Actions

Work Header

Pozostań przy życiu, bo ja znajdę cię dokądkolwiek cię zabiorą

Summary:

Will i Evalyn zostają porwani do Skandi, gdzie zostają rozdzieleni i sprzedani jako niewolnicy. Jednak ta historia jest trochę inna. Erak już jest oberjarlem i jakiś czas temu ustanowił nowe prawa dla niewolników, by polepszyć ich życie. Mimo wszystko wioska, do której trafia Will wydaje się tych praw nie przestrzegać. Czy chłopak zdoła przeżyć nim przybędzie pomoc? Czy pomoc w ogóle przybędzie? W państwie Araluen sprawy też toczą się inaczej, niż to znamy.
Na podstawie 3 i 4 książki Johna Flanagana, ale to zmieniona historia. Bo czemu by nie?

Notes:

Cześć. Jest to moje pierwsze opowiadanie na tej stronie, więc mam stresa haha.
Na początku chciałam zaznaczyć, że nie jest to pisane w języku angielskim, więc mam nadzieję, że translatory sobie dobrze poradzą.
Nie posiadam żadnych praw do powieści Johna Flanagana, ani nie czerpię z tego zysków. Ja jedynie daję upust swojej inwencji twórczej i na podstawie jego prac tworzę co mi do głowy wpadnie.
Będą tutaj postacie z książki jak i te wymyślone przeze mnie. To samo tyczy się miejsc. Tak jak w streszczeniu - akcja osadzona jest w książce 3 i 4, ale z całkowicie zmienioną historią.
Miłego czytania. Mam nadzieję :-)

(See the end of the work for more notes.)

Chapter 1: Rozdział 1

Chapter Text

- Ostatni raz mi zapyskowałeś!

 

Bat ze świstem przeciął powietrze.

 

- Myślisz, że jesteś tutaj kimś?! Że możesz mi się stawiać?

 

Rozległo się kolejne uderzenie batu.
Młody chłopiec trzymany za ręce przez dwóch strażników zaciskał pięści z bólu. Plecy go paliły, a w oczach pojawiły się łzy.
To był jego pierwszy dzień w roli niewolnika, a już zdążył rozwścieczyć jednego z dowodzących - Egona. Ten natomiast nie lubił gdy ktoś mu się sprzeciwiał, a co najważniejsze - nie lubił gdy ktoś robił to na oczach innych. Postanowił szybko ukarać nieposłusznego chłopaka i pokazać mu, że jest tutaj zupełnie nikim. Zlecił dziesięć uderzeń batem, które sam z chęcią wykonał. Powoli i boleśnie.

Doliczając w końcu do dziesięciu Will ciężko wypuścił powietrze. Próbował uspokoić oddech, ale ból mu na to nie pozwalał. Chociaż miał szesnaście lat poczuł się jak małe bezbronne dziecko. Kiedy strażnicy go złapali próbował się wymknąć, ale szybko dostał kopniaka w brzuch od jednego z nich, a potem jeszcze cios pięścią w skroń. Szybko zrozumiał, że ze swoją drobną postawą, niskim wzrostem i małymi umiejętnościami walki wręcz nie może sam nic zdziałać przeciwko doświadczonym wojownikom.

 

Cała sytuacja miała miejsce niedługo po przybyciu Willa do wioski. Dostał polecenie zamiatania chodnika z wiór po drewnie. Wszystko szło gładko, nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi (w końcu kolejny, nowy niewolnik to żadna sensacja). Will też niespecjalnie rozglądał się dookoła zajęty swoimi myślami, o sytuacji w której się znalazł.

Aż rozległy się krzyki. Will przestał zamiatać, podniósł głowę i podążył wzrokiem za hałasem.
Chłopak, na oko niewiele starszy od młodego zwiadowcy pracował przy studni. Był dość wysoki i bardzo, bardzo chudy. Will nie mógł wiedzieć, że jeszcze rok temu Osk, bo tak miał na imię chłopak, wyglądał zupełnie inaczej. Był umięśnionym, silnym i zdrowym młodzieńcem.
Osk tego dnia wydobywał wodę ze studni i dostarczał ją robotnikom przy stołach rzemieślniczych. Być może nie była to najcięższa z prac, jednak przy panującym zimnie i ogólnym wyczerpaniu oraz niedożywieniu stanowiła duże wyzwanie. Chłopiec tego dnia nie wytrzymał dłużej. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i runął na ziemię wylewając przy tym zawartość wiaderka.
Strażnik od razu zwrócił na niego uwagę. Kazał mu się podnieść, co Osk z całych sił próbował zrobić. Podnosił się powoli na drżących rękach, ale dla strażnika było to za wolne. Kopnął chłopaka tak, że poleciał do przodu upadając twarzą w śnieg.

 

- Natychmiast wstawaj - syknął strażnik, ale obolałe ciało chłopaka nie chciało słuchać.

 

Całej tej scenie zaczęła się przyglądać coraz większa grupa niewolników. U niektórych dało się zauważyć współczucie, ale większość miała wyraz twarzy pozbawiony emocji.
Will nie rozumiał co się dzieje. Wiedział, że niewolnicy wykonują ciężką pracę, ale wiedział również, że odkąd Erak został oberjarlem wprowadził wiele zmian i polepszył ich życie. To co się działo tutaj właśnie w tej chwili nie powinno mieć miejsca. I dlaczego nikt z obecnych nie reagował? Wyglądali tak jakby byli do tego przyzwyczajeni.

 

- No rusz się! - ryk strażnika wyrwał Willa z jego rozmyślań. Zauważył, że rosły Skandianin zamachnął się by znowu kopnąć chłopaka, ale nim to zrobił rozległ się donośny głos:

 

- Co tu się dzieje?


Spojrzenie wszystkich skierowało się w stronę mężczyzny, który przybył z eskortą dwóch strażników - Olafa i Berga. Skandianin nie był specjalnie wysoki, ale za to mocno umięśniony. Emanowała od niego pewność siebie. Jego blond włosy były upięte w kucyk, a zimne, niebieskie oczy skanowały otoczenie.

 

- Dowódca Egon - powiedział strażnik prostując się.

 

- Dowódca - pomyślał Will z ulgą - On na pewno nie pozwoli na takie zachowanie i zaraz ukaże strażnika.

 

- Co tu się dzieje? - powtórzył pytanie Egon.

 

- Ten chłopak - tutaj strażnik wskazał na Oska, który wciąż nie zdołał się podnieść - nie wykonuje rozkazów.

 

Egon spojrzał na kulkę zwiniętą na ziemi. Wydął usta w dziwnym grymasie jakby patrzył na coś obrzydliwego.

 

- Nie słucha poleceń tak? - powiedział po chwili - No to trzeba go nauczyć dyscypliny.

 

Mówiąc to sięgnął za pas. Oczy Willa rozszerzyły się w przerażeniu gdy zobaczył do czego to zmierza. Dowódca, wyciągnął bat, który powoli rozwinął. Bez żadnego ostrzeżenia zadał pierwsze uderzenie. Osk krzyknął, a młody zwiadowca się wzdrygnął.

Przecież to było zabronione. Chłosta już od dawna była nielegalna. Co się tutaj działo do cholery?

Drugie uderzenie. Pełen cierpienia okrzyk ofiary rozległy się na Dziedzińcu. Osk błagał o litość szlochając. Will rozejrzał się nerwowo dookoła. Współwięźniowie po prostu stali i patrzyli. Jak mogli tak po prostu to oglądać?
Trzecie uderzenie. Po nim nie było już żadnego dźwięku. Osk stracił przytomność. Jednak to w żadnym stopniu nie powstrzymała Egona. Już podniósł rękę aby zadać czwarte uderzenie, ale wtedy Will dłużej nie wytrzymał.

 

- Dość!

 

Wszyscy zamarli. Młody zwiadowca mógłby przysiąc, że słyszał jak ludzie wokół niego wstrzymują oddech. Olaf i Berg spojrzeli na niego wymownie unosząc brwi. Sam Egon powoli odwrócił głowę. Milczał przez chwilę po czym zapytał:

 

- Który to powiedział?

 

- Ja - odpowiedział Will. Starał się jak tylko mógł aby zachować kontrolę nad swoim głosem.

 

Egon patrzył na niego przez chwilę skanując go uważnie. Jego spojrzenie było tak zimne, że mogłoby zamrozić.

 

- A kim ty do cholery jesteś? - zapytał po chwili wyzywająco.

 

- To nowy niewolnik od Eraka - wtrącił Berg - Dostarczyli go dziś rano.

 

- Ach no tak…Aralueńczyk zdaje się?

 

Will nieśmiało skinął głową.
Dowódca uśmiechnął się, ale był to najokrutniejszy, najzimniejszy uśmiech jaki Will kiedykolwiek widział.

 

- Zatem wypadałoby należycie powitać naszego nowego gościa. Olaf, Berg - brać go.

 

 

***

 

 

Po całym zamieszaniu niewolnicy w pośpiechu wrócili do swoich prac jakby bali się, że zaraz ściągną na siebie gniew Egona. Sam dowódca oddalił się bez słowa, a razem z nim dwójka jego osobistych strażników.

Will powoli podniósł się na nogi, co nie było takie łatwe kiedy trzęsły się jak galareta. Stopniowo docierało do niego co się stało. Jeszcze nigdy nie został tak pobity. Nawet wtedy, gdy w Ward Horacey go bił, nawet gdy zdarzyło mu się spaść z drzewa, nigdy nie czuł aż takiego bólu. Kiedy już doszedł do siebie zauważył dwóch ludzi, którzy podnieśli nieprzytomnego Oska. Nie byli to strażnicy, raczej niewolnicy wysłani do posprzątania po całym zamieszaniu. Zabrali go najpewniej do jakiejś izby chorych. Chociaż jego plecy krzyczały z bólu Will cieszył się, że mógł pomóc chłopakowi. Kto wie czy dałby radę przeżyć dziesięć uderzeń skoro był tak wyczerpany.

 

- Wracaj do roboty - warknął nagle strażnik, który wcześniej znęcał się nad niewolnikiem.

 

Will popatrzył na niego z niechęcią, ale wykonał polecenie.

 

- I jeszcze jedno - kontynuował Skandianin wciskając mu w ręce miotłę - Na twoim miejscu bym się tak nie wychylał.

 

Will bez słowa wrócił do zamiatania.

 

 

***

 

 

Kiedy nastał wieczór niewolnicy mogli zjeść kolację. Will udał się na miejsce zbiórki po czym ustawił się do kolejki.

Trzech rosłych strażników stało przy wielkim kotle, w którym gotowała się zupa. Nie jadł nic przez cały dzień, więc kiedy poczuł zapach bulionu od razu zaburczało mu w brzuchu.
Will zauważył, że część ludzi dostaje tylko zupę, a niewielka garstka dostaje dodatkowo kromki chleba. Najwyraźniej mieli tutaj swoich ulubieńców, którzy byli traktowani lepiej niż reszta.
Kiedy nadeszła jego kolej sięgnął po glinianą miskę, ale strażnik od razu cofnął ręce i pokręcił głową.

 

- Ty nie dostaniesz.

 

- Ale…

 

- Taki jest rozkaz. Za pyskowanie do szefa są kary. Zapamiętaj to sobie.

 

Młody zwiadowca chciał zauważyć, że przecież został już ukarany, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Lepiej było nie sprowadzać na siebie gniewu kolejnego dowodzącego. Tęsknym wzrokiem popatrzył jeszcze raz na parującą zupę. Był taki głodny…

 

- Głuchy jesteś? - warknął strażnik, a Will w odpowiedzi zaprzeczył głową - No to spadaj stąd.

 

Niechętnie, ale posłuchał. Mimo to udał się na małą polanę gdzie pozostali spożywali posiłek.

Ludzie nazywali to jadalnią, jednak była ona nią tylko z nazwy. Nie było tutaj żadnego zadaszenia czy ścian chroniących przed zimnem. Dookoła rozstawionych było parę pochodni dających słabe światło i znikome ciepło. Nie było tu nawet stołów. Ludzie jedli na ziemi siedząc na starych, zużytych kocach, które łaskawie ktoś tam rozłożył.
Will skrzywił się. Z tego co widział w Hallasholm, gdzie została Evalyn niewolnicy jedli w normalnej sali, przy normalnym stole i siedzieli na normalnych krzesłach. No cóż. Jak sam się dziś przekonał na własnej skórze, to miejsce jest zupełnie inne od stolicy Skandi.

Wśród obecnych na polanie zdecydowanie przeważały grupki. Tylko parę osób siedziało w pojedynkę. Ludzie zmęczeni po całym dniu pracy niechętnie rozmawiali, jeśli już to bardzo cicho. Polana wypełniła się więc dźwiękiem drewnianych łyżek uderzających o miski.
Will omiótł wzrokiem wszystkich szukając chłopaka z Dziedzińca, któremu pomógł, ale nigdzie go nie widział.

 

-Pewnie nadal jest bardzo wyczerpany i odpoczywa - pomyślał.

 

Westchnął do siebie po cichu. Odkąd rano go tu przywieźli nie miał okazji z nikim porozmawiać. Ostatnią osobą była Evalyn, ale to zanim ich rozdzielono. Skandianie eskortujący go do Invik raczej nie zwracali na niego zbytniej uwagi. Chcieli go tylko dostarczyć i jak najszybciej wracać.
Jako dość ciekawska osoba Will chciał dowiedzieć się czegoś więcej o miejscu, w którym się znalazł. Tym bardziej po dzisiejszej sytuacji. Wątpił by informacji udzielił mu któryś ze strażników dlatego postanowił poszukać kogoś na polanie. A poza tym, o wiele łatwiej byłoby być niewolnikiem gdyby miało się jakiegoś towarzysza.
Jego wybór padł na starszego od niego o około dwa lata chłopaka. Jak się później okazało miał na imię Mikkel.

 

- Cześć jestem…

 

- Odejdź ode mnie - warknął młodzieniec przerywając Willowi.

 

Jego gęste czarne włosy opadały na ciemne oczy. W oczach tych Will wyraźnie zobaczył wrogość.

 

- Ja tylko… - zaczął ponownie i już mniej pewnie.

 

- Doskonale wiem kim jesteś. Zdenerwowałeś dowódcę, więc powtarzam. Odejdź ode mnie, bo ja nie chcę mieć problemów.

 

Kończąc swoją wypowiedź Mikkel odwrócił się do Willa plecami i kontynuował jedzenie.

Młody zwiadowca nie rozumiał, jednak nie chcąc denerwować chłopaka jeszcze bardziej ustąpił i odszedł. Ponownie rozejrzał się dookoła, ale zauważył, że każdy kto na niego spoglądał zaraz odwrócił wzrok. Ewidentnie nie chcieli mieć z nim doczynienia.
Westchnął więc i usiadł samotnie pod wątłym drzewem. Zaklął z bólu kiedy się zapomniał i oparł się plecami o pień. Nie mając nic lepszego do roboty zerwał liść z krzaka obok i zaczął go skubać.

