko medyk zostawił ich samych, wyciągnął do niego rękę i spytał, czy kamery są wyłączone. Czekało ich kolejne spotkanie, wciąż w okrojonym składzie, bo druidzi odwiedzili wreszcie Trugg, która była ostatnia z Naczelnego Dowództwa, zaś Sendak pojawiał się tylko na chwilę i zostawiał ustalenia Haxusowi, któremu udzielił pełnego pełnomocnictwa do podejmowania decyzji w jego imieniu i nawet się z tym nie krył. Mieli jednak jeszcze pół godziny tylko dla siebie i Thace cierpliwie wysłuchał narzekań Proroka – poprzedniego dnia był zbyt osłabiony, by marudzić, teraz zaś przeszkadzały mu kolejne rzeczy: zapach środków medycznych, kształt poduszki, paskudne śniadanie i jakaś zupełnie nieistotna wiadomość od Ranveiga, która wyjątkowo go zirytowała. Thace nie przerywał mu, ale w pewnym wyciągnął do niego dłoń i pogładził go po twarzy, a potem zapytał, czy poczuje się lepiej, jeśli pomoże mu uczesać włosy i poda jakieś przekąski.
– Może trochę mi się poprawi, jak mnie pocałujesz – odparł miękko, a gdy Thace musnął jego spierzchnięte wargi ustami, westchnął i przytrzymał go przy sobie parę chwil. A potem, już bez narzekań, pozwolił się uczesać i zaczął bez specjalnego apetytu skubać miękkie ciastko, które zazwyczaj uwielbiał. – Przepraszam, że tak narzekam… – powiedział parę minut przed planowaną godziną spotkania.
– W porządku. Musisz po prostu odpocząć. Rozumiem, że cię to frustruje…
– Thace… wczoraj byłem na jakichś spotkaniach. Prawie nic nie pamiętam… – oznajmił nagle, patrząc na niego niepewnie. – Podobnie jak wizyty druida. Powiedziałem to Aktugowi. Uważa, że to całkowicie normalne i że w najbliższym czasie to się może dziać, ale minie i nie spowoduje żadnych trwałych problemów. Tyle że ja nie czuję się normalnie…
– Zrobiłem notatki. Po spotkaniu wszystko powtórzymy, żebyś przypomniał sobie najważniejsze kwestie – spróbował go uspokoić, lecz Prorok patrzył na niego z wyraźnym lękiem. Sam również się tym niepokoił, mimo że zarówno Aktug jak Kolivan akurat w tej kwestii go uspokajali. Gdy rozpoczęło się spotkanie, ustawił kamerę tak, by nikt nie dostrzegł, że cały czas trzymał Proroka za rękę i mocno zaciskał na niej palce.
Przez kolejne trzy dni Prorok nie ruszał się z sali medycznej, był wciąż osłabiony i nawet niezbyt długie spotkania z resztą Naczelnego Dowództwa wyczerpywały go tak bardzo, że każdą wolną chwilę przesypiał, a czasem zaczynał drzemać zanim jeszcze Thace opuścił jego łóżko do pozycji leżącej. Thace był przy nim cały ten czas, pilnował, by kamera była ustawiona tak, by możliwie nie pokazywać całej aparatury wokół niego oraz by Prorok prezentował się jak najlepiej i nie narażał na kpiny co poniektórych komandorów – wygładzał mu górę od munduru, układał włosy, pomógł mu się ogolić. Podsuwał mu zakupione na Tsevu-22 przekąski – co Prorok docenił, tym bardziej że nie miał apetytu a ulubione jedzenie było jedynym, co w ogóle był w stanie w siebie wmusić poza odżywkami białkowymi i suplementami.
Narzekał na wiele spraw, ale zazwyczaj był cichy i w jakiś sposób potulny, podczas spotkań niewiele się odzywał i oddawał pałeczkę Thace’owi, jeśli nie chodziło o najważniejsze decyzje, a zaprezentowanie jakichś danych i raportów. Były momenty, że wydawał się nie do końca rozumieć, o czym w ogóle rozmawiano i miewał zaniki pamięci, toteż Thace ze wszystkich ustaleń wciąż robił staranne notatki, aby mógł się z nimi zapoznać, gdy tylko wydobrzeje, a ponadto przejął jego codzienne obowiązki i z coraz większą pewnością odpowiadał na jego wiadomości. Czasem radził się go w jakichś sprawach, ale Prorok przystawał na wszelkie jego propozycje… uśmiechał się, czasem chwytał go za rękę i z czułością gładził skórę na jego nadgarstku.
– Nie mam pojęcia, co bym bez ciebie zrobił – powiedział przynajmniej kilkakrotnie. – Powinienem się ogarnąć i wrócić do pracy… ale ciągle jestem tak strasznie zmęczony…
Thace czuł, że serce go ściska za każdym razem, gdy spoglądał na Proroka, kiedy był tak słaby i zależny od jego pomocy, jednak wiedział, że to nie był czas na sentymenty – i dotyczyło to zarówno jego misji, jak zadań, jakie wykonywał jako nieoficjalna jeszcze prawa ręka komandora. Było mu z tym ciężko, a zarówno wyznania Proroka z dnia ataku jak rozmowa z Antokiem i Vhinku jeszcze bardziej pobudziły go emocjonalnie. Vhinku wspierał go jak tylko potrafił, widząc, jak bardzo się martwi i że musi sobie radzić z rzeczami, w których nie miał doświadczenia; nawet jeśli czuł, że jest w tym coś więcej, nie naciskał go na dodatkowe zwierzenia. Przylatywał na krążownik dwa razy dziennie, by wyciągnąć go na jakiś posiłek, starał się rozluźnić go opowiadając o testach, żartując i wygłupiając się. To pomagało, przynajmniej na chwilę, oderwać się od niewesołych myśli – bo przecież nie chodziło wyłącznie o stan Proroka, ale też to, co Thace każdego dnia słyszał podczas spotkań Naczelnego Dowództwa. I to ostatnie było kolejną rzeczą, o której regularnie pisał z Kolivanem, który co prawda domagał się spotkania, ale też rozumiał, jak bardzo istotne było, aby Thace nie tracił czasu i zbierał wszystkie istotne informacje.
Rekrutacja w całym wojsku została w międzyczasie ogłoszona, jako że komandorzy nie mogli dłużej odciągać tego w czasie, zaś pierwsi śmiałkowie zostali już wysłani poza granice Imperium na poszukiwania Voltrona; nie było szans, żeby akcja była tak zmasowana jak przed ponad dekadą, bo komandorom wcale nie spieszyło się do pozbywania się swoich żołnierzy i osłabiania Imperium i widać było, że robią tylko niezbędne minimum wymagane przez Zarkona, ale jednak wciąż było ryzyko, że coś znajdą. Pisał o tym Antokowi i Kolivanowi, starając się wychwytywać z rozmów informacje, które nie były podawane do publicznej wiadomości a także wysłuchując plotek przynoszonych przez Vhinku. Thace wciąż się tym niepokoił i czuł, że powinien porozmawiać z Kolivanem nieco dłużej, a fakt, że nie mógł znaleźć na to czasu, dodatkowo go frustrował. Wątpił, że Vhinku dostrzegł, że chodziło również o to, ale czwartego dnia pobytu Proroka w jednostce medycznej, podczas kolacji, jego przyjaciel sam poruszył ten temat.
– Nie podoba mi się wysyłanie żołnierzy na kolejne bezsensowne poszukiwania – powiedział cicho, zerkając na Thace’a niepewnie, jakby miał obawy, czy poruszać ten temat; samo takie stwierdzenie mogło być uznane za zdradę, jeśli doszłoby do niewłaściwych uszu. – Nikomu się to nie podoba, widzę to po spojrzeniach, słyszę w półsłówkach. Ale nikt też nie powie tego na głos.
– Mam nadzieję, że ty też nie mówisz nikomu, komu nie ufasz całkowicie…
– Kilku moich pilotów się nad tym zastanawiało, skuszeni pieniędzmi i potencjalną chwałą. Nie mogłem wprost im tego zabronić ani nawet odradzać. Cieszę się ich szacunkiem na tyle, że przyszli dziś do mnie, zanim złożyli oficjalnie wniosek. To same dzieciaki… – wymamrotał, spuszczając wzrok. – Dziesięć lat temu byli jeszcze w akademii wojskowej i nie mają pojęcia, z czym to się wiąże. Pytali mnie, na czym polega misja, jak wyglądała ostatnio… a ja nie mogłem im tego odradzać ani przedstawiać negatywnie. Pokazałem im oficjalne raporty, odpowiedziałem na pytania na tyle neutralnie, jak mogłem. Z ośmiu chętnych został jeden, a i on zaczął się wahać. Obiecałem mu, że cokolwiek postanowi, jeśli w ostatniej chwili zmieni zdanie, to nie wyciągnę konsekwencji i pomogę mu się z tego wycofać.
– Czy aby na pewno byłeś wystarczająco neutralny…? – spytał Thace z niepokojem. – Vhinku, jeśli ktoś by się dowiedział…
– Nie wyślę swoich podwładnych na prawie pewną śmierć. Doświadczeni piloci i żołnierze, którzy wiedzą, jakie jest ryzyko, mogą je podejmować na własną odpowiedzialność. Za tych nieopierzonych dzieciaków odpowiedzialność ponoszę ja. Po zaciągnięciu się do wojska trafili do centrum Imperium i jako piloci patrolują ten rejon, ale nigdy nie uczestniczyli w misjach bojowych ani żadnych choćby trochę niebezpiecznych. Nie mają szans na obcym, nieprzewidywalnym terenie i dobrze o tym wiesz… Vog też kręciła nosem na moje ‘zbyt słabe angażowanie podwładnych do ogólnoimperialnej misji’ i trochę się o to posprzeczaliśmy. Wiesz? Zapytałem jej, dlaczego sama nie leci tam jako oficer, na co prychnęła z politowaniem i stwierdziła, że nie zamierza ginąć za mrzonki o legendarnym robocie, który pewnie od mileniów już nie istnieje. Dlaczego mają więc ginąć szeregowi…?
– Wielu tak czy inaczej zginie. Z Sektorów granicznych jest znacznie więcej chętnych niż z centralnych.
– Bo na granicach życie jest znacznie mniej warte i widać tam bardziej skutecznie pierze się mózgi młodym żołnierzom…! Tak, Thace, wiem, że w ogóle nie powinniśmy o tym rozmawiać… tyle że cała ta sytuacja… – zająknął się. – Jeszcze parę dni temu myślałem, że jednak jest tu dla mnie miejsce, testy instruktażu poszły mi znakomicie zarówno w teorii jak praktyce, ale dotarło do mnie, że może będę musiał szkolić do takiej bezsensownej walki nieświadome, niewinne dzieciaki… Byłem cholernie naiwny – wymamrotał, wpatrując się w talerz z kolacją. – Zmiękłem, odkąd imperator stąd wyjechał. Zacząłem mieć marzenia i plany i nawet w nie wierzyć. Tak, nie powinienem tego mówić na głos. Ale czuję, że tobie mogę powiedzieć. Wybacz, że zawracam ci głowę, gdy masz tyle innych problemów, ale naprawdę… z nikim innym nie mógłbym być szczery w takich kwestiach… Ty wiesz, jak to jest mieć tajemnice, które mogą zniszczyć karierę w mgnieniu oka. Nikt inny tego nie zrozumie.
– Więc dobrze, że rozmawiasz ze mną, a nie z kimkolwiek innym – powiedział Thace, wpatrując się w niego coraz bardziej przestraszony tymi wyznaniami i przeklinając się w myślach, że skupiony na sobie, przez ostatnie dni nie myślał o tym, co się dzieje z samym Vhinku, gdy został wydany rozkaz mobilizacji pilotów do misji Zarkona.
– Pewnie z tobą też nie powinienem, co? Prawa ręka komandora z Sektora Centralnego…! Wszyscy już to wiedzą. Tylko czekają na oficjalną nominację.
– I jego kochanek. Tego lepiej niech się nie dowiadują – odparł Thace, zerknął na Vhinku i jednocześnie parsknęli cichym, zduszonym śmiechem.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, na luźniejsze tematy, a Thace próbował uśmiechać się i nie dawać po sobie poznać, jak bardzo zaniepokoiły go słowa Vhinku; wiedział, że jego przyjaciel nie jest głupcem i będzie uważał na słowa, ale takie poglądy w wojsku… jeśli cokolwiek wyszłoby na jaw, czekałyby go konsekwencje poważniejsze niż Thace’a w razie ujawnienia orientacji. Przy obecnych nastrojach, mógłby być oskarżony o zdradę stanu i podburzanie podwładnych przeciwko decyzjom imperatora, a to byłoby wystarczające, by został skazany na śmierć. Gdyby dowiedział się tylko Prorok, skończyłoby się co najwyżej awanturą z jego strony, lecz nawet nie zamieściłby tego w aktach Vhinku, bo sam miał podobne poglądy. Thace nie był jednak pewien wielu oficerów, nawet sami podkomandorzy… Zak uznałaby to pewnie za wygadywanie głupot i zaleciła wyłącznie upomnienie, ale Reg? Wydawał się zdroworozsądkowy, lecz Thace nie do końca mu ufał i miał wrażenie, że w podobnych kwestiach nie wykazałby się wyrozumiałością. Pozostałej trójki podkomandorów – Ylvika, Prelkaxa i Maggo – prawie nie znał, bo ci rzadko pojawiali się w Bazie Głównej i zajmowali się ze swoimi flotami głównie pilnowaniem porządku w bardziej odległych rejonach Sektora Centralnego. Gdyby trafiło to wyżej, do Naczelnego Dowództwa… tutaj miał pewność, że bez względu na poglądy ich wszystkich na poszukiwania Voltrona, jednogłośnie uznaliby, że oficera-wywrotowca z Centrali należy przykładnie ukarać. Nie poruszali już tego tematu przez resztę spotkania, ale gdy Vhinku oznajmił, że będzie zbierać się z powrotem do bazy, Thace chwycił go za rękę i przytrzymał w miejscu, wiedząc, że nie może tego tak zostawić i że po prostu musi go ostrzec.
– Obiecaj mi, że będziesz uważał na słowa. Nie rozmawiaj z nikim o tym, co mi mówiłeś. Nie podejmuj w ogóle dyskusji na temat decyzji imperatora. Nawet jak spotkacie się w gronie oficerów i będziecie pić, tak jak po testach teoretycznych, kiedy to co niektórzy mieli długie języki, uważaj na to, co sam mówisz i pozostań neutralny. Sytuacja w Naczelnym Dowództwie jest napięta, bardziej, niż to widać w oficjalnych wiadomościach. Miesiąc temu za powątpiewanie w zasadność poszukiwania Voltrona po całym wszechświecie i ryzykowanie życia żołnierzy nie czekałyby cię żadne konsekwencje. Teraz sytuacja się zmieniła.
– Wiem, Thace… – powiedział, odrobinę przestraszony jego poważnym tonem. – Nie jestem idiotą…
– Czasem bywasz i czasem mówisz szybciej niż myślisz. Jesteś moim jedynym przyjacielem tutaj i nie chcę, żeby coś ci się stało. Dlatego cię ostrzegam. Obiecaj mi, że będziesz ostrożny. Nie ufam wszystkim oficerom. Jestem pewny, że są tacy, którzy byliby gotowi dla rozwoju kariery donieść na kogoś, kto powiedział za dużo, zwłaszcza że wszyscy wiedzą, że po testach czeka nas tu jakaś reorganizacja i pojawiła się szansa, by się wybić.
– Będę uważał. Obiecuję. A jak sytuacja się zaogni… powiem ci o tym. Zresztą… – urwał. – Przecież wszyscy też wiedzą, że się z tobą przyjaźnię. Wątpię, czy będą próbować mówić przy mnie rzeczy… potencjalnie niebezpieczne. Mają cię wciąż za donosiciela, a teraz w dodatku kogoś z realną władzą. To raczej oni obawiają się mnie i moich wpływów, niż…
– Więc tym bardziej mogą chcieć ci zaszkodzić.
– Jeśli na kogoś mieliby szukać haków, to na ciebie. Oczywiście wprost nikt mi tego nie powie, bo wiedzą, że się przyjaźnimy, ale na pewno znalazłoby się całkiem sporo osób, którym nie podoba się, że Prorok wybrał sobie na prawą rękę młodziutkiego podporucznika, a nie któregoś z nich. Od lat utrzymywał, że nie potrzebuje kogoś takiego, a nagle pojawiłeś się ty i… jesteś tu niespełna dwa lata, a przez pierwsze miesiące Proroka nawet nie widziałeś na oczy. Zacząłeś z nim blisko pracować zaledwie rok temu. A niektórzy oficerowie są tu od dekad i wielokrotnie udowodnili swoją lojalność wobec niego.
– Więc jednak są podejrzliwi… Mówiłeś mi, że plotki już zniknęły i...
– Nie, to zupełnie nie o to chodzi…! Są po prostu wkurzeni i chyba im się nie dziwisz… Większość osób uważa, że masz w sobie coś wyjątkowego, co komandor dostrzegł i czego być może szukał cały ten czas. Tak sądzą ci, którzy są ci przychylni albo nawet neutralni. Wybitne zdolności techniczne, odwaga by postawić się Lorcanowi, świeże spojrzenie na pewne kwestie… to widzą wszyscy, choćby i za tobą nie przepadali. Oczywiście wiedzą też, że w wybiciu się pomogła ci ‘misja kontrolna’ i wasze wycieczki, a im mniej ci są przychylni, tym bardziej uważają, że to co ci pomogło najbardziej to lizusostwo i donosicielstwo, czyli tak czy inaczej jakieś ‘talenty’, choćby i wątpliwe i pogardzane. Nic więcej nikomu nie przyszło do głowy.
– Vhinku… dobrze wiesz, że nie ma we mnie niczego wyjątkowego. I nie jestem też wybitny, a sprawa z Lorcanem to był mój błąd i niezrozumienie sytuacji, a nie coś niesamowitego.
– A mimo to Prorok…
– Podobałem mu się – przerwał mu. – Sam to przyznał. Chciał spędzać ze mną jak najwięcej czasu i po na początku po prostu mnie polubił. A ja jego. Wspierałem go w sprawach służbowych i dostrzegł, że jestem przydatny. A poza tym mi ufa i sam zauważyłeś, że to może być najważniejsze, a nie żadne moje talenty. Mam obawy, że gdy oficerowie zauważą, że nie ma we mnie nic niesamowitego, zaczną nabierać podejrzeń.
– Ale Thace… – zaczął ostrożnie. – O ile wcześniej mogli sądzić, że to jakieś podejrzane powody… teraz zostałeś rzucony na głęboką wodę. Plotki szybko się rozchodzą i wiedzą, że doskonale dajesz sobie radę. Może niektórzy są wściekli, że sami w odpowiednim momencie nie zbliżyli się do Proroka tak, jak ty, może sądzą, że jesteś cwanym, obrotnym dzieciakiem, który chował się za fasadą nieprzystępności i sztywniactwa, ale wątpię, czy w całej Bazie Głównej jest chociaż jedna osoba, która uważa, że do tej roli się nie nadajesz. Mogą mieć wątpliwości, jak dotarłeś do tego miejsca. Ale nie do twoich kompetencji, bo te właśnie się objawiły i są nie do podważenia.
– Skąd niby mogą wiedzieć…
– Zak i Reg, to raz. Dwa, niektórzy mają znajomych w innych Sektorach, a to, że uczestniczysz w tajnych naradach Naczelnego Dowództwa tajemnicą nie jest. Gdybyś się zbłaźnił, zapewniam cię, już by o tym mówiono. – Spojrzał na niego poważnie. – Jeśli w którymkolwiek momencie martwiłeś się, że twoja obecność na krążowniku komandora jest nieuzasadniona, to teraz ta jedna kwestia została rozwiązana. I zapewniam cię, pytania wzbudziłoby w tym momencie, gdybyś zdecydował się wrócić do kwater w Bazie Głównej. Za to ja… dam sobie radę i naprawdę wiem, co komu mogę powiedzieć. Pracuję w wojsku trzy razy tyle czasu, co ty.
– No a mnie znasz od trochę ponad roku.
– I ufam ci całkowicie – odparł na to. – Ze wszystkich żołnierzy, z którymi kiedykolwiek pracowałem, nikogo nie byłem tak pewny, jak ciebie. Od samego początku… – zająknął się. – Po prostu czułem, że mnie rozumiesz. Intuicja bardzo rzadko mnie zawodzi.
Thace objął go mocno, nie ufając swojemu głosowi. Nastąpił kolejny z momentów, gdy mieszały się w nim wyrzuty sumienia, że okłamywał Vhinku, z coraz większą pewnością, że gdyby ten dowiedział się, kim naprawdę jest, nie tylko nie doniósłby na niego, ale może również poparłby jego misję – bo było jasne, że działań Imperium nie popierał. Tyle że nie mógł go na to narażać, bo w przeciwieństwie do Vhinku, nie uważał, że umiałby on ukryć coś tak istotnego i niczym się nie zdradzić.
Kiedy został sam, spojrzał na zegarek, przejrzał pocztę i odpowiedział na kilka wiadomości – tych najważniejszych, bo mniej istotnych miał tak zatrważającą ilość, że potrzebowałby tygodnia, by zająć się nimi wszystkimi. Prorok nie czuł się jeszcze na tyle dobrze, by wracać do swoich kwater, ale miało się to wkrótce zmienić i wiedział, że wówczas wyrwanie się na Tsevu-22 może przez dłuższy czas nie być możliwe… tak, powinien popracować i nie powinien stąd znikać, ale nad wymówkami zamierzał pomyśleć, gdy będzie taka konieczność. Dochodziła północ czasu uniwersalnego, gdy napisał do Kolivana z pytaniem, czy ma możliwość porozmawiać, a potem wezwał jedno ze spersonalizowanych Sentry i parę minut później drugi raz w tym tygodniu leciał jednym ze średniodystansowych statków Proroka na Tsevu-22.
***
Gdy zobaczył Kolivana na ekranie, w pierwszej chwili zamarł i nie był w stanie wykrzesać z siebie słowa. Dowódca Ostrzy był strasznie blady, schudł i zmarniał, jego długie włosy wydawały się matowe, znacznie przerzedzone i posiwiałe. Na głowie widocznych miał kilka szwów i świeżych blizn, a jedna sięgała tak blisko oka, że gdyby nie jakieś zakrawające o cud szczęście, mógłby je stracić; jego ramię było usztywnione, a góra klatki piersiowej widoczna pod rozpiętą piżamą była wciąż w opatrunkach. Od nieszczęśliwej akcji w REX-AVI gdzie Kolivan został ranny minęły dwa tygodnie i jego stan i tak był już znacznie lepszy – na tyle, że Dreg mógł go stamtąd zabrać w bezpieczne miejsce – więc Thace nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak fatalnie musiał wyglądać wówczas i jak dramatyczna była sytuacja.
– Oszczędź mi komentarzy na temat mojego wyglądu – mruknął Kolivan cichym, zachrypniętym głosem. – I uprzedzając pytania: przez ostatnie dni sporo rozmawiałem z Antokiem i zdołał wyciszyć moje wątpliwości dotyczące Vhinku. Nie zamierzam się wydzierać. Mam świadomość, że nie jestem w najlepszej kondycji i przesadziłem, gdy krytykowałem cię w jego sprawie.
– Jak się czujesz…?
– Mam nadzieję, że nie przyleciałeś tylko po to, by zadawać głupie pytania – mruknął, ale dostrzegając nieco zranione spojrzenie Thace’a, westchnął. – Znacznie lepiej niż wyglądam. Wczoraj byłem w stanie samodzielnie wstać z łóżka i skorzystać z toalety bez asysty, co jak się pewnie domyślasz, było ogromną ulgą. Nie mogę już znieść współczujących spojrzeń Drega. Patrzy na mnie dokładnie tak, jak ty teraz.
– Dobrze, że jest z tobą ktoś bliski. Nie chciałbym sobie nawet wyobrażać, co jeśli Dreg…
– Nie pojechałby ze mną? Zginąłbym. To właśnie by się stało – przerwał mu Kolivan. – Wyciągnął mnie stamtąd, ryzykując życie, a potem natychmiast zaczął prowadzić akcje ratunkową, by ocalić tyle osób, ile się dało. Wygląda na to, że jednak są sytuacje kryzysowe, w których nie traci głowy. Niebywałe.
– Nie musisz wciąż go krytykować za tamten jeden błąd…
– Który mógł kosztować cię życie i niemal cię odkrył i tak, będę go krytykować i zasłużył sobie na wyrzuty sumienia. Swoją odwagą i natychmiastowym działaniem w REX-AVI zaczął spłacać dług wobec Ostrzy. Dobrze o tym wie.
– Powiedziałeś mi przed paroma miesiącami, że gdy byłem młodszy nadmiernie mnie krytykowałeś. Czy wobec niego też nie jesteś zbyt surowy? – spytał Thace, a Kolivan westchnął.
– Dreg jest inny niż ty byłeś wtedy. Jego zgubiło nadmierne przekonanie, że pewne rzeczy wie lepiej ode mnie i że zatajanie trudności i próba poradzenia sobie z nimi samodzielnie to właściwa droga. Ty w siebie nie wierzyłeś, ale przynajmniej byłeś posłuszny i podczas pierwszych misji oprócz nadmiernej emocjonalności nie miałem ci nic do zarzucenia. Dajmy temu spokój. Nie przyleciałeś tu w środku nocy by rozmawiać o moim samopoczuciu oraz dzieciaku, któremu przypadła niewdzięczna rola zajmowania się mną. Co się stało, że tak nagle wyrwałeś się z bazy? W dodatku o takiej porze?
– Poza wszystkimi innymi powodami… po prostu naprawdę chciałem cię zobaczyć – powiedział Thace. – Nie masz pojęcia, jak się martwiłem, gdy dowiedziałem się, że zostałeś ranny…
– Antok twierdzi, że nie powiedział ci, w jaki kiepskim byłem stanie.
– Nie powiedział – odparł i skulił się odrobinę. – Ale i tak się martwiłem, nawet nie wiedząc, jak to poważne. Gdybyś zginął…
– To Antok zająłby moje miejsce, a Krolia lub Ulaz zajęliby jego – uciął Kolivan. – Ty zaś kontynuowałbyś swoją misję. Skończmy z tym. O co chodzi, Thace?
– Chcę tylko żebyś wiedział, że bardzo by mi cię brakowało. I żałowałbym, że nigdy ci nie powiedziałem, że jesteś dla mnie ważny. Antokowi mówiłem to nie raz, a tobie mógłbym nie zdążyć i proszę, nie mów teraz, że nasze życie nic nie znaczy i że misja jest najważniejsza, bo to o co walczymy to właśnie by życie każdego we wszechświecie miało znaczenie…
– Co skłoniło cię do takich rozważań? – spytał, marszcząc brwi.
– Absolutnie wszystko, co działo się przez ostatnie tygodnie. Zostałeś ranny i strasznie się o ciebie martwiłem. Prorok wciąż dochodzi do siebie po karze, na którą nie zasłużył. Moje rozmowy z Antokiem i Vhinku. Plany szukania Voltrona… Ale zaczęło się od samego REX-AVI – powiedział cicho. –Zginęło prawie sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy, wysłanych tam na pewną śmierć przez szalonego komandora. Czy wszyscy zasługiwali na śmierć? Z całą pewnością nie. Co za to jest pewne, to że są tysiące osób, które teraz po nich płaczą. Wiem, że to co robię jest słuszne, ale to nie znaczy, że nie mam wyrzutów sumienia, że przyłożyłem rękę do tego, że zginęły niewinne osoby, które znalazły się po niewłaściwej stronie. Kolivan… to przypadek, że do was dołączyłem i gdyby nie to, że Antok wpadł na mnie w tamtej fabryce trzydzieści pięć lat temu, nigdy nie zdobyłbym się na odwagę, by dołączyć do jakiegokolwiek ruchu oporu. W najlepszym wypadku byłbym bierny, w najgorszym zaciągnąłbym się do wojska i wiernie służył Imperium, bo sądziłbym, że nie mam żadnych perspektyw. I nie miałbym wystarczająco siły, by w jakikolwiek sposób sabotować ich działania i nawet jeśli znalazłbym ją w sobie, to nie potrafiłbym wymyślić jakiegokolwiek sensownego planu, dzięki któremu coś bym osiągnął i nie został natychmiast wykryty. I po prostu wiem, że wśród tych wszystkich żołnierzy musieli być tacy jak ja…
– Większość jednak taka nie była, a na szali było życie milionów żyjących w REX-AVI. Cywilów, uciekinierów, weteranów walczących wcześniej dla rebelii i wymagających stałej opieki, sierot… oraz całych rodzin, z których wiele osób dorasta i decyduje się wrócić do Imperium i walczyć po naszej stronie. Utracilibyśmy krytyczny dla nas, bezpieczny obszar, z którego pochodzi mnóstwo rebeliantów oraz znacząca część Ostrzy – odparł Kolivan. – Bez informacji od ciebie byłoby nam trudniej odeprzeć ataki. Zogux mógłby dostać się głębiej, może ktoś zdołałby wrócić z informacjami o tamtejszych systemach defensywnych, a wówczas Imperium z całą pewnością ponowiłoby ataki. Naczelne Dowództwo próbowało powstrzymać Zoguxa i nie zamierzali atakować tego rejonu, ale gdyby dowiedzieli się, że mają jakieś szanse, zmieniliby zdanie albo zostali do tego zmuszeni przez Zarkona. I cokolwiek by się nie stało, Zarkon i tak by ich ukarał, bo główny winowajca już nie żył. Albo dlatego, że nie docenili talentu Zoguxa i się mylili co do REX-AVI, albo dlatego, że nie docenili stopnia jego szaleństwa i pozwolili, by zaatakował. Prawie wszyscy żołnierze po przekroczeniu barier tego rejonu i tak by zginęli, bo pierwsza fala nie miała szans. Doszczętne zniszczenie floty i pokazanie Imperium, że REX-AVI jest nie do zdobycia, było jedyną opcją.
– Daliście im w ogóle szansę, by się poddali…? – spytał Thace.
– Jesteśmy w stanie zająć się ocalałymi i dopilnować, by pięćset osób, które wyciągnęliśmy z uszkodzonych statków, nie opuściło nigdy tego układu. Nie zdołalibyśmy tego samego zrobić z pięćdziesięcioma siedmioma tysiącami żołnierzy. Nie mieli szans. Tak czasem bywa, Thace. Nawet bez informacji od ciebie... zginęliby prawie wszyscy. Nikt by nie ocalał, gdyby wlecieli dalej, a my zmuszeni byśmy byli czynnie ich atakować, aby się chronić. Walka nie trwałaby godzinę, lecz dobę. I tak czy inaczej nikt nie zdołałby uciec, a wówczas byłyby również liczne ofiary po naszej stronie, nie mówiąc już o długoterminowych konsekwencjach ataku, którego Imperium nie uznałoby za całkowitą katastrofę. Nie mogliśmy dać szansy się poddać tak licznej flocie, zresztą… dobrze wiesz, że by się nie poddali. Ocaliliśmy życie tylu, ile byliśmy w stanie i mam nadzieję, że to rozumiesz.
– Tak. Nie mam pretensji. Mam jednak wątpliwości i poczucie winy – przyznał wprost. – I nie pomogło mi, że przez cały ten czas martwiłem się o ciebie oraz uczestniczyłem w spotkaniach Naczelnego Dowództwa i wysłuchiwałem wszystkiego, co wygadywali. Poza tym… może gdybym coś zrobił lepiej, bylibyście uratować większą ilość niewinnych, może Zoguxa dałoby się powstrzymać, może ty nie zostałbyś ranny i…
– A może gdyby cokolwiek poszło odrobinę inaczej, bo wykonałbyś jakiś ruch, który wydawałby ci się słuszny, doprowadziłoby to do znacznie większej katastrofy. Tak, mamy wciąż utrudniony kontakt z REX-AVI, a wysyłanie tam osób potrzebujących pomocy jeszcze jakiś czas będzie ryzykowne. Imperium wciąż patroluje granice, ale nasi bracia i siostry w tamtym rejonie już włamali się do odpowiednich systemów i śledzą ich ruchy… większy problem to napięta sytuacja polityczna w Sektorze 2-Jota, który znajduje się tak blisko REX-AVI, lecz na to nic nie poradzimy. Osiągnęliśmy nasze cele z możliwie najmniejszymi stratami i chociaż to, co powiem, zabrzmi okrutnie, pozbyliśmy się wroga na tyle humanitarnie na ile się dało i dopilnowaliśmy, by jak najmniejsza ilość żołnierzy Imperium umierała w męczarniach. Oraz postaraliśmy się by uratować przed śmiercią każdego, kogo byliśmy w stanie, po tym jak stracili jakąkolwiek zdolność bojową.
– Wiem to. Co nie oznacza, że nie czuję się z tym źle…
– W przyszłości możesz trafiać na jeszcze trudniejsze sytuacje. W tej interesy twoje i oficerów, z którymi musiałeś się widywać, były takie same: i nam i Naczelnemu Dowództwu zależało, żeby Zogux odniósł porażkę. Pamiętaj, że nie zawsze będziesz mieć ten komfort. Przypuszczam, że to dobrze, że przy pierwszej tak istotnej bitwie nie musiałeś podejmować decyzji, które by cię przerosły, bo obaj wiemy, że wówczas okłamywanie Proroka mogłoby sprawić ci znacznie więcej problemów – stwierdził, na co Thace tylko skinął głową. – Widzę, że wciąż cię to wszystko gnębi, ale musisz przestać myśleć o tym, co mogłoby się stać i co się wydarzyło. Mogło być znacznie gorzej. Wszyscy ryzykujemy każdego dnia i gdybyśmy za walkę o lepszy świat nie byli gotowi zrobić strasznych rzeczy lub oddać życia, nie zdalibyśmy prób.
– Ja niczym nie ryzykuję… jestem bezpieczny, pracuję w wygodnym miejscu, gdzie nic mi nie grozi, z komandorem, który nie jest zły jak reszta i…
– I jesteś w sytuacji, która obciąża cię psychicznie bardziej niż walka, a ty dajesz mi powody, bym czasem wątpił w to, jak sobie radzisz… tyle że jesteś nam teraz niezbędny i musiałbym mieć naprawdę istotne powody, by zdecydować się cię stamtąd wycofać. Chyba że masz coś do dodania. Coś, co muszę wiedzieć.
– Dużo się działo w ostatnim czasie…
– Cóż. Działo się. Czy chcesz wezwać Antoka i włączyć go w rozmowę o twojej relacji z Prorokiem? Powinien być wtajemniczony we wszelkie nasze ustalenia, skoro zna już prawdę i nie jest zadowolony, że wydałem na to zgodę.
– Co tu jest do ustalenia…? – westchnął Thace. – Muszę z nim zostać i jestem wam potrzebny, a moim głównym zadaniem jest dbanie o to, by Prorok był zadowolony i mi ufał.
– A jednak coś się zmieniło i jest ci trudniej niż wcześniej. O co chodzi? – spytał, a Thace zamrugał nerwowo; sądził, że Antok powie Kolivanowi wszystkie szczegóły i jego zwierzenia dotyczące uczuć, ale najwyraźniej się to nie stało. Albo też, co było całkiem prawdopodobne… powiedział mu, jednak Kolivan, który na wiele spraw patrzył od niego zupełnie inaczej, uznał, że to takie samo wyznanie, jak to, że Thace mówił, że nie byłby w stanie zabić Proroka. I postanowił nie wyprowadzać go z błędu.
– Pisałem ci w wiadomościach, jak bardzo cała ta sytuacja przeraziła Proroka i po tym, jak za moją namową kilka dni faszerował się narkotykami, by się nie zdradzić, wciąż do siebie dochodzi. Martwię się o niego, bo nie jest w najlepszym stanie. Jest cały czas zmęczony. Bywa marudny… nie wiem. Może po prostu musi dojść do siebie i wszystko wróci do normy…
– Thace, po kilku dniach narkotyzowania się, silnym stresie i ataku druida, która na każdego działa inaczej i zawsze potrzeba po nim rekonwalescencji… to zupełnie normalne, że nie czuje się dobrze. A w zależności od tego, jak zareaguje jego organizm, w najbliższych dniach może zachowywać się w nieswojo. Jeśli miałbyś z nim problemy, skontaktuj się z Ulazem. Zna się na kwestiach medycznych lepiej niż ja i może będzie w stanie dać ci lepsze wskazówki.
– Tak zrobię, jeśli sytuacja będzie się przedłużać. Tyle że… – zająknął się. – Cały jego stres… Boję się, jak sobie da radę, jeśli druidzi tu kiedyś powrócą, bo on twierdził, że nie będzie potrafił powstrzymać myśli na mój temat… Przecież od tego wszystko się zaczęło...
– Zastanowię się nad tym i porozmawiamy, gdy sytuacja się unormuje. Na razie ich tam nie ma i nic nie wskazuje na to, że Zarkon powróci do Bazy Głównej, więc nie martwiłbym się na zapas. Wznowił poszukiwania Voltrona i to jego priorytet.
– Chyba że jednak znajdą Voltrona…
– Sądzisz, że są na to jakiekolwiek szanse? – spytał Kolivan. – Tak, przeszło dekadę temu mieliśmy ogromne obawy, tym bardziej że gdyby nie Krolia, Imperium dorwałoby na Ziemi Niebieskiego Lwa. Teraz obawiam się tego znacznie mniej. Co nie znaczy, że w ogóle się nie boję.
– Wyślesz kogoś w tamte rejony…? Co właściwie planujesz?
– Wciąż obserwujemy Ziemię z bezpiecznej odległości. Nic się nie zmieniło w tej kwestii. Żyjąca tam rasa jest na zbyt niskim poziomie cywilizacyjnym, by nasz agent był w stanie tam działać. Zresztą… z informacji, jakie nam przekazałeś na temat kierunków poszukiwań, na razie cała galaktyka, w której mieści się Ziemia, nie znajduje się na liście. Mamy jeszcze czas.
– Tyle że nie wiem wszystkiego. Sendak, Ranveig i reszta… mówią o tym, gdzie wysyłają swoich żołnierzy, bardzo ogólnie. Centrala z akurat tych ustaleń jest wyłączona, bo Sektory Proroka i Janki oraz pozostałe, najbardziej środkowe, niemające licznych flot, nie muszą wysyłać tam takich ilości jednostek jak reszta. A ktokolwiek zgłasza się jako ochotnik, trafia już pod jurysdykcję osób zajmujących się całą akcją.
– Jakie są szanse, byś jednak zdobył mapy pokazujące ruchy Imperium?
– Bliskie zera. Chyba że Prorok zabrałby mnie jakimś cudem do bazy czy na statek flagowy któregoś z komandorów, który tym zarządza, ale to z całą pewnością się nie wydarzy. Być może w przyszłości coś zostanie udostępnione… będę trzymał rękę na pulsie, ale naprawdę nie liczyłbym na wiele.
– Rozumiem. Nasi bracia i siostry znajdujący się w istotnych jednostkach również będą monitować sytuację, na ile to w ogóle możliwe.
– Nie powinieneś ich narażać na próby włamania się do systemów w celu zdobycia aż tak poufnych danych. O ile wiem, nikt poza mną nie specjalizuje się w tym, a osób, które pracują w jednostce jakiegokolwiek komandora zaangażowanego w sprawę, mamy zaledwie kilkoro.
– Niestety tak. Krolia znajduje się w jednostce Ranveiga, ale wciąż buduje swoją pozycję oficera, zaś Ulaz u Sendaka jest tylko medykiem i koncentruje się na pozyskiwaniu informacji zupełnie innego rodzaju. Pozostali są w mniej znaczących jednostkach i pracują jako szeregowi żołnierze i nawet mając odpowiednie przeszkolenie i specjalizację, nie zdobędą łatwo tych danych. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Zostawmy to. Ruchy Imperium dotyczące Voltrona trwają dopiero parę dni i miną tygodnie, zanim wysłane floty w ogóle znajdą się na obszarach, które przed dekadą nie były jeszcze dokładnie sprawdzone. Do Ziemi z granic Imperium lot statkiem dalekiego zasięgu w najbardziej sprzyjających warunkach trwałby półtora miesiąca, a ponieważ tereny są zupełnie nieznane, nikt o zdrowych zmysłach nie zdecyduje się uderzyć tam pojedynczym skokiem nadprzestrzennym. Chciałbym więc porozmawiać o czymś innym, o czym wspominałeś w wiadomościach, ale mam parę wątpliwości. Jest dla mnie jasne, że wysłanie znaczących sił poza granice Imperium daje nam pewne korzyści: przede wszystkim da wytchnienie obcym przy granicach, na obszarach, które miały być kolonizowane, jako że Imperium ma ograniczone zasoby, zaś Zarkon wyraźnie kazał im ograniczyć te działania. Działają tam osoby i organizacje, z którymi Ostrza są w kontakcie i mają realne szanse na poprawienie swojej sytuacji. Nie można też zapomnieć, że poukładanie spraw w Sektorze 2-Jota będzie Imperium sporo kosztować, zaś gdy będą zajmować się tą sprawą, my będziemy mieć szanse na przeprowadzenie odkładanych od lat misji.
– Tyle że zapłacą za to mieszkańcy 2-Jota… Nie chcę nawet myśleć, ile niewinnych osób z tego rejonu zginie podczas zamieszek…
– Chyba że Bogh pod wpływem Naczelnego Dowództwa postawi na opcję pokojową. Jakie są szanse?
– Nie wiem. W Naczelnym Dowództwie dotychczas decydujące zdanie miał Sendak, a zaraz za nim Gnov i Throk... nie sądziłem, że Gnov jest tam aż tak ważna i to, że liczą się z jej zdaniem, na pewno jest dla nas korzystne, bo ma dość wyważone poglądy… a dodatkowo jest w stałej relacji z obcym, z którym ma kilkoro dzieci i tego nie kryje, a mimo to utrzymała się na tak wysokiej pozycji, co tym bardziej świadczy na jej korzyść. Throk wypadł z łask i ma swoje problemy, więc raczej nie będzie się wtrącał, tym bardziej że jego ukochane 1-Chi zostało przeniesione pod jurysdykcję Proroka. Nie mam pojęcia, jakie będą tego długoterminowe skutki, ale przypuszczam, że Prorok będzie musiał się tam pojawić osobiście jak wydobrzeje… a ja pewnie tam wówczas nie pojadę, z oczywistych powodów – powiedział, zaciskając na moment pięści. – Wracając do 2-Jota... Sendak będzie pewnie chciał stłumić ruchy rebelianckie paroma pokazami agresji i strachem, rozgromić kilka ośrodków i zmusić resztę by się poddała, ale Gnov ma z nim na pieńku i pewnie zaprotestuje i będzie wolała pokojową opcję i przywrócenie im dawnych praw a nawet więcej swobód, by nie tracić tam niepotrzebnie zasobów.
– Więc w razie gdyby nie doszli do porozumienia, powstaną dwa obozy. Jak reszta? Z tego co obserwowaliśmy przez ostatnie lata, największe wpływy zaraz po nich mają Ranveig i Prorok. Chyba że z twojej perspektywy wygląda to inaczej?
– Wydaje mi się, że nadal tak jest. Ale nie wiem, czy jestem najlepszą osobą by to oceniać. Mogę ci powiedzieć rzeczy, których jestem pewien: w niemal każdym konflikcie Ranveig stanie po stronie Sendaka, a Prorok po stronie Gnov. Reszta... – zastanawiał się parę chwil. – Birgog to dureń, ale uważa, że dobre prosperowanie poszczególnych Sektorów, zwłaszcza nowych kolonii, jest ważniejsze niż cokolwiek innego. Będzie wolał uniknąć starć na przeciwległym krańcu Imperium i robić swoje, jednak otwarcie nie sprzeciwi się Sendakowi i jeśli przyjdzie do głosowania i jego głos miałby być decydujący, to stanie po jego stronie. Janka nie cieszy się ich szacunkiem, ale reszta wie, że jest geniuszem w kwestiach ekonomicznych i jest od nich wszystkich lepszym zarządcą, więc jak przekona ich, że zrujnują finanse Imperium tocząc w Sektorze 2-Jota niepotrzebną wojnę, może być w stanie ich przekonać. On na pewno będzie przeciwny walkom i będzie wolał załagodzić sytuację. Ladnok i Trugg... o nich wiem najmniej, ale wygląda na to, że Ladnok jest w poglądach bliższa Ranveigowi i Sendakowi niż Trugg. A obie za sobą chyba nie przepadają, więc też mogą stanąć po przeciwnych stronach po prostu dlatego, że się nie lubią.
– Czyli właściwie pół na pół. To nie ułatwia nam zadania, jeśli chodzi o przewidzenie, jak potoczy się sytuacja w 2-Jota. Będziesz uczestniczył w tych spotkaniach?
– Skoro Prorok mnie już przedstawił, prawie na pewno tak. Mogę nie uczestniczyć we wszystkich, bo mam do zaliczenia jeszcze sporo testów i w końcu będę musiał to zrobić, ale zapewne będzie mi mówił o ustaleniach i i tak będę z nim spędzał większość... – urwał, kiedy za Kolivanem dostrzegł jakiś ruch. – Nie jesteś sam?
– Dreg przyszedł sprawdzić, jak się czuję – odparł z rozdrażnieniem. – Wszystko jest w porządku. Rozmawiam z Thacem i nie mam za dużo… – urwał, a moment później pojawił się przy nim bardzo młody mężczyzna; Thace nie miał okazji poznać go w siedzibach Ostrzy i chociaż wiedział, w jakim Dreg jest wieku, dopiero teraz dotarło do niego, jaki to jeszcze dzieciak.
– Thace... – szepnął Dreg, a w jego oczach momentalnie pojawiły się łzy. – Nie miałem możliwości ci podziękować... i przeprosić za to, jak cię naraziłem przez swoją głupotę...
– Wszystko w porządku. Cieszę się, że jesteś cały. I że wszystko się ułożyło – powiedział, a współczujące i przestraszone spojrzenie Drega sprawiło, że westchnął. – Co mu powiedziałeś o tamtej sprawie, Kolivan?
– Że przez jego głupotę Prorok dowiedział się o twoich skłonnościach i że kosztowało cię bardzo wiele, byś mógł zostać w wojsku i kontynuować misję.
– Wszyscy znają taką wersję…? – spytał z niedowierzaniem. – Okłamywałeś mnie cały ten czas, że…
– Antok zna szerszą tylko dlatego że sam zdecydowałeś się mu o tym powiedzieć. Reszta osób, które w ogóle musiały się dowiedzieć, że twoja rola w Bazie Głównej się zwiększyła, otrzymały znacznie bardziej okrojoną. Powiedziałem, że Prorok niemal dowiedział się, że jesteś szpiegiem, bo przyłapał cię z komunikatorem z użyciem którego ustalałeś ze mną jak uratować Drega. Że musiałeś mu pokazać pewne wiadomości na komunikatorze, lecz że ponieważ natychmiast zdołałeś znaleźć inną, prywatną korespondencję i nie straciłeś zimnej krwi, załagodziłeś sytuację oraz obróciłeś ją na swoją korzyść. Nikt nie wie, co zostało wówczas ujawnione, bo postarałem się, by przekonać ich, że były to nieznaczące wiadomości, które jednak zawierały twoje słowa, jakie Prorokowi się spodobały i że to jedna z przyczyn, że zbliżyliście się do siebie nawet bardziej niż wcześniej. I dlatego parę osób protestowało, gdy Dreg został przeze mnie ukarany, a jednocześnie: nikt nie kwestionował, że dasz sobie z nim radę, skoro tak skutecznie go zmanipulowałeś i jesteś geniuszem improwizacji, o co nikt dotąd cię nie podejrzewał. Tylko od ciebie zależy, kto pozna pełną wersję wydarzeń i nic się w tym zakresie nie zmieniło.
Thace wpatrywał się w Kolivana parę chwil, jednak tak naprawdę nie mógł mieć pretensji, że ujawnił Dregowi minimalnie więcej informacji niż reszcie. Cokolwiek mu zrobił w ramach kary za jego błędy, musiał uznać, że sama tylko wiadomość, że naraził Thace’a, była niewystarczająca… a Dreg mógłby czuć, że został ukarany niesłusznie. Thace jednak uważał, że tak czy inaczej tak właśnie było, bo gdy patrzył na przestraszoną i pełną wyrzutów sumienia twarz tego dzieciaka… ten musiał sądzić, że pomimo faktu jak wysoką pozycję uzyskał Thace po tamtej sytuacji, to skoro jego dowódca wiedział o jego skłonnościach… po prostu musiał czegoś się domyślać i prawdopodobnie sądził, że mogła dziać mu się krzywda.
– Co właściwie wiesz o charakterze mojej misji, Dreg? – spytał, siląc się na spokój.
– Kolivan nie powiedział mi nic więcej niż to, o czym wspomniał przed chwilą. Że Prorok… że dowiedział się o tobie… twoich skłonnościach. Że te wiadomości, które mu pokazałeś, to musiało być coś kontrowersyjnego, bo inaczej Prorok by ci nie uwierzył…
– I sądziłeś, że dowiedziawszy się, że zgodnie z prawem wojskowym w ogóle nie powinienem być w armii, Prorok postanowił tym bardziej mnie promować?
– Nie dopytywałem Kolivana o nic więcej, gdy powiedział, że to poufne.
– I zupełnie nic nie przychodziło ci do głowy? Naprawdę cię to nie zastanawiało? – spytał z ledwo skrywanym rozdrażnieniem. Albo Dreg był idiotą, w co wątpił, albo domyślał się wszystkiego, lecz nie ważył się powiedzieć tego na głos. – A ty, Kolivan, nie uważałeś, że Dreg powinien kwestionować tak dziurawą historię?
– Nie kwestionował jej z szacunku do mnie oraz dlatego, że zrozumiał, że ma być mi posłuszny, gdy zagroziłem, jakie będą dla niego konsekwencje, gdy zacznie się wtrącać w tę sprawę. Naprawdę chcesz o tym dyskutować?
– Tak. Żądasz ode mnie szczerości i ja również mam prawo jej oczekiwać. Więc? Dreg?
– Cokolwiek sobie myślałem i podejrzewałem… nie mam prawa się wtrącać – oznajmił, ale pod natarczywym spojrzeniem Thace’a jednak zaczął mówić dalej. – Może Prorok jest bardziej otwarty niż sądziłem, że komandor może być. Może ma wśród bliskich kogoś takiego i nie był w stanie cię za to wyrzucić, chociaż uważał, że powinien.
– Gdybyś naprawdę wierzył w którąś z tych opcji, to nie miałbyś wyrzutów sumienia i nie bałbyś się, gdy mnie zobaczyłeś.
– Bałem się, że robi ci krzywdę. Nie wiedziałem, po co miałby cię promować, skoro chciałby się na tobie wyżywać… gdy Kolivan mi to powiedział, po moim powrocie do Ostrzy, tak właśnie sądziłem…
– Ale potem moja pozycja w Bazie Głównej się zwiększyła, co nie było tajemnicą. Więc?
– Nie jestem idiotą – powiedział Dreg, lekko kuląc ramiona; był przestraszony i Thace pożałował, że w ogóle naciskał go i zmuszał do tej rozmowy, zamiast wprost wyznać, co się działo… i niemal wycofał się, gdy dotarło do niego, że zastraszał tego dzieciaka swoim chłodem i pytaniami. Tak samo, jak Prorok zrobił to jemu na stacji porucznika Melko. I byłby odezwał się i wycofał to wszystko, gdyby Dreg ponownie się nie odezwał. – Żaden oficer nie zaakceptowałby tej informacji, gdyby nie dawała mu osobistych korzyści. Prorokowi musiała dawać i gdy tylko myślę o tym, do czego zostałeś zmuszony, by kontynuować misję, mam ochotę prosić Kolivana, by ukarał mnie bardziej niż już to zrobił…!
– Nie martw się o mnie. Kolivan przesadza twierdząc, że kosztowało mnie to aż tak wiele – wydusił Thace. – Nikt poza waszą dwójką i Antokiem o tym nie wie. Wolałbym, żeby tak pozostało.
– Z nikim o tym nie rozmawiałem…!
– Dreg, nie mam do ciebie pretensji – powiedział szybko. – Popełniłeś wtedy błąd. Ja również. Prorok dowiedział się o mnie i tak, wykorzystał tę informację dla osobistych korzyści, ale nie zrobił mi absolutnie żadnej krzywdy. Dzięki temu, jak od tamtej pory wygląda nasza relacja, jestem w stanie zrobić dla Ostrzy znacznie więcej niż wcześniej. I doskonale daję sobie radę.
– Więc naprawdę musisz z nim… – urwał i przycisnął dłoń do ust, w tak niewinnym i niemal dziecięcym geście, że Thace pożałował, że cokolwiek mu powiedział. Dreg nie miał nawet trzydziestu lat. Prawdopodobnie nigdy nie był w związku ani w łóżku z kimkolwiek; wyglądał dość młodo jak na swój wiek i mimo pełnoletności, seksualnie raczej nie był jeszcze dojrzały. Kolivan był na niego wściekły, a on uważał, że skazał Thace’a na rzeczy przerażające i niewyobrażalne.
– Tak, sypiam z nim, ale niczego nie muszę. Wszystko co się obecnie dzieje, dzieje się za moją zgodą i cokolwiek wiesz o Proroku… mogę cię zapewnić, że nie spotkałeś nigdy dowódcy wojskowego, który jest tak mało jak on przesiąknięty całym złem Imperium. Gdyby wydarzyło się cokolwiek, co byłoby dla mnie nieznośnie, Kolivan nie pozwoliłby mi kontynuować misji. Przestań się tym zadręczać i karać samego siebie wyrzutami sumienia. Twoje potknięcie na pierwszej misji na jaką w ogóle zostałeś wysłany pociągnęło za sobą ciąg wydarzeń, który ostatecznie obrócił się na naszą korzyść. Jesteś jeszcze bardzo młody i rozumiem, że to dla ciebie trudne do zaakceptowania, tym bardziej że sam już nie możesz wrócić do wojska i pewnie czujesz, że odniosłeś porażkę. Podczas ataku w REX-AVI udowodniłeś jednak, ile znaczysz i zapewne w przyszłości jeszcze nie raz to pokażesz. Masz nową rolę, inną niż szpieg. A ja mam swoją. I to co musimy robić, to dać z siebie wszystko w takich okolicznościach, w jakich każdy z nas się znalazł. O niebiosa… proszę, nie zaczynaj płakać… – jęknął, kiedy w oczach Drega pojawiły się łzy, a on ponownie zobaczył w nim samego siebie sprzed trzydziestu pięciu lat.
– Tak strasznie cię przepraszam – szepnął Dreg, a wówczas Kolivan, ku zaskoczeniu Thace’a, wyciągnął do niego rękę i sztywno go objął.
– Być może po tamtej sytuacji potraktowałem cię zbyt surowo. Moją intencją nie było sprawienie, byś się zadręczał, a po prostu byś wyciągnął wnioski ze swojego postępowania, nigdy więcej nie zawiódł Ostrzy w ten sposób i byśmy ponownie mogli sobie ufać. I wiem, że osiągnąłem swój cel oraz że niesłusznie byłem wobec ciebie tak chłodny przez ostatnie miesiące. Uspokój się. Idź do Hraivega i pomóż mu w kuchni, bo z dziesiątką dodatkowych osób w tak małej bazie, pewnie potrzebuje rąk do pomocy. Muszę jeszcze parę chwil porozmawiać z Thacem. A z tobą porozmawiam później, bo chyba powinniśmy omówić kilka spraw – powiedział i milczał parę chwil, gdy Dreg próbował się uspokoić, zanim odsunął się od niego, otarł łzy i przybrał nienaturalnie chłodny wyraz twarzy, najwyraźniej tak próbując radzić sobie z emocjami. Ukłonił się w stronę ekranu w koślawy sposób, po czym zniknął z kamery, a parę chwil później Thace usłyszał dźwięk zamykanej śluzy. – Zadowolony? – westchnął Kolivan.
– Ile osób poza Dregiem mogło się czegoś domyślać, bo nie są idiotami a ty jednak coś im wspomniałeś?
– Zapewniam cię, że nikomu więcej nie powiedziałem ani słowa. Antok domyślił się czegokolwiek przede wszystkim dlatego, że dobrze zna nas obu i widział, że się zmieniłeś. Ani starszyzna, ani najbardziej doświadczeni Ostrza, których angażuję w swoje decyzje, nie mieli pojęcia w czym rzecz. To, co powiedziałem przed chwilą, to całkowita prawda. Obiecałem ci przed miesiącami, że zadbam o wszystko i to właśnie zrobiłem. Prosiłeś, by nikt się nie dowiedział. I zadbałem, by Dreg nikomu o swoich wątpliwościach nie powiedział.
– Był przed chwilą przerażony i ewidentnie nigdy dotąd o tym nie rozmawialiście…!
– Nie, nie rozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że ma nie ważyć się nawet z kimkolwiek o tym wspomnieć i że zadawanie pytań oraz kwestionowanie moich decyzji uznam za podważanie mojego autorytetu oraz powód, by nie odzyskał już nigdy mojego zaufania. Wiedział, co oznacza utrata zaufania w organizacji takiej jak nasza. I nie, nie pytał. Tak, to było okrutne wobec niego, ale nie chciałeś, by ta wieść się rozniosła, więc użyłem wszelkich środków, by dotrzymać złożoną ci obietnicę.
– Było zbyt okrutne i niezasadne. Zrobiłeś to, bo byłeś na niego wściekły i to był jedyny powód!
– Było jednym z powodów, bo najważniejszym było przez cały ten czas to, jak cholernie się o ciebie martwiłem i że postanowiłem zrobić wszystko, by ułatwić ci zadanie i to pomimo faktu, że nie zgadzałem się z tym, że nikt nie powinien wiedzieć. Nie zamierzałem jednak dokładać ci stresów tym, że ktoś jednak by się dowiedział i nie zaakceptował mojej decyzji. Oczywiście, że był to błąd, nie pierwszy i nie ostatni, jakie popełniłem. Antok powinien był zostać wtajemniczony od samego początku, a jeśli nawet nie od razu, to gdy ruszałem do REX-AVI na niebezpieczną misję, należało namówić cię byś zmienił zdanie i miał w nim wsparcie. Może wtedy nie przeżywałbyś ostatnich tygodni aż tak bardzo i nie musiał zwierzyć się Vhinku… co oczywiście wciąż mnie niepokoi. Ale rozumiem cię i nie zamierzam potępiać.
– To nie miało znaczenia, skoro i tak się domyślił już wcześniej… potrzebowałem tej rozmowy i…
– Stop. Robimy restart, Thace. Nie byłem z tobą do końca szczery odnośnie Drega. Ale ty z kolei nie powiedziałeś mi wszystkiego o Vhinku. Możemy teraz wyrzucać to sobie nawzajem i tracić czas albo przeprosić się nawzajem za nadużycie zaufania i niepełną szczerość i iść dalej.
– Przepraszam. Tak, powinienem był powiedzieć ci o Vhinku już wcześniej. Nie będę wymyślał wymówek, że niby nigdy nie było okazji i nie miałem czasu, bo wiem, że to żałosne wytłumaczenie.
– A ja ciebie za to, że znów wydawało mi się, że nie muszę się dzielić z tobą istotnymi decyzjami. I pewnie też mógłbym się tłumaczyć, że gdybyś pozwolił mi powiedzieć Antokowi, to lepiej bym tym wszystkim zarządził. Cieszę się, że mu powiedziałeś. I mam nadzieję, że wspólnie damy ci większe wsparcie, niż gdy miałeś tylko mnie, zwłaszcza że już przed wyjazdem na REX-AVI nie miałem dla ciebie wystarczająco dużo czasu. – Na jego słowa Thace skinął głową, czując, że naprawdę nie ma sensu dalej ciągnąć tego tematu. – Powiedz mi jednak, co się dzieje, bo przez pojawienie się tutaj Drega zboczyliśmy z tematu. Mogę nie być w pełni sił, ale nawet w tym stanie dostrzegam, że coś jeszcze się wydarzyło. Poza wszystkim, o czym już wspomniałeś.
– Wydarzyło się całkiem sporo rzeczy. Nawet nie wiem, od czego zacząć…
– Thace… – westchnął Kolivan. – Nie zaczynajmy znowu…
– Prorok powiedział mi, że mnie kocha.
– Wiedziałeś o tym od dawna.
– Ale dotąd te słowa nie padły. I to dlatego porozmawiałem z Vhinku, bo w innych okolicznościach pewnie wciąż bym tego nie zrobił. Naprawdę trudno mi wykorzystywać i okłamywać kogoś… kogoś dla kogo jestem najważniejszy. I już wcześniej ci to mówiłem. Cała sytuacja z druidami… to również mnie przygnębiło i sprawiło, że zacząłem szukać wsparcia u Antoka… jednak to słowa Proroka, sprawiły… – urwał i spuścił wzrok. – Vhinku martwił się o mnie. Oczywiście, akceptuje to i zrozumiał naszą relację z Prorokiem, na ile to w ogóle dało mu się przekazać… tyle że sądzi, że powinniśmy odejść z wojska, skoro mi na nim zależy…
– A zależy?
– Co miałem mu powiedzieć? Że sypiam z Prorokiem, bo jestem szpiegiem i to moja misja? A może że to tylko seks i nic więcej, bo i ja i Prorok jesteśmy na tyle głupi, by uwikłać się w romans, chociaż w ogóle nam na sobie nie zależy? A może że Prorok mnie kocha, a ja mam go gdzieś, a sypiam z nim dla awansu? – wyrzucił z siebie. – Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę. Opowiedziałem mu te elementy historii, które jako całość mają sens, tylko że ta całość pokazuje parę zakochanych oficerów różnego stopnia, którzy ryzykują życiem i karierą, żeby utrzymać sekretną relację, na której im obu zależy, a odejścia z armii żaden z nich nawet nie rozważa. A przecież jest logiczne, byśmy obaj rzucili wojsko, nawet jeśli Prorokowi cholernie trudno by to było zrobić… gdyby był wystarczająco zdeterminowany, to jednak zdołałby tego dokonać i zabrać mnie ze sobą. I wiem doskonale, że gdybym zaczął go namawiać… znaleźlibyśmy rozwiązanie. I wiem też, że Vhinku będzie o to pytał, zwłaszcza jeśli kiedyś sytuacja się zaogni… lub jeśli wystarczająco mocno zacznie wątpić, że w armii Imperium w ogóle można znaleźć stałego partnera, miłość i szczęście. I… tak, pewnie przyleciałbym tu w najbliższych dniach tak czy inaczej, z wielu powodów, o których już powiedziałem, ale… zrobiłem to dziś po rozmowie z Vhinku po której zrozumiałem, że muszę się z tobą zobaczyć i dłużej nie czekać. I nie, tym razem to w ogóle nie dotyczy Proroka.
– Zamieniam się w słuch. Ale do tego co powiedziałeś wcześniej tak czy inaczej będę mieć pytania.
– Oficerowie uważają poszukiwania Voltrona za bezsens. Prawie nikt nie wierzy, że można go odnaleźć i że czemukolwiek posłuży jego odnalezienie, oprócz zdobycia osobistych korzyści i poparcia Zarkona, bo skoro Sendak od ponad dekady nie potrafi uruchomić Czerwonego Lwa, to pewnie nikt nie będzie w stanie tego zrobić. Niektórzy uważają, że to marnotrawienie sił wojskowych i osłabienie granic, Janka i w mniejszym stopniu Birgog przejmuje się skutkami ekonomicznymi, a reszta jest po prostu zła, że zaburzyło im to ich wygodne życie. O zwykłych żołnierzach i ich losie nikt nie myśli. Vhinku za to tak. Jest dowódcą sekcji lotniczej i chociaż z takich powinni się znaleźć chętni, to z jego może nie polecieć nikt. Uważa, że to wysyłanie żołnierzy na pewną śmierć. Ma wyrzuty sumienia. Robi się emocjonalny – oznajmił i na ile pamiętał, streścił Kolivanowi rozmowę z Vhinku oraz to, jak go potem ostrzegł. – Wydaje się racjonalny, rozumie moje argumenty i nie wypali niczego głupiego przed innymi oficerami, tyle że …
– Ty też masz poczucie winy, bo robisz coś niezgodnego z sumieniem. Rozumiesz go i wiesz z czym się zmaga – oznajmił Kolivan. – Wiesz, jak bardzo ryzykuje, mając takie poglądy i działając zgodnie z nimi a przeciwko Imperatorowi. Chodzi tylko o to?
– Chodzi o to, że jeśli zacznie zwracać na siebie uwagę, może sprowadzić na siebie śmierć. Wszyscy wiedzą, że jest moim przyjacielem. Też mogę znaleźć się na celowniku. Wiem o tym.
– Rozumiem, że nie wchodzi w grę, byś na niego doniósł i umocnił swoją pozycję i nie zamierzam cię o to prosić. A zerwanie z nim przyjaźni też jest ryzykowne, skoro wie o was i może was ujawnić.
– Nie zrobiłby tego! – zaprotestował Thace.
– Jesteś pewien?
– Absolutnie. Gdybym odciął się od niego, martwiłby się raczej, co się stało. Interesowałby się. Zadawał pytania, a co niby miałbym mu odpowiedzieć? Nie uwierzy, że w mojej sytuacji postanowiłem odsunąć od siebie najżyczliwszą osobę i wybrać Imperium, które takich jak ja nienawidzi. To nie ma sensu. Wiem, że muszę namówić go, by stąd odszedł. Wiem to, Kolivan. I wiem, że powinienem zacząć nad tym pracować… tyle że teraz za dużo się dzieje. Nie mam do tego głowy. Chcę, żebyś wiedział i nie naciskał, bym się go pozbył jak najszybciej i…
– Thace, Vhinku z całą pewnością nie nabrał takich poglądów w ostatnich dniach. Radził sobie w wojsku kilkadziesiąt lat, więc jeszcze jakiś czas będzie w stanie trzymać język za zębami i nie zacznie wygadywać publicznie rzeczy, które mogłyby go pogrążyć. Priorytetem jest Prorok, słuchanie rozmów Naczelnego Dowództwa i trzymanie ręki na pulsie, jeśli chodzi o wydarzenia Imperium. A Vhinku… Bądź z nim w kontakcie i ostrzegaj go, gdy będzie przesadzał. Dobrze, że zwierza się tobie, a nie innym. Lepiej, by nie zwierzał się już tej Vog, skoro otwarcie go skrytykowała i jest blisko z podkomandor Zak, a jej pozycja po awansie na szefa Pionu Technicznego znacznie się zwiększyła. Poczekajcie na oficjalne wyniki testów. Wyczuj, jakie ma plany. I tak, namawiaj go na porzucenie wojska, gdy pojawi się właściwa sposobność, ale nie przesadzaj, bo na ile rozumiem, jaką jest osobą i to, o czym wspomniałeś wcześniej, on z kolei zacznie namawiać na to samo ciebie i Proroka i nie będzie rozumiał, dlaczego jesteś tak bardzo przeciwny. Im dłużej będzie o tym myślał, tym więcej rozwiązań całej sytuacji będzie mu przychodzić do głowy, tym bardziej że, jak sam mówisz, Prorok byłby w stanie mimo wszystko jakoś usunąć się z armii. Jeśli masz coś zrobić, to przekonaj Vhinku, by nie zaczął namawiać do czegokolwiek Proroka i…
– Tutaj nie ma ryzyka, bo nie zamierzam mówić Prorokowi, że Vhinku o nas wie i jeszcze bardziej utrudniać tej sytuacji. Nie, już się o niego nie kłócimy, ale nadal za sobą nie przepadają, a Prorok gdzieś w środku nadal widzi w nim zagrożenie i jest o niego zazdrosny – oznajmił, na co Kolivan westchnął ciężko.
– Im więcej mi o tym mówisz, tym bardziej wątpię w bezpieczeństwo twojej misji, gdy zawiłości interpersonalne zaczynają stawać się coraz większą przeszkodą, a takie kwestie wiem, że potrafią stresować cię bardziej, niż potajemne wykradania danych w ciemnej serwerowni z perspektywą że w razie złapania zostaniesz zakatowany na śmierć.
– Wówczas wiem co mam robić, a teraz…
– Thace, jeśli chcesz przekonać mnie, bym wycofał cię z misji, powiedz mi to wprost.
– Nie chcę…! Nie chcę… – wydusił. – Dzielę się wątpliwościami… a chciałem tylko powiedzieć, że nie, Vhinku nie zapyta o nic Proroka…
– Jeśli masz tam zostać, przez kolejne tygodnie nie możemy skupiać się na sprawie Vhinku. Staraj się zachowywać naturalnie, przeczekać… łagodnie badaj, co zamierza robić i czy jego poglądy nie stają się zbyt niebezpieczne, a wówczas wrócimy do tematu nakłonienia go, by opuścił wojsko. Dla bezpieczeństwa was obu. Na razie nie powiedział nic co byłoby aż tak niebezpieczne. Jeśli jednak jego poglądy staną się zbyt ekstremalne… to wystarczającym argumentem będzie jeśli powiesz mu, że oskarżenie o zdradę oznacza pewną śmierć i że to sytuacja znacznie bardziej niebezpieczna niż twoja i Proroka. Możesz też spróbować wmówić mu, że pozostając w wojsku z Prorokiem możesz zapewnić sobie pieniądze na czas, gdy Prorok będzie już mógł odejść na emeryturę, a to przecież niespełna trzydzieści lat. Albo że na tak wysokich pozycjach macie pewien wpływ na los mieszkańców Imperium takich jak wy i to dla ciebie osobisty cel i korzyść. Wymyśl cokolwiek innego, co może ci się na taką rozmowę przydać, abyś miał argumenty, które trafią do Vhinku i skonsultuj się ze mną lub Antokiem w razie wątpliwości.
– Nawet nie rozważasz, że ktoś taki jak Vhinku mógłby do nas dołączyć, prawda…?
– W ogóle nie ma takiej opcji. Rekrutowanie do nas szeregowych żołnierzy to jedno. Rekrutowanie oficerów, zwłaszcza tak emocjonalnych i niepewnych jak on… to w ogóle nie wchodzi w grę, Thace, i jeśli jego wywrotowe poglądy stałyby się zbyt ekstremalne, to prędzej kazałbym go uciszyć, abyś rykoszetem nie został oskarżony o zdradę za samą przyjaźń z nim i ukrywanie przed dowództwem jego zdradzieckich poglądów, niż sugerowałbym jego rekrutację. Oczywiście najpierw kazałbym ci usunąć go z armii, ale jeśli to nie zadziała…
– Nawet jeśli ten oficer by sam z siebie pomógł nam w misji…? Gdyby zachował się tak jak ja trzydzieści pięć lat temu, w tamtej fabryce…?
– To okrutne, co powiem, ale gdybyś nie wyglądał jak dziecko, nie uszedłbyś wtedy z życiem.
– Mogłyby być inne sytuacje. Jakiś oficer mógłby nie być zagrożony tak jak ja byłem, a mimo to nam pomóc i…
– I i tak byśmy mu nie zaufali. Wybacz, Thace. Stawka jest zbyt wysoka. To nie jest tylko twoje życie. Wyobraź sobie, że mu zaufałeś i powiedziałeś kim jesteś. A on okazał się stać po stronie Imperium i być wysłany przez kogoś, by badać poglądy innych oficerów. Przy jego otwartym charakterze to możliwe i zanim zaczniesz zapewniać mnie, że dobrze go znasz…
– Gdyby Vhinku miał cokolwiek ‘badać’, doniósłby na mnie i Proroka dawno temu. Obaj łamiemy prawo wojskowe. Nie potrzeba do tego zdrady stanu.
