Actions

Work Header

I Can Lose My Heart Tonight

Summary:

Rok 1989. Harry Styles jako obecnie jedna z większych gwiazd muzyki pop zaczyna swoją pierwszą światową trasę koncertową. W zbiegu okoliczności jako support zostaje mu przydzielony zespół grający muzykę z pogranicza popu i rocka, w którym śpiewa Louis Tomlinson. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że wybranie jego zespołu na support nie było do końca przypadkiem.

Notes:

Czas na nowe opowiadanie, tym razem lata 80 oraz Harry jako gwiazda muzyki pop, a Louis jako gwiazda rocka! I enemies to lovers!!

 

Wszystkie utwory pochodzą z lat wcześniejszych niż 1989 rok

 

WYTŁUMACZENIE DO UTWORÓW WYDANYCH W LUB PO 1989 ROKU:
- Tina Turner – The Best (sierpień 1989) → jest to cover utworu Bonnie Tyler z 1988 roku (co jest równoznaczne z tym, że ta piosenka była już znana, wersja Tiny Turner jednak bardziej mi się podobała)
- Gloria Gaynor – Can’t Take My Eyes Off Of You (1990) → utwór w aranżacji Gaynor został wydany w 1990, ale jest to cover piosenki o tym samym tytule Frankiego Valli z 1967 roku; wersja z 1990 jest jednak zbliżona do dyskotekowego rytmu, co bardziej wpasowuje się w klimat tego opowiadania
- Skid Row – 18 and Life (singiel z czerwca 1989) → utwór został singlem w czerwcu, ale płyta, na której się pojawia, została wydana w styczniu 1989 roku
- Guns N’ Roses – Knockin’ On Heaven’s Door (1991) → utwór nagrany w studiu i wydany na płycie Use Your Illusion II został dopiero w 1991 roku, ale zespół śpiewał go już wcześniej + jest to cover utworu Boba Dylana z 1973
- Guns N’ Roses – Don’t Cry (1991) → utwór nagrany w studiu i wydany na płycie Use Your Illusion I został dopiero w 1991 roku, ale zespół śpiewał go na swoich koncertach już w 1985 roku
- Bryan Adams – (Everything I Do) I Do It For You (1991) → utwór pierwotnie z 1991 roku, jednak w opowiadaniu zaznaczone jest, że utwór ten napisał Harry (więc mógł go zaśpiewać); potem w domyśle oddał tę piosenkę

‼️ TO TYLKO FIKCJA, ŻADNE Z PRZEDSTAWIONYCH PONIŻEJ WYDARZEŃ NIE ZDARZYŁO SIĘ NAPRAWDĘ, A ZBIEŻNOŚĆ SYTUACJI JEST PRZYPADKOWA. ŻADNEGO Z BOHATERÓW NIE TRAKTUJĘ W PRZEDSTAWIONYM TUTAJ ŚWIETLE, PRZEDSTAWIONE SYTUACJE TAKŻE NIE ODZWIERCIEDLAJĄ RZECZYWISTEGO ZACHOWANIA PRZEDSTAWIONYCH OSÓB ‼️

Zwiastun ➡️ tutaj
Zwiastun 2 ➡️ tutaj
Oficjalna playlista ➡️ I CAN LOSE MY HEART TONIGHT - PLAYLISTA
Mój twitter ➡️ @xrubykurtx

:)

Chapter 1: 1. Heaven Is A Place On Earth

Chapter Text

I can lose my heart tonight

If you're lonely, feel alright

This is just the night for me and you

~ C.C. Catch – I Can Lose My Heart Tonight

 

Londyn

Na arenę wpuszczano od godziny dziewiętnastej. Zayn, jak to miał w zwyczaju, zawsze musiał się spóźniać na wydarzenia, które były dla niego ważne. A koncert jednej z największych gwiazd lat osiemdziesiątych – Harry'ego Stylesa, był dla niego podwójnie ważny. Był jego fanem od początku jego kariery, kiedy to krytycy muzyczni mówili, że taki chłopak nie zmieni muzycznego przemysłu swoimi utworami. Zapewniali, że będzie muzykiem nieznanym nigdzie oprócz Wielkiej Brytanii albo ewentualnie będzie muzykiem jednego przeboju. Ale fani go pokochali – pokochali najpierw jego covery znanych muzyków ery disco – Donny Summer, Earth, Wind & Fire czy Diany Ross, potem pokochali jego wydany w wieku dwudziestu lat singiel utrzymany w klimacie popu, ale zahaczający również o lekki rock – Sign Of The Times. Stał się od razu rozpoznawalny w całej Wielkiej Brytanii, nawet radia we Francji czy Niemczech zaczęły puszczać ten utwór. Rok później przyszedł czas na jego pierwszy album, który pokrył się złotem. Koncertował po całej zachodniej Europie – tej rzecz jasna kapitalistycznej i wolnej. Cztery lata później wydał kolejny album – Fine Line, również utrzymany w popowym stylu, który pokrył się już platyną, a single promujące ów album – Lights Up, Adore You i Watermelon Sugar były tak często puszczane w radiu, że każdy znał już je na pamięć. Przebiły inne utwory na listach notowań, a Harry Styles zaczął być nazywany jedną z największych gwiazd ery popu lat osiemdziesiątych. Jego nazwisko pojawiało się coraz częściej wśród takich wykonawców jak Whitney Houston, INXS, Queen czy Steve Wonder. Miał swoje pięć minut na koncercie Live Aid w 85'. Występował tam zaraz po U2, a przed Dire Straits. Mówiło się, że ludzie, którzy przyszli tutaj dla Freddiego Mercury'ego, przyszli także dla niego. Ludzie z krajów bloku komunistycznego, po wschodniej części żelaznej kurtyny, nielegalnie kopiowali jego płyty i sprzedawali je na jarmarkach i targach. Młodzi Niemcy ze Wschodniego Berlina szukali przeróżnych sposobów i jakichkolwiek kontaktów ze swoimi kolegami z Zachodu, aby poprosić ich o kupno jego albumów – chcieli móc trzymać w rękach jego oryginalną płytę. Amerykanki szalały, Brytyjki tańczyły do jego piosenek na potańcówkach, Francuzi pili kawę przy jego muzyce, a Breżniew czy późniejszy Andropow krytykowali go tak samo jak innych zachodnich muzyków i powtarzali, że taka muzyka puszczana może być tylko na Zgniłym Zachodzie. Polacy nagrywali nielegalnie jego piosenki na godzinne taśmy, kiedy akurat coś leciało na Programie Trzecim Polskiego Radia, a Węgrzy handlowali kasetami za inne zachodnie fanty. Cały świat go uwielbiał – czy to ten kapitalistyczny, czy ten socjalistyczny, a jego muzyka sprawiała, że młodzi jednoczyli się ze sobą i nie zwracali uwagi na dzielącą ich kurtynę.

I gdy w końcu po trzech latach Harry wydał najnowszy album i ogłosił w MTV, że niedługo pojawi się trasa koncertowa po Wielkiej Brytanii, Europie Zachodniej i nawet Ameryce, Zayn jako jego największy fan postanowił rzucić wszystko; rozbił swoją świnkę skarbonkę i postanowił wydać wszystkie pieniądze na całą trasę koncertową. No dobra, może nie na całą, ale jego marzeniem było jeździć za Harrym i być na większości jego koncertów.

Gdy więc wszystkie daty zostały ogłoszone, Zayn od razu pobiegł do lokalnego sklepu muzycznego. Chciał kupić bilety na wszystkie angielskie koncerty, ale ten w Leeds został już o dziwo wyprzedany, a na ten w Liverpoolu nie było w sklepie jeszcze wejściówek. Takim sposobem miał już w swojej kolekcji cztery bilety – do Manchesteru otwierającego trasę, szkockiego Glasgow, Birmingham i Londynu, za który musiał zapłacić kosmiczną dla niego cenę, ale nie żałował pieniędzy. Na Harry'ego Stylesa nie mógł żałować.

Problem stanowiły koncerty za granicą. Matka słysząc o tym, że chce on jeździć po Europie i niebezpiecznej Ameryce, zagroziła mu, że odłączy mu telefon, aby nie mógł z niego zadzwonić po bilety na zagraniczne koncerty. Zayn tyle razy tłumaczył jej, że na trasie nie ma żadnych socjalistycznych krajów – żadnych Węgier, Związku Radzieckiego czy Polski, nawet Berlina Wschodniego tam nie było, ale ona wydawała się być głucha na te informacje – cały czas mówiła, że rozróby są na wschodzie, protesty, strajki, rządy mają obalać i wprowadzać demokracje...

Zayn nic sobie z tego nie robił. Gdy jego ojciec zobaczył pod koniec miesiąca rachunek za telefon, który miał w sobie niewyobrażalnie dużą podwyżkę za rozmowy za granicami Wielkiej Brytanii, myślał, że zbije go pasem. Jaki on był zły na niego; krzyczał, że teraz młodym w głowach jakieś durnowate koncerty, a jego własny syn zamiast iść na studia albo chociażby zabrać się do roboty w magazynie lub jako dostawca pizzy ma w głowie rozrywkę i dzwonienie do Francji, Włoch czy pożal się Boże Ameryki.

Pas był dla niego najmniejszym zmartwieniem. Nie mógł opanować swojego szczęścia, gdy dostał wejściówki na inne koncerty. Co prawda, bardzo marzył o Paryżu, ale okazało się, że bilety na tamtejszy koncert rozeszły się z prędkością światła, więc musiał zadowolić się francuską Tuluzą. Cieszył się także z Madrytu, Barcelony, Włoch i prawie wszystkich amerykańskich koncertów. Chciał znaleźć się także w niemieckim Monachium, ale okazało się, że tam sprzedaż dla zagranicznych fanów jest utrudniona, co trochę zdziwiło Zayna, bo przecież Monachium leżało w kapitalistycznym RFN, a nie NRD, ale zrezygnował z wykłócania się, gdy niemiła dyspozytorka zaczęła wyzywać go po niemiecku.

Bilety strzegł w swoim pokoju jak najcenniejszy skarb i czekał na pierwszy koncert w Manchesterze, a na razie znajdował się przed Wembley, gdzie miał się odbyć koncert właśnie Harry'ego Stylesa; pierwszy jego koncert od czasu wydania trzeciego albumu – koncert, który nie wchodził w część trasy, ale był jej zapowiedzią.

Przed londyńskim stadionem znajdował się tłum ludzi, którzy byli już pomału wpuszczani na teren stadionu. Zayn przeklął w myślach; nie wyobrażał sobie stracić teraz kilkudziesięciu funtów tylko dlatego, że autobus mu uciekł i musiał jechać kolejnym, który pojawił się na przystanku dopiero po trzydziestu minutach. Nigdy by sobie nie wybaczył tego, że nie wyrwał się swojej mamie, bo ta musiała go jeszcze pięćdziesiąt razy ucałować i powiedzieć, aby uważał na siebie, i jeszcze pytać, czy nie chciałby zabrać swojej młodszej siostry – co z tego, że bilet miał tylko dla siebie, a w kasach przed stadionem na pewno już żadnych nie było. W końcu był to koncert jednej z największych brytyjskich gwiazd muzyki pop – logiczne było to, że bilety na takie koncerty sprzedawały się jak świeże bułeczki, a w dniu ogłoszenia daty koncertu przed sklepami muzycznymi ustawiali się fani marzący o zdobyciu choć jednego biletu na koncert swojego ulubionego muzyka. Zayn przy ogłoszeniu dat stał w najgorszym mrozie już od piątej rano – byleby zdobyć bilet na płytę w miejscach, gdzie koncerty miały odbywać się na stadionach – dokładnie tak jak teraz; a uważał, że Harry Styles jak najbardziej na to zasługiwał.

Sam już nie był pewien, czy ludzie byli wpuszczani na stadion, czy dopiero czekali na swoją kolejkę. Jakaś kobieta wykłócała się z ochroniarzem, a niektórzy wyglądali na wielce zdezorientowanych jakimś faktem. Zayn westchnął. Nie miał pojęcia, gdzie miał stanąć. Na końcu kolejki? Nie, on miał bilet na płytę, o którą ludzie się bili – powinien chyba stanąć w miejscu, z którego najłatwiej mu będzie biec w stronę barierek. Pierwszy raz był na tak wielkim koncercie. Arena, a raczej stadion robił duże wrażenie, tłum ludzi czekających na swojego idola także. Nie mógł uwierzyć, że ci wszyscy ludzie, którzy stali właśnie w kolejce z biletami, także byli fanami Harry'ego Stylesa.

Postanowił zapytać kogoś o drogę. Może był tu ktoś bardziej doświadczony w kwestii koncertów i wskaże mu kierunek, w którym powinien się udać ze swoim biletem. Chciał zapytać o to kogoś z ochrony i informacji, ale facet w żółtej przeciwodblaskowej kamizelce prowadził jakąś szarpiącą się kobietę za rękę w stronę wyjścia z terenu stadionu, a drugi ochroniarz cały czas wykłócał się z inną kobietą. Westchnął i postanowił zapytać się kogoś stojącego w kolejce.

— Przepraszam, tu jest wejście na płytę? - zapytał dosyć nieśmiało jakiegoś chłopaka w czarnej bluzie.

Ten spojrzał się na niego i skinął głową.

— Masz wejście K? - dopytał, a Zayn to potwierdził. - To tak, tutaj. Musisz stanąć na końcu tej kolejki.

— Muszę?

Wychylił się trochę do tyłu i zrobiło mu się słabo, gdy ponownie zobaczył kolejkę ludzi, która rozciągała się aż do bramy wejściowej na plac przed stadionem. Jęknął. Z barierkami mógł się już pożegnać – mógł się pożegnać ze wzrokiem Harry'ego Stylesa na nim, jego dotykiem, bezpośrednią interakcją z nim... Myślał, że zaraz się rozpłacze. Mógł wtedy wybiec z domu i zdążyć na ten pierwszy autobus. Tyle czasu czekał na to, aby zobaczyć swojego idola z bliska, kupił najdroższy bilet, jaki był możliwy, bo ten na płytę, a musiał się zadowolić teraz miejscem stojącym gdzieś daleko od sceny i barierek. Gorszego scenariusza nie mógł sobie wymyślić.

Wrócił spojrzeniem na chłopaka w czarnej bluzie. Miał jasne jeansowe spodnie, w które włożył białą koszulkę. Włosy miał dłuższe, z tyłu zawijały się. Typowy styl lat osiemdziesiątych – Zayn go uwielbiał. Sam wolał styl lat osiemdziesiątych niż styl lat siedemdziesiątych. Lata siedemdziesiąte kojarzyły mu się stylem stylizowanym na style brytyjskich zespołów rockowych – Uriah Heep, Black Sabbath czy Led Zeppelin, w których przejawiała się czasami także kultura hipisowska. Nie przepadał za tym stylem, a dodatkowo nie przepadał za muzyką rockową – zdecydowanie bardziej wolał słuchać radosnego popu.

Gdy chłopak chrząknął, dopiero wtedy zorientował się, że patrzył się na niego bez wyraźnego powodu, zamiast po prostu pójść na koniec kolejki, tak jak mu doradził. Widział jego zakłopotanie na twarzy; w końcu zeskanował jego ciało od stóp do głów, po czym wywrócił oczami i zrobił krok do tyłu.

— Wchodź przede mnie.

Zayn otworzył szeroko oczy. Miał wrażenie, że los się do niego uśmiechał. Myślał, że zaraz padnie na kolana i zacznie całować tego chłopaka po stopach, bo zaproponował mu miejsce przed sobą – a stał on dosyć blisko wejścia na stadion, co znaczyło, że miał realną szansę na barierkę, ewentualnie miejsce stojące blisko nich.

Wszedł natychmiast w to wolne miejsce, po czym zaczął dziękować chłopakowi z całego serca jak jakiemuś bożkowi. Tymczasem jakaś dziewczyna stojąca za chłopakiem prychnęła oburzona.

— No co jest?

Chłopak odwrócił się do niej, zanim Zayn zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

— To mój znajomy.

Ta wywróciła oczami i wychyliła się w bok, aby sprawdzić, czy ochrona i obsługa stadionu już wpuszczała ludzi do środka. Zayn podziękował mu jeszcze raz, tym razem cicho, i podał mu dłoń na normalne powitanie.

— Zayn – przedstawił się.

— Liam – odpowiedział chłopak i uścisnął jego dłoń. - Jesteś fanem Harry'ego czy to po prostu twój pierwszy byle jaki koncert?

— No jak to – oburzył się żartobliwie, po czym lekko się zaśmiał. - Oczywiście, że jestem fanem. Od samego początku! Ale tak, to mój pierwszy koncert w życiu. Jeszcze taki duży...

— Mój chyba dziesiąty? - sam się zastanawiał. - Wcześniej byłem na koncertach na przykład Def Leppard.

— Ah, rock... Nie przepadam za nim.

Liam wydawał się być zszokowany takim oświadczeniem. To ktoś w latach osiemdziesiątych nie lubił rocka? Przecież to była muzyka pojawiająca się dosłownie wszędzie.

— Jak to? Żartujesz sobie? - skomentował to. - Nawet Queen nie lubisz?

— Nie no, Queen ma jeszcze fajne piosenki – przyznał, czym uspokoił Liama, bo ten odetchnął z ulgą. - No i to nie jest do końca rock. Ja nie lubię po prostu ostrych brzmień. A muzyka Harry'ego jest świetna.

— To racja. - Pokiwał głową. - Koncerty Harry'ego są niesamowite, mają świetną atmosferę. To mój drugi jego koncert. Ale – zaznaczył, zanim Zayn zdołał mu przerwać – będę na prawie wszystkich jego koncertach.

— O! - zachwycił się. - To tak jak ja!

Cieszył się, że ktoś też będzie na prawie wszystkich koncertach Harry'ego z tej trasy – przynajmniej będzie mieć towarzystwo, jeśli się jakoś zaprzyjaźnią. A powinni, bo przecież obaj lubili jego muzykę – już coś ich łączyło. Poza tym nie widział, aby przyszedł tutaj z kimś; chyba był sam. Mogli więc się trzymać razem.

Pogadali chwilę o koncertach, na które mieli bilety. Okazało się, że będą na większości koncertów razem. Z miast, do których Zayn miał bilety, nie spotkają się jedynie w Birmingham, Barcelonie i Amsterdamie. Zazdrościł Liamowi wejściówki na koncert w Monachium. Oprócz tego, że chciał tam być dla samego koncertu, to również chciał zobaczyć RFN – podobno świetnie rozwinięty kraj w Europie po II wojnie światowej. Dodatkowo, zdziwił się, gdy Liam przyznał, że myślał, że koncert w Niemczech będzie w Berlinie Zachodnim, a nie w Monachium. Opowiadał mu, że był w RFN, czym sprawił, że Zayn jeszcze bardziej zaczął mu zazdrościć. Był tam na koncercie jakiegoś rockowego zespołu, za którym Niemcy szaleli. Mówił, że widział mur berliński, a potem zaczął rozwodzić się nad tym, że jak to możliwe, że miasto podzielone jest na dwa wpływy i jego części są od siebie oddzielone murem. Zayn przyznał mu rację. Nie interesował się polityką, ale nie rozumiał tej koncepcji wpływów danych państw na inne po II wojnie światowej. Jego ojciec zawsze komentował sprawy polityczne, o których właśnie słyszał w telewizji, i za każdym razem powtarzał, że to dobrze, że wojna się skończyła, ale ten układ sił jest bezsensowny. Walczył on na Bliskim Wschodzie w okolicach egipskiego El Alamein, a później na przełęczy Kasserine i często o tym opowiadał – tak często, że Zayn miał już dosyć tematu o II wojnie światowej.

Rozmawiało im się bardzo dobrze, ale w końcu musieli to przerwać, bo w końcu zaczęli wpuszczać fanów na stadion. Ochroniarz przestał się wykłócać z tą babką przy bramie i zaczął sprawdzać bilety fanów. Robił to dosyć szybko, wszyscy ci, którym już sprawdził wejściówki, zaczęli biec w stronę barierek. Zayn już czuł tę adrenalinę. Dzielił go tylko krótki czas od zobaczenia na żywo Harry'ego; i to jeszcze tak blisko. Już nie mógł się doczekać.

Kiedy stanął przy facecie w żółtej kamizelce z napisem obsługa, miał wrażenie, że jego serce bije zdecydowanie zbyt szybko, ale co mógł poradzić – zaraz miał spełnić jedno ze swoich marzeń. Był taki podekscytowany.

Sprawdzono mu bilet, a gdy uznano, że wejściówka jest oryginalna i dobra, wpuścili go do środka. Ten natychmiast pognał w stronę barierek. Płyta była wielka i jeszcze niezapełniona. Nie udało mu się dostać pod same barierki, które były strzeżone już przez innych fanów, którzy znaleźli się wcześniej w kolejce, ale nadal mógł stanąć dosyć blisko sceny – stąd Harry na pewno miał możliwość ujrzenia go. Gdy przystanął w najlepszym dla siebie miejscu, tuż za jakąś dziewczyną w kolorowych włosach, oparł swoje ręce o uda i zamknął oczy, aby uspokoić swój oddech od biegu. Miał wrażenie, że przebiegł jakiś maraton. Ojciec miał rację, trzeba było ćwiczyć na zajęciach sportowych w szkole – chociażby dla takich sytuacji jak ta.

Po chwili obok niego znalazł się Liam z uśmiechem na twarzy. Zaynowi było miło, że postanowił stanąć obok niego. Przynajmniej będzie mieć towarzystwo podczas koncertu. Odwzajemnił uśmiech i rozejrzał się wokół siebie.

Trybuny też pomału zaczęły się zapełniać ludźmi wchodzącymi innymi wejściami na stadion. Bezpośrednio za nimi też już stały jakieś osoby – jakieś dwie dziewczyny w czarnych skórzanych kurtkach i z kolorowymi opaskami na włosach. Po scenie chodziło kilka osób, którzy wznosili tam jakiś sprzęt i inne ważne rzeczy jak wzmacniacze, mikrofony i instrumenty. Jeszcze tylko chwila do rozpoczęcia koncertu.

Nie wyobrażał sobie wrócić po wszystkim spokojnie do domu, położyć się spać i wstać rano jak gdyby nigdy nic się nie stało. To było niewykonalne. Nie mógłby przecież tak łatwo zapomnieć faktu, że był właśnie na koncercie swojego ulubionego muzyka. Jak on miał po tym wszystkim żyć? Miał udawać, że wszystko jest w porządku?

— Nie mogę się doczekać supportu – powiedział niespodziewanie dosyć głośno Liam, aby przebić się przez gwar fanów, których na stadionie było coraz więcej. - Mają świetne utwory. Punk-rock-pop.

— Tak – przyznał mu rację. - Słuchałem ich najnowszego singla. Są świetni, powinni wydać płytę.

— Pewnie to zrobią po trasie koncertowej – uznał i wzruszył ramionami. - Czekasz na jakąś konkretną piosenkę?

Zayn zastanowił się. Chciał oczywiście posłuchać wszystkich piosenek z tego drugiego albumu na żywo, ale wiedział, że na pewno nie będzie mu to dane. Co prawda, nikt jeszcze nie znał setlisty i nie zapowiadało się, aby ktoś miał ją poznać przed rozpoczęciem koncertu, ale był prawie pewien, że Harry zaśpiewa kilka piosenek z pierwszego albumu, kilka z drugiego i może wybierze coś ze swojego najnowszego trzeciego krążka.

— Myślę, że chyba Ever Since New York? - zapytał sam siebie. - Tak, chyba to. Uwielbiam ten utwór. Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałem go w radiu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek go puszczą. To było niesamowite usłyszeć go zaraz po Bohemian Rhapsody!

Liam pokiwał głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się. Zayn wyczytał z jego twarzy, że podziela jego zdanie – pewnie to też była jedna z jego ulubionych piosenek w dyskografii Harry'ego.

— Pamiętam, że nie było mnie wtedy stać na jego album, więc nagrałem tę piosenkę na taśmę z radia – roześmiał się, Liam także wybuchnął śmiechem. - Ojciec skrzyczał mnie wtedy, że marnuję taśmę na głupoty, ale przynajmniej mogłem słuchać Ever Since New York o każdej porze. Końcówki nie było, bo radiowiec zaczął gadać, ale przynajmniej miałem refren!

Zaczęli się razem śmiać. Zayn był wtedy bardzo młody i nie miał własnych pieniędzy. Nie chciał prosić rodziców o pieniądze na album, bo wiedział, że ci za nim nie przepadali, więc uznał, że chociaż nagra jakąś jego piosenkę na taśmę. Jakość była fatalna, ale coś się dało usłyszeć.

— Zachowywałeś się jak ci ze wschodu? - zapytał żartobliwie Liam.

Zayn pokiwał głową i wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem – tak głośnym, że dziewczyny stojące przed nimi odwróciły się w ich stronę wielce zdziwione. Kiedy w końcu się uspokoili, Liam postanowił zabrać swój głos na temat tej piosenki.

— Słyszałem ją na jego pierwszej trasie – powiedział, a Zayn aż się zdziwił takimi słowami; tak bardzo mu tego zazdrościł. - Grał w Manchesterze. Przepiękna. Ludzie aż płakali! Ciekawe, czy dzisiaj też to zaśpiewa.

Zayn miał wielką nadzieję, że to zrobi. Skoro na pierwszej trasie ludzie płakali do tej piosenki, to dzisiaj pewnie też by to robili, a Zayn chciał być w tłumie tych ludzi, płacząc wraz z nimi. Chyba będzie krzyczał pomiędzy piosenkami w stronę Harry'ego, aby to zagrał. Mógł zrobić wszystko – mógł mu nawet zapłacić.

— Ja chyba czekam na jego cover – uznał Liam, Zayn pokiwał głową, aby poinformować go, że usłyszał, co powiedział; na stadionie było coraz więcej ludzi i hałas robił się coraz większy. - Założę się o dziesięć funtów, że zaśpiewa coś od Diany Ross. To jego ulubiona piosenkarka.

Diana Ross – ikona lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, niezaprzeczalnie jedna z najlepszych wokalistek ostatnich lat. Zayn doskonale wiedział, że Harry ją uwielbiał. Uwielbiał przede wszystkim coverować jej utwory. Śmiał się w niektórych wywiadach na MTV, że niedługo zrobi cover jej jednego całego albumu. Liam mógł mieć rację – pewnie zaśpiewa coś z repertuaru Diany Ross.

Koncerty Harry'ego wyróżniały się od innych koncertów wieloma rzeczami. Przede wszystkim tym, że Harry kochał biegać po scenie ubrany w kolorowe ubrania w cekiny i inne zdobienia, mając na sobie girlandy, papierowe łańcuchy, węże boa, flagi i inne rzeczy, które rzucali mu fani stojący przy barierkach. Przypominał trochę Eltona Johna, ale to nadal nie było to.

Po drugie – interakcje z fanami. On uwielbiał rozmawiać z fanami pomiędzy piosenkami – raz tak się rozgadał z jednym fanem na temat jego życia, że gadali ze sobą dobre piętnaście minut. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Harry był tak miłym człowiekiem, że mógłby nawet zaśpiewać jedną piosenkę, a resztę koncertu gadać, a ludzie jeszcze by mu podziękowali i zapłacili więcej.

Po trzecie – setlista. Zawsze składała się z utworów z jego płyt, a na samym końcu koncertu, co było jednoznaczne z ostatnią śpiewaną przez niego tego wieczoru piosenką, śpiewał wybraną przez siebie piosenkę jakiegoś innego artysty. Najczęściej było to coś z nurtu popu, soulu albo R'n'B. Nigdy nie śpiewał rocka – nawet takiego lekkiego, co akurat cieszyło Zayna. Wnioskował, że pewnie tak jak on nie lubi takiej ostrej muzyki. I słusznie, według niego.

I po czwarte – jego wizerunek medialny – całkowicie inny porównując go do innych popularnych muzyków. Podczas gdy rockowcy różnych zespołów i inni artyści mieli problem z narkotykami, przestępczością, robili różne kontrowersyjne rzeczy, Harry dla wszystkich wydawał się miły i pomocny. Nie miał problemów z używkami, działał charytatywnie, uśmiechał się i zawsze mówił jakieś miłe słowo, nie przeklinał i nie miał większych afer z kobietami. Był całkiem inny i nie wpasowywał się w typowy kanon artystów lat osiemdziesiątych. Zayn to w nim lubił. Był sobą i nie próbował wywoływać afer tylko dla własnych korzyści.

— Tylko żeby nie było to Upside Down – wyznał Zayn. - Akurat tej piosenki nie lubię. Zawsze wszyscy mówią, że śpiewa ją dla kogoś, a ja tego nie rozumiem.

— Podobno śpiewa dla tej dziewczyny z Fleetwood Mac – powiedział Liam, a Zayn zmarszczył czoło. - No tej babki starszej od niego o dwadzieścia lat. Podobno byli w związku...

Już sobie przypomniał, kto był tą dziewczyną z Fleetwood Mac.

— Oni? - zniesmaczył się. - Chyba nie. Poza tym w piosence wyraźnie jest forma męska.

— No bo to piosenka kobiety? - zapytał się go retorycznie, po czym się zaśmiał. - Chyba nie myślisz, że jest tym... No że lubi mężczyzn – roześmiał się.

Zayn natychmiast energicznie pokręcił głową. Nie, nie mówił o tym. Po prostu chyba bardziej był już skłonny uwierzyć, że Harry był w związku z tą Dianą Ross niż z tą babką z Fleetwood Mac.

— Niestety, ale Harry jest chyba nieosiągalny dla Boy George'a – wybuchnął śmiechem, Liam zrobił to samo. - Lubisz Culture Club?

— No pewnie!

Ich rozmowa dalej się ciągnęła, podczas gdy stadion pomału się zapełniał. W końcu wszyscy zostali wpuszczeni na jego teren, a bramki zostały już zamknięte. Całe Wembley było wypełnione, Zayn był pod wielkim wrażeniem. Za nimi stała cała chmara ludzi, trybuny były wypełnione aż po samą górę... Był ciekawy, jak na to tym razem zareaguje Harry. Wiele razy łzy napływały mu do oczu ze wzruszenia takim widokiem – miał nadzieję, że dzisiaj stanie się to samo. Harry na to zasługiwał, naprawdę był jednym z najlepszych muzyków obecnych czasów.

Czas leciał, a nikt nie wychodził na scenę. Ludzie pomału zaczęli się niecierpliwić, bo wybiła już dawno godzina rozpoczęcia koncertu, a nikogo na scenie jeszcze nie było. Koncerty oczywiście mogły się opóźniać, ale nie było to podobne do koncertów Harry'ego – on, a raczej najpierw jego support, zaczynał raczej punktualnie, ewentualnie spóźniał się tylko pięć minut. Tymczasem mijała już dwudziesta minuta, a jak supportu nie było na scenie, tak nie było.

Zniecierpliwiony już Liam podciągnął rękaw swojej bluzy i spojrzał na swój zegarek założony na prawym nadgarstku. Westchnął ciężko i spojrzał się na Zayna.

— Ile mogą się spóźniać? - zapytał się go retorycznie. - Coś musiało się stać. Nie spóźnialiby się bez przyczyny.

— Mam nadzieję, że nie odwołają koncertu – zmartwił się Zayn. - Mam nadzieję, że Harry'emu nic się nie stało.

Ludzie na stadionie zaczęli rozmawiać między sobą i wymieniać się spekulacjami na temat spóźniającego się supportu. Faktem było to, że choć wszyscy przyszli tutaj dla Harry'ego, bo to on był przecież główną gwiazdą wieczoru, to jednak chcieli także usłyszeć support, który grał też dobre utwory – trochę inne od tych Harry'ego. Przez stadion przechodziły szmery i przeróżne głosy, a na scenie nadal się nikt nie pojawiał. Niepokoiło to ludzi. Nikt jednak o niczym nie mówił. Nikt nie mówił o odwołaniu koncertu, o przeniesieniu go na inny termin... Nikt nie mówił, co się stało i dlaczego supportu nadal nie ma na scenie. Niepokój i zdezorientowanie rosły z każdą kolejną sekundą. Skoro koncert się opóźniał, to oznaczało to, że albo występ Harry'ego będzie o wiele krótszy, albo przedłuży się do późnych godzin nocnych, na które nikt się nie przygotował.

Tymczasem korytarzem wewnątrz stadionu szedł dosyć wysoki facet ze stosem kartek przy piersi. Był ubrany w czarną luźną marynarkę i białą koszulkę. Nosił dłuższe włosy, które akurat miał związane w koczek. Ludzie, których omijał wręcz z prędkością światła, chcieli ewidentnie o coś go zapytać, lecz widząc jego zdenerwowaną twarz i wściekły krok, wycofywali się, jakby co najmniej ustępowali miejsca królowi. Ten przemierzał korytarz, patrząc się tylko przed siebie, aby bez zbędnych rozproszeń dojść do celu. W drodze jednak postanowił zajrzeć jeszcze do jednego z pomieszczeń, aby szybko poinformować odpowiednią osobę o drobnych problemach. Otworzył więc brązowe drzwi i w środku zastał widok, którego nigdy wcześniej na oczy nie chciał widzieć.

— Błagam was, nie tutaj! - zawołał do dwójki ludzi w środku i zatrzasnął za sobą drzwi.

Wywrócił oczami. Jak on ich nienawidził. Gdyby chciał coś takiego oglądać, już dawno odtworzyłby sobie film bez żadnej konkretnej fabuły. Wziął głęboki wdech. Zrezygnował z tego. Ruszył znowu przed siebie, aż w końcu zatrzymał się przed jednymi drzwiami, dotknął ich klamki, westchnął ciężko, po czym w przypływie odwagi, która gdzieś na chwilę wyparowała, otworzył przejście, na którym widniała tabliczka z napisem Harry Styles.

W środku znajdował się wysoki mężczyzna w pomarańczowej koszulce z krótkim rękawem, która włożona była w czarne lateksowe spodnie połyskujące w ciepłym świetle lampy pokoju. Szybko się na niego spojrzał wrogim spojrzeniem, chcąc podświadomie powiedzieć, aby ten się wynosił, bo przeszkodził mu w wykonywaniu ważnego zajęcia. Mimo że chwilowo ten wzrok sprawił, że naprawdę chciał wyjść, nie dał po sobie poznać, że go to ruszyło. Nic sobie z tego nie robił. Rzucił stos papierów na drewniany stoliczek, na którym leżały butelki wód mineralnych i lekkie alkohole, po czym oparł się dłońmi o końcówkę stolika i spojrzał mu prosto w oczy.

— Mamy problem – zaczął poważnym tonem.

Wywrócił oczami, podszedł nonszalancko do swojego lustra znajdującego się po prawej stronie pokoju, zapalił światło przy nim i zaczął poprawiać swoje włosy, które przy końcówkach były pofarbowane na kolor blond.

— Jaki? - zapytał od niechcenia; wolał wyprosić go ze swojego pokoju. - Przeszkadzasz mi. Zaraz wychodzę na scenę.

— Chodzi o support.

Chłopak nagle wyprostował się i odwrócił się w jego stronę. Jego twarz widocznie złagodniała. Zdezorientował się; nie miał pojęcia, co mogło być problemem w jego supporcie.

Uwielbiał chłopaków z względnie nowego zespołu 5 Seconds Of Summer, którzy określali swoją muzykę jako punk-rocka, ale według niego grali po prostu eksperymentalny pop lat może siedemdziesiątych. Pochodzili z Australii i wiele ludzi nazywało już ich drugim INXS, a sam wokalista małego nowego zespołu Luke był porównywalny wyglądem do frontmana popularniejszego australijskiego zespołu – Michaela Hutchence'a. Robili furorę i za kilka lat mogli zostać gwiazdami bardzo lekkiego rocka, a gitarzysta zespołu – Michael, mógł nawet znaleźć się w czołówce najlepszych gitarzystów dekady.

Znalazł ich przypadkiem, gdy udzielał wywiadu akurat australijskiej telewizji śniadaniowej o swojej drugiej studyjnej płycie. Oni akurat mieli po raz pierwszy zagrać na żywo w tej telewizji ze swoją piosenką She Looks So Perfect, a przed nimi ów wywiad miał Harry. Pogadali chwilę na backstage'u, choć pogadali to dużo powiedziane – raczej to Harry prowadził monolog, bo młodzi chłopacy byli zbyt przejęci spotkaniem takiej gwiazdy, aby wypowiedzieć choć jedno słowo na jakikolwiek temat.

Spodobała mu się ta piosenka – nie przepadał za rockiem, a szczerze myślał, że właśnie ten gatunek chłopacy prezentują – głównie przez fioletowe włosy gitarzysty prowadzącego Michaela, jeansową kurtkę i podarte spodnie basisty Caluma, kolczyki frontmana i wokalisty Luke'a oraz czerwone bandany i podarte koszulki perkusisty Ashtona, ale ostatecznie okazało się, że ich pierwszy singiel był raczej pop-punkiem, a to Harry jeszcze mógł znieść. Nie lubił żadnych pięciominutowych gitarowych solówek, ochrypłego głosu i mocnych uderzeń w bębny perkusyjne – takie, które sprawiały wrażenie, że w ów bębnach zaraz powstanie dziura. Chłopacy tak nie grali i Harry'emu się to podobało. A przez to, że myślami był już przy swojej kolejnej trasie koncertowej, uznał, że będą dobrym materiałem na jego support – nikt ich nie znał poza Australią i mógł ich przez to wypromować. Takim sposobem stali się również jego supportem na trzeciej trasie koncertowej promującej jego nowy album oraz mieli otworzyć jego dodatkowy koncert na Wembley, który miał się odbyć właśnie dzisiaj.

— Co z nimi? - dopytał zaskoczony. - Nie rozumiem. Coś nie tak?

Facet wyprostował się, przełożył swoje ręce na biodra i westchnął głęboko, nie wiedząc od czego zacząć i jak ubrać tę sytuację w odpowiednie słowa. Harry zaczął się niecierpliwić.

— Jeff, mów, o co chodzi – warknął coraz bardziej zniecierpliwiony.

Wziął jeszcze raz głęboki wdech i zadarł głowę lekko do góry, aby pokazać mu, że mimo wszystkiego to on ma tutaj pełną kontrolę i przewagę i taka gwiazda jak on nie wejdzie mu na głowę.

— Nie będą mogli otworzyć twojego koncertu – wydusił w końcu z siebie, lecz nie dał Harry'emu czasu na odpowiedź. - Ashton złamał rękę wczoraj podczas porannego surfingu w Sydney, a zespół zadeklarował, że nie wystąpi bez swojego perkusisty.

Harry przez dłuższą chwilę patrzył się na Jeffa – swojego muzycznego menadżera, bez żadnych słów. Przetwarzał tę informację w głowie dosyć długo, przez co Jeff zaczął się stresować. Nienawidził tego u Harry'ego. Patrzył się na niego jak na wariata takim wzrokiem, że sam zaczął siebie uważać za wariata. W końcu, ku jego jakiejkolwiek uldze, wziął głęboki wdech i położył swoje ręce na biodrach.

— Słucham? - rzucił w końcu. - Jak to złamał rękę? A kto mu, kurwa, pozwolił akurat teraz jeździć na desce?! Przecież doskonale wiedzieli, że mam jeden koncert przed całą trasą!

— Harry, spokojnie...

Harry w ogóle nie miał zamiaru zwracać na niego uwagi.

— Co za banda idiotów! - krzyknął i wypuścił swoje ręce w powietrze. - I co ja mam teraz zrobić? Kto mi, do cholery, otworzy koncert? Przecież oni – spojrzał na zegar zawieszony na ścianie, po czym ciężko westchnął – powinni już dawno być na scenie!

Zaczął nerwowo chodzić po pokoju, jakby myślał, że pomoże mu to w rozwiązaniu tego problemu. Jeff wodził za nim wzrokiem, chcąc coś powiedzieć, lecz co chwilę się powstrzymywał, uznając, że nie będzie dokładać Harry'emu – swojemu podopiecznemu, problemów.

Był jego menadżerem odpowiedzialnym za każdy najmniejszy detal dotyczący jego kariery. On załatwiał mu wywiady w krajowych i zagranicznych telewizjach i radiach, on ustalał trasy koncertowe i kontaktował się z wielkimi arenami świata, on dbał o jego wizerunek w mediach i to on był odpowiedzialny za support na jego koncertach. On sprawiał, że dla fanów był miłym, uczynnym i uśmiechniętym muzykiem. Rzeczywistość była zupełnie inna – zakłamana. Fani nie widzieli jego prawdziwego oblicza. On je natomiast widział. Harry był człowiekiem wyrachowanym, wyrafinowanym, egoistycznym, cynicznym, bezczelnym, ale także przede wszystkim samotnym. Co z tego, że miał pełno fanów, pieniędzy i uznanie na świecie za swoją muzykę, którą tworzył? Nie miał dla kogo jej tworzyć. Jeff niewiele wiedział o jego życiu prywatnym – nie lubił o nim mówić, a już szczególnie w kwestii związków. Wiedział tylko, że w odległej przeszłości, kiedy dopiero zaczynał swoją przygodę z profesjonalną muzyką, miał jakiegoś chłopaka, ale nie miał pojęcia, co się z nim stało.

Tak, ten Harry Styles miał w przeszłości chłopaka. Oficjalnie przed bardzo bliskimi znajomymi, rodziną oraz zaufanymi osobami był biseksualny; dla opinii publicznej – cóż, nikt o niczym nie wiedział, większość z góry uznawała, że był hetero, tym bardziej, że kilka razy spotykał się z dziewczyną z Fleetwood Mac, czego Jeff sam nie pochwalał, ale nie mógł mu przecież zabronić spotykania się z różnymi osobami na kawie. Mimo tego od czasu tamtego pierwszego chłopaka z czasów młodości Harry nigdy z nikim się nie związał na dłużej, nigdy nikogo nie miał, nigdy nikim się nie opiekował. Po prostu skupiał się na muzyce – tworzył teksty, komponował, wypalał przy tym papierosy i pił okazjonalnie wino. Widok jego siedzącego nad kartką papieru, podpartego o jedną swoją rękę, mającego w drugiej dłoni pomiędzy palcami wypalającego się papierosa był bardzo częstym widokiem. Po prostu kochał muzykę. Ona była dla niego wszystkim i ona zastępowała mu miłość życia.

Dlatego co chwilę się denerwował, gdy choć najmniejszy szczegół nie zgadzał się z jego koncepcją. Był bezczelny, arogancki, ordynarny, a ego miał chyba za cztery osoby. Tak też teraz było – w końcu jego ulubiony support nie mógł wystąpić na scenie, a dowiadywał się o tym niestety już po odpowiednim na to czasie.

— Co za debile, uduszę Ashtona! - zawołał i złapał się za włosy, jakby miał je zaraz sobie wyrwać z nerwów. - A nie mogą oni choć dzisiaj zagrać z Sarah? Przecież ją znają, a ona zna ich utwory! Ktoś mi musi, do cholery, otworzyć koncert!

Jeff kiwnął głową, zgadzając się z nim w kwestii zmiany perkusisty przynajmniej na ten koncert, jednak sprawa w kwestii późniejszych koncertów z dokładnej trasy bardziej się komplikowała, gdyż nie chodziło o anginę, ból gardła czy zapalenie krtani, a o złamanie ręki, która była niezbędna do gry na perkusji.

Poszukał w stercie papierów na stole jakąś konkretną kartkę, a gdy ją już znalazł w tym bałaganie, podszedł do Harry'ego i położył automatycznie swoją rękę na jego ramieniu. Ten natychmiast ją zrzucił stamtąd. Nie życzył sobie dotyku obcej osoby na sobie. Zgromił go wzrokiem, a Jeff zdał się tylko na ciche i szybkie przepraszam pod nosem.

— Jeśli zespół by się zgodził na dzisiejszą zmianę, to byłoby świetnie; problemem są jednak koncerty z trasy europejskiej – zaznaczył Jeff, pokazując mu na kartce datę pierwszego koncertu z trasy, który odbyć miał się pierwszego kwietnia w Manchesterze, jego rodzinnym mieście. - Gramy za miesiąc...

— Ja gram – warknął w jego stronę.

Zamknął oczy dla uspokojenia, bo tak – wiedział, że on grał, ale forma my była podświadoma.

— Tak, ty grasz – poprawił się. - Tak czy inaczej, Ashton nie wróci do zdrowia i do pełnej formy w miesiąc i jestem na sto procent pewny, że nie otworzą także twojego pierwszego koncertu. Zresztą – postanowił jeszcze raz się poprawić. - Oni nie otworzą żadnego twojego europejskiego koncertu! Nie będziemy zmieniać supportu w środku trasy!

Harry patrzył na niego jak na swojego największego wroga, co onieśmielało trochę Jeffa, ale próbował utrzymywać swoją pewność siebie na twarzy.

— Ze supportu też nie zrezygnujemy, bo organizatorzy i areny już wiedzą, że będą dwa zespoły – podkreślił. - Zrezygnowanie z supportu będzie się wiązać z kosztami...

— Co, kurwa? - oburzył się Harry. - A to ja mu, przepraszam bardzo, złamałem rękę?! To on jest debilem na tyle, żeby przed koncertem iść surfować na desce w Sydney! Ja mu nie kazałem tego robić!

— Tak, ale...

Harry odsunął się gwałtownie od niego i jeszcze raz podszedł do swojego lustra. Spojrzał się na swoje odbicie i wziął głęboki wdech. Wszystko teraz zależało od niego, a tak właściwie od tego nieszczęsnego zespołu. Oni musieli się zgodzić na to, aby Sarah z nimi zagrała, przynajmniej dzisiaj. Co innego miał zrobić? Nie był wróżką, nie mógł sobie wyczarować supportu w pięć minut.

Zamknął na chwilę swoje oczy. Nienawidził takich sytuacji. Nienawidził takich sytuacji, w których to on mógł wyjść na tego najgorszego, mimo że wina nie leżała po jego stronie. Nienawidził, gdy coś wymykało się spod jego kontroli. Wszystko musiało być po jego myśli. Support musiał grać tylko określone piosenki i w określonym czasie – rock na jego koncertach był absolutnie zabroniony, prowokowanie widowni nie wchodziło w grę, alkohol na scenie także był niedozwolony. Nie chciał zmieniać nagle supportu na europejską część trasy. Chłopaków z 5 Seconds Of Summer już znał i wiedział, że byli spokojni i z łatwością dostosowywali się do tych wszystkich zakazów i nakazów, a z innym supportem najpewniej byłyby problemy. Nie chciał tego przeżywać, ale najwyraźniej był zmuszony do tego.

Odwrócił się z powrotem do Jeffa, który spoglądał się na niego z przerażeniem w oczach, i rozłożył swoje ręce z bezsilności.

— Rozmawiałeś z ich menadżerem?

— Jeszcze nie zdążyłem...

— Chryste Panie, co z ciebie za debil! - krzyknął na niego. - Gówno mnie obchodzi ich zdanie. Póki nie dostanę oświadczenia od menadżera, chcę ich widzieć, kurwa, na scenie!

Jeff wycofał się powoli w stronę drzwi, biorąc głęboki wdech. Nienawidził momentów, kiedy to Harry przejmował nad nim kontrolę i udawało mu się wejść mu na głowę. To on tu powinien mieć decydujący głos, był przecież jego menadżerem. On o wszystkim decydował i on mógł wiązać z nim kontrakty. On zarządzał jego majątkiem i zajmował się pieniędzmi. Harry powinien być mu wdzięczny, że może sobie w spokoju pisać piosenki zamiast zajmować się podatkami i innymi głupotami, a on się mu tak odwdzięcza.

— Dobrze, pójdę z nim porozmawiać...

Harry kiwnął głową, lecz po chwili niespodziewanie dla Jeffa doskoczył do drzwi, złapał ich klamkę i uśmiechnął się ironicznie w jego stronę.

— Albo wiesz co? Ja z nim porozmawiam.

Jeff nie zdążył nawet zareagować, bo ten wybiegł z pokoju i ruszył wściekłym krokiem w stronę pokoju należącego do supportu. Jeff dopiero po chwili również dobiegł do Harry'ego, próbując go jakoś powstrzymać albo chociaż go uspokoić, aby nie zrobił niepotrzebnej nikomu sceny na środku korytarza Wembley, ale Harry zupełnie na niego nie reagował. Traktował go zupełnie jak powietrze.

Był ekstremalnie wściekły. O ile zapalenie krtani, chrypę czy drażniący kaszel u wokalisty Luke'a mógłby jakoś zrozumieć, tak świadomego złamania sobie ręki przez niewyobrażalną głupotę perkusisty Ashtona nie mógł pojąć. Zdawał sobie sprawę, że chłopacy byli młodzi, chcieli szaleć i nie myśleli o muzyce częściowo jak o swojej pracy, ale kto normalny poszedłby na surfing dzień przed ważnym koncertem? Harry myślał, że zaraz kogoś rozszarpie na strzępy. Co on miał teraz zrobić? Fani na stadionie czekali na jakąkolwiek muzykę już od prawie trzydziestu minut i na pewno się niecierpliwili, a ten durnowaty zespół nie chciał się zgodzić na choć jedną zmianę perkusisty. Jakim trzeba być debilem? - zastanawiał się, idąc w odpowiednim kierunku wściekłym krokiem.

Na jego szczęście nie musiał wchodzić do odpowiedniego pomieszczenia, bo przed sobą ujrzał trzech młodych chłopaków wraz z ich menadżerem, którzy najwyraźniej także zmierzali w ich stronę. Jeff wymienił się przepraszającym spojrzeniem z Ryanem – menadżerem chłopaków, i tak długo na siebie patrzyli, że Jeff nawet nie zdążył zareagować, kiedy Harry podszedł wściekle do Luke'a – frontmana zespołu.

— Co wy odpierdalacie?! - krzyknął na niego. - Co to za cyrk? Wychodzicie w tej chwili na scenę!

Luke pokręcił głową i skrzyżował swoje ręce na piersi. Ryan chciał coś powiedzieć jako rzecznik zespołu, ale Luke powiedział mu wzrokiem, że to on ma tutaj głos.

— Nie zagramy bez Asha – oświadczył poważnym tonem. - To nasze ostatnie słowo.

Michael – gitarzysta, oraz Calum – basista, pokiwali głowami, zgadzając się ze swoim kolegą z zespołu, co rozzłościło Harry'ego. Za kogo oni się mieli, aby decydować o tym, czy zagrają na scenie, czy nie? Oni nie mieli nic do gadania w tej kwestii.

Wszyscy nagle chcieli zabrać głos. Harry miał ochotę wykłócać się z Luke'em, zapominając jednocześnie, że fani czekali na jego koncert, Ryan chciał wydać to oświadczenie zespołu w formie oficjalnej, Jeff pragnął powstrzymać nerwy Harry'ego, a Michael i Calum chcieli bronić swojego kolegę – zarówno Luke'a, jak i Ashtona. A gdyby tego było mało, nagle przy całej piątce znalazł się jakiś młody chłopak w okularach i w żółtej kamizelce, który należał do obsługi stadionu. Wszyscy momentalnie się na niego spojrzeli, gromiąc go jednocześnie swoim wściekłym spojrzeniem, co sprawiło, że ten zrobił mały krok do tyłu z przerażenia.

— Um, bo koncert... - zaczął niepewnie. - Koncert będzie opóźniony czy odwołany? Bo ludzie czekają i...

Jeff podwinął rękawy swojej marynarki, jakby chciał się zacząć z nim bić, i warknął:

— Oczywiście, że będzie opóźniony! - zawołał do niego. - Odbędzie się, choćby Harry miał wyjść na scenę o pierdolonej północy!

Chłopaczek kiwnął głową i przerażony wrócił do swojej roboty, zmierzając w stronę właściwego backstage'u. Harry tymczasem wrócił spojrzeniem na Luke'a, który nadal stał ze skrzyżowanymi rękoma z wielką pewnością siebie.

— Na perkusji zagra Sarah – rozkazał wręcz Harry. - Tylko dzisiaj, później pogadamy. Wychodzicie w tej chwili na scenę.

Wskazał im dłonią kierunek do wyjścia z backstage'u na scenę, lecz ci się nawet nie ruszyli. Myślał, że opadną mu ręce do samej podłogi z bezsilności.

— Nie – powiedział Michael i też założył swoje ręce na piersi.

Harry wypuścił swoje ręce w powietrze. Rozmawiał jak ze ścianą. Rzucał grochem o ścianę. Nic ich nie przekonywało. Domyślał się, że nawet jeśli zaproponowałby im kilka milionów funtów za pieprzone wyjście na scenę i zagranie pięciu utworów, oni i tak by się nie zgodzili. Ah ta solidarność przyjacielska... Harry nie znał tego pojęcia i chyba nie chciał go znać.

— Zespół nie wystąpi – podkreślił nagle Ryan, na którego momentalnie zostały skierowane wszystkie spojrzenia. - Nie wyjdzie na scenę. Przykro mi, ale sytuacja wyszła, jaka wyszła.

Harry chciał, aby wszyscy się już zamknęli. Ich tłumaczenia były największą głupotą, jaką mógł usłyszeć w życiu. Słuchanie tego było torturą. Już chyba wolał torturować się słuchaniem rocka.

— Ale przecież nasza perkusistka może z nimi zagrać, tylko dzisiaj, nie komplikujmy sprawy – poprosił go Jeff. - Fani czekają, a my dyskutujemy o chyba najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.

Ryan sam założył swoje ręce na piersi i pokręcił głową. No dosłownie jak rzucanie grochem o ścianę. Harry już tutaj nie wytrzymywał. Dochodził do wniosku, że ta dyskusja nie miała sensu i sam musiał ratować sytuację. Uznał na szybko w głowie, że wyjdzie teraz na scenę i najwyżej zaśpiewa kilka piosenek więcej. Doda do setlisty swoją najmniej ulubioną piosenkę, której nie zamierzał dzisiaj śpiewać – To Be So Lonely z drugiego albumu, może zagra dwa razy Kiwi – faworyt wśród fanów, doda singiel z najnowszego albumu – As It Was, który co prawda chciał zostawić na konkretną trasę koncertową, ale sytuacja tego wymagała, i zaśpiewa dwa covery zamiast jednego, jak to miał w zwyczaju robić. Jeden cover miał już ustalony – była to piosenka amerykańskiej piosenkarki Belindy Carlisle – Heaven Is A Place On Earth. Nie miał jednak pomysłu na drugi cover. Zaczął szukać czegoś z repertuaru Diany Ross – jego ulubionej piosenkarki, ale uznał szybko, że prawie wszystko już od niej zaśpiewał i nie miał zbytnio ochoty śpiewać znowu jednego ze swoich najpopularniejszych coverów, czyli Upside Down. Fani zresztą też pewnie nie chcieli znowu tego słuchać.

Szukał w głowie czegokolwiek dobrego, ale miał nagle tam zupełną pustkę. Żadne tytuły nie przychodziły mu do głowy. Był chyba zbyt przejęty zaistniałą sytuacją, aby ze spokojem myśleć o piosenkach, które mógłby zaśpiewać.

Wrócił do rzeczywistości, kiedy usłyszał głos Ryana.

— Nie. Zespół już powiedział, że to ostatnie ich słowo – odparł, a Jeff westchnął ciężko.

— Przecież to głupota! Stracicie na tym miliony! - zwrócił się Jeff bezpośrednio do trzech członków zespołu. - Wiążą was kontrakty!

— Zespół to nie interesuje – oświadczył Ryan. - Zadeklarowali, że pieniądze ich nie obchodzą. Nie wystąpią i to jest – podkreślił jeszcze raz – ostatnie słowo.

— Przecież to idiotyzm!

Teraz Jeff zaczął się wykłócać z Ryanem, podczas gdy Harry uspokoił się nieco, odsunął się na bok i cały czas zastanawiał się nad piosenką, którą mógłby zaśpiewać w zamian za odwołany support. Musiał całą swoją setlistę zmienić, co mu się nie podobało, ale była to wyższa konieczność w tej sytuacji.

Nagle w zasięgu wzroku wszystkich znalazły się kolejne dwie osoby. Drobna szatynka w pomarańczowej koszulce i w jeansowych dzwonach z pałeczkami perkusyjnymi w jednej dłoni zmarszczyła czoło, widząc chłopaków z supportu na backstage'u, natomiast wysoki chłopak w jeansowych spodniach i z koszulą w kwiatki i liście włożoną w ich stan poprawiał swoje roztrzepane włosy jedną dłonią, nie zwracają uwagi w ogóle na to zbiegowisko. Dopiero po chwili zorientował się, co działo się na korytarzu i również ściągnął brwi. Poprawił swoją gitarę elektryczną w jednej dłoni, skacząc zaskoczonym spojrzeniem po wszystkich osobach w pomieszczeniu.

— Mamy problem – oświadczył do nich Harry, po czym skierował się w stronę wyjścia na scenę. - Wychodzimy. Teraz. Zaczynamy od As It Was.

— Co? - zdziwiła się dziewczyna i natychmiast do niego podbiegła. - A to nie miała być piosenka na trzecią trasę?

Harry zatrzymał się na środku korytarza, co również zrobiła dziewczyna. Chłopak powoli dochodził do nich.

— Miała być, ale jak widzisz – wskazał dłonią na osoby stojące za nimi, spojrzała się na chwilę w tamtą stronę – mamy problem!

— Co się stało? - dopytał zmęczonym i grubym głosem wysoki chłopak. - Dlaczego chłopacy nie są na scenie?

Harry już nie miał siły. Wypuścił swoje ręce w powietrze z bezsilności i wziął głęboki wdech.

— Gdybyście nie kręcili taniego pornosa w swoim pokoju, to byście wiedzieli, że bardzo odpowiedzialny perkusista Ashton złamał sobie rękę!

Dziewczyna spojrzała się zawstydzona na wysokiego chłopaka, który jedynie mlasnął, nic sobie nie robiąc z tego komentarza.

— Mam tylko nadzieję, że uważacie! - dopowiedział głośno Harry, idąc już w kierunku wyjścia z backstage'u na scenę. - Nie chcę stracić także swojej perkusistki!

Dziewczyna w końcu wróciła do rzeczywistości i ruszyła za Harrym na scenę.

— Zabezpieczamy się? - oznajmiła w formie pytania retorycznego.

Chłopak po chwili dołączył do wszystkich. Zatrzymali się przy wejściu na scenę. Harry ukradkiem spojrzał na cały wypełniony stadion, który było widać z tej części backstage'u i rzecz jasna ze samej sceny. Ten widok zaparł mu dech w piersiach. Dla takich chwil chciał zostać muzykiem. Czasami nie mógł uwierzyć, że udało mu się osiągnąć taki poziom; że miał możliwość zapełniania tak wielkich aren i stadionów. Fani go uwielbiali. Oni go wręcz kochali – obdarzali go miłością, wariowali na jego punkcie... Tyle ludzi, tysiące, miliony... A jednak jakiejś miłości mu brakowało.

Mimo tego uśmiechnął się na ten widok. Zwrócił się swoim ciałem do swoich towarzyszy i chciał już coś powiedzieć, gdy nagle dobiegł do nich zdenerwowany Jeff. Wywrócił oczami. Nie przepadał za nim, ale był dobrym menadżerem, dlatego grzał tę posadę i raczej nikomu jej nie zamierzał zwolnić.

— Co ty wyprawiasz? - zawołał zdyszany, Harry rozłożył ręce zdziwiony tym pytaniem. - Wychodzisz na scenę?

— A co mam zrobić? - powiedział do niego takim tonem, jakby tłumaczył mu najoczywistszą rzecz na świecie. - Ratuję sytuację! Jestem chyba jedyną myślącą osobą w tym Wariatkowie!

Jeff wypuścił oburzony ręce w powietrze, natomiast dziewczyna spuściła wzrok na podłogę. Jedynie chłopak z gitarą w ręce stał niewzruszony jak jakiś posąg. Harry akurat był już do tego przyzwyczajony.

— Ale ty...

Jeff złapał się na tym, że już sam nie wiedział, co chciał powiedzieć. On też miał wrażenie, że żył w jakimś Wariatkowie. Nie miał już na to wszystko siły, od wielu lat miał zszarpany układ nerwowy. Co roku na święta prosił Mikołaja, aby mu przyniósł nowy, ale nigdy tego nie robił. On już był tym wszystkim zmęczony, więc po prostu machnął dłonią i dał Harry'emu wolną rękę. Ten uśmiechnął się do niego na ramach podziękowania, po czym wrócił wzrokiem do dziewczyny i chłopaka.

— Sarah – zwrócił się do szatynki. - As It Was – przypomniał jej. - Trochę dłuższe intro, aby fani się zdziwili.

Kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym spojrzała się na wysokiego chłopaka, do którego teraz Harry się zwracał.

— A ty Mitch: żadnych zabaw z gitarą, żadnych długich solówek – zabronił mu, ten tylko kiwnął głową. - Ja zaraz wychodzę. Musicie się przygotować na to, że zagramy trochę dłużej. I tak jak ustalaliśmy: ostatnia piosenka to Heaven Is A Place On Earth.

Obaj kiwnęli jeszcze raz głowami, po czym wzięli głębokie wdechy i wyszli na scenę – Sarah z wielkim uśmiechem na twarzy, a Mitch... cóż, ze swoim codziennym wyrazem twarzy, który tak naprawdę niczego nie wyrażał. Harry zamknął na chwilę oczy, gdy usłyszał okrzyki ludzi z zewnątrz widzących jego instrumentalistów. Uwielbiał te okrzyki, zawsze podnosiły go na duchu i pokazywały mu, że robił w życiu coś, co spotykało się z aprobatą ludzi. Musiał tylko teraz założyć na twarz swoją maskę uprzejmego, kochanego i szczęśliwego człowieka i mógł zaczynać koncert. Uśmiechnął się i popatrzył się na Jeffa.

Ten podszedł do niego, wziął głęboki wdech i położył swoją rękę na jego ramieniu. Tym razem Harry jej nie strącił.

— Powodzenia – powiedział. - Połamania nóg.

Uśmiechnął się szerzej. Zaraz mieli zacząć grać. Miał jeszcze trochę czasu, aby się przygotować. Spojrzał się ostatni raz na scenę, po czym podszedł do stolika, na którym znajdowały się rzeczy niezbędne dla niego do koncertu.

Gdy Zayn zobaczył wychodzących na scenę muzyków koncertowych Harry'ego, myślał, że padnie z wrażenia. Zaczynało się. Trochę się jednak zdziwił, gdy zorientował się, że na scenę wyszli Sarah i Mitch – odpowiednio perkusistka i gitarzysta Harry'ego. To znaczyło, że supportu nie miało być dzisiejszego wieczoru? Zdezorientowany wyciągnął z kieszeni swój bilet. Było na nim wyraźnie napisane, że na Wembley będzie występować Harry Styles oraz jego support. Jeszcze raz spojrzał na scenę, na której Mitch podłączał do wzmacniacza swoją gitarę elektryczną, a potem skierował swój wzrok na Liama, który też wydawał się być trochę zdziwiony.

— Supportu nie będzie? - zapytał go, jakby myślał, że ten zna odpowiedź na to pytanie.

Wzruszył ramionami. Tylko to mógł zrobić.

— Pewnie coś się stało i stąd to opóźnienie – uznał Liam. - Czy to ważne? Zaraz wyjdzie Harry.

Musiał przyznać mu rację. Usłyszenie piosenek Harry'ego było ważniejsze i lepsze niż posłuchanie utworów jakoś mało znanego zespołu z Australii. Cieszył się, że nie odwołali tego koncertu. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby ten koncert się nie odbył, a on wydał na bilet fortunę. Jego ojciec chyba rzeczywiście zbiłby go pasem za tak głupie zachowanie, choć doskonale by wiedział, że koncert nie został odwołany przez niego.

W końcu Mitch podłączył wszystko na scenie. To była też kolejna cecha koncertów Harry'ego. Gitarę zawsze podłączał Mitch, nie obsługa i pracownicy areny. Może dlatego sam podłączał, bo sam doskonale wiedział, jak ją podłączyć, aby doskonale brzmiała. Zayn się nie znał na instrumentach, ale myślał, że właśnie o to chodziło, bo mimo że Mitch grał na gitarze elektrycznej, to jego gitara brzmiała inaczej niż te używane przez gitarzystów rockowych.

Sarah zaczęła od kilku uderzeń pałeczkami, a po chwili zaczęła grać odpowiedni rytm. Była profesjonalistką w swoich fachu, Zayn ją uwielbiał. Idealnie trafiała w bębny, świetnie brzmiała na żywo, nie popełniała prawie żadnych błędów. Najpierw zaczęło się od zwykłego perkusyjnego rytmu, co budowało napięcie wśród fanów. Wszyscy byli zdezorientowani, bo nikt nie wiedział, dlaczego na scenie nie było supportu, a poza tym nikt nie rozpoznawał tego intra. Zayn również. Zaczął w głowie szukać jakiejkolwiek piosenki Harry'ego, która zaczynałaby się w taki sposób, ale nic mu nie przychodziło do głowy.

Po chwili włączył się Mitch ze swoją gitarą – spokojną i zdecydowanie nie brzmiącą na rockową, a gdy Sarah mocniej uderzyła w bębny, a scenę wyskoczył on – Harry Styles we własnej osobie.

Wszyscy zaczęli krzyczeć zachwyceni jego strojem oraz tym, że w ogóle mieli możliwość ujrzenia go na żywo. Ten uśmiechnął się szeroko do wszystkich i natychmiast doskoczył do mikrofonu, aby w odpowiednim momencie wykrzyczeć:

— As It Was!

Tłum jeszcze bardziej zwariował. Zayn wraz z Liamem zresztą też, bo obaj nie spodziewali się, że zaśpiewa on piosenkę z najnowszego albumu. Myśleli, że utwory z trzeciego albumu zostawi na tą dokładną trasę koncertową, a ten koncert będzie pożegnaniem się z poprzednimi albumami. Mimo tego wszyscy natychmiast zaczęli skakać i zachwycać się muzyką. To był koncert – wszyscy musieli się dobrze bawić.

Harry ubrany dzisiaj był w pomarańczową koszulkę oraz lateksowe czarne spodnie, które świeciły się w jasnym świetle oświetlenia stadionowego. Końcówki włosów miał pofarbowane na bardzo jasny blond, pojedyncze kosmyki spadały mu na oczy i czoło. Zayn nie spodziewał się, że ten pofarbował włosy. Wyglądał w nich niesamowicie. Kolor blond pasował do niego bez dwóch zdań.

Intro trochę się przedłużyło, bo jakaś osoba stojąca przy samych barierkach chciała podać Harry'emu jakąś wielką kolorową płachtę. Ten jako kulturalny człowiek podszedł do końca sceny i odebrał od fana tę płachtę, którą natychmiast narzucił na siebie. Po tym doszedł szybkim krokiem do mikrofonu, pochylił się lekko w bok i zaczął śpiewać:

— Holdin' me back...

Wszyscy natychmiast zaczęli śpiewać wraz z nim. Każdy fan znał tę piosenkę, był to największy hit ostatnich miesięcy i singiel z najnowszego albumu. Zresztą, z pewnością nie tylko fani znali tę piosenkę. Leciała ona co chwilę w radiu i trudno byłoby ją nie znać. Usłyszeć można było ją wszędzie – w samochodzie, w restauracji, w kawiarni, na ulicy, w domu... Gdziekolwiek się człowiek nie obejrzał, ten utwór tam był. Świat zwariował na jej punkcie.

Skończyła się dosyć szybko, choć może było to po prostu takie wrażenie – ludzie się świetnie bawili, a wszystko, co dobre, szybko się kończyło. Sarah zakończyła piosenkę trzema mocnymi uderzeniami w bębny, a tłum zaszalał. Gdy ludzie trochę się uspokoili, oczekując kolejnej piosenki, Harry wziął do ręki mikrofon, wyjął go ze statywu, poprawił swoją kolorową płachtę od fana na plecach, pociągnął kabel od mikrofonu do siebie i zmierzył w kierunku końca sceny.

Kolejna cecha koncertów Harry'ego – używał on mikrofonu z kablem. Było to dosyć stare rozwiązanie jak na rok osiemdziesiąty dziewiąty, ale taka była jego charakterystyczna cecha. On jako jeden z nielicznych muzyków używał takiego mikrofonu, reszta muzyków preferowała mikrofony bezprzewodowe, to Harry używał tych przewodowych. I wcale mu on nie przeszkadzał w skakaniu i szaleniu po scenie. Świetnie się z nim bawił.

— Wembley, witajcie, kochani! - przywitał się ze wszystkimi; odpowiedzieli mu zbiorowym wiwatem. - Nie sądziłem, że znacie tekst do As It Was, to nowa piosenka – zażartował, śmiejąc się pod nosem. - Chciałbym was bardzo, ale to bardzo, przeprosić za opóźnienie. Niestety, przez problemy... techniczne support nie mógł dla was, kochani, wystąpić, ale w zamian ja zaśpiewam więcej piosenek, co wy na to?

Tłum znowu oszalał. Przecież to było marzenie. Chrzanić support, więcej piosenek od Harry'ego – wszyscy tego pragnęli. Harry uśmiechnął się szeroko, odwrócił się plecami do tłumu i dał znak Mitchowi i Sarah, że zaraz grają drugą piosenkę.

— No to lecimy! - zawołał do mikrofonu. - Tastes like strawberries...

Cały stadion zaczął z nim śpiewać. Mieszkańcy pobliskich domów musieli słyszeć ten zbiorowy krzyk ludzi, którzy krzyczeli o arbuzie i cukrze. Cokolwiek ten tekst znaczył. To nie było ważne – do tej piosenki bawili się wszyscy. Czy to na koncertach, czy na potańcówkach, na balach licealnych, w klubach... To było As It Was, ale poprzedniego albumu.

— Watermelon Sugar! - krzyknął na samym końcu do mikrofonu wraz z ostatnim uderzeniem Sarah w bębny.

Pojawiły się brawa, okrzyki, ludzie szaleli po każdej wykonanej przez niego piosence. Harry nie próżnował, od razu chciał przejść do kolejnej piosenki, gdy nagle do jego uszu dotarł czyiś krzyk z tłumu, że ma zaśpiewać Too Young To Fall In Love od amerykańskiego hard rockowego zespołu Mötley Crüe. Natychmiast odwrócił się w odpowiednią stronę i przez chwilę nic nie mówił.

Czy ktoś naprawdę myślał, że zaśpiewa taki utwór? Taki wulgarny i erotyczny, a w dodatku rockowy? Zaśmiał się do mikrofonu i pokręcił głową.

— Innym razem – zażartował, choć tak naprawdę miał ochotę wygarnąć temu fanowi, co sobie myślał i dlaczego w ogóle przyszedł na jego koncert. - Myślę, że chłopaki z Mötley Crüe nie byliby zadowoleni z mojego coveru.

Osobiście znał tylko frontmana Nikkiego Sixxa. Spotkał się z nim tylko raz i chyba o raz za dużo. Nigdy więcej nie chciał widzieć tego człowieka na oczy.

Odwrócił się z powrotem w stronę Sarah i Mitcha i wywrócił oczami. Nienawidził takich momentów. Nienawidził, gdy ktoś prosił go o zaśpiewanie czegoś z gatunku ostrego rocka. Wolał już chyba do końca życia śpiewać Upside Down Diany Ross niż kiedykolwiek zaśpiewać coś z tego gatunku.

Kolejną piosenką było Sign Of The Times – jego pierwszy singiel w karierze. Przy niej tłum fanów trochę się uspokoił, dlatego że była to spokojna ballada, może utrzymana w nurtach spokojnego rocka, ale to był jego błąd młodości. Dzisiaj nigdy by nie wydał czegoś takiego. Piosenka i tekst były dobre, ale powinna całościowo być bardziej dyskotekowa.

Ever Since New York jednak się nie pojawiło, ku niezadowoleniu Zayna. Na kolejnych koncertach będzie chyba krzyczał w stronę Harry'ego, aby ją zaśpiewał. Musiał choć raz w życiu usłyszeć ją na żywo. To była przepiękna piosenka i Zayn nie wiedział, dlaczego Harry jej unikał.

Nie obejrzał się dobrze, a koncert pomału dobiegał końca. Teraz czas był na covery. Harry zmęczony bieganiem po scenie i spocony na czole podszedł spokojnie do mikrofonu i bez żadnych instrumentów zaczął:

— Oh, baby, do you know what that's worth? Oh, heaven is a place on Earth – zaśpiewał i zamknął oczy. - They say in heaven love comes first, we'll make heaven a place on Earth... - zatrzymał się na chwilę.

Spojrzał na spokojny tłum osób i niespodziewanie krzyknął do mikrofonu:

— Co Wembley?

— Heaven is a place on Earth!

Sarah uderzyła w bębny, a Mitch rozpoczął swoją grę na gitarze. Ludzie uwielbiali tę piosenkę, Zayn zresztą też. Cechą coverów Harry'ego było to, że brzmiały one niemal identycznie do oryginałów. Aranżacja się nie zmieniała – jedynie długość utworu, aby dostosować go do koncertu. To było niesamowite, że porównując jego cover do oryginału, różnił się tylko głos – tu męski, tam damski.

Fani dali Harry'emu wolną rękę podczas zwrotek, ale kiedy dochodziło do refrenu, cały stadion wraz z nim śpiewał refren zaczynający się od słów baby, do you know what that's worth?. Raj miał miejsce na Ziemi – o tak, dla Zayna zdecydowanie. Ten koncert był rajem. Świetnie się na nim bawił i nie chciał, aby kiedykolwiek się kończył.

Harry śpiewając drugą zwrotkę, pobiegł na drugi koniec sceny cały rozradowany takim odbiorem tej piosenki przez fanów. W końcu wrócił na środek, włożył mikrofon z powrotem do statywu i oplótł wzrokiem cały stadion.

— In this world we're just beginning to understand the miracle of living... - zaśpiewał z uśmiechem, co było także słychać w śpiewanych przez niego słowach. - Baby I was afraid before, but I'm not afraid anymore.

I trzeci refren – również w całości zaśpiewany z widownią. Harry to uwielbiał – biegał po scenie, śpiewał do mikrofonu, jego osobisty fotograf robił jakieś zdjęcia przy barierkach. Potem nadszedł czas na samą muzykę bez śpiewu. Wtedy uśmiechał się do ludzi, porozmawiał z jakąś fanką przy barierkach, przyjął od kogoś opaskę z uszami, którą natychmiast założył na włosy. Lubił to robić – lubił zabierać od fanów różne rzeczy i ich używać na scenie. Fani też to kochali, bo mogli dać mu coś, co zachowa na zawsze. Obie strony były zadowolone.

W odpowiednim momencie wstał, przyłożył do ust mikrofon i powtórzył te słowa, że dopiero zaczyna rozumieć cud życia, wcześniej się bał, a teraz już nie. Podczas kolejnej warstwy czysto muzycznej, w której tylko Sarah grała na perkusji, tłum ludzi zaczął klaskać w rytm piosenki. Harry dokończył wraz z fanami cała piosenkę, która zakończyła się kolejnymi uderzeniami Sarah o bębny, a potem nastąpiły okrzyki zachwytu przed ostatnią piosenką na setliście – kolejnym coverem.

Harry zastanawiał się, co w końcu zaśpiewać. Miał mało czasu na myślenie – fani czekali, a musiał jakoś zakończyć koncert. Do głowy przyszła mu piosenka Whitney Houston How Will I Know, ale zaraz potem przypomniało mu się, że miał jedną piosenkę w planach do zaśpiewania na normalnej trasie. Mógł ją jednak przesunąć na dzisiaj. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym podszedł do Mitcha wyraźnie zmęczonego całym koncertem i powiedział:

— I Can Lose My Heart Tonight – poinformował go. - Znasz to.

Kiwnął głową i pokazał coś palcami do Sarah, która natychmiast zrozumiała, o którą piosenkę im chodzi. Zaczęła grę na perkusji, a Mitch na gitarze – to była wersja z użyciem gitary, a nie syntezatorów, a Harry odwrócił się do fanów, którzy zaczęli zachwycać się ostatnią piosenką.

— Kochani, ostatnia piosenka na dzisiaj, byliście niesamowici! - zawołał, przez co spotkał się z aprobatą wszystkich fanów. - Tę piosenkę na pewno znacie. Możecie stracić serce dzisiejszej nocy dla mnie?

Parę dziewczyn przy barierkach prawie zemdlało na to ostatnie zdanie, fani natomiast ponownie oszaleli.

— Take, your chance for paradise, I'm looking in your eyes – zaśpiewał w odpowiednim momencie i ukucnął przy barierkach. - You might be mine tonight...

Jakaś koleżanka musiała łapać przyjaciółkę, bo ta omal nie spadła, gdy Harry skierował do niej te słowa. Uśmiechnął się sam do siebie, widząc jej reakcję i śpiewał dalej o wspólnej nocy dwóch ludzi.

Chodził z miejsca na miejsce, już nie biegał, lecz uśmiechał się szeroko, widząc jak fani reagują na tę piosenkę. Wiedział, że tak będzie – znał już ich. Lubili, gdy wybierał takie utwory – dotyczące drugiej osoby, miłosne... Niektóre sam lubił śpiewać, ale inne wydawały mu się dziwnie przesłodzone. On nie pisał takich tekstów. Przynajmniej nie wydawało mu się, aby pisał. Ocenę tekstów mógł zostawić tylko krytykom i fanom.

W końcu doszedł do ostatnich słów piosenki. Podwyższył trochę swój głos, stanął na środku sceny i z zamkniętymi oczami zaśpiewał:

— I can lose my heart tonight. If you're lonely, feel alright, this is just the night for me and you...

Sarah i Mitch dokończyli muzycznie całą piosenkę, po czym Harry głośno podziękował całemu stadionowi Wembley za wsparcie i za cudowny wieczór. Wysłał fanom kilka całusów i pomachał im na pożegnanie z wielkim uśmiechem na twarzy. Parę bukietów kwiatów zostało rzuconych na scenę, zresztą tak jak inne przedmioty, które Harry nie odebrał od fanów podczas koncertu. Zawsze wracał po te rzeczy. Wracał, gdy nikogo już nie było na stadionie, a on już był przebrany w swoje normalne ciuchy. Kiedyś ktoś rzucił mu kanapkę ze sklepu, innym razem natrafił na bardziej podejrzane rzeczy, których akurat do domu nie zabierał, ale czasami śmiał się, kto był w stanie rzucić takie coś na scenę. Mimo wszystko lubił to. Kochał swoich fanów.

Wszedł na backstage i odetchnął z ulgą. Koniec – wszystko się już skończyło; dał radę. Za nim na backstage zszedł Mitch, a potem Sarah już bez pałeczek, które rzuciła ludziom na płycie. Obaj skierowali się w stronę własnego pokoju, aby odpocząć i się przebrać, podczas gdy Harry zamknął swoje oczy, położył swoje ręce na biodrach i próbował uspokoić swój oddech po wyczerpującym koncercie.

Otworzył powieki dopiero po dłuższej chwili. Natychmiast ujrzał kilka metrów przed sobą Jeffa, który po prostu na niego patrzył. Wywrócił oczami i zapytał się, czego chce. Zmienił już swoją osobowość na tą bardziej arogancką.

— Nie mamy supportu na trasę europejską – poinformował go spokojnie. - Rozmawiałem dokładnie z Ryanem. Ashton nie będzie mógł zagrać co najmniej do Tuluzy, ale nie będziemy w środku trasy zmieniać supportu. Osobiście proponuję, abyśmy załatwili kogoś na część europejską, a chłopacy wrócą na część amerykańską.

Harry jeszcze raz wywrócił oczami. Szkoda, że Jeff nie pochwalił go za zagrany koncert, nie powiedział żadnego miłego słowa. Cóż, był już do tego przyzwyczajony. Wzruszył ramionami. Co mógł powiedzieć – i tak nie miał lepszego pomysłu. Skoro chłopacy nie mogli zagrać, to musiał zrobić to ktoś inny. Problem polegał na tym, że sam nie wiedział, kto mógłby być innym supportem na jego trasie. Nie znał małych artystów, a wielkie gwiazdy muzyki pop nie wypadało zapraszać na koncerty jako support.

— Okej – odparł beznamiętnie. - Masz kogoś na oku?

— Na chwilę obecną nie – przyznał. - Ale spokojnie, znajdę kogoś. Mało jest początkujących artystów w Wielkiej Brytanii?

Nie, nie było ich mało, ale Harry obawiał się, na kogo mógł trafić. Nie chciał trafić na kogoś nierespektującego jego zasad. Ta europejska część trasy miała być miła, nie miał zamiaru z nikim się wykłócać czy niszczyć sobie nerwy. Szczerze, myślał, że najlepszym rozwiązaniem byłaby jakaś kobieta. Miła, skromna... Ale czy w latach osiemdziesiątych takie kobiety w ogóle istniały?

— Znajdę kogoś, spokojnie – podkreślił Jeff. - Nie musisz się o nic martwić. Zostaw wszystko mi.

Harry nie był co do tego przekonany, ale ostatecznie przystał na to. Miał tylko jedno zastrzeżenie.

— Support musi być czymś niezwykłym – zaznaczył mu. - Musi przygotować fanów na moje wejście. Masz na to miesiąc. Znajdź kogoś odpowiedniego. Kogoś dobrego. Kogoś z charyzmą. Kogoś, kto pokaże, że ja tu jestem największą gwiazdą. Kogoś, kto sprawi, że sprzeda się więcej biletów, a wszystkie areny będą wyprzedane.

Z takimi słowami zostawił go na korytarzu, odchodząc w stronę swojego pokoju, aby napić się wody. W międzyczasie nucił sobie ostatnią zaśpiewaną piosenkę, mając w głowie jej słowa:

I can lose my heart...

Chapter 2: 2. Ain't No Love In The Heart Of The City

Chapter Text

Manchester

Lokal w centrum Manchesteru był niższego poziomu pubem z tanim alkoholem, gdzie ludzie przychodzili, aby zapić swoje smutki w procentach, przy okazji słuchając lokalnych zespołów, które marzyły o wielkiej karierze muzycznej, ale skazane były na porażkę. Louis w jakimś sensie również przychodził tu, aby zapomnieć o świecie – jak to robił każdy człowiek z Manchesteru, ale jednak jego głównym celem były koncerty, które dawał wraz ze swoim przyjacielem Niallem. Przychodził tutaj co tydzień w weekendy, aby dorobić sobie parę funtów i może zostać zauważonym z Niallem przez jakiegoś właściciela wytwórni lub znawcę muzyki.

Marzyli o muzycznej karierze, odkąd poznali się w szkole średniej, do której obaj zbytnio nie lubili chodzić. Niall był od niego starszy o rok – dołączył do jego klasy, mimo że był starszy – wszystko przez różnice angielskiego systemu edukacyjnego i tego irlandzkiego. Przyleciał tutaj z matką z Irlandii po tym, jak ta postanowiła odejść od męża, którego nigdy nie było w domu i miał wiele kochanek. Postanowili osiedlić się na przedmieściach Doncaster – angielskiego miasta leżącego praktycznie na środku Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał Louis wraz ze swoją mamą, ojczymem, babcią i siostrą. Zawsze siedział w ostatniej ławce zaraz przy ścianie bądź przy oknie – lubił patrzeć na drzewa rosnące na dziedzińcu szkoły. Nie był zbyt dobry z matematyki; zresztą z żadnego przedmiotu nie był dobry. Nikt z nim nie rozmawiał, a większość raczej się z niego śmiała, że powtarza klasę, co nie było prawdą, ale młodzi musieli sobie znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego po tym, jak ich poprzedni kozioł – Matt, zmienił szkołę, wyprowadzając się do Sheffield. Louis postanowił więc do niego zagadać – tym bardziej, że sam nie miał zbyt wielu znajomych w szkole. Od razu złapali wspólny język w kwestii swoich zainteresowań, choć Niall z początku nie za bardzo lubił mówić o swoim życiu prywatnym.

Okazało się, że obaj kochają muzykę. Louis w dzieciństwie grał trochę na pianinie, bo jego babcia uczyła go grać parę swoich ulubionych utworów, poza tym śpiewał w chórach i zespole szkolnym, który występował na tematycznych wydarzeniach w mieście, natomiast Niall miał w domu gitarę klasyczną i bardzo często na niej grał klasyczne rockowe utwory, które łatwo było przełożyć na taką gitarę – jak chociażby Hotel California, '39 czy jego pierwszy zagrany w całości utwór – Knockin' On Heaven's Door. I to właśnie tę ostatnią piosenkę razem wykonali po raz pierwszy w duecie – Niall na gitarze, a Louis śpiewając miękko knock-knock-knockin' on heaven's door.

I tak właściwie od tego się zaczęły ich marzenia o zespole i muzycznej karierze. Louis na samym początku nie wiedział, że granie na gitarze klasycznej było dla Nialla ucieczką od życia codziennego i jego problemów w rodzinnym domu. Tak naprawdę jego matka wyprowadzając się z nim do Wielkiej Brytanii, nie mogła pogodzić się z tym, że jej mąż ją zdradzał, a do tego doszły problemy finansowe, wysoka stopa procentowa, inflacja, początek rządów Margaret Thatcher, jej reformy, które nie zawsze kończyły się dobrą sytuacją zwykłych Brytyjczyków, problemy z pracą, bezrobocie, strajki, protesty w niektórych przedsiębiorstwach i firmach... Przeprowadziła się do Wielkiej Brytanii w najgorszym możliwym momencie i dlatego załamała się, zaniedbywała obowiązki, dom, nie mieli prawie żadnych pieniędzy, a Niall zwierzył się nawet, że czasami dochodziło również do przemocy. W takich chwilach zazdrościł swojemu starszemu bratu Gregowi, który został z ojcem w Irlandii.

Jego pierwszym grzechem było to, że oprócz ucieczki w stronę muzyki, uciekał również w stronę alkoholu – przeróżnego – piwo, wódka, wino, szampan... Cokolwiek, co miało w sobie procenty. Potrafił upijać się tak mocno, że nie pamiętał nic ze swojego stanu i budził się następnego dnia z wielkim kacem. Louis wiele razy próbował go odwieść od tego picia; próbował namówić go na jakąś terapię, ale to nic nie dawało, więc w końcu zrezygnował ze swoich ciągłych morałów, które mu prawił. Tyle było szczęścia w tym wszystkim, że Niall nie był po alkoholu agresywny czy przemocowy – po prostu się upijał, aby zapomnieć o wszystkim. Robił to jednak trochę za często jak dla Louisa.

Ale najważniejsze było to, że Niall swój sens życia odnajdywał w muzyce, którą wykonywał razem z Louisem. Gdy zaczynali, na scenie królowała era disco, za którą nie przepadali. Diana Ross, Earth, Wind & Fire, Donna Summer, Bee Gees... Furorę zaczął robić młody Harry Styles, który coverował znane utwory właśnie tej przeklętej ery disco. Obaj go znali, często jego covery czy nowe piosenki leciały w radiu, ale nie przepadali za nim. Kolejny muzyk pop, ot co. Za to rock – rockowa muzyka pierwszej połowy lat siedemdziesiątych była ich wybawieniem. Black Sabbath, Deep Purple, Aerosmith, Budgie, Led Zeppelin, Pink Floyd – na takiej muzyce się wychowali i ich muzykę coverowali. Nie brzmiało to zbyt dobrze, gdy solówki gitary elektrycznej Niall grał na klasycznej, ale od czegoś trzeba było zacząć.

Zaraz po skończeniu szkoły średniej kupił prawdziwą gitarę elektryczną, na którą zbierał prawie cały rok – Fender Vintera 50s w ładnym jasnozielonym kolorze. A potem... Cóż, Louis i Niall postanowili zaryzykować i wyprowadzili się do Manchesteru w pogoni za muzycznymi marzeniami.

Louis nigdy nie zapomni tej ciepłej letniej nocy. Tego dnia przysnął na kanapie przy włączonym telewizorze; jego mama, ojczym, babcia i siostra Lottie spali na górze. Nagle usłyszał ciche pukanie w okno salonu. Wstał zaspany i trochę zaskoczony z kanapy i wyjrzał na zewnątrz. Na werandzie stał Niall z białą walizką przy sobie i czarnym futerałem na gitarę. Kiwnął do niego głową, aby podszedł do drzwi. Zaskoczony Louis narzucił na siebie szybko jakąś spraną szarą bluzę, która akurat znajdowała się na oparciu fotela, i poszedł otworzyć drzwi.

— Niall, co ty wyprawiasz? – zapytał dosyć głośno. - Jest pierwsza w nocy.

Przyjaciel natychmiast uciszył go palcem przy swoich ustach.

— Cicho bądź – wyszeptał. - Obudzisz wszystkich.

Louis wziął głęboki wdech, wyszedł na dwór i zamknął za sobą cicho drzwi. Spojrzał się na walizkę stojącą obok Nialla i westchnął. Wiedział, o co chodziło – domyślał się tego. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później mogło do tego dojść, ale to były tylko domysły – inaczej było dowiadywać się o tym, mając świadomość, że działo się to naprawdę.

— Co się stało? - zapytał cicho, kładąc swoje ręce na ramionach. - Znowu coś w domu?

— Ja już nie mam na nią siły – powiedział. - Muszę to zrobić. Tutaj nic mnie nie trzyma.

— Dokąd wyjeżdżasz? Do Irlandii?

Bał się o to zapytać. Bał się, że wróci do Irlandii i straci swojego najlepszego przyjaciela, z którym łączyły go marzenia i duet muzyczny. Mieli przecież zagrać jeszcze razem tyle koncertów... Ale musiał to wiedzieć – musiał wiedzieć, dokąd Niall zmierzał.

Niall niespodziewanie pokręcił głową.

— Nie, do Manchesteru – wyznał; Louisowi ulżyło. - Do Irlandii nie chcę wracać. Nie chcę nikogo znać z mojej rodziny. Chcę zacząć wszystko od nowa, spełniać marzenia, grać koncerty...

— Zaraz – przerwał mu zdezorientowany Louis. - A co z nami? Co z zespołem?

— No jak to co. - Niall rozłożył ręce. - Bez ciebie się nie ruszam.

Louis otworzył szerzej oczy i oparł się plecami o mur domu. To go całkowicie zaskoczyło.

— No co ty – zwrócił mu uwagę i rozejrzał się profilaktycznie wokół siebie, jakby szukał jakiejś niepożądanej osoby. - Ja do Manchesteru?

— A chcesz siedzieć w tej dziurze? - zapytał, przybliżając się do niego. - Tutaj niczego nie ma. Nawet żadnego porządnego klubu, aby grać rocka! Chcesz marnować swój głos na jakiś chór kościelny?

Louis odwrócił wzrok w bok, aby się zastanowić. Nie miał w swoim życiu zbytniego powiązania z chórem kościelnym oprócz tego, że kiedyś mając pięć lat, śpiewał w nim przez pół roku, bo babcia go zapisała, ale był to taki ich żart hermetyczny, bo między poważnym śpiewem kościelnym a ostrą muzyką rockową było sporo różnic.

Niall miał rację – on także nie chciał marnować swoich najlepszych lat w Doncaster. Lubił to miasto, miał z nim dobre wspomnienia, ale, cóż, nie było to duże miasto i nie było tu żadnych muzycznych perspektyw. Londyn, Manchester, Liverpool... To były miasta w Wielkiej Brytanii, które słynęły z muzyki. Rock, pop, jazz, blues... Kluby za klubami, puby za pubami, bary za barami... Lokalne zespoły, perkusiści, gitarzyści, muzycy... Tam musiał panować istny raj na ziemi. Był parę razy w Manchesterze, bo mieszkał tam jego wuj i jeździł do niego czasami z rodziną na święta, i był wręcz pozytywnie zaskoczony muzyką, którą słychać było z każdego zakamarka. Tam ktoś mógł ich zauważyć; nie w Doncaster na jakimś miejskim targu albo dożynkach i festiwalach.

Ale nie mógł zostawić swojej rodziny. Co prawda, go też tutaj nic nie trzymało, bo szkołę już skończył, a pracy nie miał, ale mieszkał z mamą, ojczymem, babcią, siostrą... Nie mógł podjąć decyzji o wyprowadzce w ciągu pięciu sekund i to o pierwszej w nocy, kiedy zbytnio jeszcze nie kontaktował po drzemce na kanapie.

— Nie – odpowiedział w końcu. - Ale nie mogę się teraz spakować i tak po prostu wyjechać do Manchesteru. Daj mi kilka dni. Dołączę do ciebie.

Niall początkowo zmieszał się, ale ostatecznie uśmiechnął się i przytulił go mocno – tak niespodziewanie, że Louis chwilę po prostu stał, nie odwzajemniając tego uścisku. Dopiero po chwili również go przytulił i nawet oczy zaszły mu łzami, gdy tylko sobie pomyślał, że właśnie zaczynał się w jakiś sposób czas zmian. Mieli właśnie rozpocząć swoja wielką karierę, mieli rozpocząć dorosłe życie w nowym, lepszym mieście.

Po chwili Niall odsunął się od niego, sprawdził szybko godzinę na swoim zegarku, po czym jeszcze raz przytulił Louisa.

— Muszę już iść! - zawołał dosyć głośno, zbiegając po schodach z werandy; Louis syknął, bojąc się, że Niall kogoś obudził. - Widzimy się w Manchesterze!

Louis musiał go jednak jeszcze o coś zapytać. Dobiegł do niego i złapał go za nadgarstek, czym sprawił, że ten odwrócił się w jego stronę.

— A gdzie ty będziesz spać? - dopytał go przejęty. - Masz tam kogoś znajomego?

Niall chwilę patrzył się na niego, jakby zastanawiał się nad najlepszą odpowiedzią na to pytanie. Spuścił w końcu wzrok, pokręcił głową, lecz już po kilku sekundach wzruszył ramionami.

— Na pewno są tam jakieś tanie mieszkania, pokoje, może znajdę miejsce u jakichś innych muzyków...

Louis ciężko westchnął.

— Przecież Manchester to nie Sunset Strip – zauważył. - Zwariowałeś?

Westchnął.

— No mam na oku taki mały pokój, ale to nic pewnego – próbował go jakoś uspokoić.

Louis nie chciał, aby jego najlepszy przyjaciel spał pod mostem albo na ulicy. Co prawda było lato i temperatury nie były niskie, ale sam fakt był dla Louisa nie do przyjęcia. Nie mógł na to pozwolić. W końcu przecież i tak musiała nadejść zima, a on nie mógł spać na ulicy. Na to nie mógł pozwolić.

— A nie możesz jeszcze parę dni tutaj zostać? - dopytał.

Niall zdenerwował się. Rozejrzał się wokół siebie, po czym pochylił się w jego kierunku, aby swoje słowa skierować tylko do niego.

— Matka mnie znowu uderzyła i powiedziała mi, że jestem jej największym błędem życia, mam do niej wracać? - warknął. - Skoro mnie nie chce, to mnie nie zobaczy. Ja za nią płakać nie będę.

Louis pokiwał kilka razy głową ze zrozumieniem, po czym przytulił lekko Nialla i wyszeptał, że mu przykro. Niall pociągnął swoim nosem i szybko wytarł pierwszą łzę, która znalazła się na jego policzku, po czym odsunął się od niego i jeszcze raz wzruszył ramionami.

— Czasami tak jest – przyznał. - Muszę iść do przodu. Jak w tej piosence Survivor.

— Don't lose your grip on the dreams of the past; you must fight just to keep them alive – wyszeptał Louis i uśmiechnął się słabo. - Wykonywaliśmy ją ostatnio.

— Tak. - Niall także się słabo uśmiechnął. - I wykonamy ją w Manchesterze jako pierwszą. Twój głos idealnie pasuje do tej piosenki.

Louis spuścił swoją głowę, aby ukryć swój mały uśmiech na twarzy. Nie mógł się przyzwyczaić do komplementów. Co prawda prawie wszystkie pochodziły od znajomych i rodziny i być może większość z nich były mówione tylko z czystej przyzwoitości i aby nie robić mu przykrości, ale każde takie słowo powodowało, że się zawstydzał.

Niall położył mu na moment rękę na ramieniu, podniósł go na duchu swoim szerokim uśmiechem, po czym znowu zbiegł po schodach z werandy i wyszedł na ulicę wraz ze swoją walizką i gitarą. Będąc tam, jeszcze raz odwrócił się do Louisa, który pozostał na swoim miejscu.

— Będę tęsknić – powiedział cicho, znowu dotykając swoich ramion.

Niall roześmiał się cicho i pokręcił głową.

— Przecież to tylko kilka dni – zauważył. - Zaraz się spotkamy w Manchesterze i zagramy to, obiecuję!

Louis położył już swoją dłoń na klamce drzwi frontowych i wziął głęboki wdech. Tej nocy zaczynała się nowa era, nowe życie, nowy czas.

— O ile mój głos się nie zepsuje – zażartował; Niall pokręcił głową z dezaprobatą, bo nie lubił, gdy jego przyjaciel żartował sobie ze swojego głosu. - Uważaj tam na siebie i zadzwoń rano.

Obiecał mu, że to zrobi. Pokazał mu jeszcze dłoń w górze na pożegnanie, po czym odszedł w kierunku dworca kolejowego. Louis odprowadził go wzrokiem aż do samego zakrętu, za którym zniknął mu już z zasięgu wzroku. Mógł go jeszcze zatrzymać, ale uznał, że nie będzie tego robić – miał po części rację. Nikt go nie mógł powstrzymać; nie wtedy. Doncaster był fajnym miastem; było tu wszystko, czego młoda dusza mogła zapragnąć – uniwersytet, dobre szkoły, dobre miejsca schadzek, sklepy, jakieś bary, kawiarnie... Ale brakowało jednego – przyszłości. I Niall to wiedział, i Louis. Niall zrobił wtedy pierwszy krok, kolejny należał do Louisa.

Trudno mu było przekonać mamę i ojczyma, że wyprowadzka do Manchesteru może być jego szansą na sukces w branży muzycznej, o którym marzył od dawna. Znaczy, ojczyma może nie, bo jedyne co robił, to siedział na swoim ulubionym fotelu w salonie, czytał kolejne poranne wydanie Daily Mail i machał ręką, chcąc, aby dano mu spokój, ale jego mama... Próbował każdych argumentów, ale ta pozostawała na nie głucha. Jedynie siostra i babcia go poparły, mówiąc, że dobrze, że chce wyjechać z tego beznadziejnego miasta bez perspektyw i spełniać swoje wielkie marzenia. Przynajmniej miał w kimś wsparcie.

W końcu złamał jej opór. Potrzebował na to pięciu dni, a ostatecznie podziałał argument, że będzie tam bezpieczny, bo w Manchesterze mieszka jego wuj i będzie u niego mieszkać. Podziałało, gdy ta jeszcze upewniła się, dzwoniąc do niego, że Louis naprawdę będzie mógł u niego pomieszkiwać. Wuj szybko się zgodził na takie rozwiązanie, bo i tak nie miał żadnej innej rodziny i mieszkał sam, a towarzystwo zawsze mogło mu się przydać.

W Manchesterze – tym wielkim mieście muzyki, niezwłocznie spotkał się z Niallem w samym centrum miasta. Na szczęście nie spał pod mostem. Znalazł sobie jakiś tani pokój i rozpoczął pracę jako sprzątacz ulic. Żadna praca nie hańbiła; nie mogli przecież utrzymać się w tak wielkim mieście z samych pieniędzy zebranych na koncertach; jeszcze w czasie, gdy w kraju panowało bezrobocie, a inflacja była naprawdę wysoka. Louisowi daleko było akurat do zamiatania ulic i chodników, ale dosyć szybko znalazł jakąś mało wymagającą pracę w myjni samochodowej. Tak zaczęła się ich wspólna przygoda z Manchesterem.

Rzeczywiście – pierwszy swój koncert rozpoczęli od piosenki Survivor, tak jak obiecali sobie nawzajem jeszcze w Doncaster. Dogadali się z właścicielem pubu na obrzeżach miasta. Musieli mu co prawda zapłacić na początek pięćdziesiąt funtów, ale ta kwota zwróciła im się – zgarnęli za tamten dzień sto funtów od widzów. Właściciel jednak nie dał im możliwości grania u niego co tydzień, więc musieli poszukać sobie innego lokalu do swojej muzyki.

Snuli się po Manchesterze od pubu do pubu, od baru do baru, od klubu do klubu. W jednych miejscach przebywali dłużej, w innych krócej; raz potrafili zgarnąć całkiem niezłą sumę pieniędzy, a czasami kończyli prawie z niczym w puszce. Mieli wrażenie, że znali już prawie każdy lokal w tym mieście, aż w końcu trafili do pubu zlokalizowanego na jednej z głównych ulic miasta – Oxford Road. Na tej ulicy znajdował się uniwersytet, więc wielu studentów wieczorami chodziło do pobliskich pubów i klubów, aby rozerwać się od męczących wykładów na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni świata. Właściciel pubu przyjął ich na swoich warunkach i pozwolił im grać u siebie co tydzień w soboty. Zgodzili się niemal od razu i grali tutaj aż do teraz.

Mimo tego, że były osoby, którym podobały się ich wykonania, a oni sami zarabiali czasami naprawdę duże sumy jak na amatorskie granie w zwykłym pubie, nikt ich nie zauważał. Nie mieli fanów, którzy przychodziliby co tydzień do pubu nie po piwo, a aby posłuchać ich muzyki. Nigdy jeszcze nie widzieli żadnego łowcy talentów, żadnego pracownika wytwórni... Nie poddawali się, ale z każdym kolejnym koncertem coraz mniej wierzyli w podbój muzycznego rynku.

Louis szedł właśnie do tego pubu, aby dać ludziom prawdziwego rocka w tym disco-popowym Manchesterze. Nigdy nie rozumiał fenomenu funku, muzyki disco i popu. Owszem, było parę ładnych piosenek utrzymanych w takim klimacie, ale były to wyjątki. Większość utworów granych w radiach albo na MTV było takie same jak inne. Rockowe piosenki natomiast zawsze czymś się wyróżniały – a to solówką gitarową, a to zachrypniętym głosem wykonawcy, a to rytmicznością albo właśnie jej brakiem – wtedy był to rock progresywny... Wszystko było tam inne i unikalne, a co najważniejsze – nie trwały one banalnych trzech minut, a czasami słuchać ich można było aż przez dziesięć minut. Louis właśnie to uwielbiał w tych piosenkach. Uważał to za jedyną dobrą muzykę, a wszystko inne według niego nie nadawało się nawet na śmietnik. Ale to była jego własna skromna opinia.

Szedł podekscytowany i z wielkim uśmiechem na twarzy, mijając inne kluby i bary, z których usłyszeć można było jak zwykle muzykę bardziej taneczną niż rockową. Nie mógł się doczekać dzisiejszego wieczoru – coś czuł, że będzie to jeden z ich lepszych występów. Tydzień temu im nie wyszło – Louisowi kilka razy załamał się głos, a Niall musiał pomylić kilka akordów, bo przed koncertem musiał wypić parę piw i niezbyt kontaktował. Miał nadzieję tylko, że dzisiaj niczego nie wypił. Nie miał ochoty śpiewać do czegoś, co nie przypominało oryginalnego instrumentalu.

Niall może i miał problem z alkoholem, ale Louis nie zamierzał się od niego odwracać. Był jego przyjacielem i jego obowiązkiem było być z nim nawet w tych gorszych chwilach. Oczywiście cały czas namawiał go na jakąś terapię, ale to było jak mówienie do ściany, więc w pewnym momencie uznał, że nie będzie go już tym denerwować. Nadal zwracał mu uwagę na picie alkoholu i gdy byli gdzieś razem na mieście pilnował go w tej kwestii, ale nie mógł go cały czas trzymać za rączkę. Niall miał już ponad dwadzieścia lat, zresztą tak jak on, i odpowiedzialny był za siebie.

Z daleka widział już nie tylko wielkie neonowe logo pubu, który po części był już jego drugim domem i zarazem miejscem jakiejś pracy, ale widział także pewnego chłopaka w jasnych jeansowych spodniach, w które włożony miał czarny golf, na którym z kolei miał jeansową kurtkę z białym kożuchem. Jego ubiór był zdecydowanie inny niż ten Louisa. Choć obaj ubierali się zgodnie z modą, która panowała, chłopak, którego Louis doskonale znał, stawiał na tradycyjne ubrania w modzie, podczas gdy on ubierał się w typowym rockowym stylu. Dzisiaj miał na sobie na przykład czarne spodnie z dwoma metalowymi łańcuchami z boku, czarne kowbojki, czarną koszulkę z białym znaczkiem anarchii i czarną skórzaną kurtkę przez temperaturę, jaka panowała w Manchesterze w marcu.

Znał tego chłopaka. Był ich fanem, a raczej był jego wielkim fanem. I to nie jego głosu, a jego osoby. Przychodził do pubu co tydzień tylko dla niego. Louis trochę się nim bawił, zwodząc go na każdym kroku. Lubił być w centrum uwagi – w odróżnieniu od swojej osobowości jeszcze z Doncaster kilka lat temu, kiedy to był raczej cichym i nieśmiałym nastolatkiem. Teraz przypominał prawdziwą gwiazdę rocka, którą w zasadzie jeszcze nie był, ale oczywiście mógł nią być, jeśli ktokolwiek na tym świecie da mu i Niallowi szansę.

Uśmiechnął się do niego szeroko i pokazał mu dłoń w górze na powitanie. Ten natychmiast to odwzajemnił i oparł się plecami o ceglany mur budynku, w którym mieścił się pub. Wchodziło do niego wiele osób – głównie mężczyzn po trzydziestce i czterdziestce, ale nie brakowało również studentów i młodych osób.

Louis specjalnie chciał obok niego przejść, nie wchodząc z nim w żadną interakcję, ale ten był sprytniejszy – gdy Louis przechodził obok niego z wielkim uśmiechem na twarzy, pociągnął go lekko za skórzaną kurtkę w swoją stronę, przez co Louis niemal wylądował na nim albo na murze obok niego. Rozśmieszyło go to bardzo.

— Co ty? Przywitać się nie chcesz?

Louis odsunął się trochę od niego, choć nadal pozostawał bardzo blisko niego, i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Może nie chcę? - zapytał retorycznie. - Może spieszę się na koncert?

Mimo tych słów, nie pokazał mu, że się spieszy i naprawdę musi iść. Cały czas stał przy nim z lekkim uśmiechem pokazującym mu, że tak naprawdę się z nim bawi.

— Oh, szkoda – powiedział, ale bez żadnego smutku w głosie, również się z nim drocząc. - Myślałem, że może skusisz się na jakieś kino. Grają jeszcze ten świetny film Rain Man...

Spróbował go przyciągnąć do siebie jeszcze raz, lecz Louis szybciej postanowił, że sam to szybciej zrobi.

— Co ty kombinujesz, Luke? - zaśmiał się, przybliżając się do niego na niebezpieczną odległość.

— Ja? Nic – powiedział i przygryzł wargę, gdy Louis pociągnął go lekko za czarny golf. - Absolutnie nie chcę cię uwodzić. W moim życiu liczą się tylko sukcesy, nie porażki.

Louis roześmiał się, przygryzł swój język zębami i przejechał raz swoim palcem po jego twarzy. Wiedział, że to na niego działa jak nic innego. Kochał to robić.

— No nie wiem, lubię dramaty hollywoodzkie? - znowu się go zapytał retorycznie. - Wolę chyba oglądać co tydzień Kojaka na BBC.

— To możemy zrobić sobie tego maraton – uznał i uśmiechnął się szeroko.

Louis jeszcze raz przejechał palcem po jego twarzy – tym razem zdecydowanie zbyt blisko ust. Był dosłownie o krok od pocałowania go. Oczywiście nie chciał tego robić, ale chciał, aby Luke tak myślał; chciał, aby myślał, że chce go pocałować prosto w usta. Wiedział, jak bardzo ta świadomość działała na mężczyzn.

— Nie wiem, zobaczę, czy będzie mi się chciało...

Luke westchnął i jakoś rozłożył ręce, starając się nie dotknąć Louisa, który stał przecież bardzo blisko niego.

— Powiedz chociaż, czy masz kogoś – poprosił go.

Louis przybliżył się nieoczekiwanie do jego ucha i wyszeptał z uśmiechem:

— Nie wiem. Mam kogoś? - zapytał znowu retorycznie, po czym odsunął się, aby widzieć jego minę. - Wiem, że mam fana.

— Ale mam jakieś szanse, kochany?

Louis kochał się z nim droczyć. Wiedział od dawna, że podobał mu się, ale uwielbiał go zwodzić i dawać mu błędne i sprzeczne ze sobą sygnały. Obaj to lubili – Louis miał z tego frajdę, a Luke miał poczucie, że mógł o niego walczyć jak prawdziwy mężczyzna.

Odszedł w kierunku drzwi wejściowych do pubu, ale zanim je otworzył, jeszcze raz spojrzał się na Luke'a i uśmiechnął się kokieteryjnie.

— Nie wiem, sam sobie odpowiedz na to pytanie. - Wzruszył ramionami, mając swoją dłoń na klamce od drzwi. - Jeśli prawidłowo podasz tytuły piosenek, które dzisiaj zaśpiewam, to pójdziemy do tego kina, co?

Nie dał Luke'owi czasu na odpowiedź. Zaśmiał się lekko pod nosem i wszedł do pubu niemal jak do swojego własnego królestwa, w którym to on był oczywiście królem. Od razu poczuł zapach papierosów i taniego alkoholu; przez gwar klientów przebijała się jakaś taneczna piosenka z lat siedemdziesiątych. Ciekawy był, czy Luke rzeczywiście wejdzie do pubu, aby posłuchać ich piosenek i podać ich tytuły. Wiedział, jak działał na wielu chłopaków. Na niektóre dziewczyny zresztą też – szczególnie na te, które kochały tak jak on muzykę rockową i potajemnie w nocy rozmyślały, jak cudownie by było być w związku z prawdziwym muzykiem. Mu osobiście było wszystko jedno – taką samą uwagę zwracał i na dziewczyny, i na chłopaków, ale mężczyźni jednak jakoś bardziej mu się podobali. Nigdy jakoś specjalnie tego nie ukrywał – od razu pokazywał komuś, że mu się podoba. Pod jakimś względem przypominał trochę prawdziwych rockowców z wczesnych lat osiemdziesiątych mieszkających głównie w okolicach Los Angeles – kochał prowokować i czasami zaliczał przygodny seks, głównie akurat ten z mężczyznami, ale z kolei nie tykał narkotyków i innych używek i nie korzystał z usług prostytutek. Mimo tego uważał, że miał wiele wspólnego z takimi osobami jak członkowie Mötley Crüe czy Guns N' Roses.

Z daleka już ujrzał swojego najlepszego przyjaciela Nialla, który coś majstrował przy swojej gitarze, siedząc sobie na krańcu podwyższenia, które służyło jako scena. Dzisiaj ubrany był raczej zwyczajnie w odróżnieniu oczywiście od niego – miał na sobie najzwyklejszą czarną koszulkę i jeansowe spodnie oraz zwykłe czarno-białe trampki. Nie zauważył go; był zbyt zajęty swoją ukochaną gitarą.

Louis podszedł do niego i zamiast ładnie się z nim przywitać, od razu rzucił na powitanie:

— Przygotowany na dzisiaj?

Niall podniósł na niego swój wzrok i szeroko się uśmiechnął. Louis tymczasem oparł swoje ręce o kraniec sceny i pochylił się lekko do przodu, jakby musiał się trochę rozgrzać do koncertu.

— No jasne! - zawołał i odłożył swoją gitarę na bok. - Zaczynamy od Ain't No Love In The Heart Of The City, tak?

— Yeah – odpowiedział i wyprostował się. - A zakończymy Big Log. Nauczyłeś się w końcu?

— Cały tydzień nad tym siedziałem, przecież widziałeś. - Popatrzył na niego z żartobliwym oburzeniem. - Możemy nawet zagrać hard rocka, ja jestem dzisiaj na wszystko przygotowany!

— Nawet na Sweet Child O' Mine?

Niall wywrócił oczami. Louis uwielbiał go atakować żartobliwie tą piosenką – osobiście jedną z jego ulubionych. Niall po prostu jej nie umiał zagrać. Znaczy – umiał, ale cholernie się jej bał. Uważał, że nigdy nie osiągnie takiego poziomu, aby mógł wiernie odtworzyć solówkę Slasha z prawie samej końcówki utworu. Dla Louisa, gdy zagrał mu ją raz o trzeciej nad ranem w swoim małym mieszkaniu, brzmiała niemal identycznie, ale Niall wolał się upierać, że ta piosenka jest jego piętą achillesową i przepraszał go, że nigdy nie będzie mieć okazji zaśpiewać jej na żywo, bo wiedział, jak bardzo kochał jej początkowe słowa.

— Nie, akurat na to nie – oburzył się i skrzyżował swoje ręce na piersi. - Tego nie zagram.

Louis poklepał go lekko po ramieniu i uśmiechnął się, aby podnieść go na duchu.

— Spokojnie, wiem, nie miałem tego planach – wytłumaczył mu. - Żartowałem.

— No ja mam nadzieję.

Mimo tego marzył, aby kiedyś wykonać tę piosenkę. Wiedział, że trudno będzie mu przekonać Nialla do tego, ale cicho liczył na to, że w najbliższych tygodniach w końcu ją wykonają. Ludzie musieli usłyszeć, jak bardzo podobnie do Slasha potrafił grać Niall.

Niall schylił się w stronę swojej gitary, aby z powrotem wziąć ją do rąk, podczas gdy Louis przyjrzał się mu uważnie, krzyżując swoje ręce na piersi.

— Piłeś coś? - zapytał go poważnie.

Natychmiast na niego spojrzał z lekkim oburzeniem w swoich oczach. Wiedział, że może czasami wypił za dużo, ale nie piłby mocnego alkoholu przed koncertem albo innym ważnym wydarzeniem, więc Louis nie musiał go o to pytać. I problemu z alkoholem wcale nie miał, więc nie rozumiał tego jego całego poruszenia.

— Nie – odpowiedział niemal od razu. - Naprawdę nic nie piłem.

Louis nie był przekonany, bo wyczuwał bezpośrednio od niego woń alkoholu. Podniósł swoją jedną brew, chcąc tym samym wymusić na nim prawdę. Niall wypuścił ręce w powietrze i westchnął.

— No dobra, może wypiłem małego drinka – przyznał się. - Ale niskoprocentowego! Tam nie było prawie żadnego alkoholu.

Louis chciał dalej ciągnąć tę rozmowę, lecz nagle obaj usłyszeli dosyć niespodziewane i głośne zatrzaśnięcie drzwi lokalu. Louis natychmiast obrócił się w tamtą stronę. Myślał, że może to Luke wszedł do środka i specjalnie trzasnął drzwiami, aby ten go zauważył, ale do pubu wszedł jakiś mężczyzna w czarnym skórzanym płaszczu i z szarym szaliczkiem wokół szyi. Wyglądał na zmęczonego. Od razu zmierzył w stronę baru, gdzie można było zamówić piwo – Louis odprowadził go swoim wzrokiem.

Tak wpatrzył się w tego mężczyznę, że nawet nie zorientował się, kiedy obok nich znalazł się właściciel pubu pytający ich, czy są już gotowi do wejścia na scenę. Czekał tylko na jego odpowiedź. Louis więc pokiwał głową i uśmiechnął się lekko do grubszego faceta po pięćdziesiątce w flanelowej koszuli.

Ten wszedł ociężale na scenę, sprawdził, czy działa mikrofon na statywie, po czym zapowiedział gościom, kto będzie występował dzisiejszego wieczoru.

— Dwoje chłopaków ze środkowej Anglii coverujący znane rockowe przeboje ostatnich lat – zapowiedział ich właściciel baru od niechcenia. - Zespół Faith In The Future!

Tak naprawdę nie mieli nazwy dla swojego duetu. Louis wymyślił ją na szybko, gdy byli tutaj po raz pierwszy i właściciel pytał ich, jak ma ich przedstawić klientom. Oznaczało to po prostu wiarę w przyszłość, którą obaj mieli od czasu przeprowadzki do Manchesteru. Wierzyli każdego dnia, że w końcu uda im się zdobyć większy rozgłos. Konsekwentnie dążyli do spełnienia swoich marzeń.

Wyszli na prowizoryczną na scenę, która po prostu była podwyższeniem, i ku wielkiemu zdziwieniu Louisa prawie wszystkie twarze gości baru były skierowane na nich. Niektórzy nawet pokusili się o oklaski. Grali tutaj już jakiś czas, ale teraz czuł coś innego. A więc to tak wyglądała sława. Musieli się do tego przyzwyczaić, jeśli marzyli o wielkiej karierze.

— Tylko graj prawdziwy rock, chłopaczku! - krzyknął niespodziewanie jakiś facet pijący już chyba trzecie piwo tego wieczoru.

Speszyło go to, ale postanowił nie pokazywać tego po sobie. Przywitał się ze wszystkimi i przedstawił również Nialla jako gitarzystę, po czym w odpowiednim momencie dał mu znak, że może zaczynać grać pierwszy utwór, a on sam przysiadł na drewnianym taborecie tuż przy mikrofonie. Niall skinął głową i zaczął grać utwór Ain't No Love In The Heart Of The City w wykonaniu Whitesnake. Radził sobie całkiem dobrze – ten utwór wiele razy grał w domu i w innych pubach i znał go niemal na pamięć; Louis mógłby go obudzić w środku nocy, a on i tak byłby w stanie zagrać ten utwór. Wsłuchał się w gitarowy rytm, po czym chwycił mikrofon i zaśpiewał pierwsze słowa piosenki. Dopiero teraz spostrzegł, że jego ręce bardzo się trzęsły, a głos mu lekko drżał. Obawiał się, że ludzie go zwyzywają i zaczną obrzucać pomidorami albo na niego buczeć. Uwielbiał śpiewać tę piosenkę i wykonywać ją na żywo wraz z Niallem i nie miał pojęcia, dlaczego akurat tego wieczoru jego głos drżał z jakiegoś strachu.

— Ain't no love 'cos you ain't around – zaśpiewał z zamkniętymi oczami, po czym dokończył pierwszą zwrotkę bez chwilowej gitary Nialla: - Baby, since you been around...

Niall wrócił do swojej gry, a Louis w rytm utworu uderzał lekko dłońmi o drewniany taboret, na którym siedział. Uwielbiał to robić i uważał, że mógł być to trochę jego znak rozpoznawczy – jego spokojny siad i lekkie klepanie stołka w rytm danej piosenki. Kiedyś marzył o skakaniu na scenie, wyciąganiu odsłuchu z uszu, aby usłyszeć głos świetnie bawiących się fanów, wydzieraniu się wręcz do mikrofonu, jak to robili znani muzycy rockowi na świecie, ale coraz mniej wierzył w spełnienie tych marzeń. W końcu byli lokalnymi muzykami, którzy grali w pubach i barach – nikt ich nie zauważał, a właściciel baru też już ich nie chciał i z niechęcią zgadzał się na kolejne koncerty. Louisowi było przykro z tego powodu, ale wiedział, że prędzej czy później wraz z Niallem będzie musiał stąd zabrać swoje manatki i znaleźć sobie inne miejsce do koncertów, a raczej małych występów na żywo.

Louis kątem oka zauważył tego faceta w czarnym płaszczu z powrotem przy wejściu do baru, który popalał papierosa i patrzył wprost na niego. Speszył się. Natychmiast odwrócił wzrok w drugą stronę i śpiewał dalej.

— Every place that I go, well, it seems so strange – śpiewał z zamkniętymi oczami, aby lepiej wczuć się w utwór. - Without you love, baby, baby, things have changed.

Podwyższył swój głos i z lekką chrypą dośpiewał:

— Now that you’re gone, y’know the sun don’t shine, from the city hall to the county line, that’s why...

Nie ma miłości w sercu miasta, pomyślał wraz ze śpiewaniem tej linijki. Nie miał do niej szczęścia. Miał co prawda dużo adoratorów, wielu chłopaków jak i dziewczyn, ale nie miał nigdy nikogo na stałe. Wszystko było przygodne, chwilowe i ulotne. Pasowało mu to – nie szukał raczej poważnego związku na siłę. Był młody i chciał korzystać z życia, dopiero niedawno, bo dwudziestego czwartego grudnia, skończył dwadzieścia jeden lat. Na ślub, potencjalne dzieci, których za żadne skarby nie chciał mieć, czy kredyt i dom z psem był jeszcze czas. On chciał być muzykiem, więc skupiał się tylko na śpiewaniu – stałym związkom mówił na razie nie. Poza tym nie spotkał jeszcze takiej osoby, z którą naprawdę chciałby być.

Niall wyznawał tę samą zasadę. Przez jakiś czas spotykał się co prawda z jakąś Barbarą – blondynką pochodzenia francuskiego, ale ich związek długo nie potrwał. Nie lubił korzystać z usług prostytutek, ale lubił co jakiś czas wejść do klubu ze striptizem, gdzie rzucał tancerkom pieniądze, które akurat miał. On też się chciał bawić i wyszaleć, zanim przyjdzie czas na żonę i dom na przedmieściach.

Skończył śpiewać cały refren, więc teraz czas należał do Nialla – grał solówkę gitarową. Louis w tym czasie zaczął delikatnie bujać się z zamkniętymi oczami na boki, klepiąc cały czas stołeczek w rytm piosenki. Po chwili jednak otworzył oczy i oplótł wzrokiem cały lokal. Parę osób naprawdę ich słuchało. Większość jednak zajmowała się własnymi sprawami – piciem piwa albo rozmową z drugą osobą. Dłużej swój wzrok zatrzymał na facecie w czarnym płaszczu, który paląc papierosa, przyglądał mu się bardzo wnikliwie. Nie znał go, nie kojarzył go z żadnego miejsca i nie miał pojęcia, kim był, że się tak na niego patrzył. Spodobał mu się? Facetowi, który był już dawno po trzydziestce?

W odpowiednim momencie z powrotem zaczął śpiewać. Po kolejnej drugiej zwrotce i jednym refrenie Niall znowu mógł się popisać swoimi umiejętnościami, aż w końcu nadszedł czas na ostatni refren. Nie było miłości w sercu miasta, nie było miłości w miasteczku, nie było miłości z pewnością, że to współczucie...

— Ain’t no love ’cos you ain’t around – zaśpiewał i dokończył wyraźnie głośniejszym i bardziej zachrypniętym głosem: - ’Cos you ain’t around.

Kilka osób, które uważnie słuchały, pokiwało głowami i zaklaskało, a Louis wyszeptał na ucho Niallowi tytuł kolejnej piosenki. Po niej zagrali jeszcze obiecane Big Log i na tym skończyli. Choć mogło się to wydawać krótkie, tak naprawdę grali dość długo – głównie przez to, że Niall grał swoje solówki gitarowe, a te utwory też nie były krótkie i nie trwały po trzy minuty jak każda popowa piosenka.

Po ostatniej piosence ukłonił się kulturalnie do gości w lokalu i podziękował im za słuchanie. Trzy osoby zaklaskały. Louis z chęcią zaśpiewałby jeszcze więcej utworów, nawet tych mocniejszych – może coś w stylu I'm in Love With My Car od Queen albo Bark at The Moon Ozzy'ego Osbourne'a, ale niestety właściciel nie lubił, gdy w lokalu było za głośno i panowała, jak on to określał, anarchia, na co Louis prychał, a poza tym zgadzał się na tylko trzy piosenki co weekend. Musieli się do tego stosować – i tak byli już mu wdzięczni za to, że w ogóle zgadzał się na ich występy, bo wcale nie musiał tego robić, więc nie mogli narzekać i oczekiwać od niego czegoś więcej.

Z głośników poleciała piosenka Davida Bowie'ego Let's Dance. Wywrócił oczami, myśląc, że mogli puścić jakiegoś rocka, chociażby takiego spokojnego i wpadającego w blues. Wstał z taboretu i od razu poszedł w stronę koszyczka, do którego ludzie mogli wrzucać pieniądze. Niall tymczasem pakował swoją gitarę do futerału.

Podniósł koszyczek i westchnął, gdy zobaczył w środku tylko kilka funtów. Szczerze, oczekiwał więcej, tym bardziej, że widział, że parę osób naprawdę było zainteresowanych ich występem. Przeliczył dokładnie cała kwotę, po czym podzielił ją na pół, aby jedną część oddać Niallowi.

Chciał już do niego podejść, gdy nieoczekiwanie podszedł do niego właściciel pubu z portfelem w swojej prawej dłoni.

— Masz – powiedział, wręczając mu niespodziewanie sto funtów w dwóch banknotach. - Nawet fajnie dzisiaj graliście – pochwalił go, szturchając go lekko w ramię, na co ten zaśmiał się nerwowo, nie wiedząc, jak mógłby inaczej zareagować. - Zagraliście ulubioną piosenkę mojej córki – Big Log. Zakochana jest w Plancie.

Louis trochę się zażenował. Mimo tego pokiwał głową i uśmiechnął się nerwowo, wpatrując się w żółte banknoty z wizerunkiem królowej Elżbiety II i Christophera Wrena na odwrocie.

— Ale ja nie mogę tego przyjąć – uznał, podnosząc wzrok na pięćdziesięcioletniego faceta.

— Możesz i to zrobisz.

Wcisnął mu wręcz te banknoty do dłoni i uśmiechnął się. Louis nie wiedział, jak zareagować.

— To taki prezencik na święta wielkanocne – wytłumaczył. - Musicie mieć coś od tego życia.

Louis kiwnął głową, patrząc się na dwa banknoty po pięćdziesiąt funtów. Dopiero po chwili podziękował właścicielowi z wielkim uśmiechem na twarzy. Ten tylko machnął ręką, mówiąc, że nie ma za co, i odszedł w stronę baru, aby pomóc tamtejszemu barmanowi w obsłudze klientów.

Jeszcze raz spojrzał się na banknoty. Uznał, że tej kwoty nie będzie dzielił na pół – całą odda Niallowi. Mówił mu ostatnio, że musi zebrać kasę na rachunki za prąd, inaczej będzie musiał niedługo grać na gitarze przy świetle świeczki, a nie lampy. Te pieniądze zatem mogły mu się bardziej przydać. Podniósł wzrok na Nialla, który właśnie zamykał futerał od gitary, a już po chwili skierował się w jego stronę.

— Trzymaj, to dla ciebie – powiedział i podał mu sto funtów, gdy ten wyprostował się. - Słyszałem, że ostatnio miałeś problem z rachunkami.

Niall wpatrywał się w niego zszokowany. Mógł przyjąć te pieniądze tylko pod warunkiem, że Louis weźmie pięćdziesiąt i on także. Zawsze dzielili się pieniędzmi, które zarobili za koncerty – żaden z nich nigdy nie wziął większej kwoty. Całej kwoty nie mógł wziąć. Miał jeszcze swój honor.

— Ale ty będziesz mieć mniej... - zauważył Niall niepewny. - Nie, podzielimy się na pół. A z rachunkami coś wykombinuję...

Louis spojrzał się na niego takim spojrzeniem, które mówiło, że nie będzie z nim dyskutować na ten temat i ma po prostu wziąć te pieniądze. Niall bardzo długo się opierał, lecz w końcu wziął te pieniądze, dochodząc do wniosku, że z Louisem nie wygra. Schował je do swojego czarnego portfela, po czym podziękował mu chyba dziesięć razy. Choć Louis dla innych osób mógł się wydawać arogancki, przerażający czy onieśmielający, tak naprawdę miał wielkie serce i zawsze martwił się o drugiego człowieka.

Ruszyli w stronę baru, aby trochę tam posiedzieć. Zawsze to robili po swoich koncertach – siadali i po prostu rozmawiali, może podświadomie czekając na jakiegoś człowieka, który do nich podejdzie i pochwali za dobrą grę. Oprócz tego po prostu sobie gadali – o polityce, muzyce, serialach, filmach... O wszystkim, co tak bardzo było popularne w tym czasie.

— Gdyby w końcu znieśli ten komunizm na wschodzie, może inflacja w końcu by spadła – powiedział luźno Louis, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. - Tym zniszczyli tylko świat po II wojnie światowej – dopowiedział i szybko podpalił swojego papierosa zapaliczką, po czym wypuścił dym w bok. - Wiesz co? Powinni zburzyć ten mur berliński. Powinni grać Another Brick In the Wall przy rozburzaniu tego cholernego muru.

— Ale podobno już coś się dzieje na Wschodzie – zauważył Niall, po czym oparł się o bar i poprosił o małe piwo; Louis spojrzał na niego z dezaprobatą, ale nic nie powiedział. - Obradują podobno w Polsce czy coś.

Louis wzruszył ramionami i kolejny raz zaciągnął się papierosem. Niall w tym czasie dostał swój mały kufel piwa.

— A może to wina po prostu Thatcher? - zapytał retorycznie Niall. - To ona podnosi ciągle te stopy procentowe i dlatego za prąd czy paliwo trzeba płacić kosmiczne ceny.

Obaj nie znali się aż tak dobrze na polityce, ale słyszeli, co się działo w kraju, sytuacja gospodarcza także ich dotykała, więc mogli się na ten temat wypowiedzieć. Czasami czytali gazety polityczne – szczególnie teraz, gdy na Wschodzie sytuacja zaczynała robić się gorąca i kraje bloku komunistycznego zaczynały sprzeciwiać się Związkowi Radzieckiemu.

— No właśnie – podjął temat Louis. - A słyszałeś o tym, że wczoraj zatonął ten tankowiec u wybrzeży Alaski? To podobno największa katastrofa ekologiczna w historii.

Zaczęli o tym gadać – Niall popijając swoje piwo i słuchając o wycieku baryłek ropy do Zatoki Księcia Williama, a Louis paląc swojego papierosa i zaciągając się nim co jakiś czas. W końcu zeszli jakoś na temat muzyki – uznali, że dzisiejszy koncert był całkiem dobry, choć w swojej karierze mieli lepsze. Porozmawiali także o innych utworach, które mogliby wykonać za tydzień lub których mogliby się nauczyć. Louis szczególnie musiał nauczyć się na pamięć tekstu do utworów z najnowszej płyty Skid Row. To był ich ulubiony styl muzyczny i nie mógł się doczekać, aż Niall nauczy się grać jakąkolwiek piosenkę z tego albumu i będą mogli w końcu ją wykonać na żywo w swojej aranżacji.

— Ale krytycy nie wypowiadali się zbyt dobrze w Smash Hits – powiedział Niall. - W ogóle wiesz, czyj plakat dali w tym najnowszym numerze?

Niall uwielbiał czytać Smash Hits – jeden z najpopularniejszych magazynów muzycznych w Wielkiej Brytanii. Zawsze pojawiały się tam recenzje najnowszych albumów, wywiady z gwiazdami, zapowiedzi nowych piosenek, quizy i ciekawostki... To było takie MTV, ale na papierze. To była kopalnia wiedzy o teraźniejszej muzyce.

Pokręcił głową. Akurat jeszcze nie kupił tego nowego numeru i nawet nie wiedział, kto był na jego okładce.

— Harry'ego Stylesa – powiedział Niall i upił łyk piwa. - Blondasek w za dużym żółtym swetrze i w jakimś czerwono-białym kombinezonie. Dziewczyny naprawdę tak za nim szaleją i wieszają sobie jego plakaty nad łóżkiem, aby do niego wzdychać?

Louis zrezygnował z komentarza, jedynie mruknął mhm, zaciągając się papierosem. Niall odebrał to jak coś dwuznacznego.

— Co, podoba ci się? - zaśmiał się, Louis początkowo zgromił go wzrokiem. - Wzdychasz do jego plakatu nad łóżkiem po nocach, tak samo jak do rocka?

— A co, zazdrosny jesteś? - obrócił to w żart i strzepnął popiół z papierosa do popielniczki. - To, że podobają mi się mężczyźni, nie znaczy, że nawet tacy faceci w kolorowych ciuszkach mi się podobają. Nie jestem ani pojebany, ani zdesperowany.

Niall wybuchnął tak głośnym śmiechem, że połowa ludzi w lokalu automatycznie spojrzało się w jego stronę.

— No taka prawda. - Wzruszył ramionami. - Poza tym założę się, że on potrafi zaliczać tylko laski i prostytutki z wielkimi cyckami. A nawet jeśli – zaśmiał się – to on musiałby o mnie walczyć. Z niepowodzeniem, bo kocham zwodzić mężczyzn.

Ostatni raz zaciągnął się papierosem, po czym zgasił papierosa w popielniczce. Niall w tym czasie pokręcił głową i upił kolejny łyk swojego piwa.

— Ja nie rozumiem, co ci się podoba w mężczyznach – skomentował to blondyn. - Kobiety to tak, ale mężczyźni? Naprawdę są lepsi?

Niall nie miał żadnego problemu do orientacji Louisa, ale zawsze zastanawiała go kwestia, w czym mężczyźni są lepsi niż kobiety. Chociaż wiedział, że Louis lubił też zwodzić kobiety i się z nimi bawić, to jednak większą uwagę kierował w stronę mężczyzn i właśnie tego jakoś nigdy nie potrafił zrozumieć.

— No wiesz... - zaśmiał się, spuszczając wzrok. - Są lepsi. I są częściej naiwni. Zabawa z nimi trwa bez końca. Jestem trochę męską wersją femme fatale.

— Zdecydowanie.

Skierowali swoje spojrzenia na cały lokal, aby poobserwować, co inni ludzie robili. Większość piła piwo, dużo osób rozmawiało ze sobą dosyć zawzięcie – na tematy muzyczne, polityczne lub o sprawach codziennych. To ich zbytnio nie zainteresowało. Obaj jednak zwrócili uwagę na faceta w czarnym płaszczu i szarym szaliczku, który siedział przy jednym ze stoliczków, popalał papierosa i patrzył się wprost na nich. Nawet gdy oni złapali z nim kontakt wzrokowy, ten go nie odwrócił – wpatrywał się w nich jak w święty obrazek, co jakiś czas wypuszczając dym papierosowy z płuc w bok. Trochę to ich zdezorientowało. W ogóle nie kojarzyli tego mężczyzny i widzieli go pierwszy raz na oczy.

— Ten facet gapi się na nas cały wieczór – powiedział cicho Niall, nie odwracając od niego wzroku. - A raczej tylko na ciebie. Spodobałeś mu się czy co?

Louis sam tego nie wiedział. Rzeczywiście patrzył się wprost na nich, a raczej na niego – przebijał go swoim wzrokiem jak sztyletem. Czuł się niezręcznie i, cóż, po raz pierwszy chyba od dłuższego czasu czyiś wzrok na nim powodował, że ten się dziwnie zawstydzał. Może dlatego, że zachowanie mężczyzny było naprawdę dziwne.

— Nie wiem, ale ze starymi dziadami się nie umawiam – powiedział beznamiętnie i odwrócił wzrok, aby nie robić satysfakcji facetowi.

— A może to jakiś właściciel wytwórni albo menadżer? - rzucił Niall, który w dalszym ciągu trzymał swój wzrok na mężczyźnie.

Wzruszył ramionami i zamówił jakiegoś niskoprocentowego drinka na rozluźnienie. On w porównaniu do Nialla nie pił często alkoholu – wolał zdecydowanie bawić się na trzeźwo. Po chwili barman położył obok niego kieliszek ze smakowym alkoholem. Miał już upić z niego łyk, gdy nagle Niall szturchnął go swoim łokciem.

— On tu idzie.

Natychmiast odwrócił się i zobaczył faceta w czarnym płaszczu, który zmierzał w ich stronę. Trochę się zestresował; być może rzeczywiście był menadżerem i tak spodobały mu się ich wykonania, że teraz szedł do nich, aby zaproponować im jakiś kontrakt albo płytę w jego wytwórni.

Stanął centralnie przed nimi, poprawił swój płaszcz, po czym wyciągnął w stronę Louisa dłoń, witając się z nim swoim imieniem i nazwiskiem. Louisowi zajęła chwila, zanim uścisnął jego dłoń i również się przedstawił. Ku zaskoczeniu Nialla, facet nie przywitał się z nim. Zupełnie zignorował jego obecność, co tylko go oburzyło.

— Chciałbym z tobą... - zaczął, lecz po chwili spojrzał na Nialla i poprawił się: - Chciałbym z wami o czymś porozmawiać. Usiądziemy?

Pokazał dłonią na stolik, przy którym niedawno siedział. Niall i Louis wymienili się zdziwionymi spojrzeniami, po czym zgodnie uznali, że przecież nic się im nie stanie, gdy tylko wysłuchają tego faceta – nie musieli przyjmować żadnych ofert czy propozycji. Nic nie mówiło im jego nazwisko – szczerze, słyszeli je po raz pierwszy w życiu. Louis obawiał się, że mógł być to facet składający jakieś niemoralne propozycje.

Mimo tego wstali ze swoich miejsc i ruszyli za nim w wyznaczone miejsce. Ten kulturalnie pokazał im dłonią dwa wolne miejsca i poprosił ich, aby usiedli, po czym sam usiadł naprzeciwko nich. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wysunął ją w ich stronę. Pokręcili głowami i podziękowali, nie przyjmując papierosów. Niall nie palił, a Louis nie miał ochoty palić kolejnego. Facet zatem sam wyciągnął jednego i podpalił go.

— Są z pewnością tacy, którzy uznają mnie za zupełnego wariata – powiedział i wypuścił dym papierosowy w bok z niezwykłą gracją, ale także wyższością. - Może rzeczywiście zwariowałem, ale twoja buźka...

Skierował te słowa wprost do Louisa, który zmrużył zdziwiony oczy – szczególnie słysząc to ostatnie określenie. Nie miał pojęcia, o co mu chodziło. Utwierdził się tylko w swoim głupim początkowym przekonaniu, że mógł być to facet proponujący niemoralne oferty. A jeśli chodziło mu o jakąś super pracę w klubie nocnym, to zdecydowanie dziękował. Nie miał ochoty być męską dziwką. Niall zresztą też.

— Pozwól, że zadam tobie pytanie. - Skierował nonszalancko papierosa w jego stronę, na co się skrzywił, mimo że sam okazjonalnie palił. - Wiesz, co to przeznaczenie?

Louis spojrzał się zdziwiony na Nialla, który jedynie wzruszył ramionami, sam zdezorientowany takim pytaniem. Louis szczerze bardziej spodziewał się pytania o bycie prostytutką niż o przeznaczenie.

— Co możesz powiedzieć na okazję, która puka do twoich drzwi? - dopytał, lecz nie dostał odpowiedzi, na co się skrzywił, ale postanowił dalej ciągnąć swój wywód. - Słyszałem, jak śpiewasz. Widziałem, jak się poruszasz. Słyszałem każde pojedyncze słowo tej piosenki. Aranżacja Whitesnake, czyż nie?

— Tak... - potwierdził niepewnie, patrząc się ukradkiem na skonsternowanego Nialla.

— Kiedy śpiewałeś ten refren... - rozmarzył się. - W tym momencie widziałem, jak z niepozornego chłopaka rodzi się gwiazda.

Speszył się podwójnie. Nie był przyzwyczajony do aż takich wielkich komplementów. Wiedział, że umie śpiewać – jego rodzina zawsze go chwaliła, znajomi zresztą też, ale nie sądził, że jakiejś osobie trzeciej może spodobać się jego głos.

— Widziałem to – podkreślił. - Słyszałem. To jest właśnie przeznaczenie.

Louis chciał już to jakoś skomentować miłym słowem i podziękowaniem, lecz Niall był szybszy. I wyraźnie zniecierpliwiony.

— Dziękujemy – odpowiedział trochę arogancko przez to, że facet w żadnym swoim zdaniu nie uwzględnił jego umiejętności gitarowych i zdawał się go ignorować. - Ale tak właściwie, czego pan chce od nas? Jeśli chce nas pan namówić na własną płytę, to niestety nie – nie mamy własnych utworów.

Louis kopnął go lekko pod stołem w kostkę. Niall z natury był taki wygadany i trochę pyskaty, ale nie musiał tak się zachowywać wobec faceta, który właśnie ich komplementował. No dobra, tak właściwie to tylko Louisa, ale na pewno miał na myśli również Nialla – w końcu to on zadbał o całą muzykę do jego słów i śpiewu.

Sam był ciekawy, o co mu chodziło. Na pewno nie przyszedł tu tylko po to, aby im zaklaskać w prywatności i ich pochwalić. Musiał mieć jakąś sprawę do nich.

Uśmiechnął się lekko, złożył swoje obie ręce w piramidkę, położył je na stole i pochylił się lekko w stronę Louisa.

— Chciałbym, abyś był supportem na trasie Stylesa.

Automatycznie położył swoją dłoń na ustach, podczas gdy Niall skakał naprawdę zszokowanym spojrzeniem między swoim przyjacielem a tym tajemniczym facetem.

Obaj nie byli kretynami. Przecież doskonale wiedzieli, kim był Harry Styles. Co prawda, nie był to ich ulubiony gatunek muzyczny, ale jego piosenki leciały w każdym komercyjnym radiu i trudno było ich nie słyszeć. Wszędzie o nim mówili – w radiach, na MTV, w gazetach... Wszędzie były reklamy z biletami na jego trasę koncertową, w sklepach muzycznych na witrynach stały jego płyty winylowe, dziewczyny wzdychały do jego plakatów i biły się o jego bilety...

Oni mieli otwierać jego koncerty? Mieli z nim koncertować? Nie, to było nierealne, tutaj musiał być jakiś haczyk. Oni przecież zupełnie nie mieli doświadczenia na wielkiej scenie – oni byli dwójką przyjaciół, którzy tylko coverowali znane rockowe utwory. Ten facet rzeczywiście był wariatem.

Louis zaśmiał się, nie dowierzając w to, co usłyszał. Myślał, że w tym pubie jest jakaś ukryta kamera, a on wraz z Niallem biorą udział w jakimś głupim telewizyjnym teleturnieju.

— To żart, tak? - zapytał ze śmiechem.

Tym razem to Niall kopnął go w kostkę pod stołem, przez co Louis automatycznie skrzywił się i chwycił za nogę. Blondyn oburzony wstał od stolika i spojrzał się wymownie na przyjaciela.

— Pozwoli pan, że zastanowimy się, dobrze? - zapytał faceta. - Musimy to przemyśleć, to bardzo... nietypowa i niecodzienna propozycja. Musimy to przegadać.

Facet skrzywił się i westchnął głęboko, jakby takiej odpowiedzi się w ogóle nie spodziewał i jej nie założył w swoim starannie opracowanym planie. Po chwili jednak uśmiechnął się sztucznie.

— Oczywiście – zgodził się, lecz niezbyt chętnie. - Rozumiem, że to szok, ale...

Spojrzał się dziwnym spojrzeniem na Louisa. Ten miał wrażenie, jakby ten go oceniał nie pod pryzmatem jego śpiewania, a jego wyglądu zewnętrznego – tego jak ma ułożone włosy, czy ma zarost, jak jest ubrany...

Przeszły go nieprzyjemne dreszcze.

— Ładnie śpiewasz – powiedział ciszej i znowu się uśmiechnął, ale niezbyt szczerze. - A ty ładnie grasz – zwrócił się do Nialla.

To podniosło trochę poziom jego ego, ale nie aż tak wysoko, aby zaczął go szanować i uwielbiać za ten komplement. Również uśmiechnął się do niego sztucznie, po czym złapał Louisa za rękę i pociągnął go w stronę baru tak szybko, że ten niemal nie spadł z krzesła.

Niall był oburzony. Louis był idiotą; jak mógł uważać taką propozycję za żart? To była ich życiowa szansa – mogli otwierać koncert jednej z największych, jak nie największej gwiazdy popu. To była ich szansa, aby ktoś ich wreszcie zauważył – Styles przecież wyprzedawał największe areny świata. Niall nie mógł w to uwierzyć. Miał wrażenie, że śnił.

Zatrzymał się z Louisem w miejscu, gdzie parę chwil temu siedzieli i rozmawiali o głupotach świata codziennego. Louis patrzył na niego jak na wariata – tak samo zresztą jak na tamtego faceta kilka chwil temu, podczas gdy Niall postanowił spróbować wbić mu do głowy, że muszą przyjąć tę ofertę.

— Co ty wyprawiasz? - zaatakował go cicho, aby nikt tego nie słyszał oprócz niego. - Przecież to nasza szansa! Dar od losu!

Louis pokręcił głową i skrzyżował swoje ręce na piersi. On tego tak nie widział.

— Ten facet rzeczywiście jest wariatem, jakkolwiek miał na imię – zauważył, pochylając się lekko w jego stronę. - Proponuje nam bycie supportem na trasie Stylesa, przecież to niedorzeczne. On nie ma tego swojego punk-popowego zespołu?

— Co nas to obchodzi! - rzucił Niall. - Najwidoczniej my jesteśmy lepsi od tego pieprzonego punka. Wybieranie supportu chyba polega na wspieraniu i promowaniu nowych zespołów, prawda?

Louis zgadzał się z tym twierdzeniem, ale nadal nie mógł uwierzyć, że mieli otwierać koncert tego Harry'ego Stylesa. Jakiegoś trochę mniejszego zespołu to tak, ale takiej wielkiej gwiazdy? Nie brzmiało to dla niego wiarygodnie.

— Tak, ale tu chodzi o Harry'ego Stylesa! - wytknął mu, Niall wywrócił oczami. - Gwiazdę, która wyprzedaje milionowe areny na całym świecie, nawet w Ameryce, on nawet raz śpiewał w Japonii! Nie wydaje ci się to podejrzane?

— A co tu ma być podejrzanego?

— To, że on jest gwiazdą na całym świecie, a nas nikt nie zna; my nawet fanów nie mamy! - zawołał trochę za głośno, bo parę osób na chwilę spojrzało się w jego stronę. Po chwili zniżył swój ton. - Widziałeś, jak na mnie patrzył?

— Ale o to chodzi! - Niall trzymał się swojego zdania. - Nikt nas nie zna, a w końcu ktoś może nas poznać! Mamy być supportem! Najwyraźniej Harry chce wypromować jakiś bardzo mały zespół!

Louis pokręcił głową i ciężko westchnął.

— Ale nie wydaje ci się to dziwne, że zaczyna trasę dosłownie za tydzień, a nie ma supportu i wybiera właśnie nas? Bo ja uważam, że...

— Louis! - uciszył go Niall, prawie dzieląc go swoją ręką w głowę; Louis uciszył się i popatrzył na niego niepewnie. - To mogło się zdarzyć każdemu. Wiesz, ile jest zespołów w Anglii?

Louis przygryzł swoją wargę i wziął głęboki wdech.

— Ale nie zdarzyło się – powiedział, łapiąc Louisa za jego ramiona. - Zdarzyło się nam. Zrozum to. Nam!

No właśnie – zdarzyło się to im. To oni mieli otwierać koncerty Harry'ego Stylesa – jednej z największych gwiazd popu lat osiemdziesiątych. Mogło trafić na każdego – było przecież pełno zespołów w Wielkiej Brytanii, a jednak facet chciał ich. Chciał wierzyć, że chodziło wyłącznie o ich umiejętności muzyczne, ale czuł, że był tutaj jakiś haczyk. Jakaś umowa pieniężna, jakieś zakazy, nakazy... Przecież taka gwiazda estrady nie wybrałaby pierwszego lepszego lokalnego i mało znanego zespołu na swój support po całej Europie. Może był głupi i niepotrzebnie szukał w tej całej propozycji drugiego dna – może po prostu była to ich wielka szansa od losu.

— Co z tego, że to gwiazda popu – ciągnął dalej Niall. - Będziemy mogli pokazać się na prawdziwych stadionach! Wiesz, ile ludzi chodzi na jego koncerty?

Tego akurat Louis nie rozumiał – nie potrafił pojąć, co takiego ciekawego ludzie widzieli w jego muzyce i tych wszystkich hitach pokroju Watermelon Sugar czy Adore You. Przecież te piosenki brzmiały jak każda inna pioseneczka ery disco puszczana codziennie na MTV.

— Wiem – mruknął.

— Więc nad czym się zastanawiasz? - zbeształ go. - To nasza szansa! Może jedyna!

Louis nadal nie był przekonany. Nie sądził, że będą rzuceni od razu na tak głęboką wodę. Myślał, że ich kariera zacznie się od troszeczkę ambitniejszych koncertów, potem może jakaś płyta... A nie od razu bycie supportem jednej z największych gwiazd, która grała na milionowych stadionach Europy.

— A co jeśli będą nam kazać grać jakieś popowe utwory?

Jego cała pewność siebie gdzieś uleciała. Zaczynał analizować każdy najmniejszy szczegół. Może słusznie, bo to nie była propozycja, którą można było przyjąć lub odrzucić w ciągu pięciu sekund. Miała ona zmienić całe ich życie. Cholera wiedziała, o co tak naprawdę chodziło z tym supportem.

— My i tak zagramy coś swojego – odpowiedział mu niemal natychmiast. - My jesteśmy rockowcami i nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić. Niech ludzie w końcu poznają prawdziwą muzykę!

Louis jeszcze chwilę się wahał, przez co Niall zaczął się niecierpliwić. Dla niego decyzja już dawno zapadła – tak naprawdę zapadła już na samym początku, gdy tylko ten facet powiedział o otwieraniu koncertów Harry'ego Stylesa. Nie rozumiał, nad czym Louis tak się zastanawiał.

W końcu jednak Louis się lekko i dosyć niepewnie uśmiechnął, przez co Niall wypuścił powietrze z wielką ulgą.

— Dobra, ale zaczniemy z grubej rury – zaznaczył, a Niall zaśmiał się i pokiwał głową w zgodzie. - Może The Holy War? Albo jeszcze ostrzej – Live Wire?

— Myślę, że padną, gdy usłyszą Crazy Train!

Obaj wybuchli śmiechem. Może Niall miał rację – to była ich szansa. Czy kiedykolwiek ktoś byłby w stanie zaproponować im supportowanie Harry'ego Stylesa na jego trasie koncertowej? Tylko ten facet mógł to zrobić i tylko dzisiaj.

To znaczy, że zaczną koncertować już za tydzień – Louis przeczytał gdzieś w jakiejś gazecie, że pierwszy koncert miał się odbyć na początku kwietnia. Przed nimi była cała Europa do zwiedzenia – oczywiście ta kapitalistyczna. Mieli razem wykonywać swoje ulubione piosenki – z przejęcia zaczął już myśleć nad tytułami, które idealnie nadawały się do ożywienia publiczności. Musiał zrezygnować z takich pozycji jak Ain't No Love In The Heart Of The City czy Big Log , bo były to według niego zbyt spokojne piosenki, które nadawały się raczej do kameralnych koncertów w pubach niż na wielkich arenach. Powinni rzeczywiście wykonać gdzieś Live Wire.

Nie mógł się doczekać, aż powie o tym swojej mamie, gdy do niej zadzwoni, gdy wróci już do mieszkania wuja. Na pewno się z tej wiadomości ucieszy. W końcu miał zacząć spełniać swoje marzenia, o które tak bardzo walczył wraz z Niallem. Rzeczywiście trzeba było mieć tę wiarę w przyszłość i nie poddawać się. Ten facet spadł im wręcz z nieba.

Wrócili do faceta, który natychmiast podniósł na nich wzrok i uśmiechnął się szeroko. Oczekiwał tylko jednej odpowiedzi – tej pozytywnej; widać to było w jego oczach. Louis nadal był niepewny – nie wiedział, czy dobrze robił, bał się, że ten facet złapie ich na coś i będą potem tonąć w długach albo ta cała oferta okaże się być oszustwem i wyjdą na naiwnych dzieciaków, których marzenia zostały brutalnie zdeptane przez rzeczywistość. Spojrzał się ukradkiem na Nialla, który także uśmiechnął się w kierunku mężczyzny.

Wziął głęboki wdech. Nie było miłości w sercu miasta, ale była okazja nie do przegapienia.

— Mam tylko pytanie – zaczął Louis; facet westchnął ciężko, a Niall wywrócił oczami. - Naprawdę chodzi o tego Harry'ego Stylesa? - dopytał, podkreślając jego nazwisko. - To nie jest żaden żart?

Mężczyzna zaśmiał się lekko z niedowierzania, pokręcił głową, po czym ze swojego portfela wyciągnął jakąś karteczkę i wręczył ją Louisowi.

— To nie jest żart – potwierdził. - Jestem jego menadżerem. I naprawdę, zarówno ja, jak i Harry chcielibyśmy, abyś ty... Znaczy wy byli jego supportem na europejskiej części trasy, która rozpoczyna się pierwszego kwietnia.

Znowu wypowiedział się tylko o Louisie, co zaczynało Nialla drażnić, bo wyglądało to tak, jakby chciał tylko jego przyjaciela na trasie. Wiedział, że Louis nie zgodziłby się występować sam, ale i tak go to denerwowało. Ten facet go ignorował, a on stał tuż obok Louisa i raczej nie miał na sobie żadnej peleryny niewidki, aby trudno było go dostrzec. Ostatecznie powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza, aby nie wyjść na niemiłego, podczas gdy on proponował im tak ważną ofertę.

Louis wyczytał już wszystko najważniejsze z karteczki, którą dostał. Nie wyglądało to na oszustwo – zresztą, po co ktoś miałby ich oszukiwać? Jeszcze raz uważnie przeczytał każdy napis, jaki znajdował się na kartce, po czym oddał ją mężczyźnie i głęboko westchnął. Ten schował ją z powrotem do portfela i uśmiechnął się do nich.

— To co? - zapytał się z uśmiechem. - Gotowy, by podbić świat?

Znowu zwrócił się bezpośrednio do niego, co zaczynało go denerwować, bo przecież obok niego był również Niall. On też był członkiem tego zespołu. Louis bez niego się nigdzie nie ruszał. Nawet, jeśli ten facet zaproponowałby mu milion funtów. Oni po prostu grali razem i mogli być supportem na trasie Stylesa tylko wtedy, gdy będą występować obaj na scenie.

Spojrzał się na przyjaciela, który lekko kiwnął w jego stronę głową. Westchnął i wrócił spojrzeniem do faceta. Niall miał rację – to była ich życiowa szansa; wstyd byłoby jej nie przyjąć.

— My jesteśmy – zaznaczył facetowi. - Jesteśmy gotowi.

Chapter 3: 3. The Look

Chapter Text

Londyn

Całą drogę myślał, jak się zachować względem Harry'ego Stylesa, gdy już się znajdzie obok niego – w końcu był wielką szanowaną gwiazdą, a on nikomu nieznanym grajkiem z manchesterskiego pubu. Zastanawiał się, czy powinien się z nim normalnie przywitać, a może jakoś się nim zabawić, aby wiedział, kto tutaj rządzi... Zastanawiał się, jaki on był w rzeczywistości. Media kreowały go na życzliwego, miłego i pomocnego muzyka zupełnie niepodobnego do innych gwiazd muzyki popularnej, które brały narkotyki, korzystały z usług prostytutek czy po prostu miały za sobą morze afer i skandali z innymi znanymi osobami. Nie podejrzewał go o narkotyzowanie się, ale jakoś nie mógł uwierzyć, że taki człowiek byłby święty jak aniołek. Chociaż z gwiazdami jakiegoś nędznego popu wszystko było możliwe – to nie byli rockowcy, którzy doprowadzali ludzi do szaleństwa – zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.

Kiedy przyjechał do Doncaster do swojego rodzinnego domu na parę dni zaraz po tym, jak zgodził się z Niallem na supportowanie Harry'ego Stylesa, od razu poprosił swoją młodszą siostrę Lottie o to, aby pokazała mu swoją kolekcję kaset z nagranymi koncertami Harry'ego. Do tej pory gardził tą jej kolekcją i uważał to za coś dziwnego, ale teraz chciał obejrzeć choć jeden jego koncert, aby mieć pojęcie, z kim tak naprawdę będzie miał do czynienia za kilka dni. Lottie zdziwiła się jego propozycją, ale po pierwszym szoku natychmiast się rozradowała i zaczęła przeszukiwać całą swoją szufladkę, w której trzymała plakaty George'a Michaela i różne gadżety innych popowych wykonawców. Włączyła mu na magnetowidzie występ Harry'ego z Live Aid 85'. Opowiadała mu, że występował po U2 i tak porwał publiczność po nudnych piosenkach irlandzkiego zespołu, że organizatorzy nie mogli uwierzyć, kiedy na konto fundacji zaczęło przybywać więcej pieniędzy niż podczas poprzednich występów. Tylko Freddie Mercury z Queen zdołali zebrać więcej pieniędzy niż Harry.

Mówiła mu, jaki on jest życzliwy i dobry, jak bardzo kocha swoich fanów i lubi z nimi wchodzić w interakcje na koncertach. Powiedziała mu również, że Harry lubi kolekcjonować różne rzeczy, które fani rzucają mu na scenę – kwiaty, kartki, flagi, węże boa... Raz podobno miał zabrać ze sobą puchate różowe kajdanki rzucone na scenę przez jakąś fankę stojącą przy barierkach. Cóż, czy Harry nie był aż tak święty? - pomyślał natychmiast, myśląc, do czego tak naprawdę służyły puchate różowe kajdanki.

Po obejrzeniu całego koncertu na Live Aid, podczas którego Harry zaśpiewał tylko cztery piosenki, od których Louis miał wrażenie, że uszy zaczną mu krwawić, Lottie zaczęła się go dopytywać, dlaczego tak nagle zainteresował się muzyką i twórczością Harry'ego Stylesa. O to samo zapytała go jego mama, która może nie była jego wielką fanką, ale lubiła posłuchać jego piosenek, gdy te akurat leciały w radiu. Louis w końcu wziął głęboki wdech i wszystko wyznał. Miał być wraz z Niallem supportem dla Harry'ego na najbliższej trasie koncertowej w części europejskiej. Lottie dobre kilka minut siedziała zszokowana na podłodze przed telewizorem, a jego mama wzięła to początkowo za żart. Louis jednak nie żartował – naprawdę miał otwierać jego koncerty, coverując jakieś znane rockowe utwory.

Nikt nie mógł w to uwierzyć. Harry był przecież gwiazdą znaną na całym świecie, a Louis wraz z Niallem... no cóż, prawda była taka, że ich nikt nie znał. A jednak mieli szansę, aby ludzie ich poznali. Dostali dar od losu, który musieli wykorzystać. Jego mama była tak bardzo z nich dumna, zresztą tak samo jak jego ojczym, który co prawda nie interesował się zbytnio muzyką, ale nazwisko Harry'ego słyszał i wiedział, kim był. Jego babcia natomiast pochwaliła go, że walczył o swoje marzenia i nie zrezygnował z nich; wyjechał do Manchesteru, walczył o to, aby ktoś go wraz z Niallem zauważył, aż w końcu to się stało. Była z niego niesamowicie dumna i nie mogła się już doczekać, aż zadzwoni do nich po pierwszym koncercie i opowie, jakie to uczucie grać przed tyloma ludźmi na arenie. Obiecał, że to zrobi późnym wieczorem pierwszego kwietnia. Bo trasa Stylesa zaczynała się pierwszego kwietnia w sobotę na arenie w Manchesterze. Lottie błagała go, aby zdobył dla niej jakieś wejściówki, aby mogła osobiście poznać Harry'ego. Powiedział, że postara się zrobić wszystko, aby mogła go zobaczyć i z nim porozmawiać.

Okazję do tego miał w jednym z ostatnich dni marca. On i Niall mieli się spotkać z ekipą Harry'ego na pewnej małej hali w Londynie tuż przy studiu nagraniowym, gdzie pewnie Harry nagrywał swoje płyty – tak przynajmniej podejrzewał Louis. Trochę się stresował – naprawdę nie wiedział, czego się po nim spodziewać. Pocieszał go fakt, że wszyscy uważali go za życzliwego i miłego, a skoro wszyscy tak uważali, to tak najwyraźniej było na co dzień.

Nie postawił dzisiaj na jakieś formalne stroje typu marynarki i koszule. Ubrał się zwyczajnie – w swoim rockowym stylu. Założył czarne jeansowe spodnie z łańcuchami przy szlufkach, czarną koszulkę z logiem zespołu Def Leppard i swoją ulubioną skórzaną kurtkę. Miał nadzieję, że i tak zrobi dobre pierwsze wrażenie. Zresztą – Harry powinien wiedzieć, że jego support jest duetem rockowym, więc taki strój nie powinien go w żaden sposób zdziwić. Bo chyba nie zakładał, że osoby wykonujące utwory z klasyki rocka będą ubrane w koszulki z jednorożcami i kolorowe pantalony ze słodziutką koronką.

Mieli być na miejscu o jedenastej. Miał nadzieję, że Niall się nie spóźni na to ważne spotkanie – nie chciał, aby zrobili złe pierwsze wrażenie. Przyjechali do Londynu razem, ale przez to, że obaj byli tutaj pierwsi raz sami, musieli najpierw pochodzić po mieście i poznać każdy zakamarek londyńskiego centrum. Gdzieś przy Big Benie i Pałacu Buckingham rozdzielili się i teraz Louis żałował tej decyzji. Teraz nie miał jak się do niego dodzwonić i się z nim skontaktować, więc pozostawało mu tylko modlenie się, że ten nie zrobi wstydu i pojawi się na czas w miejscu spotkania.

Znalazłszy się już przed odpowiednim budynkiem, sprawdził jeszcze dwa razy, czy na pewno znajduje się na odpowiedniej ulicy, zanim wszedł do środka. Gdy w końcu to zrobił po uprzednim wzięciu głębokiego wdechu dla pewności siebie, zobaczył przed sobą dosyć duże pomieszczenie, w którym rozstawione były instrumenty muzyczne – przede wszystkim perkusja i gitara elektryczna w kolorze opalonego brązu. Z boku stała jakaś drobna dziewczyna w białej bluzeczce, która rozmawiała z jakimś długowłosym chłopakiem. W ogóle go nie zauważyli, zbyt pochłonięci swoją własną rozmową.

Znajdowało się tutaj również duże uchylone okno, obok którego wisiały jakieś srebrne, złote i platynowe płyty. Ciekawy był, czy były one za sprzedane płyty Harry'ego, czy inny disco podobny szajs. Po lewej stronie pomieszczenia znajdowały się dwie duże skórzane kanapy, a obok jednej z nich stał jakiś fikus w ceramicznej doniczce. Obok przejścia do innego pokoju stało lustro, przed którym stał jakiś mężczyzna, lecz zanim Louis zdążył mu się dobrze przypatrzeć, widok na niego natychmiast zasłonił mu facet, który zaproponował mu i Niallowi supportowanie Harry'ego na jego trasie koncertowej – Jeff – jak zwykle w nienagannym stroju – białej koszuli i czarnych luźnych spodniach.

— Witaj, tak bardzo się cieszę, że jesteś – powiedział rozradowany i sam uścisnął jego dłoń, ku zaskoczeniu Louisa, który nie miał w planach podawać mu ręki na powitanie. - Dzisiaj wszystkiego się dowiesz, omówimy parę szczegółów, może stworzymy jakąś setlistę... - zaśmiał się nerwowo.

Louis odwzajemnił to, ale bardzo sztucznie, aby nie wyjść na jakiegoś poważnego człowieka albo gbura. Jeff poklepał jeszcze parę razy dłoń Louisa, po czym rozejrzał się wokół siebie i, wróciwszy wzrokiem do Louisa, ściągnął swoje brwi w konsternacji.

— A twój kolega? - zapytał niepewnie. - Ten blondynek, co grał na gitarze?

— Niall? - podłapał natychmiast Louis. Jeff kiwnął głową, na co Louis westchnął ciężko. - Przyjdzie, będzie ze mną grał, ale...

Nagle jakaś starsza babka w blond włosach upiętych w kok zawołała Jeffa, przez co ten pokazał Louisowi dłoń, informując go, że niestety musi go zostawić samego i dokończą tę rozmowę innym razem. Odwrócił się szybko i popstrykał palcami kilka razy w stronę tego mężczyzny, który stał przy lustrze i poprawiał coś w swoim wyglądzie. Chłopak obrócił się, lecz Louis zajęty był patrzeniem swoim zdezorientowanym wzrokiem na Jeffa.

— Proszę, poznaj Harry'ego, naszą gwiazdę – powiedział szybko i wskazał mu dłonią odwróconego chłopaka; nie dał w ogóle Louisowi czasu na jakąkolwiek odpowiedź. - Pogadaj z nim, on ci większość rzeczy wytłumaczy.

Zostawił go samego, odchodząc szybkim krokiem w stronę lewego przejścia do innego pokoju, skąd przed chwilą jakaś kobieta go wołała. Louis wywrócił oczami, westchnął ciężko, po czym przeniósł wzrok na mężczyznę przy lustrze, który, tak jak mówił Jeff, był samym Harrym Stylesem – tą gwiazdą, w której kochały się teraźniejsze nastolatki i który wyprzedawał milionowe areny, a on z Niallem mieli być jego supportem na europejskiej części trasy. To był ten Harry Styles.

Wysoki chłopak z trochę przydługawymi włosami pojedynczymi kosmykami opadającymi mu na czoło. Końcówki miał w kolorze blond, ale były bardzo wyblakłe – na pewno dawno farbowane. Miał kilkudniowy zarost, na jego szyi znajdowały się białe perły, a ubrany był w białą satynową koszulkę na ramiączkach i spodnie idealnie dopasowane do koszulki – musiał być to komplet.

Louis patrzył się na niego i nie mógł uwierzyć, że ktoś potrafił ubierać się w taki sposób na co dzień. Nie rozumiał tego stylu i nie widział w nim niczego pięknego. A sam Harry... Cóż, wydał mu się z wyglądu dziwny. I definitywnie nie była to osoba, do której czułby jakąkolwiek sympatię. On mu się nie podobał. Nie dzielił ludzi na pięknych i brzydkich, ale... Gdyby to robił, Harry według niego należałby do tej drugiej kategorii. Miał nadzieję, że był chociaż życzliwy i to mogłoby naprawić jakoś jego wizerunek w jego oczach.

Harry natomiast nie spuszczał z niego wzroku, przy okazji trzymając dłoń przy swoich ustach. Louis miał wrażenie, jakby Harry zobaczył przed sobą kogoś, kto mu się spodobał – w jakimkolwiek znaczeniu tego sformułowania. Stał jak wryty, nie opuszczał go na krok, patrzył się na niego, jakby zobaczył jakiegoś ducha. Louis poczuł się bardzo nieswojo, co było dla niego dziwne, bo na ogół uwielbiał wzrok innych ludzi na sobie – szczególnie mężczyzn, u których widział, że im się podobał, ale wzrok Harry'ego na nim... Przerażał go. Przeszły go nieprzyjemne dreszcze po plecach. Nie zrobił na niego dobrego wrażenia – zdecydowanie.

Mimo wszystko musiał do niego podejść. Rozejrzał się szybko wokół siebie, po czym zmierzył w jego kierunku z zamiarem przywitania się. Gdyby miał wybór, nie robiłby tego – po pierwsze: Harry wydawał mu się dziwny, a po drugie: nie podobał mu się i jakoś zbytnio nie chciał się z nim miło witać. Mama jednak nauczyła go jakiejś kultury i wiedział, że nie mógł zachowywać się arogancko wobec takich osób. Pomijając fakt, że dostał od tych ludzi niesamowitą propozycję i musiał jakoś się zachowywać.

Stanął przed nim. Harry nadal nie spuścił z niego wzroku i na pewno nie zamierzał się pierwszy odzywać. Louis postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce.

— Louis Tomlinson – przedstawił się.

Wyciągnął w jego kierunku dłoń. Harry zeskanował ją swoim uważnym spojrzeniem i w końcu jakoś się ocknął po uważnym obserwowaniu Louisa. Ściągnął z ust swoją rękę, po czym jakoś uścisnął jego wyciągniętą dłoń.

— Ja chyba nie muszę się przedstawiać – odparł nagle arogancko i odwrócił się z powrotem w kierunku lustra.

Louis aż stanął jak wryty i otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Uznał to za ekstremalnie niegrzeczne. Rozumiał, że Harry był gwiazdą, którą znał każdy – dosłownie każdy, bo on też, ale wypadało się przedstawić. Prychnął cicho.

— Chyba by wypadało – odpowiedział mu również aroganckim tonem. - Trochę kultury?

Harry odwrócił się z powrotem do niego wyraźnie oburzony i zszokowany jego odpowiedzią.

— Słucham? - rzucił zdziwiony, po czym prychnął z niedowierzania. - Ty chyba sobie żartujesz...

Louis uśmiechnął się do niego lekceważąco i zwycięsko. Harry musiał sobie zapamiętać, że nie wejdzie mu na głowę i nie owinie sobie go wokół swojego małego palca. Jak już, to Louis będzie miał nad nim przewagę.

— Oj, przepraszam, że uświadomiłem ci, że nie każdy musi cię znać – powiedział z udawanym smutkiem. - Serduszko zabolało?

Rozzłościł Harry'ego do czerwoności – widział to w jego zielonych oczach o odcieniu szmaragdu. Właśnie to kochał w mężczyznach – kochał widzieć ich upadające z hukiem na podłogę ego, kochał ich zwodzić i przynosić im zgubę. Ciekawy był, czy na Harry'ego takie gierki też by działały. Nie zamierzał jednak tego sprawdzać. Nie na nim – bałby się, że narobiłby mu prawdziwych nadziei, podczas gdy on w rzeczywistości nie był nim w ogóle zainteresowany, bo mu się naprawdę nie podobał – pod każdym względem.

Harry szybko i agresywnie uścisnął dłoń Louisa i prychnął z pogardą.

— Harry – przedstawił się w końcu. - Harry Styles. Zapamiętaj sobie.

Nie wierzył, że musiał z nim wytrzymać całą trasę po Europie. Już czuł, że dostanie białej gorączki, jeśli Harry będzie się tak zachowywał na co dzień. Za kogo on się uważał? Czuł, że woda sodowa najwyraźniej uderzyła mu do głowy. Zarobił kilka tysięcy w kraju ogarniętym biedą, protestami i strajkami, ludzie go pokochali i zaczął uznawać siebie za jakiegoś bożka. Jeśli myślał, że on też będzie go tak traktować i zaraz zacznie padać mu do stóp jak poddany, to grubo się mylił.

Miał wrażenie, że trafiła kosa na kamień. Dwie silne osobowości będą kończyć się wiecznymi kłótniami i sprzeczkami. Louis nie wyobrażał sobie spędzić z nim kolejne dni. Miał nadzieję, że będą ze sobą gadać tylko w sytuacjach wyższej konieczności. Zachowanie milczenia było dla nich najlepszym rozwiązaniem, na jakie mogli przystać.

Nagle jednak wśród swoich rozmyślań zwrócił uwagę na Harry'ego, który znowu obserwował go z wyjątkową uwagą. Skanował jego całe ciało swoim wzrokiem, jakby chciał znaleźć u niego jakieś niedoskonałości, które mógłby skorygować. Louis poczuł się naprawdę dziwnie. Pomyślał szybko, że może mu się spodobał, ale natychmiast wyrzucił tę myśl z głowy. To by było absurdalne. Czego by u niego szukał? Pomijając fakt, że czego szukałby ogólnie u innych mężczyzn – taka gwiazda?

Spojrzał mu prosto w oczy, co Harry dosyć szybko zauważył, więc w końcu postanowił się odezwać.

— W coś ty się ubrał? - zganił go Harry. - Nie wiedziałem, że kupujesz ubrania w śmietniku.

Louis zgromił go wzrokiem i zacisnął swoje pięści gotowy, aby go uderzyć. A kim on niby był, aby mówić mu, że ubrał się jak ze śmietnika? Jakimś guru mody? Sam ubierał się, jakby w domu nie miał żadnego lustra. Pstrokate koszulki, spodnie z wysokim stanem – kolorowe, rażące w oczy... I to niby miało być lepsze niż jego skórzana kurtka i czarna koszulka?

— A ja nie wiedziałem, że będę śpiewać w cyrku – skomentował jego ubiór z pogardą.

— To Gucci – wysyczał Harry, jakby przed chwilą Louis trafił w jego czuły punkt.

Ten się zaśmiał i pokręcił głową z niedowierzania.

— A to Def Leppard – powiedział z wyraźną ironią w głosie, pokazując mu swoją koszulkę z logiem zespołu. - Nie doceniasz mody, kochany.

Wywrócił oczami i wziął głęboki wdech na uspokojenie. Louis nie sądził, że tak szybko wyprowadzi go z równowagi. Trochę mu się to podobało i nakręcało go to do dalszych przepychanek słownych. Po prostu go to kręciło.

— Denerwujesz mnie – mruknął Harry sam do siebie; Louis to jednak usłyszał.

Cmoknął zadowolony ze swojego zachowania.

— I bardzo dobrze, po to tu jestem – odpowiedział mu uśmiechnięty. - Aby cię wkurwiać.

— Palant.

Zaśmiał się. Ile razy słyszał już to wyrażenie z męskich ust. Ale z ust Harry'ego... brzmiało zupełnie inaczej – tak soczyście, pełne nienawiści. Nie wiedział dlaczego, ale śmieszyło go to. Nie spodziewał się, że aż tak będzie denerwować Harry'ego. Pomijając fakt, że nie spodziewał się, że taki człowiek jak Harry, który w mediach funkcjonował jako bardzo życzliwy człowiek i miły dla wszystkich, w rzeczywistości był jakimś zarozumiałym gburem z wybujałym ego, który traktował każdego z góry i jak swojego poddanego. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak z wielkim hukiem upadłoby jego ego, gdyby dowiedział się, że gardził jego piosenkami i w głowie nazywał je disco chłamem.

Uznając, że Harry zakończył z nim dyskusję, usiadł na czarnej skórzanej kanapie i włożył swoje ręce w kieszenie skórzanej kurteczki. Przy rozstawionych instrumentach nie było już tej drobnej dziewczyny i długowłosego chłopaka. Kojarzył ich skądś – pewnie były to osoby odpowiedzialne za muzykę na koncertach Harry'ego – jego muzycy. Współczuwał im. Jeśli oni potrafili z nim na co dzień wytrzymać, to albo mieli nerwy ze stali, albo to nie byli ludzie – innego wytłumaczenia nie potrafił znaleźć.

Słyszał czyjąś rozmowę dochodzącą z pomieszczenia, do którego przejście znajdowało się tuż obok rozstawionych instrumentów. Przy okazji słyszał stukanie palcami o klawiaturę komputera. Ta wytwórnia musiała być cholernie bogata, skoro było ją stać na komputer. Zresztą, co się dziwił – w tej wytwórni był Harry, który przecież był z pewnością jednym z najbogatszych ludzi w Wielkiej Brytanii. On miał kiedyś koncert w Japonii, z tego co się orientował, a mieć tam koncert to spełnienie marzeń każdego; i przy okazji ogromne pieniądze.

— A ten twój gitarzysta? - zapytał nagle Harry zwyczajnym tonem, Louis natychmiast popatrzył na niego. - Nie ma go? Jednak postanowiłeś sam przyjąć moją świetną ofertę?

Louis wywrócił oczami. Jeśli Harry do końca trasy będzie mu i Niallowi wypominać, że jego oferta była dla nich darem i powinni mu padać do stóp i mu dziękować, to wiedział, że oszaleje.

— Będzie, tylko coś go zatrzymało na mieście – skłamał beznamiętnie. - Spokojnie, zdążysz go poznać. Napsuje ci więcej krwi niż ja.

Zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Myślał, że jednak on w porównaniu do Nialla był bardzo miły. Niall sprawiłby, że Harry nie pozbierałby się do końca swojego życia i jeden dzień dłużej.

— Cokolwiek, Lewis.

Natychmiast zwrócił jego uwagę, zwracając się do niego wymową angielską. Louis tego nienawidził. Jego imię wymawiało się po francusku, bo takie imię dała mu mama. Wywrócił oczami i z nudów zaczął się bawić końcówką swojej skórzanej kurtki.

— Mam na imię Louis – mruknął znudzony. - Szkoda, że nie zapamiętałeś.

— Oh, wymawia się po francusku – odparł sztucznie zaskoczony Harry. - Twoja mama wpadła z jakimś Francuzem, że nadała ci takie imię?

Louis automatycznie spojrzał się na jego i prychnął. Z taką arogancją i bezpośredniością nie spotkał się jeszcze nigdy w swoim życiu. Jego ojcem na pewno nie był żaden Francuz – jego mama była tylko raz we Francji – zabrał ją tam raz Mark – jego ojczym, na wakacyjną wycieczkę, gdy on sam miał dziesięć lat i wraz z siostrą był wtedy na wsi u dziadków.

— Jesteś bezczelny – skomentował to.

Harry sam zaśmiał się pod nosem, lecz już niczego nie powiedział. I ku zadowoleniu Louisa, który już nie miał siły z nim dyskutować. Jeśli chcieli jakoś przetrwać razem ten ponad miesiąc, to musieli jakoś powstrzymać się od rozmów między sobą, inaczej czekały ich wieczne kłótnie, sprzeczki i ostre wymiany zdań, a Louis akurat jakoś specjalnie się na to nie pisał.

Harry wrócił wzrokiem na swoje odbicie w lustrze i zaczął na nowo poprawiać swoje włosy. Louis znudzony do granic możliwości spojrzał się na niego, ale tylko ukradkiem.

Nie rozumiał go kompletnie. Przy fanach i w mediach udawał życzliwego i miłego, a w rzeczywistości był zgryźliwy, bezczelny i niemiły. Dodatkowo ubierał się w dosyć dziwny dla niego sposób. Nie wierzył, że ubierał się tak na co dzień. Przecież musiał mieć jakieś luźne koszulki albo bluzy w swojej szafie. I jeszcze ten kilkudniowy zarost... Blond końcówki jego włosów nie były aż tak złe, musiał przyznać. Może gdyby jeszcze raz je przefarbował, odświeżając je tym samym, wyglądałby trochę lepiej. Nadal jednak Louisowi zupełnie się nie podobał. Mimo że swoją osobą jakoś go ciekawił – głównie dlatego, że nie wiedział, dlaczego jest aż tak arogancki wobec innych osób. Poza tym od osoby na jego poziomie oczekiwał jakiejś kultury.

Zaczął się denerwować brakiem Nialla. Miał nadzieję, że nie zgubił się w tym wielkim Londynie. Byli tutaj przecież pierwszy raz sami, a Louis już zdążył zauważyć, że znajdowało się tu pełno podobnych uliczek, w których można było się łatwo zgubić i stracić orientację. Niall nie zawsze był rozsądnym człowiekiem i niestety możliwość, że się zgubił, mogła być wysoka. Louis się tego obawiał. Już druga osoba pytała go o niego, a on nie wiedział, co odpowiadać. Najgorsze w tym było to, że nie miał jak się skontaktować z Niallem. Naprawdę miał nadzieję, że ten niedługo przyjdzie.

Minuty jednak upływały, a nikt nie wchodził do pomieszczenia z zewnątrz. Jedynie po pokojach w środku chodziły pewne osoby, ale robiły to dosyć szybko i Louis za każdym razem rezygnował z jakiegokolwiek przywitania. Kręciła się tutaj jakaś starsza babka i jakaś młoda sekretarka, która ciągle chodziła ze stosem papierów. Ta dziewczyna w białej koszulce, którą Louis widział na samym początku przy rozstawionych instrumentach, zniknęła jakiś czas temu w pokoju znajdującym się za lustrem, przy którym Harry lubił stać. Co jakiś czas spoglądał na zegar zawieszony tuż przy przejściu do pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko kanapy, oczekując ze zniecierpliwieniem Nialla, którego jak nie było, tak nadal nie było.

W końcu Harry również się zniecierpliwił. Wywrócił oczami i pochylił się do znudzonego Louisa bawiącego się końcówkami swoich ubrań.

— Co, twój gitarzysta się jednak nie pojawi? - zapytał go niemiło.

Louis nawet na niego nie spojrzał. Prychnął tylko. Nie chciał go słyszeć ani go widzieć. Był bezczelny i działał mu na nerwy.

— Będzie, ale ma sprawy na mieście – powtórzył beznamiętnie, ale wiedział, że wystarczyło jeszcze jedno niemiłe słowo ze strony Harry'ego, aby puściły mu nerwy.

Wywrócił oczami – Louis widział to kątem oka.

— Cokolwiek – odpowiedział, siląc się na miły ton. - Może w takim razie poznasz moją ekipę? - dopytał i wyciągnął dłoń w jego stronę, zapraszając go tym samym do poznania jego ludzi. - Ślicznie proszę.

Louis natychmiast na niego popatrzył i gdyby teraz coś pił, na pewno by się tym zakrztusił z zaskoczenia. Nie spodziewał się, że usłyszy od niego tak miłe wyrażenie typu ślicznie proszę. Przez chwilę spoglądał na niego bez żadnego słowa, bo nawet nie wiedział, co powiedzieć. Zaskoczył go zupełnie.

— Potrafisz być miły? - zapytał aroganckim tonem.

— Potrafię być miły dla osób, które dla mnie też są miłe – odpowiedział mu niby spokojnym głosem, ale było czuć, że zaraz się zdenerwuje i już nie będzie tak miło.

Najwyraźniej on też działał mu na nerwy. Wzajemnie się nie polubili.

— Oh, byłem dla ciebie niemiły? - zapytał, zaczepiając go.

Spojrzał szybko na jego dłoń. Wydawało mu się to podejrzane, więc sam wstał, nie korzystając z jego nagle dobroczynnej pomocy, poprawił swoją kurtkę, włożył nonszalancko i może trochę niekulturalnie ręce do kieszeni i po prostu stanął obok niego, oczekując, że przedstawi mu jakąś osobę. Harry widząc to, wycofał swoją rękę trochę niezadowolony, że Louis jej nie chwycił. Nic jednak nie powiedział.

— Chodź, przedstawię ci mojego gitarzystę – podkreślił słowo mojego, na co Louis wziął głęboki wdech. - Mam nadzieję, że w razie czego nie gorszą cię niektóre sceny dla dorosłych; nie wiem, co on teraz robi.

Louis miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Założył swoje ręce na piersi i doszedł szybkim krokiem do Harry'ego.

— Co? - rzucił, nie rozumiejąc zupełnie jego słów.

— Nieważne, może sam się przekonasz w niedługim czasie.

Chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Machnął tylko ręką i poszedł z Harrym do pokoju znajdującego się naprzeciwko kanapy, na której siedział. W tamtym pokoju ściany były tego samego koloru co w głównym pomieszczeniu – wiśniowe. Znajdowało się tam więcej roślin i fikusów w doniczkach. Na środku znajdowało się biurko, na którym stał komputer IBM z włączonym Excelem na Windowsie 2.0. Przy oknie natomiast, które prezentowało widok na parking samochodowy za budynkiem, znajdowała się kanapa, na której przysypiał chłopak w jeansowych spodniach, białej koszulce włożonej w ich stan i jakiejś czerwonej bejsbolówce. Jego cechą charakterystyczną były jednak długie włosy – i to nie takie, które nosiło większość mężczyzn w tych czasach, a naprawdę proste i długie – nienatapirowane. Louis rozejrzał się po pomieszczeniu, podczas gdy Harry podszedł do chłopaka i dosyć niespodziewanie szturchnął go za ramię.

— Wstawaj, Mitch! - zawołał dosyć głośno.

Louis natychmiast spojrzał na chłopaka, który szybko się zbudził i niemal chciał zerwać się na równe nogi.

— Co... Co się stało? - zapytał od razu; Louis kątem oka zauważył, że Harry znowu wywrócił oczami. - Co teraz gramy? - mruknął zaspany.

Louisowi wyraźnie się to nie spodobało. To był ten gitarzysta Harry'ego? Jakie miał szczęście, że miał Nialla i to z nim będzie grać przez publicznością. Jeśli ten gitarzysta o imieniu Mitch zawsze był taki zaspany i nie kontaktował, to Louis nie wyobrażał sobie z nim wykonywać utworów. Już wolał Nialla i to, że czasami wychodził na scenę po kilku kieliszkach alkoholu. Nie, zdecydowanie nie zrobił na nim dobrego wrażenia.

— Nic – zdenerwował się na niego Harry; Louisa trochę zdziwiła ta ostra reakcja, ale nie skomentował tego w żaden sposób. - Chcę ci przedstawić głównego wokalistę naszego supportu.

Poczuł się dumnie, gdy Harry tak go przedstawił Mitchowi gitarzyście. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że za kilka dni wyjdzie na scenę, będzie miał widok na tysięczną publiczność i będzie mógł siebie przedstawiać jako support samego Harry'ego Stylesa. Nie wierzył, że działo się to naprawdę. Dla niego to nadal mógł być sen. A jednak stał tutaj – w tym pokoju, obok niego znajdował się Harry, a przed sobą widział jego gitarzystę koncertowego – i studyjnego pewnie też.

Mitch przeciągnął się zaspany i spojrzał się na Harry'ego jak na jakiegoś wariata.

— Tego, co niby nie ma gitarzysty?

Louis natychmiast zgromił wzrokiem Harry'ego, który zakłopotany skierował na niego wzrok i zaśmiał się nerwowo. Wzruszył ramionami i zignorował zupełnie pretensje Louisa, które widać było z jego oceanicznych oczu.

— Jeff musiał coś pokręcić, gdy o tobie mówił – wytłumaczył mu od niechcenia i wrócił uwagą do Mitcha. - Nie. Wstawaj, ty gamoniu.

Chłopak w końcu podniósł się z kanapy, poprawił swoją bluzę bejsbolówkę, przejechał raz ręką po swoich dosyć długich włosach, które dla Louisa wydały się być tłuste, po czym wystawił w jego kierunku dłoń. Louis obejrzał ją z dokładnością, zanim ją uścisnął – i to nie mocno, a dosyć lekko. Nie wiedział, kim on był i czego się po nim spodziewać.

Nie powiedział nic, co trochę zdziwiło Louisa, ale uznał, że może był taki na co dzień – taki małomówny. On sam jednak nie zamierzał zaczynać rozmowy. Był w zasadzie tutaj gościem, więc oczekiwał jakiejś inicjatywy ze strony gospodarzy. Ale czego mógł się spodziewać po tak aroganckim i niemiłym gospodarzu Harrym, który stał tuż obok niego z założonymi na piersi rękoma i także nie zamierzał się odezwać?

Stali przez chwilę jak kołki na środku pomieszczenia, aż w końcu Harry uznał za stosowne odezwanie się po tych kilku chwilach niezręcznej dosyć ciszy. Wziął głęboki wdech i powiedział:

— Louis ma swojego kolegę grającego na gitarze, więc nie będziesz mu potrzebny – powiedział zwyczajnym tonem. Louis zastanawiał się, czym trzeba było sobie zasłużyć, aby Harry Styles był dla kogoś miły. - Musisz się z tym pogodzić.

Mitch wywrócił oczami. Pewnie miał takie ambicje, aby występować dwa razy na scenie – i z Harrym, i z supportem. Niestety, musiało mu to przejść koło nosa, bo Niall istniał i był gitarzystą Louisa, a ten nie zamierzał się nigdzie bez niego ruszać. A już szczególnie nie wyobrażał sobie śpiewać do muzyki granej przez tego Mitcha – na pewno grałby w swoim stylu, do którego nie był przyzwyczajony i wyszłoby z tego jakieś masło maślane.

Nagle Harry objął go swoim ramieniem, aby wraz z nim wyjść z pomieszczenia. Louisowi się to nie spodobało – nie chciał, aby taki arogancki gość go dotykał w jakikolwiek sposób. Zwrócił mu dosyć grzecznie uwagę, choć było to dla niego bardzo trudne, na co Harry wywrócił oczami i zdjął z niego swoją rękę. Ten uśmiechnął się do niego, ale bardzo ironicznie, po czym obaj opuścili pokój. Louis jeszcze kątem oka zauważył, że Mitch z powrotem położył się na kanapie, aby dalej spać.

Rozejrzał się po głównym pokoju w poszukiwaniu Nialla, ale nigdzie go nie widział. Westchnął ciężko. Miał tylko nadzieję, że nic mu się nie stało. Jak w razie czego miał go niby znaleźć w tak wielkim mieście, jakim był Londyn?

Harry niespodziewanie szturchnął go w ramię, aby zwrócić jego uwagę, co też mu się nie spodobało, ale nic nie powiedział.

— A to jest właśnie Sarah – powiedział, wskazując dłonią na drobną szatynkę z włosami związanymi z tyłu w kucyk, która stała w przejściu do drugiego pomieszczenia i z kimś rozmawiała. - Nasza, a właściwie to moja – podkreślił to z wrogością, Louis prychnął – perkusistka. Twoje piosenki też będzie musiała grać, skoro wasz zespół nie ma perkusisty.

Powiedział to tak, jakby chciał wytknąć Louisowi, że tak naprawdę nie ma zespołu, bo jest tylko on i gitarzysta Niall. Wywrócił oczami. Sam nie wiedział, jak przetrwa te kilka miesięcy trasy europejskiej wraz z nim – z Harrym Stylesem – wielką gwiazdeczką muzyki pop, który uważał się za nie wiadomo kogo wielkiego. Chyba będzie musiał unikać go jak ognia i traktować go jak powietrze. Inaczej prędzej czy później trafi do domu bez klamek.

Spojrzał się na dziewczynę. Była taka... zwykła. Nie wyglądała na perkusistkę – nie miała kolorowych włosów, wyuzdanego ubioru, zadziornej twarzy... Wyglądała na zwykłą młodą licealistkę, której marzeniem było w przyszłości zrobić doktorant z neurobiologii albo innego wymagającego kierunku naukowego. Włosy miała związane w kucyk, miała na sobie zwykłą białą koszulkę z krótkim rękawem i jeansowe spodnie. Nic nadzwyczajnego.

— I ona ma grać mojego ostrego rocka? - wyśmiał go Louis, tak jak on podkreślając słowo mojego. - O nie, nie. Już wolę, żebyście sprowadzili kogoś innego, na przykład Phila Rudda albo Tommy'ego Lee... Ona tylko może grać te twoje pseudo disco pioseneczki.

Harry zmrużył zdenerwowany oczy, a Louis uśmiechnął się z ironią. Jak on nienawidził pseudo-disco – jeszcze takiego tanecznego. Dla niego przecież jedyną słuchalną muzyką był rock. Oczywiście słyszał niektóre utwory Harry'ego – żyłby chyba pod kamieniem, gdyby ich nie słyszał. I uważał swoim skromnym zdaniem, że były beznadziejne. A już szczególnie Watermelon Sugar. Nie wierzył, że ludzie bawili się do tego na balach licealnych i bili się o bilety na jego koncerty, aby usłyszeć tę piosenkę na żywo.

— Sarah zna wiele rockowych utworów – próbował mówić bez emocji i złości w głosie, podświadomie mając na myśli utwory, które w zasadzie nie były rockiem, ale mogły jakoś o niego zahaczyć. - Grała je w klubach nocnych, gdy była młoda.

Sarah usłyszała to, więc przeprosiła jakąś starszą kobietę, która to zrozumiała i wróciła do swoich spraw, a sama z uśmiechem podeszła do nich. Uścisnęła sobie dłoń z Louisem na powitanie.

— Robiłam to zanim zaczęłam tańczyć na rurze – dopowiedziała z lekkim śmiechem, a Louis otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i jakoś się speszył. - Zagram, co będziesz chciał. Co najbardziej lubisz śpiewać?

Louis nadal nie przetworzył w głowie informacji, że ta dziewczyna – ta niepozorna dziewczyna w białej koszulce i kucyku, kiedyś tańczyła na rurze w klubach nocnych i najprawdopodobniej była striptizerką. To do niej zupełnie nie pasowało. Czyżby Harry zabawił się pewnego dnia w dobrodusznego człowieka i ją wybawił od klubów nocnych i takiego sposobu na zarobek? Z drugiej strony nie dziwił się, że mogła pracować w takiej branży – w końcu Wielka Brytania zmagała się z bezrobociem i wielu ludzi chwytało się wszystkiego z desperacji – byle zarobić parę funtów na codzienne życie.

Dopiero po chwili zorientował się, że ta zapytała go o jego ulubione utwory. Zamyślił się; trochę ich było.

— Highway to Hell – powiedział po chwili namysłu. - Uwielbiam Scorpionsów... Sweet Child O' Mine... Photograph Def Leppard. Umiesz to?

— Photograph? No jasne! - zawołała, Louis uśmiechnął się sam do siebie zwycięsko; najwidoczniej też lubiła taką muzykę, nie to co Harry. - Scorpionsów akurat nie, ale wystarczy, że mi dasz nazwy utworów, które chcesz śpiewać, to się nauczę w jeden dzień.

— Zaraz, zaraz – przerwał im Harry wyraźnie zdezorientowany. - Ty na poważnie chcesz śpiewać takie piosenki?

Popatrzył się na niego jak na kompletnego wariata – tak jakby chciał mu wytknąć, że nie wygląda na osobę, która mogłaby śpiewać tak ostre utwory rockowe. Louis zdawał sobie sprawę, że może na co dzień miał dosyć wysoki głos niepasujący do takich utworów i był dosyć niski, ale Harry nie musiał od razu go stygmatyzować za te cechy.

— A coś ci nie pasuje? - zapytał się go z udawanym zaskoczeniem.

Domyślał się już, że Harry nie lubił szeroko pojętej muzyki rockowej, ale chciał się z nim trochę podroczyć. Ciekawy był, czy takie zachowania działały także na niego.

Ktoś zawołał niespodziewanie Sarah, więc ta szybko ich przeprosiła i pobiegła w odpowiednią stronę. Żaden z nich nie zwrócił na niej szczególnej uwagi. Wymieniali się swoimi wściekłymi spojrzeniami, każdy chcąc postawić na swoim i jakoś wygrać tę wojnę.

— Wiele rzeczy mi nie pasuje – warknął cicho, pochylając się w jego stronę. - Za dużo się rządzisz.

— Ja? - zapytał na poważnie Louis, wskazując na siebie palcem. - Bez przesady. Powiedziałem tylko tytuły, które chcę zaśpiewać – zaśmiał się, nie dowierzając w jego głupotę.

— Na za dużo sobie pozwalasz – wytknął mu. - To, że dałem ci szansę, nie znaczy, że ty nagle też jesteś jakąś gwiazdą. Panują tu jakieś zasady. Pierwsza zasada polega na braku rocka. Jak nie będziesz tego przestrzegać, wylecisz.

Pokazał mu jeszcze palcem drzwi wyjściowe ze studia. Louis nie dowierzał w to, co usłyszał. Prychnął i założył swoje ręce na piersi.

— Słucham? - oburzył się. - Żadnego rocka? Co to za popieprzona zasada! Jeśli tak bardzo go nie lubisz, to trzeba było wybrać jakąś dziewczynę z chóru kościelnego – warknął.

— Highway to Hell? - Harry coraz bardziej się nakręcał; już nie zwracał szczególnej uwagi na Louisa i jego słowa. - Ty chcesz śpiewać coś takiego na moim, kurwa, koncercie? Mają słuchać badziewia o piekle, a zaraz potem czegoś wreszcie miłego dla ucha? Widać, kto tu nie uczęszczał na próby chóru kościelnego...

— Dla twojej wiadomości – zdenerwował się Louis i pochylił się w jego stronę – śpiewałem w chórze, gdy miałem pięć lat.

— Chyba z przymusu – prychnął Harry.

— Ksiądz się, kurwa, znalazł.

Przez chwilę wymieniali się swoimi wściekłymi spojrzeniami. Louis na pewno nie zamierzał ustępować. Był muzykiem rockowym, więc śpiewać mógł tylko rock. Harry natomiast... Cóż, nie wyobrażał sobie muzyki rockowej na swoich koncertach. To w ogóle nie wchodziło w grę. Fani nie mogli słuchać takiej muzyki przed jego występem – wiedział doskonale, że jego fani nie lubili rocka tak samo jak on. Przecież gdyby dowiedzieli się, że jego nowy support śpiewa tak ciężkie utwory, to przecież...

— Ty jesteś jakiś nienormalny...

— O mój Boże, to moja gitara! - krzyknął nagle Mitch.

Harry i Louis nagle stracili sobą zainteresowanie. Z pokoju obok czarnej kanapy wyjrzała zaalarmowana Sarah. Wszyscy spojrzeli się momentalnie w stronę Mitcha, który przerażony wskazywał swoją ręką w stronę instrumentów rozstawionych w jednym z kątów głównego pomieszczenia. A tam Louis ujrzał... Nialla z brązową gitarą elektryczną w swoich dłoniach. Zrobiło mu się niesamowicie wstyd zachowaniem przyjaciela.

Blondyn rozejrzał się wokół siebie trochę zdziwiony takim odbiorem tej sprawy.

— No co? - zdziwił się, wzruszając ramionami i rozglądając się po pokoju. - Lepiej wygląda przy mnie.

Louis postanowił interweniować. Takiego wejścia swojego przyjaciela się nie spodziewał. Jeszcze musiał narobić takiego wstydu przy wszystkich – i przed Mitchem, i przed Harrym... Doskoczył do niego jak oparzony, natychmiast położył mu rękę na ramieniu i wskazał palcem na stojak na gitarę.

— Niall, proszę, odłóż tę gitarę...

— No o co wam wszystkim chodzi? - zdziwił się i rozejrzał wokół siebie, napotykając wściekły wzrok Mitcha i zdezorientowane spojrzenie Harry'ego. - Chciałem tylko zobaczyć ten piękny sprzęt, na którym być może – spojrzał się wrogo na Mitcha – będę grać.

Louis westchnął, nie wierząc w to, co usłyszał. Brakowało tu tylko konfliktu na linii Mitch – Niall. Sam wziął z jego rąk gitarę, aby jakoś odłożyć ją na stojak.

— Przecież ty masz już... - powiedział do niego cicho, jednak przerwał, gdy poczuł charakterystyczny zapach. Natychmiast się wyprostował. - Piłeś.

Niall zaśmiał się nerwowo, spoglądając na niego. Tymczasem do pomieszczenia wszedł zaalarmowany hałasami Jeff – menadżer Harry'ego.

— No co ty, żartujesz chyba – zaczął Niall. - Nic nie piłem, wymyślasz.

Jeff w tym czasie podszedł zdezorientowany do dwóch chłopaków, podczas gdy Louis zgromił wzrokiem swojego przyjaciela, aby ten się przyznał jak przyzwoity człowiek z honorem. Wiedział doskonale, że pił – czuł to od niego.

— Nie kłam – zdenerwował się.

— Co tu się dzieje? - zapytał zdziwiony Jeff, kiedy Niall wypuścił ręce w powietrze.

— No jednego drinka wypiłem, to chyba nie przestępstwo!

Louis pociągnął go lekko za ramię, aby ten przybliżył się do niego, żeby tylko on mógł usłyszeć to, co Louis miał mu do powiedzenia.

— Na litość boską, Niall – zwrócił mu uwagę. - Naprawdę musiałeś?

— Co tu się dzieje? - tym razem to Jeff się zdenerwował, rozglądając się po pomieszczeniu. - Co to za zbiegowisko?

Louis już chciał pośpieszyć z jakimkolwiek logicznym i w miarę sensownym wytłumaczeniem, jednak Jeff był zdecydowanie szybszy.

— Tak bardzo przejęliście się obecnością gitarzysty naszego supportu? - zapytał ludzi zebranych w głównym pomieszczeniu; Louis zupełnie się zmieszał, bo nie spodziewał się takiej reakcji Jeffa. - Może najlepszego gitarzysty?

Objął niespodziewanie uśmiechającego się zwycięsko Nialla, podczas gdy Mitch oburzony wypuścił ręce w powietrze. On miał chyba jakieś kompleksy albo był po prostu zazdrosny o to miano. Sam pewnie chciał być we wszystkim najlepszy – pewnie miał tak rozbudowane ego jak Harry, przez co uważał, że tylko on tu może być gwiazdą.

Louis co prawda trochę się uspokoił, ale mimo tego nadal mu było wstyd za zachowanie Nialla. Nawet po tym, jak Mitch odszedł do swojego pokoju, nie chcąc w ogóle wymienić żadnych słów z jego przyjacielem, a Harry uścisnął sobie z nim dłoń i także skomentował dosyć niemiło jego ubiór. Louis miał wrażenie, że nic mu się nie podobało, a Niall przecież był przyzwoiciej ubrany niż on – miał na sobie zwykłe spodnie z lnu i koszulkę w nie włożoną – nic nadzwyczajnego ani rockowego.

Następne godziny upływały bardzo wolno i z każdą kolejną minutą Louis miał wielką ochotę wyjść z tego studia na ulicę i zacząć się poważnie zastanawiać, czy dobrze zrobił, godząc się na supportowanie takiej gwiazdy jak Harry Styles. Czego on się spodziewał po takiej gwieździe – wiadome było, że takim ludziom odbijało od sławy. Oczekiwał miłych słów, ciepłego przyjęcia? Przecież to była w jakiś sposób jego praca, a support był tylko jego pomocą. Gdyby chciał, nie musiałby nawet zwracać na niego uwagi – i tak nie był przecież gwiazdą taką jak on – na jego poziomie; on mu nawet niczym nie dorównywał.

Niall też go nie polubił, bo ciągle zwracał mu o coś uwagę i też zdążył mu dać do zrozumienia, że rock był w jego obecności zakazany. Louis tego nie mógł pojąć. To było absurdalne, aby nienawidzić jakiegoś gatunku muzycznego, a potem sprowadzać support, który właśnie wykonuje taką muzykę. Postanowił jednak się nie czepiać. Wiedział jednak, że nie zrezygnuje ze swojej ulubionej muzyki na rzecz popu tylko dlatego, aby wkupić się w łaski Harry'ego. Do tego poziomu jeszcze nie zamierzał się zniżać.

Jedyną w miarę normalną osobą z zespołu Harry'ego była Sarah, z którą można było zwyczajnie porozmawiać bez niepotrzebnych i dziwnych wyzwisk i nieprzyjemności. Okazało się, że również lubi czasem posłuchać czegoś ostrzejszego i pochwaliła Louisa za jego gust muzyczny – przede wszystkim za Sweet Child O' Mine. Przyznała się, że kiedy tańczyła w tym klubie bardzo dawno temu – sama tak to określiła, to okazjonalnie grała z grupką dziewczyn progresywnego rocka w jednym z londyńskich klubów – ona oczywiście na perkusji. Zespół jednak się rozpadł, bo jedna koleżanka wyjechała do USA, a druga została złapana na jakiejś manifestacji związanej z irlandzkim separatyzmem. Ona wróciła do swoich zajęć, aż pewnego dnia spotkała Harry'ego, który słyszał kilka razy, jak grała ze znajomymi w jednym z klubów w Londynie. Od razu przyjęła ofertę – i od tego czasu była jego perkusistką.

Z Mitchem ani Louis, ani Niall nie wymienili żadnego słowa. Louisowi jakoś się on nie spodobał, a Niall widział w nim swojego wroga numer jeden. Louis przeczuwał już, że będą oni się wiecznie kłócić o dominację. Niall taki był – zazdrosny, i chciał być najlepszy we wszystkim – a już przede wszystkim w grze na gitarze elektrycznej. Louis czuł, że nie będzie to spokojne półtora miesiąca.

Po paru godzinach Jeff załatwił wszystkie formalności i postanowił zebrać wszystkich w głównym pomieszczeniu, aby wszyscy mogli się zintegrować i poznać. To wcale nie było tak, że wszyscy już to zrobili. Louis jednak posłusznie usiadł na skórzanej kanapie. Obok niego znalazł się Harry, ku jego niezadowoleniu, natomiast naprzeciwko niego usiedli Niall i nadal zdenerwowany na niego Mitch. Sarah postanowiła stać, tak samo zresztą jak Jeff.

— Będzie z nas piękny zespół! - pochwalił wszystkich; większość i tak wywróciła oczami, bo była to bzdura stulecia. - To będzie najlepsza europejska trasa koncertowa!

Nikt w to nie wierzył – Louis na pewno, bo nie mógł nazwać najlepszym coś, co najprawdopodobniej będzie obfitować w milion kłótni, sprzeczek i wyzwisk.

Nie był konfliktową osobą, ale, cóż, przy Harrym chyba nie mógł się pohamować. Przy nim się nie dało.

— Mamy przecież naszą gwiazdę! - zawołał Jeff i zmusił Harry'ego do wstania tylko po to, aby mógł go objąć delikatnie z wielkim uśmiechem.

Louis wywrócił oczami, a Niall głęboko westchnął. Jeff po chwili odsunął się od Harry'ego, ten usiadł z powrotem na kanapie także trochę niezadowolony z tego gestu, a menadżer skierował się nagle w stronę Nialla.

— Gitarzystę-alkoholika...

— Wypraszam sobie! - zawołał natychmiast oburzony; Louis zamknął na chwilę swoje oczy. - Nie jestem alkoholikiem! To, że wypiłem dzisiaj jednego drinka na rozluźnienie czy wypiję od czasu do czasu dobre piwo, nie czyni mnie alkoholikiem! Moglibyście mnie trochę docenić; ten facet obok zwany gitarzystą pewnie nie umiałby zagrać jakiegoś Sultans Of Swing!

— No już się nie przeceniaj – mruknął Mitch i odwrócił wzrok w bok. - Grałem na gitarze, gdy ty jeszcze nie byłeś w planach.

Sarah wybuchła śmiechem, Louis zgromił Mitcha wzrokiem, a Niall wypuścił ręce w powietrze jeszcze bardziej oburzony.

— Wow, umiesz powiedzieć coś więcej niż trzy słowa! - zawołał z ekscytacją. - Myślałem, że...

— Potrafię, tylko nie gadam z idiotami – mruknął i odwrócił swój wzrok w stronę Sarah, która już nie wytrzymywała ze śmiechu. - Albo ze złodziejami cudzych gitar.

— Słucham? - Jego oburzenie osiągnęło maksymalny poziom. - Nie jestem złodziejem! - niemal to wysyczał przez zęby. - I tak wiesz, że jestem od ciebie sto razy lepszy. No dobra, nie wiesz, ale niedługo się dowiesz.

— Niall, proszę cię – zwrócił mu cicho uwagę Louis.

— Wylecisz stąd szybciej niż ci się wydaje...

— Mitch – warknął Harry.

— Cisza! - zarządził natychmiast Jeff.

W pomieszczeniu rzeczywiście nastała cisza. Niall z Mitchem jeszcze przez chwilę wymieniali się wściekłymi spojrzeniami, aż w końcu odpuścili, podczas gdy Sarah pokręciła głową z niedowierzania.

Jeff postanowił zignorować sytuację sprzed chwili. Uśmiechnął się i uznał, że będzie kontynuował to głupie przedstawianie ludzi.

— Ponurego gitarzystę... - Wskazał na Mitcha, który tylko prychnął z założonymi rękoma na piersi.

Przeniósł wzrok na Louisa i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Louis znowu poczuł na sobie jego dziwny wzrok – oceniający go pod każdym względem. Nie podobało mu się to, ale nic nie mówił – zresztą, co miał mówić?

— I frontmana supportu! - zawołał na sam koniec po czym klasnął w dłonie, zanim Louis zdążył coś powiedzieć. - Niedługo wszyscy będą mówić o Harrym Stylesie! To będzie największa trasa koncertowa w tym roku!

Louis jakoś nie chciał w to wierzyć, bo uważał, że te największe koncerty należały do zespołów rockowych, ale uznał, że nie będzie się wykłócać. I tak jego zdanie nie miało tutaj większego znaczenia i nikt go tutaj zbytnio nie słuchał.

— Mam nadzieję, że się wszyscy dogadamy – dopowiedział, Niall prychnął, spoglądając ukradkiem na Mitcha. - Będzie wyśmienicie!

Po chwili poprosił Sarah i Mitcha, aby coś z nimi załatwić, więc w głównym pomieszczeniu został tylko Harry, Louis i Niall. Nikt z nich nie zamierzał rozpocząć żadnej rozmowy. Dopiero po kilku minutach głos postanowił zabrać znudzony całym dniem Harry, którego ani Louis, ani Niall nie lubili i jakoś specjalnie nie zamierzali go słuchać.

— Chciałbym coś sprostować – zaczął poważnym tonem. - Na moich koncertach panuje parę zasad i oczekuję, że będziecie ich przestrzegali.

Louis wywrócił oczami i spojrzał się wymownie na Nialla, który prychnął – nie zamierzał zupełnie tego nawet wysłuchać.

— Nie chcę widzieć żadnych prowokacyjnych i perwersyjnych strojów – powiedział i zanim któryś z nich zdążył cokolwiek powiedzieć, dopowiedział: - Ja już znam te wasze rockowe stroje.

Niall wybuchnął śmiechem i pokręcił głową.

— Spokojnie, w samych gaciach nie wyjdziemy – mruknął także znudzony Louis, bawiąc się z nudów zamkiem swojej kurtki.

Niall jeszcze głośniej się zaśmiał, przez co Louis także zachichotał, a Harry zgromił ich obu wzrokiem za żartowanie z tak bardzo ważnej zasady. Nic już jednak nie powiedział.

— Po drugie: żadnych prowokacyjnych ruchów...

Wzruszyli ramionami. To ich akurat mało interesowało. Grali rock i zdawali sobie sprawę, że prowokacyjne ruchy były z tym kojarzone, ale oni tego nie robili. A przynajmniej nigdy nie robili, bo nie mieli dobrej okazji do tego.

— Żadnego alkoholu – niemal warknął, pochylając się w stronę Nialla.

Ten pokręcił głową i oburzony wstał z kanapy. Nienawidził, gdy ktoś, nawet Louis, zwracał mu uwagę o alkohol. Wszyscy mu sugerowali, że ma jakiś problem, a on niczego nie zauważał. Nie uważał, że jeden kieliszek od czasu do czasu był czymś wielkim. Ludzie przecież pili alkohole – wódki, piwa, wina, szampany, drinki... Oni nie byli alkoholikami, a on już tak? Nie rozumiał tego i chyba nie chciał rozumieć.

— Jeszcze raz będziecie mi wmawiać, że mam problem... - zdenerwował się, lecz nie dokończył; wziął głęboki wdech. - Pójdę poszukać łazienki. - Machnął ręką w stronę Harry'ego.

Zanim zdążył opuścić pomieszczenie w poszukiwaniu łazienki, usłyszał poważny głos Harry'ego:

— I przede wszystkim: żadnego, kurwa, rocka.

Niall chciał to skomentować, ale to zdanie tylko jeszcze bardziej go zdenerwowało, więc tylko machnął ręką, uznając, że wchodzenie w dyskusję z Harrym nie miało sensu, i wyszedł z pokoju, aby poszukać jakiejś toalety. Louis tymczasem zaśmiał się gorzko, pokręcił głową i przeszukał swoje kieszenie w poszukiwaniu jakiejś paczki papierosów. Kiedy ją znalazł, wyciągnął z niej jednego papierosa i zaczął szukać zapalniczki.

— Schowaj tego papierosa, idioto – zwrócił mu bardzo niemiło uwagę Harry. - Tu się nie pali.

Louis wywrócił oczami. Miał tak wielką ochotę zapalić, bo wszystko wyprowadzało go już z równowagi i musiał się czymś uspokoić. Harry był najbezczelniejszym człowiekiem, jakiego miał szansę poznać.

— Musisz być taki niemiły? - powiedział i ostatecznie schował tego papierosa. - Wiesz co, współczuję tym wszystkim prostytutkom z wielkimi cycami, które pewnie pieprzysz po bokach.

Harry wyraźnie się oburzył, słysząc taki komentarz. Nie lubił, gdy ktoś uważał go za kobieciarza i gwiazdę, która odwiedza regularnie kluby nocne ze striptizerkami i prostytutkami. Westchnął ciężko.

— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś bezczelny? - zapytał go poważnie Harry, zakładając nonszalancko nogę na nogę.

— Myślę, że częściej mężczyźni mówili mi, że mam piękne oczy – oznajmił beznamiętnie Louis, patrząc się przed siebie z założonymi rękoma na piersi. - Nie słyszałem, że jestem bezczelny.

— Dobrze, że wielu ludzi tak mówiło.

Pokiwał głową mimowolnie w jakimś podziwie, co zdziwiło Louisa, który natychmiast skierował na niego wzrok.

— Tobie też się podobają moje oczy? - zapytał się go, chcąc go wyśmiać.

— Może.

Louis nie spodziewał się, że Harry mógł być w jakikolwiek sposób zainteresowany mężczyznami. Nie interesował się jego osobą wcześniej, ale zawsze kojarzył mu się z tymi gwiazdami show-biznesu, które miały milion fanek i kochanek na koncie. On miałby mieć kiedykolwiek jakiegoś partnera? Louis jakoś nie mógł dopuścić tego do swojej myśli. Jeśli jakkolwiek interesował się mężczyznami, to czy właśnie on mu się spodobał?

To nie mogła być prawda; gdy Louis tylko o tym pomyślał, miał ochotę się głośno zaśmiać. Cóż, mógł się nim trochę pobawić, ale jeśli naprawdę mu się spodobał i ten zaczął tworzyć w głowie plan ich wspólnego życia na kilka następnych lat, to niestety musiał się rozczarować. Louis już zdecydowanie wolał być w związku z Luke'em spod manchesterskiego pubu niż z wielką gwiazdą Harrym Stylesem. Mimo że pierwszy z nich był najprawdopodobniej kompletnie spłukany przez panujące bezrobocie i wszechobecną inflację, a drugi miał miliony na koncie i spał na pieniądzach.

Harry w końcu wzruszył ramionami, wstał z kanapy, stanął przed nim, jakby chciał mu pokazać, że to on jest nad nim, po czym zwyczajnie zapytał:

— Więc jaki masz pomysł na sobotni koncert?

Louis miał już swoje piosenki, które chciał zaśpiewać na tej europejskiej trasie. Na liście znajdowały się zarówno hard rockowe utwory, jak i te utrzymane w nurcie soft rocka, którego też uwielbiał. Chciał jednak zobaczyć minę Harry'ego, gdy wspomni o czymś naprawdę mocnym. Zdążył zauważyć, że nie lubił rocka, szczególnie ciężkiego, więc chciał się z nim podroczyć. Uznał, że gorzej zareaguje na usłyszenie nazwy zespołu glam rockowego niż takiego Toto.

— Myślałem, aby zacząć od czegoś mocnego – wyznał mu szczerze z nonszalancją w głosie. - Mam nadzieję, że znasz taki zespół jak Mötley Crüe.

Harry otworzył szeroko oczy i natychmiast pokręcił głową, nie zgadzając się na takie rozwiązanie. Louis miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale ostatecznie powstrzymał się i zamiast tego westchnął ciężko – przeczuwał, że będą z tym problemy. Już nie chodziło o zwykłe droczenie się – on naprawdę chciał zaśpiewać coś z ich dyskografii, a Harry mu na to nie pozwalał. On na pewno nie zamierzał iść na żadne kompromisy. Albo rock, albo nic.

— O nie, nie, nie – odparł niemal natychmiast Harry. - Tego badziewia nie będziesz śpiewać. Zaśpiewasz Touch By Touch i dalej z tobą nie dyskutuję.

Skrzywił się, gdy to usłyszał. Znał tę piosenkę, bo była to ulubiona piosenka jego mamy i wuja – disco piosenka idealna na wesela. Aż niedobrze mu się zrobiło.

— O mój Boże... Co do cholery? - jęknął, po czym prychnął gorzko, kręcąc głową. - Ty chyba siebie nie słyszysz. Ja mam to śpiewać? Ty w ogóle wiesz, kto jest twoim supportem?

Harry wyraźnie się zdenerwował. Spojrzał na niego z głęboką dezaprobatą, kładąc swoje ręce na biodrach.

— Wiem – warknął. - I gówno mnie to obchodzi, co sam lubisz śpiewać. Będziesz śpiewać to, co jest tu dozwolone, czyli pop – dopowiedział wściekły. - Co z ciebie za człowiek! Ja mam z tobą niby wytrzymać półtora miesiąca?

Louis także wściekły wstał z kanapy i zrobił jeden krok w jego stronę, przez co stał naprawdę niebezpiecznie blisko niego. Położył swój palec na jego klatce piersiowej i szepnął:

— Będziemy musieli ze sobą wytrzymać. I będziesz musiał słuchać rocka takiego, jakiego ja ci podyktuję. Zaśpiewam coś od Mötley Crüe – niemal przeliterował to przez zęby.

Zezłościł Harry'ego wręcz do czerwoności. Ten niespodziewanie chwycił go zbyt mocno za nadgarstek lewej ręki, przez co ten zgromił go wzrokiem.

— Puszczaj mnie – syknął również wściekły. - Nie jesteśmy ze sobą tak blisko, abyś mnie jakkolwiek dotykał.

Miał go dosyć. Nie minął jeden cały dzień, a miał już ochotę mu wydrapać oczy i rozszarpać na strzępy. Czytając o nim w gazetach, nie spodziewał się, że w rzeczywistości jest tak aroganckim skurwysynem, jak to go nazwał szybko w swoich myślach. Dotykał go bez pozwolenia, uważał siebie za jakiegoś bożka, myślał, że może dyktować ludziom warunki, nakazy, zakazy... Zupełnie nie miał pojęcia, jak takiego człowieka mogły kochać rzesze fanów.

Harry mimo tej prośby, a raczej rozkazu, nie puścił go. Zamiast tego przybliżył swoją twarz do tej jego tak blisko, że bez problemu mógł go od razu pocałować prosto w usta, a Louis wyczuwał jego oddech na swojej twarzy. Nie zareagował na to w żaden sposób; po prostu czekał na jakikolwiek ruch Harry'ego albo wyjaśnienie, dlaczego przybliżył się do niego.

— Będziesz grać to, co ja chcę, czyli pop – powiedział cicho. Louis miał ochotę go uderzyć prosto w policzek, ale jego lewa ręka cały czas była trzymana przez Harry'ego. - Rozumiesz? Przez półtora miesiąca jesteś skazany na moje warunki.

Ostatnie zdanie go zezłościło do maksymalnego poziomu. Wyrwał się z ucisku Harry'ego, zrobił szybko krok do tyłu i poprawił swoją kurtkę, patrząc na niego z wyższością, aby widział, że nad nim nigdy nie będzie miał żadnej kontroli.

— Nie tędy droga, kochany – powiedział beznamiętnie, po czym poprawił jeszcze swoją czarną koszulkę i odwrócił się na pięcie. - Nie jestem twoją dziwką.

Harry chciał na niego krzyknąć, ale ostatecznie machnął ręką i sam się odwrócił. Louis to widział. Prychnął sam do siebie, po czym pokazał mu środkowy palec i pokręcił głową.

On miałby niby śpiewać jakieś disco pioseneczki pokroju tego muzycznego badziewia Harry'ego?

Jego niedoczekanie.

Chapter 4: 4. The Way You Make Me Feel

Chapter Text

Manchester

Nie spał prawie całą noc. Nie mógł zasnąć przez świadomość, że dzisiaj miał rozpocząć wraz z Niallem koncert największej gwiazdy obecnych czasów. Nie miał pojęcia, jakim cudem te nocne godziny przeleciały mu tak szybko. Na zegarze wskazówki wskazywały już siódmą rano.

Pierwszy kwietnia 1989 roku zaczynał się całkiem przyjemnie. Przez otwarte okno przebijały się dźwięki przejeżdżających samochodów po pobliskiej ulicy, raz przejechała karetka na sygnale. Dodatkowo wiosenne ptaki ćwierkały zbudzone ciepłym powietrzem i pięknymi promykami słońca, które również przebijały się do pokoju, oświetlając tym samym ponure wnętrze salonu. Firanka delikatnie falowała na kwietniowym wietrze, co jakiś czas trzepocząc pod wpływem silniejszego podmuchu, wydając tym samym jedyny głośniejszy dźwięk w całym manchesterskim mieszkaniu.

Louis, który akurat przysnął na kilkadziesiąt minut z całkowitego zmęczenia, przebudził się i przetarł swoje zaspane oczy. Nie kontaktując jeszcze dobrze, jakoś podniósł się z kanapy, na której spędził noc, i chwycił w dłoń pierwszy lepszy kubek leżący na drewnianym stoliczku. Upił łyk jego zawartości i niemal od razu się skrzywił, gdy poczuł na swoim języku smak zimnej i gorzkiej kawy. Natychmiast odłożył kubek na swoje miejsce, po czym przysiadł na krawędzi kanapy i wziął głęboki wdech ze swoimi dłońmi na twarzy. Czuł się beznadziejnie; wszystko go bolało – szczególnie głowa, miał wielką ochotę zostać w domu i nigdzie się stąd nie ruszać. Miał jednak świadomość, że ten dzień był jednym z najważniejszych dni w jego całym życiu – i chyba dlatego tak bardzo nie chciał go przeżywać. Bał się porażki. Bał się tego, że ludzie go wyśmieją. Bał się tego, że Harry rzeczywiście wyrzuci ich i znajdzie sobie inny support.

Mimo jego zakazu dotyczącego rocka, nie zamierzał ustępować. Wraz z Niallem uznali, że postawią na swoim. Nikt im nie mógł zabronić wykonywania konkretnej muzyki. To było przecież absurdalne. Gdyby chcieli, wykonaliby najostrzejszą piosenkę, jaką tylko znali, ale mieli jeszcze resztki zdrowego rozsądku i uznali, że nie będą straszyć zespołu Harry'ego czymś takim na pierwszym koncercie; musieli się przecież pokazać z tej dobrej strony.

Jeszcze raz spojrzał na zegar, po czym wziął głęboki wdech i postanowił zamknąć okno. Wstając z kanapy, zatoczył się lekko w bok, przez co musiał przytrzymać się końcówki stoliczka, na którym znajdowały się kubki i lampka nocna. Gdy odzyskał świadomość, równowagę i koncentrację, wyprostował się, położył chwilowo ręce na swoich plecach, a potem rzeczywiście podszedł do okna i zanim je zamknął, wyjrzał jeszcze na ulicę.

Poranek naprawdę był piękny jak na dopiero początek kwietnia. Typowy poranny sobotni zgiełk w Manchesterze, ale przyozdobiony promykami wiosennego słońca, zapachem świeżego chleba z piekarni i ćwierkaniem ptaków. Zamknął to okno, potarł kilka razy swoimi dłońmi twarz i odwrócił się w kierunku wyjścia z salonu.

Wraz z wujem mieszkał w prawie samym centrum Manchesteru w mieszkaniu znajdującym się w ceglanej kamienicy. Nie było to duże mieszkanie – miało tylko pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Mimo wszystko było w nim przytulnie. Jego wuj był wielbicielem roślinek w doniczkach oraz puchatych dywaników i były one wszędzie – gdziekolwiek się człowiek nie obejrzał. Uważał to trochę za urocze, chociaż czasami te dywaniki przyprawiały go o złość, bo często się o nie potykał.

Wujek jednak wyjechał na kilka dni do swojej kuzynki, czyli już do dalekiej krewnej Louisa, która mieszkała w Kingston upon Hull, więc miał całe mieszkanie tylko dla siebie. Nie byłby chyba prawdziwym przyjacielem, gdyby nie zaprosił Nialla na choć jedną noc do siebie. Wiedział, że miejsce, w którym sam mieszkał, nie było zbyt przytulne, więc domyślał się, że wygodne łóżko z dosyć miękkim materacem znajdujące się w mieszkaniu wuja było dla niego istnym rajem, gdzie mógł się wreszcie dobrze wyspać, aby nie wstać z wielkim bólem pleców czy karku – tym bardziej że dzisiaj był ich wielki i najważniejszy dzień.

Zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się w progu drzwi salonowych. Rozejrzał się po korytarzu, a potem jeszcze zajrzał do drugiego pokoju znajdującego się naprzeciwko salonu, gdzie spał Niall. Leżał na brzuchu na całej szerokości łóżka ubrany tylko w czarną koszulkę i bieliznę. Louis wywrócił oczami i cicho skierował swoje zmęczone po całej nieprzespanej nocy nogi w stronę kuchni.

Ona też nie była duża, choć zmieścił się w niej jeszcze malutki drewniany i okrągły stoliczek wraz z dwoma krzesłami. Oprócz tego znajdowało się tutaj jeszcze okno ukazujące widok na drugą stronę ulicy i oczywiście kuchenne meble wraz ze wszystkimi niezbędnymi urządzeniami. Louis zorientował się, że w lodówce nie było niczego dobrego, z czego mógłby zrobić pożywne śniadanie. Ostatecznie postawił na jajka. Zanim rozbił je na patelni, włączył radio stojące w kącie kuchni. I na jego nieszczęście musiała lecieć ta beznadziejna piosenka Harry'ego bez sensu i składu.

Westchnął, rezygnując z szukania innej stacji radiowej, która na pewno nie puszczałaby tak głupiej muzyki. Uznał, że od tych trzech minut nic mu się od razu nie stanie; poza tym miał zaraz jeździć z Harrym po Europie, będąc supportem na jego koncertach – może z czystej przyzwoitości powinien osłuchać się z jego muzyką, żeby potem nie przeżywać szoku na backstage'u.

Śpiewał o tym, co kiedyś było, ale w dosyć dziwny dla niego sposób i dlatego nie miało to dla niego sensu. Linia melodyczna zresztą też mu się nie podobała. Pokręcił głową, nie wierząc, że właśnie słucha jakiejś piosenki Harry'ego Stylesa, po czym rozbił jajka na patelni i zaczął je smażyć.

Choć ta piosenka zupełnie mu się nie podobała, musiał przyznać, że głos miał całkiem dobry. Trochę go może zainteresowała ta dziwna warstwa liryczna, ale tylko trochę – nie zamierzał się w to wgłębiać, a już na pewno nie zamierzał pytać o to samego Harry'ego. Nie interesowało go to na tyle, aby nawiązywać z tym aroganckim facetem jakąkolwiek rozmowę.

Tortury dla Louisa w końcu się skończyły. Usłyszał zaraz po ostatnich śpiewanych słowach Harry'ego głos radiowca.

— Właśnie usłyszeliśmy największy hit ostatnich miesięcy stworzony przez Harry'ego Stylesa – powiedział radośnie, czego Louis za nic nie mógł zrozumieć. - Skoro już przy nim jesteśmy, to warto przypomnieć, że dzisiaj jest pierwszy kwietnia, czyli dzisiaj wieczorem oficjalnie rozpocznie się jego światowa trasa koncertowa! Pierwszy przystanek: Manchester. Z ciekawostek powiem, że niestety, może ku zaskoczeniu wielu fanów, jego supportem w tym roku nie będzie uwielbiany przez młodych australijski zespół 5 Seconds Of Summer, a duet, o którym niestety albo stety zbyt dużo nie wiemy. Zobaczymy ich dzisiaj wieczorem, a tymczasem przed nami krótkie reklamy, a po nich How Will I Know naszej ukochanej Whitney Houston.

Louis prychnął, gdy nie usłyszał o sobie albo o Niallu żadnego słowa więcej. Myślał, że ktoś ich już ładnie przedstawił, aby fani nie byli w szoku na arenie, gdy nagle wyjdzie na scenę dwóch chłopaków grających ostrego rocka. Ale czego on się spodziewał – ich nikt nie znał; byli nieznanym zespołem, który dotychczas coverował rockowe utwory w pubach i barach w Manchesterze.

— Czy to było o nas?

Wystraszony niespodziewanym głosem Louis natychmiast obrócił się za siebie i zamknął na chwilę oczy, widząc w progu drzwi do kuchni Nialla, który założył już na siebie jakąś szarą rozpinaną bluzę.

— Czy ty mnie musisz straszyć? - zapytał się go, po czym przełożył smażone jajka na dwa talerze; Niall w tym czasie usiadł przy okrągłym stoliczku. - Poza tym: dzień dobry.

Położył przed nim jeden z talerzy, po czym sam usiadł obok niego ze swoim posiłkiem. Niall niemal od razu zaczął jeść swoją porcję, podczas gdy Louis zaczął od grzebania w swoim jajku widelcem. Nie był aż tak głodny jak Niall.

— No dzień dobry, dzień dobry – odpowiedział szybko i zaczął się zajadać śniadaniem. - Ustaliłeś już naszą setlistę na dzisiaj?

W pomieszczeniu z radia po reklamach rozbrzmiało How Will I Know Whitney Houston.

— Czemu ja mam to robić? - zapytał, wzruszając ramionami. - Ty też powinieneś o tym decydować.

Niall wziął do ręki swój talerz i oparł się lepiej o krzesło. Uśmiechnął się, zanim włożył widelec do ust.

— Miło mi, że o mnie myślisz – powiedział z pełnymi ustami. - Ale daję ci wolną rękę. Ja sam nie wiem, co bym zagrał. Najchętniej chyba wszystko, co umiem!

Louis zachichotał, bo w sumie myślał to samo – w głowie miał natłok różnych tytułów utworów, których teksty znał na pamięć, i już sam nie wiedział, które piosenki były dobre do zaśpiewania na pierwszym europejskim koncercie. I w ogóle nie wiedział, ile ich mogli wykonać. Odłożył swój widelec na talerz i odwrócił na chwilę wzrok w stronę zamkniętego okna.

— Myślałem nad czymś spokojniejszym, takim soft rockiem – zaczął, wracając wzrokiem do przyjaciela. - Może Africa?

Niall omal nie zadławił się swoim posiłkiem, gdy usłyszał ten tytuł. To nie tak, że nie lubił tej piosenki – była jedną z nielicznych spokojnych piosenek, które uwielbiał całym swoim sercem. Po prostu nie spodziewał się, że Louis będzie chcieć zaśpiewać coś spokojnego na początek. Myślał, że zaczną od razu czymś ostrym – typowym hard rockiem.

— Toto? Zdziwiłeś mnie – wyznał zaskoczony. - Myślałem, że od razu zaproponujesz jakiegoś glam rocka albo hard rocka z LA.

Wzruszył ramionami.

— No nie chcę denerwować Harry'ego – przyznał, znowu grzebiąc widelcem w swoim śniadaniu, które z pewnością było już zimne. - Sam nam zabronił grać ostrego rocka. Zacznijmy spokojnie, potem najwyżej się rozkręcimy.

— Chcesz mu ulegać? - oburzył się lekko. - Ten człowiek tylko na to czeka. Chce wszystkimi rządzić.

— No wiem, ale nie chcę, aby wyrzucili nas już po pierwszym koncercie – wytłumaczył mu. - Poza tym Africa to naprawdę dobry utwór. Nawet w sam raz na początek.

Wzruszył ramionami i dokończył swoje śniadanie. Odłożył po chwili talerz na stoliczek i przez chwilę patrzył się na Louisa, który wolno także kończył swój posiłek.

— Mam nadzieję, że na soft rocku się nie skończy.

Wstał i odłożył swój talerz do zlewu. Louis odprowadził go wzrokiem do blatu, o który Niall po chwili się oparł plecami.

— Oczywiście, że nie – powiedział Louis z pełnymi ustami, rozkładając jedną swoją rękę. - Jest jeszcze tyle utworów do zagrania. Scorpions, AC/DC, Def Leppard, Metallica...

— Przecież ludzie oszaleją na tym punkcie – rozmarzył się Niall. - Będą przychodzić dla nas, zobaczysz; sami staniemy się gwiazdą numer jeden wieczoru.

Louis z powrotem się odwrócił i wręcz schował swoją twarz za dłońmi.

— Na pewno nie – wyznał jakoś dziwnie zawstydzony. - Oni nie poderwą się do śpiewu. Zakładam, że fani tak głupiego buca będą kręcić nosem, gdy tylko usłyszą pierwsze słowa.

Niall wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał określenie głupi buc na osobę Harry'ego. Louis natychmiast obrócił się i zgromił go wzrokiem, jakby myślał, że przed chwilą przesadził z nazwaniem tej gwiazdeczki bucem i dlatego się śmiał. Szybko jednak wrócił do kończenia śniadania.

— Ale kto nie lubi Africa? - zapytał go lekko oburzony takim jego myśleniem.

W tym momencie piosenka How Will I Know skończyła się i radio puściło utwór If I Can Dream.

— Widzisz, puścili Elvisa! - Wskazał mu dłonią na radio. - Mamy 89', a oni puścili Elvisa Presleya w radiu! Ludzie nadal go lubią, a ty myślisz, że nie będą lubić Toto?

— Przestań – poprosił go błagalnym tonem. - Po prostu nie wiem, czego się spodziewać po fanach takiego chama.

Niall wziął głęboki wdech na uspokojenie. Cóż, rozumiał Louisa, bo mu samemu strach przed dzisiejszym koncertem zaczynał dawać o sobie znać, ale nie myślał o publiczności jako o zbiorowości zgodnie nienawidzącej wszelkich rzeczy związanych z rockiem. Nie mogli przecież popadać w paranoję. To, że Harry okazał się być w rzeczywistości jakimś aroganckim muzykiem, nie znaczyło, że jego fani też tacy byli. Na pewno większość z nich także lubiła posłuchać od czasu do czasu jakiegoś dobrego rocka – przecież to był drugi najpopularniejszy gatunek muzyczny zaraz po tanecznym popie.

Podszedł do niego spokojnie i położył mu swoją dłoń na ramieniu. Wiedział, że takie gesty potrafiły uspokoić jego przyjaciela. Louis popatrzył się na niego i uśmiechnął się słabo. Takiego wsparcia oczekiwał i za to uwielbiał Nialla. Miał wady, ale był najlepszym przyjacielem, jakiego mógł mieć przy sobie.

— Będzie dobrze – pocieszył go Niall. - Przecież nie obrzucą nas pomidorami.

— Nie byłbym tego taki pewien – zaśmiał się Louis i pokręcił głową; Niall mu zawtórował.

— Przecież ludzie nas lubią – mówił dalej. - Inne zespoły zaczynały od wyzwisk i rzucania pomidorami, krzesłami i butelkami przez publiczność. My weszliśmy na manchesterskie salony jak do własnego domu. Jestem pewien, że ludzie nas pokochają.

Mimo że tak mówił, sam nie był do końca pewny tego scenariusza. Louis może miał trochę racji i nie wiadomo było, czego można było się spodziewać po fanach muzyka, który sam nie lubił rocka. Wolał jednak wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze, a fani będą się bawić nawet lepiej niż na koncercie Harry'ego. Musiał tak myśleć, bo inaczej zacząłby panikować, a ktoś z ich dwójki musiał myśleć pozytywnie. Skoro Louis wybrał panikę, on musiał być spokojny i rozważny.

— Obyś miał rację – mruknął, po czym wstał od stołu i położył swój talerz do zlewu. - Spakowałeś się?

Przed nimi było całe półtora miesiąca podróży po przeróżnych miastach Europy. W ogóle nie wracali do Manchesteru; do domu mogli wrócić tylko zrywając kontrakt o supportowaniu Harry'ego albo po prostu po zakończeniu europejskiej części trasy. Pomiędzy trasami przemieszczali się albo busem albo w ostatecznych przypadkach do dyspozycji Harry podobno miał samolot, ale Louis wolał tego nie sprawdzać – nie przepadał za samolotami. Poza tym po tak w miarę blisko położonych miastach przemieszczać można było się bez problemu samochodami – tym bardziej, że pomiędzy koncertami zazwyczaj były dwa dni przerwy – jeden cały dzień na odpoczynek, a drugi do popołudnia wolny, bo wieczorem odbywał się koncert.

Musiał na pewno zabrać ze sobą większość swoich ulubionych ciuchów, w których wyjdzie na scenę. Nie zamierzał w razie czego zgadzać się na ubrania Harry'ego, które według niego na pewno byłyby nieprowokujące widowni. Nie zamierzał nosić na sobie jakichś kolorowych ciuszków oraz pereł i innej delikatnej biżuterii. Mógł jedynie nosić łańcuchy przy spodniach – tylko na to mógł przystać.

— A co mam spakować? - zapytał poważnie. - Tylko gitara i ubrania mi się przydadzą, to już dawno zrobiłem.

— Weź może jeszcze stalowe nerwy, bo nie wytrzymasz tyle czasu z nimi w jednym miejscu.

Wyszedł z kuchni, zmierzając w stronę salonu, w którym spał na kanapie. Niall odwrócił się w jego stronę i natychmiast podążył za nim.

— Masz rację – przyznał. - Nie wytrzymam z tym pseudo-gitarzystą.

Louis wywrócił oczami i przysiadł na kanapie w salonie.

— Ty w konflikcie z tym Mitchem, a ja w konflikcie z Harrym – mruknął. - Przecież my nie wytrzymamy psychicznie.

Niall chwilę patrzył się na niego, chcąc dokładnie przeanalizować jego słowa i dojść do tego, co tak naprawdę jego przyjaciel miał na myśli. Skrzyżował swoje ręce na piersi i oparł się o framugę drzwi, cały czas spoglądając na Louisa.

— Chyba nie chcesz się wycofać – odważył się zapytać.

Natychmiast pokręcił głową.

— Nie, oczywiście, że nie, ale zastanawiam się, jak my mamy żyć z takimi ludźmi przez najbliższe półtora miesiąca. Harry przecież będzie mnie ciągle zaczepiać i będzie mieć o wszystko problem. Ja tego nie wytrzymam. To nie na moje nerwy.

Niall przez chwilę nic nie mówił. Nie wiedział, że Louis ma aż tak wielki problem do Harry'ego. Owszem, sam zauważył, że był niemiły – chociaż słowo niemiły było niczym, określając jego zachowanie i charakter, ale naprawdę nie sądził, że już po jednym spotkaniu Louis go całkowicie znienawidzi, tym bardziej że on również miał ostry charakter i potrafił odpowiadać za przeproszeniem idiotom. Dlaczego zatem widział jakiś problem w Harrym? Czyżby Harry był już naprawdę tak beznadziejnym przypadkiem, że nawet ostre odzywki Louisa na niego nie działały?

Mocny zawodnik, pomyślał momentalnie Niall.

Osobiście nie gadał z nim długo – ich konwersacja skończyła się tylko na zakazach, które dla niego samego wydawały się absurdalne. Żadnego alkoholu? Gdzie on żył – przecież każdy muzyk czy to przed koncertem, czy po koncercie opijał dobrze zagrany koncert. Ale o ile to jeszcze mógł jakoś na siłę zrozumieć, tak zakazu rocka w ogóle nie pojmował. Jak można było być aż takim idiotą, aby kochać muzykę, wykonywać ją, ale nienawidzić rocka – jeszcze żyjąc w latach osiemdziesiątych? To się ze sobą wykluczało; przecież lata osiemdziesiąte właśnie słynęły z glam i hard rockowych zespołów, a niektóre miejsca wręcz były z nimi kojarzone – jak chociażby Sunset Strip w Los Angeles, gdzie roiło się od początkujących muzyków rockowych oraz kapel wykonujących właśnie ostrego rocka. I mimo że pop również był popularny i powstawało wiele znanych przebojów i hitów, dla Nialla rock nadal był na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o muzykę lat osiemdziesiątych. I to nie dlatego, że po prostu nie znosił nudnego i przereklamowanego popu.

Dobra, Harry Styles był trochę stuknięty i po takiej gwieździe nikt nie mógł się tego spodziewać – nawet Louis, ale, na litość boską, nie mogło być przecież aż tak źle. Chyba że chodziło o coś głębszego – w co Niall nie chciał wierzyć, ale po Louisie mógł się wszystkiego spodziewać.

— Nie może być przecież aż tak źle – rzucił Niall. - Pomarudzi chwilę i przestanie. Przecież nie może nas wywalić za to, że gramy rocka albo, nie wiem, nie podoba mu się twój głos. Mamy kontrakt, podpisywaliśmy papiery.

Louis zdenerwowany wstał nagle z kanapy i wziął głęboki wdech z rękoma na swoich biodrach. Obrócił się w stronę okna i przed chwilę patrzył się beznamiętnie na budynek znajdujący się naprzeciwko kamienicy, który widać było z okna.

— Tak, ale nie o to mi chodzi – wyznał, wracając spojrzeniem do Nialla. - Czuję, że coś tu jest nie tak. Dlaczego Jeff nas wybrał, skoro wiedział, że Harry nienawidzi rocka? To nie ma sensu.

Niall westchnął i wywrócił oczami.

— A ty znowu o tym. - Niallowi się to wyraźnie nie spodobało. - Co nas to obchodzi; chcieli nas, to chcieli. Chcesz spodobać się Harry'emu? Podlizać się mu? Musi cię lubić? Spodobał ci się?

Przy ostatnim zdaniu uśmiechnął się trochę dwuznacznie. Louis oburzony wypuścił ręce w powietrze.

— Co? Nie! - natychmiast zaprotestował. - To jakiś pieprzony palant w kolorowych i damskich ciuszkach. Prędzej zaprosiłbym ciebie na randkę. Po prostu on mnie niesamowicie denerwuje i nasze supportowanie takiej gwiazdy wydaje mi się naprawdę podejrzane.

Niall tak nie sądził i trochę go martwiło takie myślenie Louisa. Podszedł do niego spokojnie, położył mu obie ręce na ramionach i, patrząc mu prosto w oczy, powiedział cicho:

— Zostaliśmy wybrani przez los. Najwyraźniej zasłużyliśmy na to. Przestań o tym rozmyślać. Wiesz przecież doskonale, że on nie będzie rządzić twoim życiem. To ty masz nad nim przewagę.

Pokiwał głową, po czym nieprzekonany przysiadł z powrotem na kanapie i wbił swój wzrok w podłogę.

— Jak o nim myślę, to już coś mnie bierze – wyznał. - Wiesz co, zacznę się pakować, on specjalnie chce mnie zdenerwować i wyprowadzić z równowagi.

— No dokładnie – przyznał mu rację Niall z uśmiechem.

Louis musiał przestać zwracać uwagę na aroganckiego i wrednego Harry'ego. Poza tym łączyć miały ich tylko koncerty. Nie musieli ze sobą rozmawiać, spędzać czasu, zwiedzać miast czy spać w jednym hotelowym pokoju. Formalnie była to ich praca – mieli supportować wielką gwiazdę, jaką był Harry Styles, a po godzinach mogli robić, co chcieli. Louis chyba za bardzo się tym wszystkim przejmował.

Wycofał się z pokoju, aby pójść się przebrać i jeszcze raz sprawdzić swoją torbę i jej zawartość. Louis miał rację – powinien się dobrze przygotować, bo przez półtora miesiąca nie będą mogli wrócić do Manchesteru po coś dodatkowego w razie czego.

Zanim jednak wyszedł całkowicie z pokoju, jeszcze raz spojrzał się na Louisa i z głupim uśmieszkiem i idąc tyłem do wyjścia, zaczepił go:

— Spodobał ci się?

Louis natychmiast chwycił szarą bluzę znajdującą się na oparciu kanapy i rzucił nią mocno w stronę Nialla.

— Spadaj! - zawołał żartobliwie.

Niall zachichotał i wyszedł z pokoju, podczas gdy Louis pokręcił głową i sam lekko się zaśmiał. Nie ustalał kryteriów piękna, ale Harry nie był zupełnie w jego typie. Może miał parę fajnych tatuaży na rękach, a włosy czasami układały mu się w całkiem dobry sposób, ale nic go do niego nie ciągnęło. Było wielu innych chłopaków – o wiele przystojniejszych, z którymi Louis z chęcią by się spotkał. Nawet Niall wydawał mu się atrakcyjniejszy niż ta pseudo-gwiazdeczka. Nie mógł na niego patrzeć, a co dopiero mówić o rozmowie. Już przecież nie wspominając o randkach i byciu parą.

Rozejrzał się po pokoju, po czym chwycił swoją spakowaną już dnia poprzedniego torbę i jeszcze raz ją przejrzał dla pewności, że wszystko spakował. Wszystkie potrzebne ubrania miał, kosmetyki również... Po dokładnym sprawdzeniu wszystkich przegródek, przebrał się w białą koszulkę, założył jeszcze jeansowe czarne spodnie z łańcuchami przy szlufkach, po czym zawołał do Nialla, że zaraz będą musieli wychodzić. Mieli jeszcze coś do załatwienia na mieście, a potem musieli przyjść na arenę w Manchesterze, aby przeprowadzić próbę dźwięku i zagrać jakiś jeden utwór przed koncertem. Dla Louisa było to bez sensu, ale już nie chciał się sprzeczać ani z Harrym, ani z Jeffem – jego menadżerem od siedmiu boleści.

Zgarnął ze stolika swój portfel i upewnił się, że znajdują się w nim wszystkie karty płatnicze, kredytowe, gotówka oraz potrzebne dokumenty podczas przekraczania granic państw. Zapytał się Nialla, czy na pewno ten ma wszystko, na co Niall skinął głową i uznał, że pozmywa naczynia, zanim opuszczą mieszkanie. Louis w tym czasie posprawdzał okna i trochę posprzątał. Wuj co prawda miał wrócić następnego dnia, ale Louis wolał zostawić mieszkanie w schludnym stanie.

Spotkali się w korytarzu ze swoimi torbami, gdzie Louis założył na siebie swoją ulubioną czarną skórzaną kurtkę. Niall postawił natomiast na mniej rockowy strój. Na plecach miał czarny futerał ze swoją ukochaną jasnozieloną gitarą. Louis ostatni raz rozejrzał się po mieszkaniu, głęboko wzdychając. Coś się zaczynało – zaczynał się nowy etap w ich życiu. Opuszczali Manchester, mieli supportować jedną z największych gwiazd muzyki disco, czekały ich występy przed tysięcznymi publicznościami. Czekała na nich życiowa szansa, zostali zauważeni w tłumie innych muzyków wykonujących przeróżną muzykę – zostali zauważeni jako zespół, który nawet nie miał swoich własnych utworów. Louis nadal w to nie wierzył – nie wierzył, że te półtora miesiąca może zmienić w jego życiu praktycznie wszystko.

— Gotowy? - zapytał Nialla dla pewności.

— Jak nigdy dotąd.

Wziął głęboki wdech, poprawił swoją torbę na ramieniu, po czym otworzył drzwi prowadzące na klatkę schodową. Przepuścił najpierw Nialla, a potem sam wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Z kieszeni wyjął pęk kluczy.

— Stresujesz się? - dopytał z troską Niall, widząc, jak Louisowi trzęsą się ręce.

— Trochę – przyznał z nerwowym śmiechem. - Ale to chyba normalne, nie sądzisz?

Niall wzruszył ramionami, a gdy Louis zamknął już drzwi i sprawdził, czy na pewno są zamknięte, objął go przyjacielsko dla otuchy ramieniem i zeszli razem na dół na kwietniowe powietrze pełne porannego zapachu bułek z piekarni i wiosennej aury.

Louis się stresował, musiał to przed sobą przyznać. Mimo że był pewny swojego głosu i umiejętności, a muzykę, którą śpiewał i wykonywał razem z Niallem, po prostu uwielbiał. Stresował się wielką publicznością i fanami popowego muzyka. Stresował się tym, że ludzie ich nie polubią i zaczną buczeć i ich wyzywać. Stresował się tym, że nie podoła i głos mu się załamie. Stresował się dosłownie wszystkim. Wszystkim. I może Harrym Stylesem także.

 

*

 

Na arenie byli już o godzinie piętnastej. Musieli być wcześniej, bo musieli przeprowadzić jeszcze próbę dźwięku i zagrać jeden utwór, co dla Louisa było głupie, bo uważał, że żadna próba nie była mu potrzebna, ale zrezygnował z jakichkolwiek kłótni czy sprzeczek w tej sprawie. Według niego muzykę trzeba było wykonywać na żywo – bez żadnych prób, aranżowanych występów i innych zbędnych rzeczy. Ale nie dyskutował – traktował to trochę jak przymus z góry.

Arena w Manchesterze była ogromnych rozmiarów i zarówno na Louisie, jak i na Niallu zrobiła wielkie wrażenie. Była na razie cała pusta, tylko gdzieniegdzie kręcili się pracownicy i obsługa, która doprowadzała wszystko do porządku. Przemierzali korytarze całkowicie zdezorientowani i zagubieni. Mieli wrażenie, że już tędy szli, ale po chwili orientowali się, że to jednak nie ten korytarz, którym szli parę minut temu i są w całkiem innej części areny. Zgubili się. Musieli zapytać kogoś o drogę, która zaprowadziłaby ich albo na scenę, albo do jakiegoś ich pokoju. Mieli już szukać wzrokiem kogoś z obsługi, gdy nagle zza zakrętu wyszła Sarah w niebieskiej bluzce, którą miała włożoną w białe spodnie z wysokim stanem. Zauważywszy chłopaków, natychmiast do nich podbiegła i przywitała się bardzo ciepło.

— Gotowi na swój pierwszy koncert? - zapytała rozradowana.

Louis spojrzał się ukradkiem na Nialla.

— Ja tak – przyznał blondyn. - Nie wiem, jak ten pan.

Louis zachichotał i pokręcił głową.

— Trochę stresu jest, ale będzie dobrze, prawda? - zapytał ją, a ta momentalnie objęła go ramieniem, przez co zdziwił się dosyć mocno.

— No jasne, kochani! - zawołała i zaczęła ich prowadzić w jakieś miejsce. - Każdy od czegoś zaczyna. Pamiętam, że jak pierwszy raz grałam z Harrym, to prawie mi ręce zdrętwiały przy graniu Upside Down. Nienawidzę tej piosenki – jęknęła, Niall pokiwał głową, zgadzając się z tą opinią. - Tylko nie mówicie nic Harry'emu, bo to jego ulubiona piosenka.

— Nie ma wiedzieć, że męczysz się przy tej piosence? - dopytał roześmiany Niall.

Sarah wydawała się być najnormalniejszą osobą z całego zespołu Harry'ego. Można było z nią pogadać i pośmiać się. Zarówno Niall, jak i Louis od razu ją polubili.

— Wiesz, jaki nudny jest w niej rytm? - wytłumaczyła mu. - Bogu dzięki, że znaleźliście się wy i Jeff poszedł po rozum do głowy! Nareszcie normalnie zagram na perkusji. Granie rocka na perkusji to jak orgazm, przysięgam!

Obaj się trochę speszyli, chociaż Niall już po chwili wybuchnął śmiechem. Louis wolał po prostu nerwowo się zaśmiać.

— To dlaczego grasz z Harrym? Nie odejdziesz do jakiegoś innego zespołu?

Sarah natychmiast się zatrzymała, zdjęła rękę z Louisa i spojrzała się na Nialla trochę pytającym spojrzeniem.

— To nie jest łatwe – przyznała. - Poza tym to nie tak, że nie lubię jego piosenek czy coś... Dla mnie są świetne. Tak samo jak wiele innych utworów, które coveruje, ale Upside Down... Po prostu nie.

Louis wywrócił oczami, słysząc, że Sarah lubiła jego beznadziejne piosenki. Nie skomentował tego jednak głośno. Każdy miał swój gust – jedni gorszy, drudzy lepszy...

— A jak usłyszałam, że twoją ulubioną piosenką jest Photograph, to już wiedziałam, że się dogadamy – przyznała. - Uwielbiam chłopaków z Def Leppard. Raz nawet spotkałam Joe Elliotta. Co prawda nie zwracał na mnie uwagi, bo wolał gadać z Harrym, ale go widziałam!

Sarah wydawała się taką typową dziewczyną, która kocha muzykę i szaleje za niektórymi muzykami. Jej przynajmniej nie uderzyła woda sodowa do głowy, jak co poniektórym. Była taka jak oni – przypadkiem znalazła się przy tak dużej gwieździe, sama nie czując się gwiazdeczką.

— A gdzie tak właściwie jest Harry? - dopytał zaciekawiony Niall, gdy ruszyli znowu przed siebie.

Louisa też zaciekawiła odpowiedź na to pytanie, więc niemal natychmiast skierował swój wzrok na rozradowaną szatynkę.

— Poszedł gdzieś z Jeffem. - Wzruszyła ramionami. - Pewnie wróci za jakiś czas. A co, chcecie zagrać coś naprawdę mocnego na scenie? - zaśmiała się lekko.

Louis wymienił z Niallem porozumiewawcze spojrzenie mówiące, że właściwie to tak, ale z czystego szacunku nie.

— Dlaczego on tak właściwie nie lubi rocka? - odważył się zapytać Louis; co mógł poradzić na to, że akurat ta kwestia niesamowicie go ciekawiła – kto był aż takim debilem, aby nie lubić tak dobrej muzyki? - Wręcz go nienawidzi?

Sarah znowu wzruszyła ramionami, po czym wraz z chłopakami skręciła w prawo. Cała trójka znalazła się na dużym korytarzu, gdzie stało dwóch facetów z obsługi areny rozmawiających ze sobą.

— Myślę, że tak samo jak wy nie lubicie popu, on nie lubi rocka, tyle – uznała. - Żadnej filozofii.

Louis, szczerze mówiąc, trochę się zawiódł. Myślał, że za tą całą nienawiścią kryje się jakaś dziwna historia i sytuacja, przez którą Harry znienawidził tak świetny gatunek muzyczny. Po prostu nie chciało mu się wierzyć, że można było tak po prostu nie lubić rocka – bez żadnego dobrego powodu. Jeszcze zrozumiałby Harry'ego, gdyby chodziło o metal, hip-hop lub jakieś EDM, ale rock? Dla niego trzeba było być nieźle stukniętym, aby tak myśleć.

Przeszli po chwili na mniejszy korytarz, gdzie znajdowały się drzwi do różnych pomieszczeń. Louis czytał każdą tabliczkę z dokładnością. Jedne drzwi prowadziły do pomieszczenia dla obsługi, inne dla dźwiękowców. Na jednej tabliczce przeczytał nazwisko Harry'ego i momentalnie zrobiło mu się słabo. Nadal miał wrażenie, że śnił – wrócił do rzeczywistości, gdy Sarah pokazała im drzwi należące do ich pokoju, gdzie mogli zostawić swoje rzeczy. Na tabliczce nie było ich nazwisk – znaczy nazwiska Nialla i nazwiska Louisa, a zamiast tego przeczytać mogli swoją umowną nazwę duetu – Faith In The Future. Louis sam nie wiedział, czy uważać to za coś dobrego, czy jednak wolał przeczytać swoje nazwisko – Tomlinson. Nic jednak nie powiedział. Uśmiechnął się nieśmiało do Nialla, który natychmiast odwzajemnił ten uśmiech.

Szybko zostawili swoje rzeczy w pokoju, który był bardzo przestrzenny – na środku znajdował się wielki stół, na nim stały butelki z wodą mineralną, a w kącie Louis zauważył dużą czarną kanapę. Nie miał dużo czasu, aby się tutaj rozgościć. Wyszedł szybko z Niallem z powrotem na korytarz, po czym Sarah poinformowała ich, że teraz wyjdą na scenę. Louis zaczął się stresować – sam nie wiedział czym dokładnie, ale poczuł dziwne uciski w brzuchu ze stresu.

Miał wrażenie, że już tędy przechodził z Niallem, ale nie mógł być tego pewny – tutaj każdy korytarz wyglądał niemal identycznie. Na każdym rozstawione były jakieś sprzęty, stali ludzie z obsługi areny i rozmawiali ze sobą. Mimo tego rzeczywiście czuł, że zbliżają się do wyjścia na scenę. Panowała tutaj inna atmosfera; w uszach słyszał już okrzyki ludzi – tak jakby ściany tej areny przechowywały w sobie każdy pojedynczy krzyk fana, który był tutaj na jakimkolwiek koncercie. Niall też to czuł – Louis widział to w jego niebieskich oczach, które wodziły po przeróżnych przedmiotach rozstawionych na korytarzu. Też nie mógł uwierzyć, że ta niesamowita szansa spotkała akurat ich, ale w porównaniu z Louisem umiał przyjąć to do wiadomości – Louis nawet po wszystkich koncertach mógłby mówić, że mu się to tylko śniło – to było w jego stylu.

W pewnym momencie przystanęli. Sarah spojrzała się na nich z wielkim uśmiechem, po czym wraz z chłopakami weszła po małych schodkach na scenę, gdzie rozstawiona była już perkusja i sprzęt nagłaśniający.

Obaj w niemal równym czasie wydali z siebie dźwięk zachwytu. Zobaczyli przed sobą pustą płytę i trybuny, które już za kilka godzin miały być wypełnione fanami Harry'ego Stylesa. Ten widok zarówno zachwycił, jak i zestresował Louisa. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, przed iloma ludźmi będzie śpiewać i występować. Ci wszyscy ludzie usłyszą jego głos; usłyszą słowa piosenki Africa od Toto, którą będzie coverować wraz z Niallem i Sarah na perkusji. Poznają jego i Nialla imię, poznają ich styl... Jego oczy momentalnie zaszły niekontrolowanymi łzami. Mimo stresu, który odczuwał, nie mógł się już doczekać momentu wyjścia na scenę i usłyszenia pierwszych delikatnych bębnów.

— Robi wrażenie, prawda? - zapytała ich podekscytowana. - To jeszcze nic. Najlepsze uczucie jest wtedy, gdy zorientujesz się, że wszyscy fani śpiewają z tobą twoją piosenkę. Wtedy czujesz, że cię pokochali i zaakceptowali.

Nie byli w stanie nawet czegoś powiedzieć. Byli zbyt zajęci wpatrywaniem się w puste trybuny i płytę. Wyobrażali sobie tłum tych ludzi i to, co powiedziała Sarah – że wszyscy bez wyjątku będą wykrzykiwać słowa tej niesamowitej piosenki Toto.

Zachichotała, widząc ich reakcję, po czym przysiadła sobie na jednym ze sprzętów nagłaśniających znajdujących się obok jej rozstawionej perkusji. Dała im chwilę na przyzwyczajenie się i oswojenie z tym nowym miejscem. Dopiero gdy złapała na chwilę kontakt wzrokowy z zachwyconym Louisem, odważyła się zapytać:

— Tak właściwie co chcecie wykonać? Wiecie, będę wam towarzyszyć, więc wypadałoby, żebym wiedziała – zaśmiała się lekko.

Louis nadal nie był w stanie niczego z siebie wydusić, więc odpowiedź na to pytanie zostawił Niallowi. Ten więc oparł się o drugi głośnik znajdujący się dosyć blisko dziewczyny.

— Louis chciał zaśpiewać Africa Toto – poinformował ją. - Nie będzie z tym problemu?

— Jasne, nie ma problemu, lubię tę piosenkę. Jeszcze jak przeciągniemy ją do piętnastu minut... - Uśmiechnęła się. - Czyli zaczynacie na spokojnie. Boicie się Harry'ego? - Znowu się zaśmiała.

Louis natychmiast odwrócił się w jej stronę. Niall chciał już coś powiedzieć, lecz jego przyjaciel go wyprzedził.

— Nie, po prostu nie chcemy straszyć publiczności – odpowiedział lekko. - Szczerze powiedziawszy, ja mam gdzieś jego zdanie. Skoro nie lubi rocka, to nie musiał nas wybierać na support, prawda? - zwrócił się do Nialla.

Niall pokiwał głową, potwierdzając tym samym słowa Louisa. Uważał, że skoro już byli jego supportem, to mogli robić, co chcieli. W żadnym kontrakcie nie było zaznaczone, że rock był niedozwolony – zresztą gdyby tak było, byłoby to absurdalne do granic możliwości, więc mogli robić i wykonywać, co chcieli. Nikt nie miał prawa zerwać z nimi kontraktu ani ich zwyzywać za tworzenie muzyki.

Znaczy, prawnikami też nie byli, ale podejrzewali, że ani Jeff, ani Harry nie mogli ich wyrzucić na zbity pysk. Harry miał przecież przed sobą trasę, na której musiał mieć support. Nie byłby chyba aż takim idiotą, aby rezygnować z supportu w środku trasy i zmieniać wszystko na kolejne koncerty w innych miastach.

— Prawda – przyznała im rację. - Możecie dziękować Ashtonowi z 5 Seconds Of Summer, że niespodziewanie złamał sobie rękę. To właśnie przez to musieliśmy szukać nowego supportu.

— Jak go spotkam – oznajmił żartobliwie Louis – to mu podziękuję.

Nastała między nimi cisza, podczas której Louis rozmyślał nad tym, jak Harry zareaguje na piosenkę Toto, którą wybrał. To nie tak, że chciał, aby Harry był z jego wyboru zadowolony i dumny, ale był ciekawy, czy ta spokojna rockowa piosenka także się mu nie spodoba. Może po prostu obawiał się kolejnych krzyków ze strony Harry'ego. Nie chciał być nazywany idiotą, debilem czy innymi obrażającymi go określeniami. Co prawda, nie brał sobie ich do serca, ale mimo wszystko nie chciał tego słyszeć, bo było to bardzo niemiłe i wredne. Podejrzewał, że przecież nikt nie chciałby być nazywany w obraźliwy sposób.

— Pewnie wiecie, że tradycją Harry'ego jest to, że zawsze na końcu wykonuje jakąś nieswoją piosenkę – głos niespodziewanie zabrała Sarah; Niall wzruszył ramionami, bo nie interesował się tradycjami koncertowymi Harry'ego. - A wiecie, co dzisiaj wykona? - zapytała ich z podekscytowaniem, wzrok swój kierując szczególnie na Louisa, który tylko pokręcił głową, nie mając zielonego pojęcia; nie wiedział, w jakiej dokładnie popowej muzyce Harry gustował, bo było to dosyć szerokie pojęcie. - The Way You Make Me Feel Michaela Jacksona!

Cmoknął z małą aprobatą. Króla popu szanował i sam uwielbiał niektóre jego kawałki. Poza tym – czy był człowiek na świecie, który nie lubił jego muzyki? Niektóre utwory miał naprawdę wpadające w nurt rocka, więc zarówno Niall, jak i Louis je słuchali. A skoro Harry również lubił Michaela Jacksona, to może coś ich jednak łączyło i była szansa na dogadanie się ze sobą?

— Wiadomo dla kogo – powiedziała cicho, chcąc te słowa w domyśle skierować tylko do Louisa, jednak Niall też to słyszał. - No przecież patrzy się na ciebie dokładnie tak jak ja na Mitcha – zachichotała.

Niall zmrużył zdziwiony oczy, a Louis wyraźnie się zakłopotał. Kurwa, pomyślał momentalnie. Podejrzewał to, ale... To było takie nierealne i absurdalne. To musiał być jakiś żart, nadinterpretacja albo głupie dziewczęce plotki Sarah.

— A jak na niego patrzysz? - dopytał pewny siebie, opierając się o oparcie krzesła.

— Słuchaj – uznała, że ubierze to inaczej w słowa. - Gdybyśmy nie byli w zespole, już dawno byśmy byli po ślubie i mielibyśmy domek na przedmieściach z psem.

Niall parsknął śmiechem, przez co Louis zgromił go swoim oceanicznym spojrzeniem. Dlaczego wszyscy myśleli, że spodobał się Harry'emu? Owszem, wiedział, że jest przystojny i wielu mężczyzn próbowało go nieudolnie poderwać, ale taka gwiazda jak Harry? Gwiazda, która była znana na świecie jako jeden z najprzystojniejszych mężczyzn obok Dona Johnsona czy Toma Cruise'a, a w opinii publicznej mimo że był uważany za najmilszego gościa na całym świecie, wiele plotkarskich tabloidów debatowało nad tym, czy przypadkiem nie imprezuje z największymi gwiazdami w Los Angeles w towarzystwie alkoholu, papierosów i narkotyków oraz prostytutek z wielkimi piersiami i ustami? On miałby zainteresować się kimś zupełnie na pierwszy rzut oka zwyczajnym, nieznanym szerszej publice, i to w dodatku w mężczyźnie? Nie, to brzmiało absurdalnie. Między nimi nawet nie było żadnej chemii. A poza tym Louis uważał go za największego skurwysyna i zupełnie mu się nie podobał; tak, że nawet kijem by go nie dotknął – a nawet kijem ze szmatą na końcu.

Ale teraz przynajmniej wiedzieli, o co chodziło w relacji Sarah z Mitchem. Byli parą. Niall nie mógł trochę tego zrozumieć – jak taka fajna dziewczyna mogła zakochać się w takim głupim gitarzyście. Co ona w nim widziała? Oczywiście nie zamierzał jej odbijać Mitchowi, aby zrobić mu na złość, ale skromnym zdaniem uważał, że mimo wszystko byłby lepszym partnerem niż taki buc. Chociaż lepszy był on niż taki Harry.

I nagle jak na zawołanie na scenę wyszedł Mitch – dzisiaj ubrany w jakąś białą koszulkę, na której miał założoną jeansową kurtkę z kożuszkiem. Widząc Nialla przed sobą, wywrócił oczami i westchnął ciężko. Sarah natychmiast wstała ze sprzętu nagłaśniającego i pomachała mu na przywitanie.

Wziął butelkę wody, która stała za jego gitarą, pokazał Sarah dłoń w górze na powitanie, lecz nie zwrócił na niej większej uwagi. Wolał spoglądać wściekłym spojrzeniem na swojego wroga Nialla. Przechodząc obok całej trójki, pokazał mu palcami, że go bacznie obserwuje i żaden jego ruch nie umknie jego uwadze. Louis zdziwiony zmrużył oczy, natomiast Sarah zachichotała nerwowo i odprowadziła Mitcha wzrokiem do drugiego zejścia ze sceny.

— Nie przejmujcie się nim – powiedziała nerwowo. - Pogadam z nim. A tymczasem robimy jakąś próbę dźwięków? Sprawdzimy, jak nam idzie wspólna gra?

Niall również się podniósł i postanowił podłączyć swoją gitarę do sprzętu. Louis natomiast wzruszył ramionami. Dla niego próby były stratą czasu. Niepotrzebnie zedrze sobie gardło i kiedy wyjdzie wieczorem na scenę, jego głos będzie brzmieć beznadziejnie i będzie zbyt wysoki i piskliwy. A może byłby chrypliwy i prawie niesłyszalny.

— Ja nie śpiewam – oznajmił; Sarah natychmiast na niego spojrzała lekko zaskoczona. - Próba nie jest mi potrzebna.

Sarah wyglądała na naprawdę zszokowaną takim wyznaniem, ale ostatecznie uznała, że nie będzie tego jakkolwiek komentować. Po prostu usiadła przy swojej perkusji, chwyciła w dłonie pałeczki i kilka razy obróciła nimi pomiędzy swoimi palcami i poczekała cierpliwie na Nialla, który musiał jeszcze odpowiednio nastroić gitarę. W międzyczasie poinformowała chłopaków, że inne instrumenty takie jak dzwonki czy syntezator nie będą grane na żywo. Na chwilę na scenę wszedł ktoś z obsługi, który natychmiast został poinformowany o piosence supportu. Pomógł jeszcze podłączyć każdy potrzebny sprzęt do sprawdzenia nagłośnienia areny, po czym zszedł ze sceny. Kiedy Niall w końcu dał Sarah znak skinieniem głowy, że jest gotowy, ta uśmiechnęła się, trzy razy uderzyła pałeczkami o siebie i zaczęła grać pierwsze dźwięki Africa od Toto.

Louis mimowolnie zamknął oczy i wsłuchał się w ten błogi dźwięk perkusji. A gdy Niall włączył się w te dźwięki swoją gitarą elektryczną o delikatnych brzmieniach... Nie potrafił opisać tego niesamowitego uczucia. Uwielbiał tę piosenkę – spokojną, z pięknym tekstem... W odpowiednim momencie zaczął śpiewać w myślach, a jego jedna ręka zaczęła lekko klepać udo w rytm utworu. Przypomniało mu się, że musi poprosić obsługę, aby załatwiła mu jakieś miejsce siedzące na scenie – najlepiej jakiś taboret lub stołeczek. Nie zamierzał rezygnować ze swoich charakterystycznych rzeczy na koncertach, które praktykował w manchesterskich pubach. Mimo że jakiś czas temu marzył jeszcze o skakaniu i bieganiu po scenie, nie zamierzał tego dzisiaj robić. Wolał chyba zacząć na spokojnie; wybadać, na jakim gruncie się znajdował. Poza tym lubił swój spokojny siad i śpiewanie do mikrofonu z prawie zamkniętymi oczami. Ludzie z pubów raczej też to lubili.

Dźwięk dobrze roznosił się po arenie i było go słychać chyba z każdego zakamarka. To dobrze – Louis nie wyobrażał sobie, co by było, gdyby okazało się, że jest problem ze sprzętem. Miał nadzieję, że nie spotka go to na żadnym koncercie w Europie. Nie chciał najeść się jeszcze więcej stresu.

Próba przebiegłaby idealnie gdyby nie Harry i Jeff, którzy nagle znaleźli się na scenie wielce oburzeni. A już szczególnie Harry, który wydarł się na niemal całą arenę, że mają przerwać to beznadziejne coś. Sarah i Niall natychmiast zaprzestali gry, a Louis otworzył oczy, jęknął zdenerwowany i wywrócił oczami.

— Co to ma być? - zawołał. - Co to za piosenka?!

Zarówno Niall, jak i Sarah spojrzeli się znacząco na Louisa, który wziął głęboki wdech. Wiedział, że cała odpowiedzialność spadnie na niego. Nie wiedział, czemu to on zawsze musiał konfrontować się z Harrym. Uznał jednak, że nie da się zastraszyć. Skrzyżował swoje ręce na piersi i podszedł powolnym krokiem do oburzonego Harry'ego.

— Na pewno nie twój disco chłam – odpowiedział ostro; Niall szybko odwrócił wzrok, aby przypadkiem Harry nie wyżył się na nim.

Zobaczył kątem oka, jak Harry zaciska swoje ręce w pięści. On miał chyba jakiś problem z opanowaniem emocji. Jeff natomiast był już w gotowości do uspokojenia swojego podopiecznego.

— To nie brzmiało jak Touch By Touch – warknął.

Sarah ledwo powstrzymała wybuch śmiechu, czego nie zrobił Louis, który zaśmiał się mu prosto w twarz.

— Ty naprawdę myślałeś, że to zaśpiewam? - zakpił. - Nie widziałem jeszcze aż tak naiwnego człowieka w całym swoim życiu.

— Słuchaj no, ty mały durnowaty rockowcu – syknął Harry; zarówno Louis, jak i Niall chcieli zabrać głos w sprawie takiego określenia. - Zapomniałeś, że jesteś na moich warunkach? Robisz to, co ja ci każę. Daję ci życiową szansę, a ty mi się tak odpłacasz?

— Jesteś obrzydliwy, zapamiętaj to sobie – odpowiedział mu. Niall chciał zainterweniować i też coś powiedzieć, lecz Louis pokazał mu dłoń w górze, informując go, że głos teraz należy jedynie do niego. - Poza tym to nawet nie jest typowy rock! Na jakie jeszcze kompromisy mam przystawać? Jaki jeszcze zakaz mi dasz?

— Miałeś, do kurwy nędzy, zaśpiewać to, co powiedziałem, a nie swoje ulubione piosenki! - zawołał Harry.

Jeff chciał położyć mu dłoń na ramieniu, aby jakoś go uspokoić, lecz ten natychmiast odsunął się lekko w bok. Po chwili jednak przybliżył się do Louisa, aby złapać go za rękę.

— Czy ty choć raz możesz być posłuszny?!

Louis zdążył w porę znacznie odsunąć się do tyłu. Pomiędzy Harry'ego a Louisa wskoczył oburzony całym zajściem Niall, aby asekurować Louisa, podczas gdy Jeff doskoczył do Harry'ego i udało mu się położyć dłonie na jego ramieniu.

— Weź się może lecz, idioto! - zawołał Louis.

Od swojej perkusji delikatnie i spokojnie wstała Sarah, która powolnym krokiem podeszła do tego całego miejsca zdarzenia.

— Harry, daj im spokój – próbowała go przekonać, stawiając się za chłopakami. - Daj im szansę. Naprawdę są dobrzy.

Harry widząc swoją perkusistkę stawiającą się za tymi chłopakami z supportu wręcz zaniemówił. Zrobił mały krok do tyłu i zdezorientowany wbijał wzrok w szatynkę. Miał do niej swego rodzaju respekt, poza tym kobiet nie można było traktować bez kultury i szacunku i jak przedmioty. A Sarah stawiająca się za tymi rockowcami...

Zawahał się. Nie chciał dawać ulg tym chłopakom, których w ogóle nie znał, ale skoro ona ręczyła za nich... Zresztą miała z nimi występować, bo ich zespół od siedmiu boleści nie miał jakimś cudem perkusisty. Ona też miała na sobie jakąś odpowiedzialność za to, jak wypadną przed jego występem. Poza tym znał tę piosenkę – wstyd trochę było jej nie znać – Africa Toto. Nie był to rzeczywiście typowy rock – na pewno nie żaden hard rock czy glam rock wywodzący się z Los Angeles i jego szatańskiego Sunset Strip, ale... nadal był to rock, tylko że w wersji delikatnej.

Westchnął ciężko. Nie miał szans, aby przekonać Louisa do zaśpiewania Touch By Touch lub jakiejkolwiek innej popowej piosenki wpadającej w nurt disco i italo disco. Musiał pójść na kompromis, choć ciężko mu było to zrobić. Gdy jednak spojrzał mu prosto w jego niebieskie oczy pełne wściekłości za poprzednią sytuację, zrozumiał, że dalsza wojna przynajmniej dzisiaj nie miała już sensu.

— Dobra – uznał niezadowolony. - Pozwalam ci na to tylko dlatego, że... Zresztą, nieważne. - Machnął ręką. - Przeprowadź chociaż próbę.

Louis już myślał, że Harry już jakoś poszedł na tę ugodę, gdy nagle usłyszał od niego, że ma przeprowadzić próbę. Myślał, że go szlag trafi. Miał to zrobić po to, aby wieczorem wyjść z chrypą? Poza tym, po co mu była próba? Dla niego wystarczyło sprawdzić, czy wszystkie mikrofony i głośniki działają prawidłowo.

Harry chciał już odejść do swojego pokoju, byleby nie patrzeć dłużej na Louisa, gdy nagle usłyszał jego sprzeciwiający się głos:

— Nie.

Odwrócił się szybko w jego stronę na początku trochę zaskoczony, lecz już po chwili zmrużył wściekły oczy.

— Słucham?

— Nie zaśpiewam teraz – postawił na swoim.

Niall był pod wrażeniem, że jego przyjaciel jest aż tak pewny siebie i potrafi postawić się Harry'emu, mimo że ten wydawał się być ważniejszy od niego i Louis trochę się go obawiał. On by już dawno przytakiwał mu na każde jego słowo.

— A czego mogłem się spodziewać – mruknął sam do siebie arogancko. - Przeciw czemu chcesz się jeszcze sprzeciwić? Co ci się jeszcze u mnie nie podoba? Śmiało, to idealny moment, aby wyrazić swoje wszystkie żale!

Wyprostował jeszcze ręce arogancko, pokazując mu, że może mówić już wszystko, co mu się podoba. Jeff chciał go znowu uspokoić, ale ten tylko zgromił go swoim spojrzeniem, przez co ten zrobił krok do tyłu ze spuszczoną głową. Niall z kolei się odwrócił, nie chcąc być świadkiem konfliktu, podczas gdy Sarah westchnęła ciężko i położyła swoje ręce na biodrach.

— Gdybym miał wszystko wymienić, chyba byś mnie udusił; wolę oszczędzić wszystkim tragedii – odpowiedział mu spokojnym głosem, co jeszcze bardziej wyprowadziło z równowagi Harry'ego. - Nie wiem jak twoją, ale moją muzykę ludzie mają poczuć, a nie tylko jej słuchać. To nie jest koncert bez błędów, zaplanowany od początku do końca. To są emocje i naturalność. Także miło by było, gdybyś zrozumiał, że też mam jakieś swoje zasady, których przestrzegam. To jest jedna z nich.

Spojrzał mu prosto w jego zielone oczy – tak zielone, że aż się mieniły w świetle słońca i wpadały w piękny odcień szmaragdu. Wręcz zaniemówił, widząc tak ładny i żywy odcień tęczówek. Nie wyrażały wściekłości, wyrażały raczej zdezorientowanie i zawstydzenie. Czy to przez to, że patrzył mu prosto w oczy? Czy zaniemówił na tę dłuższą wypowiedź? Jeśli chodziło o to drugie, to Louis zdobył już punkt w starciu z Harrym.

Nie że liczył jakieś punkty, ale miło było widzieć przewagę w starciach z tym aroganckim do granic możliwości człowiekiem.

— Zapamiętaj sobie – odezwał się jeszcze, aby przypieczętować swoją przewagę. - Mnie tak łatwo nie zdobędziesz.

Nadal nie spuścił z niego wzroku, a jego zdezorientowanie zmieniło się nagle w jakąś żądzę podjęcia wyzwania. Kurwa, przeklął w myślach Louis, który i tak był już w środku zestresowany do granic możliwości. Nie bał się go, bo wiedział, że nie rzuci się na niego i go nie pobije, ale jego obecność stresowała go maksymalnie. A tym bardziej że nie chciał dawać mu jakiejś nadziei albo podjudzać go do podrywania go. Mimo tego nie dał po sobie poznać, że coś go ruszyło. Nadal stał niemal nieruchomo z pewnym siebie wzrokiem wymierzonym w Harry'ego.

Ten nagle przybliżył się do niego niebezpiecznie blisko. Louis już myślał, że będzie chciał go chwycić za rękę, ale nic takiego nie robił. Miał wielką ochotę wycofać się, ale coś go powstrzymywało. Słyszał jego oddech; gdyby sam się jeszcze trochę przybliżył, czułby jego oddech na sobie. Oblała go fala nieprzyjemnego gorąca. Chyba ze stresu.

— Harry... - Sarah chciała mu zwrócić spokojnie uwagę, lecz ten uciszył go swoją uniesioną w górze dłonią.

— Tak? - zapytał go bardzo cicho; Louis starał zachować pozory spokojnego i opanowanego, chociaż wiedział, że tak naprawdę już dawno padłby na kolana. - Chcesz się przekonać?

Zabrzmiało to jak groźba. Chciał już coś na to odpowiedzieć, ale złapał się na tym, że zaniemówił i już sam nie wiedział, co mówić. Harry zresztą nie dał mu czasu na odpowiedź. Machnął ręką i wraz z Jeffem zmierzył w kierunku zejścia ze sceny, chcąc na niego nakrzyczeć. Niall, Sarah i Louis odprowadzili ich wzrokiem, aż w końcu zniknęli z ich zasięgu wzroku.

Dziewczyna podeszła do Louisa i położyła mu dłoń na ramieniu, chcąc go jakoś pocieszyć i uspokoić. Zdawała sobie sprawę, że starcia z Harrym mogły być męczące, ale nie sądziła, że Harry będzie się w aż tak wredny sposób zachowywać wobec Louisa – frontmana ich nowego supportu. Przykro jej było z tego powodu, gdyż polubiła go i uważała, że był świetnym facetem.

— Nie przejmuj się nim...

Miał ochotę się rozpłakać, choć nie wiedział dlaczego. Dlatego że ten Harry tak się zachowywał wobec niego? Odsunął się lekko od Sarah i unikając jej spojrzenia, zmierzył w stronę drugiego zejścia ze sceny.

— Przeprowadźcie tę próbę – polecił im. - Muszę na chwilę wyjść.

Niall jako jego najlepszy przyjaciel chciał za nim pognać i jakoś go pocieszyć albo po prostu być przy nim. Louis wiedział, co zamierzał Niall, więc szybko pokazał mu kciuk w górze, informując go, że wszystko jest dobrze i ma zostać na scenie.

Niall więc to uszanował. Wymienił tylko z Sarah spojrzenie i westchnął ciężko. Louis miał rano rację – nie wytrzymają z nim półtora miesiąca. A raczej on nie wytrzyma.

Louis kolejne godziny przesiedział w pokoju przeznaczonym specjalnie dla supportu. Ku jego szczęściu nikt do niego nie przychodził – ani Sarah, ani Niall, nawet Harry ani Jeff nie odważyli się z nim porozmawiać. Cieszył się z tego stanu rzeczy. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Szczególnie po tym, jak kolejny raz Harry go zdenerwował. I szczególnie po tym, co mu powiedział. Chcesz się przekonać? - te słowa w konkretnym jego tonie ciągle krążyły mu po głowie. Nie sądził, aby Harry był zaborczy, ale te słowa brzmiały dla niego naprawdę dziwnie. Nie chciał być podrywanym przez tego człowieka. A świadomość, że być może rzeczywiście mu się spodobał, przyprawiała go o nieprzyjemne ciarki. Jak on nienawidził tego człowieka. Na kogo on w życiu trafił – za jakie grzechy?

W pewnym momencie usłyszał przygłuszone dźwięki piosenki Michaela Jacksona, którą coverował Harry dzisiejszego wieczoru. Zamknął swoje oczy, odchylił się na kanapie, na której siedział, i westchnął ciężko, wsłuchując się w przytłumione słowa piosenki.

Minuty upływały nieubłaganie, a z każdą kolejną chwilą Louis czuł coraz większy stres. Jego myśli zaczęły go przytłaczać, a żołądek mógł zaraz wykręcić fikołka. Bał się, że coś nie wyjdzie podczas jego występu i będzie musiał najeść się wstydu przed tak wielką publicznością, która dodatkowo mogła go nie polubić. Harrym już się nawet nie przejmował – przyjął do wiadomości, że nawet w jego najbardziej perfekcyjnym występie mógł się dopatrzyć błędów – tylko po to, aby mu dopiec i się z nim wykłócać.

W pewnym momencie do pokoju wszedł Niall, który spojrzał na niego ze współczuciem. Nie powiedział jednak nic – wiedział, że Louis nie lubił słów pocieszenia i głupich gadek, że wszystko będzie dobrze i nie ma się niczym przejmować. Poinformował go tylko, że zaraz wychodzą i musi się znaleźć za chwilę przy wejściu na scenę. Gdy Louis to usłyszał, myślał, że zemdleje ze stresu.

Wziął się jednak w garść i podszedł szybko do lustra, aby poprawić na szybko swój wygląd. Nie przebierał się; uznał, że czarne spodnie z łańcuchami, biała koszulka i założona na nią ramoneska idealnie prezentowały jego styl muzyczny. Poobracał się trochę przed lustrem, aby zobaczyć siebie z każdej perspektywy, po czym doszedł do drzwi i położył swoją dłoń na ich klamce.

Teraz już naprawdę zaczynał nowy etap w swoim życiu. Po raz pierwszy miał wystąpić przed wielką publicznością zgromadzoną na największej arenie w Manchesterze – w prawie pół milionowym angielskim mieście. Być może ludzie tak pokochają go wraz z Niallem, że po zakończeniu trasy europejskiej będą mogli mierzyć wyżej niż puby i bary. Chciał w to wierzyć, ale żeby przeżyć to za półtora miesiąca, musiał zmierzyć się z dzisiejszym występem.

Wziął głęboki wdech i z impetem otworzył drzwi prowadzące na korytarz, gdzie panował wielki gwar. Ludzie z obsługi biegali w różne strony, wołając do siebie różne rzeczy. Początkowo wystraszył się takiego hałasu, ale wziął kolejny wdech i ruszył przed siebie pewnym krokiem w stronę głównego korytarza, gdzie wychodziło się na scenę.

Tam wszyscy wyglądali na spanikowanych. Niall także się denerwował. Próbował obgryzać paznokcie; Sarah natomiast rozmawiała o czymś z Mitchem, który zamiast na nią wolał patrzeć spod byka na Nialla stojącego nieopodal. Podszedł do swojego przyjaciela i klepnął go raz w plecy, uśmiechając się do niego lekko. Ten to odwzajemnił i od razu widać było, że nieco się uspokoił. Sarah widząc Louisa, przeprosiła szybko Mitcha i doszła do niego z wielkim uśmiechem na twarzy.

— To co? Gotowy? - zaczepiła go wesoła, ale nie oczekiwała konkretnej odpowiedzi. - Słuchajcie, u Harry'ego to zawsze wygląda tak, że najpierw ja wychodzę, potem gitarzysta, a na końcu wokalista. Zrobimy to samo?

Louis wymienił się z Niallem porozumiewawczym spojrzeniem. Niall kiwnął do niego głową w zgodzie.

— Może być – przystał. - Zrobimy w środku jakąś instrumentalną przerwę. Wydłużymy ją z pięciu minut na może dziesięć?

Sarah z radością na to przystała. Ten utwór akurat się do tego nadawał. Część instrumentalną miał tak idealnie skomponowaną, że można było ją przedłużyć nawet do trzydziestu minut, a nadal by nie nudziła ludzi. Przynajmniej Louis tak uważał. Niall w sumie też.

Harry sprecyzował, że ich występ początkowy na każdym koncercie nie może być zbyt długi – na pewno nie może trwać więcej niż pół godziny, co dla Louisa było absurdalne, ale już zrezygnował z dyskusji. Zagranie jednej piosenki na początek nie było złym wyjściem; przynajmniej nie zbombardują ludzi natłokiem różnych rockowych piosenek na dzień dobry.

Założyli potrzebny sprzęt, czyli głównie odsłuchy. Louis nie uważał jakoś, aby był mu takowy potrzebny, ale już się nie sprzeczał. Mógł go zawsze wyjąć w środku piosenki. Z drugiej jednak strony poziom głośności areny mógł być niewyobrażalnie duży, więc może takie wygłuszenie tłumu było mu potrzebne. Cóż, pierwszy raz grał w takich warunkach – skąd mógł to wiedzieć?

Kiedy człowiek z obsługi areny powiedział Sarah, że może już wchodzić na scenę, ta na odchodnym życzyła im powodzenia i wybiegła na scenę, podrzucając dla zabawy swoimi pałeczkami. Gdy tylko Louis usłyszał masowy okrzyk ludzi – tak głośny, serce zaczęło mu bić niewyobrażalnie szybko i myślał, że naprawdę ktoś zaraz będzie musiał dzwonić po pogotowie dla niego. Nawet nie chciał patrzeć na ten wielki tłum ludzi. Spojrzał się tylko na scenę, aby upewnić się, że obsługa postawiła mu na środku jakiś taborecik z mikrofonem na statywie, o który poprosił, gdy szedł do swojego pokoju po niemiłej rozmowie z Harrym. Przynajmniej będzie mógł usiąść z tych wszystkich wrażeń.

— Poradzimy sobie – podniósł go na duchu Niall, choć sam też się denerwował; siebie pewnie też pocieszał. - W końcu jesteśmy Faith In The Future!

Gdy Sarah zaczęła grać pierwszy rytm ustalonej przez nich piosenki, na scenę zmierzył Niall – cały zestresowany, ale nie dawał po sobie tego poznać. Za długo marzył o wyjściu na scenę takiej areny, aby teraz stchórzyć. Ludzie mniej entuzjastycznie zareagowali na jego wejście, ale Louis z backstage'u podejrzewał, że to była kwestia tego, że grali pierwszy raz i nikt go nie znał. Jeszcze.

Nagrane dzwonki dołączyły do perkusji Sarah, a po chwili do niej dołączyła również gitara Nialla – delikatna i spokojna. Louis wiedział, że niedługo musiał wyjść. Co prawda Sarah i Niall mogli przedłużyć część instrumentalną, ale kiedyś musiał wyjść i zacząć śpiewać. Z nerwów aż zaczął sobie w głowie w kółko powtarzać pierwsze słowa tej piosenki.

W końcu wziął głęboki wdech. Odwrócił się jeszcze na chwilę za siebie i ku swojemu nieszczęściu zobaczył zmierzającego powoli w jego stronę Harry'ego, który uśmiechał się do niego pewnie siebie. Pewnie chciał stanąć na jego miejscu, aby zobaczyć, jak mu pójdzie jego pierwszy koncert. Wywrócił oczami, postanawiając, że nie będzie na niego zwracać uwagi. W tym celu po prostu wszedł na scenę.

Przywitał go okrzyk ludzi – tak głośny, że nawet przez założony odsłuch go usłyszał. Cóż, jeśli ludzie będą głośno śpiewać wraz z nim, na pewno to usłyszy. Nie wiedział, czy cieszyć się z tego. Pokazał wszystkim dłoń do góry i to był pierwszy moment, kiedy zobaczył przed sobą cały tłum ludzi zgromadzony na arenie w Manchesterze. Nie wierzył, że ci wszyscy ludzie przyszli dla Harry'ego Stylesa – dla jego popowej muzyki. Zestresowało go to podwójnie.

Musiał przestać rozmyślać. Przysiadł na taborecie, poprawił swój mikrofon na statywie tak, aby idealnie sięgał mu ust, po czym zamknął oczy i wyobraził sobie, że jest w jednym z manchesterskich pubów tylko z Niallem, przed nim są tylko starsi panowie popijający piwa, a stary właściciel może da im jakiś napiwek.

Wsłuchał się w bębny Sarah i gitarę Nialla i w odpowiednim momencie włączył się wraz z nimi do melodii:

— I hear the drums echoing tonight – zaśpiewał delikatnie. - But she hears only whispers of some quiet conversation.

Pierwszy wers poszedł mu nieźle – przynajmniej nie sfałszował. Przysiągł sobie, że nie otworzy oczu do końca tego utworu. Nie mógł patrzeć na ten tłum, bo to by sprawiło, że tak by się zestresował, że zapomniałby tekstu. A na pośmiewisko na pewno nie chciał się narażać.

— He turned to me as if to say: "Hurry boy, it's waiting there for you" – zaśpiewał wyższym, lekko ochrypniętym naturalnie głosem, kończąc tym samym pierwszą zwrotkę.

Sarah perkusją przygotowała fanów do refrenu, który Louis zaczął śpiewać niemal w idealnym momencie.

— It's gonna take a lot to drag me away from you. There's nothing that a hundred men or more could ever do...

Spontanicznie złapał dwoma dłońmi mikrofon w statywie i przybliżył się do niego, aby wyśpiewać te chyba najważniejsze słowa piosenki:

— I bless the rains down in Africa!

Usłyszał coś z tłumu, ale był zbyt zajęty śpiewaniem, aby przejmować się, czy fani go właśnie zganili, czy zaczęli śpiewać razem z nim.

— Gonna take some time to do the things we never had...

Teraz był czas na popis umiejętności Sarah. Louis w przypływie odwagi otworzył delikatnie oczy i jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył przed sobą rozradowany tłum ludzi niemal skaczących do granej melodii i wołających głośno, że podoba im się ta piosenka. Ściągnął delikatnie odsłuch z uszu i to go uświadomiło, że ludziom naprawdę podobał się ich występ – jego głos, gitara Nialla...

Momentalnie spojrzał się na swojego przyjaciela, który uśmiechnął się lekko do niego.

Korzystając z okazji, że ludziom się to podoba, wstał z krzesełka, wyciągnął ze statywu mikrofon i zaczął śpiewać drugą zwrotkę, przemieszczając się po scenie. Ludzie śpiewali, ale niezbyt głośno; dopiero gdy doszedł do refrenu... Musiał aż wyciągnąć znowu odsłuch z ucha, aby to usłyszeć. Cała arena wręcz wykrzykiwała z nim słowa refrenu – a już szczególnie słowa I bless the rains down in Africa.

Kiedy nadszedł czas instrumentalu, krzyknął do mikrofonu, że serdecznie wita Manchester. Usłyszał śmiech Nialla, przez co żartobliwie oburzony spojrzał się na niego i sam się zaśmiał. Już uwielbiał tę atmosferę, a cały stres momentalnie z niego zszedł. Z radością wsłuchiwał się w cichą gitarę Nialla, czekając na odpowiedni moment dla końcowego refrenu – tego najmocniejszego.

W końcu nadszedł. Cała arena zaczęła wraz z nim w kółko powtarzać, że błogosławi afrykańskie deszcze, a Louis całym swoim głosem śpiewając te wersy, rozprostował jedną swoją dłoń i niemal spojrzał się w same wieczorne już niebo, jakby chciał się obmyć niewidzialnym deszczem spadającym z nieba. Arena powtarzała automatycznie te słowa – tak, że Louis mógł bez problemu głośniej krzyknąć, że naprawdę błogosławi te deszcze. Dosyć długo ciągnął to z ludźmi... Tak długo, aż w końcu nie zaśpiewał ostatnich słów piosenki:

— Gonna take some time to do the things we never had...

Sarah i Niall zakończyli to pięknym instrumentalem, podczas którego niektórzy ludzie z tłumu wręcz krzyczeli, aby jeszcze coś zaśpiewał albo wykonał to samo jeszcze raz. To dla Louisa był chyba najlepszy komplement, jaki mógł dostać. Nic więcej nie musiał komentować.

Pożegnał na końcu publiczność, Sarah ukłoniła się wszystkim, po czym cała trójka zeszła ze sceny. Dziesięciominutowa przerwa była na zmianę sprzętu i przygotowanie Harry'ego do koncertu – prawdziwej gwiazdy dzisiejszego wieczoru. Wśród głośnych podziękowań i słów, że wyszło im wyśmienicie, Louis szukał wzrokiem Harry'ego, aby zobaczyć jego reakcję – chciał wiedzieć, co myślał o tym, że jego fanom spodobał się jego cover, choć zabronił mu na początku wykonywać tej piosenki. Nigdzie go jednak nie mógł dostrzec. A może przeszkodził mu w tym Niall, który szybko zawiesił się na jego ramieniu.

— Udało nam się, Louis! Udało nam się! - krzyczał mu wręcz do ucha. - Nie wierzę w to. Zagraliśmy przed tak wielkim tłumem! Musimy to koniecznie opić!