 

- Nieźle. Pierwszy dzień i już ci robią głodówkę - usłyszał nagdle głos nad sobą.

 

Podniósł zmęczoną głowę i ujrzał twarz sędziwego starca. Will przeraził się tym co zobaczył. Starzec był mocno wychudzony, ubrania miał podarte, zapewne też nie raz oberwał batem. Popękane dłonie były całe w czerwonych strupach. To zapewne zasługa zimna i ciężkiej pracy. Ale najgorsza była jego twarz. Twarz, która nie wyrażała żadnych emocji. Trupioblada skóra, pustka w oczach, ogromne sińce od zmęczenia. Gdyby kiedykolwiek Will miał zgadywać jak wygląda śmierć podałby opis tego mężczyzny.

 

- Czy można się dosiąść?

 

Zwiadowca, wyrwany z oszołomienia pokiwał powoli głową.

 

- Więc - westchnął starzec, gdy już ciężko usiadł na ziemi - Z tego co słyszałem od innych, postanowiłeś zabawić się dziś w bohatera?

 

- Oni skatowali tego biednego chłopaka - oburzył się Will - nie mogłem na to pozwolić.

 

- Ech młodzieńcze. Niedługo zrozumiesz, że to nic nie da. Jak się raz na kogoś uwezmą to będą bić i torturować dopóki nie pozbędą się szkodnika.

 

Will popatrzył na niego zdziwiony, więc starzec kontynuował:

 

- Kiedy jesteś cicho i robisz swoje to jest, powiedzmy w porządku. Kiedy jesteś donosicielem i podlizujesz się przełożonym żyjesz trochę lepiej. Ot, dostajesz więcej jedzenia, śpisz na pryczy, a nie na ziemi, nosisz cieplejsze ubrania i jesteś bezpieczny dopóki nie nawalisz. Tacy jak Osk, czyli chłopak, któremu dziś pomogłeś to słabi i schorowani. Niestety praca i warunki w jakich ją wykonujemy sprawia, że wiele osób podupada na zdrowiu, a nawet umiera. Ale strażników to nie obchodzi i chcą wycisnąć z ciebie wszystko co tylko mogą. Jak nie przetrwasz, to przyjdą następni na twoje miejsce. No i w końcu coś dla ciebie młodzieńcze. Nie lubią kiedy ktoś się stawia i ma charakter. Każdego chcą złamać i podporządkować sobie.

 

- Ale dlaczego? - zapytał Will, kiedy wysłuchał.

 

Starzec popatrzył na niego ciekawie, a chłopak kontynuował coraz bardziej nerwowym tonem:

 

- Dlaczego tak się dzieje? Przecież w Skandi ustanowiono prawo, które nakazuje niewolników traktować dobrze. Wprowadzono zakaz bicia i tortur. A niewolnicy choć nadal są więźniami mają mieć zapewniony podstawowy byt, a nie być traktowani jak, jak… - Will zawahał się i tylko pomachał rękami w powietrzu.

 

Starzec patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, po czym dokończył za niego:

 

- Jak śmieci? Jak gorszy sort? Jak nie ludzie?

 

Will nic nie odpowiedział. Staruszek idealnie ubrał w słowa to o czym pomyślał.

Zapadła nieprzyjemna cisza. I chociaż starzec rozumiał oburzenie młodego towarzysza, na jego twarzy malował się stoicki spokój. On już dawno przestał walczyć z tym systemem. Po chwili wznowił rozmowę:

 

- Masz jakieś imię chłopcze?

 

“Chłopcze” pomyślał Will. Tak samo zwracał się do niego Halt gdy zaczynał u niego szkolenie. Przez ułamek sekundy, przez to jedno słowo poczuł w środku okropny ból. Wróciła szara rzeczywistość, o której na chwilę udało mu się zapomnieć. Był sam wśród obcych ludzi, na obcej ziemi, tak bardzo daleko od domu. Zasmucony skierował oczy w kierunku ziemi.

 

- Will - odpowiedział cicho - Mam na imię Will.

 

Staruszek skinął głową, zauważył zmianę nastroju u chłopaka, ale tego nie skomentował.

 

- A więc Williamie, jesteś młody i musisz zrozumieć, że nie wszyscy ludzie przestrzegają prawa. Świat to nie jest kolorowe miejsce. Nie jest tak, że ktoś ustanawia zasady i wszyscy się ich będą trzymać. Szczególnie tutaj w Invik. To jest mała osada, która prędzej wyleci w powietrze niż uzna niewolnika za człowieka. Tutaj ludzie tacy jak Egon ustalają własne prawa.

 

Will nie wiedział co odpowiedzieć. Patrzył tępo przed siebie nie mogąc uwierzyć w swoje “szczęście”. Czy naprawdę ze wszystkich miejsc musiał trafić akurat tutaj? Do tyranów, którzy mieli za nic życie takich jak on?

Nagle na polanie rozległ się krzyk strażnika:

 

- Dobra koniec kolacji, czas do spania!

 

Staruszek i młodzieniec wstali powoli otrzepując się ze śniegu, który w międzyczasie na nich padał.

 

- A tak swoją drogą, mam na imię Aksel - zwrócił się na koniec do Willa, który odpowiedział mu delikatnym uśmiechem.

 

Zwiadowca zadrżał lekko z zimna i poszedł za Akselem w stronę zbiórki. Cieszył się, że będzie mógł zamknąć oczy i odpłynąć w krainę snów, wyrywając się z tego okropnego miejsca.

Chapter 2: Rozdział 2

Chapter Text

Will podążył za resztą do kwatery, w której miał spać. Czuł się jak jedna z owiec w stadzie, podczas gdy strażnik odgrywał rolę psa pasterskiego i ponaglał wszystkich. Sam zapewne chciał się już położyć.

Kwatery, a raczej jedna wspólna kwatera okazała się być starą szopą. Wyglądała nędznie, tak jakby miała się zaraz zawalić.
Wchodząc do środka Will nie był zaskoczony. Zdążył zauważyć, że warunki w Invik odbiegają od tych w Hallasholm. We wnętrzu było raptem parę prycz, na podłodze rozrzucone było siano i koce. Przy jednej ścianie był kominek, ale miejsca obok niego były już zajęte. W stodole w większości panowała ciemność i było zimno. Do środka, przez dziury w dachu wpadał śnieg. Ogólnie rzecz biorąc całe wnętrze było przytłaczająco smutne.

 

- To jest twój koc - rzekł strażnik wręczając Willowi kawałek materiału.

 

Był dość cienki jak na tak niską temperaturę i chłopak nie potrafił powstrzymać grymasu, który pojawił się na jego twarzy. Strażnik - Arlik widząc to prychnął tylko:

 

- Ciesz się, że nie śpisz na gołej ziemi - po czym odszedł.

 

Na jego miejscu pojawił się kolejny. To był jeden z osobistych strażników Egona, ten, który kopnął Willa w brzuch na dziedzińcu.

 

- Do spania! - ryknął. - Jutro czeka was ciężka praca - Will zmarszczył brwi. Zdawało się, że strażnika to bardzo bawi. Jemu nie było do śmiechu.

 

Młody zwiadowca rozejrzał się za miejscem, które mógłby zająć. Wolne były tylko te najbardziej oddalone od ognia. Oczywiście. Westchnął po cichu i rozłożył koc. Kiedy miał się już położyć ktoś złapał go za ramię i szarpnął w swoją stronę. Will odwrócił się i stanął twarzą w twarz z młodym mężczyzną.

Mężczyzną tym był Isac. Żył tutaj w Invik już parę lat. Jednak jak na niewolnika z długim stażem trzymał się całkiem nieźle. Nie było widać po nim efektów ciężkiej pracy tak jak po innych ludziach.
Isac był niskim, ale wciąż wyższym od Willa chłopakiem. Sylwetkę miał dość muskularną. Jego rozpuszczone do ramion włosy miały odcień jasnego blondu. Szare oczy były zimne, czaiła się w nich jakaś nienawiść i niechęć do wszystkiego wokół. Will mimo wszystko zaśmiał się w duchu. To zabawne jak często ostatnimi czasy widział w oczach ludzi nienawiść skierowaną do jego osoby.
Za nim stało trzech innych, pośród których Will rozpoznał Mikkela. Pozostali to wysoki Halldor i Kori, który miał przydomek “Wielka Łapa”. Była to zasługa jego nadzwyczaj olbrzymich dłoni, dzięki którym potrafił z łatwością powalać przeciwników.

 

- Więc to jest nasz twardziel - rzucił kpiąco Isak.

 

Zmierzył Willa od stóp do głów po czym kontynuował:

 

- Mały jesteś. Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł aby fikać i wychodzić przed szereg?

 

Will zmarszczył brwi. Czuł, że ta rozmowa nie zmierza do niczego dobrego, a trzej mężczyźni raczej nie przyszli go powitać.

 

- O co chodzi? - zapytał wprost. Chociaż był przestraszony starał się brzmieć obojętnie.

 

- Ty! Może grzeczniej co? Nie wiesz z kim gadasz - wtrącił Kori i zrobił krok do przodu. Jednak Isac powstrzymał go uniesieniem ręki.

 

- O to chodzi, że nie życzę sobie abyś zaczepiał moich chłopców.

 

- Ja nikogo nie zaczepiam - oburzył się Will - Chciałem się tylko przedstawić - dodał już ciszej, bo nagle zdał sobie sprawę z tego jak głupio to zabrzmiało.

 

Grupa młodych mężczyzn wybuchnęła śmiechem.

 

- Przedstawić? No dobrze - zakpił Isac, kiedy grupa już ucichła - Ja nazywam się Isac Ulfarson. A ty?

 

- Will.

 

Na chwilę zapadła niezręczna cisza. To znaczy niezręczna tylko dla Willa. Isac nachylił się i wykonał gest ręką, który miał ponaglić Willa, ale kiedy cisza się przedłużała westchnął zrezygnowany.

 

- Nazwisko - powiedział w końcu.

 

- Ja…ja nie mam. Jestem po prostu Will.

 

Słysząc to w oczach Isaca pojawił się błysk dziwnej radości, a na usta wpełzł złośliwy uśmieszek. Reszta jego grupy ponownie się zaśmiała.

 

- Słyszeliście chłopaki? On nie ma nazwiska - wyśmiewał się Mikkel.

 

- Jest “po prostu Will” - wtórował mu Halldor.

 

- Co, ojciec cię nie chciał? A może wstydził się ciebie - zgadywał Kori.

 

- Pewnie matka się puściła przed ślubem. Ojciec się ulotnił, a ona pozbyła się bękarta.

 

Przygnębiony Will zgarbił ramiona. Mógł powiedzieć, że jego rodzice umarli, wytłumaczyć się, ale wiedział, że to nic nie da. Poza tym gardło miał tak ściśnięte od łez, które cisnęły mu się do oczu, że wątpił by mógł wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
Kiedyś śmiano się z niego właśnie przez brak nazwiska. Wytykano go palcami, nazywano bękartem. Kiedy został uczniem zwiadowcy ludzie odpuścili, a nawet zaczęli traktować go z szacunkiem. Szczególnie po przygodzie z kalkarą. Ale teraz wszystko wróciło. Wszystkie drwiny, obraźliwe komentarze, kąśliwe zaczepki. Znowu miał być tym gorszym, bo nie wiedział kim byli jego rodzice. Znowu miał przeżywać to wszystko na nowo.

Gdy śmiechy już ucichły Isac powrócił do rozmowy.

 

- A więc Willu teraz mnie uważnie posłuchaj.

 

Nachylił się tak jakby chciał szepnąć coś swojemu rozmówcy do ucha, więc Will odruchowo zrobił to samo. I wtedy starszy chłopak walnął go z całej siły w brzuch.
Will natychmiast upadł na kolana, zabrakło mu tchu. Nie czekając Isac złapał go za włosy i szarpnął aby głowa młodego niewolnika była skierowana prosto w jego stronę.
Przybliżył swoją twarz do twarzy Willa tak, że dzieliło ich tylko parę centymetrów, po czym wycedził cicho:

 

- Nie zbliżaj się więcej do mnie ani do moich chłopaków. Przyniesiesz tylko kłopoty. My tutaj dobrze żyjemy i nie pozwolę aby pierwszy lepszy śmieć, który nawet nie ma nazwiska to zaprzepaścił.

 

Pociągnął go mocniej za włosy aż młody zwiadowca jęknął.

 

- Czy to jasne?

 

- Tak - wyszeptał Will - Jasne.

 

Isac puścił Willa odpychając go w stronę podłogi. Zmierzył go jeszcze groźnym spojrzeniem jakby chciał się upewnić, że jego słowa na pewno dotarły tak jak powinny po czym skierował się z grupą w stronę prycz. Oczywiście ich łóżka znajdowały się najbliżej kominka.

 

- A i byłbym zapomniał - Isac odwrócił się jeszcze w stronę Willa - Miło z twojej strony, że chciałeś pomóc, ale ten chłopak, Osk, za którego się wstawiłeś nawet nie przeżyje nocy. Tak więc niepotrzebnie zepsułeś sobie reputację.

 

W aż Willu się zagotowało. Jak on mógł tak powiedzieć? Gdyby Will miał wybór bez wahania zrobiłby to samo jeszcze raz. Nie mógł po prostu stać i patrzeć jak ten biedak cierpi.

Widząc, że Will nie zamierza odpowiedzieć Isac bez słowa podążył do swojej pryczy. Bawiła go zaciętość i determinacja nowego niewolnika. Miał nadzieję, że szybko go złamią. Nie lubił cwaniaków, którzy myśleli, że mogą zmienić pewne rzeczy na lepsze. O nie. Musiał istnieć porządek. On sam zrobił wiele żeby mieć taką pozycję jaką ma teraz. Tego wieczoru obiecał sobie, że osobiście dopilnuje aby ten młody chłopak na własnej skórze doświadczył porządku, który panował w Invik.
Kładąc się do łóżka uśmiechnął się znacząco do swoich kolegów. Ci zrozumieli przekaz swojego szefa i również odpowiedzieli mu złośliwymi uśmiechami.

Will otrząsnął się już z niedawnej sytuacji i zaczął owijać się kocem najszczelniej jak mógł. Kładąc się spać miał szczerą nadzieję, że z Oskiem będzie wszystko dobrze. Kto wie może będzie chciał się z nim zakolegować i wówczas Will nie będzie tutaj już taki samotny.

 

 

***

 

 

Ale jak się okazało następnego dnia Osk w wyniku obrażeń zmarł. Jego osłabiony organizm nie wytrzymał tej ostatniej chłosty. Wyniesiono go na dziedziniec z namiotu “medycznego”, a Will znalazł go na ziemi otoczonego przez innych niewolników.