– Poznałeś go niespełna półtora roku temu. I nigdy dotąd nikogo nie rekrutowałeś a i obaj wiemy, że nie masz wystarczająco dobrego osądu charakterów, by się tym zajmować. Ale hipotetycznie… jeśli Vhinku czy ktokolwiek inny z Bazy Głównej jakimś cudem zacząłby okazywać jednoznacznie zgodne z naszymi poglądy i wolę dołączenia do ruchu oporu, a ty byłbyś go pewny i postanowiłbyś go zrekrutować… to nie w Bazie Głównej. Znasz zasady. Musiałbyś go stamtąd zabrać tak, by nikt nie wiedział, że jesteście razem. Upewnić się, że nikt was nie śledzi, że jest całkowicie bezbronny i albo przywieźć go do naszych kwater na próby albo wezwać kogoś z nas, aby zrobił to za ciebie. Jeśli dotyczyłoby to żołnierza, który nie zgadza się z Imperium, ale nie masz pewności, że może do nas dołączyć, bo nie nadaje się na Ostrze ani rebelianta, bo nie ma odpowiednich cech charakteru… i tak musiałbyś go stamtąd zabrać, wezwać kogoś z nas i poddać go przesłuchaniu naszymi metodami, abyśmy upewnili się, że nie stanowi zagrożenia. Opcja by został z tobą sam, na misji, w jednostce Imperium, wiedząc o nas… to się nie ma prawa wydarzyć. Nie pracujesz już w małej, nieznaczącej jednostce, z której łatwo uciekniesz bez śladu, jeśli coś pójdzie nie tak, więc nie wyobrażam sobie też opcji, że porywasz go i ślad po nim ginie a ty wracasz tam jakby nigdy nic. Gdyby chodziło o zwykłego szeregowego, gdybyś pracował w małej, nieznaczącej jednostce… ale na wszelkie świętości, Thace…! Mówisz o oficerze z Bazy Głównej Imperium. Czy naprawdę muszę ci to tłumaczyć…?
– Przepraszam, ja po prostu… Znam Vhinku. Mów co chcesz. Gdyby jego życie potoczyło się inaczej, dołączyłby do nas. I byłby lepszym szpiegiem i Ostrzem niż ja.
– Ale nie żyjemy w alternatywnej rzeczywistości i proszę cię, abyś w ogóle o tym nie myślał. Chyba nie muszę dodawać, że dokładnie to samo dotyczy Proroka. Jego nawet bardziej, bo w historii Ostrzy nie było jeszcze żadnego przypadku zrekrutowania komandora, a trzej szaleńcy, którzy przez ostatnie dziesięć tysięcy lat próbowali to zrobić, skończyli tragicznie. Zrekrutowanych oficerów zebrałoby się w sumie kilka setek, tyle że wszyscy znaleźli się w naszych szeregach w prostszych okolicznościach niż znajdujesz się ty i Vhinku. Często już od jakiegoś czasu działali jako samodzielni sabotażyści, gubernatorzy kolonii czy główni dowódcy małych jednostek… i zanim przeszli próby, już czegoś dokonali, dowiedzieli się o nas czy rebelii i sami szukali możliwości, by do nas dołączyć. Można rekrutować szeregowych żołnierzy, bo bardzo często w ogóle nie wyznają wartości Imperium a armia była dla nich jedyną szansą na lepsze życie. Zresztą, osoby, które były w jakiś sposób powiązane z wojskiem zanim do nas trafiły, nawet teraz stanowią blisko połowę Ostrzy. Ale nie zapominaj o jednym. Na każdą udaną próbę rekrutacji przypada przynajmniej pięć porażek. Niektóre kończą się więzieniem i torturami w lochach Imperium brata lub siostry, którzy zaufali niewłaściwej osobie. Niektóre ich śmiercią z rąk tej właśnie osoby. Bardzo wiele kończy się szybką ucieczką i utraceniem szansy na kontynuowanie misji w wojsku… jeszcze więcej koniecznością zabicia osoby, która jednak godna zaufania nie była, czasem zaraz po naszym wyznaniu, a czasem podczas wstępnego przesłuchania. Część zaś kończy się w naszych siedzibach, gdzie potencjalny rekrut, obiecujący, wydający się nadawać… nie zdaje prób i ginie. I to bardzo często była osoba, do której ten, kto ją rekrutował, zdążył się przywiązać. Zaufał jej, zaufał swemu osądowi i cierpiał po jej śmierci. Jeśli masz cień wątpliwości… lepiej milczeć i stracić okazję na zrekrutowanie kogoś nowego, ale pozostawić w wojsku kogoś, kto nie jest zły, by w dalszym życiu i pracy żołnierza kierował się moralnością. Lepiej dla nas, by tacy Galra też w wojsku byli… niż brać każdego obiecującego żołnierza w obroty i czterech na pięciu tracić i musieć zamordować lub poświęcać życie lub misję któregoś z nas.
– Nie wiem, dlaczego w ogóle zaczęliśmy o tym rozmawiać – szepnął Thace, gdy słowa Kolivana, gdy odniósł je do Vhinku i Proroka, sprawiły, że coś ścisnęło go w środku. Być może Vhinku faktycznie byłby gotów walczyć o lepszy świat, a nie tylko swoje szczęście, prawdopodobnie by go nie potępił ani na niego nie doniósł, ale czy zdałby próby…? Jednak Prorok… nie, on nie zdałby ich z całą pewnością.
– Skoro w tym kierunku potoczyła się nasza dyskusja, to może jednak jej potrzebowałeś. I dobrze, że porozmawialiśmy. Jednak teraz… Thace, nie myśl o takich rzeczach, nie w tym momencie. Do sprawy Vhinku wrócimy, gdy będzie taka konieczność, a ja będę mieć to w pamięci, w razie gdyby jego poglądy nagle stały się zbyt niebezpieczne. Na razie jednak zajmij się Prorokiem i być może to o nim powinniśmy jeszcze pomówić. Szybko zmieniłeś temat, gdy o niego zapytałem. Czy nie chciałbyś jednak włączyć teraz w rozmowę Antoka? Aby wyjaśnić z nim wszystkie wątpliwości?
– Ty nie czujesz takiej potrzeby. Ufam, że masz rację.
– To nie ja mam czuć potrzebę w takich kwestiach, tylko ty – powiedział i przyjrzał mu się czujnie.
– Nie chcę rozmawiać z wami obydwoma i przeżywać na nowo tego samego, co przeżywałem na Uzo-Tse – przyznał w lekkim napięciu. Od tamtego czasu zbyt wiele się zmieniło. I nie ufał samemu sobie, że przekona obu dowódców, że pomimo jego coraz silniejszych uczuć, jest w stanie kontynuować misję… zwłaszcza teraz, gdy sama dyskusja o rekrutacji bliskich mu osób tak bardzo go przygnębiła.
– Thace, czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć o Proroku? Wiem od Antoka, jak emocjonalnie zareagowałeś na jego karę wymierzoną przez druida. I że tylko dlatego mu się zwierzyłeś. Przyznał mi, że masz do Proroka pewną słabość i że dlatego czasem jest ci trudno, ale to dla mnie żadna nowość, a ty sam mi się do tego przyznałeś, mówiąc, że nie byłbyś w stanie go zabić. Znam ciebie i Antoka więc domyślam się, że jemu po prostu powiedziałeś to bardziej kwieciście i płaczliwie, bo zawsze robiłeś się przy nim emocjonalny bardziej niż było to uzasadnione i nie winię cię, bo najwyraźniej tego potrzebowałeś – powiedział, a Thace nie potrafił zareagować; tak, wiedział, że Antok i Kolivan różnili się jak dzień i noc, ale… albo Antok faktycznie niewiele mu przekazał z ich rozmowy, albo Kolivan czegoś nie zrozumiał, bo przecież Thace czuł, że jest wówczas a nadmiernie ewidentny i nie wierzył, że gdyby Kolivan sam to usłyszał, uznałby, że przecież ‘już to wiedział’ i nie przejąłby się jego zwierzeniami. Pewnie powinien to wyjaśnić… ale ze świadomością, jak trudno Kolivanowi byłoby to zrozumieć, jemu tym trudniej przyszłoby o tym mówić. – Czy jest coś więcej?
– Nie. Patrzyłem na coś strasznego i niesprawiedliwego. Nie lubię patrzeć na cudze cierpienie. Na cierpienie kogoś kto jest mi w jakiś sposób bliski… jest patrzeć jeszcze trudniej.
– Ale dałeś sobie radę. Tak, czasem się mylisz, ale zdajesz sobie sprawę z tego, co sprawia ci trudność i, mimo to, dajesz sobie radę – oznajmił i spojrzał na niego wyczekująco. Prosząco. Potrzebował potwierdzenia, a Thace skinął głową, wiedząc, że nie potrafiłby przyznać, że w każdej chwili może przestać dawać radę i że zawiódłby tym wszystkich. – Ufam ci całkowicie i jeśli potwierdzasz, że jesteś w stanie kontynuować misję, ale przerwiesz ją, gdy cię przerośnie, nie mam prawa tego kwestionować. Wątpiłem w ciebie zbyt wiele razy. Nie powtórzę tego błędu tylko dlatego, że nie jesteś idealny i że Antok oskarża mnie o bezduszność. Pracuj nad misją, spróbuj jednak dowiedzieć się, gdzie prowadzi poszukiwania Imperium, myśl o usunięciu z wojska Vhinku, ale bardziej niż wszystkim innym, zajmij się teraz przywróceniem Proroka do pełnej sprawności. Potrzebujemy cię w Bazie Głównej a abyś mógł wypełniać jakiekolwiek pozostałe zadania, musisz być blisko Proroka i to absolutny priorytet. Jeśli chcesz coś jeszcze mi powiedzieć… o swoich uczuciach, obawach czy wątpliwościach… to po prostu powiedz. Nie potrafię celować na oślep. Zwłaszcza gdy nie jestem w formie.
– Chyba… powiedziałem już o wszystkim – odparł cicho, bo po prostu… nie wyobrażał sobie, że w tym momencie miałby oznajmić, że już przestaje sobie dawać radę ze zbyt silnymi emocjami i zawieść pokładane w nim nadzieję. A wątpliwości…? O co niby miałby zapytać…? Ile osób, które nie przeszły prób i zginęły, były czyimś ukochanym, kto zaufał im, a ich śmierć złamała mu serce? Prosić o porady w relacji, która była prawdziwa, a nie powinna być? Wyznać, że poruszyli tyle tematów, ale ten najważniejszy dotyczący jego uczuć ominął…?
Rozmawiali jeszcze jakiś czas – ponownie o polityce i Naczelnym Dowództwie, a Kolivan dał mu wskazówki, na co ma zwracać uwagę podczas spotkań; w tej kwestii nie pytał, jak sobie radzi – wyglądało na to, że wciąż ufał, że lepiej niż kiedyś przypuszczał. Albo po prostu naprawdę nie czuł się zbyt dobrze, bo im dłużej rozmawiali, tym częściej tracił koncentrację… czuł się źle, był zraniony, a Thace go okłamywał… i był już naprawdę bliski, by oznajmić, że tak, jest coś jeszcze, że jego emocje do Proroka były silniejsze, niż to przyznał zarówno jemu jak Antokowi i że musi nazwać rzeczy po imieniu; że nie ma pojęcia, czy powinien kontynuować misję, bo wyrzuty sumienia są czasem nie do zniesienia, kiedy Kolivan zmęczonym gestem potarł czoło i westchnął.
– Wybacz, Thace, ale nie czuję się jeszcze zbyt dobrze. Może wezwij Antoka, by kontynuował tę rozmowę… naprawdę powinien tu być i następnym razem, gdy się połączymy, zwłaszcza jeśli wciąż będę w tak marnym stanie, zaangażujemy go w rozmowę od samego początku. Ale jeśli to wszystko… wróć do bazy, odpocznij i zajmij się Prorokiem.
– Tak… chyba powinienem już wracać – przyznał.
Chwila odwagi pojawiła się i minęła i moment później życzył Kolivanowi powrotu do zdrowia, a ten jeszcze raz powtórzył, że cieszy się, że Thace mimo trudności, stresów i braku pomocy w ostatnim czasie radził sobie tak dobrze. Gdy rozłączyli się, wpatrywał się w dłonie zaciśnięte na komunikatorze i czuł się znacznie gorzej niż zanim w ogóle się tu udał. Nie powinien tu przyjeżdżać, wiedząc, że nie zamierza powiedzieć Kolivanowi całej prawdy, a gdy już pojawił się moment, gdy był gotów to zrobić… nie wykorzystał okazji. Doskonale wiedział, że z każdą kolejną rozmową przyznać się będzie trudniej, będzie szukał wymówek i to go dobijało: w ostatnich dniach zdobył się na tyle zwierzeń, a mimo to ilość kłamstw, jakie wmawiał najbliższym osobom w najważniejszych kwestiach tylko urosła zamiast zmaleć. I wiedział, że tak już będzie i że będzie tylko gorzej i nienawidził się za swoją słabość… tyle że zamierzał działać dalej na ile potrafi, w coraz ciaśniejszej klatce półprawd, obowiązków i pogmatwanych relacji.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Miał jednoznacznie postawione zadanie: zająć się Prorokiem. I wiedział, że wykona je z pełnym zaangażowaniem. Tyle że z całkiem innych pobudek, niż sądził Kolivan.
***
Chapter 32: Rekonwalescencja
Summary:
Rozdział jest w nieco innej konstrukcji niż zwykle – i wiem, że może się wydawać chaotyczny, ale nijak nie dało się tego opisać inaczej bez popadania w opisywanie przebiegu każdego dnia i nakreślania każdej drobnej sytuacji, jaka miała miejsce. I też trochę chciałam, aby taki był: Thace jest zagubiony emocjonalnie, zawalony pracą i opieką nad Prorokiem. Aby nakreślić, ile czasu wszystko trwało: Prorok był w jednostce medycznej 1,5 tygodnia, a potem w ich kwaterach kolejne 2,5, zanim wyszło na jaw… no. To co wyszło na koniec rozdziału.
Tak, Tsevu przeżywa hiatus. Pogubiłam się w tym tekście konstrukcyjnie i fabularnie i w październiku zajęłam się całkiem nową historią, która miała być tylko chwilową odskocznią, no a stała się kolejnym fikiem-kolosem ;) Może kiedyś uda mi się skończyć Tsevu (na ten moment mam wstępnie napisane 3 kolejne rozdziały, ale to bałagan wymagający mnóstwa korekty, poprawek i uzupełniania dziur), jednak na razie skupiłam się na pisaniu innej historii, na którą mam wenę i wizję. Przygoda z Tsevu była cudowna… ale bardzo, bardzo wyczerpująca, a Thace to najtrudniejszy bohater prowadzący jakiego kiedykolwiek miałam…
Chapter Text
***
Stan Proroka poprawiał się wolniej niż oczekiwano. Z całą pewnością nie pomagał mu stres i złość, jaką budziły w nim wykańczające go spotkania z Naczelnym Dowództwem, które wciąż prowadził z jednostki medycznej, a Thace kamuflował ten fakt jak tylko było to możliwe, odpowiednio manewrując kamerą. Gdy byli sami, komandor nie ukrywał, że nie podobało mu się wysyłanie kogokolwiek za granice Imperium w poszukiwaniu Voltrona, ale jego wypowiedzi w trakcie rozmów z resztą komandorów pozostawały neutralne – i to pomimo faktu, że Janka też był temu wyraźnie przeciwny, a praktycznie całe Naczelne Dowództwo podchodziło do tego sceptycznie i nie wierzyli w powodzenie całej misji. Nadal mówili o wszystkim tym, o czym Thace wspomniał Kolivanowi: irytowały ich koszty ekonomiczne, spowolnienie kolonizacji, konieczność puszczenia na wyjazd każdego chętnego żołnierza i masa praktycznych kwestii; życiem szeregowych pilotów żadne z nich, może poza Gnov, nieszczególnie się przejmował. Albo po prostu reszta o tym nie mówiła, aby nie zostali uznani za słabych, marnych dowódców.
Niemoc, złe samopoczucie i zamknięcie w jednostce medycznej złościły Proroka i to było uzasadnione, a Thace doskonale go rozumiał, tym bardziej że przecież spędzał z nim tu mnóstwo czasu i również coraz silniej odczuwał z tego powodu frustrację. Sytuacja robiła się tym bardziej napięta, bo komandor coraz bardziej tęsknił za wygodami i intymnością swoich kwater i po każdych badaniach mamrotał wściekłe przekleństwa, uznając, że Aktug przesadza, przedłużając jego pobyt tutaj o kolejny dzień. Thace wiedział jednak, że nie, nie jest to przesada – bo Prorok wciąż miał podawane środki uspokajające, które miały zniwelować negatywne skutki odstawienia dalkossianu i musiało się to odbywać pod kontrolą lekarską. Dawki były stopniowo zmniejszane, jako że nagły odwyk mógłby skończyć się tragicznie – jedyna próba ich odstawienia sprawiła, że odczyty na aparaturze zaczęły szaleć, a Aktug musiał podjąć pilne działania, aby ustabilizować stan Proroka i przez resztę dnia ten pozostawał w śpiączce farmakologicznej, a Thace ponownie musiał świecić oczami na spotkaniach z Naczelnym Dowództwem i słuchać o planach dotyczących poszukiwania Voltrona.
Thace wcale nie radził sobie dobrze i doskonale o tym wiedział. Z każdym dniem czuł silniejsze napięcie i złość na całą sytuację, a do tego dochodziło poczucie winy po rozmowie z Kolivanem, któremu oczywiście w wiadomościach jakie wymieniali później nie powiedział o swoich uczuciach. Tyle że to samo poczucie winy, które dręczyło go gdy samotnie usypiał w kwaterach Proroka mobilizowało go, by wszystko inne związane z misją wypełniać z pełnym zaangażowaniem i niczego już nie zawalić, bez względu na emocje, które dusił w sobie… nastąpiły kolejne kłamstwa, które nastąpić, bo Vhinku, który miał być wsparciem, otrzymywał kolejne półprawdy na temat przyczyn jego przygnębienia. Zaciskał zęby, uśmiechał się blado, robił swoje, to co było konieczne. Wypełniał zadania Proroka, wspierał go, przekazywał niezbędne informacje Ostrzom… sprawdzał raporty od Sentry, które wydawały się nie budzić podejrzeń, łączył się na spotkania… Cierpiał w milczeniu, dostrzegając jednak, że emocje w nim narastają gdzieś w środku, bo czasem jednak w jakiejś mniej istotnej rozmowie robił się nerwowy i nieprzyjemny, czasem nie potrafił zapanować nad ostrym słowem i niemal codziennie wycofywał jakąś zbyt prędko wysłaną, krytyczną i niepotrzebnie wysłaną wiadomość.
Minął ponad tydzień od wizyty druida, kiedy Prorok w końcu zaczął się czuć lepiej: jego sen wreszcie się uregulował, coraz więcej czasu spędzał poza łóżkiem, dreptał po niewielkiej salce medycznej i warczał zarówno na Aktuga jak Thace’a, że trzymają go tutaj jak w więzieniu; dla Thace’a było jasne, że jego stan z całą pewnością nie poprawi się, gdy będzie tak podminowany, a im bardziej się nakręcał, tym bardziej odsuwał się w czasie moment odstawienia środków uspokajających. Na spotkaniach z komandorami trzymał nerwy na wodzy, ale na ile Thace go znał, przypuszczał, że jeśli to wszystko jeszcze bardziej rozciągnie się w czasie, reszta Naczelnego Dowództwa może zacząć mieć podejrzenia, że dzieje się coś złego… powinien zacząć wracać do normalnych obowiązków, pokazać się, choćby na krótko, w Bazie Głównej i tylko odwiedzać jednostkę medyczną, a nie w niej mieszkać. Praca tutaj z każdym dniem stawała się coraz bardziej nieznośna, a jej jedynym pozytywem było to, że wieczorami Thace mógł wrócić do ich kwater i stamtąd nadrobić zaległości i przekazywać wszystko, czego dowiedział się danego dnia Kolivanowi i Antokowi; problemem – że potem zadręczał się w samotności a także fakt, że ponieważ salka medyczna była tak mała i nie zapewniała żadnej możliwości, by pisać do Ostrzy w ciągu dnia, czasem istotne informacje przekazywał im z opóźnieniem, gdy nie był już aż tak na bieżąco z newsami, jak powinien. Dlatego właśnie postanowił – po konsultacji z Kolivanem, który miał przecież doświadczenia z dalkossianem – samodzielnie przedyskutować to z Aktugiem, bo gdy temat zakończenia leczenia w warunkach szpitalnych podejmował z nim Prorok, robił się na tyle zirytowany, że tylko dawał medykowi powody, by uznać, że nie powinien go stąd wypuszczać.
– Jeśli przetrzymasz go tu jeszcze chociaż dzień dłużej bez jasnej informacji, kiedy będzie mógł w pełni wrócić do swoich obowiązków, komandor zamiast wykłócać się, byś zmienił zdanie, po prostu wyda ci rozkaz, byś go stąd wypuścił – zaczął Thace bez wstępów, gdy złapał Aktuga w jego gabinecie. – Komandor leży tu od ponad tygodnia. Ile to jeszcze potrwa? – spytał Thace, wpatrując się w Aktuga.
– Gdy jego zranienia w pełni się zagoją, a ja całkowicie odstawię środki uspokajające, które mu podaję, a które, jak zdajesz sobie sprawę, sir, nieszczególnie na niego działają. Na razie nie mogę ryzykować i pozostawić komandora bez stałej opieki. Jeśli coś by się działo…
– Przebywasz na krążowniku na stałe, Sentry przygotują ci kwaterę obok niego i przeniosą tam odpowiedni sprzęt. Ja zaś będę z komandorem większość dnia i będzie nam zdecydowanie wygodniej łączyć się na spotkania i pracować, co obecnie musimy robić z tej klitki. Jestem całkowicie przekonany, że jego nastrój i stan zdecydowanie się poprawią, gdy będzie miał więcej komfortu.
– Tyle że tutaj Sentry medyczne czuwają nad nim przez całą dobę, gdy nie ma z nim akurat żadnego z nas…
– Komandor ma duże kwatery i cztery spersonalizowane Sentry. Jedno z nich ma podstawowe oprogramowanie medyczne, które mogę rozszerzyć zgodnie z twoją rekomendacją i pozostanie ono w jego kwaterach, aby w razie problemów cię zawiadomić – powiedział, a ponieważ mężczyzna wciąż nie był przekonany, Thace westchnął. – Jestem tu z nim od rana do wieczora, czasem ktoś potrzebuje się z nim kontaktować nawet w nocy. Każę Sentry urządzić dla siebie prowizoryczną sypialnię w jego kwaterach, aby zawsze być w pobliżu, ale jednocześnie dać mu chociaż trochę prywatności. Czy to cię uspokoi? – spytał, a ponieważ Aktug wciąż nie wydawał się przekonany, westchnął z irytacją. – Jeśli nie podasz mi terminu, kiedy komandor stąd wyjdzie, rozkaz, by wypuścić go do jego kwater jeszcze dziś, wydam ci ja – powiedział nieco ostrzej. – Nie żartuję, Aktug. To trwa za długo, a ja muszę dbać również o jego stan psychiczny, bo bezpośrednio wpływa na jego pracę.
– W porządku. Przeprowadzę ponowne pełne testy i jeśli nie znajdę nic niepokojącego, za dzień lub dwa zaaranżujemy to wszystko.
Aktug ostatecznie dał się przekonać do tego rozwiązania, co Thace przyjął z ulgą; wiedział, że będzie czuć się znacznie pewniej w kwaterach Proroka, a ten – będzie mieć tam bardziej komfortowe warunki, możliwość wygodnej kąpieli i więcej intymności, która w warunkach najlepiej nawet wyposażonej sali medycznej nie wchodziła w grę i widać było, że źle to znosi. Przygotował wszystko, co należało, usunął z widoku swoje rzeczy osobiste, a do swojego gabinetu wstawił dla zachowania pozorów pojedyncze łóżko, chociaż wątpił, że Aktug, podczas wizyt u Proroka, będzie sprawdzał umeblowanie we wszystkich pomieszczeniach. Praktyczne czynności, powrót do normalności, którą przynajmniej znał i przecież tyle czasu sobie w niej radził… wmawiał sobie, że to tylko kwestia misji i polepszenia się nastroju Proroka. Wiedział, że robi to również dla siebie i wiedział, że jemu powrotu do normalności również potrzeba, bo mieszkanie z Prorokiem było czymś, co przynajmniej znał i na niebiosa…! Oczywiście, że utopił się w niebezpiecznych uczuciach, jednak z tym lepiej lub gorzej radził sobie przez wiele miesięcy, zaś teraz miał poczucie, że przestaje w ogóle sobie radzić.
Przenieśli się dwa dni później, gdy Prorok przyjmował już tylko niewielkie dawki leków uspokajających, na tyle małe, że mogło się to odbywać poza stałą kontrolą; jego nastrój początkowo poprawił się na samą perspektywę wydostania się stąd i miał nieco więcej energii, ale wciąż bywał marudny, gdy rozmawiał z Thacem, a do medyka i sanitariusza odzywał się dość opryskliwie. Ucieszył się z opuszczenia sali medycznej i to nie powinno dziwić, zaczął więcej udzielać się podczas spotkań z Naczelnym Dowództwem – które zresztą nie zajmowały już aż tyle czasu co jeszcze przed paroma dniami i więcej czasu spędzał na takich z pojedynczymi osobami, próbował też nadrabiać zaległości nie tylko w sprawach palących, ale też tych, które od ponad dwóch tygodni odkładali na bok i które narastały. Umówił się również z komandorami wszystkich Sektorów pod jego jurysdykcją – w tym tymi, którzy wcześniej podlegali Throkowi – aby przedstawić ogólny zarys wspólnej polityki w najistotniejszych sprawach, ale zapowiedział, że na razie mają działać tak jak dotychczas i stosować się do oficjalnych komunikatów oraz że nie planuje żadnych zmian przynajmniej do czasu, gdy sytuacja w Sektorze 2-Jota się uspokoi.
Pierwsza doba w ich kwaterach była dla nich obu wytchnieniem. Prorok zaszył się w toalecie na dwugodzinną kąpiel, w ramach świętowania zamówił im ulubione dania, przyszykował sobie lekkie qawmien – medyk zakazał mu pić tak mocnego, jak był przyzwyczajony – i sączył gorący napój z uśmiechem na ustach. Założył pełen mundur, a nie tylko samą górę by odpowiednio wyglądać na kamerze, ogolił się i ułożył włosy tak jak najbardziej lubił, z użyciem całego mnóstwa kosmetyków i przy własnym lustrze – jak twierdził, tylko przy nim potrafił właściwie się obejrzeć. Po raz pierwszy od wielu dni mogli pójść razem do łóżka i uprawiać seks, obaj równie tego spragnieni, chociaż dość ostrożni, by nie nadwyrężyć jego zesztywniałych od zbyt wielu godzin w szpitalnym łóżku mięśni.
Gdy medyk odwiedził ich rano, by przebadać Proroka, wszystkie jego wskaźniki się poprawiły i w efekcie, z pewnym wahaniem, powiedział, że jeśli jego stan się utrzyma, następnego dnia spróbują odstawić leki ponownie… i tak też się stało i o ile wcześniej Thace miał mnóstwo obaw, tak teraz w końcu wydawało się, że sytuacja wkrótce się unormuje. Uspokoił Kolivana na komunikatorze, a ponieważ Prorok czuł się lepiej i nie potrzebował mieć go przy sobie cały czas, zaczął w końcu przeglądać wolne terminy na wszystkie zaległe testy praktyczne, jako że do ich zakończenia, włączając w to planowane poprawki i powtórki, został już tylko miesiąc, a on wciąż nie był nawet w połowie tych, które miał zdać. Aby coś sobie przypomnieć po blisko trzech tygodniach stresów i ilości pracy, która uniemożliwiała wybranie się na symulatory, umówił się z Vhinku w Bazie Głównej; miał wolne popołudnie, Prorok zamierzał w tym czasie omówić z Zak i Regiem sprawy, które zupełnie go nie dotyczyły i uznał, że to najlepszy moment. Wspomniał o tym po obiedzie, jednak komandor, co wciąż często mu się zdarzało, wydawał się rozkojarzony i skinął tylko głową znad komunikatora.
– Wrócę tu dopiero na kolację, bo mam naprawdę dużo do nadrobienia. Jak nie będę zupełnie tragiczny, to może jutro z samego rana umówię się na któryś testów, bo zwolniło się kilka terminów – powtórzył na wszelki wypadek.
– Jasne. Leć już, bo się spóźnisz – odparł Prorok, nie odrywając wzroku znad ekranu, a Thace zmarszczył brwi; przed chwilą powiedział, że zamierza tam lecieć dopiero za półtorej godziny, bo ćwiczenie pilotażu awaryjnego zaraz po jedzeniu nie było najlepszym pomysłem.
– Mam jeszcze sporo czasu. Zamierzałem trochę popracować… powinienem połączyć się z kilkoma oficerami z jednostek terenowych. Nie będę ci przeszkadzał? – upewnił się i przez moment miał wrażenie, że Prorok zupełnie nie rozumie, co do niego mówił. – Wszystko w porządku…?
– Oczywiście. Dlaczego pytasz?
– Wydajesz się nieswój – zauważył, na co Prorok zaśmiał się krótko, spojrzał na niego z czułością, a wrażenie, że coś jest nie tak, szybko minęło.
– Jestem trochę zmęczony. Od rana nie biorę leków… mam lekkie zawroty głowy, ale medyk uprzedzał mnie, że tak będzie – powiedział, a Thace zmarszczył brwi; ostatnią dawkę Prorok wziął rano, ale poprzedniego dnia i najwyraźniej tego nie pamiętał.
– Wezwę Aktuga i zanim połączysz się z Janką, niech cię przebada. Na wszelki wypadek, dobrze…? Zwłaszcza że nie będzie mnie kilka godzin i…
– Gdzie się wybierasz? – spytał ze szczerym zdumieniem, a coś w jego twarzy i rozbieganym spojrzeniu sprawiło, że Thace natychmiast zaczął odczuwać niepokój.
– Prorok… idę z Vhinku na symulatory. Przed chwilą ci o tym powiedziałem…
– Nie miałeś się z nim wybrać dopiero jutro?
– Jutro zamierzałem umówić któryś z zaległych testów… – powiedział powoli, po czym chwycił komunikator. – Wzywam Aktuga. Naprawdę wolałbym, aby cię zobaczył.
Medyk nie stwierdził żadnych nieprawidłowości i uspokoił ich obu, twierdząc, że pewne rozkojarzenie to zupełnie normalny objaw odstawienia środków, jakie przyjmował Prorok; przebadał go jednak – Thace dla zachowania pozorów jak zwykle opuścił ich kwatery i udał się do auli X-10, gdzie faktycznie załatwił parę oczekujących, krótkich spotkań – a gdy wrócił po godzinie, Aktug kończył właśnie rozmawiać z Prorokiem.
– Thace, wszystko jest w porządku. Niepotrzebnie panikujesz – powiedział spokojnie Prorok.
– To, że podporucznik Thace jest tu z tobą, sir, i zwraca uwagę, gdy ma wrażenie, że dzieje się coś niepokojącego, daje mi pewność, że jesteś pod dobrą opieką – odparł na to Aktug, po czym zwrócił się do Thace’a. – Zaleciłem komandorowi, by dłużej sypiał i się nie przeciążał. Może ty również powinieneś wypocząć – powiedział, czego Thace nawet nie skomentował, a gdy medyk zostawił ich samych, zaczął się zastanawiać, czy nie powinien jednak odwołać spotkania z Vhinku.
– Nie. Potrzebujesz wrócić do zaległych testów i przyda ci się trening – oznajmił jednak Prorok, gdy tylko o tym wspomniał; jak wcześniej był rozbity i zupełnie nie rejestrował słów Thace’a, tak teraz wyglądało na to, że jednak wszystko pamiętał.
– Prorok… byłeś rozkojarzony i może nie powinieneś zostawać sam. Nie pamiętałeś, o czym ci mówiłem chwilę wcześniej i…
– Nonsens – odparł, a w jego głosie pojawił się cień irytacji. – Wszystko pamiętam, czuję się świetnie, Aktug mnie zbadał i potwierdził, że nic mi nie jest – oznajmił, a jego głos zmiękł odrobinę. – Naprawdę powinieneś poćwiczyć, zaliczyć wszystko i mieć to z głowy. Chociaż z Sektora Centralnego zgłosiło się na wyjazd stosunkowo niewiele osób, a imperator akurat od nas nie wymagał działania, to mamy jednak trochę stanowisk do obsadzenia i w najbliższym czasie będzie trzeba się tym zająć. Muszę też bardziej zainteresować się nowymi Sektorami, które są pod moją jurysdykcją, może powinienem sprowadzić tu ich komandorów na rozmowę i ustalenie szczegółów wspólnej polityki osobiście… czeka nas mnóstwo pracy, którą muszę się wkrótce zająć i chcę cię mieć obok. Jeśli czegoś oprócz obsługi krążownika nie zdasz w pierwszym terminie, to musisz mieć czas na poprawki, więc naprawdę nie powinieneś z tym czekać – powiedział i teraz brzmiał racjonalnie i pewnie, był spokojny i ewidentnie wiedział, co mówi…
Dlatego Thace nie spierał się z nim dłużej i poleciał do Bazy Głównej zgodnie z planem. Spędził z Vhinku w symulatorach całe popołudnie, sporo żartowali i po raz pierwszy od wizyty druida oraz rozmowy z Kolivanem poczuł się nieco lepiej i nabrał wiary, że może jednak upora się ze wszystkimi emocjami jak z każdym innym problemem, jaki dotąd pojawił się na misji w Bazie Głównej .Gdy jego przyjaciel zapytał, jak czuje się Prorok, skłamał, że znacznie lepiej i że powrót do kwater bardzo mu pomógł; wcześniej nie krył przed nim, że komandor robi się coraz bardziej rozeźlony faktem, że medyk przetrzymuje go w sali szpitalnej.
– Och, tego, że gdy z powrotem ma cię w sypialni ma lepszy nastrój, jestem w stanie się domyślić – stwierdził Vhinku i puścił do niego oko. Przed paroma dniami Thace’a podobna insynuacja by zawstydziła, ale zdążył już przywyknąć do takich komentarzy. Roześmiał się i z udawaną obrazą uderzył Vhinku w ramię, a potem wrócili do ćwiczeń – i chociaż nie latał od jakiegoś czasu, szło mu całkiem dobrze, a niepokój o Proroka oraz o wszystko inne, czym się zadręczał zdążył przygasnąć.
Wracał na krążownik w dobrym nastroju, zamierzając szczerze porozmawiać z Prorokiem i powiedzieć mu, że niepokoił się o niego i stąd jego nadmierna może troska, a potem pewnie zjeść z nim kolację i zaciągnąć do łóżka. Podczas krótkiej podróży na statek sprawdził logi Sentry, ale zrobił to automatycznie i bez specjalnej nadziei, że cokolwiek podejrzanego znajdzie; dostawał notyfikacje o każdym nietypowym ruchu i każdy sprawdzał oraz upewniał się, że dana jednostka pojawiła się na krążowniku z uzasadnionych powodów. I gdzieś w środku zaczął przyznawać Prorokowi i Aktugowi rację – może przez stresy popadał w paranoję, a pojedyncze incydenty z Sentry nie były niczym dziwnym, skoro skończyły się jak ręką uciął. Może jednak wszystko miało się ułożyć. Może wróci na właściwy tor. Sytuacja polityczna się unormuje. A on upora się z emocjami na tyle, by nie zadręczać się nimi… może powie Kolivanowi za jakiś czas, wyznając, że tak, odczuwał pełną słabość, że chce być z nim szczery i dlatego to mówi, ale to nic groźnego… I w tym momencie naprawdę wierzył, że od tego dnia wszystko będzie już tylko lepiej.
Wszedł do kwater z uśmiechem, zamierzając opowiedzieć Prorokowi, że latanie szło mu całkiem nieźle, lecz zająknął się wpół słowa, gdy siedzący na kanapie mężczyzna poderwał głowę i spojrzał na niego z nieskrywaną wściekłością.
– Gdzieś ty się podziewał tyle czasu? – syknął bez przywitania.
– Ćwiczyłem z Vhinku… tak jak rozmawialiśmy… – wymamrotał Thace, wpatrując się w niego w oszołomieniu. – Sam powiedziałeś, żebym tam poleciał i zapisał się na…
– Niczego takiego nie mówiłem. Nawet nie wspomniałeś, że będziesz się z nim widział! Mam zresztą uwierzyć, że zabawa w symulatorze zajęła ci pięć godzin?!
– Dokładnie tyle zajęło i nie była to zabawa – odparł, siląc się na spokój i starając nie okazywać, jak bardzo raniły go ostre słowa Proroka.
– Co robiliście tyle czasu? Masz natychmiast mi powiedzieć, czym naprawdę się…
– Prorok, jeśli nie skończysz z tymi wyrzutami, wyjdę stąd, wezwę Aktuga i powiem mu, że ma cię ponownie zamknąć w jednostce medycznej i objąć stałym monitoringiem – uciął, wciąż zmuszając się, by nie podnieść głosu i nie zaognić sytuacji. Jego dobry nastrój i nadzieja minęły w parę chwil, zastąpione z trudem tłumioną w ostatnich dniach złością i frustracją. – Masz zaniki pamięci, to podobno normalne a ty podobno wiedziałeś, że można się było tego spodziewać. I podobno w ciągu kilku, może kilkunastu dni to minie. Mam robić notatki z każdej naszej rozmowy i zostawiać ci je na komunikatorze? A może powinienem zacząć je nagrywać? – spytał, wpatrując mu się w oczy.
– Nie rozmawialiśmy o tym…! Nie wiedziałem, że wylatujesz na ćwiczenia… – powiedział Prorok, ale brzmiał już odrobinę mniej pewnie niż przed chwilą. – Może zapomniałeś mi powiedzieć. Może…
– Nie zapomniałem. Mówiłem ci to dwa razy… i potem trzeci, przed samym wyjściem – odparł, czując, jak coś ściska go w sercu, gdy wściekłość Proroka zaczęła zmieniać się w strach, a jego własna zmieniła się w czułość i niepokój. Podszedł do niego i bez słowa objął go ramionami; nie protestował, gdy mężczyzna wtulił się w niego desperacko i wbił przy tym szpony w jego ramię tak mocno, że było to bolesne.
– Przepraszam – szepnął Prorok. – Naprawdę nie pamiętałem, że rozmawialiśmy…
– W porządku. To nie twoja wina…
– Może rozkojarzenie nie jest moją winą. Ale to, że jestem dla ciebie podły, już tak. Przepraszam – powiedział i jakiś czas milczeli, wciąż się obejmując, a w końcu Prorok westchnął i odsunął się od niego. Spróbował się uśmiechać, gdy zaproponował Thace’owi, że zrobi ruuso i zamówi na kolację któreś z jego ulubionych dań, a potem wypytał go o to, co ćwiczył tego dnia i jak mu szło. Thace opowiedział o tym pokrótce, a sam wypytał Proroka o rozmowę z Janką; mężczyzna, szczęśliwie, pamiętał wszystkie ustalenia, chociaż były momenty, gdy musiał zastanowić się chwilę nad jakąś kwestią, zanim zdołał przywołać z pamięci szczegóły.
– Jutro rano muszę połączyć się z nim ponownie, dopiąć jeszcze parę szczegółów tych transportów, a dodatkowo dołączy do nas Birgog i Gnov, bo ich to też dotyczy.
– Zapisałem się na dwa testy, ale mogę je odwołać, żebyś nie zostawał z tym sam…
– Nie możesz pilnować mnie cały czas – westchnął i jak moment temu rozmawiali zupełnie normalnie i jego nastrój się poprawił, teraz w ciągu chwili stał się przygnębiony i spięty. – To co wygaduję… ja tego w ogóle nie kontroluję. Thace, co jeśli tak już mi zostanie? – wydusił, i zerknął na niego ze strachem.
– Nie zostanie. Przecież Aktug mówił…
– Ale jeśli… co jeśli coś mi się stało? Czego nie pokazują badania? Nie będę w stanie pracować. A ty słusznie mnie zostawisz – powiedział nagle spanikowany tonem, chwycił się za głowę i zaczął się trząść. – Wystarczyłaby mi jedna dawka dalkossianu, żebym jakoś się opanował, nie jestem w stanie…
– Prorok, nawet o tym nie myśl – przerwał mu. – Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram. Jeszcze parę dni i poczujesz się lepiej. Wiem, że ci ciężko. I wiem, że gdyby nie ilość pracy i cała ta sytuacja, dałbyś sobie radę. Musimy to przetrwać. Możemy wyjechać gdzieś na parę dni, jak tylko sytuacja się unormuje. W porządku…?
– Tak. Tak, dam sobie radę. Niczego nie wezmę – szepnął i przymknął oczy, gdy Thace objął go ponownie.
Tego wieczoru napisał do Kolivana, by przekazać mu, że Prorok nie najlepiej znosi to wszystko i że jego objawy wciąż nie minęły, lecz tym razem lider Ostrzy nie był zbyt pomocny, a jego odpowiedź była sucha i dość chłodna. Nawet przez wiadomość wydawał się zirytowany, zaś Thace miał całkowitą pewność, że niczym go nie zdenerwował i że to nie on był przyczyną jego kiepskiego stanu emocjonalnego.
K1: Prorok panikuje i przesadza. Z tego co pisałeś, brał narkotyki zaledwie parę dni i chociaż wizyta druida na pewno utrudniła mu dojście do siebie, z całą pewnością wkrótce mu się poprawi. Skoro ma zaniki pamięci, to bądź przy nim cały czas, żeby nie narobił głupot. Ten medyk za bardzo się z nim cackał tyle czasu podając mu leki uspokajające i tylko odsuwając w czasie moment, gdy jego organizm wróci do normalnego stanu. Rozumiem, że irytuje cię jego nieracjonalne zachowanie, jednak akurat z tym musisz sobie poradzić i znam cię na tyle, by wiedzieć, że dasz. Jeśli przesadzi, nie wahaj się zareagować ostro, zamiast go pocieszać.
Thace odpisał zdawkowo, że tak właśnie zrobi i nie wyprowadził Kolivana z błędu; zachowanie Proroka wcale tylko czasami go złości – bo kiedy zachowywał się dziwnie, budziło raczej niepokój i raniło, gdy był dla niego nieprzyjemny. Wiedział, że musi to przetrwać i chciał ponownie mieć nadzieję, że sytuacja unormuje się jak najszybciej. Znów był w środku podminowany, znów miał wrażenie, że jest w klatce, że wszystko idzie nie tak, a dodatkowo i może przede wszystkim, że z całym swoim mętlikiem misji został całkiem sam. I znów wróciła gorzka świadomość – trochę szczerości spowodowało tylko, że powstały nowe kłamstwa, a o tym, co czuł i co się działo, nagle znów nie mógł powiedzieć nikomu, a przynajmniej nie w całości: Kolivan uznawał, że sytuacja była pod kontrolą, Antok był na tyle zajęty sprawami Ostrzy, że często nie mógł odpisać mu przez wiele godzin, zaś Vhinku w ogóle nie wiedział o odwyku Proroka, zaś poza rzadkimi ćwiczeniami niemal się nie widywali, bo nie miał już na to czasu i sposobności, a wprowadzanie go w całą sytuację nie wchodziło w grę. Każdego z nich zaś okłamywał w jakiejś kwestii. I w żadnym nie mógł mieć pełnego wsparcia… i wiedział, że do tej sytuacji sam doprowadził, a to budziło kolejną falę frustracji i wyrzutów sumienia.
Było mu trudno i nie, teraz już wcale sobie nie radził, bo nastąpił kolejny dzień i już z samego rana Prorok miał swoje humory; był wobec niego opryskliwy i nieprzyjemny, tak samo zachowywał się na porannym spotkaniu z komandorami i podkomandorami ze wszystkich Sektorów pod jego jurysdykcją; wielu z nich było zaskoczonych jego zachowaniem, a w końcu Thace zarządził przerwę, markując problemy ze sprzętem.
– Prorok, wybacz, sprawdzę połączenie. Może odpocznij w tym czasie? – zaproponował, siląc się na łagodny ton, na co mężczyzna skinął głową i zniknął w sypialni, chociaż wydawało się, że doskonale zdaje sobie sprawę, że Thace nie był szczery i że żadnych problemów nie było. Sam tymczasem zamknął się w swoim gabinecie i połączył z Zak i Regiem, którzy znali Proroka najlepiej i byli najbardziej podejrzliwi, a potem na ile mógł, nakarmił ich półprawdami o stresie i trudnościach, które sprawiły, że komandor jest rozdrażniony i że problemy z połączeniem jaki mieli od rana jeszcze bardziej go rozdrażniły. Uspokoił ich, na ile się dało, a gdy Prorok wrócił do salonu po kwadransie, zachowywał się spokojniej; przeprosił oficerów za trudności techniczne, a potem zachowywał zupełnie zwyczajnie i racjonalnie i aż do pory obiadowej nie podniósł na nikogo głosu. Tyle że potem jego nastrój znów się pogorszył, znów okrzyczał kogoś bez powodu, a na innym spotkaniu pomylił istotne informacje i Thace, chociaż jakoś uratował obie sytuacje, miał ochotę chwycić Proroka za ramiona, potrząsnąć nim i samemu zacząć krzyczeć i pytać, co się z nim do cholery działo…?!
Cała ta karuzela trwała zaś dalej, a nawet przybierała na sile. Od wizyty druida mijały trzy tygodnie, Prorok miał coraz bardziej zmienne nastroje i chociaż czasem uspokajał się na jakiś czas, potem było znów gorzej i stawał się znów podminowany i nieswój; krzyczał, zapominał istotnych kwestii i chociaż czasem Thace’owi udało się wspierać go podczas spotkań, podczas pewnego połączenia z Janką Prorok zaczął gubić się tak bardzo, jakby nie miał pełnej świadomości o czym w ogóle rozmawia. Przerwał wówczas połączenie, wymawiając się pilną rozmową przychodzącą i na tyle cierpliwie na ile mógł, powiedział Prorokowi, że pomylił tematy, uruchomił odpowiednie notatki i przeanalizowali ponownie kwestię transportów, o których mówili z Janką. Połączyli się ponownie dopiero gdy Prorok ocknął się z dziwnego rozkojarzenia i naturalnie przekierowywali rozmowę tak, by Thace mógł wypowiadać się w jego imieniu kiedy tylko się dało. Gdy wrócili do tej akurat sprawy z Janką dwa dni później, Thace musiał przeprowadzić ją całkiem sam, bo Prorok wydawał się tak nieobecny, że zupełnie nie był w stanie się na tym skupić, a wcześniejszych ustaleń w ogóle nie pamiętał.
W miarę jak fizycznie nabierał sił i brał na siebie coraz więcej oddelegowanych wcześniej obowiązków, coraz częściej zdarzały mu się ataki złości, bywał dziwnie pobudzony i irytował się nawet najdrobniejszymi kwestiami. Czasem powodem był fakt, że nie pamiętał czegoś z pierwszych dni po ataku i chociaż podczas spotkań trzymał nerwy na wodzy, potrafił wybuchnąć zaraz po zakończeniu połączenia; czasem robił się zły, gdy Thace szedł na jakiś test sprawnościowy, który z trudem wciskał w swój grafik bo uważał, że nie było go zbyt długo i wypytywał, dlaczego coś zajęło mu aż tak dużo czasu. Przez większość czasu był nieprzyjemny i chociaż czasem przepraszał, to Thace czuł się coraz gorzej z każdym jego nieuzasadnionym przytykiem, bo te stawały się coraz bardziej okrutne i niesprawiedliwe.
Bardzo często zdarzało mu się mylić tematy spotkań i albo denerwował się tym, albo stawał zupełnie obojętny, by potem niespodziewanie wybuchnąć – Thace niemal co drugi dzień musiał wysłuchiwać tyrad o tym, jak bardzo Proroka wszystko złości i była to cała paleta powodów: że komandorzy to idioci albo że oczekują zbyt wiele; że poszukiwania Voltrona przebiega żałośnie i sam zrobiłby to lepiej lub że to ogromny błąd, że w ogóle na to pozwolili i osłabiają Imperium; że to źle, że centrala nie bierze w tym udziału albo że jest skandaliczne, że ktokolwiek z jego Sektora ośmielił się zgłosić na ochotnika i tym samym dołączyć do innej jednostki. Czasem był tak chaotyczny, że Thace nie potrafił stwierdzić, o co konkretnie mu chodzi, jednak przez pierwsze dni pobytu w kwaterach zazwyczaj dawał się jednak jakoś uspokoić i wyciszyć.
Zazwyczaj. Bo czasem jednak sytuacja eskalowała bez żadnego powodu – gdy Thace jak zwykle pomagał mu przy pewnym spotkaniu, podsuwał notatki i łagodnie wtrącał dane i niezbędne informacje, Prorok zaczął robić się rozdrażniony, a pewnym momencie to on oznajmił, że na dziś koniec ustaleń i powiedział Ladnok i Trugg, że wrócą do tematu następnego dnia, bo potrzebuje zasięgnąć pewnych danych, a gdy tylko się rozłączyli, spojrzał na Thace’a wściekle.
– Co ty sobie wyobrażasz? – syknął jadowicie. – Wtrącasz się bezczelnie w ustalenia, o których nie masz pojęcia, podsuwasz mi notatki z jakimiś bzdurami i wydaje ci się, że masz prawo mi przerywać podczas spotkań z komandorami? Za kogo ty się masz?!
– Prorok… razem pisaliśmy te notatki, były poprawne i wcześniej sami ustaliliśmy, że mam się odzywać, gdy nie czujesz się najlepiej i zapominasz o czymś co jest…
– Niczego nie zapomniałem! To twoje wtrącanie się sprawiało, że robiłem się rozkojarzony, nie wiedziałem już, co jest ważne a co nie!
– To właśnie to co ci pokazywałem na tablecie było ważne…! – zaprotestował, lecz Prorok wydawał się w ogóle go nie słyszeć.
– Jeśli coś było ważne, to powinieneś to jakoś zaznaczyć! Zbłaźniłem się przed Ladnok i Trugg, nie wiedząc o ustaleniach, z którymi co chwilę się wtrącałeś!
– Nie zbłaźniłeś, od razu przejąłem temat i skorygowałem te dane – spróbował go uspokoić, bo przecież gdy zachodziła taka potrzeba, robił to nie raz, ale to jeszcze bardziej rozjuszyło Proroka.
– Zbłaźniłem tym bardziej, że musi mnie poprawiać mój podwładny! – wykrzyknął, a Thace musiał wziąć głęboki oddech, by w jakiś sposób mu nie odpyskować. Starał się okazywać mu cierpliwość i wiedział, że to nie wina Proroka… ale to był kolejny raz, gdy racjonalizowanie jego zachowania, gdy sam był w kiepskim stanie psychicznym, przychodziło mu z coraz większym trudem. Zwłaszcza że tak się martwił, że padły wyznania, a Prorok nawet tego nie pamiętał… On zaś pamiętał doskonale atak druida, chociaż minęły już trzy tygodnie i to, jak bardzo Prorok krwawił, jak źle wyglądał i się czuł, jak strasznie stresował się czekającą go karą i całą sytuacją… Teraz po tamtym Proroku nie było nawet śladu i jego wiara w powrót do normalności sypała się coraz bardziej.
– Proszę, nie krzycz – szepnął pomiędzy kolejnymi, absurdalnymi oskarżeniami Proroka, a jego uszy i ramiona skuliły się; ten zamilkł wpół zdania i wyglądało na to, że dopiero dotarło do niego, jak się zachowywał, jednak nie przeprosił ani nie zmienił tonu, gdy odezwał się ponownie.
– Zejdź mi z oczu. Doprowadzasz mnie do szału. Idź poćwiczyć z Vhinku, zrób chociaż jedną rzecz i zalicz te testy jak najszybciej!
– Może nie powinienem cię teraz zostawiać samego…
– Może nie powinieneś się aż tak wymądrzać! – syknął ze złością. – Do wieczora nie chcę cię tu widzieć i oczekuję na komunikatorze raportu z twoich postępów na symulatorze. I zapisz się w końcu na te cholerne testy! – wykrzyknął, najwyraźniej znów nie pamiętając, że kilka w ostatnim czasie już zdał. – Nie żartuję, Thace.
Ruszył do Bazy Głównej sztywny i przybity i gdy na miejscu zorientował się, że Vhinku jest nieobecny – musiał wylecieć na parę godzin by dołączyć do patrolu swojej jednostki – udał się na symulatory samodzielnie i oczywiście w jego stanie szło mu tragicznie. Przerwał po pół godzinie, zawahał się, czy nie napisać Kolivanowi, że Prorok był gorszy, niż się tego spodziewał, że trwało to już za długo… a może nawet do Ulaza, aby potwierdzić, że odstawienie dalkossianu może mieć takie skutki uboczne. Wiedział jednak, że mogło, ostatecznie od ataku nie minęło aż tak dużo czasu, a jeszcze parę dni temu Aktug wciąż podawał Prorokowi silne środki uspokajające. Nie chciał panikować. I nie chciał pytań Kolivana, czy jego uczucia do Proroka nie są aby silniejsze, niż twierdził, skoro aż tak przejmuje się jego złym, całkowicie uzasadnionym nastrojem. Ostatecznie nie zrobił nic i zamiast trenować latanie, udał się na sparing i kolejne dwie godziny ćwiczył różne style walki z innymi żołnierzami, którzy przygotowywali się do testów sprawnościowych. Wracając, napisał do Vhinku i poprosił go o udostępnienie swojego grafiku – mówiąc, że potrzebuje wrócić do stałych ćwiczeń, bo ma już coraz mniej czasu, a w ostatnich tygodniach prawie nie ćwiczyli. Przyjaciel odpisał do niego niemal natychmiast, udostępniając mu swój kalendarz oraz zapewniając, że każda pora jest dla niego odpowiednia i żeby Thace po prostu wrzucał mu w grafik wspólne ćwiczenia gdzie tylko ma wolne.
Wrócił na krążownik nieco uspokojony po tym, jak wyżył się podczas sparingu i gotowy na kolejną konfrontację z Prorokiem – bo przecież nie wykonał jego polecenia, by ćwiczyć latanie. Kiedy jednak otworzył drzwi, mężczyzna natychmiast poderwał się z kanapy, podszedł do niego i mocno przytulił.
– Thace, przepraszam… nie wiem co we mnie wstąpiło. Jak w ogóle mogłem się do ciebie tak odezwać? Przecież wcale nie jestem na ciebie zły… Nawet gdybym był zły, nie miałem prawa tak cię traktować…! Nie wiem co się ze mną dzieje… – wydusił i nagle ponownie był słaby i przestraszony, błądził wzrokiem po ścianach i najwyraźniej nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. Kolejna taka sytuacja, kolejny raz miał wybuch, a potem patrzył na niego i przepraszał.
– To skutki odstawienia dalkossianu… przecież wiedzieliśmy, że możesz tak reagować… – szepnął Thace, obejmując jak go ramionami. Czuł, że mężczyzna wciąż drżał i chociaż mentalnie nie był na niego zły, to fizycznie wciąż czuł nieuzasadnioną wściekłość. Obejmował Thace’a mocno i w jakiś sposób desperacko, brał głębokie oddechy i wyraźnie próbował się uspokoić, ale nie potrafił. – Prorok… może jednak nie powinienem zajmować się teraz testami. Kazałeś mi to zrobić, ale nie czuję się dobrze, zostawiając cię tu samego…
– Nie odsuwajmy tego w czasie. Ciągle jestem zmęczony… możesz ćwiczyć, gdy będę mieć przerwę i będę potrzebował się położyć. Wiem, że podczas spotkań jestem bez ciebie do niczego – odparł cicho, nawet nie kryjąc wstydu. – Gdy będzie po wszystkim, muszę sprawić Vhinku jakiś kosztowny prezent. Umawiaj się z nim kiedy tylko możesz. Będę spokojniejszy, gdy zaliczysz wszystko. Cieszę się, że masz kogoś bliskiego i normalnego. Przebywać ze mną, gdy jestem w takim stanie… tego pewnie nie da się wytrzymać, co…? – spróbował zażartować, a Thace’a ponownie coś ścisnęło w środku. Wciągnął go do pocałunku i tego wieczoru poszli do łóżka, seks był cudowny, a potem, wciąż siedząc w pościeli, rozmawiali zupełnie zwyczajnie, ustalali plan na następny dzień i omówili kilka spotkań, jakie ich czekały; Prorok znów pamiętał, co się działo i irytował tym, że w ostatnich dniach tyle razy mylił się na spotkaniach. Powtarzał jednak, jak bardzo docenia obecność i pomoc Thace’a i przepraszał za wszystkie momenty, gdy zachował się wobec niego nieprzyjemnie.
Następnego dnia aż do południa miał doskonały nastrój i czuł się tak dobrze, że Thace jeszcze raz zaczął wierzyć, że może jego stan się poprawił – tym bardziej że po śniadaniu Prorok połączył się z połową Naczelnego Dowództwa, wypowiadał racjonalnie, doskonale orientował w sytuacji, a nawet był bardziej aktywny i pewny siebie niż zazwyczaj. Spotkał się jeszcze raz z podległymi komandorami i tym razem zachowywał wobec nich normalnie, przedstawił swoje plany oraz wydał dyspozycje. Miał dobry apetyt, popił wczesny lunch filiżanką bardzo słabego qawmien i sam namówił Thace’a, by ten poleciał z Vhinku na ćwiczenia jeszcze dziś – i ponieważ ten za godzinę miał czas, napisał do niego spokojny, że Prorok da sobie bez niego radę.
Podbudował się na tyle, że ćwiczenia szły mu przyzwoicie, a jego przyjaciel, który poprzedniego dnia na pewno zobaczyłby jego przygnębienie, teraz nie mógł dostrzec, że cokolwiek było nie tak. Oczywiście, zadawał pytania, jak sobie radzi, a Thace przyznał, że Prorok nie czuł się najlepiej, szybko się męczył i że dlatego tak trudno było mu się wyrwać na symulatory w ostatnim czasie – bo po prostu wolał być przy nim, gdy ten go potrzebował.
– Żałuję trochę, że nie chcesz mu przyznać, że wiem o was – powiedział, gdy skończyli pierwszą sesję i zrobili sobie krótką przerwę. – Chciałbym móc… to strasznie głupie, ale… po prostu przylecieć do was, zjeść z wami obiad albo się napić i patrzeć na was. Widzę, że jesteś z nim szczęśliwy. Żal mi, że nie mogę zobaczyć tego na własne oczy.
I gdy Thace wracał na krążownik, też tego żałował. Sam wiedział, jak to jest być z kimś zupełnie otwarcie – miał to przecież z Hangą – ale Prorok nigdy tego nie doświadczył. Zmagał się teraz, gdzieś w środku cały czas się bał, a poza Thacem nie miał nikogo… tak, jemu też było ciężko, przez tajemnice i kłamstwa, ale chociaż unikał przez ostatnie dni płaczliwych zwierzeń, miał jednak świadomość, że są osoby, do których może się odezwać w trudnych chwilach. Może Prorokowi by to pomogło… tak, nie przepadał za Vhinku, ale może też jego zazdrość przygasłaby, gdyby zobaczył, jak bardzo ten jest im życzliwy, że kibicuje ich relacji i że pragnie ich szczęścia…? I ostatecznie… była też misja. A on i tak powinien zastanawiać się już na tym, jak nakłonić Vhinku do odejścia z Bazy, bez względu na to, jak miałoby to go boleć i czy Kolivan uważał to za priorytet czy też nie. Prorok mógł mieć w tym swój udział i jeśli wyczułby, że wystarczy powiedzieć mu o Vhinku, aby ten postarał się o jego przeniesienie lub usunięcie z wojska… nie, nie zamierzał mu jeszcze nic mówić, o ile nie uznałby w czasie rozmowy, że Prorok jednak nie będzie mieć nic przeciwko. Ale uznał, że może spróbować go wyczuć, skoro poprzedniego dnia rozmawiali o Vhinku, a nastrój Proroka się poprawił… ponownie uwierzył, że może być lepiej i potem wyrzucał sobie, jak bardzo przez cały ten czas był naiwny, że w całym koszmarze, mętliku uczuć i niepokoju, najdrobniejsza oznaka, że jest lepiej, sprawiała, że miał nadzieję, że tak już zostanie.
Gdy patrzył na to z perspektywy czasu, nie pamiętał nawet jak konkretnie zaczął temat i jakie słowa padły; wspomniał o ćwiczeniach tego dnia i że szło mu naprawdę dobrze. Pokazał Prorokowi odczyt z symulacji, a ten uśmiechał się i go chwalił, kilkakrotnie powtórzył, że dobrze, że ma kogoś takiego jak Vhinku, bo przecież sam nie byłby w stanie mu pomóc… że czasem trzeba przyjąć wsparcie i pomoc i sam rozumie to najlepiej… i że gdy był nieprzytomny, Thace pewnie tego wsparcia również potrzebował. On zaś, zupełnie nie zastanawiając się nad tym akurat aspektem, przyznał, że tak, Vhinku był wtedy wsparciem i że naprawdę pomogło, gdy sam do niego przyleciał w dniu ataku i… i nagle coś się zmieniło. Coś w spojrzeniu i mimice Proroka, jego rozluźnione do tej pory mięśnie napięły się, a zęby i pięści zacisnęły; nastąpiło to tak nagle, że Thace aż się wzdrygnął i zaniemówił wpół zdania.
– Co masz na myśli, Thace? Chcesz mi powiedzieć, że Vhinku odwiedził cię po kryjomu, gdy ja byłem wciąż nieprzytomny, a tobie nie przyszło do głowy mi o tym choćby wspomnieć…?
– Sam zasugerowałeś mi bym się z nim spotkał… Gdy obudziłeś się i rozmawialiśmy – powiedział cicho; a przecież padły wtedy również inne wyznania i gdy na moment przymknął oczy, przypomniał sobie, jak brzmiał głos Proroka, gdy wyznawał mu miłość.
– Nie wygaduj bzdur!
– Prorok – powiedział, siląc się na spokój. – Źle się czułeś. Nie pamiętasz pierwszego dnia po wizycie druida. Rozmawialiśmy, gdy obudziłeś się na godzinę. Widziałeś, jak się martwię i jaki jestem roztrzęsiony. Powiedziałeś, że nie chcesz, bym był sam i żebym wezwał tu Vhinku, żeby dotrzymał mi towarzystwa…
– Skoro byłem w tak złym stanie, to pewnie wygadywałem różne głupoty i nie powinieneś…
– Mówiłeś też, że świetnie sobie radzę i że cieszysz, się że jestem obok. Że ci na mnie zależy. To też były głupoty…? – spytał cichym, zranionym tonem. Prorok zamarł i odwrócił wzrok. Tym razem nie zaczął przepraszać i chociaż zdołał pohamować się przed krzykami, co ostatnio nie zawsze mu się udawało, po jego dobrym nastroju nie pozostał nawet ślad. Ponownie był zirytowany, a na spotkaniu późnym wieczorem znów popełniał błędy, zaś gdy skończyło się i przyszło mu zapoznać się z paroma raportami, w pewnym momencie coś rozzłościło go tak bardzo, że cisnął tabletem o ścianę, wezwał Sentry, by wymieniło mu sprzęt i wrzeszczał na nie tak długo oraz zachowywał tak nieswojo, że w robocie uruchomił się tryb czujności i wyciągnęło broń – a Thace’owi z trudem przyszło załagodzić sytuację.
Thace był bliski, by ponownie napisać do Kolivana, że z Prorokiem jest gorzej niż się spodziewał. Do Antoka, by po prostu mu się pożalić. Do Vhinku, by jednak wyznać, z czym się zmagał. Niepokój i emocje, z którymi z nikim nie był do końca szczery, sprawiały tylko, że przeciągał decyzję, by odezwać się do kogokolwiek i ostatecznie znów tego nie zrobił. Wmawiał sobie, że może to chwilowe, że przecież Prorok czasem wydawał się już czuć lepiej, że poczeka jeszcze trochę, zanim zacznie rozsiewać swoją panikę na inne osoby i być może powie za dużo. Nie, sam już w to nie wierzył, ale nie umiał znaleźć rozwiązania i za każdym razem, gdy Aktug powtarzał, że tak, może zły nastrój Proroka trwał nieco dłużej niż się spodziewał, jednak wyniki badań są idealne, miał ochotę go udusić.
Aby podjąć jakiekolwiek działanie i nie stać w miejscu, zapisał się na kolejne testy; zaczął od pilotażu awaryjnego oraz misji bojowej na średnim statku, bo chociaż tych obawiał się najbardziej, ale na nie pojawiło się sporo wolnych terminów i uznał, że nie powinien z tym czekać. Przy pilotażu awaryjnym, oczywiście, przez cały stres i trudną sytuację z Prorokiem, rozbijał się na samym starcie przy każdej próbie, aż skończył mu się wymagany czas. Technik prowadzący nawet go o nic nie pytał, a on nawet nie był na siebie zły: od początku, od pierwszej rozmowy z Prorokiem, wiedział, że tego nie zaliczy i po prostu ziściło się to, czego się spodziewał. Był tym przygnębiony, ale nie zdruzgotany, jednak do sterów misji bojowej, którą zaczynał kwadrans później, zasiadł bez nadziei, że się ona powiedzie – i tak naprawdę było mu wszystko jedno. Wiedział, że Prorok i tak będzie wściekły za jego niepowodzenie i nie robiło różnicy, czy tego dnia zawali jeden test czy obydwa.
Wylosował symulację, w której miał przeprowadzić flotę przez statki rebeliantów. I ponownie było jak przy teście na krążowniku: spanikował, popełnił głupie błędy i był tak roztrzęsiony, że nie wyobrażał sobie, że miałby zdawać to w tym momencie ponownie, tym bardziej że akurat ten test zdawany był z pilotem wspierającym, którym został żołnierzy z oddziału Vhinku, którego poznał podczas misji kontrolnej i który teraz wpatrywał się w niego oniemiały.
– Czy chcesz do tego podchodzić ponownie…? – wydusił mężczyzna w końcu. – Widziałem już na misji, że latasz naprawdę kiepsko, ale nie sądziłem, że jesteś aż tak beznadziejny…
– Nigdy nie brałem udziału w misjach bojowych. Dajmy sobie spokój. Zrobiłeś wszystko co mogłeś i…
– Możesz wylosować misję ponownie. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Porucznik Vhinku nie będzie zadowolony, gdy dowie się, że spartaczyłeś misję, w której siedziałem obok ciebie i powinienem być wsparciem. Wiem, ile czasu ćwiczyliście i nie wierzę, że niczego w tym czasie się nie nauczyłeś. Spróbujemy…? Nie będzie gorzej niż już jest, bo z tej próby masz zero procent.
– Gdyby były punkty ujemne, to pewnie miałbym ujemne… – wydusił Thace.
– Nie będziesz mieć ujemnych również jak spróbujesz jeszcze raz. Uspokój się. Weź parę głębokich oddechów. Masz pięć minut na podjęcie kolejnej próby.
Bierze głęboki oddech, przypomina sobie ostatnią rozmowę z Kolivanem i to jak jest trudno (może ta scenka ze sztyletem, że miałby kogoś zabić) i jednak bierze się w garść;
Wylosował nową misję i tym razem trafił na teoretycznie bojową, ale bardziej w charakteru ratunkowego. Tak, w trudnych warunkach, ale mieli uratować transportowcem grupę żołnierzy z płonącego magazynu a nie kogokolwiek atakować. Nie było rebeliantów, nie było walki innej niż żywioł i chociaż nie poszło mu doskonale, zdał na sześćdziesiąt procent – które ze względu na naprawdę fatalną pierwszą próbę obniżono do 45 – i przypuszczał, że może to być jego najlepszy wynik ze wszystkich testów pilotażu. Wracał do Bazy Głównej licząc na to, że ten sukces, choćby i był w poprawce, przyćmi jego żałosny występ w pilotażu awaryjnym i nie stanie się dla Proroka kolejnym powodem do wszczęcia awantury, jednak gdy tylko wszedł do ich kwater, mężczyzna spojrzał na niego ze złością; nie wściekłością… więc na moment poczuł nadzieję, że może nie będzie aż tak źle.
– Czy postanowiłeś zrobić mi na złość i dlatego zawaliłeś te testy? – wypalił bez przywitania. – To było żałosne, Thace. I nie zamierzam mówić nic więcej, bo sam wiesz, że byłeś do niczego i że jest mi za ciebie wstyd. Nie chcę słyszeć wymówek i usprawiedliwień. Nie masz pojęcia, jak bardzo się na tobie zawiodłem. I chcę, żebyś miał świadomość, że na poprawce z pilotażu awaryjnego oczekuję wyniku przynajmniej 50% i żadnej krytycznej kolizji.
– Obawiam się, że to niewykonalne...
– Thace, ja nie żartuję – powiedział, a ton jego głosu minimalnie się zmienił; Thace nie chciał robić sobie jednak nadziei, że akurat w tym momencie nastrój Proroka się polepszy. – Jeśli kiedyś będziesz musiał uciekać ze statku w warunkach bojowych, gdzie nie użyjesz autopilota, nie masz żadnych szans na przeżycie. Gdy zaciągamy się do wojska, słyszymy 'zwycięstwo lub śmierć', ale honorowa śmierć może przydatna tylko głupcowi, który popełnił zbyt wiele błędów, bo nic jeszcze nie potrafi, lub zdrajcy, którego uratuje ona przed znacznie gorszym losem w rękach druidów. Wykwalifikowany oficer znacznie bardziej przyda się imperium żywy niż martwy. Jesteś zbyt cenny by dać się zabić z tak głupiego powodu jak braki w przeszkoleniu na sytuacje awaryjne i brak ambicji, by cokolwiek z tym zrobić.
– Słyszałem ‘zwycięstwo albo śmierć’ to całe lata. To część mnie i może jestem tym głupcem, który po prostu nic nie potrafi. I może wcale nie jestem tak cenny dla Imperium – powiedział ze ściśniętym gardłem, gdy stwierdzenia Proroka przypomniały mu o misji… tego właśnie nauczył się od Ostrzy: że jeśli masz uciekać bez pewności, że oddalisz się i opuścisz swoją jednostkę żywy i znajdziesz schronienie, to prawdopodobnie zostałeś odkryty… a wówczas lepiej niż uciekać jest zabić się, rozbić, zanim cię dorwą, bo z ich rąk czekają cię znacznie gorsze rzeczy
– Thace… Jesteś cenny dla mnie. Masz się do tego przyłożyć. Mogę przymknąć oko na wszystkie niedociągnięcia w testach, ale nie na to. Jeśli się nie poprawisz, wyciągnę wobec ciebie konsekwencji służbowe. Przykro mi to mówić, ale może inaczej się nie da, a ja byłem dla ciebie zbyt pobłażliwy – Thace może sądzić, że to żart, ale Prorok się nie uśmiecha. I pewnie powinien jakoś załagodzić tę sytuację, ale chłód w tonie Proroka sprawiał, że nie potrafił posypać głowy popiołem i godzić się na to traktowanie.
– Uważasz, że nie mam ambicji…? Ćwiczyłem całymi miesiącami. Ćwiczyłem coś, czego nienawidzę i w czym jestem do niczego. Dałem z siebie wszystko, tyle że wszystko to najwyraźniej w tej kwestii w moim przypadku i tak zero. Chcesz wyciągnąć konsekwencje służbowe? Proszę bardzo. Rób co tylko chcesz. Zdegraduj mnie lub zwolnij, bo nie umiem latać i nie jestem w stanie się nauczyć! Od nikogo z oficerów technicznych nie wymagasz tego, co ode mnie, zaliczają tylko zwykły pilotaż a nie cały pakiet, a ode mnie oczekujesz cudu bo niby się o mnie troszczysz. I zanim powiesz, że to takie proste… tak, dla ciebie pewnie jest, bo z wykształcenia jesteś pilotem wojskowym. Ja jestem inżynierem i naprawdę, chciałbym zobaczyć, jak zdajesz testy, które ja najwyższym poziomie zdałem bez problemu z najwyższą ilością punktów, albo jak naprawiasz najprostsze nawet urządzenie, skoro wzywasz Sentry nawet do wymiany baterii i żarówek…! – wykrzyknął i był naprawdę bliski, by w tym momencie wyjść, bo nie liczył ze strony Proroka ani na przeprosiny ani wyciągnięcie ręki.