Automatycznie pociągnął go w stronę ich pokoju. I dopiero gdy wchodzili razem na mniejszy korytarz, Louis zauważył Harry'ego, któremu włosy poprawiała jakaś blondynka z niebieską opaską na włosach. Zobaczył Harry'ego ubranego w jeansowe dzwony i bardzo przylegającą do jego ciała czerwoną koszulkę z czarnymi szwami. Harry'ego – światową gwiazdę – aroganckiego gościa i może odrobinę przystojnego.

Zresztą dla większości fanów Harry był przystojny. Dla Zayna i Liama także, którzy byli w tłumie i również świetnie bawili się do piosenki Toto Africa coverowaną przez jakiś nowy support. Rozmawiali o nim w czasie przerwy pomiędzy występami – zresztą komentowali to nawet przy przerwach Harry'ego na pogawędki i podczas jego piosenek. I chyba nie tylko oni. Cała arena była tak bardzo zdziwiona, zdezorientowana i zachwycona nowym i nieznanym supportem, że wszyscy musieli o nim z kimś pogadać. Gdyby ktoś powiedział, że to show zostało skradzione przez support – nie kłamałby, bo taka była prawda; większą furorę zrobiło chyba dwóch nieznanych chłopaków niż światowa gwiazda.

Koncert dobiegał po prawie dwóch godzinach końca. Harry śpiewał już zresztą swój jeden cover – piosenkę Michaela Jacksona The Way You Make Me Feel. Śpiewał ją i podejrzanie często patrzył się w stronę backstage'u, jakby kogoś tam wypatrywał. To natychmiast zwróciło uwagę Zayna i Liama – jego dwóch największych fanów.

— The way you make me feel – zaśpiewał Harry, tłum mu odpowiedział tym samym. - You really turn me on...

— On musi komuś dedykować tę piosenkę – uznał Zayn, krzycząc te słowa do Liama. - Przysięgam, jest w kimś zakochany. Inaczej nie wybierałby takiego utworu z takim jednoznacznym tekstem.

— I te jego spojrzenia na backstage... - dopowiedział za niego Liam. - Jest tam jego dziewczyna? A może ta babka z Fleetwood Mac? - zaśmiał się.

Zayn szturchnął go łokciem.

— Liam, mogę ci ufać? - zapytał się go, gdy Harry zaśpiewał, że nigdy przedtem nie był zakochany; Liam kiwnął szybko głową. - Wierzysz w teorie spiskowe?

Liam popatrzył na niego jak na wariata. Zayn zaśmiał się nerwowo i wzruszył ramionami, wracając wzrokiem do Harry'ego, który właśnie zakładał na głowę jakiś różowy kapelusz kowbojski, który dostał od jednego z fanów przy barierkach.

— Bo mam jedną.

Chapter 5: 5. On The Radio

Chapter Text

Glasgow

Po koncercie w Liverpoolu Louis był zupełnie wykończony i miał wrażenie, że kolejnych koncertów po prostu nie da rady dać. Jego gardło było wykończone i prosiło o więcej odpoczynku, ale, cóż, Liverpool i szkockie Glasgow dzieliło tylko trochę ponad dwieście mil, przez co koncerty te dzieliło tylko trzy dni, a dokładniej dwa całe dni i pół dnia szóstego kwietnia – dla niedoświadczonego Louisa to był za krótki czas, aby zregenerować gardło i przede wszystkim krtań. Poza tym wykańczały go ciągłe kłótnie z Harrym, który czepiał się dosłownie o wszystko – przed koncertem w Liverpoolu przyczepił się nawet do tego, że położył sobie kubeczek z wodą na jego pianinie, które stało już na scenie. Miał tego dosyć – miał dosyć i tego człowieka, i jego muzyki, ale nie mógł się wycofać z tego planu i supportowania. I przez swoje marzenia, i przez Nialla. Miał już dosyć, a to był dopiero początek – nawet nie wyjechali jeszcze z Wielkiej Brytanii, a przed nimi była jeszcze Francja, Hiszpania, Włochy czy Holandia. Louis trochę się dziwił, dlaczego na europejskiej trasie Harry'ego nie było krajów skandynawskich, ale Jeff wytłumaczył mu, że nie mogli dogadać się w sprawie terminów, a i logistycznie trudno byłoby to zrobić, więc Harry być może zagra tam po prostu później – w ramach swojej trasy promującej trzeci album, ale już po trasie w Ameryce Północnej. Cieszył się, że nie będzie go to już dotyczyć. Koncertowanie mu się bardzo podobało – kochał słyszeć zadowolone okrzyki fanów, ale obecność Harry'ego już go przerastała i gdyby nie Niall i marzenia o rockowej karierze, już dawno by zrezygnował. Życie w zgodzie z Harrym nie było możliwe.

Oprócz wytykania mu głupich i absurdalnych błędów, ciągle toczyli wojnę o jego koncertową setlistę. Louis tego nie rozumiał – on nie mówił Harry'emu, którą piosenkę ma zagrać, a którą nie, więc dlaczego on miałby mu dyktować tytuły głupich popowych piosenek w stylu disco? I tak już szedł na ugodę, wybierając utwory z nurtu soft rocka – naprawdę spokojne, ale Harry – ten cholernie zadufany w sobie człowiek, nie potrafił tego w żaden sposób docenić.

On nawet nie potrafił na niego patrzeć. Chociaż musiał przyznać, że dobrze sobie radził na scenie przed wielkim tłumem ludzi. Areny w Manchesterze, a potem w Liverpoolu co prawda nie były wypełnione w stu procentach, ale była na nich wysoka frekwencja. Widział jednak, że nie podobało mu się to – najpewniej chciał, aby była na jego koncertach stuprocentowa frekwencja i może jeszcze parę osób, które dostały się na teren areny nielegalnie bez biletu. Albo z biletem; wszystko jedno. Wartościował się chyba tylko cyferkami, które widział po koncercie i które pokazywały liczbę fanów na arenie. Louis jakoś nie mógł tego zrozumieć, ale może to była kwestia jego niedoświadczenia. Harry przecież był na scenie już dobre kilka lat, wydał trzy albumy, jego utwory były ogólnoświatowymi hitami i były puszczane w praktycznie każdym radiu, kształtował kulturę lat osiemdziesiątych... On inaczej odbierał tysięczne tłumy ludzi na arenach i stadionach. Podczas gdy dla Louisa już pięć osób słuchających uważnie jego piosenki było czymś niesamowitym, dla Harry'ego było czymś niewystarczającym, bo on sam wyprzedawał z łatwością miejsca na arenach. Był do tego wręcz stworzony.

A mimo tego Louis nie mógł nadal uwierzyć, że kilka dni temu śpiewał na arenie w Manchesterze i wszyscy – naprawdę wszyscy, śpiewali wraz z nim słowa o Afryce. Dla niego to było coś niesamowitego, podczas gdy na Harrym, który wyszedł kilka minut później na scenę, nie robiło to żadnego wrażenia.

Nie widział początku jego koncertu, ale gdzieś w jego połowie wyszedł z powrotem na backstage. Oparł się o ścianę tak, aby widzieć kawałek sceny i trochę tłumu. Nie mógł słuchać jego piosenek – do bólu przesłodzonych i tanecznych, ale musiał przyznać, że miały w sobie coś, co sprawiało, że tłum wręcz szalał. A może chodziło o urok Harry'ego i jego bardzo dobry kontakt z fanami. Louis był wręcz pod wrażeniem tego, jak potrafił zagadywać ludzi, śmiać się z nimi, zachęcić ich do rozmowy... Ci rzucali mu na scenę przeróżne rzeczy – kapelusze, węże boa, flagi różnych państw... Wśród tłumu zobaczył flagę Meksyku – ktoś naprawdę tak się pofatygował, aby zobaczyć Harry'ego Stylesa, że przyjechał do szkockiego Glasgow z Ameryki Północnej?

Oprócz tego Harry rozmawiał ze swoimi fanami na przeróżne tematy, choć próbował utrzymywać temat swoich piosenek i samego koncertu – Louis widział, że nie zawsze było to łatwe, gdy jakiś fan nagle krzyczał, że ma urodziny albo przyjechał tutaj z daleka, mimo że powinien być u siebie i zdawać jakiś ważny egzamin. Louis pomyślał, że Harry powinien coś takiego doceniać – fani tak bardzo go kochali, że potrafili poświęcić się w każdym aspekcie życia. Dla niego poświęciła się jedynie mama, która pewnego dnia przyjechała specjalnie do Manchesteru, bo dawał koncert w jednym z pubów, chociaż miała o wiele ważniejsze sprawy na głowie, bo miała wziąć nocny dyżur pielęgniarski w szpitalu. A zamiast tego rzeczywiście przyjechała do niego tylko po to, aby usłyszeć jak śpiewa pewne rockowe utwory. Louis czuł się wtedy w jakiś sposób doceniony; podejrzewał, że Harry czuł się podobnie, choć nie był tego pewien, bo z takim aroganckim człowiekiem wszystko było możliwe.

Jego utwory natomiast dla Louisa były nadal beznadziejne, ale musiał przyznać, że się z nimi w jakiś sposób osłuchał – tak, że gdy Harry wykonywał dany utwór drugi raz na życzenie fanów, wiedział już, kiedy czas na refren albo przerwę instrumentalną. Mimo tego w dalszym ciągu nie podobały mu się one i osobiście nigdy by do nich nie zatańczył na jakimś balu na zakończenie szkoły średniej, jak to robiły zauroczone w nim nastolatki.

Za nim był już Manchester i Liverpool; czas był na Glasgow – szkockie miasto, w którym był, musiał to przyznać, pierwszy raz w życiu. Na jakieś wycieczki krajoznawcze nie miał jednak czasu – był zbyt zmęczony po ostatnich koncertach, prawie w ogóle nie spał, a jak już spał, to bardzo źle, bo nie był przyzwyczajony do spania w wielkim hałasie jeżdżących samochodów. Poza tym miał dużo roboty – co było dosyć zadziwiające dla niego, bo nie sądził, że jako muzyk w trasie będzie miał na głowie jakieś formalności.

No i oczywiście nie obyło się bez kłótni z Harrym. Nawet o głupią lampkę nocną, bo Louis chciał sobie poczytać jeden rozdział książki przed spaniem. Harry wpadł wtedy do jego pomieszczenia wściekły jak cholera i zaczął się na niego wydzierać, że ma gasić światło, bo on już idzie spać. Louis nawet na niego nie spojrzał. Po prostu zgasił to światło i z głębokim westchnięciem odłożył książkę na bok, wiedząc, że do rana nie dowie się, co się dalej stanie w fabule.

Harry ciągle go zaczepiał. Nie było godziny, w której nie miałby do niego jakiejkolwiek pretensji – nawet o głupotę. Trochę go to dziwiło; coś zbyt często go zaczepiał. A gdy Louis spontanicznie łączył to ze słowami Sarah z Manchesteru... Czasami patrzył na niego ukradkiem. Nie wyglądał na nienormalnego, wyglądał tak... zwyczajnie wbrew pozorom. Może był zodiakalną Panną chcącą mieć wszystko zrobione perfekcyjnie. Lottie kiedyś opowiadała mu o znakach zodiaków i może trochę było w nich prawdy.

Najbardziej jednak zdziwiła go reakcja Harry'ego przy jednej z jego piosenek, którą wykonywał w Liverpoolu. Podczas jej najmocniejszego i wyrazistego ostatniego refrenu tak go poniosło, że upadł na kolana zaraz przed jakąś dziewczyną stojącą tuż przy barierkach, a że ona wyciągała do niego ręce jak szalona, ten dotknął ją kilka razy w okolicach ręki. Gdy ta jednak chciała go przyciągnąć do siebie, niespodziewanie wstał i zaśmiał się pod nosem z niedowierzania. Popatrzył wtedy na chwilę wprost na backstage, gdzie stał Harry z założonymi rękoma i tak wściekłą miną, że gdyby tylko mógł, już dawno wbiegłby na scenę, aby rozszarpać Louisa na strzępy. W jego oczach doskonale widział płonącą złość, być może z zazdrości, ale Harry miałby być o niego zazdrosny? To nie mogła być prawda. Taka gwiazda znana na całym świecie nie mogła być w nim zakochana.

Był tak zmęczony przed koncertem w Glasgow, że nie miał nawet siły o tym myśleć – a już na pewno nie miał siły przejmować się Harrym. Leżał na czarnej kanapie w swoim pokoju na arenie, patrząc beznamiętnie na zegar i poruszające się na nim w odpowiednim rytmie czarne wskazówki. Zamiast myśleć o złych rzeczach, rozmyślał nad setlistą. Sarah dała mu dosyć długą listę utworów, które potrafiła zagrać na perkusji. Znalazły się na niej rockowe utwory, jak i pop i ballady. Polecił jej tylko nauczyć się parę utworów niemieckiego zespołu Scorpions – na przykład Rock You Like Hurricane. Powiedział jej, aby się ich nauczyła, bo po prostu bardzo chciał zaśpiewać coś z ich repertuaru na trasie Harry'ego – co z tego, że ich piosenki były utrzymane w ostrym tonie; zdanie tego skurwysyna już go nie interesowało.

Kiedy tak rozmyślał o piosenkach, które mógłby dzisiaj wykonać razem z Sarah i Niallem na otwarcie koncertu w Glasgow, wsłuchiwał się w piosenkę Ain't Nobody, która właśnie leciała z radia stojącego w kącie pokoju. Piosenka dobiegała końca; w odpowiednim momencie, gdy utwór zaczął robić się coraz cichszy, radiowiec zabrał swój głos:

— Szósty kwietnia, sześć stopni na termometrach, godzina siedemnasta trzydzieści. Za niedługo rozpocznie się koncert Harry'ego Stylesa w Szkocji, a dokładniej w Glasgow – zapowiedział słuchaczom. - Tak właściwie koncert rozpocznie nowy zaskakujący dla wszystkich duet wykonujący utwory w zupełnie innym stylu niż te Stylesa. Mówi się jednak, że koncert rozpocznie się coverem jednej z piosenek Eltona Johna – dopowiedział. - Wszyscy już pokochaliśmy ten support, a szczególnie tego utalentowanego młodego wokalistę, i czekamy na...

Gdy usłyszał to imię i nazwisko, zerwał się na równe nogi z kanapy. Przez chwilę musiał dokładnie przeanalizować słowa radiowca. Zorientowawszy się, że według brytyjskiego radia miał zaśpiewać piosenkę Eltona Johna na otwarcie, zdenerwował się i postanowił wyjaśnić to z Jeffem. Myślał, że etap spierania się o setlistę mieli już dawno za sobą – miał nadzieję, że będzie mógł w końcu sam decydować o tytułach. Wojna jednak najwidoczniej się jeszcze nie skończyła. Skoro Harry i Jeff chcieli ją nadal prowadzić, to Louis się na to godził, bo na pewno nie zamierzał składać broni tak szybko.

Otworzył dosyć głośno drzwi i wyszedł na korytarz wściekłym krokiem. Minął szybko przechodzącego korytarzem pracownika areny. Dopiero po kilku krokach zorientował się, że tak właściwie nie wie, gdzie szukać Jeffa, który mógł być dosłownie wszędzie. Uznał jednak, że nie będzie się tak szybko poddawać. Poszedł w kierunku backstage'u. Od razu ujrzał tam Jeffa w czarnej marynarce. Rozmawiał z jakimś facetem w żółtej koszulce z napisem obsługa. Facet co jakiś kiwał głową, podczas gdy Jeff żwawo gestykulował, najprawdopodobniej coś mu wyjaśniając.

Louis uznał, że nie będzie się wycofywał tylko dlatego, że Jeff gadał z jakimś gościem. Zmierzył więc w jego kierunku cały wściekły.

— Czy ty chciałeś, abym rozpoczął koncert piosenką Eltona Johna? - zapytał go wprost.

Jeff z początku zdezorientowany odwrócił się w jego stronę. Przez chwilę nic nie mówił, jakby nie wiedział, o czym Louis w ogóle do niego mówi.

— No tak, chciałem, abyś otworzył dzisiejszy koncert coverem Tiny Dancer, Daniel albo Rocket Man. Wszystko mi jedno, co wybierzesz.

Obrócił się z powrotem do obsługi stadionu, lecz Louis nie dał za wygraną. Skrzyżował ręce na piersi oburzony. Jeśli Jeff myślał, że będzie śpiewać jakieś ballady, to grubo się mylił. Nie że nie lubił Eltona Johna – miał świetne piosenki i większość z nich znał, ale to nie był jego typ muzyki, którą chciałby zaprezentować przed koncertem Harry'ego.

— Słucham? - oburzył się słownie. - Nie zaśpiewam tego. Będę śpiewać tylko rock.

Jeff wywrócił swoimi oczami, z uśmiechem przeprosił mężczyznę w żółtej kamizelce i odwrócił się z powrotem do Louisa z tak wściekłym spojrzeniem, że gdyby mogło ono zabijać, Louis już dawno byłby w domu pogrzebowym.

— Nie zachowuj się jak rozwydrzony bachor! - krzyknął na niego; mężczyzna za nim otworzył szerzej oczy. - Zapamiętaj sobie, jeżeli mówię, że masz zaśpiewać Rocket Man, to masz to do cholery jasnej zaśpiewać, czy ci się to podoba, czy nie!

— Znowu będziesz mi stawiać warunki? - zawołał zdenerwowany do granic możliwości; nie jego wina, że miał wybuchowy temperament; poza tym zachowywał się wobec Jeffa tak samo jak on do niego. - Przypomnieć ci, kogo wybrałeś na support? Rockowy zespół! Rockowy!

Jeff zdawał się go nie słuchać. Wpadł mu w środku zdania.

— A ja mam ci do cholery przypomnieć, kogo supportujesz?! - krzyknął; facet z obsługi niespodziewanie zrobił dwa kroki w tył. - Harry'ego Stylesa! Ty już naprawdę jesteś takim idiotą, że...

— Hej, hej, hej, wypraszam sobie! - wytknął mu. - Jedynym idiotą jesteś ty! Najpierw wybierasz nas na support, a potem masz pretensje, że rockowy zespół chce grać rocka! Zastanów się, człowieku!

— Graliście pieprzone Ain't No Love In The Heart Of The City!

— A Whitesnake to rockowy zespół! Nie pogrążaj się...

Ku niezadowoleniu dwójki mężczyzn w ich zasięgu znalazł się sam Harry, który słysząc głośną kłótnię, postanowił sprawdzić, co się dzieje. Gdy zauważył przed sobą Jeffa i Louisa, już podejrzewał, o co poszło. Wywrócił oczami, podchodząc do nich wściekłym krokiem.

— Znowu, kurwa, ty... - skomentował to, skanując ciało Louisa swoim najgroźniejszym spojrzeniem. - Czy ty mógłbyś się choć raz uspokoić?

— Nie mów do mnie jak do psa, nie życzę sobie – odpowiedział mu od razu z założonymi rękoma.

— Wiecznie masz o coś problem! - zignorował go. - O co tym razem chodzi – znowu położyłeś na moim pianinie picie czy znowu nie chcesz czegoś zaśpiewać?

— To wy macie jakieś chore pomysły, każecie rockowemu zespołowi śpiewać idiotyczne ballady...

— Oh, uważasz, że Elton John ma idiotyczne ballady?

— Nie! - zawołał tak głośno, że nawet Jeff się odsunął o krok. - Ale na Boga, nie zaśpiewam jego piosenek! Tak trudno zrozumieć, że jestem tu po to, aby śpiewać rock?

— Otwierasz mój koncert... - warknął Harry.

— Ile razy będziemy to ciągnąć, debilu!

Niall również zaalarmowany krzykami na backstage'u przyszedł na miejsce zdarzenia. Niemal od razu ruszył w stronę Louisa, aby stanąć po jego stronie. Był jego przyjacielem; nie interesowało go to, kto tak naprawdę mógł mieć rację w tej kłótni – on i tak stanąłby w obronie Louisa jak lojalny i honorowy najlepszy przyjaciel i wspólnik.

Louis zauważywszy Nialla, który właśnie stanął obok niego, odetchnął z ulgą.

— Ja mam ciebie dosyć! - dopowiedział w kierunku Harry'ego z wyraźnym zmęczeniem w głosie. - Niall, no powiedz mu coś!

— Ale o co chodzi? - zapytał, skacząc zaskoczonym wzrokiem między całą trójką mężczyzn.

— Macie zagrać Rocket Man Eltona Johna na otwarciu – wyjaśnił mu spokojnie, ale i pewnie siebie Jeff.

Niall natychmiast chciał stanowczo i głośno zaprotestować, ale widząc wściekły wzrok Harry'ego, który gdyby mógł, z pewnością by go zabił, postanowił się wycofać i jedynie uznać:

— To nie jest najlepszy pomysł...

— Na litość boską! - Louis znowu się oburzył i uznał, że tylko on może się godnie wykłócać z Harrym. - Albo zagramy coś od AC/DC, albo nie wyjdziemy na scenę, wybieraj.

Rzucił AC/DC, bo w myślach zobaczył kawałek kartki Sarah, gdzie napisała, że potrafi zagrać na perkusji piosenkę T.N.T od właśnie tego australijskiego zespołu.

— Szantażujesz mnie?

— Zawsze możesz wybrać mniejsze zło. - Wzruszył ramionami.

— Ty jesteś pojebany! - zawołał niespodziewanie Harry. - Powtórzę się, bo najwyraźniej do ciebie to nie dociera: jesteś na moich warunkach, bo to ja dałem wam szansę na pokazanie się ludziom, więc rób to, co ci każę!

Louis chciał coś powiedzieć, ale uznał, że najpierw się trochę uspokoi. Wziął głęboki wdech i przeanalizował sobie w głowie słowa Harry'ego oraz kartkę od Sarah ze wszystkimi znanymi przez z nią utworami. Nagle go olśniło. Znalazł coś, czym mógłby zamknąć mordę Harry'emu – temu aroganckiemu sukinsynowi. Skrzyżował ręce na swojej piersi i spojrzał Harry'emu prosto w oczy.

— Wiesz co – warknął w jego kierunku; Niall już obawiał się kolejnych krzyków. - Chcesz Eltona Johna? To go dostaniesz.

Niall otworzył szeroko oczy. W pierwszej chwili pomyślał, że Louis naprawdę poszedł na ugodę i zrezygnował ze śpiewania rocka na rzecz jakichś miłosnych smętów granych na pianinie. Nie że Elton robił beznadziejną muzykę, bo absolutnie tego nie robił, ale obaj nie byli jego fanami i w życiu nie zagraliby czegoś z jego repertuaru na scenie. Tymczasem Harry uśmiechnął się zwycięsko i chciał już jakoś dotknąć Louisa, gdy ten nagle zrobił krok do tyłu i z powrotem założył swoje ręce na piersi, po tym jak na chwilę je rozprostował.

— Zapamiętaj sobie, to ostatni raz, kiedy idę na ugodę – dokończył. - I przestań mnie dotykać; nie życzę sobie.

Harry prychnął i machnął ręką. Odszedł wraz z zszokowanym Jeffem w stronę swojego pokoju. Dopiero gdy zniknęli z zasięgu ich wzroku, Louis wybuchł śmiechem i popatrzył się na Nialla rozbawiony. Jego zszokowana mina sprawiła, że jeszcze głośniej się zaśmiał. A Niall nic z tego nie rozumiał – co było w tym śmiesznego? Przecież Louis przed chwilą zgodził się na zaśpiewanie piosenki zupełnie nie w ich stylu. Trochę mu się to nie podobało, bo mieli trzymać się swojego zdania i swojej muzyki, a nie ulegać głupim niby wyżej postawionym ludziom. Miał ochotę zapytać go głośno, co mu strzeliło do głowy.

— Louis, czy ty...

Louis przerwał mu kolejnym wybuchem śmiechu. Niall zmarszczył czoło skonsternowany.

— Skoro chcą Eltona, to go dostaną – skwitował; Niall chciał się go dopytać, co ma na myśli, ale Louis go wyprzedził, wiedząc, o co będzie chciał go zapytać. - Ale nie zagramy Rocket Man czy Tiny Dancer. Dostaną Saturday Night's Alright.

Na końcu uśmiechnął się złowieszczo, jakby właśnie wyjawił Niallowi swój największy misterny plan. Jemu potrzebna była chwila, aby zrozumiał jego słowa. Gdy dotarł do niego sens jego wypowiedzi, również się uśmiechnął, lecz z niedowierzaniem, i pokręcił lekko głową.

— Louis, ale ty masz łeb...

— Ale to nie wszystko! - przerwał mu podekscytowany swoim planem. - Niech wiedzą, że mam gdzieś ich prośby o te disco pioseneczki. Zagramy na początek De Do Do Do. To im zamknie gęby na zawsze. A jak nie, to przynajmniej pokażę, co o nich sądzę.

Niall nie wytrzymał – wybuchnął śmiechem.

— Przerażasz mnie.

— Trzeba skierować ich własną broń w ich stronę, tylko tyle. - Wzruszył ramionami z uśmiechem. - Pokonamy ich ich własnym narzędziem.

To był dobry plan. Niall doskonale wiedział, jaki tekst miała piosenka The Police. Co prawda, nie był to typowy rock i przez to nadal ciągnęli passę śpiewania utworów w nurcie soft rocka, ale pomysł Louisa z zaśpiewaniem tej piosenki tylko po to, aby odegrać się na Harrym, podobał się mu.

Konflikt na linii Harry – Louis zaczął robić się ciekawy. I ciekawy był tego, jak na taką odpowiedź zareaguje sama gwiazdeczka dzisiejszego show. Największa gwiazda lat osiemdziesiątych.

Na największą gwiazdę lat osiemdziesiątych w kolejce do wejścia na arenę czekali Liam i Zayn – dwoje największych fanów muzyka. Przynajmniej oni siebie tak nazywali, bo czy byli oni największymi fanami? Z tym można było się kłócić. Mimo tego uważali, że to oni znają Harry'ego najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie i oni są nieomylni, jeśli chodzi o każdą rzecz z nim związaną.

Jeśli chodzi o support... Cóż, mówiąc, że nie tęsknili za australijskim zespołem punk popowym, to jak powiedzieć kłamstwo. To też nie było tak, że ten nowy support w postaci jakiegoś rockowego duetu był zły i beznadziejnie grał – nie, wręcz przeciwnie – był ciekawy i był jakąś odmianą dla koncertów Harry'ego, ale jednak chłopacy z 5 Seconds Of Summer byli wręcz tradycją na koncertach Harry'ego i dziwnie było ich nie słyszeć na samym początku.

A poza tym dla Zayna wydało się podejrzane to, że ów duet na samym początku koncertu jest rockowy – przecież Harry nienawidził wszystkiego, co było związane z rockiem – i tak nagle miał wziąć sobie na support jakichś rockowców? To nie miało dla niego zupełnego sensu.

Chyba że Harry miał w tym jakiś ukryty cel. I dla Zayna właśnie tak było. Połączył ten fakt z tym, że Harry śpiewając jako cover na samym końcu jakąś piosenkę z dwuznacznym tekstem, ciągle patrzył się na backstage. I owszem, mógł tam być jego menadżer, jego mama, dziewczyna, ta kobieta z Fleetwood Mac lub nawet kosmita, ale... On chyba wolał wierzyć w swoją skromną, ale dosadną teorię spiskową – Harry ciągle patrzył się na wokalistę supportu – tego niepozornego rockowego chłopaka Louisa.

Ciągle wracał myślami do koncertu w Manchesterze, gdy przy piosence The Way You Make Me Feel powiedział Liamowi, że Harry może coś czuć do wokalisty supportu. Ten początkowo go wyśmiał i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Co? - krzyknął wtedy głośno. - To niemożliwe. Harry jest gejem?

Wtedy parę fanów stojących obok nich popatrzyło się na Liama ze zdezorientowaniem w oczach. Ten tylko zaśmiał się nerwowo i wrócił wzrokiem do nowego kolegi – Zayna.

— Nie mówię o tym – powiedział ciszej, pochylając się w stronę jego ucha. - Ale nie wydaje ci się to dziwne, że przy śpiewaniu tak dosadnych piosenek kieruje wzrok na backstage, jakby kogoś tam szukał wzrokiem?

— Może tam jest jego mama – odpowiedział mu. - W końcu to Manchester, jego rodzinne miasto.

Zayn zrezygnował z dalszej dyskusji z Liamem. Był jego bliskim kolegą, choć nie znali się długo, ale wiedział, że ten go nie zrozumie. Według niego jedyną prawdziwą miłością Harry'ego była ta kobieta z Fleetwood Mac, co dla Zayna było absurdem stulecia. Coś czuł, że ta babka nigdy by nie spojrzała na Harry'ego w sposób romantyczny albo seksualny. Pomijając fakt, że bardzo jej nie lubił i gdyby Harry w jakimś wywiadzie powiedział, że naprawdę się z nią spotyka, wierzyłby, że to jego menadżer kazał mu tak powiedzieć, aby wywołać szum medialny w MTV i gazetach. Bo Harry nigdy nie spojrzałby na nią jak na potencjalną partnerkę – nie w wyidealizowanych myślach Zayna.

W Louisie co prawda też nie widział niczego ładnego, ale był już bardziej skłonny uwierzyć, że Harry z nim kręci niż z tą czterdziestoletnią starą babą ze starego zespołu. Po prostu to pasowało do jego obrazka muzyka, którego uwielbiał.

Nie wiedział, dlaczego Liam był tak bardzo zdziwiony jego teorią. Czy on myślał, że Harry to typowy muzyk uzależniony po godzinach koncertów od narkotyków i alkoholu, który sypiał tylko z prostytutkami? Przecież to był najmilszy człowiek, jaki chodził po tej ziemi – kulturalny, uśmiechnięty, pełen energii. Poza tym homoseksualizm nie był przecież jakąś chorobą zakaźną czy trądem. Był 1989 rok – wielu muzyków otwarcie mówiło o swojej seksualności – Elton John, Freddie Mercury, Boy George, David Bowie, Marc Almond... Mógł tak wymieniać i wymieniać. I Harry nie mógł należeć do tej grupy? Czasami zachowywał się tak jak oni – był ekstrawagancki, nosił kolorowe ciuchy...

W Liverpoolu się nie widzieli, więc Zayn nie miał jak pogadać z Liamem o swojej świętej teorii, ale w szkockim Glasgow miał już na to idealną okazję. Tym bardziej że obaj mogli posłuchać piosenek, których wybrał zarówno support, jak i Harry.

Zayn zbierał tak zwane w jego głowie punkty zaczepienia. Pierwszy to był sam fakt wybrania na support zespołu rockowego. Jak znał Harry'ego – a był jego fanem od początku jego kariery – Harry nienawidził wszelkiego rocka – soft rocka, psychodelicznego rocka, punk rocka, hard rocka... Jakikolwiek jeszcze rock istniał. Dlaczego więc jego supportem został nagle jakiś rockowy duet? Harry tak nagle zmienił zdanie? Nawrócił się? Bo to nie był jakiś zwykły duet, który starał się być rockowy – to naprawdę byli rockowcy. Ten cały Louis – frontman supportu, ubierał się jak inne gwiazdy rocka – skórzane kurtki, czarne skinny jeansy, łańcuchy przy spodniach, zwykłe koszulki z różnymi nadrukami lub nazwami innych rockowych zespołów. Ciekawy był, czy on się tylko tak stylizował, czy też miał zamiar na późniejszych koncertach zagrać jakieś ostrzejsze piosenki. Na razie w Manchesterze zaśpiewał Africa od Toto, a to była piosenka... cóż, niekoniecznie bardzo rockowa; choć całkowicie odmienna od stylu i preferencji Harry'ego.

Jego kolega z duetu – gitarzysta, który na imię miał Niall, był całkiem niepozornym blondynem grającym na zielonkawej gitarze elektrycznej. Musiał przyznać, że technikę miał całkiem dobrą, ale według niego nie podskakiwał Mitchowi. Mitch – gitarzysta Harry'ego, był o sto razy lepszy od niego. Ale to była tylko jego skromna opinia.

Zatem – dlaczego oni, dlaczego taki support? Jeśli Harry nie miał w tym ukrytego celu, to Zayn nie wiedział, co mu innego mogło strzelić do głowy. Dlatego był to pierwszy punkt zaczepienia.

Drugi punkt: tajemnicze spojrzenia na backstage. I tak, Liam mógł mieć akurat rację, że w Manchesterze na backstage'u mogła być jego mama, bo w końcu Manchester był jego rodzinnym miastem, ale jeśli w Glasgow też miał się tak tam ciągle patrzeć, to Zayn już nie wierzył w ten przypadek. Postanowił poinformować o tym Liama.

— Jeśli dzisiaj Harry zaśpiewa coś jednoznacznego i będzie się patrzeć na backstage, to nie wmówisz mi, że tam jest jego mama – oznajmił.

Liam zaśmiał się.

— Ale ta babka z Fleetwood Mac już może tam być – powiedział nadal niepewny teorią Zayna Liam.

— Nie może być. - Uśmiechnął się; Liam się zdezorientował. - Wczoraj w gazecie plotkarskiej pisali, że jest z jakimś swoim kochankiem na jakichś tropikalnych wyspach.

— A tym kochankiem nie jest Harry... - dokończył za niego zamyślonym głosem.

Pokazali obsłudze szkockiej areny wejściówki na koncert. Obsługa sprawdziła je, po czym z uśmiechem wpuściła ich na teren koncertu. Odpowiedzieli uśmiechem z czystej kultury i zmierzyli w odpowiednią stronę. Arena pomału się już zapełniała ludźmi chcącymi usłyszeć piosenki Harry'ego. Choć w odróżnieniu od Manchesteru, na tym koncercie było jakoś dziwnie więcej osób ubranych w typowym rockowym stylu. Czy to był jakiś efekt tego nowego supportu Harry'ego? Przed nimi na przykład szła jakaś dziewczyna w skórzanej kurtce, czarnych spodniach i czarnych, ciężkich z wyglądu glanach.

Postanowili wrócić do rozmowy o tajemniczych spojrzeniach Harry'ego na backstage.

— No dobra, na backstage'u nie ma nikogo z jego rodziny ani tej kobiety, ale jego prawdziwa dziewczyna może być. - Wzruszył ramionami Liam.

Zayn parsknął śmiechem.

— A on ma jakąś dziewczynę? - zaśmiał się Zayn. - Nie uwierzę, że jego związek jest w stu procentach prywatny, bo w show biznesie nic nie jest prywatne. A nawet jeśli byłby prywatny, to ja jako jego największy fan, wiedziałbym o tym pierwszy.

— A ja drugi – wtrącił się Liam.

Przyznał mu rację. Obaj byli największymi fanami Harry'ego Stylesa i nic nie mogło tego zmienić. Nikt inny nie mógł być lepszy, nikt inny nie mógł wiedzieć więcej i żadna inna osoba nie mogła się wymądrzać na jego temat. Harry Styles był ich i koniec kropka.

Przystanęli w odpowiednim miejscu przed sceną. Znowu nie trafili na barierki, ale byli bliżej niż na koncercie w Manchesterze. Zayn już myślał nad tym, co krzyknie w stronę Harry'ego, aby ten mógł wejść z nim w jakąś interakcję.

— Więc jego dziewczyny też tam nie ma – powtórzył Liam. - No ale ten cały Louis? On niby byłby w guście Harry'ego?

— A kto? Jego menadżer? - zapytał oschle Zayn, wywracając oczami. - Ten Tomlinson nie jest jakoś szczególnie ładny, ale...

— A może on się patrzy na tego gitarzystę? - wtrącił się Liam. - Tego blondyna?

Zayn wybuchnął śmiechem – tak głośno, że parę osób spojrzało się na niego zdziwionych taką niespodziewaną i wyrwaną z kontekstu reakcją.

— Nie – zaprzeczył po uspokojeniu śmiechu. - Dam sobie rękę uciąć, że chodzi o Louisa. Przeciwieństwa się przyciągają – dopowiedział, spoglądając na Liama spod uniesionych brwi.

— No nie wiem. Ten Louis wydaje się być chamski i niemiły w przeciwieństwie do kochanego i uprzejmego Harry'ego.

Liam nadal nie mógł przekonać się do teorii Zayna – swojego nowego kolegi. Owszem, był równie wiernym fanem co on i może było to złe, ale uwielbiał interesować się również życiem prywatnym Harry'ego, ale jakoś ciężko mu było uwierzyć w to, że Harry Styles – ta wielka gwiazda lat osiemdziesiątych, miałby być gejem i miałby mieć romans z wokalistą i frontmanem supportu.

— No i właśnie to sprawia, że mogą być razem! - zawołał podekscytowany Zayn. - Wyobrażasz to sobie? Największa gwiazda muzyki pop znana na całym świecie wraz z nieznanym chłopakiem śpiewającym rock. Przecież to byłaby sensacja na cały świat!

— Jeśli to prawda, musimy tego dowieść – dopowiedział Liam, coraz bardziej wierząc Zaynowi i jego instynktowi.

— Dlatego musimy zbierać dowody – dokończył. - Każdy utwór, każde spojrzenie, każda dziwna interakcja lub słowa... My jesteśmy jego największymi fanami i wszystko zauważymy! A wyobrażasz sobie, ile moglibyśmy zarobić kasy, kiedy damy jakiejś gazecie plotkarskiej dowód, że...

— Dobra, dobra – przerwał mu ze śmiechem. - Na razie mamy tylko dwa punkty zaczepienia do tej teorii, prawda?

— Tak – potwierdził. - Spojrzenia na backstage, wybranie na support rockowego duetu... W zasadzie to mamy trzy, bo jeśli mamy liczyć też piosenki, jakie coveruje, to... No na przykład The Way You Make Me Feel...

— Racja. - Pokiwał głową Liam. - Mówiłeś o tym w Manchesterze. Przejrzałem jego poprzednie koncerty i nigdy nie śpiewał nic tak jednoznacznego. No może oprócz Upside Down, ale to piosenka spoza kanonu – zaśmiał się.

Zayn pokiwał głową, wtórując mu śmiechem.

Pogadali jeszcze o innych rzeczach przed rozpoczęciem koncertu – trochę o swoich życiach prywatnych oraz o innych koncertach Harry'ego, na których mieli być wspólnie. Na koncercie w Leeds nie mieli być w ogóle, do Birmingham Zayn jechał sam – ich kolejne spotkanie miało odbyć się dopiero w Londynie – jednym z najważniejszych przystanków na trasie Harry'ego. Cóż, w końcu była to stolica Wielkiej Brytanii, a Harry był Brytyjczykiem, więc nietrudno było się domyślić, że mimo wszystko granie w stolicy swojego kraju było innym uczuciem niż koncerty w innych miastach świata.

Londyn, Los Angeles, Nowy Jork, Tokio – te cztery miasta były spełnieniem marzeń dla każdego muzyka świata – czy to popowego, czy rockowego. A Harry w czasie tej jednej trasy koncertowej miał być w tych miastach. A dodatkowo w Londynie miał śpiewać dwa razy – teraz i na sam koniec trasy, a w Nowym Jorku jego menadżer załatwił mu aż trzy koncerty – na Brooklynie, Queens i Manhattanie. Harry był zdecydowanie największą gwiazdą w obecnych czasach.

A za nim miał jeździć ten rockowy duet. Jeśli on miał być także na trasie w Ameryce, to dla Zayna był to kolejny dowód na to, że Harry miał jakieś powiązanie z tym Louisem. Oficjalnie ten nowy support miał być tylko w Europie, bo plakaty na Amerykę nie zostały zmienione i jako support nadal widniał pop-punkowy zespół 5 Seconds Of Summer. Trzeba było obserwować sytuację i szukać kolejnych punktów zaczepienia.

W końcu na scenę wyszła Sarah, którą tłum powitał bardzo głośnymi okrzykami. Fani Harry'ego uwielbiali ją – była chyba najbardziej rozpoznawalną perkusistką świata – głównie przez to, że była perkusistką Harry'ego, a nie przez swoje umiejętności, ale to też się liczyło. Uśmiechnęła się szeroko do wszystkich, pokazała jedną dłoń w górze, po czym podrzuciła jedną ze swoich pałeczek, złapała ją i zasiadła do perkusji.

Spojrzała się chwilowo na backstage, kiwnęła głową, po czym zaczęła uderzać pałeczkami o elementy perkusji – dosyć prosty rytm – jedną pałeczką o bęben, drugą o talerz po jej lewej stronie.

Już po chwili na scenę do niej dołączył Niall, który niemal od razu wziął do rąk swoją zielonkawa gitarę, którą fani już znali z Manchesteru albo Liverpoolu, raz przejechał palcami po strunach, po czym włączył się do perkusji Sarah.

Przez nietypowy dźwięk gitary i ten charakterystyczny rytm tłum niemal od razu skojarzył tytuł piosenki, którą support właśnie zaczynał coverować. Większość zapiszczała lub krzyknęła z zachwytu, podczas gdy Zayn i Liam stali zdezorientowani i bardzo zdziwieni.

W końcu na scenę wyszedł frontman supportu – sam Louis Tomlinson ubrany w swoim typowym rockowym stylu – w białej koszulce z logiem jakiegoś znanego rockowego zespołu, na której miał założoną jeansową kurteczkę z przeróżnymi naszywkami. Dopiero teraz Zayn i Liam zauważyli, że na scenie nie było tego charakterystycznego taboretu, na którym siedział Louis w Manchesterze i Liverpoolu. Najwyraźniej tym razem postanowił śpiewać na stojąco lub chciał chodzić po scenie.

Nie przywitał się z tłumem. Z lekkim zawstydzonym uśmiechem podszedł do statywu z mikrofonem znajdującego się na środku sceny i w odpowiednim momencie, gdy gitara Nialla trochę się uspokoiła, włączył się do muzyki, zaczynając piosenkę słowami:

— Don't think me unkind – zaśpiewał spokojnym głosem, zupełnie innym niż w Manchesterze czy Liverpoolu. - Words are hard to find.

Tłum już po pierwszych słowach zupełnie zwariował. Wszyscy zgodnie krzyknęli, informując tym samym support, że podoba im się ta piosenka. Wszyscy oprócz Liama i Zayna, którzy spodziewali się czegoś innego, czegoś bardziej jednoznacznego, a nie piosenki z bezsensownym dla nich tekstem. Już chyba Africa z Manchesteru była lepsza.

Przed refrenem Louis podwyższył swój głos i zaśpiewał głośno i z lekką chrypą:

— And when their eloquence escapes me – zachichotał i dokończył: - Their logic ties me up and rapes me...

Sarah dwa razy uderzyła w bębny z pięknym uśmiechem na twarzy, a Louis w tym czasie wyjął dość szybko mikrofon ze statywu i z zadziornym uśmiechem momentalnie spojrzał się na backstage, wchodząc jednocześnie w refren piosenki:

— De do do do, de da da da – zaśpiewał, ledwo powstrzymując się od śmiechu. - Is all I want to say to you!

Niall też wyglądał na takiego, który miał się zaraz rozpłakać ze śmiechu. Także spojrzał się na backstage i najprawdopodobniej kogoś tam zobaczył, bo przez to pomylił się w melodii.

Liam i Zayn nie wiedzieli, co się właśnie działo. Mieli kolejny punkt zaczepienia – nie tylko Harry patrzył się ciągle na backstage, bo Louis teraz też to robił, ale co to była za piosenka? Nic ona nie znaczyła, więc dlaczego Louis kierował ją w stronę kogoś znajdującego się poza sceną? Zamiast się bawić, patrzyli się przed siebie osłupieni i zdezorientowani.

Fani natychmiast dołączyli do śpiewania łatwego do zapamiętania de do do do, de da da da.

— De do do do, de da da da – they're meaningless and all that's true.

Przyszedł czas na drugą zwrotkę – spokojną, ale mimo tego w głosie Louisa można było usłyszeć jakiś śmiech czy rozbawienie. Po minie Nialla zresztą też można było wywnioskować, że ta piosenka ich śmieszyła. Liam i Zayn naprawdę nie wiedzieli, o co chodziło. Nawet gdy wchodził drugi refren, nie ruszyli się ze swojego miejsca, nawet nie drgnęli, podczas gdy wszyscy fani zaczęli podskakiwać w rytm piosenki i śpiewać wraz z Louisem:

— De do do do, de da da da; is all I want to say to you! De do do do, de da da da – their innocence will pull me through!

W głowie każdego – dwóch największych fanów także, odbijały się te dziecinne słowa: de do do do, de do do do, de do do do... I tak w kółko.

— De do do do, de da da da; is all I want to say to you! - zaśpiewał Louis naprawdę głośno, jakby chciał to komuś wykrzyczeć; znowu spojrzał się ukradkiem na backstage. - De do do do, de da da da - they're meaningless and all that's true!

Drugi refren się skończył i czas był na instrumentalną przerwę mającą na celu płynne przejście do ostatniego, najmocniejszego refrenu tej piosenki The Police. Louis jednak nie podjął żadnych prób interakcji z fanami. Zamiast tego wolał patrzeć na backstage i uśmiechać się do kogoś – ale nie przyjaźnie, a raczej ironicznie, szyderczo, zadziornie. Niall czasami też tam spoglądał i wtedy nie mógł już wytrzymać ze śmiechu. Zayn i Liam obserwowali ich bacznie i każda ich kolejna reakcja sprawiała, że jeszcze bardziej się dezorientowali.

Louis w pewnym momencie odstawił swój mikrofon na statyw, objął swoim wzrokiem cały tłum, czekając na odpowiedni rytm, podczas gdy Sarah coraz szybciej i mocniej uderzała w bębny...

Aż nagle nastała cisza na całej arenie, a Louis wręcz wykrzyczał do mikrofonu z zamkniętymi oczami:

— De do do do, de da da da...

— Is all I want to say to you! - dokończył za niego tłum.

Sarah i Niall wrócili do gry, a Louis postanowił jeszcze raz rozpocząć ostatni najmocniejszy refren. Tłum zaczął skakać w rytm piosenki, podczas gdy Louis doskoczył z wyjętym na nowo mikrofonem ze statywu do Nialla i wraz z nim zaśpiewał znowu pierwsze słowa refrenu. Obaj roześmiali się po tym, a Louis odszedł z powrotem na środek sceny i dokończył wraz z rozradowanym tłumem:

— De do do do, de da da da - your innocence will pull me through – zmienił niespodziewanie tekst, co od razu zaalarmowało Zayna i Liama. - De do do do, de da da da; is all I want to say to you, de do do do, de da da da – your words are meaningless and all that's true!

Sarah znowu uderzyła w bębny dwa razy mocno i wróciła do odpowiedniej gry wraz z Niallem, aby ładnie zakończyć tę piosenkę instrumentalem. W tym czasie Louis uśmiechnął się szeroko, prawie się roześmiał i ukłonił się nisko dla zabawy. Tłum zachwycił się takim ruchem. Louisa jeszcze bardziej to rozradowało. Oplótł wzrokiem całą arenę, po czym znowu wyciągnął ze statywu swój mikrofon, który zaraz po zakończeniu śpiewania tam włożył, i zrobił kilka kroków do przodu.

— Miły ten wieczór, Glasgow, prawda? - powiedział do mikrofonu, podczas gdy Sarah i Niall nadal grali outro piosenki The Police. - Pewnie niektórzy z was słyszeli, że jednym z coverów ma być piosenka Eltona Johna. Your Song? Tiny Dancer? Crocodille Rock? - zapytał się tłumu.

Po każdym wymienionym przez niego tytule publiczność się dzieliła na dwie grupy – na tą, która uważała, że powinien ją zaśpiewać i piszczała z zachwytu, i na tą, która nie była zbytnio przekonana do takiego coveru – głównie byli to ludzie w skórzanych kurtkach i glanach, jak zdążył zauważyć Zayn.

Louis cmoknął i pokręcił głową. Spojrzał się porozumiewawczo w kierunku Nialla, a potem Sarah, a następnie wrócił wzrokiem do fanów zgromadzonych na arenie i uśmiechnął się lekko.

Sarah zagrała charakterystyczne trzy uderzenia w środkowy bęben i jedno w talerz, po czym do jej perkusji dołączył Niall z też charakterystycznym i rozpoznawalnym przez chyba każdego fana riffem gitarowym. Ludzie oszaleli; Zayn zresztą tym razem też, bo akurat Eltona Johna to on uwielbiał i grzech było się nie bawić do jego piosenki – szczególnie takiej.

— Saturday Night's Alright! - krzyknął do mikrofonu Louis, odczekał chwilę i zaczął śpiewać pierwszą zwrotkę: - It's getting late, have you seen my mates? Ma tell me when the boys get here...

Jego głos był taki zachrypnięty i taki głośny, idealnie pasujący do akurat tej piosenki Eltona Johna. Tłum znowu oszalał – momentalnie zaczął skakać do rytmu piosenki i śpiewać wraz z Louisem. Niall znowu spojrzał się w stronę backstage'u i znowu nie mógł opanować swojego śmiechu. Liam i Zayn ciągle się zastanawiali, kto tam się znajdował – jakiś klaun lub kosmita?

Louis śpiewając wers o tym, że siostra wygląda słodko w aparacie na zębach i butach, od razu pomyślał o swojej siostrze Lottie, która mając sześć lat, też nosiła aparat na zęby, nosiła charakterystyczne czarne buciki z lat sześćdziesiątych i dodatkowo zaplatała swoje długie włosy w dwa warkoczyki. Uśmiechnął się pod nosem, kojarząc też to, że akurat ta piosenka była jedną z jej ulubionych. Złapał się na tym, że chciałby zobaczyć jej reakcję na akurat ten koncert.

Przez to, że piosenka była bardzo energiczna, dosyć szybko skończył pierwszą zwrotkę i płynnie z lekką chrypą wszedł w pierwszy refren, który zachęcił tłum ludzi jeszcze bardziej do zabawy:

— Don't give us none of your aggravation; we had it with your discipline – zaśpiewał z zamkniętymi oczami. - Cause'...

— Saturday night's alright for fighting!

Fani niemal to wykrzyczeli, a Louis wrócił do śpiewania dalszej części refrenu, podczas gdy Zayn i Liam postanowili kontynuować swoje śledztwo w sprawie podejrzanego powiązania między Harrym a Louisem.

— Co to ma być za piosenka? - zapytał niezadowolony Liam. - To nam nie pasuje do naszej teorii.

Zaczął się wkręcać w historyjkę Zayna, co zdecydowanie mu się podobało, bo przynajmniej miał swojego jednego zwolennika. Niestety; choć Zayn uwielbiał tę piosenkę i jakoś się do niej bawił, też był tym zawiedziony, tym bardziej że przed chwilą usłyszeli piosenkę The Police – tę z bezsensownym tekstem. Wzruszył ramionami i chciał już zacząć śpiewać drugi refren po właśnie skończonej przez Louisa zwrotce, gdy nagle nadszedł czas na instrumental mający na celu wydłużenie całego utworu w wersji na żywo.

Grała tylko Sarah, Niall miał chwilę na to, aby odpocząć od swojej gitary. Louis zresztą też mógł odpocząć od śpiewania. Pobudził tylko tłum, aby w rytmie perkusji śpiewał w kółko: saturday, saturday, saturday. On w tym czasie krążył po scenie z mikrofonem i obserwował arenę, jakby był nauczycielem i oceniał, czy wszyscy dają z siebie wszystko.

Liam w tym czasie się niecierpliwił. Nudził go ten support, nie mógł się już doczekać Harry'ego na scenie. Prychnął niezadowolony i popatrzył się ukradkiem na Zayna, który jakoś skakał i wraz z tłumem śpiewał podane przez Louisa słowa.

— Nie podoba mi się ten support – mruknął.

Zayn nie zrozumiał go przez głośny i podskakujący tłum, więc spojrzał się na niego zdezorientowany, mówiąc mu spojrzeniem, że ma powtórzyć, co mówił.

— Ten support jest beznadziejny! - zawołał dosyć głośno.

I, cóż, niestety grupka młodych facetów wraz z jakąś dziewczyną ubraną całą na czarno spojrzała się na niego z wściekłością w oczach. Zupełnie stracili zainteresowanie supportem, piosenką i Louisem i teraz całą swoją uwagę skupiali tylko na Liamie i na jego bulwersujących dla nich słowach.

Zayn się przeraził. Ci kolesie na pewno nie wyglądali na miłych i miał wrażenie, że przyszli tu właśnie dla supportu, a nie dla Harry'ego.

— Coś ty powiedział? - warknął jeden z facetów – taki w skórzanej kurtce ze srebrnymi ozdobami.

— Że nie podoba mi się support – odpowiedział mu Liam. - Mam chyba prawo wyrazić własne zdanie.

— Tak sądzisz? - głos zabrał teraz o wiele chudszy mężczyzna, ale również wyglądający groźnie, przynajmniej w oczach Zayna. - Zaraz się przekonasz, że jednak chyba nie.

Sarah znowu miała swoją solówkę w postaci tylko pojedynczych uderzeń w bębny. Ktoś z fanów przy barierkach krzyknął głośno fight pomiędzy uderzeniami, po czym spontanicznie i bardzo głośno Louis ponownie zaczął śpiewać refren.

I akurat wtedy jeden z facetów rzucił się na Liama. Zayn zszokowany i wystraszony zrobił krok do tyłu, wpadając na jakąś młodą dziewczynę, która najpierw była oburzona potrąceniem, ale jak zobaczyła rozpoczynającą się bójkę pomiędzy facetami, zapiszczała głośno – tak, że kilka osób wokół niej także zainteresowało się zaistniałą sytuacją.

— Don't give us none of your aggravation; we had it with your discipline. Saturday night's alright for fighting - get a little action in!

Ludzie w obrębie Liama i tego faceta w kurtce zaczęli panikować i krzyczeć – już nie z powodu piosenki. Zayn natomiast podjął próbę rozdzielenia swojego kolegi od tego agresywnego gościa, ale zrezygnował z tego pomysłu, gdy na niego czaił się już ten drugi typ, z którym na pewno nie chciał mieć niczego wspólnego.

— Niech ktoś wezwie ochronę! - zawołała jakaś blondynka.

— Bill, zostaw go – zmartwiła się dziewczyna w czarnej kurtce, koleżanka bijącego się faceta.

— Pożałujesz tego! - zawołał Liam i popchnął faceta tak mocno, że ten wleciał plecami na swoich kolegów, a oni na kolejnych stojących dalej fanów.

Zayn zaniepokojony spojrzał momentalnie w stronę Louisa śpiewającego na scenie.

Get about as oiled as a diesel train; gonna set this dance alight – zaśpiewał właśnie Louis, gdy zauważył w tłumie ludzi wyraźną bójkę między dwoma mężczyznami. Pierwszy raz był świadkiem takiej sytuacji. Owszem, w pubach często pijani ludzie się awanturowali, kiedy oni grali i przygrywali ludziom do piw i alkoholi, ale nigdy nie był świadkiem bójki, z którą musiałby coś zrobić.

Pod wpływem emocji jednak automatycznie zaczął wołać: ochrona. Spojrzał nawet na faceta z ochrony albo obsługi areny, który stał gdzieś tam przy barierkach, ale najwyraźniej zasnął przy pracy albo nie zauważył sytuacji. Po jego wołaniu natychmiast się rozbudził i jakoś przedostał się do źródła konfliktu.

Louis miał szczęście, że to był ostatni refren, który akurat jakoś skończył. Przy ostatnim instrumentalu – outrze – ludzie powtórzyli zabieg z breaku i znowu zaczęli powtarzać w rytm piosenki: saturday, saturday, saturday.

W końcu Sarah wykonała ostatnie uderzenia w bębny, po czym energicznie wstała i ukłoniła się publiczności – tak samo zresztą jak Louis i Niall, którzy już po chwili znaleźli się na backstage'u.

Louis był cały zdyszany i spocony – naprawdę nabiegał i zmęczył się podczas śpiewania Saturday Night's Alright. Nie mógł jednak ukryć swojego małego uśmieszku tak samo jak Niall, który jednak miał wielką ochotę się roześmiać, a gdyby mógł – śmiałby się dobre kilka godzin.

Sarah pochwaliła ich za dobry koncert i zniknęła w jakimś korytarzu, podczas gdy Louis i Niall spojrzeli się na siebie i pokręcili głowami.

— To był najgorszy koncert, jaki dałem – wyznał Louis. - Nigdy więcej The Police, to były jakieś tortury.

— Ale te miny Harry'ego i Jeffa z backstage'u były bezcenne – przyznał Niall; Louis zawtórował mu, kiwając głową w zgodzie. - O nie, co ten debil wyprawia! - przedrzeźnił ich miny Niall i roześmiał się.

— Tak było – przyznał mu rację. - Teraz tylko czekam na opieprz od Harry'ego, tego mi do szczęścia brakuje.

— Pogroź mu, że wyjawisz jego zachowanie prasie i po sprawie, masz go z głowy.

Przeprosił go szybko, mówiąc, że musi iść pilnie do toalety. Odszedł drugim korytarzem w stronę łazienki, więc Louis został sam na backstage'u. Oparł się plecami o jedną ze ścian i uspokoił swój oddech z zamkniętymi oczami.

Miał nadzieję, że tą piosenką The Police zamknął usta Harry'emu na dobre. Tak, droczył się z nim i tak, robił mu na złość. Poza tym nie powinien mieć w zasadzie do niego pretensji. Chciał Eltona Johna? To go miał. Nie mógł być już przecież takim bucem.

Chociaż... On rzeczywiście był bucem – Louis zdążył go przecież poznać. Był skurwysynem. Według Louisa było to najlepsze imię dla niego – żadne inne słowo tak dobrze go nie określało.

Wziął głęboki wdech i otworzył oczy. Natychmiast nimi wywrócił, gdy zobaczył na środku backstage'u Harry'ego, a za nim jakąś blondynkę w krótkim zielonym topie i z natapirowanymi włosami, która poprawiała mu fryzurę przed wyjściem na scenę. Chciał odwrócić swój wzrok w bok, lecz zanim zdążył to zrobić, zdążył złapać z nim kontakt wzrokowy. Syknął niezadowolony i postanowił jak najszybciej odejść w stronę korytarza prowadzącego do jego pokoju, aby ten go nie zaczepił. Harry jednak spodziewał się, że Louis będzie chciał to zrobić, więc niemal z prędkością światła wyrwał się dziewczynie z natapirowanymi włosami i zatarasował drogę Louisowi do jego pokoju.

Louis przystanął, położył swoje ręce na biodrach i westchnął ciężko, czekając już na kolejne obraźliwe słowa albo wyładowania Harry'ego. Już czekał na te wyzwiska za to, że znowu zrobił coś, co nie było w jego dokładnie zaplanowanym planie.

— The Police? De Do Do Do? Poważnie? - zapytał go, o dziwo rozbawiony.

Louisa zupełnie to zdezorientowało. Wyraźnie słyszał w głosie Harry'ego czyste rozbawienie. Nie wściekłość, żal czy rozgoryczenie, a... rozbawienie.

Zupełnie zaniemówił. Przez chwilę nie mógł nic z siebie wydusić.

— To wszystko, co chciałem ci powiedzieć – powiedział niepewnie po chwili ciszy między nimi, nawiązując rzecz jasna do tej piosenki i jej tekstu.

Chciał przejść, ale Harry zrobił krok w bok, nadal mu uniemożliwiając przejście. Wywrócił oczami także jakoś rozbawiony.

— Tak się ze mną bawisz? - dopytał nadal w dobrym humorze; najwyraźniej spodobało mu się to, jak Louis skomentował jego zachowanie; a może po prostu trafił w jego gust i lubił on The Police i Stinga.

— Mogę śpiewać, co chcę – odparł i uśmiechnął się lekko.

Wiedząc, że Harry nie da mu przejść, oparł się ramieniem o ścianę. Nawet na moment nie spuścił wzroku z Harry'ego.

— A Eltona Johna zaśpiewałeś.

— Bo Saturday Night's Alright jest energiczne. - Wzruszył ramionami. - Poza tym, gdybym powiedział, że nie lubię Eltona, popełniłbym zbrodnię. Dla formalności: lubię go – sprostował. - Umiem nawet zagrać jego jedną piosenkę na pianinie.

Harry zaśmiał się i pokręcił głową. Louis zupełnie nie rozumiał, z czego wynikała jego zmiana zachowania. Przecież nie zrobił niczego nadzwyczajnego.

— Nie pomyślałem o tej piosence – przyznał zamyślony, przez chwilę patrząc w podłogę. - Czym mnie jeszcze zaskoczysz?

Louis mimowolnie się roześmiał. Ku jego zaskoczeniu, Harry mu zawtórował. Gdyby Niall to widział, chyba myślałby, że śni, widząc swojego przyjaciela dogadującego się z tym Harrym Stylesem.

— Mötley Crüe na kolejnym koncercie? - zażartował, chociaż sam nie był pewien, czy to na pewno był żart. Popatrzył na korytarz, którym chciał przejść do swojego pokoju. - Mogę przejść?

Harry zupełnie zignorował jego pytanie o przejście.

— Tego szajsu chyba nie odważysz się zagrać.

Louis podniósł jedną swoją brew. Brzmiało to trochę jak wyzwanie. Może w kolejnym mieście, czyli w Leeds, zaśpiewa Wild Side.

— Sprawdzasz mnie? - Uśmiechnął się arogancko. - Sprawdzasz moje posłuszeństwo?

Harry pochylił się nieznacznie w jego stronę z założonymi nagle rękoma na piersi.

— Może – wyznał, co zestresowało Louisa do granic możliwości; znowu poczuł się przy nim dziwnie.

— A co chcesz ze mną ugrać?

Zanim Harry zdążył cokolwiek odpowiedzieć, natapirowana blondynka zawołała go swoim piskliwym, ale stanowczym głosem, mówiąc, że zaraz musi wyjść na scenę, a nie jest jeszcze dokładnie przygotowany. Louis zeskanował jego całe ciało. Dzisiaj ubrał się w czerwoną koszulę, na której miał luźną czarną marynarkę. Do tego miał czarne spodnie, a pojedyncze kosmyki jego włosów w kolorze blond opadały mu niedbale na czoło. Wyglądał całkiem dobrze, jak na takiego sukinsyna. Louis był ciekawy, co jeszcze można było poprawić w jego wyglądzie przed wyjściem na scenę.

Niemniej jednak ucieszył się, że w końcu Harry odejdzie od niego i zrobi mu przejście na korytarzu. Stresował się w jego obecności, czuł nieprzyjemny ucisk w brzuchu, czasami przechodziły go dreszcze, gdy łapał z nim kontakt wzrokowy. Jakoś potrafił ukryć przed nim swój stres, ale gdy Harry znikał z jego pola widzenia, Louis miał wrażenie, że jeszcze moment, a padnie ze słabości na podłogę.

Jego reakcja bardzo go zdezorientowała. Tak nagle stał się dla niego miły? Może w końcu zrozumiał, że jest jednym wielkim skurwysynem i nie powinien się tak zachowywać wobec innych osób – tym bardziej obcych. To jego rozbawienie wyglądało na prawdziwe, ale Louis jakoś nie mógł w to uwierzyć. Nigdy nie powiedziałby, że Harry'ego rozbawi piosenka The Police; prędzej powiedziałby, że zacznie na niego krzyczeć i się burzyć, że tak z nim pogrywa.

Czyżby ten Harry Styles miał jakieś poczucie humoru?

Nie mógł o tym myśleć. Od razu poszedł w kierunku swojego pokoju, aby odpocząć po tym koncercie. Nie podobał mu się, ale przynajmniej zaczęło się coś dziać i zaśpiewał coś energicznego. Co z tego, że był to Elton John. Przecież jego piosenki też były dobre. Chyba jedyne nierockowe.

Harry, któremu włosy poprawiała blondynka o imieniu Marie – jego jedna z makijażystek i stylistek, odprowadził go wzrokiem i westchnął. Nie spodziewał się takiego kroku ze strony Louisa. Zdążył go już poznać i wiedział doskonale, że miał bardzo trudny charakter i akurat po nim spodziewałby się kolejnych krzyków, że coś mu się odwidziało i on śpiewa tylko rock. A tymczasem poszedł na jakiś kompromis i to jeszcze zaśpiewał piosenkę, która była w stu procentach skierowana do niego.

De do do do, de da da da – to mu chciał powiedzieć; powiedzieć, że ma wszystkie jego słowa gdzieś. Tym bardziej że w ostatnim refrenie zmienił słowa tak, aby było to wprost powiedziane.

Louis miał szczęście, bo The Police i Stinga akurat lubił, a Saturday Night's Alright... No cóż, był to Elton John, więc...

Pomyślał, że skoro Louis mógł się z nim bawić tekstami piosenek, to on też się z nim tak pobawi – powinno mu się spodobać. Gdy Marie skończyła już swoją pracę, poprawił swoją marynarkę i podszedł do Mitcha i Sarah, którzy już czekali na niego przed wyjściem na scenę.

— Dobrze się czujesz? - zapytał Sarah, która przecież niedawno grała wraz z Louisem i Niallem.

Dziewczyna zdziwiona takim pytaniem popatrzyła podejrzanie na Mitcha, który obdarzył ją jedynie beznamiętnym wzrokiem.

— A ty się dobrze czujesz? - dopytała niepewnie.

— Wyśmienicie – przyznał.

Sarah wzięła głęboki wdech bardzo zszokowana taką odpowiedzią. Harry co prawda nigdy nie był dla niej złośliwy, ale nigdy też nie był jakoś szczególnie miły. Co tym razem się niby stało, że zapytał ją o samopoczucie? Przed nią chyba nie stał Harry; ktoś go musiał podmienić.

— Dasz radę zagrać? - zapytał jeszcze raz.

Mitch tym razem także się zaniepokoił tym pytaniem ze strony tego Harry'ego. Spojrzał na Sarah spod uniesionych zdziwieniem brwi.

— No tak, spokojnie – odparła.

Harry kiwnął głową i wytłumaczył im, jakie dokładnie piosenki zagrają – przede wszystkim poinformował ich o pomyśle na ostatnią piosenkę, czyli cover. Sarah i Mitch popatrzyli na siebie nieprzekonani do tego pomysłu, ale nie chcieli się kłócić z Harrym, więc nic nie powiedzieli. Tylko kiwnęli głowami i cała trójka znalazła się po chwili na scenie.

Po bójce nie było już żadnego śladu. Obaj panowie zostali wyprowadzeni z terenu areny, a na ich miejscu znaleźli się inni fani, którzy się przesunęli. Harry tradycyjnie przywitał swój tłum i zaczął koncert od swojego najnowszego hitu.

Co jakiś czas patrzył na backstage, mając nadzieję, że ujrzy tam Louisa, który postanowił obejrzeć jego koncert z takiej perspektywy. Nikogo jednak tam nie zauważał. Czasami widział Jeffa, czasami Marie, czasami inne osoby z jego całego teamu, ale nigdzie nie było Louisa. Po prostu nie przyszedł, nie chciał go zobaczyć ani posłuchać.

Pierwszy raz spotkał się z osobą, która nie lubiła jego muzyki. Chociaż powiedzieć nie lubiła, to jak nic nie powiedzieć, bo Louis jej wręcz nienawidził. Każda osoba była jego fanem, tylko nie on. Każdy go uwielbiał, tylko nie on. I każdy go kochał...

W końcu nadszedł czas na ostatnią piosenkę. Fani nie mogli się już doczekać wyboru Harry'ego. Ludzie krzyczeli różne tytuły – Take On Me, znowu pojawił się tytuł piosenki Eltona Johna, ktoś chciał, aby zaśpiewał coś z repertuaru Elvisa Presleya, ktoś inny spróbował znowu z piosenką Mötley Crüe Too Young To Fall In Love. On jednak miał już wybraną piosenkę. Usiadł do swojego pianina, na którym niedawno zagrał jedną ze swoich ballad – Falling, zamknął na chwilę oczy, aby pomyśleć pewne jedno życzenie, po czym spojrzał się na Sarah i kiwnął do niej głową na znak, że mogą zaczynać.

Zaczął grać, podczas gdy Sarah delikatnie uderzała w talerze, a Mitch grał spokojne rytmy. Na dworze było ciemno, a ludzie zorientowawszy się, że coverem będzie pewnie ballada, uspokoili się i zaczęli spokojnie kiwać się na boki w rytm piosenki.

— Someone found a letter you wrote me, on the radio – zaśpiewał i zrobił małą przerwę. - And they told the world just how you felt...

Uwielbiał tę piosenkę – była jedną z jego ulubionych, choć często jej nie śpiewał. Ale jej tekst był dla niego prawdziwym dziełem sztuki.

— They never said your name but I knew just who they meant.

Sarah zaczęła spokojnie uderzać w pojedyncze bębny, rozwijając trochę tę piosenkę. Harry zaczął śpiewać już drugą zwrotkę i dochodził już do swojego ulubionego momentu, czyli tego, w którym piosenka z ballady przeobrażała się w piosenkę disco.

— I never told a soul just how I've been feeling about you – zaśpiewał, a po tych słowach Sarah zaczęła coraz szybciej grać na perkusji. - But they said it really loud; they said it on the air on the radio!

Energicznie wstał z pianina, zabrawszy wcześniej mikrofon, i doszedł do krawędzi sceny, śpiewając dalszą część piosenki. Fani zaczęli śpiewać razem z nim, co bardzo go rozradowało. Uwielbiał, gdy ludzie śpiewali razem z nim; wtedy wiedział, że wybrał dobrą piosenkę i ludzie ją lubią. A Donnę Summer raczej każdy lubił.

Znaczy... Do jakiegoś czasu uważał, że go też wszyscy lubią, a jednak znalazł się jeden niższy od niego chłopak, który nienawidził jego muzyki.

Zaśpiewał całą drugą zwrotkę wraz z refrenem, bojąc się spojrzeć w to jedno miejsce poza sceną. Bał się tam ujrzeć kogoś, kogo chciał tam jedną swoją częścią ujrzeć. Nie mógł tego jednak od niego wymagać. Przecież nienawidził jego muzyki.

— 'Cause now I'm sitting here with the man I sent away long ago – śpiewał z zamkniętymi oczami, kończąc już prawie tę całą piosenkę. - It sounded really loud; they said it really loud on the radio.

To były ostatnie minuty koncertu, i Harry to wiedział, i publiczność, która starała się wykorzystać każdą sekundę jak najlepiej. Śpiewali wraz z nim, powtarzając w kółko on the radio, podczas gdy Harry uśmiechał się do ludzi i machał już im na pożegnanie, podczas gdy Mitch i Sarah grali już outro.

W końcu odważył się odwrócić wzrok od rozradowanego tłumu ludzi. Wziął głęboki wdech i spojrzał się w stronę backstage'u. Zawiódł się – bardzo.

Nie było go tam.

Chapter 6: 6. It's A Sin

Chapter Text

Leeds

Jedna z piosenek Prince'a przygrywała ludziom siedzącym sobie na barowych stołkach i popijającym piwa i inne alkohole. Niektórzy kiwali się w rytm tej piosenki, inni w ogóle nie zwracali na nią uwagi, Niall z kolei co chwilę brał łyk swojego piwa, aby jakoś podświadomie zagłuszyć tę piosenkę w swojej głowie. To nie był jego typ muzyki. Owszem, Prince był nazywany Księciem Popu i Niall nie ośmielał się go nawet obrazić lub skrytykować, ale po prostu nie słuchał go na co dzień. Poza tym myślał, że w tym lokalu grają raczej jakiegoś rocka w stylu KISS, może Rush, The Cure. Leeds miało beznadziejne bary – przynajmniej w jego opinii. Był już w pięciu barach i w jednym nie mieli zbyt ciekawego wyboru drinków, a w drugim ceny alkoholi zwalały z nóg – i to nie tak, że Harry słabo im płacił za supportowanie go, bo Niall miał już w portfelu taką kwotę, którą nigdy jeszcze na oczy nie widział, ale wolał te pieniądze wydać na kilka kufli piwa niż na jeden mały kieliszek niskoprocentowego drinka; w innym natomiast ochroniarz go nie wpuścił, bo mu się nie spodobał z wyglądu. Mógł mu powiedzieć, że jest gitarzystą z supportu samego Harry'ego Stylesa; przecież takie gadki musiały jakoś szokować ludzi. Ale z drugiej strony, kto by mu uwierzył? Poza tym bramkarz wyglądał na typowego metalowca, dla którego muzyka Stylesa jest badziewiem. Zresztą tak samo jak dla niego.

Trafił ostatecznie do baru znajdującego się tuż przy jakiejś stacji benzynowej na obrzeżach miasta. W środku bar był utrzymany w amerykańskim stylu i to się Niallowi podobało. Nigdy nie był w USA, ale z seriali wiedział, że tamtejsze bary i puby miały taki fajny klimat, który zawsze chciał poczuć na własnej skórze. Chociażby takie pokazane w Policjantach z Miami.

Wczoraj był ostatni dzień wolny od koncertów. Był już dziewiąty kwietnia, bo było już po północy. Na ostatnim koncercie w Glasgow tak się zmęczył, że musiał gdzieś to odreagować. Chciał się napić od razu po koncercie, ale Louis mu zabronił, więc postanowił skorzystać z dnia wolnego po uprzednim zameldowaniu się w lokalnym hotelu. Sam hotel nie był w najgorszym stanie – był to raczej taki zwykły hotel w mieście, na pewno nie był to Marriott czy Ritz, co trochę zdziwiło Nialla, bo przecież Harry Styles był niewyobrażalnie bogaty i dla niego noc w takim luksusowym hotelu musiała być wydaniem jakichś nędznych pensów, więc dlaczego wybrał nocleg akurat w takim miejscu?

Nie żeby Niall narzekał. Dla niego pokój w takim hotelu był nawet lepszy niż jego mały pokój w Manchesterze, który wynajmował. Tu przynajmniej nie było grzybu i wszechobecnej wilgoci oraz smrodu kanalizacji z łazienki. Obiecał sobie, że za pieniądze, które zarobi wraz z Louisem za supportowanie Harry'ego w Europie, kupi sobie jakieś małe mieszkanko w centrum Manchesteru. I coś jeszcze, ale nie wiedział jeszcze co.

Zagrał wraz z Louisem, no i oczywiście Sarah na perkusji, dopiero trzy koncerty – w Manchesterze, Liverpoolu i Glasgow, a był już zupełnie zmęczony i miał wielką ochotę spać cały tydzień w łóżku. Myślał, że granie piosenek na scenie przez jakąś godzinkę było czymś łatwym – w końcu co było trudnego w zagraniu paru piosenek? Rzeczywistość jednak zweryfikowała jego myśl. Nie miał pojęcia, jakim cudem Harry dawał radę z całą trasą koncertową – i to jeszcze dając o wiele dłuższe koncerty niż support. On już po kilku koncertach był wykończony, a co dopiero Harry... I to nie tak, że się teraz o niego martwił, po prostu zastanawiał się, kim on jest, że potrafi całą trasę koncertową przebrnąć – jakimś robotem?

On myślał, że supportowanie było tylko dawaniem godzinnych koncertów i tyle. Nie spodziewał się, że z tym wiążą się także męczące podróże, próby dźwięku, stres, nieoczekiwane sytuacje – takie jak ta bójka przy piosence Eltona Johna na koncercie w Glasgow. Przypadek, że wywiązała się ona akurat przy piosence, której pełen tytuł brzmi Saturday Night's Alright For Fighting? Był ciekaw, o co tak naprawdę poszło tym ludziom – pokłócili się o coś? Między nimi nie doszło do zwykłej sprzeczki – oni naprawdę się na siebie rzucili. Gdyby nie stało się to na koncercie, a w jakiejś ciemnej alejce, ten o wiele chudszy chłopak na pewno by poległ.

W jego głowie panował istny armagedon. Myślał o wszystkim i o niczym konkretnym jednocześnie. Myślał o Harrym, o Louisie, o koncertach, swoim dawnym życiu biednego mieszkańca Manchesteru... Nie tak wyobrażał sobie chyba to całe koncertowanie i bycie w trasie. Chyba że był to efekt Harry'ego; myślał, że przy tak wielkiej gwieździe atmosfera będzie przyjazna, pozna wiele innych gwiazd, będzie pływać w bogactwie i przez to będzie mógł lansować się w kasynach, klubach ze striptizem, barach i klubach, gdzie wpuszczano jedynie szanowane w społeczeństwie osoby – jednak rzeczywistość zweryfikowała jego marzenia. Siedział w tanim pubie na obrzeżach Leeds, a przez jego głowę przechodziły wszystkie głupie sytuacje z aroganckim Harrym, który nie wyżywał się tylko na Louisie, ale czasami również na nim.

No właśnie – Louis. Zupełnie go nie rozumiał. Ciągle kłócił się z Harrym – nie było dnia ani godziny, kiedy byłaby całkowita cisza i przyjazna atmosfera. Nienawidzili się, byli gotowi wręcz wydłubać sobie oczy czy rozszarpać się na strzępy, a mimo tego nic sobie nie robili; tylko wymieniali się wulgarnymi określeniami i zabijali siebie wzrokiem. Louis nie znosił go i za każdym razem w jego towarzystwie spinał się. Louis z natury był pyskaty i umiał ludziom odpowiedzieć na ich zaczepki – Harry'emu też dogadywał, ale w inny sposób – tak przynajmniej mu się wydawało. Poza tym był mniej pewny, zbyt zestresowany... Niall bał się, że jeszcze parę koncertów i gdy nadal będzie panowała taka sama atmosfera, Louis nie wytrzyma tego psychicznie i spasuje. Zresztą, czy miał mu się dziwić? On sam już nie dawał rady, a Harry wcale go tak bardzo nie zaczepiał. Koncertowanie wcale nie było takie łatwe. Zostali wrzuceni na głęboką wodę i musieli sobie sami radzić. Z małej sceny w lokalnym barze przenieśli się niespodziewanie na wielkie sceny aren i stadionów. Dla każdego byłby to szok – nieważne, jak bardzo by tego nie pragnął.

Wyczerpany rozmyśleniami na temat swojej obecnej sytuacji wpatrywał się niemal beznamiętnie w swój kufel piwa – już któryś z kolei. Smak piwa był dla niego wybawieniem. Zapominał o codzienności, o swoim życiu, o błędach i porażkach, o wyczerpujących chwilach... Wiedział, że gdyby był tutaj Louis, na pewno zakazałby mu picia jakiegokolwiek alkoholu. Nie rozumiał go ani jego głupich myśli. Przecież nie miał żadnego problemu z alkoholem. Był taki jak inni ludzie – po prostu lubił sobie wypić, a to nie była zbrodnia stulecia. Louis był przewrażliwiony. Tak samo jak na punkcie Harry'ego i jego głupiego zachowania. Powinien go zignorować – po prostu.

Upijając łyk swojego już któregoś z rzędu piwa, zauważył kątem oka, jak do niego dosiada się jakiś facet w jeansowej kurteczce i włosach ułożonych na żel. Nie zwrócił na niego jednak szczególnej uwagi. Uznał, że przysiadł się, bo chciał coś zamówić u barmana. Jednak gdy ten pochylił się w jego stronę, Niall już wiedział, że chciał coś od niego. Wywrócił oczami, bo nie miał zbytnio ochoty z kimkolwiek gadać – nawet jeśli byłby to Louis.

— Hej, chcesz może kupić jakiś towar?

Niall aż otworzył szerzej oczy, gdy to usłyszał. Nie spodziewał się aż tak bezpośredniego pytania w jego kierunku. Ukradkiem spojrzał na barmana, który najwyraźniej tego nie usłyszał – był zbyt zajęty usługiwaniem, a może podrywaniem jakiejś blondynki w prawej części baru, bo chichotał razem z nią i puszczał do niej oczka.

Wzruszył niedbale ramionami do samego siebie, upił kolejny łyk piwa i wbił swój wyblakły niebieski wzrok w blat przed sobą.

W głowie już mu szumiało i zbyt dobrze to on już nie kontaktował.

— Co to za bezpośrednie pytanie? - zapytał niechętnie, ale po chwili parsknął śmiechem przez absurd tej całej sytuacji. - Nie, dziękuję.

— Oh, cykasz się? - dopytał rozbawiony. - Boisz się mamusi?

— Tej suki? - zareagował natychmiast i maksymalnie przechylił swój kufel piwa, aby dopić do końca jego zawartość. - Prędzej to ona wepchnęłaby mi jakieś narkotyki, niż by mi zakazała.

Chłopak wydawał się być zaskoczony taką odpowiedzią. W końcu nie codziennie słyszał o tym, że czyjaś matka sama dałaby synowi odurzające środki.

— Musi być pojebana na maksa – mruknął sam do siebie, wbijając swój speszony wzrok w blat.

— Bo jest – odpowiedział mu znowu szybko. - Ty, wiesz, że ona kiedyś myślała, że znak Hollywood znajduje się w Vegas?

Parsknął śmiechem i zawołał barmana, który właśnie podawał dziewczynie jej drinka. Widząc obok Nialla chłopaka w jeansowej kurtce, uśmiechnął się do niego szeroko i podszedł do nich.

— Hej, Robin, tylko uważaj, komu sprzedajesz towar – zaśmiał się, kierując te słowa do chłopaka w kurtce, po czym spojrzał się na Nialla. - Coś podać?

— Kolejne piwo poproszę.

— Ciężki dzień, co? - zapytał z uśmiechem. - Tak bardzo męczą młodych ludzi w korporacjach?

Niall spojrzał na niego spod byka. Temu barmanowi na pewno nie miał ochoty spowiadać się ze swoich problemów ani tego, że był od kilku dni w trasie, która tak bardzo go przerosła. Już prędzej wygadałby się temu całemu Robinowi, który jeszcze kilka chwil temu chciał mu wcisnąć narkotyki i inne substancje odurzające. Wyglądał na sympatyczniejszego mimo wszystko.

Barman widząc niechęć Nialla, wycofał się speszony.

— Cokolwiek – mruknął i zajął się przygotowaniem piwa dla niego.

Kiedy Niall uważnie obserwował ruchy barmana, jakby chciał go przypilnować, aby nie wsypał mu żadnych narkotyków do napoju, chłopak w kurteczce o imieniu Robin postanowił do niego zagadać. Obrócił się bardziej w jego stronę na obrotowym krzesełku barowym i położył swoje ręce na udach.

— Nie jesteś stąd – stwierdził; Niall trochę zakropiony alkoholem też odwrócił się w jego stronę. - Nie orientujesz się w tutejszych sprawach.

— Ta? - odparł już pijackim głosem. - A ty jesteś tutejszy i sprzedajesz narkotyki...

Chłopak roześmiał się i rozłożył ręce.

— Mamy 89', jakoś trzeba sobie radzić w tym kryzysie Thatcher – powiedział rozbawiony. - Muszę jakoś zarobić na młodszego brata, chodzi jeszcze do podstawówki. A ty? Co robisz w życiu?

Niall uderzyło to pozornie proste pytanie. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem, gdy pomyślał nad odpowiedzią. Jeszcze miesiąc temu powiedziałby, że zamiata manchesterskie ulice, ale teraz... Jak dla drugiego człowieka musiało brzmieć to, że był gitarzystą supportu największej gwiazdy lat osiemdziesiątych – Harry'ego Stylesa? Przecież Harry Styles dla wielu ludzi był nieosiągalny – dla fanów zresztą też, bo to, że przyszli na jego koncert i widzieli go z dalekich trybun było niczym w porównaniu z nim – znał go przecież osobiście, wiedział, jaki był głupi i arogancki i bez problemu mógłby na niego donieść wielu plotkarskim tabloidom. Na pewno byliby zainteresowani życiem prywatnym Harry'ego i jego idiotycznym zachowaniem. Chyba że by mu nie uwierzyli, co też było możliwe, bo raczej wszyscy wierzyli, że był miły, uśmiechnięty, kochający i ewentualnie wieczorami czasami zabawiał się w klubach nocnych ze striptizerkami. Zresztą, ten chłopaczek Robin raczej też by w to nie uwierzył.

Zachichotał pod nosem, wywrócił oczami i pochylił się w jego stronę z dziwnym dwuznacznym spojrzeniem.

— Jak ci powiem, to mi nie uwierzysz i spadniesz z krzesła.

Robin zaśmiał się i pokręcił głową.

— Jestem dilerem, słyszałem już tyle historii, że mnie nic nie zdziwi – odparł pewien siebie. - Chyba nie biegasz po mieście z tłuczkiem do mięsa, którym zabijasz przypadkowych ludzi, prawda?

Niall cmoknął i przechylił swoją głowę lekko w prawo. W tym czasie barman podstawił mu wręcz pod nos jego kolejne piwo, uśmiechnął się do kolegi Robina i odszedł obsłużyć jakiegoś mężczyznę znajdującego się w innej części baru.

— Nawet to brzmi wiarygodniej niż to, co rzeczywiście robię.

Nadal miał głupie wrażenie, że to, że koncertuje wraz z Harrym, było tylko snem, z którego zaraz się obudzi w swoim małym pokoju w Manchesterze. Wróci zaraz do szarej i ponurej rzeczywistości, pójdzie do pracy, pozamiata śmierdzące alejki i ulice Manchesteru, a wieczorem spotka się z Louisem w jakimś pubie i dadzą koncert, na który nikt nie będzie zwracać uwagi, ale przynajmniej będą próbować przyciągnąć czyjąś uwagę. Nikt ich nie zauważy, wrócą do swoich mieszkań, pójdą spać i następnego dnia znowu to samo. Już tak nie było. Teraz jego rzeczywistość składała się z koncertów na wielkich arenach i ich wielkich scenach z prawdziwym sprzętem i wielkim tłumem fanów. To brzmiało tak nierealnie, a koncerty, które już dali – w Manchesterze, Liverpoolu i Glasgow wydawały się tylko głupim wymysłem podświadomości. Naprawdę wykonali Africa, piosenkę Eltona Johna i głupi utwór The Police? I wszyscy ludzie śpiewali wraz z Louisem... Na trzeźwo nie mógł tego udźwignąć.

Robin się nie odezwał, nie dopytał go o jego profesję. Może to i lepiej – nie miał zamiaru mu odpowiadać; i tak by mu nie uwierzył, może wziąłby go za wariata, który napił się za dużo alkoholu i teraz wygaduje bzdury, że niby koncertuje wraz z Harrym Stylesem. Zaczął się nagle zastanawiać, jak życie wiedli taki Mitch albo Sarah. Byli przecież z jego teamu, wykonywali z nim utwory i może nie byli aż tak bardzo rozpoznawalni jak Harry, ale większość ludzi na pewno ich kojarzyła w jakiś sposób. Był ciekawy, czy mogli tak po prostu wejść do jakiegoś pubu, aby się napić drinka, czy omijali takie miejsca szerokim łukiem przez to, że mogli być tam z łatwością rozpoznani.

Niespodziewanie spojrzał się ponownie na Robina i zeskanował jego ciało swoim wzrokiem bardzo dokładnie.

— Nie boisz się, że zaraz wyjdę z tego baru i pójdę na policję cię wydać?

Robin roześmiał się tak głośno, że parę osób przy barze spojrzało się na niego zdezorientowanych.

— Gdybyś chciał to zrobić, już dawno byś zadzwonił po gliny.

Tym razem to Niall wybuchnął śmiechem, pokręcił głową z niedowierzania i upił kolejny łyk swojego piwa. Ten Robin był niemożliwy, ale musiał przyznać, że był całkiem sympatyczny. Przynajmniej miał do kogo otworzyć gębę i jednocześnie miał możliwość zapomnieć o wyczerpującej trasie Harry'ego. W tej chwili liczyły się on, kufel piwa i głupie rozmowy z nowo poznanym Robinem.

Jego nowy kolega po chwili sam zamówił u swojego znajomego barmana jakiś alkohol. Dla Nialla drink, który zamówił Robin, był tylko jakimś sikaczem bez konkretnych procentów w sobie. Nie skomentował jednak jakoś specjalnie jego wyboru. Jego czasami wybujałe ego jeszcze nie dało po sobie poznać.

Minuty mijały, a z czasem zaczęły zmieniać się w godziny, podczas których rozmawiali ze sobą, a dodatkowo Niall zamawiał kolejne piwa, od których coraz bardziej zaczynało mu szumieć w głowie. Z każdym kolejnym drinkiem czy innym alkoholem przyrzekał sobie, że to ostatni zamówiony alkohol, ale nigdy się na nim nie kończyło – zawsze był kolejny i kolejny. Robin wcale go nie powstrzymywał, bo sam zaczynał być pijany i tracić kontrolę nad tym, co mówi, choć i tak zachowywał się lepiej i miał większą świadomość niż Niall.

Niall zupełnie stracił kontrolę nad tym co mówi, choć i tak długo wytrzymał, nie mówiąc Robinowi o tym, że jest gitarzystą supportu wielkiej gwiazdy Harry'ego Stylesa. W ogóle nie mówili o muzyce ani koncertach – przez procenty we krwi Niall zszedł na temat seksu i szeroko pojętego erotyzmu. Cóż, to było w jego stylu – po alkoholu zawsze był pobudzony seksualnie, choć do kobiet w dalszym ciągu czuł respekt i ich nie zaczepiał. Tak samo jak po alkoholu nie był specjalnie agresywny. A przynajmniej nigdy mu się nie zdarzyło kogoś pobić czy na kogoś nakrzyczeć.

Robin po każdym jego bełkotliwym i ledwo do zrozumienia zdaniu kiwał głową, zgadzając się z nim albo po prostu informując go, że rozumie, co mówi. Nie wiedział, po co to robił, bo Niall i tak na niego nie patrzył i mógłby nawet teraz wyjść z lokalu, a Niall najpewniej dalej by mówił, nie zorientowawszy się, że jego kolega już sobie poszedł.

W lokalu zaczęła grać spokojna piosenka Tiny Turner, która skojarzyła się natychmiast Niallowi z pokazami erotycznymi i prywatnymi tańcami striptizerek w klubach nocnych. Od czas do czasu chodził do manchesterskich klubów ze striptizem, aby popatrzeć na pięknie odziane kobiety na wysokich szpilkach. I uwielbiał im rzucać swoje czasami ostatnie funty. Może był skrajnie nieodpowiedzialny, ale kochał zadowalać kobiety. Z prostytutkami nie lubił się spotykać – z ich usług skorzystał tylko trzy razy w życiu. Striptizerki były lepsze – jakkolwiek to mogło nie brzmieć. One tylko tańczyły. I to jak dla Nialla. Po prostu uwielbiał czasami wejść do takiego klubu, oprzeć się o barierkę i patrzeć na kobiety w kabaretkach tańczące w rytm spokojnych i zmysłowych piosenek.

On nigdy się nie związał, woląc oglądać panie w klubach, a Louis kochał zwodzić szczególnie mężczyzn; nieźle się dobrali jako przyjaciele. Obaj korzystali z życia, a teraz... A teraz mogli korzystać jeszcze bardziej. Zarabiali obecnie na trasie Harry'ego krocie – teraz mogli wydawać pieniądze na prawo i lewo i mogli żyć sobie jak pączki w maśle. Niall tylko na taki dzień czekał w swoim życiu. Chciał się czegoś dorobić i zapomnieć o swojej toksycznej matce. Chciał tylko coś osiągnąć – i najwyraźniej mu się to udawało, a Louis narzekał. Choć, cóż, musiał mu współczuć, bo Harry wyżywał się na nim, a jego pretensje czasami i świętego doprowadziłyby do szewskiej pasji.

Temat więcej opiewał sprawy seksualne – i to Niall dużo mówił, Robin praktycznie się nie odzywał. Ale to Niallowi nie przeszkadzało – jego kolega wcale nie musiał go słuchać. I tak nie zdawał sobie z tego sprawy, bo był naprawdę pijany.

— Z prostytutkami spałem tylko dwa razy w życiu – przyznał się w pewnym momencie i wziął głęboki i zmęczony wdech. - Raz spałem w trójkącie! Robin, przysięgam, jedna miała tak wielkie cycki jak melony, a druga ssała jak odkurzacz!

Parę osób spojrzało się na niego i zachichotało. A Niall, cóż, był przecież już na tyle pijany, że opowiadał przypadkowym osobom – w tym przypadku Robinowi, o swoich seksualnych przeżyciach z angielskimi prostytutkami i striptizerkami. Taki już był – potrafił mówić o tym w zupełnym stanie upojenia, nie czując się w ogóle zniesmaczony swoim gadaniem. Potrafił gadać o swoim seksie z dziewczynami godzinami, nie pomijając żadnych szczegółów. Dokładnie tak, jakby pisał jakieś sprawozdanie dla lekarza ze swojego życia seksualnego. Po prostu gdy przychodziła mu ochota na pochwalenie się swoimi przeżyciami w łóżku, to robił to z pierwszą napotkaną osobą. Louisa czasami to denerwowało, ale przyzwyczaił się jakoś do tych opowieści. Znał już nawet na pamięć jego jedną historię, chyba jego ulubioną, gdy jedna z prostytutek zakuła go w kajdanki, a potem nie mogła znaleźć kluczyka i w ostatniej chwili, gdy była już tak zdesperowana, aby dzwonić na policję, znalazła swoją zgubę pod łóżkiem. Niall nigdy więcej się z nią nie umówił, choć niby twierdził, że była boginią seksu.

— Ale taka jedna blondynka, pierwsza prostytutka, z którą się przespałem, nawet porządnie loda nie potrafiła zrobić – kontynuował dalej bez żadnych skrupułów.

Robin zachichotał, bo skąd Niall mógł wiedzieć, że była kiepska w tych sprawach, skoro była to pierwsza prostytutka, z którą spędził noc? Wyciągnął rozbawiony paczkę papierosów i poczęstował jednym papierosem Nialla, który z chęcią przyjął podarunek. Najpierw Robin podpalił swojego papierosa, a potem zapalniczkę użyczył swojemu nowemu koledze.

Niall wypuścił dym papierosowy z ust, trzymając między zębami odpalonego już papierosa. Postanowił ciągnąć dalej swój długi monolog o swoich przygodach seksualnych z jedną z... dziewczyn? Pań na telefon? Striptizerek? Prostytutek? Jakkolwiek można było je nazwać. Lekko pijany Robin już się pogubił i sam nie wiedział, o czym rozmawiali, choć lepiej się trzymał niż Niall.

Niall zdążył już wypić kilka piw, zamówić sobie parę shotów, podczas gdy Robin wolał popijać sobie pomału tylko jakiegoś niebieskiego drinka. Jego kolega obserwował skrupulatnie dziewczyny siedzące przy barze i najpewniej obgadujące jedną ze swoich koleżanek, bo zachowywały się, jakby spiskowały przeciwko komuś. Może przez te wszystkie opowieści Niall miał ochotę do którejś z nich zagadać.

— Pamiętam – odwrócił od nich wzrok i wbił go w blat, dalej ciągnąc swój monolog - jak podczas seksu zaczęła pierdolić, że jej siostra czy siostrzenica... A może to był bratanek? - zapytał sam siebie, patrząc chwilowo przed siebie. - Nieważne, nie pamiętam. Ale no, ta siostra podobno miała spotykać się z jakimś aktorem. Opowiadała też, jak była na wizycie u dentysty... Czy ja jej za to płaciłem? Powiedz mi, jakim cudem ona pracuje w dziale porno?

Wyjął z ust papierosa i strzepnął popiół do popielniczki. Ponownie się zaciągnął, lecz tym razem pozostawił już papierosa pomiędzy swoimi palcami. Spojrzał Robinowi głęboko w oczy.

— Bliżej jej do działu komunikacji w firmie pług, traktor i kombajn - prychnął, a Robin zmarszczył czoło, jakby zaczął się zastanawiać, dlaczego jej idealne miejsce miało znajdować się w firmie pług, traktor i kombajn.

— Być może – uznał chłopak.

Nagle dzwoneczek przy drzwiach lokalu zasygnalizował czyjeś wejście do środka. Zarówno Niall, jak i jego kolega Robin spojrzeli się w odpowiednią stronę. Do pubu wszedł wysoki chłopak w podartych jeansowych spodniach i skórzanej czarnej kurtce mającej na ramionach srebrne guziczki i wypuklenia. Wyglądał na typowego fana rocka – może hard rocka. Nialla zaintrygował ten człowiek. Od razu podszedł do baru i bezpardonowo poprosił barmana o jakiś alkohol – dosyć mocny. Zauważył, że Robin widząc gościa, wywrócił oczami i prychnął pod nosem.

— Kto to? - zapytał, przerywając swój temat o prostytutkach i seksie.

Robin skierował wzrok na niego, utwierdzając się w przekonaniu, że Niall nie był tutejszy, skoro nie znał tego kolesia.

— Jesteś tu nowy, skoro go nie znasz – podsumował jego wiedzę z lekkim śmiechem. - Chris, frontman lokalnego zespołu rockowego – wytłumaczył mu cicho. - Gra na gitarze. Ludzie go uwielbiają. Co tydzień z soboty na niedzielę ma tutaj koncerty. Pewnie dzisiaj też ma.

Niall pokiwał głową w zadumie. A więc był to gitarzysta – tak jak on. Ale na pewno nie lepszy od niego. On przecież grał na koncertach Harry'ego Stylesa – mógł być ktoś lepszy od niego? Może Mitch, ale i tak sądził, że był od niego lepszy. Jego ego dawało o sobie znać.

Ten cały Chris na odchodnym podziękował barmanowi i wszedł na małe podwyższenie, które w pubie służyło jako scena. Stała tam zwykła klasyczna gitara – bardzo podobna do tej, jaką miał Niall. Przypomniała mu o nastoletnich czasach, kiedy jego matka czasami przychodziła do domu pijana po tym, jak znowu nie dostała jakiejkolwiek pracy, a on zamykał się wtedy w swoim pokoju z gitarą i grał cokolwiek, aby odciąć swoje myśli od wzburzonej i pijanej matki, która mogła się na nim wyżywać. Czasami w takich sytuacjach szedł też z gitarą do Louisa, u którego w domu zawsze był mile widziany. Mama Louisa – przemiła pani Jay, która często zastępowała mu jego własną matkę i mówił do niej ciociu, znała jego sytuację rodzinną i próbowała jakoś ją zmienić, ale nic nie pomagało. Tylko wyprowadzka do Manchesteru zmieniła jego życie na lepsze.

Wziął gitarę do ręki i zaczął przesuwać palcami po strunach, grając tym samym jakąś bliżej niezidentyfikowaną melodię. Niall prychnął sam do siebie i wywrócił oczami. Jedno pociągnięcie strun, a on już słyszał tę beznadziejną grę. Jeżeli on tutaj z takimi umiejętnościami grał co tydzień, to jakim cudem on z Louisem w Manchesterze musieli co chwilę zmieniać lokale, mimo że wykonywali utwory milion razy lepiej niż ten chłopak? Chociaż z drugiej strony to oni dostali szansę supportowania Harry'ego Stylesa na jego światowej trasie, nie on.

— Ale beznadziejnie gra – mruknął i upił kolejny łyk piwa.

Robin zachichotał.

— A skąd ty to możesz wiedzieć? - zapytał go trochę arogancko.

Niall pokręcił głową i wziął głęboki wdech. Skierował swój wzrok na Robina i przez chwilę nic nie mówił – musiał się zastanowić, czy to, co chciał powiedzieć, było odpowiednie.

— Bo jestem gitarzystą supportu Harry'ego Stylesa – odpowiedział niby pytająco, jakby pytał samego siebie, czy to prawda.

Zabrzmiało to wyniośle – przedstawił się jako gitarzysta supportu tak wielkiej gwiazdy muzyki. Dumniejszy nie mógł być z siebie. Coś mu się w życiu udało.

Robin natomiast niemal nie zakrztusił się swoim drinkiem, którego łyk właśnie brał. Natychmiast spojrzał się na Nialla z szeroko otwartymi oczami z zaskoczenia.

— Co? - rzucił w pierwszym szoku. - Nie, to niemożliwe – uznał po chwili z nerwowym śmiechem. - Nie wyglądasz jak Michael.

Niall wzruszył ramionami, wiedząc doskonale, z kim pomylił go Robin. Czyli nie był jeszcze aż tak rozpoznawalny.

— Poważnie – mruknął.

A może coś mu się pomyliło i rzeczywiście był zwykłym grajkiem z manchesterskich pubów, który jakimś głupim przypadkiem trafił do oddalonego o prawie pięćdziesiąt mil Leeds? To był tylko sen? Nie – przecież pił teraz na żywo alkohol, poza tym postacie, które widział, miały twarze.

Chyba powinien już przystopować z piciem alkoholu. Ale ten palący przełyk alkohol i jego smak... Przyrzekł sobie, że to będzie ostatni kufel piwa. Wstanie, poprosi kulturalnie barmana o następną dolewkę, a potem grzecznie jakoś wróci do hotelu. Nie miał zamiaru siedzieć w tym lokalu przy akompaniamencie tej beznadziejnej melodii granej przez tego całego Chrisa.

— Ty sobie jaja ze mnie robisz – zaśmiał się lekko pijanym tonem Robin, utrzymując temat rzekomego supportu Harry'ego. - Taki zwykły chłopak nie może być gitarzystą Stylesa. Tobie już chyba alkoholu starczy.

Niall prychnął. Jak niby powinna wyglądać osoba, aby można było ją wziąć za kogoś, kto rzeczywiście gra przy Harrym Stylesie? Powinna mieć kolorowe włosy – kolorowe w znaczeniu naprawdę pstrokatych, kolczyki w uszach i mieć punkowe ubrania jak Michael? Niall nie znał go osobiście i nie sądził, że kiedykolwiek go pozna, ale po samym wyglądzie nie miał zamiaru się nawet z nim witać. A może żeby sprawiać wrażenie prawdziwego gitarzysty supportu powinien ubierać się tak jak Louis – w podarte jeansy, skórzane kurtki i sprane koszulki z logami innych rockowych zespołów?

Robin według niego był bezczelny – jak on w ogóle mógł pomyśleć, że wymyślił sobie supportowanie Harry'ego Stylesa przez alkohol? On przecież nawet nie był pijany – tak przynajmniej mu się zdawało; swoje imię i to, kim był, jeszcze pamiętał.

— Oh, nie jestem jeszcze tak pijany – wymruczał. - I mówię poważnie. Znam Harry'ego i to taki skurwysyn...

Robin wybuchnął śmiechem, sprawiając, że ludzie w lokalu na chwilę spojrzeli na niego. Był to śmiech raczej ironiczny, wymuszony, taki niedowierzający.

— Wiesz co, ty to jesteś pozytywnie stuknięty.

Zdenerwował go. Machnął arogancko ręką i wstał z krzesełka barowego. Zrobił to jednak dosyć szybko, przez co przed oczami pojawiły mu się mroczki, a on sam przez jeszcze alkohol we krwi musiał oprzeć się rękoma o blat. Wmawiał sobie, że nie był pijany, po prostu za szybko wstał. Pokręcił głową i wziął głęboki wdech.

Dlaczego ludzie nie brali go na poważnie? Uważali, że był wariatem, a on naprawdę supportował Harry'ego Stylesa wraz ze swoim przyjacielem wokalistą Louisem. Jak miał wyglądać, jak miał się zachowywać, aby ludzie mu wierzyli? Spełniał marzenia, był już w zasadzie kimś wielkim, a ludzie nadal brali go za małego, głupiego człowieczka nic nieznaczącego na tym świecie.

Zatoczył się do tyłu, lecz jakoś utrzymał równowagę. Nadal trzymał się zdania, że pijany wcale nie był. Poszedł pijanym i tym samym chwiejnym krokiem w stronę baru, aby poprosić grzecznie barmana o jeszcze jedną dolewkę. Musiał odreagować – a tym samym musiał się napić.

Rozbawiony opowieściami Nialla o prostytutkach i Harrym Stylesie Robin odprowadził go wzrokiem. Kiedy Niall podchodził do baru, mrucząc pod nosem obelgi w stronę Chrisa, że jest beznadziejny w grze na gitarze, Chris ze szklanką whisky w swojej dłoni właśnie wstawał z krzesełka barowego i przez przypadek szturchnął Nialla swoim ramieniem. Robinowi już nie było do śmiechu, tym bardziej że Chris na sto procent słyszał te wszystkie obraźliwe słowa pod swoim adresem. Automatycznie schował twarz w dłoniach, wiedząc już doskonale, co się święciło.

— Coś ci nie pasuje, gościu? - zapytał pijany Niall, obracając się w stronę chłopaka w czarnej ramonesce.

Chris przez chwilę spoglądał zaskoczony na swoją białą koszulkę, na której uwidoczniła się jasnobrązowa plama po wylanym whisky.

— Wylałeś na mnie moje whisky! - wykrzyczał zły, pokazując mu swoją poplamioną białą bluzkę.

Pijany Niall również się zdenerwował. Nigdy nie był jakoś specjalnie agresywny po alkoholu, ale ten koleś go zdenerwował. I Robin przed chwilą też. Czara goryczy przelała się. A jego złość wymieszana z procentami we krwi... To nie mogło się dobrze skończyć.

— Zaraz, to ty mnie popchnąłeś, pieprzony kłamco – parsknął oburzony jego pretensjami.

Chciał przejść obok niego, aby nie wchodzić z nim w głupią dyskusję, lecz przez swój chwiejny krok przez wypite piwa oraz oburzenie tego całego Chrisa, nie udało mu się to – musiał pozostać na swoim miejscu.

— Zdaje mi się, że to ty szedłeś złą drogą, chuju – powiedział ten cały Chris, odkładając szklankę z resztkami whisky na blat znajdujący się tuż za nim. - Poza tym kim jesteś, aby mówić mi, że jestem beznadziejny?

Niall nie był już na tyle trzeźwy, aby puścić tę obelgę mimo uszu. Nazwał go obraźliwym określeniem – za kogo się uważał, że mógł mówić w jego kierunku takie słowa? Nie chciał pozostać mu dłużny, więc popchnął go lekko, czym go początkowo zdezorientował.

— Chuju? Ty kurwo pierdolona – zawołał pijanym głosem i już miał wymierzyć w jego kierunku cios bokserski, gdy nagle Chris popchnął go w zamian za jego popchnięcie. - Supportuję Harry'ego Stylesa!

Gdy barman usłyszał te słowa, aż przestał polerować szklankę w swojej dłoni, a jakaś dziewczyna, która właśnie brała łyk swojego drinka, niemal się nim nie zakrztusiła. Wszyscy spojrzeli się w ich stronę zaskoczonymi spojrzeniami. Niall zdenerwowany do maksymalnego poziomu rzucił się niemal na Chrisa, przez co większość ludzi w lokalu wstało ze swoich krzesełek zaaferowani całym wydarzeniem. Chris z początku był zdezorientowany, ale szybko odzyskał świadomość i zaczął szarpać się z Niallem. Po chwili wyrwał się z jego ucisku na koszulce, ale tylko na krótko, bo już po chwili Niall po prostu skoczył i uderzył go pięścią prosto w twarz.

Chris zatoczył się do tyłu i natychmiast przystawił sobie dłoń do nosa, aby sprawić, czy nie zaczęła mu lecieć krew. Niall z kolei zatoczył się w bok i syknął z lekkiego i niespodziewanego przez pijany organizm bólu w ręce. Chris zorientowawszy się, że raczej nie ma złamanego nosa, po prostu rzucił się na Nialla, powalając go tym samym na barową podłogę. Blondynka siedząca na krzesełku znajdującym się najbliżej zdarzenia natychmiast z niego wstała, wylewając połowę swojego napoju na blat. Barman z kolei postanowił zainterweniować – w tym celu obszedł szybko bar, aby oddzielić od siebie dwóch bijących się mężczyzn.

Szarpali się na podłodze, pojedyncze ciosy także się pojawiały. Dopiero po dłuższej chwili barman jakoś zdołał ich rozdzielić od siebie przy pomocy paru gości lokalu. Natychmiast chwycił Nialla za jego czerwoną koszulę w kratkę i pokazując mu jedną ręką drzwi wyjściowe z lokalu, sam go tam zaprowadził, mówiąc mu przy okazji, że nie życzy sobie w środku bójek i ma stąd spierdalać. Dosłownie tak to ujął.

Niall był oburzony. Dlaczego to on był wypraszany z lokalu, a nie ten koleś, który sam go zaczepił? Wiedział dlaczego – bo on był beznadziejny i nieznany nikomu, a tamten Chris był niby wielkim muzykiem. Szkoda tylko, że to on grał przy Harrym Stylesie, a nie Chris.

Na dworze powitało go dosyć zimne kwietniowe powietrze. Barman zostawił go samego przed lokalem zdanego tylko na siebie. Był taki pijany, choć przed sobą się do tego nie przyznawał, że ledwo stał na nogach. Nie było szans, aby udało mu się samemu dotrzeć do hotelu. Odszukał swoim zamglonym wzrokiem najbliższą budkę telefoniczną i naprawdę chwiejnym krokiem do niej podszedł. Nie znajdowała się daleko – znajdowała się zaraz przy latarni miejskiej i jednocześnie przy stacji benzynowej. Oparł się zmęczony ramieniem o szybkę budki i przystawił sobie słuchawkę do ucha z zamkniętymi oczami. Nie usłyszawszy sygnału, zorientował się, że przecież musi zapłacić za połączenie, a dodatkowo musi znać i wybrać numer do kogokolwiek. Westchnął zrezygnowany. Robin na pewno by mu pomógł, ale nie mógł wejść z powrotem do tego baru – jego dumna i urażone ego mu na to nie pozwalały.

Rozejrzał się swoim śpiącym wzrokiem po okolicy, aż w końcu zatrzymał swój wzrok na naklejce przyklejonej do szybki budki telefonicznej reklamującej hotel w okolicy. I na jego szczęście był to hotel, w którym zatrzymał się wraz z Louisem i całą ekipą koncertową. Wyciągnął z kieszeni swoich spranych jeansów ostatnie monety, jakie miał przy sobie i zadzwonił pod odpowiedni numer, mając nadzieję, że ktoś odbierze. Ktoś musiał.

Louis w tym czasie leżał już dawno w swoim łóżku i próbował przeczytać kolejny rozdział książki, lecz szło mu to opornie. Ciągle musiał czytać stronę od początku, bo w połowie orientował się, że nie skupił się wystarczająco, aby zrozumieć treść fabuły i dialogów. Rozmyślał o wielu rzeczach – o kolejnym koncercie, o poprzednich dniach, o Harrym... Nie wiedział, dlaczego mimowolnie jego myśli często zwracały się ku niemu. Denerwował go do granic możliwości, w jego obecności stresował się jak cholera, a mimo tego w jakiś sposób go intrygował. Przecież był największą gwiazdą popu – każdego chyba intrygował; z taką różnicą jednak, że jego fani go nie znali, a on go już doskonale poznał. Takiego aroganckiego i bezczelnego człowieka jeszcze nie spotkał na swojej drodze, a już zdążył mu udowodnić, że nie był aż taki zły, jak myślał – potrafił być rozbawiony czy dosyć miły. Dowiodła na to piosenka The Police i to, jak zareagował na żartobliwą zaczepkę z jego strony.

Jego przemyślenia przerwał nagle dzwoniący telefon hotelowy znajdujący się na ciemnobrązowej etażerce tuż przy łóżku. W pierwszej chwili się wystraszył. Było już dawno po północy, w całym hotelu panowała cisza, a w jego pokoju niespodziewanie zaczął dzwonić telefon. Louis przez chwilę patrzył na niego zupełnie zdezorientowany – z tego co wiedział, hotelowy telefon był tylko do połączeń z recepcją, ewentualnie recepcja mogła przekierować połączenie od innej osoby do odpowiedniego pokoju. Pomyślał, że może to pomyłka; mimo tego postanowił odebrać telefon.

Odłożył najpierw książkę na etażerkę, po czym podniósł słuchawkę. Nie zdążył nawet się odezwać, niemal od razu usłyszał po drugiej stronie głos swojego przyjaciela Nialla. Pijany głos.

— Oh, Louis, kochanie, ta miła pani recepcjonistka... - zaczął naprawdę pijanym głosem, lecz nie dokończył; Louis domyślał się dlaczego. - Chyba zaraz zwymiotuję...

Louis przymknął swoje oczy cały wściekły. Miał ochotę zacząć na niego krzyczeć, że jest nieodpowiedzialny do granic możliwości. Byli w środku trasy koncertowej – i to nie ich prywatnej, a trasy Harry'ego Stylesa, a on jak zwykle nie potrafił powstrzymać się i nie wypić żadnego alkoholu. Pieprzony alkoholik, pomyślał mimowolnie; po chwili pożałował tych słów i skarcił siebie za nie. Wziął głęboki wdech, myśląc szybko, co zrobić. Musiał go jakoś znaleźć, przyprowadzić do hotelu i położyć go spać. Nic trudnego – robił to już wiele razy w Manchesterze. Problem był jednak w tym, że w innych pokojach spali Harry, Jeff, Sarah, Mitch... Gdyby któreś z nich się obudziło i zobaczyło Nialla w takim stanie... Szczególnie Harry. Louis nie chciał nawet myśleć sobie, co by powiedział – a raczej jak zacząłby krzyczeć. Był pewien, że widząc zupełnie schlanego Nialla, wyrzuciłby ich z trasy już następnego dnia.

Musiał zatem przyprowadzić jakoś Nialla do hotelu w ciszy i niezauważalnie. Pojawił się jednak drugi problem – gdzie on tak właściwie był?

— O Boże, niedobrze mi...

— Gdzie ty jesteś? - zapytał stanowczo, podnosząc się z łóżka.

— Ten lokal jest pierdolnięty – wymruczał. - Wyrzucili mnie, bo myśleli, że jestem wariatem! Powiedziałem im, że znam Harry'ego Stylesa, a oni...

— Niall, co to za lokal? - zapytał jeszcze raz.

Przez chwilę wsłuchiwał się w zupełną ciszę po drugiej stronie słuchawki. Miał już coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał głos Nialla:

— Gdzieś przy stacji benzynowej, chyba blisko hotelu, nie wiem... - powiedział słabym głosem. - Louis, przyjdziesz po mnie?

Westchnął. Najchętniej zostawiłby go tam samego, aby w końcu zrozumiał, że jest skrajnie nieodpowiedzialny, ale był przecież jego przyjacielem – co miał zrobić?

— Tak – mruknął niechętnie i zły, wstając z łóżka, aby się przebrać.

— Tylko wiesz co, ja muszę pokazać temu dupkowi, że jestem lepszy i...

— Niall, błagam cię, zostań tam, gdzie jesteś.

Jeszcze mu brakowało wzburzonego Nialla chcącego się na kimś odegrać. Miał tylko nadzieję, że się z nikim nie pobił. Nie był raczej agresywny po alkoholu, ale... No właśnie – raczej. Wiadomo było, co alkohol robił z ludźmi.

Niall coś mruknął niezrozumiałego do słuchawki, po czym odłożył słuchawkę, a Louis usłyszał dźwięk przerwanego połączenia. Syknął zdenerwowany. Mógł się teraz tylko modlić, że Niall choć po części się go posłuchał i nie będzie próbować wszczynać czy nie daj Boże eskalować jakiegoś konfliktu.

Bardziej nieodpowiedzialnego zachowania jeszcze w swoim życiu nie widział. Przecież Niall doskonale wiedział, że byli w trasie i musi ograniczyć alkohol do minimum. Ale oczywiście wielki królewicz Niall nie dopuszczał do siebie myśli, że ma jakikolwiek problem z alkoholem. A przez to Louis niepotrzebnie się denerwował i musiał wstawać w nocy tylko po to, aby przyprowadzić pijanego przyjaciela do hotelu, choć chciał się przecież wyspać na koncert w Leeds. Widział, że wychodził z hotelu - mógł pójść z nim do tego baru, ale z drugiej strony nie był przecież jego matką czy nianią, aby go pilnować.

No cóż, stało się – teraz musiał tylko sprawić, aby nikt się nie dowiedział o Niallu w takim stanie. Ubrał szybko na siebie jakąś grubszą koszulkę – pierwszą lepszą, jaką ujrzał w swoim hotelowym pokoju, po czym zgarnął ze stoliczka portfel z dokumentami i klucze do pokoju i bramy, a z oparcia krzesła swoją czarną ramoneskę i wyszedł cicho ze swojego pokoju. Znajdował się na pierwszym piętrze; na dole pokoje dostał Harry i właśnie Niall. I to najbardziej martwiło Louisa – pokój Harry'ego znajdował się tuż przy tym Nialla i, cóż, chcąc nie chcąc, mógł usłyszeć jego pijany głos, a to była ostatnia rzecz, jaką Louis chciał przeżyć w swoim życiu.

Zszedł cicho na parter i wywrócił oczami, przystając na ostatnim stopniu schodów. Z pokoju ogólnodostępnego dla gości hotelowych na korytarz wychodziła smuga światła, co oznaczało, że ktoś był w środku i coś tam robił. Tak bardzo chciał wierzyć w to, że nie był to Harry. Gdy jednak zmierzył w kierunku wyjścia z hotelu i zatrzymał się na chwilę na wysokości drzwi do ogólnodostępnego pokoju... No tak – nie ujrzał nikogo innego jak Harry'ego, który siedział sobie na jednym z foteli i czytał jakąś książkę. Zauważając jednak Louisa kątem oka w przejściu, podniósł swój wzrok trochę zdziwiony, co on robił o tej porze na korytarzu, a nie w swoim pokoju. Louis jednak nie zamierzał mu się z tego tłumaczyć. Przez chwilę patrzył na niego bez żadnego słowa.

— Stało się coś? - zapytał w końcu zdziwiony Harry, odkładając swoją książkę na stoliczek.

Jego ton był bardzo miły; Louis mimo tego wywrócił oczami i założył na siebie swoją cienką skórzaną kurtkę. Noce kwietniowe były przecież jeszcze chłodne.

— Nic się nie stało, nieważne.

Nie zamierzał mu mówić o tym, że jakimś cudem zadzwonił do niego pijany do granic możliwości Niall i wygadywał głupoty, przez co musiał teraz go jakoś znaleźć i przyprowadzić do hotelu, bo podejrzewał, że już zupełnie nie kontaktował, a jego nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Przecież gdyby mu o tym powiedział, zostałby przez niego zabity. To był Harry – największy skurwysyn świata.

— Louis, jest już dawno po drugiej w nocy, gdzie ty idziesz? - zapytał innym pytaniem Harry.

— Nie twój interes – burknął.

Chciał już wyjść z hotelu, gdy nagle zorientował się, że tak właściwie nie ma jak wziąć Nialla; pomijając fakt, że nawet nie wiedział, gdzie jest lokal, w którym niby miał pić ten alkohol. Zamknął za chwilę oczy i wziął głęboki wdech na uspokojenie. Jaki on był wściekły na swojego przyjaciela – chyba jeszcze nigdy nie był na niego aż tak bardzo wściekły. Tyle razy mówił mu, aby nie pił alkoholu, bo ma z nim wyraźny problem, ale on i tak robił swoje. A w dodatku byli w środku trasy jako support Harry'ego, a Harry był, jaki był – naprawdę musiał przynosić im aż taki wstyd przed nim? Louis już nie miał do niego siły.

Harry wstał powoli i cicho z fotela i spokojnym krokiem podszedł do Louisa. W pierwszej chwili chciał delikatnie dotknąć jego ramienia, aby ten spojrzał na niego, ale ostatecznie zrezygnował z tego ruchu. Zamiast tego westchnął i cierpliwie poczekał, aż Louis sam na niego popatrzy.

— Coś się stało? - zapytał ponownie bardzo cicho; Louis spuścił wzrok zawstydzony. - Louis...

Jego głos był cichy, opanowany, spokojny... Taki nietypowy do jego wizerunku, który Louisowi już utkwił w głowie. Teraz był taki miły, pomocny... Nie przyprawiał Louisa o dreszcze, w końcu się go nie bał. Teraz wydawał się być zwykłą osobą, która się czymś przejęła. Louis więc odważył się podnieść na niego swój wzrok. Jego kosmyki w jasnym kolorze opadały mu na czoło, a jego szmaragdowe oczy wyrażały troskę. Louis poczuł przy nim dziwne uczucie bezpieczeństwa.

— Powiesz mi?

Westchnął ciężko, bijąc się z myślami, czy powiedzieć mu o pijanym Niallu, którego jak zwykle musiał doprowadzić do porządku. Teraz był miły i opanowany – może nie zareagowałby aż tak skrajnie. Chociaż to był Harry – porywczy i wybuchowy człowiek.

Odwrócił wzrok w bok, aby na niego nie patrzeć. Było mu tak cholernie wstyd za Nialla.

— Niall wypił za dużo alkoholu w barze – wyszeptał tak cicho, że nie był pewien, czy Harry go usłyszał. - Zadzwonił do mnie i... - Nie wiedział, jak to ubrać w słowa. - Jest tak pijany, że sam tutaj nie wróci, więc...

Harry pokiwał głową zamyślony, przechylając ją lekko w bok, jakby chciał spojrzeć na tę sytuację z zupełnie innej perspektywy. Louis z kolei zawstydzony odwrócił się w kierunku wyjścia z hotelu i zmierzył w tę stronę. Zanim jednak zdążył opuścić budynek hotelu, usłyszał za sobą jeszcze zatroskany głos Harry'ego:

— Pomóc ci? - zapytał. - Pójść tam z tobą?

Louis zaskoczony tą propozycją odwrócił się z powrotem w jego kierunku i dosłownie zaniemówił. Czy Harry właśnie zaproponował mu pomoc? Nie wierzył w to, co usłyszał. Ten Harry Styles oferował mu swoją pomoc. To brzmiało zupełnie nierealnie, ale Harry naprawdę to powiedział. Tak go to zszokowało, że nie wiedział, co powiedzieć – przez pierwsze sekundy szoku po prostu na niego patrzył.

— Nie musisz...

— Pójdę – sam zdecydował i zniknął na chwilę w pokoju.

Louis oparł się o ścianę i poczekał na Harry'ego, nie dowierzając w to, co się właśnie działo. Może to był jakiś sen – pijany Niall, miły Harry, druga w nocy... Nie mógł w to uwierzyć. Chyba za dużo rozmyślał o wszystkim. Teraz musiał skupić się tylko na jednym – na odprowadzeniu Nialla do hotelu.

Po chwili ze swojego pokoju wyszedł Harry w czarnym trochę rozciągniętym swetrze, którym zastąpił swoją zwykłą białą koszulkę. Zmierzył w stronę wyjścia, lecz widząc, że Louis prawie w ogóle nie ruszył się ze swojego miejsca, jakby zszokowany takim obrotem spraw, odwrócił się i rozbawiony zapytał:

— Idziesz?

Louis dopiero teraz wrócił do rzeczywistości i zorientował się, że tak właściwie stał przez chwilę w jednym miejscu, zamiast po prostu podejść do wyjścia.

— Tak, tylko... - zawahał się. - Ja nie wiem, gdzie on jest dokładnie. Mówił, że blisko, gdzieś obok stacji benzynowej...

Harry natychmiast pokiwał głową.

— Wiem gdzie – oznajmił i otworzył drzwi.

Obaj wyszli szybko na kwietniowe powietrze – chłodne, ale całkiem przyjemne. Louis w takiej sytuacji zdał się na Harry'ego, skoro wiedział, w jakim barze mógł przebywać Niall. On w ogóle nie znał Leeds, choć był w tym mieście kilka razy. Miał tylko nadzieję, że Harry nie wpuści go w maliny i rzeczywiście idą w odpowiednie miejsce.

Chciał go zapytać, skąd wie, gdzie znajdował się bar i stacja benzynowa znajdująca się blisko niego, ale ostatecznie nic nie powiedział, mimo że szli obok siebie w dosyć niezręcznej ciszy. Między nimi było tylko słodkie wiosenne powietrze i pojedyncze przejeżdżające ulicą samochody.

Patrzył na niego kątem oka i zastanawiał się, czy nie bał się, że ktoś go rozpozna na ulicy o tej porze i będzie chciał od niego autograf. Chociaż z drugiej strony było ciemno, a sam Harry był ubrany w czarne ubrania – równie dobrze mógł być kimś podobnym do największej gwiazdy ery disco.

W końcu Louisa zaczęła denerwować ta cisza – naprawdę niezręczna cisza. Postanowił się do niego odezwać – za głupie odezwanie się nie mógł go przecież zganić.

— Czemu nie spałeś o tej porze? - zapytał go nieśmiało, wbijając wzrok w chodnik; nie miał odwagi na niego spojrzeć.

— Czasami nie mogę spać – odpowiedział mu zwyczajnym głosem, trochę niepasującym do wizerunku, który utkwił już w głowie Louisa. - Wtedy piszę, wypalam papierosy, czytam coś... A ty? - Spojrzał na niego. - Nie spałeś czy obudził cię telefon?

Wywrócił oczami i znowu zrobiło mu się wstyd.

— Czytałem książkę.

Na tym skończył wypowiedź, a Harry nie pociągnął rozmowy dalej, więc przez kolejne minuty znowu szli w niezręcznej ciszy. Nie potrafili ze sobą gadać. Mimo tego Louis czuł między nimi jakieś napięcie, tym bardziej że Harry szedł tak blisko niego. To było dziwne uczucie, ale jednocześnie poczuł przy nim coś dziwnego – coś w stylu bezpieczeństwa.

Przeszli jeszcze parę minut spacerem, gdy nagle Louis zauważył za zakrętem stację benzynową z neonowym szyldem, budkę telefoniczną i Nialla, ledwo trzymającego się na nogach i próbującego wyraźnie złapać stopa. Oburzyło to i zdenerwowało Louisa. Nie zwracając uwagi na Harry'ego, pobiegł w jego stronę, zostawiając go jednocześnie w tyle. Harry nawet nie myślał, aby za nim biec; uznał, że spokojnym krokiem dojdzie do lokalu.

Louis doskoczył do Nialla i natychmiast zmusił go, aby opuścił dłoń i nie sprawiał wrażenia chcącego zatrzymać samochód. Zdenerwowany obrócił go w swoją stronę. Miał go serdecznie dosyć.

— Na litość boską, Ni – skarcił go. - Czyś ty zwariował?

Niall nie mogąc się dobrze utrzymać na nogach, zrobił niekontrolowany krok do przodu, tym samym wpadając niezdarnie na Louisa, który od razu go złapał, aby nie uderzył głową w chodnik. Westchnął ciężko i zamknął na chwilę oczy, aby się uspokoić.

— Chodź, pójdziemy już do hotelu, dobrze?

— Lou, ja chyba...

Jakoś wyszedł z jego objęcia ramieniem, szukając jakoś wzrokiem najbliższego miejsca, gdzie mógłby wymiotować. Louis natychmiast zainterweniował, znowu łapiąc go za ramię.

— Ni, błagam, nie tutaj...

Na jego nieszczęście z lokalu wyszedł jakiś facet w czarnej skórzanej kurtce – bardzo wściekły i szukający wzrokiem Nialla. Gdy go ujrzał, zacisnął dłonie w pięści i zrobił parę kroków do przodu. Louisowi aż się zrobiło słabo na ten widok.

Niall złapał z nim kontakt wzrokowy, prychnął i pokręcił z niedowierzania głową.

— Czego chcesz, w czym problem? - zaczepił go pijanym głosem.

— Nie skończyłem z tobą, pieprzony dupku, odkupisz mi tę koszulkę! Myślisz, że jak okłamiesz nas wszystkich, że grasz dla Stylesa, to będziesz mieć jakieś pierdolone ulgi?

Louis natychmiast doskoczył do podjudzonego Nialla i zatrzymał go swoją prawą ręką, lewą pokazując chłopakowi, że ma się uspokoić.

— Hej, spokój, wracaj do środka...

Chłopak w skórzanej kurtce wybuchnął śmiechem.

— Spierdalaj, chłopaczku.

— Słucham? - oburzył się tak bardzo, że sam już miał ochotę się bić z tym chłopakiem.

— Wypierdalaj stąd, pojebie, muszę policzyć się z tym kłamcą.

Louis miał już coś odpowiedzieć, bo nie miał zamiaru pozwalać ludziom tak się do siebie zwracać, gdy nagle na miejscu zdarzenia znalazł się Harry, który usłyszawszy taką obelgę w stronę Louisa, zdenerwował się – i to bardzo mocno.

— Jak ty się do niego odzywasz?!

Chłopak otworzył szeroko oczy, gdy zobaczył przed sobą tego Harry'ego Stylesa – najprawdziwszą muzyczną gwiazdę lat osiemdziesiątych. Był zszokowany takim obrotem spraw, bo to znaczyło, że Niall wcale nie kłamał i rzeczywiście zna Harry'ego Stylesa.

— Zaraz...

Zdenerwowany do granic możliwości Harry podszedł agresywnie do chłopaka i złapał go niespodziewanie za jego czarną kurtkę.

— Odezwij się do niego tak jeszcze raz, a pożałujesz – warknął, po czym go popchnął w stronę wejścia do baru. - A teraz spieprzaj, już wystarczająco się napatrzyłeś.

Chłopak w skórzanej kurtce posłusznie wycofał się, nie mogąc jednak spuścić swojego zszokowanego wzroku z Harry'ego. Louis zresztą też nie mógł oderwać od niego spojrzenia. Stanął w jego obronie, przegonił tego chłopaka... Co tutaj się działo – był naprawdę skłonny wierzyć, że to był tylko jego sen, z którego zaraz się obudzi.

Nagle przerwał swoje przemyślenia o Harrym, gdyż przypomniał sobie, że nadal trzyma całkowicie pijanego Nialla i powinien go poprowadzić do hotelu. Spuścił swój wzrok, pociągnął za sobą przyjaciela i powiedział mu cicho, że pójdą teraz razem do hotelu pójść spać. Nawet nie wiedział, czy Niall go zrozumiał, bo zupełnie nie kontaktował, a poza tym wyglądał na śpiącego.

Nie miał odwagi popatrzeć na Harry'ego, nie miał nawet odwagi się do niego odezwać – podziękować mu czy cokolwiek innego powiedzieć. Przez całą drogę do hotelu obaj musieli wsłuchiwać się w pomruki Nialla i wygadywane przez niego głupoty, które mówił przez alkohol w krwi. Dobrze, że nie mówił o seksie – Louis odetchnął z ulgą. Nie chciał, aby Harry słuchał o jego seksualnych eskapadach; przyniosłoby mu to jeszcze większy wstyd.

Do bramy znajdującej się przed hotelowym ogrodem doszli całkiem szybko, choć oczywiście nie w kilka minut – prowadzenie pijanego Nialla zajmowało trochę czasu i trzeba było się trochę namęczyć. Louis już był do tego przyzwyczajony; mimo tego taki widok przyjaciela nie był miły dla oka. To nie było zwykłe jednorazowe upicie się; to powtarzało się nagminnie, a był to przecież jego przyjaciel. I w żaden sposób nie mógł go namówić na terapię, bo za każdym razem utrzymywał, że żadnego problemu z alkoholem nie ma.

Jakoś dotarli do furtki w bramie, która na ich nieszczęście okazała się być zamknięta. Louis zmęczony wziął głęboki wdech. Gorszej nocy wyobrazić sobie nie mógł.

— Otwórz te pieprzone drzwi... - mruczał Niall sam do siebie, ledwo trzymając się na nogach.

Louis zaczął szybko macać swoje kieszenie spodni, co było trudne, trzymając jednym ramieniem pijanego Nialla; w końcu z tylnej lewej wyciągnął pęk kluczy. Trzęsącymi rękoma próbował znaleźć odpowiedni klucz do furtki, lecz było to naprawdę trudne przy wiercącym się Niallu. Louis nie chciał pomocy od stojącego tuż obok Harry'ego – i tak mu już wystarczająco pomógł, poza tym było mu tak wstyd za zachowanie Nialla, że nawet nie miał odwagi na niego spojrzeć czy się do niego odezwać.

Nie zdążył włożyć dobrze odpowiedniego klucza do furtki, gdy nagle Niall wyślizgnął mu się spod ramienia i szybkim pijackim krokiem pobiegł w stronę najbliższego krzaka, prawie wywracając się przy nim na twarz.

— Chryste, Niall – jęknął wyczerpany i zawstydzony do maksymalnego poziomu Louis.

Poleciało morze przekleństw, których ani Harry, ani Louis nie chcieli słyszeć – takich przekleństw, że w innych czasach Niallowi już dawno by odcięto język. Louis zamknął zażenowany oczy, natomiast Harry stał też trochę zmieszany, nie wiedząc, co właściwie ze sobą zrobić. Niall wymiotował prosto na krzak kwitnących róż w środku nocy, przeklinając wszystko, co tylko się dało, a oni tylko stali i patrzyli się na to wszystko z jakimś dziwnym stoickim spokojem.

Gdy dźwięki zwracanego jedzenia ustały, Louis ponownie wziął głęboki wdech i podszedł do przyjaciela, nie spoglądając nawet na sekundę na mijanego Harry'ego. Pochylił się nad nim i przez chwilę nic nie mówił, jakby chciał się upewnić, że Niall skończył wymiotować.

— Już dobrze? - zapytał cicho i z troską; Niall nic mu nie odpowiedział. - Tak? Chodź, musimy się położyć.

Pomógł mu wstać, ponownie objął go ramieniem i powolnym krokiem zmierzył z nim z powrotem w stronę furtki. Harry widząc to, wyciągnął swoje klucze i szybko otworzył przejście. Spotkał się tylko ze zmęczonym, ale w jakiś sposób wdzięcznym spojrzeniem Louisa.

Louis wiele razy odprowadzał pijanego Nialla do domu. Nie był to dla niego gorszący czy odrażający widok. Wiele razy widział go wymiotującego czy przeklinającego, ale świadomość, że przy tym wszystkim tym razem był Harry... Tak bardzo było mu wstyd za przyjaciela. Nie sądził, że Niall wyjdzie do baru i wypije tam hektolitry alkoholu. Gdyby wiedział, że to zrobi, zabroniłby mu wychodzić – nawet jeśli miałby trzymać go pod kluczem i pilnować jak matka. Takiego wstydu narobić mu przed Harrym...

Weszli w końcu do hotelu najciszej jak mogli. Louis musiał dotrzeć z nim do pierwszego pokoju znajdującego się po lewej stronie, który z kolei znajdował się obok hotelowej jadalni i telefonu. Ten hotel miał trochę dziwny układ i o ile Louisowi na początku rzeczywiście wydał się dziwny, tak teraz dziękował Bogu, że pokój znajdował się blisko wejścia do hotelu.

— Zawsze się zastanawiałem, kto ten hotel niby projektował – podjął niespodziewanie wątek Niall bardzo głośno; jego zachowanie zaczynało Louisa drażnić. - Kto wymyślił tak zajebiście spierdolony układ budynku...

— Proszę cię, cicho bądź – poprosił go błagalnie zmęczonym głosem. - Obudzisz wszystkich, jest po drugiej w nocy.

— Noc jest biała i młoda! - krzyknął.

Zarówno Harry, jak i Louis syknęli przez ten głośny krzyk. Obaj najwyraźniej nie chcieli, aby inni goście hotelu obudzili się i odkryli, że odprowadzali właśnie do pokoju pijanego Nialla. A Jeffa już na pewno nie chcieli budzić. Obaj zdawali sobie sprawę, że gdyby dowiedział się o jego eskapadzie w pubie, zdenerwowałby się do czerwoności. Woleli uniknąć awantur. I tak już za wiele ich było.

Harry poszedł szybciej niż Louis z Niallem i już uprzejmie otworzył mu drzwi do odpowiedniego pokoju. Znowu spotkał się z podziękowaniem w spojrzeniu Louisa. Ten nie zdążył wrócić wzrokiem do pokoju, gdy Niall spontanicznie przyspieszył kroku, przez co pociągnął za sobą zdezorientowanego i zmęczonego Louisa i prawie wylądowali przez to na podłodze. Odbili się najpierw od kanapy, aby po chwili zatoczyć się w lewo i przez to Louis uderzył swoim biodrem o stół. Obaj usłyszeli dźwięk tłuczonego szkła. Harry ponownie syknął przerażony kolejnym hałasem.

— Cholera jasna – syknął Louis i przymknął swoje oczy.

Dźwięk tłuczonego szkła od razu ożywił Nialla. Skojarzył mu się z dźwiękiem odbijanych o siebie szklanek z alkoholem w czasie toastu. Wykrzywił usta w pijackim uśmiechu i popatrzył błagalnie na Louisa.

— Louis, skarbie, napijmy się za lepszy czas...

— Nie – odmówił stanowczo i spróbował przeciągnąć go w stronę łóżka. - Niall, błagam cię, współpracuj.

— No chodź, napijmy się, w końcu zapomnisz o tym dupku...

Louis mógł się tylko domyślać, o jakim dupku mówił Niall. Wywrócił oczami, bo przecież nic go z nim nie łączyło, poza tym się nienawidzili. Niall zaczął go naprawdę denerwować. On chyba testował jego cierpliwość, która swoją drogą już się kończyła.

— Louis, jedno piwko...

— Pieprz się – warknął, tracąc już cierpliwość; miarka się przebrała.

— Z chęcią – uznał; Louis już nie miał na niego siły. - Ale z tobą? Chyba odmówię. Chociaż w sumie nigdy nie próbowałem gejowskiego seksu. Myślisz, że jest równie dobry jak zwyczajny seks? - zapytał, próbując sam przejść na kanapę.

Louis postanowił to zignorować. Wiedział, że Niall mówił to tylko przez to, że był pijany – sam nie był przecież gejem. Odbijało mu od alkoholu. Louis uznał więc, że brak reakcji na jego zaczepki wyjdzie im obu tylko na dobre.

— Ale w takim seksie chyba istnieje podział na dół i górę, nie? Jak z kobietą?

Zdenerwował Louisa do czerwoności. Chwycił go za ramię i posadził go siłą na kanapie, a raczej go położył, zmuszając, aby w końcu poszedł spać i przestał wygadywać głupoty, których jutro nie będzie pamiętać. A jak będzie pamiętać, to będzie się za nie wstydzić.

— Istnieje – mruknął sam do siebie i ściągnął z niego bluzę, aby poszedł spać w samym krótkim rękawku. - A teraz się zamknij i...

— Co? - przerwał mu Niall, reagując na jego pierwsze stwierdzenie. - To coś takiego istnieje? Czekaj, Lou... Czy ty chcesz mi powiedzieć, że ty uprawiałeś gejowski seks kiedykolwiek?

— Pierdol się – mruknął zdenerwowany do maksymalnego poziomu, nieudolnie próbując zmusić go do leżenia na kanapie; Niall jednak nie współpracował i ciągle chciał wstawać.

— Teraz w tym pokoju? Louis, co ty taki bezpośredni...

— Zamknij się, błagam.

Niall w końcu przymknął swoje oczy, a gdy je przymknął, to już zupełnie odpłynął, uznając, że jest aż tak zmęczony, że nie ma już siły wchodzić w głupie i bezsensowne dyskusje z Louisem. Gdy Louis upewnił się, że jego pijany przyjaciel w końcu się uspokoił, a może i nawet zasnął, odetchnął z wielką ulgą, po czym niemal od razu kucnął ze schowaną twarzą w dłoniach. Nie mógł uwierzyć, że Niall narobił mu takiego wstydu przed Harrym. Wygadywał głupoty o seksie... Chociaż w tym był najmniejszy problem – prawdziwy problem był w tym, że upił się w środku trasy koncertowej, dzień przed koncertem w Leeds, więc jutro rano, a właściwie to już dzisiaj, obudzi się z tak wielkim kacem, że nie zwalczy go do wieczora i będzie z nim grać na gitarze. Tylko tego Louisowi brakowało.

Tyle razy mu mówił, aby nie pił alkoholu, szczególnie przed koncertami. Przecież dzisiaj wieczorem grali na arenie w Leeds, a podejrzewał, że Niall nie chciał grać na kacu albo z bolącą głową. A on na pewno nie chciał śpiewać do zniekształconej melodii jego gitary.

Wziął głęboki wdech dla uspokojenia i spojrzał się w stronę wyjścia z pokoju. Harry stał w progu, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Wyglądał tak zwyczajnie, na pewno nie był zdenerwowany czy wkurzony. Louis już potrafił rozpoznać w nim złość, bo już wiele razy widział go zdenerwowanego przed koncertem. Teraz był spokojny i opanowany, może trochę śpiący. Jakąś częścią siebie był słodki. Stał, milcząc, w czarnych materiałowych spodniach i czarnym rozciągniętym swetrze.

Z wielkim poczuciem winy i wielkim zażenowaniem Louis wstał powoli z podłogi, ostatni raz rzucił swoje spojrzenie na Nialla, po czym upewniwszy się, że śpi, cicho i spokojnie podszedł do Harry'ego.

— Dzięki – wyszeptał nieśmiało. - Tak mi wstyd przed tobą, przepraszam za niego, obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

— Spokojnie, nie ma problemu – odpowiedział także zwyczajnym głosem bez żadnych pretensji. - Poza tym nie masz się czego wstydzić. Po prostu przesadził z alkoholem.

Może dla Harry'ego to było tylko przesadzenie z alkoholem, ale dla Louisa to był element uzależnienia Nialla. Harry nie widział go już któryś raz w takim stanie. I mógł się z tego cieszyć – nic fajnego go nie omijało.

Nie mógł o tym myśleć, bo tylko przez to wariował i niepotrzebnie szarpał sobie nerwy. Najważniejsze było to, że Niall spał już sobie na kanapie i Jeff nie został obudzony.

Spojrzał ponownie na Harry'ego i przygryzł swój policzek od środka.

— Nie musiałeś atakować tego faceta – powiedział cicho, uznał, że kultura zobowiązuje podziękować. - Mimo tego dzięki, to było... miłe.

Harry uśmiechnął się lekko.

— Nikt nie będzie ciebie obrażać – oznajmił.

Louis uśmiechnął się ironicznie. Co za ironia – i kto to mówił, pomyślał.

— A ty możesz? - zapytał go nie z pretensją w głosie, a bardziej będąc rozbawiony.

Zachichotał, skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową.

— Nie powinienem.

Louis cmoknął z aprobatą i na chwilę odwrócił od niego wzrok. Dziwny był ten Harry – teraz był jakiś miły i całkiem przyjemnie się z nim gadało. Szkoda, że ten stan rzeczy prawdopodobnie będzie utrzymywał się tylko do rana. Rano znowu będzie mieć do niego jakieś pretensje albo zacznie na niego krzyczeć o byle co. Szkoda.

— Potrafisz być miły – wyszeptał zwyczajnym głosem; bez żadnej ironii, sarkazmu czy zdziwienia, wracając do niego wzrokiem.

— Jeszcze mnie nie znasz – odparł beznamiętnie, patrząc się tępo w jakiś bliżej niezidentyfikowany punkt znajdujący się za Louisem, dopiero po chwili na niego spojrzał. - Też jestem człowiekiem.

— Doprawdy? - dopytał.

Nie odpowiedział mu. Przez chwilę patrzył się beznamiętnie przed siebie, nic nie mówiąc – jakby zastanawiał się nad jakąś sensowną odpowiedzią. Między nimi znowu zapanowała chwilowa niezręczna cisza, przerywana jakimiś pijanymi pomrukami Nialla.

W końcu skierował z powrotem na niego wzrok i wziął głęboki wdech.

— Jesteś gejem? - odważył się go zapytać.

Louis spojrzał na niego niechętnie ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Uznał to pytanie za nieodpowiednie i zbyt bezpośrednie.

— Nic ci do mojej orientacji seksualnej – odpowiedział arogancko. - Zajmij się swoim życiem.

Chciał odejść. Był zmęczony i miał wielką ochotę położyć się już spać. A dyskutować z Harrym na pewno nie miał zamiaru, nawet jeśli ten nagle stał się dziwnie miły dla niego. Było to podejrzane dla niego; wolał nie wiedzieć, czemu nagle rozmawiał z nim normalnie jak ze starym znajomym. Poza tym nie powinien się interesować jego orientacją seksualną. Cholera, przeklął w myślach; to mogło oznaczać, że naprawdę mu się spodobał.

Nie mówił, schlebiało mu to, bo podobać się tak wielkiej gwieździe, będąc zwykłym chłopakiem...

Harry widząc, że Louis chce odejść, spróbował go jakoś zatrzymać przy sobie.

— Przepraszam za tak bezpośrednie pytanie – mruknął zawstydzony; Louis na chwilę spojrzał na niego. - Mogę zapytać inaczej? Podobają ci się mężczyźni?

Louis prychnął trochę oburzony. Harry poważnie myślał, że zdenerwował się tylko dlatego, że zadał mu zbyt bezpośrednie pytanie, używając słowa gej? Co z nim było nie tak.

— Nie interesuj się. Jesteś idiotą – skomentował to. - Zajmij się lepiej śpiewaniem, pisaniem piosenek, czymkolwiek, ale nie mną.

Harry spuścił zawstydzony głowę, mruknął, że pójdzie już do swojego pokoju i po prostu odszedł, zostawiając Louisa samego w przejściu do pokoju Nialla. Odprowadził go spojrzeniem, a gdy ten zamknął za sobą drzwi do pokoju, prychnął i wywrócił oczami. Nie dosyć, że był arogancki, to jeszcze był bezczelny. Pytać go bezpośrednio o to, czy podobają mu się mężczyźni – to przechodziło ludzkie pojęcie.

Spojrzał zmęczonym wzrokiem na śpiącego na kanapie Nialla i westchnął. Taki wstyd mu przynieść przed Harrym – świat tego nie widział. Choć musiał przyznać, że Harry zachował się w porządku, czego po nim zupełnie się nie spodziewał. Potrafił być miły, to go pozytywnie zaskoczyło.

Przymknął drzwi do jego pokoju i automatycznie skierował wzrok na telefon ogólnodostępny zawieszony na ścianie hotelowego korytarza. Dzisiaj był dziewiąty kwietnia – niedziela, co znaczyło, że jego mama na sto procent miała nocną zmianę w pracy; z sobót na niedziele zawsze brała nocki. Mógł więc do niej zadzwonić. Chyba potrzebował tego – musiał się wygadać komuś, a swojej mamie ufał bezgranicznie.

Podszedł więc do telefonu i z pamięci wybrał odpowiedni numer – miał tylko nadzieję, że trafił akurat na czas jej przerwy, kiedy ona siedziała w swoim pokoju. Odebrała dosyć szybko, bo już po kilku sygnałach.

— Cześć – przywitał się i oparł się ramieniem o ścianę ze słuchawką przy uchu. - Nie przeszkadzam?

— Oh, nie – powiedziała szybko trochę zdziwiona tym nocnym telefonem. - Stało się coś, kochanie? Jest środek nocy.

Wziął głęboki wdech i popatrzył ukradkiem na Nialla.

— Musiałem odprowadzić pijanego Nialla do hotelu – mruknął ze wstydem w głosie; jego mama mruknęła tylko oh. - Pokłócił się z kimś, wygadywał głupoty... Takiego wstydu narobił przy Harrym...

— Co ten biedny chłopak ze sobą robi – mruknęła zatroskana. - Upił się do nieprzytomności?

— Prawie – przyznał. - Ja już nie mam na niego siły. Myślałem, że w trasie choć trochę się opanuje, ale najwidoczniej... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że on nie przyjmuje do wiadomości, że ma problem. Wszyscy mu to mówią, ale on uważa, że wszyscy żyją w błędzie.

— Biedny... - powiedziała, mając na myśli oczywiście to, przez co przechodził Niall i jaka była prawdopodobnie przyczyna jego picia.

Pokiwał głową sam do siebie, zgadzając się ze słowami swojej mamy.

— I to wszystko przez jego głupią matkę... - odparł cicho.

Mruknęła mhm i przez chwilę nic nie mówiła, jakby się nad czymś zastanawiała wnikliwie.

— Mam jej o tym powiedzieć, gdy spotkam ją na mieście? - zapytała niepewnie. - Że znowu się upił?

Louis spojrzał na Nialla, który spał niedbale ułożony na kanapie.

— Nie, Niall na pewno by tego nie chciał.

— Okej – odparła. - Może masz rację... A jak tam ogólnie w trasie? - postanowiła zmienić temat. - Radzisz sobie jakoś? Grać na tak wielkich arenach...

Usłyszał dumę w jej głosie wymieszaną z nadal jakimś niedowierzaniem, że dostał taki dar od losu.

— Jakoś sobie radzimy z Niallem – przyznał szczerze. - Ale cały czas kłócę się z Harrym. Dosłownie nie było jeszcze dnia, w którym byśmy się nie kłócili.

— A w telewizji pokazują go tak miłego... - westchnęła. - Ciągle o to samo się kłócicie?

Louis potwierdził to. Ciągle chodziło o setlistę. Harry nie zgadzał się w dalszym ciągu na rockowe utwory, a on nie zamierzał śpiewać popowych i tanecznych piosenek. Naprawdę nie było dnia, w którym byliby dla siebie mili. Niestety, bo przed chwilą Harry udowodnił mu, że może taki być – szkoda, że nie mógł być taki na co dzień.

— Nie chce słyszeć o żadnym rocku – dopowiedział zmęczony. - Ale, mamo, ja jestem stworzony do śpiewania rocka. Nie będę śpiewać nudnych popowych piosenek z radia...

— Louis – przerwała mu szybko. - Kochanie, posłuchaj. Graj to, co ci się podoba, i nie patrz na innych – powiedziała do niego troskliwym głosem. - Śpiewaj to, co masz w sercu, skarbie. Jeśli ma to być rock, to niech będzie to rock. Postaw na swoim.

Uśmiechnął się do siebie. Kochał swoją mamę – była najlepszą mamą, jaką mógł mieć. Miała rację, nie mógł pozwolić wejść sobie na głowę; tylko on mógł decydować o tym, co wykona razem z Niallem na scenie. Musiał zacząć stawiać na bardziej rockowe utwory. Zdanie Harry'ego od tej chwili już go nie obchodziło.

— A mówiłaś Lottie, że zaśpiewałem Saturday Night's Alright? - zapytał ją, znowu zmieniając temat – tym razem na o wiele lepszy.

— Oczywiście! - zaśmiała się przyjaźnie. - Powiedziała, że kocha cię za to jeszcze mocniej – ponownie się zaśmiała, tym razem Louis jej zawtórował. - I tak bardzo żałuje, że nie mogła usłyszeć tego na żywo.

— Usłyszy jeszcze nie raz.

Pogadali jeszcze chwilę o mniej ważnych rzeczach. Louis zapytał ją między innymi jak radzi sobie w pracy, na co odpowiedziała, że ta noc będzie należeć do spokojniejszych, ale przyznała również, że jej ostatnia zmiana była naprawdę wyczerpująca. Louis natomiast jeszcze trochę ponarzekał na Harry'ego, pogadał z nią o Niallu, po czym uznał, że jest już tak zmęczony, że musi iść spać, aby choć w jakimś stopniu wyspać się na wieczorny koncert. Pożegnał się z mamą i rozłączył się, po czym westchnął, przymykając na chwilę oczy. Był tak zmęczony, że nie miał siły nawet myśleć o poważnych sprawach – w tym o Niallu i jego kolejnej alkoholowej eskapadzie.

Wszedł po schodach na pierwsze piętro, wszedł do swojego pokoju, szybko przebrał się w swoją koszulkę do spania i równie szybko położył się spać. Zanim jednak zasnął, złapał się na myśleniu o Harrym, a dokładniej o jego nagle miłym charakterze. I przed oczami widział jego szmaragdowe oczy pełne najpierw troski, a potem zawstydzenia.

Może to było tak jak w tej piosence ABBY – spojrzał raz w jego miłe, anielskie oczy i teraz musiał płacić za to wysoką cenę. Bardzo wysoką. Nie mógł przez to zasnąć. Niestety.

Chapter 7: 7. When The Rain Begins To Fall

Chapter Text

Birmingham

Znowu przejechał ołówkiem po kartce kilka razy, po czym rzucił go na stół i westchnął głęboko, opierając się o oparcie krzesła. Tupał nogą w rytm piosenki ABBY Voulez-Vous i myślał nad tym, jakich słów użyć, aby stworzyć hit równy temu utworowi. Cenił ABBĘ i uważał ją za jeden z najlepszych zespołów europejskich, jakie mogły kiedykolwiek powstać. Cóż, zdawał sobie sprawę, że mógł napisać byle jakie słowa do swojej nowej piosenki, a i tak stałaby się ona hitem i MTV pewnie puszczałoby ją co najmniej pięć razy w ciągu dnia, ale on pragnął czegoś więcej. Pragnął napisać hit, który nie tylko poruszy ludzi do tańca, ale także chwyci ich za serca.

I może go również.

Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Miał wrażenie, że od początku trasy stał się kimś innym. Ta trasa, choć minęło dopiero kilka koncertów, wykończyła go. A już szczególnie ten głupi Louis z równie głupiego supportu. Miał z nim tylko ciągłe problemy. Chociaż – cóż, człowiekiem był całkiem niezłym, co jednak nie zmieniało faktu, że często go denerwował i sprawiał, że miał ochotę wydrapać mu oczy z wściekłości.

Miał wrażenie, że uważał się za wielką gwiazdę, bo dał mu szansę supportowania go. Nic bardziej mylnego. Dla niego nadal był głupim chłopakiem z pubu, który był jego supportem tylko dlatego, bo głupi Ashton z jego prawdziwego supportu złamał sobie rękę. Miał tylko nadzieję, że zespół wróci na część amerykańską – kolejnych miesięcy z Louisem chyba nie zdołałby wytrzymać.

Tak właściwie Louis mógłby być dobrym kolegą, gdyby nie jego wybujałe ego i rockowy styl. I był całkiem przystojny, jak na osobę, która nosiła skórę i łańcuchy przy spodniach. Harry musiał przyznać, że mimo wszystko wyglądał nieźle.

Nie wiedział dlaczego, ale zaczął się zastanawiać nad tym, jak on wyglądał w oczach Louisa. Kim dla niego był? Wielką i głupią gwiazdą ery disco? Przecież on nawet nie znał żadnej jego piosenki, co było dla niego osobiście wielką porażką, bo był przyzwyczajony do tego, że wszyscy znali jego utwory. Dosłownie wszyscy. Jego piosenki leciały w radiach, w telewizji, na MTV, nawet w reklamach proszku do prania. Jego płyty okupowały każdą witrynę sklepu muzycznego, a jego twarz znajdowała się na magazynach nie tylko muzycznych, ale także tych modowych – był w końcu pierwszym mężczyzną, który pojawił się sam na okładce amerykańskiego Vogue'a. Pamiętał dzień sesji zdjęciowej jakby to było wczoraj. Ubrany był wtedy w czarno-biały garnitur szyty specjalnie dla niego od Hickey'a Freemana w Nowym Jorku, a zdjęcia robił mu bardzo przystojny młody fotograf z Irlandii. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni tą okładką, ale raczej pozytywnie.

Okładka Vogue'a nie była zresztą jednym przełomem. Jako pierwszy solowy artysta wyprzedał w zawrotnym tempie całą arenę w Tokio – Tokyo Dome, stając się pierwszym niejapońskim artystą występującym w Tokio i w dodatku pierwszym niejapońskim muzykiem, który wyprzedał całą tę arenę w mniej niż pół godziny. Następny był tylko Mick Jagger, który jednak takiej wielkiej popularności jak Harry nie miał, bo całej areny wyprzedać nie zdołał, choć był tego blisko.

Dodatkowo pobił rekord najszybciej wyprzedanego koncertu na Madison Square Garden w Nowym Jorku – zrobił to w dwadzieścia siedem minut od początku sprzedaży biletów. I to dotyczyło jego teraźniejszej trasy – tej trasy, którą rozpoczął z Louisem i jego gitarzystą Niallem.

Tak bardzo chciał, aby w Nowym Jorku na MSG jego supportem byli chłopacy z jego kochanego punk-popowego zespołu.

A gdyby tego było mało, rok temu nagrał minutową specjalną piosenkę, która wykorzystana była przez BBC do specjalnego intra zaprojektowanego z okazji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej rozgrywanych na stadionach RFN; intro było wprowadzeniem do studia ekspertów oraz wykorzystywane było przez stację jako przerywnik pomiędzy programami a reklamami.

Podsumowując – był młody, a osiągnął wiele rzeczy w przemyśle muzycznym. Pobijał rekordy, robił przełomy...

I tak ciągle pragnął więcej – chciał wyprzedawać areny, zarabiać fortunę na biletach... Marzył o tym, aby każda arena i stadion, na których miał grać, były wyprzedane w całości albo blisko maksymalnej liczby miejsc przewidzianych na koncert przez organizatorów. Na razie wszystko się spełniało – Manchester wyprzedany był prawie w całości, zresztą tak samo jak Liverpool, Glasgow i nieszczęsne Leeds. Z następnych koncertów wyprzedany był na razie Londyn, Paryż, MSG w Nowym Jorku i kilka innych amerykańskich miast. Marzył, aby zbić fortunę na tych wszystkich koncertach, ale, cóż, Louis... mógł być albo problemem, albo to właśnie on mógł sprawić, że kolejne bilety sprzedadzą się jak świeże bułeczki w piekarni.

Mimo że miał takie ambicje, miał momenty w swoim życiu, w których chciał jednak zwolnić. Czasami marzył o zaszyciu się w domku na wsi i zapomnieniu o wszystkim – a już szczególnie o tym, że był światową gwiazdą muzyki. Pragnął zrobić coś takiego ze swoją ukochaną osobą, ale kto mógłby pokochać prawdziwie taką gwiazdę? Miał wrażenie, że wszyscy na świecie go kochali, ale nie tą prawdziwą miłością. I właśnie to go czasami wprowadzało w stan melancholii. Chciał choć raz znaleźć się w pokoju z ukochaną osobą, pić z nią wino, wypalać papierosy i dzielić się swoimi pomysłami dotyczących nowych piosenek.

Voulez-Vous skończyło się, a w radiu rozpoczęły się reklamy, wśród których oczywiście musiała się znaleźć reklama proszku do prania z jego piosenką Adore You lecącą w tle kobiety mówiącej, jak to bardzo uwielbia swój proszek, który pierze delikatnie i pozbywa się każdej plamy. Wywrócił oczami i odchylił się na krześle, musząc przemyśleć dokładnie swój pomysł na nową piosenkę.

Chciał, aby tym razem była to ballada. Chciał, aby była o miłości, ale jak miał o niej dobrze napisać, skoro tak właściwie jej nie znał? Zakochany w życiu był tylko raz – w chłopaku, z którym jako początkujący muzyk pomieszkiwał w jednym mieszkaniu w Nowym Jorku na Brooklynie. Tak bardzo go kochał, myślał nawet, że to ten jedyny, a on – cóż, okazało się, że tylko się nim bawił i za bardzo cenił sobie honor swojej rodziny, że uciekł do Bostonu ze swoją narzeczoną. W tamtym momencie zapomniał, czym jest miłość.

Znowu wziął do ręki ołówek i pochylił się nad kartką papieru. Czuł jednak irracjonalnie, że wszystko go rozpraszało, mimo że w restauracji znajdującej się w hotelu w Birmingham nikogo nie było. O tej porze mało ludzi wynajmowało pokoje w hotelu – a tym bardziej w tak drogim hotelu. Tutaj pomieszkiwać mogli tylko biznesmeni.

Napił się wody i ponownie spróbował cokolwiek napisać, wsłuchując się w kolejną piosenkę puszczaną w radiu. W pewnym momencie usłyszał ciche chrząknięcie, a kątem oka zauważył czyjąś sylwetkę naprzeciwko siebie.

Podniósł wzrok i zobaczył przed sobą Louisa w jeansowych spodniach, białej koszulce z wizerunkiem Lennona i zielonkawej bluzie z podwiniętymi rękawami. Trzymał w jednej dłoni talerz, na którym miał swoje śniadanie, a w drugiej trzymał szklankę jakiegoś soku. Harry był zdziwiony jego obecnością i nic nie mówił, przez co głos pierwszy musiał zabrać Louis.

— Mogę się dosiąść? - zapytał.

Harry był zbyt zaskoczony, aby cokolwiek powiedzieć. Jedynie kiwnął głową w zgodzie – obecność Louisa nie powinna mu przeszkadzać, chyba że ten nagle zacząłby narzekać na coś. Nie miał jednak zamiaru go wyganiać. Było mu wszystko jedno na ten moment.

Obserwował jego ruchy – widział, jak kładzie talerz i szklankę na stół, odsuwa krzesło, a potem na nim siada. Było w tym coś takiego... zwykłego. Harry nie lubił rocka i osób, które go lubiły, ale Louis... był inny.

Przestał rozmyślać. Wrócił wzrokiem do swojej kartki, na której zapisane były jedynie przypadkowe słowa.

— Dzisiaj nie jesteś ubrany na rockowo? - zapytał trochę arogancko.

Louis podniósł na niego wzrok znad talerza trochę zdezorientowany tym pytaniem. Ale, cóż, czego mógł się spodziewać po tym niemiłym Harrym Stylesie? Smacznego na pewno nie.

— Wbrew pozorom rockowcy to też normalni ludzie – powiedział, podkreślając słowo normalni. - Też dziwne, że ty nie masz na sobie brokatu i cekinów.

Harry roześmiał się, co wprowadziło Louisa w jeszcze większe zdezorientowanie. Choć musiał przyznać w myślach, że jego śmiech był całkiem przyjemny dla ucha – gdy nie był oczywiście tym aroganckim i lekceważącym.

— Oh, ja też zwykle nie noszę tych ciuchów, które mam na scenie – przyznał i wzruszył ramionami. - Nie widziałeś mnie w moim domu.

Louis parsknął śmiechem i napił się swojego soku. Przysiadł się do niego, bo uznał, że przynajmniej będzie mieć towarzystwo przy śniadaniu. Nadal go nie lubił – może i nawet nienawidził, ale po tym, jak pomógł mu z Niallem w Leeds, uznał, że powinien spróbować dojść z nim do jakiegoś porozumienia, chociaż pozornego. Mieli ze sobą spędzić jeszcze trochę czasu, a nie chciał sobie psuć nerwów głupimi sytuacjami. Może był jakiś sposób, aby się z nim dogadać.

Koncert w Leeds na szczęście przebiegł bez większych kłótni ku pozytywnemu zaskoczeniu i Louisa, i Harry'ego. Rano co prawda Niall obudził się z potężnym kacem, praktycznie nic nie pamiętał i wypił chyba dwa litry wody mineralnej. Na próbie ledwo trzymał gitarę w dłoni, przez co Louis myślał, że niestety będzie musiał wystąpić z Mitchem, jednak ostatecznie Niall jakoś się pozbierał i dali razem koncert w największym mieście West Yorkshire. Louis oczywiście próbował z nim rozmawiać na temat jego wyjścia do pubu i kolejnego razu, kiedy pił alkohol i upił się do niemal nieprzytomności, ale Niall jak zwykle machnął ręką niezainteresowany tematem i po raz któryś powtórzył, że on nie ma żadnego problemu z alkoholem i to tylko przewrażliwieni ludzie mu to wmawiają. Louis już po prostu nie miał na niego siły.

Tak bardzo się o niego martwił. Wiedział doskonale, dlaczego pił – przez swoją matkę i trudne dzieciństwo, ale to go nie usprawiedliwiało. Tak bardzo chciał mu pomóc, ale on z tej pomocy w ogóle nie chciał skorzystać. Kończyły mu się już pomysły na to, jak do niego podejść i jak zaoferować mu jakąkolwiek pomoc. Przecież było dużo organizacji, które pomagały osobom zmagającym się z problemem alkoholowym – i to wcale nie takim zaniedbanym i bezdomnym osobom, ale także takim jak Niall – z pozoru zwykłym i mającym zajęcie w życiu. Ten jednak cały czas twierdził, że nie ma żadnego problemu i to, że czasami lubi sobie wypić, nie czyni go alkoholikiem. Co Louis mógł zrobić? Mógł jedynie patrzeć na to, co ze sobą robił, bo już wszystko inne zawodziło. Niestety.

Teraz był w swoim pokoju i pewnie oglądał od rana telewizję, udając, że wcale się nie upił w Leeds, na koncercie nie miał kaca i wcale nie wygadywał głupot dotyczących seksu z mężczyznami. I przede wszystkim z nim. Przez niego Harry już wiedział, że zainteresowany w sposób romantyczny był również mężczyznami – a właściwie to mógł się tego domyślić. Nie podobało mu się to; uważał, że jego orientacja seksualna była jego osobistą sprawą i taki buc jak Harry nie musiał o tym wiedzieć. Teraz niestety już wiedział.

Dlaczego tak właściwie Harry go o to zapytał? Louis nie przywiązał do tego pytania większej wagi, ale momentami zastanawiał się, dlaczego w ogóle padło to pytanie – jesteś gejem?. Wypowiedziane lekko, bez obrzydzenia, bez głupiej ciekawości – tak po prostu w 1989 roku. Louis był zdziwiony – mimo większej świadomości społeczeństwa i wielu homoseksualnych czy biseksualnych celebrytów inne orientacje był uważane za coś innego, coś niepasującego do normalnego życia. Czymkolwiek było to normalne życie. Louis miał o tyle szczęście, że jego mama zaakceptowała go takim, jakim był, i uniknął awantury i wyrzucenia z domu, lecz nie wszyscy mieli takie szczęście. Harry – taka wielka gwiazda, nie mógł mieć pojęcia o tym, jak czuł się taki człowiek. Niezrozumiany, inny, uważany za nienormalnego. On nie mógł tego zrozumieć – Louis przynajmniej tak myślał.

Przestał o tym myśleć. Może zapytał go o jego orientację tylko z czystej ludzkiej ciekawości, może także złośliwości? Miał to gdzieś. Chciał się z nim tylko dogadać, aby przestali się już kłócić o drobnostki na następnych koncertach. Miał tylko nadzieję, że było to wykonalne.

Napił się swojego soku, ignorując zdanie Harry'ego dotyczące ubrań w domu. Uznał, że nie będzie go specjalnie zaczepiać – jeszcze ten mógł się o coś zdenerwować. Po prostu zajął się swoim śniadaniem, widząc kątem oka kartkę papieru, na której Harry zaczął coś pisać. Pewnie nową piosenkę.

Był ciekawy jej tekstu i o czym miała ona być. Nie wiedział, czemu był tego ciekawy, ale możliwość zobaczenia takiej wielkiej gwiazdy po prostu piszącej swój nowy utwór... To było ciekawe doświadczenie.

Harry nie słysząc odpowiedzi od Louisa trochę się zmieszał. Wziął głęboki wdech.

— Mieszkasz w Manchesterze? - zapytał go, chcąc po prostu coś powiedzieć – chociaż taki banał.

Louis znowu podniósł na niego wzrok trochę zdezorientowany takim pytaniem. Przez chwilę nie wiedział, co mówić – tak jakby zapomniał, że rzeczywiście mieszkał w Manchesterze u swojego wuja.

— Myślałem, że to wiesz – powiedział zdziwiony, odkładając kanapkę na talerz. - Twój menadżer ci nie powiedział?

To od czego był menadżer, zastanowił się Louis naprawdę zdziwiony. Skoro został wraz z Niallem supportem dla Harry'ego, to Harry powinien wiedzieć większość rzeczy o nich – a tym bardziej takich podstawowych jak miejsce zamieszkania, wiek, dotychczasowe zajęcie... Jakim cudem supportował taką gwiazdę, skoro ona nic o nim nie wiedziała?

Znowu nabrał dziwnych podejrzeń – takich samych jak w pubie w Manchesterze, gdy doszedł do niego Jeff i zaproponował mu supportowanie Harry'ego. Coś mu tutaj nie pasowało. To było naprawdę podejrzane, że on jako taki nieznany chłopak supportował tak wielką gwiazdę, która w dodatku nic o nim nie wiedziała. Dobrze, że chociaż wiedział, jak ma na imię.

— Myślisz, że Jeff to mój przyjaciel? - zapytał rozbawiony Harry. - Nie rozmawiam z nim jak z kumplem przy piwie. Więc... - postanowił wrócić do tematu. - Mieszkasz w Manchesterze?

Louis nie spuszczając z Harry'ego wzroku, upił łyk swojego soku. Przez chwilę nic nie mówił, zastanawiając się, czy jest sens mu odpowiadać.

— Tak – odpowiedział w końcu. - Mieszkam z wujem przy głównej drodze A34. A ty gdzie kryjesz swoją wielką willę?

Harry roześmiał się, ku zdezorientowaniu Louisa. Z góry założył, że taka gwiazda musi mieszkać w jakimś wielkim domu z wieloma pokojami, łazienkami i własną garderobą. Przecież na pewno nie mieszkał w takich warunkach jak on z wujem.

— Dom mam we wschodnim Londynie – powiedział i odłożył ołówek na stół; dopiero teraz Louis zorientował się, że przez ten czas Harry bawił się nim w swojej ręce. - W Manchesterze mam mieszkanie w Ancoats.

— Oh, to jakim cudem myśmy się nigdy nie spotkali... - mruknął znudzony.

Zaczął się bawić widelcem w swoim śniadaniu, podczas gdy Harry uśmiechnął się, ledwo powstrzymując swój wybuch śmiechu. Dzisiaj miał wyjątkowo dobry humor, tak przynajmniej Louis uważał, patrząc na niego od czasu do czasu. Nie sądził, że zobaczy go w takim dobrym humorze. Nie miał pojęcia, dlaczego akurat teraz był całkiem miły. Czuł na sobie jednak cały czas jego wzrok, który sprawiał, że czuł się dziwnie w jego obecności. Nie niekomfortowo, po prostu dziwnie, bo nie wiedział, co ciekawego w nim widział, aby cały czas trzymać na nim wzrok.

— Może kiedyś byśmy na siebie wpadli – odpowiedział w końcu Harry.

— Nie wydaje mi się – mruknął i odłożył widelec na talerz. - Poza tym i tak bym cię nie poprosił o autograf.

Harry skrzywił się, lecz po chwili na swoją twarz nałożył najlepszy uśmiech, na jaki było go stać. Louis znowu nie wiedział, skąd brał to swoje nadzwyczajne dobre nastawienie dzisiejszego dnia w Birmingham. On w porównaniu do niego nie miał zbytnio humoru – po prostu. Obudził się wcześnie rano przez przejeżdżające ulicą samochody, nie mógł potem zasnąć i wszystko go denerwowało. Mógł nie dosiadać się do Harry'ego, ale gdy zobaczył go przy jednym ze stołów w hotelowej restauracji, uznał, że głupio byłoby usiąść gdzieś indziej, a go zupełnie zignorować. Cóż, może rzeczywiście powinien był tak zrobić.

— Szkoda – odparł, siląc się na miły i beznamiętny ton. - A gdybym cię zapytał, jaka jest twoja ulubiona piosenka z mojej dyskografii?

Louis myślał, że wybuchnie śmiechem. Harry był głupi, myśląc, że miał jakąkolwiek piosenkę z jego płyt, która mu się naprawdę podobała i mógłby ją słuchać cały czas. Żadna jego piosenka nie była dla niego aż tak dobra, aby słuchał ją z przyjemnością, choć, cóż, musiał przyznać, że kilka utworów było niezłych. Zupełnie nie znał ich tytułów, ale pamiętał ich fragmenty. I były to jednak utwory, które miały w sobie coś z rocka – solo gitarowe lub perkusję.

Postanowił jednak się z nim podroczyć. Lubił to robić – specjalnie go denerwować. Miał z tego czasami satysfakcję.

— Nie wiem – odpowiedział; Harry wziął głęboki wdech. - Nie znam twoich utworów i nie słucham ich.

Jak gdyby nigdy nic ze spokojem zjadł trochę smażonego jajka ze swojego talerza, w ogóle na niego nie patrząc. Podejrzewał jednak, że Harry słysząc to, dostał białej gorączki, bo taki człowiek jak on nie mógłby pojąć, że istnieją na świecie ludzie, którzy nie znają jego piosenek. On tak bardzo wierzył w to, że jest znany na całym świecie i dosłownie każdy wzdycha na jego widok. No cóż, Louis miał dla niego złą wiadomość – on tego nie robił. Niall zresztą też nie. I podejrzewał, że wiele innych osób także.

Jednak ku jego zaskoczeniu Harry nie krzyknął na niego czy nie odezwał się arogancko. Po prostu wziął głęboki wdech na uspokojenie i pokręcił głową sam do siebie.

— Ciągle zapominam, że najwyraźniej są na świecie osoby, które jakimś cudem mnie nie znają – powiedział niby spokojnie, ale słychać było w tym zdaniu specjalny przytyk.

— Boli to? - zapytał arogancko Louis.

— Bardzo – odpowiedział, jednak z nutką ironii w głosie. - Nawet nie wiesz jak bardzo boli mnie świadomość, że mnie nie znasz.

Louis omal nie udławił się swoim jedzeniem. Myślał, że z zaskoczenia wypluje swoją jajecznicę z ust na talerz, aby przypadkiem się nie zakrztusić. Może coś początkowo źle zinterpretował, ale zabrzmiało to dla niego co najmniej dziwnie. Już sam nie wiedział, czy się z nim droczył, czy mówił to na poważnie. Nie znał go – to się zgadzało, ale pytanie brzmiało: pod jakim względem go nie znał? I dlaczego powiedział, że go boli ta świadomość?

Podniósł jedną swoją brew i chciał coś powiedzieć, jednak uznał, że pozostawienie tego bez komentarza wyjdzie tylko im obu na dobre.

— Więc? - głos zabrał ponownie Harry. - Nie wierzę, że nic ci się nie spodobało przez ten tydzień.

Louis wywrócił oczami i ponownie zostawił swój widelec na talerzu. Napił się swojego soku, uznając, że już nie będzie denerwować Harry'ego. Za bardzo igrał z losem.

— Powiedzmy, że całkiem fajna była ta piosenka z solówką Mitcha – powiedział od niechcenia. - Całkiem spoko gra.

Podobał mu się ten utwór, bo był chyba najbardziej rockowy ze wszystkich utworów Harry'ego, jakie usłyszał na scenie. I Mitch świetnie sobie radził z grą na gitarze podczas tej piosenki. To chyba właśnie ona sprawiła, że zaczął szanować Mitcha. Był dobrym gitarzystą; oczywiście nie był lepszy od Nialla, ale także świetnie sobie radził.

— Oh, She – mruknął Harry trochę niezadowolony z tej odpowiedzi. - Coś jeszcze?

Zastanowił się. Czy była jeszcze jakaś piosenka, która mu się spodobała? Chociaż spodobała to za duże słowo, bardziej wpadła do ucha, bo sam z siebie nigdy nie posłuchałby jego utworów.

— Może jeszcze ta taka ballada, w której śpiewasz, że taka jest kolej rzeczy... - dopowiedział niechętnie; Harry spojrzał na niego błagalnym spojrzeniem. - Tylko błagam, nie każ mi jeszcze czegoś wymieniać! Tyle już ci starczy, okej?

Harry zachichotał i uniósł dwie ręce w geście kapitulacji. Louis nie wiedział dlaczego, ale sam również zachichotał. Coś było w Harrym, że... Był idiotą, myśląc w taki sposób. Był idiotą, myśląc, że było w nim coś fajnego.

— Sign Of The Times – powiedział mu tytuł, lecz dosyć niechętnie, jakby był zawiedziony, że akurat wymienił tę piosenkę. - Mój pierwszy singiel. Wydałem go jak miałem dwadzieścia lat. I po ośmiu latach uważam, że to był mój największy błąd. Singlem powinna zostać Carolina.

Ah, warto wiedzieć, że Harry Styles ma dwadzieścia osiem lat, pomyślał momentalnie Louis; dopiero po chwili zorientował się, na co tak naprawdę zwrócił uwagę. Wybił to sobie z głowy, po co mu była informacja, że był siedem lat starszy od niego? Może przez to trochę inaczej na niego spojrzał, bo ta informacja uświadamiała go, że pamiętają inne dekady; Harry z pewnością pamiętał lata sześćdziesiąte, on z kolei sięgał pamięcią dopiero do lat siedemdziesiątych – w końcu na muzyce, a szczególnie na rocku z tych lat się wychował.

Postanowił wziąć się w garść i wybić sobie tę informację z głowy. Upił łyk soku, żeby odgonić od siebie myśli o jego wieku.

— Dlaczego największy błąd? - zapytał. - Przecież to fajny utwór. Może nie w stylu Black Sabbath, ale Eric Clapton by się nie powstydził.

Harry znowu wziął do ręki ołówek i zaczął się nim bawić z nerwów. Louis to wyłapał swoim wzrokiem.

— To piosenka dla mojej siostry – powiedział cicho. - Ma mi za złe, że jestem taki sławny... Wiesz, niektórzy nie wnikają tylko w moje życie prywatne, a również w jej. Nie lubi tego, że jestem sławny na cały świat i wyprzedaję prawie każdą arenę.

Louis znowu zaczął grzebać swoim widelcem w śniadaniu. Jajecznica z pewnością stała się już zimna.

— A mimo tego ciągle chcesz więcej...

— Tak – przyznał bez zawahania. - Skoro mogę, to czemu nie mam tego wykorzystać?

Louis ledwo powstrzymał się od prychnięcia. Nie rozumiał zupełnie jego podejścia. Tyle osiągnął w swoim życiu – nie miał jeszcze trzydziestu lat, a był najbardziej rozpoznawalną gwiazdą na świecie. Czego jeszcze chciał od życia? Co jeszcze było do osiągnięcia w przemyśle muzycznym, czego jeszcze nie osiągnął? Powinien się cieszyć, że mu wyszło – on z Niallem przed jego propozycją supportowania go nie mieli tyle szczęścia i snuli się po manchesterskich ulicach od pubu do pubu. Powinien się cieszyć, z tego co miał; nie powinien wymagać jeszcze więcej.

— Nie wiedziałem, że masz siostrę – odezwał się Louis.

Harry chciał coś natychmiast powiedzieć – pewnie go skarcić za to, że znowu nie zna podstawowych informacji o nim, mimo że miał prawo tego nie robić, bo nie słuchał jego muzyki na co dzień i nie interesował się jego osobą. O nim nic nie wiedział, ale o na przykład takim Stevenie Tylerze mógłby napisać kilkudziesięciostronicowy esej.

— No cóż... - zaczął, odwracając na chwilę wzrok gdzieś w bok; byleby nie patrzeć na Louisa; po chwili go spuścił na stół. - Też mi się nie wydaje, że wie, że zmieniłem support...

— To dobrze czy źle?

— Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Nie utrzymuję z nią zbytnio kontaktów – wyznał; Louis nie spodziewał się tego. - Wiesz, jest starsza ode mnie. Ma narzeczonego, chciałaby założyć rodzinę... Nawet nie wiesz, ile razy kłóciła się ze swoim chłopakiem; ile razy chciał od niej odejść przeze mnie...

Louisowi zrobiło się przykro, ale tylko przez chwilę. Trochę nie rozumiał jego rozumowania. Było mu źle na sercu, że jego siostra nie może sobie spokojnie ułożyć życia przez jego sławę, ale mimo wszystko chciał jeszcze więcej od swojej kariery. To było mu w końcu przykro czy jednak miał swoją siostrę gdzieś i był skończonym egoistą?

Nie skomentował tego jednak. Uznał, że pozostawienie tego bez komentarza wyjdzie im na dobre. Nie chciał się wtrącać w jego życie; szczerze powiedziawszy zupełnie go nie interesowało. Wysłuchiwał go z czystej kultury, może Harry potrzebował komuś się wygadać? Nie uważał siebie za dobrego słuchacza czy kogoś, kto mógłby być psychoterapeutą, ale lepsze było to niż nic. Pokiwał głową zamyślony, aby pokazać mu, że chociaż go słucha.

— Jak ostatnio z nią rozmawiałem, mówiła, że jest zła, bo jej narzeczony nie chce ustalić daty ślubu. Boi się – dopowiedział i prychnął, nie rozumiejąc jego zachowania. - Jej narzeczony nie chce też zdecydować się na dziecko, bo...

— Nie lubisz go czy nie znasz jego imienia? - zapytał zaciekawiony; ciągle słyszał wyrażenie jej narzeczony, zaczęło go ciekawić, dlaczego Harry tak mówił.

Zakłopotał się; zobaczył to na jego twarzy. Przez chwilę zastanawiał się wnikliwie, jakby sam nie wiedział, dlaczego tak go określał. Podrapał się po głowie ze spuszczonym wzrokiem.

— Michał, okej? - odezwał się w końcu. - Anglik pochodzenia polskiego. Są razem od liceum.

Czyli zna jego imię, pomyślał Louis. To znaczyło, że prawdopodobnie go nie lubił – może za to, że nie pojmował jego sławy. Louis zresztą też nie pojmował. Jego muzyka była przeciętna, więc...

Harry postanowił szybko zmienić temat. Louis zauważył, że temat jego siostry i jej narzeczonego drażnił go.

— A ty? - odbił piłeczkę. - Masz rodzeństwo?

Louis wziął głęboki wdech.

— Tak, młodszą siostrę.

Odpowiedział na jego pytanie dosyć szybko; dopiero po chwili zorientował się, że rozmawiał przecież z Harrym i nie musiał odpowiadać na jego pytania i dawać mu głupiej satysfakcji. Z drugiej jednak strony całkiem przyjemnie mu się z nim gadało, więc dlaczego nie miałby wykorzystać tych cennych minut, podczas których nie kłócili się ze sobą?

— Uwielbia cię – dopowiedział, Harry zachichotał, przez co Louis wywrócił oczami. - No co? Nigdy tego nie rozumiałem. Mamy zupełnie inny gust muzyczny.

— A jaka jest jej ulubiona moja piosenka?

Louis zdał sobie sprawę, że nie wiedział, którą piosenkę z jego dyskografii Lottie uwielbiała najbardziej. Musiał się zastanowić. W zasadzie nigdy mu chyba o tym nie mówiła, on też specjalnie ją o to nie pytał. Podejrzewał, że ona pewnie też nie wiedziała, jaka była jego ulubiona rockowa piosenka. Po prostu mieli różny gust i nie interesowali się sobą nawzajem pod tym względem.

— Szczerze, nie wiem – postanowił odpowiedzieć zgodnie z prawdą. - Wydaje mi się, że ta najnowsza, co ciągle leci w radiu. As It Was czy coś takiego...

Pokiwał głową już bardziej zadowolony z odpowiedzi niż w przypadku odpowiedzi Louisa. Skoro był muzykiem popowym, to logiczne, że wolał bardziej swoje popowe piosenki niż te, co wpadały w nurt rocka i zawierały solówki gitarowe Mitcha.

Z radia Louis usłyszał piosenkę Can't Take My Eyes Off You w aranżacji Frankie Valliego z 1967 roku. Ten utwór wraz z dźwiękiem sztućców uderzanych o naczynia dochodzącym z hotelowej kuchni i dźwiękiem codziennej krzątaniny w lobby recepcji tworzył klimat typowego urlopu dwójki ludzi, którzy zeszli na dół tylko po to, aby razem zjeść śniadanie. Louis zupełnie nie czuł się jak w trasie koncertowej, choć zaledwie dzień temu grał wraz z Harrym w Leeds. Czuł się bardziej jak na wakacjach ze znajomymi, tym bardziej że o dziwno Harry i jego zespół zatrzymywali się w hotelach klasy średniej.

— It's not the same as it was – zacytował. - Niestety tak jest...

Louis mógł się tylko domyślać, o co chodziło Harry'emu.

Harry przestał rozmyślać. Wrócił do rzeczywistości, ponownie kierując wzrok wprost na Louisa i przypatrując mu się uważnie. Peszyło to Louisa, tym bardziej, że domyślał się, co nie było dla Harry'ego takie samo jak kiedyś. Spuścił więc wzrok na swój talerz, na którym już prawie nie było śniadania – wszystko zjadł. Nawet nie miał pojęcia, kiedy to zrobił; chyba za bardzo wczuł się w rozmowę z Harrym.

— Masz jakiś pomysł, co mógłbym zaśpiewać na koniec w Birmingham? - zapytał go, niespodziewanie zmieniając temat.

Louis zmrużył swoje oczy zdziwiony tym pytaniem, ale nie podniósł na Harry'ego wzroku.

— When The Rain Begins To Fall – powiedział z niechęcią. - Nienawidzę tej piosenki, więc tobie pasuje.

Była to pierwsza piosenka, jaka przyszła mu na myśl. Nie cierpiał jej. Uwielbiała ją za to jego babcia, która za każdym razem, gdy słyszała ją w radiu, podrywała się do śpiewania i nucenia. Powtarzała, że uwielbia ją za słowa, że wszystko będzie dobrze, bo druga osoba zawsze będzie słońcem i tęczą na niebie, gdy zacznie padać deszcz. Louis takiej osoby nie miał, więc niezbyt rozumiał jej słowa. Wszystkie jego związki były ulotne i tylko na chwilę – nigdy nikogo prawdziwie nie kochał; nie kochał tak, żeby myśleć o wspólnej przyszłości.

Harry skrzywił się na ten przytyk Louisa, jednak po chwili pokiwał głową z aprobatą, słysząc ten tytuł. Najwyraźniej spodobał mu się ten pomysł. Louis wywrócił oczami.

— Podoba mi się – powiedział z lekkim uśmiechem. - Ty mi wybrałeś piosenkę, to ja wybiorę tobie, okej?

Louis nawet nie chciał o tym słyszeć, bo wiedział, że ten znowu będzie go zmuszał do zaśpiewania popowych piosenek. Podniósł jak oparzony wzrok i chciał już szybko zaprzeczyć, lecz niestety Harry był szybszy:

— Skoro jesteśmy już przy rytmach new wave i syntezatorów, to dla ciebie idealna będzie piosenka Tainted Love.

Dodał jeszcze mały zwycięski uśmieszek i oparł się o oparcie krzesła z założonymi rękoma. Louis z kolei nawet nie wiedział, jak skomentować jego propozycję. Nic nie miał do tej piosenki ani do duetu Soft Cell, ale to nie był zupełnie jego typ muzyki. Był zły, że Harry nadal nie potrafił zrozumieć, że był muzykiem rockowym – tylko ten gatunek był w jego polu zainteresowania.

Wywrócił oczami; nawet nie miał siły znowu się z nim kłócić.

— Wydaje mi się, że lepiej będzie jak wykonam z Niallem Rock Bottom UFO...

Nawet się nie spodziewał, że Harry będzie znać tę piosenkę. Przecież on nie lubił rocka – jakim cudem wiedział o istnieniu takiego zespołu jak UFO, a co więcej – znał jakiś ich utwór?

— Czy ty musisz? - zdenerwował się; Louis słyszał to w jego głosie, który lekko zadrżał. - Mówiłem już, że...

— Tak, wiem, żadnego rocka – dokończył za niego znudzony tym, że Harry powtarzał to jak zdarta płyta. - I wiesz co? - zapytał go retorycznie, pochylając się przez stół w jego kierunku. - Mam to głęboko gdzieś.

Zauważył, jak Harry zaciska szczękę z wściekłości. Pokręcił głową zrezygnowany. Nie miał już na niego siły i na ciągłe tłumaczenie mu, że był tutaj, aby wykonywać z Niallem rockowe utwory. Powtarzał to od czterech koncertów, a Harry i tak pozostawał głuchy. Miał wrażenie, że mógłby powtarzać to do końca trasy, a on i tak będzie myślał, że kiedyś przekona go do swoich disco cudownych piosenek.

— Czy ty musisz być taki? - warknął. - Jesteś beznadziejny...

Louis nie wytrzymał. Nie mógł siedzieć dłużej naprzeciwko takiej głupiej i bezczelnej osoby jak Harry.

— Wiem, że ci się nie podobam – powiedział i wstał gwałtownie od stołu; Harry odprowadził go wzrokiem.

— Nie podobasz mi się?

Powiedział to tak nagle zwyczajnie, może trochę z zaskoczeniem w głosie. Zdezorientowało to Louisa; natychmiast na niego spojrzał. Dopiero po chwili zorientował się, co tak naprawdę powiedział i co mógł sobie pomyśleć Harry i jak to zinterpretować. Przeklął przez to w myślach.

— Nie lubisz mnie, wiem to – sprostował. - I nawzajem przy okazji. Przepraszam, że musisz się ze mną użerać, ale to nie moja wina, że twój kochany punkowy support wypadł z trasy. Ciesz się, że w ogóle kogoś masz.

Harry też wstał od stołu, ale jeszcze gwałtowniej niż Louis parę chwil temu. Widział w jego oczach rodzącą się wściekłość, przez co westchnął i wywrócił oczami. A było tak miło.

— Cieszyłbym się, gdybyś był mniej konfliktowym człowiekiem – odparł.

Louis nie wytrzymał – aż prychnął, nie mogąc uwierzyć w to, że Harry nazwał go konfliktowym człowiekiem.

— Co? - rzucił oburzony i wskazał na siebie palcem. - Ja sprawiam problem? To ty nie potrafisz zrozumieć, że twój support to rockowy zespół, który gra rocka. Ty ciągle chcesz, abyśmy grali jakieś głupie disco. Skoro tak ci przeszkadza rock, to co ja tutaj w ogóle robię?

Harry się zmieszał, lecz w jego oczach nadal widzialna była jego złość. Louis machnął ręką, nie chcąc wchodzić z Harrym w dyskusję, i odszedł w stronę okienka, gdzie można było zostawić brudne naczynia. Ku jego niezadowoleniu, Harry ruszył za nim – bardzo wściekłym krokiem.

— Bo obaj mamy z tego korzyść – warknął za nim, Louis znowu prychnął. - A to ty nie potrafisz docenić, że mnie supportujesz. Mógł to robić każdy inny zespół, a jednak jesteś to ty! To ciebie wybrałem!

Teraz to Louis zdenerwował się do czerwoności. Niemal rzucił talerzem na blat przy okienku, robiąc przy tym niewyobrażalny hałas odbijanych sztućców o talerz, po czym odwrócił się gwałtownie w stronę Harry'ego stojącego za nim z założonymi rękoma na piersi.

— Nie, zaraz, zaraz. - Pokazał w jego kierunku swoją dłoń, pokazując mu, że teraz on mówi. - To ty myślisz, że jeśli jesteś najbardziej znaną gwiazdą muzyki w obecnych czasach, to masz jakieś przywileje i możesz dyktować ludziom warunki. A wiesz kim naprawdę jesteś?

Pochylił się w jego stronę, aby powiedzieć mu, co o nim myśli cicho, ale dosadnie – tak, aby tylko on zrozumiał; nie musiał tego słyszeć cały hotel. I tak pewnie ich wymianę zdań słyszeli już wszyscy będący w hotelowej recepcji i głównym lobby znajdującym się obok restauracji, a co więcej – Louis nie zdziwiłby się, gdyby słyszał ich Niall ze swojego pokoju na piętrze – i jeszcze oglądając głośno telewizję.

— No kim? - podjudził go Harry.

Umiejętnie nakręciło to Louisa.

— Jesteś najbardziej samolubną, najbardziej egoistyczną, najbardziej wyrachowaną i najgłupszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem – powiedział cicho. - Współczuję wszystkim osobom, które cię znają. Jesteś po prostu skurwysynem.

Odszedł w stronę schodów, które prowadziły na piętro hotelu. Musiał najpierw wyjść z praktycznie pustej restauracji i znaleźć się w lobby z recepcją. Na jego nieszczęście Harry nie odpuścił – ruszył za nim, jakby chciał z nim pójść razem do pokoju i tam z nim kontynuować tę głupią kłótnię.

Poczuł ulgę, gdy w lobby nie zauważył żadnej osoby. Żadni goście hotelowi nie czekali na zameldowanie lub wymeldowanie, a recepcjonistka najwyraźniej skorzystała z chwili przerwy i poszła na zaplecze. Była to dla niego o wiele wygodniejsza sytuacja, niż gdyby mieli ich widzieć przypadkowi ludzie nierozumiejący ich konfliktu.

— Takie masz o mnie zdanie? - zaczepił go wściekły, wchodząc za nim po schodach na piętro.

— Tak – sprostował, nawet nie odwracając się w jego stronę, aby na niego spojrzeć. - Szkoda, że nikt wcześniej tego nie zauważył – dodał cicho, wkładając swoje ręce do kieszeni bluzy.

— Zagrasz to, co powiedziałem – warknął, dalej trzymając się swojego zdania. - Ty wybrałeś mi, ja wybrałem tobie.

— Wsadź sobie to w dupę – mruknął i machnął ręką, nie wytrzymując już; pragnął znaleźć się już w swoim hotelowym pokoju.

Harry zatrzymał się na przedostatnim stopniu schodów, zszokowany tak wulgarnym określeniem Louisa. A on nic sobie z tego nie zrobił. Mama jakoś specjalnie nigdy go nie upominała o słownictwo – dla niego nie było to nic nadzwyczajnego. Wzruszył ramionami i podążył już korytarzem w stronę swojego pokoju znajdującego się parę pokoi dalej od pokoju Nialla.

— Sam to sobie zrób z tym swoim rockiem – odpyskował mu, podbiegając do niego; Louis znowu wywrócił oczami.

Odwrócił się nagle tak gwałtownie w jego stronę, że Harry omal na niego nie wpadł. Na szczęście w porę zatrzymał się tuż przed nim, ale dla Louisa i tak był on niebezpiecznie blisko. A z jego nieobliczalnością mogło się wszystko stać. Dosłownie.

— Nie będę się zgadzać na twoje głupie zachcianki, bo ja gram rock! - zawołał, podkreślając ostatnie słowo, jakby miało to magicznie sprawić, że Harry w końcu coś zrozumie. - Tainted Love i te swoje Soft Cell zostaw dla siebie! To twoje disco!

Harry'emu znowu puściły nerwy. Zacisnął swoje ręce w pięści i niemal wysyczał przez zęby:

— Będziesz grać to, co ja chcę, bo to ja tu jestem gwiazdą! Ja tu rządzę. Ty jesteś tylko głupim grajkiem z pubu i myślisz, że co? Że nagle staniesz się taką gwiazdą jak ja i będziesz wszystko robić po swojemu? - wytknął mu, po czym gorzko się zaśmiał. - Nie łudź się. Gdybyś widział coś więcej niż tylko ta twoja głupia rockowa muzyka... Pierdolone siedem minut! Kto słucha takiego badziewia?! To zdecydowanie za długo!

Louis nie wytrzymał. Pochylił się w jego kierunku z założonymi rękoma na piersi i odparł cicho:

— Współczuję twojej pannie, jeśli siedem minut to dla ciebie za długo.

Harry miał tak wielką ochotę uderzyć go w nos, że gdyby nie jutrzejszy koncert, na którym Louis musiał jakoś przyzwoicie wyglądać, już dawno by go pobił. Louis ruszył dalej w stronę swojego pokoju.

— Coś ty powiedział? - oburzył się.

Louis odwrócił się w jego kierunku zaskoczony trochę tym pytaniem, bo myślał, że Harry puści to mimo uszu. Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, został niespodziewanie przyparty do ściany przez Harry'ego, co wielce go zdezorientowało. Doskonale czuł jego oddech na swojej twarzy.

— Siedem minut to dla mnie za długo? - zapytał cicho niemal wprost w jego usta.

Louis nie odwrócił wzroku. Patrzył mu prosto w oczy, chcąc mu pokazać, że się go nie boi i on ma tutaj swoją wyższość, mimo że to on był przyparty do ściany. W rzeczywistości jednak trochę się go obawiał; dla niego był już trochę niezrównoważonym psychicznie człowiekiem i z jego udziałem wszystko mogło się wydarzyć.

— Najwidoczniej, jeśli...

Nie dokończył, bo Harry niespodziewanie pocałował go prosto w usta. Louis był tak zszokowany tym gestem, że przez chwilę zupełnie nic nie robił. Dopiero gdy odzyskał swoją świadomość, uderzył Harry'ego z całej siły w policzek, przez co ten natychmiast się od niego odsunął i złapał się za bolące miejsce. Louis zgromił go wzrokiem, robiąc zapobiegawczy krok do tyłu.

— Co ty, kurwa, robisz?! - zawołał wzburzony. - Pojebało cię?!

Harry masując bolący policzek, pokręcił głową zrezygnowany.

— Louis, nie przesadzaj...

Louis prychnął z pogardą. Ten to był wyrachowany.

— Mam nie przesadzać?! - wrzasnął wściekły; z pewnością cały hotel go słyszał. - Czy ty myślisz, że możesz mnie sobie ot tak całować?! Tu się pierdolnij!

Pokazał mu palcem swoje czoło, po czym postanowił szybko odejść od niego, bo miał zdecydowanie dosyć jego zachowania. Uniemożliwił mu to jednak ucisk Harry'ego na jego nadgarstku, czym sprawił, że ten musiał się zatrzymać i odwrócić w jego kierunku. Louis postanowił nie dać się zastraszyć.

— Louis... - zaczął wyraźnie spokojniejszym głosem; zauważył, że próbował wypowiedzieć jak najbezpieczniejsze w tej sytuacji słowa. - Staram się być miły, ale ty...

— Jesteś bardzo miły! - zawołał ironicznie. - Obrażasz się, krzyczysz na mnie, a potem całujesz mnie tak nagle bez mojej zgody! Co mi chciałeś pokazać? Że siedem minut to dla ciebie bułka z masłem? - zaśmiał się szyderczo, nie dowierzając w to, co powiedział.

Harry zrobił malutki krok do przodu. Louis ani nie drgnął.

— A jeśli tak, to co powiesz? - zapytał poważnie.

Louis zakłopotał się, bo takiej odpowiedzi się nie spodziewał; nie chciał jednak pokazywać tego Harry'emu, więc roześmiał się głośniej i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Posłuchaj, wytłumaczmy sobie coś – zaczął, uznając, że może postawienie wszystkiego na jedną kartę rozwiąże jego wszystkie problemy z nim. - Może ci się podobam, nie wnikam w to, tak naprawdę chuj mnie to obchodzi. Jesteś pieprzonym skurwysynem i jeśli kiedykolwiek myślałeś, że uda ci się mnie poderwać, to coś ci się chyba pomyliło. Nie umawiam się z bezczelnymi kretynami, którzy mnie obrażają na każdym kroku.

— Jestem dla ciebie bezczelnym kretynem?

Prychnął, nie wierząc, że Harry zadał to pytanie stuprocentowo poważnie.

— A myślałeś, że kim? - dopytał. - Przyjacielem? To gratuluję głupoty.

Tak ekstremalnie to go jeszcze nikt nie zdenerwował. Obrażanie czy wchodzenie w dyskusje nie robiły na nim jeszcze aż takiego negatywnego wrażenia, ale pocałowanie go... Co to miało być? Harry naprawdę myślał, że mógł go tak po prostu całować? Zrobił to tak nagle, bez żadnych wcześniejszych sygnałów, że...

Tak nagle. Przyparł go do ściany, jego jedna ręka na ścianie, wzrok na nim, oddech na twarzy... I smak jego ust na swoich...

Wyrzucił te myśli z głowy. Był za bardzo zszokowany takim gestem, aby myśleć racjonalnie. Nienawidził go za to. Uważał go za łatwego gościa, który całuje się z byle kim? Albo myślał, że może go pocałować, bo jest przecież wielką gwiazdą, której nikt się nie oprze – dziewczyny do niego przecież wzdychały, niektórzy chłopacy może też. Ale nie on. On go nienawidził.

Harry przez chwilę został w tyle, odprowadzając Louisa swoim wzrokiem. W pewnym momencie jednak spróbował uratować sytuację. Podbiegł do niego i znowu chwycił go za nadgarstek, aby go zatrzymać.

— Przecież widzę, że ci się podobam.

Louis nie wierzył, że to usłyszał. Prychnął. Takiego głupiego człowieka jeszcze na oczy nie widział. Spojrzał momentalnie na swój nadgarstek, na którym nadal spoczywała ręka Harry'ego.

— Dotknij mnie jeszcze raz, to dostaniesz w łeb! - ostrzegł go. - Nie żartuję. Puszczaj mnie.

Harry spełnił jego wolę. Myślał, że ten odejdzie, jednak Louis nie ruszył się ze swojego miejsca. Patrzył prosto w jego szmaragdowe oczy, jakby próbował coś z nich wyczytać. To trochę zdezorientowało Harry'ego. Jego złość zdawała się gdzieś ulotnić.

Widział, że Louis chciał coś powiedzieć – może zaprzeczyć, że mu się podobał, ale nie odważył się wypowiedzieć. Tylko ostatecznie pokręcił głową z dezaprobatą i prychnął.

Odszedł wściekłym krokiem, myśląc, że to już koniec ich dyskusji. Nie miał ochoty znowu się z nim wykłócać, a już szczególnie nie miał zamiaru narażać się na kolejne dziwne gesty z jego strony. Nie zdążył jednak dojść do swojego pokoju, gdy znowu usłyszał głos Harry'ego:

— Louis, porozmawiajmy...

Spanikował. Znowu nie wiedział, czego się po nim spodziewać. Dlatego aby nie zostać dogonionym przez nieobliczalnego Harry'ego, postanowił wejść do pierwszego znanego mu pokoju hotelowego. Otworzył gwałtownie drzwi i wpadł do środka jak oparzony.

— Jezu, Louis, co się stało?

Z dwuosobowego łóżka natychmiast poderwał się Niall, który, tak jak Louis przypuszczał wcześniej, oglądał głośno telewizję – a dokładniej jakieś rozgrywki irlandzkiego golfa. Louis równie szybko zamknął za sobą drzwi i jeszcze przekręcił zamek, aby Harry nie mógł się dostać do środka. Potem oparł się plecami o nie i zamknął swoje oczy, biorąc głęboki wdech. Niall patrzył na niego zdezorientowany i trochę zaskoczony jego zachowaniem.

— Louis?

— Znowu Harry – wytłumaczył Niallowi, słysząc jego pytający głos. - Jak ja nienawidzę tego skurwysyna...

Postanowił nie mówić mu o tym pocałunku. Wolał zostawić to dla siebie. Uważał to za wstydliwe doświadczenie – przynajmniej teraz. Nie chciał, aby Niall o tym wiedział i potem mu żartobliwie dokuczał, że Harry się w nim zakochał. Przecież to był absurd. Taka gwiazda jak Harry nie mogła być...

A jednak go pocałował. Dlatego pytał w Leeds, czy jest gejem. Nie, to nie mogła być prawda. Przecież przez niektórych fanów był uważany za kobieciarza – na pewno odwiedzał kluby ze striptizem i korzystał z usług prostytutek – jak każda wielka gwiazda lat osiemdziesiątych. On miałby się w nim zakochać? W mężczyźnie? To brzmiało niedorzecznie. Na pewno go pocałował, bo chciał mu zrobić na złość – tak zaczął myśleć sobie Louis, aby jakoś się uspokoić.

Niall wyrzucił ręce w powietrze, które po chwili zderzyły się z jego udami.

— Ah, więc to wy się kłóciliście... - mruknął. - Było was słychać nawet z włączonym telewizorem...

Louisowi zrobiło się wstyd. Podejrzewał, że Niall go słyszał. Po tym pocałunku tak się wydarł na Harry'ego, że cały hotel mógł go słyszeć. I Jeff również. Nie wiedział dlaczego, ale w tym momencie zaczął się bardziej przejmować Jeffem i jego reakcją na krzyki niż niezrównoważonym psychicznie Harrym całującym go bez jego zgody.

— O co poszło? - dopytał, podchodząc do niego spokojnie.

— O setlistę, a o co mogło pójść – powiedział i wszedł w głąb pokoju, omijając Nialla. - Nienawidzę go. Nienawidzę go, bo...

— Bo?

Odwrócił się w jego stronę i westchnął ciężko. Nie mógł tego głośno powiedzieć. Owszem, Niall był jego przyjacielem, ale nie czuł odwagi, aby przyznawać się mu do takich rzeczy. Nie mógł mu swobodnie powiedzieć, że Harry tak po prostu go pocałował. Nawet nie wiedział, czy by mu uwierzył. To musiało brzmieć niedorzecznie dla osób trzecich. Wielka gwiazda lat osiemdziesiątych całowała nieznanemu nikomu frontmana rockowego supportu...

— Po prostu go nienawidzę. Nie wytrzymam tutaj.

Nie miał pojęcia, czy będzie miał odwagę wyjść z pokoju Nialla, aby pójść do swojego hotelowego pokoju. Nie chciał znowu natknąć się na Harry'ego; cholera wiedziała, co znowu by zrobił. Czuł się jak idiota, choć nie miał podstaw, aby tak o sobie sądzić.

Niall podszedł do niego, trochę nie wiedząc, co mówić. Walczył ze swoimi myślami. W końcu cichym głosem się odezwał:

— Chcesz zrezygnować? - zapytał. - Jeśli nie czujesz się dobrze...

Louis zgromił go wzrokiem. Oczywiście, takie myśli czasami krążyły mu po głowie, ale ostatecznie i tak wolał użerać się z Harrym, ale być w trasie koncertowej, aby ludzie poznali go z Niallem, niż zrezygnować i stracić szansę na sukces i karierę muzyczną. Marzył przecież o tym z Niallem od szkoły średniej.

— Nie – zaprzeczył szybko. - Musimy pokazać, że z naszej strony to już koniec z ugodami. W Birmingham damy jeszcze sobie spokój, ale w Londynie... Londyn zobaczy, czym jest prawdziwy rock.

Niall uśmiechnął się. Takiej odpowiedzi oczekiwał. Ucieszył się.

— I właśnie o takie podejście chodzi! - pochwalił go. - Chodź, napijemy się!

Louisowi nie spodobała się ta propozycja. Popatrzył na niego wściekłym spojrzeniem.

— Niall – ostrzegł go. - Żadnego alkoholu...

Zaśmiał się, machnął dłonią i skoczył z powrotem na łóżko w wyśmienitym humorze.

— No co ty, w lodówce są puszki coli! - zawołał, a Louis odetchnął z ulgą. - Weź sobie jedną i siadaj obok mnie, pooglądamy sobie coś. Taki Harry może nam tylko naskoczyć.

Louis mimowolnie uśmiechnął się szeroko. Jak on uwielbiał Nialla. W takich momentach przypominał sobie, dlaczego w ogóle są przyjaciółmi i jak bardzo go cenił w swoim życiu. Podszedł do małej lodóweczki znajdującej się obok komody, na której stał telewizor. Wyjął z niej puszkę coli i usiadł na łóżku obok Nialla. Niall miał własną, już otwartą puszkę stojącą na stoliczku nocnym tuż obok łóżka.

— Dobrze, że cola – skomentował, otwierając zawleczkę. - Powtórki z Leeds nie zamierzam mieć – dodał cicho.

Niall wywrócił oczami, biorąc do ręki pilot od telewizora, aby przełączyć kanał sportowy z rozgrywkami golfa na coś innego.

— Oh, no za dużo wypiłem i w dodatku ten facet mnie zdenerwował – powiedział oburzony. - Przecież dałem radę na koncercie.

— Tak, ale który to już raz? - zapytał go rozdrażniony. - Wiesz, jakiego wstydu narobiłeś mi przed Harrym?

— Jakby pierwszy raz widział pijanego człowieka...

— Ale to nie o to chodzi! Ty nie upiłeś się raz! Nie kontrolujesz picia alkoholu...

— Nie mam problemu, jeśli o to ci chodzi – warknął. - Widzisz, dzisiaj nie piję, jeśli nie chcę.

— To tylko tobie się tak wydaje – mruknął Louis i spuścił wzrok na otwartą puszkę coli. - Powinieneś pójść na terapię, porozmawiać z kimś...

— Nie jestem wariatem ani alkoholikiem.

Louis westchnął, obracając puszkę w dłoniach. Już zupełnie nie wiedział, jak do niego dotrzeć i uzmysłowić mu, że ma poważny problem z alkoholem. Zmusić go jednak do niczego nie mógł; Niall był świadomym człowiekiem, który sam podejmował decyzje i sam rządził swoim życiem.

— Przemyśl to chociaż – poprosił go cicho; nic innego już zrobić nie mógł. - Bo jak jeszcze raz zobaczę cię pijanego na trasie...

Niall nie był zadowolony, ale uznał, że zgoda na przemyślenie tematu będzie najlepszym rozwiązaniem. Pokiwał głową i obiecał mu, że przemyśli prośbę dotyczącą pójście na terapię. Zatrzymał się na kanale muzycznym MTV, na którym puszczali właśnie teledysk do piosenki Video Killed The Radio Star.

— O, może to zagramy jutro na koncercie? - zaśmiał się, wyśmiewając tym zdaniem wszystkie prośby Harry'ego o granie popu na jego koncertach.

— Nic mi nawet nie mów o tym. - Louis mu zawtórował, ale o wiele słabiej, bo momentalnie przypomniał sobie znowu ten pocałunek Harry'ego sprzed kilkunastu minut.

Odłożył puszkę na drugi stolik nocny i wpatrzył się beznamiętnie w mały telewizor znajdujący się na komodzie w rogu pokoju. Niall zauważył jego zmieszanie, gdy wspomniał o jutrzejszym koncercie i zrobił aluzję do zachowania Harry'ego. Także się zmieszał, po czym szybko przełączył kanał na inny.

— Może na BBC puszczają jakiś serial...

Louis wpatrywał się w przełączane przez Nialla kanały – przeróżne; widział serwisy informacyjne, prognozę pogody, filmy i seriale, teleturnieje, kreskówki dla dzieci... Przestał zwracać na to uwagę, gdy Niall przeskoczył piętnasty kanał na telewizorze. Westchnął i odwrócił wzrok w stronę wielkiego okna znajdującego się po jego prawej stronie.

Okno zasłonięte było do połowy grubymi kremowymi zasłonami z weluru – popularnego materiału w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W jego rodzinnym domu w Doncaster były takie same. Wpatrywał się w nie bardzo długo; nawet nie zwrócił uwagi na Nialla, który powiedział, że w BBC leci program podróżniczy odbywający się właśnie na ścieżce pieszej w Szkocji.

Ciągle myślał o poprzednich dniach oraz o zbliżających się koncertach – szczególnie o koncercie w Londynie na Wembley. Arena miała być zapełniona w całości, a co więcej – Louis nie dziwiłby się, gdyby zobaczył także parę osób, które weszły bez biletów, a ochrona ich przepuściła. To miał być pierwszy koncert wyprzedany w całości. Bardzo się stresował, choć przed nim jeszcze był koncert w Birmingham. Ale arena w tym mieście nie była takich rozmiarów jak ta londyńska. No i nie miało być tam kompletu.

Poza tym bał się, że Niallowi znowu coś odbije i napije się alkoholu tuż przed koncertem. Nie miał do niego siły; mógł udawać zdartą płytę, mógł mówić w kółko to samo, ale Niall pozostawał głuchy. Tak bardzo się o niego martwił, a on nic sobie z tego nie robił. Czuł się bezsilny i bezradny.

I dodatkowo Harry - czuł się przytłoczony jego obecnością. Nienawidził go całym swoim sercem. Nienawidził go, choć ten pocałunek... Czego tak właściwie chciał od niego Harry? Chciał, aby był jego supportem czy nie? Podobał mu się czy... Może rzeczywiście mu się spodobał? Był jego tęczą na niebie, gdy deszcz zaczynał padać? Nie, nie chciał tego wiedzieć. To było za wiele dla niego. Ten pocałunek nic nie znaczył.

Chapter 8: 8. Rock The Night

Chapter Text

Londyn

Poszedł na ugodę. W Birmingham wykonał parę spokojniejszych utworów – coś w stylu Africa Toto czy prześmiewczej piosenki The Police z Glasgow, ale przyrzekł sobie, że na tym skończy się jego dobroć. Choćby miał dostawać od Jeffa lub Harry'ego groźby śmierci, przyrzekł sobie, że w Londynie – stolicy Wielkiej Brytanii, najważniejszym mieście w jego rodzinnym kraju, wykona z Niallem coś, co porwie oraz być może zszokuje publiczność – nawet bardziej niż Saturday Night's Alright ze Szkocji. Londyn miał być niesamowity – miał pokazać wszystkim londyńczykom, czym jest prawdziwy rock i że do takiej muzyki można się także świetnie bawić.

Uznał, że będzie siedzieć cicho jak mysz pod miotłą – ani słowem się nie zająknie o tym, co planuje zagrać w Londynie. Wraz z Niallem ustalili już kolejność utworów, które wykonają – obaj uważali to za swój misterny plan, który miał za zadanie zburzyć cały porządek wszechświata ustanowiony przez Jeffa i jego głupiego podopiecznego.

A Harry'ego Louis akurat unikał jak ognia – i to dosłownie. Gdy zauważał go na swojej drodze, od razu gdzieś się chował albo zmieniał zupełnie swoją trasę. Nialla czasami to śmieszyło, bo, cóż, wyglądało to komicznie, gdy Louis nagle chował się za ścianą albo jakimś dużym filarem w hotelu, aby tylko Harry go nie zauważył. Zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego tak się zachowywał i co takiego zrobił mu Harry. To, że go nienawidził, to wiedział, ale wcześniej jakoś też go nienawidził, a potrafił się z nim skonfrontować. To było do niego niepodobne – Louis każdemu potrafił odpowiedzieć i miał wrażenie, że Harry nie był dla niego jakimś bardzo trudnym przeciwnikiem. Próbował go pytać, o co chodzi, ale za każdym razem Louis odpowiadał mu, że po prostu nie chce mu wchodzić w drogę i niepotrzebnie go drażnić. To go nie przekonywało, ale też nie chciał na niego naciskać, bo wiedział, że mimo wszystkiego temat Harry'ego był dla niego drażliwy.

W Londynie zatrzymali się w już odbiegającym od poprzednich hoteli hotelu o wysokim standardzie. Louis i Niall podejrzewali, że mógł być on nawet pięciogwiazdkowy. Budynek był wręcz piękny – zabytkowa pomarańczowa elewacja i piękne wejście do środka okraszone wieloma roślinami i kwiatami, nad którym wisiały przeróżne flagi – wśród nich była flaga Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej. Przy drzwiach stał boy hotelowy w czarnym kostiumie. Podczas gdy Harry wraz z Jeffem oraz Sarah i Mitch z walizkami nawet nie zwrócili uwagi na ten budynek, Niall i Louis wpatrywali się w niego jak w święty obrazek, nie wierząc, że zaraz spędzą tutaj dwie noce.

Zabrali z busa swoje torby i walizki i niepewnym krokiem poszli w stronę wejścia. Irracjonalnie bali się tam wejść – uważali siebie za ludzi niegodnych spania w takim miejscu. Oni nie byli gwiazdami; byli po prostu supportem Harry'ego Stylesa. Chociaż to już samo w sobie brzmiało poważnie.

Boy odchylił lekko swój kapelusz, uśmiechając się szeroko w ich stronę.

— Witamy w naszym hotelu – przywitał ich swoim bardzo melodyjnym głosem. - Panowie Horan i Tomlinson, zgadza się? Pozwolą panowie, że zabiorę panów bagaże?

Louis i Niall w ogóle nie byli świadomi takich procedur. Znaczy, wiedzieli, że taka praca jak boy hotelowy istniała, ale nigdy nie zetknęli się z taką osobą i nawet nie wiedzieli, jak się wobec niej zachować. Obaj przecież pochodzili z przeciętnych rodzin i jak już byli gdzieś na wakacjach, to zatrzymywali się ze swoimi rodzinami w tanich hotelach albo popularnych domkach letniskowych, gdzie nikt nigdy nie słyszał o takim człowieku jak boy hotelowy.

Z uśmiechem wziął ich walizki, położył je na specjalnym wózku hotelowym i ruchem ręki poinstruował ich, że mają wejść za nim do środka. Niepewnie przekroczyli próg.

Wnętrze powaliło ich na kolana. Czerwona wykładzina, złoto-białe ściany, wielkie kryształowe żyrandole... Oglądali wszystko z wręcz otwartymi ustami. Dla osoby trzeciej i przede wszystkim bogatej, na której takie wnętrza nie robiły większego wrażenia, musiało to wyglądać komicznie. Wyglądali jak przypadkowi ludzie z ulicy, którzy wygrali w totka i chcąc poszaleć, pojechali na wakacje do najdroższego hotelu w Londynie.

No cóż, po części tak było.

Podeszli do recepcji, gdzie stanął ten młody chłopak w czarnym kostiumie. Odebrał po chwili od recepcjonistki klucz do odpowiedniego pokoju i znowu poinstruował ich, aby poszli za nim.

Weszli po schodach na półpiętro, a potem kolejnymi schodami weszli już na pierwsze piętro.

— Pragnę panów poinformować, że mogą panowie korzystać z naszego basenu i spa do woli – powiedział do nich; oni jedynie na siebie spojrzeli, trochę nie wiedząc, co zrobić z tym faktem. - Basen wraz ze spa znajduje się na poziomie minus jeden, mogą panowie dojechać tam łatwo naszą windą.

Niall powstrzymywał się, aby nie parsknąć śmiechem. Louis natomiast słuchał tego trochę znudzony – do niczego była mu informacja, że może skorzystać z basenu, skoro nie wziął ze sobą stroju kąpielowego. Nie wiedział przecież, że w takim miejscu się zatrzyma.

— Jeżeli są panowie pierwszy raz w Londynie, to mogę panom doradzić, co warto zobaczyć – dopowiedział.

Louis zaczął się zastanawiać, czy ten boy hotelowy wiedział, kim są – czy zdawał sobie sprawę, że odprowadzał właśnie do pokoju support Harry'ego Stylesa, który kilka minut temu został odprowadzony do pokoju przez innego boya. Niall z kolei zainteresował się tą propozycją.

— O, a wie pan, ile kosztują bilety do Muzeum Brytyjskiego?

Chłopak popatrzył na niego trochę zaskoczony. No cóż, zatrzymywali się w tak drogim hotelu, a Niall pytał o cenę biletu do muzeum.

— Są za darmo, proszę pana – odpowiedział profesjonalnym tonem.

Niall zachwycił się tą odpowiedzią.

— Louis, może się wybierzemy? - zapytał go zachwycony.

— Nie wiem, czy będziemy mieli czas...

Nagle stanęli wraz z chłopakiem przed drzwiami z numerem piętnaście. Boy otworzył kluczem przejście i zwrócił się do nich całym ciałem.

— Jeżeli panowie będą chcieli, mogę również dla panów zamówić taksówkę, przynieść posiłek do pokoju lub zamówić bilety do różnych miejsc – poinformował ich znowu swoim profesjonalnym głosem. - Wystarczy, że zadzwonią panowie do recepcji z hotelowego pokoju. Pozwolę sobie również przypomnieć, że pokoje są sprzątane codziennie, głównie w godzinach wieczornych. Jeżeli panowie nie życzą sobie takiej usługi, wystarczy, że wywieszą panowie wywieszkę z napisem nie przeszkadzać – dopowiedział i wziął głęboki wdech. - Zapytam panów jeszcze, czy mają panowie do mnie jeszcze jakieś pytania? Coś wyjaśnić?

Spojrzeli na siebie zaskoczeni. Nawet nie wiedzieli, że taki boy hotelowy może za nich załatwić tyle spraw. W życiu by go nawet nie zapytali, czy się zajmuje takimi rzeczami.

— Nie – odpowiedział szybko Louis po dłuższej chwili ciszy. - Chyba nie.

Boy uśmiechnął się szeroko zadowolony z takiej odpowiedzi, bo najwyraźniej spełnił swoje początkowe zadanie wyśmienicie.

— Jeszcze raz cieszę się, że mogę panów gościć w naszym hotelu – powiedział jeszcze raz z uśmiechem. - Życzę panom miłego pobytu i przede wszystkim udanego jutrzejszego koncertu. W razie wszelakich pytań, jestem do panów dyspozycji. Zaraz przyniosę panów bagaże.

Odchylił im znowu kapelusz i poszedł w stronę parteru, aby przynieść im bagaże. Louis odprowadził go wzrokiem. Ah, więc wiedział, że grają koncert i są supportem Harry'ego. Miłe było to uczucie, nie mówił.

Nawet nie zauważył, kiedy Niall wszedł do pokoju i rzucił się na wielkie jednoosobowe łóżko znajdujące się bliżej okna. Zwrócił na niego uwagę dopiero wtedy, kiedy krzyknął do niego, że to łóżko jest najwygodniejsze, na jakim kiedykolwiek leżał.

Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się. Pokój był ogromny. Po prawej stronie znajdowały się zamknięte na razie drzwi prowadzące do łazienki. Po lewej natomiast znajdowały się wieszak na ubrania wierzchnie, komoda na buty i jakaś zamknięta szafka. Wszedł w głąb pokoju i położył swoje ręce na biodrach. Roiło się tutaj od przeróżnych ozdób w białym kolorze. Zegar na ścianie, wazony na komodzie, nawet na stoliku nocnym po stronie łóżka bliżej ściany stał mały wazonik z bukietem różowo-fioletowych kwiatów. Łóżka były dwa – oba z nieskazitelnie śnieżnobiałą pościelą, na której położona była ciemnobrązowa narzuta. Niall leżał na łóżku bliżej okna; leżał na brzuchu niemal wtopiony w narzutę i napawał się zapachem świeżo wypranej pościeli. Louis podniósł wzrok wyżej; na karniszu zawieszone były cienkie zasłony odbiegające zupełnie stylem od tych wszystkich hoteli urządzonych w stylu późnych lat siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych. Podszedł do nich i odsłonił je. Zauważył zamknięte drzwi balkonowe, które umożliwiały wyjście na balkon, na którym znajdowały się dwa krzesełka ogrodowe wraz ze stoliczkiem. Widok z okna prezentował główną ulicę w Londynie. Więcej nie zdołał zauważyć, bo mieli pokój na pierwszym piętrze, ale mimo tego był oczarowany i tym widokiem, i tym pokojem. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie przebywał w tak drogim miejscu.

Niall w tym czasie wstał w końcu ze swojego łóżka i podszedł do komody, na której stał telewizor, a obok niego pilot. Obok komody natomiast na osobnym stoliczku kawowym stało radio.

— Louis, patrz, tutaj mają radio! - zachwycił się, jakby pierwszy raz na oczy widział taki sprzęt.

Od razu zaczął przy nim grzebać, aż w końcu znalazł przycisk, który włączał urządzenie. Radio było nastrojone na stację zajmującą się muzyką klasyczną. Nie spodobało mu się to, więc zaczął przeszukiwać inne częstotliwości, aby znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. W końcu znalazł stację puszczającą muzykę rockową. Akurat leciało Paradise City Guns N' Roses.

Idealnie się złożyło. Londyn był przecież rajskim miastem. Przynajmniej tak pomyślał Louis.

Rozległo się pukanie do drzwi. Louis niemal od razu zasłonił zasłony przy oknach, jakby bał się, że zaraz zostanie skarcony o niszczenie wystroju pokoju. Pognał w stronę drzwi, aby je otworzyć.

Boy hotelowy – znowu ten sam chłopak, dotarł z ich bagażami. Uśmiechnął się szeroko, takim gestem znowu witając się z Louisem. Ten natomiast uznał, że na tym jego praca się kończyła, więc chciał chwycić pierwszą walizkę, aby wnieść ją do pokoju.

— Przyniosę, proszę pana, proszę się nie martwić – odpowiedział mu szybko chłopak i sam się schylił po pierwsze bagaże.

Louis myślał, że zaraz zapadnie się pod ziemię ze wstydu. Czyli boy hotelowy wnosił bagaże wprost do pokoju. Nie wiedział o tym; myślał, że jego praca kończyła się na przyniesieniu ich pod drzwi odpowiedniego pokoju.

Gdy wszedł za nim do środka, myślał, że podwójnie się speszy. Dopiero przed chwilą weszli z Niallem do pokoju, a w środku już było zupełnie inaczej niż przy pierwszym otwarciu drzwi. Narzuta na łóżku bliżej okna była pognieciona, radio grało w najlepsze, zasłony były na szybko zasłonięte i przez to z jednej strony zupełnie ich nie było i widać było kawałek okna... Louis myślał, że spali się ze wstydu. Miał wrażenie, że w oczach tego boya byli już niewychowanymi turystami; typowymi Anglikami, którzy nie szanowali żadnych rzeczy w hotelu.

— Gdzie położyć panów bagaże? - zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.

Niall wyprostował się i spojrzał w kierunku szafy znajdującej się naprzeciwko łóżek i miejsca, w którym stał.

— Przy szafie będzie dobrze – odpowiedział za Louisa.

Uśmiechnął się lekko w jego kierunku, dziękując mu, że uratował go z tej niezręcznej sytuacji. Chłopak kiwnął głową i odłożył tam walizki, a chwilę później mniejsze torby, które również do nich należały. Wychodząc, życzył im jeszcze raz miłego pobytu.

Louis przyciszył radio i delikatnie przysiadł na swoim łóżku, podczas gdy Niall postanowił wrócić do swojego oglądania pokoju. Zaczął z ciekawości przeszukiwać zawartości szafek, jakby miał nadzieję, że znajdzie tam coś cennego.

— Cholera, lodówka! - zachwycił się i ją otworzył. - Woda mineralna, chipsy, cola... Patrz, nawet piwo jest!

Louis poderwał się z łóżka, słysząc słowo piwo z ust Nialla.

— Nie wypijesz go – zakazał mu, odbierając z jego rąk szklanką buteleczkę jasnego piwa.

— Nawet łyka nie mogę spróbować?

— Nie – powiedział stanowczo. - Bo się na ciebie obrażę.

Nie miał już innych pomysłów niż szantaż emocjonalny. Wiedział przecież, że mówienie mu o terapii nic nie pomoże, więc może groźby emocjonalne na coś się zdadzą.

Niall wywrócił oczami, wziął z jego rąk butelkę i włożył ją z powrotem do lodówki, którą po chwili zamknął. Louis znowu przysiadł na swoim łóżku, podczas gdy Niall zdawał się nie przejmować zbytnio zakazem Louisa i wrócił do przeglądania rzeczy w pokoju.

— Czajnik, ekspres do kawy... Jezu, muszę sobie zrobić z niego kawę, musi być stąd fenomenalna! - cały czas się zachwycał. - Nawet sztućce, kubki...

Wziął do ręki jedną łyżkę i podniósł ją pod światło padające z zewnątrz.

— Jaka czysta!

Rzucił ją na miejsce, z którego ją wziął, i zamknął z hukiem szafkę, przez co Louis skrzywił się, słysząc ten hałas. Wyprostował się i chwycił do ręki pilot od telewizora.

Zaczął po prostu przełączać kanały. Nie szukał niczego konkretnego, po prostu chciał się dowiedzieć, jakie to uczucie mieć tyle programów telewizyjnych z satelity. U siebie w mieszkaniu w Manchesterze w ogóle nie miał telewizora, a Louis w mieszkaniu wuja mógł się zadowolić tylko podstawowymi programami w kółko wychwalającymi rodzinę królewską, a przede wszystkim Dianę i Karola.

Nawet nie wyłączył telewizora, gdy skończył przeszukiwanie kanałów. Był tak zachwycony nowobogackim pokojem, że wszystko musiał zobaczyć jak najszybciej. Louis tylko odprowadzał go wzrokiem od obiektu do obiektu.

Podszedł podekscytowanym i zachwyconym krokiem w stronę łazienki. Louis westchnął i sięgnął po pilot od telewizora, aby poszukać jakiegoś kanału, na którym nadawali coś ciekawego. Pomiędzy programami wyłączył radio; nie chciał, aby w tym samym czasie były włączone dwa urządzenia, poza tym irracjonalnie bał się, że któryś z gości hotelowych mających pokoje obok nich poskarży się zaraz na nadmierny hałas. Nie uważał, aby szanujący się biznesmeni i bogaci ludzie gustowali w rockowej muzyce – zupełnie jak Harry.

Z łazienki dobiegł szum puszczanej wody z prysznica. Louis ponownie westchnął, po czym w końcu zatrzymał się na kanale, na którym leciał jakiś program podróżniczy. Prowadzący właśnie przedstawiał widzom widoki Tajlandii.

Niall dosyć szybko wyszedł z łazienki. Louis ze zdziwienia aż spojrzał w jego kierunku. Zamiast swojej zielonej koszulki, w której był, miał na sobie biały szlafrok, a mokre włosy pocierał równie białym ręcznikiem.

— Louis, Boże, ten prysznic to jakiś raj na Ziemi! - zawołał podekscytowany. - Czuję się jak nowo narodzony! I ile kosmetyków jest w środku! Szampon, odżywka, mydło... Nawet szlafroki są! I suszarka! Musisz koniecznie wziąć tu prysznic.

Louis pokiwał tylko głową. W porównaniu do Nialla także zachwycał się tym pokojem i w ogóle tym hotelem, ale po cichu. Choć podobnie jak on też miał ochotę wszystkiego wypróbować tu i teraz w tej chwili. Wiedział jednak, że prędzej czy później i tak będzie musiał wejść do łazienki, więc nie czuł potrzeby pobiegnięcia do toalety w trybie natychmiastowym tylko po to, aby podziwiać prysznic czy kosmetyki.

Niall rzucił biały ręcznik na swoje łóżko i postanowił zobaczyć kwiaty znajdujące się w wazonie na stoliku nocnym. Obok nich znajdował się podłączony telefon, którym można było zadzwonić do recepcji. Pod nim leżała kartka prezentująca numery, pod które można było zadzwonić, oraz listę dań z restauracji, które mogły być przyniesione do pokoju przez obsługę hotelu.

— Można tutaj zamówić krewetki skropione sokiem z cytryny! - zachwycił się; Louis zresztą też otworzył szerzej oczy, gdy to usłyszał. - I homara w sosie winnym... I faszerowanego pstrąga tęczowego... O cholera, sto funtów.

Spojrzał na niego przerażony tą kwotą, podczas gdy Louis zachichotał. A czego mógł się spodziewać? To był ekskluzywny hotel pięciogwiazdkowy. Nie zdziwiłby się, gdyby w tej restauracji posiłki przyrządzał najbardziej znany kucharz na świecie.

— Tartaletka nektarynkowa? - czytał dalej zdumiony. - Naleśniki flambirowane... Co to w ogóle jest?

Louis wzruszył ramionami. Wszystkich z tych rzeczy nie jadł; podejrzewał, że Niall też nie. Krewetki zawsze wydawały mu się dla bogatych, homara nigdy na oczy nie widział, pstrąga tęczowego na półkach w sklepach nie było, tartaletki nektarynkowej nikt u niego w rodzinie nigdy nie upiekł, a naleśniki flambirowane... no właśnie, co to było?

— Wiesz co, koniecznie muszę coś zamówić w tej restauracji, te krewetki brzmią wyśmienicie – powiedział, biorąc do ręki kartę z daniami i przystawiając ją pod słońce tak jak łyżkę, jakby chciał zobaczyć, czy coś jeszcze w sobie kryła. - Patrz, jest tutaj napisane, że o szesnastej w restauracji wydają herbatki z ciasteczkami! Prawdziwa londyńska herbata... - rozmarzył się. - Poczujemy się jak arystokraci!

Louis chciał to skomentować, mówiąc, że nie ma ochoty na żadną herbatkę o szesnastej, jednak Niall był szybszy w zabraniu głosu:

— A po herbacie pójdę na basen, muszę zobaczyć, jak tam jest! - zapowiedział. - Może do spa wstąpię? Chociaż nie wiem, czy mężczyzn tam wpuszczają... I wiesz co? Poproszę tego boya hotelowego, aby coś zrobił. Może zarezerwuje nam bilety do kina? Może wciąż puszczają ten film Wesprzyj się na mnie z Morganem Freemanem... Albo nie, lepiej do teatru, tam na pewno poczujemy się jak klasa wyższa!

— Czy ty nie przesadzasz? - zaśmiał się lekko Louis.

To pytanie umiejętnie ostudziło entuzjazm Nialla do wszystkiego, co znajdowało się w tym hotelu. Opadł na łóżko zrezygnowany.

— Oh, po prostu tu wszystko jest takie cudowne, takie nowe, bogate... - powiedział niepewnie. - Chcę wszystkiego spróbować, bo gdy wrócimy do rzeczywistości w Manchesterze, tego nie będzie. No i nie mów, że te krewetki z cytryną cię nie zaintrygowały!

Zachichotał. Cóż, miał rację. Rzeczywiście narobił mu ochoty na takie krewetki skropione sokiem z cytryny. Nigdy ich nie jadł i był ciekawy, jak smakowały. Podejrzewał, że taki Harry znał ten smak na pamięć; być może te krewetki już mu zbrzydły i ich nazwa tylko przyprawiała go o mdłości.

— A może zdążymy jeszcze na śniadanie? - zapytał go i szybko obrócił się, aby spojrzeć na zawieszony na ścianie zegar. - Jest przed dziesiątą, powinniśmy zdążyć.

Pognał w stronę łazienki podekscytowany, że zdąży zasmakować czegoś z hotelowej restauracji. Szybko zrzucił z siebie biały hotelowy ręcznik i zamienił go na zieloną koszulkę. Po chwili wychylił się z łazienki.

— Idziesz ze mną?

Potwierdził. Szczerze mówiąc, sam był głodny i coś by zjadł. Miał tylko nadzieję, że te wszystkie dania, które wydawali w restauracji były naprawdę warte grzechu, bo nie zamierzał płacić za coś, co mu nie zasmakuje i zaraz wyląduje w toalecie albo w śmietniku. Chociaż to był pięciogwiazdkowy hotel – czy była jakaś możliwość, aby cokolwiek mu nie zasmakowało?

Niall nie chciał wyjść z pokoju bez niego; dopiero słowa Louisa, że musi skorzystać jeszcze z łazienki, przekonały go, aby zszedł sam na parter. Louis miał do niego za parę minut dołączyć. Niall więc wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.

Wyłączył telewizor, poprawił zasłonę przy oknie i rozejrzał się po pokoju. Potem poszedł do łazienki, gdzie, cóż, musiał przyznać, że go oniemiało. Wyglądała jak wyjęta z nowoczesnego pałacu. Znajdowało się tam wręcz wszystko, co znajdowało się w standardowej łazience w domu – szlafroki, ręczniki, mydła, szampony, płyny do kąpieli, suszarka... Nawet miejsce na waciki i patyczki się znalazło. Zdumiony oparł się o umywalkę i wbił wzrok w swoje odbicie w lustrze.

Nie chciał wychodzić z tego pokoju do restauracji. Nie chciał tego robić, bo bał się spotkać Harry'ego na korytarzu. Dlaczego się go bał? Był przecież tylko głupim skurwysynem, który bezczelnie go pocałował w Birmingham. Tylko i . Nie mógł wybić sobie z głowy tej sytuacji, gdy Harry przyparł go do ściany, położył swoją dłoń obok jego głowy, a potem tak nagle pocałował. Nienawidził go za ten gest jeszcze bardziej. Ta sytuacja śniła mu się po nocach, w Birmingham nie mógł zasnąć – tak bardzo przepełniony był nienawiścią do niego, że myślał o nim już w kategorii arcywroga niż po prostu osoby, której nie lubił. Życzył mu wszystkiego najgorszego i miał wielką ochotę usłyszeć wielki huk przy upadku jego kariery.

Czuł, że zaciśnięcie zębów przez kolejne koncerty niewiele da. Musiał albo znaleźć wspólny język z Harrym, albo... Nawet nie chciał o tym myśleć. Rezygnacja z supportowania nie wchodziła w grę. Nie chciał wyjść na tchórza, nad którym Harry zdobył przewagę.

Najbardziej śmieszyło go to, że wszyscy jego fani uważali go za kochającego człowieka pełnego miłości, pokory i szacunku do innych. A rzeczywistość była brutalnie inna. Harry na swoich koncertach zakładał maskę, która eliminowała wszystkie jego złe cechy. Louis był pod negatywnym wrażeniem jego wyrachowania.

Przemył szybko twarz zimną wodą, aby się rozbudzić. Nie wiedział, w który ręcznik się wytrzeć – przed nim było tyle rodzajów ręczników, że aż zaczął się zastanawiać, do czego służyły. W końcu doszedł do wniosku, że ten o najmniejszym rozmiarze służy do twarzy.

Zgasił światło w łazience, zgarnął ze stolika klucz do pokoju, po czym wziął głęboki wdech i wyszedł na korytarz. Jedyne, o co teraz prosił, to brak Harry'ego obok niego.

Z natury jednak był najwidoczniej pechowcem, bo nie zdążył nawet dobrze się obrócić w kierunku schodów po zamknięciu drzwi, a kątem oka zobaczył przy schodach prowadzących na drugie piętro Harry'ego w jasnych jeansowych spodniach, w które miał włożoną czarną koszulkę.

Miał wielką ochotę otworzyć ponownie drzwi do pokoju i wpaść do środka jak oparzony, ale uznał, że wyglądałoby to co najmniej dziwnie i wyszedłby tylko na tchórza. Spróbował więc ignorować go; poszedł w stronę odpowiednich schodów, udając, że w ogóle go nie zauważył.

Harry jednak był innego zdania i zdał sobie sprawę, że Louis go widział. Podbiegł do niego, wkładając swoje ręce w kieszenie jeansowych spodni.

— Nadal jesteś na mnie obrażony? - zapytał, lecz Louis nic mu nie odpowiedział, nadal go umiejętnie ignorował. - Jak długo jeszcze nie będziesz się do mnie odzywać?

Nie chciał łamać swojej zasady ustanowionej przed drzwiami pokoju, więc bez żadnego słowa i z kamienną twarzą schodził ze schodów, udając, że nie idzie obok niego taka osoba jak Harry.

— No przepraszam, Louis – powiedział błagalnie. - Po prostu myślałem... Chciałem być miły.

Louis nie wytrzymał dłużej w ciszy. Zatrzymał się już w lobby hotelowym tak niespodziewanie, że Harry omal na niego nie wpadł.

— Każdą nową osobę całujesz na powitanie albo gdy jesteś wściekły? - zapytał naprawdę zdenerwowany. - Idź sobie, nie mam dzisiaj siły na kłótnie.

— Nie, tylko ciebie – odpowiedział nagle pewnym siebie głosem; wytrąciło to Louisa z równowagi. - Przepraszam, myślałem, że...

— Ty w ogóle myślałeś? - zakpił z niego. - Wydaje mi się, że uznałeś, że skoro jesteś światową gwiazdą, to automatycznie posiadasz cechę wspaniale całuje. Dla twojej wiadomości: nie, wcale tak nie jest. Jesteś beznadziejny.

— Naprawdę? - zasmucił się, Louis nawet nie wiedział, czy szczerze, czy ironicznie. - Nie podobam ci się? Ani trochę?

— Idź sobie, dopóki nie zrobiłem jeszcze tutaj awantury na cały hotel – mruknął. - Nie wydaje mi się, abyś chciał, żeby jutro w gazetach pisali, że tak naprawdę jesteś awanturniczą osobą zamiast kochającej cały świat.

Odszedł od niego jak najszybciej mógł, aby Harry mu nie odpowiedział. I miał szczęście, że Harry został w tyle z jego słowami, nad którymi najpewniej rozmyślał. Powiedział mu tylko to, co myślał – nie było to nic wielkiego. W porównaniu do niego nie był zakłamaną osobą – był szczerą, może czasami do bólu w jego przypadku.

Dopiero gdy przekroczył próg restauracji hotelowej, zaczął się zastanawiać, dlaczego rozmawiali o pocałunku w Birmingham tak swobodnie w lobby hotelowym. Harry nie bał się o swoją reputację? W końcu pocałował drugiego mężczyznę, nie kobietę. I to nie byle jakiego mężczyznę, bo frontmana supportu. Nie bał się, że ktoś z hotelowej recepcji da cynk zgłodniałym dziennikarzom oczekującym sensacji w muzycznym świecie? Chyba że Jeff miał już w głowie przygotowane formułki i łapówki dla głównych gazet. O ile ten w ogóle wiedział, że Harry był...

No właśnie – był gejem? A może był biseksualny... Louis sam nie wiedział, co o tym sądzić. Skoro go pocałował to...

Za dużo myślał. Postanowił odnaleźć wzrokiem Nialla w restauracji, w której zasiadało całkiem sporo ludzi – byli to raczej biznesmeni i ludzie ze świata polityki, którzy muzyką popularną średnio się zajmowali i pewnie nie rozpoznaliby Harry'ego wśród siebie. Siedział przy okrągłym stoliku czteroosobowym na samym środku sali. Pokazał mu nawet dłoń w górze, aby lepiej go zauważył. Uśmiechnął się i podszedł do niego, uprzednio informując osobę zajmującą się salą, że jest z pokoju numer piętnaście.

Zapach smażonych i gotowanych potraw oraz widok suto zastawionego szwedzkiego stołu sprawiły, że Louis momentalnie zapomniał o scysji z Harrym. Usiadł obok przyjaciela, wpatrując się z niemałym zaskoczeniem na jego talerz pełen... praktycznie wszystkiego, co można było wziąć ze stołu.

— No co tak patrzysz? - zapytał oburzony. - Muszę wszystkiego spróbować! Te smażone jajka to pierwsza klasa, w sumie tak samo jak te czekoladowe francuskie rogaliki...

Zrozumiał od razu, że to była jego zachęta, aby wziął to ze stołu i sam sobie przyniósł do spróbowania. Wstał więc ze swojego krzesła z zamiarem nałożenia sobie czegoś na śniadanie.

— Tylko żebyś nie dostał potem jakiegoś zatrucia pokarmowego...

Wziął talerz ze stosu czystych naczyń i wbił wzrok w oferowane przez hotel jedzenie. Zupełnie nie wiedział za co się zabrać. W końcu postanowił skorzystać z rady Nialla i wziął sobie jeden czekoladowy rogalik i trochę większą porcję od przyjaciela smażonych jajek. Skorzystał także z możliwości napicia się herbaty, którą nalał sobie do pięknie ozdobionej filiżanki. Z takim swoim posiłkiem wrócił do przyjaciela.

Na sali rozbrzmiewały delikatne dźwięki pianina z repertuarów najwybitniejszych kompozytorów. Tworzyło to swój klimat. Znajdowali się w wielkim pięciogwiazdkowym hotelu w samym centrum Londynu, mieli do dyspozycji sztab ludzi i wsłuchiwali się przy śniadaniu w rytmy najpopularniejszych utworów muzyki klasycznej. Naprawdę zaczynali czuć się jak arystokracja. Jeszcze do pełni spełnienia brakowało im zejścia o szesnastej na podwieczorek przy herbacie i ciasteczkach. Słuchanie przy tym Vivaldiego musiało być niesamowitym przeżyciem.

Musiał przyznać, że te smażone jajka były rzeczywiście wyśmienite. Nigdy jeszcze w ustach nie miał tak świetnie wysmażonych jajek na śniadanie. Gdyby to było możliwe, jadłby tutaj codziennie. Miał aż ochotę zawołać kelnera, który stał przy wielkim stole i czasami uzupełniał niektóre talerze, aby zawołał szefa kuchni, bo chciał go sam pochwalić za tak świetne danie.

Rozmawiali na temat wielkiego hotelu i jutrzejszego koncertu na Wembley. Obaj mieli wielką tremę, gdy przypominali sobie, że cały stadion był wyprzedany. Mieli grać przed o wiele większą publicznością niż w Manchesterze czy na ostatnim koncercie w Birmingham. I to oni przecież wychodzili pierwsi na scenę. Zupełnie nie wiedzieli, czego spodziewać się po londyńskich fanach; zresztą niekoniecznie tych z Londynu – do stolicy mogli przecież zjechać się fani także z innych miast.

W pewnym momencie Niall spojrzał się w bok i wywrócił oczami, wkładając do swoich ust widelec ze sporą porcją jajek.

— Nie chcę nic mówić – zaczął z pełnymi ustami, pokazując widelcem na kogoś za Louisem – ale Harry do nas idzie.

Louis jak oparzony odwrócił się. Rzeczywiście Harry zmierzał w ich kierunku. Myślał, że zaraz dostanie białej gorączki. Nie miał ochoty nawet na niego patrzeć po tych wszystkich sytuacjach z jego udziałem.

— No co za...

Nie dokończył, bo Harry stanął tuż obok niego. Przynajmniej nie raczył usiąść przy jednym stole z nimi – to Louis doceniał. Mimo tego nie podniósł na niego wzroku. Wolał bawić się widelcem w swoim daniu.

Niall także trochę oburzył się jego obecnością – a szczególnie tym, że stanął niebezpiecznie blisko Louisa. Wiedział przecież, jak bardzo ten go nie lubił i w jak bardzo niekomfortowej sytuacji teraz pewnie się znajdował.

— Musisz? - oburzył się, kładąc głośno sztućce na pełny jeszcze talerz. - Spieprzaj, dopóki Louis jeszcze nie zaczął krzyczeć.

Harry wziął głęboki wdech, położył swoją jedną rękę na oparciu krzesła, na którym siedział Louis, i pochylił się w jego stronę. Obu to zaskoczyło i jednocześnie oburzyło.

— Naprawdę zaczniesz krzyczeć na całą restaurację? - zapytał go cicho.

Louis nadal nie podniósł na niego swojego wzroku. Był już wystarczająco zdenerwowany.

— Nie testuj mojej cierpliwości – mruknął, patrząc się beznamiętnie w śniadanie przed sobą. - Wiesz już, jakim jestem konfliktowym człowiekiem.

Postanowił użyć jego określenia. Uznał, że może atakowanie go jego własną bronią na coś się zda.

— Nie testuję jej – odpowiedział mu znowu cicho. - Chcę z tobą porozmawiać o tym, co zaszło.

— Louis?

Nie wytrzymał. Podniósł dłoń i pstryknął kilka razy, chcąc przywołać do siebie kelnera. Młody chłopak w białej koszuli i czarnej kamizelce bardzo przejęty podszedł do niego i pochylił się nad nim.

— Stało się coś? - zapytał z wielką troską. - Coś nie tak z pańskim posiłkiem? Z panów posiłkiem?

— Niall – zwrócił się do przyjaciela. - Daj panu napiwek.

Szybko sięgnął po swój portfel, który miał w kieszeni spodni.

— Proszę wyprowadzić tego mężczyznę, przeszkadza mi w jedzeniu – powiedział do kelnera i uśmiechnął się szeroko.

Harry wyprostował się zszokowany. Poinformował wzrokiem kelnera, że sam wyjdzie i nie będzie potrzebował specjalnej eskorty z jego strony. Chłopak to zrozumiał, a po chwili odebrał od Nialla banknot o wartości pięćdziesięciu funtów. Podziękował i kiwnął głową, po czym jeszcze upewnił się, czy z ich posiłkiem jest wszystko w porządku. Ci potwierdzili, jeszcze zachwalając smażone jajka, na co ten się ucieszył. Na pewno hotelowi i jego obsłudze zależało na dobrej opinii gości – szczególnie tak ważnych.

Louis nie odzyskał już swojego humoru. Harry popsuł go całkowicie. Przez niego przez całe śniadanie zastanawiał się, co miał na myśli, chcąc z nim porozmawiać o tym, co zaszło. Może naprawdę mu się spodobał i chciał mu wyznać, że się w nim zauroczył i dlatego go pocałował? Nie chciał, aby tak było. To by było dla niego spełnieniem najgorszych koszmarów. Chyba wolał, aby Harry nazywał go obrzydliwym i beznadziejnym, zamiast wyznawać mu zauroczenie. Poza tym nie wierzył, aby taka wielka gwiazda kochała kogokolwiek. On ze swoim ego za czterech kochał tylko pieniądze. Nie mógł kochać drugiego człowieka; nie potrafił tego robić.

Tak sobie myślał, patrząc przez okno na londyński nocny widok, gdy leżał na łóżku i nie potrafił zasnąć zbyt przejęty jutrzejszym wielkim koncertem na największej arenie w stolicy Wielkiej Brytanii.

 

*

 

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – mówił sobie Louis w swoim pokoju na backstage'u. Nie miał pojęcia, jakim cudem Niall zachowywał spokój ducha w tej sytuacji; do koncertu zostało trzydzieści minut, a on jadł sobie w najlepsze chipsy z paczki i obserwował go swoim roześmianym wzrokiem, jakby śmieszyło go to, że ten tak bardzo przeżywał koncert na Wembley.

Pół biedy było już z publicznością. Najbardziej obawiał się chyba reakcji Jeffa i Harry'ego na jego wybrane piosenki. Cały czas udawali wraz z Niallem, że poszli w końcu na ugodę i wykonają coś popowego, discowego i w stylu Harry'ego. Plan był jednak zupełnie inny. Dzisiejszy koncert w Londynie oznaczał koniec z wszelakimi ustępstwami. Dzisiaj miał królować tylko rock i ostre brzmienia podczas ich czasu na scenie.

Uznali razem, że kolejne kłótnie z Jeffem czy samym Harrym nie miały sensu. Wtajemniczyli w swój misterny plan tylko Sarah, która aż się podekscytowała, że w końcu zagra coś ostrzejszego jak za dawnych czasów. Obiecała nikomu nie powiedzieć i chyba się nie wygadała, nawet swojemu chłopakowi Mitchowi, bo wszyscy wierzyli, że tej nocy na scenie fani będą tańczyć do piosenek idealnych pod świecącą dyskotekową kulę.

Sam już nie wiedział, czy przyznać się Jeffowi albo Harry'emu do wybranych utworów, czy wziąć ich zupełnie z zaskoczenia. Cały czas miał z tyłu głowy świadomość, że tak właściwie mogą zostać z Niallem wyrzuceni z trasy na zbity pysk w każdej chwili. Chociaż prawdopodobieństwo tego było minimalne, bo Harry potrzebował supportu, a w pięć minut innego sobie nie znajdzie. Mimo tego cały czas obawiał się takiego scenariusza. Nie chciał sobie tak bardzo nagrabić; nie chciał kopać sobie samemu grobu. Wiedział jednak, że nie mógł być taki uległy. Musiał w końcu postawić na swoim. I teraz był do tego odpowiedni moment.

Oparł się plecami o stół, na którym znajdowały się butelki wody mineralnej i, na jego nieszczęście, alkohole, na które Niall patrzył jak na święty obrazek.

— Naprawdę się nie stresujesz? - zapytał go, zostawiając temat alkoholu w tyle. - Przecież to Londyn, stolica Wielkiej Brytanii.

— To spa w hotelu z samego rana mnie odprężyło – odpowiedział pewien siebie i uśmiechnął się do niego. - Mówiłem, że powinieneś iść. Zrobiliby z ciebie nowego człowieka.

Louis wywrócił oczami. Niall rzeczywiście namawiał go na pójście do hotelowego spa, aby go wypróbować, ale ten nie był do tego chętny. Nie chciał znowu spotkać na korytarzu Harry'ego, co było oczywiście absurdalnym myśleniem, bo i tak musiał się z nim zobaczyć chociażby tutaj za kilka minut, ale wolał ograniczyć się do spotkań koniecznych. Nie mógł na niego patrzeć z własnej woli. Nie potrafił ze spokojem patrzeć na jego twarz, jego oczy w kolorze szmaragdu, jego... Nie mógł na niego patrzeć, bo miał od razu ochotę wydrapać mu oczy ze wściekłości za to, co zrobił.

Ostatecznie więc nie udał się do spa i teraz trochę tego żałował. Może rzeczywiście by się odprężył i stres by go tak nie zjadał przed koncertem.

— Gramy wymagające utwory – zauważył. - Jesteś aż tak pewny siebie?

— Przecież jestem najlepszym gitarzystą na świecie – odpowiedział mu z uśmiechem i odłożył paczkę chipsów na stoliczek kawowy obok szarej kanapy. - Czego mam się obawiać? Louis, jesteśmy Faith In The Future, damy sobie radę. Jak nie my to kto?

Miał rację. Tylko oni mogli porwać londyńską publicznością swoimi rockowymi coverami. Nikt inny nie zrobiłby tego lepiej od nich.

— Boję się, że nie dam rady – podzielił się swoimi obawami z Niallem; musiał się komuś wygadać. - Wiesz, jakie wysokie dźwięki muszę zaśpiewać... To nie te same utwory co w pubie.

— I świetnie sobie z nimi radzisz – pochwalił go. - Masz tak dużą skalę głosu, że na luzie wyciągniesz takie dźwięki.

— Nie wiem, czy stres mi w tym pomoże – mruknął.

— Przecież robiliśmy to już nie raz – próbował go podnieść na duchu. - To tylko Londyn. Nie występujemy przecież przed królową z okazji jej jubileuszu.

— Myślę, że występowanie przed księżną Dianą byłoby gorsze – zaśmiał się, emocje wyraźnie z niego opadły po tych słowach przyjaciela.

— O tak – przyznał mu rację. - Ze stresu zapomniałbym, jak się gra na gitarze. Grać przed taką kobietą...

Obaj roześmiali się. Uwielbiał za to Nialla – zawsze potrafił poprawić mu humor i sprawić, że ten zapominał o stresie, który go zjadał. Był przecież jego przyjacielem ze szkoły średniej – z nikim tak świetnie się nie dogadywał jak z nim.

Musiał już pomału pojawiać się na backstage'u tuż przed sceną. To był w końcu koncert w Londynie i chciał się do niego przygotować zawczasu. Nie chciał potem przeżywać paniki, bo przez własną głupotę nie przygotował się przed planowanym wyjściem na scenę.

Niall poinformował go, że skorzysta jeszcze z łazienki i umyje ręce po tych tłustych chipsach. Louis więc wyszedł z pokoju bez niego. Z podniesioną głową i nagle niesamowitą pewnością siebie ruszył w odpowiednim kierunku. Wszystko tego wieczoru musiało chodzić jak w zegarku. Przysiągł sobie, że ani Jeff, ani Harry nie powstrzymają go przed zaśpiewaniem utworów, które zostały przez niego wybrane. Choćby mieli wywołać skandal, szarpać się z nim, grozić mu – on pozostawał przy swojej setliście. To były tylko trzy utwory, ale w wersji koncertowej mogły trwać naprawdę długo – szczególnie jeśli Niall chciał się pochwalić swoimi solówkami gitarowymi. A na pewno chciał to zrobić. On imponował głosem, Niall właśnie grą na gitarze, którą najlepiej można było pokazać widzom właśnie w formie solówek – czasami naprawdę skomplikowanych.

Przeszedł obok lekko uchylonych drzwi z napisem Harry Styles. Prychnął pod nosem i pokręcił głową. Już sam widok jego imienia i nazwiska sprawiał, że krew się w nim gotowała. Nie zwróciłby jednak na ten pokój szczególnej uwagi, gdyby nie pewna kłótnia, którą usłyszał z jego wnętrza.

Usłyszał ten wściekły ton Harry'ego oraz, o dziwo, spokojny głos Jeffa. Zaciekawiła go ta sytuacja. Zrobił kilka kroków do tyłu i oparł się plecami o ścianę tak, aby jak najlepiej słyszeć głosy dobiegające z pokoju. Na co dzień nie podsłuchiwał ludzi, nie był takim typem człowieka, ale podsłuchać Harry'ego, który kłócił się ze swoim menadżerem... To musiał być miód na jego uszy.

— Nie mówiłeś, że będzie aż tak zamknięty – warknął Harry, Louis zmrużył zdezorientowany swoje oczy. - Nie mogę nic zrobić! On na nic nie reaguje! Potrafi tylko się drzeć!

Jeff pokręcił głową i westchnął ciężko. Louis nic z tego nie rozumiał. O kim tak właściwie rozmawiali? O nim, bo nie chciał zgodzić się na śpiewanie popowych piosenek? Przecież według oficjalnej wersji zgodził się na jego propozycje. Czyżby Sarah się jednak wygadała?

— Na pewno coś go złamie – odparł cicho Jeff. - Widziałem, co robił w Manchesterze. Trzeba próbować. Zależy ci na tym czy nie?

Louis delikatnie wyjrzał zza ściany, aby zobaczyć, co się w środku działo. O dziwo, nie zauważył potłuczonych butelek, talerzy czy innych naczyń, a, szczerze, spodziewał się tego po beznadziejnym charakterze Harry'ego. Ten stał wściekły na środku pokoju i pochylił się gwałtownie w stronę Jeffa, aby tylko on słyszał coś, co chciał mu powiedzieć, choć w pomieszczeniu nie znajdował się nikt inny.

— On mnie raz uderzył, tak brutalnie – wyszeptał, ale Louis to jakoś usłyszał, przez co upewnił się, że na pewno rozmawiali o nim. - Niech go cholera weźmie. Wkurwia mnie już.

Zdezorientował się. Owszem, uderzył go w Birmingham, ale po tym, jak go niespodziewanie pocałował, nie dlatego że nie chciał śpiewać dyskotekowych propozycji. Trochę już nie rozumiał, o czym w końcu rozmawiali.

Poprawka: nie rozmawiali; kłócili się.

— Chcesz teraz z tego rezygnować? - Jeff zabrał głos. - Co jak co, ale ty masz swoje sposoby.

— Dawno tego nie robiłem.

— Ogarnij się! - krzyknął na niego i walnął pięścią w stół – tak mocno, że butelki z alkoholem aż zabrzęczały. - Znam cię jak mało kto i wiem, na czym tak naprawdę ci zależy, więc dasz sobie i z tym radę.

Zupełnie się zgubił w tej ich kłótni. Ledwo zdołał wrócić swoim spojrzeniem przed siebie, gdy nagle z pokoju wyszedł Harry – wściekły jak osa. Obrzucił go szybko swoim zdenerwowanym wzrokiem, prychnął i ruszył przed siebie w bliżej niezidentyfikowanym kierunku. Louis odprowadził go wzrokiem. Był zdziwiony, że ten go w jakikolwiek sposób nie zaczepił – chociażby z pretensjami, że stał przed jego pokojem i go podsłuchiwał.

Po chwili z pomieszczenia wyszedł także Jeff – dzisiaj w białej koszulce i jeansowej za dużej kurtce – trochę dziwnie jak na menadżera dużej gwiazdy. Louis jednak nie był tutaj po to, aby krytykować czyjkolwiek ubiór. Sam był ubrany w czarną koszulę, na której miał założoną czarną skórzaną kurtkę ze złotymi zdobieniami, i pewnie ten strój nie podobał się ani Jeffowi, ani Harry'emu.

— Super, że cię widzę! - Jego humor diametralnie się zmienił, gdy zauważył Louisa przed sobą. - Co to za ubrania?

Zeskanował jego ciało od góry do dołu. Louis ledwo powstrzymał się od prychnięcia i wywrócenia oczami.

— Zresztą, nieważne, mogą być. - Machnął ręką, nie dając czasu Louisowi na odpowiedź. - Lepiej powiedz mi, jakie masz plany na otwarcie koncertu. Pewnie coś rozrywkowego, prawda?

Objął go ramieniem, obdarzył do szerokim uśmiechem i poszedł wraz z nim przed siebie; według Louisa w stronę backstage'u. Nie podobał mu się ten gest, ale nie zwrócił mu uwagi. Nie miał ochoty wykłócać się z nim o taką głupotę. Nie był Harrym.

Rzeczywiście poszli w stronę backstage'u, jednak nie zatrzymali się w głównym holu, a weszli do pewnego pomieszczenia, które dla Louisa wyglądało na jakąś garderobę. Znajdowało się tam duże lustro i wiele kosmetyków oraz butelki z wodą mineralną. Postanowił skorzystać z tego dobra i do czystego plastikowego kubeczka nalał sobie trochę wody. Jeff domyślił się, że zrobił to po to, aby jakoś nawilżyć swoje gardło.

— Tak, będzie to coś popularnego – odpowiedział mu i uśmiechnął się ironicznie. - Coś popularnego i nowego.

Jeff zmrużył zdziwiony swoje oczy.

— Nie rozumiem.

Louis westchnął. Chciał powiedzieć mu, że najwyraźniej jest za głupi, aby zrozumieć jego tok rozumowania, ale w porę ugryzł się w język. Upił łyk wody i oparł się plecami o toaletkę, na której leżało pełno kosmetyków.

— Żeby przyciągnąć ludzi, trzeba dać im coś nowego i dobrego – wytknął mu Louis pewnym siebie głosem, może także trochę aroganckim. - Mówię o paru znanych kawałkach. You Give Love a Bad Name, Heaven and Hell, Shout At The Devil...

Jeff wydawał się być zupełnie zaskoczony tą informacją. Wydawało się, jakby zupełnie nie miał pojęcia, że przed nim stoi ktoś, kto uznawał rock za jedyną prawidłową muzykę i gardził tym całym disco chłamem. Louis nie mógł uwierzyć, że był aż tak naiwny, wierząc, że naprawdę w końcu zgodził się zaśpiewać coś z dyskotekowego repertuaru.

— Ludzie potrzebują trochę ostrości – dopowiedział, pokazując w jego kierunku swój palec. - Więc im to dam. Zagram dzisiaj Rock You Like A Hurricane.

Chciał już wyjść z tego dziwnego pomieszczenia, aby przygotować się na cały koncert – w końcu to on pierwszy wchodził na scenę, lecz Jeff już nie zaskoczony, a wściekły do czerwoności, chwycił go za nadgarstek i przyciągnął bliżej siebie.

— Scorpions? - dopytał wściekły. - Czyś ty zwariował?! To nie jest festiwal muzyki satanistycznej! Te swoje głupie rockowe piosenki zachowaj na granie w tych swoich niszowych pubach. Otwierasz do cholery koncert Harry'ego Stylesa, więc nie wkurwiaj mnie i jak już chcesz śpiewać rocka, to zaśpiewaj Sweet Home Alabama!

Niedobrze mu się zrobiło, gdy usłyszał ten tytuł. Nienawidził tej piosenki. Nie wierzył, że Jeff mówił na poważnie. Chciał coś odpowiedzieć, skrytykować go, lecz do pomieszczenia weszła niespodziewanie Marie – ta blond makijażystka z natapirowanymi włosami, wraz z Niallem wyszykowanym do wyjścia na scenę.

— Złapałam go na korytarzu! - pochwaliła się, trzymając Nialla za jego koszulkę w paski. - Wie pan, że chciał wyjść do ludzi bez pudru? Jak to możliwe!

Miała tak piskliwy głosik, że Louis aż się skrzywił, a w uszach zaczęło mu piszczeć. Nie chciał być na miejscu przyjaciela, który stał o wiele bliżej niej. Jeff puścił jej uwagę mimo uszu, woląc skupiać się na Louisie i jego pomyśle grania rocka.

— Wiesz, gdzie możesz sobie to wsadzić – odpowiedział mu wściekły Louis. - Rock You Like A Hurricane zostaje!

— Uważaj, Louis, bo obudzą się moje demony!

Niall w tym czasie został postawiony przez Marie przy wielkim lustrze, mimo swojego wielkiego sprzeciwu. Obróciła go do siebie, wyciągając z kieszeni swoich spodni jakiś mały przedmiot. Chwyciła jego twarz w swoje ręce i przystawiła mu do ust ten mały przedmiot, który okazał się być błyszczykiem.

— Co do chu... - mruknął zszokowany.

— Stój prosto i nic nie mów, bo spieprzę makijaż.

Odepchnął ją akurat w momencie, gdy Louis krzyknął na Jeffa.

— Spierdalaj, nie jesteś tu po to, aby mi rozkazywać! Nawet nie możesz tego robić, bo jesteś głupim menadżerem na usługach Harry'ego!

Marie aż zasłoniła usta dłonią, gdy to usłyszała; Niall zdenerwowany chwycił za gryf swoją gitarę elektryczną, która znajdowała się w rogu pomieszczenia.

Jeff nie wytrzymał i walnął tak samo głośno jak w pokoju Harry'ego pięścią w stół.

— Niech ktoś się ciebie w końcu pozbędzie i będziemy mieć wszyscy święty spokój! Sprawa z głowy! - zawołał. - Wszyscy tego chcemy, marzymy o tym!

Do pomieszczenia akurat w tym najgorszym momencie wszedł organizator koncertu wraz z chłopakiem z obsługi stadionu.

— Za pięć minut zaczynamy, prosimy support na scenę – poinformował i szybko zniknął za drzwiami, czując napiętą atmosferę w środku.

Louis postanowił to wykorzystać. Wzrokiem zawołał do siebie także zdenerwowanego Nialla, który także skorzystał z tej okazji. Podszedł do niego ze swoją gitarą przygotowany do zagrania tych piosenek, które wspólnie ustalili.

— Zaraz, zaraz, czekaj – próbował zatrzymać go Jeff. - I będziesz śpiewać ostry rock? Naprawdę?!

— A jak myślisz? - odpowiedział mu ze zwycięskim uśmiechem.

Odwrócił się szybko do Nialla trzymającego w ręce gitarę i machnął ręką w stronę wyjścia na scenę.

— Chodź, wychodzimy – poinformował go i jeszcze ostatni raz uśmiechnął się ironicznie do Jeffa, po czym wrócił do Nialla swoim spojrzeniem. - Doskonale wiesz, od czego zaczynamy.

— Oczywiście – zaśmiał się i sam puścił ironiczne oczko do Jeffa.

Zmierzyli w stronę wyjścia. Jeffowi zajęła chwila, aby zorientował się, co tak naprawdę za chwilę czekało publiczność na stadionie Wembley. Natychmiast wyciągnął ręce przed siebie, myśląc, że tym zatrzyma swój nieszczęsny support.

— Nie, nie, nie! Wracać tu, natychmiast! - krzyknął, ale oni w ogóle nie zwracali na niego uwagi. - Jezus Chrystus... Nie możecie...! Kurwa, kurwa, kurwa...

A oni po prostu śmiali się z jego prób zatrzymania ich. Nie mieli w planach tego robić. Spotkali się z gotową do gry na perkusji Sarah i złączyli na chwilę swoje dłonie, aby mentalnie dodać sobie otuchy przed koncertem. Uśmiechnęli się do siebie i wzięli głęboki wdech.

Londyn. Wembley. Cała wyprzedana arena. Pewnie jeszcze ludzie, którzy weszli do środka bez biletu po znajomości. Tej nocy fani mieli się bawić, mieli skakać, wykrzykiwać słowa utworów, zapomnieć o swoich życiach i żyć chwilą. Zabawa miała trwać do świtu, do białego rana, do wczesnych, porannych świateł. Nie było to możliwe z ograniczeniami, bez emocji, dlatego Louis nie zamierzał ustępować. Nawet jeśli na tym stadionie miałaby być sama królowa Elżbieta i miałaby następnego dnia niepochlebnie wypowiedzieć się o nich na łamach The Sun.

Mieli jedno zadanie tego wieczoru – rozkołysać publiczność tak, że ta nie zapomni tego do końca swojego życia. Rozkołysać noc.

Po pozytywnej wiadomości od obsługi i organizatora, że mogą wchodzić, na scenę weszli najpierw Niall wraz z Sarah. Tłum zaczął szaleć, nie mogąc się doczekać pierwszej piosenki podczas koncertu. Nie były to jednak jeszcze te emocje, które Louis chciał ujrzeć na ich twarzach. Noc miała być jeszcze bardziej szalona. I miał nadzieję, że zdoła jeszcze bardziej rozruszać tłum.

Zaczął się początek piosenki. Louis musiał wyczuć moment, w którym miał wejść na scenę. Uwielbiał to robić – zaskakiwać ludzi swoim wejściem i prawie od razu zaczynać śpiewać. Polubił to i był to jego jeden z ulubionych koncertowych elementów zaraz po siadzie na stołku, który praktykował w manchesterskich pubach.

Sarah oczywiście musiała popisać się swoimi umiejętnościami na perkusji. Niall poczekał chwilę, żeby dać jej tę swobodę przy graniu na instrumencie, po czym dołączył do niej wraz ze swoją już podłączoną gitarą elektryczną. I gdy fani usłyszeli ten początek, od razu skojarzyli utwór. Niektórzy już się poderwali i zaczęli z podekscytowania piszczeć, ale to nie był jeszcze efekt wyczekiwany przez Louisa. Prawdziwa zabawa jeszcze miała się zacząć.

Jeff najwidoczniej też znał ten utwór, bo wyszedł szybko z garderoby i zmierzył wściekłym krokiem w stronę Louisa.

— Przysięgam, że jak wyjdziesz i to zaśpiewasz, to będziesz skończony...

Chciał go zatrzymać, ale Louis tylko uśmiechnął się do niego zwycięsko i wskoczył na scenę, zakładając odsłuch do uszu. Wiedział, że Jeff już nie mógł mu nic zrobić – nie mógł przecież wskoczyć na scenę za nim, aby zobaczyli go wszyscy zadowoleni już fani.

Przystanął przed wejściem i schował swoją twarz w dłoniach przerażony tym, co za chwilę miał ujrzeć.

Louis natomiast wystawił ludziom dłoń na powitanie. Gdy zobaczył ten tłum przed sobą, cały wyprzedany stadion, zakręciło mu się w głowie. Ilu tu mogło być ludzi? Sto tysięcy? Może nawet więcej; gdzieś z tyłu widział stojących ludzi, którzy być może jakoś weszli bez biletu. Myślał, że zaraz zemdleje z wrażenia, bo areny w poprzednich miastach nie były aż takie duże w porównaniu z tym, co widział teraz na Wembley.

Wziął się w garść. Niall miał rację – to był tylko Londyn, tego koncertu nie oglądała królowa Elżbieta. Wziął głęboki wdech i doskoczył do mikrofonu znajdującego się na środku sceny.

— Once upon a time, not so long ago... - powiedział najpierw cicho, jak to było w oryginale piosenki, po czym niespodziewanie zawołał do tłumu: - Bo dzisiaj, Londyn!

Usłyszał krzyk zachwytu, gdy Sarah uderzyła w bębny w charakterystyczny dla tej piosenki sposób, aby rozpocząć pierwszą zwrotkę.

— Tommy used to work on the docks – zaczął. - Union's been on strike; he's down on his luck, it's tough, so tough...

Spojrzał ukradkiem na backstage, gdzie nadal stał Jeff z przerażoną miną. Być może myślał, że jego pozycja w oczach Harry'ego jest skończona i zostanie nazajutrz wyrzucony z pracy, bo nie zdołał go zatrzymać na czas. Uśmiechnął się lekko pod nosem i zaczął śpiewać dalszą część pierwszej zwrotki.

Publiczność skakała i bawiła się, większość przyłączyła się do śpiewania, ale i tak wszyscy czekali na refren. Kto w tych czasach nie znał najpopularniejszego utworu Bon Jovi Livin' On A Prayer?

— She says: “we've got to hold on to what we've got – zaśpiewał, wchodząc w przedrefren i nie mogąc się doczekać refrenu. - It doesn't make a difference if we'll make it or not”...

— Jezu, ja tylko kocham swoją pracę, czy to tak wiele? - mruknął Jeff i znowu schował swoją twarz w dłoniach, bojąc się patrzeć na scenę w czasie głównego refrenu.

Louis po skończeniu przedrefrenu wyjął ze statywu mikrofon i donośnym oraz wysokim głosem zaśpiewał:

— Oh, we're half way there. - Tłum odpowiedział mu kolejnymi słowami. - Livin' on a prayer!

Wyciągnął tłum do publiczności; jakaś dziewczyna siedząca na plecach swojego chłopaka wyciągała do niego ręce, jakby chciała, aby ją dotknął.

— Take my hand, we'll make it, I swear – dokończył. - Oh, livin' on a prayer!

Refren zaśpiewała większość publiczności, ale nadal nie był to cały stadion. Gdzieś w tłumie wypatrywał ludzi, którzy nie do końca byli przekonani do tej piosenki i jeszcze nie zaczęli się dobrze bawić. Miał nadzieję, że szybko to się stanie. W zasadzie jego zadaniem jako supportu było właśnie pobudzenie publiczności i przygotowanie jej do nadejścia prawdziwej gwiazdy. Ale w zasadzie – kto tu był teraz gwiazdą?

— Głośniej, Londyn! - pobudził tłum, którzy zaczął znowu krzyczeć i piszczeć z zachwytu. - Tommy's got his six string in hock...

Przy drugiej zwrotce Niall oczywiście musiał pokazać ludziom swoje gitarowe umiejętności – to, jak świetnie potrafił operować jej strunami i tworzyć odpowiednie dźwięki. Louis z kolei co jakiś czas patrzył się na Sarah – rozradowaną jak nigdy wcześniej. Cieszył się, że może jej sprawić radość tym, że w końcu może zagrać coś, co naprawdę lubi, czyli prawdziwego rocka.

Drugi refren minął lepiej niż pierwszy; więcej ludzi włączyło się do śpiewania, więcej ludzi także zaczęło skakać w rytm piosenki. Taki widok go satysfakcjonował, ale jeszcze nie tak jak powinien.

— Take my hand, we'll make it, I swear. - Znowu wyciągnął swoją dłoń, kończąc już drugi refren. - Oh, livin' on a prayer. Livin' on a prayer!

Wyprostował się i roześmiany spojrzał na Nialla, którego właśnie czas nadchodził. Solówka gitarowa, potem również czas dla Sarah. Wykorzystał chwilę i spojrzał potem na tłum, który skakał i bawił się do tego utworu. Żaden Harry ani żaden Jeff nie mógł mu zarzucić, że ludzie nie lubią takiej muzyki. A dowód tego widzialny był właśnie przed nim.

Tymczasem na backstage'u Jeff nie mógł już wytrzymać z nerwów. Czuł się beznadziejnie i miał ochotę zapaść się pod ziemię. A gdy jeszcze zobaczył zmierzającego w jego stronę Harry'ego w swoim już koncertowym stroju składającym się z czarnych lateksowych spodni i czarnej koszulki ze świecącymi kryształkami... Miał ochotę ulotnić się w powietrzu. Tak dosłownie.

— Co to jest?! - zawołał, zatrzymując się obok niego.

Jeff nawet nie wiedział, co odpowiadać, aby jeszcze bardziej nie zdenerwować Harry'ego. Ale czy w ogóle było możliwe, aby jeszcze bardziej go zdenerwować? Przecież nie był ślepy ani głuchy i doskonale widział i słyszał, co wyprawiało się właśnie na scenie Wembley.

— Nie miało być żadnego rocka! - krzyknął na niego. - Czy ty się w ogóle do czegoś nadajesz?!

Machnął ręką, nie chcąc wchodzić ze swoim menadżerem w dyskusję, po czym odszedł w stronę garderoby. Jeff zestresowany poderwał się, jakby chciał zacząć go gonić.

— Nie, błagam, tylko mnie nie zwalniaj! - zawołał za nim. - To ten pieprzony Louis, ja...

Nie dokończył, bo Harry zniknął za drzwiami garderoby, gdzie znajdowała się jego makijażystka Marie.

Tymczasem po obu solówkach nadszedł czas na ostatni refren – ten najmocniejszy. Tym razem wszyscy poderwali się do śpiewania. Dziewczyny z pierwszego rzędu pragnęły dotknąć Louisa, piszczały na jego widok i krzyczały, aby wziął je na scenę, ktoś z drugiego rzędu rzucił dla niego kwiaty na scenę, jakaś grupka chłopaków z tyłu krzyczała głośno, że chcą bis, wiedząc, że to już koniec tej piosenki. Louis właśnie takiego odzewu oczekiwał.

Gdy Niall wraz z Sarah kończyli warstwę muzyczną Livin' On A Prayer, aby płynnie przejść do następnej piosenki, Louis schylił się po rzucone dla niego kwiaty i podziękował tej osobie, kimkolwiek ona była. Miło było dostać od kogoś kwiaty, choć nie uważał, aby pasowało to do niego. Przedmiotami i kwiatami ludzie mogli rzucać dla Harry'ego – on raczej nie zamierzał wąchać bukietów czy ubierać kolorowych kapeluszy kowbojskich i biegać z flagami różnych państw świata.

Sarah zakończyła piosenkę kilkoma uderzeniami w odpowiednie bębny. Tłum wtedy zaczął wiwatować; pojawiły się oklaski, krzyki i prośby o bis, dziewczyny piszczały. Louis wykorzystał chwilę przerwy, podczas której Niall musiał inaczej ustawić gitarę, aby się napić. Zdarł sobie gardło, a przed nim były jeszcze dwie piosenki, z czego ostatnia była niesamowicie wymagająca. Świadomie jednak chciał ją zaśpiewać. Zdawał sobie sprawę, że jutro mógł mieć niewyobrażalną chrypę, ale mało go to interesowało. Żył teraz chwilą. Teraz był na Wembley i to tutaj grał koncert; myślami nie mógł wychodzić poza tę arenę.

Następny utwór zaczynał się od elektrycznej gitary. Cóż, ludzie byli bystrzy – od razu zrozumieli, co będzie grane. Louisowi się to spodobało, tym bardziej że publiczność zaczęła nawet klaskać w rytm piosenki.

Do gitary dołączyła Sarah z perkusją. Louis spokojnym krokiem doszedł do statywu i odstawił tam mikrofon, rozglądając się szybko po oczekującym kolejnych wrażeń tłumie.

Dodatkowo atmosfera wpasowała się w utwór. Zaczęło się robić coraz ciemniej przez wieczorną porę, więc i tytuł pasował – Big City Nights Scorpions.

— When the daylight is falling down into the night and the sharks try to cut a big piece out of life – zaczął śpiewać.

Jeff stojący na backstage'u miał już dosyć. Owszem, widział bawiący się tłum, ale na razie nie robiło to na nim dużego wrażenia. Tym bardziej że ta piosenka Scorpionsów była mniej znana i nie każdy z publiczności znał jej tekst na pamięć.

— Big city, big city nights! - wszedł w refren. - Dalej, Londyn! - zachęcił ludzi do śpiewania. - Big city, big city nights!

Refren był o tyle prosty, że słowa się powtarzały i nawet jeśli ktoś nie znał tej piosenki, mógł bez problemu wyłapać słowa, które powinien powtarzać. Louis zdawał sobie sprawę, że utwór ten nie był specjalnie popularny, ale wybrał go, bo idealnie pasował do Londynu, jego atmosfery oraz, co najważniejsze, należał do gatunku hard rocka i idealnie przygotowywał ludzi do ostatniej piosenki tego wieczoru śpiewanej przez niego.

— When the sunlight is rising up in my eyes and the long night has left me back at somebody's side...

Harry słuchając tego ze swojej garderoby, miał wielką ochotę rozszarpać kogoś na strzępy. Już nieważne było, kto to miałby być. Po prostu miał ochotę się wyżyć. Mówił mu wyraźnie, że na jego trasie nie ma być żadnego rocka, a on tak po prostu złamał tę zasadę i zrobił po swojemu – wyszedł na scenę i zaczął śpiewać hard rockowe utwory. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo był on wyrachowany.

Z drugiej jednak strony był chyba pierwszą osobą, którą poznał, która jawnie mu się sprzeciwiała. Nie zgadzał się na jego zasady, ciągle się z nim wykłócał, postawiał na swoim, nie podobał mu się jego pocałunek... Sam nie wiedział, co o nim już sądzić. Była to dla niego nowość. Każdy z jego otoczenia chodził jak w zegarku i słuchał się go jak szefa – dopiero Louis to zmienił. Niall też, choć z nim zbytnio się nie zadawał. Musiał przyznać, że choć był na niego zły jak nigdy wcześniej, trochę mu imponowała jego buntownicza natura. Co więcej – może mu się ona podobała.

Po solówce gitarowej, którą słyszał oczywiście z garderoby, gdy Marie mu poprawiała włosy, żując gumę do żucia, piosenka zwolniła, bo przyszedł czas na most utworu. Głos Louisa wtedy był taki spokojny, taki... inny.

— There is no dream that you can't make true, if you're looking for love – zaśpiewał spokojnie z zamkniętymi oczami przy statywie. - But there's no girl who's burning the ice away from my heart.

I, niestety, ten spokojny głos, który przez moment spodobał się Harry'emu, zniknął na rzecz typowego dla rocka wrzasku:

— Maybe tonight, Londyn!

Rozpoczęła się druga solówka gitarowa również grana przez Nialla. Harry w swojej garderobie westchnął i pokręcił głową, co nie spodobało się Marie, która znowu musiała układać jego włosy od nowa.

— Nie podoba mi się to... - mruknął sam do siebie. - Znasz ten utwór?

Teraz to dziewczyna pokręciła głową.

— Nie znam – odparła, po czym zmieniła temat: - Wiesz, że ten gitarzysta wyszedł na scenę bez pudru? To skandal.

Harry tak nie uważał, choć sam czasami miał coś na twarzy, aby ukryć niektóre jej mankamenty. Podejrzewał, że Louis też wyszedł na scenę naturalnie. Musiał przyznać, że podobało mu się to. Był naturalny. I szczery.

Bardzo szczery.

Natomiast Jeff z backstage'u tupał niespokojnie nogą, obawiając się zwolnienia z pracy. Widział bawiący się tłum – skakał, piszczał, krzyczał, prosił o bis, ale... Nie był co do tego pewny. Nadal czegoś mu brakowało. I denerwował go widok biegającego od miejsca do miejsca Louisa jednocześnie krzyczącego do mikrofonu słowa:

— Big city, big city nights! Głośniej, Londyn! Big city, big city nights!

Cały stadion powtarzał te słowa, jakby wszyscy natychmiast uwierzyli, że rzeczywiście to noc w wielkim mieście. Jedna z wielu nocy zresztą. W mieście możliwości, stolicy Wielkiej Brytanii. Louis wyjął szybko mikrofon ze statywu i dokończył:

— Big city, big city nights, always yearning!

Tymi słowami zakończył swoje śpiewanie, po nim jeszcze nastąpiła krótka warstwa instrumentalna, która zakończyła się jak zwykle kilkoma uderzeniami Sarah w bębny.

Tłum nie mógł się już doczekać kolejnej piosenki. Louis aż uśmiechnął się sam do siebie, wiedząc, co teraz czeka i Londyn, i Jeffa, i pewnie wszystko słyszącego Harry'ego. Spojrzał na Nialla, który także się uśmiechnął i sprawdził, czy jego gitara jest dobrze nastrojona.

W końcu rozpoczął ten chyba jeden z najbardziej znanych początków muzycznych w ostatnich latach. I tym razem tłum zwariował. Louis aby usłyszeć te wszystkie emocje ludzi, musiał aż wyciągnąć na chwilę odsłuch. To była tak niesamowita chwila dla niego. Wiedział, że Rock You Like A Hurricane spodoba się londyńskiej publiczności.

A Jeff aż zamknął oczy z przerażenia. O ile jeszcze tamte dwa poprzednie utwory jakoś przeszły dla niego, tak tej piosenki najbardziej się obawiał. To już był prawdziwy rock. A nawet więcej i jednocześnie gorzej – hard rock. Bał się reakcji każdej osoby na tym stadionie. Bał się, co za chwilę przed sobą zobaczy.

Dołączyła perkusja, a wtedy tłum zupełnie poderwał się do zabawy. Skoki, wszystkich ludzi było idealnie widać ze sceny.

— It's early morning, the sun comes out – zaczął spokojnym głosem. - Last night was shaking and pretty loud.

Uśmiechnął się, bo, cóż, tak było – może nie poprzednia noc, ale poprzednia piosenka na pewno była całkiem głośna. Niall zresztą także uśmiechnął się pod swoim nosem.

— The bitch is hungry – zaśpiewał głośniej wraz z tłumem, który wręcz wykrzyczał to przekleństwo. - She needs to tell so give her inches and feed her well.

Przypomniał sobie słowa Harry'ego i jego kolejny zakaz – żadnych prowokujących ruchów. Ale ta piosenka aż się o to prosiła. Nie wiedział, czy Harry teraz na niego patrzył, ale chciał, aby jego oczy zapłonęły wściekłością, może także zazdrością. Chciał, aby widział go tak prowokującego tłum, takiego bez żadnego wstydu.

Ściągnął jakoś swoją skórzaną kurtkę i rzucił ją w losowe miejsce na scenie, wykrzykując do mikrofonu:

— I've got to leave; it's time for a show!

Gdy Niall zauważył automatycznie podskakujący tłum, który był już idealnie przygotowany do refrenu, uśmiechnął się i spojrzał na wariującego wraz z publicznością Louisa.

— Here I am – zaśpiewał wraz z tłumem. - Rock you like a hurricane, Londyn!

Jeff słysząc to, miał początkowo wielką ochotę się rozpłakać, lecz gdy usłyszał tych wszystkich ludzi. Zaskoczony spojrzał w ich kierunku. Wszyscy zgodnie jak zaprogramowane roboty skakali i wykrzykiwali słowa piosenki, a szczególnie słowa należące do jej refrenu. A gdy Louis przejeżdżał ręką po swoim ciele... Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział.

Rozpoczął drugą zwrotkę, przejeżdżając swoją dłonią po szyi – całej już spoconej od biegania w różne strony. Kątem oka zauważył stojącą butelkę wody mineralnej na stojącym z tyłu nieaktywnym sprzęcie służącym chyba do nagłośnienia. Wpadł na całkiem prowokujący pomysł.

— The night is calling, I have to go - the wolf is hungry; he runs the show – zaśpiewał, przechodząc obok piszczących dziewczyn w pierwszym rzędzie. - He's licking his lips, he's ready to win on the hunt tonight for love at first sting.

Jakaś dziewczyna omal nie zemdlała, na co zaśmiał się pod nosem. Rozpoczął kolejny refren z powtarzającymi się słowami rock you like a hurricane.

— Here I am, rock you like a hurricane! - powtórzył, zachęcając jeszcze raz fanów, aby śpiewali najgłośniej jak potrafili.

Podszedł wtedy do tego niedziałającego sprzętu, wziął butelkę litrowej wody mineralnej, ostatni raz powtórzył mocniej słowa rock you like a hurricane, po czym niespodziewanie dla wszystkich wylał na siebie wodę, przez co jego czarna koszula stała się cała mokra i uwidoczniła jego ciało.

Nawet Niall się tego nie spodziewał, co jednak nie przeszkodziło mu w wejściu w solówkę, której był teraz czas. Tłum zaczął wiwatować, krzyczeć i piszczeć, podczas gdy Jeff wpatrywał się zszokowany w Louisa z backstage'u. Nie miał słów do tego, co robił. A gdy widział jeszcze ten tłum śpiewających wraz z nim ludzi... To nie było to samo jak przy Africa Toto. To było coś zupełnie innego. Coś... lepszego.

Louis podszedł do Nialla i oparł się o jego plecy, gdy ten uśmiechnięty przejeżdżał palcami po strunach. Gdy jego główna rola już się kończyła, Louis cały rozbawiony i zadowolony ze swojego pomysłu z wodą podszedł do statywu, w który ponownie włożył mikrofon, i znowu spokojnym głosem wszedł w ostatnią, trzecią zwrotkę:

— It's early morning, the sun comes out; last night was shaking and pretty loud.

Fani jak na zawołanie także się uspokoili, jakby byli przygotowani na ostatni najmocniejszy refren. Louis spojrzał ukradkiem na backstage, gdzie zauważył Jeffa, i ledwo powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem.

— My cat is purring and scratches my skin so what is wrong with another sin?

Jakiś chłopak z pierwszego rzędu krzyknął, że nic, na co Louis zachichotał i zaczął śpiewać tę głośniejszą część zwrotki. A potem był czas na refren – końcowy i najmocniejszy. Powtarzał w kółko, że chce rozkołysać ich jak huragan. Cały mokry z końca sceny przeszedł obok tłumu, podając rękę ludziom stojącym w pierwszym rzędzie. Ktoś krzyknął, że go kocha, ktoś inny, że chciałby przespać się z nim w jednym łóżku, co już całkowicie go rozśmieszyło. Takiej atencji jeszcze od nikogo nie dostał. I tak bezpośredniej propozycji też swoją drogą.

Sarah zmieniła grę na perkusji na tę kończącą cały utwór, Niall zresztą także. Jeff patrzył na to wszystko zahipnotyzowany. Brakowało mu wręcz słów, jak to wszystko skomentować. Zupełnie zaniemówił. Miał wrażenie, jakby znajdował się w innej rzeczywistości. Nawet takich emocji nie czuł na występach Harry'ego, choć tam tłum także szalał. Ale dzisiejsza publiczność na widok Louisa... To było inne szaleństwo.

Widział, jak Louis podbiegł do środka sceny, włożył mikrofon do statywu, pochylił się w bok i przygotował się do ostatnich słów utworu.

I usłyszał te charakterystyczne trzy uderzenia w bębny na koniec.

Zobaczył Louisa padającego na kolana i wykrzykującego z zamkniętymi oczami:

— Here I am!

Jedyne, co potrafił z siebie wydusić, to tylko dwa słowa.

— O kurwa...

Chapter 9: 9. The Best

Chapter Text

Londyn

— To, co zrobiłeś... - Jeff nie wiedział, jak ubrać to w odpowiednie słowa; Louis z kolei myślał, że zaraz wybuchnie śmiechem. - Louis, kurwa...

Po jego minie wnioskował, że nie chciał go zganić za występ i za tego ostrego rocka. Był raczej zaskoczony, jak bardzo londyńska publiczność bawiła się do takiej muzyki – może nawet lepiej się ubawiła niż przy piosenkach Harry'ego. Przy piosence Scorpionsów ludzie skakali, krzyczeli, śpiewali wraz z nim, a na takim As It Was, które było obecnie hitem w radiu... no cóż, zbyt wesoło nie było. Nawet miał wrażenie, że pogawędki Harry'ego z publicznością nie zrobiły na fanach tak wielkiego wrażenia jak tylko te trzy rockowe piosenki, które usłyszeli wcześniej. Śmieszyło go to, bo nieoczekiwanie okazało się, że to on został główną gwiazdą londyńskiego wieczoru. Harry przy nim mógł uchodzić tylko za nędzny support, ale to było tylko jego skromne, nic nieliczące się zdanie.

— Powiedz mi tylko jedno. - Podniósł na niego swój wzrok. - Jak to zrobiłeś?

Louis stał pośrodku wielkiego apartamentu znajdującego się na trzecim piętrze londyńskiego hotelu, w którym zatrzymali się na dwie noce. Sam nie wiedział już co mówić, aby nikogo przypadkiem nie urazić ani nie obrazić. Jeff wydawał się być zaskoczony jego wyczynem na Wembley, ale równie dobrze mógł się zaraz wściec i wywalić go na zbity pysk z supportu za to, że podważył superowość samego Harry’ego Stylesa. I to jeszcze w Londynie – stolicy Wielkiej Brytanii – jego macierzystego kraju.

Czy było warto sprzeciwiać się zasadom i działać po swojemu? Jak najbardziej.

Wzruszył ramionami. Sam nie był do końca pewien, jak tego dokonał. Ludziom po prostu spodobały się te piosenki. Starał się utrzymywać z nimi kontakt, zachęcał ich do śpiewania... Robił to samo co Harry. Nie wiedział, gdzie była między nimi różnica inna niż oczywiście wykonywana muzyka.

Stał przed Jeffem, który siedział na białym fotelu, i miał wrażenie, jakby był właśnie na dywaniku u dyrektora. Za swojego licealnego życia kilka razy wylądował u dyrektora – głównie za palenie papierosów i kilka niegroźnych bójek na przerwach, więc taka sytuacja nie robiła na nim większego wrażenia; dyrektora i swojej mamy raczej bardziej się bał niż Jeffa, ale mimo wszystko nie wiedział trochę, co ze sobą zrobić. A tym bardziej co powiedzieć.

— Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą. - Po prostu robiłem swoje. Zaśpiewałem to, co chciałem. I po prostu to czułem.

— Ale… - wtrącił się. - Jak to możliwe? Ci wszyscy ludzie przyszli dla Harry’ego Stylesa, nie dla rocka – powiedział.

— Skąd taka pewność? - dopytał z lekkim uśmiechem.

— Jesteś bezczelny w tym momencie – mruknął, po czym machnął ręką, nie chcąc dyskutować na temat jego zadziornego charakteru.

Louis poczuł, że wygrał. Jeff jednak podniósł na niego wzrok pełen dezaprobaty, na co westchnął. Tak bardzo chciał, aby Niall wszedł już do tego pokoju. Jeff również i jego zaprosił na rozmowę, jednak ten spóźniał się w najlepsze. Podejrzewał, że kończył śniadanie w hotelowej restauracji albo jeszcze nie wyszedł z hotelowego spa.

— Posłuchaj mnie – zwrócił jego uwagę na siebie. - Rock nie jest mi obcy. Jestem menadżerem; rynek muzyczny znam jak własną kieszeń. Swego czasu, gdy Harry jeszcze był brzdącem, współpracowałem z menadżerem Led Zeppelin, gdy nagrywali Stairway to Heaven, i byłem w Stommeln w RFN, gdzie Scorpionsi nagrywali swój trzeci album In Trance. Myślałem, że nic mnie już w życiu nie zdziwi, ale… Ty mnie zdziwiłeś.

Czuł się naprawdę niesamowicie ze świadomością, że zadziwił samego Jeffa. Czuł, że miał w nim jakieś poparcie. Harry mógł na niego krzyczeć, podejrzewał, że miał to w planach, ale Jeff… Chociaż może go nawrócił na dobrą ścieżkę.

Jeff podniósł swój jeden palec do góry, chcąc coś powiedzieć, lecz złapał się na tym, że nie wiedział, co dokładnie mówić. Louisa po części to śmieszyło. Nie miał pojęcia, że miał aż takie zdolności do zadziwiania ludzi. Przecież to był zwykły koncert w Londynie, na którym ludzie po prostu świetnie się bawili.