Ludzie szeptali, a on tłumił wściekłość, że jego poświęcenie jednak poszło na marne. Łzy ponownie napłynęły mu do oczu gdy zdał sobie sprawę do jakiego potwornego miejsca trafił. Był tu tylko po to żeby pracować i pracować, a kiedy już nie da rady, wymienią go na kogoś innego.
Serce ścisnęło mu się gdy zobaczył co zrobili z ciałem chłopaka. Myślał, że chociaż pożegnają go jak należy. Przecież do cholery każdemu należy się godny pochówek! Ale strażnicy po prostu złapali go - jeden za nogi, drugi za ręce i wrzucili do morza jak szmacianą lalkę.

 

- Jakby wyrzucali zwykłe śmieci - pomyślał ze zgrozą Will.

 

- I co? - za plecami Willa rozległ się drwiący głos - Dalej uważasz, że warto zgrywać twardziela?

 

Egon podle się zaśmiał.

 

- On też myślał, że może mi się stawiać.

 

- Zabiliście go - syknął Will.

 

- My? Sam sobie na to zapracował. Niewykonywanie poleceń tak się właśnie kończy.

 

- On nie miał już siły na wykonywanie poleceń.

 

- To już nie mój problem.

 

- Erak mówił, że w Skandi znęcanie się nad niewolnikami jest zabronione - nie poddawał się Will.

 

Oczy Egona zapłonęły wściekłością.

 

- Erak jest w Hallasholm - ryknął dowódca - i nic mu do tego. JA tutaj rządzę.

 

- Gdyby się dowiedział…

 

- Ale się nie dowie - przerwał jeszcze bardziej rozwścieczony Egon - Ja jestem dowódcą. I żeby ci to w końcu wbić do tej tępej głowy dam ci nauczkę.

 

Wyciągając swój bat zza pasa odwrócił się do swoich dwóch strażników i krzyknął:

 

- Przytrzymać mi go!

 

 

***

 

 

Kiedy strażnicy już go puścili, Will upadł na kolana. Był wycieńczony po części przez ból, a po części przez tłumioną w sobie złość. Nienawidził ich.
Chciał wrócić do domu. Och ile by dał by zobaczyć swoich przyjaciół. I Halta. Na wspomnienie o nim zaszkliły mu się oczy. Jeszcze zaledwie parę miesięcy temu był w chatce w lesie, szczęśliwy i bezpieczny. Dzień upływał mu na treningach, a wieczory na miłych pogawędkach z ponurym zwiadowcą. Pomimo dwóch różnych charakterów zaczęli się w końcu ze sobą dogadywać. Starszy zwiadowca stał się mniej zgryźliwy i przyzwyczaił się już do towarzystwa chłopca i do jego niekończących się pytań. Sam Will już nie bał się Halta i nie zniechęcał się jego ponurą postawą.
Po pewnym czasie młody uczeń zdał sobie sprawę z tego, że Halt był dla niego jak ojciec. Nie potrafił wytłumaczyć tej więzi, skąd się wzięła i kiedy dokładnie powstała, ale czuł, że ona jest. Mimo tego, że Halt dalej był oszczędny w emocjach, a jego wyraz twarzy pozostawał poważny, Will chciał aby ten człowiek był z niego dumny.
A później sielankę przerwała wojna z Morgarathem. Udało się go pokonać między innymi przez sprytny pomysł Willa aby spalić most. Jednak sam chłopiec nie zdążył uciec i został pojmany przez Skandian. I tak znalazł się tutaj. W tej przeklętej wiosce, w której czuć tylko ból, cierpienie i śmierć. Gdzie życie takich jak on nie miało żadnego znaczenia. Poczuł ogromne uczucie żalu i frustracji. Kiedy w końcu spotkało go tyle dobra dlaczego los postanowił mu to odebrać?

Z rozmyślań wyrwał go zimny głos Egona:

 

- Uważaj, bo pewnego dnia skończysz jak Osk.

 

- Jesteś potworem - odpowiedział łamiącym się głosem.

 

Kąciki ust Egona uniosły się lekko. Spojrzał na chłopaka okrutnymi oczami, w których błyskała iskra szaleństwa. Widząc to spojrzenie młodego zwiadowcę przeszedł dreszcz. Miał do czynienia z prawdziwym tyranem.

 

- Potworem... - dowódca z zamyśleniem podrapał się po brodzie - Tak…być może.

 

 

***

 

 

Późnym wieczorem po całym dniu ciężkiej pracy Will leżał na zimnej podłodze w szopie. Dzień spędził pracując przy studni, gdzie wcześniej pracował Osk. Został jego zastępcą. Przypominając sobie biednego, martwego chłopaka leżącego na ziemi, a później jego ciało wrzucane do morza Will gwałtownie wciągnął powietrze. Wiedział, że stawiając go dokładnie na tym samym stanowisku chcieli go złamać. To miał być pierwszy krok.

Ale chłopak postanowił, że nie da im się tak łatwo. Wierzył, że jeszcze wróci do domu, że zobaczy swoich bliskich. Nie chciał się poddawać. Przecież jego mentor sam mu powiedział żeby tego nie robił. Głęboko w sercu miał nadzieję, że Halt rzeczywiście będzie go szukał, tak jak to wykrzyczał stojąc na brzegu, kiedy statek wraz z nim i Evalyn odpłynął.
Tak, ucieknie im. Ucieknie i uwolni się z tego okropnego miejsca. A przy okazji jeszcze uratuje księżniczkę. Może to los da mu szansę? Może Erak jakimś cudem dowie się jakich okrutnych przewinień dopuszczają się tutejsi dowódcy? Na pewno niedługo nadejdzie jakaś pomoc bądź nadarzy się okazja.
Z tą rodzącą się na nowo nadzieją Will zaczął zapadać w sen. Ale tej nocy był szczęśliwszy, bo wiedział, że nie jest sam na tym świecie. Musiał tylko wytrzymać jakiś czas i będzie dobrze.

Ale mijały dni, tygodnie, miesiące, a pomoc nadal nie nadeszła.

Chapter 3: Rozdział 3

Chapter Text

Zimno.

 

Chłód przenikał kości Willa aż do szpiku. 

 

Zimno.

 

Jego dłonie były czerwone, ledwie je czuł. 

 

Zimno.

 

Dreszcze wstrząsały jego ciałem.

 

Było tak bardzo zimno.

 

Will wziął drżący oddech zanim podniósł kolejne wiadro z wodą.

Od śmierci Oska codziennie pracował przy studni. Zimna woda wylewała się na niego, bo chociaż bardzo się starał, nie był wstanie powstrzymać drżenia dłoni i sporadycznych wstrząsów ciała.

 

Minęły już cztery miesiące odkąd został niewolnikiem. Cztery cholernie długie miesiące spędzone w zimnie. 

Czuł się jak wrak człowieka. Do diabła. Nie był człowiekiem. Był niewolnikiem. To była liga niżej. 

 

Odłożył wiadro na miejsce i zawrócił z powrotem do studni po kolejną partię wody. Opuszczając wiadro w dół stęknął z bólu. Wczoraj znowu został wychłostany. Co prawda nie przypominał sobie aby zrobił coś złego, ale Egon zdawał się zawsze znaleźć jakiś powód. Kręcąc kołowrotkiem jego rany przypominały o sobie w bolesny sposób. Will zacisnął zęby wiedząc, że okazanie jakiejkolwiek słabości zwróci uwagę strażnika. Zdawało się, że wszyscy tutaj obserwują go uważnie, czekając tylko aż się potknie. 

 

Na początku jedynym źródłem bólu były plecy. Ale po czasie okrutny dowódca już nie zwracał uwagi na to, gdzie uderzał jego bat. Bił chłopaka po ramionach, brzuchu i po nogach. Czasami nawet po głowie. Will dorobił się dość sporej blizny na prawej skroni, gdzie bat boleśnie rozciął delikatną skórę. Bywało, że go nie chłostali. Zamiast tego używali pięści lub kopali go. Wbrew temu jak głupio to brzmi, Will uważał to za swego rodzaju łaskę. 

 

Wiadro zostało napełnione, więc młody zwiadowca zaczął kręcić kołowrotkiem w przeciwną stronę, wyciągając je z powrotem na górę. 

 

Jego myśli ponownie powędrowały do domu. Zastanawiał się, co u Halta, Gilana, Horacego. Czy tęsknią za nim? Czy w ogóle o nim pamiętają? Mogłoby się zdawać, że nie, zważywszy na to, że tkwi tutaj już tak długo. 

 

Wyciągnął wiadro i udał się z nim do drugiego stanowiska. Dreptał dobrze znaną mu ścieżką. Przemierzał ją codziennie po kilkaset razy i mógłby to spokojnie robić z zamkniętymi oczami.

 

Przez dłuższy czas myśl o przyjaciołach podtrzymywała go na duchu. Jednak w ostatnim czasie podsycała jedynie olbrzymie uczucie złości i smutku. Podczas kiedy on tkwił w tej wiosce zapomnianej przez bogów, wszystkie bliskie mu osoby żyły spokojnie swoim starym życiem w Araluen.

 

Araluen - pomyślał gorzko odstawiając wiadro na ziemię mocniej niż zamierzał. W zamian wziął puste i udał się z nim ponownie w stronę studni.

Podczas ostatniej wojny z Morgarathem spalił most, co dało zwycięstwo jego państwu. Teoretycznie rzecz biorąc był swego rodzaju bohaterem, co jednak nie przekładało się w praktyce. W końcu jaki bohater kończy jako niewolnik w Skandii? Skoro miał tak wielki udział w czasie bitwy i pomógł uratować wiele istnień, to czy jego państwo nie powinno się odwdzięczyć zabierając go z tego okropnego miejsca?

 

Zaczął kręcić kołowrotkiem mocniej niż poprzednim razem, napędzany negatywnymi emocjami. 

 

Miał nadzieję, oczywiście, że miał. Oczyma wyobraźni widział, jak pewnego dnia do wioski przybywa poselstwo z Araulen i oznajmia, że Will uczeń zwiadowcy zostaje wykupiony i wraca do domu razem z księżniczką Cassandrą. 

Widział Halta, który tak jak obiecał, przychodzi po niego i zabiera go z powrotem do swojej chatki w lesie, w Redmont. Wierzył w to wszystko i trzymał się tych myśli, tak jak tonący trzyma się koła ratunkowego.

 

Wszystko to było do czasu. Do momentu aż upłynął miesiąc, potem dwa. Podróż tutaj nie powinna zająć tak wiele czasu. Ale mimo to jeszcze nie chciał się poddawać. Jakaś część niego kazała mu dalej być silnym, więc wciąż wierzył i czekał. Potem minął kolejny miesiąc i w końcu to do niego dotarło - nikt po niego nie przyjdzie. Nigdy.  Został sam.

 

Chlup.

 

Wiadro zanurzyło się w wodzie, więc nadszedł czas wyciągnąć je na powierzchnię.

 

Nie powinno go to dziwić, w końcu był sierotą i zawsze był sam. Halt był jego mentorem, nie rodziną. Pewnie znalazł już nowego ucznia. Gilan, którego zaczął postrzegać jak starszego brata tak naprawdę nim nie był. Po prostu zawsze był miły i uprzejmy. I tak samo towarzyski może być w stosunku do kolejnego ucznia Halta. Crowley był komendantem i nie skupiał się na pojedynczych jednostkach, szczególnie na uczniach. Owszem był blisko z pozostałą dwójką wyżej wymienionych zwiadowców, ale to nie dotyczyło Willa. On był nowy i obcy. Nie był dla nich nikim ważnym.

 

Po raz kolejny odstawił wiadro z wodą i wziął następne.

 

To samo tyczy się całej reszty. Był w ich życiu, ale tylko jako tło. A skoro to tło zniknęło, to trzeba je zastąpić innym. Dlaczego ktoś w ogóle miałby się nim przejmować? Przecież to, że zabił Kalkarę, a później pomógł na wojnie nie czyniło z niego kogoś wyjątkowego. Co on sobie myślał? Że jest bohaterem? Że jest ważny? Nonsens. Najwyraźniej najlepiej być szarą myszką i nie wychylać się zanadto, bo to i tak nie ma większego sensu. Poświęcanie swojego życia przynosi tylko rozczarowanie. 

 

Pod wpływem emocji jego knykcie mocno zacisnęły się na kołowrotku, a oddech przyspieszył.

 

Opuszczamy wiadro na dół.

 

Przecież nie chciał złota, nie chciał sławy. Nie spodziewał się nagród czy nawet pochwał z ust innych. Chciał tylko wrócić do domu, do swojego mentora.

 

Chlup.

 

Tak, sierota zostanie sierotą na zawsze. 

 

Wyciągamy wiadro na powierzchnię.

 

Ale, jakby się nad tym spokojnie zastanowić, czy mógł ich winić? To była jego decyzja, wiedział, że to niebezpieczne i ryzykowne. Mimo wszystko zrobił to co zrobił i teraz musi ponieść konsekwencje. Nie ma sensu marnować energii, której nie oszukujmy się, nie miał zbyt wiele, na obarczanie winą innych. 

 

Zanosimy wiadro do drugiego stanowiska.

 

Może to nawet i lepiej, że nikt po niego nie przybył? W końcu był takim zerem, stał się takim wrakiem, że raczej nie chciałby aby ktoś go widział w takim stanie. Zwłaszcza Halt.

 

Bierzemy kolejne, puste wiadro.

 

Will przełknął ślinę na myśl o tym, co jego mentor powiedziałby, gdyby go teraz zobaczył. Chłopiec był zdania, że jako przyszły zwiadowca powinien potrafić się obronić. Powinien nie dopuścić do takiej sytuacji. Powinien się postawić. Powinien być lepszy. A tymczasem on był cały w bliznach, wychudzony, a jego podkrążone oczy mówiły same za siebie.

Nie. Halt nigdy nie powinien się dowiedzieć jaką porażkę poniósł jego uczeń i jaki błąd popełnił przyjmując go na termin. 

 

Lina z wiadrem zaczęła się opuszczać.

 

Do oczu Willa mimowolnie napłynęły łzy. To go jeszcze bardziej rozzłościło. Był mięczakiem, który nawet nie potrafił trzymać emocji na wodzy. I on miałby być królewskim zwiadowcą? 

Prędzej czy później spaprałby sprawę, był tego pewny. Więc może lepiej się stało, że nie ukończy szkolenia. 

Spędzi resztę życia w tej nędznej, pokrytej śniegiem wiosce i nie sprawi zawodu już nikomu więcej.

 

Westchnął i poszedł odstawić wiadro, by wziąć puste, które znowu zapełni wodą.

 

Tak minęła mu reszta tego dnia jak i wielu kolejnych.

 

Kołowrotek w dół. Chlup. Kołowrotek w górę. Spacer w tą i z powrotem.

 

Kołowrotek w dół. Chlup. Kołowrotek w górę. Spacer w tą i z powrotem.

 

Może i byłoby to znośne gdyby nie to, że było tak bardzo zimno. 