– Masz rację – odezwał się jednak Prorok; nadal był chłodny i nieprzystępny i samo to bolało. – Tak, wymagam więcej od innych. Na innych żołnierzach mi nie zależy tak jak na tobie. Wybacz, że byłem nieprzyjemny. I wiedz, że nadal oczekuję, że zaliczysz pilotaż awaryjny i obsługę krążownika w trakcie poprawek. Oraz że pozostałe testy zdasz jednak za pierwszym razem, choćby i na minimum. Skończmy ten temat. Za chwilę zaczynam spotkanie i poradzę sobie sam, a ty… zapisz się na wszystkie egzaminy, bo masz już mało czasu. Zaplanuj je wszystkie na najbliższe dni. Jeśli potrzebujesz coś poćwiczyć, umów się z Vhinku jeszcze dziś.
Być może nie powinien wychodzić w takim momencie, ale jego wiedza – nie ta, wynikająca z własnego doświadczenia, lecz z obserwacji – wskazywały na to, że czasem, gdy konflikt wisi na włosku, lepiej jednak wycofać się i dac sobie czas na poukładanie myśli na osobności. Tak, umówił się z Vhinku, który nie miał powodów by kwestionować jego zły nastrój; wiedział przecież, że nie zdał pilotażu awaryjnego oraz że pierwsze podejście do misji bojowej poszło mu fatalnie. W drodze do Bazy Głównej na komunikatorze przyznał się Kolivanowi do słabych wyników testów i krótko przedstawił mu spięcie z Prorokiem; nie liczył na słowa pocieszenia, bo znał przecież poglądy dowódcy na jego latanie, zaś odpowiedź, jaką otrzymał, była mniej więcej tym, czego się spodziewał: do kolejnych testów oraz powtórek ma się przyłożyć, zaś Prorok ma rację, uważając, że umiejętność pilotowania w krytycznych warunkach jest istotna.
Ćwiczyli z Vhinku latanie dwie godziny – szło mu raczej marnie i nie nastroiło go optymistycznie – a potem ruszyli jeszcze na salę treningową; razem przysiedli do tabel z wolnymi terminami i Thace zaplanował wszystkie testy pilotażu i kilka sprawnościowych na najbliższe trzy dni – na kilka nie mógł znaleźć wolnych miejsc, ale na razie się tym nie przejmował, bo ostatecznie tamtymi się ani trochę nie martwił.
Pomimo tego, że po testach na kolejnych statkach nie oczekiwał zbyt wiele, zwłaszcza gdy bywał rozkojarzony, jakimś cudem udało mu się zdać wszystkie, jakie mu zostały; wciąż jak kat wisiała nad nim perspektywa poprawki pilotażu awaryjnego, którego obawiał się najbardziej i oczywiście poprawka testów na krążowniku, do których miał jednak podejść dopiero pod koniec całej sesji. Poszło mu znacznie lepiej niż się spodziewał, bo zawalenie zaledwie dwóch egzaminów i przyzwoite zaliczenie pozostałych to było i tak coś, co przed paroma miesiącami uznałby za niemożliwe. Ponownie miał nadzieję, że Prorok go pochwali, bo akurat tego dnia zdał wszystko, co zaplanował i ani razu nie musiał podchodzić do symulacji ponownie, a dodatkowo testy sprawnościowe zaliczał perfekcyjnie… Prorok wpatrywał się w jego wyniki i zamiast zdobyć się na choćby słowo pochwały, wypominał mu, że…
– Po tylu tygodniach treningów i dziesiątkach jak nie setka godzin w symulatorach, powinieneś mieć wszędzie minimum 70%. Tymczasem ze wszystkiego masz co najwyżej 50%! No, przepraszam, 52 w statkach nie-bojowych, gdzie oczekiwałem maksimum punktów! Gdyby to była teoria, to części i tak byś nie zdał, bo tam zalicza 50% a nie 30% i…
– Gdybyś pozwolił mi zdawać to wszystko na poziomie podstawowym a nie średnim, to miałbym twoje wymarzone 70% – odwarknął, zraniony i nieszczęśliwy, że Prorok krytykował coś, co dla niego było sukcesem okupionym stu osiemdziesięcioma dwoma godzinami męczarni w symulatorach; Vhinku prowadził dziennik z jego postępami i monitował dokładnie, ile czasu ćwiczył od momentu gdy się za to na serio zabrali, więc wiedział, że dokładnie tyle wylatał.
– Miej chociaż odrobinę ambicji!
– Znów wracamy do ambicji? Ty mógłbyś mieć chociaż trochę wyrozumiałości, bo starałem się jak tylko mogłem, to był szczyt moich możliwości. Jesteś niesprawiedliwy, Prorok. Od początku wiedziałeś, że jestem w tym słaby i że wszystkie te loty z Vhinku naprawdę dużo mnie kosztowały…!
– Nie wygaduj głupot. Loty w symulatorze to zabawa i rozrywka, a nie żaden wysiłek – prychnął z politowaniem, a jego ton i słowa były jak policzek w twarz. Nie mogli kontynuować tej rozmowy, bo Prorok właśnie zaczynał spotkanie z Sendakiem i Ranveigiem.
Trwało godzinę. A po nim Prorok, jakby nigdy nic, zapytał go, jak poszły mu ostatnie testy, które zdawał tego dnia, że widział co prawda notyfikację, ale chce posłuchać, jak sobie poradził i jakie miał zadania… No i sprawnościowe! Zawsze wiedział, że Thace jest wysportowany, ale chyba nie liczył na aż tak znakomite rezultaty. Potem słuchał o tym, jak Thace próbował mamrotać o tym, jakie otrzymał misje, nie mogąc uwierzyć, co Prorok wygaduje, że nagle się uśmiecha, gładzi go po ramieniu i uspokaja.
– Jestem z ciebie taki dumny! Widzisz…? Te ćwiczenia z Vhinku się opłaciły. Zaliczyłeś wszystko, no, oprócz tego krążownika na samym początku, ale tamto obaj wiemy, że musiałeś zdawać gdy martwiłeś się o mnie i jestem pewny, że poprawkę zaliczysz bez problemu. Pilotaż awaryjny też ci się uda, a jeśli nie… wrócisz do ćwiczeń, bo jest dla mnie naprawdę ważne, byś umiał to zrobić. Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo i naprawdę… gdyby chodziło o coś innego, w ogóle bym cię nie naciskał i niepotrzebnie nie stresował. Zamówię nam na kolację coś dobrego, bo to przecież powód do świętowania i… – urwał, kiedy Thace przywarł do niego całym ciałem i mocno zacisnął palce na jego mundurze. – Hej, wszystko w porządku…? Coś się stało?
– Nie. Zamów nam coś dobrego. Po prostu cieszę się, że mam większość tych testów za sobą. Sprawnościowe nie będą najmniejszym problemem – zdołał wydusić, podczas gdy Prorok gładził go po włosach i uspokajał. Był słodki. Był czuły i łagodny, obsypywał jego szyję pocałunkami i powtarzał mu, jaki est z niego dumny. I coś w nim pękło i zrozumiał, że dłużej nie zniesie całej tej karuzeli i że musi coś z tym zrobić, nawet jeśli wszyscy wokół powtarzają mu, że z Prorokiem wszystko było w porządku a jego dolegliwości są zupełnie normalne. Wiedział, że nie były i chociaż opracowania medyczne stanowiły, że stan takiej osoby mógł utrzymać się kilka tygodni, to wszystkie twierdziły również, że powinien stopniowo ale wyraźnie się poprawiać. A tu poprawy nie było. I tak naprawdę nie wiedział, dlaczego akurat teraz… ale coś w nim pękło.
Gdy komandor poszedł się wykąpać, Thace udał się do Aktuga i powiedział mu wprost, że Prorok wciąż ma zaniki pamięci, że od konfrontacji z druidem minęły blisko cztery tygodnie a od odstawienia leków prawie trzy i to powinno już minąć, lecz lekarz popatrzył na niego z cieniem politowania.
– Podporuczniku, zapewniam cię, że wszystko jest w porządku, a drobne rozkojarzenie komandora jest uzasadnione. Niepotrzebnie panikujesz.
– Zapomniał, o czym ze mną rozmawiał dwie godziny wcześniej…! Podjął ze mną ponownie temat, który już omówiliśmy i…
– Gdy go badam, nie sygnalizuje mi takich problemów. Przyznał, że czasem zdarza mu się czegoś nie pamiętać ze szczegółami, ale zachowuje się zupełnie normalnie i czuje już naprawdę dobrze.
– Oczekuję, że przeprowadzisz ponownie pełny skan wszystkich jego parametrów. Jeśli nie wiesz, co do ciebie należy, zwolnię cię z opieki nad nim, bo najwyraźniej kompletnie sobie nie radzisz i nie dostrzegasz ewidentnych problemów. Nie spędzasz z nim tyle czasu co ja i nie życzę sobie, byś podważał to, co ci komunikuję, a jeśli odezwiesz się do mnie tym tonem ponownie i na racjonalne obawy oficera pełniącego rolę prawej ręki komandora będziesz obracał oczami, wyciągnę wobec ciebie konsekwencje służbowe. Rano chcę otrzymać pełną listę testów, jakie zamierzasz przeprowadzić i zanim je rozpoczniesz, zweryfikuję z zaufanym medykiem z innej jednostki, którego znam z wcześniejszej służby, czy to wszystko, co należy zrobić w podobnej sytuacji. Potraktuj moje ostrzeżenie poważnie, a jeśli dowiem się, że przekazałeś moje słowa komandorowi Prorokowi, pożałujesz. Przypominam ci, że wciąż mam upoważnienie do wydawania decyzji w sprawie jego zdrowia w sytuacji, gdy nie jest w stanie tego zrobić, a obecnie, zaręczam ci z całą pewnością, nie jest w stanie – wyrzucił z siebie wściekle.
– Tak jest, sir… – wymamrotał Aktug, kuląc się potulnie przed jego wściekłym spojrzeniem.
– Czekam na tę listę – warknął w odpowiedzi.
Kiedy Prorok chciał się już położyć – ponownie w złym humorze, bez żadnego powodu – Thace przeprosił go i powiedział, że musi jeszcze popracować i nadrobić czas, jaki tego dnia stracił na testach. Komandor mruknął coś w odpowiedzi i odwrócił się plecami, a Thace wziął głęboki oddech i udał się z komunikatorem do swojego gabinetu, w którym wciąż dla zachowania pozorów stało zapasowe łóżko. Zalogował się na tablecie do swojego konta wojskowego i odpisał na parę wiadomości, by mieć ewentualne dowody, że coś tego wieczoru robił, po czym zaczął pisać do Kolivana… i w połowie usunął wiadomość, uznając, że ten może nie być właściwą osobą, bo w tym momencie bardziej niż racjonalności potrzebował pocieszenia i pomocy. Zamiast tego skontaktował się z Antokiem, któremu przedstawił dzisiejszą i parę poprzednich sytuacji i zapytał, co ma robić i czy może w sprawie konsultacji medycznej odezwać się bezpośrednio do Ulaza lub jakiegoś medyka na stałe przebywającego w Bazie Ostrzy. Na koniec zaś zaznaczył, że zna Proroka wystarczająco, by mieć pewność, że to co się z nim działo nie było normalne i że po prostu musi mieć opinię kogoś z wykształceniem medycznym.
A1: Jest tu Ulaz. Kilka dni temu wezwałem go do pomocy w bieżącej pracy i ma tu zostać, dopóki Kolivan nie będzie w stanie wrócić do swoich zadań. Może tego nie dostrzegłeś, ale po jego wypadku ma czasem problemy z osądem sytuacji i chociaż jest coraz lepiej, sam poprosił mnie, abym wciąż jeszcze podejmował decyzje. Na szczęście Ulaz ma całe mnóstwo zaległego urlopu i otrzymał przepustkę niemal od ręki, a poturbowani żołnierze z misji poszukiwania Voltrona nie zaczną wracać jeszcze przez najbliższe parę tygodni, więc Sendak na razie nie wezwał go z powrotem do swojej jednostki. Mam cię z nim skontaktować?
T1: Czy mogę przesłać mu całą dokumentację medyczną? Przedstawisz mu sytuację? Rano doślę informacje o planach medyka Proroka.
A1: Przez całą sytuację masz na myśli waszą relację?
T1: Jeśli to nieuniknione, tak. Chcę, by wziął to na poważnie. Gdy nie będzie wiedział, że spędzam z Prorokiem cały czas, również prywatny, może nie zrozumieć, że naprawdę mam podstawy do obaw.
A1: Powiem tyle, ile jest konieczne. Ulaz nie będzie tego pochwalał. Czekam na tę dokumentację.
Thace zalogował się do sieci i uruchomił dokumentację medyczną, sądząc przez moment, że może będzie jakoś zaszyfrowana, tym bardziej że nie znajdowała się w oficjalnych aktach, i uporanie się z tym zajmie mu sporo czasu – okazało się jednak, że Prorok dał mu do niej tak szeroki dostęp, że mógł sprawdzić absolutnie wszystko, łącznie z notatkami z jego codziennych wizyt. Przejrzał to, co było w nich zapisane, przeklął kilkakrotnie. Aktug cały czas utrzymywał, że stan Proroka jest taki, jak przewidywał, że następuje progres i że mimo pewnych niewielkich zaników pamięci, radzi sobie on doskonale z codziennymi czynnościami. Miał ochotę udusić tego kretyna, tym bardziej że przecież to on przez pierwsze dni twierdził, że Prorok absolutnie musi zostać w jednostce medycznej pod stałym nadzorem; tymczasem, chociaż może był specjalistą od zranień fizycznych, najwyraźniej kompletnie nie znał się na neurologii i psychiatrii związanej z uzależnieniami, skoro gdy tylko Prorok stanął na nogi i zachowywał się względnie normalnie, uznał, że niewiele mu już dolega. Z wyników badań Thace siłą rzeczy niewiele rozumiał, zebrał jednak wszystko i w zabezpieczonej paczce przesłał do Antoka.
Jakiś czas obracał w palcach komunikator, czując, że chciałby móc napisać coś więcej, o tym jak bardzo martwi się o Proroka, jak ciężko mu z jego wybuchami złości, że widzi, że coś jest nie tak i że też zaczyna mieć obawy, czy jego problemy nie stały się bardziej długoterminowe i wcale tak szybko nie miną. Nie znalazł jednak odpowiednich słów i ponownie pożałował, że wyrwanie się na Tsevu-22 jest teraz tak trudne, bo pewnie gdyby zobaczył twarz Antoka na ekranie, byłoby mu znacznie łatwiej zdobyć się na wyzwania.
T1: Wszystko wysłałem. Jeśli Ulaz czegokolwiek potrzebuje, niech pisze bezpośrednio do mnie. Udzielę mu wszelkich informacji.
A1: Już go poinformowałem. Przejrzy te akta pobieżnie jeszcze dziś, lecz bez jakichkolwiek informacji ode mnie, aby na razie się tym nie sugerował. Sam o to poprosił. Jutro powiem mu to, co jest konieczne, a wówczas wróci do nich. Wyśle ci sugestie standardowych badań, aby skonfrontować to z tym, co wymyśli ten medyk, a potem zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Uspokój się. Mamy wszystko pod kontrolą. Ulaz ma doświadczenie i szeroką wiedzę w takich sprawach, bo niejednokrotnie się tym zajmował zarówno w wojsku jak w naszych kwaterach.
Następnego dnia nie wszystko poszło jednak tak, jak Thace oczekiwał i nie zdążył nawet udać się do Aktuga z pokaźną listą badań, jaką bez dodatkowych wyjaśnień otrzymał na komunikator od Ulaza. W trakcie standardowego, porannego spotkania z Zak i Regiem, którzy wciąż jeszcze zajmowali się pewnymi bieżącymi sprawami, Prorok był tak rozkojarzony, że sprawiał wrażenie, jakby nie rozumiał całej dyskusji… nie słyszał jej. Albo wręcz słyszał coś innego niż faktycznie się działo, bo w pewnym momencie zaczął odpowiadać zupełnie nie na temat, a oboje podkomandorzy zaczynali patrzyć na niego podejrzliwie i gdy Reg w pewnym momencie zapytał, czy Prorok dobrze się czuje, Thace przejął pałeczkę.
– Przepraszam, sir, mamy jakieś problemy z łącznością. Przeniesiemy się do innego pomieszczenia, chyba że Sentry uda się szybko to naprawić – oznajmił, po czym przerwał połączenie i spojrzał na Proroka w oszołomieniu.
– O co chodzi, Thace? – spytał ze zdziwieniem. – Wszystko słyszałem doskonale!
– Prorok… o czym oni w ogóle mówili? Powiedz mi natychmiast, co w ogóle pamiętasz z tej rozmowy.
– Rozmawialiśmy o dostawie części zamiennych do myśliwców do którejś z fabryk w rejonie Tsevu… – odparł i zaśmiał się. – Nie pamiętam, której. Chyba nie czuję się jednak najlepiej…
– O tej dostawie rozmawiałeś wczoraj z Janką. Reg przedstawiał ci raporty administracyjne i próbował potwierdzić z tobą odchylenia w budżecie na ten kwartał – oznajmił Thace.
– Chyba… chyba muszę się położyć – wymamrotał. – Zostaw mnie samego. Nie wyspałem się. Nie wzywaj Aktuga, po prostu za późno poszedłem spać. I idź sobie na te testy pilotażu. Zostały ci dwa ostatnie i chyba niebawem je zaczynasz.
Thace nie skorygował go, że ostatnie dwa zdał poprzedniego dnia i najpierw się o to pokłócili, a potem przyjął gratulacje. Pomimo wczesnej pory, ruszył wprost do pomieszczenia zajmowanego przez medyka i otworzył je używając pełnego dostępu do wszystkich lokalizacji na krążowniku. Zastał Aktuga przy kawie, wciąż jeszcze w siedzącego w piżamie i wyraźnie oburzonego jego najściem.
– Skonsultowałem się anonimowo z zaufanym medykiem. Jest zaniepokojony pewnymi kwestiami. Masz natychmiast wykonać wszystkie badania z tej listy – skłamał gładko, po czym wysłał mu wszystko na jego komunikator.
– To… dość szerokie spektrum… – powiedział, zerkając na Thace’a niepewnie. – Nie wydaje mi się… – zaczął, ale gdy napotkał jego wściekłe spojrzenie, natychmiast przerwał. – Przepraszam, sir. Oczywiście, zajmę się tym. Problem w tym, że jednej trzeciej tych diagnoz nie przeprowadzę na krążowniku, bo wymagają dodatkowego sprzętu. Musiałbym zabrać go do Bazy Głównej, a prosiłeś, bym…
– Nie pisnąłeś nawet słowem, że czegoś nie możesz tutaj zrobić. Trzymałeś go zamkniętego w salce medycznej przez ponad tydzień, a nawet porządnie go nie zbadałeś, bo niby nie miałeś sprzętu?! – syknął i wziął głęboki oddech. – Czy jesteś w stanie je wszystkie przeprowadzić jeszcze dziś?
– Tak, sir. Ale… – urwał. – Jestem internistą, a nie neurologiem. Nie będę w stanie zinterpretować wszystkich wyników, nawet posiłkując się Sentry medycznymi z oprogramowaniem w tej specjalizacji.
– Wykonasz badania i przekażesz mi wyniki, a ja wyślę je do medyka, z którym jestem w kontakcie. Wykonaj też wszystkie te badania, które sam byś zrobił.
– To zajmie cały dzień. Wolę cię uprzedzić…
– Więc zarezerwuj odpowiednie sprzęty i zadbaj o to, by nikt ci nie przeszkadzał. Polecisz do Bazy z dwoma Sentry komandora i odpowiednią przepustką. Jak ktoś będzie pytać, przekaż, że wykonujesz czynności zlecone przeze mnie i komandora że sprawa jest poufna. Przywiozę tam komandora w ciągu godziny. Jeśli potrzebujesz uprawnień, by przesunąć zabiegi czy badania innych problem, to ci ich udzielę.
– Zorientuję się na miejscu, sir.
Jedyna ulga, jaką Thace poczuł, to że Prorok nawet nie próbował protestować, gdy powiedział mu, że Aktug zalecił wykonanie dodatkowych badań i że za godzinę mają się na nie stawić w Bazie Głównej. Mężczyzna siedział skulony w rogu kanapy, był nietypowo dla niego cichy i potulny, skinął głową, cicho zapytał, co to za badania i nie dociekał, gdy Thace przyznał szczerze, że w ogóle się na tym nie zna i nie potrafi mu na to odpowiedzieć.
– Zanim polecimy, możesz mnie przytulić…? – spytał cicho. Thace bez słowa objął go ramionami i długi czas nie poruszał się ani nic nie mówił. Martwił się z każdą chwilą bardziej, wszystko miało przecież zacząć się układać, a tymczasem z Prorokiem działo się z nim coś złego chociaż wszyscy pozostali komandorzy po spotkaniu z druidem wydawali się dojść do siebie.
Dzień spędzony na badaniach był stresujący, ciągnął się w nieskończoność i nie pomagał nawet fakt, że Prorok wciąż był przygaszony i nietypowo spokojny, bo po jego wcześniejszych, licznych wybuchach sprawiało tylko, że wydawał się tym bardziej nieswój. Thace oczywiście nie rozumiał żadnych wyników, jakie przychodziły, Aktug utrzymywał, że na razie nie widzi w nich żadnych poważniejszych odchyleń, zaś Ulaz wysłał mu tylko wiadomość z jeszcze kilkoma testami, jakich wykonania oczekiwał; dopiero późnym wieczorem, gdy Prorok już spał, napisał do Thace’a ponownie.
U1: Mieszanka jaką zaserwował sobie Prorok przed wizytą druida to była istna bomba i nie, zdecydowanie nie był to tylko dalkossian, a pozostałe środki jakie zażył wciąż jeszcze znajdują się w jego organizmie. Pomogłaby mu dawka kwintesencji, ale biorąc pod uwagę jak nieudolnym medykiem jest Aktug, nie wyobrażam sobie, żeby miał to nadzorować. Tak, jego stan stopniowo się unormuje, ale musisz dopilnować, by odstawił wreszcie dalkossian! Nie wiem, dlaczego nie powiedziałeś Antokowi, że wciąż to przyjmuje, przecież przy lekach regeneracyjnych, jakie dostaje, nie może tego brać, bo jego ataki szału i zaniki pamięci przedłużają się właśnie z tego powodu!
T1: Prorok niczego już nie bierze, skąd taki pomysł…?
U1: Stąd, że badania, na które go wyciągnąłeś, jednoznacznie wskazują, że wziął zaraz przed nimi całkiem sporą dawkę. Rozumiem, że nie jesteś w stanie upilnować kogoś o stopniu komandora z kim nie przebywasz cały czas, ale musisz coś z tym zrobić, skoro masz na niego spory wpływ i ci ufa. Jego organizm jest coraz bardziej rozchwiany i nie unormuje się, dopóki nie przejdzie pełnego detoksu od absolutnie wszystkich środków medycznych, jakie podaje mu Aktug – kolejny raz powtarzam, że jest idiotą – i jakimi sam się faszeruje. Z pozytywów, jego układ nerwowy ani mózg nie jest uszkodzony, a tego się obawiałem, gdy Antok przekazał mi to, co mu pisałeś i dlatego zaleciłem tak szczegółowe badania. Czasem pojedyncza wiązka energii druida potrafi spowodować w organizmie spustoszenie albo zabić, gdy uderzy w jakiś krytyczny obszar i musiałem to wykluczyć. Jeśli okazałoby się, że spowoduje to u niego trwałą utratę zdrowych zmysłów, to Antok i Kolivan odwołaliby twoją misję, bo nie jesteś przygotowany do radzenia sobie z wysoko postawionym oficerem-szaleńcem. To, co mogę ci doradzić, to zabrać go z Bazy Głównej pod pretekstem jakiejś misji kontrolnej, bo w takich sytuacjach bardzo pomaga zmiana otoczenia. Oraz oczywiście ograniczenie mu stresów i wyczyszczenie apteczki do zera. Przesłałem ci zalecenie odżywek, jakie ma stosować. Zero qawmien, alkoholu i jakichkolwiek środków medycznych innych niż te, które zalecę czy narkotyków. Masz też odsunąć od sprawy Aktuga, bo lepiej, by nie wiedział, co robię. Odeślij go z krążownika do Bazy Głównej. Pozostałe badania, jakie zlecę, może wykonać Sentry medyczne, a wiem, że masz do niego dostęp. Poradzisz sobie, czy potrzebujesz dodatkowego wsparcia? Uprzedzam cię, jak odstawi wszystko, może zachowywać się gorzej niż dotąd. Jak masz wątpliwości, jak z nim postępować, połącz się ze mną, gdy będziesz mógł.
T1: Wszystkim się zajmę. Dziękuję za pomoc. Przekażę ci ostatnie wyniki jego badań, gdy tylko będą gotowe.
U1: Nie spodziewam się niczego więcej oprócz doprecyzowania, jak duże dawki i w jakiej częstotliwości zażywał w ostatnim czasie i o ile nie robił czegoś kompletnie nietypowego, a tego się nie spodziewam, już teraz mam niemal pełen obraz sytuacji. Robię to tylko na wszelki wypadek i zakamuflowałem to między innymi badaniami tak, by ktoś tak nierozgarnięty jak Aktug nie domyślił się, w czym rzecz.
T1: Podobno inni komandorzy, którzy zostali ukarani przez Zarkona, też zażywali takie środki. A nikt z nich nie zachowuje się jak on.
U1: Bo z całą pewnością wspomogli się dawką kwintesencji i może cokolwiek zażywali, to nie taką mieszankę. Sendak z całą pewnością, bo przy tym byłem. I tak, wiem, że pewnie każdy z nich udawał twardego i wmawiał reszcie, że doszedł do siebie w naturalny sposób. Dziwi mnie, że Prorok tego nie zrobił i w ogóle że jego odczyty nie wskazują, że kiedykolwiek jej używał. Może jednak powinien, bez względu na to, jak to niemoralne i czasem niebezpieczne. Nie znam go, ale musi być strasznie słabego charakteru, skoro przed konfrontacją z druidami bał się tak bardzo, że potrzebował aż takiego otępienia. To zaskakujące, skoro pracując w Bazie Głównej od ponad stu lat, miał z nimi regularny kontakt, a teraz nagle przestał sobie radzić. Kolivan i Antok zbyli mnie, gdy o tym wspomniałem, ale mam poczucie, że znają przyczyny. Jeśli to coś, o czym czujesz, że z medycznego punktu widzenia powinienem wiedzieć, oczekuję, że mnie poinformujesz.
T1: To nie przyczyny medyczne, ale osobiste. Tak, bał się znacznie bardziej niż kiedykolwiek. Kolivan i Antok wiedzą, dlaczego. Zbyt zawiła kwestia, bym tłumaczył ci to przez wiadomości.
U1: Więc sugeruję, abyś znalazł sposobność, by jednak się ze mną połączyć i mi to wyjaśnić. Pozostanę w kwaterach jeszcze tylko tydzień, maksymalnie dwa, a z Bazy Sendaka nie będzie mi tak łatwo z tobą porozmawiać. Jeśli jakieś psychologiczne zawiłości wpływają na jego stan na tyle, że w wieku ponad dwustu lat nagle nafaszerował się narkotykami bo bał się druida, to najwyraźniej są na tyle istotne, byś mi je przekazał.
T1: Odezwę się. Na razie muszę zająć się posprzątaniem jego kwater ze wszystkich szkodliwych substancji.
U1: Czekam na kontakt i resztę jego wyników. Najpierw jednak chciałbym z tobą porozmawiać.
Thace odłożył komunikator na stolik i jakiś czas nie poruszał się, oddychając głęboko, aby chociaż trochę się uspokoić. Nagle naszła go dziwna myśl: zapragnął cofnąć czas o pięć tygodni, do dnia, gdy udał się na przyjęcie organizowane przez Zak i Rega na koniec testów teoretycznych. I przenieść się do rzeczywistości, w której sprawa REX-AVI nie stała się początkiem całej serii wydarzeń, które doprowadziły go do tego miejsca. Wtedy… tak, mieli z Prorokiem swoje problemy, ale byli ze sobą blisko, było mu dobrze i wiele rzeczy układało się idealnie, a jego jedynym zmartwieniem było, że układa się aż za dobrze. Radził sobie z tym jednak, bo ich relacja zacieśniała się stopniowo, stawała mu tak droga i ważna, seks był fantastyczny, Prorok otwierał się na niego w ten uroczy, niepewny sposób; przepracowywał swoją zazdrość, starał się. Ale potem było REX-AVI i nagle z jednego problemu i wyrzutów sumienia nastąpiła ich lawina: stres, szalony komandor Zogux, wypadek Kolivana, okropny atak w którym zginęło tak wielu żołnierzy i który zwrócił uwagę Zarkona – o którym wszyscy niemal już zapomnieli. Zły stan psychiczny Proroka, kara wymierzona przez druida, szpital i narkotyki… cała tamta krew i koszmar i poczucie winy, które doprowadziły go do zwierzenia się Antokowi i Vhinku, a po drodze wyznanie Proroka, które nie miało prawa jeszcze nastąpić, a on sam nie był gotowy na skonfrontowanie się z jego oraz własnymi uczuciami. Które ukrywał przed wszystkimi wokół, bo przecież Vhinku, któremu je zdradził, nie powiedział innych naijistotniejszcyh kwestii. W innej rzeczywistości miałby na to jeszcze wiele miesięcy. W tej naraz działo się za dużo i za szybko… a może działo się tak, jak powinno, a on w swojej naiwności wierzył, że będzie mógł skupić się na stopniowym budowaniu relacji z Prorokiem i że nic tego nie zaburzy.
Te powody, trudności, to że Ulaz nawet w wynikach badań coś dostrzegł… powinien mu powiedzieć. Medyk Ostrzy bywał chłodny i oschły, ale nie tak jak Kolivan, a ze względu na jego profesję potrafił wykazać się zrozumieniem. Thace nie był z nim nigdy aż tak blisko i wiedział, że powinien z nim porozmawiać.. .a może po prostu powiedzieć Antokowi i Kolivanowi, by we wszystko go wtajemniczyli, skoro był jednym z najważniejszych Ostrzy, a Kolivan widział w nim potencjalnego następcę. Nie miał jednak do tego głowy. A teraz musiał zająć się sprawami koniecznymi, bo wreszcie, po tygodniach karuzeli emocji i niepewności, wiedział, co się dzieje i co robić powinien.
Na sztywnych nogach poszedł do sypialni, gdzie Prorok już spał, a potem skierował się do łazienki i zaczął przeszukiwać kolejne szafki. Znalazł tylko niewielki zapas tych samych, zakurzonych środków, które były tu przed wieloma miesiącami, jednak długo nie mógł odszukać tych, które ukradł z Bazy Głównej parę dni przed wizytą druida; sprawdził gabinet Proroka i wszystkie pozostałe pomieszczenia, omijając na razie sypialnię, by komandor się nie obudził.
Kilka fiolek znalazł w kuchni ukrytych za zapasami qawmien, kolejną w szufladzie z jakąś starą elektroniką, w schowku pod komodą w salonie… Wyciągnął to wszystko i nie mając pojęcia, co właściwie z tym zrobić, ukrył w swoim gabinecie; zrobił niezbędne porządki w szafkach i wszystko, czego należało się pozbyć a nie było nielegalne zaniósł do swoich starych kwater. Położył się w łóżku i nie mógł spać, wpatrując się w Proroka, który prawdopodobnie nafaszerował się czymś i będzie musiał go skonfrontować z samego rana oraz wymusić na nim, by pozbył się wszystkiego, co zgromadził. Przypomniał sobie, jak znalazł nieużywane od lat narkotyki po pierwszej nocy tutaj i nie wzbudziło to w nim żadnego niepokoju, a raczej zainteresowanie. Pluł sobie w brodę, że w odpowiednim czasie nie porozmawiał z Prorokiem, czy aby nie miał z tym w przeszłości poważniejszych problemów… bo tego, że przez ostatnie miesiące tutaj niczego nie zażywał, był pewny. Że jednak zażywał przez ostatnie tygodnie i zdołał to ukryć… Thace nawet nie chciał o tym myśleć, bo przecież powinien był to zauważyć.
Dziwił się, że ani Antok ani Kolivan jeszcze nie napisali do niego by powiedzieć mu, że jest żałosnym szpiegiem, skoro nie dostrzegł tego mieszkając z Prorokiem i spędzając z nim tyle czasu. Nie zamierzał się z nimi spierać. I bardziej niż wcześniej czuł, że powinien znaleźć sposobność, by się z nimi zobaczyć i ponownie naprostować… ale wątpił, czy zdołałby przyznać im się do wszystkiego. Doskonale jednak wiedział, że nie radził sobie tak, jak powinien; tak, zbierał całe mnóstwo istotnych informacji, doszedł w wojsku najwyżej z obecnie żyjących Ostrzy – i to mimo faktu, że miał tylko stopnień podporucznika. Przegapiał jednak rzeczy oczywiste i gdyby nie uczucia Proroka… byłby jako szpieg całkowicie bezużyteczny.
Kiedy siedział skulony na kanapie, zastanawiając się, co jeszcze powinien posprzątać lub zrobić i chwilę zerkał na komunikator, czekając na jakiś sygnał ze strony Ostrzy… i ten w końcu nadszedł.
K1: Poleć na Tsevu i połącz się z Ulazem. Jeśli Prorok dowie się, że w nocy opuściłeś bazę, przyznaj, że udałeś się na zdalną, anonimową konsultację z lekarzem a rano skonfrontuj go w sprawie tego, co wyprawia. Ulaz oczekuje cię za kwadrans. Uważam, że powinieneś mu wszystko wyjaśnić. Zrobisz, co uznasz za słuszne. Nie jestem zły ani zawiedziony, bo liczę, że z jego pomocą uda ci się przywrócić Proroka do pionu bez długoterminowych, negatywnych skutków.
Wolał, by Kolivan jednak był zły i by czynił mu słuszne wyrzuty. Na Tsevu poleciał od razu, zabierając do tego celu jeden ze statków Proroka i nie zamierzając na razie dopracowywać wymówki dla niego – nad tym zamierzał pomyśleć później.
***
Gdy tylko połączył się z Ulazem, ten nie bawił się we wstępy, lecz od razu przeszedł do konkretów i wytłumaczył mu wszystkie kwestie związane z wstępnymi wynikami badań Proroka, które dla Thace’a nie były jasne. Uspokoił, że to minie. Wysłuchał jego obaw. Powiedział mu wszystko to, co wcześniej pisał lub o czym uprzedzali Kolivan i Aktug: Prorok, gdy faktycznie przestanie brać nielegalne środki, zacznie się uspokajać, po kilku dniach będzie mieć skokowy spadek formy, który może wyglądać bardzo różnie, ale po nim – i ile znów nie zacznie się narkotyzować – będzie już tylko lepiej. Sama ta rozmowa, wraz z ogólnymi poradami, na co Thace powinien zwracać uwagę, zajęła im pół godziny, lecz rady Ulaza… gdy nie miał pojęcia, co łączyło go z Prorokiem, były zbyt mało konkretne i prawdopodobnie nieprzydatne. To samo zresztą dotyczyło wszystkiego, co sam chciał mu przekazać, próbując wskazać najbardziej drastyczne przykłady dziwnych zachować Proroka z ostatniego czasu. Miał świadomość, że lekarz wpatruje się w niego czujnie i podejrzliwie, gdy krążyli wokół tematu małymi kroczkami i Thace sądził już, że Ulaz nie zada odpowiednich pytań, a on nie zbierze się do wyznań sam z siebie, kiedy ten westchnął ciężko i pochylił się lekko w stronę ekranu.
– Thace, widzę, że zbliżyłeś się do Proroka bardziej, niż Kolivan i Antok mi to przedstawiali. Nie musisz mówić mi o wszystkim, ale pewnie będzie nam łatwiej rozmawiać, jeśli jednak powiesz. Dalsza rozmowa będzie stratą czasu, jeśli nie będę wiedział, na ile faktycznie masz wpływ na Proroka. Co się tam dzieje? – spytał, a Thace nagle zdał sobie sprawę, że chociaż chce i powinien wszystko mu powiedzieć, to nie ma pojęcia, jak zacząć. – Spędzasz z nim mnóstwo czasu. Masz ogromną szansę na awans, na zostanie jego prawą ręką, a to sukces, jaki osiągnęli bardzo nieliczni nasi bracia i siostry i to w odległej przeszłości – kontynuował Ulaz, gdy Thace milczał nieco za długo. – Co zrobiłeś, że dotarłeś tak wysoko? Nie na tym miała polegać twoja misja w centrali. Co się zmieniło?
– Sądzisz, że zmanipulowałem go jakoś – powiedział Thace powoli. – I to… w pewnym sensie prawda…
– Jeśli podawałeś mu jakieś specyfiki, aby…
– Co? Nie…! – zaprotestował natychmiast i niemal się zaśmiał, że Ulaz, podobnie jak niegdyś żołnierze w Bazie, sądzą, że narkotyzował Proroka. – Nie – dodał ciszej. – Nie wierzę, że się nie domyślasz… i że uznałeś faszerowanie jakimiś środkami za jedyny logiczny powód, że… – urwał i spojrzał mu w oczy. – Że byłem w stanie zbliżyć się do jakiegoś oficera… do innego faceta…
– Och, Thace… – westchnął Ulaz i zmęczonym gestem potarł czoło. – Czyj to był pomysł? Antoka? Nie, on by nie zmusił cię do czegoś takiego. Kolivan za to za żadne skarby świata nie uznałby, że będziesz się do tego nadawał, bo powątpiewa w jakiekolwiek twoje talenty społeczne, zaś zdolności uwodzicielskie zapewne w to wlicza, chociaż pewnie nie powinien. Nie mów tylko, że sam im to zasugerowałeś, gdy jakimiś sposobem wykryłeś, że Prorok ma podobne do ciebie skłonności.
– Nikt z nas tego nie planował. I to była moja decyzja. Którą podjąłem jakieś… pewnie parę godzin po tym, jak Prorok dowiedział się o mnie. A ja o nim. I nie, nie spodziewałem się tego i byłem w szoku, że on…
– Zacząłeś coś takiego nie mając żadnych planów? Bez przygotowania? I Kolivan na to pozwolił? – przerwał mu, zszokowany. – Ile czasu to trwa?
– Ponad pół roku.
– I przez cały ten czas nie zdołałeś wziąłeś urlopu, żeby przylecieć do naszych kwater choćby i na tydzień i się przeszkolić? Bo wiem, że cię tam nie było i nie wierzę, że nie miałeś sposobności, by to zrobić.
– Przekonałem Kolivana, że nie ma takiej konieczności, a ponadto wyrwanie się stąd na tyle czasu wzbudziłoby podejrzenia Proroka.
– Rozumiem. Kto w takim razie, oprócz Kolivana i Antoka o was wie? Bo zapewne jest ktoś, z kim na bieżąco… – urwał, gdy sama tylko mina Thace’a powiedziała mu, że nie ma takiej osoby. Mężczyzna wyprostował się i spojrzał na niego poważnie. – Thace, zostawmy na razie obecny stan Proroka, bo skoro w ogóle prowadzisz misję tego rodzaju, nie mam pojęcia, czy moje rady dotyczące tego jak masz nim manipulować by pomyślnie przeszedł odwyk na cokolwiek się zdadzą. Naprawdę powinieneś mieć wsparcie dokładnie w tej kwestii. Kogoś, kto wie, jak to jest, ma doświadczenie i da ci praktyczne wskazówki jak wykorzystać moje zalecenia. Kolivan i Antok nigdy nie mieli z czymś takim do czynienia podczas misji i ja też nie miałem. Antok może ma do tego minimalne lepsze predyspozycje, ale jako ewidentny hybryda w wojsku niewiele by nie zdziałał próbując poderwać jakąś kobietę… lub mężczyznę, bo w jego przypadku to i tak nie robiłoby różnicy i obie opcje byłyby dla niego takim samym wyzwaniem. Za to o zdolnościach w kwestiach seksualno-romantycznych Kolivana nie zamierzam się nawet wypowiadać. Nie wyobrażam sobie, że przez pół roku ta dwójka była jedynym wsparciem, jakie miałeś…
– Antok wie od dopiero trzech tygodni.
– Więc miałeś tylko Kolivana. Brak mi słów. I nie mam pojęcia, jak dawałeś sobie radę, sypiając z… – pokręcił głową. – Nie znam Proroka osobiście, ale pracuję w wojsku wystarczająco długo, by co nieco jednak o nim słyszeć. I z tego, co o nim wiem, widzę, jaki bywa zimny i nieprzystępny. Ty też taki bywasz i dlatego tym bardziej niepojęte dla mnie jest, jak do niego dotarłeś.
– Tak jakbyś ty był tak strasznie otwarty…
– Nie zmieniaj tematu. Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, powiedz to wprost, a ja nie będę o nich pytał, bo to nie moja sprawa i powinienem zaufać Kolivanowi, że wie co robi. Chyba że coś może mieć wpływ na to, jak się zajmujesz Prorokiem i sam czujesz, że powinienem o tym wiedzieć. Więc?
– Nie wiem, czy ma wpływ na cokolwiek, ale nie chcę, byś miał błędny obraz tej sytuacji i sądził, ze dokonałem cudu – odparł Thace. – Wcale nie było mi aż tak trudno zbliżyć się do Proroka. Tak, jest dokładnie taki jak mówisz, przynajmniej… na zewnątrz. W pracy, w towarzystwie... Gdy był tylko ze mną, był znacznie bardziej… ludzki i otwarty. Okazało się, że mamy wspólne zainteresowania, czasem też poglądy, bo ciężko nie mieć podobnych, gdy obydwaj mierzymy się z tym, jak Imperium i wojski traktuje osoby o naszych skłonnościach. Na pewno pomógł też fakt, że od samego początku mu się podobałem, więc każdy mój przejaw… zainteresowania i przyjaźni… to było dla niego cenne, tym bardziej, że on naprawdę nie ma w wojsku nikogo bliskiego, a ja nie skreśliłem go po pierwszej sytuacji, gdy był dla mnie niemiły. I… nawet gdy jeszcze o sobie nie wiedzieliśmy, to podświadomie musieliśmy czuć, że zmagamy się w wojsku z czymś, co nie może wyjść na jaw. Czekałoby go piekło, gdyby jego orientacja została ujawniona. A potem, gdy zaczęliśmy ze sobą sypiać, to zaręczam ci, nie było w nim ani nieprzystępności ani chłodu. Zanim uznasz, że jestem tam dręczony i potrzebuję pomocy, chcę, żebyś wiedział, że nic takiego się nie dzieje. Kiedy jednak zmienił przez narkotyki i odwyk, to było dla mnie aż tak nieznośne, bo nie byłem na to gotowy, a ostatnie pół roku… to było znacznie łatwiejsze niż pewnie sobie wyobrażasz. Zazwyczaj przyjemne. To z czym się zmagam, to nie sypianie ze starszym, pozornie zimnym i nieprzystępnym oficerem, a wyrzuty sumienia, że wykorzystuję kogoś, komu na mnie zależy i kto prawdopodobnie przeze mnie doprowadził się do takiego stanu, bo gdyby mnie tu nie było, to w ogóle nie zacząłby brać dalkossianu ani żadnych innych środków, bo nie musiałby ukrywać przed druidami relacji z podwładnym i w dodatku facetem…! Możesz zapytać Antoka i Kolivana. Powiedzą ci dokładnie to samo. I… i do tego te ostatnie tygodnie… Pytasz z czym się mierzę? Z tym że to trudne, gdy jego zachowanie wobec mnie tak bardzo się zmieniło i że jego zaniki pamięci i kłamstwa po prostu mnie przerażały… i byłem na tyle tępy, by nie zauważyć, że coś jest nie tak…
– Nie mi to oceniać. W końcu jednak to dostrzegłeś, a ja zaangażowałem się w sprawę i mogę pomóc zdalnie na ile jestem w stanie. Będę się jednak upierał, że gdybyś był lepiej przygotowany do misji, w której musiałeś uwieść komandora a teraz stajesz się jego prawą ręką i uczestniczysz czynnie w spotkaniach Naczelnego Dowództwa, cała sprawa mogłaby się w ogóle nie wydarzyć.
– Kolivan zgodził się, że nie potrzebuję pomocy…
– Nie będę zarzucał cię radami dotyczącymi samej relacji, jaką musiałeś zbudować i w jakiej utknąłeś dla misji, bo nie mam do tego kompetencji. To nie jest moja rola. Uważam, że powinieneś mieć jakąś pomoc ze strony Ostrzy, kogoś, kto pomoże ci radzić sobie z emocjami i na tym poprzestańmy. I wiedz, że tę samą radę dostałbyś od każdego z nas, kto dowiedziałby się o twojej sytuacji oraz że będę o tym rozmawiał z Antokiem i Kolivanem. Nie warto udawać twardszego niż jest się w rzeczywistości – oznajmił, a Thace nie śmiał zacząć protestować, że wcale nie jest słaby. – Widzisz, Thace, wmawianie sobie, że ze wszystkim daje się radę, to nigdy nie jest dobra droga, gdy jesteś na misji, w której zawalenie najmniejszego drobiazgu lub choćby minimalne zawirowania psychiczne mogą skończyć się twoim odkryciem i śmiercią. Studiowałem medycynę ogólną przez siedem lat a potem przez dekadę specjalizowałem się w chirurgii i genetyce, teraz zaś muszę wykorzystywać całą tę wiedzę do przeprowadzania eksperymentów na obcych, rebeliantów oraz oficerów, którzy podpadli Zarkonowi. W bazie Sendaka bardziej niż leczeniem, zajmuję się tworzeniem dla niego zmutowanych zabawek na arenę. Ale tak wygląda moja misja i mam dzięki temu przez ostatnie kilkadziesiąt lat miałem dostęp do ogromnych baz wiedzy medycznej, kierunków i metod kolonizacji oraz nowych obcych, z którymi się stykamy. Nie jest mi łatwo. Prawdopodobnie każdy z nas robił czasem dla misji rzeczy, które stały w sprzeczności z jego moralnością lub wydawały się niemożliwe. Chcę, żebyś wiedział, że ja bez wsparcia osób, które mnie rozumiały, nie dałbym sobie rady. Jestem w stałym kontakcie z pozostałymi medykami, zarówno tymi w naszych kwaterach jak w terenie. Ze starszyzną, bo Nogg przez dwieście lat robiła to, co ja teraz. Jest już jednak u schyłku życia i gdy jej zabraknie… – zająknął się. – Ja nie spędziłem w wojsku aż tyle czasu. Tak, nie jestem niedoświadczony, ale to nie znaczy, że czasem mimo wszystko nie potrzebuję pomocy. Jeśli nie dajesz sobie rady, to to żaden wstyd przyznać to na głos, pozwolić sobie pomóc i po prostu nie być z tym wszystkim samemu. I Thace, jeśli przyjdzie taki moment, nie będzie też wstydem powiedzieć, że dłużej nie wytrzymasz i że prosisz o nowe zadanie i możliwość porzucenia aktualnej misji. Prawdopodobnie będziesz się z tym zmagał, ale pewnego dnia to może nastąpić i to zupełnie w porządku.
– Nie myślę o tym…
– Jeszcze parę lat temu ja też nie myślałem. Na razie to jeszcze wciąż świeże i nowe, ale niebawem przestanie być tajemnicą. Praca w laboratoriach Sendaka wykańcza mnie psychicznie, a uzysk dla Ostrzy jest stosunkowo niewielki, bo wszystko, co było do osiągnięcia, już osiągnąłem. Mamy w tym Sektorze kilkoro braci i sióstr, pracujących na flotach i w mniejszych bazach. Dwoje ma duże szanse, by się wybić i trafić do Bazy Sendaka jako szeregowy specjalista. Zaś w całym Imperium mamy dwie dziesiątki medyków. Nie jestem nikim szczególnym i powiedziałem Kolivanowi, że chcę odejść ze swojego miejsca i pracować już na stałe w naszej Bazie, jako wsparcie w kwestiach strategicznych i ktoś, kto jeździ tylko na krótkie misje pod przykrywką, a przez resztę czasu zajmuje się leczeniem naszych braci i sióstr, również tym długoterminowym i beznadziejnym. Oraz wsparciem zdalnym medyków w terenie na najtrudniejszych pozycjach, tak, jak robiła to Nogg. Chcę pobyć z nią w jej ostatnich chwilach – powiedział i zacisnął na parę chwil powieki.
– Prawie jej nie znam. Spotkałem ją przelotem raz czy dwa… Przepraszam… nie wiem, co mogę powiedzieć…
– Gdy trafiłeś na szkolenie do naszych kwater, przebywała w REX-AVI i szkoliła tam medyków oraz pomagała w budowaniu i organizacji szpitali. Spędziła tam dwie dekady, zanim podupadła na zdrowiu i wróciła do kwater Ostrzy… oczywiście, miałaby tam opiekę, jednak dopóki tam była, wszystkie swoje siły poświęcała innym i wykończyłaby się, więc Kolivan rozkazał jej wrócić do nas, bo wciąż była dla nas niezwykle cenna. Ostatni atak… bardzo ją przybił i to między innymi dlatego zdecydowałem się tu przyjechać. Nogg… – zająknął się. – Ma prawie trzysta pięćdziesiąt lat. Odeszła z wojska w wieku emerytalnym zanim jeszcze się urodziłeś i wróciła do kwater Ostrzy wtedy, gdy ja tam trafiłem na szkolenie. Była dla mnie jak matka. Zresztą, była nią dla wszystkich Ostrzy, którzy mieli wykształcenie medyczne. Zajmowała się nami tak, jak Antok zajmował się osobami takimi jak ty, które trafiły do nas w bardzo młodym wieku i miały trudności z adaptacją. Jakbyś się czuł, gdyby Antok umierał ze starości i bałbyś się, że każda wasza rozmowa może być ostatnią…? Wybacz – szepnął. – Nie jestem w najlepszej kondycji psychicznej. Nogg pragnęła móc umrzeć w REX-AVI. Poza tym, że spędziła tam tyle czasu, już wcześniej była powiązana z tym rejonem. Gdyby nie to, co się wydarzyło i jak niespokojnie jest w 2-Jota i na granicach, moglibyśmy ją tam zawieźć.
– Ulaz… wybacz, ale ja… ja nawet nie wiem, co mam ci powiedzieć…
– A ja nie oczekuję pocieszenia. Chcę tylko, żebyś wiedział… zamierzam zakończyć swoją misję. Po ostatnich wydarzeniach, Antok to poparł, chociaż obaj z Kolivanem długi czas utrzymywali, że bardziej przydam się w terenie. Gdy trafi się jakaś misja, która miałaby zniszczyć moją przykrywkę… mam się jej podjąć i odejść, choćby i w innych okolicznościach nie była krytyczna. A wówczas wprowadzimy do bazy Sendaka kogoś nowego. Z informacjami od ciebie o zabezpieczeniach w bazach komandorów Imperium, wyciąganie poufnych danych będzie możliwe nawet dla laika.
– Czy oprócz sytuacji z Nogg stało się coś, przez co… przestałeś sobie tam radzić…? I zdecydowałeś się odejść? – spytał Thace, wciąż zszokowany, że Ulaz, którego uważał przez całe lata za tak chłodnego i racjonalnego, przyznaje wprost, że z emocjonalnych pobudek nie jest w stanie kontynuować misji.
– Obcy, którzy trafiają do laboratorium… Czasem to jeszcze dzieci. Trafiają się też ciężarne i nie chcesz wiedzieć, co z nimi robią. Często przywożą obcych z mało rozwiniętych planet… ras, które w ogóle jeszcze nie były w kosmosie, nie mają pojęcia o życiu poza ich planetą. Wyobrażasz sobie, jak są przerażeni…? Często są znacznie drobniejsi od nas. Jesteśmy dla nich obcymi potworami, wielkimi, silnymi i przerażającymi. Niektórzy dostają histerii na mój widok. Pierwszy kryzys miałem gdy prawie piętnaście lat temu zaczęła się pierwsza faza poszukiwań Voltrona… zwozili ich wówczas więcej, z bardziej odległych terenów. Jeszcze bardziej prymitywnych, jeszcze bardziej bezbronnych… I wiem, że teraz, gdy poszukiwania te zostały wznowione, to to wszystko wróci, tak jak wtedy. Przyleciałem do naszych kwater nie tylko po to, by pomagać Antokowi i opiekować się Nogg. Ale też by podjąć ostateczną decyzję. – Zamilkł na chwilę. – Na samym początku ich wrzaski śniły mi się każdej nocy i skutek był taki, że zacząłem nadużywać środków nasennych i być na prostej drodze do uzależnienia.
– Czy Kolivan i Antok o tym wiedzieli…?
– Oczywiście. Ufają, że jako medyk wiem, na ile mogę sobie pozwolić. I wiedzą też, że w mojej jednostce prawie wszyscy lekarze są… byli w podobnym stanie. Na studia medyczne bardzo rzadko trafiają sadyści. Gdybym nie dołączył do Ostrzy, nie zdecydowałbym się dodatkowo specjalizować w chirurgii eksperymentalnej w akademii wojskowej, będąc już medykiem wojskowym, ale Kolivan miał rację, mówiąc, że w tej roli przydam się najbardziej. Inni, zwykli lekarze, którzy nie przeszli prób Ostrzy i nie mają pojęcia o niczym… gdy widzą te potworności, radzą sobie gorzej niż ja. Niektórzy protestują, ale cichną szybko. Ostatnio jeden próbował odejść. Operowaliśmy go jako kolejny eksperyment, został za to karnie wysłany na arenę i zginął pierwszego dnia. Tylko w ciągu ostatniego roku trzy osoby popełniły samobójstwo. Gdyby nie misja, prawdopodobnie też bym to zrobił, bo bez wyższego celu, który mnie prowadzi, nie potrafiłbym odgrywać tej roli, wiedząc, ile osób przeze mnie cierpi.
– I ty w ogóle porównujesz nasze sytuacje? I to z czym się mierzymy? – wykrztusił Thace. – Twoja rola jest nieporównywalnie trudniejsza od mojej…
– Jest po prostu inna. Thace, jeśli uważasz, że sobie radzisz, w porządku. Jeśli przestaniesz, to żaden wstyd przyznać, że potrzebuje się pomocy. Tylko to chciałem ci powiedzieć. Niepotrzebnie wywlekałem tu właśnie swoje problemy i nie wiem, dlaczego w ogóle ci o tym wszystkim mówię.
– I teraz to właśnie przyznałem i dlatego tu jestem. Wiem, że Prorokowi na mnie zależy i jego zachowanie ostatnio… że nie panował nad tym i to nie jego wina. Gdy jest sobą, nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia i nie robi mi krzywdy. Muszę mu pomóc. To jest moja misja.
– Rozumiem – powiedział spokojnie; Thace nie wiedział, czego się po nim spodziewać, bo oprócz samego początku w kwaterach Ostrzy nie miał z nim aż tyle do czynienia i dopiero po chwili odważył się zerknąć na jego twarz. Ulaz miał lekko zmarszczone brwi, ale poza tym nie okazywał żadnych emocji. – Nie mam doświadczenia w takich sprawach. Czasem zdarzało mi się zajmować osobami, które przeszły w podobnych okolicznościach piekło, ale widzę przecież, że tobie nie dzieje się krzywda. Czy jest cokolwiek, w czym mógłbym ci pomóc? Jako lekarz? Wątpię, czy jeśli zaszło cokolwiek, co wymagałoby konsultacji medycznej, z kimkolwiek się tym podzieliłeś. Nie mówię tutaj o obecnym stanie Proroka. Pytam o ciebie.
– Nic takiego się nie dzieje. Wydarzyło tylko raz, ale wystarczyła maść na otarcia. Prorok nie robi mi fizycznie krzywdy.
– A psychicznie?
– Psychicznie największą krzywdę robię sobie sam, mając cały czas koszmarne wyrzuty sumienia, że go wykorzystuję. Tak, Kolivan i Antok o tym wiedzą. Prorok nie jest zły i relacja z nim… gdyby nie misja, gdybym nie był w wojsku, gdzie wykrycie mnie z facetem to koniec kariery… mógłbym być z kimś takim jak on i być z nim szczęśliwy. I gdyby nie to, że jest wrogiem… tak, wyobrażam sobie, że mógłbym być w prawdziwej relacji właśnie z kimś takim jak on. Mimo że nigdy dotąd nie umawiałem się z Galranami podobnymi do niego.
– Nigdy nie umawiałeś się z dużo starszymi mężczyznami. Sama wasza różnica wieku, pomijając nawet wszystkie ewidentne okoliczności, może być problemem.
– I pewnie gdyby nie obecne okoliczności i misja, nie zacząłbym się umawiać. Nie dowiedziałbym się, że ten typ charakteru naprawdę mi odpowiada, bo w ogóle nie rozpatrywałem podobnych facetów jako kandydatów.
– Jeśli potrzebowałbyś pomocy czy rady, jakiejkolwiek, w której mógłbym być pomocny, nie wahaj się do mnie odezwać. Nawet jeśli to coś, co wydaje ci się kompromitujące. I o czym Kolivanowi i Antokowi byś nie powiedział.
– Nie ma takich rzeczy. Poczucie winy to mój największy problem. I to, że teraz Martwię się o niego. Wiem, że dałeś mi rady, że masz jego wyniki badań pod kontrolą. Ale to mnie przerosło. Nie wiem, co mam robić. Dałeś mi masę rad, wiem czego się spodziewać, ale wciąż nie wiem, co konkretnie mam zrobić rano, gdy obudzi się, a ja będę musiał podjąć z nim rozmowę.
– Powiedz mu wprost, co wiesz. Że jesteś w kontakcie z medykiem. Nie skreślaj go, ale bądź twardy, domagając się, by z tym skończył. I już teraz zacznij myśleć nad tym, co możesz zrobić, by zmienić wasze otoczenie choćby na jakiś czas, bo to naprawdę może pomóc.
Thace słuchał porad Ulaza jeszcze kilka minut. Przytakiwał, czasem coś notował, czasem uśmiechał się fałszywie, zapewniając go, że wie, co ma robić. Ale nie miał pojęcia. I co jakiś czas miał ochotę zacząć płakać, krzyczeć i błagać, by połączyli się z Antokiem i Kolivanem i zorganizowali zakończenie jego misji, bo wiedział już z całą pewnością, że może nie dać sobie rady… tyle że wtedy Prorok zostałby sam. Uzależniony od środków psychotropowych, niestabilny emocjonalnie, niebezpieczny… i zakochany w nim i wciąż ufający mu bezgranicznie, mimo wszystkich spowodowanych odstawieniem narkotyków wyskoków. Nie mógł go zostawić. Dlatego udał przed Ulazem idealnego szpiega, a potem z drżącymi z emocji rękami usiadł za sterami niewielkiego statku i wrócił do Bazy Głównej, zastanawiając się potem, jakim cudem udało mu się w tym stanie tam dolecieć.
***
Chapter 33: Konfrontacja
Notes:
To ostatni względnie uporządkowany rozdział, jaki miałam napisany. Spróbuję podziałać z kolejnymi i może jakoś powiązać całą historię z kanonem... ale kiedy to nastąpi to nie mam pojęcia :(
Chapter Text
***
Thace postanowił skonfrontować Proroka z samego rana, gdy tylko ten ociężałym krokiem wszedł do salonu; wydawał się nieco rozdrażniony, jednak jego nastrój nie był aż tak zły, jak w ostatnim czasie się to zdarzało. Ziewając, zapytał, czy Thace zamówił już śniadanie, a gdy ten przytaknął, ruszył w kierunku ekspresu do qawmien i zamarł, gdy zerknął do szafki, w której trzymał zapasy.
– Co tu się stało? – spytał, marszcząc brwi.
– Medyk odradzał ci qawmien, a mimo to prawie codziennie wypijałeś małą filiżankę. Schowałem je w bezpiecznym miejscu – powiedział spokojnie. – Cały alkohol również. Narkotyków, które zażywałeś po kryjomu, będę musiał się jakoś pozbyć, ale uznałem, że wyrzucanie ich przez śluzę powietrzną i ryzykowanie, że jakiś mały patrol w pobliżu na nie trafi, nie jest najlepszym pomysłem. Powiedz mi, Prorok, co ty sobie myślałeś? Że się nie dowiem? Że twój stan się poprawi, gdy będziesz wystarczająco skutecznie udawał przede mną, że przechodzisz odwyk i ćpając przy tym po kryjomu? – spytał i wskazał oszołomionemu mężczyźnie miejsce obok siebie.
– Thace, ja… nie brałem dużo… musiałem to zrobić, czasem nie mogłem wytrzymać, zwłaszcza jak atakowałem cię bez powodu dostawałem ataków szału… – wydusił, patrząc na niego z lękiem.
– I za każdym razem ci wybaczałem, bo wiedziałem, że to nie twoja wina. Koniec z tym, czy to jasne? – spytał z naciskiem. – Nie jestem w stanie znieść myśli, że robisz sobie krzywdę. Przez ostatnie dwa tygodnie zraniłeś mnie więcej razy niż przez całą naszą znajomość, bo po powrocie do kwater zachowywałeś się w porządku tylko pierwsze dni, a potem zaczęło ci odbijać. Nie stawiałbym sprawy na ostrzu noża, ale nie mam wyboru. Nie mogę tego tolerować i zmuszę cię, byś z tego wyszedł każdą dostępną metodą. Na początek, odsuwamy Aktuga od tej sprawy. Skontaktowałem się anonimowo z medykiem, który zna się na takich dolegliwościach i…
– Ktoś może dowiedzieć się, że chodzi o mnie…!
– Prorok, jestem specjalistą od szyfrowania danych. Zapewniam cię, nikt się nie dowie i jeśli zaczniesz w tym momencie kwestionować moje kwalifikacje w tej jednej rzeczy, w której mam pewność, że jestem dobry, nie ręczę za siebie – powiedział ostro, na co ten skulił się i skinął głową.
– Przepraszam. Masz rację. Znasz się na tym, a ja ufam ci całkowicie. Proszę, wybacz mi… zdaję się na ciebie i…
– Nie masz powodów przepraszać, a ja nie chcę zaczynać od emocjonalnych słów i wyznań, bo mamy do omówienia wystarczająco dużo konkretów. Tak naprawdę to miałeś rację, gdy kazałeś mi nie angażować nikogo z Bazy Głównej, bo Sentry również byłyby się w stanie tobą zająć, gdybym już wtedy skonsultował się ze specjalistą, a nie tylko pierwszym lepszym medykiem, któremu ufasz. Uznałem, że wolę, by zajmował się tobą lekarz a nie robot, co było emocjonalną i bardzo głupią przesłanką. I przepraszam cię za to, bo to wyłącznie mój błąd. I nie, nie mam pretensji, że ukrywałeś przede mną, co wyprawiasz ani jak się zachowywałeś. Po prostu cholernie się o ciebie martwiłem – wyrzucił z siebie i chwycił dłoń Proroka, gdy dostrzegł, jak ten zaczyna drżeć. Na moment zaschło mu w ustach, kiedy napotkał jego przestraszone i pełne wstydu spojrzenie; mówił dokładnie to, co powinien mówić szpieg, aby załagodzić sytuację… ale też to, co mówić powinien kochanek, który okazuje troskę i który wie, że musi potrząsnąć kimś bliskim, by mu pomóc. I doskonale wiedział, że radzi sobie tylko dlatego, że chciał być tym drugim, bo był zbyt żałosnym aktorem, by wiarygodnie odgrywać to pierwsze.
– Nie wiem, czy sobie poradzę… – szepnął Prorok.
– Oczywiście, że sobie poradzisz. Ja poradziłem sobie z ponad połową testów pilotażu, w tym z misją w statku bojowym, więc nie ma rzeczy niemożliwych – spróbował zażartować, aby rozładować atmosferę; Prorok zerknął na niego niepewnie, a potem zaśmiał się cicho.
– Przyznaję, gdy zobaczyłem notyfikację, że zdałeś, przede wszystkim byłem w szoku, że ci się udało. I jednocześnie byłem tak strasznie dumny, że to zrobiłeś. I tak, akurat teraz pamiętam, że potem się na ciebie wydzierałem. Przepraszam…
– Naprawdę nie masz powodów. Gdy byłeś sobą, gratulowałeś mi oraz pocieszałeś mnie w kwestii tych testów, które zawaliłem, bo byłem do niczego – odparł, czując, jak coś ściska go w gardle, gdy Prorok patrzył na niego z czułością, ale też poczuciem winy. – I chcę, żebyś znów był sobą. Zasięgnąłem języka i wiem, że najlepiej byłoby wyjechać na jakiś czas, zmienić otoczenie i generalnie zrobić sobie wolne, ale to nie wchodzi teraz w grę. Chyba że masz jakiś pomysł, jak wytłumaczyć nagły wyjazd stąd i odcięcie się od codziennych spraw.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie mogę… nie jestem w stanie myśleć racjonalnie…
– W porządku. W takim razie ja nad czymś pomyślę. Możemy w ramach zmiany środowiska przenieść się na parę dni do Bazy Głównej…?
– I ryzykować, że na kogoś tam trafię, gdy będzie mi odbijać?
– Więc jednak myślisz całkiem racjonalnie – powiedział, a Prorok, chyba wbrew sobie, uśmiechnął się blado. – W takim razie może chociaż inna sekcja na krążowniku? Na pewno masz jakieś wolne kwatery, które będą wystarczająco wygodne. Mam poprosić Sentry, by coś przygotowały? – spytał, na co Prorok niepewnie skinął głową. – Porozmawiam też z Aktugiem. Wszystko załatwię. Ale cokolwiek zrobię, na nic się to nie zda, jeśli będziesz mnie okłamywał. Nie wiem, czy znalazłem wszystkie twoje skrytki, lecz nowe kwatery rozwiążą ten problem, bo do tych zamierzam zabrać ci dostęp, tak na wszelki wypadek. Dasz mi uprawnienia, bym mógł to zrobić?
– Tak. Zaraz to zrobię… zaraz wszystko załatwię i… I oczywiście powiem ci o wszystkich miejscach, gdzie coś miałem pochowane. Wolę, żebyś ty się tego pozbył. Powinienem był od razu o to poprosić, gdy pierwszy raz przyszło mi do głowy… żeby ułatwić sobie leczenie...
– Ile tego brałeś? Odkąd tu jesteśmy? – westchnął Thace.
– Nie wiem… wziąłem to raz, czy dwa… – zająknął się. – Może trzy.
– Przez dwa tygodnie trzy razy, tak? – spytał z powątpiewaniem. – Jaką dawkę?
– Pełną dawkę… tyle. Ale jakieś mniejsze… chyba częściej. Nie wiem. Nie pamiętam. Może jednak to nie było trzy razy – oznajmił i po samym tylko jego spojrzeniu Thace zrozumiał, że tak, było więcej. – Nie chciałem wcale tego robić… po prostu… to co mi dawał Aktug nie działało…! Musiałem zażyć leki które działały, gdy było ważne spotkanie albo gdy…
– Dalkossian to nie lek, a to że nie pamiętasz nawet, ile tego brałeś i ewidentnie kłamiesz i zmniejszasz prawdziwą liczbę, to tylko dowód, że nie powinieneś tego brać w ogóle. Spokojnie… – powiedział, gdy Prorok spiął się na jego nieco ostrzejszy ton. – Wszystkim się zajmiemy. Dobrze, że dowiedziałem się stosunkowo szybko, że masz problem i mogłem zareagować.
– Gdy to odstawię, będę dla ciebie koszmarny cały czas. Już teraz byłem, gdy pomagałem sobie i gdy…
– Prorok, nie pomagałeś sobie i nie myśl, że dalkossian to jakakolwiek pomoc. Tak, bywałeś dla mnie okropny, ale ten ‘cały czas’ być może skończyłby się po trzech dniach, gdybyś trzymał się zaleceń Aktuga albo gdyby ten kretyn nie zbywał mnie, kiedy mówiłem mu, że coś jest nie tak. Oraz, przede wszystkim, gdybym od razu zobaczył, że JEST nie tak i zaczął szukać porady kogoś, kto się na tym zna, zamiast ślepo ufać zapewnieniom medyka, który co prawda jest miły, ale nie dostrzegł, że dzieje się coś złego, a to było jego główne zadanie…!
– Nie miej do niego pretensji. Szanuję go i mu ufam. To co się działo to wyłącznie moja wina. Sam to powiedziałeś. Nie stosowałem się do zaleceń i kłamałem. Traktowałem cię podle. I tego jednego nie jestem w stanie sobie wybaczyć. Tyle że gdy tylko dalkossian przestaje działać, znów to robię i…
– Kiedy znów to brałeś?
– Wczoraj przed badaniami. Ale… budziłem się w nocy. Wziąłem nad ranem leki nasenne. Nic nielegalnego. I tak, wiem, że ich też nie mogę brać. Tyle że czasem nie dawałem sobie rady, a one były dostępne, tak szybko i łatwo i…
– I więcej ich nie weźmiesz. Nie dość, że faszerowałeś się nielegalnymi środkami, to jeszcze mieszałeś je z takimi, które co prawda są legalne, ale też uzależniają i zapewne wchodzą w rozmaite reakcje. Koniec z tym, rozumiesz?
– Thace, chcę, żebyś pozbył się wszystkiego z całego krążownika – przerwał mu w nagłym przypływie determinacji. – Nie zdobędę tego szybko po kryjomu. Gdy zacznie mi odbijać i stanę się nie do wytrzymania… nie chcę, żebyś musiał znów to znosić. Przyłóż mi albo wstań i wyjdź. Pewnie będę wygadywał okropne rzeczy. Ignoruj to i po prostu wyjdź. Nie spieraj się ze mną. To ja doprowadziłem się do takiego stanu i chociaż będzie ciężko, to ja muszę się z tym uporać. Ale nie twoim kosztem.
Thace jakiś czas wpatrywał się w niego, a w końcu skinął głową, chociaż wcale nie był pewien, czy faktycznie to zrobi – bez względu na to, jak zachowywał się Prorok, nie potrafił go winić, nie po ostatnich wydarzeniach. Tak, bywał na niego wściekły, bywał zraniony, ale przede wszystkim martwił się o niego. Wiedział, że robi się to niebezpieczne i powinien pewnie jak najszybciej zorganizować kolejną rozmowę z Ulazem o jego stanie medycznym, a z Kolivanem i Antokiem o własnych uczuciach, bez względu na to, jak bardzo nie chciał tego robić. Teraz jednak ponownie było zbyt wiele spraw, którymi miał się zająć i nie czekał z tym, chociaż Prorok wydawał mu się tak kruchy i słaby, że miał obawy, by w ogóle zostawić go samego.
W pierwszej kolejności ruszył do Aktuga, któremu na tyle spokojnie, na ile potrafił, przekazał, że jest w stałym kontakcie z medykiem, który specjalizuje się w neurologii oraz toksykologii i że poprowadzi on resztę leczenia; gdy mężczyzna zaczął patrzeć na niego coraz bardziej przestraszony, najwyraźniej spodziewając się nagany za jego nieprawidłowe wypełnianie obowiązków, powstrzymał się przed okrutnymi komentarzami o jego inteligencji i wykształceniu; nie potrzebował mieć w nim zresztą wroga.