Gdy, zdawało się, Jeff znalazł już odpowiednie słowa, nagle do pokoju wszedł Niall w beżowych spodniach i białej podkoszulce na ramiączkach, na której miał jeansową kurteczkę. Przez chwilę stał w progu drzwi, nie wiedząc, czy wchodzić do środka. Jeff zresztą także nie był pewny, czy chciał go zaprosić do środka. Ostatecznie wskazał mu dłonią czarną kanapę znajdującą się obok niego, informując go, że może na niej usiąść. Niall z chęcią skorzystał z tej propozycji. Louis tymczasem wywrócił oczami; a on niestety musiał stać. Co za człowiek, pomyślał mimowolnie.

Wrócił uwagą na menadżera Harry’ego, który wziął głęboki wdech i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Muszę to przyznać. Byłeś najlepszy – powiedział Jeff nadal w szoku. - Lepszy niż cała reszta. Lepszy niż ktokolwiek inny, kogo kiedykolwiek poznałem... A uwierz mi, znam wiele gwiazd muzyki.

Był to dla niego najlepszy komplement, jaki dotychczas dostał. Był najlepszy – lepszy niż cała reszta. Oczywiście nie osiągnąłby tego bez Nialla, którego Jeff jakoś nie brał pod uwagę, komplementując występ. Miał wrażenie, że Niall zawsze był przez niego pomijany; w Manchesterze było tak samo. Trochę go to dziwiło i robiło mu się smutno, gdy zdawał sobie sprawę, jak Niall z tak świetnymi umiejętnościami gitarowymi mógł się czuć, wiedząc, że był pomijany.

— Ja... - odezwał się ponownie Jeff, lecz znowu złapał się na tym, że tak właściwie nie wiedział, co powiedzieć. - Brak mi słów. Dosłownie.

Louis złożył swoje ręce za plecami i uśmiechnął się nieśmiało, patrząc ukradkiem na Nialla, który także wydawał się być rozbawiony szokiem Jeffa.

Pomysł z Rock You Like Hurricane należał do Louisa. Oczywiście Niall też miał tę piosenkę z tyłu głowy, ale jakoś wolał zostawiać ustalanie setlisty swojemu przyjacielowi. Poza tym uważał, że to nie sama piosenka sprawiła, że tłum oszalał. Scorpions wykonywali ten utwór wiele razy na swoich trasach i ludzie też szaleli, ale wczoraj… Cóż, Louis, woda i jego urok osobisty zrobiły swoje.

W tym momencie nieoczekiwanie do pokoju weszła kolejna osoba. Louis odwrócił się i westchnął ciężko, gdy w przejściu zobaczył Harry'ego – dzisiaj ubranego w koszulę z krótkim rękawem w pastelowe paski. Nie chciał nic mówić w tej sytuacji, ale wyglądał, jakby znalazł tę koszulę w pobliskim śmietniku. Przygryzł policzek od środka, bojąc się, że jego obecność zepsuje atmosferę i znowu zaczną się kłócić.

Zamknął za sobą cicho drzwi, przeszedł obok niego i przeszył go tak wściekłym spojrzeniem, że przeszły go aż nieprzyjemne ciarki po plecach. Nienawidził go w takim wcieleniu. Raz potrafił być całkiem miły, drugi raz już niekoniecznie. I tego u niego nienawidził.

Myślał, że może Jeff jakoś uratuje sytuację, zwracając Harry'emu uwagę, że ludzie naprawdę świetnie bawili się do tych hard rockowych piosenek, jednak zdał sobie sprawę, że bardzo się mylił, gdy Jeff ponownie zabrał głos – już w obecności Harry'ego:

— Brak mi słów na to, co zrobiłeś! - zawołał i wyrzucił ręce w powietrze. - Przyznaję, że było to coś niesamowitego, ale nie zmienia to faktu, że złamałeś zasady! Harry wyraźnie mówił...

— Zaraz, zaraz – wpadł mu w słowo. - Jak już to my. My złamaliśmy.

Niall spojrzał nerwowo na Louisa, który przejął główną rolę w dyskusji z Jeffem. Jeff jednak wydawał się puścić jego uwagę mimo uszu.

— Wyraźnie mówił, że nie życzy sobie rocka na swoich koncertach, a wy to zlekceważyliście! Jesteście bezczelni!

— Kto tu jest bezczelny? - odezwał się Niall, ale nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi.

— Rozmawiacie z supportem, który gra rocka – wytłumaczył im jeszcze raz wściekły Louis. - A dosłownie przed chwilą nie mogłeś wyjść z podziwu wczorajszego koncertu. Ja nie rozumiem; wy jesteście jacyś tępi czy co?

— Trzymaj mnie, bo nie wytrzymam! - krzyknął Jeff do Harry'ego.

— Louis ma rację – powiedział niespodziewanie Niall.

Wszyscy na niego spojrzeli.

— Oh, ty nie bierzesz udziału w tej dyskusji! - zawołał Jeff wściekły do czerwoności.

Niall rozłożył zaskoczony ręce. Sam już nie wiedział, o co tu tak właściwie chodziło. I dlaczego ciągle był pomijany w najważniejszych kwestiach związanych z supportem. Przecież był jego pełnoprawnym członkiem.

— Ale taka prawda – odezwał się. - Po co nas wzięliście? Abyśmy byli tylko kolorowymi i zabawnymi maskotkami na scenie na wasze usługi? Jesteście popieprzeni, tyle mam do powiedzenia.

— Powiesz jeszcze słowo, idioto, to nie ręczę za siebie!

— Hej, spokój! - zaapelował wściekły Louis, doskakując bliżej Nialla, aby w razie czego ochronić go przed Jeffem albo powstrzymać go od ataku na menadżera Harry’ego.

— Udam, że tego nie słyszałem – mruknął blondyn.

Jeff nie zamierzał zwracać dalej uwagi na Nialla. Wolał skupić się na najważniejszej kwestii i na celu tej rozmowy w tym hotelowym pokoju.

— Waszym jedynym, do kurwy nędzy, zadaniem jest bycie przyzwoitym supportem i wykonywanie piosenek zgodnych z naszą wizją. A wy zachowujecie się jak rozwydrzone bachory chcące robić wszystko po swojemu. Przypominam, że daliśmy wam szansę. Mogła ona trafić do kogoś innego, a jednak wybraliśmy was. A wy nie macie za grosz szacunku!

— Zaraz, stop – przerwał mu Louis. - Od początku wiedziałeś, że gramy z Niallem rocka. Skoro chcecie, abyśmy wykonywali dyskotekowe utwory, to ja chcę, aby Harry zaśpiewał coś rockowego!

— Ty głupi grajku z pubu, myślisz, że będziesz mi rozkazywać?!

Harry rzucił się na niego wręcz z pięściami. Louis szybko zrobił kilka kroków do tyłu z podniesionymi w geście obrony rękoma, dając Niallowi miejsce do interwencji. Wstał on jak oparzony z kanapy i stanął między Louisem a Harrym, powstrzymując go jednocześnie od ataku na swojego przyjaciela. Harry obrzucił go wściekłym spojrzeniem i prychnął, wracając ostatecznie na swoje stojące miejsce obok Jeffa.

— Chodź, Lou, nie warto dyskutować z tymi kretynami, i tak im nie przemówisz do rozumu.

Niall postanowił wyjść z Louisem z tego pokoju. Chciał go złapać za rękę, jednak zatrzymał go wściekły ton Jeffa:

— Nie skończyłem jeszcze! - zawołał, kipiąc ze złości.

— Ja też nie! - powiedział głośno Louis, ignorując zupełnie swojego przyjaciela i jego propozycję o wyjście z pokoju.

Podszedł wściekłym krokiem do menadżera, wymierzając w jego kierunku ostrzegawczy palec.

— Rozumiem, że uważacie siebie za panów wszechświata. Śpicie na forsie, macie cały świat pod sobą… Ale, kurwa, opanujcie się. A najlepiej odpierdolcie się od nas. Moje zdanie pozostaje takie samo: żadnego disco gówna śpiewać nie będę.

— Posłuchaj mnie, pajacu – warknął Jeff, wstając z fotela i łapiąc Louisa za nadgarstek; Louis nie był zadowolony z tego gestu. - Źle postępujesz. Supportujesz Harry’ego Stylesa, dostałeś życiową szansę na tacy, możesz stać się kimś. A swoimi durnowatymi decyzjami sprawiasz, że media rozsmarują cię od góry do dołu…

— Mogę stać się kimś, wykonując rock – powiedział cicho. - Mogę być kimś na koncercie największej gwiazdy lat osiemdziesiątych.

Przeniósł wzrok na Harry’ego, podczas gdy Jeff puścił niezadowolony jego nadgarstek.

— I mogę być lepszy od ciebie. Wczorajsza noc to udowodniła.

Harry nie wytrzymał; nie mógł już dłużej trzymać swoich nerwów na wodzy. I tak już długo wytrzymał jak na swój porywczy temperament. Teraz to on chwycił go za nadgarstek, przyciągnął bliżej siebie i odsunął się z nim na bok, aby nie znajdować się aż tak blisko Jeffa.

— Myślisz, że możesz tak po prostu ukraść moje show? - zapytał go cicho wściekły.

Louis uśmiechnął się ironicznie.

— Ojej, nie wiedziałem, że ludzie lubią rock – powiedział z udawanym zaskoczeniem. - Myślałem, że zwyzywają mnie od szatanów i będą rzucać we mnie pomidorami.

Ledwo powstrzymał się od śmiechu. Wyobraził sobie siebie na scenie w Londynie stojącego na środku i wysłuchującego buczenia i wyzywania od diabłów. To musiałoby tak komicznie wyglądać.

— Śmieszy cię to?

— Bardzo – przyznał i zachichotał. - Nie potrafisz przyznać, że byłem lepszy od ciebie wczorajszej nocy.

Harry ścisnął jego nadgarstek jeszcze mocniej. Znowu zdenerwował go do czerwoności. A to nie była jego wina, że ludzie najwyraźniej woleli bawić się do muzyki rockowej niż dyskotekowej.

— Nie wkurwiaj mnie – warknął wściekły.

— Co, prawda w oczy kole? - zaśmiał się lekko. - Nie potrafisz przyznać, że ludzie wczorajszej nocy woleli mnie…

— Nie woleli ciebie – syknął. - To tylko tobie się tak wydaje, bo pierwszy raz coś takiego przeżyłeś. Ale obaj doskonale wiemy, kogo ludzie kochają.

Louis prychnął. Nie wierzył, jak Harry był bardzo zapatrzony w siebie i nie widział prawdziwej otaczającej go rzeczywistości.

— Jesteś tak bardzo zapatrzony w siebie – mruknął. - Żal mi ciebie. Naprawdę szkoda, że nie widzisz niczego więcej niż czubek własnego nosa.

— I kto to mówi – zaczepił go. - A ty widzisz coś więcej? Sam robisz wszystko wyłącznie po swojemu!

Zaczęli wymieniać się wściekłymi spojrzeniami – trochę długo, może przez to, że Louis zapatrzył się w szmaragdowe tęczówki Harry’ego, które nabrały intensywnego zielonego koloru. Zestresowany ich wymianą zdań zaczął po chwili skakać wzrokiem po jego twarzy, nie wiedząc, gdzie ostatecznie zatrzymać swój wzrok.

Nie wiedział, dlaczego tak się zachowywał. Jakoś nagle ogarnął go stres. Czy to przez to długie patrzenie się Harry’emu prosto w oczy? A może przez to, że przypomniał sobie niezwłocznie sytuację sprzed kilku dni, kiedy to Harry przyparł go do ściany, a potem pocałował go prosto w usta. Może bał się, że ten ponownie to zrobi?

Ostatecznie spuścił wzrok na podłogę i wziął głęboki wdech.

— Przepraszam.

Harry wyprostował się i uśmiechnął się zwycięsko. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, do czego doprowadził.

— Za co?

Louis wywrócił oczami, położył ręce na biodrach i spojrzał na Nialla, który nie był zadowolony z jego uległości wobec Harry’ego.

Za spuszczenie wzroku z ciebie.

— Za gówno – odpyskował mu, jednak zdał sobie sprawę, że chyba przesadził, więc uspokoił się nieco. - Przepraszam za bycie z Niallem najlepszym wczorajszego wieczoru. Przepraszam za Rock You Like A Hurricane . Przepraszam, że w ogóle zatruwam wam życie. Przepraszam za wszystko. Tylko nie wyżywajcie się na mnie, bo to nie ja wywaliłem tamten support z trasy.

Twarz Harry’ego jak na zawołanie złagodniała, jakby dopiero teraz dotarła do niego powaga całej sytuacji. Najwyraźniej nie chciał, aby Louis musiał aż tak bardzo przepraszać za wszystko, co zrobił. Tego samego nie można było powiedzieć o Jeffie, który słysząc jego przeprosiny, ale w znanym jemu aroganckim i pretensjonalnym tonie Louisa, jeszcze bardziej się zdenerwował.

— Ale jesteś naszym nowym supportem i twoim zasranym obowiązkiem…

— Zostawcie go już w spokoju – wtrącił się nagle Niall, stając po stronie Louisa, który nie miał już siły się wykłócać. - Nic wam nie zrobił.

— Nie z tobą rozmawiam! - Wskazał na niego Jeff.

Nialla nie zadowoliła ta wiadomość. Nienawidził być tak traktowany przez menadżera Harry’ego. Również był członkiem supportu, a był pomijany i ignorowany w najlepsze przez wszystkich związanych z Harrym. Przez niego samego zresztą też. Nie żałował tego, ale z jednej strony przykro mu było, że nie był traktowany jako pełnoprawny członek supportu największej gwiazdy muzyki.

— Ja z tobą zresztą też nie mam ochoty, popaprańcu – mruknął Niall.

Jeff obruszył się.

— Co ty tam mamroczesz pod nosem? - zapytał go wściekły.

Louis przymknął oczy wystraszony, do czego zaraz ta ostra wymiana zdań doprowadzi. Akurat w tym momencie był zdania, że Niall nie powinien był w ogóle się odzywać. Rozumiał, że chciał się czuć potrzebny i chciał stanąć w jego obronie, ale akurat przy Jeffie mógł się powstrzymać. Miła była jego obrona, ale nie musiał tego robić; na pewno zdawał sobie sprawę, że swoją interwencją i tak nic nie zdziała.

— Debil – powiedział odważniej.

— Niall! - uwagę zwrócił mu Louis.

Harry skakał niepewnym wzrokiem po wszystkich osobach w pokoju hotelowym. Jeff słysząc obelgę w swoją stronę, wstał gwałtownie z fotela.

— Masz czelność tak się odzywać do mnie? - zawołał oburzony. - Jesteś tylko głupim gitarzystą, gdyby nie Louis…

Harry zgromił go szybko swoim wzrokiem, Louis to wyłapał. Jeff także to zauważył i rzeczywiście ugryzł się w język. Westchnął i położył swoje ręce na biodrach.

— Obaj spieprzyliście – poddał się. - Obaj – powtórzył dosadniej, kierując swój wściekły wzrok na Louisa.

Niall spojrzał zdziwiony na swojego przyjaciela, nie rozumiejąc, co chciał powiedzieć Jeff, a od czego ostatecznie się powstrzymał. Louis jednak nie wyłapał jego pytającego wzroku; wolał spoglądać ukradkiem na Harry’ego zdenerwowanego na swojego menadżera.

— Gdyby nie ja to co? - zapytał zdezorientowany Louis.

Jeff machnął zirytowany ręką.

— Nieważne – warknął. - Przejęzyczyłem się.

Niall wywrócił automatycznie oczami, wiedząc, że to nie było przejęzyczenie. Od początku nie miał występować z Louisem, bo to tylko jego przyjaciel miał być supportem na trasie Stylesa. Wciąż jednak nie rozumiał, jaki robił problem zarówno Harry’emu, jak i Jeffowi. Był tylko gitarzystą. Tylko i aż. Louis bez niego nie istniał, a on nie istniał bez Louisa. Uzupełniali się i na scenie mogli występować tylko razem.

Louis chciał go dopytać, pociągnąć za język, bo naprawdę nie wiedział i nie potrafił się sam domyślić, o co chodziło Jeffowi, jednak pierwszy odezwał się ku jego niezadowoleniu Harry:

— Kto wam do cholery kazał wykonywać trzy utwory, pomijam, że rockowe, przedłużone i to jeszcze w taki wulgarny sposób? - warknął, szczególnie wściekły wypowiadając słowo wulgarny .

Louis od razu wiedział, że nawiązywał do jego zabawy butelką wody. Parsknął mimowolnie śmiechem, gdy uświadomił sobie, że dla Harry’ego było to najwyraźniej wulgarne .

— Naprawdę współczuję twoim fankom, jeśli to dla ciebie za długo, poważnie – powiedział arogancko Louis. - Naprawdę żal mi ciebie. To musi ciebie boleć jako największą męską seksbombę w obecnych czasach.

Niall wybuchnął mimowolnie gromkim śmiechem, przez co spotkał się z wściekłym wzrokiem Jeffa, który później swoim wzrokiem zgromił także samego Louisa. Oczy Harry’ego natomiast aż zapłonęły ogniem złości, Louis to doskonale zauważył. Przestraszył się, gdy ten wściekłym krokiem doszedł do niego – znalazł się tak blisko niego, że znowu mógł zatracić się w jego oczach, a na twarzy wyczuwał jego oddech. A co więcej – Harry znowu złapał go za nadgarstek, aby ten mu przypadkiem nie uciekł. Mimo że nie żałował swojej kolejnej ostrej odpowiedzi w stronę Harry’ego, obawiał się jego reakcji w tym momencie.

— To nie o to chodzi – warknął cicho.

Louis zestresował się.

— A spróbuj tylko zrobić to samo co w Birmingham… - ostrzegł go. - Strzelę ci w twarz.

Zaczęli wymieniać się wściekłymi spojrzeniami, podczas gdy Niall spojrzał się szybko na swojego przyjaciela, domagając się jakichkolwiek wyjaśnień, co się wydarzyło w Birmingham. Jeff natomiast pozwolił sobie zainterweniować w sprawie swojego podopiecznego, znowu karcąc Louisa. W zasadzie Louis miał już wrażenie, że może być skarcony przez dosłownie cokolwiek. Nawet za to, że oddycha jednym powietrzem z nimi.

— Jak masz tak się odzywać do nas, to możesz już pakować swoje manatki! - krzyknął. - Razem z tym swoim przyjacielem od siedmiu boleści!

— Słucham? - zwrócił się do niego wściekłym tonem, nadal będąc trzymanym za nadgarstek przez Harry’ego. - Za bycie najlepszym?

— To absurd – skomentował Niall.

— Nie z tobą gadam! - zawołał Jeff w jego kierunku.

Niall się zdenerwował. Miał dosyć takiego traktowania. Wzruszył ramionami i wziął głęboki wdech.

— Wiecie co, idę się napić – poinformował zniecierpliwiony i zdenerwowany, po czym agresywnie otworzył drzwi od pokoju i wyszedł na korytarz.

Louis usłyszawszy to, szybko wyrwał się Harry'emu i pobiegł w kierunku drzwi wyjściowych, mając nadzieję, że zdoła zatrzymać Nialla.

— Niall, wracaj tu! - zawołał go, wychylając się z pokoju. - Przysięgam, że jak cokolwiek wypijesz...

Machnął za nim ręką, podczas gdy Jeff chwycił Louisa mocno za ramię.

— Zostaw go, my mamy jeszcze do pogadania.

Takim sposobem Niall mógł ze spokojem zejść schodami na dół, nie martwiąc się tym, że Louis za nim pobiegnie i będzie mu znowu zakazywać alkoholu i wciskać kit, że ma problem. Problemu żadnego nie miał. To, że lubił sobie wypić od czasu do czasu dobre piwo czy kieliszek wódki, nie czyniło z niego alkoholika. Wielu ludzi tak się zachowywało; ile alkoholu było na weselach – co prawda płatnego, ale dla chcącego… A w klubach, klubokawiarniach, pubach, barach? Roiło się od kolorowych drinków, shotów, wielkich kufli przejrzyście żółtego piwa… Niall nie mógł przejść obok tego zupełnie obojętnie. Nie potrafił. Palący smak w gardle, chęć oderwania się od rzeczywistości i przyciągające wzrok kieliszki sprawiały, że niełatwo było odmówić sobie tej drobnej przyjemności w postaci wypicia procentów.

Jak się bawić, to chlać.

Niall doskonale pamiętał swój pierwszy łyk alkoholu. Miał piętnaście lat, to były jego ostatnie miesiące w Irlandii po tym, jak matka zapowiedziała wyprowadzkę do Anglii. Doskonale pamiętał ten jeden dzień w jego życiu, kiedy matka odkryła kolejną zdradę ojca – tym razem widziała to na żywo; przyłapała go na gorącym uczynku. To była młoda blondynka, nowa sekretarka w pracy ojca. Niall ją widział, czasami potrafił nawet zobaczyć ją przed oczami w przypadkowych momentach swojego życia – roznegliżowaną, w czarnej bieliźnie, całującą jego ojca po szyi. Miał piętnaście lat – widział to, wchodząc przypadkowo do salonu. Nie miał zamiaru mówić o tym matce, która i tak była już w złym stanie psychicznym, nie mogąc znieść świadomości, że skoro jej mąż znajdował sobie co rusz nowe kochanki, to ona już nie była dla niego jakkolwiek atrakcyjna, ale niestety, tego konkretnego dnia musiała wrócić wcześniej z pracy przez zamieszki, które rozpętały się na ulicach Dublina. Wróciła wcześniej, natrafiła na swojego męża ściągającego stanik młodej dziewczynie, po czym zrobiła mu awanturę. Niall czasami do teraz słyszał te przeraźliwe krzyki słyszalne z parteru. Ty debilu , suko , dziwko… Na co dzień nie robiło to na nim wrażenia; jego rodzice codziennie się kłócili, ale tego dnia wszystko brzmiało inaczej. Jego starszy brat Greg miał szczęście, że był akurat w tym czasie na zajęciach dodatkowych z koszykówki. Zazdrościł mu tego.

Krzyków nie było końca. Wystraszony, co może się dziać na dole, zszedł na dół i stanął na korytarzu, mając idealny widok na salon. Ani matka, ani ojciec go nie zauważyli – byli zbyt zajęci sobą, aby zwrócić na niego swoją uwagę. W pewnym momencie jego tata uderzył mamę w policzek z otwartej dłoni. Przerażony Niall wyszedł z domu, mając w swoich oczach pierwsze łzy. Nienawidził takich sytuacji.

W Irlandii nie miał zbyt wielu przyjaciół. W szkole nie potrafił złapać z nikim kontaktu, większość albo go ignorowała, albo wyśmiewała. Jedynym jego kolegą był Connor mieszkający na końcu ulicy. Miał osiemnaście lat i pracował już jako mechanik samochodowy w warsztacie kuzyna swojego ojca. Mimo tego nie było to dla niego za dobre towarzystwo; Connor co chwilę wychodził na podejrzane imprezy, na których, cóż, co tu można było ukrywać, wielu ludzi przynosiło różnorodne narkotyki i je zażywało. W tym Connor pewnie też. Mimo tego był jedyną osobą, w okolicy, która kolegowała się z Niallem. Nic więc nie było dziwnego w tym, że w takiej sytuacji Niall poszedł do niego.

To właśnie w jego towarzystwie po raz pierwszy spróbował alkoholu. I to nie byle jakiego; Connor miał wtedy w domu tylko wódkę, poza tym powiedział, że w takiej sytuacji jego ból uśmierzą tylko wielkie procenty. Może do teraz Niall podświadomie trzymał się tego zdania. W niektórych sytuacjach tylko alkohol potrafił go uspokoić. I w tamtej sytuacji też to sprawił. Pierwszy łyk był najcięższy – ostry, zaczęło go palić w gardle, myślał, że zwymiotuje, ale z drugiej strony poczuł błogi spokój, który ostatecznie sprawił, że pociągnął kolejny łyk. I kolejny, i kolejny… Nie wypił całej butelki, ale jak na piętnastolatka dobrze się znieczulił.

Gdy wrócił do domu, jego rodziców nie było w środku, Grega również. Wieczorem, gdy siedział na swoim łóżku zamroczony, słuchając piosenki Boys Don’t Cry od The Cure na walkmanie, nagle do jego pokoju weszła matka, która wściekła wyciągnęła gwałtownie z szafy walizkę, po czym pociągnęła go za rękę, aby ten wstał z łóżka. Niall zrozumiał od niej tylko to, że ma się spakować, bo się wyprowadzają.

— Dokąd? - zdołał zapytać ostatnimi siłami po alkoholu.

Nawet nie wyczuła od niego woni alkoholu; nie przejęła się nim w najmniejszym stopniu. Chociaż od niej samej poczuł ten duszący zapach, ona też coś zdecydowanie piła.

— Jak najdalej od tego skurwysyna – warknęła.

Zdezorientowany opadł z powrotem na łóżko. Z tamtego dnia pamiętał każdy swój ruch.

— A Greg? - odważył się zapytać o brata.

Jego matka prychnęła i wyrzuciła ręce w powietrze.

— Mam go w dupie, jest taki sam jak ten skurwysyn… - powiedziała. - Taki sam, on nie jest moim synem…

Niall nie zdawał sobie wtedy sprawy z tego, co mówi jego matka. W tamtym czasie było mu żal Grega, że ich mama ma o nim takie zdanie. Dopiero w Doncaster zrozumiał, że tak naprawdę zostawiając go w Irlandii z ojcem, zrobiła mu wielką przysługę. Greg był tam przynajmniej szczęśliwy – co z tego, że ojciec co noc przyprowadzał do domu nowe kochanki; przynajmniej go nie bił, nie znęcał się nad nim psychicznie, nie nadużywał alkoholu i nie narzekał ciągle, jak bardzo popierdolonym krajem jest Wielka Brytania.

Zaledwie kilka dni później wyprowadzili się do Doncaster w Anglii. Co prawda jeszcze parę razy wracali do Irlandii – głównie ze względu na rzeczy, jakie mieli do zabrania, i szkołę, ale i tak swój nowy dom mieli w nowym kraju i nowym środowisku.

Na wódce od Connora Niall nie poprzestał. Nowa okolica, nowe znajomości, a właściwie ich brak, bo większość uczniów w jego nowej angielskiej szkole zaczęła go wyśmiewać, oraz ciągłe narzekania jego matki, że nie może znaleźć pracy w tym popierdolonym, zadłużonym i nieudolnie rządzonym kraju sprawiły, że smak alkoholu go do siebie przyciągał. Koił jego ból w momentach, gdy najbardziej tego potrzebował. Nie musiał z nikim gadać, bo alkohol był jego przyjacielem.

Niedługo później poznał Louisa, a jego matka pierwszy raz go uderzyła, przez co różnorodny alkohol stał się jego najlepszym przyjacielem na zawsze.

Miał piętnaście lat jak pierwszy raz spróbował alkoholu i pierwszy raz się w nim zakochał; teraz miał dwadzieścia dwa lata i nadal kochał alkohol, który nie był już jego przyjacielem tylko w złych chwilach – teraz był jego przyjacielem również dla rozrywki. Po prostu smak alkoholu go przyciągał. Co złego było w kilku kieliszkach kolorowych drinków? Według niego Louis przesadzał – zachowywał się tak niedorzecznie, zakazując mu picia. Nic złego przecież nie robił, a co więcej – momentami naprawdę czuł się lepiej, niż gdy był trzeźwy.

Musiał się odstresować. Harry i Jeff działali mu umiejętnie na nerwy. Louisowi zresztą też. Czuli się jak wyżej postawieni ludzie z przywilejami, a prawda była taka, że byli tacy sami jak oni. Co z tego, że Harry zarabiał miliony funtów, a Jeff był jego menadżerem? Obaj byli siebie warci i nie potrafili zrozumieć, że on wraz z Louisem wykonywali rockowe utwory. Chcieli, aby wszystko szło po ich myśli, ale życie nie na tym polegało. On też chciał, aby jego matka była jak każda inna mama – jak chociażby mama Louisa – dobra, uczynna, pomocna… Nienawidził swojej matki i musiał się pogodzić z tym, że była tak wyrodna. Nie twierdził uparcie, że jest dobra, bo go urodziła. Harry więc też nie powinien się upierać, żeby jego support zagrał łaskawie coś dyskotekowego.

Widział, jak działał na Louisa. Denerwował go niemiłosiernie, ale zauważył też jego dziwne nastawienie do niego, tak jakby… mu się spodobał pod jakimś względem. Nigdy co prawda nie był zakochany, ale widział w jego wzroku skierowanym na jego przyjaciela coś innego. A Louis? Cóż, też się zachowywał dziwnie. Trzymał na nim czasami swój niebieski wzrok zbyt długo, a poza tym ta wzmianka o Birmingham… Co się stało w Birmingham? To pytanie krążyło w jego głowie i próbowało znaleźć jakąś odpowiedź, ale jedyną prawidłową odpowiedź mógł odnaleźć jedynie u Louisa, bo tylko on wiedział, co tam dokładnie zaszło między nim a Harrym.

Zszedł po wielkich marmurowych schodach na dół. Słyszał za sobą czyjeś kroki, ale nie zwrócił na nie szczególnej uwagi – uznał je za kroki jakiegoś gościa hotelowego, który może schodził do restauracji albo do strefy spa i na basen. Znalazłszy się w przestrzennym lobby, skierował swoje kroki w stronę wyjścia z hotelu. Na zewnątrz przywitał go lekki powiew wiosennego wiatru, zapach wypiekanych bułek z pobliskiej piekarni oraz boy hotelowy, który odchylił mu na powitanie swój kapelusz i uśmiechnął się szeroko do niego.

— Miłego dnia życzę panu – powiedział z uśmiechem.

Niall z czystej uprzejmości odwzajemnił uśmiech, po czym zatrzymał się na środku chodnika i rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się w wielkim Londynie – stolicy Wielkiej Brytanii. Zupełnie nie znał tego miasta, był tu raptem trzeci raz w swoim życiu. Pragnął jednak poznać tę aglomerację i atmosferę miasta, w którym tętniły lata osiemdziesiąte. Wziął głęboki wdech i z kieszeni swojej kurteczki wyciągnął walkmana, z którym praktycznie się nie rozstawał. Włożył słuchawki do uszu, włączył muzykę i postanowił udać się w prawo, gdzie panował o wiele większy ruch ludzi.

Dancing in The Street Davida Bowie’ego i Micka Jaggera. To była jedna z nielicznych nierockowych piosenek, którą lubił. Uśmiechnął się lekko do siebie i zaczął się rozglądać, idąc jedną z ulic położonych w samym centrum Londynu.

Na tej ulicy znajdowało się wiele luksusowych butików i sklepów, w których ceny ubrań i innych gadżetów zwalały Nialla z nóg. Poza tym na prawie każdej ładnie wyremontowanej i odnowionej kamienicy wisiały flagi brytyjskie. Na rogu ulicy zebrała się spora grupka ludzi. Niall z ciekawości podszedł do niej, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi. Mężczyzna koło trzydziestki trzymał w ręce jakiś transparent – Niall nie zauważył, co na nim było, bo jakiś wysoki chłopak zasłonił mu widok na kawałek kartonu. Usłyszał jednak jego głos – protestował przeciwko nowemu systemowi podatkowemu. Nie miał pojęcia, o co chodzi i czy dobrze robi, sprzeciwiając się pomysłowi Margaret Thatcher, ale słysząc skandujących ludzi, automatycznie dołączył do nich. Nie znał się zupełnie na polityce, a już tym bardziej na sprawach ekonomicznych i rachunkowych, ale skoro ludzie protestowali… Gruba brunetka w czerwonym kapelusiku stojąca obok krzyczącego faceta z transparentem rozdawała żółte ulotki. Niall odchodząc od tłumu, wziął jedną, aby chociaż przeczytać w jakim imieniu i po co działają ci protestujący ludzie.

— Nikt nie będzie nam mówił, ile dokładnie mamy płacić! - krzyczał facet. - To wymysł głupich polityków, aby nas jeszcze bardziej upodlić! Nie dosyć, że nie mamy pracy, to jeszcze zostaniemy z niczym! Czym, jako robotnicy, mamy zapłacić?!

Niall na ulotce przeczytał, że rząd planuje wprowadzić od nowego roku podatkowego nowy sposób pobierania podatku. Z tego co zrozumiał, miał być on ustalony z góry i nie miał być liczony od dochodu. Nie miał pojęcia, co to zmieniłoby w jego życiu, ale postanowił zachować ulotkę, aby później pokazać ją Louisowi. On znał się bardziej na polityce, więc może byłby w stanie powiedzieć mu coś więcej o nowym pomyśle podatkowym obecnego rządu.

Poszedł dalej, cały czas słysząc za sobą krzyki protestujących ludzi. Musiał przyznać, że Londyn w rzeczywistości nie był aż taki kolorowy i żywy, jak to przedstawiały media. Z każdej strony widział szare i ciemnobrązowe budynki – bardzo depresyjne. Czuć było gęstą i nieciekawą atmosferę, większość ludzi, których mijał, pochodziło z klasy pracującej – wytarte jeansy i ciemne wiatrówki nosili prawie wszyscy. Widać było, że kolorowe i radosne lata osiemdziesiąte się kończyły, a zaczynała się ponura era. Ale czy poprzednie lata rzeczywiście były tak kolorowe jak w tych wszystkich amerykańskich filmach, jakie BBC puszczało wieczorami? Manchester taki nie był. Złe nastroje wysokim bezrobociem i problemami w sektorze przemysłowym sprawiły, że ludzie tak bardzo nie cieszyli się z życia jak w Stanach Zjednoczonych.

Miał takie szczęście, że idąc prawie cały czas przed siebie dotarł do Pałacu Buckingham. Zawiódł się – myślał, że będzie to lepiej wyglądający budynek, przynajmniej w jego mniemaniu. I to tutaj mieszkała królowa Wielkiej Brytanii? Patrząc na pałac, zaczął się zastanawiać, czy Harry jako największa brytyjska gwiazda muzyki poznał kiedykolwiek królową. Albo chociaż księcia Karola albo Dianę.

Długo nie stał przed pałacem, poza tym znajdowało się tam wiele ludzi i turystów. Odnalazł wzrokiem tabliczkę informującą, że droga do centrum znajduje się po lewej stronie. Skierował więc swoje kroki w tamtą stronę, rozglądając się wokół siebie.

Myślał, że ktokolwiek go rozpozna na ulicy, a mimo tego, że był gitarzystą supportu samego Harry’ego Stylesa, nadal nikt go nie znał. Nikt go nie zaczepił, nikt nie zapytał o autograf… Pomijając fakt, że nie potrafił się ładnie podpisywać, a tym bardziej dawać autografów. Podświadomie smutno mu było z tego powodu. Pragnął wraz z Louisem sławy i myślał, że supportowanie Harry’ego im ją przyniesie. Cóż, rzeczywistość okazała się zgoła inna, a jego oczekiwania rozpłynęły się w powietrzu.

Miał nadzieję, że w kolejnych dniach sytuacja będzie się zmieniać. Nie miał co prawda pojęcia, z jakimi wyrzeczeniami wiązała się sława, ale chciał jej doświadczyć całym sobą. W pewnym sensie już doświadczył bogactwa. Miał już tyle pieniędzy za tylko kilka początkowych koncertów, że mógł bez problemu rzucać nimi na prawo i lewo. I pomyśleć, że zarobił tyle, grając tylko kilka rockowych utworów na gitarze przed tłumem głodnych muzyki ludzi. Z jednej strony czuł się bardzo dumny, że spełnił swoje marzenia i zarobił tyle pieniędzy, robiąc to, co kochał, ale z drugiej czuł wstyd, że za zwykłe granie na gitarze miał tyle funtów, a zwykli robotnicy pracując tyle godzin, zarabiali najniższą krajową. I rząd dodatkowo najwyraźniej chciał dla nich jak najgorzej, bo wprowadzał dziwne regulacje podatkowe tylko im szkodzące.

Po drodze do centrum kupił za parę funtów codzienną gazetę, którą sprzedawał jakiś młody chłopaczek. Natychmiast po zakupie rozłożył ją na pierwszej stronie. Na wielkim czarno-białym zdjęciu znajdował się tłum ludzi z transparentami z napisami typu przestań płacić bogatym draniom i nie płać, nie zbieraj. Główny nagłówek informował o masowych protestach na ulicach Londynu w związku z decyzją rządu o nowych rozwiązaniach pobierania podatków. Niżej znajdował się kawałek artykułu dotyczącego potencjalnego kryzysu w małżeństwie księżniczki Anny i jej męża Marka Philipsa. Niall zaśmiał się pod nosem, czytając nagłówek pełen zaskoczenia. W latach siedemdziesiątych Brytyjczycy uważali rodzinę królewską za ideał i była ona dla nich jedynym szczęściem i powodem do dumy w wielkim kryzysie gospodarczym i światowym. Zaślepieni nie widzieli jej wad, aż nadeszły lata osiemdziesiąte – pełne ślubów królewskich, ale i afer obnażających tę złą stronę królowej i jej rodziny.

Obok artykułu o księżniczce Annie znajdował się artykuł o zbliżającym się meczu między Wimbledonem a Tottenhamem, a obok zapowiedzi meczu piłkarskiego Niall zauważył kawałek tekstu o minionych i zbliżających się wydarzeniach kulturalnych. Od razu wyłapał wzrokiem numer strony, na jakiej znajdował się dział kulturalny, po czym otworzył gazetę na odpowiedniej stronie.

Znajdował się tam tekst o wczorajszym koncercie na Wembley Harry’ego Stylesa. Szybko przeleciał wzrokiem po akapitach, w których wychwalali Harry’ego za jego głos i świetne piosenki oraz rozwodzili się nad wielkim tłumem fanów, którzy przyszli na stadion posłuchać muzyki swojego idola. Nie interesowało go zachwycanie się tak wrednym człowiekiem, jakim w rzeczywistości był Harry. Zatrzymał swój wzrok dopiero w momencie, w którym zauważył słowo support. Twórca artykułu zachwycał się Louisem, jego zdolnościami wokalnymi i tym, jak bardzo publiczność go pokochała, choć był na razie jeszcze nieznanym młodym chłopakiem z Manchesteru. Podkreślił, że nie wiadomo prawie nic o życiu frontmana supportu oprócz tego, że został on wyłapany przez menadżera gwiazdy w Manchesterze. Nikt nie wiedział o ukończonych szkołach, dacie urodzenia czy miejscu pochodzenia, choć, jak podkreślił, domniemano, że tym miejscem jest właśnie Manchester. Niall parsknął śmiechem, gdy to przeczytał. Czyli cały muzyczny świat, a w szczególności fani Harry’ego myśleli, że pochodzili z Manchesteru, podczas gdy prawda była zupełnie inna. Śmieszyło go to, nie mówił.

O nim dziennikarz nie napisał ani słowa, co trochę go zasmuciło, ale postanowił się tym tak bardzo nie przejmować. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że cała uwaga i tak bardziej spadnie na Louisa jako na wokalistę. Gdy pisano o Harrym, też nie wychwalano przecież perkusji Sarah czy umiejętności gitarowych Mitcha. Musiał przyzwyczaić się, że on nie dostanie nigdy tak wiele pochwał jak Louis. Z drugiej jednak strony samo przeczytanie o supporcie, którego był częścią, jako o dobrym zespole przyciągającym ludzi było bardzo miłym uczuciem. Tak miłym, że przez dziwną chwilę nie miał w ogóle ochoty na alkohol, na który przecież wyszedł z hotelu.

Złożył uśmiechnięty gazetę i poszedł przed siebie. Szedł lewym brzegiem Tamizy, rozglądając się co chwilę i wyszukując wzrokiem najpopularniejszych atrakcji Londynu. Miał szczęście, że idąc bez żadnej mapy, odnalazł i zobaczył Big Bena oraz później, idąc mostem, pod którym przepływała rzeka, zobaczył piękną panoramę południowego Londynu. Szara i ponura, ale zupełnie inna niż ta manchesterska. Czuć było atmosferę wielkiego miasta i stolicy całego kraju.

W końcu, po może nawet dwóch godzinach tułania się po ulicach północnego Londynu, znalazł się na najbardziej obleganej jak dotychczas na jego drodze ulicy. Roiło się tutaj od turystów i lokalnych mieszkańców, a do niektórych lokali rozciągały się kolejki ludzi. Rozglądał się zaciekawiony po budynkach. Odkrył, że były to bary i puby – typowe angielskie, a w szczególności przecież londyńskie, puby oferujące alkohole i przekąski w miejscu, gdzie można było posłuchać lub nawet pooglądać mecze piłkarskie.

Od czasu przeczytania pozytywnego artykułu w gazecie o ich wczorajszym występie nie miał ochoty na alkohol, ale widząc te kolejki i kolorowe, przyciągające wzrok banery i szyby… Podświadomie poczuł na języku ten charakterystyczny ostry smak. Był ciekaw, jak smakowały drinki w Londynie. Być w stolicy Wielkiej Brytanii i nie wejść do pubu, aby spróbować piwa? To jak w ogóle nie być w Londynie – tak przynajmniej myślał.

Nie myślał zupełnie o Louisie. Przyrzekł sobie, że wypije tylko jedno piwko – tak dla spróbowania. Przecież od razu od jednego piwka nie zrobi się pijany, a gdy wróci do hotelu, Louis nie wyczuje od niego alkoholu. Potrafił się przecież kontrolować – był człowiekiem rozumnym i wiedział, kiedy przestać. Tak przynajmniej myślał.

Uśmiechnięty zmierzył do lokalu o ciekawej nazwie The Coach & Horses. Do lokalu rozciągała się kolejka, ale dosyć szybko wszedł do środka. Wewnątrz pachniało chmielem i starym drewnem – wszystko w środku było drewniane i pewnie pamiętało lata sześćdziesiąte. Głośne rozmowy klientów momentami zagłuszały muzykę płynącą z radia. Grali typowe popowe hity tygodnia. Niall westchnął i wyruszył w stronę baru, gdzie mógł zamówić coś do picia.

Przepchnął się jakoś przez tłum siedzących przy barze ludzi i zamówił u barmana kufel piwa. Starszy mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem i już po dwóch minutach podstawił mu pod nos jego zamówiony napój. Niall zamknął na chwilę oczy i uśmiechnął się szerzej, czując zapach piwa. Już po chwili pociągnął łyk, po czym oblała go fala spokoju i ukojenia. Piwo w tym pubie było wyśmienite, dla niego było jak niebo w gębie. Nigdy lepszego nie pił, przez co kolejne łyki już nie były tak małe jak ten pierwszy.

Oh, chyba na jednym piwie jednak się nie skończy.

Rozejrzał się po lokalu. Na brązowych ścianach wisiały certyfikaty i zdjęcia ze znanymi osobami, które odwiedziły ten pub. Cóż, może myślał narcystycznie, ale jego zdjęcie z kuflem ich piwa też powinno tutaj wisieć. W końcu supportował Harry’ego Stylesa; był już kimś ważnym. Właściciele tego pubu powinni docenić, że wybrał właśnie ich spośród tylu lokali serwujących alkohol znajdujących się na tej samej ulicy.

— A ty znowu alkohol?

Usłyszał czyiś głos obok siebie. W pierwszej chwili myślał, że to Louis – wyrwał się Jeffowi i Harry’emu i postanowił go śledzić, aby ostatecznie skarcić go za picie alkoholu. Głos jednak zupełnie do niego nie pasował – ten, który usłyszał, był niski. Odwrócił się szybko i obrzucił zdziwionym wzrokiem Mitcha – gitarzystę Harry’ego.

Ubrany był w sprane jeansy i białą koszulkę, na której miał czerwono-czarną koszulę. Włosy miał rozpuszczone i sięgały mu nawet do połowy ramienia. Patrzył na niego spod byka, spojrzeniem zupełnie zabijającym, jakby był na niego o coś zły. Niall nie rozumiał, co tutaj robił, jak się tutaj znalazł i dlaczego go zagadywał. Nie lubili się, byli w wzajemnym konflikcie – może nie tak wielkim jak Harry i Louis, ale jednak. Nie rozumiał więc, czego chciał od niego.

— Śledziłeś mnie? - zapytał, nie rozumiejąc, jakim przypadkiem znaleźli się w jednym lokalu o tej samej porze.

Mitch prychnął i wzruszył ramionami.

— Może – odburknął. - Znowu się upijasz?

Tym razem to Niall prychnął i wrócił spojrzeniem do swojego kufla piwa. Nie miał ochoty patrzeć na człowieka, którego nie lubił.

— Czy ciebie Louis tutaj nasłał? - odważył się zapytać z lekkim śmiechem. - Teraz ty będziesz mi prawił morały, że picie alkoholu jest beznadziejne i mam przestać robić z siebie alkoholika?

Mitch zaśmiał się donośnie, co zbiło z tropu Nialla. Jeśli nie chodziło o prawienie morałów dotyczących picia alkoholu, to już sam nie wiedział, dlaczego siedział teraz obok niego.

— To co chcesz mi powiedzieć? - dopytał i napił się swojego piwa, po czym postanowił jeszcze coś dodać: - Ja mam ci dużo do powiedzenia. Nie lubię cię, jesteś beznadziejnym gitarzystą i nawet nie mam ochoty z tobą gadać. Spieprzaj.

Kątem zauważył, że nie spodobało mu się określenie beznadziejny gitarzysta. Niall uśmiechnął się do siebie ironicznie i upił kolejny łyk piwa.

— Kim ty jesteś w ogóle, aby tak o mnie mówić? - zapytał go zupełnie poważnie i ponurym głosem.

Spojrzał na niego kątem oka i prychnął.

— Na pewno lepszym muzykiem niż ty – powiedział, po czym odwrócił się do niego całym ciałem. - A ty kim jesteś? Mozartem? Beethovenem? Skończyłeś szkołę muzyczną? Czy twoim jednym osiągnięciem jest to, że podlizujesz się Harry’emu na koncertach?

Zauważył, że zdenerwował go do czerwoności. Głupi buc, pomyślał. Wrócił zainteresowaniem do swojego piwa. Nagadał mu, co o nim myśli i tyle; nie miał ochoty wchodzić z nim w dyskusje. Nie chciał zachowywać się jak Louis, który prowokował Harry’ego. Albo na odwrót.

— Ja przynajmniej jestem stałym gitarzystą największej gwiazdy, a ty poprawnie gitary w łapach nie trzymasz – odpowiedział mu z wyższością. - Jeff cię zauważył w Manchesterze… Przepraszam, nie ciebie. Louisa.

— Co to ma znaczyć? - przerwał mu zaskoczony, ale też oburzony; sam nie był pewien, czy mówił tak tylko po to, aby mu dopiec.

— To znaczy, że tak naprawdę jesteś tu z przymusu – odpowiedział mu i zaśmiał się.

Oh, Mitch potrafił się śmiać? Taki buc?

— Że co? - rzucił i pokręcił głową. - Odpieprz się ode mnie. Jestem tu z Louisem, bo jesteśmy duetem.

Znowu się zaśmiał, co ponownie zirytowało Nialla. Tak bardzo chciał sprawić, aby ten sobie poszedł, ale nie wiedział, jak do tego doprowadzić.

— Może i jesteście, ale tylko w Manchesterze – burknął. - Jeff wcale cię nie chciał. Dobra, całkiem spoko zagrałeś Rock You Like A Hurricane , ale…

Słowo ale zdenerwowało Nialla do maksymalnego poziomu. Automatycznie chwycił Mitcha za jego czerwoną koszulę, przez co parę osób w lokalu spojrzało się na niego z zaskoczeniem.

— Ale co?! - zawołał. - Myślisz, że potrafiłbyś to lepiej zagrać? Jesteś żałosny; umiesz grać tylko te disco pioseneczki Harry’ego o arbuzach.

Mitch patrzył na niego z obrzydzeniem – pewnie przez to, że miał czelność dotknąć go swoimi rękoma. Niall po chwili puścił go, ale tylko dlatego, aby goście pubu nie pomyśleli sobie, że zaraz wybuchnie tutaj między nimi jakaś bójka. Bić się dzisiaj nie zamierzał, a już szczególnie nie z Mitchem.

— Dobra, byłeś najlepszy wczoraj, okej? - przyznał, Niall aż otworzył szerzej oczy, gdy to usłyszał. - Obaj daliście radę. I to jeszcze w Londynie na Wembley.

Niall nie mógł wyjść z zaskoczenia, że taki buc jak Mitch właśnie go pochwalił. Nie tylko go – Louisa też. Dlaczego to robił? Zupełnie już nie rozumiał tego człowieka.

— Ale to nie zmienia faktu, że nie jesteś tu potrzebny. Ani Jeff, ani Harry nigdy nie chcieli cię na tej trasie.

Prychnął i napił się ponownie swojego piwa. A on ciągle o tym. Nie wierzył w jego słowa. A przynajmniej nie chciał tego robić. Mówił tak pewnie tylko po to, aby go zdenerwować i sprowokować. Nie lubił go, więc życzył mu wszystkiego najgorszego.

Z drugiej strony jednak może było w tym trochę prawdy? Przecież pamiętał, jak Jeff go ignorował w Manchesterze, gdy proponował im supportowanie Harry’ego Stylesa. Albo chociażby dzisiejsza rozmowa – nie chciał w ogóle z nim dyskutować – wzrok skierowany miał tylko na Louisa. I dodatkowo jego słowa: jesteś tylko głupim gitarzystą, gdyby nie Louis… Zależało im tylko na Louisie? Przecież to nie miało sensu – dlaczego miałoby im zależeć tylko na nim? Tu chodziło tylko o supportowanie, nie jakieś sympatie do poszczególnych osób.

Zupełnie nie wierzył w bajki Mitcha. Nie miał dobrych podstaw, aby mu wierzyć.

— I co w związku z tym? - dopytał go znudzony i nieprzekonany do jego racji. - Co chcesz z tym zrobić?

Mitch uśmiechnął się arogancko i poprawił się na krzesełku barowym, patrząc, jak Niall upijał kolejny łyk alkoholu.

— Pozbyć się ciebie – odpowiedział bez skrupułów. - Nie jesteś tutaj potrzebny, nikt cię nie chce. A gdyby pozostał tylko Louis, tak jak miało to być, ja bym zajął twoje miejsce i stałbym się bardziej rozpoznawalny.

Spojrzał na niego kątem oka. Mitch puścił mu ironiczne oczko. Prychnął i pokręcił głową. Był bezczelny.

— Ciebie chyba pojebało – skomentował to.

Mitch ponownie się zaśmiał.

— Może i umiesz jakoś grać na tej gitarze, ale jesteś też głupim alkoholikiem, który nie widzi świata poza alkoholem. Myślisz, że cierpliwość Jeffa lub Harry’ego nie zna granic? Ciągle pijanego gitarzysty nikt nie chce w trasie. Wyrzucą cię stąd szybciej niż sobie pomyślisz.

Wzruszył ramionami. Już nawet nie miał siły się kłócić, że nie jest wcale żadnym alkoholikiem, a od jednego piwka dzisiaj nie będzie przecież pijany.

— Louis też odejdzie – powiedział pewny siebie.

Był przekonany, że w takiej sytuacji Louis także by zrezygnował z supportowania Harry’ego. Robił to albo z nim, albo wcale.

— O nie – zaśmiał się Mitch i pokręcił głową. - Louis zostanie. Myślisz, że jest taki lojalny? On też chce sławy. Zrezygnuje z takiej szansy, bo jesteś jego przyjacielem i już nie będziesz grać z nim? Nigdy nie spotkałem bardziej naiwnego człowieka.

Niall nie wiedział, co powiedzieć. Mitch naprawdę był bezczelny. Zupełnie nie znał Louisa, a miał czelność twierdzić, że nie był lojalny wobec niego i zostałby przy Harrym tylko po to, aby zdobyć upragnioną sławę. Niall znał go od szkoły średniej i doskonale wiedział, jaki był Louis. Znał go jak własną kieszeń. Wskoczyłby za nim w ogień, był jego najlepszym przyjacielem… Nie zostawiłby go tylko dla sławy. Karierę muzyczną mieli rozwijać razem albo wcale.

Czy jednak mógł mu na pewno ufać w stu procentach? Granie z Harrym i supportowanie go mogło go w każdej chwili zaślepić. Występowanie na tak wielkich arenach było uzależniające. Mógł mu ufać? Swojej matce też ufał, że w Wielkiej Brytanii odnajdą spokój i zaczną nowe życie, tymczasem…

Poza tym nadal nie wiedział, jak interpretować słowa Mitcha, że nikt go tak naprawdę nie chce na tej trasie. W jaki sposób Jeffowi i Harry’emu zależało tylko na Louisie? Jedyną sensowną odpowiedzią było to, że Mitch sobie to wszystko zmyślił tylko po to, aby go zdenerwować. Innej odpowiedzi o podobnym sensie nie znajdował w swoich myślach.

Spojrzał na niego sceptycznie. Gitarzysta Harry’ego wzruszył ramionami z ironicznym uśmiechem na ustach, po czym wstał z krzesełka i skierował swoje kroki w stronę wyjścia.

Niall odprowadził go wzrokiem do samych drzwi lokalu. Wyszedł z gracją, obrzucając jeszcze szybkim spojrzeniem ludzi siedzących w środku. Prychnął i wrócił wzrokiem do swojego kufla piwa, wsłuchując się w ostatnie słowa piosenki We Close Our Eyes puszczanej w pubie.

Chapter 10: 10. What A Feeling

Chapter Text

Paryż

Stolicę Francji a Londyn dzieliło prawie trzysta mil, a sama droga autokarem dłużyła się zarówno Louisowi, jak i Niallowi. Ten drugi szybko sobie znalazł jakieś zajęcie – znalazł w barku paczkę chipsów i usiadł przed telewizorem, aby pooglądać jakiś film puszczony z kasety VHS. Louis w tym czasie nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Jego głowa była jednym wielkim natłokiem myśli o wszystkim, co się stało przez ostatni poprzedni dzień i przez ostatnie godziny. Dał ludziom wraz z Niallem niesamowity koncert w stolicy Wielkiej Brytanii na Wembley, Jeff wraz z Harrym zganili go za hard rockowe utwory… Ale nie to było najgorsze. Szczerze, miał gdzieś negatywne uwagi menadżera i jego pupilka. Niall znowu poszedł się napić. Już naprawdę nie wiedział, jak do niego dotrzeć. O tyle w tym wszystkim było dobrego, że nie przyszedł z powrotem do hotelu całkowicie pijany, tylko lekko wstawiony, ale mimo wszystko – pił alkohol – kolejny pieprzony raz. Chciał mu zwrócić uwagę, ale uznał, że po zawziętej dyskusji z Jeffem i Harrym nie ma ochoty na kolejne konfrontacje, więc odpuścił sobie ten temat. Najbardziej jednak zdziwiło go to, że Niall dziwnie go unikał i zlewał – tak jakby był na niego o coś obrażony. Zupełnie nie miał pojęcia, o co mu chodziło – ani go nie obraził, ani nie wypominał mu znowu picia alkoholu… Nie chciał z nim specjalnie rozmawiać, a Louis nie miał nawet czasu, aby zapytać go, o co mu chodzi. Nie dosyć, że ten był wstawiony i niekoniecznie mógł mówić prawdę, to jeszcze musieli się na szybko spakować i wyruszać w dalszą drogę – tym razem do Paryża.

Niall jedząc chipsy, oglądał jakiś horror z lat siedemdziesiątych. Oczywiście zajął prawie całą kanapę – niemal położył się na niej i jeszcze niechlujnie przykrył się szarym pledem, który niby przykrywał jego plecy, ale z drugiej strony swoim jednym końcem dotykał brudnej podłogi autokaru. Louis patrzył na to z lekkim obrzydzeniem, lecz nie zwrócił mu uwagi. Musiał po prostu znaleźć sobie coś do roboty, aby nie patrzeć na Nialla ani nie myśleć o Harrym.

Ostatecznie uznał, że poczyta książkę, którą wziął ze sobą z Manchesteru. Już dłuższy czas jej nie czytał, więc też nie wiedział, na czym skończył, ale lepsze było to niż gapienie się w sufit i zastanawianie się nad zachowaniem Harry’ego.

Ciągle go nie rozumiał i nie potrafił go rozgryźć. Raz był miły, drugi raz go napastował, kolejny na niego krzyczał… Pocałował go. Podobał mu się czy chciał mu zrobić na złość? Jeśli jego celem było to drugie, to udało mu się to zrobić. Początkowo był wściekły jak cholera; w zasadzie nadal był zły na niego, ale teraz zaczął bardziej analizować ten pocałunek i cały kontekst wokół niego. Czuł się przytłoczony tymi myślami – nie potrafił o niczym innym myśleć, a jak już to robił, to podświadomie widział przed sobą Harry’ego. Widział jego sylwetkę, głębię zieleni w jego oczach, potrafił przypomnieć sobie z dokładnością, jak to było czuć jego usta na swoich… Podejrzewał, że gdyby Harry zachował się tak wobec niego jeszcze raz, ponownie uderzyłby go w twarz i by go skrzyczał, mimo że jakaś jedna jego część uświadamiała mu, że w rzeczywistości podobał mu się ten gest.

Podobał mu się?

Nie, po prostu miał świadomość, że pocałowała go największa gwiazda muzyki popularnej. To był swego rodzaju zaszczyt, tym bardziej że był chłopakiem, a nie kobietą czy bardziej prostytutką czy striptizerką. Naprawdę był skonfundowany i zdezorientowany – zupełnie nie wiedział, jak to odbierać, bo nie wiedział, czy Harry zrobił to ze złośliwości czy był zainteresowany mężczyznami również w sposób romantyczny.

Dlaczego w ogóle rozmyślał o tym? Już go skrzyczał za jego zachowanie – powinien zapomnieć o wszystkim i skupić się na kolejnym koncercie, który odbyć miał się w Paryżu – stolicy Francji. Przed nim znowu była arena, której wszystkie miejsca zostały wyprzedane – podobnie jak w Londynie. Już się tak nie stresował – dał radę na Wembley, więc i w Paryżu da radę przed wieloma Francuzami. Mimo tego powinien był się skupić właśnie na zbliżającym się koncercie i piosenkach wybranych specjalnie dla stolicy Francji niż na Harrym i jego zachowaniu w tym cholernym Birmingham.

Miał już w głowie parę piosenek. Nie były one aż tak ostre jak te w Londynie, ale nie było to oczywiście spowodowane jego dyskusją z Harrym i Jeffem w hotelowym pokoju. Po prostu uznał, że trochę spokoju też się przyda, a Paryż był bardziej eleganckim i dostojnym miastem niż szalony Londyn, który w dodatku był stolicą jego ojczystego kraju. We Francji mógł przystopować – ku może szczęściu Harry’ego i jego menadżera, co jednak nie znaczyło, że utwory, które wybrał, były idealne do potańcówek na balach licealnych. Były rockowe, z lekkim pazurem, ale zarazem nie były hard rockiem.

Położył się na swoim łóżku, które, swoją drogą musiał przyznać, było całkiem wygodne jak na takie warunki. Wziął do ręki książkę ze swojego stoliczka nocnego, nakrył się kocem, i zaczął czytać, rozpoczynając od rozdziału, na którym ostatnio skończył. Próbował czytać, ale co chwilę łapał się na tym, że nie skupił się dostatecznie na czytanych słowach i musiał cofać się do początku zdania albo co gorsza strony, przez co czytanie tylko kilku stronicowego rozdziału zajęło mu zdecydowanie za długo. Westchnął i gdy jakoś z trudem skończył ten jeden rozdział, odłożył książkę na bok i przetarł swoją twarz, aby jakoś irracjonalnie się ogarnąć.

Postanowił zrobić sobie herbatę w prowizorycznej kuchni. Wstał więc ze swojego łóżka i poszedł w odpowiednim kierunku, mając nadzieję, że nie spotka tam Harry’ego. Nadal nie miał ochoty się z nim konfrontować, a wszelkie formy kontaktu z nim chciał pozostawić tylko wyższej konieczności. Niestety, autokar był mały i prawdopodobieństwo spotkania go było bardzo wysokie.

Przeszedł obok Nialla, który odprowadził go swoim zobojętniałym wzrokiem do kuchni, po czym wrócił wzrokiem do filmu wyświetlanego na telewizorze. Louis nie zwrócił mu uwagi o pled, który w połowie leżał na podłodze i o który mógł się potknąć. Niall zachowywał się wobec niego chłodno, to on w stosunku do niego też. Miał nadzieję, że w końcu jego przyjaciel powie mu, o co mu chodzi.

W kuchni włączył czajnik z napełnioną do połowy wodą, po czym wyciągnął z dolnej szafki niebieski kubek. Wrzucił do niej torebkę herbaty i po chwili zalał wrzątkiem z czajnika. Nie musiał obracać wzroku w bok; już kątem oka zauważył Harry’ego, który przystanął tuż obok niego z założonymi na piersi rękoma. Wywrócił ledwo zauważalnie oczami i postanowił go zignorować.

Cisza jednak nie trwała zbyt długo.

— Możemy porozmawiać? - zapytał go, opierając się bokiem o blat kuchenny.

Louis ponownie wywrócił oczami, wsypując do swojego kubka łyżeczkę cukru.

— Nie mamy o czym – burknął niezadowolony z jego zaczepki.

— Mamy – postawił na swoim.

— O czym? - dopytał go zdenerwowany; niesamowicie działał mu na nerwy.

Harry poczuł się chwilowo zaatakowany, lecz wziął się w garść i wziął głęboki wdech. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości w towarzystwie Louisa.

— Birmingham – odpowiedział.

Louis mógł się tego spodziewać. Ten temat ciągle krążył w powietrzu i przede wszystkim między nimi. I cóż, najwyraźniej nie mogli go sobie tak po prostu odpuścić. To był zbyt poważny temat, aby pozostał nietknięty przez resztę europejskiej trasy.

Nie był pewny, czego dokładnie Harry od niego chciał i o czym chciał pogadać. Szczerze mówiąc, on miał mu dużo do powiedzenia, jeśli już musieli się konfrontować. Wygarnąłby mu wszystko, co o nim myśli – gorzej niż w Birmingham, bo teraz przynajmniej wspomniałby także o tym głupim pocałunku. Nie dosyć, że go denerwował piosenkami i setlistą, to jeszcze sprawiał, że był skołowany i zdezorientowany jego zachowaniem. Zachowywał się niedorzecznie i niezrozumiale, a on nie potrafił go rozgryźć. To była jedna z wielu rzeczy, których w nim dosłownie nienawidził.

— Jeśli chcesz czegoś ode mnie to niestety, ale nie jestem zainteresowany – powiedział wprost.

Mimo że powiedział to dosadnie, w głębi serca czuł, że nie mówi tego całkowicie szczerze. Poczuł tak, bo przed nim stał sam Harry Styles – każdy zrobiłby wszystko, aby się z nim umówić. A on mógł mieć to podane na tacy od niego samego. Każdy głupi popukałby się w czoło ze zdziwienia, że ten mu odmawia.

Chciał wrócić do swojego łóżka, lecz Harry zastawił mu drogę. Westchnął, odstawił kubek z gorącą herbatą na blat kuchenny i założył swoje ręce na piersi, czekając na jakieś jego słowa.

— Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, która tak mówi?

Louis parsknął śmiechem.

— Tak? To świetnie – odpowiedział mu arogancko. - Tak naprawdę gówno mnie to obchodzi, daj mi przejść.

Harry jednak nie był taki ustępliwy. Cały czas tarasował mu drogę, chcąc za wszelką cenę z nim porozmawiać.

— Ty do wszystkich jesteś taki niemiły? - zapytał go poważnie, będąc zdenerwowanym.

Postanowił nie szczędzić w słowach. I tak go nie lubił. Trochę prawdy nie powinno mu było zaszkodzić.

— Tylko do takich skurwysynów jak ty, którzy nie dają mi przejść – odpowiedział. - I do ludzi, którzy całują mnie z zaskoczenia.

— Nie podobało ci się?

Znowu parsknął śmiechem. Nie miał pojęcia, skąd Harry brał w sobie tyle odwagi, aby zadawać mu tak bezpośrednie pytania. Był niemożliwy.

— Jesteś w to beznadziejny – mruknął. - Nienawidzę cię.

Niespodziewanie Harry podszedł do niego tak gwałtownie, że ten zrobił kilka kroków w tył i tym samym wpadł na ścianę znajdującą się za nim. Swoją lewą dłoń oparł na ścianie zaraz obok głowy Louisa i przybliżył swoją twarz do tej jego.

Louis znowu czuł na swojej twarzy jego oddech; jego usta znajdowały się niebezpiecznie blisko jego, spanikował. Poczuł się tak samo jak w Birmingham, gdy ten przyparł go do ściany. W zasadzie teraz zrobił to samo. Czy znowu chciał go pocałować czy po prostu się z nim bawił?

Patrzył mu prosto w szmaragdowe oczy, nie wiedząc, co Harry zamierza zrobić.

— Serce mocniej zabiło, co? - zapytał go cicho.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Rzeczywiście serce mocniej mu zabiło, ale tylko dlatego że spanikował i nie wiedział, czego od niego oczekiwać. Działo się to z czystego przerażenia. Skąd wiedział, czy zaraz przypadkiem nie zostanie przez niego zaatakowany nożem albo, cóż… zostanie pocałowany tak samo jak w Birmingham?

Chciał mu coś odpowiedzieć – coś takiego, co zwali go z nóg i przez co odwali się od niego na dobre, ale był zbyt spanikowany. Spanikowany czym? Chyba tym, że Harry nie był przewidywalnym człowiekiem i w każdej chwili mogło mu coś odbić i mógł mu coś zrobić. Cholera wiedziała, jaki miał cel i co planował w stosunku do niego.

— Czego chcesz ode mnie? - zapytał cicho; tylko na to było go stać w tej sytuacji.

Harry znowu się zmieszał, słysząc to pytanie. To tylko utwierdziło Louisa w przekonaniu, że sam nie wiedział, do czego dąży. Odsunął się trochę od niego i przez chwilę patrzył na niego zmieszanym i zakłopotanym wzrokiem – tak jakby to pytanie sprawiło, że sam odkrył, że nie wiedział do końca, co robi.

Louis już myślał, że swoim zwykłym pytaniem zagiął Harry’ego i ten go w końcu puści, jednak ten niespodziewanie znowu przyparł go do ściany i przechylił lekko swoją głowę w bok.

— Chcę, żebyś mnie w końcu docenił.

Gdy Louis to usłyszał, miał ochotę zaśmiać się mu prosto w twarz. Wybrał jednak mniej drastyczną reakcję jak dla Harry’ego. Uśmiechnął się arogancko do niego. I, cóż, trafił idealnie w jego punkt, bo Harry znowu się zmieszał – może nawet jeszcze bardziej niż przed chwilą. Odsunął się od niego i wyprostował trochę zdezorientowany, co dało Louisowi możliwość wyminięcia go i odejścia z kubkiem herbaty w stronę swojego łóżka. Wykorzystał to oczywiście. Z małym aroganckim uśmiechem ominął go, wziął z blatu kubek i poszedł w kierunku wyjścia z prowizorycznej kuchni.

— Nie zaprzeczyłeś.

Stanął i odwrócił się w kierunku Harry’ego, gdy usłyszał jego głos. Przez chwilę patrzył na niego, nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekuje Harry i jak on sam ma na to odpowiedzieć. W końcu jednak jedynie wzruszył ramionami, uśmiechnął się jeszcze raz arogancko i wystawił w jego kierunku swój środkowy palec.

— Pieprz się.

Zostawił Harry’ego z tyłu z wręcz rozdziawioną buzią, podczas gdy on sam uśmiechnął się do siebie zwycięsko. Znowu wyszedł zwycięsko z pojedynku z Harrym. Tak mógł się z nim kłócić – tak, aby za każdym razem kończyć zwycięstwem. Sprawiało mu to niewyobrażalną satysfakcję. Choć… Skłamałby, gdyby powiedział, że nie pomyślał o oczach Harry’ego i o jego sylwetce, kiedy ten ponownie przyparł go do ściany. Było w tym coś… dziwnego. Chciałby ponownie to przeżyć? Sam nie był pewien odpowiedzi na to pytanie. Ale wiedział jedno – cóż, mógł go nienawidzić, ale Harry miał jednak w sobie to coś.

Nie podobał mu się – absolutnie – przynajmniej tak próbował sobie wmawiać. Już chyba wolał Luke’a z Manchesteru, jego wiernego fana, który podrywał go przed każdym koncertem. Ale Harry potrafił sprawić, że ten tracił na chwilę rozum i jedyne, co potrafił robić, to patrzeć się w jego oczy. I dodatkowo panikował, nie wiedząc, co ten zamierza zrobić. Wmawiał sobie także, że panika brała się z tego, że nie był przekonany, co do jego charakteru i intencji, ale może chodziło o coś innego?

Absolutnie nie chciał o tym myśleć.

Ostawił kubek z gorącą herbatą na stolik nocny, po czym z powrotem położył się na swoim łóżku i głęboko westchnął. Chciał jak najszybciej zapomnieć o sytuacji z Harrym sprzed chwili i zatracić swoje myśli w czymś o wiele przyjemniejszym, ale z trudem mu to przychodziło. Naprawdę trudno było mu nie myśleć o ręce Harry’ego tuż obok jego głowy, o tym, że był przyparty do ściany, a Harry patrzył na niego swoimi oczami z głębią szmaragdu w nich. Naprawdę chciał myśleć o czymś innym, ale ciągle widział go przed swoimi oczami, a w uszach słyszał jego krótkie, lecz dosadne i smutne w jego głosie zdanie, na które odpowiedział mu ostro i arogancko. Może zbyt ostro.

Nie zaprzeczyłeś.

Chciał, aby go w końcu docenił. Ciekawy był, co przez to rozumiał – w jaki sposób miał go docenić? Jasne, w głębi serca był mu wdzięczny, że wybrał go i Nialla na swój support po tym, jak perkusista jego stałego supportu złamał rękę, ale nie musiał tego przecież okazywać dwadzieścia cztery godziny na dobę i przede wszystkim głośno. Poza tym Harry swoim zachowaniem nie zasługiwał, według niego, na jakiekolwiek pochwały czy docenianie. On miał go obrażać na każdym korku, wyżywać się na nim i mieć do niego pretensje, podczas gdy od niego słyszałby pochwały i słowa wdzięczności?

Jego pieprzone niedoczekanie.

Serce miał jak z lodu – dosłownie. Nie potrafił nikogo docenić, nie potrafił nikogo pochwalić, nie potrafił lubić ani kochać. Takie miał o nim wyobrażenie. Taki człowiek jak Harry nie potrafi kochać. Był samolubnym, pieprzonym, irracjonalnym, idiotycznym egocentrykiem widzącym tylko czubek swojego pieprzonego nosa. Uważał się za wielką gwiazdę, którą wszyscy znają. Wszyscy go kochali…

Szkoda, że on nikogo nie kochał.

Parsknął śmiechem sam do siebie, gdy sobie o tym pomyślał. Tragicznie jest być osobą, której nikt prawdziwie nie kochał ani samemu nie być zakochanym. Może był trochę hipokrytą, bo sam również nie był nigdy zakochany, ale myślał, że w porównaniu do Harry’ego miał szansę, aby ktoś go pokochał.

Nikt przecież nie pokochałby tak bezczelnego skurwysyna.

Najbardziej w jego osobie śmieszył go przecież fakt, że cały świat i jego fani uważali go za najmilszego i najukochańszego człowieka na świecie. Tak się wykreował w mediach i w opinii publicznej, żeby wszyscy uważali go za bożka bycia dobrym. Świetnie potrafił używać swojej maski na scenie. Tak świetnie, że ogłupił fanów.

Ale czego się nie zrobi dla pieniędzy?

Kiedy tak rozmyślał znowu o Harrym, do jego małego pokoju wszedł niespodziewanie Niall. Niekoniecznie musiał chcieć się z nim widzieć – przez jego pokój przebiegało przejście do drugiego głównego pomieszczenia w autokarze. Louis widząc jednak Nialla, postanowił go zaczepić. Chciał z nim porozmawiać – albo chociażby się kłócić, skoro ten był o coś na niego obrażony, ale chciał cokolwiek z nim robić – byleby nie myśleć znowu o Harrym.

Niall słysząc zaczepkę Louisa, obrócił się w jego kierunku i początkowo zmrużył oczy zdezorientowany, trochę nie wiedząc, co chce od niego Louis. Przez dłuższą chwilę stał sztywno w przejściu, czekając na pierwszy ruch Louisa. A on z kolei nie wiedział od czego zacząć. Niall sprawiał wrażenie obrażonego na niego i nie chciał przypadkiem jeszcze bardziej go urazić. Za cokolwiek był na niego obrażony.

Żaden z nich nie chciał się pierwszy odezwać, więc w końcu ktoś musiał przejąć inicjatywę. Louis w tym celu wziął głęboki wdech i usiadł na skraju swojego łóżka.

— Co się stało?

— Nic – odpowiedział mu bardzo szybko; aż za szybko.

— Przecież widzę, że nie chcesz ze mną rozmawiać – postawił na swoim. - Zrobiłem coś? Przecież nic nie mówiłem o twoim wczorajszym wyjściu na piwo.

Niall słysząc ostatnie zdanie, odwrócił wzrok i przez chwilę wpatrywał się beznamiętnie w framugę drzwi, zastanawiając się, czy zaczynać jakąkolwiek rozmowę z Louisem. W końcu westchnął, spuścił chwilowo swój wzrok na podłogę, po czym przysiadł się do Louisa. Spojrzenie nadal miał spuszczone – na swojego przyjaciela nie miał odwagi ani chęci patrzeć.

— Nie chcę nic mówić, naprawdę, ale nie miałeś już pić – zaczął delikatnie Louis, uważając, że właśnie o ten temat chodzi Niallowi. - Rozumiem, że byliśmy w Londynie i te wszystkie bary i puby przyciągały wzrok, ale jesteśmy w trasie. Co będzie, jeśli z nas zrezygnują przez twój… Twoje picie?

Wzrok Nialla momentalnie i niespodziewanie powędrował do Louisa.

— Czy jeżeli wyrzuciliby z supportu tylko mnie, to ty byś został?

— Co? - rzucił zaskoczony taką nagłą zmianą tematu, jednak szybko potrząsnął głową. - Oczywiście, że nie. Występuję z tobą; bez ciebie się nigdzie nie ruszam.

— Jesteś tego pewien?

Louis zupełnie nie wiedział, do czego Niall dąży. Przecież doskonale wiedział, że są przyjaciółmi na zawsze, na dobre i na złe i nic nie mogło stanąć między nimi. Nawet ten głupi Harry czy jego supportowanie. Wspierali siebie. Louis uważał, że nawet marzenia o karierze muzycznej nie mogły ich podzielić. To były tylko marzenia. Siebie nie mogli stracić.

— Oczywiście, że tak – odparł pewny siebie. - O co ci chodzi?

— Chodzi mi o to: czy jeśli mnie wyrzucą…

— Za co mieliby cię wyrzucić? - dopytał zdezorientowany Louis.

Wzruszył ramionami. Louis nadal wpatrywał się w niego zdezorientowany, nie rozumiejąc, o co chodzi jemu przyjacielowi. Zachowywał się bardziej irracjonalnie niż po alkoholu. Zupełnie nie potrafił go zrozumieć.

— Co jest między tobą a Harrym? - zapytał niespodziewanie Niall.

Louis aż otworzył szeroko oczy.

— Co? - rzucił zszokowany takim pytaniem. - Nie rozumiem. A co ma być pomiędzy nami? - dopytał i poprawił się na swoim łóżku. - Nienawidzę tego skurczybyka.

Niall automatycznie zachichotał, słysząc jego określenie na Harry’ego. To chyba jeszcze bardziej zdezorientowało Louisa.

— Tak, ale… - zaczął po uspokojeniu swojego śmiechu; obejrzał się w obie strony, upewniając się, że żadna osoba ich nie podsłuchuje. - Widzę, jak na niego patrzysz.

— Niby jak? - zaskoczył się Louis.

Przeraził się. Co miał na myśli Niall, mówiąc, że widzi, jak patrzy na Harry’ego? Zgadzał się – prowokował go na koncertach i wykłócał się z nim dla zabawy, ale… Robił to, bo go nie lubił, nie po to, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Zresztą… On już to robił. On już zwracał na niego, tylko że nie chciał go do siebie dopuścić. I słusznie, od takiego skurwysyna niczego nie chciał.

— No… - zawahał się. - Inaczej. Cały czas o nim myślisz… Mówisz o nim…

Wziął głęboki wdech. Może Niall miał rację – w ostatnim czasie dużo o nim mówił, a przede wszystkim narzekał na niego, ale to nie był powód, aby podejrzewać go o… No właśnie, o co konkretnie? Że Harry mu się spodobał?

— Przestań – powiedział i machnął ręką. - Myślisz, że na niego lecę?

Niall wzruszył ramionami, na co Louis zaśmiał się z niedowierzaniem.

— Coś ty wymyślił! - zaśmiał się i szturchnął go lekko w ramię. - Myślisz, że po nocach marzę, aby się z nim przespać? Ten człowiek to najgorszy sort, jaki istnieje. Prędzej strzelę sobie w łeb.

Niall zachichotał. Po chwili jednak jego humor się zmienił na znowu ponury i westchnął.

— Czyli gdyby mnie wyrzucili, nie zostawisz mnie samego?

Louis uśmiechnął się uspokajająco, po czym lekko go objął, aby podnieść go na duchu.

— Oczywiście, że nie – powiedział. - Skąd ci to przyszło do głowy? To chyba od tego alkoholu. Ogranicz go, proszę.

Wywrócił oczami, słysząc znowu jego prośbę dotyczącą zaprzestania picia alkoholu. Cały czas utrzymywał, że nie miał z nim problemu. Potrafił kontrolować picie i kończyć, kiedy miał na to ochotę. To nie była jego wina, że smak alkoholu tak bardzo go przyciągał do siebie.

Spojrzał na Louisa. Musiał zapytać go o jeszcze jedną kwestię. Tak bardzo go to ciekawiło. Pamiętał ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj, a tak naprawdę wydarzył się kilka dni temu – jeszcze przed koncertem w Birmingham. Co tam się do cholery wydarzyło? Pamiętał, że wpadł wtedy do jego hotelowego pokoju jak oparzony. Tłumaczył się, że Harry go zdenerwował i szukał od niego ucieczki i na tamten moment mu uwierzył, ale teraz… Louis coś ukrywał. Przecież gdy wczoraj wykłócali się w pokoju hotelowym w Londynie, Harry podszedł do niego blisko i chwycił go za nadgarstek, na co ten ostrzegł go, że jak zrobi jeszcze raz to samo co w Birmingham, strzeli go w twarz.

— Louis, co się stało w Birmingham? - zapytał go z zaciekawieniem.

Louis spojrzał na niego z przerażeniem.

— Co? - rzucił zaskoczony. - A co miało się stać w Birmingham? - dopytał i nerwowo się zaśmiał.

Niall spojrzał na niego wymownym wzrokiem. Chyba nie miał go za idiotę. Przyjaźnili się już tyle lat, znał go jak własną kieszeń – według niego nie zauważyłby jego zachowania wobec Harry’ego i nie wyłapywałby jego słówek w kierunku innych osób? Chyba jeszcze za słabo go znał – pomimo tylu lat.

— Poważnie? - zapytał żartobliwie oburzony. - Jestem twoim przyjacielem od niepamiętnych czasów i masz mnie za idiotę? Myślałem, że lepiej mnie traktujesz – zaśmiał się.

Louis mimowolnie zachichotał, gdy usłyszał te żartobliwie słowa Nialla i jego zaraźliwy śmiech. Po chwili jednak westchnął. Nie mógł okłamywać Nialla. Mimo wszystko był jego przyjacielem i rzeczywiście mógł widzieć więcej niż mu się zdawało.

Dziwnie mu jednak było przyznawać się do tego incydentu.

— W Birmingham… - zaczął niepewnie. - Pokłóciliśmy się z Harrym. I… Niespodziewanie mnie pocałował.

— Co? - rzucił naprawdę zaskoczony tym wyznaniem. - On ciebie? Nie – zaśmiał się. - Nie no, wymyślasz.

Niallowi było do śmiechu, ale Louisowi wcale. Nienawidził za to Harry’ego. Był bezczelny do granic możliwości. Jak można było całować obcą osobę jeszcze w momencie, gdy ta była zła? Przecież to było absurdalne. Nienawidził go za to, że go pocałował. Siebie też nienawidził, bo… jakoś nie potrafił o tym zapomnieć.

Niall widząc, że Louis się nie śmieje, spojrzał na niego jeszcze bardziej zszokowany niż poprzednim razem. Nie mógł w to uwierzyć. Ten Harry go pocałował? Ten Harry Styles, w którym podkochiwały się nastolatki? Który uważany był za kobieciarza, który po koncertach chodzi do klubów nocnych pełnych striptizerek i prostytutek z wielkimi piersiami? Przecież jego drugi wizerunek – zaraz obok tego najmilszego i najukochańszego do porzygu – całkowicie wykluczał się z wizją go całującego innego mężczyznę – a tym bardziej Louisa jako frontmana jego supportu.

— Przestań, przecież to brzmi niedorzecznie – skomentował, Louis wywrócił oczami, niezadowolony, że Niall mu nie wierzy. - Taka gwiazda leciałaby na mężczyzn?

Louis wzruszył ramionami. Niepotrzebnie mówił o tym Niallowi. Teraz odczuwał tylko wstyd – nie wiedział konkretnie czym.

— Spodobałeś mu się! - zawołał trochę za głośno, bo zaraz po tym położył swoje dłonie na ustach; Louis zgromił go wzrokiem, mając nadzieję, że Harry tego nie słyszał. - Jasna cholera, takiej gwieździe…

— Nieprawda – zaprzeczył szybko z piorunującym wzrokiem. - On to zrobił złośliwie. Chce mnie doprowadzić do białej gorączki.

— Louis, kto normalny całuje drugiego człowieka ze złośliwości?

— Harry? - podał mu odpowiedź retorycznie, po czym ponownie wzruszył ramionami. - Zapomniałeś, jakim jest skurwysynem? A nawet jeśli mu się spodobałem, to…

Nie dokończył, bo Niall wciął mu się w zdanie:

— Ja na twoim miejscu i tak bym skorzystał z tej okazji – odparł i sam wzruszył ramionami. - Jak nie z miłości, to chociaż dla pieniędzy. Wiesz, jaki on jest kurewsko bogaty? Musi mieć kilka willi, ekstra samochody… Ustawiony byś był do końca życia!

— Podziękuję – zaśmiał się. - Jeszcze mam swoją godność.

— Nie podoba ci się w ogóle? - dopytał podekscytowany. - Ani trochę?

Louis westchnął i spuścił swój wzrok. Nie podobał mu się jego styl ubierania, jego osobowość jeszcze bardziej, ale… Chyba było coś, co go do niego przyciągało. Jego oczy? Czasami miły głos? Nie miał pojęcia. A nawet jeśli podobałby mu się, to nigdy by się z nim nie związał. Sto razy bardziej wolał Luke’a spod manchesterskiego baru niż taką zadufaną gwiazdę.

— Nie – powiedział po chwili podejrzanej ciszy.

Przez chwilę obaj patrzyli przed siebie beznamiętnym wzrokiem, próbując sobie to wszystko poukładać w głowie. Louisowi było wstyd, że został pocałowany przez człowieka, którego w rzeczywistości nienawidził; Niall z kolei nie mógł uwierzyć w historię Louisa, a jeszcze bardziej chyba w to, że Harry może być gejem. Co prawda, na koncertach nosił kolorowe i cekinowe ciuszki, ale myślał, że po prostu taki ma styl; poza tym wiele gwiazd muzyki – nie tylko popularnej, ale także rockowej, nosiło kolorowe ubrania czy obcisłą skórę. To ci niespodzianka – nie spodziewałby się tego po Harrym.

Trochę nie rozumiał Louisa. Miał kolejną życiową szansę. Nie dosyć, że spełniał marzenia o karierze muzycznej i był w trasie koncertowej po całej Europie, to jeszcze największa gwiazda muzyki pop lat osiemdziesiątych próbowała go poderwać. Mógł to wykorzystać, ustawić się do końca życia, pływać w funtach i dolarach, mieć sławę… Na miejscu przyjaciela naprawdę korzystałby z okazji.

W końcu wstał z łóżka i popatrzył na Louisa.

— Czyli nie zależy ci na nim? - upewnił się.

Louis zaśmiał się i pokręcił głową.

— Niall, ty serio ogranicz ten alkohol, bo już ci odwala totalnie – powiedział żartobliwym tonem. - Pewnie, że nie. Mam go gdzieś – sprostował.

Niallowi spodobała się ta odpowiedź. Uśmiechnął się.

— Chcesz ze mną oglądać dalej Teksańską Masakrę? - zapytał, wskazując palcem na główny pokój znajdujący się obok pomieszczenia Louisa; w domyśle pokazywał oczywiście na telewizor, na którym ukazana była klatka z filmu i napis pause z dwoma kreskami.

Takiego Nialla Louis chciał odzyskać. Nadal co prawda nie rozumiał, o co mu chodziło z tym wyrzuceniem z trasy koncertowej, ale nie chciał specjalnie wnikać. Może po prostu się bał, że zaczęło mu zależeć na Harrym i na tej całej sławie i będzie chciał za wszelką cenę dokończyć koncertowanie, nawet jeśli on zostanie wyrzucony? Mógł tylko gdybać.

Wstał ze swojego łóżka i z kubkiem herbaty, którą sobie przed chwilą zrobił, zmierzył wraz z przyjacielem do głównego pomieszczenia, gdzie znajdował się telewizor i kanapa.

Usiadł na kanapie i odłożył kubek na stolik. Niall w tym czasie włączył ponownie film od momentu, w którym go zatrzymał. Dołączył do Louisa, okrywając się pledem, który jeszcze kilkadziesiąt minut temu leżał na podłodze i się brudził.

Louis zupełnie nie znał wątku ani historii, a dołączył do Nialla tylko z czystego towarzystwa. Gdy Niall siedział wpatrzony w telewizor, spojrzał delikatnie na widok prezentujący się za szybą busa. Prezentował pola zbóż. Westchnął. Mogli być już na terenie Francji.

Rzeczywiście byli. Francja i pierwszy przystanek – Paryż. Kraj mody, wina i pieczonego chleba. Pierwszy kraj zagraniczny w życiu Louisa i Nialla. Nie mówili, trochę ich to stresowało. Inny język, inna kultura, inne społeczeństwo. Fani na koncercie w Paryżu niekoniecznie musieli być tacy sami jak ci brytyjscy. Wydawało im się, że jednak Londyn a Paryż dzieliło dużo rzeczy – i tych kulturowych, i społecznych.

Louis miał tylko nadzieję, że piosenki, które wybrał, przypadną do gustu Paryżanom. Nie były hard rockowe, ale utrzymane były w rockowym klimacie – na pewno takim, który nie podobał się Harry’emu. Mógł się jedynie cieszyć z tego, że przystopował i nie wybrał czegoś równie ostrego co Rock You Like A Hurricane z pamiętnej londyńskiej nocy.

Poczuł szturchnięcie na swoim ramieniu. Otworzył ciężkie oczy i spojrzał na osobę, która go obudziła. No tak, nikt inny jak Jeff. Westchnął ciężko, przetarł oczy i popatrzył na Nialla, który również przysnął na kanapie. Potrząsnął nim lekko, aby się obudził, po czym szybko spojrzał na widok za szybą busa. Na dworze było już ciemno, ale zauważył pojedyncze ciepłe smugi świateł najprawdopodobniej z miejskich latarni. Niemożliwe było, aby byli już w Paryżu. Wrócił spojrzeniem na zniecierpliwionego Jeffa. Przez myśl przeszło mu, że chyba wolał zobaczyć przed sobą wściekłego Harry’ego niż tego jego pajacowatego menadżera.

Poinformował ich, że są już w Paryżu przed hotelem i mają się pospieszyć z wyjściem z busa, bo kierowca nie będzie czekać na nich wieczność, aby w końcu zaparkować go w przeznaczonym do tego miejscu. Po tych słowach wyszedł, a Louis i jeszcze niekontaktujący dobrze Niall zerwali się na równe nogi, aby pozbierać swoje najważniejsze rzeczy do walizek i zabrać je do hotelu. Uporali się w pięć minut; po tych pięciu minutach stali już przed paryskim hotelem oświetlonym niemal bajecznie. Znajdowali się na jakimś placu, na którym znajdował się wysoki pomnik Napoleona. Nie znali Paryża, więc nie mieli pojęcia gdzie są i czy jest to blisko wieży Eiffla lub Luwru – jedynych dwóch miejsc na mapie francuskiej stolicy, które znali.

Hotel robił równie piorunujące wrażenie jak ten z Londynu. W środku wypełniony był przedmiotami, rzeczami i meblami, które pochodziły albo imitowały czasy napoleońskie. Ich pokoje zresztą też tak wyglądały. Wielkie łóżka na środku pokoi, obrazy przedstawiające królów, królowe, księżniczki, kryształowe żyrandole… W porównaniu do Londynu wszyscy dostali osobne pokoje. Louisowi trochę się to nie podobało, bo w takim układzie nie miał jak pilnować Nialla z piciem alkoholu, ale uznał, że może się opamięta i nie napije się ten jeden raz przed koncertem w Paryżu. Poza tym wątpił, aby w Paryżu znajdowały się puby i bary oferujące typowo wysokoprocentowe alkohole.

Louis wszedł już do swojego pokoju, aby się rozpakować, Niall dopiero otwierał kluczem drzwi do pokoju. Nie zdążył dobrze pociągnąć za klamkę i wyciągnąć klucza z zamka, gdy nagle poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę. Odwrócił się i westchnął ciężko, gdy zobaczył przed sobą Jeffa ze skwaszoną miną. Mógł tylko strzelać, czego chciał od niego tym razem.

— Posłuchaj mnie – zaczął dyplomatycznym tonem, ale słychać było, że ledwo mu to wychodzi. - Zobaczę cię jeszcze raz schlanego w cztery dupy, to inaczej pogadamy – warknął.

Korytarzem przechodziła akurat sprzątaczka. Jeff odprowadził ją wzrokiem z wymuszonym uśmiechem. Gdy ta zniknęła za drzwiami pomieszczenia dla personelu, wrócił wściekłym spojrzeniem do Nialla. Miał wrażenie, że zaraz zacznie wypływać z jego ust piana.

— Słucham? - obronił się.

— Doskonale wiem, że jesteś alkoholikiem!

— Nie będzie mnie pan obrażać, wypraszam sobie! - zawołał. - W wolnym czasie mogę robić, co mi się podoba. Nawet jeśli miałoby być to picie alkoholu!

Niespodziewanie złapał go za jego koszulę i przyparł do ściany. Niall aż się przeraził. Nie miał pojęcia, że Jeff jest równie wybuchowy jak Harry i też nie panuje nad swoimi emocjami. Tak bardzo chciał, aby z tego pomieszczenia służbowego wyszła ta sprzątaczka.

— Tym razem posłuchaj mnie uważnie, cymbale – warknął. - Na tej trasie koncertowej nie ma miejsca na alkohol, zrozumiano? Nie wolno ci być pijanym, a tym bardziej wychodzić pijanym na scenę. Przysięgam, że jak poczuję od ciebie nawet najdelikatniejszą woń alkoholu, to wylecisz z tej trasy z hukiem!

Odepchnął go lekko, przez co poczuł bardziej na swoich plecach ścianę. Jeff po chwili odszedł od niego, obserwując go jeszcze bacznie, jakby chciał być pewien, że nie wyciągnie on zaraz zza pleców jakiegoś piwa albo wina. Niall tylko prychnął w jego kierunku, po czym wszedł do swojego pokoju oburzony zachowaniem Jeffa.

Pokój zrobił na nim wrażenie. Był wielki – może nawet większy niż mieszkanie w Manchesterze, w którym spał. Na środku znajdowało się wielkie dwuosobowe łoże z śnieżnobiałą pościelą, z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Wszędzie znajdowały się jakieś ozdoby, a z okna prezentował się widok na jedną z pięknie oświetlonych dzielnic Paryża. Niall poczuł się jeszcze lepiej niż w hotelu w Londynie. Tutaj bogactwo było jeszcze większe niż w Wielkiej Brytanii. Czuł się dosłownie jak król, który przyjechał do kraju z misją dyplomatyczną. Nie mógł uwierzyć, że wygrał los od życia i mógł się teraz pławić w luksusach, będąc jednocześnie supportem samego Harry’ego Stylesa.

Jeff przesadził. Nie musiał być wobec niego taki agresywny. Poza tym zrozumiał. Nie był przecież idiotą i nigdy nie wyszedłby na scenę całkowicie pijany. Owszem, w Manchesterze zdarzało mu się koncertować z Louisem będąc na kacu lub lekko wstawionym, ale nigdy nie grał na gitarze będąc kompletnie pijanym. Potrafił kontrolować swoje picie, tylko nikt jakoś tego nie potrafił zrozumieć. Nie rozumiał ani Jeffa, ani Louisa w tej kwestii. Naprawdę był świadomym człowiekiem i wiedział, kiedy odmówić kieliszka lub przestać pić.

Zastanawiał się, czy nie wyjść z hotelu do jakiejś francuskiej kawiarni lub restauracji i nie skosztować prawdziwego francuskiego wina. W końcu był po raz pierwszy we Francji – kraju słynącego i wina, i szampana. Myśląc nad tym, opadł plecami na łóżko z niesamowicie miękkim materacem i wziął głęboki wdech. W takich luksusach mógłby pławić się już do końca życia.

Tymczasem Louis próbował rozczytać kartę dań, którą obsługa hotelu pozostawiła mu na głównym biurku. W szkole średniej uczył się francuskiego, ale nie był zbytnio przykładnym uczniem, więc po francusku potrafił powiedzieć tyle co bonjour, merci i putain. Szczególnie to ostatnie, pamiętał, bardzo denerwowało nauczycieli.

Próbując już któryś raz z rzędu rozszyfrować, co znaczyło la lentille, westchnął ciężko. W końcu poddał się, opadł plecami na łóżko i przymknął swoje oczy. Pod plecami znajdował się tak miękki materac, że nie wyobrażał sobie w chwili obecnej wrócić do Manchesteru do mieszkania wuja i położyć się znowu na twardym łóżku.

Rozejrzał się po chwili po pokoju w poszukiwaniu czegoś do roboty na ten wieczór. Nie zauważał żadnego telewizora ani radia… Zupełnie jak w czasach nowożytnych. Westchnął zrezygnowany – jedyne, co mógł zrobić, to pójść do Nialla i z nim rozmawiać. Nie mógł nawet włączyć telewizora, aby obejrzeć jakąś nudną operę mydlaną albo jakiś głupi francuski teleturniej, bo go tutaj zwyczajnie nie było. Co za dziura, pomyślał, ale – cholera – pomyślał to w najbogatszym hotelu, w jakim był. Ten hotel był przecież bogatszy niż ten z Londynu.

Nagle stanął przerażony na równe nogi, gdy usłyszał gwałtowne otwieranie drzwi do jego pokoju. Od razu pożałował, że nie zamknął ich na klucz od razu po wejściu do środka. Na szczęście w progu zobaczył Jeffa, a nie Harry’ego. Już chciał go skrzyczeć za wtargnięcie do pokoju bez pukania, lecz to Jeff pierwszy się odezwał:

— Zbieraj się, wychodzimy!

Przez chwilę Louis patrzył na niego jak na skończonego wariata. Co to miało znaczyć: zbieraj się, wychodzimy?

— Co?

— Nie usłyszałeś? - oburzył się Jeff. - Wychodzimy! Musimy sprawdzić arenę na jutrzejszy koncert.

Stał jak wryty, nadal ledwo rozumiejąc, o co mu chodziło.

— Ale to muszę wyciągnąć z walizki kurtkę…

Gdy wyszedł z autokaru w samym krótkim rękawie, mając w dłoni tylko swoją skórzaną kurtkę, poczuł niewyobrażalny chłód. Wieczór w Paryżu był chłodny i przydałoby się założyć jakąś porządną wiosenną kurtkę. Wydawało mu się, że zwykła skórzana kurtka na taką temperaturę się nie nadawała.

— Żadnego grzebania po torbach! - zawołał, na co Louis otworzył szerzej oczy. - Wychodzimy w tej chwili!

Przeraził się tak, że nawet nie chciał wchodzić z nim w dyskusje. Podziękował sobie w duchu, że zostawił chociaż swoją skórzaną kurtkę na oparciu krzesła, bo nie wyobrażał sobie wyjść na dwór w samym krótkim rękawku. Zgarnął ją szybko i wyszedł z pokoju za Jeffem, któremu humor zdecydowanie nie dopisywał.

— A Niall? - dopytał, idąc za nim w kierunku schodów prowadzących na parter hotelu.

— Zostaw go – odpowiedział mu. - Niech sobie śpi w pokoju. Albo pije – dopowiedział ciszej.

Louis to usłyszał, ale zrezygnował z komentarza. Nie miał siły na kłótnie tego dnia. Marzył tylko o tym, aby pójść spać. A skoro miał jeszcze do sprawdzenia stan areny przed jutrzejszym koncertem, to chciał to odhaczyć, a potem wrócić do hotelu i po prostu pójść spać. Musiał się przecież wyspać – jutro otwierał kolejny koncert.

Wyszli na dwór i niemal od razu założył na siebie skórzaną kurtkę, którą otulił się bardziej, gdy poczuł na swojej skórze zimny wiatr. Zauważył Harry’ego, który stał na placu w cienkiej kurtce. Pozazdrościł mu w tym momencie posiadania czegoś ciepłego na sobie.

Nawet się z nim nie przywitał. Postanowił go ignorować. Po tym, co zrobił znowu w busie… Ile razy zamierzał go przypierać do ściany? Miał go serdecznie dosyć. Nie chciał mieć z nim nic wspólnego – oczywiście oprócz trasy koncertowej.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie odezwał się do niego po zaledwie kilku minutach:

— Przemyślałeś sobie to z rana? - zapytał.

Chciał mu coś odpowiedzieć, bo uznał to całkowicie bezczelne, ale uznał, że gdy się nie odezwie, zyska więcej. Musiał pokazać Harry’emu, że jego byle zaczepka na niego nie działa i nie zmusi go tym samym do mówienia czy rozmawiania z nim.

Harry nie usłyszał od niego odpowiedzi, więc westchnął ciężko.

— Znowu nie będziesz ze mną gadać?

Znowu spotkał się z brakiem odpowiedzi. Wywrócił oczami i przybliżył się do niego, na co ten jak oparzony spojrzał na niego i zrobił parę kroków w bok, aby się od niego odsunąć.

— Wiesz, że nie możesz ze mną nie gadać do końca trasy – powiedział mu; Louis tylko wywrócił oczami i bardziej okrył się swoją kurteczką. - W końcu musisz się do mnie odezwać.

Cierpliwość Louisa i upór w dotrzymaniu swojej zasady nieodzywania się do Harry’ego skończyły się. Popatrzył na niego wściekłym wzrokiem i warknął:

— Żebyś znowu był nachalny? Nie mam na to ochoty.

— Ja? - zdziwił się. - Jestem nachalny?

Louis prychnął. Ten to miał tupet, myśląc, że nie był jakkolwiek nachalny przez te ostatnie dni – a już szczególnie w Birmingham. Cholernym Birmingham.

— Tak to odbierasz? - dopytał trochę zmartwionym głosem.

— Ciągle chcesz czegoś ode mnie, a ja mam dosyć – odpowiedział mu szybko. - Jestem tu tylko po to, aby cię supportować, nic więcej.

Szli przez paryskie uliczki już jakiś czas, a Louisowi robiło się coraz zimniej. Cholerny Jeff – nienawidził go tak samo jak Harry’ego. Teraz zastanawiał się tylko, w jaki sposób nienawidził Harry’ego. Czy chodziło mu cały czas o to, że był wobec niego bezczelny, czy jednak już o coś innego? Czuł się głupio na samą myśl, że mogło chodzić o to coś innego. Czuł się tak samo głupio, gdy powiedział o tym wszystkim Niallowi.

Harry może i był w jakiś sposób przystojny, ale charakter miał paskudny. Jego przykład idealnie ukazywał, jak wygląd niekoniecznie musi iść w parze z osobowością. Najbardziej jednak nie dowierzał, jakim cudem jego fani uważali go za najmilszą osobę na świecie. Przecież ten człowiek był gorszy niż sam diabeł. Diabeł przy nim wyglądał na czystego.

Nagle Jeff stanął na środku paryskiego deptaka, na którym znajdowały się modne butiki, kawiarnie i tętniące życiem restauracje. Za nim stanęli również Harry i Louis. Jeff zdenerwowany wyciągnął telefon, na widok którego Louis aż otworzył szerzej oczy. W tych czasach rzadko kto miał przenośny telefon, no ale to był menadżer wielkiej gwiazdy – też musiał zarabiać tysiące, jak nie miliony. Odebrał go i zaczął kłócić się z osobą po drugiej stronie słuchawki.

— Co to ma znaczyć?! - zawołał. - Nie, nie, jutro mamy koncert, wszystko musi grać jak w szwajcarskim zegarku!

Louis wywrócił oczami i otulił się bardziej swoją kurtką. Rozejrzał się wokół siebie. Wodził wzrokiem po oświetlonych lokalach i Francuzach, który jedli dania i pili napoje w ogródkach pobliskich lokali.

— Co się stało? - zapytał Jeffa dosadnie Harry.

Louis spojrzał automatycznie ukradkiem na niego. Oho, Harry wykłócający się z Jeffem. Nigdy nie powiedziałby, że chciałby być świadkiem takiej sytuacji. Warto było jednak wiedzieć, że nie tylko do niego był taki arogancki. On po prostu był arogancki do wszystkich.

Jeff w końcu agresywnie rozłączył się ze swoim rozmówcą i odwrócił się w stronę już wzburzonego Harry’ego i wściekłego Louisa. Swoje słowa skierował jednak tylko w stronę swojego podopiecznego:

— Rozumiesz, że mają jakąś małą awarię na arenie? - zapytał go zdenerwowanym głosem. - To skandal, idę zobaczyć, co tam się dzieje!

— Słucham? - rzucił wściekły. - Znowu, kurwa? Ci Francuzi naprawdę nie potrafią zrozumieć, że ja zaszczycam ich swoją obecnością, a oni mają to w dupie? Muszę sam zobaczyć co tam się dzieje!

Jeff położył mu swoją dłoń na klatce piersiowej. To oburzyło wielce Harry’ego; Jeff po chwili miał taki wyraz twarzy, jakby pożałował swojego gestu. Louis, który stał trochę dalej od nich, miał wrażenie, że ci się zaraz tutaj pobiją.

— Nie, Harry, ja zobaczę sam – powiedział, postawiając na swoim.

Jeff spojrzał momentalnie na Louisa, a potem wrócił spojrzeniem do Harry’ego. Wyglądało to tak, jakby mówił mu coś samym swoim wzrokiem. Louis zdezorientował się, natomiast Harry ostatecznie zrozumiał, o co chodziło jego menadżerowi. Westchnął ciężko, kładąc swoje ręce na biodra.

Jeff wziął głęboki wdech i chwilę się zastanowił.

— Możecie iść w takim wypadku do hotelu – powiedział zrezygnowany. - Sam to załatwię. Jutro wszystko będzie w idealnym porządku.

Louis uśmiechnął się w duchu. Jeff odchodząc od nich, mruknął jeszcze pod nosem cholerni Francuzi. Najwyraźniej już nie raz miał problemy we Francji i z tutejszą organizacją. Harry na pewno parę razy już tutaj koncertował, a Paryż nie był dla niego nieznanym miastem.

Rozejrzał się wokół siebie, chcąc wrócić do hotelu, ale tak właściwie nie wiedział, gdzie dokładnie stoi. Nie umiał także dokładnie odwzorować drogi, którą tutaj przyszli. I jeszcze towarzystwo Harry’ego… Został z nim sam na sam w obcym dla niego mieście. Gorszej sytuacji nie mógł sobie wyobrazić.

Dodatkowo było mu już cholernie zimno. Czemu do cholery Jeff nie pozwolił mu wziąć tej pieprzonej kurtki? Jeszcze bardziej go znienawidził.

Utknął w środku Paryża zdany sam na siebie. Z pomocy Harry’ego na pewno nie chciał korzystać.

— Może dasz się zaprosić na jakieś winko? - zapytał go nagle Harry, wskazując mu dłonią jakąś ekskluzywną restaurację.

Louis spojrzał na niego jak na idiotę. Popukał się w czoło, informując go, że całkowicie zwariował.

— Nie, dziękuję. Wracam do hotelu.

Rozejrzał się ponownie i zaklął, nie wiedząc, gdzie teraz pójść. Musiał kogoś zapytać o drogę, ale, cholera, nie znał francuskiego. Teraz pluł sobie w brodę, że na lekcjach francuskiego w szkole nie uważał.  Gdyby wtedy choć trochę się wysilił, wiedziałby, jak zapytać o drogę po francusku. I zrozumiałby komunikat drugiej osoby.

Harry’ego rozbawił jego widok, co jeszcze bardziej zdenerwowało Louisa. I on miał jeszcze czelność się z niego śmiać?

— Wiesz, jak wrócić? - zapytał dla pewności Harry.

Louis jeszcze bardziej się zdenerwował.

— Wiem – mruknął i jeszcze raz się rozejrzał.

Harry ponownie się roześmiał. Louis zdołał tylko wywrócił oczami.

— Nie jest ci przypadkiem zimno? - dopytał, gdy uspokoił swój śmiech.

Louis ponownie popatrzył na niego jak na wariata. Miał ochotę mu odpowiedzieć ironicznie, że w istocie rzeczy poci się jak oszalały i najchętniej rozebrałby się do bielizny.

— Gdyby ten głupi pajac zwany twoim menadżerem nie zabronił mi wziąć z pokoju kurtki, to nie byłoby mi zimno – odpowiedział mu wściekłym tonem.

Postanowił od niego odejść w jakimkolwiek kierunku – po prostu od niego odejść jak najdalej. Poszedł prosto przed siebie, uznając, że chyba stamtąd przyszli.

— Wiesz, zawsze mogę pomóc ci się jakoś rozgrzać – zawołał za nim.

Odwrócił się do niego gwałtownie z otwartymi szeroko oczami. Teraz to już całkowicie przesadził. I on niby uważał, że nie był nachalny pod żadnym względem?

— Ty jesteś jakiś psychiczny! - wygarnął mu głośno Louis, po czym otulił się bardziej swoją skórzaną kurtką i pokazał mu środkowy palec. - Pierdol się!

— Z tobą z chęcią – odpowiedział mu beznamiętnie.

Paru Paryżan spojrzało się zaskoczonych lub zniesmaczonych w ich stronę. Jakiś starszy pan z pudelkiem na smyczy powiedział Mère de Dieu i przykrył swoje usta dłonią. Louis natychmiast się odwrócił z jednej strony zszokowany i zdezorientowany taką odpowiedzią, a z drugiej bardzo zniesmaczony.

— Nie masz nawet na to szans, już coś ci mówiłem – warknął. - Nie umawiam się z bezczelnymi kretynami!

— Pozwól chociaż, że pójdziemy razem do hotelu.

Louis nie chciał się na to godzić, ale nie miał innego wyjścia. Harry był jedyną osobą, która znała drogę powrotną do hotelu. Przez chwilę patrzył na niego niepewnie, aż w końcu prychnął i mruknął, że ma prowadzić. Harry uśmiechnął się zwycięsko, ciesząc się, że Louis w końcu uległ, po czym zaczął iść w odpowiednią stronę.

Przed hotelem byli po kilkunastu minutach. Cóż, Louis nie odwzorowałby tej drogi drugi raz. Mijali momentami miejsca, których w ogóle sobie nie przypominał z drogi w stronę areny. Miał szczęście, że Harry znał na tyle Paryż, że bez problemu wrócił z nim do hotelu. Teraz mógł się położyć do swojego łóżka i po prostu pójść spać. O niczym bardziej nie marzył w tym momencie.

Otwierając drzwi do swojego pokoju, spostrzegł, że Harry stoi tuż za nim, jakby chciał z nim wejść do środka. Odwrócił się w jego kierunku i westchnął wyczerpany.

— Czego chcesz?

— Nadal ci zimno?

Wywrócił oczami.

— Spadaj.

Otworzył drzwi i wszedł do środka. Na jego nieszczęście za nim wszedł Harry, który nadal ubrany był w wiosenną kurtkę. Zmęczony Louis nawet nie miał siły zwracać mu uwagi; po prostu opadł na łóżko i wziął głęboki wdech, ciesząc się, że jest już w ciepłym pomieszczeniu.

— Jest ci lepiej? - dopytał.

Louis nie wierzył, że Harry stał się nagle taki troskliwy. Pytał go swoim spokojnym i opanowanym głosem, który z jakiegoś powodu mu się podobał. Taka jego wersja mogłaby zostać na zawsze – w takim wypadku by się na pewno dogadali.

— Nagle stałeś się miły? - zapytał go podejrzliwie. - Wyjdź stąd, nie mam siły na rozmowy.

Harry chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie wysłuchał Louisa. Zdał się tylko na słabe westchnięcie, po czym włożył na chwilę swoje ręce do kieszeni kurtki i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi. Louis odprowadził go wzrokiem, a potem opadł plecami na łóżko i przymknął oczy. Lepiej mu się zrobiło – nie było mu przynajmniej tak zimno.

Wstał po chwili z łóżka, ściągnął swoją skórzaną kurtkę i przewiesił ją z powrotem na oparcie krzesła. Poszedł do łazienki i ściągnął swoje ciuchy. Wziął ciepły prysznic, który dobrze mu zrobił. Podczas gdy ciepłe krople wody spływały po jego ciele, zastanawiał się, jakim cudem Jeff jeszcze wytrzymywał z Harrym. Przecież on był niemiły także dla niego. Naprawdę nie myślał nad tym, aby zmienić pracę? Mógł być przecież menadżerem innej osoby lub jakiegoś zespołu. A on trzymał się z Harrym, jakby ten był co najmniej jego przyjacielem.

Westchnął. Po prysznicu ubrał się w swoje ubrania do spania, po czym wyszedł z łazienki. Miał zamiar pójść spać, lecz zatrzymał go widok małego zdjęcia leżącego na podłodze. Zdezorientowany podniósł je i przyjrzał się dziewczynie, która na nim widniała. Miała długie kasztanowe włosy, ubrana była w stylu bardzo przypominającym ten hipisowski, uśmiechała się szeroko w stronę obiektywu. Odwrócił fotografię. Na drugiej stronie z kolei zauważył datę 1983 rok i napis kochana Gemma. Cóż, to zdjęcie musiało należeć do Harry’ego; musiało mu wypaść z kieszeni, gdy wychodził z jego pokoju. Kim była Gemma? Pewnie jego siostrą, z którą, jak mu wspominał, nie utrzymywał zbytnio kontaktów.

Postanowił oddać mu to zdjęcie teraz – chociażby z czystej przyzwoitości. Westchnął ciężko, przebrał się z powrotem w swoje wyjściowe ciuchy na szybko, po czym wyszedł ze swojego pokoju i skierował się w stronę pokoju, który znajdował się na początku korytarza zaraz przy schodach. Stojąc przed odpowiednimi drzwiami, zawahał się, czy to dobry pomysł, aby pukać do jego drzwi. W końcu nie był pewien, jak zareaguje. Znał już jego wybuchy emocji. Wziął się jednak w garść, wziął głęboki wdech i zapukał kilka razy do drzwi.

Po chwili uchyliły się, ukazując Harry’ego w samej białej koszulce z krótkim rękawkiem i w czarnych szortach. Mimowolnie przygryzł swoją wargę. Cholera, był niesamowicie wysportowany. Rękawki idealnie przylegały do jego ramion. Chcąc nie chcąc, był pod wrażeniem.

Harry wydawał się być zdziwiony tym najściem. Wzrokiem poinformował Louisa wpatrzonego w niego jak w święty obrazek, że pragnie jakichś wyjaśnień.

— Um… Chciałem po prostu…

Nagle Harry zrobił mu przejście w swoich drzwiach, zachęcając go, aby wszedł do środka. Początkowo nie chciał tego robić, ale ostatecznie skorzystał z propozycji. Miał wejść do środka, oddać mu zdjęcie, a potem wyjść. Tylko to.

Wszedł do pokoju, Harry zamknął za nim drzwi. Potem stanął na środku tuż przy łóżku z założonymi rękoma, czekając teraz na jakieś wyjaśnienia, dlaczego postanowił przeszkodzić mu późnym wieczorem. Sam przed chwilą wyganiał go z pokoju.

— Chciałem ci oddać zdjęcie, chyba ci wypadło – poinformował go i wyciągnął w jego kierunku rękę z fotografią.

— Oh.

Odebrał od niego zdjęcie i nieśmiało mu podziękował. Położył je na stoliku nocnym, na którym jeszcze nic się nie znajdowało. Czyli Harry też nie zdążył się rozpakować tak jak on – warto było wiedzieć.

Z powrotem stanął na środku pokoju z założonymi rękoma. Louis nie miał pojęcia, dlaczego już w tym momencie nie chciał wyjść z pokoju. Stał, nieśmiało patrząc na niego – jakby podziwiając jego ciało w białej koszulce i czarnych szortach.

— Wiesz, że wyglądasz… przepięknie?

Louis słysząc to, automatycznie spojrzał na siebie. Osobiście nie uważał, żeby wyglądał przepięknie tego dnia. Ubrał się dzisiaj w gładką czarną koszulkę i czarne rurki – właściwie cały był na czarno. Czy podobał się Harry’emu, bo był ubrany na czarno, a ten kolor idealnie kontrastował z jego lekko bladą skórą?

Podobał się Harry’emu?

— Um… Dziękuję?

Nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Harry nagle zrobił parę spokojnych i powolnych kroków w jego stronę, jakby bał się, że ten zaraz ucieknie z tego pokoju w podskokach. Louis jednak stał nadal na swoim miejscu i bacznie obserwował każdy jego ruch.

W pewnym momencie Harry się zawahał. Stanął przed nim i zastanawiał się, co robić. W końcu wziął głęboki wdech, jakby na nowo odzyskał pewność siebie.

Natychmiast się do niego przybliżył, kładąc swoją dłoń na jego policzku. Ewidentnie chciał go pocałować, lecz Louis, zorientowawszy się, co chce zrobić, szybko go odepchnął od siebie – lekko i pewnie, a po wszystkim zrobił krok do tyłu, oparł się plecami o hotelową ścianę i schował swoją twarz w dłoniach.

— Louis – zaczął Harry. - Dlaczego mnie odtrącasz?

Wziął głęboki wdech i pokręcił głową, sam nie wiedząc, czemu to robił. Już sam nie wiedział, jaki miał stosunek do Harry'ego. Nienawidził jego bezczelnego charakteru, wywyższania się i bogactwa. Nienawidził tego, że był wielką gwiazdą, bo gdyby był kimś innym i spotkali się w innych okolicznościach… Cholera, był naprawdę przystojny, a szczególnie gdy patrzył się na niego swoim szmaragdowym wzrokiem. Miał w podświadomości wspomnienie z Birmingham, gdy podczas kłótni niespodziewanie go pocałował. Miał na swoich ustach jego usta, na swojej skórze jego dotyk, czuł podświadomie jego zapach…

— Przecież widzę, że ci się podobam.

— Nienawidzę cię – wyszeptał, mając wzrok skierowany w bok.

Harry znowu podszedł do niego powolnym krokiem, ściągając przy okazji swoją białą koszulkę, którą potem rzucił na łóżko. Louis widział kątem oka jego wszystkie tatuaże na klatce piersiowej. Wstrzymał oddech i zamknął swoje oczy. Zrobiło mu się słabo.

— Co robisz? - zapytał go cicho, stając bardzo blisko niego; Louis już nie miał możliwości ewentualnej ucieczki. - Za co mnie nienawidzisz?

Ujął jego twarz delikatnie w swoje dłonie i przez to skierował jego wzrok na siebie. Louis patrzył mu prosto w jego szmaragdowe oczy z wielką nienawiścią i trochę szybszym oddechem. Nienawidził go, a mimo tego czuł seksualne napięcie między nim a Harrym. Miał wielką ochotę się na niego rzucić, ale miał jeszcze resztki swojego honoru. Jeszcze.

— Nienawidzę cię, bo próbujesz mnie uwieść – warknął cicho. - I nienawidzę cię, bo ci się to udaje.

— Podobam ci się? - zapytał z rozbawieniem.

Louis z wściekłości zacisnął pięści.

— Nienawidzę cię za to – wyznał jeszcze raz. - Jesteś podły.

Czuł, że wystarczyła jeszcze chwila, a naprawdę się na niego rzuci, aby zacząć całować każdy kawałek jego klatki piersiowej. Ale on go nienawidził. Jak to było możliwe?

— A więc podobam ci się? - zapytał jeszcze raz. - Mylę się?

Louis już nie wytrzymywał. Miał wrażenie, że zaraz padnie na podłogę nieprzytomny, jeśli Harry coś z nim wreszcie nie zrobi. Nie mógł przed sobą przyznać, że on mu się może odrobinę spodobał, bo absolutnie tak nie było. Ale widok jego nagiej klatki piersiowej wypełnionej tatuażami...

— Zapytam jeszcze raz: podobam ci się? - niemal wyszeptał; Louis mimowolnie pokiwał ledwo widzialnie głową z zamkniętymi oczami. - Powiedziałeś mi dzisiaj, że mam się pieprzyć...

— Bo masz to robić – syknął niemal przez zęby.

— Ale chciałbym z tobą – wyszeptał; Louis myślał, że zaraz rozpłacze się z emocji; miał wrażenie, że już dawno dostał jakiejś arytmii serca. - Louis. Z tobą.

— To na co czekasz?

Harry wydawał się być zdezorientowany tymi słowami. Otworzył trochę szerzej oczy i odsunął swoją dłoń od policzka Louisa, jakby zdał sobie sprawę, do czego tak naprawdę doprowadził. Louisowi ewidentnie się to nie spodobało. Zamknął na chwilę oczy, wziął głęboki wdech i czekał, aż Harry w końcu coś zrobi. Ale ten nawet nie myślał o najmniejszym ruchu – za bardzo był zdziwiony postawą Louisa.

— Jezu, na co czekasz? Weź mnie – jęknął. - Kurwa, po prostu mnie weź.

Harry nadal się nie ruszył.

— Jesteś pewien?

Otworzył oczy i spojrzał mu głęboko w jego szmaragdowe tęczówki.

Najwyżej będzie jutro tego żałował. Raz się żyło.

— Nienawidzę cię za to.

Sam się w końcu na niego rzucił, od razu atakując jego usta swoimi. Tym samym popchnął Harry'ego w stronę łóżka, na które ten po chwili upadł plecami. Przez parę sekund to on dominował, wisząc nad Harrym i całując go namiętnie w usta, jednak po chwili Harry wymusił na nim, aby zamienili się rolami. Odwrócili się i to teraz Harry znajdował się nad Louisem. Najpierw zajął się jego ustami, lecz szybko zorientował się, że nie działa to na Louisa tak dobrze jak pocałunki na kościach żuchwy czy po szyi. Gdy zaczął go w tych miejscach całować, widział, jak Louis zaczyna wariować i ciągnąć go za gumkę od jego czarnych szortów.

Harry pomiędzy pocałunkami uśmiechnął się, wiedząc, do czego dąży Louis. Był zadowolony z tego obrotu spraw. Najpierw jednak postanowił ściągnąć czarną koszulkę Louisa i rzucić ją gdzieś w kąt pokoju.

— Błagam, kurwa, wypieprz mnie…

Rozpiął rozporek od spodni Louisa i jeszcze spojrzał się na niego, aby upewnić się, że naprawdę tego chce.

— To twój pierwszy raz? - zapytał dla pewności Harry, spokojnym i miękkim głosem, bardzo niepasującym do niego, a przynajmniej do wizerunku, jaki prezentował wcześniej.

Louis pokręcił głową, a ta odpowiedź zadowoliła Harry'ego, bo wiedział, że Louis będzie przynajmniej współpracować i będzie wiedział, co robić.

— Mam być delikatny czy rzeczywiście...

— Zadajesz za dużo pytań – jęknął Louis, który już nie potrafił wytrzymać. - Masz być ostry i wulgarny. Wypieprz mnie tak porządnie, że jutro nie będę niczego czuć.

Harry zachichotał pod nosem, po czym zaczął ściągać swoje czarne szorty.

— Nie mogę tego zrobić, bo jutro otwierasz mój koncert – powiedział cichym i grubym głosem; Louisa aż przeszły przyjemne dreszcze po całym ciele. - Przypominam: mój.

Louis parsknął śmiechem. Podniósł się i dotknął swoimi rękami nagiego torsu Harry'ego, gdy ten miał właśnie rzucić na podłogę swoje spodenki.

— Jeśli będziesz mi kazać śpiewać jakieś disco badziewie, to nie wyjdę na scenę – postawił na swoim z małym zadziornym uśmiechem.

Harry szybko chwycił go mocno za kark i przystawił jego twarz do swojej – tak, że Louis bez problemu czuł jego przyspieszony oddech na swoich ustach.

— Jeśli dzisiejszej nocy będziesz grzeczny dla mnie, to jutro ci pozwolę coś fajnego zagrać – postanowił Harry, Louis miał wielką ochotę się roześmiać, choć podobała mu się ta wersja Harry'ego – stanowczy, władczy i bezwzględny w łóżku. - Masz być grzeczny, jasne?

— A ty masz być ostry – też postawił mu warunek. - Bardzo.

Spodobał mu się ten ton. Uśmiechnął się szeroko, po czym zarówno z siebie, jak i z Louisa ściągnął wszystkie ubrania. Zdziwił się, gdy zobaczył na ciele Louisa więcej tatuaży. Dotychczas widział tylko te na rękach, a okazało się, że ma je również na klatce piersiowej. Wstrzymał oddech, widząc taki widok pod sobą.

Obrócił go na brzuch. Najpierw okrywał jego plecy pocałunkami, aż w końcu postanowił sięgnąć po prezerwatywę. Louis był pozytywnie zaskoczony jego postawą. Pierwszy ich seks, więc należało się zabezpieczyć. Skąd miał wiedzieć, czy w tych plotkach o odwiedzaniu przez niego klubów nocnych z prostytutkami nie było ziarenka prawdy?

Nie zdążył się nawet zorientować, kiedy ją założył, aż nagle poczuł go samego w sobie. Mówiąc, że ma być ostry, nie spodziewał się czegoś takiego. Żaden z niego poprzednich partnerów ani razu się tak ostro nie zachował. Myślał, że zaraz zemdleje, przeszedł przez niego taki prąd, poczuł takie dreszcze, że miał wrażenie, że jego serce ominęło kilka bić.

Dopiero po chwili uśmiechnął się sam do siebie i odchylił mocno do tyłu. Harry to wykorzystał, aby złapać go za podbródek od tyłu i zacząć całować jego szyję, cały czas ruszając się w nim.

— Nienawidzę cię, kurwa – powiedział Louis, a Harry niemal od razu złapał go ponownie za głowę i dosyć niespodziewanie pocałował w kark. - Dlaczego ty jesteś taki dobry...

Louis nie sądził, że Harry jest tak cholernie dobry. Czuł się niemal jak w niebie. Może w zdaniu dobrzy chłopcy biorą cię do nieba, ale ci źli przynoszą niebo do ciebie była jakaś prawda. Ciało do ciała, dusza do duszy… Co za uczucie. Złączyli się razem, a nigdy by nie przypuszczał, że do czegoś takiego dojdzie. Po prostu umarł tej nocy w jego ramionach.

Gdy doszedł, sam nie wiedział, czy przypadkiem rzeczywiście nie umarł i nie znalazł się przypadkowo w raju. Czuł radość, podniecenie, tak bardzo był oszołomiony ostatnimi minutami. I, cóż, musiał przyznać, że siedem minut to nie było długo dla Harry’ego. Mylił się drastycznie w tej kwestii.

Sam Harry doszedł niedługo później. Wyszedł z niego, wyrzucił prezerwatywę i opadł na łóżko tuż obok niego, dysząc przy tym niesamowicie. Louis zresztą też to robił, dodatkowo nie dowierzając, że ktokolwiek może sprawić, że tak poczuje się w łóżku podczas seksu.

Nie myślał racjonalnie. Zapomniał, że obok niego leży taka arogancka osoba jak Harry Styles, którego przecież nienawidził. Czy nadal to robił? Cóż, nadal pewnie był skurwysynem i udało mu się go poderwać...

Harry niespodziewanie objął go od tyłu, pocałował raz w kark i pogładził go swoją ręką po szyi.

— To tylko jedna noc – wyszeptał zmęczony. - I jedyne, co możemy stracić tej nocy, to nasze serca.

Gdy usłyszał jego głos, nagle wrócił do rzeczywistości. Zdał sobie sprawę, co przed chwilą się stało między nim a Harrym. Poczuł jeszcze większy wstyd. Nie mógł w to uwierzyć, że sam rzucił się na Harry’ego i chciał uprawiać z nim seks. Poczuł się jak największy hipokryta świata. Jeszcze rano zarzekał się, że nienawidzi go i nie chce mieć z nim nic wspólnego, a teraz…

Wstał szybko z łóżka i jak oparzony pobiegł do łazienki, zostawiając Harry’ego samego w pokoju – trochę zdezorientowanego. Oprócz podstawowego odświeżenia, popatrzył na swoje odbicie w lustrze i westchnął ciężko. Naprawdę kilka minut temu uprawiał seks z Harrym. Naprawdę mu uległ. Jak on go za to nienawidził. Siebie w zasadzie też teraz nienawidził. Jak mógł tak z łatwością dać mu się poderwać? Nie był przecież łatwym kolesiem, który leciał na każdego.

Przemył swoją twarz lodowatą wodą. Czyli to nie był sen – naprawdę przed chwilą przespał się z Harrym. Cholera jasna. Pokręcił głową sam do siebie, wziął głęboki wdech, po czym wyszedł z łazienki i szybko zgarnął z podłogi swoje ciuchy, które wylądowały na podłodze, bo Harry je z niego ściągnął.

— I tak cię nie lubię – oznajmił szybko i dosadnie jak najchłodniejszym głosem, na jaki było go stać. - Tak właściwie to cię nienawidzę.

Założył najpierw swoją bieliznę, potem spodnie, a na końcu czarną koszulkę, po czym poprawił swoje włosy przy hotelowym lustrze. Harry patrzył na niego trochę rozbawiony.

— Mam rozumieć, że wskoczyłeś mi do łóżka, tylko dlatego że twoje libido już nie mogło wytrzymać?

Louis skierował natychmiast wzrok na niego i prychnął. Czyli nic się nie zmienił – nadal był skurwysynem.

— Nie zachowuj się tak, jakbym tylko ja miał z tego korzyści – wyznał dosyć aroganckim tonem. - Ty z pewnością też masz.

Wrócił spojrzeniem na swoje odbicie, aby lepiej ułożyć swoje włosy. Harry w tym czasie podniósł się tak, aby usiąść na łóżku. Przygryzł swój policzek od środka, zastanawiając się nad czymś bardzo wnikliwie. Musiał przyznać, że z tej sytuacji miał naprawdę wiele korzyści, o których Louis nawet by nie pomyślał.

— Mam – przyznał beznamiętnie. - Nie wiedziałem, że jesteś taki łatwy.

Louis prychnął. Nie myślał tak o sobie – nie mógł tak myśleć, bo ta myśl by go dobiła. Rozejrzał się po pokoju. Na biurku zauważył paczkę papierosów. Nie wiedział, że Harry palił. Mimo tego postanowił skorzystać z okazji. Zdenerwowany wyciągnął z paczki jednego papierosa, którego szybko włożył do ust.

— Nie jestem łatwy – mruknął, podpalił papierosa zapalniczką, która też się znajdowała na biurku, zaciągnął się i wypuścił dym w bok. - Między nami do niczego nie doszło. Tak jest oficjalnie.

— Wstydzisz się tego, że sam się na mnie rzuciłeś?

— Może. - Wzruszył ramionami; prawda była taka, że tak, cholernie się tego wstydził przed samym sobą. - Poza tym to ty pierwszy mnie podrywałeś.

Harry zachichotał i wygodniej usiadł na łóżku, aby lepiej widzieć Louisa. Ten usiadł na stołeczku przy toaletce, paląc w spokoju papierosa i co jakiś czas wypuszczając dym w bok.

— To ja już nie mogę adorować tak przystojnego mężczyzny? - zapytał retorycznie.

Zaśmiał się lekko, wypuszczając kolejną porcję dymu – w przeciwną stronę od Harry'ego. Nawet nie złapał z nim kontaktu wzrokowego choć na chwilę. Ale musiał powiedzieć, że w głębi serca schlebiało mu to. Czyli rzeczywiście podobał się największej gwieździe lat osiemdziesiątych. Co za komplement.

— Miłe – skomentował. - Ale to nie znaczy, że już nie jesteś takim skurwysynem. Sam powiedziałeś, że to tylko jedna noc, która okazała się błędem. Zostańmy przy wersji, że między nami do niczego nie doszło.

Harry nie wydał się zadowolony z takich słów. Poprawił się na łóżku i przez chwilę obserwował Louisa w zupełnej ciszy. Musiał przyznać, że trochę zabolały go te słowa – w jakimkolwiek znaczeniu, którego sam nie rozumiał.

— Zapomnisz o tym?

— A co? - zapytał zdziwiony, kierując szybko na niego wzrok. - Myślałeś, że nagle zostaniemy parą? Przecież tobie na mnie nie zależy. To tylko seks; chyba nie traktujesz tego jak jakieś zobowiązanie.

Podniósł jeden kącik swoich ust i zachichotał, nie dowierzając, że Louis w ogóle mógł pomyśleć, że dla niego seks oznaczał już bieg pod ołtarz, aby powiedzieć sobie z drugą osobą to symboliczne tak.

— A tobie na mnie zależy?

Zaciągnął się nonszalancko papierosem, patrząc mu prosto w oczy. Wypuścił po chwili dym wprost w jego stronę, po czym zgasił papierosa w popielniczce i wstał z krzesełka, odwracając jednocześnie od niego swój oceaniczny wzrok.

— Sam sobie odpowiedz na to pytanie. Myślę, że to proste.

Rozejrzał się jeszcze szybko po pokoju, aby upewnić się, że zabrał ze sobą wszystkie swoje rzeczy. Nie obdarzył Harry’ego nawet najmniejszym spojrzeniem – uważał, że na to nie zasługiwał. Po prostu wyszedł z jego pokoju i skierował swoje kroki w stronę swojego.

Nienawidził go. Nienawidził siebie. Jak mógł pozwolić na to, aby dać się poderwać Harry’emu? Przecież on go nienawidził – był dla niego najprawdziwszym skurwysynem.

A jednak tej nocy umarł w jego ramionach, a ich ciała i dusze się złączyły. Tej jednej nocy, podczas której mógł stracić swoje serce.

Chapter 11: 11. Boys Just Want To Have Fun

Chapter Text

Paryż

Wrócił. W swoim pokoju nie mógł już zasnąć. Przebrał się tam w swoje krótkie niebieskie szorty, narzucił na siebie biały hotelowy szlafrok, po czym lekko zawstydzony wrócił do pokoju Harry'ego. Zapukał niepewnie do drzwi, a gdy usłyszał jego zachęcający głos do wejścia do środka, nieco pewniej chwycił za klamkę i otworzył przejście.

Harry nie wyglądał wcale na zdziwionego – tak, jakby wiedział, że prędzej czy później Louis do niego wróci. W pokoju panowała już ciemność; zdążył wyłączyć lampkę i ułożyć się na boku, aby pójść spać. Louis położył się cicho i delikatnie obok niego i przykrył się białą kołdrą, która, podobnie zresztą jak u niego w pokoju, pachniała płynem do płukania tkanin – bardzo intensywnym. Najpierw to on niepewnie położył mu dłoń na brzuchu, aby go przytulić, ale obaj uznali szybko, że to Harry powinien przytulać go od tyłu – głównie przez to, że Louis był o wiele mniejszy i drobniejszej budowy ciała i wygodniej mu było wpasować się w większe ciało Harry’ego. W tym celu Louis odwrócił się na drugi bok i już po chwili czuł ciepłą rękę Harry’ego na swoim brzuchu oraz jego ciało przylegające do jego pleców. Mieli szczęście, że paryski hotel Ritz gwarantował im pokoje z dwuosobowym łóżkiem.

Zasypiając, nie zastanawiał się, dlaczego przyszedł do pokoju Harry’ego. Po prostu czuł taką potrzebę; może potrzebował odrobiny zwykłej czułości po mocnym seksie. Nie myślał jednak o tym bardzo. Skupiał się na przyjemnym dotyku Harry’ego, zapachu świeżo wypranej pościeli i miękkim materacu, bo to połączenie sprawiło, że zasnął w kilka minut niczym małe dziecko.

Rano jednak – gdy zegar wskazywał godzinę piątą pięćdziesiąt, a Louis się przebudził – tak miło i kolorowo już nie było – przynajmniej w jego myślach. Spało mu się co prawda wyśmienicie, ale gdy się odwrócił na drugi bok i zauważył obok siebie Harry’ego… Przypomniał sobie, co stało się raptem kilka godzin temu. Nie dosyć, że uprawiali ze sobą seks, to jeszcze musiał przyjść do niego do pokoju, aby położyć się obok niego do wspólnego spania. O co w tym wszystkim chodziło?

Miał mętlik w głowie; zupełnie nie wiedział, co sądzić o tej całej sytuacji. Nienawidził Harry’ego przez jego paskudny do granic możliwości charakter, a mimo tego przyciągał go do siebie. Czuł silne napięcie między nimi, poza tym sposób, w jaki go całował, w jaki obchodził się z nim w łóżku… Zupełnie nie przypominał wtedy siebie – a przynajmniej nie przypominał osoby, którą prezentował na co dzień. Wtedy wydawał się taki szarmancki, miły czuły… Taki, jakiego widzieli go fani na stadionach i arenach. Oczywiście było to ich złudne przeświadczenie, bo Harry w rzeczywistości był zupełnie inny – i to w negatywnym wydźwięku, ale wczoraj…

Czuł się zakłopotany i zmieszany. Co miał znaczyć ten seks między nimi? I wspólne spanie? Mama nie wychowała go na faceta, który ma traktować seks zobowiązująco, a po tej wczorajszej sytuacji powinien brać z Harrym ślub, gdyby było to oczywiście możliwe, i przeżyć z nim całe swoje życie. Seks był tylko seksem. Oczywiście nie wskakiwał wszystkim napotkanym i chętnym facetom do łóżka, ale seks nie zobowiązywał go do obietnic na całe życie. Mimo tego czuł zmieszanie, bo spał z Harrym. Tym Harrym Stylesem. I zmieszanie nie brało się z tego, że przespał się z największą gwiazdą lat osiemdziesiątych, podczas gdy on sam był nieznanym chłopakiem, który przypadkowo go supportował, a z tego, że jakimś cudem mu uległ. Nienawidził go i jego całego paskudnego charakteru, a mimo wszystko go pragnął. Jak to było możliwe? Jak można było kogoś nienawidzić, a i tak go pragnąć? Czy to dlatego, że Harry był gwiazdą, czy dlatego, że po prostu był przystojny i… w jego typie?

Zastanawiał się nad tym, patrząc beznamiętnie w piękny sufit paryskiego hotelu Ritz. Nie wierzył w to, co właśnie przeżywał. Jakieś dwa tygodnie temu dostał niespodziewaną propozycję supportowania samego Harry’ego Stylesa, później dał niesamowity koncert na londyńskim Wembley, spał w pięciogwiazdkowych hotelach, o których wcześniej mógł jedynie pomarzyć, przespał się z Harrym, choć go nienawidził, dzisiaj dawał koncert w Paryżu… To było takie nierealne. A już szczególnie to, że leżał na jednym łóżku obok Harry’ego.

Spojrzał na niego ukradkiem. Spał w najlepsze, zupełnie nieprzejęty tym, co się stało kilka godzin temu. Zupełnie tak, jakby wiedział, że prędzej czy później tak to się skończy. Cholera, miał rację – prędzej czy później to się stało. Czuł teraz do siebie takie obrzydzenie… Dlaczego musiał mu ulec? Dlaczego gdy przyszedł do jego pokoju, uznał, że Harry wygląda po prostu seksownie w czarnych szortach i białej koszulce z krótkim rękawem? Zaczął się też zastanawiać, czy to, że znalazł w swoim pokoju zdjęcie, które mu wypadło, było zupełnym przypadkiem. Może specjalnie to zrobił, aby ten przyszedł do jego pokoju, aby oddać mu fotografię? Może nieprzypadkowo zwabił go do swojego pokoju?

Harry byłby do tego zdolny? Byłby zdolny do tego, aby za wszelką cenę pokazać mu, że miał rację? Może i był skurwysynem, ale nie sądził, aby był aż tak wyrachowany, aby posunąć się do takich rzeczy…

Co najważniejsze – nie wykorzystał go przecież. Obaj tego chcieli, obaj się na to zgodzili. Louis myślał racjonalnie i był świadomy, o co go prosi. Harry nie zrobił mu krzywdy, a co więcej – był nawet miły. Wyjątkowo. Taki Harry mógłby być na co dzień.

Patrzył na niego i czuł spokój. W tej chwili nie czuł przed nim strachu, złości… Był obojętny. Czuł się tak, bo Harry spał; oddech miał miarowy i miał zamknięte oczy. To sprawiało, że w oczach Louisa był niegroźny, był taki… zwykły. Nie był tym skurwysynem, który na niego krzyczał i wymagał nie wiadomo czego; nie był też tą gwiazdą, którą był na scenie przy tysiącach fanów na stadionach i arenach. Był zwykłym, prawie trzydziestoletnim facetem, który spał obok niego w zwykłej białej koszulce i czarnych szortach.

Przyjrzał się dokładniej jego twarzy. Wyglądała na taką delikatną, niepozorną. Miał kilkudniowy zarost. Włosy trochę przydługawe, ale równo ścięte, na końcówkach wpadały w odcień jasnego blondu. Miał przebite uszy, ale zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział go w jakichkolwiek kolczykach. Był unikalny, to musiał przyznać. Nie przypominał żadnego innego chłopaka, którego wcześniej napotkał na swojej drodze. Spotykał się z paroma facetami, kręcił przed manchesterskim pubem z Luke’em, ale ci wszyscy faceci nie byli tacy jak Harry – zarówno pod względem negatywnym, jak i o dziwo tym pozytywnym. Nie byli tacy bezczelni jak on, ale zarazem nie byli tacy pociągający. Louis sam już nie wiedział, jaki miał stosunek do Harry’ego. Nadal nie zapomniał tych wszystkich chwil, kiedy był dla niego ekstremalnie niemiły, ale z drugiej strony ta ich wspólna noc…

Rozmyślał ze spokojem w pokoju, do którego przebijało się już światło słoneczne z dworu. Harry co prawda zasłonił okna kremowymi zasłonami, ale nie przeszkodziło to słońcu, aby oświetlić pomieszczenie. Pogoda w Paryżu dzisiaj dopisywała i było na pewno cieplej niż wczoraj. Idealna pogoda na wieczorny koncert. Jeszcze nie zdarzyło się, aby koncertowali w deszczu i Louis chyba nie chciał tego przeżywać. Zdecydowanie wolał bezchmurne i gwieździste noce, w ostateczności te z chmurami, ale bez deszczu.

Nagle Harry obudził się, otwierając niespodziewanie dla Louisa swoje oczy. Wystraszony Louis, który spał tylko w swoich niebieskich szortach, chciał jak oparzony wyskoczyć z łóżka, aby nałożyć na siebie szlafrok i wybiec z pokoju niczym Kopciuszek – czuł się zawstydzony wszystkim, co się wydarzyło. I udałoby mu się to, gdyby nie Harry, który miał nadzwyczajny refleks jak na kilka sekund po przebudzeniu i niemal natychmiast złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie z małym uśmiechem, czym sprawił, że Louis z powrotem opadł na swoją połowę łóżka.

— A ty gdzie się wybierasz? - zapytał z lekkim śmiechem. - Nie przywitasz się nawet?

Louis wywrócił oczami speszony. Był spanikowany do granic możliwości. Nie wiedział, co mówić i jak się zachowywać. Harry był taki nieobliczalny, a on jeszcze nie rozgryzł jego skomplikowanego charakteru.

— Cześć – powiedział nieśmiało i chciał znowu wyjść z łóżka, lecz ponownie Harry mu to uniemożliwił, przybliżając go do siebie.

Sam nie wiedział dlaczego, ale trochę mu się to spodobało. Znowu nie wiedział, jakim cudem mu się to podobało, gdy przyciągał go do siebie człowiek, którego nienawidził, ale nie miał obecnie wiele czasu, aby nad tym rozmyślać. Harry z uśmiechem pocałował go lekko na powitanie, a potem się odsunął, aby zlustrować jego twarz. Louis zresztą przez chwilę też się wahał, aż w końcu powiedział sobie w duchu, że raz się żyje i powinien korzystać z tego, że jest w jednym łóżku z największą gwiazdą lat osiemdziesiątych, więc tym razem to on przyciągnął go do siebie i pocałował – namiętniej, ale nadal krótko.

W końcu odsunęli się od siebie z lekkimi uśmiechami. Harry zawisł nad Louisem z uśmiechem zwycięzcy. Louis natomiast przymknął swoje oczy, choć nie ukrył swojego małego uśmiechu na ustach.

— Jak ja ciebie nienawidzę – wyszeptał prosto w jego usta.

Harry odsunął się nieznacznie od niego lekko zdziwiony. Louis zauważył w jego oczach jakieś zmieszanie, może smutek. Wbrew pozorom on także się zdezorientował.

— Naprawdę? - zapytał go cicho i z dziwną powagą.

Speszył się; spuścił wzrok na pościel. Przecież już sam nie wiedział, jaki miał do niego stosunek. Tak, nienawidził go, bo nadal w jego oczach był wykłócającym się o wszystko skurwysynem. I tak, nienawidził go, bo udało mu się go poderwać. Pierwszy raz komuś uległ. Przyrzekał sobie, że Harry go tak łatwo nie zdobędzie, a jednak... Był przecież zupełnie inny od poprzednich chłopaków na jego drodze.

— Naprawdę – przyznał. - Nienawidzę cię, bo udało ci się mnie poderwać.

Harry'emu ulżyło. Uśmiechnął się, opierając się cały czas na swojej prawej ręce.

— Czyli jednak ci się podobam? - zapytał rozbawiony.

Louis wywrócił oczami i opadł także rozbawiony głową na śnieżnobiałą poduszkę. Wbił uśmiechnięty wzrok w sufit, z którego zwisał kryształowy żyrandol.

— Jesteś przystojny, ale kiedy nie masz na sobie cekinów i tony brokatu – zaznaczył cicho, trochę ze wstydem w głosie. - Lepiej wyglądasz w takich zwykłych ciuchach.

— To tylko mój wygląd na scenie i przed fanami – odparł. - W domu noszę zupełnie inne ubrania.

— I takiego mógłbym cię widzieć codziennie. Wyglądasz wtedy tak... zwyczajnie. Nie widać po tobie, że jesteś znany na całym świecie.

Z jakichś nieokreślonych nerwów zaczął bawić się swoimi palcami – może dlatego, że mówił Harry'emu, co o nim sądzi w spokojny sposób. Nie kłócili się, nie dyskutowali głośno... Po prostu rozmawiali ze sobą rano w jednym łóżku, leżąc obok siebie.

Widząc Harry'ego w takich zwykłych ciuchach jak zwykłe bawełniane koszulki z krótkim rękawem czy jeansy, widział go zupełnie inaczej. Patrzył na niego i widział przed sobą innego człowieka. Nie przypominał wtedy największej gwiazdy lat osiemdziesiątych, która biła rekordy popularności. Przypominał wtedy zwykłego obywatela Wielkiej Brytanii, który rano chodził do zwykłej pracy, a wieczorami rozkładał się na kanapie, oglądając wiadomości na BBC w swoim ciasnym roboczym mieszkaniu w Londynie. Taką osobą byłby, gdyby nie muzyka? Czy gdyby nie muzyka, byliby w stanie spotkać się kiedyś na ulicach Manchesteru – zupełnie przypadkowo, i zupełnie przypadkowo porozmawiać ze sobą?

— Myślałeś kiedyś... - zaczął niepewnie, Harry mruknął hm, informując go, że go słucha. - Myślałeś kiedyś, kim byś był, gdyby nie muzyka? Gdzie byś mieszkał, kogo byś kochał, co byś robił...

Harry nawet nie musiał się długo zastanawiać. Ku zdezorientowaniu Louisa, zachichotał lekko.

— W zasadzie nigdy o tym nie myślałem – wyznał; zawiodła go ta odpowiedź. - W moim życiu zawsze była muzyka. Gdy miałem cztery lata, moja mama zapisała mnie do chóru, w podstawówce chodziłem na lekcje pianina i naukę śpiewu... Widziała, że kocham śpiewać, i to pielęgnowała. Od zawsze wiedziała, że będę muzykiem. I ja też.

Nie taką odpowiedź chciał dostać. Myślał, że jego talent został odkryty później, a do wieku nastoletniego był zwykłym dzieciakiem marzącym o bardziej realnych profesjach. Okazywało się jednak, że od najmłodszych lat był jakby przygotowywany do roli, którą teraz pełnił. Louis nie wiedział dokładnie, dlaczego zrobiło mu się z jednej strony przykro z tego powodu.

— A ty? - Harry zapytał teraz jego. - Co ty byś robił, gdyby nie duet z Niallem?

Louis zaśmiał się głośno, gdy usłyszał to pytanie. Nie mógł uwierzyć, że Harry uważał jego granie z Niallem po manchesterskich pubach za pełnoetatową pracę, z której obaj mogli się bez problemu utrzymać w tak dużym angielskim mieście. Chyba zapomniał, że nie wszyscy zarabiali na muzyce milionów jak on.

— To nie jest praca – sprostował. - Grając po pubach, tylko sobie dorabialiśmy. Od szkoły średniej, gdzie się poznaliśmy, marzyliśmy o wspólnej karierze rockowej. Ale w Manchesterze pracowaliśmy na normalnych etatach. Niall sprzątał ulice, a ja pracowałem na myjni samochodowej. Wiesz, odkurzanie tapicerki, mycie lamp...

Harry też nie wydawał się być zadowolony z takiej odpowiedzi. Pokiwał głową w zadumie i wziął głęboki wdech.

— Ale gdybyście nigdy się nie poznali albo gdybyście nigdy nie chcieli być muzykami... Co wtedy byś robił? W zupełnie innym życiu.

Musiał się zastanowić. W porównaniu do Harry'ego czasami myślał nad takimi scenariuszami. Przecież gdyby nie Jeff i jego propozycja, to być może w końcu z Niallem musieliby wrócić do szarej i beznadziejnej rzeczywistości do Doncaster i musieliby podjąć jakąś normalną pracę, zapominając jednocześnie o muzycznej karierze.

— Nie wiem – odpowiedział cicho i nagle odwrócił się z powrotem do niego swoim ciałem. - Nigdy nie byłem dobrym uczniem w szkole, więc na studia na pewno bym się nie wybrał. Wiesz, pochodzę z niższej klasy pracującej, mój ojczym pracuje w przetwórni ryb. Być może też tam bym pracował. Ktoś w końcu musi patroszyć ryby.

Szczerze mówiąc, zawsze współczuł swojemu ojczymowi Markowi pracy w takim zakładzie przemysłowym. Gdy wracał z pracy, zawsze przynosił do domu zapach ryb i morza, którego ani on, ani jego siostra Lottie nie znosili. Gdy któreś z nich nie chciało się uczyć na zapowiedziany test w szkole, Mark ostrzegał ich, że jeśli nie będą się uczyć, to skończą tak jak on. Prawda jednak była taka, że w teraźniejszej Wielkiej Brytanii pracy się nie wybierało – panował taki kryzys, że ludzie brali pierwsze lepsze oferty z ulicy, byleby zarobić parę centów. Marka po części też to dopadło. Był facetem pochodzącym także z niższej klasy, a dodatkowo jego ojciec zginął podczas II wojny światowej. Wychowywał się w wojennych latach czterdziestych i burzliwych dla Anglii latach pięćdziesiątych, wtedy nieliczni mogli pozwolić sobie na wykształcenie. Możliwości było niewiele, a większość społeczeństwa kończyła z pracą w sektorze przemysłowym.

Przez większość życia został wychowany przez mamę i ojczyma. Jego młodsza siostra Lottie tak naprawdę była jego przyrodnią siostrą. Jego mama rozwiodła się z jego ojcem w 1969 roku, gdy miał dwa lata, po tym, jak ten na stałe wyjechał do RFN, mając tam zapewnioną lepszą pracę w lepszym zakładzie pracy. Nie widział go często, nie utrzymywał z nim zbytnio kontaktów, choć też nie żywił do niego jakiejś nienawiści. Jego rodzice ślub wzięli w zasadzie ze względu na tradycję i przez to, że wypadało, gdy w drodze było dziecko. Nietrudno było się domyślić, dlaczego im nie wyszło. Takie były po prostu lata sześćdziesiąte – jego ojciec był młody, miał ambicje i chciał wyjechać za granicę w poszukiwaniu nowych możliwości i lepszej płacy; jego mama z kolei została w Wielkiej Brytanii, aby zajmować się domem. Poza tym osobiście uważał, że z jego ojczymem Markiem zapewnie była szczęśliwsza.

Louis nawet nie wiedział, czy Harry zdawał sobie sprawę, jak wyglądały realia życia w Anglii. Musiał pochodzić z wyższej klasy, skoro jego mamę było stać na wiele zajęć pozalekcyjnych; pewnie nigdy nie musiał martwić się o pieniądze, pochodził z pełnej rodziny, w której nie było żadnych rozwodów. Zarabiał teraz miliony i mógł sobie kupić dosłownie wszystko. Pewnie jego ego było zbyt wysokie, aby nawet pomyśleć o takiej pracy jak zamiatacz ulic, pracownik myjni samochodowej czy robotnik w zakładzie przetwórstwa rybnego.

— A Niall? - dopytał ciszej, jakby bał się, że urazi tym pytaniem Louisa. - Wiesz, co by robił?

Louis nawet nie chciał o tym myśleć. Spuścił wzrok znowu na pościel, wziął głęboki wdech i pokręcił głową. To był najczarniejszy scenariusz, jaki mógł się kiedyś spełnić.

— Pewnie wyjechałby do Manchesteru – powiedział. - Pochodzimy z Doncaster. Tak naprawdę to Niall pochodzi z Irlandii, ale wraz z matką przeprowadził się do Anglii. A gdyby nie muzyka, to...

Nie potrafił wypowiedzieć tego na głos. Nałóg by go zabił. Wiedział o tym. Gdyby nie on, pomoc jego rodziny i wyjazd do Manchesteru, a może także propozycja Jeffa i supportowanie Harry'ego na światowej trasie, skończyłby tragicznie. Zdawał sobie z tego sprawę. Ile czasu wytrzymałby z demonami w głowie i z poczuciem porażki na każdym polu? Matka go nie chciała, do Irlandii nie miał po co wracać, nikt ich nie zauważał z branży muzycznej w Manchesterze… W pewnym momencie i tak by nie wytrzymał psychicznie. Niestety Louis zdawał sobie z tego sprawę. Z jednej strony był wdzięczny losowi, że tamtego dnia grali koncert w manchesterskim pubie i Jeff – menadżer Harry’ego, ich zauważył. W zasadzie mógł też być wdzięczny perkusiście tego poprzedniego supportu Harry’ego, że złamał rękę i nie mógł wraz zresztą wystąpić na części europejskiej.

Wierzył, że to był zupełny przypadek. Jeff przecież mógł wybrać każdy inny pub w Manchesterze, w którym akurat odbywał się jakiś koncert. Pamiętał, że gdy szedł tamtego dnia do pubu, widział na szybie innego baru reklamę, że występuje w nim jakiś dziewczęcy tercet. Niall miał rację – mogło paść na każdego, a jednak padło na nich. Jakie trzeba było mieć szczęście, aby jednego dnia być biednym mieszkańcem Manchesteru pracującym w niszowych miejscach pracy, a drugiego być nagle supportem samego Harry’ego Stylesa?

Odwrócił wzrok, wracając myślami do Nialla i do jego hipotetycznej przyszłości, gdyby nie support. Harry to zauważył i wziął głęboki wdech.

— Ma problem z alkoholem? - odważył się zapytać.

Automatycznie na niego spojrzał. Zdawał sobie sprawę, że Harry mógł się domyślić, że Niall, lekko mówiąc, nie kontroluje dobrze swojego picia alkoholu, ale zaczął się zastanawiać, czy w tym pojęciu nie było przypadkiem jakiegoś haczyka. Nie wiedział, czy mówić mu o takich wrażliwych sprawach. Harry był nieobliczalny i mógł zrobić wszystko – mógł się nawet teraz wściec i zacząć rzucać szklankami po pokoju. Mimo tego postanowił mu zaufać. Choć ten jeden raz po ich jedynej wspólnej nocy w Paryżu.

— Tak – przyznał bardzo cicho, może licząc, że Harry tego nie usłyszy. - Przepraszam cię za niego.

Pokręcił głową, informując go, że nie ma za co go przepraszać. Przez chwilę patrzył beznamiętnie na zasłonięte do połowy okno, zastanawiając się, co powiedzieć.

— Coś się stało, że zaczął pić? - dopytał, wracając do niego wzrokiem.

Louis wziął głęboki wdech. Czuł, że Harry jest za wścibski – podejrzanie zbyt ciekawy – zupełnie tak samo, gdy zapytał go w Leeds, czy jest gejem. Sam już wątpił w to, czy warto mu było ufać, jeszcze w tak drażliwej kwestii.

— Przemoc w domu – odparł w końcu, odpowiadając jak najbardziej ogólnikowo. - Ale chyba nie ja powinienem ci o tym mówić. To jego prywatne sprawy.

Prawda była taka, że znał jego życie na pamięć i znał każdy najmniejszy szczegół z niego. Nie był po prostu chamskim przyjacielem, który obgadywał go z byle kim. A już w szczególności z Harrym. Cholera wiedziała, do czego mógł wykorzystywać wszystkie informacje, o których się dowiadywał od niego.

— Masz rację, przepraszam – przeprosił szybko i odwrócił się na plecy. - Nie chciałem być niegrzeczny.

Louis wywrócił oczami. Nie wierzył, że usłyszał takie słowa od Harry’ego.

— I kto to mówi… - mruknął sam do siebie i odwrócił wzrok w bok.

Miał ochotę wyjść z tego łóżka, a najlepiej to wyjść z tego pokoju, wrócić do siebie i udawać, że ta noc i ta rozmowa nigdy się nie odbyły. Teraz żałował cholernie tego, co się stało; tego, że nie wytrzymał, patrząc tylko biernie na Harry’ego wczorajszego wieczoru. Czuł się beznadziejnie z tą myślą, ale teraz było głupio mu go prosić, aby zapomniał o tej nocy. Nie zapomni tego; wiedział. Obaj nie zapomną. I do cholery mieli jeszcze wiele miast na trasie koncertowej. Byli skazani na siebie.

Harry zauważył jego konsternację i odwrócony wzrok w bok. Przybliżył się do niego. Przylgnął do jego pleców, mając swoje usta blisko jego karku – tak jakby chciał zacząć całować to miejsce.

— Podobało ci się? - zapytał cicho.

Louis przymknął oczy. Oczywiście, choć wstyd mu było się do tego przyznać przed samym sobą. Poza tym miał wrażenie, że Harry pytał go tylko po to, aby podwyższyć sobie ego. Chciał poczuć się jak pan świata, jak mistrz świata. Chciał dostać potwierdzenie, że tak naprawdę nie jest beznadziejny i siedem minut to dla niego łatwizna.

Patrząc się beznamiętnie przed siebie, mruknął:

— Dobrze wiesz, że nie powinno do tego dojść.

Harry westchnął ciężko.

— Dlaczego?

Louis niespodziewanie odwrócił się do niego i okrył się bardziej śnieżnobiałą kołdrą przed nim, tak jakby wstydził się tego, że był do połowy nagi w jego obecności. To wcale nie tak, że przespali się ze sobą i widzieli siebie już w intymniejszej sytuacji.

— Ty mnie nienawidzisz, ja cię nienawidzę – powiedział. - Zaraz wszystko wróci do normy. To była tylko jedna noc, która w dodatku była błędem. Seks to nie zobowiązanie. Zapomnij o tym.

Harry wydawał się być niezadowolony z jego słów. Louis się zdziwił. Harry chyba nie myślał, że z tego będzie coś więcej? Spanikował, a serce zabiło mu trochę mocniej. Aż tak mu się spodobał? To było niemożliwe. Taka gwiazda zdawała sobie sprawę, że większość związków w show-biznesie było ulotnych. Patrzył na niego trochę sceptycznie, tak jakby chciał wymusić na nim zmianę podejścia.

— Chłopacy chcą się tylko bawić – powiedział.

Louis mimowolnie parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Opadł głową z powrotem na poduszkę i zaczął się wpatrywać w sufit.

— A to przypadkiem dziewczyny nie chcą? - dopytał.

Oczywiście, że wiedział, że Harry nawiązywał do jednej z najbardziej znanych piosenek ostatnich lat. Tym bardziej że utwór ten był w jego stylu. Chcąc nie chcąc, on też znał tę piosenkę. Często leciała w radiu i na MTV i musiał przyznać, że wpadała w ucho, choć to nie był jego gatunek muzyczny.

Harry aż się zaśmiał.

— Poważnie? - Popatrzył na niego zaskoczony. - Ty znasz tę piosenkę? Girls Just Want to Have Fun?

Louis spojrzał na niego z niedowierzaniem. Chyba nie miał go za kogoś, kto w ogóle nie żyje popkulturą. Jeśli nie on tego słuchał, to chociażby słuchała tego jego siostra Lottie albo mama przy robieniu porannego śniadania. Owszem, to nie był jego typ muzyki, ale to nie znaczyło, że w ogóle nie znał tej piosenki. Przecież ona swego czasu była puszczana tak często jak na przykład Watermelon Sugar Harry’ego. Z taką różnicą, że piosenkę Cyndi Lauper dało się jakoś słuchać, a piosenki o arbuzie – cóż, nie za bardzo, lekko mówiąc.

— Nie, słucham tylko satanistycznej muzyki – odparł z ironią w głosie. - W ogóle nie wiem, co leci obecnie w radiu albo na MTV. To nie tak, że wszyscy to znają.

Harry zaśmiał się ponownie i pokiwał głową, zgadzając się z nim. Przyznał się, że źle go osądził. Może Louis nie lubił popu, ale to nie znaczyło, że nie znał żadnej piosenki, która do tego nurtu się zaliczała.

— Mam zamiar ją zaśpiewać dzisiaj w Paryżu – powiedział nagle, trochę niespodziewanie, po czym spojrzał na Louisa. - A ty? Co zamierzasz wykonać?

Oho, zaczynało się. Louis mimowolnie wywrócił oczami, a humor od razu mu się popsuł. Pamiętał, że gdy wylądowali w łóżku, Harry obiecał mu, że pozwoli mu bez kłótni zagrać coś fajnego, ale nie sądził, żeby Harry to pamiętał. Nie miał ochoty na kłótnie z nim – i to z samego rana. Jeszcze po wspólnej nocy. Kurwa, przeklął w myślach. Za każdym razem, gdy myślał o ich seksie, czuł ambiwalentne uczucia, które wzajemnie się wykluczały. Sam siebie nie rozumiał.

Postanowił jednak nie kłamać. Skoro się na coś umawiali, to Harry powinien dotrzymać słowa.

— Chcę zagrać Hold The Line od Toto i Run To You Bryana Adamsa – powiedział pewnym siebie głosem. - Trochę lżejsze piosenki, ale to Paryż, więc…

Pokiwał głową w zrozumieniu. Louisa trochę to dziwiło. Nie mógł uwierzyć w to, że Harry zapamiętał ich umowę z nocy. Nie nakrzyczał na niego, nie oburzył się… Trochę czuł się zaniepokojony. Coś tu było nie tak, choć nie potrafił dokładnie powiedzieć co.

— Wiesz, że Bryan Adams to mój bliski znajomy? - powiedział; Louis popatrzył na niego, trochę nie wiedząc, po co mu to mówi. - Parę utworów mu napisałem.

Louis mu nie odpowiedział. Powrócił wzrokiem na sufit, nie wiedząc co zrobić z tym faktem. Miał nadzieję, że Harry nie napisał akurat piosenki Run To You. To była jedna z jego ulubionych piosenek tego wykonawcy, a Niall dodatkowo uwielbiał jej oprawę gitarową.

Przez chwilę leżeli tak w ciszy. Dla Louisa to w zasadzie była dobra chwila. Mógł przymknąć oczy i ochłonąć. Musiał wziąć głęboki wdech i wziąć się w garść. Spał już z kilkoma facetami i z żadnym nie wiązał przyszłości; wiedział, że z każdym z nich przeżył tylko jedną noc i potrafił o niej szybko zapomnieć. Ale teraz jakoś nie potrafił. Może dlatego, że tym facetem był Harry, który był skurwysynem i którego nienawidził z całego swojego serca.

— Dlaczego przyszedłeś potem z powrotem? - zapytał go cicho, przerywając tę przyjemną ciszę.

Louis wziął głęboki wdech. Sam chciałby to wiedzieć. Chyba potrzebował zwyczajnej ludzkiej czułości po seksie. Nawet jeśli miała być ona od Harry’ego – największego skurwysyna świata.

Wzruszył ramionami.

— Nie wiem.

Harry uśmiechnął się lekko, jakby oczekiwał takiej odpowiedzi. Ponownie przybliżył się do niego, a dokładniej to do jego ust. Louis nawet się nie odsunął.

— Przyznaj, że ci się podobało.

Powiedział to z uśmiechem. Louis także automatycznie się uśmiechnął. Był kiepskim aktorem. Harry chciał go pocałować, lecz Louis położył mu swoją dłoń na klatce piersiowej.

— Przestań.

W jego głosie jednak było słychać, że nie mówi tego na poważnie. Powiedział to z lekkim śmiechem, tak jakby się z nim droczył. Harry to wyłapał i mimo tego pocałował go i – jak się domyślał, Louis to odwzajemnił.

Całowali się w łóżku, nie myśląc, aby się od siebie oderwać. Obaj wiedzieli, że robią to tylko dzisiaj i nigdy więcej się to nie powtórzy. Tak samo jak nigdy więcej nie prześpią się ze sobą. To była przecież tylko jedna noc, podczas której Louis mógł stracić swoje serce.

Nagle i niespodziewanie obaj usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi do pokoju. Harry syknął, przypominając sobie, że nie zamknął drzwi na klucz, a na zewnątrz nie wystawił zawieszki z napisem nie przeszkadzać, Louis natomiast jak oparzony odsunął się od Harry’ego i okrył się szczelnie kołdrą, aby nikt go nie zauważył pół nagiego. Do pokoju, ku jego zaskoczeniu, chciał wejść Niall, który chwiejnym krokiem próbował znaleźć włącznik światła. Szybko jednak zorientował się, że pomylił pokoje, widząc na łóżku Harry’ego i Louisa.

— O mój Boże! - krzyknął typowym pijanym głosem. Louis myślał, że go zatłucze. - O Chryste, przepraszam. Co tu się wyprawia? Nic nie widziałem! Ty i ten… Ja pieprzę…

Harry wyglądał na spanikowanego; on pewnie też nie chciał, aby ktokolwiek zobaczył go w intymnej sytuacji z Louisem. Louis natomiast leżał jak sparaliżowany na łóżku, nie wiedząc, co robić.

— Wiecie co? Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział i wycofał się z pokoju, pijany wpadając ramieniem o framugę drzwi. - Kurwa. Znaczy… Fajnie, szczęścia, czy coś…

Wyszedł z pokoju. Dopiero teraz Louis się ocknął i dotarło do niego, co się właśnie wydarzyło. Przeklął w myślach. Odrzucił szybko kołdrę na bok i zgarnął z podłogi biały hotelowy szlafrok.

— Zapomnijmy o tym, proszę – powiedział do Harry’ego i szybko nałożył na siebie szlafrok. - Do niczego między nami nie doszło. To był błąd.

Nawet na niego nie spojrzał ostatni raz. Nawet nie zamknął za sobą drzwi. Po prostu wybiegł za Niallem jak oparzony. Musiał go dogonić i wyjaśnić mu, czego był właśnie świadkiem. To nie było tak, że nagle nawiązał romans z Harrym. Nadal go nienawidził, bo wiedział, że za kilka godzin jego charakter mógł dojść do porządku i znowu zacznie być wobec niego niemiły. Żaden seks nie mógł tego zmienić. To był jeden wielki błąd, może nawet największy błąd jego całego dotychczasowego życia. Niall też musiał to wiedzieć, nawet jeśli Louis się tego sam cholernie wstydził.

Złapał go przy jego tym razem prawdziwym pokoju. Otworzył już kluczem drzwi i miał właśnie pociągnąć za klamkę. Louis zdążył złapać go za ramię, czym sprawił się Niall odwrócił się do niego, choć odwrócić to za wiele powiedziane. On nie utrzymał równowagi i prawie wleciał na ekstremalnie wściekłego Louisa, który na szczęście go przytrzymał.

— O, Louis – powiedział; Louis wyraźnie czuł od niego alkohol. - Powiedz mi… Ty i ten idiota? - zapytał go chwiejnym głosem. - Louis, szalejesz. Uwodzić największą gwiazdę współczesnego świata?

Tak właściwie to Harry go uwiódł, ale nie poprawił go. Puścił to mimo uszu. Wolał się skupić na przyjacielu, który znowu był pijany i śmierdziało od niego alkoholem. Znowu.

— Niall, do cholery jasnej, znowu piłeś! - warknął wściekły. - Co ja ci mówiłem?

— Oh, to tylko jedno winko – wytłumaczył się, tracąc jednocześnie wątek, ale wiadomo było, że kłamał. - Jesteśmy w stolicy i kraju wina…

— Mamy dzisiaj koncert, a ty jesteś kompletnie pijany! Odbiło ci do reszty!

— I komu odbiło… - mruknął i wywrócił oczami, prawie wywracając się na nogach na podłogę. - A ty śpisz w jednym łóżku z największym idiotą, którego nienawidzisz! - zawołał, przybliżając się do niego.

Louis aż syknął, gdy usłyszał jego donośny głos. Nie chciał, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Bardzo się tego wstydził. Tak, wstydził się, że Harry po części mu się podobał – i to cholernie, i tego, że się z nim przespał. Nie powinno do tego nigdy dojść. Nienawidził go za to.

— Cicho bądź – syknął, przyciągając go bliżej siebie.

— Powiedz chociaż, czy jest dobry – poprosił. - To największa gwiazda! W sensie… Nie wiem, jak to mężczyźni robią, ale… Zaraz, kto był na górze? I używaliście prezerwatyw? W sensie… Mężczyźni też używają?

Louis nagle kątem oka zauważył Jeffa, który szedł w ich kierunku korytarzem z kubkiem i gazetą w ręce. Myślał, że zemdleje z nerwów. Jeszcze menadżera Harry’ego tutaj brakowało. Zamknął na chwilę oczy, powiedział w myślach wiązankę przekleństw, po czym chwycił Nialla mocno za ramię, otworzył drzwi do jego pokoju i siłą wepchnął go do środka.

— No co ty, przyjacielowi nie powiesz?

Zamknął drzwi z hukiem, po czym odwrócił się w kierunku Jeffa i uśmiechnął się sztucznie i nerwowo. W nerwach poprawił jeszcze swój szlafrok założony na szybko, aby nie było widać jego bielizny na wierzchu.

Jeff przeszedł obok niego bardzo zdezorientowany. W pewnym momencie zatrzymał się i zeskanował jego ciało od góry do dołu, jakby próbował znaleźć odpowiedź na to, dlaczego Louis paradował w samym szlafroku i bieliźnie pod nim po hotelowym korytarzu.

— Dzień dobry, Louis – przywitał się z nim i przeniósł gazetę w drugą dłoń. - Stało się coś? Niall znowu się upił?

Zestresował się. Wiedział doskonale, że Jeff nie toleruje alkoholu na trasie, a Nialla już znał jako człowieka, który żadnego kieliszka nie odmawia. Musiał wymyślić coś na poczekaniu.

— Co? - rzucił i zaśmiał się nerwowo. - Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu się nie wyspał i kazałem mu pójść dalej spać.

Jeff zeskanował jego ciało od góry do dołu, szukając w nim jakiejkolwiek oznaki, że kłamie. Wydawało mu się to dziwne, że Louis był na korytarzu na boso i w szlafroku, pod którym miał tylko ubranie do spania. Louis widząc jego niepewność, zaśmiał się nerwowo i dokładniej okrył się szlafrokiem – tak mocno, że aż poczuł go naciągniętego na swoich plecach.

— No tak, musi się wyspać, dzisiaj przecież gramy – powiedział niepewnym głosem, patrząc ukradkiem na drzwi, jakby miał nadzieję, że te zaraz się otworzą i odkryje prawdę. - Mam nadzieję, że coś ciekawego zagracie.

Louis z nerwowym uśmiechem oparł się dziwnie o ścianę. Chciał być mniej podejrzany, ale jego działania na razie odnosiły odmienny skutek.

— Rozmawiałem z Harrym, pozwolił mi zagrać parę fajnych utworów – przyznał i uśmiechnął się szerzej; Jeff aż zrobił jeden krok do tyłu ze zdziwienia.

— Dobrze? - zapytał go retorycznie, po czym go wyminął z zamiarem udania się na dół na śniadanie.

Louis odprowadził go wzrokiem z nadal nerwowym uśmiechem na ustach. Musiał utrzymywać pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W rzeczywistości nic nie było w porządku, a on już nie wytrzymywał psychicznie.

Jeff w pewnym momencie odwrócił się do niego z powrotem, zeskanował jego ciało swoim wzrokiem i powiedział:

— Jeśli chodzi o to nagłośnienie to wszystko jest dobrze, fałszywy alarm – poinformował go, na co Louis jeszcze szerzej się uśmiechnął. Jeff dodał po chwili z odrazą: - I ubierz się, to poważny hotel.

Louis jedynie kiwnął głową, zgadzając się z nim. Ritz przecież był najbardziej znanym hotelem w Paryżu. Jeff pokręcił głową z dezaprobatą i zmierzał właśnie w kierunku schodów, kiedy Louis ukradkiem zauważył Harry’ego wychodzącego ze swojego pokoju. Złapał go wzrokiem, lecz jak oparzony złapał za klamkę drzwi pokoju Nialla, otworzył przejście i z prędkością światła wpadł do środka. Nie miał ochoty rozmawiać z Harrym po tej całej sytuacji, czuł do siebie odrazę. Poza tym musiał się rozmówić z Niallem. Znowu. Bo znowu pił alkohol na trasie.

Zamknął za sobą szybko drzwi, przekręcił jeszcze zamek, aby Harry przypadkiem nie wszedł do środka z ciekawości, po czym przymknął swoje oczy i oparł się o drzwi plecami. Wziął głęboki wdech, policzył w głowie do trzech, po czym otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju.

Panowało tu istne pobojowisko. Ciuchy porozrzucane były w różnorodne miejsca, pościel zwisała z łóżka i brudziła się o podłogę, kilka żabek wyrwanych było z karnisza i przez to część firany bezwładnie zwisała… Przeraził go ten widok. Nie miał pojęcia, co tu się stało. Niall, owszem, mógł czuć się tutaj jak pan świata, ale nie sądził, że byłby zdolny do zerwania firany. Poza tym śmierdziało tutaj niemiłosiernie i panował istny zaduch.

A sam Niall obecnie klęczał na podłodze i jadł coś z lodówki. Wkurwiony do maksymalnego poziomu Louis najpierw wściekłym krokiem doszedł do jednego z okien, otworzył je, aby przewietrzyć pokój, po czym podszedł do Nialla. Nie szczędził się w środkach; złapał go z całej siły za jego czerwoną koszulę w kratkę, czym go zdziwił i wystraszył, po czym posadził go z całej siły na łóżku. Chciał zacząć mówić, ale denerwowała go ta kołdra na podłodze, więc agresywnie rzucił ją na łóżko. Niall obserwował go wręcz z przerażeniem w oczach.

— Co to, kurwa, ma znaczyć?! - krzyknął na niego, łapiąc go za ramiona. - Znowu jesteś pijany!

— O nie! - obronił się; Louis wywrócił oczami. - Ja tylko… To tylko jedno winko! Za rogiem znajdował się naprawdę świetny bar…

— Tak? - zapytał z ironią w głosie. - Nie wiedziałem, że kilka piw nazywa się winkiem!

— Oh, no dobra, do winka wypiłem jeszcze jedno piwo…

Louis przymknął swoje oczy i odchylił na chwilę głowę. Nadal był przekonany, że to nie o jedno piwo chodziło, ale już oszczędził Niallowi przyznawania się do tego, ile tak naprawdę wypił. W zasadzie to i tak nic by nie dało. Nie miało teraz większego znaczenia, czy wypił dwa piwa czy trzy. Teraz znaczenie miało to, że wieczorem mieli koncert i wychodzili na scenę. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, w jakim stanie Niall zamierzał wyjść do publiczności.

— Dzisiaj gramy do cholery koncert; jak ty zamierzasz wyjść na scenę? - zapytał go, potrząsając go lekko za ramiona.

— Przecież czuję się dobrze…

Akurat jak to powiedział, przykrył na chwilę usta dłonią. Louisowi właśnie o taki stan przyjaciela chodziło.

— No właśnie widzę, jak wyśmienicie się czujesz! - wygarnął mu. - Naprawdę musiałeś pić? Co się takiego stało, że poszedłeś do baru?!

Owszem, Niall lubił pić, ale upijał się raczej w sytuacjach, w których coś go zdenerwowało lub chciał przestać o czymś myśleć. Przykro mu było, myśląc, że nadal nie może zapomnieć o swojej matce i jej karygodnym zachowaniu. To o nią musiało chodzić. Jak zwykle. Przez nią zaczął pić i przez nią nadal pił.

Niall nie był skory do rozmów, co jeszcze bardziej zdenerwowało Louisa. Nie miał już do niego siły.

— I co to za bałagan? - zapytał go i pokazał dłońmi cały jego pokój. - Wyrwana firana? Wiesz, ile za to możemy zapłacić? W Ritzu nie wypłacimy się do końca życia!

Niall machnął niedbale ręką i odwrócił wzrok w bok.

— Bo ten debil Mitch tutaj przyszedł – mruknął pijanym głosem. - Będzie mi wmawiać, że jestem beznadziejnym gitarzystą! A co on, zakochał się w tobie?

Gwałtownie przybliżył się do niego, Louis odsunął się nieznacznie z tym razem zdziwionym wzrokiem. Mitch przyszedł do jego pokoju? No tak, jak nie jego konflikt z Harrym, to konflikt Nialla z Mitchem. Musieli się mocno posprzeczać, skoro firanka zaliczyła podłogę.

— Pieprzony grajek, chce mnie wyrzucić z trasy! - dopowiedział oburzony. - Niech sam spierdala!

— Niall, proszę cię, to nie powód, aby się upijać!

Niall postanowił go zignorować. Temat Mitcha umiejętnie go nakręcił. Musiał się wyżyć.

— Spotkałem go przed chwilą, szedł na śniadanie – poinformował Louisa, który aż przeklął w myślach, gdy to usłyszał. - To wygarnąłem pajacowi, co o nim myślę! Mam nadzieję, że zrozumiał, że brzmi gorzej niż skrzecząca żaba, gdy posuwa perkusistkę!

Louis momentalnie poczuł ogromne zażenowanie. Nie było tajemnicą to, że Mitch i Sarah byli parą, ale Niall mógł się powstrzymać od komentarzy w jego stronę na ten temat. Ten zaczął go obrażać na przeróżne sposoby, niektóre określenia sprawiły, że Louisowi chciało się paradoksalnie śmiać. Powstrzymywał się jednak od śmiania, aby nie robić satysfakcji Niallowi. Rozumiał go, że Mitch działał mu na nerwy, ale bez przesady – nie musieli tak się sprzeczać, aby demolować pokój hotelowy. I to nie byle jaki, bo w Ritzu. I Niall mógł zatrzymać swoje przemyślenia o jego seksie dla siebie.

Wściekły Louis złapał go ponownie za koszulę, chcąc siłą zaprowadzić go do łazienki pod prysznic. Musiał działać prewencyjnie. Nauczył się już, że zimny prysznic pomagał choć trochę wytrzeźwieć, a w tej chwili było to niemal pilne. Musiał myśleć o koncercie. Nie o Mitchu, nie o nocy z Harrym; o wieczornym koncercie w Paryżu.

— Gdzie my idziemy? - zapytał go nadal wzburzony Niall.

— Pod prysznic, musisz wytrzeźwieć – warknął.

Niall zaczął się szarpać, choć nie robił to z wielką siłą. Louis bez problemu nadal trzymał go za koszulę.

— A może porozmawiajmy o twoich schadzkach z Harrym? - zmienił temat oburzony. - Mówiłeś, że ci na nim nie zależy, a ty z nim sypiasz. Z największą gwiazdą świata! To jednak chodzi o pieniądze, tak?

— Co? - rzucił Louis, aż przystając na środku pokoju wraz z nim. - Nie! Nie zależy mi na nim. To była… tylko jedna noc. Błąd. Obaj o tym zapomnimy.

— Hipokryta z ciebie – mruknął Niall.

— Słucham? - oburzył się Louis. - Wiesz co? Sam się upijasz, choć nie miałeś tego robić. Nie mam do ciebie siły!

To nie było tak, że śmiertelnie się na niego obrażał. Po prostu nie miał już siły na jego problem z alkoholem. Czuł się z nim jak z dzieckiem. Mógł mówić i prawić morały, a ten i tak robił swoje. Zresztą wiedział też, że Niall też się na niego nie obrażał. Miał nadzieję, że w głębi serca zdawał sobie sprawę, że wszystko to, co dla niego robi, jest dla jego dobra.

Bał się, że Harry stanie się dla niego ważniejszy niż on? Chyba zwariował. To on był jego najlepszym przyjacielem, nie ten skurwysyn, który go perfidnie uwiódł, a on z tego skorzystał. Zdał sobie sprawę, że jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ich wspólna noc była wielkim błędem. Obaj musieli zapomnieć o tej nocy. Na chwilę stracili swoje serca, ale to był wyjątek. Teraz musieli wrócić do brutalnej rzeczywistości, w której wzajemnie się nienawidzili.

Wepchnął go do łazienki i kazał mu wziąć zimny prysznic. I cóż, miał szczęście, że Niall w miarę chciał współpracować. Zamknął drzwi od łazienki, oparł się o nie plecami i przymknął swoje oczy. Cholerny dzień. Wziął głęboki wdech. Słysząc puszczaną wodę z łazienki, postanowił sprawdzić karnisz i firankę. Miał nadzieję, że dało się ją jakoś naprawić, aby nikt z pracowników hotelu nie zorientował się, że została naruszona. Przy okazji włączył stojące na stoliczku radio i, o ironio, trafił właśnie na piosenkę Cyndi Lauper Girls Just Want To Have Fun.

Opadł na łóżko i westchnął. Dziewczyny chciały się tylko bawić. Chłopacy też – Harry miał rację. Oni się zabawili, Niall się zabawił z alkoholem… Byli młodzi i korzystali z życia. Ale do cholery, to żadnego z nich nie usprawiedliwiało. Louis wiedział, że ta noc nigdy nie powinna się wydarzyć, a Niall nie powinien pić bezpośrednio przed koncertem.

Spojrzał na ten karnisz i wyrwane żabki. Na jego oko wyglądało to nieźle; wystarczyło wejść na jakiś stołek i zawiesić je z powrotem. Tyle w tym wszystkim było dobrego. Nie miał ochoty płacić horrendalnej kwoty za szkody w paryskim hotelu Ritz.

Po kilku minutach z łazienki wyszedł Niall, który podobnie jak on okryty był białym hotelowym szlafrokiem. Zmęczony i może trochę mniej pijany natychmiast rzucił się na łóżko, na którym ostatecznie się położył. Louis spojrzał na niego i westchnął ciężko. Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju cicho, aby go nie obudzić. Sen też powinien mu pomóc, aby poczuł się lepiej do wieczora.

Poszedł do swojego pokoju. Przebrał się tam w normalne ciuchy. Jaka była jego ulga, gdy zrzucił z siebie ten biały szlafrok. Gdy przebrał się w czarne jeansowe rurki z łańcuchami i czarną koszulkę z logiem zespołu Queen, poczuł się o niebo lepiej. Następnie postanowił zejść na dół na śniadanie. Miał tylko nadzieję, że nie natrafi tam na Harry’ego. Naprawdę nie miał ochoty go widzieć, co było trochę absurdalne, bo i tak musieli się zobaczyć chociażby na koncercie, ale na razie wolał mieć go na dystans.

Zszedł schodami na dół, a później poszedł do hotelowej restauracji. Ruch tam był wielki. Wielu biznesmenów jadło śniadanie, przy okazji oglądając jakieś dokumenty. Louis nie zauważył tam Harry’ego, więc odetchnął z ulgą. Poszedł w kierunku szwedzkiego stołu. Na talerz nałożył sobie naleśnika i nalał sobie do kubka ciepłą herbatę. Próbował wzrokiem odnaleźć jakiś wolny stolik, ale zrezygnował z tej opcji, gdy na środku sali zauważył Mitcha jedzącego francuskiego rogalika na śniadanie i czytającego gazetę. Nie chciał razem z nim jeść śniadania, ale chciał sprostować z nim sytuację, która wydarzyła się między nim a Niallem.

Postawił gwałtownie swój talerz i kubek na jego okrągłym stoliku, na co ten zaskoczony podniósł swój wzrok znad gazety. Louis zauważył, że czytał dział sportowy dotyczący ligi francuskiej. Nie mówił, nie wiedział, że Mitch interesował się piłką nożną. Musiał jednak wyrzucić to z głowy. Nie przyszedł tu na przyjacielskie pogaduszki.

— Co miała znaczyć ta sprzeczka w pokoju Nialla? - zapytał go na dzień dobry.

Usiadł bezczelnie naprzeciwko niego. Mitch natomiast patrzył na niego beznamiętnie.

— Jesteś jego adwokatem? - zapytał nieprzekonany.

— Nie musicie sobie skakać do gardeł – powiedział dyplomatycznie. - Niall jest moim gitarzystą, ty jesteś Harry’ego i na tym pozostańmy.

Mitch złożył gazetę, odstawił ją na bok, po czym rozłożył swoje ręce, jakby bezradny.

— Ale w czym problem – odparł. - To on nazwał mnie skrzeczącą żabą.

Louis znowu poczuł zażenowanie. Niall naprawdę mógł się powstrzymać z tym określeniem. Teraz musiał się za niego wstydzić.

— Poza tym – kontynuował Mitch, skoro Louis już obok niego siedział. - Nie przyszedł dzisiaj przypadkiem do hotelu pijany? Kto dzisiaj wystąpi z tobą na scenie? Nie chcę nic mówić, ale ja parę rockowych utworów znam.

Ah, więc o to chodziło. Niall miał rację; Mitch chciał zająć jego miejsce. Louis nie wierzył w to, co słyszał. Naprawdę myślał, że zastąpi Nialla na scenie, bo ten był pijany? To o to chodziło z tym wyrzuceniem z trasy. Niall sobie nagrabił. Mitch mógł teraz pójść z tą informacją do Jeffa, który nie tolerował alkoholu na trasie.

— Nie wiem, czy znasz je lepiej niż Niall – odpowiedział mu. - I dzięki za propozycję, ale nie skorzystam. Pozostań przy disco piosenkach Harry’ego.

Mitch nie wydawał się być zadowolony z jego odmowy. Skrzywił się i wzruszył arogancko ramionami. Louis w tym czasie zabrał ze stołu talerz z naleśnikiem i kubek z herbatą.

— Przykre, nie wiesz, co tracisz – skomentował to bardziej sam do siebie. - Niall to amator, a ja gram na gitarze zawodowo już kilka lat.

Louis oczywiście to usłyszał. Postanowił nie pozostawić tego bez komentarza. Zatrzymał się przy nim i spojrzał na jego talerz, na którym znajdował się nadgryziony rogalik, z którego wypływała czekolada.

— Dobry ten rogalik? - zapytał go, niespodziewanie zmieniając temat.

Mitch spojrzał na niego jak na wariata, bo zupełnie nie wiedział, dlaczego zmienił temat i stał się nagle taki miły. Przez chwilę nic nie mówił, nie wiedząc, co mu powiedzieć. Wrócił wzrokiem na talerz, jakby musiał się upewnić, że mówi o tym konkretnym rogaliku.

— Bardzo dobry – przyznał, wracając do niego wzrokiem. - Możesz sobie wziąć, jeszcze chyba są na stole.

Louis uśmiechnął się do niego arogancko i kiwnął głową ze zrozumieniem.

— To świetnie – powiedział. - Udław się nim.

Odszedł, a Mitch zaskoczony jego odpowiedzią odwrócił się w jego kierunku, aby odprowadzić go wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do niego, co do niego powiedział. Pokręcił głową z dezaprobatą i zawołał za nim:

— Naprawdę nie wiesz, co tracisz!

Louis wywrócił oczami i wzruszył ramionami, wychodząc tym samym z restauracji w akompaniamencie saksofonu jednej z piosenek, która była właśnie puszczana z głośników gościom w restauracji.

Wszyscy byli siebie warci. Naprawdę nie sądził, że ta trasa koncertowa przyniesie ze sobą tyle konfliktów. Miał nadzieję, że z Mitchem już sobie wszystko wyjaśnił. Teraz wystarczyło wyjaśnić wszystko z Harrym. To była tylko jedna noc, która nic nie znaczyła. Nigdy nie powinna się zdarzyć.

 

*

 

Arena w Paryżu robiła wrażenie. Nie było to co prawda Wembley, ale naprawdę imponująco wyglądała z perspektywy sceny. Wszedł na nią, gdy do koncertu zostało kilka godzin. Wszystkie miejsca siedzące i płyta były puste; był tylko on na scenie. Patrząc na to, nie mógł uwierzyć, że mu się udało. Naprawdę koncertował na takich arenach. Sprawiał, że ludzie śpiewali wraz z nim, przychodzili tu, aby go posłuchać. Musiał wygrać sukces od losu. Los naprawdę dał mu taką szansę. Całkowicie przypadkiem został supportem Harry’ego Stylesa i przez to spełniał teraz wraz z Niallem swoje marzenia. Jakim trzeba było być szczęściarzem, aby takie coś przeżyć…

Obecnie do koncertu zostało jakieś pół godziny. Prawie wszyscy fani byli już zebrani w arenie i tylko czekali na wyjście supportu, a później na wyjście gwiazdy dzisiejszego wieczoru. Niall na szczęście jakoś dobrze się czuł – Louis go podziwiał, że wziął się w garść i się ogarnął, choć, cóż, obawiał się podświadomie, że Niall zapomni jakichś akordów i cały występ wyjdzie im co najmniej źle. Widać było po nim, że zabalował wieczorem, a teraz ledwo trzymał się na nogach. Ewidentnie chciał pójść spać. Jutro bez problemu dałby koncert, ale dzisiaj? Louis naprawdę bał się o jego dyspozycję.

Przypomniał sobie słowa Mitcha z poranka. Ten to miał tupet. Co jak co, ale Louis wystąpiłby z Niallem na scenie nawet wtedy, gdy ten byłby całkowicie pijany i by nie kontaktował, ale by się zarzekał, że da radę zagrać jakąś piosenkę. Nie chciał wchodzić w konflikt również z Mitchem, ale naprawdę nie mógł się zgodzić na zmianę gitarzysty. Mógł to mówić nawet w dobrych intencjach, ale to Niall był jego przyjacielem i występowali na scenie tylko razem. Musiał zrozumieć, że nie zastąpi go, nie wiadomo jak bardzo by chciał, aby to się stało.

Czytał tekst piosenki Toto, ukradkiem patrząc na Nialla, który stroił swoją gitarę właśnie do tej piosenki. To ona miała być pierwsza. Widział, jak z ledwo otwartymi oczami stroił ją, męcząc się ze strunami i swoimi oczami, które chciały się zamknąć.

— Dasz radę? - zapytał go z troską, gdy kolejny raz wziął głęboki wdech.

Niall spojrzał na niego szybko i równie szybko pokiwał głową twierdząco. Louis nie był przekonany co do jego prawdomówności, ale z drugiej strony – co miał mu odpowiedzieć? Musiał dać radę.

— Możemy zmienić piosenkę – zaproponował. - Hold The Line ma trudną solówkę…

Niall spojrzał na niego tak błagalnym wzrokiem, że Louis zrezygnował z jakichkolwiek jeszcze słów. Wiedział, że Niall był ambitny i da sobie radę. Nawet jeśli był na potwornym kacu. Parę razy już tak występował, ale to było w manchesterskich pubach. Tam mogli zawalić sprawę i nikt by nie zrobił z tego afery. A tutaj w Paryżu na największej arenie tego miasta? Wystarczył ich najmniejszy błąd, a afera rozpętałaby się wśród fanów, a Jeff i Harry znienawidziliby ich do końca życia.

Znaczy, w zasadzie oni już ich nienawidzili. Ale mogli to robić jeszcze bardziej. Po prostu z większą pasją.

Louis przez chwilę nic nie mówił, dając Niallowi spokojny czas, aby nastroił w końcu tę gitarę. W końcu zapytał cicho i niepewnym głosem:

— Naprawdę musiałeś pić przed koncertem? Wiedziałeś, że gramy dzisiaj. A teraz czujesz się źle.

Niall spojrzał na niego zawstydzony, po czym spuścił wzrok na gitarę, z którą nadal miał trudności. Wiedział, że Louis nie karcił go, bo po prostu go nie lubił czy był wściekły jak cholera; chciał dla niego dobrze. Ale on naprawdę nie mógł się powstrzymać, widząc kolorowe loga barów i pubów znajdujących się niedaleko paryskiego Ritza. Poza tym francuskie wino było tak dobre… Gdy kosztował jedno z droższych win, jakie polecił mu barman, czuł się jak prawdziwy koneser wina. Nawet przez myśl przeszło mu, że w sumie mógłby na starość zainwestować w jakąś winnicę na południu Francji. Byłby do tego idealnie stworzony, choć nie aż tak idealnie jak do grania na gitarze.

— Masz rację – przyznał. - Ale francuskie wino jest naprawdę świetne, musisz spróbować.

— Wiesz w ogóle, co powiedziałeś Mitchowi, gdy go spotkałeś, wracając do hotelu? - dopytał go zaciekawiony.

Niall oburzył się trochę, jakim cudem Louis w ogóle mógł pomyśleć, że tego nie pamięta.

— Tak – odparł z dumą. - Należało mu się! Nie lubi mnie, ja go też.

— Ale to ze skrzeczącą żabą mógłbyś zachować dla siebie – wtrącił się Louis. - Rozumiem, że go nie lubisz, ale niektórych komentarzy warto nie mówić.

Gdyby tę samą zasadę zastosował w swoim życiu. Wziął na koniec głęboki wdech. Też nie powinien niektórych rzeczy mówić Harry’emu. Może rzeczywiście był hipokrytą? To wszystko było takie skomplikowane. Tak bardzo było mu wstyd.

— A ty możesz spać z Harrym? - zmienił temat Niall. - Mówiłeś, że ci na nim nie zależy…

— Bo mi nie zależy – powiedział i wstał z kanapy, na której siedział, rzucając na stół kartkę z tekstem piosenki. - To był błąd. Poszedłem do jego pokoju, aby oddać mu zdjęcie, które mu wypadło, i…

Niall patrzył na niego sceptycznie. Louis wiedział, że brzmiało to głupio, ale tak było. To się niestety wydarzyło.

— No wiem, że to brzmi dziwnie – przyznał i spojrzał na niego błagalnie. - Żałuję tego. Nienawidzę go.

— Ale skoro się z nim przespałeś to… - przeciągnął żartobliwie. - To musi ci się podobać!

Wywrócił oczami. Czy Harry mu się podobał? Zależy o jakim jego wcieleniu mówili. Jeśli Niallowi chodziło o jego normalną postać, która ubrana była jak każdy inny obywatel Wielkiej Brytanii, to tak, był przystojny. Mniej go lubił w wydaniu z cekinami i w lateksie.

Niall zaczął się śmiać, próbując go namówić do prawdziwej odpowiedzi. Louis natomiast westchnął ciężko i sam się uśmiechnął. Ciężko mu było ukrywać prawdę przed najlepszym przyjacielem.

— No dobra, przyznaję, jest przystojny – powiedział, na co Niall klasnął w dłonie i powiedział, że miał rację. - Ale jego wygląd nie ma nic do tego, jak się zachowuje! Jest beznadziejny z charakteru. Chcę o tym zapomnieć.

Niall pokiwał głową w zrozumieniu. Louis cieszył się, że nie robił mu teraz żadnych głupich żartów. Właśnie to w nim cenił. Potrafił wyczuć, kiedy temat jest poważny i nie należy z niego żartować. Czuł się przez niego zrozumiany. Nic go z Harrym nie łączyło i łączyć nie będzie – tak sobie mówił. Ta noc była przypadkiem. Obaj dali się ponieść chwili, może wina była w tym też Paryża jako miasta zakochanych i miłości… Przesadzili i powinni o tym jak najszybciej zapomnieć.

Poinformował Nialla, że pójdzie sprawdzić, jak trwają przygotowania na backstage’u. Ten kiwnął głową i wrócił do strojenia gitary, rzucając przy tym cicho przekleństwo pod nosem. Louis zachichotał i wyszedł z ich wspólnego pomieszczenia.

Cieszył się, że Niall w miarę dobrze się czuł. Był na pewno w o wiele lepszym stanie niż rano, gdy wpadł do pokoju, w którym spał z Harrym w jednym łóżku. Nadal bał się o jego solówkę przy Hold The Line, ale starał się trzymać nerwy na wodzy i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie jak po maśle. Musiało tak być. Paryż był pierwszym miastem poza granicami Wielkiej Brytanii i musieli pokazać się tutaj z jak najlepszej strony.

Oczywiście musiał mieć niewyobrażalnego pecha. Wyszedł z pokoju akurat w momencie, kiedy korytarzem przechodził Harry – już w pełni ubrany do koncertu. Miał na sobie białe materiałowe spodnie i białą podkoszulkę, na której miał pomarańczową kamizelkę pełną świecących się cekinów. Louis takiego Harry’ego nie lubił. Naprawdę wolał go widzieć w zwykłych ciuchach.

Harry chyba go też, bo skrzywił się, widząc jego spodnie, przy których miał zawieszonych pełno łańcuchów. Zatrzymał się jednak obok niego, na co Louis westchnął. Czego innego mógł się spodziewać? Harry był człowiekiem, który po prostu lubił go zaczepiać. A już szczególnie po ich wspólnej nocy...

— Jak się czuje Niall? - zapytał go. - Znowu przesadził z alkoholem.

Louis nie wierzył, że mówił to z troski. Wywrócił oczami i chciał go wyminąć, lecz Harry umiejętnie zastawił mu drogę. Był niestety skazany obecnie na jego towarzystwo.

— Jest dobrze, dzięki za troskę – odpowiedział mu beznamiętnie.

Harry odsunął się nieznacznie, więc to umożliwiło Louisowi przejście obok niego. Zrobił to oczywiście, lecz nie nacieszył się długo wolnością, bo Harry niemal od razu złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

— Już uciekasz ode mnie? - dopytał go cicho.

Louis spojrzał na niego wściekłym spojrzeniem.

— Zostaw mnie w spokoju – odpowiedział mu. - Między nami nic nie ma i niczego nie będzie.

— Nie podobało ci się w nocy?

Miał dosyć jego gadki. Jego jedynym argumentem było to, że obu im podobała się ta wspólna noc. Ale to nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, w której obecnie się znajdowali. Musieli myśleć racjonalnie. Obaj siebie nienawidzili, poza tym obaj byli w trasie koncertowej. Raz ich poniosło i o raz za dużo.

— To nie ma znaczenia – mruknął. - To był błąd, zrozum. Nigdy nie powinniśmy się ze sobą przespać.

Harry chciał coś powiedzieć, lecz obok nich przechodził właśnie Jeff – w czarnej marynarce i ze spiętymi włosami w małego koka. Uśmiechnął się do nich na powitanie, z Harrym wymienił się znaczącymi spojrzeniami, po czym szybko odszedł w kierunku backstage’u czymś zaaferowany. Pewnie musiał porozmawiać jeszcze z organizatorami koncertu lub obsługą nagłośnienia. Louis odprowadził go wzrokiem, po czym spojrzał na Harry’ego zdenerwowany.

— Mam nadzieję, że nikomu nie powiedziałeś o tej nocy – warknął do niego cicho.

Harry roześmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— A komu miałem o tym powiedzieć?

Louis jeszcze bardziej zdenerwowany rozłożył ręce. Harry znowu działał mu na nerwy. Dlaczego musiał co chwilę zmieniać swój charakter?

— Nie wiem! - zawołał. - Nikt nie ma się o tym dowiedzieć.

Wyminął go, lecz uznał, że jeszcze nie skończył z nim rozmawiać, więc wycofał się z powrotem do niego, stanął centralnie przed nim i dodał wzburzony:

— I zapamiętaj sobie: to nic nie znaczyło, a między nami niczego nie ma. Spróbuj jeszcze raz mnie podrywać, a pożałujesz.

Poszedł w kierunku backstage’u, zostawiając Harry’ego samego z tyłu. Musiał wbić Harry’emu do głowy, że ta paryska noc była błędem i na nic więcej nie może liczyć. Nie chciał być jego facetem, z którym bawi się, kiedy ma na to ochotę. Nie był łatwy i nie był dziwką. I Harry musiał to zrozumieć. A po jego postawie wnioskował, że średnio rozumiał, że ich wspólna noc nie oznaczała jakichś zobowiązań.

Na backstage’u znajdował się Jeff, Marie – makijażystka Harry’ego, oraz wielu ludzi z obsługi areny. Przyszedł w porę, bo miał się już przygotowywać do rozpoczęcia koncertu. Dostał odsłuch i inne niezbędne elementy dźwięku. Gdy Marie poprawiała mu włosy, które według niego były w idealnym stanie, ale już nie protestował, na backstage’u pojawił się Niall ze swoją ukochaną gitarą elektryczną. Najwyraźniej już się z nią uporał. Także dostał obowiązkowe elementy potrzebne do koncertowania, a później i jego włosami zajęła się Marie.

Louis myśląc o piosenkach, które miał zaśpiewać, wpadł na pewien pomysł. Podszedł do facetów, którzy mieli na sobie odblaskowe kamizelki z francuskim napisem, który pewnie oznaczał obsługę areny, i zapytał ich, czy może mają jakiś stołek lub taboret, na którym mógłby usiąść w trakcie koncertu.

— Quoi? - Nie zrozumieli go.

Louis nie umiał francuskiego, więc postanowił dogadać się na migi, mówiąc przy tym automatycznie po angielsku, że chciałby jakiś stołek. Dla osób trzecich może zachowywał się jak niezrównoważony człowiek, ale jeśli coś działało, to nie było głupie – francuscy faceci zrozumieli, o co prosił.

— A, un tabouret – powiedzieli, po czym jeden z nich poszedł pewnie na jakieś zaplecze poszukać tego przedmiotu.

W tym momencie do czekającego na stołek Louisa podszedł przygotowany już Niall ze swoją gitarą w dłoni.

— No, pani Adams powinna już dawno postawić ci A – zaśmiał się i klepnął raz Louisa w okolice łopatki; ten także się zaśmiał. - Skąd mogła wiedzieć, że kilka lat po skończeniu szkoły będziesz występować na największej arenie w Paryżu przed tysiącem Francuzów?

— Chciałabym, aby to zobaczyła – powiedział Louis, patrząc się tępo w tłum ludzi, którzy czekali na rozpoczęcie koncertu; widać to było z ich perspektywy na backstage’u. - Nigdy jej nie lubiłem. Uwzięła się na mnie w ostatniej klasie. Chyba jak każdy myślała, że mam pochodzenie francuskie i powinienem być najlepszy z jej przedmiotu.

— Chyba tak – przyznał mu rację. - Pamiętam, jak pytała cię co lekcję, podczas gdy w klasie byli inni, którzy nie mieli w ogóle ocen. A tobie aż się kończyła rubryka w dzienniku.

Louis zachichotał. Pamiętał to doskonale. Nie lubił tej nauczycielki. Szczerze mówiąc, nie lubił nikogo z kadry nauczycielskiej, ale jej już ekstremalnie nie lubił. Naprawdę miał wrażenie, że się na niego uwzięła. Na szczęście te czasy minęły, a teraz stał na arenie w Paryżu, czekając na rozpoczęcie koncertu.

W końcu z zaplecza wrócił pracownik areny z upragnionym przez niego stołkiem – właśnie takim, jakiego chciał – drewnianym i małym. Niall widząc przedmiot, rozmarzył się, przypominając sobie ich czasy z Manchesteru. Zaraz po pracowniku podeszła do nich także Sarah ze swoimi szczęśliwymi pałeczkami. Zapytała ich, czy są gotowi, na co ci skinęli głowami. Nie mogli być lepiej przygotowani. Louis jeszcze cicho zapytał Nialla, czy na pewno dobrze się czuje. Niall miał dosyć tych pytań, ale jedynie skinął jeszcze raz głową i spojrzał się przed siebie przygotowani, aby ludzie usłyszeli jego wykonania najlepszych solówek.

Kiedy dostali zielone światło od organizatora i Jeffa, wyszli na scenę. Tłum natychmiast poderwał się i zaczął wiwatować na ich widok. Louis pokazał im dłoń w górze na powitanie, po czym położył taboret przy mikrofonie, który włożony był w statyw. Ustawił go sobie tak, aby sięgał mu swobodnie ust, po czym przysiadł na stołeczku i powiedział do mikrofonu:

— Bonjour, Paris.

Fani zachwycili się tym, że przywitał ich po francusku. A Louis powiedział jedyne słowa w tym języku, jakie znał. Trochę go to rozbawiło, więc uśmiechnął się – na szczęście ludzie uznali to za przejaw przywitania się i podziękowania za ciepłe przyjęcie.

Po chwili usłyszał pierwsze dźwięki perkusji Sarah, zaraz potem dołączyła do nich gitara elektryczna Nialla. Wsłuchiwał się w początkową melodię z przymkniętymi oczami. Siedząc na stołku i klepiąc lekko rękoma o siedzenie, miał wrażenie, jakby był w manchesterskim pubie i dawał mały koncert wraz z Niallem kilku pijanym już mężczyznom. Już po kilku wielkich koncertach musiał przyznać, że mimo wszystko taka akustyczna i amatorska gra w angielskich pubach też miała swój urok. Wtedy tego nie doceniał, teraz robił to bardzo.

— It's not in the way that you hold me – zaśpiewał. - It's not in the way you say you care.

Dopiero gdy śpiewał te słowa na żywo, zorientował się, co naprawdę znaczyły. Nie mógł uwierzyć, że zupełnym przypadkiem wybrał taką piosenkę z takim tekstem akurat po paryskiej nocy z Harrym. Ten tekst tak idealnie pasował do ich sytuacji… Miał nadzieję, że Harry był gdzieś na backstage’u i właśnie słyszał, co śpiewał. Jeśli normalne słowa do niego nie dochodziły, to chociaż może piosenka mu coś powie i otworzy mu umysł.

— It's not in the way you look or the things that you say that you'll do.

Skończył pierwszą zwrotkę, więc gwałtownie wstał ze stołeczka, chwycił mikrofon i wszedł w refren:

— Hold the line! - zaśpiewał głośno wraz z całą publicznością, która idealnie znała budowę tej piosenki. - Love isn't always on time!

Nie patrzył na backstage, był raczej zajęty śpiewaniem i obserwowaniem zadowolonego tłumu ludzi, który skakał w rytm tego utworu. Nie zdawał sobie sprawy, że zza sceny obserwował go Harry, któremu włosy starała się ułożyć Marie. Harry patrzył na Louisa, przyjmując do siebie sens słów tego utworu. Słysząc drugą zwrotkę, miał wrażenie, że Louis znowu nie przypadkiem wybrał akurat tę piosenkę. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo z nim pogrywa, jak bardzo się nim bawi. Miał tupet; nie lubił go za to. Louis miał rację: obaj siebie nienawidzili i taka była rzeczywistość. Ale wiedział także, że podobała mu się wspólna noc. Musiała mu się podobać. Przespał się w końcu z największą gwiazdą muzyki. Wszystkim by się to podobało. Tak jego ego mu mówiło.

Do Harry’ego podszedł Jeff z jakimiś dokumentami przy piersi. Spojrzał wymownie na swojego podopiecznego, który niemal zahipnotyzowany patrzył na scenę i na śpiewającego piosenkę Toto Louisa.

— Louis mówił mi, że pozwoliłeś mu zagrać parę rockowych utworów w Paryżu – powiedział niezadowolony. - Poważnie? Co ci odbiło? To może zaważyć na tym, ile fanów przychodzi na twoje koncerty – warknął.

Harry wywrócił oczami, po czym zgromił wzrokiem Marie, informując ją jednocześnie, że ma sobie iść i zostawić go samego z Jeffem. Ta natychmiast zrozumiała komunikat. Wystraszona pognała do swojego pokoju, w którym miała wszystkie kosmetyki.

— Musiałem to zrobić – odparł beznamiętnie.

— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział mu dyplomatycznie. - Wiesz, co ustaliliśmy. Ufam ci.

Odszedł, zostawiając go samego. Po drodze wpadł do pomieszczenia Marie, aby poinformować ją, że skończył rozmawiać z Harrym i może do niego wrócić. Harry tymczasem westchnął i pokręcił głową sam do siebie, słysząc ostatnie słowa drugiego refrenu:

— Love isn't always on time!

Louis na scenie właśnie w tym momencie się zestresował. Teraz był czas na solówkę gitarową. Tak bardzo chciał, aby Niallowi wyszła jak najlepiej. Nie podważał jego umiejętności gitarowych, ale był jednak w nie najlepszym stanie i mógł pomylić niektóre akordy.

Wziął głęboki wdech i odłożył mikrofon do statywu, wsłuchując się uważnie w linie melodyczną, która właśnie była grana przez Sarah i Nialla. Przedłużyli ją oczywiście, bo w końcu była to wersja koncertowa – nie studyjna. Jaka była jego ulga, gdy Niall poradził sobie z tą solówką bezproblemowo. Był z niego dumny, że mimo takiego stanu umiał sobie poradzić z nawet tak trudną solówką.

Powtórzył jeszcze raz zwrotkę, Sarah zagrała jeszcze swoją perkusyjną solówkę, chwaląc się jednocześnie przed ludźmi swoimi umiejętnościami grania na perkusji, aż w końcu nadszedł czas na ostatni refren. Ludzie byli wniebowzięci; śpiewali z nim każde słowo refrenu, chociaż śpiewali to za mało powiedziane – oni krzyczeli z całych swoich sił. Louis uwielbiał to słyszeć, bo wtedy miał świadomość, że ludziom się podobało to, co wybrał na dany koncert.

Hold The Line idealnie wpasowało się w obecną sytuację. Nie wiedział dokładnie, czego chciał Harry i jakie miał intencje wobec niego, ale musiał zrozumieć, że miłość nie zawsze przychodziła w porę. Ten ciągle go pytał, czy to przez to, że mu się nie podobało w nocy. Nie, to nie chodziło o sposób, w jaki go przytulał, o jego wygląd, czy o słowa, które mu mówił. Po prostu stało się to przez przypadek i na tym powinni ten temat skończyć. Harry mógł mu się podobać, on mu może też, ale rzeczywistość nie była kolorowa. Obaj musieli myśleć racjonalnie.

W końcu wszyscy na arenie usłyszeli kilka ostatnich uderzeń w bębny Sarah i niemal od razu Niall założył kapodaster na drugim miejscu swojego gryfu. Louis podziwiał go za taką wiedzę. On w ogóle nie miał pojęcia o graniu na gitarze i nawet nie wiedział dobrze, skąd Niall wiedział, na którym miejscu umieścić w razie czego kapodaster do odpowiedniej piosenki. Uśmiechnął się do niego, kiwnął głową i zaczął grać pierwsze akordy związane z ich kolejną wybraną piosenką – Run To You Bryana Adamsa.

Gdy ludzie usłyszeli pierwsze dźwięki, od razu rozpoznali utwór. Zaczęli krzyczeć, nie mogąc się doczekać głównego refrenu. Louis powrócił na swój stołeczek przed statywem z mikrofonem, kiedy Sarah włączyła się raz ze swoimi bębnami. Uwielbiał tę piosenkę. Była jedną z jego ulubionych, która nie była utrzymana typowo w nurcie hard rocka. Uśmiechnął się lekko sam do siebie, standardowo obijając swoją ręką o taboret w rytm utworu.

— She says her love for me could never die – zaczął lekko przyciszonym głosem i z przymkniętymi oczami. - But that'd change if she ever found out about you and I.

Dokończył pierwszą spokojną część zwrotki i gdy Sarah włączyła się swoją perkusją na dobre, chwycił gwałtownie mikrofon na statywie i wstał ze stołka i donośniejszym głosem zaśpiewał:

— When it gets too much I need to feel your touch.

Wyciągnął mikrofon ze statywu i podbiegł do końca sceny, pobudzając tym samym tłum, aby zaśpiewał wraz z nim powtarzalny refren.

— I'm gonna run to you; I'm gonna run to you. - Cała paryska arena śpiewała wraz z nim, co go uszczęśliwiało. - Cause when the feeling's right I'm gonna run all night; I'm gonna run to you!

Gdy skończył refren, podszedł do Nialla, który uśmiechnięty również z reakcji fanów na arenie, zagrał parę akordów odrębnych od standardowej linii melodycznej.

Zaczął śpiewać drugą zwrotkę o tym, że dziewczyna ma złote serce i jest jedyna, która rozkręca głównego bohatera. Potem refren ponownie się powtórzył, a on podczas niego skakał i biegał po scenie jak szalony. Fani skakali i szaleli wraz z nim. Nie było to to samo co w Londynie na Wembley, ale tutejsza atmosfera też miała swój niepowtarzalny klimat.

Potem przyszła krótka przerwa na solówkę gitarową, podczas której Louis skorzystał z butelki wody, która stała na scenie. Ten fragment piosenki uwielbiał najbardziej. Uwielbiał w tym utworze delikatną gitarę w środku i pojedyncze bicia w bębny perkusji. W wersji koncertowej oczywiście przedłużyli ten fragment, aby trochę uspokoić tłum i przygotować ich do następnego, równie mocnego końcowego fragmentu. W końcu Niall zagrał ostatnie akordy bez głosu Louisa, a potem czas był już jego. Refren znowu się powtórzył. Śpiewał o wiecznych powrotach, o biegu do ukochanej osoby mimo przeciwności. Czuł, że była to zupełnie przeciwna piosenka do tej pierwszej pod względem tekstu. Ale fani nie patrzyli na tekst i to było najważniejsze.

Nadszedł koniec, gdy Sarah jak zwykle zakończyła piosenkę swoim znakiem rozpoznawczym, czyli kilkoma dosadnymi uderzeniami w swoje bębny na stojąco. Po wszystkim Louis i Niall przez chwilę wsłuchiwali się w wiwaty ludzi i pojedyncze prośby o bis, po czym ukłonili się i zeszli ze sceny cali spoceni i zmęczeni.

Kolejny koncert był za nimi – tym razem ten w Paryżu. Uśmiechnięci spojrzeli na siebie, a potem przytulili się. Chcieli od razu odejść w kierunku swojego pokoju, aby tam odpocząć, lecz Louisa natychmiast zatrzymał Harry, łapiąc go za nadgarstek. Niall zatrzymał się przy ścianie, czekając aż przyjaciel do niego dołączy, i zaczął biernie przyglądać się interakcji Harry’ego z Louisem.

Louis spojrzał na niego oburzony. Znowu miał czelność naruszać jego przestrzeń, mimo że poinformował go, że już sobie nie życzy i nie ma na nic liczyć. Harry jednak nic sobie z tego nie robił.

— Zrozum, że miłość nie zawsze przychodzi w porę – warknął do niego cicho, korzystając ze słów utworu, który przed chwilą wykonał z Niallem.

Harry wnikliwie na niego patrzył. Też wyglądał na wściekłego, choć Louis dokładnie nie wiedział czym. Przecież pozwolił mu zagrać dzisiaj rockowe utwory, nie mógł być o to obrażony.

— Chłopcy chcą się trochę zabawić – odpowiedział mu równie cicho, po czym szybko puścił go i odszedł w stronę wyjścia na scenę.

Louis odprowadził go wzrokiem i prychnął sam do siebie. Znowu sobie przypomniał, jak bardzo go nienawidził. Westchnął i doszedł do Nialla, a potem zmierzyli w stronę swojego pokoju.

Wiedział, że Harry wykona jako ostatni utwór piosenkę Cyndi Lauper. Ale nie chciał tego słyszeć. Już wiedział, co chciał mu przekazać Harry. Nie musiał tego słyszeć kolejny raz.

Chapter 12: 12. Can't Take My Eyes Off You

Chapter Text

Tuluza

W tuluskim tramwaju panował istny zaduch, a ludzie w nim przypominali sardynki w puszce. Mimo tego, że była dopiero połowa kwietnia, temperatura przypominała tę co najmniej z czerwca. Miasto przyjęło do siebie wielu studentów, przede wszystkim turystów, ale także wielu fanów największej muzyki pop obecnych czasów – Harry’ego Stylesa. W tramwaju więc mogło się znajdować kilka razy więcej ludzi niż na co dzień. Studenci jadący na ważne zajęcia na uczelnię, turyści chcący dojechać do najważniejszych atrakcji turystycznych miasta oraz wierni fani muzyka, którzy wiernym krokiem zmierzali na arenę, na której miał się odbyć dzisiejszy koncert.

Zayn i Liam należeli do tej trzeciej kategorii. Absolutnie nie byli studentami i nie zamierzali nimi być, nie mieli poza tym pieniędzy, aby gdziekolwiek rozpocząć jakiekolwiek studia; nie byli też turystami, a wszelkie atrakcje turystyczne w Tuluzie mieli gdzieś; byli najwierniejszymi fanami Harry’ego Stylesa, którzy wiedzieli o nim dosłownie wszystko – a przynajmniej chcieli to robić. Chcieli być w jego życiu prywatnym niczym jego własna rodzina, chcieli o nim wszystko wiedzieć – od członków najbliższej rodziny aż po numery kart kredytowych, partnerów życiowych i dokładnych adresów jego willi w Wielkiej Brytanii. To wcale nie było tak, że znali już doskonale imiona i nazwiska członków jego najbliższej rodziny.

Kiedy tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku, westchnęli ciężko, bo zobaczyli na przystanku kolejną grupę ludzi, która próbowała wejść do tramwaju. Ludzie znowu musieli się bardziej ścisnąć, aby pomieścić w środku kolejnych korzystających z komunikacji miejskiej. To był ten moment, w którym Zayn zaczął żałować, że nie zrobił prawa jazdy. Gdyby miał takie uprawnienie, już dawno wypożyczyłby jakiś samochód. Nim na pewno byłoby łatwiej poruszać się po mieście.

Niestety musieli przeżyć etap bycia sardynką w puszce. Na szczęście do areny nie dzieliło ich tak wiele kilometrów, a za kilka przystanków mieli wysiadać. Tyle w tym wszystkim było dobrego.

Chcieli pogadać, a nie mieli do tego warunków. Poza tym nie chcieli, aby wszyscy ludzie w tuluskim tramwaju wiedzieli, że Harry Styles może mieć romans z frontmanem swojego rockowego supportu. Mimo wszystko na razie była to teoria bez większych dowodów, więc i nie wszyscy musieli być w nią wtajemniczeni.

Złapali siebie w centrum Tuluzy. Na ostatnim koncercie, na którym byli wspólnie, czyli na tym w Londynie, umówili się, że w Tuluzie spotkają się na głównym placu miasta – takim rynku. Nie mieli jak się ze sobą skontaktować w międzyczasie, więc musieli wyznaczyć jakiś punkt. Punkt wydawał się im logiczny – główny plac, centrum miasta… Nietrudno się tam dostać – tak myślał przynajmniej Zayn. Przeliczył się. Biegał po całej Tuluzie i pytał ludzi, jak się dostać do centrum, a brak znajomości francuskiego wcale mu nie pomagał; pochodzenie z Azji Zachodniej i uroda w zasadzie też nie, bo wszyscy brali go za kogoś niebezpiecznego. Jakaś starsza pani uciekła od niego w popłochu, a większość młodych Francuzów, nawet tych, co również wybierali się na koncert, omijało go szerokim łukiem, nie chcąc mówić po angielsku – albo się wstydzili, albo po prostu nie umieli tego języka. Zayn jakimś cudem w końcu dotarł na główny plac. Na szczęście Liam cierpliwie czekał w wyznaczonym miejscu i mogli razem podjechać na arenę, w której miał się odbyć koncert.

Nie sądzili, że tramwaj będzie tak zatłoczony, ale, cóż, podejrzewali, że połowa, jak nie więcej tych ludzi jedzie właśnie w stronę areny – zresztą tak jak oni. Nie pomylili się; na odpowiednim przystanku z tramwaju wysiadła cała chmara ludzi – tak wiele osób wysiadło, że gdy tramwaj odjeżdżał, Zayn widział, że co najmniej połowa siedzeń jest swobodnie wolna. Potem cała ta grupa osób zmierzyła w stronę znajdującej się niedaleko areny. Zayn i Liam ruszyli szybko przed siebie, aby wyprzedzić grupę ludzi i być pierwszymi w kolejce. Oczywiście chcieli znaleźć się w najlepszym możliwym miejscu, czyli tuż przy barierkach. W Londynie nie udało im się to; na Wembley stali bardzo daleko i nie dosyć, że nie widzieli dobrze szalejącego na scenie Harry’ego, to jeszcze w połowie koncertu przed nimi jakimś cudem znalazł się wyższy od nich o głowę facet, który zasłaniał im komfortowy widok na scenę. Mimo że widok nie był zbyt przyjemny, to musieli przyznać, że spełniło się ich jedno z marzeń – usłyszeli na żywo Ever Since New York. Od ich pierwszego spotkania także w Londynie, ale na koncercie poprzedzającym całą trasę koncertową Stylesa, marzyli, aby usłyszeć akurat ten utwór. Gdy usłyszeli pierwsze dźwięki perkusji Sarah i gitary Mitcha układające się w ten znany rytm, nie tylko oni zaczęli krzyczeć z podekscytowania – niemal cały stadion to zrobił. I, cóż, może nie przypominało to zbiorowej ekscytacji przez cały utwór tak jak w przypadku piosenek wykonywanych wcześniej przez ten cholerny support, bo ludzie podekscytowali się jedynie przy początkowych dźwiękach, to i tak Zayn i Liam uważali, że część Harry’ego była sto razy lepsza niż część supportu. Choć, skłamaliby, gdyby powiedzieli, że ten support nie zrobił na nich wrażenia – bo zrobił; i to wielkie.

Zayn mógł nie przepadać za rockową muzyką, ale musiał przyznać, że Louis Tomlinson – główny wokalista supportu, zrobił kawał dobrej roboty na scenie. Utwór Bon Jovi i piosenki Scorpionsów zrobiły na nim wrażenie, ale nie tak wielkie jak Ever Since New York Harry’ego Stylesa. Liam zresztą podzielał jego zdanie. Był dobry, ale nie lepszy od Harry’ego. Umiał wyciągać wysokie dźwięki, dobrze radził sobie na żywo, a jego gitarzysta Niall Horan rzeczywiście umiał zagrać nawet trudne solówki gitarowe, ale to nie było to samo co przy występie Stylesa.

Cholera wiedziała, skąd się wziął ten support. Nikt tych chłopaków wcześniej nie znał, nie supportowali innej gwiazdy ani nie wydali żadnego swojego utworu w jakiejś wytwórni – nawet najmniejszej i nieznanej powszechnie. To nie mógł być przypadek, że to właśnie oni znaleźli się na części europejskiej trasy koncertowej. Harry’ego musiało coś łączyć z tym niepozornym, choć wyglądającym na wrednego chłopakiem z rockowego supportu. Taką Zayn miał teorię. Wierzył, że coś ich łączyło – i to nie przyjacielskiego, a także coś romantycznego, co byłoby oczywiście sensacją na cały świat. Harry był na tyle wielką gwiazdą, że wszyscy by o tym mówili – fani, MTV, prasa muzyczna i także ta codzienna, a nawet wiadomości wieczorne w wielu krajach. Zayn pamiętał poruszenie w mediach, gdy Freddie Mercury – lider zespołu Queen, przyznał, że jest biseksualny. Podejrzewał, że z Harrym byłoby tak samo. Harry nie tworzył tylko muzyki; on tworzył także popkulturę, tworzył trendy i hity współczesnych lat. Był żywą historią. Rewolucjonizował świat. Zdawał sobie w ogóle z tego sprawę? Był najukochańszym, najmilszym i najwspanialszym człowiekiem na świecie. Zayn wiedział, że Harry był jedyny w swoim rodzaju; żadna inna gwiazda – czy to muzyki, czy filmów amerykańskich, nie była tak miła jak on.

Szli w stronę areny coraz szybszym krokiem, orientując się, że przecież nie mogą spokojnie iść spacerkiem, bo inaczej nie zdobędą dobrego miejsca przy samych barierkach, z których będą mieli idealny widok na swojego idola. W końcu przechodząc przez główną bramę prowadzącą na plac areny, zaczęli biec w stronę bramek, przy których stali już przedstawiciele obsługi areny i zaraz mieli oni zacząć wpuszczać ludzi do środka. Mieli cholerne szczęście, że załapali się na miejsca w jednej z kolejek, gdzie nie stało jeszcze aż tak wielu ludzi. Ta pozycja niemal gwarantowała im barierki, a to w tej chwili najbardziej się dla nich liczyło.

— Myślisz, że dzisiaj support zagra coś znaczącego? - zapytał Liama Zayn, korzystając z okazji, że i tak stali w kolejce i nie mieli zbytnio nic ciekawszego do roboty na chwilę obecną.

Liam wzruszył ramionami. Nadal trochę sceptycznie podchodził do teorii Zayna, choć i tak musiał przyznać mu rację, że miała ona sens i mogła być prawdziwa. Chociaż Harry jako homoseksualista… Jakoś dziwnie mu było z tą myślą. Harry zawsze wydawał mu się podświadomie jakimś kobieciarzem, który lubi od czasu do czasu wejść do klubu ze striptizem i popatrzeć na półnagie dziewczyny. Wizja Harry’ego spotykającego się w wiadomym celu z mężczyznami… To była dziwna myśl, ale nie niemożliwa.

Poza tym nadal zastanawiał go ten support – podejrzewał, że tak samo jak Zayna. Niby sam poprzedni support Harry’ego – pop-punkowy zespół 5 Seconds Of Summer – wydał oświadczenie na łamach jednej z muzycznych gazet, że nie jest w trasie z Harrym, ponieważ perkusista Ashton Irwin złamał rękę i nie będzie mógł nią grać do co najmniej części amerykańskiej, ale nadal coś tutaj śmierdziało. Harry Styles – tak wielka gwiazda, nie wziąłby kogoś pierwszego z ulicy, aby otwierał jego wielkie koncerty po całej Europie. Musiał albo znać wcześniej tego frontmana supportu, albo… No właśnie – co? Albo coś ich łączyło – i to nie zwykła przyjaźń.

Harry miał pieniądze. Mógł wziąć na support nawet tę cholerną dziewczynę z Fleetwood Mac; mógł nawet wziąć samego Freddiego Mercury’ego albo Michaela Jacksona, a ci zapewnie jeszcze by mu całowali stopy w podziękowaniu za zaproszenie na trasę. Tak przynajmniej uważał Liam. Owszem – Queen i Michael Jackson byli znani, ale oni mieli już swoje pięć minut, a teraz był czas na kogoś innego – w tym na Harry’ego Stylesa właśnie.

— Rocka na pewno zagrają – mruknął w odpowiedzi Liam. - Nie wiem… Oni wybierają losowo te piosenki. Ja nie widzę ich nawiązań do Harry’ego.

Zayn cmoknął. Może było w tym trochę racji. Mu też się wydawało, że support wybierał losowe piosenki, ale musiało coś je łączyć. Był przekonany, że ten support nie był przypadkiem i frontmana Louisa Tomlinsona łączyło coś z gwiazdą Harrym Stylesem.

— Poza tym… Rock nie ma aż tak wielkiego przekazu – kontynuował. - Big City Nights? Run To You? Tekst może mają fajny, ale zupełnie niezwiązany z naszą teorią…

Zayn pokiwał głową z zamyśleniem.

— No właśnie, cholerne Run To You – mruknął; Liam spojrzał na niego, chcąc usłyszeć coś więcej na ten temat. - Harry nie napisał tej piosenki, prawda?

— Tej chyba nie – przyznał. - Na pewno napisał Heaven… I chyba jeszcze do tej piosenki z Tiną Turner.

Zayn wydawał się być zawiedziony, lecz nie zaskoczony. Run To You nie było piosenką Bryana Adamsa, do której tekst napisał Harry. Jako jego największy fan wiedział, że Harry często współpracował z Bryanem, nawet jeśli jego muzyka była dosyć rockowa – a tak właściwie była rockiem stadionowym. Chociażby piosenka z Tiną Turner – była typowym rockiem z wieloma wstawkami gitary elektrycznej. W jednym z wywiadów na MTV Harry przyznał, że uwielbia Bryana jako człowieka, choć jego muzyki prawie w ogóle nie słucha. Przyznał, że parę tekstów po prostu bardziej pasuje do jego głosu i dlatego niektóre jego utwory zostały napisane wraz z nim.

Niestety tym utworem nie było Run To You wykonane przez support na koncercie w Paryżu. Zayn czuł się zawiedziony. Gdyby było inaczej, miałby punkt zaczepienia, że Louis Tomlinson nieprzypadkowo wybrał akurat ten utwór. A tak to musiał szukać innych nawiązań na scenie, które udowadniałyby, że Harry’ego coś łączyło z tym nikomu nieznanym chłopakiem z nowego supportu.

— A Girls Just Want To Have Fun? - mówił dalej Liam. - Co to miało znaczyć według ciebie?

— Przestań być taki sceptyczny – powiedział z pretensją w głosie. - Wierzysz w moją teorię?

— Tak, ale...

— To pozostań jej wierny! - wyrzucił z siebie, parę osób spojrzało się na niego zaskoczonych; Liam uraczył ich przepraszającym i nerwowym uśmiechem. - Obiecuję, że jak na dzisiejszym koncercie nic się nie wydarzy, to koniec z tym. Ale jeśli choć najmniejsza rzecz będzie dwuznaczna, to znaczy, że coś ich łączy. Zgoda?

Liam przez chwilę się zastanawiał nad słowami kolegi. Ostatecznie pokiwał głową w zgodzie. Co miał do stracenia? Zayn mógł mieć też rację. Jego teoria brzmiała sensownie i rzeczywiście było coś w tym supporcie, co pozwalało myśleć, że nie został on wybrany przypadkowo. Oczywiście nie wiedzieli, jak dokładnie wyglądał wybór supportu po niespodziewanym złamaniu ręki przez perkusistę australijskiego zespołu, ale nadal wybranie kogoś całkowicie nieznanego było dość dziwne. Choć Harry mógł mieć też dobre serce i umożliwić komuś start kariery – to było do niego podobne, w końcu był najmilszym i najukochańszym człowiekiem na świecie. Ale żeby wybrać duet rockowy? Słuchał i znał Harry’ego od wielu lat – od początku jego kariery, i jak znał go – nie lubił on rocka, więc…

Support rockowy nie mógł być przypadkiem.

Harry rzeczywiście podejrzanie często spoglądał w stronę sceny. Co prawda, nie wykonał w jego stronę jeszcze żadnego jednoznacznego gestu, ale już same spojrzenia były czymś odmiennym w porównaniu z poprzednimi koncertami Harry’ego – chociażby z tymi spoza trasy lub z jego pierwszej trasy po zachodniej Europie, na której promował swój pierwszy album. Nigdy nie spoglądał ukradkiem na backstage, jakby kogoś tam szukał. Kogo tam wypatrywał? Jeffa – swojego menadżera? Swojej mamy? A może Nialla Horana – gitarzystę supportu?

Oczywiście, że Louisa Tomlinsona – tego niskiego rockowca o wysokim głosie, który, chcąc nie chcąc, idealnie nadawał się do śpiewania hard rockowych utworów.

— Zgoda – powiedział w końcu Liam, czym ucieszył swojego kolegę. - Naprawdę myślisz, że Harry coś zrobi? Zaśpiewa coś jednoznacznego?

Wzruszył ramionami. Skoro wierzył w swoją teorię, to w to też musiał wierzyć.

— Pamiętasz Manchester? Zaśpiewał wtedy The Way You Make Me Feel Michaela Jacksona – przypomniał Liamowi. - To była tak jednoznaczna piosenka z jego wzrokiem na backstage… A On The Radio w Glasgow? Dosłownie to samo! Nie wmówisz mi, że ten Harry Styles nie jest w kimś zakochany.

— Przekonamy się, gdy zaśpiewa dzisiaj Upside Down – zaśmiał się Liam.

Zayn skrzywił się. Cóż, trochę się już tej piosenki nasłuchał i, szczerze, nie miał ochoty słuchać jej jeszcze raz w wykonaniu Harry’ego. Szczerze powiedziawszy, nawet zapomniał, jak ta piosenka tak naprawdę brzmiała w oryginalnym wykonaniu Diany Ross.

— Jestem pewien, że zaśpiewa coś innego – mruknął. - A najbardziej jestem ciekawy supportu. Mam nadzieję, że nie wykonają czegoś metalowego…

Liam zaśmiał się ponownie. Akurat w tej chwili ochrona areny w Tuluzie zaczęła wpuszczać fanów do środka. Kiedy Zayn podawał ochroniarzowi swój bilet, o którego bił się kilka miesięcy temu na linii telefonicznej, szukał w swojej głowie popowych piosenek w stylu Harry’ego oraz czegoś, co idealnie pasowałoby do jego cholernego rockowego supportu.

A Louis już wiedział, co wykona w Tuluzie. Był tego pewny na sto jeden procent, w przeciwieństwie do Nialla, który sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zemdleć przed samym koncertem. Louis po części nie rozumiał jego zdenerwowania.

Ale od początku.

Dzień przed koncertem zameldowali się już w tuluskim hotelu, który może nie był aż tak okazały jak paryski Ritz, ale nadal był hotelem pięciogwiazdkowym i oferował najwyższy standard noclegu. Louis odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że miał być razem w pokoju z Niallem. Po pierwsze: nie musiał być sam w czterech ścianach albo, co gorsza, dzielić pokoju z Harrym, a po drugie: mógł mieć Nialla na oku i na jego alkoholowy nałóg. Niall na szczęście od razu po przyjściu do pokoju wypakował się, a później poszedł spać, zmęczony po paryskim koncercie, którego dał na kacu, oraz po jeździe autokarem z Paryża na południe Francji. Louis w tym czasie przypomniał sobie słowa do jednej z piosenek Scorpions – mało znanej, a na pewno nie tak popularnej jak Rock You Like A Hurricane, ale uznał, że będzie idealna do ciepłej śródziemnomorskiej nocy w Tuluzie. Holiday było balladą, która pod koniec stawała się ostrzejsza z gitarową solówką wykonywaną w oryginale przez Rudolfa Schenkera. Była to dosyć stara piosenka, miała już dziesięć lat, ale był bardzo klimatyczna, a poza tym Harry nie powinien być o nią bardzo zły. Była rockowa, ale nie taka jak Rock You Like A Hurricane czy inne utwory w dyskografii niemieckiego zespołu.

Tekst do niej był prosty; właściwie powtarzało się kilka zdań. Louis jednak wolał sobie przypomnieć tekst do niej, który miał zapisany w swoim zeszycie z tekstami. Gdy chodził jeszcze do szkoły średniej, widząc w jednej z gazet muzycznych tekst do piosenki Ain’t Talkin’ ‘Bout Love Van Halen, postanowił go przepisać do nowo zakupionego zeszytu, który miał być jego nowym zeszytem do matematyki, ale były rzeczy ważne i ważniejsze. Lubił ten utwór i kojarzył mu się właśnie z szalonymi ulicami Los Angeles pełnymi okolicznych muzyków kochających rock tak jak on. Chciał go kiedyś wykonać wraz z Niallem i po części te marzenia się spełniły, bo gdy byli w Manchesterze i koncertowali po tamtejszych pubach, udało im się to kilka razy.

Ten zeszyt posiadał aż do teraz i był zapisany praktycznie w całości. Znajdowały się tam teksty najważniejszych lub jego ulubionych utworów, które chciał kiedyś wykonać na wielkiej scenie. Gdzieś w jego połowie znajdowała się ów piosenka Scorpionsów. Wczytywał się w jej słowa, siedząc na skórzanym fotelu w zupełnie cichym hotelowym pokoju, podczas gdy na dworze robiło się coraz ciemniej.

Około godziny dwudziestej pierwszej z drzemki obudził się Niall. Choć nazwać jego odpoczynek drzemką, to jak nic nie powiedzieć. On właściwie spał jak w nocy – długo i smacznie. Wstał, przetarł kilka razy swoją zaspaną twarz, po czym poszedł do łazienki, aby trochę się rozbudzić zimną wodą. Gdy wrócił do pokoju, zaczął rozmawiać z Louisem o nadchodzącym koncercie w Tuluzie. Trochę też powspominali poprzednie koncerty, a przede wszystkim porozmawiali również na temat Harry’ego, który, cóż dla Louisa był bardzo krępujący, ale wiedział, że nie mógł go unikać w nieskończoność – jeszcze przed Niallem, który był przecież jego najlepszym przyjacielem od szkoły średniej.

Cóż, sprawa była skomplikowana. Oczywiście przyznał się, że przespał się z nim i Niallowi się nie przewidziało, gdy przyłapał ich w jednym łóżku. Przyznał jednak, że to był największy błąd jego życia. Nigdy nie powinno było do tego dojść. Był wielkim idiotą, gdy chciał uprawiać z nim seks i gdy godził się na jego całowanie. Powiedział Niallowi, że między nim a Harrym niczego nie ma, a już na pewno nie stał się on ważniejszy niż on. Harry był, jest i będzie skurwysynem. Tego żaden seks między nimi nie mógł zmienić. Nienawidził go. Bał się, że dla niego ich wspólna noc jednak coś znaczyła. Nie wyglądał na człowieka, który marzył o ślubie i dzieciach, i spokoju na przedmieściach. W zasadzie wyglądał jak typowa gwiazda muzyki, która chciała się po prostu bawić. Wcale by się nie zdziwił, gdyby zobaczył go wciągającego kreskę kokainy. Jednak w jakiś sposób o niego zabiegał, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Louis zupełnie nie wiedział, o co mu chodziło i miał wrażenie, że wszystko sobie wyjaśnili.

Ta paryska noc była błędem. Stało się to raz i o raz za dużo. Nic więcej nie mógł mu powiedzieć.

Owszem, na swój sposób był przystojny – oczywiście wtedy, gdy nie był ubrany w jaskrawe ciuszki i milion błyskotek. Może trochę mu się podobał, czego nie rozumiał, ale jak już, to podobał mu się tylko wizualnie. Z charakteru był beznadziejny.

Niall z kolei powiedział mu co nieco o swoim konflikcie z Mitchem. Tysiąc razy wspomniał mu, że go nie lubi i że jest bezczelny, chcąc zastąpić go na tej trasie. Nie wiedział, jakie miał motywacje i do czego mógł się posunąć, ale Louis wyczuł, że ich konflikt jest równie zaogniony jak jego z Harrym. Kto by się spodziewał, że cały zespół Harry’ego, jak i sam Harry są tacy źli z charakteru?

No, może oprócz Sarah. Była jedyną normalną osobą w tym całym gronie, które było siebie warte. No i lubiła rocka. Znaczy, Mitch chyba też lubił, skoro proponował Louisowi w Paryżu wykonanie z nim kilku rockowych utworów, ale nie był aż tak sympatycznym człowiekiem jak Sarah. Szczerze, zastanawiające było to, co ona w nim takiego widziała, że była jego dziewczyną.

Kiedy tak sobie rozmawiali, Louisowi przypomniały się czasy z Manchesteru. Wrażenie to spotęgowało to, że Niall w pewnym momencie wziął swoją gitarę klasyczną i zaczął na niej grać bliżej nieokreśloną melodię – coś swojego dla zabawy. Często tak przesiadywali w Manchesterze. Spotykali się w mieszkaniu wuja Louisa lub w małym pokoju wynajmowanym przez Nialla, rozmawiali do późnych godzin nocnych, podczas których Niall dla zabawy brzdękał coś na swojej gitarze klasycznej. Przy zgaszonym świetle, jedynie ze światłem latarni miejskiej; w ciszy, jedynie z dźwiękami gitary klasycznej Nialla, swoimi słowami oraz odgłosów przechodniów z zewnątrz.

Zupełnie tak samo było w Tuluzie – z taką różnicą, że nie siedzieli w brudnym i nieposprzątanym mieszkaniu, a w drogim hotelowym pokoju, a z dworu przez otwarte okno nie docierały odgłosy pijanych ludzi i przechodzących grupek nastolatków. Właśnie w takich momentach Louis zdawał sobie sprawę, jak bardzo poszczęściło im się w życiu. Gdyby nie Jeff i ten przypadek, najpewniej siedzieliby w tej samej pozycji w Manchesterze i nadal marzyli o wykonywaniu utworów na wielkich arenach i stadionach.

— Zupełnie jak w Manchesterze – mruknął po chwili ciszy między nimi, która była przerywana jedynie dźwiękami gitary klasycznej. - Mam wrażenie, że jutro muszę iść z rana do roboty i umyć komuś czarnego Mercedesa – zaśmiał się.

Niall także zachichotał. Louis właśnie w taki sposób żył w Manchesterze. Rano wracał do szarej rzeczywistości, budził się, jadł szybko śniadanie, żegnał się z wujem i dojeżdżał autobusem do myjni samochodowej, gdzie pracował. Przez osiem godzin mył ludziom auta, prał tapicerki i czyścił deski rozdzielcze, aby potem pod wieczór wrócić do mieszkania wuja na pięć minut, przebrać się w lepsze ciuchy, a potem pójść do baru lub pubu, gdzie spotykał się z Niallem. Przez kilka godzin zapominali o zwykłym szarym życiu w Wielkiej Brytanii, żyli marzeniami i czuli się jak prawdziwe gwiazdy rocka, aby później wrócić do któregoś z mieszkań i rozmawiać do późnych godzin nocnych. A od rana zaczynało się to samo i tak było cały czas, dopóki w tym pubie tamtego dnia nie zauważył ich Jeff i nie zechciał ich wziąć na support Harry’ego Stylesa. Tamtego dnia wszystko się zmieniło w ich życiu. I choć nadal byli takimi samymi ludźmi z marzeniami i po prostu kochającymi muzykę rockową, to jednak już nie grali po niszowych pubach, a naprawdę otwierali wielkie koncerty największej gwiazdy muzyki popularnej obecnych czasów.

— Dobrze, że ja już nie muszę wracać do zamiatania ulic – zaśmiał się Niall i poprawił położenie swojej gitary, którą miał na udach. - Nigdy więcej tam nie wrócę.

Jeszcze raz poprawił położenie gitary, a potem ją trochę dostroił. Wziął głęboki wdech i zaczął grać w wolniejszym tempie jeden z najbardziej znanych początków rockowych piosenek ostatnich lat. Louis słysząc te pierwsze dźwięki, aż się rozmarzył. Uwielbiał, gdy Niall wykonywał ten utwór na gitarze – nieważne czy elektrycznej, czy klasycznej, każda wersja miała coś w sobie unikalnego.

Poczekał, aż ten ikoniczny już początek piosenki minie i w odpowiednim momencie włączył się swoim głosem do utworu. Tekst tej piosenki znał doskonale na pamięć i mógłby go nawet wyrecytować bez problemu, gdyby ktoś go obudził niespodziewanie o drugiej w nocy.

— She's got a smile that it seems to me, reminds me of childhood memories – zaśpiewał cichym i spokojnym głosem z przymkniętymi oczami i lekkim uśmiechem.

Niespodziewanie gitara Nialla ucichła, wydając na końcu jeszcze nieprzyjemny dźwięk ostatniej niepasującej struny. Louis szybko otworzył oczy i zobaczył przed sobą Nialla, który aż go gromił wzrokiem. Ten zaśmiał się z niedowierzaniem, na co Niall wywrócił oczami.

— Przestań, peszę się – odparł i trzeci raz poprawił położenie gitary.

— Wstydzisz się mnie? - zapytał rozbawiony Louis.

Niall pokręcił głową. Chciał zacząć jeszcze raz grać tę piosenkę, ale jakoś ubyło mu odwagi.

— Po prostu nie gram tak dobrze na gitarze jak Slash – odparł. - Ta piosenka beznadziejnie brzmi w moim wykonaniu…

— A ja nie brzmię jak Axl Rose – zauważył Louis. - Mamy dwie inne skale głosu. On bez problemu śpiewa niskie dźwięki, a ja… niekoniecznie. Wysokie zresztą też daje radę.

— A Rock You Like A Hurricane dałeś radę, a według mnie to trudna piosenka! - odbił Niall.

— Bo ja i wokalista Scorpions mamy taką samą skalę głosu i jest mi łatwiej – wytłumaczył mu Louis. - Najprawdopodobniej tenor.

Niall machnął ręką.

— Cokolwiek – zaśmiał się. - Nie znam się na tym. Ty śpiewasz, nie ja.

— Tak samo jak ja nie znam się na chwytach gitarowych – przyznał Louis. - Wytłumacz mi, jak zagrać Sweet Child O’ Mine.

Niall nie był co do tego pewny, ale widząc błagalny wzrok Louisa, zgodził się. Wiedział, że go nie wyśmieje; byli w końcu najlepszymi przyjaciółmi, ale mimo wszystko ta piosenka sprawiała, że czuł się niepewnie. Był jedynym takim utworem, którego nie był pewien w stu procentach. Zawsze miał z tyłu głowy widok Slasha – głównego gitarzystę prowadzącego Guns N’ Roses w swoim charakterystycznym kapeluszu i z burzą czarnych jak węgiel loków, który gra tę melodię bez najmniejszego problemu. Ktoś mógłby powiedzieć, że pod względem chwytów utwory Scorpions były trudniejsze albo bardziej wymagające, bo utwory GN’R wymagały bardziej szerokich umiejętności wokalnych niż gitarowych, ale mimo wszystko Niall miał jakiś większy respekt do muzyki zespołu z Sunset Strip, a przede wszystkim do Slasha.

Wziął głęboki wdech, już czwarty raz poprawił gitarę, po czym położył swoje palce na odpowiednich strunach.

— Zaczyna się od dźwięku D. Trzeba wiedzieć, które struny i w jakiej kolejności przeciągać. To początkowo bardzo trudne do zapamiętania, więc niektóre takie utwory trzeba przećwiczyć kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt razy.

Zaczął grać, ale bardzo powoli, wyjaśniając Louisowi w miarę swoich możliwości, które struny właśnie przeciąga. Mimo że było to tylko intro składające się z tylko z trzech dźwięków i powtarzających się przeciągnięć strun, Louis już się pogubił. Za nic w świecie nie powtórzyłby tego drugi raz. On nie był stworzony do grania na gitarze.

— Dwa razy na dźwięku D, dwa razy na dźwięku C, dwa razy na dźwięku G i ponownie dwa razy dźwięk D, tak powtarza się trzy razy z odpowiednimi chwytami. To całe intro. Potem, gdy włącza się śpiew, wchodzą synkopy i melodia się uspokaja, aż do kolejnego refrenu.

Louis pokiwał głową ze zrozumieniem, choć niewiele z tego zrozumiał, a co dopiero zapamiętał. Jednak nie poprosił Nialla o wytłumaczenie chwytów po to, aby to zrozumieć. Po prostu lubił, gdy Niall dzielił się z nim taką wiedzą. Był fanatykiem gitar i przecież umiał wyśmienicie grać na gitarze. Sprawiało mu to radość, gdy ktoś słuchał o jego pasji – wiedział o tym.

— Zagraj końcową solówkę – poprosił go.

— Zwariowałeś? - zapytał go poważnie. - Nie wyjdzie mi to dobrze. Mogę zagrać coś innego…

— Niall – zwrócił jego uwagę na siebie; ten spojrzał na niego niepewnym spojrzeniem. - Oczywiście, że ci wyjdzie dobrze. Grałeś już ten utwór tyle razy i za każdym razem brzmi to jak oryginał. Czego chcesz od siebie? Jesteś zbyt surowy.

Niall zastanowił się nad tymi słowami. Spuścił swój wzrok na podłogę i westchnął. W końcu usiadł wygodniej na podłodze i spojrzał na swoją gitarę.

— Chyba masz rację…

Pociągnął za wszystkie struny, upewniając się, że instrument jest odpowiednio nastrojony, po czym popatrzył na widok za oknem. Louis czekał na pierwsze dźwięki z niecierpliwością; uwielbiał solówkę tej piosenki. Nie mógł się doczekać jego występu.

Pociągnął ponownie za struny i zaczął... Dla Louisa to był miód dla uszu. On dosłownie bawił się gitarą – podobnie jak doświadczony już na wielkich scenach Slash. Zjeżdżał palcami z góry na dół, dotykał różnych strun, zmieniał akordy, rytmy, i to było coś... Louis nie mógł wyjść z podziwu. I Niall twierdził, że nie umiał dobrze zagrać tej piosenki? Przecież wychodziła mu ona fenomenalnie. Dobrze, że byli w trasie z Harrym Stylesem i koncertowali na dużych arenach. Gdyby tego nie robili, Niall po prostu marnowałby swój talent. Według niego równał się talentem z największymi gitarzystami prowadzącymi na świecie.

Nawet się dobrze nie wsłuchał, a Niall już skończył, przejeżdżając palcami na końcu po wszystkich strunach i po całej wysokości gryfu. Po wszystkim tak po prostu odłożył gitarę na bok i popatrzył na przyjaciela takim nic niewyrażającym spojrzeniem – może trochę niepewnym.

— Chryste… Gdzie się czegoś takiego nauczyłeś? Jak?

Niall wzruszył ramionami i trochę się speszył, choć oczywiście uśmiechnął się nieśmiało.

— Wiesz, jak w zamkniętym pokoju ma się tylko gitarę i dużo czasu, bo matka w pokoju obok jest pijana i agresywna, to można się wiele rzeczy nauczyć.

Louis zawstydził się swoim zachowaniem. Nie powinien tak o to pytać. Wiedział, że Niall znalazł zamiłowanie do gitary, bo jego matka była alkoholiczką, a on sam potrzebował jakiejś odskoczni od ponurej rzeczywistości pełnej przemocy i płaczu. Wiedział też, jak ciężki był to dla Nialla temat. Nie powinien poruszać tego tematu – nawet w taki sposób.

— Przepraszam, nie powinienem…

Niall machnął ręką i wstał z podłogi. Rozejrzał się po pokoju. Louis wiedział, czego szukał wzrokiem – alkoholu. Dobrze, że w pokoju żadnego nie było. Musiał zadowolić się puszką coli albo herbatą.

Niall ostatecznie sięgnął po puszkę znajdującą się na hotelowym stoliczku, na którym stał również kubek z zimną już herbatą Louisa. Louis słysząc dzisiejsze wykonanie Nialla, wiedział już, co chciałby wykonać na koncercie w Tuluzie. Wiedział, że ta propozycja była dosyć ryzykowna, ale marzył, aby kiedyś to zrobić, a noc w południowej Francji była do tego idealna.

— Wykonamy ten utwór jutro – oznajmił; Niall wystraszony spojrzał na niego automatycznie.

— Dobrze się czujesz? - upewnił się. - Nie zagram tego! Nie przed tyloma ludźmi! A co, jeśli nasze wykonanie dotrze do chłopaków z GN’R? Zapadnę się pod ziemię ze wstydu!

Louis spojrzał na niego z niedowierzaniem. Chyba nie myślał, że tacy muzycy oglądali dla przyjemności koncerty gwiazd przesłodzonej muzyki popowej, w której pełno było jednorożców, różu i brokatu.

Wstał z krzesła i podszedł do przerażonego wizją koncertu w Tuluzie Nialla. Chwycił go za ramiona i powiedział cicho:

— Dasz radę. Wykonaliśmy razem już tyle utworów. A Sweet Child O’ Mine wychodzi ci magicznie. Nikt nie zagra tego lepiej od ciebie.

Niall podniósł swoją jedną brew rozbawiony ostatnim stwierdzeniem. Do Louisa dopiero teraz dotarł sens wypowiedzianych słów.

— No dobra, może oprócz Slasha. Ale tylko niego – powiedział również rozbawiony.

I tak właściwie się zaczęło. Louis zainspirowany gitarowymi wyczynami Nialla z poprzedniego wieczoru uznał, że Tuluza jest idealnym miastem, aby przysłowiowo zmusić przyjaciela do zagrania piosenki, która była jego piętą achillesową – Sweet Child O’ Mine od Guns N’ Roses. To była jego ulubiona piosenka i od zawsze marzył, aby wykonać ją przed publicznością jako cover. Miał niesamowity respekt do zespołu z Los Angeles za to, że w ogóle stworzyli taką piosenkę.

Stojąc na backstage’u, był trochę zestresowany – podświadomie może rzeczywiście bał się, że się zbłaźni, nie mogąc wyciągnąć tak wysokich tonów jak Axl w oryginale, ale w porównaniu do Nialla odznaczał się stoickim spokojem. To Niall był kłębkiem nerwów. Tupał nerwowo nogą o podłogę, skakał wzrokiem po różnych przedmiotach, wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Najpewniej bolał go brzuch i myślał, że się przekręci. Samo namówienie go na występ z tą piosenką było dużym sukcesem. Co z tego, że wykonywał już o wiele trudniejsze utwory – chwyty do piosenki Rock You Like A Hurricane były cholernie trudne; tutaj liczyło się to, że w oryginale na gitarze prowadzącej grał Slash, czyli ogólnie rzecz biorąc, w jakiś sposób idol Nialla.

Ustalili, że najpierw wykonają piosenkę Scorpionsów na rozgrzewkę, dopiero później zabiorą się za utwór GN’R. Louis miał nadzieję, że ta pierwsza piosenka, która była spokojna i dosyć łatwa – zarówno do śpiewu, jak i do gry na gitarze, uspokoi Nialla na tyle, że nie będzie się tak bardzo stresować przy wykonywaniu jego znienawidzonej pod kątem stresu piosenki.

Podszedł do niego i szepnął w jego kierunku:

— Będzie dobrze, damy sobie radę. Jak nie dzisiaj, to kiedy?

Niall chciał coś odpowiedzieć, lecz obsługa stadionu poinformowała ich, że powinni już wchodzić na scenę, aby nie opóźniać rozpoczęcia koncertu. Dla Nialla to była ostatnia chwila, aby w razie czego uciec, porzucić granie na gitarze, zmienić tożsamość i przeprowadzić się w tajemnicy przed wszystkimi do jakiegoś egzotycznego kraju, aby zacząć uprawiać banany, ale ostatecznie wziął się w garść, wziął głęboki wdech, przymknął na chwilę swoje oczy, po czym ruszył pewnym siebie krokiem za Louisem i Sarah, którzy już wyszli na scenę.

Louis nie byłby sobą, gdyby nie poprosił wcześniej obsługi o jakiś stołeczek umieszczony na środku sceny; jeszcze przy okazji wykonywania takiej ballady rockowej jak Holiday. Usiadł na nim, poprawił mikrofon umieszczony na statywie i przymknął na chwilę oczy, aby wczuć się w klimat Tuluzy i tutejszych fanów.

Niall z kolei także miał obok Louisa swoje miejsce siedzące, na którym usiadł. W ręce miał już odpowiednio nastrojoną gitarę klasyczną – tą, którą posiadał od wielu lat i na której stawiał swoje pierwsze muzyczne kroki. Obok niego stała z kolei jego gitara elektryczna – już podłączona i gotowa do użycia. Dopiero w połowie piosenki wchodziły ostrzejsze dźwięki, więc publiczność musiała się na początku zadowolić akustycznymi rytmami.

Sarah zresztą też przez połowę piosenki była praktycznie bezrobotna. Perkusja w oryginalnym wykonaniu wchodziła późno, więc przez pierwszą połowę mogła jedynie wsłuchiwać się w spokojny głos Louisa, akustyczne dźwięki gitary Nialla oraz w śpiewający tłum – a może i nie; fani mogli zawsze postawić na spokojne słuchanie i powolne poruszanie się w rytm utworu.

Louis spojrzał na Nialla, aby upewnić się, że jest gotowy. Niall wziął głęboki wdech, przejechał raz palcami po strunach, aby upewnić się, że jego gitara jest odpowiednio nastrojona, po czym kiwnął głową w stronę Louisa, co było znakiem, że jest gotowy. Louis poprawił jeszcze nieznacznie mikrofon, po czym powiedział:

— Bonjour, Tuluza – przywitał się; tłum ludzi powitał go radosnymi okrzykami. - Zaczniemy na rozgrzewkę od czegoś spokojnego.

Skinął głową, informując Nialla, że może zaczynać. Niall już nie miał możliwości ucieczki – musiał przebrnąć najpierw przez piosenkę Scorpions, a później przez tę cholerną piosenkę Guns N’ Roses. Wziął głęboki wdech, pomodlił się szybko w duchu, po czym zaczął grać pierwsze dźwięki tej urokliwej rockowej ballady.

Fani dostrzegając, że rzeczywiście będzie to dosyć spokojny utwór, uspokoili się szybko i zaczęli się kołysać w rytm piosenki – tak jak podejrzewała to Sarah obserwująca wszystko z perspektywy perkusji. Uwielbiała taką integrację tłumu – nawet bardziej niż głośne śpiewanie razem z wykonawcą. W takich momentach wierzyła w ludzkość i w to, że społeczeństwo żyje bez podziałów na dobrych i złych; wszyscy byli równi i wszyscy obecnie wsłuchiwali się w utwór, do którego zgodnie zaczęli się kołysać.

Louis oczywiście zaczął uderzać dłonią o swój stołeczek z przymkniętymi oczami. Nie musiał patrzeć na tłum. Oczami widział siebie w pubie w Manchesterze przed garstką ludzi, którym podoba się ich muzyka. Widział to, bo podobne spokojne utwory wykonywali w pubach. Nie mogli sobie zazwyczaj pozwolić na coś ostrzejszego – o lekkim metalu nie wspominając.

— Let me take you far away; you'd like a holiday – zaśpiewał spokojnym, trochę cichym głosem, po czym pozwolił dokończyć Niallowi swoją instrumentalną partię. - Let me take you far away; you'd like a holiday.

Dokończył cała zwrotkę, śpiewając, że ktoś bliski podmiotowi lirycznemu powinien zamienić zimne dni na słońce i zabawę i dlatego powinien dać się zabrać na wakacje. Po tym dał się ponownie wykazać Niallowi.

Cały utwór zresztą skomponowany został pod umiejętności gitarowe, a nie wokalne, więc fani musieli się zadowolić w większości części spokojnymi dźwiękami gitary klasycznej. Louis nie zamierzał wstawać ze stołka podczas tej piosenki, nawet przy tej ostrzejszej części. Musiał przygotować się mentalnie na następny cover. Teraz po części rozumiał Nialla i jego nerwy.

Wykorzystując przerwę od śpiewania, podczas której główną gwiazdą był Niall i jego klasyczna gitara, spojrzał ukradkiem w stronę backstage’u. Jakież było jego zdziwienie, gdy zauważył tam Harry’ego w czarnej koszulce z rysunkiem pączka i w szerokich spodniach dzwonach ze wzorem w biało-czarną szachownicę. Pewnie Marie przygotowywała go do koncertu – dlaczego jednak postanowił popatrzeć na jego występ, zamiast siedzieć w pokoju, w którym pracowała jego makijażystka? Długo nie rozwodził się nad tymi myślami, bo całym sobą musiał być na scenie przed wielkim tłumem fanów głównie Harry’ego.

Rozpoczął drugą zwrotkę takim samym sformułowaniem co w pierwszej części. Nie zwracał zupełnie uwagi na Harry’ego; nawet nie zwracał szczególnej uwagi na słuchających go ludzi na arenie; po prostu śpiewał z zamkniętymi oczami jak za manchesterskich czasów.

— Exchange your troubles for some love – zaśpiewał i dokończył wyższym głosem: - Wherever you are… Let me take you far away; you'd like a holiday.

Po drugiej zwrotce nadszedł czas na tak zwaną wokalizę, którą na potrzeby koncertu trochę przedłużyli w wersji akustycznej. Sarah nadal siedziała bezrobotna przed perkusją, choć była już w pełni gotowości do włączenia się perkusją w odpowiednim momencie w rytm. Na razie całą scenę dla siebie mieli Louis i Niall.

Harry obserwował ich z backstage’u, kiedy Marie poprawiała mu włosy. Nie znał tej piosenki; zresztą nie dziwił się sobie, nie gustował przecież w rocku ani w metalu, czy w jego odmianie – glam metalu, ale musiał przyznać, że była urokliwa. Coś sprawiało, że patrzył na scenę niczym w hipnozie. Może ten tekst – może to, że powinien zamienić swoje problemy w miłość… A może ten widok Louisa, który siedział na zwykłym taborecie przed statywem i śpiewał z zamkniętymi oczami do mikrofonu ubrany w czarną koszulkę ze specjalnie zrobionymi dziurami, na której miał czarną skórzaną kurtkę. Gdyby miał długie włosy, wyglądałby jak typowy członek glam metalowego zespołu. Ale nim nie był – był muzykiem rockowym występującym jako jego support wraz ze swoim przyjacielem gitarzystą Niallem. Ten z kolei dzisiaj był ubrany w zwykłą białą koszulkę włożoną w jasne jeansowe spodnie i jeansową kurtkę w równie jasnym odcieniu co jego spodnie. Na niego jednak nie zwracał aż tak dużej uwagi jak na Louisa.

Nie lubił rockowego stylu, nie lubił rockowej muzyki, nie lubił tej subkultury, bo kojarzyła mu się z uzależnieniami, narkotykami i ogólnie złym zachowaniem. Nigdy nie uważał rockowców za wychowanych ludzi i miłych, ale Louis… Nie powinien tak myśleć, ale miał coś w sobie. Dlaczego tak patrzył na niego? Patrzył wprost na niego i marzył podświadomie, aby powtórzyć z nim tę paryską noc, którą raz przeżyli kilka dni temu. Czuł pożądanie wobec niego, mimo że go nienawidził. Nie powinien tego czuć, wiedział o tym; nie sądził jednak, że ta ich wspólna noc… Nie sądził, że teraz nie będzie mógł odciągnąć od niego wzroku.

Nadal go denerwował, bo nie doceniał tego, że wybrał go jako support na swojej trasie. Był arogancki, bezczelny, ale zarazem cholernie przystojny. Jeff miał dobre oko; musiał to przyznać. Spisał się dobrze. Mimowolnie przygryzł swoją wargę, gdy Louis w przerwie pomiędzy śpiewaniem spuścił wzrok na podłogę.

Największa gwiazda muzyki popularnej obecnych lat i rockowiec z krwi i kości kochający chyba najbardziej glam metal prosto z LA. Jak to razem brzmiało? Dla niego brzmiało to jak największa wiadomość dla muzycznego przemysłu oraz szok dla fanów; ale szok w pozytywnym znaczeniu. Problem był w tym, że obaj siebie nienawidzili, a zarazem siebie pożądali. Tak przynajmniej sądził. Nie miał pojęcia, co siedziało w głowie Louisowi, ale jeśli kilka dni temu sam prosił się o seks… Coś musiało być na rzeczy i, cóż, miał rację – podobał mu się. Nie dziwiło go to; był najpopularniejszym obecnie muzykiem na świecie i nikt mu się nie opierał. Dziewczyny wręcz wzdychały na jego widok i dałyby się zabić za jego dotyk. Louis zatem powinien być wręcz zaszczycony, że on ze swoim statusem takiej gwiazdy w ogóle na niego spojrzał w inny sposób.

Dosyć dobrze bawił się w akustyczny rytm tej piosenki. W pewnym momencie jednak część pierwsza utworu się skończyła, a Niall dosyć szybko sięgnął po swoją gitarę elektryczną.

— Longing for the sun – zaśpiewał niespodziewanie Louis, a Niall dołączył do niego swoją gitarą. - You will come to the island without name.

Skrzywił się, gdy usłyszał tak ostre dźwięki i w końcu perkusję Sarah. A było tak miło. Nienawidził Louisa właśnie za takie zachowanie. Już myślał, że się go posłuchał i wykona coś spokojniejszego, ale nie – on musiał być uparty jak osioł i wykonywać tego cholernego rocka. On się z nim bawił. Był bezczelny; był najbezczelniejszym człowiekiem, jakiego znał. Powinien mieć do niego szacunek; powinien być mu wdzięczny, że w ogóle na niego spojrzał – na głupiego chłopaka z Manchesteru, który śpiewał po niszowych pubach z tanim alkoholem. On wolał jednak udawać pana świata i robić, co mu się żywnie podoba.

Dlaczego on musiał być taki? On najchętniej zdarłby z niego wszystkie jego ubrania, wycałował każdy kawałek jego skóry, zapewniłby mu lepszą noc niż ta w Paryżu, a on nawet tego nie doceniał. Mógł mieć każdego, a jednak to z nim się przespał. Dlaczego taki był? Dlaczego go nie doceniał? Był pierwszą osobą, która to robiła. Nawet go nie znał – nawet z tej muzycznej strony.

Wszyscy go doceniali – fani, rodzina, zespół, Jeff… Wszyscy; tylko nie on.

— Longing for the sun; be welcome on the island many miles away from home.

Nienawidził go, ale go pragnął. Pierwszy raz coś takiego czuł. Miał wiele przygód z mężczyznami, ale nigdy jeszcze nie miał w sobie wewnętrznej walki, aby ściągnąć z kogoś ubrania i po prostu pocałować. Louis był dla niego zagadką. Był usposobieniem wszystkiego, czego nienawidził, a nadal go pragnął; czuł niesamowite napięcie między sobą a nim. Dlaczego więc nie mógł dostać tego samego od Louisa?

Powtórzył jeszcze raz słowa o bezimiennej wyspie, która znajduje się wiele mil od domu. I właściwie to był koniec głosu Louisa, ku niezadowoleniu Harry’ego, który aż się skrzywił. Marie na początku pomyślała, że to jej wina – że na mocno pociągnęła Harry’ego za włosy, ale ten ani ją nie zganił, ani na nią nie nakrzyczał, więc uznała, że to nie jej sprawka.

Teraz ponownie był czas tylko dla Nialla oraz dla perkusji Sarah, która utrzymywała rytm. Cały wieczór właściwie był jego – Louis wybrał takie utwory, aby to Niall się wykazał. Widział to także Mitch, który patrzył na scenę z backstage’u ze znudzeniem. Nie umniejszał Niallowi jego umiejętności gitarowych, ale, cóż, i tak uważał się za lepszego.

Louis widział, że tłum fanów na tuluskiej arenie był zachwycony gitarą Nialla i jej brzmieniem. Nie zachowywali się tak jak fani w Londynie przy popularniejszej piosence Scorpionsów, ale tego też potrzebowali – potrzebowali wsłuchać się w coś spokojniejszego, ale równie efektownego.

Końcówka znowu należała do gitary klasycznej. Niall dał sobie parę sekund na zmianę gitary i końcówka zaczęła przypominać początek – spokojny, akustyczny, melancholijny. I to podobało się Harry’emu. Gdyby Louis tylko go słuchał… Gdyby go słuchał we wszystkim, co mu mówił i co robił wobec niego…

Melancholia go uderzyła. I czuł to do końca utworu, który skończył się wyraźnymi ostatnimi pociągnięciami za struny gitary klasycznej. Tłum ludzi podziękował głośnymi okrzykami radości, co pozwoliło myśleć Louisowi, że ludziom się podobało ich wykonanie tej mniej popularnej piosenki.

Niall właśnie w tej chwili przeżywał największe emocje. Skończyła się piosenka Scorpions i czas był na piosenkę GN’R. Myślał, że naprawdę zaraz zemdleje na scenie i ktoś będzie musiał dzwonić po pogotowie. Czuł suchość w ustach, a brzuch ściskał go z nerwów. Właśnie w tej chwili miał wielką ochotę napić się czegoś wysokoprocentowego. Nie mógł jednak pobiec do pierwszego lepszego baru – nie mógł tego zrobić na koncercie. Wziął głęboki wdech, odłożył gitarę klasyczną na przygotowany pod to stojak, a za to drżącymi rękoma wziął gitarę elektryczną. Zrobiło mu się na chwilę słabo.

Louis spojrzał na Nialla, aby upewnić się, że jest on gotowy do rozpoczęcia tego jednego z najbardziej znanych początków rockowych utworów na całym świecie. Niall nie miał innego wyjścia; musiał skinąć głową. Najwyżej będzie wyśmiewany albo zetknie się z krytyką chłopaków z GN’R, jeżeli to zobaczą lub usłyszą. Żył tylko raz i tylko raz mógł przeżyć to pierwszy raz.

Louis wstał z krzesełka, przytrzymał mikrofon przy statywie i powiedział do publiczności:

— To do wszystkich słodkich dziecinek na świecie.

Jakoś automatycznie spojrzał się szybko w stronę backstage’u, aby zobaczyć, czy Harry nadal tam stał i go obserwował. Te słowa nie były do niego skierowane, nie były aluzją do jego osoby, a jego spojrzenie też nie było specjalne. Spojrzał się w jego stronę tylko z ciekawości.

I stał tam. Nadal wpatrzony w niego jak w obrazek.

Niall westchnął, ułożył odpowiednio palce na strunach, po czym po prostu zaczął grać tak jakby robił to automatycznie. Harry słysząc te pierwsze dźwięki, miał ochotę udusić Louisa. Mógł się tego spodziewać. Nie był idiotą; ten utwór znał doskonale, choć go nie słuchał na co dzień. Często leciał na MTV pomiędzy jego utworami. I oczywiście Louis musiał coś takiego zaśpiewać na jego trasie. Czego tak właściwie się spodziewał? Że Louis zaśpiewa coś cukierkowego?

Louis przecież nienawidził popu i disco.

Niall jakoś przebrnął przez ten ikoniczny początek. Louis spojrzał w międzyczasie raz na Sarah, która cała uśmiechnięta i rozradowana włączyła się perkusją w ten utwór. Też już uśmiechnięty przystawił usta do mikrofonu i zaczął pierwszą zwrotkę – te słowa, które tak bardzo uwielbiał:

— She's got a smile that it seems to me, reminds me of childhood memories – zaśpiewał spokojnym głosem z lekkim uśmiechem na ustach. - Where everything was as fresh as the bright blue sky.

Wyciągnął ze statywu mikrofon i podszedł bliżej barierek, choć nie aż tak blisko, aby fani mogli go dotknąć.

— Now and then when I see her face she takes me away to that special place – zaśpiewał i uśmiechnął się do tłumu. - And if I stare too long, I'd probably break down and cry.

Przy tym ostatnim wyrazie specjalnie się lekko wygiął i przykucnął nieznacznie, jakby prowokował tłum – w zasadzie to robił, bo swoją jedną rękę automatycznie położył w okolice krocza. Wstał szybko i wszedł w swój ulubiony refren, idąc jakby w kierunku backstage’u, mając lekko schylony wzrok, choć ukradkiem i tak widział tam Harry’ego, który zapewnie kipiał ze złości. Cóż, nie miał prowokować publiczności, ale przy jego ulubionej piosence…

Po refrenie był krótki czas dla Nialla. Louis przeszedł obok niego, aby ten wyczuł wsparcie od niego chociaż jego samą obecnością. Oparli się o siebie plecami – Louis uśmiechnięty i czekający na drugą zwrotkę, a Niall aż zbytnio skupiony na swojej gitarze.

W odpowiednim momencie Louis powrócił do statywu, gdzie z powrotem zamontował mikrofon i wszedł gładko w drugą zwrotkę. Widział tłum fanów skaczących w rytm tej piosenki, niektórzy próbowali śpiewać wraz z nim. Nie była to atmosfera porównywalna z tą w Londynie, ale dla Louisa tuluska noc była ciut lepsza – chociażby przez to, że mógł zaśpiewać swoją ulubioną piosenkę.

Gdy nadszedł kolejny refren, oczywiście nie mógł oszczędzić sobie lekkiej prowokacji. Robił to dla czystej zabawy, poza tym widział, że niektórym z widzów się to podobało. Nie uważał zresztą, aby robił coś bardzo ordynarnego, po prostu zniżał się i śpiewał znacznie wyższym głosem. Ale oczywiście dla takiego kościelnego Harry’ego, to musiała być hańba stulecia.

Przyszedł kolejny czas dla Nialla, podczas którego Louis obszedł prawie całą scenę, obdarzając fanów swoim radosnym spojrzeniem. Musiał jednak przyznać, że im bliżej było głównej solówki, której Niall tak bardzo się bał, zaczynał się stresować. Jego brzuch też zaczął go ściskać, a on sam nie miał pojęcia, jak zaśpiewa ostatnie słowa kończące refren, które automatycznie dawały przepustkę do rozpoczęcia solówki gitarowej.

Podszedł ponownie do statywu i cały również w nerwach, bo przeżywał to wraz z Niallem, zaśpiewał, powtarzając to dwa razy:

— Oh, sweet child of mine; oh, sweet love of mine.

Przymknął oczy, usłyszał charakterystyczne uderzenia w bębny Sarah, po czym szybko wziął głęboki wdech, odchylając się do tyłu.

I, cóż, chyba nie musiał się obawiać, bo Niall gładko wszedł w swoją partię – zupełnie tak, jak w mieszkaniu w Manchesterze lub w tuluskim pokoju hotelowym. Był z niego dumny, ale musiał poczekać do końca solówki – przecież zawsze mógł coś zepsuć w środku, czego oczywiście mu nie życzył, ale nerwy mogły zrobić swoje.

Patrzył na niego przez chwilę zahipnotyzowany, jakby zapomniał, że przed sobą ma tłum ludzi bawiących się do tego utworu. W końcu postanowił pochodzić po scenie, podejść do barierek i sprawić, aby dziewczyny, które tam się znajdowały, zaczęły piszczeć. Prowokował tłum, wsłuchując się jednocześnie dokładnie w część instrumentalną.

Gdy Niall już kończył, podszedł z powrotem do mikrofonu na statywie cały uśmiechnięty. Był taki dumny z Nialla. Wyszło mu wręcz perfekcyjnie. Ukradkiem zobaczył także, jak ten odetchnął z ulgą, wiedząc, że najtrudniejsza część już za nim.

— Where do we go? - zaczął spokojnym głosem. - Where do we go now? Where do we go?

Tłum zaczął powtarzać wraz z nim te słowa, podczas gdy Harry z backstage’u właściwie nie wiedział, co powiedzieć. Patrzył na to i, owszem, czuł złość, ale kierując wzrok na Louisa ubranego w tę skórzaną kurtkę i koszulkę z dziurami… Miał ochotę go skrzyczeć, wydrapać mu oczy, udusić, zakopać żywcem, a zarazem zerwać z niego te bezużyteczne ciuchy i pocałować go namiętnie prosto w usta. Naprawdę go nienawidził z całego swojego serca, a jednak chciał chwycić go za kark i przyciągnąć do siebie. Dlaczego tak prowokował tłum? Dlaczego prowokował go?

Słodka dziecino. Słodka miłości.

Utwór na nowo się rozkręcił, a tłum zaczął głośniej śpiewać wraz z Louisem pytanie where do we go. Dla Harry’ego to już było za dużo. Zgromił wzrokiem Marie, co ta odebrała, że już starczy mu układania jego włosów i ma sobie pójść. Tak więc zrobiła. Harry natomiast poszedł w kierunku pokoju do charakteryzacji. Nie mógł dłużej patrzeć na takiego Louisa ani nie mógł dłużej słuchać takiego utworu.

Louis z kolei w końcowej części piosenki stanął na środku sceny uśmiechnięty, obrzucił spojrzeniem całą tuluską arenę, po czym zaśpiewał ostatnie słowa tej piosenki, niemal padając na kolana przed tłumem:

— Sweet child; sweet child of mine!

Zabrzmiały ostatnie dźwięki perkusji Sarah, a potem fani oszaleli z zachwytu. Cóż, najwyraźniej podobała im się ta wersja piosenki GN’R. Niall cały rozradowany, że mu się udało i niczego nie spieprzył, podbiegł do Louisa i wraz z nim ukłonił się publiczności. Sarah zresztą cała rozradowana także ostatecznie dołączyła do nich, po czym cała ich trójka się ukłoniła. Po wszystkim zeszli ze sceny. Teraz już był czas tylko Harry’ego i jego disco piosenek.

Gdy byli już poza zasięgiem wzroku publiczności, Niall wręcz wyściskał spoconego od biegania po scenie Louisa, na co ten się zaśmiał.

— Zrobiliśmy to! Mój Boże, zrobiliśmy!

Louis odwzajemnił uścisk, po czym odsunął przyjaciela na chwilę od siebie i powiedział do niego uśmiechnięty:

— Ty zrobiłeś.

Niall cały szczęśliwy jeszcze raz przytulił Louisa, po czym uciekł do pokoju supportu, aby tam przeżyć koncert, który przed chwilą dali. Sarah natomiast podeszła do Louisa i także go lekko przytuliła, dziękując mu cicho na ucho za możliwość zagrania czegoś rockowego. Nie musiała za to dziękować. Louis po chwili poszedł za Niallem do pokoju, natomiast dziewczyna poszła napić się wody i przygotować się teraz do właściwego koncertu Harry’ego. Louis cieszył się, że nie natrafił na tego skurwysyna na backstage’u. Nie miał ochoty znowu się z nim kłócić – przynajmniej nie teraz po tak świetnej piosence i jej wykonaniu – Sweet Child O’ Mine.

Na arenie tymczasem tłum fanów już nieco się uspokoił i z niecierpliwością czekał na wyjście głównej gwiazdy wieczoru – Harry’ego Stylesa. Robili to też jego dwaj najwięksi fani – Liam i Zayn, którzy oczywiście nie byliby sobą, gdyby nie skomentowali między sobą występu supportu sprzed dosłownie chwili. Cóż, musieli obaj przyznać, że całkiem dobrze się bawili, choć to nie był ich ulubiony gatunek muzyczny. I tak woleli po raz tysięczny usłyszeć takie Watermelon Sugar niż jakąś piosenkę hard rockowych lub glam metalowych zespołów.

Sam rock jednak niezbyt ich interesował. Postać frontmana supportu – Louisa Tomlinsona, interesowała ich tylko ze względu na jego potencjalny związek z Harrym Stylesem. Czy było coś w tym, że ten rockowiec zaśpiewał dzisiaj Holiday i Sweet Child O’ Mine?

— Słyszałeś jego słowa? - zapytał Zayn Liama. - Wydaje mi się, że w pewnym momencie zamiast she zaśpiewał he.

— Jesteś pewny? - dopytał nieprzekonany Liam. - Może się przesłyszałeś? Tutaj jest kiepskie nagłośnienie.

Rzeczywiście nie wszystko było dobrze słyszalne w Tuluzie. Musieli przyznać, że organizatorzy nie postarali się ze sprzętem i nie zapewnili komfortu słuchania dla fanów.

— Nieprawda – zaprzeczył. - Ewidentnie śpiewał to o Harrym.

Widział, że Liam był do tego sceptycznie nastawiony. Jaki dowód musiałby dostać, aby w to uwierzyć? Chyba musiałby zobaczyć ich wspólne zdjęcie albo nakryć ich razem w intymnej sytuacji.

Dziwnie mu było z myślą, że w zasadzie mogli się teraz całować na backstage’u zaledwie kilkaset metrów od nich.

— No dobra, może to wina nagłośnienia – ustąpił, ale po chwili dodał: - Ale tego, że patrzył się na backstage, już nie zaprzeczysz! Zarówno podczas tej pierwszej, jak i podczas drugiej piosenki! I te słowa: do wszystkich słodkich dziecinek. I wtedy spojrzał się na backstage, widziałeś to!

Liam pokiwał zamyślony głową. Musiał przyznać mu rację – rzeczywiście tak było. Ale czy powiedział to z myślą o Harrym? Czy patrzył się na backstage, bo był tam Harry? Mogło tak być, ale nie musiało.

— Może najpierw zobaczmy, co zrobi Harry? - podsunął pomysł nieprzekonany. - Tomlinson to rockowiec; oni wszyscy są tacy pojebani na scenie.

Zayn cmoknął i pokiwał głową, zgadzając się z nim tym twierdzeniem. Dlatego nie lubił wykonawców rocka i w ogóle tego gatunku. Kojarzył mu się po prostu źle. Narkotyki, alkohol, złe słownictwo, arogancja, bezczelność… Liam idealnie podsumował ich wszystkich – wszyscy byli pojebani. Dlatego właśnie wolał takiego Harry’ego Stylesa – gwiazdę popu, która dla wszystkich była miła. Cholera wiedziała, po co wziął na trasę taki support.

— Masz rację…

I właśnie w tym momencie po raz kolei zobaczyli na scenie Harry’ego Stylesa – swojego idola. W zasadzie nie tylko ich, ale także wielu ludzi, którzy byli na tej arenie. Tłum poderwał się i oszalał na widok Harry’ego w czarnej koszulce i w spodniach w szachownicę. Na scenę oczywiście wyszła także jego perkusistka Sarah oraz gitarzysta prowadzący Mitch.

I takiej gitary mógł Zayn słuchać, a nie takiej ostrej jak ta gitarzysty supportu. Poza tym coś mu się w nim nie podobało. Był dziwny – po prostu. Mitch przy nim był sto razy lepszy. Z charakteru pewnie też.

Koncert oczywiście nie obył się bez największych hitów z dyskografii Harry’ego – Watermelon Sugar, As It Was, Sign Of The Times, Adore You… Tłum bawił się – dla Zayna i Liama chyba lepiej niż przy tych rockowych propozycjach cholernego supportu.

Harry oczywiście znalazł też czas, aby porozmawiać z jakąś fanką, która, jak się okazało, miała dzisiaj urodziny i pragnęła, aby jej idol złożył jej życzenia urodzinowe, co Harry oczywiście zrobił. I pomyśleć, że ktoś mógł o nim myśleć jak o niedobrym człowieku, skoro on ani nie propagował bójek i narkotyków, a na swoich koncertach znajdował czas dla każdego i potrafił uszczęśliwić fanów nawet, wydawać by się mogło, głupimi życzeniami na urodziny.

Na scenę tradycyjnie poleciało dużo bukietów kwiatów i innych przedmiotów. Harry skorzystał z różowego węża boa, którego założył na swoje ramiona. Przez chwilę skakał po scenie również z flagą Australii, co było zastanawiające, bo co mogli robić w Tuluzie jacyś Australijczycy. No cóż, najwyraźniej dla Harry’ego można było przelecieć pół świata, aby tylko go zobaczyć na żywo.

Część główna koncertu minęła bardzo szybko; Liam i Zayn nie zdążyli się obejrzeć, a był już czas na ostatnią piosenkę na tuluskim koncercie, czyli cover. I na to właściwie tak najbardziej czekali. Byli ciekawi, co Harry wymyślił i czym nawiąże do rockowego supportu.

Ostatnia piosenka w głównej części z jego dyskografii – Golden, właśnie się skończyła kilkoma uderzeniami w bębny Sarah. Tłum oczywiście podziękował za wykonanie tego utworu wiwatami; niektórzy prosili o bis, choć zapewne wiedzieli, że i tak nadszedł czas na cover.

Zmęczony bieganiem po scenie Harry poprawił mikrofon w swoich dłoniach i uśmiechnął się sam do siebie. Spojrzał porozumiewawczo na Mitcha, który był już gotowy do rozpoczęcia kolejnej piosenki. Po chwili swój szmaragdowy wzrok skierował na publiczność.

— Słuchajcie, dzisiaj taki dzień, powiedziałbym… Taki melancholijny – powiedział zdyszany. - Taki nostalgiczny.

Ktoś z publiczności krzyknął As It Was, jakby myślał, że to zapowiedź właśnie tej piosenki. Harry słysząc, to zaśmiał się.

— As It Was już było, ale możesz ją usłyszeć na kolejnym koncercie, który będzie w Lizbonie – powiedział, wskazując palcem w miejsce, skąd doszedł krzyk fana. - Chciałbym jednak zaśpiewać coś, co przypomina mi coś słodkiego…

Zayn od razu wyłapał to słowo. Czyż nie o tym właśnie śpiewał Louis Tomlinson w swojej części koncertu?

— Kiedy byłem mały… - zaczął swoją opowieść. - Moja mama uwielbiała piec babeczki. I często słuchała podczas pieczenia radia. A w tym radiu często puszczali piosenkę Can’t Take My Eyes Off You. Moja wersja będzie bardziej dyskotekowa. Myślę jednak, że wam się spodoba.

Tłum oczywiście zgodnie krzyknął, że tak – w tym Zayn i Liam. I cóż, teraz jedynie mogli patrzeć, co ten Harry Styles zrobi na scenie.

Louis zresztą też to robił z poziomu backstage’u. Cały koncert Harry’ego przesiedział wraz z Niallem w pokoju dla supportu, świętując idealne wręcz wykonanie piosenki GN’R. Niall nie mógł przestać się cieszyć – tak bardzo był rozradowany, że udało mu się zagrać idealnie tę trudną dla niego solówkę. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby się nie skrytykował – że w jakiejś części źle ułożył palce; że gdzieś indziej mógł coś inaczej zagrać… Louis nawet nie chciał o tym słyszeć. Jego wykonanie było magiczne i tak powinien był myśleć.

Jednak gdy obaj zauważyli, że występ Harry’ego dobiega końca i czas był na cover, czyli ostatnią piosenkę, uznali, że wyjdą z pokoju na backstage poobserwować poczynania Harry’ego na scenie – z czystej ciekawości. To głównie Louis chciał iść, ale Niall ostatecznie poszedł za nim, choć jakoś szczególnie nie interesował go utwór coverowy. Oparł się o ścianę, z której też mógł widzieć scenę, i założył swoje ręce na piersi.

Muzyka zaczęła się bardzo dyskotekowo, co bardzo nie spodobało się Louisowi, ale świadomie tu przyszedł; wiedział, że Harry niczego nie wykona w innym stylu niż pop lub disco. Także założył ręce na piersi i zaczął się uważnie przypatrywać śpiewającemu Harry’emu.

— You're just too good to be true – zaczął śpiewać, otulając się różowym wężem boa. - Can't take my eyes off of you

Dokończył śpiewać kolejny wers, po czym wyciągnął ze statywu mikrofon i podszedł bliżej publiczności. Parę dziewczyn w pierwszym rzędzie zapiszczało na jego widok.

— At long last, love has arrived and I thank God I'm alive – zaśpiewał i wyciągnął jedną rękę przy ostatnim słowie w bok, jakby chciał pokazać, że naprawdę żyje. - You're just too good to be true; can't take my eyes off of you.

Przy tym wersie podszedł dosyć blisko jednej dziewczyny, która wyglądała, jakby miała zemdleć na jego widok, i wyciągnął do niej rękę, jakby to do niej kierował te słowa. Nie chwyciła jej zbyt zaaferowana, ale inni ludzie stojący obok niej wręcz rzucili się na wystawioną rękę Harry’ego. Ten się uśmiechnął, po czym szybko wrócił na scenę, ku niezadowoleniu paru fanów.

Zaczął śpiewać drugą zwrotkę, podczas gdy Louis patrzył na to wszystko z backstage’u zmieszany. Zupełnie nie wiedział, co Harry robi i do czego zmierza. Niall z kolei znudzony w dalszym ciągu wywrócił oczami i westchnął ciężko, czekając tylko, aż ta piosenka w końcu się skończy i będą mogli wrócić już do hotelu.

— But if you feel like I feel then let me know that it's real – zaśpiewał Harry i spojrzał się w stronę backstage’u, łapiąc zmieszany wzrok Louisa. - You're just too good to be true; can't take my eyes off of you.

Niall parsknął śmiechem, widząc spojrzenie Harry’ego; Louis natomiast zdezorientował się, ściągając zdziwiony swoje brwi.

— Ktoś cię tutaj chyba podrywa – powiedział Niall i wybuchnął niekontrolowanym śmiechem; Louis zgromił go wzrokiem.

Muzyka dyskotekowa rozwinęła się na dobre. Ludzie na arenie skakali, niektórzy próbowali tańczyć. Harry zresztą to robił – robił to wraz ze swoim różowym wężem boa, którym próbował się otulić. W końcu podbiegł z powrotem do statywu z mikrofonem i wszedł zadowolony i rozweselony w refren. Cała arena śpiewała wraz z nim, w tym oczywiście Zayn i Liam. Nie śpiewać do tej piosenki było zbrodnią.

Potem gładko wszedł w drugą zwrotkę, będąc przy statywie, ale… tańcząc dosyć prowokująco jak na Harry’ego, którego zdążył poznać Louis. Wzrok miał skierowany właśnie na niego, co bardzo go peszyło, ale również oburzyło. Co on sobie wyobrażał? Mógł tak po prostu kierować tę piosenkę bezpośrednio do niego przy całej arenie wypełnionej tysiącem ludzi? I tak się zachowywać? Przecież wyraźnie mu mówił, że między nimi niczego nie ma i mają obaj zapomnieć o tym cholernym Paryżu.

— You'd be like heaven to touch, I want to hold you so much – zaśpiewał i otulił się wężem boa szczelniej, patrząc Louisowi prosto w oczy. Zachowywał się tak, jakby naprawdę chciał go przytulić. - At long last, love has arrived and I thank God I'm alive, you're just too good to be true; can't take my eyes off of you!

Kolejna część instrumentalna się zaczęła i właśnie w tym momencie Harry obrócił się w stronę backstage’u całym swoim ciałem i zaczął tańczyć, utrzymując stały kontakt wzrokowy z oburzonym i wściekłym już Louisem. Niall za to nie mógł przestać się śmiać, co podwójnie podjudzało Louisa.

W pewnym momencie Harry pokazał w jego stronę serce złożone z jego dwóch wolnych na razie od mikrofonu dłoni. Niall ponownie wybuchnął śmiechem, po czym machnął ręką i odszedł do pokoju supportu. Louis natomiast stał jak sparaliżowany, nie wiedząc zupełnie, co o tym myśleć. Harry w tym momencie był bezczelny. Dziękował Bogu, że nikt z publiczności nie widział dokładnie backstage’u.

Cóż, rzeczywiście tak było, ale ten gest Harry’ego nie umknął uwadze Liama i Zayna, którzy byli czujni jak nigdy przedtem.

— Co on zrobił? - zapytał zaskoczony Liam Zayna. - Czy on właśnie pokazał komuś zza sceny serce?

— A nie mówiłem? - zawołał do niego. - To potwierdza naszą teorię! Mówiłem, że coś jest na rzeczy. I ta piosenka; nie zaprzeczysz.

Liam pokiwał głową. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać koledze rację.

Piosenka rozkręcała się coraz bardziej, a Harry wykonywał coraz odważniejsze ruchy jak na niego. Louis się zastanawiał, czy przypadkiem nie robił to z czystej złośliwości wobec niego. Tak to przynajmniej wyglądało. Tyle razy mu powtarzał, że ta noc była błędem, nigdy nie powinna się wydarzyć, a między nimi niczego nie ma, ale on najwyraźniej żył w swoim wyimaginowanym świecie, w którym najwyraźniej byli szczęśliwą i zakochaną parą.

Czy to w ogóle było możliwe? Harry Styles potrafił kochać i kochałby człowieka, którego nienawidził? To brzmiało jak absurd, ale tak wyglądało, o dziwo.

Harry zakończył cały swój cover słowami, chwytając się za serce i patrząc ukradkiem na Louisa na backstage’u:

— I love you, baby, trust in me when I say.

Sarah i Mitch jeszcze przez chwilę prowadzili piosenkę samą warstwą melodyczną, podczas gdy Harry składał pocałunki pożegnalne fanom i kłaniał się w podziękowaniu za kolejną cudowną noc na trasie. Fani oczywiście wiwatowali, niektórzy jeszcze prosili o bis, choć i tak wiedzieli, że do niczego takiego nie dojdzie. W końcu zabrzmiały ostatnie bębny Sarah, a cały koncert oficjalnie się skończył.

Kolejne miasto na trasie – Tuluza, zostało zaliczone.

Louis był wściekły jak nigdy dotąd. Harry działał mu na nerwy, parę razy naprawdę nieźle go wkurzył – szczególnie w Birmingham, ale dzisiaj… Dzisiaj ten poziom został przekroczony kilkukrotnie. Zdenerwowany do granic możliwości postanowił odejść do pokoju, aby dołączyć tam do Nialla. Nie miał zupełnie ochoty widzieć Harry’ego. Tym razem naprawdę przesadził. Ciekawy był, czy miał na to jakieś rozsądne wytłumaczenie.

Znaczy… Na to nie było logicznego wytłumaczenia.

Szedł już wściekłym krokiem w stronę pokoju supportu, gdy nagle usłyszał za sobą donośny głos Harry’ego:

— Louis!

Wywrócił oczami sam do siebie, zanim się odwrócił. Był zły, że nie udało mu się uciec Harry’emu. Obecnie nie miał ochoty, aby się z nim konfrontować. Sam musiał ochłonąć.

Mimo wszystko zatrzymał się przy ścianie i odwrócił w kierunku Harry’ego. Wściekłego Harry’ego. Mógł się tego spodziewać. Teraz mógł jedynie zgadywać, o co był tak wkurwiony – o jego prowokacyjne ruchy czy to, że zagrał piosenkę GN’R.

— Co to miało znaczyć? - zaczepił go cały wściekły, podchodząc do niego; Louis powinien już do tego przywyknąć, bo czego innego mógł się spodziewać; domyślał się, że Harry będzie wściekły za hard rocka. - Guns N’ Roses?! Ci narkomani w lateksie z Sunset Strip w LA?! Pojebało cię do reszty?

Louis zastanawiał się, czy Harry miał pojęcie, o jakim zespole mówili. Czy wiedział, że w Guns N’ Roses na gitarze grał jeden z najlepszych młodych gitarzystów, a śpiewał jeden z najlepiej zapowiadających się wokalistów? On w ogóle zdawał sobie sprawę, kogo obrażał? Mógł nie lubić rocka; Louis przyznawał, że nie wszyscy lubili glam rocka lub metalu – i to jeszcze takiego prosto z Sunset Strip, ale trochę szacunku i kultury do innych wypadało mieć.

Ale to był Harry – on nie miał szacunku do nikogo.

Chciał już zaoponować, jednak Harry odezwał się pierwszy.

— Wiesz, jak bardzo nienawidzę takiej muzyki...

— To dlaczego pozwoliłeś mi wykonać rockowe piosenki w Paryżu? - zapytał go dosadnie.

Nie rozumiał już go. Raz mu pozwalał, drugim razem się śmiał i był rozbawiony jego prowokacją, innym razem się wściekał... On chyba miał jakieś zaburzenia dwubiegunowe. I ten gest na scenie… On był mocno popierdolony.

Harry oburzył się. Założył swoje ręce na piersi i odparł głośno:

— Bo byłeś dla mnie miły!

Louis nie wierzył w to, co słyszał. Prychnął z niedowierzaniem i pokręcił głową.

— Chwila – wtrącił się oburzony. - To nie o to chodziło. Pozwoliłeś mi, bo się z tobą przespałem. Jeśli myślisz, że będę teraz z tobą spać za każdym razem tylko po to, aby móc śpiewać rocka, to się mylisz. Wiesz co? Możesz się walić.

Machnął ręką. Chciał odejść, ale Harry oczywiście musiał chwycić go za nadgarstek i przyciągnąć do siebie. Obok nich przeszli Sarah i Mitch, którzy spojrzeli na nich zaskoczeni, ale szybko ulotnili się z zasięgu ich wzroku. Ku zadowoleniu Louisa, bo nie chciał, aby ktokolwiek myślał o nich w jednoznaczny sposób.