Chapter 4: Rozdział 4

Chapter Text

Noga Halta nerwowo podskakiwała, kiedy siedział w sali obrad. Normalnie było to do niego niepodobne. Zawsze stoicki, nie zdradzający emocji zwiadowca, teraz nie mógł powstrzymać się przed okazaniem zdenerwowania. 

Ale co się dziwić. Jego uczeń został porwany do Skandi, a on zamiast ruszyć mu na pomoc musiał wpierw wziąć udział w jakimś głupim spotkaniu. No dobra, może nie było ono tak głupie. W końcu omawiali przebieg niedawnej wojny i to co miało nastąpić po niej. Wciąż było parę ważnych rzeczy do zrobienia. Niech zatem będzie, było to dość ważne spotkanie. Ale to nie zmieniało faktu, że Halt chciałby aby jak najszybciej dobiegło końca. 

 

Król Ducan i jego zaufani doradcy, już od kilku dobrych godzin głowili się od czego należy zacząć. Przydzielali zadania wszystkim ważniejszym urzędnikom. Głównym celem zwiadowców było odnalezienie Foldara, który jako sojusznik zmarłego już Morgaratha, mógł wyrządzić wiele szkód. 

Halt słuchał, jak król razem z Crowleyem, komendantem Korpusu Zwiadowców, opracowywują najlepszy plan działania. W końcu po debatach stwierdzili, że najsensowniejszym rozwiązaniem będzie, gdy każdy z pięćdziesięciu zwiadowców zajmie się tropieniem zdrajcy we własnym lennie. 

Starszy zwiadowca lekko zmarszczył brwi. Będzie potrzebował zastępstwa do Redmont. Już na samym początku spotkania poruszył temat wyruszenia po księżniczkę Cassandrę i swojego ucznia Willa. Chociaż nie dostał żadnej konkretnej odpowiedzi, był przekonany, że ta sprawa zostanie wznowiona na samym końcu. Był wręcz pewny, że król przydzieli go do grupy, która popłynie po dzieci do Skandi. 

Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy Ducan zbierając raporty powiedział:

 

- No, to spotkanie zakończone. Crowley, wyślij listy do wszystkich zwiadowców, których nie było na zebraniu. Niech mają oczy i uszy otwarte. Reszta wie, co ma robić.

 

Postukał dokumentami o blat aby równo się ułożyły, po czym wstał od stołu. Reszta obecnych poszła w jego ślady. 

Halt poderwał się nagle i zawołał króla:

 

- Wasza wysokość, chyba zapomniałeś omówić jeszcze jedną sprawę.

 

Król stanął w miejscu i westchnął powoli. Doskonale wiedział o czym mówi Halt. Obrócił się i uśmiechając się smutno, poprosił wszystkich o opuszczenie sali obrad. 

 

Kiedy zostali już sami, Ducan odpowiedział na pytające spojrzenie swojego przyjaciela, a zarazem jednego z zaufanych doradców. 

 

- Halt, Cassie jest całym moim światem i bardzo chciałbym ją odzyskać. Ale pomimo, iż jestem ojcem, jestem też królem, a to niemały obowiązek. Muszę myśleć nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o moich poddanych. A żeby zapewnić im bezpieczeństwo, musimy dorwać Foldara.

 

- Ale panie, to twoja córka.

 

- Tym niemniej jest to trudna decyzja.

 

- Chcesz zostawić ich na pastwę Skandian? Oni zrobią z nich niewolników - Halt nie mógł pojąć jak Ducan może skazać własne dziecko na taki los.

 

- Ależ oczywiście, że nie chcę - próbował bronić się król -  Muszę jednak stawiać mój kraj ponad wszystko. Dobro ogółu jest ważniejsze niż moje własne. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.

 

Halt nie wyglądał na przekonanego. Ducan położył mu dłoń na ramieniu w przyjacielskim geście i przemówił łagodnym tonem:

 

- W tym momencie potrzebuję tu na miejscu wszystkich zwiadowców, szczególnie tych dobrych. A ty się do nich zaliczasz Halt. Jak tylko zajmiemy się Foldarem, obiecuję, że zorganizujemy wyprawę do Skandi. Tymczasem wracaj do Redmont i zacznij szukać potrzebnych informacji.

 

Odprowadził Halta do drzwi. Starszy zwiadowca oczywiście wiedział, że król ma rację. Państwo powinno być na pierwszym miejscu, również dla niego. Taką przysięgę złożył wstępując w szeregi Korpusu. Jednak jakaś część jego nie chciała się pogodzić z tą decyzją.

Ale na ten moment nie mógł zrobić nic innego, jak tylko pożegnać się i wyruszyć do Redmont.



 

***



 

Minął miesiąc, a Halt nie znalazł kompletnie nic. Żadnych śladów Foldara. 

Wysłał listy do króla i do Crowleya o efektach śledztwa, a raczej o ich braku. Wtrącił również ponowną prośbę o możliwość wyruszenia do Skandi. Sądził, że skoro śledztwo nie rusza się do przodu, jego przełożeni zmienią decyzję i przyspieszą wyprawę.

Nie dostał żadnej odpowiedzi, więc wysłał listy ponownie. I ponownie. Kiedy na przestrzeni kolejnego miesiąca nie doczekał się listów zwrotnych, sfrustrowany udał się do zamku Araluen. 

Poprosił o spotkanie z Crowleyem, na co ten drugi niechętnie się zgodził. Komendant spodziewał się jaki będzie cel wizyty, jednak nie mógł zrobić nic, co usatysfakcjonowało by jego przyjaciela.

 

- Crowley, minęły dwa miesiące.

 

- Ja wiem Halt - odparł komendant niezręcznie przeczesując ręką włosy - Jednak wiesz jakie są rozkazy. Ja nie mogę ich zmienić, skoro idą one od samego króla. Służę mu tak samo jak ty. Po prostu wracaj do pracy. Im szybciej skończymy, tym lepiej dla Willa. 

 

- Wiesz, że to nie skończy się tak szybko - odparł Halt gniewnie.

 

Crowley chciał coś powiedzieć, chciał zaprzeczyć, jednak tylko parę razy otworzył i zamknął usta, aż w końcu nie powiedział nic. W głębi duszy miał to samo przeczucie. Jednak gdyby przyznał to na głos, tylko bardziej nakręciłby Halta. Poprosił więc tylko grzecznie aby jego towarzysz wrócił do śledztwa.

 

W sali tronowej, król Ducan zrobił dokładnie to samo.

 

W zamku Halt napotkał paru swoich towarzyszy zwiadowców, którzy przybyli osobiście zdać raporty i skonsultować się, co robić dalej. Wszyscy co do joty mówili mu to samo.

 

 

- Odpuść Halt, nie ma sensu kłócić się z królem.

 

- Przez tego chłopaka narobisz sobie tylko problemów.

 

- Jesteś szanowanym zwiadowcą, po co to psuć.

 

- To przykre co spotkało Willa, ale trzeba żyć dalej i pełnić służbę.

 

- Nie powinieneś się aż tak bardzo angażować.

 

To ostatnie stwierdzenie szczególnie utkwiło mu w pamięci. Właściwie po co się tak angażował? Znał Willa osobiście raptem rok, to o wiele krócej niż jego służba w Korpusie Królewskich Zwiadowców. Może faktycznie powinien odpuścić i poczekać, aż wszystko samo się ułoży. Może rzeczywiście nie powinien się tak angażować?

 

Ale był jeden szkopuł. Zależało mu na tym chłopcu i chciał się angażować.



***



Minął kolejny miesiąc. Żadnych rezultatów, same fałszywe tropy. Ludzie podszywali się pod Foldara dezorientujące zwiadowców. Jednak po tym prawdziwym nie było ani śladu. 

 

Przez te ostatnie kilka miesięcy wdał się pewien schemat. Wysłane listy - brak odzewu. Wizyta w zamku - zakończona klęską. Pytania, prośby o możliwość wyruszenia za Willem - odmowa. Ciągle ta sama śpiewka. “Nie możemy sobie na to w tym momencie pozwolić”. “Im szybciej znajdziemy prawdziwego Foldara, tym lepiej dla nas wszystkich”. “Przykro mi, ale nie”. “Kontynuuj śledztwo”. “Zajmij się swoją służbą”. “Przestań ciągle pytać i wracaj do pracy”. 

 

Wściekły Halt wparował do zamku w Araluen. Już nie prosił o wizytę, nie miał na to ochoty. Wszedł niezapowiedziany do gabinetu Crowleya. 

Jego przyjaciel, pracujący jak zwykle nad stertą raportów podniósł się gwałtownie. Widząc niezadowolony wyraz twarzy swojego starego druha wiedział, że to nie będzie przyjemna pogawędka. W duchu uzbroił się w cierpliwość, jednak kiedy Halt znowu zaczął mówić o tym samym co zwykle, nie wytrzymał. 

 

- Halt, do cholery! Myślisz, że mnie to śledztwo nie irytuje? Cały czas tylko fałszywe tropy. Uwierz mi, że każdy z nas chciałby mieć to już za sobą i wrócić do normalnego życia.

 

- Normalnego życia? - syknął Halt - To jest normalne życie. Na tym polega nasza praca, którą wykonujemy od lat. Wiesz natomiast kto na pewno chciałby wrócić do normalnego życia?

 

Pytanie zawisło w powietrzu. Nie trzeba było na głos odpowiadać, Crowley dokładnie wiedział kogo Halt miał na myśli. Will i Cassandra

Komendant odwrócił się tyłem i najspokojniejszym głosem na jaki było go stać, powiedział:

 

- Ile razy mam ci powtarzać? Najpierw musimy dokończyć sprawy w Araluen. Ekspedycja ratunkowa, to na razie sprawa drugorzędna - powiedział wściekle i odwrócił się tyłem stojąc z założonymi rękoma. 

 

Dla Halta była to jednoznaczna wiadomość - koniec rozmowy. Prychnął tylko i pokręcił głową. Nie mógł pojąć dlaczego tak trudno było odesłać jednego, JEDNEGO zwiadowcę. Widząc, że nic więcej nie wskóra zabrał swoje rzeczy i skierował się do wyjścia. Zanim złapał klamkę, Crowley, który nadal na niego nie patrzył, powiedział cicho:

 

- Mam nadzieję, że ten temat jest zakończony.

 

Starszy zwiadowca, w odpowiedzi szarpnął drzwi, a kiedy już był na korytarzu, trzasnął nimi mocno. 



 

***



 

- Wasza wysokość, proszę, przemyśl to jeszcze - mówił błagalnie Halt stojąc w sali tronowej przed królem.

 

Ducan siedział na tronie z ponurym wyrazem twarzy. Zgodził się przyjąć Halta na audiencję, chociaż teraz sam zastanawiał się dlaczego to zrobił. Zdawało się bowiem, że żadne argumenty nie docierają do tego mężczyzny. 

 

Dyskutował z nim już dobre pół godziny. Zmęczony przetarł oczy i odpowiedział stłumionym głosem:

 

- Halt, znasz moje stanowisko w tej sprawie. Zdania nie zmienię. 

 

- Ale minęły już ponad trzy miesiące, a my dalej nie mamy kompletnie nic. Ta sprawa może się ciągnąć latami! Bywały już takie przypadki.

 

- Słuchaj, wiem, że czujesz się odpowiedzialny za swojego ucznia, ale to nie powód by zaniedbywać służbę.

 

Halt się zjeżył. Oczywiście, że czuł się odpowiedzialny. I winny. Gdyby był tam szybciej…Nie, nie ma co gdybać, zbeształ sam siebie. Jest tu i teraz. A teraz konkretnie, Halt był gotów, by przemierzyć cały świat dla Willa i był gotów pokłócić się z każdym, kto stanie mu na drodze. Nawet jeżeli miałby to być sam król. 

W odpowiedzi postanowił odbić piłeczkę.

 

- A czy ty, wasza wysokość czujesz się odpowiedzialny za swoją córkę?

 

Teraz nadszedł czas na Ducana aby się zjeżyć. W sekundę purpura oblała jego policzki.

 

- No wiesz co… - gniew na moment odebrał mu oddech - Oczywiście, że tak - dokończył kiedy już trochę się uspokoił.

 

- To dlaczego nie spełniasz swoich obowiązków wobec niej? - kontynuował niezrażony Halt. Czego jak czego, ale ciętego języka nigdy mu nie brakowało. 

 

- Bo spełniam obowiązki wobec królestwa! Taką złożyłem przysięgę.

 

- Jej również złożyłeś przysięgę, w dniu kiedy się urodziła. Przyrzekłeś ją chronić, a co robisz? Zostawiasz ją w Skandi samą sobie!

 

Teraz król był już wściekły. Nie wierzył w to co słyszy. Halt, jeden z jego najbardziej zaufanych zwiadowców, podważa jego decyzje jako ojca?

 

- A co ty możesz o tym wiedzieć? - zapytał kąśliwie - Z tego co wiem nie masz dzieci.

 

- A wychodzi na to, że pewne rzeczy wiem lepiej od ciebie, mój panie.

 

- Jak śmiesz?! - Ducan wstał gwałtownie z tronu.

 

Służący przyglądający się tej wymianie zdań od jakiegoś czasu, kompletnie znieruchomieli. Teraz przeskakiwali tylko nerwowo wzrokiem z jednego mężczyzny na drugiego. Nie codziennie zdarzało się, żeby ktoś przychodził na audiencję do króla (w dodatku bez wcześniejszej zapowiedzi) i obrażał go w jego własnym domu. 

 

- Ty - tutaj król wskazał palcem na swojego podwładnego - ze wszystkich osób będziesz mi mówił, jak mam postępować w sprawie mojej własnej córki?

 

Ducan patrzył wyzywająco na Halta, a Halt robił dokładnie to samo. Żaden z nich nie chciał odpuścić. Kiedy napięta cisza się przeciągała, Ducan dodał wściekle:

 

- Nie wiem , co ty sobie o mnie myślisz i nie obchodzi mnie to. Wiedz tylko, że zależy mi na mojej córce.

 

- Właśnie widzę - mruknął Halt, ale na tyle głośno, że Ducan go usłyszał.

 

- Dość - warknął - Tylko i wyłącznie ze względu na stare lata puszczę ci to płazem. Możemy to potraktować jako chwilę kryzysu, bo ciężko ci po utracie ucznia. Ale nie myśl, że będę dłużej tolerował takie zachowanie, nawet jeśli chodzi o jednego z najlepszych zwiadowców w tym kraju. Nie będzie wyjątku. A teraz zejdź mi z oczu i wracaj do pracy. 

 

Zwiadowca szybko opuścił zamek. Nie chciał być tu dłużej niż było to konieczne. Miał wrażenie, że wnętrze go dusi, przytłacza. Był tak wściekły. Nigdy nie miał poważniejszej kłótni ani z Ducanem, ani z Crowleyem. Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz. Nie obchodziło go to, w tej chwili obchodził go tylko jego uczeń. 

Kiedy dotarł do stajni, napędzany złymi emocjami po audiencji, z całej siły kopnął wiadro, które pod wpływem rozpędu odbiło się od przeciwnej ściany. Abelard, jego wierny koń, podniósł głowę na ten hałas, a później spojrzał na swojego pana bystrymi oczami.