– Dziękuję ci za całą pomoc. Gdy komandor był w złym stanie, ja zresztą z powodu stresu również w nie najlepszym, pomogłeś mi opanować sytuację. Powinienem był od początku zasugerować ci, żeby skontaktować się z odpowiednim specjalistą, a tymczasem zabroniłem ci informowanie kogokolwiek. Wróć do swoich obowiązków – oznajmił na tyle spokojnie i neutralnym tonem, na ile był w stanie, a potem ruszył do auli X-10 i wezwał tam jedno ze spersonalizowanych Sentry; kazał im przyszykować nowe kwatery i zapewnić w nich standardy odpowiednie dla komandora, po czym odpowiedział na parę pytań z ich strony i zaznaczył, że w apartamencie ma nie być żadnego alkoholu, leków ani qawmien. Skontaktował się z Zak i Regiem, aby poinformować ich, że Prorok będzie mieć w najbliższych dniach dodatkowe zadania i muszą ponownie przejąć pewne bieżące sprawy w Bazie Głównej, które komandor zaczął już ogarniać samodzielnie, a potem poodwoływał mniej istotne spotkania, jakie mieli w kalendarzu tego i kolejnego dnia. Nie było szans, aby gdziekolwiek na dłużej wylecieli, postanowił jednak zrobić cokolwiek, co wyrwie Proroka z codzienności, która go przerastała; gdy wracał do ich kwater, pewien pomysł krystalizował się w jego myślach i wiedział, że nie ma sensu z tym czekać. Zanim jeszcze dotarł na miejsce, wysłał kolejne dyspozycje do Sentry, a chwilę potem siedział z powrotem przy ubranym już do pracy Proroku i wpatrywał się w niego czujnie, dostrzegając, że ten znów jest napięty i nieco podirytowany.
– Co się stało z moim spotkaniem z oficerami z Achtelu E? – spytał mężczyzna, wskazując na swój komunikator. Niby zwyczajnym tonem, ale było w tym coś oskarżycielskiego i nieprzyjemnego.
– Przełożyłem je na za tydzień. Podobnie jak parę innych. Spakuj cywilne, kryjące ubrania. Polecimy twoim prywatnym statkiem na jakąś pobliską planetę i pozwiedzamy. Na niezbędne spotkania połączysz się z podróży. Przyda się to nam obu. Wrócimy jutro, bo na dłuższy wyjazd nie za bardzo mamy czas. Weźmiemy Sentry pilotujące i medyczne, a pozostałe dwa zostaną na miejscu, aby przyszykowały nam nowe kwatery – oznajmił, a Prorok parę chwil wpatrywał się w niego w milczeniu i Thace zaczął się już obawiać, że nagle wybuchnie, lecz twarz komandora wygładziła się, a na jego ustach pojawił się niepewny uśmiech.
– Może chciałbyś sam pilotować? Ja wolałbym w tym stanie tego nie robić, a skoro zdałeś większość testów, to najwyraźniej sobie z tym poradzić. Nie potrzebujemy zabierać ze sobą Sentry.
– Wolę siedzieć z tobą wygodnie z mieszkalnej części statku, a nie stresować się za sterami – powiedział, po czym z pewnym wahaniem wyciągnął do niego rękę i położył na jego kolanie. – Masz tam też sypialnię, więc moglibyśmy również porobić parę innych, bardziej interesujących rzeczy. Hm…?
Prorok uśmiechnął się szerzej, a pół godziny później zajmowali już miejsca w jego statku, tym samym, którym niegdyś polecieli na DND-221, tyle że uprzednio oczyszczonego przez Sentry ze wszelkich używek. Faktycznie udali się do części sypialnianej, jako że do najbliższego istotnego spotkania tego dnia mieli jeszcze sporo czasu. I przez chwilę było cudownie i łatwo, a Thace zdołał odgonić chociaż na moment całe mnóstwo niechcianych myśli. Udało mu się wpleść czas na zwiedzanie pomiędzy spotkania, zajmował Prorokowi każdą wolną chwilę i nie spuszczał go z oczu nawet na moment – a za każdym razem, gdy mężczyzna udał się do toalety, po powrocie wciągał go do pocałunku, by upewnić się, że nie wyczuje na jego wargach dalkossianu. Czuł się jak policjant i niemal nie pamiętał później tego krótkiego wypadu; stres i emocje były zbyt przytłaczające, by pamiętać cokolwiek, co faktycznie robili.
W kolejny dniach Prorok miał momenty, gdy stawał się napięty albo drżał, ale wyraźnie się starał; krótka wycieczka wydawała się go trochę uspokoić, nowe kwatery, dużo mniejsze od tych głównych, ale równie wygodne, pomogły za to w zmianie rutyny. Zarówno wycieczka jak zmiana lokum były potrzebne jako reset i pierwsze trzy dni były na tyle spokojne, że gdy Thace pisał z Ulazem, ponownie nabrał nadziei, że wszystko się unormuje. Wyniki ostatnich badań, zdaniem Ulaza, wypadły dobrze i nie było w nich niczego niepokojącego, Prorok przestał mieć zaniki pamięci a jego wybuchy złości były krótsze i rzadsze niż wcześniej, chociaż nie mniej emocjonalne. Tak, nadal bywał rozkojarzony, narzekał na bóle głowy i mięśni, nie miał za to specjalnego apetytu i, co nie zdarzało się od czasu, gdy opuścił salę szpitalną, przy posiłkach bywał marudny, bo nic mu nie smakowało.
Thace, podczas krótkich korespondencji z Kolivanem, które wymieniał w znacznie mniejszej niż w głównych kwaterach łazience, przekazał mu w skrócie, co zaszło i jak wcześniej mężczyzna zbagatelizował jego obawy, tak teraz wydawał się być bardziej wyrozumiały i empatyczny.
K1: Dobrze, że z pomocą Ulaza zbadałeś to wszystko. Nawet jeśli mówiłem wcześniej, że jego stan się unormuje, bo znam to z autopsji, to lepiej było to zweryfikować, skoro czułeś, że coś jest nie tak. Wybacz, że nie przycisnąłem cię od razu, byś to zrobił. Pilnuj go i nie zostawiaj samego, bo chociaż wydaje się sobie radzić i czuje się lepiej, gdy nie jest faszerowany niewłaściwymi lekami, to nie ufałbym, że w pewnym momencie jego stan się nie pogorszy i nie zacznie szukać łatwych rozwiązań. Jestem pewien, że Ulaz cię o tym uprzedził, ale któregoś dnia może stać się nie do zniesienia. Wytrzymaj to i potem będzie już tylko lepiej. Przeżyłem to. Wiem, co mówię.
Thace’owi coraz trudniej było uwierzyć w te ostrzeżenia, bo odkąd Prorok odstawił wszelkie środki medyczne i dalkossian minęło cztery dni, a żaden krach nie następował. Filtrował mu wiadomości i spotkania, aby Prorok nie miał powodów do nerwów i mógł więcej wypoczywać, pilnował regularności posiłków, przyjmowania odżywek i pory snu; zajmował się wszystkim, a dodatkowo dbał o to, by na każde spotkanie byli przygotowani i by nie dochodziło do sytuacji, że Prorok wygadywał głupoty. Komandor nie protestował, tak naprawdę był większość czasu raczej łagodny i nie utrudniał mu zadania. Znajdował też czas na drobne czułości, w wolnych chwilach w ciągu dnia czasem zbliżał się do Thace’a i bez słowa go przytulał. Tak, zachowywał się nieswojo, czasem w tych momentach lekko drżał lub napinał mięśnie tak bardzo, że potem narzekał na ich ból i skurcze jeszcze bardziej.
Ulaz – dla którego Sentry codziennie wykonywało Prorokowi podstawowe badania – podobnie jak Kolivan uprzedzał Thace’a, że to cisza przed burzą i że lepiej, by ta nastąpiła jak najszybciej, bo dojdzie do niej na pewno; Thace jednak z każdym dniem spodziewał się tego mniej, nawet gdy Prorok robił się odrobinę zirytowany – bo po prostu radził sobie z nim, bo ponownie codziennie uprawiali seks, blizny po ataku druida zagoiły się całkowicie i wydawało się niemal normalnie. Na tyle, że wróciły ich standardowe rytuały o poranku, a zaspany Prorok raz po raz próbował w tymczasowych kwaterach szukać ekspresu do qawmien.
– Nie masz pojęcia, jak straszną mam ochotę się tego napić. Większą, niż wziąć dalkossian, gdy widzę na ekranie tę durną mordę Sendaka.
– Miałeś nie pić go przynajmniej dziesięć kolejnych dni. Jesteś już prawie w połowie i…
– Bo kto tak powiedział? Jakiś anonimowy medyk? Kto to w ogóle jest? – warknął nagle, ale natychmiast zreflektował się i zmęczonym gestem potarł skronie. – Przepraszam. Wiem, że o wszystko zadbałeś. Nie myśl, że ci nie ufam. Po prostu wszystko mnie denerwuje.
– Radzisz sobie świetnie – powiedział Thace uspokajająco.
– Wypiłbym filiżankę choćby najsłabszego i najpodlejszej jakości qawmien a potem wylizał filiżankę – stwierdził i westchnął. Zostawił ten temat i zadowolił się porcją ruuso; zajął się pracą i jakiś czas zachowywał zupełnie zwyczajnie, by wczesnym popołudniem nagle zacząć narzekać na temperaturę w pomieszczeniu. Dwukrotnie przenosili się do innej auli, bo w każdej coś mu nie pasowało. Był na tyle marudny i uparty, że Thace wezwał z Bazy Głównej Sentry techniczne, aby zrobiły przegląd urządzeń, chociaż miał pewność, że te nic nie znajdą i w milczeniu przetrwał kolejny, krótki wybuch złości Proroka, który upierał się, że musiało dojść do jakiejś awarii i nie dał się przekonać, że to może skutek uboczny odstawienia leków.
– Te Sentry musiały być uszkodzone. Albo kłamać, że wszystko jest w porządku. Może ty też kłamiesz? Zawsze wolałeś mieć w pomieszczeniach wyższą temperaturę niż ja. Pod względem tego twojego uwielbienia do siedzenia w ukropie ciężko uwierzyć, że masz w ogóle jakieś geny szczepu 2A i że nie jesteś całkowicie 2C. Przestawiłeś coś, żeby była tu wyższa temperatura i wmawiasz mi, że wszystko działa jak należu – stwierdził z rozdrażnieniem. – Wezwij inne Sentry. Chcę, by zrobiły kontrolę ponownie. Zarówno głównych urządzeń jak tych w naszych kwaterach. Nienawidzę tych nowych. Chcę wrócić do swojego apartamentu! – wyrzucił z siebie, a Thace patrzył na niego osłupiały, nie wiedząc, jak reagować na jego absurdalne oskarżenia i żądania.
– Mogę wezwać Sentry ponownie… Ale zmniejszyliśmy już temperaturę o kilka stopni i jest tu naprawdę chłodno…
– Jest za ciepło. Termostat pokazuje niewłaściwą temperaturę. Wezwij Sentry jeszcze raz – powtórzył z uporem.
– Może poczekamy z tym do jutra…?
– Nie! Wezwij je teraz! Wczoraj były tu Sentry na jakimiś przeglądzie. Może coś zepsuły.
– Jakim przeglądzie? – zdziwił się. – Nie mam tego w systemie i żadnych się nie spodziewałem.
– Nie wiem. Jakimś standardowym. Takie prace nadzorują moje Sentry, więc niekoniecznie masz wszystko w systemie.
– Rzecz w tym, że powinienem mieć. Zajmę się tym serwisem i dopilnuję tego osobiście. Poradzisz sobie sam na spotkaniu z Ranveigiem?
– Oczywiście. Zajmij się tym cholernym termostatem – powiedział ze złością i ponownie zmniejszył temperaturę, tak, że w auli, w której pracowali, zaczęło się robić nie tylko chłodno, ale wręcz zimno.
Thace zerknął na niego z niepokojem, zanim opuścił pomieszczenie i wysłał Ulazowi krótkie pytanie, czy Prorok może mieć aż takie zaburzenie odczuwania temperatur oraz przyznał, że tego dnia miał wyjątkowo zły nastrój; nie otrzymał odpowiedzi od razu, więc wezwał jedno ze spersonalizowanych Sentry i wypytał je o wszelkie prace kontrolne, jakie miały miejsce w ostatnim czasie.
– Dlaczego nie byłem o tym informowany? Mieliście jednoznaczne polecenie, aby miał w systemie informację o wszystkich jednostkach Sentry, jakie się tu pojawiają.
– Planowane przeglądy nie były włączone w tę listę. Rozkaz ich nie obejmował. Są zarządzane z poziomu centrali i mamy obowiązek umożliwiać ich przeprowadzenie – wyrecytowało Sentry.
– Natychmiast prześlij mi listę tych przeglądów – warknął Thace. – Od ponad czterech tygodni w wolnych chwilach, których mam naprawdę mało, analizuję jak się okazuje niepełne dane z logów. To cholernie ważne! Muszę wiedzieć, jakie Sentry się tu pojawiają. Może jeszcze powiesz mi, że były kolejne incydenty z uszkodzonymi jednostkami, ale nie daliście mi znać, bo dotyczyły zaplanowanych prac?
– Zweryfikuję to, sir. Lista przesłana.
– Zejdź mi z oczu. Czekam na dane – oznajmił, po czym wrócił do lodowatej auli, w której Prorok ponownie majstrował coś w panelu sterującym temperaturą. Zerknął na komunikator, rozdrażniony sytuacją z Sentry, faktem, że Ulaz wciąż mu nie odpisał i że zmuszony był pracować w takim zimnie; nie wyobrażał sobie jednak, że miałby zostawić teraz Proroka samego, gdy jego stan wyraźnie się pogorszył.
– Jesteś chory? – spytał Prorok, nagle łagodniejszym i zatroskanym tonem. – Cały się trzęsiesz.
– Jest tu naprawdę zimno i tak, wiem, że tobie nie jest. Zasilanie jest w porządku. Masz objawy odstawienia i nic na to nie poradzę – powiedział z rozżaleniem, nie będąc w stanie utrzymać dłużej emocji na wodzy, mimo że przez ostatnie dni tolerował wszystkie drobne dziwactwa i nietypowe zachowania Proroka, bo miał świadomość, że to nie jego wina i że naprawdę się stara i walczy ze sobą. Mężczyzna spojrzał na niego z irytacją, ale potem bez słowa podniósł nieco temperaturę; wciąż zbyt niską jak na gust Thace’a, ale wystarczającą, by nie miał wrażenia, że przebywa w zamrażarce.
Obaj byli spięci, gdy wrócili do pracy i nie odzywali się do siebie, chociaż negatywne emocje wisiały w powietrzu i rozmowa pewnie jednak by się im przydała. Prorok załatwił jakieś krótkie spotkanie i zaczął odpowiadać na wiadomości, zaś Thace zaczął przeglądać ponownie zaktualizowane logi Sentry z ostatnich kilku tygodni. Tak naprawdę nie było tu niczego nietypowego – obecność egzemplarzy nieprzypisanych do krążownika, które się na nim pojawiały, była uzasadniona: przybywały z dostawami, wykonywać drobnych prac technicznych i konserwatorskich oraz planowanych przeglądów… dużo planowanych przeglądów, bo chociaż Thace nigdy dotąd nie nadzorował takich na jakimkolwiek statku, nie sądził, że potrzebna ich była aż taka ilość. Otworzył procedury BHP i zaczął sprawdzać wymaganą częstotliwość, a potem – dziennik wszystkich przeglądów z ostatnich kilku lat, by zorientować się, czy może się mylił, a statek flagowy Proroka z jakichś przyczyn miał ich wykonywane więcej niż standardowe krążowniki. Nie, coś było nie tak, bo coś się zmieniło dopiero… sześć? Osiem tygodni temu? Gdy raz czy dwa zauważył dziwnie zachowujące się Sentry, a potem, zaraz po wizycie druidów, w końcu podjął działania…
Tyle że nie dopilnował wszystkiego, bo nie był w szczycie formy. Martwił się o Proroka, a skupiony na swoich emocjach, zwierzeniach i pracy, przyjmował raporty Sentry jako kompletne i nie kwestionował zawartych tam informacji. Tak, żadne podejrzane jednostki już się tu nie pojawiły, bo cokolwiek się tu działo, może ktoś zaczął uważać… a on nawet nie wspomniał o tym Prorokowi, bo nie wydawało mu się to ważne ani też nie chciał niepotrzebnie zawracać mu głowy i go denerwować. Zaczął oddychać szybciej, wpatrując się w logi i zastanawiając, co mogło wyjść na światło dzienne… tyle że przecież już by wyszło, gdyby coś było na rzeczy…? A może wyszło, tylko on jeszcze o tym nie wiedział i…
– Co z tobą? – spytał Prorok, wciąż zirytowanym i nieprzyjemnym tonem; przez moment Thace wpatrywał się w niego, pragnąc móc go przytulić i zacząć przepraszać, lecz kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że wiedział, że raczej nie miał co liczyć na wyrozumiałość. – Znów coś ci nie pasuje? Jeśli nadal twierdzisz, że jest ci za zimno i zamierzasz się dąsać, to znajdź sobie inną aulę, bo z powodzeniem zajmę się dziś pracą sam.
– To nic takiego. I nie o to chodzi – wymamrotał, szukając właściwych słów, by przekazać Prorokowi swoje obawy i nie rozwścieczyć go, gdy ten ewidentnie nie był sobą.
– Więc o co?
– W ostatnim czasie… – zaczął i wziął głęboki oddech. – Dwa lub trzy razy trafiłem w pobliżu twoich kwater oraz auli X-10 na jakieś uszkodzone egzemplarze Sentry, które zachowywały się dziwnie, nie miały w rejestrach wyraźnego zlecenia dotyczącego standardowych zadań ani informacji, że ktoś je przysłał w jakimś celu. Z jednego usunąłem dysk i zleciłem przegląd, któregoś odesłałem do Bazy, a ponieważ zaraz po wizycie druida trafiłem na kolejny taki przypadek… wybacz, nie miałem głowy się tym zajmować – powiedział, gdy dostrzegł, jak Prorok marszczy brwi ze złością. – Kazałem twoim Sentry monitować logi i wysłać mi notyfikację jak cokolwiek będzie odbiegało od normy, przy czym od tamtej pory nic takiego nie miało miejsca. Tyle że twoje Sentry właśnie poinformowało mnie, że nie przekazywano mi danych o planowanych przeglądach… a tych wydaje mi się podejrzenie dużo. Sprawdziłem jeszcze raz wszystkie logi i zaczynam mieć obawy, że to wszystko… że ktoś z nimi majstrował już od jakiegoś czasu…
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś od razu? – spytał Prorok ostro i zbliżył się do Thace’a, wpatrując się w niego zmrużonymi ze złości oczami.
– Sądziłem, że twoje Sentry przekazały mi komplet danych. I że to były incydentalne sytuacje, które już się nie powtórzyły. Nie chciałem zawracać ci tym głowy, gdy byłeś w tak złym stanie… cały czas coś się działo, a ja nie sądziłem, że…
– Sentry zajmuje się Lorcan. Informowałeś go o problemie? – przerwał mu Prorok niskim, dziwnie ostrzegawczym głosem.
– Nie. Nawet nie przyszło mi to do głowy. Może powinienem był to…
– Całe szczęście, że go nie informowałeś – uciął, ale jego ton zupełnie nie brzmiał jak pochwała. – Kiedy konkretnie to się zaczęło? Kiedy pierwszy raz trafiłeś na Sentry, które wydało ci się podejrzane?
– Wybacz, ale naprawdę nie pamiętam… coś się wtedy działo i…
– Powiedz mi, Thace, przy całym twoim geniuszu i niby-to-analitycznym umyśle, jeśli wierzyć wynikom testów, jesteś czasem takim kretynem, że to aż niewiarygodne – warknął. – Czy do tej twojej ślicznej, małej główki nie przyszło ci nawet raz, że może to właśnie Lorcan coś nawyprawiał i to on wysłał tu swoje Sentry by nas szpiegowały? Jeśli jest chociaż jedna rzecz, na jakiej tek dureń się zna, to właśnie to, pieprzone zarządzanie Sentry! Dlaczego mi nie powiedziałeś od razu?! Czy ty w ogóle masz świadomość, co by się stało, gdyby Lorcan…
– Prorok, przestań krzyczeć…! – wybuchnął Thace, kolejny raz tego dnia tracąc do niego cierpliwość. – Podejmowałem działania za każdym razem, gdy coś było nie tak, kazałem zająć się tym Sentry, a gdybyś nie miał tylu zadań i nie leżał nieprzytomny, gdy trafiłem na ten ostatni przypadek, to oczywiście że bym ci o tym powiedział! Gdyby coś się jeszcze wydarzyło od tamtego czasu, tyle że się nie wydarzyło, a te logi są całkowicie prawidłowe!
– Prześlij mi je wszystkie i wyłącz się z tej sprawy. Zajmę się tym sam – odparował Prorok. – I wiesz, Thace? Może jednak dałem ci za dużo wolności i decyzyjności, bo chociaż radzisz sobie na spotkaniach i wydajesz się brzmieć na nich całkiem profesjonalnie, to nagle wypalasz mi z czymś takim i okazujesz się kompletnym idiotą!
– Więc wróćmy do tego, że zamiast twoją prawą ręką powinienem był zostać twoją sekretarką, która nie ma decyzyjności ani władzy i tylko wykonuje polecenia! – krzyknął. – Skończmy tę rozmowę i możemy do niej wrócić, jak się uspokoisz i daję ci słowo, Prorok, jeśli odezwiesz się do mnie w ten sposób chociaż raz, gdy nie będę mógł zrzucić tego na kiepski stan spowodowany odstawianiem narkotyków, to nie ręczę się za siebie!
– Sam kazałeś mi to brać!
– Bo zapewniłeś mnie, że już to robiłeś w przeszłości i jakoś dałeś sobie potem radę!
– Bo jakoś dałem, a teraz to ty doprowadzasz mnie do szału i wszystko utrudniasz!
– Utrudniam? – wybuchnął i poderwał się z miejsca. – Jestem z tobą cały czas, próbuję robić co należy, boję się, że i tak robię źle…! I najwyraźniej do niczego się nie nadaję!
– Do tego, by na moment zostawić cię z zarządzaniem bezpieczeństwem na jednym, pieprzonym statku z dwoma stałymi mieszkańcami najwyraźniej się nie nadajesz, a do całej reszty kwestii przemyślę ponownie, czy masz choćby minimalne kwalifikacje! Czy ty w ogóle masz świadomość, co tu się mogło wydarzyć?! Ktoś nas śledził, wysyłał na mój statek Sentry, gdy byłem chory, a ty zupełnie jawnie nocowałeś w moich kwaterach! A może to twój plan od samego początku? – syknął, nagle obniżając głos, podczas gdy w jego oczach pojawiło się coś dziwnego i szalonego. – Może to ty sprowadziłeś tu Sentry, by nas nagrywały! Poznałeś wszystkich komandorów, zastępowałeś mnie na spotkaniach, podejmowałeś za mnie decyzje… jesteś śliczny i taki poważny, więc potrafisz świetnie się zaprezentować, gdy tylko chcesz, więc może dostałeś lepszą propozycję pracy od Sendaka, obiecał ci coś, czego ja nie mogę ci dać i…
– Jesteś nienormalny – przerwał mu Thace i zrobił krok w tył, gdy Prorok zbliżył się do niego i wpatrywał z wściekłością. Jego sierść była nastroszona, oczy rozszerzone, a mięśnie napięte i wszystko to sprawiło, że po raz pierwszy od wielu miesięcy Thace zaczął się go bać. Tyle że złość przeważyła nad strachem i nie potrafił powstrzymać kolejnych słów, pełnych wyrzutu i ironii i wiedział to, że całkowicie zbędnych, tym bardziej że widział, jak bardzo rozsierdzony był Prorok i powinien go raczej uspokajać niż prowokować. – Oskarż mnie jeszcze, że zacząłem fantazjować o Sendaku albo innym…
Nie zdołał dokończyć, bo Prorok zacisnął dłoń w pięść i bez żadnego ostrzeżenia rzucił się w jego stronę; tylko lata treningów i refleks, dzięki którym zareagował na atak automatycznie, pozwoliły mu zablokować cios, zanim został uderzony w twarz, a potem chwycić rozwścieczonego Proroka za ramię i natychmiast je wykręcić, tak, by go unieruchomić. Mężczyzna jęknął z bólu, ale wciąż szczerzył zęby z wściekłości, a jego sierść na karku była nastroszona, jakby czekał tylko na moment, gdy będzie mógł się wyrwać, by rzucić się na niego ponownie.
Wiedział, że to nie wina Proroka. Wiedział, że wybaczy mu to, ale w tym momencie nie potrafił po prostu odsunąć emocji na bok i udać, że nic się nie stało. Ktoś, na kim tak bardzo mu zależało, kto obsypywał go czułościami i mówił mu, że jest dla niego najważniejszy na świecie, w pewnych warunkach, gdy działały narkotyki, gdy to być może wciąż mogły być skutki ataku druida sprzed miesiąca, gdy był wystarczająco wściekły… był gotowy uderzyć go podczas kłótni. Tak, powstrzymał go i nic się nie wydarzyło, ale z każdą sekundą, gdy musiał trzymać go, aby ten nie zaczął szaleć i nie zrobił mu krzywdy, robiło mu się coraz bardziej zimno i tym razem nie miało to nic wspólnego ze zbyt niską temperaturą w pomieszczeniu.
Bo wróciły wspomnienia z nocy sprzed siedmiu miesięcy na stacji dalekiego zasięgu, które zdołał zepchnąć gdzieś na bok i które od dawna nie miały znaczenia. To, jak wówczas próbował go usprawiedliwiać, jak zadręczał się i walczył, by mu wybaczyć i być w stanie kontynuować misję… jak bardzo się bał i wstydził, jak nienawidził Proroka za to, że dał się ponieść pożądaniu, a samego siebie za słabość. Tak, wówczas sobie poradził, chociaż zajęło to wiele dni… ale teraz wróciły myśli o tym, jak krzyczał i płakał, jak bardzo przerażał go podniesiony głos Proroka i każdy objaw, że nad sobą nie panuje – bo teraz znów nie panował, znów próbował zrobić mu krzywdę, a przez ostatnie tygodnie, nawet jeśli to nie była jego wina, bywał dla niego podły.
Emocje rozszalały się w nim na parę chwil, a potem nagle zgasły, gdy dotarło do niego, że zaszedł zbyt daleko, by uciec i uznać, że nie da sobie rady. Wtedy, miesiące temu, czuł się zraniony i tak strasznie słaby, bo psychicznie nie był w stanie powstrzymać przemocy ze strony Proroka, ukorzył się, odrzucił na bok złość i poczucie wykorzystania… ale teraz nie był już tamtym sobą. Wówczas jego uczucia do Proroka dopiero się rodziły, a komandor… był do niego przywiązany romantycznie, lubił go i pożądał, ale z całą pewnością jeszcze nie kochał. Były emocje, szok i brak panowania nad sobą oraz błąd, paskudny błąd, który Thace wybaczył, bo Prorok więcej go nie skrzywdził i w ogóle nie wydawał się być zdolny, by to zrobić. Wtedy było inaczej, teraz… Teraz wiedział, że to, co jest między nimi, to stały związek i miłość, a Prorok mimo to był w stanie posunąć się do przemocy, a strach i szok sprzed paru chwil zmienił się we wściekłość, której nie zamierzał hamować.
– Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki, bo następnym razem ci ją złamię, bez względu na to, w jak kiepskim będziesz stanie – powiedział cichym, lodowatym tonem. – Puszczę cię teraz i jak zrobisz choćby najmniejszy ruch sugerujący, że zamierzasz znów się na mnie rzucić, z nami koniec. Nie przez Sendaka, Lorcana, Vhinku ani samego imperatora czy kogokolwiek na świecie, tylko dlatego, że to TY przekroczyłeś właśnie granicę, której nie zamierzam tolerować w żadnych okolicznościach. Rozumiesz, co do ciebie mówię? – spytał, a gdy Prorok syknął ze złości, nacisnął na jego staw mocniej, tak, że mężczyzna zawył z bólu. – Prorok, czy rozumiesz? Dotarło do ciebie, co właśnie powiedziałem? Czy może mam ci ją złamać już teraz, żebyś zrozumiał? Zaręczam ci, umiem to zrobić.
– Thace… boli… – jęknął; wyraz jego twarzy zmienił się w parę sekund, nastroszona sierść wygładziła się, a uszy zaczęły cofać się w uległym, przestraszonym wyrazie. Thace powoli zwolnił uścisk, lecz nie pomógł Prorokowi podnieść się z kolan ani też całkowicie go nie puścił, aby móc obezwładnić go ponownie, gdyby ten znów zaczął szaleć. – Przepraszam… wygadywałem bzdury… wcale nie chciałem cię uderzyć i nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. Byłem przerażony i…
– Masz rację, Prorok. Powinieneś sam zająć się tą sprawą – przerwał mu Thace zimno, bo wciąż nie przetrawił jeszcze tego, co właśnie się stało i wymuszona racjonalność była jedynym, co go ratowało. – Sprawdź te logi. Rozkaż swoim Sentry kontrolę w taki sposób, by to zrozumiały i pozbyły się zagrożenia… czymkolwiek jest. Boisz się, że jeśli ktoś nas śledził, mógł coś zobaczyć… ale Aktug też tu był i potwierdzi, że sam kazał mi przebywać w twoich kwaterach. W naszej standardowej sekcji kamery są wyłączone. Nie mam pojęcia, co się działo. I nie, nie mam zamiaru się tym zajmować – oznajmił, po czym puścił Proroka i poczekał, aż ten podźwignie się na nogi.
– Zajmę się wszystkim. Wybacz mi. Proszę, jeszcze ten jeden raz, wybacz, że jestem…
– Prorok, już kiedyś ci wybaczyłem. Obiecałeś, że nigdy więcej mnie nie skrzywdzisz. A właśnie próbowałeś. Muszę… oderwać się od tego wszystkiego – wyrecytował, czując, że pewnie powinien to zrobić po pierwszym ataku złości Proroka w ostatnich tygodniach, a nie dopiero teraz. – Muszę stąd wyjść. Trochę ochłonąć. Polecę na Tsevu-22, może gdzieś dalej. Oczyszczę głowę. Wrócę jutro rano, najpóźniej w południe. Wezwij Vog, bo ostatecznie to ona jest szefem Pionu Technicznego i może powinna się włączyć w ten temat. Jeśli będzie mieć wątpliwości, dlaczego ja się tym nie zajmuję, powiedz, że wysłałeś mnie gdzieś coś załatwić… albo cokolwiek innego wymyślisz.
– Obiecaj, że do mnie wrócisz… że nie zostawisz mnie przez to wszystko… – szepnął Prorok błagalnie, tak zmęczonym i zgnębionym tonem, że Thace niemal wycofał swoje słowa. Wiedział jednak, że potrzebuje stąd uciec, nie tylko dla swojego stanu psychicznego, ale też żeby poradzić się Kolivana, Antoka i Ulaza, co ma robić; z tym ostatnim również dłużej porozmawiać i dowiedzieć się, czego ma się spodziewać, bo zdawkowe odpowiedzi medyka to było za mało, a wiedział, że ten ma przebywać w kwaterach Ostrzy jeszcze tylko kilka dni i gdy wróci z ‘urlopu’ do pracy u Sendaka, nie będą mieć już możliwości porozmawiać z użyciem kamery.
– Nie zostawię cię, ale nie zamierzam udawać, że nic się nie wydarzyło – powiedział cicho, ale gdy Prorok wyciągnął do niego rękę, by go objąć, automatycznie cofnął się o pół kroku, wciąż mając przed oczami jego rozwścieczoną twarz… a dodatkowo ponownie wróciły urywki nocy sprzed miesięcy i nawet gdyby chciał dać się objąć, nie był w stanie na to pozwolić. – Pewnie wciąż nie rozumiesz, co się stało a może nawet o wszystkim zapomnisz, więc powiem ci to najbardziej dobitnie jak tylko się da: właśnie próbowałeś mnie uderzyć bez żadnego powodu i gdy zrobisz to ponownie, z nami koniec. Gdy kiedykolwiek jeszcze sięgniesz po dalkossian albo jakikolwiek inny narkotyk, spakuję się i wyjadę natychmiast, bez względu na konsekwencje. A teraz… muszę się uspokoić. Przemyśleć sobie parę spraw. Nie chcę, by padły między nami słowa, których nie da się cofnąć. Gdy wrócę, zastanowimy się, co dalej. Może powinniśmy wyjechać na dłużej. Może zamieszkać na jakiś czas w Bazie Głównej, abyś miał więcej kontaktów z resztą oficerów. A może wyjechać do kliniki odwykowej, gdzie ktoś cię przebada osobiście, a nie tylko będzie zlecał badania zdalnie, nie wiedząc kim jesteś i nawet z tobą nie rozmawiając. Nie wiem, co powinniśmy zrobić, ale wiem, że nie jestem w stanie zostać tu choćby chwili dłużej ani w ogóle na ciebie patrzeć. Widzimy się jutro. Zadbaj o wszystko.
Usłyszał jeszcze jedne przeprosiny, zanim ruszył w stronę wyjścia, a potem przemierzył kilka korytarzy – najpierw zahaczył o standardowe kwatery Proroka, do których parę dni temu dla bezpieczeństwa zablokował mu dostęp, w razie gdyby miał tam jakieś nielegalne środki – a potem swojego od dawna nieużywanego pokoju. Wziął tylko niezbędne rzeczy, ubrania na zmianę i plecak ze sprzętem i skierował się do doków, zamierzając polecieć do Bazy Głównej i złapać jakiś prom na Tsevu-22 a tam albo użyć swojego żałosnego statku i udać się gdzieś dalej, choćby na jedną noc, albo po prostu zastanowić co dalej. Był już w połowie drogi do doków, kiedy na jego komunikator wpłynęła wiadomość od Proroka i bez względu na to, jak był zraniony i zły, od razu ją przeczytał, by nie zaogniać sytuacji, w razie, gdyby było to coś istotnego.
P: Weź mój statek. Jest wygodny i na tyle szybki, że będziesz mógł polecieć gdzieś dalej, jeśli tego potrzebujesz. Nikt w Bazie ani na Tsevu-22 nie będzie zawracał ci głowy. Zabierz też ze sobą moje spersonalizowane Sentry. Wysłałem za tobą jednego z nich. Pozwól mu pilotować. Jesteś zdenerwowany, a nie chcę, żeby coś ci się stało. Zajmę się tą sprawą Sentry i doprowadzę ją do końca. Nie musisz wracać jutro, jeśli potrzebujesz dla siebie więcej czasu. Możesz polecieć na DND-221. Pamiętam, jak podobał ci się tamten układ, a to przecież całkiem blisko. Przepraszam za wszystko.
Zacisnął powieki i przystanął na chwilę, a gdy Sentry zbliżyło się do niego, ruszył z nim do luksusowego statku Proroka – tego samego, którym kilka miesięcy temu… miesięcy? Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jakimś sposobem minął od tego już ponad rok… – lecieli razem na wycieczkę na DND-221. Pamiętał, że podróż zajęła im wtedy jakieś cztery godziny. Do południa następnego dnia miał ich czternaście, spokojnie będzie mógł przespać się w statku, który zapewniał wystarczające wygody, na miejscu znaleźć hotel i porozmawiać z Kolivanem, a potem nawet przejść się po którejś z malowniczych plaż i wyciszyć. Przez moment zastanawiał się, czy może skoro Prorok już dochodził do siebie, powinien zawrócić, powiedzieć mu, żeby polecieli tam razem i…
I nie mógł tego zrobić, bo naprawdę potrzebował samotności, a cztery godziny lotu pomnożone przez dwa to jednak zbyt wiele czasu i czuł, że tylko by się zadręczał podczas podróży i ani trochę nie wypoczął. Wróciłby to Bazy Głównej rozdrażniony, w emocjach i niewystarczająco wyspany i pewnie znów nie byłby w stanie sobie poradzić z Prorokiem. Potrzebował uciec, jednak nie aż tak daleko i to pomimo faktu, że komandor zapewnił go, że może wyjechać na dłużej niż tylko do następnego dnia.
– Znajdź jakąś planetę lub księżyc z dużą bazą turystyczną, do którego dolecimy w godzinę – powiedział do Sentry. – I zarezerwuj mi miejsce w hotelu z komunikacją dalekiego zasięgu. Będę chciał popracować i potrzebuję bezpiecznego łącza. Chcę mieć pokój z ładnym widokiem.
– Znaleziono: siedem lokalizacji spełniających podane kryteria. 1: księżyc UZO-TSE, dostępne atrakcje…
– Wybierz najbliższą z widokiem na morze – przerwał mu Thace. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to księżyc, na którym płaczliwie zwierzał się Kolivanowi miesiące temu.
– Obrano kurs na planetę Todna-Saat w układzie Todna na granicy Achtela 0 i Achtela E. Planowany minimalny czas przelotu: 57 minut. Planowany maksymalny czas przelotu: siedem godzin i…
– Siedem godzin? – uciął Thace z zaskoczeniem.
– Ze względu na wzmożone patrole w okolicach mogą wystąpić przejściowe problemy w ruchu lotniczym. Możliwość usunięcia problemów: zmiana klasy lotu na najwyższy priorytet. Czy mam zawiadomić jednostki o…
– Ile czasu zajmie lot na DND-221? – spytał, mimo że wiedział, że nie powinien oddalać się od Bazy aż tak. – Czy tam również występują utrudnienia?
– Brak wskazanych utrudnień. Minimalny czas przelotu: trzy godziny pięćdziesiąt jeden minut, maksymalny czas przelotu: cztery godziny i dwie minuty. Czekam na dyspozycje.
Thace wziął głęboki oddech i parę chwil milczał. Cztery godziny razy dwa… tak, to dużo czasu, a na DND-221 nie zdąży wypocząć, jeśli ma wrócić w południe następnego dnia. Jednak zdąży porozmawiać z Kolivanem, a w czasie podróży…
– Leć na DND-221 i zarezerwuj mi miejsce w hotelu w jakimś kurorcie turystycznym na jedną dobę. Z możliwością przedłużenia na kolejną noc.
– Zarezerwowano: apartament VIP klasy 0, dla: Komandor Prorok Sektor Centralny. Opłata w wysokości: 6M GAC została pobrana z konta.
Thace aż zachłysnął się słysząc kwotę, która w zwykłym, tanim hotelu jaki zapewne gdzieś na DND-221 by znalazł, wystarczyłaby na pobyt trwający rok i w dodatku zapłacił za to automatycznie pieniędzmi Proroka. Wyciągnął komunikator, by napisać mu jakieś wyjaśnienie, co zrobił przez nieuwagę i nagle zabrakło mu słów, bo po tym, jak popełnił jedną pomyłkę z rozkazywaniem Sentry Proroka, teraz zrobił to ponownie i naciągnął go na gigantyczne koszty. Bez względu jak był zraniony i wściekły, nie mógł pozwolić, żeby Prorok sądził, ze zrobił to złośliwie.
– Czy… da się to zamienić coś tańszego…? – wydusił w końcu i chociaż Sentry nie miały żadnej mimiki, gdy ten egzemplarz spojrzał na niego, momentalnie poczuł się jak idiota.
– Komandor Prorok autoryzował płatność. Czy mam wycofać rezerwację? Wycofanie rezerwacji spowoduje zwrot w kwocie: 70% ceny transakcji.
– Niczego już nie zmieniaj…!
– Wycofanie rezerwacji: wstrzymane.
T: Przez pomyłkę zarezerwowałem na twój rachunek apartament, który kosztuje majątek. Oddam ci te pieniądze po najbliższej wypłacie. Przepraszam
P: Dostałem notyfikację. To niemal tyle, co twoje miesięczne zarobki. Daj spokój. Wykorzystaj ten czas. Hotel masz opłacony na trzy doby, bo to minimalny czas rezerwacji, więc możesz tam zostać dłużej i niczym się nie martwić.
P: Gdy zadzwoniłem do Vog, była z Vhinku, więc powiedziałem im, że wysłałem cię na spotkanie z gubernatorem, do którego zamierzałem udać się sam, tyle że trafiłem na podejrzaną sprawę z logami na statku. Musiałem wymyślić jakąś wymówkę, bo Vhinku był zdziwiony, że nic nie wie o twoim wyjeździe. Przylecą do mnie oboje.
T: Zaraz do niego napiszę.
Westchnął i zaczął pospiesznie wystukiwać wiadomość do przyjaciela, aby ten, w razie gdyby okazało się, że podejrzane Sentry coś jednak zobaczyły lub usłyszały, był przygotowany i go krył przed Vog, a przy Proroku… po prostu wiedział, jak reagować. Nie zamierzał jednak wmawiać mu jakiegokolwiek spotkania z gubernatorem – kłamstwo było tak marne, że Vhinku na pewno by je przejrzał.
T: Prorok nie wysłał mnie na żadną misję. Posprzeczałem się z nim, właśnie o te podejrzane Sentry na krążowniku. To nic poważnego, ale potrzebowałem wyjechać i się oderwać od tego wszystkiego. Jeśli coś znajdziecie, cokolwiek, co będzie sugerować moją relację z nim, udawaj zaskoczonego, bo nadal nic mu nie powiedziałem.
V: Jasne. Wszystkim się zajmę.
V: Zamierzasz kogoś puknąć w ramach odstresowania po kłótni?
T: Gdybyś był obok, dałbym ci w pysk. Nie sypiam z nikim innym i nie zamierzam.
V: Ja bym tak zrobił, ale pewnie nie jestem najlepszym doradcą w tych kwestiach. Cokolwiek będziesz robił, baw się dobrze. Ale następnym razem oczekuję, że po kłótni z nim odezwiesz się i polecisz gdzieś ze mną.
Thace nie odpowiedział na to ostatnie – nie zamierzał mówić Vhinku, że jeśli miałby wylecieć gdzieś z powodu kłótni z Prorokiem, to wybranie się na jakąś malowniczą planetę w jego wyłącznym towarzystwie byłoby najgłupszą rzeczą, jaką mógłby zrobić. Jakiś czas nie poruszał się, wyciągnięty na wygodnym fotelu w jasnym, luksusowym wnętrzu statku, a potem uruchomił zabezpieczoną aplikację i odezwał się do Kolivana, by poinformować go, że za kilka godzin będzie mógł porozmawiać, ma sporo czasu i że wszystko wyjaśni, gdy się połączą.
Przymknął oczy. Czuł się zraniony i nieszczęśliwy i wiedział, że wylot pod wpływem chwili nie był dobrym pomysłem; że powinien był polecieć na Tsevu-22 i nigdzie dalej. Tyle że… co chwilę wracało wspomnienie z tego, jak Prorok spróbował go uderzyć, jak wcześniej krzyczał i jak bardzo wydawał mu się przerażający i nie mógł pozbyć się z myśli tej wizji. Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie i dwukrotnie był bliski, by kazać Sentry zawrócić… ale hotel kosztował majątek, był opłacony na dłużej niż się spodziewał, a zachowanie Proroka sprawiło, że nie miał pojęcia, czy jest w stanie wrócić tam, dalej go pilnować i znosić jego wyskoki. Zależało mu na nim i przecież już nie oszukiwał się, jak silne są jego emocje, ale te ostatnie tygodnie… mieszanka, jaką czuł, ciągły strach i zdezorientowanie, smutek, rozgoryczenie i złość na Proroka oraz ciągły wewnętrzny przymus, by mu wybaczać, bo to nie była jego wina i taka była jego misja, były wykańczające.
***
Chapter 34: Telekonferencje
Summary:
Po pół roku, w końcu upgrade... i potwornie ciężki rozdział mimo że tylko "siedzą i gadają"...
Chapter Text
***
Hotel znajdował się nad samym brzegiem malowniczej zatoki, na którą Thace miał ze swojego apartamentu, zajmującego całe ostatnie piętro, idealny widok. Jego rzeczy wniósł lokaj w asyście czterech ochroniarzy i zastępu Sentry, a on ledwo słuchał wyjaśnień dotyczących udogodnień, jakie były do jego dyspozycji. Po zakwaterowaniu została mu przydzielona na wyłączne potrzeby para służących – mężczyzna i kobieta, oboje będący ślicznymi hybrydami o perłowo-srebrnej skórze. Chociaż układ DND-221 uchodził za konserwatywny, po samym tylko sposobie, w jaki się do niego zwracali, wyczuł, że są zatrudnieni, aby spełniać absolutnie wszystkie zachcianki gości takich jak on i obejmowało to też usługi seksualne. Przypomniał sobie zwierzenia Proroka, który bał się kogokolwiek zatrudnić, a tymczasem stosunkowo blisko Bazy Głównej i to w układzie, gdzie się tego nie spodziewał, było to ot tak, dostępne i zupełnie jawnie oferowane; oczywiście, nie byłoby mądre zamawiać w takim celu pokój na swoje nazwisko. Z cała pewnością mógł jednak znaleźć dowolne inne miejsce, skorzystać z anonimowego konta bankowego i zabawić się z kimś bez żadnego zagrożenia… Thace miał pełne przekonanie, że Prorok niejednokrotnie trafił do luksusowego hotelu taki jak ten i również otrzymał w nim pełen pakiet, tyle że, biorąc pod uwagę jego niedoświadczenie i lęki, prawdopodobnie nawet nie wyczuł, co było mu oferowane.
– Przynieście mi obiad i ruuso i zostawcie tutaj… nie wiem, cokolwiek polecacie, będzie w porządku. Nie chcę alkoholu. Będę w innym pomieszczeniu, bo muszę odbyć kilka rozmów służbowych i nie życzę sobie towarzystwa. Potem zamierzam przejść się po okolicy. Jestem tu tylko na dobę i oczekuję listy interesujących rzeczy, które można zobaczyć bez przewodnika i w miejscach, gdzie nie kręcą się turyści.
– Oczywiście, sir – powiedziała kobieta. – Za kilka minut ktoś się tu zjawi. Czy możemy coś jeszcze…
– Dziękuję, to na razie wszystko – przerwał jej, czując się nieswojo, gdy zarówno ona jak towarzyszący jej mężczyzna najwyraźniej czekali na polecenie, że jednak chodzi o coś więcej; bo niby w jakim innym celu bogaty oficer wynajmowałby tak luksusowe kwatery na zaledwie dobę…?
Zerknął na spersonalizowane Sentry, które niepotrzebnie w ogóle zabierał ze statku i uznał, że bez względu na to, jak obszerne były kwatery, nie mógł prowadzić rozmów z Ostrzami w jego towarzystwie. Wysłał je na zakupy, każąc mu wybrać dla niego jakieś ubrania cywilne odpowiednie na lokalną pogodę, bo żadnych ze sobą nie zabrał, a także jakieś lokalne przekąski i pamiątki, które mógłby zawieść dla Proroka. Nauczony już doświadczeniem, wyznaczył limity finansowe na te sprawunki i kazał obciążyć własne a nie Proroka konto… a potem wrócić ze wszystkim do statku, nie zaś hotelu.
Kiedy tylko został sam, przysłonił całkowicie oszkloną ścianę zewnętrzną gabinetu i spędził kwadrans na sprawdzaniu ogromnego apartamentu, aby mieć pewność, że nie ma tu monitoringu czy podsłuchów i pospiesznie, szybkimi, automatycznymi ruchami, zaczął podłączać okablowanie do systemu zabezpieczającego połączenia dalekiego zasięgu. Usłyszał, jak służący zjawili się w kwaterach i zostawili mu obiad i gorący napój, ale nie ruszył się z miejsca, zanim nie dokończył i nie przetestował instalacji. Przyniósł sobie z salonu jedzenie – porcja była ogromna i zawierała najrozmaitsze potrawy i napoje, a nie tylko samo ruuso – zamknął drzwi i nawiązał połączenie z Kolivanem, odwrócony tak, by mieć na widoku drzwi do pomieszczenia, w razie gdyby służący mimo jego polecenia jednak się tu zjawili.
Lider Ostrzy wyglądał znacznie lepiej niż gdy rozmawiali poprzednim razem i to było pierwsze, co zauważył; zniknęły bandaże, jego włosy w wygolonych po urazie głowy miejscach zaczęły powoli odrastać, a te pozostałe – odzyskały nieco blasku i zostały przycięte tak, by jego fryzura odzyskała formę i nie wyglądał zbyt osobliwie. Zanim jeszcze zdążył się odezwać, Kolivan zaproponował, że może powinni dołączyć do rozmowy Antoka; Thace wahał się parę chwil, nie mając pojęcia, czy czasem w jego stanie powinien pokazywać się obydwu liderom Ostrzy… zdał sobie sprawę, że skoro w ogóle się waha, czy czasem nie zobaczą czegoś nieodpowiedniego, to pewnie tym bardziej powinien na to pozwolić.
Kiedy na ekranie pojawił się również Antok, opowiedział im o minionym dniu, bo przecież wcześniej na bieżąco informował ich, co się dzieje i że zaczął wierzyć, że wszystko szło ku dobremu. Mężczyźni cierpliwie wysłuchali jego żalów: o naprawdę dziwacznym zachowaniu Proroka, ich kłótni o Sentry i całej sytuacji, która po interwencji i radach Ulaza wydawała się unormować, a nagle wszystko eskalowało właściwie w ciągu jednego dnia. O tym, że Prorok rzucił się na niego, nie był w stanie powiedzieć… być może wyznałby to Kolivanowi. Ale mając przed sobą również Antoka, który wpatrywał się w niego z zatroskaniem, ostatecznie tego nie zrobił i znacznie załagodził opowieść, mówiąc tylko, że Prorok wyglądał, jakby chciał go uderzyć, ale przytrzymał go zanim cokolwiek się wydarzyło.
– Sprawa Sentry. Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? – spytał Kolivan, marszcząc brwi. – Chyba że ty, Antok…
– Nie, ja również nic o tym nie wiem. Thace?
– Sądziłem, że rozkazując spersonalizowanym Sentry Proroka, by monitowały sprawę, zająłem się tym wystarczająco – przyznał i skulił ramiona, gdy obaj mężczyźni obdarzyli go wiele mówiącymi spojrzeniami. – Najwyraźniej byłem dokładnie tak głupi, za jakiego Prorok mnie uważa i nie chcę słuchać pretensji również od was.
– Czy jest jakiekolwiek ryzyko, że coś zobaczyły?
– Jeśli pytasz czy ja i Prorok zabawiamy się na korytarzach jego krążownika, odpowiedź brzmi nie – powiedział z rozdrażnieniem. – Że widziały, że nocuję w jego kwaterach? Tak, mogły to zauważyć, ale to ścisłe zalecenie Aktuga, bym go pilnował i mamy wiarygodną wymówkę. Że czasem w nich bywałem w przeszłości? Pewnie również, ale nie było szans, by szwendały się tam cały czas, bo wówczas zauważyłbym ich więcej niż jakieś dwa lub trzy egzemplarze. Mogły dostać się do systemu monitoringu, tyle że sekcja, w której mieszka Prorok oraz aula X-10, w której pracujemy, ma wyłączone kamery i nikt poza nami nie ma uprawnień, by je uruchomić. W pozostałej części statku kamery również są obłożone restrykcjami. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. Prorok ma się tym zająć i zapewne zajmie oraz coś wymyśli – odparł, a ponieważ Kolivan wpatrywał się w niego w milczeniu, zerknął na niego z wyrzutem. – To brzmi jak żałosny powód do kłótni, co…? Miałem jedno zadanie: zadowolić Proroka i zacieśniać z nim relację, a nawet to zawaliłem…
– Nie o to chodzi, Thace – odparł Kolivan. – Zastanawiamy się jednak, dlaczego aż tak cię to poruszyło. Tak, spróbował cię uderzyć, ale twierdzisz powstrzymałeś go i się uspokoił oraz zaczął cię przepraszać. Czy o to chodzi? – spytał z naciskiem, kiedy Thace odwrócił wzrok, nie będąc w stanie udzielić żadnej sensownej odpowiedzi.
– Czy to… czy przypomniało ci o tym, jak cię potraktował pierwszym razem…? – spytał łagodnie Antok. – Nie powiedziałeś mi żadnych szczegółów, ale wiem, że zaszło wówczas coś, co był dla ciebie… naprawdę trudne. I wiem, że nie mówicie mi wszystkiego. Rozumiem to i nie zamierzam kazać ci znów przez to przechodzić, ale może to właśnie moment, że jednak powinniśmy porozmawiać, również o tamtym i szczegółach.
– Tamto nie ma już znaczenia – odparł Thace i chociaż naprawdę chciał być szczery… kłamstwa i półprawdy tak bardzo weszły mu w krew, że kolejne słowa popłynęły same. – Tak, przypomniało mi się na moment, gdy zachowywał się… nieswojo i agresywnie. Ale uporałem się z tym. Znam Proroka od kilkunastu miesięcy, jestem w nim związku ponad pół roku. I znam go naprawdę dobrze i nauczyłem się jak z nim postępować, gdy jest sobą, ale to, jak się zachowywał ostatnio, to nie było coś, na co byłem gotowy. Dobrze wiecie, że nie jestem najlepszy w relacjach i gdy ktoś zaczyna robić rzeczy zupełnie inne niż się spodziewam…
– Rozumiem, że było to dla ciebie stresujące. Jeśli jesteś pewien, że to nie tamta sytuacja sprawiła, że teraz było ci tak trudno… wierzę, że taka jest prawda – powiedział Antok, co sprawiło, że Thace’a zalała kolejna fala wyrzutów sumienia… ale jednocześnie: tym bardziej nie potrafił powiedzieć prawdy. – Wiedziałeś jednak, że Prorok będzie mieć złe nastroje i wybuchy, z powodu zażywania tamtych środków i późniejszego odwyku. Ulaz mówił ci o tym od samego początku. Potrzebuję zrozumieć, dlaczego aż tak cię to poruszyło.
– Bo po prostu byłem zraniony, że jest dla mnie okropny, przestraszyłem się, ale… ja po prostu się o niego martwiłem. Spodziewałem się humorów, ale takich mieszczących się w ramach jego charakteru… a nie zaników pamięci, awantur, karuzeli nastrojów i agresji… przestraszyłbym się nawet gdyby pół roku temu… gdyby wtedy do niczego nie doszło…
– Nie masz powodów się obwiniać – powiedział Kolivan. – Tak, z przegapieniem sprawy Sentry zawaliłeś, lecz na to już nic nie poradzimy. W ostatnim czasie nie byłem dla ciebie wsparciem, gdy sygnalizowałeś mi jednoznacznie, że coś jest z Prorokiem nie tak. To, co mi pisałeś, wydawało mi się standardowymi objawami, na które Aktug cię przygotował i sądziłem, że przesadzasz. Przepraszam za to. Powinienem był od razu skierować cię do Ulaza. To, że Prorok nie odstawił dalkossianu i ukrywał to przed tobą… nie wiem, co sobie sądziłem. Przecież wiem z doświadczenia, jakie to wygodne, mieć szybki środek, który pomaga na wszelkie stresy i problemy – westchnął. – Miałem zły osąd sytuacji. Mogę to zgonić na fakt, że wciąż do siebie dochodzę, ale to żałosna wymówka. Wiedziałem, że nie jestem w szczytowej kondycji, bywam rozkojarzony i nie wszystko dostrzegam… więc tym bardziej powinienem był przekierować cię do kogoś, kto będzie mieć lepszy osąd sytuacji. Antok był zajęty, ale zapewne znalazłby dla ciebie czas, gdybym zorientował się, że to ważne, a poza tym mogłem też od razu zaangażować w tę sprawę Ulaza. Chcesz, żebyśmy go dołączyli do tej konwersacji?
– Najpierw wolę porozmawiać z wami. Z tobą… przecież byłeś od tego uzależniony, ale doszedłeś do siebie i nigdy więcej nie… – zająknął się, bo tak naprawdę nie miał pojęcia, czy nigdy więcej.
– Nie, więcej tego nie wziąłem. Ani razu, odkąd po ostatniej misji szpiegowskiej wróciłem do naszych kwater.
– Jak sobie wtedy poradziłeś…? Też zachowywałeś się…
– Thace, brałem nielegalne środki przez wiele miesięcy a nie kilka dni, więc byłem w nieporównywalnie gorszym stanie niż Prorok, mimo że byłem znacznie młodszy. Gdy zacząłem szaleć, po prostu zamknęli mnie w izolatce na dwa tygodnie. Prawie nic z tego nie pamiętam. Schudłem ponad dwadzieścia kilo, bo wymiotowałem każdym jedzeniem i odżywkami, jakie Antok mi dostarczał. Był największym i najsilniejszym spośród wszystkich Ostrzy przebywających w Bazie i tylko on był w stanie nade mną fizycznie zapanować. Gdyby nie Antok…
– Przeceniasz mój wpływ, Kolivan.
– Bez ciebie już bym nie żył. Nie, nie przeceniam. Dopiero gdy byłem tak osłabiony, że przestałem stanowić zagrożenie dla siebie i innych, zabrali mnie do skrzydła szpitalnego, gdzie przez tydzień byłem przypięty do łóżka, a suplementy i odżywki podawano mi w zastrzykach. Nikt nie sądził, że w ogóle przeżyję i wiedziałem, że postawili na mnie krzyżyk i tylko Antok starał się o mnie walczyć, ale wówczas nie miał jeszcze żadnych wpływów wśród Ostrzy i jego zdanie niewiele znaczyło. Starszyzna była zaskoczona, że miałem na tyle determinacji, by tam nie umrzeć i dojść do siebie. Prorok miał za to zapewnioną opiekę medyczną od samego początku, średnią, ale jednak jakąś, odżywki i wygodne łóżko, a w dodatku miał ciebie, abyś zajmował się nim i go pilnował w cywilizowanych warunkach. No i to nie trwało miesiące, a dni. Ze mną było fatalnie i cudem przeżyłem. Jemu może być ciężko, ale to nie jest ani trwałe, ani niebezpieczne, jeśli to faktycznie incydent i nie zdążył się uzależnić.
– Tyle że może te wszystkie wygody i dostęp do łatwych rozwiązań sprawiły, że po nie sięgnął, a w momencie, gdy jego organizm po ataku druida był wciąż rozchwiany… takie są skutki i tego nie przewidział żaden z nas – westchnął Antok. – Mleko się wylało, Ulaz znalazł problem i bez względu na to, co dziś nawyprawiał Prorok, wierzę, że jego stan będzie się poprawiać. Czy poza waszą sprzeczką wydarzyło się tam coś, co mogłoby sprawić, że nie będziesz w stanie tam wrócić? Dziś, albo wcześniej? – spytał, wpatrując się w ekran. Thace zawahał się na moment, zanim pokręcił głową. Ponownie spuścił wzrok. Ponownie nie potrafił być szczery i przyznać, co faktycznie działo się z jego emocjami.
– Nie. Wrócę tam jutro. Może pojutrze, bo Prorok sam zaproponował, bym odpoczął dłużej. Miał wyrzuty sumienia. A jeśli Ulaz się nie myli i teraz będzie tylko lepiej, skoro te środki jednak odstawił…
– Jesteś pewien, że to zrobił? – przerwał mu Kolivan. – Że nie weźmie nic, gdy wyjechałeś?
– Zagroziłem, że go zostawię, jeśli będzie inaczej. Tak, jestem pewny – odparł z przekonaniem.
– A jeśli znów znajdziecie się w sytuacji, w której będzie musiał ukryć się przed druidem? Też mu tego zabronisz?
– Nie wiem co wtedy… przecież rozmawialiśmy i szanse są niewielkie i…
– Wtedy nie sądziłem, że dojdzie do czegoś takiego. Musisz zacząć nad nim pracować. Techniki medytacyjne, ograniczenie nawet legalnych używek na co dzień, ćwiczenia. To brzmi banalnie, ale pomaga. I, oczywiście… Ulaz przeanalizuje wszystkie jego wyniki badań i znajdzie odpowiednie dla niego legalne środki, które w krytycznych sytuacjach będą w stanie mu pomóc, ale nie uzależniają i działają łagodniej. I zanim powiesz, że to niebezpieczne i że ‘ja sobie poradziłem’ – nie, nie poradziłem. I czasem coś zażywam, legalnego, bezpiecznego i odpowiednio dopasowanego do mojego organizmu, gdy wszystko mnie za bardzo przerasta. Bardzo rzadko i zawsze pod kontrolą Antoka, bo nawet legalne środki mogą uzależnić i stać się łatwą drogą. Pytanie jednak, czy jesteś w stanie się tym zająć i nad nim zapanować.
– Tak. Jeśli Ulaz mnie poinstruuje… zrobię wszystko, co mi poradzicie.
– Zanim się z nim połączymy, jeszcze parę spraw. Masz czas na odpoczynek do jutra, może dwa dni. Użyj tego wolnego, by dojść do siebie i się uspokoić. Widzę po otoczeniu, że znajdujesz się w jakimś luksusowym kurorcie, więc skorzystaj ze wszystkiego, co pomoże ci się zrelaksować. Zabaw się. Może znajdź sobie kogoś na jedną noc i zrób sobie reset wszystkiego, co masz w głowie na jego temat.
– To akurat najgorszy pomysł z możliwych.
– Bo?
– Jestem na DND-221, a to dość konserwatywny układ i nie znajdę tu nikogo tak szybko – skłamał, nawet nie mrugając. – A poza tym Prorok bywa potwornie zazdrosny. Nie zamierzam dodawać do wszystkiego, co muszę przed nim ukrywać, dodatkowej kwestii, którą uznałby za zdradę. No i jest tu jego Sentry, które wysłałem na zakupy i powinienem zrobić to, czego oczekiwał, czyli przejść się gdzieś… ale lepiej żeby niczego nie zobaczyło. Przede wszystkim chcę jednak porozmawiać z Ulazem, skoro już tu jestem i to dla mnie priorytet.
– Zanim cię z nim połączymy… czy jeszcze coś, co chciałbyś nam powiedzieć? – spytał Antok. – Wiem, że ta rozmowa powinna się odbyć wiele miesięcy temu, ale skoro dopiero dziś rozmawiamy całą trójką, a ty masz czas…
– Wszystko co było istotne, pisałem wam na bieżąco. Dziś zareagowałem emocjonalnie i było to zupełnie niepotrzebne. Chciałem po prostu was zobaczyć – powiedział cicho. Antok patrzył na niego parę chwil i Thace wiedział, że w jego spojrzeniu nie było podejrzliwości, lecz troska i z jakiś przyczyn przez to tym bardziej nie był w stanie powiedzieć więcej; nie chciał go martwić, nie chciał zawieść żadnego z nich… wiedział, jak bardzo na niego liczyli. Ale wiedział też, że coś musi im powiedzieć, by jednak nie zaczęli mieć wątpliwości. Coś. Cokolwiek, co wyjaśni jego nastrój. – Prorok naprawdę mnie zranił. I trochę przestraszył. A ostatnie tygodnie nie były dla mnie łatwe. Muszę wziąć się w garść… uporać się z tym wszystkim. Nie mam nastroju i może faktycznie powinienem skorzystać z luksusów, za które płaci teraz Imperium i dojść do siebie, zanim wrócę do naszej misji.
– Thace, co właściwie próbujesz nam powiedzieć? – spytał Kolivan. – Cokolwiek się dzieje, chcę, żebyś wiedział, że możesz na nas liczyć.
I tak, to pewnie był idealny moment, by wszystko wyznać. Że okłamywał ich obu od miesięcy, bo przecież uczucia do Proroka nie zrodziły się dopiero niedawno, po jego wyznaniu… i że chociaż wcześniej nie nazywał tego miłością, to czuł do niego więcej niż im mówił i to jednak BYŁA miłość. Że podłe zachowanie Proroka zabolało go dużo bardziej niż sądzili, bo kochał go i znoszenie tych wszystkich okrutnych słów z jego strony za każdym razem było jak uderzenie w twarz; że jego wyrzuty sumienia przekraczają wszystko co kiedykolwiek czuł i nie potrafi nawet opisać słowami, jak bardzo go dręczą. Że jest żałosnym szpiegiem, nie zasługuje na ich zaufanie i nie może kontynuować misji. A gdy wróci do kwater Ostrzy przyjmie każdą karę bez sprzeciwu… chyba że rozkażą mu, by już teraz się zabił i odszedł z honorem, bo to również by zrobił i może nie było sensu, by w ogóle wracał.
Tyle że cokolwiek by rozkazali po jego wyznaniu… był daleko od Bazy Głównej. Nie wróciłby tam już. Nigdy więcej nie zobaczyłby Proroka ani Vhinku. Obaj by go szukali, obaj by go opłakiwali, gdyby umarł lub zniknął. Prawdopodobnie otworzono by śledztwo. Obaj byliby zagrożeni, gdyby ktoś zaczął zadawać pytania. A Prorok… po tym, do jakiego stanu się doprowadził… czy on w ogóle byłby w stanie przeżyć jego stratę? Nie pogrążyć się w narkotykach? Czy nie załamałby się psychicznie…?
No i… co tak naprawdę by zyskał, gdyby wszystko im teraz wyznał? Czy naprawdę zawalał swoją misję…? Robił, co Kolivan mu kazał. Wciąż wynosił z wojska całe mnóstwo poufnych i coraz bardziej istotnych informacji. Zarabiał ogromne pieniądze i prawie wszystkie przekazywał Ostrzom, któr funduszy tak bardzo potrzebowały. Cierpiał i może któregoś razu zawali więcej niż tylko sprawę Sentry… ale bez względu na to, co czuł, nie zdradziłby Ostrzy dla Proroka.
Zasady prowadzenia misji szpiegowskich były jednak jasne. Nie pozwoliliby mu tu zostać bez względu na to, jak był potrzebny, a teraz było już za późno, by walczyć o zmianę zasad. Nie mógł im powiedzieć. Może kiedyś nadejdzie lepszy moment… ale teraz po prostu nie mógł tego zrobić. Może jakiś czas temu, może nawet przed paroma tygodniami, gdy rozmawiał z Kolivanem o wyznaniu Proroka… gdyby wtedy moment, gdy pragnął być z nim szczery, nie minął… może jakoś by to wszystko poukładali. Teraz… zupełnie sobie tego nie wyobrażał.
– Przepraszam was, ja po prostu… wciąż mam mętlik w głowie i wciąż schodzi ze mnie stres z ostatnich tygodni – odparł w końcu. – Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć. Potrzebuję porozmawiać z Ulazem… i przygotować się psychicznie na powrót do Bazy. Połączcie mnie z nim. Jeśli coś się zmieni… natychmiast dam wam znać.
– W porządku – powiedział z wahaniem Kolivan. – Zanim się z nim skontaktujesz… chcesz powiedzieć mu o twoim układzie z Prorokiem, czy wolisz, żeby któryś z nas mu to wyjaśnił? Domyśla się, że coś jest na rzeczy, ale nie zapytał jeszcze wprost, o co chodzi.
– Nie wiem. Jeśli uznam, że to ważne… to powiem mu sam.
– Połącz się z nim, i tylko z nim. Zrobisz, co uważasz i powiesz mu w sposób, który będzie dla ciebie komfortowy, o ile uznasz to za konieczne. Omów z nim wszystko. A potem wyjdź z hotelu… zrelaksować się na dowolny sposób, jaki uznasz za słuszny – oznajmił i zmarszczył brwi. – DND-221. Co to za miejsce? Wydaje mi się, że kojarzę tę nazwę.
– Przyleciałem tu z Prorokiem na naszą pierwszą wycieczkę… to było prawie dokładnie rok temu. Sam mi zaproponował to miejsce. Pamiętał, jak mi się tu wtedy podobało – przyznał, a potem w dwóch zdaniach wyjaśnił, że w okolicach rejonu Tsevu są obecnie wzmożone patrole i wybrał ten kierunek również dlatego, że akurat on nie był zablokowany. – Czy to wszystko? Chciałbym porozmawiać z Ulazem. A potem się zrelaksuję, wrócę do Bazy Głównej i zrobię wszystko, co będzie konieczne, by kontynuować misję. Nie powinienem zostawać tu zbyt długo. W ogóle nie powinienem był lecieć tak daleko i…
– Możliwe, że nie powinieneś, ale już tu jesteś. Wyciągnij z tego wyjazdu, ile tylko się da. Skontaktuję się z Ulazem, przedstawię mu sytuację… nie, nie mówiąc o Proroku. O tym sam zadecydujesz. I Thace… – zaczął Kolivan. – Niepokoi mnie to, co się z tobą dzieje. Potrzebujesz tego wyjazdu, więc na razie nie będę zawracał ci głowy. Ale za jakiś czas musimy wrócić do tej rozmowy.
Kwadrans później Thace otrzymał od Ulaza zdawkową informację, żeby połączyli się za cztery godziny – Kolivan najwyraźniej powiedział mu, że jakiś czas będzie dostępny i że nie jest to palące na tyle, by rzucał swoje zadania od razu. Tak, wolałby mieć to za sobą. Ale może… tak jednak było lepiej, bo miał obawy, że rozmowa z kolejnym inteligentnym i przenikliwym Ostrzem sprawi, że nie będzie w stanie ukryć przed nim uczuć, a wciąż był na tyle pobudzony emocjonalnie, że kolejne kłamstwa mogłyby się po prostu nie udać.
***
Oczekując na połączenie od Ulaza, Thace wezwał obsługę i poprosił, by za dwie godziny dostarczyli do apartamentu lekki posiłek, ponownie czując się niekomfortowo, gdy służący dawali – dla niego już jasne – sygnały, że są gotowi do wszelkich usług. Kazał opowiedzieć im o dostępnych udogodnieniach w apartamencie i całym hotelu, a gdy otrzymał niezbędne instrukcje, w pierwszej kolejności skorzystał z nowoczesnego sprzętu do ćwiczeń, bo wiedział, że potężny wycisk pozwoli mu nieco oczyścić myśli. Wziął gorącą kąpiel, udał się do stacji masażu, a potem, otulony w szlafrok, spożywał przekąski z lokalnych specjałów, wpatrując się bezmyślnie w gigantyczny holowizor, na którym wyświetlano wiadomości; były jednak regionalne, a nie ogólnoimperialne i dotyczyły tylko ważnych wydarzeń w układzie DND-221 i okolicznych. Drobne sprawy, ekonomia, pogoda; groźny wypadek turystów w górach, ślub i bardzo szybko rozwód jakiejś gwiazdy, o której nigdy nie słyszał oraz afera łapówkarska w ministerstwie rolnictwa. Potem blok reklamowy: największej sieci restauracji w układzie, prywatnych ubezpieczeń, nowego lokalnego programu rozrywkowego oraz kilka zwiastunów filmów i seriali, zarówno regionalnych jak też tych znanych na tyle, że jeden z tytułów Thace rozpoznał – bo poprzedni sezon był wielkim hitem, Hanga i jego znajomi namiętnie go oglądali, zaś on trafił na dwa lub trzy odcinki i nudził się nieprzyzwoicie, próbując śledzić fabułę skierowaną do młodszych od niego osób. Nie miał zbyt często takich momentów, a za DX-930 w ostatnim czasie tęsknił bardzo rzadko. Teraz przypomniało mu się, jak to jest, gdy większość twojego życia kręci się wokół lokalnych spraw i prostych rozrywek. Wtedy, na DX-930, co prawda pracował dla Ostrzy, ale to nie była żadna wielka polityka, a sprawy ściśle techniczne, które nie zajmowały mu aż tak wiele czasu i w żaden sposób nie obciążały psychicznie.
Wtedy miał mnóstwo wolnego czasu, a jego życie było wtedy naprawdę proste. Był szczęśliwy. Miał przyjaciół i znajomych, mieszkał w liberalnym układzie, gdzie o szybki seks i zapomnienie było tak łatwo, a potem miał stałego, słodkiego kochanka, z którym było mu dobrze i którego z czasem by pokochał… i chociaż pewnie nie powinien tego robić, po raz pierwszy od przynajmniej dwóch miesięcy napisał do Hangi i zapytał jak się miewa, a ponieważ do ustalonego spotkania z Ulazem miał jeszcze blisko godzinę – po krótkiej wymianie wiadomości napisał mu, że ma wolny kwadrans lub dwa, bo przebywa służbowo w hotelu w innym układzie i jest w stanie tyle dla niego wykrzesać. Nie ustawił na kamerze rozmazanego tła i pożałował tego, bo Hanga otworzył szerzej oczy na widok wnętrza apartamentu.