— Dlaczego tak prowokujesz tłum? - warknął; ten to miał tupet. - Nie masz, kurwa, tego robić.

— A ty? - Odbił piłeczkę; oparł się plecami o ścianę. - Co to był za gest na scenie? To też była prowokacja?

— Bo ty mnie prowokujesz – odpowiedział grubym głosem.

Przybliżył się do niego na niebezpieczną odległość. Właściwie przyparł go do ściany – tak, że ten nie miał możliwości swobodnej ucieczki.

— Ja? - zaśmiał się z kpiną w głosie. - Ja tylko śpiewam to, co lubię. To ty nie potrafiłeś oderwać ode mnie wzroku.

— Masz rację.

I w tym konkretnym momencie pocałował gwałtownie Louisa prosto w usta – niemal tak samo niespodziewanie jak w Birmingham. Z taką różnicą, że Louis po prostu oddał ten gest. Może był idiotą, ale ponownie poczucie ust Harry’ego na swoich… Mógł być na niego wkurwiony, mógł chcieć go pomścić za wszystko, co zrobił wobec niego, ale prawda była taka, że nie mógł już przejść wobec tego obojętnie. Nienawidził go, ale nie potrafił się mu oprzeć.

Może rzeczywiście podświadomie w tych gestach było coś wymierzonego prosto w Harry’ego i jego wybujałe ego. Może rzeczywiście go prowokował. Poprawka: może obaj siebie prowokowali, bo obaj nie potrafili przyznać, że te pocałunki, ten seks w Paryżu były czymś, co im się najzwyczajniej w świecie podobało.

Całowali się namiętnie; nie chcieli tego przerywać, a szczególnie Louis, który czuł rękę Harry’ego na swoim karku.

Niestety prawda była taka, że obaj nie potrafili oderwać od siebie wzroku, mimo że się nienawidzili z całego serca.

Chapter 13: 13. 18 and Life

Chapter Text

Barcelona

Z tego pokoju hotelowego można było bez problemu usłyszeć szum morza i krzyki mew z pobliskiej plaży. Taki był wielki plus spania w hotelu, który znajdował się blisko plaży – i to jeszcze w słonecznej i co najważniejsze wolnej Hiszpanii.

Mitch mógł się tak budzić niemal codziennie. W Londynie budziły go tylko przejeżdżające samochody i dźwięk odbijanych kropel deszczu o rynny. Jedynie śniadania, które przygotowywała mu rano Sarah, były czymś dobrym w elementach, których nie lubił w stolicy Wielkiej Brytanii.

Poznał się z nią przez Harry’ego podczas tworzenia jego pierwszego albumu oznaczonym jego imieniem i nazwiskiem. Został zaproszony na sesję nagraniową do studia w Londynie jako gitarzysta prowadzący i to tam poznał Sarah, która miała nagrywać warstwę perkusyjną do jego piosenek. Dowiedział się, że była dziewczyną, która grywała w żeńskich zespołach rockowych w londyńskich klubach, ale czysto amatorsko – była samoukiem, a po koncertach, których słuchała mała publiczność głównie przez to, że w głównym składzie były same kobiety, wieczorami i po nocach dorabiała sobie jako striptizerka i tańczyła na rurze. Pochodziła z niższej klasy robotniczej, nie skończyła żadnej porządnej szkoły – podeszła jedynie do kształcenia zawodowego w zawodzie fryzjera; u niej w domu się nie przelewało, a ona sama miała marzenia, aby grać na perkusji profesjonalnie. To, że została zaproszona przez samego Harry’ego Stylesa – wtedy jeszcze nie tak bardzo znanego, ale dobrze się zapowiadającego muzyka popowego, mogło i tak być niemal cudem. W zasadzie tak samo było z nim. To, że został zaproszony do Londynu na sesję nagraniową coraz bardziej znanego na scenie muzycznej muzyka, było dla niego niemal spełnieniem marzeń.

Pochodził ze Stanów Zjednoczonych, dokładniej to z Ohio. Wychowywał się na ranczu, na którym mieszkał wraz z rodzicami i swoimi dziadkami od strony ojca, do których należała cała ziemia. Zajmowali się głównie hodowlą bydła, choć parę hektarów przeznaczali również na uprawę kukurydzy. Pomagał dziadkom przy pędzeniu zwierząt czy przy uprawach, pieląc chwasty lub rozrzucając nawóz. Tak zapamiętał swoje dzieciństwo – od rana praca na ranczu, a wieczorami odpoczynek na ganku domu z kubkiem zimnego napoju z lodem, kiedy z radia rozbrzmiewała piosenka Take Me Home, Country Roads Johna Denvera, którą uwielbiał jego dziadek. Tak było w lecie. Gdy rozpoczynał się rok szkolny, chodził do oddalonej o kilka kilometrów szkoły – najpierw podstawowej, a później średniej. I po zajęciach także pomagał na ranczu. Jego całe dotychczasowe życie opierało się na wiejskim życiu. Nie znał innego życia poza ranczem w Ohio, a wielki amerykański świat widział jedynie w telewizorze i w hollywoodzkich filmach, które czasami były puszczane na głównym kanale albo gdy szedł ze znajomymi ze szkoły do kina w mieście oddalonym od jego domu o kilkadziesiąt kilometrów.

Nigdy nie ciągnęło go do wielkiego świata. Podczas gdy jego koledzy marzyli, aby wyjechać do Nowego Jorku lub do Europy, on wolał spokojną wieś, towarzystwo dziadków i rodziców.

Do czasu.

Pewnego dnia – pamiętał, że było to niewyobrażalnie gorące lato i jego dziadek ubolewając nad suchymi porami i uschniętymi kolbami kukurydzy, oglądał non stop prognozę pogody w telewizji, na ich ranczo przyjechał jego kuzyn Bruce z Cincinnati wraz ze swoją mamą – siostrą jego ojca. Przez to, że mieli u nich spędzić kilka tygodni, Bruce przywiózł ze sobą wiele swoich rzeczy – przede wszystkim swoje ulubione płyty muzyczne i bas, na którym grywał.

W Cincinnati grał ze znajomymi ze szkoły średniej w małej garażowej kapeli, w której on właśnie grał na basie. Coverowali znane rockowe kawałki prosto z Wielkiej Brytanii lub z Kalifornii, gdzie rodził się nowy podgatunek rocka. Traktował to jako odskocznię od codziennych obowiązków i nie zamierzał porzucać realnych planów składających się z normalnej pracy biurowej w wielkim mieście, mimo tego pokazał mu parę chwytów basowych oraz puścił na gramofonie swoją ulubioną piosenkę ulubionego zespołu – Sweet Emotion Aerosmith.

I właściwie od niego zaczęła się jego przygoda z muzyką. Od niego zaczęło się wszystko. Od niego i od tej piosenki, która sprawiła, że zakochał się w muzyce i jego celem była nauka gry na basie. Chciał grać tak jak jego kuzyn. Ale, cóż, ranczo w Ohio pośrodku niczego nie było dobrym miejscem na rozwój umiejętności muzycznych. Dlatego gdy Bruce powiedział mu, że chce wyjechać po skończeniu szkoły do Los Angeles w Kalifornii, nie wahał się ani sekundy. Oznajmił mu, że wybiera się z nim. Mimo że jako kuzyni bardzo się lubili, Bruce nie był przekonany do tego pomysłu. Wyjeżdżał do Kalifornii, aby ułożyć sobie tam życie, bo twierdził, że w Cincinnati nie ma wielkich perspektyw; nie chciał wyjeżdżać tam z kimś, kogo musiałby pilnować i za kogo musiałby być odpowiedzialny. Poza tym jego rodzina – przede wszystkim dziadkowie, nie pochwalali tego pomysłu. Powtarzali mu, że nie wie jeszcze niczego o życiu, jest młody, nie zna świata i na pewno prędzej czy później wróci na ranczo z podkulonym ogonem, ale nie powstrzymało go to od wyjazdu wraz z kuzynem, który w końcu się zgodził, aby z nim pojechał.

Co mogło się stać w Los Angeles? Nie bez powodu przecież to miasto nazywane było Miastem Aniołów.

I, cóż, cholernie się przeliczył. Nie dosyć, że w całym Los Angeles musieli szukać lokum przeznaczonego na dwie osoby, to jeszcze trudno było im znaleźć jakąkolwiek sensowną pracę. Wszyscy wynajmujący twierdzili, że mają pokój do wynajęcia tylko dla jednej osoby albo zarzekali się, że nie wynajmą pokoju dwóm rozwydrzonym osiemnastolatkom, którzy przyjechali do Kalifornii z oddalonego o ponad dwa tysiące mil Ohio i oczekują nie wiadomo czego, natomiast do pracy szukali albo opiekunek dla dzieci, albo sprzątaczek. Obaj nie zamierzali pracować za marne pieniądze i w pocie czoła. Przyjechali tu, aby spełniać marzenia, a nie żyć na ulicy od pierwszego do pierwszego, zmieniając dzieciom pieluchy albo sprzątając brudne toalety w galeriach handlowych.

Snuli się po kalifornijskim mieście snów bez konkretnego celu. Bruce musiał nawet sprzedać swój ukochany bas, aby mogli kupić sobie coś do jedzenia. Początki w nowym i nieznanym mieście były cholernie trudne, ale za każdym razem, gdy przechodzili główną ulicą Los Angeles – Sunset Strip, na której znajdowały się bary, puby i kluby muzyczne wypełnione dźwiękami rocka, Mitch patrząc na rozwieszone plakaty informujące o występujących tego wieczoru okolicznych zespołach, przypominał sobie, po co tak naprawdę tutaj przyjechał.

Los w końcu musiał się do nich uśmiechnąć. Znaleźli całkiem przytulny pokoik niedaleko właśnie Sunset Strip. Niska cena wynikała głównie z położenia lokum blisko głośnej nocami ulicy i popularnych klubów i barów muzycznych – Whisky a Go Go, The Roxy i Rainbow. Poza tym, cóż, nie trzeba było być stałym mieszkańcem Los Angeles, aby wiedzieć, że w tamtym czasie królowały tam narkotyki, alkohol i szaleni rockmani, a dla policji było to stałe miejsce interwencji. Im to jednak nie przeszkadzało. Najważniejszy był dach nad głową, czysta toaleta i możliwość wzięcia prysznica. Lokalizacja też była niczego sobie – szczególnie dla Mitcha, dla którego Sunset Strip pełne muzyków stało się drugim domem.

Ku jego szczęściu syn właścicielki mieszkania, w którym się ostatecznie zatrzymali – Tony, który był pół Amerykaninem, pół Meksykaninem i wychował się w Tijuanie, grywał ze swoimi znajomymi po kalifornijskich pubach punka oraz pop-punka. Szukał do swojego składu basisty, więc była to dla Mitcha życiowa szansa. Nie przepadał za punkiem i utworami Sex Pistols, ale od czegoś trzeba było zacząć. Nie mógł wybrzydzać w swojej sytuacji.

Przeżył szok, gdy odkrył, że zespół Tony’ego składał się z chłopaków, którzy występowali na scenie w… jedenastocentymetrowych szpilkach i bez problemu w nich chodzili. Dodatkowo grali na wypożyczanym od pubów sprzęcie, co nie przekładało się na dobrą jakościowo muzykę. Przez brak jednak innych perspektyw Mitch musiał zacisnąć zęby i zagrać z nimi parę koncertów, grając na basie, aby chociaż stać się trochę rozpoznawalny na kalifornijskiej scenie.

Z zespołu Tony’ego jednak uciekł szybciej, niż sam mógł się tego spodziewać. Nie wytrzymał psychicznie z ekscentrycznymi facetami, którzy stylizowali się na kobiety bez zupełnego smaku w tym wszystkim, poza tym punk to nie była jego bajka. Los się do niego ponownie uśmiechnął, gdy na jednym z ostatnich koncertów z zespołem Tony’ego zauważył go Kevin – lider i wokalista The Platinum. Był zachwycony jego grą na basie i wprost zapytał, czy nie chciałby dołączyć do jego zespołu. Korzystając z tej niecodziennej propozycji jeszcze w tak odpowiednim dla niego czasie, od razu się zgodził – i to z jakim entuzjazmem. Korzystając też z okazji, że Kevinowi zwolnił się pokój po poprzednim basiście, Mitch wyprowadził się od swojego kuzyna Bruce’a, który z kolei znalazł sobie partnerkę, więc im obu było to na rękę. W końcu po paru miesiącach zaczął życie w Los Angeles na własną rękę.

Zespół Kevina był bardzo sympatyczny, chociaż ich muzyka także niekoniecznie do niego przemawiała, choć na szczęście nie był to już ten nieszczęsny punk. Wydawało mu się, że wszystkie ich utwory były takie same – taki sam rytm, taka sama linia basu... Wszystko oprócz słów piosenek, chociaż ich temat też był taki sam – miłość. Z braku jednak innego muzycznego zajęcia grał z nimi po przeróżnych barach i klubach w Los Angeles. Uważał to za sto razy lepsze niż granie z facetami ze szpilkami na stopach. Dzięki dużym napiwkom pijanych słuchaczy na ich nieprofesjonalnych koncertach udało mu się kupić swój pierwszy własny bas. Nie był najdroższy ani zarazem najtańszy, ale na pewno był lepszy niż ten wypożyczany syf od pubów i Mitch grał na nim z wielką ulgą dla swoich palców. Długo się jednak nim nie nacieszył; zagrał na nim zaledwie parę koncertów. Pewnego dnia wraz z Kevinem wybrali się na koncert nowego zespołu metalowego na kalifornijskiej scenie. Samochód zaparkowali kilka przecznic dalej w jakiejś podejrzanej okolicy. Po koncercie okazało się, że ktoś włamał się do auta i zabrał wszystkie instrumenty ich zespołu – w tym bas Mitcha. Po tym incydencie jedynym wyjściem ich składu było grać na jakimś pseudo-sprzęcie wypożyczonym przez kluby.

The Platinum w końcu się samo rozpadło przez brak porozumienia ze strony nowego perkusisty a gitarzysty prowadzącego. Grupa została oficjalnie rozwiązana i każdy poszedł w swoją stronę. Mitch musiał opuścić mieszkanie Kevina, więc chwilowo pomieszkiwał w mieszkaniu swojego kuzyna i jego partnerki. Szczęście zawitało do niego ponownie, stawiając na jego drodze Edwarda – perkusistę zespołu Ride. Wraz ze swoim zespołem grał pewnego dnia w Rainbow. Brakowało im gitarzysty prowadzącego, który w ostatniej chwili postanowił ich wystawić i zmienić zespół na jakiś z San Diego. Mitch będąc tego dnia w tym barze i widząc ich panikę, postanowił im pomóc, korzystając z tego, że umiał grać na basie, więc gra na gitarze nie powinna była mu przynieść większych problemów – tym bardziej że w poprzednich zespołach czasami coś na niej grywał. Pomógł im tego feralnego wieczoru i zagrał parę kawałków z nimi, które coverowali, a on je akurat znał. Całej grupie Edwarda spodobała się jego gra na gitarze i niemal od razu zaproponowali mu dołączenie do zespołu, co wiązało się z kolejną przeprowadzką – z mieszkania Bruce’a do domu Edwarda, u którego to zazwyczaj odbywały się próby zespołu.

I Ride było jego pierwszym zespołem, w którym miał wrażenie, że zaczyna być rozpoznawalny na kalifornijskiej scenie. I to nie grając na basie, a grając na gitarze elektrycznej jako gitarzysta prowadzący, czyli ten najważniejszy.

Przy okazji nagrywania w jednym ze studiów nagraniowych w Los Angeles ich pierwszej wspólnej płyty, zauważył go Adrien – jeden z producentów muzycznych, który z kolei znał Jeffreya Azoffa – menadżera wschodzącej gwiazdy muzyki pop znanej na razie z coverów znanych dyskotekowych piosenek ery lat siedemdziesiątych. I tą wschodzącą gwiazdą był sam Harry Styles. Adrien widząc talent Mitcha, polecił go Jeffowi, a ten z kolei zaprosił go na sesję nagraniową do Londynu w ramach nagrywek do pierwszego albumu Harry’ego jako muzyk sesyjny. Mitch na tamten moment nie miał pojęcia, kim jest Harry Styles i dlaczego to akurat on został wybrany do tej roli, ale byłby idiotą, gdyby nie skorzystał z tej propozycji.

Dokończył ze swoim zespołem nagrywanie wspólnej płyty, a później poleciał do Londynu na tamtejszą sesję nagraniową. To było w 1982 roku i właśnie wtedy po raz pierwszy poznał Sarah – dziewczynę o rok starszą od niego, która grała na perkusji. Włosy miała spięte tamtego dnia w koka, a ubrana była w krótkie jeansowe spodenki i porwaną czarną koszulkę. Pamiętał ten widok do teraz. Wchodząc do studia tamtego dnia, nie wiedział jeszcze, że Harry Styles zostanie jego stałym współpracownikiem – wręcz pracodawcą, a ta dziewczyna na perkusji – jego dziewczyną podczas nagrywania drugiej płyty Harry’ego w 1986 roku.

Długo zbierał się do tego, aby wyznać jej, że się w niej zakochał. Bał się, jak to odbierze, bo miał wrażenie, że są z zupełnie innych światów. Ona była szalona i wszędzie jej było pełno, on z kolei wolał spokój i wyciszenie. I, cóż, niepotrzebnie się martwił, bo pewnego wieczoru po długim nagrywaniu i wysłuchiwaniu skarg i zażaleń Harry’ego na dosłownie wszystko, co się rusza, nawet nie powiedział dziewczynie dobrze, co do niej czuje, a ta po prostu – co było zgodne z jej naturą i osobowością – go pocałowała. Wtedy już wiedział, że byli dla siebie stworzeni.

Widział, jak bardzo gra z chłopakami z nowego supportu Harry’ego sprawia Sarah przyjemność. Nie chciał odbierać jej radości z wykonywania utworów wraz z nimi, ale on osobiście ich nie lubił – a już szczególnie tego gitarzysty Nialla, który uważał się za nie wiadomo jaką gwiazdę rocka i grania na gitarze. Czy on przeszedł tak samo wiele jak on? Tułał się po kalifornijskich ulicach, szukając jakiegokolwiek pokoju? Przenosił się od zespołu do zespołu, aby w końcu zostać zauważonym? On dostał supportowanie tak wielkiej gwiazdy muzyki na tacy. Co on mógł wiedzieć o życiu?

I poza tym wszyscy doskonale wiedzieli, że tak naprawdę nie powinno go być na tej trasie koncertowej.

Mitch nie wiedział, co się święciło za kulisami, ale podejrzewał, że wybranie Louisa i Nialla na support wcale nie było przypadkiem. Nie miał żadnych dowodów ani wielkich wskazówek, aby tak sądzić, ale intuicja podpowiadała mu, że kryło się za tym coś dziwnego. Tym bardziej wiedząc, że Harry nienawidzi rocka i ma specyficzne podejście do niektórych spraw.

Miał też wrażenie, że Niall ma chrapkę na Sarah; że uważa, że jest dla niej niewystarczający i może mu ją odbić. Jego niedoczekanie. Tak samo jak nie doczeka się bycia lepszym gitarzystą z ich dwójki. Obaj doskonale wiedzieli, że to on był lepszy. Niall musiał się po prostu z tym pogodzić.

I jego alkoholizm. Przykro się patrzyło na niego, gdy był pod wpływem alkoholu, choć nie usprawiedliwiał go – nadal nie powinien go obrażać, a szczególnie nie powinien był wyzywać go od skrzeczących żab. Wtedy przesadził. Mogli siebie nie lubić, ale takie komentarze obaj mogli zachować dla siebie. On nie mówił mu, że czasami wygląda jak stereotypowy amerykański ojciec siedzący z piwem w ręce przed telewizorem; szczególnie w momentach, kiedy był pijany.

Rozmyślałby tak dalej, gdyby nie Sarah, która najpierw go przytuliła, a potem złożyła mu mały pocałunek na policzku. Uśmiechnął się mimowolnie sam do siebie, po czym otworzył ospałe oczy i odwrócił się w stronę dziewczyny. Cały czas ubrana była w za dużą białą koszulkę, która służyła jej do spania, mimo że było już dawno po dziesiątej. Chcieliby mieć cały dzień na odpoczynek, ale niestety – wieczorem musieli dać koncert w Barcelonie. Zaledwie wczoraj wieczorem grali w Madrycie, cztery dni temu jeszcze w Lizbonie. Chcieli odpocząć, mając choć jeden cały dzień wolny – i na szczęście po koncercie w Barcelonie do następnego koncertu, który miał się odbyć w Wiedniu, wypadały im całe dwa dni wolnego.

A Sarah nie dosyć, że wykonywała na perkusji piosenki Harry’ego, to jeszcze musiała grać z tym supportem. Mitch widział, jak bardzo to lubi i cieszy się z grania rocka, którego przez wiele lat nie grała – podobnie jak on, ale bał się, że ta się zamęczy. Mimo wszystko gra na perkusji była wyczerpująca dla rąk i nadgarstków.

Nie był jak Harry. Muzykę rockową lubił; przecież to na niej się wychował i to przez nią zapragnął grać w zespołach muzycznych. Jego pierwsze zespoły z Los Angeles były przecież głównie rockowe, choć czerpały coś z punka i popu. Nie przeszkadzało mu jednak to, że z Harrym wykonywał utwory bardziej dyskotekowe czy popowe. Zarabiał tyle pieniędzy za same koncerty i bycie jego muzykiem studyjnym, że mógł już nic nie robić do końca życia. Miał narzekać?

A jego rodzice i dziadkowie mówili dziesięć lat temu, że wróci jeszcze z podkulonym ogonem na ranczo w Ohio.

Uwielbiał tam przyjeżdżać na wakacje; dodatkowo chciał utrzymać z rodziną dobre stosunki po tym, jak jego dziadek zmarł cztery lata temu, ale jego dom był już w Londynie. Mieszkał z Sarah, która po pierwszej trasie koncertowej z Harrym kupiła tam apartament w samym centrum. Przeprowadził się do niej w 1986 roku z Los Angeles, kiedy to niestety jego zespół Ride rozpadł się przez brak sukcesów poza Kalifornią. Obecnie więc spełniał się muzycznie jedynie na koncertach Harry’ego i nagrywając warstwę gitarową w studiu nagraniowym na jego płyty.

I na razie mu to nie przeszkadzało. Miał dwadzieścia siedem lat i samo koncertowanie już go męczyło. Nie miał pojęcia, jak będąc młodszym, dawał radę koncertować z Ride w Los Angeles i jeszcze koncertować z Harrym, latając tam i z powrotem z Los Angeles do Londynu lub Manchesteru. A Harry jeszcze zapragnął zrobić ogromną promocję swojej trzeciej płyty i ustalił światową trasę koncertową – właściwie pierwszą w jego karierze na taką skalę. Wcześniej, owszem, dawał pojedyncze koncerty w USA, ale tym razem światowa trasa oznaczała naprawdę światową trasę. Sześć koncertów w samej Wielkiej Brytanii, prawie cała Europa Zachodnia, całe Stany Zjednoczone oraz w późniejszym terminie – po uzgodnieniu z właściwymi organizatorami – Japonia, Australia, może także Skandynawia, która teraz się nie znalazła na trasie… Harry’emu naprawdę zależało na sławie i na pieniądzach. Wszyscy z jego zespołu już go znali i, cóż, można było się do niego przyzwyczaić, ale nie zmieniało to faktu, że był egoistyczny i wyrachowany.

— Cześć – przywitał się z nią i uśmiechnął. - Już nie śpisz?

— Rozmyślam – przyznała także z uśmiechem.

Ciekaw był, o czym tak rozmyślała od rana. Chwycił ją za biodra i przybliżył do siebie. Uwielbiał takie poranki, gdy byli tylko sami i nie mieli z tyłu głowy stresu związanego z nagrywaniem w studiu lub koncertem. Akurat koncerty w Barcelonie należały dla nich do tych najprzyjemniejszych, dlatego stresu w ogóle nie odczuwali.

— A nad czym tak rozmyślasz?

Sarah jeszcze raz się rozmarzyła. Chciała pocałować go, lecz ostatecznie tego nie zrobiła. Opadła głową na swoją poduszkę i wzięła głęboki wdech. Przez krótką chwilę wpatrywała się w sufit, aż w końcu odważyła się spojrzeć ponownie na Mitcha.

— Tak sobie myślałam, że może po skończonej trasie… - zawahała się; Mitch spojrzał jej prosto w oczy, aby zachęcić ją do dalszego mówienia. - Może kupilibyśmy jakiś dom na przedmieściach Londynu, zaadoptowali pieska…

W przypływie odwagi podniosła się i znowu przybliżyła się do Mitcha, patrząc mu prosto w oczy.

— Wzięli ślub… - kontynuowała odważniej. – Postarali się o dziecko…

— O dziecko? – dopytał zaskoczony, lecz z lekkim uśmiechem na ustach. – Harry by nas zabił.

Cóż, Harry był specyficznym człowiekiem. Oczywiście nie miał prawa interesować się ich życiem prywatnym, ale odnosili wrażenie, że nie był zbytnio zadowolony z tego, że są parą – tym bardziej że obaj byli członkami jego zespołu. Mógł się domyślać, jak by zareagował na wiadomość, że Sarah jest w ciąży. I, szczerze mówiąc, nie chciałby być świadkiem jego emocji.

Cieszyło go to, że Sarah myślała cały czas o nim poważnie. Jeszcze się jej nie oświadczył, choć miał w planach to zrobić; najwyraźniej jednak nie potrzebowała tego do szczęścia – od razu zakładała, że prędzej czy później się pobiorą. Nie zrobił tego jeszcze, bo jakoś nie było na to odpowiedniego czasu. Najpierw nagrywanie trzeciej płyty Harry’ego, teraz ta trasa koncertowa, potem koncerty w Japonii, Australii… Miał nadzieję, że po tym natłoku obowiązków Harry nie pójdzie do studia nagrywać kolejnej swojej płyty, a oni znajdą trochę więcej czasu na swoje prywatne życie. Mitch oczywiście uwielbiał koncertować – w końcu do początku do tego dążył, ale wiedział, że potrzebny był mu też odpoczynek, a Sarah to już szczególnie. Harry’emu łatwo było tylko pracować – z rodziną nie kontaktował się często i nie miał z nimi zbyt dobrych stosunków, a jak już, to były one bardzo formalne, nie był także w stałym związku… On mógł zatracać się w pisaniu piosenek i ich nagrywaniu, ale oni chcieli mieć trochę wytchnienia i wolnego czasu na swoje prywatne sprawy. Mieli cholerne szczęście, że w czasach kryzysu gospodarczego w Wielkiej Brytanii nie musieli harować od poniedziałku do piątku za marną pensję, a za to byli muzykami koncertującymi z obecnie największą gwiazdą muzyki popularnej, ale mieli także prawo do odpoczynku. Dla zwykłego człowieka wydawać by się to mogło niedorzeczne i absurdalne, ale rzeczywistość była taka, że takim koncertowaniem człowiek mógł się bardzo zmęczyć – tym bardziej gdy koncerty odbywały się co dwa lub trzy dni i ciągle trzeba było grać to samo.

Mitchowi już uszy krwawiły od tysięcznego słuchania Watermelon Sugar.

Czy zmieniłby swoje obecne życie na to życie, które wiódł w Los Angeles i gdzie grał koncerty wraz ze swoim zespołem Ride? Cóż, gdyby nie Harry, nie poznałby Sarah – swojej największej miłości w życiu. Tej szalonej dziewczyny z zawiązanymi z tyłu włosami i w kolorowych koszulkach.

Sarah słysząc o Harrym, westchnęła ciężko i ponownie opadła głową na poduszkę. Ona też zdawała sobie sprawę, że takie ich decyzje zdenerwowałyby Harry’ego. Jak by nie patrzeć – był to ich pracodawca, tak samo jak Louisa i Nialla – jego supportu. Nie byłby zadowolony, gdyby nie mogła grać na perkusji przez dziewięć miesięcy, a później nawet przez następny rok lub dwa lata. A po szukaniu nowego supportu na pewno nie miał ochoty szukać nowego perkusisty na zastępstwo.

Musiała się pogodzić z tym, że nie było dobrego czasu na założenie rodziny. Wziąć ślub z Mitchem mogła wziąć prawie w każdej chwili, a jeżeli chodziło o dziecko… Nie robiła się młodsza, a jeżeli dojdą kolejne trasy, kolejne płyty Harry’ego...

— Pieprzyć go – odparła, Mitch zachichotał; tylko w jej towarzystwie potrafił się śmiać. – Młodsza się nie zrobię. Zresztą on też się nie robi młodszy. Mógłby sobie kogoś wreszcie poszukać.

Mitch parsknął śmiechem. Harry i związek? Z jego charakterem było to praktycznie niemożliwe; nie wierzył, aby go ktoś chciał takiego. Nie znał dokładnie jego życia prywatnego, bo niechętnie o nim mówił, ale coś mu się obiło o uszy, że miał kiedyś chłopaka. Nie było tajemnicą w jego zespole, że był biseksualny. Miał chłopaka, ale najwyraźniej zerwali, gdy dopiero rozpoczynał swoją karierę muzyczną. Mitch nie dziwił się takiemu kolesiowi. Chyba tylko wariat wytrzymałby z nim w związku dwadzieścia cztery godziny na dobę.

— Harry? – zapytał ją z powagą w głosie. – Czy mamy na myśli tego samego człowieka?

Sarah spojrzała na niego. Harry był, jaki był, ale wierzyła, że w głębi niego jest jeszcze jakaś cząstka człowieczeństwa.

— Dobra, jesteś facetem, może nie widzisz tego, co ja – powiedziała, Mitch znowu zachichotał i jeszcze pokręcił głową z niedowierzaniem. – Ale między Harrym a Louisem coś jest.

Gdyby Mitch teraz coś pił, z pewnością wyplułby to z prędkością światła na kołdrę. Spojrzał zaskoczony na swoją dziewczynę, trochę nie rozumiejąc, co ma na myśli.

Owszem, nie przepadał za tym supportem, ale nie był jeszcze aż tak wredny, aby myśleć, że Louis to wariat, któremu spodobałby się Harry z takim charakterem. W przeciwieństwie do wrednego Nialla.

— Udało mu się? – zapytał zaskoczony. – Tak szybko?

Sarah zgromiła go wzrokiem. Nie lubiła, gdy poruszał ten temat. Przykro jej było patrzeć na Louisa w tej sytuacji, ale nie miała podstaw, aby sądzić, że to, o czym myślał Mitch, było prawdą. To były tylko plotki. Zresztą Jeff jako szanujący się menadżer muzyczny nie zniżyłby się aż do takiego poziomu według niej.

— To nie o to chodzi – zrugała go za jego myśli. – Mam wrażenie, że jakoś zaczęło mu zależeć na nim.

— Powiedziałbym coś, ale jeśli to powiem, to nie przyjmiesz moich zaręczyn po trasie koncertowej.

Sarah otworzyła szerzej oczy na słowo zaręczyny i zawisła podekscytowana nad Mitchem. Wątek Harry’ego i jego związku z Louisem zostawiła chwilowo w tyle.

— Zaręczyn?

Mitch uśmiechnął się, przyciągnął ją do siebie, łapiąc ją za biodra, i pocałował prosto w usta.

— Myślałaś, że tego nie zrobię oficjalnie? – dopytał ją z uśmiechem. – Myślałaś, że pozwolę ci tak szybko odejść?

Zaśmiała się. Sama go po chwili pocałowała. Ona nigdy nie zamierzała od niego odchodzić. Miała wiele chłopaków przed nim, miała też dużo obleśnych adoratorów za czasów, gdy jeszcze dorabiała sobie w klubie ze striptizem, ale to Mitch był pierwszym i jedynym, który ją szczerze kochał. I chciała, aby było tak już do końca życia. Nic nie mogło ich rozdzielić.

— Nigdzie się nie wybieram – powiedziała.

Po chwili jednak i tak wstała z łóżka, ku niezadowoleniu Mitcha, który myślał, że pobędzie w jego objęciach jeszcze trochę czasu. Westchnął i zwrócił się ciałem w jej stronę, aby obserwować, jak ta zbiera z podłogi jeansowe spodnie. Zgarnęła również z oparcia hotelowego krzesła żółtą koszulkę na ramiączkach i biały stanik. Mitch zapomniał, że przecież spała ona w samej koszulce. Aż przygryzł swoją wargę.

— A wracając do tematu Harry’ego… - postanowiła wrócić do tego tematu, ku ponownemu niezadowoleniu Mitcha. – To tylko plotka. Tak naprawdę nie wiesz, co miał na myśli Jeff.

Mitch wywrócił oczami. Sarah chyba nie chciała przyjąć do siebie tej wiadomości. Świadomie wypierała tę myśl.

— Myślisz, że jestem ślepy? – zapytał poważnie. – I głuchy przy okazji? I przecież znasz Harry’ego. Zależy mu tylko na jednym.

— Robisz z niego jakiegoś demona… - mruknęła i sięgnęła jeszcze do swojej walizki po czystą bieliznę.

— Oszukujesz samą siebie?

Weszła już do łazienki, lecz zdążyła usłyszeć słowa swojego partnera. Z lekkim ironicznym uśmiechem wychyliła się z łazienki, mając nadal swoje ciuchy w dłoni.

— Ja wiem, jaki jest Harry, ale nie jest żadnym robotem bez uczuć – powiedziała; Mitch wywrócił oczami. – Poza tym roboty nie istnieją. Komputer w dzisiejszych czasach potrafi tylko policzyć coś na kalkulatorze!

— No ale bez przesady – zaśmiał się. – Wierzysz, że Harry nagle zmienił swoje intencje?

Sarah ponownie wyjrzała z łazienki, pokazując tylko swoją głowę i fragment ramienia. Była bez koszulki. Robiła to specjalnie, Mitch to wiedział. Uśmiechnął się sam do siebie, widząc ją w takim wydaniu. Aż wstał z łóżka.

— Wierzę, że Harry też jest człowiekiem – powiedziała, intonując to bardzo wyraźnie. – A Louis ma swój urok.

Zamknęła drzwi do łazienki akurat w momencie, gdy Mitch wstawał z łóżka, aby do niej podejść. Zawiódł się, ale i tak wiedział, że Sarah to zrobi. Droczyła się z nim i czasami to lubił.

— A Niall? – dopytał i oparł się o drzwi łazienkowe.

— Co z nim?

Louis miał swój urok. A Niall? Miał wrażenie, że nie walczyli ze sobą tylko na polu muzycznym. Nie mógł się wyzbyć wrażenia, że Niall szuka okazji, aby zwrócić na siebie uwagę Sarah. A może już to zrobił? Skoro Louis ma już swój urok… to dlaczego Niall miałby go nie mieć?

— Też ma swój urok?

Spotkał się z chwilową ciszą z jej strony, co go zaniepokoiło. Ta jednak w końcu się roześmiała, wiedząc chyba, o co dokładnie pyta Mitch. Znała go dobrze i wiedziała, kiedy zgrabnie próbował wybadać teren, aby nie mówić jej o tym wprost. Znali się przecież od siedmiu lat, a od trzech byli parą; trochę dziwnie by było, gdyby go nie znała.

— Mitch, przestań być zazdrosny – powiedziała rozbawiona jego wątpliwościami. – Zejdź lepiej na dół i załatw jakieś dobre śniadanie, bo umieram z głodu.

Sarah. Bezpośrednia do bólu; nie gryzła się w język; nie czuła się zakłopotana. To właśnie Mitch w niej lubił. Poza tym, mimo że był zazdrosny i czuł w Niallu konkurencję, to ufał przecież swojej dziewczynie. Była wygadana i przebojowa i miała prawo zaprzyjaźnić się z chłopakami – wcale ich znajomość nie musiała opierać się na jakimś innym kontekście.

Mitch obiecał jej, że załatwi z hotelowej restauracji coś dobrego na śniadanie. Znał ten hotel doskonale; na każdej trasie koncertowej Harry’ego zatrzymywali się w nim, gdy byli w Barcelonie. Mieli tu jedną z najlepszych restauracji hotelowych ze wszystkich, w jakich mieli okazję się stołować na trasie koncertowej. Cały hotel zresztą należał do ich ulubionych – widok na morze i plażę, dobre jedzenie, wysokie temperatury i aura wakacji… Cała Hiszpania – ich ulubiona i już wolna.

Z podłogi zgarnął swoje jeansowe spodnie, które następnie na siebie założył, a z walizki wyjął niebieską hawajską koszulę. Uznał, że idealnie pasuje do klimatu ciepłej w kwietniu Hiszpanii. Założył ją, zapiął guziki i wyszedł z pokoju, mając nadzieję, że na nikogo nie natrafi na hotelowym korytarzu. Z Harrym nie miał ochoty się widzieć, aby słyszeć jego docinek na temat jego związku z Sarah albo jakichkolwiek skarg; nie wspominając już o Niallu, którego absolutnie nie chciał widzieć z wiadomych powodów. Mógł jedynie zobaczyć się z Louisem. Tak naprawdę miał go gdzieś. Był na tej trasie, bo musiał tu być. Był w tym jeden cel i wszyscy o tym wiedzieli, tylko nikt nie chciał tego głośno przyznać. Wszyscy woleli udawać, że tematu nie było, a, cóż, on był taki, że lubił się nie wtrącać w nieswoje sprawy, więc może rzeczywiście tematu nie było.

Zamknął za sobą drzwi i przeklął w myślach, gdy zauważył Nialla, który w przeciwieństwie do niego otwierał kluczem drzwi do swojego pokoju – ubranego w jeansowe spodnie, w które miał włożoną czerwoną koszulkę z krótkim rękawem. Musiał mieć ogromnego pecha w życiu, skoro musiał ciągle na niego trafiać. W poprzednich miastach – Madrycie i Lizbonie, nie mógł się dosłownie od niego opędzić; ciągle gdzieś był w zasięgu jego wzroku. Jeśli tak miało pozostać do końca części europejskiej… Chciał się już znaleźć w czasie po ostatnim koncercie w Europie – po koncercie w belgijskiej Brukseli.

Przeszedł obok niego, mając nadzieję, że ten go nie zaczepi i przypadkiem znowu go nie zwyzywa. Co prawda, nie ruszyły go słowa o tym, że brzmi jak skrzecząca żaba, ale mimo wszystko było to obraźliwe. Szkoda tylko, że on przynajmniej miał dziewczynę – stałą partnerkę, a Niall – z tego co wiedział – nie był w żadnym związku. Plus jeden dla niego.

— Jak tam? Jaką dzisiaj disco piosenkę zamierzacie wykonać?

Pomylił się. Mógł z góry zakładać, że Niall go zaczepi. Westchnął ciężko i spojrzał na niego błagalnym wzrokiem. Mógł go zostawić w spokoju, ale ten oczywiście musiał wybrać zagadanie do niego. Nie chciał jednak dawać mu satysfakcji swoim ignorowaniem go. Wiedział, że to lubi. Wziął głęboki wdech i założył ręce na piersi.

— Harry decyduje, co zagramy – powiedział dyplomatycznie. – Ja nic do tego nie mam.

Ta odpowiedź była błędem z jego strony, bo Niall od razu podchwycił jego słowa. Uśmiechnął się ironicznie i przestał zajmować się zamkiem w drzwiach. Skierował się w jego stronę całym ciałem.

— Hm, więc jesteś tylko głupim gitarzystą na usługach Harry’ego? – zapytał go kąśliwie. – I nie wiesz, co to znaczy naprawdę grać na gitarze?

Prychnął. Co on mógł wiedzieć? Nie szlajał się po kalifornijskich ulicach w poszukiwaniu jakiegokolwiek zespołu, aby spełnić swoje marzenia. Nie przemierzył tylu mil za marzeniami. On dostał supportowanie Harry’ego na tacy.

— A ty przypadkiem nie jesteś tylko gitarzystą Louisa? – odbił piłeczkę i oparł się ramieniem nonszalancko o ścianę hotelowego korytarza. – To Louis robi większość roboty.

Niall wzruszył ramionami. Spływało mu to jak po kaczce. Mitch zachowywał się jak wielki gitarzysta, a prawda była taka, że był swego rodzaju niewolnikiem Harry’ego. Chciał wraz z nim grać te dyskotekowe utwory przesłodzone do bólu? Był cholernym masochistą? Musiał być przy Harrym tylko dla pieniędzy zarobionych z koncertów wraz z nim.

— My przynajmniej się dogadujemy – odparł. – I gramy coś, co można nazwać muzyką.

Mitch podniósł swoją jedną brew. Cóż, nie chciał tego głośno przyznawać, ale Niall miał rację. To nie było tak, że nienawidził muzyki Harry’ego – jego utwory były dobre, ale czasami rzeczywiście łapał się na rozmyślaniu o życiu w rockowym Los Angeles. Gdy był sam w mieszkaniu w Londynie wraz z Sarah, grał czasami swoje ulubione rockowe kawałki, na których się wychował. Robił to jednak bardzo rzadko i zazwyczaj kończyło się na zagraniu tylko czegoś z repertuaru Erica Claptona, bo sąsiedzi skarżyli się na hałas. Niallowi jednak nie zamierzał przyznawać racji. Jego niedoczekanie. Nie miał zamiaru dawać mu z tego powodu satysfakcji.

— Tak? – powątpiewał. – To co takiego zagracie dzisiaj? Założycie lateksowe spodenki i wykonacie jeden z utworów KISS?

Mimo że jego zdanie wybrzmiało ironicznie i sarkastycznie, nic nie miał do zespołu KISS ani do lateksowych spodni kojarzonych głównie z glam metalem – właśnie z Los Angeles. Tak tylko chciał dopiec Niallowi.

— Może coś od Aerosmith? – powiedział niepewny, bo nie ustalili jeszcze z Louisem żadnych utworów. – Sweet Emotion może.

Zaczął go ignorować i powrócił do otwierania zamka drzwi kluczem. Mitch natomiast wyprostował się pod wpływem zaskoczenia. Tak dawno nie słyszał tego utworu, tego tytułu. Przed oczami przeleciały mu jego pierwsze kroki z gitarą basową i pierwsze lata w Los Angeles. I wspomnienie, w którym słucha wraz z Bruce’em jego płyty winylowej – w upalne lato na ranczu w Ohio. Aż wstrzymał oddech.

Niall trochę zdziwiony brakiem jakiejkolwiek jego reakcji – nawet tej negatywnej, spojrzał na niego niepewnym wzrokiem.

— Dawno nie słyszałem tego tytułu… - wyszeptał.

— To dobrze czy źle?

— To utwór, który sprawił, że zacząłem grać na gitarze – powiedział cicho. – I był to rock.

Niall spojrzał na niego niedowierzająco. Mitch i rock? Ktoś tu chyba chciał mu się przypodobać. Albo uśpić jego czujność.

— Poważnie? – zapytał ironicznie. – Myślałem, że zaczynałeś od Donny Summer.

Mitch się roześmiał.

— Cóż, nie wiesz, że zaczynałem w Los Angeles w rockowych zespołach – odparł beznamiętnie. – Kto tu jest jednak lepszy?

— Lepszy? – podchwycił Niall. – To co cię sprowadziło do takiego dyskotekowego Harry’ego?

Jak mógł nazywać się lepszym gitarzystą, skoro grywał z takim Harrym Stylesem na jednej scenie? Skoro grał rocka w Los Angeles, to dlaczego stamtąd uciekł? Niall zupełnie tego nie rozumiał. Nie lubił go, ale nie sądził, że jest aż takim idiotą.

Mitch przez dłuższą chwilę patrzył na niego bez słowa, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. Niall już wiedział, że go zagiął.

— Życie – odpowiedział cicho.

Przybliżył się do niego, aby swoje następne słowa skierować tylko w jego kierunku. Niall automatycznie cofnął swoją głowę.

— Ale ja przynajmniej jestem tutaj potrzebny – wyszeptał. – A ty jesteś tutaj tylko ze względu na Louisa. Może umiesz grać na gitarze, ale nikt na to nie zwraca uwagi, bo wszyscy i tak patrzą na twojego przyjaciela.

Uśmiechnął się na końcu szyderczo, po czym zostawił go z tymi słowami samego na korytarzu. Sam poszedł w kierunku hotelowej restauracji, podczas gdy Niall po prostu odprowadził go wzrokiem.

Prychnął, otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Pokój był przestronny, bardzo duży; prezentował widok na przyhotelowy park; niestety widok na morze i plażę znajdował się po drugiej stronie hotelu. Niallowi to jednak nie przeszkadzało. I tak byli tutaj tylko na jedną noc – jutro rano wyruszali do austriackiego Wiednia. Poza tym nie był typem człowieka, który siadał na balkonie z kubkiem herbaty, aby popatrzeć sobie w zupełnej ciszy na naturę. Jak już, to zamiast kubka herbaty wybrałby butelkę dobrego irlandzkiego piwa.

Zostawił szybko kluczyk do pokoju na najbliższej komodzie i pognał do lodówki, mając nadzieję, że znajduje się tam jakaś butelka piwa. Co z tego, że był ranek – wieczorem nie mógł pić, bo mieli koncert, a jeżeli teraz by się napił, to zdążyłby wytrzeźwieć. Przynajmniej powinien. No i jak wypiłby tylko jedną butelkę, to przecież nic by mu się nie stało, a Louis nawet się nie zorientuje. Jedno piwko tylko na rozluźnienie; aby lepiej przeżyć wieczorny koncert.

Zawiódł się, gdy otworzył lodówkę. Świeciła pustkami, co według niego było niedopuszczalne w hotelu o takiej renomie – i jeszcze w hotelu położonym tuż przy plaży. W środku nawet nie znajdowały się puszki coli ani butelki zwykłej mineralnej wody. Westchnął ciężko i zawiedziony zamknął drzwiczki lodówki, po czym rzucił się na wielką kanapę, która skierowała była w stronę drzwi balkonowych i balkonu.

Mitch miał niesamowity tupet. Nie znosił tego człowieka do granic możliwości. Uważał się za lepszego, choć wcale taki nie był. Próbował bronić się tym, że był przecież muzykiem studyjnym i koncertowym samego Harry’ego Stylesa, ale co to miało za znaczenie, skoro Harry był muzykiem dyskotekowym? Szanujący się gitarzysta powinien grać rocka, metal, glam… To była muzyka i tym można było się chwalić.

Zdziwiło go jednak to, że Sweet Emotion Aerosmith, czyli utwór zespołu rockowego, było piosenką, która zachęciła go do grania na gitarze. Nie znał jego historii, nie miał pojęcia, skąd się urwał taki wyrachowany i niemiły gość, ale to była ciekawa informacja. Naprawdę myślał, że całe swoje życie był fanem disco badziewia i takim sposobem znalazł się u boku Harry’ego. Naprawdę zaczynał w rockowych zespołach w samym Los Angeles? To brzmiało naprawdę niewiarygodnie; Niall nie wiedział, czy w to wierzyć. Może Mitch po prostu tak to powiedział, aby… No właśnie – aby co? Przypodobać mu się? Przecież się nienawidzili.

Miał naprawdę wielką ochotę się wyluzować i się napić. Potrzebował tego w tym momencie. Mitch go zdenerwował. Wiedział, że sam go zaczepił, ale nie musiał wcale powtarzać słów, że jest tutaj niepotrzebny. Gdyby nie on, Harry nie miałby Louisa. Louis występował tylko razem z nim – byli duetem – byli Faith In The Future. Jak mógł mieć czelność mówić mu, że jest niepotrzebny?

On w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, ile przeszedł? Pewnie był bogatym chłopakiem z Ameryki, który przed koncertowaniem z Harrym nawet nie potrafił nazwać choć jednego miasta lub nawet państwa w Europie. Pewnie miał bogatych rodziców, którzy dali mu wszystko na tacy. W porównaniu do niego nie miał tak kolorowo w życiu. Miał po prostu pecha. Ojciec zdradzający matkę non stop, problemy w szkole, przemocowa matka alkoholiczka… Wiedział, co to znaczyło? Wiedział, jak to jest przychodzić ze szkoły do domu i bać się, nie wiedząc, czy przypadkiem własna matka nie jest pijana i nie zacznie go katować paskiem tylko za to, że jej się nie powiodło w życiu? Wiedział, jak to jest nienawidzić całej swojej rodziny i swojego pochodzenia?

Nie wiedział. Nie miał prawa wiedzieć.

Całe swoje życie pracował na to, aby znaleźć się właśnie w tym miejscu – aby móc koncertować na takich arenach i stadionach. Był na razie tylko supportem wraz z Louisem, ale to był dobry początek do większej kariery. Dążył do tego całym swoim sercem. Jeff spadł im z nieba; to była niepowtarzalna szansa od losu. Mitch nic nie mógł wiedzieć o nim i o jego życiu. Ten bogaty Amerykanin zachowywał się niepoważnie.

Przypomniał mu się smak piwa, którego wypił w Madrycie. Cóż, była wtedy pora sjesty, więc chciał się poczuć jak prawdziwy Hiszpan. Mógł żyć tak jak oni. Po południu mieć zupełnie gdzieś cały otaczający go świat; tylko drink ze znajomymi i drzemka. Wpadł wtedy do kafejki, gdzie wbrew pozorom nie oferowali tylko kawy i ciastek, i napił się tam tak dobrego piwa, że, cóż, na jednym kuflu się nie skończyło. Oczywiście po wszystkim musiał dostać opieprz od Louisa, że jest pijany, ale on wcale nie był pijany. Czuł się wyśmienicie. Przecież dobrze poradził sobie na scenie w stolicy Hiszpanii. Naprawdę nie miał pojęcia, o co tyle hałasu robił Louis.

Podskoczył na kanapie, gdy usłyszał niespodziewane otwieranie drzwi do pokoju. Natychmiast odwrócił się, mając wielką nadzieję, że nie jest to Mitch. Na szczęście w przejściu ujrzał uśmiechniętego Louisa w białej koszulce Led Zeppelin i czarnych spodniach z łańcuchami przy szlufkach. Odetchnął z ulgą i odchylił głowę, przymykając swoje oczy, aby się uspokoić.

— Jezus – powiedział automatycznie Niall. Louis zachichotał, zamykając za sobą drzwi. - Chcesz, abym dostał zawału?

Spojrzał na niego ponownie. Ten wzruszył ramionami, przez co Niall wywrócił oczami, a to sprawiło, że Louis się roześmiał.

— Skradasz się w tych hotelach, a potem wyskakujesz niespodziewanie, strasząc ludzi. Za tobą powinna grać Godzilla, taki jesteś przerażający.

— Schlebiasz mi – zachichotał i padł całym ciałem na białą kanapę. – Byłem tutaj piętnaście minut temu i drzwi były zamknięte. Gdzie byłeś?

— Na śniadaniu – odparł. – Musisz koniecznie zejść na dół i coś spróbować. Tylko nie idź teraz, Mitch teraz tam jest.

Powiedział to z wyraźną odrazą; Louis to wyłapał. Dobrze, że go uprzedził. Louis też nie chciał się na niego natknąć. Nie przepadał za nim i mimo wszystkiego wolał go unikać.

— To taki idiota – kontynuował dalej Niall, chcąc się wygadać. – Cały czas chce mi wmówić, że jestem tu niepotrzebny; że Jeff chciał tylko ciebie na tej trasie…

Louis machnął ręką. Mitch był naprawdę porąbany, skoro uparcie trzymał się zdania, że Nialla w ogóle tutaj nie powinno być.

— To nieprawda – powiedział. – Jeff chciał nas obu. Przecież od początku wiedział, że jesteśmy duetem. Nie mógł nas rozdzielić. Poza tym po co byłbym mu potrzebny tylko ja? Harry potrzebował supportu; nieważne było dla niego, kto to będzie.

Niall spojrzał na niego nieprzekonany. Louis dopiero po chwili zrozumiał sens swoich końcowych słów. Roześmiał się.

— No dobra, może oprócz tego, aby jego support nie grał rocka.

Niall też się roześmiał. Mimo tego, że Louisa to rozśmieszyło, w głębi serca czuł, że coś może być na rzeczy. Doskonale pamiętał ten wieczór, kiedy dostali tę propozycję od Jeffa. On wtedy kierował słowa tylko do niego – jakby. Tak mu się przynajmniej zdawało. Niall był dziwnie ignorowany – nie tylko wtedy zresztą, ale także później, chociażby następnego dnia po koncercie w Londynie. Mógł go nie lubić, ale jako menadżer nie powinien się tak zachowywać do osoby, która supportowała jego podopiecznego. Może Jeff po prostu był tak samo dziwny z charakteru jak Harry. Mitch zresztą też. Wszyscy, oprócz Sarah, byli popieprzeni. Louis mógł wymyślać teorie spiskowe na temat supportowania Harry’ego Stylesa, ale to i tak nie miało większego sensu. Supportowali go we dwoje i tyle. Inni mogli zachowywać się niedorzecznie lub ich nie lubić. Najważniejsze było to, że dawali z siebie wszystko, a fani Harry’ego ich polubili.

— No właśnie, jak tam Harry? – zapytał Niall, łapiąc temat Harry’ego.

Louis wywrócił oczami. Ten temat mógł unikać jak ognia do końca życia. Nienawidził Harry’ego jeszcze bardziej po koncercie w Tuluzie.

Na południu Francji wykonał na scenie w jego stronę gest, który rozwścieczył go do czerwoności. Tam także po koncercie zaczęli się namiętnie całować. Wstyd mu było się do tego przyznać, ale gdyby nie świadomość, że byli na korytarzu areny, być może poniosłoby ich bardziej i ostatecznie skończyliby gdzieś na kanapie. Ale to było tylko chwilowe zaćmienie. Gdy tylko dotarło do niego, co robili, odsunął się od niego gwałtownie, zgromił go wzrokiem i pogroził mu, że jak jeszcze raz tak się zachowa, to pożałuje. Czuć usta Harry’ego na swoich… Ale tylko przez chwilę. Nienawidził tego człowieka – jak mógł tolerować to, że go całował? Od tamtej pory Harry jakoś próbował zwrócić jego uwagę na siebie, ale ten pozostawał nieugięty. Atmosfera na kolejnych koncertach – w Lizbonie, a później w Madrycie, była bardzo napięta i chyba wszyscy z ekipy to odczuwali. Napięcie między nim a Harrym sięgało zenitu – zarówno to negatywne, jak i… seksualne. Spojrzenia prosto w oczy czasami go paraliżowały, ale co miał poradzić na to, że gdy jego wzrok spotykał się ze szmaragdowymi tęczówkami Harry’ego, przechodziły po jego ciele dreszcze? Unikali się jak ognia; ograniczali swoje rozmowy tylko do słów koniecznych. I nic nie zapowiadało, aby sytuacja uległa poprawie w słonecznej Barcelonie. Harry nadal zabiegał o jego uwagę, ale on nie był taki łatwy. Jeśli Harry myślał, że będzie z nim spał tylko po to, aby móc śpiewać, co chciał na koncertach, to grubo się mylił. Jeśli w ogóle tak myślał, to był chyba niewyżytym seksualnie człowiekiem. Jaka szkoda – siedem minut to było dla niego za długo…

Na jego szczęście Harry nie zachowywał się tak jak w Birmingham; nie był nachalny, ale widać było, że szuka sposobu, aby przekonać go do siebie ponownie. Zresztą – czy on kiedykolwiek go do siebie przekonał? Ich wspólna noc w Paryżu czy pocałunek w Tuluzie to skutki głupiego pożądania, a to nie mogło zmienić faktu, że się nienawidzili do granic możliwości.

— Nie chcę o nim rozmawiać – powiedział. – Dobrze, że od wczorajszego koncertu nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie mogę na niego patrzeć, a co dopiero słuchać.

Nie mógł na niego ogólnie patrzeć, ale zatracić się w jego szmaragdowych tęczówkach… jakoś potrafił.

— Co, jeśli zakochał się w tobie?

Louis spojrzał na przyjaciela niedowierzająco. Nie wierzył, że zapytał go o to poważnie. Musiał sobie robić z tego żarty.

— On? – nie dowierzał. – Ten skurwysyn? We mnie? Jak wiem, że jestem przystojny, ale bez przesady.

— Wybacz, ale tak to wygląda.

Wywrócił oczami. Harry prawdopodobnie myślał, że będzie z nim spać, bo pozwoli mu przez to wykonywać rock na swoich koncertach. Tak przecież było w Paryżu – przespał się z nim, a następnego dnia, o dziwo, nie miał żadnych pretensji o to, że wykonał Run To You i Hold The Line. Chciał powiedzieć o tym Niallowi, ale uznał, że byłoby to głupie. Jeszcze ten by uznał, że zrobił to w pełni świadomie – tylko po to, aby przypodobać się mu i przestać wysłuchiwać skarg o granie rocka na jego trasie. Widział, jak sceptycznie patrzył na jego relację z Harrym – nawet jeśli gołym okiem było widać, że się nienawidzili.

— Nawet jeśli… - zawahał się. – To nie ma znaczenia.

Zaczął się bawić z nerwów swoimi palcami, tak jakby nie wiedział, co jeszcze powiedzieć, aby zadowolić Nialla swoją odpowiedzią. To naprawdę nie miało znaczenia. Z Harrym nie mógł wiązać przyszłości, nawet jeśli ten byłby bardzo miły. Harry był wielką gwiazdą, zarabiał miliony, a on był głupim chłopakiem z Doncaster, który pragnął rockowej kariery i dopiero wchodził na odpowiednią ścieżkę prowadzącą do tego. Nawet jeśli coś by było na rzeczy, to i tak by im się nie udało. Nie byłoby na to szans. Byli z zupełnie innych światów.

Może było to dziwne, ale czasami łapał się na rozmyślaniu o paryskim poranku, gdy obudził się u jego boku. To, cóż, było przyjemne doświadczenie. Miły Harry, bez krzyków, skarg, zażaleń… Czy chciał to kiedykolwiek powtórzyć? Nie chciał odpowiadać na to pytanie, mimo tego, że podświadomie wiedział doskonale, czego chciał.

Nie rozumiał swoich emocji i to był jeden z elementów, które go dołowały w tym momencie.

Wstał z kanapy i spojrzał wymownie na Nialla. Ten popatrzył na niego trochę zdezorientowany. Dopiero gdy Louis zaproponował pójście razem na pobliską plażę, Niall wstał – choć dosyć niechętnie, i poczłapał w kierunku wyjścia z pokoju, zgarniając po drodze klucze z komody. Nie miał pojęcia, dlaczego Louis chciał iść z nim na plażę. Nie miał zbytnio ochoty wychodzić z pokoju; ochotę to miał jedynie na dobre piwo, ale uznał, że co mu szkodzi. Zresztą pierwszy raz był w Barcelonie i w ogóle na hiszpańskim wybrzeżu, więc wypadałoby zobaczyć choć raz Morze Śródziemnomorskie z perspektywy hiszpańskiej.

Louis wykazywał się większym entuzjazmem. Zamknął drzwi do pokoju na klucz i poszedł za nim w kierunku schodów. Ich pokoje znajdowały się na piętrze, więc musieli zejść, aby wyjść z hotelu. Na dole znajdowała się restauracja, która akurat serwowała śniadanie. Gdy kierowali się w kierunku drzwi wyjściowych, z restauracji wychodził Mitch z paroma przysmakami w dłoni. Odprowadzili go wzrokiem do schodów, a Niall dodatkowo pokazał mu środkowy palec – niby dyskretnie, ale Louis i Mitch doskonale to widzieli. Gitarzysta Harry’ego wywrócił oczami, podczas gdy Louis zgromił przyjaciela wzrokiem i próbował jakoś zmusić go do schowania dłoni i uspokojenia się. Obaj mieli szczęście, że Mitch nie rozpętał o to awantury na środku hotelu. Cóż, z natury był naprawdę spokojnym człowiekiem – aż za bardzo, więc to, że nie zareagował na ten gest, wcale nie zdziwiło Louisa.

Przez prawie całą drogę na barcelońską plażę Louis szedł obok Nialla zły na niego za to, że oczywiście musiał zaczepiać Mitcha – i to jeszcze w hotelu. Niall oczywiście nie rozumiał, o co Louis znowu robił hałas, ale powstrzymał się od komentarza. Jego słowa i tak by nic nie dały.

Plaża o tej godzinie była dziwnie pusta jak na plażę w jednym z najpopularniejszych miast turystycznych w Hiszpanii. Okazyjnie na piasku siedziało parę osób, jakaś starsza kobieta wyprowadzała tutaj psa na spacer, kilku turystów z aparatami także się znalazło. Mimo tego poranek w tym miejscu był bardzo spokojny – aż nadto. Idealnie się złożyło dla Louisa – w takiej atmosferze chciał właśnie porozmawiać z Niallem.

Postanowił usiąść względnie blisko morza. Z miejsca, które wybrał, mieli idealny widok na spokojne fale i latające wokół mewy śródziemnomorskie. Usiedli na piasku i przez chwilę siedzieli w zupełnej ciszy między sobą, wsłuchując się uważnie w szum fal.

Louis nie wiedział, jak znowu zacząć ten temat. Nie był jego mentorem czy nauczycielem, które musiał się słuchać, ale był jego przyjacielem i martwił się o niego coraz bardziej. Wiedział doskonale o jego skłonności do alkoholu i to go martwiło. Coraz częściej po niego sięgał i to w niewyobrażalnych ilościach. Nawet na trasie nie mógł się powstrzymać od picia. Już raz musiał go odprowadzać pijanego do hotelu, a dwa razy prawie wyszedł na scenę, będąc pijanym albo na kacu. Oprócz oczywiście faktu, że Jeff nie tolerował alkoholu na trasie, a już szczególnie pijaństwa, to Louis nie czuł się komfortowo ze świadomością, że Niall w każdej chwili mógł się napić i wyjść na scenę w nieodpowiednim stanie. Pomijając reakcję Jeffa i konsekwencje; w takiej sytuacji bałby się o ich wizerunek oraz o stan zdrowia przyjaciela. Ile razy można było się nachlać do granic możliwości?

Może nie rozmawiałby z nim, gdyby nie to, że sytuacja powtórzyła się wczoraj w Madrycie przed samym koncertem. Niall wyraźnie był wstawiony – na jednym piwie w jakimś barze z pewnością się nie skończyło. Co prawda, dał radę bezbłędnie wykonać wszystkie utwory, które mieli zaplanowane, ale czy niektórzy fani przed sceną nie zauważyli jego stanu – tego nie mógł być pewien. Do tego nigdy więcej nie powinno dojść.

A już szczególnie Niall już nigdy więcej nie powinien pić alkoholu, który go wykańczał.

Wziął głęboki wdech i spojrzał na przyjaciela. Ten trzymał swój wzrok na morskich falach.

— Wiesz, że nie powinieneś tego robić – powiedział cicho.

Dopiero słysząc te słowa, Niall skierował na niego swój wzrok. Był trochę zdezorientowany, choć pewnie miał świadomość, o czym rozmawiają. Chyba nie myślał, że Louis uniknie tego tematu i go po prostu przemilczy.

— Przecież wszystko poszło dobrze – odparł.

— Tak, ale to już nie chodzi tylko o wczoraj – wyznał. – Chodzi o te wszystkie sytuacje, w których byłeś pijany. Nie tylko na tej trasie z Harrym. Przedtem też. Musisz zrozumieć; martwię się o ciebie.

— Przecież nic mi nie jest…

— Nie, Niall, masz problem – postawił na swoim Louis; był wdzięczny Niallowi, że ten nie próbował mu przerywać czy się z nim wykłócać. – Pijesz prawie codziennie i tego nie kontrolujesz. Rozumiem, dlaczego to robisz. Ale to nie jest sposób, aby rozwiązywać problemy. Potem czujesz się źle; widzę, że nie masz wystarczająco siły, aby wyjść na scenę.

Niall słuchał tego ze spokojem, patrząc tępo w morskie fale przed sobą. Cóż, może Louis miał rację – były dni, kiedy po imprezowym i radosnym piciu czuł się po prostu źle. Ale to późniejsze uczucie nie sprawiało, że nie chciał już więcej pić. Nawet teraz miał ochotę poczuć w gardle ten palący smak czegokolwiek – wódki, piwa, wina… To było silniejsze od niego. Ale przecież wiedział, kiedy przestać… Przynajmniej tak mu się wydawało.

— Naprawdę chcesz skończyć tak jak twoja matka? – zapytał go delikatnie. – Wiem, że jej za to nienawidzisz. Wiesz dokładnie, co ją stoczyło na dno. Wiesz, jak się zachowywała wobec ciebie. Chcesz być tak jak ona?

Ledwo zauważalnie pokręcił głową. Chyba coś do niego docierało – tak przynajmniej Louis chciał, aby było. Niall musiał zrozumieć, że gdy nie postanowi walczyć ze swoim problemem, to niedługo może być już na to za późno.

— Pamiętasz, gdy przyszedłeś do mnie do domu w Doncaster jakoś o pierwszej w nocy i oznajmiłeś, że wyjeżdżasz do Manchesteru? – dopytał go; Niall spojrzał na niego ukradkiem. – Uznałeś wtedy, że rzucasz wszystko w cholerę i próbujesz szczęścia w muzyce w zupełnie obcym mieście. Odważyłeś się to zrobić. I teraz chcesz to zaprzepaścić? Dostaliśmy szansę, zupełnie niepowtarzalną i nieprawdopodobną. Chcesz tego nie wykorzystać w pełni?

Dopiero teraz Niall popatrzył na niego całkowicie. Louis nie miał pojęcia, czy coś z jego wywodu trafiło do Nialla, ale cieszył się, że chociaż jego monolog nie został przez niego przerwany w połowie i nie wywiązała się między nimi kłótnia. Na tym mu zależało – aby go wysłuchał; posłuchał jego argumentów i sam zdecydował, co dalej. Wszystko zależało od niego; Louis przecież nie mógł złapać go za rękę i siłą zaprowadzić na terapię.

— A pamiętasz, jak dzień przed koncertem, gdzie zauważył nas Jeff, słuchaliśmy najnowszej płyty Skid Row? – zapytał go.

Oczywiście, że pamiętał; zachichotał i pokiwał głową twierdząco. Czasami spotykali się u któregoś w mieszkaniu lub pokoju i słuchali do rana rockowych płyt, marząc, że to oni wykonują te utwory na wielkich arenach i stadionach. To było naprawdę dziwne uczucie, wiedząc, że w zasadzie już to osiągnęli. Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieli. Louis czasami brał do ręki szczotkę i udawał, że to mikrofon; Niall z kolei przygrywał mu melodię gitarą klasyczną, udając, że tworzy najlepsze solówki, jakie ktoś kiedykolwiek stworzył na gitarę elektryczną. Gitara klasyczna jednak nie była taka jak elektryk, a swojej Vintery 50s nie mógł podłączyć do wzmacniacza w nocy. Sąsiedzi nasłaliby na nich policję i tyle by było z ich nocnych koncertów dla nikogo.

— Słuchaliśmy jej w zapętleniu trzy razy do piątej rano. Na siódmą musiałem iść do roboty – powiedział Louis i także zachichotał. – Zapamiętałem szczególnie jeden utwór – 18 and Life.

— Ta… - mruknął Niall i podparł się rękoma z tyłu, odchylając się nieco do tyłu. – Historia Ricky’ego.

— No właśnie… - także mruknął. – Chcesz być taki jak on? Przez głupi alkohol mieć skończone życie?

Pokręcił głową. Oczywiście, że nie chciał. Miał marzenia. Po trasie Harry’ego chciał się stać z Louisem znanym duetem rockowym – może mieli szansę na własną trasę koncertową? Nie musiała być na taką skalę jak ta Harry’ego, ale mogłaby chociaż obejmować największe miasta Wielkiej Brytanii, może także parę najważniejszych miast Europy Zachodniej. Na pewno nie chciał skończyć jak jego własna matka. Ona sięgnęła dna, upadła nawet jeszcze niżej, przez co nie mogła się już podnieść. Nienawidził jej. Co z tego, że to była jego matka. Nie zasłużyła na takie miano.

Ale czy jego picie było naprawdę tak wielkim problemem, że mógł skończyć jak ona? Mógł przez to wylądować na dnie i się już nie podnieść? Przecież to kontrolował… Tak myślał. A co jeśli był w błędzie i to Louis miał rację? Był jego przyjacielem, martwił się o niego, może widział więcej niż on sam? Wspierali się od szkoły średniej, byli dla siebie we wszystkich ważnych momentach; Louis na pewno nie chciał dla niego źle. Był jedyną bliską dla niego osobą, gdyby nie on… Gdyby nie on, może rzeczywiście sięgnąłby już dna gdzieś w Manchesterze i nigdy by nie dostał szansy koncertowania na arenach i stadionach, o czym tak bardzo marzył?

— Co według ciebie powinienem zrobić? – dopytał.

Louis uśmiechnął się do niego słabo. Jak on się cieszył, że być może Niall przejrzał na oczy. O to mu chodziło. Nie miał siły ciągle się o niego martwić; poza tym widział, jak zaczynał coraz częściej i więcej pić. Na jednym piwku się nigdy nie kończyło, a dowodem tego był chociażby wczorajszy Madryt.

Problem jednak był taki, że byli w środku trasy koncertowej z Harrym Stylesem. W domu w Manchesterze mieli być dopiero po jedenastym maja, a była dopiero końcówka kwietnia. Jeszcze dwa tygodnie koncertowania im zostały. Musieli wykorzystać ten czas jak najlepiej. Drugiej takiej szansy już nigdy nie dostaną. I już nigdy nie przeżyją tego samego po raz pierwszy.

— Pójść na terapię – polecił mu.

Mógł to jednak zrobić dopiero w Manchesterze. O pieniądze nie musieli się już martwić; z samego supportowania dostali tyle kasy, ile jeszcze w swoim życiu nie widzieli. Miał tylko nadzieję, że Niall wytrzyma tyle czasu i ma jeszcze resztki samokontroli względem alkoholu.

Patrzył na niego trochę wystraszony. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jest aż tak źle. Louis jeszcze raz się do niego uśmiechnął słabo, po czym objął go ramieniem, aby trochę podnieść go na duchu. Rzeczywiście to trochę pomogło, bo Niall także się słabo uśmiechnął.

— Będzie dobrze, musi być – powiedział. – To nie może być takie złe. Wrócisz jak nowo narodzony.

Obok nich na piasku wylądowała mewa. Przez długi czas obaj patrzyli się na morze. Słowa były zbędne w tym momencie. Najważniejsze było to, że byli tu dla siebie. Sama obecność podnosiła ich na duchu. Gdyby tylko Harry taki był… Louis może wtedy inaczej by na niego patrzył. Może inaczej patrzyłby na jego komplementy i gesty. Przecież nic miłego nie było w człowieku, z którym co chwilę się wykłócał. Ciekawy był, czego tak naprawdę chciał od niego. Nie wierzył w dobre intencje. Taki skurwysyn nie mógł mieć dobrych intencji.

I jeszcze Mitch względem Nialla. Czy oni wszyscy byli w jakiejś zmowie? Dlaczego oni ich tak nie lubili? Byli tylko ich supportem; uratowali ich po tym, jak ich poprzedni support wypadł z trasy jedynie przez głupotę perkusisty. Czy tak po prostu ich nie lubili, czy jednak za tym kryło się coś więcej?

Ta trasa koncertowa była dziwna – i to niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kłótnie, afery, Niall ze swoim problemem, Harry i jego gesty, pocałunki, noc w Paryżu… To było za dużo jak na tak krótki czas w życiu. Louis sam się dziwił, jakim cudem jeszcze wytrzymywał na tej trasie.

Niall w pewnym momencie spojrzał na niego. Louis także skierował na niego swój wzrok. Widział, że ten chciał coś powiedzieć.

— Wiedziałeś, że Mitch zaczynał w rockowych zespołach z Los Angeles? - zapytał się go całkowicie poważnie.

— Naprawdę? - Louis nie mógł w to uwierzyć. - Myślałem, że zaczynał jako muzyk dyskotekowy.

— Dokładnie to samo myślałem – przyznał. - I mu nawet o tym powiedziałem. I się okazało, że jednak zaczynał w Los Angeles; w prawdziwym Mieście Aniołów.

Louis wzruszył ramionami. Mitch nie wyglądał mu na kogoś, kto miałby grać w rockowych zespołach z Kalifornii. Zupełnie nie przypomniał takiego człowieka.

— Może grał w jakiejś punkowej kapeli z korzeniami w Seattle – zastanawiał się głośno. - Nie zdziwiłbym się, gdyby mylił mu się prawdziwy rock z tym punkowym badziewiem.

Niall zaśmiał się. Coś w tym było. Jeśli Mitch miał już grać w jakimś zespole z Los Angeles, to właśnie w jakimś punkowym. Innej opcji nie było.

Zdziwiło go jednak to, że jedna z piosenek Aerosmith była piosenką, która zachęciła go do grania na instrumencie. Stawiał bardziej na jakąś Donnę Summer albo inną gwiazdę popowych i dyskotekowych utworów lat siedemdziesiątych. Cóż, to było coś zadziwiającego.

Wstał z piasku, ku zaskoczeniu Louisa. Otrzepał swoje spodnie i ostatni raz spojrzał na spokojne fale Morza Śródziemnomorskiego, po czym przeniósł wzrok na przyjaciela.

— Wiesz już, co chcesz wykonać dzisiaj na koncercie?

Przez chwilę Louis milczał. Tak jakby oczekiwał, że Niall sam sobie odpowie na to pytanie.

— Zdaję się dzisiaj na ciebie.

Niallowi spodobała się taka odpowiedź. Jeszcze raz spojrzał w stronę morza i wziął głęboki wdech. Louis w tym czasie również wstał z piasku i otrzepał swoje spodnie z drobinek.

— Może Sweet Emotion Aerosmith?

Uśmiechnął się do niego. Podobała mu się ta propozycja. Utwory Aerosmith? Zawsze był na tak. To właśnie na ich utworach wychował się i przez ich utwory pokochał rock.

— Może być – zgodził się i dołączył do niego, aby mogli razem wrócić do hotelu przygotować się na wieczorny koncert w stolicy Katalonii.

Chapter 14: 14. Everybody Wants To Rule The World

Chapter Text

Wiedeń

W drodze do austriackiego Wiednia Louis wraz z Niallem oglądali film na telewizorze w głównym pomieszczeniu busa. Niall oczywiście wręcz obżerał się popcornem zrobionym na szybko, podczas gdy Louis właściwie udawał, że film ogląda. Tak naprawdę zastanawiał się, jakie utwory mógłby wykonać z Niallem w Wiedniu. Chociaż - próbował oszukać siebie czy kogoś innego? Tak naprawdę zastanawiał się podświadomie, co zaśpiewa Harry i czy znowu utwór, który wybierze, będzie jawnie skierowany do niego. Po Tuluzie miał dosyć takich przygód, bo ku jego nieszczęściu podobne sytuacje zdarzyły się także w późniejszej Lizbonie i Madrycie. Koncert w Barcelonie przebiegł zadziwiająco spokojnie, ale nie zmieniało to postaci rzeczy. Harry był niedorzeczny. Chociaż - czy to go dziwiło? Znał go już wystarczająco długi czas, aby stwierdzić, że nienawidził tego człowieka. Ale łapał się na myśleniu późnym wieczorem, jak by to było poczuć go jeszcze raz na swojej skórze. Paryż był całkowicie inny; on był wtedy inny. Nie miał pojęcia, z czego to wynikało. Podświadomie bał się, że po prostu próbuje go jakoś wykorzystać - obaj wtedy potwierdzili, że czerpią z tego korzyści. A Harry był naprawdę podstępny. Louis nie interesował się tarotem ani wróżkami, ale czuł, że biła od niego taka zła energia. Po prostu.

Harry był typem człowieka, który chciał rządzić całym światem. Chciał być szefem wszystkich - szefem szefów. Żył we własnym wyimaginowanym świecie i nie liczył się z uczuciami innych. Miał własny pogląd na rzeczywistość i cóż, nie wszystkim się to podobało, a Louisowi już szczególnie. Wszystko robił dla własnej wolności i przyjemności. Wiedział, że się zgubił w jego charakterze. Był jak na wpół otwarta książka - z jednej strony łatwo go można było ocenić i zrozumieć, ale z drugiej… Druga strona była niezapisana albo nieczytelna. Kim naprawdę był i co nim kierowało? Był zepsutym dzieciakiem chcącym zarabiać coraz więcej czy zagubionym facetem, który na swoją potrzebę wykreował swój własny świat i własną rzeczywistość?

I dlaczego on i Niall jako support? Miał swój kochany punk-popowy zespół; gdyby nie ich perkusista Ashton i jego złamana ręka… Harry był wielką gwiazdą, mógł zaprosić na support kogokolwiek chciał - nawet tę kobietę z Fleetwood Mac, a ta pewnie by mu jeszcze stopy całowała z wdzięczności. Ale on wybrał ich - nieznany duet z przypadkowego pubu w Manchesterze. Jego menadżer Jeff usłyszał od nich raptem trzy utwory i tylko po tym zdecydował, że będą się idealnie nadawać. Cóż, nie pomylił się, ale dla Louisa było to trochę… nieprofesjonalne, jak na menadżera muzycznego, który współpracował z największymi gwiazdami muzyki nie tylko popowej, ale także rockowej, a teraz był menadżerem największej gwiazdy świata.

Cały czas podświadomie czuł, że w tym wszystkim był jakiś haczyk. Może jak wrócą z europejskiej części trasy do Manchesteru, okaże się, że tak naprawdę nic nie zarobili i Louis będzie musiał nadal pracować na myjni i mieszkać u wuja, a Niall będzie musiał zamiatać ulice i gnieździć się w małym pokoju w centrum miasta? To byłby ich koszmar; w takim przypadku chyba musieliby wynająć jakiegoś prawnika, aby odzyskać choć część swojej należności. Może za tym kryło się coś innego? A może po prostu dopowiadał sobie rzeczy, które nigdy nie miały miejsca i nigdy nie będą go miały? Może wymyślał sobie teorie spiskowe, bo Harry jest głupi i chciałby znaleźć jakieś logiczne uzasadnienie na jego zachowanie?

Kiedy on się tak zamartwiał, Niall rechotał ze śmiechu, prawie wysypując popcorn z miski. Louis zatracił całkowicie wątek filmu. Wrócił wzrokiem na ekran telewizora, gdzie leciała właśnie scena jakiegoś bankietu. Zupełnie nie wiedział, jak główny bohater znalazł się w tym miejscu i co się właśnie działo.

— O co chodzi? - zapytał Nialla, chcąc wrócić do oglądania filmu, choć i tak wiedział, że będzie to trudne, bo jeśli nie będzie rozmyślał o Harrym, to będzie rozmyślać o setliście na dzisiejszy wiedeński koncert. - Jak oni znaleźli się na tym bankiecie?

Niall spojrzał na niego jak na idiotę, mając w swojej buzi niezliczone ilości popcornu. Chwila musiała mu zająć, aby wszystko przełknął, po czym wrócił wzrokiem na ekran telewizora, gdzie główny bohater rozmawiał z jakimś facetem przy stole.

— No przecież spotkali po drodze tego premiera i on ich zaprosił do środka - powiedział, po czym wybuchł śmiechem, gdy na ekranie główna bohaterka zobaczyła w zupie oczy. - Oglądasz w ogóle ten film?

— Tak - potwierdził, lecz niepewnie i poprawił się na kanapie. - Tylko wiesz, jakie Spielberg robi filmy, czasami nie można się połapać w fabule - zaśmiał się nerwowo.

Tak naprawdę po prostu rozmyślał o wszystkim, co było związane z Harrym. Nie potrafił przestać o tym myśleć i przez to nie potrafił skupić się na filmie. Poza tym on osobiście był za obejrzeniem czegoś innego, ale Niall uparł się na ten tytuł i dobrze wybrał, bo co chwilę się śmiał wpatrzony uważnie w ekran telewizora.

Kolejny raz wybuchnął śmiechem, gdy po dłuższej rozmowie głównego bohatera z premierem do stołu podano małpie móżdżki, a główna bohaterka zemdlała. Louis też jakoś automatycznie się zaśmiał - niekoniecznie z tej sceny; śmiech Nialla był po prostu zaraźliwy i gdy on się śmiał, Louis automatycznie też to robił.

Potrzebował się wyluzować. Nie sądził, że taka zwykła trasa muzyczna może go tak wykończyć, chociaż mogła być to też przyczyna wykańczającego psychicznie Harry’ego. Z jednej strony chciał pozostać w trasie już do końca życia - dzięki szansie supportowania Harry’ego upewnił się, że koncertowanie i muzyka to coś, co chce robić do końca życia. Z drugiej jednak strony chciał już wrócić do Manchesteru, położyć się do swojego łóżka w mieszkaniu wuja i zasnąć - przespać choć jeden dzień w całości, nie bojąc się, że Harry w każdej chwili go zaczepi i zacznie znowu na niego krzyczeć. Albo go dotknie i… I tego podświadomie i tak pragnął. Mógł to wypierać, ale czy to coś dawało? Od koncertu w Barcelonie było jakoś spokojniej i to jakoś zadziwiało Louisa. Uzależnił się od pretensji Harry’ego? To było naprawdę dziwne widzieć Harry’ego, który przechodził obok niego zupełnie obojętnie. Chciał jego atencji, uwagi? Chciał mieć świadomość, że taka gwiazda go pragnie, a on po prostu go odpycha?

A może po prostu chciał, aby ponownie przyparł go do ściany, pocałował, może zerwał z niego ubrania, rzucił je na podłogę, go samego na łóżko…

Nic ich nie łączyło - musiał tak mówić i tak sobie wmawiać. Wiedział, że gdy za bardzo się zaangażuje, powrotu już nie będzie, a Harry był, jaki był - i na pewno się nim bawił. Podobał mu się? Brzmiało to niedorzecznie. Chciał mieć po prostu swoją zabawkę na trasie. Najprawdopodobniej wolał go niż swoje fanki, prostytutki, striptizerki i groupies.

Niall niespodziewanie klasnął w dłonie, czym sprawił, że Louis znowu spojrzał dokładnie na ekran telewizora. Znowu, do cholery, stracił wątek. Jakim cudem ze sceny bankietu przeszli do sceny w sypialni, gdzie główny bohater całował bohaterkę-blondynkę?

— Wiedziałem, że się pocałują! - zawołał rozradowany Niall. - Przecież od początku było widać, że to zrobią!

Louis zakrył oczy, jakby miał pięć lat i gorszyły go sceny pocałunków dorosłych.

— Matko… - mruknął, po czym wstał z kanapy, kierując się w stronę prowizorycznej kuchni. - Idę sobie zrobić coś do picia.

Niall oburzony spojrzał na niego, odwracając się gwałtownie, przez co omal nie wysypał całego popcornu z miski na podłogę.

— No nie, znowu stracisz wątek! - zawołał, po czym wstał z kanapy. - Poczekaj, zatrzymam.

Louis przeprosił go spojrzeniem i pokręcił głową. Niall nie musiał specjalnie dla niego zatrzymywać tego filmu. I tak go jakoś nie zainteresował. Wolał chyba pierwszą część.

— Nie, nie, oglądaj - powiedział. - Zaraz przyjdę. Na pewno nic ciekawego się nie stanie do tego momentu.

Niall wzruszył ramionami i przysiadł z powrotem na kanapę. Skoro Louis nie chciał oglądać, nie był najwyraźniej zaciekawiony i nie kazał mu zatrzymać filmu, to trudno - będzie oglądać sam. Trochę było mu przykro, bo jednak chciał spędzić ten czas z Louisem, ale miał świadomość, że takie przygodowe filmy nie były w jego guście.

W Manchesterze co chwilę do siebie przychodzili i albo wykonywali utwory, albo słuchali radia i nowych rockowych utworów, albo oglądali MTV w poszukiwaniu hitów, albo właśnie oglądali filmy na starym telewizorze. Wuj Louisa miał jeszcze czarno-biały telewizor z późnych lat sześćdziesiątych i to właśnie do niego podłączali magnetowid, na którym odtwarzali znane filmy nagrane na kasetach VHS. Filmy kupowali w kolorze, ale niestety musieli zadowolić się czarno-białym obrazem - zupełnie wyjętym z lat pięćdziesiątych. Ale nie kolor był najważniejszy, a to, że mogli obejrzeć najnowszy hit wydany już na kasetę i mogli spędzić ze sobą wspólnie czas. Niall nie miał nikogo oprócz Louisa i naprawdę doceniał chwile, gdy mogli spędzić ze sobą czas. Czasami brakowało mu czystej ludzkiej bliskości. Nie miał innych przyjaciół, o dziewczynie nie wspominając - podczas gdy Louis miał paru adoratorów, nim nikt się nie interesował. Żadnego flirtu, żadnych spojrzeń - tylko pewnego dnia do jego życia weszła Barbara - Angielka pochodzenia francuskiego. Przez chwilę myślał, że może będzie z tego coś poważnego, ale Barbara i tak go zostawiła, wyjeżdżając ze swoim chłopakiem Francuzem, o którym Niall oczywiście nie miał pojęcia, gdy się spotykali, do Bordeaux. Mimo tego że nie zamierzał już brać ślubu i spłodzić dzieci, kupując jednocześnie jakiś dom na przedmieściach, to brakowało mu jakiegoś ludzkiego zainteresowania. Chociażby spojrzenia, zaciekawienia się jego charakterem, życiem… Dlatego uwielbiał momenty, w których wraz z Louisem siedział na kanapie i oglądali filmy lub seriale. Albo MTV, myśląc o tym, co mogliby zagrać wieczorem w manchesterskim pubie. Chociaż to już nie było aktualne; teraz mogli siedzieć na kanapie, oglądać MTV i zastanawiać się, jaką piosenką otworzyć koncert samego Harry’ego Stylesa.

Louis też zdawał sobie sprawę, że tu nie chodziło o samą ideę oglądania filmu. Film zawsze można było odtworzyć jeszcze raz od początku, a czasu spędzonego z przyjacielem nie. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że na cokolwiek nie spojrzał, przed oczami miał Harry’ego lub jego myśli krążyły wokół niego. Miał tylko nadzieję, że Niall nie czuł się zazdrosny. Harry był kimś innym; kimś niezidentyfikowanym. To Niall był jego najlepszym przyjacielem na zawsze i tak miało pozostać do końca życia. Nikt tego nie zmieni, a już szczególnie jakiś skurwysyn, którego się nienawidzi, a zarazem pragnie.

W Tuluzie kierował do niego dwuznaczne gesty i to jeszcze przed oczami tysiąca ludzi i jego fanów. W Lizbonie ponownie to robił, a po koncercie - cóż, wstyd było mu się do tego przyznać, ale znowu namiętnie się całowali, choć początkowo Louis ponownie - podobnie jak w Birmingham - uderzył go z dłoni w policzek. I cóż, obu to pobudziło, bo pocałunki po tym uderzeniu stały się jeszcze bardziej gorące, co sprawiło, że prawie skończyli znowu uprawiając seks. I Louis sam już nie wiedział czy na szczęście, czy nie. Ostatecznie do niczego nie doszło, bo musieli zwijać się już z areny. Podobało mu się to, ale jednocześnie był na niego wściekły jak cholera. Nie mógł się angażować w jakikolwiek związek z Harrym. On się tylko nim bawił. Co innego mógłby szukać u zwykłego chłopaka z Manchesteru, który jeszcze wykonywał utwory z gatunku, którego nie cierpiał? Czego taka wielka gwiazda mogła szukać u drugiego mężczyzny?

W Madrycie sytuacja się powtórzyła, ale tym razem Louis był bardziej stanowczy i po prostu po raz setny tłumaczył mu, że to, co robi, jest nie na miejscu. I, o dziwo, to podziałało, bo w Barcelonie Harry po prostu go unikał, a przynajmniej Louis miał takie wrażenie. Teraz - w drodze do Wiednia - też jakoś go omijał i sam już nie wiedział, czy się z tego cieszyć. Może powinien korzystać z tego, że ktoś taki wielki zwraca na niego uwagę? Co z tego, że po powrocie do Manchesteru zapomną o sobie; przynajmniej mógłby się chwalić, że spał z Harrym Stylesem.

Ale czy to był powód do dumy, skoro był takim skurwysynem? Już chyba wolałby wygadać dziennikarzom z MTV, że Harry to bezczelny człowiek, który na swoje koncerty zakłada maskę kochającej osoby.

Ale oprócz tych sytuacji oczywiście nie obyło się bez karcenia go za śpiewanie rocka i prowokowanie tłumu. To wcale nie tak, że Harry także prowokował - tylko nie tłum, a samego Louisa - i on to wyczuwał; robił to po to, aby go podjudzić. Obaj wzajemnie zaczęli siebie oskarżać o prowokację. Dla Louisa Harry był walnięty. Prowokować to on mógł co najwyżej w łóżku, a nie na arenie lub stadionie, na którym patrzyło na niego tysiące ludzi.

Wszystko mu się nie podobało, a on znowu miał tego cholernie dosyć. Mógłby zmienić płytę. Ile razy mógł wysłuchiwać, że znowu nie podobało mu się to, że zaśpiewał coś z dyskografii Scorpions lub Bon Jovi? Szkoda, że nie słyszał go, jak śpiewał coś od Mötley Crüe. 

Znowu, do cholery, o nim myślał. Skarcił siebie w myślach. Miał tylko nadzieję, że po powrocie do Manchesteru jakoś o nim zapomni. Ale czy było to możliwe? Harry Styles był wszędzie - był największą gwiazdą. W radiu, w telewizji, w gazetach, w sklepach, w reklamach… Kiedyś nie zwracał na niego uwagi, mimo że widoczny i słyszalny był wszędzie; teraz… teraz zwracałby na niego uwagę nieustannie.

Wchodząc do kuchni, natknął się na Jeffa z białym kubkiem czarnej jak węgiel kawy. Ubrany był dzisiaj w zwykły niebieski t-shirt i czarne spodnie, a włosy rozpuścił. Louis chciał go ominąć, w ogóle nie zwrócić na niego uwagi, ale ku jego niezadowoleniu Jeff uznał, że to będzie dobry pomysł, aby go zaczepić. Uśmiechnął się do niego, ale na pewno nie był to uśmiech szczery. Louis natomiast wywrócił oczami i odsunął się nieznacznie od niego, aby dobrze go widzieć.

— Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział. - Możemy?

Wskazał dłonią na pomieszczenie znajdujące się za kuchnią. Louis nie był przekonany do tego pomysłu; nie miał ochoty z nim rozmawiać. Mimo tego nie mógł mu odmówić, był menadżerem Harry’ego; jak by odebrał to, że mu odmawia zwykłej rozmowy?

Kiwnął niepewnie głową. Niall za kilka minut zacznie się niecierpliwić, że nie przychodzi, a film mu ucieka. Wziął jednak głęboki wdech i ruszył za Jeffem zmierzającym w stronę ów pokoju.

Pierwszy do środka wszedł Louis. Nie spodziewał się, że Jeff zamknie za nim drzwi, więc spojrzał na niego trochę pytającym spojrzeniem. Ten odłożył kubek z kawą na stoliczek i uśmiechnął się do niego. To znowu nie był przyjazny i życzliwy uśmiech.

— Jak tam sprawy z Harrym? - zapytał go i przysiadł na komodzie.

Louis trochę nie wiedział, co miał przez to rozumieć. Czy Jeff wiedział o nich? To było niemożliwe - jedynie Niall wiedział, że się całowali i przespali się ze sobą. Owszem, reszta zespołu mogła odczuwać niezwykle napiętą atmosferę między nim a Harrym, ale nie wiedzieli, jakie miało to podłoże - a przynajmniej tak myślał. Chciał tak myśleć.

— Nie rozumiem - odpowiedział zmieszany.

Jeff się skrzywił. Wziął do ręki swój kubek z kawą i upił z niego łyk. Ponownie się skrzywił, prawdopodobnie smakiem kawy. Odstawił kubek i spojrzał Louisowi prosto w oczy. Ten miał wrażenie, że swoim spojrzeniem zaraz wywierci mu dziurę w głowie.

— Wiesz… - zaczął aroganckim tonem; Louis miał ochotę wyjść, ale uznał, że będzie to niekulturalne w stosunku do Jeffa. - Widzę, że się nie dogadujecie - powiedział w końcu bez owijania w bawełnę. - A wiesz, jak ważna jest atmosfera w zespole i na trasie. Chociaż, wiesz, nikt cię tego nie nauczył, bo nigdy nie byłeś w trasie. No i jesteś rockowcem.

Czy Jeff właśnie go obrażał? Louis miał ochotę odpowiedzieć mu czymś równie obraźliwym, ale Jeff nie dał sobie wejść w słowo. Ciągnął dalej:

— Ja już was znam. Pracowałem chociażby z Led Zeppelin swego czasu. Dasz wiarę? Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat i byłem asystentem ich menadżera na tournée po Ameryce Północnej. Szkoda nawet mówić, co oni robili - odparł i machnął ręką. - Rock pozostanie rockiem. Ale ciebie lubię. Szczególnie. Pamiętasz koncert na Wembley? Dałeś czadu. I owszem, przyznaję, że świetnie sobie poradziłeś, ale na tej trasie coś innego jest priorytetem.

Przerwał na chwilę. Louis miał ochotę zapytać go, jaki priorytet ma na myśli, ale postanowił zachować milczenie. Zresztą widział, że Jeff wnikliwie się zastanawia nad kolejnymi słowami. Nie miał dzisiaj ochoty na kłótnie; z Harrym może, ale z Jeffem na pewno nie.

— Przede wszystkim przestań spierać się o wszystko - powiedział mu. - Rock rockiem, ale pamiętaj, kto dał ci szansę. Gdyby nie Harry i ja, szorowałbyś kible w tym swoim zapyziałym Doncaster.

Louis parsknął aroganckim śmiechem i odwrócił na chwilę wzrok w bok. Cóż, Jeff był równie wyrachowany co Harry. Tylko miał głupie wrażenie, że Harry nigdy by tak do niego nie powiedział - nawet mając taki swój charakter.

— W Manchesterze jak już - powiedział ze lekkim uśmiechem, którego nie mógł powstrzymać. - I nie sprzątałem kibli, tylko polerowałem lakier samochodowy.

Jeff machnął ręką, jakby chciał tym samym powiedzieć, że nie żadnej różnicy między sprzątaniem toalet a myciem samochodów. No cóż, dla niego i ta, i tamta robota były pracami za marne pieniądze i najwyraźniej dla hołoty, która nie miała innego wyjścia w zmagającej się z kryzysem Wielkiej Brytanii.

— Kto się poskarżył? - zapytał w przypływie odwagi, zanim Jeff zdążył coś powiedzieć. - Harry?

— Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - Jeff tracił cierpliwość. - Prawda jest taka, że nikt inny by ciebie nie zauważył.

Louis w dalszym ciągu nie rozumiał, dlaczego Jeff mówił tylko o nim, skoro występował na scenie w duecie z Niallem. Dlaczego mówił do niego w liczbie pojedynczej, a nie mnogiej? Zupełnie pomijał Nialla i nie uwzględniał go w swoich wypowiedziach. Było to bardzo niemiłe z jego strony, tym bardziej że wszystkie wykonane na trasie utwory przez nich nie były tylko jego zasługą, ale także zasługą Nialla.

Znowu nie zdążył mu odpowiedzieć. Jeff ciągle był szybszy. Zaczynało go to denerwować; też zaczął tracić cierpliwość.

— W każdym razie - postanowił wrócić do poprzedniego tematu. - Świetnie by było, gdybyś przestał stawiać na swoim - powiedział i uśmiechnął się do niego nieszczerze. - Mam nadzieję, że koncert w Wiedniu przebiegnie w cudownej atmosferze. Czy wiedziałeś, że Wiedeń to moje ulubione miasto? Uwielbiam tu wracać.

Tak naprawdę gówno go to obchodziło, ale przecież nie mógł mu tego tak powiedzieć. Wzruszył więc ramionami, informując go, że w zasadzie nie wie, co zrobić z tą informacją i nie zmieniła ona jego życia.

— Masz to coś - powiedział niespodziewanie, patrząc mu prosto w oczy. - Masz coś, co… przyciąga ludzi. Wyglądasz nienagannie. No i umiesz śpiewać.

To pierwsze powiedział z dziwną szczerością; to drugie już niekoniecznie.

Przez chwilę wpatrywał się w niego jak w święty obrazek. Louis nie wiedział, czy ma coś na to odpowiedzieć. Zgubił się już w tej konwersacji. Miał wielką ochotę wyjść; dyskusja z Jeffem na jakikolwiek temat nie miała sensu.

— Pamiętasz Londyn i Rock You Like A Hurricane? - Pstryknął palcami w jego kierunku. - Cudownie by było, gdybyś zaśpiewał podobnie w Wiedniu.

— Rock You Like A Hurricane? - Louis się zdziwił; nie spodziewał się, że ktoś inny niż Niall i ewentualnie Sarah zaproponuje mu śpiewanie rocka na trasie Harry’ego. - Jeszcze raz?

Jeff pokręcił głową z naiwnym uśmiechem. Wszystkie pozytywne myśli Louisa prysły nagle niczym bańka mydlana. Niby wiedział, a jednak się łudził.

— Niekoniecznie - powiedział takim tonem, aby go nie urazić. - Ale miło by było, gdybyś wykonał w tym stylu chociażby… Hm, coś od Modern Talking? Geronimo’s Cadillac?

Znowu to samo. Wywrócił oczami i westchnął ciężko. Znał Modern Talking - ten duet z Niemiec; jego mama lubiła ich słuchać w radiu, a gdy akurat leciała ich piosenka, często nuciła sobie pod nosem melodię. Ten utwór doskonale znał, ale nie było szans, aby go zaśpiewał. Gdyby to zrobił, chyba zapadłby się po wszystkim pod ziemię. Nie chciał z siebie zrobić klauna. Był prawdziwym rockmanem, nie słodką dziecinką śpiewającą cukierkowe disco, do którego tańczyły niepełnoletnie dziewczyny ze swoimi chłopakami na potańcówkach.

— Nie ma szans - powiedział beznamiętnie; wiedział, że kłótnia niczego nie wskóra.

Jeff mógł się spodziewać takiej reakcji. Ledwo powstrzymywał się od wybuchu emocji.

— Dlaczego? - zapytał i zaśmiał się nerwowo, zupełnie jak nie on. - Przecież to taka super piosenka. I Austriacy ją uwielbiają! Była na trzecim miejscu listy przebojów! Emocje podczas koncertu gwarantowane, będą wraz z tobą śpiewać tekst.

— Nie - odmówił stanowczo. - Na wszystkich poprzednich koncertach wykonywaliśmy z Niallem rockowe utwory. Nie wyjdę nagle w Wiedniu w jakimś różowym tutu i nie zacznę śpiewać cukierkowego popu dla trzynastolatek.

— Ale kto ci każe wychodzić w tutu? - zaśmiał się Jeff, ale przez zaciśnięte zęby ze wściekłości. - Załóż te swoje podarte ciuchy nadające się na śmietnik.

Popatrzył na niego z odrazą. Teraz miał akurat na sobie zwykłą szarą koszulkę, która jednak miała dziury zrobione specjalnie - taki styl. Chciał w niej wyjść na scenę dzisiejszej nocy i uważał, że to dobry pomysł - teraz chociażby po to, aby dopiec Jeffowi.

— Chodzi o to, abyś wywiązywał się z umowy - syknął coraz bardziej wściekły. - Harry wyraźnie ci zaznaczył, że nie ma być żadnego rocka na trasie.

— Przez pół europejskiej trasy jakoś był - odpowiedział mu. - Nie.

Chciał wyjść, lecz Jeff - jak zwykle - nie skończył z nim rozmawiać.

— I właśnie o tym mówię! - zawołał z wyrzutem. - Ciągle stawiasz opór!

— To nie o to chodzi - obronił się. - Wykonuję z Niallem rock i nie ma od tego odstępstw.

— Odstępstwo to dopiero będziesz mieć, jak zostaniesz wyrzucony z trasy na zbity pysk!

Louis nie mógł dłużej wytrzymać w jednym pomieszczeniu z Jeffem. Skierował się w kierunku drzwi wyjściowych z pokoju, a prowadzących do kuchni, i ostatni raz spojrzał na menadżera Harry’ego.

— Nikt tego nie zrobi - odparł najspokojniejszym i pewnym siebie głosem. - A Harry szczególnie.

Tego był akurat pewny. Nie mogli ich wyrzucić w środku trasy, bo Harry musiał mieć jakiś support, a w takim wypadku musiałby szukać nowego na gorąco. Po drugie: wiedział, że Harry czegoś od niego chciał - być może chciał się nim tylko zabawić, ale miał z niego jakąś korzyść, więc o wyrzuceniu też nie było mowy. Nic im nie mogli zrobić; byli obecnie nietykalni.

Złapał za klamkę i chciał już ją pociągnąć, jednak Jeff nie dał za wygraną. Ponownie chwycił swój kubek, znowu upił łyk, choć kawa mu nie smakowała, i zapytał - tym razem o wiele spokojniejszym, lecz dosadnym głosem:

— Więc jak tam sprawy z Harrym?

Louis przez chwilę patrzył na Jeffa, chcąc odczytać z niego jego intencje. To było jednak trudne.

— Nienawidzimy siebie - powiedział cicho.

Od razu po tych słowach pociągnął za klamkę, otworzył drzwi i wyszedł z pomieszczenia, będąc naprawdę wzburzonym. Jeff miał naprawdę tupet. Mógł się pierdolić razem z Harrym. Obu miał dosyć. Obaj zachowywali się jak pieprzeni panowie całego świata. W czym byli lepsi? Bo zarabiali miliony? Nigdy nie zaznali prawdziwego życia; powinni przestać go obrażać i się na nim wyżywać. Wszyscy chcieli rządzić światem, a oni już szczególnie.

Dokładnie jak w tej piosence Tears For Fears.

Dobrze, że był z nimi tylko na części europejskiej. Czasami późnymi wieczorami wyliczał, ile jeszcze koncertów będzie musiał wycierpieć z nimi. Został jeszcze Wiedeń, do którego dojeżdżali, potem czekały na nich dwa koncerty we Włoszech, jeden koncert w RFN, holenderski Amsterdam i Bruksela. Jeszcze trochę - mówił do siebie. Kochał koncertować i całe życie na to czekał, ale jeśli miał to robić z Harrym i jego równie popieprzonym menadżerem, to dziękował. Harry’ego widział tylko dwa razy w normalnym wydaniu - kiedy pomógł mu z pijanym Niallem w Leeds i rano po ich wspólnej nocy w Paryżu. W innych sytuacjach był albo wkurwiony i krzyczał na wszystko, albo go zaczepiał wtedy, kiedy on tego nie chciał. Takiego Harry’ego nie chciał widzieć na oczy.

Wiedział, że Niall na pewno już się niecierpliwi. Musiał jak najszybciej do niego dołączyć - zresztą może film pomoże mu zapomnieć o tej niemiłej rozmowie sprzed chwili. Korzystając z tego, że był w kuchni, postanowił sobie rzeczywiście zrobić coś do picia - w końcu po to tu pierwotnie przyszedł.

Tymczasem w głównym pokoju, gdzie znajdował się telewizorek Niall nadal z wielką pasją oglądał dalsze losy bohaterów, co jakiś czas się śmiejąc z ich poczynań. Popcorn pomału mu się kończył, więc pomyślał, że dobrym pomysłem byłoby powiedzenie Louisowi, aby przyniósł kolejną porcję z kuchni, skoro już tam był, ale nie chciało mu się zatrzymywać filmu ani odrywać od niego wzroku. Zrezygnował więc z tego. Przez chwilę przeszło mu też przez myśl, aby napić się jakiegoś dobrego piwa, ale pamiętał cały czas rozmowę z Louisem z Barcelony. Nie, nie chciał skończyć jak własna matka - musiał się kontrolować. Nadal pamiętał ból przeszywający jego ciało, gdy uderzała go paskiem od swojej jedynej wyjściowej sukienki, której i tak już od dawna nie nosiła. Nie chciał skończyć jak ona; nie chciał dotknąć dna bez możliwości wyjścia z niego. Dostał życiową szansę, miał niesamowitego przyjaciela, z którym tworzył świetny duet muzyczny, umiał dobrze grać na gitarze… Miał to wszystko zaprzepaścić dla głupiej butelki alkoholu?

Ochota na alkohol rosła z każdą chwilą, gdy ukradkiem widział miskę z małą ilością popcornu, ale próbował się powstrzymywać, oglądając uważnie scenę, w której główny bohater oglądał szkielety i czaszki w katakumbach małą zapałką. Film naprawdę go wciągnął i był ciekawy jak rozwinie się fabuła.

Był tak skupiony na filmie, że nawet nie spostrzegł, kto usiadł obok niego na kanapie. Myślał, że to Louis, który wrócił w końcu z kuchni, ale zrozumiał, że źle myślał, gdy usłyszał zdecydowanie za gruby głos jak na swojego przyjaciela:

— To jest naprawdę ciekawy film.

Natychmiast jak oparzony spojrzał na osobę siedzącą obok niego. Wywrócił oczami. Mitch. Ubrany w kraciastą koszulę, której rękawy miał podwinięte do łokci, siedział obok niego, a w ręce miał… butelkę jasnego piwa. Była otwarta, więc Niall od razu poczuł zapach chmielu.

Przez chwilę patrzył na nią jak zahipnotyzowany, walcząc ze sobą, aby nie zapytać Mitcha, czy może napić się łyka. Miał unikać alkoholu, ale przecież od jednego łyka nic by mu się nie stało. Poza tym Louis nawet by się o tym nie dowiedział… Jeden łyk, nie cała butelka.

Wziął głęboki wdech. Nie mógł tego zrobić, nie mógł zrobić tego przed koncertem. Koncertowanie na kacu lub będąc pijanym było beznadziejne. A przecież dzisiaj wieczorem grali koncert w Wiedniu.

Mitch zauważył uważny wzrok Nialla na jego butelce piwa. Zupełnie stracił zainteresowanie filmem, choć jeszcze chwilę temu uważnie śledził czyny bohatera na ekranie. Podniósł swój jeden kącik ust i sam spojrzał na swoją butelkę, jakby chciał odkryć, co było w niej ciekawego, że Niall tak się na nią patrzył.

— Jest bardzo dobre - powiedział po chwili. - Najlepsze, jakie piłem. Austriacy jednak umieją robić piwo.

Niall przełknął ślinę. Austriacy umieją robić piwo. To coraz bardziej go zachęcało, aby chociaż spróbować smak tego piwa. Austriackiego piwa jeszcze nigdy nie pił, a z tego co wiedział, to kraje germańskie słynęły właśnie z wyrobu piwa. Trochę głupio byłoby nie spróbować ich specjalności.

Ale wiedział także, że Mitch specjalnie go prowokował. Nie lubił go, chciał go wyrzucić z trasy i zająć jego miejsce, a mógł to zrobić nie inaczej, jak właśnie piwem i alkoholem. Nie mógł dać się namówić, jeszcze na alkohol. Mama Louisa powtarzała mu, że do alkoholu nikt nie może nikogo zmusić. Do alkoholu i do miłości. Mamę Louisa czasami traktował jak mamę, mówił do niej ciociu i wysłuchiwał jej rad. Dlatego kierując się jej słowami, nie mógł dać się sprowokować Mitchowi, jeśli nadal chciał być gitarzystą supportu na tej trasie.

Miał zrujnować marzenia dla głupiego alkoholu?

Poza tym był ciekawy, o co chodziło z zasadą Harry’ego żadnego alkoholu, skoro Mitch sobie go tak po prostu popijał. Harry pewnie też sobie pił alkohol po swoich koncertach. Dlaczego on nie mógł tego robić? Tylko dlatego, że parę razy trochę przesadził?

Nie, nie mógł dać się namówić. Mitch robił to specjalnie, aby wygrać i wyrzucić go z trasy.

— Co? - rzucił, widząc, że ten patrzy na jego piwo od kilkunastu sekund. - Chcesz spróbować?

Jeszcze bezczelnie przybliżył do niego swoją butelkę. Niall odsunął się nieznacznie i wrócił wzrokiem do filmu, ledwo powstrzymując się od wyrwania mu butelki z dłoni.

— Nie, dzięki - odburknął.

— Co, koncertowanie na kacu jest jednak niefajne? - powiedział do niego.

Wzruszył ramionami. Nie chciał odpowiadać na jego zaczepki; zrobiłby mu tym tylko satysfakcję.

— Jesteś dobrym gitarzystą - odparł po chwili ciszy; Niall spojrzał na niego ukradkiem, tak, aby nie patrzeć na butelkę piwa w jego ręce. - Ale nie pasujesz tutaj. Najpierw musisz zrobić ze sobą porządek. Na razie tylko Louis jest tutaj potrzebny.

Niall zniżył się na kanapie, tak jakby chciał się w niej utopić. Poczuł chyba wstyd, bo, cóż, Mitch miał rację. Cholerną rację. Inne słowa, ale w tym samym wydźwięku, powiedział mu Louis w Barcelonie.

— Gdyby nie ja, te wszystkie utwory, które wykonaliśmy z Louisem, nie byłyby takie same - próbował się bronić.

Chęć sięgnięcia po piwo była coraz większa. Chciał zapić myśli. Mitch tak jakby czytając mu w myślach, odłożył butelkę na komodę, na której stał telewizor, na którym dalej leciał film, chociaż nikt z nich nie zwracał już na niego uwagi.

— Tak, tak - przyznał mu rację; coś kręcił. - Koncert w Paryżu był świetny. W Londynie już nie wspominając. Madryt też był dobry, ale będąc pijanym niezbyt dobrze się gra, prawda?

Znowu ktoś wspomina o Madrycie. Owszem, poszedł przed koncertem do baru i wypił kilka piw podczas hiszpańskiej sjesty, bo poznał tam fajnych Hiszpanów i oni zachęcili go do wspólnego picia. Nie kojarzyli go, nie wiedzieli nawet, że tego dnia koncert w ich mieście ma Harry Styles, byli typowymi kibicami piłkarskimi - sądząc po mieście i koszulce jednego z nich - Realu Madryt, ale mimo tego byli bardzo przyjaźni, więc i picie z nimi było bardzo fajne. Opowiadali mu o przegranym finale Hiszpanii z Francją w ramach Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 1984 roku oraz o tym, jak byli w Paryżu na stadionie Parc des Princes w 1981 roku na meczu finałowym Ligi Mistrzów, gdzie ich ukochany klub grał z angielskim Liverpoolem. I na ich nieszczęście wtedy ich drużyna przegrała ten finał.

Niall nie był jakoś zainteresowany piłką nożną, ale był parę razy na stadionie w Manchesterze należącym do Manchesteru United - Old Trafford, i raz zdarzyło mu się z Louisem być na stadionie Maine Road należącym z kolei do Manchesteru City, poza tym znał podstawowe zasady rozgrywki. Mimo że nie śledził wyników na żywo i nie kibicował żadnemu konkretnemu klubowi, to z zaciekawieniem słuchał tych Hiszpanów mówiących o piłce nożnej. Przekręcali niektóre angielskie słowa i momentami nie wiedzieli, jak coś określić, ale najważniejsze było to, że się dogadywali.

No tak, rozmawianie i picie z nimi było fajne, ale granie koncertu po pijaku już niezbyt.

Nie odpowiedział mu; nie będzie mu robić satysfakcji.

— Wiesz… - zaczął Mitch, nie słysząc odpowiedzi. - Gdybyś nie był w formie, zawsze możesz liczyć na mnie - odparł i uśmiechnął się złowieszczo. - Grywałem w Los Angeles w rockowych zespołach, więc o to nie musisz się martwić.

— Przestań - warknął Niall. - Jestem tutaj razem z Louisem. Jeśli mnie nie będzie, Louisa także. Nie łudź się, że cokolwiek z tobą wykona, z takim kutasem.

Mitch otworzył szerzej oczy, gdy usłyszał tę obelgę w swoją stronę. Pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że Niall coś takiego powiedział. Skierował się bardziej do niego całym swoim ciałem, aby powiedzieć coś mu bardzo dosadnie.

— A ty nie łudź się, że Louis zostanie z tobą do końca życia, z takim pieprzonym alkoholikiem - wytknął mu. - Kiedyś znudzi mu się niańczenie ciebie. Myślisz, że będzie za tobą biegać i wyrywać ci piwo z ręki? Poza tym widzisz, jak bardzo zainteresowany jest Harrym. Harry to wielka gwiazda; tylko idiota nie spojrzałby na niego w żaden znaczący sposób.

Niall ledwo powstrzymywał się od uderzenia go w twarz. Gdyby był pijany, na pewno ta rozmowa skończyłaby się bójką.

— Spadaj stąd! - pogonił go. - Daj mi oglądać film w spokoju. Idź się pieprzyć!

Mitch wstał z kanapy z rękoma uniesionymi do góry w geście kapitulacji, ale również z uśmiechem na twarzy, trochę zwycięskim. Poszedł w kierunku wyjścia z pokoju, gdzie znajdował się telewizor, jednak zanim całkowicie opuścił pomieszczenie, Niall krzyknął za nim:

— Wal się!

Mitch nawet na niego nie spojrzał. Wzruszył ramionami i pokazał mu środkowy palec. Niall na ten gest prychnął.

Ale może Mitch miał rację? Przecież on sam widział, jak Louis ciągle myślał o Harrym, mimo że go nienawidził, a przynajmniej tak twierdził. Ale skoro go nienawidził, to czemu o nim myślał? Dlaczego w ogóle się z nim całował, dlaczego się z nim przespał? To było nielogiczne - normalnie ludzie raczej nie sypiali ze sobą, skoro siebie nie lubili.

Louis by go okłamał? Przecież był jego najlepszym przyjacielem, nigdy by go nie okłamał. Mieli wspólne marzenia, występowali na scenie w duecie… Louis oszukałby go dla Harry’ego? Nie, to musiała być głupia prowokacja Mitcha. Był idiotą i teraz obrał taktykę, aby skłócić go z Louisem; mógł przecież na tym zyskać.

Wrócił skupieniem do filmu. Teraz to on nie wiedział, jak główna bohaterka uratowała głównego bohatera od śmierci. Musiał przewinąć film do tyłu, ale nie chciało mu się już wstawać z kanapy. Machnął ręką; w reszcie fabuły powinien się połapać.

Odłożył pustą już miskę na komódkę. Zawiesił wzrok na butelce piwa pozostawionej przez Mitcha. Zrobił to specjalnie; wiedział, że Niallowi będzie trudno się oprzeć. I rzeczywiście tak było; patrzył na butelkę i walczył ze sobą, aby ją nie wziąć. Chciał się napić; szczególnie po tej bezsensownej rozmowie z Mitchem.

Na jego szczęście do pokoju wszedł akurat Louis z kubkiem herbaty. Od razu jak oparzony odskoczył z powrotem na kanapę i spojrzał na Louisa z nerwowym uśmiechem.

Ten najpierw spojrzał na ekran telewizora, gdzie główna bohaterka krzyczała, aby ktoś z niej ściągnął robaki, a później popatrzył na zakłopotanego Nialla. Wrócił wzrokiem na komodę i zobaczył tam butelkę piwa - i to w dodatku otwartą. Zgromił od razu wzrokiem Nialla, bo do kogo innego mogłaby należeć ta butelka?

— Co to? - Wskazał na nią z wyrzutem.

— To nie moje! - obronił się. - Mitch tutaj przyszedł i zostawił to na komodzie!

Louis nie wyglądał na przekonanego. Nie chciał jednak bezpodstawnie oskarżać Nialla; nie chciał, aby pomyślał, że wszystko, co było związane z alkoholem, automatycznie musiało być związane z nim. Może rzeczywiście było to Mitcha?

— Muszę zapytać - powiedział najspokojniejszym głosem. - Piłeś?

— Nie! - zawołał natychmiast. - Przysięgam, że nawet tego nie tknąłem!

Właściwie gdyby nie Louis, najprawdopodobniej upiłby łyk. Skarcił siebie za to w myślach. Louis na szczęście niczego nie zauważył. Miał tylko nadzieję, że mu wierzy.

Akurat jak na zawołanie w pokoju pojawił się z powrotem Mitch, który ze swoim charakterystycznym beznamiętnym wyrazem twarzy podszedł do komody i zabrał stamtąd butelkę piwa. Wyszedł bez żadnego słowa.

— Mówiłem - powiedział Niall; Louis przeprosił go swoim spojrzeniem i usiadł na kanapie. - Gdzie tak długo byłeś? Najlepsza akcja cię ominęła.

Miał tylko nadzieję, że nie był u Harry’ego. Wystarczająco długo go nie było, aby mógł podejrzewać, że spotkali się na szybki numerek. Może był ordynarny i przesadzał, ale słowa Mitcha sprawiły, że zaczął myśleć w trochę innym kierunku niż to, że Louis nienawidzi Harry’ego.

— Jeff mnie zaczepił - mruknął.

— Czego chciał?

— Szkoda gadać. - Machnął ręką. - Znowu to samo. Przynajmniej wiem już, co możemy wykonać w Wiedniu.

Spojrzał na niego z uśmiechem. Niall odwzajemnił to. Potrafił zrozumieć go bez słów. Doskonale wiedział, co miał na myśli Louis, a już szczególnie dodając do tego kontekst sytuacji. Jeff go zdenerwował, więc teraz musiał mu się odpłacić tym samym.

Wrócili do oglądania filmu. Niall niestety już nie miał co jeść, nad czym ubolewał, bo jedzenie popcornu przynajmniej pozwoliłoby mu zapomnieć o chęci napicia się alkoholu. Chociaż obecność Louisa obok niego także robiła swoje. Gdy ten siedział obok niego, przynajmniej miał poczucie, że musi się powstrzymywać, bo inaczej ten go skarci.

Louis z kolei tym razem naprawdę skupił się na filmie i był z tego powodu zadowolony. Przynajmniej nie myślał o Harrym i o tym, jak bardzo chciałby jeszcze raz poczuć jego dotyk na swojej skórze. Skupił się na przygodach głównego bohatera, który z grupką swoich znajomych obserwowali scenę jakiegoś rytuału.

Myślał, że już do końca filmu obejrzy go w pełnym skupieniu, jednak bardzo się pomylił. Po zaledwie pięciu minutach znowu musiał ktoś im przeszkodzić. I właściwie to nie byle kto, bo Harry. Louis próbował ignorować jego obecność. Myślał, że ten po prostu przejdzie do kuchni i nikogo nie zaczepi, ale on musiał oczywiście stanąć za kanapą i zacząć oglądać z nimi film. Niall też zresztą nie był zadowolony z jego obecności, ale nic nie powiedział. Uznał, że przecież nie będzie krzyczeć na osobę, która po prostu chce sobie obejrzeć film, więc podobnie jak Louis zignorował jego obecność.

Louis jednak długo nie wytrzymał w swoim postanowieniu. W końcu spojrzał na Harry’ego ukradkiem, chcąc wyczytać z niego, po co tak właściwie tu przyszedł. Harry wyłapał jego wzrok i z lekkim uśmiechem wzrokiem poinformował go, że chciałby z nim porozmawiać w swoim pokoju. Louis nie był do tego chętny. Wrócił wzrokiem na ekran telewizora i ciężko westchnął.

— Możesz go zostawić w spokoju? - wybuchł Niall, odwracając się nagle do Harry’ego; zauważył niezadowolenie swojego przyjaciela, więc postanowił zainterweniować. - Nie widzisz, że oglądamy film?!

Ku jego zaskoczeniu, Louis niespodziewanie wstał z kanapy i uspokoił go gestem ręki.

— Jest okej, Niall - uspokoił go. - Zaraz przyjdę.

Harry uśmiechnął się do niego jeszcze szerzej, podczas gdy wzburzony Niall wypuścił ręce w powietrze. Ostatecznie i tak machnął ręką w ich stronę, jakby chciał również im powiedzieć, aby się walili. Naburmuszony oparł się o oparcie kanapy i dalej oglądał film, niezadowolony z tego, że Louis znowu wyszedł i zostawił go samego.

Louis natomiast wszedł do pomieszczenia Harry’ego bardzo ciekawy, o czym nagle chciał z nim rozmawiać. Najpierw go unikał w Barcelonie po tym, jak prowokował go na poprzednich koncertach, co zresztą z jednej strony było całkiem korzystne, a teraz nagle chciał z nim o czymś rozmawiać. Mógł tylko się domyślać. Znowu pewnie zrobi mu awanturę, że nie zgodził się na zaśpiewanie piosenki Modern Talking dzisiejszego wieczoru. Jeff oczywiście pewnie mu się wygadał i poskarżył, że znowu sprawia problem.

Rozejrzał się po pokoju, kiedy Harry zamykał drzwi. Rzadko tutaj bywał, więc ciekawiło go to miejsce. Na szafie na wieszaku wisiał najprawdopodobniej jego strój na dzisiejszy koncert - różowa koszula pełna koronek i falban. Nie podobał mu się taki styl, ale był ciekawy, jak naprawdę ta koszula będzie na nim leżeć. Poza tym zauważył dużo bałaganu - przeróżne przedmioty leżały w zupełnie przypadkowych miejscach, a już szczególnie kartki i długopisy. Na stoliku nocnym tuż obok jakiejś książki leżała zapisana do połowy kartka. Łóżko natomiast było w zupełnym nieładzie - zupełnie tak, jakby Harry przed chwilą dopiero się obudził, chociaż było już bliżej godziny koncertu niż śniadania i powoli dojeżdżali do Wiednia.

— A więc Indiana Jones i Świątynia Zagłady? - powiedział pytająco, kierując swoje ciało w jego stronę; Louis także się odwrócił do niego.

— Miałem tu przyjść tylko po to, abyś mógł się poskarżyć na film, jaki z Niallem oglądamy? - zapytał go podchwytliwie.

— Nie - zaprzeczył i podszedł do wiszącej koszuli, którą delikatnie dotknął, tak jakby ta była zrobiona z najszlachetniejszego materiału i bał się, że rozpadnie się pod najdelikatniejszym dotykiem. - Uważam, że to naprawdę dobry film.

— To o co chodzi?

— Mam nadzieję, że dzisiaj jednak zmienisz trochę nastrój - powiedział od razu dyplomatycznie, patrząc Louisowi prosto w oczy. - Wystarczająco długo tolerowałem twoją muzykę.

Louis parsknął. No tak, o czym innym mogli rozmawiać? Harry ignorował go od Barcelony; myślał, że nagle rzuci się na niego i wycałuje jego szyję?

— Co, Jeff się popłakał? - zapytał go z kpiną w głosie.

Pokręcił głową, po czym przybliżył się do niego - niebezpiecznie blisko. Louis próbował się cofać zdziwiony jego reakcją, ale nie miał zbyt dużego pola manewru w tym małym pokoiku w busie.

— Wiesz co? Gówno mnie obchodzi ten twój rock - powiedział nagle; Louisa aż zdziwiło przekleństwo z jego ust, bardzo dziwnie to brzmiało. - Ale gdy wykonujesz takie utwory, prowokujesz tłum. I mnie przy okazji też. Barcelony na pewno nie powtórzysz.

Odwrócił na chwilę wzrok w bok. Mimo że Barcelona niby należała do spokojniejszych koncertów dotychczas, bo Harry go nie zaczepiał, to jednak dzięki temu trochę bardziej zaszalał na scenie. Przede wszystkim założył swoje chyba najciaśniejsze czarne rurki, jakie ze sobą zabrał, poza tym założył także cienki czarny tank top, korzystając z tego, że tego dnia w Hiszpanii były naprawdę wysokie temperatury, a on i tak skakał i biegał po scenie. Oprócz ubioru bawił się także z fanami - doskakiwał do nich, łapał ich za ręce. Dotykał się po ciele, przejeżdżał ręką po karku… Właściwie nie wiedział, dlaczego to robił. Dla własnej rozrywki czy aby sprowokować Harry’ego? A może to i to? Jakakolwiek była tego przyczyna, sam musiał przyznać, że koncert w Barcelonie był prowokacyjny i szalony. Jeżeli Harry tego nie tolerował, mógł być naprawdę wściekły.

— Spróbuj jeszcze raz to zrobić - kontynuował, ostrzegając go. - Dostałeś propozycję tak świetnej piosenki na dzisiejszy koncert…

Louisowi zrobiło się niedobrze, gdy pomyślał o sobie na scenie w różowym tutu i różdżką śpiewającego piosenkę Modern Talking.

— To jest sto razy lepsze niż twoi narkomani w lateksie…

— Tak nie będziemy rozmawiać - warknął i ominął go, chcąc wyjść z pokoju.

— Jesteś na moich usługach, więc wracaj tu i…

— Co? - rzucił oburzony, odwracając się z powrotem w jego stronę. - Na twoich usługach? Wiesz co? Na usługach to może być lokaj albo sprzątaczka u milionera. Pierdol się.

— A tak przypadkiem nie jest? - zaczepił go. - To ja tu jestem milionerem, nie ty.

Louis przez chwilę stał zaniemówiony. Zupełnie nie wiedział, co mu na to odpowiedzieć. Teraz zupełnie przesadził; w taki sposób nie będzie go obrażać.

— Jesteś bezczelny - skomentował to. - Nie będziesz mnie obrażać w taki sposób. Jeszcze może powiesz, że jestem hołotą? Cudownie, że ty nią nie jesteś! Przestań zachowywać się, jakbyś chciał rządzić całym światem!

— To ty się o wszystko wykłócasz, ty chcesz rządzić światem! - obronił się. - Powiedz szczerze, dlaczego tak się zachowywałeś w Barcelonie? Robiłeś to, bo chciałeś mnie sprowokować? Bo już dawno cię nie dotknąłem? Przyznaj się, robiłeś to z myślą o mnie.

Louis poczuł się, jakby ktoś obdarł go ze wszystkich jego tajemnic, które skrywał. Nie wiedział, co powiedzieć Harry’emu. Jaka była prawda? Miał się przyznać, że z tyłu głowy miał go, gdy ten obejmuje go od tyłu, całuje agresywnie w kark, wchodzi w niego całym sobą?

Zrobił jeden krok do tyłu, jakby się bronił. Harry z kolei zrobił krok do przodu w jego kierunku.

— Boisz się przyznać? - zapytał go prowokacyjnie. - Czyli to prawda. Cały czas mnie pragniesz; nie możesz wytrzymać z myślą, że już na ciebie tak nie patrzę jak w Paryżu. Bycie ignorowanym boli, prawda?

Pokręcił głową. Musiał jakoś zareagować.

— Nieprawda - zaprzeczył.

Kogo oszukiwał - siebie czy jego?

— To dlaczego to robisz? - dopytał spokojniejszym głosem, jakby uwierzył nagle w jego słowa. - Dlaczego ciągle prowokujesz i kłócisz się? Dlaczego tak lubisz się ze mną kłócić?

Prychnął i odwrócił na chwilę wzrok w bok, aby przemyśleć odpowiedź.

— Wiesz dlaczego? Jestem już zmęczony twoimi wiecznymi problemami! - krzyknął na niego rozgoryczony. - To chciałeś usłyszeć? Ciągle coś ci się nie podoba. Nie ta piosenka, nie ten utwór, śpiewaj jakiś disco chłam, zachowuj się tak, nie prowokuj publiczności… Więc właśnie to robię, bo mogę robić, co mi się podoba. Ciągle masz o coś problem, a ja mam dosyć! Co masz do prowokacji? Sam to robisz! Tuluza jest idealnym przykładem twojego głupiego zachowania!

Harry przechylił nieznacznie głowę w bok, długo pozostawał cicho. Louis miał wrażenie, jakby nagle zaczęło do niego docierać, co takiego robił nie tak w ich relacji. Sam jednak siedział cicho. Chciał najpierw usłyszeć cokolwiek od Harry’ego. Ten po dłuższej chwili przygryzł swoją wargę i mruknął:

— Bo po prostu zaczęło mi na tobie zależeć.

Louis zdezorientował się. Tego się nie spodziewał. Nagle jego wściekłość gdzieś wyparowała. Zmarszczył swoje czoło i zamrugał kilka razy oczami ze zdziwienia.

Mógł wszystko usłyszeć, nawet kolejną obelgę, ale nie to.

— Co? - rzucił zaskoczony. - Co to ma do rzeczy?

Harry wziął głęboki wdech, pewniejszy siebie zrobił jeden krok do przodu, przez co znalazł się tuż przed Louisem. Louis chciał zrobić krok do tyłu, ale za nim znajdowała się już tylko ściana, więc po prostu patrzył Harry'emu prosto w oczy, mając swoje ręce położone wzdłuż ściany. Ten pokój był za mały, aby teraz gdziekolwiek uciec. Znowu.

— Przecież nic nas ze sobą nie łączy... - wyszeptał Louis.

Czuł jego oddech na swoich ustach. Czuł jego zapach perfum. Zatapiał swój wzrok w jego szmaragdowych tęczówkach. Przecież to, że przespali się ze sobą w Paryżu nic nie mogło znaczyć. Co z tego, że najwyraźniej obaj siebie pragnęli. Namiętność powinna odejść na bok. Namiętność nie mogła ich oślepić.

— Oczywiście, że łączy – odpowiedział mu cicho.

Louis nie dał mu dokończyć, choć widział, że chciał coś jeszcze powiedzieć. Spojrzał na niego pobłażliwie, myśląc, że zwariował. To musiała być jego pieprzona gra.

— Jasne, jeśli mówimy tylko o muzyce i tej trasie - powiedział i prychnął.

— Zależy mi na tobie - powiedział jeszcze raz. - Nienawidzę, gdy prowokujesz innych ludzi. Nienawidzę patrzeć na to, jak oni cię dotykają. Tylko ja mogę to robić.

Dotknął go w okolicach ramienia. Louis aż wstrzymał oddech. Nienawidził go. Niech go teraz pocałuje, agresywnie, namiętnie, oprze o ścianę. Nienawidził go z całego serca. Niech rzuci go na łóżko, ściągnie z niego spodnie i koszulkę; niech wejdzie w niego mocno; chce go poczuć całego w sobie. Nienawidził go tak kurewsko mocno.

Złapał go za kark i przybliżył jego twarz do swojej. Harry delikatnie rozchylił jego wargi. Louis przejechał swoim językiem po zębach.

— Tęskniłeś za tym, prawda?

Nic nie powiedział. Harry powinien sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Przybliżył się do niego. Ewidentnie chciał go pocałować.

I akurat w takim momencie do pokoju wszedł Jeff. Harry powiedział cicho kurwa i odsunął się od Louisa. Ten z kolei nadal stał oparty o ścianę. Nawet się nie odsunął ani nie uciekł ze wstydu. Stał tak z twarzą schowaną za dłońmi. Dopiero gdy usłyszał zamykanie drzwi, spojrzał przed siebie. W pokoju nagle nikogo nie było - tak jakby to wszystko wydało się tylko głupim snem. Ale na pewno nie śnił. Harry był tutaj przed chwilą, chciał go pocałować, a on był spragniony seksu z nim.

Ponownie rozejrzał się po pokoju. Był zdyszany, musiał uspokoić swój oddech i szybko bijące serce, zanim wyjdzie z powrotem do Nialla. Gdyby tak wyszedł, na pewno by coś podejrzewał. Był cholernym idiotą; znowu dał się Harry’emu.

Nienawidzili się, ale namiętność ich oślepiała.

Podszedł do jego łóżka i na nim usiadł, aby się uspokoić. Zawiesił wzrok na zapisanej do połowy kartce papieru. Wziął ją do ręki i zaczął czytać. Był to chyba tekst do jego nowej piosenki, być może na kolejny, już czwarty album. Na samej górze znajdował się tytuł - nie pierwszy wymyślony przez Harry’ego, bo wyżej znajdowały się przekreślone ołówkiem słowa. Tytuł brzmiał Everything I Do i tak już chyba miało pozostać. Niżej zaczynały się konkretne słowa, choć ciężko mu było połączyć je w całość, bo co chwilę podczas czytania natykał się na przekreślone kilkanaście razy słowa. Mimo wszystko z tekstu wynikało, że to miłosna piosenka pełna uczuć do kogoś. Podmiot liryczny, najprawdopodobniej sam Harry, kazał szukać drugiej osobie siebie w jego sercu i duszy. Wszystko, co robił, robił dla swojej miłości.

Tekst najprawdopodobniej nie był dokończony, bo urywał się w połowie. Kończył się na słowach: look into your heart, you will find there's nothing there to hide; take me as I am, take my life; I would give it all. O kim to miało być - kto miał spojrzeć w jego serce i wziąć go takim, jakim był? Kto był na tyle głupi, aby chcieć go z takim beznadziejnym charakterem; takiego skurwysyna?

To wcale nie było tak, że pomyślał mimowolnie o sobie.

Nie, to nie było możliwe, aby ten tekst był o nim. Przecież go nie lubił; po co miałby pisać o nim jakieś miłosne piosenki? Uprawiali seks, bo siebie pożądali, nie kochali siebie. Czy Harry do reszty zwariował?

Zostawił kartkę z powrotem na stoliczku nocny i westchnął ciężko. Dlaczego Jeff musiał wejść do pokoju akurat w takim momencie? Harry mógł zamknąć te cholerne drzwi na klucz. Tak, tęsknił za jego dotykiem. Nienawidził jego i siebie za to. Nie powinien myśleć w taki sposób.

Wstał z łóżka. Wiedział, że Harry prędko nie wróci. Nie pozostało mu nic innego, jak wrócić do Nialla i dokończyć oglądanie Indiany Jonesa i Świątyni Zagłady.

 

*

 

Tłum podekscytowanych fanów czekał na rozpoczęcie kolejnej piosenki. Wśród nich oczywiście był Zayn i Liam, którzy spotkali się ponownie po jednym koncercie przerwy. W Barcelonie niestety Liama nie było, więc Zayn musiał sam patrzeć na to, jak Tomlinson prowokował tłum. I Harry’ego na backstage’u pewnie też. Nie wiedział, co działo się za sceną, ale miał teorię, której się trzymał, więc musiał być jej wierny i wierzyć w to, w co wierzył. Louis w Barcelonie w jego ocenie przesadził, ale to był rockowiec, a jak to Liam określił - rockowcy byli pojebani. Miał rację.

Chociaż gdy prawie go dotknął, bo stał tuż przy barierkach, a właśnie w tamto miejsce doskoczył Louis, poczuł ekscytację - trochę podobną do tej, jakby dotknął samego Harry’ego. Może trochę wstyd było się do tego przyznać, ale poczuł się jak trzynastolatka, która piszczała na widok idoli i pisała o nich opowiadania w zeszycie od biologii. Ale w jakiś sposób dotknięcie Louisa było jak dotknięcie Harry’ego. Skoro zapewne całowali się na backstage’u albo robili inne rzeczy…

Nie zmieniało to faktu, że koncert w Barcelonie był szalony. Z kolei na razie Wiedeń był o wiele spokojniejszy niż Barcelona. Owszem, support wykonał dwie rockowe piosenki, ale nie był to ani metal, ani glam metal z LA. Została im ostatnia piosenka, na którą wszyscy czekali; a już szczególnie właśnie Zayn i Liam, którzy pragnęli usłyszeć coś, co idealnie nada się do ich teorii spiskowej.

Louis z poziomu sceny odpoczywał chwilę po zakończonej właśnie piosence. Nie przebrał się; pozostał w ciuchach, w jakich był od rana. Nie miał pojęcia, czy to nie podobało się Harry’emu, ale byłby już zupełnym debilem, gdyby zrobił mu awanturę o ubrania.

Powodził wzrokiem po tłumie ludzi. Na dzisiejszym koncercie dużo fanów miało ze sobą transparenty z różnymi napisami - większość i tak była skierowana do Harry’ego, nie do niego. Jednak gdzieś z tyłu zauważył kawałek kartonu z wielkim napisem Sprowokuj mnie!. Uśmiechnął się sam do siebie i spojrzał na Nialla gotowego do kolejnego utworu. Czy to był jakiś znak po tym, co się stało wcześniej w busie? Chciał tak myśleć.

Niall zaczął grać znowu jeden z najbardziej znanych początków utworów rockowych ostatnich lat. Radosna Sarah po chwili dołączyła się swoją perkusją, a Louis uśmiechnięty obserwował, jak tłum zaczyna szaleć, wiedząc, co za chwilę usłyszą.

Spojrzał na backstage, gdzie stał Harry i go obserwował. Nie wyglądał na wściekłego, ale podejrzewał, że to były tylko jego pozory. Jak go zaraz sprowokuje, to dopiero będzie wściekły. Nie miał powtarzać swojego zachowania z koncertu w Barcelonie, więc nie będzie tego robił. Harry dostanie coś o wiele lepszego.

Chwycił mocno mikrofon w statywie i zaczął śpiewać:

— Welcome to the jungle, we got fun and games; we got everything you want, honey, we know the names.

Wyciągnął mikrofon i dokończył pierwszą zwrotkę, idąc w kierunku Nialla. Dzisiaj był trzeźwy. I niesamowicie mu wychodziła ta piosenka. Wrócił wzrokiem do publiczności.

— In the jungle, welcome to the jungle; watch it bring you to your knees - zaśpiewał, zniżając się przy ostatnim słowie.

Po chwili skierował się w stronę Harry’ego i wskazał na niego palcem. Nikt z tłumu jednak tego nie widział; i bardzo dobrze.

— Oh, I wanna watch you bleed! - zawołał i uśmiechnął się, natychmiast się odwracając w drugą stronę.

Doskoczył do tłumu ludzi przy barierkach, gdzie też między innymi stał Liam z Zaynem. Wyciągnął rękę do jakiejś dziewczyny, która zapiszczała i prawie zemdlała. Wiedział, że Harry na backstage’u już kipiał ze złości.

— Welcome to the jungle, we take it day by day; if you want it, you're gonna bleed but it's the price you pay.

Wrócił na scenę, ku niezadowoleniu prawie wszystkich, nawet tych, co byli daleko od barierek. Uśmiechnął się sam do siebie i spojrzał ukradkiem na Harry’ego.

— And you're a very sexy boy - zaśpiewał, zmieniając słowo girl w oryginale na boy. - That's very hard to please; you can taste the bright lights but you won't get them for free!

Przejechał swoją ręką po karku, boku szyi i całym ciele z prawej strony, przymykając oczy. Przebrnął przez kolejny refren, więc teraz przez chwilę mógł się wykazać Niall swoją gitarą. Podszedł do niego, oparł się o niego plecami i przejechał swoją wolną ręką od okolic krtani, po brzuch, aż po krocze, zniżając się nieznacznie. Gdyby był sam w pokoju z Harrym, najpewniej byłaby to ich gra wstępna.

Szybko wyprostował się i wszedł w trzecią zwrotkę. W dżungli było coraz gorzej; na scenie w zasadzie też. Widział ukradkiem, jak Harry już nie może na niego patrzeć. Tak na niego działał? Stawał mu na jego widok? Miał ochotę się śmiać. Kto tu teraz rządził światem?

Refren ponownie się powtórzył, po którym muzyka trochę się uspokoiła - w tym też Louis, który doszedł do statywu, włożył do niego mikrofon i prowokująco przejechał po nim dłonią.

— And when you're high you never, ever wanna come down. - Zniżył się niżej, prawie ocierając się kroczem o statyw. - So down. - Jeszcze niżej. - So down, so down… - I jeszcze, i jeszcze.

Po tych słowach zawołał do mikrofonu i wstał szybko z prawie samego dołu. Znowu nadszedł pokaz umiejętności Nialla, więc ten podszedł bliżej krawędzi sceny, żeby tłum fanów wiedział, że teraz on jest na pierwszym planie.

Podczas warstwy instrumentalnej Louis wskazał rozbawiony na kawałek kartonu trzymany przez fana z tyłu areny.

— To was prowokuje? - zawołał, fani zaczęli wiwatować; on sam uśmiechnął się szeroko i na dosłownie kilka sekund skierował się do Harry’ego: - To cię prowokuje?

Liam i Zayn w tłumie bawiących się i skaczących fanów spojrzeli na siebie. Cię?

Louis ponownie podszedł do statywu i poczekał, aż gitara Nialla i perkusja Sarah się uspokoi. W odpowiednim dla siebie momencie chwycił jedną ręką mikrofon, a drugą wskazał na tłum.

You know where you are? - zapytał rozzażony tłum.

— In the jungle! - odkrzyknęli.

Louis uśmiechnął się, przymknął oczy i wyciągnął szybko mikrofon ze statywu.

— You're gonna die! - krzyknął, upadając na kolana i wyginając się do tyłu.

Jedne z ostatnich uderzeń Sarah w bębny. Louis po przeciągnięciu ostatniego słowa, wstał szybko z podłogi i dokończył ostatni, najmocniejszy w całym utworze refren, oczywiście nie szczędząc sobie prowokacyjnych ruchów. W końcu ostatnie dźwięki i słowa wybrzmiały, a tłum zaczął wiwatować i prosić o bis, bo najwyraźniej tak im się spodobał ten utwór. Louis ukłonił się cały zdyszany i podziękował całemu Wiedniu za cudowną dla niego noc. Ukłonił się jeszcze raz, podczas gdy Sarah i Niall już zeszli ze sceny.

Gdy on także schodził ze sceny, Nialla i Sarah już nie było na backstage’u. Był tylko Harry, który niemal natychmiast złapał go za koszulkę i przyciągnął do siebie niebezpiecznie blisko. Obaj zgromili siebie dezaprobującymi spojrzeniami.

— Teraz możesz być pewien, że zedrę z ciebie te wszystkie szmaty i tak cię wypieprzę, że jutro niczego nie będziesz czuć - warknął do niego cicho, aby nikt inny tego nie usłyszał. - Własna matka cię, kurwa, nie pozna.

— Ciekawe, czy umiesz dotrzymać obietnicy - odpowiedział mu, po czym wyrwał się z jego uścisku i odszedł w stronę pokoju dla supportu.

Harry odprowadził go swoim szmaragdowym spojrzeniem. Dlaczego on tak na niego działał? Żaden chłopak, żaden mężczyzna jeszcze tak nie pobudzał jego zmysłów. Co było takiego w tym zwykłym chłopaku z Doncaster? Co miał w sobie, że zapierał mu dech w piersiach?

Podczas swojego występu nie mógł odgonić myśli od niego. Ciągle miał przed oczami rzeczy, które robił na scenie podczas piosenki Welcome To The Jungle Guns N’ Roses. Oczywiście, że znał ten utwór, bo leciał ciągle między jego teledyskami na MTV, podobnie jak Sweet Child O’ Mine. Cholerni narkomani w lateksie z Sunset Strip. Ale wykonanie tego utworu w wersji Louisa… I jeszcze z jego wszystkimi ruchami… Kurwa, nie mógł się na niczym skupić.

Mylił słowa, wybijał się z rytmu. Zdecydowanie nie on królował tej nocy. Zapomniał połowy tekstu do Adore You, dlatego musiał zdać się na fanów, którzy raz okazali się lepsi od niego. Dlatego gdy w końcu wykonał wszystko, co miał zaplanowane ze swojej dyskografii, i nadszedł czas na końcowy cover, odetchnął z ulgą. Zaraz był koniec tego przeklętego koncertu w Wiedniu, a zaraz po tym mógł spełnić swoją obietnicę daną Louisowi. Za bardzo go dzisiaj sprowokował, a ostrzegał go wcześniej, że nie ma tego robić.

Zanim jednak zaczął śpiewać cover, postanowił porozmawiać jeszcze z fanami. Miał wrażenie, że dawno tego nie robił, a przynajmniej nie tak długo jak kiedyś. Przez ostatnie dni miał myśli zupełnie gdzieś indziej; pochłonęła go rywalizacja z Louisem. Musiał wrócić na swoje odpowiednie tory. Dlatego wziął mikrofon ze statywu i podszedł pod koniec sceny, co wzbudziło wielkie zainteresowanie fanów. Tym samym dał Mitchowi i Sarah parę minut wytchnienia. Kątem oka zauważył, że Mitch idzie po butelkę wody.

Spojrzał na tłum ludzi. Wiele osób było ubranych na kolorowo, niektórzy mieli na głowie kowbojskie kapelusze, inni cekinowe rzeczy. Sam poprawił żółtego węża boa na swoich ramionach, którego ktoś mu rzucił podczas wcześniejszego wykonywania akurat Watermelon Sugar. Wiele osób miało również ze sobą wielkie kawałki kartonów, na których zostały napisane przeróżne rzeczy. Ktoś bardziej z tyłu trzymał karton z napisem Sprzedałbym rodzinę dla ciebie. Zaśmiał się pod nosem, widząc to, lecz nie zareagował na to - już wiele razy widział podobne napisy i już nie robiły one na nim specjalnego wrażenia. Z kolei jakaś dziewczyna w różowym sweterku trzymała karton z napisem po angielsku: Czy możesz życzyć mojemu chłopakowi wszystkiego najlepszego?. Mniejszym druczkiem dodała niżej głównego napisu: ma dzisiaj urodziny z uśmiechniętą buźką na końcu. I to było coś, co Harry lubił - realne interakcje z fanami. Wskazał palcem na karton dziewczyny i jednocześnie na nią i powiedział do mikrofonu:

— Naprawdę dzisiaj twój chłopak ma urodziny?

Wszyscy wydali okrzyk podekscytowania, a już szczególnie dziewczyna w sweterku, która od teraz mogła się już chwalić, że ten Harry Styles - jej idol, zwrócił na nią uwagę.

— Tak! - krzyknęła, aby Harry ją zrozumiał, co mogło być utrudnione przez wiwatujący tłum.

— Jest tutaj dzisiaj z tobą? - dopytał zaciekawiony.

Nie sądził, aby któryś z chłopaków w czarnych skórzanych kurtkach, którzy stali obok niej, był jej chłopakiem.

— Niestety nie, jest w robocie na nocną zmianę - odpowiedziała głośno z wyraźnym niemieckim akcentem.

— W urodziny?! - zapytał z udawaną przesadą Harry, łapiąc się jedną ręką za serce; to był jeden z jego znaków rozpoznawczych. - O nie, pracuje na nocną zmianę…

Louis, który stał na backstage’u, bo był ciekawy ostatniej piosenki, czyli coveru, wywrócił oczami i momentalnie odeszła mu ochota na słuchanie coveru Harry’ego. Za kogo on się uważał, aby oceniać ludzi, że pracują na nocną zmianę? No tak, bo on nigdy nie zaznał prawdziwego życia; od początku zarabiał miliony jako wielki muzyk. On nigdy nie musiał iść pracować ciężko w nocy, a rano odsypiać nockę. Sam pracował wieczorami, o ile w ogóle o śpiewaniu do rzeszy ludzi można było mówić jak o pracy, ale on śpiewał; nie harował na produkcji albo na budowie.

Znowu go zdenerwował. Machnął ręką i odszedł w stronę swojego pokoju. Już zupełnie go nie obchodził.

— No dobra, trzeba mu życzyć wszystkiego najlepszego - odparł Harry i zwrócił się do dziewczyny: - Jak ma na imię twój chłopak?

Dziewczyna krzyknęła jego imię, lecz przez za głośny tłum fanów i jej niemiecki akcent Harry nie dosłyszał dokładnie jego imienia.

— Jak? - dopytał. - Ludwig?

— Louis!

Gdy dotarło do niego, jak miał na imię chłopak tej dziewczyny, niemal nie zastygł w ruchu. Uśmiech zszedł mu automatycznie z twarzy. Louis. Czy to był przypadek? Wierzył w przypadki?

Spojrzał natychmiast na backstage - jakoś automatycznie, i ku jego zaskoczeniu, Louisa tam nie było. Przecież był tam jeszcze przed chwilą; widział go; nie przewidziało mu się przecież. Irracjonalnie się zakłopotał. Wziął głęboki wdech i wrócił spojrzeniem do dziewczyny w tłumie fanów.

— Okej, ma na imię Louis… - powiedział niepewnie; szybko jednak zarzucił na swoją twarz maskę radosnego i kochanego Harry’ego Stylesa i uśmiechnął się szeroko. - To wszystkiego najlepszego, Louis! Zaśpiewamy mu może wszyscy Sto lat?

Spojrzał na Mitcha i Sarah, którzy się uśmiechnęli. Tłum zgodnie się zachwycił tym pomysłem. Harry więc odliczył, aby wszyscy zaczęli śpiewać w tym samym momencie. I rzeczywiście to zrobili. Odśpiewali Sto lat chłopakowi dziewczyny i skończyli to masowym biciem braw. Harry uśmiechnął się i jeszcze raz spojrzał na backstage - tym razem ukradkiem, lecz Louisa w dalszym ciągu tam nie było. Westchnął.

— Wszystkiego najlepszego, Louis, jeszcze raz - powiedział do mikrofonu, zmierzając w stronę pianina. - Teraz przynajmniej będziesz mógł się chwalić, że idol twojej dziewczyny złożył ci życzenia - mruknął jeszcze, a tłum automatycznie się zaśmiał.

Idąc w tym kierunku, ściągnął z ramion żółtego węża boa i odstawił go na statyw mikrofonu, który na razie nie był mu potrzebny. Usiadł przy pianinie, poprawił statyw znajdujący się przy nim i zamknął na chwilę oczy. Fani w tym czasie uspokoili się.

Chciał zadedykować tę piosenkę Louisowi, ale nie mógł tego zrobić publicznie. Poza tym Louis nawet go nie słyszał - nie był na backstage’u. Owszem, nienawidzili się, ale… No właśnie, ale co? Mogli się nienawidzić i zarazem… lubić?

Wziął głęboki wdech, poprawił jeszcze raz mikrofon na statywie i spojrzał na tłum fanów.

— Ostatnia piosenka będzie bardzo… wiedeńska - powiedział i zachichotał.

Nie zdradził tytułu ani wykonawcy, ale pierwsze dźwięki spokojnego pianina zdradziły fanom, co to był za utwór. Czuł, że niemal wszyscy na wiedeńskiej arenie wiedzą, jaki utwór wykonywał. Uśmiechnął się automatycznie, lecz po chwili ten uśmiech zszedł mu z twarzy. Wszyscy wiedzieli, tylko nie on.

— Slow down, you crazy child, you’re so ambitious for a juvenile - zaczął śpiewać; kątem oka spostrzegł, że tłum ludzi zaczął się kołysać w rytm piosenki. - But then if you're so smart, tell me why are you still so afraid?

Sarah włączyła się delikatnie swoją perkusją do piosenki. Harry dokończył pierwszą zwrotkę, a w refren wszedł z zamkniętymi oczami i przybliżając się do mikrofonu, aby było go głośniej słychać. Może zrobił to podświadomie, aby on go usłyszał.

— But you know that when the truth is told; that you can get what you want or you can just get old; you’re gonna - zrobił krótką przerwę, po czym dokończył - kick off before you even get halfway through.

Czy Wiedeń na niego poczeka? Kiedy zrozumie, że Wiedeń na niego czeka? Uwielbiał tę piosenkę Billy’ego Joela, wstyd było jej nie zaśpiewać akurat w Wiedniu, skoro o tym mieście była. I przede wszystkim cieszył się, że fanom kołyszącym się w rytm tej spokojnej piosenki podobała się ona.

Czy Louis na niego poczeka?

Cały czas grając na pianinie, przebrnął przez drugą zwrotkę. Pamiętał, jak mając szesnaście lat jego matka kazała mu uczyć się tej piosenki na pianinie, którym mieli w domu. Powtarzała, że muzyk, który nie umie grać na pianinie, nie jest prawdziwym muzykiem. Często kazała mu do niego siadać i grać - cokolwiek. Nie lubił, gdy przychodziła do niego z beznamiętnym wyrazem twarzy i stanowczym tonem mówiła, że ma zasiąść do pianina, nawet jeśli był w środku robienia zadania domowego z matematyki. Ale wtedy był głupi i młody i nie doceniał tego, jak bardzo go zmuszała do nauki. Między innymi dzięki niej był w takim miejscu, w jakim teraz był.

— You've got your passion, you've got your pride but don't you know that only fools are satisfied? - zapytał publiczność, zwracając swoją głowę w ich stronę, ale nie odchodząc od mikrofonu. - Dream on, but don't imagine they'll all come true.

Automatycznie spojrzał na backstage, chcąc ujrzeć tam Louisa. Lecz nie było go tam. Poczuł się dziwnie oszukany. Zdradzony może też. Miał jeszcze większą ochotę, aby zedrzeć z niego te wszystkie jego rockowe szmaty.

— When will you realize Vienna waits for you?

Czas był na instrumental, który w oryginale składał się z dźwięków akordeonu, ale na potrzeby koncertu partię tą wykonał Mitch na swojej gitarze elektrycznej. Harry w tym czasie grał na pianinie z przymkniętymi oczami i kołysał się delikatnie, wczuwając się w utwór. Chciał odgonić od siebie wszystkie nieprofesjonalne i nieodpowiednie myśli.

Na scenę w tym czasie zaczęły spadać kwiaty - szczególnie czerwone róże, ale znalazły się także tulipany i goździki. Zaczęły też spadać przeróżne przedmioty - węże boa, kapelusiki, flagi - w tym oczywiście flaga Austrii, ale znalazły się wśród nich także flagi Niemiec Zachodnich i Szwajcarii. Ktoś z obsługi areny będzie miał po koncercie ręce pełne roboty.

Harry po warstwie instrumentalnej ponownie zaśpiewał refren. Później Sarah uderzyła kilka razy w bębny i to była już zapowiedź końcowego, spokojniejszego refrenu.

— And you know that when the truth is told; that you can get what you want or you could just get old; you’re gonna kick off before you even get halfway through.

Spojrzał na tłum i zaśpiewał wraz ze wszystkimi na arenie:

— Why don't you realize Vienna waits for you?

Po chwili spojrzał na backstage. Był tam. Louis stał tam i patrzył wprost w jego szmaragdowe oczy.

— When will you realize Vienna waits for you?

Chapter 15: 15. Boys, Boys, Boys

Chapter Text

Rzym

Gwar ludzi, dźwięki stukającego się szkła i panujący w środku zaduch łączył się z dyskotekową piosenką Earth, Wind & Fire Let’s Groove oraz kolorowymi światłami i neonami. Ludzie tańczyli ze sobą i rozmawiali bardzo głośno, śmiechom niektórych nie było końca. Zapach papierosów unosił się w suchym powietrzu od grupek osób okupujących bar i rozmawiających ze sobą zawzięcie. Tematem ich rozmów był głównie sport - rozmawiali albo o minionym Grand Prix San Marino, albo o nadchodzącym meczu w ramach finału Ligi Mistrzów między włoskim A.C. Milan a rumuńskim Steaua Bukareszt. Rozmawiali także o meczu półfinałowym, w którym klub z Mediolanu pokonał Real Madryt aż pięć do zera, i o niesamowitej formie Marco van Bastena - gwiazdy włoskiego klubu. Nic z tego nie rozumiał; kiedyś uczył się włoskiego, ale rozumiał tylko tyle co dzień dobry, dziękuję i kurwa. Ale kiedy to było - szkołę skończył w 75’, to było szmat czasu temu. Ledwo pamiętał logarytmy, które musiał liczyć przy tablicy za pomocą tablicy logarytmicznej, nie wspominając już o innych przedmiotach, na których zupełnie nie uważał. Szczególnie na języku włoskim, którego sam wybrał i uczęszczał na niego dobrowolnie, ale tylko po to, aby popatrzeć na koleżankę z klasy ubierającą za krótkie spódniczki. Poza tym edukacja w Wielkiej Brytanii zmieniła się diametralnie po aferze w szkole podstawowej Williama Tyndale’a w 1975 roku. Dzisiejsze dzieciaki nie rozumiały, jak to jest stresować się przy tablicy, rozwiązując całki bez kalkulatora.

Liam próbował przecisnąć się przez tłum tańczących i rozmawiających ludzi z dwoma kieliszkami wysokoprocentowego alkoholu, próbując ich nie wylać na podłogę. Zapłacił za nie fortunę, więc nie chciał, aby jego wydane pieniądze wylądowały na klubowej podłodze i zostały podeptane przez przypadkowych ludzi. Co chwilę mówił przepraszam po angielsku, choć zapewne połowa z tych bawiących się ludzi w ogóle go nie rozumiała. Wyjebane w nich. Był właśnie po jednym z najlepszych koncertów Harry’ego Stylesa, na jakim był - nie tylko na tej trasie, ale ze wszystkich jego występów, więc nie miał zamiaru przejmować się głupimi spojrzeniami Włochów, którzy nie uczyli się w szkole angielskiego. To nie tak, że to z kolei on nie uczył się włoskiego, choć miał taką możliwość.

Koncert w Rzymie był zupełnie inny niż w poprzednim na trasie Wiedniu. Podczas gdy Wiedeń był jakoś nadto spokojny - nie wliczając w to oczywiście Welcome To The Jungle w wykonaniu Louisa Tomlinsona z supportu, to Rzym wręcz ociekał seksem, namiętnością i ślepą miłością. Pomijając rockowe utwory supportu, Harry wręcz zadziwił swoich fanów. Chyba pierwszy raz w swojej karierze wykonał coś, co było tak jednoznaczne tekstem, ale zarazem było takie… spokojne, zupełnie w jego stylu. Nikt się chyba nie spodziewał utworu Got My Mind Set On You, który w aranżacji Harry’ego przypominał ten w wykonaniu George’a Harrisona - jednego z Beatlesów. Sam tytuł mówił sam za siebie - uwziąłem się na ciebie, a dodając do tego jego zachowanie… Wcześniej tak nie robił - Harry Styles był tak kochanym i spokojnym człowiekiem, że ten Harry Styles nie pomyślałby nawet o prowokowaniu tłumu i trzymaniu się za krocze czy odchylaniu się gwałtownie do tyłu. Ten Harry Styles był pod wpływem kogoś o aroganckim zachowaniu, a kimś takim, cóż, niewątpliwie był Louis Tomlinson.

Harry był kochanym muzykiem śpiewającym o miłości i przyjaźni - o traktowaniu ludzi życzliwie. Nawoływał do pokoju, w czasach nastoletnich fascynował się ruchem hippisowskim i był przeciwko wojnie w Wietnamie, szanował kobiety i nie traktował ich jak przedmioty. Szanował każdego człowieka napotkanego na swojej drodze - nieważne jakiej był rasy, ile miał pieniędzy czy z kim sypiał w łóżku. Był najmilszym człowiekiem na świecie i w życiu nie przeszłoby mu przez myśl, aby ze swojego koncertu zrobić pokaz ociekający seksem.

Louis z kolei był przede wszystkim rockowcem. Śpiewał głównie o narkotykach, striptizie, prostytutkach, przygodnym seksie, a w tekstach utworów, które śpiewał, nie brakowało przekleństw - nawet tych wymyślnych. Skoro był rockowcem, musiał być anarchistą. Na pewno nie interesowały go konflikty i nie był aktywistą. Sypiał z kim popadnie, wciągał narkotyki, traktował dziewczyny jak przedmioty, oglądając je w klatkach w klubach ze striptizem. Był rockowcem, więc musiał taki być. I mu na pewno przeszłoby przez myśl, aby zrobić pokaz ociekający seksem. Pokazał to chociażby w Barcelonie czy Wiedniu.

Więc Harry Styles musiał być pod wpływem Louisa Tomlinsona. A to była kolejna cegiełka do starannie opracowanej teorii Zayna, do której z każdą kolejną poszlaką Liam zaczynał się coraz bardziej przekonywać.

Ostatnią piosenką ze swojej dyskografii, którą Harry wykonał w Rzymie, było Watermelon Sugar. Bardzo zmienił klimat po poprzednim Sign Of The Times - bardzo emocjonalnej piosence zresztą, podczas której cała arena się kołysała, a głos Harry’ego brzmiał jak głos anioła. Takiego wykonania następnego utworu - Watermelon Sugar, chyba jeszcze nikt z jego fanów nie widział. Na poprzednich koncertach oraz na poprzedniej trasie jego wykonanie składało się z biegania po scenie, bawienia się kapelusikami kowbojskimi i wężami boa oraz ewentualnie dziękowaniu fanom za cudowną noc, gdy była to ostatnia wykonywana przez niego piosenka przed coverem. Jednak dzisiaj… Dzisiejszej nocy chyba cała arena nie wiedziała, co się dzieje. Harry ubrany w czarną marynarkę, która w połowie koncertu jakoś sama odpięła się do połowy i dzięki temu uwidaczniała jego tatuaże na klatce piersiowej i na brzuchu, nadzwyczajnie często przejeżdżał ręką po karku i odchylał głowę do tyłu. Podczas przerw instrumentalnych oblizywał swoje palce - i to w takim dwuznacznym znaczeniu; nigdy tego nie robił, nigdy nie odważyłby się wykonać swojej przyjaznej piosenki w sposób tak ordynarny i seksistowski.

Watermelon Sugar się skończyło, a fani zaskakująco zareagowali z podekscytowaniem tym, jak świetnie ubawili się podczas minionych kilku minut. Harry podszedł do mikrofonu zdyszany, ale i uśmiechnięty zadziornie. Ktoś musiał tak na niego działać. Zayn to wyłapał; żeby się tak zachowywać, to najpierw trzeba było się nakręcić.

— On musiał przed koncertem uprawiać z nim seks - powiedział tak bez skrupułów Zayn do Liama. - Nie byłby tak napalony na własnym koncercie.

Liam gdy to usłyszał, wręcz zgromił go wzrokiem, po czym rzucił przepraszające spojrzenia ludziom wokół nich, chociaż nie wyglądali na takich, aby usłyszeli lub zwrócili uwagę na słowa Zayna.

— Przestań! - zwrócił mu uwagę. - To odrażające. O czym ty myślisz?

Wzruszył ramionami. Louis też się dzisiaj dziwnie zachowywał, choć już bardziej w swoim stylu, bo przypominał siebie z Barcelony czy Wiednia. Poza tym Louis był rockowcem, więc trzeba mu było wybaczyć.

Cała arena zaczęła klaskać, wbijając się w początkowy rytm coveru. Perkusja Sarah była miarowa; wszyscy na arenie wiedzieli, jaka piosenka na nich czekała. Harry to zauważył i uśmiechnął się szerzej, obrzucając całą arenę swoim szmaragdowym spojrzeniem.

— I wszyscy razem! - zawołał, chcąc, aby fani zaczęli wraz z nim śpiewać początek. - I got my mind set on you!

Zayn zamiast się bawić i skakać do energicznej melodii, próbował przypomnieć sobie słowa tej piosenki i o czym ona w ogóle była. Próbował przypasować ją w jakiekolwiek miejsce w ich teorii spiskowej; musiało się coś kryć za tym wyborem - inaczej Harry zaśpiewałby cholerne Upside Down Diany Ross.

Harry znowu spoglądał na backstage. Tam nie było żadnego cholernego kosmity, żadnej jego mamy czy siostry. Tam musiał być, do cholery, Louis. Gdyby się nie kontrolował, chyba przeskoczyłby barierki i wskoczyłby na scenę, aby na własne oczy zobaczyć stojącego za sceną Louisa. Bo kto inny mógł tam być? Na pewno nie ten gitarzysta-alkoholik Niall. Nie on był jego kochankiem. Louis był jego kochankiem.

But it's gonna take money - a whole lotta spending money. It’s gonne take plenty of money to do it right child.

Pieniądze. Sława, Wydane pieniądze. Fani. Bilety. Koncerty. Harry Styles był milionerem. Czy w ich teorii było miejsce na pieniądze? Nie miał pojęcia. Jego mama powtarzała, że jeżeli nie wiadomo do końca o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Czy Louis, który przecież był nikomu nieznanym muzykiem z Anglii, mógł być z Harrym dla pieniędzy? Koncertował na pewno dla pieniędzy; nikt nie pogardziłby takimi zarobkami, ale czy mógł wykorzystywać zaufanie Harry’ego? Mógł udawać, że go kochał, a tak naprawdę czyhał na jego pieniądze?

Znaczy - nadal nie mieli żadnego jednoznacznego dowodu, że Harry i Louis są razem albo cokolwiek romantycznego ich łączy, ale na tym polegała ich teoria. Po sznureczku do kłębka.

— Kurwa mać - jęknął Liam. - Teraz będę o tym cały czas myśleć. Jesteś niemożliwy.

I chcąc nie chcąc, myślał o tym cały czas, mając w głowie tę cholerną piosenkę George’a Harrisona, ale śpiewaną głosem Harry’ego. Swoimi oczami widział go na scenie śpiewającego o tym, że na kogoś się uwziął, i robiącego straszne ruchy - takie dwuznaczne. Harry taki nie był. To było naprawdę bardzo dziwne dla niego doświadczenie. I mając w głowie tę piosenkę, podświadomie wyobrażał sobie jeszcze sytuację, w której Harry i ten Louis… Na samą myśl jakoś robiło mu się niedobrze. Mężczyzna z mężczyzną? No tak, to nie były lata pięćdziesiąte, aby swoimi oczami widzieć tylko heteroseksualizm, ale… To było takie dziwne dla niego. I jeszcze wyobrażać sobie swojego ulubionego muzyka, który znajduje się od tyłu muzyka supportującego go i…

— It's gonna take time; a whole lot of precious time - śpiewał rozradowany Harry, bawiąc się kablem od mikrofonu. - It’s gonna take patience and time… To do it! - Resztę dokończyli za niego fani na arenie. - To do it right child!

Ten kabel od mikrofonu, bardzo biedny. Co w niego wstąpiło? Od koncertu minęły już dwie godziny, a Liam nadal to widział swoimi oczami. Nie chciał tego widzieć; nie chciał sobie przypominać swoich nastoletnich lat. Widział mimowolnie przed sobą swojego ojca przed telewizorem widzącego za kilka dni fragment tego koncertu na MTV albo innym muzycznym programie. Harry był niedorzeczny. A Zaynowi się to podobało? Był 1989 rok, ale jakieś zasady, tradycje…

Harry tego wieczoru nie miał żadnych zasad i tradycji. Wybranie Harry’ego na swojego idola właściwie się z tym wiązało. Refren na arenie się powtórzył, a Liam… cóż, mimo uprzedzeń zaczął się bawić. Mimo dziwnego i nadzwyczajnego Harry’ego ten koncert w Rzymie był chyba jednym z najlepszych, jakie dał. Bił się z własnymi myślami, ale w końcu zabawa wygrała. Tylko raz mógł przeżyć taką noc - dlaczego nie mogła to być akurat ta?

Spojrzał na Zayna, który po początkowym rozmyślaniu na temat ich teorii i tekście piosenki również zaczął się bawić do ostatniej piosenki tego wieczoru. Znali się już od koncertu Harry’ego jeszcze sprzed normalnej trasy, który odbył się w Londynie na Wembley, ale dopiero teraz zauważył, że Zayn miał na rękach tatuaże. Jego rodzina i on sam byli tacy bogaci, że mógł sobie pozwolić na tyle rysunków na rękach? Zresztą… Podobnie jak on miał być na prawie wszystkich koncertach Harry’ego, a bilety na jego występy także nie należały do najtańszych.

Ale dopiero teraz to zauważył. Jakim cudem wcześniej nie zwrócił na nie swojej uwagi?

— And this time I know it's for real - śpiewał dalej uśmiechnięty Harry. - The feelings that I feel. I know if I put my mind to it I know that I really can do it.

Zayn miał rację. Harry zachowywał się tak, jakby chciał kogoś sprowokować. Wyglądał tak, jakby nie mógł się doczekać aż nie wskoczy komuś do łóżka. Gdy Liam sobie to tylko wyobrażał… Nawet nie potrafił sobie tego wyobrazić. Tym bardziej nie potrafił sobie wyobrazić swojego ulubionego muzyka, który robił… to ze swoim supportem.

Louis usłyszał niespodziewane pukanie do drzwi. Był zmęczony po koncercie w Rzymie i raczej każdy to wiedział - nawet Niall, który najpewniej nie mogąc wypić żadnego piwa, poszedł od razu spać. Dlatego niezbyt wiedział, kto mógł pukać do jego pokoju o tej godzinie i to od razu po koncercie. Początkowo naprawdę podejrzewał Nialla, ale uznał, że dawno śpi, poza tym gdyby to był on, wszedłby do jego pokoju jak do siebie bez żadnych zapowiedzi. Zmęczony i przebrany już w niebieskie szorty, które służyły mu do spania, i zwykłą białą koszulkę poszedł otworzyć drzwi.

Nie zdążył dobrze ich otworzyć, a do środka szybko wpadł Harry, który równie szybko przyparł go do najbliższej ściany hotelowego pokoju. Louis ledwo zdołał zamknąć z powrotem drzwi - raczej popchnął je, aby same się zamknęły. Nie wiedział dlaczego, ale automatycznie uśmiechnął się sam do siebie.

Harry natychmiast zaczął okładać go pocałunkami. Louis automatycznie przymknął oczy, gdy Harry zszedł na jego szyję. Tam szczególnie uwielbiał być całowany - pocałunki na szyi nie były tym samym co prosto w usta, choć móc połączyć się z Harrym językami…

Z każdym kolejnym pocałunkiem Harry schodził coraz niżej; Louis czuł, jak wszystko w nim pulsuje. Podciągnął jego białą koszulkę - nadzwyczaj delikatnie, i zaczął całować okolice jego brzucha. Oddech mu przyspieszył, serce zaczęło mocniej bić. Odchylił głowę do tyłu z przymkniętymi oczami, gdy czuł, jak zbliża się do gumki jego niebieskich szortów.

— Nienawidzę… - wyszeptał. - Nienawidzę wszystkiego…

Uśmiechnięty zadziornie Harry spojrzał na niego od dołu.

— Oprócz mnie.

— Szczególnie ciebie.

Niespodziewanie Harry wstał, złapał go za kark, co było jego znakiem rozpoznawczym, i pocałował agresywnie prosto w usta. Agresywny i bezwzględny - zupełnie jak z charakteru. Bezczelny również. W takim wydaniu Louis mógł uprawiać z nim seks. Właściwie to robił od niedawna.

— Wiesz, że moi fani są na tyle głupi, że myślą, że Watermelon Sugar jest o arbuzie z cukrem i wakacjach? - powiedział pomiędzy pocałunkami. - Tylko debile wpadliby na coś takiego.

Louis mimowolnie parsknął śmiechem. Nie słuchał nigdy tej piosenki z własnej woli, ale będąc na tej trasie nasłuchał się jej wystarczająco, aby wiedzieć, że o czymś grzecznym na pewno nie była.

— To o czym jest? - zapytał go podchwytliwie.

Harry odsunął się od jego ust, ale w dalszym ciągu trzymał go w talii. Przygryzł swój język z małym uśmiechem na ustach.

— MTV było blisko, gdy jeden z ekspertów uznał, że jest o kobiecym orgazmie.

Tym razem Louis przybliżył się do jego ust i wręcz wyszeptał wprost w nie:

— A nie jest?

Harry pocałował go prosto w usta, lecz było to zupełnie inne uczucie niż dotychczas. Ten pocałunek był pełen pasji, pełen uczucia, pełen emocji… Tak jakby go kochał prawdziwie. Louis oczywiście to odwzajemnił.

— Sam wiesz, o czym jest - wyszeptał.

Szybko zszedł na dół i powrócił do całowania jego dolnej części brzucha, jedną ręką trzymając gumkę od jego szortów, a drugą stymulując jego jądra jeszcze przez materiał spodenek. Louis musiał przygryźć mocno wargę; myślał, że zwariuje. Dlaczego Harry był taki dobry?

W końcu jego spodenki spotkały się z podłogą za sprawą Harry’ego; sam natomiast ściągnął białą koszulkę, zostając przed nim całkowicie nagi. Harry nie chcąc stawiać Louisa w niezręcznej sytuacji sam ściągnął swoją różową koszulkę z podobizną małego pluszowego misia, co było strasznym kontekstem do tego, co właśnie robili, a właściwie co Harry mu robił.

Złapał jego penisa w swoje obie ręce i zaczął go pieścić swoimi rękoma. Louis nie mógł uwierzyć, że to on był tym razem na górze, a Harry na dole, chociaż to był tylko seks oralny. W łóżku Harry na pewno nie dałby się przez niego zdominować.

Nie miał pojęcia, dlaczego Harry zdecydował się na taką formę, ale przecież nie narzekał. Nienawidził go za to, że w takich momentach doprowadzał go do szaleństwa. Był pierwszym mężczyzną, z którym spał i tak na niego działał. Czy to dlatego, że Harry był wielką gwiazdą? Czy dlatego, że po prostu… pasowali do siebie?

Napierał wręcz plecami o ścianę, próbując nie zemdleć z tych emocji i gorąca, które nagle ogarnęło jego całe ciało. Nienawidził go za to. Nienawidził pieprzonego Harry’ego Stylesa, ale kochał, uwielbiał tego Harry’ego, który potrafił być dla niego dobry, delikatny, ale zarazem stanowczy w kontakcie cielesnym. Miał ochotę go skrzyczeć, wyrwać mu włosy z głowy, uderzyć w twarz z całej swojej siły, gdy właśnie brał jego penisa do ust, ale zarazem pocałować prosto w usta i kazać mu robić to w nieskończoność. Miał ochotę go zabić i poprosić go, aby zabił jego.

Przejeżdżał starannie językiem po jego członku, zmuszając go wręcz, aby odchylał się do tyłu. Louis zupełnie zapomniał o całym świecie, zapomniał o koncercie w Rzymie, zapomniał o aroganckim zachowaniu Harry’ego. Przez chwilę myślał, że na dole niego jest jego życiowy partner, który jako jedyny mężczyzna na świecie rozumie go w stu procentach. I tylko on mógł sprawić, aby stał się najbardziej cenioną osobą na całym świecie.

— And this time I know it's for real - the feelings that I feel; I know if I put my mind to it I know that I really can do it - śpiewał końcowe słowa na koncercie, wysyłając pomiędzy słowami pocałunki na pożegnanie w stronę fanów; na scenę natomiast leciały kwiaty i inne drobiazgi ze strony widzów. - Set on you, got my mind set on you!

Uwziął się na niego pod każdym względem. Widział to i z backstage’u, na którym stał, gdy Harry schodził pomału ze sceny, i teraz, gdy przesuwał coraz szybciej językiem po jego pulsującym już penisie. Got my mind set on you - jak na złość w głowie miał melodię tej skocznej i radosnej piosenki. Gdy Harry zszedł ze sceny, upewnił się najpierw, że nikogo na backstage’u nie ma, a Sarah i Mitch jeszcze kończą warstwę instrumentalną na scenie, po czym niespodziewanie złapał go za jego ramię i pocałował prosto w usta - bezwzględnie i mocno. Louis początkowo był zbyt zaskoczony tym gestem, aby go oddać, a gdy już chciał to zrobić, Harry odsunął się od niego z uśmiechem i wraz z uradowanymi Mitchem i Sarah odszedł do swojego pokoju na arenie. Zostawił Louisa samego z tym gestem w myślach. Samego i niespodziewającego się, co go czeka w pokoju hotelowym w Rzymie.

— Kurwa - jęknął, gdy doszedł.

And this time I know it's for real; but it's gonna take money; it's gonna take time - to do it right.

Jakoś automatycznie z emocji schował swoje oczy pod swoją lewą dłonią, po czym zjechał plecami po ścianie na dół, a po chwili schował się w mocnym objęciu Harry’ego.

Właściwie prawie to samo zrobił Liam, gdy tylko swoimi oczami wyobraźni wyobraził sobie swojego idola, który robi to z drugim mężczyzną. Automatycznie przymknął swoje oczy z jakiegoś zażenowania, przez co wpadł na jakiegoś Włocha przy barze, który palił tam papierosa przy grupce swoich znajomych. Prawie wylał na niego shoty, które niósł z dosyć daleko położonego w tym klubie baru.

— Kurwa jego mać - warknął do niego po włosku.

Liam nie pamiętał, jak się mówiło po włosku przepraszam, więc tylko podniósł swoją dłoń w geście przeprosin. Tak właściwie to podniósł jeden z kieliszków, co zostało odebrane przez Włocha jako toast, więc skonsternowany ściągnął swoje brwi. Liam jeszcze bardziej zażenowany postanowił po prostu odejść zanim ten facet będzie czegoś od niego chcieć. Pewnie był pijany jak połowa ludzi w tym lokalu. On z Zaynem jeszcze nie byli aż tak pijani, choć Zayn mógł być wstawiony. Właściwie dopiero co weszli do lokalu jakieś trzydzieści minut temu, ale Zayn był młody i najwyraźniej miał bardzo słabą głowę do alkoholu, skoro po kilku kieliszkach wysokoprocentowego alkoholu już wygadywał głupoty.

Ruszył w dalszą drogę tarasowaną przez tańczących przy barze i na parkiecie ludzi. Nie dosyć, że nieuważni ludzie wpadali na niego, to jeszcze neonowe światła od dyskotekowych lamp oraz odbłyski od dyskotekowej kuli zawieszonej na środku sali raziły go niemiłosiernie. Próbował się tym nie przejmować; przecież przed chwilą był na najlepszym koncercie w swoim życiu, ale trudno było nie przejmować się tymi rzeczami, gdy większość ludzi w tym lokalu zachowywała się niedorzecznie.

Spojrzał na bok, aby nie złapać wzrokiem czerwonego światła, które właśnie zmierzało w jego stronę z lampy, i złapał wzrokiem jakąś parę facetów całujących się ze sobą - tak mocno i mokro, że myślał, że zaraz siebie pożrą. Przeklął w myślach i natychmiast odwrócił wzrok w drugą stronę, gdzie właśnie spotkał się z tym czerwonym światłem, od którego uciekał.

— Kurwa! - zawołał.

Na szczęście nie zostało mu dużo drogi do Zayna, którego już widział - siedzącego bez skrupułów na blacie baru. Rozmawiał z jakimś facetem ubranym z skórzaną kurtkę. Nie wiedział dlaczego, ale nie spodobało mu się to.

Gdy Zayn złapał Liama wzrokiem, wystawił swoją dłoń do góry, aby pomóc mu go odnaleźć. Facet w kurtce pożegnał się z nim w międzyczasie i odszedł w stronę grupki dziewczyn w skąpych spódniczkach, natapirowanych włosach i palących papierosy. Liam właśnie wtedy podszedł do Zayna, postawił kieliszki z niebieskimi shotami na blat obok kolegi, odetchnął z ulgą i spojrzał z zaciekawieniem na Zayna. Ubrany był w zwykłą czarną koszulkę włożoną w jasne, sprane jeansowe spodnie.

— Kto to był? - zapytał go, wskazując palcem na faceta w kurtce, który właśnie odszedł.

Zayn zachichotał.

— Bardzo miły Włoch, Leonardo - powiedział. - Powiedział, że też jest wielkim fanem Harry’ego, ale jeszcze większym Louisa i jego głosu.

— I o czym rozmawialiście?

— O Harrym. O Louisie. O ich związku…

— Co? - rzucił zaskoczony. - Powiedziałeś mu o tej teorii? Mieliśmy tylko my o tym wiedzieć!

— No tak - przyznał mu rację, ale wywrócił jednocześnie oczami. - Ale między nimi naprawdę coś jest. Wiem o tym. Przyjaciele albo wrogowie tak na siebie nie patrzą.

Przez chwilę patrzeli sobie głęboko w oczy, bo żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć więcej. To był jeden z argumentów, który przekonał Liama do teorii Zayna - Harry nigdy nie patrzył na nikogo z takim uwielbieniem - szczególnie na późniejszych koncertach, jakoś od Madrytu. Nigdy też nie patrzył specjalnie długo na backstage, jakby kogoś tam szukał albo wypatrywał.

Cóż, gdyby żyli w filmie romantycznym, coś na miarę Dirty Dancing, to Harry i Louis byliby głównymi bohaterami, którzy są uwielbiani przez widownię i muszą być razem.

— A co będzie, jeśli rozpowie o tym ludziom? - zapytał podchwytliwie Liam.

Zayn wzruszył ramionami. To nie była jego sprawa.

— To go najwyżej wezmą za wariata, nie mnie.

Liam mimowolnie wybuchnął śmiechem. Napity Zayn był fajny i zabawny. Znali się zaledwie kilka tygodni, ale Liam miał wrażenie, że zna go od bardzo dawna. Zresztą liczyli na siebie - podróżowali po Europie za swoim ulubionym muzykiem, później również będą razem zwiedzać Stany Zjednoczone śladami Harry’ego. Musieli sobie ufać. I musieli siebie lubić. Tak samo zresztą jak Harry i Louis. Skoro byli razem w trasie koncertowej, to musieli się lubić. Poza tym - dlaczego mieliby się nienawidzić? Przecież Harry był najmilszym człowiekiem na świecie; jak już to Louis musiałby sprawiać problemy. Branie narkotyków lub wykłócanie się o wszystko - typowe w stylu rockmanów.

Więc skoro się na pewno lubili, to mogli być również partnerami.

Liam nadal nie mógł jakoś w to uwierzyć. Wierzył w teorię Zayna i wraz z nim szukał dowodów na ich związek, ale naprawdę dziwnie mu było z myślą, że Harry mógłby być… Nawet nie miał odwagi o tym myśleć. Mógł lubić mężczyzn w inny sposób? Mógł z Louisem po koncercie w pokoju hotelowym…

Nie, to było za dużo na jego głowę.

Rozejrzał się po klubie, podczas gdy Zayn jednym duszkiem wypił zawartość jednego z kieliszków, których przyniósł Liam z baru. Skrzywił się, lecz po chwili zachichotał. Liam z kolei znowu złapał wzrokiem tych facetów obściskujących się na oczach dosłownie wszystkich.

— Co to za klub? - zapytał Zayna, zmieniając niespodziewanie temat. - To jakaś pedalska impreza?

Zayn spojrzał na niego zaskoczony jego dosyć obraźliwym określeniem. Nie upomniał go jednak. Przez chwilę patrzył na niego, jakby sam się zastanawiał, co tu robili.

Trafili tutaj, bo po bardzo nietypowym, ale najlepszym koncercie Harry’ego mieli ochotę się zabawić w jakimś klubie z alkoholem - poznać siebie lepiej i potańczyć. Zamiast więc wrócić do jednego hostelu, gdzie się zatrzymali, ale oczywiście w osobnych pokojach, wyszli na miasto w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego lokalu z dobrą muzyką. Dosyć długo kręcili się po centrum, aż znaleźli jakiś lokal, w którym grali największe hity obecnych lat oraz minionej dekady. Nie był to absolutnie obskurny pub i bar, który przyciągał tylko homoseksualistów, ale po tych dwóch facetach całujących się w dalszym ciągu Liam nabrał podejrzeń.

Przynajmniej muzyka była dobra. Obecnie grali jeden z utworów Pet Shop Boys, a ludzie naprawdę szaleli na parkiecie. Sam poszedłby tańczyć, gdyby miał z kim.

— Nie no, przestań - powiedział Zayn i machnął ręką. - O czym ty myślisz?

— A ty? - zapytał go podejrzliwie. - Podoba ci się to?

— Co?

Liam walnął się z dłoni w czoło w myślach. Alkohol chyba też już zaczynał na niego działać. Chociaż nie wierzył, że Zayn nie widział tych wszystkich mężczyzn, którzy ewidentnie byli inni niż reszta. No i nie wierzył, że nie widział chociażby tych facetów. Jeden z nich wręcz położył się na blacie, podczas gdy ten drugi zaczął go całować po całej twarzy i szyi.

— Co ma mi się podobać? - dopytał rozbawiony Zayn, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

Liam machnął ręką. Nie mógł go pytać o takie drażliwe rzeczy. To nie było miejsce ani czas na takie rozmowy; poza tym ledwo się znali. Łączyło ich tylko to, że uwielbiali tego samego muzyka.

— Przez ciebie teraz cały czas o tym myślę - zwrócił mu uwagę; Zayn nadal nie wiedział, o co chodzi, bo ściągnął swoje brwi. - Naprawdę myślisz, że przed koncertem Harry i Louis…

Nie mogło mu to przejść przez gardło. Oparł się plecami o blat obok Zayna, bo na niego też już nie mógł patrzeć - tym bardziej że mówili na ten temat; bardzo kontrowersyjny. Zayn parsknął śmiechem. Był już szczególnie napity.

— A nie? - zapytał retorycznie. - Gorszy cię to? Przepraszam cię, ale Harry to ikona wszystkich gejów; dlaczego sam nie może nim być?

Liam pokręcił głową. Gdy o tym słyszał, przypominał mu się jego ojciec.

— Przestań. Nic nie wiesz na sto procent.

Zayn wybuchnął śmiechem.

— Gorszy cię to!

— Nie - zaprzeczył stanowczo, kierując na niego swój wzrok. - Po prostu mówimy o naszym ulubionym muzyku. To trochę dziwne, nie?

— A dzisiejszy koncert nie jest dla ciebie dowodem? - podjął ten wątek. - Zachowałby się tak wulgarnie jak nie on względem kobiety? Taki miły człowiek? Może względem tej baby z Fleetwood Mac?

— Tego też nie wiesz na sto procent - powiedział mu, ale i tak w to nie wierzył; nie lubił tej babki.

Gdy MTV pierwsze huczało o tym, że Harry Styles może się spotykać z tą starą kobietą z zespołu z lat siedemdziesiątych, Liam był pierwszy, aby bronić swojego ulubionego muzyka przed tymi oskarżeniami. Bo to były oskarżenia. Taki facet jak Harry nie spotykałby się z tak starą babą. Może miała obecnie tylko czterdzieści lat i była ładna, a dla niektórych mogła wyglądać jak anioł, była ikoną mody damskiej obecnych czasów, ale oni zupełnie do siebie nie pasowali. Ona miała już szczyt swojej kariery w poprzedniej dekadzie, Harry wtedy był nastolatkiem i najprawdopodobniej wychowywał się na muzyce jej zespołu. Miał być partnerem kobiety, która była od niego o wiele starsza i mogłaby być jego ciotką? Już prędzej widziałby go z jakąś młodą dziewczyną w jego wieku - może też jakąś piosenkarką, może modelką, aktorką… A z drugim mężczyzną? Harry rzeczywiście był gejem?

— Oszukujesz sam siebie - odparł, wywracając oczami. - O co chodzi? Brałeś coś?

Liam pokręcił głową i wlepił wzrok w tańczący tłum ludzi do piosenki, która zmieniła się z utworu Pet Shop Boys na utwór z dyskografii Queen. Większość osób zachwyciła się zmianą piosenki i zaczęła energiczniej tańczyć po chwili krótkiej przerwy.

Ponownie się rozejrzał wokół siebie. Obok nich stały trzy dziewczyny w skąpych spódniczkach lub sukienkach, dwie z nich paliły papierosy. Jedna z nich - chuda blondynka, która swoje sztucznie kręcone włosy spięła w wysokiego koka, grzebała w swojej torebce w poszukiwaniu jakiejś rzeczy. Co jakiś czas jednak spoglądała w kierunku Liama, czasami również posyłała mu nieśmiały uśmiech. Liam zupełnie nie wiedział, jak to odbierać.

— Wiesz co, może mi coś o sobie powiesz - powiedział nagle Zayn, który przed chwilą wyzerował także drugi kieliszek, ku niezadowoleniu Liama, bo przecież przyniósł dwa kieliszki, żeby jeden był dla niego, a drugi dla Zayna. - Niby razem podróżujemy, ale skąd wiem, że nie jesteś mordercą albo gwałcicielem? Jaką mam pewność, że nie wrócimy dzisiaj po imprezie do hostelu i nie zadźgasz mnie nożem albo nie udusisz poduszką podczas snu?

Liam patrzył na niego jak na wariata. Oczywiście, że nie był żadnym mordercą ani gwałcicielem, co on sobie myślał. Z jednej strony go rozumiał, bo zaufali sobie tylko dlatego, że obaj lubili jednego muzyka. Nic o sobie nie wiedzieli. Liam nawet nie wiedział, skąd Zayn pochodził, oprócz tego, że był oczywiście Anglikiem. Nie wiedział jednak, gdzie mieszkał, gdzie się wychował, skąd pochodzili jego rodzice… Podejrzewał, że pochodził z imigranckiej rodziny, jego uroda go zdradzała. Nie mieli nigdy okazji wcześniej porozmawiać na spokojnie, ich rozmowy zawsze opierały się na koncercie i Harrym. Właściwie dopiero w Rzymie zatrzymali się w tym samym hostelu. Polubili się, więc Liam miał nadzieję, że na amerykańskiej części trasy będą zwiedzać Stany razem.

Co mógł mu powiedzieć o sobie? Miał bardzo nudne życie. Wychowywał się w Wolverhampton - angielskim mieście położonym blisko Birmingham, mieszkając tylko ze swoim ojcem. Miał dwie siostry, które z kolei mieszkały z matką w Dudley. Jego rodzice byli po rozwodzie i on jako chłopak został z ojcem, a jego siostry zamieszkały z matką.

Czy jego dzieciństwo było kolorowe? Cóż, nie ująłby tego tak. Jego ojciec miał twardą rękę; wszystko dla niego musiało chodzić jak w zegarku. Były dni, kiedy wracał ze szkoły i bał się, co znowu nie będzie się podobać jego ojcu - pognieciony po zajęciach sportowych szkolny mundurek, roztrzepane włosy przez wiatr czy za wysokie rachunki za prąd w danym miesiącu, chociaż chodził po domu i zgaszał każde mało ważne światło, nawet w jego pokoju, przez co musiał często odrabiać zadania domowe przy świetle świeczki?

Jego ojciec był bardzo oszczędny i szukał każdej możliwości do zaoszczędzenia nawet kilku funtów. Oszczędzał na jedzeniu, chociaż głodni nie chodzili, na podstawowych produktach, na prądzie, wodzie i gazie, ale na papierosy i alkohol nigdy nie oszczędzał pieniędzy. Nie był alkoholikiem, ale lubił sobie od czasu do czasu wypić - jak chyba każdy mężczyzna w Wielkiej Brytanii. Nosił za sobą wielką traumę z wojny i dlatego chyba nie rozumiał dobrze współczesnego świata. Myślami nadal był w 1944 roku.

Był też tradycjonalistą - wielkim tradycjonalistą. Nie dopuszczał do siebie zmian kulturowych i seksualnych z lat sześćdziesiątych. Dla niego ikoną i wzorem męskości był Clint Eastwood, którego filmy uwielbiał oglądać o dwudziestej trzeciej, siedząc na swoim ulubionym starym fotelu w salonie. Dla niego mężczyzna powinien był być odpowiedzialny, zaradny i interesować się sportem, mechaniką i polityką; kobieta według niego miała być idealną żoną, umieć gotować obiad i opiekować się dziećmi. Może dlatego rozwiódł się z jego matką, która była zupełnym przeciwieństwem jego wyobrażenia. Wzięli ślub zaraz na początku lat pięćdziesiątych, kiedy jego matka była młoda i głupio zakochana. Później zaczęła wprowadzać w swoje życie rewolucyjne zmiany, które zachodziły w modelu tradycyjnej rodziny, co nie podobało się jego ojcu, więc na początku lat sześćdziesiątych skończyło się to ich rozwodem.

On natomiast, nie mając wielu znajomych w szkole podstawowej, a później również średniej, skupiał się na nauce, choć nie do każdego przedmiotu się przykładał. Był jednym z najlepszych uczniów z biologii i miał iść na studia na Uniwersytet Manchesterski, co było wielkim sukcesem w jego czasach. Niestety, życie spłatało mu psikusa i musiał zrezygnować z nauki na uczelni wyższej. Ojciec pewnego dnia zorientował się, że oszczędzał pieniądze na czesne na studia; zabrał mu wszystkie jego zarobione pieniądze i za nie opłacił rachunki, spłacił zaległe kredyty i kupił papierosy i alkohol. Pokłócili się tamtego dnia i tyle widział swojego ojca. O studiach w Manchesterze mógł zapomnieć. Wyprowadził się do Londynu i skończył jako budowlaniec na budowie z pasją do czytania książek o biologii - szczególnie o roślinach i ich wykorzystywaniu i zaletach w ekosystemie.

Zayn patrzył na niego w dalszym ciągu zainteresowany jego odpowiedzią. Liam dopiero po chwili zorientował się, że zamiast odpowiedzieć na jego pytanie rozmyślał o swoim dzieciństwie. Westchnął i spojrzał na swojego kolegę.

— Wychowałem się w Wolverhampton z ojcem - zaczął; nie chciał mu dużo zdradzać, ale podstawowe fakty musiał wspomnieć. - Jest po rozwodzie z matką. Mam jeszcze dwie siostry… Obecnie mieszkam w Londynie z dala od ojca - powiedział i na chwilę się zawiesił; wziął po chwili głęboki wdech. - Wiesz, jest weteranem wojennym.

— Mój ojciec też - przerwał mu Zayn. - Gdzie twój walczył?

Liam westchnął, mając opuszczony wzrok na podłogę. Nadal opierał się o barowy blat plecami.

— Głównie w 1944 roku w Normandii - odparł i zrobił krótką przerwę, którą Zayn wykorzystał do tego, aby poinformować go, że z kolei jego ojciec walczył głównie w Afryce pod Kasserine. - To wywarło na niego wpływ. Jest tradycjonalistą i konserwatystą. Przykładowo, uwielbiał Queen i ich piosenki, ale gdy dowiedział się, że Freddie Mercury miał przygody z mężczyznami, przestał ich słuchać. Tak z dnia na dzień. Nie mógł znieść myśli, że ktoś jest tak zniewieściały. Tak to ujął.

Zayn pokiwał głową zamyślony. Takiej opowieści chyba się nie spodziewał. A, cóż, Liam chyba potrzebował się komuś wygadać. I może ten alkohol też już na niego działał. Bez niego zdecydowanie nie otworzyłby się na obcą osobę - a może zrobił to dlatego, że po prostu lubił Zayna.

— Ja taki nie jestem, ale jego wychowanie miało na mnie wpływ - uznał i wzruszył ramionami. - Gdyby dowiedział się, na czyje koncerty chodzę, chyba by mnie wydziedziczył.

— Utrzymujesz kontakty z ojcem?

— Niezbyt - przyznał. - Odkąd ukradł moje pieniądze, które miałem przeznaczyć na studia w Manchesterze na wydziale biologii, to z nim nie rozmawiam.

Zayn otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. W swoich snach nie pomyślałby nawet, że Liam mógłby być tak uzdolniony, aby iść studiować na uczelni wyższej.

— Poważnie? - zdziwił się. - Masz dyplom uczelni wyższej?

Liam zaśmiał się gorzko. Miał taką możliwość, ale życie napisało dla niego inny plan.

— Nie. Skończyłem jako kierownik budowy w Londynie.

Zayn pokiwał głową zamyślony. Nawet nie wiedział, czy powiedzieć przykro mi, czy zostawić to bez komentarza. To było bardzo smutne, że taka uzdolniona osoba mająca możliwość studiować na najlepszej uczelni w Wielkiej Brytanii skończyła w zwykłej fizycznej robocie.

Westchnął. On sam nie zamierzał się wybierać się na studia. Miał taką możliwość, ale wszystkie pieniądze wolał przeznaczyć na koncerty Harry’ego Stylesa niż na czesne na uczelni. Cóż, były rzeczy ważne i ważniejsze. Zresztą nie uważał, aby praca w restauracji jako kelner była jakaś mniej wartościowa niż praca biurowa po studiach.

— Ile w ogóle masz lat? - zadał nagle pytanie Zayn, orientując się, że właściwie nie znał tej podstawowej informacji o Liamie.

Ten spojrzał na niego zaskoczony. Rzeczywiście - lubili się, a nie znali o sobie tak podstawowych kwestii jak na przykład wiek. I trochę cieszył się, że zmienił temat. Nie miał ochoty opowiadać o swoim ojcu i o tym, jak zepsuł mu życie.

— W sierpniu skończę trzydzieści - wyznał, Zayn aż otworzył szerzej oczy. - Wiem, jestem już stary.

Liam zaśmiał się i pokręcił głową z niedowierzania reakcją Zayna. Popatrzył na niego i odbił pytanie. Teraz była jego kolej.

— Dałbym ci najwyżej dwadzieścia pięć - przyznał Zayn i zachichotał. - Ja mam dwadzieścia.

— Teraz ja nie mam pewności, czy mnie nie zabijesz w nocy i nie zostawisz w rowie na obrzeżach Rzymu - zażartował Liam. - Teraz ty opowiadaj. O mnie i tak już za dużo wiesz.

Zayn chwilę się zastanowił. Też nie wiedział od czego zacząć i w ogóle co mówić. Przez chwilę wsłuchiwał się w piosenkę, jak na złość, z dyskografii Fleetwood Mac.

— Mój ojciec pochodzi z terenów Indii Brytyjskich, to dzisiejszy Pakistan - zaczął. - Walczył u boku Brytyjczyków w czasie II wojny światowej. Po wojnie osiadł w Bradford, gdzie poznał moją mamę, a później wyprowadzili się do Londynu, gdzie mieszkam do dzisiaj. Przepraszam, nie jestem w to dobry, nie wiem, co mogę więcej powiedzieć.

Liam uśmiechnął się do niego lekko, aby poinformować go, że nie musi nie wiadomo czego o sobie opowiadać. Skrzywił się, gdy usłyszał głos tej kobiety z tego cholernego zespołu. Ona kojarzyła mu się obecnie tylko z Harrym Stylesem i tymi obrzydliwymi plotkami, że są razem. MTV i gazety plotkarskie prześcigały się z co nowszymi plotkami na temat ich rzekomego związku. A od czego się to zaczęło? Od głupiego zdjęcia tej baby z nim w jednej z kawiarni w centrum Londynu. Fani i dziennikarze natychmiast to podchwycili, bo uważali, że wyglądają razem słodko. A wcale nie wyglądali; dla niego na pewno nie. Ten głupi paparazzo, który zrobił to słynne zdjęcie w kawiarnii, teraz chyba zarabiał krocie i pławił się w luksusach.

Na szczęście utwór trwał krótko, bo był tylko przejściem pomiędzy poprzednią piosenką Queen a następnym utworem. I, o ironio, tym następnym utworem okazał się utwór Harry’ego Stylesa - Golden. To była ulubiona piosenka Zayna zaraz po cudownym Ever Since New York. Natychmiast zaczął się kołysać w jej rytm, podczas gdy Liamowi poprawiła ona humor, a szczególnie jej początkowe dźwięki.

— Dlaczego Harry to twój ulubiony muzyk? - zadał pytanie Liam.

Zayn zastanawiał się aż za długo, jakby sam nie był pewien, czy Liam poważnie go o to pyta. Może musiał sobie w myślach ułożyć jak najbardziej kompleksową odpowiedź. W końcu skoro był to jego ulubiony muzyk, to mógłby o nim gadać godzinami i po siedmiu godzinach jeszcze by nie skończył.

— Jestem z nim od początku jego kariery - wyznał w końcu. - Ma świetne utwory, pisze świetne teksty, takie życiowe. Wszystko się na nim opiera, cała współczesna popkultura. Wszystko nawiązuje tematem do niego. Poza tym to najukochańszy człowiek na świecie, nawołuje do pokoju, do miłowania wszystkich ludzi, do bycia życzliwym. Jak można go nie lubić?

Liam pokiwał głową w zgodzie. Właściwie myślał o Harrym tak samo. Miał wielu ulubionych wykonawców, ale Harry należał do ich ścisłej czołówki właśnie między innymi dlatego, że był najmilszym człowiekiem i przede wszystkim celebrytą. Inni brali narkotyki, pieprzyli wszystkich, kto tylko napatoczył się po drodze, mieli problemy z prawem… A Harry był tego zupełnie przeciwieństwem. Z dwójki Harry i Louis tylko Louis mógł sprawiać problemy. Zresztą wyglądał na takiego.

— To ikona - kontynuował Zayn. - Wszystkie jego utwory są znane na całym świecie; niektóre trafiły do filmów… To żywa legenda. Wszystkie jego utwory mają jakieś znaczenie, covery również…

— Got My Mind Set On You?

— Uwziął się na Louisa, to nie logiczne? - wytłumaczył mu. - A nawet jeśli cię to nie przekonuje, to jak wytłumaczysz jego serce pokazane w kierunku backstage’u w Tuluzie?

Liam się zaśmiał. Chciał zażartować, że ten znak serca był na pewno w kierunki tej babki, ale zrezygnował z tego. Obaj jej nie lubili i tylko by sobie humor tym popsuli zamiast się zaśmiać.

Nadal dziwnie mu było myśleć o Harrym jak o… geju. Nadal podświadomie widział go jako kobieciarza, który jak każdy normalny facet idzie do domu publicznego w wolnym czasie albo idzie pooglądać striptizerki w skąpych strojach w klubach nocnych. Jego ojciec z pewnością by tak powiedział.

Lekki uśmiech z twarzy Zayna nagle zniknął. Zachowywał się tak, jakby wpadł na jakiś pomysł i go olśniło. Pokręcił kilka razy głową, po czym spojrzał Liamowi prosto w oczy.

— Czekaj… A może my źle myślimy? - zapytał go retorycznie; Liam nie rozumiał. - Może Louis nie jest jego pierwszym partnerem czy coś? Albo są razem od wielu lat?

— Co?

Owszem, Harry nigdy nie był widziany publicznie ze swoją dziewczyną, o ile w ogóle jakąś miał oficjalnie. Widziany był tylko w tej nieszczęsnej kawiarni z tą babką z Fleetwood Mac. Byłby tak dobry w ukrywaniu swojego związku z drugim mężczyzną - i to jeszcze z Louisem, który był tak bardzo odmienny od niego?

— O czym jest Watermelon Sugar? - zapytał go zaaferowany.

— No… O wakacjach? - bardziej zapytał niż stwierdził. - Czerpaniu radości z życia? O słodkości?

— Pamiętam, że kiedyś ktoś z MTV powiedział, że jest o kobiecym orgazmie - powiedział Zayn i pstryknął palcami. - A może nie jest o tym?

Liamowi zajęła chwila zanim ogarnął, o czym myśli jego kolega. Gdy zorientował się, co chciał mu powiedzieć, aż zrobiło mu się niedobrze.

— Boże! O czym ty myślisz? - zrugał go. - Nie masz wstydu?

— A ty o czym pomyślałeś?

— Nie powiem tego na głos - obronił się.

Mimowolnie wyobraził sobie to, o czym myślał Zayn. Harry byłby tak odrażający w swoich tekstach? A może specjalnie napisał to tak słodko i niewinnie, aby nikt się nie zorientował? Zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć.

— A Golden? - dopytał ciszej, pochylając się w jego kierunku. - Lights Up? O złocie i świetle? Kurwa…

O byciu wolnym, pomyślał automatycznie.

— Kojarzysz ten teledysk nagrywany w Meksyku? - zadał mu kolejne pytanie, bardziej zaaferowany, ale jednocześnie mówiąc coraz ciszej. - Zakazali go jak pieprzony teledysk Mötley Crüe do Girls, Girls, Girls. Harry tańczył tam i ocierał się o półnagie kobiety i półnagich mężczyzn.

Pamiętał to. 11 października 1985 roku na MTV wypuszczono raz i według stacji o raz za dużo nowy teledysk wraz z nowym utworem Harry’ego Stylesa, który miał promować jego drugą płytę. Teledysk widziany był w telewizji tylko raz i tylko najwięksi fani wiedzieli, o co z nim chodziło. Rzeczywiście, Harry tańczył wtedy wśród kobiet i mężczyzn bez żadnych ubrań. Teledysk zbanowano za wulgarność - tak samo jak Girls, Girls, Girls od Mötley Crüe wydane dwa lata później.

— Przyznał się do swojej… - mówił dalej, lecz Liam szybko mu przerwał.

— Poczekaj… - wpadł mu w słowo. - Support dzisiaj wykonywał tę piosenkę…

I rzeczywiście tak było. Louis do otwarcia koncertu w Rzymie wybrał jedną z piosenek kalifornijskiego zespołu glam metalowego. Zrobił to z dwóch powodów - po pierwsze: chciał kiedyś zagrać coś z ich dyskografii, a do końca trasy europejskiej, na której miał być, zostało niewiele okazji, a po drugie: chciał znowu utrzeć nosa Harry’emu. A może bardziej Jeffowi? Może im obu.

Piosenka była wulgarna, zakazana do puszczania w MTV i to mu się podobało. Była po prostu o seksie, striptizie i prostytutkach - wprost, bez żadnych ogródek, eufemizmów i nie wiadomo czego jeszcze. I tak miało być. Na co dzień nie był tak wulgarny, ale to był koncert, poza tym uwielbiał ten utwór, więc co stało na przeszkodzie, aby go wykonać?

Fani skakali i bawili się do początkowej melodii. Sarah zresztą też wyglądała na rozradowaną. W końcu mogła zagrać coś lepszego niż Watermelon Sugar.

— Friday night and I need a fight - zaczął, przechadzając się po scenie. - My motorcycle and a switchblade knife. Handful of grease in my hair feels right.

Harry’ego na backstage’u nie było. Szkoda, trochę się zawiódł. Chciał wprost do niego zaśpiewać słowa:

— But what I need to make me tight are - zrobił przerwę i pełnym głosem zawołał: - girls, girls, girls!

Całym sobą walczył, aby nie zmienić tekstu na boys, boys, boys, ale uznał, że byłoby to zbyt dziwne i zbyt jednoznaczne. Nie mógł aż tak kompromitować Harry’ego na jego własnym koncercie. Nie był jeszcze aż takim skurwysynem jak on sam.

Liam na koncercie skakał i śpiewał wraz z Louisem tekst. Cóż, nie był jak Zayn, który nie lubił rocka, a już szczególnie glam metalu prosto z Sunset Strip z LA.

Teraz też miał w głowie ten tekst. Widział oczami, jak Louis szalał na scenie i śpiewał:

— But they're the best when they're off their feet - znowu zrobił przerwę i dokończył: - girls, girls, girls! At the Dollhouse in Ft. Lauderdale.

Tłum dokończył za niego śpiewać girls, girls, girls, a on śpiewał dalej:

— Rocking in Atlanta at Tattletale!

— Girls, girls, girls!

— Raising Hell at the Seventh Veil!

Naprawdę walczył ze sobą, aby nie zmienić na boys, boys, boys. Gdyby to zrobił, dostałby od Harry’ego niezły opierdol. I może na to czekał, może tego pragnął? Może chciał, aby przyparł go mocno do ściany, zwyzywał go, zdarł z niego ciuchy i dziko się kochali?

Girls, boys

Zayn przybliżył się niespodziewanie do Liama - niebezpiecznie blisko niego, a szczególnie jego twarzy. Liam chciał się odsunąć, ale to było bardzo trudne; gdyby to zrobił, spadłby za bar. Serce szybciej mu zabiło. Zayn chyba za dużo wypił tej nocy.

Harry także przybliżył się do Louisa, siedząc wraz z nim na hotelowym łóżku. Louis siedział na nim okrakiem, a on próbował zwrócić jego uwagę, co było trudne, bo ten po sytuacji sprzed chwili miał niemal cały czas zwieszoną głowę. Czuł, że chce się do niego przytulić, ale walczy sam ze sobą, aby tego nie zrobić. Założył z powrotem swoje niebieskie szorty, więc jego wstyd powinien gdzieś uciec. Nie zrobił tego jednak - Harry to wyczuwał.

Chciał spróbować podnieść jego głowę własnymi rękoma, ale zrezygnował z tego. Czyżby zniszczył go?

— Louis - powiedział, chcąc zwrócić jego uwagę. - Lou, spójrz na mnie.

Lou. Powoli podniósł na niego swój zmęczony oceaniczny wzrok. Harry ujął jego twarz w swoje dłonie, po czym pocałował go w usta - ponownie delikatnie i z uczuciami. Nigdy przedtem się tak nie zachowywał, więc było to nowe i dezorientujące dla Louisa.

— Nienawidzę cię - powiedział cicho Louis, gdy odsunęli się od siebie. - Dlaczego taki jesteś…?

— Chyba nadużywasz tego słowa - zauważył rozbawiony delikatnie Harry.

— Nie - zaprzeczył. - Jeżeli ktoś jest niemiły dla mnie, to go nie lubię.

Wzruszył jeszcze ramionami. Harry przez chwilę patrzył prosto w jego oczy, jakby chciał z nich wyczytać jego prawdziwe intencje i myśli.

— Ale wiesz, jak na ciebie działam - zauważył ponownie po dłuższej ciszy między nimi. - Boisz się przyznać, że ci się podobam?

— Każdemu się podobasz.

— Ale tobie inaczej - wyszeptał. - Mylę się?

— Nieprawda - zaprzeczył. - Zaraz koniec Europy i już więcej się nie zobaczymy. Wszyscy wiemy, że ten support był przypadkiem. Nigdy więcej się nie zobaczymy, a nasze drogi nigdy się już nie przetną.

Mówił to z dziwnym bólem serca. Czuł ulgę, że po Brukseli wróci do Manchesteru i nie będzie musiał widzieć Harry’ego, a szczególnie nie będzie musiał wysłuchiwać jego skarg, zażaleń i nie będzie musiał się z nim kłócić, ale… w jakiś sposób już się do tego przyzwyczaił; to była swego rodzaju rutyna. Śpiewał lub robił coś niedozwolonego, potem Harry się na nim wyżywał, a potem… Nienawidził go za wszystko, co robił, a zarazem uwielbiał go, pożądał.

Harry znowu ujął jego twarz w swoje dłonie. Louis był zbyt zmęczony, aby jakkolwiek na to zareagować.

— Louis, zależy mi na tobie.

— Przestań - mruknął. - Wszyscy wiemy, że to nieprawda.

Harry przez chwilę patrzył na niego wnikliwie. Na jego twarzy nie było widać żadnej emocji - nawet najmniejszej. Zupełnie tak, jakby był człowiekiem bez uczuć, a odrzucenie Louisa traktował jak coś, co zdarza mu się codziennie.

— Dlaczego tak myślisz? - zapytał cicho, ale również ze strachem w głosie - tak, jakby bał się, że Louis czegoś się domyśla.

Westchnął. Nie miał siły nawet analizować zachowania Harry’ego i jego słów.

— Dzisiaj jesteś taki delikatny, a jutro… - zaczął, po czym wziął głęboki wdech. - Jutro będziesz na mnie krzyczeć. Mam tego dosyć.

Harry pochylił się w kierunku jego szyi i złożył tam kilka bardzo delikatnych pocałunków. Zachowywał się zupełnie jak nie on, a Louisa to dezorientowało. Mimo tego nie protestował. Byłby idiotą, gdyby protestował.

— Nie będę - wyszeptał pomiędzy pocałunkami na jego szyi. - Obiecuję, kochany.

Całował jego szyję tak delikatnie, że Louis myślał, że jest w raju. W Paryżu był zupełnie inny. Które jego wydanie wolał? Chyba nie chciał się nad tym zastanawiać. Po prostu odchylił głowę do tyłu i dał się pieścić Harry’emu.

Ku jego niezadowoleniu niespodziewanie odsunął się od niego i od jego szyi nieznacznie i zapytał go cicho wprost w usta:

— Skoro po trasie europejskiej już się nie spotkamy… - zaczął niepewnie, błądząc dłońmi po jego ciele. - Chcesz jeszcze raz?

Przygryzł swoją wargę i powoli pokiwał głową twierdząco. Harry uśmiechnął się lekko, po czym położył Louisa na idealnie pościelone łóżko hotelowe dla dwóch osób. Sam nad nim zawisł, bo wiedział, że to on ma być na górze - nie Louis.

— Mam być…

Louis szybko podniósł się, dotknął jego nagiej klatki piersiowej i powiedział rozbawiony:

— Mówisz za dużo, Harry.

Takimi samymi słowami zaczynała się kolejna piosenka supportu zaraz po wulgarnym Girls, girls, girls. Pierwsze dźwięki Slide It In od Whitesnake były dla Nialla miodem dla uszu. Uwielbiał ten zespół, a szczególnie tę piosenkę, więc gdy zaczął grać pierwsze dźwięki na swojej gitarze elektrycznej, uśmiechnął się szeroko. Louis też uwielbiał ten utwór. Ten wieczór zresztą należał do bardzo wulgarnych - najpierw utwór Mötley Crüe, którego teledysk zbanowano na MTV, a teraz utwór Whitesnake, który wprost był o seksie. Tutaj nawet nie było żadnych eufemizmów; każdy znający angielski wiedział, o czym jest ta piosenka.

Z każdym kolejnym koncertem był coraz bardziej odważniejszy. W końcu po europejskiej trasie kończyli współpracę - na Amerykę mieli powrócić już chłopacy z pop-punkowego zespołu z Australii. Dlaczego więc nie mógł wykorzystać tego czasu dla własnej zabawy i satysfakcji? Wyrzucić go nie mogli, zamordować tym bardziej. A krzyki Harry’ego już nie robiły na nim wrażenia. A taki koncert mógł przeżyć tylko raz. Musiał korzystać z życia wraz z Niallem.

Harry trzymając go za talię swoimi dwoma dłońmi, zaczął okładać jego klatkę piersiową pocałunkami. Niczym się nie zmienił - może tym, że był spokojniejszy, delikatniejszy i bardziej mu zależało. Cokolwiek miało to znaczyć. Takiemu człowiekowi jak Harry nie mogło na nim zależeć.

Mówił dużo, ale nigdy to, co miał na myśli - takie Louis miał wrażenie. Cały czas miał dziwne wrażenie, że coś przed nim ukrywał. Nie miał podstaw, aby tak sądzić, ale intuicja mu tak podpowiadała. I ta piosenka o tytule Everything I Do. Ciągle go to intrygowało - o kim i o czym była, kiedy Harry ją napisał… Brzmiała tak, jakby napisał ją o swojej ukochanej osobie. Możliwe było, że w rzeczywistości miał jakąś partnerkę albo partnera, a na trasie zabawiał się z nim?

Z takim charakterem był do tego zdolny.

Włożył mu rękę w jego spodenki, przez co zrobiło mu się znowu gorąco - oblała go taka fala podekscytowania, a po jego ciele przeszły go przyjemne ciarki. Wiedział, czego chciał i do czego dążył; wiedział, czego chciał od niego - miał to wręcz wymalowane na twarzy. Louis uśmiechnął się sam do siebie. Harry przybliżył się do niego i pocałował go prosto w usta, po czym ponownie tej nocy ściągnął z niego jego niebieskie spodenki do spania, a z siebie po chwili ściągnął czarne jeansowe spodnie.

— I know what you want - śpiewał na rzymskiej scenie równie uśmiechnięty co Niall. - I can see what you're looking for, I know what you want from me and I'm gonna give you more

Zabezpieczył się i nagle, znowu bez żadnego uprzedzenia jak w Paryżu, wszedł w niego całym sobą, ale wolniej i delikatniej - na pewno nie tak ostro jak we Francji. Dzisiaj był inny, zupełnie inny i nie rozumiał, skąd się wzięła ta zmiana. Ale może była to zmiana na o wiele lepsze.

— I'm gonna slide it in, right to the top - śpiewał wraz z rzymskim Tłumem, bawiąc się przy tym niesamowicie dobrze. - Slide it in; I ain't never gonna stop!

I nie przestawał. Poruszał się w nim niezwykle płynnie, ale i delikatnie, tak jakby bał się, że go jakkolwiek zrani. Louisowi naprawdę w dalszym ciągu było głupio się do tego przyznać, ale uwielbiał to - uwielbiał uczucie Harry’ego w sobie.

Czasami wydawał się dla niego całkowicie obcy, ale obserwując go i jego zachowanie dochodził do jednego wniosku - brakowało mu kogoś, na kim mógłby się oprzeć. Brakowało mu kogoś bliskiego; brakowało mu miłości. Co miał z nim zrobić, gdy ten składał na jego ciele delikatne pocałunki? Miał się opierać, skoro mu się to podobało?

Ruszał się w nim i co jakiś czas całował go prosto w usta. Tyle przeszedł z jego powodu, tyle nasłuchał się jego krzyków i nadal mu ulegał. Co miał z nim zrobić? Co miał zrobić ze swoimi uczuciami?

— You talk too much - zaczął śpiewać ostatnią zwrotkę, opierając się o Nialla, który właśnie przed chwilą skończył swoją popisową solówkę. - Always treating me so unkind. I know what I've got to do to get me some peace of mind!

Harry odchylił się do tyłu uśmiechnięty od ucha do ucha; Louis zresztą też się wygiął, nie mogąc już wytrzymać. Musiał dojść, potrzebował tego. Harry musiał mu to umożliwić. Kurwa, on był taki niemożliwy…

— I'm gonna slide it in right to the top! - zaśpiewał wraz z całym rozśpiewanym tłumem ludzi. - Slide it in! I ain't never gonna stop!

Doszli prawie w tym samym momencie. Zrobili niesamowity bałagan na łóżku, a szczególnie na idealnie pościelonej czerwonej pościeli na wysokim łóżku hotelowym. Harry opadł na bok zdyszany, po czym zachichotał. Spojrzał na równie zdyszanego Louisa, a potem pocałował go w policzek. Louis również zachichotał i pokręcił lekko głową z niedowierzania. Harry był niemożliwy.

— Chcesz, żebym został? - zapytał spokojnie Harry. - Mam z tobą dzisiaj spać?

Louis popatrzył na niego już zupełnie zmęczonym wzrokiem. Harry nawet przez chwilę nie był pewien, czy ten dobrze kontaktuje. Louis po chwili obrócił się na bok w jego stronę, po czym się w niego wtulił.

— Zostań - wyszeptał. - Chociaż tej nocy.

Rozradowany tłum na rzymskiej arenie skakał i bawił się wyśmienicie do kolejnej rockowej piosenki supportu. Niall spojrzał wymownie na Louisa; ci wymienili się radosnymi spojrzeniami, po czym szczęśliwy Louis pobawił się swoim mikrofonem pomiędzy dłońmi i dokończył słowa całego utworu:

— Slide it in, slide it in! - zawołał. - Right to the top, baby!

— Slide It In… - wyszeptał Liam, mając przed sobą bardzo blisko twarz Zayna. - Zaśpiewał również Slide It In.

Zayn pokiwał głową, lecz się nie odsunął. Liam zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Światła go raziły, a muzyka dudniła w uszach. A dodatkowo niebezpiecznie blisko niego był jego kolega.

— Co ty robisz…? - zapytał spokojnie.

Chciał wierzyć, że to te słowa otrzeźwiły Zayna, lecz prawda była taka, że ten się odsunął od niego, gdy usłyszał pierwsze dźwięki piosenki Square Rooms Ala Corleya. To była jedna z lepszych dyskotekowych piosenek, cudownie można było się do niej bawić. Pamiętał, jak na pożegnalnej imprezie w ostatniej klasie szkoły średniej puścili ten utwór. Tańczył do niego ze swoją koleżanką z klasy Perrie. Pocałowali się po raz pierwszy właśnie podczas refrenu po tym, jak dziewczyna wykonała kilka obrotów i kręciło jej się w głowie. Nigdy nie byli parą, ale tamten wieczór był bardzo romantyczny, a Zayn wspominał go z uśmiechem.

— Chodź, idziemy tańczyć! - zawołał i wyciągnął w jego stronę dłoń, aby zachęcić go do wejścia na parkiet. - Uwielbiam tę piosenkę!

Liam nie był co do tego przekonany. Był beznadziejny w tańcu, poza tym miał pójść tańczyć z drugim chłopakiem? Gdyby ojciec go zobaczył, chyba zbiłby go pasem na śmierć. Żeby jego syn miał się tak kompromitować…

Zayn nie czekając na niego, sam pobiegł na parkiet i zaczął tańczyć, nie patrząc na inne osoby tańczące obok niego. Był na parkiecie tylko on i muzyka, którą słyszał. Liam zresztą też chciał się zabawić tej nocy. Przeżył najlepszy koncert w swoim życiu, był teraz na imprezie, więc trochę głupio było nie tańczyć. Poza tym sam uważał tę piosenkę idealną do tańca. Westchnął i rozejrzał się wokół siebie.

Ta blondynka, która na niego co jakiś czas zerkała, gdzieś zniknęła - tak samo jak jej koleżanki. Obok niego natomiast ktoś zostawił kieliszek wysokoprocentowego alkoholu. Może był nieodpowiedzialny, ale pieprzył to. Złapał kieliszek, wypił jego zawartość jednym duszkiem, odłożył z impetem z powrotem na blat, po czym ruszył przed siebie w stronę tańczących ludzi.

— A jednak przyszedłeś! - zawołał rozradowany Zayn.

Nadszedł refren, podczas którego wszyscy śpiewali znane ooo. Zayn wręcz kierował to do Liama, któremu nadal brakowało pewności siebie na parkiecie i niepewnie ruszał się w rytm piosenki.

— Do tej piosenki po raz pierwszy pocałowałem się z moją dziewczyną - powiedział; Liam niezbyt wiedział, co zrobić z tą informacją. Zayn zdecydowanie za dużo wypił i to wszystko już na niego działało. - Tak naprawdę nie była moją dziewczyną, ale nie wiem, jak inaczej ją nazwać.

— Miałeś kogoś?

— Właściwie to nie - powiedział głośno, aby Liam go usłyszał; muzyka grała naprawdę głośno. - Perrie była moją przyjaciółką. Właściwie jest nadal, ale wyprowadziła się do Leeds i niezbyt mamy kontakt.

Przybliżył się do niego, ale nadal nie był aż tak blisko jak poprzednio. Liam stał się trochę pewniejszy, choć nadal nie uważał siebie za kogoś z talentem do tańca.

— A ty? - dopytał Zayn. - Miałeś kogoś?

Musiał dopytać o pytanie, bo muzyka była naprawdę głośna, a on nic nie zrozumiał. Zayn zadał pytanie jeszcze raz, gdy refren się skończył, a muzyka trochę się uspokoiła.

— Była jedna dziewczyna, ale to było dawno temu - odparł. - Też była fanką Harry’ego. Miała jego plakat nad łóżkiem i codziennie żegnała go, gdy wychodziła z pokoju - zaśmiał się.

Zayn również się zaśmiał. Dobrze, że Liam nie wiedział, że gdy był młodszy - miał może czternaście lat, to też miał jeden jego plakat zawieszony u siebie w pokoju. Plakat przedstawiał Harry’ego w żółtym swetrze robiącego znak serca prosto do aparatu. Tego plakatu już nie miał, bo jego mama musiała go wyrzucić, gdy malowali na nowo jego pokój, ale wspomnienia pozostały. Nadal w głowie miał to zdjęcie Harry’ego i widząc je w pamięci, trudno było mu sobie wyobrazić Harry’ego jako wulgarnego muzyka będącego w związku z frontmanem swojego supportu - jeszcze rockowym frontmanem. Właściwie dzisiejszego wieczoru taki był - wulgarny. To było aż do niego niepodobne.

Jeszcze bardziej się do niego przybliżył. Liam się nie odsunął, lecz stał się jeszcze bardziej odważniejszy. Tak jakby bliższa obecność Zayna dodawała mu odwagi.

— Wiesz, co Harry może teraz robić w pokoju hotelowym? - zapytał go i zachichotał.

Liam zakłopotany rozejrzał się wokół siebie. Nikt ich nie słyszał, każdy zajęty był tańcem i śpiewaniem piosenki. Nie wierzył, że Zayn znowu wchodził na ten temat. Czy on naprawdę nie miał wstydu, aby wyobrażać sobie Harry’ego w takiej sytuacji?

Rozejrzał się ponownie. Obok nich tańczyli i mężczyźni, i kobiety. Dziewczyny miały przykrótkie spódniczki lub sukieneczki i rozwiane włosy, mężczyźni natomiast mieli bardzo przylegające do ciała koszulki włożone w ciasne spodnie. Liam miał wrażenie, jakby odtwarzał teledysk Harry’ego - ten zbanowany na MTV do Lights Up, na żywo.

Girls, girls, girls. Boys, boys, boys.

— Zayn, przestań - zwrócił mu uwagę, wracając do niego wzrokiem. - To niestosowne.

— Gorszy cię to - zaśmiał się Zayn. - Czy ty żyjesz w jakimś celibacie, że nie potrafisz o tym myśleć?

— Co? - rzucił. - Nie, po prostu to dziwne. To nas ulubiony muzyk. Dziwnie go sobie wyobrażać… uprawiającego seks, nie?

Zayn znowu się zaśmiał, po czym zaśpiewał donośnie refren piosenki, do której energicznie tańczył.

— Dziwnie w ogóle wyobrażać sobie uprawiać seks z drugim mężczyzną, nie? - zapytał ze śmiechem.

Zayn zdecydowanie za dużo wypił i gadał od rzeczy. Miał tylko nadzieję, że wrócą bezpiecznie do hostelu, wyśpią się, a następnego dnia Zayn obudzi się z kacem, ale z siłą, aby wędrować dalej po Europie.

Choć musiał przyznać, że impreza nieco się rozkręciła. Dobrze się bawił; dawno nie był na imprezie z alkoholem i muzyką. Ostatni raz był chyba na imprezie w Londynie, gdy miał dwadzieścia dwa lata. Osiem lat minęło od jego ostatniej zabawy. Musiał trochę wyluzować. Zayn potrafił się bawić; i jeszcze żartował. On też powinien zapomnieć o wszystkim i zacząć tańczyć tak, jakby nikt go nie widział.

Refren ponownie zawitał do tańczących ludzi. Wszyscy natychmiast bardziej się ożywili - w tym oczywiście Zayn, który tańczył i jeszcze śpiewał cały uśmiechnięty. Liam także się uśmiechnął - jakoś automatycznie. Pewniejszy siebie również zaczął śpiewać.

Bawił się już dobrze, mimo tego, że Zayn gadał głupoty na niestosowne według niego tematy. Znaczy - mogli o tym rozmawiać, ale nie w taki sposób. Mimo tego, jaki był Zayn, Liam musiał przyznać, że bardzo go polubił. Nie znali się długo i właściwie dopiero dzisiaj dowiedział się o nim czegoś więcej, ale lubił go. Lubił jego bezpośredniość i chęć zabawy.

Cóż, mimo wszystko warto było wejść do tego rzymskiego klubu. Nie dosyć, że byli dzisiaj na najlepszym koncercie Harry’ego, to jeszcze Zayn zachęcił go do dalszej zabawy. Gdyby nie on, chyba nudziłby się na tej trasie, podróżując za Harrym.

Piosenka się skończyła, lecz nie powstrzymało to ludzi przed tańczeniem. Kolejna propozycja klubu była równie taneczna co poprzednia, więc nikt nie zrezygnował z tańczenia na parkiecie. Liam w zasadzie też nie. Przystanął na chwilę, ale gdy piosenka się rozkręciła, znowu zaczął tańczyć - już automatycznie i bez wstydu.

Wystraszył się, gdy poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Natychmiast odwrócił się za siebie, myśląc, że to Zayn, lecz przed sobą zobaczył tę blondynkę w kręconych włosach upiętych w koka. Miała na sobie różową przylegającą sukienkę, z boku miała małą czarną torebkę. W ręce trzymała dwa kieliszki niskoprocentowego alkoholu. Uśmiechnęła się do niego; Liam przestał tańczyć.

— Cześć - przywitała się po angielsku. - Słyszałam, jak rozmawiałeś z kolegą po angielsku. Jesteś Anglikiem?

— Tak - odparł trochę zaskoczony; nie spodziewał się, że jakaś dziewczyna do niego zagada tego wieczoru. - Ty też?

Pokiwała głową, znowu się uśmiechnęła - bardziej nieśmiało, po czym wyciągnęła w jego kierunku jeden z kieliszków. Liam przez chwilę się opierał, lecz ostatecznie skorzystał z tej propozycji. Wziął do ręki kieliszek i podziękował dziewczynie.

Nie był zbyt dobry w rozmawianiu z dziewczynami, więc nie wiedział, jak pociągnąć dalej rozmowę. Ale musiał przyznać, że była bardzo ładna; nie wyglądała jak inne dziewczyny.

— Fajnie tańczysz - powiedziała w końcu pierwsza, widząc, że Liam nie za bardzo wie, co mówić. - Często chodzisz do klubów?

— Nie - zaśmiał się i machnął ręką, po czym upił łyk drinka. - Byłem z kolegą na koncercie Harry’ego Stylesa, a później przyszliśmy tu na imprezę po.

— Poważnie? - zapytała zaskoczona. - Byłeś na koncercie? Ja też! Moja przyjaciółka postanowiła na wieczór panieński zabrać nas do Rzymu i korzystając z tego terminu, wybrałyśmy się na koncert. Uwielbiam go. W końcu usłyszałam na żywo Cherry.

Cóż, powiedzieć, że Liam się zdziwił, to jak nic nie powiedzieć. Był bardzo pozytywnie zszokowany. Nie powiedziałby, że spotka na tej imprezie kogoś, kto również był na koncercie Harry’ego.

Miał dziwną potrzebę powiedzenia jej o teorii, którą próbował potwierdzić wraz z Zaynem, ale uznał, że weźmie go za wariata. Poza tym nie wyglądała też na jakąś wielką fankę. Ale była bardzo miła. Musiał się z nią koniecznie lepiej poznać, tym bardziej że również była z Wielkiej Brytanii.

— A co sądzisz o tym nowym supporcie? - zapytał ją, chcąc wybadać grunt.

— Oh, są świetni! - zawołała rozradowana. - Tamten support też był fajny, ale ten ma coś w sobie.

Spojrzała się na bok w stronę baru, przy którym stały jej przyjaciółki. Liam także automatycznie spojrzał w tamtą stronę. Patrzyły na nich, mówiły coś między sobą i chichotały. Jedna z nich - wysoka dziewczyna z czarnymi prostymi włosami do połowy ramienia pokazała jego nowej znajomej zaciśnięte kciuki, pokazując jej, że dobrze sobie radzi.

Liam nieśmiało pokazał im dłoń na powitanie, na co one zachichotały. Rozejrzał się wokół siebie w poszukiwaniu Zayna, nie mógł go przecież zgubić. Nie znali się długo, ale czuł się za niego odpowiedzialny, tym bardziej że był od niego starszy o dziesięć lat. Zayn tańczył sobie trochę dalej, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Wrócił więc wzrokiem do zakłopotanej dziewczyny.

— Wiesz co, może poznamy się lepiej? - zapytała go z lekkim uśmiechem, wskazując delikatnie palcem na bar znajdujący się poza parkietem. - Nie chodzi mi o nic niestosownego - poprawiła się i zaśmiała się nerwowo. - Po prostu może pogadamy w spokojniejszym miejscu?

Liam przystał na to z chęcią. W końcu poznał kolejną osobę, która również lubiła Harry’ego Stylesa i jego muzykę. Uśmiechnął się i zmierzył za nią w stronę baru.

— Poza tym Rita jestem - przywitała się z uśmiechem.

— Liam.

Idąc za nią, odwrócił się jeszcze, aby złapać wzrokiem Zayna. Ten nadal tańczył, lecz wyłapał jego spojrzenie. Liam wrócił wzrokiem przed siebie. Przygryzł swoją wargę i ruszył w dalszą drogę za dziewczyną, a Zayn odprowadził go swoim wzrokiem.

Tylko raz mógł przeżyć taką noc - dlaczego nie mogła to być akurat ta?

Chapter 16: 16. I'll Be There For You

Chapter Text

Amsterdam

To była tylko jedna noc. Jedna z ich ostatnich. I jedyne, co mogli stracić tej nocy, to ich serca. Tak było; stracił swoje serce. Wiedział o tym. Louis próbował sobie wmawiać, że kieruje nim tylko pożądanie, ale było to trudne, gdy obok niego był Harry i przytulał go od tyłu. To nie było pożądanie. Pożądanie czuł tylko wtedy, kiedy chciał, aby Harry zerwał z niego ciuchy. Teraz leżeli w jednym łóżku i po prostu spali razem. Był ranek - kilka minut po siódmej rano; za otwartym oknem wybrzmiewały pierwsze dźwięki gwaru ludzi, przejeżdżających samochodów i ćwierkających ptaków. To był spokojny poranek, bez kłótni, sprzeczek i niepotrzebnych nikomu dyskusji.

To Louis cenił. Harry potrafił taki być. W takich chwilach nie był wielką gwiazdą. W takich chwilach przypominał normalnego mężczyznę, z którym spał w jednym łóżku w hotelowym pokoju w samym centrum - w samym sercu holenderskiego Amsterdamu. Nie miał na sobie brokatu, cekinów i innych błyskotek. Jego włosy były w nieładzie od spania, wyblakłe blond końcówki spadały mu na czoło; po przebudzeniu na pewno będzie musiał odgarnąć włosy. Miał na sobie czarną koszulkę do spania; nie miał makijażu ani nie ciężył na nim ciężar bycia uwielbianą przez miliony gwiazdą muzyki. Był tego poranka zwykłym mężczyzną, który przytulał go i chciał, aby jak najlepiej mu się spało w jego objęciach.

Cóż, to nie było tak, że przyjechali z niemieckiego Monachium do Amsterdamu do tutejszego hotelu, znaleźli się w jednym pokoju i po prostu poszli spać. Louis oczywiście miał własny pokój - ogromny zresztą jak królewska komnata w Buckingham Palace, ale pokój Harry’ego był jakoś ładniejszy. Znajdował się naprzeciwko jego pokoju i prezentował widok na rzekę Amstel, pięknie zresztą oświetloną nocą. No i był w nim Harry. Wtedy kierowało nim pożądanie. Chciał z nim tylko pogadać - tak na luzie, bo robili tak o dziwo w Monachium, ale ich rozmowa szybko przekształciła się w pocałunki, a później seks. Harry znowu dominował, ale ponownie był delikatny - podobnie jak w Rzymie. Louis miał naprawdę dziwne wrażenie, że Harrym władały jakieś emocje, uczucia - nie był taki zimny i oschły jak przedtem. Nienawidzę patrzeć na to, jak oni cię dotykają; tylko ja mogę to robić. Był jego? Co to w ogóle miało znaczyć? Nie był przecież jego własnością. Wtedy w Wiedniu puścił te słowa i jakoś nie zwrócił na nie szczególnej uwagi, bo Harry był po prostu idiotą, ale gdy rozmyślał nad ich głębszym znaczeniem… Mówił mu różne rzeczy - niektóre absurdalne, i tak też myślał o tamtejszych słowach. Ale co jeśli naprawdę coś było na rzeczy? Nie rozumiał, czego Harry mógł szukać u chłopaka, którego nienawidził i który jeszcze wykonywał muzykę, której nie lubił. Ale kilka razy powtarzał mu, że zależy mu na nim. Brzmiało to tak nierealnie. Mówiła to przecież największa gwiazda muzyki na świecie. A może mówił to on?

Tak czy inaczej ich relacja trochę się zmieniła. Z naciskiem na słowo trochę. Nadal wyłapywał jego chłodne spojrzenia zza sceny lub gdy przechodził koło niego, nadal patrzył na niego z góry i wyczuwał, że jest wręcz wkurwiony do granic możliwości, ale jakoś mniej krzyczał. Właściwie to już nie krzyknął na niego w żaden dosadny sposób. Czyżby słowa z Rzymu podziałały i zmieniły jego sposób myślenia? Dlaczego tak bardzo się zmienił i co na to wpłynęło?

W Monachium przyszedł do niego z zamiarem porozmawiania o koncercie w Niemczech Zachodnich. Ich rozmowa miała trwać tylko pięć minut, może ciut więcej, ale ostatecznie został w jego pokoju do czwartej rano - a przyszedł o dwudziestej drugiej. Do czwartej rano rozmawiali o przeróżnych rzeczach - głównie jednak o muzyce Harry’ego i jego piosenkach, których Louis i tak w większej części nie znał, ale był ciekawy jego stylu i inspiracji. Tak naprawdę chciał się dowiedzieć czegoś więcej o nim samym - czegoś, czego nie przeczyta w gazetach plotkarskich, tabloidach lub nie dowie się z jego wywiadów udzielonych MTV. Harry jednak zaciekle bronił swojej prywatności, nawet przed nim. Nie chciał mówić chętnie ani o matce, ani o siostrze, którą Louis widział na fotografii, która mu wypadła w Paryżu; o ojcu już nie wspominając. Albo po prostu nie chciał, aby ktoś postronny wiedział wiele o jego rodzinie, albo miał z nimi bardzo złe stosunki i relacje. Nie chciał go dopytywać, ale jego nerwowość wyczuwalna podczas poruszania tematu jego rodziny sprawiła, że ta kwestia zaczęła jeszcze bardziej ciekawić Louisa.

Zamiast o rodzinie rozmawiali o muzyce, a dokładniej to o jego dyskografii. Po tym jak w Rzymie Harry przyznał się mu, że Watermelon Sugar było tak naprawdę o męskim orgazmie, Louis był ciekawy znaczeń innych jego utworów. Też były tak niejednoznaczne, a w rzeczywistości wulgarne? Ten Harry Styles jednak nie był aż taki święty, jak mu się na początku wydawało?

Harry tego dnia był w bardzo spokojnym nastroju. Siedział na krześle przy stole, upijając co jakiś czas łyk swojej herbaty i patrząc wnikliwie na Louisa. Siedział na łóżku podparty rękoma z tyłu i pytał go o przeróżne rzeczy związane z jego karierą. Nie że nagle stawał się jego fanem; nadal jego utwory kojarzył z potańcówkami w szkołach średnich i słodkimi jednorożcami, ale może się mylił - skoro jego jedna z najpopularniejszych piosenek była tak dwuznaczna… I Harry niesamowicie dobrze bawił się słowami. Jak mógł sprawić, że cały świat myślał, że piosenka była o wakacjach i arbuzie z cukrem, skoro w rzeczywistości była o… No właśnie.

— Każda twoja piosenka ma jakieś głębsze znaczenie? - zapytał, gdy skończyli właśnie rozmawiać o nadchodzącym koncercie w stolicy Bawarii.

Harry spojrzał na niego znad swojego kubka.

— Nie każda piosenka ma głębsze znaczenie? - dopytał i upił łyk herbaty; nie dał czasu Louisowi na odpowiedź. - No tak, zapomniałem, że rockowe utwory są tylko o seksie i prostytutkach opisanych wprost.

— Nie musisz być złośliwy - mruknął Louis i wywrócił oczami.

Harry nie odpowiedział na to. Odłożył kubek na stół i wbił w Louisa swoje trochę beznamiętne spojrzenie.

— O których utworach chcesz się czegoś dowiedzieć?

Louis podniósł swój jeden kącik ust do góry.

— O wszystkich.

Więc zaczął opowiadać. Dla Louisa w zasadzie wszystkie informacje były nowe. Nie interesował się jego osobą wcześniej, żeby wiedzieć, kiedy wydawał płyty i z jakich krążków pochodzą jego poszczególne utwory. Ale słuchał tego z zaciekawieniem. To było zupełnie inne doświadczenie niż czytanie o jego osiągnięciach na łamach jakiejś muzycznej gazety. On najlepiej wiedział, jak wyglądało pisanie poszczególnych utworów, nagrywanie ich w studiu, kręcenie teledysków…

Zaczął od swojego pierwszego albumu wydanego w 1981 roku. Miał wtedy tylko dwadzieścia lat, a wydał już swój pełnoprawny album z własnymi utworami. Po sukcesie jego coverów znanych utworów ery disco poprzedniej dekady czas było na coś własnego. Właściwie przez ten album poznał się bardzo szerokiej publiczności, wręcz wszystkim. Od tego wszystko się zaczęło, a jego życie się zmieniło.

— Nie przepadam za tą płytą - przyznał, patrząc beznamiętnie na swoją herbatę w kubku. - Miałem tylko dwadzieścia lat. W tamtym czasie szukałem jeszcze własnego stylu; nie byłem pewien, czy robić coś w stylu disco, czyli moich coverów, czy w stylu bluesa. Nie wiedziałem, w którą stronę iść, aby osiągnąć sukces. No i szukałem własnej tożsamości - dopowiedział, bawiąc się nagle swoimi palcami. - Zastanawiałem się, kim tak naprawdę jestem.

Mieszkał wtedy w Manchesterze, jeszcze ze swoją matką, choć wiele czasu spędzał również w Nowym Jorku. Właśnie z Nowego Jorku pochodziła najważniejsza osoba w jego życiu, przez którą uwielbiał nocami siedzieć na brooklyńskim balkonie jego mieszkania, wypalać papierosy i pisać piosenki - właśnie o nim. Z tamtego okresu pochodziły utwory z jego pierwszej płyty. Z perspektywy czasu nie lubił ich; uważał, że to nie był jego styl w stu procentach, a dodatkowo te teksty… Teraz go drażniły. Niepotrzebnie przelewał swoje uczucia na papier, a później na nagrania. Ale, cóż, najwyraźniej o to chodziło w przemyśle muzycznym, bo ludzie to kupowali.

Opowiedział krótko o pierwszym albumie. Uznał, że nie będzie opowiadał mu o każdym utworze po kolei, raczej chciał się skupić na tych najważniejszych i znaczących w jego dyskografii - tych, których wykonywał na swojej trasie koncertowej. Louis co prawda nie miał przy sobie tekstów jego piosenek, ale pamiętał ich tekst mniej więcej z koncertów Harry’ego. Wystarczająco długo już z nim koncertował, aby pamiętać, o czym były te najpopularniejsze utwory, więc łatwo mu było ułożyć sobie i wyobrazić całą historię, która kryła się za poszczególnymi piosenkami.

Zaczął nie od utworu z pierwszego albumu, a od Lights Up - jak przyznał, od jego ulubionej piosenki. Teledysk do niej nagrywał w Meksyku i ukazywał jego tańczącego wśród nagich mężczyzn i kobiet, co składało się jednocześnie na bardzo odważny obrazek. Teledysk został zbanowany na MTV, zaliczając tylko jedną emisję - tą premierową, i od tamtej pory nikt go nie widział, nad czym Harry bardzo ubolewał - Louis wyczuwał to w jego głosie.

— To utwór o otwartości - powiedział i upił łyk herbaty. - Chciałem być jasny wśród panującej ciemności. Chciałem, aby nawet ślepy wstał i zawołał: widzę to!.

— Co dokładnie? - dopytał Louis, po czym zaciągnął się papierosem, którego użyczył mu Harry.

Oczywiście domyślał się, co takiego chciał pokazać światu Harry, ale chciał to usłyszeć od niego. Nie chciał się bawić w teorie spiskowe.

Przez chwilę Harry milczał, wpatrując się w kubek herbaty. Wstydził się tego? Nie miał się już czego wstydzić; znali się już od tej gorszej strony.

— Wiesz co - mruknął i spojrzał na niego. - A moi fani będą, kurwa, myśleć, że to piosenka o włączaniu lampki nocnej - prychnął.

Louis mimowolnie parsknął śmiechem. Strzepnął popiół z papierosa do popielniczki i wziął głęboki wdech. To go chyba najbardziej ciekawiło; musiał zapytać go, kiedy akurat rozmawiali o tej piosence, choć nie za bardzo wiedział, jak do tego podejść, aby się nie zdenerwował. Mimo że widział, że Harry stał się jakiś inny od jego słów w Rzymie, nadal uważał, że był bardzo nieobliczalny.

— Od kiedy wiesz? - zapytał cicho i ponownie zaciągnął się papierosem.

Harry popatrzył na niego bardzo beznamiętnym spojrzeniem. Louis sam nie wiedział, co ono znaczyło. Chociaż w zasadzie sam patrzył na niego dosyć pewnym siebie, ale bez emocji wzrokiem.

— Interesuje cię moje życie seksualne? - zapytał z lekką pogardą.

Louis pokręcił głową i znowu strzepnął popiół do popielniczki.

— Właściwie, to jebie mnie to - odparł takim samym tonem, co on. - Zadałem ci pytanie.

Wziął głęboki wdech i upił łyk herbaty. Nie za bardzo chciał chyba o tym mówić, ale pytanie już padło, a Louis chciał dostać na nie odpowiedź.

— Chyba od szkoły średniej - uznał. - Właściwie to nie wiem. Przyszło samo. Miałem chłopaka, jakbyś chciał wiedzieć.

To zdziwiło Louisa - i to mocno. Tego się nie spodziewał. Owszem, krążyły jakieś plotki i on coś o nich słyszał - najwięcej od Lottie, która przecież była jego wielką fanką, ale mówiła tylko o kobietach. Jak to było możliwe, aby Harry miał chłopaka, ale nikt o tym z mediów nie wiedział? Dało się tak naprawdę skrupulatnie chronić swój związek?

W jego głowie zaczęło się pojawiać milion pytać - kim on był, co się z nim stało, gdzie go poznał… To była jego głupia ludzka ciekawość. Był jednak pewien, że ten nie będzie chętny do opowiadania o nim. Samo to, że miał partnera, wybrzmiało bardzo niechętnie.

— Cały mój pierwszy album jest o nim - przyznał, siląc się na beznamiętny ton, ale Louis wyczuwał, że mimo wszystko przed oczami przeleciało mu jego młodzieńcze życie z tym chłopakiem; miał do niego jakiś sentyment. - Miał na imię David. Poznaliśmy się na hotelowym korytarzu. O tym jest Meet Me In The Hallway. Mieszkał w Nowym Jorku, na Brooklynie. O tym jest Ever Since New York.

Louis przypomniał sobie mniej więcej ich tekst, który pamiętał z koncertów. To nie były zwykłe utwory o miłości lub nostalgii. One musiały powstać po tym, jak ten David go jakoś skrzywdził - takie miał przynajmniej wrażenie. Harry nie miałby raczej tak bujnej wyobraźni; poza tym dlaczego miałby pisać tekst utworu o czymś, czego nigdy nie doświadczył? Z drugiej jednak strony, mimo że teksty z pierwszego albumu były o próbie ratowania związku i o nostalgii za ukochaną osobą, miały w sobie jeszcze taki pozytywny wydźwięk, może niektóre z tekstów Harry napisał, gdy jeszcze był z nim w związku, ale przechodzili przez problemy.

— Jest jeszcze Two Ghosts i Sweet Creature, ale tych piosenek już nie śpiewam, nie mam po co - uznał, patrząc wnikliwie na Louisa popalającego papierosa. - Był idiotą, ale kochałem go. Był pierwszy.

Louis pokiwał głową.

— Twoja mama wie? Rodzina?

Harry prychnął i odwrócił od niego wzrok. Louis syknął; mógł o to nie pytać.

— Wie - powiedział bardzo cicho. - Ale nie dopuszcza tego do siebie. Wolałaby mnie zobaczyć z siedemdziesięciolatką niż z chłopakiem.

— Przykro mi. - Tylko na to Louisa było stać.

Harry wziął głęboki wdech. Chciał coś powiedzieć, lecz bił się z myślami, czy zwierzać się Louisowi. Upił łyk herbaty, jakby miało mu to pomóc w przemyśleniach, po czym odłożył kubek i wzruszył ramionami.

— Nie ma co wiele opowiadać - przyznał bez emocji. - Myślałem, że on jest tym jedynym. Wiesz, jak się jest młodym, to się tak myśli. Może on też tak myślał, ale jego ojciec był wysokiej rangi oficerem wojskowym. Dowiedziałem się, że jest zaręczony z jakąś kobietą, a później mnie zostawił. Nie chciał zhańbić nazwiska swojego ojca. Tak już w życiu bywa.

Louis mimo wszystko poczuł się trochę zakłopotany. Mieli rozmawiać o muzyce, a rozmawiali o życiu prywatnym Harry’ego - i to jeszcze takim intymnym. Ale, cóż, zdawał sobie sprawę, że aby zrozumieć jego utwory, musiał o tym wiedzieć. Jego teksty nie były o jednorożcach i pierwszych miłościach. Jego teksty były pełne jego życia; pełne bólu i rozpaczy po stracie drugiej osoby. Tego nigdy by się po nim nie spodziewał.

— A ty? - Odbił nagle piłeczkę Harry; Louis wypuścił dym papierosowy w bok. - Miałeś kogoś przede mną?

Aż parsknął śmiechem, gdy usłyszał to drugie pytanie. Przed nim? A to oni byli razem? Harry’emu chyba coś się pomyliło. Pokręcił głową z niedowierzaniem i zgasił papierosa w popielniczce.

— Przed tobą? - dopytał ze śmiechem. - Przecież nie uprawiałem seksu pierwszy raz, wiesz o tym doskonale.

— Tak, ale… - zawahał się; nie utrzymywał z nim kontaktu wzrokowego. - Wiesz, o co mi chodzi.

— Przecież nie jesteśmy razem - powiedział trochę zdenerwowany; Harry znowu zaczynał, a było tak miło.

W końcu spojrzał na niego. Spotkał jego szmaragdowe oczy pełne pewnej emocji, której jakoś nie potrafił zdefiniować.

— A chciałbyś?

— Z tobą? - dopytał ponownie. - Z taką gwiazdą? Nie, dzięki.

Harry wstał nagle z krzesła i podszedł do łóżka, na którym siedział Louis. Zgarnął swoją paczkę papierosów, wyciągnął jednego, włożył do ust, a później podpalił go zapaliczką, która również znajdowała się na łóżku. Zaciągnął się i wypuścił dym w bok.

— Nie podobam ci się? - zapytał, patrząc na niego z góry.

Louis odchylił się trochę do tyłu i prychnął.

— To nie o to chodzi.

— To o co?

— Przecież mnie nienawidzisz - powiedział zniecierpliwionym tonem. - Nie możesz mnie nienawidzić i kochać.

— Kto tak powiedział?

— Przestań. - Machnął ręką. - Lepiej powiedz, o czym jest Kiwi; wszyscy fani na koncertach chcą to usłyszeć.

Harry wywrócił oczami i wrócił na swoje miejsce, ponownie zaciągając się papierosem.

— Jego dziewczyna niedługo później zaciążyła - odparł niechętnie. - I o tym jest Kiwi. O niechcianym dziecku. It's New York, baby, always jacked up - zacytował i zaciągnął się papierosem. - Ludzie się śmiali, że Michael Jackson inspirował się tym utworem, gdy pisał Billie Jean.

Louis pokiwał głową. Może coś w tym było. Billie Jean też było o dzieciaku, o kobiecie, która wrobiła mężczyznę w ojcostwo. Akurat ten utwór lubił; zresztą kto nie lubił Michaela Jacksona? Mimo wszystko Billie Jean było lepsze niż Kiwi, które przecież było Harry’ego.

Więc pierwszy album Harry’ego był o jego związku z Davidem w Nowym Jorku. O Sign Of The Times nie wspomniał, ale Louis pamiętał, jak mówił mu o tym utworze w Birmingham. To był utwór dla jego siostry, z którą nie miał zbyt dobrego kontaktu. Cóż, po tym albumie widać było, w jaki sposób młodość go ukształtowała. To było bardzo ciekawe doświadczenie dowiedzieć się o tym od samego wykonawcy - od samego szczerego Harry’ego.

Lights Up, które było o wolności i otwartości, rozpoczęło nowy rozdział i zapowiedziało drugi album. Golden otwierające album opowiadało o swobodnej miłości bez lęku o jutro. Drugi utwór - Watermelon Sugar - nie miał już tajemnic przed Louisem, bo doskonale wiedział, że był o seksie, a nie o wakacjach i cukrowym arbuzie, a następne Adore You było o jednostronnej miłości, w której druga strona wcale nie musiała składać obietnic czy definiować po swojemu relacji. Harry przyznał, że specjalnie pierwsza połowa albumu jest o wolności i pogodzeniu się z losem bez miłości, a druga jest o stanach, w których rozmyślał nieustannie o swoim byłym partnerze. Słuchając go, Louis wysnuł jeden wniosek - musiał go kochać cholernie mocno, a to znaczyło, że ten skurwysyn, z którym właśnie siedział w jednym pokoju, potrafił kochać drugiego człowieka. To było tak nierealne; wydawało się głupim żartem, a jednak. Nie miał przecież podstaw, aby mu nie wierzyć.

A chciałbyś?

Przyznał jeszcze, że She napisał głównie Mitch, więc dlatego zawiera w sobie te wszystkie gitarowe solówki, które Louisowi się podobały. Opowiadał mu także o teledyskach, o tym, jak je nagrywał. Szczególnie zainteresowało go nagrywanie teledysku do Adore You w Szkocji i pomysł z małym filmem. Nadal nie lubił jego muzyki, ale musiał przyznać, że trochę źle go ocenił pod względem jego twórczości. Owszem, może trzynastolatki tańczyły do jego piosenek na balach w swoich szkołach, ale na pewno nie zdawały sobie sprawy, o czym tak naprawdę Harry myślał, gdy pisał te wszystkie teksty.

I ostatni album - wydany w styczniu tego roku wraz z singlem promującym go - As It Was. Powiedział, że to piosenka, która miała ukazać fanom, że pogodził się ostatecznie ze swoją przeszłością, mimo że nic nie jest takie samo, jak było kiedyś. W końcu od jego rozstania z Davidem minęło osiem lat - to już długi czas. Musiał w końcu pogodzić się z tym, że w jego życiu nie był przeznaczony mu David, tylko ktoś inny. Niemniej jednak mógł mu być wdzięczny za to, że był jego inspiracją i właściwie dzięki niemu stał się tak rozpoznawalny, bo to o nim były te wszystkie teksty.

I o tej nowej piosence, której tekst Louis zobaczył w Wiedniu, też myślał jak o tekście odnoszącym się do Davida. O kim innym mógł go napisać? Trochę to jednak było dziwne, bo skoro piosenką As It Was pożegnał się z przeszłością… Dlaczego miał do niej wracać?

O nim przecież nie mógł tego napisać. Oni byli w zupełnie innej relacji i w innej sytuacji.

Nie zapytał go o to. Mógł się jeszcze zdenerwować, że grzebał mu w prywatnych rzeczach, których nie miał prawa zobaczyć - czy tekst był o nim, czy nie. Poza tym czy to była jego sprawa? Harry równie dobrze mógł pisać o zmyślonych historiach, tworząc własną rzeczywistość. Zresztą już to zrobił - w jego dziwnej rzeczywistości on był królem wszystkich, a wszyscy inni byli jego poddanymi, którzy mieli się go słuchać w każdej, nawet absurdalnej kwestii.

Dowiedział się także trochę o jego dzieciństwie i o początkach kariery sprzed płyt. Wychowywał się bez ojca, z którym jego matka wzięła rozwód. Mieszkał w Manchesterze ze swoją mamą i siostrą. Od najmłodszych lat śpiewał i uczył się grać na instrumentach, a gdy jego matka zobaczyła w nim talent i potencjał, postanowiła pomóc mu w zrobieniu kariery. Lekcje pianina, gitary i śpiewu były dla niego codziennością. Chodził do szkoły średniej, ale bardziej skupiał się na muzyce niż na matematyce czy języku angielskim. Jego pierwszym coverem, którego nagrał w studiu bliskiego znajomego jego matki, mając zaledwie szesnaście lat, była piosenka The First Time Ever I Saw Your Face, która była idealna na pierwszy cover. Jego wykonanie bardzo przypominało to Roberty Flack z 1972 roku. Wzbudził tym zainteresowanie muzycznego przemysłu, więc kolejną coverowaną piosenką było That’s The Way KC and Sunshine Band. Potem zabrał się za utwory Diany Ross i z tego powstał mit o Upside Down. Dużo czasu spędzał w Nowym Jorku, gdzie studio miał ten znajomy mamy, i tam też poznał Davida. Dalszą historię już mniej więcej znał.

Rozmawiali długo i podczas tej rozmowy Harry ani razu na niego nie krzyknął, nie obraził się, nie zwrócił mu o nic uwagi. To było aż dziwne, ale również pozytywne, bo Louis odkrył, że wbrew pozorom dużo ich łączyło, a rozmawiało się mu z nim wręcz wyśmienicie. Nadal pamiętał wszystkie sytuacje, przez które znienawidził Harry’ego, ale musiał przyznać, że trochę inaczej już na niego patrzył. Tym bardziej że i tak widzieli siebie w intymniejszych sytuacjach.

Gdy wybiła czwarta rano, Louis uznał, że to już wystarczająca pora, aby iść do siebie do pokoju i przespać się chociaż do ósmej. I tak za długo już siedział u Harry’ego, nie dając mu też pójść spać. Wziął więc głęboki wdech i spojrzał na Harry’ego, który siedział obok niego na łóżku. Przesiadł się około trzeciej nocy, chcąc być bliżej niego.

Po chwili wstał i spojrzał na niego tym razem z góry. Harry trzymał z nim kontakt wzrokowy, ciekawy, co powie.

— Nie krzyczałeś dzisiaj - powiedział trochę zdziwiony.

Wzruszył ramionami.

— Bo mi zabroniłeś w Rzymie - odparł z lekkim uśmiechem.

— Niczego ci nie zabraniałem - obronił się.

Harry uśmiechnął się szerzej, po czym złapał Louisa za jego białą koszulkę z zespołem Led Zeppelin i przyciągnął do siebie. Pocałował go prosto w usta, na co Louis wcale nie protestował, a co więcej - w zasadzie mu się to podobało. Po chwili odsunął się; Louis uśmiechnięty spojrzał mu głęboko w oczy.

— No już, spadaj, i tak za dużo ci powiedziałem o sobie - powiedział i machnął ręką w stronę drzwi; drugą wyciągnął kolejnego papierosa z paczki.

Louis zaśmiał się cicho i pokręcił głową.

— Nadal taki sam - powiedział cicho rozbawiony, po czym rzeczywiście wyszedł z pokoju.

To było w Monachium. Teraz byli w Amsterdamie i spali w jednym łóżku. Właściwie to Harry spał, bo Louis, choć próbował zamknąć oczy i przespać się jeszcze choć godzinkę, to nie potrafił się zmusić do tego. Spoglądał przed siebie i zastanawiał się nad zachowaniem Harry’ego. O co mu chodziło? Jasne, już wiele razy spali ze sobą, ale nigdy wcześniej nie zachowywał się tak, jakby poważnie chciał od niego czegoś więcej - czegoś zobowiązującego. Właściwie jego zachowanie zaczęło się zmieniać po koncertach w Hiszpanii. A może już wcześniej, tylko tego nie zauważał? Co miał na myśli, mówiąc, że zależy mu na nim? Co, jeśli naprawdę się w nim… zakochał? Nawet bał się o tym myśleć. Przecież do końca jego europejskiej trasy zostały dwa koncerty - ten dzisiejszy w Amsterdamie i jutrzejszy w Brukseli. Zaraz skończą koncertować razem i… nigdy więcej się już nie zobaczą. Harry’ego jedynie będzie mógł zobaczyć w reklamach, gazetach albo na plakatach w sklepach muzycznych, a jego głos usłyszeć w radiu poprzez jego piosenki, których i tak nie lubił - przynajmniej od strony muzycznej, bo tekstowo, cóż, broniły się.

Nigdy więcej go nie zobaczy, więc wiedział, że nie powinien mimo wszystko się angażować. Łudził się, że Harry mówił prawdę? Był do cholery skurwysynem - najgorszym, jakiego spotkał. Miał mu ufać? Był największą gwiazdą muzyki obecnych czasów - po kątach pewnie wciągał nosem narkotyki i chodził po prostytutkach lub klubach ze striptizem. A go traktował jak zabawkę, z którą może się bawić na swojej nudnej trasie. Przecież on nie potrafił kochać. Może kiedyś to robił, ale jak był młody i nie był zepsuty pieniędzmi. Znając jego życie i teksty utworów, wnioskował, że show-biznes bardzo go zmienił. Ciekawy był, jakim był człowiekiem - właściwie nastolatkiem - sprzed swojej sławy.

Do końca trasy praktycznie zostało dwa dni. Za dwa dni wróci do Manchesteru i to będzie koniec jego cudownego snu supportowania największej gwiazdy muzyki. Wróci wraz z Niallem do szarej rzeczywistości w Manchesterze, gdzie znowu wrócą do grania wieczorami w pubie. Mimo takiej szansy, nadal nikt nie zaproponował im współpracy czy nagrania płyty. Co prawda nigdy nie zaprezentowali przed ludźmi własnych utworów, bo nie skupiali się na nich, ale Louis w mieszkaniu wuja miał parę tekstów, które kiedyś pisał, mając wenę. Czasami było to na lekcjach matematyki w liceum, czasami o drugiej w nocy, a czasami po obejrzeniu dobrego filmu, z którego czerpał inspiracje. W porównaniu do Harry’ego raczej nie pisał o swoich prywatnych sprawach lub przeżyciach, ale może powinien zacząć to robić, skoro przynosiło to sukces. Tylko o czym miałby napisać tekst? O swojej relacji z Harrym? Nie uważał siebie za dobrego poetę umiejącego pisać tak dwuznaczne i ukryte teksty z drugim dnem.

Odwrócił się bokiem do Harry’ego. Chyba przepadał. Może był idiotą, ale Harry naprawdę był przystojny - przynajmniej w takim zwykłym wydaniu. Mógłby sobie na nowo pofarbować te koncówki na blond - pasowały mu. A może po prostu przyzwyczaił się do jego wyglądu? Patrzył na niego i nadal nie mógł uwierzyć, że spotkało to akurat jego, mimo że miał za sobą już kilkanaście koncertów na wielkich arenach. Ale nawet nie o to chodziło - dlaczego on? Co Harry w nim widział, że chciał jego? To było tak nierealne; musiał się nim tylko bawić. Tak wielka gwiazda nie zakochałaby się przecież w zwykłym chłopaku. I jeszcze go nienawidził.

Ale skoro zostały tylko dwa dni do powrotu do Manchesteru, to dlaczego miał nie skorzystać z dobroci tej trasy? Nawet jeśli Harry nie myślał poważnie i tylko go zwodził i chciał się nim zabawić, to… co stało na przeszkodzie, aby też się bawić?

Choć wiedział, że powrót do Manchesteru będzie najcięższym powrotem ze wszystkich. Słodko-gorzki w swoim wydaniu.

Automatycznie wtulił się nieco w niego, jednocześnie go przy tym budząc. Nie chciał do tego doprowadzić, ale trudno. Chciał być bliżej niego. Harry uśmiechnął się sam do siebie przez jeszcze zamknięte oczy i sam przyciągnął go bliżej siebie. Pocałował go wprost w czoło.

Po chwili jednak Louis obrócił się z powrotem na plecy i wziął głęboki wdech. Wiedział, że i tak już nie zaśnie, więc postanowił się rozbudzić. Im wcześniej to zrobi i tak lepiej dla niego. I tak wieczorem był koncert w Amsterdamie i powinien być na nim w pełni sił, nie zaspany. Niall zresztą też. Dopiero teraz uświadomił sobie, że zapomniał całkowicie o Niallu. Przymknął na chwilę swoje oczy. Miał tylko nadzieję, że nie poszedł w nocy do jakiegoś baru i nie pił alkoholu. Nie był jego nianią, aby go pilnować, ale gdyby nie jego myśli o Harrym, być może byłby w stanie zwrócić na niego swoją uwagę, gdyby ten chciał się wymknąć nocą na miasto.

Harry po chwili zawisł na nim cały uśmiechnięty. Tym razem przywitał się z nim pocałunkiem prosto w usta. Louis mimowolnie też się uśmiechnął, znowu zapominając o swoim przyjacielu i tym, że ten mógł pójść w nocy pić alkohol. Mimo wszystko takie poranki mógł przeżywać do końca życia. Harry przynajmniej nie krzyczał i był miły. To było do niego niepodobne, było to wręcz dziwne, ale Louis musiał przyznać, że lubił go w tym wydaniu. Mógłby być taki spokojny i naprawdę kochany do końca życia. I mogłoby mu nie zależeć tak bardzo na pieniądzach. I tak już zarabiał miliony; dlaczego chciał ich jeszcze więcej? Do czego mógł się posunąć, aby zarobić więcej?

Ale gdy tak patrzył na niego od dołu, widział przed sobą przecież zwykłego mężczyznę. Wyrzucił z głowy więc te dziwne myśli oraz teorie spiskowe. Chciał się cieszyć teraźniejszością. Dlaczego miał się zamartwiać przyszłością?

— Dzień dobry - przywitał się z nim z uśmiechem. - Jak się spało?

— Zdecydowanie dobrze - odparł i również się uśmiechnął. - Mam nadzieję, że tobie też. Właściwie to się wprosiłem.

— Pewnie, że tak - powiedział. - Możesz przychodzić, kiedy chcesz.

Jeszcze tylko jutro, poprawił go w myślach Louis. Jeszcze tylko jednego poranka mógł się obudzić koło niego. Humor niemal od razu mu się popsuł. Wstał szybko z łóżka, odrzucając swoją część kołdry na bok, i powodził wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu swojej czarnej koszulki z logiem zespołu Queen i spodni. Harry natychmiast podniósł się za nim i złapał go z tyłu za nadgarstek. Louis więc spojrzał na niego.

— Louis, naprawdę mi na tobie zależy - powiedział nagle.

Louis westchnął ciężko i przymknął na chwilę swoje oczy. Tak bardzo nie chciał tego słyszeć. Nie teraz, gdy za dwa dni mieli już się nigdy nie zobaczyć.

— Nie mów tego - odparł stanowczo.

— Dlaczego?

Akurat wyłapał wzrokiem swoją koszulkę, więc wstał gwałtownie z łóżka, tym samym uwalniając się z uścisku Harry’ego na nadgarstku. Zgarnął ją i założył na siebie. Po chwili wzrokiem złapał również swoje spodnie. Je również zgarnął i założył. Po ubraniu się usiadł przy stoliku znajdującym się tuż obok wielkiego okna. Wyciągnął z czerwonej paczki Harry’ego jednego papierosa i podpalił go zapaliczką znajdującą się obok paczki.

Przez chwilę patrzył na widok za oknem. Rzeka Amstel z samego rana była tak ładnie oświetlona przez coraz jaśniejsze słońce. Coraz więcej ludzi wychodziło na zewnątrz - do pracy, do piekarni po poranny chleb, do kawiarni po kawę… Naprzeciwko hotelu znajdował się ekskluzywny sklep muzyczny, na witrynie którego znajdowały się drogie płyty winylowe najlepszych zespołów. Poza tym zawieszony był u nich także biały plakat z wizerunkiem Harry’ego, nazwą jego trasy koncertowej Lovely Tour i datami wszystkich koncertów. Dłuższą chwilę przypatrywał się plakatowi, jakby chciał z niego rozczytać wszystkie daty, choć było to niemożliwe, bo plakat był mały i znajdował się daleko.

— Lou, dlaczego? - zapytał jeszcze raz, po czym odchylił na chwilę głowę. - Wiem, że źle zaczęliśmy. Nadal nie lubię twojej rockowej muzyki, nadal nienawidzę tego, co robisz na scenie. Ale zależy mi na tobie. Nie ufasz mi, prawda?

Louis prychnął; nawet na niego nie spojrzał. Rzeka była o wiele ciekawsza.

— Ufać tobie? - dopytał, kierując w końcu na niego swój wzrok. - Jesteś wielką gwiazdą. Przecież ty nawet na scenie jesteś fałszywy. Jak można tobie ufać?

— To wizerunek przed fanami. Ludzie to kupują.

— Czyli zależy ci tylko na pieniądzach? - zapytał podchwytliwie. - Co potrafisz dla nich zrobić?

Harry ściągnął swoje brwi trochę zdziwiony, ale wpatrywał się w Louisa z jakimś przerażeniem. Tak jakby bał się, że ten coś odkrył; jakby odkrył jego wszystkie tajemnice i obdarł go ze skóry. Przygryzł swoją wargę z nerwów.

— Poza tym - kontynuował - do końca trasy zostały dwa koncerty. To już będzie koniec. Zapomnisz o mnie. W Ameryce będzie już twój kochany punk-popowy zespół z Australii. Naprawdę przestań mówić takie rzeczy.

Harry przez chwilę się wahał. Louis w tym czasie zaciągnął się papierosem, po czym drugą ręką wyrwał pustą kartkę z notesu Harry’ego, który również znajdował się na stoliku.

— Mam kłamać? - odezwał się w końcu. - Zależy mi na tobie, Lou.

Przymknął oczy, wziął głęboki wdech na uspokojenie, po czym chwycił długopis. Nadal nie trzymał z nim kontaktu wzrokowego.

— Ale dlaczego na mnie? - zapytał. - Jesteś światową gwiazdą; twoje fanki pozabijałyby się, aby się z tobą przespać. Możesz mieć każdego.

— Ale nie ciebie - odparł cicho. - A to właśnie o ciebie chodzi.

Dosyć tego, powiedział sobie w myślach. Znowu zaciągnął się papierosem i nerwowo narysował parę linii długopisem na kartce. Postanowił zignorować Harry’ego, miało to sens i na dłuższą metę działało.

Spojrzał jednak ukradkiem na niego. Siedział na łóżku w swojej czarnej koszulce do spania z nieułożonymi włosami z wypłowiałymi blond końcówkami opadającymi mu niedbale na oczy. Westchnął. Napisał na kartce: it’s times like these; we are much happier; night like this, we will remember. Nie był poetą, dawno nie napisał żadnego tekstu, który mógłby posłużyć mu i Niallowi do ich wspólnej własnej piosenki, ale teraz miał jakąś potrzebę napisać coś takiego. Może wpływ na to miała także rozmowa z Monachium i inspiracja Harrym.

Harry westchnął ciężko i pokręcił głową sam do siebie. Widząc, że Louis coś pisze na kartce, postanowił go o to zapytać.

— Piszesz teksty?

Słysząc jego delikatny, lekko zachrypnięty głos, natychmiast odwrócił wzrok w jego stronę. To wcale nie było tak, że kilka sekund temu postanowił go ignorować.

— Dawno tego nie robiłem - przyznał spokojnie, jakby zapomniał o dyskusji sprzed chwili. - Ale teraz jakoś mam potrzebę. To dziwne?

— Nie - zaprzeczył Harry, kręcąc głową, aby utwierdzić go w tym przekonaniu. - O czym piszesz? O miłości?

Parsknął śmiechem, lecz jego uśmiech szybko zszedł mu z twarzy, gdy przeczytał swoje napisane słowa.

Mógł siebie tylko skarcić w myślach. Doskonale wiedział, o czym myślał, gdy to pisał przed chwilą. Nie chciał się do tego przyznać, więc ponownie zaciągnął się papierosem i pokręcił głową, jakby zaprzeczał.

— A gdybym ci powiedział, że to prawdziwa miłość?

Oh.

Oh.

Serce Louisa zaczęło automatycznie szybciej bić. Jego głos, te słowa, jego osoba. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że nie zemdlał. Wziął głęboki wdech. To było jeszcze gorsze niż słuchanie zależy mi na tobie - szczególnie w momencie, w jakim byli.

— Prawdziwa miłość to samobójstwo - odparł, siląc się na jak najbardziej beznamiętny ton.

Robiło się coraz gorzej, czuł to. Jeszcze tylko dwa dni - musiał wytrzymać tylko dwa dni. Był naprawdę podły. Nienawidził i go, i siebie. Ta trasa robiła się coraz lepsza i coraz gorsza. O ile w ogóle było to możliwe. Miał już jej z jednej strony dosyć i naprawdę chciał już wrócić do Manchesteru - być może aby płakać w poduszkę, bo w końcu musiał gdzieś uwolnić z siebie te wszystkie emocje. Trochę dziwnie by było, gdyby rozpłakał się przy Harrym. Tego nie mógł przecież zrobić.

Na początku nienawidził tej trasy, bo Harry był dla niego niemiły, był złośliwy i arogancki i zupełnie nie potrafił się z nim dogadać. Teraz nienawidził tej trasy, bo Harry najwyraźniej chciał z nim ugrać coś więcej, a ten się bronił przed tym, co czuł. Nie mógł się w nim zakochać, to nie było możliwe. Przepadał i wiedział, że źle robi. Nawet jeśli Harry mówił prawdę, ich związek nie miał przyszłości. Opinia publiczna, gdyby się dowiedziała, zlinczowałaby Harry'ego od góry do dołu. Mieli się ukrywać cały czas? Czy Harry poświęciłby swój wizerunek dla miłości, skoro była prawdziwa? Nie sądził. Harry był materialistą i egoistą; był skurwysynem, nie mogło mu zależeć w żaden sposób na drugiej osobie. On chciał tylko zarabiać i dobrze się bawić. I on pewnie też był jego kolejną zabawką - po prostu chciał porobić coś fajnego pomiędzy koncertami.

Mówił prawdę, kłamał… To rozmyślanie też go męczyło. Co, jeśli naprawdę chciał go do siebie przekonać? Co, jeśli był pierwszym, do którego tak bardzo się zbliżył emocjonalnie od czasu Davida? Te wszystkie myśli go dobijały. Naprawdę chciał się już znaleźć w Manchesterze; a najbardziej to w Doncaster - w swoim pokoju w rodzinnym domu. Choć miał dwadzieścia jeden lat, rocznikowo dwadzieścia dwa, to czuł się, jakby był małym dzieckiem, którego przerastają dorosłe problemy. A szczególnie przerastała go miłość i uczucia do drugiej osoby.

Harry nagle wstał z łóżka, wodząc wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu swoich zwyczajnych jeansowych spodni. Louis w tym czasie zgasił papierosa w popielniczce znajdującej się na parapecie. Harry w końcu je znalazł, więc zgarnął je z podłogi i założył na siebie. Po chwili ściągnął swoją czarną koszulkę, rzucił ją na łóżko i zamienił ją na jasnoróżową z rysunkowym, wręcz dziecięcym wizerunkiem syrenki. Louis uśmiechnął się ironicznie, widząc taki strój. Nadal to nie były jego gusta, ale Harry…

— Co macie z Niallem zamiar zagrać dzisiaj? - zapytał, podchodząc do swojej walizki w poszukiwaniu czegoś.

Louis obserwował teraz każdy jego ruch wnikliwie. Miał już z Niallem ustalone piosenki i na Amsterdam, i na jutrzejszą Brukselę. Utwory te wybierał tym razem Niall; Louis odstąpił mu tej roli, uznając, że on też powinien o tym decydować - tak samo jak w Barcelonie. Byli w końcu duetem - nie spółką jednoosobową jak to myślał Jeff, który, zdawało się, całkowicie zapominał o istnieniu Nialla na tej trasie.

— Na pewno Hammer To Fall Queen - powiedział, nie bojąc się zupełnie reakcji Harry’ego; o dziwo. - Niall uwielbia ten utwór.

— Poważnie? - zapytał Harry, kierując nagle na niego swój wzrok. - Też zamierzałem na końcu zaśpiewać coś od Queen. Ale coś mniej rockowego.

Louis wywrócił oczami, lecz jednocześnie uśmiechnął się lekko mile zaskoczony. Czyli coś oprócz Michaela Jacksona ich łączyło. Przynajmniej obaj lubili Queen. Zresztą trochę dziwne by to było, gdyby Harry nie lubił Queen; nie było osoby na świecie, która nie lubiłaby Queen w dzisiejszych czasach.

Już przebrany podszedł do Louisa i najpierw oparł się o oparcie krzesła hotelowego, a później delikatnie przytulił go od tyłu. Mimo że jedna strona Louisa chciała jak najszybciej wyjść z tego objęcia, i tak odchylił lekko głowę do tyłu, aby wtulić się w niego. Jednocześnie odwrócił kartkę tekstem do spodu, aby Harry nie był w stanie go przeczytać.

— Louis, przysięgam ci, obiecuję, że…

Nie dokończył, bo obaj nagle usłyszeli na korytarzu hotelowym za zamkniętymi drzwiami do pokoju głośny huk i czyiś krzyk. Natychmiast spojrzeli obaj w kierunku zamkniętych drzwi. Coś poważnego musiało się stać na hotelowym korytarzu. Wymienili się zdziwionymi spojrzeniami, po czym postanowili szybko wyjść z pokoju zobaczyć, co się wydarzyło.

Harry otworzył drzwi i spotkał się ze zdziwionym wzrokiem swojego menadżera Jeffa, który wyszedł ze swojego pokoju znajdującego się naprzeciwko tego Harry’ego. Zdziwieni podążyli w kierunku hotelowych schodów prowadzących na parter i do hotelowego lobby, skąd dochodził krzyk bólu. Louis także wyszedł z pokoju, lecz trochę później niż Harry, aby Jeff przypadkiem nie wiedział, że spali w jednym pokoju.

Na hotelowych schodach leżał Mitch i łapał się za kostkę, podczas gdy obok niego stał Niall lekko wstawiony w białych materiałowych spodniach, w które miał włożoną czarną jak węgiel koszulkę. Wyczuwalny był od niego woń alkoholu, co niemiłosiernie zdenerwowało Louisa.

Zanim jednak ktoś zdążył zapytać, co się stało, Mitch zgromił wzrokiem Nialla cały na niego wściekły.

— Ty pajacu! - krzyknął na niego z grymasem bólu na twarzy. - Zepchnąłeś mnie ze schodów!

— Co? - rzucił zszokowany Louis i spojrzał szybko na Nialla.

— Że ja? - odezwał się, wskazując na siebie; wyraźnie był napity. - Sam się wywaliłeś!

Mitch podjudzony zdołał jakoś wstać, ale wyraźnie nie mógł położyć swojej stopy na podłodze. Utykając na tę jedną nogę, podszedł agresywnie do Nialla i złapał go za jego koszulkę.

— Jak mi złamałeś nogę… - zawołał. - Jebany alkoholik!

— Chwila! - Jeff postanowił zainterweniować. - Ten głupi gitarzysta zepchnął cię ze schodów?

— Niall, do cholery jasnej! - spanikował Louis.

— O nie! - obronił się Niall, szarpiąc się z Mitchem. - Nie będzie mnie obrażać taki jebany chuj!

Złapał go za włosy, które miał związane z tyłu, i pociągnął za nie. Mitch zawołał z bólu, podczas gdy Jeff doskoczył do nich, próbując ich jakoś rozdzielić. Harry natomiast spojrzał na Louisa bardzo zdenerwowanym wzrokiem. I bardzo przerażającym.

— Kurwa, twój idiotyczny przyjaciel naprawdę postanowił zepchnąć mojego gitarzystę ze schodów? - zapytał go dosadnie, sam go łapiąc za koszulkę. - Ile on ma lat? Pięć?!

— Puść mnie - zareagował stanowczo. - Nie wiem!

— I jeszcze jak zwykle się upił - warknął. - Pieprzony alkoholik. Na tej trasie powinieneś być tylko ty - nie gryzł się w język.

— Zamknij się! - Postanowił bronić swojego najlepszego przyjaciela. - Wiesz co? Przypomniało mi się, dlaczego cię nienawidzę.

— Twój jebany przyjaciel złamał mojemu gitarzyście nogę! - zawołał w nerwach. - Jak do cholery dzisiaj zagra koncert?!

Gdy oni się sprzeczali, Jeff próbował odciągnąć ich od siebie, ale ci nadal zacięcie się ze sobą szarpali, mimo tego, że Mitch utykał na swoją jedną nogę. Nagle w ich zasięgu znalazła się przerażona Sarah okrywająca się czerwonym satynowym szlafrokiem. Robiła to tak dokładnie, bo najprawdopodobniej pod sobą miała tylko bieliznę albo jakąś seksowną koszulę nocną.

— Chryste, Mitch! - zawołała, widząc, jak jej partner szarpie się z Niallem.

Zanim zareagował na słowa swojej dziewczyny, wymierzył w twarz Nialla swoją pięść z całej siły, co poskutkowało tym, że wstawiony Niall zatoczył się w bok, a tym samym nie utrzymał równowagi, krzyknął kurwa mać i poślizgnął się na schodach. Do niego natychmiast dobiegł Louis, który wyrwał się Harry’emu - ten odprowadził go swoim zdenerwowanym wzrokiem.

— Naprawdę zepchnąłeś Mitcha? - zapytał go poważnie.

Nie chciał w to wierzyć; Niall zresztą nie był agresywny po alkoholu, ale musiał o to zapytać - nawet z czystej przyzwoitości i aby słyszał to Jeff. Jeff tymczasem próbował dowiedzieć się czegoś od Mitcha, Harry zdenerwowany do maksymalnego poziomu zastanawiał się, co z dzisiejszym koncertem, a Sarah - podobnie jak Jeff, próbowała się dowiedzieć, co się stało i czy z jego nogą poważnie jest tak źle.

Louis w międzyczasie prychnął. A Harry nic się nie zmienił - zamiast zainteresować się zdrowiem swojego kolegi i gitarzysty, wolał myśleć o koncercie i co się z nim stanie. Już nawet zapomniał, jak miły był dzisiejszego poranka.

— Oczywiście, że nie - mruknął Niall, mając swoją rękę na połowie twarzy. - Sam się wypierdolił, cymbał. A będzie na mnie zrzucać, bo on nie chce mnie na tej trasie!

Gdy Mitch to usłyszał, znowu nie wytrzymał. Chciał się wyrwać Jeffowi, który sprawdzał stan jego kostki, która wydawała się najbardziej obolałym miejscem.

— Nie będziesz mnie obrażać! - zawołał. - Zapłacisz za to! Pozwę cię do sądu za uszczerbek na zdrowiu! Nie wypłacisz się do końca życia!

— Mitch, proszę cię, uspokój się… - mówiła cicho przejęta dziewczyna.

Jeff podniósł się ze schodów i spojrzał na wkurwionego Harry’ego. Westchnął ciężko i pokręcił głową.

— Trzeba jechać do szpitala, najlepiej sprawdzić tę kostkę, choć nie wygląda ona najlepiej - zadecydował Jeff.

— A co z dzisiejszym koncertem? - zapytał dosadnie Harry. - Nie mogę go odwołać, dwadzieścia tysięcy ludzi kupiło już bilety, kolejne pięć pewnie sprzedadzą nielegalnie przed koncertem!

— Nie wiem - odparł szczerze Jeff; widać było, że był spanikowany. - Ja…

— Ty się w ogóle do czegoś nadajesz?! - zawołał rozgoryczony, po czym złapał kontakt wzrokowy z Louisem; wziął więc głęboki wdech na uspokojenie, dla niego, i dodał: - Dobra, jedźmy do tego szpitala, może da się jeszcze to wszystko uratować.

Przeszedł obok Louisa, aby wyjść już z hotelu. Obrzucił go bardzo chłodnym i zimnym spojrzeniem; zupełnie odmiennym od tego porannego. A jeszcze chwilę temu go przytulał… Louis właśnie dlatego go nienawidził. Przypomniał sobie, dlaczego to robił.

— Przebierz się, nie pokazuj się tak przy nim! - zawołał Mitch do Sarah, wskazując na Nialla, którego i tak w tym momencie w żaden sposób nie interesowała dziewczyna.

Sarah natychmiast pobiegła do swojego pokoju, aby się przebrać. Musiała wraz ze wszystkimi jechać do szpitala. Jeff w tym czasie pomógł Mitchowi wstać - podobnie jak Louis Niallowi, który, cóż, też najprawdopodobniej wymagał interwencji lekarza, bo Mitch mocno go znokautował w głowę.

Idąc wraz z nim na dół, oczywiście trzymając go mocno, bo ten był wstawiony i mógł mieć problem z równowagą, musiał jeszcze raz zapytać o ten incydent. Nie wierzył, aby Niall był zdolny do czegoś takiego, ale skoro Mitch go oskarżał… Chociaż ten mógł wykorzystać swoje własne potknięcie, zrzucić winę na Nialla, który akurat tamtędy przechodził i wyrzucić go z trasy albo mu dopiec. Ale miało to sens, skoro do końca europejskiej części zostały dwa koncerty - dzisiaj i jutro?

— Ni, poważnie to zrobiłeś? - zapytał go dosadnie i cicho, przyciągając go do siebie. - I znowu się upiłeś, do cholery.

— Wcale nie - zaprzeczył, mało przekonująco. - Ani się nie upiłem, ani nie zepchnąłem go ze schodów. Wykorzystał to, że akurat szedłem obok niego, głupi pajac.

— Przestań go obrażać - warknął do niego błagalnym tonem.

— A ty możesz obrażasz Harry’ego?

Wywrócił oczami. Nie miał siły z nim dyskutować. Jeżeli Niall naprawdę zepchnął Mitcha ze schodów, to mogli się pożegnać z tą trasą, mimo że i tak do końca zostały tylko dwa koncerty. Louisowi jednak teraz zależało chyba na czymś trochę innym. Mimo wszystko nie wyobrażał sobie spotkania z Jeffem po tym całym incydencie w jakimś osobnym pokoju, aby wysłuchiwać jego pretensji - dokładnie jak na dywaniku u dyrektora w szkole średniej, gdzie trafił za palenie papierosów za szkołą albo jakąś szarpaninę z głupim kolesiem z niższego rocznika. Ale jeszcze bardziej nie wyobrażał sobie spotkania z Harrym, który, cóż, stracił swojego gitarzystę co najmniej na dzisiejszy wieczór.

Rozumiał go, a przynajmniej starał się to robić. Mitch był jego wieloletnim gitarzystą. Nie uważał, aby byli przyjaciółmi, bo taki Harry Styles raczej nie miał przyjaciół, ale rozumiał jego zdenerwowanie. Na kim innym mógł polegać, jak nie na Mitchu, z którym tyle lat już współpracował? On też nie wyobrażał sobie otwierać koncertu Harry’ego bez Nialla, w końcu byli duetem. Ale mimo wszystko i tak najważniejsze dla niego byłoby jego zdrowie niż jakiś głupi koncert grajka, który w życiu widzi tylko pieniądze.

W szpitalu byli już po około piętnastu minutach. Napiętą atmosferę wśród nich można było wyczuć już przy ich wejściu do środka. W poczekali znajdowało się dużo osób, które czekały na swoją kolej do lekarza. Jeff podszedł wściekłym krokiem do rejestratorki, która właśnie skończyła rozmawiać przez telefon.

— Proszę natychmiast o lekarza - niemal zawołał; Louis nie wierzył, że można być aż tak niemiłym do personelu. - Mój podopieczny mógł złamać nogę.

Louis wywrócił oczami, bo trochę w to nie wierzył. Nie był oczywiście lekarzem, ale jak na to, że Mitch mógł w miarę sam chodzić, to to nie wyglądało na złamanie.

Rejestratorka - czarnowłosa czterdziestolatka w szarym fartuchu, nawet nie spojrzała początkowo na Jeffa. Układała papiery na swoje miejsce.

— Proszę się zarejestrować i poczekać na lekarza - rzuciła także niemiłym tonem. - Żyjemy w równym kraju, każdy ma swoją kolej.

Jeff oburzył się tymi słowami. Pochylił się przez blat recepcji cały wściekły do czerwoności.

— Na pewno nie będę czekać - warknął. - Wie pani, do kogo pani mówi? Jestem menadżerem samego Harry’ego Stylesa. Dla pani wiadomości jego gitarzysta może mieć złamaną nogę. Zadzwoni pani po tego lekarza czy nie?

Kobieta jak oparzona podniosła wzrok, zastygając niemal w ruchu. Najpierw spojrzała na Jeffa, a później na Harry’ego, który stał kilka metrów za nim. Wpatrywała się w niego kilka sekund, jakby nie mogła uwierzyć, że do takiego miejskiego szpitala przyszła tak wielka światowa gwiazda. Początkowo spanikowała i nie wiedziała co robić. Odłożyła wszystkie dokumenty na bok i drżącą ręką chwyciła za słuchawkę telefonu.

— Um… Dobrze - powiedziała, wybierając numer.

Rzeczywiście zadzwoniła po lekarza, oczywiście powołując się na to, że przed nią stoi menadżer Harry’ego Stylesa, jego gitarzysta i sam Harry Styles. Za nimi stała jeszcze spanikowana Sarah, ale o niej nic nie powiedziała. Tak samo jak o Louisie i Niallu.

Gdy cała czwórka oprócz Louisa i Nialla chciała odejść, kobieta postanowiła zaczepić jeszcze Harry’ego. Trochę nie wiedziała, jak się zabrać do rozmowy z nim, ale w końcu przełknęła ślinę i wzięła głęboki wdech.

— Um, przepraszam pana - mruknęła do Harry’ego po angielsku, ale z wyraźnym akcentem holenderskim; ten odwrócił się, domyślając się, czego od niego chce. - Bo… Moja córka dzisiaj idzie na pana koncert ze swoją koleżanką i… Uwielbiają pana. Mogłabym prosić pana o autograf?

Harry wziął głęboki wdech i podszedł do rejestracji. Rejestratorka znalazła jakiś kawałek papieru i długopis, które potem podsunęła Harry’emu, i jeszcze uśmiechnęła się słabo, informując go, że nie chce robić problemu, ale zależy jej na tym autografie.

Podpisał się i odszedł bez żadnego słowa w stronę krzesełek, na których siedzieli już Mitch i zamartwiająca się Sarah; obok nich stał Jeff. Louis oburzył się, że Jeff postanowił zająć się tylko Mitchem. Prychnął i wraz z Niallem podszedł do rejestracji.

— Dzień dobry - przywitał się najpierw, wypadało się najpierw przywitać; on w porównaniu do Harry’ego i Jeffa miał resztki kultury. - Ja chciałbym…

— Ja też potrzebuję lekarza! - wtrącił się Niall, ku niezadowoleniu Louisa. - Ten pajac przede mną mnie znokautował!

Louis uśmiechnął się jeszcze przepraszająco za swojego przyjaciela w kierunku rejestratorki. Ta chciała mu powiedzieć, że ma poczekać spokojnie na swoją kolej jak inni pacjenci czekający na lekarza, jednak widząc ponowny wzrok Harry’ego na sobie i orientując się, że Louis i Niall byli z nimi, kiwnęła głową i też zadzwoniła po lekarza. Może nadużywała swoich uprawnień, ale przed nią stał pieprzony Harry Styles; jak mogła mu odmówić? To nawet był ulubiony muzyk jej nastoletniej córki.

Louis i Niall dołączyli do czekającej na krzesełkach reszty. Harry usiadł na plastikowym krzesełku z założonymi rękoma i wpatrywał się w Louisa bez słowa, który cały czas pozostawał przy Niallu, jakby był w gotowości, aby go bronić przed wściekłym Jeffem.

— Wszyscy wiemy, że się nienawidzicie - warknął wściekły do Mitcha i Nialla. - To było do przewidzenia. Taki alkoholik musiał…

— Uważaj, kurwa, kogo nazywasz alkoholikiem! - zawołał Niall, wstając gwałtownie z krzesełka, aby zaatakować Jeffa; Louis nawet nie zdołał go przytrzymać, choć po chwili odciągnął go od niego.

Niallowi kończyła się cierpliwość. Niechciany przez wszystkich na tej trasie. Co on takiego zrobił w życiu, że nigdy nie był i nie będzie doceniony należycie? Nawet na tej trasie wszyscy mu powtarzali, że nie powinien się tutaj znaleźć. Wszyscy oprócz Louisa oczywiście.

— Wariat! - zawołał Mitch mimo protestów Sarah. - I alkoholik przy okazji. Nikt ciebie tutaj nigdy nie chciał.

Jeff zgromił go wzrokiem, a Louis wyrzucił oburzony ręce w powietrze.

— Wiecie co? Jesteście siebie warci - skomentował. - Dobrze, że zaraz koniec tej popieprzonej trasy. Mamy was serdecznie dosyć!

Złapał kontakt wzrokowy z Harrym, który nadal patrzył na niego swoim chłodnym spojrzeniem. Przeszły go ciarki. Przyjemne. Szybko spuścił wzrok. Nie mógł go trzymać na Harrym.

W końcu obok nich pojawił się lekarz w niebieskim fartuchu wraz z jedną z pielęgniarek, która z kolei miała na sobie różowy strój. Zaprosił obu panów - Nialla i Mitcha, na salę, aby zobaczyć, co się im stało. Za nimi do sali wszedł Jeff nadzorujący wszystko i spanikowana do granic możliwości Sarah w białej koszulce i jeansowych dzwonach.

Mitch miał usiąść na ostatnim łóżku, a Niall obok niego na przedostatnim. Lekarz był profesjonalny; zupełnie nie przejął się faktem, że zajmuje się kimś z zespołu samego Harry’ego Stylesa. Zresztą wyglądał na kogoś, kto nie słucha na co dzień takiej muzyki - mógł być co najwyżej fanem dobrego metalu albo w drugą stronę - jazzu.

— Proszę powiedzieć, co się stało - poprosił na początek, zakładając rękawiczki i podchodząc najpierw do Mitcha.

Zanim jednak któryś z poszkodowanych zabrał głos, Jeff pierwszy się wtrącił:

— Jak to co, ten cymbał zepchnął naszego gitarzystę ze schodów! - zawołał oburzony. - Wyobraża to sobie pan? Mieć dwadzieścia lat i spychać kogoś ze schodów!

W Niallu znowu się zagotowała krew. Lekarz zgromił wzrokiem Jeffa, informując go tym samym, że chciał usłyszeć wyjaśnienia od poszkodowanych, nie od niego.

— Trzeba było, do cholery, zostać w domu z mamusią - zwrócił się Jeff do blondyna. - Może ona by cię nauczyła kultury! Kryminalistę wychowała!

Nie wytrzymał. Zerwał się z łóżka, chcąc wygarnąć temu głupiemu menadżerowi. Za kogo on się uważał? I jeszcze mieszał w to wszystko wątek jego głupiej matki?