 

- Znowu się nie zgodzili, prawda? - zdawał się mówić.

 

- Nawet nie pytaj - wymamrotał Halt.



 

***



 

Minęły już cztery miesiące od uprowadzenia Willa. Cztery cholernie długie miesiące dla Halta. Myślał o swoim uczniu każdego dnia. Co robi? Jak się czuje? Czy w ogóle żyje? Tfu, wyrzuć to, oczywiście, że żyje.

Zastanawiał się przez jakie okropności ten młody chłopak musi przechodzić. Owszem, słyszał, że za nowego oberjarla standard życia niewolników się podniósł, ale nie do końca w to wierzył. Nigdy nie jest tak, że wszyscy jak jeden mąż zgadzają się z nowymi prawami, które są wprowadzane. Coś na ten temat wiedział. Mógł mieć tylko nadzieję, że Will trafił do ludzi, którzy nie wyrządzą mu krzywdy. 

 

Co do ostatniego spotkania z królem, oczywiście, że wszyscy już wiedzieli. Wieści szybko się roznoszą. Sławny zwiadowca Halt kłócący się z władcą, zarzucający mu, że ma swoją córkę gdzieś. To był hit. 

Spotkało się to z niemałą dezaprobatą wielu, wielu osób. Większość z nich nie miała zahamowań ażeby wypomnieć Haltowi jego nieokrzesanie, brak manier i głupotę. Próbowali przemówić mu do rozsądku żeby się ogarnął, póki na to czas. Już nie omieszkali mu wytknąć, że niszczy swoją karierę i swoje znajomości. Ale Halta to nie obchodziło, już nie. Nigdy specjalnie nie przejmował się opinią innych na swój temat. 

 

- Halt, słuchasz mnie?

 

Zwiadowca oderwał nieobecny wzrok od okna. Jego oczy spotkały się z łagodnym spojrzeniem barona Aralda.

Uświadomił sobie, że znowu pozwolił swoim myślom odpłynąć daleko. W tej chwili odbywało się spotkanie w zamku Redmont. Szczerze mówiąc, nie interesowało ono zbytnio Halta. Mówili coś o bieżących sprawach urzędowych, o przestępstwach…Jednym słowem, to, co zawsze. Po tym jak usłyszał, że jutro ma wyruszyć na obchód lenna, co podczas tropienia Foldara miało miejsce nader często, odciął swoją głowę od reszty spraw. 

 

- Przepraszam panie, zamyśliłem się.

 

Baron Arald skinął tylko głową i kontynuował. Halt nie musiał się o niego martwić. Baron był jedną z nielicznych osób, które poparły go w jego sprawie. Oprócz niego byli jeszcze Sir Rodney i, co nie powinno dziwić, Horacey, najlepszy przyjaciel Willa. Młody rycerz nie ukrywał oburzenia po tym, jak dowiedział się, co zarządził król. No i oczywiście, był też Gilan. Podczas wymiany listów, nieraz wspomniał, że król chyba oszalał zostawiając Willa i Cassandrę samych sobie. Próbował omówić to z Crowleyem, ale jego listy również pozostały bez odpowiedzi. 

Być może była to tylko garstka, ale dla Halta miało to duże znaczenie, że są ludzie, którzy myślą tak jak on. Którym zależy. 

 

Kiedy spotkanie dobiegło końca, Halt chciał jak najszybciej wrócić do domu. Nigdy nie przepadał za towarzystwem, ale w ostatnim czasie jeszcze bardziej nie chciał przebywać wśród ludzi. Potrzebował czasu w samotności.

 

- Halt, zaczekaj chwilę, chciałbym z tobą porozmawiać - głos barona zatrzymał go w miejscu.

 

Dwójka mężczyzn zaczekała aż reszta wyjdzie z komnaty i kiedy drzwi się zamknęły, baron zapytał:

 

- Jak się czujesz Halt?

 

- Jak się czuję? - pomyślał gorzko zwiadowca - Od kiedy to kogokolwiek obchodzi?

 

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Arald smutno pokręcił głową. Przyjrzał się swojemu przyjacielowi. Wydawać by się mogło, że Halt jest tak samo ponury jak zawsze. Jednak  baron znał go już wiele lat i widział, że pod tą zimną, odpychającą powłoką czai się ogromny żal. Widział to w oczach posępnego zwiadowcy. Widział tę ogromną rozpacz i tęsknotę. I rozumiał to. 

Bardzo lubił Willa. Uważał, że to mądry i sympatyczny chłopiec. W dodatku rozumiał jego poczucie humoru, co nie zdarzało się często. 

Od kiedy chłopak rozpoczął naukę u Halta, baron dostrzegł w tej dwójce idealną parę. Wesoły, pełen życia młodzieniec i zrzędliwy, sarkastyczny zwiadowca. Jedno uzupełniało drugiego. Teraz widok Halta samego boleśnie ściskał go za serce. Wiedział, że to już nie to samo, że czegoś (kogoś) brakuje. 

 

- Wiesz, że nie dam rady wpłynąć na decyzję króla - już raz próbował, ale, o niespodzianka, spotkało się to z odmową - jednak gdybyś czegoś potrzebował, jestem tu dla ciebie.

 

Halt powoli skinął głową. Wiedział, że baron mówi poważnie. Jednak nie ufał swojemu głosowi w tym momencie. Wziął kilka oddechów i po chwili powiedział cicho:

 

- Wrócę do domu i przygotuję się do drogi - po czym odwrócił się na pięcie.

 

Arald westchnął. Miał świadomość, że Halt posunął się za daleko otwarcie kłócąc się z królem, ale szczerze? Nie dziwiło go to. Zależało mu na Willu. Chociaż dla wielu było to dziwne, on to rozumiał. Nie był ślepy, widział jaką więź ci dwaj stworzyli przez ostatni rok. Ona już dawno przewyższyła relację uczeń-mistrz. Mężczyzna przed nim to nie był człowiek niesłuchający rozkazów. To po prostu był ojciec chcący odzyskać swoje dziecko. 



 

***



 

Wychodząc na dziedziniec zamku, Halt natknął się na Tomasa. Był to zastępca Sir Rodneya. Dobry rycerz, ale strasznie arogancki jak na gust Halta. Unikał go zawsze jak tylko mógł. Dziś jednak, Tom poza zwykłym, standardowym przywitaniem, postanowił wdać się w pogawędkę. 

 

- Słyszałem o sytuacji z królem - zagaił.

 

- Chyba wszyscy już o tym słyszeli - prychnął w odpowiedzi zwiadowca. 

 

- Wiesz Halt, zawsze uważałem cię za godnego twojego stanowiska, ale w ostatnim czasie - pokręcił głową z dezaprobatą - Co się z tobą dzieje?

 

Halt skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. Przez wiele lat żył w cieniu, dlaczego wszyscy nagle interesują się nim i jego działaniami? 

Tom okrążył Halta, jak drapieżnik szykujący się do skoku.

 

- Słuchaj, strata ucznia, to nic miłego…

 

- Skąd możesz o tym wiedzieć, skoro nigdy nie miałeś własnego?

 

- Domyślam się - odparł sucho rycerz, niezniechęcony ostrym tonem kolegi - Dam ci przyjacielską radę, którą zapewne słyszałeś już od wielu osób. Odpuść. Przestań bawić się w troskliwego ojca i odpuść. 

 

W Halcie się zagotowało.

 

- Ja się w nic nie bawię - zaprzeczył groźnym tonem, kładąc nacisk na każde słowo.

 

- Czyżby? To jak nazwiesz to, co aktualnie robisz? Przez wiele lat byłeś sam i było dobrze, a teraz zapragnąłeś bawić się w rodzinę?

 

Tego było za wiele. Kogo ten człowiek próbował zrobić z Halta? Chciał po prostu odzyskać ucznia, bo jako jego nauczyciel powinien go chronić. To wszystko. Nikt tu nie mówił o bawieniu się w rodzinę.

Czuł, że jeśli natychmiast nie odejdzie, ta rozmowa może się źle skończyć. Źle dla Tomasa, a Halt nie chciał kolejnych problemów. Już i tak miał ich w ostatnim czasie wiele. 

 

- Muszę wracać i przygotować się do patrolu - rzucił od niechcenia kończąc rozmowę. Nie chciał odpowiadać na słowa rycerza, nie widział potrzeby by się przed nim tłumaczyć.

 

Jednak Tom miał coś jeszcze do dodania.

 

- To cię zniszczy Halt - krzyknął za odchodzącym zwiadowcą - Zapomnij o tym dzieciaku i skup się na sobie. On nie jest twoim synem.

 

Ponury zwiadowca nawet się nie odwrócił. Naciągnął tylko kaptur na głowę żeby nikt nie mógł zobaczyć grymasu smutku, który pojawił się na jego twarzy.



 

***



 

Wieczorem tego samego dnia, wszystkie rzeczy potrzebne do drogi były już uszykowane w kącie, w salonie. Halt odpoczywał teraz w fotelu przed kominkiem. Mały ognień przyjemnie go ogrzewał. 

Wydawać by się mogło, że chata jest tak samo przytulna jak zawsze. Jednak dla Halta stała się w ostatnim czasie przytłaczająco pusta i cicha. 

Westchnął ciężko i postanowił zaparzyć sobie kawy. Podniósł się z fotela, przeklinając bolące kolana i ruszył do kuchni. Kiedy otworzył szafkę by wyciągnąć kubek, w oczy rzucił mu się ten należący do Willa.

 

On nie jest twoim synem. Przestań bawić się w rodzinę. On nie jest twoim synem.

 

Targany tak wieloma emocjami Halt, niewiele myśląc zrzucił wszystko to, co znajdowało się na blacie. Talerz, szklanka, kwiaty w wazonie. Wszystko wylądowało z hukiem na podłodze. Było mu mało. Na dokładkę walną jeszcze pięścią w szafkę, tak mocno, że aż drzwiczki odpadły z zawiasów. 

Kiedy złość już minęła, zastąpiła ją bezradność. Zmęczony tymi kilkoma miesiącami osunął się na podłogę. Usiadł, podciągnął kolana i schował głowę w dłoniach. 

To było za wiele jak dla niego. Poczuł jak w jego oczach zbierają się łzy. Niepodobne do niego. Ale tłumione przez cały ten czas emocje i nerwy w końcu znalazły ujście. Miał dość bycia odtrąconym, Crowley go ignorował i unikał, podobnie jak reszta. Miał dość smutku, nie był do niego przyzwyczajony. A przede wszystkim, miał dość tego wszechobecnego uczucia pustki, które pojawiło się po odejściu Willa. 

 

Tomas miał rację, Will nie był jego synem. Dlaczego więc tak bardzo się starał? Czy to przez obietnicę, którą złożył Danielowi, ojcu Willa, czy to przez świadomość, że zawiódł jako mentor? Halt nie mógł pojąć, co było w tym chłopcu, co sprawiło, że tak bardzo się zmienił.

Nie rozumiał co się z nim dzieje, zawsze prowadził życie w pojedynkę, unikał wszelkiego rodzaju zobowiązań, nie szukał kontaktu z innymi osobami. A teraz?

Jego serce strasznie bolało, wciąż nie było przyzwyczajone do tak silnych uczuć. Do straty, do tęsknoty…do miłości. To było to. Will zdawał się naprawić w Halcie, to, co było od dawna zepsute. Uruchomił jakąś jego część, która nie działała. 

W końcu łzy popłynęły naprawdę.

Owszem, Halt miał w swoim życiu kilka ważnych osób. Crowley był dla niego jak brat. Czasami wkurzający, ale jednak brat. Gilan, jego pierwszy uczeń, był dla niego ważny, ale on miał rodziców. Halt kochał go, ale w inny sposób. Natomiast Will…Will był sam. 

Kiedy przyjął go na ucznia, nie zajęło mu wiele czasu by polubić tego gadatliwego chłopca. Po pewnym czasie zdał sobie sprawę z tego, że zrobiłby dla niego wszystko. Chciał go chronić, chciał zapewnić mu bezpieczeństwo, chciał dać mu dom.

Ani myślał zabierać Danielowi jego tytułu. Ale nie mógł zaprzeczyć sam przed sobą, że Will był dla niego kimś więcej niż uczniem.

Syn. Tak, tym Will był dla Halta. Może i przybrany, ale jednak syn. I dlatego nie potrafił się poddać. Kochał go ponad swoje własne życie. Ponad swój liść dębu, który przez wiele lat znaczył dla niego wszystko, który był symbolem tego co miał.

 

- Nie mogę go tam zostawić - powiedział sam do siebie stłumionym głosem - Nie mogę go stracić.

 

Z jego oczu popłynęło więcej łez, ale nie przejmował się tym. Był sam, poza tym Will na to zasługiwał. 

 

Po dłuższej chwili, kiedy już się uspokoił, wstał i posprzątał bałagan. Spojrzał na przygotowane rzeczy i obiecał sobie w myślach, że kiedy wróci z patrolu, jeszcze raz uda się do zamku Araluen. Jednak tym razem postawi na swoim, nawet jeśli będzie go to kosztowało utraty jego srebrnego liścia. Bo ta mała istota, która wkradła się do jego serca była tego warta. Odzyska go.



 

***



 

Mniej więcej w tym samym czasie, Gilan był na szlaku. Tak jak każdy inny zwiadowca, tropił Foldara. Siedział przy małym ognisku popijając kawę, jednak była ona zupełnie bez smaku. Odkąd Will został porwany, każda kawa smakowała tak samo okropnie w jego ustach. 

 

Były uczeń Halta nie mógł pogodzić się z myślą, że to on po części był odpowiedzialny za to, co się wydarzyło. Halt wiele razy uspokajał go, że to nie jego wina, ale gdyby Gilan go wtedy nie zostawił…

Najbardziej jednak bolała go myśl, że jego przyjaciel, który został bohaterem, w ostateczności skończył jako niewolnik. Co za niesprawiedliwy los! Ból potęgował fakt, iż nikt nie ruszył mu na pomoc. Biedny chłopak jest teraz sam, oddalony o wiele, wiele kilometrów od domu, podczas kiedy oni biegają za fałszywymi Foldarami. 

Och, jak bardzo chciałby rzucić to wszystko w diabły i wyruszyć do Skandi po swojego młodego przyjaciela. Uważał, że chociaż tyle są mu winni.

Być może Will miał w sobie coś, co sprawiało, że przyciągał ludzi, bo skradł serce Gilana już przy pierwszym spotkaniu. Starszy zwiadowca traktował go jak młodszego brata, czuł się za niego odpowiedzialny. Świadomość jak bardzo musi teraz cierpieć wydrążała bolesną dziurę w jego sercu. 