– Ta twoja podróż służbowa ma polegać na sprawdzeniu, czy oficerowie z centrali są należycie traktowani w najbardziej luksusowych hotelach imperium? – spytał chłopak z nutką ironii; Thace zamarł na moment, nie przez słowa, które były tylko żartem, ale ponieważ głos Hangi wyraźnie się zmienił odkąd ostatnio rozmawiali. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio to miało miejsce.
– Hanga… brzmisz jakoś inaczej… – wydusił.
– Tak, parę osób zwróciło na to uwagę. Kilkanaście. No, właściwie to wszyscy, bo stało się to w parę tygodni. Urosłem też dobre piętnaście centymetrów w zaledwie pół roku. A na wagę już nawet obawiam się stawać – powiedział z rozbawieniem. – Żeby oszczędzić ci konstruowania pytania, jak to się stało, opowiem w skrócie: udałem się do jednego z najlepszych w całym układzie specjalistów zajmujących się hybrydami, do którego zapisałem się jeszcze zanim wyjechałeś i dopiero doczekałem się najpierw pakietu badań a potem wizyty. Na początek opieprzył mnie, że tak późno zabrałem się za to, więc udałem idiotę, bo głupio mi było przyznać, że zanim nie dostałem spadku po matce nie było mnie na to stać i robiłem tylko standardowe badania genetyczne jakie przechodzą obowiązkowo wszyscy… Niedługo będę mieć dwadzieścia pięć lat, a u Galra to ostatni dzwonek na skokowy wzrost i dojrzewanie, tyle że moi dotychczasowi lekarze nie sądzili dotąd, że w ogóle będę je przechodził ponownie jako Galra, bo przecież przeszedłem jako nastolatek dojrzewanie Kaneapalów i zaliczyłem w nim absolutnie wszystkie punkty. Lekarz opieprzył mnie ponownie, gdy mu to powiedziałem, ale potem dobrał mi suplementację, kazał czasowo zmienić dietę i… cóż. Wygląda na to, że przy lekkiej stymulacji odezwały się we mnie silniejsze niż wcześniej się wydawało geny Galra. Oraz że gdybym tego nie zrobił, to nie dożyłbym nawet wieku starczego Kaneapalów, bo moje hormony zgłupiały, a niektóre narządy rozwijały się nieproporcjonalnie do reszty ciała i za jakiś czas przestałyby się mieścić tam, gdzie powinny się znajdować. Z super-wydolnym wielkim Galra-sercem byłoby pewnie najgorzej, bo jak się okazało napierało mi na niedorozwiniętą klatkę piersiową tak bardzo, że miałem ciągłe duszności i spowodowane niedotlenieniem zawroty głowy. Jak się rozrosła i zrobiła miejsce i dla serca i dla mojego trzeciego i czwartego płuca, które wydawały się nieaktywne a jednak zaczęły działać, wszystko minęło – powiedział zupełnie beztrosko.
– Hanga, czy to poważne? – spytał z niepokojem Thace.
– Na razie pewnie by po prostu było mi ciężko, a rozrost narządów wewnętrznych by nieco przyhamował. Ale stałoby się poważne za kilka lat, a za dekadę byłoby już bardzo źle i musieliby mi wycinać niemieszczące się, nadprogramowe dla Kaneapalów narządy. Wystarczyło jednak, że zacząłem brać odżywki, dzięki którym zacząłem rosnąć, by minęły duszności. Zacząłem też nieco inaczej gotować by dostarczyć sobie więcej potrzebnych do rozwoju Galran składników odżywczych, a skończyły się bóle głowy i ciągła niestrawność, z którymi męczyłem się kilka miesięcy i już trochę zaczęło mnie to niepokoić, ale ponieważ moi lekarze rozkładali ręce, to czekałem cierpliwie na tę wizytę i tyle. Obecnie… Nie, nie jest poważne. Ten lekarz od hybryd wpisał mnie na stałą listę klientów swojej kliniki, gdy wspomniałem niby-to-mimochodem że jestem półsierotą, a moja biedna matka zginęła w wojsku, więc na kolejne wizyty nie musiałem już czekać tyle czasu. Mówi, że pewnie urosnę jeszcze parę centymetrów, ale to co jest obecnie… że to wystarczy, nawet gdybym już więcej nie urósł. Mam badać hormony płciowe co pół roku, żeby wykryć moment, kiedy zacznę się stawać płodny, bo pewnie wydarzy się to, jak u Galran, dopiero po trzydziestce, jednak bardzo ciężko przewidzieć, kiedy dokładnie. A wtedy dostanę kolejny pakiet odżywek, aby nic mi się nie pokomplikowało w podwoziu i więcej już nie powinienem mieć problemów. Lekarz zupełnie poważnie i z troską informował mnie, co jeszcze mi urośnie. O niebiosa… nie patrz tak. To raczej zabawne niż straszne. Hej! Spójrz – oznajmił, po czym odsunął się od ekranu i naprężył mięśnie na ramionach; wciąż był drobny, drobniejszy niż jakikolwiek Galra, ale jego sylwetka była znacznie mocniejsza niż Thace go pamiętał. – Jestem najwyższy w całej rodzinie, przerosłem nawet cioteczną siostrę mojego taty, która jest w 1/4 Galra. A tata…! Zawsze byłem od niego wyższy, ale teraz nie sięga mi już nawet do ramienia. Khakkte śmieje się, że jeszcze trochę, a przerosnę też jego, ale to już przesada i wciąż trochę mi do niego brakuje. Jest twojego wzrostu, chyba nawet odrobinę wyższy, chociaż też jest hybrydą, ale jego rasa…
– Kto to jest Khakkte?
– Och… – zająknął się, a jego policzki momentalnie zmieniły kolor. – To mój chłopak – powiedział, a jego trajkotanie nagle ustało, a głos stał się miększy i kolejne słowa wypowiadał powoli, jakby ostrożnie. – Spotykamy się… tak na serio, to od kilku miesięcy. Ale znamy się od roku. Przeprowadził się na DX-930 z potwornego miejsca w Sektorze 2-Jota. Z kilkudziesięcioma innymi osobami, hybrydami i obcymi. Rok temu cudem udało mu się stamtąd wydostać, bo nie miał nawet obywatelstwa Galra i nie miał prawa opuszczać swojej planety bez urzędowej zgody a tej by nie dostał… – urwał, ale nie musiał mówić więcej. Thace domyślał się, że planeta, z której pochodził Khakkte, była jedną z tych, gdzie hybrydy i obcych czekały czystki, bo próbowali się buntować przeciwko nowym przepisom, a lokalny rząd nie zamierzał ich popierać. To zaczęło się zanim jeszcze opuścił 2-Jota… i przypuszczał, że kimkolwiek był Khakkte, mógł walczyć razem z innymi, zanim zrozumiał, że czeka go tam tylko śmierć i musi uciekać, a Hanga miał powody, by nie mówić o tym żołnierzowi Imperium. Zapewne ktoś im pomógł… zapewne jakiś Galra, który dysponował transportowcem średniej wielkości, pieniędzmi i sumieniem, które nie pozwoliło mu zostawić ich na pastwę losu. – Wspominałem ci o nim. Z pół roku temu…? Nie miałeś wtedy czasu dłużej rozmawiać.
– Udało ci się mu pomóc? Załatwić wszystkie dokumenty? Mam nadzieję, że nie spotykasz się z nielegalnym imigrantem – powiedział jednak, by utrzymać fasadę i by Hanga czasem nie powiedział zbyt dużo i nie obawiał się potem, że to zrobił.
– DX-930 nie jest jak całe popieprzone Imperium – powiedział ze złością, a jego uszy, po raz pierwszy, odkąd Thace go znał, skuliły się ze strachu w ten sam sposób co u Galran, mimo ich innego kształtu… bo pewnie suplementy wykształciły również te mięśnie mimiczne. – Przepraszam. To przecież nie jest twoja wina… Khakkte mieszkał w Sektorze 2-Jota. Ty też stamtąd wyjechałeś. Z tych samych powodów, co on. Tyle że on dodatkowo jest hybrydą. Tak, wydostał się stamtąd nielegalnie podczas zamieszek, ale tutaj urząd imigracyjny zajmuje się takimi osobami i załatwia formalności i już po tygodniu od przylotu miał pracę i miał gdzie mieszkać. Teraz jest nieco trudniej, bo pojawia się coraz więcej takich osób jak on. W zeszłym miesiącu obaj zaciągnęliśmy się tam jako wolontariusze, więc coś o tym wiem. Na DX-930 i do wielu innych układów 2-Alfa trafia w ostatnim czasie mnóstwo osób z 2-Jota. To przecież stosunkowo niedaleko, a jak i tak decydują się porzucić całe swoje życie, to wolą przybyć w miejsce, które ich zaakceptuje, a nie w niezbyt pewne 2-Kappa czy 2-Omega, chociaż te znajdują się bliżej. Biorąc pod uwagę co się tam teraz dzieje… pewnie za miesiąc czy dwa uciekinierów będzie jeszcze więcej, gdy zdołają tu dotrzeć małymi, prywatnymi statkami, bo teraz to mają tam znacznie większe problemy niż osoby, które po prostu chcą uciec. DX-930 nie ma z tym problemu. Nie jesteśmy aż tak gęsto zaludnieni. Mamy i miejsce i zasoby, choćby nawet populacja się podwoiła. Gubernator Uro już teraz zwiększył produkcję żywności na wszystkich księżycowych farmach i wydał dekret, że w hotelach mieszczących się w strefach klimatycznych, gdzie nie ma szczytu turystycznego, przyjmować się będzie uciekinierów, zanim znajdzie się im stałe lokum. Oraz drugi, który dotuje firmy budowlane i meblarskie, aby zdołali postawić i urządzić odpowiednią ilość mieszkań. Aż dziwne, że Uro to wojskowy, a w ogóle się tym przejął i przekonał komandora Runkosa, by dostać dotacje… to znaczy… ty też jesteś wojskowym. Wybacz. Przecież wiesz, że nigdy nie uważałem, że jesteś zły jak wszyscy inni…
– Uro też nie jest zły. Pracowałem w jego jednostce. Wielu innych oficerów i żołnierzy również nie jest zła, ale to chyba nie miejsce i czas, bym cię o tym przekonywał – powiedział Thace. – I tak, wiem, jaka jest obecnie sytuacja w 2-Jota. Cieszę się, że jesteście w stanie im pomagać i robicie to legalnie. I cieszę się, że masz kogoś bliskiego, na kim ci zależy.
Hanga wpatrywał się w niego parę chwil, dziwnie milczący. I Thace nie próbował naciskać. Wiedział, że chłopak nie mówi mu wszystkiego. Sam kłamał w tylu kwestiach, że nie miał prawa czynić komukolwiek wyrzutów z tego powodu.
– Czemu właściwie tak nagle się połączyłeś? – spytał wreszcie Hanga. – Nie słyszałem cię ani nie widziałem całe wieki. Wyglądasz jak zawsze cudownie, no i chyba pierwszy raz nie łączysz się ze mną w mundurze tylko czymś normalnym, a to zawsze dodaje ci sto punktów do uroku. Co się działo, że aż tak nie miałeś czasu…? Swoją drogą, jak cię zobaczyłem, to przypomniałem sobie, jak czasem za tobą tęsknię. Zabawne, co…? Nie ma cię tutaj dłużej niż my dwaj w ogóle się znaliśmy… Więc…? Czemu akurat teraz?
– Brak czasu. Dużo się ostatnio działo – odparł, a ponaglony kolejną porcją natarczywych pytań Hangi, zaczął opowiadać mu o testach okresowych i swojej nauce latania, bo ze wszystkich tematów, jakie mógł poruszyć, ten był najbezpieczniejszy. Hanga wypytywał go o Vhinku, o Proroka – który siłą rzeczy pojawiał się w opowieści – oraz inne osoby. Oraz o samo latanie, bo pamiętał przecież, jak kiepski był w tym Thace.
Czas minął im błyskawicznie i w końcu Thace musiał rozłączyć się, bo na komunikatorze migało już przypomnienie, że za minutę ma rozmawiać z Ulazem. Obiecał Handze, że będzie częściej się odzywać. Nie miał pojęcia, czy dotrzyma tej obietnicy.
Początek rozmowy z Ulazem był konkretny, merytoryczny i łatwy. Omówili wyniki Proroka, usłyszał rzeczy, które już wiedział, albo których się spodziewał… doktor Ostrzy był rzeczowy, uporządkowany i cierpliwy, obiecał przesłać mu podsumowanie najważniejszych informacji, obiecał pomoc, obiecał, że będzie odpowiadał na pytania… Był też nienatrętny i nawet jeśli dostrzegał w nim nieszczerość, niczego nie komentował. Jedyne, za co go skrytykował, to że w ogóle zostawił Proroka samemu sobie w trudnym momencie, ale od razu powiedział też, że powodzenie misji zależy od jego stanu psychicznego, więc w tamtych okolicznościach oderwanie się od problemów było ważniejsze niż stawienie im czoła.
– Czy masz do mnie jeszcze jakieś pytania? – zakończył Ulaz, gdy omówili już oczywistości, a on pozostał z poczuciem, że zmarnował czas i że po co właściwie rozmawiali, skoro wystarczyłoby, aby medyk wysłał mu trochę informacji w wiadomości. – Widzę, że coś cię gnębi – dodał po chwili, gdy milczenie Thace’a zaczęło się przedłużać.
– Ulaz… jak często u hybryd występują zaburzenia genetyczny? – spytał i chociaż to też było ważne, to w tym momencie jak rzadko nienawidził samego siebie, że zamierza wykorzystać sprawę bliskiej osoby, aby ukryć to, co dręczyło go najbardziej.
– Zależy od rasy, tego czy geny Galra podchodzą od ojca czy matki i całej masy innych czynników, przede wszystkim genetycznego szczęścia. Dlaczego pytasz?
– Bo znasz się na genetyce. Czekając na ciebie, rozmawiałem z Hangą… i zacząłem się o niego martwić.
– Tym hybrydą z DX-930? Wciąż masz z nim kontakt?
– Czasem piszemy. Rzadko rozmawiamy – odparł i przedstawił w skrócie to, co wcześniej usłyszał a z a każdym kolejnym słowem, kłamać było łatwiej. Bo tak, martwił się, bo Hanga BYŁ ważny, zaś Ulaz znał się na tym, mógł pomóc… bo tak mógł ukryć prawdę przed kolejną osobą.
– Tak, zdarza się to czasem. Niezbyt często. Musiałbym sprawdzić statystyki dla jego rasy, bo nigdy nie miałem z nią do czynienia. Jeśli byłoby powszechne, zapewne słyszałbyś o tym na DX-930. Jeśli jakaś rasa jest płodna z Galra, ale nie działa to dobrze, to dzieci zwykle w ogóle się nie rodzą albo są rzadkością. Czy takich hybryd jak on było tam niewiele?
– Było całe mnóstwo.
– Mam włamać się do baz tamtego szpitala i potwierdzić ci, że nic mu nie grozi?
– Nie chcę zajmować ci czasu…
– A ja nie chcę, byś zadręczał się kolejną sprawą. Sprawdzę to. Dam znać. Jestem jednak przekonany, że skoro dostał suplementy i długookresowe zlecenia badań hormonalnych, to lekarz wie co robi. Jest dzieckiem uznanej oficer, ma pieniądze, a DX-930 jest liberalne względem hybryd. Zapewne przysługiwałaby mu terapia kwintesencją, gdyby było źle. A gdyby sprawa była beznadziejna, nie dawaliby mu fałszywych nadziei. Zajmę się tym. Zamierzam zostać w naszych kwaterach jeszcze tydzień. Może półtora. Dłużej pewnie nie będę tu już potrzebny… i muszę wracać do Centrali.
– Jak z Nogg…? – spytał ostrożnie. I kolejny raz coś go ścisnęło w sercu, że przekierowuje rozmowę na potencjalnie emocjonalne tematy, które były idealnym kamuflażem, aby tylko ktoś nie dowiedział się, z czym się zmaga najbardziej.
– Po naszej rozmowie kilka dni temu, po raz pierwszy od tygodni wstała z łóżka. Poznała nowych rekrutów, którzy są tu już kilka miesięcy, ale ostatnio nie ruszała się nigdzie dalej niż jej kwatery i jednostka medyczna, gdy było z nią gorzej... Kontakt z młodymi osobami, zaangażowanymi, ambitnymi, którzy mają przed sobą całe życie… Obawiałem się tego, ale dobrze jej to zrobiło. Dziś z pierwszej misji wrócił Regris, jest z nami bardzo krótko, ale świetnie sobie radzi… mimo że został lekko poturbowany. Poprosiła, bym pozwolił jej go opatrzyć. Odrobinę trzęsły jej się ręce. Byłem obok, w razie gdyby jednak nie dała sobie rady. Ale dała. I umiała wesprzeć i pocieszyć Regrisa lepiej niż ja bym to zrobił. I czuje się lepiej. Namawia mnie, bym wrócił do Sendaka i po prostu dalej szukał możliwości, by zrobić coś ważnego jako szpieg ostatni raz i odejść z armii – oznajmił, a po chwili jego głos się załamał. – Powiedziała, że obiecuje, że nie umrze, zanim nie wrócę tu na stałe, bo przed śmiercią zamierza się ze mną pożegnać. I że nie potrzebuje wracać na REX-AVI. Że bliskie osoby, które jej potrzebują i które kocha, ma przecież tutaj. W kwaterach mamy pewien zapas kwintesencji, bo czasem jest konieczna. Mógłbym przedłużyć jej życie o parę lat, bo potrafię tego używać. Zabroniła mi, to jasne. Woli odejść świadoma niż przedłużyć sztucznie swój czas z nami płacąc tak wysoką moralnie cenę. Nie namawiałem jej. Nikt nie ma prawa do tego namawiać – powiedział i przymknął oczy.
– Przykro mi – powiedział Thace sztywno, zupełnie nie potrafiąc odnaleźć się w tej rozmowie. – Wiem, jak jest ci bliska…
– Taka jest kolej rzeczy. Medycyna ma swoje ograniczenia. A przekroczenie ich i dokonanie niemożliwego, to zawsze kwintesencja. Cudze życia. Odebrane im siłą. Skradzione. To niemoralne. To zawsze jest złe. Thace… – zaczął i wydawało się, że waha się przed tym, co chce powiedzieć. – Z Prorokiem może teraz nie być dobrze, ale jego stan zdrowotny i psychiczny jest względnie stabilny, biorąc pod uwagę okoliczności. Może się jednak pogorszyć… a wtedy twoja misja będzie zagrożona. Nie znam go, ale na ile wiem coś o relacjach, lepiej będzie, jeśli zadzwonisz do niego, upewnisz się, że wszystko jest w porządku i ustalisz z nim, kiedy wracasz. Spróbuj wyczuć, czy chce, żebyś już wracał, bo może też potrzebuje poukładać sobie w głowie pewne kwestie po waszej sprzeczce. Wiem, że myślisz o tym jak o misji, że cała ta sytuacja ma zbyt wiele warstw… ale dla niego tak to nie wygląda. Jesteś ty, jest wasza praca i zakazana relacja. Zranił cię, a ty wyjechałeś. Jak byś się czuł, gdyby sytuacja była odwrotna?
– Nie mam pojęcia. Ale… – urwał. – Tak. Pewnie uspokoiłoby mnie, gdyby ten ktoś się odezwał…
– Więc zrób to. Jak będziesz potrzebował ze mną jeszcze pomówić, daj mi znać. A teraz, jeśli miałbym dać ci jedną radę i coś, nad czym warto byś zastanowił się, skoro masz czas: zastanów się, czy jesteś pewien, że Prorok, na ile go znasz, aby na pewno nie zacznie znów ułatwiać sobie życia narkotykami, bo jeśli miałoby się tak stać, staniesz przed wyborem, czy jesteś w stanie dalej walczyć z nim sam, czy też bezpieczniejszym by było wysłać go na odwyk do ekskluzywnej kliniki. Tak, pomożemy ci zorganizować to drugie, jeśli będzie taka konieczność a skoro znam już charakter waszej relacji, przypuszczam, że dałby się przekonać do tego rozwiązania, jeśli byś na niego wpłynął. Jeśli to jego ostatni wyskok i nigdy więcej się nie powtórzy, to zapewniam cię, pod względem medycznym Prorok wróci do siebie, a ty będziesz mógł kontynuować swoją standardową misję. Ale jeśli nie zadbasz o to, by się ustabilizował, to nie mogę za to ręczyć. Dalkossian przyjmuje wiele osób, czasem nawet latami. Gdyby brał wyłącznie to, jako przygotowanie do ataku druida, to w ogóle nic by się nie stało, pomarudziłby lub powydzierał kilka dni, w zależności od jego charakteru, i wróciłby do siebie bez problemu i bez ciągot, by wziąć to ponownie. Tyle że to nie był sam dalkossian, a mieszanki… to nigdy nie jest do końca przewidywalne, tym bardziej że przyznałeś, że wcześniej faszerował się lekami nasennymi.
– Co właściwie chcesz mi powiedzieć?
– Pracuj nad nim. Pilnuj, by nie brał środków nasennych i uspokajających, gdy nie jest to konieczne, nawet legalnych. Bezwzględnie niech ich nie miesza z innymi używkami. Zabieraj go na ćwiczenia lub zmuszaj do medytacji, gdy się czymś stresuje. Zajmuj czymś jego myśli. Wiem, że to banały, ale to skuteczne w większości przypadków. W krytycznych sytuacjach… jest parę leków, które mogę ci polecić. Zaraz prześlę ci dokładną listą z pełnym opisem… Możemy omówić teraz je wszystkie, jeśli chcesz…? – zaproponował, po tym jak poczekał parę chwil, by Thace zapoznał się pobieżnie z zestawieniem, które pojawiło się na ekranie.
– Nie. Chyba wolę po prostu to przeczytać. Łatwiej mi wtedy się skupić.
Bo nie będę musiał patrzeć ci w oczy, choćby i przez ekran i udawać, że mi na nim nie zależy i to tylko misja, a ja mam być skuteczny.
Rozłączyli się parę chwil później, a Thace, chociaż obawiał się tego, postanowił nie czekać z kontaktem z Prorokiem; od jego wylotu minęło już dziewięć godzin i poza wymianą zdań jeszcze w statku nie miał z nim kontaktu. Według czasu uniwersalnego minęła właśnie północ i możliwe, że mężczyzna już spał… chociaż biorąc pod uwagę wszystkie emocje tego dnia, Thace jakoś w to wątpił. Mógł do niego napisać, lecz zaczynał wiadomość kilka razy i w końcu nacisnął przycisk połączenia, czując, jak jego dłonie zaczynają drżeć z nerwów. Kiedy Prorok odebrał, ku zaskoczeniu Thace’a, wciąż przebywał w auli X-10; jeśli był zaskoczony lub zły, dobrze się maskował.
– Thace? Wszystko w porządku…? – spytał troskliwie, z taką czułością i niepewnością, że pragnienie, by ruszyć do Bazy Głównej jak najszybciej, uderzyło go z taką siłą, że już zaczął planować, jak wezwie tu Sentry i rozkaże przygotować statek do drogi powrotnej.
– To chyba ja powinienem o to zapytać. Jak się czujesz?
– Zaskakująco dobrze – odparł, wpatrując się w ekran. – Sądziłem, że będzie znacznie gorzej. Nie wiem, czy się nie przeziębię. Tak, tu faktycznie zrobiło się strasznie zimno i nie wiem, jak wytrzymałem pracę w takim chłodzie. To co wygadywałem i wmawiałem ci…
– Nic się nie stało – przerwał mu Thace zduszonym głosem. – I ostatecznie… gdyby nie to, nie zorientowałbym się, że te Sentry… – urwał, gdy wyraz twarzy Proroka na chwilę się zmienił. – Czy coś już wiesz? Co się wydarzyło?
– Pracuję nad tym i wciąż weryfikuję pewne kwestie. Vog poleciła wysłać wybrane egzemplarze na przegląd w laboratorium, bo przecież mamy kilka wyizolowanych, odpowiednich jednostek w rejonie Tsevu. Uważa, że to nie działanie z zewnątrz, a jakaś usterka oprogramowania. Prawdopodobnie ma rację, więc właśnie to zamierzam zrobić, gdy sprawdzę jeszcze parę rzeczy. Te zbyt częste przeglądy, które wydawały się dziwne… to wygląda na kwestię sprzętową i błąd w terminarzach, a jakieś pojedyncze Sentry, które uznałeś za podejrzane, to może tylko przypadek. Niepotrzebnie cię oskarżałem. Przepraszam.
– Czyli… to mógł w ogóle nie być Lorcan?
– Tego nie powiedziałem, ale najpierw muszę wykluczyć wszelkie inne opcje – uciął z cieniem rozdrażnienia, które wydało się Thace’owi nieuzasadnione, lecz nie odważył się zapytać, co go rozzłościło, tym bardziej, że moment później jego głos zmiękł. – Nie kłopocz się tym. Obiecałem, że zajmę się tą sprawą i tak właśnie zrobię. Zanim wrócisz, mam nadzieję, że będzie już po wszystkim.
– Wrócę z samego rana, to znaczy… tu gdzie jestem, jest dopiero popołudnie. Ale jeśli chcesz… po prostu wsiądę do statku i prześpię się w nim i za parę godzin…
– Thace, zostań tam. Nasza rozmowa… dała mi kopniaka, bym wziął się w garść. Nie musisz się martwić. Wszystko mam pod kontrolą. A tobie należała się przerwa. Ostatnio miałeś za dużo na głowie. A jeśli jednak to co się działo… jeśli ktoś faktycznie nas śledził… to tym bardziej wolę, by na razie cię tu nie było. Jeśli się o to martwisz… Vog i Vhinku ostatecznie nie byli potrzebni i już ich odesłałem. Hotel masz opłacone na kolejne dwa i pół dnia, ale jeśli potrzebujesz zostać tam dłużej, to daj tylko znać Sentry, a wszystko załatwi – powiedział, a gdy Thace niemal się odezwał, że koszt hotelu to było jakieś nieporozumienie, Prorok sam poruszył ten temat. – Jeśli nie czujesz się komfortowo w tak drogim miejscu, Sentry znajdzie ci coś tańszego o porównywalnym standardzie. A jeśli chcesz tam zostać, po prostu za to zapłacę, bo to, że w ogóle tam jesteś, to wyłącznie moja wina.
Thace skinął tylko głową, nie zamierzając dłużej protestować; tak, wolał wrócić i wcale nie miał ochoty zostawać dłużej w tym układzie i udawać, że odpoczywa i dobrze się bawi. Tyle że ton Proroka, chociaż łagodny i przepraszający, nie brzmiał do końca jak sugestia, a raczej przypominał rozkaz. Pożegnali się szybko, szybciej niż się tego spodziewał, bo oczekiwał dłuższej rozmowy, więcej emocji i jednak – ustalenia, że może powinien już wrócić… I jak po wszystkich poprzednich rozmowach sądził, że z nim przez chwilę będzie najbardziej szczery, tak ta nadzieja też się rozprysła i nadeszła gorzka refleksja: żył kilkorgiem żyć. Był szpiegiem Ostrzy w wątpliwej moralnie misji. Był młodym oficerem, który dwa lata temu był zaangażowany w związek z hybrydą. Był żołnierzem. Był analitykiem i specjalistą od komunikacji po świetnych studiach. Był młody i niedoświadczony, więc należy mu wybaczyć błędy. Był starszym chłopakiem, któremu można się zwierzyć z problemów, bo ten kiedyś rozwiązywał je za ciebie. Był kochankiem komandora i to wydawało się najprawdziwsze. Ale całkiem szczery nie był wobec nikogo i ponownie spadła na niego okropna świadomość, że wszystko, co robił, to było tylko odgrywanie ról, a jakby miał określić się jednym słowem, jakie połączyłoby je wszystkie w całość i najlepiej by go nazwało, to byłby to kłamca.
***
Chapter 35: Dawni znajomi
Chapter Text
***
Gdy rozłączył się, a w pokoju zapadła cisza, jakiś czas nie poruszał się, z niewidzącym wzrokiem utkwionym w ścianie. Przez ostatnie godziny miał szansę porozmawiać z różnymi bliskimi mu osobami, a każdą po kolei okłamywał i to było tak nieznośne, że wiedział, że jeśli CZEGOŚ nie zrobi, po prostu nie będzie w stanie wrócić do Bazy Głównej i kontynuować misji. Kolivan i Prorok kazali mu się rozerwać, o ironio, obaj jego dowódcy oczekiwali od niego dokładnie tego samego…! Więc może po prostu powinien to zrobić, bo przynajmniej gdy zapytają, co tu robił, będzie mógł w końcu przekazać tę samą wersję wydarzeń obydwu. Ta myśl była tak gorzka i śmieszna jednocześnie, że parsknął zduszonym śmiechem.
Znajdował się w luksusowym, wygodnym hotelu, mógł w każdej chwili wyjść, rozkoszować się atrakcjami turystycznymi – na dworze wciąż było jasno, a obsługa hotelu mogłaby pewnie od ręki zorganizować wszystko co tylko sobie wymarzy – albo po prostu przespacerować się gdzieś i po zmroku, za najdalej trzy godziny, udać się do jakiegoś klubu. Nie, by kogoś poderwać, bo tej opcji w ogóle nie dopuszczał, lecz aby po prostu by pobawić się, napić i zapomnieć o wszystkim. Sprawdził na komunikatorze lokalizację Sentry Proroka, które zgodnie z jego poleceniem znajdowało się już na statku i sprawdził w systemie, czy zrobiło wcześniej odpowiednie sprawunki.
Jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu, przypomniał sobie listę hotelowych udogodnień, zerknął na rozciągnięte kable… i nagle wiedział, że nie jest w stanie zostać tu nawet chwili dłużej, mimo że na zwiedzanie też nie miał ochoty. Pospiesznie zebrał swój sprzęt, spakował do niewielkiego plecaka, który zabrał ze sobą i ruszył w stronę wyjścia. Zignorował lokaja, kiedy chciał odebrać od niego bagaż i zapytał go tylko, czy może tu wrócić o dowolnej porze czy obowiązują jakieś reguły i będzie musiał się zameldować; powiedział, że zamierza rozejrzeć się po różnych atrakcjach turystycznych na własną rękę i nie wie, kiedy wróci, jednak odeśle tu swoje Sentry. Tak, oczywiście że mógł wrócić, kiedy chce a jego Sentry mogło tu wchodzić i wychodzić bez ograniczeń, zaś służba wciąż była do jego wyłącznej dyspozycji całodobowo.
Skierował swoje kroki do statku, kazał Sentry udać się do hotelu i tam pozostać, a sam przebrał się w przyszykowane, cywilne ubrania, siadł za sterami statku i wybrał kierunek na archipelag znajdujący się w innej części planety; ten, który zwiedzali przed rokiem z Zhosem i gdzie zabawili się po raz pierwszy w turystycznym statku na jednej z licznych, pustych plaż. Gdy uniósł się znad ziemi, spróbował przypomnieć sobie twarz tego łagodnego, nieśmiałego pilota i… i podobnie jak wiele twarzy z przeszłości, jego rysy okazały się nie być już w jego wspomnieniach do końca ostre, chociaż zapewne poznałby go od razu, gdyby tylko się zobaczyli.
Hotel znajdował się setki metrów pod nim, kiedy dotarło do niego, że tak, CHCE znów go zobaczyć. Kogoś, kto był mu bliski chociaż przez chwilę, kogo poznał w czasach zanim jego życie i misja poszły w zupełnie nieoczekiwanym kierunku i potwornie namieszały w jego emocjach. Zobaczyć się z tą osobą twarzą w twarz, a nie na komunikatorze. I móc być z tą osobą na tyle szczery, na ile się w ogóle dało – bo do końca szczery i tak nie był obecnie z nikim i przestał wierzyć, że bez jakiejś tragedii i kryzysu się to zmieni.
T: Cześć. Wiem, że to marna wymówka na brak kontaktu, ale praca w ostatnim czasie pochłonęła mnie całkowicie. Przyleciałem na dwa dni na DND-221, sprawy służbowe, ale mam trochę czasu. Jeśli chciałbyś się zobaczyć, daj znać. Nie chodzi mi o wakacje takie, jak zapewniłeś mi rok temu, lecz zwykłe przyjacielskie spotkanie.
Starał się wyrażać na tyle zdawkowo, na ile się dało, aby nie napisać niczego podejrzanego i nie narobić Zhosowi kłopotów, w razie gdyby ktoś inny przeczytał wiadomość. Oraz by niczym nie zasugerować, że może chodziło o seks, bo wiedział, że nie chodziło i w ogóle nie dopuszczał takiej opcji, nawet jeśli zarówno Kolivan jak Vhinku sugerowali coś podobnego.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi przez pół godziny i powoli tracił nadzieję, że Zhos w ogóle mu odpisze – może już dawno skasował i zablokował jego numer. Statek przemierzał na częściowym autopilocie kolejne obszary, przekroczył kilka stref czasowych i w oddali Thace widział już archipelagi, do których zmierzał, kiedy jego komunikator jednak się odezwał – nie wiadomością, lecz rozmową przychodzącą. W pierwszej chwili spanikował, przyzwyczajony, że w Bazie Głównej znajduje się zawsze w sieci wojskowej i żadna rozmowa nie jest bezpieczna, ale tutaj… jego komunikator połączył się już z planetarną, mającą silniejszy sygnał niż ten w statku Proroka. Nie była tak silnie szyfrowana, jak cuda, które wyprawiał w hotelu z dostępem do sieci dalekiego zasięgu, ale ponieważ było to połączenie lokalne, było wystarczająco bezpieczne.
– Thace…? Nie mogłem uwierzyć, gdy zobaczyłem wiadomość od siebie – powiedział mężczyzna w ramach przywitania i zaśmiał się odrobinę nerwowo. – Czy coś się stało, oprócz tego, że niespodziewanie pojawiłeś na DND-221…? Po roku milczenia…? I po tym jak prosiłeś mnie, bym nie kontaktował się z tobą i nikomu nie mówił, że cię poznałem?
– Gdy się tu pojawiłem, to przypomniałem sobie, jak się poznaliśmy. Inaczej pewnie nadal bym się nie odezwał.
– To było naprawdę kiepskie przywitanie – zaśmiał się Zhos. – Ale tak, możemy się spotkać. Za dwadzieścia cztery godziny mam międzyplanetarny kurs wycieczkowy i przed twoim wylotem pewnie nie będę już dostępny, jutro mam też jeden lokalny w zastępstwie kolegi, a dziś widzę się ze znajomymi, jednak znajdę dla ciebie czas, jeśli jesteś w stanie znaleźć chwilę zanim będę musiał polecieć na inną Strappo… w jakiej jesteś strefie czasowej…?
– Lecę nad tymi archipelagami, które zwiedzaliśmy… jest południe? Tak sądzę? – powiedział, zerkając na liczne zegary na panelu statku i nie mając pojęcia, który wskazywał godzinę lokalną, zaś z położenia centralnej gwiazdy DND-221 nie był w stanie odczytać pory dnia. Jak udało mu się zdać większość testów pilotażu, skoro miał problem z obsługą podstawowych urządzeń nawigacyjnych, nie miał pojęcia.
– Te archipelagi zajmują w sumie jedną trzecią wszystkich stref czasowych na planecie – parsknął z rozbawieniem Zhos. – W każdym razie… za cztery godziny wpadają do mnie przyjaciele, ale mam jeszcze sporo czasu. Cofnij się na główny kontynent. Prześlę ci lokalizację mojego osiedla. Rozumiem, że wynająłeś jakiś statek i zmieścisz się na standardowym lotnisku?
– Nie, to mój statek, to znaczy… przyjaciela. To prom średnio… albo i długodystansowy. Jest spory… Może prześlę ci specyfikację. I moją lokalizację. Pokierujesz mnie, gdzie mam lecieć?
Zhos obrócił oczami, ale parę chwil później wysyłał mu już trasę do publicznego lądowiska, którą mógł wgrać do autopilota. Dwadzieścia minut później podbiegał do Thace’a i mocno go obejmował, potem ciągnął w stronę małego promu, a niedługo później – wchodzili już do jego mieszkania w kompleksie niskich, wielorodzinnych domów z przylegającymi tarasami z widokiem na morze; lokum nie było zbyt duże, ale przytulne i urządzonego w stylu… naprawdę pasującym do morskich obszarów DND-221, z widocznie lokalnymi i nieznanymi Thace’owi elementami; zupełnie niepodobnym do luksusowego, ale neutralnie urządzonego hotelu. Było pełne kolorowych drobiazgów, ściany pomalowano w odcieniach turkusu i zieleni, podłogi wykonano z ciemnego drewna, które lekko trzeszczało pod jego stopami; już niemal zapomniał, jak to jest stąpać po posadzce z jakiegokolwiek naturalnego tworzywa. Wszystko to wydawało mu się w jakiś sposób surrealistyczne w swojej normalności: jeszcze godzinę temu był udręczonym szpiegiem i oficerem Imperium, a teraz siedział w zwyczajnym mieszkaniu, z przygodnym kochankiem sprzed wielu miesięcy, który uśmiechał się do niego i był szczerze szczęśliwy z tego spotkania.
Kiedy przysiedli w plecionych fotelach w salonie z dwoma filiżankami ruuso, z sąsiedniego pokoju wyłoniły się dwa nie większe od dłoni domowe zwierzaki o gęstej sierści w odcieniach fioletu, beżu i zieleni; jedno zaskakująco zwinnie wskoczyło na oparcie kanapy i otarło się o szyję Zhosa, a drugie zaczęło z ciekawością obwąchiwać nogę Thace’a.
– To khahtakki, mam nadzieję, że nie masz skłonności do uczuleń na sierść…?
– Pierwszy raz widzę je na oczy, więc nie mam pojęcia czy jestem uczulony akurat na nie. Ale nie, zwykle nie mam.
– Widzieliśmy ich dziką wersję w rezerwacie, który odwiedziliśmy rok temu. Były kilkakrotnie większe i miały bardziej stonowane umaszczenie. Udomowione od wieków są krzyżowane tak, by wyglądały jak najbardziej interesująco i kolorowo – powiedział Zhos i pogładził zwierzaka po trójkątnej główce ze spiczastymi uszami, nieco przypominającymi te jakie występowały u kilku szczepów Galra i jakie sam posiadał.
– Jako pilot masz czas by posiadać zwierzęta domowe? Zwłaszcza że te są jeszcze szczeniakami? – spytał, gdy khahtakki siedzący przy Zhosie zaczął zaczepiać go łapką i domagać się uwagi i zabawy.
– Raczej nie mówi się o nich szczenięta, bo to jakby na młodego yuppera powiedzieć pisklę – odparł Zhos z rozbawieniem. Gdy się uśmiechał, wyglądał tak łagodnie i tak zwyczajnie, że Thace’a aż coś ścisnęło w środku na wspomnienie ich krótkiego romansu, kiedy to wszystko było o tyle prostsze niż obecnie.
– Szczenię to uniwersalne określenie wszelkich młodych ssaków domowych w uniwersalnym Galra – zdołał wydusić, starając się nie dać po sobie poznać, jak wiele emocji wywołuje w nim to spotkanie i zwykła rozmowa.
– A u nas mówi się tak wyłącznie na młode yuppera i pokrewnych, powszechnie występujących gatunków, ale nie na lokalne, które nie występują naturalnie poza naszym układem. Na młode khahtakki używamy określenia khahett. Tho i Rho mają niespełna rok i są jeszcze khahett, ale to dość samodzielne stworzenia i nie potrzebują tyle uwagi co yuppery. Sprawiłem sobie dwójkę, by się nie nudziły, gdy mnie nie ma. Jeśli jestem nieobecny krócej niż trzy dni, to w mieszkaniu nawet niemal nie ma zniszczeń – zażartował. – Możesz go pogłaskać. Chyba się tego domaga. Jeśli cię uczuli, mam zapas leków, a maść na podrażnienia skóry działa od razu – oznajmił, na co Thace z wahaniem przesunął palcami po niewielkiej główce i drgnął z zaskoczenia, gdy khahtakki wskoczyło mu na kolana.
Zerknął na ruchliwe, miękkie stworzenie, rozejrzał się po salonie, a potem spojrzał na Zhosa i ponownie dotarło do niego, jak wszystko to jest nierzeczywiste i niespodziewane, a przez jego głowę znów przetoczyły się wspomnienia – bo zaledwie dziesięć godzin temu kłócił się z Prorokiem, ostatnie tygodnie spędził w stresie, a ostatnie miesiące niemal nie opuszczał krążownika i ponurej stacji kosmicznej; bo wypadów na Tsevu-22, gdzie życie toczyło się pod ziemią oraz pojedynczego wyjazdu na spotkanie z Kolivanem nie mógł zaliczyć do bywania gdziekolwiek. Przypomniało mu się, jak poznał Zhosa i jak potem, po tej pierwszej koszmarnej nocy z Prorokiem, myślał o tym, ile osób mógł w jakiś sposób, nieświadomie, skrzywdzić i wykorzystać. Powinien był odezwać się do niego już wówczas, jednak nadeszło tu i teraz, gdy nagle siedzieli w jego mieszkaniu, nie planując, że w ogóle się zobaczą, a on miał na kolanach jakaś puszyste, zabawne zwierzątko, które najwyraźniej mogło go uczulić.
– Gdy się spotkaliśmy, nie byłeś w stanie mi odmówić, gdy zaproponowałem seks. Bez względu na to, co bym powiedział, poszedłbyś ze mną do łóżka i zrobił wszystko, czego zażądałem. Dotarło to do mnie dopiero po jakimś czasie, chociaż widziałem przecież, że się mnie boisz. Nie masz pojęcia, jak bardzo się tym zagryzałem, gdy w końcu to sobie uświadomiłem – wyrzucił z siebie, na co Zhos znieruchomiał.
– Tak, byłem przestraszony i tak, wątpię, czy potrafiłbym powiedzieć nie. Ale to przecież nie ma żadnego znaczenia… – powiedział niepewnie. – Było mi z tobą cudownie. I nie żałuję nawet jednej chwili, którą z tobą spędziłem…
– Co nie zmienia faktu, że wykorzystałem swoją pozycję i w dodatku byłem na tyle tępy, że tego nie rozumiałem. Przepraszam, że musiałeś się mnie bać.
– Thace, byłem chętny – powiedział nieco bardziej stanowczo. – Spodobałeś mi się, gdy tylko cię zobaczyłem. Niebiosa, komu byś się mógł nie podobać…? Byłem w szoku, że jesteś zainteresowany. Nigdy wcześniej nikt tak atrakcyjny nawet się do mnie nie zbliżył…
– Byłeś przerażony, że jestem zainteresowany… Nieważne, czy tego chciałeś. Czułeś, że nie masz wyboru, a ja… – urwał. – A ja po prostu już rozumiem, jak to jest nie móc odmówić wykonania polecenia. Bez względu na to, co wydarzyło się później i czy było ci dobrze czy nie. Jestem ci winny przeprosiny, nawet jeśli uważasz, że nie są potrzebne.
– Nie są, bo widzisz, Thace…? Ważne jest to co było później, a nie jak się zaczęło – powiedział i zdjął z ramienia zwierzaka, gdy ten zaczął nieco zbyt natrętnie trącać go łapką w ucho. – I proszę, nie przerywaj mi, bo muszę to powiedzieć i na samą myśl, że w ogóle masz wyrzuty sumienia, robi mi się słabo. Gdy tylko wyjechałeś… dotarło do mnie, że to był najlepszy tydzień mojego życia i że jeśli nie zbiorę się na odwagę i nie podejmę jakiegoś działania, nic podobnego już nigdy mnie nie spotka. Dzięki tobie zobaczyłem, że można być z kimś i być tak po prostu szczęśliwym i nie masz pojęcia, jak bardzo potrzebowałem takiego doświadczenia, gdy już dawno nie miałem nadziei, że w życiu i związkach czeka mnie cokolwiek dobrego. I dlatego wziąłem się za siebie i swoje życie. Przerobiłem to mieszkanie, bo chociaż wynajmowałem je od lat, nie miałem dotąd motywacji, by w jakikolwiek sposób sprawić, bym czuł, że jest to moje miejsce. Sprawiłem sobie parę khahett, chociaż wszyscy mi powtarzali, tak jak zresztą ty, że na pewno nie mam czasu na zwierzęta. Zacząłem hodować na tarasie kilkanaście odmian miniaturowych krzewów ruuso, a napar, który właśnie pijemy, jest ze świeżych a nie suszonych liści… ale suszone też mam, trzymam je na poddaszu i zanim wyjedziesz, spakuję ci ich trochę. Zapisałem się na kilka kursów i chociaż jak na razie na żadnym nie wytrwałem dłużej niż trzy spotkania, to przynajmniej zacząłem szukać rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. A przede wszystkim, zacząłem też wreszcie szukać właściwej osoby na dłużej, a nie tylko kogokolwiek na jedną noc, tak jak było do tej pory… bo do tej pory zgadzałem się na rzeczy, na które nie miałem ochoty i potem parę miesięcy zbierałem się na odwagę by znów spróbować, siedząc w szarym, nudnym mieszkaniu, samotny i nieszczęśliwy albo spędzając każdą wolną chwilę w domu jakichś krewnych, których na każdym kroku musiałem okłamywać. Za to cały ostatni rok… gdy umawiałem się z kimś na spotkanie i ten ktoś mnie nie przekonywał, kończyłem je po paru minutach i nie wracałem do domu by się nad sobą użalać, tylko szukałem w aplikacji lub w danym lokalu innej osoby. Kilka razy poleciałem poza DND-221, jednak ostatecznie wolałem mieć kogoś tu, na miejscu... Nie wszystko było idealne, ale czasem umawiałem się z kimś ponownie, a te przygody… i tak było lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, bo po prostu nabrałem pewności siebie… i chyba w ogóle zacząłem czuć, że zasługuję na coś lepszego. Czasem zresztą trafiał się ktoś, z kim nie poszedłem do łóżka, tylko po prostu rozmawiałem i okazywało się, że to potrafi być znacznie fajniejsze niż seks z kimś kto cię nie pociąga, ale mimo to jest cudowną osobą, więc wreszcie, po raz pierwszy w życiu, zacząłem znajdować przyjaciół, z którymi mogę być szczery. No a w końcu trafił się też ktoś właściwy, z kim po prostu poczułem, że chcę czegoś więcej. Spotykamy się z Junte od trzech miesięcy i chociaż to wciąż nowe i nie mogę mieć pewności, że to się uda, bez względu na to, ile dla mnie znaczy… to w końcu miałem odwagę by w ogóle spróbować… być z kimś na stałe, a nie… żyć jakimś połowicznym życiem i w ukryciu. I być z kimś szczęśliwy.
– Jaki jest…? – spytał Thace, gdy Zhos się zająknął.
– Dziesięć lat starszy od nas. Jest urzędnikiem. Też się bał, bardziej ode mnie, bo ja… tak, ja bym znalazł sobie pracę jako pilot gdzieś daleko stąd. On nie, a jeśli nawet, byłoby mu znacznie trudniej i zaczynałby od zera, bo zna się przede wszystkim na lokalnych przepisach i procedurach. Na piątej randce… na każdą zresztą to ja go zapraszałem… miał atak paniki, że ktoś się o nim dowie i że to zrujnuje mu życie. Uspokajałem go, gdy płakał, tu, na fotelu, w którym teraz ty siedzisz. Po raz pierwszy został tu na noc, a rano zabrałem go na wycieczkę na tę samą wyspę, na która polecieliśmy pierwszym razem i poszliśmy pływać i wtedy też po raz pierwszy widziałem, jak się śmieje i gdy to zobaczyłem, to po prostu wiedziałem, że to ktoś, z kim chcę by to było coś więcej i bym umiał sprawić, że będzie się śmiał częściej. Za kilka dni lecę z nim na krótkie wakacje do innego układu i spędzimy razem kilka dni… po raz pierwszy odkąd się spotykamy, spędzimy razem tyle czasu tylko we dwóch, bo on wciąż tak strasznie boi się podobnych rzeczy... Pytasz, jaki jest? Nieśmiały i łagodny. Romantyczny uczy się być i ja też się uczę, bo dotąd żaden z nas z nikim nie był w związku i widzę jak bardzo próbuje robić te wszystkie słodkie rzeczy i mam wtedy poczucie, jakbym przez moment nie mógł oddychać ze szczęścia. Ma ładne oczy i naprawdę lubię oczy z oddzielonymi tęczówkami, bo widać w nich absolutnie każdą emocję. Powiedział mi, że lubi moje dłonie i spiłował mi paznokcie, gdy go o to poprosiłem, a gdy trzymał mnie za rękę, to myślałem o tym, że chciałbym, by nigdy jej nie wypuszczał. Gdy tutaj nocuje, na razie to było dosłownie kilka razy, bo wciąż ma obawy zostać do rana, to robi mi śniadanie i ruuso, bo śpi krócej ode mnie. Jest perfekcjonistą w zabawnych momentach i to strasznie słodkie. Jego uszy robią się ciemnofioletowe, gdy mówię mu, że jest uroczy a mówię naprawdę często i nie mogę się doczekać momentu, gdy powiem mu, że go kocham, ale chcę to zrobić, gdy będę już absolutnie pewien, że to miłość a nie tylko zakochanie… i zrobić w wyjątkowych okolicznościach i pamiętać to do końca życia.
– Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi – powiedział Thace, uśmiechając się do Zhosa i czując, jak spływa na niego fala ulgi, że cokolwiek zrobił w przeszłości, zarówno on jak Hanga znaleźli kogoś, z kim chcieli być. I kto był dla nich lepszym niż on wyborem. – I naprawdę cieszę się, że wszystko u ciebie w porządku.
– Thace…! Jest lepiej niż w porządku. Nie masz pojęcia, jak bardzo zmieniło się moje życie, gdy wyjechałeś. Bo to co już ci powiedziałem… to nie wszystko. Gdy powiedziałem przed chwilą, że nie chcę żyć w ukryciu, to nie chodziło tylko o stałą relację. Parę tygodni po twoim wylocie, podczas kolejnego rodzinnego, dużego spotkania, gdy ktoś zupełnie niewinnie napomknął, czy może jest już w moim życiu jakaś Galranka… po prostu im powiedziałem. Że nie ma i nie będzie żadnej kobiety. Nawet tego nie planowałem, ale po prostu… wciąż jeszcze żyłem naszym spotkaniem, miałem w sobie mnóstwo odwagi i złości na samego siebie i rozumiałem, że mam szansę coś zmienić i że to jest pierwszy krok. Uwierzyłem w siebie i uznałem, że jeśli rodzina mnie skreśli, to faktycznie wyjadę, bo co by niby mnie tu trzymało…? Nie miałem jeszcze tych maluchów – powiedział, gładząc khahtakki dłonią. – Oczywiście nie odważyłbym się na to, gdybym cię nie poznał. I spodziewałem się ze strony krewnych najgorszego, tyle że po prostu już się tego nie bałem. A tymczasem oni… – tym razem jego głos zadrżał, a Zhos lekko pociągnął nosem i gdy spojrzał na Thace’a, jego oczy były błyszczące od łez. – Oni tak po prostu mnie zaakceptowali. Absolutnie wszyscy. Mój starszy brat… jest pilotem w armii i wydawał mi się zawsze taki chłodny i uprzedzony, a to on pierwszy podszedł do mnie, mocno przytulił i powiedział, że to nic złego, że mieszkamy w centrum Imperium i nikt nie powinien mieć prawa mnie choćby tknąć i potępiać… i zrobił to, gdy jeszcze cała reszta rodziny była w zbyt wielkim szoku, by się odezwać. Moi rodzice i dziadkowie przytulali mnie i uspokajali mnie parę chwil później, gdy się kompletnie rozkleiłem i pytali, czy nikt nie zrobił mi krzywdy z tego powodu. Dziadek od strony mamy… był żołnierzem i jest naprawdę ogromny i przerażający, obejmował mnie i pytał, czy chcę, żeby chodził ze mną z bronią do jakichś klubów, bo wie o wszystkich morderstwach i pobiciach jakie spotkają takich jak my, aby mieć na mnie oko i mnie obronić, jeśli coś złego by się działo. Wszystkie dzieciaki czwórki mojego rodzeństwa… niektórzy dorośli, a część to jeszcze maluchy… byli tacy słodcy i cudowni i usłyszałem zarówno od nich jak od braci i siostry, że jestem ich ukochanym bratem i wujkiem i że to nic nie zmienia. A jak już niektórzy wystarczająco się upili, to pytali, czy mam kogoś – jeszcze wtedy nie miałem – i żebym koniecznie go tu przyprowadził. Jedna ciocia, pracuje w szpitalu… wzięła mnie na stronę i powiedziała też, że jeśli mam jakichś przyjaciół, niekoniecznie aż tak bliskich… że widziała straszne rzeczy. I osoby skatowane, których rodzina się wyrzekła i których absolutnie nikt nie odwiedzał, gdy walczyli o życie podłączeni do aparatury. Żebym nie wahał się wyciągnąć ręki do osób, które być może zostały skreślone przez krewnych, bo stać nas na to, by ich wesprzeć i sama niejednokrotnie to robiła, gdy tylko mogła, w tajemnicy przed wujkiem i kuzynostwem, bo nie miała pojęcia, czy nasza rodzina by to zaakceptowała, a teraz już wie, że zaakceptują. I wiesz… oczywiście że niektórzy, z dalszej części rodziny, wcale nie byli tak bardzo wspierający. I kilka osób powiedziało wprost, że tego nie rozumie i nie popiera. Tyle że każde powiedziało też, że jestem częścią naszego rodu, że są dumni z tego, co osiągnąłem w życiu i że naprawdę doceniają, że zawsze wszystkim pomagałem w wychowaniu ich dzieci i wszelkich rodzinnych sprawach, nie mając i ewidentnie nie planując zakładać własnej… że mogą się z tym nie zgadzać, ale nie dadzą mi zrobić krzywdy. Niektórzy byli trochę źli, że tyle czasu to przed nimi ukrywałem, ale też rozumieli, dlaczego się bałem. Niektórzy dziwili się, że nie wyjechałem i nie przeprowadziłem się do jakiegoś bardziej przyjaznego układu czy nawet do innego Sektora. I początkowo naprawdę się martwili oraz oferowali pomoc, gdybym jednak zechciał wyjechać… oraz zapewniali, że jeśli kiedykolwiek coś się stanie, gdyby ktoś się dowiedział… gdybym stracił pracę, miał problemy… to że pomogą mi finansowo i w każdy inny sposób i że zawsze mogę na nich liczyć. Gdy myślę o tym, jak wszyscy zareagowali, to czasem czuję się jakby to był sen – zaśmiał się, otarł z policzków łzy i spojrzał na Thace’a, który wpatrywał się w niego kompletnie nieruchomy. – Hej, wszystko w porządku…?
– Cieszę się, że wszystko poszło tak dobrze. I naprawdę ci tego zazdroszczę – szepnął, a kolejne słowa, o jego własnej rodzinie, bez cenzury i bez hamulców, wylały się same, bo u niego wszystko wyglądało tak całkowicie inaczej i chociaż dawno się z tym pogodził, a wówczas nie spodziewał się niczego innego, nawet po tylu latach wciąż gdzieś w środku bolało go, w jaki sposób potraktowali go dawno nieżyjący już rodzice. Wspomniał, że nie żyją. Nie powiedział jednak, że dowiedział się o tym dopiero niedawno.
Zhos wysłuchał go, objął mocno… rozumiał. Nie naciskał go na zwierzenia, bo doskonale wiedział, że Thace nie wszystko może mu o sobie powiedzieć. Odpowiadał jednak na pytania, mówił o sobie – nie wspominał już jednak o rodzinie, bo widział, jak bardzo Thace’a przybiło, że jego historia nie potoczyła się tak dobrze. Wspomniał jednak, że chciałby móc przedstawić im Junte, bo wie, że go zaakceptują, ale ten na razie za bardzo obawia się tak jawnego ujawnienia przed czyimiś krewnymi, a nie tylko grupą znajomych Zhosa, do których również podchodził z ogromną rezerwą i stresował się przed każdym spotkaniem z nimi.
W pewnym momencie Zhos wyciągnął jakiś lokalny, słaby alkohol – następnego dnia wieczorem miał zaplanowany krótki kurs lokalny a potem drugi, międzyplanetarny i nie mógł dużo pić – i ponieważ wizyta Thace’a się przedłużyła, od słowa do słowa został on zaproszony na zaplanowane spotkanie towarzyskie; nie było już możliwości, by którykolwiek z nich prowadził statek, więc Zhos skontaktował się z przyjaciółmi i niedługo później wychodzili z mieszkania na pobliskie lotnisko publiczne, skąd mieli zostać odebrani. Po drodze Thace dowiedział się, że spotkają się z trójką Galran, których po wprowadzeniu zabezpieczeń do aplikacji randkowej Zhos zdołał poznać i z którymi widywał się regularnie, w całkowicie platoniczny sposób. Nie przedstawił im go jako żołnierza, lecz bogatego turystę-inżyniera, którego poznał przed rokiem i Thace był mu wdzięczny, że powiedział to bez zająknienia i nie musiał sam kłamać.
Udali się na daleko wysuniętą na południe dziką wyspę, w miejsce, gdzie nie były już widoczne sportowe łódki charakterystyczne dla bliższych kontynentu części archipelagu. Rozpalili ognisko, powyciągali przekąski… i sporo alkoholu, ale nie zaczęli pić, dopóki nie ustalili, kto będzie pilotował w drodze powrotnej oraz kiedy w ogóle zamierzają wracać, kto jeszcze do nich dołączy i ilu będą potrzebowali trzeźwych pilotów, o której porze i w jakie rejony; ta odpowiedzialność i planowanie były dla Thace’a odświeżające po wszystkich spotkaniach z oficerami, którzy bywali w takich kwestiach zupełnie bezmyślni. A niby po wojskowych powinno się spodziewać większego rozumu…
Niespełna godzinę później na plażę przyleciał prom starego typu, z którego wysiadło kilku mężczyzn, w ich wieku lub trochę starszych, oraz dwie młodziutkie i ledwo pełnoletnie Galranki – wydawały się zupełnie nie pasować do towarzystwa i jak się okazało, chociaż pochodziły z DND-221, poznały się na studiach w sąsiednim układzie, spotykały od paru lat i trafiły na ich grupę zupełnym przypadkiem; historia ta była jednocześnie tak komiczna i zawiła, że odurzony drinkami Thace szybko stracił wątek. Potem dołączyło do nich małymi promami jeszcze kilka osób, w tym nowy partner Zhosa – wyjątkowo introwertyczny i przestraszony aż tak licznym tłumem mężczyzna; gdy wyszedł ze swojego statku, natychmiast cofnął się o krok, ewidentnie nie rozpoznając wszystkich twarzy, a w jego oczach pojawiła się panika i uspokoił się dopiero, gdy Zhos podszedł do niego, przytulił i parę długich chwil nie odzywając się trzymał go w ramionach. Nowo przybyły był blady, zahukany i zbyt szczupły, w jakiś sposób zastraszony – i chociaż był już dawno dorosły i nawet od niego starszy, Thace natychmiast zobaczył w nim dawnego siebie, z czasów, gdy studiował i zaczynał pierwszą pracę i bał się absolutnie wszystkiego.
Czas upływał w dziwnym tempie, tym bardziej że gdy tylko na jakieś wyspie zaczęło się ściemniać i robić zimno – pakowali rzeczy, dogaszali ogień i udawali się do statków, by nie więcej niż kwadrans od momentu rzucenia hasła o zmianie lokalizacji znaleźć się w innej strefie czasowej i oglądać zachód słońca po raz kolejny… nie pamiętał, ile razy go oglądali. Sześć…? Thace tym również był zaskoczony, bo w żadnym miejscu, które odwiedził z Prorokiem lub z którym miał do czynienia w przeszłości, nie spotkał się z czymś podobnym, no a gdy przed rokiem podróżowali z Zhosem… cóż, ich przystanki w różnych miejscach były przede wszystkim przerwami na seks; gdy zapytał, skąd pomysł zmieniania wyspy tyle razy, cała grupa wydawała się trochę rozbawiona a trochę zdziwiona pytaniem, ale ktoś wyjaśnił mu, że nikt nie zabawia turystów w ten sposób, bo po prostu w całym układzie jest całe mnóstwo atrakcyjnych dla przyjezdnych miejsc i nie są zainteresowani skakaniem przez całą noc po dość podobnych wyspach. Tym bardziej że w takich miejscach nie kupią pamiątek, nie ma na nich luksusów i nic szczególnego się nie dzieje, oprócz tego, że jeśli nie zna się tutejszej flory, można trafić na liczne, niebezpieczne rośliny i że zbyt wielu przyjezdnych idiotów bezmyślnie się w nie pakowało i wymagało pilnej pomocy medycznej. Zerknął na Zhosa, który parsknął pod nosem, ale nie powiedział na głos, że Thace niemal stał się takim idiotą.
W innych okolicznościach i lepszym stanie psychicznym prawdopodobnie miałby dużo większe rezerwy, ale po kilku porcjach alkoholu, nagromadzony stres zaczął wreszcie go opuszczać. Śmiał się głośniej niż zazwyczaj, dołączał do zabaw, których nie rozumiał, wdawał się w pogawędki – oczywiście, nie mówiąc o sobie prawie nic. Było zupełnie inaczej niż gdy spędzał czas wolny z żołnierzami w Bazie Głównej, gdzie cały czas trzymał fason i nie angażował się we wspólne rozrywki; tamto było misją i nie mógł ani nie chciał sobie pozwolić na otwartość, zresztą… wcale nie brakowało mu szaleństw, bo te nie leżały w jego naturze. Nie, żeby tutaj robił coś, czego miałby się potem wstydzić, tym bardziej całe towarzystwo nie było hałaśliwe i absorbujące, a samo spotkanie nie aż tak intensywne – i zdecydowanie wolał to, od bandy rozwrzeszczanych, pijanych oficerów. Nie miał pewności, czy społeczność DND-221 po prostu taka była, czy to tylko ci ludzie wydawali się bardziej stonowani, bo na co dzień musieli się ukrywać przed wszystkimi wokół i do tego przywykli; Zhos nie musiał mówić tego na głos, ale Thace był całkowicie pewien, że absolutnie wszyscy z tego towarzystwa podobnie jak oni mieli odmienne skłonności i w konserwatywnym układzie na pewno nie było im łatwo.
Zmęczenie stopniowo brało nad nim górę, a alkohol też zrobił swoje i w pewnym momencie siły zaczęły go opuszczać, podczas gdy nie wyglądało na to, że impreza miała się ku końcowi. Gdy sprawdził czas uniwersalny na komunikatorze, wyliczył, że był na nogach niemal półtorej doby i tak naprawdę nie wiedział, jak udało mu się utrzymać aż tyle czasu, biorąc pod uwagę jak emocjonalny był to dzień. I gdy dotarło do niego, ile czasu nie spał, poczuł się tym bardziej wyczerpany i potrzebował przerwy – od nie aż tak głośnej muzyki i towarzystwa, po prostu w ciszy i spokoju. Wyspa, na której się znajdowali stopniowo pogrążała się w mroku i nie chciał odchodzić zbyt daleko, więc rozejrzał się wokół a potem nieco chwiejnym krokiem ruszył w stronę Junte, który jakiś czas temu przycupnął na niewielkiej skarpie nad wodą, z dala od reszty osób.
– Wszystko w porządku? – zapytał, na co mężczyzna skinął głową. – Mogę…?
– Jasne… – odparł, po czym odsunął się odrobinę, by Thace mógł przysiąść obok niego. – Tak, wszystko w porządku. Po prostu za dużo wypiłem, a po alkoholu zamiast się rozluźnić, czasem popadam w paranoję. Jak zwykle dotarło do mnie, że gdyby ktoś w mojej pracy dowiedział się, że jestem w takim miejscu i towarzystwie… nawet nie chcę sobie wyobrażać konsekwencji… A to nie nastraja mnie do zabawy.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo cię rozumiem.
– Naprawdę wątpię – wykrztusił. – Ty…? Utalentowany, bogaty inżynier, przystojny i tak bardzo pewny siebie. Z każdą z tych osób potrafiłeś porozmawiać, napić się i jeszcze żałośnie próbować tańczyć w tradycyjnym stylu, który widzę, że jest ci obcy. Zhos mówi o tobie bardzo tajemniczo i półsłówkami, ale wiem, że zrobiłeś dla niego coś ważnego… Pojawiasz się tu, zupełnie nieznany w całej tej grupie, a masz charyzmę jakbyś był wojskowym oficerem. Tyle że jakimś niespotykanie miłym… a uwierz, mam z nimi w pracy do czynienia i nigdy nie są mili – wyrzucił z siebie nerwowym tonem, który z każdym słowem stawał się bardziej spanikowany. – Przepraszam. Wygaduję głupoty. Naprawdę lubię wszystkich, którzy tu przyjechali. Tyle że to… to nadal przytłaczające. Zanim zacząłem się spotykać z Zhosem, nie miałem nikogo, kogo mógłbym nazwać przyjacielem, nie miałem nawet znajomych…! I wiem, że przecież on też nie zna ich zbyt długo i dopiero co ujawnił się przed rodziną… a wszystko jest dla niego takie proste. Chciałbym się do nich zbliżyć. Tyle że zupełnie nie potrafię.
– Uwierz. Rozumiem – powtórzył odrobinę ściśniętym głosem.
– A mimo to niczego się nie boisz – wymamrotał. – Nie jesteś stąd, to jasne. Musiałeś więc wychować się w naprawdę otwartym i bezpiecznym środowisku, że nie miałeś obaw udać się na wycieczkę z grupą, z której znasz tylko jedną osobę, którzy mogą być niebezpieczni i mimo to dobrze się bawić…
– Pochodzę z Sektora 1-Chi i to nie jest najbardziej otwarte miejsce. Ale opuściłem go wyjeżdżając na studia i nigdy więcej tam nie wróciłem.
– Wiem, jaki to Sektor. Też bym nie wracał – powiedział tylko i parę chwil milczał. – Gdybym oczywiście w ogóle mógł wybrać, by nie wracać do strasznego miejsca. Ale ja nie miałem nawet odwagi opuścić tego, gdzie się urodziłem i… – ponownie urwał. – Nie musisz mnie słuchać, jeśli cię zanudzam… – szepnął i spuścił wzrok.
– Nie zanudzasz. Chciałbyś wyjechać?
– Nigdzie nie dam sobie rady. Niczego nie potrafię. Nie potrafię nawet uciekać – wymamrotał; wydawało się wcześniej, że nie pił zbyt wiele, ale chyba jednak więcej niż dawał po sobie poznać.
Został z Junte dłuższy czas, słuchając jego nieśmiałych zwierzeń i nie do końca rozumiejąc, czemu to jego mężczyzna wybrał do rozmowy. W pewnym zaś momencie zerknął za siebie, na ognisko, przy którym bawiła się reszta towarzystwa, a potem w górę, na nieznane mu z nazwy gwiazdy – i dotarło do niego, że gdyby wszystko inaczej się potoczyło, gdyby odmówił Kolivanowi wyjazdu do centrali albo w ogóle nie złożył wniosku o przeniesienie… może bawiłby się teraz z Hangą i jego znajomymi, w podobną ciepłą noc na innej uroczej planecie, jednak tam bawiliby się na otwartej plaży, całowaliby się i wygłupiali, a nie na jakiejś odludnej wyspie, wśród osób, które na co dzień musiały się ukrywać, słuchając zwierzeń mężczyzny, który całe życie przeżył w strachu i który wciąż się bał.
Pewnie gdyby Thace tam został, jego misja nie byłaby obciążająca psychicznie w żaden sposób, nie byłoby wielkich spraw, polityki i podsłuchiwania Najwyższego Dowództwa, nie byłoby śledzących go Sentry, ani Proroka, który pół roku temu wykorzystał, a poprzedniego dnia prawie uderzył i bez względu na to, jak czasem był cudowny, jakie żywili wobec siebie uczucia i jak trudno było go okłamywać, to nie było tak proste, jak mogłoby być w jakiejś innej rzeczywistości. Tyle że Hanga miał już kogoś innego, a tamte chwile i beztroska już nigdy nie mogły wrócić. Chyba że za jego życia pokonają Zarkona i rozbiją imperium, na co szanse były znikome, skoro już dziesięć tysięcy lat nikomu się nie udało… A dopóki ten potwór żył, dla członka Ostrzy, który zaszedł w misji szpiegowskiej tak wysoko, nie było już większych szans na zwyczajność i bezpieczne dożycie starości. Musi kontynuować misję, dopóki jest w stanie. Nie może stracić okazji. A jeśli misja zakończy się przedwcześnie, to pewnie nie będzie to szczęśliwe zakończenie i o żadnej sielance na jakiejś słonecznej planecie nie będzie już mowy.
Dobry nastrój prysł, zastąpiony goryczą i potrzebą, by chociaż na chwilę zapomnieć. Dlatego na kolejne wyspie, na jaką polecieli, znów sięgnął po alkohol… a potem dołączył do jakiejś rozbawionej i dość pijanej grupki, gdzie usłyszał od kogoś, że jest w nim coś władczego, ale też niesamowicie pociągającego. A potem już niewiele pamiętał, oprócz tego, że podczas pijackich wygłupów krótko pocałował któregoś z mężczyzn i chociaż nie stało się nic więcej, to i tak stało zbyt wiele. Większość osób wróciła już do domów, a on został z zaledwie piątką: Zhosem i czwórką innych, najmłodszych z towarzystwa i bez żadnych zobowiązań. Rozmawiali jeszcze jakiś czas, opowiadając różne zabawne historie, ale pijąc już bardziej oszczędnie niż wcześniej – Zhos, który nie pił już w ogóle przypilnował ich, aby nie narobili głupot i obiecał, że ich obudzi na czas. Spali pod gołym niebem, w towarzystwie taniego Sentry pilotującego, któremu Thace, nie mając pojęcia, jak tego dokonał w stanie upojenia, zdołał zainstalować dodatkowe oprogramowanie stróżujące.
Obudził się przed całą resztą, od zapachu morskiej bryzy i skrzeku ptaków. Przysiadł na wgryzającym się w ubranie piasku i zapatrzył we wschodzące, obce słońce, przypominając sobie, co nawyprawiał, gdy ostatnio ktoś kazał mu zabawić się i zrelaksować, a on zrobił to w najgłupszy sposób z możliwych. Tutaj nie popełnił podobnych błędów, bo to niby był tylko żartobliwy pocałunek… jednak czuł się winny przez sam fakt, że w ogóle pozwolił sobie na beztroską zabawę – mimo że przecież tego właśnie oczekiwał od niego zarówno Prorok jak też dowódcy Ostrzy. Siedział nieruchomo przez kilkanaście minut, gdy poczuł na ramieniu dłoń Zhosa, który przysiadł przy nim, a potem lekko go objął.
– Nie powiem, że rozumiem. Ale widzę, że jest ci źle. I chociaż może się to wydawać niemożliwe… czasem da się zmienić swoje życie na lepsze.
– Czasem też się nie da – wyszeptał.
– Może się nie da. Wiesz jednak, że DND-221 jest naprawdę blisko Bazy Głównej. Możesz pojawiać się tu częściej, jeśli tylko masz ochotę.
– Baza Główna nigdy nie wydawała mi się bardziej odległa niż w tym momencie.
