Actions

Work Header

O daedrach i demonie

Chapter 9: Perde omnem spem, qui huc introiturus es.

Summary:

Takie post mortem. Porzucam tekst.

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Nie, to nie jest kolejny rozdział. Ani zakończenie.

Minęło tyle czasu, iż zapomniałam o opowiadaniu, zapomniałam o Skyrim. I gdybym chciała, gdybym chciała, mogłabym się uprzeć, poświęcić tydzień-dwa i skończyć opowiadanie. W końcu mam szkielet, mam notatki. Ale nie chcę. Bo już nie mam tej frajdy z pisania. Bo znalazłam inną miłość. Bo już nie mam na to sił. Dlatego właśnie zamykam opowiadanie.

Postanowiłam w ostatniej notce trochę popisać, co miało się dziać dalej. A więc? A więc.

Niewiele postaci miało oryginalnie dotrwać do finału. Myślałam nad naszym głównym bohaterem, Vorstagiem, no i Dragonbornem. Mieli się naparzać mieczami, Dov skorzystałby ze złych sztuczek Gracza i pokonał Vostraga (chociaż tego wspierałaby magia Molag Bal i Sanguine). A później mały przerywnik i Vorstag siedziałby w karczmie, czekał na kolejne zlecenie. A kolejnym zleceniodawcą byłby kto? Oczywiście, że Dov, dobrze zgadliście. I oczywiście, że nasz najemnik nic by nie pamiętał. A może by pamiętał, tylko udawał durnia. Miał się zgodzić i rzucić niejednoznaczny tekst, sugerujący, iż w niedalekiej przyszłości ubije Dovahkiina. Niemniej, takie miało być zakończenie.

Ale czegoś mi brakowało. Dlatego zaraz przed rozdziałem z chorym Vostragiem nasz bohater miał mieć ten swój sen. Przesunęłam go zatem i wsadziłam wizytę w nawiedzonym Dworze i tutaj miała pojawić się gawęda. Teoretycznie rozdział miał się skupić na podróży Dovahkina do kapliczki Boethiah (tak, tak, tam się miał finał stać) i przy okazji przemycić strzępki rozmowy z Molag i Sang~. Ale wiadomo — Dov potrafił czyścić ludziom pamięć (a raczej nią manipulować), stąd też nasz dzielny Vorstag, ilekroć miał okazję, pisałby liściki i słał przez kurierów (bo w grze zawsze ich zabijałam). Małą zapowiedź mieliście w poprzednim rozdziale.

I finał. Elegia ginie z rąk pani kapłanki, rozpłatany na pół. Róża okazała się dzielną babką, zabiła panią kapłankę, ale później dopadł ją wkurwiony Dovahkiin. Oczywiście — jako że to małżeństwo — Róża pewna uczuć swego męża pędziła do niego rozradowana, a tu... on ucina jej głowę. Marcurio przecina więzy Vorstaga, najemnik przywołuje swoich bogów no i zaczyna się walka obecnych bóstw (za pomocą swoich czempionów, bo no każdy chciał swojego, a że Molag nie chciała się dzielić z nikim Vorstagiem, to Vorstag przekonał do zabawy Marcurio) z nowym bogiem.

Jak miał być koniec tej epickiej bitki? Żaden. Miała się urwać w momencie, kiedy już każda strona już ledwo zipie. Przebitka i widzimy Markart. Karczmę. Vorstag sobie siedzi i słucha biadolenia Ogmunda. Ten coś wspomina o nowym hymnie dla nowego boga, który to ponoć się wywodził z ludu (ej, Talos też był człowiekiem). Czyta mu kawałek i się pyta, co o tym sądzi. A Vorstag mówi, że to wcale tak nie było i zaczyna swoją opowieść. I na tym koniec.

Nie chciałam pisać co to za nowy bóg - wedle uznania, co kto woli. Może to Dov jednak nim został. Może Vorstag. A może i Marcurio ;) Opcjonalnie miało być to, że w tej kanciapie siedzi z nim zakochany z wzajemnością Marcurio. Albo tak, jak pisałam powyżej - Dovahkiin i jego eskapada, z tym że Dov jako nowy bóg miał wyciągnąć naszego bohatera poza mury i ubić, bo po prostu może i po prostu chce się zemścić (podejrzewam, że Dov miałby jakieś szpetne rany po finalnej bitwie, które to się kiepsko zaleczyły i pała zemstą za 'uszkodzenie jego pięknego lica').

Jeszcze był jeden pomysł - przed bitwą Vorstag pisze do siebie list. Opisuje całe swoje życie (częściowo przumusza mnie to do zmyślania), od chwili opuszczenia rodzinnego miasta, poprzez zostanie najemnikiem, podróż z Dragonbornem aż do podróży do kapliczki. Dopisuje wskazówki i daje Sanguine z zastrzeżeniem, by przekazał ten list Vorstagowi sprzed poznania Dovahkiina. Sang~ się targuje (nie wiem, Vor, załatw mi randkę z Molag Bal to ci pomogę) i finalnie wręcza list. Przebitka na Vorstaga (albo list) sugeruje, że ten wybiera się do Pękniny, bo słyszał o jakiś nawiedzonym cesarskim magu, co to niby szuka pomocy w ubiciu potwora.

I tak się miało opowiadanie prezentować. Jak to teraz czytam, to wydaje się takie proste do napisania, no dalej, siądziesz i po tygodniu gotowe. Ale znam siebie, nawet całkiem dobrze i wiem, że za Chiny bym nie napisała. Zostawiam was z tym 'czymś'. Jak macie jakieś pytania do opowiadania to piszcie, cośtam jeszcze pamiętam, to odpowiem.

Dziękuję za poświęcony mi czas. Przykro mi, że tak kończy się ta opowieść, ale cóż. Życie ;-)

Notes:

Tak to wygląda i inaczej nie będzie.