 

Wylał resztę kawy z kubka na trawę. I tak już była zimna. Patrząc w tańczące płomienie pozwolił sobie zastanowić się nad kilkoma rzeczami. Nigdy nie podważał działań Korpusu, ale tym razem…

 

Zawsze mówiono, że pozostali zwiadowcy pójdą za jednym w ogień, są w końcu drużyną. Tymczasem, kiedy przyszło co do czego, drużyna zawiodła. I to miała być ta słynna lojalność? Jeśli tak to ma wyglądać, to po co całe to przedstawienie, te wielkie słowa, które nie mają odwzorowania w rzeczywistości? Nie, stwierdził Gilan. On nie chce składać fałszywych obietnic, mówić pięknych słów żeby potem siedzieć bezczynnie. Dość. Dlatego postanowił sobie, że kiedy wróci do domu, natychmiast wyruszy do zamku Araluen i porozmawia z Crowleyem osobiście, a nawet i z królem. Nie może pozwolić aby jego młodszy brat dłużej cierpiał jako niewolnik.



 

***



 

Wiele kilometrów dalej, Will pracował przy studni i myślał, że został zapomniany i zastąpiony. Nie miał pojęcia, że jego przybrany ojciec i brat są gotowi poruszyć niebo i ziemię aby go odzyskać. 

Chapter 5: Rozdział 5

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Egon rozpoczął swój standardowy obchód. Robił to codziennie. Pory były spontaniczne, rano, w południe, wieczorem. Zależało od tego, kiedy chciało mu się to robić. Większość czasu spędzał w swojej chacie rozkoszując się myślą o władzy, którą sprawował nad tymi nędznymi ludźmi. 

Powiedzieć, że był okrutnym tyranem, to jakby nic nie powiedzieć. Była w nim jakaś chora satysfakcja ze sprawiania cierpienia innym. Oczywiście przepisy się zmieniły, ale Indvik było małą wioską położoną dość daleko od stolicy i dopóki produkcja łódek szła do przodu, nikt się nimi nie interesował. A to sprawiało, że mógł dalej sprawować swoje okrutne rządy, ku swojej satysfakcji. Niewolnicy to nie byli ludzie. Prędzej dałby się wyrzucić ze statku na środku morza, aniżeli miałby poprawić jakość pracy i życia któregoś z nich.

Podczas dzisiejszego obchodu zlecił dwie chłosty. Jedna dla starca, który nie wyrobił normy tego dnia. Druga dla mężczyzny w średnim wieku, który krzywo na niego spojrzał. Chłopakowi, który pyskował strażnikowi, rozkazał nie wydawać kolacji i śniadania.  

Swojego “ulubieńca” zostawił sobie na koniec. 

 

Gdy młody Aralueńczyk pojawił się w zasięgu wzroku na jego twarzy pojawił się okrutny uśmiech. Chłopak już pierwszego dnia pokazał, że ma charakter, a Egon obiecał sobie, że go złamie. Po tych kilku miesiącach jego taktyka zdawała się działać. Młodzieniec z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej, a Egon doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie tylko zasługa słabej kondycji fizycznej, ale przede wszystkim psychicznej. Znał sytuację chłopaka, wiedział jak się tu znalazł i postanowił to wykorzystać. 

Zbliżył się do studni, przy której pracował chłopak. Sam zlecił mu to miejsce, w którym pracował dzień w dzień. Wiedział, że to monotonna praca, przy której można dużo myśleć. Wystarczyło tylko odpowiednio naprowadzić myśli chłopaka, aby wprowadzić go w jeszcze większą depresję.

 

- Jak tam się ma mój ulubiony niewolnik? - zapytał z przekąsem, kiedy już podszedł bliżej.

 

Will spojrzał na niego przelotnie, ale nic nie powiedział. Przez te kilka miesięcy nauczył się, by niepotrzebnie nie zabierać głosu. Egon jednak postanowił ciągnąć dalej swój monolog. 

 

- Jak tam sprawa z twoim mentorem? Halt, tak? Kiedy po ciebie przyjedzie?

 

Na dźwięk imienia swojego byłego nauczyciela, Will zesztywniał. Trwało to raptem sekundę, ale Egon zdołał to wychwycić. Czując, że trafił we właściwy punkt, kontynuował z jeszcze większym zapałem.

 

- Tyle o nim opowiadałeś, zaręczałeś, że po ciebie przyjdzie…To gdzie on teraz jest?

 

Podczas kilku pierwszych tygodni Will opowiadał Akselowi o swoim domu, przyjaciołach i o tym, jak się tu znalazł. Mówił też wiele o Halcie i zapewniał, że jego mentor go stąd zabierze, w końcu to obiecał. Niestety, Isac i jego banda, usłyszeli ich rozmowy i rozpowiedzieli to komu trzeba, sądząc, że ta informacja może im się kiedyś przydać. Na nieszczęście dla Willa, przydała się. Z czasem jak mijały kolejne miesiące, stało się to dobrym tematem, do dręczenia młodego niewolnika. 

 

- Może jednak stwierdził, że nie jesteś wart ratunku? - wypytywał dalej dowódca, nie doczekawszy się odpowiedzi.

 

Will uparcie milczał. Jeszcze jakiś czas temu znalazłby odpowiedź, bronił Halta, ale teraz…? Skoro sam stracił nadzieję, to jak mógł się bronić? Nie było sensu dalej brnąć w swoje racje, które były tylko sennymi marzeniami. Pozwolił sobie tylko na przybranie żałosnego wyrazu twarzy, ku uciesze Egona. Dowódca uwielbiał wręcz niszczyć psychikę niewolników, którzy myśleli, że mogą łatwo uciec od losu, który ich spotkał.

 

- Co? Nic mi nie odpowiesz? Skończyły ci się argumenty? - ponownie nie dostając żadnej reakcji na swoje słowa, Egon nie wytrzymał i uderzył Willa mocno w tył głowy - Patrz na mnie kiedy do ciebie mówię!

 

Will, niechętnie, ale spojrzał zmęczonymi oczami. Chciał tylko, aby Egon powiedział to, co miał powiedzieć i wrócić do pracy. Chciał żeby dali mu spokój. 

 

- Nawet jeśli ten twój mentor jakimś cudem by tu przybył, naprawdę myślisz, że chciałby takie ścierwo jak ty z powrotem na ucznia?

 

Serce Willa ścisnęło się w nieprzyjemny sposób. Egon miał rację, Will był bezużyteczny, słaby, nie wart tytułu ucznia zwiadowcy. Gdyby Halt go stąd zabrał, zapewne zaraz oddałby go na jakąś farmę. 

Chociaż w środku to zabolało okropnie, Will starał się za wszelką cenę nie dać tego po sobie poznać. Dalej utrzymywał obojętny wyraz twarzy, wiedział bowiem, że najmniejsze okazanie słabości tylko zachęci Egona do dalszych obelg. 

Jednak doświadczony dowódca, wiedział, że te słowa wpłynęły na zwiadowcę. Widział to zawsze po oczach. Nieważne jak przytępione bólem i zmęczeniem były. Zadowolony ze swojego dzieła, uznał, że to wystarczy, przynajmniej na dziś. Jak gdyby nigdy nic podciągnął swoje spodnie i odszedł bez słowa. 

 

Kiedy Will znowu został sam, z jego oczu popłynęło kilka łez. 




*** 

 



Isac od zawsze był perfidnym typem człowieka. To jeden z tych, którzy sprzedaliby własną rodzinę za odrobinę wygód dla siebie. Od dziecka miał w sobie ogromne pokłady nienawiści. Skąd ona się wzięła? Pewnie sam nawet nie wiedział. Znęcał się nad rówieśnikami, którzy mu nie pasowali, potrafił doprowadzić do płaczu każdego, jeśli tego chciał, wdawał się w bójki, sprzeciwiał się starszym. Był po prostu trudnym dzieckiem. Od zawsze chciał górować nad innymi, chciał rządzić, czuł, że był do tego stworzony. 

W wieku dwudziestu lat nadal mieszkał u rodziców, którzy od lat próbowali sprawić aby stał się lepszym człowiekiem. Martwili się o niego i nie chcieli, aby źle skończył przez swoje buntownicze nastawienie. 

Pewnego razu Isac miał dość. Po kolejnym kazaniu wygłoszonym przez rodziców, na temat jego zachowania i przyszłości, nie wytrzymał. W nocy wziął siekierę i z zimną krwią porąbał swoją matkę i ojca na mniejsze kawałki. Tak właśnie został niewolnikiem. Rada miasteczka uznała, że bardziej przyda się tam, niż kolejny więzień zalegający w celi.

Ale i w tym środowisku, Isac potrafił się dobrze zadomowić. Donoszeniem na współwięźniów szybko zyskał sobie sympatię Egona. Widział, że mu się to opłaca i po paru miesiącach, pomimo iż oficjalnie dalej był niewolnikiem miał wiele przywilejów. 

 

Po pewnym czasie dołączyli do niego Halldor i Kori, bracia, którzy odbywali karę za napaści. Isac widząc ich umiejętności w walce, zaproponował im współpracę, wiedząc, że mogą mu się przydać jako osobiści ochroniarze. Po około roku pojawił się Mikkel, drobny złodziejaszek. Isac wiedział, że nie wniesie on zbyt wiele do drużyny, jednak zapał młodszego kolegi go przekonał. Dla niego każdy, kto chciał gnębić innych stawał się jego przyjacielem. Tak oto zyskał swoją małą drużynę złodupców. 



 

***




Will drżącymi rękoma sięgnął po miskę z zupą. Dni, w których nie zabroniono mu jeść kolacji były dla niego niczym święto. I choć jedzenie tutaj smakowało paskudnie, nie miało to znaczenia. Ludzie byli głodni i nie śmieli marudzić nawet sami przed sobą na jakość posiłków. 

Will skierował się w stronę swojego stałego miejsca, ostrożnie niosąc gorące naczynie, kiedy Kori razem z Halldorem zaszli mu drogę.

 

- O, popatrz Kori, bękart dostał dziś kolację.

 

- Ale on chyba na to nie zasłużył, co Halldor?

 

- Tak mi się wydaje bracie.

 

Zanim Will zdążył cokolwiek zrobić, wyższy z braci wyrwał mu miskę z rąk i patrząc mu prosto w oczy, wylał jej zawartość na ziemię. Zwiadowca patrzył tylko w milczeniu jak jego gorąca strawa wsiąka w biały śnieg. Jakby na znak protestu, w jego brzuchu głośno zaburczało.

 

- Ojej, zdaje się, że nasz Bezimienny kolega pójdzie dzisiaj spać głodny - zażartował Halldor, po czym wcisnął w ręce Willa pustą miskę i razem z bratem odszedł do swoich kumpli śmiejąc się w głos.

 

Sam Will westchnął tylko i bez słowa udał się w przeciwnym kierunku. Dla niego takie sytuacje to była już norma. Nawet nie protestował, nie było sensu. Dostałby za to tylko solidne lanie. Pogodził się z myślą, że pójdzie spać głodny. Tak samo jak wiele razy wcześniej. 

 

Obserwujący całe zajście Isac uśmiechnął się z zadowoleniem. Na przestrzeni kilku miesięcy zauważył zmianę jaka zaszła w Aralueńczyku. Z silnego i charakternego zrobił się cichy i słaby. Każdą obelgę i zniewagę przyjmował bez słowa sprzeciwu. Był z siebie bardzo zadowolony, widząc, że jego “technika” przyniosła zamierzone skutki. 

Patrząc jak zwiadowca odchodzi z ramionami opuszczonymi w dół, wziął duży łyk zupy, która przyjemnie go rozgrzała. 



 

***



 

Aksel widząc swojego młodszego kolegę, zmierzającego w jego stronę, uniósł rękę w niemym zaproszeniu. Widząc jak młodzieniec niesie pustą miskę, zagaił cicho:

 

- Znowu bez kolacji?

 

Will w odpowiedzi tylko skinął głową. 

 

- Cóż, dziś nie jesteś sam.

 

- Znowu rozkaz?

 

- Tak - prychnął Aksel - Ten dupek Egon stwierdził, że nie wyrobiłem dziś normy.

 

Młody zwiadowca pokiwał głową w zamyśleniu. W ostatnich dniach, Akselowi dość często zarzucano, że nie wyrobił się ze swoją pracą.

 

Przez jakiś czas obydwaj siedzieli w przyjaznej ciszy, ciesząc się wolną chwilą. Od ich pierwszego spotkania, każdy posiłek spędzali razem. Staruszek był jedyną osobą, z którą Will mógł porozmawiać, reszta w dalszym ciągu go unikała. Tylko dzięki swojemu kompanowi, któremu mógł się zwierzyć, który go rozumiał, Will nie oszalał tutaj całkowicie. Kiedy kończyły im się tematy do rozmowy, bądź byli zbyt wyczerpani by cokolwiek mówić, po prostu cieszyli się swoim towarzystwem. Nie wiedział co zrobiłby bez niego. 

 

Notes:

Tak, wiem, że to rozdział typu "zapchaj dziurę", ale potrzebowałam jakiegoś przejścia pomiędzy rozdziałami ;-)

Chapter 6: Rozdział 6

Chapter Text

- Crowley, do cholery, pozwól mi za nim pójść!

 

Halt pod wpływem nerwów uderzył otwartą dłonią w biurko swojego komendanta. Kilka papierów uniosło się w powietrze, by zaraz znowu opaść na drewnianą powierzchnię blatu.

 

- Halt, wiesz, że nie mogę cię puścić - westchnął Crowley. Przerabiali tę rozmowę już wiele razy. O wiele za dużo razy jak na jego gust - Jesteś potrzebny tutaj, w Araluen.

 

- Mamy jeszcze wielu innych, doświadczonych zwiadowców.

 

- Ale król chce ciebie - podkreślił swoją wypowiedź wskazując palcem na mężczyznę stojącego przed nim.

 

Crowley miał dość. Ta sprawa ciągnęła się od pięciu miesięcy. Ciągle tylko to samo, a Halt najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. Dziś, zirytowany ciągłym ignorowaniem go, wtargnął do biura Crowleya bez zapowiedzi, niczym tornado. Dlaczego on musi być taki uparty?

 

Widząc, że jego przyjaciel ani drgnie kontynuował:

 

- Pomyśl, on stracił córkę.

 

- A ja straciłem…

 

Komendant uniósł brwi w szczerym zdziwieniu, a starszy zwiadowca urwał nagle, zdając sobie sprawę z tego, co chciał właśnie powiedzieć.

 

- Nieważne - mruknął cicho.

 

Crowley patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym wznowił temat:

 

- Słuchaj, mi też jest przykro z powodu Willa, wszak jest jednym z nas. Ale nie możemy stawiać własnych potrzeb nad sprawy państwa.

 

- On to państwo uratował - nie poddawał się Halt.

 

- Wiedział czym ryzykuje - odpowiedział spokojnie Crowley.

 

Utknęli w impasie. Żadna ze stron nie chciała odpuścić. Crowley dostał jasne rozkazy od króla, które miał zamiar wykonać, ale jego przyjaciel miał inny cel. Nigdy nie sądził, że sprawy zawodowe tak bardzo ich poróżnią. W tej dziedzinie zawsze dogadywali się bez zarzutów. 