– Dobrze. Zdążysz wytrzeźwieć, zanim tam wrócisz – zażartował, a Thace nie mógł powstrzymać bladego uśmiechu na te słowa. – Thace, czy ty… masz kogoś? – spytał nagle, a Thace milczał odrobinę za długo. – To ktoś z wojska, prawda? – kontynuował Zhos, na co jedyne co mógł zrobić, to przytaknąć, bo nie czuł się na siłach by go okłamywać.
– Prawie nikt o tym nie wie – powiedział cicho. – Zwierzyłem się tylko kilku wieloletnim przyjaciołom spoza wojska oraz jednemu żołnierzowi z Bazy Głównej, któremu ufam całkowicie. Obaj… obu czekałyby nas konsekwencje, poważne i…
– Czy to szeregowy…? Twój podwładny, że mówisz o tym tak jakby… jakby to było coś złego?
– Inny oficer – powiedział tylko. – Jak się domyśliłeś…?
– Miałeś wyrzuty sumienia, gdy pocałowałeś Xu’the. Nie będę o nic pytać. Lepiej żebym nie wiedział, prawda? No i teraz też lepiej o tym nie mówić… – dodał, kiedy usłyszeli trójkę ich towarzyszy, którzy ściągali właśnie wierzchnie ubrania i wołali ich, aby wykąpali się w morzu przed powrotem. – Lepiej abyś nie wchodził do wody bez kombinezonu. W tej części oceanu już na samym wybrzeżu znajduje się mnóstwo alg, które u szczepu 2 wywołują silne podrażnienia. Pewnie złowią ich trochę na śniadanie, bo czynią cuda na kaca… ale jeść też bym ci ich nie polecał, bo prawdopodobnie nie masz mutacji genetycznej, dzięki której wytworzyły się enzymy umożliwiające ich trawienie. Nie masz pojęcia ilu turystów woziłem do szpitala z ciężkim zatruciem pokarmowym, gdy wbrew moim zaleceniom rzucili się na tradycyjną sałatkę morską.
– Zjem coś w hotelu po powrocie, tam serwują wyłącznie żywność przebadaną pod kątem turystów. A moczyć się nie zamierzałem, bo w przeciwieństwie do was mam sierść, a na tym małym statku z całą pewnością nie ma stacji suszącej. Poza tym…
– Thace… – przerwał mu. – Nie zobaczymy się już, prawda? Wrócisz do hotelu. Zajmiesz się swoimi sprawami, a ja polecę do pracy… i żaden z nas już nie odważy się odezwać. Coś się wydarzyło w twoim życiu… a to, że się odezwałeś, to był impuls, który nie wierzę, że jeszcze się kiedyś powtórzy. Widzę to. Po tym jak na mnie patrzysz. I po tym co robiłeś w nocy. Wrócisz do Bazy Głównej i będziesz dalej ryzykował, a my nigdy więcej się nie zobaczymy.
– Nie mam wyboru – wymamrotał, ale coś głęboko w środku zaprotestowało: nie miał wyboru, jeśli chodzi o całe jego życie, ale miał wybór teraz. Nawet nie musiał się buntować. Przecież mu pozwolili, wręcz kazali tu zostać, i Prorok i Kolivan… – Ale nie muszę jeszcze wracać. Mogę ponownie do ciebie przylecieć. Nie na żadne picie… tylko by porozmawiać.
– Jeśli zostałbyś tutaj jeszcze dwa dni, moglibyśmy polecieć na planetę Strappo – zaproponował ostrożnie Zhos. – Opowiadałem ci o niej rok temu. Tam nurkowanie jest wyłącznie w kombinezonach… pamiętam, że żałowałeś, że nie starczyło nam na nią czasu.
– A teraz starczy…?
– To wycieczka na zaledwie półtorej doby. Za osiem godzin zabieram tam trzy zorganizowane grupy, które udało się zebrać w jednym terminie. To w sumie czterdzieści osób, ale w ostatniej chwili wykruszyły się cztery z nich i jak sprawdzałem w nocy, nie znaleźli jeszcze kogoś kto zajmie ich miejsce. Dwóch moich znajomych, byli tu wczoraj, byli bardzo chętni, aby również się tam wybrać, bo cena na ostatnią chwilę jest sporo niższa niż standardowo, a rzadko się trafia taka okazja, więc już zarezerwowałem im miejsca. Mogę sprawdzić, czy wciąż są jakieś wolne i od razu cię zapisać, zanim znikną, a sam mogę się tam wybrać za minimalną kwotę, bo wycieczkę organizuje moja firma transportowa i przysługują mi spore ulgi. Wahałem się, ale wiem, że mógłbym przerzucić na kogoś swoje loty które mam jutro, bo pojutrze mam już tylko powrotny ze Strappo. To znaczy… – zająknął się. – Jeśli zapiszesz się w trybie last-minute i odwołasz, to obciążą twoje konto pełną kwotą, a to bardzo drogie, więc jeśli nie możesz…
– Zakładam, że mnie na to stać, więc jak będzie trzeba, po prostu zapłacę. Sprawdź to i jeśli te dwa ostatnie wciąż są wolne, to zapisz nas obu. A ja po powrocie do hotelu i jak odrobinę wytrzeźwieję skontaktuję się ze swoim dowódcą i zorientuję się, ile czasu mogę tu zostać. Wątpię, czy będzie protestował. Więc, jak z tą wycieczką? – zapytał, kiedy po paru chwilach Zhos zaczął sprawdzać coś w komunikatorze.
– Wysłałem na twój numer kod do obciążenia konta, zaakceptuj to i wówczas rezerwacja będzie potwierdzona – powiedział i zerknął na niego niepewnie. – Thace… ten twój przyjazd tutaj to faktycznie podróż służbowa czy jednak kolejna nagroda? – spytał, a gdy ten zbyt długo nie odpowiadał, jego ton momentalnie się zmienił. – Przepraszam. Jeśli to tajemnica wojskowa… nic nie mów i zapomnij, że pytałem.
– Moja pozycja w Bazie Głównej jest na tyle wysoka, że mam możliwość wziąć z dnia na dzień wolne – powiedział Thace, nie patrząc na niego. A potem spuścił głowę i odezwał się cichym, zmęczonym głosem. – Pokłóciłem się ze swoim chłopakiem. Spróbował mnie uderzyć. Nie, nigdy wcześniej tego nie zrobił. Powstrzymałem go i niemal złamałem mu rękę. Może powinienem był to zrobić, aby zapamiętał, że nie będę tego tolerować. Potrzebowałem wyjechać. Poprosiłem o urlop i go dostałem. Gdyby nie to, w ogóle by mnie tu nie było.
– Miał powód? – spytał Zhos, a Thace spojrzał na niego w oszołomieniu, bo brzmiało to tak, jakby istniały jakiekolwiek powody, by uderzenie swojego partnera było w porządku. – Chodzi mi o to… czy zrobiłeś mu wcześniej krzywdę? Powiedziałeś coś naprawdę potwornego? Wątpię, ale wolałbym…
– Czy go sprowokowałem? Być może, jednak gdy się opanował, to natychmiast zrozumiał, że nie miał prawa podnieść na mnie ręki. To co zrobił… i jest w tym więcej… nie jestem w stanie mu ot tak, wybaczyć. Gdybym nie umiał się bronić, mógłby zrobić mi krzywdę, bo jest większy i mocniej zbudowany. Ja po prostu dużo lepiej walczę, więc byłem w stanie odeprzeć atak i go obezwładnić mimo że przewyższa mnie fizycznie pod każdym względem. Wyobraź sobie, że to ja postanawiam uderzyć ciebie. To była taka różnica w sile. I dodam jeszcze, że on nie miał pojęcia, że zdołam się obronić, bo raczej nie miał świadomości, na ile jestem wytrenowany.
– Nie usprawiedliwiam go…! – zaprotestował Zhos, gdy tylko wyrwał się w szoku. – Źle się wyraziłem… ja po prostu… dawałem sobą pomiatać przygodnym kochankom przez dekady, bo wydawało mi się, że na nic więcej nie zasługuję. Ale teraz… po tym jak cię poznałem rok temu i zrozumiałem, że zasługuję na kogoś lepszego… to… to byłby dla mnie koniec znajomości. Wiem, że w wojsku jest trudno o miłość. Ale na pewno nie jest jedyny…
– Cała sytuacja jest jednak tak skomplikowana, że lepiej, abym nie mówił o szczegółach. W innych okolicznościach to byłby koniec, o tym mogę cię zapewnić.
– Gdyby to nie było wojsko…?
– Gdybym go nie kochał – szepnął i na moment zacisnął pięści. – Wrócę do hotelu i odezwę się do ciebie, dobrze…? To nurkowanie i cała wycieczka… przyda mi się. Załatwię sobie urlop. I pojadę z wami. A tego tematu… proszę, nie poruszajmy nigdy więcej.
Bo go kochał. Bo wybaczyłby wszystko, gdyby tylko Prorok powiedział, że nigdy więcej. Bo chociaż Hanga i Zhos byli cudowni, to z nimi nie pojawiła się miłość i dla obu było lepiej, że znaleźli sobie kogoś innego.
Bo ostatnie tygodnie były koszmarne. Ale ostatnie miesiące były cudowne, a sytuacja na stacji dalekiego zasięgu, chociaż na moment znów zabolała, nie miała już znaczenia. Kochał Proroka. Wybaczył mu tamto i wybaczył atak agresji po odstawieniu narkotyków i pewnie mógłby wybaczyć jeszcze więcej… wątpił, czy była rzecz między nimi, której by nie potrafił. Dla misji, dla wyższego dobra, dla dalszego życia z kimś, na kim mu zależało, a z kim w żadnych innych okolicznościach nie mógłby być.
***
Po powrocie do hotelu – podrzucił go tu jeden ze znajomych Zhosa, bo nie odważyłby się na pilotowanie na obcej planecie na kacu – Thace w pierwszej kolejności wykąpał się, aby usunąć z sierści drobny piasek i trochę otrzeźwieć. Zjadł śniadanie, trochę odpoczął i zamówił zapas filtrów, bo jego włosy i sierść zaczęły już robić się niebieskawe, jako że wcześniej w ogóle o tym nie pomyślał. Wpatrywał się w komunikator i wiedział, że mógłby zostać tu dłużej, choćby i nie mówiąc Prorokowi ani słowa, skoro ten zapewnił go, że ma miejsce w hotelu opłacone na trzy lokalne doby, trwające trochę dłużej niż uniwersalne, a minęła dopiero pierwsza. Mimo to wiedział, że nie chce milczeć… oraz że chce go zobaczyć, zanim utonie w kolejnej boleśnie przyjemnej i beztroskiej normalności. Mógłby napisać i był niemal pewny, że Prorok nie będzie mieć nic przeciwko na jego wycieczkę. Zdecydował się jednak na rozmowę video i gdy zobaczył na holo-wizjerze twarz Proroka, który był zupełnie spokojny i uśmiechał się niepewnie, przez moment miał ochotę napisać Zhosowi, że jednak musi wracać do centrali i że nie będzie mógł udać się z nim nigdzie wybrać.
– Thace…! Masz zupełnie niebieskie włosy. Rozumiem, że trochę się rozerwałeś i pozwiedzałeś… – powiedział.
– Zwiedzać wolę jednak z tobą – odparł cicho, z ulgą stwierdzając, że Prorok… wyglądał i zachowywał się normalnie. – Poleciałem z kilkunastoosobową grupą turystów na archipelagi. To jakaś lokalna rozrywka, bo wszystkie te wyspy były takie same, a my lataliśmy na kolejne wyspy przez całą noc i oglądaliśmy zachody słońca.
– Więc poszukaj może bardziej interesującej wycieczki – powiedział Prorok łagodnie.
– Myślę o tym, żeby już wracać…
– Zostań tam na tyle, ile masz wynajęty pokój. Należy ci się to. Po ostatnich tygodniach wiem, że tego potrzebujesz.
– Nie chcę, byś zmagał się ze wszystkim sam – wydusił, wahając się coraz bardziej i mając coraz silniejsze poczucie, że powinien wrócić. – Tęsknię za tobą… i martwię się o ciebie…
– Thace, czuję się świetnie. Cokolwiek się ze mną działo, to już minęło – uspokoił go. – Ale ty potrzebujesz przerwy i skorzystaj z niej, skoro nadarzyła się okazja.
– Nie zasługuję na nagrodę w postaci wycieczki. Te Sentry… to była moja wina i…
– Nie była. Zleciłem odpowiednie testy i nabieram coraz większej pewności, że to usterka a nie czyjeś intencjonalne działanie. W ostatnim czasie zmagałeś się ze stresem… i miałeś prawo nie zauważyć, że coś jest nie tak. Zanim wrócisz, sprawa będzie już załatwiona i podobne problemy nigdy więcej nie wystąpią. Obiecuję ci to – powiedział, a jego twarz na moment się ściągnęła, lecz trwało to tak krótko, że Thace miał wrażenie, że może tylko to sobie wyobraził. – I… jeszcze raz przepraszam, że tak się uniosłem. To, jak się zachowałem… powinieneś był złamać mi rękę i się nie litować. Gdy wrócisz… to już nigdy więcej się nie powtórzy. Odpocznij i zostań tam, ile potrzebujesz. Mogę nawet przedłużyć ci pobyt.
– Nie, nie ma takiej potrzeby, ja… – zająknął się. – Może… może jednak polecę dziś na Strappo. Na tę planetę pokrytą oceanem. Pilot wycieczki, na której dziś byłem, powiedział, że zwolniło się miejsce… I to tylko półtora dnia. Więc, na styk, ale zdążę wrócić tak, jak planowałem.
– Na wszelki wypadek przedłużę ci pobyt w hotelu o pół doby, żebyś nie musiał stresować się, że nie zdążysz się wymeldować. I poleć tam – powiedział z uśmiechem. – Oczywiście chciałbym być tam z tobą… ale pewnie wyprawa statkiem podwodnym w głębiny nie przypadłaby mi do gustu. Te zamknięte przestrzenie… Dostałbym ataku paniki i zrobił z siebie durnia. Tobie bardziej się to będzie podobać. Zrób zdjęcia, jeśli będziesz widział coś ciekawego. A gdy wrócisz, ustawimy sobie na ekranie w sypialni widok na ocean.
Rozłączyli się niedługo później, Thace ustalił z Zhosem szczegóły na komunikatorze i przespał się jeszcze kilka godzin, bo po nocy na plaży i nadmiarze alkoholu nie czuł się ani trochę wypoczęty. Gdy nadszedł czas, poprosił obsługę hotelu o transport na lotnisko, z którego Zhos miał ruszać z grupą turystów; ponieważ poznał poprzedniego dnia dwójkę jego przyjaciół, większość czasu spędzał z nimi, zarówno podczas lotu statkiem, jak gdy znaleźli się już na miejscu.
Wodospady i gorące źródła, których zdjęcia znajdowały się w porcie morskim, wyglądały zjawiskowo i od razu zaczął żałować, że plan wycieczki nie przewidywał ich zwiedzania – jednak może, kiedyś, zdoła tu jednak wyciągnąć Proroka. Ruszyli całą grupą na statek podwodny, wysłuchali instrukcji kapitana, który przekazał procedury bezpieczeństwa i plan zwiedzania, a potem – płynęli w głębiny, obserwując najpierw przez okna a potem noktowizory podmorską florę i faunę, niespotykaną nigdzie indziej i niesamowitą. Słuchał odrobinę monotonnego głosu przewodnika wycieczki, podekscytowanych okrzyków kilkorga dzieciaków oraz szumu silników i miał wrażenie, że znajduje się w jakimś innym świecie, z dala od wszystkich problemów i całego swojego życia.
Zhos i dwójka jego znajomych nie była chętna do nurkowania, jednak Thace nie miał nic przeciwko i wybrał się pod wodę wraz z dziesięcioma innymi osobami – szczęśliwie zabrał ze sobą dokumenty, które potwierdzały ważność badań medycznych, bo bez nich nie zostałby dopuszczony do tej formy rozrywki. Pozostali chętni… to byli cywile, podekscytowani i entuzjastyczni, ale zupełnie niedoświadczeni, toteż przygotowania trwały dość długo. Przewodnik wszystko im wytłumaczył i pokazał, nakazał, by nie oddalali się od statku, były z nimi cztery osoby z obsługi łodzi podwodnej i przed wypuszczeniem ich do wody, podzielili ich na mniejsze grupy.
Nie mógł powiedzieć, że w głębinach widział coś zjawiskowego – ze statku mógł oglądać głębiny znacznie wygodniej niż w krępującym ruchy skafandrze – jednak coś w doświadczeniu było dziwnie wyzwalające i pożałował, że wszystko trwało tak krótko i że nie była to bardziej zaawansowana wyprawa, bo radził sobie naprawdę dobrze. Instruktorzy poświęcali teraz uwagę słabiej radzącym sobie od niego turystom, którzy potrzebowali więcej pomocy niż on i wyraźnie nie byli przyzwyczajeni do ciasnych uniformów i dość ciężkiego sprzętu. Odpłynął parę metrów, wciąż pozostając widoczny w kręgu światła i w jego głowie myśl, że gdyby wyrwał się z grupy i po prostu płynął w dół i jeszcze dalej, pewnie nigdy nie zostałby znaleziony, bo w głębinach chip komunikacyjny nie miał raczej zbyt dużego zasięgu. Zostałby tu na zawsze i umarł i nigdy już nie miałby żadnych problemów. Znieruchomiał i pospiesznie cofnął się do grupy, gdy w słuchawkach usłyszał, jak instruktor pyta wszystkich, jak się czują.
Na statek wrócił oszołomiony i gdy ktoś z obsługi pomagał mu zdjąć skafander, wróciło wrażenie, że znajduje się w całkiem innym świecie. Mężczyzna sporo żartował, traktował go jak zwykłego turystę-cywila, pytał, czy kiedyś już nurkował i jak mu się podobało oraz dwukrotnie upewnił się, czy wszystko jest w porządku, bo Thace wydawał mu się odrobinę nieswój; przeprowadził szybki skan ciała i tłumaczył mu wszystko bardzo dokładnie i jakby mówił do dziecka, nie mając pojęcia, że Thace doskonale zna podobne procedury bezpieczeństwa i nie jest to dla niego nowość.
Czar prysł, kiedy główny przewodnik zapytał go, czy nurkował już kiedyś albo trenuje coś zaawansowanego, bo ma znakomitą kondycję… a Thace bez zająknięcia powiedział, że po prostu o siebie dba i codziennie ćwiczy, żeby zachować formę mimo siedzącego trybu pracy. Przyjął porcję odżywki i wrócił do Zhosa i jego znajomych, którzy dopytywali, jak mu się podobało oraz czy czasem nie jest mu niedobrze, bo wydaje się nieco blady.
Przez resztę rejsu spędzał czas wpatrzony w noktowizor, przespał się w kajucie zaledwie trzy godziny, dręczony bezsennością, a gdy wstał, socjalne pomieszczenia łodzi były pustawe, jako że większa część grupy udała się na spoczynek. Ponownie ruszył w stronę małych okienek i obserwował fluorescencyjną rafę kolorową, mieniącą się wieloma barwami i przemykające w niej srebrzyste, drobne rybki.
– Jesteśmy niestety poza sezonem – usłyszał za sobą głos przewodnika, który stanął obok niego. – Za dwa miesiące w tych okolicach moglibyśmy zobaczyć rasę daleko spokrewnioną z Galra. Obecnie przebywają znacznie niżej, w terenach, gdzie nie zabieramy turystów, bo to zbyt wymagająca wyprawa. Udają się tam wyłącznie grupy ekspedycyjne, naukowcy z pełnym przeszkoleniem i czasem bogaci śmiałkowie, zazwyczaj oficerowie wojskowi.
– Zakładam, że ci ostatni to najgorszy rodzaj turysty w niebezpiecznych głębinach – zauważył Thace. – Nie są skorzy do wypełniania poleceń cywilów, a w razie wypadku, to wy macie problem, choćby to, że coś im się stało, wynikało wyłącznie z ich głupoty.
– Dobrze, że kapitan tego nie słyszy – zaśmiał się mężczyzna. – Oczywiście, on bardziej niż inni przyznałby ci rację, ale musi zachowywać pozory, aby ktoś na niego nie doniósł, że nie wyraża się o armii z wystarczającym szacunkiem.
Thace uśmiechnął się i postanowił tego nie skomentować; zamiast tego zapytał, co jeszcze mają zobaczyć i przyznał, że trafił na tę wycieczkę przypadkiem, po prostu dlatego, że był tu na krótkim urlopie, spotkał się z Zhosem, a ten zaprosił go na wyjazd, bo były wolne miejsca. Udał się z przewodnikiem na wczesne śniadanie i słuchał jego opowieści o rzeczach, jakie można było zobaczyć w głębinach, obejrzał trochę zdjęć i filmów zrobionych na statku, a potem, z powrotem stojąc przed noktowizorem, obejrzeli ławicę dziwnych stworzeń, która jakiś czas płynęła tuż przy ich łodzi; przewodnik zapewnił go, że były zupełnie nieszkodliwe i łagodne, że to po prostu ciekawskie istoty i gdyby nie to, że obecnie miał miejsce sezon lęgowy, mogliby wyjść nurkować wśród nich, co w innych okresach roku było jednym ze stałych punktów podwodnych rejsów.
Nurkowali jeszcze raz, gdy dopłynęli do podwodnych, ogromnych gór, gdzie przez godzinę mogli spacerować po nierównym dnie pokrytym drobną roślinnością. Dowiedział się, że była ona uprawiana bliżej wybrzeża i stanowiła główny składnik popularnych odżywek białkowych oraz licznych lokalnych przepisów. Jej suszone liście jedli potem jako słoną przekąskę, a każdy z uczestników rejsu dostał w charakterze pamiątki niewielką, elegancką paczkę wypełnioną kruszonymi łodyżkami, a także broszurę z przepisami, w których można je było wykorzystać.
Podróż wydawała się jednocześnie zbyt krótka i niesamowicie długa, a gdy na lotnisku pod osiedlem Zhosa miał wsiąść do promu Proroka, by wrócić do hotelu, nie mógł uwierzyć, że to już koniec. Pilot przytulił go mocno i powiedział jeszcze raz, że to naprawdę blisko Bazy Głównej i może wpadać częściej; obdarował go lokalnymi przysmakami, które zakupił dla niego wcześniej oraz starannie spakowanymi i opisanymi paczkami z samodzielnie uprawianym ruuso. Życzył mu szczęścia. I prosił, by jednak czasem się odezwał i nie milczał znów przez rok.
Gdy Thace wrócił do hotelu, przespał się trzy godziny, ale przez to, jak intensywne i nieregularne były ostatnie dni – mimo zmęczenia wybudził się i nie był w stanie ponownie usnąć, więc przeciąganie pobytu tylko po to, by kolejne osiem godzin gapić się w hotelowy sufit, bo tyle jeszcze miał czasu do zakończenia doby hotelowej według lokalnej rachuby czasu, nie miało sensu. Dlatego też zamówił u obsługi przekąski na wynos, zamierzając zjeść coś w drodze, a potem przebrał w mundur i wrócił do statku, gdzie aktywował Sentry, które wcześniej odesłał tu z pokoju hotelowego. Wracał wcześniej niż te trzy i pół doby, które miał opłacone, ale nie napisał o tym Prorokowi – wcześniej dał mu znać, że ruszy w podróż, gdy prześpi w hotelu ostatnią noc, ale chociaż wylatywał wcześniej, nie miał pewności, ile czasu potrwa podróż.
Negatywne emocje zdążyły przygasnąć, zastąpione czymś innym – wciąż miał przed oczami urywki z wycieczki i tego co zobaczył, wciąż przypominały mu się wszystkie rozmowy, kłamstwa, półprawdy i urywki nadmiernej szczerości. Na moment trafił do innego świata, ale musiał wrócić do rzeczywistości i nie, to nie było złe, chociaż budziło nostalgię i pragnienie, by zostać tu dłużej albo jak najszybciej ściągnąć tu Proroka. Na razie jednak po prostu chciał go znów zobaczyć. Naprawić ich relację po ostatnich, trudnych tygodniach. Zastanowić się, jak ma z nim postępować, jeśli coś podobnego kiedyś jeszcze się wydarzy. Wypytać o to, jak udało się załatwić sprawę Sentry i o co właściwie chodziło.
– Wracamy do… – zająknął się, niemal mówiąc „do domu” – … do Bazy Głównej. Ile czasu zajmie nam lot? – zapytał Sentry, gdy zajęli miejsca w statku.
– Kierunek: Baza Główna Imperium. Planowany minimalny czas przelotu: trzy godziny pięćdziesiąt dwie minuty. Planowany maksymalny czas przelotu: sześć godzin trzydzieści minut.
– Znów jakieś wzmożone patrole? – westchnął Thace.
– Niepełne informacje o sytuacji w rejonie Tsevu. Lot nie był zaplanowany i nie ma go w harmonogramie. Czy mam zwiększyć priorytet lotu i przekazać działowi nawigacji…
– Nie. Ile czasu zajmie nam dotarcie do rejonu Tsevu?
– Planowany minimalny czas przelotu: trzy godziny trzydzieści pięć minut. Planowany maksymalny czas przelotu: trzy godziny trzydzieści siedem minut.
– Spróbuję się przespać w tym czasie. W razie gdybym nie wstał, ustaw mi budzik za trzy i pół godziny. Wtedy już raczej będziemy wiedzieć, ile zajmie dotarcie do celu.
– Czy mam przekazać komandorowi Prorokowi nasze współrzędne? – spytało Sentry, a Thace zawahał się na moment; skoro w najbliższych rejonach Bazy Głównej istniało ryzyko, że będą musieli znacznie zmniejszyć prędkość i różnica w przelocie wynosiła ponad dwie godziny, postanowił na razie nie informować Proroka, kiedy dokładnie wrócą. Według czasu uniwersalnego, będzie to późne popołudnie lub wczesny wieczór, Prorok prawdopodobnie powinien już kończyć pracę, będą mieć dla siebie trochę czasu, by porozmawiać… uśmiechnął się. Zrobi mu niespodziankę, bo planowo byłby na miejscy dopiero w nocy albo nad ranem czasu uniwersalnego.
– Nie. Odezwę się do niego, gdy wstanę i gdy oszacujesz, ile zajmie końcówka podróży, aby nie denerwował się i nie czekał. Ani żeby nie postanowił zmienić priorytetu lotu. Nie ma potrzeby, by ściągnął na mnie uwagę nawigacji – powiedział, a gdy Sentry zaakceptowało polecenie, skierował się do części sypialnianej. Spróbował skubać zabrane przekąski, jednak nie miał specjalnego apetytu, wymienił z Kolivanem parę wiadomości, w której napisał mu, że wraca już do bazy, zapewnił, że czuje się już lepiej i że ze wszystkim da sobie radę. Odpowiedzi Kolivana był dość zdawkowe i coś wzbudziło w nim pewne podejrzenia… jednak był zmęczony, niewyspany i nie był pewien, czy nie nadinterpretuje zupełnie niewinnych stwierdzeń. Nie jestem pewien, czy faktycznie sobie dajesz. Muszę omówić z Antokiem pewne kwestie. Oczekuj dłuższej wiadomości jutro. Nie, to nie stało się nic złego i nie masz czym się denerwować. Wracaj do centrali. Życzyłbym bezpiecznego lotu, ale pisałeś, że pilotuje Sentry a nie ty, więc nie mam powodu do obaw.
Wciąż niespokojny, ale coraz bardziej wykończony, zagrzebał się w pościeli i przymknął oczy. Tym razem, usypiany cichym szumem silników statku, usnął dużo szybciej niż w hotelu. Gdy odezwał się budzik w komunikatorze, obudził się bardziej wypoczęty niż wcześniej i chociaż po falach nostalgii i wyrzutów sumienia w trakcie wycieczki wydawało mu się to niemożliwe, miał lepszy nastrój.
Tak, potrzebował tego wyjazdu i czuł, że oderwanie się od codzienności naprawdę mu pomogło. Było nostalgicznie, znalazł się w innym świecie, czas też tam płynął inaczej, a on miał wrażenie, że zostawił za sobą jakiś ogromny ciężar i czuł się znacznie silniejszy i spokojniejszy niż gdy wylatywał. Myślał o Zhosie i Handze, którzy znaleźli sobie zwykłych mężczyzn i byli z nimi szczęśliwsi i bezpieczniejsi niż byliby z nim, ale tym razem myśli te nie były już gorzkie i pełne żalu. Obaj też mieli wsparcie rodziny, mieszkali na pokojowych planetach i bez względu na trudności, mieli szanse na szczęście… Uświadomił sobie, że podświadomie obawiał się, że Hanga, wciąż nim zauroczony, znajdzie sobie kogoś zbyt podobnego do niego, jakiegoś żołnierza czy dziwacznego introwertyka z masą tajemnic i że to nie skończy się dla niego dobrze, ale wyglądało na to, że niepotrzebnie się o to martwił, bo chłopak był bardziej racjonalny niż mu się wydawało. W przypadku Zhosa bał się po prostu, że w konserwatywnym układzie nie odważy się szukać szczęścia a na wyjazd się nie zdobędzie – tymczasem wyszło na to, że to pierwsze jednak znalazł a na drugie pewnie byłby gotowy, jeśli cokolwiek złego by się wydarzyło i miałby z kim zbudować nowe życie w nowym miejscu.
Stopniowo jego myśli wracały do tu i teraz i do niego samego – że gdy zobaczą się z Prorokiem, będą musieli sobie wyjaśnić parę spraw, że pewnie nawzajem się przeproszą i że będzie lepiej, że po prostu musi być czujny i nigdy więcej nie pozwolić mu na pogrążenie się w uzależnieniu. Przekaże mu pamiątki i przekąski, poukłada w szafkach paczuszki ruuso, opowie o wyprawie w głębiny – bo o innych atrakcjach i spotkaniach i tak nie mógł – i na tym się skupi. Miał nadzieję, że Prorok będzie już się czuł dobrze… I liczył na to, by jednak udało im się dotrzeć do Bazy Głównej jak najszybciej. A jeśli miałoby się okazać, że ten stosunkowo krótki odcinek mają lecieć dwie godziny, to jednak poprosi o zwiększenie priorytetu lotu, choćby miało to zepsuć pomysł niespodzianki, bo wówczas Prorok zapewne dostanie notyfikację, że Thace wraca.
– I jak z tą trasą? Ile czasu zajmie? – zapytał, wchodząc do głównej kabiny, w której Sentry stało przy kokpicie.
– Planowany czas przelotu wydłużony. Wymagana zmiana trasy – odparło, a Thace zmarszczył brwi, zaskoczony tym komunikatem.
– Ile czasu to potrwa? Powinienem był jednak wpisać się do terminarza lotów?
– W rejonie prowadzone są ćwiczenia o podwyższonym ryzyku. Standardowa trasa nie jest dostępna.
– Tak blisko Bazy Głównej? – zdziwił się. – Co to za ćwiczenia?
– Informacja zastrzeżona. Brak dostępu.
– Gdzie konkretnie występuje to ryzyko? I na czym polega? – spytał, nagle czując niepokój.
– Informacja zastrzeżona. Brak dostępu.
– Mam przelecieć przez potencjalnie niebezpieczny obszar nie wiedząc, gdzie konkretnie jest zagrożenie? Natychmiast powiedz mi, o jakie chodzi miejsce i co się dzieje! – rozkazał podniesionym tonem, a wówczas Sentry, odwróciło się w jego stronę, lecz nadal milczało. – Czy komandor Prorok wie, że występuje tu jakieś zagrożenie? – spytał z naciskiem i ponownie nie otrzymał odpowiedzi. – Czy to również informacja zastrzeżona?
– Tak, sir. Informacja zastrzeżona. Nie posiadasz autoryzacji do pozyskania tych danych. Nie stanowią jednak ryzyka dla twojej podróży. Obszar, na którym występuje podwyższone ryzyko eksplozji, zostanie bezpiecznie ominięty. Wszystkie zaplanowane loty zostały z wyprzedzeniem przekierowane i nie występuje zagrożenie dla okolicznych flot. Sytuacja jest pod kontrolą.
– Zatrzymaj statek. Potrzebuję chwili namysłu.
– Trasa została już przekalkulowana i za nie więcej niż dwadzieścia pięć minut…
– Czy mam oddać cię na przegląd? – warknął. – Masz zatrzymać statek i czekać na moje polecenia.
Był zaniepokojony i w pierwszej chwili chwycił za komunikator, by skontaktować się z Prorokiem, ale coś go powstrzymało. Nie rozumiał, dlaczego Sentry nie chciało nawet udzielić mu informacji, czy Prorok wiedział o całej sytuacji – gdyby były to tajne ćwiczenia, powinno powiedzieć, że tak, są zlecone przez komandora, gdyby były przez kogoś innego, a Prorok by o tym nie wiedział… to komandor i tak miałby dostęp do tej informacji, chyba że to sam Zarkon wyprawiał coś w okolicach Bazy Głównej, ale to było zupełnie nieprawdopodobne. Cokolwiek się działo, nie powinno mieć aż takiego poziomu utajnienia, bo dostępy, jakich Prorok mu udzielił kilka tygodni temu, wciąż były w mocy i… przerwał ciąg myśli, zastanawiając się, czy aby na pewno wciąż miał dostępy takie, jak wcześniej. Sprawdził w komunikatorze kilka kwestii, o których wiedział, że nie mają do nich dostępu nawet podkomandorzy… i tak, nadal wszystko widział. Więc Prorok musiał utajnić tę konkretną i… tak, może powinien się z nim skontaktować. Ale coś nadal mu się nie zgadzało i po prostu czuł podświadomie, że musi to załatwić inaczej. Za plecami Proroka.
Wciąż miał możliwość zalogować się na jego konto. I mógł również po raz pierwszy użyć dawno temu skopiowanej sygnatury… przy czym to drugie było ryzykowne, bo zdradziłby się tylko, że w ogóle ją posiada, a poza tym nie było pewności, że stworzona rok temu w ogóle dałaby mu dostęp do akurat tej kwestii. Powinien był stworzyć nową, z obecnymi dostępami Proroka i obiecał sobie w myślach, że wkrótce to zrobi, ale na to nie miał czasu a stąd i tak było niemożliwe i chociaż wiedział, że będzie musiał się z tego tłumaczyć, postanowił użyć aktualnego konta komandora, które z jego statku musiało być dostępne – skoro ten był skonfigurowany tak, że dało się przypadkiem pobrać z jego konta majątek i zapłacić za luksusowy hotel. Cóż za naruszenie zasad bezpieczeństwa! Musiał o to zadbać, gdy tylko wróci do Bazy Głównej, przecież w razie kradzieży tego statku mogło dojść do katastrofy! Zapisał w myśli, bo zweryfikować zabezpieczenia na wszystkich statkach, jak to możliwe, że coś podobnego w ogóle miało miejsce?!
Podszedł do panelu sterującego, wpisał parę komend i przyłożył dłoń do czytnika, a następnie wyłączył zabezpieczenia – poradziłby sobie z tym średnio wykwalifikowany haker i z całą pewnością każdy z Ostrzy mający smykałkę do technologii; wszystko działało, a ekran zmienił kolorystykę na taką, jaka przypisana była komandorom. Połączył się bezpośrednio z Sentry, które w milczeniu stało obok i nie próbowało go powstrzymywać i zignorował pojedynczy sygnał notyfikacji z komunikatora.
– Utajnij lokalizację tego statku. Najwyższy poziom – rozkazał. – Co się dzieje i jakie ćwiczenia występują na tej trasie, że występuje tam ryzyko eksplozji?
– Testy Sentry podwyższonej generacji. Zostały zlecone wczoraj przez komandora Proroka. Prowadzi je podporucznik Lorcan w laboratoriom na księżycu Tsevu-130 – wyrecytowało Sentry, do którego informacji w końcu miał dostęp.
– Co to za laboratorium? – spytał, a wówczas Sentry zaczęło wymieniać parametry techniczne i zupełnie nieprzydatne informacje. – Ogólne dane. Do czego się go używa? Czy jest w nim coś nietypowego?
– W ostatnim czasie było nieczynne. Zostało uruchomione przed paroma dniami na zlecenie komandora Proroka. Wysłał tam jednostki, które miały przygotować laboratorium do wznowienia działania. Nie mam dostępu do szczegółów przeprowadzonych prac.
– W jakim celu zostały zlecone te testy? I dlaczego akurat tam?
– Podporucznik Lorcan dostał zlecenie, aby zabrać wadliwą partię Sentry na przekrojowy przegląd. Nie mam wiedzy, dlaczego został wysłany akurat do nieczynnego wcześniej laboratorium ani jaki zakres testów ma zostać wykonany na wadliwej partii Sentry.
– Połącz mnie z nim. Z Lorcanem. Chcę ustalić, co właściwie robi – rozkazał nerwowo, coraz bardziej zaniepokojony i podejrzliwy.
– Brak możliwości nawiązania połączenia. Systemy komunikacyjne średniego zasięgu ze względu na tajność misji na zlecenie komandora Proroka zostały odcięte.
– Uruchom je ponownie. Lecimy tam. Próbuj nawiązać połączenie... jesteśmy już blisko. Spróbuj łącza krótkiego zasięgu – powiedział ostro, po czym otworzył skrzynkę pocztową i zobaczył nową wiadomość sprzed paru chwil.
P: Thace, dostałem notyfikację, że jesteś w pobliżu, ale potem zniknęła. Już wracasz? Sądziłem, że będziesz dopiero nad ranem, tak jak rozmawialiśmy.
T: Chciałem zrobić ci niespodziankę… Dotarłem do rejonu Tsevu i będę u ciebie niebawem. Jak sobie radzisz?
P: Już w Tsevu…? Cudownie. Zamówię nam kolację. Wszystko jest w porządku. Nie mogę się doczekać, gdy cię zobaczę.
T: Uporałeś się z tymi Sentry…? Miałem wyrzuty sumienia przez cały ten czas. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak głupio się zachowałem.
P: Nie musisz się tym kłopotać. Wracaj do mnie.
T: Rozmawiałeś z Lorcanem o tej sprawie?
Napisał, ale nie dostał odpowiedzi przez minutę i kolejną, podczas gdy statek, który był zaledwie trzy minuty lotu od Tsevu-130, wciąż nie był w stanie połączyć się z laboratorium.
T: Prorok, rozmawiałeś z nim?
P: Sprawa z Lorcanem niedługo również się wyjaśni. Gdzie właściwie jesteś? Coś szwankuje w nawigacji i nie mogę cię zlokalizować.
P: Thace, nie mogę się z tobą połączyć. Mam komunikat, że próbujesz nawiązać rozmowę. Masz jakieś problemy techniczne?
– Co z tym połączeniem? – warknął Thace w kierunku Sentry.
– W laboratorium wystąpiło krytyczne ryzyko eksplozji. Systemy komunikacyjne nie działają. Zalecam wycofanie się.
– Czy Lorcan nadal tam jest?
– Tak, sir.
– Więc lecimy tam. Zablokuj wszelkie połączenia przychodzące i nadal próbuj nawiązać rozmowę z laboratorium oraz z Lorcanem – powiedział ostro… a moment później, gdy księżyc Tsevu-130 stał się już widoczny, z głośników statku usłyszał przestraszony głos Lorcana.
– Komandorze…? Jesteś tam?
– Z tej strony podporucznik Thace. Jestem w pobliżu. Co się dzieje?
– Podporuczniku… – usłyszał, a połączenie na moment zostało przerwane. – Te Sentry… coś jest nie tak. Nie mogę wydostać się z centrum sterowania. Dwie jednostki próbowały mnie zaatakować, gdy spróbowałem się… Reaktor w… – połączenie znów się urwało i chociaż zbliżali się do księżyca, stawało coraz gorsze – uszkodzony. Nie wiem, co mam robić. Nie… do żadnych systemów… nie działa…
– Nie ruszaj się nigdzie. Jestem w pobliżu. Zaraz będę na miejscu. Nie rozłączaj się! – wykrzyknął, ale odpowiedziały mu już tylko trzaski i urywane słowa.
Nie miał pojęcia, co konkretnie zrobił Prorok, ale nie miał żadnych wątpliwości, że zamierzał zaaranżować śmierć Lorcana w wypadku – i świadomość ta spadła niego nagle, ale wydawała się tak oczywista, że aż zaparło mu dech w piersiach, że nie zorientował się już wcześniej… I oczywiście…! Mógł go tam zostawić, mógł nie ryzykować, zignorować to, wrócić w ramiona Proroka i świętować, że ktoś, kto stanowił zagrożenie, już nie żyje i nigdy im nie zaszkodzi…
Tyle że Thace naprawdę wątpił, że Lorcan stanowi zagrożenie, bo gdyby tak było, gdyby były dowody, to Prorok nie kłamałby, że to usterka. To nie były racjonalne powody, powody wystarczająco mocne i jednoznaczne, by zabić, lecz jego domysły i paranoja. Postanowił pozbyć się przeszkody, nie zważając na to, że popełni morderstwo, bo tak będzie wygodniej, tak na wszelki wypadek… Bez względu na to jakim człowiekiem był Lorcan, nie zasługiwał na to. Nikt nie zasługiwał, by umierać w przerażeniu, zdradzony przez dowódcę, który posłał cię na śmierć, bo zawadzałeś i być może coś niewielkiego dostrzegłeś. Gdyby Lorcan zobaczył cokolwiek poważnego to już by to wyszło na jaw, gdyby szantażował Proroka, to ten również by mu to powiedział, na wszelkie świętości, ale milczał, okłamał go, bo tak było wygodniej, bo wiedział, że Thace zaprotestuje, ale też zapewne wiedział, że na niego nie doniesie, jak będzie już po wszystkim…!
Wcale nie uważał samego siebie za wzór moralności, ale ‘wygoda’ była granicą, której nie miał zamiaru nigdy przekraczać. Prorok najwyraźniej miał granicę w innym miejscu. A decyzję podjął pewnie ponownie naćpany lub mając zaburzenia będące skutkiem odwyku, bo Thace nie chciał wierzyć, że ktoś, kogo kochał, zrobił coś tak złego i jednocześnie tak potwornie, absolutnie durnego!!! Czy on naprawdę sądził, że nie będzie śledztwa? Że sam to zatuszuje? Że on, ktoś, kto w technologiach był tak marny, będzie w stanie dokonać czegoś podobnego z użyciem Sentry a nie kogoś chociaż trochę bardziej rozumnego?!
– Zostań tutaj i bądź gotowy do natychmiastowego odlotu – krzyknął w stronę Sentry, po czym otworzył schowek z bronią i wyszarpnął z niego dwa pistolety laserowe, pobiegł do pomieszczenia, gdzie zostawił swoje rzeczy i z głębokiej kieszeni wyciągnął Ostrze, którego nie użył ani razu, odkąd znalazł się Bazie Głównej. Nie wiedział, dlaczego w ogóle je wziął ze sobą. I gdy jego palce zacisnęły się na rękojeści, przez moment poczuł paraliżujący strach, że to nie zareaguje, że po wszystkich kłamstwach nie będzie w stanie go aktywować…
Ostrze zalśniło słabym, niebieskawym blaskiem i to sprawiło, że poczuł przypływ determinacji. Wsunął je za cholewkę wysokich oficerek, przypiął do paska oba pistolety i komunikator i wrócił do kokpitu, w którym Sentry stało za sterami i zgodnie z jego poleceniem lądowało przy wejściu do położonego w większości pod ziemią laboratorium.
– Mapa laboratorium z oznaczeniem Sentry, żywego personelu oraz zagrożeń. Na mój komunikator. Natychmiast. Przekaż komandorowi, że jestem na Tsevu-130. Powiedz mu, że cokolwiek planował… – urwał. – Że jeśli będę miał pecha, spóźnię się albo on nie zdoła tego powstrzymać, to zginę tutaj razem z Lorcanem. I żeby zapamiętał to już na zawsze, że narażam życie by nie dopuścić do morderstwa, które zaaranżował! – oznajmił, po czym, nie czekając na reakcję Sentry, wcisnął na głowę hełm ochronny, który natychmiast połączył się z zatrzaskami na mundurze, otworzył śluzę i wybiegł na zewnątrz, a potem strzelił w drzwi wejściowe, nawet nie sprawdzając, czy są zablokowane; był pewien, że były. Spróbował – bezskutecznie – nawiązać ponownie przerwane połączenie z Lorcanem, po czym zerknął na holograficzną mapę, która wyświetliła się przed nim i zaczął biec w kierunku centrum sterowania, w którym znajdował się jego dawny dowódca.
***
Chapter 36: Lorcan
Chapter Text
***
Nie zastanawiał się nawet, czy wszystkie Sentry w laboratorium są niebezpieczne, czy tylko z kilkoma egzemplarzami coś było nie tak. Gdy natrafił na pierwszy patrol, zestrzelił je bez ostrzeżenia i zerknął z niepokojem na mapę holograficzną, na której dostrzegł, że najbliższy jednostki zbliżają się w jego stronę a inne – gromadzą wokół reaktora testowego, który świecił na czerwono i krzyczał komunikatami o awarii i przeciążeniu. Przeklął, gdy trafił na śluzę, która blokowała mu przejście i parę sekund próbował zrestartować system, aby dostać się do środka, lecz nie był w stanie tego zrobić. Usłyszał zbliżające się Sentry, strzelił w panel sterujący, jednak to nie pomogło jak w przypadku wejścia do laboratorium. Odwrócił się i zobaczył wymierzone w niego cztery pistolety, słyszał polecenia, że ma się poddać, widział, jak przeładowują broń… musiało to trwać sekundy, a on czuł, jakby czas zwolnił i jakby wszystko to działo się gdzieś z boku. Nie myślał już o niczym, bo zadział instynkt i automat, będący skutkiem lat treningów, miał poczucie, jakby coś rozsadzało go od środka – wściekłość na Proroka i strach, ale też ekscytacja, że w końcu coś się dzieje. Nie był na akcji, gdzie musiałby walczyć od bardzo dawna, tak naprawdę to w rzeczywistości bardzo rzadko się takie trafiały, a zdecydowana większość jego doświadczenia bojowego opierała się na symulatorach… gdzie w przeciwieństwie do żałosnych treningów pilotażu, był jednym z najlepszych.
Oddał kilka strzałów, a potem rzucił się na Sentry, jedno unieszkodliwił szybkim ciosem kolby pistoletu, a drugie, które zdołało mu umknąć i teraz celowało do niego, powtarzając komunikaty… nawet nie pomyślał, co robi, bo nie miało to znaczenia: laboratorium miało nieczynne kamery, niebawem miało wybuchnąć i zamierzał postarać się, by tak się stało, więc nikt nie znajdzie tu śladu luxytu. Ostrze zalśniło w jego dłoni, gdy ciął w poprzek kadłuba ostatniego Sentry i gdy parę chwil później wciskał jego czubek w szczelinę śluzy – zwarcie jakie spowodował wystarczyło, by odblokować przejście. A patrol Sentry, który stał tuż za nim, pokonał w ten sam sposób, tnąc, kopiąc i i nawet nie używając przypiętych do paska pistoletów. Czuł ciepło Ostrza w dłoni i to dawało mu siłę i determinację, gdy przemierzał kolejne korytarze, słyszał komunikaty o awarii, a w słuchawkach w hełmie – urywki zdań przerażonego Lorcana, który próbował przekazać mu jakieś informacje.
– Podporuczniku, nie idź tutaj…! Nie panuję nad tym, co robią Sentry w całym laboratorium – usłyszał wreszcie całkiem wyraźnie, gdy mijał już ostatni korytarz dzielący go od Lorcana. – Atakowały mnie. Z trudem pozbyłem się tych, które zwróciły się przeciwko mnie… Jestem ranny, nie mogę się wydostać, a ty nie zdołasz się tu nawet wejść, bo jest ich dziesiątki i wszystkie oszalały…!
– Słyszysz mnie? Będę za kilkanaście sekund – powiedział i jęknął, gdy na moment się rozproszył, a strzał z pistoletu laserowego musnął jego rękaw. Uskoczył na bok, sięgnął po broń i wycelował lewą ręką w zbliżające się Sentry, tym razem pojedyncze, a potem puścił się biegiem, by pokonać ostatni odcinek. Nawet nie próbował strzelać w śluzę – słyszał kolejne zbliżające się jednostki, więc ponownie użył Ostrza, by je odblokować; pospiesznie wcisnął je za cholewę buta, zanim szarpnął za zawias i wcisnął się do środka przez niewielką szczelinę.
Na podłodze leżało sześć zniszczonych Sentry, a pobladły Lorcan poderwał się z miejsca na jego widok, zaciskając dłoń na mocno krwawiącym ramieniu.
– Jak… jak tutaj… – wykrztusił oszołomiony.
– Porozmawiamy, gdy się stąd wydostaniemy. Masz broń? Jesteś w stanie jej użyć?
– Wystrzelałem ją aż się wyładowała, gdy próbowałem odblokować te drzwi, ale są pancerne i… nie wiem jak w ogóle udało ci się…
– Zrobiłem zwarcie. Trzymaj – przerwał mu, wciskając mu w dłoń zapasowy pistolet. – Strzelaj do każdego Sentry, które się zbliży, nawet jeśli nie będzie atakować. Załóż hełm. Na zewnątrz jest atmosfera, która nie nadaje się do oddychania, ale przebiegniesz kilka metrów do wyjścia bez zbiornika tlenu.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje. Sentry zaczęły…
– Wyjaśnisz mi to później. Ta buda wyleci w powietrze, bo nie zamierzam ryzykować próbami wyłączenia systemu a już na pewno nie będę szukać przyczyny awarii i próbować tego naprawiać. Nie ma na to czasu, nie mam narzędzi ani nawet pojęcia, co w ogóle mogło się wydarzyć. Załadowałem na komunikator mapę laboratorium, bo tyle udało mi się zrobić ze statku. Wyświetlę ją tak, byśmy obaj ją widzieli. Na trasie do wyjścia mamy cztery patrole, ale żadne się tu nie zbliżają, więc na razie mamy wolną drogę. Idziemy – rozkazał, po czym przecisnął się przez śluzę i pomógł z tym Lorcanowi, który był sporo większy od niego a dodatkowo ranny.
Pierwszych dwóch patroli, które po paru chwilach pojawiły się na horyzoncie pozbyli się szybko, trzeci, na który trafili – był już deaktywowany, co być może oznaczało, że Prorok zdołał przynajmniej częściowo wstrzymać… cokolwiek tu przygotował. Bez względu jednak na to, co próbował zrobić – o ile cokolwiek – nie wszystko się powiodło, bo reaktor, który Thace monitował, wciąż dawał sygnały o zbliżającym się wybuchu. Gdy znaleźli się kilkanaście metrów od wyjścia, zostali zaatakowani przez jeszcze jedno Sentry, najstarszej generacji, których wyłączenie zdalnie było właściwie niemożliwe, ale Lorcan na szczęście nie stracił czujności, gdy Thace był już niemal pewny, że są bezpieczni i zaraz się stąd wydostaną, a przez to niemal je przegapił. Drugie, równie stare, Thace dopadł i unieruchomił przy samych drzwiach strzałem w niekrytyczny obszar i powstrzymał Lorcana gestem, gdy ten spróbował je zlikwidować.
– To jedno mi zostaw. Biegnij do statku. Jest bardzo blisko wejścia, na pewno go nie przegapisz. Rozkaż Sentry, by wykonało skan i sprawdziło, czy nic ci nie jest, bo ta rana wygląda paskudnie. Będę za chwilę. Muszę coś sprawdzić – oznajmił, a gdy Lorcan próbował zaprotestować, podniósł głos. – Nie trać czasu! Poruszasz się wolniej ode mnie i nie mamy czasu!!!
Zerknął za siebie i upewnił się, że Lorcan faktycznie opuścił budynek, a wówczas dorwał się manualnie do panelu sterowania uszkodzonego Sentry. Pospiesznie wpisał kilka komend, spróbował również włączyć kamerę, ale to nie było możliwe… musiał więc ufać, że zrobi ono to, czego oczekiwał, i że ponieważ jest to starsza generacja, jakakolwiek usterka, która zainfekowała system sztucznej inteligencji Sentry w tej jednostce, do tego egzemplarza nie dotrze ponownie tak szybko. Systemy wskazywały krytyczne ryzyko eksplozji, tak. Ale ta miała nastąpić, jak szacował po pospiesznym przejrzeniu paramentów, nie wcześniej niż za pół godziny – reaktory przegrzewały się, ale niewystarczająco szybko, a lepiej nie ryzykować, że Prorok zdalnie jednak zdoła to zatrzymać. Albo, co gorsza, że jakaś ekipa ratunkowa techników, którzy będą wiedzieć, co robić, zdoła to naprawić, a potem nastąpi śledztwo i ślady luxytu… a także źródło awarii… zostaną wykryte. Zatrzeć dowody. Jak najszybciej musiał zatrzeć dowody…!
Sentry, przy którym majstrował, wróciło do działania, a potem nieco chwiejnie ruszyło korytarzem w kierunku przeciążonego reaktora. Thace pobiegł do wejścia, zestrzelił jeszcze jeden patrol i poczekał pół minuty, by upewnić się, że inne jednostki nie reagują na zmodyfikowane Sentry i nie próbują go zatrzymywać. To jednak pozostało niezauważone, za minutę miało być u celu, wpisanie kodów autodestrukcji zajmie mu kolejną… musiał wierzyć, że się uda i nie mógł dłużej czekać. Zestrzelił jeszcze jedno Sentry, a potem wybiegł na zewnątrz i sprintem pokonał kilkadziesiąt metrów dzielące go od statku. Wskoczył do środka i natychmiast zaczął ponaglać Sentry pilotujące, by wystartowało. Moment później biegł do wyjścia i wskoczył do statku, ponaglając Sentry, by wystartowało. Ściągnął hełm i cisnął go na bok, po czym opadł ciężko na fotel, nie do końca wierząc, co właśnie zaszło i gorączkowo zastanawiając się, co dalej.
– Podporuczniku, komandor Prorok…
– Przekaż mu, że wrócę do Bazy za pół godziny. I że wszystkim się zająłem.
– Planowany czas przelotu wyniesie zaledwie…
– Stul pysk, do cholery – warknął, wiedząc, że obrażanie się na Sentry jest kompletnie pozbawione sensu, ale buzowały w nim emocje i chociaż to na Proroka a nie na jego robota był wściekły, odrobinę mu ulżyło. – Startuj. Natychmiast. Poleć na najbliższy księżyc lub planetę, zatrzymaj się tam i czekaj na moje polecenia.
– Komandor…
– Połączysz nas z nim za kilka minut, gdy się stąd oddalimy. Wciąż znajdujemy się na orbicie. Przekaż mu, że jest niebezpiecznie, ale zaraz się do niego odezwę – uciął, obserwując przez okno oddalającą się powierzchnię księżyca. Tamto Sentry dostało jasne wskazówki, więc detonacja dość prostego systemu, który i tak był przeładowany, nie mogła zająć długo… Mapa, trochę rozchwiana, wskazywała, że Sentry było już od paru chwil na miejscu, pewnie właśnie wpisywało kody, a żadnych innych egzemplarzy nie było w pobliżu. Jeszcze parę chwil. Nie może dać niczego po sobie poznać. Parę chwil… A przede wszystkim musiał poczekać, aż do detonacji faktycznie dojdzie, zanim zobaczy Proroka, aby mieć pewność… że cokolwiek ten nawyprawiał, to już zatuszowane. – Podporuczniku, przeszedłeś skan medyczny? Nic ci nie jest? – spytał, zerkając na jego ranę, chociaż myślami był daleko stąd i mało go obchodziło lekki zranienie Lorcana.
– Wszystko w porządku… Sentry mówi, że mam się udać do jednostki medycznej, gdy wrócimy – wydusił, wciąż zszokowany całym zajściem.
– Pokaż to. Przynajmniej to oczyszczę i zatamuję krwawienie – powiedział i sięgnął po apteczkę, z której pospiesznie wyciągnął parę rzeczy, wciąż zastanawiając się, co powiedzieć Prorokowi, co odegrać przed Lorcanem i jak to wszystko rozwiązać. Czekał na eksplozję, powinna przecież już nastąpić, niebiosa, czemu wciąż jeszcze je nie ma i co tamto cholerne Sentry robi, że trwa to tak długo!? Chociaż jego ręce wciąż drżały z nerwów, zaczął oczyszczać brzeg rany Lorcana ze strzępów munduru, spryskał go łagodnym środkiem dezynfekującym i docisnął automatyczny opatrunek; nie wyglądało to najlepiej, ale pewnie i tak całkiem przyzwoicie, biorąc pod uwagę że w ogóle nie myślał o tym, co robi, bo przecież minęły już ponad cztery minuty i…
Gdy za szybą promu Proroka zobaczył potężny wybuch, z trudem powstrzymał westchnienie ulgi, że przynajmniej ten problem miał z głowy. Cokolwiek tam zaszło, pozbył się dowodów, a z laboratorium, gdy nastąpią kolejne eksplozje, nie zostanie kamień na kamieniu. Były tam wadliwe Sentry, to było jasne już wcześniej. Zaatakowały Lorcana. Zachowywały się dziwnie już wcześniej, najwyraźniej systemy sztucznej inteligencji szwankowały, a ponieważ dotyczyło to jednej ich serii, nowego modelu, musiały infekować się nawzajem… to one spowodowały przeciążenie reaktora i wybuch. Nic dziwnego, nie raz zdarzało się, że błąd w oprogramowaniu z jakichś przyczyn uruchamiał w Sentry tryb autodestrukcji i zaczynały dążyć do zniszczenia otoczenia – dlatego tak rzadko wychodziły nowe modele, każdy wymagał długich testów w różnych warunkach, a i tak często coś było przegapione… Zaś Lorcan był idiotą, nie zauważył tego w porę, a oni na pewno znajdą dowody w centrali, że Sentry z tej partii były nieposłuszne i wadliwe, bo przecież sam był tego świadkiem, gdy któregoś razu wpadł na Lorcana na lotnisku. Lorcan musiał coś przegapić i nad nimi nie zapanować. Sabotaż czy zamach? W samym sercu Imperium? To zbyt mało prawdopodobne. Po prostu niekompetencja oficera, który już nie raz pokazywał, że ma poważne braki w wiedzy, jest nieudolny i żaden z niego specjalista.
– Połącz mnie z komandorem – powiedział do Sentry, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że to dziwne, że mężczyzna jeszcze sam nie zadzwonił… i zorientował się, że jego komunikator wciąż prowadził rozmowę ze znajdującym się tuż obok Lorcanem, a ponieważ robił to z poziomu komandora, wszelkie inne połączenia przychodzące były blokowane. Co jeśli mężczyzna uruchomił w pewnym momencie kamerę…? Zobaczył coś, zobaczył, że Thace majstruje przy Sentry… nie, to nie było możliwe. Lorcan nie patrzył na niego podejrzliwie, a z szokiem i wdzięcznością, wciąż był obolały i przerażony. Na wszelki wypadek weźmie jednak jego komunikator, pod pretekstem oddania go do sprawdzenia logów, bo to może być konieczne do śledztwa.
Gdy zobaczył na ekranie spanikowaną twarz Proroka… wcześniej miał jednak cień nadziei, że nie zaplanował tego i nie wysłał tu Lorcana, by ten zginął na skutek „usterki”, jednak wystarczyło jedno spojrzenie, by upewnić się, że tak faktycznie było. Szczegóły wyciągnie z niego później. Teraz należało naprawić wszystko, co się dało. Pospiesznie przestawił kamerę, aby objęła też Lorcana i aby Prorok nie palnął czegoś, przez co jednak będzie należało się pozbyć dopiero co uratowanego mężczyzny.
– Komandorze, zgodnie z naszą rozmową, wstąpiłem w drodze powrotnej na Tsevu-130. Awaria, która nas zaniepokoiła, okazała się krytyczna. Na szczęście zanim doszło do eksplozji, zdołaliśmy opuścić jednostkę z podporucznikiem Lorcanem. Wrócę do Bazy Głównej najwcześniej za pół godziny – wyrzucił z siebie, z trudem walcząc, by w jego głosie nie słychać było, jak bardzo jest wściekły. Prorok jednak zrozumiał, bo znał go równie dobrze i nawet nie próbował z nim dyskutować i dopytywać, dlaczego podróż ma zająć mu aż tyle czasu, chociaż mogliby dotrzeć na miejsce za kilkanaście minut.
– Dziękuję za natychmiastową reakcję, podporuczniku. Oczekuje na raport. Na miejsce została już wysłana ekipa śledczych Sentry. Po powrocie odstaw podporucznika Lorcana do jednostki medycznej, bo widzę, że jest ranny i udaj się na mój krążownik do auli X-10.
– Oczywiście, sir. Zdam z tej sprawy pełną relację – wycedził i przerwał połączenie. – Znajdź jakiś księżyc, gdzie możemy się zatrzymać – zwrócił się do Sentry.
– Oczywiście, sir. Opuszczona fabryka, współrzędne…
– Leć tam, zostań w kokpicie i nie waż się zbliżać do kabiny, do której się udamy. Podporuczniku, za mną – rozkazał i chociaż to wyglądać mogło zupełnie niepotrzebny pokaz siły, chwycił swoją broń i przypiął do paska, a pistolet używany wcześniej przez Lorcana wrzucił do schowka. Tyle że wiedział, że to nie jest tylko pokaz. Jeśli okaże się, że Lorcan jednak coś wiedział, będzie musiał się go pozbyć. I nie zamierzał pozwalać, by zajmował się tym Prorok, który ewidentnie stracił zdrowe zmysły.
Kiedy tylko znaleźli się na osobności, w pustej i nieużywanej przez niego kabinie, uruchomił na panelu sterującym tryb wyciszający, kazał Lorcanowi usiąść, a sam stanął przy i spojrzał na niego poważnie.
– Lorcan, oto oficjalna wersja: testowałeś te cholerne, wadliwe Sentry. Faktycznie z tą partia coś było nie tak. Być może jakieś się jeszcze pałętają po Bazie Głównej, a wówczas zostanie przeprowadzone śledztwo, które wykaże usterkę fabryczną lub infekcję. Nie wiem, nie znam się na tym wystarczająco dobrze. Nawet jeśli żadne się nie znajdą, nasze zeznania z zajść w tej jednostce będą wystarczające dla śledczych. Powiemy, że nikt nie mieszał w oprogramowaniu tych Sentry. Wiedziałem od komandora o twojej misji, byłem w pobliżu i postanowiłem sprawdzić co się dzieje, bo straciłeś łączność. Tak to zostanie przedstawione w raporcie, ale obaj wiemy, że ktoś w tych Sentry jednak majstrował, a co więcej, część z nich trafiła kilkakrotnie na krążownik Proroka. Jestem absolutnie pewien, że mieszałeś w nich ty. I wiedziałem o wadliwych egzemplarzach, które próbowały mnie śledzić od jakiegoś czasu. Dlaczego komandor wezwał cię, byś robił testy jednostek, które sam zmodyfikowałeś… to sprawa, którą szczegółowo z nim omówię, bo niestety ze względu na moją nagłą misję nie zdążyliśmy się rozmówić w tej sprawie. Najpierw chcę wiedzieć, co się faktycznie wydarzyło.
– Komandor wykrył, że pewna partia Sentry… powiedział o anonimowych donosach na ich dziwne zachowanie i… wysłał mnie tutaj. Nie wiem, o czym mówisz – wydusił Lorcan.
– Została przez ciebie zmodyfikowana i wysyłałeś je na jego krążownik. Była uszkodzona, tak, a ty uznałeś, że dzięki temu zatrzesz ślady, jeśli coś jeszcze z nimi pokombinujesz, bo na egzemplarzach które są w pełni sprawne zbyt łatwo byłoby to stwierdzić. Masz mnie za durnia? Śledziłeś nas za pomocą Sentry, ty żałosny idioto. Wiedziałeś, że komandor był ukarany przez druidów i że bardzo długo przebywał w jednostce medycznej, bo wtedy dorwałem ostatni podejrzany egzemplarz i postanowiłem interweniować. Za samo knucie przeciwko oficerowi dowodzącemu i próbę zdobycia poufnych informacji na temat jego stanu zdrowia możesz zostać oskarżony o szpiegostwo, a jeśli tak w istocie się stanie, to niepotrzebnie cię stąd ratowałem. Zamierzasz utrudniać mi tę sprawę, czy przyznasz się, ile czasu próbowałeś śledzić komandora i co wykryłeś na jego temat? – spytał ostro. – Lorcan, gadaj, bo zaręczam ci, jeśli tę samą rozmowę zdecyduje się przeprowadzić komandor w Bazie Głównej, zaangażuje ponownie dział prawny i nawet jeśli nie udowodnią ci, że działałeś w celu wykrycia poufnych informacji, to to, że śledziłeś swojego dowódcę, udowodnią z całą pewnością. Czekają cię za to lata więzienia lub kolejna degradacja i upokorzenie. Tego chcesz?
– I tak mnie to czeka… jeśli powiesz mu… że wiedziałeś, że to ja… majstrowałem w tych Sentry – wydusił, spuszczając głowę z rezygnacją. Thace zmarszczył brwi, bo sądził, że Lorcan domyślił się już, że Prorok wysłał go tu celowo i zorganizował zamach. Więcej…! Że coś, choćby najmniejszą rzecz, jednak wykrył, gdy wysyłał Sentry na krążownik, bo wówczas miałby jakiegoś asa w rękawie, a prawdopodobnie nie był na tyle głupi, by nie zabezpieczyć dowodów, które mogłyby ich pogrążyć, przed opuszczeniem Bazy Głównej.
– Nie zaprzeczysz, że go śledziłeś? – spytał ostro, a wówczas Lorcan skulił się i zerknął na niego ze strachem. – Dlaczego? – spytał z naciskiem, ale Lorcan wpatrywał się w niego z tym większym przerażeniem. – Aby donosić Sendakowi, prawda? Tak, o tym również wiem, więc możesz sobie darować te miny, bo tylko tracimy czas a nie mamy go za wiele. Gdy zacząłem prześwietlać cię na zlecenie komandora, dotarłem do całego mnóstwa informacji, w tym tej, że pozostajesz z nim w kontakcie. Czy to Sendak kazał ci zmodyfikować Sentry i śledzić komandora, czy to twój pomysł? Oczekuję, że powiesz mi wszystko i biorąc pod uwagę, ile i tak wiem, w każdej chwili mogę przyłapać cię na kłamstwie, a wówczas pożałujesz, że nie zginąłeś w tamtym laboratorium.
– Sendak… był… niepocieszony faktem, że zostałem zdegradowany – wydusił w końcu Lorcan. – Kazał mi… zwiększyć wysiłki, by śledzić komandora. Tobą nieszczególnie się nie interesował, mimo że już wcześniej mu o tobie mówiłem i wiedział, że komandor cię promuje. Zadał parę pytań, zrugał mnie za to, że ‘jakiś gówniarz bez doświadczenia wykrył nieprawidłowości w kwestiach, za które byłem odpowiedzialny’ i to by było na tyle. Dopiero gdy kilka tygodni temu zacząłeś się pojawiać na spotkaniach z Naczelnym Dowództwem… porucznik Haxus połączył się ze mną i wypytywał mnie o ciebie i kazał śledzić również twoje ruchy.
– Co konkretnie powiedziałeś każdemu z nich?
– Obu powiedziałem to samo. Ile tu pracujesz, czym się zajmowałeś, na czym się znasz. Że Prorok od początku cię lubił i cenił twoje zdolności. Że wtrącałeś się w rzeczy, które nie powinny cię interesować, chociaż jesteś jeszcze dzieciakiem i w ogóle nie pojmowałem, jak ktoś taki może mi się postawić. Że masz ogromną wiedzę techniczną, ale nie masz zbyt dużego doświadczenia jako oficer. Że jesteś świetny w tym co robisz. Wielu oficerów jest zdolnymi technikami i Sendaka nie dziwiło jakoś specjalnie, że Prorok wybrał sobie do pomocy kogoś wykształconego akurat w tym kierunku i młodego i to Haxus bardziej mnie o to nacisnął i pytał o szczegóły. Pewnie wiesz, że ma podobne do ciebie wykształcenie i został awansowany na prawą rękę Sendaka gdy był niewiele starszy od ciebie. I nawet nie był oficerem a dostał nominację od razu na porucznika. Więc w sumie żadnego z nich nie dziwiło, że to akurat ty… Ale dziwiło, dlaczego Prorok nigdy sobie nikogo takiego nie znalazł, mimo że jest komandorem od osiemdziesięciu lat. A ciebie wciągnął w swoje sprawy właściwie od razu, jak tylko cię poznał.
– Haxus lub Sendak mieli na ten temat jakieś teorie? – spytał Thace, wpatrując się w niego czujnie, próbując dostrzec, czy Lorcan mówi prawdę, czy próbuje coś ukrywać. Wydawało się, że jest szczery. Przestraszony i w jakiś sposób zrezygnowany.
– Niespecjalnie, a przynajmniej niczym się nie zdradzili. W końcu żaden z nich cię nie zna, a Proroka chyba za bardzo nie rozumieją.
– A ty?
– Co?
– Jakie ty miałeś teorie i co im powiedziałeś? – odparł nagląco. – Bo na pewno coś zasugerowałeś Haxusowi, gdy zaczął cię przepytywać. Donosiłeś im o wszelkich istotnych sprawach w Bazie Głównej. A mnie już zdążyłeś trochę poznać.
– Powiedziałem mu prawdę – odparł, wzruszając ramionami, a Thace’a momentalnie zmroziło.
– Czyli co konkretnie? Lorcan, nie mamy aż tyle czasu, więc gadaj co dokładnie mu przekazałeś, bo tracę cierpliwość.
– Po prostu wyznałem wszystko od początku, bo co miałem zrobić? Prorok od jakiegoś czasu chciał się mnie pozbyć z centrali i szukał jakiegoś sposobu. I nagle pojawiasz się ty, walczysz z administracją, zaczynasz mnie kontrolować i z całych sił próbujesz mi dokopać. A ja nie pozostawałem ci dłużny i utrudniałem ci życie na każdym kroku. Gdy Prorok się na tobie poznał, postanowił cię wykorzystać do swoich celów. Nie jestem idiotą. Raport na mój temat był głównie techniczny. To nie Prorok go stworzył tylko ty na jego zlecenie. Zabrał cię na krążownik, żebym czasem ci czegoś nie zrobił, gdy grunt zaczął mi się palic pod nogami a potem na misję. Wiem, że spędzał z tobą dużo czasu. Wszyscy w Bazie wiedzą, że Prorok po prostu cię lubił. A ty… – urwał i odwrócił wzrok. – Uważałem i wybacz, ale nadal uważam, że dostrzegłeś w tym szansę na awans i zrobienie kariery. Podobno podczas misji kontrolnej wszędzie się za nim szwendałeś, na nudne spotkania, kolacje i wycieczki. Robiłeś za niego raporty ze spotkań i odciążałeś go z formalności, które go nudzą i drażnią. Gdy wróciliście, wymyślił dla ciebie stanowisko… nie nazwał go, ale kontrolera. Śledziłeś tu wszystkich, w jego imieniu i to też wszyscy wiedzieli. Przeniósł na ciebie kontakty z zewnętrznymi jednostkami komunikacyjnymi. Kazał ci zdawać testy… pewnie dla formalności, by móc cię awansować. Sendaka bardzo to rozbawiło. Dziwił się, że Prorok bawi się w pozory. Sendak by cię po prostu awansował, czy masz wymagany staż czy nie i bez względu na to, jakie masz noty w systemach. Nawet jeśli nie potrafisz obsługiwać żadnych statków. Haxus uznał, że tylko udajesz, bo gdybyś był idealny we wszystkim, czego się dotkniesz, to byłbyś mało interesujący. Próbowałem wyprowadzić go z błędu, ale tylko fuknął na mnie, że jestem zazdrosny i dlatego oskarżam cię, że jesteś tak żałosnym pilotem.