— Nie będzie mnie pouczać taki debil! - zawołał rozgoryczony.

— Jak ty się do mnie odzywasz, gówniarzu!

Jeff wręcz rzucił się na blondyna, lecz w porę oddzielił ich lekarz prowadzący, który niemal natychmiast pokazał Jeffowi kierunek wyjścia z oddziału ratunkowego.

— Dosyć tego – zaprotestował stanowczo. - Pan wychodzi, a pan – zwrócił się do Nialla, widząc jednocześnie jego ranę na twarzy – proszę usiąść; muszę panu przemyć tę ranę.

Jeff oburzony wypuścił ręce w powietrze i wściekłym krokiem ruszył w stronę wyjścia z oddziału. Niall postanowił nie zostawiać tego w taki sposób.

— Debil pieprzony będzie mi mówił, że jestem jakimś przestępcą! - krzyknął w kierunku wyjścia z sali segregacji, chcąc wstać, jednak lekarz nieustannie popychał go w stronę łóżka.

— Niech się pan uspokoi – odparł do niego stanowczo. - Ineke – zwrócił się do pielęgniarki. - Zmierz panu ciśnienie i pobierz krew na badania, a panu obok robimy pełną morfologię krwi, podajemy sto gram ketoprofenu i jedziemy na rentgen, trzeba prześwietlić panu tę kostkę.

Ściągnął swoje rękawiczki, wrzucił do metalowego pojemniczka i jeszcze raz spojrzał się na obu skłóconych pacjentów.

— Na razie tyle – zwrócił się jeszcze raz do młodej pielęgniarki, która zmierzała właśnie w stronę Mitcha, aby pobrać mu krew. - Państwo niech leżą i proszę o spokój. Żadnych awantur. Pani może zostać - powiedział do Sarah.

Niall spojrzał się na Mitcha zza swojego ramienia i prychnął, gdy zdenerwowany Mitch po prostu odwrócił głowę w drugą stronę uspokajany przez swoją dziewczynę. Lekarz tymczasem wyszedł z sali segregacji z zamiarem udania się do pokoju lekarzy. Minął z dezaprobującym wzrokiem czekających na korytarzu Harry'ego, Louisa oraz zdenerwowanego do maksymalnego poziomu Jeffa, który jeszcze chwilę temu wykłócał się z Niallem.

Harry wydawał się być wściekły i bardzo zmartwiony stanem kostki Mitcha, natomiast Louis był zbyt przejęty Niallem i jego lekką raną wywołaną jego przepychanką z gitarzystą Harry'ego. Jeff z kolei wykazywał zmęczenie na twarzy i już nie miał na te wszystkie kłótnie siły. Aby jakoś się uspokoić, chodził w kółko z jednego miejsca w drugie ze zwieszoną głową.

Jakieś dwie dziewczyny czekające parę metrów dalej na innego lekarza szeptały między sobą, patrząc się ukradkiem na Harry’ego. Mogły mieć na oko czternaście lat. Louis wywrócił oczami i usiadł zdenerwowany na krzesełku, czekając z niecierpliwością na lekarza, który poinformuje go o stanie zdrowia Nialla.

Dziewczyny tymczasem odnalazły w sobie odwagę i postanowiły podejść do swojego idola. Jeff obrzucił je trochę zdziwionym spojrzeniem, Harry natomiast westchnął ciężko, co jego menadżer wyłapał.

— Um… - zaczęła blondynka w zdecydowanie za krótkiej spódniczce jak na jej wiek; mówiła ładnie po angielsku, choć z wyraźnym holenderskim akcentem. - Bo… Czy możemy autograf? Uwielbiamy cię, robisz cudowną muzykę…

Zanim Harry zdążył nałożyć na swoją twarz maskę kochanego i zgadzającego się na wszystko człowieka, byleby nikogo nie urazić, Jeff wkroczył do akcji. Ku zdziwieniu Louisa, ten objął delikatnie obie z nich z tyłu i uśmiechnął się do nich, gdy te obróciły się w jego stronę.

— Jesteśmy w dość stresowej sytuacji - powiedział i zaśmiał się nerwowo, aby rozluźnić atmosferę. - Chodźcie, dziewczyny, wszystko wam wytłumaczę…

Odszedł wraz z nimi w stronę korytarza, gdzie znajdowały się toalety, pokój lekarzy i przejście na specjalistyczny oddział. Louis odprowadził ich trochę zmieszanym wzrokiem; jeszcze te młode dziewczyny zachichotały, gdy Jeff coś im powiedział na ucho. Po chwili przeniósł wzrok na Harry’ego, który jedynie prychnął.

Chciał coś powiedzieć, ale uznał, że jednak nie chce zaczynać rozmowy z Harrym. Znowu go zdenerwował do maksymalnego poziomu. Był już o wiele lepszy przez ostatnie dni i znowu wszystko się popsuło. Jak miał wierzyć takiemu człowiekowi, że zależy mu na nim?

Wstał z krzesełek i postanowił pójść do szpitalnej kafejki, aby kupić sobie jakąś kawę do picia. Był ranek i nic nie zjadł ani nie wypił, więc tylko kawa mogła mu pomóc stanąć na nogi. Westchnął i, będąc już w kafejce, podszedł do automatu i zamówił sobie białą kawę. Po chwili odebrał swój papierowy kubeczek z gorącym napojem. Usiadł przy stoliku w kafejce; na razie nie chciał wracać do poczekalni. Wiedział, że zanim lekarz powie im cokolwiek o stanie zdrowia Mitcha czy Nialla, minie trochę czasu.

Niall nie mógł zepchnąć Mitcha ze schodów. Na pewno to się nie stało. Mitch nienawidził Nialla i chciał mu dopiec. To była jedyna poprawna wersja wydarzeń. Poza tym Niall nie miał celu w tym, aby pozbywać się Mitcha. I tak nie zastąpiłby go na scenie przy Harrym - na to przecież nie mógł liczyć. Harry już prędzej odwołałby swój koncert niż śpiewał do gitary jego głupiego gitarzysty.

Parę minut siedział sam w kafejce. Wyrzucił pusty już kubeczek po kawie do kosza i poszedł do toalety. Później chciał wrócić do kafejki, aby kupić sobie drugą kawę, ale zorientował się, że znajdują się tam już Harry i Jeff. I rozmawiali o czymś bardzo zawzięcie. Postanowił ich podsłuchać. Mógł dowiedzieć się przecież czegoś ciekawego, czego nie dowie się od Harry’ego, o Jeffie już nie wspominając.

— Mam dosyć ich wszystkich - powiedział pierwszy Jeff, bawiąc się swoim kubeczkiem z kawą oparty o ścianę. - Przeżyłem wiele w swoim życiu, ale czegoś takiego jeszcze nie.

— Sam ich znalazłeś - odpowiedział mu Harry oparty o automat.

Jeff wywrócił oczami i skierował swój wzrok na Harry’ego.

— I co z tym robisz?

— Robię - powiedział i wziął głęboki wdech; przez chwilę nad czymś myślał. - Jest coraz lepiej.

Z czym było coraz lepiej? Z zachowaniem Harry’ego? Louis nie wiedział, co o tym myśleć i o co dokładnie chodziło. Miał szczęście, że oni byli tak pochłonięci rozmową ze sobą, że nie zauważyli, że ten ich podsłuchuje. Nie był typem człowieka ciekawskiego do granic możliwości, ale ta cała sprawa z supportem… Nadal zastanawiał się po nocach, co takiego się stało naprawdę, że to oni zostali supportem tak wielkiej gwiazdy, będąc nikomu nieznanym duetem rockowym z Manchesteru.

— Skoro tak, to załatwię wszystko, zadzwonię po kogo trzeba…

— Nie, nie, nie - zaprzeczył, kręcąc głową. - Nie teraz.

— Boisz się? - Zdziwił się. - Ty? Pomyśl, ile…

— Nie zrobię tego teraz, nie mogę - odpowiedział mu stanowczo.

Jeffowi nie spodobała się ta odpowiedź. Odłożył kubeczek na stolik i pochylił się w jego stronę z założonymi rękoma na piersi, aby lepiej do niego dotrzeć ze swoimi argumentami.

— Posłuchaj mnie uważnie - odparł. - Nie dam sobie wejść na głowę. Tym razem nie. Wiele razy ci ulegałem. A nie powinienem, bo jestem do cholery twoim menadżerem! Umawialiśmy się na coś, więc…

— Powiedziałem: nie - warknął; Jeff znowu stracił swoją pewność siebie, bo podniósł swoją jedną dłoń w geście poddania się. - To jest cholernie trudne; dopiero co się otwiera. Nie zrobię tego - powtórzył. - Nie teraz.

— Zdajesz sobie sprawę, że do końca trasy europejskiej zostały dwa koncerty? - zapytał go dla pewności. - Kiedy chcesz to, do cholery, zrobić?

— Wiem - mruknął zdenerwowany i odwrócił wzrok w bok; na szczęście nie tam, gdzie stał Louis. - Wiem, kurwa. Ale co mam poradzić? Jest jak jest.

— To co chcesz zrobić? - zapytał go poważnie. - Czekać na boskie zmiłowanie? Od kiedy interesują cię uczucia innych?

— Mówił, że…

Nagle z sali segregacji wyszedł lekarz prowadzący, którego natychmiast wyłapał wzrokiem Louis. Stracił tym samym całkowicie zainteresowanie dziwną rozmową Harry’ego ze swoim menadżerem. Podbiegł do wychodzącego lekarza, aby zapytać się go o stan zdrowia swojego najlepszego przyjaciela. I Mitcha też - nie był przecież obojętny wobec jego zdrowia.

— I jak? - zapytał przejęty. - Wszystko dobrze? To coś poważnego?

Jego głos usłyszeli Harry i Jeff, bo po chwili przy lekarzu znaleźli się także oni. Także przejęci, ale bardziej Mitchem niż znokautowanym przez niego Niallem.

Lekarz jakoś nie był chętny do udzielenia informacji. Louis podejrzewał, że nie chciał nic mówić, bo oni nie byli nikim z rodziny, ale z tyłu głowy musiał mieć informację, że przed nim stała największa gwiazda muzyki - czy słuchał muzyki Harry’ego, czy nie. Westchnął.

— Pana Nialla zaraz wypiszemy, to były tylko zadrapania i niewielka rana po uderzeniu - powiedział do Louisa; później skierował się ciałem bardziej w stronę Jeffa i Harry’ego. - Pan Mitch z kolei ma stłuczony staw skokowy. Opatrzymy stłuczenie i też go wypiszemy.

— Świetnie - powiedział pierwszy Jeff. - Będzie mógł dzisiaj wieczorem wystąpić na scenie?

— Odradzałbym - odpowiedział stanowczo lekarz. - Dzisiaj na pewno nie. Jutro, jeśli ból minie, można podać leki przeciwbólowe, ale dzisiaj staw skokowy musi się zregenerować. Naprawdę zalecałbym poszukanie kogoś na zastępstwo.

Jeff pokiwał niezadowolony głową, podczas gdy Harry mruknął pod nosem kurwa. Louis nawet nie chciał na nich patrzeć. Czy Niall naprawdę zepchnął go ze schodów, czy nie, i tak wiedział, że cała wina spadnie na nich - na niewinny support. Bał się z nimi konfrontacji - nawet jeśli poranek z Harrym był jednym z lepszych w jego życiu.

Lekarz odszedł, zostawiając trójkę samych w poczekalni na oddziale ratunkowym. Sarah w dalszym ciągu siedziała przy Mitchu na sali. Jeff wziął głęboki wdech i ponownie pokręcił głową. Harry wydawał się dziwnie opanowany - tak nagle i zaskakująco. Spojrzał na całego speszonego Louisa.

— Co my teraz zrobimy? - zastanawiał się spanikowany Jeff. - Jak zwykle, kurwa, wszystko na mojej głowie. I wszystko przez tego durnego… - nie dokończył; machnął ręką. - Ah, szkoda gadać, kurwa.

Louis przysiadł na krzesełku i schował swoją twarz w dłonie. Dziękował Bogu, że zaraz wszystko się skończy. Cóż, mogło być gorzej.

— A ty jesteś nagle taki spokojny? - zauważył Jeff, zwracając się do Harry’ego. - Twój gitarzysta dzisiaj nie zagra. Dochodzi to do ciebie? Kogo my teraz znajdziemy - kogoś, kto umie twoje utwory albo ma doskonały słuch, aby je odtworzyć?

Harry był jednak nadto spokojny. Patrzył na Louisa, który speszony nadal siedział na krzesełku, nie mając odwagi, aby na niego spojrzeć.

— Louis - zwrócił jego uwagę na siebie; ten jak oparzony podniósł na niego swój wzrok. - Niall da radę?

 

*

 

Niall, gdy usłyszał o tym, że ma zagrać utwory Harry’ego w zastępstwie za Mitcha, omal nie zemdlał. I to raczej z tych negatywnych emocji. On był szanującym się gitarzystą, grał rocka, a nie disco dla napalonych trzynastolatek. Dlatego między innymi nie rozumiał Mitcha. Mógł robić karierę w rockowym Los Angeles, a wybrał granie przy Harrym Stylesie. Co za absurd.

Cóż, miał doskonały słuch i talent do odwzorowywania utworów, mimo że usłyszał je tylko kilka razy. A piosenki Harry’ego słyszał już wiele razy, i o wiele razy za dużo. Mógł je zagrać - kilka razy musiał je przećwiczyć i był gotowy, ale czy chciał to robić? Chyba nie miał innego wyjścia, bo Jeff łypał na niego wzrokiem, jakby chciał go zabić, a Louis błagał go swoim oceanicznym spojrzeniem. W końcu westchnął i kiwnął głową w zgodzie.

Mitch z kolei zrozumiał, że jego czyn odniósł odwrotny skutek od zamierzonego. Niall miał zostać wyrzucony; nie miał zostać zwerbowany jako zastępca głównego gitarzysty, czyli jego. To była jego życiowa porażka; przez chwilę myślał, czy nie porzucić wszystkiego i wrócić do Los Angeles. Albo do Ohio na ranczo; i tak miał tyle pieniędzy, że mógł za nie wyżyć do końca życia. Jak on nienawidził tego durnowatego blondyna alkoholika.

Harry specjalnie zmienił setlistę, zostawiając na niej tylko najłatwiejsze utwory. She oczywiście wyrzucił, bo była to piosenka Mitcha i ten chyba dostałby białej gorączki, gdyby wykonał ją ktokolwiek inny niż on.

Najpierw jednak na scenie pojawił się support. Louis z Niallem najpierw wykonali piosenkę Bon Jovi I’ll Be There For You pochodzącą z ich najnowszego albumu. Louis lubił tę piosenkę - była o miłości, trochę tej bezgranicznej i z niej pochodził cytat: prawdziwa miłość to samobójstwo.

Zaczął tradycyjnie od siedzenia na stołku przy mikrofonie tak jak w manchesterskim pubie. Dopiero gdy wszedł w refren, wstał i porwał ludzi w Amsterdamie do wspólnego kołysania się i śpiewania z nim.

— Words can't say what love can do - śpiewał pod koniec refrenu. - I’ll be there for you.

Sarah wyśmienicie się bawiła, grając rytm tej piosenki na swojej perkusji, choć z tyłu głowy cały czas miała Mitcha i incydent z rana. Mimo tego nie pomyliła się w niczym. Niall też nie pomylił się w swojej solówce, mimo że rano zaszalał w jakimś barze z alkoholem.

Dwa razy powtórzył się refren ze słowami: będę tu dla ciebie. Może miało to jakieś znaczenie, ale Louis o nim nie wiedział. Wybrał ten utwór, bo go lubił, choć czasami spoglądał na backstage w poszukiwaniu Harry’ego wzrokiem. Nienawidził go; po dzisiejszym dniu utwierdził się, że nic nie mogło tego zmienić - nawet miłe poranki, co go bolało, bo, choć bał się do tego przyznać, chyba coś zaczynał do niego czuć. Chyba. Z wielkim naciskiem na słowo chyba.

Zamiast tradycyjnego zakończenia postanowili w trójkę zrobić płynne przejście pomiędzy utworem Bon Jovi a kolejną piosenką - Hammer To Fall Queen. Wyszło im to wyśmienicie. Fani natychmiast poderwali się do zabawy.

Wśród nich, a jakże inaczej, musiał być Zayn - tym razem jednak bez Liama, który miał do niego dołączyć jutro w Brukseli. Naprawdę go polubił i cieszył się, że razem zwiedzili pół Europy. A do tego Liam poznał jakąś Ritę w rzymskim klubie, w którym byli. Ta też była fanką Harry’ego, choć nie tak oddaną jak oni. I nie okazała się znajomością na jedną noc. Wymienili się numerami telefonu i dzwonili czasami do siebie, gdy Liam znalazł w danym mieście budkę telefoniczną.

Liama jednak nie było z nim w Amsterdamie, więc musiał się skupić, aby wyłapać wszystkie poszlaki samemu. Na razie miał piosenkę I’ll Be There For You, znowu spojrzenia Louisa na backstage i w zasadzie tylko to. To było trochę mało i był zawiedziony. Miał nadzieję, że kolejna piosenka - tym razem ta Queen, coś zmieni.

— Here we stand or here we fall - zaczął śpiewać. - History won't care at all. Make the bed light the light; Lady Mercy won't be home tonight!

Mimo że wokalnie Louis nie dorównywał w ogóle Freddiemu Mercury’emu, to i tak nieźle sobie radził z tym utworem. Należał on do tych bardziej rockowych w dyskografii Queen, więc jednocześnie idealnie nadawała się do ich stylu. Zaynowi z trybun zresztą też się podobała. Nie przepadał za rockiem, ale Queen lubił, więc cieszył się, że trafił na taki koncert na trasie, w którym jakaś ich piosenka była coverowana.

Tylko dwa koncerty zostały do końca części europejskiej. Zayn czuł, że ich teoria, właściwie to jego, nie znajdzie rozwiązania. Co jeszcze mogło się wydarzyć w Brukseli? Chyba nic. Chyba Harry i Louis musieliby wyjść razem na scenę i pocałować się na oczach wszystkich, a do tego na pewno nie dojdzie. Byliby skończonymi idiotami, aby tak się ujawniać w dzisiejszych czasach.

Hammer To Fall zupełnie nie pasowało do teorii o związku Harry’ego i Louisa. Do cholery, to była piosenka o śmierci, nie o miłości. Dlaczego Louis akurat wybrał taki utwór? Nawiązywał czymś do Harry’ego? A może Harry później do niej nawiąże na swojej części?

Louis w najlepsze bawił się wraz z Niallem na scenie, śpiewając jedną z najpopularniejszych piosenek Queen z tej dekady. Tak samo jak Queen porywało nią tłum fanów, tak samo robił to teraz Louis - może nie tak okazale jak sam Freddie, ale sam się doskonale bawił.

Część otwierająca koncert w końcu się skończyła, wiec czas było na zamianę - na scenę miał za chwilę wejść Harry. Co najdziwniejsze jednak ze sceny nie zszedł Niall, który majstrował coś przy swojej gitarze. To trochę zmieszało fanów, którzy zaczęli się oglądać wokół siebie i szeptać między sobą. Zayn także się zdezorientował. Po co Niall miał zostawać na scenie, skoro Harry miał swojego gitarzystę Mitcha? Czyżby chodziło o coś, co idealnie pasowałoby do ich teorii spiskowej?

Na scenę po chwili wyszła Sarah, a chwilę po niej pojawił się Harry w całym czarnym stroju - czarny kombinezon w brokacie idealnie był dopasowany do białych pereł na jego szyi. Wyblakłe blond końcówki opadały mu na oczy, ale nie przeszkadzało mu to, aby przywitać się z całym Amsterdamem i swoimi fanami, a później zacząć śpiewać pierwszy utwór - Grapejuice z jego trzeciej najnowszej płyty. I, o dziwo, na gitarze grał Niall, a nie Mitch.

To wprowadziło trochę zamieszania na trybunach, ale po chwili wszyscy i tak porwali się do zabawy, bo Niall radził się dobrze z tą piosenką. Miał inny styl grania na gitarze, ale to nie przeszkadzało nikomu w zabawie.

Przy końcu utworu wszyscy fani domagali się od Harry’ego wyjaśnień, co się stało z Mitchem i dlaczego zastępuje go Niall - gitarzysta supportu. Harry podszedł do mikrofonu na statywie i obrzucił spojrzeniem całą arenę. Spojrzał jeszcze ukradkiem na Nialla, który znudzony niczym Mitch podszedł do butelki wody, aby się napić. Wziął głęboki wdech.

— Amsterdam, jak ja was uwielbiam - powiedział znowu na dzień dobry; tłum się zachwycił i podekscytował. - Pewnie zastanawiacie się, co się stało z naszym kochanym Mitchem.

Fani potwierdzili; Niall wywrócił oczami. Gdyby jeszcze oni wiedzieli, że on też tutaj nie chciał być, chociaż musiał przyznać, że ta pierwsza piosenka nie była aż taka zła.

— Niestety dzisiaj rano przydarzył się mały wypadek i… - zawahał się, nie wiedział, czy mówić fanom w szczegółach, co się stało. - Cóż, Mitch nie mógł dzisiaj tutaj być, ale obiecuję, że w Brukseli go zobaczycie. Ale - zaznaczył wszystkim, pokazując im jeszcze palec dla uwagi. - Powitajcie Nialla brawami. To świetny gitarzysta. Sami słyszeliście go przez całą część europejską, gdy wykonywał piosenki wraz z Louisem z supportu. Więc brawa dla niego. Wszyscy, bo się obrażę - powiedział i zachichotał.

Niall zdziwiony odwrócił się w stronę tłumu i spotkał się z gromkimi brawami. Całkowicie się speszył, trochę tak jak przy torcie urodzinowym. Spojrzał na backstage, gdzie był Louis, który ledwo próbował powstrzymać swój śmiech - oczywiście ten pozytywny. Niall nie wiedział, co robić, więc ukłonił się w podziękowaniu. Gdy brawa ustały, Harry dał znak, że czas na następny utwór.

Po tym utworze Harry zrobił przerwę na pogadanki z fanami. Jakiś chłopak postanowił się oświadczyć swojej dziewczynie, więc Harry oczywiście im pogratulował i pogadał z nimi trochę o planach na przyszłość. Sam zaczął o nich myśleć. Czy miał plany na przyszłość? Na pewno miał w planach wydanie czwartej płyty, parę utworów już do niej miał, ale nie były one jeszcze nagrane. Na pewno chciał zorganizować kolejną trasę koncertową, a po tej iść od razu do studia nagraniowego omówić szczegóły nowej płyty. Nie chciał się zatrzymywać, jeśli chodziło o jego karierę. Młodszy się nie robił, a chciał cały czas pozostać w szczycie popularności.

Ale czy miał inne plany na przyszłość? Cóż, nie miał nikogo specjalnego w swoim życiu. Davida, którego tak często wspominał na płytach, dawno już nie było. Z rodziną nie utrzymywał dobrych kontaktów, nie mając czasu, aby do niej dzwonić… Ale był Louis. Czy chciał coś od niego? Lubił ich wspólne poranki. Przyznawał, był wybuchowym człowiekiem i Louis go za to nienawidził. On go nienawidził za rocka, jego ubiór i prowokacje, ale jednocześnie… Nie czuł czegoś takiego od czasu Nowego Jorku.

— Więc jej rodzina pochodzi z Nowego Jorku? - dopytał przeszczęśliwą parę; dziewczyna kiwnęła głową. - To idealny moment na Ever Since New York! Szczęścia dla was - rzucił jeszcze do nich i poszedł wgłąb sceny.

Zayn znowu mógł usłyszeć na żywo swoją ulubioną piosenkę Harry’ego, a później swoją drugą ulubioną, bo po Ever Since New York nadszedł czas na Golden z drugiej płyty. Później Harry wykonał kilka utworów z trzeciej płyty, oczywiście nie zabrakło As It Was oraz innych jego najpopularniejszych hitów - Watermelon Sugar, Sign Of The Times czy Adore You. Zayn oczywiście jako jego najwierniejszy fan wykrzykiwał tekst jak najgłośniej mógł, aby tylko Harry na niego zwrócił swoją uwagę. Ku jego niezadowoleniu, nie zwrócił.

Ostatnią piosenką Harry’ego oprócz oczywiście coveru była piosenka Watermelon Sugar - wykonana przez niego drugi raz. Zastąpiła ona She. Zayn podejrzewał, że to dlatego, że Mitcha nie było dzisiaj na scenie. To była jego piosenka i trochę dziwnie by było, gdyby wykonywał ją na gitarze ktoś inny niż on sam.

Zrobił chwilową przerwę pomiędzy swoją piosenką a ostatnim utworem - coverem. Cały zmęczony i spocony, odgarnął z czoła swoje włosy i blond końcówki, podszedł do statywu i włożył w niego mikrofon na kablu. Ponownie spojrzał na tłum holenderskich fanów, którzy jeszcze nie skończyli bawić się do jednego z jego największych przebojów.

— Myślę, że Niall zasługuje na kolejne brawa - powiedział uśmiechnięty, wskazując na blondyna, który ponownie zaskoczony upijał właśnie łyk wody z plastikowej butelki. - Świetnie sobie poradził. Idealne zastępstwo za Mitcha, prawda?

Zayn tak nie uważał. Nadal uważał Nialla za jakiegoś podejrzanego gitarzystę. Mógł być dobry do grania wraz z Louisem - tym rockmanem. Może dobrze grał na gitarze, ale miał zupełnie inny styl niż Mitch - właśnie taki bardziej rockowy, i średnio pasował do dyskotekowego Harry’ego.

Mimo tego wraz z innymi fanami podziękował Niallowi brawami. Blondyn ponownie się zawstydził i tym razem zdał się tylko na szeroki uśmiech. Harry spojrzał na niego i także się uśmiechnął. To było ciekawe doświadczenie, bo na co dzień raczej ze sobą nie rozmawiali. To Louis rozmawiał z Harrym, Niall częściej rozmawiał z Sarah niż tą wielką gwiazdą. I nie uważał, aby omijało go coś ciekawego. Podobnie jak Louis nie lubił go.

Gdy brawa ustały, Harry ponownie uśmiechnął się ponownie do widowni i zaśpiewał do mikrofonu bez żadnych wspomagających go instrumentów:

— One dream, one soul, one prize, one goal - zaczął spokojnym głosem. - One golden glance of what should be

Fani od razu wiedzieli, co to za utwór. Podobnie jak Zayn, który, cóż, uznał, że dwie piosenki Queen jednego wieczoru - i to jeszcze jedna od supportu, i jedna od Harry’ego - nie były przypadkiem.

— It's a kind of magic! - krzyknęli fani zwartym głosem, kończąc za Harry’ego.

Sarah włączyła się swoją perkusją, a Niall gitarą. Harry dalej śpiewał zwrotkę, a Zayn rozmyślał, jak połączyć kropki. Co ich łączyło z muzyką Queen? To na pewno nie był przypadek. Na tej trasie wszystko było zaplanowane co do jednego elementu. Hammer To Fall i A Kind Of Magic jednego dnia to nie był przypadek.

The waiting seems eternity; the day will dawn of sanity - zaśpiewał, wyciągając mikrofon ze statywu. - Is this a kind of magic? 

Fani podekscytowani powtórzyli, że to jakaś magia.

— There can be only one - śpiewał lekko zachrypniętym głosem, podchodząc do barierek. - This rage that lasts a thousand years will soon be done.

Ta wściekłość w końcu miała się skończyć. Gdyby jeszcze Louis to słyszał, pomyślał Harry automatycznie. Nie wiedział, dlaczego wszystko kojarzyło mu się z Louisem. O Davidzie jakoś potrafił zapomnieć, gdy śpiewał piosenki, które niegdyś o nim pisał. Ale Louis nie potrafił wyjść mu z głowy. A szczególnie jego przepiękne oceaniczne spojrzenie.

Nie mógł się doczekać końca koncertu. Chciał już zejść ze sceny i go przytulić. Wiedział, że mu na to nie pozwoli, bo przesadził dzisiaj. Znowu. Ale to nie była jego wina, że Niall był głupi i zepchnął Mitcha ze schodów. Niall wykonywał jego utwory tylko dlatego, że umiał je odtworzyć i nie miał czasu szukać kogoś innego na zastępstwo. Nadal nie wiedział, co dokładnie stało się na hotelowych schodach, ale skłonny był uwierzyć Mitchowi niż temu blondynowi alkoholikowi. I przecież nie było tajemnicą to, że Niall i Mitch się nienawidzili.

Zaśpiewał drugą zwrotkę, dając w międzyczasie do zrozumienia Sarah i Niallowi, że mają trochę skrócić wersję instrumentalną na samym końcu. Zrobił to, bo chciał jak najszybciej porozmawiać z Louisem. Czuł taką wielką potrzebę, aby stanąć twarzą twarz z nim, a później go przytulić. Zamknąć w swoich objęciach mniejszego chłopaka i pocałować go potem prosto w usta. Dlatego gdy słyszał już ostatnie dźwięki piosenki Queen, niemal skakał z radości. Tradycyjnie na scenę zaczęły spadać kwiaty i inne rzeczy. Rozradowany chwycił flagę Wielkiej Brytanii, którą nie wiadomo z jakiego powodu ktoś wniósł na koncert w Amsterdamie, założył ją jak pelerynę na plecy i zgarnął jeszcze bukiet czerwonych róż, których wiele płatków spadło na scenę z powodu mocnego upadku. Rozesłał fanom pocałunki na pożegnanie i zszedł ze sceny, szukając szybko wzrokiem Louisa.

Niall zszedł zaraz za nim, trzymając w ręce małą flagę Holandii na patyku. Też był zmęczony, dodatkowo palce bardzo go bolały, ale dał radę, a to było najważniejsze. Też szukał wzrokiem Louisa, aby pochwalić się mu tym, że dał radę wykonać wszystko, czego oczekiwał od niego Harry.

Był szybszy od Harry’ego. Złapał go na korytarzu, na którym znajdowały się pokoje zespołu i obsługi areny. Szedł z czarnym kubkiem herbaty w stronę ich wspólnego pomieszczenia. Przeszczęśliwy Niall doskoczył do niego, przez co niemal nie wylał jego herbaty na podłogę. Na korytarzu ku ich niezadowoleniu po chwili znalazł się i Harry czujący ulgę, że znalazł Louisa - tak jakby obawiał się, że ten mu ucieknie, choć praktycznie nie miał dokąd w obcym kraju.

— Słyszałeś? - zapytał Louisa Niall. - To było świetne. Znaczy muzyka Harry’ego - spojrzał na niego z lekceważeniem - jest dziwna, ale dałem radę! Cholera jasna, jedna z lepszych nocy!

Louis powiedział mu z uśmiechem, że jest z niego dumny. Widząc na sobie wzrok Harry’ego, już wiedział, że ten chce czegoś od niego. Poinformował więc Nialla, że zaraz przyjdzie do ich pomieszczenia; ten wiedział, o co chodziło, więc trochę niezadowolony z tego faktu odszedł sam do tego pokoju, zostawiając tym samym ich samych na korytarzu. Louis odprowadził go wzrokiem. Niall podczas swojej drogi wymachiwał szczęśliwy holenderską flagą na prawo i lewo.

— Niall jest świetny - zaczął spokojnie i cicho Harry. - Zagrać tyle utworów ze słuchu? Ma niesamowity talent. Nawet Mitch by tego nie zrobił. Jest świetnym gitarzystą.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymał się w porę, gryząc się w język. Nie mógł tego powiedzieć przy Louisie, który był przecież najlepszym przyjacielem Nialla.

— Cieszę się - powiedział zdawkowo i chciał go wyminąć.

Harry nie dał za wygraną.

— Przepraszam - odparł nagle; Louis zaskoczony spojrzał mu głęboko w oczy. - Ta cała sprawa ze schodami z rana… I w ogóle cała ta trasa… Daj mi drugą szansę.

Louis wpatrywał się w niego bez żadnego słowa. Trochę nie wiedział, co powiedzieć. Jaka druga szansa? A była w ogóle pierwsza? I od kiedy ten Harry Styles przepraszał?

— Louis, chcę wracać do ciebie - odparł cicho, łapiąc go delikatnie za policzki swoimi obiema dłońmi. - Wiem, że nie zmienę wczorajszego dnia, ale mogę zmienić jutro.

Louis prychnął. Oczywiście, że cytował utwór Bon Jovi. Ale musiał przyznać, że było w tym coś słodkiego, gdy to robił. Ale czy chciał mu rzeczywiście dawać drugą szansę? Harry był skurwysynem. Raz był miły, drugi raz złośliwy i arogancki. Poza tym był gwiazdą i ich związek nie przetrwałby takiej próby. Musieli o sobie zapomnieć po jutrzejszym koncercie w Brukseli. To były niesamowite tygodnie, aby spełniać swoje marzenia, ale czas było wrócić do szarej rzeczywistości i zapomnieć o tym wszystkim. Księżniczka nie mogła wiecznie żyć pięknym snem, a rycerze na białym koniu nie istnieli.

— Jutro już będzie koniec - wyszeptał. - Jutro jest ostatni koncert w Europie. Powinieneś się cieszyć, że w Ameryce będzie już twój pierwotny support.

— Nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś - również wyszeptał.

— To nie pożegnanie - dopowiedział. - To rzeczywistość.

Harry westchnął. Pocałował go delikatnie w usta z zamkniętymi oczami. Musiał to zrobić. Od rana pragnął ponownie poczuć usta Louisa na swoich.

— Więc jeśli jutro już będzie koniec, to pozwól mi cię kochać jeszcze ten jeden dzień.

Louis pokręcił głową, wyswobodził się z objęć Harry’ego i pokazał mu dłoń w górze, informując go, aby za nim nie szedł. Nie chciał, aby ten zobaczył, że w jego przepięknych oceanicznych oczach pojawiły się pierwsze łzy.

— Będę tu dla ciebie, Lou.

Pokręcił ponownie głową. Tak bardzo nie chciał tego słyszeć. Mimo że podświadomie pragnął tych słów, jednocześnie uważał je za najgorsze w całym swoim życiu. Nie chciał słyszeć tego od niego. Nie od Harry’ego.

Prawdziwa miłość była przecież samobójstwem, a jutro wszystko miało już swój koniec.

Chapter 17: 17. Goodbye Yellow Brick Road

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Doncaster

Stał przed swoim rodzinnym domem w Doncaster, który cały czas był taki sam. Był taki sam jak w 1985 roku, gdy go opuszczał i wyprowadzał się do Manchesteru, i taki sam jak w marcu, gdy był tutaj ostatni raz poinformować swoją rodzinę, że został wybrany wraz z Niallem na support samego Harry’ego Stylesa. Był już jednak maj, więc w ogródku znajdowało się więcej wykwitniętych kwiatów niż podczas jego ostatniej wizyty. Przed domem stał zaparkowany Ford Fiesta jego mamy, co znaczyło, że była w domu. Pewnie miała wolne albo szła do pracy na nockę. Marka na pewno nie było, tego był pewien na sto procent. Był sobotni poranek, a wtedy, chcąc nie chcąc, pracował w przetwórni ryb. Jego babci też nie było, bo wyjechała w celach zdrowotnych w połowie kwietnia do swojej dalszej rodziny, która miała domek w Brighton nad morzem. Ubolewała, że nie będzie w domu, kiedy wróci Louis z trasy z Harrym, i miała nadzieję, że wróci jak najszybciej, aby wysłuchać każdej jego opowieści o tym fenomenie obecnego świata.

Wrócił dokładnie wczoraj po południu. Po koncercie w Brukseli spali jeszcze do rana w belgijskim hotelu, a z samego rana - i to wczesnego wyruszali w drogę powrotną do Manchesteru. Harry co prawda mógł zatrzymać się w Londynie skoro miał tam swój dom, ale uznał, że też musi wrócić do Manchesteru choć na parę dni. Nie miał pojęcia, czy wracał do swojej rodziny i w sumie niezbyt go to obchodziło. To było wiadome, że już się nie spotkają. Jednak to, co przeżyli razem na trasie europejskiej było ich i nikt nie mógł im tego odebrać.

Wrócili więc do Manchesteru i ich drogi się rozeszły. Harry wrócił do swojego modnego i wielkiego mieszkania w Ancoats, a Louis do dwupokojowego mieszkania wuja przy głównej ulicy A34. Niall także wrócił do swojego wynajmowanego pokoju, ale przyznał, że za zarobione pieniądze - a zarobili ich całkiem sporo jak na swoje poprzednie życie - wynajmie jakieś mieszkanie w centrum miasta. Mitch z Sarah z kolei wrócili do swojego wspólnego mieszkania w Londynie. Ich drogi się rozeszły i każdy miał teraz przerwę. Właściwie to Mitch, Sarah i Harry mieli przerwę. Louis i Niall wracali do swojego szarego życia w Manchesterze po kilku tygodniach kolorowego snu.

Wuj oczywiście już wrócił od swojej dalekiej kuzynki, do której wyjechał, kiedy Louis właśnie zaczynał supportowanie Harry’ego. Po powrocie swojego siostrzeńca zapytał go, jak przebiegła trasa z największą gwiazdą obecnych czasów. Nie był on jednak wielkim fanem współczesnej muzyki, a z natury był człowiekiem pragmatycznym, flegmatycznym i niezbyt zainteresowanym rzeczami, które nie dotyczyły jego bezpośrednio, więc ich rozmowa o trasie skończyła się na słowach, że było fajnie. Potem poszedł oglądać swoje ulubione zawody w jeździectwie i tyle było z ich rozmowy. Zapytał go jeszcze w czasie przerwy na reklamy, co robi dalej Harry. A, cóż, przed Harrym była amerykańska część trasy już bez jego nowego supportu.

Ta część trasy Harry’ego miała rozpocząć się dwudziestego pierwszego maja w Los Angeles. A do tego czasu cały jego zespół miał dziesięć dni wolnego. Louis złapał się na myśleniu, że chyba też chciałby mieć tylko dziesięć dni wolnego. Przyzwyczaił się do wieczornych koncertów na wielkich arenach i mógłby robić to w nieskończoność. Musiał jednak ustąpić australijskiemu zespołowi 5 Seconds Of Summer, który grał pop-punkową muzykę. Swoim skromnym zdaniem uważał, że on z Niallem i tak byliby lepsi. I nie myślał tak tylko ze względu na to, że chciał ponownie spotkać się z Harrym.

Cieszył się, że część europejska się skończyła. Gdy wrócił do Manchesteru, usłyszał te przejeżdżające samochody po głównej ulicy i zobaczył tamtejsze lokale, w których wieczorem rozbrzmiewała muzyka, przypomniał sobie, jak bardzo cenił sobie spokój. Naprawdę miał z jednej strony dosyć Harry’ego i jego aroganckiego i wybuchowego zachowania. Ile razy mógł wysłuchiwać, że jest beznadziejny, bo śpiewa coś, co lubi? Harry był naprawdę bezczelnym i wyrachowanym skurwysynem. Dziwił się, jakim cudem jego fani tego nie zauważali. Harry był w takim razie niesamowitym aktorem. Nawet jego siostra Lottie, która była jego wielką fanką, uważała go za najmilszego człowieka na świecie.

Przespał się jedną noc w mieszkaniu wuja w Manchesterze, a z samego rana złapał pociąg jadący do stacji głównej w Doncaster - jego rodzinnym mieście. Chciał odwiedzić rodzinę na kilka dni, zanim wróci do pracy w myjni i grania wieczorami w pubie. Wbrew pozorom nie zamierzał rezygnować z pracy w myjni samochodowej tylko dlatego, że zarobił na trasie z Harrym ogromną sumę pieniędzy. Głównie dzięki niemu, miał takie wrażenie, większość aren i stadionów została wyprzedana. Harry mógł się cieszyć, że dzięki niemu zarobił jeszcze więcej niż pierwotnie mógł zarobić ze swoim punkowym zespołem. On też dzięki temu zarobił więcej, ale nie zamierzał roztrwonić tych pieniędzy w kilka dni. Oczywiście miał nadzieję, że trasa Harry’ego przyciągnęła wzrok jakichś menadżerów i agentów i ktoś zaproponuje im wydanie płyty lub kontrakt, ale na razie nic takiego nie miało miejsca. Szara rzeczywistość i harowanie za najniższą stawkę musiały zatem powrócić do ich życiowego planu.

Stojąc przed swoim rodzinnym domem, poczuł spokój. W końcu będzie mógł w spokoju pójść spać, nie bojąc się, że Niall przyjdzie rano pijany, a Harry będzie na niego wrzeszczeć wniebogłosy. Tutaj mógł ze spokojem zjeść śniadanie ze swoją mamą, pooglądać rozgrywki piłkarskie ze swoim ojczymem Markiem, porozmawiać z Lottie o jej największym idolu i muzyce popowej oraz pójść spać bez chmury z awanturą nad głową. Mógł poczuć się swobodnie i bez oceniania.

Choć - czy gdy budził się ranem wraz z Harrym w jednym pokoju też był oceniany?

Westchnął i wraz ze swoją czarną walizką wszedł przez czarną furtkę na posesję. Na rabacie rosły konwalie i kolorowe bratki - ulubione kwiaty jego mamy. Nic się tutaj nie zmieniło - zupełnie.

Nie zdążył dobrze wejść na werandę i nawet zapukać do drzwi, gdy drzwi same się otworzyły przed nim. Ze środka pachniało ciasteczkami i dobrym śniadaniem. W progu natomiast stała jego mama w białej sukience, na której miała czerwony kuchenny fartuszek. Widząc swojego syna, natychmiast się uśmiechnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia.

— Moje słoneczko - powiedziała rozradowana i natychmiast go do siebie przytuliła, najmocniej, jak potrafiła; Louis także się uśmiechnął. - Stęskniłam się za tobą, kochanie.

Odsunęła się od niego, mając nadal wielki uśmiech na swojej twarzy. Louis także nie potrafił zdjąć ze swojej twarzy swojego szerokiego uśmiechu. Też tęsknił za mamą, która przecież go we wszystkim wspierała. Oczywiście rozmawiali telefonicznie, ale to nie było to samo, co rozmowa na żywo. Poza tym nie miał też na trasie wiele czasu, aby biegać po mieście w poszukiwaniu budki telefonicznej.

— Jak było na tej trasie? - zapytała na początek. - Dobrze się czujesz? Jak ten Harry? Ta wielka gwiazda?

— To naprawdę… - zawahał się, nie wiedział, jak to ładnie ubrać w słowa. - Ciekawa osoba.

Jego mama uznała, że o wszystko wypyta go w środku domu; nie chciała przecież z nim rozmawiać w progu drzwi, i to jeszcze drzwi jego rodzinnego domu. Zrobiła mu przejście do środka, więc Louis z tego skorzystał. Nie zdążył jednak dobrze znaleźć się na korytarzu, gdy nagle ze schodów zbiegła przeszczęśliwa Lottie, która jako największa fanka Harry’ego była bardziej ciekawa jego historii niż mama.

— Louis, jesteś! - zawołała i rzuciła mu się na szyję, Louis zachichotał. - Czekałam na ciebie! Odliczałam dni do końca trasy Harry’ego, choć nigdy tego nie robiłam. Zawsze chciałam, aby jego trasy trwały jak najdłużej, bo jego ciuchy, interakcje z fanami… Ale powiedz lepiej, jak było? Jaki jest Harry? Boże, nie wierzę, że rozmawiałeś na żywo z taką gwiazdą i przebywałeś w jego towarzystwie przez tyle dni…

Zbombardowała go wręcz swoimi słowami i pytaniami - tak, że Louis już nawet nie wiedział, co mówić i na co odpowiadać. Lottie chwyciła go za rękę i zaczęła go ciągnąć na górę w stronę swojego pokoju, chcąc z nim tam na spokojnie porozmawiać, chociaż ten nawet dobrze nie odłożył walizki na podłogę.

— Kochanie, wszyscy się za nim stęskniliśmy, ale Louis jest na pewno zmęczony po trasie - zainterweniowała Jay. - Daj mu odpocząć.

Louis zachichotał i pokręcił głową. Może rzeczywiście był zmęczony tymi krzykami Harry’ego i jego pretensjami, a samo koncertowanie rzeczywiście było wymęczające, ale przespał się w mieszkaniu w Manchesterze i właściwie był wyspany. Nie potrzebował zjeść pilnie śniadania, wziąć prysznica czy pójść spać. Ze spokojem mógł rozmawiać, choć nie był pewien, czy chciał sobie przypominać wszystkie chwile z Harrym. Z jednej strony był wdzięczny wujowi z Manchesteru, że niezbyt był zainteresowany jego trasą. Przynajmniej nie musiał sobie przypominać nocy w Paryżu lub Rzymie czy koncertu na Wembley i opieprzu od Jeffa.

Pokręcił głową, będąc cały czas ciągnięty przez Lottie do góry na piętro domu.

— Jest dobrze, spokojnie - powiedział do mamy. - Przyjdę później, dobrze?

Jay pokiwała głową nadal uśmiechnięta. Nie mogła napatrzeć się na swojego syna, który wrócił z tej trasy aż promieniujący. Widać było, że był szczęśliwy. W końcu spełnił swoje największe marzenie.

— Jasne, słońce - odparła. - Wstawię pieczeń do piekarnika. Będę na ciebie czekać w kuchni.

Louis skinął głową i w końcu uległ swojej siostrze, która szybko poprowadziła go schodami do góry. Nawet nie zdążył się rozejrzeć po górnym korytarzu, aby zorientować się, czy coś się zmieniło, czy wszystko było takie same. Lottie natychmiast zaprowadziła go do swojego pokoju, który wyglądał jak typowy pokój nastolatki z liceum. Pościel na jej łóżku była w kolorze różu z rysunkami różowych kwiatków. Ściany też były w kolorze różowym, nad jej biurkiem wisiał wielki plakat przedstawiający Harry’ego. Siedział na stołku, na plecach miał flagę Wielkiej Brytanii, która specjalnie była lekko pobrudzona, opierał swoją głowę o pięść prawej ręki i patrzył prosto w obiektyw aparatu. Włosy miał całe brązowe, trochę dłuższe, bo sięgały mu prawie ramion, i był o wiele młodszy. Na rękach jednak miał swoje tatuaże. Jakim cudem wcześniej nie zauważył tego plakatu w pokoju swojej siostry? Może dlatego, że rzadko tutaj wchodził - w końcu był to pokój Lottie, a poza tym przed tą całą trasą w ogóle nie interesował się Harrym Stylesem.

Nie wiedział, jak długo stał przed tym plakatem i wgapiał się w wizerunek młodego Harry’ego jak w święty obrazek, lecz Lottie zdążyła już usiąść podekscytowana na łóżku i wyjąć swoje magiczne pudełko spod łóżka, w którym trzymała różne drobne rzeczy związane właśnie z Harrym.

— Skąd pochodzi to zdjęcie? - zapytał ją po bardzo długiej i może trochę niezręcznej ciszy.

Lottie musiała podnieść swój wzrok, aby dowiedzieć się, o jakie dokładnie zdjęcie pyta jej brat. Zdziwiło ją to, że patrzył niemal jak zahipnotyzowany na plakat jej ulubionego muzyka.

— Dostałam go od przyjaciółki - powiedziała rozradowana, że jej brat w końcu zainteresował się jej idolem. - Jej starsza kuzynka była na jego koncercie i kupiła kilka plakatów, a później rozdała znajomym. To było pomiędzy jego pierwszą a drugą płytą.

— Ile miał tu lat? - dopytał.

— Dwadzieścia dwa - odpowiedziała bez zawahania. - To było w 1983 roku. Wszyscy go wtedy nazywali Księciem, bo wyglądał jak książę. No prezentował się sto razy lepiej niż książę Karol - zaśmiała się.

— Czyli to było przed wydaniem Lights Up - mruknął bardziej sam do siebie.

Lottie to jednak usłyszała - czy Louis chciał tego, czy nie.

— Tak - potwierdziła. - Był do tej piosenki teledysk, ale…

— Zbanowali go na MTV - dokończył za nią. - Wiem.

Czuł się trochę lepszy od niej, bo on wiedział o tym bezpośrednio od samego Harry’ego. Poza tym Lottie nie miała prawa zobaczyć tego teledysku na żywo ten jeden raz na MTV 11 października 1985 roku. Była wtedy jeszcze młoda, miała trzynaście lat i niezbyt interesowała się wszystkim, co tyczyło się wielkich gwiazd. Owszem, miała ich plakaty i inne rzeczy, ale nie interesowała się nimi na tyle, aby śledzić ich każdy ruch i wiedzieć, że 11 października będzie miała premierę nowa piosenka Harry’ego. Przegapiła jedyną możliwą okazję.

— To była zupełnie jego nowa era. Ścięte na krótko włosy, dyskotekowy styl… - ciągnęła dalej, nie zwracając przez chwilę uwagi na to, że Louis dokończył za nią zdanie; zorientowała się dopiero po chwili. - Zaraz… Skąd to wiesz?

Louis zachichotał i przysiadł na fotelu Lottie przed biurkiem.

— Powiedział mi - powiedział cicho rozbawiony. - Rozmawialiśmy o tym.

Przypomniała mu się noc w Monachium, gdzie rozmawiał z nim o jego muzyce, trasach i życiu do czwartej rano. To nadal wydawało się takie nierealne, że jego siostra była jak każda inna nastolatka w Anglii i Harry Styles był jej ulubionym muzykiem będącym oczywiście poza zasięgiem możliwości, a on - jej brat, był z nim w jednej trasie i go supportował. A co więcej - rozmawiał z nim swobodnie, ale nawet nie to robiło na nim dziwne wrażenie. Przecież on się z nim całował, oni spali ze sobą, Harry’emu zależało na nim…

Gdy przypominał sobie jego słowa, miał ochotę się rozpłakać. Nie wiedział dlaczego. Przecież go nienawidził; poczuł ulgę, gdy wrócił już do Manchesteru po trasie pełnej jego krzyków. Dlaczego tak bardzo reagował na jego słowa? Dlaczego chciał płakać, gdy przypominał sobie ich rozmowę po koncercie w Amsterdamie czy gdy po raz pierwszy powiedział do niego słowo kochać?

Harry był przecież największą gwiazdą muzyki popowej obecnej dekady. Na trasie jakoś tego nie zauważał, może dlatego, że przyzwyczaił się do niego. Ale gdy Lottie mówiła o nim ze swojej perspektywy jako zwykła fanka, uderzało go, z kim tak naprawdę miał do czynienia.

— No właśnie! - podjęła wątek. - Jak się poznaliście? Jaki jest naprawdę? Czy to naprawdę taki kochany człowiek? Mama mówiła coś, że się kłóciliście! Jak to możliwe? Louis!

Louis parsknął śmiechem i oparł się o oparcie szarego krzesła obrotowego. Lottie była taka ciekawska. Co miał jej powiedzieć? Zrujnować jej wyobrażenie o jej idolu? Powiedzieć jej, że Harry Styles to w rzeczywistości skurwysyn jakich mało? Nie chciał jej jednak okłamywać. Musiał do tego tematu podejść delikatnie, wiedząc, jak bardzo lubiła jego muzykę i całą jego wykreowaną w mediach osobę.

— Spokojnie, powoli – zaśmiał się; Lottie chciała wiedzieć wszystko w jednym czasie. - Poznaliśmy się w Londynie w studiu nagraniowym. Harry to… Bardzo skrajna osoba.

Wrócił pamięcią do ich pierwszego spotkania w Londynie, kiedy jeszcze się stresował, jaka tak naprawdę jest największa gwiazda muzyki, z którą miał wspólnie koncertować. Pierwszego dnia wywarł na nim negatywne wrażenie - chłodny wzrok, dogryzanie mu w najgorszy możliwy sposób, jego głupie zasady na trasie… Co miał powiedzieć Lottie? Kłamać na pewno nie zamierzał.

— Nie polubiliśmy się - powiedział, postanawiając, że będzie używać eufemizmów.

— Bo macie dwa odmienne charaktery! On jest miły, a ty na pewno palnąłeś coś głupiego!

Gdyby tylko wiedziała, że jest całkowicie na odwrót, pomyślał szybko.

— Powiedzmy, że coś takiego było - zaśmiał się. - Jednak z każdym kolejnym koncertem… Było inaczej.

Najpierw jego pomoc w Leeds, bo Niall upił się w barze i zrobił awanturę z tamtejszym gitarzystą, potem ich na początku normalna rozmowa w Birmingham, koncert na Wembley w Londynie, opieprz od Jeffa i Harry’ego, który przerodził się w ich pierwszą wspólną noc, która miejsce miała w Paryżu. Napięcie seksualne między nimi z każdą kolejną godziną rosło, więc Louis przestał się temu opierać. Gest Harry’ego w Tuluzie, chłodne spojrzenia w Lizbonie i Madrycie, jego prowokacje w Barcelonie i Wiedniu, ich kolejna namiętna noc w Rzymie - chyba ta najbardziej znacząca, bo pełna nieoczekiwanych uczuć, których Louis nigdy by się nie spodziewał, rozmowa w Monachium, kolejna noc w holenderskim Amsterdamie… I ostatnie miasto - Bruksela. O tej nocy nie chciał pamiętać, bo gdy tylko sobie o niej przypominał, chciał zamknąć się w pokoju i płakać do następnego białego rana.

— Więc jaki jest? - dopytywała zaciekle Lottie. - Powiedz coś! Spotkałeś mojego największego idola, musisz mi powiedzieć, jaki jest!

Wziął głęboki wdech. O którym wcieleniu Harry’ego miał mówić? Jego prawdziwym? Tylko która jego strona była prawdziwa? Ta arogancka i wybuchowa czy ta przemiła z poranków? Żeby nie wprowadzać Lottie w błąd, uznał, że powie tylko o tych miłych momentach, choć uznał też, że nie wspomni jej ani słowem o relacji, która łączyła go z Harrym. To już mogło być za dużo dla niej. Jak by zareagowała, gdyby się dowiedziała, że jej ukochany brat romansował z największą gwiazdą muzyki współczesnej, która jednocześnie była jej ulubionym muzykiem?

— Jest… Bardzo sentymentalny. Ceni sobie, gdy wszystko idzie po jego myśli. Nie lubi zupełnie rocka. - Parsknął śmiechem wraz z Lottie. - Wbrew pozorom jest taki… zwyczajny. Jak każdy inny człowiek. Jak każda inna osoba lubi zjeść na śniadanie jajecznicę. I rzeczywiście potrafi oczarować drugą osobę.

Znowu przypomniał sobie te wszystkie słowa, które mu mówił. Jeśli miał o tym rozmyślać do końca swojego życia… Gdy przecież o tym myślał, robiło mu się słabo, bo automatycznie słyszał jego głos i czuł na swojej skórze jego delikatny dotyk z samego rana w łóżku.

Lottie podekscytowana aż pochyliła się bardziej w jego stronę, łapiąc gwałtownie swoją różową pościel na łóżku.

— Widziałeś jego dziewczynę?

Gdy to usłyszał, momentalnie uśmiech zszedł mu z twarzy. Myślał, że się przesłyszał. Czyli Harry Styles kogoś miał. Mógł się tego spodziewać. Czego oczekiwał - że powie mu o swoim partnerze, a jeszcze gorzej - o swojej partnerce? Byli tylko oni na trasie, więc Harry, jeśli rzeczywiście kogoś miał, mógł bez konsekwencji zabawić się z nim. Łudził się, że rzeczywiście mu na nim zależało? Był gwiazdą; on rzeczywiście mógł mieć każdego i każdą.

Ale z drugiej strony nie dał po sobie odczuć, że się z kimś spotyka na stałe. I pociągali go mężczyźni. Chyba że był taki jak on - że podobali mu się zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Mimo tego nie zauważył, aby do kogoś regularnie dzwonił czy mówił o kimś na swoich koncertach.

Mimo wszystko wolał się łudzić, że to tylko głupie plotki z czołowych brytyjskich tabloidów. Nawet jeśli przez to miałby być największym idiotą świata.

— Dziewczynę? - dopytał zdziwiony. - Jaką dziewczynę?

— Stevie z Fleetwood Mac! - powiedziała. - Poznałeś ją? Wygląda jak anioł, prawda?

Ona? Jeszcze bardziej się zszokował. Lubił ten zespół i naturalnie znał tę dziewczynę, ale nigdy by nie powiedział, że ona kręciłaby z Harrym. Oni do siebie zupełnie nie pasowali. Znaczy oni w ogóle się ze sobą nie spotykali. Tak sobie wmawiał. Przecież jeszcze dwa dni temu Harry w nocy w Brukseli…

Chciał odwrócić wzrok, aby Lottie nie zauważyła jego łez. W porę jednak je opanował. Wlepiał w nią zszokowany wzrok, trochę nie wiedząc, co powiedzieć i jak to skomentować.

— Co? - rzucił. - Nie. On nie ma dziewczyny. Znaczy nie wiem. Nie. Chyba nie.

Zagubił się spanikowany. Lottie wpatrywała się w niego trochę zmieszana i zawiedziona. Też przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Louis z kolei nie chciał jej mówić o prywatnych sprawach Harry’ego i jego przeszłości z byłym chłopakiem. Miał wrażenie, że powiedział mu o tym, bo zaufał mu, że nikomu innemu o tym nie powie, a już na pewno nie mediom i osobom postronnym. Lottie, owszem, była jego siostrą, ale przede wszystkim była wielką fanką Harry’ego. Powiedzieć jej o wszystkich jego tajemnicach życia prywatnego, to jak powiedzieć o tym każdemu innemu fanowi napotkanemu na ulicy. Zupełnie inaczej wyglądałaby rozmowa o tym z mamą albo Markiem.

— Szkoda - mruknęła w końcu. - Wyglądaliby razem ładnie.

Pomyślał, co by powiedziała, gdyby to on był na miejscu tej kobiety. Też by ładnie wyglądał przy boku Harry’ego? Poza tym czy Harry zdawał sobie sprawę, co media wypisywały o jego potencjalnym związku? Wiedział, z kim go łączyli dziennikarze?

Chociaż nie dziwił się - dziennikarze MTV myśleli, że Watermelon Sugar jest o kobiecym orgazmie. Równie dobrze mogli powiedzieć, że Harry jest hologramem lub kimś z uniwersum Star Treka, a i tak wszyscy by w to uwierzyli. Ludzie ślepo podążali za każdą plotką o największej gwieździe, a nikt nie potrafił stanąć i powiedzieć, że widzi coś, czego nikt inny zobaczyć nie potrafi.

Lottie wyczuła, że poruszony temat rzekomej dziewczyny Harry’ego spowodował gęstą atmosferę w jej pokoju. Wstała z łóżka i otworzyła okno, jakby powietrze z zewnątrz miało spowodować, że temat ten się rozpłynie. Postanowiła zmienić temat.

— Mama mówiła, że kłóciłeś się z Harrym - podjęła ten wątek. - Pewnie byłeś dla niego niemiły…

— No wiesz co? - Oburzył się żartobliwie. - Dlaczego to ja miałem być niemiły?

— A Harry był? - zaskoczyła się. - Przecież to najmilszy człowiek na świecie.

Machnął ręką. W końcu nie mogła żyć wiecznie w bańce mydlanej wykreowanej przez media.

— Przestań - zaśmiał się. - Na jego trasie jest tyle zasad, że dosłownie nie można było oddychać jego powietrzem w jego towarzystwie - zażartował.

Może aż tak radykalnych zasad nie było, ale było wiele innych, które były absurdalne do granic możliwości. I właśnie przez nie z jednej strony cieszył się, że ta trasa dobiegła końca. Mogli w spokoju wrócić z Niallem do manchesterskiego pubu i grać, co im się tylko podobało. Ani Harry, ani Jeff nie mogli ich już za nic skarcić.

— Musisz przesadzać - skomentowała. - Pewnie był zakaz alkoholu, a twój kolega i tak się upił - dodała ciszej.

— To było niemiłe - uznał oburzony Louis.

Dziewczyna wywróciła oczami i zamknęła pudełko, w którym trzymała przeróżne rzeczy związane z jej ulubionymi muzykami.

— Przepraszam - mruknęła zawstydzona. - Po prostu słyszałam, jak tata rozmawia z mamą przez telefon. Pytał kilka razy, czy to naprawdę chodzi o twojego kolegę i czy naprawdę się upił. Więcej nie usłyszałam, bo zobaczył mnie na schodach i kazał mi iść spać, bo było już dawno po drugiej w nocy…

No tak, ta noc w Leeds, kiedy odprowadzał pijanego Nialla do pokoju. To już nawet nie było zwykłe upicie się. On już wtedy nawet nie kontaktował. Przymknął na chwilę oczy i wziął głęboki wdech.

— Wiesz, jaki jest Niall - powiedział cicho. - Znasz go. Ale dał sobie radę. Wiesz, że w Amsterdamie zastąpił gitarzystę Harry’ego Mitcha na scenie?

— No właśnie słyszałam! - zawołała. - Pisali o tym w gazetach! Co się stało? I jaki jest Mitch?

Zachichotał przyjaźnie, poprawił się na krześle obrotowym i zaczął opowiadać. Cieszył się, że weszli na bardziej neutralny grunt. Miał poczucie, że już za dużo jej powiedział o Harrym, mimo że niczego szczególnego nie zdradził. Wchodząc na temat jego gitarzysty, powiedział jej, że Mitch w istocie jest bardzo beznamiętnym człowiekiem i zdaje się, jakby nie miał w sobie żadnych emocji, bo nigdy ich szczególnie nie prezentował. Powiedział jej pokrótce o tym, że nie polubili się z Niallem, i o tym, że dowiedział się, że zaczynał swoją muzyczną karierę w Los Angeles w rockowych zespołach. Mówiąc o Mitchu, musiał również wspomnieć Sarah i jej przyjazne nastawienie i miłość do rocka. Wyznał również, że Mitch i Sarah są parą, co ku jego zaskoczeniu Lottie wiedziała, więc nie było to wielką tajemnicą przed fanami Harry’ego.

Oprócz tego opowiedział jej również o tym incydencie w Holandii, wielkim koncercie na londyńskim Wembley, Tuluzie, Barcelonie, Wiedniu… Mówił jej o piosenkach, jakie wykonali z Niallem; w miarę możliwości podawał jej także tytuły piosenek, które wykonywał Harry pod sam koniec jako covery. Ubolewał, że nie usłyszała, jak śpiewa na żywo przed tyloma ludźmi Saturday Night’s Alright i nie usłyszała solówki gitarowej Nialla z Tuluzy do utworu GN’R Sweet Child O’ Mine. Opowiadając jej o tych wszystkich sytuacjach, zdał sobie sprawę, ile przeróżnych sytuacji spotkało go w zaledwie kilka tygodni na tej intensywnej trasie po Europie.

Nie zapomniał także opowiedzieć jej o samych miastach, które widział. W jednych był dłużej - jak na przykład Londyn czy Paryż, w drugich krócej, ale i tak widział, jak bardzo wszystkie państwa europejskie różnią się od siebie. Mówił też o fanach, o interakcji z nimi, o atmosferze na arenach i stadionach… Mówił o swoich przeżyciach, ale tylko o tych przed fanami. To co się działo za kulisami, było zbyt poufne. I nie chciał znowu o tym myśleć.

Opowiadając jej o koncertach i przypominając sobie wszystkie rozmowy z Harrym, przypomniał sobie również, że ten pytał go, jaka jest ulubiona piosenka Lottie z jego dyskografii. Wtedy w Birmingham, zanim pocałował go niespodziewanie na hotelowym korytarzu, powiedział, że zapewne As It Was, ale nie był tego pewien. Przecież nigdy nie pytał o to Lottie, bo nie lubił samego Harry’ego i jego wielkiej osoby. A teraz miał do tego doskonałą okazję.

— Jaka w ogóle jest twoja ulubiona piosenka Harry’ego? - zapytał ją, gdy zeszli na temat setlisty Harry’ego na koncertach.

— A pytał? - dopytała podekscytowana, a gdy zobaczyła skinienie głową Louisa, myślała, że zemdleje z wrażenia. Przykryła na chwilę swoje usta dłońmi z wielkiego zaskoczenia. - O Boże! I co powiedziałeś?

— Że chyba As It Was - odparł zgodnie z prawdą. - Przecież za każdym razem, jak zamykasz się w pokoju, śpiewasz tę piosenkę.

Z zażenowania schowała na kilka sekund twarz w dłoniach i pokręciła energicznie głową. Louis się zaśmiał. Czyli bardzo się pomylił.

— O nie, to nie ta - powiedziała niezadowolona z faktu, że Louis tak nakłamał Harry’emu. - Ona też jest fajna, ale nie najlepsza. Która jest najlepsza? Poczekaj, muszę się zastanowić… Hm, Fine Line.

Zdziwił się.

— Jak tytuł jego drugiej płyty?

Pokiwała głową, potwierdzając tym samym.

Nigdy nie słyszał tej piosenki na żywo. Harry nigdy jej nie wykonał. Widział za każdym razem kartkę z utworami, które zamierzał wykonać, i na żadnej nie było takiej piosenki.

— Harry jej nigdy nie wykonał na tej trasie…

— Bo ją rzadko wykonuje - przyznała Lottie. - A to jego najpiękniejsza piosenka. Mam wrażenie, że wykonuje ją tylko dla najważniejszych dla siebie osób. Raz wykonał ją na żywo na VMA w 1986 roku, gdy na gali była jego siostra, i drugi raz i ostatni na koncercie na Brooklynie w grudniu też 86’.

To by się zgadzało. Jego siostra Gemma, z którą nie miał zbyt dobrego kontaktu, ale nadal była jego siostrą. I Brooklyn - dzielnica Nowego Jorku, w której poznał i mieszkał wraz ze swoim pierwszym partnerem, który miał wielki wpływ na jego twórczość. Jednak co było takiego w tej piosence, że wykonał ją tylko dwa razy na żywo?

— Puść ją - polecił jej. - Posłuchamy jej razem.

Mimo że nienawidził muzyki Harry’ego i dźwiękowo nadal uważał ją za disco chłam, to ciekawość wygrała. Lirycznie przecież był geniuszem mimo wszystko i za to go podziwiał. Lottie zachwyciła się tym pomysłem i jak oparzona doskoczyła do komody, na której trzymała swoje płyty. Miała kilka albumów na płytach CD, ale wolała słuchać muzyki na winylach. I słusznie według Louisa.

Wyciągnęła różową płytę z okładki i włożyła ją do gramofonu. Igłą musiała trafić akurat w ostatni utwór z płyty, co było dosyć trudne. Ostatecznie trafiła całkiem nieźle, bo na końcówkę przedostatniej piosenki. Gdy Louis usłyszał to disco, ledwo powstrzymał się, aby nie wyrzucić gramofonu przez okno. Dwa dni był wolny od muzyki Harry’ego, a dzisiaj ponownie przypomniał sobie, co w niej było nie tak.

Lottie oczywiście zaczęła się kołysać w rytm utworu, aż ten w końcu się skończył. Louis myślał, że za chwilę usłyszy coś równie tanecznego, lecz ku jego zaskoczeniu na początku usłyszał wokalizę, a później delikatną gitarę klasyczną. Po niecałej minucie Harry zaczął śpiewać - cicho, delikatnie, z emocjami. Louis aż zaniemówił. To był zupełnie odmienny Harry - nie ten z trasy, nie ten przed fanami. To był ten prawdziwy Harry.

You've got my devotion but man, Icanhate you sometimes.

Przymknął swoje oczy i odchylił głowę. Kurwa mać, nie chciał chyba słyszeć tej piosenki. Była przepiękna, zupełnie nie rockowa, ale też nie dyskotekowa. Była po prostu Harrym. Tak bardzo chciało mu się płakać. O kim napisał tę piosenkę - czyżby znowu o Davidzie? Nawet jeśli, to widział w niej tak bardzo silne nawiązanie do siebie, choć było to absurdalne, bo musiał tę piosenkę napisać przed 1986 rokiem, a wtedy się nie znali. Ale to nie miało znaczenia, gdy słyszał jego delikatny głos i gitarę klasyczną, na której prawdopodobnie on sam grał.

Crisp trepidation; I’ll try to shake this soon. Spreading you open is the only way of knowing you.

Harry rzeczywiście go otworzył. Udało mu się to. Otworzył go i poznał go od środka. Dosłownie. Gdy słuchał jego powtarzających się słów w tle narastającej melodii z perkusją Sarah, miał w głowie noc z Brukseli, a tak bardzo nie chciał o tym myśleć. Ledwo powstrzymywał swoje łzy. Miał szczęście, że Lottie słuchała tej piosenki z zamkniętymi oczami i go nie widziała.

W końcu słowa we'll be a fine line zmieniły się na we'll be alright, a piosenka na dobre się rozwinęła. Nie zdążył się nią nacieszyć w jej całej okazałości, a już się skończyła. Igła podniosła się i wróciła na swoje miejsce. Lottie otworzyła oczy i zachichotała, gdy zobaczyła reakcję Louisa. Ta piosenka wręcz wgniotła go w krzesło.

Wstała i postawiła igłę na początku płyty, odtwarzając ją tym samym od początku. Pokój ogarnęły dźwięki pierwszej piosenki z drugiego albumu Harry’ego - Golden.

— I jak ci się podobała? - dopytała go, jakby jego reakcja jej nie wystarczyła.

— Ładna - powiedział, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. - Ale nadal wolę Mötley Crüe - zaśmiał się.

Machnęła ręką.

— Nie znasz się.

Przez chwilę wsłuchiwali się w melodię pierwszej piosenki. Louis musiał przyznać, że wersja studyjna brzmiała nieco inaczej niż wersja koncertowa. Przede wszystkim w wersji studyjnej nie było tak bardzo słychać gitary Mitcha. Cóż, na płycie znajdowały się bardziej dyskotekowe i popowe wersje, na koncertach gitara Mitcha, choć nie taka sama jak Nialla, nadawała utworom Harry’ego zadziorności. Odrobinę zadziorności.

— A co z częścią amerykańską? - zapytała Lottie, odchylając się nieznacznie na swoim łóżku, na którym siedziała.

Louis trochę zdziwił się jej pytaniem.

— A co ma być? - dopytał. - Jako support wraca ten australijski zespół.

— Oh. - Lottie wydawała się być zawiedziona. - Myślałam, że może…

Nie dokończyła, ale Louis doskonale wiedział, co chciała powiedzieć. Cóż, mimo tych wszystkich słów, że zależy mu na nim i chciałby go kochać choć ten jeden dzień, i tak nie mieli się ponownie spotkać. Część amerykańska i ta późniejsza, która mogła obejmować Japonię, Australię i Skandynawię, należała już do dawnego porządku Harry’ego, a on cenił sobie porządek. Złamana ręka perkusisty poprzedniego zespołu była zupełnym przypadkiem i niespodziewanie zaburzyła rytm koncertowania. Harry musiał wrócić na swoje pierwotne tory, a on, cóż, musiał wrócić do Manchesteru po pięknym śnie, z którego w końcu musiał się obudzić i wrócić do rzeczywistości.

Golden ustąpiło kolejnej piosence, czyli Watermelon Sugar. Gdy Louis usłyszał te pierwsze słowa: tastes like strawberries, uznał, że to już za wiele. Musiał sobie oczywiście przypomnieć tę noc w Rzymie, kiedy Harry wpadł do jego pokoju, zaczął okładać go pocałunkami i powiedział mu, że jego fani to idioci, bo nie wiedzą, o czym jest ta piosenka. Wstał niespodziewanie z krzesła i poszedł w kierunku wyjścia z pokoju siostry. Wytłumaczył się tym, że idzie na dół zobaczyć, co robi mama, co po części było prawdą. I tak rozmawiał z Lottie wystarczająco długo.

Zanim jednak wyszedł, uznał, że zapyta ją o jeszcze jedną rzecz. Odwrócił się w jej stronę, gdy ta chowała pudełko z rzeczami z powrotem pod łóżko.

— Lottie - zaczepił ją, przystając w progu drzwi, a Lottie natychmiast podniosła na niego wzrok. - O czym jest Watermelon Sugar?

Lottie zaśmiała się radośnie i spojrzała ukradkiem na płyty stojące na komodzie, wśród których znajdowała się płyta winylowa z tym singlem z drugiej płyty Harry’ego. Była opakowana w różową okładkę z zieloną ramką, na środku której znajdował się rysunkowy arbuz z czarnymi pestkami.

— No jak to o czym? - zaśmiała się. - O wakacjach. Truskawki, letni wieczór, koniec czerwca…

Louis uśmiechnął się sam do siebie. Niby była wielką fanką Harry’ego, a tak wielu rzeczy nie wiedziała… Gdyby się dowiedziała, chyba spadłaby z krzesła. A tym bardziej gdyby dowiedziała się, kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się o znaczeniu tego utworu.

Poczuł mimowolnie te pocałunki w Rzymie na sobie i jego delikatny dotyk. Gdyby Lottie wiedziała, co robił wraz z jej największym idolem… Gdyby wiedziała, że jej idolowi, największej gwieździe lat osiemdziesiątych zależało na nim… To było takie abstrakcyjne, takie nierealne. On był przecież zwykłym chłopakiem z Doncaster mieszkającym w Manchesterze, a Harry… Znał go cały świat.

Wyszedł z pokoju Lottie, śmiejąc się cicho pod nosem, choć jednocześnie chciało mu się płakać. Dlaczego? Przecież był w swoim rodzinnym domu w Doncaster. Powinien się cieszyć, że ta trasa pełna kłótni się skończyła. A jednak nie potrafił tego robić w stu procentach. Z tyłu głowy nadal miał te wszystkie koncerty i noce.

Zszedł na dół, skąd rozpowszechniał się zapach pieczonego kurczaka. Zagadał się z Lottie. Gdy przyjechał do Doncaster, był późny ranek, a teraz było już dawno po dwunastej. Naprawdę długo z nią gadał. Poczuł, że trochę zignorował swoją mamę, która pewnie też była ciekawa, jak minęła cała trasa. Z nią oczywiście rozmawiał przez telefon najczęściej, jak to było możliwe, ale rozmowa telefoniczna nigdy nie mogła zastąpić rozmowy na żywo.

Wszedł do kuchni, gdzie zobaczył swoją mamę myjącą naczynia. Gdy ta usłyszała jego kroki w kuchni, natychmiast zakręciła wodę, wytarła ręce w ręcznik kuchenny i odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem.

— Już dała ci odpocząć? - zapytała ze śmiechem, Louis jej zawtórował. - To teraz moja kolej. Jak u Nialla?

Trochę zdziwiło go to pytanie. Spodziewał się, że tak jak każda inna osoba zapyta go najpierw o samego Harry’ego przez to, że przecież był największym celebrytą. Pozytywnie się zaskoczył, chociaż przecież pytała go o to jego mama, a ona traktowała Nialla trochę jak własnego syna. Doskonale znała jego sytuację rodzinną, czasami broniła go przed jego matką, ale robiła tylko, co mogła - nie mogła wychodzić poza swoje uprawnienia. Niektórych rzeczy to ona go nauczyła. Był dla niej trochę jak syn, może jakiś bliski siostrzeniec lub bratanek i dlatego tak bardzo się o niego martwiła. Cieszyła się, że ten zamierzał pójść na terapię - Louis oczywiście powiedział jej o tym, kiedy zadzwonił do niej z budki telefonicznej w Barcelonie. Popierała ten pomysł. Widząc go po raz pierwszy, gdy miał szesnaście lat, wiedziała już, że ma zamiłowanie do alkoholu. Znała się na ludziach; potrafiła z nich czytać niczym z kart. Dla niej Niall był dobrym chłopakiem i świetnym, oddanym przyjacielem, tylko skrzywdzonym przez życie. To dobrze, że taki chłopak znalazł wsparcie w jej równie oddanym synu.

— Postanowił wynająć mieszkanie za pieniądze, które zarobiliśmy - powiedział.

Pokiwała głową z dumy. Wiedziała, o jaką kwotę chodziło. Nigdy nie widziała tylu pieniędzy na raz. Nigdy nie była łasa na pieniądze i nie uważała, że to one są najważniejsze w życiu, ale mimo wszystko i tak cieszyła się, że Louis zarobił tyle pieniędzy, robiąc to, co kochał najbardziej w życiu - śpiewając. Tak bardzo była z niego dumna, że spełnił swoje marzenie o graniu na wielkich arenach i stadionach. Gdy ponad miesiąc temu przyszedł do niej i powiedział jej, że sam Harry Styles poprosił go o otwieranie jego koncertów, myślała, że żartuje. Bo to brzmiało jak żart. To nie tak, że w niego nie wierzyła - bardzo mu kibicowała, ale patrzyła też realnie na rzeczywistość. A jednak można było spełnić swoje marzenia, żyjąc ponad miesiąc pięknym snem.

— To bardzo dobrze - uznała. - Zasługuje na to.

Louis pokiwał głową, zgadzając się z mamą. Niall jak nikt inny zasługiwał na wszystkie dobre rzeczy w życiu. Przysiadł na krześle przed małym okrągłym stołem. Jego mama z kolei oparła się plecami o blat kuchenny.

— Musi kiedyś do nas wpaść - powiedziała i postanowiła zmienić temat. - A jak Harry?

Wziął głęboki wdech i jakoś automatycznie spuścił wzrok na stół. Co mógł jej powiedzieć? Że taka gwiazda być może się w nim zakochała? Przecież to brzmiało jeszcze bardziej jak żart niż supportowanie go. Poza tym dlaczego czuł do niego taki sentyment, skoro go nienawidził? Zupełnie gubił się w swoich emocjach. Sam już nie wiedział, co mówić i w co wierzyć.

Jay widząc jego reakcję, zaniepokoiła się. Wiele razy skarżył jej się przez telefon na bezczelne zachowanie Harry’ego. Nie była jego fanką jak jej córka Lottie, ale też dała się nabrać na jego kochany wizerunek wykreowany w mediach. Nie miała jednak podstaw, aby mu nie wierzyć, że Harry jest jaki jest. Były dni - szczególnie na początku trasy, kiedy byli jeszcze w Anglii, w których nie wytrzymywał i po prostu leciały mu samoistnie łzy - słyszała to. Jej syn był raczej silną osobą, więc skoro już nie wytrzymywał ładunku emocjonalnego Harry’ego, to znaczyło, że coś było na rzeczy.

— Cały czas taki był? - dopytała delikatnie. - Zrobił ci coś?

Przysięgała sobie, że jak tylko usłyszy, że coś się stało, to nie podaruje temu całemu Harry’emu. Nie interesowało ją to, że to była wielka gwiazda. Jeżeli skrzywdził jej syna, będzie odpowiadał za to jak każdy inny obywatel Wielkiej Brytanii. Była matką, a obowiązkiem matki była ochrona swojego dziecka - niezależnie ile miało lat.

Louis pokręcił głową. Chociaż - może Harry rzeczywiście mu coś zrobił? Perfidnie go uwiódł, a on mu uległ. I jeszcze teraz za nim tęsknił. Nie mógł nic z tym zrobić, bo wiedział, że już nigdy go nie ujrzy na oczy. Ameryka już nie należała do niego, więc Harry go uwiódł i zostawił. Louis był idiotą, bo od początku wiedział, że tak się to wszystko skończy. A mimo tego uległ mu jak pieprzony szesnastolatek zakochany po raz pierwszy w życiu.

— On… - zaczął niepewnie; przed swoją mamą mógł być szczery. - Na początku był bezczelny do granic możliwości. Nienawidzę go.

— Do końca taki był?

— Tak właściwie… Potem się zmienił. Mówił mi, że zależy mu na mnie - powiedział niemal na jednym wdechu, jakby było mu wstyd za to. - My…

Wstrzymał oddech. Jego mama pokiwała głową w zrozumieniu. Nie musiał kończyć; wiedziała, o co chodziło i, szczerze, zdziwiło ją to bardzo. Tego nigdy by się nie spodziewała. Owszem, jej syn był dorosły i to była jego sprawa, ale to akurat nie o to chodziło. Bardziej zdziwił ją fakt, że Harry Styles znany z mediów z tego, że jednak przyciągał do siebie kobiety, a media prześcigały się z informacjami, z kim obecnie się umawia, był taki do jej syna i mówił mu takie słowa.

Przez dłuższą chwilę naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Naprawdę ją to zaskoczyło. Louis z kolei siedział ze zwieszoną głową przy stole, bojąc się spojrzeć swojej mamie w oczy. Wiedział, że go akceptuje, ale było mu jakoś głupio.

— Wiem, co powiesz - zabrał pierwszy głos, w końcu spoglądając na nią. - On jest cholernie bogaty, więc to okazja życia. Komu tak bogatemu spodobałby się taki zwykły chłopak z robotniczej Anglii?

Natychmiast pokręciła głową. Absolutnie nie myślała o pieniądzach, nie była taką osobą. Bardziej martwiła się o jego samopoczucie. Pieniądze grały drugorzędną rolę.

— Nie - powiedziała szybko. - Pieniądze w tym wszystkim są nieważne. Najważniejsze jest pytanie: czy tobie zależy na nim?

— Nie! - zaprzeczył natychmiast, lecz zaraz potem pożałował tego słowa. - Nie wiem. Nienawidzę go, ale…

Zauważyła jego reakcję. Natychmiast go przytuliła; wyczuła, że potrzebuje tego. I nie myliła się. Wtulił się w nią niemal jak małe dziecko, które się czegoś przestraszyło. Przytulali się tak dłuższą chwilę, aż w końcu Louis sam się odsunął.

— Ma swój urok - niemal wyszeptał. - Czasami tak mówił, że miałem wrażenie, że… się zakochał.

Dla Jay było to trochę za dużo informacji jak na kilka tygodni. Najpierw support, potem niby zakochanie… I wszystko to dotyczyło największej gwiazdy obecnej dekady. Harry Styles nie był muzykiem jej czasów, ale porównywała go trochę do Elvisa Presleya, w którym sama podkochiwała się jako nastolatka.

— Ale on mnie oszukał - kontynuował z rozgoryczeniem. - Mamo, to taka wielka gwiazda. Wierzysz, że mówił to na poważnie?

Westchnęła.

— Skoro zależy mu na tobie, to będzie chciał się z tobą prędzej czy później spotkać… - uznała. - Pamiętam, jak twój ojciec o mnie zabiegał. Trzy razy mi się oświadczał. Bardzo mu na mnie zależało.

— A jednak się rozwiedliście - zauważył Louis. - I poznałaś Marka.

Pokiwała głową.

— Ale to, że nasz związek nie wyszedł, nie znaczy, że nie miał on dla mnie żadnego znaczenia - powiedziała. - Mam ciebie. I to dla mnie się liczy.

Uśmiechnęła się do niego słabo, po czym ponownie go przytuliła. Znowu się wtulił - niemal tak samo mocno jak przy Harrym.

— Jestem z ciebie dumna - dodała cicho. - Cokolwiek postanowisz, będę tu dla ciebie.

Sam też się uśmiechnął. Za to kochał swoją mamę. Niezależnie co robił i kim był, kochała go całą swoją osobą. Nie był pewien jednak, czy jej wierzyć. Czy Harry rzeczywiście mówiąc prawdę, będzie szukał z nim prędzej czy później jakiegoś kontaktu? Nawet jeśli, to nie chciał robić sobie nadziei. Wolał o nim zapomnieć niż przez kolejne miesiące rozmyślać, kiedy w końcu się odezwie. I czy przypadkiem w Ameryce nie zabawia się z kimś innym.

Postanowił pójść do swojego pokoju, tłumacząc się tym, że rozpakuje tam swoje rzeczy z walizki, a powie więcej o trasie, gdy wróci Mark z pracy. Tak naprawdę musiał zostać sam ze sobą i ze swoimi myślami. Ostatnie dni były jedne z najgorszych i najlepszych w jego życiu. Przede wszystkim musiał przestać myśleć o tej cholernej ostatniej Brukseli.

Jego pokój znajdujący się na górze i naprzeciwko pokoju Lottie cały czas był taki sam, gdy opuszczał Doncaster na rzecz Manchesteru. Na idealnie pościelonym łóżku znajdującym się na środku pokoju leżało dużo poduszek. Louis uwielbiał je; zawsze mógł się do nich przytulić. Na komodzie przy oknie z kolei stały rodzinne zdjęcia i radio. Włączył je; natrafił akurat na piosenkę Harry’ego Nilssona Without You. Westchnął. Nawet nie miał ochoty zmieniać stacji.

Położył się na łóżku i po raz pierwszy od momentu opuszczania przez niego sceny w Brukseli poczuł w sobie pustkę. Nie mógł jej niczym wypełnić. Poczuł się niesamowicie pusty w środku. Poczuł, że czegoś mu brakuje. A właściwie kogoś.

Piosenka Without You się skończyła, a po niej z radia poleciała piosenka Harry’ego As It Was. Nie lubił tej piosenki tak jak prawie całej jego dyskografii, zupełnie mu się nie podobała. Ale po raz pierwszy w swoim życiu posłuchał jej z własnej woli w całości, uśmiechając się do siebie słabo i mając pierwsze mimowolne łzy w oczach, gdy słyszał jego delikatny głos - tak jakby ten był obok niego i śpiewał mu do snu. Jego delikatny, spokojny, śpiewający głos, że to już nie jest to samo, co kiedyś.

 

*

 

Tani alkohol i zapach papierosów. Tak dawno nie czuł tego zapachu. I tak dawno nie przechadzał się jedną z głównych ulic Manchesteru - Oxford Road. O dziwo, znajdowało się na niej wielu sympatyków Manchesteru United w czerwonych lub białych koszulkach klubowych, którzy rozmawiali głośno o wczorajszej łatwej wygranej nad Newcastle United. Świętowali koniec sezonu First Division, choć niezbyt szczęśliwie się dla nich skończył, bo ich drużyna zajęła dopiero jedenaste miejsce. Nie przeszkodziło im to jednak, aby dobrze się bawić i obrażać klub z drugiej strony miasta - Manchester City, który awansował do najwyższej ligi z Second Division.

Tych obelg wysłuchiwał między innymi pewien chłopak w jasnych, spranych jeansowych spodniach i koszulce właśnie Manchesteru City. Leciało w jego stronę wiele obelg od przechodzących kibiców drugiego manchesterskiego klubu, lecz nie był zaczepiany. Stał przed doskonale znanym Louisowi pubem i wyglądał, jakby na kogoś czekał. Louis mimowolnie się uśmiechnął, bo doskonale kojarzył chłopaka. Nie widział go od ponad miesiąca. Cóż, wszystko wracało do swojego pierwotnego stanu. Musiał się do tego na nowo przyzwyczaić.

Ku zaskoczeniu chłopaka to Louis go pierwszy zaczepił, witając się z nim. Przyzwyczajony był do tego, że to on zabiegał o niego.

— O, jest nasza wielka gwiazda! - zachwycił się.

Podekscytowany pochylił się w jego kierunku, aby pocałować go prosto w usta. Louis jednak w porę zorientował się, co chce zrobić, i odsunął się. Miał wrażenie, że gdyby nie jego epizod z Harrym, odwzajemniłby ten gest.

— Co ty robisz? - zapytał i zaśmiał się nerwowo. - Przestań, jeszcze nie byliśmy na żadnej oficjalnej randce.

— Mieliśmy iść do kina… - odparł trochę zawiedziony. - Chciałem zaprosić cię na mecz Manchesteru City, ale byłeś w trasie. I to nie byle jakiej!

Pokiwał głową i uśmiechnął się. Co prawda nie miał ochoty opowiadać kolejnej osobie o przygodach na trasie największej gwiazdy muzyki, ale dla Luke’a mógł zrobić mały wyjątek. Lubił go wbrew pozorom. Podziwiał go, że mimo jego zwodów, nadal uparcie o niego zabiegał.

— Teraz muszę się bardziej postarać, jeśli chcę, aby moim partnerem był taki muzyk - powiedział i zaśmiał się. - Poważnie, śledziłem każdy materiał na MTV o Harrym Stylesie. Widziałem kilka urywków z koncertów i byłeś niesamowity!

— Dzięki - powiedział trochę speszony mimo wszystko. - Starałem się. Robiłem, co umiem najlepiej.

— Szkoda, że nie będzie was w Ameryce… - wyznał ze smutkiem. - Ale może to lepiej. Stęskniłem się za tobą.

Chciał go złapać za rękę, być może nadgarstek, ale Louis w porę znowu się odsunął. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Stęskniłeś się za mną czy za co weekendowym staniem przed tym pubem? - dopytał rozbawiony.

To pytanie sprawiło, że Luke na chwilę zaniemówił. Po chwili jednak zaśmiał się i również pokręcił głową.

— Co to za pytanie? Oczywiście, że za tobą. Cały czas myślałem, jak fajnie by było pójść z tobą na ten mecz. I czekałem, aż wrócisz. Brakowało mi zapraszania ciebie w nieskończoność na randki.

Obaj zaśmiali się donośnie - tak głośno, że grupka przechodzących kibiców Manchesteru United spojrzała na nich bardzo zdziwionymi spojrzeniami. Louis nawet żartobliwie go szturchnął, przez co ten jeszcze głośniej się zaśmiał.

— W moim życiu liczą się sukcesy, nie porażki.

W końcu uspokoili swoje śmiechy, a Louis wziął głęboki wdech. Spojrzał ukradkiem na neonowe logo manchesterskiego pubu. Wracał przecież do szarej rzeczywistości. Musiał zapomnieć o tym dziwnym epizodzie jego życia. Supportowanie Harry’ego Stylesa i spanie z nim w jednym łóżku? To rzeczywiście brzmiało jak głupi żart i coś nierealnego, gdy stał na tej głównej ulicy Manchesteru. Wszystko przypominało to z marca, choć w rzeczywistości wszystko się zmieniło.

Wrócił dokładnym wzrokiem na Luke’a.

— Okej - powiedział trochę beznamiętnie. - Mogę z tobą wyjść gdzieś w tygodniu.

Początkowo, gdy to usłyszał, zaśmiał się ponownie donośnie na pół manchesterskiej ulicy, lecz widząc, że Louis się nie śmieje, szybko opanował swój wybuch śmiechu i spojrzał na niego niemal jak na wariata.

— Poważnie? - zapytał zszokowany. - Chcesz się umówić ze mną? Nie żartujesz?

Pokręcił głową. Luke podekscytowany aż przykrył swoje usta dłonią, aby wręcz nie pisnąć z zachwytu. Ten chłopak, o którego starał się tak długi czas, w końcu zgodził się z nim umówić. I to w dodatku chłopak, który miał przed sobą świetlaną przyszłość w muzyce i kilka dni temu koncertował jeszcze z samym Harrym Stylesem.

— O mój Boże… - Nawet nie wiedział, co powiedzieć. - Gdzie ja mogę cię zabrać, abyś nie żałował? Na mecz już nie pójdziemy…

Louis postanowił wrócić na swoje dawne tory. Położył mu dłoń na klatce piersiowej, dotykając tym samym jego niebieską koszulkę Manchesteru City z czarnym napisem sponsora brother. 

— Liczę na ciebie - odparł. - A teraz pozwól mi dać najlepszy koncert w Manchesterze.

— Oczywiście - powiedział nadal w trochę lekkim szoku. - Kochany.

Louis zachichotał i odszedł w stronę wejścia do pubu, kręcąc sam do siebie głową z niedowierzaniem. Lubił Luke’a. Może nie podobał mu się jakoś zbytnio, ale w końcu nie o to chodziło w życiu. Nie mógł przecież czekać na Harry’ego jak pieprzona żona za żołnierzem; jak księżniczka za księciem. Życie nie było bajką, a on nie był kopciuszkiem. Życie toczyło się w realnej Wielkiej Brytanii w latach osiemdziesiątych, gdzie on był muzykiem z pubu, a Harry wielką gwiazdą.

Gdy on był wczoraj w Doncaster u rodziny, Niall rozmawiał z właścicielem pubu w sprawie powrotu do grania. Cóż, to że go zdziwił, to mało powiedziane. W końcu miniony miesiąc byli w trasie z największą gwiazdą, wiec czego jeszcze szukali w okolicznym pubie w centrum Manchesteru? Rzeczywistość jednak była taka, że na razie nikt nie odezwał się do nich z propozycją podpisania kontraktu. Co innego mogli zrobić? Owszem, mieli tyle pieniędzy, że mogli kilka miesięcy nic nie robić i czekać na boskie zmiłowanie, ale po co im to było? Przecież mogli powrócić do okolicznego grania w weekendy w manchesterskim pubie - chociażby na okres przejściowy.

Grali zazwyczaj tylko w soboty, ale właściciel od razu zgodził się na koncerty w niedziele. Najpewniej oczekiwał tłumu widzów i słuchaczy, a to za sobą pociągało zyski z tytułu sprzedanych piw i innych alkoholi. Dla niego poza tym to był zaszczyt gościć w swoim lokalu takich muzyków. I był z tego niesamowicie dumny, że to on pierwszy dał im szansę grać co tydzień w swoim pubie.

Louis wchodząc do środka, nie spodziewał się, że wiele osób od razu na niego spojrzy, uśmiechnie się i zacznie go witać jak jakąś lokalną gwiazdę. Co z tego, że jeszcze trzy dni temu grał na wielkiej arenie przed tysięcznym tłumem; speszył się. Myślał, że wejdzie do pubu jak do swojego drugiego domu, gdzie przesiadywać będzie tylko paru stałych klientów, a zetknął się z czymś zupełnie innym - wszystkie stoliki były zajęte, podobnie jak miejsca przy barze. W rogu znajdowała się grupka chłopaków w czerwonych koszulkach piłkarskich, którzy palili papierosy. Miał trochę wrażenie, jakby wszedł na nieswoje terytorium.

Mimo tego wrócił do dawnego życia. Musiał zejść na ziemię i pozostać w swoim mieście. Nie mógł ciągle myśleć o trasie, o luksusie, o Harrym. Ameryka już nie była jego i Nialla. Jego przyszłość leżała poza żółtą brukowaną drogą, jak to śpiewał w jednej ze swoich piosenek Elton John. Jego przyszłość leżała poza Harrym i jego życiem.

Jak zwykle pierwszy w pubie był Niall; w porównaniu do niego miał tendencję do spóźniania się na ich manchesterskie koncerty. Już z daleka pomachał mu dłonią na powitanie. Niall ubrany w białą podkoszulkę i trochę zadziwiająco dla jego stylu czarne lateksowe spodnie z łańcuchami zauważył go i natychmiast się z nim przywitał, zostawiając swoją ukochaną zielonkawą gitarę na drugim planie.

— Widzisz tych wszystkich ludzi? - zachwycił się. - Przyszli dla nas!

Louis rozejrzał się po lokalu, jakby musiał sobie przypomnieć widok tych wszystkich ludzi.

— Pewnie przyszli tylko napić się piwa - odparł nieprzekonany. - Wczoraj był mecz Manchesteru United. Pewnie jest jakaś feta czy coś.

Nie był do tego przyzwyczajony. Koncertując z Harrym, musiał liczyć się z tysięcznymi tłumami na arenach i stadionach, ale w tym pubie… Zostawiał ten lokal wraz z Niallem, kiedy w środku było raptem kilka osób zupełnie niezainteresowanych ich występem. Teraz powracał do niego jak jakaś gwiazda, która musiała dać z siebie wszystko, aby zadowolić fanów. Miesiąc temu nie musiał zwracać uwagi na drobne potknięcia, teraz wypadałoby. Gdyby mu się głos załamał albo Niall pomyliłby akordy, chyba spaliłby się ze wstydu, mimo że liczba ludzi w tym lokalu była nieporównywalna do fanów Harry’ego.

— Tak, wmawiaj sobie - powiedział Niall, wywracając oczami. - Jesteśmy gwiazdami! Zawsze tego pragnęliśmy.

Louis uśmiechnął się i pokiwał głową dumny i z siebie, i ze swojego najlepszego przyjaciela.

— Tak… Udało nam się.

Niall także się uśmiechnął, po czym go szybko przytulił. Udało mu się, mimo tak beznadziejnego życia. Im obu się to udało; udało się im coś, o czym od tak dawna marzyli.

Odsunął się od niego i wrócił uwagą do swojej gitary, którą przecież musiał nastroić. Nie mógł uwierzyć, że wraz z nią przeżył tyle przygód po całej Europie, koncertując z samym Harrym Stylesem.

— Co to za nowe spodnie? - zapytał Nialla, wskazując na jego ubranie. - Nigdy nie nosiłeś lateksu.

— Kosztowały kupę forsy, ale wyglądają świetnie - odparł, patrząc na swój dzisiejszy ubiór. - No co? Mam pieniądze, to trzeba je spożytkować.

— A jak z mieszkaniem?

— Wynająłem piękny apartament na Old Trafford, a to taka piękna dzielnica - przyznał rozmarzony. - Cena zwala z nóg, ale mnie stać!

Pokiwał głową w zrozumieniu. W zasadzie skoro mieli pieniądze, to dlaczego nie mogli szaleć? Po to koncertowali - aby oprócz własnej satysfakcji, także zarobić.

— Widziałem przed pubem Luke’a - podjął wątek Niall, odkładając znowu swoją gitarę. - Musi mu naprawdę zależeć, skoro tyle razy już się stara i cały czas stoi przed pubem.

Louis wywrócił oczami. Niall doskonale to zauważył.

— Powinieneś się z nim umówić - uznał. - Cały czas na ciebie czeka, a ty go ignorujesz. Ja wiem, że lubisz zwodzić mężczyzn, ale daj mu szansę, wydaje się w porządku.

Westchnął i spojrzał się w bok, aby uniknąć spojrzenia Nialla. Ten to oczywiście wyłapał. Louis był nerwowy i nie przypominał siebie sprzed trasy z Harrym. Wziął głęboki wdech.

— Cały czas o nim myślisz, co? - zapytał go cicho, Louis mu nie odpowiedział, lecz wiedział, jaka byłaby jego odpowiedź. - Przestań. Przecież nie zależy ci na nim.

Spuścił wzrok, nic nie mówiąc. Niall początkowo się zmieszał, a później się zdziwił dalszym brakiem odpowiedzi z jego strony.

— Zależy ci na nim? - zapytał go poważnie i dopiero w tym momencie Louis na niego podniósł wzrok. - Lou, Harry to gwiazda. Myślisz, że kiedykolwiek chciał cię na poważnie? Takie gwiazdy śpią, z kim tylko popadnie. Założę się, że znalazł już sobie zastępstwo na część amerykańską.

Niall wiedział o wszystkich nocach i sytuacjach między nim a Harrym, w końcu nawet sam ich przyłapał na gorącym uczynku w Paryżu. Nie wiedział tylko jednego - że Louis myślał cały czas o Harrym i łapał się na tym, że chciałby przeżyć z nim choć jeszcze jedną noc. Cały czas był przekonany, że się nienawidzą. Co w zasadzie było prawdą, bo Louis w dalszym ciągu go nienawidził, ale chyba odrobinę inaczej niż na początku.

— Przestań się zadręczać - polecił mu. - To nic ci nie da. Harry będzie się świetnie bawić, a ty będziesz wspominać. Miej go gdzieś, przecież i tak się nienawidzicie, prawda?

— Mhm - potwierdził. - Przecież to największy skurwysyn świata.

— Więc za czym tęsknisz? - dopytał go retorycznie. - Świat nie kończy się na trasie z Harrym. Też mi przykro, że się to wszystko skończyło, bo było super, ale, hej, przynajmniej mam spokój od tego nadętego Mitcha!

Mimowolnie Louis zachichotał, a zaraz po nim Niall. Co było prawdą, to było prawdą. W Manchesterze przynajmniej mieli spokój od wszelkich kłótni i dyskusji.

— Ja i Harry, ty i Mitch… Kto by pomyślał - skomentował to Louis. - Jakim cudem myśmy się tam nie pozabijali?

Znowu się roześmiali. Śmialiby się zapewne dłużej, gdyby nie właściciel pubu, który musiał ich zobaczyć na własne oczy razem po miesiącu. Od razu przywitał ich szerokim uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni.

— Brakowało mi was! - zawołał. - Już wolę tę waszą rockową muzykę co weekend niż kibicowskie burdy tych z Old Trafford i Maine Road. Dwa razy rozwalali mi lokal! Zacznę chyba wywieszać wywieszkę zakaz wstępu kibicom piłkarskim - narzekał; w końcu machnął ręką i postanowił zmienić temat. - Ale to mało ważne! Jesteście wy! Co dzisiaj macie w planach zagrać? I w ogóle jak mam was przedstawić? Jak było na wspólnej trasie z taką gwiazdą? Jak to się w ogóle stało?

Mogli się tego spodziewać; zostali wręcz zbombardowani pytaniami oczywiście o trasę i Harry’ego. Teraz Louis dał głos Niallowi, który pewnie już wczoraj co nieco powiedział właścicielowi, ale on najwyraźniej nadal nie mógł w to uwierzyć i prosił o więcej dowodów. Niall więc powiedział trochę o samych koncertach, bo w sprawy prywatne za bardzo nie chciał wchodzić. Po co właścicielowi pubu była informacja o tym, że on był w konflikcie z Mitchem - gitarzystą Harry’ego, a Louis z samym Harrym, z którym jeszcze łączyła go bardzo dziwna relacja? Musiało mu wystarczyć tylko to, jak wyglądało granie na tak wielkich arenach przed taką publicznością.

Właściciel po opowieściach wyjawił, że od tej pory mogą przychodzić do pubu, kiedy tylko chcą, aby grać, co znaczyło, że nie musieli się już ograniczać tylko do weekendów, co było i im, i właścicielowi na rękę. On będzie miał zysk z piw i alkoholi, a oni z napiwków. O ile w ogóle więcej ludzi będzie chciało wrzucać im pensy do kubeczka tylko dlatego, że stali się na ponad miesiąc sławni.

Kolejna grupa kibiców weszła do pubu, przez co jedyny barman na barze - i to w dodatku jakiś młody, nie mógł się wyrobić z wydawaniem alkoholu. Właściciel musiał mu pomóc opanować bałagan przy barze. Rzucił jeszcze do nich, że od tej pory stawia im po każdym ich wieczorze piwo lub inny alkohol na koszt firmy. Oferta ofertą, była kusząca, ale Niall… Louis spojrzał na niego wymownie, odprowadziwszy pięćdziesięcioletniego właściciela w stronę baru.

— I tak nie mogę dzisiaj zostać po koncercie… - powiedział nerwowo Niall. - Muszę jeszcze wypakować się w nowym mieszkaniu i…

Louis nie do końca wiedział, czy to była prawda, czy szukał jakiejkolwiek wymówki, aby go nie zdenerwować, że pójdzie znowu pić alkohol, ale i tak w tym wszystkim był jeden plus - przynajmniej właściciel lokalu nie będzie miał okazji postawić mu za darmo alkoholu.

Przygotowali się do swojego występu; Niall oczywiście nastroił odpowiednio gitarę do pierwszej piosenki, a Louis zadbał o wszystkie elementy potrzebne mu na scenie. Gdy siadał na charakterystycznym dla siebie stołku i poprawiał jeszcze mikrofon na statywie, kątem oka zauważył wchodzącego do lokalu Luke’a, który od razu spotkał się z dezaprobującymi spojrzeniami ze strony kibiców przeciwnego klubu. Nie zraziło go to jednak, aby usiąść przy jednym ze stolików koło jakichś dwóch dziewczyn w czarnych kozaczkach.

Właściciel lokalu opanował już sytuację na barze, więc wszedł ociężale na podwyższoną scenę, chwycił mikrofon i uśmiechnął się do wszystkich gości pubu.

— Jest mi niezmiernie miło gościć w swoich progach dwóch chłopaków ze środkowej Anglii coverujący znane rockowe przeboje ostatnich lat. Tak ich zapowiadałem przez ostatnie miesiące. I pewnego dnia zostali zauważeni przez niezwykłą osobowość w muzycznym show-biznesie, bo przez samego Harry’ego Stylesa! Ale niech was nie zmyli jego muzyka, bo ci chłopacy zrobili wszystko, aby wykonywać to, co umieją najlepiej. Proszę państwa, przed państwem zespół Faith In The Future! Powitajcie ich gromkimi brawami!

Przed miesiącem słuchający ich ludzie, którzy oczywiście byli pijani, potrafili buczeć na nich, a teraz wszyscy - nawet ci groźnie wyglądający kibice chowający się z tyłu, zaczęli bić brawo. Louis speszony uśmiechnął się nieśmiało i spojrzał na Nialla, który był z siebie dumny jak nigdy dotąd.

Postanowili rozpocząć swój występ od jednego ze swoich ulubionych utworów - Dream On Aerosmith. Ten utwór, oprócz Eye Of The Tiger, podtrzymywał ich na duchu w złych chwilach. Był w końcu o marzeniach i snach, które się spełniały. Wychowali się na tej piosence i mieli do niej duży sentyment. I nadal idealnie pasowała do ich obecnej sytuacji.

Gdy Niall zaczął grać pierwsze dźwięki na swojej gitarze, niemal wszyscy w pubie zachwycili się ich wyborem. Niemal tak jak wszyscy fani Harry’ego Stylesa na jego koncercie.

— Everytime that I look in the mirror all these lines on my face getting clearer - zaśpiewał spokojnym głosem, jak zwykle lekko stukając palcami o stołeczek. - The past is gone, it went by like dusk to dawn

Tak bardzo brakowało mu perkusji Sarah, która powinna pojawić się po jeszcze jednym wersie. Wiedział doskonale, że znała ten utwór i mógł się nawet założyć, że był jednym z jej ulubionych. Tak bardzo przyzwyczaił się do tej dziewczyny na perkusji, że dziwnie mu było śpiewać do perkusyjnego podkładu z taśmy.

Dokończył pierwszą zwrotkę. Śpiewając, miał rację - nikt nie wiedział, jak to się zaczęło, i jak to się skończy. You got to lose to know how to win.

Wszedł gładko i z przymkniętymi oczami w most piosenki.

— You know it's true - przeciągnął i dokończył, łapiąc za mikrofon: - All the things come back to you.

Wszystko wracało do niego.

Kiedy zaczął pierwszy przedrefren, co najmniej połowa pubu zaczęła wraz z nim śpiewać, co i dla nich, i dla właściciela i barmana było czymś zupełnie nowym w tym miejscu. Zawsze byli niezauważalni, a dzisiaj… A dzisiaj czuli się jak gwiazdy, które wróciły do swojego pierwotnego miejsca.

Niall oczywiście zagrał swoją pierwszą solówkę wręcz wyśmienicie, po której Louis powtórzył przedrefren, znowu słysząc gości lokalu śpiewających wraz z nim. Cóż, był to klasyk - kto tego nie znał?

— Dream on, dream on, dream on; dream until your dream come true!

Powtórzył to wiele razy, aż w końcu zaśpiewał końcowe dream on - przeciągnięte i głośne, jakby wykrzykiwał całemu Manchesterowi, że wygrał marzenia. Tyle lat marzyli z Niallem, tyle lat walczyli o zaistnienie na muzycznej scenie i tyle lat wierzyli, że dopóki nie wygrają, to nie jest koniec. I taka była prawda - musieli wierzyć do końca, aż w końcu los się do nich uśmiechnął. Teraz mogli jedynie czekać na propozycję kontraktu.

I to wszystko za sprawą największego skurwysyna świata, o którym teraz cały czas myślał, choć go nienawidził - Harry’ego Stylesa.

— Sing with me, sing for the year, sing for the laughter and sing for the tear - zaśpiewał jedne z ostatnich słów tego utworu. - Sing with me, just for today, maybe tomorrow the good Lord'll take you away

Gdy wybrzmiał ostatni dźwięk gitary, niemal wszyscy zaczęli bić brawo i wiwatować. I Louis musiał przyznać, że to było zupełnie inne uczucie niż na wielkiej arenie. Tutaj miał poczucie, że każdy słuchał ich z uwagą i był tutaj dla niego i dla Nialla; na arenach i stadionach niekoniecznie musiało tak być, bo ludzie mogli być myślami tylko z Harrym. A tutaj każdy był dla nich; i każdemu spodobało się ich wykonanie najpopularniejszej piosenki Aerosmith.

Podziękowali wszystkim szerokim uśmiechem, a później zabrali się za jeszcze dwie rockowe propozycje, które przygotowali na ten wieczór. Wszyscy do samego końca słuchali ich uważnie, popijając kulturalnie swoje piwa i inne alkohole. Louis nadal nie mógł uwierzyć, że aż tyle ludzi przyszło na ich koncert do zwykłego pubu w centrum Manchesteru. I nie mógł również uwierzyć w to, że zapewne większość z tych ludzi nie przyszła dla alkoholu, a specjalnie dla nich. Chociażby taki Luke - przyszedł dla niego, nie dla alkoholu.

Na samym końcu spotkali się z jeszcze głośniejszymi brawami. Louisa to paradoksalnie speszyło, bo w końcu byli w małym pubie, nie na wielkiej arenie. Mimo tego podziękował ludziom za tak piękny odbiór i obiecał, że jeszcze nieraz usłyszą ich na tej scenie manchesterskiego pubu. Ludzie zaczęli wrzucać swoje pensy i funty do wystawionego kubeczka, a Niall w tym czasie chował swoją gitarę.

— To ja już idę - poinformował go nerwowo, gdy schował wszystko, co było jego. - Świetnie nam wyszło. Brakowało mi tego.

— Mnie też - odparł z uśmiechem i przytulił go lekko. - Poczekaj chwilę, przeliczę pieniądze i się podzielimy.

Niall machnął ręką ze śmiechem.

— Teraz od kilkunastu funtów nie stanę się bogatszy - zażartował. - Przelicz na spokojnie w domu i jutro się rozliczymy.

Chciał się pożegnać, lecz obok nich znalazł się Luke w tej niebieskiej koszulce Manchesteru City wyróżniającej się na tle czerwonych trykotów kibiców z przeciwnej części miasta. Przywitali się. Niall nie znał go zbyt dobrze, ale uważał go za dobrego gościa. Niczym mu nie podpadł, aby go znienawidził tak jak Mitcha.

— To był świetny występ - pochwalił go. - Świetnie grasz na gitarze. Kiedyś sam grałem na akustyku, ale przyniosłem ludziom więcej szkody niż pożytku - zaśmiał się.

Niall zawtórował mu i podziękował. Po chwili wytłumaczył, że musi już iść, więc pożegnał się z Luke’em i z prędkością światła wyszedł z lokalu niczym cień. Louis podejrzewał, że to przez to, że nie chciał patrzeć na lejący się alkohol. Obiecał, że poszuka jakiejś terapii na terenie Manchesteru; teraz tylko wystarczyło czekać na skutki sesji.

Wraz z Luke’em podeszli do baru. Postanowili porozmawiać i spędzić ze sobą trochę czasu. Cóż, mimo że Louis widywał go co weekend przed pubem, musiał przyznać, że niezbyt dobrze go znał od strony prywatnej. A skoro miał z nim w następnych dniach gdzieś wyjść… Usiedli na dwóch wolnych krzesełkach barowych, które akurat się zwolniły, i cierpliwie poczekali na młodego barmana.

Ten dostał już wytyczne od szefa, że Louisowi i Niallowi ma polewać alkohol na koszt firmy - nieważne, ile by pili. Przez to, że Nialla nie było, Louis kazał barmanowi polać na koszt firmy Luke’owi - za Nialla. Barman przystał na to, nawet nie pytając szefa o zdanie. Postawił przed nimi dwa kufle piwa i jeszcze nieśmiałym głosem zapytał Louisa, jaki naprawdę jest od kulis Harry Styles. Ten tylko wywrócił oczami znudzony tymi pytaniami i odparł, że jest jak każdy inny Brytyjczyk pijący o szesnastej zwyczajową herbatkę.

— Witamy w First Division, ciamajdy! - zaczepili Luke’a jacyś chłopacy idący w kierunku toalet. - Skopiemy wam tyłki!

Luke jedynie machnął ręką i upił łyk swojego piwa. Louis odprowadził wzrokiem kibiców Manchesteru United, po czym wrócił spojrzeniem na Luke’a.

— City naprawdę awansowało? - zapytał; Luke szczęśliwy skinął głową. - Wiesz, przez tę całą trasę nawet nie śledziłem rozgrywek piłkarskich.

Porozmawiali do ostatniego łyka piwa o piłce nożnej i meczach zarówno First Division, jak i Second Division, w którym występowało do teraz City. Louis w zasadzie nie miał swojej ulubionej drużyny, ale gdyby miał już komuś kibicować, to albo swojej lokalnej drużynie z Doncaster, albo jakiemuś zespołowi z Manchesteru. Nie chciał odpowiadać się za jedną ze stron; mógłby pójść zarówno na mecz Manchesteru United, jak i Manchesteru City. Zresztą wraz z Niallem był na kilku meczach obu drużyn. I nie chciał mówić, która była lepsza.

Po dosyć długiej i wyczerpującej rozmowie o piłce nożnej uznali, że pójdą się przejść po mieście. Luke nawet zaproponował mu, że odprowadzi go do jego domu, na co Louis przystał. Dlaczego miał odmawiać? Tylko dlatego, że Luke nie był Harrym?

Gdy postanowili, że wyjdą z pubu, Luke powiedział, że skorzysta jeszcze z toalety. Louis zażartował, że ma uważać na tych kibiców z czerwonej części Manchesteru, choć nie wyglądali oni na groźnych. Po prostu szukali głupiej zaczepki. Luke obiecał ze śmiechem, że będzie uważać, po czym zniknął z zasięgu jego wzroku w drzwiach prowadzących do toalet.

Louis wykorzystał tę chwilę. Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni swojej skórzanej kurtki, wyciągnął jednego i podpalił go zapaliczką. Zaciągnął się i wypuścił dym w bok, bawiąc się pustym kuflem piwa i rozmyślając o tej cholernej nocy w Brukseli.

Ktoś koło niego usiadł na krześle zwolnionym przed chwilą przez Luke’a. Nie spojrzał na tę osobę, uznając, że to jakiś gość lokalu lub kibic Manchesteru United. Gdy jednak usłyszał chrząknięcie w swoim kierunku, odwrócił wzrok i omal nie dostał zawału, widząc przed sobą faceta w białej koszuli i spiętych z tyłu włosach.

Patrząc przez chwilę na niego, uznał, że finalnie to on bardziej go denerwował na tej trasie niż Harry.

— Czego? - mruknął niechętnie, odwracając wzrok w bok. - Nie powinien pan teraz odpoczywać w swojej willi na przedmieściach Londynu?

Jeff prychnął i sam zapalił papierosa, użyczając zapaliczkę od Louisa, która leżała na blacie baru. Zaciągnął się i pokręcił głową.

— Chcę cię na trasie w Ameryce – powiedział bez owijania w bawełnę. Louis natychmiast na niego spojrzał z szokiem wymalowanym na twarzy. - Zagrasz z nami?

Kurwa, pomyślał, tego się nie spodziewał. Nic z tego nie rozumiał. Przecież w Ameryce miał być ten australijski zespół; znowu któryś z tamtych chłopaków złamał rękę albo nogę? Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Wrócili do Manchesteru, ten już powoli przyzwyczajał się, że już nigdy nie zobaczy Harry’ego, a Niall miał pójść na terapię, a teraz… Ta wiadomość spadła na niego jak grom z jasnego nieba. O co tu, do cholery, chodziło?

— A wasz support? Tych czterech chłopaków grających punka? - dopytał zdezorientowany i nadal zszokowany. - Nadal nie mogą grać?

Jeff się roześmiał. Ponownie zaciągnął się papierosem, po czym skierował się całym ciałem w stronę Louisa.

— Dostajesz kolejną szansę supportowania Harry'ego Stylesa, największej gwiazdy lat osiemdziesiątych, a ty mnie pytasz, co z jego poprzednim supportem? - zapytał poważnie, lecz nie dał mu czasu na odpowiedź, bo parsknął śmiechem. - Dlaczego się nimi przejmujesz? Wyrzucimy ich. My chcemy was. Harry chce ciebie.

— Dlaczego? - zdołał zapytać, wciskając się mu w zdanie.

— Czy to naprawdę ważne? - warknął, tracąc cierpliwość. - Odpowiedź jest prosta: tak albo nie.

— Chwila - przerwał mu. - Co Harry powiedział? Mamy zagrać jeden koncert czy…

— Cała Ameryka - powiedział spokojniejszym głosem; Louisa te słowa aż ścięły z nóg. - Od Los Angeles do Nowego Jorku i końcowy koncert w Londynie. Zaczynamy dwudziestego pierwszego maja, kończymy dwudziestego ósmego czerwca.

Był tak zszokowany tą informacją, że naprawdę nie wiedział, jaką odpowiedź dać Jeffowi. Myślał o Niallu, którego przecież tutaj nie było. Miał podejmować za niego decyzję? Choć jako jego najlepszy przyjaciel wiedział, jaka byłaby jego odpowiedź, wolał milczeć. Poza tym miał on zacząć terapię, uzgodnili to w Barcelonie. Miał kolejny miesiąc ledwo wytrzymywać bez alkoholu? Przecież to było niemożliwe, Louis o tym wiedział. 

I jeszcze Harry. Cholera, wolał chyba żyć ze świadomością, że wszystko, co dobre, się skończyło i nie było do tego powrotu. A teraz miał go ponownie ujrzeć? Po całej tej trasie europejskiej pełnej kłótni, afer, sprzeczek, dyskusji i namiętności? Nienawidził go za wszystkie oblegi w jego stronę; nienawidził go za to, że go uwiódł; nienawidził go za to, że obiecywał mu wiele, wiedząc, że i tak się nie spotkają ponownie; i nienawidził go za to, że teraz ponownie go chciał przy sobie. Nienawidził go za to, że zagościł w jego myślach na stałe.

Wziął głęboki wdech, skacząc wzrokiem po różnych przedmiotach. Jeff oczekiwał tylko tej jednej odpowiedzi, ale on nie wiedział, czy był w stanie powiedzieć to na głos. Myślał o Niallu, o sobie, o Luke’u, o tym pubie, o Manchesterze… Czuł, że został postawiony przed ścianą, a dla Jeffa być może przed faktem dokonanym, bo nie chciał słyszeć żadnej odmowy ani żadnych wątpliwości.

Z toalety wrócił Luke, który był trochę zdziwiony faktem, że Louis rozmawiał z jakimś czterdziestoletnim facetem. Zauważając go, zgasił swojego papierosa i uśmiechnął się nerwowo w jego stronę. Jeffowi się to nie spodobało.

— Kto to? - zapytał zaciekawiony, wskazując na Jeffa.

— Louis? - domagał się odpowiedzi.

Spanikował. Naprawdę nie chciał podejmować decyzji za Nialla, choć doskonale wiedział, co on by powiedział. Poza tym ponowne ujrzenie Harry’ego… A nawet jeśli nie to, to zwiedzenie Stanów Zjednoczonych i kolejne koncerty na wielkich arenach i stadionach…

Wstał z krzesła. Przypomniał sobie słowa Nialla sprzed ponad miesiąca: to mogło się zdarzyć każdemu, ale nie zdarzyło się - zdarzyło się nam. To była ich kolejna jedyna szansa.

— Dobrze - zgodził się. - Zagramy. Porozmawiam z Niallem.

Jeff uśmiechnął się zwycięsko i strzepnął popiół ze swojego papierosa do popielniczki.

— Wyśmienicie - odparł nonszalancko. - Na taką odpowiedź liczyłem.

Louis już nic nie powiedział, obrzucił go tylko dezaprobującym spojrzeniem i wyszedł z pubu wraz z Luke’em na ciepłe już majowe powietrze. Wziął głęboki wdech angielskiego powietrza z nutą papierosów palonych przez ludzi przechodzących tą ulicą.

Ponownie jeden z ostatnich razy czuł ten manchesterski zapach. Zaraz miał być znowu w trasie z Harrym Stylesem. Znowu miał go ujrzeć. I znowu być może ponownie poczuje jego dotyk na swojej skórze i jego usta na swoich. Przypominając sobie noc w Brukseli, chciało mu się płakać. Teraz w tych okolicznościach podwójnie.

Cóż, musiał poinformować o swojej decyzji Nialla. Następnego dnia z samego rana zerwał się z łóżka, ubrał pierwsze lepsze ciuchy, które ujrzał w swojej szafie i, nawet nie tłumacząc swojego wyjścia wujowi, wyszedł z mieszkania, kierując się natychmiast w stronę dzielnicy Old Trafford, gdzie swoje nowe mieszkanie wynajął jego najlepszy przyjaciel.

Rzadko chodził w tamte rejony. Przed trasą z Harrym zazwyczaj przebywali tylko w centrum miasta, gdzie swój pokój miał też Niall. Na Old Trafford przybywali tylko z okazji meczu Manchesteru United, bo to tam znajdował się stadion czerwonej manchesterskiej drużyny. W innej sytuacji jednak nigdy nie miał okazji tam być, więc szedł tam również z wielką ciekawością.

Główna ulica tej dzielnicy robiła wrażenie. Także robotnicza i z budynkami z czerwonej cegły sprawiała jednak wrażenie luksusowej w odróżnieniu od podobnej dzielnicy znajdującej się w Doncaster. Oglądał budynki i sklepy z iskierkami w oczach. Mimo tego myślał, że takie Old Trafford i tak mogło się schować przy Ancoats, gdzie swój apartament miał Harry.

Na kartce miał zapisany dokładny adres. Upewnił się trzy razy, czy to w tym miejscu, kiedy dotarł na miejsce. To był apartamentowiec z charakterystycznej tutaj czerwonej cegły. Był pod wrażeniem, że Niall znalazł takie mieszkanie na wynajem.

Musiał zadzwonić domofonem pod odpowiedni numer. Zanim zdołał sprawdzić, pod którym numerem znajdowało się mieszkanie Nialla, z apartamentowca wyszła jakaś kobieta. Wykorzystał to i wszedł przez otwarte przez nią drzwi. Rozejrzał się wokół siebie z dużym zaciekawieniem. Apartamentowiec musiał być wybudowany niedawno, bo wszystko wręcz lśniło nowością. Będąc już w środku, sprawdził numer mieszkania i wszedł na górę po schodach.

Zatrzymał się na ostatnim piętrze przy kasztanowych drzwiach. To było mieszkanie wynajęte przez Nialla - upewnił się kilka razy. Wziął głęboki wdech i zapukał do drzwi. Ze środka słyszał przytłumione dźwięki utworu Push It To The Limit z filmu Człowiek z blizną. Niall uwielbiał ten film i często słuchał tej piosenki. Ale tym razem słuchał jej naprawdę głośno. Trochę się zaniepokoił. Nie chciał, aby któryś z nowych sąsiadów Nialla zadzwonił na policję.

W końcu usłyszał szczęk zamka w drzwiach. Po chwili drzwi otworzyły się, a w przejściu zobaczył, a jakże inaczej, pijanego Nialla z wielką butelką whisky, która opróżniona była już do połowy. Włosy natomiast miał w całkowitym nieładzie i były pokryte świeżo nałożoną farbą w kolorze blond, która jeszcze nie wyschła. Jego zielona koszulka była cała w farbie do włosów, zresztą tak samo jak jego brązowe szorty. Prawie potknął się o próg i upadł twarzą przed siebie; w porę jednak przytrzymał się klamki nowych drzwi.

— O, Louis! - zachwycił się, ledwo utrzymując równowagę; whisky w jego butelce prawie wylała się na nowe panele. - Super, że jesteś! Chodź się ze mną bawić!

Zrobił mu przejście w drzwiach. Zmieszany i również zdenerwowany zachowaniem przyjaciela wszedł do środka. Niall zamknął za nim drzwi i upił łyk whisky z butelki, kołysząc się w energiczny rytm piosenki.

— Poważnie? - skomentował to Louis. - Jest ledwo dwunasta, a ty już pijesz?

— Oh, przestań - mruknął. - Jestem po raz pierwszy w życiu bogaty! Daj mi się tym nacieszyć. Poza tym opijam nowe mieszkanie, nie widać?

— Widać - mruknął niezadowolony. - Miałeś iść na terapię.

— I pójdę - zarzekł się. - Przecież i tak zwolniłem się z roboty, więc mam wolne. Nie będę sprzątać ulic, kiedy mam tyle funtów przy sobie!

Louis westchnął i wszedł za Niallem do przestronnego salonu. Z wielkiego okna rozpowszechniał się przepiękny widok na centrum Old Trafford, a gdzieś w oddali można było także dojrzeć czerwony stadion. Na telewizorze natomiast leciały rozgrywki irlandzkiego golfa, a z wieży hi-fi leciała właśnie piosenka z filmu. Dokładnie rozejrzał się po wielkim pokoju, gdzie na środku stała wielka skórzana kanapa w kolorze białym. Trochę nie wiedział, co ze sobą zrobić i co mu powiedzieć. Jego cała pewność siebie wyparowała.

I Niall znowu pił alkohol, choć miał tego nie robić. Mógł się tego spodziewać; przecież nie był jego niańką, a Niall nie miał obowiązku mu się spowiadać. Mógł się domyślić, że kupi drogi alkohol i będzie go pić - chociażby, tak jak powiedział, dla opicia nowego mieszkania. Sam nie był już pewien, czy dobrze zrobił, zgadzając się na trasę amerykańską. Niall miał do cholery iść na terapię, a kolejna trasa tylko pokrzyżuje te plany.

Niall otworzył otwieraczem butelkę piwa, która stała na szklanym stoliczku przed kanapą, i wręcz wcisnął ją w ręce Louisa, chcąc, aby wraz z nim opił mieszkanie. Louis niepewnie spojrzał na butelkę i westchnął ciężko.

— Więc co cię do mnie sprowadza? - zapytał Niall. - Miałem zamiar zaprosić cię pod wieczór na imprezę, ale dwunasta to też dobra godzina do świętowania!

Z niepewności zaczął przekręcać swoją butelkę w dłoniach.

— Tak właściwie…

Niall upił łyk whisky i podniósł swoją jedną brew, oczekując tłumaczeń, skoro Louis nie przyszedł do niego na imprezę. A Louis w dalszym ciągu nie wiedział, jak ubrać to wszystko w słowa.

— Harry chce nas na trasie w Ameryce - powiedział w końcu niepewnie. - Mamy zastąpić ten australijski zespół.

Butelka whisky będąca w ręce Nialla spotkała się natychmiast z podłogą, robiąc tym samym na nowych panelach wielką plamę. Wlepiał w niego swój zszokowany wzrok. Wydawało się, że cały alkohol w jego krwi od razu wyparował.

— Co?

— Jeff przyszedł wczoraj do pubu - wytłumaczył mu, przysiadając delikatnie na białej kanapie; tak delikatnie, jakby bał się, że ta rozpadnie się pod najmniejszym ciężarem. - Mówił, że Harry chce nas w Ameryce. Najpewniej byliśmy tak dobrzy, że chce nas ponownie.

Uśmiechnął się do niego słabo. Niall nadal nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Kolejna trasa? I kolejna tak wielka u boku największej gwiazdy? Podobnie jak Louis, nie do końca wiedział, co powiedzieć.

— I co powiedziałeś?

— A ty co byś powiedział? - zapytał, chcąc wybadać grunt.

— Że… tak - odparł. - Koncertować znowu z taką gwiazdą? Dostać znowu taką szansę? Trzeba być idiotą, aby zrezygnować.

Louis pokiwał głową, zgadzając się z nim. Niall w tej kwestii miał rację. Tylko idiota powiedziałby, że nie chce supportować samego Harry’ego Stylesa.

Przez chwilę obaj wsłuchiwali się w końcowe słowa piosenki z filmu Człowiek z blizną, a jeden z zawodników w rozgrywkach golfowych trafił do dołka. Niall wpatrywał się w Louisa z niecierpliwością.

— No i co powiedziałeś?

Louis westchnął i upił łyk piwa.

— Że się zgadzamy - powiedział, a Niall z wielką ulgą opadł na kanapę i zaczął się śmiać ze szczęścia. - Co miałem powiedzieć? I mi, i tobie na tym zależy. To nasza szansa. Spotkało to nas, nikogo innego.

Niall aż przytulił go ze szczęścia. Nie mógł opanować swojej ekscytacji. Miał znowu ze swoim najlepszym przyjacielem supportować największą gwiazdę lat osiemdziesiątych. Gdy myślał teraz o Stanach Zjednoczonych, w których przecież nigdy nie był, czuł podekscytowanie. Zwiedzić całe Stany… I jeszcze koncertować na największych arenach i stadionach - jeszcze większych niż te w Europie, niczym prawdziwi amerykańscy rockmani. Nie mógł się już doczekać samolotu do USA. Gdyby mógł, poleciałby tam już teraz.

Louis jednak zupełnie inaczej na to patrzył. Mimo tego z trochę mniejszym entuzjazmem niż jego przyjaciel.

— Co z tego, że znowu zobaczę tego nadętego Mitcha, a ty tego skurwysyna - skomentował to. - Będziemy koncertować po Ameryce! Chryste Panie, ja chyba wygrałem życie u Boga!

No właśnie, Louis znowu zobaczy tego skurwysyna. Znowu zobaczy Harry’ego. Znowu, znowu, znowu. Czy on go nadal nienawidził? Teraz już bardziej za nim tęsknił.

Mimowolnie przypomniał sobie ich ostatnią wspólną noc w Brukseli. Po belgijskim koncercie spali jeszcze jedną noc w hotelu. To była ich ostatnia noc. Louis próbował zasnąć w swoim pokoju, co było cholernie trudne po koncercie pełnym emocji i ze świadomością, że jutro będzie już w Manchesterze. Ale kiedyś ten sen musiał się skończyć. Sny się kończyły, a bajki ze szczęśliwym zakończeniem nie istniały. Próbował sobie tak wmawiać, ale to było naprawdę cholernie trudne, będąc jeszcze w brukselskim hotelu, który kojarzył mu się z ostatnim przystankiem trasy.

Nieoczekiwanie do jego pokoju wszedł cicho Harry, który nawet nie pytając go o zdanie, położył się obok niego i przytulił go od tyłu. Louis początkowo zaskoczony był tą sytuacją, ale chwilę później z jednej strony ucieszył się z tego. Przecież i tak ostatni raz pragnął zasnąć w jego ramionach i ostatni raz pragnął obudzić się, widząc jego twarz obok siebie.

Harry przyciągnął go do siebie i wyszeptał prosto do jego ucha:

— Dziękuję, że jesteś. Odmieniłeś wszystko.

— Uratowałem ci trasę koncertową - powiedział z lekkim uśmiechem Louis.

— Nie, uratowałeś mnie.

Louis westchnął i skulił się, niemal zatapiając się w wielkiej poduszce. Chciał czuć dotyk Harry’ego, ale nie chciał słyszeć od niego żadnych słów. To był koniec. Wolał zapamiętać go jako człowieka, z którym przeżył namiętne chwile w Paryżu i Rzymie, niż jako osobę, która obiecała mu wszystko w Brukseli, a i tak go oszukała i wszystko szlag trafił.

— Louis - zwrócił jego uwagę, ten odwrócił się, więc Harry zmusił go, aby odwrócił się w jego stronę ciałem. - Naprawdę znaczysz dla mnie dużo. Odmieniłeś wszystko. Nigdy nie spotkałem takiego człowieka, jak ty. Nawet on taki nie był. Wiedz, że gdybym chciał policzyć wszystkie dni, w których chciałbym być blisko ciebie, chyba liczyłbym w nieskończoność.

— Błagam cię, nie mów tego - odparł.

Już nie mógł opanować swoich pierwszych łez. Harry to doskonale zauważył. Zmartwiony pocałował go prosto w usta i przytulił go do swojej piersi.

— Będzie dobrze, Lou - wyszeptał. - Obiecuję ci to.

— Myślisz, że i tak kiedyś byśmy się gdzieś spotkali? - zapytał go słabym głosem; Harry ledwo go zrozumiał, bo wymruczał to w jego koszulkę.

— A przypadkiem prawdziwa miłość nie jest samobójstwem?

Louis rozpłakał się jeszcze bardziej. Harry więc zaczął go kojąco masować po plecach. To paradoksalnie sprawiło, że Louis jeszcze bardziej uwolnił swoje emocje, które trzymał w sobie od początku tej trasy - od samego początkowego Manchesteru.

Wiedział, że Harry będzie mu mówić tej nocy różne obietnice, które nigdy się nie spełnią. Odwrócił się więc, ku jego zaskoczeniu, na drugi bok i wtulił się bardziej w poduszkę, ocierając swoją twarz od łez.

— Idź już sobie - mruknął łamiącym się znowu głosem, nie patrząc na niego.

Nie mógł zdzierżyć jego obecności. Musiał sobie iść. Przecież go nienawidził. Ale na co liczył? Że po trasie europejskiej nadal będą razem? Był cholernym idiotą. Największym na świecie. A Harry był gwiazdą, która go po prostu uwiodła - miał wierzyć, że było inaczej? Chciał się zabawić, teraz obiecywał mu złote góry, a prawda była taka, że następnego dnia już o nim zapomni. W Ameryce miał być jego ukochany support, więc jego osoba pójdzie w niepamięć.

Harry jednak jak na przekór objął go szczelniej swoją ręką, którą położył mu na brzuchu. Louis przymknął swoje oczy i niczym automat wtulił się w większe ciało Harry’ego, znowu się rozpłakując. Skulił się niemal jak małe dziecko, które potrzebowało opieki i ukojenia od wszelkiego bólu.

— Przecież wiem, że tego nie chcesz - powiedział cicho i pocałował go delikatnie w kark.

Louis westchnął i znowu wybuchnął cichym płaczem. Miał rację. Miał cholerną rację - nie chciał, aby sobie poszedł. Tak naprawdę to nie chciał, aby w ogóle odchodził z jego życia.

Notes:

KONIEC CZĘŚCI EUROPEJSKIEJ
🕺🇪🇺

Chapter 18: 18. Keep On Loving You

Chapter Text

Los Angeles

Wydawać by się mogło, że po przekroczeniu granicy amerykańskiej zacznie grać nagle piosenka Born in the U.S.A. Bruce’a Springsteena. Ten kraj, widziany już nawet z okien samolotu, sprawiał wrażenie zupełnie innej krainy niż Europa. To było absurdalne, ale Louis miał wrażenie, że zaraz wyląduje na rzeczywistej ziemi wolności i prawdziwego snu. W końcu taka była Ameryka, prawda? Gwiazdorskie i hollywoodzkie Los Angeles, szalone Las Vegas, teksańskie rancza, nizinne i jeziorne krajobrazy Missouri, hiszpańska Floryda i wielkomiejski Nowy Jork. Jeśli tutaj nie można było znaleźć szczęścia, to gdzie indziej można było to zrobić?

Kto by pomyślał, że z takich osiedlowych grajków z manchesterskiego pubu lejącego się alkoholem staną się najpierw duetem otwierającym koncerty samego Harry’ego Stylesa w Europie, a później zwiedzą wraz z nim owiane szczęśliwym mitem Stany Zjednoczone. Gdyby ktoś powiedział Louisowi jeszcze rok temu, że tak będzie, wyśmiałby tę osobę. Stany Zjednoczone? Taki kraj mógł zobaczyć tylko w wyidealizowanych filmach amerykańskich.

I gdyby cztery lata temu Niall nie zachęciłby go do wyprowadzki do Manchesteru, teraz nie siedziałby w samolocie, który leciał prosto na lotnisko LAX.

Czy to była prawda, że z jednej strony Los Angeles było miastem pełnym celebrytów, aktorów i imprez organizowanych przez nich w wielkich willach, a z drugiej było miastem glam rocka i glam metalu wzdłuż Sunset Strip pełnego ciemnych klubów z alkoholem, narkotykami i striptizem? Czy plaże rzeczywiście były tak malownicze w Santa Monica, a Beverly Hills było takie luksusowe i ekskluzywne z butikami, sklepami i hotelami przy Rodeo Drive?

Mitch coś o tym wiedział. W końcu nie był Brytyjczykiem, a Amerykaninem. Znał i tę po środku niczego wiejską stronę USA wychowany w Ohio, i tę całkowicie rockową z samego serca kalifornijskiego Los Angeles. Wracał w swoje strony, które doskonale znał. Sarah też, bo była jego dziewczyną. I Harry również, bo, cóż, jako taka gwiazda wiele razy występował już na arenach i stadionach chociażby w samej Kalifornii.

A przed nimi były całe Stany Zjednoczone. Od zachodu po wschód. Od Los Angeles do Nowego Jorku. Od słonecznej Kalifornii, po pustynną Nevadę, Arizonę i Teksas, malownicze Kolorado, nizinne Missouri, Illinois i Georgię, hiszpańską Florydę, do wielkomiejskiego Waszyngtonu, Pensylwanii i Nowego Jorku. Tyle stanów, tyle miast i to zaledwie w ponad miesiąc. Oni naprawdę żyli snem. Może nawet teraz tym amerykańskim.

Louis siedział w samolocie, w zasadzie po raz pierwszy w swoim życiu, patrzył na widoki za oknem i nadal nie potrafił uwierzyć, że Harry nadal chciał ich jako support. Mimo tego, że się cieszył, że mogli dalej współpracować - koncertowanie na wielkich arenach było świetne i przecież do tego wraz z Niallem dążył od liceum, nie rozumiał, dlaczego akurat oni kontynuowali otwieranie koncertów Harry’ego. Przecież Harry miał swój kochany punk-popowy zespół z Australii, a perkusista tego zespołu - ten, co złamał sobie rękę podczas surfingu - podobno już wyzdrowiał, wrócił do sprawności i mógł bez problemu grać przed publicznością. Dlaczego więc Harry chciał ich? Co się za tym kryło? Louis nie chciał wierzyć w to, że Harry po prostu się za nim stęsknił; na pewno nie. Harry uwielbiał stabilizację, a taką stabilizacją był jego poprzedni support, który w dodatku go nie denerwował swoją rockową muzyką i nie musiał tracić na nich nerwów. Dlatego musiał w tym mieć ukryty cel - tylko jaki?

A może się właśnie mylił? Gdy ponownie zawitał do Doncaster i powiedział rodzinie o tym, że będzie supportował Harry’ego w Ameryce, Lottie skakała z radości, babcia go przytuliła, Mark prawie wylał swoją kawę na kanapę z zaskoczenia, a jego mama patrzyła na niego, tak jakby chciała powiedzieć: a nie mówiłam?. Mówiła. Skoro zależy mu na tobie, to będzie chciał się z tobą prędzej czy później spotkać. Mimo wszystko mógł przecież inaczej się z nim skontaktować. Musiał koniecznie go mieć na swojej trasie?

Cieszył się z tej okazji, ale nie potrafił się chyba cieszyć tak jak Niall, który wręcz skakał z radości i zafascynowany oglądał amerykańską ziemię z samolotowej szyby. Z tyłu głowy miał wieczne kłótnie, dyskusje, afery, tajemnice… Jeff - ten menadżer, działał mu teraz więcej na nerwy niż Harry. A Harry… W kwestii Harry’ego targały nim przeróżne emocje. Z jednej strony nienawidził go nadal, bo był zgorzkniałym skurwysynem, ale z drugiej strony odkrył go delikatnego, wrażliwego i szukającego sensu życia. Owszem, zależało mu na pieniądzach, był wielką gwiazdą, ale czy był na tyle wyrachowany, aby wszystko na nich opierać? Według niego był również człowiekiem, który przed laty zwątpił w miłość, a teraz ponownie jej szukał.

I szukał jej w nim, ale nie sądził, że był dobrą osobą, aby mu pokazać tę miłość. Sam przecież nigdy nie był zakochany. A może już był, tylko to wypierał?

W Manchesterze, czy tego chciał, czy nie, cały czas myślał o Harrym. O Paryżu, o Rzymie, o Brukseli… Myślał, czy to samo powtórzy się w Stanach Zjednoczonych. Czy Harry nadal taki będzie? Czy nadal będzie mu mówił takie słowa jak w Amsterdamie czy Brukseli? A jeśli tak - czy będzie mówił to szczerze, czy po prostu chciał przez to łatwiej go poderwać, skłonić ku sobie i zabawić się z nim? Przecież nadal nie mógł uwierzyć w to, że taka gwiazda chciałaby z nim stworzyć jakiś związek. I czy to, że wraz z Niallem jest również na części amerykańskiej, ma związek z uczuciami Harry’ego?

Nie byłby sobą, gdyby nie zapytał o to samego Harry’ego. Widząc go na lotnisku w Manchesterze po dziesięciu dniach braku kontaktu, miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się czuł. Widział go już z daleka - ubrany był cały na czarno - w czarne lniane spodnie i czarną gładką koszulkę, na której miał luźną czarną marynarkę. To nie był jego koncertowy strój, luźny z poranków też raczej nie; mimo wszystko Louis ledwo powstrzymał się, aby nie przygryźć swojej wargi. I dodatkowo, co bardzo go zdziwiło, Harry na nowo pofarbował swoje włosy - tym razem całe były w kolorze blondu, a co więcej - tym razem jego końcówki miały kolor ogniście czerwony. Te dwa kolory - jego blond i czerwony były taką mieszanką i tak wyśmienicie wyglądały na nim, że Louisowi aż przez chwilę zrobiło się słabo. Nie mógł uwierzyć, że znowu go widział, i to w jeszcze lepszym wydaniu. Przecież jeszcze kilka tygodni on z tym człowiekiem, z tą gwiazdą… Z tym Harrym, który stał na środku lotniska z czarną podręczną torbą na swoim ramieniu.

Zanim jednak do niego doszedł, musiał przedrzeć się wraz z Niallem przez rozżarzony tłum dziennikarzy i fotoreporterów próbujących zrobić idealne zdjęcie chłopaków, którzy ponownie mieli się znaleźć obok wielkiego Harry’ego Stylesa. Louis za wszelką cenę próbował zasłonić swoją twarz i dosyć zdenerwowanym głosem prosił, aby zrobić mu miejsce na przejście. Niall w odróżnieniu od niego spokojnym krokiem szedł za nim z beznamiętnym wyrazem twarzy - tak jakby błysk migawek i gwar przekrzykujących się dziennikarzy nie robił na nim żadnego wrażenia.

W końcu tłum dziennikarzy się skończył, bo zostali oni odgrodzeni od głównej hali barierkami. Najwyraźniej obsługa lotniska wiedziała, że dzisiaj z Manchesteru do Stanów Zjednoczonych wylatuje największa gwiazda muzyki popowej i dyskotekowej. Odetchnął z ulgą. Niall zaśmiał się z jego reakcji, po czym dezaprobującym spojrzeniem ominął Harry’ego i poszedł przywitać się z Sarah, która z daleka już mu machała - ku niezadowoleniu oczywiście jej drogiego chłopaka Mitcha. Louis natomiast powoli podszedł do Harry’ego, który z daleka już go zauważył. Zanim cokolwiek powiedział w jego kierunku, odwrócił się jeszcze w stronę szalejących fotoreporterów.

— Nie przeszkadza ci to? - zapytał go zdziwiony. - Lubisz takie tłumy dziennikarzy?

Harry podniósł swój jeden kącik ust.

— Ciebie też miło widzieć - powiedział, po czym dodał cicho: - Kochany.

Poruszył swoją ręką w jego stronę tak, jakby chciał go dotknąć, ale ostatecznie wycofał się z tego ruchu. Louis to jednak zauważył i dosyć się zdezorientował.

I powiedział do niego kochany. Myślał, że zaraz padnie na podłogę z wrażenia i przez to dziennikarze będą mieli niezły temat na pierwsze strony swoich tabloidów.

Cóż, podejrzewał, że nie był już aż tak nikomu nieznanym muzykiem z Manchesteru. Ten ponad miesiąc w Europie wraz z Harrym był wystarczającym czasem, aby dziennikarze dowiedzieli się o nim więcej, niż on sam o sobie wiedział. Musiał się do tego przyzwyczaić - w końcu z Niallem od czasów licealnych dążyli do takiej sławy.

Louis przez chwilę nic nie mówił, patrząc ukradkiem na dziennikarzy. Przestali robić zdjęcia, ale nadal się przekrzykiwali. Obsługa i ochrona lotniska musiały zainterweniować. W końcu dziennikarze nie przeszkadzali tylko Harry’emu i Louisowi, ale także innym podróżującym i korzystającym z lotniska w Manchesterze.

— A ty? - zapytał go nieoczekiwanie Harry, również odrywając swój wzrok od fotoreporterów. - Też tęskniłeś za mną?

Louis pokręcił głową z niedowierzania jego pytaniem.

— To trochę za mocne słowo - uznał.

Harry wykrzywił swoje usta w niedbałym uśmiechu. Louis z kolei spuścił wzrok na podłogę. Nie chciał się przyznać przed sobą, a tym bardziej przed Harrym, że naprawdę tęsknił; cholernie tęsknił. Codziennie myślał o nim i o jego osobowości - nienawidził go, ale… Nie potrafił powiedzieć tego w swoich myślach, a co dopiero powiedzieć to na głos.

Nie mógł tak o nim myśleć. Harry o nim na pewno tak nie myślał. Znowu zacznie wyobrażać sobie nie wiadomo co, a po części amerykańskiej okaże się, że wszystko skończy się tak samo jak po trasie europejskiej - zostanie sam i Harry’ego już nigdy nie zobaczy na oczy, co najwyżej zobaczy go w pieprzonej reklamie albo na plakacie wywieszonym w sklepie muzycznym.

Harry chciał już coś powiedzieć, lecz Louis go wyprzedził:

— Dlaczego ja? - zapytał cicho. - Dlaczego znowu my?

— Bo byliście dobrzy w Europie - odpowiedział natychmiast bez żadnego zastanowienia.

Louis nie chciał wierzyć w takie tłumaczenie. Czuł, że nie tylko o to chodziło. I czuł, że jego mama miała cholerną rację.

— Czego tak naprawdę chcesz? - dopytał. - W Ameryce miał być już ten twój australijski zespół. Mogłeś mieć już ode mnie spokój. Mogłeś mieć już wszystko. Ty masz już wszystko - poprawił się.

— Nie - zaprzeczył. - Chcę ciebie, Louis - wyszeptał. - Chłopacy już się dla mnie nie liczą. Jesteś ty. Ile razy mam powtarzać, abyś zrozumiał, że naprawdę zależy mi na tobie?

Louis nie był co do tego przekonany. Harry natomiast westchnął i spojrzał ukradkiem na bok, gdzie za bramkami czaili się fotoreporterzy z wielkimi aparatami. Natychmiast dotknął delikatnie jego ramienia, na co Louis niemal jak oparzony spojrzał w to miejsce, a później nieznacznie się odsunął, gromiąc Harry’ego wzrokiem.

— Zwariowałeś? - skarcił go cicho, aby nie słyszeli tego wszyscy ludzie na lotnisku. - Dziennikarze nas widzą.

Harry chciał coś powiedzieć, lecz pisk młodych dziewczyn umiejętnie wytrącił z równowagi zarówno jego, jak i Louisa. Odwrócili się w odpowiednią stronę i zauważyli trzy młode dziewczyny, które mogły mieć co najwyżej szesnaście lat. Ubrane były w mini spódniczki lub bardzo obcisłe spodnie i miały ze sobą wielki kartonowy baner z napisem, że kochają Harry’ego Stylesa. W ich stronę już zmierzał Jeff z dziwnie wykrzywionymi ustami w uśmiechu. Podszedł do nich, coś im powiedział, po czym wraz z nimi ruszył w stronę strefy wolnocłowej. Louisa to trochę zdziwiło, natomiast Harry wywrócił oczami i wrócił wzrokiem przed siebie - a dokładniej to na stojącego przed nim Louisa.

Piszczące dziewczyny umiejętnie przeszkodziły im w ich rozmowie o tym, dlaczego w ogóle Louis znalazł się ponownie na trasie Harry’ego. Jemu samemu zresztą wypadło to jakoś z głowy. A może po prostu próbował sobie wmawiać, że tak musiało być, a Harry naprawdę szukał okazji, aby jeszcze raz być blisko niego - a wolał być wraz z nim na trasie niż odwiedzać go w jego małym mieszkaniu, które jeszcze w dodatku nie należało do niego. Bo na pewno nie chodziło o to, że nagle polubił jego muzykę rockową i glam metalową.

Zrobiła się między nimi niezręczna cisza - bardzo niezręczna. Louis czuł w powietrzu, że Harry nad czymś bardzo wnikliwie się zastanawia i zestawia ze sobą plusy i minusy swoich słów, które chciał wypowiedzieć w jego kierunku. Błądził wzrokiem po lotnisku, jakby bał się mu o czymś powiedzieć. A serce Louisa biło zdecydowanie za szybko. Nie mógł usłyszeć tego od niego.

Postanowił cokolwiek powiedzieć, aby Harry nie musiał zastanawiać się nad swoimi pierwszymi słowami. Wziął głęboki wdech i wbił na chwilę wzrok w lotniskową podłogę.

— Pamiętasz, jak pytałeś mnie w Birmingham, jaka jest moja ulubiona twoja piosenka? - zapytał go, po czym podniósł na niego swój wzrok z podłogi; Harry automatycznie na niego spojrzał trochę zdziwiony.

— Tak - przyznał niepewnie. - Powiedziałeś, że lubisz Sign Of The Times i She.

— Tak, ale nie słyszałem wszystkich twoich utworów - powiedział i spojrzał się na chwilę w bok, gdzie stali zachwyceni fani Harry’ego; po chwili wrócił do niego spojrzeniem. - Fine Line jest najpiękniejsze.

Harry zmrużył swoje oczy jeszcze bardziej zdziwiony. Louis nie rozumiał, dlaczego bardzo długą chwilę nic nie mówił. Czy ten tytuł wszystko obnażał - jeszcze bardziej niż intymnie? Tylko dwa razy ją wykonał - dwukrotnie w 1986 roku; raz przy siostrze, raz na Brooklynie związanym z jego byłym partnerem. Tylko dwa razy na żywo. W porównaniu do sprawiającemu krwawienie uszu Watermelon Sugar Fine Line było nieoszlifowanym diamentem.

— Fine Line? - dopytał zdziwiony. - Ostatnia piosenka z mojego drugiego albumu?

— Mhm - potwierdził. - Słuchałem jej z siostrą. Mówiła mi, jak jest niedoceniona.

Pokiwał głową w zamyśleniu, jakby sam się pierwszy raz o tym dowiadywał. Louisa zdziwiła ta reakcja. Prędzej spodziewał się agresywnej reakcji Harry’ego - jakiegoś krzyku, oburzenia… Ale może naprawdę się zmienił - a raczej uspokoił się względem niego. A może tylko hamował się przy dziennikarzach, którzy nadal przy barierkach obserwowali go swoimi bacznymi spojrzeniami.

— O czym ona jest dokładnie? - dopytał go cichym głosem. - Wydaje mi się, że tylko o niej mi nie powiedziałeś w Monachium.

Harry milczał wpatrzony beznamiętnie przed siebie - w stronę, gdzie zaczynały się sklepy ze strefy wolnocłowej. Louis nie miał pojęcia, czy Harry milczał specjalnie, czy po prostu nie dosłyszał jego pytania, bo wypowiedział je cicho i gwar podróżujących na lotnisku mógł go zagłuszyć. Podejrzewał jednak, że chodziło o to pierwsze. Harry specjalnie nie chciał mu mówić, o kim i dlaczego napisał taką piosenkę z taką melodią, która, cóż, nie była dyskotekowym utworem do tańczenia i zabawy.

Harry dopiero ocknął się, gdy zza sklepów wyszedł Jeff poprawiający sobie swoje związane z tyłu włosy. Trochę to trwało. Nie był już w towarzystwie trzech dziewczyn; po chwili poprawił również swoje spodnie. Zmierzał w ich stronę z nerwowym uśmiechem.

— O tym, że będzie dobrze - wyszeptał Harry w kierunku Louisa. - Będzie jeszcze dobrze…

I właściwie na tym skończyła się ich rozmowa. Po chwili doszedł do nich Jeff, informując ich, że czas zmierzać już w stronę samolotu lecącego do Los Angeles. Louis szczerze mówiąc, chciał trochę dłużej pobyć z Harrym sam na sam, ale ostatecznie nie zaprotestował; uznał, że to bez sensu, a z Jeffem na pewno nie chciał się wykłócać. Wszyscy - Sarah, Mitch i Niall również, poszli w stronę odprawy lotniskowej.

I byli w drodze do Stanów Zjednoczonych. Tych mitycznych i wyśnionych Stanów Zjednoczonych. Patrząc na widoki za oknem, naprawdę miał wielką ochotę posłuchać Born in the U.S.A.. Poważnie myślał, aby właśnie tę piosenkę wykonać dzisiejszego wieczoru. Praktycznie po wyjściu z lotniska musieli biec na arenę, aby przygotować wszystko do koncertu. Dopiero po koncercie mogli na spokojnie zameldować się w hotelu i pójść spać bez pośpiechu. Stany Zjednoczone były tak ogromne, a odległości między miastami były tak wielkie, że między niektórymi miastami musieli przemieszczać się samolotami. I tak było między innymi między pierwszym Los Angeles a drugim Las Vegas. Były też trasy, które musieli przemierzyć busem, ale były one mniejszością w porównaniu z trasami w niebie. Dosłownie.

Z piosenką Bruce’a Springsteena miał fajne wspomnienia. Pamiętał, jak słuchał tej piosenki wraz z Niallem w mieszkaniu wuja. Udawali wtedy, że mieszkają w samym centrum Los Angeles, grają co tydzień koncerty w prawdziwych rockowych pubach - Rainbow czy The Roxy, chodzą na imprezy, korzystają z życia, spotykają celebrytów i gwiazdy kina… Żyją w Los Angeles. Idealizowali takie życie. Nocna Kalifornia, plaże, gwiazdy kina i muzyki, imprezy, muzyka, koncerty… Po prostu zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.

Niall tak samo myślał. Ile alkoholu mógłby wypić w takim mieście… I w ilu barach mógłby to zrobić. Bary, puby, kawiarnie, klubokawiarnie, restauracje… Mieszkając najpierw w Doncaster, a później w Manchesterze, i znając życie z Irlandii, uważał, że Stany Zjednoczone, a szczególnie Kalifornia muszą być ucieleśnieniem marzeń i szczęśliwego życia. Mitch musiał coś o tym wiedzieć. Przecież przed rozpoczęciem współpracy z Harrym mieszkał w Los Angeles i grał w tamtejszych rockowych zespołach. Dlaczego porzucił tak piękne życie w USA, i to jeszcze w rockowym i glam metalowym Los Angeles, na rzecz dyskotekowego Harry’ego mającego siedzibę w deszczowej i ponurej w tej dekadzie Wielkiej Brytanii?

Mitch siedział tuż obok okna i wpatrzony w zbliżające się centrum Los Angeles widziane z góry rozmyślał nad swoim kolejnym powrotem w te strony. Wraz z Harrym wiele razy już tutaj przylatywał, bo Harry uwielbiał koncertować w Los Angeles. Czy on lubił tu wracać? Cóż, lubić to może za dużo powiedziane. Czuł sentyment do tego miejsca, w końcu to tutaj zaczynał i tutaj miał swój zespół - Ride, ale nie czuł się jakoś dobrze w tym mieście - może dlatego, że nie był tutaj swego czasu z Sarah, którą przecież kochał na zabój. A może dlatego, że przecież to nie było tak fajne miasto, jak to co poniektórym się wydawało? Miasto Aniołów przyciągało do siebie swoim złudnym urokiem - on też kiedyś dał się na to nabrać. A to kolorowe wyobrażenie o wielkim mieście Kalifornii było tylko wykreowaną myślą, która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Zamiast częstych koncertów i współprac z lepszymi zespołami, które coś już osiągnęły, czekała tam na niego brutalna rzeczywistość. Brud, smród, brak mieszkania, snucie się po ulicach, brak perspektyw bez kontaktów…

Po swoim sukcesie i po rozpoczęciu współpracy z Harrym, gdy wracał tutaj i ponownie wracał do uliczek, którymi przechadzał się jeszcze w 1980 roku, czuł się już zupełnie inaczej, ale było to uczucie spowodowane tylko tym, że osiągnął już sukces i nie był całkowicie spłukany, jak jeszcze dziewięć lat temu. Był już spełnionym człowiekiem, bo i karierę zrobił, i miał przy sobie przede wszystkim ukochaną dziewczynę. Poza tym Los Angeles na przestrzeni tej dekady bardzo się zmieniło i z miasta glam metalu i chłopaków w skórach, lateksie i łańcuchach wciągających po kątach narkotyki z prostytutkami zamieniło się w miasto wchodzącego rapu i hip-hopu oraz przestępczości.

Był już w takim wieku, że to miasto i Kalifornia nie zachwycały go tak samo jak gdy miał osiemnaście lat i wyjeżdżał z Ohio ze swoim kuzynem Bruce’em. Zdecydowanie wolał wrócić na rodzinne ranczo w swoje strony i wypoczywać na ganku niż znów biegać po brudnym Sunset Strip. Chociaż w zasadzie teraz mógłby to robić - nie był już spłukanym dzieciakiem z głupimi marzeniami, któremu coś odwaliło na pewnym etapie życia. Był gitarzystą prowadzącym najpopularniejszego muzyka tej dekady. No i cóż, mógłby biegać po takim Sunset Strip wraz z Sarah. Z nią mógłby robić wszystko.

Samolot podszedł już do lądowania - lotnisko LAX znajdowało się niedaleko. Louis siedzący kilka siedzeń dalej od rozmyślającego nad swoim dawnym życiem Mitcha czuł już podekscytowanie wewnątrz siebie. Zaraz miał postawić swoje kroki na terenie Stanów Zjednoczonych - tego wyśnionego kraju. O ile z myślą, że koncertował po całej Europie z taką gwiazdą jaką był Harry, jakoś się oswoił, tak nie potrafił do końca uwierzyć, że znowu mieli być z Niallem przy jego boku - i to jeszcze w USA. Jego poprzedni support był przecież już w pełni zdrowy i gotowy do grania, a mimo tego to oni zostali ponownie wybrani do tej zaszczytnej roli otwierania jego koncertów.

Samolot w końcu wylądował, a wszyscy na pokładzie zostali poinformowani, że mogą już opuścić samolot i udać się prosto na arenę. Jeff niemal zerwał się ze swojego fotela, aby wraz z innymi asystentami Harry’ego sięgnąć po bagaże i walizki. Harry natomiast - jak na wielką gwiazdę przystało - wstał powoli i nonszalancko ze swojego siedzenia, westchnął ciężko i pokręcił głową, jakby był zmęczony podróżą i nie był zadowolony z faktu, że znowu jest w Los Angeles.

Louis spoglądał na niego ukradkiem. Miał wielką ochotę podejść do niego i go przytulić, może nawet pocałować, ale powstrzymywał się. Niall może co nieco wiedział o nich, ale nie chciał, aby o ich niby związku dowiedział się Jeff czy inni pomocnicy i pracownicy na usługach Harry’ego. Jeszcze zaczęliby plotkować o ich spotkaniach i czułościach, a tego chciał za wszelką cenę uniknąć. I musiał jeszcze raz dosadnie powiedzieć mu, aby powstrzymywał się z dotykiem i znaczącymi spojrzeniami w jego stronę przy obcych ludziach, a już przede wszystkim przy dziennikarzach i fanach. Nie podobało mu się to, co zrobił na lotnisku w Manchesterze.

Nie musieli przechodzić kontroli paszportowej, bo tym zajmował się jeden z asystentów Harry’ego, a, cóż, Louisowi w zasadzie było to na rękę. Zupełnie nie znał się na lotniskowych procedurach i cieszył się, że te wszystkie rzeczy go ominą. Mógł się w całości skupić na nadchodzącym koncercie - pierwszym w USA, i na piosenkach, które chciał wykonać wraz z Niallem tego wieczoru.

Niall podekscytowany Stanami Zjednoczonymi pierwszy wyszedł z samolotu. Zaraz za nim zrobił to Louis, a później znudzony Harry. Niall nie mógł się napatrzeć na niebo, które przecież było tak samo niebieskie jak te brytyjskie. Ale było na terenie Stanów Zjednoczonych. Wziął głęboki wdech zachwycony sytuacją, mimo że na razie przed nim znajdowała się po prostu betonowa płyta służąca do lądowania samolotów.

— Mam tylko trzy rzeczy do powiedzenia! - zawołał Niall cały rozradowany, stając już na płycie lotniska. - Boże, błogosław tę trasę, błogosław to powietrze i Boże, błogosław Amerykę!

Louis natychmiast się zaśmiał i wymienił się z Niallem spojrzeniami. Ten niespodziewanie padł na kolana i ucałował amerykańską ziemię, przez co Louis wybuchnął śmiechem, Harry spojrzał na niego z odrazą, a Jeff wynoszący właśnie z samolotu walizki wywrócił oczami.

Boże, błogosław Amerykę i Born in the U.S.A. były dwiema tak amerykańskimi rzeczami, o których Louis od razu pomyślał, gdy wyszedł z samolotu - tak jakby te dwie rzeczy były zapisane w powietrzu - tym ciepłym i zarazem morskim kalifornijskim powietrzu.

Z samolotu następnie wyszedł Mitch trzymający Sarah za rękę. Ubrał się trochę niecodziennie jak na niego - a przynajmniej nie w takim stylu jak podczas trasy w Europie. Czarne jeansowe spodnie z długimi dwoma łańcuchami i czarna sprana i trochę poszarpana koszulka ukazywały go jako typowego rockowca z kalifornijskich ulic Los Angeles. Sarah też zresztą nie przypominała siebie, bo ubrała się nie w spodnie, a w zieloną sukienkę w kwiaty do kolan. Czy to amerykańskie powietrze tak na wszystkich działało? Louis był pod wrażeniem, jak część europejska różniła się od amerykańskiej, choć stał na ziemi Stanów Zjednoczonych na razie od jakichś pięciu minut.

Nie zdążył się przejść z Niallem po najsłynniejszej ulicy Los Angeles, nie zdążyli nawet zobaczyć dobrze miasta, a już znajdowali się przed areną, na której mieli występować - Los Angeles Memorial Sports Arena. Cóż, robiła wrażenie, choć w Europie znajdowały się areny i stadiony, które sprawiały większe wrażenie niż ta. Ale wiadomo było, że zachwyt sprawiała sama świadomość bycia w Ameryce i stania przed kalifornijską areną; nawet najokazalsza arena w Turynie czy takie Wembley w Londynie nie zapierało dech w piersiach. Bo to była Europa - nie wyidealizowane Stany Zjednoczone.

Louis patrzył na dostojny napis z nazwą areny i nie mógł uwierzyć, że to tutaj koncertowali między innymi Pink Floyd czy właśnie ten Bruce Springsteen. Louis uznał, że to znak, aby zaśpiewał Born in The U.S.A. właśnie w tym miejscu i na pierwszym koncercie w USA.

Jeff wraz z Sarah, Mitchem i Niallem ruszyli w stronę wejścia do areny; Louis natomiast stał przed areną jak zahipnotyzowany, wpatrując się w miejsce wieczornego koncertu. Po chwili koło niego stanął Harry i przez chwilę patrzył na arenę podobnie jak Louis - zastygnięty w ruchu. W końcu spojrzał na niego spokojnie lekko uśmiechnięty.

— Pierwszy raz w USA - powiedział cicho. - Wiem, jak to jest. Cieszę się, że jesteś tu ze mną.

Louis oderwał wzrok od areny i jej napisu i skierował się w stronę Harry’ego całym ciałem.

— Powiedz mi szczerze, czy to, że jesteśmy tu z Niallem to kwestia twojej zachcianki, czy perkusista tego australijskiego zespołu nadal nie może grać?

Wziął głęboki wdech i rozejrzał się wokół siebie, jakby szukał niepożądanej osoby. Louis zrobił to samo. Przed głównym wejściem do areny zauważył Nialla, który czekał na niego i obserwował jego zachowanie wobec Harry’ego. Cóż, wiedział, że coś między nimi było w Europie i niezbyt mu się to podobało, bo wiedział, że się wzajemnie nienawidzą, ale… Zrobiło mu się momentalnie głupio. Spuścił wzrok i westchnął.

— Co mam jeszcze zrobić, Lou, abyś zrozumiał, że…

Nie dokończył, bo Louis pokazał mu w górze dłoń informującą go, że ma przestać mówić. Pokręcił głową, wiedząc doskonale, co chciał powiedzieć, po czym bez swojego słowa odszedł w kierunku czekającego na niego Nialla przy wejściu głównym. Harry tylko odprowadził go swoim wzrokiem; nawet nie próbował go zatrzymać.

— O czym rozmawialiście? - zapytał podejrzliwie Niall.

Louis wzruszył ramionami i za przyjacielem wszedł do środka. Razem ruszyli w stronę backstage’u.

— O niczym szczególnym.

— Widziałem, jak na ciebie patrzy - powiedział cicho, jakby bał się, że Harry go usłyszy. - Czyli jednak o to chodzi? Zależy ci na nim?

— Co? Nie - zaprzeczył szybko i cmoknął. - Znaczy…

Niall wymusił na nim, aby się zatrzymał na środku korytarza. Louis zrobił to i spojrzał mu prosto w oczy. Wiedział, co jego przyjaciel chciał mu powiedzieć.

— Lou, pamiętasz, co ci mówiłem - niemal wyszeptał. - Harry to przecież skurwysyn. Może ma swój urok, ale ufasz mu? Przecież to wielka gwiazda, która wcześniej zachowywała się niedorzecznie.

Rozumiał go i musiał przyznać mu rację. Na początku rzeczywiście uważał Harry’ego za skurwysyna, pewnie nadal nim był, bo przecież nie mógł się zmienić w pobożnego baranka w dziesięć dni, ale jednak coś go do niego ciągnęło. Miał swój urok, był przystojny, a teraz z tymi blond i czerwonymi końcówkami włosów… Nie miał potrzeby wyżywania się na nim. Chciał go tylko przytulić i położyć się z nim w jednym łóżku hotelowym.

Przygryzł swoją wargę i spuścił wzrok. Wiedział, że Niall nie chce dla niego źle, wręcz przeciwnie - martwi się o niego. Pewnie sam nie rozumiał, jak mógł nienawidzić i pragnąć jednocześnie takiego człowieka.

— Mam wrażenie, że Harry chce mi coś powiedzieć… - wyszeptał zawstydzony Louis po chwili ciszy. - Coś… ważnego.

— Czyli? - dopytał zdziwiony.

Westchnął. Słyszał w głowie te dwa słowa w głosie Harry’ego, choć jeszcze ich od niego nie usłyszał. Słyszał za to wszystkie jego obietnice, słowa powinności i zaufania oraz słowa, które przypominały mu wyznanie głębokiego uczucia.

— Nie wiem - wyznał. - I tego się boję.

Niall położył mu swoją dłoń na ramieniu. Harry zamącił mu w głowie, ale, cóż, dziwił mu się? Przecież ten człowiek był milionerem, jeśli już nie miliarderem. W zasadzie sam poleciałby na jego kasę; a dodając do tego fakt, że Harry’emu najwyraźniej podobał się Louis… Chociaż miał dziwne wrażenie, niepoparte jednak żadnymi dowodami, że Harry nie do końca był szczery ze swoimi wyznaniami. Louis to samo myślał. Czy było to spowodowane jego statusem wielkiej gwiazdy, czy tym, że od początku zachowywał się dziwnie - tego obaj nie byli pewni.

— Może naprawdę jest szczery - powiedział cicho i niepewnie Niall. - Wiem, że chcesz to od niego usłyszeć. Przecież znam cię nie od dzisiaj, Lou. Ale uważaj na niego. To gwiazda, nie zna życia, jakiego my znamy.

— A co jeśli jesteśmy tutaj, w Ameryce, tylko przeze mnie? - zapytał go szybko Louis. - Jeśli Harry chciał mieć mnie przy sobie? Może ten support może występować? Co, jeśli w tym wszystkim chodzi wyłącznie o mnie?

Niall chwycił go tym razem obiema swoimi dłońmi za ramiona. Widział, że Louis znowu panikował i ogarniały go głupie myśli - tak samo jak tamtego dnia, gdy po raz pierwszy dowiedzieli się o supportowaniu Harry’ego Stylesa. Rozumiał, a przynajmniej starał się to robić, że Louis w dalszym ciągu nie wiedział, dlaczego to akurat oni zostali wybrani - i to po raz drugi, i dlatego próbował szukać jakichkolwiek tłumaczeń, ale czy było im to potrzebne? Najważniejsze, że spełniali marzenia i byli w Stanach Zjednoczonych.

Cholerny Harry. Niall też go nie lubił, choć on w zasadzie nic mu nie zrobił - w porównaniu do Louisa, który czasami dostawał już białej gorączki od jego zachowania, szczególnie na początku ich trasy. Co on w nim widział, czym go omotał? Czy to naprawdę chodziło o pieniądze? Przecież Louisowi nigdy nie zależało na kasie. Nie miał nic przeciwko ich spotykaniu się w sensie romantycznym, ale… Coś mu w tym wszystkim nie pasowało - i to bardziej po stronie Harry’ego niż oślepionego według niego Louisa. Ten człowiek mu się nie podobał tak samo jak cała jego banda muzyków - włącznie z idiotą Mitchem.

— A czy to w ogóle ważne? - zapytał go poważnie. - Niech nawet sam diabeł nas tu przysłał. Ważne, że tu jesteśmy, w pieprzonych Stanach Zjednoczonych! Obiecaj mi, że jutro cały dzień spędzimy na plaży, a wieczorem pójdziemy na Sunset Strip. Napierdolę się jak świnia w Rainbow…

Louis zgromił go wzrokiem, choć tak naprawdę chciał wybuchnąć śmiechem. Cóż, skłamałby, gdyby powiedział, że sam nie chciałby pójść do najsłynniejszego tutaj klubu i nie chciałby spróbować tamtejszych alkoholi w rytm glam metalowych utworów małych kalifornijskich zespołów.

— No dobra, nie zrobię tego - poprawił się, wywrócił oczami, a później razem z Louisem się zaśmiał. - Ale pójdziemy do Rainbow! A później do The Roxy! Może będzie grać jakiś fajny zespół?

Louis z uśmiechem przytaknął i razem z Niallem poszedł już w kierunku ich pomieszczenia, gdzie mieli przygotować się do koncertu.

— Dobrze, najpierw jednak koncert przed nami - powiedział. - Nasz własny.

Niall podekscytowany pokiwał głową w zgodzie.

— Co wykonamy? - zapytał. - Może Amanda Bostonu?

— Zachciało ci się miłosnych piosenek? - zaśmiał się przyjaźnie. - Zobaczymy. Przecież wiem, że i ty, i Sarah znacie praktycznie wszystko na pamięć.

Taka była prawda. Louis mógł poinformować ich o swoich wybranych utworach pięć minut przed koncertem i wszystko zostałoby wykonane niemal perfekcyjnie. Cieszył się, że towarzyszyła im Sarah. Na początku nie był do niej przekonany, ale teraz widział, jakie wielkie wsparcie mieli w niej. Była cudowną osobą i przynajmniej nie psuła im tak krwi jak Mitch czy Harry.

W swoim pomieszczeniu przez dłuższy czas przygotowywali się do koncertu; Louis ćwiczył swój głos, a Niall jeszcze coś sobie grał dla zabawy na swojej gitarze klasycznej. Do koncertu zostało już niewiele, a Louis nadal nie był pewien, co chciał wykonać na kalifornijskiej scenie przed Amerykanami. Może powinien posłuchać się Nialla i powinni wykonać Amanda? A może to Born in the U.S.A. Bruce’a Springsteena? Rozmyślał tak już dłuższy czas i nadal nie mógł się na nic konkretnego zdecydować.

Jego myśli cały czas zajmował Harry, bo znowu go widział po dziesięciu dniach. W Manchesterze już oswajał się z myślą, że część europejska na trasie Harry’ego już się skończyła i nie powróci - tak samo jak on z Niallem nie powrócą już na scenę przed Harrym. A jednak znowu tutaj był. I znowu mógł stanąć tuż przed Harrym, spojrzeć mu prosto w oczy, przytulić się do niego… Harry mógł ponownie go pocałować, zawisnąć nad nim w łóżku, ściągnąć z niego ubrania…

Czuł, że z jednej strony oszukuje Luke’a, z którym przecież umówił się w Manchesterze, gdy jeszcze nie wiedział, że wróci do koncertowania z Harrym na jego część amerykańską. Spotkali się następnego dnia i musiał przyznać, że trochę źle postąpił, że wcześniej go zwodził. Był całkiem sympatycznym facetem i fajnie się z nim gadało. Ale jednak Harry… Luke nie był Harrym, nie miał jego uroku i tego, że przy jego dotyku przechodziły go przyjemne dreszcze, a on pragnął więcej.

Nie miał pojęcia, czy zrobił dobrze, godząc się na dalsze koncertowanie z Harrym. Może miał paranoję, ale podświadomie czuł, że ich obecność tutaj nie do końca była przypadkiem - przynajmniej teraz, bo na części europejskiej mogli zostać rzeczywiście wybrani szybko, aby tylko zapełnić lukę po tamtym pop-punkowym supporcie.

Ludzie na arenie zbierali się już od kilkunastu minut. Przed areną za grupą uradowanych Amerykanów ze swoimi flagami i gadżetami związanymi ze Stanami Zjednoczonymi i Harrym szli Zayn i Liam - tak bardzo odróżniający się od patriotycznych fanów Harry’ego z Los Angeles. Zayn ubrany był tylko w czarne spodnie i szarawy rozciągnięty sweter i było mu w tym niesamowicie gorąco. Nie spodziewał się, że w Los Angeles o tej porze będzie tak ciepło. Gdy wraz z Liamem wsiadał do samolotu w Londynie odczuwał chłód i wilgoć - głównie przez padający deszcz. A gdy wyszedł z samolotu już na lotnisku LAX poczuł się jak na jakichś egzotycznych wakacjach. Poczuł powiew tak ciepłego powietrza, że zrobiło mu się niemal słabo przez różnicę temperatur. I przez różnicę czasową też. Mogli z Liamem znaleźć się w Kalifornii wcześniej - nawet kilka dni przed koncertem, ale, cóż, żadnego wolnego pokoju w ich hostelu na wcześniejszy termin nie było, a inne hotele przerażały ceną. Hotelarze wycwanili się i podnieśli ceny akurat w czasie, gdy do ich miasta przyjeżdżała tak wielka gwiazda jak Harry Styles. Wiedzieli przecież, że na jego koncercie nie będą tylko Kalifornijczycy, ale także ludzie z Oregonu, Nevady czy nawet Idaho, mieszkańcy innych stanów oraz również Europejczycy i inni. Koncert w Los Angeles oznaczał się przecież tym, że był właśnie w Los Angeles, a tutaj musiało być także wiele turystów, którzy przy okazji wybiorą się także na koncert.

— Boże, mogłem założyć krótkie spodenki - jęknął Zayn; Liam zachichotał. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że w Kalifornii jest tak cholernie gorąco? Zaraz nie wytrzymam.

— Wiesz, że chłopacy z 5 Seconds Of Summer jeszcze bardziej cię rozgrzeją? - zaśmiał się.

Zayn wywrócił oczami, lecz po chwili także się zaśmiał. Jego śmiech jednak szybko ucichł. Szli powoli za całą grupą ludzi, wiedząc już, że nie zdobędą barierek. Za późno wyszli z hotelu, bo Liam musiał jeszcze zadzwonić z hotelowego telefonu do Rity, aby powiedzieć jej, że dotarł bezpiecznie do Los Angeles i nic mu nie jest. Zayn nie chciał nic mówić, ale wyglądało to tak, jakby ta cała Rita z rzymskiego klubu mu się spodobała.

— Jak zagrają tą nową piosenkę, której jeszcze nie wykonywali na żywo, Youngblood, to rzeczywiście rozgrzeją - zaśmiał się, po czym westchnął. - Chociaż chyba będzie mi brakować Tomlinsona.

— Naprawdę będziesz tęsknić za tą rockową muzyką? - zapytał zdziwiony Liam, bo przecież wiedział, że Zayn nie lubił ostrych brzmień. - Wolisz hard rocka zamiast spokojnej Amnesia?

— To nie o to chodzi. - Wywrócił oczami. - Wiesz, że chodzi o tę całą teorię. Właściwie skończyło się na Amsterdamie, gdzie nagle Niall wystąpił z Harrym, a Louis i Harry wykonali piosenki Queen. Mówiłem ci przecież o tym.

Ludzie znajdujący się już przy wejściu zaczęli piszczeć i głośno gadać, ku zdezorientowaniu Liama i Zayna. Ochroniarze próbowali wszystkich uspokoić, lecz było to niezwykle trudne. Dopiero gdy doszli do głównego wejścia i zaraz mieli mieć sprawdzane bilety, odkryli, o co tak naprawdę chodziło ludziom. Wymienili się zszokowanymi spojrzeniami.

— Co? - rzucił pierwszy Zayn. - Ale jak to? Przecież w oficjalnym komunikacie z kwietnia było napisane, że chłopacy wrócą na część amerykańską…

Liam zszokowany wgapiał się w biały plakat z wizerunkiem Harry’ego w stroju charakterystycznym dla stylu jego trzeciego albumu, którego promował. Na samej górze widniała nazwa całej trasy, a pod nią napis Los Angeles i obok niego informacja o supporcie. Supportem nie był australijski zespół grający pop-punka, a doskonale im już znany z części europejskiej rockowy duet z Manchesteru.

— Może Ashton jeszcze nie jest w pełni sprawny ze swoją ręką? - myślał głośno Liam, choć sam nie chciał w to wierzyć; próbował jednak znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie, które nie byłoby powiązane z ich teorią spiskową.

Zayn spojrzał na niego jak na idiotę. Jakaś młoda i głupia Amerykanka w skąpym stroju, która najpewniej liczyła na coś więcej od Harry’ego po koncercie, upomniała ich agresywnie, że mają przesuwać się w kolejce do sprawdzania biletów. Liam przeprosił ją cicho i ruszył przed siebie.

— Wierzysz w to? - zapytał go oburzony Zayn. - Przecież to logiczne, że skoro coś ich łączy, to Harry chciał go ponownie przy sobie. Mylę się?

Liam nie miał innego wyjścia, niż przyznać mu rację. Prawda była taka, że wszystko tak wyglądało. Mógł być to zbieg okoliczności, może rzeczywiście Ashton - perkusista australijskiego zespołu, jeszcze nie wyleczył do końca swojej złamanej ręki, ale wiedząc, co się działo na części europejskiej, było to rzeczywiście mocno powiązane z ich teorią. Louis był partnerem Harry’ego, a ten naturalnie chciał, aby był przy nim również w Stanach Zjednoczonych. Nie mieli jeszcze jednoznacznego dowodu, że byli kimś więcej dla siebie, nie przyłapali ich na gorącym uczynku, ale wszystko na to wskazywało. Przecież na tym polegała ich cała teoria.

— To już nie może być przypadek - kontynuował Zayn. - Ten duet w Ameryce? Harry tak łatwo pozwoliłby znowu otwierać swoje koncerty jakimś rockowcom?

Liam pokręcił głową i dał pracownikom areny swój bilet. Ci go sprawdzili pod kątem autentyczności, po czym wpuścili za bramki i sprawdzili, czy nie ma przy sobie czegoś niebezpiecznego. Zaraz za nim na teren areny wszedł Zayn.

— Czyli dzisiaj nie będzie Youngblood - powiedział. - Ale za to będą utwory Tomlinsona. Jak myślisz, co tym razem będzie? Coś o USA, coś związanego z Harrym czy wyznanie miłości?

Liam szturchnął go lekko w ramię, bo powiedział to dosyć głośno i inni mogli go usłyszeć. Zayn sobie nic z tego nie zrobił - w sumie tak samo jak wtedy w rzymskim klubie nocnym.

— To w końcu oni są już długo razem czy dopiero się w sobie zakochali? - zażartował Liam, śmiejąc się cicho; uznał, że gromienie wzrokiem kolegi nic nie da.

Zayn przystanął przed wejściem na arenę, Liam stanął tuż za nim. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa, jakby tak mieli siebie zrozumieć. Niektórzy przechodzący obok nich fani Harry’ego byli niezadowoleni z faktu, że przystanęli na środku i blokowali drogę.

Zayn uśmiechnął się lekko i pokazał serce ze swoich dwóch rąk - podobnie jak Harry w Tuluzie.

— Dzisiaj będzie coś o miłości, czuję to.

Louis w swoim pokoju westchnął, co usłyszał Niall. Spojrzał na niego z zaniepokojeniem. Louis bardzo się zmienił od czasu trasy z Harrym po Europie i sam już nie wiedział, czy coś z tym robić. Harry tak bardzo zamącił mu w głowie… Niall przysiągł sobie, że gdy tylko jemu przyjacielowi coś się stanie, to Harry tego bardzo pożałuje. Był gwiazdą i może wydawało mu się, że mógł robić z Louisem, co mu się tylko podobało, ale prawda była inna. Harry dla niego był takim samym człowiekiem jak każdy inny przechodzień na ulicy, a jego status majątkowy czy status celebryty nie robiły na nim wielkiego wrażenia. Nie mógł skrzywdzić jego najlepszego przyjaciela. Skoro naprawdę mu się podobał… Niall nie chciał pozwolić na to, aby Harry grał z nim w jakieś głupie miłosne gierki i zwodzenia.

— Wiesz już, co chcesz zaśpiewać? - zapytał go, odkładając swoją gitarę na bok.

Louis spojrzał na niego i pokręcił głową. Niall westchnął.

— Zaraz koncert, chcesz zrobić nam niespodziankę? - zaśmiał się trochę nerwowo.

Wzruszył ramionami. Naprawdę nie wiedział, co wykonać. Miał tyle pomysłów w głowie, ale żaden nie był wystarczająco dobry. Wiedział, że Niall i Sarah pewnie niecierpliwili się z jego wyborem. Może powinien był oddać wybór Niallowi, skoro tak źle szło mu myślenie o tym.

Prawda była taka, że myślami w ogóle nie był na koncercie ani na scenie przy mikrofonie. Całym sobą chciał się znaleźć w pokoju hotelowym - i to tym jednym z Harrym. Chciał, aby ponownie go dotknął, ponownie na niego spojrzał… Harry miał rację w Wiedniu. Był spragniony. Bolał go fakt bycia ignorowanym. I na lotnisku też miał rację. Tęsknił za nim - i to cholernie. Dlaczego musiał przepaść właśnie dla takiej osoby?

Nie mógł walczyć z tym uczuciem. Chciał po prostu znaleźć się obok niego. Koncert był teraz całkiem drugorzędną sprawą.

Rozmyślałby tak dalej, gdyby nie jakieś krzyki dobiegające z korytarza areny. Wymienił się z Niallem zdziwionym spojrzeniem, po czym obaj wyszli ze swojego pokoju, aby sprawdzić, co się dzieje. Dobrze, że byli już całkowicie przygotowani do koncertu - oczywiście oprócz wybranych piosenek.

Gdy otworzyli drzwi, krzyki stały się głośniejsze, lecz, o dziwo, krzyczący głos nie należał ani do Harry’ego, ani do Jeffa. Poszli w kierunku hałasu. To nie był kobiecy głos, więc to też nie była Sarah. Mitch raczej też nie - nie wyglądał na człowieka, który by się tak zawzięcie kłócił.

Kiedy znaleźli się na drugim korytarzu, zauważyli tam jakiegoś niewysokiego mężczyznę w niebieskim garniturze i białej koszuli wraz z czterema dosyć młodymi chłopakami za nim. Przed nim natomiast stał równie wzburzony co on Jeff, który mimo wszystko próbował go jakoś uspokoić. Domyślali się, z kim właśnie wykłócał się menadżer Harry'ego.

Nagle jeden z chłopaków - wysoki blondyn w białych spodniach i jeansowej za dużej kurtce, wskazał na nich swoim palcem. Louis momentalnie się przestraszył, bo nie wiedział, o co chodziło.

— To oni?! - zawołał wzburzony. - Oczywiście, że to oni!

Pierwszy ruszył w ich kierunku. Louis z Niallem automatycznie zaczęli się cofać, podczas gdy Jeff wykorzystał tę chwilę i to on zaczął krzyczeć na faceta w jego wieku.

— Przecież informowałem was, do cholery, że wypadacie z trasy! - zawołał.

— Żadna informacja do nas nie dotarła! - obronił się facet. - Przecież mieliśmy spisaną umowę na miliony; chłopacy mieli wrócić na część amerykańską! Teraz będziecie, kurwa, zrywać kontrakt?!

— Trzeba było pomyśleć o tym, kurwa, wcześniej! - ryknął Jeff; drugi facet zorientował się, że jego podopieczni idą wściekle w kierunku Louisa i Nialla, więc próbował ich zatrzymać. - Ashton mógł wtedy nie iść na pieprzony surfing. Moja wina, że przed tym pieprzonym koncertem w Londynie nie chcieli zagrać z Sarah?

— Nie odwracaj kota ogonem! - krzyknął na niego, po czym spojrzał na wysokiego blondyna. - Luke, do cholery, opanuj się!

Nie opanował się.

— To oni, tak? - zapytał retorycznie. - Czym jesteście lepsi od nas?! Byliśmy supportem Harry’ego od pieprzonych dwóch tras…

— Chwila - wtrącił się Jeff. - Uspokójmy się.

Jego słowa jednak nie podziałały. Luke obrzucił wzrokiem całą sylwetkę Louisa i jego strój - ciemne jeansowe spodnie z łańcuchami przy szlufkach i gładka czarna koszulka, a na niej skórzana kurtka z paroma ćwiekami. Widać było w jego spojrzeniu odrazę.

— I jeszcze rockowcy - powiedział z obrzydzeniem. - Przecież Harry nienawidzi rocka! O co tu, do kurwy, chodzi?!

Chłopak w dłuższych czerwonych włosach będący za nim położył mu rękę na ramieniu, aby go jakoś uspokoić, ale to nie pomogło. Starszy facet, który był ich menadżerem, podzielił zresztą jego oburzenie. Spojrzał wrogo na Jeffa i też wybuchnął:

— No właśnie! Co to ma być za cyrk?! Ostrzegam cię. - Wystawił w jego kierunku ostrzegawczy palec. - Jeśli nie wypuścisz ich na scenę, to…

— Uspokój się, Ryan - warknął. - Poskarż się organizatorom. Trzy razy ich informowałem, że wypadacie! Nawet plakaty zmienili!

— Ale nas nie raczyli poinformować!

Przez chwilę Louis i Luke - frontman pop-punkowego australijskiego zespołu, mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Luke znowu nie wytrzymał. Chciał go złapać za skórzaną kurtkę, lecz w porę zareagował menadżer jego zespołu.

— Luke, opanuj się, bo będą kłopoty!

— Pieprzeni rockowcy! - zawołał. - Zabrali nam miejsce na trasie!

Jeff spojrzał na swój zegarek na nadgarstku, po czym postanowił włączyć się do dyskusji.

— Uspokójmy się - powiedział stanowczo, lecz to nie podziałało. - Zaraz zaczyna się koncert; chyba nie chcecie go opóźniać?

— To wy go opóźniacie, bo nie chcecie wpuścić moich chłopaków na scenę!

Nagle wśród zebranych i kłócących się osób znalazł się Harry już w swoim koncertowym stroju, czyli w srebrnym kostiumie z milionem brokatowych frędzli. Przy Louisie wyglądał jak zupełne przeciwieństwo. Pasował do niego wręcz jak kwiatek do kożucha.

— Co tutaj się dzieje? - zawołał równie wzburzony jak wszyscy już w tej kłótni. - Co oni tutaj robią? - dopytał, wskazując z wyrzutem na czwórkę chłopaków.

— Harry! - zawołał z ulgą Luke. - Kim oni są?! O co tu chodzi?

Niall skakał wzrokiem od jednej osoby do drugiej. On też już sam nie wiedział, co tu się działo i o co do końca chodziło.

Harry zgromił wzrokiem Luke’a.

— Nie zapominaj, do kogo mówisz - warknął w jego stronę. - Wypadliście z trasy. Idźcie sobie i nie opóźniajcie koncertu.

Jeden z chłopaków - ten w białej koszulce z krótkim rękawem i krótkich czarnych włosach, wyrzucił ręce w powietrze oburzony. Ich menadżer też raczej nie był zadowolony z tych słów.

— To gdzie mamy promować nasz nowy album? - zapytał ten o czerwonych włosach. - Mieliśmy w kontrakcie to napisane!

— Spierdalajcie do Sydney, tam promujcie.

Louis ledwo powstrzymał się, aby nie parsknąć śmiechem. Jeff zgromił wzrokiem Harry’ego, podobnie jak menadżer tych chłopaków. Niall z kolei nie wytrzymał i się cicho zaśmiał.

Harry spojrzał na Louisa. Swoim szmaragdowym spojrzeniem chciał mu powiedzieć, że chce z nim porozmawiać. Popatrzył także ukradkiem na Jeffa, który ledwo zauważalnie skinął głową. Ledwo zauważalnie, bo w takiej sytuacji i przy takiej kłótni mało kto zwróciłby na to uwagę.

— Który z was to Ashton? - zapytał Louis, wykorzystując chwilę ciszy.

Z czwórki chłopaków przed szereg wyszedł niepewnie chłopak z czerwoną bandaną we włosach. Miał na sobie również koszulkę z logiem zespołu Guns N’ Roses. Podczas gdy on był przerażony tym, że Louis o niego zapytał, Luke wręcz kipiał ze złości.

Louis obrzucił go spojrzeniem, po czym powiedział z lekkim, może ironicznym uśmiechem:

— Dzięki za złamaną rękę.

Niall zaśmiał się, podczas gdy Luke wręcz rzucił się z rękoma na Louisa. Jego menadżer jakoś go powstrzymał, przytrzymując go w ostatniej chwili za ramię.

— Trzymajcie mnie, bo nie ręczę za siebie!

Harry westchnął ciężko, spojrzał na Louisa, a potem na Jeffa.

— Zawołaj ochronę, wyprowadźcie ich, cokolwiek - powiedział. - Nie mam czasu na takie zabawy.

Odszedł w dalszą drogę korytarzem, podczas gdy Jeff złapał wzrokiem dwóch facetów pracujących przy obsłudze areny i poprosił ich szybko do siebie. Harry natomiast odwrócił się za siebie i poprosił wzrokiem Louisa na krótką rozmowę - Louis rozumiał to z jego wzroku. Oblała go fala gorąca. Niepewnie ominął grupę chłopaków z australijskiego zespołu i przede wszystkim Luke’a, który próbował wyrwać się swojemu menadżerowi umiejętnie go przytrzymującego. Poszedł za Harrym w stronę głównego backstage’u, gdzie znajdowało się pomieszczenie do charakteryzacji i wyjście na scenę. Kręciło się tam mnóstwo osób z obsługi dźwięku i obsługi areny. Harry wszystkie te osoby zignorował. Spojrzał potajemnie w stronę fanów, którzy już tłumnie stali pod sceną, choć jeszcze wiele osób wchodziło na teren areny. Do koncertu naprawdę zostało niewiele.

Uśmiechnął się lekko sam do siebie, po czym skręcił w stronę pokoju do charakteryzacji, gdzie oczywiście musiała znajdować się jego makijażystka Marie. Otworzył drzwi do tego pomieszczenia z impetem - tak głośno, że Marie się wystraszyła i podskoczyła na fotelu, na którym siedziała. Harry zgromił ją wzrokiem, mówiąc tym samym, że ma wyjść i nie wracać tutaj, dopóki on jej nie pozwoli. Ta od razu to zrozumiała i pognała do wyjścia. Louis uznał, że musiała już długo pracować z Harrym, bo znała jego mowę ciała.

Chociaż mu wystarczył tylko trochę ponad miesiąc, aby go zrozumiał.

Zamknęła za sobą drzwi i takim sposobem Louis i Harry zostali sami w jednym pomieszczeniu - po raz pierwszy od czasu Brukseli. Louis nie miał pojęcia, o czym Harry chciał z nim rozmawiać. Miał tylko nadzieję, że nie chodziło o dzisiejszą muzykę. On chciał go przytulić, a Harry miałby się na nim wyżywać? Nie chciał tego.

Harry spojrzał na niego głębokim spojrzeniem.

— Więc Stany Zjednoczone…

Louis pokiwał głową.

— Dlaczego ja? - zapytał znowu bardzo cicho.

Harry powoli podszedł do niego. Robił to tak spokojnie i niepewnie, jakby bał się, że Louis zaraz ucieknie z tego pokoju i już tutaj nie wróci. Przystanął tuż przed nim i położył delikatnie swoją dłoń na jego ręce.

Zauważył, że Louis przymknął oczy, spuścił na chwilę wzrok, a po jego ciele przeszły go lekkie dreszcze.

— Stęskniłeś się - wyszeptał.

Postanowił na to nie odpowiadać. Wziął głęboki wdech i odsunął się nieznacznie od niego. Nie chciał opóźniać koncertu; chciał wejść na czas.

A szczególnie nie chciał, aby Harry wyprowadził go z równowagi.

— O czym chciałeś porozmawiać?

Harry wziął głęboki wdech. Zachowywał się tak, jakby miał mu przekazać jakąś ważną wiadomość i nie wiedział do końca, jak to ubrać w słowa. Louis myślał w tej chwili o jednym i tak bardzo nie chciał o tym myśleć, ale to było silniejsze od niego.

— Skończymy koncertować i już nigdy się nie zobaczymy... - zaczął cicho Harry, łapiąc go delikatnie za ramiona. Wziął ponownie głęboki wdech. - Muszę ci powiedzieć pewną rzecz.

Louis obawiał się najgorszego. Przełknął swoją ślinę i przygryzł policzek od środka, bojąc się tych słów z jego ust.

— To, co chcę powiedzieć, mam na myśli od kilku tygodni - mówił dalej. - Jestem w to kiepski. Wiesz, kiedy cię poznałem, myślałem, że moja trasa to będzie wielka porażka. Byłem zły, że Ashton złamał tę rękę, jeszcze nowy support, zmiany na szybko…

Louis słuchał tego z szybko bijącym sercem i dochodził do wniosku, że każde kolejne zbędne słowo Harry’ego doprowadzało go na skraj cierpliwości. Chciał po prostu to usłyszeć, choć jednocześnie tak cholernie się tego bał.

— Ale odmieniłeś wszystko - powiedział trochę głośniej. - Dzięki tobie dużo ludzi przyszło na moje koncerty, większość aren i stadionów się wyprzedało, sprawiłeś, że moi fani mogli podwójnie się bawić na moim koncercie…

Miło się tego słuchało, musiał to przyznać - i to jeszcze były słowa prosto z ust Harry’ego, który jeszcze miesiąc temu potrafił na niego krzyczeć z powodu muzyki, którą wykonywał z Niallem. Zrobiło mu się ciepło na sercu, ale jednocześnie jego serce nie uspokoiło się przez to.

Harry przybliżył swoją twarz do tej jego, ale go nie pocałował.

— Odmieniłeś mnie - wyszeptał.

Louis jakoś nie chciał w to wierzyć, ale jeszcze nie przerwał Harry’emu. Widział, że ten chce jeszcze coś dodać.

— Nie mogę już z tym walczyć - kontynuował. - Nie mogę się wiecznie temu opierać. Moje życie się odmieniło w momencie, kiedy cię zobaczyłem.

Louis nie wytrzymał.

— Do czego dążysz? - wpadł mu w słowo zniecierpliwiony. - Co chcesz mi powiedzieć?

Znowu wziął głęboki wdech.

— Dobrze, powiem to wprost - uznał nagle pewny siebie. - Chodzi o to, że… Że cię kocham, Louis.

— Co? - rzucił mimo wszystko zaskoczony.

Pierwszy raz to powiedział. Zawsze było zależy mi na tobie; dzisiaj: kocham cię. Nogi się pod nim ugięły. Kurwa, powiedział sobie w myślach. Domyślał się, że o to chodziło Harry’emu, chciał nawet to usłyszeć, ale… Gdy usłyszał to na żywo i wprost od Harry’ego… Cholera jasna.

— Zakochałem się w tobie – powiedział i na chwilę przygryzł policzek od środka. - Po prostu. Co mam ci innego powiedzieć? Chcę być z tobą szczery. Naprawdę cię kocham. Te dziesięć dni bez ciebie utwierdziły mnie w tym. Tak bardzo chciałem być przy tobie.

Chciał go pocałować, lecz spanikowany Louis odsunął się od niego. Spanikował, nie wiedział, co robić, mimo że podobnie jak Harry chciał jego dotyku i czułości. Zamknął oczy i przetarł kilka razy twarz. Harry stał na środku pokoju trochę zaskoczony.

— Ja… - zaczął Louis. - Poczekaj. Zaraz koncert…

— Wiem, ale…

Musiał wyjść. Musiał wszystko na spokojnie przemyśleć. To już nie były żarty ani domysły. Największa gwiazda muzyki popularnej naprawdę go kochała. Brzmiało to tak nierealnie i absurdalnie… Gdzie on żył? W bajce? Cóż, bajki nie zawsze miały szczęśliwe zakończenia…

Skoro Harry pierwszy to powiedział… Louis musiał przyznać, że chyba też się w nim zakochał. Przepadł dla niego. Gdyby go nie kochał, nie tęskniłby za nim całym sobą. Cholera jasna, miał ochotę kląć w myślach.

Spanikowany skierował się szybko w stronę drzwi wyjściowych. Miał wrażenie, że zaraz z emocji jego żołądek się przekręci i zwymiotuje. To było za dużo. Dlaczego Harry wybrał akurat taki moment - pieprzone kilkanaście minut przed wyjściem na scenę i to jeszcze w Stanach Zjednoczonych? Nie mógł tego powiedzieć na spokojnie w pokoju hotelowym?

Harry właśnie takiej reakcji Louisa się obawiał. Nie chciał, aby ten uciekał.

— Pozwól mi cię kochać, błagam - powiedział za nim błagalnym, wręcz rozpaczliwym głosem. - Nie odrzucaj mnie…

Ale Louis wyszedł. Na backstage’u wpadł na trochę zdziwionego Nialla, który chciał się dowiedzieć, o czym rozmawiali w osobnym pomieszczeniu, w którym byli dodatkowo sami. Louis powiedział mu, że później mu o wszystkim powie - teraz zupełnie nie miał do tego głowy. Nialla to zaniepokoiło, bo oznaczało to, że Harry musiał powiedzieć mu coś poważnego, ale nie dopytywał. Przed wejściem na scenę stała natomiast Sarah mająca w dłoni pałki do perkusji. Ona też zauważyła panikę w oczach Louisa, jednak podobnie jak Niall - nie odezwała się słowem na ten temat. Uznała, że to nie jest dobry moment.

— Zaraz wychodzimy na scenę, a ja nie wiem, co gramy - powiedziała Sarah. - W końcu coś ustaliliście?

Louis spojrzał w stronę pokoju do charakteryzacji, do którego weszła właśnie Marie - zniecierpliwiona, że Harry jeszcze ją nie zawołał, a musiała przecież go idealnie przygotować do jego własnego koncertu. Westchnął i powiedział Niallowi i Sarah, co chciałby wykonać. Ci spojrzeli na siebie; Sarah z lekkim uśmiechem, Niall z kolei zdezorientowany. Louis nie miał czasu na tłumaczenia. Chciał wykonać te dwie piosenki - w wersji oczywiście przedłużonej i koncertowej, uznając, że będą idealne, aby coś powiedzieć.

Nie mieli czasu, aby wiele omówić. Omówili ogólną budowę utworu, po czym wyszli na scenę. Louis zdążył obejrzeć się za siebie, mając nadzieję, że złapie wzrokiem Harry’ego, ale czego mógł się spodziewać? Oczywiście, że go nie zauważył.

Gdy wyszedł na scenę, niemal od razu ogłuszył go tłum wiwatujących i krzyczących ludzi. Nie spodziewał się, że ludzie tak tęsknili za nim i za Niallem. Cóż, najwyraźniej niektórzy nie przyszli tylko na koncert Harry’ego. Przyszli również dla nich - tak jak ci wszyscy ludzie do manchesterskiego pubu zaraz po zakończeniu części europejskiej.

Ale to już nie była Europa. To były Stany Zjednoczone i zaczynała się druga część trasy światowej Harry’ego - część amerykańska.

Podszedł do mikrofonu i chciał na początku się jakoś przywitać, ale uznał to jednak za zbędne. Uznał, że wszyscy, którzy przyszli dla Harry’ego, znali także ich.

Spojrzał jeszcze na chwilę na backstage, jednak nie zauważył tam ani Harry’ego, ani chociaż Jeffa. Zamiast nich kręcili się panowie w żółtych kamizelkach od obsługi areny.

Wziął głęboki wdech, przymknął na chwilę oczy, po czym chwycił delikatnie mikrofon znajdujący się na statywie.

— In my life - zaczął śpiewająco, ale bez żadnej melodii; żadnej perkusji Sarah czy gitary Nialla. - There's been heartache and pain; I don't know if I can face it again. Can’t stop now, I've traveled so far to change this lonely life

Po tych słowach zaczęła się piosenka - Sarah zaczęła grać na perkusji spokojny rytm, a Niall spokojnymi ruchami pociągał za struny swojej gitary elektrycznej. To była inna wersja tej znanej piosenki - bardziej rockowa przez brak syntezatorów, które były w oryginale. I o to chyba chodziło w ich stylu. W końcu grali rocka.

Wstęp był trochę długi, w tym czasie Louis zdążył rozejrzeć się po arenie i uśmiechnąć się do paru fanów znajdujących się przy barierkach. Choć z tyłu głowy nadal miał Harry’ego i jego słowa sprzed dosłownie chwili, musiał udawać przed ludźmi, że nic go nie wytrąciło z uwagi. Musiał w stu procentach skupić się na koncercie i utworze.

Ale jak miał to zrobić dobrze, skoro świadomie wybrał takie utwory?

— I gotta take a little time - zaczął śpiewać spokojnym głosem pierwszą zwrotkę. - A little time to think things over… I better read between the lines in case I need it when I'm older.

Poczekał, aż krótka przerwa instrumentalna minie i wszedł spokojnie w drugą część pierwszej zwrotki. Ludzie na arenie kołysali się w rytm utworu - robili to także Liam i Zayn. Zayn spojrzał na swojego kolegę znaczącym wzrokiem, chcąc mu powiedzieć, że znowu miał rację, co do koncertu.

Louis ponownie zaśpiewał przedrefren - tym razem już z melodią narastającą z każdą sekundą:

— In my life, there's been heartache and pain - zaczął i mocniej przytrzymał mikrofon na statywie. - I don't know if I can face it again; can’t stop now, I've traveled so far to change this lonely life!

Szybko i gwałtownie wyciągnął ze statywu mikrofon i głośno i wyraźnie zaczął refren:

— I wanna know what love is! I want you to show me!

Niall spojrzał na chwilę na Sarah, a później na Louisa, który chodził teraz po scenie i śpiewał refren. Domyślał się, o co chodziło. Znał przecież Louisa na wylot.

— I wanna feel what love is! I know you can show me

Po pierwszym refrenie zrobili przerwę instrumentalną, a Niall zabawił się swoją gitarą i zagrał solówkę, której nie było w wersji oryginalnej i studyjnej zespołu Foreigner. Po niej czas było na drugą zwrotkę. Louis śpiewając jej słowa, widział siebie. Nie miał gdzie się ukryć, jeszcze w takich okolicznościach. It looks like love has finally found me - czy to była prawda?

Nie miał czasu na rozmyślanie. Powtórzył ponownie przedrefren, który brzmiał tak samo jak ten pierwszy. Przymknął oczy i ponownie tego wieczoru poprosił:

— I wanna know what love is, I want you to show me!

Cała arena zaczęła wraz z nim śpiewać. Ludzie kołysali się i śpiewali, że również chcieliby dowiedzieć się, czym jest miłość. Dla Louisa to było niesamowite uczucie - tak jakby wszyscy fani Harry’ego właśnie go pytali, czym jest miłość. Bo czym była? Louis sam tego nie wiedział, a skoro Harry powiedział mu, że go kocha…

Refren powtórzył z fanami aż trzy razy, czyli więcej razy niż w oryginale. Zrobił to tylko dlatego, że wyśmienicie mu się śpiewało z nimi. Tak jakby on był głównym muzykiem, a oni chórem tuż za nim.

— Let's talk about love! - zawołał.

Teraz był czas na czystą warstwę instrumentalną bez jego śpiewu, ale kilka zagorzałych fanów przy barierkach uznało, że dalej będą śpiewać, że chcą się dowiedzieć, czym jest miłość. Louisa to zdziwiło, ale oczywiście pozytywnie. Przypomniała mu się wersja studyjna - tam występował podobny fragment. Uśmiechnął się sam do siebie, wrócił do statywu, włożył w niego mikrofon i pomiędzy śpiewającymi nadal fanami mówił:

— Love that you feel inside and I'm feelin' so much love

Przymknął swoje oczy, po czym spojrzał wyraźnie w stronę backstage’u. Zrobiło mu się słabo, gdy spotkał szmaragdowy wzrok Harry’ego. Patrzył w tamtą stronę dość długo, co oczywiście wyłapali czujni Zayn i Liam. Patrzył na niego, aż w końcu się otrząsnął, wziął szybko wdech i dalej śpiewał z fanami.

Harry to wszystko słyszał. Wiedział, że ten utwór nie był przypadkiem. Miał wrażenie, że w jakiś sposób zawalił. Może powinien powiedzieć to w inny sposób, może gdzieś indziej? A może pomylił się co do Louisa i on wcale tego nie odwzajemniał - po prostu się nim zabawiał i korzystał z tego, że był bogaty? Różne myśli chodziły mu po głowie, nawet te najgorsze.

Podszedł do niego Jeff cały wymęczony wyganianiem z terenu areny chłopaków z poprzedniego supportu Harry’ego i ich menadżera. Westchnął ciężko przy nim, po czym wsłuchiwał się w utwór, który śpiewał Louis. Popatrzył na Harry’ego, który patrzył jak zahipnotyzowany w stronę sceny.

— Powiedziałeś mu? - zapytał go.

Harry natychmiast na niego spojrzał. Długo nie odpowiadał. Louis w tym czasie zdążył zaśpiewać z fanami słowa: show me love is real.

— Czymkolwiek jest miłość - powiedział i odszedł w stronę pokoju, który urzędowała jego makijażystka Marie.

Louis w końcu wraz z Niallem i Sarah postanowił skończyć tę piosenkę i gładko przejść do kolejnej. Poczekał, aż krótka warstwa melodyczna się skończy i zaśpiewał ostatnie słowa:

— I wanna know what love is

Sarah naprawdę bardzo sprawnie zmieniła rytm piosenki I Want To Know That Love Is Foreigner na kolejną propozycję. Fani natychmiast skojarzyli, co będzie śpiewane i to się Louisowi podobało.

Is This Love Whitesnake.

— I should have known better than to let you go alone… - zaczął spokojnym głosem przed statywem.

Fani zaczęli śpiewać wraz z nim. Byli tak zaangażowani, że Louis aż pominął śpiewanie kilku wersów, aby to fani mogli się wykazać swoją znajomością tekstu. Uśmiechnął się lekko sam do siebie i zaczął drugą część pierwszej zwrotki:

— I find I spend my time waiting on your call. How can I tell you, baby, my back's against the wall?

Kończąc, miał rację - naprawdę nie mógł już tego dłużej znieść - tego uczucia, które towarzyszyło mu w obecności Harry’ego. Nie mógł znieść tego, że cały czas chciał się znaleźć obok niego, chociaż czasami działał mu na nerwy.

— Is this love that I'm feeling? - zapytał fanów. - Is this the love that I've been searching for?

Dokończył refren, a po nim swoimi umiejętnościami popisał się oczywiście Niall. Uwielbiał tę piosenkę, tak jak uwielbiał cały zespół Whitesnake. Z tyłu głowy jednak miał świadomość, że Louis nie przez przypadek wybrał taki utwór. Czyżby o tym właśnie rozmawiali z Harrym tuż przed koncertem? To Harry mu powiedział?

Cholera, źle się robiło.

A Louis nie potrafił zatrzymać tego uczucia. Nigdy nie było nikogo w jego życiu, kto działałby na niego jak Harry. A z dnia na dzień było coraz gorzej. Przez te dziesięć dni nie mógł się doczekać, aż go zobaczy, aż go pocałuje, aż go przytuli…

— Is this love that I'm feeling? Is this the love, that I've been searching for? Is this love or am I dreaming? - pytał fanów, jakby chciał znaleźć odpowiedzi na te pytania właśnie u nich. - This must be love 'cause it's really got a hold on me

Harry to wszystko słyszał, gdy Marie poprawiała mu włosy i komplementowała go za idealny dobór czerwonej farby przy końcówkach włosów. Chciał ją skarcić i zmusić, aby się zamknęła, bo chciał słyszeć spokojny głos Louisa ze sceny, ale powstrzymywał się. Marie gadała jak najęta, a on miał cały czas w myślach słowa Jeffa.

Gdy usłyszał wiwaty ludzi i przytłumione proszenie o bis, wstał gwałtownie z krzesła, czym przestraszył Marie, która nie spodziewała się takiej reakcji. Próbowała zatrzymać Harry’ego, mówiąc, że jeszcze nie skończyła, ale Harry’ego mało to interesowało. Wyszedł z pokoju w pośpiechu, aby móc złapać Louisa schodzącego ze sceny. Nie skończył z nim rozmawiać.

Najpierw złapał wzrokiem Nialla, który przeszył go swoim złowrogim spojrzeniem. Później spotkał Sarah, która powiedziała mu, że tylko pójdzie napić się wody i zaraz wróci. Na samym końcu zszedł Louis, który zebrał ze sceny jeszcze bukiet jakichś niebieskich kwiatów od tych fanów przy barierkach, którzy wraz z nim śpiewali przez cały koncert. Harry złapał się na myśleniu, że chciałby, aby ten konkretny bukiet był od niego, nie od przypadkowych ludzi z areny - może jeszcze facetów.

— Louis - zaczepił go i złapał za nadgarstek; Louis spojrzał na niego bez emocji, a przynajmniej tak się zdawało Harry’emu. - Rozumiem cię. To wszystko jest takie dziwne, może mi nie ufasz, ale kiedy mówię kocham, to znaczy, że kocham cię cały czas… Nie przestanę cię kochać, bo to jedyna rzecz, którą chcę robić…

Louis wpatrywał się w niego bez konkretnego wyrazu i emocji. Sprawiło to, że Harry spanikował. Był na co dzień pewien siebie, cyniczny, wyrachowany i wyrafinowany, ale gdy mówił takie słowa… Szczególnie do Louisa, z którym chcąc nie chcąc, coś go łączyło.

— Powiesz coś? - zapytał cicho, puszczając jego nadgarstek.

Louis spuścił na chwilę wzrok, aby się zastanowić. Szybko jednak spojrzał ponownie na Harry’ego z całkowicie innym wyrazem twarzy.

— Chcę, abyś pokazał mi, czym jest miłość – niemal wyszeptał. - Pokaż mi.

Harry nie zdążył zareagować, bo Louis już odchodził w stronę swojego pokoju. Odprowadził go tylko swoim wzrokiem, chcąc mu tak cholernie dobrze pokazać, jak mocno się w nim zakochał. Musiał jednak wyjść za chwilę na scenę i dać ludziom z Los Angeles koncert - tak samo dobry jak Louis. Miał tylko nadzieję, że może piosenka More Than This, którą wybrał na swój cover dzisiejszej nocy, coś mu powie.

Chapter 19: 19. Runaway

Chapter Text

Las Vegas

Spoglądał z uwielbieniem na półnagie tancerki w dziesięciocentymetrowych szpilkach, które poruszały się w rytm tanecznej piosenki Part-Time Lover. Uśmiechały się szeroko, przejeżdżały dłońmi po swoim ciele i zbierały od mężczyzn pieniądze, czasami cicho śmiejąc się do siebie. Ich skąpe stroje sprawiały, że wiele osób patrzyło na nich jak po hipnozie, a bar znajdujący się niedaleko rury, wokół której dziewczyny tańczyły, przeżywał oblężenie.

Las Vegas – miasto rozpusty, hazardu, striptizu, wolności. Niall czuł się w raju. Kilka razy był w manchesterskich klubach ze striptizem, ale tamtejsze kluby były beznadziejne w porównaniu z klubami tutaj. To było prawdziwe miasto grzechu. Te wszystkie dziewczyny tak świetnie zarzucały swoimi długimi kręconymi włosami do tyłu i kręciły ciałami, że Niall miał ochotę oddać im wszystkie swoje zarobione pieniądze i oszczędności. Gdyby go o to poprosiły, z pewnością by to zrobił. Chciał również je wszystkie dotknąć. Były tak piękne w czerwonych bieliznach - niczym greckie boginie. Oblizał usta i dalej się wpatrywał w taniec skąpo ubranych kobiet.

Tego wieczoru jeszcze w ogóle nie napił się alkoholu; był całkowicie trzeźwy - i trzeźwo też myślał, choć miał wielką ochotę pójść w końcu w stronę baru i zamówić coś dobrego. Być w Las Vegas - mieście grzechu, i nie spróbować tutejszych najlepszych alkoholi? To byłby dopiero grzech wśród innych grzechów tego miasta. Klub ze striptizem już zaliczył, jeszcze musiał wejść do kasyna i może… Uśmiechnął się sam do siebie. Te wszystkie amerykańskie dziewczyny kręcące się wokół rur pobudzały jego wręcz wszystkie zmysły. Tak dawno tego nie robił. Gdy tak patrzył na czarnowłosą dziewczynę, która właśnie zmieniła na rurze swoją koleżankę blondynkę, zdał sobie sprawę, że właściwie nigdy nie uprawiał seksu z prawdziwej miłości. Barbara - ta Angielka, z którą przez chwilę się spotykał i która spieprzyła potem do Bordeaux… Nie kochał jej. Właściwie był z nią, bo pierwsza na niego spojrzała jakoś inaczej. No i nie przeszkadzało jej to, że lubi sobie wypić. Czasami brakowało mu prawdziwej bliskości i zrozumienia, jakiegoś niewinnego flirtu i spojrzenia z uwielbieniem, ale wiedział też, że już nigdy tego nie doświadczy - stawał się coraz bardziej rozpoznawalny, poza tym zarabiał na trasie Harry’ego bajeczne sumy - która dziewczyna nie poleciałaby na kasę albo jego sławę?

Więc skoro miłości nie było w sercu miasta, jak to śpiewał Louis dnia, kiedy Jeff poprosił ich o supportowanie Harry’ego, i to jeszcze w sercu Las Vegas, to dlaczego nie miałby korzystać z innych uroków tego miasta grzechów?

Wyciągnął z kieszeni kolejny plik banknotów i tym razem zamiast je rzucić na podwyższenie po prostu dał je czarnowłosej dziewczynie. Ta pomału doszła do niego, odebrała pieniądze i z kokieteryjnym uśmiechem włożyła sobie w czerwoną podwiązkę. Niall także się uśmiechnął.

Siedział tutaj i oglądał te dziewczyny, i z tyłu głowy miał myśl, że parę lat temu na ich miejscu była w Londynie również Sarah. To było naprawdę dziwne uczucie i starał się o tym nie myśleć. Był w Las Vegas i chciał się bawić. Chciał popełniać wszystkie grzechy, których Bóg mu później nie wybaczy, chociaż w Boga specjalnie nie wierzył. Bo kiedy umrze, Bóg zapyta go, jaki był raj.

Westchnął, wyprostował się i rozejrzał się wokół siebie. Siedział już w tym klubie dobrą godzinę i jeszcze nie tknął żadnego alkoholu. Sam sobie się dziwił, jak tak długo wytrzymał bez wysokoprocentowego alkoholu w swoich ustach. Chciał pójść w stronę baru, aby tam coś zamówić, ale kolejka do barmana rozciągała się na kilkanaście metrów. Przy jednym ze stolików jacyś faceci grali w karty zupełnie niezainteresowani towarzystwem dziewczyn wokół nich. Może to był znak, aby wyjść stąd i napić się w innym miejscu - może w kasynie? Miał szansę podwoić swój majątek w pięć sekund. Albo go stracić. Ale tak czy inaczej mógł pograć w karty i zakładać się na niewyobrażalne sumy - było go na to stać.

Wiedział jednak, że do jednego z kasyn - chyba tego w hotelu, w którym się zatrzymali, zaraz po koncercie poszedł Louis wraz z Harrym. Kurwa, przeklął w myślach i przetarł swoją twarz. Nie podobała mu się ich relacja. Cóż, Louis powiedział mu, co usłyszał od Harry’ego zaraz przed koncertem w Los Angeles. Kocham cię; zakochałem się w tobie - poważnie? Niall nie mógł uwierzyć w jego dobre intencje i szczere słowa. Taka gwiazda nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego do zwykłego chłopaka. Musiało się coś za tym kryć, a on chciał to odkryć, bo chciał uchronić Louisa. Owszem, Louis był dorosły i świadomy tego, co robi, ale uważał, że mimo wszystko uczucie, jakiekolwiek czuł, oślepiło go. Musiał myśleć racjonalnie - nawet jeśli Harry mówił poważnie, to nigdy nie będą mogli być razem. Opinia publiczna ich obu pożre na śniadanie ze smakiem.

Ciekawiła go tylko jedna kwestia - jak z wrogów mogli stać się kochankami? Przecież siebie nienawidzili; gdyby mogli, zabiliby siebie z zimną krwią. Jakim cudem Harry nagle zmienił do niego stosunek? Bo to Harry pierwszy zaczynał. Louis chciał po prostu otwierać jego koncerty muzyką, którą razem wykonywali - czyli muzyką rockową, a Harry oburzał się i krzyczał na niego, jakby co najmniej wymordował mu całą rodzinę. Tak nagle go pokochał? Nie, on musiał mieć jakiś plan i Louis był w to uwikłany.

Ale nie chciał o tym teraz myśleć. Teraz był czas zabawy. Koncert skończyli całkiem niedawno, dochodziła północ, a całe miasto bawiło się w najlepsze. Uznał, że opuści klub i pójdzie do jakiegoś drogiego baru po dobry wysokoprocentowy alkohol. Jak się bawić, to na całego. Jak się bawić, to chlać.

Piosenka Stevie Wondera skończyła się, a klub wypełnił się pierwszymi dźwiękami utworu Circle In The Sand. Niall zmierzył w stronę wyjścia z klubu ze striptizem, co zauważyła jedna z blondynek oczywiście w skąpym stroju i z banknotami w staniku i na obu podwiązkach. Uśmiechnęła się do niego lekko, trzymając w prawej dłoni kieliszek wina musującego, i postanowiła podejść do niego. Jej wysokie czarne szpilki odbijały się o podłogę równo z rytmem piosenki Belindy Carlisle.

— Idziesz już, skarbie? - zapytała go przesłodzonym głosem. - Może mogę coś dla ciebie zrobić, kochany?

Niall zeskanował dokładnie jej ciało swoim wzrokiem. Była ładna, umiała pokazać facetowi to, co miała najlepsze. Mimo tego nie miał ochoty robić tego akurat z nią. Bardziej przyciągał go do siebie w tym momencie alkohol niż seks z przypadkowymi kobietami.

— Wiesz co… - zagadał ją i przybliżył się do niej. - Możesz mi powiedzieć, gdzie jest najlepszy alkohol w mieście.

Zawiodła się. Prychnęła.

— Oczywiście, że u nas - powiedziała i dotknęła jego ramienia. - Dlaczego jesteś taki spięty? Chodź, wyluzujesz się ze mną.

Wywrócił oczami. Naprawdę nie był zainteresowany seksem akurat z nią. Chociaż dobra była w przekonywaniu klientów, bo im dłużej na nią patrzył, tym bardziej chciał spędzić z kimś noc w Las Vegas. Hazard, alkohol i seks. Czego chcieć więcej?

— A gdzieś indziej? - dopytał i odsunął się od niej.

Ta też wywróciła oczami i wskazała dłonią w kierunku wyjścia z lokalu.

— Naprzeciwko jest taki bar - odpowiedziała mu od niechcenia. - Cholernie tam drogo, ale warto.

Podziękował jej i wręczył jeszcze kilka dolarówek, co natychmiast naprawiło jej humor. Wiadome było, że tym dziewczynom nie chodziło o wrażenia seksualne, a o pieniądze. Pieniądze wszystko załatwiały w tym świecie. Były najważniejsze - a już szczególnie dla takich gwiazd pokroju Harry’ego. On przecież zarabiał takie kwoty, że gdyby zgubił kilka tysięcy, nawet by tego nie zauważył. A mimo tego chciał ich więcej.

A on obecnie miał przy sobie też bardzo dużą kwotę dolarów. Przed wylotem do Stanów oczywiście odwiedził lokalny kantor w Manchesterze i wymienił funty na dolary. Gdy pracownik kantoru zobaczył tę sumę, niemal nie spadł z krzesła z wrażenia. Niall w tamtym momencie poczuł się jak najważniejsza osoba w kraju, niemal jak sama królowa Elżbieta. Poczuł się dumnie. Zresztą facet, który przyszedł po nim do kantoru i czekał w kolejce do wymiany pieniędzy, także patrzył na niego z zaskoczeniem. Właśnie do czegoś takiego Niall dążył.

Wymienił ze striptizerką i prostytutką uśmiech, po czym skierował się w stronę wyjścia z klubu. Po co mu było towarzystwo takiej kobiety, skoro mógł się napić alkoholu? Seks by go zadowolił, ale z posmakiem alkoholu - i to najdroższego, najlepszego w całym Las Vegas. Był w stolicy hazardu, był w mieście wolności, mieście grzechu. Kurwa mać, mógł krzyczeć. Był w Las Vegas, a zaledwie wczoraj w Los Angeles. To było lepsze niż podróżowanie po Europie. Tu czuł inny zapach powietrza, inną mentalność, inną kulturę. I Stany Zjednoczone nie były Wielką Brytanią ani miejscem podobym kulturowo do niej. Nikogo tu nie znał, więc mógł robić co chciał. Mógł się bawić, mógł korzystać z życia.

Mógł być kolejny dzień, a raczej noc w raju.

Gorące wręcz powietrze buchnęło na niego, gdy wychodził z klubu. Irracjonalnie orzeźwiło go to i sprawiło, że powrócił do rzeczywistości. Po jednej z głównych dróg Las Vegas - Las Vegas Boulevard przemieszczało się, jak na taką późną godzinę, mnóstwo samochodów - i to nie byle jakich.  Czerwone Ferrari 308 GTB, wyjęte prosto z Policjantów z Miami białe Ferrari Testarossa czy czarny Cadillac Fleetwood Brougham. Prawdziwy festiwal przepychu i luksusu. I grzechu rzecz jasna.

Dziewczyny chodziły w krótkich spódniczkach i z małymi torebeczkami. Chodziły ze swoimi własnymi przyjaciółkami i chichotały na całą ulicę - wśród nich na pewno były wielkie fanki Harry’ego Stylesa. Jedna z dziewczyn - blondynka z niebieską opaską, miała na sobie nawet białą koszulkę z podobizną Harry’ego, kiedy ten był jeszcze bardzo młody - może był świeżo po wydaniu dopiero swojej pierwszej płyty. Odprowadził ją wzrokiem. Zniknęła z dwoma koleżankami w drzwiach klubu nocnego znajdującego się w drogim hotelu.

Niall obejrzał się w obie strony, aby upewnić się, że nic nie jedzie po drodze i może bezpiecznie przejść na drugą stronę. Chociaż, nie mówił, gdyby już miał umrzeć, to wolał być potrącony przez takie Ferrari Testarossa niż przez beznadziejnego Volkswagena Golfa.

To jednak musiało trochę poczekać. Przeszedł bezpiecznie na drugą stronę ulicy i wszedł do baru, którego poleciła mu striptizerka z poprzedniego klubu. Cóż, choć z zewnątrz wyglądał niezbyt zachęcająco, to jego środek robił piorunujące wrażenie. To nie był jakiś obskurny pub na wzór tych spotykanych w Anglii; to był ekskluzywny i nowoczesny bar z milionem świateł i spokojną muzyką. Striptizerka nie myliła się - na pewno tutaj za nawet najmniejszy alkohol trzeba było zapłacić niewyobrażalną sumę.

Ale co to było dla niego - przecież był bogaty i mógł wydawać pieniądze na prawo i lewo. Gdyby jego matka to widziała… Pewnie dostałaby zawału. Albo jakoś go okradła - własnego syna. Po co w ogóle o niej myślał? Był w kraju, gdzie jej nie było; był ponad 7000 kilometrów od rodzinnego domu, o ile w ogóle mógł go jakkolwiek nazwać rodzinnym. Tu mógł być sobą i żyć według własnych zasad. Tego pragnął od liceum.

Może tak naprawdę chciał po prostu uwolnić się z przemocowego domu? Muzyka do tego wszystkiego mogła być tylko dodatkiem.

Dźwięki kręcenia automatów do gier umieszczonych z tyłu lokalu mieszały się ze spokojną melodią piosenki Fleetwood Mac Dreams. Musiał przyznać, że wiele osób kręciło się po lokalu, jak na jego renomę i ceny, jakie trzeba było tutaj zapłacić. Ku jego zdziwieniu przy barze siedziały tylko dziewczyny; faceci woleli okupować automaty do gier. Nie przypatrywał się im jednak długo; wolał zdecydowanie spojrzeć w stronę butelek alkoholi, które stały na okazałych półkach za barmanem. Piwa, wina, wódki, whisky… Od wyboru do koloru. Każda butelka podświetlana innym kolorem. I w dodatku barman robiący właśnie tęczowego drinka na bazie czystej wódki. Coś takiego mógł zobaczyć tylko w neonowym Las Vegas. Czegoś takiego mógł zasmakować tylko tu.

Usiadł na jednym z wolnych stołków barowych i poczekał cierpliwie, aż barman obsłuży dziewczyny, które siedziały przy barze wcześniej. W końcu podał im tego kolorowego drinka i przyjął od Nialla zamówienie. Wybrał tradycyjnie dobrą, zawsze niezawodną czystą wódkę.

— Podobno Stevie jest w Vegas! - powiedziała piskliwym głosikiem jedna z siedzących dziewczyn; Niall chcąc nie chcąc, musiał ją usłyszeć. - Na pewno jest tu z Harrym. Miał przed chwilą koncert w Caesars Palace; byłby to przypadek? Oni tak do siebie pasują!

— No tak - przyznała jej rację koleżanka. - Wyobrażasz sobie koncert Harry’ego razem z Stevie? Chyba bym zemdlała z wrażenia!

— Zaśpiewaliby razem Never Going Back Again albo The Chain… - rozmarzyła się. - Dlaczego nie powiedzą oficjalnie, że są razem? To chyba całkiem oczywiste.

Przed Niallem właśnie został postawiony kieliszek czystej wódki. Niall z opóźnieniem podziękował barmanowi, bo był zatracony w podsłuchiwanie rozmowy tych dwóch dziewczyn siedzących względnie obok niego. Nawet nie zdawały sobie sprawy, że obok nich siedział gitarzysta supportu ich Harry’ego Stylesa. Jaka szkoda.

Nie to jednak było w tym momencie ważne. Harry miał dziewczynę? I to było niby całkiem oczywiste? Wiedział, że ten człowiek coś ukrywał. Momentalnie zrobiło mu się przykro Louisa, który był ślepo w niego wpatrzony. Louis rano, bo oczywiście nie po koncercie i w nocy, musząc ją spędzić z nikim innym jak z Harrym, opowiadał mu o słowach Harry’ego i co on sam do niego czuje. A co czuł? Uczucie potrzeby bycia przy nim; potrzebę przytulenia go, potrzebę widzenia go i bycia pewnym, że jest z nim wszystko w porządku. Niall nigdy takiego czegoś nie czuł w swoim życiu, ale starał się zrozumieć Louisa jako swojego najlepszego przyjaciela, choć było to trudne. Takie uczucie do takiego skurwysyna, przez którego Louis niekiedy jeszcze w Anglii płakał z bezsilności? Nie rozumiał tego. Jak można było pokochać takiego człowieka? Ten Harry miał nierówno pod sufitem. Raz wybuchał złością i nie chciał ich na swojej trasie, drugim razem zmieniał zdanie i tęsknił za Louisem. Mitch miał rację? Harry chciał tylko Louisa i tylko na nim mu zależało, nie na nim? Pytanie jeszcze w jaki sposób mu zależało na Louisie - czy naprawdę go kochał, czy… czy Louis wcale nie był tutaj przypadkiem. Cóż, dobre chęci piekłem były wybrukowane.

Skoro Harry miał dziewczynę i była nim jeszcze ta słynna dziewczyna z Fleetwood Mac, to dlaczego zwodził Louisa? Tak bardzo nie chciał mieć racji, ale wszystko wyglądało tak, jakby Harry chciał po prostu skorzystać z darmowego seksu z Louisem. Niall nie lubił Harry’ego i wydawał mu się on podejrzany i dlatego nie chciał, aby ten skurwysyn zrobił coś jego najlepszemu przyjacielowi. Widział, jak Louis się zaangażował - właściwie to, jak reagował na Harry’ego. Nie chciał, aby ten potem się załamał, bo Harry go zostawił albo oszukał. Bo Harry nie był już dla niego wielką gwiazdą; był człowiekiem, w którym się zakochał.

Niezły cwaniaczek, pomyślał Niall, patrząc beznamiętnie w wódkę, której, o dziwo, jeszcze nie wypił. Miał stałą partnerkę, a jednak ją zdradzał. I to jeszcze z jego najlepszym przyjacielem. Boże, jakie to wszystko było popieprzone. Sam już nie wiedział, czy mówić o tym Louisowi. Może te dziewczyny były tylko głupimi fankami Harry’ego, które sobie po prostu coś dopowiadały i uparcie chciały wierzyć, że ich ukochany muzyk jest z tą kobietą?

Jeżeli Harry naprawdę kochał Louisa, to tylko go chciał na swojej trasie. Po co był mu jakiś gitarzysta-alkoholik? Mitch miał cholerną rację. Nie o niego chodziło na tej trasie. Ważny był tylko Louis.

Był niepotrzebny. Był beznadziejnym alkoholikiem z trudną przeszłością. Był dzieciakiem z gitarą, z marzeniami, których nawet nie mógł do końca spełnić. Był naprawdę niepotrzebny.

Chwycił szybko kieliszek w dłoń i jednym duszkiem wypił całą jego zawartość. Alkohol przepłynął przez jego przełyk i od razu zrobiło mu się lepiej. Ciepło ogarnęło jego całe ciało. Wziął głęboki wdech i odłożył kieliszek z impetem na blat. Wszystkie jego myśli momentalnie wyparowały - za sprawą jedynie małego kieliszka.

Poprosił barmana o jakiegoś dobrego drinka na bazie wódki. Jak się bawić, to chlać. Barman chciał zrobić mu jakiegoś niebieskiego drinka, lecz Niall w porę poprosił go o tego samego tęczowego drinka, którego zamówiła jedna z siedzących obok dziewczyn. Młody chłopak za barem kiwnął głową i zaczął go przygotowywać w kieliszku koktajlowym.

Gdy czekał na swój kolejny alkohol, usłyszał głośne otwarcie drzwi do lokalu - akurat w czasie, gdy automaty do gier z tyłu baru trochę ucichły. Nie spojrzał się jednak w tamtą stronę. Przynudzony przysłuchiwał się dalszej rozmowie dwóch dziewczyn, które zmieniły temat z Harry’ego i jego związku na jakiś lokalny zespół rockowy.

Ktoś usiadł obok niego i wziął głęboki wdech.

— Poproszę szklankę whisky.

Niall zdziwiony oderwał wzrok od blatu i skierował wzrok na prawo, czyli tam, gdzie dosiadła się jakaś osoba. Był zdziwiony, bo słowa te wypowiedziała dziewczyna o bardzo melodyjnym, wysokim głosie. Nie miał pojęcia, że na świecie istniała jakakolwiek dziewczyna, której smakowałoby cierpkie whisky.

Swoją małą czarną torebkę położyła na kolanach i odgarnęła swoje długie brązowe włosy z ramion. Wyglądała tak… zwyczajnie. Nie była ubrana w krótkie spodenki ani spódniczkę; zamiast tego miała na sobie najzwyklejsze jeansy i brązową bluzkę z krótkim rękawem. Włosy jej były długie i proste jak wodospad; nie były kręcone ani natapirowane jak to miały w zwyczaju robić wszystkie dziewczyny, bo było to obecnie w modzie. Była zwykła i zarazem… inna.

Podszedł do niej inny barman - drugi na zmianie, i nalał do kryształowej szklanki odrobinę whisky. Dziewczyna nerwowo podziękowała, po czym wyciągnęła z torebki paczkę papierosów.

Spojrzała na chwilę na niego, trochę zdziwiona, dlaczego się jej przygląda. Szybko się jednak speszyła i podpaliła papierosa zapalniczką.

— Dlaczego wzięłaś whisky? - zapytał nagle bez żadnych wstępów ani przywitań.

Ponownie na niego spojrzała. Wypuściła dym papierosowy w bok, po czym skierowała wzrok na szklankę z brązowym alkoholem, jakby musiała się upewnić, że rzeczywiście zamówiła whisky.

— Co? - rzuciła zaskoczona.

— Wiesz… - Niall też się speszył. - Dziewczyny z reguły nie lubią whisky. Jest gorzkie, cierpkie, ostre…

Wzruszyła ramionami i wróciła swoją uwagą do szklanki z alkoholem. Niall wiedział, że go nie rozpoznała. Może nawet w ogóle go nie kojarzyła. Mógł to być jednak plus w tej sytuacji.

— Reguły mnie nie interesują - burknęła.

Niall pokiwał speszony głową w zgodzie. Cóż, źle zaczął, ale nie potrafił zbytnio dobrze gadać z dziewczynami. Był tylko w jednym związku w swoim życiu, a oprócz tego patrzył tylko na striptizerki i prostytutki. Skąd miał wiedzieć, co ogólnie myślą dziewczyny?

Barman postawił przed nim jego kolorowy drink. Nawet na niego nie spojrzał. Ta dziewczyna skradła jego całą uwagę.

— Stało się coś? - zapytał trochę przejęty.

Wzięła głęboki wdech.

— Dlaczego sądzisz, że coś się stało? - dopytała. - To już nie można napić się alkoholu w zwykły wieczór w tym głupim mieście?

— Wiesz, myślałem, że whisky pije się, aby zapić smutki, tak jak każdy inny alkohol - uznał, po czym dodał: - Chyba że jesteś amerykańskim miliarderem z lat trzydziestych, który pozwalniał połowę pracowników w swoich fabrykach.

Obaj momentalnie wybuchnęli śmiechem. Dziewczyna pokiwała głową, bo spodobał jej się jego żart, po czym zawołała do siebie barmana.

— Śmieszny jesteś - powiedziała. - Proszę postawić mu whisky na mój koszt.

Barman już chciał spełnić jej prośbę, lecz Niall odezwał się:

— O nie, nie - zaprotestował. - Taka ładna dziewczyna nie będzie za mnie płacić. Proszę postawić jej ładnego różowego drinka na mój koszt.

Dziewczyna znowu się roześmiała. Nie zaprotestowała. Kiwnęła głową do barmana, że ma wypełnić to polecenie. Poprawiła swoje włosy, po czym skierowała się całym ciałem w stronę Nialla i wyciągnęła w jego kierunku swoją dłoń.

— Aimee.

Uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń.

— Niall.

Tymczasem w Flamingo położonym całkiem niedaleko baru i naprzeciwko samego Caesars Palace zabawa trwała w najlepsze. W rytm spokojnej jazzowej muzyki kolorowe krążki przemieszczały się po zielonkawych stołach, a karty przedstawiały najróżniejsze figury. Ruletki się kręciły, podobnie jak rolki w automatach do gier, a krupierzy w starannie skrojonych zielonych kamizelkach tasowali karty do kolejnych rund. Kasyno, czyli serce Las Vegas. Po dobrym koncercie z wyprzedanym każdym miejscem i jeszcze z kilkoma dodatkowymi nielegalnymi biletami zarabiało się krocie; dlaczego więc po tak udanym występie Harry i Louis nie mieliby skorzystać z dobroci Miasta Grzechu?

Śmiali się, a alkohol lał się strumieniami. Harry co rusz stawiał większe kwoty na zakłady, a krupier coraz chętniej rozdawał karty, mając nadzieję, że w końcu go pokona i zgarnie jego postawiony majątek. Louis nie był na początku przekonany do uprawiania hazardu, ale Harry w końcu go przekonał, mówiąc, że być w Las Vegas i nie pójść do kasyna to jak dać koncert bez żadnego śpiewania. W końcu Louis dał się namówić - od kilku gier karcianych nie mógł zostać nałogowym hazardzistą, i weszli do kasyna znajdującego się na parterze kompleksu Flamingo, gdzie mieli również zarezerwowane swoje pokoje hotelowe. Przyszli tu w zasadzie od razu po koncercie. Było to inne doświadczenie niż dotychczas, bo Caesars Palace miało salę, gdzie mieściło się zaledwie cztery tysiące osób. Oczywiście dużo fanów kupiło także nielegalne wejściówki i z legalnych czterech tysięcy zrobiło się może sześć, a ludzie zamiast siedzieć na krzesełkach stali przez cały koncert na schodach, które mimo wszystko powinny być wolne w czasie ewakuacji. Ale co mogło pójść nie tak? Liczyła się kasa za sprzedane bilety, a nie bezpieczeństwo.

Zupełnie inaczej koncertowało się w małej sali przypominającej teatr niż na wielkiej arenie czy stadionie z kilkunastoma tysiącami fanów. Las Vegas w ogóle było zupełnie innym miastem, choć w Stanach Zjednoczonych był na razie tylko w Los Angeles. Ale z miasta rocka i celebrytów trafił do świata hazardu i zabawy; to była taka odmiana.

Siedział obok Harry’ego, sączył jakiegoś niskoprocentowego drinka i przypatrywał się, jak ten za każdym razem stawia coraz większą kwotę za wygranie rundy w tej karcianej grze. Nigdy nie był w kasynie i niezbyt znał się na hazardowych grach, więc zamiast samemu grać i narażać się na stratę dużej sumy pieniędzy wolał obserwować Harry’ego stawiającego coraz odważniejsze sumy.

Postawił zawrotną sumę; krupier się ucieszył, tasując karty. Miał ich tylko kilka, bo przed rozgrywką spalił aż dziesięć kart. Louis nie rozumiał tego postępowania, ale nic nie mówił. Nie on tutaj grał - i chyba dobrze, bo inaczej roztrwoniłby swój cały majątek, który pierwszy raz w życiu widział.

Krupier rozdał sobie i Harry’emu po dwie karty. Odsłonili je jednocześnie; przed Harrym znalazły się as kier i czwórka pik, jego przeciwnik natomiast dostał szóstkę trefl i króla karo. Harry przez chwilę patrzył beznamiętnie na karty krupiera, zastanawiając się, co zrobić. Louis też patrzył w tamtym kierunku i też niezbyt wiedział, co robić, choć to nie on grał.

— Dobierać? - zapytał się go Harry.

Louis upił łyk swojego drinka zestresowany. Nie miał pojęcia, co go tak stresowało. Pragnął się całym sobą wyluzować. A najbardziej pragnął znaleźć się już w jednym pokoju hotelowym z Harrym.

— Nie rozumiem tej gry - mruknął.

Przybliżył się do niego na niebezpieczną odległość. Louis ledwo powstrzymywał się, aby nie upuścić swojego kieliszka na podłogę i nie rzucić się na Harry’ego z agresywnym wręcz pocałunkiem prosto w usta. Napięcie seksualne między nimi było cholernie wielkie.

— Twoje karty muszą tworzyć liczbę, która jest jak najbliżej liczby dziewięć - wytłumaczył mu szybko szeptem. - To bakarat; najszybsza gra kasynowa.

Louis kiwnął głową, choć jakoś nie miał ochoty dawać rad Harry’emu w kwestii tej gry. Nie był pewien, czy był odpowiednią osobą do tego. Przygryzł policzek od środka, próbując rozszyfrować, jaką liczbą dysponuje Harry w tym momencie.

— As to jeden, cztery liczone jest jako cztery - pomógł mu, widząc jego konsternację. - A król to zero.

Przeniósł wzrok na karty krupiera. Król i szóstka. Harry mógł ryzykować, że dostanie kartę o małej wartości. Spojrzał na niego.

Jak zbiednieje od kilku tysięcy, to się chyba nic nie stanie.

— Dobierz.

Harry uniósł jeden kącik ust do góry i poprosił krupiera, aby podał mu trzecią kartę. Momenty, kiedy chłopak podawał mu kartę rewersem do góry, Louis uznał za najbardziej stresujące. W końcu karta została odwrócona, a oczom wszystkich przy stole ukazała się trójka pik.

Łączna liczba osiem oznaczała natychmiastową wygraną.

Inne osoby siedzące przy stole jęknęły niezadowolone, jakiś jeden facet rzucił chusteczką na zielony stół. Harry natomiast podskoczył z radości, że wygrał wszystkie zakłady i nie stracił pieniędzy. Przysunął się do Louisa tak niebezpiecznie blisko, ewidentnie chcąc go pocałować. Louis jednak w porę się odsunął zaskoczony jego reakcją. To nie tak, że nie chciał go pocałować, ale zachował resztki samokontroli. Harry przecież nie mógł go pocałować tak po prostu przy tych wszystkich ludziach. Co prawda w kasynie grali raczej biznesmeni, którzy niekoniecznie byli zainteresowani osobą Harry’ego, ale mimo wszystko nie powinni okazywać sobie czułości przy osobach trzecich. Cholera wiedziała tak naprawdę, kto się znajdował w tym kasynie. Może któryś z krupierów był fanem Harry’ego? Albo gdzieś z tyłu przy automatach czaiły się dziewczyny, które były na koncercie w pobliskim Caesars Palace. Przecież gdyby ktoś ich zauważył… Louis nawet nie chciał myśleć, co by się stało w gazetach i telewizji i co myślałaby sobie o nich opinia publiczna - tym bardziej, że Harry nie był niszowym muzykiem, a gwiazdą, która sama wyznaczała trendy w popkulturze.

Drugi raz chciał coś zrobić publicznie. Tak bardzo go pragnął i tak się stęsknił, że nie mógł się powstrzymać?

— Zwariowałeś?

Harry mimo jego reakcji dotknął jego ramienia. Louisa to oburzyło; naprawdę nie chciał, aby ktoś ich widział. Wstał ze swojego krzesła, odstawił drinka na specjalny uchwyt przy stole i wyszeptał do ucha Harry’emu, że idzie do toalety.

Harry początkowo odprowadził go tylko wzrokiem. Krupier w tym czasie podał mu wszystkie żetony i czekał na jego decyzję. Gdy zgubił wzrokiem Louisa, powiedział szybko krupierowi, aby wymienił żetony po kursie na pieniądze. Chłopak kiwnął głową i w miarę sprawnie wypłacił Harry’emu jego wygrane pieniądze. Harry szybko je zgarnął, po czym pognał do łazienki, do której poszedł Louis.

Louis był przy lustrach i patrzył na swoje odbicie, opierając się rękoma o śnieżnobiałą umywalkę.  W męskich toaletach o dziwo nikogo nie było, choć kasyno dzisiaj przechodziło oblężenie. Miał zdecydowanie słabą głowę do alkoholu. Nie to co Niall, prychnął w myślach i przymknął oczy. Zupełnie o nim zapomniał. Po koncercie od razu porwał go Harry do kasyna, a Niall, cóż, na pewno poszedł do baru napić się alkoholu. Przecież Las Vegas spływało alkoholem. Cholera jasna.

Miał wrażenie, że zapominał o najważniejszej osobie - swoim najlepszym przyjacielu. Ciągle obok niego był Harry. Ale czy w ogóle go znał? Dał się ponieść namiętności. Znał tego człowieka przez nawet niecałe dwa miesiące, a przez pierwsze tygodnie denerwował go niemiłosiernie i nie mógł przez niego spać z wściekłości. A Niall w tym czasie był cały czas przy nim tak jak on był kiedyś. Powinien spędzić z nim trochę czasu jak za dawnych czasów.

Wziął głęboki wdech i zmierzył w stronę wolnej kabiny. Nie zdążył jednak dobrze do niej wejść, gdy nagle drzwi do męskiej łazienki się otworzyły, a w ich progu znalazł się nikt inny jak Harry.

— Poważnie? - mruknął sam do siebie.

Harry szybko znalazł się obok niego. Obaj weszli do toalety, a Harry zamknął za sobą drzwi i je zablokował. Miejsca w środku przy zamkniętych drzwiach było mało, więc Louis zmuszony był napierać plecami o ściankę kabiny. Harry zresztą też nie miał wokół siebie swobodnej przestrzeni i przez to znajdował się niebezpiecznie blisko niego.

— Ciągle coś psuję, prawda?

Louis patrzył mu prosto w oczy. Nic mu nie odpowiedział. Uznał, że jest to zbędne; Harry nie był głupi i powinien się domyślić, o co mu chodziło.

— To chodzi o wczoraj? - zapytał. - Nie powinienem był tego tak robić. Ale mówiąc, że cię kocham, nie kłamałem. Nigdy tego nie robię, gdy mówię o tobie.

Złapał go za ramiona, a po jego ciele przeszły go przyjemne dreszcze. Harry działał na niego jak magnes. Czy to było przez to, że był sławny, czy dlatego, że po prostu mu się cholernie podobał w tych pofarbowanych na czerwono końcówkach włosów?

— Louis, taka prawda - dopowiedział, nie słysząc od niego żadnych słów. - Po trasie wszystko będzie inne. Ty wrócisz do Manchesteru, ja do Londynu… Nie chcę żyć ze świadomością, że cię kocham, a ty o tym nie wiesz.

Dalej milczał. Harry wziął głęboki wdech i przesunął swoje dłonie z jego ramion na linię żuchwy, przejeżdżając w międzyczasie oczywiście delikatnie przez jego szyję. Louis ledwo się powstrzymał, aby nie przymknąć oczu i nie odchylić lekko głowy do tyłu.

— Nie chcę, abyś okazywał tego przy wszystkich ludziach - wyszeptał w końcu. - Chcesz, aby się wszyscy dowiedzieli? Jesteś światową gwiazdą…

Harry przybliżył swoje usta do jego szyi. W tym momencie Louis już musiał odchylić nieznacznie głowę.

— Chcę, aby wszyscy wiedzieli, że jesteś mój - powiedział cicho i pocałował go w szyję. - Tylko mój i nikogo innego.

— Tak, ale… - nie dokończył, bo Harry złapał jego pasek od spodni. - Hazz, nie tutaj.

Harry odsunął się od niego i podniósł kącik swoich ust.

— Hazz? - dopytał.

— Mhm. Słodko brzmi.

Ponownie przybliżył się do Louisa, tym razem jednak do jego ust, gotowy, aby go tam pocałować.

— Lou, Hazz… - wyszeptał. - Podoba mi się.

Próbował ściągnąć jego pasek od spodni, ale Louis ponownie zachował kontrolę i złapał go za rękę, informując go dosadnie, aby naprawdę przestał. Może myślał trochę staroświecko, ale zdecydowanie wolał uprawiać seks na hotelowym łóżku w pokoju, gdzie była jakaś prywatność, niż w toalecie, do której każdy mógł w każdej chwili wejść.

Harry odsunął się od niego i oparł się plecami o ściankę naprzeciwko Louisa. Przez chwilę wymieniali się spojrzeniami, aż w końcu Harry postanowił odezwać się pierwszy:

— Dobrze się bawisz?

Louis wzruszył ramionami.

— Kasyno nie jest dla mnie - odparł. - Nigdy przedtem nie grałem w takie hazardowe gry.

Harry przez chwilę patrzył na niego, próbując odczytać z jego twarzy, co o tym wszystkim tak naprawdę sądzi. Czy Louis nie był przekonany do kasyna, bo hazard mógł być nałogiem, a jeden nałóg - i to jeszcze swojego najlepszego przyjaciela - widział na własne oczy? Harry chciał się bawić z nim dzisiejszej nocy. Chciał mu pokazać, że jest dla niego ważny. Może nie był zbyt dobry w te rzeczy - w końcu ostatni raz w związku był jakieś osiem lat temu, ale kierował się intuicją. To nie mogło być takie trudne, prawda?

Miał przed sobą jeszcze całe Stany Zjednoczone; za nimi były dopiero dwa koncerty. Chciał się bawić, korzystać z życia, zarabiać pieniądze, wydawać pieniądze, być przy Louisie. Byli w pieprzonym Las Vegas - mieście grzechów i wolności. Tu mogli być wolni i robić, co tylko chcieli. Na dole mieli wieczną grę w karty, a na górze swoje pokoje hotelowe - z czego w tym jednym Louis zawsze był mile widziany i Harry miał wielką nadzieję, że tę noc spędzą całą razem. Gdy patrzył mu prosto w jego oceaniczne oczy, wiedział, że musiało tak być.

Westchnął i wyciągnął z kieszeni spodni woreczek strunowy, w którym znajdował się biały proszek. Louis widząc go, aż otworzył szerzej oczy ze zdziwienia.

Przysunął woreczek w jego stronę, pytając go tym gestem, czy chce spróbować. Louis aż zaniemówił.

— Żartujesz? - zapytał. - Narkotyki?

Nigdy nie spodziewałby się po Harrym, że ten ma jakikolwiek związek z narkotykami. Chociaż w zasadzie był wielką gwiazdą - a gwiazdy chyba z reguły lubiły się zabawiać z używkami. Czy on myślał przez ten cały czas, że Harry to święta osoba - jak to co poniektórzy fani myśleli? Przecież znał już jego prawdziwą twarz - wiedział, że nie jest tą kochaną osobą widzianą przez fanów na koncertach. Byłby idiotą, gdyby wierzył, że Harry nigdy na oczy nie widział narkotyków.

— Jesteśmy w Las Vegas - odparł. - Możemy popełnić parę grzechów.

— My? - dopytał, słysząc liczbę mnogą.

Nie był przekonany do brania narkotyków. W życiu tego świństwa nie tknął. Jedynie palił papierosy, ale i je palił okazyjnie i nie był nałogowym palaczem. Poza tym nie był głupi i wiedział, że od narkotyków łatwo można było się uzależnić. To był przecież sto razy gorszy nałóg niż alkohol. Patrzył na woreczek w dłoni Harry’ego i niezbyt wiedział, co powiedzieć.

— Brałeś kiedyś? - zapytał bardzo cicho.

Harry uśmiechnął się zadziornie i przybliżył się do niego.

— Co to za pytanie?

Tym razem przybliżył się tak, że prawie dotknął swoimi wargami ust Louisa. Zatrzymał się jednak przed nimi i wyszeptał:

— To tylko jedna noc dla mnie i dla ciebie. I jedyne, co możemy stracić tej nocy, to nasze serca, Lou.

Ponownie pocałował go prosto w usta - tym razem jednak gwałtowniej; Louis tak napierał plecami na ściankę kabiny, że miał wrażenie, że ta zaraz się złamie. Złapał go z tyłu i próbował podnieść, ale czując opór Louisa, zrezygnował z tego pomysłu. Szybko odsunął się od niego i wysypał kokainę na przymkniętą deskę sedesową. Patrząc na kreski, które Harry tworzył, Louis musiał przyznać, że narkotyku wcale nie było tak dużo. Na ich dwóch… Cholera, chyba tylko próbował sobie tak wmawiać, aby usprawiedliwić to, że rzeczywiście chciał spróbować. Narkotyki jednak były narkotykami, a on jeszcze dodatkowo pił przed chwilą alkohol - co prawda bardzo niskoprocentowy, ale jednak. Patrzył uważnie na Harry’ego, który wyciągnął jeden banknot z kieszeni spodni i zawijał go w rulon.

Podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się zachęcająco, po czym pochylił się nad kreskami i tak po prostu jedną z nich wciągnął. Louisowi na sam widok zrobiło się słabo. Harry wstrzymał oddech na chwilę i przymknął oczy, po czym odetchnął z ulgą, ponownie się uśmiechnął i wręczył rulon Louisowi.

Kurwa, sam nie wiedział, co robił. Jego mama zabiłaby go.

To tylko jeden raz. Czy Niall tak samo myślał, gdy chodziło o alkohol?

Niepewnie pochylił się nad drugą kreską, wyraźnie małą i zrobił dokładnie to samo co Harry - z zamkniętymi oczami i kierując się intuicją. Natychmiast wyprostował się wypuścił powietrze z płuc, jakby chciał się pozbyć całego białego proszku ze swojego organizmu.

— Kurwa, ja pierdolę - powiedział dosyć głośno.

Harry zaśmiał się i oparł głowę o zamknięte drzwi kabiny toaletowej.

— Słodko brzmisz, gdy przeklinasz.

Louis zgromił go wzrokiem. Co to miało być - komplement?

— Spadaj.

Machnął ręką. Harry zachichotał, a za nim także i Louis. Oparł się znowu o ściankę i pokręcił głową z niedowierzaniem. Co on robił - był w pieprzonych Stanach Zjednoczonych, w hazardowym Las Vegas, był tu z największą gwiazdą muzyki, wciągał narkotyki i grał za pieniądze w gry karciane. Tak wyglądała kariera rockowa, której pragnął wraz z Niallem, od kulis?

— Jak ja cię cholernie kocham - powiedział Harry i pocałował go nagle prosto w usta; Louis oczywiście to odwzajemnił bardziej namiętnie. - Chodźmy sprawić, że kasyno zbankrutuje.

Louis wybuchnął śmiechem. Humor wyraźnie mu się poprawił. To chyba była sprawa tych narkotyków. Najwyżej będzie mieć później zjazd. Liczyła się chwila obecna; miał się bawić i korzystać z życia.

Harry otworzył drzwi od kabiny, złapał Louisa za rękę i pociągnął go w stronę wyjścia. Louis tak bardzo się tego nie spodziewał, że wpadł na plecy Harry’ego, popychając go tym samym do przodu. Obaj wybuchli śmiechem akurat w momencie, gdy do łazienki wchodził jakiś facet w wyraźnie za dużej czarnej marynarce i białej koszuli.

Spojrzał na nich zdziwiony i odprowadził ich wzrokiem do samych drzwi wyjściowych z łazienki. Harry pamiętał słowa Louisa z łazienki, więc puścił jego dłoń, co z jednej strony nie spodobało się Louisowi, ale zdrowy rozsądek wygrał - nadal nie chciał, aby tysiące ludzi bawiących się i grających w kasynie widziało ich razem w taki sposób.

Zderzyli się z utworem INXS Devil Inside. Rozbawieni nagle stanęli na środku wielkiego lobby kasyna i spojrzeli na siebie. Co mogli teraz robić? Bakarat, blackjack, ruletka, poker, kości, a może automaty? W Las Vegas mogli robić wszystko. Louis więc postanowił spróbować sam szczęścia w grze podobnej do bakarata, czyli gry, w którą grał przed kilkunastoma minutami Harry - w blackjacku. Zasad nie znał, ale uznał, że nauczy się w pięć sekund albo Harry mu pomoże. Kokaina tak płynęła w jego organizmie, że wręcz go prowadziła do zabawy.

Podeszli do zielonego stolika, przy którym siedziało kilku facetów wyglądających na biznesmenów. Harry wyłapał wzrokiem chłopaka w czarnych włosach i w zielonej kamizelce, który był krupierem, i rzucił w jego kierunku plik banknotów - dolarów amerykańskich.

— Niebieski po 100 za 5000.

Krupier uśmiechnął się, wziął banknoty i wymienił je na pięćdziesiąt niebieskich żetonów. Louis usiadł na wolnym miejscu przy stoliku, a Harry pochylił się w stronę jego ucha.

— Grasz za moje - wyszeptał. - Nie będziesz tracić własnych pieniędzy.

Louis zachichotał i odchylił głowę do tyłu, tym samym opierając ją lekko o klatkę piersiową schylonego Harry’ego. Ten po chwili się wyprostował i wyłapał wzrokiem kelnera, który rozdawał gościom niskoprocentowego szampana. Krupier natomiast potasował wszystkie karty.

— Blackjack, czyli maksymalna liczba to dwadzieścia jeden - poinformował dla formalności. - Zapraszam do stawiania zakładów.

Przygotował stolik do gry. Harry odebrał od kelnera szampanówkę, a faceci postawili na wygraną po trzysta dolarów. Louis wolał nie ryzykować i postawił na razie dwa żetony po sto. Krupier rozdał każdemu po jednej karcie - sobie również; wszystkie były odkryte. Louis zdobył ósemkę kier, podczas gdy jego przeciwnicy szóstkę pik i trójkę karo, a krupier zdobył dziesiątkę pik. Po chwili rozdał graczom następne karty; swoją zakrył.

Kiepsko było. Mimo początkowej ósemki, Louis dostał zaledwie dwójkę. Przy czym nie wiedział, jaką drugą kartę ma krupier. Ryzykował i dobierał karty, lecz ostatecznie przedobrzył, a jeden z jego przeciwników zdobył karty o łącznej wartości dwadzieścia i to on zgarnął wszystkie postawione przed chwilą żetony.

— Popieprzona ta gra - mruknął Louis; Harry zachichotał.

Mimo tego postawił kolejne żetony, licząc, że tym razem mu się uda coś wygrać. Nawet się nie obejrzał, a był już po paru rundach, podczas których co nieco wygrał. Towarzystwo Harry’ego z tyłu dodawało mu jeszcze więcej odwagi niż wszystkie substancje, które płynęły w jego krwi. Jego dyskretny dotyk z tyłu, dotykanie jego palców, gdy miał akurat ręce z tyłu, pochylanie się nad nim, chichotanie… Każda sekunda była trudna - i w rozgrywce, i emocjonalnie. Harry tego wieczoru, a właściwie już nocy, był taki uwodzicielski, seksowny, wiedział, co robił. Louis miał momentami taką wielką ochotę rzucić kartami na stół i po prostu rzucić się na Harry’ego - nawet na oczach wszystkich. Harry go kochał, a on go pożądał. Mógł mieć taką gwiazdę na wyłączność.

Harry chciał, aby wszyscy wiedzieli, że jest jego - tylko jego i nikogo innego.

Byli w pieprzonym Las Vegas. Dali koncert w pieprzonym Caesars Palace, a potem poszli do kasyna w Flamingo. Piki, kiery, królowe, walety, asy, ruletki, automaty… Kolorowo tu było jak nigdzie indziej, a do tego atmosfera dobrej zabawy. Miał nadzieję, że cała noc będzie dla nich biała i młoda. Dzisiejszej nocy nie chciał spać - chciał się bawić, chciał korzystać z życia. Chciał wygrywać pieniądze, rzucać kartami na stół, śmiać się z Harrym z przeciwników, a później w prywatności całować go namiętnie, błądzić dłońmi po jego skórze, aby ostatecznie znaleźć się pod nim i wykorzystać każdą chwilę wraz z nim w zupełnej prywatności.

Las Vegas - miasto grzechu, hazardu i wolności.

Kilka rundek w blackjacku wystarczyły, aby Louis odszedł od stolika z małą nadwyżką pieniędzy. Roześmiani odeszli, choć zatoczyli się lekko w lewo, gdy Louis dotknął ramienia Harry’ego, a ten się tego nie spodziewał. Wybuchnęli głośniejszym śmiechem, a Louis pokazał jeszcze swoim przeciwnikom ze stolika dyskretnie środkowy palec. To jeszcze bardziej rozśmieszyło Harry’ego, który złapał go za ramię. Chciał go pocałować przy wszystkich; chciał, aby każda pojedyncza osoba w tym lokalu wiedziała, że ten Louis Tomlinson - muzyk rockowy z jego supportu jest jego i tylko jego i nikt nie ma prawa go dotknąć.

Jak by świat zareagował, gdyby dowiedział się, że on - największa gwiazda na świecie, spotyka się i łączy go coś więcej z tym małym, niepozornym, ale z przepięknym uśmiechem chłopakiem z rockowego zespołu, który zastąpił jego poprzedni, niby niezastąpiony support z Australii? Wszyscy by go znienawidzili czy… czy bardziej pokochali? Afera byłaby gwarantowana, ale kto powiedział, że skutki takiej afery musiały być tylko negatywne? Harry tylko chciał być szczęśliwy; chciał, aby wszyscy wiedzieli, że Louis należy do niego. Był jego supportem, jego kochankiem, jego chłopakiem, jego partnerem, a przynajmniej chciał, aby tak było. Wszyscy mieli tak myśleć i w to wierzyć.

Kto mu mógł coś zrobić? Ten jego przygłupi menadżer czy zarząd wytwórni? Miał dwadzieścia osiem lat i odpowiadał za siebie; doskonale wiedział, co robi, czego żąda, czego pragnie i co robi. Każda jego decyzja była dokładnie przemyślana. Tak samo jak to, że czuł wielką potrzebę przyparcia Louisa do ściany. Chciał go chwycić za tyłek, podnieść do góry, wbić się w jego wargi agresywnie, a później całym sobą wejść w niego, sprawiając, że ten będzie przeklinać cały świat i przysięgać, że jest tylko jego i jego. Był gwiazdą, a on… A on chłopakiem, którego pragnął całym sobą.

Kulka od ruletki kręciła się któryś raz, a najlepsze pokerowe układy ze stolika obok sprawiały, że w kasynie robiło się coraz głośniej. Obaj nie mogli przestać się śmiać i uśmiechać. Ciągle wymieniali pieniądze na żetony i próbowali podwoić stawkę, chcąc wyjść z kasyna w jeszcze lepszych humorach i z większą kwotą pieniędzy.

Harry szczególnie grał na pieniądze, choć wyglądał też na zniecierpliwionego, bo chciał w końcu pójść na górę do swojego pokoju i zająć się należycie Louisem, który ciągle się do niego uśmiechał. Gdy go takiego widział… Kto mógłby kiedykolwiek skrzywdzić tego chłopaka?

Ruletka nie spodobała się Louisowi, więc szybko zmienił grę na pokera - króla kasyn. Znał zasady gdy w pokera; kiedyś z Lottie grali na cukierki w domu, gdy mama i Mark już dawno spali. Ale uczucie, że mógł choć raz w życiu zasiąść przy charakterystycznym zielonym stoliku, poprosić krupiera o wymianę banknotów na żetony po odpowiednim kursie i zagrać w prawdziwego pokera w samym centrum miasta hazardu Las Vegas było niesamowite. A w dodatku śmiejący się z tyłu Harry, dający mu cały czas rady, tak czasami napierający na krzesło, że Louisowi robiło się gorąco na podbrzuszu. Harry też zagrał parę rund, raz nawet udało mu się zdobyć fulla, czyli układ trzech kart o tej samej wartości i kolejne dwie też takie same, ale w innym kolorze. Grali, rzucali kartami na stół, śmiali się i podniecali, nie mogąc się doczekać, aż w końcu pójdą na górę do pokoju, a cały balonik, który pompowali od czasu pobytu w kasynie, pęknie.

Po pokerze czas było na kasynową wersję gry w kości. Gracze obstawiali, jaka suma wypadnie z rzutu dwoma kostkami. Harry miał strategię, aby zawsze stawiać na liczbę siedem lub jedenaście, czyli pass line. I opłacało mu się to. Podwoił stawkę, śmiał się z Louisem z przeciwników, którzy nawet nie znali podstawowych zasad tej gry, a tym bardziej strategii, bawili się do muzyki puszczanej w kasynie i przede wszystkim nakręcali siebie wzajemnie.

W rundzie, w której grał akurat Louis, padła kareta. Wszystkie postawione żetony powędrowały do jakiegoś młodego chłopaka w idealnie skrojonym garniturze. Louis rzucił swoje karty na stół i chciał już postawić kolejny zakład, gdy nagle Harry szepnął mu do ucha:

— Idziemy na górę?

To pytanie umiejętnie pobudziło Louisa. Uśmiechnął się szeroko, wymienił żetony na pieniądze, po czym szybko podziękował towarzystwu za wspólną grę i wstał gwałtownie od stołu - tak, że wszyscy popatrzeli na niego trochę zaskoczonym wzrokiem. Harry posłał wszystkim przepraszająco-ironiczne spojrzenie, objął delikatnie Louisa, nie zważając na wzrok innych ludzi, i powędrował z nim szybkim krokiem w stronę wyjścia z kasyna.

Gdy znaleźli się w hotelowym lobby, głośne dźwięki automatów i muzyka ucichły. Zamiast tego rozległ się gwar gości hotelowych i rozmów w recepcji. Harry z wielkim uśmiechem na ustach spojrzał na Louisa i wcisnął przycisk przywołujący windę. Pokój mieli na aż dwudziestym piętrze, a takiej wysokości na pewno nie chcieli pokonywać schodami, tym bardziej że chcieli coraz bardziej dostać się do pokoju. Mieli dwa osobne dla siebie, ale nie było przecież problemu w tym, aby Harry spędził noc u Louisa albo na odwrót.

Winda przyjechała; wymienili się z ludźmi, którzy wychodzili z niej. Okazało się, że tylko oni weszli do środka, więc gdy tylko jej drzwi się zasunęły, Harry przyparł Louisa do ściany i zaczął go całować. Napierał swoim kroczem o jego udo, czując, jak bardzo oddziałuje na niego. Podobało mu się to i nakręcało go to do dalszego działania. Gdyby chciał, zdarłby z niego te jego wszystkie rockowe szmaty tu i teraz.

Szybko jednak znaleźli się na dwudziestym piętrze. Musieli przerwać, lecz Harry widząc, że nikogo nie ma na korytarzu, złapał Louisa mocno za rękę i zmierzyli szybkim krokiem do odpowiedniego pokoju.

Śmiali się bardzo głośno. Chichotali, popychali siebie na boki. Harry zatrzymał się przy drzwiach od swojego pokoju, wyciągnął klucze z kieszeni i próbował trafić odpowiednim kluczem do zamka, jednak śmiejący się Louis mu to utrudniał, choć, cóż, nie narzekał, bo jego śmiech był taki słodki.

— Co tu się dzieje? - Nagle z jednego z pokoi wyjrzał Jeff w szarym szlafroku. Widząc dwójkę muzyków, oburzył się. - Co wy tu robicie? Jest pieprzona druga w nocy! Gdzie wy, kurwa, byliście?

Harry, i po alkoholu, i po śladowej ilości narkotykach, machnął ręką w jego stronę i dalej śmiał się z Louisem, który co prawda wyprostował się jak struna i nie zwisał już na ramieniu Harry’ego, ale nadal nie potrafił powstrzymać swojego śmiechu.

— Spierdalaj - powiedział do niego Harry. - Kim jesteś? Moją matką, aby prawić mi morały? Już się ich nasłuchałem w życiu.

Louis pierwszy raz słyszał, aby Harry wspominał swoją mamę. Nie miał jednak teraz głowy na to, aby rozmyślać o takich błahostkach. Był zbyt podniecony, aby analizować każde słowo z jego ust.

— Mam nadzieję, że to robisz - powiedział.

Harry otworzył właśnie drzwi i je otworzył, jednak zanim wszedł do środka za Louisem, spojrzał na Jeffa.

— Nie twój zasrany interes.

Jeff otworzył szerzej oczy.

— Tak? - powątpiewał. - Przekonamy się.

Harry ponownie machnął ręką, po czym wszedł do pokoju i trzasnął drzwiami. Znajdowało się tu wielkie dwuosobowe łóżko z biało-różową pościelą, naprzeciwko którego znajdowały się okna prezentujące widok na neonowe i hazardowe Las Vegas.

Harry rozpiął guziki swojej czarnej koszuli i podszedł do Louisa stojącego na środku pokoju.

— Dlaczego tak na mnie działasz… - powiedział i złapał go za kark. - Dlaczego zakochałem się w tobie na zabój…

Louis uśmiechnął się lekko. Harry wbił się w jego wargi, jedną ręką błądząc po ciele Louisa pod jego koszulką. Wyraźnie zwolnił z tonu, stał się spokojniejszy i delikatniejszy niż jeszcze kilka minut temu w windzie. Napierał jednak na niego swoim kroczem, więc na pewno tego wieczoru nie chciał skończyć po prostu idąc spać.

Zaczęło mu się robić gorąco, zdecydowanie potrzebował, aby ktoś ściągnął z niego ubrania. Zanim jednak położył go na łóżku, pociągnął go za kołnierz jego rockowej koszulki i przyciągnął do swoich ust; był wyższy, więc musiał się nieznacznie schylić. Pocałował go, trzymając go za koszulkę, po czym drugą ręką chwycił za jej końcówkę i podniósł ją, aby ją ściągnąć.

Louis mu trochę pomógł; sam ściągnął ją i rzucił gdzieś w kąt. Przed Harrym ukazał się w prawie całej okazałości. Chwycił dłońmi jego talię, ponownie go pocałował i skierował się wraz z nim w stronę wielkiego hotelowego łóżka.

— Czy ktoś kiedykolwiek traktował cię tak jak ja? - zapytał cicho; Louis przysiadł na łóżku. - Kochał cię ktoś tak mocno jak ja?

Nie dał mu czasu na odpowiedź. Ściągnął swoją czarną koszulę, cisnął ją na podłogę i natychmiast popchnął Louisa tak, żeby ten położył się na biało-różowej pościeli.

Przez chwilę, ku niezadowoleniu i trochę zdziwieniu Louisa, Harry wisiał nad nim, podziwiając jego delikatną skórę, na której znajdowały się pojedyncze tatuaże.

— Lou… - wyszeptał. - Mimo tego całego rockowego wizerunku… Jesteś najsłodszą osobą, jaką spotkałem.

Gdyby powiedział to ktoś inny i w innych okolicznościach, Louis parsknąłby śmiechem. Ale z ust Harry’ego słowa te brzmiały jak największy komplement.

— Nikt nie może cię skrzywdzić - dokończył cicho. - Nie pozwolę na to nigdy.

Louis uśmiechnął się, a po chwili jego uśmiech został schowany pod namiętnym, ale zarazem delikatnym pocałunkiem Harry’ego. Czuł jego krocze na swoim. Płynąca w krwi kokaina pragnęła jeszcze głębszego kontaktu.

Harry dorwał się więc do jego spodni, aby je rozpiąć. Louis poruszył biodrami, aby mu to ułatwić. Pragnął go - nie tę gwiazdę, którą widział cały świat, a mężczyznę, który zawrócił mu w głowie. Czuł takie podniecenie - jeszcze po grze wstępnej już w kasynie, że nie miał pojęcia, czy zdoła wytrzymać długo.

Spodnie Louisa trafiły na podłogę; Harry’emu została tylko jego czarna bielizna. Całując każdy delikatny jak porcelana kawałek skóry Louisa, sięgnął do kieszeni swoich spodni, aby wyciągnąć prezerwatywę. Louis uśmiechnął się przez zamknięte oczy z rozkoszy. Zawsze przygotowany.

Ściągnął również swoje spodnie i bieliznę, rzucił je na podłogę i założył prezerwatywę. Louis wpatrywał się w niego zahipnotyzowany. Jego wszystkie tatuaże, blond-czerwone końcówki włosów opadające niedbale na jego czoło i oczy…

— Błagam, Hazz… - jęknął, błagając go, aby przeszedł już do rzeczy.

Harry uśmiechnął się i pocałował go prosto w usta.

— Nikt cię nie skrzywdzi, słonko - rzekł. - Zaufaj mi. Jesteś tylko mój.

Louis zagryzł wargę i podniósł automatycznie biodra. Gdy poczuł w sobie pierwsze palce Harry’ego, zacisnął zęby z rozkoszy i zacisnął palce na biało-różowej pościeli. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak doceniony; miał wrażenie, że każda kolejna wspólna noc z Harrym w łóżku jest coraz lepsza. Chciał to przeżywać w kółko; chciał w kółko być docenianym i komplementowanym przez Harry’ego.

Oprócz jego palców czuł przecież także jego pocałunki na swojej szyi i linii obojczyków. Mimowolnie swoją drugą rękę włożył we włosy Harry’ego, prosząc go również o więcej. Gdy to poczuł w sobie, niemal pociągnął Harry’ego za włosy, co bardzo mu się spodobało. Z uśmiechem zmusił go, aby rozchylił wargi, po czym pocałował go namiętnie prosto w usta.

Myślał, że nie wytrzyma. Całe jego ciało prosiło, aby tym razem Harry wszedł cały w niego. Z jednej strony chciał, aby cała noc była ich; żeby ta chwila nigdy się nie kończyła. Z drugiej jednak strony czuł, że jak Harry nie zrobi kolejnego kroku, nie wytrzyma i zwariuje. Tak kurczowo trzymał się pościeli, że gdyby gwałtownie się obrócił, podarłby ją na połowę.

— Powiedz, że tego chcesz - powiedział Harry przygotowany, aby w niego wejść. - Powiedz, że mnie kochasz…

Nie powiedział; zamiast tego wygiął swoje ciało, co Harry zrozumiał jako całkowitą zgodę na jego kolejny krok. I go zrobił. Louis jęknął. Czuł w sobie całego Harry’ego poruszającego się w nim płynnymi ruchami. Co jakiś czas przymykał oczy, a gdy je akurat otwierał, widział przed sobą zwisający z szyi Harry’ego srebrny łańcuszek z krzyżem. Czuł, że robi mu się słabo; był tak przytłoczony tym wszystkim, a i tak chciał więcej - jego ciało go o to prosiło.

— Tylko mój… - wyszeptał pomiędzy pocałunkami i pchnięciami. - Słodki, niewinny, tylko mój.

Droczył się z nim dłuższy czas, lecz w końcu, widząc jego zbolałą minę i palce zaciśnięte na pościeli i czując jego szybko bijące serce, pozwolił mu dojść. Po sam doszedł, po czym obaj opadli niemal bezwładnie na wielkie hotelowe łóżko. Musiało minąć kilkanaście dobrych minut, aby doszli do siebie i uspokoili swoje oddechy. Harry nawet nie miał siły posprzątać bałaganu, który zrobili w pokoju. Mimo tego musiał to zrobić. Nie chciał, aby z rana na taki widok natknęła się sprzątaczka, która mogłaby wykorzystać to, aby sprzedać tabloidom plotkę, że po koncercie w Vegas najwyraźniej spędził noc z miejscowymi prostytutkami. Wolał zobaczyć w takich gazetach zupełnie inną informację, jeśli mieliby już o nim pisać.

Louis był taki zmęczony po całym dniu i szalonej nocy i w kasynie, i teraz w pokoju hotelowym, że niemal od razu zasnął. Harry, który po tych kilkunastu minutach znalazł siłę, aby ogarnąć pokój, obrócił się w kierunku Louisa. Przytulił go na chwilę od tyłu i pocałował go raz w jego gorący kark.

— Kocham cię - wyszeptał; nie był pewien, czy Louis to słyszy, czy może już naprawdę spał. Mimo tego chciał to powiedzieć głośno. - Naprawdę. Uwierz mi. Chciałbym, abyś już na zawsze był mój.

Louis nic nie powiedział, co dało do zrozumienia Harry’emu, że ten już dawno spał. Westchnął i wstał z łóżka. Przykrył go delikatnie biało-różową pościelą, aby nie zmarzł. Przez dłuższą chwilę stał na środku pokoju i patrzył na niego jak na najsłodszą istotę, jaką spotkał na swojej drodze życia.

Był niby rockowcem, kochał rocka, ubierał się w skórzane i lateksowe ciuchy, nosił spodnie z łańcuchami, ale… widział go zupełnie innego. Widział go jako delikatnego, spokojnego i szukającego bezpieczeństwa chłopaka, którego chciał za wszelką cenę bronić. Jego skóra niczym krucha porcelana, drobne ciało - o wiele mniejsze w jego dużych dłoniach, puszyste włosy… Był jego i tylko jego, i chciał, aby tak było.

Zaczął sprzątać pokój, a po tym obowiązku usiadł przy stole, który znajdował się tuż obok wielkich okien prezentujących widok na Las Vegas. Wyciągnął z paczki papierosów leżącej na stole jednego papierosa, zapalił go leżącą również tam zapaliczką i zaciągnął się, obserwując wszystkie neonowe światła stolicy Nevady.

Był sam ze swoimi myślami i mógł myśleć o czymkolwiek chciał - o koncertach, swojej trasie, zarobionych pieniądzach, kolejnym albumie… Ale wybrał myślenie o Louisie i dzisiejszym dniu. Spoglądał na niego co jakiś czas, aby upewnić się, że śpi i jutro wstanie wypoczęty.

Jeszcze parę tygodni temu nie potrafił zdzierżyć jego obecności. Denerwował go i jego sposób bycia, ale gdy poznał go bliżej i spojrzał na niego z innej perspektywy… Kochał go, nienawidząc? Czy już wcale go nie nienawidził, a wyłącznie kochał?

Nie kochaj zbyt mocno, bo przyjdzie nienawiść. Nie nawidź zbyt mocno, bo przyjdzie miłość.

Zaciągnął się papierosem i skierował swój wzrok z powrotem na miasto. Las Vegas - miasto grzechu i wolności. Czuł to w powietrzu tej nocy.

Louisa nikt nie mógł skrzywdzić - tego był pewny. Nie zasługiwał na to. Był zbyt kochany i delikatny, i taki wrażliwy… Absolutnie nikt nie mógł go skrzywdzić. Bał się tylko tego, że paradoksalnie to on może być jedyną osobą, która może to zrobić.

 

*

 

Wzięła do ręki butelkę wina i upiła jego łyk prosto z gwinta. Siedziała na chodniku, podczas gdy Niall przysiadywał na krawężniku tuż obok niej. W zasadzie to opierała się głową o jego bok tułowia. Miała ochotę pójść do domu i się położyć, ale wiedziała, że gdy pójdzie, to już nigdy nie zobaczy na oczy tego wesołego blondyna, który jej właśnie towarzyszył.

Wypili parę drinków w barze, po czym postanowili wyjść z drogiego pubu i załatwić alkohol na własną rękę. Poszli do najbliższego sklepu monopolowego, który znajdował się już poza granicami głównej ulicy Las Vegas, kupili tam kilka butelek wina i piwa, po czym postanowili po prostu przysiąść na krawężniku przy niezbyt ruchliwej drodze. Obserwowali główną ulicę miasta Nevady, która była widzialna z poziomu chodnika. Super drogie samochody przejeżdżały szybko po ulicy albo stały na czerwonym świetle, a młodzi ludzie bawili się głośno, tak jakby noc była zawsze młoda i biała.

— Nie znasz życia, jeśli nie wychowałeś się w Vegas - powiedziała dziewczyna już lekko pijanym głosem. - Tutaj są tylko kasyna i hazard. Nie ma gorszego miejsca niż Vegas.

Pokiwał głową, choć nie miał się z czym zgodzić. Nie znał dobrze tego miasta, ale musiał przyznać, że jeden dzień wystarczył, aby był pewien, że to miasto po prostu żyło z prostytucji, striptizu, hazardu i koncertów.

Dziewczyna upiła kolejny łyk i zarzuciła swoje włosy do tyłu.

— Pytałeś w barze, czy coś się stało - powiedziała nagle, Niall skinął głową; naprawdę był przejęty, choć jej nie znał. Wyglądała na taką, która przyszła odreagować życie poprzez alkohol tak jak on. - Mój ojciec to kompletny dupek - zaczęła. - Dla niego ważna jest tylko praca i kasyno w weekendy. Nienawidzę go.

Ponownie pokiwał głową, choć dziewczyna tego nie widziała. Mógł się z tym utożsamić. On też nienawidził swojego rodzica - w jego przypadku była to jego matka. Lejący się alkohol, jej ciągły zły humor, bicie paskiem od jej kiedyś ulubionej sukienki wyjściowej… Wyszedł z tego, uwolnił się od przemocy i zaczynał nowe życie - a przynajmniej chciał to zrobić. Spojrzał ukradkiem na otwartą butelkę piwa. Uwolnił się od matki, ale nie od alkoholu.

— W nocy uciekam sobie od tego popieprzonego miasta - kontynuowała. - Mała uciekinierka - zaśmiała się; Niall także automatycznie zachichotał, jej śmiech był bardzo zaraźliwy i miły dla ucha. - Chodzę sobie po mieście i za każdym razem czuję, że zaraz oszaleję. Przechadzam się po Vegas, bo nie chcę siedzieć w domu, a nie chcę siedzieć w domu, bo on tam jest. A gdy go nie ma, bo gra w pokera na pieniądze z kolegami, siedzę sama w domu i oglądam zdjęcia z czasów, kiedy jeszcze byłam szczęśliwa.

— Kiedyś był inny? - odważył się zapytać.

Pociągnęła kolejny łyk wina i pokręciła przecząco głową.

— On? Nie - zaprzeczyła. - Kiedyś miałam tu najlepszą przyjaciółkę; zanim ta przeprowadziła się do Nowego Meksyku. Ona kochała Las Vegas. Ciągle gadałyśmy o życiu towarzyskim; przychodziła do mnie i razem się malowałyśmy, aby wieczorem wychodzić na imprezy do znajomych. Uciekałam od rzeczywistości, bo nie chciałam widzieć ojca. Nigdy ze mną nie porozmawiał na jakikolwiek temat. Dlatego wraz z Amber przechadzałam się po ulicach tego pieprzonego miasta, mając nadzieję, że szczęście do mnie przyjdzie może w postaci miłości.

Nieszczęśliwa w miłości. Zrobiło mu się jej żal. No i oczywiście współczuł jej sytuacji w domu. Rozumiał, co musiała czuć - przeżył przecież to samo.

Aimee znowu napiła się wina i parsknęła nieoczekiwanie śmiechem.

— Niby Las Vegas i szybkie śluby, ale miłości w tym mieście nie ma za cholery - zaśmiała się. - Coś w tym jest. Nie masz kogo pokochać, więc bierzesz szybki ślub na pięć sekund, aby przez chwilę poczuć się doceniony.

Może miała rację. Las Vegas w końcu słynęło z szybkich ślubów, które niekoniecznie musiały mieć moc prawną, a mogły być jedynie rozrywką na jedną noc.

— Uciekam do znienawidzonego miasta, mając nadzieję, że znajdę miłość - dokończyła. - Albo chociaż ktoś mnie doceni…

Atmosfera między nimi stała się dziwnie gęsta i niezręczna. Cóż, weszli na poważne tematy, a ten wieczór nie miał być smutny. Obaj to wyczuli. Niall chciał już zmienić temat na coś lekkiego, jednak to dziewczyna się pierwsza odezwała:

— Wiesz, że kiedyś powiedziałam sobie, że skoro już mieszkam w tym głupim Las Vegas, to skorzystam z jego uroku i wezmę taki szybki ślub? - zapytała go retorycznie i zaśmiała się; Niall nie mógł uwierzyć w jej słowa i zachichotał, upijając łyk piwa. - A tak się składa, że jesteś najfajniejszym blondynem, jakiego poznałam w swoim życiu.

Uśmiechnął się szeroko i odłożył butelkę piwa na bok. Czy właśnie ta zabawna dziewczyna powiedziała mu komplement? Poczuł się bardzo doceniony; nikt mu czegoś takiego nie powiedział w całym jego życiu. A najlepsze w tym wszystkim było to, że ta dziewczyna też go urzekła swoim charakterem. Miał wielką ochotę pokazać jej, że jest ważna; chciał ją docenić. Trochę nie mógł uwierzyć w to, że jeszcze nikt na tym świecie nie zauważył, jak fajną jest osobą.

— Tak? - zapytał ją, lecz nie oczekiwał odpowiedzi. - Ja też uciekam od rzeczywistości. Jestem z Irlandii, ale więcej mam wspólnego z Doncaster, to takie miasto w Anglii. Moja matka… - zaczął i szybko tego pożałował.

Pożałował tego, że zaczął ten temat. Od razu przywołał sobie w głowie jej obraz. Przypomniał sobie, jak miał szesnaście lat, wrócił do domu ze szkoły, a ta stała w korytarzu, mając w dłoni zwisający pasek od sukienki. Od razu po wejściu do domu poczuł duszący zapach alkoholu. Miał wtedy wielką ochotę uciec z domu i pobiec do Louisa i jego mamy, aby się tam schronić, lecz jego ciało było jakby sparaliżowane. Nie potrafił się ruszyć. Patrzył swojej matce prosto w oczy i jedyne, co rozumiał z jej spojrzenia, to to, że go nienawidzi.

Dziewczyna odwróciła się w jego kierunku i spojrzała mu prosto w jego niebieskie oczy. Zauważył, że wstrzymała na chwilę oddech. Ten także utkwił w jej niemal czekoladowych oczach. Miał wrażenie, że zrozumieli się bez żadnych słów.

— Jeśli nie chcesz, to nie mów - powiedziała cicho. - W końcu jestem tylko głupią dziewczyną, którą przypadkowo poznałeś w Vegas.

Pokręcił głową. Chciał zarówno dokończyć swoją myśl i pokonać te demony, jak i poinformować Aimee, że myli się - wcale nie była głupią dziewczyną, którą przypadkiem spotkał w Las Vegas; nie chciał tak myślec o niej.

— Nieprawda, nie jesteś głupią dziewczyną - odparł. - Jesteś bardzo ładna - dodał i upił łyk piwa; dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedział. - Znaczy…

Speszyła się. Poprawiła nerwowo swoje włosy i uśmiechnęła się nieśmiało.

— Dzięki - powiedziała; przez chwilę biła się z myślami, aż w końcu dodała: - Ty też jesteś… przystojny. Nawet bardzo - dodała tak cicho, że Niall ledwo ją usłyszał.

Jednak usłyszał to i, cóż, mówiąc, że ścięło go z nóg, to jak nic nie powiedzieć. Dosłownie nie mógł uwierzyć, że dla tak pięknej dziewczyny o długich kasztanowych włosach był przystojny. Miał w sobie coś wyjątkowego i ładnego? Na sobie dzisiaj miał zwykłą biało-czarną koszulę i czarne jeansowe spodnie. Podobał jej się? Czy ona właśnie powiedziała, że jej się podobał?

— Ja? - Uśmiechnął się szeroko z niedowierzaniem. - Miło mi bardzo.

Zupełnie zapomniał o wątku swojej matki, który miał kontynuować. Ale może i tak było lepiej. Po co miał ją wspominać? Gdy pomyślał o niej ostatni raz tej już nocy, dokończył swoją butelkę piwa i odłożył ją pustą na bok. Momentalnie zrobiło mu się lepiej na sercu - i przez alkohol, i przez słowa Aimee. Alkohol leczył jego smutki i traumę z dzieciństwa i lat nastoletnich, a Aimee… A Aimee sprawiała, że nie zadręczał się tymi myślami.

Miał iść na odwyk, Louis go namówił i był już nawet zapisany na pierwszą sesję, ale, cóż, wypadła ta trasa po Stanach Zjednoczonych, a tego nie mógł przegapić. Poza tym nadal uważał, że kontrolował swoje picie - gdyby nie miał ochoty, to by nie pił - przecież to było proste. A korzystał tylko z uroków Las Vegas jako miasta grzechu. I spędzał czas w wyborowym towarzystwie - w towarzystwie dziewczyny, której, może było to odważne twierdzenie, ale nie bał się o tym pomyśleć, podobał się.

Dziewczyna wyczuła znowu niezręczną atmosferę, więc spojrzała na neonowy zegar zawieszony nad logiem sklepu monopolowego, obok którego siedzieli. Wskazywał drugą trzydzieści. Wzięła głęboki wdech i napiła się wina.

— Ale się zasiedzieliśmy - zaśmiała się. - Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Oparła się bardziej o bok Nialla. Ten poczuł potrzebę przytulenia jej od tyłu, ale zachowywał jeszcze resztki rozsądku nawet po alkoholu; to przecież byłby zbyt ryzykowny krok. On nie znał dobrze tej dziewczyny, ona go też nie… Ona nawet nie wiedziała, że był gitarzystą supportu samego Harry’ego Stylesa. Pewnie myślała, że rozmawia ze zwykłym turystą z Wielkiej Brytanii, który przyleciał do Las Vegas zabawić się w okolicznych kasynach.

— Jutro ciebie już nie będzie… - mruknęła zamroczona wypitym alkoholem. - Mam wrażenie, że jesteś tylko snem. Z nikim nigdy mi się tak dobrze nie rozmawiało…

— Mnie też…

Nagle, ku zaskoczeniu Nialla, wstała z krawężnika. Zachwiała się i zatoczyła lekko w prawo, lecz szybko złapała równowagę i zaśmiała się lekko ze swojego stanu. Niall także jej zawtórował; nie zaśmiać się wraz z nią było grzechem. Ta nagle wyciągnęła w jego kierunku dłoń, którą Niall uważnie zlustrował.

— Wiesz co, chrzanić to wszystko - powiedziała. - Chodźmy wziąć ślub w Vegas! - zawołała, złapała go za rękę i zaczęła go ciągnąć. - Jak już coś robić, to szaleć! Wiesz, że ślubu udzieli nam prawdziwy Elvis Presley?

Niall myślał, że się przesłyszał. Czy ta słodka dziewczyna o pięknym kasztanowym spojrzeniu chciała z nim wziąć ślub?

— Ślub? - upewnił się, czy dobrze usłyszał, po czym zaśmiał się głośno. - Zwariowałaś?

Mimo tego również wstał z krawężnika. Ani przez chwilę nie pomyślał, aby puścić jej rękę.

— W zasadzie jestem trochę wariatką - przyznała. - Ale każdy z nas jest. A ty jesteś najprzystojniejszym blondynem, jakiego spotkałam w swoim życiu. Wiesz, że pociągają mnie blondyni? Tak naprawdę to odkryłam to dopiero dzisiaj, ale… Ni, błagam.

Parsknął śmiechem. Ta dziewczyna była niemożliwa. I jeszcze tak go komplementowała, jeszcze zwróciła się do niego zdrobnieniem jego imienia, które tak słodko brzmiało z jej ust… Była pierwszą dziewczyną, która mówiła w jego kierunku takie rzeczy.

— Chcę mieć pamiątkę po tobie; spędziłam z tobą najfajniejszy wieczór od czasu wyjazdu Amber. Ja tak bardzo chcę mieć papier potwierdzający, że jesteś moim mężem… Choć na pieprzone pięć sekund - jęknęła, dalej go ciągnąc w bliżej niezidentyfikowane miejsce. - Będę później opowiadać moim wnukom, że w 1989 roku poznałam najfajniejszego Brytyjczyka w całym swoim życiu…

— Irlandczyka - poprawił ją rozbawiony.

Machnęła ręką i zaśmiała się.

— No tak - przypomniało jej się. - Znaczy… To będą nasze wnuki, nie?

Znowu się roześmiał. Na kogo on trafił dzisiejszej nocy? Cholera, musiał przyznać, że mimo wszystko wyśmienicie się bawił.

Też nie chciał, aby jego znajomość z Aimee skończyła się tylko na tej jednej nocy w Las Vegas. Spodobała mu się i świetnie mu się z nią rozmawiało. Uznał jednak, że nawet jeśli mieli się znać tylko przez dzisiejszą noc, to powinna wiedzieć, kim był i co tak naprawdę robił w stolicy Nevady. Musiał być wobec niej uczciwy - nie to co Harry względem Louisa.

— Ty w ogóle wiesz, kim jestem?

Zdziwiła się trochę tym pytaniem.

— A czy to ważne? - zapytała i wzruszyła ramionami. - Możesz być samym Alem Pacino!

Znowu się zaśmiał. Znalazł w sobie trochę odwagi, aby przyciągnąć ją do siebie, wykorzystując fakt, że cały czas trzymali się za ręce. Nie zaprotestowała, a co więcej - widział w jej oczach, że podobało jej się to.

Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy, aż w końcu Niall odparł:

— Jestem gitarzystą supportu Harry’ego Stylesa.

Z Aimee momentalnie zeszła cała pewność siebie. Stanęła przed nim jak wryta, wpatrując się w jego niebieskie oczy i mały kokieteryjny uśmiech. Musiała najpierw przetworzyć tę informację w głowie.

— O kurwa - mruknęła wstawionym głosem. - Poważnie? Tego Harry’ego Stylesa? Tego największego muzyka, którego piosenki lecą w każdej radiostacji?

Pokiwał głową z małym uśmiechem na ustach. Dziewczyna przez chwilę nic nie mówiła, aż w końcu wzięła głęboki wdech i niespodziewanie położyła swoje dłonie na jego szyi.

— Pieprzyć to wszystko.

Tak po prostu, bez żadnych pytań ani wątpliwości, pocałowała go prosto w usta. Niall początkowo był bardzo zaskoczony tym gestem, ale przecież jej nie odtrącił, bo spodobało mu się to. Zaczęli toczyć ze sobą walkę na języki, a Niall przycisnął ją bardziej do siebie. Całowali się dosyć długo; nawet nie zauważyli starszego faceta, który szedł właśnie do sklepu monopolowego i patrzył na nich jak na wariatów.

Kiedy w końcu odsunęli się od siebie, obaj donośnie się zaśmiali. Dziewczyna prawie wleciała na Nialla, ten złapał ją za biodra i ponownie się zaśmiali.