Był naprawdę zmęczony tym wszystkim. Nikt tak naprawdę nie wiedział co czuje. Z jednej strony miał swojego władcę, któremu podlegał, z drugiej zaś strony jego najlepszy przyjaciel…

 

- Halt, naprawdę…

 

- W takim razie ja rezygnuję - wtrącił nagle drugi mężczyzna.

 

- Co?

 

- Chcę zrezygnować ze służby.

 

- Co ty bredzisz?! - oburzył się Crowley i wstał z krzesła, na którym siedział, z taką siłą, że poleciało do tyłu - Nie możesz zdezerterować.

 

- Z tego co wiem mogę w każdej chwili poprosić o przejście na emeryturę - wyjaśnił spokojnie Halt.

 

- Ale w tym wypadku zostanie to negatywnie odebrane. I ty dobrze o tym wiesz. Król wyciągnie konsekwencje. 

 

Crowley nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel po tylu latach jako zwiadowca, z taką łatwością mówi o odejściu ze służby. Kto jak kto, ale on zawsze był przykładnym zwiadowcą. Wykonywał wszystkie rozkazy jakie mu wydano, nigdy nie stwarzał problemów. A teraz? Co do diabła w niego wstąpiło?

 

Przełknął ślinę i nerwowo przeczesał dłonią po swoich rudych włosach. Ominął biurko i stanął naprzeciwko przyjaciela. Musiał podjąć jeszcze jedną próbę, zanim jego przyjaciel zniszczy sobie życie. 

 

- Halt słuchaj, znamy się od dawna. Wiem, że jesteś dobrym zwiadowcą, udowodniłeś to nie raz. Ty również o tym wiesz. Zapracowałeś sobie na swoją sławę, na to jak ludzie cię szanują. Poświęciłeś wiele lat służbie i tylko służbie. Chcesz teraz to wszystko zaprzepaścić? Poznałem Willa i uważam, że jest dobrym młodzieńcem. Z tego co mówisz byłby z niego całkiem niezły zwiadowca. Ale sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Czy naprawdę ten uczeń jest wart twojego dębowego liścia?

 

Popatrzył głęboko w oczy swojemu przyjacielowi. Ten drugi odwzajemnił spojrzenie. Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy i kiedy Crowley z satysfakcją pomyślał, że jego słowa dotarły wreszcie do Halta, dostał od niego cichą odpowiedź:

 

- Tak.

 

Komendant gwałtownie wciągnął powietrze. Czuł, że jego policzki robią się gorące. Miał ochotę kopnąć swojego starego przyjaciela w tyłek. Jak on śmie nie stosować się do poleceń? I to, do jego poleceń? Przez tyle lat stanowili zgrany duet, w końcu Halt był jego zastępcą. Wiedział, że na kogo jak na kogo, ale na niego może liczyć. A teraz, jego zaufany druh mówi mu, że chce zrezygnować ze służby, bo nie podobają mu się rozkazy króla i nie zamierza się do nich stosować. Crowleyowi chciało się śmiać. Bo przecież było to śmieszne. Halt, który nigdy nie kierował się emocjami (czy on w ogóle potrafił okazywać emocje?), który twardo stąpał po ziemi, który żył tylko życiem królewskiego zwiadowcy, chce to wszystko rzucić dla jakiegoś dzieciaka i…I wtedy to do niego dotarło. 

 

- On… - zaczął niepewnie - On jest kimś więcej niż uczniem - było to bardziej stwierdzenie niżeli pytanie.

 

Haltowi oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie spodziewał się tak bezpośredniej rzeczy od Crowleya. Co miał mu niby odpowiedzieć?

To, że odkąd Will został jego uczniem, zaczął się częściej uśmiechać? Że zaczął doceniać obecność chłopca i cieszyć się tym, że ma go w swoim życiu? To, że zauważył, że bez Willa jego chatka była pusta i smutna? Że bez jego ucznia każdy dzień wydawał się pozbawiony sensu? Że zdał sobie sprawę, co naprawdę jest dla niego ważne? To, że chciał chronić Willa i dać mu najlepsze życie, jakie tylko mógł? 

Świadomy przedłużającej się ciszy odpowiedział tylko:

 

- Tak, jest.

 

Crowley nic nie powiedział, stał cały czas z założonymi rękoma. Po chwili obrócił się na  pięcie i podszedł do okna. Pilnie studiował widok, który się przed nim rozprzestrzeniał. Nagle zaczął się śmiać sam do siebie. Jednak nie był to szyderczy śmiech, a pełen sympatii. Nie mógł uwierzyć, w to, co się działo. Jego stary, zrzędliwy przyjaciel, w końcu okazał jakieś uczucia względem innej osoby. Komendant nie wiedział, co takiego ma w sobie ten chłopak, ale zaczynał być mu wdzięczny, za to, że wyciągnął ponurego Halta z tej otchłani samotności, w której żył przez lata. Wręcz zaczął go za to podziwiać. A chrzanić to…Muszą go odzyskać, a on jako komendant musi w tym pomóc. W końcu to on był odpowiedzialny za cały Korpus, to on ich scalał w jedność. Już i tak stracił dość czasu, podczas, którego Will przechodził przez różne okropieństwa. 

 

Kiedy już zebrał myśli, odezwał się, stojąc cały czas plecami do towarzysza.

 

- Jeszcze nie wiem jak, ale załatwię ci spotkanie u króla.

 

Halt myślał, że się przesłyszał. Król Ducan unikał go od jakiegoś czasu, a Crowley nie wyrażał chęci, by pomóc to zmienić. 

Zanim zdążył zapytać o cokolwiek, Crowley odwrócił się nagle i spojrzał mu w oczy.

 

- Tylko tym razem, porozmawiaj z nim szczerze.

 

- Co masz na myśli? - zapytał Halt zdezorientowany. Przecież cały czas rozmawiał z nim szczerze. 

 

Komendant uśmiechnął się słabo. 

 

- Cóż. Obydwoje straciliście swoje dzieci.

 

Nim zszokowany Halt zdążył wykrztusić odpowiedź, drzwi do gabinetu otwarły się z hukiem. Obydwaj zwiadowcy jak na zawołanie odwrócili głowy i ujrzeli znajomą postać młodszego towarzysza. 

 

- Crowley, wyruszam po Willa. Natychmiast! Nie obchodzą mnie rozkazy twoje, ani króla. Jeśli trzeba, mogę nawet zrezygnować ze służby. Mój brat jest dla mnie ważniejszy, niż ten srebrny liść dębu!

 

Po skończonej przemowie, Gilan wziął kilka szybkich oddechów. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności swojego byłego mentora. Spojrzał na niego, unosząc brwi w niemym zdziwieniu. Potem spojrzał na Crowleya i nagle poczuł się tak, jakby ominęło go coś ważnego. Zmarszczył brwi. Ponownie spojrzał na Halta, a zaraz potem znowu na komendanta. Skakał wzrokiem z jednego na drugiego. Nie rozumiał co się dzieje, więc zniecierpliwiony pokręcił głową z irytacją. 

 

- Czy coś mnie ominęło?

 

- Cóż, w zasadzie, to tak - parsknął Crowley.

 

- Nasz komendant stwierdził, że chce nam pomóc - mruknął Halt, w dalszym ciągu nie do końca przekonany. 

 

Na to stwierdzenie brwi Gilana poszybowały z powrotem do góry. 

 

- O…oooo… - zaciął się Gilan. Prawdę mówiąc, w drodze przygotował sobie cały wykład dla swojego komendanta. Miał porządną przemowę, całą masę argumentów, był gotowy pójść z nim na wojnę, ale jak się okazało, Halt go uprzedził. Chwilę stał skonsternowany, ale kiedy odzyskał już panowanie nad sobą, zapytał oburzony - Czyżbyś w końcu postanowił zrobić coś słusznego w tej sprawie?

 

- Hej! - zaprotestował Crowley, unosząc ręce w geście obronnym - Naprawdę myślicie, że dla mnie to wszystko było komfortowe? Przez te pięć miesięcy ja również chciałem wyruszyć za Willem - widząc nieprzekonane twarze swoich towarzyszy, wyjaśniał dalej - Niestety bycie komendantem, to niewdzięczna praca. Muszę, po prostu muszę stosować się do rozkazów króla. Widząc jak wasza dwójka notorycznie mnie nęka czy to listami czy spotkaniami, musiałem zrobić coś by się od was odsunąć, a najprostszym rozwiązaniem było zbywanie was. Mi również zależy na tym chłopcu, nie jestem takim bezdusznym potworem za jakiego mnie macie.

 

Kończąc zrobił zbolałą minę smutnego szczeniaczka. Halt z Gilanem wymienili spojrzenia. 

 

- I co takiego się stało, że zmieniłeś zdanie? - nie opuszczał Gilan.

 

Crowley westchnął:

 

- Chyba…po prostu… widzę, ile on dla was znaczy. Wcześniej tego nie zauważyłem, ale traktujecie go nie tylko jako kompana. Jest dla was częścią rodziny. A wy dla mnie również jesteście jak rodzina, co oznacza, że Will do niej automatycznie dołącza. Jakim byłbym wujkiem, gdybym pozwolił mojemu bratankowi żyć samemu jako niewolnik w tej niewdzięcznej, zimnej krainie zwanej Skandią? 

 

Słuchając niezręcznego tłumaczenia swojego komendanta, Gilan wybuchnął szczerym śmiechem. Całe napięcie, które towarzyszyło mu od kilku miesięcy w końcu ustąpiło. Nareszcie mieli ruszyć do przodu. Nareszcie złączyli się w jedną drużynę, którą zawsze byli. Halt złagodził swoje lodowate spojrzenie, którym obdarzał Crowleya, odkąd tylko przekroczył próg jego gabinetu. Poczuł ulgę, ale jak to na Halta przystało, oznajmił to tylko delikatnym skinieniem głowy. Crowley natomiast, widząc, że wszystkie winy zostały mu odpuszczone, wyszczerzył zęby w wielkim uśmiechu. Jemu również spadł wielki ciężar z serca, który dźwigał od momentu pierwszego zebrania w gabinecie króla te parę miesięcy temu.

 

Cała trójka stała przez chwilę w przyjaznej ciszy. Och, jak bardzo im tego brakowało. Po dłuższej chwili, Gilan w końcu zadał to jedno pytanie, które musiało zostać zadane.

 

- No dobrze, a co zrobimy z królem?

 

Miny starszych zwiadowców odrobinę zrzedły. Nagle cała przyjemna atmosfera zdawała się opuścić pokój. 

 

- Hm… - podjął po chwili Crowley - może zaparzę nam kawy i spróbujemy to omówić? 



***




- …dlatego właśnie, proszę cię wasza wysokość raz jeszcze, o pozwolenie na wyruszenie do Skandii.

 

Król Ducan siedział z poważną miną na swoim tronie, w tej samej sali, w której pokłócił się z Haltem miesiąc temu. Jednak teraz było spokojniej. 

 

Pierwszy wszedł Crowley. Ducan początkowo myślał, że ma jakieś nowe informacje w sprawie Foldara. Wszak ostatnimi czasy ich rozmowy opierały się głównie o nim. Jakież, więc było jego zdziwienie, gdy komendant Korpusu Zwiadowców zaczął mówić o jego córce i o pamiętym uczniu Halta. Na początku myślał, że to jakiś żart, ale dlaczego ktokolwiek miałby z tego żartować? Późnej przeraził się, że będzie miał kolejnego natarczywego zwiadowcę na głowie.

 

Następnie wszedł Gilan, a Ducan z lekka się załamał. Widok kolejnego zwiadowcy nie poprawiał sytuacji. Młody zwiadowca w skrócie poparł słowa swojego komendanta i dorzucił parę własnych. Król słuchał ich w ciszy, zastanawiając się, czemu ma to służyć. 

 

Aż w końcu,do sali tronowej wszedł Halt. Na jego widok władca gwałtownie wciągnął powietrze. Już miał coś powiedzieć, ale uprzedził go Crowley:

 

- Mój panie, proszę, daj mu powiedzieć. Obiecuję, że tym razem nie będzie ci ubliżał.

 

Ducan przemyślał to sobie i stwierdził, że w sumie nie ma nic do stracenia. W głębi duszy czuł żal, za to jak potoczyły się sprawy i chciałby się pogodzić ze swoim zaufanym zwiadowcą, o ile będzie ku temu okazja. 

 

Kiedy ponury zwiadowca zaczął swoją przemowę, Ducan uzbroił się w cierpliwość. Jednak, im bardziej słuchał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo różni się to od poprzednich wizyt. Wcześniej Halt mówił, tak jakby nauczył się na pamięć pewnej formuły. Teraz natomiast jego słowa płynęły prosto z serca. Zaraz, moment. Czy Halt się właśnie przed nim otworzył? Ten skryty, małomówny zwiadowca oznajmił, że Will jest dla niego jak syn i, że jest gotów poświęcić wszystko co ma, by po niego wyruszyć? 

 

Ducan miał wrażenie, że podczas całego spotkania jego brwi szybują tylko w górę i w dół, ale nie obchodziło go to. Nie mógł się wtrącić, po prostu nie umiał znaleźć słów. Zrobiło mu się głupio. On sam był gotów zostawić Cassandrę i opóźnić jej ratunek. On, który miał się za dobrego ojca. Tymczasem największy introwertyk jakiego znał, który nawet nie był biologicznym ojcem chłopca, uświadomił mu jak wielkim idiotą był. Właściwie próbował mu to przekazać już poprzednim razem, ale Ducan, zbyt dumny, nie chciał go słuchać. Teraz zrozumiał te wszystkie desperackie próby, niezliczone listy, kłótnie…Było mu wstyd, że on sam nie potrafił tak walczyć. 

 

Po prośbie Halta zapadła długa, niezręczna cisza. Wszyscy nerwowo oczekiwali decyzji króla. Zajęło mu chwilę, zanim zdał sobie sprawę, że nadeszła jego kolej, by zabrać głos.

 

- To wszystko co mówicie, jest bardzo piękne, ale co z Foldarem?

 

Gilan wybuchnął jako pierwszy:

 

- Panie, od pięciu miesięcy nie ma po nim najmniejszego śladu! Myślę, że skoro przez ten czas nie udało nam się go znaleźć, to nic się nie stanie jeśli w kolejnych miesiącach sprawę przejmie ktoś inny.

 

- Poza tym - wtrącił się Halt - gdyby miał coś w planach, już dawno wykonałby pierwszy ruch.

 

- To prawda - zgodził się Crowley - Zapewne ukrywa się, bo bez swojego pana został zupełnie sam i teraz walczy o przetrwanie. Wątpię aby stanowił dla nas jakiekolwiek zagrożenie, tak jak na początku to zakładaliśmy. 