– I to wszystko? Po prostu uważacie mnie za lizusa i karierowicza, który w dodatku będzie udawał że nie umie latać, aby zwrócić na siebie uwagę? – spytał, a Lorcan natychmiast zmienił ton, jakby sądził, że Thace jest wściekły, podczas gdy ten z każdym zdaniem Lorcana czuł większą ulgę.
– Powiedziałem Sendakowi, że wygląda na to, że ty Proroka też po prostu lubisz i tyle, a o tym lataniu to już więcej nie mówiłem, bo i tak mi nie wierzył. Powiedziałem, że Prorok docenia cię i promuje. Daje ci możliwości wykazania się, pokazuje, że jest ci przychylny, zabiera na misję-wakacje... Czemu miałbyś go nie lubić? Jasne, czasem podobno odzywał się do ciebie podle. Ale do każdego czasem się tak odzywa, a ty wydajesz się mieć takie sprawy gdzieś. Wszystko po tobie spływa, jakbyś niczego i nikogo się nie bał, po prostu parł do przodu, bo masz ambicje i wiesz czego chcesz. Pewnie to Prorok również docenia. – Thace był w tym momencie zbyt zszokowany, by to skomentować; spodziewał się, że osoby, które go nie znają mogą go uważać za chłodnego, ale nie sądził, że uważają za obojętnego, niewzruszonego i ambitnego, bo taki absolutnie się nie czuł. Do kwestii ‘udawania, że nie umie latać’ nawet nie próbował się odnosić, bo i on i Lorcan wiedzieli, że to absurd.
– Więc czemu Sendak kazał nadal nas śledzić, skoro usłyszał to wszystko i nie wydawało mu się to podejrzane?
– Na wszelki wypadek. Nie wiem. Dziwiło go, że przy nikim wcześniej się nie wykazałeś. Prześwietlił twój życiorys, ale nic ciekawego nie znalazł. Szanowana rodzina wojskowych, prestiżowe studia, cywilne, ale do wojska i tak wkrótce poszedłeś, po tym jak wykazałeś się bohaterstwem w jakiejś fabryce. Nie znam szczegółów, bo sprawa jest utajniona, ale Sendak o ile wiem zapoznał się z raportami, bo miał do nich dostęp. Interesował się też czy twoi krewni nie mieli jakichś zatargów z Throkiem, że studiowałeś w innym układzie i że rodzina nie pomogła ci w awansie i tyle lat byłeś szeregowym mimo niezłych kwalifikacji.
– Nie mam z rodziną kontaktu od dawna… – odparł Thace, ponownie zaniepokojony, że Sendak grzebał aż tak głęboko.
– Wiem. Sendak skontaktował się z którymś z twoich krewnych. Ale przecież sam wiesz, czego się dowiedział – oznajmił, a Thace’a momentalnie zmroziło.
– Nie miałem z nimi kontaktu od bardzo dawna – wykrztusił, postanawiając kłamać i zaprzeczyć wszystkiemu oraz zgrywać idiotę, w razie gdyby jednak… gdyby ktoś wiedział… i przekazał to Sendakowi – Nie jestem pewien co mu powiedzieli, jeśli ich zastraszył.
– Ale czym tu zastraszać? – spytał ze zdziwieniem – Rodzice wysłali cię na studia w odległym Sektorze żebyś nabrał samodzielności, bo byłeś za miękki, trzech różnych twoich krewnych potwierdziło. To może trochę kompromitujące, że byłeś przez rodziców uznany za słabeusza, ale najwyraźniej się mylili, skoro zaszedłeś tak wysoko. Od dawna nie żyją, zmarli nagle, nie było cię na pogrzebie, bo nie zdołałeś przylecieć a krewni nie potrafili cię znaleźć… podobno masz zanonimizowane ID cywilne a wojskowego nie znali, bo z dalszą rodziną nie utrzymywałeś kontaktu i o ogóle nie wiedzieli, że służysz w armii. W ogóle mnie to nie dziwi. Po co ci kontakty z krewniakami, którzy cię nie doceniali i uważali za niesamodzielnego cieniasa? Swoją drogą, twoi krewni byli zaskoczeni, że się z nimi kontaktuje w twojej sprawie kolejny tak wysoko postawiony komandor i to w tak krótkim czasie.
– Kolejny…? – spytał ostrożnie.
– Jeśli wierzyć w to, co mówił Sendak, wcześniej sprawdzał cię również Throk – powiedział Lorcan. – A gdy Prorok przedstawił cię Naczelnemu Dowództwu, pewnie wszyscy rzucili się na oficjalne informacje z twojego profilu i jeśli mieliby jakikolwiek kontakt z kimś z twojego rodu pracującym w wojsku, to raczej nie czekali z kontaktem – oznajmił Lorcan, a Thace poczuł, jak robi mu się zimno na samą myśl, że był sprawdzany przez tyle osób… na niebiosa, gdyby jego rodzice wciąż żyli… to mogłoby się skończyć katastrofą. – Ale podobno wszyscy twoi krewni pracują w jurysdykcji Throka… no, a teraz również Gnov i samego Proroka, więc sam nie wiem, czy czegoś się dowiedzieli. Tego Sendak mi nie mówił. Wspomniał tylko o rzeczach dla mnie oczywistych.
– To znaczy?
– Prorok przecież zlecił kadrom zebranie kontaktów do twoich krewnych wieki temu. Byłem jeszcze twoim przełożonym, więc wiem, że tego szukał. Rozmawiał z… chyba sześcioma osobami. Przecież już wtedy podejrzewałem, że coś dla niego robisz, więc się tym interesowałem… ale gdy wtedy, ponad rok temu, wspomniałem o tym Sendakowi, oznajmił, że to nieistotne i że jest oczywiste, że dowódca będzie sprawdzał informacje o nowych oficerach.
– No tak. Komandor Prorok to jasne, a reszty powinienem był się spodziewać – oznajmił i coś się w nim zagotowało, że Prorok mu tego nie powiedział, chociaż rozmawiali przecież o jego krewnych…! A wówczas przyznał tylko, że ich sprawdził, że wysłał zapytanie oficjalną drogą… Nie że z którymkolwiek rozmawiał…! Już wcześniej był na niego wściekły. Teraz nie potrafił opanować złości i czuł, jak jego dłonie zaciskają się i zaczynają drżeć z emocji. Lorcan musiał to dostrzec, bo spojrzał na niego ze strachem. – Mów dalej – warknął wówczas.
– Co jeszcze mam ci powiedzieć…? Jesteś czysty. Twojego życiorysu nie da się przyczepić, bez względu na to, jak głęboko się będzie szukać. A mimo to Sendak sądził, że znajdzie coś, co pogrąży Proroka albo przynajmniej interesującego… tyle że obaj wiemy, że nic takiego nie ma. Widziałem, jak przejąłeś się, po tym jak był u niego druid. Jak bardzo jesteś mu wierny. Wątpię, czy aż tak byłbyś w stanie udawać… ty naprawdę się o niego martwiłeś. Zajmowałeś się nim. Byłeś z nim w sali medycznej cały czas, a gdy nadal miał problemy zdrowotne, to wpadałeś też do jego kwater. Jesteś po prostu złotym chłopcem, który znalazł tu szansę na rozwój swojej niezbyt imponującej dotąd kariery. Prorok dostrzegł twój potencjał. Kto by nie dostrzegł…? – spytał gorzko. – Twoi poprzedni dowódcy, włączając w to mnie, byli ślepymi idiotami, że tego nie wykorzystali. Jesteś młody i genialny, masz świetne wykształcenie i kwalifikacje. Idealna przeszłość, szeroka wiedza, doświadczenie w różnych Sektorach. I do tego doskonałe wyniki wszystkich testów, no, oprócz pilotażu… wysportowany, utalentowany, perfekcyjny żołnierz Galra, a jakby tego było mało, tak cholernie śliczny, by wzdychały do ciebie wszystkie kobiety na stacji i byś na stanowisku jego prawej ręki znakomicie prezentował się w mediach, bo Prorok nie lubi takich popisów, a ciebie z powodzeniem będzie mógł tam wysyłać. Masz wszystko, czego potrzeba. Miałeś od samego początku. I dlatego znienawidziłem cię, gdy tylko zobaczyłem cię na cholernej aplikacji do pracy, którą Prorok zaakceptował wbrew moim rekomendacjom…! – wykrzyknął niespodziewanie, a potem jakby opadł z sił. – I jak jeszcze masz jakieś wątpliwości: byłem zazdrosny, że masz to wszystko i od razu wiedziałem, gdy tylko zacząłeś mi się przeciwstawiać, że będziesz tutaj kimś i w swojej głupocie próbowałem z tobą walczyć. Jestem żałosny. Wiem o tym. Oskarżałem ciebie i komandora o niestworzone rzeczy, że niby niesłusznie cię promuje, że to nieuczciwe i niesprawiedliwe, mimo że wiedziałem, że nie mam racji. Sądziłem, że osiągnę coś zawsze wykłócając się i stawiając na swoim, a nie przyszło mi do głowy, że komandor oczekuje... po prostu kogoś, kto jest mu całkowicie lojalny i kto przejmuje się jego losem. Kto stanie się zaufanym powiernikiem i partnerem do rozmowy. Komu może ufać i z kim się tak po prostu polubi. Byłem strasznym idiotą. I bardzo żałuję, że dotarło to do mnie, gdy już zrujnowałem sobie karierę i straciłem bezpowrotnie szansę, by cokolwiek w życiu osiągnąć. A dzisiejsza sytuacja tylko przypieczętuje to wszystko, bo po czymś takim nigdy już nie dostanę awansu i będę w szoku, jeśli nie zostanę zdegradowany za niekompetencję. Bardzo żałuję, że tak się wszystko potoczyło. Gdybym się opanował na samym początku i zobaczył w tobie to, co komandor… to może byłbyś wiernym pomocnikiem dla mnie, a nie dla niego.
Thace przez chwilę nie był w stanie się odezwać po tej fali zwierzeń, o które wcale nie prosił. Wpatrywał się w Lorcana z niedowierzaniem: ani nie oczekiwał, że ten nieprzyjemny, tępy gbur jest zdolny do autorefleksji, ani że kiedykolwiek przyzna się na głos do swoich błędów. Było mu ciężko wymyślić cokolwiek sensownego, bo chociaż sytuacja była poważna, po jego głowie tłukła się myśl, że bardzo się cieszy, że Lorcan nie zobaczył w nim tego, co Prorok.
– Wystarczyłoby zwykłe przepraszam, myliłem się co do ciebie – wymamrotał w końcu i pokręcił głową, gdy Lorcan spróbował się odezwać. – Wróćmy jednak do konkretów. Tym, że wyleciało dziś w powietrze jakieś nieczynne laboratorium z partią uszkodzonych Sentry, które i tak poszyłyby do kasacji, nikt się nie przejmie. Największym zagrożeniem dla ciebie jest to, że mógłbyś być oskarżony o próbę przejęcia tajnych informacji o zdrowiu komandora. Co masz mi do powiedzenia? Czy Haxus i Sendak wymuszali od ciebie te informacje?
– Niespecjalnie – odparł po chwili zastanowienia. – Przez chwilę Haxus interesował się tym, dlaczego komandor tak długo dochodzi do siebie, ale że z Sendakiem też nie było najlepiej, chociaż bardzo starannie to próbował ukrywać, obaj dali temu spokój, abym czasem nie dowiedział się czegoś na ich temat. Sendak przestał mnie już naciskać, gdy mówiłem mu o tym wszystkim, bo uznał, że to zbyt nudne. A parę dni temu w końcu stwierdził, że nie dziwi się jednak, że Prorok wybrał sobie akurat ciebie i że najwyraźniej szukał wiernej osoby tak długo, bo chciał mieć taką, której jest całkowicie pewny, no a ty się sprawdziłeś i najwyraźniej wybrał właściwie. Nie mam pojęcia, co sobie myślał. Był zawiedziony, że nie ma w tobie nawet najmniejszej skazy, którą mógłby wykorzystać, a o pilotowaniu powiedział, że to żałosne, ale też że kupienie najwyższej klasy Sentry pilotującego to mniejszy koszt niż opłacenie doskonałego oficera, więc to żadna wada. Kazał mi dać sobie spokój, bo uważał, że i tak nic nie znajdę. Zaś stan zdrowia Proroka w ogóle go nie obchodził. Niczego już ode mnie nie chciał i nie wierzył, że cokolwiek mogę dla niego zrobił. Oznajmił, że odetnie mnie od funduszy, bo jestem bezużyteczny. I dlatego dalej wysyłałem na krążownik dodatkowe, zakamuflowane Sentry, bo chciałem mu udowodnić, że jednak jestem przydatny i że coś może znajdę… byłem zdesperowany. I przesadziłem. Ktoś w końcu zorientował się, że coś jest nie tak z partią Sentry, komandor trzy dni temu połączył się ze mną i kazał zabrać całą partię na testy. Wylądowałem na tamtym księżycu i się tym zająłem… i od samego początku miałem problemy w tym laboratorium... a to awarie ogrzewania, a to brak wody, a to skażenie suplementów… Przed paroma godzinami Sentry przestały mnie słuchać. Jakieś dwie godziny przed twoim przylotem mnie zaatakowały. Co się stało później już wiesz.
– Czy to wszystko? – spytał Thace, starając się nie podnosić głosu; zdołał opanować głos tylko na tyle, że Lorcan, chociaż wciąż był spięty, nie wydawał się aż tak przestraszony jak przed paroma chwilami.
– Tak. Nic więcej nie jestem w stanie ci powiedzieć. Niczego nie znalazłem i nic nie powiedziałem Sendakowi, bo po prostu nie było o czym mówić…
– Ostatnie tygodnie. Śledziłeś nas cały ten czas i oczekuję, że powiesz mi, jak dokładnie to robiłeś. Że nic nie znalazłeś, to już wiem. Ale oczekuję konkretnej informacji, w jaki sposób w ogóle zdołałeś nas zacząć obserwować.
– Co za różnica…? Gdy przekażesz to wszystko komandorowi, i tak już po mnie…
– Taka, że to ode mnie zależy, czy komandor zdecyduje się ciebie ukarać czy nie. Jeśli nie powiesz mi wszystkiego, co chcę wiedzieć, to wyślę cię do niego i zostaniesz zmuszony do tych zeznań. Dobrze jednak wiesz, że nie mam interesu w tym, by toczyć z tobą kolejną wojnę podjazdową, a ani ty, ani ja, ani komandor nie ma również interesu by wszczynać konflikt z Sendakiem i stawiać cię przed sądem wojskowym bez krytycznie istotnych powodów. Możemy zamknąć ten rozdział w tym momencie, ale masz być ze mną szczery i powiedzieć mi absolutnie wszystko. A dlaczego? Bo chcę wiedzieć jakie metody śledzenia najwyraźniej przegapiłem i muszę bardziej na to uważać w przeszłości, jeśli zamierzam chronić prywatność komandora i poufne informacje, do jakich ma dostęp!
– Komandor tak tego nie zostawi, jeśli powiesz mu…
– Moja w tym głowa, by jednak zostawił – warknął, tracąc cierpliwość. – Więc?
– Masz na niego aż taki wpływ…? – spytał z podziwem
– Zamierza zrobić ze mnie swoją prawą rękę. Wszyscy plotkują o tym, że w końcu awansuje mnie na porucznika. To żadna tajemnica. Jeśli byłbyś nadal w kontakcie z Sendakiem, mógłby ci to powiedzieć, bo komandor ogłosił to przy całym Najwyższym Dowództwie – oznajmił, wpatrując mu się w oczy. – Nie próbuj mi wmawiać, że o tym nie wiedziałeś. Tak, mam na niego wpływ, bo ufa mi i bierze moje zdanie pod uwagę. Jeśli powiem mu, że nie opłaca mu się otwierać przeciwko tobie postępowania administracyjnego, to tego nie zrobi. Ale żebym dał mu taką radę, muszę mieć z tego jakieś korzyści i pewność, że nie stanowisz już zagrożenia dla moich planów i ambicji – wyrzucił z siebie jednym tchem, modląc się w duchu, by brzmiało to wiarygodnie; czuł się jakby recytował bzdury z jakiegoś poradnika czy noweli, bo wydawało mu się przerażające i śmieszne jednocześnie, że mógłby pragnąć stanowiska porucznika. Ale w szkolenia u Ostrzy z tego, w jaki sposób należy kogoś przesłuchać, musiały działać. Lorcan westchnął z rezygnacją.
– Więc to już nawet nie plotki. Niebawem będziesz stał w hierarchii wyżej ode mnie. Co za ironia losu.
– Zadałem ci pytanie. Wolisz odpowiedzieć mi, żebym zrobił z tym własny użytek, czy żeby wyszło to podczas śledztwa, które mogę powstrzymać?
– Dlaczego mam ci ufać? Że i tak tego nie zrobisz i…
– Możesz nic nie powiedzieć, a my możemy zakończyć tę rozmowę, ja i tak dowiem się, co zrobiłeś i po prostu wdrożę dodatkowe zabezpieczenia później, po śledztwie kontrolnym i wyrzuceniu cię z wojska, bo o to się również postaram, jeśli nie będziesz współpracował. A co na tym zyskam? Oszczędzę sobie czas, który mógłbym poświęcić na inne zadania. Gadaj.
– Wielokrotnie, ale bezskutecznie, próbowałem włamać się do monitoringu na krążowniku. Jest zabezpieczony tak, że nie masz się czego obawiać – powiedział, a potem wyrecytował metody, z jakich korzystał, zaś Thace zapamiętywał wszystko, aby potem móc ponownie sprawdzić, czy nie było jakiejś luki, którą ktoś bardziej rozumny niż Lorcan zdołałby ominąć. – Jeśli coś zobaczyłem, to tylko gdy udało mi się wysłać tam Sentry, które trafiło na was poza sekcjami, gdzie wszystkie jednostki mają automatycznie wyłączane kamery. I to robiłem już od dawna, ale nie przynosiło żadnych efektów. Gdy zostałem zdegradowany i Sendak się wściekł… zacząłem eksperymentować z nietypowymi modelami przydzielonych mi Sentry, aby ukryć ich zadania, wyłączyć z kontroli Bazy… i wtedy czasem udało mi się wprowadzić na krążownik jakąś jednostkę, która przekradła się gdzieś, ale co z tego? I tak niczego nie podsłuchała ani nie zobaczyła, bo aula X-10 jest zbyt dobrze chroniona, a komandor nie wpuściłby do swoich kwater innego egzemplarza niż te spersonalizowane. Gdy zorientowałem się, że wasze Sentry wykryły kilka z nich i zdemontowały, musiałem wymyślić coś innego. Zacząłem ustawiać w terminarzu dodatkowe przeglądy i wysyłałem je tam z rejestracjami prawidłowych jednostek. Udało mi się też wysłać jedno Sentry medyczne… ale niczemu to nie mogło służyć, robiło komandorowi jakieś badania, ale nawet nie miało dostępu do wyników, bo tym zajmował się medyk. Próbowałem różnych opcji, a że nie mogłem wrzucić w straty blisko setki Sentry, na których eksperymentowałem, cofałem modyfikacje i przywracałem te egzemplarze do zwykłych zadań. I pod drodze najwyraźniej coś spierdoliłem, gdy zacząłem majstrować również w Sentry z serii, która wiedziałem, że jest wadliwa… ale to jednak była wyższa klasa sprzętu i wierzyłem, że to może być dla mnie jakaś furtka. Obróciło się to przeciwko mnie, gdy podczas testów, na które wysłał mnie tu komandor, wściekły, że zataiłem, że nie mogę się uporać z tamtym błędem oprogramowania… gdy zaczęło im zupełnie odbijać i straciłem nad nimi kontrolę, bo z jakichś przyczyn zamknęły mnie tam i uszkodziły reaktor.
– I czy to już absolutnie wszystko?
– Tak. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
– Nie przychodzi ci do głowy żadna rzecz, jaka mogłaby mnie zainteresować?
– Co mam ci powiedzieć? – powiedział, odrobinę podnosząc głos. – Powinienem był tam zginąć. Nie mam pojęcia, dlaczego mnie uratowałeś. Mielibyście mnie w końcu z głowy, co…? I już bym wam w niczym nie przeszkadzał… a tego wypadku nikt by nie kwestionował. Nawet nie wiem, czy przeprowadzono by śledztwo. Sendak też machnąłby na to ręką, bo jestem dla niego kompletnie nieużyteczny. Nikt by się tym nie przejął.
– Komandor nie wysłał cię na testy, byś zginął z powodu swojej głupoty, tylko byś zajął się wreszcie tą cholerną usterką – powiedział Thace martwo. Kolejne kłamstwo do kolekcji, ale musiał to pociągnąć i dowiedzieć się więcej. – Tak, pewnie chciał cię upokorzyć, bo być może sądził, że sobie z tym nie poradzisz. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Porozmawiam z nim tak, by dał ci spokój. Ale jeśli kiedykolwiek w przyszłości będę mieć cień podejrzeń, że próbujesz mu zaszkodzić, nie będę mieć żadnych oporów, by cię zniszczyć. Znajdę dowody, a jeśli ich nie znajdę, to je sfabrykuję. Dostałeś ostrzeżenie i nauczkę. Jeśli zaś Sendak spróbuje wymuszać na tobie dalsze działania, powiesz mi o tym. A ja postaram się, by komandor przeniósł cię do innej jednostki i zapewnił ci bezpieczeństwo. Jeśli wolisz być przeniesiony już teraz, powiedz od razu, a to zorganizuję – powiedział i przyglądał mu się parę chwil. – Możesz też sam odejść z wojska. Komandor na pewno nie będzie cię powstrzymywał i zapewni ci odprawę. Współpracowałeś ze mną, powiedziałeś wszystko, co chciałem wiedzieć i jeśli czegoś oczekujesz w zamian, to to właśnie moment, gdy…
– Nie – przerwał mu Lorcan. – Zostanę w centrali na takim stanowisku jakie postanowi przydzielić mi komandor, choćby i nawet zdegradował mnie do roli szeregowego i w końcu będą zachowywał się jak godny żołnierz Galra. Nigdy nie powinienem był zgodzić się na warunki Sendaka. Gdy znalazłem się w centrali… gdybym zignorował propozycję… wściekłby się, ale szybko znalazłby sobie kogoś innego, gdyby tylko chciał, a o mnie by zapomniał – powiedział i zacisnął pięści. – Popełniłem masę błędów. Czas to naprawić. Zerwę kontakt z Sendakiem i przekażę ci każdą korespondencję, jeśli jakąś do mnie prześle. Zostawię was w spokoju. Cokolwiek się dzieje, to nie moja sprawa. Prorok od początku traktował mnie z szacunkiem i dał mi szansę, a ja to wszystko zmarnowałem. Szukałem na niego haków i próbowałem go zniszczyć. Za to ciebie traktowałem podle. A ty… Uratowałeś mi życie. Czy ci ufam czy nie… jestem twoim dłużnikiem. Nigdy nie zapomnę ci tego, że tu po mnie przyleciałeś. Nie miałeś powodu. A teraz jeszcze zamierzasz wstawiać się za mnie u komandora i narażać na jego złość…
– Daj spokój – wymamrotał wiedząc, że w dyskusji, która ich czeka, to nie on będzie narażony na wściekłość drugiej strony; Lorcan dostrzegł jego napięcie, ale błędnie je zinterpretował.
– Denerwujesz się rozmową z nim. Może jednak wszystko mu powinieneś powiedzieć. Jestem gotowy na konsekwencje… – wymamrotał, ale w jego głosie był strach i ewidentnie nie był gotowy. Thace, mimo całego stresu, niemal się roześmiał: że ten rosły Galra, z którym od początku się nie lubili, siedział przed nim przestraszony, okazywał skruchę i było ewidentne, że uniknięcie śmierci i ratunek w ostatniej chwili coś w nim zmieniły.
– Nie wygaduj głupot – oznajmił, podnosząc się z miejsca. – Połóż się. Za kwadrans będziemy w Bazie Głównej. Każę Sentry odstawić cię do jednostki medycznej. Zostań tam, ile potrzeba i odpocznij. Prawdopodobnie jutro będziemy musieli udać się do komisji wypadkowej. Idę poinformować Sentry, że może ruszać – dokończył, po czym zostawił go samego i wrócił do kokpitu.
– Możesz ruszać do Bazy Głównej. Zajmiesz się podporucznikiem Lorcanem i dopilnujesz, by otrzymał opiekę lekarską, a ja polecę na krążownik komandora. Na co czekasz? – spytał z irytacją, kiedy Sentry nie ruszyło w stronę sterów.
– Statek flagowy komandora za moment się tu pojawi. Nie będzie mógł wylądować na tak małym księżycu i…
– Więc podrzuć mnie do niego, a potem odstaw Lorcana do Bazy tym statkiem. Przypilnuj, aby nie miał dostępu do wszystkiego, co się tu znajduje – odparował i z niepokojem zerknął na odczyty… wolałby mieć dla siebie te kilkanaście minut, aby przemyśleć wszystko, chociaż trochę się uspokoić i przygotować do awantury względnie racjonalnie. Wrócił do pomieszczenia, gdzie trzymał rzeczy i gorączkowo zaczął zgarniać pakunki, aby nie pozostawiać tu oprzyrządowania do połączeń dalekiego zasięgu; przepakowanie się wcześniej nawet nie przyszło mu do głowy, bo sądził, że zdąży to zrobić… Powinien jak najszybciej odstawić to wszystko do swoich kwater, razem z Ostrzem, które wciąż tkwiło u niego w cholewce…
Tyle że gdy tylko wlecieli do doków, a drzwi się uchyliły, okazało się, że nie będzie już mieć na to czasu, bo Prorok okazał się na niego tam czekać. Thace chwycił pakunki ze swoimi rzeczami i prezentami i wyskoczył na płytę, patrząc morderczo na komandora, który ruszył w jego stronę z całą paletą emocji na twarzy: przerażeniem, wyrzutami sumienia, ulgą…
– Thace, niebiosa, tak strasznie martwiłem się, gdy…
– Lorcan jest w twoim promie i może nas zobaczyć – warknął, kiedy Prorok wyciągnął do niego rękę. – Zostawię te rzeczy i spotkamy się w auli X-10, komandorze – powiedział lodowato, po czym minął go i ruszył przed siebie, słysząc, jak pierwsza, wewnętrzna śluza się uchyla, a prom sterowany przez Sentry startuje.
– Thace, wszystko ci wyjaśnię! – wykrzyknął Prorok zdesperowanym tonem, zrównując się z nim krokiem.
– Aula X-10. W tej sekcji są kamery a lepiej by nie ujęły momentu, jak strzelam cię po pysku…! – syknął, przyspieszając kroku; odskoczył od Proroka, gdy ten spróbował wyjąć mu z dłoni część bagaży. – Nie waż się mnie dotykać i idź do tej cholernej auli!
– Możemy po prostu porozmawiać u nas, a ty możesz przestać zachowywać się…
– Prorok, nie ręczę za siebie i naprawdę radzę ci, byś dał mi pieprzone trzy minuty, bym zostawił te rzeczy i się uspokoił chociaż trochę, zanim rzucę ci się do gardła za twoją bezdenną głupotę, bo nie jestem w stanie wyobrazić sobie absolutnie żadnej rzeczy, jaką mógłbyś się usprawiedliwić za to, co próbowałeś zrobić! – odparował tak ostro, że Prorok zatrzymał się w pół kroku, najwyraźniej zbyt zszokowany, by kontynuować tę dyskusję.
Gdy dotarł do swoich kwater, cisnął rzeczy na łóżko, a potem, aby dać upust frustracji, dwukrotnie uderzył pięścią w ścianę i głośno przeklął, z całej siły zaciskając przy tym powieki, aby teraz, gdy był już bezpieczny, ale czekała go koszmarna kłótnia, zamiast dalej się wściekać, nie zaczął czasem płakać. Chciał móc sobie wmówić, że może Prorok wciąż był pod wpływem narkotyków i że może go tym usprawiedliwić… ale widział go przed chwilą i wiedział, że tak nie było. Czy w ogóle miało to wpływ na cokolwiek…? Nie wysłał tam Lorcana od razu po wylocie Thace’a, gdy jeszcze faktycznie miał prawo nie czuć się dobrze, zresztą: nawet gdyby to zrobił, to miał czas by się opanować, tymczasem planował to, zwodził Thace’a, sugerował mu, by został na krótkich wakacjach dłużej… aby jego plan zdążył się powieść zanim ten wróci do Bazy Głównej. I w dodatku… kolejne kłamstwo, to, że rozmawiał z jego krewnymi, a mimo wielu rozmów o szczerości, nigdy się do tego nie przyznał…!
Tyle że chociaż był na niego tym bardziej wściekły, że zrobił to wszystko z premedytacją i trzeźwy, że zamierzał zamordować z zimną krwią i wiedział, co robi… gdzieś w środku pojawiła się też niechciana myśl, że odczuł ulgę, że Prorok uporał się z uzależnieniem i odstawił te środki, kiedy go tu nie było. I za tą jedną myślą, która spowodowała, że coś w nim zaczęło kruszeć, poszły kolejne: Ostrza też zabijali z zimną krwią jak podejrzewali, że ktoś zagrozi misji. Zabijali nieudanych rekrutów, gdy symulacje wskazały, że nie są godni zaufania a już poznali ich kryjówkę. Zabijali tych, co stanęli na drodze. Albo przymykali oczy na morderstwa, gdy szpiegowali i misja była ważniejsza. Dla Proroka wojsko to było całe życie… czy naprawdę miał prawo go winić że chciał to chronić? Swoją karierę, bezpieczeństwo i samego Thace’a…? Bo czego jak czego, ale był absolutnie pewien, że w trakcie dyskusji padnie taki argument. Ale jakie jeszcze padną…? Powinien się do tego przygotować, przemyśleć, nie działać pochopnie, ale nie było na to czasu i nie mógł tego odciągać, na kontakt z Kolivanem nie było szans, musiał się zastanowić i uspokoić i jednocześnie nie zwlekać…
Wziął głęboki oddech, próbując uporządkować emocje, ale nie na wiele się to zdało. Do rozmowy z Lorcanem był przez Ostrza w jakiś sposób przygotowany i uważał, że sobie z tym poradził, chociaż miał wrażenie jakby coś… rozciągało go od środka, napinało do granic możliwości i chociaż dał radę, wytrzymał i nawet się nie zająknął, to zaraz mogło pęknąć: jak zbyt intensywne ćwiczenie, które wykonujesz z przyzwyczajenia, lub nie zważając, że coś odrobinę boli. Wyszedł z tego bez szwanku, ale to wewnętrze coś nadal było nadwyrężone. A teraz czekała go rozmowa, na jaką nikt go nie przygotowywał i przez jego umysł przelewały się słowa i scenariusze… jak zacząć, co powie Prorok, co on odpowie w zależności od tego, co usłyszy, co ma potem zrobić, cała siatka zależności i coraz bardziej rozgałęziające się drzewo możliwości, których nie potrafił już objąć umysłem przez mnogość opcji. Gdyby chociaż miał czas, chociaż parę kwadrans, nie by zaplanować wszystko, ale by się wyciszyć i podejść do tego na tyle pragmatycznie na ile był zdolny…
Nie miał pojęcia, czy w ogóle będzie zdolny wykrzesać dziś z siebie pragmatyzm i logikę i dalsze dumanie nad tym w niczym nie pomagało, bo robił się tylko coraz bardziej przerażony i coraz mniej panował nad emocjami i ścieżkami, jakimi podążały jego myśli. Musiał po prostu wyjść stąd i to zrobić i zdać się… przerwał ten ciąg myśli i zaśmiał gorzko: nigdy nie uważał się za durnia, ale do rozmowy, jaka go czekała, był pewien, że nie posiada absolutnie żadnych kompetencji.
Jeszcze raz przeklął, a potem, aby nie utonąć w kolejnych rozważaniach szybko opuścił swoje kwatery. Był już przy samych drzwiach auli X-10, kiedy zdał sobie sprawę, że nie zostawił Ostrza w skrytce w swoich kwaterach – tyle że to nie miało żadnego znaczenia, bo z całą pewnością nie zamierzał nocować dziś u Proroka i się przy nim rozbierać.
Komandor już na niego czekał, spięty, przestraszony… niekoniecznie skruszony. I kolejny raz uderzyło go, że Prorok wcale nie żałował tego co zrobił, a tylko że Thace w ostatniej chwili się o tym dowiedział, zainterweniował i uniemożliwił mu zrealizowanie jego planów.
– Zanim zaczniesz się tłumaczyć, muszę dowiedzieć się, co właściwie się wydarzyło – powiedział, zanim Prorok zdołał się odezwać, pragnąc poczuć przynajmniej namiastkę kontroli i zacząć tę dyskusję. A potem zaczął mówić dalej, licząc na tym, że profesjonalizm i chłód jakie okazał przy Lorcanie wciąż jeszcze całkowicie nie wygasły. – Po moim wyjeździe upewniłeś się, że Lorcan w jakiś sposób maczał palce w śledzących nas Sentry, ale zdołałeś zapewnić Vog, która przecież trochę się na tym zna, że chodzi o usterkę a nie działanie z wewnątrz. To też nie było trudne. Ostatecznie Lorcan majstrował w Sentry, które faktycznie były uszkodzone, zapewne w logach były zgłoszenia na ten temat, zapewne niewiele z nimi zrobił, bo po prostu tego nie potrafił. Sam byłem świadkiem, jak ma problem z jakaś partią Sentry. Bałeś się, że gdy nas śledził, mógł coś zobaczyć. Ale wcale tego nie sprawdziłeś ani w żaden sposób go nie skonfrontowałeś – oznajmił, wpatrując się w Proroka, który nie ważył się powiedzieć chociaż słowa; Thace wiedział, że ma całkowitą rację i nie pomylił się w ani jednej kwestii. – Przyszykowałeś tam pułapkę. Gdybym miał szansę sprawdzić logi w tamtym laboratorium, być może znalazłbym informacje, że Sentry, które przygotowały tę jednostkę, coś tam zmanipulowały. Zapuściłeś w nie wirus. Albo coś innego. Nie wiem, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie, bo cała tamta buda wyleciała w powietrze, a ja WIEM, że to ty jesteś winny, jednak powiesz mi wszystko, bo mam dość twoich kłamstw i chcę zrozumieć co sobie właściwie myślałeś…! Czy w kwestii jak to wszystko zorganizowałeś masz coś do dodania?
– Thace… ja po prostu chciałem cię chronić… – wykrztusił Prorok, a w Thace’u coś się zagotowało, że w ogóle nie odniósł się do jego słów. – Musiałem to zrobić i zareagować, gdy Lorcan…
– Zanim zaczniesz się tłumaczyć i zaczniemy naprawiać wszystko między nami, musimy zająć się konkretami, aby komisja wypadkowa nie powiązała cię z tym w żaden sposób – przerwał mu ostro Thace. – Dlatego masz powiedzieć mi wszystko. Co zrobiłeś? Coś poza tym, do czego sam doszedłem?
– Thace… proszę cię…
– Nie chcę słuchać ani słowa, dopóki mi tego nie powiesz! – wybuchnął, a Prorok w końcu skapitulował.
– Nie. Wszystko było tak jak mówisz. Moje spersonalizowane Sentry wgrały zmodyfikowane oprogramowanie do grupy jednostek technicznych, które wysłałem tam, aby przygotowały laboratorium do testów – odparł Prorok nieswoim, łamiącym się głosem. – Miały zainfekować całą partię, którą zabrał tam Lorcan do testów, a także doprowadzić do przegrzania się reaktora. Nie było to trudne. Tamta partia była uszkodzona i miała nieprawidłową konfigurację systemów bezpieczeństwa. Nie wiem, czy Lorcan to wiedział. Wiedział tylko, że nie działają prawidłowo. Nie miałem specjalnych podejrzeń, ale wysłałem jedną z moich spersonalizowanych jednostek, by to zweryfikować. Mają oprogramowanie kontrolne, które wykryje nieprawidłowości w innych jednostkach, aby te nie mogły ich zainfekować i… nie będę tłumaczył ci kwestii technicznych, bo przecież to wszystko wiesz. Miałem więc pewność, że jednostki z nowej partii są podatne na infekcję i to mi wystarczyło. Aby awaria w laboratorium i wybuch były wiarygodne i niewykrywalne, musiały odciąć komunikację zanim Lorcan zaczął cokolwiek podejrzewać oraz uniemożliwić mu ucieczkę i właśnie taką fałszywą komendą zostały zainfekowane, gdy tylko Lorcan przekroczył z nimi próg laboratorium i po kilkunastu godzinach zaczęły zmieniać zachowanie. Thace… gdy Sentry mi przekazało, że zamierzasz tam wejść… myślałem, że oszaleję z nerwów…! Jak w ogóle mogłeś postanowić ratować tego…
– Próbowałeś kogoś zamordować i okłamywałeś mnie do ostatniej chwili – warknął Thace. – Nawet gdy wprost pytałem cię o tę sprawę, gdy tu wracałem! Tylko dzięki temu że zainterweniowałem, masz jeszcze czyste sumienie bo nie zamordowałeś niewinnej osoby!
– Nie chciałem cię narażać! Nie chciałem, byś miał poczucie winy, nie chciałem cię tym obarczać! Chciałem cię przed tym chronić... załatwić to sam, to co od dawna było konieczne!
– Nie obarczać?! Czyś ty oszalał? Czy naprawdę masz mnie za idiotę?! – wybuchnął, bo emocje, które wydawało mu się, że trzyma na wodzy, momentalnie eksplodowały. – Uważasz, że łyknąłbym twoje zapewnienia, że śmierć Lorcana to wypadek?! Znam cię doskonale! Zobaczyłbym, że kłamiesz, gdy tylko bym cię zobaczył po powrocie i po otrzymaniu informacji o jego śmierci! – wybuchnął wściekle. – Nadal byś wtedy kłamał?! Naprawdę sądziłeś, że niczego się nie domyślę?!
– Dokładnie taką miałem nadzieję i zaplanowałem wszystko tak, by nie budzić podejrzeń…!
– Moje wzbudziło! Natychmiast! Gdy tylko zorientowałem się, że na tym pieprzonym księżycu dzieje się coś dziwnego! I wzbudziłoby też podejrzenia śledczych, gdyby przyszło im zbadać tę sprawę! Jaką miałeś pewność że nie zdołałby jednak wysłać wiadomości? Że się nie zabezpieczył? Że ON niczego nie podejrzewał, kiedy go tam wysłałeś?! Lorcan może być tępakiem, ale jeśli FAKTYCZNIE czegoś się o nas dowiedział, zapewne miałby to już zabezpieczone. Albo już przekazałby to Sendakowi. A jeśli Sendak miałby jakiekolwiek podejrzenia, że Lorcan był bliski by czegoś się dowiedzieć a ten nagle by zaginął, z całą pewnością wysłałby tu kolejne osoby, albo sam wszczął śledztwo, bo sprawa śmierdziała na kilometr. Pewnie miałby możliwość, by wysłać tu na śledztwo druidów. Ich byś nie okłamał. Ja też bym nie był w stanie ich okłamywać, gdy już zrozumiałem, co zrobiłeś. Uratowałem nas obu ratując temu padalcowi życie, a ty chyba nawet nie masz świadomości, co mogłeś na nas sprowadzić!!!
– Nie… nie myślałem racjonalnie – wykrztusił, odrobinę blednąc. – Byłem wściekły i przerażony, co niby miałem zrobić…?!
– I ze wszystkich metod jak można uporać się ze wścibskim podwładnym wybrałeś zamordowanie go?! Miałeś szansę go zwolnić miesiące temu, a wybrałeś coś takiego?! Sytuację z Lorcanem mogłeś rozwiązać legalnie i etycznie całe wieki temu. Miałeś mój raport. Miałeś dowody, by się go pozbyć. Bałeś się Sendaka i to mogę zrozumieć, ale teraz nagle przestałeś się go bać…? Sądziłeś, że się nie domyśli? Ileż to razy słyszałem, że to ja zachowuję się głupio i bezmyślnie, a tymczasem ty, wielki, doświadczony komandor, znosiłeś tu szpiega Sendaka, zwlekałeś z decyzjami i w końcu jednak podjąłeś właściwą i go zdegradowałeś, a ja już się w to nie wtrącałem, bo wiedziałeś lepiej! Mogłeś się go pozbyć z Bazy Głównej, ale jak teraz na to patrzę to raczej wygląda tak, jakbyś chciał się upajać tym, że go upokorzyłeś, mimo że wówczas sprawiałeś wrażenie racjonalnego, tyle że to już wówczas był błąd, już wtedy musiałeś się obawiać, że kiedyś znów ci zagrozi i ze wszystkich decyzji, jakie mogłeś podjąć, a pierwszą z nich, do jasnej cholery, było porozmawiać ze mną, było przyszykować pułapkę w laboratorium i go zamordować! Jak, na wszelkie świętości, mogłeś sądzić, że to dobry pomysł?! Dlaczego po prostu z nim nie porozmawiałeś, skoro uznałeś, że mnie w to nie chcesz mieszać?!
– Bo się bałem! – wybuchnął. – Że jeśli dam mu odczuć, że SĄ rzeczy, które mógł zobaczyć a które mogłyby mnie pogrążyć, to będzie mieć się na baczności! Że to właśnie wtedy się zabezpieczy, doniesie Sendakowi, bo uznałem, że skoro nic jeszcze nie wybuchło, to wciąż jeszcze zbierał dowody i niczego m nie przekazał i…
– No tak, więc wracamy do tego, że zamiast coś wyjaśnić, lepiej po prostu zabić – przerwał mu. – Prorok do cholery, jeśli tak strasznie boisz się samej myśli, że jest choćby minimalne szansa, że ktoś odkryje twoją orientację, to po prostu nie jestem w stanie pojąć, co w ogóle robisz w wojsku! Powinieneś był dawno temu porzucić armię, bo po prostu nie nadajesz się na oficera, skoro ryzyko aż tak cię przeraża i było w stanie popchnąć do próby morderstwa i to w dodatku aż tak nieudolnej!!!
– Thace, przesadzasz! – warknął Prorok, po raz pierwszy okazując, że nie jest tylko przerażony, ale coraz bardziej zły na Thace’a.
– Co, prawda w oczy kole? – odparował. – Mniej podejrzane byłoby gdybyś zaprosił go na statek i otruł, bo są środki, które działają z opóźnieniem i trudno je wykryć. Mogłeś wysłać go na misję uszkodzonym statkiem, to i tak prostsze niż cała zabawa z laboratorium. Już nawet mniej podejrzane byłoby gdybyś wypchnął go przez jakąś śluzę i pozwolił umrzeć w kosmosie albo podczas ćwiczeń manewrów lotniczych go zestrzelił – wyrzucił w siebie wściekle pierwsze i i tak żałosne pomysły, jakie przyszły mu do głowy. Prorok nie odpowiedział kolejnym pretensjami i wymówkami, a tylko wpatrywał się w niego bez wyrazu, toteż Thace zdołał się opanować i utrzymać emocje na wodzy przez dalszą część wypowiedzi. – Zrobiłeś coś potwornego i potwornie głupiego i jeszcze o tym porozmawiamy, ale teraz nie ma tego czasu, bo trzeba zadbać by jak najszybciej zatrzeć ślady i odsunąć od nas obu podejrzenia. Już od jakiegoś czasu stacja nadawała komunikat o testach podwyższonego ryzyka i możliwe, że nie tylko ja je odebrałem. Było jasne, że coś jest nie tak. Nie wysłałeś tam nikogo, pozornie nie monitowałeś jego sprawy, co jest dość dziwne, skoro sam go tam wysłałeś, mimo że to Vog jest jego przełożoną. Gdy go stamtąd zabrałem, doprowadziłem do wybuchu i wszelkie dowody zostały zniszczone, bo nie miałem wówczas pewności, czy wiedząc, że jestem w środku, nie zatrzymasz tego i się nie narazisz. Czy jakiekolwiek jednostki którym cokolwiek zleciłeś znajdowały się poza tamtą stacją? Wyczyściłeś absolutnie wszystkie logi? Zakładam, że tak i zostawiłeś sprawę samej sobie, bo inaczej byłbyś w stanie to zatrzymać, a gdy tam byłem, miałeś ograniczone możliwości. Musiałeś to jednak jakoś monitować, bo inaczej Sentry nie miałoby informacji o krytycznym ryzyku wybuchu, z którym nic nie zrobiłeś… coś musiałeś wiedzieć, ale czy wyczyściłeś te informacje z systemu zanim tu dotarłem? Sentry mnie atakowały, ale jednak przedarłem się do centrum sterowania gdzie zabarykadował się Lorcan i z powrotem bez aż takich problemów, jakich należało się spodziewać… widocznie coś udało ci się wstrzymać i na to też gdzieś się mogą znaleźć dowody i pewnie zrobiłeś to jak powiedziałem, że tam zginę… no chyba że już te logi również wyczyściłeś. Jak teraz o tym myślę, to mam coraz większą obawę, że Sentry mogłyby nawet wstrzymać wybuch, ale na szczęście postarałem się by jednak nastąpił i… – urwał i wziął głęboki oddech. – To, że spróbowałeś pozbyć się go dopuszczając się morderstwa jest samo w sobie odrażające, a to, jak to zrobiłeś i że nie zaangażowałeś mnie i wcale nie dopilnowałeś, aby nigdzie nie było dowodów, to zwykły debilizm! Myślisz, że go żałowałem, że płakałbym po nim? Za to płakałbym po tobie, gdybyś spartaczył tę sprawę i został oskarżony a potem stracony…! Rano muszę zgłosić się do komisji wypadkowej, dziś mogę powiedzieć że jestem wykończony i zestresowany i dlatego tam nie dotrę, nawet jeśli ktoś by mnie wezwał, ale muszę ustalić z tobą wspólną wersję, a przede wszystkim musimy zatrzeć wszelkie ślady, jeśli jakieś są i…
– Nagle masz tyle zmysłu strategicznego, by pouczać mnie, jak właściwie zaplanować zabicie kogoś i zatuszowanie śladów? – przerwał mu nagle Prorok, który od paru chwil wpatrywał się w niego oniemiały… i Thace dopiero zorientował się, że mężczyzna milczał, sprawiając wrażenie przerażonego jego wyrzutami i racjonalnymi argumentami… tyle że w istocie był zszokowany, bo kompletnie nie rozumiał tego, jak Thace zareagował i po raz pierwszy od sytuacji na stacji dalekiego zasięgu zaczął nabierać wobec niego podejrzeń. Thace poczuł, jak robi mu się zimno, gdy zdał sobie sprawę, że w emocjach i złości właśnie popełnił karygodny błąd. – Tego się nie spodziewałem – kontynuował, wpatrując się w niego czujnie i, o dziwo, nie podnosząc głosu, co było tym bardziej przerażające. – Ciągle mnie zaskakujesz. Wizyta druida nie zrobiła na tobie większego wrażenia, co jakiś czas objawiasz zupełnie nieoczekiwane talenty i są momenty, gdy mam wrażenie, że udajesz przede mną i całym światem niekompetentnego durnia, aby cię nie doceniano i nie zmuszano do awansu, bo wolisz siedzieć cicho, wolisz być sekretarką, mimo że od lat miałeś kwalifikacje na to by zostać oficerem technicznym. Twoje wyniki testów, twoje zdolności, sprawność fizyczna zupełnie nietypowa dla technika… A to, co teraz wygadujesz, jest najbardziej szokujące, zwłaszcza że z raportów wojskowych wynika, że nigdy nikogo nie musiałeś pozbawić życia, a teraz bardziej niż o to że w ogóle dopuściłem się czegoś co wiedziałem, że będzie dla ciebie niemoralne, masz pretensję że nie zaplanowałem morderstwa tak doskonale jak najwyraźniej uważasz, że sam byś to zrobił! Może to ty powinieneś mi coś wyjaśnić?
– Poleciałem go uratować, gdy zrozumiałem, że możesz popełnić fatalny błąd i żyć z wyrzutami sumienia i świadomością, że kogoś zamordowałeś oraz że nie dopilnowałeś wszystkiego, więc możesz zostać oskarżony, że jeśli zaczną węszyć, to coś wykryją – wydusił Thace, gorączkowo szukając właściwych słów. Nie znalazł żadnego i w desperacji postanowił zmienić temat i przekierować jakoś rozmowę i w ogóle nie odnosić się do jego podejrzeń. – TEŻ nie myślałem racjonalnie, po prostu wiedziałem, że nie ma czasu do stracenia i nie mogłem do tego dopuścić! Musiałem tam polecieć i to załatwić, bałem się, że może wciąż jeszcze byłeś naćpany, nic mi nie mówiłeś, co w ogóle miałem myśleć?! Zabrałem go stamtąd i zadbałem by wszystko wybuchło, przesłuchałem go i do jasnej cholery, byłem gotów jednak się go pozbyć, aby cię chronić, w razie gdybym nabrał choćby cienia podejrzeń, że coś zobaczył na twoim krążowniku albo gdyby domyślił się, że planowałeś go zabić i mógłby coś takiego zeznać!
– Skąd możesz wiedzieć, że czegoś nie zezna? – warknął oskarżycielsko. – I nadal nie odpowiedziałeś mi na moje pytania: skąd te nagłe kompetencje, jak należy zabijać i ja ukryć próbę morderstwa?
– Przesłuchałem go i mam absolutną pewność, że nie kłamał! To co mówił, było oczywiste. On niczego nie wie. Tak po prostu. Nie podejrzewał nas o relację, ani ciebie o próbę morderstwa, bo to na szczęście tępak. Gdyby nie te moje talenty i kompetencje, które nagle uznałeś za podejrzane, zamordowałbyś niewinną osobę, która w żaden sposób nam nie zagrażała. Lorcan strzelał na oślep, gdy zaczął cię śledzić, bo nie miał nawet cienia podejrzeń, co naprawdę się między nami działo…!
Jego głos zadrżał, gdy przypomniał sobie wyznania Lorcana, jego rezygnację, słowa o zazdrości i głupocie. To, że żałował, mimo że był strasznym padalcem… a Prorok nie żałował, mimo że Thace dziesiątki razy mówił Ostrzom i wmawiał samemu sobie, jak bardzo różni się on od innych oficerów Imperium. Podejrzewał go. Przestawał mu ufać. Był nieprzewidywalny. Był niebezpieczny, dla samego siebie, dla niego i dla misji… Gorączkowo poszukując rozwiązania, Thace panikował coraz bardziej i wiedział tylko, że szukanie porozumienia nie wchodzi w grę… co pewnie jednak by zrobił, gdyby miał czas i mógł uspokoić się i przygotować do tej rozmowy.
– Thace, nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie – syknął Prorok jeszcze zimniejszym i ostrzejszym tonem, gdy Thace milczał odrobinę za długo. I to przesądziło o jego decyzji, co ma zrobić. Był wściekły i przerażony, oczywiście, ale na wierzch wychodził w tym momencie pragmatyzm: największym zagrożeniem było to, że Prorok stanie się podejrzliwy i że to on zacznie naciskać i dominować rozmową, bo ani trochę nie ufał w tym momencie samemu sobie, że w przypadku konfrontacji, będzie w stanie zmanipulować go i wygrać. I dlatego uznał, musi udawać jeszcze silniejsze emocje niż i tak miał i chociaż wiedział, że będzie żałował, że wyciągnął taki kaliber, w tym momencie to prawdopodobnie była jedyna opcja, by przejąć kontrolę nad tą rozmową.
– Skąd mam pewność? Bo przesłuchiwałem go i zastraszyłem tak samo jak ty mnie na stacji dalekiego zasięgu. Pytasz, skąd moje talenty i wiesz? Właśnie sam się zacząłem zastanawiać i spłynęło na mnie wreszcie objawienie: najwyraźniej uczę się od najlepszych. Gdybym zorientował się, że Lorcan jednak nam zagraża, tak, zamordowałbym go w twoim statku z zimną krwią i zrobiłbym to dla nas obu. Gdy wziąłem go na przesłuchanie na pustym księżycu, miałem ze sobą broń, a on był ranny i nie miałby szans się obronić. Gdyby nie spodobały mi się jego odpowiedzi, zabiłbym go, chociaż potem bym się tym zagryzał, ale zrobiłbym to, bo w tamtym momencie sądziłem jeszcze, że wciąż cię kocham i chroniłbym cię za wszelką cenę. Nie podobają ci się moje wyjaśnienia? Nic na to nie poradzę. Wtedy, na stacji, moje odpowiedzi też ci się nie podobały. No, aż do momentu, gdy zaczęły podobać tak bardzo, że postanowiłeś zaciągnąć mnie do swoich kwater i zgwałcić – powiedział martwym, zimnym tonem co sprawiło, że Prorok cofnął się o pół kroku i spojrzał na niego tak, jakby Thace go spoliczkował. – Przesadziłeś, Prorok – dodał cicho. – Próbowałeś zrobić coś potwornego. I to nie był pierwszy raz, a ja już nie jestem w stanie ci wybaczać. Kilka dni temu próbowałeś mnie uderzyć. I zrobiłbyś to a może nawet mnie pobił i gdybym wciąż był taką samą ofermą jak pół roku temu, pewnie znów bym się nie bronił. Znosiłem i zapominałem wszystko: to jak manipulowałeś mną od samego początku, wykorzystywałeś, wydawałeś rozkazy i ukrywałeś swoje motywy dopóki cię nie przycisnąłem… Lorcan powiedział mi też, że rozmawiałeś z kilkorgiem moich krewnych. W tej kwestii okazuje się że tez mnie okłamywałeś. Jesteś słaby, żałosny, zakłamany i po prostu zły i gdyby nie to, że jestem twoim podwładnym, to nigdy bym się na to wszystko nie zgodził w normalnej relacji. Pokazałeś mi właśnie, do czego jesteś w stanie się posunąć, a ja nie mam pojęcia, czy będę potrafił przejść z tym do porządku dziennego. Zależy mi na tobie, a przynajmniej jeszcze parę godzin temu zależało. Tyle że chyba nie jestem w stanie dłużej tego ciągnąć i być w związku z fałszywym, manipulacyjnym mordercą. Po wszystkim co się stało, z każdą chwilą bardziej dociera do mnie, co ta relacja ze mną zrobiła. I z moją moralnością, którą kiedyś tak w sobie ceniłem.
Thace wpatrywał się w Proroka, gdy ten przytrzymał się panelu, a potem powoli usiadł na krześle, wpatrując się w swoje drżące dłonie. Po chwili zaś przycisnął jedną z nich do czoła i oczu, drżąc coraz bardziej i biorąc długie, urywane oddechy.
– Przepraszam – zdołał wykrztusić. – Tak bardzo cię przepraszam… Nie miałem prawa… Błagam, wybacz mi, jeszcze ten jeden raz, a nigdy więcej…
– Ten jeden raz to nie ja zasługuję na przeprosiny a Lorcan, ale on nigdy ich nie może usłyszeć. Dlatego ten jeden raz nie mogę ich przyjąć, bo po prostu nie mi się należą. Co za ironia losu – wydusił, czując, jak coś ściska go w środku, że rozmowa musiała się potoczyć w ten sposób, a on musiał doprowadzić Proroka do takiego stanu. – Nie wiem, co będzie później. Przygotuję się dziś do na poranne zeznania w komisji wypadkowej i opowiem wiarygodną bajkę, taką samą, jaką dostał ode mnie Lorcan i uwierzył w nią i sądzi, że jestem bohaterem, który uratował mu życie. Przyznał mi się do tego, że od lat donosił Sendakowi i wyciągał z tego korzyści finansowe. Wyobraź sobie, że nie miał pojęcia, że wiem aż tak dużo, bo przecież nigdy nie odważyłeś się go skonfrontować w tej sprawie. On naprawdę sądzi, że ten wybuch to jego wina i nieudolność i że będę cię musiał uspokajać i prosić, abyś nie robił mu awantury w tej sprawie i nie wyciągnął konsekwencji, że niby z jego winy to laboratorium zostało zniszczone. Daj mu spokój. Chociaż raz bądź wobec niego uczciwy i daj mu spokój – powiedział cicho.
– Co konkretnie napiszesz w tym raporcie? – spytał Prorok ledwo słyszalnie.
– Będę kłamał. Co innego mam zrobić? Powiedzieć całą prawdę? Że postanowiłeś go zabić, bo podejrzewałeś, że podglądał cię, gdy ze mną sypiasz? – rzucił ironicznie. – Mi też zależy na karierze w wojsku, wiesz? I naprawdę nie jestem głupcem. Nie zasugeruję w żaden sposób, że miałeś z tym coś wspólnego. To był okropny, nieszczęśliwy wypadek. Wracałem z urlopu i byłem w pobliżu, więc powiedziałem, że tam polecę, bo zaniepokoił cię brak kontaktu z Lorcanem. Gdy będą cię o to pytać, możesz przyznać, że byłeś zły na Lorcana i kazałeś mu rozwiązać problem samemu. Przyznaj, że niepotrzebnie go naraziłeś, jeśli chcesz. Jeśli nie, prześlij mi na komunikator właściwą wersję, jaką mam jutro przedstawić. Taką, która nie będzie idiotyczna i która nie wzbudzi pytań, gdzie właściwie byłem i dlaczego nagle poleciałem na wakacje. Zrobię, co będzie trzeba. Ale na razie chcę jednak widzieć cię na oczy, więc dziś próbuj się do mnie zbliżać. Idę do swojego pokoju. Jutro poszukam sobie w bazie jakiegoś biura, z którego mógłbym pracować. Wolałbym w najbliższym czasie w ogóle na ciebie nie patrzeć. Nie mam pojęcia, co będzie między nami, bo mam mnóstwo spraw do przemyślenia. Odpieprz się od mnie, przemyśl to co ci powiedziałem i, na wszelkie świętości, chociaż raz użyj do myślenia mózgu, gdy chodzi o jakąś sprawę, która mnie dotyczy. Jeśli w tym momencie jestem zbyt bezczelny i niepoprawny, możesz mnie za to zdegradować, wlepić naganę, zesłać karnie na jakieś śmierdzące zadupie, wyrzucić z wojska albo ukarać w dowolny inny sposób, jaki uważasz za słuszny. Przecież wielki komandor Prorok z całą pewnością potrafi stosownie ukarać młodszego oficera, który nie wie, gdzie jego miejsce.
***
Chapter 37: Wezwanie
Chapter Text
***
Trząsł się, gdy przemierzał kolejne korytarze, a z każdym krokiem robiło mu się coraz bardziej niedobrze. Gdyby nie jego uczucia do Proroka, nie zareagowałby w ten sposób, jakiś czas temu nie byłoby to pewnie aż tak silne i dałby sobie jakoś radę. Byłby wściekły, ale potrafiłby podejść do misji pragmatycznie, może nabrałby dystansu, rozumiejąc, że ma przed sobą wroga, którego należy zmanipulować, a nie kochanka... który to, mimo że wydawał się w porządku, to jakoś zdobył tak wysokie stanowisko i znalazł się w Naczelnym Dowództwie znienawidzonego Imperium.
Gdyby nie uczucia, nie popełniłby błędów na początku tej rozmowy. Odegrałby przestraszonego i zranionego w wiarygodny sposób. Nie wzbudziłby podejrzeń. Pohamowałby się przed krzykiem i oskarżeniami, bo jako szpieg powinien zacisnąć zęby i zrobić co do niego należało, tak jak miało to miejsce na stacji dalekiego zasięgu, gdzie pomimo emocjonalnego wybuchu, zrobił wszystko, by kontynuować misję. Został wówczas w sypialni Proroka, mimo strachu i emocji... teraz nie potrafił naprawić tej sytuacji w żaden sposób, a Prorok go nie zatrzymywał, gdy ruszył w stronę wyjścia.
Gdy dotarł do swoich kwater, osunął się na podłogę, oparł plecami o łóżko i zacisnął ramiona wokół kolan, a gdy zaczął drżeć z zimna, po omacku sięgnął po kołdrę i otulił się nią. Nie próbował powstrzymywać szlochów, gdy ten nadeszły. Nie miał pojęcia, co teraz miało się stać między nimi… gdyby zdołał to wszystko poprowadzić inaczej… gdyby Prorok nie zaczął go o coś podejrzewać… pewnie skończyłoby się kłótnią, ale obaj szybko by się opanowali i zaczęli wspólnie, chociaż dość chłodno, planować kolejne kroki, a potem – musiałby dla zachowania pozorów oraz aby ukoić nerwy, zafundować mu kilka cichych dni, a dopiero potem zacząć naprawiać ich relację. Nie miał pojęcia, jak miałby próbować ją naprawiać po wszystkim, co wykrzyczał… i nie miał siły teraz o tym myśleć i przez jeden krótki moment miał ochotę wrócić do Proroka, przeprosić za swój wybuch i błagać, by wybaczył mu wszystkie te okrutne i podłe słowa… tyle że był obecnie w stanie tak fatalnym, że pewnie emocje wzięłyby górę, a ryzyko, że wszystko by mu wyznał na swój temat, nigdy nie było tak wielkie jak w tym momencie.
To myśl go zatrwożyła. Tak, byłby stanie zdradzić zaufanie Ostrzy, nie wydałby żadnego nazwiska czy lokalizacji, ale powiedział wszystko inne, by wyjaśnić Prorokowi, dlaczego tak postąpił, dlaczego tyle potrafił a się z tym nie afiszował, by cofnąć swoje okrutne słowa, by móc błagać o wybaczenie. Nienawidził się za te myśli i bał się samego siebie. Żałował, że nie utonął w tamtych głębinach. Żałował, że nie poszedł do łóżka z tamtym mężczyzną, którego tylko lekko pocałował. Żałował, że nie uciekł, zamiast lecieć do układu gdzie mieszkał Zhos. Albo że nie potrafił tak po prostu zniknąć.
Nie miał pojęcia, jak przetrwa kolejne dni i jak w ogóle ma kontynuować misję. Gdyby wyznał Kolivanowi, co się stało, ten kazałby mu wracać, a porzucić Proroka też by nie potrafił i dusił się na samą myśl, że miałby nigdy więcej go nie zobaczyć. A co jeśli Kolivan kazałby mu go zabić…? Bo Prorok nabrał podejrzeń, bo skoro tak się pokłócili, to już nie był z nim bezpieczny, mógł stracić pozycję, mógł…
Nie. Kolivan nie może się dowiedzieć, zanim wszystkiego nie przemyśli i nie zastanowi się, jaką wersję wydarzeń mu przekazać… jedno kłamstwo więcej czy mniej? To już przecież nie robiło różnicy. Zaśmiał się gorzko. Czy on w ogóle jeszcze był godzien miana Ostrza? Fałszywy, nieudolny, emocjonalny i po prostu żałosny. A jeszcze niedawno, niebiosa… przecież minęła dopiero godzina…! Biegł korytarzem laboratorium, czuł się podekscytowany akcją, wszystko zaplanował i zrobił co należało, a potem, mimo potwornego stresu, przesłuchał Lorcana, doskonale i dokładnie tak, jak był wyszkolony. A potem rozmowa z Prorokiem, która okazała się katastrofą. Dwie rzeczy mu się udały, więc trzecią oczywiście zawalił i zalało go tym silniejsze poczucie, że jest beznadziejny i do zupełnie niczego się nie nadaje.
Tak bardzo pragnął móc z kimś porozmawiać… zwierzyć się, mieć chociaż jedną osobę, której mógłby powiedzieć, jak fatalnie się czuje, kogoś, kto wiedziałby wszystko i zrozumiał. Albo kto po prostu by go pocieszył, komu mógłby chociaż przyznać, że pokłócił się z Prorokiem i jest mu źle, nawet jeśli to był tylko wierzchołek góry lodowej. Ale nie byłby w stanie polecieć na Tsevu-22 i zawracać głowę przez komunikator Zhosowi czy Handze, Ostrza oczywiście odpadali, a tu na miejscu był tylko Vhinku, który i tak już wiedział za dużo… Tyle że czuł, że jeśli czegoś ze sobą nie zrobi, to misja i tak będzie stracona. W desperacji sięgnął po komunikator i sprawdził grafik Vhinku, chociaż nie miał nawet pojęcia, co dokładnie miałby mu powiedzieć. Gdy zobaczył, że ten jeszcze przynajmniej dwa dni miał przebywać poza Bazą, z jego gardła wydobył się pojedynczy szloch. Po którym zacisnął powieki, otulił się kołdrą jeszcze mocniej i skulił na podłodze, wciśnięty w kąt między łóżkiem a ścianą.
Nie wiedział, ile czasu nie ruszał się z miejsca, gdy na jego komunikator wpłynęła wiadomość i wyrwała go z czarnych myśli.
P: Powiedz na komisji co uważasz za słuszne, a ja potwierdzę tę wersję. Usunąłem z systemów wszystko, co potrafiłem. Miałeś rację. Wciąż były tam ślady mojej głupoty. Jeśli czujesz, że z jakiegoś miejsca powinny jeszcze zniknąć, przydzieliłem ci mój pełny dostęp bez żadnych ograniczeń. Możesz zarezerwować sobie biuro i kwatery w Bazie, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej. Napisz mi, jeśli czegoś potrzebujesz. Po zeznaniach na komisji zrób sobie wolne. Wpisałem ci dwa dni wolnego do systemu. Jeśli potrzebujesz więcej, to zaakceptuję również dłuższy urlop. Jutro nie oddalaj się jednak jeszcze z Bazy Głównej, bo będę potrzebował wydać stosowne komunikaty i powinieneś być przy tym obecny.
Wciąż jeszcze było coś do zrobienia i chociaż najchętniej pozostałby na miejscu i dał sobie czas na emocje, musiał zająć się tym, co było konieczne. Podźwignął się z miejsca i wyciągnął z cholewki Ostrze, które zalśniło, kiedy mocniej zacisnął palce na rękojeści – jak ono jeszcze wciąż mogło świecić…? Wpatrywał się dobrą minutę, zanim ruszył do skrytki i starannie je zakamuflował i zabezpieczył. Usiadł przy panelu i zalogował się, używając dostępów Proroka. Zaczął sprawdzać logi, informacje, przeczytał udostępniony przez Proroka wstępny raport śledczych Sentry, które pojawiły się w ruinach laboratorium – jednak nie miały żadnych niebezpiecznych danych i w zaleceniu było zebranie pełnych zeznań od Lorcana oraz Thace’a, jako że odtworzenie bez nich przebiegu wydarzeń nie było możliwe. Pracował i to też był jakiś ratunek, bo przynajmniej oderwał się od gorzkich myśli, robiąc coś, co wymagało całkowitego skupienia i nie pozwalało pogrążać się w emocjach… parsknął zduszonym śmiechem. Oczywiście, że musiał się skupić. Jeśli ktokolwiek zacznie podejrzewać, że Prorok próbował przeprowadzić zamach, a Thace o tym wiedział, nie będzie musiał już martwić się ani o ich związek ani misję, bo oba te problemy zostaną brutalnie zakończone na torturach u druidów.
Zrobił wszystko, co było konieczne i sprawdził absolutnie każdą rzecz, łącznie z raportem medycznym Lorcana – który przekazał medykowi dokładnie to, co należało; jego stan był dobry a rana niegroźna, ale mężczyzna był tak roztrzęsiony całym zajściem, że na noc podano mu silne środki uspokajające. Przeczytał jednak jego zeznania dwukrotnie, po prostu aby być pewnym, że nie pominął żadnego elementu. Potem wrócił do raportu Sentry śledczych, do odczytów z ich systemów tropiących, przeczytał dwa opracowania techniczne, aby upewnić się, że wszystko dobrze zrozumiał, jeszcze raz sprawdził logi Proroka i własne… Może popadał w paranoję, ale przez nieprzygotowanie i przegapienie oczywistości pomylił się zbyt wiele razy, by sobie na to ponownie pozwolić.
Była już późna noc, kiedy skończył wszystkie zadania; dopiero wówczas zerknął na własny terminarz, aby odwołać ewentualne zadania zaplanowane na ten dzień. Okazało się, że komisja wypadkowa wezwała go na dziewiątą rano, miał więc przed sobą nie więcej niż pięć godzin snu… ale wiedział, że bez czegoś na sen nie ma absolutnie żadnych szans zasnąć.
Wysłał komunikat do spersonalizowanego Sentry, z którym był na wycieczce i kazał mu dostarczyć leki, jakie przepisał mu na sen i uspokojenie Aktug; wiedział, że środki znajdują się w kwaterach Proroka, podobnie jak większość jego rzeczy, ale tam z całą pewnością sam by nie poszedł, nie w tym stanie, nie o tej porze… Nie otrzymał żadnego komunikatu zwrotnego, minął kwadrans a potem drugi i gdy trząsł się w pościeli, sądził już, że Prorok odebrał mu dostęp do swoich spersonalizowanych Sentry albo po prostu nie pozwolił, by dostarczyły mu leki. Ponownie walczył ze szlochem i pragnieniem, by iść tam i próbować wszystko naprawić, kiedy usłyszał sygnał przy drzwiach i chwilę później wyciągał już rękę po fiolkę z niewielkimi tabletkami.
– Dlaczego tak długo? – spytał, zaciskając na niej palce.
– Komandor sporo wypił. Nie na tyle, by było to niebezpieczne, ale wystarczająco, by nie był sobą. Nie wyglądał dobrze, więc wezwałem jednostkę medyczną, by wykonać testy krwi i sprawdzić, czy nie zażył innych środków – oznajmiło Sentry. – Zostawiłem go samego dopiero, gdy otrzymałem negatywny wynik.
– Dlaczego robiłeś te testy…? – wydusił Thace.
– Komandor wprowadził trzy dni temu do systemów procedurę kontrolną. Mamy badać go z losową częstotliwością trzy razy w tygodniu oraz w każdej sytuacji, kiedy jego zachowanie lub stan wydaje się podejrzany lub gdy wykaże się wobec ciebie jakąkolwiek agresją i uchwycimy to na kamerach. W razie jakichkolwiek niepokojących objawów i wyników mamy wzywać medyka Aktuga, a w razie jego niedostępności innego ze wskazanej listy. W razie jego oporu, mamy uprawnienia, by go obezwładnić i umieścić w jednostce medycznej. Procedura wskazuje środki bezpieczeństwa i uruchamia się tylko, gdy komandor jest sam a także gdy jest w twoim wyłącznym towarzystwie. Komandor nie ma uprawnień, by wycofać tę procedurę bez twojej autoryzacji, sir.
– Zostaw mnie samego – szepnął i cofnął się do pokoju. Poczekał, aż drzwi zamkną się za Sentry i osunął się na łóżko.
Oskarżał Proroka o wszystko, potraktował tak koszmarnie i bez względu na to, ile miał racji… nie miał prawa nazywać go żałosnym i słabym. Pod jego nieobecność, po tym, jak był dla niego podły i spróbował go uderzyć, najwyraźniej w końcu potraktował swój odwyk na serio, bardziej niż wcześniej… i to nie mając jego wsparcia. Zrobił coś tak trudnego i sam zgodził się na upokarzające kontrole przez Sentry. Miał tyle rozsądku, więc skąd w nim jednocześnie taka głupota?!