— Teraz to już musisz być moim mężem - powiedziała ze śmiechem. - Pieprzyć to miasto; trzeba korzystać z życia.

Nie musiała niczego dodawać, a Niall nie musiał niczego mówić. Miał wrażenie, że rozumieją się bez słów - tak jak on z Louisem, z taką różnicą, że z Louisem znał się już długi czas, a z tą dziewczyną spędził ledwo kilka godzin w obcym mieście.

Złapał mocno jej dłoń i śmiejąc się jak nastolatkowie zmierzyli w stronę hotelu Flamingo, gdzie cały zespół Harry’ego miał pokoje - w tym też oczywiście on. To był właśnie ten moment, w którym dziękował losowi, że akurat w Las Vegas mieli z Louisem osobne pokoje i przez to mógł spokojnie kogoś przyprowadzić.

Zupełnie zignorowali recepcjonistkę, która chciała się z nimi z czystej kultury przywitać. Niall nerwowo wciskał przycisk przywołujący windę, jakby miało to sprawić, że ta szybciej przyjedzie na parter. Gdy w końcu po minucie, która ciągnęła się dla ich obu w nieskończoność, winda przyjechała, weszli do środka. Niall wcisnął przycisk z numerem dwadzieścia i zaczął ją całować - najpierw pocałował ją prosto w usta, a później zszedł w okolice szyi.

Nie chcieli tego przerywać, więc gdy drzwi windy otworzyły się na dwudziestym piętrze, wyszli z niej, nie odrywając się od siebie. Pomiędzy pocałunkami chichotali jak zakochani nastolatkowie - dosyć głośno jak na godzinę prawię trzecią. Nie potrafili razem iść w linii prostej, więc zataczali się raz w prawo, raz w lewo, a raz nawet przez przypadek uderzyli w drzwi jakiegoś pokoju. Wybuchli śmiechem, gdy to się stało, po czym Niall chwycił Aimee za rękę i szybkim krokiem zaprowadził ją pod drzwi swojego pokoju.

Nagle jedne z drzwi otworzyły się, a na korytarzu pojawił się Mitch w czarnej koszulce i białych szortach. Spojrzał na Nialla i wypuścił ręce w powietrze.

— Niall? - oburzył się. - Jest pieprzona trzecia w nocy!

Obok niego pojawiła się nagle Sarah, która na szybko założyła swoją satynową czerwoną narzutę. Gdy zobaczyła Nialla w towarzystwie jakiejś dziewczyny, którą trzymał kurczowo za talię, niemal nie parsknęła śmiechem, ale w pozytywnym wydźwięku.

— Kto to? - zapytała cicho Nialla Aimee.

Niall machnął w jego stronę ręką. Mitcha to oburzyło.

— Jak ty mi działasz na nerwy! - syknął, ściskając niemal dłonie w pięści.

Wywrócił oczami i otworzył w końcu kluczem drzwi swojego pokoju hotelowego. Wszedł wraz z nią do środka i trzasnął drzwiami, dając do zrozumienia Mitchowi, że on tez działał mu na nerwy, nawet bardziej niż to sobie wyobrażał.

Zapalił światło w pokoju i odłożył klucze na stolik nocny. Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie z zachwytem wymalowanym na twarzy. Wielkie dwuosobowe łóżko z biało-różową pościelą stało na środku pokoju. Na prawo od niego znajdowała się wielka komoda, a obok niej wielka wiśniowa kanapa z żółtą ozdobną poduszką. Ale nie to robiło na niej największe wrażenie. Dech w jej piersiach zapierał widok całego Las Vegas, a przynajmniej jego głównej kasynowej ulicy z wielkich okien znajdujących się naprzeciwko łóżka. Podeszła do okna i zaczęła obserwować swoje znienawidzone miasto.

— To był Mitch, gitarzysta Harry’ego - powiedział po chwili Niall. - Idiota jakich mało.

Pokiwała głową zamyślona. Po chwili spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.

— Nie wierzę, że jestem w jednym z najpopularniejszych hoteli w Vegas z chłopakiem, który jest gitarzystą supportu największej gwiazdy muzyki - odparła. - Pieprzona ze mnie groupie? - zapytała samą siebie.

Niall zaśmiał się, pokręcił głową i podszedł do niej naprawdę blisko.

— Nic nie mów - uciszył ją. - Pomińmy tę bezsensowną rozmowę.

Patrzył na nią i widział przed sobą anioła. Wyglądała tak niebiańsko w tych długich kasztanowych włosach. Od kiedy spotkał ją w tym barze, każda sekunda w jego myślach dotyczyła wyłącznie jej - każda jego myśl była o niej. Doszedł do wniosku, że potrzebował jej towarzystwa. Potrzebował swojego anioła i jej dotyku, który ratował go przed nim samym; który ratował go od alkoholu.

Pamiętał, jak mógłby zapomnieć, że to pierwszy i ostatni raz, gdy się spotkali, ale nie chciał myśleć o tym, że jutro wszystko się skończy. Ona miała rację - pieprzyć to wszystko. To był kolejny dzień dla niej i dla niego w raju. Stała tu przed nim i czekała na jego pierwszy ruch.

Przyparł ją do szyby wielkiego okna i ponownie pocałował prosto w usta. Namiętnie odwzajemniła ten gest, kładąc jednocześnie swoją rękę na jego klatce piersiowej. Przy okazji złapała jeden jego guzik koszuli i zaczęła się nim bawić, sugerując mu, aby ją ściągnął.

— Myślisz o tym samym? - zapytał ją cicho.

Był kulturalny i potrzebował jej stuprocentowej zgody. Nie chciał robić czegokolwiek wbrew czyjejś woli.

Pokiwała głową i schowała swoje palce na chwilę w jego jasnych pofarbowanych zaledwie tydzień temu blond włosach.

— Jeśli już nigdy się nie zobaczymy… - wyszeptała. - Chcę przeżyć choć jedną cudowną noc z takim cudownym chłopakiem i chcę zostać przez niego doceniona…

Oczywiście, że chciał to zrobić. Taką dziewczynę musiał docenić należycie. Gdyby była jego, doceniałby ją każdego dnia jej życia, aby nigdy nie zwątpiła w to, że jest przepiękna.

Znowu ją pocałował, po czym obaj skierowali się w stronę łóżka. To miała być tylko jedna noc, ale z taką dziewczyną chciał ją przeżyć. Z takim aniołem… Z jego aniołem tej nocy.

Cóż, nie bez powodu mówiło się, że to, co zdarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas.

Chapter 20: 20. Don't Stop Me Now

Chapter Text

Phoenix

Poranek w Arizonie był bardzo upalny. Tak upalny, że nawet zamknięte okno i zasłonięte zasłony w pokoju hotelowym nie pomagały. Na twarz Zayna padały gorące smugi porannego słońca, od których próbował się bezskutecznie uwolnić. Najpierw przykrył swoją twarz śnieżnobiałą poduszką, ale uznał, że to tylko pogorszyło sprawę, bo poduszka z jednej strony była gorąca. Postanowił więc nakryć się kołdrą, lecz pod nią nie było zupełnie powietrza do oddychania, więc westchnął ciężko i odrzucił kołdrę na bok. Nigdy jeszcze w życiu nie było mu tak gorąco. Był jeszcze w samych bokserkach, a miał wrażenie, że utopi się zaraz we własnym pocie. Pościel na pewno była już mokra jak po dobrym praniu.

Usłyszał z łazienki szum wody. Westchnął i podniósł się z łóżka, siadając na nim. Przetarł swoją twarz dłońmi i tak jak myślał - był cały mokry. Cholerne upały w Arizonie. W szkole nigdy nie był zbyt dobry z geografii, ale idiotą też nie był - wiedział, że na południu Stanów Zjednoczonych występują upały, ale takiego gorąca w życiu się nie spodziewał.

W Los Angeles było sto razy lepiej, bo tam przynajmniej w powietrzu występowała morska bryza. W Arizonie powietrze było suche i gorące i gdy szedł z lotniska do hotelu, myślał, że zemdleje na środku ulicy. Ledwo ciągnął za sobą swoją ciężką walizkę, wypił chyba dziesięć butelek wody mineralnej i nadal było mu słabo. Nie miał pojęcia, jak wytrzyma koncert Harry’ego w takim upale.

Po chwili szum wody ustał. Zayn tak bardzo chciał pójść dalej spać, ale gorąca kołdra mu na to nie pozwalała. Cholerne upały, pewnie takich nawet nie było w Pakistanie w najgorszym sezonie. Marzył w tej chwili, aby znaleźć się na Antarktydzie - albo chociażby na Alasce, jeśli już był w Stanach Zjednoczonych.

Z łazienki wyszedł Liam z samym białym ręcznikiem na biodrach. Drugim, mniejszym, wycierał mokre włosy. Zayn natychmiast podniósł się z łóżka i spojrzał na swojego kolegę. Słabo mu się zrobiło i ciemno przed oczami, choć nie wiedział dlaczego. Pewnie przez tę wysoką temperaturę. Nie widział Liama jeszcze w takim wydaniu. Owszem, mieli już wcześniej wspólne pokoje w hotelach, ale zawsze widział go w ciuchach albo w piżamie - nigdy… pół nagiego. Nie wiedział nawet, że miał tyle tatuaży na swoim ciele. Wydawało mu się, że Liam jest takim grzecznym, kościelnym chłopcem, a tymczasem okazywało się, że był mniej spokojny i posłuszny niż myślał.

— Rita już cię widziała w takim wydaniu? - zapytał.

Liam spojrzał na niego zaskoczony, przestając na chwilę suszyć swoje włosy ręcznikiem. Cóż, Zayn doskonale wiedział, że parę razy pomiędzy częścią europejską a częścią amerykańską trasy Harry’ego, gdy byli w Londynie, spotkał się z Ritą na jakiejś kawie i obiedzie. Nic między nimi nie było, to były po prostu koleżeńskie rozmowy, choć musiał przyznać, że Rita ze swoimi kręconymi włosami była naprawdę ładna. Ale spotkali się zaledwie kilka razy; Zayn chyba nie myślał, że od razu poszli ze sobą do łóżka.

Szybko odwrócił wzrok od niego w stronę okna. Cóż, Zayn był w samej bieliźnie i nawet nie okrył się kołdrą.

— Możesz się ubrać? - zapytał go speszony, zakrywając swoje oczy ręcznikiem, aby przypadkiem nie zobaczyć ponownie jego ciała. - Proszę - dodał błagalnym głosem.

Zayn wywrócił oczami, nie spuszczając wzroku z Liama. Przez chwilę patrzył na jego tatuaże - róże, strzałki, coś na wzór czaszki… Sam miał parę tatuaży, które zrobił trochę niechlujnie u znajomego kolegi gdzieś w podziemiach w Londynie, ale nie spodziewał się tego samego po Liamie. Jakoś wcześniej nie zauważył ich i się im nie przypatrywał, bo w Europie widzieli się prawie zawsze tylko na koncertach, poza tym Liam nosił bluzy lub kurtki z długim rękawem. Dopiero dzisiaj widział go bez ubrań.

Rozbawiło go to, że speszył Liama. Był brzydki, nie miał ładnego ciała, że nie chciał na niego patrzeć? Swoim skromnym zdaniem uważał, że był naprawdę przystojny, ale, cóż, o gustach chyba nie mógł dyskutować.

Wstał niechętnie z łóżka i zgarnął z oparcia krzesła swoją czarną gładką koszulkę i białe spodnie. Założył szybko ubrania i przysiadł z powrotem na łóżku.

Liam podziękował mu cicho, zgarnął swoje ubrania i szybciutko przebrał się w łazience. Wyszedł już bez ręcznika, a w białej koszulce z krótkim rękawem w gwiazdki. Dziwnie unikał wzrokiem Zayna - tak jakby tak bardzo go speszył, że już nie mógł na niego patrzeć inaczej niż przez pryzmat jego niemal nagiego ciała.

— Ja rozumiem, że różnym ludziom różne rzeczy się podobają, ale myślałem, że nie wyglądam aż tak źle - zażartował, chcąc rozładować atmosferę.

Odniosło to chyba odwrotny skutek.

— Co? - rzucił zaskoczony i włączył radio; w pokoju rozbrzmiała amerykańska funkowa piosenka - Act Like You Know.

Przysiadł na drugim łóżku, które należało do niego, i z nerwów zaczął szukać czegoś w swojej walizce.

— No co ty? - zaśmiał się lekko Zayn. - Masz prawie trzydzieści lat i się wstydzisz? I ja, i ty jesteśmy facetami.

Liam spojrzał na niego szybko i jeszcze bardziej zażenowany schował na chwilę twarz w dłoniach. Każde kolejne słowo Zayna chyba pogarszało sytuację. Mógł się zamknąć albo zmienić temat. Ale Zayn taki nie był - był młody i mówił to, co mu tylko ślina na język przyniosła.

— Wiesz, myślę, że to normalna rzecz, w końcu jesteśmy w jednym pokoju hotelowym. - Wzruszył ramionami; nawet nie pomyślał, że te słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie. - Nie wiedziałem, że masz aż tyle tatuaży na rękach. Nie zwróciłem wcześniej uwagi.

Liam ponownie obrócił się w jego stronę trochę zdziwiony jego słowami. Szybko sam spojrzał na swoje tatuaże, jakby nie miał pojęcia, że w ogóle je ma i tak bardzo odkrył się przed Zaynem.

— Ty też… - powiedział cicho.

Zayn zachichotał i także spojrzał na swoje rysunki na rękach.

— Znajomy mi robił, tak nieprofesjonalnie, u siebie w piwnicy, szczury tam chodziły - zaśmiał się, a Liam wlepił w niego jeszcze bardziej zaskoczony wzrok. - Myślałem, że tata mnie zabije za te tatuaże. A mama dwa tygodnie płakała i lamentowała, jak ja wyglądam i jak tak pójdę do jakiejś pracy biurowej. No ale nieładnie wyglądam z nimi?

Liam się zakłopotał.

— Nie mi to chyba oceniać…

Zayn trochę zdziwił się jego reakcją.

— Dlaczego? - zapytał. - Ja na przykład mogę powiedzieć, że jesteś przystojny.

Liam myślał, że jego serce się zatrzymało.

— Co? - rzucił. - Co masz na myśli?

— Nic. - Wzruszył ramionami. - Po prostu. Dziewczyny pewnie ustawiają się w kolejkach do ciebie. Gdybym był dziewczyną, to na miejscu Rity już bym cię brał - zaśmiał się.

Jeszcze bardziej się zawstydził - o ile jeszcze było to możliwe. Miał wrażenie, że wszystkie jego mierniki wstydu przekroczyły już dawno swoją maksymalną wartość. Zayn był fajnym kumplem, ale czasami wygadywał dziwne rzeczy.

— Czy możemy zmienić temat? Proszę? - poprosił go. - To naprawdę dziwne, że myślisz o takich rzeczach.

— Jakich? Myślenie o fajnych rzeczach jest nielegalne?

Liam wstał z drugiej połowy łóżka i przeniósł się na tę połowę, aby być skierowanym całym ciałem w stronę siedzącego na swoim łóżku Zayna. Jego wstyd nagle gdzieś zniknął, gdy zobaczył Zayna, który rzeczywiście był ubrany.

— A twoja koleżanka nie myśli już, że jesteś fajny? - zapytał.

— Kto? Perrie? - dopytał. - Przecież mówiłem ci, że nie mamy zbytnio kontaktu.

— Ale pocałowaliście się kiedyś.

— No i? - Nie rozumiał toku rozumowania Liama. - To moja przyjaciółka.

— A podoba ci się?

Zayn patrzył na niego jak na idiotę. Trochę nie wiedział, co powiedzieć. Czy Liam go pytał, czy podobała mu się jego przyjaciółka z liceum, z którą pocałował się na szkolnej dyskotece? Cóż, nigdy nie byli parą, tamtego wieczoru po prostu coś im odbiło, a właściwie to mu i pocałował ją w czasie refrenu jednej piosenki. Po imprezie spędzali czas u niej w domu, gdzie oglądali wtuleni w siebie Gorączkę Sobotniej Nocy, bo Perrie uwielbiała ten film. A po tej nocy wszystko wróciło do normy i zachowywali się jak znajomi.

Patrzył na niego długą chwilę, a właściwie to patrzył się na jego tatuaże, jakby chciał z nich odczytać każdy aspekt życia Liama i okoliczności, w jakich zostały zrobione.

— No… - zaczął niepewnie. - No jest ładna.

— To dlaczego nie jeździsz z nią na koncerty? - dopytał zaciekawiony. - Nie jest fanką Harry’ego?

Wzruszył ramionami.

— Na pewno zna jego utwory, ale żeby była fanką… Chyba nie - powiedział z powagą. - Gdybym jej powiedział o naszej teorii, to chyba spadłaby z krzesła - zaśmiał się.

Liam pomyślał, że gdyby powiedział o tym samym Ricie, to ona też by spadła z krzesła, jak to ujął Zayn. Albo w najgorszym wypadku wzięłaby go za wariata i zerwałaby kontakt. Trochę nie rozumiał, dlaczego Zayn nie utrzymywał regularnego kontaktu ze swoją… przyjaciółką, skoro tak wolał ją określać. Powinien rozmawiać z nią chociażby przez telefon. On tak robił wobec Rity.

Nie wyobrażał sobie przeżyć z Zaynem całą trasę koncertową Harry’ego i nie utrzymywać z nim potem kontaktu. Polubił go, chociaż czasami gadał od rzeczy, a przynajmniej tak mu się wydawało. Byli z dwóch innych światów i był od niego starszy o prawie dziesięć lat, ale był fajnym kolegą. Fajnym i nawiązując do jego poprzedniego pytania… ładnym. Nie mógł jednak powiedzieć tego głośno.

— Zadzwoń do niej i jej powiedz o tym - zachęcił go i zachichotał. - Myślę, że się ucieszy, że dzwonisz.

Spoglądał na niego trochę zaskoczony jego zachętą. Ale może miał rację, może powinien zadzwonić do Perrie i trochę z nią pogadać - ona pewnie też czuła się samotna w Leeds, do którego się przeprowadziła. Ostatni raz gadali trzy miesiące temu i to krótko, bo musiała iść do pracy. Uczyła się fryzjerstwa, więc musiała iść do salonu, aby nauczyć się nowych rzeczy. Nie wspominał jej, że jedzie na prawie wszystkie koncerty Harry’ego, więc nie wiedziała, że siedział obecnie w Stanach Zjednoczonych, a dokładniej to w Arizonie. Właściwie to nie wiedziała, że podróżował teraz po Stanach wraz ze słodkim chłopakiem, który wstydził się wszystkiego, co tyczyło się seksu. I z chłopakiem, z którym chciał zdemaskować Harry’ego, a właściwie jego rzekomy związek z wokalistą supportu. Mieli już tyle dowodów, a przynajmniej rzeczy, których nie dało się inaczej wyjaśnić. Miał pewien pomysł co do ich teorii, ale chciał to na razie zostawić dla siebie. Nie miał pojęcia, czy Liam by go poparł - tym bardziej że co prawda szukał z nim dowodów na koncertach i wśród tekstów piosenek, jeśli Harry był w związku z tym Louisem już od dawna, ale jakoś dziwnie był nastawiony do wizji Harry’ego będącego w związku z mężczyzną. Podejrzewał, że to może przez to, że jego ojciec go tak wychował, ale nie chciał tego głośno komentować. Swój pomysł natomiast chciał na razie zostawić dla siebie.

— Dzisiaj po koncercie - powiedział i nagle wstał z łóżka, jakby niezadowolony, bo Liam go do tego zmusił.

Liam bacznie go obserwował, nie wiedząc, co robi i dlaczego tak nagle wstał z łóżka. Zayn podszedł do swojej walizki i zaczął w niej czegoś szukać. Po chwili wyciągnął z niej kawałek materiału przypominający flagę, który złożony był z sześciu kolorowych pasków. Taka tęczowa flaga. Pokazał go w górze Liamowi i uśmiechnął się lekko.

— Patrz, co mam - odparł z uśmiechem. - Kolorowa flaga.

Liamowi obiło się o uszy, że to symbol gejów, ale nie miał pojęcia, czy była to prawda. I nie miał też pojęcia, dlaczego Zayn ją miał i gdzie ją dostał.

— Skąd to masz? - zapytał niepewnie.

Zayn z powrotem przysiadł na łóżku i uśmiechnął się szerzej do Liama. Cieszył się, że chociaż do tego się nie speszył.

— Kupiłem ostatnio w jednym ze sklepów w Los Angeles - powiedział. - Wiesz, czego to jest symbol.

Rozłożył flagę i pokazał ją w całej okazałości Liamowi. Czyli pamięć go nie zawiodła. Patrzył na te kolory dalej nie wiedząc, po co Zaynowi taka flaga.

W Los Angeles byli ostatnio i to stamtąd przylecieli do Arizony. Na koncercie w Las Vegas niestety obaj nie byli; odbywał się w Caesars Palace, gdzie było bardzo mało miejsca i nie udało się im obu kupić wejściówek wcześniej. W Los Angeles jednak spędzili fajnie czas. Dużo spacerowali, rozmawiali ze sobą… Fajnie było obracać się w towarzystwie Zayna, który był bardzo ciekawy Stanów Zjednoczonych. Chodził od miejsca do miejsca,  wchodził do sklepów, zagadywał ludzi… Liam patrzył na niego w Kalifornii i mimowolnie się uśmiechał. Ale do żadnego sklepu z takimi rzeczami nie wchodzili. Zayn musiał wyjść sam na miasto, gdy on poszedł spać w ich hostelu.

— Dzisiaj wieczorem musimy zdobyć miejsce obok barierek - poinformował go głosem nieznoszącym sprzeciwu. - W Los Angeles nam się nie udało, ale dzisiaj musimy to zrobić.

— Co? - zdziwił się. - Co ty chcesz zrobić?

— Zobaczymy, czy weźmie od nas tę flagę - powiedział z lekkim uśmiechem, po czym zarzucił ją sobie na plecy; wyglądał tak, jakby miał na sobie jakąś pelerynę. - I co zrobi dzisiaj na koncercie. I co zrobi Louis. Ostatnio zaśpiewał dwie piosenki, które wprost są o miłości.

— Chcesz mu ją dać?

— Tak - powiedział i wstał z łóżka.

Podszedł niebezpiecznie blisko Liama - właściwie to wszedł pomiędzy jego nogi. Liam odchylił się do tyłu i spojrzał na Zayna z dołu. Wyglądał przed nim tak niewinnie, tak… inaczej. Na plecach miał tęczową flagę, a go świdrował swoim czekoladowym spojrzeniem.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Zayn zachichotał, ściągnął flagę z pleców i poszedł do łazienki poprawić swoje włosy. Liam odprowadził go wzrokiem, po czym wziął głęboki wdech. Za gorąco było w tym pokoju. Za gorąco było dzisiaj w Arizonie.

 

*

 

— Była taka słodka… - rozwodził się nad nią, a Louis słuchał go już od dobrej godziny. - Jej długie włosy, delikatny dotyk… Rozpływam się w powietrzu.

Stał oparty o framugę drzwi łazienkowych w hotelu w Phoenix, w którym dzielił pokój z Louisem. Byłby beznadziejnym przyjacielem, gdyby nie powiedział mu, że w Las Vegas poznał cudowną dziewczynę, z którą spędził równie cudowną noc. Tak bardzo było mu przykro, że nie zobaczy jej już nigdy więcej. Gdy się obudził rano, ona zniknęła - zostawiła mu tylko kartkę z napisem, że spędziła super czas, jednak musi wrócić do szarej rzeczywistości - tak samo jak i on. I pożegnała go jako swojego męża, co Nialla podwójnie rozczuliło. Louis nie mógł zrozumieć, o co chodziło i dlaczego Aimee nazwała go mężem, skoro nie mieli ślubu. I Niall z każdą kolejną sekundą coraz bardziej żałował, że nie zgodził się na ten głupi szybki ślub w Las Vegas bez mocy prawnej. Przynajmniej miałby jakąś pamiątkę po niej, a teraz… zostały mu tylko wspomnienia.

— Chciałbym zobaczyć ją jeszcze raz… - żalił się. - Żadna dziewczyna mnie tak nie urzekła. Rozumieliśmy się wręcz bez słów! I powiedziała, że jestem przystojny! Śni mi się to po nocach; chciałbym, aby powiedziała to choć jeszcze jeden raz…

Rozmarzył się całkowicie. Aimee zawróciła mu w głowie. Ta noc w Las Vegas była taka cudowna… Dlaczego miał takiego pecha i musiał wpaść na tak świetną i przepiękną dziewczynę w mieście, do którego już nigdy nie wróci? Miał wrażenie, że jakąkolwiek dziewczynę by teraz nie poznał, cały czas będzie mieć w głowie Aimee i jej czekoladowe spojrzenie - tak brązowe jak płynąca mleczna czekolada. Jej delikatne dłonie, melodyjny głos i trochę szalony charakter.

Louis zachichotał i przybliżył swoją twarz do łazienkowego lustra. Niall dopiero teraz na niego spojrzał - i zdziwił się, kiedy zorientował się, co robi Louis. No cóż, wcześniej był zajęty gadaniem o Aimee.

— Co ty robisz? - zapytał go zdziwiony. - Golisz się?

Louis zaśmiał się.

— Robię to już od pięciu minut, a ty dopiero teraz to zauważyłeś? - zachichotał. - Mój Boże, ta dziewczyna naprawdę zawróciła ci w głowie.

Niall speszył się; spuścił wzrok na podłogę i uśmiechnął się lekko sam do siebie. Czyli Louis też to widział. Cały czas miał w myślach Las Vegas. To było najlepsze miasto dotychczas. Teraz cały czas chodził z głową w chmurach. Nie miał pojęcia, jak zagra na gitarze na dzisiejszym koncercie bez myślenia o Aimee. Miał wrażenie, że po alkoholu lepiej by sobie poradził z solówkami niż rozmyślając o dziewczynie i ich wspólnej nocy.

— Po co to robisz? - dopytał. - Przecież nie miałeś tak dużego zarostu.

Wywrócił oczami.

— Przestań, nie chcę wyglądać jak czterdziestolatek.

Niall parsknął śmiechem. Skrzyżował swoje ręce na piersi i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Co, Harry się poskarżył, że gdy się całujecie, to mu przeszkadza twój zarost?

Louis spojrzał na niego szybko, nie wierząc, że Niall wymyślił taki powód. Chwycił hotelowy ręcznik i rzucił nim żartobliwie w Nialla. Obaj zaczęli się śmiać.

— Jesteś niemożliwy - zaśmiał się. - Nikt się nie poskarżył. Po prostu chcę znowu wyglądać jak dwudziestojednolatek.

Niall pokiwał głową, lecz jego reakcja wyglądała na wymuszoną. Rozbawiony nie chciał wierzyć, że Louis sam postanowił się ogolić - tym bardziej że nie wyglądał źle, a może nawet doroślej. Ale nie mu było oceniać jego wybór dotyczący jego wyglądu. Najważniejsze było to, aby czuł się dobrze w swoim ciele.

Louis z kolei był przeszczęśliwy, że Niall spędził z kimś fajną noc. Opowiadał o tej dziewczynie jak o księżniczce. Może ona zmieniłaby jego nastawienie do alkoholu? Szkoda tylko, że, tak jak powiedział to Niall, nie spotkają się już drugi raz. Ta dziewczyna nawet nie zostawiła mu swojego numeru telefonu. Louisowi przeszło przez myśl, że mogła po prostu wykorzystać fakt, że był gitarzystą supportu Harry’ego Stylesa, a teraz rozpowiadała swoim koleżankom, z kim to ona się nie przespała. Nie chciał oczywiście, żeby tak było; nie chciał, aby Niall miał złamane serce, ale musiał spojrzeć na to trochę trzeźwym okiem. Trzeźwym.

Po kilku minutach skończył się golić. Obejrzał się parę razy w lustrze; wyglądał o niebo lepiej, a przynajmniej on tak myślał. Przemył jeszcze swoją twarz zimną wodą, po czym wyszedł za Niallem z łazienki.

— Mam nadzieję, że byłeś przygotowany - zaśmiał się; Niall początkowo nie wiedział, o co mu chodzi. - Nie chcesz chyba wrócić z trasy z jakąś niespodzianką.

Dopiero teraz zrozumiał, o co chodziło Louisowi. Wybuchnął tak głośnym śmiechem, że chyba pół hotelu go usłyszało.

— Wiesz co, dobrze, że wy się zabezpieczacie - odpowiedział mu, podkreślając słowo wy i śmiejąc się; Louis także wybuchnął śmiechem, choć była to przecież prawda.

Nadal był w podziwie, że Harry o to dbał. Każdy inny chłopak, z którym spał, jakoś nie zwracał na to uwagi, bo przecież faceci nie byli kobietami i nikomu nie groziła wpadka. Harry jednak dbał o komfort psychiczny i zdrowie i uważał to za bardzo dobrą cechę.

— Ja w porównaniu do twojej dziewczyny nie mogę zajść w ciążę - powiedział, dalej się śmiejąc.

Niall cały czas się śmiał, lecz gdy doszedł do niego sens tych słów, stanął jak wryty przed komódką naprzeciwko dwóch łóżek i zaczął wpatrywać się w Louisa z zaciekawieniem.

— Czyli to ty jesteś na dole? - zapytał rozbawiony. - Bo to tak samo działa, prawda?

Louis parsknął śmiechem i, rzeczywiście, dopiero teraz do niego też doszedł sens jego własnych słów. Wybuchł jeszcze głośniejszym śmiechem i chwycił poduszkę ze swojego łóżka, którą następnie rzucił w Nialla tak samo jak ręcznikiem kilka minut temu. Ta go uderzyła w okolice brzucha, ale delikatnie, co jeszcze bardziej go rozśmieszyło.

— Jesteś zbyt ciekawski, Ni.

Opadł na swoje łóżko całym ciałem, przymknął swoje oczy i rozbawiony wziął głęboki wdech. Tak naprawdę nie wyobrażał sobie dominować nad Harrym, to byłoby dziwne. To Harry był między nimi starszy - i to o sześć lat, poza tym jakoś naturalne to było, że skoro Harry był wielką gwiazdą, a on tylko zwykłym chłopakiem… Poza tym uległa rola wcale mu nie przeszkadzała. Myśl, że to Harry przejmował za każdym razem inicjatywę, powodowała u niego przyjemne dreszcze.

Niall rozbawiony przysiadł na swoim łóżku i spojrzał przez ramię na Louisa, który podobnie jak on przed chwilą rozmarzony wpatrywał się w sufit. Widział po nim, jak Harry na niego działał. A jeszcze miesiąc temu nienawidził go z całego serca.

— Wiesz, jaki jest teraz delikatny? Taki opiekuńczy, tak bardzo się stara… - rozmarzył się; Niall patrzył na niego z wątpliwością, a Louis to po chwili zauważył. - No co? Sam gadałeś o Aimee dobre dwie godziny!

Zaśmiał się przyjaźnie i pokazał w górze dwie dłonie w geście kapitulacji. Louis miał rację - on gadał jak najęty o Aimee dwie godziny, to teraz Louis mógł się rozmarzyć o Harrym. Może był trochę złym najlepszym przyjacielem, gdy myślał, że nie chce słyszeć nic o Harrym, bo nadal mu nie ufał i uważał, że taki człowiek jak on musiał coś knuć za ich plecami. Wszystkie okoliczności były przeciwko niemu - wraz z jego zachowaniem. Niall naprawdę bał się, że Harry tylko bawił się jego najlepszym przyjacielem. Tak bardzo nie chciał, aby Louis miał potem złamane serce - widział, jak bardzo się zaangażował.

Louis dla osób trzecich mógł się wydawać arogancką, pewną siebie osobą, ale prywatnie… Był bardzo wrażliwy, przejmował się wieloma rzeczami, rozmyślał o rzeczach, na które nie miał wpływu, mocno się angażował… A szczególnie teraz. Louis mógł zachowywać się jak doświadczony dorosły, miał już dwadzieścia jeden lat, ale miał także dopiero dwadzieścia jeden lat - czasami się gubił i był jeszcze niepewny swoich wyborów. Niall naprawdę nie chciał, aby Harry go załamał. Nie jego najlepszego przyjaciela.

— Jest taki… Inni niż chłopacy, z którymi spotykałem się w Manchesterze - powiedział cicho. - Nie wiem, może jestem głupi, ale… to naprawdę dziwnie brzmi. Spotykam się z największą gwiazdą muzyki. Spotykam się z Harrym Stylesem. Jak to w ogóle brzmi? Brzmię jak napalona trzynastolatka, która nocami śni o swoim idolu - zaśmiał się.

Niall także się zaśmiał.

— Tylko rzecz w tym, że to się dzieje naprawdę - dodał ciszej. - Ja naprawdę z nim… To takie nierealne. Jakim cudem on jest prawdziwy i wszyscy go kochają? I jeszcze w dodatku to on chce mnie? Gdy jeszcze byliśmy w Manchesterze, myślałem, że Harry to rzeczywiście słodki do bólu człowiek; taki kochany, życzliwy… A okazało się, że jest zupełnie inaczej. Pewny siebie, z wygórowanym ego, dominujący… W istocie rzeczy okazał się być zwykłym człowiekiem. Fani widzieli go jako kochającego i życzliwego muzyka, a ja jako skurwysyna - zachichotał.

— Czy nazywanie go skurwysynem to twój nowy język miłości?

Louis lekko go szturchnął w ramię, co jeszcze bardziej rozbawiło Nialla.

— Nie nazwałem go tak od… - zaczął się zastanawiać, lecz jakoś długo mu to zajęło. - Nie pamiętam od kiedy, ale już go tak nie nazywam. Jak mogę nazwać skurwysynem kogoś, kto mówi mi wprost, że mnie kocha?

Nagle Niallowi przestało się robić wesoło. Uspokoił swój śmiech i spojrzał na Louisa, który w dalszym ciagu leżał na łóżku i rozmarzony myślał o Harrym.

Przypomniało mu się, że w Las Vegas słyszał od dwóch dziewczyn, że Harry się z kimś spotyka - i to nie z byle kim, a ze znaną wokalistką brytyjskiego zespołu. Było to prawdopodobne - obaj byli wielkimi gwiazdami znanymi na świecie, a nie trzeba było znać się na show-biznesie, aby wiedzieć, że to ludzie z jednej branży łączyli się ze sobą - szczególnie wielkie gwiazdy, aktorzy, sportowcy… Nie chciał tak myśleć, ale uważał, że związek Louisa jako muzyka, który dopiero wchodził do świata muzycznego, i Harry’ego, który na scenie muzycznej był już od prawie dekady i znał branżę muzyczną jak własną kieszeń, musiał być skazany na wyzwania, żeby nie mówić, że na porażkę. Oni byli z zupełnie innych światów. A Harry rzeczywiście mógł się spotykać z tą kobietą, a z Louisem… po prostu się bawić na trasie. Dlaczego mówił mu, że go kocha? Cóż, na to nie miał wytłumaczenia, ale mógł podejrzewać, że była to część jego może jakiegoś planu.

— Harry ci mówił, że ma dziewczynę? - zapytał cicho, patrząc na niego ze współczuciem.

Przyjazna atmosfera momentalnie wyparowała. Louis spojrzał na Nialla trochę zdezorientowanym wzrokiem, choć to nie była dla niego jakaś nowa informacja - dużo mediów huczało o potencjalnych związkach Harry’ego, a przynajmniej tak myślał - trochę dziwne by to było, gdyby tabloidy czy stacje muzyczne nie interesowały się życiem prywatnym największej gwiazdy muzyki. Poza tym Lottie - jako oczywiście jego największa fanka - też myślała, że Harry się z kimś spotyka. Nie chciał w to wierzyć, bo w końcu media mogły mówić, co chciały, ale skoro Niall coś sugerował…

— Przeczytałeś to w jakiejś gazetce dla nastolatek? - próbował żartować, choć marnie mu to wyszło, bo jednak trochę się zaniepokoił pytaniem, które było ze strony Nialla.

Pokręcił głową.

— Słyszałem na mieście. Skąd możesz wiedzieć, czy Harry mówi ci tylko prawdę? Może rzeczywiście kogoś ma i…

— Po której ty jesteś stronie, co?

Zdenerwował Louisa - widział to. Nie chciał go drażnić, ale przedstawiał tylko swój punkt widzenia. Naprawdę nie chciał potem widzieć zapłakanego Louisa.

— Przypomnieć ci, kto jeszcze kilka tygodni temu wyżywał się na tobie za każdą najdrobniejszą rzecz? - zapytał go poważnie. - Źle postawiony kubek na pianinie, włączona lampka w pokoju, rockowa muzyka… Co tylko nie zrobiłeś, on na ciebie wrzeszczał. O co tu chodzi?

Cóż, czy Louis tego chciał, czy nie, Niall miał rację. Zachowanie Harry’ego na tej całej trasie było co najmniej dziwne. Na początku krzyczał na niego jak szalony, a później… Jakoś w Paryżu, po ich nocy, uspokoił się, choć jednocześnie zamiast być wściekły był zazdrosny, a przynajmniej takie miał wrażenie. Jego oczy wręcz płonęły złością, gdy widział, jak prowokuje tłum i do niego doskakuje, a ktoś go dotyka. Później Holandia i Belgia… I teraz Stany Zjednoczone - tak różne od Europy pod względem atmosfery. Wyznanie miłości w Los Angeles, szalona hazardowa noc w Las Vegas… Delikatny i opiekuńczy Harry, taki inny niż w Europie, choć już bardziej przypominający tego z końcówki trasy europejskiej. Co się stało przez te dziesięć dni pomiędzy Europą a USA?

Niall umiejętnie sprawił, że znowu się zaczął zastanawiać nad swoim losem. Jakim cudem to oni zostali wybrani jako support takiej gwiazdy, dlaczego zostali wybrani ponownie na trasę amerykańską, skoro ci Australijczycy byli gotowi? Znowu nawiedzały go myśli, że za tym kryło się coś więcej - może niekoniecznie związanego z jego relacją z Harrym, ale… Sam już nie wiedział, o czym myśleć.

— Ale teraz jest już inny - powiedział cicho. - Od koncertu w Kalifornii ciągle mi mówi, że mnie kocha i mu na mnie zależy. Naprawdę chce pokazać, że jestem dla niego ważny.

— Ale to gwiazda. Największa gwiazda muzyki popularnej obecnych czasów.

— I zwykły facet jak każdy inny. Budzę się rano obok niego i nie widzę Harry’ego Stylesa, a po prostu Harry’ego. Hazz.

— Hazz? Poważnie?

Louis ponownie go szturchnął. Obaj zachichotali mimowolnie.

— Jego dziewczyna też tak do niego mówi?

Tym razem Niall oberwał kolejną poduszką - tym razem wziętą z jego łóżka, które znajdowało się blisko tego Louisa.

— On nie ma dziewczyny - odpowiedział mu. - Media mogą mówić, co chcą. Lottie też. I ludzie też.

— A pytałeś go o to? - dopytał nieprzekonany. - Ja bym wprost go o to zapytał.

— Przestań, chcę wierzyć, że mówi to szczerze - rzekł i wzruszył ramionami. - Dlaczego jesteś taki do niego uprzedzony? Wiem, że był skurwysynem, ale… zmienił się.

Niall ciężko westchnął. Może i się zmienił, bo już nie był taki agresywny i wybuchowy, tak jakby Louis go zmienił, a bardziej to, co rzekomo do niego czuł, ale nadal coś mu w nim nie pasowało. Miał wrażenie, że trochę udaje i to wszystko jest na pozór dobre.

Obrócił się całym ciałem w stronę Louisa i spojrzał mu głęboko w oczy, jakby chciał z nich rozczytać jego prawdziwe myśli.

— Po prostu nie chcę, abyś miał złamane serce - powiedział. - Widzę, że ci zależy. A ja mu nie ufam.

Louis uśmiechnął się lekko w podziękowaniu.

— Będzie dobrze - odparł cicho. - Musi być, prawda? W końcu trzeba wierzyć w przyszłość, nie?

Niall odwzajemnił uśmiech, po czym otworzył ramiona, aby objąć przyjaźnie Louisa. Mieli tylko siebie i musieli siebie wspierać. Nadal uważał, że Harry’emu nie można było nigdy zaufać w stu procentach, ale skoro Louis był w nim zakochany… Widział to. Co miał zrobić? Zabronić mu spotykać się z nim? Przecież to byłoby absurdalne; Louis był dorosły, poza tym byli z Harrym razem w trasie koncertowej. Mógł go tylko wspierać i liczyć cicho na to, że Harry w rzeczywistości nie ma żadnych nikczemnych planów.

— Oczywiście - powiedział, przytulając Louisa, któremu oczywiście spodobał się ten przyjacielski gest. - Brakowało mi naszych rozmów i wspólnych docinek.

Louis zaśmiał się.

— Mnie też - odpowiedział. - Uwielbiam cię, Ni. Jesteś najlepszym przyjacielem.

— Ty też - zawtórował i odsunął się od niego. - Podziwiam cię, że wytrzymałeś moje gadanie przez dwie godziny o Aimee.

Wzruszył ramionami, jakby było to dla niego coś normalnego, i uśmiechnął się lekko.

— Po to jestem. Po to są najlepsi przyjaciele.

Niall pokiwał głową w zgodzie, bo on też tutaj był dla Louisa - aby słuchać jego słów o Harrym i jak bardzo on nie był fajny. Skoro Louisowi też się spodobał i on sam nic nie mógł na to poradzić… Nie był tutaj po to, aby go oceniać; chciał po prostu dla niego jak najlepiej, bo tak myśleli najlepsi przyjaciele. On miał za zadanie chronić Louisa, a Louis chronić go.

— Dobra - powiedział, wstając nagle z łóżka. - Dzisiaj koncert w stolicy Arizony. Czas się przygotować. Ale najpierw czas na jakiś dobry obiad, co ty na to?

Chciał rozładować atmosferę. On nie chciał specjalnie myśleć o Aimee i o tym, że już nigdy jej nie zobaczy, a Louis pewnie nie chciał myśleć o Harrym non stop. Zaproponował obiad, bo była pora obiadowa, a poza tym dobre jedzenie zawsze poprawiało humor - przynajmniej mu.

Louis z chęcią wstał ze swojej połowy łóżka i poszedł za Niallem do wyjścia z pokoju. Na dobry obiad był zawsze chętny - jeszcze w takim dobrym towarzystwie. Mieli mniej więcej dwie godziny, bo potem musieli wrócić do hotelu, przebrać się, odświeżyć i pójść potem na arenę, na której mieli dzisiaj otworzyć koncert Harry’ego.

Dwie godziny później korytarzem w jednym z bogatszych hoteli w Phoenix zmierzał Harry, który wracał z hotelowej restauracji położonej na parterze budynku. Poszedł tam coś zjeść przed samym koncertem. Oczywiście mógł zamówić sobie coś do pokoju, ale wolał wyjść z niego, w którym od samego rana był sam. Louis najwyraźniej wolał spędzić czas ze swoim przyjacielem Niallem. Od samego rana był sam ze swoimi myślami - obudził się sam, sam poprawił swój nowy tekst, który pisał, i sam zszedł na dół na obiad.

Mimo tego jego myśli skierowane były tylko na Louisa. Nie potrafił o nim nie myśleć. Od rana nie wymienił z nim żadnego słowa, a tym bardziej go nie pocałował, nie przytulił… Ta rzeczywistość go dobijała - jeszcze bardziej niż w przerwie pomiędzy częścią europejską a amerykańską. Oczywiście nie zabraniał mu przecież rozmawiać z Niallem - w końcu byli duetem i najlepszymi przyjaciółmi, ale on jakoś specjalnie go nie znał i dziwnie mu było z myślą, że jego Louis rozmawia z kimś innym. Z Niallem nigdy nie porozmawiał sam na sam, żaden z nich nie widział w tym celu. Z tego co wiedział Niall zdecydowanie wolał zadawać się, a raczej kłócić się z jego gitarzystą Mitchem. I może tak było lepiej - on miał Louisa.

Nie miał pojęcia jak wytrzyma swoje emocje, gdy zobaczy Louisa praktycznie pierwszy raz dzisiejszego dnia. A jak jeszcze będzie to na arenie… Musiał coś specjalnego zrobić. Naprawdę chciał mu pokazać, jak mocno mu na nim zależy. Przyznawał sam przed sobą, że źle zaczął ich znajomość i źle ocenił Louisa, teraz to widział. Widział, jakim w rzeczywistości był wrażliwym chłopakiem, który podobnie jak on też chciałby znaleźć prawdziwą miłość. Nadal nienawidził jego rockowej muzyki, tego jak się ubierał na scenę i jak prowokował tłum, doskakując do ludzi przy barierkach, którzy go dotykali, ale nie mógł nic poradzić na to, że taki był najwyraźniej jego styl. Pamiętał słowa swojego ojczyma za czasów, gdy jeszcze jego matka tak bardzo go nie denerwowała: przeciwieństwa się przyciągają.

I może coś w tym było. Największa gwiazda muzyki dyskotekowej i rockowy chłopak śpiewający hard rockowe utwory. Napięcie między nimi było tak wielkie, że nie miał pojęcia, jakim cudem jego fani nadal myśleli, że umawia się ze swoją najlepszą przyjaciółką albo innymi kobietami, które są dwadzieścia lat starsze od niego. Ale czego mógł się spodziewać po dziewczynach, które myślały, że Lights Up jest o włączaniu lampki nocnej?

Szedł z tymi myślami z kubkiem herbaty do swojego pokoju, zastanawiając się też w międzyczasie, jaki utwór zaśpiewać jako cover na samym końcu. Nagle z pokoju znajdującego się względnie naprzeciwko tego jego wyłoniła się sylwetka Jeffa ubranego w czarną luźną marynarkę. Harry ledwo zauważalnie wywrócił oczami i zatrzymał się obok niego.

— I jak tam sprawy? - zapytał go Jeff z dziwnym uśmiechem. - Mogę dzwonić, gdzie trzeba?

— Nie - odpowiedział mu oschle i chciał go wyminąć, lecz Jeff mu to uniemożliwił. - Błagam cię, nie mam na to siły, muszę przygotować się do koncertu.

Jeffowi nie spodobała się ta odpowiedź. Ponownie zastawił mu drogę i spojrzał na niego tak wściekłym spojrzeniem, że Harry nawet nie wiedział, jak odważył się tak mu przeciwstawić. Niewdzięczny menadżer.

— Słuchaj, umawialiśmy się na coś - warknął. - Jeszcze mamy szansę wyprzedać…

— Ja mam - syknął zdenerwowany. - Nie ty, ja.

Machnął ręką, jakby myślał, że i tak na jedno wychodziło. Harry w końcu zdołał go jakoś ominąć i miał już otwierać drzwi do swojego pokoju, gdy usłyszał za sobą głos swojego menadżera:

— Wiedziałeś, że Stevie była w Vegas? - zapytał i uśmiechnął się. - Dlaczego nie spotkałeś się ze swoją przyjaciółką? - dodał, podkreślając końcowe słowo. - Przecież jutro ma urodziny.

Harry odwrócił się i prychnął.

— Zarząd kazał? - dopytał zdenerwowany już do czerwoności. Nie dosyć, że nie widział od rana Louisa, to jeszcze musiał zaczepiać go Jeff. - Nie będę wykonywać ich pieprzonych poleceń.

Wywrócił oczami.

— Wiesz, co o tym myślą; to już nieważne - wyznał; Harry wzruszył ramionami. - Teraz mamy inne priorytety. Ty masz. Nie zapominaj, kto w ogóle wpadł na ten pomysł. Dlatego łaskawie jeszcze raz zapytam: czy mogę dzwonić, czy, kurwa, nie?

Harry nie wytrzymał. Podszedł szybko i agresywnie do Jeffa i wymierzył w niego ostrzegawczy palec.

— Tknij go, a pożałujesz - warknął, po czym wziął głęboki wdech i trochę się uspokoił. - Muszę się zastanowić.

— Ale nasza umowa nadal jest ważna, prawda?

Spojrzał na niego wściekłym spojrzeniem, po czym bez słowa odszedł od niego, otworzył drzwi swojego pokoju i trzasnął nimi jak najgłośniej mógł. Jeff tak mu działał na nerwy, że chyba nawet Louis tego tak nie robił na początku ich znajomości.

Gdy wszedł do swojego pokoju, od razu usłyszał szum wody z łazienki. Początkowo bardzo się zdziwił, bo pokój miał co prawda dwuosobowy, ale Louis akurat w Phoenix postanowił być w pokoju z Niallem. Chwilę później jednak uśmiechnął się lekko sam do siebie, bo kto mógł być u niego w łazience jak nie Louis? Humor natychmiast mu się poprawił, bo w końcu mógł zobaczyć Louisa - nie widział go tylko kilka godzin, a już się za nim stęsknił. Odłożył kubek na stolik nocny i spojrzał na swoje odbicie w długim lustrze hotelowym zawieszonym obok drzwi. Miał na sobie kawowe lateksowe spodnie i złotą koszulkę całą w brokacie. Myślał, że mimo wszystko ubrany był bardziej w guście Louisa niż gdyby założył swoją jakąś różową koszulkę z wizerunkiem jednorożca albo misia.

Z lekkim uśmiechem na ustach, niemal jak do siebie wszedł do łazienki, aby wziąć stamtąd szczotkę do włosów. Może zrobił to trochę specjalnie, ale nie mógł się powstrzymać. Był na sto procent pewny, że w jego łazience był Louis, bo kto inny mógł tam być? Mitch albo Sarah na pewno nie, a tym bardziej Niall.

Upewnił się, że to Louis, gdy usłyszał jego melodyjny głos śpiewający jedną z najpopularniejszych piosenek filmowych ostatnich lat.

— Kurwa, Harry! - pisnął Louis, który właśnie brał prysznic.

Harry zachichotał i wziął tę szczotkę do włosów. Nie myślał jednak nad tym, aby szybko opuszczać łazienkę. Louis jak oparzony ściągnął ręcznik, który był przewieszony przez drzwi prysznicowe i okrył się nim niedbale i na szybko.

— Grease? Serio? - zapytał rozbawiony.

— Nie możesz tu wchodzić jak do siebie! - skarcił go Louis, kurczowo trzymając biały ręcznik przy sobie.

— To mój pokój i moja łazienka, więc w zasadzie… - mówił cały czas rozbawiony.

Louis wywrócił oczami. Miał rację, ale to nie jego wina, że Niall po przyjściu z obiadu też postanowił wziąć prysznic. A że w ich pokoju była jedna łazienka, a Harry’ego nie było w pokoju…

Zamknął dopływ wody i wyszedł spod prysznica. Patrzył na Harry’ego nieśmiałym i speszonym wzrokiem, co Harry od razu wyłapał.

— No przestań się wstydzić, przecież widziałem cię już w innych sytuacjach - powiedział niemal troskliwie.

Dopiero teraz zauważył, że Louis wyglądał inaczej niż jeszcze wczoraj. Przyciągnął go lekko do siebie, nie zważając na to, że jego ciuchy zaraz mogą stać się wilgotne.

— Cały dzień cię nie widzę, a ty już zmieniasz wygląd? - zapytał kokieteryjnie; Louis zachichotał. - Boże, wyglądasz tak młodo i niewinnie.

Louis zaśmiał się. W zasadzie miał dopiero dwadzieścia jeden lat, więc w istocie rzeczy właśnie tak powinien wyglądać. Właśnie w takich sytuacjach Harry był także niewyobrażalnie słodki.

— Dasz mi się ubrać? - zapytał go już sam trochę rozbawiony.

Harry odpuścił. Z lekkim uśmiechem wyszedł z łazienki i delikatnie zamknął drzwi. Nie chciał jednak daleko się ruszać. Oparł się o framugę swoim ramieniem i czekał, aż Louis wyjdzie z łazienki. Chcąc nie chcąc, w głowie miał melodię piosenki z filmu Grease, którą Louis sobie śpiewał przed chwilą pod prysznicem.

— Wiesz, słodko śpiewasz takie dyskotekowe piosenki - uznał, mówiąc do niego przez drzwi. - Nie powinieneś ograniczać się do tego ostrego rocka.

Po chwili z łazienki wyszedł Louis z mokrymi włosami i już ubrany. Na sobie miał zwykłą szarą koszulkę i czarne spodnie. Szturchnął lekko Harry’ego za jego słowa sprzed chwili i poszedł w kierunku niepościelonego łóżka, aby na nim usiąść.

— Mówię poważnie - dopowiedział Harry, odwracając się w jego kierunku. - Masz bardzo ładny, spokojny głos. I taki melodyjny, wysoki.

Louis wywrócił oczami i wyciągnął z paczki Harry’ego jednego papierosa. Spotkał się z dezaprobującym szmaragdowym spojrzeniem Harry’ego. Sam jednak zachichotał.

— Jeszcze kilka tygodni temu powiedziałbyś, że brzmię jak niewyżyta wiewiórka - zażartował.

Harry szybko pokręcił głową, lecz mimowolnie także zachichotał.

— Bez przesady - powiedział. - Wiem, byłem niemiły, ale… Przepraszam. Ale nadal nie lubię tej twojej rockowej muzyki.

Parsknął śmiechem i podpalił papierosa zapalniczką. Harry znowu posłał mu dezaprobujące spojrzenie.

— Nie powinieneś palić - skarcił go. - Nie pasuje to do ciebie.

— Tak? - powątpiewał. - To nie tak, że ta paczka należy do ciebie. Ja nawet nie mam własnej na tej trasie.

— Ja to coś innego - uznał, po czym postanowił zmienić temat: - Dlaczego Grease? Przecież to film taki… nie w twoim stylu.

Spojrzał na niego jak na idiotę. A jakie filmy były niby w jego stylu? Domyślał się, że jako ktoś, kto lubił ostre brzmienia, powinien lubić także filmy akcji albo horrory, a komedie romantyczne i inne smęty dla dziewczyn go nie powinny obchodzić.

— Lubię go, to jeden z moich ulubionych filmów - powiedział i wzruszył ramionami. - Fajne ma utwory.

Harry wyraźnie się zdziwił. Nie spodziewał się, że taki film może być jednym z ulubionych Louisa.

— Jaka jest twoja ulubiona piosenka? - dopytał zaciekawiony.

Cóż, musiał przyznać, że Louis podsunął mu pomysł na dzisiejszy cover w stolicy Arizony.

Zaciągnął się papierosem i zaczął się zastanawiać - musiał przypomnieć sobie wszystkie tytuły utworów, które bohaterowie tam wykonywali. Harry zadał mu trudne pytanie, bo całym sercem uwielbiał cały film i wszystkie piosenki, ale skoro musiał wybrać jedną…

— Hm, chyba Hopelessly Devoted To You - odparł po chwili ciszy między nimi. - Lubię tę scenę, gdy Sandy jest w ogrodzie i śpiewa o Dannym.

— A jednak nie ją śpiewałeś pod prysznicem.

— Zbyt osobista chyba - powiedział i uśmiechnął się na jakieś wspomnienie, które pojawiło mu się w głowie. - Jak byłem młodszy, miałem może czternaście lat, razem z siostrą uwielbialiśmy odgrywać tę scenę. Ona udawała śpiewającą Sandy, a ja byłem Dannym.

Harry swoimi oczami sobie to wyobraził. Wyobraził sobie taki standardowy salon w brytyjskim domu i dwójkę dzieci, która oglądała tam na starym telewizorze z kasety VHS ten film i odgrywała przeróżne scenki. Louis jako Danny… Wiedział doskonale, co to za postać, bo sam widział ten film chyba pięćdziesiąt razy w swoim życiu. Też go lubił w jakiś sposób.

— Masz dobry kontakt z siostrą, prawda? - zapytał dziwnie ściszonym głosem.

Louis spojrzał na niego i pokiwał głową. Z Lottie zawsze miał dobry kontakt, byli w zasadzie takim bezkonfliktowym rodzeństwem. Chyba że Lottie zaczynała gadać o Harrym i jego muzyce - wtedy nie chciał jej słuchać i mówił, że jego muzyka jest beznadziejna, a Lottie się denerwowała, bo nie rozumiała, jak on może tak mówić o jej ulubionym muzyku. Przecież do Watermelon Sugar można było tak świetnie się bawić, a As It Was miało cudowny tekst.

Teraz już rozumiał, o co jej chodziło. Do Watermelon Sugar rzeczywiście można było się dobrze bawić, ale chyba nie tak, jak ona to sobie wyobrażała…

— Chciałbym być szczery wobec niej - powiedział nagle i zaciągnął się papierosem. - Ty jesteś jej największym idolem, jakkolwiek to brzmi, a ja i ty…

Harry uśmiechnął się lekko speszony i pokiwał głową zamyślony. Rzeczywiście była to dziwna sytuacja. Jego siostra była jego fanką jak każda inna fanka, która przychodziła na jego koncerty, a jej brat… A on był zakochany w jej bracie.

Podszedł do niego niewyobrażalnie blisko. Louis zgasił papierosa i spojrzał na niego swoim bacznym oceanicznym spojrzeniem.

— Wiesz, jeśli już miałby ktoś nas nakryć, to chciałbym, aby dowiedziała się tego ode mnie, a nie od jakichś głupich gazet plotkarskich o gwiazdach.

Harry momentalnie wyprostował się i spiął się jak struna. Przez chwilę patrzył wnikliwie na Louisa, którego trochę zdezorientowała jego reakcja. Co go tak zdziwiło?

— Nikt się o nas nie dowie, Lou - powiedział, pochylił się nad nim i pocałował go prosto w usta. - Obiecuję ci to.

W istocie rzeczy nie mógł być tego pewny, a już na pewno nie mógł tego obiecać Louisowi, ale co miał innego zrobić. Za bardzo mu na nim zależało, aby nagle go stracić. Musiał udawać, że wszystko było w porządku. Bo tak miało być. Od dzisiaj tak miało być.

Niall też chciał, żeby tak było, ale czy było wszystko w porządku? Dla niego nie. Tak bardzo nie ufał Harry’emu, że teraz to on był chyba dla niego większym wrogiem niż tego głupi buc Mitch. Mitch mógł robić swoje - mógł przechwalać się, że to on jest lepszym gitarzystą i ma większą sławę, ale Harry… To, jak zachowywał się wobec Louisa, było podejrzane do maksymalnego poziomu. Dlatego uznał, że musi go mieć na oku; naprawdę nie chciał, aby Louis po powrocie z trasy płakał miesiącami w poduszkę. Na takiego skurwysyna jak Harry nie można było wylewać słonych łez.

Dlatego gdy został nagle sam w pokoju do stylizacji z Harrym, bo Louis poszedł jeszcze do toalety, a Marie musiała obgadać coś z innymi osobami z teamu Harry’ego, uznał, że to idealny czas, aby wygarnąć mu, co o nim myśli. Wstał ze swojego krzesła i wściekłym krokiem podszedł do Harry’ego, który podniósł na niego wzrok trochę zaskoczony.

— Wiesz co, powiem to raz, a wyraźnie - zaczął pewny siebie. - Nie wiem, co kombinujesz, ale spróbuj tylko skrzywdzić Louisa, a pożałujesz tego.

— Co? - rzucił zaskoczony.

— Słuchaj, gwiazdeczko - odparł z pogardą. - Nie znasz Louisa tak długo jak ja, nie wiesz, jaki jest. Przysięgam, że jak coś mu zrobisz, to możesz pożegnać się z życiem. Własnoręcznie tego dopilnuję.

— Chcę dla niego jak najlepiej - powiedział w obronie; nie spodziewał się, że Niall wtrąci się w jego relację z Louisem. - Nie musisz się martwić.

— Tak? - wątpił w to; widział też, że Harry nie jest zadowolony, że w ogóle w jakikolwiek sposób skomentował ich relację. - Doskonale pamiętam, co się wyprawiało jeszcze kilka tygodni temu. I mam uwierzyć, że nagle go kochasz? - prychnął. - Nie jestem idiotą i przestań mnie za niego brać. Louis to mój najlepszy przyjaciel od wielu lat i moim obowiązkiem jest go chronić przed takimi skurwysynami jak ty.

Jego nastrój momentalnie się zmienił. Nie mógł sobie pozwolić, aby jakiś byle grajek na gitarze mówił mu, kim był i co o nim uważał. Nawet jeśli był to najlepszy przyjaciel Louisa.

— Nie pozwalaj sobie - warknął.

— No co? - podjudził go. - Zaczniesz na mnie krzyczeć? Nie na Louisa, to na mnie? Idź się leczyć, masz coś nie tak z głową.

Harry nagle złapał go za jego białą koszulkę i przybliżył się do niego, aby tylko on usłyszał, co ma mu do powiedzenia:

— Nie wiem, co sobie myślisz, ale Louis jest naprawdę dla mnie ważny - powiedział dosadnie, ale dyplomatycznie. - Nie chcę go skrzywdzić, nigdy nie chcę tego zrobić.

Niall jednak nie był do tego przekonany. Czuł, że Harry nie mówi do końca prawdy i po prostu powiedział to, aby się od niego odczepił. Niall nie miał ochoty odpuszczać, jednak do pokoju wszedł Louis. Patrzył na Nialla i Harry’ego zaskoczonym spojrzeniem.

— Co tu się dzieje?

Harry puścił Nialla, a ten jeszcze otrzepał swoją koszulkę, tak jakby dotyk Harry’ego był dla niego obrzydliwy. Przez chwilę cała trójka patrzyła na siebie bez żadnego słowa. Louis domyślał się, że Niall coś powiedział Harry’emu - wiedział, że go nie lubi.

— Co dzisiaj zamierzacie wykonać? - zmienił temat, siadając z powrotem na swoim krześle; na Louisa nawet dokładnie nie spojrzał.

Louis wziął głęboki wdech. Nie bał się już Harry’ego; szczerze mówiąc, mógł mu podskoczyć. Mógł nadal być zły za ostrego rocka, a już szczególnie którego chciał wykonać dzisiejszego wieczoru w Phoenix, ale nie mógł go wyrzucić z trasy czy grozić mu, że coś mu zrobi. Byli już w innej relacji, poza tym w najgorszym, a może również w paradoksalnie najlepszym wypadku zdenerwuje się na tyle mocno, że po koncercie nie podaruje mu tego w hotelowym pokoju.

Uśmiechnął się lekko do niego. Niall oparł się nonszalancko swoim ramieniem o ścianę pokoju.

— Pamiętasz Rock You Like A Hurricane? - droczył się z nim; Harry otworzył szerzej oczy. - To dostaniesz coś gorszego.

— Co?

Niall wybuchł śmiechem, bo doskonale wiedział, co mieli wykonać tego wieczoru. Louis spojrzał na niego także rozbawiony. Stare, dobre czasy wróciły, czyli czasy, w których Louis i Harry bez przerwy kłócili się o setlistę supportu.

Postanowili jak najlepsi przyjaciele w zmowie zostawić Harry’ego z tą informacją samego w pokoju. Louis zupełnie nie przejmował się jego reakcją. Nic nie mogło go powstrzymać. Myślami był już tylko na scenie w stolicy Arizony. Po co miał się przejmować jego humorkami? Szczerze mówiąc, liczył, że trochę prowokacji pobudzi jego zmysły na noc.

Sarah była taka szczęśliwa, że mogła wrócić do grania na perkusji czegoś tak ostrego. Brakowało jej utworów niemieckiej grupy Scorpions. Gdy powiedziała o tym rano Mitchowi, ten omal nie spadł z krzesła w hotelowej restauracji, w której razem jedli śniadanie. Zaśmiał się głośno, bo już wyobrażał sobie, jak zareaguje Harry na ten utwór. A jeśli nie Harry, to na pewno Jeff, który miał coś innego w planach na dzisiejszy wieczór.

Ale ani Sarah, ani Niall, ani Louis się tym nie przejmowali. Myślami byli tylko z fanami, którzy przyszli na dzisiejszy koncert Harry’ego w Arizonie. Temperatura na dworze sięgała trzydziestu stopni mimo późnej pory, ale Louis miał nadzieję, że jeszcze bardziej rozgrzeje tłum przed wyjściem głównej gwiazdy. Taka była jego rola na tej trasie.

Rozradowany Zayn z kolorową flagą na plecach, który wraz z Liamem zdobył miejsca stojące tuż przy barierce, nie mógł uwierzyć, że zobaczy swojego ulubionego muzyka tak blisko. I Louisa Tomlinsona z supportu przy okazji też. Gdy usłyszał pierwsze dźwięki - i to bardzo ostre i mocne, pochodzące z gitary elektrycznej Nialla, spojrzał szybko na Liama, który był większym znawcą muzyki rockowej niż on.

Liam wziął głęboki wdech, uśmiechnął się lekko i powiedział do Zayna:

— No One Like You, Scorpions - wytłumaczył mu. - To będzie ostra noc.

I taka była, a przynajmniej tak się zaczynała. Takich ostrych brzmień chyba nikt się nie spodziewał z fanów. Mimo tego wszyscy zaczęli skakać i się bawić. Zayn mimo wszystko też, choć nie lubił takiej muzyki.

Wstęp był dosyć długi, podczas którego Louis przywitał się z tłumem i zaczął przechadzać się po scenie. W końcu podszedł do statywu z mikrofonem i zaczął niby spokojnym, ale lekko zachrypniętym głosem:

— It's been a long time that we've been apart, much too long for a man who needs love; I miss you since I've been away - zaśpiewał; Niall w tym czasie przeszedł na drugą stronę sceny. - Babe, it wasn't easy to leave you alone, it’s getting harder each time that I go. If I had the choice, I would stay

Szybko wyjął mikrofon ze statywu, kiedy Sarah zagrała charakterystyczne uderzenia w bębny. Cała arena wraz z Louisem wykrzyczała:

— There's no one like you!

Harry to słyszał z backstage’u. Mały, cholerny… Przymknął oczy, aby się uspokoić. Nie mógł skarcić Louisa, choć miał wielką ochotę na niego nakrzyczeć, że znowu się rządzi na jego trasie koncertowej. Chyba zwariował, wybierając taki utwór. Ale, cóż, skłamałby, gdyby powiedział, że głos Louisa nie pasuje do tego utworu.

— No one like you, I can't wait for the nights with you - powtórzył, wchodząc w drugi refren.

Zaczął robić na scenie dokładnie to samo co w Wiedniu i Rzymie na części europejskiej. Zniżał się, prowokował go, ewidentnie chciał, aby po koncercie od razu się nim zaopiekował. Nie patrzył na niego, ale wiedział, że to wszystko robi z myślą o nim. Musiał być spragniony jego dotyku. Bo nikt nie był taki jak on, a właśnie o tym śpiewał.

Druga zwrotka minęła spokojniej - Niall i Louis przemieszczali się po scenie i wymieniali się dwuznacznymi uśmiechami, co oczywiście nie umknęło uwadze Zayna i Liama. Byli tak blisko ich obu, że o żadnej pomyłce nie było mowy.

Tłum zaczął szaleć, a szczególnie ludzie przy barierkach, kiedy Louis do nich doskoczył ze sceny, zaczynając ostatni refren tego utworu. Jedna dziewczyna zapiszczała, jej koleżanka przykryła usta dłonią i osunęła się na bok, a inni obsesyjnie próbowali dotknąć jakkolwiek Louisa. Ochrona wariowała, bo nie wiedziała, czy karcić Louisa i go odciągać, czy dać mu się wyżyć na tej scenie.

— There's no one like you! I can't wait for the nights with you - zaśpiewał donośnie, kierując te słowa niby do jakiejś fanki przy barierce; ta myślała, że zaraz opuści ten świat na dobre. - I imagine the things we'll do. - Przymknął oczy i zniżył się nieznacznie; mógł się domyślać, jak bardzo to działało na Harry’ego. - I just wanna be loved by you!

Uśmiechnięty zadziornie pozbijał z niektórymi piątki i jakoś wyrwał się ludziom, którzy wręcz ciągnęli go za jego zwykłą szarą koszulkę. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a jej szwy popękają i będzie musiał chodzić po scenie bez koszulki. Nie chciał tego, ale ciekawy był, jak zareagowałby na to Harry.

Wrócił na scenę, a Niall rozpoczął swoją popisową solówkę. Louis uwielbiał słuchać jego gry na gitarze, to był miód na jego uszy. Grał tak wyśmienicie i jak prawdziwa gwiazda rocka… Zresztą nawet tak wyglądał. Był mistrzem w swoim fachu. Lepszym niż Mitch, który jak zawsze musiał wykonywać jakieś Watermelon Sugar.

Po jego długiej przerwie instrumentalnej, Louis włożył mikrofon z powrotem do statywu i powtórzył refren. Nikt nie był taki jak Harry. Ukradkiem spojrzał na backstage, gdzie stał Harry - niby niewzruszony, ale Louis wiedział, że jego zazdrość wyskoczyła poza skalę. Uśmiechnął się, wyciągnął gwałtownie mikrofon, upadł na scenę na kolana i całym swoim głosem zakończył:

— There’s no one like you!

Dwa ostatnie uderzenia w bębny Sarah, a tłum niemal oszalał. Wiele osób prosiło o bis. Louis spojrzał na Nialla rozradowany, że fanom spodobało się ich wykonanie utworu Scorpionsów. Chciał trochę poudawać Harry’ego i zagadać kogoś z tłumu, ale uznał ostatecznie, że to nie dla niego. Dał Sarah czas, aby napiła się wody, po czym pokazał Niallowi, że może zaczynać grać kolejny utwór.

Here I Go Again Whitesnake wybierał z kolei Niall. Lubił ten utwór i uznał, że przyda się coś trochę lżejszego od energicznej piosenki niemieckiego zespołu sprzed chwili. Louis wziął głęboki wdech i zaczął kolejny utwór:

— I don't know where I'm going but I sure know where I've been

Zayn poprawił swoją flagę na plecach i wsłuchiwał się uważnie w słowa śpiewane przez Louisa. Widzieć go z bliska… To nie było spełnienie jego marzeń, był bardziej podekscytowany zobaczeniem Harry’ego z takiej odległości, ale musiał przyznać, że mimo wykonywanej muzyki Louis też na swój sposób był… ładny. Wyglądał inaczej niż na poprzednich koncertach. Nie miał już zarostu i wyglądał o wiele młodziej. Ile on w ogóle miał lat? Nawet tego nie wiedział, ale cóż, był dobry. Cholernie dobry jak na kogoś zupełnie nieznanego.

— 'Cause I know what it means to walk along the lonely street of dreams - przeciągnął koniec zwrotki i wszedł w refren: - And here I go again on my own goin' down the only road I've ever known!

Zayna trochę nudziła ta piosenka i nie rozumiał, dlaczego całej arenie w Phoenix się ona podobała. Nie było w niej nic ciekawego, nie była jakkolwiek powiązana z Harrym… Ale nie chciał o tym myśleć. Chciał, aby jak najszybciej się skończyła, bo nie mógł się już doczekać Harry’ego i jego przecudownych utworów.

— And I've made up my mind, I ain't wasting no more time - śpiewał dalej. - But, here I go again, here I go again - powtórzył dosadniej i dokończył naprawdę wysokim głosem: - Here I go again! 

Uśmiechnął się sam do siebie, wiedząc, że idealnie wyciągnął taki wysoki dźwięk. Spojrzał na Nialla, który był z niego dumny i rozpoczął swoją kolejną solówkę tego wieczoru.

W końcu męczarnie Zayna się skończyły, a Louis zaśpiewał ostatnie słowa tej piosenki. Liam spojrzał na niego rozbawiony, na co Zayn tylko wywrócił oczami. Chciał już zobaczyć Harry’ego - po raz pierwszy w swoim życiu tak blisko. I liczył też na jakąś interakcję z nim.

Louis przeszczęśliwy wraz z Niallem i Sarah zeszli ze sceny. Harry złapał wzrokiem Louisa, jednak czuł na sobie również ostry wzrok Jeffa, który wyraźnie chciał z nim się rozmówić. Louis zadowolony z Niallem, że znowu utarli nosa Harry’emu, odeszli w stronę swojego pokoju. Sarah chciała z kolei coś powiedzieć Harry’emu, ale widząc Jeffa natychmiast się wycofała - tak jakby się go bała.

Harry westchnął ciężko i zmierzył ostrym spojrzeniem swojego menadżera. To go, o dziwo, nie wytrąciło z równowagi.

— Pozwoliłeś na to? - zapytał zdenerwowany. - Co ci, kurwa, strzeliło do głowy?!

— Nie zapominaj, do kogo mówisz - warknął, Jeff naprawdę działał mu na nerwy. - Niech sobie robi co chce, mi to już wisi.

Jeff nie rozumiał tej postawy. Położył swoje ręce na biodrach i pokręcił głową z dezaprobatą.

— Wisi ci? - dopytał. - Co ci tak nagle zaczęło na nim zależeć? Uwielbiasz go? To głupi rockowiec z Manchesteru. Nie jest tak wielką gwiazdą jak ty. Przestań go uwielbiać i rób to, na co się umawialiśmy. Wiesz, co zrobić na tym koncercie?

— Wiem - mruknął niechętnie.

Klepnął go raz w ramię, co Harry’emu zdecydowanie się nie spodobało. Spojrzał na niego z obrzydzeniem, prychnął i wziął głęboki wdech. Wiedział, co robić. I wiedział już, co jeszcze zrobi - coś, czego ani Jeff się nie spodziewa, ani nikt z tłumu, a już tym bardziej Louis. Miał tylko nadzieję, że podczas swojego występu znajdzie go na backstage’u swoim szmaragdowym wzrokiem.

Kiedy wyszedł na scenę, poczuł błogi spokój, słysząc ten wiwat i zachwyt swoich fanów. Byli tak przekochani, wyprzedawali arenę za areną, stadion za stadionem… Byli jego fanami, dla których tworzył muzykę. Uśmiechnął się sam do siebie i po prostu zaczął śpiewać pierwszą piosenkę - od razu, bez żadnych przywitań.

Gdy Zayn go zobaczył z tak bliska, myślał, że zemdleje. Ubrany był dzisiaj w brokatową bluzkę i beżowe spodnie wpadające w odcień kawowy. Wyglądał niesamowicie w tym stroju. Zachwycił się, gdy usłyszał pierwsze dźwięki As It Was. Podekscytowany ściągnął ze swoich pleców tęczową flagę i zaczął nią wymachiwać tuż przed Harrym. Parę osób stojących za nim posłało mu dezaprobujące lub zdezorientowane spojrzenie; Liam to wychwycił i przeprosił ich lekkim uśmiechem.

Tak świetnie się bawił na koncercie i tak cały czas patrzył na Harry’ego, że nawet przestał wyłapywać jego spojrzenia na backstage lub inne rzeczy, które mogłyby być dowodami na ich teorię. Cały czas wymachiwał flagą tuż przed jego nosem, ale ten jakoś jej nie zauważał, a raczej nie chciał jej zauważyć. Musiał ją mu rzucić na scenę, bo inaczej nie miał szans, aby ją sam wziął od niego.

Mitch zagrał ostatnie dźwięki swojej popisowej piosenki She, a Harry poszedł się napić. Jeśli Zayn dobrze wyliczył to do końca tego cudownego wieczoru zostały dwie piosenki - Adore You i cover. Nie mógł się doczekać jego pomysłu na ostatni utwór - ciekawy był, czym nawiąże do Louisa, a może do wybranych przez niego utworów.

W akompaniamencie ostatnich spokojnych dźwięków gitary elektrycznej Mitcha na scenę zaczęły spadać kolejne kwiaty i inne przedmioty. Zayn zatem uznał, że to idealny moment rzucić tam również swoją flagę. Uśmiechnął się szeroko do Liama, który nie był przekonany do tego pomysłu, i bez jego wyraźnej aprobaty po prostu rzucił flagę na scenę.

— Cudowne kwiaty - skomentował przesłodkim głosem Harry, widząc róże i tulipany na scenie. - Ale następnym razem możecie przynieść coś innego, w moim domu zaraz się zrobi kwiaciarnia! - zażartował; wiele osób również się zaśmiało. - Ja naprawdę nie potrzebuję tylu kwiatów! Jest ktoś inny, kto na nie zasługuje.

Zayn nie zrozumiał tej aluzji, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Był zbyt wpatrzony w Harry’ego i jego cudowny tej nocy strój koncertowy. Tak bardzo chciał, aby podniósł jego flagę - nerwowo na nią spoglądał. Prawie dostał zawału, gdy Harry sięgnął po żółtego tulipana leżącego blisko jego flagi.

— Żółty tulipan? Poważnie? - skomentował; Mitch właśnie skończył grać i poszedł się napić, a niektórzy podziękowali mu za wyśmienitą solówkę. - Następnym razem kupcie te w kolorze niebieskim. Istnieją niebieskie tulipany? Jeśli nie, to je przefarbujcie.

Wszyscy się zaśmiali. Nawet Mitch, który spojrzał na Sarah znaczącym spojrzeniem. To z kolei wyłapał Liam, który uznał to za dziwne - tak jakby Mitch i Sarah o czymś wiedzieli; o czymś, co się działo poza koncertami Harry’ego.

Harry skinął do nich głową, a oni już wiedzieli, że czas na ostatnią piosenkę z dyskografii Harry’ego - tę z drugiego jego albumu, czyli Adore You.

Zaczęło się od gitary Mitcha, do której po chwili dołączyła perkusja Sarah. Harry wyśmienicie bawił się na scenie. Tańczył i kręcił biodrami uśmiechnięty od ucha do ucha.

Podszedł do mikrofonu na statywie i zaczął:

— Walk in your rainbow paradise, strawberry lipstick - state of mind

Wyciągnął mikrofon na kablu, dokończył zwrotkę i dał wszystkim ludziom na arenie dokończyć słowami: would you believe it?.

Pobiegł na drugą stronę sceny i rozradowany, tańcząc, zaśpiewał:

— You don't have tosay you love me, you don't have to say nothing, you don't have to say you're mine

Napisał tę piosenkę w listopadzie 1984 roku, kiedy wiele czasu poświęcał na rozmyślanie o Davidzie. Chciał go tylko adorować i uwielbiać i o tym była ta piosenka - radosna, o miłości, bez dwuznaczności… Ale gdy ją śpiewał teraz, tego wieczoru w Phoenix, miał w myślach kogoś zupełnie innego. Nie musiał mu mówić, że go kocha, że jest jego, w zasadzie nie musiał nic mówić, bo najważniejsze było dla niego to, że mógł być blisko niego - przynajmniej teraz. Louis musiał wiedzieć i mu zaufać, że mówił prawdę, gdy mówił, że go kocha. Bo tak było. Jeff - jego głupi menadżer - też powinien to zrozumieć.

Skończył śpiewać pierwszy refren. Zobaczył na scenę kolorową flagę, którą rzucił jakiś chłopak przy barierkach - wcześniej wymachiwał nią na prawo i lewo. Zaczął śpiewać drugą zwrotkę o letnim niebie i brązowej skórze i zgarnął ze sceny kawałek kolorowego materiału.

Zayn gdy to zobaczył, myślał, że zaraz Liam będzie musiał naprawdę dzwonić na pogotowie.

Też zaczął nią wymachiwać, a potem zarzucił ją na plecy i spojrzał na backstage, gdzie siedział Louis na niedziałającym nagłośnieniu i stał Jeff z założonymi na piersi rękoma - wściekły do czerwoności.

I właśnie o to chodziło.

Po drugim refrenie czas było na posłuchanie umiejętności gitarowych Mitcha. Niall także je słyszał i musiał, chcąc nie chcąc, przyznać, że był dobry. Nie najlepszy, ale dobry.

Muzyka po chwili się uspokoiła, włożył mikrofon na kablu do statywu i spojrzał na bok, gdzie spotkał wzrokiem oceaniczne spojrzenie Louisa. Automatycznie się uśmiechnął, bo nie uśmiechnąć się na widok takiego chłopaka byłoby grzechem.

— I'd walk through fire for you, just let me adore you, oh, honey

Później spojrzał ukradkiem na swojego menadżera, który nie był zadowolony z przebiegu tego koncertu - może nawet bardziej niż z przebiegu tego w Londynie.

— I'd walk through fire for you - powtórzył i spojrzał na tłum fanów przed sobą. - Just let me adore Lou like it's the only thing I'll ever do!

Niall, który także to słyszał z backstage’u, parsknął śmiechem, podczas gdy Jeff wyglądał, jakby miał zaraz wyjść z siebie i stanąć obok. Louis z kolei nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zrobił Harry.

Nawet Mitch to usłyszał i prawie przez to pomylił chwyty na gitarze i jeszcze prawie potknął się o stojącą blisko Sarah butelkę wody. On też nie mógł uwierzyć, co się stało.

A Zayn i Liam? Spojrzeli na siebie zaniemówieni. Dosłownie jak cała reszta.

Adore You się skończyło - na szczęście chyba dla wszystkich związanych bezpośrednio z Harrym. Louis miał wrażenie, że to była jedna z najgłośniejszych piosenek, jakie Harry wykonał. Przemknęło mu przez myśl, że nienawidzi go. Nigdy nie powinien wypowiadać jego imienia w takim kontekście przed tyloma ludźmi. Czy on się nie bał, że ktoś ich ze sobą połączy i ludzie zaczną gadać?

Sarah uśmiechnęła się zwycięsko do Mitcha, który wywrócił oczami. Harry natomiast wziął głęboki wdech i podziękował fanom za tak cudowne śpiewanie wraz z nim jego piosenki z drugiego albumu.

— Pamiętacie tę jedną piosenkę z Grease? - zapytał nagle tłum, poprawiając kabel od mikrofonu, który gdzieś się zaplątał.

Fani krzyknęli zgodnie, że tak. Harry uśmiechnął się i próbował ich uspokoić gestem ręki, ale na nic się to zdało. Odchrząknął, napił się wody i spojrzał ponownie na rozradowany tłum ludzi. Tęczową flagę, z którą tańczył do Adore You, odłożył obok pianina.

— Tak? - upewnił się; znowu dostał głośne potwierdzenie. - Wiecie, to ten film, gdzie główny bohater jest dupkiem - dopowiedział, a tłum zgodnie się zaśmiał donośnie.

Spojrzał ukradkiem na backstage, gdzie na jednym z nieużywanych głośników nadal siedział Louis i obserwował go swoim bacznym oceanicznym wzrokiem, machając nogami w powietrzu. Ubrany był dzisiaj tak… normalnie; nie w rockowe szmaty, nie w spodnie z łańcuchami… Miał na sobie po prostu szarą koszulkę, czarne spodnie i zwykłe biało-czarne vansy popularne w obecnym czasie. Wyglądał tak domowo, tak zwykle, tak słodko. Mimowolnie uśmiechnął się lekko sam do siebie. Uśmiechał się, bo widział Louisa, nie dlatego, że tłum zaśmiał się z jego słów o filmie.

— Tak się składa, że znam jedną osobę, której ulubionym filmem jest Grease - odparł i podniósł ze sceny czarne puchowe kajdanki. - Kto to tutaj rzucił?! - oburzył się żartobliwie, tłum znowu się zaśmiał. - Wiecie co, moglibyście się postarać. Próbuję być poważny; weźcie rzućcie jakieś kwiatki, skoro już je macie, co?

Ktoś z tyłu areny zaczął skakać, informując, że ma ze sobą bukiet czerwonych róż. Uprzejmi ludzie zaczęły przenosić kwiaty do przodu, aż w końcu osoby, które stały tuż przy barierce, rzuciły je w kierunku sceny. Harry podniósł je i podziękował fanowi lub fance za przyniesienie kwiatów.

— No więc… - powrócił do głównego tematu, czyli kolejnej piosenki, a bardziej coveru. - Ten cały Danny to dupek, zgadzamy się? - zapytał, a fani oczywiście to potwierdzili; głupio byłoby nie zgodzić się z Harrym Stylesem. - A główna bohaterka cały czas go kochała… Tak beznadziejnie oddana…

Wszyscy na arenie zrozumieli aluzję, więc niemal poderwali się z szaleństwa, domyślając się, co ma na myśli Harry i co zamierza zaśpiewać. Uśmiechnął się szeroko i wlepił wzrok w backstage, gdzie nadal siedział Louis - w tych zwykłych ciuchach, ogolony, taki dziecięcy… Przez naprawdę długą chwilę patrzył na niego, co mogło trochę zdezorientować fanów. W końcu spuścił wzrok i podszedł do znudzonego Mitcha, który najpewniej chciałby znaleźć się już w pokoju hotelowym wraz z Sarah.

Niall wrócił z pokoju, w którym na chwilę był, na backstage i stanął obok Louisa. Upił łyk coli z puszki, która znajdowała się w ich pokoju, i zaczął obserwować poczynania Harry’ego na scenie.

— Zaśpiewacie ze mną? - zapytał ludzi, ci oczywiście się zgodzili.

Zauważył w tłumie karton z napisem kurwa, jestem tak zakochana. Wskazał na niego z uśmiechem i pokiwał palcem.

— Tak? - droczył się głośno, po czym dodał, ale przyciszonym głosem: - Ja też.

Muzyka zaczęła grać - Sarah delikatnie uderzała w bębny, a Mitch spokojnie przesuwał palcami po strunach. Louis mimowolnie podniósł kąciki ust i zaczął się kołysać w rytm piosenki. Pamiętał scenę z tego filmu z tym utworem, jakby widział go co najmniej wczoraj. Była to jego ulubiona scena i piosenka filmowa, która nie była rockiem; Harry o tym doskonale wiedział. Główna bohaterka Sandy miała złamane serce po Dannym; była w domu u przyjaciółek, a jedna z nich pisała listy. Ta poprosiła o parę kartek i wraz z nimi wyszła na ogród. Tam śpiewała właśnie to, co zaczynał śpiewać Harry na przepięknej arenie w Phoenix.

— Guess mine is not the first heart broken - zaczął delikatnym głosem i z przymkniętymi oczami. - My eyes are not the first to cry

Przez niemal nocną porę nad areną znajdowało się całkiem czarne niebo z pojedynczymi gwiazdami na nim. Ludzie zaczęli się kołysać w rytm utworu, a obsługa areny włączyła dodatkowe światła, które dodawały klimatu całej sytuacji.

— I'm not the first to know, there's just no gettin' over you - zaśpiewał, odchodząc trochę na bok i przyciągając do siebie kabel od mikrofonu. - Hello, I'm just a fool who's willing to sit around and wait for you 

Nie potrafił o nim zapomnieć; nie potrafił wybić sobie go z głowy. Był dla niego najsłodszą i najważniejszą osobą w obecnym czasie. Był gotowy czekać na niego nawet w nieskończoność i jeden dzień dłużej, aby w końcu był tylko jego. Aby jemu też powiedział kiedyś, że go kocha… Tylko na to czekał. Czekał na ten jeden dzień, w którym Louis powie mu wprost, że go również kocha - nawet jeśli miałoby to być za tysiąc dni.

Zrobił krótką przerwę. Przytulił do siebie mały bukiet czerwonych róż i przymknął oczy, a przed sobą widział jedynie Louisa i jego przepiękne spojrzenie z lekkim uśmiechem.

— But baby can't you see, there's nothin' else for me to do - śpiewał jeszcze spokojnie. - I'm hopelessly devoted to you

Wziął głęboki wdech, podszedł szybko do statywu, do którego włożył mikrofon i zaczął:

— But now there's nowhere to hide since you pushed my love aside

Louis myślał, że zaraz spadnie z tego nagłośnienia. Harry miał taki donośny głos, miał taką dużą skalę głosu… Jego serce nagle zaczęło tak szybko bić, że myślał, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Wpatrywał się w niego jak w hipnozie, nie mogąc uwierzyć, jak pięknie można zaśpiewać taki utwór.

— I’m not in my head, hopelessly devoted to you

Przytrzymując jedną dłonią bukiet kwiatów do swojej piersi, całym ciałem skierował się bok, oczywiście nie odpuszczając na krok mikrofonu i zaśpiewał wprost do kogoś znajdującego się ewidentnie na backstage’u:

— Hopelessly devoted to you

Niall spojrzał szybko na Louisa zaskoczony bezpośredniością Harry’ego ze sceny - jeszcze większą niż przed chwilą. Louis natomiast bardzo się speszył i uciekł wzrokiem od Harry’ego, w którego jeszcze przed chwilą wlepiał wzrok. Wolał zdecydowanie patrzeć na buty Nialla niż na Harry’ego, który ewidentnie kierował do niego słowa tej piosenki.

Beznadziejnie oddany jemu.

— Hopelessly devoted to you - powtórzył, przeciągając końcówkę.

Ponownie wyciągnął mikrofon ze statywu i zaczął drugą zwrotkę. Tak beznadziejnie oddany… Był wielką gwiazdą - nie był odpowiedni dla takiego zwykłego Louisa. Ale serce chciało czegoś innego. Zakochał się bez pamięci. Tak beznadziejnie oddany tylko jemu.

— My head is saying "fool, forget him”, my heart is saying "don't let go”; hold on to the end, that's what I intend to do… I'm hopelessly devoted to you.

Odwrócił się całym ciałem do swoich fanów i wyciągnął jedną rękę z bukietem kwiatów w bok, aby przyjąć bardzo otwartą pozycję w stronę wszystkich. Zaczął z zamkniętymi oczami, co znaczyło, że daje z siebie praktycznie wszystko.

— But now there's nowhere to hide since you pushed my love aside; I'm not in my head, hopelessly devoted to you!

Spojrzał się ponownie w stronę backstage’u, a dokładniej to na siedzącego tam Louisa. Wszyscy fani musieli to widzieć - stojący blisko barierek Zayn i Liam także. Spojrzeli na siebie znacząco.

— Hopelessly devoted to you - zaśpiewał ponownie, ale cicho, aby to tłum się wykazał, i uśmiechnął się w stronę Louisa, po czym skierował wzrok na całą arenę. - Hopelessly devoted to Lou

Louis aż otworzył szerzej oczy. Chyba się nie przesłyszał, jeszcze nie miał problemów ze słuchem. Wpatrywał się z otwartymi ze zdziwienia ustami w przytulającego bukiet kwiatów Harry’ego. Nawet nie wiedział, co powiedzieć. Spanikowany spojrzał na Nialla, który nie mógł powstrzymać swojego śmiechu - on też to doskonale słyszał.

Zayn też spojrzał na Liama i też nie wiedział, co powiedzieć. Zakręciło mu się w głowie. Czy Harry naprawdę zmienił tekst piosenki - jeszcze takiej? Mogła być to wina nagłośnienia, ale stali obok głośników, a on jeszcze nie nosił aparatu słuchowego…

Harry zaczął się kłaniać i przesyłać pocałunki fanom, dziękując im za cudowny wieczór w Arizonie. Kolejne kwiaty zaczęły spadać na scenę. Sarah zagrała ostatnie rytmy utworu i też się ukłoniła. Harry pozbierał parę innych kwiatków, lecz bukiet czerwonych róż trzymał przy sobie niezwykle kurczowo, tak jakby bał się, że ktoś mu wyrwie ten przepiękny bukiet.

Oddał fanom ostatni pocałunek w powietrze i zszedł ze sceny. Od razu skierował kroki w stronę nadal zdezorientowanego i zaskoczonego Louisa, obok którego stał Niall - nadal mu nieufający, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Jeff wściekły gdzieś odszedł w połowie coveru.

— Beznadziejnie oddany tobie, Lou - wyszeptał i podał mu bukiet kwiatów. - Powinni od razu ci je dać.

Niall bacznie obserwował reakcję Louisa na słowa Harry’ego. Louis pokręcił głową, nie wierząc, że Harry naprawdę zaśpiewał tę piosenkę i jeszcze wstawił tam jego imię, a właściwie zdrobnienie imienia.

— Jesteś niemożliwy - powiedział. - Wiesz, co chcę powiedzieć - dodał lekko rozbawiony, nie zdenerwowany.

Harry również zachichotał. Spuścił speszony na chwilę swój wzrok na podłogę.

— Wiem - odparł. - Że mnie nienawidzisz za to.

Louis pokiwał głową, dalej chichocząc. Odebrał z rąk Harry’ego bukiet czerwonych róż.

— Dokładnie.

Niall wywrócił oczami i machnął ręką. Nie wierzył nadal w dobre intencje Harry’ego. Bał się, że ten teraz robi takie rzeczy, a później złamie Louisowi serce. Poszedł w stronę pokoju supportu, lecz mając ich jeszcze w zasięgu wzroku, zawołał trochę rozbawiony:

— Weźcie bądźcie tacy słodcy gdzieś indziej, cukrzycy można dostać.

Zaśmiali się obaj, po czym Harry pocałował Louisa prosto w usta, przytulając go również do siebie. Musiał zrobić to od razu po koncercie. Tak beznadziejnie oddany jemu i tylko jemu… Musiał to wiedzieć.

 

*

 

Jeff spoglądał na Harry’ego tak wściekłym spojrzeniem, że gdyby mogło ono zabijać, Harry już dawno leżałby zakopany w ziemi. Harry natomiast leżał na kanapie w swoim pokoju na arenie w Kolorado i zupełnie ignorował obecność swojego menadżera. Miał go już dosyć. Mógł pójść się pieprzyć.

— Wiesz, kto do mnie zadzwonił w środku nocy - warknął w końcu Jeff, przerywając naprawdę gęstą atmosferę. - Musiałem się tłumaczyć. Świeciłem za ciebie oczami.

Harry wzruszył ramionami. Miał to gdzieś. Koncert w Phoenix był jednym z najlepszych w jego całej karierze.

— Harry, cholera jasna! - krzyknął, waląc jednocześnie pięścią w stół; spojrzenie Harry’ego natychmiast znalazło Jeffa. - Nie na to się umawialiśmy! Co ci odbiło? Zapomniałeś, kim jesteś i czego chcesz?

— To nie ma znaczenia.

— Dobrze, że przekonałem jakoś Russella, że na jedno wychodzi - powiedział zdenerwowany. - Ale wiesz, jacy są zniecierpliwieni? Mieliśmy wyprzedać wszystkie areny w USA, a na razie wyprzedane zostały te w LA, Vegas, St. Louis i MSG w Nowym Jorku. Ciesz się, że to ja odbieram te telefony i to o pieprzonej trzeciej w nocy!

Wstał z kanapy i przetarł swoją twarz dłońmi. Tak bardzo chciał, aby Jeff wyszedł i mu już nie przeszkadzał. Był zmęczony, nie wyspał się w nocy, Louis nie był przy nim od rana, bo spędzał czas z Niallem na mieście… Czuł się przybity. Nie chciał, aby ktokolwiek mu przeszkadzał w tym momencie. Nikt, a już szczególnie jego głupi menadżer. Powinien go już dawno zwolnić, ale dotychczas jakoś nie robił większych problemów, bo w zasadzie… nic nie robił.

— Wiesz co? - syknął Jeff. - Pieprzona z ciebie gwiazda. Nie można z tobą wytrzymać! Umawialiśmy się na coś, do cholery! Kiedy mam po nich zadzwonić? Nie licząc dzisiejszego koncertu, zostało do końca trasy dziesięć występów. Tylko dziesięć występów!

— Muszę się zastanowić - mruknął. - Obiecuję, że to zrobimy. Ale nie dzisiaj, nie teraz.

Jeff wypuścił szybko ręce w powietrze oburzony, machnął ręką i wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Harry odetchnął z ulgą. Jak on go nienawidził. Ta trasa promująca jego trzeci album była najgorszą trasą, na jakiej mógł być. Nawet jego druga trasa promująca Fine Line nie była tak nerwowa jak ta, mimo że Jeff też czasami zachowywał się niedorzecznie. Miał jednak wrażenie, że ta trasa jest sto razy gorsza.

I może także sto razy lepsza.

Wstał z kanapy i napił się szklanki wody, która stała na białym stoliku. Znowu tęsknił za Louisem i tak bardzo chciał go zobaczyć. Od rana był na mieście z Niallem, a on sam był w hotelu skazany na towarzystwo Jeffa, bo Mitch oczywiście był z Sarah i wiadomo było, co robili. Po poprzednim koncercie w Phoenix nie mógł oczywiście przejść obojętnie obok utworu, który zaśpiewał Louis tamtego wieczoru. Znowu taki ostry, hard rockowy… I zachowywał się nieodpowiednio na scenie - prowokował tłum, prowokował jego. Jeśli myślał, że ujdzie mu to na sucho, to się grubo mylił. Chociaż chyba wiedział, co robił. Spędzili ze sobą tak namiętną i tak ostrą noc, że Harry do teraz nie mógł przestać o niej myśleć. Miał nadzieję, że Louis także.

Dzisiaj jednak czekał na nich koncert w Denver - stolicy Kolorado. Wiedział już, jaki cover wykona na samym końcu. I znowu pomysł na niego podsunął mu Louis. Poprzedniego dnia Louis oglądał z nudów z Niallem na jednym z amerykańskich kanałów film Dirty Dancing. I Harry podsłuchał, przechodząc hotelowym korytarzem, jak obaj się śmieją, a Louis podśpiewuje sobie ostatnią piosenkę w tym filmie, co znaczyło, że znał jej tekst. Uznał, że wykona właśnie ten utwór, ale nie mógł zrobić tego samemu - musiał zaciągnąć na scenę Louisa.

Rozmyślałby o tym dalej, jednak usłyszał z korytarza areny McNichols Sports czyjeś śmiechy i rozmowy. Zmrużył oczy trochę zdziwiony, bo nie były to głosy ani Mitcha, ani Sarah, ani Nialla, a tym bardziej Louisa, którego głos rozpoznałby nawet z kilku kilometrów. Postanowił wyjść z pokoju i zobaczyć, kto tak ze sobą radośnie rozmawiał.

Przeżył szok, gdy na końcu dosyć długiego korytarza zobaczył swoją mamę, a obok niej swoją siostrę Gemmę. Nie widział ich od bardzo długiego czasu i był naprawdę zszokowany ich obecnością w Stanach Zjednoczonych - i to jeszcze w Kolorado. Wziął głęboki wdech na uspokojenie. Nie chciał z nimi rozmawiać, nie miał właściwie po co. Nie miał ochoty widzieć swojej matki, siostry zresztą też.

Chciał wrócić niezauważony do pokoju, jednak Anne - jego mama, od razu go wychwyciła spojrzeniem i pokazała mu dłoń w górze na powitanie. Przymknął więc swoje oczy, wziął ponownie głęboki wdech i podszedł do Anne i Gemmy, które rozmawiały z Jeffem.

— To ja może zostawię was samych - uznał menadżer Harry’ego.

— Oh, oczywiście - mruknęła Anne i uścisnęła mocno dłoń Jeffa, na co ten się szeroko uśmiechnął. - Jesteś taki dobry dla Harry’ego…

Ponownie obdarzył ją uśmiechem, po czym widząc niezadowolony wzrok swojego podopiecznego, ulotnił się szybko w drugim korytarzu.

Przez chwilę między całą trójką panowała niezręczna cisza. Gemma unikała kontaktu wzrokowego z bratem jak oparzona, a Harry też zbytnio nie chciał pytać, co u niej.

— Harry, kochanie - odezwała się w końcu Anne i przytuliła lekko swojego syna; Harry tego nie odwzajemnił. - Cudownie cię znowu zobaczyć.

Mówiła to bardzo powoli, niemal oficjalnie. Ubrała się w czarny żakiet i spodnie do kompletu, a na ręce miała przewieszoną małą czarną torebeczkę. Wyglądała jak Królowa Elżbieta z włosami upiętymi z tyłu w koka. Gemma natomiast postawiła dzisiaj na czarną prostą sukienkę w kolorowe kropki, a włosy rozpuściła.

— Co tu robicie? - Tylko na takie pytanie było go stać.

— Przyleciałyśmy cię zobaczyć, skarbie! - zaświergotała Anne. - Nasza wielka gwiazda! Mój syn!

Gemma prychnęła i spuściła wzrok na podłogę. Harry to zauważył i wywrócił oczami. Jego mama mogła przestać tak do niego mówić. Nie lubił tego.

Jak na złość na korytarzu musiał się pojawić Louis, który najwyraźniej już wrócił z miasta. Obie kobiety spojrzały na niego; Gemma uznała to za dobry moment, aby się ulotnić, więc pokręciła głową i mruknęła, że pójdzie poszukać łazienki. Dziewczyna odeszła, natomiast Louis zainteresowany podszedł do starszej z kobiet, chcąc dowiedzieć się, z kim rozmawiał Harry.

Anne zapytała wzrokiem syna, kto to jest. Znała cały jego team oraz kojarzyła jego australijski support i nie przypominała sobie, aby w tym zespole występował jakiś chłopak z takimi włosami i ubrany bardzo na rockowo. Dopiero po chwili zorientowała się, że przecież Harry zmienił support - dowiedziała się tego z jednego z plakatów w sklepie muzycznym w Manchesterze i od swojej sąsiadki - wielkiej fanki Harry’ego. Harry westchnął i wskazał niechętnie dłonią na Louisa.

— Louis, wokalista mojego supportu - powiedział od niechcenia i przymusu.

Louis jak kulturalny człowiek wyciągnął w stronę Anne dłoń na powitanie. Ta zmierzyła go uważnym wzrokiem - jakby oceniała go pod pryzmatem urody. Bardzo go to speszyło i onieśmieliło - dokładnie tak jak tamtego dnia w pubie w Manchesterze, gdy Jeff składał im propozycję supportowania Harry’ego. Przeszły go nieprzyjemne dreszcze po ciele.

— Mama Harry’ego - przywitała się z nim i uścisnęła jego dłoń.

Louisa zdziwiło jej przywitanie. Zastanawiał się, dlaczego nie przywitała się z nim swoim imieniem i nazwiskiem; zamiast tego przedstawiła się jako mama Harry’ego - tak jakby całe jej życie podporządkowane było tylko synowi i jej cała tożsamość się na tym opierała - że była matką największej gwiazdy świata.

— Miło mi panią poznać.

Znowu nastała między nimi niezręczna cisza. Louis zupełnie nie spodziewał się spotkać mamy Harry’ego na jakimkolwiek jego koncercie - tym bardziej że kiedyś mówił mu, że niekoniecznie ma z nią dobry kontakt. I to samo tyczyło się jego siostry, która szybko uciekła do łazienki. Czyli to była ta dziewczyna, którą widział na zdjęciu z 1983 roku i która tak bardzo pragnęła ułożyć sobie życie i założyć rodzinę, a która nie mogła tego zrobić, bo sława Harry’ego jej w tym przeszkadzała. Nie mówił, dziwnie mu było zobaczyć taką ładną dziewczynę o długich kasztanowych włosach wiedząc, przez co przechodziła i o czym marzyła.

— Perkusista Ashton z tamtego zespołu złamał rękę przed trasą i Louis go zastąpił - powiedział, przerywając ciszę i siląc się na miły ton.

Nie patrząc na Louisa, dotknął delikatnie jego ręki i uśmiechnął się do Anne niezbyt szczerym uśmiechem. Zdezorientowany i niezadowolony z tego gestu przy obcej osobie Louis zgromił go wzrokiem. Anne to wychwyciła i spojrzała znacząco na syna.

— Możemy porozmawiać, Harry? - zapytała tak oficjalnym tonem, że Louis, który to słyszał, nie był pewien, czy mówiła to jako matka czy jako jakaś królowa.

Harry spojrzał na Louisa i przeprosił go swoim wzrokiem, po czym odszedł z tą dostojną kobietą w kierunku jakiegoś innego pomieszczenia. Jego matka chodziła z taką gracją, że Louis miał wrażenie, że spotkał samą królową Wielkiej Brytanii. Gdyby kiedykolwiek spotkał ją na ulicach Manchesteru, nigdy w życiu nie powiedziałby, że może być matką takiego człowieka jak Harry Styles. I ona - taka elokwentna kobieta, wychowała go na takiego aroganckiego buca?

Był pewny, że będą rozmawiać o nim, czuł to. W końcu jego matka poprosiła go na rozmowę po tym, jak Harry go jej przedstawił. Naprawdę nie lubił podsłuchiwać ludzi, ale skoro miał realne podejrzenia, że mogli rozmawiać o nim, postanowił to zrobić. Ciekawy był, co nie spodobało się jego matce.

Zniknęli za drzwiami znajdującymi się zaraz przy końcu korytarza. Louis zmierzył spokojnym krokiem w tamtą stronę i przystanął przy lekko uchylonych drzwiach. Cóż, nawet się nie postarali, aby zamknąć drzwi, żeby nie można było ich usłyszeć. Tak jakby zrobili to specjalnie, wiedząc, że Louis za nimi podąży z ciekawości.

— Kto to jest? - zapytała go z wyrzutem. - Twój kolejny kochanek?

— Jaki kochanek? - oburzył się. - Dobrze wiesz, że miałem w życiu tylko jednego chłopaka i niepotrzebnie ci o nim mówiłem!

Machnęła ręką - Louis to zauważył przez uchylone drzwi.

— Cokolwiek, dobrze, że chociaż przez niego napisałeś tak cudowne teksty na swoje albumy - uznała i uspokoiła się nieco; Harry pokręcił głową z rękoma na biodrach i westchnął. - Nieważne, to było chwilowe zamroczenie… Rozumiem, że jesteś wielką gwiazdą, udało ci się i lubisz się bawić.

— Mamo, nie zaczynaj znowu…

— Osiągnąłeś tak wiele! - zawołała. - Jesteś najlepiej sprzedającym się muzykiem tej dekady, zdobyłeś Grammy za Sign Of The Times w 81’, teraz na pewno zdobędziesz kolejną za As It Was, jesteś pierwszym mężczyzną, który był na okładce Vogue’a, wyprzedałeś jako pierwszy arenę w Japonii, wyprzedałeś w dwadzieścia siedem minut Madison Square Garden… - nakręcała się.

— Dosyć! - krzyknął na nią donośnym i zdenerwowanym głosem, ta natychmiast się uciszyła. - Co to ma do rzeczy?

— Nie krzycz na mnie - upomniała go wściekłym tonem. - Nie zapominaj, komu zawdzięczasz ten sukces.

Doskonale to wiedział. Codzienne granie na pianinie - nawet o nienormalnych porach, brak życia prywatnego, zajęcia ze śpiewu… Wszystko robiła dla niego, finansowała jego zajęcia, chciała, aby został kimś. I był tym kimś. Był największym muzykiem na świecie. Udało mu się, ale jak.

— Chcę tylko powiedzieć, że twój wizerunek jest ważny - powiedziała spokojniejszym głosem; Harry prychnął. - Z kim się pokażesz na rozdaniu nagród Grammy? Z tym… - Wskazała na uchylone drzwi, w domyśle chcąc wskazać na Louisa; ten aż się wzdrygnął i schował się bardziej za ścianą. - Powiedz lepiej, jak sprawy ze Stevie.

— Co? - rzucił zaskoczony tą bezpośredniością z jej strony. - To tylko moja znajoma! Przestań, ona ma czterdzieści lat!

— A on ile? Dwadzieścia? - znowu się nakręciła. - Zresztą, Harry, zrozum, że jesteś ważną postacią na świecie. Cały świat chciałby zobaczyć cię z nią… Kto to widział - związek dwóch mężczyzn... - mruknęła zdegustowana.

Harry pokazał jej dłoń w górze, aby uciąć tę bezsensowną rozmowę. Louis cmoknął zaskoczony, słysząc słowa jego matki. Czyli nie kłamał - naprawdę wolała go zobaczyć z czterdziestolatką niż z jakimkolwiek chłopakiem. Ta kobieta była niemożliwa. Po jej głosie i tonie wnioskował, że zależało jej tylko na karierze syna - wykreowała gwiazdę i troszczyła się tylko o to, jak będzie wyglądać na świecie; nie interesowała się tym, kim naprawdę był jej syn.

— Jeśli będę chciał, to pójdę na galę z Gemmą - mruknął, chcąc uciąć wszystkie jej insynuacje.

— Ze swoją siostrą? - nie dowierzała. - Jak to będzie wyglądać? Poza tym z czym ona się tam pokaże? Ma coś do zaoferowania?

— Wydała niedawno kolejną książkę.

— Te bazgroły? - zakpiła. - Pięciolatek napisałby lepszą książkę, a ty już szczególnie napisałbyś lepszy tekst! Przestań o niej myśleć, myśl tylko o sobie. Pomyśl o tym, jak się tutaj znalazłeś. Jesteś w połowie swojej trzeciej trasy koncertowej. Trzeciej i to jeszcze jakiej - światowej! Czy to nie czyni cię dumnym z siebie?

Zwiesił głowę i wbił tępy wzrok w podłogę. Anne wiedziała, że wygrała tę dyskusję. Znała swojego syna jak nikt inny. To ona od samego początku wiedziała, że będzie wielką gwiazdą. Samo jego imię i nazwisko o tym mówiło. Wiedziała, słyszała to w jego głosie, gdy zaśpiewał na urodzinach swojej kuzynki w wieku pięciu lat piosenkę Jailhouse Rock Elvisa Presleya. Już wtedy swoimi oczami widziała, że za piętnaście lat wyda swoją pierwszą płytę. Nie chciała słuchać swojego jeszcze, niestety, męża, a ojca Harry’ego, który tłumaczył jej, że męczy go codziennymi zajęciami ze śpiewu. Gdyby wtedy go posłuchała… Nie chciała nawet myśleć, gdzie byłby teraz Harry. Może skończyłby tak beznadziejnie jak ten chłopak, którego przed chwilą widziała obok swojego kochanego syna.

— Czyni - przyznał jej w końcu rację. - Dokonałem tych wszystkich rzeczy. Ludzie mnie kochają na całym świecie.

Anne uśmiechnęła się do niego, po czym zrobiła kilka drobnych kroków do przodu i swoją jedną rękę położyła na policzku Harry’ego.

— I chcesz jeszcze więcej, prawda?

Patrzył na nią bardzo przenikliwym spojrzeniem. Stał nieruchomo i nic nie mówił - tak jakby jego własna matka obdarła go z jego własnych tajemnic, które skrywał w sobie. W końcu jednak oprzytomniał, odsunął się od niej i bez słowa wyszedł po prostu z pokoju, zostawiając swoją matkę samą z tyłu. Louis zdążył znaleźć się już na prawie drugim końcu korytarza, aby Harry go nie zobaczył i nie pomyślał sobie, że podsłuchiwał jego rozmowę z matką. Poza tym i tak musiał odejść, bo do koncertu zostało niewiele; Niall już z Sarah przygotowywali swoje sprzęty, a arena się zapełniała.

Obaj na siebie spojrzeli. Harry’emu niemal od razu zrobiło się lepiej na sercu, gdy zobaczył Louisa - swojego Louisa stojącego po drugiej stronie korytarza z plastikowym kubkiem. Cały czas wyglądał tak słodko i niewinnie - nawet jeśli dzisiaj ubrany był bardziej rockowo, bo miał na sobie jeansowe spodnie z wieloma dziurami, czarną koszulkę i skórzaną kurtkę. Chciał do niego podejść i wymienić z nim pierwsze słowa tego dnia, ale na jego nieszczęście na jego drodze stanęła Gemma wracająca z łazienki. Szukała pewnie matki, ale natknęła się na brata. Stanęła jak wryta na korytarzu przed nim. Gdy zauważyła, że Harry chce do niej podejść, chciała ponownie uciec, ale spanikowana nie wiedziała, w którą stronę pójść.

— Miło mi, że przyszłaś - zaczął Harry może lekko przesłodzonym głosem.

Gemma panikując, nie spojrzała na niego. Nie potrafiła na niego patrzeć. Louis to widział z drugiego końca korytarza.

— Nie chciałam tu być - mruknęła zdenerwowana. - Mam dosyć słuchania twoich piosenek. One są wszędzie; gdzie się nie obejrzę, jesteś ty.

Louis miał wrażenie, że ta zaraz się rozpłacze, jej głos ewidentnie się łamał, a Harry nic sobie z tego nie robił. Stał przed nią niewzruszony, że ta panikuje i chce uciec jak najdalej od niego.

Harry wspominał, że nie dogaduje się dobrze z siostrą, ale Louis nie sądził, że aż tak bardzo się nienawidzili.

— W końcu jestem sławny - odparł, nie wiedząc, co innego powiedzieć. - Nic na to nie poradzę, że świat mnie pokochał.

Prychnęła, mając wzrok skierowany w bok.

— Ta, bo to ty z naszej dwójki masz talent - warknęła. - Zapomniałam.

— Wydałaś kolejną książkę, widziałem.

— I nawet jej nie czytałeś - powiedziała dosadnie. - Wiem o tym. Nie okłamiesz mnie.

Wywrócił oczami. Rzeczywiście jej nie czytał, ale tylko dlatego, że nie miał czasu, aby to zrobić. Był albo w trasie, albo nagrywał kolejny album w studiu. Nie miał czasu, aby porządnego obiadu zjeść, a co dopiero mówić o czytaniu książki.

— Skoro znalazłaś wydawcę, to znaczy, że jest dobra i masz talent. - Wzruszył niedbale ramionami.

— Poważnie? - Nie dowierzała, że Harry to powiedział. - Szkoda tylko, że matka nigdy mnie nie doceniała. Zawsze tylko Harry i Harry. Nigdy Gemma. A to lekcje śpiewu, a to pianino. Przechwalała się tobą na prawo i lewo za nawet każdy twój najmniejszy sukces, a kiedy ja wygrałam konkurs pisarski w szkole na poziomie całego hrabstwa, uznała, że jurorzy nie znali się na poprawnym języku angielskim! I dzisiaj też tak było. Kazała mi polecieć do tego pieprzonego Kolorado tylko po to, abym zobaczyła, jak bardzo udało ci się w życiu!

Nakręcała się, próbując się nie rozpłakać. Louis słuchał tego z dziwnym bólem serca. Ich mama nigdy nie powinna się tak zachowywać - nigdy nie powinna faworyzować jednego z rodzeństwa. Nie wyobrażał sobie swojej mamy uwielbiającego tylko jego, podczas gdy jego siostrę Lottie miałaby gdzieś. To było dla niego tak niepojęte.

— Mama nigdy nie widziała mojego talentu - odparła coraz bardziej wściekła. -  Gdy pokazywałam jej fragmenty mojej książki, to mówiła, że w życiu nie czytała czegoś równie beznadziejnego, chociaż pięć lat później stała się ona bestsellerem. Pytanie tylko, czy stała się bestsellerem, bo była dobra, czy dlatego, że nazwisko Styles kojarzy się wszystkim tylko z jedną osobą.

— Nie musisz być taka złośliwa - warknął też już zdenerwowany Harry. - Dlaczego taka jesteś?

Gemma wściekła się do czerwoności - tak, że aż zacisnęła swoje dłonie w pięści. Spojrzała w końcu Harry’emu prosto w oczy i przybliżyła się do niego.

— Wiesz dlaczego? - zaczęła podjudzona. - Bo gdyby nie ty, to poszłabym na wymarzone studia z literatury! Gdyby nie twoje lekcje pianina i śpiewu u najlepszych nauczycieli, mama miałaby pieniądze na moją edukację! Gdyby nie ty, mama by mnie kochała! I gdyby nie twoja teraźniejsza sława, nie miałabym przed domem pieprzonych fotoreporterów chcących śledzić każdy ruch nie Gemmy Styles, która wydała właśnie książkę, a każdy ruch siostry największego muzyka Harry’ego Stylesa! Nie potrafię się cieszyć twoim szczęściem, bo zabrałeś go mi!

Po tych słowach rozpłakała się całkowicie. Harry nawet nie wiedział, co zrobić ani co powiedzieć. Stał nieruchomo przed nią, patrząc niemal beznamiętnie, jak ta zanosi się płaczem. Louis nie wierzył, że Harry nic nie robił - ani nie próbował jej pocieszyć, ani uspokoić. Stał nad nią z beznamiętnym spojrzeniem, tak jakby naprawdę miał gdzieś swoją siostrę. W końcu jednak się odezwał:

— Wiesz, że cały czas mam przy sobie twoją fotografię? - zapytał ją, ta podniosła na niego wzrok trochę zdezorientowana. - Tą z 1983 roku. I mam też zdjęcie z 1979 roku z naszego wspólnego wypadu do Londynu…

Miało to ją niby uspokoić, ale odniosło to odwrotny skutek, bo ta jeszcze bardziej się zdenerwowała. Tupnęła nogą i mocno szturchnęła Harry’ego w ramię.

— Nie chcę tej fotografii! - zawołała. - W ogóle nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Jak usłyszę jeszcze raz As It Was w radiu albo Adore You w tej zjebanej reklamie proszku do prania, to przysięgam, że oszaleję!

Chciał ją zatrzymać, lecz ta zdołała mu w końcu uciec i ulotnić się gdzieś w kolejnym korytarzu areny. Przez chwilę patrzył beznamiętnie w miejsce, w którym zniknęła mu z zasięgu wzroku. To nie była jego wina, że ludzie podłapywali jego piosenki. Czy on odpowiadał za to, ile razy jego najnowszy singiel leciał w radiu? Czy to on odpowiadał za to, że Adore You - jedna z jego ulubionych osobiście piosenek z drugiej płyty, leciało w reklamie pieprzonego proszku do prania? Ludzie nawet nie starali się zrozumieć tej piosenki - ona była o bezgranicznej i oddanej miłości, o cudownym uczuciu łączącym dwójkę ludzi, a nie o uwielbianiu głupiego proszku do prania. Sam nie wiedział, jak ludzie mogli spierdolić tak piękną interpretację jego piosenki.

Odwrócił się i złapał wzrokiem Louisa, który szedł w kierunku wyjścia na scenę. Przeklął w myślach i chciał go dogonić, aby z nim porozmawiać, jednak na jego pieprzone nieszczęście zatrzymał go Jeff muszący obgadać z nim jeszcze poprzedni koncert w Phoenix. Wywrócił oczami i odprowadził wzrokiem Louisa - tylko to mógł zrobić na ten moment.

Louis z kolei uznał, że piosenka, którą ustalił wraz z Niallem dzisiaj rano na śniadaniu, idealnie wpasowała się w obecną atmosferę i obecne sprawy. Photograph od Def Leppard. Nutka rocka, prawdziwej muzyki i tekstu, który tak pasował do tego, co przed chwilą Harry powiedział Gemmie.

Gdy wyszli na scenę, tłum jak zwykle oszalał. Arena tego wieczoru nie była wyprzedana w całości, ale Louis ze sceny widział, jak ludzie jeszcze zajmują swoje miejsca. Dzisiaj niewyobrażalna liczba osób trzymała kartony z napisami i przedmioty, które chcieli później rzucić Harry’emu na scenę. Niall tradycyjnie zaczął utwór od ikonicznego już w zasadzie intra gitarowego, a po chwili dołączyła do niego Sarah. Louis podszedł do mikrofonu i zaczął spokojnym głosem:

— I'm outta luck, outta love; gotta photograph, picture of

Wyciągnął mikrofon ze statywu i dokończył pierwszą zwrotkę, przechadzając się po scenie. Miał cały czas w głowie kłótnię Harry’ego ze swoją siostrą. I jego rozmowę z matką w zasadzie też. Nie rozumiał postępowania żadnej ze stron - ani aroganckiego Harry’ego, ani zazdrosnej Gemmy, ani ambitnej do granic możliwości mamy Harry’ego.

— Oh, look what you've done to this rock n' roll clown - dokończył, wracając przed statyw. - Look what you've done!

Znowu wyciągnął mikrofon ze statywu i wystawił go fanom na arenie, który zgodnie ze sobą razem zaśpiewali słowo: photograph, wchodząc tym samym wraz z Louisem w refren. Niall widząc zaangażowanie tłumu w tę piosenkę, uśmiechnął się szeroko.

— I don't want your photograph, I don't need your photograph. All I've got is a photograph but it's not enough!

Wszedł gładko po refrenie w drugą zwrotkę, widząc kątem oka, jak tłum podskakiwał w rytm piosenki. Podobało mu się to - uwielbiał taki odzew od ludzi. Przynajmniej wiedział, że dobrze wybrał, a Denver wyglądało na bardzo przyjazne miasto.

Powtórzył przedrefren, po czym wraz z rozśpiewanym już tłumem powtórzył drugi refren, który był taki sam jak pierwszy - z taką różnicą, że podczas drugiego refrenu perkusja Sarah była bardziej słyszalna.

Po tym refrenie był czas dla Nialla, który bawił się swoją gitarą jak zabawką. Bawił się chwytami i sprawiał, że jego umiejętności zapierały dech w piersiach. Louis poprawił swój odsłuch, obrócił swój mikrofon w rękach dla zabawy i rozpoczął od trzeciego refrenu:

— I don't want your… - pozwolił dokończyć fanom. - I don't need yourAll I've got is a photograph. I wanna touch you!

Po tych słowach i kilku uderzeniach w bębny Sarah, Louis opadł na kolana na scenie i, trzymając mocno mikrofon przy ustach, wydał z siebie po prostu okrzyk będący przedłużeniem poprzedniego słowa z refrenu.

Ludzie zgodnie wiedzieli, co dalej śpiewać - w rytmie i w równych odstępach czasu powtarzali słowo photograph - czasami sami, czasami już z Louisem, aż w końcu rozbrzmiały ostatnie dźwięki piosenki, a tłum zaczął prosić o bis. Po tym utworze Louis wraz z Niallem i oczywiście Sarah wykonał jeszcze dwie piosenki w przedłużonych wersjach, po których oczywiście zszedł wraz z nimi ze sceny, aby odstąpić ją Harry’emu.

Nie byłby sobą już na tej części trasy, gdyby nie został na backstage’u, aby obserwować poczynania Harry’ego na scenie. Nadal nie lubił jego muzyki, ale patrzył na nią inaczej niż jeszcze w Europie. No i musiał przyznać Gemmie po części rację - gdy usłyszy jeszcze raz As It Was, to oszaleje, bo ta piosenka była dosłownie wszędzie. Chyba wolał już słuchać Watermelon Sugar, bo moda na nią minęła, a poza tym była o czymś… fajnym.

Zayn i Liam byli na tym koncercie i podobnie jak w Phoenix bawili się wyśmienicie. Dlatego gdy rozbrzmiała końcówka ostatniej piosenki z dyskografii Harry’ego, było im smutno, że koncert dobiega końca. Tym razem Adore You Harry zaśpiewał normalnie - bez żadnego zmienionego tekstu, co dla nich znaczyło, że musiało się coś stać w Arizonie, że zmienił tekst. Nie mieli jednak czasu na takie rozmyślania, gdy Harry zaczął ostatnią pogadankę z fanami na tym koncercie.

— Kolorado, zawsze was świetnie wspominam, byliście świetni - skomentował dzisiejszą postawę tłumu. - Dzisiaj chciałbym zaśpiewać na koniec coś fajnego; coś co na pewno znacie. Ostatnio mieliśmy film Grease, to teraz czas na coś równie tanecznego, czyli…

Zrobił dramatyczną pauzę. Z areny zaczęły lecieć przeróżne tytuły filmów muzycznych i musicali, z których Harry mógłby wziąć piosenkę. Żadna jednak nie była tytułem wybranego przez niego filmu.

— Dirty Dancing - powiedział w końcu; niektórzy się zawiedli, licząc, że znowu usłyszą Hopelessly Devoted To You. - Ale jak wiecie to piosenka śpiewana w duecie.

Liam spojrzał na Zayna, domyślając się, co ma na myśli Harry. Ten spojrzał na backstage, w którą stronę wyciągnął dłoń i powiedział do mikrofonu:

— Jak myślicie… - zaczął i spojrzał szybko na tłum. - Czy Louis z mojego kochanego supportu będzie chciał zaśpiewać ze mną tę piosenkę?

Louis myślał, że Harry żartuje. Pokazał mu gwałtownie gestami rąk, że ma cofnąć te słowa, bo on nie zamierza kolejny raz tego wieczoru wychodzić na scenę, jednak Harry nie odpuszczał. Poza tym słyszał, jak fani na arenie skandowali, że ma wyjść i zaśpiewać z Harrym ostatni utwór.

Wziął w końcu głęboki wdech i odważył się wystąpić wraz z Harrym, nawet jeśli miał zaśpiewać coś, co nie było w żaden sposób rockiem. Skoro Harry go prosił… Żył tylko raz i musiał korzystać z życia.

Gdy fani ponownie go zobaczyli, oszaleli z radości. Zayn i Liam wymienili się bardzo zszokowanymi spojrzeniami.

— O kurwa - mruknął Zayn i przykrył usta dłonią. - Pierwszy raz razem na scenie.

Mitch zresztą też nie wiedział, co się dzieje. Spojrzał na swoją dziewczynę z taką ekspresją, która wyrażała więcej niż jego mimika przez ostatnie tygodnie razem wzięte. Sarah parsknęła śmiechem i napiła się wody. Wiedziała, jaki plan ma Harry, ale że zaprosi Louisa… Tego nawet nie spodziewała się w swoich najodważniejszych snach.

Obrzucił fanów nieśmiałym uśmiechem - nie przypominał siebie z początku koncertu. Harry wyciągnął do niego rękę na zachętę, ale Louis z niej nie skorzystał. Byłby idiotą, gdyby złapał go za rękę przy tych wszystkich ludziach. Ktoś z teamu Harry’ego podał mu dodatkowy mikrofon. Swoją jedną dłoń włożył do kieszeni skórzanej kurtki i czekał, aż Harry cokolwiek powie.

— Wolisz część męską czy damską? - zapytał go, podchodząc do niego dziwnie blisko.

Zayn i Liam chyba jeszcze nigdy w życiu nie byli aż tak bardzo skupieni jak tego wieczoru.

Louis wzruszył ramionami. Harry widział, jak Louis był spięty. Chciał go rozluźnić, chciał, aby przestał się stresować, bo nie miał czego. Był tutaj na scenie wraz z nim; chyba nie stresował się tym, że miał zaraz zaśpiewać wraz z nim; chyba nie traktował go naprawdę jak największą gwiazdę? Nie chciał, aby go tak postrzegał; nie chciał, aby był jego mamą albo Gemmą.

Wypatrzył w tłumie karton trzymany przez jakąś dziewczynę z napisem smakujesz jak truskawki, co oczywiście nawiązywało do jego piosenki Watermelon Sugar. Louis w tym czasie upił łyk wody z butelki i zestresowany czekał, aż w końcu zaczną śpiewać.

Harry pokazał coś Mitchowi, a ten od razu wiedział, że ma zacząć grać piosenkę. Nie była to oczywiście wersja typowo z filmu, bo zawierała w sobie gitarę elektryczną, ale na tym polegały covery.

Harry uśmiechnął się, ale nie tłumu, a bezpośrednio do Louisa i zaczął spokojnym i grubym głosem:

— Now I've had the time of my life. No, I never felt like this before - zaczynał z uśmiechem, chcąc uspokoić nerwy Louisa; ten natomiast już wewnętrznie panikował. - Yes I swear it's the truth and I owe it all to you 

Louis znał ten utwór, Dirty Dancing było ulubionym filmem jego mamy i obejrzała go chyba już pięćdziesiąt razy. Znał też jakoś do tej piosenki tekst, ale bał się, że nerwy wezmą górę i głos mu się załamie i wyjdzie przed Harrym beznadziejnie. Drżącymi rękoma przystawił do ust mikrofon, patrząc tępo w śmiejącego i dobrze się bawiącego Harry’ego.

— 'Cause I've - tłum niemal oszalał, gdy usłyszał jego delikatny i wysoki głos - had the time of my life… And I owe it all to you.

Odetchnął z ulgą, gdy spostrzegł, że zaśpiewał to w miarę czysto. Tłum zaczął wiwatować, a Harry z uśmiechem zaczął kręcić przed nim biodrami. Louis słysząc perkusję Sarah nadającą rytm piosence, jakoś też nie mógł się powstrzymać.

Rozradowani fani zaczęli klaskać w rytm, widząc na scenie bawiących się muzyków - tak jakby im dopingowali.

— I've been waiting for so long. - Harry stanął obok Louisa i spojrzał na niego wzrokiem pełnym miłości; nawet Zayn to zauważył z tłumu. - Now I've finally found someone to stand by me.

Louis, który był na przodzie, uśmiechnął się nieśmiało i dokończył swoją partię:

— We saw the writing on the wall as we felt this magical fantasy.

Obaj widzieli, jak fani szaleli - klaskali, kołysali się na boki; pewnie również chcieli, aby zatańczyli tak jak główna para we filmie. Gdy Harry o tym pomyślał, momentalnie się zaśmiał.

Dokończyli kolejną zwrotkę, śpiewając ją razem. Ich głosy idealnie do siebie pasowały, to było połączenie dobrego, niskiego głosu ćwiczonego przez laty z wysokim, melodyjnym, anielskim głosem młodego muzyka. Ich głosy tak idealnie łączyły się ze sobą, że tworzyły połączenie pochodzące prosto z nieba.

— You're the one thing - zaczął już uśmiechnięty Louis.

— I can't get enough of - dokończył Harry.

— So I'll tell you something

— This could be love - zaśpiewali razem, przybliżając się do siebie. - Because I've had the time of my life! No, I never felt this way before!

Tańcząc i przechadzając się po scenie, zaśpiewali jeszcze raz refren, a później również kolejną zwrotkę. Louis już nawet przestał zwracać uwagę na swój głos czy obawy, że nie da rady wyciągnąć wysokich dźwięków. Obok niego na scenie był Harry, z którym, cóż, czuł się podobnie jak z Niallem. Nie był sam i sam nie występował.

Kiedy solówka gitarowa i przerwa instrumentalna się skończyła, spotkali się obaj na środku sceny. Tłum niemal od razu ucichł, jakby czekał na coś niespodziewanego z ich strony, a już szczególnie Zayn i Liam. Harry patrzył tak głęboko w oczy Louisowi, że obaj nie wiedzieli, jak można było z taką pasją patrzeć na drugą osobę. To było wręcz magiczne, wręcz hipnotyzujące.

I dla samego Louisa także, który nie mógł oderwać wzroku ze szmaragdowych tęczówek Harry’ego. Zapomniał nawet, że wokół nich znajdowali się rozradowani fani.

— Now I've had the time of my life - zaśpiewał cicho Harry, tak jakby kierował te słowa wyłącznie do Louisa. - No, I never felt this way before; yes, I swear it's the truth. And I owe it all to you!

Znowu zaczęli tańczyć i bawić się na scenie w kolorowych światłach włączonych przez obsługę areny w Denver. Fani wiedzieli, że to już prawie koniec tej piosenki, więc zaczęli rzucać na scenę przeróżne przedmioty. A ten grad rzeczy stał się jeszcze większy, gdy Louis i Harry podeszli do siebie - niezwykle blisko, niebezpiecznie blisko, i Harry dokończył:

— 'Cause I've had the time of my life and I've searched though every open door till I found the truth and I owe it all to you

Patrzyli sobie prosto w oczy. Louis zaśmiał się, nie dowierzając, że zaśpiewał przed chwilą jakąś piosenkę wraz z Harrym przed tyloma ludźmi. I to jeszcze jaką. Miał ochotę się do niego przytulić, ale resztkami zdrowego rozsądku się powstrzymał. Harry widząc jego uśmiech, także się uśmiechnął. Na scenę leciały kwiaty i inne przedmioty, ktoś nawet rzucił pudełko czekoladek ze wstążeczką, a oni stali na środku sceny i wpatrywali się w siebie jak zahipnotyzowani, nie zwracając zupełnie uwagi na oklaski i to, że powinni zaraz opuścić scenę.

Harry właśnie to pragnął widzieć do końca życia. Nie fanów, nie pochwał czy gratulacji. Nie nagród Grammy i innych statuetek. Chciał widzieć jedynie Louisa wiecznie uśmiechniętego i szczęśliwego. Tylko tego pragnął w życiu.

Chapter 21: 21. Burning Heart

Chapter Text

Dallas

Gdy wylądowali samolotem o czternastej czasu lokalnego w Teksasie, Louis odetchnął z ulgą. Miał już dosyć na dzisiaj wrażeń, a była dopiero czternasta po południu. Przed nim był jeszcze koncert w Dallas i wywiad, ale jedyne z czego się cieszył to to, że w końcu był w Teksasie. Wszystkie emocje z niego zeszły, bo był w pieprzonym Teksasie i się nie spóźnił z Niallem - ani na wywiad, ani na koncert.

Przez całą drogę na lotnisku w Denver Louis przeklinał siebie samego, że poprzedniego dnia dał się namówić swojemu drogiemu najlepszemu przyjacielowi Niallowi na oglądanie o dwudziestej trzeciej czwartej części Rocky’ego - ich ulubionej części. Oczywiście podczas filmu Niall musiał znowu rozgadywać się o Aimee z Las Vegas i o tym jak za nią tęskni, więc Louis zatrzymywał film i go słuchał. Skończyli go oglądać o trzeciej w nocy i poszli spać, zapominając, że o siódmej rano mają lot do teksańskiego Dallas. Problem był w tym, że ze względów logistycznych oni mieli osobny samolot i team Harry’ego miał osobny. I jak na złość, musieli zaspać i spóźnić się na cholerny lot.

Niall biegł za nim, ale co kilka metrów musiał robić krótkie przerwy, bo ledwo brał wdechy. Louis w tym momencie nie chciał szukać winnych i kogokolwiek obwiniać - sam też był winny, bo mógł ustawić jakiś budzik lub poprosić Harry’ego, aby go obudził, a tego nie zrobił. Nie chciał też się kłócić z Niallem, że oglądali o tak późnej godzinie film, a on sam gadał jak najęty o dziewczynie z Nevady. Tu nie było winnych; chciał po prostu zdążyć na samolot i być już w drodze do tego pieprzonego Dallas.

Dopadł do kolejki ludzi, którzy chcieli dopytać o szczegóły swojego lotu lub kupić bilet lotniczy. Niall po chwili dołączył do niego, łapczywie wdychając powietrze. W końcu się wyprostował, przymknął oczy, położył dłonie na biodrach i odchylił głowę do tyłu.

— To moja wina - zaczął zdyszany. - Nie powinniśmy oglądać wczoraj tego filmu i niepotrzebnie gadałem o Aimee…

— Ni, przestań - powiedział Louis, patrząc na niego. - To niczyja wina. Nie będziemy się przecież wzajemnie oskarżać.

— Ale mimo tego czuję, że to moja wina…

— Przestań tak myśleć - odparł stanowczo. - Tak miało najwyraźniej być…

Westchnął i wyjrzał za kolejkę, aby zobaczyć, ilu ludzi stoi przed nim. Wziął głęboki wdech, gdy zauważył przy okienku pięcioosobową rodzinę pochodzenia latynoskiego, która miała problemy z paszportem. Przypomniał Niallowi, aby w razie czego wyciągnął ze swojej torby paszport.

— Ciekawe, jakim cudem Harry cię nie obudził rano… - mruknął Niall, grzebiąc w swojej torbie. - Na pewno z samego rana…

Louis domyślał się, co chciał powiedzieć. Zgromił go tak swoim wzrokiem, że Niall aż się skulił. Nie zdenerwował się na niego przez to, że chciał to powiedzieć, tylko przez to, że wokół nich stali ludzie - niektórzy z nich mogli skojarzyć, że rozmawiają o Harrym Stylesie. Przecież niektórzy mogli wiedzieć, że są członkami jego supportu.

— Niall, proszę cię - syknął. - Nie tutaj przy ludziach.

— Ale na pewno tak było - powiedział cicho i zachichotał.

Louis wywrócił oczami i zniecierpliwiony znowu wyjrzał za kolejkę. Niallowi wyraźnie poprawił się humor, bo zaczął chichotać, ale Louisowi nie było do śmiechu. Rozglądał się po lotnisku nerwowo, jakby to miało sprawdzić, że kolejka szybciej zniknie, a oni zdążą na swój lot do Dallas.

Nie dosyć, że o dwudziestej mieli koncert w Reunion Arena, to jeszcze o piętnastej trzydzieści mieli stawić się w siedzibie lokalnego radia, do którego specjalnie przyjechała delegacja dziennikarzy z MTV chcących przeprowadzić z nimi wywiad. I musieli robić to akurat przed koncertem, a nie w wolny dzień pomiędzy występami. Jeff tłumaczył to tym, że ludzie chętniej oglądają wywiady z gwiazdami w wieczory, kiedy grają albo mają inne występy niż w dni, kiedy nic się nie dzieje ciekawego wokół ich osoby. Louis tego nie rozumiał i chyba nie chciał rozumieć. Trudno, taki mieli plan, zarząd Harry’ego tak zadecydował i nie mógł się z tym kłócić. Byli w końcu z Niallem tylko jego supportem, nikim ważnym.

Ani zadzwonić, ani się odezwać… Louis przeklinał wszystkich i wszystko. Wiedział, że wraz z Niallem mają przechlapane. Jeff zrówna ich z ziemią w tym pieprzonym Dallas, Harry kilka dni nie będzie się do niego odzywać, a jeśli już coś powie, to będzie wrzeszczeć na całe miasto. Ale czego mógł się spodziewać - Harry może mówił mu, że go kocha i mu na nim zależy, ale nie zmienił się w kilka tygodni w potulnego baranka. Co prawda hamował się przy nim, ale musiała też tkwić gdzieś jego granica. Po koncercie w Denver był taki wkurwiony, że Louis bał się nawet do niego podchodzić - nawet jeśli kilkanaście minut temu zaśpiewali razem piosenkę z filmu Dirty Dancing i wyśmienicie się bawili. Mógł się tego spodziewać, że po zejściu ze sceny ściągnie z twarzy maskę miłego i życzliwego człowieka i wróci do swojego pierwotnego charakteru. I cóż, mógł się też spodziewać tego, że nie będzie zadowolony, że wykonał Photograph, a w Phoenix No One Like You - co przelało czarę goryczy - chociaż tekst tego utworu był ładny dla Louisa i powinien się on spodobać Harry’emu.

Zdenerwowany był do maksymalnego poziomu z kilku powodów: konfrontacja z Jeffem, spotkanie ze swoją matką i siostrą Gemmą, ostry rock w wykonaniu supportu… Dał upust emocjom. I, cóż, oberwało się Louisowi, bo komu innemu. Louis oczywiście nie pozwolił sobie wejść na głowę, zdanie Harry’ego w kwestii muzyki już go zupełnie nie obchodziło, choć, nie ukrywał, zrobiło mu się przykro. Harry miał naprawdę wybuchowy charakter i był aroganckim człowiekiem i Louis to wiedział, ale i tak było mu przykro, że pokłócili się po koncercie - i znowu o to samo; historia zataczała koło. Przez moment przypomniał sobie, dlaczego jeszcze kilka tygodni temu nazywał Harry’ego skurwysynem i omijał go szerokim łukiem.

Jednak gdy wrócili do hotelu, Harry natychmiast zaczął go przepraszać. Louis nie był typem człowieka, który wybaczał szybko i od razu rzucał się komuś na szyję i mimo tego, że sam był zły, wpuścił go do swojego pokoju, bo wiedział, że Harry tak łatwo nie odpuści i gdyby była taka potrzeba, stałby pod jego pokojem całą noc. W środku Louis przebrał się w ciuchy do spania zmęczony po koncercie i od razu położył się do łóżka. Harry oczywiście tego nie zrobił, bo swoje ciuchy miał u siebie w pokoju, ale nie przeszkodziło mu to w tym, aby przysiąść na krawędzi łóżka i zacząć wpatrywać się w ciszy w podłogę.

Zupełnie zignorował jego obecność. Zgasił lampkę nocną, więc pokój rozświetlany był tylko przez światło latarni miejskich z dworu, które wpadało do środka przez wielkie okna. Już zaczynał zasypiać, gdy nagle Harry odwrócił się w jego stronę i powiedział kolejny raz cicho:

— Przepraszam, Lou. Po prostu… Nie spodziewałem się, że moja mama przyleci na jakiś mój koncert.

Nic mu nie odpowiedział. Mógł go zostawić w spokoju. Mógł go przepraszać kilkadziesiąt razy, ale ten nie zamierzał wpuszczać go do łóżka. Nakrzyczał na niego i teraz miał tego konsekwencje.

Westchnął ciężko i wrócił spojrzeniem przed siebie. Widział tylko zarys komody i szafy w tej ciemności. Przez chwilę bił się ze swoimi myślami, zaczął bawić się swoimi sygnetami na palcach, których jeszcze nie ściągnął z koncertu.

— Nie lubię, gdy moja matka tak się zachowuje - powiedział cicho. - Nie lubię, gdy traktuje mnie jak Harry’ego Stylesa, nie Harry’ego. Jestem jej jedynym synem. Od zawsze lubiłem śpiewać, a ona zobaczyła w tym potencjał. Od początku chciała, abym został wielką gwiazdą na miarę Elvisa Presleya, jej ulubionego muzyka. Codziennie lekcje śpiewu, pianina. Wydawała na najlepszych nauczycieli ostatnie oszczędności. Potrafiła przychodzić do mnie do pokoju o trzeciej w nocy, bo nie mogła spać, i kazać mi grać na pianinie w pokoju na dole. Gemma wtedy całą noc nie spała.

Louis otworzył oczy, słuchając słów Harry’ego. Nie miał pojęcia, że Harry miał takie dzieciństwo, choć w zasadzie mógł to poniekąd wywnioskować z jego rozmowy z matką, którą podsłuchał. Chociaż, nie chciał mówić tego głośno, myślał, że Harry pływał w luksusie w dzieciństwie i był takim rozpieszczonym i rozwydrzonym dzieciakiem. Obrócił się w jego stronę, aby na niego spojrzeć. Ten był do niego skierowany plecami i cały czas bawił się swoimi palcami i sygnetami.

— Nigdy nie chciałeś zostać muzykiem? - zapytał cicho.

Harry zdziwiony jego odzewem momentalnie na niego skierował swój wzrok. Niemal od razu pokręcił głową przecząco.

— Nie, nie, uwielbiam śpiewać, to całe moje życie - powiedział trochę zdziwiony jego pytaniem. - Uwielbiam sprawiać radość fanom, a pisanie tekstów pomaga mi uporać się z emocjami, ale… Wiesz, mnie też już czasami cholera bierze, gdy nie dosyć, że na własnym koncercie, to jeszcze dziesięć razy w radiu słyszę As It Was - zaśmiał się słabo.

Louis zmienił bok tak, aby być skierowanym całym ciałem w stronę Harry’ego. Ten ponownie spuścił wzrok na podłogę - jakoś nie miał odwagi patrzeć na Louisa.

— Zawsze widziała tylko mój talent - kontynuował. - We wszystkim widziała i widzi nadal korzyść dla mojej kariery. Kiedy jej powiedziałem o Davidzie, nie była zadowolona. Zaufałem jej, myślałem, że zaakceptuje to, że lubię mężczyzn, ale ona potrafiła myśleć tylko o tym, jak informacja, że spotykam się z mężczyznami, wpłynie na moją karierę. A gdy David mnie zostawił i zacząłem pisać o nim teksty… Uznała nagle, że dobrze, że się z nim spotykałem. I w zasadzie dobrze, że ze mną zerwał, bo napisałem takie piosenki, które trafiły do słuchaczy. Ludzie to kupowali. Wiesz, niespełniona miłość, tęsknota, nostalgia…

Louis nie mógł tego zrozumieć. Nie wierzył, że Harry mówił o tej kobiecie, którą widział jeszcze całkiem niedawno na arenie w Denver. Ta zadbana, elokwentna, oficjalna kobieta była takim człowiekiem… Chociaż w zasadzie Harry też miał dwie twarze. Kreował się na życzliwego muzyka, a w rzeczywistości… A w rzeczywistości był czasami bucem jakich mało.

— Ale nie mogę być na nią zły, to jej zawdzięczam swoją karierę - uznał. - To dzięki niej jestem tu, gdzie jestem. Poświęciła mi całe swoje życie, stawała na głowie, aby zapewnić mi wszystko, czego chciałem, początkowo poświęciła również swoją pracę w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej…

Louis prychnął, gdy usłyszał, gdzie pracowała mama Harry’ego. Taka kobieta i tak zachowująca się pracowała w takim miejscu.

— To ja się nie dziwię, że sytuacją w domu Nialla nikt się nie zainteresował, skoro pracują tam takie nadęte osoby… - mruknął sam do siebie.

Harry nie zrozumiał połowy jego wypowiedzi, dlatego odwrócił się do niego zaskoczony.

— Co?

Louis machnął ręką i przytulił się bardziej do swojej poduszki.

— Nic - mruknął. - Przykro mi, ale to nie jest powód, abyś na mnie wrzeszczał po koncercie. Powinieneś już wiedzieć, co lubię śpiewać. A Photograph albo No One Like You to świetne piosenki.

— Ale… - zawahał się, po czym wziął głęboki wdech. - Przepraszam, nie powinienem był. Nie lubię takich ostrych brzmień, to też powinieneś wiedzieć.

Louis westchnął. Szczerze powiedziawszy, był nawet trochę zdziwiony, jakim cudem rozmawiali o setliście w taki spokojny sposób. W Europie chyba by już się dawno o to pozabijali. Pokiwał głową.

— Nic na to nie poradzę, że wolę Scorpionsów od Donny Summer i innych disco gwiazd - odparł. - Jestem muzykiem rockowym, a ty popowym.

Harry spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko - trochę kokieteryjnie. Widział, że Louis jest nadal zły, ale mimo tego pochylił się nad nim i ignorując jego humor, powiedział cicho:

— I właśnie paradoksalnie to mi się podoba. - Uśmiechnął się szerzej. - To mnie nakręca. Ty śpiewający takie wulgarne i ostre utwory w swoich rockowych szmatach, a ja przesłodzone i kolorowe dyskotekowe piosenki. Dopełniamy się w każdym calu.

Louis musiał zachichotać. Jakoś nie potrafił się na niego długo gniewać. Poza tym widział go przed sobą jeszcze w koncertowych ciuchach - białej koszulce w żółte kropki i białych spodniach w czarne kropki. Ledwo się powstrzymywał, aby go nie poprosić o ściągnięcie tych ciuchów i położenie się obok niego w łóżku do wspólnego spania.

— Chwila, to nie są żadne szmaty - obronił się. - To Def Leppard - powiedział, bo miał na sobie do spania rzeczywiście swoją czarną koszulkę z logiem tego zespołu.

Harry zaśmiał się.

— A to Gucci, kochany - odparł.

Obaj wybuchnęli śmiechem. Louis doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie w Londynie i wtedy dokładnie to samo powiedzieli. Harry skrytykował jego rockowy ubiór i uznał, że ubiera się w ciuchy ze śmietnika, a Louis odpowiedział mu, że nie wiedział, że będzie śpiewać w cyrku. Harry się zdenerwował i odparł, że jego ubranie pochodzi prosto od Gucci, a Louis odpowiedział mu, że z kolei jego koszulka jest zespołu Def Leppard.

Tego dnia to samo sobie powiedzieli. Z taką różnicą, że tego dnia się z tego śmiali.

Harry przybliżył się do Louisa, aby ewidentnie go pocałować w usta, lecz Louis natychmiast położył mu dłoń na klatce piersiowej, co było znakiem, że ma się odsunąć, bo nie ma na to ochoty. Lekko zdziwiony Harry kulturalnie odsunął się i usiadł z powrotem na łóżku.

— Będziesz mnie karać? - zapytał lekko rozbawiony. - Myślałem, że w naszym związku to ja jestem tym dominującym.

Louis spojrzał na niego z wątpliwością.

— Jakim związku? - zapytał.

Oficjalnie nie byli w żadnym związku. To, że sypiali ze sobą i prowokowali siebie, nie znaczyło, że byli parą. Gdy pomyślał o tym, że gdzieś mógłby oficjalnie przedstawić Harry’ego - tego Harry’ego Stylesa jako swojego partnera, dziwnie mu było. Nie że się go wstydził, ale… Był on jednak największą gwiazdą, a on… To nadal było dla niego takie nierealne.

Harry wyraźnie się zawstydził. Spuścił wzrok na kołdrę.

— Myślałem, że… - zaczął niepewnie. Louis nic nie mówił, bo był ciekawy jego reakcji. - Nadal mi nie ufasz, prawda?

Chciał mu na to odpowiedzieć, lecz Harry ponownie przybliżył się do niego - na niebezpieczną bliskość - tak, że Louis wyczuwał jego oddech na swojej twarzy.

— Zrozum, że naprawdę się w tobie zakochałem - wyszeptał. - Nigdy czegoś takiego nie czułem, jak przy tobie. Nawet przy nim. Daj mi szansę, naprawdę cię kocham. Jesteś mój; chciałbym, aby tak było.

Przez chwilę patrzyli sobie jedynie prosto w oczy - spokojny ocean i szmaragd pełen zdobień i błyszczący w świetle miejskich latarni. Louis miał wrażenie, że im dłużej droczy się z Harrym, tym bardziej sprawia mu przykrość, bo ile razy mógł mówić i przekonywać go do prawdziwości swoich uczuć? Ale to nie była jego wina, że nie potrafił mu zaufać; poza tym był światową gwiazdą i sam nie wiedział, czy potrafiłby odwzajemnić jego uczucia w stu procentach, a nawet jeśli, to musiał być pewny, że Harry naprawdę go kocha, aby powiedział do niego również kocham cię. Tym bardziej że znali się zaledwie dwa miesiące.

— If I was a bluebird, I would fly to you… - powiedział cicho Harry, cytując swój utwór.

— Daylight - odpowiedział natychmiast Louis i uśmiechnął się. - You'll be the spoon; dip you in honey so I could be sticking to you - dokończył i mimowolnie zachichotał.

Harry był pod wrażeniem. Nie spodziewał się, że Louis będzie znał jakiś jego utwór - nie tylko z tytułu, ale także tekstowo. Poznał go przecież jako człowieka, który nienawidził jego muzyki z całego serca. Również zachichotał z szerokim uśmiechem na ustach.

— Skąd wiedziałeś? - spytał. - Myślałem, że nienawidzisz mojej muzyki - dodał, choć słowo nienawidzić ledwo przeszło mu przez gardło w kontekście jego własnej muzyki.

— Bo tak jest - uznał i wzruszył ramionami. - Ale nasłuchałem się już tyle razy tych twoich piosenek, że chcąc nie chcąc, znam je.

Harry zaśmiał się i nieznacznie odsunął się od Louisa. Ten nie do końca wiedział, z czego się śmieje. Przecież to była normalna kolej rzeczy. Koncertował z nim, więc i tak słyszał jego wszystkie piosenki, które wykonywał na żywo, a Daylight było jedną z nich.

— Co? - zapytał go zdezorientowany.

Harry zaśmiał się ciut głośniej.

— Wyobraziłem sobie ciebie śpiewającego Daylight - odpowiedział mu rozbawiony w pozytywnym wydźwięku; Louis żartobliwie zgromił go wzrokiem. Szybko uspokoił swoje rozbawienie. - Naprawdę masz bardzo ładny, wysoki głos. Nie obrażaj się, ale przepięknie brzmią dyskotekowe piosenki w twoim wykonaniu.

Parsknął śmiechem. To miał być komplement? Chyba już wolał pretensje za ostry rock. Chociaż, nie mówił, było to dosyć miłe.

— Dzięki, ale zostanę przy dobrym, starym rocku.

— Mój rockowiec - wyszeptał i pocałował go w usta; tym razem Louis się nie sprzeciwił. - Chciałbym, aby te wszystkie piosenki, które napisałem, były o tobie…

Louis uśmiechnął się lekko. Love Of My Life, Golden, Little Freak, Adore You, Sweet Creature, którego nie śpiewał na żywo… O nim?

— Myślę, że kwestia interpretacji jest otwarta - powiedział kokieteryjnie. - Ludzie zawsze będą spekulować, o czym jest piosenka. Ale najważniejsze jest chyba to, co ty czujesz, śpiewając dany tekst.

— Więc… - Również się uśmiechnął. - Let me adore you like it's the only thing I'll ever do.

Pocałował go, po czym odsunął się nieznacznie. Louis w końcu uległ - odrzucił część kołdry na bok, informując go, że może położyć się obok niego. Wiedział, że Harry będzie chciał zostać przy nim, a nie chciał go skazywać na spanie na podłodze. Harry to docenił. Ściągnął swoje ubrania, a sygnety odłożył na stolik nocny, po czym położył się obok Louisa i objął go od tyłu.

— Przepraszam jeszcze raz - wyszeptał zaraz przy jego uchu. - Proszę, nie wątp nigdy w to, że cię kocham…

To było dwa dni temu. Rozmyślałby tak dalej, gdyby nie to, że kobieta stojąca przed nimi w kolejce po bilety lotnicze właśnie odeszła od okienka, co znaczyło, że to oni są następni do obsługi.

W obsłudze klienta siedziała starsza czarnowłosa kobieta, która mimo wczesnej pory, bo dopiero siódmej rano w Kolorado, wyglądała na zmęczoną i znudzoną swoją robotą. Louis był tak spanikowany, że przez kilka sekund nie wiedział, co mówić.

— Lot do Dallas; które bramki? - rzucił hasłowo, aby jak najszybciej zdobyć informację.

Kobieta spojrzała na niego jak na idiotę. Z nudów sprawdziła coś na monitorze.

— Odprawa już się skończyła - poinformowała znudzona i spojrzała na swoje paznokcie.

— Chwila, niemożliwe - próbował z nią dyskutować Louis. - O siódmej trzydzieści powinien odlecieć.

Przewróciła oczami i spojrzała na Louisa jak na wariata.

— Tak, ale samolot to nie autobus i nie da się do niego wsiąść na ostatnią chwilę.

Louis myślał, że zaraz go szlag trafi. Odchylił głowę do tyłu z przymkniętymi oczami i z dłońmi na biodrach. Niall postanowił przejąć inicjatywę w dyskusji z pracownicą lotniska.

— Pani chyba nie rozumie! - oburzył się. - Jesteśmy pieprzonym supportem Harry’ego Stylesa; dzisiaj musimy znaleźć się w Teksasie…

Niall był wzburzony. Louis nie chciał, aby był taki niemiły, poza tym krzyczenie w niczym nie mogło im pomóc. Nie chciał też, aby Niall wykorzystywał fakt, że są supportem wielkiej gwiazdy. Czy to dawało im dodatkowe przywileje? Byli ludźmi jak wszyscy inni i musieli uszanować to, że odprawa już się skończyła.

Przeklął jeszcze raz w myślach, po czym przytrzymał Nialla ręką, aby ten przestał się wykłócać. Ponownie przejął inicjatywę.

— No dobrze, a kolejny lot? - zapytał najmilej jak potrafił, ale u niego nerwy też już dawały o sobie znać. - Koniecznie do Dallas.

Kobieta westchnęła ciężko i sprawdziła loty na monitorze.

— Dzisiaj niestety już nie - odparła, kręcąc głową. - Jeśli do Teksasu, to jedynie do Austin, ale o siedemnastej.

W głowie Louisa ponownie pojawiła się wiązanka przekleństw. Cholerne zaspanie i cholerne problemy logistyczne. Gdyby mieli jeden samolot, wszystko by inaczej wyglądało. No i gdyby nie zaspali… Naprawdę nie chciał stanąć po tym wszystkim twarzą w twarz z Jeffem albo z Harrym. Harry nadal był wybuchowy, a Jeff… A Jeff był jego menadżerem, więc też taki był.

— A jakiś lot z międzylądowaniem? - dopytał; kończyły mu się już pomysły na rozwiązanie tej sytuacji i jeśli to nie zadziała, to już nie wiedział, co zrobią. - Błagam panią, musimy być najpóźniej o piętnastej w Dallas.

Ta wzruszyła ramionami. Najwyraźniej nie miała ochoty rozwiązywać osobistych problemów ludzi na lotnisku. W końcu to nie była jej wina, że zaspali i spóźnili się na samolot.

— Mogę spróbować skontaktować się z lotniskiem w Los Angeles, oni mają pełno lotów do Teksasu - powiedziała od niechcenia. - Ale niczego nie obiecuję; muszą panowie mieć też na względzie różnice czasowe między stanami.

Louis myślał, że zacznie ją całować po stopach za to poświęcenie. Uśmiechnął się szeroko do niej w podziękowaniu.

— Byłbym naprawdę wdzięczny.

Ta wywróciła oczami i wybrała numer kierujący do lotniska LAX w Kalifornii. Louis spojrzał na Nialla i jeszcze raz zapewnił go, że będzie wszystko dobrze i to nie jego wina, że oglądali film, a on gadał o Aimee. Mimo tej sytuacji cieszył się, że ktoś tak mu zawrócił w głowie - po raz pierwszy w jego życiu. Wiedział, że czasami już wątpił w to, że komukolwiek może się spodobać. Dziewczyny raczej omijały go szerokim łukiem albo nie były zadowolone z tego, że lubi sobie wypić w wolnej chwili. Pomijając zupełnie fakt, że nikt raczej nie patrzył poważnie na kogoś, kto był gitarzystą weekendowym, a w normalne dni pracował jako sprzątacz ulic. Niall mówił o Aimee jak o osobie, która sama zmagała się z problemami życia prywatnego i sama uciekała od rzeczywistości do miasta, aby zapomnieć o domu, więc idealnie go rozumiała i go nie odrzuciła. Przykro mu jednak było, że nie była ona z Manchesteru albo chociaż Londynu, tylko z Las Vegas, czyli z miasta, do którego na pewno nie wrócą, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Przykro mu było, że on tak miło o niej myślał, a ona być może już o nim zapomniała. Tak jak Niall nie chciał, aby on miał złamane serce po Harrym, tak on nie chciał, aby Niall miał złamane serce po Aimee.

Kilka osób za nimi w kolejce zaczęło się niecierpliwić tak jak oni jeszcze kilka minut temu. Niall wywrócił oczami, widząc ich zniecierpliwienie, bo jak kilka minut temu duża rodzina latynoska też blokowała kolejkę, to jakoś nikt nie miał do nich pretensji.

Kobieta w końcu odłożyła słuchawkę telefonu i spojrzała na Louisa i Nialla, aby poinformować ich o swoich ustaleniach.

— Mają lot do Dallas o dziewiątej tamtego czasu i gdyby panowie… - zawahała się, aby zobaczyć coś ponownie na swoim monitorze. - Gdyby panowie wylecieli stąd najbliższym samolotem do LA, zdążyliby panowie przesiąść się na odpowiedni lot do Teksasu; wtedy podejrzewam, że zdążą panowie na godzinę piętnastą.

Louis myślał, że wygrali los na loterii i mają cholerne szczęście z takim rozwiązaniem. Chciał już prosić kobietę, aby wydała im dwa bilety na samolot do Los Angeles, jednak wyprzedził go Niall, który nie był przekonany do takiego kombinowania i wolał chyba bardziej tradycyjne rozwiązanie.

— A coś innego? - dopytał ku niezadowoleniu Louisa. - Da się inaczej dotrzeć do Teksasu?

Kobieta wzruszyła ramionami i zastanowiła się.

— Pociąg? Ale będzie dużo przesiadek i panowie na pewno nie zdążą na piętnastą - powiedziała. - Myślę, że opcja z Los Angeles jest najlepsza w panów przypadku.

Louis znowu odsunął nieznacznie Nialla, aby to on znalazł się na środku okienka. Poprosił o dwa bilety do Los Angeles z możliwością przewożenia bagażu. Kobieta wydała im odpowiednie kartoniki, a Louis zapłacił za nie. Chcieli już odejść i pobiec w stronę odpowiedniej bramki, jednak kobieta wręczyła im jeszcze jakąś kartkę i życzyła im powodzenia. Kiedy wraz z Niallem biegł w stronę miejsca odprawy, spojrzał na kartkę i uśmiechnął się lekko. Mimo że początkowo kobieta była niemiła, musiał przyznać, że pomogła im. Na kartce napisała godziny odlotów i przylotów z uwzględnieniem zmiany czasowej między stanami. Stąd mieli lot do LA i tam mieli być już około ósmej trzydzieści. O dziewiątej kalifornijskiego czasu mieli lot do Dallas, a w Teksasie mieli być o czternastej już teksańskiego czasu. Nie miał pojęcia, jak podziękować tej kobiecie. Jedyne, co mógł zrobić, to życzyć jej wszystkiego najlepszego w życiu.

Odprawili się, nadali bagaże i już kilkanaście minut później siedzieli w samolocie do Los Angeles - z powrotem do Miasta Aniołów, do którego Louis miał trochę mieszane uczucia w porównaniu do Nialla, który już pierwszego dnia tam był zachwycony tym miastem, a w szczególności jego rockowym charakterem. Louis natomiast kojarzył to miasto tylko z jednym - z wyznaniem miłości Harry’ego. Po raz pierwszy był w Stanach Zjednoczonych, jeszcze w jednym z największych miast, i Harry po raz pierwszy powiedział mu, że go kocha. Oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy. Czy potrafił to samo powiedzieć Harry’emu? Czuł do niego przywiązanie, widział go już zupełnie inaczej niż podczas pierwszych dni jego trasy koncertowej, ale cały czas coś nie dawało mu spokoju. Ich supportowanie, konflikt Mitcha i Nialla, dziwne rozmowy Harry’ego z Jeffem… Naprawdę nie chciał źle myśleć, ale takim już był człowiekiem. Rozmyślał o rzeczach, na które nie miał wpływu. Mogło się przecież okazać, że jego podejrzenia były zupełnie bezpodstawne. Mimo tego wciąż nie mógł odgonić od siebie podejrzanych myśli.

Tak samo jak Zayn nie potrafił odgonić od siebie myśli o koncercie w stolicy Arizony, mimo że odbył się on już sześć dni temu. Nadal nie mógł przestać myśleć o tym, jak Harry wziął jego tęczową flagę i wymachiwał nią w prawo i lewo przy śpiewaniu Adore You. I jeszcze ten cover - Hopelessly Devoted To You… Zmienione teksty, spojrzenia pełne miłości… Zayn tak bardzo chciał znaleźć kogoś w swoim życiu, kto będzie na niego patrzeć tak samo oddanie jak Harry na Louisa. Potwierdził to kolejny koncert w stolicy Kolorado - Denver. Ku zaskoczeniu dosłownie wszystkich na McNichols Sports Arena Harry zaprosił na scenę Louisa i wykonał z nim utwór, który był po pierwsze: z filmu romantycznego, po drugie: o miłości i najlepszych chwilach w życiu, a po trzecie: wpatrywał się przez całą piosenkę w Louisa jak w coś najdroższego w życiu. Patrzył na niego jak na miłość swojego życia. Oczy nigdy nie kłamią, mawiał jego ojciec, gdy oglądał jakieś smęty w telewizji. Zayn wtedy nie rozumiał, o co mu chodziło, ale po koncercie w Denver był pewien. Z takim oddaniem Harry nie patrzył jeszcze na nikogo. Beznadziejnie oddany jemu, Lou - tak zaśpiewał. Zayn uważał to za ekstremalnie słodkie.

Był z powrotem w Los Angeles z Liamem. Zaraz po koncercie w Denver mieli nocny lot do LA, dlatego że lepiej było im logistycznie ustawić lot z LA do Dallas niż z tego pieprzonego Kolorado do Teksasu. Obaj mieli wrażenie, że lotnisko w Denver specjalnie nie realizowało połączeń do Dallas trzydziestego pierwszego maja - w dniu koncertu, wiedząc, że na lotnisku będzie Harry i cały jego team, a chcąc uniknąć paniki, po prostu odwołali loty do Dallas. Może była to trochę naciągana teoria, ale Zayn w nią wierzył.

Mimo tego nie żałował, że wrócił na kilka dni na kalifornijskie wybrzeże z Liamem. Pokochał to miasto. Poza tym wielu miejsc jeszcze nie zobaczył, a dzięki ich krótkiemu ponownemu pobytowi w LA mógł pozwiedzać parę miejsc. Liam posłusznie za nim podążał i też zwiedzał. Spędzili miłą przerwę, mogąc odetchnąć trochę od ciagłego biegu za Harrym Stylesem.

Wypoczęci po szalonym wieczorze poprzedniego dnia, kiedy chodzili sobie po Sunset Strip i podziwiali te wszystkie kluby i puby, znajdowali się na lotnisku LAX, czekając na swój samolot do Dallas. Mieli do wyboru dwa loty - ten wcześniejszy o godzinie dziewiątej lub trochę późniejszy o godzinie dziewiątej czterdzieści pięć. Tu z kolei mieli wrażenie, że lotnisko LAX wyszło naprzeciw fanom Harry’ego, bo jakoś dziwnie dużo lotów zaplanowało do Teksasu akurat tego dnia.

Liam postanowił, że polecą tym późniejszym lotem. Zaynowi było wszystko jedno. Najważniejsze dla niego było to, aby zameldować się w hotelu przed piętnastą trzydzieści. O tej godzinie miał rozpocząć się wywiad z Harrym na MTV, a że nie mogli go obejrzeć na żywo, musząc iść już na arenę, aby zająć miejsce w kolejce, Zayn musiał ten wywiad nagrać. Specjalnie na tę okazję kupił najtańszy magnetowid i parę kaset. Musiał tylko wpaść do pokoju hotelowego, podłączyć urządzenie do telewizora i zaplanować nagrywanie.

— Przysięgam, że nie mogę przestać myśleć o tym coverze z Phoenix… - wyznał Zayn, siedząc na fotelu w lobby na lotnisku naprzeciwko Liama. - Beznadziejnie oddany jemu… Kurwa, wyraźnie słyszałem Lou. Ja nie wiem, ludzie są tacy głupi, że nie widzą między nimi związku?

Liam spojrzał na niego znad gazety, którą czytał. Czytał akurat artykuł o transferze jakiegoś amerykańskiego futbolisty z drużyny z Phoenix do drużyny z Denver.

— No wiesz… Ludzie myślą, że jego partnerką jest ta babka z Fleetwood Mac. Mogła być na koncercie Harry’ego, niedawno miała urodziny.

— Ale on zaśpiewał Lou! - Zayn wstał jak oparzony z fotela. - Dwa razy! I wymachiwał tęczową flagą!

— Ale zrozum, że ludzie i tak uważają go za kobieciarza - zauważył Liam; był za teorią Zayna, ale chciał na to popatrzeć jak najbardziej obiektywnie. - W oczach fanów jest życzliwy, miły, kochany i taki jest, ale ile mediów spekuluje o jego związkach? Ma dwadzieścia osiem lat i nie miał jeszcze żadnej oficjalnej partnerki.

— I to jest właśnie kolejny powód, aby sądzić, że… - chciał dokończyć, ale uznał, że nie będzie mówić tego głośno przy wszystkich ludziach na lotnisku. - Dobra, oficjalnie uznaję, że ludzie są ślepi. Nawet nie wiedzą, o czym jest Watermelon Sugar - burknął.

Liam znowu spojrzał na niego zawstydzony. Cały czas miał w głowie jego interpretację tego tekstu z klubu nocnego w Rzymie.

— Tak, bo ty na pewno wiesz, o czym jest - mruknął. - Od zawsze tak myślałeś?

Zayn wywrócił oczami.

— Dobra, nie, ale miałem pieprzone siedemnaście lat, gdy ta piosenka wyszła, a wtedy nie myślałem o takich rzeczach!

Liam mimowolnie parsknął śmiechem.

— No co? - spytał. - Ludzie naprawdę nie widzą tego? Albo świadomie nie chcą widzieć. Przecież to, jak Harry patrzył na Louisa… Nigdy nikogo nie zaprosił na scenę, nigdy nie zmieniał tekstów, nigdy na nikogo tak nie patrzył, nigdy, nigdy, nigdy… Co jeszcze ma zrobić, aby ludzie zauważyli jego całkowicie prawdziwą stronę? Chce nam to pokazać, a ludzie to ignorują!

Zayn się nakręcał, a Liam nagle wychylił się i spojrzał na coś, co znajdowało się ewidentnie za kolegą. Złożył powoli swoją gazetę, marszcząc przy tym czoło ze zdziwienia.

— Harry to ikona, na litość boską! - zawołał trochę za głośno, ale zdążył już się nakręcić. - Tak, Harry może ma dwadzieścia osiem lat, jest dorosły, ale zarząd na pewno zabrania mu mówić o tym głośno. Przecież jest światową gwiazdą! Jestem przekonany, że… Co? - zapytał, zauważając nagle skonsternowany wzrok Liama.

Widząc, że patrzy na coś, co znajduje się za nim, natychmiast odwrócił wzrok za siebie. Początkowo nie wiedział, o co chodzi. Widział tłum ludzi z walizkami, rodziny, które się żegnały, biznesmenów w garniturach… I dwóch chłopaków biegnących z walizkami w stronę bramek.

— Co? - zawołał, odwracając się z powrotem do Liama; ten wzruszył ramionami także zaskoczony. - Ale jak to? W Los Angeles?

Ponownie gwałtownie się odwrócił, znalazł wzrokiem tę dwójkę chłopaków - jeden z nich ubrany był w białą koszulę w kropki, a drugi w czarne spodnie z łańcuchami i czarną koszulkę zespołu Black Sabbath. Miał ochotę zerwać się na równe nogi, podbiec do nich i poprosić o autograf - gdziekolwiek - na kartce, koszulce, ręce… Ale miał jeszcze resztki samokontroli i uznał, że nie będzie ich nachodzić na lotnisku, jeszcze w sytuacji, w której ewidentnie się spieszyli.

Wrócił zaaferowany wzrokiem do Liama.

— Ale co oni robią w LA? - zapytał go, jakby oczekiwał, że zna na to pytanie odpowiedź. - Nie powinni być w Teksasie, ewentualnie z rana w Kolorado?

— Nie mam pojęcia. - Liam był tak samo zaskoczony jak Zayn i też nie rozumiał całej tej sytuacji. - To nie ma sensu.

Zayn zaczął szukać w swojej głowie jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia. Louis i Niall - członkowie supportu Harry’ego, znajdowali się na lotnisku LAX, mimo że powinni być w Dallas albo ewentualnie na lotnisku w Denver, bo o piętnastej trzydzieści mieli wywiad w MTV. Przecież w muzycznej gazecie, którą Zayn kupił wczoraj w jednym ze sklepów w LA, wyraźnie było napisane, że wywiad będzie z Harrym, Louisem i Niallem. Jak mogli wziąć udział w wywiadzie skoro byli w mieście oddalonym od Dallas o prawie 1500 mil?

— Pewnie teraz lecą do Dallas - powiedział Liam i spojrzał na tablicę odlotów i przylotów. - Przecież jest ten pierwszy lot o dziewiątej rano.

Zayn myślał, że wyjdzie z siebie. Coś czuł, że powinni z Liamem polecieć jednak wcześniejszym lotem do Teksasu.

— Mówiłem, że trzeba było lecieć wcześniej! - odparł niezadowolony.

— A skąd mieliśmy wiedzieć, że będą w Los Angeles?

Zayn znowu się odwrócił. Złapał wzrokiem Louisa, który czekał w kolejce do odprawy. Dostał prawie zawału, gdy niebieski wzrok Louisa złapał jego spojrzenie. Poczuł, jak oblewa go fala gorąca. Myślał, że zapadnie się pod ziemię z bliżej niezidentyfikowanego wstydu - może tym, że złapał go na obserwowaniu.

— Czekaj… - olśniło Zayna; spojrzał na Liama. - Harry nie ma domu w LA?

Liam musiał się zastanowić.

— A on go nie sprzedał jakoś rok temu?

Coś mu się obiło o uszy, że rok temu w marcu Harry wystawił swój dom znajdujący się w Santa Monica na sprzedaż. Nie miał pojęcia, czy został on w końcu przez kogoś kupiony czy nadal był własnością Harry’ego, ale jeśli nadal był jego…

— Nie wiem - powiedział Zayn. - A jeśli nie? Louis mógł być w jego domu między koncertami. Dlaczego nie? Plaża, Santa Monica… Może Harry był z nim i…

Liam już domyślał się, do czego Zayn dążył. No cóż, to nie było głupie wytłumaczenie, ale Liam nie był pewny, czy Harry’emu i Louisowi opłacałoby się przylecieć do LA po koncercie w Denver na kilka dni, aby później z LA polecieć do Dallas. Z tym że Harry musiał polecieć wcześniej, a Louis później, aby nikt nich nie zauważył razem, bo… Zayn był tego idealnym przykładem - bo fani od razu zaczęliby wymyślać teorie dotyczące ich potencjalnego związku.

— A wiesz, gdzie było nagrywane Watermelon Sugar - powiedział cicho Zayn, pochylając się w stronę Liama; ten ściągnął swoje brwi. - W Malibu, a Malibu to Santa Monica…

Musiał przyznać, że Liam miał opóźniony zapłon, bo przez kilka sekund wpatrywał się w niego jak w wariata. Dopiero po dłuższej chwili przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu.

— O Jezu! - zawołał. - Ty naprawdę musisz? Cały czas o tym myślisz? Co ty masz do tej piosenki? Wolałem chyba żyć w niewiedzy…

Zayn zaśmiał się donośnie - tak głośno, że kilka osób przechodzących obok nich spojrzało się na niego zdziwionym wzrokiem. Śmieszyło go to, że Liam nadal się peszył, myśląc o takich rzeczach. Trochę nie rozumiał tego. Wszystko było dla ludzi i dlaczego to niby miałoby być wstydliwe?

Zayn ponownie odwrócił się, aby złapać wzrokiem Louisa. Musiał przyznać, że może wykonywał muzykę, za którą nie przepadał, ale miał w sobie to coś, co przyciągało wzrok. Był mimo wszystko taki… spokojny. I był chyba w zbliżonym wieku do niego - na pewno był młodszy od Harry’ego. Cóż, Zayn już sam nie wiedział, czy zazdrościł Louisowi, że sypiał z Harrym, czy Harry’emu, że miał Louisa.

Nie zauważył go jednak. Louis był już wraz z Niallem w drodze na pokład samolotu. Emocje z niego już zeszły, będąc pewnym, że zdąży na ten nieszczęsny wywiad w MTV na piętnastą trzydzieści lokalnego czasu. Ta kobieta w okienku z lotniska w Denver bardzo im pomogła. Nie mógł być bardziej jej wdzięczny - oszczędziła im krzyków Jeffa i Harry’ego, gdyby spóźniliby się na ten głupi wywiad.

Usiadł na swoim miejscu i odetchnął z ulgą. W myślach miał jednak chłopaka z lotniska, z którym złapał się wzrokiem. Był młody, miał na sobie białą koszulkę z krótkim rękawem, która uwidaczniała jego tatuaże na prawej ręce. Miał wrażenie, że gdzieś go już widział - i jego kumpla, który siedział za nim, także. Może byli to fani Harry’ego, którzy byli na jakimś jego koncercie. Nie miał zbyt dobrej pamięci do twarzy, ale tego chłopaka z tatuażami na pewno widział.

Cholera, tylko tego im brakowało - fanów Harry’ego na lotnisku w Los Angeles. Domyślał się, że jeśli rzeczywiście byli fanami, na pewno byli zaskoczeni ich obecnością na LAX. Musieli wiedzieć, że kolejny koncert - i to jeszcze dzisiaj - jest w Dallas, a nie w Kalifornii. Przeklął, nie chciał, aby ludzie wymyślali teorie spiskowe - tym bardziej po tym, co Harry zrobił w Arizonie i co zaśpiewali w Denver. Chciał pozostać z Harrym w nieoficjalnym związku. Mieli 1989 rok - łudził się, że ktoś by zaakceptował ich związek? Społeczeństwo nadal nie lubiło takich ludzi, jakimi oni byli. Nawet jeśli Harry był wielką gwiazdą. Elton John wyznając w 1976, że jest biseksualny, a później prostując, że jest gejem, skazał się na spadek popularności w USA. Takie były realia, a Harry ze swoją miłością do kariery… Wszystko mógł zrobić dla pieniędzy. Dosłownie wszystko.

Kiedy wybiła czternasta czasu teksańskiego i samolot przygotowywał się do lądowania na lotnisku Dallas-Fort Worth, Louis odetchnął z ulgą. Mieli jeszcze spory zapas czasu, podczas którego mogli po prostu pochodzić po mieście; mieli też wystarczająco czasu, aby zameldować się w hotelu znajdującym się w centrum miasta i pójść coś zjeść. Pieprzone problemy logistyczne. Louis miał już dosyć, a nawet nie był już po wywiadzie, a co dopiero mówić o samym koncercie.

Korzystając z faktu, że oglądali z Niallem Rocky’ego 4, ścieżka dźwiękowa do tego filmu była jedną z najlepszych, a na dwóch poprzednich koncertach pojawiły się utwory z filmów, uznali zgodnie, że pociągną tę krótką tradycję i też wykonają utwór pochodzący z filmu. Burning Heart było osobiście ulubioną piosenką Louisa z tego filmu. Niall wolał Eye Of The Tiger, jednak ta piosenka była zarezerwowana dla Manchesteru - to w końcu była pierwsza piosenka, którą tam wykonali, więc uznali razem, że Burning Heart lepiej nada się na koncert w Teksasie.

Widząc napis Dallas-Fort Worth, Louis uwierzył, że naprawdę są w Teksasie. Całe emocje już z niego zeszły, gdy zegar na lotnisku wskazywał kilka minut po czternastej lokalnego czasu. Wymienili się z Niallem uśmiechami, odebrali bagaże i ruszyli w stronę pięciogwiazdkowego hotelu położonego w centrum Dallas.

Mimo że spali już w wielu pięciogwiazdkowych hotelach, nadal takie obiekty robiły na nich wrażenie. Wielkie lobby, przemiłe panie recepcjonistki w firmowych strojach, boye hotelowi… I sam pokój też był wielki. Louis ponownie miał pokój z Niallem i wcale na to nie narzekał. Spędzał z nim trochę więcej czasu niż w Europie i cieszył się z tego powodu. Nadal przecież byli takimi samymi najlepszymi przyjaciółmi z Manchesteru. Żadnemu z nich nie uderzyła jeszcze sława do głowy.

Dumny był z Nialla, bo od czasu Las Vegas nie tknął alkoholu. Chciał tak bardzo wierzyć, że to sprawa tej dziewczyny Aimee. Myśli o niej go leczyły. Co oczywiście nie znaczyło, że po powrocie do Manchesteru z trasy koncertowej Harry’ego nie powinien pójść na terapię - bo powinien i to pilnie. Bał się, że w pewnym momencie puści z siebie wszystkie emocje i myśli o tej dziewczynie i sięgnie z powrotem po alkohol, bo już jej nigdy nie zobaczy.

Zostawili swoje bagaże i udali się do siedziby lokalnego radia, do którego miało przyjechać MTV, aby przeprowadzić z nimi wywiad. Siedziba nie znajdowała się daleko od hotelu, więc nie musieli się obawiać, że się spóźnią. Najważniejsze było to, że byli już w Dallas.

Niall po drodze wstąpił do piekarni po coś do jedzenia, bo od samego rana umierał z głodu, a przez te nerwy z problemami logistycznymi nie zjadł niczego porządnego. Ze słodką bułką w dłoni wszedł wraz z Louisem do okazałego budynku, gdzie najwyraźniej mieściła się siedziba tego lokalnego teksańskiego radia.

Miła blondynka recepcjonistka ucieszyła się, gdy ich zobaczyła, choć była też wyraźnie zestresowana ich obecnością. Kazała im zaczekać na kanapach; powiedziała również, ze Jeff i Harry już tutaj byli, ale na chwilę gdzieś wyszli. Słysząc to, Louis syknął.

Przez szklane drzwi i szyby widział, jak dziennikarze i inni pracownicy MTV rozkładali sprzęt w specjalnie do tego przygotowanym pokoju. Niall z kolei z nudów zaczął zagadywać blondynkę recepcjonistkę, na co ta chichotała i patrzyła na niego jak na święty obrazek.

Po kilkunastu minutach w siedzibie radia znalazł się Jeff, który widząc Louisa i Nialla na kanapach, odetchnął z ulgą. Podszedł jednak do Louisa, aby się z nim skonfrontować. Co on sobie myślał? Od rana nie było go w Dallas ani w samolocie, który startował z Denver. Myślał, że zaraz go udusi.

— Gdzie wy byliście?! - zaczął na powitanie. Niall wyprostował się momentalnie jak struna, Louis wstał jak oparzony z kanapy, a recepcjonistka skuliła się za swoim biurkiem. - Co wy sobie myślicie?! Od rana nie było was w Dallas! Czy wy wszyscy chcecie wpędzić mnie do grobu?!

Niall postanowił podyskutować z Jeffem. Louis i tak już wystarczająco miał zszargane nerwy - i przez Harry’ego, i przez właśnie Jeffa.

— Wystąpiły problemy logistyczne - powiedział dyplomatycznie, ale także dosadnie. - Z Denver musieliśmy polecieć do LA, a stamtąd tutaj. Najważniejsze, że tu jesteśmy, prawda?

Zaczęli mierzyć się spojrzeniami. Louis odsunął się trochę na bok, jedną swoją częścią wdzięczny, że Niall przejął inicjatywę.

— A może to ty poprzedniego dnia przesadziłeś z alkoholem, a z samego rana miałeś tak wielkiego kaca, że…

— Słucham? - oburzył się. - Wypraszam sobie!

— Dosyć! - do dyskusji włączył się Louis. - Nikt się nie upił - warknął, prostując ten temat. - Zamknęli bramki wcześniej, więc musieliśmy szukać alternatywy.

Jeff miał już tego wszystkiego dosyć. Miał tak wielką ochotę udusić Louisa i Nialla… Tego drugiego nawet nie powinno być na tej trasie, a połowę nerwów mu zjadł przez swój pieprzony alkoholizm. Musiał jednak zacisnąć zęby i dotrzeć do końca części amerykańskiej. Miał tylko nadzieję, że Harry się opamięta i zacznie w końcu współpracować. Co on mógł widzieć w tym głupim rockowcu z Manchesteru?

Zauważył na sobie wzrok dziennikarza MTV, który miał przeprowadzić wywiad. Wziął głęboki wdech, nałożył na swoje usta sztuczny uśmiech i odszedł w stronę szklanego pokoju, gdzie miał być przeprowadzony wywiad. Niall i Louis spojrzeli na siebie i westchnęli. Wiedzieli, że tak to się wszystko skończy.

Ku zaskoczeniu Louisa podszedł do niego główny dziennikarz - był to młody chłopak o blond włosach; mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Miał na sobie czarną koszulkę z kolorowym logiem MTV, którą miał włożoną w jeansowe spodnie. Uśmiechnął się szeroko do niego, może trochę nieśmiało. Niall w tym czasie wrócił do rozmowy z recepcjonistką, chcąc jej wytłumaczyć, dlaczego Jeff jest takim bucem.

— Louis Tomlinson, zgadza się? - dopytał dla pewności, po czym sam się przedstawił. - Widziałem kilka koncertów. Jesteś naprawdę dobry.

Louis uśmiechnął się nieśmiało i spuścił na chwilę wzrok. Nadal jakoś nie potrafił się przyzwyczaić do komplementów od obcych ludzi.

— I masz świetny styl - dopowiedział i położył mu rękę na ramieniu. - Wiesz, trzymasz się rocka, choć wiele osób już od niego odchodzi, i to mi się podoba.

Pokiwał głową. Trochę nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Uśmiechał się nieśmiało, bo, cóż, ten facet naprawdę go komplementował. Był naprawdę miły. Aż może trochę za bardzo.

— Lubię takich pewnych siebie chłopaków - kontynuował; Louis zaczął się czuć trochę niezręcznie. - Wasze koncerty mają taką energię!

Gdyby był jeszcze tym okazyjnym muzykiem z Manchesteru, najpewniej zacząłby się z nim droczyć, ale przez to, że łączyło go coś z Harrym… Nie mógł tak po prostu z nim zalotnie rozmawiać tak jak na przykład z Luke’em spod pubu.

Więc kiedy do budynku wszedł Harry i zobaczył obcego faceta, który dotykał w sposób znaczący Louisa i go zagadywał, krew się w nim zagotowała. Zazdrość wzięła górę. Widział przecież przed sobą Louisa, który jeszcze uśmiechał się lekko ze spuszczonym wzrokiem, i tego głupiego dziennikarza, którego zdążył już poznać. Co on miał sobie niby pomyśleć?

Stanął obok nich, myśląc, że głównie ten chłopak go zauważy, ale musiał chrząknąć, aby chłopak natychmiast zdjął z Louisa swoją dłoń i odwrócił się w jego stronę.

— O, już jesteś - powiedział i zaśmiał się nerwowo. - Zaraz zaczynamy, jeszcze raz chcę powiedzieć, że to wielka przyjemność przeprowadzić z tobą wywiad.

Harry wręcz gromił go wzrokiem. Po chwili chłopak zauważył, że jego kolega operator kamery woła go ze szklanego pokoju. Przeprosił więc i Harry’ego, i Louisa, i wszedł do pomieszczenia, gdzie miał się odbyć wywiad.

Niall na chwilę zaprzestał rozmawiać z recepcjonistką, lecz widząc karcący wzrok Harry’ego, natychmiast wrócił do swoich spraw. Harry zmusił Louisa, aby odeszli trochę na bok. W tym momencie Louis już wiedział, że nie tylko Jeffa zdenerwował. Pieprzony dziennikarz.

— Co to ma być? - oburzył się cicho, łapiąc go za nadgarstek. - Najpierw nie ma cię rano w Dallas, a teraz flirtujesz z tym chłopakiem?

— O co ci chodzi? - zapytał poważnie. - Z nikim nie flirtowałem, sam się przystawiał. Był miły.

W porównaniu do ciebie - rzucił od razu w myślach Louis. W porę jednak ugryzł się w język. To właśnie były momenty, w których przypominał sobie, że w głębi duszy Harry nadal jest bezczelny i arogancki i jakkolwiek by nie chciał - taki już pozostanie.

Chociaż ponownie widzieć zazdrosnego Harry’ego… Musiało mu naprawdę na nim zależeć, skoro był zazdrosny o innych mężczyzn.

Był dzisiaj ubrany naprawdę ładnie - aż Louisowi zrobiło się słabo na jego widok. Miał na sobie dosyć ciasne czarne spodnie i czerwoną bluzkę z długim rękawem i wielką kokardą, taką brokatową. Nie był to nadal jego styl, ale te ciuchy tak idealnie na niego pasowały…

Harry chciał ewidentnie coś powiedzieć, jednak zauważył przechodzącego obok nich Jeffa, który wręcz zgromił go wzrokiem. Harry wziął głęboki wdech, puścił Louisa i spuścił na chwilę wzrok na podłogę. Jeff wszedł do szklanego pomieszczenia.

— Przepraszam - przeprosił. - Po prostu gdy widzę, jak ktoś inny tak się zachowuje wobec ciebie…

Louis wzruszył ramionami. Uznał, że nie musi się przecież bronić w takiej sytuacji. Nie on podrywał tego dziennikarza.

Producent MTV wyszedł z pomieszczenia i zawołał ich, mówiąc, że zaraz wchodzą na antenę. Harry westchnął i spojrzał Louisowi prosto w oczy - przepraszającym spojrzeniem.

— Pamiętaj, że cokolwiek powiem w tym wywiadzie… - zaczął, Louis trochę nie rozumiał. - To nie jest prawda.

Louis chciał coś powiedzieć, lecz Harry odszedł. Pierwszy wszedł do pomieszczenia, za nim zrobił to Niall; dopiero na samym końcu do środka wszedł Louis, trochę nie rozumiejąc słów Harry’ego sprzed chwili. Usiadł pomiędzy Harrym a Niallem na czerwonej kanapie, trochę się stresując. Nie wiedział, czego się spodziewać i jakie pytania padną ze strony tego chłopaka. Miał tylko nadzieję, że to szanujący się dziennikarz i nie poruszy żadnych prywatnych kwestii - żadnych związków czy sytuacji w domu. Rozmawiać mogli jedynie o muzyce.

Gdy weszli na żywo, dziennikarz oczywiście przedstawił się i przedstawił swoich gości. Był pogodny i podekscytowany - w porównaniu do Harry’ego, który wyglądał, jakby chciał go zamordować za sytuację sprzed chwili. Szybko jednak nałożył na swoją twarz maskę życzliwego i kochanego człowieka, którym był w mediach, i uśmiechnął się do niego najmilej jak tylko potrafił.

W pomieszczeniu za kamerami cały czas stał Jeff, który stał z założonymi rękoma i mniej więcej co minutę posyłał Harry’emu znaczące spojrzenie - tak jakby pilnował, czy mówi wszystko zgodnie z planem i nie pieprzy nieomówionych wcześniej rzeczy. Louis nie wiedział, że Harry w rzeczywistości był kontrolowany. Podejrzewał, że nie bezpośrednio przez swojego menadżera, ale bardziej przez zarząd albo wytwórnię. Trochę smutno się na to patrzyło, ale co mógł na to poradzić.

Na szczęście na początku padały konkretne i rzeczowe pytania - o trasę koncertową, wrażenia, miasta, piosenki. Zostali zapytani o własne utwory duetu, na co Niall odpowiedział, że mają własne teksty i muszą je tylko nagrać w jakimś studiu. Zostali też zapytani o plany na przyszłość i swoje inne marzenia poza muzyką. Louis musiał przyznać, że ten dziennikarz, mimo młodego wieku, był profesjonalny. Zwracał równą uwagę i na Harry’ego, i na niego, i na Nialla. Przynajmniej teraz.

Po piętnastu minutach zrobili przerwę, aby na MTV puszczono w tym czasie dwa teledyski jako przerywnik. Pierwszy teledysk to był oczywiście teledysk do piosenki Harry’ego As It Was, w którym Harry tańczył z kobietą i na tle różnych pomieszczeń w czerwonym stroju. Drugi teledysk natomiast był do dosyć starego utworu, bo z 1982 roku, Edge Of Seventeen nagranego przez Stevie Nicks. Louis zauważył reakcję Harry’ego; doskonale wiedział, że MTV zrobiło to specjalnie - może nawet na wyraźne polecenie Jeffa albo zarządu.

Gdy piosenka się skończyła, ponownie trafili na antenę na żywo. Prowadzący ponownie powitał widzów, po czym skierował swoje słowa wprost do Harry’ego:

— Stevie Nicks to twoja bliska przyjaciółka - stwierdził; Harry patrzył na niego bardzo beznamiętnym wzrokiem. - Wiesz, że wasi fani spekulują, że to piosenka o tobie? Według nich Stevie napisała ją, gdy miałeś siedemnaście lat. Czy… Czy to prawda?

Harry’ego zdenerwowało to pytanie, ale nie dał tego po sobie poznać. Louis natomiast nie mógł uwierzyć w wyrachowanie tego dziennikarza. A był taki miły. Jak mógł pytać Harry’ego o romans, bo na pewno do tego dążył, gdy ten miał zaledwie siedemnaście lat? Przecież ta kobieta miała wtedy… trzydzieści lat. Harry naprawdę miał wizerunek kobieciarza w mediach - oprócz oczywiście tego życzliwego człowieka.

Trochę nie wiedział, co odpowiedzieć. Przez chwilę siedział cicho, co mogło tylko dezorientować widzów.

— Myślę, że kwestia interpretacji jest otwarta - powiedział znudzonym głosem; Louis myślał, że zaraz wybuchnie śmiechem, ten to był cwany. - Ale kierowałbym się ku: nie. Stevie nigdy nie pisała o mnie piosenek.

Niall spojrzał znaczącym spojrzeniem na Louisa, co oczywiście wyłapały kamery. Jeff natomiast za kamerą posłał Harry’emu tak karcące spojrzenie, że Louis momentalnie uznał, że nie chciałby się znaleźć w skórze Harry’ego po tym cholernym wywiadzie.

— Oh. - Dziennikarz wydał się być niezadowolony z tej odpowiedzi. - A co sądzisz o nowym utworze Stevie? Wydała niedawno, bo w kwietniu, nowy utwór: Rooms On Fire. Słuchałeś go? Pochwaliła ci się nim?

Harry westchnął ciężko; ewidentnie nie lubił pytań o tę babkę. Musiał jednak odpowiadać na pytania tego dziennikarza w sposób profesjonalny i zgodny z jego medialnym wizerunkiem.

— Nie zdążyła jeszcze - odparł. - Ale myślę, że to dobry utwór. Jak każdy jej i jej zespołu.

— Jej fani interpretują ją jako pożegnanie się ze starym życiem, w którym wszystko poświęcała karierze - dopowiedział; Louis tak bardzo nie chciał, aby ta rozmowa zeszła na takie tory. - Twierdzą, że w końcu jest szczęśliwie zakochana.

— Czymkolwiek jest miłość.

Niall ponownie spojrzał dyskretnie na Louisa; ten z kolei spuścił wzrok na podłogę. Czuł się w tym momencie bardzo niezręcznie.

— A ty Harry? - dopytał. - Jesteś obecnie szczęśliwie zakochany? Wszystkie fanki chcą usłyszeć tę jedną odpowiedź - zażartował.

Louis zauważył reakcję Jeffa - zacisnął zęby i dłonie w pięści i łypał wzrokiem na Harry’ego, aby wymusić na nim tę jedną prawidłową odpowiedź.

— Nie - odpowiedział niemal od razu. - Nigdy nie byłem zakochany, nigdy nie kochałem drugiej osoby w swoim życiu. Nie spotkałem jeszcze tej jednej osoby. Myślę, że to trudne, gdy jest się wielką gwiazdą - zaśmiał się, rozładowując atmosferę.

Nie podziałało to jednak na Louisa. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł ukłucie w sercu. Wiedział, że Harry nie mógł tak po prostu na wizji powiedzieć, że go kocha, ale… Mówił to z taką pewnością w głosie, jakby w ogóle nie kłamał, a… mówił prawdę.

— Ale twoje utwory są głównie o miłości…

— Powtórzę się: czymkolwiek jest miłość - odparł lekko; Louis przymknął oczy i odwrócił wzrok. - A interpretacje są otwarte. Niekoniecznie muszę pisać o własnym życiu.

Jeff za kamerą pokiwał głową w zadumie. A Louis momentalnie przypomniał sobie noc zaraz po koncercie w Denver. Chciałbym, aby te wszystkie piosenki, które napisałem, były o tobie. Kurwa, czuł się tutaj tak niezręcznie, że miał ochotę ulotnić się w powietrzu. Harry go nie skrzywdził, ale ton, w jakim wypowiadał te słowa…

Dziennikarz nagle skierował się swoim ciałem w stronę Louisa i Nialla.

— A wasza dwójka? - zapytał z uśmiechem. - Któraś fanka może na was liczyć?

To było tak niewłaściwe pytanie, że Louis miał ochotę wygarnąć mu, co o nim sobie myśli. Zadawanie niezręcznych pytań, wmawianie Harry’emu romansu z trzydziestolatką, gdy ten miał zaledwie siedemnaście lat… Chciał już stąd wyjść.

Niall postanowił uratować sytuację.

— Ja jestem zakochany - powiedział do mikrofonu i uśmiechnął się. - Ale to ja mam szczęście, że mam ją.

— Bardzo się cieszę - odpowiedział mu radośnie.

Louis spojrzał ukradkiem na Harry’ego, który nadal patrzył beznamiętnie przed siebie. Nawet na niego nie spojrzał. Czuł się dziwnie oszukany.

Ten chłopaczek zadał jeszcze dwa pytania, które na szczęście były o wiele luźniejsze, po czym zeszli z anteny ku uldze wszystkich. Louis nawet nie miał ochoty patrzeć na Harry’ego. Rozumiał, że nie mógł przyznać, że kocha go, ale mógł chociaż powiedzieć, że jest zajęty albo kogoś kocha - nieważne kogo, nawet jeśli miałaby to być w mediach ta głupia Stevie, ale on zaprzeczył. I zrobił to takim lekkim głosem.

Wyszedł z pokoju za Niallem. Jeff coś wyszeptał Harry’emu na ucho, po czym puścił go wolno, a ten natychmiast pognał za Louisem, który wolał jednak przebywać w towarzystwie Nialla. Zatrzymał ich na środku korytarza. Recepcjonistka gdzieś wyszła, więc byli tam sami - tylko w trójkę. Harry poprosił wzrokiem Louisa o rozmowę. Niall to wychwycił i zapytał się Louisa, czy ma ich zostawić samych. Gdy Louis skinął lekko głową, ten prychnął, spojrzał na Harry’ego i ironicznym głosem powiedział:

— Brawo.

Zostawił ich samych, odchodząc w stronę toalet. Harry zrobił krok bliżej Louisa, ten jednak na niego nie spojrzał.

— Louis, pamiętasz, co mówiłem ci przed wywiadem?

Pamiętał, ale jego rozum jakoś nie chciał w to wierzyć.

— Louis - wyszeptał, zmuszając go, aby na niego spojrzał. - Kocham cię. Gdybym powiedział coś innego w tym wywiadzie, zarząd by mnie zabił.

Louis to wiedział, ale mimo tego nie wierzył Harry’emu. Wypowiadał to dziwnie lekko, jakby mówił prawdę.

— Lou, pokażę ci, jak bardzo jesteś dla mnie ważny, a tamte słowa nie były prawdą - powiedział cicho. - Pokażę ci, kochanie.

Louis chciał irracjonalnie się do niego przytulić, ale nie mógł tego zrobić, bo ludzie z MTV patrzyli. Po prostu stał przed nim, próbując się nie rozpłakać.

Serce miał rozgrzane do granic możliwości. Płonęło nieugaszonym ogniem. Poszukiwało ono odpowiedzi na to jedno kluczowe pytanie. Tak jak w utworze Survivor Burning Heart.

 

*

 

Wpadł do pokoju jak oparzony, podekscytowany koncertem, na którym przed chwilą był. Emocje jeszcze dobrze z niego nie zeszły, a miał jeszcze obejrzeć ten wywiad w MTV. Musiał przyznać, że to był najdziwniejszy koncert, na jakim dotychczas był. Louis był taki zmęczony i taki czerwony na twarzy, a Harry nadzwyczaj pobudzony… Myślał tylko o jednym, bo innego wytłumaczenia nie widział.

Za nim do pokoju wszedł Liam, który ściągnął swoją skórzaną kurtkę i odwiesił ją na wieszak, po czym przysiadł na swoim łóżku.

— Co się wydarzyło w tym cholernym wywiadzie? - mówił sam do siebie Zayn, włączając telewizor. - Co tam takiego powiedzieli?

Liam wiedział, o czym Zayn myślał i musiał przyznać, chcąc nie chcąc, że tak to wyglądało. Dodatkowo obaj widzieli, że Louis ledwo mógł chodzić po scenie, ustać też w jednym miejscu nie potrafił. Dziwnie mu było z tą myślą, ale… Cóż, on też nie widział innego wytłumaczenia.

Ściągnął swoje buty i natychmiast sięgnął po słuchawkę telefonu. Wybrał na telefonie odpowiedni numer, który znał już na pamięć, i przy okazji zapalił lampkę nocną, bo oczywiście Zayn był zbyt ciekawy wywiadu, aby w ogóle pomyśleć o włączeniu światła w pokoju hotelowym.

— Cześć - odezwał się z uśmiechem, gdy usłyszał ten słodki głos po drugiej stronie słuchawki. - Właśnie wróciliśmy z koncertu, jesteśmy bezpieczni, wszystko było super.

Oczywiście dzwonił do Rity, która była w Londynie. Tak bardzo się o niego martwiła, że umówili się, że po każdym koncercie będzie do niej dzwonić i chociaż mówić, że są bezpieczni i nic podejrzanego się nie stało na koncercie.

— To dobrze - powiedziała z ulgą. - I jak było? Co tym razem Harry zaśpiewał? Znowu zmienił tekst? - zaśmiała się przyjaźnie.

Cóż, Liam na tyle zaufał Ricie, że powiedział jej o teorii Zayna i o tym, że próbują udowodnić związek Harry’ego i Louisa. I, o dziwo, Rita zareagowała całkiem pozytywnie - nawet sama trochę się w to wkręciła, dlatego za każdym razem, gdy Liam dzwonił, pytała go, co się stało tym razem na koncercie, co pasowałoby do ich teorii.

— Nie, ale obaj dziwnie się zachowywali - powiedział i oparł się o poduszkę. - I dziwnie wyglądali…

— Widziałam ten wywiad na MTV - odparła; Liam w jej tle usłyszał piosenkę Adore You, co znaczyło, że słuchała radia albo jego płyty. - Dziwny był. Nie dosyć, że ten dziennikarz zupełnie nie znał się na tej robocie, to jeszcze Harry dziwnie oschle odpowiadał, tak beznamiętnie…

Cóż, szybciej dowiedział się o tym, co się działo w wywiadzie, niż Zayn, który walczył z magnetowidem. Coraz bardziej się denerwował, że ten cholerny sprzęt zawiódł i nie zobaczy swojego idola w wywiadzie. Liam widząc zdenerwowanie kolegi, zapytał Ritę:

— Nagrałaś ten wywiad?

— Tak, koleżanka mnie prosiła - powiedziała. - Znalazłam gdzieś w szafie ostatnią pustą kasetę i nagrałam.

Liam podziękował jej i powiedział Zaynowi, że w razie czego Rita ma kopię wywiadu. Zayn też podziękował jej głośno, ale i tak wolał obejrzeć go teraz niż za kilka tygodni po powrocie do Londynu.

W końcu udało mu się puścić kasetę na magnetowidzie podłączonym do hotelowego telewizora. Liam więc przeprosił Ritę i obiecał jej, że zadzwoni z samego rana u nich w Teksasie - więc u niej będzie wieczór, a nie poranek. Spodobało jej się to, bo i tak szykowała się do pracy. Liam więc rozłączył się i skupił wzrok na telewizorze, na którym leciała jeszcze końcówka teledysku muzycznego.

Oglądali cały wywiad w pełnym skupieniu, łapiąc najmniejsze spojrzenia, mowę ciała - zarówno Harry’ego, jak i Louisa oraz słowa, jakie wypowiadali. Pierwsza połowa była dosyć nudna, bo skupiona była tylko na trasie i takich ogólnych muzycznych rzeczach. Później MTV puściło teledysk do As It Was, a później do starszej piosenki Stevie Nicks, czyli członkini Fleetwood Mac.

— Zrobili to specjalnie - odparł obrzydzony Zayn. - Założę się o pięćdziesiąt funtów, że zaraz zapytają go o związek z nią.

— I ciekawe co odpowie - dopowiedział zaciekawiony Liam.

I nie mylili się - dziennikarzyna od siedmiu boleści zadał to niewygodne pytanie, chcąc oczywiście nawiązać do rzekomego romansu Harry’ego z tą babką starszą od niego o ponad dziesięć lat. I to jeszcze mówiąc, że napisała o nim utwór, gdy ten miał zaledwie siedemnaście lat. Powiedzieć, że Zayn był oburzony, to jak nic nie powiedzieć. Był wściekły jak cholera. Jak ktoś mógł sugerować, że taki kochany człowiek miałby romans z taką kobietą w tak młodym wieku? Przecież to było tak niedorzeczne.

A już bardziej niedorzeczna była odpowiedź Harry’ego na pytanie, czy jest zakochany. Zayn i Liam zupełnie tego nie rozumieli. Mówił to tak beznamiętnym głosem, że gdyby nie siedział obok niego Louis, to chyba by uwierzyli, że naprawdę nigdy nikogo nie kochał. Bo reakcja Louisa mówiła wszystko. Jego mowa ciała zdradzała go. Coś ich łączyło, a Harry zaprzeczając sprawił, że Louis spiął się i spuścił wzrok. Rita miała rację - to był najdziwniejszy wywiad, jaki w życiu widzieli.

Łącząc to z tym, co widzieli dzisiaj na Reunion Arena w Dallas… Zayn miał tylko jedno wytłumaczenie na to. Harry był zmuszony tak powiedzieć, a później dosadnie pokazał Louisowi, że kłamał, a efekty tego widzieli dzisiaj na scenie.

Spojrzeli na siebie trochę zmieszani. Po szalonym Phoenix i zaskakującym Denver czas było na cholerne Dallas.

Co się stało w Dallas? Chociaż to pytanie w obecnej sytuacji powinno brzmieć: co się nie stało w Dallas?

Chapter 22: 22. Gimme! Gimme! Gimme! A Man After Midnight

Chapter Text

St. Louis

Światła zgasły. Zarówno w klubie, jak i w Kiel Auditorium - arenie w St. Louis - największym mieście Missouri. Jego niebieskie oczy, tak morskie, lazurowe, turkusowe patrzyły wprost na niego - tak przenikliwym spojrzeniem pełnym głodu, żądzy, ale także uległości. Wstrzymał oddech; nie wiedział, jak można było być tak pięknym, delikatnym, a zarazem męskim w swoim wydaniu. Rękaw czarnej bluzy Adidasa spadał mu z ramienia, a ten obserwował go swoim przenikliwym spojrzeniem właśnie od strony tego ramienia - tam gdzie miał wytatuowanego jelenia.

Było ciemno, nikt ich nie widział, a oni widzieli siebie. Ocean w jego oczach był tak jasny wśród tego mroku. Przez chwilę patrzył na niego bardzo podejrzliwie, jakby nie wierzył w to, że widzi go na żywo. W końcu jednak uśmiechnął się zadziornie i odwrócił głowę w stronę baru.

Half past twelve and I’m watching the late show.

Gdy arena usłyszała te słowa, sama oszalała - tak jak on na jego widok. Oszalał, gdy zobaczył go tego wieczoru w czarnej bluzie Adidasa i czarnej jak węgiel koszulce Judas Priest. Strój nie był nazbyt rockowy, nie założył łańcuchów przy czarnych spodniach, więc był bardziej w jego stylu. Znowu nie widział go od rana, więc jego wyjście na scenę było jak niemal zobaczenie pierwszy raz sukni panny młodej. Myślał, że wbiegnie na scenę i rozszarpie jego ciuchy - tylko po to, aby zobaczyć go w całej jego okazałości. Przez cały dzień był niemal jak zakazany owoc - żadnego dotyku, spojrzenia, informacji o nim. Gdy skierował na niego swój wzrok podczas śpiewania utworu, miał wrażenie, że specjalnie nie pokazał mu się przez cały dzień. Droczył się z nim; chciał, aby ujrzał go spragniony dopiero wieczorem. Ewidentnie chciał, aby go za to opieprzył, a potem się nim należycie zajął. Widział to przecież w jego oceanicznych oczach, tak przenikliwych w mroku Kiel Auditorium. Znał go już doskonale, czytał z niego jak z otwartej księgi.

Czuł zazdrość o niego, gdy ten specjalnie, złośliwie wręcz naskakiwał na fanów przy barierkach, pozwalał, aby ci go dotykali - po rękach, torsie, szyi… To było zbyt wiele. Płonął wręcz złością, ale nie chciał dać tego po sobie poznać, kiedy sam wychodził na scenę.

Gimme, gimme, gimme a man after midnight.

Śpiewał na samym końcu, tańcząc na scenie i otulając się zawiadacko różowym wężem boa, którego dostał od kogoś z płyty. Jego kolor wyraźnie kontrastował z jego całym czarnym strojem - czarnymi spodniami i czarną koszulką w złote brokatowe serduszka. W przyciemnionej arenie tylko brokat i wąż boa odznaczały go na scenie.

A w klubie z kolei odznaczał się przywieszony na jego szyi srebrny łańcuszek z krzyżem tworzący kontrast miedzy swoim kolorem a czarną jak węgiel koszulką z długim rękawem. Na arenie był zazdrosny i tutaj także, mimo że obaj siebie prowokowali do tego uczucia. Widział Louisa wśród tańczących i bawiących się ludzi wokół niego. Louis też się poruszał - tak jak on na Kiel Auditorium, lecz w porównaniu do niego bez żadnego uśmiechu na ustach - tylko obserwował go wnikliwie, zapraszając go do siebie tym silnym niebieskim spojrzeniem. Stał kilkanaście metrów dalej, tańczący ludzie ich odgradzali, a mimo tego bez problemu znajdowali siebie wzrokiem.

Wzrokiem znajdował go też na arenie, kiedy śpiewał ostatnią piosenkę - cover, który był utworem ABBY o mężczyźnie po północy. Tak miało być dzisiaj. Miał być całą noc jego i tylko jego. Miał być jego mężczyzną po północy. Nie myślał chyba, że te prowokacje i przede wszystkim ostra, szarpiąca rockowa muzyka ujdą mu na sucho. To był jego koncert, to on tutaj był gwiazdą. Nie mógł udawać pana świata na jego koncercie. Panem świata mógł być tylko przed nim.

— There’s not a soul out there, no one to hear my prayer… - przeciągnął na arenie z zamkniętymi oczami, po czym wszedł w refren: - Gimme, gimme, gimme a man after midnight; won’t somebody help me chase the shadows away!

Otulał się tym wężem i zachowywał się jak Louis, chcąc sprawić, aby poczuł to samo co on. Fani na co dzień go tak nie widzieli, ale naprawdę potrafił być wulgarny i prowokujący - szczególnie gdy naprawdę prowokująco tańczył lub przejeżdżał dłońmi po statywie w sposób naprawdę dwuznaczny. Albo gdy poprawiał swoje mokre blond-czerwone włosy; gdy dyszał po bieganiu na scenie.

Albo gdy podczas instrumentalu zaczął zachęcać fanów, aby powtarzali za nim. I nie były to słowa, a raczej dźwięki, które Louis doskonale znał. Odchylał podczas nich głowę do tyłu albo się schylał, co mogło dezorientować fanów, a Louisa… pobudzać.

Chciał po prostu Louisa po północy tylko dla siebie.

Przebrnął jakoś przez tłum bawiących się ludzi i podszedł od tyłu do Louisa. Podał mu jeden z dwóch kieliszków wysokoprocentowego alkoholu, które miał w dłoniach. Louis w końcu uśmiechnął się do niego i odebrał z jego rąk jeden kieliszek. Cały czas był do niego skierowany plecami. Wypił już parę kieliszków po koncercie i trochę się rozluźnił - na pewno nie myślał tak trzeźwo jak na co dzień. Korzystając z obecności Harry’ego, cofnął się tak, aby stykać się plecami z jego klatką piersiową. Sącząc swój alkohol, poruszał biodrami w rytm piosenki, która właśnie leciała w klubie. Harry wiedział, że robi to specjalnie, bo oczekuje tego jednego od niego. Dobrze, że klub był nocny, zamknięty dla pierwszych lepszych ludzi z ulicy, a światła były na tyle przyciemnione, że mało kto mógł ich rozpoznać, tym bardziej że wszyscy dobrze się bawili i zajmowali sobą.

— Robisz to specjalnie - powiedział cicho, pochylając się w stronę jego ucha.

— Ale co? - zapytał, choć doskonale wiedział, o co mu chodziło.

— Wiesz, jak bardzo tego nie lubię - warknął. - Prowokacji. Dobra, mnie możesz prowokować, ale fanów? Co by się stało, gdyby cię poddusili?

Louis parsknął śmiechem. Musiał mieć słabą głowę do alkoholu, nie to co jego najlepszy przyjaciel alkoholik. Nie był pijany, ale wstawiony na pewno. Nie przeszkadzało to Harry’emu, ale wolał, aby na tym kieliszku się skończyło. Nie chciał go upijać do nieprzytomności. Nie taki był jego cel.

Poza tym - z czego się śmiał? Dbał tylko o jego bezpieczeństwo. Ci fani, do których dzisiaj doskoczył, naprawdę zachowywali się jak zwierzęta. Naprawdę nie chciał myśleć, do czego mogliby się posunąć.

Nie wspominając już o tym, że połowa z nich, jak nie więcej, myślała na pewno o tym, jak fajnie byłoby przespać się z Louisem.

Mogli o tym zapomnieć. Louis był tylko jego.

— Hm, a może ty chciałbyś? - spytał i wybuchnął śmiechem.

— Co? Poddusić cię? - Harry aż otworzył szerzej oczy. - Wybij to sobie z głowy.

Louis odłożył pusty już kieliszek na stół baru, który znajdował się zaraz przy nim i odwrócił się całym ciałem w stronę Harry’ego, opierając się plecami o blat. Harry’ego, który patrzył na niego swoim przenikliwym szmaragdowym spojrzeniem.

— Wiesz, słodki jesteś, gdy jesteś zazdrosny.

Teraz to Harry parsknął śmiechem. Tego nie spodziewał się usłyszeć od Louisa - ani od tego trzeźwego, ani od tego wstawionego.

— Myślałem, że mnie nienawidzisz - powiedział cicho, łapiąc go nagle za biodra i przyciągając do siebie.

Louisowi spodobało się to. Uśmiechnął się zadziornie. Uwielbiał uczucie rąk Harry’ego na swoich biodrach.

— To też robię - przyznał. - Byłbym idiotą, gdybym lubił twój przekochany i życzliwy charakter.

Harry wyłapał w jego głosie sarkazm. Nie wiedział dlaczego, ale uznał to za idealną grę wstępną. Może dlatego, że sam już pomału zaczynał myśleć trochę alkoholem. Sam sobie nie odmówił kilku kieliszków wysokich procentów.

— Będziesz mnie obrażać?

— Ja tylko stwierdzam fakt.

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się ironicznie. Tak naprawdę kochał zwodzić Harry’ego. Czuł się już przy nim tak swobodnie jak przy na przykład Luke’u. Obecnie stał przed nim i nie odczuwał tego, że jest wielką gwiazdą. Przypominał normalnego faceta. To w takim Harrym się zakochał.

— Wiesz co, naprawdę powinieneś być wdzięczny losowi, że postawił mnie na twojej drodze.

Louis zachichotał i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Nie wiem, czy wolę święty spokój bez załamania nerwowego czy ciebie.

— Oczywiście, że mnie.

Przybliżył go jeszcze bliżej siebie - teraz stykali się klatkami piersiowymi, a Louis wyczuwał oddech Harry’ego na swojej twarzy. Tak bardzo chciał, aby go pocałował, podniósł, ściągnął ubrania, nawet przy tych wszystkich ludziach. Byli w ekskluzywnym klubie nocnym, wokół chodziły striptizerki i także okazjonalnie striptizerzy. Wszyscy byli tak anonimowi dla siebie. Nikt nie wiedział, że wśród nich znajduje się światowa gwiazda i wokalista jego supportu. Nikt nie wiedział, jak cholernie siebie nienawidzili i jak cholernie byli w sobie zakochani.

— Oczywiście, bo jesteś wielką gwiazdą - zachichotał.

Harry podniósł swoje brwi.

— Tylko to we mnie widzisz? - dopytał trochę zmieszany, choć próbował utrzymywać rozbawiony ton. - Naprawdę niczego więcej?

— Wiesz… - zaczął, specjalnie robiąc przerwę, aby utrzymać Harry’ego w niepewności. - Widzę faceta, który jest zazdrosny, gdy wokalista jego supportu zabawia się z fanami.

— Bo nie masz tego robić. Jesteś na moich warunkach. Jesteś tylko moim supportem, a to ja jestem gwiazdą i to moja trasa.

— Wracamy więc do początku? - zapytał z uśmiechem. - Z chęcią powiem, że cię nienawidzę z całego serca.

Harry nie wiedział dlaczego, ale w tym momencie go to tak bardzo nakręciło. Nienawidzę cię - tak soczyście wypowiedziane z jego ust. Gdy to mówił, widział przed oczami tego Louisa na scenie - doskakującego do fanów, mającego wszystkie zakazy i nakazy głęboko gdzieś, pokazującego ludziom środkowy palec…

Nawet w takim wydaniu - chciał go po północy całego. Chciał go wziąć tu i teraz, aby krzyczał jego imię i był mu wdzięczny za to, co dla niego zrobił. Żeby go szanował, żeby był życzliwy, żeby go kochał.

— Powtórz to - wychrypiał, przybliżając go do siebie.

W tym momencie w klubie rozbrzmiała piosenka Living After Midnight Judas Priest. Louis poznał ją już po pierwszych dźwiękach perkusji. Uśmiechnął się szeroko i zaczął automatycznie kiwać delikatnie głową w rytm piosenki. Widział na twarzy Harry’ego grymas niezadowolenia.

— Naprawdę kręci cię to, że cię nienawidzę? - spytał rozbawiony. - Living after midnight, rockin' to the dawn… - zaczął śpiewać.

Harry pokręcił głową z lekką dezaprobatą. Jak on nienawidził takich rytmów i takich utworów. Co Louis mógł w nich widzieć? Ostre, szarpiące, bez wdzięku… Ale jego ulubione utwory. Nienawidził tego i to go kręciło.

— Lou, co to jest? - jęknął, słysząc lekko zachrypnięty głos wokalisty.

Louisa rozczuliło to, że nazwał go zdrobnieniem jego imienia, a nie pełnym imieniem.

— Życie po północy, kochany - odpowiedział mu.

Nagle postanowił usiąść na blacie baru. Podskoczył i przysiadł z zadziornym uśmiechem, rzucając Harry’emu wyzwanie. Doskonale pamiętał, co powiedział mu, gdy zszedł ze sceny po zaśpiewaniu piosenki ABBY. Wziął go na bok i zdenerwowany obiecał mu, że będą się pieprzyć ostro całą noc. Powiedział, że zedrze z niego te ciuchy i wypieprzy go tak mocno, że skończy gorzej niż w Dallas. Louis tylko na to czekał. Harry wpatrywał się w niego swoim szmaragdowym spojrzeniem, jakby nie wiedział, co do końca robić i jak się nim zająć.

— Na co czekasz? Jestem cały twój.

Rozłożył jeszcze nogi przed nim, zachęcając go tym samym, aby zabrał się do rzeczy. Harry stał przed nim z założonymi rękoma i nie zapowiadało się, aby miał coś robić. Tak jakby go karał za dzisiejsze zachowanie - za doskakiwanie do fanów-zwierząt, nakręcanie ich i śpiewanie ostrego rocka.

— Obiecałeś mi - jęknął niezadowolony. - Mam pójść do taniego tabloidu i nagadać im, że jesteś kiepski w łóżku?

Tak jak myślał, to nakręciło Harry’ego podwójnie, bo, cóż, jego drogie ego zostało zranione. Wielka gwiazda, seksbomba, kobieciarz, seksoholik i miałby być kiepski w łóżku? Louis już go doskonale znał i wiedział, jak to na niego działało. Nie mógł być bardziej na niego wkurwiony.

— Słucham? - warknął, robiąc krok w jego stronę.

Odchylił się do tyłu i podniósł kącik swoich ust. Tego oczekiwał.

— No wiesz, myślę, że jakiś brukowiec na pewno podchwyciłby temat, że Harry Styles…

Nie wytrzymał. Chwycił go za ramię.

— Powiedz to jeszcze raz - warknął. - Że co? Że nie potrafię się tobą zająć? Po Dallas jeszcze ci mało? Mam to powtórzyć?

Gdy Louis tylko przypomniał sobie sytuację w Dallas zaraz przed koncertem, przechodziły go przyjemne dreszcze. Był na niego wściekły za ten cholerny wywiad - wygadywał tam głupoty i brzmiał, jakby mówił prawdę. Czymkolwiek jest miłość, nigdy nie byłem zakochany, niekoniecznie muszę pisać o własnym życiu - takie bajki mógł wciskać swoim głupim fanom. Mimo tego powiedział to, gdy siedział obok niego - beznamiętnym tonem, suchym, tak jakby wcale nie było prawdą to, że regularnie uprawiają seks w jednym łóżku hotelowym, a kilka dni temu Harry zapewniał go, że go kocha i chciałby, aby jego piosenki były o nim. Jak miał go traktować poważnie, skoro mówił takie rzeczy w tym konkretnym wyrachowanym i chłodnym tonie?

Jak miał mu kiedykolwiek uwierzyć, że mówi na poważnie? Był gwiazdą; wszystkie obawy z początku trasy powracały - mógł go tylko zwodzić, aby bawić się z nim na swojej nudnej trasie koncertowej.

Chociaż - nawet jeśli się nim bawił, to musiał przyznać, że świadomość, że podobał się takiej światowej gwieździe, podnosiła jego samoocenę.

W Dallas chciał mu pokazać jak bardzo go ceni i kocha. Chciał mu udowodnić, że to, co powiedział w wywiadzie, było tylko głupią paplaniną do kamery, aby nasycić tą odpowiedzią wygłodniałych fanów, trzynastolatki i dziennikarzy. Wszedł do pokoju supportu, wyprosił wzrokiem Nialla, który znowu oburzony musiał szukać sobie miejsca w łazience, podszedł do Louisa i gwałtownie przycisnął do najbliższej ściany. Louis był bardzo tym zaskoczony - tak bardzo, że przez chwilę nawet nie odwzajemnił tego pocałunku. Szybko jednak się opamiętał, chwycił Harry'ego za ramiona i zaczął walczyć z jego językiem na dominację, chcąc choć w tym zakresie pokazać mu, że on też może być lepszy od niego.

Harry złapał go za tyłek i podniósł do góry, nadal przyciskając go do ściany. Wszedł pomiędzy jego nogi, ten je oplótł wokół jego pleców, zmusił do odchylenia głowy i nadal całował - wykraczał poza usta, lecz ostatecznie to na nich najbardziej się skupiał. Smak jego ust był taki błogi i słodki, niczym wiśnie i wanilia. Były delikatne i miękkie; cudowne od pierwszych chwil. Tak samo cudowne od ich pierwszego pocałunku w Birmingham. Harry nie dał mu wygrać - nie mógł pozwolić, aby dominował nad nim. Podniósł go znowu i przeniósł na wielką czarną kanapę, na której jeszcze niedawno siedział Niall. Zawisł na nim i przez chwilę trzymał go w niepewności. Louis zaczął się niecierpliwić. Zaraz miał wyjść na scenę, a Harry go przetrzymywał i umiejętnie nakręcał. Chyba nie chciał go tak zostawić? Miał wyjść tak na scenę i zrobić z siebie pośmiewisko? Harry doskonale wiedział, jak na niego oddziaływał.

— Wiesz, że to, co powiedziałem w radiu, to kłamstwa? - upewnił się; Louis zniecierpliwiony wywrócił oczami. - Lou, poważnie. Taka jest narracja zarzucona z góry.

— Tak… - mruknął nieprzekonany. - Wszystko zaplanowane w najmniejszym detalu.

Przez chwilę szmaragdowy wzrok Harry’ego uważnie wędrował po twarzy Louisa. Widział, że szybciej oddychał.

— Nie uważam tak - powiedział powoli, idealnie ważąc słowa, po czym pochylił się nad nim i pocałował go prosto w usta. - Zapomnij o tym głupim wywiadzie. Zarząd po prostu lubi ze mnie robić kobieciarza.

Przez zamknięte drzwi dało się usłyszeć piosenkę Michaela Jacksona Dirty Diana, którą puścili organizatorzy przed całym wydarzeniem, aby na arenie nie było cicho i ponuro. Harry słysząc pierwsze dźwięki piosenki, uśmiechnął się zadziornie.

— Kocham cię, wiesz o tym… - wyszeptał i zaczął go całować po szyi, swoją jedną ręką dotykając jego krocza, przez co ten wygiął się nieznacznie. - Musisz o tym wiedzieć. Tylko ty jesteś dla mnie ważny…

Jęknął, gdy poczuł ucisk na swoich jądrach. Jego ciało tak bardzo domagało się bliskości Harry’ego, nawet jeśli do koncertu zostało niewiele czasu i za niedługo będzie musiał wyjść do ludzi i zaśpiewać wybrane przez siebie utwory. Wiedział, że będzie wyglądać podejrzanie i będzie wyczerpany, ale koncert to była drugorzędna sprawa. Chciał tylko Harry’ego, tylko jego pragnął.

Poczuł rękę Harry’ego w pasie jego czarnych jeansowych spodni. Rozpiął ich guzik, a później rozporek.

— Nie zostawię cię przecież tak rozkojarzonego… - mruknął sam do siebie zadziornie. - Otwierasz mój koncert - podkreślił. - Zawsze musisz być gotowy.

Ściągnął z niego spodnie oraz czarną koszulkę zespołu Black Sabbath i wyrzucił te ubrania za siebie jak zwykłe szmaty do podłogi. Wiedział, że ma mało czasu i musi szybko działać - nie chciał, aby koncert rozpoczął się z opóźnieniem.

Zawsze był przygotowany; wszystko zawsze musiało iść po jego myśli. Był perfekcjonistą w każdej sytuacji. Swoje ciasne czarne spodnie również ściągnął, a czerwoną koszulę z kokardą rzucił w bok bez żadnego szacunku. Liczył się tylko Louis i tylko jego miłość do niego.

Zawsze na górze, zawsze dominujący, zawsze na pierwszym miejscu. Był pieprzoną gwiazdą, musiał mieć nad wszystkim kontrolę - nawet nad nim. Wbił się w jego wargi agresywnie, przejeżdżając swoją dłonią po jego nagim już udzie. Czuł jego erekcję i to go nakręcało. Przygryzł jego wargę. Louis wręcz krzyknął, gdy poczuł rozgrzaną rękę Harry’ego na swoim penisie.

Dlaczego Harry tak na niego działał? Był tak dobry; nie wierzył, że był jego drugim partnerem. Chociaż w zasadzie na pewno był w błędzie. Mógł być jego dopiero drugim poważniejszym partnerem, ale na pewno przez minione dziewięć lat pieprzył się z kim popadnie - był w końcu światową gwiazdą i celebrytą.

Dlatego podobało mu się to, że się zabezpieczał.

Gdy po dosyć długiej grze wstępnej Louis w końcu poczuł w sobie Harry’ego, jego uczucie w sobie powodowało, że wariował doszczętnie. On miał zaraz wyjść na scenę? Nie wyobrażał sobie po wszystkim zrobić kroku w tym pokoju, a co dopiero biegać po scenie i jeszcze śpiewać.

Czy zapomniał o wywiadzie? Sam nie wiedział, ale z każdym pchnięciem Harry’ego, przez które mocniej wbijał paznokcie w jego plecy, skłaniał się ku myśleniu, jaki to Harry nie jest przystojny. Męczył go psychicznie, ale, cholera, to był Harry Styles. Królował nad nim, dominował. Sprawiał, że wariował. Gdy przejechał swoim językiem po całym jego brzuchu w stronę klatki piersiowej, myślał, że to najprawdziwszy raj albo sen. Czuł taką rozkosz w sobie, bo w nim był Harry, który go kochał.

On go kochał. Wywiad był tylko narracją przed publiką; najważniejsze było to, co robili za zamkniętymi drzwiami.

Gdy doszedł, niemal natychmiast opadł całym ciałem na czarną kanapę, zamykając swoje oczy z wykończenia. Po chwili i Harry doszedł, odchylając się całym ciałem do tyłu. Widząc Louisa w takim stanie, uśmiechnął się słabo i pocałował go - delikatnie, z pasją, bez żadnego przygryzania ani walki, po czym usiadł po drugiej stronie kanapy, dysząc ciężko.

Spojrzał na zegar i zachichotał. Louis otworzył oczy i popatrzył na niego zdezorientowany. Miał wrażenie, że jest w zupełnie innym wymiarze.

— Masz dziesięć minut, aby się ogarnąć - zaśmiał się.

Usłyszawszy to, zerwał się z kanapy i natychmiast tego pożałował - nie dosyć, że był zmęczony, to wszystko zaczynało go boleć. Pieprzony Harry. Przysiadł na skraju kanapy, wsłuchując się w cichy śmiech Harry’ego.

— To nie jest zabawne - mruknął, lecz też nie mógł ukryć swojego mimowolnego rozbawienia. Wstał jakoś z kanapy i przymknął natychmiast oczy. - Kurwa mać.

To jeszcze bardziej rozbawiło Harry’ego. Louis ubrał się szybko w te same ciuchy, które miał od rana i poszedł w stronę wielkiego lustra. Harry odprowadził go swoim wzrokiem z błyskiem dumny - definitywnie był zadowolony z tego, co zrobił.

A Louis poobracał się przed lustrem i myślał, że zaraz zapadnie się ze wstydu pod ziemię. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Roztrzepane włosy, cały czerwony na twarzy… I w dodatku ledwo stał na nogach. Nawet ta stylistka i makijażystka Harry’ego - Marie - nie mogła doprowadzić go do porządku.

Harry to rozpieprzył - zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie.

Przetarł swoją twarz dłońmi, aby irracjonalnie się rozbudzić, po czym skierował się w stronę wyjścia z pokoju. Harry natychmiast wstał, założył na siebie niedbale spodnie i podszedł do drzwi, blokując je swoim ciałem przed otwarciem. Louis się zmieszał.

— Dasz sobie radę - powiedział do niego cicho i złapał jego rozgrzane policzki w swoje dłonie. - Też jesteś gwiazdą. Moją gwiazdą. Naprawdę cię kocham, nie zapominaj o tym.

Pocałował go prosto w usta, a potem puścił go wolno. Louis wyszedł z pokoju i jeszcze przez chwilę odprowadzał wzrokiem drzwi do pokoju supportu, z którego przed chwilą wyszedł, a w którym przed chwilą - dosłownie kilkanaście minut do koncertu i do jego wyjścia na scenę - uprawiali seks.

Wiedział, że Harry znowu wygrał.

O tym niespodziewanym seksie tuż przed koncertem myślał też Harry - cały czas podczas swojego coveru na scenie kilka dni później w Kiel Auditorium w samym centrum St. Louis. Śpiewając zwrotkę po pierwszym refrenie, już wiedział, że to nie będzie zwykła noc w Missouri. Musiał ponownie zająć się Louisem, bo ten chyba specjalnie go prowokował, nie pokazując mu się przez całe dnie.

— Movie stars find the end of the rainbow - śpiewał, kiedy fani klaskali w rytm perkusji. - With a fortune to win. It’s so different from the world I’m living in

Mógł wygrać fortunę, będąc już milionerem. Mógł ją zgarnąć bez żadnej szczególnej roboty. Wiedział to, patrząc na Louisa, który uśmiechał się do niego zadziornie. To był zupełnie inny świat niż ten, w którym on żył…

— Mało - wysapał wręcz, kiedy Harry się do niego przybliżył na niebezpieczną odległość. - Mało mi po Dallas. Chcę, żebyś mnie wypieprzył jeszcze mocniej. Chcę być tylko twój. Bo mogę stracić swoje serce dzisiejszej nocy.

Mógł tej nocy stracić serce jedynie dla niego.

Harry chciał już go dotknąć, jednak Louis był szybszy z jakimkolwiek czynem. Przejechał szybko swoją ręką po jego kroczu, po czym oswobodził się z jego dotyku i odszedł na kilka kroków w stronę vipowskich lóż. Harry wiedział, że chciał spędzić z nim w ten sposób trochę czasu w prywatności. Wiedział, do czego dążył. Miał wrażenie, że dzisiaj on chciał być główną gwiazdą. I skoro tak chciał…

Rozejrzał się profilaktycznie wokół siebie, jakby szukał niepożądanej w tym klubie osoby. Cóż, to nie był zwykły klub w St. Louis - to był jednak klub ze striptizem, klub nocny, i w dodatku był tutaj z Louisem - wokalistą swojego supportu, z którym trzymał się dosyć blisko. Jeśli byli tu jacyś jego fani… Nawet nie chciał o tym myśleć. Chciał się tylko bawić. Też był człowiekiem - też potrzebował rozrywki, mężczyzn wokół siebie i seksu.

Doszedł do Louisa i wyszeptał mu na ucho, że właśnie to chciał od niego usłyszeć. Louis uśmiechnął się szeroko i wraz z Harrym poszedł w stronę odpowiednich pomieszczeń.

Podśpiewywał sobie piosenkę Judas Priest pod nosem, kręcąc biodrami na boki i wiedząc doskonale, że Harry to widzi i zagryza swoją wargę. Działali na siebie jak magnes. Kochali siebie i nienawidzili wzajemnie.

Wiele pomieszczeń vipowskich zajmowanych było przez biznesmenów i inne ważne osobistości z Missouri. Znaleźli jedno wolne miejsce - oddzielona dosyć wysoką pół ścianką wielka kanapa dawała im jakąś prywatność - i były to miejsca dla VIP-ów, więc na żadnego fana nie powinni się tutaj natknąć. Mieli tylko siebie, bo biznesmeni zajęci striptizerkami na pewno nie chcieli zwracać na nich uwagi. Byli starzy, obleśni i pewnie nawet nie wiedzieli, kim są.

Na stole leżały butelki piwa oraz butelki wody mineralnej. Louis sięgnął po jedną butelkę piwa, podczas gdy Harry rozsiadł się na kanapie, mając nadzieję, że Louis zaraz do niego dołączy - najlepiej na kolana. Louis jednak poprzekręcał butelkę w dłoni, przeczytał jej etykietę, a później otworzył i upił łyk.

Światła ponownie przygasły, gdy wybrzmiały ostatnie słowa w piosence Judas Priest. Klub był oświetlany tylko przez słabe ciepłe światła padające na ich sylwetki. Koncertowa euforia w Kiel Auditorium opadła i nastała między nimi cisza i napięta seksualna atmosfera.

Piosenka Living After Midnight została zastąpiona przez powolny utwór Tiny Turner Private Dancer. Gdy Harry usłyszał te dźwięki, uśmiechnął się lekko. Rozsiadł się wygodniej; nogi rozszerzył, a swoje ręce z sygnetami położył na udach, zachęcając tym Louisa do jakiegokolwiek kontaktu seksualnego.

— Powiedz mi coś, Hazz - zaczął Louis, kiwając w jego stronę palcem. - Ale szczerze. Mogę ci zadać pytanie?

Harry zachichotał, zostawiajac go kilka sekund w niepewności. Obserwował wnikliwie jego delikatną twarz oświetlaną tylko kilkoma ciepłymi światłami. Przygryzł wargę, orientując się, że skrawek jego bluzy nadal opadał mu na prawy bok, ukazując tatuaż jelenia. Wyglądał obłędnie, podniecająco, seksownie… Miał wielką ochotę zedrzeć z niego wszystkie ciuchy i go przelecieć - tu i teraz. Widząc, jak Louis upija kolejny łyk piwa, wpadł na całkiem fajny pomysł.

Przestawił swoje ręce wzdłuż oparcia kanapy i przechylił głowę w bok.

— Możesz - odpowiedział mu. - Ale zatańczysz dla mnie.

Louis spojrzał na niego jak na wariata i poprawił swoją bluzę, jakby domyślił się, o jaki taniec mu chodziło. Przewrócił oczami.

— A co będę z tego miał?

— Zadasz mi pytanie, a ja odpowiem na nie szczerze - powiedział bez zastanowienia.

Podniósł jeden kącik swoich ust. Skoro Harry miał mu odpowiedzieć szczerze na jego pytanie… Mógł zrobić dla niego wszystko; chciał się tylko dowiedzieć prawdy - szczerej prawdy na ten temat.

Upił kolejny łyk, oblizał swoje usta i odłożył butelkę na stolik, podchodząc powoli do siedzącego na kanapie Harry’ego. Właśnie o coś takiego mu chodziło.

— Dobra - zgodził się. - Dlaczego nas wybrałeś? Dlaczego z Niallem jesteśmy twoim supportem?

Przechylił głowę w drugą stronę i spuścił wzrok, kiedy Louis ukucnął przed nim. Oblizał usta z nerwów. Postanowił udawać, że nie zrozumiał pytania.

— To znaczy? Pytałeś mnie już milion razy - zauważył niepewnie.

Położył swoją dłoń na jego udzie i przejechał delikatnie i powoli w stronę jego krocza. Harry wstrzymał oddech. Chciał go dotknąć, ale pozwolił mu działać samemu.

— Nie udawaj - wyszeptał niemal. - Dlaczego nas wziąłeś? Przecież byliśmy nikim. Graliśmy po manchesterskich pubach. Burdy kibicowskie, brudna scena, piwo rozlane na podłodze… A potem nagle bam! - zawołał niespodziewanie, kładąc swoje ręce na klatce piersiowej Harry’ego i dociskając go do oparcia kanapy. - Wyjazd w trasę z największą gwiazdą lat osiemdziesiątych Harrym Stylesem!

Przygryzł wargę, walcząc ze sobą, aby nie dotknąć Louisa. Serce waliło mu mocno w piersi, co wyczuwał Louis. Wycofał się nagle, podszedł nonszalancko, ale kręcąc biodrami, do butelki swojego piwa i upił łyk, czekając na jego odpowiedź.

Harry sięgnął po butelkę wody i napił się, aby nawilżyć usta i kupić sobie trochę czasu na odpowiedź.

— Jeff mówił, że macie talent - powiedział z lekkością w głosie. - Mówił, że byliście świetni tamtego wieczoru.

Louis oparł się biodrem o stolik; rękaw bluzy znowu spadł z jego ramienia, odsłaniając tatuaż jelenia. Patrzył na niego uważnie, jakby próbował rozgryźć prawdziwość jego słów.

Pamiętał ten dzień jak wczoraj. Ain’t No Love In The Heart Of The City, Big Log, potem spotkanie Jeffa, który dziwnie na niego patrzył, propozycja supportowania Harry’ego… Nawet po tych dwóch miesiącach uważał to wydarzenie za nierealne. Nawet jeśli znał już Harry’ego - i to bardzo blisko, uważał, że usłyszenie chciałbym, abyś był supportem na trasie Stylesa było nierealistyczne - nawet jeśli Harry w rzeczywistości był realną postacią, a nie hologramem.

Więc co robili na tej trasie? Jakim cudem zostali supportem Harry’ego? W przypadki nie chciał wierzyć. Miał uwierzyć Harry’emu, że Jeffowi tamtego dnia po prostu się nudziło w Manchesterze i poszedł napić się piwa do akurat tego pubu, gdzie występowali? Harry był światową gwiazdą i mógł mieć jako support każdego - nawet tę babkę z Fleetwood Mac, skoro media lubiły go z nią łączyć, a on lubił szum medialny i zależało mu na swojej karierze.

Harry zauważył jego niepewność co do jego słów. Przełknął ślinę i zaczął skakać wzrokiem po różnych przedmiotach wokół niego.

— Miałem wypromować kogoś nieznanego - dopowiedział.

— Kto tego chciał? - dopytał nieprzekonany; słowa Harry’ego brzmiały jak tanie kłamstwa, które mógł wciskać wrednym dziennikarzom i tanim tabloidom. - Ty?

Skierował na niego swój wzrok.

— Ktoś z zarządu - rzucił szybko i wzruszył ramionami. - Nie pamiętam już kto. Przypadek, że trafiło na was.

Louis ponownie przybliżył się do Harry’ego. Usiadł mu powoli na jego prawym udzie, wyginając się do przodu.

— Przypadek - wyszeptał z ironią. - Nic w twoim życiu nie dzieje się przez przypadek.

Uśmiechnął się lekko, choć nie był rozbawiony jego słowami, a raczej spanikowany. Uśmiechnął się, bo miał przy sobie Louisa, który siedział mu na udzie i był niebezpiecznie blisko jego twarzy.

— Nieprawda - mruknął.

— Prawda - zaprotestował i położył swoje palce na jego podbródku. - Jesteś gwiazdą, a gwiazdy mają wszystko zaplanowane w swoim życiu. Masz taką moc sprawczą, że gdybyś powiedział, że Wielka Brytania powinna obalić monarchię, dzień wcześniej już by to zrobili. Nie byłoby mnie tutaj z Niallem, gdyby nie ty, a nie przypadek.

Parsknął śmiechem i chciał go pocałować, lecz Louis w porę się wycofał, nie dając mu tej satysfakcji. Harry jęknął, bo tak bardzo pragnął już Louisa. Odpowiedział na jego pytanie - czego jeszcze chciał?

— Może… - zaczął ostrożnie, ale z uśmiechem. - Może po prostu coś w tobie zobaczyłem.

Louis zszedł z niego i ku jego zaskoczeniu ściągnął bluzę i rzucił ją na podłogę, kiedy Tina Turner wchodziła w mocniejszy drugi refren.

— Coś zobaczyłeś, powiadasz… - mruknął i przejechał palcami po swoich włosach.

— Nie wszystko musi być spiskiem - mruknął i wykrzywił usta w dziwnym uśmiechu z rozbawienia. - Kocham cię do szaleństwa, Lou.

— Tak? - powątpiewał.

Upił kolejny łyk piwa, po czym sięgnął po butelkę wody i wrócił na środek tuż naprzeciwko Harry’ego. Przychylając głowę w bok, poczekał, aż piosenka na nowo się uspokoi, po czym otworzył delikatnymi ruchami butelkę wody. Postanowił zrobić to samo co w Londynie na Wembley. Wiedział, że to nakręci Harry’ego.

Będąc na kolanach rozkraczonym przed Harrym, wylał na swoje włosy trochę wody i odchylił głowę do tyłu. Był już chyba zupełnie nawalony, skoro robił takie rzeczy i udawał profesjonalnego striptizera. A gdy spotkał Jeffa w Manchesterze zarzekał się, że nigdy nie zostanie męską dziwką.

Harry automatycznie wręcz złapał swój krzyż na łańcuszku i przygryzł jego końcówkę zębami, patrząc na Louisa zahipnotyzowany. Kurwa, nie mógł wymarzyć sobie lepszego chłopaka w swoim życiu.

Co z tego, że w istocie rzeczy nie do końca powiedział mu prawdę.

Przybliżył się do niego, ponownie położył mu rękę na nodze i delikatnie, bez nacisku, przejechał palcami od kolana aż po krocze. Potem powoli wstając, powoli również przejechał palcami prawej ręki po jego brzuchu, a potem klatce piersiowej, lewą ręką przytrzymując się jego drugiego uda. Usiadł w rozkroku na nim, zadzierając głowę do góry i patrząc tym samym na niego z góry. On tu teraz rządził. On był jedyną gwiazdą tego wieczoru.

Złapał go za kark i zaczął ruszać biodrami. Harry złapał go automatycznie za tyłek, ale Louis natychmiast go skarcił wzrokiem - nie miało być żadnego dotykania. Musiał wytrzymać i wstrzymać swoje libido, chociażby do końca tej piosenki Tiny Turner. Harry rozbawiony lekko puścił go i przygryzł swoją wargę.

— Powiedz mi, co, kurwa, w tobie widzę… - wyszeptał mu wręcz do ucha; Harry aż przymknął oczy. - Co masz w sobie takiego, że chcę do ciebie wracać…

— To ty mi powiedz, dlaczego tak na mnie działasz…

Uśmiechnął się zadziornie, podniósł się i chwycił lewy koniec swojej czarnej rockowej koszulki i podniósł ją do góry, ukazując Harry’emu swój brzuch i połowę klatki piersiowej z fragmentem napisy It Is. Harry już tylko resztkami siebie się kontrolował. To delikatne ciało Louisa. Przeklinał w myślach i przygryzał policzek od środka, aby nie rzucić się na niego i nie zacząć go całować po każdym skrawku ciała.

Podniósł lewą rękę i powoli ściągnął z siebie przez nią koszulkę, zakręcił nią raz w powietrzu i zarzucił za siebie. Harry wstrzymał oddech - jego wszystkie tatuaże, tak idealnie odznaczające się na jego skórze… To był sto razy lepszy widok, niż gdy nad nim wisiał w łóżku.

Louis przygryzł język swoimi zębami i dwoma rękami chwycił pas swoich czarnych spodni i rozchylił go nieznacznie w stronę Harry’ego. Nie dał mu jednak tej satysfakcji i nie ściągnął ich.

Był tylko jego tancerzem - prywatnym tancerzem za pieniądze. Mógł teraz zrobić dla niego wszystko, bo już stracił serce tej nocy.

Wiedząc, że piosenka się kończyła, chwycił jego twarz w swoje dłonie i pochylił się nad nim, czując w nim całe napięcie. Kurwa, jak on na niego działał.

Chciał coś jeszcze zrobić, ale muzyka zaczęła cichnąć, a światła z przygaszonych ciepłych zmieniły się na zielone. W klubie nadal było dosyć ciemno, dlatego niemal wszystkie przedmioty i sylwetki osób uzyskały zieloną poświatę.

Utwór zmienił się na… Cinema Harry’ego. Louis rozbawiony opadł na bok kanapy obok Harry’ego, tym samym z niego schodząc; Harry natomiast odchylił głowę do tyłu i jęknął z zawodu - zarówno tym, że Louis z niego zszedł, jak i tym, że słyszał swoją piosenkę w klubie nocnym. Z jednej strony się nie dziwił. Cinema nie było o… kinie.

Przez intro wpatrywali się w siebie bez żadnego słowa, pozwalając sobie, aby emocje trochę opadły i, paradoksalnie, na nowo się pojawiły. Szmaragdowe oczy Harry’ego wpatrywały się z intensywnością w te oceaniczne Louisa - o tym pięknym morskim wręcz kolorze.

— It's you… - wyszeptał cicho Harry wraz ze swoim głosem w piosence, nie odrywając uważnego wzroku z Louisa.

— And I'm not getting over it - dokończył za niego równie cicho Louis.

Przybliżyli do siebie swoje twarze i delikatnie, niemal powoli jak nieśmiali nastolatkowie złączyli swoje wargi w pocałunku. Nawet siebie nie dotknęli. Na nowo smakowali swoje usta, jakby całowali się pierwszy raz w życiu i nie wiedzieli o sobie niczego szczególnego. W końcu Harry nie wytrzymał i chwycił Louisa za jego nagie ramiona i zachęcił go, aby ponownie usiadł mu na udach. Przybliżył go do siebie, cały czas całując - badając jego usta jak skarb i smakując alkohol, który przed chwilą wypił. Przejeżdżał dłońmi po jego rozgrzanych plecach, przypominając sobie każdy kształt jego drobnego ciała.

Zupełnie zapomnieli, że są w miejscu publicznym i powinni wstrzymać się, bo ktoś mógł ich zobaczyć. Pragnęli siebie, potrzebowali siebie, musieli stracić swoje serca tej nocy dla siebie. Harry chciał go wziąć tu i teraz, jednak wiedział, że do tego tutaj dojść nie może - poza tym jednak wolał jakieś kameralniejsze miejsce, prywatniejsze, intymniejsze. Mieli obaj szczęście, że hotel, w którym zatrzymali się już wczoraj, znajdował się tylko kilka przecznic dalej.

Harry nie musiał nic do niego mówić, aby Louis zrozumiał, że mają zmienić miejsce na pokój hotelowy. I tak już byli w tym klubie długi czas. Tak bardzo siebie pragnęli, że musieli w końcu uwolnić swoje emocje. Louis zszedł szybko z kolan Harry’ego, zgarnął z podłogi swoje ciuchy i założył je na siebie, ku jego niezadowoleniu, ale wiedział, że musi to zrobić - w końcu wychodzili zaraz na zewnątrz. Założył na siebie niedbale bluzę, przez co jej rękaw z prawej strony znowu spadł mu z ramienia. Założył kaptur na głowę i z uśmiechem złapał dłoń Harry’ego i razem zmierzyli w stronę wyjścia z klubu - w rytm piosenki Harry’ego z jego najnowszego albumu o… kinie.

Popchnęli wielkie szklane drzwi i wyszli na zewnątrz. Od razu spadł na nich rześki nocny deszcz, czego obaj się nie spodziewali, trzymając się cały czas za ręce. Spojrzeli na siebie i roześmiali się głośno - tak, że nawet dwóch ochroniarzy przed klubem spojrzało na nich z dezorientacją w oczach. Harry odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy, pozwalając ciężkim kroplom deszczu uderzać w jego twarz. Louis pociągnął go w odpowiednią stronę, aby szybciej się znaleźć z nim w hotelu. Tu nawet nie chodziło już o deszcz, a o to, że chciał, aby go wziął całego tej nocy. Znowu go pragnął, znowu stracił serce dla niego.

Obok nich przejechała biało-czerwona taksówka z otwartymi szybami, a z jej środka rozbrzmiała piosenka Sade The Sweetest Taboo. Była to idealna propozycja do nocnego życia St. Louis. Spływający po każdym budynku i po chodniku deszcz oraz delikatne jazzowe i rockowe rytmy mieszały się z gwarem na dworze, dźwiękiem przejeżdżających samochodów po mokrych ulicach, odbijanymi kroplami chłodnego czerwcowego deszczu oraz śmiechem Louisa i Harry’ego wśród wysokich budynków samego centrum miasta Missouri.

Louis czuł się jak w bajce, jak w magicznej krainie nieuchwytnego uroku. Neonowe światła odbijały się w kałużach i wodzie spływającej z nieba, tworząc niesamowity festiwal nocnego klimatu. Błądzili między uliczkami, jakby wychodzili z przeszłości i wchodzili w przyszłość. Bo przyszłość była przed nimi. Przyszłość była w ich złączonych ze sobą dłoniach.

Z barów i pubów rozbrzmiewały przeróżne dźwięki - gwar rozmów, jazzowa i bluesowa muzyka, dźwięk odbijanych sztućców. Przypominało to główną ulicę w Manchesterze - niezliczona ilość pubów, rozlewający się alkohol i muzycy występujący na żywo. To jednak było St. Louis - miejsce pełne tajemnic skrywanych za chłodnym deszczem w czerwcu.

Harry nie chciał przejmować się wścibskimi fotoreporterami i dziennikarzami, trzymając Louisa za rękę. Poza tym było dawno po północy - nie spali oni w swoich łóżkach? Mieli tak nieciekawe życie, że musieli uganiać się za obcym dla nich człowiekiem, który był po prostu popularny przez swoją muzykę? Też miał prawo do prywatności i spokojnego spędzenia czasu ze swoim ukochanym.

Z naprzeciwka ulicą przejeżdżało jakieś auto, które raziło swoimi reflektorami przechodniów na chodniku. Harry, który szedł na przodzie, aż wystawił swoją dłoń przed siebie na wysokości oczu, aby uchronić się przed rażącym światłem, tak jakby właśnie ukrywał swoją twarz przed błyskiem migawki głupich dziennikarzy i paparazzi.

W końcu z hukiem wpadli do hotelowego lobby, śmiejąc się jak szaleni, mokrzy od nocnego deszczu, ale nie trzymając się już za ręce. Młoda recepcjonistka, która dopiero przed chwilą przyszła na nocną zmianę, wstała jak oparzona ze swojego krzesła. Chciała się z nimi przywitać i zapytać, czy wszystko w porządku, ale gdy zorientowała się, że do hotelu wpadł sam Harry Styles, aż zaniemówiła. Słyszała od przyjaciółki, że w tym hotelu ma przez kilka dni nocować wielka gwiazda, a tą gwiazdą ma być Styles, ale nie sądziła, że jest to prawda - myślała, że przyjaciółka ją wkręca.

Od razu poznała go po jego blond-czerwonych włosach. Wiedziała, że miał mieć dzisiaj koncert w St. Louis, ale naprawdę nie wiedziała, że będzie spał w hotelu, w którym ona pracowała. Była tak zszokowana, że ręce zaczęły jej się trząść i jakoś automatycznie zaczęła szukać wzrokiem jakiejkolwiek kartki, aby zostawił jej swój autograf.

Oderwała z bloczku małych kartek jedną kartkę i zawołała do niego, gdy ten chciał wejść z Louisem po schodach na piętro, gdzie mieli pokoje. Harry wywrócił oczami, bo naprawdę nie miał ochoty na rozdawanie autografów i rozmawianie z fanami; chciał w tej chwili tylko Louisa i swoją pieprzoną prywatność. Szybko jednak nałożył na swoją twarz maskę życzliwego i kochanego muzyka i podszedł dosyć radosnym krokiem do recepcji.

— Przepraszam, że przeszkadzam, ja… - Nie wiedziała, co powiedzieć; była spanikowana, bo przed nią stał prawdziwy Harry Styles - ta gwiazda lat osiemdziesiątych. - Mógłby pan… Yyy, znaczy, mógłbyś…

Nie dokończyła, wystawiając w jego kierunku małą kartkę i ołówek. Harry uśmiechnął się szeroko, odbierając z jej dłoni przedmioty.

— Tak, jasne, mogę podpisać.

Zostawił na kartce swój autograf składający się z jego imienia oraz małego serduszka na końcu.

— O Boże… - Ciągle nie wierzyła, że go widziała. - Uwielbiam twoją muzykę, szczególnie uwielbiam Daydreaming

Nie odpowiedział jej nic szczególnego. Posłał jej swój najlepszy uśmiech, maskując swoje zniecierpliwienie, i oddał jej kartkę i ołówek. Myślał, że będzie mógł już wrócić do Louisa i należycie się nim zająć, gdy nagle ta dziewczyna zawołała do siebie również Louisa, aby on też się podpisał.

Kojarzyła go jako tego wokalistę supportu. Gdy szła do pracy, widziała plakat w sklepie muzycznym z datami koncertów Harry’ego Stylesa, a obok widniał plakat ze zdjęciem supportu. Na krześle siedział blondyn w niebieskiej koszuli, a obok niego stała zielonkawa gitara i ten chłopak, który dzisiaj ubrany był w szarą bluzę i czarną koszulkę.

Louis zaskoczył się tą prośbą. Dotychczas nie zostawiał autografów i nikt go specjalnie o to nie prosił. Zrobiło mu się miło na sercu, że zaczynał być rozpoznawalny wśród ludzi. Uśmiechnął się lekko i trochę chwiejnym krokiem podszedł do recepcji. Nadal był w końcu wstawiony.

— Dla kogo? - zapytał miło, odbierając od niej ołówek i kartkę.

Przez chwilę nic nie mówiła, zaskoczona jego przepięknymi niebieskimi oczami, które ją obserwowały. Tak, jakby zapomniała swojego imienia.

— Dla Leny… - wydusiła z siebie w końcu.

Harry zdążył już odejść w stronę schodów. Louis podpisał się również swoim imieniem i dodał na końcu uśmiechniętą buźkę, a wyżej napisał, że to autograf dla Leny. Także się uśmiechnął i powrócił do Harry’ego, nie mogąc się doczekać ich wspólnej nocy.

Weszli kilka stopni do góry. Harry upewniwszy się, że nikt ich już nie widział i nie miał w zasięgu wzroku, chwycił Louisa za rękę i przyciągnął do siebie, wchodząc cały czas z nim na górę.

— Głupia dziewucha… - wyszeptał ni to do siebie, ni to do Louisa. - Prywatności, kurwa, nigdy nie ma…

Louis zachichotał, obijając się o jego bok.

— Myślałem, że kochasz swoich fanów - również wyszeptał, aby nikt tego nie usłyszał.

— Tak, ale nie wtedy, kiedy mi przeszkadzają w moich prywatnych sprawach - wyznał. - Teraz chcę tylko ciebie.

Louis uśmiechnął się szeroko; Harry wykorzystał chwilę, że są blisko siebie i pocałował go prosto w usta. Potem znaleźli się przed odpowiednimi drzwiami do pokoju numer 135.

Louis miał swój pokój, ale nawet do niego ani na razu nie wszedł, odkąd się tutaj zameldowali. Od razu zostawił swoje rzeczy w pokoju Harry’ego i to też tam spał poprzedniej nocy. Harry otworzył drzwi kluczem z zawieszką z drewnianym ptakiem i natychmiast popchnął do środka Louisa. Zawiesił jeszcze na wszelki wypadek zawieszkę z napisem nie przeszkadzać, po czym niedbale zamknął drzwi nogą i natychmiast podszedł szybko do Louisa, aby przyprzeć go do wielkich szklanych okien rozpowszechniających widok na nocne i magiczne St. Louis.

Zaatakował jego usta i niemal natychmiast chwycił skrawek jego szarej bluzy. Ściągnął ją z niego i rzucił za siebie, przybierając go jeszcze bardziej do wielkiej szyby. Napierał swoim kroczem na jego udo, a Louis miał wrażenie, że zaraz szyba za jego plecami rozpadnie się na kawałki. Harry był wyjątkowo agresywny, ale to tylko dodatkowo podniecało Louisa, bo właśnie czegoś takiego od niego oczekiwał. Miał być brutalny tej nocy, bo tylko dla niego stracił swoje serce.

— Błagam cię - prosił błagalnie, gdy Harry złapał pas jego spodni i odsunął swoje wargi od niego na chwilę; odchylił nieznacznie głowę do tyłu i przymknął oczy. - Wypieprz mnie tak, żebym nie miał wątpliwości, że jestem twój i tylko twój…

— Po Dallas ci mało? - powiedział lekko oburzony, lecz równocześnie nakręcony.

— Tak, nie zadowala mnie szybki numerek przed koncertem - przyznał pewien siebie i uśmiechnął się zadziornie.

— Tak bardzo jesteś spragniony mojego dotyku? - zapytał go niskim głosem. - Tak bardzo potrzebujesz mnie w sobie?

— Trochę - droczył się z nim, choć jednocześnie wymuszał na Harrym, aby przyparł go do szyby jeszcze bardziej - o ile w ogóle było to możliwe.

Iskra w jego oceanicznych oczach go jednak zdradzała. Harry uśmiechnął się powolnie. Paradoksalnie lubił to sarkastyczne podejście Louisa.

— Tylko trochę? - zapytał, udając niedowierzanie. Przybliżył się do niego niebezpiecznie blisko twarzy i przesunął delikatnie swoim palcem po linii jego żuchwy; Louis automatycznie odchylił nieznacznie głowę w bok. - Poważnie?

Czuł jego oddech i zapach perfum. Kurwa, Harry na niego tak mocno oddziaływał. Przybliżył swoje usta do jego, ale go nie pocałował; trzymał go specjalnie w niepewności.

— Dobra, bardzo - przyznał szczerze. - Nienawidzę cię. Zawsze masz nade mną przewagę.

Podniósł kącik swoich ust.

— Zawsze mam przewagę, kochany - wyszeptał prosto w jego usta i poprawił szybko swoje blond-czerwone włosy. - Zawsze najgorszy i już na zawsze beznadziejnie oddany…

Gwałtownie go pocałował, jednocześnie przyciskając jego głowę do szyby hotelowego okna. Musiał pokazać mu, kto tu tak naprawdę miał przewagę. To on był gwiazdą. Louis dopiero poznawał show-biznes. Ale nie był też głupi - Harry to wiedział. I cholernie się tego bał.

Zaczął całować jego szyję, wkładając swoje ręce pod jego czarną rockową koszulkę. Louis słyszał nie tylko swoje szybsze bicie serca, ale również głośne dźwięki odbijających się kropel deszczu od hotelowych szyb. Przemknęło mu przez myśl, że przydałaby się jakaś muzyka tak jak w klubie nocnym.

Harry chwycił go za ramiona i, nadal go całując intensywnie, przeszli razem na środek sypialni, aby miał ułatwiony dostęp do późniejszego zrzucenia Louisa na łóżko. Gdy Harry akurat traktował pocałunkami jego złączenie obojczyków, zauważył wzrokiem jego otwartą walizkę, w której znajdowały się oczywiście kolorowe i dziecięce wręcz ciuchy jak dla niego oraz parę płyt winylowych jego własnych singli. Miał je ze sobą, dlatego że czasami spotykał się po koncertach z fanami i rozdawał je z autografami niektórym wybrańcom. Zauważał tę charakterystyczną okładkę z rysunkowym arbuzem na środku.

Harry chwycił w końcu guzik jego czarnych spodni, kiedy nagle poczuł na swojej ręce uścisk Louisa. Zdezorientowany od razu się odsunął, myśląc, że Louis zmienił zdanie i po prostu chce pójść spać. Louis widząc jego zmieszanie, przyciągnął go z powrotem do siebie - tak, że niemal znowu stykali się ustami, i uśmiechnął się kokieteryjnie.

— Wiesz, do czego możemy się pieprzyć? - zapytał go cicho wprost w usta.

Od razu załapał jego tok myślenia. Także się uśmiechnął i przejechał swoim językiem po zębach.

— Nie wiem - wymruczał, zastanawiając się. - Do twojego rockowego badziewia? Scorpions, Mötley Crüe, GN’R?

Louis pokręcił powoli głową i przygryzł jego wargę. Harry szukał w głowie tytułów najostrzejszych utworów, jakie tylko znał. Dla Louisa mógł zrobić ten jeden wyjątek i wypieprzyć go do hard rockowego utworu. Tak ostro, że nie zapomni tego do końca swojego życia.

— Pudło - wyszeptał i przytrzymał go chwilę w niepewności, aż w końcu dokończył: - Do Watermelon Sugar.

Zdziwił się początkowo, lecz szybko na jego ustach pojawił się znowu lekki uśmiech - rozbawienia i aprobaty.

— Do mojej piosenki? - dopytał kokieteryjnie, ale także rozbawiony. - Dlaczego do niej?

Nakręciło go to pozytywnie. Nigdy nie spodziewałby się, że Louis sam zaproponuje słuchanie jego muzyki, która przecież według niego była beznadziejna. A tym bardziej nie spodziewał się, że będzie chciał uprawiać z nim seks do niej.

— Bo jest o fajnych rzeczach - wyszeptał i pocałował go prosto w usta.

Tym razem Louis dominował; Harry pozwolił mu na to. Specjalnie zwolnił z tonu, aby pozwolić mu choć raz poczuć się ważniejszym. I, cóż, musiał przyznać, że było to fajne uczucie - w końcu to nie on uważany był za najważniejszego, a ktoś inny. W końcu raz w życiu nie był wielką gwiazdą, a kimś o wiele mniejszym.

W końcu Harry oderwał się od niego i pokazał mu palcem, że ma cierpliwie zaczekać. Louis już ledwo stał na nogach, ale jakoś utrzymał równowagę. Wnikliwie obserwował ruchy Harry’ego - ten najpierw podszedł szybko do walizki, wyciągnął z obwoluty zieloną płytę winylową i włożył ją do gramofonu, który na ich wielkie szczęście znajdował się w wyposażeniu pokoju w tym pięciogwiazdkowym hotelu. Igła opadła na płytę, a ta zaczęła się kręcić.

Tastes like strawberries on a summer evening.

Uśmiechnął się do Louisa, który usłyszał swój własny głos w swojej piosence. Louis także się uśmiechnął. Przez chwilę patrzyli na siebie beznamiętnie, chłonąc swoje kolory tęczówek, jak coś najcenniejszego na świecie - piękny niebieski ocean i żywy szmaragd.

Początek Watermelon Sugar z dźwiękiem deszczu to był w tej chwili miód na uszy Louisa. Nawet jeśli była to głupia piosenka Harry’ego i jego pieprzony pop.

— Breathe me in, breathe me out; I don’t know if I could ever go without… - zaśpiewał sam ze sobą, podchodząc powoli do stojącego na środku pokoju Louisa.

Złapał go ponownie za ramiona i zaczął przesuwać po nich swoimi palcami - tak delikatnie, że Louisa aż przeszły ciarki po całym ciele. Przyjemne, intymne dreszcze. Harry doskonale wiedział, jak była zbudowana jego piosenka. Najpierw pocałował go niezwykle delikatnie w usta - niemal w powietrzu, a potem nagle - w odpowiednim momencie - chwycił go swoimi dłońmi w okolicach szyi i agresywnie, gwałtownie, pełen emocji zaatakował jego usta i ponownie przyparł go szyby pełnej spadających kropel czerwcowego deszczu.

Strawberries on a summer evening.

Nie było końca czerwca, był jego początek. St. Louis spływało deszczem, a w jednym z pokoi najdroższych hoteli w mieście Harry tak agresywnie całował Louisa, że ten aż nie mógł złapać oddechu. Błądził dłońmi po jego ciele, próbując na nowo odkryć każdy zakamarek i każdą tajemnicę Louisa. Dlaczego tak cholernie mocno na niego działał? Co miał takiego w sobie, że przez niego zapominał o tym, co się dla niego liczy? Kim był, do cholery, ten niepozorny chłopak z Manchesteru?

Kiedy Harry w końcu się od niego odsunął, aby równie szybko i agresywnie ściągnąć z niego jego czarną koszulkę zespołu Judas Priest, aż zakręciło mu się w głowie i musiał oblizać swoje usta. Kurwa jebana mać.

Nie całowali się tak, kurwa, jeszcze nigdy.

Aż pociemniało mu w oczach. Gdyby Harry chciał, rozerwałby tą koszulkę na pół, ale miał jeszcze jakieś maniery, więc po prostu, ale agresywnie, zmusił Louisa, aby podniósł ręce i ściągnął ją przez jego głowę. Rzucił jak szmatą na podłogę i, całując i zasysając wręcz jego skórę na klatce piersiowej, zajął się jego spodniami.

Może rzeczywiście odrobinę smakował truskawkami. To właśnie było to, o czym myślał, gdy pisał ten tekst. Właśnie o tym ta piosenka była. Ostry seks latem z osobą, która smakowała jak truskawki i go nienawidziła, a zarazem kochała.

Skoro Louis chciał naprawdę ostrego seksu, to nie było to dla niego problemem. Chciał wiedzieć, że jest tylko jego. I tak było. Nigdy nie miało być inaczej. Oni po prostu musieli przeciąć swoje ścieżki ze sobą. Nawet jeśli Harry wiedział, że nie do końca było to… przypadkowe.

Nie chciał o tym teraz myśleć. Ściągnął jego spodnie, a po chwili zrobił to samo również ze swoimi. Trafiły one na podłogę gdzieś obok koszulki Louisa. Czarna koszulka Harry’ego również spotkała się z podłogą, tym samym na klatce piersiowej Harry’ego widniał tylko srebrny łańcuszek z krzyżem.

Harry wyglądał w nim tak seksownie, tak podniecająco, tak… dojrzale. Patrzyłby na niego o wiele dłużej i jak w hipnozie gdyby nie to, że niemal od razu Harry obrócił nim w stronę szyby i przycisnął, kładąc nawet swoją lewą rękę obok jego twarzy, aby nie pozwolić mu przypadkiem uciec od niego.

— Na pewno chcesz ostro? - dopytał dla pewności, choć domyślał się, co mu odpowie. - Wiesz, że mogę to zrobić teraz bez przygotowania.

Ciało Louisa się tego domagało. Pieprzyć rozciąganie i inne bzdury. Chciał tylko jego. Chciał go poczuć całym sobą; chciał się z nim zjednoczyć, być jego i tylko jego tej nocy.

Bo swoje serce już dawno stracił.

— Zawsze tak dużo gadasz? - Zniecierpliwił się. - Jesteś beznadziejny.

To ostatnie słowo tak mocno zdenerwowało Harry’ego, że ten nie potrzebował już żadnych innych słów, aby wiedział, co robić. W tle nadal leciała jego własna piosenka o niby arbuzie, zapętlała się w nieskończoność, ale nie przeszkadzało mu to. Uśmiechnął się sam do siebie zadziornie, sięgnął szybko po prezerwatywę, korzystając z chwili, że leciał właśnie spokojniejszy fragment przed mocniejszym refrenem.

I właśnie wtedy, paradoksalnie, kiedy Louis w ogóle się tego nie spodziewał, wstrzymał oddech, zacisnął zęby, a swoje ręce przycisnął do szyby, próbując nie krzyknąć na cały hotel najgorszych wulgaryzmów, jakie tylko przychodziły mu na myśl.

I ta piosenka Harry’ego w tle. Kurwa, niby niepozorna, przesłodzona, ale jaka paradoksalnie seksowna i podniecająca.

Nie wszedł jeszcze tak głęboko, jak tego chciał, ale wiedział, że to kwestia tylko czasu. Całując go w kark, sprawiał, że robiło mu się słabo; trzymał się chyba tylko przez to, że był podparty do szyby. Widział przed sobą nocne St. Louis pełne neonów i miejskich świateł, a w sobie czuł Harry’ego i to, jak bardzo go kochał.

Przypadek, nie przypadek… Czy to miało znaczenie? Coraz odważniej myślał i nie wyobrażał już sobie swojej rzeczywistości bez Harry’ego. Musiał być przy nim, nawet jeśli ten był wielką gwiazdą i być może posuwał oprócz niego pięćdziesiąt innych facetów. Musiał być, bo był jego i stracił już swoje serce dzisiejszej nocy.

Odchylił automatycznie ciało w jego stronę i przymknął oczy, gdy poczuł go głębiej w sobie. Spodobało mu się to. Złapał go za żuchwę i przyciągnął jego twarz do swojej.

— Potwórz to - warknął. - Jaki jestem? Beznadziejny, tak?

Puścił go, przez co ten trafił z powrotem swoim ciałem w szybę, gdy Harry ponownie go pchnął. Ruszał się w nim niezwykle płynnie, a Louis czuł się jak w siódmym niebie. To był jak raj na ziemi. Taka wielka gwiazda, z którą był w jednym pokoju hotelowym i która go kochała. Gdyby ktoś mu powiedział, że na początku czerwca to go spotka, chyba wyśmiałby tę osobę. On i Harry Styles, który wtedy zupełnie mu się nie podobał? Ten beznadziejny dyskotekowy, przesłodzony piosenkarz?

— Najlepszy - poprawił się natychmiast. - Nienawidzę cię, kurwa, za to.

Watermelon Sugar znowu się zapętliło; Louis już któryś raz słyszał zagłuszony głos Harry’ego śpiewający o truskawkach. Nie był on jednak aż tak ważny, kiedy czuł całym sobą jego miłość, jego uczucia i emocje do niego samego.

— Ja pierdolę, Harry - jęczał, czując go tak mocno w sobie.

Uśmiechnął się zadziornie i złapał go nagle za włosy. Odchylił ponownie jego głowę w swoją stronę.

— Powiedz to jeszcze raz - rozkazał zachrypniętym głosem. - Powiedz to tak jak śpiewasz te swoje rockowe badziewia.

Louis myślał, że nie wytrzyma. Było mu tak błogo; nie sądził, że tak ostry seks może być taki atrakcyjny, taki dobry. Adrenalina osiągnęła maksymalny poziom. Myślał, że po wszystkim uderzy Harry’ego z całej siły za to, jaki był dobry.

— Nienawidzę cię…

Harry przycisnął go do szyby, przez co ten poczuł go jeszcze głębiej w sobie. Uderzył w jego prostatę, na co ten zamknął oczy, myśląc, że to koniec jego żywota.

Tym razem nie słysząc od niego odpowiedzi, zmusił go do ponownego odchylenia głowy w jego stronę i pocałował go agresywnie, gwałtownie w policzek.

— Powtórz to - warknął. - Powtórz, kurwa.

Louis musiał wydobyć z siebie ostatnie siły na zabranie głosu, co było trudne, bo Harry mocno się w nim poruszał, przyciskał go do szyby i jeszcze trzymał za głowę.

— Nienawidzę cię, kurwa mać! - zawołał w końcu z zamkniętymi oczami; paradoksalnie Harry uśmiechnął się szerzej na te słowa. - Nienawidzę cię od pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy.

Już sam nie wiedział, który raz ta pieprzona piosenka o arbuzach się zapętliła. Ciagle słyszał to samo. To był najlepszy i najgorszy zarazem pomysł w jego całym życiu.

Harry długo się z nim specjalnie droczył, czuł to i słyszał w jego czasami lekkim chichocie. Czy tego żałował? Trudno mu było to powiedzieć. Uczucie Harry’ego w sobie i jego pocałunki na karku czy szyi były tak błogie, że mógłby to równie dobrze czuć do końca swojego życia.

Kiedyś jednak musieli skończyć i pójść spać, a kiedy Louis doszedł, miał wrażenie, że cały jego świat się zatrzymał, a rzeczywistość nie istniała. Nawet nie utrzymał się na nogach. Gdy Harry z niego wyszedł, natychmiast zjechał plecami na podłogę, zamknął swoje oczy i wziął głęboki wdech. Akurat stało się to w momencie, gdy kolejny raz ten arbuzowy utwór Harry’ego się kończył. Harry też o drżących lekko nogach szybko podniósł igłę na gramofonie, a po chwili dołączył do Louisa na podłodze, aby go przytulić. Wiedział, że go zniszczył. Teraz chciał być dla niego jak najdelikatniejszy.

— Nienawidzę cię… - wyszeptał, gdy poczuł delikatne dłonie Harry’ego na sobie.

Oparł automatycznie swoją głowę o jego klatkę piersiową, a ten zamknął go w swoich nagich ramionach. Siedzieli tak nadzy na hotelowej podłodze, wtuleni w siebie i wsłuchujący się teraz w zupełną ciszę, która panowała wokół nich. Tylko padający deszcz dawał się we znaki.

— Pieprzenie się do twojej piosenki było najlepszym i najgorszym pomysłem w moim życiu.

Harry zachichotał. Odgarnął parę jego włosów na czubku głowy i pocałował go delikatnie. Nigdy nie sądził, że będzie taki moment w jego życiu, że będzie dosłownie pieprzyć się z najsłodszym chłopakiem do swojej własnej piosenki, której jeszcze w dodatku ten chłopak nienawidził. Rzeczywiście smakował trochę jak truskawki - tak słodko. I w dodatku było lato - początek czerwca. Oparł swoją głowę o szybę, przytulając od tyłu delikatne ciało Louisa do swojej piersi.

Louis westchnął i zmęczony postanowił sięgnąć po swoje ciuchy do spania, które leżały od rana na podłodze obok łóżka. Nie chciał jednak opuszczać objęć Harry’ego, więc ten go w tym wyręczył. Delikatnie pochylił się, złapał wszystkie ubrania Louisa i mu je podał. Spodenki sam na siebie założył, natomiast z koszulką postanowił mu pomóc Harry. Podniósł naprawdę wykończony ręce, a Harry spokojnie pomógł mu założyć czarną koszulkę z logiem Def Leppard, która kolejny raz służyła mu do spania.

Louis ponownie oparł swoją głowę o klatkę piersiową Harry’ego. Obrócił się nieznacznie na bok i skulił się niemal jak bezbronne dziecko. Harry nie mógł ukryć swojego małego uśmiechu, który wkradł się na jego usta. Uznał to za ekstremalnie słodkie i w dodatku za oznakę zaufania. Bardzo mu ufał; w innym wypadku przecież wstałby i poszedłby spać do łóżka.

Ponownie oparł głowę o szybę, patrząc równie zmęczonym wzrokiem na przysypiającego na nim Louisa. Spoglądał na jego wytatuowanego jelenia z sercem w środku poroża. Bardzo ładnie wyglądał; osoba, która mu to tatuowała, musiała być naprawdę utalentowana. Poza tym niżej na prawej ręce miał więcej tatuaży - takich mniejszych. Widział je wcześniej, oczywiście, ale dopiero teraz przypatrywał się im z pełną uwagą.

— Dlaczego tak bardzo zapierasz mi dech w piersiach… - mruknął sam do siebie i przymknął oczy. - Dlaczego sprawiasz, że jestem innym człowiekiem…

Louis wziął głęboki wdech, ale nic nie powiedział. Bardziej się wtulił w nagie ciało Harry’ego. Czując jego opór na swojej piersi, uśmiechnął się lekko. Tego chyba szukał w życiu. Wszystko tak miało wyglądać.

Zaczął bawić się jego włosami, które były nadzwyczaj miękkie i puszyste. Louis na scenie wydawał się taki arogancki, odważny, pyskaty, a w rzeczywistości… Był delikatny, uroczy, taki wrażliwy. Gdyby nie te rockowe koszulki i spodnie z łańcuchami, nigdy by nie powiedział, że Louis gustuje w subkulturze rocka.

Widział, że Louis już naprawdę zasypiał i nie dziwił mu się - w końcu był i po koncercie, i po zabawie w nocnym klubie, i po ostrym seksie. Nie mogli przecież spać tutaj na zimnej podłodze, on poza tym też musiał się ubrać i sam wolał zdecydowanie zasnąć pod ciepłą kołdrą. Puścił powoli Louisa ze swoich objęć, przez co ten spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem. Uśmiechnął się do niego nieśmiało i wystawił rękę, aby pomóc mu wstać.

— Chodź, kochanie, pójdziemy spać - powiedział; Louis skorzystał z jego pomocy, choć i z nią ledwo wstał. - Pójdziemy razem spać.

Louis położył się do łóżka i niemal od razu okrył się cały białą kołdrą i wtulił się w niebieską poduszkę. Harry przez chwilę stał nad nim, nie mogąc uwierzyć, co się stało dzisiejszej nocy. I że Louis był przy nim - to było najważniejsze.

W końcu upewniwszy się, że Louis zasnął, ubrał szybko czarne szorty i rozejrzał się po pokoju. Znowu narobili niezłego bałaganu. Nie chciało mu się tego sprzątać o tej porze, ale musiał to zrobić. Uporał się szybko z tym bałaganem, po czym położył się obok Louisa, przykrywając się białą kołdrą. Objął go ręką, tuląc go jednocześnie do swojej piersi - tak jak na podłodze. Tak bardzo go kochał… Chciał, aby o tym wiedział i nigdy w to nie wątpił.

Dostał tego mężczyznę po północy, który poprowadził go przez mrok. Przez ten cały mrok, póki nie nastał dzień i jego prawdziwe oblicze.

Chapter 23: 23. Danger Zone

Chapter Text

Atlanta

— Zee, nie uważasz, że to trochę głupie? - zapytała go niepewnie. - Harry i tamten wokalista? Przecież Harry to kobieciarz jakich mało, tak mi się przynajmniej wydawało.

Zayn po raz tysięczny tego dnia westchnął ciężko. Od godziny rozmawiał z Perrie przez telefon i tłumaczył jej swoją teorię na temat związku Harry’ego i Louisa. Miał wrażenie, że rozmawia ze ścianą. Perrie co prawda go nie obrażała i wysłuchiwała jego opinii dotyczących przeróżnych sytuacji, które wydarzyły się na trasie, ale sprawiała wrażenie trochę zniesmaczonej. I jak on miał z nią gadać? Przecież od rana wszystkie tabloidy huczały o tajemniczym zdjęciu z St. Louis, na którym miał być rzekomo Harry i Louis. Dodatkowo wyraźnie słyszalne Lou w piosence Hopelessly Devoted To You z Phoenix, wspólne wykonanie piosenki z Dirty Dancing w Kolorado, cała sytuacja w Dallas… Jeśli do niej to nie przemawiało, to Zayn nie wiedział, co innego mogło to robić - chyba musiałaby stać pięć metrów przed nimi i widzieć ich całujących się namiętnie, aby uwierzyła, że są razem. A może i nawet to by jej nie przekonało.

— A jak wytłumaczysz te wszystkie teksty? - zapytał ją. - Te covery o miłości? Nigdy wcześniej takich nie śpiewał.

— Nie wiem, przypadek? Może śpiewać, co chce - powiedziała, a Zayn swoimi oczami widział, jak ta wzrusza ramionami. - Przecież to, że zaśpiewał piosenkę ze słowem love nie oznacza, że to piosenka dla tego Louisa.

— Ale on dosłownie patrzy się w takich momentach na backstage! - podał jej argument; Liam przysłuchiwał się tej rozmowie i myślał, że zaraz nie wytrzyma ze śmiechu; Zayn wyglądał, jakby przedstawiał radzie swój tajny plan nuklearny i jakby od niego zależało życie całej ludzkości. - Pierwszy raz zmienił słowa w Adore You, to było takie głośne!

— Mógł to śpiewać o każdym - powiedziała nieprzekonana. - On nie ma przypadkiem dziewczyny?

— Dziewczyny? - dopytał i spojrzał na Liama, z którym po chwili wybuchnął śmiechem. - O Boże, tylko nie tą Stevie.

— Nie wydaje ci się to dziwne, że łączysz ze sobą realnych ludzi? - dopytała. - Co jeśli oni mają swoje partnerki? Jak one mogą się czuć?

— Przecież Harry jest sam, powtarzam ci to samo od godziny!

Perrie westchnęła i ułożyła się lepiej na swoim łóżku, bo Zayn usłyszał skrzyp materaca. Liam pokręcił głową z niedowierzania i wstał ze swojego łóżka, aby podejść do stolika w celu zrobienia sobie herbaty.

— To w końcu jest sam czy jest z tym wokalistą supportu?

Zayn myślał, że go zaraz szlag trafi. Uwielbiał Perrie, była jego najlepszą przyjaciółką, ale czasami nie rozumiała jego postępowania i nie starała się go zrozumieć.

— Perrie, nie łap mnie za słowa! - zawołał zniecierpliwiony. - Wiesz, co miałem na myśli! Nic z tego nie rozumiesz!

Westchnęła ciężko i wiedział doskonale, że w tym momencie wywróciła oczami. Znał ją jak nikt inny. Wiedział też, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent wzięła teraz do ręki swojego ulubionego różowego pluszowego jednorożca i zaczęła się nim bawić z nudów.

— Zayn, jest u mnie pierwsza w nocy - wyznała. - Oczekujesz, że cokolwiek zrozumiem z twojego wariackiego bełkotu?

Wstrzymał oddech i przymknął oczy z zażenowania. No tak, cholerna zmiana czasu. W Wielkiej Brytanii było pięć godzin do przodu w porównaniu z Atlantą w Georgii. Chciał ją przeprosić, ale uznał, że nie teraz był czas na przeprosiny i czułe słówka.

— Wiem, że może brzmię jak wariat, ale to zdjęcie z klubu w St. Louis… Poważnie żaden brytyjski tabloid jeszcze o tym nie napisał?

Ponownie westchnęła. Ona też uważała, że rozmowa z jej najlepszym przyjacielem to jak rozmowa ze ścianą, do której żadne racjonalne argumenty nie docierały. Co on wymyślił? Co to w ogóle była za teoria spiskowa? Największa gwiazda ery disco lat osiemdziesiątych i wokalista rockowego supportu? Przecież to brzmiało jak coś, co mogłaby wymyślić trzynastolatka na nudnej lekcji matematyki, marząc o swoim idolu i jego piosenkach.

— Zee, słuchaj, oni są muzykami, a Harry to jeszcze performer jakich mało - zauważyła. - To w jakiś sposób aktor. A w show-biznesie wszyscy są trochę teatralni i sztuczni. Harry mrugnie okiem do tego wokalisty, a ty od razu widzisz w tym romans.

— Nie, nie, nie - zaprzeczył dla pewności trzy razy, jakby musiał być pewny, że Perrie go usłyszała. - Ich spojrzenia na siebie są zupełnie inne. A jeszcze te w Denver… Stałem pieprzone kilkanaście metrów przed nimi! Patrzyli na siebie, jakby…

— Jakby co? Jakby byli w sobie zakochani? Zayn, błagam cię, naprawdę przesadzasz…

Spojrzał błagalnym wzrokiem na Liama, jakby chciał go poprosić, aby przejął od niego tę słuchawkę telefonu i sam zaczął dyskutować z odporną na wszystko Perrie. Rozbawiony Liam pokręcił głową i upił łyk herbaty.

— Poczekaj, posłuchaj - przerwał jej. - Po koncercie w Missouri… Złapaliśmy ich wzrokiem w centrum miasta…

— Śledziliście ich? - przerwała mu zszokowana; już na pewno nie była choć trochę rozbawiona wariactwem swojego przyjaciela. - Trochę bez przesady, to zaczyna być niezdrowe…

Wywrócił oczami. Może źle to ujął w słowa. Nie był człowiekiem, który chodziłby za swoim idolem jak jego własny cień, szanował jego prywatność, a przynajmniej tak myślał. To, że natknęli się na nich w centrum St. Louis, było zupełnym przypadkiem i po prostu im się poszczęściło.

— Daj mi dokończyć - poprosił ją błagalnie. - Spędzali razem czas na mieście. Bez ochrony, bez kamer. I później poszli w stronę imprezowej ulicy z milionem klubów nocnych. Nie takich zwykłych, aby potańczyć…

Zayn spojrzał ukradkiem na Liama. Ten tak bardzo żałował, że nie mógł usłyszeć tej rozmowy na żywo. Przecież Zayn nie mógł włączyć telefonu na jakiś głośny tryb czy coś takiego. Musiał wnioskować po jego minie, jaki znowu argument wysunęła Perrie jako chyba największa przeciwniczka tej teorii na świecie. Nie chciał jej obrażać, bo wiedział, że była ważna dla Zayna, ale w tej kwestii do bystrych nie należała.

— Może chcieli się zabawić? - wysunęła pomysł. - To też są ludzie.

— Ta, chyba ze sobą… - mruknął.

Puściła to mimo uszu. Co miała mu powiedzieć? Nie chciała go obrażać, bo był jej najlepszym przyjacielem ze szkoły średniej, ale to, co robił, zaczynało być niezdrowe i podejrzane. Nikt normalny nie śledził tak swojego idola, a już na pewno nikt normalny nie chciałby za wszelką cenę udowodnić jego związku - czy to z kobietą, czy z mężczyzną. A już tym bardziej z drugą osobą medialną, co było absurdalne do granic możliwości.

Przez chwilę milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Na moje oko to ty próbujesz doszukać się czegoś, czego nie ma - powiedziała własne zdanie. - Rozumiem, że Harry to twój idol i ulubiony muzyk, kochasz jego muzykę… i… nie wiem - chcesz, aby miał wielką, zakazaną historię miłosną?

— Nie, po prostu…

Urwał, bo zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie, co powiedzieć sensownego. Po co chciał udowodnić związek Harry’ego z Louisem? Tak właściwie… Po prostu chciał mieć na to dowód - taki niepodważalny. Zdjęcie z klubu w St. Louis było blisko tego, ale to nadal nie było to, czego oczekiwał. I miał rację, bo skoro to zdjęcie nie przekonywało Perrie, to musiał znaleźć jakiś inny dowód, który nie pozostawiał złudzeń.

Dziewczyna nie słysząc niczego ze strony swojego najlepszego przyjaciela, już po raz pięćdziesiąty podczas tej rozmowy westchnęła i odparła:

— Wiesz, nie chcę nic mówić, ale może przestań się tym zajmować? - doradziła mu. - Fajnie, że jeździsz za ulubionym muzykiem na prawie każdy jego koncert, ale nie układaj przy tym teorii spiskowych. Jestem pewna, że gdy wrócisz do domu, odpoczniesz i spojrzysz na to z dystansu, uznasz, że się po prostu nakręciłeś.

— Perrie… - westchnął przeciągle. - Jak odwiedzę cię w Leeds, to nie uwolnisz się ode mnie przez kilka dni.

Wybuchła śmiechem; Zayn zapomniał, jak słodko on brzmiał. Tak dawno się z nią nie widział przez jej przeprowadzkę do Leeds… Spojrzał na Liama i uśmiechnął się lekko. Dzisiaj ubrał się w białą koszulę w czarne paski i wyglądał obłędnie. Był przystojny, tego Zayn nie mógł zaprzeczyć. Gdy spotkał się z czekoladowym spojrzeniem Liama, natychmiast odwrócił wzrok w drugą stronę, skupiając swoją uwagę na Perrie po drugiej stronie słuchawki.

— Podejrzewam, że tak będzie - zawtórowała mu w trochę lepszym humorze. - Nie wypuszczę cię z pokoju, dopóki nie nadrobimy zaległości. Tylko proszę cię, nie rób głupot w tych Stanach Zjednoczonych. To obcy kraj, nie chcesz chyba trafić za kratki za coś głupiego?

Zaśmiał się. A Perrie mimo swojego wyskakującego poza skalę sceptycyzmu nadal pozostawała sobą - troskliwa, może nawet trochę za bardzo.

— Spokojnie, w razie czego Liam będzie mnie stamtąd wyciągać - zażartował, przez co dostał gromiące spojrzenie swojego kolegi, który nie rozumiał, o co chodziło. - A jak nie… To, wiesz, będziemy tam w dwójkę, więc…

Parsknęła śmiechem, bo Zayna znała doskonale. Liam z kolei ponownie spojrzał na kolegę znad swojej szklanki herbaty - zmieszanym spojrzeniem, nie wiedząc, co powiedzieć, bo nie wiedział, o co chodziło i o czym rozmawiali. Zayn czasami był niemożliwy - bardzo pewny siebie i bezpośredni do bólu, szczery, wygadany, nieokrzesany. Podróżował z nim już dłuższy czas i całkiem dobrze go poznał pod tym kątem. Nie rozumiał, jak mogło go to nie zawstydzać.

Przez chwilę patrzył na niego, obserwując wnikliwie każdy jego najmniejszy ruch na łóżku. Ubrany był w szarą koszulkę i krótkie czarne jeansowe spodenki. Nie przebrał się jeszcze w koszulkę do spania; prawdopodobnie czekał, aż on pójdzie spać, aby móc się przebrać. Od czasu upalnego poranka w Phoenix Zayn już nie przebierał się tak swobodnie przy nim, szanując to, że wprawiało go to w zakłopotanie i skrępowanie. Był mu za to wdzięczny. I, cóż, uznał to za całkiem… słodkie.

Ocknął się dopiero w momencie, gdy usłyszał trzask słuchawki telefonu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przez jakąś pełną minutę obserwował Zayna bardzo uważnie. Natychmiast spuścił wzrok na szklankę herbaty, która od razu wydała mu się o wiele ciekawsza niż kolega z hotelowego pokoju.

— Przysięgam, rozmawiać z nią to… - zaczął, westchnął ciężko i wstał ociężale z łóżka. - Rozumiesz, że myśli, że zdjęcie z Missouri to fotomontaż? Byłem pewien, że była o krok od powiedzenia, że to rządowy spisek CIA i KGB.

Liam parsknął śmiechem, zrobił to tak niespodziewanie, że prawie wylał swoją herbatę na hotelową wykładzinę. Dobra, nie znał przyjaciółki Zayna osobiście, ale musiał przyznać, że była interesującą osobą. I bardzo zdystansowaną do świata i rzeczywistości. Zdjęcie ze St. Louis fotomontażem? Chyba w jej snach.

— Chociaż może… - kontynuował Zayn, ku zdziwieniu Liama, bo jego głos stał się trochę niepewny. - Może rzeczywiście trochę za bardzo się nakręcamy?

Liam nie mógł uwierzyć, że mówi to Zayn - jego kolega, który mógłby postawić cały świat na głowie, aby tylko udowodnić, że Harry i Louis są w sekretnym związku, a teraz się wahał? Perrie wygadywała takie głupoty tylko dlatego, że nie była tutaj z nimi i nie widziała tego, co oni. Ona mogła tylko bazować na tanich tabloidach, które wypisywały o Harrym głupoty - kobieciarz, seksoholik, poligamista i inne obrzydliwe i odrażające oszczerstwa. Harry był przecież życzliwym, ukochanym, przemiłym facetem, który w życiu nie korzystałby z życia w taki sposób jak inne gwiazdy - narkotyki, prostytutki, striptizerki, kobiety na jedną noc, groupies… Jeśli już ktoś z jego trasy miałby to robić, to Louis, ale oni byli w związku, więc to też odpadało.

— Poważnie? - zapytał go. - Nakręcamy się? Myślałem, że ich związek jest jasny jak słońce…

— Bo tak jest! - zawołał natychmiast. - Eh, nieważne. Perrie wygaduje głupoty. Gdyby to chodziło o któregoś z chłopaków z New Kids on the Block albo o Rivera Phoenixa, to byłaby pierwsza do głoszenia takich teorii. - Wywrócił oczami.

Liam mimowolnie się zaśmiał. No tak, to byli inni idole nastolatek oprócz oczywiście Harry’ego Stylesa, którego wszyscy uwielbiali - nie tylko nastolatki, i oni byli tego dobrym dowodem. Ciekawiło go jednak to, że nie była zaciekawiona Harrym jak inne dziewczyny w jej wieku - nawet w najmniejszym stopniu, i wolała wierzyć w te wszystkie plotki powielane przez głupie tabloidy i magazyny plotkarskie.

Chociaż w zasadzie połowa, jak nie więcej jego fanów też to robiła. Przecież gdyby tak nie było, połowa świata nie żyłaby jego potencjalnym związkiem z tą kobietą z Fleetwood Mac i nie spekulowałaby nad tym, czy nie byli oni przypadkiem w związku, gdy Harry miał siedemnaście lat, a ona trzydzieści. To była gruba przesada - jak można było myśleć, że nastolatek, jeszcze niepełnoletni, byłby w związku z dojrzałą kobietą? Media i dziennikarze już naprawdę przesadzali. I robili to także fani, którzy ślepo wierzyli w to, co mówili w telewizji.

W końcu telewizja kłamała i przeinaczała prawdę tylko dla afer i skandali podnoszących oglądalność. A Harry’emu na pewno na tym nie zależało, bo już był rozpoznawalną gwiazdą. Może czasami dla niego aż za bardzo.

— Nie mów, że jest fanką spiskowego związku Jonathana i Jordana ukrywanego przez zarząd - powiedział rozbawiony Liam.

Oczywiście, że znał młodych chłopaków z boysbandu New Kids on the Block. Wśród pięciu przeróżnych chłopaków było dwóch, którzy przyciągali wzrok - Jonathan i Jordan Knight - bracia o zupełnie innym charakterze. Ten pierwszy był nieśmiały i spokojny, podczas gdy jego młodszy brat był jego zupełnym przeciwieństwem - przebojowy, pewny siebie z charakterystycznym wokalem. Byli braćmi, ale nie przeszkadzało to fankom, aby spekulować, że mogą mieć romans. Liam kiedyś słyszał rozmowę dwóch nastolatek, które o tym dyskutowały, i musiał przyznać, że to była najbardziej popieprzona i absurdalna teoria spiskowa, jaką słyszał. To, że ktoś w ogóle uważał takie teorie za prawdziwe, było już komiczne. Ich teoria związku między Louisem a Harrym przy tym wydawała się być stuprocentowo prawdziwa.