 

Reszta energicznie przytaknęła głową, zgadzając się ze swoim komendantem.

 

Król zmęczony przetarł twarz dłonią i wstał z tronu. Zdawali się być zgrani jak nigdy. Jeden nękający go zwiadowca to było utrapienie, ale mieć ich trzech na głowie to by była istna tragedia.

 

- Chciałbym zobaczyć w końcu moją córkę, ale wciąż do końca nie jestem przekonany.

 

Spodziewając się tego, Crowley wytoczył ostateczny argument, nad którym myślał już od jakiegoś czasu.

 

- Wasza wysokość, jest jeszcze jeden plus ze zorganizowania wyprawy. Po wojnie z Morgarathem sam przyznałeś, że Skandianie zaimponowali ci swoją walecznością i, że dobrze byłby mieć ich jako sojuszników, a nie wrogów - widząc, że zyskał zainteresowanie swojego władcy, pewnie kontynuował - Coż, pomyślałem, więc, że może spróbowalibyśmy o takowy rozejm wystąpić? 

 

- A w jaki sposób chciałbyś tego dokonać Crowleyu? - Ducan się zaśmiał - Ci ludzie to barbarzyńcy. 

 

- Zanim przedstawię ci swój plan wasza wysokość, musimy wiedzieć czy się zgadzasz abyśmy popłynęli do Skandi po Willa i Cassandrę? 

 

Król popatrzył na nich wszystkich po kolei. Na zawzięty wyraz twarzy Crowleya, na pełne nadziei spojrzenie Gilana i w końcu na pełne tęsknoty oczy Halta.

 

- Zgoda. Możecie wypłynąć. 

Chapter 7: Rozdział 7

Chapter Text

ŁUP!

 

Wiadro z wodą z pluskiem osiadło na stole. Will rozciągnął plecy i schylił się po puste, by pójść je zapełnić. Aksel wziął te pełne i już miał wrócić do pracy, gdy za jego plecami odezwał się strażnik.

 

- Ty! Dziadek.

 

Aksel odwrócił się powoli w jego stronę. 

 

- Coś nie tak? - zapytał uprzejmie. 

 

- A i owszem, że nie tak. Robisz za mało. Przypominam, że za niewyrobienie normy są kary. Chcesz znowu skończyć bez kolacji? - zapytał wyzywająco.

 

Aksel patrzył niewzruszony. Po chwili wzruszył ramionami.

 

- Postaram się przyspieszyć.

 

- No, ja myślę - burknął strażnik i odszedł butnym krokiem. 

 

Will zmarszczył brwi i razem z Akselem odprowadzili strażnika wzrokiem. W końcu dziadek wymruczał:

 

- Nadęty idiota.

 

- Aksel - Will aż uniósł brew do góry  - Nie wiedziałem, że używasz takich słów.

 

Staruszek spojrzał na niego i puścił oczko.

 

- Młodzieńcze, ty jeszcze nie wiesz, jakich słów potrafię użyć.

 

Will mimowolnie zaśmiał się pod nosem i ruszył z pustym wiadrem w kierunku studni. 



***



Will siedział na swoim miejscu pod drzewem. Trzymał w dłoniach miskę gorącego bulionu, rozgrzewając zmarznięte palce. Czekał na przyjaciela. Bo tak właśnie zaczął nazywać staruszka. 

Uśmiechnął się lekko, kiedy Aksel wyłonił się spośród tłumu. Jednak uśmiech tak szybko jak się pojawił, równie szybko zniknął. 

 

- Nie mów, że znowu nie dali ci kolacji.

 

Starzec tylko rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć “No co ja poradzę”. Will zmarszczył czoło. 

 

- Nie możesz żyć tylko na samych śniadaniach. Wykończysz się. 

 

I zanim Aksel zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Will podsunął mu swoją miskę. Staruszek zamrugał.

 

- Will…

 

- Bierz - powiedział Will stanowczo, jeszcze bliżej podsuwając parującą zupę - Ja nie jestem specjalnie głodny.

 

- Nie mogę.

 

- Masz rację, nie możesz - Will przechylił lekko głowę i się uśmiechnął - Musisz. Bo jak padniesz z głodu, to zostanę tutaj sam z tymi idiotami.

 

Starzec westchnął, ale uśmiechnął się. Z wdzięcznością przyjął posiłek. A młody zwiadowca szczęśliwy, że jego przyjaciel nie pójdzie po raz kolejny spać głodny, oparł się plecami o drzewo i przymknął oczy.

 

Właśnie tak tu sobie radzili. Jedno wspierało drugiego. Bezinteresownie. Bo choć strażnicy zabrali im wolność, nie zabrali im człowieczeństwa. 



*** 



Parę dni później, od śniegu odbijały się promienie porannego słońca. Para wydobywała się z ust niewolników, którzy spożywali śniadanie. Młody zwiadowca i staruszek jak zwykle siedzieli razem. 

Nagle Aksel dostał tak potężnego ataku kaszlu, że aż rozlał trochę herbaty, którą miał w kubku. Will patrzył na niego przez dłuższą chwilę.  W oczach miał niepokój. Kaszel był mokry, intensywny i trwał o wiele za długo. 

Kiedy staruszek zdołał się już opanować, uśmiechnął się uspokajająco do swojego młodego towarzysza. 

 

- To tylko małe przeziębienie - wytłumaczył.

 

- Ale to przeziębienie trzyma cię już od paru tygodni - zauważył Will.

 

Aksel tylko machnął ręką. Przeżył już wiele lat jako niewolnik i był przyzwyczajony do częstego przeziębienia. Zawsze wszystko wracało do normy po pewnym czasie. Próbował wytłumaczyć to młodemu chłopcu, który siedział obok niego, jednak tamten tylko zmarszczył brwi.

 

Will zauważył, że jego przyjaciel w ostatnim czasie sporo schudł. O wiele za dużo.  Z każdym dniem słabł w oczach. Nie miał apetytu, ale żeby nie martwić swojego młodszego kolegi, wmuszam w siebie jedzenie, udawał, że wszystko jest w porządku. Widział również, że wszystkie czynności wymagają od niego większego wysiłku niż zazwyczaj. No i ten kaszel. Mokry i duszący. Obydwoje zdawali sobie sprawę, że to najpewniej zapalenie płuc, ale żaden z nich nie powiedział tego na głos. Tak jakby niemówienie tego wprost miało sprawić, że to nie prawda. Wezwanie uzdrowiciela nie było opcją. Nikt nie zainteresowałby się chorym staruszkiem. Will, sam nie był lekarzem, nie miał żadnej wiedzy w tej dziedzinie i nie wiedział jak może pomóc. 

 

Kiedy wyrażał na głos swoje zaniepokojenie, Aksel uśmiechał się łagodnie i cały czas powtarzał, aby jego przyjaciel się nie martwił, on niedługo wyzdrowieje. Więc Will mu wierzył. Bo chciał w to wierzyć. 

 

Po śniadaniu, wszyscy ruszyli do pracy. Will z troską obserwował swojego przyjaciela, jak ten ciężkim krokiem idzie na swoje miejsce. Zupełnie jakby każdy kolejny krok osłabiał go coraz bardziej. 

 

Wieczorem, kiedy byli już w kwaterach, Will zauważył, że staruszek trzęsie się z zimna. Zaoferował mu swój koc.

 

- Zmarzniesz - próbował protestować Aksel.

 

- Nic mi nie będzie, a tobie ewidentnie przyda się dodatkowe ciepło. Choć tyle mogę dla ciebie zrobić - dodał sobie w myślach.

 

Przez te wszystkie miesiące spędzone tutaj, staruszek dawał Willowi tyle ciepła i życzliwości, ile tylko mógł. Jego obecność łagodziła odrobinę ból i tęsknotę, jaką młody zwiadowca w sobie nosił. Kiedy chłopak zorientował się w końcu, że nie ma szans na ratunek, tylko Aksel sprawił, że nie załamał się całkiem. To on dawał mu siłę, by po każdym ciężkim dniu iść dalej naprzód. 

Will nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie w stanie odpłacić się starszemu mężczyźnie za całe dobro. Dlatego tak bardzo irytował go fakt, że nie potrafi mu teraz pomóc. Zostały mu tylko drobne gesty, takie jak oddanie koca. Miał szczerą nadzieję, że za parę dni wszystko wróci do normy i Aksel poczuje się lepiej. 

 

- Dobranoc Aksel - mruknął Will zwijając się w kłębek.

 

- Dobranoc chłopcze. 

 

***



Promienie wschodzącego słońca przeciskały się przez szpary w szopie. Arlik, jeden ze strażników, budził niewolników do pracy jak co dzień. 

Will powoli otworzył zaspane oczy. Było mu strasznie zimno, ale nie narzekał. Jeśli jego koc miały pomóc Akselowi wyzdrowieć, to oddawałby go co noc. Przetarł twarz dłońmi i kiedy już się rozbudził spojrzał w lewo, gdzie leżał jego przyjaciel. Zauważył, że nadal spał. Wiedząc, że za zasypianie do pracy grożą surowe kary, zawołał:

 

- Aksel wstawaj - nie doczekawszy się żadnej reakcji dodał pośpiesznie - Hej, strażnik już zarządził pobudkę, wstajemy.

 

Nadal nic.

 

Zdziwiony Will pomału doczołgał się na czworakach do towarzysza. W jego sercu z niewyjaśnionego powodu zaczął kiełkować niepokój. Zwykle to starszy mężczyzna ponaglał Willa i kazał mu wstawać. Nie na odwrót. 

 

- Aksel - podjął jeszcze jedną próbę - no dalej, chcesz mieć kłopoty za niesubordynację? 

 

Gdy dalej nie dostał odpowiedzi, zirytowany wbił palec wskazujący w ramię staruszka, szturchając go lekko. Nic. Szturchnął go ponownie. Tym razem mocniej. Nic. W końcu złapał go za ramię i potrząsnął. Ciało Aksela poruszyło się lekko, ale on nadal nie otworzył oczu.

 

Will wstrzymał oddech. Poczuł jak narasta w nim uczucie paniki. 

 

 

- Nie…to niemożliwe - myślał gorączkowo.

 

 

Poklepał starszego mężczyznę po policzku, ale i to nie przyniosło żadnych rezultatów. Chłopak cofnął natychmiast rękę. Skóra Aksela była zimna. Za zimna. Will czuł nieprzyjemne uczucie w żołądku, które z każdą chwilą tylko się pogłębiało. Jego oddech przyspieszył.

Kilka miesięcy treningu na zwiadowcę, w końcu wzięło górę i chłopiec przyłożył ucho do klatki piersiowej Aksela, by usłyszeć jego oddech. Ale nie usłyszał nic. Coś w nim pękło. Nie wytrzymał, złapał przyjaciela ponownie za ramiona i potrząsnął nim mocno. 



- Aksel, obudź się! - krzyknął pełnym desperacji głosem. 

 

- Nie słyszałem oddechu - próbował wytłumaczyć sobie Will - Ale to nic nie znaczy. Na pewno zrobiłem coś nie tak…Nie wsłuchałem się porządnie. Ty…ty się zaraz obudzisz. Musisz!



Nie chciał, nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to koniec. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Nawet nie próbował ich powstrzymywać.

 

Inni niewolnicy słysząc krzyki, ciekawi co się dzieje, zaczęli się zbierać dookoła. Niektórzy odwrócili wzrok, inni patrzyli w podłogę, a jeszcze inni obserwowali jak chłopak klęczy przy przyjacielu i desperacko próbuje go obudzić. Nikt jednak nie miał odwagi podejść. 

 

- Proszę, obudź się - szlochał dalej Will, a głos coraz bardziej mu się łamał - Nie zostawiaj mnie…błagam. Nie wolno ci! - szarpnął go mocno - Nie możesz. Nie ty - zrezygnowany opuścił głowę i dodał szeptem -  Nie poradzę sobie tu bez ciebie.

 

Jego łzy kapały na bladą i nieruchomą twarz staruszka. Przez niewyraźny wzrok, nie dostrzegł nawet wchodzących strażników, którzy przyszli zaalarmowani krzykami.

 

- Co tu się do cholery wyprawia? - wycedził jeden z nich.

 

Jego wzrok od razu skierował się na chłopaka, pochylonego nad innym niewolnikiem. Prychnął tylko i rozkazał: 

 

- Odsuń się od niego.

 

Kiedy chłopak go zignorował, brutalnie szarpnął go za ramię i podniósł do pozycji stojącej.

 

- Wydałem ci rozkaz. Odsuń się od niego - warknął.

 

Will choć nogi miał jak z waty stanął obok. Objął się ramionami jakby to miało mu pomóc nie rozsypać się całkowicie. 

 

Inny strażnik w międzyczasie podszedł do ciała leżącego na ziemi. Słowa jakie wypowiedział chwilę później, rozbiły serce Willa na milion kawałków. To, w co nie chciał uwierzyć zostało potwierdzone na głos.

 

- Nie żyje. 



***



Cały dzień minął Willowi jak we mgle. Nie myślał, bo nie potrafił złożyć ani jednej myśli. Nie mówił, bo nie potrafił znaleźć słów. Pracował automatycznie. Ruchy były wykonywane z przyzwyczajenia. 

 

Przed oczami wciąż miał Aksela leżącego na ziemi. 

 

 

- Przynajmniej odszedł spokojnie w nocy - próbował pocieszać się Will, ale ta myśl wcale nie dawała ukojenia. Sprawiała tylko, że więcej łez spływało po jego policzkach. 

 

 

Strażnicy musieli go siłą odciągnąć od nieżyjącego mężczyzny. Will szarpał się zawzięcie. 

 

- To pomyłka! - krzyczał do strażników, a głos mu pękał.

 

Dopiero, gdy Arlik uderzył go mocno w twarz, Will przestał. 

 

Wieczorem młody zwiadowca siedział tam gdzie zawsze - pod drzewem. W dłoniach trzymał miskę gulaszu, który już dawno zdążył wystygnąć. Patrzył przed siebie, w miejsce, które zajmował Aksel. Wziął drżący oddech i zamknął oczy. Oczyma wyobraźni go tam widział. 

Widział, jak staruszek dłubie łyżką w misce marszcząc przy tym czoło. Widział, jak wyciera wierzchem dłoni usta po skończonym posiłku. Widział, jak mruga do niego i rzuca jakiś żart, by rozładować napięcie po ciężkim dniu.

 

Otworzył oczy. Przed nim nie było nikogo. Tylko pustka. Dokładnie taka sama jak w jego sercu.

 

- Dlaczego znowu kogoś tracę? - wyszeptał sam do siebie.

 

Miska z zimnym gulaszem wypadła mu z rąk. Zupa rozlała się wsiąkając w śnieg. Nie obchodziło go to, nie był głodny.

Podciągnął kolana i schował w nich głowę. Ramiona zaczęły mu się trząść, ale tym razem nie z zimna. Wiedział jedno - tym razem został naprawdę sam. 

Notes:

Recenzje zawsze mile widziane ^^