Prorok naprawdę sądził, że ratuje ich obu, zabijając Lorcana. Było to straszne. Było koszmarne, że kłamał i go zwodził. Tyle że robił to dla niego… był przerażony, był nieswój, walczył z nałogiem… a mimo to robił dla niego absolutnie wszystko i to było najgorsze. Znów żałował ich kłótni, swoich błędów w rozmowie i wszystkiego co się wydarzyło. Znów pragnął iść do niego, przytulać, uspokajać i prosić o wybaczenie i aby wszystko było jak wcześniej. Tyle że wypowiedział wstrętne słowa, a to właśnie one go uratowały przed oskarżeniami… dlatego też wiedział, że przepraszanie to najgłupsza rzecz, jaką mógłby zrobić, tym bardziej że miał obawy, że Prorok, jak wytrzeźwieje, to znów nabierze podejrzeń, a na to nie mógł sobie pozwolić…
Szalone myśli tłukły się po jego głowie i odpływały stanowczo zbyt wolno jak na to, jaką dawkę leków nasennych zażył. Ponownie analizował każde swoje słowo i coś dławiło go, gdy przypominał sobie te najgorsze. Mimo zażycia leków, budził się co chwilę przez całą noc, gdy tylko zdołał zapaść w płytką drzemkę. Trząsł się w łóżku, chociaż pomieszczenie nie było zimno, było mu zimno i gorąco na przemian, niewygodnie i ciasno… w posłaniu z szorstkiego, sztywnego materiału, na wąskim materacu i uniwersalnym nocnym stroju zapewnianym przez wojsko. Całą wygodę i przytulność zostawił w kwaterach Proroka, zaledwie parę korytarzy stąd, tak blisko, ale w miejscu zupełnie niedostępnym. Śnił o nich podczas którejś z urywanych drzemek i gdy ocknął się pół godziny przed wyznaczoną godziną przesłuchania, miał wrażenie, że wciąż czuje pod palcami miękką sierść na klatce piersiowej Proroka.
***
Na komisji wypadkowej stawili się razem z Lorcanem, który odpowiadał jako pierwszy – mówiąc o zleceniu przeprowadzenia testów i, zgodnie z tym, o czym rozmawiali na niewielkim księżycu, nie wspomniał ani słowem o śledzeniu Proroka. Co jakiś czas rzucał Thace’owi niepewne spojrzenia, jakby sądził, że to o tym wspomni… na szczęście, z niczym się nie zdradził, a jego zachowanie można było zrzucić na stres i zmęczenie. Potem pałeczkę przejął Thace, odpowiadał na wszystkie pytania i przedstawił fałszywą, ustaloną wersję wydarzeń. Wiedział, że nikt nie będzie kwestionować jego zeznań, a jego zmęczenie i niewyspanie nie wydało się podejrzane – przyznał, że cała sytuacja, zagrożenie i to, jak szybko się wszystko potoczyło, rozstroiło go psychicznie i źle spał tej nocy.
– Nigdy nie brałem czynnego udziału w misjach bojowych. W ratunkowych, czasem tak, ale tylko z pozycji technika. Ta sytuacja to dla mnie nowość… Na szczęście treningi przygotowały mnie fizycznie na coś podobnego… ale mam świadomość, że spanikowałem i mogło się to źle skończyć. Zamierzam w najbliższym czasie skupić się również na symulacjach, które lepiej przygotują mnie na sytuacje stresowe… wiem, że mogłem poradzić sobie dużo lepiej…
– Podporucznik Thace nie docenia swojej odwagi i tego, jak potrafił zachować zimną krew – odezwał się Lorcan; wyglądał już lepiej niż poprzedniego dnia, ale też był zestresowany i nieco blady, a jego ręka była usztywniona. Wydawało się, że jest pod wpływem środków przeciwbólowych i prawdopodobnie również czegoś na uspokojenie. – Jestem przekonany, że komandor uhonoruje go odpowiednim odznaczeniem. Uratował mi życie.
– Nie przyjąłbym żadnego odznaczenia. Wykonywałem tylko swoje obowiązki – odparł Thace szybko, nie zamierzając ciągnąć tego tematu i nie mogąc znieść faktu, że członkowie komisji wypadkowej patrzyli na niego z podziwem i ewidentnie widzieli w nim bohatera; któryś coś zanotował i był przekonany, że to właśnie rekomendacja dotycząca przysługujących mu honorów.
– Komandor Prorok przekazał nam przed kwadransem notkę ze zdarzenia. Proszę, podporuczniku… – zwrócił się do Thace’a. – Musimy uściślić tylko jedną kwestię. Twierdziłeś, że poleciałeś tam na zlecenie komandora, który skontaktował się z tobą gdy wracałeś z krótkiego urlopu. Wskaż tylko, jak to wyglądało. Przypuszczam, że stresowa sytuacja mogła sprawić, że nie pamiętałeś tego szczegółu – oznajmił, po czym wyświetlił na ekranie krótki tekst sygnowany podpisem Proroka.
W załączeniu przesyłam zlecenie przeprowadzenia testów na Sentry, jakie otrzymał ode mnie podporucznik Lorcan. Podporucznik Thace wracał z krótkiego wyjazdu, na który udał się kilka dni temu. Użyczyłem mu swojego statku i Sentry pilotującego, jako że w okolicach Bazy odbywają się ćwiczenia lotnicze. Poprosiłem go wcześniej, by w moim imieniu skomunikował się w drodze powrotnej z podporucznikiem Lorcanem i ustalił, jak przebiegają prace kontrolne. Nie miałem sposobności, by zajmować się tą sprawą osobiście i nie spodziewałem się trudności. Gdy nie mógł nawiązać z nim kontaktu, zaniepokoił się i postanowił tam od razu polecieć, mimo iż zaleciłem mu, by wezwał dodatkową ekipę i sam się nie narażał. Gdyby postąpił inaczej, podporucznik Lorcan by tam zginął. Odpowiednio wynagrodzę go za to, że gdy podjąłem błędną decyzję, był w stanie zaryzykować i się jej przeciwstawić, gdy wiedział, że to on ma rację, a nie ja. Umiejętność postawienia się dowódcy, który jest w błędzie, to dla oficera dowodzącego niezwykle cenna cecha, a w tej sytuacji ceną za bierne przyjęcie nieprzemyślanego rozkazu byłoby życie podporucznika Lorcana. Nie dysponuję zapisem rozmowy. Prowadziliśmy ją standardowo na utajnionym łączu, którego używamy do kontaktu, a tym samym nasze rozmowy i wiadomości nie są rejestrowane. Wynagrodzeniem podporucznika Thace’a za bohaterstwo, jakim się wykazał, zajmę się osobiście do końca dnia. Ze względu na niedopilnowanie przeze mnie procedur bezpieczeństwa podczas zlecenia przeprowadzenia testów, rekomenduję nie rejestrować w systemach kadrowych upomnienia dla podporucznika Lorcana za zbyt późną reakcję na usterki wadliwej partii Sentry. Przyjmuję na siebie winę za to niedopatrzenie i nie chcę, aby były wobec niego wyciągane jakiekolwiek konsekwencje.
– Może… może faktycznie komandor wspomniał o wezwaniu dodatkowych jednostek – powiedział Thace, czując jednocześnie, jak coś ściska go w środku, że Prorok oficjalnie przyznaje się do jakiejś winy, ale też będąc na niego zły, że wysłał tę notkę wcześniej i nie trzymał się tego, co było ustalone, czyli że po prostu potwierdzi wersję Thace’a. – Wczoraj po prostu wiedziałem, że mam mało czasu. Byłem w pobliżu. Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale nie spodziewałem się aż tak krytycznego zagrożenia. Przepraszam… chyba naprawdę jestem zmęczony i rozkojarzony…
– Czy ktoś ma jeszcze coś do dodania? – spytał przewodniczący komisji. – Podporuczniku? – zwrócił się do Lorcana.
– Potwierdzam wszystkie okoliczności, jakie przedstawił wcześniej podporucznik Thace.
– Wynik śledztwa przekażemy do was w ciągu tygodnia… ale tak naprawdę już teraz mamy jasny obraz sytuacji – powiedział przewodniczący komisji. – Uszkodzona partia Sentry miała usterkę, która doprowadziła do wyłączenia się ich systemów wykonywania zadań i niewłaściwego przetwarzanie pewnego rodzaju danych za pomocą sztucznej inteligencji. W tym konkretnym modelu podobne sytuacje zanotowano w ostatnich miesiącach w czterech innych jednostkach Imperium. Były to pojedyncze incydenty, które nie musiały świadczyć o poważnej awarii całej serii, jednak wczorajsza sytuacja sprawiła, że do końca dnia wydamy decyzję, aby dwie prawdopodobnie wadliwe partie zostały wycofane z użytkowania i zlikwidowane, zaś pozostałe – ponownie poddane testom. Wasze zeznania nie budzą wątpliwości. Na szczęście tym razem nikt nie przypłacił tego życiem, a zniszczeniu uległo wyłącznie laboratorium, które nie posiadało szczególnego znaczenia taktycznego ani istotnej aparatury i baz danych. Postąpimy zgodnie z bezpośrednimi rekomendacjami komandora Proroka i nie podejmiemy wobec podporucznika Lorcana działań dyscyplinarnych. Zamykam spotkanie.
Dopiero gdy opuścili gabinet, Thace zdał sobie sprawę, że nie wie, dokąd ma pójść ani co ze sobą zrobić. Powinien się spakować. Powinien poszukać sobie miejsca gdzieś w Bazie Głównej. Powinien skontaktować się z Kolivanem i przynajmniej napisać mu, co zaszło… nie był jednak w stanie zrobić żadnej z tych rzeczy, czuł się zagubiony i samotny i jakiekolwiek działanie wydawało mu się niemożliwością. Nie potrzebował wolnego dnia – praca byłaby łatwiejsza niż przeprowadzka i rozmowy...
– Podporuczniku, wszystko w porządku? – spytał Lorcan ostrożnie, dostrzegając jego stan.
– Tak. Po prostu… wciąż jestem roztrzęsiony po wczorajszym.
– Czy wczoraj… – zająknął się i spuścił wzrok, ściszając głos. – Musiałeś jakoś przekonać komandora, by nie wyciągał wobec mnie konsekwencji. Dziękuję za to. Uratowałeś mi życie i karierę. Mało kto byłby do tego zdolny. Zwłaszcza po tym, jak cię traktowałem.
– Miałem w tym interes. Nie jestem żadnym bohaterem – wymamrotał.
– Jeśli mogę ci jakoś… – urwał, kiedy komunikatory jego i Thace’a jednocześnie się odezwały; zerknął na ekran i pobladł, widząc, że Prorok wzywa na zebranie na swoim krążowniku wszystkich oficerów od stopnia podporucznika w górę, a tym znajdującym się poza Bazą Główną każe połączyć się na spotkanie zdalnie. – Wiesz, o co chodzi?
– Nie mam pojęcia… – wymamrotał, czując, jak jego oddech przyspiesza. Prorok w nocy pił. Nie odezwał się już do niego, pomijając pojedynczą wiadomość w nocy, gdy dał mu dwa dni wolnego, ale zalecał, by nie oddalał się od Bazy Głównej. – Wczoraj wypytał mnie o okoliczności wydarzeń na tamtym księżycu. Nie wspominał, że szykuje jakiekolwiek zebranie. Chodźmy do doków, bo zaraz zrobi się tam tłoczno.
– Mam dostęp do własnego promu krótkiego zasięgu. Nie odebrano mi go po degradacji. Mogę cię podrzucić. Wydajesz się nieswój i może lepiej, byś nie pilotował.
– Masz niesprawną rękę – zauważył.
– Choćby mi ją urwało a druga była bezwładna, jestem pewien, że i tak byłbym lepszym pilotem od ciebie – odparł Lorcan, po czym ruszył przed siebie, nie czekając na Thace’a. Chociaż wypowiedział te słowa opryskliwie, zamiast złości Thace poczuł ulgę, że mężczyzna nie traktuje go inaczej i że po emocjach i wyznaniach z poprzedniego wieczoru jest… nieco bardziej sobą. Nie chciał być traktowany inaczej i nie chciał nadmiernego okazywania wdzięczności, na którą nie zasługiwał.
– Masz rację. Polećmy twoim statkiem – oznajmił, gdy tylko podbiegł do niego i zrównał się z nim krokiem. Lorcan milczał, gdy przemierzali kolejne korytarze i przez całą drogę do krążownika Proroka wymienili dosłownie dwa zdania, w momencie, gdy wsiadali do promu; żaden nie był mistrzem rozmówek o niczym i nawet nie próbowali tego robić, tym bardziej że stacja zaludniła się już, a mijani żołnierze, chociaż salutowali im, natychmiast zaczynali szeptać. Czy to dlatego, że wiedzieli już o wybuchu czy po prostu byli zaskoczeni, widząc ich dwóch razem, Thace nie miał pojęcia.
Jego myśli szalały przez te kilkanaście minut. Czego chciał Prorok? Po co wzywał wszystkich na spotkanie? Czy to było związane z wybuchem, czy też stało się coś innego, równie poważnego…? A może po tym, jak wieczorem się napił, odbiło mu i zrobi coś potwornie głupiego? Zmroziło go na samą myśl… ale nie, to było zbyt mało prawdopodobne, dopiero co wysłał notkę do komisji wypadkowej i brzmiała ona sensownie i nie zawierała niczego podejrzanego. A może jednak? Gorączkowo przypominał sobie każde słowo, kiedy wysiadali już z promu w dokach krążownika. Wlatywały tam kolejne statki pozostałych oficerów, a Thace nie mógł dłużej siedzieć w swojej głowie. Szeregowi mogli jeszcze nie wszystko wiedzieć, ale wyżej postawieni wojskowi wiedzieli z całą pewnością, bo on i Lorcan zostali zaczepieni przez dobrych kilkanaście osób, głodnych wiadomości i plotek. Thace nie znał nawet ich wszystkich z imienia i chociaż nie o tym powinien myśleć, niemal parsknął na głos głośnym śmiechem: pracował tu blisko dwa lata. I wciąż nie znał osobiście wszystkich oficerów.
Wątpił, czy w trwającej tysiące lat historii Ostrzy był bardziej żałosny i nieudolny szpieg od niego.
Prorok wezwał ich do największej sali, w której Thace nigdy nawet nie był – bo i po co, skoro zwykle spędzali tu czas sami…? Zobaczył w oddali Vog, która stała z przodu razem z Endov oraz trójką podkomandorów: Zak, Regiem i Prelkaxem; tego ostatniego Thace ledwo znał, bo przebywał on zwykle z dala od Bazy Głównej. To on miał niebawem przejść na emeryturę i wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że naprawdę mu się już należała. Mężczyzna był przygarbiony i nieco za chudy, włosy znaczyła mu siwizna i chociaż miał jakieś dwieście sześćdziesiąt lat, więc nie był to jeszcze aż tak zaawansowany wiek, na niebiosa, Prorok miał zaledwie czterdzieści mniej…! Wyglądał dużo starzej. Thace usłyszał zresztą szepty: że Prelkax naprawdę źle wyglądał, że ‘jak widziałem go przed paroma miesiącami, to jeszcze trzymał się całkiem nieźle…!’ i że chodzą słuchy, że choroba, na którą cierpi, jest już w zaawansowanym stadium, chociaż podkomandor próbował to ukrywać i poddawał się leczeniu wciąż wykonując wszystkie swoje obowiązki’.
– Idź do przodu. Wszyscy się na ciebie gapią – mruknął Lorcan, gdy stanęli z boku sali, po tym jak minęli rozplotkowane towarzystwo; dopiero wówczas Thace zorientował się, że faktycznie co chwilę ktoś na niego zerka.
– To byłoby niestosowne. Z przodu stoją oficerowie wyżsi stopniem – wymamrotał w odpowiedzi, mając ochotę skulić się w sobie i zniknąć, aby nikt już się w niego tak nie wpatrywał.
– Do których pewnie niebawem dołączysz, a poza tym jesteś prawą ręką komandora. To tam jest twoje miejsce. Jak na kogoś z wielkimi ambicjami jesteś dziś wyjątkowo mało ambitny – zauważył Lorcan.
– Jestem wykończony. Nie wiem, czy spałem w nocy dłużej niż godzinę. Wziąłem leki nasenne i ledwo trzymam się na nogach. Komandor dał mi wolne i nie spodziewałem się, że po komisji będę musiał jeszcze gdziekolwiek się pojawiać – odparł na to i przeklął się w myślach. Brzmiał jak jęczący, marudny dzieciak, który ma zły humor, bo pół nocy oglądał holowizję, a rodzice wykopali go z łóżka i kazali mu iść do szkoły. Lorcan jednak tak tego nie odebrał, spojrzał na niego z góry i obrzucił go dość krytycznym spojrzeniem.
– Może i racja. W życiu nie widziałem, byś wyglądał gorzej, chociaż oczywiście i tak najlepiej ze wszystkich na tej sali. Ale komandor, czego by od nas nie chciał, pewnie i tak cię wywoła i odznaczy.
– Chyba że stało się coś poważnego… – odparł desperacko, jednak wiedział, że nie, nic takiego się nie wydarzyło. Towarzystwo było zaciekawione, ale spokojne, a gdyby działo się coś poważnego, to przynajmniej podkomandorzy i porucznicy coś już by wiedzieli.
Lorcan nie zdołał mu odpowiedzieć, bo w tym momencie do sali wkroczył Prorok – wyprostowany, poważny, stawiając kroki pewnie i szybko. Jego twarz wydawała się nie wyrażać żadnych emocji, ale Thace znał go na tyle, by dostrzegać niuanse: lekkie napięcie, odrobinę zbyt bladą cerę… pewną determinację, która sprawiła, że tym bardziej obawiał się, co też wymyślił. Było oczywiste, że tego dnia nie będzie słuchać argumentów, protestów i słów niezadowolenia; coś postanowił, a decyzja była nieodwołalna.
Gdy tylko dotarł na przód sali, uruchomił ogromne ekrany na ścianach, na których zaczęły się pojawiać twarze oficerów spoza Bazy Głównej; Thace rozpoznał dowódców z terenowych jednostek dalekiego zasięgu, a także podkomandorów Ylvika i Maggo. Prorok dostroił kamery, aby osoby połączone zdalnie widziały na dwóch ekranach jego oraz zgromadzony tłum i nie bawił się w zbędne wstępy.
– Zebrałem was tutaj, by ogłosić pewne decyzje, których z różnych powodów zdecydowałem się nie odkładać w czasie. Wcześniej planowałem, że poczekam z tym do zakończenia testów okresowych, ale wieczorem kazałem przeprowadzić szczegółowe analizy wyników tych już przeprowadzonych u osób, których sprawa będzie dotyczyć. Zacznę jednak nie od awansów, na co wszyscy czekacie a od drugiej kwestii, którą zamierzam ogłosić. Jak wiecie, pod moją jurysdykcję zostały włączone Sektory 1-Chi, 1-Gamma i 1-Omega, którymi dotąd zarządzał komandor Throk. W ostatnim czasie ze względu na ilość innych, palących zadań, nie zajmowałem się nimi należycie. Wciąż nie obowiązują tam przepisy takie, jakich wprowadzenia wymagam we wszystkich rejonach pod moją jurysdykcją i bardzo wiele z tych zalecanych. Zamierzam podjąć rozmowy z całą trójką komandorów, jestem w stanie pójść na pewne ustępstwa, ale mam też świadomość, że dla zachowania integralności moich terenów, niektóre prawa przyjdzie mi wdrożyć drogą siłową, bo już teraz wiem, że niektórzy zarządcy nie zgodzą się na nie po dobroci. Sądziłem, że zdołam dokonać tego zdalnie, ale wiem już, że nie będzie to możliwe. Dlatego zamierzam w trybie pilnym udać się do wszystkich tych miejsc, spotkać z komandorami, podkomandorami i najważniejszymi gubernatorami. Potrzebuję oczywiście pomocy, ale zabiorę ze sobą tylko niezbędną delegację z Bazy Głównej, jako że tutaj również czekają nas zmiany, o których zaraz powiem – oznajmił, a wówczas natychmiast zaczęto szeptać, a kolejne osoby zerkały to na Thace’a, to na Vog, spodziewając się, że zaraz wymieni ich imiona. – W pierwszej kolejności udam się do Sektora 1-Chi, jako że sytuacja jest tam po zmianach w dowództwie najtrudniejsza i wymaga mojej pilnej uwagi. Komandor Throk został jak wiecie przesunięty do innego rejonu, a jego następca nie jest należycie przygotowany do swojej roli. Tam wdrożę tylko najpilniejsze przepisy i uporządkuję cały chaos, jaki ma obecnie miejsce, jako że w tak konserwatywnym Sektorze ujednolicenie ich względem Centrum nie ma szans się udać. Potem odwiedzę Sektor 1-Gamma, gdzie nie panuje aż taki rozgardiasz, ale przepisy będę mógł wprowadzić w szerszym zakresie niż w 1-Chi, zaś na końcu udam się do 1-Omega, jako że ten jako jedyny sąsiaduje z Centralnym, z komandorem Brilem jestem w przyjaznych relacjach i nie spodziewam się z jego strony protestów w najistotniejszych kwestiach, tym bardziej że ten jest chętny na zmianę pewnych zasad, których nie mógł ruszyć pod jurysdykcją Throka i sam odzywał się już do mnie z pewnymi propozycjami oraz kilkukrotnie mnie do siebie zapraszał. Ponieważ podróż będzie dość długa, być może zatrzymam się u niego na dzień lub dwa już lecąc do 1-Chi, choćby po to, aby sprawdzić stan krążownika, ale to jeszcze z nim ustalę.
Prorok rozejrzał się po sali, ale na nikim nie zawiesił wzroku na dłużej, a w stronę Thace’a w ogóle nie patrzył. Badał reakcje, jednak na razie nikt nie protestował; część osób była wyraźnie zainteresowana, ale większość wiedziała, że to nie oni będą zaangażowani w misję, zaś Prorok podobne podróże odbywał w przeszłości często i nie było w tym nic zaskakującego.
– Pod moją nieobecność sprawami w Bazie Głównej zajmować się będzie podkomandor Reg i moi bezpośredni podwładni będą w tym czasie raportować do niego we wszystkich kwestiach, nawet wyższej rangi, jako że podczas misji nie będę mieć na nie czasu. W razie potrzeby wsparcia, zastępować go będzie podkomandor Zak. W podróż zamierzam zabrać podkomandora Ylvika, z którym z rana już porozumiałem się w tej kwestii i zaczął już organizować zastępstwa w swojej flocie. Spotkam się z nim w terenie, bo nie ma sensu, by wracał w tym momencie do Bazy Głównej – oznajmił i zerknął na ekran, na którym widoczna była twarz Ylvika. Mężczyzna był w średnim wieku, mógł mieć jakieś sto pięćdziesiąt lat. Sprawiał dość sympatyczne wrażenie, ale Thace niezbyt dobrze go znał i nie potrafił nic więcej o nim powiedzieć; Ylvik zasalutował i widać było, że jest zadowolony z tego wyboru. Wyrzucił z siebie kilka formalnych słów, na które Prorok odpowiedział w podobny sposób i przez chwilę rozmawiali, ustalając, kogo ze swojej floty Ylvik zabiera ze sobą, a kto pozostanie z jego flotą.
– Podkomandor pracował w przeszłości w 1-Chi i pochodzi z obszaru granicznego pomiędzy nim a 1-Gamma, więc wydał mi się najbardziej odpowiednim kandydatem. Ma też doświadczenie w trudnych negocjacjach i jestem pewien, że będzie dla mnie nieocenionym wsparciem – kontynuował po chwili Prorok. – Przejdźmy jednak do tego, kto z was pojedzie ze mną. I już na starcie chcę podkreślić jedną rzecz: w zwykłych okolicznościach zabrałbym ze sobą również porucznik Vog, jednak dla nikogo z was nie jest raczej niczym zaskakującym, że zabieranie młodej oficer do miejsca jak 1-Chi tylko skomplikuje i tak trudne kwestie. Nie podoba mi się to i chcę zapewnić wszystkie zgromadzone tu koleżanki, że w najbliższych latach osobiście zadbam o to, aby sytuacja się zmieniła. Na ten moment zabieranie do 1-Chi jakiejkolwiek kobiety sprawiłoby tylko, że miałaby nieprzyjemności i zamiast skupić się na misji, musiałaby walczyć na każdym kroku o swoją pozycję. Dla porucznik Vog mam zresztą inne zadania, o czym za chwilę. Ze mną pojadą zaś porucznik Thil z Centrali, który obecnie przebywa na misji terenowej i nie mógł się z nami połączyć, ale jego poinformowałem już o swojej decyzji, a także porucznik Vriht z rejonu DND i porucznik Dhengol z rejonu HHX. Cała trójka poleci do bezpośrednio do podkomandora Ylvika i zabierze ze sobą po dwóch wybranych oficerów oraz odpowiednią liczbę żołnierzy. Z Centrali zabiorę zaś podporuczników Brakha, Huva i Mirgol, którzy również wskażą osoby, z którymi chcą wylecieć. Uda się z nami również medyk Aktug, z którym już się rozmówiłem w tej sprawie. Ze wszystkimi wskazanymi osobami rozmówię się dziś dwie godziny po tym zebraniu, a planowo…
Thace nie słyszał dalszych wyjaśnień Proroka, bo wszystko wydawało się dziać jakby poza nim. Jak przez mgłę usłyszał, że kilka osób zadało komandorowi jakieś pytania, że ten udziela odpowiedzi spokojnie i beznamiętnie… czuł też na sobie ciekawskie spojrzenia. Słyszał szepty – bo jak to…? Komandor nie zabierał ze sobą swojego ulubieńca, chociaż ten pomagał mu we wszystkim, od dawna mieszkał na krążowniku i miał coraz większe wpływy i pozycję…? Był pewien, że po spotkaniu padnie mnóstwo pytań i już teraz miał ochotę uciec stąd, aby nikt nie zdołał zacząć ich zadawać. Widział na ekranie gdzie wyświetlano twarze oficerów połączonych zdalnie zatroskaną i zaskoczoną twarz Vhinku, który jednak nie ważył się niczego komentować. Jeśli w ogóle padło imię Thace’a, ten nawet tego nie zauważył, bo coś w środku nieustannie krzyczało i protestowało. To nie tego pragnął…! To nie tak miało się potoczyć…! Był na Proroka wściekły, ale przecież pragnął pojednania… pragnął naprawić to wszystko, miał świadomość, że jakiś czas nie będą się widzieć i że tak było lepiej, ale na niebiosa… kontrola trzech sektorów… wprowadzenie nowych przepisów… to nie była misja na tydzień czy dwa, ale miesiące jak nie lata.
Nie wytrzyma tego. Wiedział już, że tego nie zniesie. Po cóż miałby zostawać w Bazie Głównej? Przecież jego obowiązki to było głównie wspieranie Proroka. Co niby miał ze sobą zrobić? Kontrolować działania w jednostkach komunikacyjnych? Robić analizy, których nikt poza Prorokiem nie potrzebował? Udawać, że pracuje i wykradać dla Ostrzy informacje, licząc, że nikt się nie zorientuje, że jest tu zbędny…? O ile gdy przybył tutaj miał konkretne zadania, to przecież jego obowiązki się zmieniały, wcześniej miał pod sobą ludzi i wiedział, za co był odpowiedzialny, a jak nawet potem nie wiedział, to potem Prorok zawsze był obok… a teraz już go nie będzie i świadomość, że to naprawdę rozstanie i to prawdopodobnie na bardzo długo sprawiło, że nagle nie był w stanie oddychać. Musi iść do niego. Musi błagać o wybaczenie tych okropnych słów, jakie wypowiedział. Obiecać, że nigdy więcej. Prosić, by zabrał go ze sobą, bo nie da tu sobie rady. Ogarnęła go też zgroza, że w ogóle ma takie myśli, bo to nie Prorok powinien się dla niego liczyć a misja, tyle że przecież ona też się liczyła, ale po prostu nie miał pojęcia jak ma ją dalej wykonywać…! Będzie też musiał się do wszystkiego przyznać Kolivanowi i zaczął gorączkowo rozmyślać, co ten powie i jak bardzo go skrytykuje. Może nie powinien był ratować Lorcana. A jeśli już, to dlaczego się nie odezwał prosić o radę…?! Dlaczego poszedł do Proroka wzburzony, powinien był coś wymyślić, powinien był…
Ciąg jego myśli przerwały gromkie oklaski i dopiero teraz zorientował się, że Prorok zakończył już dyskusje o podziale zadań i ogłaszał coś całkiem innego. Zobaczył porucznika Snata z Pionu Administracji, który salutował, z wyrazem wzruszenia na twarzy i jakichś trzech podporuczników… Thace znał ich z widzenia, byli dotąd podwładnymi Snata. Zajęło mu chwilę, zanim zorientował się, co się dzieje: świecące na purpurowo elementy na mundurze Snata zmieniły odcień na ciemnofioletowy, co oznaczało formalne przejście na emeryturę w pełnych honorach, ale jeszcze nie oddelegowanie do cywila. Tradycyjnie od tego momentu oficerowie pozostawali na służbie do trzech miesięcy, aby przyuczyć do nowej rolę swojego następcę i dopiero wówczas przejść ceremonię pożegnania, kiedy to elementy na ich mundurach zmienią się na granatowe i będą mieli prawo dalej ich używać, już jako weterani. Chwilę później symbole na mundurach pozostałej trójki zmieniły kształt na ten przypisany dla poruczników. Oczywiście, to było tylko symboliczne, bo i tak musieli wymienić pełne stroje – te dla podporuczników i poruczników różniły się nieco krojem, a diody w dodatkowych miejscach nie były przystosowane do tego, by działać w nowym trybie cały czas – Thace nie miał pojęcia, ale skupił się na tym właśnie szczególe i przez parę chwil nie potrafił w żaden sposób przekierować uwagi na to, co się w ogóle działo.
Prorok jakiś czas wyjaśniał, jakimi kwestiami będzie zajmować się cała trójka, a potem oznajmił, że rekrutacją na stanowiska podporuczników, które zostały zwolnione, zajmie się już Reg, oczywiście w porozumieniu z osobami, które zajmowały je do tej pory. Pewne poruszenie wywołała informacja, że część zadań z Pionu Administracji, które czasowo były przesunięte pod Pion Techniczny, wróciły w swoje dotychczasowe miejsce; gdy stojąca z przodu Vog obróciła się i rozejrzała po sali, nie dało się też nie zauważyć, że jej mina była nieco niewyraźna. Przecież dopiero niedawno otrzymała szersze kompetencje, a teraz Prorok cześć z nich znów odebrał, co mogło wyglądać tak, jakby uważał nie dała sobie z nimi rady…
– Nie bez powodu ściągnąłem do Centrali również podkomandora Prelkaxa – kontynuował tymczasem Prorok, po tym jak Snat i trzech nowo mianowanych poruczników wrócili na swoje miejsca. – Planowałem to już od dłuższego czasu i również uznałem, że dalsze oczekiwanie nie ma sensu. Przychyliłem się do wniosku podkomandora Prelkaxa o zwolnienie go ze służby i przejście na zasłużoną emeryturę. Pozostanie z nami jeszcze trzy miesiące, aby wyszkolić swojego następcę. Porucznik Vog, wystąp – oznajmił głośno, a kobieta, jeszcze przed chwilą zrezygnowana, znieruchomiała, a potem odrobinie niepewnie ruszyła przed siebie. Kiedy stanęła przed Prorokiem, a kamera uchwyciła jej twarz, tak że była widoczna na głównym ekranie, wyrażała zdezorientowanie, szok, radość… wszystkiego po trochu i było całkowicie jasne, że nie miała pojęcia o planach komandora. – Pani porucznik, zakończyłaś wszystkie wymagane testy, twoje wyniki są doskonałe, a ja obserwowałem twoją pracę w Pionie Technicznym przez ostatnie miesiące i nie mam żadnych wątpliwości, że poradzisz sobie z zarządzeniem dużo poważniejszymi zadaniami. Udowodniłaś to niejednokrotnie, kiedy wspierałaś mniej podczas misji wyjazdowych, zawsze mogłem na tobie polegać, a twoje kompetencje dowódcy w niczym nie ustępują pozostałym podkomandorom. Rozmówiłem się w sprawie tej nominacji z cała piątką z Sektora Centralnego i jednogłośnie poparli moją decyzję. Od dziś rozpoczniesz szkolenia u podkomandora Prelkaxa. Gratulację, pani podkomandor – powiedział, a na jego twarzy po raz pierwszy od początku spotkania pojawił się wyraźny uśmiech.
Vog zasalutowała, wzruszona i wciąż oszołomiona. I wydawała się taka, gdy Prorok przekazywał terminy, gdy podawał pewne oczywiste kwestie, gdy w tłumie zaczęto szeptać… bo co teraz miało się wydarzyć z Pionem Technicznym? Dla wszystkich było jasne, że Lorcan już go nie odzyska. Kolejne osoby zerkały na pobladłego, spiętego Thace’a, ale też pozostałych, starszych i bardziej doświadczonych od niego poruczników. Sama Vog utkwiła spojrzenie właśnie w nim, kiedy wracała na swoje miejsce, z nowym emblematem na mundurze, który jako podkomandor miała prawo zmodyfikować dość dowolnie; Prorok nawet rzucił coś o tym, by jeszcze dziś wezwała do siebie krawców i projektantów oraz wybrała coś z dostępnych modeli lub też stworzyła coś całkiem nowego.
– Pozostała więc ostatnia kwestia – kontynuował Prorok, gdy szepty ucichły. – Pion Techniczny. Jak wiecie, już przed miesiącami mówiłem o tym, że zarówno Pion Techniczny jak i Administracyjny są zbyt obszerne i należy je podzielić między kilka osób. O Administracyjnym już wiecie, jeśli zaś chodzi o Techniczny… zastanawiałem się nad tym dłuższy czas, zanim podjąłem te decyzję. Postanowiłem podzielić go na Pion Techniczny oraz Pion Bezpieczeństwa. Pion Bezpieczeństwa obejmie zespoły analiz, kontroli, komunikacji i szyfrowania w skali całego Sektora; będzie też nadzorować wszystkie Stacje Dalekiego Zasięgu, a także jednostki zajmujące się Sentry bojowymi oraz barierami defensywnymi w Centrali w kwestiach sprzętu i oprogramowania. Sekcja Techniczna zajmie się wszystkimi pozostałymi Sentry w Bazie Głównej, zamówieniami oraz sprzętem każdego innego rodzaju oraz bieżącymi naprawami w stacji i koordynacją zadań w jednostkach technicznych innych niż Stacje Dalekiego Zasięgu. Podział odpowiada temu, jaki stosuje kilka innych Sektorów i postanowiłem spróbować tej właśnie opcji, chociaż wiele lat uważałem, że nie jest najwłaściwsza i byłem wobec tego układu sceptyczny. Poruczniku Riz! – odezwał się do jednego ze stojących z przodu mężczyzn; Thace widział go pierwszy raz w życiu i był pewien, że mężczyzna nie pracował wcześniej w Centrali.
Prorok krótko przedstawił Riza, który, jak się okazało, od dłuższego czasu był gubernatorem układu, w którym produkowano mnóstwo podzespołów i będącym największym takim miejscem w Sektorze Centralnym; Centrala była dla niego szansą na rozwój i zajęcie się czymś innym, oznaczała też zresztą dużo więcej pracy z ludźmi, o co podobno wnioskował, gdy rozpoczynały się testy. Thace niewiele z tego słuchał – wokół niego zaczęto powiem szeptać ponownie; zerknął na Lorcana, który wpatrywał się w Proroka i Riza pobladły i spięty.
– Gdy zostałem zatrudniony w Centrali i przejąłem Pion Techniczny, Riz czaił się na tę pozycję – mruknął, gdy Thace zerknął na niego pytająco. – Powiedzieć, że za sobą nie przepadamy, to za mało. To dlatego szepczą i się na nas gapią. Jak przy szczegółowej prezentacji zespołów okaże się, że mam pod niego podlegać, a wygląda na to, że tak będzie, złożę wniosek o degradację do szeregowego w dowolnej innej lokalizacji.
– Może dostaniesz się do Pionu Bezpieczeństwa – wymamrotał dość żałośnie Thace.
– Po akcji w laboratorium? Wolne żarty. Popraw sobie kołnierz. Strasznie nieporządnie dziś wyglądasz, a zaraz będziesz musiał wystąpić. I uwierz, żałuję. Zdecydowanie wolałbym, abyś to ty był moim dowódcą a nie Riz.
I dopiero w tym momencie do umysłu Thace’a dotarła oczywistość. Pospiesznie przypomniał sobie wszystko, co Prorok powiedział o Pionie Bezpieczeństwa i czym ten miał się zajmować. Wszystkie rzeczy, w których się specjalizował albo przynajmniej się na nich znał… Prorok kazał mu podjąć czynności kontrolne i tym właśnie zajmował się po powrocie z misji, tam zresztą dał mu szansę by Thace poznał takie zagadnienia w praktyce. Jakby tego było mało, angażował go w sprawę barier ochronnych i nawet wysłał na przeszkolenie w tym zakresie do Zak i Endov… Nie na tyle, by wiedział o nich wszystko, ale przynajmniej miał o tym jako-takie pojęcie. Że chciał go awansować na prawą rękę było jasne i wówczas nie musiałby nawet dawać mu konkretnych obszarów… tyle że miał też plan awaryjny, jeśli Thace jednak powinien dostać coś, na czym się zna i co byłoby uzasadnione, aby nie budzić podejrzeń, aby…
Czuł, że robi mu się niedobrze, gdy z ust Proroka padło jego imię. Lorcan popchnął go do przodu, bo był zbyt sparaliżowany by choćby drgnąć. Szepty wokół zmieniły się w jego głowie w coraz silniejszy szum. Kręciło mu się w głowie. Czuł, jakby świat rozpadał się na kawałki: bo porucznik zajmujący się Pionem Bezpieczeństwa miał zostać tu, na miejscu, na intratnej i, o ironio, bezpiecznej pozycji, a nie szwendać się za komandorem na wielomiesięczną wyprawę poza Sektor Centralny jako jego asystent zwany prawą ręką. Wszystko się zgadzało. Jego dokumenty i wyniki testów musiały wskazywać, że ma doskonałe kompetencje do tej roli. Wszyscy spodziewali się rychłego awansu. Prorok nie raz mu to powtarzał. A teraz mówił to na głos, przy wszystkich, bo nikt nie był zaskoczony… i jeszcze wykorzystał sytuację z Lorcanem, bo w ciągu słów, z których niemal nic do niego nie docierało, usłyszał i to: że poprzedniego dnia ujawnił swoje talenty i idealne przygotowanie do roli jaką miał pełnić, że poza wiedzą specjalistyczną miał też niezbędną dla oficerów intuicję… ale też odwagę…
…I do tego pewnie nawet nie potrzeba świetnie zdanych testów pilotażu. Po co one szefowi techników, analityków i programistów? pomyślał gorzko Thace, wpatrując się w Proroka niewidzącym spojrzeniem i starając się zapanować nad łzami. Nawet o to zadbał. Rzucał go publicznie i zadbał o wszystko, a Thace poczuł się jak zdradzony kochanek, który jednak dostaje na odchodnym od byłego partnera dom, statek i dostęp do funduszu emerytalnego, bo partner ten ma jednak pewne wyrzuty sumienia i środki, by zadbać o kogoś, z kim zdecydował się zakończyć relację.
Prawdopodobnie coś odpowiedział we właściwym momencie, bo jego mundur zmienił znaki na te odpowiadające porucznikom i prawdopodobnie nie zrobił niczego dziwnego ani niestosownego: słyszał oklaski i gratulacje, gdy wracał na swoje miejsce wszyscy się do niego uśmiechali, podporucznicy salutowali… on tymczasem ledwo stawiał nogę za nogą i miał wrażenie, że wszystko to tylko mu się śni.
Nastąpiło jeszcze kilka nominacji. Kilku oficerów zostało przesuniętych poza Bazę Główną, inni – zostali do niej przydzieleni. Wyświetlono nowy rozkład pionów Technicznego, Administracji i Bezpieczeństwa wraz z podległościami służbowymi; kilka miejsc świeciło na pomarańczowo, a Prorok wskazywał, że nominacjami na te stanowiska zająć się mają nowo mianowani porucznicy. Thace zobaczył, że stanowisko techniczne zajmujące się Sentry bojowymi nie było obsadzone… zaś Lorcan został umieszczony jako jeden z podporuczników zajmujących się pozostałymi grupami Sentry w jednostce Riza.
– Proszę o pozostanie podkomandorów, a także nowo mianowanych poruczników. Przekażę wam dodatkowe dyspozycje. Pozostali, wracajcie do swoich obowiązków.
Thace najchętniej uciekłby z całą resztą, zadzwonił do Vhinku i prosił go, aby wrócił do centrali jak najszybciej i go uspokoił i pocieszył. Albo zaszył się w swojej sypialni. Albo po prostu wsiadł na dowolny statek i stąd uciekł – i jeszcze jakiś czas temu Kolivan i Antok by tego nie kwestionowali. Ale teraz ich obawy nie miały sensu, a reszta Ostrzy, choćby i nawet wyjawił, jaki charakter przybrała w ostatnich miesiącach jego misja, nigdy nie wybaczyliby mu, że zmarnował taką okazję. Słuchał ustaleń tych wszystkich starszych, bardziej doświadczonych oficerów, którzy byli podekscytowani nowymi perspektywami, dumni z awansu i szczęśliwi, wpatrywali się w Proroka niemal nie mrugając i pewnie już aż drżeli w radosnym oczekiwaniu, by móc objawić swoim bliskim i przyjaciołom wieść o awansie.
Starał się słuchać o czym mówiono, ale nie odezwał ani jednym słowem. Ustalano zadania na najbliższy czas i priorytety, poruszono mnóstwo wielkich spraw, które powinien notować w głowie i przekazać Ostrzom jak najszybciej; co jakiś czas zawieszał wzrok na Proroku, który, przynajmniej na zewnątrz, trzymał się doskonale. A potem jakieś drgnięcie jego twarzy, nieszczery uśmiech czy słowo sprawiały, że Thace nie mógł na niego patrzeć, spuszczał wzrok i zaczynał się dusić, widząc nowe znaki oficerskie na swoim mundurze. Nie miał pojęcia, ile to trwało – ale przypuszczał, że wcale nie tak długo, jak czuł. Z odrętwienia wyrwało go w końcu, gdy usłyszał imię Vhinku i wówczas poderwał wzrok na Proroka, przerażony, że może dla niego komandor również zaplanował jakiś wyjazd i że zostanie tu całkiem sam.
– Masz prawo dobrać do swojej sekcji osoby, z którymi będziesz chciała pracować, zaś część personelu przenieść do centrali. We flocie podkomandora Prelxaxsa są takie osoby. Nie będę wtrącał się w twoje decyzje, podkomandor Vog, ale ze względu na charakter twojej relacji z porucznikiem Vhinku, nie mogę zezwolić, abyś wskazała jego i została jego przełożoną. To nie byłoby stosowne i nie chcę więcej o tym słyszeć.
– Już nie jesteśmy w związku – zaprotestowała Vog. – Współpracowałam z nim od lat. Nie mam bardziej zaufanej osoby wśród oficerów z sekcji lotniczej.
– Byliście parą bardzo długo i nie mogę się na to zgodzić. Jeśli cenisz go jako współpracownika, będziesz mogła zaproponować mu przeniesienie do swojej sekcji, ale nie wcześniej niż za pięć lat, bo wówczas jestem w stanie uznać, że wasza relacja zmieniła na stałe swój charakter i nie będę mógł mieć żadnych wątpliwości co do zachowania profesjonalizmu. Zanim zaczniesz mnie przekonywać, jeszcze jedno: porucznik Vhinku wnioskował o przeniesienie go do sekcji szkoleniowej i wprost zakomunikował mi, że chciałby stopniowo odsuwać się od działań bojowych. Przeniesienie go do floty poza Centralą byłoby czymś dokładnie odwrotnym niż kierunek, w jakim chce się rozwijać i mógłby to wręcz uznać za degradację. Zamierzam dać mu szansę na rozbudowanie tu sekcji szkoleniowej i poczyniłem już ku temu pewne kroki, ale to sprawa między mną a nim. Dam mu pół roku na zaplanowanie wszystkiego, przydzielę mu również zadania szkoleniowe, aby przekonał się, czy faktycznie chce się tym zajmować i czy aby na pewno zasadne jest, aby robił to w Centrali. Nie przeniosę go nigdzie, jeśli wprost o to nie zawnioskuje. A jeśli nawet zawnioskuje, to na ten moment z całą pewnością nie przeniósłbym go do twojej jednostki. Czy to jasne?
– Sir, nie zamierzam się o to spierać – powiedziała Vog pospiesznie, dostrzegając, że Prorok robi się zirytowany. – Po prostu… twoja decyzja jest dla mnie nieoczekiwana. Nie spodziewałam się, że nastąpi tak szybko…
– Co za różnica czy teraz, czy za miesiąc lub dwa? – odparł na to. – Czy ktoś ma jeszcze jakieś kwestie kadrowe do omówienia? Albo dodatkowe pytania?
– Przypuszczam, że każdy w sali się nad tym zastanawiał, mimo że jasno uargumentowałeś swoją decyzję, sir – odezwał się Reg. – Dlaczego nie zdecydowałeś się zabrać ze sobą w podróż porucznika Thace’a? Wydawało się dotąd jasne, że to w roli swojej prawej ręki go widzisz. Oczywiście jego kwalifikacje wydają się bardziej odpowiadać nowemu stanowisku, ale…
– Nie „wydają się” tylko „odpowiadają” bardziej – uciął Prorok ostro, nie dając mu nawet dokończyć, co wyraźnie zbiło Rega z tropu. – W tym gronie możemy to sobie powiedzieć, ale oczekuję, że zachowacie tę informację dla siebie i utniecie wszelkie idiotyczne plotki. Porucznik Thace wprost poprosił mnie parę tygodni temu, abym nie zabierał go do Sektora 1-Chi, czy w kwestii kontroli czy jakiejkolwiek innej. Rozmawialiśmy też wczoraj wieczorem i wziąłem również pod uwagę pewne kwestie, których szczegółów nie musicie znać, bo wystarczy wam wiedzieć jedno i jest to oficjalna informacja, która znalazła się również w notce dla komisji wypadkowej, do której macie dostęp: porucznik Thace czasem podejmuje właściwe decyzje w kwestiach, w których ja się mylę. Jeśli ma się wzmocnić jako oficer, potrzebuje więcej niezależności i samodzielności, a nie zapewnię mu tego zabierając go na misję o charakterze politycznym, gdzie nie miałby żadnego pożytku ze swoich kompetencji. Oczywiście byłoby dla mnie niezwykle komfortowe mieć przy sobie sumiennego asystenta. Porucznik Thace zasługuje jednak na coś lepszego i nie mam prawa dla swojej wygody odbierać mu szansy na realizowanie się zawodowo. Rozdzielenie się na dłuższy czas i zostawienie mu swobody w działaniu to dokładnie to, o co porucznik Thace zawnioskował, a ja, gdy to sobie przemyślałem, nabrałem pewności co do słuszności swojej decyzji.
Thace miał ochotę krzyknąć „więc to tak ze mną zrywasz?!” i z trudem zachował kamienną twarz po słowach Proroka. Wiedział, że ten dokładnie to wszystko przemyślał… i przedstawił tak, by nie mógł protestować bez zdradzenia szczegółów ich kłótni. Ale nie mógł tego tak zostawić… musiał, po prostu MUSIAŁ powiedzieć mu, że wcale nie chciał rozstania… chociaż nie wierzył, że zdoła go do przekonać do zmiany decyzji.
– Być może… mówiłem to w emocjach. Wcale nie jestem pewien czy chcę tego awansu i czy sobie poradzę… – wykrztusił.
– Nonsens. Wszyscy wokół, całe Naczelne Dowództwo i wszelkie racjonalne przesłanki o tym mówią. Ta decyzja jest ostateczna, poruczniku i nie podlega negocjacji – powiedział chłodno, ale widać było, jak bardzo się ze sobą zmaga. Tyle że to było ostateczne. Było jego zdaniem słuszne, ale pewnie nie potrafiłby powiedzieć mu tego na osobności. Postanowił odegrać rolę przy świadkach, przedstawić wszystko tak, by decyzja wydawała się racjonalna, bo on naprawdę wierzył, że Thace doskonale nadaje się do roli porucznika, mimo że było to zupełnie absurdalne…! Ten jeden raz, gdy Prorok teoretycznie ruszył głową i postąpił jak należało, awansował szpiega na dowódcę do spraw bezpieczeństwa i myśl ta sprawiła, że z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć szalonym śmiechem.
– Tak jest, sir… – zdołał wydusić. Zignorował czujne spojrzenie Rega i Vog. I musiał również odegrać rolę i przybrał równie chłodną, fałszywą twarz. – Proszę, wybacz mi wahanie, sir… wciąż jestem wstrząśnięty po wczorajszych wydarzeniach. Nie spodziewałem się tak szybkiej decyzji. Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej… oczywiście, dam z siebie wszystko i cię nie zawiodę.
– Będziesz mieć czas, by przywyknąć do nowej roli i nie zostaniesz przecież rzucony na głęboką wodę. Podkomandor Vog zapewni ci wszelkie wsparcie. Jeśli czegoś będziesz potrzebował poza kwestiami, które już zaaranżowałem, będzie ona do twojej dyspozycji, zanim za kilka miesięcy opuści centralę by dołączyć do floty po podkomandorze Prelkaksie. Pomoże ci również wskazać podporuczników do poszczególnych sekcji, jako że nastąpiły również kolejne przesunięcia a mam świadomość, że dla młodego oficera sprawy kadrowe potrafią być przytłaczające.
– Jedną nominację już mam, ale nie jestem pewien, czy bez twojej akceptacji będzie możliwa – powiedział martwo. Przynajmniej o jedną rzecz mógł zadbać już teraz. – Chcę, aby podporucznik Lorcan trafił do mojej jednostki. Porucznik Riz jest ode mnie dużo bardziej doświadczony i da sobie radę z Pionem Technicznym. Ja będę potrzebował dużo więcej wsparcia. Podporucznik Lorcan był wcześniej moim przełożonym i jestem pewien, że udzieli mi wskazówek w tych obszarach, w których będę mieć wątpliwości.
– Jesteś pewien, że chcesz go mieć w swoim oddziale, poruczniku Thace? – spytał Reg z powątpiewaniem. – Nie znosił cię i może kwestionować twoje decyzje i tylko…
– Wczoraj uratowałem mu życie. Tak, jestem pewien – uciął, nie bacząc na to, że nie powinien przerywać oficerowi starszemu stopniem. Zupełnie go to jednak nie obchodziło. Przywdział chłodną maskę, bo przecież za takiego go uważano: zimnego, ambitnego, logicznego i niezbyt sympatycznego i taki pewnie powinien pozostać w oczach reszty oficerów, zwłaszcza że ci przyglądali mu się z zainteresowaniem i zapewne oceniali każde jego słowo. Wpatrywał się w Proroka i wiedział, że tak jak jego decyzja była nieodwołalna i ostateczna, tak on mógł teraz prosić o wszystko, o ile nie byłoby to żałosne żebranie, by zabrał Thace’a ze sobą w podróż.
– Jeśli tak wolisz, to tak właśnie się stanie. Informacja zostanie za chwilę skorygowana, a podporucznik Lorcan otrzyma stosowną notyfikację – powiedział Prorok, pospiesznie odwracając wzrok. Poprzedniego dnia nie okazywał wyrzutów sumienia. Teraz były widoczne jak na dłoni i wydawało się szokujące, że nikt poza Thacem nie zwrócił na to uwagi. Przecież Vog go znała, powinna była coś dostrzec, powinna się przejąć, że coś jest nie tak…!
– Panie komandorze… czy kwestia nominowania kogoś na twoją prawą rękę jest wciąż otwarta, skoro porucznik Thace zostaje jednak w centrali? Czy może jednak ma nią zostać, gdy wrócisz z misji? – spytał któryś z oficerów. Prorok spojrzał na niego groźnie, nawet nie próbując ukrywać złości.
– Moja relacja służbowa z porucznikiem Thacem to sprawa między nami dwoma i nie życzę sobie podobnych pytań, bo nie jest to wasza sprawa – warknął. – Jeśli nie macie żadnych merytorycznych pytań, możemy zakończyć to spotkanie. Wszystkie nowo nominowane osoby, jeśli jeszcze nie zakończyły jakichś testów, oczekuję, iż w ciągu tygodnia je zaliczycie. W przypadku tych, gdzie ktoś ma przed sobą poprawkę, obniżyłem wymagany poziom, aby nie występowały żadne formalne bariery przed awansem i aby mieć pewność, że tym razem wszystko zdacie. Rozpiskę nowych zadań a także umowy do zatwierdzenia otrzymacie na swoje komunikatory, podobnie jak wytyczne oraz kody dostępu do uzyskania kwater wyższej klasy, osobistych miejsc w dokach i innych przywilejów dostępnych od stopnia porucznika. Mam jeszcze do zamienienia parę słów z podkomandorami. Reszta, odmaszerować.
~~
Pozostali nowo mianowani porucznicy rzucili się na Thace’a z pytaniami, gdy tylko opuścili aulę, w której odbyło się zebranie. Najbardziej natrętny był Riz, porucznik Pionu Technicznego, który już dopytywał go o relację z Lorcanem i jego niespodziewany postulat oraz inne kwestie organizacyjne – w końcu w najbliższym czasie mieli współpracować, skoro to na nich dwóch Vog miała scedować zadania podzielonej jednostki. Thace wytrzymał nie więcej niż trzy minuty, odburkując coś półsłówkami i nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę, aż w końcu stracił cierpliwość; czuł, że jeśli tego nie utnie, emocje mogą zalać go falą, której nie będzie dało się powstrzymać.
– Proszę wybaczyć, poruczniku. Muszę spakować swoje rzeczy z krążownika oraz zamknąć kilka bieżących tematów, które nie mogą czekać, mimo że mam dziś urlop – uciął, nie siląc się na to by jego ton brzmiał przyjemnie.
– Nic nie szkodzi, rozumiem. Złapiemy się wieczorem? Mogę zabrać cię na kolację na Tsevu-22, abyśmy mogli lepiej się poznać.
– Mam mnóstwo pakowania. Nie wiem, jak zdołam się z tym uporać, zwłaszcza, że komandor najwyraźniej nie zamierza zwlekać z wylotem a nie będzie mi potem odsyłał osobistych rzeczy, o których mógłbym zapomnieć, z innego Sektora. Dziś naprawdę nie mam czasu – oznajmił, po czym skinął w kierunku pozostałej trójki i pospiesznie ruszył w stronę prywatnych kwater, mimo że Riz krzyczał coś o tym, że w takim razie mogą się gdzieś wybrać jutro. Nawet tego nie komentował i zapisał sobie w myślach, by unikać Riza jak ognia, bo spoufalanie się teraz z kimkolwiek było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.
Zamknął za sobą drzwi prywatnych kwater i przymknął oczy, biorąc długie, głębokie oddechy. Emocje wciąż w nim buzowały, coraz silniejsze i bardziej chaotyczne. Chciało mu się krzyczeć. Chciało mu się płakać. Chciał rzucić się na łóżko i z niego nie podnosić. Powinien porozmawiać z Prorokiem na osobności, ale nie miał pojęcia, czy będzie w stanie… powinien zacząć się pakować, ale jednocześnie może jeszcze istniała szansa, by coś zmienić…? Co zresztą za różnica… rzeczy, które miał w prywatnych kwaterach zmieści w jednej torbie i małym plecaku, pewnie nawet zmieszczą się w niej pamiątki z DND, przecież niemal wszystko trzymał już u Proroka, a tam nie byłby w stanie pójść. Na niebiosa, tak bardzo pragnął coś wyjaśnić… i tak bardzo nie był w stanie, bo i tak zrujnowana sytuacja mogła stać się jeszcze gorsza, gdyby udał się do niego w emocjach.
Nie mógł dłużej tu wytrzymać. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Widział nieodebrane połączenia na komunikatorze i chociaż wcześniej pragnął kontaktu z Vhinku, teraz nie potrafiłby z nim i tak rozmawiać…! Aby zająć czymś ręce, zaczął się pakować i parsknął gorzkim śmiechem, kiedy zorientował się, że nawet nie musiałby jednak brać plecaka – mundury i tak dostanie nowe, w sypialni miał dosłownie jeden nocny strój, poza tym sprzęt do komunikacji dalekiego zasięgu, pamiątki z podróży, Ostrze, starszy model tabletu i dwie pary słuchawek – Prorok dawno temu kupił mu bardziej zaawansowany sprzęt, ale wszystko znajdowało się u niego, a nie tutaj…!
Trzymał w dłoni Ostrze, kiedy usłyszał sygnał przy wejściu, toteż pospiesznie wcisnął je do torby i otarł wilgotne policzki. Zerknął w lustro, by sprawdzić, czy odpowiednio się prezentuje, kim nie byłby jego gość, chociaż oczywiście liczył, że to Prorok, że jednak zmienił zdaniem i nie porzuca go tutaj… ale to było tylko spersonalizowane Sentry. Oczywiście, że tak. Przecież tak prędko nie skończyłby rozmów z podkomandorami…
– Sir, przyniosłem ci nowy mundur. Przed udaniem się do Bazy, gdy już spakujesz swoje rzeczy, powinieneś się przebrać.
– Już prawie się spakowałem i zaraz wychodzę.
– Komandor zalecił, byś zabrał wszystkie swoje rzeczy. Nie pojawiłeś się w waszych kwaterach.
– Nie… nie jestem w stanie tam pójść – wydusił, czując się żałośnie i nieszczęśliwie. Sentry chwilę wpatrywało się w niego, najwyraźniej wysyłając komunikat do Proroka i czekało na odpowiedź, bo gdy Thace spróbował zamknąć drzwi, by nie było świadkiem kolejnej emocjonalnej zapaść, zagrodziło mu drogę i odezwało się po paru chwilach.
– Mam spakować cię i zawieźć pakunki do twoich nowych kwater? – spytało, na co Thace jedyne co był w stanie zrobić, to skinąć głową. – Nie pobrałeś kodu do uzyskania wyższej klasy kwater. Pozostali porucznicy zrobili już wstępne rezerwacje i do wieczora najlepsze pomieszczenia zostaną zajęte. Powinieneś się z tym pospieszyć.
– Nie potrzebuję niczego takiego. Nie mam głowy do wybierania nowego miejsca i nie chcę niczego zwiedzać. Nie mogę dostać dawnych kwater, które zajmowałem w Bazie…?
– Już dawno temu zostały przekazane innej osobie i nie są dostępne. Należy skorzystać z kodu…
– A nie możesz mi czegoś wybrać? – przerwał mu, nie mając pojęcia, dlaczego zaczyna panikować rozmawiając z Sentry. – Nie chcę niczego rezerwować. Nie chcę niczego zwiedzać. Cokolwiek wskażesz, będzie w porządku. Nie chcę wybierać mebli, wystroju ani niczego innego. Chcę gotowy pokój.
– Oczywiście, sir. W ciągu godziny dokonam rezerwacji i niezbędnych zmian w systemie oraz zalecę przygotowanie pomieszczeń oficerskich zgodnie z twoimi preferencjami. Nie rezerwuj niczego sam. Przed wieczorem nowe pomieszczenia będą gotowe – oznajmiło Sentry. – Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
Thace pokręcił głową, zerknął na siebie, na opustoszały pokój i nagle spadła na niego świadomość, że naprawdę opuszcza to miejsce, że krążownik Proroka, który zaczął w myślach nazywać domem już nim nie będzie, że musi wrócić do Bazy Głównej, że wszystko będzie inaczej, że pewnie już nigdy nie zobaczy kwater które były ich wspólnymi… poczuł się przeraźliwie samotny i bezdomny i świadomość tego wszystkiego była tak druzgocząca, że zachwiał się i przycisnął dłoń do ust, by nie zacząć krzyczeć. Sentry zdecydowanie go przytrzymało, a potem zaprowadziło do łóżka, na którym został stanowczo posadzony.
– Sir, masz nieprawidłowe parametry krążeniowo-oddechowe. Czy potrzebujesz pomocy medycznej?
– Nie. Wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczony. Polecę do Bazy Głównej. Te parę rzeczy z mojego pokoju… Po prostu na razie zaniosę to do swojego gabinetu. Chyba że jego też już ktoś zajął i… – nawet nie kończył, by mieć pewność, że tak, ten również został już zajęty.
– Możesz również do końca dnia pracować na krążowniku albo udać się na Tsevu-22, by się zrelaksować. Poinformuję cię, gdy kwatery będą gotowe i dopiero wówczas zabiorę do Bazy Głównej – powiedziało Sentry i Thace wiedział, że to nie są automatycznie wygenerowane słowa, lecz Proroka, bo Sentry nie mówiły w ten sposób. I wiedział, że nie jest w stanie zostać na krążowniku, bo tylko będzie bolało bardziej. A już na pewno nie był w stanie pozostać choćby chwili dłużej w tym pomieszczeniu.
– Znajdę sobie jakieś miejsce do końca dnia. Daj mi znać, gdy kwatery będą gotowe... wyślij rzeczy prosto tam i po prostu mnie wezwij – wymamrotał, z trudem artykułując słowa. Sentry zawahało się, zanim odezwało się ponownie.
– W takim razie odstawię cię do Bazy Głównej. Nie powinieneś pilotować w takim stanie – oznajmiło i to znów były słowa Proroka, a Thace niemal słyszał jego głos, jak mówi coś podobnego. – Przebierz się tylko. Poczekam na zewnątrz.
– Nikt nie urwie mi głowy, jak przejdę parę korytarzy w starym mundurze – odparował ostro, bo udawanie irytacji było jedyną metodą, by jakoś zapanować nad emocjami. – Chcę stąd wyjść. Teraz.
Milczał całą drogę, z ulgą stwierdzając, że nikt już nie szwendał się po krążowniku i go nie zaczepiał. Nie dało się tego samego powiedzieć o dokach w Bazie Głównej i przez moment miał idiotyczną myśl, by odprawić Sentry i zostać w kabinie promu aż do nocnej zmiany, gdy zacznie się wyludniać. Wyskoczył ze statku, zanim powiedział lub zrobił coś naprawdę głupiego, co Sentry przekazałoby Prorokowi i szybkim krokiem ruszył przed siebie, zbywając każdą próbującą mu składać gratulacje osobę, wymawiając się pilnymi zadaniami jakie na niego czekały. Szedł przed siebie, automatycznie kierując się do dawnego gabinetu…
…zanim przypomniał sobie, że przecież już ktoś go zajął. Poczucie, że nie ma dla niego miejsca, że nie ma już domu i ta potworna samotność, chociaż wokół były tłumy, sprawiły, że zachwiał się, a torba wysunęła mu się z palców. Pospiesznie chwycił komunikator, udając, że coś na nim sprawdza, gdy parę osób rzuciło mu zaciekawione spojrzenia. Widział wiadomości z gratulacjami, próby połączenia, mnóstwo komunikatów potwierdzających jego nową rolę… pewnie wśród nich był też informator o rezerwacji biur dla oficerów ze stopniem porucznika, wystarczyło parę kliknięć… pewnie nawet by nie musiał korzystać z tego, a sprawdzić najbliżej położoną dowolną salkę i tam przeczekać do wieczora, ale ogarnęła go kompletna niemoc i najprostsza rzecz przekraczała jego możliwości. I on miał być dowódcą Pionu, wysokoopłacanym specjalistą, podczas gdy przez emocje nagle nie potrafił zupełnie nic…!
– Poruczniku, potrzebujesz pomocy? – usłyszał niski, ponury głos i już miał wypowiedzieć jakiś banał, że sprawdza coś pilnego, kiedy uniósł wzrok i zobaczył przed sobą Lorcana. – Zamierzałem polecieć do jednostki medycznej po drugiej stronie Bazy, gdy zobaczyłem, że stoisz tu… chyba już jakiś czas. Wybierasz się gdzieś? – spytał, wskazując na jego bagaże.
– Nie, to… moje rzeczy. Już się spakowałem. To znaczy… to najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę Sentry ma dostarczyć do nowych kwater. Gdy już będą gotowe.
– Pomóc ci to zanieść do gabinetu?
– Nie mam gabinetu… zapomniałem, że mój poprzedni jest już zajęty i próbuję właśnie coś znaleźć.
– Musisz zalogować się do aplikacji dla poruczników. Jest inna niż ta, której używałeś do tej pory i do jej otworzenia potrzebujesz nowych kodów. Powinieneś już je mieć, razem z instrukcją.
– Próbowałem się przekopać przez wiadomości… no i pewnie powinienem wybrać coś odpowiedniego, a nie pierwszy lepszy. Powinienem był zająć się tym na krążowniku, a tymczasem nie mam ani kwater ani biura… – wydusił, czując się mały i żałosny, ale chwila marudzenia minimalnie mu pomogła, nawet jeśli Lorcan patrzył na niego nieco krytycznie. – Nie spodziewałem się tego tak szybko. Zadbałbym o wszystko, gdybym miał więcej czasu.
– Chodź. W pobliżu jest masa gabinetów, gdzie odbywają się rozmowy wstępne z nowo zatrudnionymi osobami. Zaraz ci coś znajdziemy, bo teraz nie ma tu tłumów. Usiądziesz wygodnie i sprawdzisz w aplikacji dostępne gabinety, aby zarezerwować jakiś na stałe – oznajmił, po czym sięgnął po rzuconą na ziemię a torbę z rzeczami i ruszył przed siebie, sztywny i nienaturalnie wyprostowany; warknął cos nieprzyjemnego do jakiejś pary żołnierzy, którzy rzucali im zaciekawione spojrzenia i gdy dotarli do tablicy informacyjnej, przyłożył do niej dłoń i po chwili na mapce wyświetliły się wszystkie wolne w tym momencie pomieszczenia w tej sekcji. Wystukał jakieś opcje, a potem skinął na Thace’a i po chwili stali przed drzwiami gabinetu osłoniętego mlecznym, pancernym szkłem. – Musisz sam przyłożyć tu rękę i ponieważ masz już stopień porucznika, rezerwacja dokona się automatycznie a salka zwiększy poziom zabezpieczeń niż te, jakie mają standardowe pomieszczenia onboardingowe. Możesz zaprogramować je, by zabezpieczyć swoje rzeczy, w razie gdybyś musiał gdzieś się udać.
– Szkoda, że nie byłeś dla mnie tak miły, gdy się tu pojawiłem prawie dwa lata temu – rzucił bezmyślnie, nie panując nad językiem i wciąż gnębiącymi go emocjami. Lorcan zbladł i zacisnął pięści, a potem zrobił krok w jego stronę i przez moment Thace bał się go... dopóki mężczyzna się nie odezwał.
– I przepraszam cię za to. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję, że gdybym się tak nie zachowywał, to w końcu bym się stoczył i już nie byłoby szansy odwrotu. Byłeś katalizatorem tego, że zrujnowałem sobie pozycję w wojsku. Ale również sprawiłeś, że postanowiłem być lepszą osobą, niż byłem kiedyś. Wczoraj uratowałeś mi życie, a dziś resztki mojej kariery. Wiem już, że przyjąłeś mnie do swojej jednostki. Dziękuję za to. Dobrze wiem, że nie zasłużyłem. Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, jak cię traktowałem, ale nie mam prawa tego wymagać. To pewnie zabrzmi żałośnie i wiem, że niczego ode mnie nie potrzebujesz, ale chcę żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć w absolutnie każdej sprawie.
– Wiem – odparł tylko. – Na razie idź do jednostki medycznej. Dziś masz wolne… jutro raczej jeszcze też, bo nie zdołam zapoznać się ze wszystkim ani wydać jakichkolwiek dyspozycji. Zorganizuję spotkanie ze wszystkimi oficerami Pionu Bezpieczeństwa pojutrze. W ciągu paru godzin wyślę do was wiadomość. Na razie naprawdę potrzebuję zająć się bieżącymi sprawami.
Gdy Lorcan zostawił go samego, rozejrzał się po jasnym, niewielkim, ale gustownie urządzonym pomieszczeniu. Było tu cicho. Fotel, który zajął, był miękki i wygodny, a monitor połączył się z jego komunikatorem, gdy tylko położył go na stole. Zobaczył listę wiadomości na dużo większym monitorze: gratulacje, automaty systemowe o zmianie stanowiska, kody dostępów, instrukcje, zakres jego obowiązków, zaktualizowany schemat organizacyjny, zaproszenie na spotkanie z Vog za trzy dni – widocznie Prorok poinformował ją, że Thace ma wolne i ma mu nie zawracać głowy – i na lunch kolejnego dnia od Riza. Zobaczył nieodebrane połączenia od Vhinku. Przypomniał sobie, że musi wyłączyć w komunikatorze opcję, by ten łączył się automatycznie z ekranami – widocznie awans zrestartował jego ustawienia. Musiał napisać do Kolivana. Musiał poszukać sobie gabinetu. Powinien może wezwać jakieś Sentry, by przyniosło mu coś gorącego do picia, bo nie byłby w stanie udać się do kantyny, a w torbie miał tylko pamiątki, słodycze, suszone liście i ze dwie butelki alkoholu.
Powinien zrobić całe mnóstwo rzeczy, ale zamiast tego uruchomił dodatkową blokadę przy drzwiach, objął twarz dłońmi i tym razem już nie walczył z płaczem.
***
Pages Navigation
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 1 Tue 18 Oct 2022 09:06PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 1 Tue 18 Oct 2022 09:21PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 1 Sat 26 Nov 2022 05:32PM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Sun 18 Feb 2024 06:29PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 1 Sun 18 Feb 2024 07:10PM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Sun 18 Feb 2024 07:14PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 1 Sun 18 Feb 2024 07:22PM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Sun 18 Feb 2024 07:49PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 1 Mon 19 Feb 2024 10:40PM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Mon 19 Feb 2024 10:54PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 1 Tue 20 Feb 2024 12:24AM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Tue 20 Feb 2024 08:53AM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 1 Wed 21 Feb 2024 07:49PM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Wed 21 Feb 2024 11:58PM UTC
Comment Actions
lao (Guest) on Chapter 1 Thu 22 Feb 2024 12:01AM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 2 Sun 30 Oct 2022 05:06PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 2 Tue 01 Nov 2022 06:30PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 2 Sat 26 Nov 2022 06:02PM UTC
Comment Actions
A (Guest) on Chapter 3 Mon 07 Nov 2022 08:17PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 3 Wed 09 Nov 2022 12:04AM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 3 Wed 09 Nov 2022 02:46PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 3 Wed 09 Nov 2022 08:12PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 3 Sat 26 Nov 2022 06:38PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 3 Sat 26 Nov 2022 10:50PM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 4 Tue 22 Nov 2022 02:56PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 4 Tue 22 Nov 2022 09:02PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 4 Sat 26 Nov 2022 06:55PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 4 Sat 26 Nov 2022 11:03PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 5 Tue 29 Nov 2022 06:29PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 5 Thu 01 Dec 2022 08:38PM UTC
Comment Actions
A (Guest) on Chapter 5 Thu 01 Dec 2022 05:49PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 5 Thu 01 Dec 2022 08:51PM UTC
Comment Actions
A (Guest) on Chapter 5 Fri 02 Dec 2022 08:25PM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 5 Tue 13 Dec 2022 10:19AM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 5 Tue 13 Dec 2022 03:21PM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 6 Sun 25 Dec 2022 10:35PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 6 Tue 27 Dec 2022 10:09PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 6 Thu 29 Dec 2022 05:21PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 6 Sat 31 Dec 2022 12:14AM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 6 Sun 01 Jan 2023 06:27PM UTC
Comment Actions
A (Guest) on Chapter 7 Mon 19 Dec 2022 09:39PM UTC
Comment Actions
A (Guest) on Chapter 7 Mon 19 Dec 2022 10:45PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 7 Wed 21 Dec 2022 05:18PM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 7 Sun 25 Dec 2022 11:10PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 7 Tue 27 Dec 2022 10:16PM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 7 Thu 29 Dec 2022 05:28PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 7 Sat 31 Dec 2022 12:17AM UTC
Comment Actions
Zargar_fangirl on Chapter 7 Sun 01 Jan 2023 06:23PM UTC
Comment Actions
Abelarda Gildenman (abelarda_gildenman) on Chapter 8 Mon 26 Dec 2022 12:44AM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 8 Tue 27 Dec 2022 10:33PM UTC
Comment Actions
A (Guest) on Chapter 8 Wed 28 Dec 2022 11:06PM UTC
Comment Actions
isshi69nikkei on Chapter 8 Fri 30 Dec 2022 07:49PM UTC
Comment Actions
Pages Navigation