— Tych braci? - dopytał dla pewności, bo fanem tego boysbandu nie był; znał tych chłopaków co najwyżej z opowieści Perrie. Liam kiwnął z uśmiechem głową. - Kiedyś śmiała się z tego przy herbatce, ale bez przesady, nikt o zdrowych zmysłach nie brałby tego na serio. Któryś z tych chłopaków miałby być gejem?

Uśmiech Liama zszedł z jego ust. Znowu się speszył. Dlaczego Zayn musiał poruszać takie tematy? Jak nie Harry, to członkowie New Kids of the Block…

— A Harry?

Zayn spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko. Nie chciał wysuwać wniosków, kim był - był po prostu pewny, że był w związku z Louisem, a to trochę już nasuwało pewną odpowiedź, której mimo wszystko nie chciał wygłaszać głośno. Wolał się trzymać po prostu stwierdzenia, że spotyka się z Louisem - wokalistą swojego rockowego supportu.

— A Harry jest z Louisem - powiedział i wzruszył ramionami. - Ludzie mogą mówić, co chcą, ale Hopelessly Devoted To You? Przepraszam; To Lou? To trzeba być już naprawdę głuchym, aby nie słyszeć o kim ani do kogo to zaśpiewał.

Liam pokiwał głową w zgodzie. Musiał naprawdę przyznać mu rację, bo wykonanie piosenki z Grease - jeszcze takiej - podczas koncertu w Phoenix należało do najgłośniejszych rzeczy, które Harry wykonał na scenie. Do teraz nie mógł wyjść z podziwu - nie tylko jego umiejętnościami wokalnymi, ale także odwagą. Odważył się coś takiego zaśpiewać przed tyloma fanami, kierując się jeszcze ciałem w stronę backstage’u i zmieniając słowo you na Lou.

Upił łyk herbaty i zahaczył wzrokiem o gazetę, która leżała na stoliku nocnym względnie blisko stołu, przy którym obecnie siedział.

Był to tani tabloid ze Stanów Zjednoczonych. W środku pisali o przeróżnych skandalach - między innymi o aferze związanej ze związkiem Cher i Gregga Allmana, życiu prywatnym Mela Gibsona czy narkotykach i uzależnieniu od nich Whitney Houston, ale żadna z tych informacji nie załapała się na pierwszą stronę. Pierwsza strona składała się z zaledwie kilku cząstkowych zdań przyćmionych przez wielkie zdjęcie. Utrzymane było w bardzo ciemnych kolorach, a jego jakość wołała aż o pomstę do nieba. Było rozpikselowane i trochę rozmazane, ale mimo tego dało się zauważyć na nim dwie osoby - po budowie ciała dwóch chłopaków, którzy byli bardzo blisko siebie - wręcz stykali się ciałami i, być może, nawet całowali się.

Nagłówek brzmiał: pikantna noc w St. Louis. Mniejszym drukiem dodano: dwoje muzyków całuje się w klubie - Harry Styles i… wokalista jego supportu Louis Tomlinson?.

Dla przeciętnego zjadacza chleba mogło to się wydawać szukaniem sensacji na siłę - w końcu na zdjęciu ledwo było coś widać, a postaciami na nim mogły być kimkolwiek. Ale nie dla Zayna i Liama. Po pierwsze: naprawdę ich widzieli w centrum St. Louis po koncercie, co znaczyło, że na pewno spędzali ze sobą wspólnie czas, a po drugie: poszli później w kierunku imprezowej ulicy, na której znajdowało się wiele klubów nocnych, po trzecie: byli bez ochrony ani innych osób z ich środowiska, a po czwarte: na zdjęciu widać było zarys kaptura bluzy jednego z chłopaków, co by się zgadzało z wizerunkiem Louisa, który na scenę Kiel Auditorium wyszedł w czarnej bluzie Adidasa. I był w niej na mieście. Poza tym zdjęcie może było fatalnej jakości, ale lekko ciemny kolor na prawym ramieniu jednego z chłopaków - akurat w miejscu, z którego spadł rękaw bluzy, pozwalało sądzić, że to ten słynny tatuaż jelenia Louisa.

O samym Harrym nie było co wspominać - zdjęcie mogło zostać zrobione byle czym, ale wyraźnie można było go poznać po sylwetce, budowie ciała i włosach. Kto by nie poznał największej gwiazdy muzyki obecnych czasów?

Zayn zauważył dyskretny wzrok Liama na gazecie, którą przyniósł rano z miasta. Uśmiechnął się lekko i rozłożył ręce.

— I trzeba być ślepym, aby nie widzieć ich razem na tym zdjęciu! - dodał po chwili ciszy i założył ręce na piersi. - No tak, ale czego mogę się spodziewać po ludziach, którzy biorą piosenki Harry’ego dosłownie. Cinema o kinie? Lights Up o lampce nocnej? No to może Music For a Sushi o sushi?

Liam uśmiechnął się, ledwo powstrzymując swój śmiech, i pokiwał głową w zgodzie. Fani Harry’ego naprawdę nie chcieli choć trochę się wysilić i zobaczyć w jego tekstach czegoś więcej - nawet jeśli miały to być treści dwuznaczne i seksualne. Z jednej strony przykre to było, bo dla niego osobiście Harry był geniuszem lirycznym. Umiejętnie potrafił zmieniać znaczenie piosenek i zręcznie posługiwał się metaforami - na taką skalę, że ludzie nie domyślali się niczego.

Spojrzał na zegar i westchnął. Upił ostatni łyk swojej herbaty, po czym wstał od stołu i przeszedł obok Zayna. Położył mu na chwilę swoją dłoń na ramieniu, co spotkało się z jego lekko zaskoczonym wzrokiem.

— Dosyć emocji na dzisiaj - odparł. - Wyśpijmy się na jutro, bo w końcu jutro kolejny koncert. Mam dosyć spania przed areną jak w Chicago - zażartował.

Uśmiechnął się lekko, po czym poszedł tak po prostu do łazienki, aby wziąć prysznic i się przebrać. Zayn odprowadził go swoim trochę zaskoczonym spojrzeniem, które po chwili skierował w stronę swojego ramienia, na którym spoczywała przed chwilą ręka Liama.

Przysiadł na łóżku. Usłyszał szum wody z łazienki, więc postanowił wykorzystać tę chwilę i przebrać się w pokoju w ciuchy do spania. Zostawił swoje ubrania w walizce i położył się do swojego łóżka, które znajdowało się bliżej drzwi wejściowych do pokoju hotelowego. Przez chwilę patrzył beznamiętnie na białą ścianę pokoju - odrapaną i pomazaną jakimś długopisem, myśląc o całym dzisiejszym dniu, rozmowie z Perrie, zdjęciu z St. Louis, słowach Liama sprzed chwili i poprzednim koncercie w Chicago.

Dwa dni temu odbył się koncert w stolicy Illinois, na którym oczywiście obaj byli. Przebiegł on spokojnie, bez żadnych afer i dziwnych interakcji i punktów zaczepienia. I może nawet dobrze, bo niefortunnie samolot do Chicago z St. Louis mieli nad ranem w dniu koncertu, więc nie zdążyli nawet porządnie się wyspać. Niemal od razu z lotniska poszli pod UIC Pavilion, gdzie miał się odbyć koncert. Zameldowali się tylko w hostelu, zostawili bagaże i poszli stać w kolejce fanów, aby mogli zdobyć jak najlepsze miejsca blisko sceny, a tym samym Harry’ego. Przez to Liam przespał połowę czasu czekania na chodniku - właściwie to na placu przed areną. Warto jednak było czekać, bo znowu byli tak blisko Harry’ego jak w Phoenix.

Gdy usłyszał nagle szczęk zamka w drzwiach łazienkowych, zamknął szybko swoje oczy i wtulił się w poduszkę, udając, że już dawno zasnął. Nasłuchiwał, co robi Liam. Wyszedł z łazienki, usiadł na łóżku, bo materac zaskrzypiał, chwilę musiał na nim siedzieć, bo pokój hotelowy ogarnęła cisza. W końcu Liam położył się i zgasił lampkę nocną, która jako jedyna dotychczas dawała światło w tym pokoju.

Zayn jeszcze przez chwilę się nie ruszał, aż w końcu odwrócił cicho i powoli głowę w stronę łóżka, które znajdowało się za nim i na którym stał Liam. Był skierowany do niego plecami, miał na sobie gładką białą koszulkę z krótkim rękawem. Zayn obserwował go przez chwilę - tak leżącego, jakby chciał zapamiętać każdy jego szczegół oświetlony pojedynczymi smugami świateł latarni miejskich dobiegających z zewnątrz.

Wziął głęboki wdech i wrócił do swojej pozycji, dociskając twarz do tandetnej poduszki. Jutro czekał ich kolejny koncert - tym razem ten w Atlancie w stanie Georgia. Cóż, Liam wszystkiego jeszcze nie wiedział; Zayn miał pewien plan, który wymyślił na szybko i którym był bardzo podekscytowany. Chciał go wdrożyć właśnie w Atlancie, bo w Chicago nie zdążył przez całe to zamieszanie z porannymi lotami i niewyspanie. Chciał zrobić coś podobnego, co w Missouri, ale na własnych zasadach.

Uśmiechnął się sam do siebie, widząc przed oczami zdjęcie z klubu nocnego w St. Louis, na którym na pewno byli Harry i Louis. I ten nagłówek: pikantna noc w St. Louis. Tabloidy się postarały - jakiś dziennikarz na pewno dostanie za to dobrą podwyżkę. Postarał się, a jakaś afera, zamieszanie czy sensacja wisiała w powietrzu.

Zayn to wiedział i czuł. I z takimi myślami zasnął, nie mogąc się doczekać następnego koncertu i wdrożenia swojego planu. Wiedział, że gdy wszystko pójdzie po jego myśli… Cóż, może jeszcze większa sensacja wisiała w powietrzu.

 

*

 

Niall siedział na swoim łóżku w samych czarnych bokserkach i roztrzepanych blond włosach. Oparty o śnieżnobiałą poduszkę i drewnianą ramę łóżka rozwiązywał z nudów z samego rana krzyżówkę, którą znalazł w wydaniu Chicago Tribute sprzed kilku dni, kiedy byli w stolicy Illinois. Miał ją wyrzucić, ale zobaczył krzyżówkę i postanowił ją rozwiązać.

— Śniadanie, lunch lub obiad… Posiłek - mruczał do siebie, wpisując litery w kratki ołówkiem. - Cokolwiek, gramatycznie… Rzeczownik.

Louis brał prysznic z łazience; Niall doskonale słyszał szum wody. Poranek w Atlancie był całkiem przyjemny, choć padał na dworze deszcz i przez to nie było dość jasno w pokoju hotelowym. Mimo tego obaj obudzili się w dosyć dobrych humorach i nie czuli się zestresowani. Poranek mieli spędzić razem; Harry nie miał prawa im go zepsuć w żaden sposób.

Wpisał kolejną odgadniętą frazę, po czym natknął się na pytanie, którego nie znał. Przez chwilę próbował sam odgadnąć hasło, wykorzystując już znane litery z poprzecznych fraz, ale nie miał zupełnie pomysłu.

— Louis! - zawołał w końcu, aby poprosić go o radę. - Gdzie się rozpoczynała akcja Czarnoksiężnika z Oz?

Przez chwilę wsłuchiwał się w sam szum wody.

— Kansas! - odkrzyknął z łazienki przez zamknięte drzwi.

Zmrużył oczy niepewny tej odpowiedzi. Policzył kratki i liczba liter się zgadzała, więc wpisał tę nazwę amerykańskiego miasta. Nigdy nie czytał ani nie oglądał Czarnoksiężnika z Oz, w dzieciństwie nikt mu nie przedstawił tej książki. Mało znał dziecięcych rzeczy; w szkole przerabiał już poważniejsze książki - na przykład Thomasa Hardy’ego czy Johna Steinbecka, a tam zamiast słuchać o miłosnych rozterkach bohaterów na lekcjach angielskiego wolał wdawać się w bójki albo urywać się na picie wódki. Louis też nie był najlepszym uczniem, ale był na pewno lepszy niż on i wiedział więcej o starych rzeczach - także o wielu dziecięcych powieściach takich jak Matylda czy Opowieści z Narnii.

— Niewerbalna zgoda… - mówił dalej do siebie. - Skinięcie…

Nagle usłyszał huk otwieranych drzwi do ich pokoju. Do środka wpadł wyraźnie zdenerwowany Harry w zwykłych jeansowych spodniach i koszulce z rysunkowymi wisienkami. Niall gwałtownie naciągnął na siebie kołdrę, aby nie widział go pół nagiego - tym samym zgniótł gazetę niechlujnie na pół.

— Co to ma być?! - krzyknął oburzony. - Nikt cię nie nauczył pukania?! Kurwa! Spadaj stąd!

— Louis jest? - zignorował jego oburzenie i rozejrzał się nerwowo po całym pokoju, jakby myślał, że Louis gdzieś się przed nim ukrywa.

Wywrócił oczami. No tak, bo po co innego mógł tu przyjść? Do niego na pewno nie. Zauważył, że trzymał kurczowo w ręce jakąś gazetę. Jeszcze chwila, a rozerwałby ją na strzępy.

— Bierze prysznic - burknął niechętnie i podniósł się bardziej na łóżku. - Daj trochę prywatności, na litość boską! - Wyrzucił ręce.

Harry zignorował zupełnie jego prośbę, a właściwie coś na wzór rozkazu. Usiadł nerwowo przy wielkim stole i zaczął patrzeć zniecierpliwiony na widok rozpowszechniający się za hotelowymi oknami. Dziewiętnaste piętro i położenie w samym sercu miasta pięciogwiazdkowego hotelu Ritz-Carlton powodowały, że widok za okien wręcz zapierał dech w piersiach - nawet jeśli Atlanta tego poranka spływała ciepłym, czerwcowym deszczem.

Louis z łazienki musiał usłyszeć krzyki Nialla i Harry’ego oraz jego gwałtowne wejście do pokoju, bo dosyć szybko zakręcił wodę, ubrał się w białą koszulkę i czarne jeansowe spodnie i wyszedł z łazienki zdezorientowany. Myślał, że się pali albo coś innego poważnego się stało, ale zamiast paniki Nialla zauważył jego zdenerwowaną i oburzoną minę. Spojrzał nierozumiejącym wzrokiem na siedzącego przy stole Harry’ego, który wyglądał tak, jakby miał zaraz wyjść z siebie i stanąć obok. Tupał nerwowo nogą o podłogę, jakby bał się reakcji Louisa na to, co zaraz mu powie lub pokaże.

— Co się dzieje? - zapytał pierwszy naprawdę zdezorientowany. - Cały hotel was słyszy.

Woda z mokrych włosów skapywała mu po kosmykach na drewnianą podłogę pokoju. Tak wypadł z łazienki zaaferowany krzykami, że nawet nie zdążył porządnie wysuszyć włosów ręcznikiem.

— Czytałeś poranne gazety? - zapytał spanikowany Harry.

Zdziwiło go to pytanie, bo Harry powinien wiedzieć, że nie był człowiekiem, który czytał codzienne wydania gazet o polityce czy gospodarce. Nie miał przecież sześćdziesięciu lat. A tabloidów też nie tykał - plotki o gwiazdach pozostawiał swojej mamie czy Lottie. Nie rozumiał, jak ludzie mogli mieć tak nudne życia, że interesowali się najmniejszymi detalami z prywatnych żyć celebrytów.

Niall słysząc to pytanie, aż chwycił z powrotem swoją gazetę z Chicago i zaczął ją szybko przeglądać, myśląc, że znajdzie w środku coś, co pominął przy wcześniejszym przeglądaniu gazety. Nie natknął się jednak na nic wartego uwagi. Wątpił w to, że Harry chciał porozmawiać pilnie z Louisem o pierestrojce w ZSRR czy premierze Indiany Jonesa i Ostatniej Krucjaty.

Chciał już powiedzieć Louisowi o co chodzi, jednak spojrzał niepewnym wzrokiem na przykrytego kołdrą niemal po brodę Nialla leżącego na swoim łóżku. Westchnął ciężko i wstał od stołu, po czym wystawił rękę w stronę nadal zmieszanego Louisa.

— Chodź, porozmawiamy u mnie.

Louis wymienił się zdziwionymi spojrzeniami z Niallem, który także nie rozumiał, o co chodziło. Ten jednak wywrócił oczami, bo co jak co, ale skoro Harry już tu wpadł, to też chciał wiedzieć, o co chodziło. Tyle było w tym dobrego, że nie wyganiali go z jego własnego pokoju, tak jak było to w przypadku pokoju supportu w Dallas. Rozumiał ich relację, choć nadal uważał, że coś w niej było nie tak, ale Harry nie miał prawa łypać na niego wzrokiem, prosząc go dosadnie, aby opuścił swoją przestrzeń. Skoro chciał pobyć sam z Louisem, to mógł sam z nim wyjść do innego pomieszczenia - tak jak teraz.

Trochę żałował, że nie dowie się tego czegoś sensacyjnego prosto od Harry’ego, ale wiedział, że gdy Louis wróci do pokoju, od razu zasypie go odpowiedziami i wyjaśnieniami.

Harry otworzył nerwowo drzwi i przepuścił w przejściu na korytarz cały czas zdezorientowanego Louisa. Poszli razem w stronę jego apartamentu znajdującego się na samym końcu korytarza. Otworzył drzwi kluczem i wpuścił go do środka. Wszedł za nim i zamknął nerwowo drzwi, po czym stanął na środku pokoju, mieląc z nerwów gazetę w obu dłoniach.

Louis rozejrzał się po pomieszczeniu i poprawił swoje całkiem mokre włosy palcami. Panował tu jakiś nieporządek - pościel na łóżku była zupełnie rozwalona, w niektórych kątach i przypadkowych miejscach znajdowały się ubrania Harry’ego, a na stole leżało kilka kubków i szklanek oraz nawet otwarta butelka piwa. Już zupełnie nie wiedział, co się stało. Zaczął sam panikować i skakać wzrokiem z nerwów po pokoju. Czy zrobił coś dziwnego na ostatnim koncercie w Chicago i media go rozsmarowały od góry do dołu? Zrobił jakiś wulgarny gest, oburzył polityków, fanów? Koncert w stolicy Illinois wspominał naprawdę miło i przyjemne; zaczął naprawdę panikować, że zrobił coś, co dla niego było zupełnie normalne, ale miejscowa ludność poczuła się urażona.

Spojrzał w końcu na Harry’ego, który milczał, bawiąc się w dłoniach gazetą. Louis ciągle nic z tego nie rozumiał. I jeszcze perfidnie trzymał go w niepewności zamiast powiedzieć wprost, o co chodzi i co takiego głupi dziennikarze napisali w gazetach.

— Hazz, co się stało? - zapytał ponownie i założył jedną rękę na piersi; drugą dotknął z nerwów swoich ust. - Coś się stało w Chicago? Napisali coś o mnie…?

Spuścił wzrok na podłogę, w dalszym ciągu nie wiedząc, co powiedzieć Louisowi. Gdy zobaczył jego zniecierpliwienie w jego błękitnych oczach, wziął głęboki wdech i rozłożył gazetę, którą trzymał od początku w dłoniach. Najpierw on zobaczył pierwszą stronę, jakby musiał upewnić się, że na pewno chce ją pokazać Louisowi i jest to coś, co ma on zobaczyć. Po chwili odwrócił gazetę pierwszą stroną w stronę Louisa i odwrócił wzrok w bok, nie chcąc widzieć jego reakcji.

Louis w pierwszej chwili nie wiedział, o co chodzi. Dopiero czytając nagłówek pikantna noc w St. Louis i dopisek dwoje muzyków całuje się w klubie, zrobiło mu się autentycznie słabo. Zrobił kilka kroków do tyłu, aż w końcu przysiadł na krześle przy stole, nie odrywając wzroku od słabej jakości zdjęcia, na którym mimo wszystko rozpoznawał siebie samego - w czarnej bluzie Adidasa, bardzo blisko Harry’ego, z rękawem bluzy, który mu spadł i uwidaczniał jego tatuaż jelenia.

Pieprzone St. Louis.

Nie wierzył w to. Jakiś pieprzony dziennikarzyna, może paparazzo złapało ich na ich zabawie w klubie nocnym - niby tak bardzo strzeżonym i prywatnym dla gwiazd. Ale łudził się, że naprawdę będą mieli stuprocentową prywatność? Może ze zdjęciami do gazety poszedł jakiś biznesmen - niepozorny na pierwszy rzut oka? Albo ta głupia recepcjonistka z hotelu, której zostawiali autografy - może widziała, jak wchodzą do hotelu z jeszcze złączonymi dłońmi? Może była chwilę wcześniej w klubie albo przechodziła tamtędy do pracy… Albo ci głupi chłopacy - ich fani, którzy łazili za nimi jak pieprzeni prześladowcy. Widział ich na prawie wszystkich koncertach, jakie dotychczas zagrał, poza tym złapał ich wzrokiem na lotnisku LAX w Los Angeles, widział ich też na mieście w centrum St. Louis… Miał dziwne wrażenie, że to oni mogli być w to wszystko zamieszani. Widział przecież, jak na koncercie w Phoenix jeden z nich specjalnie wymachiwał kolorową flagą, aby zwrócić na siebie uwagę, a później rzucił ją na scenę, aby Harry ją podniósł. Gdzie byli oni, byli też ci chłopacy. Naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że są młodymi dziennikarzami albo szukają sensacji w ich życiach prywatnych.

— Kurwa… - mruknął sam do siebie, bo ostatnie czego chciał, to aby świat spekulował, że jest w związku z największą gwiazdą muzyki popularnej.

A jeszcze kilkanaście dni temu Harry obiecywał mu, że nikt się o nich nie dowie.

Na szczęście na zdjęciu nie było tak bardzo dużo widać - ich postacie były rozmazane i tylko najwięksi fani i twórcy teorii spiskowych mogli ich rozpoznać. Poza tym nie przedstawiało jakoś dużo - byli po prostu blisko siebie; nie byli w łóżku, na kanapie czy…

Zrobiło mu się słabo, gdy pomyślał, że tych zdjęć mogło być więcej. Pół biedy ze zwykłymi zdjęciami z klubu; co, jeśli ktoś zrobił mu zdjęcie, gdy ten rozbierał się przed Harrym i tańczył przed nim? Gdyby takie zdjęcia ujrzały światło dzienne, zapadłby się pod ziemię ze wstydu.

— Jest tego więcej? - zapytał słabym głosem.

Harry znowu spuścił wzrok i pokręcił głową. Nie utrzymywał z Louisem żadnego, nawet najmniejszego, kontaktu wzrokowego. Sam pewnie wstydził się, że w taki sposób trafił na pierwsze strony gazet. Najpewniej wolałby, aby na pierwszej stronie było zdjęcie z koncertu i nagłówek, że całe miasto oszalało na jego punkcie.

Odetchnął z ulgą i schował na chwilę twarz w dłoniach. Teraz najpewniej całe Stany Zjednoczone, bo przecież zdjęcie udostępnił tani i ogólnokrajowy brukowiec, panikowały i spekulowały, że są w związku. Jak dzisiaj miał wyjść na scenę i zaśpiewać, jak gdyby nigdy nic się nie stało? Nie był dobry w marketingowy wizerunek - właściwie dopiero co robił pierwsze kroki w show-biznesie. Harry najpewniej wiedział co robić - pewnie zarząd i Jeff już kazali mu zaprzeczać tak jak w przypadku wywiadu w Dallas. On pewnie też będzie musiał kategorycznie zaprzeczać. Wiedział, że będzie to cholernie trudne - miał zaprzeczać, że to nie był on, skoro po wielu elementach można było go poznać? Miał naprawdę robić z fanów idiotów?

— Tak bardzo przykro mi, Lou… - powiedział cicho Harry.

Louis podniósł szybko na niego swój wzrok pełen niedowierzania.

— A tobie nie jest przykro? - zapytał zdziwiony, może także trochę oburzony. - Nie jesteś na to zły?

Wziął głęboki wdech, złożył gazetę i rzucił ją na stół. Nie miał ochoty patrzeć na to cholerne zdjęcie. Wolał zdecydowanie widzieć nagłówek o jakichś kolejnych skandalach z udziałem Michaela Jacksona.

— Jestem, oczywiście, że tak - powiedział po dłuższej chwili ciszy, która wydała się Louisowi podejrzana.

Wskazał z wyrzutem na egzemplarz National Enquirer, czyli ten tani i popieprzony tabloid, który zarabiał na sensacjach gwiazd - głównie sensacjach seksualnych.

— Skąd oni to w ogóle mają? - zapytał z wyrzutem, ale również z paniką w głosie, tak jakby zaraz cały świat miał się rozpaść. - Przecież nie było tam żadnych fotoreporterów; to była wręcz zamknięta impreza…

Harry przełknął ślinę. Sam nie wiedział, co o tym myśleć i co powiedzieć Louisowi - nawet jeśli wiedział doskonale, jak wybielać swój wizerunek przed fanami. Teraz jednak nie był na koncercie, nie występował na scenie, nie udzielał wywiadu. Był przed Louisem w całkowicie prywatnej sytuacji.

— To było kilka dni temu… Może ktoś miał aparat i…

Natychmiast zamilkł, czując się idiotycznie.

— Oczywiście, że ktoś miał aparat! - zawołał wzburzony Louis. - Ale jakim cudem to zdjęcie trafiło na pierwszą stronę amerykańskiego brukowca? Boże, przecież to może nas zniszczyć… - zaczął się nakręcać spanikowany. - Nie boisz się, że ludzie dowiedzą się, że spotykasz się z mężczyznami?

Harry przez chwilę nic nie mówił. Louisa wielce dziwił ten stoicki spokój Harry’ego. Był największą gwiazdą na świecie, a media lubiły plotkować o nim i spekulować o jego związkach z kobietami. Nie bał się, że świat dowie się, że spotyka się z mężczyznami i to w sposób romantyczny? Przecież to nie była byle drobnostka z jego życia prywatnego, a coś, co mogło zaważyć na jego całej karierze. Ludzie tacy jak oni nie byli mile widziani w społeczeństwie, choć nie robili niczego krzywdzącego.

Przymknął na chwilę oczy i przejechał ręką po swojej twarzy. Wyglądał na spanikowanego, ale w mniejszym stopniu. Cóż, najwyraźniej przeżył w swoim życiu już wiele afer i sensacji ze swoim udziałem - w końcu co chwilę ktoś mu wmawiał związek ze Stevie.

— To tylko zdjęcie, i to jeszcze marnej jakości… - zaczął niepewnie. - Większość ludzi machnie na to ręką, przejdzie obok tego obojętnie. Albo powiedzą, że to żart. Na różne sposoby mogą je interpretować.

— Poważnie? Ty siebie słyszysz? - oburzył się. - Tu nie ma czego interpretować! Widać, że jesteśmy na nim my!

— Ty to wiesz, ale fani nie - wysunął swój argument, aby choć trochę go uspokoić.

— To dlaczego napisali, że całujesz się ze mną? - dopytał zdenerwowany; postawa Harry’ego zaczynała działać mu na nerwy. - Równie dobrze przecież mogli napisać, że to jakaś dziewczyna! Albo gorzej, fanka!

— Mogli - wyszeptał wręcz i odwrócił wzrok, aby znowu nie patrzeć na Louisa. - Ale… Louis, uspokójmy się. Kto uwierzy, że ja jako największa gwiazda muzyki dyskotekowej i ty jako wokalista małego supportu… - urwał, widząc baczny wzrok Louisa.

Pokój wypełnił się niezręczną ciszą. Louis poczuł się urażony; aż przygryzł policzek od środka. Co Harry chciał powiedzieć? Że w oczach opinii publicznej nie zasługiwał na niego, bo był tylko nędznym, małym wokalistą rockowym z Manchesteru i nie dorastał mu do pięt? Przecież takie miał o nim zdanie na początku trasy. A może że był biednym dzieciakiem z robotniczego Doncaster, a on dorastał z ułożoną, elokwentną matką, która płaciła mu za wszystko? Że mógł być dla niego po prostu kolejnym zaliczonym chłopakiem podczas swojej kariery - że był jednym z wielu striptizerów, męskich dziwek i innych mężczyzn, może kobiet też, więc kto tak naprawdę uwierzyłby w ich związek? Łącznie z nim?

— Kto uwierzy w co? - zadał mu wyzywające pytanie. - Że naprawdę mógłbyś spotykać się ze mną?

Wiedział, że źle dobrał słowa. Oczywiście, że nie o to mu chodziło. Że się wyraził i chciał to sprostować, lecz Louis parsknął kpiącym śmiechem i pokręcił głową.

— Masz rację - powiedział sarkastycznie. - Nikt by w to nie uwierzył; wszyscy wyśmialiby ten tani brukowiec. Bo kto by uwierzył w to, że wielki Harry Styles spotykałby się na poważnie z nikomu nieznanym dzieciakiem z Manchesteru? Kto by uwierzył w to, że nie jest on jego chwilową zabawką, żeby odprężyć się od wyczerpujących koncertów? To chciałeś powiedzieć?

Natychmiast pokręcił głową. Spieprzył sprawę.

— Nie, to nie tak - próbował się tłumaczyć. - Chciałem powiedzieć, że ludzie na pewno nie wezmą tego na poważnie. Louis, jestem gwiazdą i to czyni mnie podatnym na plotki. A w mediach mam wizerunek kobieciarza i okazyjnie, jak tabloidom się znudzi, seksoholika. Nikt nie wysnuje takiego głupiego twierdzenia, że spotykam się z tobą, widząc tak pomazane zdjęcie.

— Ale to i tak wywoła sensację! - zawołał i wstał gwałtownie z krzesła. - Myślisz, że ludzie przejdą obok tego obojętnie? Zobaczą to zdjęcie i pomyślą: eh, kolejne głupie plotki? Gdyby moja siostra to zobaczyła…

Nie wytrzymał; coś w nim pękło. Wyobraził sobie te wszystkie brytyjskie tabloidy pokroju The Sun czy Daily Mail, które na swoich pierwszych stronach umieszczają właśnie to przeklęte zdjęcie z St. Louis i podpisują je tak samo jak ten amerykański brukowiec. Lottie rano wstanie do szkoły, zobaczy taką gazetę w kiosku z prasą obok przystanku autobusowego i… Naprawdę nie chciał wiedzieć, jak by zareagowała, gdyby dowiedziała się, że spotyka się z jej idolem i jest z nim w bardzo bliskich stosunkach. Jeśli miała się kiedykolwiek o tym dowiedzieć, to tylko od niego osobiście - nie z tanich tabloidów.

Schował twarz w dłoniach, ledwo powstrzymując swoje łzy. Harry zauważył jego reakcję. Wstał szybko ze swojego krzesła i podszedł do niego, a później zamknął go w szczelnym uścisku, tuląc go jednocześnie do swojej piersi i pozwalając, aby wsłuchiwał się w spokojne bicie jego serca. To sprawiło, że Louis się rozpłakał, choć nie wiedział dokładnie, dlaczego płacze - czy to chodziło cały czas o to zdjęcie, czy o jego siostrę, czy może o to, że pomyślał o Harrym jak o seksoholiku i znowu zaczął rozmyślać, czy ich relacja jest poważna.

Spokojne bicie serca Harry’ego uspokoiło trochę Louisa. Czuł ciepło od niego, takie spokojne; czuł się przy nim bezpiecznie, odgrodzony od brutalnego świata i okrutnej rzeczywistości. Nie czuł się przy nim jak przy seksoholiku, broń Boże, nie czuł się przy nim nawet jak przy gwieździe, do której powinien mieć chociaż resztki respektu. Czuł się przy nim bardzo swobodnie, tak domowo. Przemknęło mu przez myśl, że Harry był jego domem. Czuł, że przy nim nic mu się nie stanie - nawet jeśli opinia publiczna miałaby rzucać w niego kamieniami. To było paradoksalne, bo nienawidził Harry’ego i jego charakteru, ale były momenty, w których był zupełnie normalnym człowiekiem. Naprawdę gubił się w swoich uczuciach. Nienawidził go, kochał go, jednym razem lubił, drugim nie…

— Będzie dobrze, Lou - wyszeptał i przejechał dłonią kojąco po jego plecach. - Pogadają przez chwilę i znajdą sobie nowy powód do plotek. Poza tym to National Enquirer, gazeta o skandalach na granicy prawdopodobieństwa. Wszyscy wiedzą, że to tania maszynka do plotek, nie rzetelna gazeta.

Zgadzał się z Louisem, że to wywoła sensację - tak czy inaczej, nawet jeśli National Enquirer znane było z wątpliwie prawdziwych treści. Miał o tym własne zdanie, ale nie chciał wygłaszać go głośno przy Louisie. Wiedział, jak by zareagował. Wolał to zatrzymać dla siebie.

— Rozmawiałeś z Jeffem? - zapytał go, odsuwając się na chwilę od niego.

Wyraźnie się spiął. Kiwnął niepewnie głową, jakby sam nie był pewien, czy rozmawiał ze swoim menadżerem. Louis wytarł łzy z twarzy i pociągnął nosem.

— Był… zdziwiony - powiedział cicho. - Nie wiedział, że wyszliśmy wtedy do klubu.

— I tyle? - dopytał zdziwiony. - Nic więcej nie powiedział?

— Mówił coś jeszcze, ale to były marketingowe bzdury - dopowiedział szybko, aż za szybko. - Oczywiście, że muszę w razie czego wszystkiemu zaprzeczyć… I takie tam.

Louis kiwnął głową i sam otulił się swoimi rękoma, spuszczając wzrok na podłogę. Chwilę temu się uspokoił, tuląc się do Harry’ego, ale teraz znowu wszystkie emocje brały u niego górę. Znowu rozmyślał o swojej relacji z Harrym. O zdjęciu też, bo to się wszystko ze sobą łączyło. Co, jeśli Harry nie brał go na poważnie? Co jeśli po trasie wszystko się skończy, a czar pryśnie? Czas płynął tak szybko - niedawno Jeff namawiał ich w pubie w Manchesterze na supportowanie Harry’ego, a tymczasem byli już w połowie trasy po Stanach Zjednoczonych. Nie było czasu na kłótnie i sentymenty i wyrzucanie sobie przeróżnych rzeczy. Jeśli to miały być ostatnie ich wspólne tygodnie, a tak bardzo nie chciał, aby tak było, to chciał je brać garściami.

Było to jednak trudne, gdy Harry czasami działał mu na nerwy. Jednym razem kłócili się przez cały dzień, nie mogą wytrzymać ze sobą w jednym pomieszczeniu, drugim razem zaliczali ostre i seksowne wspólne noce, a innym Louis chciał być po prostu w objęciach Harry’ego i spędzał z nim wyśmienity czas. Chociażby tak radosny jak dzień wolny w Chicago. Dowiedział się, że w tym mieście znajduje się ulubione studio nagraniowe Harry’ego i to tam nagrał kilka swoich najpopularniejszych utworów.

To był radosny czas, który w każdej chwili mógł zamienić się w kłótnię. Sam już nie wiedział, jakie są jego emocje w tej kwestii.

Pokręcił głową i wziął głęboki wdech na uspokojenie.

— Nie mam pojęcia, jak ja wyjdę dzisiaj na scenę - wyznał, a oczy znowu mu się zaszkliły. - Boję się dzisiejszych fanów. Co mam zaśpiewać? Co, jeśli fani zaczną buczeć lub domagać się jakiejkolwiek reakcji na to zdjęcie…?

Harry podszedł do niego i złapał go za ramiona, czym spowodował, że Louis natychmiast przestał wypluwać z siebie słowa spowodowane paniką. Uśmiechnął się do niego słabo i powiedział:

— Presley raz powiedział: jeśli coś jest niebezpieczne do powiedzenia, śpiewaj.

Pokiwał w zamyśleniu głową. Jeśli coś jest trudne do powiedzenia - śpiewaj. Czy przypadkiem nie to robili przez ostatnie koncerty? Chociażby nawet Glasgow i wyśmianie Harry’ego poprzez tekst piosenki The Police. Albo Los Angeles i jego piosenki z pytaniem, czym jest miłość po tym, jak Harry wyznał mu, że go kocha. Przekazywał to, co chciał, poprzez muzykę i właśnie to było w niej magiczne - że mógł przekazać swoje emocje i uczucia w kilku poetyckich wersach wraz z linią melodyczną.

I wiedział, co chciał przekazać mu Harry. To samo powinien zrobić na koncercie w Atlancie. Powinien utrzeć nosa wścibskim dziennikarzom i fanom. Nikogo nie powinno interesować ani jego życie prywatne, ani życie prywatne Harry’ego.

Mimo tego miał w głowie myśl, że to była po części wina Harry’ego, że tabloidy tak się nakręciły i zamiast napisać, że całował się z dziewczyną, napisali, że całował się z nim - wokalistą rockowego supportu. W końcu to on prowokował go i ich na scenie, pokazał mu serce w Tuluzie, śpiewał wraz z nim w Denver piosenkę z romantycznego filmu, kilka dni wcześniej w Arizonie zmienił teksty do Adore You i Hopelessly Devoted To You… Fani mogli coś podejrzewać, jeśli byli łakomi na plotki i byli fanami teorii spiskowych. Harry trochę dawał im to na tacy, więc w zasadzie nie powinien mieć pretensji, że ktokolwiek podchwycił ich rzekomy związek.

Wiedział, że Harry nie miał nic złego na myśli, ale i tak go to trochę rozstroiło emocjonalnie.

— Tak, ty się tym zawsze kierujesz - powiedział i wywrócił oczami. Zrobił krok do tyłu z założonymi rękoma. - Mam wrażenie, że gdyby nie twoje gesty i nadmierna pewność siebie na scenie wobec mnie, nikt by nie zauważył naszego związku…

Harry westchnął ciężko i przeniósł swoje ręce na biodra.

— Czyli to moja wina? - dopytał go. - Wiesz, że robiąc te wszystkie gesty na scenie, nie miałem nic złego na myśli.

Pokiwał głową, uśmiechając się sam do siebie sarkastycznie. Oczywiście, że nie miał nic złego na myśli. Nigdy nie miał nic złego na myśli - nawet w Birmingham, gdy go pocałował bez jego zgody i aprobaty, gdy pokazywał mu serce w Tuluzie, gdy wykonywał te wszystkie gesty i śpiewał te wszystkie słowa na trasie w USA, gdy go perfidnie uwiódł, a teraz przez to nie mógł przestać o nim myśleć…

Nienawidził go za to.

Nienawidził go i zarazem cholernie na świecie kochał.

— Tak, pewnie - odpowiedział mu. - Gdybyś od początku nie kierował swoich słów na backstage i nie zmieniał tekstów piosenek…

Harry spiął się i zacisnął szczękę. Uraził go, widział to. Nie chciał go obrażać, ale takie miał zdanie. Chociaż może nie powinien był tego głośno mówić. Harry się starał i starał się go uspokoić, a on na niego naskakiwał. Schował na chwilę swoją twarz w dłoniach z zażenowania swoim zachowaniem.

— Przepraszam - powiedział szybko. - Po prostu jestem przerażony. Pierwszy raz trafiam na pierwszą stronę brukowca i to jeszcze w taki sposób.

Spojrzał ukradkiem na gazetę, która była odwrócona pierwszą stroną do stołu. Na ostatniej stronie pisali o kolejnych aferach i skandalach Michaela Jacksona, które ciągnęły się za nim od wielu miesięcy. Harry zauważył jego wzrok na tej taniej gazecie, która nawet nie nadawała się na śmietnik ani jako papier toaletowy. Natychmiast wziął ją do ręki i podarł na małe kawałeczki, które następnie z przyjemnością i impetem wrzucił do kosza na śmieci znajdującego się w kącie apartamentu.

— Pamiętam, jak też pierwszy raz trafiłem w taki sposób na pierwsze strony tabloidów - wyznał po chwili, otrzepał swoje ręce od strzępek śmierdzącego papieru, po czym oparł się ramieniem o ścianę. - Miałem siedemnaście lat, napisało o mnie The Sun. Wiesz, co napisali? - Louis pokręcił głową. - Że romansuję z Jane Fondą, taką znaną aktorką. Gdy to napisali, miała czterdzieści jeden lat.

Louis aż przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Nie wierzył w wyrachowanie dziennikarzy - tych zwierząt. Jak mogli nie mieć moralności i skrupułów, aby wmawiać głupim ludziom głodnym plotek, że siedemnastolatek stawiający pierwsze kroki w muzyce ma romans z ponad czterdziestoletnią aktorką? Kim ona w ogóle była? Nie znał jej zupełnie. Nie mogła być kimś na miarę Ala Pacino czy Jacka Nicholsona. To jeszcze bardziej dodawało absurdu całej tej obrzydliwej plotce.

— Cała Wielka Brytania to podłapała - kontynuował niby beznamiętnie, ale słyszał w jego głosie ból. - Nie dosyć, że wmawiali mi romans z koleżanką, to jeszcze z taką babą… - dopowiedział i odwrócił na chwilę wzrok. - Myślałem, że to koniec świata. Pół tygodnia przepłakałem w poduszkę. Byłem głupim siedemnastolatkiem z muzycznymi marzeniami, który jeszcze nigdy nie uprawiał seksu, nawet nigdy się nie całował.

Louis pokręcił głową z niedowierzania. Harry wyczuł, że chce mu powiedzieć, że mu przykro z tego powodu, co go spotkało. W porę powstrzymał go gestem ręki i sam wziął głęboki wdech. Wzruszył ramionami i podszedł powoli do niego, jakby bał się, że Louis zaraz znowu nie opanuje swoich emocji.

— Ale, widzisz, przeżyłem to - powiedział powoli, może trochę niepewnie. - Ludzie zawsze będą gadać, tacy są. Ale to środowe wydanie. Jutro, pojutrze, a już na pewno w sobotę przyjdzie nowy skandal, nowa historia, nowa afera. Ktoś się rozwiedzie, komuś innemu zrobią zdjęcie…

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Bo tak jest - powiedział szczerze i ponownie złapał go lekko za ramiona, aby go uspokoić; widział jego panikę i to, jak skakał wzrokiem po przedmiotach w pokoju, nie mogąc go zatrzymać na żadnym z nich. - Zawsze tak jest. W sobotę wszyscy o tym zapomną. Jeszcze trzy dni i nikt już nie będzie pamiętać o tym głupim zdjęciu.

Cóż, nie mógł być tego taki pewien, ale w końcu każde plotki kiedyś się kończyły - prędzej czy później. Uśmiechnął się słabo do Louisa, aby go pocieszyć.

— Soboty zawsze łagodzą cierpienie - powiedział cicho.

Louis nie wytrzymał i wtulił się ponownie w Harry’ego - mocno, niemal kurczowo, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie. Pragnął znowu usłyszeć jego spokojne bicie serca mówiące mu cichym głosem, że wszystko będzie dobrze. Jak mógł go nienawidzić i tak o nim myśleć? Jak mógł nie wytrzymywać w jego obecności, a jednak lgnąć w jego ramiona? Harry był wyższy i masywniejszy, bo ćwiczył na siłowni, więc miał wyrobione ramiona, więc pasowali do siebie idealnie, bo drobne mimo wszystko ciało Louisa idealnie dopasowywało się do jego sylwetki. Byli jak dwa puzzle, które idealnie do siebie pasowały i tworzyły cały obrazek.

Pocałował go delikatnie w czubek głowy i przejechał kilka razy dłonią po plecach, aby całkowicie go uspokoić. Rozumiał nerwy Louisa, to była jego pierwsza taka sytuacja - pierwszy raz trafił na pierwszą stronę tabloidu, i to jeszcze w taki sposób. I właśnie tego Harry się obawiał. Jeff tego nie rozumiał, bo on był tylko menadżerem i jego nazwisko nie trafiało na pierwsze strony gazet. Nie miał prawa tego zrozumieć.

Harry już wiele razy w swojej karierze trafiał na pierwsze strony brukowców w taki sposób i zawsze wychodził obronną ręką. To były tylko głupie plotki - ludzie pogadają i zapomną. Nie wierzył, że ktoś teraz pamiętał, że jedenaście lat temu The Sun napisało, że spotyka się z kimś innym - i to jeszcze starszym. Teraz, w 1989 roku, były nowe historie, nowe plotki, nowe skandale, które napędzały gadanie ludzi o tym przez krótki, ale intensywny czas.

A to oznaczało… większą rozpoznawalność mimo wszystko.

Louis odsunął się od niego, jakby wyczytał jego wszystkie myśli. Harry z niepewnością obserwował każdy jego ruch. Ten poszedł w kierunku drzwi, aby wyjść z pokoju na korytarz.

— Gdzie idziesz? - zapytał go trochę zmieszany.

Louis westchnął i odwrócił się do niego ciałem. Spojrzał mu prosto w jego szmaragdowe oczy.

— Idę powiedzieć o tym Niallowi, zanim sam się o tym zorientuje - powiedział zgodnie z prawdą. - Te gazety zaraz będą wszędzie. W sklepach, na stacjach benzynowych, barach, nawet w hotelowych recepcjach. Taki wstyd…

Harry wzruszył ramionami i założył ręce na piersi.

— Wstyd, że tak dobrze bawiliśmy się w St. Louis? - zapytał pół żartem, pół serio.

Louis wywrócił oczami i machnął w jego kierunku ręką. Mimowolnie uśmiechnął się lekko, bo, cholera, cała noc w Missouri…

— Przestań - powiedział i zachichotał. Chwycił klamkę i chciał już otworzyć drzwi, aby wyjść z pokoju, jednak jeszcze odwrócił się do Harry’ego i dopowiedział: - Wiesz, że to zdanie o sobotach jest bez sensu?

Harry zachichotał i pokręcił głową. I Louis automatycznie też to zrobił, po czym ponownie chwycił klamkę drzwi i tym razem wyszedł na korytarz.

Nie sądził, że ktokolwiek złapie ich na zdjęciu podczas wspólnej zabawy w St. Louis. Już nawet nie chodziło o niego - on mógł się jakoś zmierzyć z tym skandalem. Przede wszystkim martwił się tym, że dzisiaj albo jutro podchwycą to brytyjskie tabloidy i Lottie oraz inni członkowie jego rodziny o wszystkim się dowiedzą. Jeśli tak będzie, cóż, lekko mówiąc, zapadnie się pod ziemię ze wstydu.

Całą drogę do swojego pokoju, który dzielił z Niallem, myślał także o tym, kto im zrobił to przeklęte zdjęcie. Jakiś pracownik klubu? Prostytutka, striptizerka? Może któryś z biznesmenów? Recepcjonistka z hotelu? Albo właśnie ci durnowaci fani?

Ta ostatnia opcja była dla niego najbardziej prawdopodobna. Byli ich fanami i może zaczęli się czegoś domyślać - przecież byli na prawie wszystkich koncertach Harry’ego, a Harry na nich zachowywał się czasami dwuznacznie. Był niemal pewny, że to oni, mimo że nie miał na to dowodów. Przyrzekł sobie, że jeśli zobaczy ich w Atlancie - nie daruje im tego.

 

*

 

Z areny rozbrzmiewał utwór Danger Zone Kenny’ego Logginsa. Myśleli, że to próba dźwięku i support zagra tę piosenkę na koncercie - bo przecież była to piosenka rockowa, więc na pewno nie dla Harry’ego, jednak okazało się, że to tylko muzyka puszczana na arenie przez organizatorów.

Mimo tego rzeczywiście można było poczuć się jak w strefie zagrożenia. Można było poczuć zmieszaną atmosferę, która mieszała się wraz z ciemnymi chmurami deszczowymi nad Atlantą i deszczem, który jeszcze przed chwilą padał. Fani, którzy czekali przed bramkami już od rana, przemokli do suchej nitki, mimo tego, że organizatorzy i obsługa areny próbowała ich przeganiać i żądali, aby schowali się pod jakimś daszkiem albo w jakimś sklepie. Jednak dla Harry’ego Stylesa opłacało się czekać - nawet w ciepłym, czerwcowym deszczu.

Ludzie czekali przed The Omni, jakby mieli nadzieję, że spotkają Harry’ego wraz z Louisem - wokalistą jego supportu. A najlepiej, jakby pojawili się razem, trzymając się za ręce i wymieniając się czułościami. Wszyscy byli zmieszani zdjęciem, jakie zobaczyli rano w porannym wydaniu National Enquirer. Chociaż większość fanów wiedziała, że to dosyć, lekko mówiąc, dziwna gazeta, nie mogli przejść obojętnie obok plotki o swoim idolu. Dzień koncertu w Atlancie był dniem szeptania między sobą na ten temat. Wszyscy ze sobą rozmawiali o tym, a ludzie podzielili się na dwie grupy - na tych, którzy byli w stanie uwierzyć, że Harry’ego i Louisa łączyło coś więcej, nawet jeśli miałaby to być największa teoria spiskowa na świecie, i na tych, którzy absolutnie nie dopuszczali do siebie takiej możliwości i trzymali się zdania, że Harry jest zbyt lojalny, aby kiedykolwiek zdradzić swoją partnerkę Stevie - i to jeszcze z mężczyzną.

Zayn przez cały dzień przeklinał brzydką pogodę i deszcz, który padał od samego rana. Liam siłą wręcz zmusił go, aby zostali w hotelu i poczekali do momentu, aż przestanie padać albo do godziny, o której będą już musieli wychodzić, aby zdążyć na koncert. Zayn myślał, że to koniec jego marzeń o barierkach i jego plan spalił na panewce, jednak gdy przyszedł wraz z Liamem na teren areny, okazało się, że wcale nie było tak wielkiej kolejki do bramek - większość czyhająca od rana została przegoniona przez ochronę, więc dopiero nieliczni się zebrali ponownie do czekania w kolejce. Odetchnął z ulgą i spojrzał z uspokojonym uśmiechem na Liama.

Spojrzał na swoją czarną torbę, otworzył ją i zaczął w niej grzebać. Liam zatrzymał się wraz z nim trochę zaskoczony. Nie miał pojęcia, co trzymał w swojej torbie, która dzisiaj była niezwykle wypchana - tak, że miał wrażenie, że zaraz pęknie. Zazwyczaj miał tam tylko chusteczki i portfel z biletami, więc w ogóle do niej nie zaglądał.

Obserwował skonsternowany jego ruchy. Zayn w końcu wyciągnął ze swojej czarnej torby kwadratowy przedmiot, który następnie pokazał Liamowi z lekkim uśmiechem na swoich ustach.

— Wiesz, co to jest? - zapytał.

Liam wpatrywał się najpierw w przedmiot, a później w niego z wielkim zdziwieniem. Nie zdążył niczego powiedzieć - Zayn go ostatecznie wyprzedził, tak jakby przed chwilą pytał retorycznie.

— Kamera - odpowiedział sam sobie na pytanie. - Kupiłem w jednym ze sklepów w St. Louis. Kosztowała fortunę, ale warto było; kręci wyśmienite filmy!

— Czy myślę o tym samym co ty? - dopytał niepewnie.

Zayn uśmiechnął się szerzej, po czym szybko schował kamerę z powrotem do torby. Co prawda trochę się natrudził, ale w końcu zamknął jej zamek. Liam obserwował go z niepewnością.

— Tylko najpierw muszą nas wpuścić na The Omni z tym sprzętem - powiedział i kilka razy sprawdził dla pewności, czy torba jest na pewno zamknięta. - Wiesz, jaka jest ochrona.

Liam był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Wiedział, że Zayn był nieprzewidywalny, kiedy chodziło o jego teorię, ale kamera? To wydawało się już zbyt ryzykowne, nawet jak na niego.

— Zayn, mówisz serio? - zapytał nieprzekonany i rozejrzał się wokół siebie. Dodał ciszej: - Myślisz, że złapanie ich na kamerze to dobry pomysł?

Westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą, znowu słysząc niepewność w głosie Liama. Liam wierzył w związek Harry’ego i Louisa, ale niechętny był do szukania dowodów. Był raczej kimś, kto po prostu w to wierzył i koniec kropka. Tak było i nie było tutaj o czym dyskutować.

— Oczywiście, że tak - odparł lekko. - Słuchaj, mamy swoje dowody, to nie są głupie plotki nastolatek. Jest przecież to zdjęcie z St. Louis, ich zachowania na scenie, spojrzenia, piosenki… Ale wiadomo, co powie na to świat. Powiedzą, że to wyjątkowa przyjaźń albo marketingowy chwyt. Idioci z MTV myślą, że Watermelon Sugar jest o wakacjach, a młode fanki, że Cinema to piosenka o kinie. Teraz potrzebujemy czegoś niepodważalnego. Sprzedamy to do gazety i zarobimy fortunę!

Liam skrzywił się.

— To w ogóle legalne?

— Najwyżej spotkamy się w więzieniu - odparł lekko Zayn i zaśmiał się.

Liamowi nie było do śmiechu. Przecież w zasadzie było to nieposzanowanie prywatności zarówno Harry’ego, jak i Louisa. Co z tego, że Harry był wielką gwiazdą, a paparazzi za nim latali jak szaleni? Też był człowiekiem i tez chciał mieć swoją prywatność. Co by Zayn zrobił, gdyby to go ktoś nakręcił, jak ten… Nie miał pojęcia, dlaczego o tym pomyślał; natychmiast skarcił się w myślach.

— Może Perrie ma po części rację, patrzy na to innym okiem - zauważył. - Może to rzeczywiście przypadek, może były to inne osoby, bardzo podobne do Harry’ego i Louisa, a tabloid podchwycił ich podobieństwo i napisał taki nagłówek…

Zayn natychmiast go uciszył, szturchając go mocno w ramię.

— Liam, to show-biznes, tutaj nic nie jest przypadkowe - warknął zniecierpliwiony; nie lubił tego sceptycyzmu Liama.

Przez chwilę szli w ciszy, zbliżając się do ochrony sprawdzającej bilety na koncert. Liam zaczął się stresować, choć przecież już kilkanaście razy wchodził na wielkie areny. Może dlatego, że jego pieprzony kolega obok miał ze sobą kamerę - i to przecież niemałą, a wiadome było, że z kamerami nie można było wchodzić na teren koncertu - głównie przez prawa autorskie i możliwość nielegalnego rejestrowania koncertu.

— Dobra - odpuścił w końcu i skrzyżował ręce na piersi; zatrzymał się kilkadziesiąt metrów od bramek, zatrzymując również Zayna. - Masz rację. I jak zamierzasz to zrobić? Przecież nie pocałują się na scenie przy tysiącu ludzi! O ile w ogóle wpuszczą cię na arenę; ochrona przeszukuje każdą torbę.

Zayn uśmiechnął się szelmowsko.

— Mam plan - wyznał; Liam podniósł swoją jedną brew. - Specjalnie zajmiemy miejsca stojące z boku, z których całkiem nieźle powinien być widoczny backstage. Więc plan A: ochrona ma torbę gdzieś i wchodzimy bez sprawdzania. Plan B: udajemy, że jesteśmy kamerzystami lub fotografami lokalnej gazety.

Liam nadal nie był przekonany do tych planów i tego, że Zayn chciał złapać ich na backstage’u. Jaką miał pewność, że będą tam cokolwiek robić, skoro na pewno wiedzieli, jak wygląda The Omni i backstage najwidoczniej był widzialny dla publiczności znajdującej się z boku sceny?

— A co jeśli plan B nie zadziała? - dopytał dla pewności.

Zayn wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.

— Wtedy wdrażamy plan C - odpowiedział pewien siebie.

— A plan C to…?

— Improwizacja.

Liam nie zdążył nic szczególnego powiedzieć, bo niefortunnie znaleźli się już blisko obsługi sprawdzającej pierwsze bilety. Jego serce biło szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Myślał, że zaraz przekręci się ze stresu, który wywołany był tylko przez jego głupiego kolegę obok niego.

Ochrona, choć wyglądająca na profesjonalną, wyglądała mimo wszystko na znudzoną rutynowym sprawdzaniem biletów i tym, że przez cały dzień musieli przeganiać upartych fanów czekających przed areną na rześkim czerwcowym deszczu. Ludzie obok przechodzili przez bramki jeden za drugim, pokazując bilety i uśmiechając się szeroko, bo nie mogli uwierzyć, że zaraz naprawdę zobaczą Harry’ego Stylesa - gwiazdę lat osiemdziesiątych. Liam przełknął ślinę i podał rosłemu facetowi swój bilet. Zayn też to zrobił, tylko że w jego postawie nie było żadnej niepewności.

Myślał, że przejdą bez szczególnej kontroli, jednak wzrok jednego z facetów ulokował się na czarnej torbie Zayna. Ściągnął swoje brwi i wskazał na nią palcem.

— Co tam jest? - zapytał. - Proszę otworzyć.

Cholera, plan A nie zadziałał. Liam zaczął się pocić z nerwów. Zayn wydawał się niewzruszony. Otworzył swoją torbę i pokazał ochronie wielką kamerę. Uśmiechnął się przyjaźnie, podczas gdy ochroniarze spojrzeli na siebie zdziwieni.

— Jesteśmy z lokalnej prasy - wytłumaczył miło i spokojnie. - Dostaliśmy zgodę na zrobienie kilku zdjęć i nagrań z koncertu.

Facet nie był przekonany do tego tłumaczenia. Założył ręce na piersi i odparł:

— Dokumenty? Pisemna zgoda?

— Oh, oczywiście… - mruknął Zayn i zaczął nerwowo grzebać w swojej torbie.

Oczywiście, że ich nie miał. To była ta część planu, której nie przemyślał; nawet nie wziął tej sytuacji pod uwagę. Spojrzał ukradkiem wymownie na Liama, żeby mu jakoś pomógł. Ten wziął głęboki wdech i chrząknął, zwracając na siebie uwagę ochroniarzy.

— Wiedzą panowie, jak to jest w ostatniej chwili - powiedział, mimowolnie bawiąc się palcami z nerwów. - Nasz kolega, który miał dzisiaj być, rozchorował się i nasz redaktor naczelny w ostatniej chwili, dosłownie godzinę temu, wysłał nas tutaj na ten koncert.

Dodał na koniec uśmiech, ale był on zbyt szeroki, jak na jego słowa. Facet przez chwilę lustrował go uważnie swoim wzrokiem, aż w końcu machnął ręką i przepuścił ich przez bramki.

— Dobra, spadajcie już na ten koncert.

Zayn zamknął swoją torbę i uśmiechnął się w podziękowaniu, po czym szybko z Liamem weszli na teren areny. Kilkanaście metrów dalej, przeciskając się najpierw przez tłum, odetchnęli z ulgą. Zayn spojrzał na niego jak dumny ojciec, ciesząc się, że dał radę i wyciągnął go z opresji. Liam wzruszył ramionami i położył swoje dłonie na biodrach.

— No dobra, to co teraz? - zapytał. - Gdzie idziemy?

— Chodź za mną, to się nie zgubisz.

Prychnął, ale posłusznie poszedł za nim w wyznaczonym przez niego kierunku. Musieli przeciskać się przez tłum fanów, ale w końcu znaleźli się na hali, gdzie zajęli miejsca stojące tuż przy barierkach z boku, skąd rzeczywiście był dobry widok na backstage. Obaj co prawda ledwo co tam cokolwiek widzieli, ale było to lepsze niż nic. Jeśli ktoś tam miał stać albo tamtędy przechodzić, to byli w stanie to wychwycić.

Kilka osób stało przed nimi, ale były to pojedyczne osoby. Fani woleli zajmować miejsca na wprost sceny, bo tam był najlepszy widok na całe widowisko. Zayn i Liam jednak byli już na wielu koncertach Harry’ego, więc nie przeszkadzało im to, że na jednym będą słuchać piosenek z boku, a co więcej - mogło to być nawet ciekawe doświadczenie.

Pogadali na luźne tematy, czekając na rozpoczęcie koncertu albo na jakieś zamieszanie na backstage’u. Coraz więcej fanów zaczęło się zbierać i okazywało się, że The Omni mogło być wypełnione nawet w stu procentach - a nawet więcej, bo na pewno znajdą się osoby z nielegalnymi wejściówkami, które będą stać na schodach albo gdzieś na korytarzach. Cóż, w końcu był to koncert Harry’ego Stylesa, a na jego koncert wszyscy chcieli przyjść.

Liam na chwilę spojrzał w bok, obserwując wchodzących ludzi, gdy nagle poczuł szturchnięcie ze strony Zayna. Natychmiast skierował na niego swój wzrok, a ten kazał mu spojrzeć przed siebie. Zrobił to i rzeczywiście, zobaczył na tym widocznym kawałku backstage’u Louisa i Harry’ego, którzy ze sobą rozmawiali; kawałek dalej stał Niall, który zakładał swój odsłuch. Ich rozmowa wyglądała na profesjonalną, niemal biznesową. Nie dotykali się, nie wymieniali się zakochanymi spojrzeniami… Wyglądali jak profesjonalni muzycy omawiający zbliżający się wielkimi krokami koncert.

— To bez sensu - mruknął Liam. - Nawet jeśli coś między nimi jest, to nie pokażą tego tutaj…

— Cicho - uciszył go.

Wyjął z torby kamerę, aby już zacząć nią nagrywać - nawet jeśli na nagraniu miał mieć tylko ich głupią rozmowę. Poza tym, pomijając już zupełnie cel tego nagrywania, mieć własne nagranie, na którym jest Harry…

Włączył funkcję nagrywania, choć Harry i Louis w dalszym ciągu tylko rozmawiali. Liam odwrócił wzrok w bok, jakby nie chciał się przyznawać, że jest tutaj z Zaynem, który nagrywa backstage. Zayn nawet się nim nie przejął. Patrzył z podekscytowaniem w stronę backstage’u.

Wstrzymał oddech i poruszył nerwowo kamerą, gdy zauważył, że Louis zbliżył się na niebiezpieczną odległość do Harry’ego. Ewidentnie wyglądało to tak, jakby chciał go pocałować. I gdy akurat miał to zobaczyć na własne oczy, przed nim i przed jego kamerą znalazł się jakiś rosły facet w skórzanej kurtce niosący kartonowy baner z jakimś napisem. Zayn myślał, że go rozsadzi od środka ze zdenerwowania. Miał taki dowód podany na tacy, a ten facet…

Szturchnął szybko Liama.

— Widziałeś to?! - zapytał zaaferowany.

Liam wyglądał na zaskoczonego jego pytaniem - jeszcze tak gwałtownym. Tłum zapiszczał i zaczął wiwatować, gdy na scenie znalazł się uśmiechnięty Louis, Sarah i oczywiście Niall ze swoją zielonkawą gitarą. I to on rozpoczął ten brzydki pogodowo wieczór. Gdy Zayn usłyszał ostre dźwięki jego gitary układające się w znany początek rockowego utworu, aż się skrzywił na chwilę.

— Co miałem widzieć?

Przeklął w myślach. No tak, Liam był tak bardzo zawstydzony, że odwrócił wzrok - wszystko było dla niego ciekawsze, tylko nie Louis całujący Harry’ego. Wywrócił oczami i wyłączył nagrywanie, czego zapomniał zrobić wcześniej - zaraz po tym, jak ten facet, a właściwie to jego baner, zasłonił mu widok na backstage.

— Kurwa - mruknął sam do siebie, po czym skierował swoje słowa do faceta wymachującego banerem. - Uważaj koleś, jak chodzisz!

Facet odwrócił się zdziwiony w jego stronę, nie wiedząc, czy te słowa były do niego, czy do kogoś innego. Trochę się speszył, bo myślał, że zrobił coś jakiemuś fanowi.

Tymczasem Louis - ubrany tego wieczoru w kolorową koszulkę, którą włożył w jeansowe czarne spodnie - z uśmiechem dopadł mikrofon na statywie i rozpoczął pierwszy utwór tego wieczoru w Atlancie:

— Back in black, I hit the sack, I’ve been too long, I'm glad to be back! - zaśpiewał donośnie i wystawił dłoń w górę, aby powitać tak wszystkich zebranych na arenie.

Zayn zgromił faceta wzrokiem. Ten jeszcze bardziej się zdezorientował, bo, cóż, Zayn wyglądał, jakby chciał naprawdę walnąć go porządnie w nos.

— Przez ciebie nie złapałem na kamerze Louisa i Harry’ego, którzy się całowali! - zawołał w nerwach.

Liam aż przymknął oczy, bo nie chciał, aby wszyscy w ich obrębie o tym słyszeli, bo to była dosyć kontrowersyjna opinia i teoria. Mimo tego nie uniknął kilku zdziwionych spojrzeń, choć większość i tak była zainteresowana bardziej coverem utworu Back In Black zespołu AC/DC.

— Co? - rzucił zaskoczony facet.

Louis w dalszym ciągu w tle ostrej gitary Nialla śpiewał o tym, że wrócił do łask, do czerni i jest potężny jak nigdy dotąd i nic go nie złamie. Że ma dziewięć żyć, kocie oczy i nadużywa tego, biegnąc wprost przed siebie. Czy był to jakiś komentarz w sprawie porannych zdjęć z St. Louis? Liam chciał w to wierzyć, bo znał już i Louisa, i Harry’ego - wybierali takie piosenki na covery na tej trasie, które były komentarzem do jakichś sytuacji. Tego wieczoru musieli nawiązywać do plotek o ich zabawie w klubie nocnym w Missouri.

Zayn wywrócił oczami i postanowił pokazać facetowi nagranie, które mu zepsuł. Zdezorientowany nawet nie zaprotestował. Upuścił swój baner ku uldze ludzi znajdujących się za nim i pochylił się obok Zayna. Oglądał nagranie w skupieniu.

Niall rozpoczął swoją pierwszą solówkę, podczas której Louis poszedł się napić cały rozradowany. Spoglądał na ludzi na arenie i uśmiechał się do nich. Wskazał na niektóre banery i pokazywał kciuk w górze. Dłużej jednak swoje spojrzenie zatrzymał z boku, łapiąc nim Liama - Liam to wyczuł. Poczuł się niezręcznie, niczym szpieg albo tajny agent, który wcale tutaj nie powinien być. Widział jego oceniający oceaniczny wzrok pełen dezaprobaty.

Musiał jednak wrócić do śpiewania.

Gdy facet zobaczył całe nagranie i moment, w którym Louis chylił się ku Harry’emu, a on wszedł w kadr swoim banerem, to, że był zszokowany, to mało powiedziane.

— Przepraszam - powiedział zaskoczony. - Znaczy… To wygląda, jakby naprawdę się pocałowali w tym czasie… Co to ma znaczyć… Nic z tego nie rozumiem.

Zayn zaczął mu wszystko tłumaczyć od początku, podczas gdy Louis dalej wykonywał utwór AC/DC na scenie. Cały czas powtarzał, że powraca potężniejszy, co mogło znaczyć tyle, że nie przejmuje się głupimi plotkami z rana. To znaczyło, że to wcale nie byli oni na tym zdjęciu? Liam już zupełnie się w tym wszystkim zgubił.

Podczas drugiej, o wiele głośniejszej solówki gitarowej Nialla, Louis wziął od kogoś z tłumu flagę Meksyku i zaczął wraz z nią przechadzać się po scenie, zaczepiając i Nialla, i Sarah. Wydawać się mogło, że piosenka trwała krótko, bo Louis za wiele nie śpiewał - to był raczej pokaz umiejętności Nialla. I, cóż, był dobry, ale nadal nie lepszy niż Mitch - według Liama, bo Zayn niezbyt był zainteresowany aktem supportu.

Back In Black płynnie zmieniło rytmy na… mniej rockowe ku zaskoczeniu chyba wszystkich na arenie. Większość poznała ten utwór już po pierwszych słowach, gdy Louis ponownie dopadł do mikrofonu na statywie:

— Live, baby, live now that the day is over, I gotta new senstion in perfect moments, it's so impossible to refuse.

Była to dosyć nowa piosenka zespołu INXS pod tytułem New Sensation. Mimo że w oryginale była dosyć popowa, tutaj support wykonywał ją bardziej rockowo, choć nie tak bardzo jak poprzednie Back In Black. Liam znowu pomyślał o tym, że to idealny komentarz do porannej sytuacji i paniki wśród fanów wywołanej tajemniczym zdjęciem.

Każde światło obiektywu to było nowe doznanie i nowa sensacja dla każdego z fanów - nawet dla takiego Zayna. Przejmowały one kontrolę, bo kto przeszedłby obojętnie wobec takiego wymownego nagłówka w gazecie okraszonego zdjęciem dwóch mężczyzn?

Spojrzał ukradkiem na Zayna, który dyskutował z facetem. Miał aparat, który kupił w St. Louis. Nie chciał tak myśleć, ale Zayn był nieprzewidywalny. Co, jeśli to on zrobił to zdjęcie i wysłał do gazety? Wrócili po spacerze na mieście do hostelu, a on poszedł od razu spać. Zayn mógł wymknąć się i…

Zayn był zdolny do wszystkiego.

— Dream, baby, dream of all that's come and going and you will find out in the end there really is, there really is no difference.

Louis w rzeczywistości wybrał tę piosenkę po to, aby powiedzieć fanom coś, czego w zasadzie nie mógł powiedzieć głośno. Nie przepadał za zespołem INXS, bo to nie był jego gatunek muzyczny, ale postanowił wykonać jedną ich piosenkę w wersji bardziej rockowej. Niall nie miał co do tego problemu. Gdy dowiedział się od niego, co wypisują od rana w gazetach, o mało nie umarł ze śmiechu. Później co prawda się uspokoił i zapewnił Louisa, że wszystko będzie dobrze i to tylko głupie zdjęcie, z którego kompletnie nic nie wynika.

— Hate, baby, hate when there's nothing left for you, you're only human, what can you do?

Obaj siebie nienawidzili z Harrym. Od samego początku tak było, bo kosa trafiła na kamień. Dwa silne osobowości trafiły na siebie i żaden z nich nie chciał ustąpić.

— Love, baby, love, it's written all over your face. There’s nothing better we could do than live forever, well, that's all we've got to do.

I kochali się. Harry go kochał - powtarzał mu to tyle razy, że nie miał podstaw, aby mu nie wierzyć. Ale czy on go kochał? Cóż, nie mógł nic innego robić niż żyć teraźniejszością. Nie mógł wychodzić myślami poza tę trasę, czyli na okres, kiedy wróci do Doncaster i do Manchesteru, a Harry do Londynu.

Kiedy support zakończył swój dosyć długi akt, Zayn aż odetchnął z ulgą, bo już miał dosyć słuchania takich ostrych brzmień. Zdecydowanie wolał po raz tysięczny słuchać Watermelon Sugar.

Harry po krótkim czasie wyszedł na scenę, a krzyki, piski i wiwaty były jeszcze głośniejsze niż przy wyjściu supportu, ale w zasadzie było to normalne zjawisko - to Harry był gwiazdą, nie Louis i Niall.

Ubrany był w czarną koszulkę z krótkim rękawem z jeszcze bardziej czarnymi paskami oraz czarne lateksowe spodnie. Koncert rozpoczął się piosenką Treat People With Kindness, czyli utworu bardzo kojarzonego z przemiłym i życzliwym usposobieniem Harry’ego. Jak człowiek, który napisał taką piosenkę, mógłby być zupełnie inny - arogancki lub wyrachowany?

Oczywiście znalazło się miejsce także na Watermelon Sugar i As It Was - jego dwa największe hity. Z mniej znanych - Grapejuice i Daylight. Niestety Harry nie znalazł miejsca na Ever Since New York, czym zawiódł Zayna, ale pocieszał go fakt, że byli coraz bliżej trzech koncertów w Nowym Jorku, a tam Harry musiał zaśpiewać piosenkę, która była o tym mieście.

Dwa razy zaśpiewał Kiwi, raz sam z siebie, a drugi raz na prośbę tłumu fanów. W końcu nadszedł czas na ostatnią piosenkę, czyli cover. Zanim jednak zaczął cokolwiek śpiewać, poszedł się napić, a fani wykorzystali tę sytuację, aby zacząć skandować pytanie o poranne zdjęcie na pierwszej stronie amerykańskiego tabloidu, domagając się odpowiedzi, o co chodzi w tej całej sprawie.

Harry spojrzał na tłum zaskoczony, poprawił kabel mikrofonu, a później również swoje wilgotne kosmyki blond-czerwonych włosów.

— Jakie zdjęcie? - zapytał zaskoczony. - To, na którym byłem w samych spodenkach w swoim domu w Santa Monica, czy to, na którym jem obiad w restauracji w Londynie? Swoją drogą obiad był bardzo dobry - powiedział i zachichotał. - Krewetki pierwsza klasa.

Wiedział, że zrobił reklamę tej restauracji i w ciągu następnych tygodni wszyscy jego fani pójdą masowo do tej restauracji, aby spróbować krewetek, które smakowały Harry’emu Stylesowi.

Fani jednak nie byli idiotami i nadal szli w zaparte, że nie chodzi im o stare zdjęcia paparazzi, a o to najnowsze z samego rana.

Zayn wraz z tym facetem w międzyczasie dopisali na tym nieszczęsnym banerze mężczyzny pytanie: pikantna noc w St. Louis?. Liam nie był z tego zadowolony, ale Zayn miał na swoją obronę to, że ten napis był pomysłem faceta, nie jego. Mężczyzna uniósł wysoko swój kawałek kartonu, który natychmiast został zauważony przez Harry’ego.

Spojrzał na Mitcha i Sarah, informując ich tym samym, że mają zacząć grać ostatni utwór, po czym wskazał dłonią na baner.

— At first I was afraid, I was petrified, kept thinkin' I could never live without you by my side

Gdy ludzie usłyszeli ten początek, niemal podskoczyli i zaczęli się bawić - tak jakby temat zdjęcia z rana zupełnie wyparował. Zayn spojrzał na Liama i mimowolnie obaj zaczęli również się bawić. To była idealna piosenka disco na ten wieczór, nawet jeśli okraszony porażkami na ich polu.

— If I had known for just one second you'd be back to bother me - zaśpiewał i podszedł bliżej końca sceny, aby być bliżej fanów. - Go on, now go, walk out the door! Just turn around now 'cause you're not welcome anymore!

Poprawił kabel swojego mikrofonu, tańcząc wokół i kręcąc biodrami. Jak on uwielbiał tę piosenkę - dyskotekowa i taka wymowna.

— Weren't you the one who tried to hurt me with goodbye? Did you think I'd crumble? Did you think I'd lay down and die? - zapytał fanów, po czym pokiwał palcem w ich kierunku. - Oh, no, not I, I will survive! As long as I know how to love, I know I'll stay alive!

Czy oni wszyscy sądzili, że ugnie się pod taką beznadziejną plotką? Czy to go skrzywdzi, zaszkodzi mu, popłacze się z tego powodu? Gadali o nim, domagali się odpowiedzi, był popularniejszy. Kolejny raz trafił na pierwsze strony gazet - nieważne w jaki sposób. Jeśli myśleli, że to go złamie… Był gwiazdą przyzwyczajoną do gadania. Przetrwa, przeżyje.

Podczas przerwy instrumentalnej biegał po scenie, bawił się, zaczepiał dwuznacznie Mitcha, który był zdezorientowany takim zachowaniem Harry’ego, i tańczył, bawiąc się wyśmienicie i wyśmiewając subtelnie swoich fanów.

To była prawdziwa impreza disco. Brakowało tylko jeszcze kuli dyskotekowej na środku areny, która rzucałaby światła na fanów i na scenę. Wszyscy mogli wypieprzać ze swoimi plotkami - niech gadają, niech rozpowszechniają, niech stanie się przez to popularniejszy, niech jego nazwisko będzie wszędzie… A jego miłość do Louisa i tak pozostanie taka sama. Nic go nie mogło złamać - ani jego, ani Louisa. Obaj przetrwają, obaj przeżyją.

Przeciągnął tą piosenkę o ponowne dwie zwrotki i kilka refrenów, aby słowa tego utworu uderzyły w fanów. Chociaż - łudził się, że cokolwiek zrozumieją, skoro jego piosenek nie potrafili rozgryźć? Jego chyba niedoczekanie, niestety.

Gdy piosenka dochodziła do końca, zaczął wysyłać fanom tradycyjnie pocałunki na pożegnanie. Pozbierał parę kwiatów i innych drobiazgów, które zostały rzucone na scenę, po czym już na samym końcu padł na kolana i dokończył donośnie i głośno:

— I've got all my life to live, I've got all my love to give and I'll survive, I will survive! - zaśpiewał, wziął głęboki wdech i ostatni raz niemal wykrzyczał: - I will survive!

Chapter 24: 24. I Still Haven't Found What I'm Looking For

Chapter Text

Miami

Wherever I go, you'll bring me home - to był jeden wers z jego dzisiaj znienawidzonej piosenki z pierwszego albumu. Napisał ją, gdy jeszcze był w związku z Davidem - jakoś w 1980 roku, o ile pamięć go nie myliła. Jednak nie o nim chciał myśleć tego przepięknego poranka na Florydzie. Mając tlącego się papierosa pomiędzy palcami, patrzył z lekkim uśmiechem na ustach na śpiącego Louisa, na którego plecy padało jasne słońce witające z samego rana całą Florydę. Wstał już o piątej, poszedł pobiegać po nadmorskim mieście, a podczas swojej trasy zatrzymał się na jednej z plaż i obserwował przepiękne wschodzące słońce. Takie momenty doceniał, bo wtedy zapominał, że był wielką gwiazdą, którą uwielbiały tłumy ludzi, a każdy jego ruch był uważnie śledzony w mediach. Czuł się wtedy jak każdy inny człowiek na Ziemi. Szedł biegać, kupował coś dobrego na śniadanie w sklepie, patrzył na wschodzące słońce - to samo, które widział każdy inny mieszkaniec Miami.

W pobliskim porcie o szóstej rano marynarze już szykowali się do kolejnej wyprawy. Była to pora niezwykle malownicza - pierwsze pełne promienie słońca nieśmiało malowały na pomarańczowy kolor niebo. Ich ruchy były przemyślane, niemal mechaniczne, rutynowe - przekładali pudła, odkładali je, schodzili ze statku i na niego wchodzili po krótkiej rozmowie ze sobą. Robili to samo codziennie i każdego dnia i tak wracali do czegoś niezmiennego - zawsze wracali do domu; do osób, które kochali i które na nich czekały. Harry patrzył na nich z oddali ubrany w swoją spraną szarą bluzę służącą mu do biegania; zupełnie nie przypominał w tej chwili bogatej gwiazdy, która miała na swoim koncie kilkadziesiąt milionów dolarów oraz kilka nieruchomości w Wielkiej Brytanii i USA. Wtopił się w tłum mieszkańców Florydy i w ich zwyczajność, chcąc odnaleźć pewne odpowiedzi.

Oparł się o barierkę w porcie i spojrzał na delikatnie falującą wodę Atlantyku. Była tak krystalicznie czysta, taka niebieska, lazurowa wręcz. Była tak spokojna jak te jego przepiękne oczy, które pragnął widzieć do końca swojego życia. Louis. Z początku miał być tylko jego supportem - nieszczęsnym, bo rockowym, ale teraz to już było coś więcej. Myślał o nim, o swoich uczuciach do niego. O tym, co się stało w Rzymie; o tym, co powiedział w Los Angeles, o Las Vegas, St. Louis… Błądził myślami wokół tego, co ich ostatecznie połączyło. To było tak chaotyczne, nieoczekiwane, zaskakujące. Wiedział, że nigdy nie powinno do tego dojść. Wiedział, że wiele zepsuł. Zbyt wiele. Ale nie potrafił tego żałować w obecnych okolicznościach.

Czy znalazł to, czego do tej pory szukał? Biegł przez całe swoje życie przed siebie; ciągle był w biegu - wydawanie muzyki, nagrywanie płyty, trasa w międzyczasie, pisanie tekstów, wywiady, gale, statuetki Grammy, Live Aid, milion fanów, paparazzi, fotoreporterzy, błyski fleszy… Może powinien przystanąć - tak jak teraz - i wziąć głęboki wdech. Pocałować go prosto w usta, kochać całym swoim sercem i już zawsze wracać tylko do niego jak ci marynarze do domu. Powinien zupełnie inaczej spojrzeć na życie. Cały czas biegł przez życie i nie spostrzegł, jak wiele rzeczy zostawił za sobą. Ludzi. Chwile. Siebie. Może Louisa w jakiś sposób także.

Miał być tylko jego supportem, miał tylko zastąpić na parę koncertów chłopaków z Australii. Ale został na dłużej. Tak łatwo zatracał się w jego sarkastycznych, zadziornych uśmiechach, jego delikatnym, ale ochrypniętym głosie śpiewającym ostre, rockowe utwory, jego spojrzeniach oceanicznych oczu, które mówiły wszystko, bo Louis nie używał z lekkością mocnych słów. Miał tylko być na chwilę - został na dłużej, a może i na zawsze.

Stał nad połyskującym promieniami porannego słońca Atlantykiem i zastanawiał się, czy był sens dalej biec. Może kiedyś przestanie to robić. Może nauczy się wracać do domu. A może wystarczyło to, że teraz przystanął i uświadomił sobie, że przepadł.

Bo co robił marynarz, gdy w końcu znajdywał swój dom? Przestawał bać się sztormów.

Wrócił w końcu do hotelu, zjadł coś słodkiego na śniadanie, co sobie kupił na mieście, a teraz siedział na krześle przy okrągłym stole, paląc papierosa, i patrzył na śpiącego Louisa przykrytego niemal po twarz białą kołdrą. Jeff mógł się na niego denerwować i krzyczeć, ale nie mógł zrozumieć, co czuł, gdy patrzył na Louisa. Nie mógł zrozumieć tego, jak bardzo spieprzył sprawę i jak bardzo zawiódł siebie samego na tym polu.

Cieszył się niezmiernie, że Louis w końcu postanowił powrócić do jego pokoju. Przez ostatnie dni miał pokój z Niallem, co osobiście go irytowało, bo nie lubił tego blondynka. Był tak samo zarozumiały jak Louis na początku ich znajomości, poza tym miał problem alkoholowy, a pozował się na nie wiadomo kogo wielkiego. Uważał się za najlepszego, choć niczego konkretnego nie osiagnął. I co najważniejsze - wpieprzał się perfidnie w jego relację z Louisem. Starał się zrozumieć, że był jego najlepszym przyjacielem, ale… Przeszkadzał mu. Wszystkie sprawy były między nim a Louisem. Nie potrzebował do nich trzeciej osoby - to nie był żaden trójkącik.

Teraz znowu był przy nim i mógł go mieć całego dla siebie. Widział, jak bardzo przeżył to niefortunne zdjęcie z St. Louis na pierwszej stronie głupiego amerykańskiego tabloidu. Nie chciał się do tego przyznawać, ale Harry podejrzewał, że czuł jakiś wstyd za to. Odsunął się trochę od niego, tak jakby bał się, że są podsłuchiwani, w pokojach hotelowych są kamery, a na korytarzach stoją wygłodniali fotoreporterzy. Rozumiał, że bał się kolejnego takiego zdjęcia, ale nie mógł popadać w paranoję. Mimo tego nie poganiał go; musiał dać mu czas, aby oswoił się ze świadomością, że kilka dni temu po raz pierwszy trafił na pierwsze okładki gazet w takim wydźwięku.

Zgasił papierosa w popielniczce, po czym upił łyk swojej porannej herbaty i przysiadł na swojej stronie łóżka, po której kołdra była w zupełnym nieładzie. Obudził tym Louisa, który niemal natychmiast odwrócił się w stronę Harry’ego. Ten chciał go pocałować na powitanie, lecz Louis od razu wtulił się w niego, wybierając bezpieczniejszą opcję. Harry westchnął, lecz nie skomentował tego.

— Dobrze ci się spało, kochanie? - zapytał na dobry początek.

Louis uśmiechnął się lekko, przetarł słodko swoje oczy i przyciągnął do siebie kołdrę, jakby okrywał się przed Harrym. Pokiwał nieśmiało głową, jakby wstydził się przyznać, że o wiele lepiej spało mu się w nocy obok Harry’ego niż śpiąc samemu w jednym pokoju z Niallem.

I powiedział do niego kochanie. Myślał, że rozpłynie się w powietrzu ze słodkości.

Harry postanowił położyć się obok niego, lecz nie przykrył się kołdrą. Był już ubrany, więc uznał to za zbędne.

— A ty już nie śpisz? - zapytał Louis.

— Byłem rano pobiegać - odpowiedział i uśmiechnął się lekko. - Wszystko dobrze? Nadal myślisz o tym zdjęciu?

Westchnął i opadł głową na poduszkę. Cóż, czy tego chciał, czy nie - tak było. Miał ogromne szczęście, że brytyjskie tabloidy jakimś cudem ominęły temat, bo akurat wolały zajmować się skandalami w rodzinie królewskiej - żona księcia Andrzeja znowu łamała zasady królewskie po kolei, książę Michał wzbudzał kontrowersje finansowe w związku ze swoją firmą, ciąg dalszy był debaty na temat rozwodu księżniczki Anny, poza tym coraz głębsze problemy w małżeństwie księcia Karola i księżnej Diany zajmowały te nieszczęsne pierwsze strony gazet. Miał wielkie szczęście, że takie The Sun olało zupełnie temat Harry’ego Stylesa i jego zabawy z chłopakiem, który był wokalistą jego supportu.

Mimo tego nie mógł sobie wybić z głowy tego obrazka. Wzruszył ramionami.

— Po prostu chcę cię kochać, tylko to – wyznał cicho i nieśmiało. - Nie błyszczeć wśród lamp. To nie ma znaczenia.

Harry uśmiechnął się lekko i podniósł się na łóżku.

— Chciałbyś tak jak ja zaszyć się gdzieś w domku na wsi i zapomnieć o całym świecie? - zapytał cicho. - Tylko ty i ja, żadnej muzyki, fanów, koncertów. Tylko my jako zwykli ludzie?

Louis także mimowolnie się uśmiechnął.

— Coś takiego – przyznał. - Wiesz, od dzieciaka marzyłem o zostaniu wielką gwiazdą. Fani, muzyka, koncerty, własne piosenki…  Wiem, że popularnością nie dorównuję tobie, ale… Myślałem, że sława jest fajna, ale teraz widzę, że ma wiele wad. I dlatego zaczynam doceniać takie zwykłe rzeczy. Że mogę wypić w spokoju kawę z rana i zapalić papierosa, mogę wyjść na ulicę i mało kto mnie rozpozna…

Patrzył na niego wnikliwie bez słowa. Wyglądał tak, jakby bił się ze swoimi myślami - dwoma tak bardzo skrajnymi. I może tak było. Harry był najpopularniejszym muzykiem, ale zarazem chciał go kochać całym sobą, w całej okazałości. Pocałować prosto w usta, aby wiedział, że kocha go już do końca swojego życia. Ale był gwiazdą - czy było to możliwe? Mógł kiedykolwiek kochać kogoś jak zwykły człowiek?

— Chciałbyś, abym nie był popularny? - zapytał, choć trudno przeszło mu to przez gardło; nie wyobrażał sobie swojego życia bez blasku fleszy i tabloidów.

— Chciałbym, abyśmy byli szczęśliwi.

Harry uśmiechnął się słabo, jakby chciał przez to powiedzieć, że nie jest do końca pewny czy kiedykolwiek tak będzie. Mimo tego po chwili go przyciągnął do siebie i przytulił, dając mu komfort, którego teraz tak bardzo potrzebował.

— Co we mnie takiego zobaczyłeś… - mruknął sam do siebie i bardziej się w niego wtulił. - Jakie to jest szczęście, że mogę być przy tobie…

Harry nagle odsunął się od niego i pokręcił głową.

— Nie chcę, aby ludzie mówili, że ty masz szczęście, że spotykasz się ze mną - powiedział cicho. - Chciałbym, aby ludzie mówili, że to ja mam szczęście, że mogę mieć ciebie.

Louis uśmiechnął się i ponownie przytulił się do Harry’ego. Chciał chłonąć jego ciepło i obecność całym sobą - nie chciał, aby ten się od niego odsuwał tego poranka.

— Ja już straciłem swoje serce - powiedział cicho Harry. - A ty?

— A ja mogę stracić swoje dzisiejszej nocy.

Teraz sam się od niego odsunął i zmusił go, aby położył się na plecach. Sam nad nim zawisł, chcąc, aby to on tym razem był na dole. Przez chwilę patrzył na niego z góry, aż w końcu pocałował go prosto w usta, wkładając automatycznie ręce pod jego niebieską koszulkę z rysunkiem dziecięcego wręcz motylka.

Chciał cholernie wiedzieć, że nie stracił swojego serca dla niewłaściwej osoby. Był typem człowieka, który łatwo się przywiązywał, a później, cóż, mogło go czekać rozczarowanie. Ale Harry, mimo że go nienawidził… Miał coś w sobie, co sprawiało, że czuł się lepiej, czuł się paradoksalnie jeszcze bardziej sobą. Mógł go nienawidzić, mógł być najgorszym człowiekiem, jakiego spotkał w swoim życiu, ale… był jego. Był z nim związany cząstką siebie - czy tego chciał, czy nie.

Chciał ściągnąć jego koszulkę i zająć się nim z samego rana, choć nie miał pojęcia, czy będzie tak dobry jak on - i udałoby mu się to, gdyby nie to, że obaj usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi do pokoju. Louis przeklął i jak oparzony opadł na swoją połowę łóżka, myśląc, że Niall znowu pomylił pokoje - pijany - zupełnie jak w Paryżu. Jednak ku ich obu zdziwieniu w progu drzwi zobaczyli Jeffa w białej koszuli i czarnych spodniach. Wszedł po chwili do środka jak do siebie i jeszcze nonszalancko nalał sobie wody ze szklanej butelki do szklanki, nie zwracając zupełnie na nich szczególnej uwagi.

— Czego? - zapytał niezadowolony Harry i wywrócił oczami.

Wstał z łóżka i założył ręce na piersi. Jeff natomiast upił łyk wody i wzruszył ramionami. Spojrzał na Louisa, który wydawał się speszony zaistniałą sytuacją.

— Widziałem gorsze rzeczy - mruknął i machnął ręką w jego stronę. - W zasadzie dziwię się, jakim cudem jesteś z nami na tej trasie tak długo i jeszcze nie widziałeś Mitcha i Sarah…

Harry nie wytrzymał.

— Jeff, czego? - powtórzył wzburzony. - Nie mam czasu!

— Widzę - powiedział kąśliwie i odłożył szklankę na stół. - Przyszedłem porozmawiać. Myślałem, że będziesz sam.

Spojrzał wymownie na Louisa, przez co ten podwójnie się speszył. Cóż, miał przecież swój własny pokój, do którego jednak i tak w ogóle nie wszedł. Jednak jego wzrok był bardzo przenikliwy - ten podobny do tego w Manchesterze. Oceniający z góry. Patrzący tylko na wygląd zewnętrzny. Przeszły go nieprzyjemne ciarki.

Harry westchnął i wskazał swoim wzrokiem na drzwi do pokoju.

— Porozmawiamy na korytarzu.

Jeff nie był chętny, aby wychodzić, ale ostatecznie - pod ostrzałem gromiącego szmaragdowego wzroku Harry’ego, wyszedł za nim na korytarz. Harry nie uraczył Louisa żadnym spojrzeniem, nawet tym przepraszającym. Po prostu wyszedł, zostawiając go samego w swoim pokoju.

Swoim pokoju. Rozejrzał się wokół siebie i westchnął ciężko. Miał ochotę spędzić tak miły poranek z Harrym - szczególnie po tej całej sprawie ze zdjęciem w gazecie. Miał wrażenie, że los mu naprawdę sprzyja w życiu - samo supportowanie Harry’ego Stylesa, jego rzekome uczucie do niego, pominięcie tematu zdjęcia z St. Louis przez brytyjskie tabloidy… I Niall, który od dłuższego czasu, o dziwo, nie pił alkoholu - a przynajmniej Louis tego nie widział, więc albo naprawdę tego nie robił, albo zaczął się lepiej z tym ukrywać. Miał nadzieję, że jednak po prostu miał tak silną wolę, że nie sięgał po butelki z alkoholem.

Może było coś w tym, że ta dziewczyna z Las Vegas zawróciła mu w głowie. Wypowiadał się o niej jak o kimś, kogo pokochał, cieszyło go to wielce, ale… cóż, musiał spojrzeć na to realistycznie. Ta dziewczyna była z Nevady, a oni z Wielkiej Brytanii. Poza tym Niall nawet nie mógł być pewien, czy ona też myślała o nim trochę na poważnie. Mogła tylko wykorzystać fakt, że był gitarzystą supportu Harry’ego Stylesa i był razem z nim w trasie. Bał się, że dotrze to do niego i wróci do picia. Tak czy inaczej jednak musiał iść na terapię po powrocie do Manchesteru. Innej opcji nie widział.

Przymknął na chwilę oczy, wziął głęboki wdech, po czym sam wstał z łóżka. Postanowił otworzyć okno i przewietrzyć pokój. Podszedł więc do niego i chciał je już otworzyć, gdy nagle na parapecie zauważył złożoną na pół kartkę papieru, a na niej ołówek. Obejrzał się za siebie, aby upewnić się, że Harry nie wszedł do pokoju, a drzwi są zamknięte, po czym delikatnie wziął do ręki kawałek papieru i rozłożył go.

To był ten nowy tekst Harry’ego, który widział w Wiedniu - o tytule Everything I Do. Kartka nadal była pomazana i mało czytelna, ale znajdowało się na niej więcej wersów niż poprzednio. There's no love like yours, and nobody could give more love than you, all the time, all the way. Pomiędzy linijkami znajdował się jeszcze jakiś wers, który kilka razy był przekreślony ołówkiem. Miał dziwne wrażenie, czytając te konkretne nowe wersy, że jest to o nim. I Harry doskonale wiedział, co do niego czuł. Mógł się bronić przed tym uczuciem rękoma i nogami, ale wszyscy widzieli, jaki miał stosunek do Harry’ego.

Nienawidził go i kochał. I już stracił swoje serce dla niego.

Mimo że za tymi wersami znajdowały się jeszcze jakieś nowe słowa, Louis postanowił złożyć kartkę i odłożyć ją z powrotem na parapet. Nie mógł przeczytać, co było dalej. Miał wrażenie, że gdyby to zrobił, zemdlałby z emocji.

Żadna miłość nie jest taka jak twoja.

Nie, nie, nie, chciał się przed tym irracjonalnie obronić. Harry - tak wielka gwiazda, i on… Ten związek, nawet jeśli chcieliby, nie miał przyszłości. Był ryzykiem. Mimo że czuł się wtedy upokorzony i urażony tymi słowami, wiedział też, że Harry w Atlancie miał po części rację - brutalną rację - jak tak wielka gwiazda z milionami na koncie i willami spotykałaby się z głupim dzieciakiem z robotniczego Doncaster?

Everything I do, I do it for you.

Postanowił o tym nie myśleć. Zgarnął swoje ciuchy i ubrał się w marmurkowe spodnie. Chciał założyć jakąś swoją kolorową koszulkę, lecz jego wzrok przyciągnęła otwarta walizka Harry’ego, w której ujrzał żółtą koszulę hawajską w kwiaty. Na Florydzie tego dnia było bardzo gorąco i wilgotno. Hawajska koszula idealnie nadawała się na taką porę. Uśmiechnął się sam do siebie przez swój pomysł i postanowił pożyczyć od Harry’ego tę koszulę. Nie powinien się obrazić o to, chociaż… To był Harry - bardzo nieprzewidywalny człowiek.

Mimo tego założył ją na siebie i zapiął guziki. Była na niego trochę za duża, ale nie wyglądał źle. Obejrzał się w wielkim lustrze z każdej strony, po czym uznał, że zejdzie na dół do hotelowej restauracji na śniadanie. I tak nie miał niczego ciekawego do roboty w tym pokoju, gdy Harry’ego nie było.

Wyszedł na korytarz i ku jego zdziwieniu - nie było na nim ani Harry’ego, ani Jeffa. Westchnął, zamknął za sobą drzwi i ruszył w kierunku schodów, aby zejść na dół do hotelowego lobby.

Już tam czuł zapach smażonych jajek i bekonu oraz naleśników z syropem klonowym. Gdy natomiast wszedł do restauracji, zauważył na stołach wiele tropikalnych owoców - mango, papaje, ananasy. Na środku wielkiego stołu stała sokowirówka, w której znajdowały się przeróżne owoce. Postanowił spróbować tego orzeźwiającego soku z samego rana; chciał poczuć trochę tropikalny, może hiszpański lub kubański klimat Miami i Florydy. Niczym w Człowieku z blizną.

Zabrał ze stołu talerz z naleśnikiem z syropem klonowym, a później wziął również szklankę soku wieloowocowego, po czym rozejrzał się po restauracji w poszukiwaniu wolnego miejsca. Restauracja była dosyć pusta, choć kilka stolików było zajętych przez biznesmenów. Jeden stolik - ten przy wielkich oknach, z których widok rozpowszechniał się na jedną z głównych ulic Miami - zajmowany był przez Sarah. Ona też go zauważyła; wystawiła nawet do góry swoją dłoń, aby lepiej ją zauważył. Uśmiechnął się do niej i poszedł w jej kierunku.

Dawno z nią nie rozmawiał na osobności. Oczywiście wymieniali ze sobą jakieś zdania, ale nie rozmawiali długo. Sarah większość czasu spędzała z Mitchem, a on z Harrym. Było to trochę przykre, bo bardzo polubił tę dziewczynę, ale, cóż, takie były realia trasy. Nie było wiele czasu na czułości.

Usiadł naprzeciwko Sarah, która upiła łyk swojej porannej kawy. Uważnie zlustrowała go wzrokiem, a dokładniej jego żółtą koszulę, która nie była zupełnie w jego stylu mody. Wiedziała doskonale, do kogo należała, lecz nie powiedziała niczego głośno w tym temacie. Jedynie podniosła jeden swój kącik ust.

— Wyglądasz na szczęśliwego - uznała po chwili ciszy. - W końcu promieniejesz po tym zdjęciu z St. Louis. Czy to dlatego, że z Harrym tak dobrze się śpi?

Speszył się i spuścił wzrok na swój naleśnik, jakby miało to sprawić, że schowa się przed Sarah. Wiedział, że była bezpośrednia, ale mogła niektóre rzeczy zachować dla siebie i w swoich myślach.

— Przestań - mruknął i zachichotał nerwowo.

— A co? Zwyzywał cię i przez to tak dobrze spałeś?

Machnął ręką.

— Jego zaczepki mnie nie ruszają - powiedział po części zgodnie z prawdą.

— Bo już ich nie używa - odparła najspokojniejszym głosem, jakby mówiła o banalnej pogodzie za oknem; Louis momentalnie podniósł na nią wzrok. - Zmienił się. Słuchaj, znam Harry’ego od 1982 roku, już siedem lat, i to, że nagle nie poprawia każdego słowa w rozmowie albo że nie krzyczy na nas czy na dźwiękowców co pięć sekund…

— Przesadzasz - powiedział zawstydzony. - Ludzie się zmieniają.

Nie chciał wierzyć w to, że Harry mógłby zmienić się konkretnie przez niego, choć, niestety, tak to wyglądało. Przecież na początku był taki irytujący, dopiero po jakimś czasie przestał wykłócać się o wszystko i przestał go obrażać - przynajmniej nie robił tego co pięć sekund.

— Nie powiedziałabym tego nigdy o Harrym - przyznała i odłożyła delikatnie filiżankę kawy na spodeczek, jakby przygotowywała się do poważnej rozmowy. - Harry od początku miał mentalność gwiazdora. Tacy ludzie z pozoru się nie zmieniają. Widzą tylko siebie i korzyści. Zawsze musiał być na pierwszym miejscu, nieważne, czy było to uzasadnione, czy nie. Wszystko musiało odbywać się po jego myśli. A teraz… - szukała odpowiednich słów w głowie. - Jest bardziej wyciszony. Nie krzyczy na wszystkich, rozumie nasze emocje, martwi się o nas… To takie niepodobne do niego, a zarazem mam wrażenie, jakbym widziała jego prawdziwą osobowość. I to wszystko zbiegło się akurat z wybraniem ciebie i Nialla na support.

— Więc uważasz, że przeze mnie się zmienił? - dopytał nieprzekonany i zaśmiał się z niedowierzania. - Ten pieprzony skurwysyn miałby się zmienić? Sama powiedziałaś, że takie gwiazdy jak Harry się nie zmieniają, bo widzą tylko siebie. Daj spokój, pewnie znudziło mu się wymyślanie nowych powodów do kłótni i obelg.

Sarah uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową, nie wierząc, że tak prosta rzecz nie docierała do Louisa. Ponownie chwyciła filiżankę i upiła kolejny łyk kawy, zanim zaczęła mówić.

— A ty zauważyłeś, że też przestałeś nazywać go skurwysynem?

Spojrzał na nią niepewnie. Rzeczywiście tak było; już bardzo rzadko tak robił, właściwie to w ogóle oprócz niektórych sytuacji w odpowiednim kontekście - tak jak przed chwilą. Na początku trasy - jeszcze w Wielkiej Brytanii, słowo skurwysyn pojawiało się w jego rozmowach z Niallem czy kłótniach z Harrym co drugie słowo, a teraz… A teraz wolał określenia pozytywniejsze.

— Znudziło mi się obrażanie go - wymyślił na szybko.

— Louis - jęknęła, bo tak bardzo chciała, aby zrozumiał, że to on zmienił Harry’ego. - Bronisz się przed prawdą, a ja nie wiem dlaczego. Harry od zawsze był pretensjonalnym muzykiem. Patrzył na wszystkich z góry, chował się za arogancją, udając, że nic go nie rusza. Ale teraz tak nie jest. A na ciebie patrzy zupełnie inaczej. Jakby pierwszy raz od lat miało coś dla niego znaczenie oprócz kariery i… pieniędzy.

W głębi duszy cieszył się, że ktoś trzeci z innej perspektywy tak to widział, ale mimo wszystko bronił się przed tym, bo nadal nie mógł przekonać ostatniej cząstki siebie, że może to być w stu procentach prawdziwe. Sama Sarah przyznała, że Harry był typem człowieka, który widział tylko korzyści. Co jeśli w nim też widział jakąś korzyść? Tak mu przecież powiedział w Paryżu.

Przez chwilę nic nie mówił. Jedynie wziął głęboki wdech, który przeciął niewygodną nagle ciszę i dźwięki odbijanych sztućców i szum rozmów innych osób w restauracji. Sarah uważnie obserwowała jego reakcję.

— Nawet jeśli… - zawahał się; wiedział, że nie mógł długo siedzieć w ciszy przed dziewczyną. - Przecież siebie nienawidzimy. Nie cierpimy się. Sama powiedziałaś, że dla niego znaczenie ma tylko kariera. Wierzysz w to, że nagle ja miałbym dla niego znaczenie?

Sarah zachichotała i upiła ostatni łyk kawy, po czym odłożyła filiżankę na spodeczek i przesunęła go w głąb stołu. Pokręciła głową i pochyliła się bardziej w stronę Louisa.

— Wiesz, w co wierzę? - zapytała, lecz nie dała mu czasu na odpowiedź. - Że ty też w to wierzysz, tylko boisz się przyznać, że to działa w obie strony. Możesz udawać, że nic dla ciebie nie znaczy, ale prawda jest taka, że myślisz o nim cały czas, prawda?

Louis westchnął. Ta dziewczyna tak doskonale potrafiła przejrzeć ludzi. Albo po prostu on nie potrafił się ukrywać ze swoimi emocjami i podawał to wszystkim osobom trzecim na tacy.

— Bo jest gwiazdą - mruknął.

— Nie, bo jest twój - odparła pewna siebie. - On się zmienił przez ciebie. Ale wy mężczyźni tego nie widzicie. Nawet Mitch nie chce przyznać mi racji.

Wzruszył ramionami.

— Bo może coś w tym jest.

Sarah zaśmiała się, znowu pokręciła głową, po czym oparła się o oparcie krzesła i powróciła wzrokiem do nadal trochę speszonego Louisa.

— Dobrze, już cię nie torturuję - zaśmiała się; Louis kiwnął głową w podziękowaniu. - Ale dziękuję ci. Harry zawsze był arogancki, a mimo tego jest naszym przyjacielem, ale lepiej jednak widzieć go w łagodniejszym wydaniu - dodała rozbawiona.

— Skoro uparcie wierzysz, że to przeze mnie… - uznał. - To proszę bardzo - sam zachichotał.

Pokiwała głową. Cieszyła się, że Harry znalazł kogoś takiego jak Louis. Mitch chciał uparcie wierzyć w tą swoją głupią teorię, że za supportem kryło się coś więcej, ale nie mógł być niczego pewien. To były tylko plotki w zespole. Poza tym wierzyła w dobrą stronę Harry’ego - nie zniżyłby się do takiego poniżającego poziomu. A Jeff jako jego menadżer nigdy by się na to nie zgodził. Mitch po prostu potrzebował wymówki, aby pogodzić się z tym, że w supporcie grał Niall, który uważał się za lepszego od niego.

— Co dzisiaj zamierzacie wykonać? - zapytała po krótkiej przerwie, zmieniając ten niewygodny dla Louisa temat.

Louisowi spodobało się to pytanie - bardziej wolał rozmawiać o muzyce niż o Harrym i ich skomplikowanych uczuciach do siebie.

— Znasz tę piosenkę Boba Dylana? Knockin’ On Heaven’s Door? - zapytał ją, a ta oczywiście pokiwała głową. - To była pierwsza piosenka, jaką wykonaliśmy w duecie. Ja miałem piętnaście lat, Niall szesnaście. Ja śpiewałem, on grał na swojej gitarze klasycznej. Graliśmy w małym osiedlowym pubie, pięć osób na krzyż nas słuchało. Pomyliłem zwrotki, źle wpadłem w rytm… - zaśmiał się sam do siebie, przypominając sobie tę chwilę. - Chciałbym to samo wykonać po latach, ale w wersji rockowej, ponad dziesięciominutowej. Dasz radę?

Uśmiechnęła się szeroko - zarówno słysząc wspomnienie Louisa o jego pierwszych koncertach, małych i kameralnych, jak i słysząc jego pomysł na dzisiejszy koncert. Knockin’ On Heaven’s Door w wersji ponad dziesięciominutowej w Miami… Wyobraziła to sobie i już była podekscytowana. Mitch wiele razy grał jej tę piosenkę na swojej akustycznej gitarze, ale wykonywał aranżację Boba Dylana. Wykonać ten utwór na rockowo z Louisem i Niallem… Nie mogła się tego doczekać.

— Jeszcze się pytasz? - rzuciła zadowolona. - Jestem na tak!

— Niall chciał jeszcze wykonać piosenkę Queen Somebody To Love - dopowiedział. - To też damy radę, prawda?

Pokiwała głową twierdząco uśmiechnięta. Jak ona tęskniła za tym rockowym brzmieniem, którego ostatnio wykonywała, jak jeszcze grała ze swoimi dziewczynami po londyńskich pubach i tańczyła jako striptizerka. Czasami myślała, czy nie odnowić z nimi kontaktu i nie powrócić z nimi do okazyjnego grania w Londynie, ale była cały czas w rozjazdach z Harrym, poza tym jego fani doskonale ją kojarzyli. A Mitch raczej nie pozwoliłby jej wrócić do korzeni, czyli do robienia czegoś, co związane było pośrednio z tym, jak kilka lat temu zarabiała na życie.

Pogadali jeszcze przez chwilę na temat zbliżającego się koncertu na Florydzie, po czym Sarah postanowiła odejść od stolika i zanieść swoją filiżankę i pusty talerz w miejsce odstawiania naczyń. Wstała i jeszcze zatrzymała się z naczyniami obok Louisa, który spojrzał na nią z dołu.

— Nie broń się przed tym - powiedziała cicho i ukoiła go lekkim uśmiechem. - Wiedz, że jesteś jego każdym ponieważ.

Odeszła, zostawiając go perfidnie z tymi słowami samego z tyłu. Odprowadził ją wzrokiem, wsłuchując się jedynie w ciche rozmowy biznesmenów, szum wentylatora i trzaskanie oleju dobiegające z hotelowej kuchni. Westchnął i gdy Sarah zniknęła mu z zasięgu wzroku, wbił swój wzrok w niedokończonego jeszcze naleśnika.

There's no love like yours, and nobody could give more love than you.

 

*

 

Było niewyobrażalnie gorąco. Ludzie, którzy czekali przed areną od samego rana, dostali butelki schłodzonej wody - przynajmniej nie byli wyganiani przez obsługę areny tak jak w Atlancie. Fani chcieli uparcie wierzyć, że te butelki zostały rozdane na polecenie Harry’ego - w końcu taki miły, przekochany, życzliwy człowiek na pewno martwił się o swoich fanów. Prawda była taka, że to obsługa areny w Miami się zlitowała nad młodymi dziewczynami, które siedziały na placu, chodniku albo krawężniku i rozmawiały ze sobą, robiły bransoletki albo planowały, jak wejść na arenę i jakie miejsca zająć, aby jak najlepiej widzieć Harry’ego Stylesa, ale nie przeszkadzało to młodym fankom być przekonanym, że za wszystkim stał przekochany Harry. Oczywiście temat zdjęcia z National Enquirer nie zniknął w powietrzu i znajdowały się co rusz nowe osoby poruszające ten temat; pytające, kto rzeczywiście był na tym zdjęciu i jaka jest opinia innych osób na ten temat.

Harry nieźle wyśmiał ich wszystkich w Georgii. Niby to zdjęcie nie znajdowało potwierdzenia, a Harry i Louis wyśmiali ich wszystkich za te podejrzenia, ale mimo wszystko zdjęcie zostało udostępnione, a plotka krążyła. Jak inaczej mogliby przekonać się o słuszności twierdzenia, że Harry’ego coś łączyło z Louisem, jak nie przyjść na najbliższy koncert Harry’ego? Arena w Miami wyprzedała się w kilkanaście minut po udostępnieniu zdjęcia w tabloidzie, a co więcej - niektóre sklepy jeszcze dodrukowywały nielegalne wejściówki, sprzedając je jako legalne. Sklepy chciały więcej zarobić, a Harry miał przez to większą popularność. Zdjęcie z St. Louis rozpoczęło lawinę szumu, plotek i wzrostu popularności. I lawinę większych kwot pieniężnych zarabianych przez wytwórnię, zarząd i samego Harry’ego. W takim tempie mógł pobić kolejny rekord.

W końcu wybiła godzina rozpoczęcia sprawdzania biletów i wpuszczania ludzi na arenę. Ludzie biegli przez korytarze, przepychali się, krzyczeli na siebie, choć jeszcze kilkanaście lub kilkadziesiąt minut temu uśmiechali się do siebie i rozmawiali ze sobą o swoim idolu. Teraz nie było miejsca na życzliwości. Trzeba było zająć jak najlepsze miejsca, aby być jak najbliżej Harry’ego. Jeśli ktoś chciał zobaczyć niby związek Harry’ego i Louisa i wyłapać cokolwiek, co działo się dwuznacznego na scenie, to musiał stać tuż przy barierkach, co było nie lada wyzwaniem, bo arena - Orange Bowl - mogła pomieścić dzisiejszego wieczoru aż siedemdziesiąt pięć tysięcy osób. A to była liczba miejsc oficjalnych; do tej liczby trzeba było dodać także ciekawskie osoby, które wejdą nielegalnie z fałszywymi wejściówkami tylko dzięki uprzejmości ochrony i obsługi areny.

Licząc osiemdziesiąt tysięcy wejściówek - oficjalnych i nieoficjalnych - każda po około pięćdziesiąt dolarów… Harry mógł zarobić fortunę, a wychodził na scenę tylko na dwie godzinki - może trochę dłużej. On sam był popularny, ale trzeba było przyznać, że cała plotka z jego rzekomym pocałunkiem z wokalistą supportu w klubie nocnym w centrum St. Louis zwiększyła jeszcze jego popularność. Teraz był na ustach wszystkich - nie tylko fanów i mieszkańców miasta, z którego wyjeżdżał, do którego przyjeżdżał i do którego miał przyjechać za kilka dni. Wszyscy o nim mówili - bez wyjątku.

Jego mama była tak dumna z niego. Co prawda, nie była zadowolona do końca z przebiegu koncertu, na którym była z Gemmą - tym w Denver, gdzie Harry zaśpiewał piosenkę (I’ve Had) The Time Of My Life wraz z Louisem, ale skoro widownia się cieszyła i ich uwielbiała… Może coś w tym było. Może to był jeden z dobrych sposobów na jeszcze większą popularność jej ukochanego syna. Od zawsze widziała w nim potencjał i cieszyła się niezmiernie, że osiągnął taki sukces. Wychowywała go praktycznie sama; jej były mąż i ojciec Harry’ego był beznadziejnym partnerem. Nie potrafił zajmować się dobrze dziećmi - lubił rozpieszczać Harry’ego i Gemmę i we wszystkim im pobłażał. A ona wiedziała, jak kończą rozpieszczone dzieciaki bez należytego wychowania. Skoro Harry miał niesamowity talent, dużą skalę głosu wynoszącą nawet cztery oktawy i potrafił płynnie operować rejestrami od najmłodszych lat, to dlaczego nie miał tego pielęgnować? Jej kolejny partner, a ojczym Harry’ego - Robin - już inaczej podchodził do przeznaczenia Harry’ego, ale były momenty, w których opowiadał mu o bzdurach typu miłość. Wyszła za niego za mąż, ale już po trzech latach rozwiodła się z nim. Nie podobało jej się to, że nadal utrzymywał z nim kontakt, ale nie mogła mu zabronić korzystać z telefonu. Wiedziała jednak, że tylko ona mogła najlepiej poprowadzić Harry’ego do sukcesu. Nikt go nie mógł zrozumieć jak ona - nawet Robin, jakikolwiek by nie był.

Nie odezwała się do niego od dwóch tygodni, obrażona na to, co wyprawił w stolicy Kolorado. Miałby być zakochany w takim chłopaku? W ogóle w chłopaku? Nie tak go wychowała. Owszem, był gwiazdą, miał prawo się bawić, ale nie myślał chyba, że takie związki były stałe. Jeszcze z drugim mężczyzną, skoro to było nawet niewłaściwe. Musiał się opamiętać i przypomnieć sobie, co naprawdę się liczyło w życiu.

Dlatego Harry bardzo się zdziwił, gdy odebrał od niej telefon przed koncertem w Miami. Życzyła mu udanego koncertu - bardzo przesłodzonym i milutkim głosikiem. Harry domyślał się, dlaczego tak było i dlaczego nagle przestała się na niego wściekać.

Bo znowu świat o nim mówił. Bo znowu był na ustach wszystkich. Bo znowu był najpopularniejszy. Był największą gwiazdą lat osiemdziesiątych.

Podziękował jej, odłożył słuchawkę i oparł się plecami o ścianę, przymykając oczy. Takie było jego życie, taki był jego los. Mimo że od zawsze o tym marzył, to nie był jego raj - myślał tak, gdy usłyszał pierwsze dźwięki piosenki wydobywającej się z areny.

Organizatorzy koncertu na Orange Bowl postarali się o rozrywkową atmosferę i w tym celu puszczali już od czasu otwarcia bramek przeróżne utwory. Z areny obecnie rozbrzmiewała piosenka Eddiego Moneya Two Tickets to Paradise - utwór ten miał rozbawić fanów jeszcze przed supportem. Korytarzem w tym samym czasie przechodził Niall, już praktycznie przygotowany w całości do wejścia na scenę. Zostało do rozpoczęcia koncertu niewiele czasu, więc mijał podczas swojej drogi przeróżnych ludzi - charakteryzatorki, makijażystki, dźwiękowców, logistyków, fotografa, kogoś z produkcji i oczywiście wielu ochroniarzy.

Mógł ich mijać; dobrze, że nie natknął się nigdzie na Mitcha. Co prawda ich konflikt trochę złagodniał, ale nadal ich interakcje były ograniczone do wymaganego minimum, poza tym były okraszone docinkami i drobnymi obelgami. Mitch nadal uparcie trzymał się zdania, że nie powinno go być na tej trasie w ogóle i tylko przeszkadza wszystkim. Do czego on dążył i o co mu chodziło? Jaki miał w tym cel? Do końca części amerykańskiej zostało niewiele koncertów - w zasadzie tylko pięć w trzech miastach, nie licząc dzisiejszego oczywiście. Poza tym i tak był już rozpoznawalnym gitarzystą - może nie na taką skalę jak Eddie Van Halen czy David Gilmour, ale znany był na pewno jako główny gitarzysta Harry’ego Stylesa, a skoro Harry Styles był najpopularniejszy, to on też. Czego od niego chciał? I dlaczego bez przerwy wmawiał mu, że jest tutaj niepotrzebny?

Cóż, dawno Louis nie rozmawiał z nim o alkoholu i najwyraźniej zaczął się lepiej ukrywać, bo gdyby powiedział, że od czasu Las Vegas nie wziął ani łyka nawet niskoprocentowego drinka, to skłamałby. Popijał głównie w nocy albo w okolicznych barach, gdy Louis był zajęty spędzaniem czasu z Harrym. Co prawda sam zauważył, że ograniczył go i nie wracał już kompletnie nawalony do hotelu czy na arenę, ale i tak znieczulał się niewielką ilością procentów. Po tych wszystkich słowach Mitcha… Musiał o nich zapomnieć.

No i Aimee - ta przepiękna dziewczyna o długich kasztanowych włosach i malowniczym czekoladowym spojrzeniu. Nie chciał mówić, że się w niej zakochał, ale definitywnie się w niej zauroczył do szaleństwa. Była pierwszą osobą, która go zrozumiała prawdziwie. Oczywiście Louis jako jego najlepszy przyjaciel też go rozumiał, ale trochę inaczej. Louis nigdy nie przeżył tego, co on. Wychowywał się w spokojnym domu, nigdy nikt go nie uderzył, nigdy nie musiał się bać powrotów do domu w obawie przed w teorii normalnymi przedmiotami domowymi. Cienki paseczek od jej niegdyś ulubionej sukienki w kwiatki był najbrutalniejszym kontrastem w całym jego popieprzonym życiu.

Przez nią też chciał pić. Chciał o niej paradoksalnie zapomnieć. Była z Las Vegas, a to znaczyło, że miał nikłą szansę ponownie ją spotkać. Oczywiście mógł po skończeniu trasy z Harrym i po powrocie do Manchesteru znaleźć jakiś lot do Nevady, ale jak miał niby w tak wielkim hazardowym mieście znaleźć jedną samotną dziewczynę?

Tak bardzo żałował, że nie wziął z nią wtedy tego szybkiego ślubu przy Elvisie Presleyu. Teraz przynajmniej miałby jakąś pamiątkę po niej i byliby, chociaż żartobliwie, jakoś ze sobą połączeni.

Dlatego chciał o niej zapomnieć, bo wiedział, że prawdopodobnie już nigdy nie ujrzy jej ponownie.A jego drugi najlepszy przyjaciel - alkohol - mógł go w tym wesprzeć.

Dwa bilety do raju śpiewał Eddie, ale Niall miał tylko jeden. Chciałby mieć je dwa - dla siebie i dla tej jednej dziewczyny ze stolicy Nevady, aby obaj mogli uciec od świata i być tylko ze sobą.

Wpadł z zamyślenia ramieniem na jakiegoś dźwiękowca, który tak się spieszył, że nawet nie zwrócił na to szturchnięcie dużej uwagi. Niall westchnął i przełknął ślinę. Brakowało mu tak bardzo posmaku alkoholu w ustach. Z chęcią coś by wypił, ale był przed samym koncertem w Miami i musiał się jakoś powstrzymać; inaczej Louis by go zabił.

Nagle usłyszał z poprzecznego korytarza, w który miał zaraz skręcić, jakieś krzyki ochroniarzy. Gdy znalazł się już na tym korytarzu, najpierw zauważył zdezorientowaną obsługę areny, która szła w przeciwnym kierunku i oglądała się co jakiś czas za siebie. Gdy przeniósł wzrok na ochroniarzy, którzy szarpali się z młodą dziewczyną, wręcz zaniemówił. Dziewczyna wyrywała się im z rąk, wyglądała na gotową, aby ich nawet ugryźć. Gdy złapała nieoczekiwanie wzrokiem Nialla stojącego pośrodku korytarza jak wryty, uśmiechnęła się, lecz gdy jeden z ochroniarzy pociągnął ją za rękę, prawie zrywając z niej kolorową sukienkę, ta nadepnęła mu na nogę i zgromiła wzrokiem.

— Aimee? - zawołał zaskoczony, gdy słowa wróciły mu do głowy.

Dziewczyna wróciła do niego swoim czekoladowym spojrzeniem, po czym pokiwała energicznie głową z wielkim uśmiechem na ustach. Wyglądała, jakby chciała się rozpłakać ze szczęścia. Niall pokazał szybko ochroniarzom, że mają ją puścić, bo ją zna; przy okazji także zgromił ich wzrokiem. Gdy ci posłusznie ją puścili, trochę zaskoczeni prośbą gitarzysty supportu, ta natychmiast pobiegła do niego. Złapał ją w talii, a ona od razu pocałowała go prosto w usta. Niallowi zrobiło się tak ciepło na sercu i tak miło, że sam nie wiedział, jakim cudem jeszcze stał na nogach. Nie mógł uwierzyć w to, że działo się to naprawdę - w tej rzeczywistości tuż przed koncertem w Miami.

Podniósł ją nieznacznie do góry, odwzajemniając pocałunek, po czym postawił ją z powrotem na podłodze, nie mogąc uwierzyć, że widział ją - dziewczynę z Las Vegas, na drugim końcu Stanów Zjednoczonych.

Wyglądała przepięknie - miała na sobie białą letnią sukieneczkę w wisienki i włosy spięte z tyłu białą kokardą. Były trochę roztrzepane od biegu i szarpaniny z ochroniarzami, ale nadal wyglądała nieziemsko. Jej spojrzenie - tym razem brązowe jak gorzka czekolada, było pełne miłości i radości.

— Co ty tutaj robisz? - zapytał ją zaaferowany, próbując nie rozpłakać się ze szczęścia, ta zachichotała. - Pokonałaś całe Stany, aby mnie zobaczyć?

Aimee sama wyglądała na taką, która nie mogła uwierzyć, że jej się udało - że stała teraz w tej chwili na arenie na Florydzie i widziała przed sobą chłopaka, z którym spędziła najlepszy wieczór i najlepszą noc w całym swoim życiu ponad dwa tygodnie temu. Ponownie pokiwała energicznie głową i skoczyła z radości.

— Wiem, jestem trochę wariatką - przyznała, mówiąc prawie to samo, co wtedy w Las Vegas. - Ale jaka byłaby ze mnie żona, gdybym nie przyleciała zobaczyć swojego męża na żywo?

Zaśmiał się automatycznie - cały czas nazywała go swoim mężem, chociaż żadnego ślubu oficjalnie nie mieli. To chyba był ich język czułości. Podchwycili temat szybkich ślubów w Vegas, bo przecież poznali się w tym mieście - Las Vegas. Niallowi przemknęło przez myśl, że jeśli kiedyś będą naprawdę brać ślub, to tylko tam. I to w dodatku przed prawdziwym Elvisem Presleyem.

— Jak tak dalej będziemy siebie nazywać mężem i żoną, to ktoś w końcu upomni nas o dowód - zażartował lekko; dziewczyna podskoczyła podekscytowana.

— Widzisz, gdybyśmy wtedy naprawdę wzięli ten szybki ślub, to nazywałbyś się już pan Ross - zaśmiała się i figlarnie się uśmiechnęła.

Niall jeszcze głośniej się zaśmiał. Ochroniarze, którzy jeszcze chwilę temu szarpali Aimee, spojrzeli na siebie zdezorientowani.

— Pan Ross? - Nie dowierzał. - Chyba ty pani Horan. Wolałbym, abyś nosiła moje nazwisko.

To wyznanie zdecydowanie jej się spodobało.

— Pani Horan? - zapytała samą siebie, jakby musiała wypróbować, jak jego nazwisko brzmi w jej melodyjnym, dziewczęcym głosie. - Przyzwoicie. Może być. W zasadzie podoba mi się. Będę wtedy tylko twoja.

— Tylko… - powtórzył cicho, jakby musiał upewnić się, że to słowo jest prawdziwe. - Naprawdę nie mogę uwierzyć, że przyleciałaś z Nevady na Florydę tylko dla mnie.

Przecież to był kawał drogi - z Las Vegas do Miami mogło być nawet 2600 mil. Najlepszym sposobem na pokonanie tej trasy był oczywiście samolot, ale bilety były dosyć drogie jak na średnie zarobki. Poza tym niekoniecznie codziennie były bezpośrednie połączenia z Florydą z Nevady; przesiadki mogły być w Dallas, Houston lub Atlancie. Więc jeśli nie samolot, to autobusy Greyhound, choć te nie cieszyły się dobrą opinią. Mimo tego były tańszą, lecz dłuższą czasowo alternatywą, bo podróż nimi mogła zająć kilka dni. Tak czy inaczej musiała być to męcząca lub droga podróż, więc tym bardziej nie mógł uwierzyć, że Aimee zdecydowała się na coś takiego.

— Nie mogłam o tobie zapomnieć, więc pobiegłam do pobliskiego sklepu muzycznego i zapytałam o daty trasy koncertowej Harry’ego Stylesa - powiedziała, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. - Sprzedawca był niemiły, ale ostatecznie dał mi plakat. Najbliższy koncert miał być w Atlancie, ale nie zdążyłabym przylecieć, więc niemal od razu kupiłam za ostatnie oszczędności bilet na lot do Miami. Co z tego, że koncert był już dawno wyprzedany i nie mam biletu? Uznałam, że posprzeczam się z ochroniarzami i, jak widzisz, mam swój urok, bo się udało - zaśmiała się.

Tak naprawdę to nie była kwestia uroku; po prostu się im wymknęła i jakoś ich wyminęła, gdy sprawdzali bilet innej dziewczynie. Zauważyli to natychmiast i zaczęli biec za nią przez pół areny. Ale to był tylko drobny szczegół. Najważniejsze dla niej było to, że mogła ponownie znaleźć się w ramionach tego kochanego chłopaka, z którym spędziła świetną noc w Las Vegas.

— Zaufałam ci - dodała ciszej. - Uznałam, że mnie nie okłamałeś i naprawdę koncertujesz z Harrym Stylesem. I się okazuje, że nie kłamałeś i naprawdę to robisz.

Uśmiechnął się lekko i odgarnął jej włosy, które zaczęły jej spadać na oczy.

— Po co miałbym kłamać? - zapytał poważnie.

Ich uśmiechy automatycznie poszerzyły się, a serce Aimee zabiło szybciej. Przez chwilę oboje milczeli, patrząc sobie w oczy w zupełnej ciszy - ciszy między nimi; w rzeczywistości wokół nich panowały szumy i gwar ostatnich przygotowań do wieczornego koncertu w tym upalnym dniu na Florydzie. Było coś magicznego w tym momencie - zabiegani ludzie i oni stojący naprzeciwko siebie ze swoimi spojrzeniami i myślami; może również z marzeniami.

— Wiesz… - zaczęła niepewnie. - Nie każdy chłopak chce, aby jego przygody w Las Vegas miały ciąg dalszy. Z tego właśnie słynie Nevada i to miasto. Co się zdarzyło w Vegas, zostaje w Vegas.

— Przecież jestem twoim mężem - zachichotał. - Jak mogłaś tak pomyśleć? Myślałem o tobie każdego dnia. Dlaczego wtedy tak nagle z samego rana uciekłaś?

Wzięła głęboki wdech i wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała do końca, dlaczego wtedy tak postąpiła. Próbowała wszystkie swoje myśli zebrać w całość i coś sensownego odpowiedzieć Niallowi.

— Wystraszyłam się - wyznała cicho. - Obudziłam się rano i uświadomiłam sobie, że wszystko wraca do rzeczywistości. Musiałam wracać do domu do ojca, który znowu zachlał z kolegami przy pokerze, a ty byłeś w trasie, więc…

Nie mógł dłużej tego słuchać, więc uciszył ją, całując ją prosto w jej delikatne usta. Tak byli sobą zaaferowani, że nawet nie zwracali uwagi na ochroniarzy i inne osoby przechodzące szybko korytarzem. Dla nich liczyła się tylko chwila teraźniejsza i druga osoba.

Gdy w końcu odsunęli się od siebie, Niall spotkał się ze zdezorientowanym wzrokiem jednego z przechodzących dźwiękowców. Parsknął śmiechem, złapał Aimee za rękę i pociągnął ją w stronę backstage’u. Zaskoczona tym zwrotem akcji prawie potknęła się o swoje sandały na małym obcasie, lecz na szczęście utrzymała równowagę. Zaśmiała się i podążyła za Niallem, trzymając go za rękę.

Na backstage’u był już Louis w swoich koncertowych ciuchach - postawił na czarną koszulkę włożoną w również czarne materiałowe spodenki i okulary przeciwsłoneczne, bo zaczynali koncert jeszcze przy świetle zachodzącego słońca. Rozmawiał z Sarah najpewniej o wybranych piosenkach. Gdy złapali się wzrokiem, cóż, powiedzieć, że Louis był zaskoczony, to jak nic nie powiedzieć. Sarah zresztą też wyglądała na zdezorientowaną widokiem Nialla trzymającego za rękę jakąś brązowowłosą dziewczynę w białej sukience.

— To Louis, mój najlepszy przyjaciel i wokalista naszego duetu - przedstawił go dziewczynie. - A to Sarah, perkusistka Harry’ego Stylesa i na potrzeby trasy również nasza.

Louis podszedł zaskoczony do Nialla i tej dziewczyny, po czym wyciągnął w jej kierunku dłoń na powitanie. Domyślał się, że to była najprawdopodobniej ta dziewczyna z Las Vegas, z którą Niall spędził noc, ale nie miał pojęcia, co ona robiła na drugim końcu USA na Florydzie.

— Aimee - przywitała się podekscytowana lekko.

Louis uśmiechnięty uścisnął z nią dłoń, po czym spojrzał ukradkiem na Nialla, który trochę się speszył. Cóż, pierwszy raz przedstawiał dziewczynę komuś - i to jeszcze dziewczynę, za którą szalał.

Louis chciał z nią chwilę porozmawiać, lecz koordynator koncertu powiedział, że mają ostatnie minuty do wejścia na scenę. Louis przeprosił dziewczynę, ale obiecał jej, że porozmawiają po ich występie. Odszedł, aby jeszcze coś powiedzieć Sarah, natomiast Aimee zwróciła się z powrotem ciałem do Nialla.

— Może wyjdziemy gdzieś po koncercie? - zaproponowała. - My i Louis? Wiesz, pierwszy raz jestem na Florydzie, chciałabym go poznać, a z tobą zatańczyć do Conga lub Dr. Beat!

Parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzania. Oczywiście kubańskie rytmy i typowa muzyka z Florydy; grzechem byłoby nie bawić się do niej w jakimś klubie, a już tym bardziej nie zatańczyć do tych piosenek z najpiękniejszą dziewczyną, którą miał obok siebie.

— Skoro moja żona tak sobie życzy - odparł i zachichotał.

Chciał z nią być jak najdłużej, jednak sekundy upływały nieubłaganie. Louis musiał go zawołać i przypomnieć mu, że są przed koncertem, aby w ogóle wyszedł na scenę - choć na tę godzinkę. Ale jak miał to zrobić, skoro zaskoczony spotkał ponownie dziewczynę, w której się zauroczył w Las Vegas? I która w dodatku sama postanowiła przylecieć na Florydę z tak daleko oddalonej Nevady?

Ponownie usłyszał wołanie Louisa, jednak nie miał zamiaru puszczać Aimee i wychodzić na scenę.

Dziewczyna więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Odsunęła się od niego z małym uśmiechem na ustach.

— No idź już, zrób wrażenie na swojej żonie! - zawołała i popchnęła go lekko w stronę sceny.

Louis widząc to przed samym wejściem, zaśmiał się. Ta dziewczyna była taka pozytywna, radosna; cieszył się bardzo, że Niall na nią natrafił w swoim życiu. Według niego pasowali do siebie jak ulał.

— Żona mnie pogania - mruknął z udawaną rezygnacją, choć miał ochotę wybuchnąć śmiechem.

— Żona nie ma czasu na twoje marudzenie - odpowiedziała pewna siebie i położyła ręce na biodrach.

Po kilku sekundach jednak złapała jego rozgrzane policzki w swoje smukłe dłonie, podniosła się nieznacznie na palcach i spojrzała mu głęboko w oczy.

— Niall. - Jeden z nielicznych razy zwróciła się do niego jego imieniem. - Po prostu spraw, że cała arena zwariuje na waszym punkcie.

Powiedziała to i pocałowała go delikatnie prosto w usta. Louis uśmiechnął się lekko do siebie. To był najsłodszy widok, jaki widział w ostatnich dniach. Czy on też tak wyglądał przy Harrym? Też byli tak bardzo zakochanymi w sobie ludźmi?

On może nie znalazł jeszcze tego, czego szukał, ale Niall z pewnością to zrobił.

W końcu oderwali się od siebie, a Niall pognał w stronę wyjścia na scenę. Posłał jeszcze ostatnie spojrzenie dziewczynie, wysłał jej pocałunek w powietrzu, po czym najpierw wraz z Sarah wyszli na scenę, aby rozpocząć kolejny koncert na trasie Harry’ego Stylesa - tym razem w Miami na Florydzie.

Tłum zawrzał. Sarah usiadła do swojej perkusji i sprawdziła, czy wszystko jest w porządku z bębnami. Chwyciła pałeczki i uśmiechnęła się do Nialla, który chwycił z kolei w dłonie swoją zielonkawą gitarę elektryczną. Upewnił się, że jest podłączona do potrzebnego sprzętu, po czym przejechał spokojnie po strunach, wydając pierwsze elektryczne dźwięki na arenie. Rozpoczynał sam - bez perkusji Sarah i bez śpiewu Louisa. Melodia początkowa była spokojna, melancholijna, nostalgiczna; płynęły przez nią emocje. Po może minucie, gdy Niall zrobił drobną, lecz zamierzoną przerwę, na scenę wyszedł w końcu Louis, przez co fani na arenie wydali okrzyk radości, a niektórzy nawet zaklaskali. Szybko jednak się uciszyli, słysząc kolejne dźwięki spokojnej melodii Nialla. Louis wykorzystał jeszcze kilka minut popisów przyjaciela i napił się wody. Zdążył też uśmiechnąć się do Sarah i powitać fanów dłonią w górze.

Gdy Niall skończył i zaczął grać pierwsze poprawne dźwięki pierwszej ustalonej piosenki, Louis miał ochotę rozpłakać się z bliżej niezidentyfikowanego szczęścia. Może przez to, że przypomniało mu się, jak pierwszy raz grali tę piosenkę w barze w Doncaster i słuchało ich tylko pięć osób. Teraz jednak nie byli ani w barze w Doncaster, ani w pubie w Manchesterze. Nie mieli ani szesnastu, ani dziewiętnastu lat. Byli na Orange Bowl w Miami - arenie, na której było osiemdziesiąt tysięcy fanów i oni wszyscy słuchali ich z uwagą.

Sarah włączyła się swoją perkusją, a Louis dopadł do mikrofonu i zaczął z wielkim uśmiechem na ustach:

— Mama, take this badge from me, I can't use it anymore - zaśpiewał i przymknął oczy. - It's gettin' dark, too dark to see, feels like I'm knockin' on heaven's door.

Zachęcił fanów, aby zaśpiewali wraz z nim refren. Sam wyciągnął mikrofon ze statywu i podbiegł do końca sceny, aby być jak najbliżej ludzi przy barierkach. Zaczął powtarzać, że puka do drzwi nieba, a ludzie robili to wraz z nim - kołysząc się na boki i wystawiając ręce do góry. To był jak powrót do korzeni, do swojej tożsamości, do prawdziwych początków i wyrzeczeń. I teraz naprawdę pukali do bram nieba.

Po pierwszym refrenie oczywiście Niall musiał się popisać swoimi umiejętnościami. Sarah na perkusji z kolei wyglądała na wielce uradowaną. Niall raz po raz spoglądał na backstage i łapał spojrzeniem zachwyconą Aimee, która trzymała za nich wszystkich kciuki. Była tak zaskoczona ich umiejętnościami… Byli według niej po prostu świetni. Nie mogła tego opisać innymi słowami, bo po prostu się nie dało.

— Mama, put my guns in the ground, I can't shoot them anymore - zaczął drugą zwrotkę po dosyć długiej przerwie instrumentalnej. - That cold black cloud is comin' down, feels like I'm knockin' on heaven's door.

Ponownie zachęcił fanów do śpiewania, skacząc po scenie i przechodząc z jednego końca na drugi. A po refrenie tradycyjnie Niall znowu dał upust swoim umiejętnościom. Aimee czuła, jak z każdym kolejnym dźwiękiem, każdym kolejnym pociągnięciem strun na gitarze elektrycznej przyspiesza jej serce. Czuła przeróżne emocje - radość, ekscytację, podziw. Niall tak zręcznie grał na gitarze, jakby urodził się, aby to robić. Był w tym mistrzem.

Gdy łapała go wzrokiem, przechodziła przez nią fala ciepła. Nie była pewna, czy Niall celowo szukał jej wzrokiem, czy robił to przypadkowo, ale nie miało to teraz znaczenia. W jego oczach widziała coś, co nie pozwalało jej oderwać wzroku od niego i od sceny. Ta pewność siebie, pasja, nuta figlarności… Był całym sobą.

W końcu bardzo długa przerwa instrumentalna, bo może nawet pięciominutowa dobiegła końca, a Niall postanowił trochę odpocząć, dając teraz czas samej perkusji Sarah. Louis wiedział, że nadszedł czas mostu całego utworu. Uwielbiał go najbardziej na świecie; gdy go słyszał, miał wrażenie, że rzeczywiście idzie do nieba albo już w nim jest. Uśmiechnął się, włożył mikrofon do statywu i obrzucił spojrzeniem całą arenę.

— Zaśpiewamy cztery razy, okej? - zapytał tłum, pokazując liczbę cztery na swoich palcach; tłum zachwycił się tą propozycją. - Ja zaśpiewam raz, a potem wy.

Wszyscy zebrani ludzie na Orange Bowl zgodzili się, więc Louis wsłuchał się w rytm i w odpowiednim momencie wyciągnął ponownie mikrofon ze statywu i zaczął pierwszy:

— Knock-knock-knockin' on heaven's door

Cały tłum, co do jednej osoby, odpowiedział mu zgodnie tym samym - głośno i wyraźnie, przez co Louis uśmiechnął się szeroko. Niall upił łyk swojej wody, lecz cały czas miał w swoich dłoniach gitarę.

Louis powtórzył to z fanami jeszcze dwa razy, po czym spojrzał na Nialla i lekko pokręcił głową, informując go, że nie ma jeszcze zaczynać ostatniej gitarowej partii. Miał pewien pomysł i miał nadzieję, że wyjdzie on wyśmienicie.

Odczekał może z dwie minuty, podczas których Sarah grała popisową solówkę perkusyjną. Gdy uspokoiła się ona nieco, Louis zawołał do tłumu:

— Został nam ostatni raz!

Niall rzeczywiście nie zorientował się, że Louis z fanami powtórzył frazę trzy razy, choć mówił, że zrobią to cztery. Louis podszedł do niego i w odpowiednim momencie ostatni raz wykrzyczał wręcz:

— Knock-knock-knockin' on heaven's door!

Przystawił mikrofon do Nialla, który ledwo powstrzymał się od wybuchu śmiechu i wraz z całym osiemdziesięciotysięcznym tłumem fanów krzyknął do samego nieba:

— Knock-knock-knockin' on heaven's door!

Idealnie zaczął ponownie grać na gitarze, początkowo przesuwając szybko palcami po wszystkich strunach od góry do dołu. Louis dalej ciągnął powtarzanie tej frazy wraz z fanami, którzy śpiewali w tym samym czasie co on. To było tak magiczne, tak zharmonizowane… Na Aimee robiło to wrażenie. Na Harrym zresztą także, który jak zahipnotyzowany patrzył na scenę. Nawet nie zwrócił uwagi na obcą dziewczynę na backstage’u. Wolał trzymać wzrok na Louisie, który miał świetny kontakt z jego fanami.

I nie spodziewał się kolejnej piosenki, czyli Somebody To Love Queen. Po ostatnich dźwiękach perkusji i gitary od poprzedniej piosenki Louis chwilę odczekał, aż tłum się uspokoi, po czym po prostu, bez żadnych instrumentów, zaczął z przymkniętymi oczami:

— Can… Anybody find me somebody to love?

Aimee słysząc początek tego utworu, uśmiechnęła się. To samo zresztą zrobił Harry, który miał zupełnie gdzieś prośby swojej charakteryzatorki Marie, że powinien się przygotować na koncert. Wolał stać oparty ramieniem o jedną ze ścian i podziwiać umiejętności Louisa, które z każdym kolejnym koncertem były coraz lepsze.

— Each morning I get up I die a little - zaczął po krótkim wstępie. - Can barely stand on my feet

Zdziwił się wielce, gdy fani na arenie, jakby umówieni wcześniej, zaśpiewali partie chórkowe, które występowały w wersji studyjnej tej piosenki. Prawie wytrąciło go to z równowagi; uśmiechnął się jednak szeroko, bo echo od ich głosów roznosiło się po całym Orange Bowl i brzmiało to po prostu magicznie.

— Take a look in the mirror and cry; Lord, what you're doing to me?

Niall też nie mógł wyjść z podziwu, jak pięknie to brzmiało. Fani nie mogli wiedzieć, że wykonają akurat ten utwór, a mimo tego pięknie synchronizowali się z Louisem i jego śpiewem. 

— I’ve spend all my years in believing you but I just can't get no relief, Lord! Somebody… - Fani zaśpiewali swoim głosem to słowo. - Oh, somebody… - I znowu. - Can anybody find me somebody to love?

Aimee słuchała tego z wielkim, mimowolnym uśmiechem na twarzy. Nawet cicho śpiewała sobie pod nosem, jakby sprawdzała, czy Louis odpowiednio śpiewa słowa i są one zgodne z tymi, które ona znała. Ukradkiem zauważyła Harry’ego, więc automatycznie serce szybciej jej zabiło, bo dopiero teraz uświadomiła sobie, że stała obok tak wielkiej gwiazdy i to jeszcze na backstage’u, a nie jako fanka na płycie czy trybunach.

— Niesamowite… - mruknął sam do siebie Harry, po czym nagle spojrzał w bok, gdzie złapał spojrzeniem Aimee. - Powinienem cię kojarzyć? - zapytał trochę zdezorientowany, gdy Louis wchodził w kolejny wers drugiej zwrotki.

— Um, ja… - zawahała się; nie wiedziała co powiedzieć. - Jestem z Niallem. Jestem jego żoną… Znaczy, dziewczyną! - poprawiła się gorączkowo, lecz uznała, że słowo dziewczyna też było nieodpowiednie. - Przyjaciółką.

Harry wydawał się zaskoczony, trochę nie wiedział, co powiedzieć. Louis coś mu wspominał, że Niall poznał kogoś w Las Vegas, ale nie sądził, że to coś poważnego. Cóż, jako gwiazda wiedział, że wszyscy zabawiali się w Vegas i było to miasto czysto rozrywkowe. Hazard, prostytucja i szybkie numerki to były stałe elementy tego miasta.

Był poza tym zdumiony tym, że nie piszczała, nie wybuchała ekscytacją, nie szukała gorączkowo czegokolwiek do podpisania ani nie chciała go nachalnie dotykać. Była taka spokojna i naturalna. Nie był zupełnie do tego przyzwyczajony.

— Więc jesteś tutaj dla Nialla? - dopytał niepewnie, jakby nie był pewny, czy dobrze zrozumiał.

Pokiwała głową i wróciła na chwilę spojrzeniem na scenę.

— Tak - potwierdziła słownie. - Wybacz, nie jestem jedną z twoich fanek, ale robisz fajną muzykę.

Zachichotał.

— Cóż, to coś nowego - przyznał. - Większość w panice albo udaje, że mnie nie zauważa, albo traktuje mnie jak muzealny eksponat.

Aimee zaśmiała się cicho, próbując ukryć rozbawienie.

W tym czasie na scenie kończyła się kolejna część piosenki Queen. Czas było więc na ulubioną część Louisa, czyli most piosenki. Zachęcił fanów, aby podobnie jak w poprzednim utworze śpiewali wraz z nim. I musiał przyznać, że wyszło to magicznie. Cała arena, bez żadnych prawie instrumentów, śpiewała o znalezieniu miłości. O znalezieniu czegoś, czego się szukało. Czy Louis znalazł to, czego szukał? Czy Harry był właśnie tym?

Ku może drobnej uldze Nialla po kilku minutach piosenka się skończyła, a oni schodzili ze sceny na rzecz wchodzącego za chwilę Harry’ego, czyli gwiazdy wieczoru. Pierwszy zszedł ze sceny, chcąc przytulić Aimee; Louis jeszcze żegnał się z fanami i dziękował im za cudowny odzew i wspólne śpiewanie, które go samego zaskoczyło.

Gdy zszedł na backstage, zauważył Harry’ego, który rozmawiał swobodnie z Aimee na jakiś temat. Zdziwiło go to. Ten Harry Styles rozmawiał z kimś swobodnie i ten ktoś to nie był już teraz Louis? Postanowił im przerwać w swoim stylu, czyli głośno i energicznie.

— Ej, co to za rozmówki bez mojego udziału? - rzucił żartobliwie oburzony. Gdy Aimee go zauważyła, niemal od razu rzuciła mu się na szyję. - Mam nadzieję, że nie próbujesz mi odbić żony, Styles.

Aimee wybuchnęła śmiechem i wtuliła się w ciało Nialla - tak mocno, jakby tym gestem chciała mu pokazać, jak bardzo jest z niego dumna.

— Harry tylko próbował zrozumieć, dlaczego jestem tak zachwycona tobą, a nie nim - zachichotała.

Harry wywrócił oczami i pokręcił głową. Niallowi te słowa tak bardzo podbiły ego, że nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek czuł się bardziej dumny. Być lepszym niż Harry Styles? To wyczyn stulecia.

— No widzisz, Harry, nie wszyscy muszą być twoimi fanami - zauważył Niall i wzruszył ramionami. - Niektórym wystarczy ktoś, kto gra na gitarze i ma swój urok osobisty.

Widział w oczach Harry’ego oburzenie. Gdyby jeszcze coś dodał, mogłoby się zrobić niemiło. No cóż, uraził jego wizerunek, ale taka była prawda - nie każdy musiał lubić i piszczeć za takim aroganckim skurwysynem. Musiał to zrozumieć.

Na szczęście w zasięgu wzroku znalazł się Louis, do którego natychmiast podbiegł Harry, tracąc zupełnie zainteresowanie Niallem i jego przyjaciółką, dziewczyną, żoną… Kimkolwiek ona nie była. Niemal od razu, nieoczekiwanie dla Louisa, pocałował go prosto w usta i przytulił mocno - niemal tak samo jak Niall Aimee. Gdy odsunął się nieznacznie od niego, Louis zachichotał i sam jeszcze na chwilę wtulił się w Harry’ego.

Chcieli, aby ta chwila trwała wiecznie, ale, cóż, czas był nieubłagany, a Harry sam musiał wychodzić na scenę. Mówił jednak sobie, że to tylko dwie godzinki i będzie po wszystkim. Nigdy tak nie myślał; zawsze chciał być jak najdłużej na scenie i przy fanach, którzy motywowali go do dalszego tworzenia muzyki. Ale tym razem chciał jak najszybciej zejść ze sceny, aby jak najszybciej znaleźć się przy Louisie. To było to, czego on szukał przez całe życie.

Obiecał mu, że od razu po skończeniu coveru zejdzie ze sceny, aby ponownie go przytulić. Podszedł potem do Sarah i zapytał się jej, czy wszystko dobrze i da radę wystąpić przez kolejne dwie godziny. Dziewczyna słysząc to, spojrzała wymownie na Louisa, po czym pokiwała uśmiechnięta głową. Jej chłopak - Mitch - także był gotowy.

Tradycyjnie setlista zawierała utwory, które pojawiały się wiele razy na koncertach Harry’ego - As It Was, Watermelon Sugar czy Adore You. Nie znalazło się miejsce dla Ever Since New York; pojawiło się za to ponownie Daylight. Koncert minął naprawdę szybko i Harry nawet nie spostrzegł, jakim cudem wykonywał ostatnią swoją piosenkę tego wieczoru - Kiwi.

Gdy skończył ją, odetchnął wręcz z ulgą; skończył w końcu jedną z najbardziej energicznych piosenek w jego dyskografii. Światła po wszystkim przygasły, a z tłumu wybrzmiewały dziesiątki okrzyków, oklasków, nawet prośby o bis. Chwycił butelkę wody i upił z niej łyk, po czym poprawił swoje blond-czerwone włosy. To były jego ulubione momenty na koncertach - chwila na złapanie oddechu i nawiązanie kontaktu z publicznością.

Wtedy zauważył ten kartonowy baner w tłumie ludzi. Dziewczyna z prawie pierwszego rzędu po lewej stronie trzymała baner z napisem: chłopak właśnie ze mną zerwał. Trzymała go niepewnie, jakby nie wiedziała, czy powinna go trzymać. Jej twarz była smutna, choć próbowała wymusić uśmiech, bo była przecież na koncercie swojego idola.

— Hej, dziewczyna w czarnej bluzce - zawołał do mikrofonu, wskazując jej baner palcem; tłum wydał z siebie okrzyk ekscytacji, co niekoniecznie było odpowiednie w tej sytuacji. - Trzymająca baner. Mogę zapytać, co się stało?

Jego głos był nad wyraz spokojny, taki inny. Inaczej rozmawiał z niektórymi fanami na swoich poprzednich koncertach - żartował, zaczepiał ich, a tym razem… Wyglądało to na poważną rozmowę.

Dziewczyna wydawała się zaskoczona, a jej oczy zaszkliły się - nikt nie wiedział czy przez to, że chłopak z nią zerwał, czy że jej idol zwrócił na nią swoją uwagę.

— Um, zerwał ze mną przez telefon… - zaczęła drżącym głosem. - Wczoraj…

Tłum wydał dźwięk współczucia. Harry jednak podniósł dłoń, aby uspokoić ludzi. Chciał, aby w tej chwili na arenie było względnie cicho.

Zszedł na skraj sceny i przykucnął, aby być bliżej, niemal na równi z dziewczyną. Ochrona instynktownie przesunęła się bliżej, lecz on machnął ręką, chcąc ich poinformować, że wie, co robi, i ma wszystko pod kontrolą.

— Przez telefon? - zapytał i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Serio? Facet nie miał tyle odwagi, aby spojrzeć ci w oczy? To.. - zawahał się, szukając odpowiednich słów. - Uwierz mi, że to całkowicie jego strata.

Ludzie słysząc te słowa, zaczęli klaskać. Zgadzali się absolutnie z Harrym.

— Wiesz, muszę ci coś powiedzieć - zwrócił się do niej z powagą w głosie. - Nie zasługiwał na ciebie. Wiem, że to banał, ale bycie z kimś, kto nie ma do ciebie szacunku, to strata czasu. Wiem, że zerwanie boli; wiem o tym doskonale, ale uwierz mi, że to chwilowe. Mogłaś się załamać, a jednak jesteś tutaj z nami i bawisz się świetnie. Bo bawisz się, prawda?

Pokiwała głową energicznie i otarła swoje łzy ręką.

— Jak masz na imię? - zapytał się, nachylając się lekko w jej stronę.

— Emily - powiedziała.

Fani zaczęli skandować jej imię, lecz znowu spotkali się z uspokajającą ręką Harry’ego.

— Emily, chcę, abyś zapamiętała jedną rzecz - kontynuował. - Nie pozwól siebie zdefiniować przez jakiegoś chłopaka. On cię nawet godnie nie pożegnał! Zaufaj mi, ten gość popełnił największy błąd swojego życia. A teraz jesteś wolna. Zgodzisz się ze mną, że ten baner powinien brzmieć: właśnie zaczęłam nowy rozdział w życiu?

Uśmiechnęła się przez łzy. A jeszcze bardziej słabo jej się zrobiło, gdy Harry jeszcze bardziej się nachylił i dotknął jednej jej ręki swoją. Myślała, że zejdzie z tego świata na zawał. Na szczęście ludzie wokół niej byli na tyle kulturalni, że nie rzucili się na rękę Harry’ego jak zwierzęta.

Uśmiechnął się, poklepał jej dłoń na pocieszenie, po czym wstał i obrzucił spojrzeniem cały tłum ludzi.

— Faceci to chuje, prawda? - zapytał, wszyscy mu zgodnie zawtórowali. - Kłamcy, egoiści…

Złapał wzrokiem Louisa na backstage’u. Szybko jednak odwrócił od niego wzrok - trochę zaskakująco, jakby w tym konkretnym momencie wstydził się na niego patrzeć.

— Emily, ostatnia piosenka tego wieczoru - zwrócił się ostatni raz do niej - będzie dla ciebie. Jest to utwór, który wykonałem jako jeden z pierwszych w mojej karierze. Isn’t She Lovely?

To był tytuł piosenki, lecz fani od razu zgodzili się, że wspomniana Emily, z którą zerwał chłopak, jest kochana i przecudowna. Harry uśmiechnął się i tak oto Mitch i Sarah zaczęli grać ostatnią piosenkę tego wieczoru - utwór z repertuaru Stevie Wondera.

— Isn't she lovely, isn’t she wonderful, isn’t she precious? - śpiewał radośnie.

Był to drugi cover studyjny w jego karierze. Pamiętał jego nagrywanie w studiu w Chicago, jakby było to wczoraj. Zachwycał się jej tekstem o miłości - co prawda ojcowskiej, ale uważał, że można było zamienić parę słów i wychodziła z tego przepiękna piosenka o miłości. O miłości, która również przez niego teraz przepływała. Śpiewając kolejny raz isn’t she lovely, isn’t she wonderful, isn’t she precious myślał tylko o jednej osobie i o jednym pytaniu tej nocy:

Isn’t he lovely?

Chapter 25: 25. Karma Chameleon

Chapter Text

Virginia Beach

Poddenerwowanie Jeffa sięgało już zenitu, gdy o czwartej rano następnego dnia Niall, Aimee i Louis wrócili z kubańskiej imprezy, która odbywała się gdzieś w centrum Miami. Bawili się wyśmienicie w rytm hiszpańskich rytmów; trochę alkoholu się polało, choć Niall nie powinien pić. I cóż, jego krzyki nie wynikały z ich imprezy, niespodziewanego wyjścia, nieposłuszeństwa czy alkoholu. A Harry właściwie nie zwrócił na nich uwagi; sam po koncercie spał jak zabity, nawet bez Louisa, bo nie miał ochoty na imprezy, tańce i alkohol. Jeff był zdenerwowany, a jego zdenerwowanie jeszcze bardziej się powiększyło, gdy zauważył całą ich trójkę wracającą z imprezy i wstawioną - zataczającą się w bok i wygadującą głupoty. Aimee zarzekała się, że wypiła tylko soczek pomarańczowy, ale musiał mieć on w sobie jakieś procenty. Niall próbował zaciągnąć ją do pokoju, podczas gdy Louis głośno się śmiał - niemal na cały hotel. Jeff mógł krzyczeć, co chciał, ale cała ich trójka zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Woleli zajmować się sobą i wspominać niesamowite tańce w rytm kubańskiej i hiszpańskiej muzyki.

Dopiero rano Louis obudził się z lekkim bólem głowy obok Harry’ego, który siedział na łóżku i popalał papierosa - również nieświadomy nerwów swojego menadżera. Louis pamiętał imprezę, pamiętał też wzburzenie Jeffa, ale za cholerę nie pamiętał, dlaczego tak krzyczał mimo późnej pory i ciszy nocnej w hotelu.

Odpowiedź znalazła ich obu szybciej niż się tego spodziewali, bo Jeff musiał się z tym zmierzyć - zaprosił całą koncertową ekipę do swojego pokoju. Próbował trzymać nerwy na wodzy, zachowywać zimną krew przy bacznym i przerażającym jednocześnie spojrzeniu Harry’ego, ale było to cholernie trudne, wiedząc, jakie informacje miał przekazać. Przełknął głośno ślinę i przez chwilę tajemniczo milczał, myśląc, że uchroni go to przed wybuchem Harry’ego. Niestety, odnosiło to odwrotny skutek, bo im dłużej Harry był utrzymywany w niepewności, tym bardziej miał ochotę krzyczeć. Jeff denerwował go do granic możliwości swoim zachowaniem. Już ledwo z rana powstrzymał się, aby nie wybuchnąć zazdrością przy Louisie, bo ten wrócił z imprezy zupełnie pijany, a tam mogli podrywać go obcy faceci, a z samego rana jego cierpliwość znowu była testowana - i to jeszcze przez jego durnowatego menadżera.

Gdy wszyscy usłyszeli, że ich prywatny lot z lotniska w Miami został odwołany przez gwałtowną zmianę pogody, najpierw ogarnęło ich zdezorientowanie. Floryda znana była z nagłych zmian pogodowych i rzeczywiście - poprzedniego dnia świeciło jeszcze pełne słońce i panował upał, a z rana za oknem panowała wręcz wichura i zbierało się na silne opady deszczu, ale nikt z nich nie sądził, że skończy się to uziemieniem każdego samolotu. Wszystkie loty zostały odwołane lub przełożone - i te czarterowe, i te cargo, i te regularne. Nic nie miało prawa wylecieć z lotniska z Miami - ani tego dnia, ani przez najbliższe dni, bo taka pogoda i niebezpieczne warunki do latania miały utrzymywać się przez najbliższy tydzień - przynajmniej na Florydzie. Uniemożliwiało to wylot do Waszyngtonu - do miasta, w którym za kilka dni miał się odbyć kolejny koncert Harry’ego Stylesa.

Mimo tego, że odwołany lot nie był wcale winą ani kubańskiej imprezy z poprzedniego dnia, ani żony Nialla Aimee, ani kogokolwiek z ekipy, a tym bardziej Jeffa, to i tak Harry już nie opanował swoich emocji - miał ochotę wszystkich udusić bez konkretnej przyczyny. Właściwie to przez to, że musieli szukać alternatywnego transportu, choć przecież to nie była niczyja wina. W tym momencie Louis ponownie przypomniał sobie, jaki naprawdę był Harry i dlaczego go tak bardzo nienawidził.

Harry krzyczał i mówił Jeffowi, że jest do niczego, podczas gdy reszta nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. A Jeff już szczególnie nie wiedział, co robić. Był doświadczonym menadżerem. Wiele razy widział na trasie narkotyki, odwoływał koncerty, przepraszał fanów, ratował pijanych muzyków i załatwiał wszystkie sprawy organizacyjne, a niedawno przecież znalazł także nowy support w mniej niż miesiąc przed rozpoczęciem światowej trasy największego muzyka. Mimo tego, że odwołane loty nie były niczym niezwykłym - jeszcze w czerwcu na Florydzie, i wszyscy powinni się liczyć z taką możliwością, nigdy nie chciał się znaleźć w takiej sytuacji, bo był teraz menadżerem Harry’ego Stylesa - nie żadnej grupy rockowej, która miałaby to głęboko gdzieś albo jakiejś piosenkarki, która razem z nim szukałaby alternatywy. Harry za wszystko obwiniał jego i to on musiał ratować sytuację, a cóż - krzyki Harry’ego na cały hotel zdecydowanie mu w tym nie pomagały.

Przy nim nie potrafił pracować pod presją. A niewątpliwie teraz tak było. Koncert w Waszyngtonie miał się odbyć za kilka dni, a między Miami a stolicą Stanów Zjednoczonych było ponad 1100 mil. Nie było absolutnie mowy o odwołaniu samego koncertu - nie dosyć, że rozwścieczyłoby to Harry’ego do maksymalnego poziomu, to jeszcze wygenerowałoby to dodatkowe koszty, a oni sami straciliby na biletach, organizacji i innych drobiazgach miliony dolarów. Co z tego, że Harry zarabiał i tak miliony, żył w luksusie, miał cztery nieruchomości - dom w Londynie, apartament w Manchesterze, mieszkanie w Nowym Jorku i willę w Santa Monica, a jego majątek był wyceniany na kosmiczne 200 milionów dolarów - Harry był materialistą i pieniądze były dla niego ważne, o ile nie najważniejsze. Koncert musiał się odbyć - nawet jeśli Harry miałby wyjść zmęczony, głodny i zupełnie nieprzygotowany.

Trzeba było gorączkowo myśleć nad alternatywą, a musiał to robić oczywiście Jeff. Był zmuszony działać szybko zaraz po koncercie w Miami, bo nie mógł dopuścić do żadnego, nawet najmniejszego, opóźnienia na trasie. W nocy, gdy natknął się na roześmiany support po imprezie, zdążył już porozmawiać z przedstawicielami lotniska, a ci, cóż, nie mogli wpłynąć na pogodę, a o bezpieczeństwo ludzi musieli dbać. Uziemienie tylu samolotów nie było dla nikogo wygodną sytuacją, ale nie było możliwości startowania i lądowania w takich warunkach pogodowych, które jeszcze miały się pogorszyć.

Samolot zatem zupełnie odpadał. Najrozsądniejszym rozwiązaniem pozostawał bus, którym mogli przewieźć jeszcze sprzęt - tak przecież robili w Europie. Poza tym było to pewniejsze niż czekanie na zmianę decyzji lotniska. Mieli do pokonania ponad 1100 mil, co mogło im zająć do dwudziestu godzin jazdy bez przerwy, a to był idealny czas - w Waszyngtonie zdążyliby jeszcze odpocząć, gdyby wyjechali za niedługi czas.

I właściwie tak zrobili. Jeff zadzwonił, do kogo trzeba było, po czym stanowczym głosem oznajmił, że trzeba się pakować. Louis ledwo zamknął walizkę, a już został wyciągnięty z pokoju, aby schodzić do podstawionego na szybko busa. Niall natomiast, zanim opuścił pięciogwiazdkowy hotel w Miami na dobre, dał Aimee kilkaset dolarów na bezpieczny powrót. Samolotem nie mogła wrócić do Las Vegas, ale i tak zaplanowała wcześniej, że drogę powrotną pokona autobusem Greyhound, bo chciała zatrzymać się w Albuquerque - mieście w Nowym Meksyku, do którego dawniej przeprowadziła się jej najlepsza przyjaciółka Amber. Pocałowała go na pożegnanie i obiecała, że spotkają się jeszcze raz - choćby miało to być w samym Londynie albo Manchesterze. Na większe czułości jednak nie było czasu - musieli już ruszać.

Louis myślał, że chociaż długa podróż niewygodnym na tak długie trasy busem przebiegnie w lepszej atmosferze niż poranek w hotelu w Miami, ale to były tylko złudzenia. Mimo częściowego rozwiązania problemu z transportem, Harry nadal przypominał tykającą bombę i wszystko, dosłownie wszystko mogło go w każdej chwili zdenerwować. Sam się o tym przekonał, kolejny raz przypominając sobie, jak bardzo go nienawidził - tak, że nawet zastanawiał się, co takiego w nim widział, że mimo wszystko chciał do niego wracać i się o niego martwił w jakiś sposób.

Jechali I-95 prosto w kierunku Waszyngtonu - mieli o takie szczęście, że ta autostrada znajdowała się na wschodzie kraju i leżała całkiem blisko stolicy. Jakoś na wysokości Fayetteville w Karolinie Północnej Louis postanowił zapalić papierosa. Musiał się odstresować, obecność Harry’ego, który był poddenerwowany na pewno go nie uspokajała. Rozumiał jego złość, przynajmniej próbował zrozumieć. Odwołali im lot, musieli jechać busem, a przed sobą mieli koncert w daleko położonym Waszyngtonie, który nie mógł być odwołany - co najwyżej opóźniony, ale tylko o godzinę. Poza tym mało miejsca, brak komfortu snu… W Europie tak podróżowali, ale były to mniejsze odległości i było dużo miejsc do zatrzymania się i hoteli. Na autostradzie międzystanowej 95 mogli co najwyżej pospać w motelu, a warunki w takich miejscach na pewno nie zadowoliłyby wielkiej gwiazdy; pomijając zupełnie fakt, że okoliczni mieszkańcy nie daliby Harry’emu spokoju. Cóż, małe miasteczka przy motelach czy stacjach benzynowych nie były Los Angeles, Nowym Jorkiem czy innym dużym stanowym miastem, gdzie wszyscy byli dla siebie obcy. Poza tym on sam wolał już pospać na kanapie w busie niż w tanim motelu. Nie był wymagający i nie był przyzwyczajony jeszcze do luksusu jak Harry, ale jakieś swoje zasady miał, a, cóż, motele przy autostradach kojarzyły mu się, lekko mówiąc, źle.

Jechali, więc musiał zapalić w środku. Wyciągnął swoją paczkę papierosów, którą kupił na jednej ze stacji benzynowych blisko Orlando, na której zatrzymali się na tankowanie, wyciągnął z niej jednego papierosa i podpalił zapalniczką. Harry natychmiast poczuł zapach papierosów. Podniósł gwałtownie głowę znad czytanej książki i zgromił Louisa wzrokiem.

— Serio?! - zawołał wzburzony. - Musisz palić w zamkniętym busie? Boże, ile ty masz lat, piętnaście?!

Louis wywrócił oczami. Nawet nie sądził, że papierosy go tak zdenerwują, bo przecież sam palił okazyjnie. Wywrócił oczami, zaciągnął się papierosem i wypuścił dym w stronę i tak zamkniętego okna.

— Wywietrzy się, zanim dojedziemy do następnej stacji - mruknął bardziej sam do siebie. - I nie krzycz na mnie.

Harry zamknął głośno książkę i odłożył ją na stoliczek znajdujący się blisko niego.

— Mam nie krzyczeć? - niemal syknął. - Gdyby nie wasza pieprzona impreza po koncercie, to może polecielibyśmy wcześniej!

Louis spojrzał na niego z niedowierzeniem. Jeszcze miał czelność zwalać winę na niego, że nie polecieli samolotem do Waszyngtonu. Harry był największym skurwysynem jakiego znał.

— Przepraszam, co? To moja wina, że odwołali wszystkie loty? Gdybyś nie wiedział, istnieje coś takiego jak pogoda! O co ci chodzi?!

Mieli za sobą już tak cudowny czas, w którym prawie w ogóle się nie kłócili. Ale wszystko, co dobre, musiało się kiedyś skończyć. Przecież nie mógł myśleć, że Harry kiedykolwiek przestanie wieszać na nim psy.

— Dlaczego w ogóle poszedłeś na taką imprezę? - zapytał go poważnie. - Co tam w ogóle robiłeś?

Pokręcił głową z niedowierzaniem. Domyślił się, że Harry’emu nie chodziło o nic innego jak o flirtowanie z innymi mężczyznami.

— Zazdrosny jesteś? - dopytał i parsknął śmiechem. - Nie odwracaj kota ogonem. I nie wmawiaj mi, że to moja wina, że teraz jedziemy busem. Loty odwołano i tyle, nie tylko ty jesteś pokrzywdzony, ale także tysiące zwykłych ludzi. Nie wszystko musi się kręcić wokół ciebie!

— Ale to ja mam za kilka dni koncert na Stadionie RFK i ja muszę wyjść do fanów, którzy zapłacili za bilety! - zauważył. - Nie dziwię się, że jesteś tylko supportem, skoro nie rozumiesz tak podstawowej kwestii. To się nazywa odpowiedzialność, ale co o niej może wiedzieć ktoś, kto dotychczas grał tylko w manchesterskich spelunach…

Przez chwilę stał w osłupieniu. Harry przesadził. Mogli siebie obrażać, mógł go uważać za kogoś, kto nie dorównywał mu karierą, bo w rzeczywistości tak było, ale nie miał prawa go tym samym obrażać. Szczerze mówiąc, tak go zszokowały te słowa, że przez kilka dobrych sekund nie wiedział nawet, co powiedzieć.

Zgasił gwałtownie papierosa w popielniczce znajdującej się na stole przy telewizorze i zgromił Harry’ego wzrokiem.

— Wiesz co? Nienawidzę cię - wysyczał wściekły. - Nienawidzę cię najbardziej na świecie!

Harry’emu nie spodobały się takie słowa Louisa.

— Nie odzywaj się tak do mnie - powiedział stanowczo.

— Bo co? - odpowiedział mu ostro. - Ja gram w manchesterskich spelunach? A ty jesteś rozpuszczoną gwiazdą! Spójrz czasami na to co jest poza tobą! A może i nawet w tobie.

Harry westchnął i wstał szybko ze swojego fotela, na którym siedział. Louis bacznie obserwował każdy jego ruch, jakby bał się, że ten zaraz go uderzy. Nic takiego jednak nie zrobił; podszedł do niego powoli i rzucił mu groźne spojrzenie.

— Wiem, Lou - wyszeptał wręcz; Louisa mimowolnie przeszły dreszcze po ciele. - I może to, co jest w środku, jest powodem, dla którego tak bardzo cię irytuję.

Przez następne godziny nie wymienili ze sobą żadnego słowa. Louis poszedł do pomieszczenia Nialla, chcąc odciąć wszystkie myśli od tego cholernego odwołanego lotu. To nie była jego wina, że pogoda na Florydzie gwałtownie się zmieniła, a lokalny port lotniczy uziemił całą flotę. Tak najwyraźniej miało być. Harry powinien się cieszyć, że bezpiecznie zmierza do Waszyngtonu. On w porównaniu do niego nie chciałby uczestniczyć w katastrofie lotniczej spowodowanej przez złe warunki pogodowe.

Przez następne trzy godziny rozmawiali ze sobą o przeróżnych rzeczach. Niall oczywiście wspominał Aimee i już się za nią stęsknił, więc nie mógł się doczekać ich następnego spotkania. Przynajmniej dostał od niej numer telefonu do jej domu w Las Vegas. Louis z kolei znowu skarżył się na Harry’ego, co wydało się Niallowi podejrzane. Jakim cudem mogli kochać się i nienawidzić jednocześnie? Skoro tak się Harry zachowywał, to znaczyło, że jego uczucia nie były prawdziwe - przynajmniej dla Nialla i, cóż, było mu przykro Louisa, który wplątał się w tę skomplikowaną relację.

Trzy godziny rozmów, śmiania się i plotkowania przypomniały im czasy z Manchesteru, gdy jeszcze marzyli o takich trasach i grali po - jak to Harry nazwał - spelunach. Każdego ranka, każdego wieczoru, każdej nocy byli ze sobą razem w Manchesterze, a teraz byli razem w trasie największej gwiazdy. Zawsze razem i zawsze siebie wspierali. Dziwnie było patrzeć na tę trasę jak na coś, co się kończyło - w końcu zostało do końca części amerykańskiej tylko pięć koncertów i jeszcze jeden na zakończenie w Londynie. Potem Harry miał mieć jeszcze koncerty w Azji, Australii i Skandynawii, ale nie były one jeszcze zaplanowane na konkretne daty. I to, czy oni będą tam jego supportem, też nie było takie pewne. Cały czas przecież byli przez niektórych znani jako duet, który po prostu zastąpił australijski pop-punkowy zespół. No i Harry w dalszym ciagu nienawidził rocka.

Po dziesięciu godzinach prawie ciągłej jazdy kierowcy w porozumieniu z Jeffem postanowili zrobić jednodniową przerwę w nadmorskim mieście w stanie Wirginia - Virginia Beach. I takim sposobem tutaj się znaleźli, choć początkowo na trasie w ogóle nie miało być takiego przystanku. Była obecnie godzina osiemnasta; na dworze były przyjemne dwadzieścia cztery stopnie bez wiatru. Zupełnie inna atmosfera niż w Miami i na całej Florydzie, gdzie spotkali się z intensywnym deszczem i burzami.

Niall siedział przy barze na plaży i sączył pomału swojego pomarańczowego drinka z nutą wódki. Nie powinien pić, ale był tak zestresowany, że jednak postanowił postawić na coś mocniejszego. Wszyscy byli w zasadzie zestresowani. Zameldowali się w bogatym, luksusowym hotelu The Cavalier Hotel, a tam Harry natychmiast poszedł uciąć sobie drzemkę. Louis zresztą też został w swoim pokoju - przy recepcji gromił Harry’ego wzrokiem i zarzekał się, że na pewno nie weźmie z nim wspólnego pokoju. Jeff gdzieś się ulotnił, aby załatwiać dalsze kwestie logistyczne, kierowcy poszli spać, a on poszedł na plażę, aby jak zwykle napić się alkoholu. Bo co innego umiał? Umiał tylko grać na gitarze i chlać.

Mitch od początku miał rację. Był beznadziejny.

Plażowy klimat dawał się we znaki. Denerwująca go wręcz piosenka The Tide Is High sprawiała, że Niall miał ochotę wypić jeszcze więcej alkoholu. Na razie jednak i tak zadowalał się tylko tanim kolorowym drinkiem z parasolką, wpatrując się beznamiętnie przed siebie. Rozmyślał o ostatnich godzinach, które były wręcz chaotyczne. Koncert w Miami, odwołany lot, kłótnie i napięta atmosfera w busie w drodze do Waszyngtonu… I Aimee, którą spotkał ponownie po ich wspólnej przygodzie w Las Vegas.

Ta dziewczyna była tak pokręcona i pozytywnie zwariowana. Pokonała prawie cały pas Stanów Zjednoczonych, aby go zobaczyć. Nie mieściło mu się w to głowie. Musiał naprawdę zawrócić jej w głowie, a najlepsze w tym wszystkim było to, że ona też mu się cholernie spodobała. Jego żona, choć żadnego ślubu nie mieli. Jego i tylko jego. Czy można było kogoś tak mocno kochać?

Relacja Louisa i Harry’ego była w jakiś sposób na to dowodem.

Tylko czy ich relacja była oparta na jakimś uczuciu, czy tylko na wzajemnej nienawiści połączonej z namiętnością?

Rozmyślał o tych dziwnych uczuciach, dniach i marzeniach, wdychając morską bryzę oraz ledwo powstrzymując się od poproszenia barmana o zmianę płyty, bo ta piosenka doprowadzała go wręcz do bólu głowy.

Gdy usłyszał nagle obok siebie gruby, znudzony głos proszący o piña coladę, westchnął ciężko, wywrócił oczami i nawet odwrócił głowę nieznacznie w bok. Miał ochotę odejść od baru, ale nie dokończył jeszcze swojego drinka, a, cóż, naprawdę miał ochotę na alkohol. Barman w słomkowym kapeluszu podał facetowi obok jego słodkiego drinka i odszedł na tyły baru, aby zapalić papierosa.

— Co za dzień - skomentował pierwszy. - Mieliśmy różne przygody na trasie, ale coś takiego…

Niall nie wytrzymał, słysząc ten przynudzony, gruby głos. Odwrócił się niemal całym ciałem w stronę Mitcha i rzucił mu niezadowolone spojrzenie. Był ubrany w krótkie piaskowe spodenki do kolan i niebieską koszulę hawajską, na której zawieszone były okulary przeciwsłoneczne. Spoglądał na niego zupełnie zwyczajnym wzrokiem - tak, jakby nigdy się nie kłócili i byli dobrymi znajomymi z trasy.

— Czego ode mnie chcesz? - zapytał go ostro. - Znowu nazwiesz mnie alkoholikiem?

— Bez przesady - odparł i wzruszył ramionami, wracając uwagą do swojego drinka. - Też chcę się napić drinka. To chyba nie przestępstwo. Nie wszystko musi się kręcić wokół ciebie.

Niall prychnął. Mówiła to osoba, która sama chciała, aby wszystko kręciło się wokół niej. Przecież sam uważał, że tylko on powinien być na tej trasie - tylko on jedyny powinien być gitarzystą.

— I wokół ciebie też nie - mruknął poddenerwowany. - Myślisz, że jesteś lepszy, bo grasz z jakimś muzykiem disco? Na pewno nie przeszedłeś tyle co ja.

Mitch spojrzał ponownie na niego - cały czas z beznamiętnym wyrazem twarzy.

— Co ty możesz wiedzieć - prychnął i pokręcił głową; upił łyk swojego drinka i odchylił na chwilę głowę do tyłu. - Pochodzę z Ohio, wychowałem się na ranczu pośrodku niczego. Mogłem albo pracować na farmie w kolbach kukurydzy do końca życia, albo spakować się i spróbować szczęścia w mieście. Wybrałem to drugie.

Niall wywrócił oczami. Brak perspektyw nie oznaczał, że Mitch przeżył to samo co on w Doncaster wraz ze swoją matką. Nie przerwał mu jednak; widział, że Mitch chce kontynuować i, cóż, trochę go to zdziwiło, bo otwierał się przed nim - pierwszy raz na tej trasie. Nie wyglądał zresztą na faceta, który lubił rozmawiać o swoim prywatnym życiu.

— Los Angeles - wypowiedział nazwę tego miasta tak, jakby wszystkie wspomnienia nagle do niego wróciły, spłynęły po nim jak woda. - Gdy miałem osiemnaście lat wyjechałem do Miasta Aniołów. Tułałem się po ulicach, widziałem biedę, narkotyki, alkohol, spałem w samochodzie pod mostem. Byłem zupełnie spłukany. Jedyne, co miałem, to jedną parę butów, które rozwalały się na każdym kroku, starą bluzę i bas, który ostatecznie i tak sprzedałem, aby mieć za co kupić coś do jedzenia. Gdyby nie przypadek, że pewien chłopak szukał kogoś do zespołu, a jego matka miała pokój do wynajęcia, prawdopodobnie nadal spałbym w tym samochodzie. Albo wróciłbym z podkulonym ogonem do Ohio.

Niall wpatrywał się w niego zawstydzony. Cholera, nie wiedział, że Mitch swego czasu był bezdomny. Właściwie nic o nim nie wiedział. Myślał, że był jednym z tych bogatych dzieciaków, którym lekcje gitary opłacali rodzice. A on wyprowadził się do miasta znajdującego się na drugim końcu Stanów Zjednoczonych, szukając swojego szczęścia. Zrobiło mu się bardzo głupio, że tak pochopnie go ocenił.

— Też jak wy kochałem rocka - wyznał. - Ale mój pierwszy zespół grał punka. Myślałeś, że wybrzydzałem? Brałem, co było. Ci chłopacy malowali sobie usta i chodzili po scenie w jedenastocentymetrowych szpilach! Ale co miałem zrobić? Przynajmniej miałem dach nad głową. Potem było The Platinum, a potem Ride… Myślisz, że miałem łatwo? Przechodziłem od zespołu do zespołu, mając nadzieję, że ktoś mnie zauważy. Gdy dostałem swoje pierwsze honorarium za wstawki studyjne na pierwszej płycie Harry’ego, to przez tydzień otwierałem co chwilę lodówkę i byłem zdumiony, że jest pełna, a te wszystkie produkty kupiłem za własne pieniądze.

Niall poczuł większy wstyd, ale co miał zrobić? Współczuć mu? Każdy miał swoją historię - Mitch miał taką. Chyba nie myślał, że jego dramat jest najgorszy na świecie i nikogo nie spotkało nic gorszego. Otóż spotkało - i Niall coś o tym wiedział. Złapał się na myśleniu, że zdecydowanie wolał spać w samochodzie pod mostem w Los Angeles niż wracać do domu, nie będąc pewnym, w jakim nastroju jest matka tego dnia.

— Nie wiedziałem - mruknął i upił łyk swojego alkoholu; nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. - Myślałem, że…

Mitch parsknął śmiechem. Jego śmiech był… dziwnym dźwiękiem. Niall prawie w ogóle nie słyszał jego śmiechu na tej trasie. Wydawało się to jakimś błędem w rzeczywistości.

— Że jestem typowym bogatym Amerykańcem z wielkiego miasta? - dopytał lekko rozbawiony. - Jeśli widziałeś tylko LA, Las Vegas i Nowy Jork, to nie dziwię się, że tak myślisz. Wiejskie Ohio to jednak całkiem inne Stany Zjednoczone.

Pokiwał głową w zgodzie. Miał rację - przecież rancza to nie były wielkie aglomeracje i amerykański sen. A dodając do tego fakt, jak wielkim krajem były Stany Zjednoczone i niektóre poszczególne stany… Do najbliższej szkoły Mitch mógł mieć ze swojego rancza kilkanaście mil, jak nie więcej.

— Każdy z nas coś przeszedł - kontynuował. - Widzisz, Sarah dorabiała jako striptizerka. Harry to nieszczęśliwie zakochana rozpuszczona gwiazda. A ty? Mam wrażenie, że jesteś szczęściarzem.

Przez chwilę Niall nie zanotował faktu, że Mitch zadał mu pytanie. Skupił się na jego poprzednim zdaniu. Harry nieszczęśliwie zakochany? Co to znaczyło? Chodziło o Louisa czy o kogoś innego? A co, jeśli nadal kogoś innego kochał, a Louis był tylko odskocznią na trasie? Co jeśli chodziło o Stevie? Albo o jakąkolwiek inną dziewczynę?

Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że Mitch go o coś pytał. Zostawił myślenie o Louisie i Harrym z tyłu.

— Ja? Szczęściarzem? - zapytał, niemal wybuchając śmiechem. - Dlaczego?

Wiedział, co odpowie Mitch. Mimo tego chciał się upewnić i usłyszeć to bezpośrednio od niego.

— Bo jesteś taki młody, a już supportujesz tak wielką gwiazdę - odparł lekko. - Dostałeś to na tacy. Właściwie za sprawą Louisa, ale… Wszedłeś tutaj bez wielkiego wysiłku. A ja? Przez lata tułałem się po klubach i zespołach, próbując udowodnić komukolwiek, że zasługuję na choćby połowę tego, co ty masz teraz. Dlatego nie rozumiem, dlaczego zatracasz się w alkoholu.

Wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Próbował zrozumieć, czy Mitch mówi poważnie. On i szczęśliwe życie? Owszem, mieli z Louisem cholerne szczęście, że tamtego dnia koncertowali w tym pubie w Manchesterze, a do niego wszedł Jeff, ale nie uważał, że miał ogólnie szczęśliwe życie.

Wziął głęboki wdech. Czuł się zraniony tymi słowami. Wszystko do niego znowu wracało - matka, ojciec, alkohol, pasek od sukienki…

— Też tak mało rozumiesz… - mruknął i upił kolejny łyk drinka. - Jestem z Irlandii, ale przeprowadziłem się do Anglii z matką, która ledwo wiązała koniec z końcem - zaczął; w jego głosie słychać było cierpienie, z którym zmierzał się przez długie lata. - Odeszła od mojego ojca, który zdradzał ją na każdym kroku. To było złe, ale w Anglii… było jeszcze gorzej. Nie mogła znaleźć pracy, zaczęła pić. Przychodziła pijana do domu niemal codziennie. I ja też zacząłem pić, bo to jedyne, co pozwala uciec od brutalnej rzeczywistości.

Spojrzał na Mitcha. Ten wydawał się naprawdę zaskoczony taką historią. Pewnie spodziewał się czegoś innego. Chociaż - czego mógł się spodziewać? Mniej dramatycznych wydarzeń? Czy innej historii z alkoholem w roli głównej?

Sam się dziwił, jakim cudem powiedział o tym tak lekko. Zawsze walczył ze swoimi demonami. Każde wspomnienie matki było jak otwarcie istniejących już ran, to było dodanie kolejnej blizny. Każde przypomnienie sobie kolorowej sukienki z czarnym paseczkiem to była ponowna wędrówka przez piekło. Pasek, który miał pełnić rolę podkreślenia talii, był narzędziem do sprawiania bólu - wyłącznie bólu.

Ale był już po części innym człowiekiem. Trzy lata temu uciekł z Doncaster do Manchesteru, rozpoczął nowe życie. Jego matka nawet nie zauważyła, że zniknął, nawet nie próbowała do niego zadzwonić, jakkolwiek skontaktować się z nim. Nie istniał dla niej - tak jak jej były mąż i jego brat Greg.

— Zaczęła mnie bić, kiedy miałem piętnaście lat - mówił dalej; jego głos był cichy, niepewny, ale wiedział, że musi się z tym zmierzyć. - Robiła to za wszystko; wszystko mogło ją zdenerwować. Codziennie wracałem do domu z myślą, czy mnie dzisiaj uderzy, czy po prostu będzie krzyczeć. Uciekłem więc do grania na gitarze, jestem samoukiem. To było jedynie miejsce, gdzie mogłem być sobą. A mając osiemnaście lat, uciekłem do Manchesteru. Było mnie stać tylko na mały pokój. Nie mam dobrego wykształcenia, więc sprzątałem ulice. Alkohol i gitara to była moja jedyna odskocznia. I w tym wszystkim zawsze, ale to zawsze był przy mnie Louis. Myślisz, że dostałem to na tacy? Tak, przyznaję, że supportowanie Harry’ego to była jak wygrana na loterii, ale nie uważam, żebym był szczęśliwcem.

Mitch westchnął i dopił swój alkohol do końca. Postawił kieliszek z impetem na blat i przez chwilę wpatrywał się w niego beznamiętnie, prawdopodobnie również zawstydzony swoim myśleniem tak jak Niall przez chwilą. Obaj się co do siebie pomylili. Obaj myśleli, że są szczęśliwcami, ale obaj przez coś w życiu przeszli i znaleźli się w tym samym punkcie. Obaj kochali muzykę, obaj byli gitarzystami - powinni siebie zrozumieć, a jednak przez prawie całą trasę darli ze sobą koty.

— Nie powinniśmy tak o sobie myśleć… - mruknął Mitch. - Obaj popełniliśmy ten błąd. I tym bardziej cię podziwiam za twoje umiejętności, skoro jesteś samoukiem.

Niall uśmiechnął się lekko. Mimowolnie zrobiło mu się miło - nawet jeśli mówił to taki buc jak Mitch. Mimo wszystko opanowanie podstaw grania na gitarze było trudne, a co dopiero mówić o graniu tak wymagających utworów jak Rock You Like A Hurricane, Sweet Child O’ Mine albo No One Like You. Nie wspominając już o tym, że Niall zdołał wykonać utwory Harry’ego ze słuchu, gdy zastępował Mitcha w Amsterdamie.

— Okej - rzucił luźno Niall i też dopił swojego drinka, po czym złapał wzrokiem barmana popalającego papierosa, prosząc go, aby zrobił mu kolejnego. - Nie ma sensu się kłócić. Ale… Jedenastocentymetrowe szpilki? Poważnie?

Obaj mimowolnie parsknęli śmiechem, jakby byli starymi dobrymi kumplami, którzy nie widzieli się długi czas, a jeden z nich właśnie rzucił dobry żart, który tylko oni rozumieli. Może Mitch wcale nie był taki zły, był po prostu niedostępny i zdystansowany, często oschły. Ale najważniejsze było przełamać pierwsze lody i pogodzić się, bo naprawdę nie było sensu się kłócić i sobie dogryzać.

Barman postawił Niallowi jego nowego drinka. Spróbował go i okazał się o wiele lepszy niż poprzedni. Albo znowu alkohol zaczął już na niego działać. Miło jednak było pogadać z Mitchem bez żadnych obelg i wyzwisk. To była bardzo pozytywna odmiana.

Ciekawiła go jednak jeszcze jedna rzecz. Ich kłótnie i sprzeczki zaczęły się właściwie od Mitcha. Mówił przecież, że jest beznadziejnym gitarzystą i nie powinno być go na trasie; cały czas się trzymał zdania, że Harry’emu potrzebny był tylko Louis. Nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło.

Gdy uspokoili swoje śmiechy dotyczące jedenastocentymetrowych szpilek pierwszego zespołu Mitcha w Los Angeles, wsłuchali się przez chwilę w szum pobliskiego oceanu i cichą plażową muzykę, która na szczęście już nie była tą denerwującą piosenką Blondie. Potrzebowali chwili dla siebie. A może to Niall jej potrzebował. Musiał przemyśleć kilka razy pytanie, które chciał zadać.

— Wiesz… - zaczął powoli i niepewnie; Mitch spojrzał na niego ukradkiem przez swoje długie, rozpuszczone włosy. - Cały czas zastanawiam się, co masz na myśli, mówiąc, że nie powinno mnie być na tej trasie.

Spojrzenie Mitcha było obojętnie, tak samo zresztą jak wyraz jego twarzy, ale wyczuł, że zamarł na ułamek sekundy. Wydało mu się to podejrzane. Nie mógł przecież sobie tego wymyślić; musiał mieć powód, dla którego rzucał takimi tekstami w jego stronę.

— Po prostu twoje miejsce już było zajęte - burknął i wzruszył ramionami. Miał oczywiście na myśli siebie.

To według niego miało rozwiać jego wątpliwości. Nialla ta odpowiedź jednak nie satysfakcjonowała.

— Nieprawda - rzucił. - Wiesz coś.

Miał dziwne wrażenie, że paradoksalnie nie chodziło w tym wszystkim o niego. Bał się, że tak naprawdę chodziło w tym wszystkim o relację Harry’ego z Louisem.

— Za dużo kombinujesz.

— Coś wiesz - trzymał się swojego zdania. - O co chodzi?

Milczał, patrząc beznamiętnie w swój pusty kieliszek. Musiał wybrnąć jakoś z tej sytuacji, ale nie do końca wiedział jak.

— Słyszałem różne rzeczy - powiedział ostrożnie.

— Jakie?

Westchnął. Za bardzo ciągnął go za język.

— Nieistotne - rzucił krótko i machnął ręką; chciał go jakkolwiek zbyć.

— Czyli były o mnie? - naciskał. - Że jestem beznadziejnym gitarzystą? Kto tak powiedział? Harry? Jeff?

Mitch - nadal niewzruszony, odwrócił się do niego całym ciałem. Przez chwilę jedynie wymieniali swoje spojrzenia, jakby to one miały zadawać pytania i dawać odpowiedzi.

— Zarząd miał inne plany. - Wzruszył ramionami.

Zbiło to z tropu Nialla. Co to miało znaczyć? Zarząd chciał po prostu tych punkowych chłopaków z Australii? Ale jeśli tak było, to Louisa też nie powinno tu być - ich duetu nie powinno tu być, nie tylko jego.

Albo Mitch kręcił, albo nadal ukrywał jakąś druzgocącą prawdę.

— Co to znaczy? - dopytał po chwili zdezorientowania.

— Tyle, ile powiedziałem - odparł stanowczo i wrócił uwagą do swojego kieliszka.

Jego postawa i ton wyraźnie mówiły, że Niall ma się odczepić, ewentualnie po prostu zmienić temat na przyjemniejszy - nawet jeśli miałby on być o jego trudnych chwilach w Los Angeles. Niall jednak nie chciał dawać za wygraną. Przyrzekł sobie, że dowie się prawdy.

I musiał w tym momencie przyznać Louisowi rację. Nie bez powodu na początku miał tyle obaw dotyczących tego całego supportowania tak wielkiej gwiazdy.

— To tylko plotki - dodał po chwili, widząc niepewny wzrok Nialla. - Ludzie mówią różne rzeczy.

— I według nich nie powinienem tu być? Tylko sam Louis?

Wziął głęboki wdech i pokręcił głową, co zdziwiło Nialla. Myślał, że prędzej zgodzi się z tymi słowami - przecież przez całą trasę to powtarzał.

— Ale tu jesteś - odpowiedział spokojnie. - I grasz. Naprawdę dobrze. Skup się na tym.

Podziękował mu. Mimo tego wszystkiego to było naprawdę miłe z jego strony. Nie był aż takim bucem. Swoje przeszedł, życie go jakoś doświadczyło - na swój sposób oczywiście. Niall naprawdę nie miał pojęcia, że zaczynał od samego zera w Los Angeles. Mitch zresztą też nie miał pojęcia, że Niall wychowywał się w przemocowym domu. Obaj siebie przez ten cały czas nie rozumieli. A gdy w końcu poznali siebie i swoją przyszłość, cóż, łączyło ich więcej, niż mogli zakładać.

Niall upił łyk drinka i odwrócił się ciałem w stronę plaży. O dziwo, niewiele osób znajdowało się na niej. Zauważał tylko jakąś starszą panią z psem i kilka młodych dziewczyn siedzących na kolorowym ręczniku. Po lewej stronie znajdowało się specjalne miejsce na rozpalenie ogniska. Wziął głęboki wdech ciepłego, morskiego powietrza i dopił drinka do końca, po czym postawił go głośno na barowym blacie.

— Może zamiast rozmawiać o przeszłości, zagramy coś razem? - rzucił propozycję.

Mitch spojrzał na niego zaskoczony. Takiej propozycji nie spodziewał się nawet w swoich snach. Ale co mu szkodziło. Musiał przyznać, że Niall był dobrym gitarzystą. Nie był lepszy od niego, ale był dobry. Poza tym miało to być tylko niezobowiązujące granie na gitarze. Wzruszył ramionami i wstał ze stołeczka barowego, na którym siedział.

To było wystarczające, aby Niall wiedział, że Mitch jest chętny na taką aktywność.

Wrócili więc na chwilę do hotelu. Niall wziął ze swojego pokoju swoją gitarę klasyczną, a Mitch poszedł po swój akustyk. Wspólne granie mogło ich do siebie zbliżyć; skoro obaj byli gitarzystami, to coś ich łączyło - czy tego chcieli, czy nie.

Louis widząc ich razem na korytarzu - śmiejących się i rozmawiających ze sobą swobodnie, myślał, że śni. Wiele razy wysłuchiwał narzekań Nialla na tego buca Mitcha, sam zresztą za nim nie przepadał. Zupełnie nie miał pojęcia, co się stało, że obaj tak swobodnie się czuli obok siebie i obaj mieli w dłoniach swoje gitary. Przeszli obok niego rozbawieni jego zdezorientowanym i niemal zszokowanym spojrzeniem, ten odprowadził ich wzrokiem. Przy schodach prowadzących do hotelowego lobby Niall poinformował go, że idą na plażę pograć kilka piosenek, i zapytał się, czy chce się wybrać z nimi. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, obok gitarzystów znalazła się zawsze w świetnym humorze Sarah ubrana w zwiewną sukieneczkę w drobne kwiatki. Była podekscytowana niezapowiedzianym mini-koncertem na plaży, jeszcze w takim wakacyjnym miejscu jak Virginia Beach. Ten dzień wcale nie musiał być tragiczny i stresujący. Wszyscy byli muzykami i mogli rozświetlić ten dzień muzyką.

Louis podziwiał Sarah za jej optymizm. Tyle przeszła w życiu, w jej domu się nie przelewało, nie skończyła żadnej porządnej szkoły, a żeby się utrzymać, dorabiała jako striptizerka w londyńskich klubach nocnych. Mimo tego wszystkiego udało jej się zostać profesjonalną perkusistką, znalazła szczęście przy boku Mitcha, który szczerze ją kochał, i cieszyła się z życia. W każdej sytuacji umiała znaleźć pozytyw, cieszyła się ze wszystkiego, co miała, bo mogła tego nie mieć.

W końcu po pierwszej fali szoku Louis odpowiedział, że pójdzie z nimi na tę plażę - uznał, że musi się zrelaksować i trochę skorzystać z tego wakacyjnego i plażowego klimatu. Myślał, że to będzie fajny wieczór przy zachodzie słońca, gdyby nie Harry, który wyszedł ze swojego pokoju akurat w tym czasie i oznajmił, że też dołączy. Sarah i Mitch trochę się zdziwili i spojrzeli znacząco na Louisa. Nikt jednak nie zaprotestował, choć Louis był tego bliski. Był naprawdę zdenerwowany po ich kłótni w busie i nie miał ochoty przebywać obok niego, a co dopiero rozmawiać z nim czy świetnie się bawić w akompaniamencie gitary klasycznej lub akustycznej.

Nie był jakąś ważną osobą, która mogła mówić, kto ma prawo siedzieć na plaży, a kto nie. Harry uważał go za nędznego grajka z Manchesteru. Co do niego czuł? Czy w ogóle coś czuł czy tylko go wykorzystywał? Jak mógł go nienawidzić i kochać?

Cała czwórka - Sarah, Mitch, Niall i Louis usiedli na rozgrzanym popołudniem piasku i przez chwilę w ciszy wpatrywali się w morskie fale i ptaki latające nad oceanem. Po chwili dołączył do nich Harry - w czerwonych krótkich szortach Adidasa i bardzo luźnej kolorowej koszulce z nadrukiem palm i tukana. Usiadł obok Louisa, ku jego niezadowoleniu. Nie chciał go jednak przeganiać - jeszcze na oczach tylu ludzi i w miejscu publicznym, czyli na plaży.

Sarah jako najbardziej pozytywna osoba z ich grona i w najlepszym humorze postanowiła dodać do tego miejsca trochę klimatu, więc rozpaliła ognisko w specjalnie do tego wyznaczonym miejscu. Zrobiło się cieplej, ale na szczęście nie za gorąco. Atmosfera była dosyć gęsta, taka nieprzyjemna. Niall i Mitch nadal trzymali siebie na dystans, choć przynajmniej siebie nie obrażali, natomiast Louis nadal był zły na Harry’ego, a Harry nadal nie mógł przeboleć faktu, że ich lot do Waszyngtonu został odwołany.

Niall ustawił swoją gitarę klasyczną na nogach, sprawdził ustawienie strun i raz pociągnął palcami, aby sprawdzić jej brzmienie. Po chwili spojrzał na Mitcha, który też nie za bardzo wiedział, co robić - tak, jakby pierwszy raz miał jakąkolwiek gitarę w dłoniach.

— To co gramy? - zapytał wszystkich Niall.

Nikt mu nie odpowiedział. Zauważył jednak, jak Sarah zaczyna kołysać się w rytm piosenki puszczanej przez pobliski bar - Karma Chameleon. Uśmiechnął się sam do siebie, wsłuchał w początek piosenki i w odpowiednim momencie sam zaczął mniej więcej grać jej melodię. Robił to całkowicie ze słuchu, więc niekoniecznie musiało to brzmieć jak oryginał, ale każdy mógł się domyślić, o jaką piosenkę mu chodziło. Sarah uśmiechnęła się jeszcze szerzej i przymknęła swoje oczy.

— Karma chameleon, you come and go, you come and go… - śpiewała sobie radośnie, nie zwracając na nikogo uwagi. - Loving would be easy if your colors were like my dreams - red, gold, and green, red, gold, and green.

Louis czuł na sobie palące spojrzenie Harry’ego. Jeśli myślał, że znowu będzie między nimi dobrze… Było mu przykro. Twierdził, że go kocha, powiedział mu to w Los Angeles, a później mówi mu, że nie jest odpowiedzialny, bo dotychczas grał jedynie w manchesterskich tanich pubach. I jeszcze zwala całą winę na niego z odwołanymi lotami. Harry był pieprzoną rozpuszczoną gwiazdą widzącą tylko pieniądze. Tysiące ludzi było pokrzywdzonych przez odwołane loty, pewnie większość z nich chciała wylecieć na wakacje, ale to Harry był najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem ze wszystkich, bo miał koncert w Waszyngtonie. Pieprzony skurwysyn, do którego jednak coś czuł.

— O mój Boże! - zapiszczała nagle jakaś dziewczyna, która znalazła się obok Harry’ego. Wszyscy natychmiast podnieśli na nią wzrok. - Harry Styles… Możemy dołączyć? Mamy tamburyn!

Pokazała na swoją koleżankę - długowłosą dziewczynę nieśmiało trzymającą w dłoni tamburyn z dzwoneczkami. Harry nie był zbytnio co do tego przekonany - chciał odpocząć, a nie spędzać czas z fanami; poza tym bał się, że zaraz rozniesie się plotka, że nie ma go w Waszyngtonie, a spędza czas w Virginii Beach, jeszcze w towarzystwie dwóch ładnych dziewczyn. Niall jednak wyprzedził całą grupę i podekscytowany nowymi osobami pozwolił im usiąść obok siebie. Sarah siedząca obok Nialla zrobiła dziewczynom trochę miejsca, a te podekscytowane usiadły na piasku obok perkusistki Harry’ego i gitarzysty Louisa.

Dodały do gitary Nialla rytm tamburynu, podczas gdy Mitch także postanowił dołączyć ze swoją gitarą akustyczną. Cała piątka siedząca po jednej stronie ogniska zaczęła czuć się bardzo swobodnie; kołysali się, śmiali się i uśmiechali, zagadując dziewczyny. Okazało się, że jedna ma na imię Everly, a druga - ta z tamburynem - Lila. Mogły mieć maksymalnie dwadzieścia lat; jedna z nich wyznała, że studiuje filologię klasyczną na Uniwersytecie Wirginii, ale rok akademicki skończył się tydzień temu, więc wróciła do swojego rodzinnego miasta - Norfolk położonego obok Virginii Beach.

Rozmowy i zagadywanie dziewczyn, które oczywiście znały Harry’ego i jego piosenki, ale nie ekscytowały się nim tak bardzo i nie traktowały go jak znaleziony skarb, sprawiły, że atmosfera trochę zelżała, a Louis nawet zaczął sam się kołysać i mimowolnie uśmiechać. Klimat miał coś w sobie, że był przyjemny mimo tego, co się stało kilka godzin temu. Plaża, zachód słońca, akustyczne rytmy znanych hitów… Karma Chameleon to nie był jego styl, Nialla też, ale przyjemnie się tego słuchało w tym wakacyjnym klimacie.

Piosenka Culture Club się skończyła, więc pora było wybrać coś nowego. Przez chwilę wszyscy zastanawiali się nad odpowiednim tytułem, aż w końcu pierwszy odezwał się Harry - ku zaskoczeniu chyba wszystkich. Semptember Earth, Wind & Fire. Gdy Louis usłyszał tę propozycję… Powiedzieć, że był niezadowolony, to mało powiedziane. To nie był zupełnie jego typ muzyki - Harry’ego jak najbardziej. Już zdecydowanie wolał słuchać Karma Chameleon - i to jeszcze w ciekawej aranżacji Nialla.

Tym razem to Mitch przejął inicjatywę grania na gitarze, więc dźwięk gitary klasycznej zmienił się na gitarę akustyczną. Choć rytm początkowy był bardzo wesoły, a dziewczyny razem z Sarah, bo złapały wspólny język, zachwyciły się i zaczęły się kołysać energicznie w rytm gitary Mitcha, tak Louis wywrócił oczami i westchnął. Odwrócił wzrok w stronę oceanu i przez chwilę wpatrywał się w zachodzące słońce, aż nagle poczuł szturchnięcie.

— Do you remember the twenty ninth night of March?

Louis ściągnął swoje brwi, bo wydawało mu się, że inaczej ta piosenka się zaczynała. Dopiero po chwili ogarnął, że dwudziestego dziewiątego marca pierwszy raz spotkał się z Harrym w Londynie przed pierwszym koncertem w Manchesterze. Gdy to ogarnął, mimowolnie parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Co z tego, że był na niego zły, czasami potrafił go rozbawić - nawet w takich sytuacjach. Przypomniał sobie, że w oryginale przecież była mowa o dwudziestym pierwszym września.

— Love was changin' the minds of pretenders while chasin' the clouds away.

Wywrócił oczami i skrzyżował ręce na piersi. Drugą zwrotkę zaśpiewała już z dwoma dziewczynami Sarah. W jej głos wsłuchał się Mitch, który nawet sam się uśmiechnął, co było bardzo niespotykane w jego charakterze.

Miłość zmieniała fałszywych ludzi; przeganiała czarne chmury - o tym był tekst tej piosenki. I o tańcu we wrześniu. O miłości; o tym, jak serca dzwoniły, a dusze śpiewały. Właściwie może trochę o nich i o ich skomplikowanej relacji, która miała momenty, w których byli tylko sami dla siebie - bez fanów, muzyki i koncertów. Tylko oni i ich spojrzenia.

Pierwszy refren zaśpiewał Harry, szturchając raz po raz Louisa i uśmiechając się do niego, aby zachęcić go do wspólnego śpiewania. Ale Louis za nic nie chciał się na to godzić - on nie śpiewał takich dyskotekowych utworów, był poważnym rockowcem.

Drugą zwrotkę rozpoczął wraz z głosami dziewczyn. Louis mimowolnie kołysał się w rytm piosenki, ale tylko dlatego, że pasowała do wakacyjnego klimatu. Wpatrywał się beznamiętnie w zachód słońca nad oceanem, wsłuchując się w radosne głosy ekipy przy ognisku i spokojne dźwięki gitary akustycznej Mitcha.

Tylko luźne rozmowy i to uczucie krążące wokół nich. Jego myśli zawsze krążące wokół Harry’ego - nieustannie, o każdej porze dnia. Mógł być na niego wściekły, mógł go nienawidzić, ale zawsze gościł w jego sercu i myślach. Trzymał w sobie kawałek jego uczuć i nie zapowiadało się na to, aby miały je opuścić kiedykolwiek. Niestety.

Nienawidzili się, ale pamiętali miłość, którą dzielili w niektórych momentach.

Nadszedł czas drugiego refrenu. Harry znowu szturchnął Louisa, przez co ten na niego popatrzył trochę z zaskoczeniem.

— Say that you remember - zaśpiewał i szturchnął go kilka razy, informując go, aby zaśpiewał dalszą część.

Znowu, któryś już raz tego wieczoru, wywrócił oczami. Harry był jednak tak przekonywujący… Nienawidził siebie za to, że tak łatwo ulegał Harry’emu. Był przecież na niego obrażony; dlaczego tak łatwo zmieniał zdanie?

Uśmiechając się lekko, dla spokoju zaśpiewał:

— Dancing in September.

Oczywiście, że jakoś znał tekst. Tę piosenkę radiostacje puszczały non stop, a jego mama bardzo ją lubiła i sama ją sobie nuciła pod nosem. Słyszał ją tyle razy w życiu, że jakoś automatycznie musiał zapamiętać jej tekst. Zresztą - nawet jego rockowe serce musiało się w końcu przełamać dla takiej skocznej melodii. I przy bacznym spojrzeniu Harry’ego.

Powtórzyli refren kilka razy. Do zabawy, tańca i wspólnego słuchania piosenek dołączyły nowe osoby z plaży, które na szczęście zachowywały się kulturalnie i nie zwracały uwagi tylko na Harry’ego. Podziwiali talent Mitcha, Nialla, który na końcówkę dołączył swoją gitarą klasyczną, oraz radosny śpiew Sarah, która zupełnie nie przejmowała się faktem, że nie umiała śpiewać - a przynajmniej nie tak jak Harry i jego cztery oktawy.

Już na sam koniec roześmiany Louis przepadł całkowicie i, kołysząc się równo w rytm z Harrym, śpiewał każdy wers. Miał nawet wrażenie, że Harry chce wstać, wziąć go za rękę i razem z nim zatańczyć na tej plaży przy zachodzie słońca, lecz powstrzymywał się przy ludziach, którzy przyszli spędzić z nimi wspólny czas. Z jednej strony cieszyło to Louisa. Nadal był na niego zły i wiedział, że nie spodobałaby mu się odmowa z jego strony - jeszcze przy tych wszystkich ludziach. To byłby cios prosto w jego wybujałe ego.

Mitch skończył grać ten utwór i odłożył na chwilę gitarę na bok, ale Niall uznał, że to nie koniec. Płynnie z piosenki September przeszedł na coś równie akustycznego, ale bardziej rockowego. Uśmiechnął się porozumiewawczo do Louisa, który natychmiast skojarzył tę piosenkę. Used To Love Her - jedna z najnowszych piosenek Guns N’ Roses; rockowa, ale utrzymana w lekkim, zabawnym tonie country. Niall wiedział, co dobre i co jest idealne na plażę z ich rockowego repertuaru.

Harry zdawał się zupełnie nie kojarzyć tej piosenki; może lepiej dla niego. Mitch i Sarah też potrzebowali chwili, aby ją skojarzyć, ale ostatecznie uśmiechnęli się szeroko, gdy usłyszeli radosny głos Louisa rozpoczynający zwrotkę, która właściwie mogła być też refrenem:

— I used to love her but I had to kill her - zaczął, a po chwili dołączył do niego Niall, który był przecież po kilku kieliszkach alkoholu: - I used to love her but I had to kill her!

Everly i Lila złapały rytm i dołączyły do gitary Nialla swoim tamburynem. Dokończyli razem zwrotkę, szeroko się uśmiechając. Sarah wydawała się być podekscytowana takim wyborem następnego utworu. Musiała uwielbiać Guns N’ Roses, ku niezadowoleniu Harry’ego.

W tym utworze było coś ironicznego. I used to love her but I had to kill her, I had to put her six feet under and I can still hear her complain - śpiewane jeszcze tak słodkim, wysokim głosem Louisa. Tekst niby pełen zgorzkniałości, złości, surowości, ale jakże pełen jakichś uczuć, ukrytych głęboko w sobie. Tak jak ich relacja - nienawiść i miłość. Dwie wykluczające się pojęcia, a jak sobie bliskie.

Ta piosenka była o czymś, co można było kochać i jednocześnie nienawidzić.

Spoglądał przy śpiewaniu ukradkiem na Harry’ego, jakby chciał mu powiedzieć, że potajemnie ten tekst jest o nim. Ale Harry zajęty był wgapianiem się w zachodzące słońce i rozmyślanie - albo o tym, jak wielką był gwiazdą i jaką miał sławę, albo o tym, jak bardzo nienawidził rocka i zarazem klimatu tego utworu.

Niall przeciągnął końcową solówkę. Mitch nawet się uśmiechnął i sam dołączył do jego melodii swoją gitarą akustyczną. Dziewczyny się kołysały, Louis z Niallem śpiewali, a Harry rozmyślał o minionych godzinach i swoich słowach, które, cóż, rzeczywiście mogły zranić Louisa. W tamtej chwili tego nie widział, a teraz… Gdy widział go takiego radosnego, uśmiechniętego, beztrosko kołyszącego się w rytm piosenki GN’R zdawał sobie sprawę, że nie był przecież żadnym nędznym grajkiem z manchesterskich spelun. Był młodym chłopakiem z marzeniami, który świetnie radził sobie na wielkich scenach. I może trudno mu było przed sobą do tego przyznać, ale były koncerty, w których całkowicie go przyćmił, choć to on był gwiazdą wieczoru.

W końcu, ku uldze Harry’ego, piosenka się skończyła i nadszedł czas na wybranie kolejnego utworu. Wybór niby należał teraz do Harry’ego i jego popowych i dyskotekowych propozycji, ale Louis nie dał za wygraną. Wpadł mu do głowy tytuł, który co prawda nie był typowym rockiem, ale wywodził się z brytyjskiego podziemia rockowego. Wesoła, plażowa, wakacyjna… Idealna na taką porę.

— To może This Charming Man? - rzucił do Nialla, który słysząc ten tytuł, uśmiechnął się szeroko.

Harry natychmiast podłapał ten tytuł. Postanowił się odezwać, zapominając kompletnie, że wokół nich byli obcy ludzie i jego fani.

— Ta szarpana muzyka? - dopytał niepewnie. - Muzyka tych chłopaków w rozdartych sweterkach?

Mitch wywrócił oczami, a Louis parsknął śmiechem. Niall puścił to mimo uszu i zaczął grać pierwsze dźwięki, przez co zachęcił dziewczyny z tamburynem do dalszego grania na nim. Louis także zapomniał, że wokół nich są obcy ludzie.

Byli tylko oni dla siebie w czasie tego zachodzącego słońca.

— Nie podoba się? - zapytał cicho i ostro. - To wracaj do hotelu. Nikt ci nie każe tutaj być.

Harry patrzył prosto w jego oceaniczne oczy. Przybliżyli się do siebie nieznacznie. Gdy Louis poczuł na swojej dolnej części pleców rozgrzaną rękę Harry’ego, niemal wyprostował się jak struna.

— Ty mi każesz - wyszeptał mu do ucha.

Chciał coś odpowiedzieć, lecz dziewczyny - Everly, Lila i Sarah zaczęły śpiewać od słów: punctured bicycle on a hillside desolate. Harry szybko zdjął z jego pleców swoją rękę i uraczył go magicznym, wręcz czarującym uśmiechem.

Niby piosenka plażowa, ale Louis czuł w niej napięcie - przynajmniej w tej chwili. Nuta uwodzenia i lekkości bijące od Harry’ego i jego obecności. Mógł być na niego wściekły, ale Harry miał coś w sobie przyciągającego, coś magnetycznego, co sprawiało, że jego poddane, utracone serce biło mimo wszystko szybciej. Stracił swoje serce już wiele razy dla Harry’ego, ale z każdym dniem czuł, że jest to coraz silniejsze. Coś, czego nie mógł przeskoczyć. Coś, co musiało się wydarzyć. On miał zakochać się w największej gwieździe tej dekady.

Fascynacja, oczarowanie, pożądanie. I jego serce. Oddany w tej chwili. Ale czy mógł ufać takiej gwieździe, która miała wszystko pod sobą - wręcz cały świat?

Może coś w tym było, że ludzie lubili Harry’ego nie tylko ze względu na muzykę, jaką robił, ale przez to, na kogo się wykreował, jak czarującym był mężczyzną. Mógł być najgorszym skurwysynem świata, mógł być arogancki, bezczelny, oschły i rozpuszczony, ale miał coś w sobie, co przyciągało ludzi. Co sprawiło, że był gwiazdą. To była energia, którą ciągnął za sobą. Każdy jego szarmancki, starannie wyćwiczony pod publikę uśmiech, który sprawiał, że każdy jego fan mógł poczuć się wyjątkowy.

Ale miał też inny uśmiech - szczery i prawdziwy, na przykład kiedy budzili się rano w jednym łóżku albo gdy wyłapywał jego spojrzenia z backstage’u. Czy była to iluzja, czy jego prawdziwe oblicze?

Harry nagle wyciągnął z kieszeni swoich szortów paczkę papierosów i zapaliczkę. Podpalił jednego papierosa i zaciągnął się nim. Nie poczęstował Louisa papierosem. Było w tym coś, co Louis w nim nienawidził - pewność siebie i arogancja. Czy zawsze taki był? Czy to ta sława tak go zniszczyła?

Widział go w prywatnych chwilach. Widział go, gdy wracał do hotelowego pokoju po kolejnym koncercie, zostawiając za sobą krzyczących fanów. Widział go, gdy się wściekał, gdy był pijany i rozbawiony, gdy się przed nim otwierał i opowiadał mu o Nowym Jorku.

To było najgorsze. Harry mógł być skurwysynem, mógł się wściekać, krzyczeć na niego, być bezczelny i arogancki, ale miał to coś, co sprawiło, że Louis nie potrafił tak łatwo z niego zrezygnować.

A na pewno nie w tej chwili, gdy Harry podniósł na niego swój szmaragdowy wzrok i spojrzał na niego z tą swoją przeklętą iskrą w oczach. Pokręcił głową i odwrócił głowę w stronę zachodzącego słońca.

Piosenka skończyła się szybciej niż Louis się tego spodziewał. Albo trwała długo, ale zamyślił się na temat Harry’ego. Westchnął. Przez następne minuty siedział w ciszy. Mitch zagrał na prośbę dziewczyn jedną piosenkę Harry’ego - padło na As It Was. Potem dziewczyny poprosiły wszystkich o autografy i podziękowały za wspólną zabawę, po czym poszły do domu, co właściwie było wyznacznikiem końca plażowej imprezy. Mitch po chwili postanowił z Sarah wrócić do hotelu i przespać choć parę godzin, a Niall oznajmił, że wróci do baru i kupi sobie coś do picia. Oczywiście obiecał, że będzie to tylko jakiś egzotyczny sok, a nie alkohol - nawet niskoprocentowy.

Takim sposobem Harry i Louis zostali sami na plaży - już bez zachodzącego słońca, bo te schowało się za horyzontem już kilka minut temu; jedynie z cicho przygrywającą piosenką Take It Easy od The Eagles. Ognisko zostało zgaszone, więc właściwie mogli wracać do hotelu i pójść spać - oczywiście w oddzielnych pokojach. Louis postanowił tak zrobić. Był zmęczony i chciał pójść spać albo chociaż się położyć. Wstał więc z piasku, lecz szybko poczuł na swoim nadgarstku rękę Harry’ego. Spojrzał na niego zaskoczony z góry.

— Zostań - powiedział cicho, niemal błagalnie.

Przez chwilę bił się z myślami. Ostatecznie jednak usiadł z powrotem na piasku. Spojrzał na chwilę w stronę baru, przy którym siedział plecami do nich Niall. Potem rozejrzał się po plaży. Nikogo na niej, o dziwo, nie było. Tylko oni, lekki letni wiatr i pobliskie fale.

— Jesteś na mnie wściekły, prawda? - zapytał cicho Harry po chwili ciszy.

Nie usłyszał od niego odpowiedzi, jedynie prychnięcie. Louis odwrócił na chwilę wzrok w bok. To pytanie było zbędne, bo z kilometra było widać, jak bardzo jest wściekły, a przynajmniej tak mu się wydawało.

Westchnął ciężko, oparł się rękoma z tyłu i odchylił głowę.

— Przepraszam - odparł cicho. - Po prostu mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie, a ty poszedłeś na imprezę i…

Zaczął bawić się swoimi palcami z nerwów. Nie miał na nich sygnetów, które zakładał na koncerty, ale Louis wiedział, że gdyby je miał, zacząłby się nimi bawić. Spojrzał na niego łagodnie, bo taki spokojny, może wręcz zrozpaczony Harry to była dla niego nowość.

— Czasami mam wrażenie, że widzisz we mnie tylko gwiazdę, tak jak inni - wyznał naprawdę nieśmiało. - Nie wiesz, jak to jest, gdy wszystko zależy od ciebie. Dla ciebie Waszyngton to kolejne miasto, kolejny koncert. Zaśpiewasz kilka utworów i cię nie ma. A ja? Każdemu miastu muszę udowodnić, że nie bez powodu wyprzedałem po dwadzieścia, pięćdziesiąt, czasami osiemdziesiąt tysięcy miejsc.

Louis spoglądał na niego łagodnie. Jego złość nie wyparowała, ale spojrzał na to z trochę innej perspektywy.

— To nie usprawiedliwia cię, abyś mnie obrażał - powiedział Louis i zaczął bawić się piaskiem w swoich rękach, byle nie patrzeć na Harry’ego. - Rozumiem, że nie miało mnie tutaj być, ale…

Harry natychmiast przybliżył się do niego.

— Miałeś być.

Ściągnął swoje brwi zdezorientowany.

— Co? - rzucił.

Harry momentalnie się spiął, jakby przypomniał sobie, że rzucił coś nieodpowiedniego w jego kierunku. Wziął głęboki wdech i przybliżył się jeszcze bardziej do jego twarzy.

— Nic.

To jeszcze bardziej zdezorientowało Louisa. Nie był idiotą, było w tym coś podejrzanego.

— Powtórz, Hazz.

Hazz. Harry przełknął ślinę, po czym nałożył na swoje usta lekki uśmiech.

— Miałeś tu być - powtórzył zgodnie z jego wolą. - Tak miało być. Miałeś tu być ze mną. Naprawdę się w tobie zakochałem.

Louis mimowolnie wstrzymał powietrze, jakby znowu spanikował jak w Los Angeles. Nie rozumiał tylko jednego - zachowania Harry’ego. Dlaczego raz był miły, a drugim razem był arogancki do bólu - tak, jakby nigdy nic ich nie łączyło?

— To dlaczego tak się zachowujesz?

Złapał go za ramiona. Zaczęło mu się robić zimno. Zmartwiło go to. Miał teraz wielką ochotę go przytulić do siebie.

— Bo mi na tobie zależy - wyszeptał. - Nawet nie wiesz jak.

Louis przygryzł swoją wargę i pokiwał głową w zamyśleniu. Harry dał mu chwilę na przemyślenie tego wszystkiego. Dopiero po dłuższej chwili odważył się zabrać głos:

— Jesteś zły, prawda?

Wzruszył ramionami. Już niczego nie wiedział.

— Nie wiem.

To jakby uszczęśliwiło Harry’ego. Uśmiechnął się lekko, przybliżył się jeszcze bardziej do niego i spojrzał mu głęboko w oczy - tak, jakby chciał z nich odczytać wszystkie jego myśli.

— A mogę cię pocałować?

Louis nic mu nie odpowiedział, więc Harry uznał to za zgodę. Złączył swoje wargi z tymi jego, a Louis przymknął oczy, odwzajemniając pocałunek. Harry mógł być skurwysynem, ale był skurwysynem, którego kochał cholernie mocno.

Pocałowali się na plaży w Wirginii, nie myśląc o brutalnej rzeczywistości. Istnieli tylko oni i ich ciężkie uczucia, których nadal do końca nie potrafili zdefiniować. Louis wiedział jednak jedno - jakkolwiek nie miało być, miał być tutaj wraz z Harrym. Bo tak powiedział. Bo byli tutaj dla siebie i dla swoich straconych serc.

Chapter 26: 26. Carry on Wayward Son

Chapter Text

Filadelfia

Pikantna noc w St. Louis! Dwoje muzyków całuje się w klubie! - Sprawdź, co się działo za drzwiami zamkniętego klubu w Missouri! To nie plotka, to FAKT!

Darmowy koncert w Virginii Beach! - Harry Styles oszalał! Szalony i DARMOWY koncert w Wirginii w towarzystwie gorących dziewczyn z powodu odwołanych lotów (to PRAWDA)!

Pijany gitarzysta występuje na scenie! - Kto na to pozwolił?! Pijany jak bela w Waszyngtonie, chwiał się i mylił akordy (tylko u NAS)!

Te nagłówki pierwszych stron gazet plotkarskich prześladowały go od kilku godzin. National Enquirer, Star, Globe, Weekly World News, People, US Weekly… Wszystkie przekrzykiwały się i konkurowały ze sobą, która gazeta napisze bardziej absurdalny tekst. Chciałby powiedzieć, że te nagłówki to tylko plotki i żadna z tych rzeczy nie zdarzyła się w rzeczywistości, ale prawda była taka, że te wszystkie wydarzenia były prawdą. W St. Louis ktoś nakrył go z Harrym w klubie nocnym i zrobił im zdjęcie, a później wysłał do gazety, robiąc aferę i zwiększając popularność Harry’ego. W Virginii Beach nudzili się na tyle, że postanowili spędzić czas na plaży, śpiewając cicho piosenki - to nie był żaden darmowy koncert, a już tym bardziej schadzka z tamtejszymi dziewczynami. A w Waszyngtonie… No właśnie, w stolicy USA Niall po prostu wyszedł na scenę kompletnie pijany. Do ostatniej minuty nie było go na backstage’u, a gdy nagle do nich dołączył, aby wyjść razem z nimi na scenę… Louis od razu wyczuł od niego ten charakterystyczny duszący zapach wysokoprocentowego alkoholu. Chciał go zatrzymać; absolutnie nie mógł pozwolić mu wyjść na scenę przed prawie sześćdziesięcioma tysiącami ludzi i był nawet skłonny w tej awaryjnej sytuacji poprosić Mitcha o zastąpienie Nialla, ale ktoś z obsługi stadionu RFK kazał im natychmiast wyjść, aby nie opóźniać koncertu. Zostali wręcz wypchnięci na scenę, a stamtąd nie mogli tak po prostu zejść z powrotem na backstage i dezorientować ludzi; pomijając zupełnie fakt, że Harry by się wściekł i nie gadaliby ze sobą do końca trasy albo równałby go z ziemią co pięć sekund za takie upokorzenie przed tyloma fanami i to jeszcze w stolicy Stanów Zjednoczonych.

Gdyby tego było mało, Niall wyszedł na scenę w białym podkoszulku i z butelką piwa Budweiser. Nie dosyć, że był nawalony, to jeszcze zamierzał pić na scenie. Chwiał się, niemal potykał o własne nogi, a pomiędzy piosenkami czy w przerwach bez gitary pił to piwo - tak łapczywie, że alkohol skapywał mu po twarzy. Choć sam koncert nie przebiegł źle, utwory brzmiały jak coś, czego dało się słuchać, a ludzie dobrze się bawili, Louisowi i tak było cholernie wstyd za Nialla. Owszem, przyznawał, że kilka dni wcześniej sam pił z nim lekki alkohol w klubie w Miami, ale i on, i Aimee mieli go na oku. Wiedział, że nie powinno do tego dojść i zachował się wtedy jak idiota, zapominając, z jakim problemem zmagał się jego przyjaciel, ale w Waszyngtonie Niall już zupełnie przesadził. Sześćdziesiąt tysięcy ludzi widziało go w takim stanie, a teraz wszystkie gazety plotkarskie rozpisywały się na ten temat, jakby co najmniej odkryli największy spisek w historii Stanów Zjednoczonych.

Między koncertem w Waszyngtonie a tym w Filadelfii upływały tylko dwa dni - w zasadzie to jeden, bo następnego dnia wieczorem już byli na stadionie JFK przed koncertem w Pensylwanii. Louis nie miał nawet wystarczająco dużo czasu, aby odpocząć po koncercie w Waszyngtonie, bo lecieli już do Filadelfii. Nie miał czasu, aby zjeść porządnego obiadu czy się wyspać, a co dopiero mówić o rozmowie z Niallem. Myślał, że już się opamiętał, sam przed terapią częściowo przyhamował z piciem, a jednak nie. Upicie się w nocy przed koncertem w Leeds to było jedno, ale wyjście na scenę w takim stanie przed tyloma ludźmi? Nie chodziło o to, że narobił mu wstydu, ale jemu samemu powinno być cholernie wstyd za swoje zachowanie. Wszyscy teraz o nim pisali i to wcale nie pozytywnie.

Poranek w Filadelfii sam w sobie zaczął się źle. Nie dosyć, że od samego rana padało, a krople ciężkiego letniego deszczu spadały na odrapane, surowe budynki mieszkalne i biurowce, to jeszcze zarówno Jeff, jak i Harry zachowywali się nerwowo i podejrzanie. Jeff wyglądał, jakby był na coś zły, a Harry chodził tak poddenerwowany po hotelu, a później na stadionie, że Louis aż bał się do niego podchodzić. Wiedział, że Harry nie był na niego zły, bo z rana odzywał się do niego normalnie - mimo wpadki Nialla w Waszyngtonie. Zauważał jednak, że gdy Harry łapał wzrokiem Jeffa, spinał się jak struna i stawał się nerwowy. Cholera wiedziała, o co im poszło. Louis bał się, że chodziło o Nialla; miał nadzieję, że Jeff nie miał zamiaru go wyrzucić z trasy. Jeżeli miało do tego dojść, to Louis też wypadał - nie wyobrażał sobie przecież śpiewać bez niego na scenie przez najbliższe kilka koncertów. A wiedział też, że Harry nie chciał na to pozwolić. Potrzebował supportu, więc nie mógł ich wyrzucić teraz - tym bardziej że do końca trasy zostały jedynie cztery koncerty - obecny w Filadelfii, trzy w Nowym Jorku i ostatni w Londynie.

Louis z jednej strony cieszył się. Uwielbiał koncertować i cała trasa koncertowa z Harrym utwierdziła go w przekonaniu, że muzyka i koncertowanie to było coś, co naprawdę chciał robić w życiu, ale bycie aż tak długi czas w trasie - i to jeszcze z człowiekiem, który tak działał mu na nerwy - w końcu musiało go wykończyć. Czuł, że jego głos już nie wytrzymywał; w końcu nie był przyzwyczajony do tak obciążających głos koncertów. W Manchesterze śpiewał co weekend i to tylko dwie piosenki - jeszcze nie takie ostre i w nurcie bluesa - taki rock lat siedemdziesiątych, a na trasie Harry’ego tak zdzierał gardło, że po pierwszych koncertach w Anglii musiał zacząć pić herbatę z miodem, żeby złagodzić podrażnienie gardła i nie wyjść na następny koncert z okropnym głosem. Poza tym czuł, że musiał odpocząć - wrócić do domu, położyć się na łóżku w swoim pokoju i po prostu pójść spać. Łóżka w pięciogwiazdkowych hotelach były bardzo komfortowe, ale nie były jego łóżkiem w rodzinnym domu. Owszem, budził się w nich obok Harry’ego, ale potrzebował czegoś swojego. A może po prostu potrzebował odpocząć od tego koncertowego biegu i pożyć jeszcze raz zwykłym życiem dwudziestojednolatka. Sława była świetna, ale miała też wiele swoich wad. Może problem polegał też na tym, że został wraz z Niallem wrzucony od razu na głęboką wodę i nie mieli żadnego etapu przejściowego pomiędzy małym pubem a wielką - czasami największą w mieście - areną czy stadionem.

Miał wrażenie, że na stadionie JFK w Filadelfii wszyscy dzisiaj panikowali - włącznie z nim. Wszyscy biegali w różne strony, krzyczeli na siebie i wołali różnych ludzi, a on miał już dosyć tych krzyków. Poza tym sam był zły, bo czuł, że już po jednej piosence głos całkowicie mu padnie. Nie miał wiele czasu, aby zregenerować struny głosowe po poprzednim koncercie w Waszyngtonie, a dodając do tego jeszcze kłótnie z Harrym, podczas których podnosił głos…

Próbował znaleźć na backstage’u Nialla. Chciał się upewnić, że jest całkowicie trzeźwy, a jeśli czas pozwoli - porozmawiać z nim, chociaż krótko, o tym feralnym koncercie w Waszyngtonie. Ludzie z obsługi stadionu wpadali na niego ramionami; niektórzy posyłali mu dezaprobujące spojrzenia, inni przepraszali, wiedząc, że to ich wina. Louis przy tym wzdychał i rozglądał się wokół siebie, szukając wzrokiem swojego najlepszego przyjaciela albo kogokolwiek z ekipy, kto wiedziałby, gdzie jest.

Przechodził akurat obok pokoju głównej gwiazdy, na drzwiach którego widniało imię i nazwisko Harry’ego. Drzwi były lekko uchylone, a on w biegu zauważył w środku sylwetkę Harry’ego w już koncertowych ciuchach - w srebrnej koszulce z milionem brokatowych frędzli. Postanowił zawrócić i wejść do jego pokoju. Chciał się go zapytać, czy widział gdzieś Nialla, lecz zrezygnował szybko z tego pomysłu, gdy zauważył w środku Jeffa - i to w niezbyt dobrym humorze. Obaj go nie zauważyli; byli zbyt zajęci sobą. Wycofał się szybko i westchnął głęboko.

— Przemyśl to. To najlepsze dla twojej kariery. A Louis to…

Jeff nie dokończył. Louis chciał odejść, ale zaniepokoiło go, że usłyszał własne imię. Od początku trzymał Jeffa na dystans, bo od początku wydawał mu się dziwny i według niego miał dziwny stosunek do jego osoby, ale teraz… Brzmiał nadto poważnie. I nie rozumiał, o co mu znowu chodziło w jego temacie. Przez całą trasę dziwnie na niego patrzył, niekoniecznie mierzył go muzyczną miarą, a teraz jeszcze jego słowa do Harry’ego… To najlepsze dla twojej kariery. Ale co? Aby zerwali? Aby wyrzucić ich z trasy przez incydent Nialla z Waszyngtonu? A może wręcz przeciwnie - aby kontynuowali współpracę z Harrym po ostatnim koncercie w Londynie?

Zaniepokojony oparł się z drugiej strony o ścianę i wyjrzał nieznacznie za uchylone drzwi. Skoro mieli rozmawiać o nim, to nie widział przeszkód w tym, aby podsłuchiwać. Powinien wiedzieć o wszystkim, co dotyczyło bezpośrednio niego.

— Nie będę się zgadzać na żadne twoje pomysły - odpowiedział Harry dosadnie. - Tym bardziej, jeśli chodzi o Louisa.

Jeff prychnął. Wyprostował się; wcześniej stał pochylony nad stołem z przeróżnymi butelkami, opierając się o jego koniec rękoma. Przez chwilę patrzył w bok, jakby musiał dokładnie przemyśleć swoje następne słowa. Louis miał wrażenie, że ta rozmowa to skutek wszystkich emocji i nerwów, które od rana trzymali w sobie Harry i jego menadżer.

— A jednak zaśpiewałeś jego imię w tej piosence z Grease - powiedział po chwili zadowolonym tonem Jeff. - Tak jak się umawialiśmy.

— Tak, ale zrobiłem to z zupełnie innych powodów - warknął wściekły, zaciskając dłonie w pięści gotowy, aby uderzyć go w nos.

Musieli rozmawiać już dłuższą chwilę. Harry’emu już puszczały nerwy; wyglądał na naprawdę wściekłego. Louis nie chciał być teraz na miejscu Jeffa, bo wiedział, że z porywczością Harry’ego może się wydarzyć dosłownie wszystko. Gdyby był na jego miejscu, już dawno uciekałby do bezpieczniejszego miejsca.

— Tak? - powątpiewał kpiąco. - A to z jakich niby?

Harry spojrzał na niego tak wściekłym i tak lodowatym spojrzeniem, że mogło się irracjonalnie wydawać, że temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Za tym lodowatym szmaragdowym wzrokiem kryła się wręcz furia. Louis jeszcze nie widział go w takim stanie. Wiele razy grali sobie na nerwach, ale jeszcze nie widział aż tak wzburzonego Harry’ego.

— Mam dosyć, popełniłem błąd z tym planem - syknął, wymierzając w jego stronę palec. - Nie chcę już robić tego dla głupich pieniędzy. Chcę teraz robić wszystko po swojemu.

— Co? Po swojemu? Co to ma znaczyć? - dopytał zaskoczony, po czym parsknął śmiechem, pokręcił z niedowierzaniem głową i machnął ręką. - Nie żartuj sobie. Gdyby nie ten support i nasz plan, nie zarobiłbyś już prawie 90 milionów dolarów! Dzięki temu masz te całe stadiony, wywiady, świat o tobie mówi! Masz sławę, karierę i pieniądze! Chcesz mi wmówić, że to już się dla ciebie nie liczy? Przecież znam cię jak mało kto; jestem twoim menadżerem od początku twojej kariery! Bo co? Zakochałeś się w tym głupim rockowcu?

Wypluł ostatnie słowa z taką odrazą, jakby były one trucizną, która powoli go zabijała. Harry podniósł rękę, ale jeszcze nie wymierzył ciosu. Przygotował się na taką ewentualność i widać było po nim, że nic by go przed tym nie powstrzymało. Ani to, że Jeff był jego menadżerem, ani to, że był przed swoim kolejnym koncertem.

— A nawet jeśli, to co?

Louis wstrzymał oddech. Wiedział o tym, ale sam fakt, jak to brzmiało za każdym wypowiedzianym głośno razem - Harry Styles zakochał się w nim. Harry w pokoju chciał coś dodać, ale Jeff oburzony go wyprzedził:

— Oh, błagam cię - jęknął i położył swoje ręce na biodrach, kręcąc znowu głową z niedowierzaniem. - Miłość? W tej branży? Ty siebie słyszysz? Myślisz, że Louis chciałby z tobą być, skoro ty masz taką wielką karierę? On też patrzy tylko na swój interes; też chce zarobić kasę i być wielki. Więc przestań się bawić w księcia z bajki i rób to, na co się umawialiśmy! - zawołał.

Harry pokręcił głową. Nie wierzył w to, co mówił jego menadżer - i to jeszcze jakim surowym tonem. Nienawidził go. Jeff był taki wyrafinowany - on też taki kiedyś był? Też był taką wyrafinowaną gwiazdą? Louis go tak postrzegał? Jeff grał bezczelnie na jego uczuciach, starał się wzbudzić w nim poczucie winy. Próbował wmówić mu, że Louisowi nie zależy na ich relacji, ale on czuł coś innego, mimo że Louis jeszcze nie wyznał mu miłości.

Podsłuchujący Louis też wiedział, że tak nie było. Absolutnie nie chodziło mu tylko o karierę, o pieniądzach już zupełnie nie wspominając. Owszem, od zawsze marzył o takiej wielkiej karierze jak inne rockowe zespoły takie jak Scorpions czy Led Zeppelin, ale miał też inne priorytety. W jego życiu nie liczyły się tylko pieniądze i rozpoznawalność.

A już szczególnie to wszystko nie liczyło się dla niego od momentu, w którym zdał sobie sprawę, że z Harrym nie łączy go już tylko współpraca na trasie koncertowej. Nadal nie odważył się wyznać mu miłości i powiedzieć wprost, że też się w nim zakochał lub że go kocha, ale to tylko dlatego, że nie miał pewności, czy to wszystko było szczere. W końcu co chwilę się kłócili - dało się kochać kogoś i jednocześnie tę osobę nienawidzić? A może wcale go nie nienawidził? Może nigdy go nie nienawidził?

— Nie - postawił na swoim Harry - powiedział to tak głośno, że nawet niektórzy przechodzący ludzie na korytarzu spojrzeli momentalnie na uchylone drzwi; Jeff westchnął ciężko zniecierpliwiony. - Nie będę już tego robić! Wiesz co? Nie potrzebuję już tej umowy. Louis w ogóle na to nie zasługuje; nie na takie traktowanie.

Oczy Jeffa rozszerzyły się w ułamku sekundy. Takich słów nie spodziewał się usłyszeć od Harry’ego - od tego Harry’ego Stylesa - aroganckiej, wyrafinowanej, wyrachowanej, egoistycznej gwiazdy lat osiemdziesiątych. Harry i miłość? Przecież to brzmiało jak nieśmieszny żart. Obaj siedzieli w show-biznesie wystarczająco długo, aby doskonale wiedzieć, jak działała branża muzyczna. Taka była brutalna rzeczywistość, a Harry’ego ona jakoś do tej pory zupełnie nie interesowała.

— Miał być tylko na chwilę – warknął Jeff, pochylając się znowu przez stół. - Nie tak się, kurwa, umawialiśmy.

— Przykro mi, już dawno zerwałem tę umowę – odpowiedział mu chłodnym tonem.

— Wiesz co? Pierdol się.

Chciał już wyjść z pokoju wielce oburzony, lecz uznał, że jeszcze nie skończył należycie się kłócić z Harrym, więc przed wyjściem odwrócił się z powrotem do niego i jeszcze wytknął w jego kierunku swój ostrzegawczy palec.

— Spłacisz mnie – warknął. - Zarobiliśmy na tym miliony, to ja ci załatwiłem tę kasę! Dzięki mnie masz taką sławę! Cały świat o tobie mówi. Nie myśl sobie, że uciekniesz z tą kasą jak złodziej. Pogrążę cię, jeśli nie dostanę swojej części. Umowa była umową!

Harry prychnął z niedowierzania jego wyrachowaniem. Pokręcił głową i warknął:

— Chcesz mnie pogrążyć? - Nie dowierzał w dalszym ciągu. - Miej tylko świadomość, że jestem krok przed tobą. Wyznać ludziom, że potajemnie bierzesz na trasie kokę i posuwasz szesnastolatki? Szczególnie na mojej drugiej trasie?

— Nie sypiałem z żadnymi dzieciakami - syknął na początek, broniąc się, po czym dodał ciszej: - Nie zrobisz tego. Ogołocę cię co do pensa, zostaniesz z niczym.

— A to, kurwa, zdjęcie z szesnastolatką po koncercie w Seattle z drugiej trasy? - zawołał. - Sama ci wskoczyła do łóżka?! Szesnastolatka?!

— Takie dzieciaki to patologia - wyznał i machnął ręką. - Dasz im kilka dolarów, a one wskoczą ci do łóżka. Powiedz, że ty byś nie zrobił tego samego, gdyby chodziło o jakiegoś chłopaka.

— Wiesz co? Jesteś pojebany - warknął, wyrzucając ręce w powietrze.

Jeff uśmiechnął się arogancko, uświadamiając sobie coś, i pokręcił głową.

— Przepraszam, już to zrobiłeś - powiedział zwycięsko. - Puściłeś się za kilka…

Harry nie wytrzymał. Doskoczył do niego, złapał go za koszulkę i przyparł do ściany.

— Może to zrobiłem - przyznał się; Louis na korytarzu wstrzymał oddech. - Ale to było wcześniej. Teraz wiem, że popełniłem błąd. Zerwałem umowę, a ty zostaw go w spokoju.

— Jak będę chciał, to wyznam mu, kim naprawdę jesteś - zaszantażował go; Harry puścił go. - Bo kim jesteś? Pieprzoną, rozpuszczoną gwiazdą, która świata poza sobą nie widzi. Kochasz go? - prychnął i poprawił swoją białą koszulę. - Przypomnij sobie, co zrobiłeś. To nie jest miłość.

Louis chwycił się za głowę. Nic z tego nie rozumiał; ta ostra wymiana zdań Jeffa i Harry’ego zupełnie go zdezorientowała. I oczywiście musiał ją usłyszeć zaraz przed koncertem, na którym miał wystąpić przed prawie dziewięćdziesięcioma tysiącami ludzi. Poczuł się niemal identycznie jak w Los Angeles, kiedy dosłownie minuty przed wyjściem usłyszał od niego, że go kocha. Nie miał pojęcia, o co chodziło, ale te wszystkie tajemnice… Najlepsze rozwiązanie dla kariery Harry’ego, pieniądze, sława i plan. Jaki plan? Na co umówili się, że teraz Harry chciał zerwać tę umowę, a właściwie już dawno to zrobił?

I na jakie traktowanie nie zasługiwał? Na oschłe traktowanie Jeffa czy…

W tym momencie z pokoju wyszedł wzburzony Jeff, który tak gwałtownie otworzył drzwi, że te uderzyły w ścianę. Nawet nie zauważył opartego o ścianę korytarza Louisa. Rozejrzał się w obie strony, po czym agresywnym krokiem dołączył pędem do idących w stronę sceny dźwiękowców z wieloma sprzętami do nagłośnienia stadionu. Louis odprowadził go wzrokiem zdezorientowany.

Po chwili z pokoju wyszedł także Harry. On w porównaniu do swojego menadżera od razu zauważył Louisa. Stanął przed nim niemal w osłupieniu; wyglądał, jakby cała krew odeszła mu z twarzy. Ich spojrzenia niemal od razu się ze sobą spotkały. Oba przerażone spojrzenia próbowały siebie wzajemnie zrozumieć. Obaj spanikowani, z szybko bijącymi sercami, nie wiedząc, co powiedzieć. Harry miał wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod kontroli, a Louis… A Louis miał wrażenie, jakby wszystko właśnie układało się w całość.

Rzeczywistość przestała istnieć - w centrum uwagi byli tylko oni. Louis chciał zapytać dosadnie Harry’ego, co to była za rozmowa - o czym dokładnie rozmawiali i dlaczego poruszali jego wątek. Dlaczego Jeff powiedział, że Harry się puścił za pieniądze; dlaczego on miał być tylko na chwilę; co to był za plan; dlaczego Harry miał spłacić Jeffa i dlaczego zerwał tę umowę między nimi? Na co on nie zasługiwał i dlaczego Jeff był wściekły, że Harry go kochał?

Mógł zapytać o wszystko, a zamiast tego spytał tylko:

— Widziałeś gdzieś Nialla?

Harry jeszcze kilka dobrych sekund na niego spoglądał, jakby nie mógł uwierzyć, że Louis tutaj stał i mógł słyszeć jego rozmowę z Jeffem. Spodziewał się wszystkiego, a zamiast tego Louis po prostu zapytał go o Nialla. Zamrugał kilka razy oczami, potrząsnął głową i poprawił z nerwów swoje blond-czerwone włosy, które opadały mu na oczy. Marie jeszcze nie zdążyła ich ułożyć na koncert.

— Um, nie - odpowiedział niepewnie; Louis westchnął i postanowił ruszyć w dalszą drogę poszukiwań. - Mam nadzieję, że…

Harry dobrze nie dokończył, a już zobaczył dłoń Louisa w górze informującą go, aby nie kończył. Louis wiedział, co chciał powiedzieć. Znając jego i jego głupi charakter, chciał po prostu mu dopiec, mówiąc, że ma nadzieję, że Niall nie chleje gdzieś po kątach następnych alkoholi. Naprawdę mógł sobie darować. Widział przecież, jaki był spanikowany i nerwowy od samego początku. Kłótnie z nim to było ostatnie, na co miał ochotę.

— Oszczędź sobie tego - powiedział mu zmęczony.

Harry nie do końca wiedział, o co mu chodzi.

— Wszystko dobrze?

To jedno pytanie sprawiło, że Louis zatrzymał się na środku korytarza i spojrzał ciężkim, zmęczonym spojrzeniem na Harry’ego. Jakiś facet z obsługi stadionu zgromił go dezaprobującym spojrzeniem, bo przez jego nagłe zatrzymanie prawie na niego wpadł.

Czy było wszystko dobrze? W rzeczywistości miał ochotę się rozpłakać. Żył swoim snem i marzeniami, a mimo tego miał momenty, w których tak cholernie chciał się obudzić. Mimo że była to już końcówka trasy, to wszystko zaczęło go przerastać. A miał wrażenie, że w Filadelfii wszystko się już skumulowało. Problemy z głosem, pijący Niall, nerwowy Harry, jego wszystkie uczucia, emocje, tajemnice, dziwne rozmowy Jeffa z Harrym…

Irracjonalnie pragnął choć na jeden dzień znów być tym zwykłym dwudziestojednolatkiem nienawidzącym przesłodzonego popu, śpiewającym po tych tanich manchesterskich pubach i chodzącym z rana do pracy w myjni samochodowej. Żadnych wielkich koncertów, a już szczególnie żadnych kłótni i tego przepięknego, szmaragdowego wzroku Harry’ego na sobie. Niestety.

Mimowolnie pokręcił głową i nerwowo rozejrzał się wokół siebie. Przygryzł jeszcze wargę, jakby chciał powstrzymać swój płacz. Harry to zauważył. Jeszcze kilkanaście koncertów temu najprawdopodobniej nakrzyczałby na niego za to, że niepotrzebnie jest nerwowy, może opóźnić koncert i wyjdzie do ludzi zapłakany i z opuchniętymi oczami, ale teraz nie mógł na niego nakrzyczeć. Nie mógł tego zrobić, widząc go takiego bezbronnego, przerażonego, zagubionego, stojącego samotnie wśród zabieganych dźwiękowców i osób z obsługi stadionu.

Podszedł do niego powoli. Stanęli obaj z boku, aby nie denerwować bardziej dźwiękowców i obsługi stadionu, którzy i tak już ich wystarczająco zgromili wzrokiem. Zupełnie gdzieś mieli fakt, że przechodzili obok największej gwiazdy muzyki obecnych czasów, która jeszcze dwa miesiące temu mogła być bardzo roszczeniowa, lekko mówiąc.

— Przestań, naprawdę - poprosił go Louis. - Wiem, że jesteś zły.

Harry’ego zbiło to z tropu.

— Zły na co?

— Na Nialla, na mnie… Za ten cały Waszyngton - wytłumaczył mu, próbując się nie rozpłakać z nerwów. - Wszyscy o tym piszą w gazetach.

Harry nie do końca wiedział, co powiedzieć. Nie chciał skłamać, a prawda była taka, że był zły. Niall nie był jego gitarzystą i dziękował sobie i wszystkim innym, że to ogarnięty Mitch występował z nim na scenie. Narobił takiego wstydu przed tyloma ludźmi… Może fani nie zwrócili na to większej uwagi - najważniejsze było, że dobrze się bawili, ale na pewno połowa z nich szeptała między sobą i podśmiewała się z tragicznego wyglądu Nialla. Narobił wstyd nie tylko sobie i Louisowi, ale także jemu. Jak on teraz wyglądał w oczach poważnych dziennikarzy muzycznych, sponsorów, nowych fanów? Kim był, że wybrał taki support? Kim był, że pozwolił komuś takiemu wyjść na scenę? Rozumiał, że Niall miał problem i nie zawsze kontrolował, ile alkoholu pił, ale cholera, miał jakieś zobowiązanie. To, że Harry był zły, to mało powiedziane. On był wręcz wściekły. Miał ochotę udusić Nialla, utopić i zakopać, ale miał inne sprawy teraz na głowie.

Z drugiej jednak strony… Wszystkie gazety rozpisywały się o koncercie w Waszyngtonie. Jedne gazety robiły to pozytywnie, skupiając się na głównej części i jego wyśmienitym coverze, drugie robiły z tego głupią sensację, trzecie tworzyły teorie spiskowe skalą porównywalne aferze Watergate… Ale wszystkie gazety pisały o nim i o jego koncercie. Czego chciał więcej? Miał przez to rozgłos, większą popularność, ludzie o nim mówili.

Miał być przez to zły?

Wziął głęboki wdech.

— Nie - odpowiedział niepewnie. - Stało się, trudno. Dzisiaj jesteśmy już w Filadelfii.

Louis pokiwał powoli głową i odkaszlnął - bardzo drapało go w gardle. Zaniepokoiło to Harry’ego, który zmrużył oczy, lecz nie zdążył czegokolwiek powiedzieć. Pierwszy odezwał się Louis.

— Rozmawiałeś z Jeffem?

Zauważył jego reakcję. Spiął się, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy to było takie trudne, aby odpowiedzieć? Może zwróciłby na jego reakcję większą uwagę, jednak zauważył w tłumie pędzących ludzi z obsługi stadionu Nialla w pomarańczowej koszulce z zieloną puszką napoju gazowanego w ręce. Przeprosił szybko Harry’ego i pobiegł za swoim przyjacielem, zostawiając go samego w tyle. Ten odprowadził go wzrokiem i westchnął ciężko, ciesząc się częścią siebie, że uniknął odpowiedzi na to pozornie proste pytanie.

Tymczasem Louis złapał Nialla za ramię. Ten odwrócił się gwałtownie trochę zaskoczony tym gestem. Stanęli naprzeciwko siebie. Niall wyglądał, jakby nie do końca wiedział, dlaczego Louis go zaczepiał.

— Słuchaj, nie chcę ci prawić kazań, ale wiesz, że to, co się stało w Waszyngtonie, to była przesada? - zapytał go cicho, ale dosadnie.

Niall wywrócił oczami. Oczywiście, że wiedział, co się stało i co o nim pisały gazety. Poza tym skoro wszystko pamiętał, to nie był jeszcze aż taki pijany. Zawsze mogło być gorzej.

— Było trochę szaleństwa - odparł lekko, chcąc rozładować atmosferę i ten trudny temat.

Louis już nie miał na nic siły. Nie dosyć, że nie mógł należycie odpocząć po koncercie w stolicy USA, to jeszcze podsłuchana rozmowa Harry’ego z Jeffem, jego już odmawiające posłuszeństwa gardło i Niall, który próbował problem obrócić w pieprzony żart.

— Gdybyś był szalony, to byś zniszczył gitarę, a nie wychodził pijany na scenę! - zawołał i popukał się w czoło, pokazując mu, jaki jest głupi. - Dlaczego to zrobiłeś? Tu nie chodzi o mnie; sześćdziesiąt tysięcy ludzi się na ciebie patrzyło jak na kretyna.

Wzruszył ramionami, skrzyżował ręce na piersi i nonszalancko oparł się ramieniem o ścianę.

— Nie spróbować Budweisera w Stanach… - rozmarzył się, przypominając sobie smak tego piwa. - Przypomniałeś sobie o mnie?

— Co? O co ci chodzi?

— Miałeś cały wczorajszy dzień, aby ze mną porozmawiać…

Louis nie wierzył, że w taki sposób Niall chciał zmienić temat. Mieli rozmawiać na temat tego incydentu w Waszyngtonie, a nie na temat tego, że spędzali ze sobą mało czasu. To była prawda, ale Niall musiał zrozumieć, że byli w innej rzeczywistości niż w Manchesterze. Byli w trasie. Na niej był także Harry, była Sarah, Mitch, inni członkowie ekipy… Jeff wręcz patrzył im na ręce. Poza tym czego on chciał? Był zazdrosny? Przecież w niektórych miastach mieli razem pokój, Louis nie zawsze był w jednym pokoju z Harrym - szczególnie gdy ten działał mu na nerwy.

— Dobrze wiesz, że nie mieliśmy dużo czasu między Waszyngtonem a Filadelfią, jestem zmęczony - wytłumaczył się. - I myślisz, że mam ochotę z tobą rozmawiać na tak wstydliwy temat?

— Bo wolałeś spędzać czas z Harrym - uznał. - Ja rozumiem, że ci się podoba, ale coś mi się nie podoba w jego charakterze. Popatrz tylko na niego; to gwiazda, na pewno zależy mu tylko na pieniądzach i karierze.

Akurat w tym momencie obaj usłyszeli donośny głos dobiegający z drugiego końca korytarza. Louis odwrócił wzrok w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał obok Harry’ego. Harry nadal tam stał, a przed nim znajdował się Jeff wymachujący mu przed twarzą jakąś gazetą - może kolejnym tanim tabloidem.

— Cały świat o tobie, kurwa, pisze! - wołał na cały korytarz. - Sama Madonna mogłaby się przy tobie schować! Mogłaby, bo ty, kurwa, nic nie robisz w tym temacie! Masz, kurwa, sprawić, żeby wszyscy zapomnieli o tym głupim rozwodzie Madonny z pożal się Boże aktorzyną!

Louis wrócił spojrzeniem do Nialla, który podniósł swoje brwi i wzruszył ramionami. Pokazał dłońmi z wyrzutem na rozmawiających w dali Harry’ego i Jeffa.

— I o tym właśnie mówię - powiedział.

— I przez to się upiłeś, tak? - zapytał z wyrzutem. - Poważnie?

Widząc wściekły wzrok Louisa, westchnął ciężko. Musiał odpuścić głupie przekomarzanki. I, cóż, Louis miał rację - przesadził w Waszyngtonie. Miał tylko ochotę coś wypić, a że przed koncertem był z Mitchem w miejscowym sklepie i kupili tam kilka butelek najpopularniejszego amerykańskiego piwa…

— Przepraszam. - Tylko na to się zdał.

Louis westchnął. I tak nie mieli czasu na dłuższą rozmowę ani prawienie morałów. Zaraz wychodzili na filadelfijską scenę przed dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi. Dłuższe rozmowy na ten temat mogli zostawić na czas po koncercie w hotelu albo na następny dzień w Nowym Jorku.

— Ni, jeśli coś jest nie tak, to zawsze możesz ze mną pogadać - powiedział mu troskliwie. - Nieważne, czy byłoby to rano, przed koncertem czy o trzeciej w nocy. Ale dzisiaj chcę, abyś był na scenie całym sobą.

Przetarł swoją zmęczoną twarz i uśmiechnął się słabo.

— Dobrze, dzisiaj jestem.

Louisa ucieszyła ta odpowiedź. Klepnął Nialla raz w ramię, po czym razem postanowili pójść już w stronę backstage’u, gdzie na nich powinna czekać już Sarah. Przeszli obok Harry’ego, któremu przed twarzą Jeff nadal wymachiwał gazetą. Ten jednak nie był zainteresowany swoimi plotkami i sensacją o rozwodzie Madonny z Seanem Pennem. Wolał odprowadzić wzrokiem Louisa do najbliższego zakrętu, myśląc o tym, jak bardzo mu na nim zależało, a jak bardzo mógł to wszystko stracić w zaledwie parę sekund.

Tymczasem na backstage’u rzeczywiście była już Sarah. Bawiła się swoimi pałeczkami pomiędzy swoimi palcami i słuchała, co ma jej do powiedzenia Mitch, który dotrzymywał jej towarzystwa w oczekiwaniu na resztę supportu. Słuchała go raz po raz, aż nie usłyszała od niego pewnego sformułowania:

— Jestem pewny, że Louis nie jest tutaj przypadkowo - powiedział do niej, ta natychmiast przestała się bawić pałeczkami i spojrzała na niego wrogo. - Nie został wybrany, bo ładnie śpiewa.

— Przestań - niemal syknęła, przybliżając się w jego stronę. - To nieprawda. Ashton wypadł, więc potrzebowaliśmy kogoś na zastępstwo. I trafiło na nich, bo są dobrzy - podkreśliła mu to niemal.

Mitch nie był przekonany do tej argumentacji. Położył swoje dłonie na biodrach i pokręcił głową, patrząc przez chwilę na całą mokrą scenę od padającego niemiłosiernie deszczu. Jeszcze chwila, a mogły się tam stworzyć kałuże.

— Wmawiaj sobie - burknął, po czym powrócił do niej spojrzeniem. - A to dlaczego wrócili na część amerykańską, skoro Ashton był już zdrowy?

Wymieniali się spojrzeniami jak skłócone małżeństwo walczące o swoją rację. Od zawsze byli zgodną parą i raczej mieli te same poglądy, ale tym razem obaj mieli zupełnie inny obraz całej tej sytuacji wokół Harry’ego i Louisa.

— Wszyscy wiemy dlaczego.

— No właśnie, wszyscy wiemy dlaczego.

Obaj mieli jednak coś innego na myśli. Sarah słysząc odpowiedź Mitcha, prychnęła i pokręciła głową. Obaj nie mieli pewności, o co chodziło z zarządem i Jeffem, ale bez przesady - ci na górze w zarządzie byli poważnymi ludźmi, Jeff to był szanowany menadżer największej gwiazdy, a Harry… Harry był, jaki był, ale Sarah widziała teraz na własne oczy, jak ten arogancki przedtem Harry Styles zmienił się pod wpływem Louisa i jak na niego patrzył. Gdyby te wszystkie plotki krążące po zespole były prawdą, Harry miałby zupełnie inny stosunek do Louisa.

— I co? Chcesz mi wmówić, że to, że Harry się uspokoił, to nie przez Louisa? - zapytała go poważnie. - Zaczął brać leki albo prochy i się wyciszył?

— Przestań, od prochów byłby bardziej agresywny - mruknął Mitch i wywrócił oczami.

Widział wiele uzależnionych osób w swoim życiu, szczególnie w Los Angeles na początku lat osiemdziesiątych, i wiedział, że choć były narkotyki wyciszające jak heroina - królowa Sunset Strip, to po kokainie czy amfetaminie Harry byłby pobudzony i agresywny. Nie twierdził, że Harry nigdy nie tknął narkotyków, ale na pewno nie brał ich regularnie; byłby innym człowiekiem, gdyby to robił.

— No widzisz! - zauważyła dziewczyna. - Harry naprawdę się zakochał.

Brzmiało to niby zwyczajnie, ale zarazem absurdalnie. Mitch znał bardzo długo Harry’ego i we wszystko by uwierzył - nawet w to, że w rzeczywistości nie lubi śpiewać, ale w to, że się zakochał… Harry nie był takim człowiekiem. W mediach był słodki i cukierkowy, ale w rzeczywistości był facetem tak aroganckim i egoistycznym, że Mitch nawet nie był pewien, czy wiedział o takim pojęciu jak miłość.

— Być może - uznał i wzruszył ramionami. - Ale to nie zmienia faktu, że jego cel jest nadal taki sam.

Chciała coś powiedzieć, lecz złapała się na tym, że Mitch ją po prostu zagiął. Nawet jeśli Harry zakochał się w Louisie, plotki nadal mogły okazać się prawdziwe. Cholera, przeklęła w myślach. Mitch miał rację i bała się niestety tego, że taka była brutalna rzeczywistość. Bała się tego, bo polubiła Louisa i wiedziała, jaki w głębi był wrażliwy.

Kiedy znalazła jakiekolwiek dobre słowa do wypowiedzenia, obok nich znalazł się Louis wraz z trzeźwym tym razem Niallem w pomarańczowej za dużej koszulce i dla odmiany z puszką Sprite’a w dłoni. Dziewczyna spojrzała na nich niepewnym spojrzeniem, podczas gdy Mitch jak zwykle obrzucił ich swoim znudzonym i zmęczonym spojrzeniem.

— To i tak skończy się źle, zobaczysz - wyszeptał do niej na ucho i odszedł w kierunku pokoju, w którym siedziała Marie.

Sarah odprowadziła go wzrokiem i westchnęła ciężko, po czym spojrzała na nerwowo uśmiechniętego Louisa. Tak bardzo było jej go szkoda. Jednak przyrzekła sobie, że do końca będzie wierzyć w to, że to, co wygadywał Mitch, było największą bzdurą świata. Przecież nie była ślepa - widziała Harry’ego. Nie uważała też, że był aż tak złą i egoistyczną osobą, aby posunąć się do czegoś takiego. Nie mogła więc o tym powiedzieć Louisowi ani słowa.

Uśmiechnęła się do nich nerwowo, po czym spojrzała szybko na scenę z backstage’u. Padało niemiłosiernie, cały sprzęt był mokry, a ludziom przy barierkach ubranie już przylegało do ciała. Pokręciła głową i zaśmiała się nerwowo. Musiała jakkolwiek zmienić temat - przynajmniej dla siebie.

— Ale pada - powiedziała. - Filadelfia nie ma dzisiaj dla nas litości.

To samo twierdził w tłumie ludzi Liam, który był już przemoknięty wraz z Zaynem do suchej nitki. Oczywiście nie mogli tak po prostu nie przyjść sobie na koncert Harry’ego Stylesa ze względu tylko na głupią pogodę - byliby idiotami, wydając w błoto tyle dolarów za bilety, ale pogoda dawała się we znaki i nic nie zapowiadało poprawy. Cała koszulka Zayna była mokra, jego spodnie zresztą też. Obaj wyglądali, jakby wyszli spod prysznica, bo, cóż, stali już na płycie stadionu kilkadziesiąt minut. Musieli przyjść wcześniej, aby zająć jak najlepsze miejsca, a że padało niemal od rana, to niestety byli skazani na takie przemarznięcie.

— Mogli chociaż pozwolić wnieść parasol - przeklinał Zayn, trzymając się za ramiona; mimo że było względnie ciepło na dworze, deszcz robił swoje. - Ale nie, bo to niebezpieczne dla innych osób. Jak my wszyscy po tym koncercie będziemy chorzy, to zobaczą, jakie to było niebezpieczne!

Liam, cóż, po części musiał się z nim zgodzić. Wiedział, że był ogólny zakaz wnoszenia parasoli na takie imprezy masowe - jeszcze takie wielkie na kilkadziesiąt tysięcy osób, ale mogli chociaż zrobić wyjątek ze względu na pogodę. Naprawdę w Filadelfii padało niesamowicie mocno, a że koncert został zorganizowany na otwartym stadionie… Cóż, mógł się odbyć w zamkniętej arenie, ale każdy muzyk chyba wolałby dziewięćdziesiąt tysięcy fanów niż tylko trzydzieści tysięcy. Dodatkowo przecież i tak Harry i jego ekipa nie mogli zmienić miejsca koncertu na ostatnią chwilę tylko ze względu na pogodę.

— Przysięgam, że nawet z czterdziestostopniową gorączką pójdę na te wszystkie koncerty w Nowym Jorku - zarzekał się zły Zayn.

Po Filadelfii były trzy koncerty w Nowym Jorku - na Brooklynie, w Queens i na Manhattanie na słynnym oczywiście Madison Square Garden. Zdobycie biletów szczególnie na ten ostatni koncert w USA - i to jeszcze na MSG - to było nie lada wyzwanie. O bilety bili się dosłownie wszyscy - wszystkie wyprzedały się w zaledwie dwadzieścia siedem minut, co stanowiło nowy rekord w wyprzedaniu całej hali. To, że Zaynowi udało się je kupić, to był jakiś cud. Nie dosyć, że miał tam zobaczyć samego Harry’ego Stylesa, to miał jeszcze zobaczyć Nowy Jork na przestrzeni trzech dni i to słynne MSG. Przyrzekł sobie, że cokolwiek mu będzie - nawet jeśli będzie mieć czterdzieści stopni gorączki i będzie wręcz umierał - pójdzie na ten koncert. Nie po to walczył o te bilety, aby teraz tak łatwo z nich zrezygnować tylko przez głupi deszcz z Filadelfii. To miasto i tak zresztą nie było tak ładne. Harry mógł już zrobić koncert w Pittsburghu - tam był na swojej drugiej trasie, a Zaynowi wydawało się, że to żywsze miasto niż Filadelfia.

— Mogli chociaż zapewnić herbatę… - uznał Liam i rozejrzał się wokół siebie.

Stali niemal na środku stadionu - ani za daleko sceny, ani blisko barierek. Było tyle ludzi, że niektórzy aż na nich napierali.

— Harry na pewno chciał to zrobić - powiedział Zayn. - Przecież on jest taki kochany i życzliwy, na pewno martwi się o nas. To ta Filadelfia jest jakaś dziwna!

Wypuścił ręce w powietrze, dostając coraz cięższymi kroplami deszczu w głowę. Liam westchnął i spojrzał na swój zegarek na nadgarstku. Za niedługo powinien się zacząć koncert. Miał nadzieję, że chociaż on wynagrodzi ludziom stanie w tej beznadziejnej pogodzie.

— No nie wiem, czy Amerykanie tak bardzo lubią herbatę - mruknął Liam, chcąc rozładować atmosferę między nimi.

Zayn z początku nie zrozumiał tej aluzji. Dopiero po chwili załapał słowa Liama i wybuchnął śmiechem. Liam spojrzał na niego i także się uśmiechnął. Cóż, śmiejący się Zayn w deszczu…

— No wiesz, niedaleko stąd do Bostonu.

Powiedział to i śmiał się dalej. Jego śmiech był tak zaraźliwy, że Liam też nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Cieszył się, że trafił na takiego kompana w czasie swojej podróży za Harrym Stylesem. Miał wrażenie, że dopełniali się w każdym calu. Choć Zayn był bardziej otwarty i szczery do bólu, bardzo go lubił. Martwił go czasami swoimi szalonymi pomysłami, ale dzięki temu przeżyli niesamowite chwile na przeróżnych koncertach i w przeróżnych miastach świata. Przynajmniej ich podróże nie polegały na nudnym odliczaniu od koncertu do koncertu. Kamera, plotki, show-biznes…

Martwiła go jednak jedna rzecz - czy to Zayn zrobił im zdjęcia w St. Louis i wysłał je do gazety? Nie miał odwagi się go o to zapytać. Wszystko niestety wskazywało na niego. Chciał rozgłosu, twierdził uparcie, że to oni… Jeśli to naprawdę on zrobił te zdjęcia i wysłał je do National Enquirer, to przyczynił się do niesamowitego wzrostu popularności Harry’ego. Nie był tylko pewien, czy było to negatywne, czy pozytywne.

Rozmyślałby tak dalej, gdyby nie to, że tłum ludzi zgodnie zapiszczał w tym samym momencie, widząc na scenie Louisa, Nialla i Sarah. Sarah miała włosy związane z tyłu w koka, a to odznaczało jej duże srebrne kolczyki koła. Miała na sobie zwykłe conversy, jeansowe spodnie i czarną podartą koszulkę. Zupełnie olała parasol i inne wodoodporne bzdety; deszcz nie był jej straszny. Niall z kolei miał pomarańczową koszulkę włożoną w jeansowe spodnie zwieńczone czarnym paskiem, które pasowały do jego ciężkich czarnych wiązanych butów. W dłoni miał zieloną puszkę Sprite’a, co było miłą odmianą po Waszyngtonie, gdzie wyszedł z butelką amerykańskiego piwa.

A Louis, który doszedł właśnie do mikrofonu na statywie… Liam mógł się pokusić o stwierdzenie, że mógł to być jeden z jego najlepszych strojów na całej trasie, choć na pewno nie stylizował się i nie przygotowywał się tak jak Harry. Włosy miał w pół ładzie, ale tak, jakby przed koncertem powiedział, że ma czesanie gdzieś, bo i tak zmoknie na deszczu. Na nich miał okulary przeciwsłoneczne - dla zasady. Ale to nie one były najważniejsze.

W oczy rzucała się przede wszystkim biała koszulka z krótkim rękawem. Nadruk na niej przedstawiał Batmana i Jokera wpatrzonych w siebie, a pod nimi widniał niebieski napis Arch Enemies. Miał ją wypuszczoną do spranych jeansowych spodni - takich, że aż w okolicach kolan ich kolor przypominał piasek. A do tego założył czarne vansy.

Przywitał się z całą Filadelfią. Louis widząc taki tłum ludzi - dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi, aż pociemniało mu w oczach. Musiał jednak wziąć się w garść. Tej nocy nie mógł pozwolić sobie na głosową niedyspozycję. W Waszyngtonie zawiódł Niall; on nie mógł zawieść w Filadelfii.

Piosenka szybko się zaczęła. Mimo że większość ludzi niezbyt wiedziała, co to za utwór, był on na tyle energiczny, że niemal wszyscy od razu zaczęli skakać i się bawić.

— I surrender! - Złapał za mikrofon na statywie. - To your heart, baby. Do anything that you want me to do! Please be tender

Dokończył pierwszą zwrotkę i wyciągnął mikrofon ze statywu, wchodząc w przedrefren. Uwielbiał tę piosenkę całym swoim sercem - tak jak zespół Rainbow. I Surrender było energiczną piosenką o po prostu poddaniu się, czyli czymś, co w zasadzie dotyczyło go całego.

Z pełną werwą, ale starając się oszczędzać swój głos, wszedł w refren:

— I surrender, I surrender, I’m giving up the role of pretender!

Może to były jego ciche słowa do Harry’ego. Z każdym dniem coraz bardziej się poddawał swoim oporom, a to znaczyło, że w końcu musiał mu powiedzieć, że też go kocha. Mimo tych wszystkich tajemnic, planów z Jeffem, podsłuchanych rozmów, wybuchowego charakteru Harry’ego… Był jego.

W całości oddał mu się. W całości stracił swoje serce. W całości poddał się.

Po refrenie przyszedł czas na Nialla, który tym razem był całym sobą tutaj na scenie - nie przy butelce piwa czy w barze. Ludzie zachwycili się jego energiczną, choć krótką solówką i zaczęli bawić się do kolejnej zwrotki śpiewanej przez Louisa. Sarah też wyglądała na zadowoloną - choć rytm był prosty, była to muzyka, którą kochała całym sercem.

Louis wręcz chodził po kałużach. Robił to powoli, choć do takiej piosenki miał ochotę biegać od jednego końca sceny do drugiego. Bał się, że poślizgnie się, a to mogłoby się skończyć różnie - nawet złamaną nogą. Był na scenie od zaledwie kilku minut, a był już cały mokry - czuł jak zimne krople deszczu spadają na jego rozgrzane od śpiewu i chodzenia po scenie ciało. Jednak zapach letniego wieczornego deszczu miał swój urok i paradoksalnie idealnie on pasował do piosenki zespołu Rainbow.

Liam i Zayn mimo deszczu też świetnie się bawili. Mimo że był to rock, to była to tak energiczna piosenka, że aż dziwnie było nie skakać z ludźmi wokół. Wszyscy skakali, niektórzy nawet śpiewali, choć była to piosenka mniej znana w Stanach Zjednoczonych. Ale nieważne było to, co zespół coverował. Ważne było to, jak to robił. I Niall nie był pijany i nie mylił akordów. W Waszyngtonie robił to nieustannie i mimo że zabawa była przednia, słychać było te błędy.

Piosenkę przeciągnęli do aż dziesięciu minut - długie solówki i kilkukrotne powtórzenie refrenu to była wersja na ten wieczór. Na koniec Louis wyciągnął ponownie mikrofon ze statywu, zrobił kilka kroków do tyłu i ponownie rozpoczął:

I surrender, I surrender, darling, now won't you be tender

Spojrzał na Nialla i uśmiechnął się lekko; ten to oczywiście odwzajemnił, bawiąc się swoją gitarą. Też był cały przemoczony - wyglądał dosłownie jak spod prysznica. Ale taki był urok grania w deszczu. Nie mogli przecież zawsze grać w słoneczku albo pod gwieździstym niebem.

Surrender, oh, surrender! - Zrobił jeszcze jeden krok do tyłu. - Feel the love that I send you!

Wsłuchał się w utwór, po czym padł na kolana, przymknął oczy i całym głosem, nie przejmując się tym razem swoim gardłem, wykrzyczał:

— I surrender!

Niall przejechał po strunach od góry do dołu i zaczął się dosłownie bawić swoją gitarą jak zabawką. Sarah uśmiechnęła się szeroko i na chwilę spojrzała w bok, szukając wzrokiem gdzieś na backstage’u swojego chłopaka. Tradycyjnie cały utwór skończyła kilkoma ciężkimi uderzeniami w bębny. Tłum oszalał, niektórzy nawet prosili o bis, choć wiedzieli, że przed nimi jeszcze jedna długa piosenka.

Louis musiał odpocząć. Ciągłe śpiewanie, jeszcze w deszczu i chodząc doprowadziły do tego, że sucho mu się zrobiło w gardle. Podszedł do postawionego wcześniej pianina, które potrzebne było później Harry’emu. Stała tam butelka wody. Musiał upić łyk. Z pierwszą piosenką sobie poradził, ale druga… Naprawdę bał się o swoją dyspozycyjność.

Odkręcając nakrętkę butelki, powiedział do mikrofonu, że mocno pada, po czym zachichotał. Wszyscy mu zawtórowali. Upił łyk wody, odetchnął z ulgą, po czym jeszcze odkaszlnął kilka razy i wrócił na środek sceny, poprawiając swoje już całkowicie mokre włosy. Dał znak Sarah i Niallowi, że mogą zaczynać kolejny utwór.

Gdy Zayn usłyszał pierwsze dźwięki gitary elektrycznej - od razu wiedział, co to za utwór, i szczerze mówiąc, nie był z niego zadowolony. Barracuda Heart. To już chyba wolał poprzednią propozycję. Ta piosenka wydawała mu się taka nudna i taka monotonna, że nie wiedział, co ze sobą zrobić podczas nadchodzących minut. Ludzie jakoś wiedzieli, Liam także, bo zaczęli zgodnie kiwać głowami i tupać nogami.

Louis przełknął ślinę, wiedząc, że niedługo będzie musiał zacząć śpiewać. Postanowił postąpić jak Harry. Nałożył na swoją twarz maskę, która miała ukryć jego niepokój, i pełnym głosem z radością zaczął:

— So this ain't the end - I saw you again today; I had to turn my heart away.

Może z kolei ten utwór też był o Harrym, ale o jego koncertowej stronie? Trochę o pieniądzach, o pocałunkach dla wszystkich… O tym, jak świetnym aktorem był na scenie przed tyloma fanami. A czy przed nim też był aktorem? Czy przed nim też coś ukrywał?

— You lying so low in the weeds - zaczął wyraźnie wyższym głosem, choć bał się, że zaraz załamie mu się głos. - I bet you gonna ambush me. You’d have me down, down, down, down on my knees! Now wouldn't you, Barracuda?

Odetchnął z ulgą, gdy pałeczkę pierwszej postaci przejął po nim Niall, a on zaśpiewał to całkowicie czysto. Czuł, że był blisko załamania głosu; nie miał pojęcia, jak da radę z kolejnym refrenem, który śpiewany był w tej samej wysokiej intonacji.

Niall nie byłby sobą, gdyby nie chciał dłużej pochwalić się swoimi umiejętnościami, tym bardziej że był dzisiaj w wyśmienitej formie. Dzięki temu pozwolił Louisowi choć na moment wyciszyć się i uspokoić głos; dał dzięki temu odpocząć jego gardłu. Louis tylko modlił się, aby jutro nie stracił całkowicie głosu, bo jeśli tak się stanie… Sam nie miał pojęcia, kto zaśpiewa w Nowym Jorku. Harry przecież nie będzie sam dla siebie supportem.

Liam i Zayn jako fani doskonale słyszeli spokojniejszy głos Louisa - tak jakby ten się oszczędzał. Nie mieli pojęcia, czy było to ze względu na ważniejsze koncerty w Nowym Jorku, czy dlatego, że jego głos już odmawiał mu posłuszeństwa, ale bez problemu to wychwycili. Inni bawili się świetnie do coverowanej piosenki Heart, a oni, a przynajmniej Zayn, cóż, woleli zajmować się czymś innym niż zabawą do takiego utworu.

W końcu doczekali się końca utworu. Louis miał wejść w ostatni refren tego wieczoru. Miał tylko jedno zadanie do wykonania - poprawnie zaśpiewać ostatnie wersy i zejść ze sceny spełniony, że przebrnął przez wszystkie piosenki bez żadnych problemów.

Myśląc tak, chyba za bardzo się przeliczył.

If the real thing don't do the trick - no! You better make up something quick; You gonna burn, burn, burn

I przy ostatnim słowie burn głos tak wyskoczył mu poza skalę, że aż mikrofon zapiszczał. Ludzie nie zwrócili na to większej uwagi, dalej dobrze się bawili, tym bardziej słysząc niesamowite dźwięki gitary Nialla, ale Louisowi zrobiło się tak wstyd, że jedyne, o czym myślał, to aby zapaść się pod ziemię. Sarah i Niall też to słyszeli, ale nie dali po sobie poznać, że coś jest nie tak. Louis miał tak wielką ochotę wręcz z płaczem wybiec ze sceny i schować się pod hotelową kołdrą. Taki wstyd i to jeszcze przed tyloma ludźmi - dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi słyszało, jak załamał mu się głos. To była zdecydowanie gorsza liczba niż sześćdziesiąt tysięcy osób widzących pijanego i chwiejącego się w każdą stronę Nialla w Waszyngtonie.

Próbował utrzymać nerwy na wodzy, aby nie pokazywać ludziom na stadionie, że się tym przejął. Miał szczęście, że końcówka piosenki to był sam instrumental, bo gdyby miał jeszcze coś zaśpiewać, to chyba oddałby mikrofon Niallowi.

Na scenę spadło trochę przemokniętych kwiatów, lecz nie interesowały one Louisa. Nawet nie poczekał na koniec całego utworu. Ulotnił się ze sceny szybciej niż Niall i Sarah. Dziękował też komukolwiek mógł, że na backstage’u nie było akurat Harry’ego - przynajmniej gdy schodził, bo nie był pewien, czy był, gdy zdarzyła mu się ta wstydliwa wpadka. Zdenerwowany na siebie i zażenowany szybkim krokiem zmierzył w stronę supportu.

Zayna i Liama zdziwiła ta nagła ucieczka Louisa ze sceny. Owszem, coś mu nie wyszło, ale ogólnie dał fajny początek koncertu. Spojrzeli na siebie, po czym dali kilka oklasków na pożegnanie Sarah i Niallowi i odprowadzili ich wzrokiem na sam backstage.

— Słyszałeś to? - zapytał go Zayn. - Nie wiedziałem, że umie wyciągnąć tak wysokie dźwięki - zachichotał.

Liam wzruszył ramionami i poprawił swoje mokre włosy. Chciał poprawić także koszulkę, ale nie miało to sensu, bo i tak przyklejała się do jego ciała.

— Pewnie jest chory - spekulował Liam.

— Albo zestresował się. Wiesz, przed tyloma ludźmi każdy by to zrobił.

To też była racja. Dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi to jednak nie jest mała liczba. To była ta sama liczba ludzi co na Live Aid w 1985 roku właśnie na tym stadionie. Louis mógł się poczuć przytłoczony taką wagą wydarzenia, a jeszcze popełnić błąd w takim miejscu i przed tyloma ludźmi… Liam współczuł mu, bo musiało to być okropne uczucie - jeszcze dla kogoś, kto zaczynał swoją karierę.

Harry tego wieczoru wyglądał równie oszałamiająco co Louis. Srebrna koszulka z milionem srebrnych i błyszczących frędzli była dopasowana do białych spodni z satynowym połyskiem - luksus i elegancja w jednym. Na palcach oczywiście miał milion sygnetów i pierścionków, które połyskiwały w świetle stadionowym i kroplach deszczu.

Świecił jaśniej niż reflektory starego, ale ikonicznego stadionu JFK.

Koncert zaczął się od piosenki As It Was. Cała Filadelfia znała na pamięć tekst najpopularniejszej piosenki ostatnich miesięcy i Harry’emu to się bardzo podobało. Potem czas był na Watermelon Sugar z poprzedniego albumu, a po nim Satellite, Grapejuice, Adore You, Late Night Talking, Golden, Kiwi, She, Daylight i, o dziwo dla wszystkich, skończyło się utworem Daydreaming wykonanym przez Harry’ego pierwszy raz na całej trasie.

Harry oczywiście zostawił czas na ostatni utwór, czyli na swój cover. Ludzie w deszczu przekrzykiwali się - szczególnie ci przy barierkach, jaka piosenka zostanie zaśpiewana na sam koniec. Roześmiany Harry poprawił swoje przemoczone blond-czerwone włosy, upił łyk wody i poprawił posklejane od deszczu frędzle na koszulce.

Wśród krzyków fanów usłyszał słowa pewnej dziewczyny, która wyglądała od deszczu wręcz beznadziejnie, ale i tak dobrze się bawiła i to było najważniejsze. Krzyknęła do niego pytanie, dlaczego tak się ubiera, prawdopodobnie mając na myśli, że ubiera się jak ikona mody. Harry zachichotał do mikrofonu i odparł tuż przed swoim coverem:

— Bo mogę.

Dziewczyna wiedząc, że to jej odpowiedział, niemal zemdlała. Harry z kolei dał sygnał Mitchowi i Sarah, że mogą zaczynać grać zaplanowany cover. Niemal od razu wszyscy zaczęli skakać i śpiewać pierwsze słowa.

— Uptown girl - zaczął radośnie Harry. - She’s been living in her uptown world. I bet she never had a back street guy, I bet her mama never told her why.

Może ta historia była prawdziwa, ale na odwrót. To nie chłopak z przedmieścia walczył o bogatą dziewczynę z wyższych sfer. To chłopak z wyższych sfer starał się o zwykłego chłopaka z robotniczej dzielnicy. Spoglądał na backstage, mając nadzieję, że ujrzy tam Louisa - tak samo niewinnego jak na poprzednich koncertach, jak na przykład w Phoenix, ale nikogo tam nie było. Skakał po scenie i nie dawał po sobie znać, że jest mu po części smutno, że Louis nie patrzy na jego koncert.

— She knows I've seen her in her uptown world - śpiewał dalej, bawiąc się wyśmienicie. - She’s getting tired of her high class toys and all the presents from her uptown boys. She’s got a choice!

Na scenę zaczęły lecieć bukiety kwiatów, choć kilka koncertów temu Harry wyraźnie dał do zrozumienia, że niekoniecznie chce zbierać kwiaty po koncertach. Oprócz kwiatów widział także karteczki z wyznaniami miłości, szale, bandany, kolorowe węże boa, znalazła się nawet jakaś czerwona podwiązka. W osłupienie jednak wprawiły Harry’ego klucze do hotelowego pokoju. Był tak zdziwiony, że nie zaśpiewał części zwrotki, tylko zaśmiał się. Chyba ktoś z fanów był tak zdesperowany i naprawdę myślał, że Harry przyjdzie do niego do pokoju.

Ale tak naprawdę nie chciał misiów, szalików, liścików i kwiatów. Chciał jedynie przytulić Louisa. Pocałować go. Powiedzieć mu, że go kocha. I zasnąć z nim przed kolejnym wspólnym dniem.

She's my uptown girl; you know I'm in love with an uptown girl - my uptown girl; you know I'm in love with an uptown girl

Takimi słowami zakończył, choć Sarah i Mitch jeszcze przez chwilę grali. Posłał wszystkim fanom pocałunki w powietrzu i zgarnął ze sceny jeden bukiet czerwonych róż. Obrzucił wszystkich ostatnim spojrzeniem i zdyszany powiedział do mikrofonu:

— Dziękuję, Filadelfia! To była… intensywna noc. Kocham was!

Tłum zapiszczał i zaczął wiwatować, a on czym prędzej zszedł na backstage i odetchnął z ulgą. Był cały mokry, ale nie było to ważne, bo zobaczył przed sobą Louisa rozmawiającego na jakiś temat z Jeffem. Zestresował się. Odrzucił piękny bukiet kwiatów na najbliższy stolik; miał gdzieś fakt, że niektóre kwiaty się odłamały. Louis zauważając Harry’ego, także spanikował. Wystraszony jak zwierzę pognał w stronę tylnego wyjścia ewakuacyjnego, co zdezorientowało Harry’ego. Myślał, że to sprawka Jeffa, który coś mu powiedział, więc obrzucił go wściekłym i lodowatym spojrzeniem i pobiegł za Louisem.

Próbował go zatrzymać, ale był szybszy od niego. Wszedł na chwilę do swojego pokoju, zmienił najszybciej jak było to możliwe swoją srebrną koszulkę na zwykłą bawełnianą z wizerunkiem dziecięcej laleczki z biedronką, i pobiegł dalej za Louisem.

Deszcz na dworze walił w beton; odbijał się od asfaltu swoimi ciężkimi kroplami. Było już ciemno, więc w świetle ulicznych latarni kałuże i krople deszczu wyglądały niemal jak rozbite szkło. Louis otworzył ciężkie drzwi i wybiegł znowu na deszcz. Serce szalało mu w piersi, a sam nie mógł prawie złapać oddechu.

Wiedział, że Harry jest na niego wściekły. Wiedział, że to słyszał. Wiedział, że spieprzył sprawę.

Dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi. Tylko jeden dźwięk. I wszyscy to słyszeli.

Uwielbiał wielkie areny i ludzi śpiewających wraz z nim największe rockowe hity, ale miało to też swoje wady - każde jego potknięcie, każdy błąd był zauważalny przez tych ludzi. Choć najprawdopodobniej nie zwrócili na to większej uwagi, skupiając się na dobrej zabawie i całej piosence, Louis nie mógł sobie wybaczyć tego, że sfałszował; głos mu się załamał i zabrzmiał jak piszczałka. Już widział swoimi oczami nagłówki jutrzejszych gazet plotkarskich, jaki to on jest beznadziejny w śpiewaniu i że nie poradził sobie z taką prostą piosenką. Wiedział, że będzie to samo, co z Niallem. Niall był antybohaterem z Waszyngtonu, a on będzie antybohaterem z Filadelfii.

Oparł się plecami o ścianę obok wyjścia ewakuacyjnego i otulił się. Nadal był przemoczony; nawet nie miał siły zmienić swojej przemoczonej koszulki z Batmanem. Drżał - już sam nie wiedział, czy z zimna, czy z emocji. Cały czas miał w głowie moment, w którym głos mu się załamał. Nie mógł tego tak łatwo wybić sobie z myśli.

Drzwi ponownie trzasnęły. Przymknął oczy, wiedząc, że wyszedł za nim Harry. Mógł przygotować się na egzekucję. Nie wiedział tylko, czy wolał skargi Harry’ego, czy taką gilotynę. Kochał Harry’ego, więc wolał chyba zostać ścięty - przynajmniej by nie cierpiał.

— Louis - powiedział Harry, widząc go takiego przemoczonego i zmarzniętego. - Oh, Lou.

Jego głos był zaskakująco miękki, ale Louis wiedział, że to kwestia czasu, zanim zacznie na niego krzyczeć, że spierdolił mu jego koncert.

— Proszę cię - załkał. - Oszczędź mi tego. Wiem, że jestem beznadziejny.

Harry pokręcił głową. Nie miał pojęcia, dlaczego tak o sobie myślał. Podszedł do niego pomału, kręcąc głową.

— Przestań - powiedział cicho. - Co się stało? Jeff coś powiedział?

Spojrzał na niego i szybko pokręcił głową, co uspokoiło po części Harry’ego. A Louis nie wiedział, co o tym myśleć. Miał wrażenie, że nie stoi przed nim ten Harry Styles, którego zdążył poznać - ta wielka gwiazda, która zawsze znajdowała sposób, aby doprowadzić go do szału. Tym razem był tym zwykłym Harrym, który chciał mu pomóc. Tylko że on nie był pewien, czy powinien przyjmować jakąkolwiek pomocną dłoń, a już szczególnie od niego w tym momencie.

— Zawaliłem Barracuda - wyznał cicho, powstrzymując ledwo swoje łzy. - Ja po prostu… Jestem zmęczony. Muszę odpocząć. Nie możesz być na mnie za to zły.

Harry westchnął ciężko i sam do siebie pokręcił głową. Zdawał sobie sprawę, że często denerwował się o najmniejsze rzeczy; miał pewne zasady na trasie. Dobrze, że nie słyszał tego fałszu. Nie był zły na Louisa, ale chyba tylko dlatego, że nie słyszał tego. W innym wypadku… Nie mógł obiecać, że nie byłby zły.

— Nie jestem zły - odpowiedział. - Każdemu mogło się zdarzyć. Ile razy ja źle śpiewałem… To tylko jeden dźwięk.

W głosie Harry’ego była ta nuta pewności, która irytowała Louisa. Mówił o tym tak, jakby chciał go dobić. Jeśli to miał na celu, to mu się to udawało. Dla niego to było takie proste, ale on był gwiazdą - takie pomyłki u niego się nie zdarzały.

— Tak, pewnie - odparł z ironią. - Jeden dźwięk, tylko że przed całą pieprzoną Filadelfią.

Harry przekrzywił głowę i złapał go za nadgarstek. Louis pokręcił głową swoją drugą dłonią przetarł mokrą twarz. Obaj stali w deszczu i mokli. Mogli porozmawiać w środku, ale i tak woleli marznąć i moknąć na dworze.

— Myślisz, że ktoś o tym pamięta? Dziewczyna z czwartego rzędu będzie myśleć o gitarze Nialla, chłopak przy barierkach o tym, że zaśpiewałem Daydreaming, a ktoś inny o twojej świetnej piosence z początku.

Pokręcił ponownie głową, lecz z wstrzymanym oddechem. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale Harry powiedział to tak, jakby jego fałsz był niczym w porównaniu z całym koncertem. Chciał się wobec tego zbuntować, ale jednocześnie poddawał się.

Tak jak w piosence Rainbow.

— Nie rozumiesz - wyszeptał. - Gazety będą o mnie pisać. Zjadą mnie od góry do dołu.

Harry zmusił go, aby popatrzył na niego. Louis podniósł na niego wzrok, a ten obdarzył go lekkim uśmiechem. Cholernie irytującym w tym momencie.

— Rozumiem - zapewnił go. - To nie ma znaczenia. Pamiętasz, co ci mówiłem? Dzisiaj jedna afera, jutro inna. W sobotę nikt nie będzie o tym pamiętać, bo soboty zawsze łagodzą cierpienie.

Louis mimowolnie zachichotał. Nadal uważał, że to sformułowanie jest głupie.

— Sobota jest jutro.

— No właśnie, jutro nikt nie będzie już o tym pamiętać.

Louis zagryzł wargę, czując, jak wszystkie emocje palą go od środka. Deszcz walił w niego jak szalony, ale on go już nie czuł.

Bo przed nim był tylko Harry.

Przymknął oczy, wiedząc, że musi przestać analizować wszystko w swojej głowie. Był już za słaby, aby nienawidzić Harry’ego. Uważał się za rozsądnego i mądrego człowieka, ale i tak niczego nie wiedział. Był cholernie uparty. Musiał skończyć z tymi analizami - tylko wtedy mógł nastać spokój. Nigdy więcej płaczu - nie przy Harrym.

Filadelfia była trochę jak oni w tym momencie - zmęczona, pełna kontrastów, na granicy czegoś nowego, a jednak trzymająca się przeszłości. Tak jak Louis - kochający Harry’ego, ale niepotrafiący mu o tym powiedzieć głośno. To było coś głębszego; coś jednak tak starego, że aż bolało.

Przypomniał sobie słowa Jeffa, że cokolwiek zrobił wobec niego Harry - to nie była miłość.

— Powiedz, że mnie kochasz… - poprosił błagalnym tonem; tak, jakby błagał go o litość.

Harry’ego urzekł ten naturalny ton Louisa, pełen cierpienia, emocji, płaczu w sobie. Poprawił swoje całkowicie mokre blond-czerwone włosy i zbliżył się do niego pomału. Chwycił go za ramiona i spojrzał prosto w jego zapłakane oceaniczne oczy.

— Oczywiście, że cię kocham - wyszeptał. - Lou, jesteś dla mnie najważniejszy na świecie.

Pocałował go krótko w usta, trzymając go w talii za jego całą mokrą białą koszulkę z wizerunkiem Batmana i Jokera. Był tak przemoczony, że z jego ubrań aż skapywała woda. Gdy odsunął się od niego nieznacznie, Louis niemal natychmiast przytulił się do niego i przymknął oczy, ciężko oddychając. Harry przez chwilę stał nieruchomo, aż w końcu otulił swoimi ramionami Louisa i spojrzał w bok, skąd odjeżdżała taksówka, w której rozbrzmiewał cicho utwór Rich Girl. W tym momencie na pewno nie byli Arch Enemies.

Wziął głęboki wdech, pocałował Louisa w czubek głowy, po czym odchylił głowę tak, aby widzieć niebo, i przymknął swoje oczy. Ciężkie krople spadały prosto na jego twarz, jakby miały go oczyścić ze wszystkiego, czego był winny w swoim życiu.

To było zwieńczenie wszystkich wiszących emocji w tym ciężkim, smutnym, surowym filadelfijskim powietrzu.

Chapter 27: 27. Purple Rain

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Nowy Jork

Wschodzące słońce otuliło swoim pomarańczowym blaskiem cały nowojorski Brooklyn pełen bloków z czerwonej cegły i małych uliczek, lokalnych biznesów i sklepików. To był jak powrót na stare śmieci; to był jak powrót do miejsca, które niegdyś było całe jego. Ever Since New York… Cała ta piosenka była o tym pieprzonym mieście. Brudnym, opustoszałym, bolesnym i przepięknym, tak przepięknym w swojej niedoskonałości. Nieperfekcyjnie perfekcyjne.

Na początku lat osiemdziesiątych chodził tymi brooklyńskim ulicami, mając zaledwie dziewiętnaście lat i cały świat przed sobą, i podziwiał te wysokie budynki, nocne życie i otwartość ludzi. Był tak zachwycony tym miastem, że kilka dni chodził z otwartą buzią, widząc co nowsze budynki i uliczki. Chodził po klubach i pubach, próbował dorosłego życia, palił papierosy, pił przeróżne alkohole, pisał teksty i zabawiał się z mężczyznami, bo pierwszy raz był sam bez kontroli - i bez matki obok siebie.

Teraz wracał do tego miasta po dziewięciu latach i czuł się zupełnie inaczej - dojrzalej. Biegł przed siebie w szarej bluzie i wspominał każdą uliczkę, którą widział również w 1980 roku. Były takie same, a dziwnie inne.

Miał dwadzieścia osiem lat, trzy albumy za sobą - w tym jedną diamentową, światową sławę, trzy trasy koncertowe, miliony na koncie, fanów na całym świecie… Wystąpił na Live Aid. Zdobył Grammy. Wyprzedał MSG w rekordowe dwadzieścia siedem minut. Jako pierwszy obcokrajowiec wyprzedał całe Tokyo Dome i zrobił to w mniej niż pół godziny. Był pierwszym mężczyzną na okładce amerykańskiego Vogue’a. Zdobył wszystko, co mógł. Był wielką gwiazdą, którą kochał cały świat. Udało mu się. Idąc tymi samymi uliczkami, którymi teraz biegł, dziewięć lat temu, nie wiedział, że dzisiaj będzie tędy biegł, wiedząc, że jest całkowicie spełniony w życiu. Prawie.

Było w tym coś ironicznego. Wracał tutaj jako wielka gwiazda z milionem na koncie, która spała w jednym z najdroższych hoteli. Dziewięć lat temu, mając dziewiętnaście lat, spał w ciasnym mieszkaniu na Manhattanie, gdzie grzejniki nie działały, a wieczorami czuć było zapach hot-dogów z pobliskiej budki z szybkim jedzeniem. Nowy Jork - niemal identyczny jak w Gorączce Sobotniej Nocy. Przechadzał się wtedy manhattańskimi alejami; podziwiał Times Square z reklamami Coca-Coli i tanimi barami, nucąc pod nosem You Should Be Dancing i myśląc, jak bardzo należał już do tego miasta.

I to tutaj poznał Davida.

Na jednej z prostopadłych alejek, którą właśnie mijał, mieszkał niegdyś David, którego poznał właściwie za sprawą swojego starego znajomego z Manchesteru, z którym już nie miał kontaktu - Nicka. Zatrzymał się on w jednym z nowojorskich hoteli, i gdy poszedł go odwiedzić, wpadł na pewnego wysokiego bruneta. Miał on na sobie zieloną M65 i koszulkę zespołu Ramones. Pachniał papierosami i znał wszystkich w CBGB. To z nim bawił się w Mudd Club, to z nim upijał się i chodził po Piątej Alei, aby z samego rana - cały w pomarańczowej poświacie wschodzącego słońca nad miastem, pisać nowe teksty do swojego pierwszego albumu i śmiać się wraz z nim, słuchając w tle Born To Run Bruce’a Springsteena. Pamiętał, że na Davidzie zrobiło wrażenie jego śpiewanie i to, że był muzykiem. Nie lubił muzyki dyskotekowej i nie słuchał jej dużo, wolał zdecydowanie starego dobrego rocka, ale zawsze mówił mu, że ma przepiękny głos. Czy to samo powiedziałby po tych dziewięciu latach? Co sobie myślał, gdy słyszał jego głos w radiu - w kuchni, przygotowując śniadanie dla swojego syna, albo w samochodzie, jadąc do pracy? Co by mu powiedział, gdyby spotkali się na tej samej alei, w tym samym miejscu, co w 1980 roku, po dziewięciu latach? Widziałby przed sobą prawdziwego jego - Harry’ego, którego niegdyś kochał, czy Harry’ego Stylesa - światową gwiazdę z trzema albumami na koncie?

Zmęczony dobiegł aż do Mostu Brooklińskiego. Zdyszany zatrzymał się przy barierce mostu i schylił się, opierając swoje ręce na udach. Promyki wschodzącego słońca raziły go w oczy, ale wbrew pozorom patrzył prosto w to piękne pomarańczowe niebo, przypominając sobie stare czasy, kiedy jeszcze był inny. To były czasy, kiedy szukał własnej tożsamości; szukał odpowiedzi na to, kim jest i do czego dąży.

Szukał swojego brzmienia. Z Davidem swego czasu słuchał dużo muzyki rockowej - klasycznej, szczerej, bez niepotrzebnych scen i sztuczności, może nawet takiej samej, na której wychował się Louis. Palił papierosy w apartamencie na Manhattanie, siedząc na parapecie, i obserwował nowojorskie życie pełne marzeń i ambicji. Już wtedy czuł dużą presję; swoimi coverami wywołał furorę na scenie muzycznej i wiele osób czekało na coś całkowicie jego - coś, co przedstawi jego myśli, charakter, postępowanie. A wtedy właściwie nie wiedział, w którą stronę iść. Miał tyle możliwości, tyle dróg...

I ostatecznie napisał album pełen bólu, cierpienia i krótkiej miłości. Album w rytmie bluesa, który był o nim całym. O nim, o Davidzie, o ich relacji…

O Nowym Jorku. Bo Ever Since New York było całe o tym pieprzonym mieście.

Meet Me In The Hallway było o ich spotkaniu na hotelowym korytarzu. Two Ghost o ich relacji. Sweet Creature o Davidzie. Kiwi o jego synu. A Ever Since New York o Nowym Jorku.

Pachniał jak tytoń i tania woda kolońska. Jego uśmiech był pełen pewności siebie, arogancji i czułości. Też miał cięty charakter. Był wtedy jego wszystkim. I zostawił go samego w mieszkaniu o szóstej rano - po prostu wyszedł i już nie wrócił. Nigdy wprost nie powiedział mu, że go kocha. Umierał za każdym razem, kiedy myślał, że może teraz, może tym razem mu to powie i wróci…

I Louis w zasadzie robił to samo.

Wziął głęboki wdech i rozejrzał się wokół siebie. Zabiegani Nowojorczycy szli do pracy i nie zwracali na niego uwagi - traktowali go jak każdego innego człowieka w tym mieście. To nie byli ci sami ludzie co w Londynie - tutaj nikt nie podchodził pod hotel, w którym spał - w odróżnieniu od jego niby największych fanów z Wielkiej Brytanii, którzy potrafili podchodzić pod płot jego domu na przedmieściach Londynu. Tu był anonimowy, mimo że w rzeczywistości wszyscy go znali, a przynajmniej o nim słyszeli. Tu mógł być przez chwilę sobą; znowu być tym po części zagubionym dziewiętnastolatkiem przechadzającym się brooklyńskimi ulicami i uczący się zasad show-biznesu.

Wiedział, że gdyby Louis go poznał w 1980 roku, nie polubiłby go. Wiedział, że był wtedy innym człowiekiem. Louis nie znał takiej jego wersji i nie musiał znać. Poznali się teraz i to było najważniejsze.

Postanowił kontynuować swój bieg - już w stronę środkowego Manhattanu, gdzie znajdował się ich pięciogwiazdkowy hotel. Owszem, miał w Nowym Jorku mieszkanie - dokładnie to na Dolnym Manhattanie w dzielnicy Tribeca, ale wolał podczas swoich tras koncertowych nocować w hotelu. Miało to swoje powody - przede wszystkim mógł odgonić się od wścibskich dziennikarzy, którzy znali jego miejsce zamieszkania w NYC, a poza tym trasa koncertowa była częścią jego pracy, a do mieszkania wracał w celach prywatnych. Nie chciał kojarzyć go tylko z muzyką i zmęczeniem wywołanym całą trasą, bo zazwyczaj na jego trasach Nowy Jork był jednym z ostatnich przystanków.

Przebiegając przez Chinatown, czuł jeszcze w powietrzu zapach wczorajszych smażonych potraw - przede wszystkim kurczaka, mimo że była już prawie szósta rano. W tej okolicy nie było zbytnio dużo ludzi, choć już niektórzy szli do pracy na pierwszą, poranną zmianę na przykład do piekarni czy sklepów spożywczych. Pojedynczy mieszkańcy otwierali swoje stragany znajdujące się pod neonowymi reklamami, które nadal słabo świeciły, bo nikt ich jeszcze nie wyłączył po nocy. Biegł przed siebie, wdychając rześkie letnie powietrze i czując się w końcu jak ptak - tak wolny i bez niczyjej kontroli, zupełnie niezamknięty w złotej klatce.

Wiedział, że zawalił sprawę, ale nie mógł tego żałować w obecnych okolicznościach. Teraz wiedział, że zrobił coś niewybaczalnego, ale nie mógł tego cofnąć. Chciał jedynie biec przed siebie. Chciał patrzeć w przyszłość i się nie cofać. Chciał kolejne dni, kolejne tygodnie, miesiące, lata przeżyć z Louisem. I choć brzmiało to absurdalnie, bo nienawidził go, w głębi siebie chyba nigdy tego nie robił. Próbował bronić się przed nim, miał pewien układ, ale przepadł dla niego - dla tego niepozornego chłopaka śpiewającego ostrego rocka.

Za chińską dzielnicą po tych wszystkich ekstrawaganckich i artystycznych okolicach jak Soho i Little Italy pełnych industrialnych budynków z żeliwnymi schodami przeciwpożarowymi i kawiarniami budzącymi się do życia zobaczył wejście do Washington Square Park. Ominął jednak park, chcąc się zatracić w całkowitym miejskim życiu. Chciał znowu poczuć na swojej skórze atmosferę i powietrze tego miasta, w którym zakochał się w 1980 roku.

Im bliżej Środkowego Manhattanu, tym więcej świateł, które tak bardzo uwielbiał. Mógł wybrać inną drogę, ale postanowił przebiec przez Times Square - esencję gwiazd, show-biznesu, pieniędzy i ekonomii. Była ledwo szósta rano, a kilka nocnych klubów dopiero zamykało swoje drzwi. Główny plac mienił się w kolorach reklam - Pepsi, Coca-Cola, premiery filmowe, nowe płyty muzyczne… Wysokie wieżowce lśniły w pomarańczowych promieniach słońca; do taksówek doskakiwali biznesmeni w szarych garniturach. Obok zamkniętej jeszcze księgarni stała kobieta w ciemnych okularach pijąca kawę. Ci wszyscy ludzie, których mijał, mieli własne życie - i tak jak on, zaczynali swój dzień w tym przepięknym w niedoskonałości mieście.

Oni szli do pracy, a on miał na razie prawie trzy dni wolnego. Był poniedziałek, a dopiero na środę wieczorem miał zaplanowany pierwszy koncert w NYC - ten na Brooklynie, a dokładniej na The Brooklyn Cruise Terminal. Mieli od czasu koncertu w Filadelfii dużo czasu na odpoczynek i cieszył się z tego. Dla niego to było bez różnicy, ale cieszył się, że Louis mógł odpocząć, a najbardziej jego gardło. Wiedział, jak to było przeciążać sobie struny głosowe. Przeżył to, gdy sam zaczynał karierę i obciążał swój głos niemal non-stop. Teraz był do tego na tyle przyzwyczajony, że nie tracił od byle czego głosu, ale na początku… Herbata z miodem to był jego najlepszy przyjaciel.

W końcu po porannym biegu dotarł z powrotem do hotelu Waldorf-Astoria - ikony luksusu i elegancji goszczącej największe gwiazdy. Przystanął przed głównym wejściem, aby jeszcze chwilę odpocząć po tym wyczerpującym biegu aż po Brooklyn. Rozejrzał się wokół siebie i wziął ostatni wdech rześkiego powietrza. To wszystko, co widział podczas swojego biegu, utwierdziło go w przekonaniu, które wysunął już dziewięć lat temu: to miasto nigdy nie śpi, nawet o świcie.

Po kilku minutach wszedł do hotelu. Pracownicy profesjonalnie przywitali się z nim i wrócili do swoich zajęć, on natomiast windą pojechał na piąte piętro, gdzie miał swój pokój dzielony z Louisem. Cicho wszedł do środka, aby przypadkiem go nie obudzić. Spał, zwrócony do drzwi pokojowych plecami. Przymknął delikatnie drzwi i zatrzymał się przy łóżku. Patrzył na Louisa ubranego w białą koszulkę do spania, z włosami w zupełnym nieładzie. Kiedy to się stało? Kiedy przepadł dla niego całkowicie? Przy Davidzie od razu to poczuł, a przy Louisie… Gdy pierwszy raz go zobaczył w Londynie - w tych jeansowych czarnych spodniach z łańcuchami, w czarnej koszulce Def Leppard… Poczuł, jak coś w nim pękło. Louis od samego początku nie miał zamiaru mu się podlizywać; nie miał zamiaru traktować go jak gwiazdy i chyba to sprawiło, że poczuł się inaczej. Pierwszy raz od Nowego Jorku zabiło mu szybciej serce.

Ever Since New York.

Teraz znał Louisa z zupełnie innej strony. Widział go, jak się śmieje, jak walczy o swoje utwory, jak się irytuje, jak jest całym sobą. I teraz też to czuł. Czuł dokładnie to samo, co tamtego marcowego dnia - to samo przyspieszone bicie serca.

Przymknął na kilka sekund oczy i westchnął cicho. Ściągnął swoją szarą bluzę, poszedł do łazienki wziąć szybki prysznic, a później usiadł przy stoliku znajdującym się przy wielkim oknie, które przy okazji otworzył, wpuszczając do środka trochę ciepłego porannego powietrza. Wyciągnął papierosa z paczki, która leżała na parapecie, i podpalił go zapaliczką. Dym oczywiście wypuścił na zewnątrz za okno.

To wszystko nie tak miało wyglądać. Louis nie miał być dla niego kimś więcej. A jednak stał się. Odliczał minuty do momentu, aż go ponownie ujrzy. Kochał zatracać się w jego tęczówkach o pięknym oceanicznym odcieniu. Kochał go całego, ale wiedział, że wszystko zawalił. A teraz siedział na bombie, która prędzej czy później musiała wybuchnąć.

Ponownie zaciągnął się papierosem, obserwując nowojorski zgiełk na jednej z głównych ulic - Park Avenue. Dopiero gdy usłyszał szelest kołdry, odwrócił wzrok w stronę łóżka.

— Cześć - przywitał się zaspanym głosem Louis, odwracając się na drugi bok.

Obudził się, ale nie miał zamiaru jeszcze opuszczać łóżka. Miał cały dzień wolny, który wolał przeznaczyć na leżenie w łóżku i spanie - nie miał ochoty biegać po Nowym Jorku, choć fascynowało go to miasto - tak samo zresztą jak Los Angeles.

Harry wpatrywał się w niego, nie myśląc nawet o chwilowym odwróceniu wzroku. Louis czuł na sobie jego spojrzenie.

— Co? - mruknął, wtulając się bardziej w swoją poduszkę.

Harry przyłapany na gorącym uczynku natychmiast odwrócił wzrok i ponownie zaciągnął się papierosem.

— Nic - odpowiedział cicho.

Louis wziął to za faktyczną odpowiedź; Harry jednak miał coś na myśli, ale bał się tego powiedzieć na głos. Przez chwilę wpatrywał się beznamiętnie w przechodzących aleją ludzi. Jakaś młoda dziewczyna wyprowadzała pieski, jakiś młody facet też wybrał się na poranny bieg.

W końcu wziął głęboki wdech i strzepnął popiół do popielniczki znajdującej się też na parapecie.

— Lou - zaczepił go, patrząc beznamiętnie na swojego tlącego się papierosa; Louis podniósł na niego swój zaspany wzrok. - Powiedz mi szczerze… Naprawdę mnie tak bardzo nienawidzisz? Nie będę zły, chcę, abyś odpowiedział szczerze.

Nie patrzył na niego z jakiegoś wstydu zadanym pytaniem. Louis z kolei zmrużył swoje oczy, trochę nie rozumiejąc, o co dokładnie pyta.

— Co to za pytanie? - dopytał niepewnie.

— Pytam poważnie - mruknął, kierując na chwilę wzrok znowu na manhattański widok za oknem. - Jestem tak bardzo złą osobą?

Louis dopiero co kilkanaście minut temu się obudził, a już był bombardowany przez takie poważne pytania Harry’ego. Co to znaczyło, że go nienawidził? Co miał przez to rozumieć?

— Jesteś gwiazdą - powiedział cicho.

— I to czyni mnie pojebanym, prawda? - zapytał i prychnął, po czym zaciągnął się papierosem i pokręcił głową. - Pojebany od początku, bo od początku kreowany na gwiazdę. Nienawidzisz mnie, prawda?

Louis westchnął i opadł głową na poduszkę.

— To trochę za mocne słowo.

— Kochasz mnie? Też nie - mruknął z bólem w głosie, Louis to doskonale usłyszał.

Louis zamknął oczy, próbując zebrać myśli po tym niespodziewanym rozbudzeniu. W pokoju hotelowym nastała niekomfortowa cisza; powietrze w środku było ciężkie, pełnie niewypowiedzianych słów. Słowa Harry’ego brzmiały jak sztylet wbity w czyjeś serce - być może w jego własne. Louis wiedział, że jak nie odpowie teraz na to pytanie, zrani go na dobre. Problem był w tym, że sam się gubił w gąszczu własnych emocji.

— Hazz… Dlaczego w ogóle pytasz?

Postanowił wybadać grunt, na jakim się znajdował. Nie chciał, aby Harry zaczął w najgorszym wypadku rzucać szklankami po pokoju z wściekłości. Musiał najpierw wiedzieć, do czego dąży.

Spojrzał na niego z powątpiewaniem i zaciągnął się ponownie papierosem. Jego wyblakłe tego dnia szmaragdowe spojrzenie wyglądało na rozczarowane i zranione. Wybrał sobie idealny moment na filozoficzne przemyślenia.

— Bo czuję się zgubiony w tym wszystkim - odparł i ponownie zaciągnął się papierosem. - To wszystko jest tak skomplikowane. Tak bardzo cię chcę, tak cholernie cię kocham, ale mam wrażenie, że ty mnie nie chcesz, że mnie unikasz, chociaż jest między nami to, co jest.

Spanikował. Harry z jednej strony miał rację - byli w bardzo skomplikowanej relacji. Nienawidzili się i jednocześnie kochali. Nie wiedział, co mówić. Nie wiedział, czy mówić to, co czuł, czy to, co chciałby usłyszeć od niego Harry.

— Nie chodzi o to, że cię nie chcę - obronił się, podnosząc się na łóżku do pozycji siedzącej; serce biło mu jak oszalałe. - Ale jesteś gwiazdą. Tu nie chodzi tylko o nas, ale także o twoją karierę, muzykę, media…

Zgasił papierosa w popielniczce i spojrzał Louisowi prosto w oczy.

— A co jeśli właśnie nie o to chodzi? - dopytał podchwytliwie i wstał powoli z krzesła. - Nie chodzi o moją karierę, sławę, pieniądze… Co jeśli chodzi po prostu o to, co do siebie czujemy naprawdę? Bo ja już ci to powiedziałem w LA. Kocham cię, Louis. A ty?

Tak cholernie obawiał się tego pytania, ale Harry zadał je głośno na jego nieszczęście. Jego serce stanęło na chwilę w miejscu. Oczywiście wiedział, co do niego czuł, ale nie potrafił tego dokładnie określić.

A może potrafił, tylko bał się tego powiedzieć głośno z obawy, że zaraz wszystko magicznie posypie się jak domek z kart.

Wahał się kilka długich dla Harry’ego sekund.

— Cholera, Harry - zaczął, uciekając wzrokiem w bok; tak cholernie bał się na niego spojrzeć. - Nie wiem. Czasami mam ochotę uciec i…

— Dlaczego?

Jego oczy były tak smutne i pełne kotłujących się emocji, których Louis nie potrafił nazwać.

— Bo emocje wymknęły się spod kontroli, prawda? - rzucił. - Nie tak miało to wszystko wyglądać…

Stanął tuż przed nim i wziął głęboki wdech. Wyglądał tak, jakby przed chwilą Louis trafił go w twarz brutalną prawdą; czymś, co chciał za wszelką cenę ukryć.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo - mruknął.

Przysiadł obok niego na łóżku. Louis podniósł na niego wzrok, więc Harry korzystając z tego, poprawił mu włosy, które były w nieładzie po całej przespanej nocy. Louis uśmiechnął się lekko, choć w głębi siebie się speszył - szczególnie po tej rozmowie sprzed chwili. Jego pytania, jego kocham cię… Wiedział, co chciał usłyszeć, a on wiedział, co chciał powiedzieć. Doskonale to wiedział, ale bał się tego jak cholera. Ciągle coś go powstrzymywało, miał obawy, bo Harry był przecież wielką gwiazdą - jak miał się wobec tego zachować? Byli blisko siebie, bo byli razem w trasie - nic wielkiego. Nie poznali się wcześniej, nie poznali się po trasie czy pomiędzy częścią europejską a amerykańską. Od początku łączyła ich relacja biznesowa, a przynajmniej tak powinno było być. Tak było od pierwszego koncertu w Manchesterze. Na ostatnim w Londynie miało ich oficjalnie - przynajmniej między nimi - łączyć coś więcej?

Brzmiało to naprawdę nierealnie. Louis dostał dar od losu, mogąc supportować największą gwiazdę muzyki obecnych czasów, a do tego miała dojść miłość - takiej gwiazdy? Przypominało to cholerną opowieść Kopciuszka, a ta historia kończyła się dobrze… Pytanie brzmiało: czy w ich przypadku też był szczęśliwy ciąg dalszy?

A dlaczego nie miałby być? Skoro Harry go kochał i powtarzał mu to wiele razy przy każdej możliwej okazji… Dlaczego nie potrafił tego powiedzieć głośno? Dlaczego krążył wokół niego, bojąc się jednocześnie, że obaj ustalili takie zasady gry, które się nie wykluczają, a po prostu powielają. I to gry, która niekoniecznie musiała być uczciwa.

Wyrzucił wszystkie takie myśli z głowy. Był w Nowym Jorku i powinien cieszyć się tym miastem - pierwszy raz był w takim wielkim mieście - największej metropolii świata. I powinien cieszyć się z chwili teraźniejszej - z tego, że Harry był obok niego cholernie w nim zakochany.

Harry także uśmiechnął się lekko, po czym niespodziewanie wstał z łóżka i spojrzał na niego ponownie z góry. Louis już trochę się rozbudził; zdziwił się jego zachowaniem.

— Może się przejdziemy? - zaproponował.

Louis wziął głęboki wdech i przetarł swoją twarz ręką.

— Przecież wczoraj byliśmy na spacerze - zauważył. - Przeszliśmy chyba całe Queens!

Zachichotał i pokręcił głową. Owszem, poprzedniego dnia rzeczywiście byli na spacerze, bo była taka ładna pogoda, że aż wstyd było nie wyjść z hotelu. Nowy Jork w czerwcu był przepiękny i Harry o tym doskonale wiedział. Szczególnie uwielbiał tutejsze zachody słońca, które według niego były jeszcze piękniejsze niż wschody. Dla niego te momenty były czasem refleksji z papierosem między palcami i czasem, w którym mógł podziękować za cały dzień, który przeżył. Dlatego postanowił zabrać Louisa na taki późny spacer. Podziwiał Nowy Jork z takim samym zachwytem jak on dziewięć lat temu. Wiedział, że spodoba mu się to miasto i kątem oka widział, jak zostawiał w niektórych miejscach kawałki swojego serca. Spędzili ze sobą naprawdę cudowny czas i chciał to powtórzyć także teraz - korzystając z okazji, że było jeszcze względnie wcześnie i istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś ich rozpozna na ulicy.

— Ale dzisiaj też jest ładna pogoda - wysunął argument. - Nie daj się prosić. Nikt nas nie rozpozna.

Louis nie bardzo chciał w to wierzyć, ale spacer z Harrym, tym razem z samego rana, kusił. Poza tym byli w Nowym Jorku, tu rzeczywiście żyło dużo ludzi, a nie wszyscy zwracali uwagę na gwiazdy i znane osobowości. Ilu mieszkało tutaj aktorów, muzyków, telewizyjnych gwiazdorów… Harry w tym wszystkim był niczym kropla w morzu.

W końcu ugiął się, odrzucił kołdrę na bok i wstał z łóżka. Harry uśmiechnął się lekko i oparł się ramieniem o framugę drzwi łazienkowych, która znajdowała się niedaleko. Louis sięgnął po czarną koszulkę, którą kupił mu Harry kilka dni temu. Miała na sobie nadruk okładki singla zespołu Joy Division Love Will Tear Us Apart. Nie był osobiście fanem tego zespołu, ale tę piosenkę uwielbiał i, cóż, Harry podsunął mu pomysł, co mógłby wykonać na Brooklynie. Poza tym sama koszulka wyglądała przepięknie i bardzo się cieszył z tego prezentu.

— Wiesz, że cokolwiek założysz, i tak będziesz wyglądać jak milion dolarów - zaśmiał się, zakładając swoje czarne jeansowe spodnie.

Harry spojrzał na siebie i także zachichotał. Nie wyglądał jak ten Harry, który wychodził na scenę przed fanami. Miał na sobie trochę za duże jeansowe spodnie i także za dużą białą koszulkę bez żadnych nadruków i dziecięcych postaci. Musiał wziąć jakąś bluzę, aby zakryć tatuaże, bo przez nie połowa Nowego Jorku na pewno go rozpozna - były tak charakterystyczne. Zdradzić go jeszcze mogły włosy w charakterystycznym blond-czerwonym kolorze, ale nie chciał popadać już w paranoję. To był Nowy Jork; ludzie pewnie mieli już dosyć oglądania gwiazd, aktorów i muzyków.

— To był komplement czy przytyk? - dopytał.

Louis wzruszył ramionami, uśmiechnął się do niego z rozbawieniem i wyminął go, po czym wszedł do łazienki, aby się odświeżyć. Harry pokręcił głową sam do siebie i uśmiechnął się pod nosem. Louis - zawsze taki pyskaty, a jednocześnie taki kochany, przemiły… Zupełnie nie taki, jak stereotypowi rockmani.

Po kilkunastu minutach Louis był już gotowy do porannego spaceru ulicami Nowego Jorku. Harry więc założył na siebie czarną rozpinaną bluzę; Louis z kolei postawił na skórzaną kurtkę. Tak ubrani i gotowi wyszli z pokoju, zamknęli go i skierowali się w stronę Dolnego Manhattanu. Wczoraj byli na spacerze w okolicach Bronksu i Queens, dzisiaj postanowili pójść w drugą stronę - właściwie to w stronę, którą Harry wrócił ze swojego porannego biegu.

Soho, Noho, Little Italy i przylegające do tych dzielnic inne dzielnice budziły się już do życia. Kwiaciarnie, kawiarnie, księgarnie otwierały się na klientów, a oni przechodzili wśród Nowojorczyków spieszących się do pracy. Rozmawiali na przeróżne tematy, śmiali się, Harry nawet chciał kupić kilka tulipanów Louisowi, a ten mówił, że to miłe, ale nie są mu potrzebne. Kwiaty przy możliwości zobaczenia wraz z Harrym Nowego Jorku były niczym.

Niektórzy szeptali między sobą, widząc Harry’ego, ale były to nieliczne osoby. Na szczęście nikt ich nie zaczepiał, nikt nie prosił o autografy czy inne podziękowania. Widać było, że Nowojorczycy byli przyzwyczajeni do gwiazd na ich ulicach i już nawet nie zwracali na nie większej uwagi.

Długo szli; jakoś po siódmej rano znaleźli się na Moście Brooklińskim, skąd dwie godziny temu biegł Harry. Przechadzało się nim dużo ludzi - głównie osób, które mieszkały na Brooklynie, a pracowały na Manhattanie. Zatrzymali się po lewej stronie mostu. Louis oparł się dwoma rękoma o barierkę mostu i zaczął wpatrywać się w rzekę East River, która mieniła się w porannym świetle słońca.

Harry mając ręce włożone w kieszenie swojej bluzy, wolał obserwować przechodzących ludzi, choć jego wzrok też czasami zahaczał o wodę i niebo. W pewnym momencie zamienili się rolami. Louis odwrócił wzrok w stronę przechodniów, a Harry w stronę rzeki.

Stali dłuższą chwilę w ciszy, delektując się jedynie dźwiękami nowojorskiego życia - ludzi spieszących się do pracy, warkotu silników samochodów i gwaru rozmów turystów.

W pewnym momencie Louis westchnął i przymknął na chwilę swoje oczy, jakby musiał sobie przemyśleć słowa, które chciał zaraz wypowiedzieć.

— Boję się - wyszeptał nagle i odwrócił wzrok w stronę rzeki.

Harry spiął się. Uciekł na chwilę wzrokiem w stronę przechodzących mostem ludzi. Wszystko w tym momencie było lepsze niż wzrok wbity prosto w Louisa.

— Czego? - dopytał cicho i niepewnie.

Westchnął, wzruszył ramionami i rozłożył bezradnie ręce. Obrócił się do niego całym ciałem i oparł się rękoma z tyłu o barierki.

— Hazz, jesteś wielką, światową gwiazdą, a ja… - zawahał się; widział, że Harry nie zamierza mu przerywać, co podniosło go trochę na duchu. - Słuchaj, zupełnie inaczej widzimy świat. Ty wyprzedajesz areny w kilka minut, a ja dopiero co zacząłem występować na taką skalę. Poza tym… No właśnie, jesteś gwiazdą. Media pękają w szwach od plotek i pogłosek, kobieciarz, seksoholik, sam to mówiłeś w Atlancie…

Tak bardzo nie chciał więcej mówić głośno. Wiedział, jakie były wielkie gwiazdy - jeszcze takie na poziomie Harry’ego. Seks na okrągło, zdrady, narkotyki, alkohol, kobiety, prostytutki… Nie chciał mówić, że Harry taki był, ale… Chyba byłby idiotą, gdyby pomyślał, że Harry to anioł. Przecież wciągali razem kokainę w Las Vegas, pili alkohol w St. Louis, media biły się ze sobą o informacje na temat związków Harry’ego. Niby życzliwy i kulturalny człowiek, ale za kulisami według mediów miał być kobieciarzem lubiącym przygodny seks, skoro nigdy nie pokazał się z jakąkolwiek stałą partnerką, a miał już dwadzieścia osiem lat. A Louis nie chciał powtórki ze spekulacjami, co robili w klubie nocnym w Missouri. Poza tym… W każdej plotce było ziarenko prawdy.

— Myślisz, że taki jestem? - zapytał cicho, widząc, że zawstydzony Louis nie chce już mówić.

— Nie, to nie o to chodzi - zaoponował natychmiast; Harry się zmieszał. - Nie chcę być twoim cieniem. Nie chcę się bać, co jakaś gazeta o nas napisze, gdy ktoś znowu nas nakryje. Ludzie chcą zobaczyć cię z kobietą, nie z mężczyzną. A już szczególnie ze mną.

Położył swoje ręce na biodrach i westchnął ciężko, odchylając głowę do tyłu. Doskonale wiedział, jaki miał wizerunek w mediach. Życzliwy, kochany człowiek pomagający każdemu, kogo napotka na drodze; głoszący pokój na świecie i życzliwość dla ludzi. Z drugiej jednak strony kobieciarz lubiący przygodny seks jak każda normalna gwiazda w obecnych czasach. Niepotrafiący wytrzymać nigdy w monogamicznym związku.

— Boję się opinii ludzi - powiedział cicho. - Boję się, że jak media na poważnie dowiedzą się o nas, to jakiś tani tabloid rozszarpie nas na strzępy, bo ty pokochałeś chłopaka, a ja pokochałem Harry’ego Stylesa. Boję się, że ci się znudzę. Boję się, że zostawisz mnie po tej trasie. Ta cała impreza się skończy, a ja zostanę sam w pustej przestrzeni, tak po prostu. Stworzyliśmy uczucie między sobą, a później… Będziemy czekać powoli na koniec.

Harry szybko przybliżył się do Louisa. Chciał go przytulić do siebie, ale znajdowali się w przestrzeni publicznej i wiedział, że nie spodobałoby się to Louisowi. Mimo tego stanął bardzo blisko niego zmartwiony jego słowami.

— Lou, nie mów tak - powiedział dosadnie. - Nie zostawię cię, za bardzo cię kocham. Nigdy mi się nie znudzisz, jesteś najlepszym, co mnie ostatnio spotkało w życiu.

Louis uśmiechnął się słabo do niego. W jego oczach jednak było widać ulgę jego słowami. Na pewno ulżyły mu na sercu. Były swego rodzaju pocieszeniem w ich trochę skomplikowanej relacji opartej najwyraźniej na miłości i nienawiści, a oba te elementy idealnie się w siebie wpasowywały.

Spuścił speszony wzrok na chodnik, co nie spodobało się Harry’emu. Chciał, aby te oceaniczne oczy patrzyły na niego do końca jego dni.

— Lou, spójrz na mnie - poprosił go cicho, automatycznie łapiąc go za ramiona.

Ten gest sprawił, że Louis natychmiast podniósł swoje spojrzenie. Ku lekkiemu zaskoczeniu Harry’ego, nie zareagował w jakikolwiek sposób na to, że tak go dotykał w miejscu publicznym i przy wszystkich przechodzących mostem ludziach. Podniósł wzrok niemal jak zahipnotyzowany.

— Nie wiem, co dokładnie będzie po tej trasie - wyznał cicho. - Ale wiem, że chcę, abyś był ze mną. Abyś był częścią mojego życia.

Znowu uśmiechnął się słabo, co Harry odwzajemnił. Uważał, że jego uśmiech był jednym z najpiękniejszych widoków, jakie mógł widzieć z samego rana.

— Wiem, że może być ci ciężko, ale nie zostawię cię – powiedział i pocałował go w czubek głowy. - Kocham cię, Louis.

Patrzył mu prosto w jego szmaragdowe oczy. Czuł to, słyszał to. I sam wiedział, co powinien na to odpowiedzieć.

Nikt nie obiecywał przecież jutra. Musiał żyć tym, co było teraz.

— Ja ciebie też - powiedział. - Kocham cię.

Pierwszy raz powiedział to głośno i poczuł, jak robi mu się lżej, bo odważył się w końcu wyznać to głośno przede wszystkim samemu sobie - bo tak było - kochał Harry’ego, nawet jeśli czasami go denerwował.

Po tych słowach sam złączył ich usta w pocałunku - delikatnym, pełnym miłości i prawdziwych uczuć. Harry oczywiście to odwzajemnił. Wyczuwał różnicę - pierwszy raz pocałowali się, wiedząc, że obaj siebie kochali. Pierwszy raz Louis powiedział mu głośno, że również go kocha. Pierwszy raz się tak pocałowali i to w Nowym Jorku - na Moście Brooklińskim otuleni ciepłymi promykami porannego słońca.

 

*

 

Stał oparty o ścianę na backstage’u The Brooklyn Cruise Terminal, co jakiś czas spoglądając na tłum fanów Harry’ego, którzy przyszli na koncert i nie mogli się doczekać rozpoczęcia. Wiele osób miało ze sobą kartonowe banery z przeróżnymi napisami - jedne zwykłe proszące o zwrócenie uwagi albo autograf po koncercie, drugie bardziej sprośne. Patrzył na nie i odczuwał ucisk w żołądku, którego nie odczuwał już od iluś koncertów.

Bardzo się stresował. Mimo że ostatnio występował w Filadelfii przed dziewięćdziesięcioma tysiącami ludzi, Nowy Jork wydawał się bardziej stresujący - nawet jeśli chodziło o zaledwie dwudziestotysięczne The Brooklyn Cruise Terminal. Koncert zorganizowany był na hali tuż przy porcie, który na co dzień służył statkom i jachtom, ale Brooklyn musiał gdzieś ugościć Harry’ego Stylesa, a przez brak stadionu czy areny dostosowanej do takich koncertów menadżerowie i zarząd Harry’ego zdecydowali się na koncert tuż przy porcie. W czerwcu stąd widać było piękne zachodzące słońce i Louisowi podobał się widok ludzi oświetlonych przez pomarańczową poświatę ostatnich tego dnia promyków słońca, ale nie zmieniało to faktu, że stresował się jak cholera. Sam nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że był to Nowy Jork, a może dlatego, że ostatnio popełnił straszną gafę i nie był pewien, czy jego głos wrócił do normy. A może jedno i drugie.

Obok niego znalazł się Harry w białej brokatowej koszulce z nadrukiem wisienki i czarno-białych spodniach w paski. Widział zaniepokojenie na twarzy Louisa. Nie widział tego od bardzo długiego czasu; miał wrażenie, że Louis już się przyzwyczaił do takiego wielkiego koncertowania.

— Stresujesz się? - zapytał cicho, sam przez chwilę patrząc na tłum czekających fanów.

Louis westchnął i nieśmiało pokiwał głową. Stresował się jak cholera. Bał się, że znowu coś źle zaśpiewa, a tym razem ludzie to wyłapią i nie pozostawią na nim suchej nitki.

— Może to głupie, ale boję się, że znowu coś mi nie wyjdzie. Albo że ludzie pamiętają błąd z Filadelfii. Że mnie zwyzywają i tyle będzie z fajnego pierwszego koncertu w Nowym Jorku.

Harry pokiwał głową w zamyśleniu. Rozumiał jego obawę. Zrobił błąd przed dziewięćdziesięcioma tysiącami fanów i stresował się, czy nie zrobi tego ponownie przed mniejszą publicznością, ale w Nowym Jorku. W pierwszych latach swojej kariery tak samo się bał. Nie miał jeszcze tak wyrobionego głosu i często mu się załamywał - szczególnie gdy śpiewał cudze utwory, które nie były napisane specjalnie pod niego i jego umiejętności wokalne. Dopiero determinacja, ambicja i lekcje sprawiły, że był tu, gdzie teraz był.

Poprawił swoje blond-czerwone włosy i położył mu rękę na ramieniu dla dodania otuchy.

— Zrób coś, co porwie publiczność - polecił mu z lekkim uśmiechem. - Coś, co pokaże im, że jeden błąd z Filadelfii nie definiuje ciebie.

Louis spojrzał na niego jak na wariata. Co miał na myśli, mówiąc, że powinien zrobić coś, co porwie publiczność? Nie był nim, nie był gwiazdą tego wieczoru. On mógł przeciągnąć ludzi na swoją stronę jedynie muzyką i swoim śpiewem; Harry nie musiał nic robić, bo to dla niego ci wszyscy ludzie przyszli.

— Ale nie wiem co - odparł zaskoczony.

Harry nie musiał długo szukać podpowiedzi. Sam wiedział, co chciał zaproponować Louisowi. Wiedział, że potrafił to zrobić. Widział go już wystarczająco długo, aby wiedział, jaki miał wpływ na publikę. Ten chłopak go zachwycał. Nie był tak doświadczony jak on, a jednak potrafił zahipnotyzować widownię - potrafił sprawić, aby wszyscy śpiewali wraz z nim jakiś rockowy hit. I chciał, aby tego wieczoru zrobił coś podobnego do czegoś, co widział na własne oczy cztery lata temu.

— Wiesz, co zrobił Freddie Mercury na Live Aid? - zaczął, pytając go właściwie retorycznie; Louis jednak dla formalności pokiwał głową, trochę nie rozumiejąc, do czego dąży. - Słyszałem to na żywo. Siedemdziesiąt dwa tysiące ludzi klaskało równocześnie w rytm Radio Ga Ga.

— I co w związku z tym?

— Zrób to samo.

Louis otworzył szerzej oczy. Że on miał zrobić to samo, co największy lider zespołu rockowego na świecie zrobił przed ponad siedemdziesięcioma tysiącami ludzi na charytatywnym koncercie? Harry chyba zwariował. On nie miał takiej mocy sprawczej; już prędzej ludzie posłuchaliby Harry’ego - to dla niego przyszli ci wszyscy ludzie na ten koncert. Jeśli myślał, że zmusi ludzi do śpiewania z nim, to chyba upadł na głowę. Owszem, ludzie śpiewali wraz z nim niektóre rockowe utwory, ale gdy wybierał mniej znane tytuły, nie wszyscy to robili, bo nie znali tekstu. Nie mógł im zagrozić, że jeśli nie będą wraz z nim śpiewać, to zejdzie ze sceny i z koncertu będzie nici.

— Co? - rzucił zaskoczony. - Przecież nie jestem Freddiem Mercurym, przestań, nie powtórzę tego.

— A Somebody To Love z Florydy? - dopytał. - Fani śpiewali chórki. Słyszałem to.

Machnął ręką, choć, cóż, Harry miał rację, bo tak było w Miami - fani, jakby się umówili i zaczęli śpiewać chórki tej piosenki, podczas gdy on prowadził główną część. To było magiczne, ale fani sami to ustalili - nikt ich do tego nie zmusił.

Harry widział w oczach Louisa sceptycyzm. Westchnął i jeszcze raz się uśmiechnął, aby podnieść go na duchu. Może miał wystąpić przed mniejszą liczbą osób przed sceną, ale to był Nowy Jork - największa metropolia świata.

— Lou, czegokolwiek nie zaśpiewasz, wiem, że dasz sobie radę - powiedział. - Nawet jeśli… Nawet jeśli miałby to być najostrzejszy rock, jakiś heavy metal czy coś takiego.

Louis zachichotał. Miło było słyszeć taki miły głos Harry’ego, bo nie miał ochoty się z nim kłócić ani sprzeczać. Nigdy więcej. Harry go kochał, a on jego, taka była prawda. Prawda była taka, że największa gwiazda muzyki popularnej obecnych czasów zakochała się w zwykłym chłopaku z Manchesteru z muzycznymi marzeniami. I z wzajemnością.

Czy byli partnerami? Myślał, że łączyło ich coś gorszego.

— Albo Joy Division - powiedział, nawiązując do koszulki, którą miał na sobie.

Harry automatycznie na nią popatrzył - a dokładniej na napis nad obrazkiem okładki singla - Love Will Tear Us Apart.

— Też może być.

To nie był jego gatunek muzyczny; szczerze powiedziawszy, Joy Division znał tylko z tej jednej piosenki, a koszulkę kupił Louisowi, bo była ładna i była rockowego zespołu - może nie takiego rockowego w jego stylu, ale jakiegoś rockowego odłamu.

Chciał z nim dłużej porozmawiać, chciał z nim zostać jeszcze parę minut, aby lepiej go uspokoić, ale musiała oczywiście przyjść Marie, która uznała, że nie wypuści go z tak nieułożonymi włosami. Gdyby tego było, na backstage’u znalazła się Sarah wraz z Niallem gotowi, aby wejść już za chwilę na scenę.

Louis musiał się z tym sam zmierzyć. Wykorzystując swoją koszulkę, chciał rozpocząć cykl trzech koncertów w Nowym Jorku piosenką Love Will Tear Us Apart - uznał, że utwór idealnie nadaje się do klimatu tego miasta i da fanom dużo energii na kolejne utwory tego wieczoru. A propozycja Harry’ego wcale nie była taka głupia. Mógł zaśpiewać tę piosenkę Queen, a ludzie, jeśli złapią rytm, mogli śpiewać razem z nim tak jak na poprzednich koncertach. Nie musiał od razu stawać się samym Freddiem Mercurym.

Wymienił z Harrym ciągniętym przez Marie do pokoju ostatni uśmiech, po czym wziął głęboki wdech i wymienił spojrzenie z Niallem. On doskonale wiedział, od czego zaczynają. Także się do niego uśmiechnął, aby go pocieszyć. W końcu grali we dwójkę; musieli siebie wspierać. A Louis nie miał się czego obawiać - dał już tyle koncertów ze swoim wyśmienitym głosem, że dzisiejszy był tylko formalnością. Dwie długie piosenki i mógł ustąpić Harry’emu, który z kolei musiał porwać czymś tłum, który mógł oczekiwać od niego czegoś zaskakującego, bo, cóż, od iluś koncertów śpiewał w kółko to samo - Watermelon Sugar, Adore You, As It Was... Oni sami już mieli dosyć, więc nie byliby zdziwieni, gdyby fani też już zaczęli protestować.

Niall wraz z Sarah wyszli na scenę, aby na razie sami rozpocząć utwór. Pierwsze dźwięki tej nowofalowej piosenki rozbudziły w ludziach na nowo entuzjazm po długim czekaniu na rozpoczęcie koncertu. W powietrzu wisiało coś nieuchwytnego - oczekiwanie połączone z ekscytacją. Delikatne, ale narastające dźwięki gitary Nialla, a później również perkusja Sarah sprawiły, że ludzie wręcz zwariowali. Louis uśmiechnął się sam do siebie, słysząc te kojące dźwięki, po czym ostatni raz spojrzał na tłum ludzi zza sceny.

Wziął głęboki wdech i wszedł na scenę. Od razu dobiegł do niego głośny pisk szczególnie dziewczyn stojących przy barierce, co tylko go rozśmieszyło. Przywitał się z ludźmi ręką w górze, po czym doszedł do mikrofonu i zaczął:

— When routine bites hard and ambitions are low... - Wyciągnął mikrofon ze statywu i przeszedł na lewą stronę. - And resentment rides high but emotions won't grow and we're changing our ways, taking different roads

Spojrzał jakoś automatycznie na backstage, ale nie chciał ujrzeć tam Harry’ego. Od razu niemal wrócił wzrokiem na skaczących fanów i gładko wszedł w refren:

— Then love, love will tear us apart again.

W tłumie ludzi oczywiście musieli znaleźć się Liam i Zayn. Nie zdobyli barierek, ale nie przeszkodziło im to w tym, aby nadal dobrze się bawić, a przede wszystkim nadal snuć teorie o sekretnym związku Louisa i Harry’ego. Problem jednak był w tym, że piosenka była o… rozstaniu i problemach w relacji. To zupełnie nie pasowało do ich teorii i tego, że muzycy byli razem. Chyba że byli razem, tylko że spełnił się w zasadzie najgorszy scenariusz - pokłócili się, rozstali…

Louis przede wszystkim znany był z tego, że często wybierał utwory, które mniej lub bardziej związane były relacją miłosną, która wprost związana była z Harrym. I Want To Know What Love Is i Is This Love w Los Angeles, New Sensation w Atlancie po wycieku zdjęcia z klubu z St. Louis, te wszystkie piosenki z Europy… Nieprzypadkowo śpiewał takie, a nie inne utwory, więc Love Will Tear Us Apart też musiało coś znaczyć. I dodatkowo jego koszulka przedstawiająca okładkę singla…

— Co to ma znaczyć? - zapytał skonfundowany.

Zayn sam nie wiedział, co o tym myśleć. Miał wrażenie, jakby w tej chwili cała jego teoria okazała się głupim wymysłem, snem, dopowiedzeniem i podkoloryzowaniem prawdy. Może Perrie miała rację - może próbował na siłę doszukiwać się sensacji i podświadomie chciał, aby jego ulubiony muzyk był uwikłany w coś zakazanego - tak jak na przykład miłość. W końcu swoje życie prywatne skrupulatnie chronił, więc musiało coś być na rzeczy. W przeciwnym razie już dawno wszyscy powszechnie by wiedzieli, że spotyka się na przykład z taką Stevie.

Ludzie mogli myśleć przeróżne rzeczy, nawet sam Zayn mógł zwątpić w swoje przekonania, ale miał jeden dowód, który powodował, że inne były mało ważne - nagranie, na którym Louis całował Harry’ego na backstage’u. Owszem, facet z kartonowym banerem zasłonił najważniejszy moment, ale nie to było ważne. Nawet dziecko wywnioskowałoby, dlaczego Louis przybliżył się do twarzy Harry’ego.

Dlatego trochę nie rozumiał, co miał znaczyć ten utwór. Miłość nas rozdzieli… Próbował na szybko to z czymś powiązać - może niekoniecznie z Harrym, a jakąś sytuacją z poprzednich koncertów, ale nic ciekawego nie przychodziło mu do głowy. W Filadelfii koncert przebiegał normalnie, w Waszyngtonie także… Co mogło się stać między nimi pomiędzy Filadelfią a nowojorskim Brooklynem?

— Nie wiem… - odpowiedział mu niepewnie. - To pewnie… Pewnie to ich nowy sposób na zakomunikowanie nam czegoś.

— Co? - rzucił zmieszany. - Nie rozumiem. Piosenka jest jawnie o rozstaniu.

— Tak, ale… - zawahał się; może brzmiało to idiotycznie i Perrie na pewno by go skarciła, ale musiał się trzymać swojej teorii. - Może ktoś z zarządu im kazał? Może spieprzyliśmy sprawę, zrobiło się za głośno wśród fanów, że Louis i Harry mogą być w związku, więc…

— Zaraz, zaraz - przerwał mu; zupełnie stracił zainteresowanie coverem supportu. - Spieprzyliśmy? Nie mów, że to ty zrobiłeś to zdjęcie w St. Louis…

To był moment, w którym odważył się z nim skonfrontować. Miał podejrzenia, że mógł to być Zayn. Miał swoją teorię, której uparcie się trzymał, poza tym kupił w Missouri kamerę, którą chciał użyć w Atlancie… I widzieli ich wchodzących do jednego z klubów nocnych. Zayn mógł naprawdę wymknąć się w nocy bez niego, pójść do tego klubu i zrobić im zdjęcie, które później wysłał do gazety. Właściwie po co? Tego nie był pewien, ale miał dobre dowody na to, aby sądzić, że to sprawka Zayna.

— Co? - teraz to on rzucił zaskoczony takimi oskarżeniami. - Nie zrobiłem żadnego zdjęcia, o co ci chodzi?

— Kupiłeś aparat w St. Louis i wiedziałeś, gdzie są - zauważył Liam.

— I? - Nie rozumiał. - To od razu nie znaczy, że zrobiłbym im zdjęcie i wysłał do gazety. Poza tym jak myślisz? Jak by mnie wpuścili do takiego zamkniętego klubu?

Cóż, Zayn miał rację. To był duży, zamknięty klub w centrum St. Louis, do którego nie wpuszczali byle kogo i pierwszych lepszych ludzi z ulicy. Chodzili tam głównie biznesmeni, gwiazdy, znane osobowości, a Zayn się do tych grup na pewno nie zaliczał. Żeby tam wejść, musiałby albo przekupić ochroniarza, albo wymyślić jakąś bajeczkę. Chociaż z drugiej strony po tym, jak zdołali ominąć ochronę areny w Atlancie z kamerą w torbie, wszystko było możliwe.

Chociaż czy Zayn był aż tak zdeterminowany, aby robić zdjęcia w prywatnym miejscu i sprzedawać je do gazety? Musiał sobie zdawać sprawę, że wypuszczenie takich dowodów mogło zniszczyć im obu życie, a jako wielki fan Harry’ego na pewno nie chciał zrujnować mu życia i sławy. Harry jako… gej? To by nie przeszło w opinii publicznej. Ludzie zlinczowaliby go niemal od razu, bo Harry Styles - ten ukochany muzyk, nie mógł być inny.

— To nie ja - zaprzeczył, aby przekonać do tego Liama.

— Więc kto? Paparazzi? Wpuściliby ich do takiego klubu? - dopytał nieprzekonany Zayn.

Zayn sam już nie wiedział, co myśleć o tym zdjęciu z Missouri. Na nim na pewno byli Harry i Louis w jednoznacznej sytuacji - pytanie tylko, kto im zrobił zdjęcie i jaki miał cel w tym, aby je upublicznić - oczywiście oprócz pieniędzy.

— Nie wiem, ale to znaczy, że nie tylko my się domyślamy, że coś między nimi jest - zauważył.

Liam cmoknął.

— Wiesz, mówiłeś ludziom w Europie na prawo i lewo o tej teorii…

Wywrócił oczami, bo akurat nie o to chodziło. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, wyprzedził go Liam:

— A może to jest to, co mamy zobaczyć? - rzucił. - Może to zdjęcie w gazecie, te piosenki, teksty, spojrzenia to nie przypadek i ktoś to wyreżyserował?

— Liam! - zbeształ go akurat w momencie, gdy Louis znowu powtarzał frazę Love Will Tear Us Apart. - Znowu zaczynasz w to wszystko wątpić?

Potrząsnął szybko głową. Zayn nie rozumiał jego toku rozumowania.

— Nie, może naprawdę coś ich łączy, ale jednocześnie wykorzystują to do czegoś większego? - rzucił propozycję. - Może chcą rozgłosu?

— Skoro tak, to dlaczego Louis śpiewa piosenkę o rozstaniu?

Liam spojrzał z powrotem na scenę. Chodził po niej Louis w czarnej koszulce z okładką singla zespołu Joy Division. Śpiewał o ujawnionych porażkach i o czymś dobrym, co nie może dłużej i tak funkcjonować.

— Może uznali, że za dużo namieszali i chcą ostudzić nasze domysły?

Zayn pokręcił głową i wziął głęboki wdech. Był niezadowolony z postawy kolegi, bo co on wymyślił? Nie sądził, że myśleli o tym samym muzyku, o tym samym człowieku. Zgromił go po chwili wzrokiem i rzucił niezadowolony:

— Chyba zwariowałeś. Harry nigdy nie byłby do czegoś takiego zdolny. Prędzej Louis byłby w stanie wymyślić coś tak porąbanego. A Harry? On nie krzywdzi ludzi, on taki nie jest.

Liam chciał w to wierzyć. Uwielbiał Harry’ego i jego muzykę, był jego fanem, ale zaczynał wątpić w ten jego cały wizerunek, co oczywiście było zupełnie inną kwestią niż jego rzekomy związek z wokalistą supportu Louisem. Czy możliwe było, aby Harry był najukochańszym człowiekiem na świecie? Mógł być miły i życzliwy, ale przede wszystkim był gwiazdą, a gwiazdy zachowywały się w różny sposób. Michael Jackson nie mógł się odgonić od plotek, Freddie Mercury wycofał się z życia publicznego, a Madonna próbowała powstrzymać ataki na jej kontrowersyjną piosenkę Like A Prayer. Harry nie mógł być wiecznie nieskazitelny - coś w końcu musiało ukazać jego… naturalny charakter.

Podczas gdy fani bawili się świetnie do coveru Joy Division, a niektórzy spekulowali, dlaczego Louis akurat wybrał taki utwór, on wiedział, że wyszło to zupełnym przypadkiem. Nie chodziło mu zupełnie o tekst, choć wiedział doskonale, o czym jest. Śpiewał ten utwór, bo dostał od Harry’ego koszulkę z tym singlem - to był czysty przypadek.

— But love, love will tear us apart again - powtórzył, śpiewajac już ostatni refren w utworze, który i tak już wystarczająco przedłużył. - Love, love will tear us apart again

Wrócił do statywu na mikrofon i pozwolił Niallowi na zagranie ostatniej solówki przed zakończeniem całego utworu. Gdy rozbrzmiały ostatnie dźwięki tej nowofalowej piosenki na Brooklynie, tłum zachwycił się i nie mógł doczekać się następnej propozycji. Louis wymienił najpierw z Sarah, a później z Niallem spojrzenia, po czym wziął głęboki wdech. Sarah odbiła od siebie kilka razy pałeczki, po czym rozpoczęła grę na perkusji.

Tu nie było wątpliwości, co to za utwór. Tłum na nowo się podekscytował i zaczął skakać w rytm; niektórzy nawet zaczęli klaskać. Niall dołączył po chwili do dziewczyny ze swoją gitarą, a następnie Louis wyciągnął z powrotem mikrofon ze statywu i podrzucił go lekko w powietrzu.

— I'd sit alone and watch your light - zaczął spokojnie. - My only friend through teenage nights… And everything I had to know I heard it on my radio!

Słyszał pojedyncze osoby, które śpiewały wraz z nim słowa tej piosenki Queen, lecz oczywiście nie było to tak wielkie jak w przypadku Somebody To Love z Miami czy I Want To Know What Love Is z Los Angeles. Mimo tego uśmiechnął się lekko pod nosem.

Dokończył drugą zwrotkę, przechodząc na prawą stronę sceny. Coraz więcej ludzi dołączało do wspólnego śpiewania; oprócz tego wszyscy wyśmienicie się bawili - Louis to widział. Cieszył się, że cały koncert wychodził mu zdecydowanie lepiej niż w Filadelfii. Gardło go nie drapało i nie czuł zbytniego obciążenia, choć śpiewanie piosenek Queen było wymagające. Był rozluźniony i miał nadzieję, że tak zostanie już do końca jego występu.

Gdy miał wejść w refren, podszedł z powrotem do statywu, włożył do niego mikrofon i obrzucił spojrzeniem cały terminal pełen ludzi.

— You had your time, you had the power, you’ve yet to have your finest hour - zaśpiewał i dodał na koniec: - Wszyscy teraz! 

Trochę wziął sobie do serca słowa Harry’ego z backstage’u. Może nie był Freddiem Mercurym, ale wierzył, że miał jakąś moc sprawczą i potrafił zachęcić choć połowę tych ludzi, aby klaskali i śpiewali wraz z nim.

Sam wyciągnął ręce w powietrze i zaczął klaskać, powtarzając słowa all we hear is radio ga ga, radio goo goo. Ludzie to podłapali i też zaczęli klaskać, ale to jeszcze nie było to, co Louis chciał uzyskać. Mimo tego uśmiechał się szeroko, dziękując tym samym fanom za to, że bawią się świetnie razem z nim.

Cały ten występ z backstage’u obserwował Harry, który zdołał jakoś wyrwać się Marie i przekonać ją, że jego włosy wyglądają świetnie. Tak naprawdę nie przykładał do nich wielkiej wagi, ale był gwiazdą, więc zawsze wyglądał dobrze. Poza tym mógłby wyjść na scenę nawet w samym worku na ziemniaki, a i tak dla fanów wyglądałby fenomenalnie, a jego strój zostałby ostatnim krzykiem mody.

Teraz najważniejszy dla niego był Louis, a nie jakieś włosy. Może nie lubił muzyki rockowej, ale to, co robił Louis na scenie… Wiadomo, że było jeszcze wiele rzeczy, które mógłby poprawić, ale jak na chłopaka, dla którego to był dopiero któryś wielki koncert w całym życiu po tym, jak dotychczas śpiewał jedynie w małym manchesterskim pubie… Łapanie jego spojrzenia, jego cała postawa, głos, śpiew… To było tak magiczne dla niego, że mógłby to oglądać do końca swojego życia.

Przepadł dla niego całkowicie. Stracił swoje serce już tamtej nocy.

— Let's hope you never - śpiewał dalej Louis - leave old friend like all good things on you we depend. So stick around 'cause we might miss youWhen we grow tired of all this visual!

Wiedział, że nie chciał go nigdy opuścić, nie chciał go tracić. Wiedział również, że jego trasa dobiegała końca i nie miał pojęcia, co z tym faktem zrobić. Czy powinien zaprosić Louisa, a tym samym również Nialla, na kolejne koncerty, które dopiero zostaną zaplanowane? Czy Louis chciałby wraz z nim zobaczyć Skandynawię, Japonię, Australię? Czy Louis również myślał o nim poważnie? Po tym jak rano powiedział mu, że również go kocha, chciał w to wierzyć. Zaufał mu, otworzył się przed nim, wzajemnie się kochali.

Tylko że wiedział doskonale, że w ich duecie to on był tym złym.

Louis ponownie doskoczył do statywu, gdy dokończył zwrotkę, śpiewając, że podmiot liryczny miał swój czas, miał moc i musiał jeszcze mieć swą najlepszą godzinę.

Niall postanowił zrobić sobie w tym momencie przerwę, więc pozostawił samą Sarah z perkusją. Louisowi się to wielce spodobało; uśmiechnął się i znowu wyciągnął ręce do góry, aby zacząć klaskać.

— All we hear is radio ga ga - zaczął ze wszystkimi ludźmi. - Radio goo goo, radio ga ga.

Tym razem widział, jak wszyscy ludzie na terminalu klaszczą i śpiewają razem z nim. I chyba o ten efekt chodziło Harry’emu, gdy mówił, że powinien zrobić coś podobnego do Freddiego Mercury’ego w 1985 roku na Wembley. Uwielbiał takie chwile. Na tej trasie było kilka takich magicznych sytuacji; oczywiście nadal to nie było porównywalne do koncertu na Florydzie, ale wiedział już, że to będzie jeden z kilku momentów z tej trasy, które zapamięta do końca życia.

Powtórzył z tłumem fanów jeszcze kilka razy refren, pozwolił Niallowi wykazać się swoimi umiejętnościami na gitarze elektrycznej i pozwolił Sarah wyszaleć się na perkusji - w końcu grała coś innego niż te same piosenki Harry’ego, które mogłaby zagrać nawet z zamkniętymi oczami o trzeciej w nocy.

Gdy schodzili ze sceny, tłum wołał i błagał wręcz o bis. Louisowi zrobiło się ciepło na sercu, gdy słyszał te prośby. To znaczyło, że ludziom się podobało, a on dał dobry początek koncertu. Na pewno lepszy niż w Filadelfii. Wymienił z Niallem uśmiechy pełne szczęścia, a później życzył powodzenia Harry’emu, który szykował się już do wejścia na scenę.

Tradycyjnie został przywitany przez swoich fanów okrzykami i wiwatami. Jak na poprzednich koncertach, zaczął od swojej - można byłoby powiedzieć - firmowej piosenki - Treat People With Kindness. Louis słuchając jej z backstage’u, zastanawiał się, jakim cudem taki gburowaty i bezczelny człowiek napisał coś takiego. Chociaż mógł to zrobić do celów wizerunkowych; wcale nie musiał sądzić, że istnieją dobre miejsca na Ziemi, gdzie traktuje się ludzi z życzliwością. W jego myślach na pewno nie istniało takie miejsce.

Po tym pełnym życzliwości, przesłodzonym disco nadszedł czas na jego dwa największe hity w dyskografii - Watermelon Sugar i As It Was. Oczywiście cała arena śpiewała wraz z nim najbardziej znane obecnie słowa na świecie - in this world, it's just us; you know it's not the same as it was.

Bo na tym świecie były momenty, kiedy byli tylko oni. I nigdy to nie było takie same, jakie było to kiedyś.

Znalazło się także miejsce dla Grapejuice, Late Night Talking czy znowu, ku zdziwieniu Nowojorczyków, Daydreaming zaśpiewane dopiero po raz drugi na całej trasie. Słowa: she said, ''Love me like you paid me” wybrzmiały bardzo głośno - aż zadziwiająco głośno dla siedzącego na backstage’u Louisa - tak, jakby te słowa niosły ze sobą drugie znaczenie.

W końcu, po tych wszystkich wybranych piosenkach ze swojej dyskografii, nadszedł czas na ostatni utwór - cover. Jak zwykle wszyscy ludzie nie mogli się doczekać ich personalnej piosenki - utworu, który był skierowany tylko dla nich i tylko na ich koncercie, na który przyszli. Harry napił się wody, pozwolił Mitchowi dokończyć solówkę do She, aż w końcu ponownie stanął przed statywem z włożonym do niego mikrofonem i obrzucił spojrzeniem całe The Brooklyn Cruise Terminal.

Chwycił mikrofon na statywie i powiedział, patrząc ukradkiem w bok - w stronę backstage’u.

— Chciałbym zadedykować tę piosenkę pewnej osobie. Ta osoba doskonale wie, że to dla niej.

Dał znak Mitchowi i Sarah, że mogą zacząć grać. Okazało się, że to ballada - spokojna, klimatyczna, romantyczna. Zayn i Liam natychmiast spojrzeli na siebie - oczywiście wyłapali słowa Harry’ego, że dedykuje tę piosenkę jakiejś osobie. I przy tym spoglądał na backstage.

W porównaniu do Love Will Tear Us Apart, to była bardzo romantyczna piosenka - Hello Lionela Richie. W wykonaniu Harry’ego jeszcze bardziej klimatyczna.

— I've been alone with you inside my mind… - zaczął spokojnym głosem. - And in my dreams I've kissed your lips a thousand times

Ludzie zaczęli się kiwać na boki w rytm utworu, podczas gdy Louis za sceną się speszył. To było miłe, że Harry dedykował mu taką piosenkę z takim tekstem. Uśmiechał się mimowolnie sam do siebie, wiedząc, że to, co powiedział mu rano na Moście Brooklińskim, nie było wcale błędem.

— Hello! Is it me you're looking for? - wszedł w refren, spoglądając na cały tłum ludzi.

Śpiewał refren, ledwo powstrzymując się od tego, aby całym ciałem skierować się w stronę Louisa, którego widział kątem oka za sceną. Widział to w jego oczach i w jego lekkim uśmiechu - kochał go naprawdę. Był wszystkie, czego pragnął.

— 'Cause you know just what to say and you know just what to do, and I want to tell you so much… - zawahał się i niespodziewanie rzeczywiście spojrzał na Louisa. - I love you.

Louis się zawstydził i automatycznie schylił głowę, podczas gdy tłum wydał z siebie okrzyk radości i zaczął rzucać na scenę przeróżne przedmioty i oczywiście kwiaty, więc jego apel z Arizony najwyraźniej nie dotarł do Nowego Jorku.

Niall słuchał tej piosenki z dystansem. Owszem, romantyczna, skierowana do Louisa, ale coś mu w niej nie pasowało. Nadal nie wierzył w dobre intencje Harry’ego. Życie za bardzo go doświadczyło, aby tak łatwo ufał ludziom - a już szczególnie tak cholernie bogatym i mającym władzę w świecie. Tacy ludzie nie mogli mieć dobrych intencji.

Na końcu piosenki Harry zebrał parę bukietów kwiatów i kilka ciekawych przedmiotów, które wpadły mu w oko. Kiedy schodził ze sceny, natychmiast chciał podbiec do Louisa i go przytulić, lecz drogę zastał mu Jeff chcący poważnie z nim porozmawiać. Zdążył więc z nim jedynie wymienić spojrzenie.

Niall spojrzał na nadal lekko speszonego Louisa i sam się uśmiechnął. Ich wykonanie piosenki Joy Division nie zapomni do końca życia.

— Świetnie nam to wyszło - uznał ponownie podekscytowany Niall. - Porwaliśmy cały Brooklyn. Ta piosenka, ten tytuł…

Louis spojrzał na niego i również się uśmiechnął, ale słabo. Miłość nas rozdzieli, miłość znowu nas rozerwie na kawałki… Właśnie o tym był ten utwór. O bolesnym rozstaniu.

— Ironiczne, prawda? - rzucił z przezornym uśmiechem.

Odszedł niespodziewanie w stronę pokoju supportu, podczas gdy Niall odprowadził go wzrokiem. Mimowolnie czuł, że w powietrzu wisiało coś złego. Ta piosenka była aż nadto ironiczna w tej sytuacji.

 

*

 

Następnym przystankiem było Queens, a dokładniej Shea Stadium - gdzieś pomiędzy Flushing Meadows Corona Park a Flushing Bay. Koncerty w Nowym Jorku były na tyle inne od tych poprzednich, że trzy w tym mieście następowały zaraz następnego dnia po sobie. Emocje Louisa nie zdążyły jeszcze dobrze opaść, a przed nim był kolejny występ - tym razem już przed większą publiką, bo liczącą prawie sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Harry zdołał wyprzedać kolejny stadion, więc przed nim było kolejne wyzwanie, aby zadowolić wszystkich fanów.

Myślał, że będzie spał do dwunastej, ale gdy zaspany otworzył oczy i spojrzał na zegar, okazało się, że jest ledwo siódma rano. Najprawdopodobniej obudziły go odgłosy miejskiego życia wpadające do hotelowego pokoju z otwartego okna i to, że Harry’ego nie było przy nim. Mimo tego wtulił się bardziej w poduszkę, chcąc jeszcze raz zasnąć i przespać się choć jeszcze dwie godzinki.

Harry tradycyjnie siedział przy stoliczku obok okna i popijał z filiżanki herbatę, którą sobie zrobił na dobre rozpoczęcie dnia. Nie biegał dzisiaj, nie zaczynał dnia od kawy ani papierosa. Postanowił zregenerować swój głos ciepłą herbatą, rozkoszując się nowojorskim miejskim życiem - tak samo zatłoczonym jak dziewięć lat temu.

Spojrzał na Louisa i rozczulił się, gdy zauważył go śpiącego w jego za dużej koszulce - jednej z nielicznych, które nie miały na sobie dziwnych dziecięcych nadruków. Jego włosy były zupełnie roztrzepane. Chciał z powrotem dołączyć do niego do łóżka i go pocałować, ale uznał, że nie będzie go ponownie budzić.

Sięgnął automatycznie po swój notes, w którym trzymał wiele tekstów piosenek - tych niewydanych, niezatwierdzonych przez wytwórnię, zbyt osobistych… To był jego swego rodzaju pamiętnik, który pozwoliłby osobom trzecim przejrzeć go na wylot. Wziął do ręki ołówek i chciał otworzyć zeszyt na pustej stronie, lecz wypadła z niego jedna zapisana prawie w całości kartka. Wziął ją do ręki i przeczytał na szybko, po czym zaczął po niej pisać - wszystko, co przychodziło mu na myśl. Zapisywał pojedyncze słowa, czasami frazy, całe zdania, kilka rymów… Chciał stworzyć coś jego w stu procentach, ale zarazem coś, co mogłoby być międzynarodowym hitem tak jak As It Was.

W pewnym momencie usłyszał skrzyp materaca. Louis uznał, że nie zaśnie drugi raz, więc nie pozostało mu nic innego, jak się rozbudzić. Ponownie otworzył swoje oczy i automatycznie powędrował wzrokiem do siedzącego przy oknie Harry’ego, który zrobił sobie przerwę od pisania i patrzył teraz wprost na niego.

— Podglądasz mnie? - zapytał zaspanym, lecz również rozbawionym głosem i opadł głową z powrotem na poduszkę.

Harry uśmiechnął się niewinnie i wrócił wzrokiem na swoją zapisaną kartkę papieru.

— Ja? - dopytał jak niewiniątko. - Absolutnie nie.

Louis zachichotał i pokręcił głową, bo wiedział, że Harry ściemnia. Lubił na niego patrzeć, gdy spał. Nie musiał tego widzieć ani ktoś inny nie musiał mu o tym mówić, aby o tym wiedział. Harry był w nim zakochany, więc właściwie było to logiczne.

Ponownie na niego spojrzał. Zauważył, że pisze coś na kartce papieru - kreśli jakieś słowa, aby po chwili przestać i wystukać jakiś potencjalny rytm. Był ciekawy, czy to była jakaś jego nowa piosenka, czy może ta, którą widział już w Wiedniu.

— Co piszesz?

Harry mimowolnie jeszcze szerzej się uśmiechnął i jakby skulił, chcąc irracjonalnie sprawić, że Louis nie zauważy zawartości kartki, choć i tak jej nie widział z perspektywy łóżka. Louis także uniósł kąciki swoich ust i na chwilę przymknął oczy.

— To o mnie? - dopytał rozbawiony tym, że Harry nie chciał tego przyznać.

Wzruszył ramionami i upił łyk swojej porannej herbaty. Odłożył filiżankę i wbił swój szmaragdowy wzrok wprost w Louisa.

— A kto inny doprowadza mnie do takiego szału, że potem muszę pisać o nim piosenki?

Louis wywrócił oczami i roześmiał się. To było miłe - właściwie dostał potwierdzenie, że Harry pisał o nim swoje następne utwory. Musiał przyznać, że było to po części dziwne uczucie - mieć świadomość, że następny album Harry’ego - jakkolwiek zostanie nazwany i jakikolwiek sukces odniesie na arenie międzynarodowej, będzie po części, jak nie w całości, o nim. To tak pewnie czuł się David, gdy słyszał dotychczasowe piosenki Harry’ego w radiu. A dla niego to musiało być podwójnie dziwne uczucie, bo przecież miał już rodzinę - żonę, dziecko… I teksty, utwory, które jawnie opowiadały o jego związku z Harrym na początku lat osiemdziesiątych, musiały go uderzać wewnętrznie. Świadomość, że ktoś kochał drugą osobę nawet po dziewięciu latach, musiała boleć inaczej. Nie znał Davida, nie wiedział, co nim kierowało, gdy zrywał kontakt z Harrym i czy na pewno chodziło tylko o wojskową pozycję jego ojca, ale prawdą było to, że kiedyś coś ich łączyło i… Harry może już go nie kochał jak kiedyś, ale na pewno patrzył na ich czas z nostalgią. Mimo tego mówił mu, że to on jest tym jednym i to go kocha.

I miał nadzieję, że naprawdę tak było, bo skoro sam odważył się mu wyznać miłość… Musiało tak być. Nie mógł się na tym sparzyć.

— Mam nadzieję, że to nie ballada - powiedział i przeciągnął się. - I że to nie żadne disco.

Harry patrzył na niego niepewnie, po czym wybuchnął śmiechem, przez co Louis wywrócił oczami, bo już wiedział, że to na pewno była ballada. Albo disco. Albo jedno i drugie. Harry chyba robił to specjalnie, bo już zdążył zauważyć, jak bardzo nie lubi dyskotekowej muzyki.

— Za późno, Louis.

Louis także się automatycznie roześmiał, po czym chwycił poduszkę leżącą obok niego i rzucił nią w stronę Harry’ego. Ten nie zdołał się obronić, co jeszcze bardziej go rozśmieszyło. Po chwili wstał ze swojego krzesła i podszedł do Louisa - właściwie to zawisł nad nim na łóżku. Przez chwilę jedynie go obserwował, aż w końcu pocałował go prosto w usta, przenosząc automatycznie jedną swoją rękę pod koszulkę, w której spał. Louis uśmiechnął się pomiędzy pocałunkami Harry’ego. Pomyślał, że właśnie tego chciałby po tej trasie; właśnie takich poranków pragnie, takiego szczęścia chce z Harrym.

Może rozkoszowaliby się tą chwilą dłużej, gdyby nie pukanie do drzwi i znudzony głos Nialla z korytarza, że Jeff zbiera wszystkich na jakąś próbę dźwięku czy coś takiego i że jeżeli nie pojawią się za kilka minut na dole, to ich pozabija z wściekłości.

Harry wywrócił oczami, wyciągnął rękę spod koszulki Louisa i pocałował go ostatni raz bardzo leniwie, jakby mieli na to cały dzień, a Jeff wcale na nich nie czekał na dole.

W końcu odsunęli się od siebie, a Louis westchnął ciężko.

— Może lepiej idźmy, bo nie chciałabym skończyć na cmentarzu przed koncertem w Nowym Jorku - zaproponował rozbawiony i wstał z łóżka.

Harry pokiwał głową i również wstał z łóżka.

— Dobra, ale po koncercie dokończymy to, co zaczęliśmy.

Louis rozbawiony zgarnął swoje ciuchy z walizki i skierował się w stronę łazienki. Zanim jednak do niej wszedł i zamknął do niej drzwi, spojrzał na Harry’ego i powiedział:

— Cokolwiek chcesz, Styles.

Zanim jednak nadeszła noc, musiał odbyć się koncert na Shea Stadium - stadionie baseballowym w dzielnicy Queens. Emocje były większe niż na wczorajszym koncercie na Brooklynie, ale spowodowane było to nie tyle co samym koncertem przed sześćdziesięcioma tysiącami osób, a tym, że jutro czekał go koncert na Madison Square Garden. Zupełnie nie wiedział, jak do niego podejść, co zaśpiewać, jak się zachować. Mimo że to czekało go dopiero jutro, myśli o hali na Manhattanie opanowywały jego umysł już na backstage’u stadionu Shea.

Na dzisiaj zaplanował dwa utwory. O jednym z nich - tym pierwszym, czyli o The Spirit Of Radio kanadyjskiego zespołu Rush Harry doskonale wiedział i jakoś się zgodził. Nie żeby Louis potrzebował jego aprobaty, aby wykonać tę piosenkę, ale jako kulturalny do końca człowiek zapytał się go, co o tym sądzi. Nie był jakoś przychylnie nastawiony do tego tytułu, ale pozwolił mu wykonać, co chciał.

Z drugim utworem była inna sprawa. Właściwie nikt oprócz Nialla i Sarah nie wiedział, co zamierza wykonać. Trzymał to w tajemnicy, bo chciał zaskoczyć Harry’ego. Pamiętał, jak rozmawiali zaraz po koncercie w Glasgow o piosenkach Eltona Johna. Wyznał mu wtedy pewną rzecz i ciekawy był, czy Harry o niej pamiętał.

Najpierw jednak przed nim była ta pierwsza piosenka. W wyśmienitym humorze wraz z Niallem ze swoją zielonkawą gitarą i z Sarah bawiącą się pałeczkami wszedł na scenę, gdzie od razu powitał ich tłum ludzi. Tutaj panowała zupełnie inna atmosfera niż dzień wcześniej na Brooklynie i na tamtejszym morskim terminalu. To był stadion, więc atmosferą już bardziej przypominało to Filadelfię i tamtejszy stadion JFK.

Tylko że ten koncert miał być lepszy. Żadnych błędów, żadnego chorego gardła - tylko dobra muzyka i dobra zabawa.

Zaczął Niall od jednego z ulubionych wejść Louisa w muzyce, której słuchał. Po chwili ta charakterystyczna perkusja Sarah i wiwat ludzi, którzy rozpoznali piosenkę. Nie byli to wszyscy, ale większość niemal od razu zaczęła podskakiwać w rytm utworu.

Tym razem Louis postawił na coś lekkiego i coś, co nie było w żaden sposób związane z Harrym - przynajmniej na razie. Po kilkunastu szybkich i mocnych uderzeniach Sarah w bębny usłyszał charakterystyczną melodię. Przywitał się z całym zebranym na stadionie tłumem i po chwili rozpoczął cały utwór.

— Begin the day with a friendly voice a companion unobtrusive - zaczął i spojrzał na rozradowany tłum. - Plays the song that's so elusive and the magic music makes your morning mood.

Równie rozradowany Niall przesuwał palce po strunach i przypominał sobie ich czasy z Manchesteru, gdzie również wykonywali ten utwór - oczywiście w innej atmosferze i przy mniejszej audiencji, ale wykonanie jej ponownie już przy tylu fanach było niesamowitym przeżyciem. Uśmiechał się i słuchał wysokiego głosu Louisa, który mógł nawet dla niektórych przypominać również wysoki głos głównego wokalisty Rush.

— Off on your way, hit the open road. There is magic at your fingers for the Spirit ever lingers undemanding contact in your happy solitude!

Po tych słowach wyciągnął mikrofon ze statywu i nadszedł czas na krótką przerwę instrumentalną. Spojrzał wtedy na Sarah, która uśmiechnęła uderzała pałeczkami w odpowiednie bębny tak mocno, że jej długie rozpuszczone włosy niemal rozpraszały się na boki.

Zaśpiewał kolejną zwrotkę przed refrenem, zachęcając ludzi do wspólnego śpiewania. Nie wszyscy znali tekst, ale widział parę osób przy barierkach, które mimo nieznajomości słów próbowały go naśladować i coś zaśpiewać. Uśmiechał się, widząc ich zaangażowanie. Uwielbiał to, że niektórzy ludzie na tym stadionie najwyraźniej nie przyszli tylko dla Harry’ego, ale także dla nich - dla nikomu nieznanego jeszcze przed trzema miesiącami duetu rockowego.

Przerzucił mikrofon do drugiej ręki, przeszedł na prawą stronę sceny i wszedł w refren, łapiąc na chwilę kontakt wzrokowy z Harrym, który stał na backstage’u oparty ramieniem o tamtejszą ścianę.

— All this machinery making modern music can still be open-hearted; not so coldly charted, it's really just a question of your honesty, yeah, your honesty

Ironiczne było to, że akurat te słowa zaśpiewał, widząc przed sobą Harry’ego - ubranego już w swoje koncertowe ciuchy, czyli w białą koszulkę z nadrukiem kiwi oraz w białych lateksowych spodniach. Stał i słuchał go z dokładnością, wyłapując każde pojedyncze słowo zaśpiewane przez niego niemal perfekcyjnie. Naprawdę nie lubił rocka i to nie była jego muzyka, ale to, jak Louis poruszał się na scenie i jak śpiewał, powodowało w nim szybsze bicie serca.

Chciał tego słuchać ze spokojem i w nieskończoność, ale jego menadżer Jeff musiał mu w tym przeszkodzić. Może gdyby była to Marie albo ktoś z obsługi stadionu, to przymknąłby na to oko, ale wiedział, że Jeff specjalnie go zaczepiał.

— Czego? - warknął, wywracając oczami.

Jeff nie był zadowolony z tego tonu, ale nie skarcił go. Skrzyżował ręce na piersi i westchnął.

— Wiesz, gdzie jesteśmy - oznajmił mu to niemal wściekłym głosem. - Jest pieprzony dwudziesty drugi czerwca. Kiedy zamierzasz coś zrobić?

Harry także skrzyżował ręce na piersi i skierował się całym ciałem w stronę Jeffa. Stracił zupełnie zainteresowanie Louisem, który śpiewał i biegał po scenie w energiczny rytm piosenki Rush.

— Jutro MSG - powiedział niechętnie.

— I co w związku z tym? - nalegał na odpowiedź.

Harry szukał odpowiednich słów, aby cokolwiek mu odpowiedzieć, ale czuł suchość w ustach. Nawet nie wiedział, co robić, podczas gdy dotychczas zawsze był pyskaty i bezczelny. Miał wrażenie, jakby jego cała pewność siebie momentalnie z niego uciekła.

— Nie zrobię tego - odpowiedział ostro, niczym sztylet.

Jeff zaskoczony podniósł jedną swoją brew, po czym pokręcił głową.

— Nie? - dopytał wściekły do czerwoności. - Ciekawe, co powiesz zarządowi. Co powiesz Louisowi.

Te słowa sprawiły, że Harry zastygł w ruchu i został zupełnie zbity. Nastała między nimi chwila ciszy, podczas której Harry zacisnął swoje pięści tak mocno, jakby był już gotowy porządnie przyłożyć Jeffowi.

— Wiesz, Harry - zaczął obrzydliwym głosem Jeff. - Jesteś wielką gwiazdą, ale czasami zachowujesz się jak dzieciak. Myślałem, że wiesz, jak funkcjonuje show-biznes.

Z tymi słowami zostawił go samego, odchodząc w stronę pokoju, w którym siedziała Marie. Harry odprowadził go tylko wzrokiem. Mógłby za nim pójść i dalej się z nim wykłócać, ale uznał, że nie ma ochoty teraz o tym z nim rozmawiać. Nienawidził go. Był jego menadżerem, zawdzięczał mu dużo - może nawet tyle samo co swojej matce, ale czasami przesadzał - a już szczególnie w tej kwestii.

Odwrócił się z powrotem w stronę sceny, gdzie znowu złapał wzrokiem Louisa śpiewającego ostatnie słowa utworu:

— For the words of the profits were written on the studio wall, concert hall! Echoes with the sounds of salesmen

Niall i Sarah przedłużyli całą warstwę instrumentalną, pozwalając Louisowi napić się i odpocząć po bieganiu i zachęcaniu ludzi do wspólnego śpiewania. Harry w tym czasie ponownie oparł się ramieniem o ścianę, a Louis rzeczywiście podszedł do butelki wody i upił z niej spory łyk. Utwór tradycyjnie zakończył się kilkoma mocnymi uderzeniami Sarah w bębny, a potem na stadionie rozległy się oklaski i wiwaty, nawet pojawiły się prośby o bis, a na scenę padło kilka kwiatów od osób z pierwszego rzędu.

Louis przeniósł mikrofon z prawej ręki do lewej i odchrząknął, zwracając tym samym uwagę ludzi.

— Dzięki, Nowy Jork - podziękował ludziom, którzy przyjęli te podziękowania bardzo ochoczo. - No dobra, to teraz coś, czego się nie spodziewacie.

Tłum trochę się zdziwił. Louis podszedł do pianina ustawionego po lewej stronie sceny - stało tam, bo Harry z niego korzystał na swojej części. Harry z widoku backstage’u także się zdziwił. Zobaczyć Louisa grającego na pianinie? Tego nie spodziewałby się nawet w swoich najśmielszych snach.

— To nie tak, że zaraz zamienię się w Eltona Johna… - zaczął dosyć nerwowo, siadając przy pianinie i wsadzając mikrofon do statywu przy nim; fani na stadionie w Queens zaśmiali się lekko. - Nie wiem nawet, czy pamiętam do tej piosenki nuty… Ale wiem, że moja babcia byłaby ze mnie dumna.

Rozczuliło to ludzi przebywających na Shea Stadium. Harry’ego zresztą też, który domyślał się już, o co chodziło Louisowi. Był zaskoczony, bo najwyraźniej Louis musiał czuć się naprawdę swobodnie na scenie, aby zdecydować się zagrać coś, co nie było w żaden sposób rockiem.

— Czasami warto zagrać coś dla odmiany… - wyznał cicho, po czym odwrócił się niespodziewanie za siebie.

Najpierw złapał wzrokiem Nialla, który również skorzystał z chwili przerwy i napił się wody, a później spojrzał w stronę stojącego dalej Harry’ego, który - dla odmiany - speszył się. Teraz to on czuł się zawstydzony, bo pierwszy raz Louis dedykował mu coś z poziomu sceny - może nie głośno, ale wiedział, że utwór był dla niego.

— To fajna piosenka - dopowiedział. - A są takie piosenki, które po prostu chce się komuś zaśpiewać.

Skierował wzrok z powrotem na pianino i wziął głęboki wdech. Przypomniał sobie czasy, kiedy chodził jeszcze do szkoły, a jego babcia uczyła go grać na pianinie swoje ulubione piosenki. Wśród nich była ta, którą chciał wykonać tego wieczoru. Stresował się jak cholera, bo dawno nie siedział przy pianinie, o graniu na nim już nie wspominając. Gdy Niall rano usłyszał, co zamierza zaśpiewać, patrzył na niego takim wzrokiem, jakby chciał zapytać: co ty robisz?. Byli przecież rockowym duetem, grali utwory Scorpions, Guns N’ Roses czy Whitesnake; byli supportem Harry’ego, aby rozbudzić jego fanów, a nie wykonywać smęty do spania. Ale ta piosenka miała dla niego pewne znaczenie i chciał ją wykonać dla Harry’ego. Chciał coś mu zadedykować choć jeden raz w taki miły sposób.

Najpierw zagrał parę dźwięków, aby upewnić się, że pianino w ogóle wydaje prawidłowe dźwięki. Wziął w końcu głęboki wdech i uznał, że co będzie, to będzie. Gorzej po Filadelfii już nie mogło być.

— It's a little bit funny, this feeling inside; I’m not one of those who can easily hide - zaczął spokojnie, może trochę drżącym głosem. - I don't have much money, but, boy, if I did, I'd buy a big house where we both could live

Zayn i Liam, którzy oczywiście musieli być w tłumie ludzi, automatycznie spojrzeli na siebie, gdy usłyszeli z ust Louisa słowo boy. Oczywiste było to, że oryginalnie takie były słowa i sam Elton John tak śpiewał, ale Louis mógł bez problemu zmienić to słowo na girl, a tego nie zrobił, co tylko utwierdziło ich w przekonaniu, że śpiewał to z myślą o Harrym.

— If I was a sculptor, but then again, no. Or a man who makes potions in a traveling show - śpiewał dalej z przymkniętymi oczami. - I know it's not much but it's the best I can do - my gift is my song and - spojrzał na chwilę za siebie i uśmiechnął się - this one's for you.

Ludzie kiwali się na boki, a Harry mimowolnie się uśmiechał, gdy słyszał delikatny głos Louisa śpiewający, że ta piosenka jest dla niego - prosta, ale wymowna. Pamiętał przecież, jak w Glasgow powiedział mu, że umie zagrać jedną piosenkę Eltona Johna na pianinie. I była to piosenka Your Song - jedna z jego ulubionych. Czuł się zaszczycony, że Louis zadedykował ją akurat jemu. Ze wszystkich piosenek - ta była dla niego najbardziej magiczna.

— And you can tell everybody this is your song; it may be quite simple but now that it's done - zaśpiewał i wszedł w wyższe dźwięki: - I hope you don't mind, I hope you don't mind that I put down in words how wonderful life is while you're in the world…

Po refrenie do jego gry na pianinie dołączyła Sarah delikatnymi uderzeniami w bębny oraz Niall, który zmienił swoją gitarę elektryczną na klasyczną. Ludzie cicho śpiewali wraz z nim, a niektórzy postanowili rzucić na scenę kwiaty - najprawdopodobniej te, które miały trafić do Harry’ego, ale piosenka była zbyt piękna, aby nie nagrodzić jej już teraz.

Choć palce mu drżały, a serce biło jak oszalałe, zdołał dotrzeć do końca piosenki i zaśpiewać jej ostatnie słowa. Przesunął jakoś statyw bliżej siebie i z zamkniętymi oczami, nieco wyższym głosem dokończył:

— I hope you don't mind, I hope you don't mind that I put down in words how wonderful life is while you're in the world

Gdy zagrał ostatnie dźwięki, odchylił głowę do tyłu i odetchnął z ulgą, podczas gdy fani zaczęli klaskać i wiwatować. Podziękował im wszystkim za cudowny odbiór, zebrał kilka kwiatów ze sceny i zszedł wraz z Niallem i Sarah na backstage. Tam Harry niemal od razu go przytulił, co nie umknęło uwadze dziewczyny i Nialla. Ta pierwsza uśmiechnęła się sama do siebie, podczas gdy Niall wywrócił oczami i pokręcił głową.

Tym razem też nie mogli się sobą nacieszyć, bo Harry musiał wejść na scenę. To był jeden z kolejnych razy, kiedy nie cieszył się z tego, że wychodzi do fanów. Musiał jakoś przetrwać najbliższe minuty, aby wrócić do Louisa uśmiechnięty i radosny. I musiał przede wszystkim zapomnieć o konfrontacji z Jeffem.

Przez cały koncert zastanawiał się, co zaśpiewać na sam koniec koncertu jako cover. Słyszał, jak niektórzy jego fani krzyczeli, że chcieliby usłyszeć to nieszczęsne Upside Down Diany Ross, ale na to akurat na pewno nie miał ochoty. Dopiero przy końcówce ostatniej swojej piosenki tego wieczoru, czyli Kiwi, wpadł na pomysł, co mógłby zaśpiewać i tym samym odwdzięczyć się Louisowi. Poinformował o tym najpierw Sarah, a później Mitcha, którzy spojrzeli ostatecznie na siebie znaczącym spojrzeniem. Harry w tym czasie napił się wody i dziękował ludziom za tak ciepłe przyjęcie jego energicznej piosenki sprzed chwili i wspólną zabawę do niej. Uspokoił tłum gestem ręki, po czym podobnie jak Louis przysiadł do pianina i przez chwilę rozmyślał, jakby musiał upewnić się, że dobrze robi, chcąc zaśpiewać coś takiego.

W końcu po dosyć długiej jak na niego ciszy poprawił statyw, ustawił mikrofon na odpowiedniej wysokości i wziął głęboki wdech. Mitch skorzystał z dłuższej przerwy i napił się, podczas gdy Sarah związała swoje włosy, które zaczęły jej przeszkadzać. Po chwili na całym stadionie rozbrzmiały pierwsze dźwięki pianina, co było dobrym wytchnieniem po szalonym wykonaniu Kiwi.

— Every now and then I get a little bit lonely and you're never coming 'round… - zaczął spokojnie, niemal tak samo nerwowo i niepewnie jak Louis przy utworze Your Song. - Every now and then I get a little bit tired of listening to the sound of my tears

Total Eclipse Of The Heart Bonnie Tyler. Wszyscy na stadionie w Queens rozpoznali ten brytyjski utwór.

Gdy Harry kończył zwrotkę, Mitch już przygotowywał się do wręcz spektakularnego wejścia w utwór swoją gitarą - podobnie jak Sarah, która podrzuciła raz pałeczki w górę dla może większej dramaturgii.

Śpiewając, że potrzebuje go dzisiejszej nocy, Mitch i Sarah weszli całkowicie w utwór, a on przypomniał sobie mimowolnie piosenkę, którą wykonywał w Londynie jeszcze przed całą swoją trasą koncertową - wtedy, gdy jego ukochany punk-popowy zespół uznał, że bez swojego perkusisty nigdzie się nie ruszy.

I Can Lose My Heart Tonight. Potrzebował Louisa, bo stracił dla niego całkowicie swoje serce. Może nawet jeszcze tamtej nocy, gdy go jeszcze nie znał.

— And I need you now, tonight, and I need you more than ever, and if you only hold me tight we'll be holding on forever

Potrzebował go do życia. To był utwór o jego emocjach, może nawet znaczył więcej niż słowa, które mówił w jego kierunku. Miał nadzieję, że Louis stał na backstage’u i słyszał te słowa, bo ostatnie, czego chciał, to jego wątpliwości co do jego uczuć. Kochał go całym sobą, nie mógł bez niego żyć i potrzebował go tej nocy, bo już stracił swoje serce.

— Together we can take it to the end of the line; your love is like a shadow on me all of the time! - zaśpiewał tak głośno i z taką skalą głosu, że aż na jego fanach zrobiło to wrażenie; tego piosenki nie ukazywały takich jego możliwości wokalnych. - I don't know what to do and I'm always in the dark; we’re living in a powder keg and giving off sparks!

Chciał to wykrzyczeć, tak jakby cała arena miała wiedzieć, ile dla niego znaczył Louis, więc jeszcze donośniej zaśpiewał:

— I really need you tonight! Forever’s gonna start tonight, forever's gonna start tonight… - zakończył i od razu wszedł w końcówkę tylko ze swoim pianinem: - Once upon a time I was falling in love, now I'm only falling apart. There's nothing I can do; a total eclipse of the heart

Spojrzał się szybko za siebie, aby podświadomie ujrzeć Louisa - choć na ułamek sekundy, uśmiechającego się i słuchającego go z dokładnością. Był jego światłością, jego jedyną miłością w ciemności, w której żył przez ostatnie dziewięć lat. Chcąc to przekazać, przymknął oczy.

— Once upon a time there was light in my life but now there's only love in the dark. Nothing I can say; a total eclipse of the heart - zaśpiewał, przymknął oczy i dokończył: - A total eclipse of the heart

Włożył w ten utwór całe swoje serce i emocje. Miał nadzieję, że Louis go rozumiał. To była kolejna piosenka, którą dedykował jemu i tylko jemu. Po prostu pewnego dnia się zakochał i nic nie mógł z tym zrobić. Co miał poradzić na to, że był wielką gwiazdą, a on był na razie wokalistą małego rockowego duetu z Manchesteru? Jego serce nie pytało się go o zgodę.

Dlatego po najmocniejszym refrenie, podczas którego padły na scenę kwiaty i inne przedmioty tym razem skierowane do Harry’ego, gitara Mitcha i perkusja Sarah uspokoiły się, a na ciemnym już stadionie, za którym już zaszło nowojorskie słońce, zaśpiewał, sam grając na pianinie:

— Once upon a time I was falling in love, now I'm only falling apart… There’s nothing I can do; a total eclipse of the heart.

Kwiaty dalej spadały na scenę, a on z przymkniętymi oczami grał ostatnie dźwięki piosenki i wyobrażał sobie Louisa, który obejmował go od tyłu i uśmiechał się nieśmiało.

Kiedyś było światło w jego życiu. Teraz ponownie się pojawiło i nie chciał, aby kiedykolwiek gasło. Po dziewięciu długich latach miał już dosyć mroku i ciemności. Nadszedł czas jedynie światłości - niegasnącej i jedynej.

 

*

 

Słońce właściwie dopiero niedawno wstało, a miasto budziło się do życia. Central Park o tej porze był jeszcze zaskakująco pusty jak na nowojorskie standardy - kilka osób biegało, niektórzy wyprowadzali psy, ale poza tym panowała tam niezwykle przyjemna cisza przerywana jedynie ćwierkaniem ptaków i pojedynczymi przywitaniami się lokalnych mieszkańców. To był jeden z najbardziej nowojorskich i zarazem amerykańskich poranków, jakie można było przeżyć na tej całej części trasy koncertowej Harry’ego.

Louis i Niall skorzystali z chwili wolnego po wczorajszym koncercie w Queens i wyrwali się razem do parku, aby spędzić ze sobą czas. Niall gdzieś po drodze kupił sobie kawę na wynos, podczas gdy Louis zdążył już zapalić porannego papierosa. On z kolei po drodze kupił gazetę New York Times. Był to jeden z najważniejszych amerykańskich dzienników, więc będąc w Stanach Zjednoczonych musiał go kupić. Siedział teraz wraz ze swoim przyjacielem na jednej z ławek w parku i przeglądał artykuły w gazecie - gospodarka kraju, wywiad ze sportowcem, zmiany na wschodzie Europy… Przeglądał gazetę, ale wyglądał, jakby myślami był zupełnie gdzieś indziej.

Niall wziął głęboki wdech letniego, bardzo ciepłego powietrza i rozmarzył się.

— Więc to już dzisiaj… - mruknął bardziej sam do siebie, ale zwrócił uwagę Louisa, który natychmiast na niego spojrzał. - Madison Square Garden, przedostatni koncert na całej trasie, ostatni w Ameryce. To wydaje się takie nierealne… Wydaje się, jakbyśmy osiągnęli już wszystko w życiu. Tak wygląda koniec życia? Nie ma już niczego więcej do osiągnięcia? - zaśmiał się.

Louis złożył gazetę, pokręcił głową i również wziął głęboki wdech letniego powietrza.

— Wyobrażasz to sobie? - kontynuował podekscytowany. - Jeszcze trzy miesiące temu graliśmy w małym pubie w Manchesterze dla ledwo trzech osób, a dzisiaj? Najbardziej znana arena świata i dwadzieścia tysięcy ludzi, komplet. Nie wiem, co bardziej mnie przeraża. Dzisiejszy koncert czy to, że zaraz wszystko wróci do poprzedniego stanu.

Louis nie chciał o tym słyszeć - nie chciał, aby wszystko wracało do normy sprzed trasy z Harrym. Nie chciał tego przyznać głośno przed Niallem, ale nie chodziło mu wcale o muzykę w tej kwestii, a raczej o to, że nie chciał tracić kontaktu z Harrym. Kochał go, więc chciał przy nim zostać; chciał być z nim. Obaj nie wiedzieli, co będzie po tej trasie, ale nie chciał zakładać czarnych scenariuszy. A ich muzyczna kariera powinna nabrać tempa. Otworzyli tyle świetnych koncertów Harry’ego, że to aż dziwne by było, gdyby żadna wytwórnia ich nie zauważyła.

— Przestań, przecież nie wrócimy na stałe do pubu - zauważył rozbawiony Louis, chcąc rozładować atmosferę. - Na pewno już ktoś nas zauważył. Jak już, to wrócimy do niego jako gwiazdy i na specjalny koncert tak jak po części europejskiej.

Niall pokiwał głową w zamyśleniu i z lekkim uśmiechem. Podobało mu się to, jak Louis myślał. Nie był do tego tak pesymistycznie nastawiony. Najważniejsze było patrzeć pozytywnie w przyszłość.

— Tak… - mruknął, spoglądając tępo w drzewo przed sobą. - To nie jest byle jaki pub. To nasz pub.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, delektując się ćwierkaniem ptaków i odgłosami przejeżdżających samochodów w oddali. Louis w końcu westchnął i pochylił się do przodu, opierając łokcie o swoje kolana.

— Pamiętasz, jak w pewnym momencie myśleliśmy, że nigdy nam się nie uda? - zapytał cicho. - Że do końca życia będziemy grać cudze piosenki dla garstki ludzi?

— Ta… - przyznał. - Nadal pracowałbyś na myjni, a ja zamiatałbym ulice. I każdy dzień kończylibyśmy w tym samym pubie, grając nasze ulubione kawałki.

Louis wzruszył ramionami. Robili to za marne pieniądze, ale wbrew pozorom lubili to robić. Przynajmniej zajmowali się muzyką i robili coś, co oni lubili - ludzie nie musieli przychodzić specjalnie dla nich ani im płacić bajecznych sum. Muzyka była ich i spełniali się dla siebie.

— Wbrew pozorom nie było tak źle - zauważył.

Niall wywrócił żartobliwie oczami, upijając łyk swojej kawy z kubeczka.

— Było fatalnie.

Wybuchli niemal w jednym momencie śmiechem. Było w nim coś magicznego - nostalgia, wdzięczność, może też trochę strachu o to, co będzie po trasie Harry’ego.

W końcu uspokoili swoje śmiechy. Niall spojrzał z troską na Louisa, który ciagle gdzieś odpływał myślami - tak jakby myślał o nadchodzącym koncercie albo, co gorsza, o Harrym i ich związku.

— Lou - zwrócił ponownie jego uwagę. - Boisz się, co będzie później, prawda?

Spoglądał na niego niepewnie. Nie chciał mówić tego na głos, ale jego myśli cały czas krążyły wokół Harry’ego. Naprawdę bał się, że ich historia nie skończy się dobrze - że znudzi się Harry’emu albo będą na tyle zdystansowani, aby nie podsycać plotek o ich rzekomym związku. Bał się tego jak cholera, bo mimo jego charakteru naprawdę się do niego przywiązał. Wyznał mu miłość, a musiał się do tego odważyć. To było logiczne, że teraz nie chciał go stracić.

— Właściwie to… - zawahał się, spuszczając wzrok na chodnik; mógł patrzeć gdziekolwiek, byle nie na Nialla. - Nie wiem. Chyba pierwszy raz w życiu nie do końca wiem, co będzie dalej.

Niall uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. Wbrew pozorom wiedział, o czym myślał Louis - wiedział to doskonale. Związek z Harrym, który był największą gwiazdą obecnych czasów, na pewno był ryzykowny, ale skoro obaj się kochali… Oczywiście nadal miał podejrzenia co do Harry’ego, ale przecież nie mógł łypać na niego wzrokiem na każdym kroku. Może rzeczywiście mylił się co do jego intencji.

Wiedział, o co się martwił. On też się martwił o swoją relację z Aimee. Dzwonił do niej, bo ta już wróciła do Las Vegas, rozmawiali całymi godzinami, nawet w godzinach nocnych. Nie wiedział, co będzie, gdy wróci do Wielkiej Brytanii. Aimee prawdopodobnie nie przyleci do niego do Manchesteru, a on… Musiał też myśleć o zespole z Louisem. Nie mógł go zostawić samego w Anglii, aby polecieć z powrotem do Stanów, a dokładniej do Nevady. Nie miał pojęcia, co będzie z jego relacją z Aimee, ale wiedział, że nie chciał tracić z nią kontaktu. Ta dziewczyna zasługiwała na wszystko, co najlepsze, a skoro to on jej przynosił szczęście…

— Właściwie może to i dobrze - odparł Niall. - Po co rozmyślać, skoro przed nami pieprzone MSG?

Louis przez chwilę patrzył na niego bez słowa. Może Niall miał rację - powinni skupić się na muzyce, a nie na swoich prywatnych rozterkach. Byli w Nowym Jorku, w największej metropolii świata, otwierali koncert największej gwiazdy tej dekady - czym mieli się martwić? Martwić przyszłością mogli się dopiero następnego dnia. Przed nimi było Madison Square Garden, wiele zespołów zabiłoby się, aby tylko wystąpić w tej hali widowiskowej w samym centrum Manhattanu, a oni to robili z największą gwiazdą i mieli jeszcze za to płacone.

Wziął głęboki wdech, uśmiechnął się lekko i pokiwał głową w zgodzie.

— Masz rację - powiedział. - Co może pójść źle? To Madison Square Garden. To miejsce jak z bajki i tak będzie.

Niall także się uśmiechnął. Długo nic nie mówił, co zbiło z tropu Louisa, który zaczął myśleć, że powiedział coś nie tak. Ale taka była prawda - ich historia przypominała bajkę, a bajki z reguły kończyły się szczęśliwie. Ich historia też musiała się skończyć dobrze - zostaną znanym zespołem rockowym, Niall odnalazł już szczęście u boku Aimee, a on… A on miał Harry’ego, który także go kochał. Co mogło pójść nie tak? Ta trasa połączyła ich już na zawsze.

Niall w końcu kiwnął raz głową.

— Udało nam się - wyszeptał.

Louis uśmiechnął się szerzej.

— Tak… Udało się.

Niall wrócił na chwilę spojrzeniem w stronę drzew w Central Parku. Gdzieś w oddali jakaś młoda dziewczyna rzucała swojemu psu piłeczkę, a na jednej z ławek siedział facet w garniturze czytający gazetę. Móc tutaj mieszkać, spełniać marzenia… Louis także złapał się na takim myśleniu. Mieszkać tutaj i to jeszcze z Harrym w centrum Manhattanu…

— Myślisz, że kiedyś uda nam się tutaj wystąpić? - zapytał nagle cicho Niall, wracając do niego wzrokiem. - Że kiedyś zagramy tutaj sami?

— Jako główna gwiazda?

Pokiwał podekscytowany głową. Nastała między nimi chwila ciszy, która została przerwana przez uśmiech.

— No pewnie - rzucił Louis z uśmiechem. - Przecież to dopiero początek.

Wstał niespodziewanie z ławeczki, dopił do końca swoją kawę w kubeczku, po czym wyrzucił go do pobliskiego śmietnika i spojrzał na Louisa, który nie do końca wiedział, gdzie się wybiera jego najlepszy przyjaciel. Była tak piękna pogoda, że mógłby siedzieć w tym parku do końca dnia.

— To co? Gotowy? - zapytał go, a widząc jego zdziwioną minę, zaśmiał się. - Chodź na tę pieprzoną próbę dźwięku, bo Jeff nas naprawdę zabije.

Louis dopiero teraz zrozumiał, co miał na myśli. Także się zaśmiał, złożył gazetę i również wstał z ławki. Te próby dźwięku były dla nich zbędne, ale skoro Jeff nalegał, to nie chcieli robić dodatkowych problemów. Poza tym mieli mieć tę próbę na MSG, a nie innej byle jakiej arenie. Mogli już się przygotować do ostatniego w Stanach koncertu i poczuć atmosferę tego niesamowitego miejsca.

I nie mylili się. Od rana aż do godziny przed koncertem gwar na korytarzach Madison Square Garden był aż ogłuszający. Technicy i obsługa areny pracowali i chodzili jak mróweczki - kręcili się pomiędzy kablami, wzmacniaczami i innymi sprzętami. Wszyscy pracowali na pełnych obrotach, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Louis o godzinie dziewiętnastej trzydzieści był już dawno po próbie dźwięku. Szedł teraz wprost przed siebie, czując w brzuchu ucisk z nerwów. Czuł także ekscytację i zastanawiał się, co zaśpiewać w takim miejscu. Coś ostrzejszego czy może lżejszego? Coś bardziej w stylu Scorpions czy może w stylu Joy Division sprzed dwóch dni? A może zostawić wybór całkowicie Niallowi? Wiedział, że Niall nie za bardzo lubił decydować o ich setliście i wolał zdać się na niego, ale może powinien dać mu wolną rękę tego wieczoru? Albo podzielą się - jeden utwór on ustali, a drugi Niall. Brzmiało to najrozsądniej.

Czuł się coraz gorzej z nerwów zbliżającym się koncertem. Miał wielką ochotę pójść do Harry’ego i przytulić się do niego, aby się uspokoić w jego ramionach. Uznał, że skoro i tak idzie w kierunku jego garderoby, to zawita tam - wiedział, że ucieszy się z jego widoku.

Uśmiechnął się, gdy zobaczył lekko uchylone drzwi do jego garderoby. Przepuścił na korytarzu dźwiękowca z wzmacniaczem, po czym skierował się w stronę uchylonych drzwi z napisem Harry Styles.

Zatrzymał się jednak zaskoczony, gdy z jego pokoju usłyszał głośną rozmowę - może nawet coś, co zaraz mogło przerodzić się w kłótnię. Spojrzał dyskretnie do środka przez uchylone drzwi, aby zobaczyć, co się tam działo.

Jeff w idealnie wyprasowanej białej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci krążył po garderobie wściekły do czerwoności - prawie jak drapieżnik w klatce chcący się z niej uwolnić. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego, co było nietypowe, bo Harry nie miał w zwyczaju palić tuż przed koncertami. Może to Jeff przed chwilą palił. Louisowi wydawało się to wszystko tak podejrzane. Uznał, że nie będzie im przeszkadzać, ale jednocześnie jego cholerna ciekawość wzięła górę. Postanowił dowiedzieć się, o czym rozmawiali, tym bardziej że miał wrażenie, że to ciąg dalszy ich dyskusji z Filadelfii.

— Kurwa, Harry, jak ty mnie wkurwiasz - warknął Jeff, zaciskając palce przy nasadzie swojego nosa. – Gdybyś się zachował zgodnie z tym, co ustaliliśmy, już dawno mielibyśmy skandal na miarę dekady.

Harry opierał się o stół, obserwując go uważnie. Miał założone ręce na piersi i ubrany był już w swój koncertowy strój - czarne lateksowe spodnie i białą koszulkę z brokatowym czerwonym sercem.

— Wiem, kurwa, ale mówiłem ci już tysiąc razy, że wycofuję się z tego!

Jeff prychnął i pokręcił głową. Nie miał już zupełnie do niego siły.

— Ta, kurwa, jasne - zakpił sobie. - Nie udawaj. Wiem, że chcesz tego wszystkiego. Kariery, kasy i tej pieprzonej afery.

Harry wyprostował się i przestał opierać się o stół. Wyglądał tak, jakby chciał podejść do Jeffa i porządnie go walnąć z całej siły.

— Na pewno nie - zaprzeczył.

Otworzył szerzej oczy i parsknął śmiechem.

— Nie? A może tylko udajesz?

Harry nie wierzył w jego wyrachowanie. Prychnął i pokręcił głową. Chciał odejść, wyjść z tego pokoju i po prostu wystąpić przed ludźmi zebranymi na Madison Square Garden, ale wiedział, że gdy opuści ten pokój, może go to kosztować dużo - może nawet za wiele.

Jeff również nie wytrzymał i walnął pięścią w stół wściekły jak cholera - tak głośno, że Louis nawet podskoczył wystraszony. Wziął głęboki wdech i spojrzał ciemnym spojrzeniem na Harry’ego.

— Powiem ci jedno, Harry - zapowiedział poważnie. - Kiedy przez pierdolone dwa miesiące nic się nie działo, uznałem, że czas coś zrobić. Ktoś w końcu musiał popchnąć tę historię do przodu, skoro ty nie miałeś jaj, żeby to zrobić.  

Harry zmarszczył brwi. Wyglądał na zdezorientowanego.

— Co? - rzucił naprawdę zaskoczony.

Jeff wyprostował się, wyrzucił ręce w powietrze z bezradności i westchnął, jakby był już zmęczony tą całą rozmową, która najwyraźniej zmierzała donikąd.

— Kurwa mać! - zawołał. - To ja. To ja wysłałem to pieprzone zdjęcie z St. Louis do tabloidów.

Louis za drzwiami wstrzymał oddech; Harry zrobił zresztą to samo. Patrzył na niego w osłupieniu, podczas gdy cisza wypełniła cały pokój. Była tak gęsta i niezręczna, że aż nieprzyjemna do bólu.

— To ty zrobiłeś nam wtedy zdjęcie w St. Louis? - dopytał zszokowany, ale w jego tonie słychać było również wściekłość. - To nie był przypadek?

Jeff wykrzywił usta w uśmiechu - tak obrzydliwym, że aż samemu Louisowi zrobiło się niedobrze. Nie rozumiał, o co tutaj chodziło. Jeff specjalnie zrobił im zdjęcie w klubie nocnym, a później również specjalnie wysłał je do tabloidów, aby mogli się nim posłużyć? Ale właściwie po co to zrobił? Jaki miał w tym cel? Taki był łasy na pieniądze czy chodziło w tym wszystkim o coś innego?

— Nie chciałeś współpracować, to wziąłem sprawy w swoje ręce - wyznał, rozkładając ręce.

Harry momentalnie wyprostował się jak struna. Jego oddech wyraźnie przyspieszył.

— Nie miałeś prawa tego, kurwa, robić.

Wzruszył ramionami, jakby go to zupełnie nie obchodziło.

— Posłuchaj mnie, idioto - warknął, wymierzając w jego kierunku palec. - Zrobiłem, co mi kazałeś. Znalazłem ci nowy support! Co z tego, że grają pierdolonego rocka! Louis najwyraźniej spełnił swoją rolę, skoro się w nim… hm, zakochałeś - powiedział, mówiąc ostatnie słowo z odrazą. - Ale że tak bardzo cię urobił…

Harry chciał coś na to odpowiedzieć, lecz Jeff wystawił rękę, aby poinformować go, że ma mu nie przerywać, bo jeszcze nie skończył.

— Znałem Scorpionsów – wysyczał Jeff. - Bon Jovi, Skid Row, KISS... Ale nigdy nie przeszedłem przez to, co zgotował mi Louis. I ty, kurwa, przy okazji też. Wy obaj!

Cisza znowu wypełniła pokój. Harry przeniósł swoje ręce na biodra i pokręcił głową.

— Nie wierzę - powiedział cicho. - Nie wierzę, że to zrobiłeś. Znamy się pieprzone dziewięć lat.

Wywrócił oczami i zrobił kilka kroków w tył.

— Proszę cię, kurwa, to był twój pomysł. A ja się tylko upewniłem, że on w ogóle się wydarzy.

— Wiesz, że miałem to pod kontrolą.

Znowu parsknął śmiechem. Louis już się zgubił w tej rozmowie.

— Gówno miałeś - prychnął. - Na początku może się starałeś, ale potem zapomniałeś, jak się gra w tę grę. Znaczy, przepraszam, już w nią nie grałeś. A teraz będziesz mnie przekonywać, że to był błąd? Że nigdy nie powinieneś wymyślać czegoś takiego?

Jeff kipiał ze złości. Harry’emu tak mocno waliło serce w piersi, że aż słyszał jego dudnienie w uszach. Wystarczyła sekunda, aby wszystkie emocje ujrzały światło dzienne.

— Puściłeś się za kilkanaście milionów! - krzyknął na niego. - Ciesz się, że w ogóle coś z tego wyszło, bo potem przestałeś współpracować! Powinieneś skakać z radości, że twoi fani to nie tacy idioci i zsikane trzynastolatki i ktoś w ogóle połączył kropki, bo ty broniłeś się rękoma i nogami, żeby nie wzywać pieprzonych fotoreporterów!

Harry prychnął. Jak on nienawidził Jeffa. Miał ochotę uderzyć go albo walnąć go w głowę szklaną butelką, która leżała na stole. Dosłownie kipiał ze złości.

— Czego jeszcze chcesz? - warknął wściekły. - Zarobiliśmy nawet więcej niż to, na co się umawialiśmy! Zostaw go już w spokoju!

Jeff rozłożył ręce.

— Czego chcę? - Nie wierzył w jego pytanie. - Chcę swoją należność! Podpisaliśmy kontrakt z zarządem; miałeś, kurwa, jedno zadanie do wykonania i na początku szło ci wyśmienicie, tylko potem coś się zepsuło. Miałeś przemyśleć propozycję z Filadelfii.

Propozycja z Filadelfii? Louis zupełnie nie wiedział, o co chodzi, bo o niczym takim nie słyszał, gdy podsłuchał rozmowę Jeffa z Harrym w stolicy Pensylwanii. Zmarszczył czoło z dłonią na ustach. Słuchał tego i nie dowierzał w to, co słyszał.

— Przemyślałem i moje zdanie się nie zmieniło - powiedział stanowczo. - Nie wystawię go na to! Nasza umowa już dawno nie istnieje!

— Taki się mądry zrobiłeś? - syknął. - Przypomnieć ci, kto wpadł na ten pomysł; kto chciał zarobić więcej? Specjalnie, kurwa, pojechałem wtedy do Manchesteru, specjalnie znalazłem kogoś, kto mógłby być w twoim typie, abyś miał łatwiej, miałeś go tylko uwieść! Ja bym zadzwonił po paparazzi, zrobiliby wam zdjęcie, jakiś tani tabloid by je wstawił, zrobiłoby się głośno w muzycznym świecie, ludzie kupowaliby więcej biletów, ty zyskałbyś jeszcze większą popularność i byłoby po kłopocie, a pieniądze cały czas by się zgadzały, ale nie - ty wolałeś unieść się honorem! Zakochałeś się, kurwa? Dobry żart. Takie gwiazdy jak ty się nie zakochują!

— Uważaj na to, co mówisz…

Jeff jednak nie chciał sobie przerywać. Umiejętnie się nakręcił.

— Wierzysz, że ten chłopak cię kocha? - zapytał go drwiąco. - On też się tobą bawi. Ma okazję przelecieć największą gwiazdę muzycznego świata…

Harry nie wytrzymał. Walnął Jeffa pięścią w nos. Ten zatoczył się lekko w prawo, po czym natychmiast chwycił się za obolałe miejsce. Uderzenie nie było tak mocne, aby zaczęła mu lecieć krew w nosa. Harry najwyraźniej nie wykorzystał jeszcze wszystkich swoich możliwości.

— Zamknij się! - zawołał Harry. - Ani słowa o nim, nie będziesz go obrażać ani krzywdzić!

Jeff zaśmiał się ironicznie.

— Ja go krzywdzę? Zastanów się, co chciałeś z nim zrobić! Kazałeś mi sprowadzić jako support kogoś, kto da ci zarobić więcej milionów. Opinia publiczna miała się dowiedzieć na większą skalę, że posuwasz wokalistę supportu pomiędzy koncertami, cały pieprzony świat miał o tym mówić, a tymczasem jesteśmy przed przedostatnim zaplanowanym dotychczas koncertem i nic, kurwa, nie robisz!

Harry patrzył na niego tak wściekłym spojrzeniem, że gdyby chciał, już dawno by go zamordował. Louis widział to w jego palących się zielonych tęczówkach. Mimo tego nie mógł uwierzyć w to, o czym rozmawiali. Zrobiło mu się słabo. Miał wrażenie, że ktoś go uderzył ciężkim obuchem w głowę.

— Wiesz co? - dokończył Jeff. - Jebany hipokryta z ciebie. Miałeś go tylko uwieść, nie zakochiwać się. Współpraca z tobą to najgorsze gówno, w jakie mogłem wpaść.

Wściekły zmierzył w stronę drugiego wyjścia z pokoju - nie tego, przed którym stał Louis. Po chwili usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami. Louis nie wierzył, w to, co usłyszał. Od cholernego początku miał rację, intuicja go nie zawiodła. Wszystko nagle połączyło się w całość. Nagłe zainteresowanie Harry’ego jego osobą. Te wszystkie spojrzenia i zmienione teksty piosenek ze sceny. Nadmierne i zaskakujące zaangażowanie w ich relację. I przede wszystkim ich znajomość, która obróciła się w coś więcej - ale, właśnie, dlaczego?

Bo to był pieprzony plan reklamowy.

Przeklął w myślach. Nie myśląc nad późniejszymi konsekwencjami, wszedł o słabych nogach do pokoju, w którym Harry niezadowolony z rozmowy z Jeffem opierał się o stół. Był skierowany do drzwi plecami, więc nawet nie zauważył, że ktoś wszedł.

— Ten support nie był przypadkiem... - wyszeptał.

Harry natychmiast odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego; zaczął mimowolnie kręcić głową, jakby chciał sprawić tym gestem, że wszystko, co przed chwilą usłyszał Louis, stanie się nieprawdą i było tylko głupim snem. A Louis nie mógł w to wszystko uwierzyć – do jego oczu napłynęły mu pierwsze łzy, bo widział przed sobą człowieka, w którym naprawdę się zakochał, oddał mu się cały – był pierwszą taką osobą w jego życiu, a on go tak bezczelnie potraktował.

Na tej trasie nie był przypadkowo; zaczęło to do niego docierać. Harry też nieprzypadkowo chciał go na części w Stanach Zjednoczonych. Wszystko miało już swoje wytłumaczenie. Nialla wcale nie miało być na tej trasie, bo liczył się tylko on. Tylko jego Harry miał uwieść; Niall był tutaj jak piąte koło u wozu i Mitch o tym doskonale wiedział jako gitarzysta Harry’ego.

Cały świat się wokół niego zatrzymał. Zapomniał zupełnie, że zaraz otwiera koncert na Madison Square Garden - na najsłynniejszej arenie świata. Człowiek, w którym się zakochał, tak perfidnie go wykorzystał. I być może Jeff miał rację - Harry nie potrafił się zakochać, a to wszystko, co robił, to był tylko pokaz przed publiką. Miał w końcu dwie twarze. Tylko czy któraś z nich była prawdziwa? Czy któraś z nich naprawdę go kochała?

Miał wrażenie, że jego wszystkie uczucia i emocje zostały nagle brutalnie zdeptane przez but Harry'ego.

— Zrobiłeś to specjalnie – dokończył cicho. - Okłamałeś mnie...

Harry chciał do niego podejść, ale uznał, że byłby to zbyt ryzykowny krok; Louis był w złym stanie. Serce biło mu jak oszalałe. Nie miał się o tym w ogóle dowiedzieć, a już na pewno nie w takich okropnych okolicznościach.

— Louis, to wszystko nie tak...

Louis nie pozwolił mu dokończyć. Wystawił swoją dłoń do góry, aby pokazać mu, że ma przestać się odzywać. Przechylił głowę w bok, aby się uspokoić, po czym powrócił do niego spojrzeniem pełnym już wściekłości i goryczy. Jakoś powstrzymywał swoje łzy.

— Zrobiłeś to po to, aby wywołać skandal wśród fanów i tym samym zarobić więcej pieniędzy? - zapytał bardzo ostrym tonem, Harry aż zrobił jeden bezpieczny krok do tyłu, wpadł plecami na biały stolik. - Chodziło ci tylko o pieniądze? - dopytał, po czym na chwilę schował swoją twarz w dłoniach i odwrócił swój wzrok. - Nie, to chyba jakiś żart...

Harry spuścił swój wzrok i zaczął bawić się swoimi sygnetami z nerwów. Co mógł mu powiedzieć? Dalsze kłamstwa nie miały sensu.

— Tak...

W oczach Louisa pojawiły się kolejne łzy. Nie mógł uwierzyć w to, że Harry był do tego zdolny. Że człowiek, którego kochał, mógł mu zrobić takie świństwo. Oddał mu się w końcu cały, a on tak z niego zakpił.

— Więc nigdy mnie nie kochałeś? - dopytał ze ściśniętym gardłem, ledwo mu to przechodziło przez nie. - To wszystko było tylko na pokaz? Te wszystkie piosenki, zmienione teksty, słowa, te wspólne noce, obietnice… To była tylko gra?

Harry w przypływie odwagi zrobił kilka kroków do przodu i chciał złapać Louisa za jego ręce, lecz ten od razu się odsunął i zgromił go swoim wściekłym spojrzeniem. Harry więc położył swoje ręce na biodrach i głęboko westchnął.

— Początkowo tak; zaczęło się od głupiego planu, który wymyśliłem, żeby wzbudzić kontrowersje, ale potem naprawdę się w tobie zakochałem, Lou. Nie wiedziałem, że to się tak potoczy – powiedział cicho, na co Louis jedynie prychnął z niedowierzania; że jeszcze miał czelność mówić takie rzeczy. - Naprawdę mi na tobie zależy. To wszystko, co ci mówiłem, to prawda. Na początku się z tobą droczyłem, denerwował mnie twój rockowy charakter, ale później… Paryż, Rzym… Szczególnie Włochy… Louis, musisz mi uwierzyć, że to, co robiłem, było szczere… Nie wszystko było zaplanowane, naprawdę cię pokochałem…

Wystawił w jego kierunku dłoń, informując go dosadnie, aby skończył gadać. Nie miał ochoty słuchać tych bzdur i pogrążania się. Zakpił z niego jak z jakiegoś idioty, wmawiał mu, że go kocha, że jest dla niego najważniejszy, a tak naprawdę liczyły się dla niego tylko pieniądze z biletów koncertowych - sam to przed chwilą potwierdził. Louis nie wierzył, że on sam mógł zakochać się w takim obrzydliwym człowieku; że w ogóle coś w nim zobaczył.

— Proszę cię, Lou…

— Nie pogrążaj się – warknął i machnął przed nim ręką, jakby chciał go uderzyć. - Zrobiłeś to tylko dla pierdolonych pieniędzy. Jesteś obrzydliwy. Ale czego mogłem się po tobie spodziewać? Jesteś pieprzoną gwiazdą, której woda sodowa uderzyła do głowy. Każdy sposób na zarobek jest dobry, prawda? Nie odmawia się, kiedy rozdają pieniądze, prawda?

— Louis… To nie tak…

Harry nie mógł już powstrzymać swoich również napływających łez. Ciężko mu było słuchać takich słów z ust człowieka, w którym naprawdę się zakochał. Wiedział, że źle zrobił i ten plan nigdy nie powinien wejść w życie, ale stało się, a on nie mógł już cofnąć czasu. Co miał zrobić, aby Louis uwierzył, że większość rzeczy, które zrobił wobec niego, było szczerych?

— Oh, poważnie?! - zawołał wzburzony. - A jak jest? Może mi wytłumaczysz, może jestem za głupi na to?

Harry przysiadł na stole i przymknął oczy. Louis prychnął i pokręcił głową. Ledwo mógł z tych wszystkich emocji swobodnie oddychać. Ledwo już się kontrolował.

— I co? - zapytał go, gdy spotkał się z głuchą ciszą ze strony Harry’ego. - Nic nie powiesz? Teraz, gdy o wszystkim wiem, próbujesz udawać, że to nie tak? Naprawdę? - prychnął. - Bo, wiesz, brzmi to jak wyjaśnienia typu to nie moja wina. Nie twoja pieprzona wina? Wykorzystałeś mnie do swoich chorych ambicji! Myślałem, że ci zależy. Ale zależy ci tylko na pieniądzach i karierze.

Harry natychmiast podniósł na niego swój wzrok - przerażony, pełen przeróżnych, kotłujących się emocji. Pokręcił natychmiast głową, zaprzeczając jego ostatnim słowom.

— Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko spanikowany; sytuacja wymykała się spod jego kontroli. - Naprawdę nie wiedziałem, że to się tak potoczy. Nie planowałem tego…

— Czego? Że się zakochasz? - mruknął z pogardą. - Nawet się nie ośmieszaj. Od początku wiedziałem, że coś jest nie tak. Jesteś pieprzoną gwiazdą. W twoim życiu wszystko jest tylko grą, maską przed fanami i dziennikarzami. Łudziłem się, że taka gwiazda coś we mnie zobaczyła? Byłem po prostu twoją kolejną zabawką.

— To nieprawda - powiedział cicho, niemal błagalnie. - Wiem, że zawaliłem, ale mówiąc, że cię kocham, nie udawałem i nie udaję. Nigdy bym tego nie zrobił…

— A jednak to zrobiłeś - warknął. - Kochasz mnie? Dobry żart. Ludzie, którzy kochają, nie kłamią. Ludzie, którzy kochają, nie sprzedają uczuć dla plotek i pieniędzy.

Harry milczał jak zaklęty. Zagiął go; nie wiedział, jak mógł się bronić. Chociaż on nawet nie mógł się bronić - nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Nie miał niczego, czym mógłby dobrze wytłumaczyć swoje czyny. Nie potrafił za to opanować swoich nieproszonych i nieodpowiednich w tej sytuacji łez.

Louis bez problemu to zauważył. Prychnął z pogardą i pokręcił głową z dezaprobatą. Widok płaczącego Harry’ego wywołał w nim jeszcze większy gniew.

— Naprawdę? - zaatakował go słowie z pogardą w głosie. - Będziesz teraz płakać? Ty?! - Zrobił krok do przodu, jakby bał się, że te słowa nie trafiły do niego odpowiednio mocno. - To ciebie ktoś skrzywdził?! Nie zachowuj się, jakbyś to ty był pokrzywdzony!

Harry odwrócił swój wzrok w bok; nie potrafił patrzeć na wściekłego Louisa, który krzyczał przecież prosto w jego kierunku. Bolał go strasznie ten ton, ale rozumiał go – miał prawo być rozgoryczony. Miał prawo go naprawdę nienawidzić. Był pieprzonym skurwysynem - przecież sam go tak nazywał. Nienawidził go od początku i łudził się, że potrafił go pokochać? Taką gwiazdę?

— Patrz na mnie, jak do ciebie mówię, kurwa! - krzyknął, umiejętnie sprawiając, że przestraszony Harry spojrzał na niego. - Jesteś najbardziej zakłamaną, kurwa, osobą, jaką kiedykolwiek mogłem spotkać! Nie dosyć, że udajesz przed fanami życzliwego człowieka, to jeszcze udawałeś przede mną, że ci na mnie zależy; że jestem dla ciebie ważny! To ty udawałeś, że mnie kochasz, to ty bawiłeś się moimi uczuciami, a teraz ty będziesz, kurwa, płakać?!

Nie wytrzymał, musiał uwolnić gdzieś wszystkie swoje emocje. Po prostu nie wierzył, że Harry - osoba, przed którą po raz pierwszy w życiu tak bardzo się otworzył, również intymnie, tak go potraktował. Czuł się jak przedmiot, który można było wycenić, jak coś właściwie bezwartościowego, co można było sprzedać za parę pensów na rynku. Czuł się oszukany, zdradzony. W jego oczach pojawiły się kolejne łzy, ale nie ze smutku, a z wściekłości. Nie mógł uwierzyć, że Harry zrobił z niego takiego debila. Nie mógł uwierzyć, że on nabrał się na te wszystkie jego gierki i słówka. Od początku podejrzewał, że w tym wszystkim jest jakiś haczyk - nieznani chłopacy jako support takiej gwiazdy, słowa Mitcha do Nialla, nachalność Harry’ego na początku… Od początku wiedział, że coś jest nie tak, a i tak dał się nabrać jak pieprzone dziecko. Pocałunek w Paryżu? Noc w Rzymie? Pokój w Holandii i Belgii? Kasyno w Las Vegas, klub w St. Louis? To wszystko nagle wydało się fikcją, rozmazanym wspomnieniem bez większej wartości, bo Harry wcale go nie kochał.

Myślał, że zaraz rozsadzi go od środka. Po co w ogóle wchodził z nim w dyskusję? Może dlatego, żeby zdał sobie sprawę, do czego się przyczynił i jak bardzo egocentryczną był osobą. Żeby zdał sobie sprawę, że nienawidzi go z całego swojego serca, które zdążyło już mu się oddać.

Harry zrobił kilka kroków w stronę Louisa, aby stać tuż przed nim, a ten o dziwo nie wycofał się ani go nie uderzył z wściekłości. Po prostu stał, patrząc mu prosto w oczy z taką wściekłością, że gdyby jego wzrok mógł zabijać, Harry już dawno byłby w domu pogrzebowym.

— Naprawdę się w tobie zakochałem – wyszeptał przez łzy i ściśnięte gardło. - Musisz mi uwierzyć. Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie. Nic się innego nie liczy, tylko ty.

Louis prychnął i pokręcił głową. Nie zrobił żadnego kroku w tył lub bok.

— Nie wierzę w żadne twoje słowo – wysyczał niemal przez zęby. - Pieniądze były ważniejsze niż ja. Do samego końca.

Harry pokręcił głową, chcąc sprawić, że zaraz obudzi się z tego beznadziejnego koszmaru.

— Pieprzony skurwysyn - kontynuował wzburzony Louis. - Od początku taki byłeś. A ja jak głupi dałem się na to nabrać. Nienawidzę cię, kurwa. Nienawidzę cię tak samo jak na początku naszej znajomości!

Cały w nerwach i z wielkiego rozgoryczenia zaczął odkładać klatkę piersiową Harry’ego swoimi pięściami. Robił to jednak tak nieporadnie, że Harry mógłby go bez problemu chwycić za ręce i po prostu go przytrzymać. Mimo tego nie zrobił tego. Zamiast tego zrobił kilka kroków w tył i zaczął się bronić własnymi rękoma.

— Louis, przepraszam...

— Tyle czasu, tyle wspólnych koncertów, tyle znaczących słów tylko po to, abyś powiedział mi głupie przepraszam - powiedział z pogardą. - Jesteś idiotą, jak mogłeś to robić, obiecując mi później tyle rzeczy?! Mówiąc, że mnie, kurwa, kochasz?! Myślisz, że to naprawia sytuację?!

Louis zaczął szlochać. Ta cała sytuacja wydawała się wyjęta z najgorszego koszmaru. Chciał się obudzić obok Harry’ego i spostrzec, że to był tylko sen, a oni nadal są razem szczęśliwi. Ale to była brutalna rzeczywistość. Harry chciał wykorzystać ich romantyczną relację do wywołania afery w świecie muzycznym, że jest gejem i spotyka się z członkiem duetu, który jest jego supportem na trasie. To miało przyczynić się do zainteresowania jego osobą w mediach, a przez to ludzie mieli wyprzedawać areny, aby przyjść na jego koncert z ciekawości, kim jest i co zobaczą na scenie. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o jego uczuciach i jak by się czuł, gdyby w mediach huczało, że spotyka się z tym Harrym Stylesem. Gdyby Lottie się o tym dowiedziała, jego rodzina, znajomi…

— Przysięgam ci, że cię kocham! - bronił się. - W tej kwestii nigdy bym nie skłamał!

— Myślisz, że ci wierzę?! - zawołał. - Nienawidzę cię!

Nagle do pokoju wszedł zaalarmowany Jeff, który ich krzyki, a bardziej to krzyki Louisa, słyszał już z samego korytarza. Widząc Louisa okładającego pięściami Harry’ego, nie wiedział, co o tym myśleć i co się stało. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że jeszcze kilkanaście minut temu Louis podsłuchał jego rozmowę z Harrym.

— Co tu się dzieje?! - zawołał. - O co chodzi?

Louis spojrzał na menadżera Harry’ego i zrozumiał, jak bardzo jego również nienawidził. Obaj byli siebie warci, bo obaj zgodzili się na ten cały plan; obaj byli łasi na pieniądze. Nie mógł na niego długo spoglądać, więc szybko spuścił wzrok na podłogę. Ciężko oddychając, oparł się rękoma o biały stół. Jeff popatrzył się zdziwiony na Harry'ego, który tylko zamknął na chwilę oczy i odwrócił od niego wzrok w drugą stronę. Zasłonił swoje oczy dłonią, bo nie mógł już powstrzymać swoich łez. Jeff tymczasem bardzo zdezorientowany skakał wzrokiem między Louisem a Harrym, nic z tego nie rozumiejąc. Kłótnie przedkoncertowe były normą w jego pracy i widział je nie raz, ale nigdy jeszcze nie widział tak rozzłoszczonego Louisa, który chciał aż zamordować Harry’ego - a przynajmniej jego spojrzenie tak wyglądało. Nie miał pojęcia, o co mogło pójść i dlaczego Louis był tak wściekły.

— Zrobiliście ze mnie kretyna – fuknął w końcu Louis także w kierunku Jeffa. - Wcale nie uważałeś, że świetnie śpiewam – zwrócił się do niego, który ściągnął swoje brwi z skonsternowania, nadal nie rozumiał, o co mu chodziło. - Wtedy w pubie w Manchesterze; powiedziałeś mi, że mam ładną buźkę i już wiem, co to znaczyło! Wybrałeś mnie tylko dlatego, żeby Harry mnie poderwał... - mówił z coraz bardziej ściśniętym gardłem. - Obaj jesteście obrzydliwi. Jesteście siebie warci! Liczyły się tylko pieniądze i sława!

Jeff zrozumiał już o co chodziło. Chciał to skomentować, lecz uznał, że nie będzie podnosić temperatury w pomieszczeniu i jeszcze bardziej niszczyć atmosfery - i tak zaraz i Louis, i Harry musieli znaleźć się na scenie, a on musiał myśleć racjonalnie; do tej kłótni mogli wrócić później. Louis natomiast miał wrażenie, jakby jego rzeczywistość nagle okazała się nieprawdziwa. Głowa bolała go strasznie i pulsowała od wysokiego ciśnienia. Spojrzał na zegar zawieszony nad stołem, na którym stały butelki z napojami i przeróżnym alkoholem niskoprocentowym, po czym energicznie wziął ze stolika butelkę mineralnej wody.

— Ciesz się, że dzisiaj jest ostatni koncert w USA – warknął do Harry’ego. - Ostatni raz. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nigdy więcej. Pieprzony skurwysyn.

Harry chciał to jakoś skomentować, lecz został uciszony przez Jeffa jego wściekłym spojrzeniem i słowami nie mów nic więcej. Więc nie mówił nic; pozwolił wyjść Louisowi z pokoju bez żadnego słowa ze spojrzeniem pełnym odrazy, choć jego serce tak bardzo pragnęło jeszcze tysiąc razy powtórzyć mu, że zostało oddane tylko jemu. Odprowadził go swoim wzrokiem, po czym oparł się o stół i zamknął swoje oczy.

Gdyby tylko mógł cofnąć czas... Nie chciał go w żaden sposób ranić, naprawdę się w nim zakochał. Gdyby mógł cofnąć czas, jeszcze raz wybrałby duet Louisa i Nialla na support, ale tym razem bez tego całego układu – jeszcze raz zakochałby się w Louisie, ale bez żadnych zbędnych słów i gierek... Cofnąłby wszystkie słowa, które go zraniły, bo nigdy nie chciał ranić Louisa. Nigdy nie chciał ranić człowieka, którego po prostu kochał.

Tymczasem korytarzem przechodził wściekły Louis z butelką wody w ręce. Ostatni koncert na Madison Square Garden, największy moment całej trasy, punkt kulminacyjny, jego emocje sięgały wręcz zenitu i nagle ta wiadomość jak grom z jasnego nieba. Był pieprzoną zabawką, był narzędziem marketingowym, został wykorzystany do chorych ambicji Harry’ego. Na czym mu jeszcze zależało? Miał wszystko - dosłownie wszystko, a chciał jeszcze więcej… I chciał to osiągnąć jego kosztem.

Cóż, piekło wybrukowane było pozornie dobrymi chęciami.

Taki był zdenerwowany, że ledwo łapał oddechy. Gdyby mógł, pojechałby do hotelu i poszedłby spać. Chciał odciąć się od tej rzeczywistości. To był jak pieprzony koszmar. Gdy jednak usłyszał śmiechy i rozmowy Mitcha i Nialla na korytarzu, szybko otarł swoją twarz od łez i schylił głowę, aby nikt, a już szczególnie Niall, nie zobaczył go w takim stanie. Chciał odejść, lecz zrobił to za późno - Niall już go zauważył i przeprosił Mitcha, który z kolei uznał, że dołączy na chwilę do Sarah.

Doskoczył do niego w dobrym humorze, trzymając w ręce butelkę napoju gazowanego.

— Wiesz, jak pada na dworze? - zapytał go na początek, nie zdając sobie sprawy, w jakim stanie jest jego przyjaciel. - Zaraz chyba zaleje cały Nowy Jork! Dobrze, że sklep był całkiem niedaleko.

Chciał coś dodać o swoim wypadzie do sklepu z Mitchem, lecz zauważył, że Louis płakał, a może i nadal płacze. Zaniepokoiło go to bardzo, bo Louis nie miał tendencji do płakania.

— Stało się coś? - zapytał się go z troską.

— Nie – zignorował go i ewidentnie próbował mu uciec. - Otwieramy dzisiaj koncert z Don't Cry.

Niall zatrzymał się na chwilę na korytarzu, nie wiedząc, dlaczego Louis zdecydował się akurat na tę piosenkę od Gunsów. Wiedział, że dla niego była raczej osobista i śpiewał ją w momentach, kiedy stało się coś poważnego albo po prostu chciał stłumić swoje emocje poprzez muzykę. W końcu nie bez powodu w oryginale Axl śpiewał proszę, nie płacz dzisiejszej nocy.

— Lou, coś się stało – postawił na swoim Niall i ponownie do niego doskoczył. - Jeff coś ci powiedział? Nie pozwolił nam czegoś zagrać?

Louis zatrzymał się, obok niego to samo zrobił Niall z trzeźwym spojrzeniem proszącym o powiedzenie prawdy. Zastanawiał się, czy mówić o tym teraz swojemu najlepszemu przyjacielowi. Wiedział, że ten powie a nie mówiłem?. Spojrzał w bok, gdzie zauważył przechodzących drugim korytarzem Mitcha i Sarah. Wrócił spojrzeniem przed siebie, po czym sprawdził godzinę na zawieszonym na ścianie zegarze.

— Powiem ci później, Ni – odparł, a do jego oczu napłynęło więcej łez. - Po prostu powiedz Sarah, aby się przygotowała. I przypomnij sobie chwyty do tej piosenki.

Niall zmrużył oczy. Znał go doskonale i wiedział, że coś jest na rzeczy - tym bardziej że widział, jak ledwo powstrzymuje łzy, ale wiedział też, że teraz nie wyciągnie od niego niczego. Louis był uparty i jeśli ktoś lub coś go zraniło…

Ostatecznie skinął tylko głową, bo wiedział, że musi zostawić Louisa samego - choć na pięć minut. Wzrokiem powiedział mu jednak, że gdyby chciał pogadać, to może zawsze do niego przyjść - z czymkolwiek i o cokolwiek by nie chodziło. Odszedł w stronę pokoju supportu, zostawiając go samego w półmroku zatłoczonego obsługą areny korytarza.

Louis oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy. Jego nogi przypominały watę; ledwo mógł utrzymać równowagę. Miał mętlik w głowie, miał ochotę płakać, czuł ciężar na sobie. Był pieprzonym przedmiotem marketingowym, był kimś, kto miał odgrywać określoną rolę, której sam nie znał. Ktoś miał nim sterować jak marionetką; miał być kukiełką i motorem napędowym kariery Harry’ego, żeby zdobył więcej, szybciej, lepiej.

To nie miał być ktoś. To miał być Harry.

Poszedł w kierunku łazienki, aby jakoś się ogarnąć. Nie mógł przecież wyjść do fanów cały zapłakany - sam o tym wiedział. Nie miał pojęcia, jakim cudem jakoś powstrzymywał znowu swoje łzy. Może adrenalina działała przez to, że zaraz otwierał koncert na Madison Square Garden. Musiał przyznać, że w tym momencie cholernie się cieszył, że to już koniec części amerykańskiej. Wyjdzie na scenę przed koncertem tego skurwysyna ostatni raz i tyle go będzie widział. Nie miał zamiaru pokazywać mu się już na oczy. Był najgorszym człowiekiem, jakiego mógł spotkać i w jakim mógł się zakochać. To go szczególnie bolało - że się w nim zakochał - w takim skurwysynie. Widział w nim podświadomie dobrego człowieka, a on go chciał tak perfidnie wykorzystać. Czuł się jak skończony idiota, choć to nie on zrobił coś złego.

Gdy wychodził na scenę Madison Square Garden, przytłoczyła go waga tego wydarzenia. Tylu ludzi, tak pięknie oświetlona hala i on wraz z Niallem na gitarze i Sarah na perkusji. Na samą myśl, że zaśpiewa Don’t Cry GN’R, chciało mu się płakać. Uwielbiał ten utwór, ale słuchał go tylko w momentach dla niego trudnych i poważnych. Ale czy zdrada Harry’ego nie była takim momentem? Podszedł do statywu z mikrofonem, wyjął go i westchnął ciężko. Przywitał się cicho z tłumem ludzi - aż podejrzanie za cicho. Niall wziął głęboki wdech, przysiadł na specjalnym krzesełku dla niego i rozpoczął spokojnymi pociągnięciami za struny. Louis przymknął swoje oczy, po czym podszedł powoli do końca sceny i usiadł na jej krawędzi. Tym samym nogi miał w powietrzu i patrzył na tłum ludzi z innej perspektywy - może bardziej ludzkiej niż gwiazdorskiej.

— Talk to me softly, there’s something in your eyes - zaczął cicho i spokojnie. - Don't hang your head in sorrow and please don't cry 

Sarah spokojnie uderzała w bębny też zaniepokojona stanem Louisa, który tego wieczoru był wyjątkowo inny. Nie biegał po scenie, nie rozpoczął energicznie koncertu… To nie był ten Louis z poprzednich koncertów.

Dokończył zwrotkę, która aż ścisnęła Nialla za serce, bo Louis wkładał w nią całego siebie. Utwierdziło go to tylko w przekonaniu, że naprawdę się coś stało. Bał się, że chodziło o Harry’ego. Bał się, że ten zranił Louisa na tyle, że Louis teraz cierpiał i serce go bolało. Dlaczego w innym wypadku śpiewałby Don’t Cry?

— Don't you cry tonightI still love you, baby - zaśpiewał w refrenie naprawdę ledwo powstrzymując swoje łzy. - Don't you cry tonight… Don't you cry tonight, there’s a heaven above you, baby, and don't you cry tonight

Tak cholernie go kochał, a Harry tak cholernie go zranił. Stracił dla niego swoje serce, a on go tak wykorzystywał przez ten czas. Nie powinien płakać dzisiejszej nocy, ale to było silniejsze od niego.

Ludzie powoli kołysali się na boki - w tym oczywiście Zayn i Liam, którzy już zupełnie stracili wątek w swojej teorii. Love Tear Us Apart, Don’t Cry… Te piosenki zaczęły się robić zbyt podejrzane.

Louis niespodziewanie wstał i postanowił pójść w kierunku Nialla, który grał jeszcze na razie spokojne rytmy piosenki Guns N’ Roses. Rozpoczął tym samym drugą zwrotkę.

— Give me a whisper and give me a sign, give me a kiss before you tell me goodbye

Automatycznie spojrzał w stronę backstage’u, myśląc, że zauważy tam Harry’ego. Miał ochotę mu ponownie wygarnąć, co o nim myśli - teraz chociażby tą piosenką. Powinien wiedzieć, jak się teraz czuje. Powinien poczuć to samo, co on. Pieprzony skurwysyn.

Kończąc zwrotkę, przybliżył się do Nialla i niemal oparł się o jego plecy, po czym wchodząc w refren, poszedł w lewą stronę sceny. Po nim Niall wstał ze swojego krzesełka i rozpoczął swoją popisową solówkę, podczas której Louis nerwowo spoglądał albo w górę, albo na boki - a najbardziej na backstage z tak ciemnym i wściekłym spojrzeniem, którego aż nawet Niall się straszył. Nie wiedział, co takiego musiało się wydarzyć, że to coś tak bardzo zdenerwowało Louisa.

Po refrenie zaśpiewał - jakby wprost do Harry’ego, że ma pamiętać, że on go nigdy nie okłamał i że powinien zdawać sobie sprawę z tego, jak teraz się czuł. Czuł się upokorzony. Czuł się jak najgorsza szmata do podłogi za kilka pensów, którą można było wykorzystać.

— You gotta make it your own way but you'll be alright now, sugar; you’ll feel better tomorrow, come the morning light now, baby!

Ponownie rozpoczął refren, ale ten najmocniejszy i końcowy, który był powtarzany przez tłum ludzi jak mantra. Don’t you cry tonight rozbrzmiewało na całej arenie tak, jakby nie tylko Louis kierował słowa tej piosenki do Harry’ego, ale także wszyscy jego fani. To było magiczne, ale niestety również bolesne, bo nikt, ale to nikt nie powinien czuć się tej nocy tak jak on - upokorzony i oszukany.

Bo piosence Gunsów Louis zrobił minutę przerwy, którą wykorzystał na napicie wody i uspokojenie się, a szczególnie powstrzymanie łez. Musiał posłuchać Axla i Izzy’ego w tej piosence i powinien naprawdę przestać płakać tej nocy, bo nie był tego warty.

Odłożył butelkę na podłogę i westchnął, po czym podziękował cicho ludziom za pozytywny odbiór. Spojrzał na Nialla i skinął głową, co było znakiem, że może rozpocząć kolejną piosenkę.

Następna, którą ustalili zaraz przed wejściem na scenę była bardziej dla Nialla - aby ukazała jego wyśmienite umiejętności gitarowe. Louis uznał, że musi odpocząć i nie ma ochoty dużo śpiewać, szczególnie po tym, czego się dowiedział. Niall więc westchnął i rozpoczął kolejny utwór od spokojnych rytmów, lecz nieco ostrzejszych niż w poprzedniej piosence. Rozpoczął Fade To Black zespołu Metallica.

Po bardzo długim, ale zarazem pięknym, spokojnym wstępie rozpoczął jeden z najbardziej znanych wstępów gitarowych tej dekady. Sarah po chwili dołączyła do niego swoją perkusją i tak razem grali przez kilka minut, zostawiając chwilowo Louisa w tyle - na jego szczęście oczywiście.

W końcu jednak Louis odłożył mikrofon z powrotem do statywu i powrócił ze swoim wysokim i kojącym głosem.

— Life it seems will fade away drifting further every day; getting lost within myself, nothing matters, no one else… - śpiewał spokojnie. - I have lost the will to live, simply nothing more to give. There is nothing more for me; need the end to set me free

Do akcji znowu wkroczył Niall, który porywał swoją grą całą arenę. Ludzie zachwycali się jego dźwiękami, co Louisa cieszyło. Cieszył się, że jego przyjaciel także dostaje takie pochwały.

Rzeczy nie były już takie, jakie kiedyś były. Harry od początku musiał wiedzieć, że ich związek nie skończy się szczęśliwie, a mimo wszystko i tak brnął w to dalej. Powinien poczuć to samo co on - to piekło, które teraz czuł. To był jak pieprzony koszmar, z którego nie mógł się obudzić.

Piosenka trwała bardzo długo, może nawet dziesięć minut. Gdy w końcu mógł zejść ze sceny, poczuł niewyobrażalną ulgę. Poczuł, jak wszystko z niego schodzi i po prostu zaczął płakać, co tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło Nialla i Sarah. Mitch, który też już był na backstage’u wydawał się zdezorientowany, ale domyślał się, o co chodziło. Rozpłakany Louis obiecał Niallowi, że powie mu o wszystkim teraz w ich pokoju. Niall więc objął go ramieniem i zaniepokojony zaprowadził do pokoju - widział, że ten ledwo nawet chodził, bo pewnie ledwo widział przez ciągle napływające łzy do oczu. Sarah też była ciekawa, co się stało, ale musiała ponownie wyjść na scenę - tym razem z Harrym. Mitch spojrzał na nią znaczącym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć a nie mówiłem?. Ta tylko prychnęła na to.

Harry dzisiejszego wieczoru w ogóle siebie nie przypominał. Gubił słowa, wypadał z rytmu, zapominał, co miał zaśpiewać i w jakiej kolejności. Fani mu pomagali, ale widzieli też, że było coś na rzeczy - tym bardziej dodając do tego równie dziwne zachowanie Louisa na początku koncertu. Mimo tego nie przeszkodziło to ludziom bawić się dobrze do hitów Harry’ego - Watermelon Sugar, As It Was czy ponownie zaśpiewane przez niego Daydreaming.

Tego wieczoru jednak ludzie najbardziej byli ciekawi coveru. Ciekawi byli, czy Harry nawiąże w jakikolwiek sposób do utworów Louisa z początku, czy postawi na bardziej dyskotekowe i luźniejsze rytmy. Gdy ostatnie dźwięki Kiwi ustały, Harry wziął głęboki wdech, poprawił swoje mokre blond-czerwone włosy i podziękował fanom za dobrą zabawę. Upił jeszcze łyk wody, po czym spojrzał na zebrany tłum ludzi.

— Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że są tylko dwie rzeczy, których nigdy bym nie zrobił - powiedział i postawił z powrotem butelkę wody na podłogę. - Po pierwsze: nigdy nie pofarbowałbym włosów na niebiesko.

Pół areny zaśmiało się - w tym oczywiście Zayn. Coś w tym było. O ile Harry lubił farbować sobie włosy, a teraz miał nawet blond-czerwone włosy, tak wszyscy jego fani wiedzieli, że niebieski kolor należał do kolorów, na które Harry w życiu nie pofarbowałby włosów. Powtarzał to wiele razy w wywiadach - tak wiele, że nawet zaczynało to przypominać wewnętrzny żart wśród jego fanów. No i nawet dochodziło do sytuacji, w których niektórzy rzucali na scenę farbę do włosów w jego znienawidzonym kolorze.

Harry poczekał, aż śmiechy ucichną. Gdy na MSG zrobiło się w miarę cicho, westchnął i spuścił na chwilę wzrok.

— Po drugie - zaczął wyraźnie ciszej i poważniej. - Nie zaśpiewałbym nic rockowego. Zawsze myślałem, że ta muzyka to sama szarpanina gitary i hałas, coś bez ładu i składu. Ale ktoś mi udowodnił, że może w tym całym hałasie można znaleźć spokój i porządek, można znaleźć coś więcej. Chciałbym wykonać jeden taki utwór dla pewnej osoby.

Zawahał się, spoglądając ukradkiem na backstage. Czy był tam Louis, czy nie - czy go słyszał, czy też nie - chciał wykonać to, co miał w planach.

— Jeśli ktoś jeszcze wątpi dzisiejszej nocy, czy można kochać wbrew sobie… - powiedział cicho zamyślony, po czym westchnął. - Można. Zawsze można stracić swoje serce tej jednej nocy.

Na arenie przeszedł szmer szeptów i niedowierzania. Ludzie byli zdezorientowani; nie do końca wiedzieli, co Harry ma na myśli. Dopiero gdy usłyszeli pierwsze dźwięki elektrycznej gitary Mitcha - dźwięki, które równie dobrze mógłby grać Niall, wstrzymali oddech.

— Time, it needs time - zaczął niepewnie; nigdy w zasadzie nie śpiewał nic tak rockowego. - To win back your love again. I will be there, I will be there

Może dla jego fanów to oznaczało szaleństwo, ale czym była prawdziwa miłość, jeśli nie szaleństwem? Tylko miłość mogła ich wszystkich uratować, a on mając ją w garści, świadomie ją wytrącił. Nienawidził siebie za to. Nienawidził siebie za to, jak bardzo skrzywdził Louisa.

Uznał, że specjalnie dla niego zrobi w życiu wyjątek i zaśpiewa coś w jego stylu. Przez pół trasy namawiał go na śpiewanie jego propozycji - tych dyskotekowych i przesłodzonych. Tym razem role się odwróciły. Louis wygrał, a on śpiewał coś, na co w życiu, a przynajmniej tym poprzednim, nie zgodziłby się.

Niedługo potem dołączyła Sarah swoją perkusją, która była bardzo zdziwiona, gdy usłyszała od Harry’ego, że chce zaśpiewać jako cover Still Loving You Scorpionsów. Myślała, że upadł na głowę albo Louis go do tego przymusił - może przegrał z nim zakład, ale gdy przypomniała sobie zachowanie Louisa i jego utwory… Bała się, że Mitch miał cholerną rację.

— If we'd go again, all the way from the start, I would try to change things that killed our love - zaśpiewał z przymkniętymi oczami; też ledwo powstrzymywał swoje łzy. - Your pride has built a wall so strong that I can't get through. Is there really no chance to start once again?

Mimo że to był niby czas na refren, utwór ponownie się uspokoił. Tak bardzo chciał ponownie zacząć relację z Louisem, wymazać wszystkie wspomnienia, cofnąć czas. Czy naprawdę tak miała się skończyć ich historia? Czy naprawdę nie było żadnych szans, aby zaczęli jeszcze raz?

Powtórzył zwrotkę głębszym i mocniejszym głosem, ale nadal stojąc przy statywie. To samo zrobił z kolejnym refrenem, w którym śpiewał, jak bardzo chciałby zacząć wszystko od początku. Zostawił po nim czas dla Sarah i Mitcha, którzy rozwinęli na dobre utwór, po czym wszedł w ostatni - najmocniejszy refren:

— If we'd go again, all the way from the start, I would try to change things that killed our love - zaśpiewał i chwycił mocno mikrofon na statywie - tak, jakby chciał go zaraz wyrwać. - Yes, I've hurt your pride, and I know what you've been through. You should give me a chance, this can't be the end

Po czym szybko, niespodziewanie wyciągnął mikrofon ze statywu i padł na kolana z zamkniętymi oczami.

— I'm still loving you!

Tak, zranił go i domyślał się, jak mógł się czuć, ale Louis musiał zrozumieć, że obecnie był najważniejszą dla niego osobą w jego życiu. Nikogo tak bardzo nie kochał jego.

Spojrzał ze łzami w oczach w stronę backstage’u i dodał:

— Still loving you, baby

Mitch zadbał o wyśmienitą wręcz gitarową końcówkę tego utworu, aż w końcu rozbrzmiały ostatnie, najmocniejsze bębny Sarah, a utwór się skończył. Oklaskom nie było końca, bo, cóż, cała arena widziała, ile serca Harry włożył w ten nietypowy dla niego utwór. Zignorował wszelkie kwiatki i przedmioty na scenie - chciał jak najszybciej zejść ze sceny i porozmawiać jeszcze raz z Louisem - może emocje już nieco opadły. Gdy jednak ledwo przekroczył próg backstage’u, zobaczył Nialla idącego wściekłym krokiem w jego stronę. Gdzieś w oddali stał zapłakany Louis.

— Ty pieprzony skurwysynie! - zawołał do niego. - Wiedziałem, kurwa, że tak będzie! Jak w ogóle można zachować się tak wobec drugiej osoby?!

Harry miał zupełnie gdzieś pretensje Nialla. Złapał wzrokiem Louisa, który spanikowany tym, że Harry będzie chciał za wszelką cenę z nim porozmawiać, postanowił uciec - tak samo zresztą jak w Filadelfii. Z taką różnicą, że tym razem naprawdę chciał mu uciec.

Korzystając z tego, że Niall go zaczepiał, wykrzykując w jego kierunku przeróżne słowa, szybkim krokiem zmierzył w stronę wyjścia z areny. Niemal biegł przed siebie z kolejnymi łzami, które napływały mu do oczu. Tym razem już nie umiał ich powstrzymać. Miał zresztą prawo płakać. To był najgorszy dzień jego całego życia.

Wybiegł niemal na nowojorską ulicę, która nadal spływała ulewnym deszczem. Wystarczyła mu tylko minuta na dworze, aby zaczął przemakać do suchej nitki. Nie interesowało go to jednak zbytnio. Uznał, że nawet lepiej się złożyło, że stał w zimnym deszczu bez żadnego okrycia i rozglądał się po zatłoczonej ulicy oświetlonej neonami, lampami miejskimi i światłami hamowania samochodów. Może ten deszcz mógł zmyć z niego wszystkie wspomnienia i cały ten ciężar trasy koncertowej Harry’ego. A najbardziej jego pieprzoną, zakłamaną miłość.

Zauważył jadącą w jego kierunku żółtą taksówkę, która nie realizowała właśnie żadnego kursu. Wyciągnął dłoń przed siebie, aby ją zatrzymać - właściwie zrobił to tak nerwowo, jakby przed kimś uciekał. Dodatkowo przecież nie miał żadnego płaszcza czy kurtki na sobie i był rozpłakany, co tylko potęgowało jego zły wizerunek w oczach przechodniów i kierowców.

Taksówka zjechała na pobocze obok niego, więc Louis najszybciej jak mógł dopadł do tylnych drzwi samochodu i wsiadł do środka. W środku pachniało niewypraną tapicerką, kierowca najpewniej pochodził z Karaibów, a z radia rozbrzmiewała cicho piosenka Prince’a Purple Rain.

— Dokąd? - zapytał kierowca, odwracając się do niego.

Louis wziął głęboki wdech, przetarł swoją twarz, poprawił całkowicie mokre włosy i łamiącym głosem odparł, kierując wzrok w stronę szyby samochodowej:

— Hotel Waldorf-Astoria. Najszybciej, jak to możliwe.

Kierowca skinął głową, włączył kierunkowskaz i włączył się do ruchu rzeczywiście najszybciej, jak tylko mógł, bo aż omal nie wymusił pierwszeństwa na drodze.

Louis oparł głowę o szybę, obserwując spływające po niej krople deszczu. Łzy samoistnie mu leciały z oczu. Chciał się już znaleźć w hotelu i płakać w poduszkę. Poczucie zdrady, niespełnionych obietnic i pustki zalewało całe jego ciało. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Ale, cóż, na końcu zwycięzca brał wszystko, a przegrany zostawał z niczym. Zwycięzca wygrał grę w show-biznesie, a przegrany zostawał ze złamanym sercem. Był wielkim przegranym w tej grze według zasad Harry’ego i Jeffa.

Ponownie go cholernie znienawidził. Harry pieprzony Styles - największa gwiazda lat osiemdziesiątych. Był najgorszym człowiekiem, jakiego mógł spotkać na swojej drodze. Jego cel od początku był tylko jeden: uwieść go i wywołać aferę w muzycznym świecie, aby zarobić więcej pieniędzy. Nienawidził go za to. Siebie zresztą też nienawidził – dał się uwieść i niczego podejrzanego nie zauważył, a raczej to tłumił. A co najważniejsze: naprawdę się w nim zakochał i naprawdę sądził, że mogliby być razem. Teraz jednak było to niemożliwe.

Na zachowanie Harry'ego nie było żadnego wytłumaczenia. Tak samo jak pierwszego dnia, gdy się poznawali. Nienawidził go wtedy i nienawidził go teraz.

Notes:

KONIEC CZĘŚCI AMERYKAŃSKIEJ 💔🇺🇸

Chapter 28: 28. Love Me Like There's No Tomorrow

Chapter Text

Londyn

Specjalnie wyczarterowany samolot linii British Airways właśnie lądował na lotnisku Heathrow w Londynie. Louis poczuł charakterystyczne szarpnięcie przez posadzenie samolotu na pasie do lądowania, po czym wyjrzał przez okno. Zobaczył przez nie prywatny terminal i kilka małych prywatnych samolocików, które stały w oddali na płycie lotniska. Ich samolot zaczął znacznie zmniejszać swoją prędkość, aż w końcu stanął. Louis odetchnął z ulgą.

To były jego najgorsze siedem godzin w życiu. Jeszcze nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnął wysiąść z samolotu i wrócić do domu. Na całe szczęście był już w Wielkiej Brytanii, a tutaj - jakikolwiek ten kraj nie był - czuł się jak u siebie. Kontrolka zapięcia pasów zgasła, a on jak oparzony odpiął je i wstał gwałtownie z siedzenia, aby sięgnąć po swój bagaż podręczny. Mitch siedzący po drugiej stronie kabiny spojrzał na niego ciężkim spojrzeniem i ociężale też wstał z siedzenia, podczas gdy Niall westchnął ciężko. Louis zdjął z górnej półki swoją torbę i sfrustrowany niemal agresywnie odpiął ją i sprawdził, czy w środku wszystko było na swoim miejscu - tak jakby podczas lotu coś miało stamtąd wyparować. Upewniwszy się, zapiął ją z powrotem i zaczął nerwowo spoglądać na jeszcze zamknięte drzwi samolotowe. Zaczął nawet tupać nogą ze zniecierpliwienia.

— Szanowni państwo, dziękujemy za podróż z liniami British Airways - poinformowała stewardessa bardzo formalnym tonem i niemal perfekcyjną angielszczyzną, zniecierpliwiony Louis pomyślał, że mogłaby sobie darować te formalności. - Z powodu procedur organizacyjnych na terminalu, jest konieczne poczekanie na finalną autoryzację od obsługi lotniska, zanim będzie możliwe opuszczenie samolotu. Prosimy o cierpliwość.

Gdy Louis to usłyszał, przymknął oczy. Miał ochotę coś rozwalić.

— Kurwa - wysyczał wściekły i opadł gwałtownie na swoje siedzenie ze swoją torbą w dłoniach.

Niall siedzący obok niego westchnął ciężko. Louis opowiedział mu dokładnie, co się stało na MSG przed koncertem i jakim cudem byli supportem Harry’ego Stylesa - tak wielkiej gwiazdy muzyki. To nie był przypadek i to było najgorsze w całej tej sprawie. Louis został wykorzystany przez Harry’ego, choć na szczęście do niczego poważnego nie doszło, bo Harry jakoś do ostatniego dnia nic nie zrobił w temacie nagłośnienia jego romansu z Louisem. Może coś w tym było, że Harry rzeczywiście go kochał, ale to miało się nijak do tego, jakim był człowiekiem. Sam fakt, że wymyślił na początku taki plan, bo chciał po prostu zarobić, a chciał to zrobić poprzez światowy skandal, który mógł pogrążyć drugą osobę i jej karierę, był druzgocący. Skoro był taki mądry i łasy na pieniądze, to dlaczego nie skorzystał z tego, że cały świat mówił o jego rzekomym związku ze Stevie?

No tak, bo to było coś, co ludzie już znali i nie miało w sobie tyle kontrowersji, co związek dwóch mężczyzn.

Współczuł bardzo Louisowi. Widział, jak bardzo się zaangażował, jak bardzo się przywiązał do Harry’ego i jak bardzo chciał rzeczywiście przeżyć z nim swoje kolejne miesiące. Świadomość, że był tylko częścią zarobków Harry’ego, musiała rozrywać jego serce na kawałki; to musiało bardzo go boleć. Zaraz po koncercie nakrzyczał na niego i wygarnął mu, co o nim myśli - Harry nigdy nie powinien był się tak zachować wobec kogokolwiek, a już szczególnie wobec jego najlepszego przyjaciela. Miał pecha, bo zadarł z niewłaściwą osobą. Louis w tym czasie uciekł do hotelu, w którym zabrał swoje rzeczy z pokoju Harry’ego, który z nim dzielił, i przeniósł się do pokoju, który był cały Nialla. U niego też się znajdowało jedno dwuosobowe łóżko, ale Louisowi to nie przeszkadzało. Mógł nawet spać na podłodze - byleby z dala od Harry’ego.

Harry najwyraźniej zrozumiał, co zrobił, bo przez całą noc nie próbował rozmawiać z Louisem - prawdopodobnie uważał, że musi dać mu czas na ostudzenie emocji. Niall jednak, jak przystało na prawdziwego najlepszego przyjaciela, pilnował drzwi do swojego pokoju jak prawdziwy strażnik. Gdy w końcu rano ktoś zapukał do jego pokoju, ten już wiedział, że to Harry. Wściekłym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je z tak morderczym wzrokiem, że gdyby jego spojrzenie mogło zabijać, osoba po drugiej stronie drzwi już dawno byłaby w domu pogrzebowym.

I nie mylił się - pieprzony Harry Styles w jakiejś wymiętej koszulce chciał rozmawiać z Louisem. Problem był w tym, że to Louis z kolei nie chciał z nim rozmawiać. Niall miał wobec tego zatrzasnąć mu drzwi przed jego obrzydliwą twarzą, ale uznał, że trochę kolejnej prawdy i zimnego prysznica mu się przyda.

— Czego ty jeszcze tutaj, kurwa, szukasz? - krzyknął na niego. - Jeszcze ci mało?

— Chcę porozmawiać z Lou - umiejętnie zignorował krzyki i pretensje Nialla. - Wiem, że tu jest.

Chciał spojrzeć w głąb pokoju, lecz Niall szybko zasłonił mu widok swoim ciałem - nawet jeśli musiał stać na palcach, aby Harry nie zobaczył w środku Louisa leżącego na łóżku i próbującego nadal nie płakać.

Długo tak jednak nie wytrzymał. Szybko zrobił krok do przodu, zmuszając tym samym Harry'ego do odsunięcia się, zamknął szybko drzwi za sobą i obrzucił całe jego ciało swoim morderczym wzrokiem. Wyglądał tragicznie jak na gwiazdę; wyglądał, jakby nie spał całą noc.

— Posłuchaj mnie uważnie - zastrzegł wściekły do maksymalnego poziomu. - Zbliż się do niego, a nie ręczę za siebie. Nie rozumiem, jak można zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi. Wiesz co? Mam ochotę ci porządnie wpierdolić, ale ja przynajmniej w porównaniu do ciebie mam do siebie i do innych szacunek. Możesz być pewien, że po tej trasie nie zobaczysz nas już na oczy!

— Proszę cię, Niall - błagał go, nie miał już siły na kłótnie jeszcze z nim. - Chcę z nim tylko porozmawiać. Naprawdę go kocham...

Niall wywrócił oczami i prychnął. Nie spodziewał się, że Harry nadal będzie perfidnie ciągnąć tę obrzydliwą gierkę. To już trzeba było być naprawdę bezczelnym.

— Wiesz co? Mógłbyś mieć trochę honoru i przestać kłamać - wyznał wściekły, po czym machnął ręką. - Ale co ty możesz wiedzieć… Jesteś taki fałszywy, że już nawet nie wiesz, kiedy dokładnie kłamiesz.

Był tak zdenerwowany i tak krzyczał, że pół hotelu mogło go słyszeć. Nic sobie jednak z tego nie robił - jego przyjaciel został zraniony, więc miał prawo krzyczeć i się wydzierać na tego beznadziejnego skurwysyna.

Sam się nawet dziwił, że Harry wobec niego nie zachowywał się agresywnie, jak to miało miejsce na początku ich znajomości i na początku trasy w Europie. Czyżby ruszyło go sumienie? On w ogóle je miał?

— Wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim? - zapytał go cicho, ale jednocześnie ostro, aż się do niego przybliżył. - Louis naprawdę cię pokochał. Oddał ci się cały, a ty, kurwa, się nim bawiłeś. Czekałeś na odpowiedni moment, aby wywołać aferę w tanich brukowcach i zrobić z nas cyrk! A przede wszystkim z niego.

Harry przymknął swoje oczy; musiał jakoś powstrzymać swoje łzy, które samoistnie pojawiały się w jego oczach. Wiedział, że zawalił; już we Włoszech zdawał sobie pomału sprawę, że Louis jest dla niego kimś więcej i nie powinien nigdy, przenigdy wymyślać czegoś tak perfidnego. Czuł się źle sam ze sobą, że wpadł na taki pomysł; mógł się jedynie usprawiedliwiać tym, że wtedy nie wierzył w coś takiego jak miłość. Po dziewięciu latach nadal podświadomie cierpiał po stracie Davida - był jego pierwszą miłością, którą wspominał z nostalgią. Teraz wiedział, że był beznadziejnym chłopakiem, ale wtedy nie miał nikogo innego, do kogo mógłby go porównać. Wiedział, że to były głupie tłumaczenia, ale nie miał jak się inaczej bronić. O ile w ogóle powinien się jakkolwiek bronić.

— Naprawdę nie wiem, co mogę innego powiedzieć…

— To lepiej nic już nie mów! - zawołał wzburzony i z powrotem chwycił klamkę drzwi do swojego pokoju. - Zostaw nas, a szczególnie Louisa, w spokoju. Mam nadzieję, że chociaż było warto.

Zostawił go z tymi słowami samego na hotelowym korytarzu. Sam wszedł z powrotem do swojego pokoju i trzasnął drzwiami, które później zamknął na zamek na wszelki wypadek, gdyby Harry wpadł na idiotyczny pomysł, aby samemu wejść do środka.

Teraz siedział obok niego w zamkniętym jeszcze samolocie i patrzył na niego ze współczuciem. Louis już swoje wypłakał, teraz przechodził okres wściekłości na wszystko, co się ruszało - a szczególnie na Harry’ego i jego głos. Starał się go unikać jak ognia, ale było to trudne, gdy spali w jednym hotelu i podróżowali jednym samolotem.

Sarah, która siedziała obok Mitcha, też się o wszystkim dowiedziała. Była zszokowana i zarzekała się, że o niczym nie wiedziała jako członkini zespołu Harry’ego. Mówiła, że owszem, Harry był bezczelny i arogancki, a jego kariera była dla niego ważna, ale mówiła także, że nie sądziła, że posunie się aż do takich kroków, aby tylko zarobić więcej dolarów. Niall nie do końca wiedział, czy wierzyć jej w tej kwestii, bo w końcu była dziewczyną Mitcha, a Mitch jednak co nieco podejrzewał, ale nie chciał wylewać swojej frustracji także na niej, skoro ona właściwie nie zawiniła. To nie ona wymyśliła ten cały plan, a przez całą trasę w zasadzie była jedyną miłą osobą w tym całym cyrku.

W końcu drzwi samolotu zaczęły się powoli otwierać, a z głośników rozbrzmiał ten sam formalny i perfekcyjny w każdym calu głos stewardessy:

— Szanowni państwo, informujemy, że procedura autoryzacji została zakończona, a drzwi samolotu zostały otwarte - poinformowała spokojnym, ale jednocześnie radosnym głosem. - Można już opuścić pokład samolotu, zachowując przy tym należytą ostrożność oraz upewniając się, że zabrano wszystkie rzeczy. W imieniu British Airways dziękujemy za wspólną podróż i życzymy przyjemnego dalszego dnia.

Louis ponownie wstał ze swojego siedzenia i nawet nie poczekał na Nialla, który też chciał wstać - przecisnął się przez jego nogi i szybkim krokiem zmierzył w stronę otwartego już wyjścia. Sarah odprowadziła go wzrokiem i westchnęła ciężko, Mitch natomiast wymienił się z Niallem zmęczonym spojrzeniem. Niall chciał już coś powiedzieć, jednak zauważył Harry’ego, który siedział na tylnych siedzeniach samolotu, idącego szybkim krokiem w stronę wyjścia - prawdopodobnie dlatego, że chciał jednak złapać Louisa i z nim porozmawiać. Niall natychmiast zastawił mu drogę i zgromił go wzrokiem, stawiając na jego klatce piersiowej ostrzegawczą dłoń informującą, że dalszej drogi nie ma, dopóki on tu stoi. Harry jednak postanowił go zignorować. Popchnął go lekko w bok i wyminął go, co spotkało się ze zdziwionymi spojrzeniami od Sarah i Mitcha oraz morderczym wzrokiem Nialla.

Wybiegł z samolotu, zszedł biegiem po podstawionych schodkach. Widział Louisa idącego z podręczną torbą przez płytę lotniska wprost w stronę terminala. Pobiegł w jego stronę jak szalony.

Złapał go za ramię na środku płyty lotniska - w połowie drogi do głównego budynku lotniska. Musiał z nim porozmawiać, musiał go przekonać do swoich racji. Louis czując na sobie dotyk Harry’ego, który jeszcze niedawno wzbudzał w nim przyjemne dreszcze, a teraz czuł w sobie przepływającą nienawiść, odwrócił się gwałtownie, stając na środku płyty. Ich spojrzenia się spotkały. Louis był cały roztrzęsiony i zawiedziony - Harry doskonale to widział.

— Czego ty jeszcze chcesz ode mnie? - wycedził, próbując agresywnie wyrwać się z uścisku Harry’ego. - Zostaw mnie, kurwa, w spokoju.

Chciał mu odpowiedzieć, ale złapał się na tym, że nie wiedział, co powiedzieć. Cały lot z Nowego Jorku do Londynu rozmyślał, co mu powiedzieć, a teraz stał przed nim i nawet nie potrafił wydusić z siebie żadnego słowa. Od tego cholernego koncertu na Madison Square Garden nie przypominał siebie. Wszystko się zawaliło; jego cały świat się zawalił.

— Powiedz ludziom, że koncert w Londynie się nie odbędzie – warknął w jego stronę, wyrywając mu się w końcu z uścisku na ramieniu. - Nie wystąpię. Powiedz, że mam zapalenie krtani czy coś takiego.

— Lou, nie możesz tego zrobić…

— Zamknij się! - krzyknął na niego; Harry aż się skulił. - To ja decyduję, czy wyjdę na scenę, czy nie. Chcesz, żebym zagrał, bo zysk z koncertu musi się zgadzać? Udław się tymi swoimi pieniędzmi!

— Louis, poważnie, to ostatni koncert na trasie…

— I co z tego? - syknął. - Pieniądze zawsze będą dla ciebie na pierwszym miejscu, prawda? Naprawdę powiedz Jeffowi, że nie wyjdziemy z Niallem. Albo wiesz co? Lepiej sam zaśpiewaj dwa razy. Przecież i tak chcesz być w centrum uwagi.

I zanim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć, Louis wściekłym krokiem odszedł w stronę wejścia na lotnisko Heathrow. Zostawił go samego za sobą w głuchej ciszy. Wtedy słowa miały jakoś większą wagę.

Wszedł do głównego holu lotniska, ale przez specjalne wejście VIP. W środku panował typowy dla takiego dużego lotniska gwar, biznesmeni kręcili się po holu ze swoimi aktówkami, rodziny się witały albo żegnały, a z lotniskowych głośników co chwilę dobiegały przeróżne komunikaty o odlotach i przylotach. Do kontroli paszportowej dla obywateli innych krajów niż Wielka Brytania i państw Wspólnoty Narodów rozciągała się niesamowicie długa kolejka. Miał jednak szczęście, że wracał do domu i sprawdzenie jego paszportu było tylko formalnością. Chciał się jak najszybciej uwolnić z tego koszmaru zwanego trasą koncertową Harry'ego Stylesa Lovely Tour.

Sam nie wiedział, czy powinien z przyzwoitości zostać jeszcze chociaż jeden dzień w Londynie, aby dopełnić wszystkich formalności związanych z supportowaniem Harry'ego, czy powinien znaleźć pierwszy lepszy autobus lub pociąg do Manchesteru i odciąć się od wszystkiego.

Bolało go to, że formalnie powinien wraz z Niallem zagrać jeszcze jeden koncert - ten końcowy w Londynie ponownie na Wembley. Gdy przypominał sobie swoją pierwszą noc w Londynie - kiedy wykonał przede wszystkim Rock You Like A Hurricane, miał ochotę się rozpłakać. To był jeszcze czas, kiedy nienawidził Harry’ego za to, że tak go kokietował. Myślał teraz, że tak powinien zachowywać się do końca - być zdystansowany i nie dać mu się poderwać. Nienawidził go za to. Nienawidził go jako gwiazdę, nienawidził jego muzyki, nienawidził go jako człowieka. Od początku był bezczelny i wpatrzony w siebie jak w święty obrazek. Co on takiego w nim zobaczył?

Gdy jego paszport był sprawdzany przez służbę, myślał gorączkowo, jak nie zagrać tego ostatniego koncertu. Naprawdę nie miał siły wychodzić na scenę i śpiewać do fanów, którzy i tak w większości przyszli dla Harry'ego, nie dla niego i Nialla. Sam nie miał pojęcia, jakim cudem wyszedł na scenę na Madison Square Garden i zdołał zaśpiewać Don't Cry. Chyba tylko adrenalina tak na niego działała.

W końcu odebrał swój paszport od uśmiechniętego kontrolera, po czym szybkim, niemal spanikowanym krokiem skierował się w stronę bramek do odbioru bagażu.

Zdążył tam przekląć kilkanaście razy, gdy okazało się, że musi poczekać na wszystkie bagaże. Wiedział, że do tego czasu Harry zdąży przejść kontrolę paszportową i zaraz ponownie się spotkają. Nie chciał mieć nic wspólnego z tym człowiekiem. Nie chciał widzieć go na oczy i przebywać w jego towarzystwie. Był tak zdesperowany, że zaczął nawet myśleć, czy nie wyjść z lotniska bez bagażu. Ufał Niallowi, że ten weźmie za niego jego torbę, ale ostatecznie uznał, że nie będzie taki bezczelny. Nie chciał zniżać się do poziomu Harry’ego.

I nie mylił się. Zanim zdążył odebrać swoją walizkę, obok niego znalazł się Niall i Harry oraz reszta osób z zespołu Harry’ego. Zabrał szybko swoją walizkę z taśmy i wściekłym krokiem zmierzył w stronę wyjścia z lotniska. Niall także szybko zgarnął swój bagaż, posłał Harry’emu ostatnie swoje wściekłe spojrzenie i pobiegł za Louisem. Nie mógł go zostawić samego w takich okolicznościach.

Louis wyszedł na zewnątrz, gdzie od razu poczuł na swojej skórze ciepłe londyńskie powietrze z zapachem spalin samochodowych i pobliskiej zieleni. Był w domu, czuł się wreszcie jak u siebie. To była jego Wielka Brytania - brudna, biedna, bez perspektyw, ale była miejscem, gdzie czuł się swobodnie.

Ale czy w Stanach Zjednoczonych czuł się zagubiony? Będąc przy Harrym, też się czuł sobą, też się czuł swobodnie, więc może jego dom niekoniecznie był stałym miejscem…

Niall położył mu delikatnie rękę na ramieniu, aby go nie przestraszyć - widział, że stał tuż przed postojem dla taksówek, miał przymknięte oczy i wdychał to brytyjskie powietrze. Louis wziął głęboki wdech i spojrzał na niego, znowu ledwo powstrzymując swoje łzy.

— Boże, Niall… - wyszeptał; chciał się do niego przytulić, ale uznał, że najpierw dokończy swoją myśl: - Co my teraz zrobimy?

Nie wytrzymał i przytulił się do niego. Niall objął go szczelnie swoimi ramionami i pozwolił mu zacząć płakać w jego koszulkę. Co z tego, że stali przed największym lotniskiem w Londynie na widoku wszystkich ludzi, wśród których mogli być fani Harry’ego? Harry tak bardzo zranił Louisa, że ten miał prawo okazywać swoje emocje - nawet publicznie.

— Zagramy ostatni koncert i wrócimy do Manchesteru - powiedział Niall. - Twoi rodzice będą w Londynie.

Louis szybko odsunął się od niego, wytarł swoją twarz od łez i wywrócił oczami. Zapomniał zupełnie o tym, że kilka dni temu - gdy jeszcze między nim a Harrym było wszystko dobrze - ten zaproponował mu bilety dla jego rodziny oczywiście z wejściem na backstage. Gdy powiedział o tym Lottie, ta nie mogła uwierzyć, że niedługo będzie miała okazję zobaczyć swojego idola. Jego mama i ojczym zresztą też się ucieszyli z możliwości zobaczenia go na wielkiej scenie, poza tym mogli przy tym zaliczyć małą wycieczkę do stolicy Wielkiej Brytanii. Szkoda tylko, że ta cała trasa kończyła się w tak koszmarnych okolicznościach.

— Kurwa - przeklął i przygryzł na chwilę swoją wargę z nerwów. - Zapomniałem. Nie przeżyję tego.

Niall spojrzał na niego ze współczuciem.

— Twoja mama wie? Powiedziałeś jej?

Ponownie przygryzł swoją wargę i pokiwał nieśmiało głową. Zdążył już zadzwonić do swojej mamy i wyznać jej, co się stało. Był za bardzo z nią związany, aby miał to trzymać w tajemnicy. Jej zdenerwowanie nie znało granic. Nie mogła uwierzyć w to, że taka szanowana gwiazda mogła posunąć się do czegoś tak okropnego. W jej głosie słyszał, że gdyby mogła, już dawno chwyciłaby za nóż. Obawiał się trochę jej reakcji na dzisiejszym koncercie, gdy wejdzie na backstage i zobaczy Harry’ego na własne oczy. Nie chciał być w jego skórze w takim momencie. Znał dobrze swoją mamę i wiedział, że była bardzo stanowczą kobietą.

Niall zauważył jego kolejne łzy w oczach, więc ponownie go przytulił i kilka razy przejechał kojąco swoję ręką po jego plecach. Wiedział, że to nie pomagało na złamane serce, ale mogło to choć minimalnie pocieszyć Louisa. Chciał, aby wiedział, że był tutaj zawsze dla niego - cokolwiek by nie zrobił i jakąkolwiek nie podjąłby decyzję.

— Lou - zwrócił jego uwagę, odsuwając go nieznacznie od siebie na chwilę. - Zagramy ten ostatni koncert i to już będzie koniec. Już nigdy więcej nie zobaczymy tego skurwysyna na oczy.

Louis ponownie nie wytrzymał i wybuchnął płaczem, po czym ponownie przytulił się do Nialla, który znowu go szczelnie objął. Może jeszcze kilka dni temu zwróciłby mu uwagę, aby nie mówił na Harry’ego skurwysyn, ale teraz musiał przyznać, że tak niestety było - Harry był największym skurwysynem świata, którego kochał, a jednocześnie nie chciał już nigdy widzieć na oczy.

Tak cholernie chciał wierzyć, że rzeczywiście tak będzie.

 

*

 

Jego koszmar nadal trwał, gdy przechodził korytarzami stadionu Wembley - tymi samymi, którymi jeszcze w kwietniu przechadzał się z uśmiechem na twarzy, bo wiedział, że chce utrzeć nosa Jeffowi i wrednemu Harry’emu piosenkami Scorpionsów i Bon Jovi. Tym razem też już wiedział, co chce wykonać - i tym razem to nie były utwory o Harrym ani dla Harry’ego. Postanowił postawić na coś całkowicie neutralnego, więc w jego końcowym, ostatnim na trasie Harry’ego repertuarze znalazły się Peace Of Mind Bostonu, Suspicious Minds Elvisa Presleya, które chciał wykonać w bardziej rockowej aranżacji, i Never Say Goodbye Bon Jovi jako idealny utwór na pożegnanie. Uznał, że to będzie najlepsze ostatnie zejście ze sceny, aby przekazać ją już w całości Harry’emu.

Cieszył się, że wybranie ich na support przebiegało tak szybko i tak nerwowo, że nie podpisali przypadkiem jakiegoś głupiego kontraktu z zarządem Harry’ego. Jeszcze uwiązaliby się niczym łańcuchem do kaloryfera i tyle by było z ich wolności. Cholera wiedziała, co ten zarząd miał w głowie. Skoro zgodzili się na tak obrzydliwy i absurdalny plan Harry’ego, to do czego jeszcze mogli się posunąć… Nawet nie chciał o tym myśleć. Musiał się cieszyć, że dowiedział się w porę o intencjach Harry’ego i że nic krzywdzącego go ostatecznie nie spotkało. Chociaż to zdjęcie z St. Louis mogło go pogrążyć. Gdyby nie resztki przyzwoitości Jeffa i to, że zrobił to zdjęcie z marną jakością, mógłby się najprawdopodobniej pożegnać z karierą, której przecież tak bardzo pragnął.

Podobnie jak na Madison Square Garden mijał co chwilę dźwiękowców, techników i obsługę stadionu, którzy chodzili z miejsca na miejsce jak w mrowisku. Miało to swoją atmosferę i z jednej strony przykro mu było, że to był ostatni dzień, w którym przeżyje coś takiego. Jutro nie było obiecane; nie wiedział, czy jakaś inna wytwórnia miała ich na oku, a nawet jeśli wydadzą własną płytę i wyruszą w jakąś trasę, to nie sądził, że od razu będą występować na takim Wembley czy MSG w Nowym Jorku. Może za kilka lat tak, ale teraz… Będą musieli się zadowolić znowu klubami, małymi arenami i większymi pubami.

Naprawdę chciał, aby ten wieczór przebiegł jak najszybciej i bez żadnych zbędnych dyskusji. Chciał wyjść na scenę, zaśpiewać, zejść z niej i pojechać z rodziną do Doncaster, a później wrócić do Manchesteru. O nic więcej nie prosił - chciał mieć tylko trochę świętego spokoju, którego, miał wrażenie, nie zaznał przez ostatnie trzy miesiące.

Najbardziej w tej całej sytuacji bolało go to, że ostatecznie odważył się powiedzieć Harry’emu, że go kocha. Taka była prawda - kochał go cholernie mocno, a teraz - ponownie - nienawidził całym sercem. Byli i wrogami, i odnalezioną miłością. Kochali się i nienawidzili, wiedząc, że i jedno uczucie, i to drugie napełniało ich serca po równo.

Gdy spojrzał się nagle przed siebie i zobaczył na końcu korytarza Harry’ego w czarnych materiałowych spodniach i czarnej koronkowej i z falbanami cienkiej koszuli, tak spanikował, że znowu chciał uciec - podobnie jak w Filadelfii albo w Nowym Jorku. Jednak gdy szybko odwrócił się za siebie, wpadł niespodziewanie na jakiegoś dźwiękowca, który zaczął go natychmiast przepraszać. To pozwoliło Harry’emu bez problemu znaleźć się obok niego i gdy speszony dźwiękowiec ominął ich obu, chwycił go automatycznie za nadgarstek, co tylko spotęgowały negatywne emocje Louisa. Ten jeden dotyk potrafił mu przypomnieć wszystkie wbrew pozorom szczęśliwe chwile, które razem spędzili. Tak go zgromił wzrokiem, że Harry momentalnie puścił jego nadgarstek.

— Louis, naprawdę cię przepraszam - zaczął drżącym głosem, zanim Louis zdążył odejść; starał się zachować spokój, ale było to cholernie trudne. - Wiem, że to niczego nie naprawi, ale wiem, że źle zrobiłem i…

Louis uniósł głowę. Harry był bezczelny. W jego oceanicznych oczach czaiła się wściekłość - wręcz furia. Harry widział po jego wyrazie twarzy rozgoryczenie. Jego pewność siebie znowu zniknęła w ułamku sekundy.

— Daruj sobie - mruknął, wywracając oczami. - Słyszałem to już tysiąc razy. Może zmienisz płytę? Może przyznasz się w końcu, że nic nigdy dla ciebie nie znaczyłem? Tak dla odmiany.

— Nieprawda - obronił się natychmiast i pokręcił głową. - Jesteś dla mnie teraz najważniejszy. Jesteś w moich myślach cały czas, kocham cię, na litość boską.

Zacisnął dłonie w pięści. Że jeszcze miał czelność ciągnąć dalej tę gadkę… Nie był pewien, czy powinien dalej wykłócać się z Harrym, czy po prostu odejść bez słowa. To, co mówił Harry, tylko pogłębiało jego ranę w sercu - nie goiło.

— W twoich myślach cały czas? - powtórzył za nim głosem pełnym ironii. - Jak możesz cały czas powtarzać, że mnie kochasz? To trzeba być mocno pojebanym, aby ciągnąć dalej tę gierkę. To nie jest zabawne!

— Mogę cię tylko przeprosić… Nie wiem, co mogę innego zrobić.

Prychnął.

— Nie możesz oczekiwać ode mnie wybaczenia - warknął. - Myślisz, że jak powiesz głupie przepraszam, wszystko wróci do normy? Twoje pieprzone niedoczekanie.

Nienawidził go. Naprawdę mógł go już zostawić w spokoju na tym ostatnim koncercie. Nie miał pojęcia, dlaczego bezczelnie jeszcze próbował go zwodzić. Czy to był jakiś jego kolejny plan, bo tamten nie wyszedł? Miał go już serdecznie dosyć.

Zaskakująco jednak dla niego samego, uznał, że powie mu jeszcze kilka słów prawdy. Przybliżył się do niego niebezpiecznie blisko z taką wściekłością, że wystarczyła jeszcze jedna zapalna iskra, aby był w stanie rozszarpać go na strzępy.

— To ty musiałeś zniszczyć tę relację – warknął tylko w jego kierunku. - Zawsze miałeś przewagę. A ja jak głupi musiałem tobie ulec i się w tobie zakochać.

— Louis... Błagam cię...

— Ciesz się teraz – dopowiedział zupełnie beznamiętnie, odsuwając się od niego. - Powinieneś się cieszyć. Jesteś gwiazdą. Wyprzedałeś większość aren, dorobiłeś się fortuny, cały świat o tobie mówi… Jesteś bogatą gwiazdą, kochają cię ludzie na całym świecie... Tylko że ja już ciebie nie kocham - wyznał, lecz po chwili się poprawił: - A przynajmniej nie tak jak kiedyś.

Harry ponownie zdołał jakoś chwycić Louisa za jego nadgarstek, przez co ten zgromił go wzrokiem. Ten jednak nie myślał o tym, aby go puszczać.

— Puszczaj mnie – syknął, jednak to nie podziałało. - Nie łudź się. Nic już między nami nie będzie. To ty to zniszczyłeś. Każdy wybór ma swoje konsekwencje. Ten twój miał właśnie takie.

— Być może - uległ. - Ale miał jeszcze jedną konsekwencję. Mogłem cię poznać i nareszcie znaleźć światłość w swoim życiu.

Louis zaniemówił. Był wręcz rozdarty. Jego serce aż go zabolało; Harry tym jednym zdaniem zburzył wszystkie mury, które starannie budował od czasu koncertu na MSG. To nie miało prawda tak na niego działać. Nie po tym wszystkim, nie po bólu, po rozczarowaniach, złamanych obietnicach… Nie powinny na niego tak działać słowa od osoby, która nigdy nie powinna stać się jego światłem.

A jednak jego jedno zdanie wystarczyło, aby jego pewność siebie w tym momencie zaczęła chwiać się jak pieprzony domek z kart.

To było tak bardzo niesprawiedliwe.

Szybko jednak wrócił myślami do rzeczywistości. Nie mógł pozwolić mu ponownie owinąć go wokół swojego palca. Nie mógł pozwolić sobie znowu mu ulec. Nie mógł dopuścić do tego po tym, jak został zraniony.

Wziął głęboki wdech i przymknął na chwilę oczy. Pokręcił głową.

— Nie wierzę, że posunąłeś się aż tak daleko, aby zdobyć jeszcze większą sławę – wyszeptał wściekły. - Jak to mówią: po trupach do celu. Szkoda tylko, że naprawdę mnie zraniłeś.

Harry wciągnął głośno powietrze, w końcu pozwalając Louisowi odejść. Co miał zrobić? Widział, że żadne słowa nie mogły skłonić go do refleksji. Wiedział, że to, co czuł Louis było prawdziwe. W Nowym Jorku powiedział mu przecież, że go kocha. Odważył się to zrobić po całej jego trasie koncertowej. Właściwie już nie tylko jego. Ich trasie koncertowej.

Louis postanowił odejść w stronę backstage’u zaraz przy wyjściu na scenę. Musiał się uspokoić, musiał gdzieś stłumić swoje emocje, których nie mógł pokazać na scenie przed tyloma ludźmi. Tak bardzo miał ochotę się do kogoś przytulić - do Nialla, do mamy, do Marka… Podejrzewał, że Mark też już wiedział, co zrobił mu Harry; mama musiała mu o tym powiedzieć. Miał tylko nadzieję, że Lottie o niczym nie wiedziała. Jako wielka fanka Harry’ego nie mogła wiedzieć, że miał romans z jej ulubionym muzykiem, który… cóż, nie miał nic wspólnego ze swoim przesłodzonym i życzliwym wizerunkiem w mediach.

Miał szczęście, że na backstage’u spotkał Nialla. Zaczęli rozmawiać na przeróżne tematy, umiejętnie omijając wszystko, co było związane z Harrym. Zaczęli rozmawiać nawet o piłce nożnej i sprawach politycznych. Wszystko było odpowiednim tematem, tylko nie temat największej gwiazdy lat osiemdziesiątych.

Atmosfera była dobra, dopóki na backstage nie wszedł Harry. Natychmiast zaprzestali rozmów i obrzucili go wrogim spojrzeniem, jakby chcieli go zamordować. Harry widząc ich spojrzenia, westchnął ciężko i stanął gdzieś z boku, aby ich nie prowokować. Najwyraźniej chciał jeszcze trochę pożyć na tym świecie. I być może zarobić więcej pieniędzy.

Pomieszczenie opanowała cisza - bardzo niezręczna i ciężka. Louis spoglądał ukradkiem na Harry’ego i właściwie nie poznawał go - jego twarz była blada, tęczówki zupełnie wyblakłe… Zdawał sobie sprawę, że jego życie wymknęło się spod kontroli. Prawdopodobnie podobnie jak on nie chciał występować dzisiaj na Wembley. Gdyby mógł, odwołałby koncert, ale ten Harry Styles jest zbyt życzliwy, aby to zrobić.

Nagle gdzieś w oddali rozległ się głośny trzask i usłyszeć można było ciężkie kroki na korytarzu.

— Wykorzystałeś go! Jak ci nie wstyd! - wrzasnęła mama Louisa Jay, przecinając niespodziewanie głuchą ciszę w pomieszczeniu niczym nóż, widząc przed sobą twarz tego gwiazdora.

Louis momentalnie podniósł wzrok, a Harry automatycznie cofnął się o krok. Właściwie nie miał zbyt wiele czasu na obronę ani na jakąkolwiek większą reakcję. W oczach mamy Louisa płonął gniew, a w jej dłoni drżała mała czarna torebeczka.

— Nie wykorzystałem go – obronił się natychmiast Harry przerażonym głosem. - Ja go kocham!

— Mamo, błagam cię – poprosił ją Louis, lecz od razu zauważył, że jakakolwiek interwencja nie przyniesie skutków, więc jedynie schował twarz w dłoniach ze wstydu.

— Jak mogłeś wykorzystać moje dziecko?! - krzyknęła i zaczęła go bić swoją czarną torebką. - Był dla ciebie jakimś przedmiotem, którego można było wycenić?! Jak tak można! Jak ci nie wstyd, człowieku!

Harry już nie miał gdzie się cofać; pozostała mu tylko obrona rękami przed skórzaną torebką mamy Louisa.

— Mamo, na litość boską, przestań – poprosił ją stanowczo Louis, doskakując do niej i próbując ją jakoś odciągnąć od Harry'ego.

Ta natychmiast odwróciła się w jego stronę, przestając tym samym atakować Harry’ego. Zaaferowana krzykami obsługa stadionu spoglądała na nich ukradkiem z przecinających backstage korytarzy.

— I ty zgadzasz się, aby cię tak traktował? Louis! - zbeształa go. - Nie tak cię wychowałam! Nie masz do siebie szacunku? - niemal załkała.

— To nie o to chodzi! - obronił się. - Nie musisz go bić torebką!

— Chwila… - wtrącił się Harry. - To wszystko nie tak. Ja…

— Nie odzywaj się, gówniarzu! - wrzasnęła na niego; Louis ponownie schował twarz w dłoniach, ale tylko na chwilę. - Taka z ciebie wielka gwiazda?! Moja córka uważała cię za najlepszego muzyka na świecie! Powinna wiedzieć, jaki jesteś podły! Wykorzystywać drugiego człowieka dla sławy, jeszcze w taki sposób?! To trzeba nie mieć wstydu; to dno człowieczeństwa!

— Mamo, opanuj się…

— Niech mnie pani wysłucha…

Mama Louisa stanęła całym ciałem przed Harrym, trzymając kurczowo w rękach swoją torebkę - przygotowana, aby znowu zacząć go nią okładać. Jej oczy były ogniste, miała ochotę go wręcz zamordować. Była tylko matką, która broniła swoje dziecko. Co miała innego robić? Jej syna nikt nie miał prawa skrzywdzić - i to jeszcze w taki obrzydliwy sposób.

— No co chcesz powiedzieć?! - zawołała wzburzona. - Możesz być pewny, że wszystkie media dowiedzą się o tym, jaki jesteś, dopilnuję tego! Twoja kariera się skończy!

Niall pokiwał głową, zgadzając się z Jay, co trochę oburzyło Louisa, który zgromił go wzrokiem. Harry natomiast był taki przerażony, że nawet nie wiedział, co robić ani co mówić. Do czasu, aż nagle na backstage nie wskoczyła rozradowana Lottie ciągnąca za rękę swojego ojca Marka. Widząc przed sobą Harry’ego Stylesa - najprawdziwszego Harry’ego Stylesa, swojego idola, stanęła zszokowana i przykryła swoje usta dłonią, aby przypadkiem nie pisnąć na cały backstage.

— O Boże! - zawołała. - On jest prawdziwy!

— Kto ją tu wpuścił? - oburzyła się Jay, widząc swoją córkę, po czym spojrzała z wyrzutem na Marka. Ten wzruszył ramionami, najwyraźniej jego słowo w dyskusji z córką się nie liczyło w tych okolicznościach. - Nie zbliżaj się do niego!

Próbowała zatrzymać Lottie ręką, lecz ta była nieugięta i nie rozumiała, dlaczego jej mama nagle tak bardzo nie lubiła Harry’ego Stylesa. Ten człowiek był jej idolem, słuchała jego muzyki jak szalona, musiała z nim wymienić kilka słów, pochwalić jego muzykę, zapytać o parę rzeczy, które ją ciekawiły… Dlaczego ona nie mogła z nim porozmawiać przez nawet tylko pięć minut, a jej brat miał możliwość przebywania z nim przez trzy miesiące na jednej trasie koncertowej? To było niesprawiedliwe.

Louis patrzył na swoją siostrę i uświadomił sobie, że ta o niczym nie wiedziała. Była jak każda inna fanka Harry’ego na świecie. Kochała go i jego muzykę i uważała go za najmilszego człowieka na świecie. Nie wiedziała, że jej idol miał romans z jej bratem i w dodatku go oszukał. Ona po prostu chciała autograf i rozmowy z nim.

Harry wyglądał na otwartego na rozmowę z fanką - tym bardziej że ta dziewczyna była siostrą jego… partnera. Niall spojrzał niepewnie na Louisa i westchnął ciężko. Mark natomiast zachowywał się jak kochający ojciec, który po prostu spełnił marzenie swojej córki. Wątek Louisa i jego związku z Harrym zostawił w tyle.

— Nie pozwalam ci - powiedziała ostro Jay do Lottie. - Nie znasz tego człowieka!

— Mamo - zainterweniował stanowczo Louis, po czym podszedł do niej. - Daj jej z nim porozmawiać, marzyła o tym od kilku lat. My pójdziemy pogadać do pokoju…

Objął ją ramieniem, co trochę uspokoiło kobietę. Westchnęła i pozwoliła ostatecznie podbiec swojej córce do tego muzyka. Louis wraz z Niallem i swoją mamą odszedł w stronę pokoju dla supportu, zostawiając na backstage’u z Harrym swoją siostrę i ojczyma. Wiedział, że Harry nic im nie zrobi. W tej kwestii ufał mu akurat bezgranicznie.

Spojrzał się przez ramię i uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył przeszczęśliwą Lottie przy Harrym.

Harry widząc siostrę Louisa, też się uśmiechnął. Wiedział, jak działał na fanów, jak oni go uwielbiali. Widok autentycznej ekscytacji połączonej z paniką siostry Louisa sprawił, że choć przez chwilę zapomniał o swoim dramacie z Louisem.

— Ja… - Nie wiedziała nawet, co powiedzieć. - O Boże, nie wiem, co powiedzieć… Uwielbiam twoją muzykę…

Była spanikowana, co Harry zauważył. Złapał ją za ręce, co momentalnie sprawiło, że przestała wręcz wypluwać słowa ze swoich ust. Czując jego ciepłe dłonie, myślała, że zejdzie z tego świata. Uśmiechnął się do niej lekko.

— Hej, spokojnie - uspokoił ją. - To dla mnie wielki komplement, dziękuję ci bardzo. Jesteś siostrą Louisa, tak? Jak masz na imię?

Zapytał ją o imię swoim słodkim, ale niskim głosem. Nie miała pojęcia, jakim cudem jeszcze stała na nogach.

— Lottie! - wykrzyknęła aż piskliwym głosem; gdy zorientowała się, że zabrzmiała jak skrzecząca wiewiórka, speszyła się. - Znaczy… Lottie.

Harry zachichotał i spojrzał ukradkiem w stronę korytarza, którym odszedł Louis ze swoją mamą. Stał tam oparty o ścianę. Widział, że ledwo trzymał nerwy na wodzy, widząc rozradowaną Lottie. To była tak nieznośnie ironiczna sytuacja.

Wziął głęboki wdech. Musiał choć na chwilę przestać myśleć o Louisie. Musiał skupić się na jego siostrze. Louis chyba to samo pomyślał względem Harry’ego, bo po chwili dołączył do mamy w osobnym pokoju na stadionie.

— Miło mi cię poznać. - Uśmiechnął się. - Louis dużo mi mówił o tobie.

Speszyła się podwójnie, a jej policzki się zarumieniły. Nie mogła uwierzyć w to, że Harry - jej idol, wiedział o niej tyle rzeczy. Louis mu opowiadał o niej. To było takie nierealne.

— Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś… - mruknęła rozmarzona, jakby śniła na jawie. - Od zawsze marzyłam, aby zobaczyć cię na żywo, a teraz… - starała się mówić normalnie, ale jej głos samoistnie drżał. - Jestem twoją największą fanką! Naprawdę uwielbiam twoją muzykę.

Harry zachichotał i uniósł brew z udawanym zaskoczeniem, jakby słyszał to po raz pierwszy w swoim życiu.

— Naprawdę? - zapytał. - A jaka jest twoja ulubiona piosenka?

Pytał o to samo Louisa i ten mu wtedy odpowiedział, że jej ulubioną piosenką jest Fine Line. Ciekaw był, czy miała jeszcze inne ulubione piosenki z jego dyskografii. I czy Louis w ogóle powiedział mu prawdę.

— Fine Line. Jest taka przepiękna…

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy upewnił się, że Louis wcale nie kłamał.

— A z najnowszego albumu?

— Satellite! - wykrzyknęła bez namysłu. - Słuchałam jej chyba milion razy! Zawsze, kiedy mam gorszy dzień i słucham jej, czuję, jakby była specjalnie dla mnie… I ten teledysk, ten robocik, ty na swojej poprzedniej trasie, listopadowy koncert w Cleveland…

Tym razem zaśmiał się przyjaźnie - naturalnie. Inaczej zachowywał się wobec zwykłych fanów, a wobec siostry Louisa… Sam to po sobie widział. Musiał przyznać, że był pod wrażeniem - znała tyle szczegółów jako fanka. Rzeczywiście fragmenty koncertu, który pojawiał się w tym teledysku, były z koncertu w Cleveland z listopada 1986 roku.

— Cieszę się, że tak bardzo spodobała ci się ta piosenka - odparł przeszczęśliwy. - Wiesz co? Jak będę pisać piosenki na swoją czwartą płytę, to pomyślę o tobie. Może jakaś piosenka będzie dla ciebie podobna do Satellite.

Lottie zaniemówiła - musiała aż przykryć usta z zaskoczenia. Oczy wręcz jej się zaszkliły. Mark, który stał z boku i przypatrywał się jej rozmowie z Harrym, uśmiechnął się łagodnie, wiedząc, jak bardzo uszczęśliwił swoją córkę, zabierając ją tutaj. A Harry, cóż, może jak będzie coś pisać, to pomyśli o Lottie, ale bardziej skłonny był mimo wszystko myśleć o jej bracie.

— O mój Boże… Nie wiem co powiedzieć… - jąkała się. - Dziękuję, to… Chryste, to najpiękniejsze słowa, jakie usłyszałam w życiu…

Skinął głową i odsunął się trochę od niej, aby pozwolić jej ochłonąć i poradzić sobie z własnymi emocjami. Wiele razy spotykał się z fanami na backstage’u, galach albo przypadkowo na ulicy i wiedział doskonale, jak na nich działał. Wiedział też, jak oni działali na niego, ale w tym momencie czuł coś innego. Coś… więcej. Nie miał pojęcia, czy było to spowodowane tym, że Lottie była tak niewinnie zachwycona, czy dlatego, że była po prostu siostrą Louisa - jego ukochanego.

— Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się dłużej porozmawiać. Wiesz, koncert, nie mogę się spóźnić - powiedział lekko i uśmiechnął się do niej ciepło. - A tymczasem… Masz coś do podpisania? Z chęcią to zrobię.

Myślała, że zaraz zemdleje albo się rozpłacze. Mogła przynieść dosłownie wszystko. Mogła przynieść plakat, który wisiał u niej w pokoju na ścianie. Albo jego zdjęcia i polaroidy. Albo skrawki gazet, tabloidów…Spanikowana nawet nie wiedziała, co powiedzieć, choć miała ze sobą singiel Watermelon Sugar na winylu. Przez głowę przebiegały jej tysiące myśli - w tym nawet to, aby zaprosić go do ich domu rodzinnego w Doncaster, co oczywiście byłoby absurdalne do granic możliwości. Ale już naprawdę nie panowała nad swoimi myślami. Przed nią cały czas stał prawdziwy Harry Styles.

Mark podał jej okładkę z płytą winylową w środku i czarny marker, a Lottie drżącą ręką podała te przedmioty Harry’emu. 

— Dla kochanej Lottie… - powiedział sam do siebie, zapisując szybko na okładce te słowa.

Zostawił również swój autograf przy rysunkowym arbuzie. Oddał płytę i marker dziewczynie, która aż pisnęła i natychmiast pobiegła w stronę pokoju, do którego poszedł Louis z mamą - musiała jej się pochwalić autentycznym autografem Harry’ego. Tymczasem Harry obrócił się ciałem do Marka, który został przy nim na backstage’u.

— Pan jest ojczymem Louisa, prawda? - dopytał bardziej oficjalnym tonem niż tym, który był skierowany do Lottie.

Uścisnęli sobie dłonie, choć uścisk Marka nie był pewny; był raczej przymusowy. Potwierdził skinięciem głowy, że jest jego ojczymem.

— Miło pana poznać - dodał po chwili dla czystej uprzejmości.

Mark milczał, co zmieszało i speszyło Harry’ego. Na co dzień był pewien siebie, ale po spotkaniu rodziny Louisa… Cóż, dziwnie było mu rozmawiać z partnerem mamy Louisa, która jeszcze paręnaście minut temu biła go torebką.

Słusznie w zasadzie.

— Słyszałem, co zrobiłeś - powiedział nagle cicho Mark bez żadnych niepotrzebnych uprzejmości; nie miał ochoty bawić się w te gierki. - Wiedziałem, że ludzie są różni i mają różne granice moralności, ale twoje są chyba bardziej… elastyczne.

Czuł, jak jeszcze bardziej jego relacja z Louisem wymykała się spod kontroli. Wiedział, że ten jego cholerny plan, miłość do Louisa i jego oszukanie będzie się za nim ciągnąć długimi miesiącami, ale to była sprawa między nim a Louisem. Wiedząc, że wiedzieli o tym zarówno mama Louisa, jak i Mark - jego ojczym, czuł się nieswojo. Oni byli nowymi elementami w tej układance i nie wiedział, gdzie ich przypasować.

Miał ochotę wybuchnąć i wygarnąć mu, kim on jest, że wpieprza się w nieswoje sprawy, ale w ostatniej chwili wziął głęboki wdech i jakoś utrzymał nerwy na wodzy.

— To nie tak… - postanowił się wytłumaczyć dyplomatycznie. - Naprawdę Louis jest dla mnie ważny. Wiem, że nie brzmi to wiarygodnie, ale…

— To nie tak? - dopytał zaskoczony Mark. - Powiem jedno: nie liczy się to, co myślałeś. Liczy się to, co zrobiłeś.

I z takimi słowami zostawił go samego na backstage’u, samemu idąc w kierunku pokoju supportu, chcąc dołączyć do reszty rodziny i Nialla. Harry odprowadził go wzrokiem, po czym schował twarz w dłoniach. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ojczym Louisa miał rację. Tak spieprzył sprawę, że jego prawdziwe myśli i słowa się nie liczyły.

Więc gdy nadchodziła godzina wyjścia supportu Harry postanowił zamknąć się w swojej garderobie, aby nie wchodzić w drogę zdenerwowanemu Louisowi ani jego wzburzonej rodzinie. Wiedział, że jedyne, co mógł mu teraz dać, to czas, ale było to dla niego cholernie trudne. Tak bardzo tęsknił za jego dotykiem, za ciałem, za nim całym. Chciał mieć go już na zawsze, ale wiedział, że teraz nie będzie mieć go już nigdy.

Na backstage’u znajdowała się już Sarah i Mitch. Dziewczyna rozmawiała z kimś z obsługi stadionu, a jej chłopak opierał się o ścianę i obserwował czekający przed sceną tłum fanów. Niall dołączył do nich, Louis miał to zrobić za chwilę. Nie chciał przeszkadzać dziewczynie w rozmowie, więc stanął obok Mitcha.

Panowała między nimi cisza, dopóki Niall nie odezwał się pierwszy, nawet nie spoglądając na kolegę po fachu.

— Wiedziałeś od początku - powiedział cicho i beznamiętnie.

Mitch też na niego nie spojrzał. Wzruszył ramionami.

— Nie wiedziałem - obronił się. - Po prostu podsłuchałem połowę rozmowy zarządu. Miał być tylko wokalista jako support, powiedziano mi, że będę występować podwójnie na scenie. Gdybym wiedział, co zamierza zrobić Harry, od razu bym wam o tym powiedział, a szczególnie Louisowi.

Niall pokiwał głową zamyślony.

— Na pewno powiedziałbyś to komuś, kogo nie lubisz - odparł z ironią.

Spojrzał na niego.

— To, że kogoś nie lubię, nie znaczy, że życzę mu źle.

Uśmiechnął się do niego w podziękowaniu. Szanował takie podejście i miał nadzieję, że Mitch mówił prawdę. Może rzeczywiście nie był wtajemniczony w plany Harry’ego, a o nim wiedzieli tylko Harry, Jeff i zarząd. Gdyby coś wiedział, prędzej czy później i tak by się jakoś wygadał.

Akurat w tym momencie dołączył do nich Louis, który nadal był zdziwiony tym, że Niall i Mitch rozmawiali ze sobą swobodnie zamiast się kłócić tak jak na początku trasy. Wyglądali teraz jak starzy znajomi po fachu - jak znajomi, którzy poznali się kilka lat temu przez to, że obaj grali na gitarach.

Sprawdził potajemnie, czy Niall przypadkiem czegoś nie pił, bo zbyt podejrzane było dla niego towarzystwo Mitcha. Przemknęło mu przez myśl, że może ten specjalnie upił Nialla, aby zająć jego miejsce, ale Niall wyglądał i zachowywał się trzeźwo. Cieszył się, że chociaż na ostatnim koncercie nie popełni tego samego błędu co w Waszyngtonie. To miało być naprawdę miłe i zarazem spektakularne zakończenie ich przygody z wielkim koncertowaniem. Może za niedługo czekała ich własna trasa koncertowa, ale niewątpliwie jakiś etap w ich życiach się kończył. Koniec z wielką trasą, koniec z wypełnionymi arenami w USA, koniec z Harrym Stylesem. Koniec z tą największą gwiazdą tej dekady.

Spojrzał niepewnie na Mitcha, który jak zwykle zachowywał bardzo neutralny wyraz twarzy.

— Nie wierzę, że widzę was obu obok siebie bez kłótni - zdziwił się. - Piekło już chyba zamarzło.

Mitch parsknął śmiechem, co jeszcze bardziej zdziwiło Louisa. Teraz to już na pewno szykował się jakiś koniec świata. Śmiejący się Mitch… To wyglądało tak dziwnie, że aż nierealnie. Coś, co mogło zwiastować alternatywną rzeczywistość.

— Czym dzisiaj zaczynacie? - zapytał ich obu z ciekawości, korzystając z tego, że stali obok niego. - Sarah się nie chwaliła.

— Peace Of Mind Bostonu - powiedział pierwszy Niall i skrzyżował ręce na piersi.

Mitch pokiwał głową, jakby był zadowolony z tej odpowiedzi.

— Uwielbiam ten utwór - przyznał. - Pamiętam, że to był jeden z pierwszych coverów, które wykonałem z Ride.

— A nie Have You Ever Seen The Rain? - dopytał zgubiony Niall.

— Tak, ale to był nasz pierwszy cover w Whisky a Go Go. Opowiadałem ci, że wtedy rzucali w nas butelkami i nawet krzesło poleciało.

Louis słuchał tego lekko zdziwiony. Zauważył, że Niall zaczynał dogadywać się z Mitchem, ale nie sądził, że aż się zaprzyjaźnili. Cóż, od nienawiści do przyjaźni była krótka droga. Poza tym łączyła ich pasja do grania na gitarze. Łatwo mogli wbrew pozorom znaleźć wspólny język.

Mimo tego był zdziwiony, jak wiele rozmów odbyli, skoro Niall co nieco wiedział o jego życiu prywatnym.

— No tak - przypomniał sobie. - Nie wspominasz tego dobrze.

Wzruszył ramionami.

— Przynajmniej przy Peace Of Mind nikt nie rzucał w nas przypadkowymi przedmiotami.

Nastała przez chwilę między nimi cisza; po chwili dołączyła do nich Sarah, która skończyła rozmawiać z kimś z obsługi stadionu. To sprawiło, że trochę niezręczna atmosfera między nimi zelżała.

— Może zagram razem z wami na scenie? - zaproponował nagle Mitch.

Niall spojrzał na niego z dystansem, jakby nie wiedział, czy żartuje, czy mówi na poważnie. Poza tym spoglądał na niego, jakby wyczuwał w nim zagrożenie, jakąś konkurencję. Po chwili skierował wzrok na Louisa, szukając w nim jakiejś odpowiedzi.

Mitch widząc niepewność w oczach Louisa i Nialla, postanowił dodać:

— Utwór jest na dwie gitary - zauważył. - Ja mogę zagrać na elektrycznej, ty na swojej klasycznej.

Louis nie miał nic przeciwko temu, jeśli mieli występować dwoje na scenie, więc pokiwał głową, podczas gdy Sarah wręcz zachwyciła się tym pomysłem. Jedynie Niall pozostawał sceptycznie do tego nastawiony.

W końcu jednak uznał, że Mitch nie był przecież aż taki zły. Może po prostu na początku tej trasy wprowadzili go w błąd i dlatego był do niego tak wrogo nastawiony. Wziął głęboki wdech i również kiwnął głową.

— Dobra - zgodził się, co sprawiło, że Sarah aż podskoczyła z radości. - To może wykonasz potem Suspicious Minds, a ja Never Say Goodbye?

Brzmiało to sprawiedliwie, więc zgodził się na taki układ. I tak rozpoczęli ten koncert - wyszli wszyscy czterej na scenę, nie myśląc o niczym innym tylko o koncercie na Wembley - ostatnim w tej części trasy. Oczywiście miały jeszcze dojść daty na kolejne europejskie miasta oraz na przede wszystkim Japonię i Australię, ale myślami trzeba było być tu i teraz, a tu i teraz był Londyn - stolica Wielkiej Brytanii.

Tłum zawrzał, gdy zobaczył ich wszystkich na scenie. Zayn i Liam, którzy oczywiście musieli znajdować się na tym koncercie, spojrzeli na siebie zdziwieni, co robił tam Mitch wraz z supportem. Mimo tego nie zamierzali tego wieczoru rozwodzić się nad teoriami spiskowymi. Ten wieczór w całości był ich i to oni mieli się dobrze bawić.

A koncert rozpoczął się od delikatnych dźwięków gitary klasycznej Nialla, do której po chwili z cała mocą dołączyła słynna gitara elektryczna Mitcha. Spojrzeli na siebie z lekkim uśmiechem. Louis w tym czasie podszedł do statywu, przywitał się ze wszystkimi fanami i uśmiechnął się.

— Now if you're feelin' kinda low 'bout the dues you've been paying; future’s coming much too slow - zaczął, po czym wyjął mikrofon ze statywu i poszedł w prawą stronę sceny. - And you wanna run but somehow you just keep on stayin’, can't decide on which way to go.

Miał wrażenie, że podświadomie wybrał ten utwór. Na pierwszy rzut oka jej tekst był niewinny, zupełnie niezwiązany z miłością czy uczuciami. A jednak. Potrafił w nim odnaleźć Harry’ego i ich popieprzoną relację. Zobowiązania od lat, brak zdecydowania, w którą stronę pójść… Jak Harry, który już sam nie wiedział, czego chciał - szczęścia w życiu czy tylko pieniędzy.

— I understand about indecision - wszedł w refren. - But I don't care if I get behind. People livin' in competition - all I want is to have my peace of mind

Musiał przyznać, że Mitch i Niall nieźle razem grali - potrafili wpasować się w swoje dźwięki, nie fałszując przy tym i nie niszcząc linii melodycznej. Słuchał ich gry i zastanawiał się mimowolnie nad słowami refrenu - ludzie żyli w wiecznej pogoni za czymś większym, a on już wiedział, że jedyne, czego chciał, to spokój ducha i czyste sumienie.

Harry nie mógł być wiecznie na szczytach list przebojów, jego czas kiedyś musiał się skończyć. Jeśli chciał podbijać sobie ego tym, że był największą gwiazdą lat osiemdziesiątych, to musiał niestety zmienić swoje podejście do tego tematu, bo prawda była taka, że nie zawsze tak będzie - Louis to wiedział. Tak samo jak wiedział, że ta trasa prędzej czy później się skończy; nie mógł przecież wiecznie koncertować z Harrym.

Ale mógł być przy nim. W takich okolicznościach jednak było to niemożliwe. Chcąc nie chcąc, nie widział dla nich udanej przyszłości.

Po następnej zwrotce przyszedł na długą solówkę gitarową, którą zagrał oczywiście Mitch, którego z kolei wspomagał Niall swoją gitarą klasyczną. Bawili się wyśmienicie - Louis widział to po ich minach. Nawet uśmiechali się do siebie i raz prawie oparli się o swoje plecy, chcąc choć na pięć sekund poudawać zwariowanych rockowców grających szalony koncert na jednym z największych stadionów w Europie.

Przyszedł czas na następną zwrotkę, więc Louis wrócił do statywu, włożył do niego z powrotem mikrofon i zaczął:

— Now everybody's got advice they just keep on givin’ - doesn’t mean too much to me - zaśpiewał z uśmiechem i wskazał palcem na baner jakiejś dziewczyny z napisem kocham cię. - Lot's of people out to make-believe they're livin’, can't decide who they should be.

Wyciągając ponownie mikrofon ze statywu, powtórzył refren tym razem z całym stadionem Wembley, który podchwycił jego słowa i zaczął wraz z nim śpiewać. Zachęcał ludzi do powtarzania, że ludzie konkurowali ze sobą, a oni chcą mieć tylko spokój ducha. Ludzie to podłapali, bo uwielbiali jego rockową naturę. Uśmiechali się, śpiewali i skakali, bawiąc się wyśmienicie do tego utworu.

Zakończył więc utwór po drugiej przerwie instrumentalnej słowami:

— All I want is to have my peace of mind

Bo to jedyne, czego w rzeczywistości chciał. Nie kariery, nie pieniędzy, nie sławy tak jak Harry. Chciał jedynie miłości i spokoju ducha.

Teraz pierwsze miejsce na gitarze miał zająć Mitch, więc Niall odsunął się trochę na bok i napił się wody. Przyszedł czas na rockowy cover piosenki Elvisa Presleya Suspicious Minds. Wybrał też niby coś luźniejszego, ale rzeczywistość w jego myślach okazała się całkowicie inna. Piosenka o trudnościach w związku przywodziła mu na myśl oczywiście jego relację z Harrym, bo nie mogli przecież budować swoich marzeń na podejrzeniach.

— We're caught in a trap - rozpoczął z przezornym uśmiechem. - I can't walk out because I love you too much, baby

Automatycznie spojrzał w stronę backstage’u, przypominając sobie te wszystkie chwile, w których jeszcze nie wiedział o prawdziwych intencjach Harry’ego i kierował do niego te wszystkie piosenki - na przykład Your Song czy I Surrender z tej nieszczęsnej Filadelfii. Nie mógł się uwolnić z tej pułapki, bo w głębi siebie nadal go cholernie kochał.

Przeszedł na lewą stronę sceny po drugiej zwrotce w tej piosence i pełnym głosem wszedł w refren:

— We can't go on together with suspicious minds and we can't build our dreams on suspicious minds!

Taka niestety była rzeczywistość i Harry powinien ją zrozumieć - nie mogli być w związku, w którym ciagle mieliby jakieś podejrzenia. Louis nie miał pojęcia, czy potrafiłby wybaczyć Harry’emu, czy potrafiłby zaufać mu na nowo po tym, jak go tak oszukał. Zakochał się w nim? Cały czas miał z tylu głowy słowa Jeffa z Filadelfii: Kochasz go? Przypomnij sobie, co zrobiłeś. To nie jest miłość.

Może Jeff przesadzał, a może miał rację. Louis już nie był pewien, w którą wersję bardziej wierzył.

Nim się obejrzał, nadszedł czas na spowolnienie piosenki i najlepszy jej fragment. Gitara Mitcha więc przycichła, a Louis podszedł do statywu, aby sprawić wrażenie bardziej profesjonalnego do takiego utworu.

— Oh, let our love survive - zaśpiewał głebokim głosem, który zdziwił parę osób przy barierkach. - Or dry the tears from your eyes… Let's don't let a good thing die… When honey, you know, I've never lied to you

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że rzeczywiście - Louis ani razu nie okłamał Harry’ego w żadnej kwestii. A on potrafił wciskać mu kit o miłości przez całą swoją trasę. Potrafił mówić mu, że go kocha, uprawiali razem seks wiele razy, snuli wspólne plany na przyszłość… Jak on mógł tak perfidnie kłamać? I jeszcze do teraz ciągnął tę gierkę; miał już naprawdę tupet i był do granic możliwości bezczelny - a może i nawet bardziej.

Tym razem powtarzał z ludźmi to, że wpadł w pułapkę - zrobił to niemal identycznie jak w piosence Radio Ga Ga w Nowym Jorku czy I Want To Know What Love Is z Los Angeles. Mitch widząc to, nie mógł wyjść z podziwu, jak taki na początku nieznany rockowy muzyk mógł w tak krótkim czasie zjednoczyć ze sobą tak wielki tłum ludzi. Harry potrafił to zrobić, ale był gwiazdą, która scenie była już wiele lat, a Louis… To było dla niego niesamowite.

Aż w końcu nadszedł czas ostatniej piosenki - ostatniej dla nich tego wieczoru i ostatniej na całej trasie dla nich. Never Say Goodbye była idealną propozycją na taką okoliczność. Ostatni raz występowali przed fanami Harry’ego. Ostatni raz po tych wszystkich trzydziestu jeden koncertach po Europie i Stanach Zjednoczonych.

Gdy usłyszał pierwsze dźwięki zielonkawej gitary Nialla - Fendera Vintery 50s, opanował go paradoksalnie błogi spokój. Nostalgia i melancholia opanowała jego całe ciało, a on spokojnym i niskim głosem zaczął w odpowiednim momencie:

— As I sit in this smokey room the night about to end… I pass my time with strangers but this bottle's my only friend

Pamiętał ten jeden marcowy wieczór, podczas którego grali z Niallem w manchesterskim pubie, do którego przychodzili co weekend. Dostali wtedy od właściciela premię wielkanocną, a Luke jak zwykle próbował wyciągnąć go na jakąkolwiek randkę. I wtedy spotkali Jeffa, który zaproponował im supportowanie Harry’ego Stylesa - największej gwiazdy popu i disco obecnych czasów. I choć od początku wydawało się to absurdalne i podejrzane - zgodzili się, bo tylko idioci nie zgodziliby się na taką szansę.

I w ostatnich dniach marca spotkali się z Harrym w Londynie. Jaki to był buc… Pamiętał to jak wczoraj. Nie przedstawił się; uważał się za wielką gwiazdeczkę, która może wszystko. Swój wzrok na nim doskonale pamiętał. Nie pozwolił sobie wejść na głowę. Nie takiemu debilowi, który uważał się za nie wiadomo kogo. 

I ich pierwszy koncert - Manchester. Zagrali wtedy Africa od Toto. Pamiętał drżenie rąk, suchość w gardle i stres, który wręcz zjadał jego żołądek. Z perspektywy czasu wydawało się to dziwne, bo dzisiaj wyszedł na tak wielki stadion bez problemu ze stresem, ale wtedy… Pierwszy raz występował przed taką publicznością po tym, jak w ich pubie ich utworów słuchało raptem pięć osób przy dobrych wiatrach.

Liverpool, potem Glasgow i jego cover energicznej piosenki Eltona Johna… Utarł wtedy nosa Harry’emu, wykonując jeszcze prześmiewczą piosenkę The Police. Wtedy spojrzał chyba pierwszy raz na Harry’ego inaczej, bo ten zamiast na niego nakrzyczeć, zaczął się po prostu śmiać.

Leeds zapadło mu w pamięć przez Nialla, który upił się w barze i potrzebował jego eskorty, aby wrócić do hotelu. I Harry, który przestraszył jakiegoś faceta, bo obraził go. I oczywiście jego dziwne wtedy pytanie: jesteś gejem?. Wtedy jeszcze nie wiedział, co oznaczało; teraz już wiedział, że już wtedy chciał wybadać grunt, na którym się znajdował.

I co się z tym wiązało - Birmingham. Ich pierwszy pocałunek, po którym uderzył go w policzek. Kłócili się, krzycząc na cały hotel, aż w końcu Harry pocałował go prosto w usta. Czuć jego usta na swoich… Gdy mimowolnie myślał o tym, rozpływał się.

Pierwszy koncert w Londynie kojarzył mu się z Rock You Like A Hurricane i opieprzem ze strony Harry’ego i Jeffa, że w ogóle miał czelność zaśpiewać coś tak ostrego na koncercie takiej popowej gwiazdy.

A Paryż… Cóż, Paryż był miastem, w którym pierwszy raz coś go połączyło z Harrym. Mimo że następnego dnia rano miał wyrzuty sumienia, wiedział, że to, co czuł do Harry’ego, nie było tylko nienawiścią.

To była tylko jedna noc. I jedyne, co mogli podczas niej stracić, to swoje serca.

Mimo tego był oburzony, gdy Harry zaczepiał go na scenie tak jak w Tuluzie przy wszystkich fanach. To sprawiło, że w Lizbonie, Madrycie i Barcelonie panowała między nimi niezręczna atmosfera zwieńczona oczywiście wiecznymi kłótniami o najmniejsze rzeczy.

Dopiero w Wiedniu coś się zmieniło. Ich rozmowa stamtąd pokazała, że ich relacja w rzeczywistości nie jest tylko nienawiścią do siebie nawzajem, a czymś bardziej niezdefiniowanym. Włochy to szczególnie ukazały - ich prowokacje na scenie, ostry seks, szczere rozmowy… To pokazało Louisowi, że Harry tak naprawdę nie był tylko aroganckim gościem z wybujałym ego, a kimś, kto wbrew pozorom posiadał serce i duszę.

Potwierdzenie tego szczególnie znalazł w Monachium, gdzie rozmawiali do późnej godziny o jego piosenkach i albumach. Mógł wtedy zobaczyć jego drugą stronę - stronę inspiracji i prawdziwej osoby, która te teksty pisała. Poznał jego historię, byłego chłopaka Davida i znaczenie każdego słowa znajdującego się na jego trzech albumach.

Holenderski Amsterdam z kolei kojarzył mu się z wypadkiem Mitcha i pierwszą podsłuchaną rozmową między Jeffem a Harrym w szpitalnym barku. Wtedy jeszcze nie wiedział, o co chodziło. Teraz, gdy o tym myślał, zdał sobie sprawę, jak bardzo był wtedy ślepy.

I ostatnia na części europejskiej - Belgia i tamtejsza Bruksela - pełna niedopowiedzeń i obietnic, których na tamten czas nie chciał słyszeć, bo wiedział, że trzeba było się pożegnać z wielkim snem.

— Never say goodbye, never say goodbye; you and me and my old friends hoping it would never end. Never say goodbye, never say goodbye… Holdin’ on - we got to try; holdin’ on to never say goodbye

A następne okazały się Stany Zjednoczone. Wyznanie Harry’ego w Los Angeles, szalona noc w kasynie w Las Vegas, Adore You i Hopelessly Devoted to You z Phoenix w Arizonie, ich wspólne wykonanie The Time Of My Life w Kolorado…

— And I held you in my arms so strong; we danced so close, we danced so slow and I swore I'd never let you go - together - forever

Wywiad w Dallas i problemy z lotami z Denver, seksowna noc w klubie w St. Louis, wycieczka po Chicago i ulubione studio nagraniowe Harry’ego, panika w Atlancie w związku z gazetą plotkarską z ich zdjęciem z Missouri, Floryda i Somebody To Love Queen, pijany Niall w Waszyngtonie, jego zmęczony głos w Filadelfii i tamtejsze dziewięćdziesiąt tysięcy osób…

Oraz oczywiście Nowy Jork. Pełen bólu i złamanych obietnic, bo Harry okazał się kimś, kogo w rzeczywistości nie znał.

A właściwie to znał, tylko wyparł z siebie myśl, że jest wielką gwiazdą.

— Never say goodbye, never say goodbye… Holdin’ on - we got to try; holdin’ on to never say goodbye!

Takimi wspomnieniami zakończył swoją przygodę z trasą koncertową Harry’ego Stylesa. Miał wiele wspomnień i przygód, ale żadne nie równały się z jego uczuciem do Harry’ego, którego nadal nie mógł się z siebie wyzbyć. Bo jak mógł zapomnieć o kimś, kogo tak mocno pokochał?

Miał ochotę wyjść z całego stadionu i pojechać do domu, aby móc swobodnie samemu wypłakać się w poduszkę - w swoim bezpiecznym miejscu, które znał i które nie było hotelem gdzieś na końcu świata. Chciał jedynie płakać, bo wiedział, że przyszłości z Harrym już nie miał.

Został jednak, aby irracjonalnie ostatni raz usłyszeć jego głos na żywo - to, jak śpiewał własne piosenki. Poza tym był ciekawy, co szykował na sam koniec - jaki cover zamierza wykonać. Nie powinno go to interesować, ale jego ciekawość wzięła górę. No i jego rodzina była na backstage’u, a szczególnie Lottie, która przecież chciała posłuchać na żywo swojego idola - po to tu właściwie przyszła.

Koncert przebiegał ku jego zaskoczeniu całkiem normalnie. Pojawiło się Watermelon Sugar, As It Was, Adore You… Nie zmienił żadnych słów, sam robił dobrą minę do złej gry… Udawał, jakby nic się nie stało, jakby wszystko było pod kontrolą, co z jednej strony bolało Louisa, bo to oznaczało, że albo był dobry w maskowaniu swoich uczuć przy fanach albo naprawdę nic do niego nigdy nie czuł, więc ta sytuacja nie wpłynęła na niego jakoś mocno.

Tak myślał dopóki na stadionie nie rozbrzmiały ostatnie dźwięki Kiwi - energicznej piosenki, do której wszyscy skakali i przez to się zmęczyli. Teraz powinien był nadejść moment na cover; Harry jednak nie zabierał się do niego jakoś bardzo. Zgarnął gitarę akustyczną, która stała obok postawionego specjalnie dla niego pianina, i spojrzał ukradkiem na backstage. Westchnął ciężko i pokręcił głową.

Louis zupełnie nie wiedział, co robi. Harry podszedł do statywu i wsadził do niego mikrofon. Mitch spojrzał trochę zmieszany na Sarah, która wzruszyła ledwo zauważalnie ramionami i napiła się wody, korzystając z małej przerwy po wyczerpującym Kiwi. Harry przez chwilę stał przed mikrofonem i tłumem ludzi zebranych na Wembley, nie wiedząc, co dalej robić - tak jakby pierwszy raz koncertował przed tyloma ludźmi. Wziął głęboki wdech i poprawił swoje blond-czerwone włosy.

— Jest pewna piosenka w mojej dyskografii… - zaczął niepewnie, unikając za wszelką cenę każdego spojrzenia z trybun i płyty. - Jest pewien utwór, który jest dla mnie bardzo ważny.

Cały stadion ogarnęła cisza; wydawać się mogło, że niektórzy również wstrzymali oddechy, jakby wiedzieli, o czym mówi Harry. Mitch także spojrzał zaskoczony na Sarah.

— Napisałem tę piosenkę dawno temu - kontynuował zduszonym głosem, trzymając wzrok na krawędzi sceny; czuł ten palący wzrok na sobie tysięcy ludzi. - Było to chyba w 1984 roku, wino, papierosy i pusta kartka papieru przede mną. Nie było innego dnia w moim życiu, w którym tak wiele myślałem. Po dwudziestu minutach kartka już nie była pusta. I tylko raz, może dwa razy zabrałem się na odwagę, aby zaśpiewać ją na żywo przed wami.

Lottie stojąca obok Louisa na backstage’u przykryła usta dłonią. Nie wierzyła, że była na koncercie Harry’ego - swoim pierwszym swoją drogą - na którym mogła usłyszeć na żywo swoją ulubioną piosenkę. Spojrzała podekscytowana na Louisa, który wlepiał wzrok w Harry’ego, zapominając o wszystkim, co się działo wokół niego. Nawet nie słyszał swojej mamy, która coś do niego mówiła.

Harry tymczasem poprawił mikrofon na statywie i w końcu obrzucił spojrzeniem cały stadion. Wszyscy wydawali się zdezorientowani, zmieszani, może trochę podekscytowani jak Lottie. Przymknął na chwilę oczy i westchnął. Widział przed oczami nie tłum ludzi, który przed chwilą widział, a jedną konkretną osobę. Tą jedną, której już nie mógł mieć.

— Nie jest trudna technicznie, ale… - zawahał się i pokręcił głową. - Jest po prostu o mnie. I to jest moja największa słabość.

Mitch i Sarah spojrzeli na niego pytająco, lecz Harry z oczywistych względów nie uraczył ich najmniejszym spojrzeniem z jakąkolwiek odpowiedzią. Oni doskonale wiedzieli, co chce teraz wykonać. Obaj nie sądzili jednak, że do tego dojdzie. Że na tyle był związany z Louisem, aby odważyć się to zaśpiewać.

Harry bił się ze swoimi myślami; miał jeszcze czas, aby się wycofać ze swojego pomysłu, a fani mogliby to potraktować jako jakąś przemowę na koniec pierwszej części trasy przed Azją, Australią i Skandynawią, ale wiedział też, że musiał się z tym zmierzyć. Musiał dokończyć wypowiadać swoje myśli i wykonać ten utwór, choćby miała być to ostatnia rzecz, którą zrobi na tej scenie.

— Jest moimi myślami - mówił w końcu dalej. - Jest o tym, jak to jest być na granicy. Na granicy życia, uczuć, emocji, miłości… O ludzkiej naturze. O tym, co właściwe i o błędach. Jesteśmy tylko ludźmi. Nasze błędy czynią z nas ludzi. Mnie też.

To ostatnie zdanie zawisło w powietrzu jak w końcu wypowiedziane słowa, które przez kilka lat Harry trzymał w sobie. Wziął głęboki wdech, odwrócił wzrok w bok i przez chwilę trzymał wszystkich w niepewności.

— Zawiodłem - przyznał się, wracając do mikrofonu. - Zawiodłem kogoś, kto… Zawiodłem kogoś, kto zasługiwał na wszystko. I dlatego chcę powiedzieć, że cokolwiek się wydarzy… - starał się utrzymać swój normalny głos, ale wiedział, że co najmniej połowa ludzi na stadionie usłyszała już jego łzy. - Będzie dobrze.

Nie było wątpliwości, co Harry wykona. Dotychczas wykonał ten utwór na żywo tylko dwa razy - raz na VMA przy swojej siostrze, a drugi raz na koncercie na Brooklynie - oba razy w 1986 roku i przy ważnych dla niego osobach.

I trzeci raz dzisiaj - na koncercie w Londynie, gdzie na backstage’u siedział on.

Chwycił lepiej swoją gitarę i zaczął - delikatne dźwięki gitary akustycznej opanowały cały stadion Wembley. Były tak hipnotyzujące, że cały stadion niemal zamarł. Zrobiło się niewiarygodnie cicho - tak cicho, że nie było słychać nawet najmniejszego szmeru.

— Put a price on emotion, I’m looking for something to buy… - zaczął cichym głosem; ludzie na Wembley zaczęli się kołysać. - You’ve got my devotion but, man, Icanhate you sometimes

Louis przymknął swoje oczy i wziął głęboki wdech. Miał jego oddanie, ale czasem go nienawidził… Będzie dobrze, próbował sobie wmawiać, ale jednocześnie wiedział, że nic nie będzie już takie samo. Nic nie będzie dobre bez niego. Nic nie będzie takie, jak jego oddanie z nienawiścią.

Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy przestał zwracać uwagę na jego kolejne słowa i pierwszy refren. Dopiero przy drugiej zwrotce wrócił do niego uwagą, próbując się nie rozpłakać. Czuł na swoich plecach kojącą rękę swojej mamy i bardzo jej za to dziękował.

— Crisp trepidation; I’ll try to shake this soon. Spreading you open is the only way of knowing you

Gdy Harry śpiewał, że będzie dobrze, Zayn i Liam spojrzeli na siebie. Jakakolwiek była rzeczywistość i jak bardzo prawdziwa była ich teoria o związku Harry’ego i Louisa, jedno było pewne - poznali się i zaprzyjaźnili ze sobą. I coś się kończyło. Zjechali razem pół Europy i całe Stany Zjednoczone, spali w jednych hotelach, biegali po lotniskach, zwiedzali miasta… I to był ostatni raz, podczas którego mieli się widzieć? Zayn nie chciał tracić kontaktu z Liamem, tym bardziej że… polubił go. Bardzo.

— Więc to koniec? - zapytał go niepewnie.

— Koniec z czym? - dopytał.

Zayn wzruszył ramionami, jakby sam nie wiedział, o co zapytał.

— To ostatni koncert, więc… - zaczął nieśmiało. - Nie stracimy kontaktu, prawda?

Liam spojrzał na niego jak na wariata. Zaśmiał się po chwili i wsłuchał się w słowa Harry’ego, że będzie dobrze. Bo tak musiało być. Zawsze wszystko kończyło się dobrze.

— Zee, czy nasza teoria jest prawdziwa, czy nie… I jakkolwiek się poznaliśmy… - zaczął z uśmiechem. - Będę tę trasę pamiętać nie przez Harry’ego, nie przez to, że spotykał się z Louisem, czy przez to, że wykonał kilka razy w Stanach Daydreaming… Będę ją pamiętać, bo poznałem najlepsze osoby w swoim życiu.

Zee. Uśmiechnął się do niego i pokiwał głową. Chciał się do niego przybliżyć, ale uznał, że to nieodpowiednie przy tylu osobach wokół nich.

— Cieszę się… - wyznał Zayn, po czym spojrzał na Harry’ego na scenie. - Będzie dobrze, prawda?

— Skoro Harry tak mówi, to tak musi być.

Prawda była taka, że sam Harry w to nie wierzył. Śpiewał, że będzie dobrze, ale wiedząc, że zranił Louisa, wiedział, że już nigdy tak nie będzie. Stracił najważniejszą osobę w swoim życiu z własnej głupoty. Musiał to przetrawić, choć wydawało się to cholernie trudne.

Gdy koncert dobiegał końca, rodzina Louisa opuściła backstage, zostawiając go tam samego. Niall chciał wybrać się z nimi na zewnątrz; uznał jednak, że zostanie przy nim, gdyby ktoś go miał zaczepiać z głupiego zarządu Harry’ego. Mama Louisa namawiała go, aby poszedł z nimi, lecz Louisa coś nadal trzymało na backstage’u. Obiecał więc im, że dołączy do nich za niedługi czas wraz z Niallem.

Kiedy Harry z bukietem czerwonych róż zszedł ze sceny, spotkał się spojrzeniem z Louisem. Wyblakły szmaragd spotkał wzburzony ocean, któremu daleko było do uspokojenia się. Mimo tego ich spojrzenia połączyły się i stworzyły jedność - choć ten ostatni raz w ich życiach.

Louis patrzył na Harry’ego i przygryzał wargę, myśląc tylko o jednej rzeczy. O tym, że człowiek kocha, lecz nie wie, czy jest kochany.

Harry zebrał w sobie resztki pewności siebie i zrobił kilka powolnych kroków w stronę Louisa. Ten wstrzymał oddech i chciał przymknąć swoje oczy, podczas gdy Niall gromił go wzrokiem. Louis uznał ostatecznie, że nie może mu się ponownie poddać, więc spuścił wzrok i zmierzył w stronę wyjścia na zewnątrz stadionu. Zatrzymał go jednak cichy głos Harry’ego:

— Louis, naprawdę cię kocham - wyszeptał ze łzami w oczach. - Oddałbym życie dla ciebie.

Louis zatrzymał się i spojrzał się na niego. Obok niego zatrzymał się Niall. Spoglądał trochę zdezorientowany na swojego przyjaciela; nie miał pojęcia, dlaczego ten jeszcze w ogóle reagował na zaczepki tego skurwysyna.

Louis ponownie spuścił wzrok na podłogę, aby Harry irracjonalnie nie zobaczył jego pierwszych łez w oczach, i niemal wyszeptał:

— Kocham, kiedy tak kłamiesz.

Wypuścił głośno powietrze i rozłożył bezradnie ręce, bo już sam nie wiedział, jak dotrzeć do niego. Ten przetarł raz swoją twarz dłonią i odszedł wraz z pewnym siebie i też wkurwionym do granic możliwości Niallem w stronę pokoju dla supportu. Pieprzonego supportu pieprzonego Harry’ego Stylesa - pieprzonej wielkiej gwiazdy lat osiemdziesiątych.

— Pieprzony skurwysyn - mruknął sam do siebie i pokręcił głową.

Z niego też był pieprzony idiota. Zaufał takiej gwieździe, zaufał Harry’emu, że potrafi on kochać, a w rzeczywistości kochał tylko jedną rzecz - pieniądze. Czego innego mógł się spodziewać? Wielkie gwiazdy się nie zakochiwały. To były rozpuszczone, zdradzieckie gwiazdeczki, szukające wszędzie korzyści. Były bogami świata, chciały nimi być, bo udało im się w życiu. Każdy sposób na zarobek był dobry - nawet ten wątpliwie moralnie.

Czego oczekiwał? Życie nie było bajką ani filmem. Myślał, że będzie kiedykolwiek szczęśliwy z Harrym? Pieprzone gadanie. On był nieobliczalny, wybuchowy, wyprany z moralności. Przemielony pieniędzmi i sławą. Był światową gwiazdą, celebrytą, idolem dziewczyn. Był i kochany, i wyrachowany, i życzliwy, i arogancki.

Harry miał pieprzone dwie twarze. I żadnej z nich niestety nie mógł ufać.

Chapter 29: Epilog - Where Do Broken Hearts Go?

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Londyn

Usłyszał kobiecy głos mówiący, że pociąg zatrzymał się na stacji Leicester Square i można się stąd przesiąść na północną linię metra. Zanim zdążył w całości opuścić wagon londyńskiego metra usłyszał jeszcze głos przypominający, że jest to linia metra Piccadilly prowadząca do Rayners Lane. Westchnął głośno i wysiadł na peron. Odprowadził wzrokiem odjeżdżający pociąg metra, zanim wyszedł na zewnątrz. Niektórzy patrzyli na niego ciekawsko, ale nikt nie odważył się go zaczepić. Inni i tak zajęci byli swoimi sprawami.

Nie przepadał za Londynem; zdecydowanie bardziej wolał Manchester, ale miał do tego miasta sentyment. To tutaj, będąc jeszcze nieznanym nikomu, dał koncert przed wypełnionym w całości Wembley i choć raz mógł być lepszy od największej gwiazdy lat osiemdziesiątych - Harry’ego Stylesa. Choć raz mógł poczuć się lepszy i doceniony. Choć raz był wielką gwiazdą.

Wyszedł na powierzchnię i od razu zderzył się z wielkomiejskim życiem Londynu. Samochody w korku, chodzący szybko ludzie, zapach smażonego mięsa i papierosów. Jakiś facet w garniturze tak bardzo spieszył się na stację metra, że szturchnął go przez przypadek swoim ramieniem, a przez to zepchnął go na dwóch mężczyzn budowlańców, którzy korzystając z przerwy w robocie popalali papierosy pod daszkiem zejścia na stację Leicester Square.

Louis natychmiast ich przeprosił, choć nie było potrzeby, i wyszedł z zadaszenia na piękne przedpołudniowe słońce. Rzadko taka pogoda witała Londyn, więc, cóż, Louis miał szczęście. Wziął głęboki wdech i przeszedł na drugą stronę ulicy. Dojść musiał do Waterloo Bridge - mostu nad Tamizą oddalonego od stacji Leicester Square o szesnaście minut piechotą.

Nie był często w Londynie, ale orientował się w nim całkiem dobrze. Na pewno znał więcej uliczek i popularnych miejsc niż jeszcze kilka miesięcy temu. Cóż, chcąc nie chcąc, musiał oprzeć swoją muzyczną karierę również na stolicy Wielkiej Brytanii. W końcu to tutaj oprócz Manchesteru tętniło życie muzyczne i to tutaj znajdowało się wiele studiów nagraniowych. Louis był już tu raz z Niallem na spotkaniu z jedną z angielskich wytwórni płytowych. Producent obiecał się do nich odezwać na dniach, więc na razie pozostało im tylko czekać z niecierpliwością na telefon.

Do tego czasu musiał się niestety zmierzyć z brutalną rzeczywistością. Przeszedł obok sklepu muzycznego, w witrynie którego już nie było najnowszej płyty Harry’ego ani plakatu informującego o jego trasie koncertowej. Zamiast tych rzeczy na wystawie widniała najnowsza płyta Eltona Johna Sleeping With The Past. Wszystkie przedmioty Harry’ego zniknęły z widoku - właściwie tak samo jak on z życia publicznego - i to nieoczekiwanie. Jego fani przyzwyczajeni byli do jego obecności w mediach - wywiady w gazetach, na MTV, w innych programach telewizyjnych, audycjach radiowych… A szczególnie po trasach. Zawsze musiał zasiać ziarenko plotki o swoim kolejnym albumie albo kolejnych projektach muzycznych, zmierzał się z plotkami o jego potencjalnych związkach i dyskutował o przeróżnych rzeczach z prowadzącymi programów rozrywkowych lub programów śniadaniowych. Tym razem jednak… zniknął. Słuch po nim zaginął i właściwie nikt nie wiedział, gdzie jest ani co robi. Chodziła plotka, że znajduje się w swojej willi w Santa Monica, której postanowił w końcu nie sprzedawać, ale potem ktoś miał go zauważyć w Manchesterze, a ktoś inny w Londynie. Nikt nie wiedział w końcu gdzie jest i co planuje. Wszyscy oprócz oczywiście Louisa, który poprzedniego dnia dostał telefon. Najpierw odebrał go wuj, który oglądał zawody jeździeckie, a dostęp do telefonu miał bardziej ułatwiony niż Louis siedzący u siebie w pokoju i czytający tam książkę.

— Louis! - zawołał z salonu. - Twój kolega do ciebie!

Louis wywrócił wtedy oczami i westchnął. Gdyby Niall czegoś od niego chciał, przyszedłby do mieszkania jak do siebie. Schował twarz w poduszce, w której chował się już dłuższy czas i to niemal codziennie po robocie albo po weekendowych koncertach w pubie.

— Powiedz Niallowi, że jeśli to ważne, to niech przyjdzie! - odkrzyknął do wuja.

Przez chwilę trwała w mieszkaniu cisza. Kiedy komentator w telewizji zachwycił się formą jakiegoś konia, wuj ponownie zawołał:

— To nie Niall, to ten cały Harry! Mówi, że jeśli z nim nie porozmawiasz, to będzie dzwonić tu cały czas i nie da ci spokoju! Chodź tu albo odłączę kabel od telefonu!

Louis początkowo chciał zawołać, aby rzeczywiście odłączył kabel, bo na rozmowę z Harrym nie miał ochoty. Co miał mu do powiedzenia? Nie chciał kolejny raz wysłuchiwać jego błagań i przeprosin. Spieprzył sprawę, będąc łasym na pieniądze, a z niego zrobił debila. Mógł przestać go nękać. Mimo tego jednak wstał z łóżka i niechętnie podszedł do telefonu. Wuj oddał mu słuchawkę i wrócił do oglądania zawodów jeździeckich.

Chciał się spotkać i porozmawiać w Londynie. I dlatego tutaj był. Uznał, że czas zmierzyć się ponownie z tym, co nawiedzało go przez ostatnie dwa miesiące. Zbyt długo chował urazę. Nadal go nienawidził i nadal uważał go za skurwysyna, ale uznał, że skoro tak długi czas nalega, w końcu musi mu dać jakąś szansę na spokojne wytłumaczenie się. O ile tutaj w ogóle było co tłumaczyć. Dla niego sprawa była jasna - zrobił z niego idiotę, wmawiając mu, że go kocha i naprawdę chce z nim być, a on jak głupi mu zaufał i też odwzajemnił to uczucie. Ale może ta cała sprawa dla Harry’ego inaczej wyglądała. Dwa miesiące temu w Nowym Jorku czy w Londynie niosły go jeszcze emocje; teraz miał już wrażenie, że jego emocje opadły i patrzył na to wszystko trochę innym okiem. Poza tym wizja zobaczenia ponownie Harry’ego… To było silniejsze od niego.

Wszyscy z jego środowiska naskakiwali na Harry’ego. Niall przeklinał go dzień w dzień i nie było dnia, w którym nie powiedziałby na niego złego słowa. Obelgi z jego ust leciały na każdym kroku, a jego temat był ich tematem tabu. Jego mama cały czas chodziła wściekła i gdyby mogła, już dawno rozszarpałaby Harry’ego na strzępy - nadal nie mogła uwierzyć, że taki niby kochany człowiek, na którego kreował się w mediach, w rzeczywistości tak obrzydliwie wykorzystał jej syna do swoich chorych ambicji. Nie rozumiała, jak można było bawić się uczuciem drugiej osoby tylko dla własnych korzyści. Jego ojczym Mark też nie mógł w to uwierzyć; uszanował jednak wolę Louisa i omijał wątek Harry’ego jak ognia. Przynajmniej on go posłuchał. Louis od czasu tej cholernej trasy nie chciał słyszeć ani słowa o tym człowieku - Lottie gadała o nim jak najęta jako jego fanka, a inni byli zdenerwowani na to, jak go potraktował. Tylko Mark uszanował jego wolę i gdy tylko jego mama zaczynała narzekać i się denerwowała, zgrabnie wyprowadzał ją z tematu, zagadując ją o sprawy w pracy albo zachęcając ją do tego, aby obejrzeli w telewizji jakiś teleturniej.

Mimo tego temat Harry’ego nadal wisiał w powietrzu i nie zapowiadało się, aby miał szybko zniknąć. Louis nie mógł się od niego tak szybko odgonić, bo chcąc nie chcąc, supportował go, więc jego temat musiał się pojawiać przy okazji muzyki. Każda jego piosenka w radiu, każde wspomnienie jego nazwiska w mediach, pokój Lottie w jego plakatach i płytach… Był wszędzie, gdzie on, bo był największą gwiazdą muzyki obecnych czasów.

Najbardziej chyba było mu szkoda Lottie. Uwielbiała Harry’ego, uważała go za cudownego człowieka głoszącego dobre wartości i nie rozumiała zupełnie atmosfery w domu, która tworzyła się, gdy Harry został jakkolwiek wspomniany. Nie rozumiała, dlaczego mama wyłącza agresywnie radio, gdy zaczyna lecieć As It Was. Nie rozumiała, dlaczego Louis omijał temat szerokim łukiem - tak jakby coś się wydarzyło złego na tej trasie. Gdy przyjechał do domu rodzinnego po części europejskiej był taki rozradowany, że w końcu spełnił swoje marzenia o karierze muzycznej i wielkim koncertowaniu. Opowiadał jej wiele anegdot i zabawnych sytuacji z trasy, a po powrocie z części amerykańskiej zamknął się w sobie. Zastanawiała się, co się takiego stało w Stanach Zjednoczonych.

Odpowiedź była prosta, ale nie dla niej. Nie mógł niszczyć jej wyobrażenia o jej ulubionym muzyku. Poza tym jego sprawy prywatne były wyłącznie jego. Nie mógł przecież tak swobodnie powiedzieć jej, że kocha jej idola, który jest największa gwiazdą lat osiemdziesiątych. To brzmiało zbyt absurdalnie. A jeszcze bardziej absurdalnie brzmiało to, że Harry wcale nie był taki przekochany i przemiły i w rzeczywistości liczyły się dla niego tylko pieniądze i kariera. Nie liczył się z uczuciami innych osób, bo najważniejsze były jego uczucia. Egoistyczny do samego końca.

A jednak przyjechał do Londynu, bo zadzwonił do niego. Wystarczyło jedno jego słowo, jedna jego pieprzona prośba, a on już jechał do Londynu, aby jeszcze raz go ujrzeć - nawet ten ostatni raz w życiu.

Gdyby jego mama się dowiedziała, że pojechał do Londynu spotkać się z Harrym, chyba by go wydziedziczyła i przy okazji zabiła. Chciała go za wszelką cenę odciągnąć od niego, ale nie znała prawdy. Nie wiedziała, że mimo tego wszystkiego nadal go kochał. Nie potrafił o nim zapomnieć z dnia na dzień. Nadal go cholernie kochał - tego pieprzonego skurwysyna, który go zdradził. Nienawidził go i kochał jednocześnie.

Był idiotą myśląc, że będzie szczęśliwy z Harrym. Życie nie było bajką ani filmem; szczęśliwe zakończenia nie istniały, rycerze na białych koniach też, a historia Kopciuszka była nieprawdą. Ta cała historia z supportowaniem wielkiej gwiazdy była zbyt piękna, aby dobrze się skończyła. Miał uwierzyć, że ten Harry Styles naprawdę chciał jako swój support dwoje młodych chłopaków z Manchesteru bez żadnego doświadczenia na wielkiej scenie, którzy wykonywali rock, czyli muzykę, której nienawidził? Od początku wiedział, że w tym wszystkim był haczyk, później przepadł dla Harry’ego, a później…

A później się okazało, że to on był tym pieprzonym haczykiem.

Wiedział, że impreza się skończyła, bo stał sam w pustej przestrzeni. Wszyscy w rodzinie mu powtarzali, że czas leczy rany, ale nie wierzył w to. Minęły prawie dwa miesiące od ostatniego koncertu w Londynie, a on nadal nie potrafił o nim zapomnieć. Rozmyślał o nim o każdej porze dnia. Kto powiedział, że życie jest łatwe? Nawet sam dla siebie nie był łaskawy.

Idąc londyńskimi ulicami w stronę mostu, zastanawiał się, co właściwie chce mu powiedzieć Harry. Czy chce wyznać mu prawdę o tym, że nigdy go nie kochał? Czy chciał jeszcze bardziej go zranić, wbijając nóż prosto w jego serce? A może właśnie chciał na nowo się wytłumaczyć? Może chciał mu powiedzieć coś, co tylko on miał usłyszeć? W świecie, w którym każdy obserwował jego ruchy i słowa, tylko on mógł zobaczyć go całkowicie autentycznego.

Spreading you open is the only way of knowing you.

W jakimkolwiek celu chciał się spotkać, Louis wiedział, że to spotkanie będzie dla niego cholernie bolesne. Cokolwiek chciał mu powiedzieć, wiedział, że będzie to bolało. Nawet jeśli Harry go pokochał naprawdę, wszystko tak naprawdę zaczęło się od manipulacji. Nie sądził, aby Harry zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.

Pogoda w Londynie dopisywała. Bezchmurne niebo i ptaki latające na niebie zwiastowały dobre, ciepłe dni na najbliższy czas. Louis wdychał ciepłe, sierpniowe powietrze i właściwie całym sobą nie mógł uwierzyć, że znajdował się w takim miejscu. Że był po trzech miesiącach koncertowania z największa gwiazdą. Że zaraz mieli z Niallem podpisać kontrakt z londyńską wytwórnią płytową. Że coraz więcej ludzi ich rozpoznawało. Że im się po prostu udało.

Niall nadal utrzymywał kontakt z Aimee - tą szaloną dziewczyną z Las Vegas. Obiecała mu, że odwiedzi go w Manchesterze, chociaż Niall mówił, że to on pierwszy chce ją ponownie zobaczyć w Nevadzie. Przynajmniej on znalazł szczęście na tej trasie. I, co ciekawe, utrzymywał nadal kontakt z Mitchem, który stał się dla niego nawet swego rodzaju dobrym kolegą. Wymieniali się poradami gitarowymi i wspierali siebie nawzajem w grze na tym instrumencie. Cóż, z wrogów nie tylko kochankami można było się stać.

Poszedł na terapię. Mówił, że rozmowa w grupie z osobami, które przechodziły przez to samo, co on, bardzo mu pomagała. Uczestniczył regularnie w spotkaniach z takimi osobami i z psychologami, gdzie wszyscy wymieniali się swoimi doświadczeniami i wspierali się w walce z uzależnieniem. Butelka już nie była jego przyjacielem, a swoją frustrację przenosił na muzykę, a nie na picie alkoholu w barach i pubach. Louis był z niego niesamowicie dumny. Wiedział, że nigdy nie zapomni o swoim dzieciństwie i swojej matce, ale mógł chociaż zniwelować skutki jej zachowania wobec niego. Najważniejsze dla niego było to, aby nie być tak jak ona. Był zupełnie innym człowiekiem. Był gitarzystą rockowego duetu, który jeszcze kilka miesięcy temu supportował największą gwiazdę popu i disco lat osiemdziesiątych.

A Louis był wokalistą w tym duecie. Tylko że on nie tylko supportował Harry’ego i to najbardziej go bolało.

Im bliżej był mostu, tym bardziej się stresował. Jeszcze dwa miesiące temu czuł się przy Harrym bardzo swobodnie, dzisiaj nie był pewien, czego się spodziewać. A może po prostu stresowało go to, że gdy jeszcze raz spojrzy prosto w te szmaragdowe oczy, ponownie straci swoje serce dla niego.

Żałował, że w ogóle odebrał ten telefon. Powinien był od razu odłożyć słuchawkę, gdy usłyszał jego głos albo od razu poprosić wuja, aby naprawdę odłączył kabel od telefonu. Nigdy nie powinien był tutaj przychodzić.

A jednak tutaj był.

Widział go już z daleka. Z nerwów wcisnął swoje dłonie w kieszenie swojej ramoneski. Serce biło mu jak oszalałe, głowa zaczęła pulsować, czuł, że ledwo idzie przed siebie. Harry z daleka nadal wyglądał tak samo. Ubrany był bardziej luźno - miał przetarte jeansowe spodnie i białą, za dużą koszulkę. Jego włosy nadal miały odcień blondu z czerwonymi końcówkami - teraz jednak były wyblakłe.

Harry od razu usłyszał jego kroki. Odwrócił się i uśmiechnął się słabo. Louis zauważył, że jego szmaragdowe tęczówki też są bardzo wyblakłe, bez życia, wyprane z emocji. Natychmiast spuścił wzrok na chodnik. Kiedyś byli tak blisko siebie, chodzili razem po korytarzach hoteli i backstage’ach, a teraz byli dla siebie niemal obcymi ludźmi, którzy znali siebie doskonale.

— Cześć - przywitał się niepewnie.

Louis kiwnął tylko głową i natychmiast spojrzał w bok, gdzie rozpowszechniał się widok na Tamizę mieniącą się w promykach słońca.

— Po co tu jestem, Harry? - zapytał, wracając do niego wzrokiem.

Chciał się do niego przybliżyć, przytulić go, dotknąć, dwa miesiące go nie widział i nie czuł, ale wiedział, że nie mógł tego zrobić. Louis nadal wyglądał na cholernie zranionego. I miał mu się dziwić? Postąpił wobec niego naprawdę karygodnie. Gdy się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że sam nie chciałby być tak potraktowany.

Więc dlaczego tak się zachował wobec Louisa?

Wziął głęboki wdech i też na chwilę spojrzał w stronę Tamizy. Ona dzisiaj ich obu uspokajała.

— Chciałbym, abyś mnie wysłuchał. Tylko to. O nic więcej cię nie proszę.

Louis patrzył na Harry'ego z góry. Ciągle przed oczami miał tę jego rozmowę z Jeffem tuż przed koncertem na Manhattanie. Ciągle przypominało mu się, jak bardzo został upokorzony. Od początku podejrzewał, że oferta Jeffa tego dnia w pubie była podejrzana i posiadała w sobie haczyk, ale nie sądził, że będzie chodziło o takie, jak on to nazywał w swojej głowie, skurwysyństwo. I do tego Harry – Harry, w którym się zakochał, a on bezczelnie bawił się jego uczuciami przez ten cały czas, wiedząc, jaki plan wymyślił wobec niego. Louis już nawet nie chciał o tym myśleć. Nie miał pojęcia, jak mógł zakochać się w takim człowieku.

Gdy patrzył jednak na jego szmaragdowe oczy, gdy przypominał sobie całą ich trasę – a szczególnie część amerykańską, zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko nadal go kochał. Mimo wszystko nadal się z niego nie wyleczył. Nadal pragnął jego dotyku, smaku jego ust i wspólnych poranków, które znał z trasy.

Skoro mógł być przy Harrym jeszcze przez chociaż pięć minut, to chciał to wykorzystać.

Louis oparł się rękoma o barierki mostu i odwrócił wzrok w stronę Tamizy, głęboko wzdychając.

— Okej – zgodził się, nie patrząc na Harry'ego. - Mów.

Harry znowu wziął głęboki wdech. Chciał zacząć mówić, ale złapał się na tym, że nie wiedział, od czego tak naprawdę zacząć. Najpierw złapał się jedną ręką barierki mostu i tak chciał zacząć mówić, ale w końcu oparł się o nią tak samo jak Louis i zaczął wpatrywać się beznamiętnie w płynącą przed nim Tamizę.

— Wiem, że żadne moje słowa nie będą tymi, które chcesz usłyszeć… - zaczął. - Ale muszę je wypowiedzieć. Inaczej sobie nie wybaczę.

Wbijał wzrok w rzekę, bojąc się, że jak tylko spojrzy na Harry’ego, rozpadnie się na kawałki. Nie chciał wyglądać przed nim na słabego. To Harry go zranił, nie na odwrót.

— Nie cofnę tego, co zrobiłem. Nie usprawiedliwię tego w żaden sposób, ale… - urwał, wiedząc, że kolejne przepraszam nic już i tak nie znaczyło; pokręcił głową sam do siebie. - To było naprawdę złe… Nie wiem, co mnie doprowadziło do takiego momentu, że wymyśliłem coś takiego.

Louis westchnął i przełknął ślinę. Poczuł drapanie w gardle, zrobiło mu się gorąco. Musiał zmienić pozycję, więc oparł się plecami o barierki mostu.

Harry ani drgnął. Podniósł wzrok na przepiękny londyński widok nad Tamizą.

— Na początku myślałem, że wszystko mam pod kontrolą. Wiem, jak to brzmi, ale to miała być tylko kolejna głośna historia dla tabloidów. To nie miało być nic osobistego, ale… Kurwa - przeklął i wypuścił głośno powietrze, po czym odwrócił się ciałem w stronę Louisa, aby na niego spojrzeć. - Wszystko stało się osobiste, gdy coraz częściej widziałem cię na scenie. I właśnie tego nie przewidziałem. Nie przewidziałem, że staniesz się dla mnie najważniejszy. Że po prostu zakocham się w tobie.

Louis nic mu nie odpowiedział. Miał ochotę się rozpłakać, bo sam już nie wiedział, w co wierzyć. Toczyła się w nim wojna między rozumem a sercem. Problem był w tym, że już sam nie wiedział, o co tak naprawdę walczyły. Nawet sam już nie wiedział, za co cierpiał.

Harry postanowił kontynuować. Wiedział, że Louis go uważnie słucha.

— Nie gramy już razem koncertów, a to znaczy, że nie będziemy już ze sobą rozmawiać ani siebie widzieć... - zaczął niepewnie i bardzo cicho. Louis nadal na niego nie patrzył. - I wiem, że tak najwyraźniej miało być. Takie życie. Kiedyś musiał nadejść ten dzień, w którym rozmawiamy po raz ostatni. To może być nawet dzisiaj.

Ponownie skierował swój wyblakły wzrok wprost na Louisa, który także spojrzał na niego ukradkiem. Westchnął i znowu zmienił pozycję - znowu chciał opierać się rękoma o barierki. Spuścił wzrok jeszcze niżej – tym razem w stronę Tamizy. Harry powodził za nim wzrokiem.

— Jeśli to dzisiaj, to chcę, abyś wiedział, że jestem wdzięczny losowi, że postawił cię na mojej drodze. Mam niesamowite wspomnienia z tobą, które zostaną ze mną już na zawsze i po prostu nikt mi ich nie odbierze. Nie oczekuję wybaczenia, bo wiem, że na nie nie zasługuję.

Louis przymknął swoje oczy, powstrzymując ledwo swoje łzy. Nie potrafił tego słuchać bez żadnych emocji. Niepotrzebnie tutaj przyszedł, bo wszystko do niego wracało. Wszystkie uczucia, które nie chciał już w sobie czuć, nadal w nim siedziały.

Widząc, że Louis nadal nie zamierza się odezwać, Harry dalej ciągnął swój monolog:

— Wiem, że mi nie wierzysz, ale kocham cię cholernie mocno – wyszeptał łamiącym głosem, chcąc się rozpłakać. - Zakochałem się w tobie, zwariowałem na twoim punkcie. Jesteś tym jedynym. Wiem, że ludzie nadużywają tego słowa i żartują z niego, ale ja tego nie robię, mówiąc o tobie. Siedzę sam w swoim domu w Londynie i łapię się na tym, że brakuje mi ciebie. Patrzę na zdjęcia z koncertów i przypominam sobie, co wtedy mieliśmy. Nie potrafię o tobie zapomnieć, bo wszystko mi ciebie przypomina. Smak herbaty, rockowe utwory w radiu, zapach papierosów, truskawki, wanilia, moje pieprzone piosenki… Brakuje mi twojego śmiechu, naszych wspólnych poranków. Zwariowałem, bo cię naprawdę kocham.

Louis nic nie odpowiedział. Patrzył się na niego pustym wzrokiem, zastanawiając się, czy powinien coś powiedzieć. Żadne jego słowa były chyba nieodpowiednie w tej sytuacji. Chciał go skrzyczeć, ale zrezygnował szybko z tego pomysłu.

— Przepraszam, Lou - dopowiedział mimo wszystko. - Tylko to mogę zrobić. Czasu nie cofnę, ale wiedz, że kurewsko żałuję swojego postępowania. Nigdy nie powinienem był wymyślać tak cholernego planu.

Louis wystawił niespodziewanie swoją dłoń w górze. Nie mógł już dłużej słuchać emocjonalnego samobiczowania Harry’ego. Był dla siebie bardzo okrutny, ale może tak powinno być. W końcu świadomie tak postąpił. Dobrze, że chociaż się do tego przyznawał. Nie rozumiał tylko jednego: dlaczego nadal brnął w to, że go kocha, skoro… Skoro niekoniecznie musiało to być prawdą.

Odwrócił się do niego ciałem i westchnął. Pokręcił głową z lekką dezaprobatą.

— Nic nigdy nie trwa wiecznie, Harry – powiedział niby beznamiętnie, ale Harry wyczuł, że wystarczyło tylko jedno słowo, aby się rozpłakał.

Pokiwał głową zamyślony.

— Skoro tak, to chciałbym cię kochać do samego końca - wyszeptał. - Do samego końca będę cię kochać bezgranicznie. Beznadziejnie oddany tylko tobie, Lou… Do końca życia.

Louis pociągnął nosem i odwrócił wzrok. Harry absolutnie nie mógł widzieć jego łez.

— Proszę cię… - wybłagał.

Harry zrozumiał jego przekaz. Pokiwał głową i oparł się plecami o barierkę. Zaczął obserwować pobliską ulicę, po której przejeżdżały samochody. Musiał zmienić temat na jakiś mniej niewygodny, ale nie miał zupełnie pomysłu, co poruszyć. Dlatego przez dłuższą chwilę stali obok siebie w zupełnej ciszy. I może ona też była im potrzebna. Musieli poukładać swoje myśli obok siebie, pobyć ze sobą, przyzwyczaić się na nowo do swojej obecności. Mieli wrażenie, że dwa miesiące to była wieczność, a jednocześnie że minęły jak pięć sekund.

Uznał, że najbezpieczniejszym tematem będzie muzyka. W końcu obaj byli muzykami - co z tego, że on skupiał się na popie i dyskotekowych rytmach, a Louis na rocku. Połączyła ich wbrew pozorom miłość do muzyki. Poza tym byłby głupi, gdyby nie śledził jakkolwiek poczynań Louisa i Nialla na muzycznej scenie po jego trasie koncertowej. Dowiedział się ze swojego zaufanego źródła, że właściciele pewnej wytwórni są pewni, że chcą podpisać z nimi kontrakt i wydać ich debiutancką płytę.

Wziął głęboki wdech ciepłego powietrza na odwagę. Miał wrażenie, że odkąd poznał Louisa, jego pewność siebie zupełnie zmalała.

— Słyszałem wasz nowy utwór; Saturdays - powiedział. - Bardzo fajna ballada rockowa. Sam napisałeś do niego tekst?

Louis wywrócił oczami i oparł się o barierkę mostu, odwracając wzrok w stronę Tamizy.

— Tak - mruknął niechętnie.

Napisał go po przeżyciach z Harrym. Cóż, niektóre rzeczy z biegiem czasu się zmieniały - nawet jeśli tego nie chciał. Obaj mówili, że soboty łagodzą cierpienie; pamiętał dzień, w którym Harry po raz pierwszy to powiedział. Było to w Atlancie zaraz po tym, jak dowiedział się, że ich wspólne zdjęcie z klubu nocnego w St. Louis latało po pierwszych stronach amerykańskich gazet. Wtedy uznał to za idiotyczne, teraz… Cóż, napisał o tym piosenkę.

Wyszło to tak automatycznie. To miały być jego własne słowa, których nigdy głośno nie wypowie Harry’emu. To miały być słowa listu, który nigdy nie zostanie do niego wysłany. Tak wiele razy zastanawiał się podczas tych dwóch miesięcy co robi i gdzie zniknął po trasie; tak wiele razy myślał o ich wspólnych chwilach w Europie i w Ameryce. Tym tekstem piosenki chciał wymazać wspomnienia, przelać je na papier i tam je zostawić. Ale dotyczyły Harry’ego - tego, którego zapamiętał sprzed koncertu na Madison Square Garden. Tego, w którym się zakochał. Ale nikt nie pozostawał taki sam - nieważne, jak bardzo tego chciał i jak bardzo chciał wrócić do tego Harry’ego, którego nadal kochał.

To był jego utwór o tym, jak wszystko przypominało mu o nim. O tym, jak ciągle myślał o przeszłości, o tym, jak byli szczęśliwi i mieli paradoksalnie wszystko. Był o tym, jak wszystko się zmieniło między nimi i powinien pójść do przodu, ale nie potrafił. Był cały o nim i był cały o Harrym. Był cały o nich.

Nie nagrali z Niallem jeszcze tego utworu w studiu, ale MTV zaprosiło ich na sesję, podczas której mieli wykonać parę coverów i jakąś swoją piosenkę. Padło na Saturdays, choć mieli teksty i melodię do paru innych utworów. Niall też pisał, co pomagało mu w walce z uzależnieniem od alkoholu. Podczas gdy jego utwory były pełne bólu i cierpienia, Niall pisał teksty pełne namiętności, co oczywiście było skutkiem jego relacji z Aimee.

— Ma głębsze znaczenie? - dopytał cicho Harry.

Louis prychnął. Harry sam pisał takie wielopoziomowe teksty, a jego tekstu nie potrafił rozgryźć. Przecież ta piosenka krzyczała o ich relacji.

— Nie każdy tekst ma głębsze znaczenie? - użył pytania, które Harry zadał mu w Monachium, gdy rozmawiali na temat jego muzyki.

Westchnął.

— Nie musisz być niemiły, naprawdę.

— To nie ja od początku byłem niemiły - odparł bez zawahania.

Harry odwrócił wzrok i głęboko westchnął. Louis wiedział, że ta brutalna prawda go bolała. To on od początku był złośliwy, arogancki, wyrachowany… Pieprzona gwiazda popu. To on miał na tej trasie łatkę aroganckiego rockowca z Manchesteru, a prawda była zupełnie inna. Nie on tutaj był złośliwy.

Powrócił do niego wzrokiem. Wyglądał, jakby chciał się rozpłakać. Przez długą chwilę bił się z myślami.

— To o mnie, prawda? - zapytał cicho.

Nie odpowiedział od razu. Znowu spojrzał na Tamizę - zapuścił w niej swój oceaniczny wzrok. Słysząc jego pytanie - wypowiedziane takim słabym, cichym głosem, poczuł niezrozumiałe ukłucie w sercu. Nie wiedział, co mówić. Miał świadomość tego, co czuł, ale nie mógł tego wypowiedzieć głośno. Ponownie. Już raz się sparzył. Nie chciał powtórki z rozrywki.

— Louis… - zaczął ponownie, ale powoli, jakby nie wiedział, jak sformułować swoje pytanie. - Czy ten utwór jest o mnie?

Serce biło mu nadzwyczajnie szybko. Nie chciał tego przyznać, ale prawda taka była - każda nuta, każde słowo w tej piosence były o Harrym. O jego miłości do niego, o jego kłamstwach, o tym, jak bolało, gdy odkrył, że został zmanipulowany i wykorzystany jak bezwartościowa rzecz bez własnych uczuć.

Były o sobotach, które łagodziły cierpienie, a zarazem tak bardzo bolały.

— Może… - odpowiedział zdawkowo, nie patrząc na niego. - Może trochę - przyznał w końcu i przygryzł wargę. Spuścił wzrok na rzekę, powstrzymując ledwo łzy. - Tak.

Harry przymknął swoje oczy. Nie chciał, aby w tym momencie ich spojrzenia się złączyły, bo wiedział, że ponownie wszystko zepsuje. Pokręcił głową i przetarł swoją twarz dłonią.

— Nigdy nie chciałem cię krzywdzić…

Louis ponownie prychnął, bo to brzmiało tak absurdalnie. Od początku powinien wiedzieć, że kogoś skrzywdzi swoim planem - ktokolwiek by nie był tym pieprzonym supportem.

— A jednak skrzywdziłeś - wyszeptał, wpatrując się beznamiętnie w wodę. - Wiesz… Myślałem, że gdy się spotkamy, to ponownie na ciebie nakrzyczę. Że zniszczyłeś mi życie, poczucie bezpieczeństwa, że cię nienawidzę…

Urwał. Harry ściągnął swoje brwi.

— Ale…?

Znowu westchnął.

— Ale nie mam na to siły - powiedział zgodnie z prawdą. - Co mam teraz zrobić?

Harry spojrzał mu prosto w oczy - naszła go fala pewności siebie. Louis też mimowolnie skierował na niego swój wzrok. Takim sposobem znowu jego oceaniczny wzrok spotkał się z wyblakłym szmaragdem Harry’ego.

— Cokolwiek chcesz.

Louis pokręcił głową i zaśmiał się gorzko.

— Gdybym robił to, co chcę, to bym tutaj nie stał.

Znowu nastała między nimi niezręczna cisza. Louis czuł jakiś wewnętrzny obowiązek, aby odbić pytanie. Cóż, skłamałby, gdyby powiedział, że nie interesuje go życie prywatne Harry’ego. Sam się zastanawiał, gdzie zniknął na te dwa miesiące. Siedział w Santa Monica? A może spotykał się ze Stevie? Czy znowu pisał o nim piosenki?

— A co u ciebie? - zapytał z udawanym entuzjazmem. - Jak twoja muzyka?

Harry’ego zaskoczyło to pytanie, ale pozytywnie. Nie spodziewał się, że Louis zapyta go o jego muzykę, tym bardziej że wiedział, jak bardzo nie lubił jego muzyki.

Podrapał się nerwowo po karku i poprawił swoje blond-czerwone włosy, po czym wziął głęboki wdech.

— Napisałem jeden utwór - wyznał nieśmiało. - Właściwie to go dokończyłem. To ten, co widziałeś w Nowym Jorku.

Nie tylko, dopowiedział w myślach Louis. Jeśli mówili o tej samej piosence, to widział jej tekst również w Wiedniu i Miami. Był pewien, że była o nim i o ich relacji. Tak samo jak jego Saturdays - pełne poświęcenia i podświadomego bólu.

Pokiwał głową, informując go, że wie, o czym mówi.

— Postanowiłem ją oddać, nie wydam jej na kolejnym albumie - przyznał, co Louisa trochę zdziwiło. - Dogadałem się z Bryanem. Myślę, że bardziej do niego pasuje. Zrobi z niego dobry hit.

Rzeczywiście, przypomniał sobie, jak w Paryżu mówił mu, że współpracuje z Bryanem Adamsem. Nie był pewien, czy na miejscu Harry’ego oddawałby tak osobistą piosenkę komuś innemu, ale to była jego sprawa. Nie chciał się w to wtrącać. On sam doskonale wiedział, komu należał się ten tekst i czy powinien go sam śpiewać, czy raczej pozwolić komuś innemu go zinterpretować.

— A trasa? - dopytał. - Grasz dalej?

— No właśnie…

Wyczuł w jego głosie radość, że sam poruszył ten temat, co trochę go zdziwiło. Po chwili uświadomił sobie jednak, o czym mógł myśleć Harry. Spojrzał na niego jak na wariata i zaczął powoli kręcić głową.

— Gram jeszcze w Australii trzy koncerty, jeden w Japonii… Skandynawia… - zaczął niepewnie, widząc dezaprobujący wzrok Louisa; wziął głęboki wdech i dokończył szybko: - Chciałbym, abyś był tam moim supportem.

Louis popatrzył na niego rozbawiony. Mógł się tego spodziewać. Naprawdę myślał, że zgodzi się być ponownie jego supportem po tym wszystkim? Po tym całym cyrku z jego strony? Jego cholerne niedoczekanie.

— Ty chyba sobie żartujesz – zaśmiał się pogardliwie. - Nie zgadzam się.

— Nie chciałbyś zobaczyć Sydney, Melbourne, Tokio?

— Nie z tobą – mruknął wściekły.

— Nie musimy… Nie musimy ze sobą szczególnie rozmawiać. Chciałbym po prostu, abyś był tam supportem.

Louis prychnął i pokręcił głową z niedowierzeniem. Miał już dosyć tej rozmowy. Niepotrzebnie przyjechał do Londynu.

— Żebyś zarobił więcej pieniędzy? - zapytał kpiąco. - Naprawdę dziękuję za propozycję. Musisz się jednak zadowolić jedynie swoim australijskim zespołem.

Wywrócił oczami, skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową.

— Nie chodzi o pieniądze, Louis.

Parsknął śmiechem.

— Oczywiście, że nie - odparł z ironią. - Przecież nigdy o to nie chodziło, prawda?

Co miał mu powiedzieć? Rozłożył bezradnie ręce.

— Nie będę kłamać, kiedyś o nie chodziło - przyznał szczerze. - Ale teraz tylko ty się dla mnie liczysz.

Znowu wystawił w jego kierunku dłoń. Miał już dosyć. Mógł się spodziewać, że ich rozmowa będzie tylko na tym polegać. Czego oczekiwał? Nic nie chciał od niego słyszeć - ani przeprosin, ani błagań. Nie zamierzał mu wybaczać. Przynajmniej na razie.

Harry zauważył jego gwałtowną reakcję. Do jego oczu mimowolnie napłynęły mu łzy.

— Nie wiem, co mogę ci innego powiedzieć - łkał Harry. - Kocham cię na zabój, Lou. Przypominam sobie wszystkie chwile z tobą; nikt mnie tak nie zrozumiał jak ty. Niczego w życiu tak bardzo nie żałuję jak tego, że wymyśliłem to wszystko. Gdybym tylko mógł cofnąć czas… Zrobiłbym wszystko inaczej.

Louis prychnął. Nie wiedział, czy wierzyć w słowa Harry’ego. W Stanach Zjednoczonych mówił mu to samo - że go kocha, że jest dla niego ważny… A ostatecznie się okazało, że to wszystko było kłamstwem. Chciał go, bo chciał więcej pieniędzy. Chciał go, bo chciał wywołać aferę w muzycznym świecie.

Ale skoro szedł w zaparte… Może rzeczywiście było coś na rzeczy? Może rzeczywiście z czasem się w nim zakochał? Był aż tak bezduszny, aby mówić mu te wszystkie wyznania bez żadnych wyrzutów sumienia? Przecież czuł jego prawdziwe intencje i emocje, gdy się całowali, gdy patrzył na niego na moście w Nowym Jorku… Ale to był Harry Styles - największa gwiazda muzyki w show-biznesie, któremu zależało tylko na pieniądzach.

— Louis - powiedział nagle, zwracając jego uwagę, ten więc szybko na niego spojrzał. - Powiedz, że nic do mnie nie czujesz. Powiedz, że mnie nie kochasz. Powiedz to, a dam ci spokój.

Patrzył na niego z wstrzymanym oddechem. Problem był w tym, że go kochał - nie wyleczył się z niego w zaledwie dwa miesiące. I on doskonale o tym wiedział. Pamiętał każdy moment z nim, każde słowo, jego skórę przy swojej, jego smak ust, jego każde kocham cię i obietnice wspólnej przyszłości. Pamiętał Włochy, pamiętał Brukselę, pamiętał Los Angeles, Las Vegas, Phoenix, Kolorado, St. Louis… Ale pamiętał także Nowy Jork. Pamiętał jego rozmowę z Jeffem. To prześladowało go jak koszmar; śniło mu się to po nocach, nie dało o sobie zapomnieć. Wzrok Harry’ego na nim z tamtego dnia brzmiał jak nieśmieszny żart. Chciał o tym zapomnieć, ale jak mógł zapomnieć widoku człowieka, który dał mu tyle do zapamiętania?

Pokręcił głową i szybko odwrócił wzrok w stronę rzeki. Kilka razy zamrugał oczami, aby powstrzymać wybuch płaczu. Nie mógł się teraz rozpłakać; nie przy nim i w takich okolicznościach.

— Wiem, że mnie kochasz - wyszeptał i zrobił kilka kroków w jego stronę - powolnych i niepewnych, jakby bał się, że Louis zaraz mu ucieknie. - Dlaczego nie możemy być jeszcze raz szczęśliwi? Jeszcze raz stracić swoje serca dla siebie?

Westchnął. Obrócił się w jego stronę całym ciałem. O barierkę mostu oparł się plecami oraz podparł się swoimi rękoma z tyłu. Patrzył mu prosto w oczy, próbując resztkami siebie się nie rozpłakać.

— Nikt nie pozostaje taki sam - szepnął; Harry zrobił kolejny krok w jego stronę. - Nieważne, jak bardzo byś tego chciał.

Zauważył w jego oczach łzy. Objął jego drobną twarz z lekkim zarostem w swoje gładkie dłonie i przez chwilę wpatrywał się w jego żywe, pełne miłości, ale także żalu oceaniczne oczy. Nawet nie odgarnął swoich spadających na oczy kosmyków wyblakłych już blond-czerwonych włosów.

Wystarczyła tylko chwila, aby odważył się połączyć ich usta w pocałunku - być może ich ostatnim - tuż nad londyńską Tamizą. Louis nawet nie był tym zaskoczony. Nie odsunął się, nie uderzył go tak jak w Birmingham kilka miesięcy temu. Zamiast tego splótł na chwilę swoje palce za jego karkiem i odwzajemnił ten delikatny i niepewny, pełen tęsknoty i nostalgii pocałunek.

Musiał kiedyś zrozumieć, że nie miał innego życia. Musiał przestać analizować, bo wciąż miał to swoje jedno życie. Kochał Harry’ego, choć go tak cholernie nienawidził.

— Nienawidzę cię - wyszeptał, gdy Harry oderwał na chwilę swoje wargi od tych jego; teraz już nie potrafił ukryć swoich łez - rozpłakał się całkowicie. - Nienawidzę cię tak cholernie mocno…

— Wiem, Lou - powiedział cicho i otarł jego policzek swoim palcem od słonych łez. - Wiem, kochanie.

Niektóre rzeczy się zmieniają. Cholerne soboty. Był tam, gdzie złamane serca szły. Chciał tak cholernie wierzyć, że jego serce może być złamane, a on się nie złamie, ale było to trudne, gdy przed nim stał Harry.

To był jego akt poddania się, to było przełamanie oporu z Nowego Jorku. Jego serce już wybrało wcześniej. Nie mógł uciekać. Nic nie mógł zrobić, bo po prostu go kochał. Tak bardzo kochał i tak bardzo nienawidził.

Nic nie mówiąc, odwrócił wzrok w bok; Harry kulturalnie wycofał się, choć nie był z tego rozwoju sytuacji zadowolony.

Wziął głęboki wdech. Tak cholernie chciał ponownie przybliżyć się do niego, lecz uznał, że to nie był najlepszy pomysł. Powinien uszanować jego decyzję i to, że nie był jeszcze gotowy, aby mu wybaczyć. Jeszcze - bo zamierzał o niego walczyć do swojego ostatniego dnia. Louis był kimś innym w jego życiu niż David.

— Czy kiedykolwiek pokochasz mnie jeszcze raz? - zapytał go; Louis jeszcze bardziej spuścił wzrok. - Czy dasz mi drugą szansę?

Louis odwrócił się znowu w stronę rzeki, oparł się o barierkę i schował twarz w swoich dłoniach. Nie miał pojęcia, czy potrafił mu wybaczyć. To była gwiazda, cholerna gwiazda lat osiemdziesiątych. Gdyby chociaż był zwykłym chłopakiem z Doncaster, z Manchesteru, z Londynu… Gdyby chociaż był sobą i naprawdę go kochał, a on nie miałby co do tego wątpliwości…

Mówiło się, że czas leczył rany, ale czy leczył również złamane serce? Czy potrafił o nim zapomnieć albo mu wybaczyć? Prawdziwa miłość przecież była samobójstwem.

Nie chciał dłużej przebywać w tym miejscu; chciał wszystko przemyśleć na spokojnie, porozmawiać z Niallem, poprosić swoją mamę o radę… Bo już sam nie wiedział, co robić. Był jak zagubione w mgle emocji dziecko. Kochał Harry’ego, ale jednocześnie go nienawidził. Tak jak na samym początku.

Nastała między nimi długa cisza - bezwiedna i niezręczna. Harry uznał, że przepraszanie już na nic się zda. Musiał po prostu dać Louisowi czas. To było najlepsze, co mógł zrobić dla niego. Wcześniej go ranił, tym razem już nie chciał tego robić.

— Lou… - zaczął niepewnie; Louis nieśmiało skierował na niego wzrok. - Chciałbyś przyjść na mój koncert? - zapytał, bawiąc się swoimi palcami i sygnetami na nich. - Gram dzisiaj na Wembley. Tak poza trasą. Będzie mi bardzo miło, jeśli przyjdziesz.

Spoglądał na Harry'ego niepewnie przez pierwsze sekundy. Nie wiedział już, co o tym myśleć, miał zupełny mętlik w głowie. Chciał tak cholernie wierzyć, że przed nim stoi ten autentyczny Harry z prawdziwymi emocjami. Ale co miał mu powiedzieć, co miał zrobić? Rzucić mu się w ramiona, wycałować go? Nie miał pojęcia, czy potrafił to zrobić. Harry był gwiazdą, a on jeszcze zwykłym chłopakiem. Harry miał dwie twarze i nie był pewien, czy którejś z nich mógł ufać.

Westchnął i spojrzał na Tamizę, jakby ta miała mu dać w końcu jakąś sensowną odpowiedź tego dnia. To była przecież tylko jedna noc i jedyne, co mogli podczas niej stracić, to swoje serca. I tamtej nocy to się stało. Przez całą trasę tracili powoli swoje serca dla tego drugiego, aż w końcu obaj przepadli. Obaj siebie za to nienawidzili i obaj siebie tak cholernie kochali.

Przymknął oczy i wybrał milczenie. Jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się, zostawiając Harry'ego samego za sobą. Musiał odejść bez słowa w tej sytuacji, bo żadne słowa nie mogły wyrazić tego, jak bardzo nienawidził i kochał Harry’ego.

Wiedział jednak, że na arenę wpuszczano od godziny dziewiętnastej. Tylko tej nocy mógł stracić swoje serce.

 

KONIEC

listopad 2022 - kwiecień 2025

22:39

Notes:

"We always used to say "Saturdays take the pain away”, but nobody stays the same - no matter how much you want it.
Some things change"

W tym miejscu chciałabym podziękować przede wszystkim wam - dzięki wam i waszemu czytaniu ta historia dobiegła końca. Dziękuję za każdy komentarz, za każdy kudos, za każde wyświetlenie, za to, że po prostu byliście. Bez was ta historia może wyglądałaby inaczej, zawsze będziecie jej częścią.

W pracy oczywiście wykorzystałam dyskografię Harry’ego oraz 4 utwory Louisa ( Silver Tongues, Holding On To Heartache, Change, Saturdays), 2 utwory Nialla (Small Talk, New Angel) i 2 utwory 1D (Where Do Broken Hearts Go, Infinity). Pojawia się 12 tytułów filmów z tamtych lat oraz aż 167 (!) utworów z lat 70. i 80.

Podróż przez 1989 rok była niesamowita, tyle utworów do odkrycia, do słuchania, do przeżycia, tyle emocji w skomplikowanej relacji Harry’ego i Louisa. Czy ta historia ma szczęśliwe zakończenie? Myślę, że każdy ma na to pytanie własną odpowiedź:)

Dziękuję wam jeszcze raz z całego serca i tradycyjnie zapraszam was do innych moich prac. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy:)

Twitter: @xrubykurtx
We’ll be alright
listopad 2022 - kwiecień 2025